Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Za wolność naszą i... głównie naszą.  
   

Nefryt | Keronijka | lat 23
między innymi:

| herszt zbójeckiej bandy | 
„Ta, Która Zabija Drzwiami” | „Nieugięta” – pupilka berberów” | „Latawica”
prawowita królowa Keronii - Eleonora Minerwa Nefryta Marvolo 

Wygląd
Kiedyś uznawano ją za piękną, choć zapewne spory udział w kształtowaniu tej opinii miała jej pozycja. Obecnie wiele zależy od gustu i tego, jak bardzo potrafisz patrzeć „przez palce”. Jest wysoka, nosi się prosto, dumnie – jak przystało na osobę z wyższych sfer. Kontrastuje to z nieco męskim sposobem chodzenia, nabytym podczas nauki walki. Ma podłużną twarz i szare oczy o migdałowym kształcie, typowe dla władców z dynastii Marvolów. Jej usta są kształtne, pełne. Czarne włosy opadają przez proste ramiona aż do pasa. Biodra są nieco kanciaste, nogi – szczupłe, ale umięśnione. Z roku na rok przybywa jej różnego rodzaju skaz – mała blizna na lewej skroni, trzy długie szramy na plecach, które, choć od przesłuchań w Kansas minęły miesiące, wcale nie chcą zniknąć oraz czerwone od odmrożeń końce palców – wszystkie one nie dodają urody, za to świadczą o jej przeszłości.

Charakter i poglądy
Osobowość Nefryt zmieniała się na przestrzeni lat. Początkowo była delikatną, naiwną idealistką, dzieckiem, które chciało „coś zrobić”, było jednak na to za słabe. Każdy kolejny rok odzierał ją z naiwności i ufności, wzmagając za to wolę życia oraz przeświadczenie, że nic nie może naprawdę zastąpić człowiekowi wolności. Od zawsze honorowa, stała się dodatkowo uparta – czasem w ten głupi, lekkomyślny sposób. Niepodległość stała się jej obsesją, celem, do którego dąży się po trupach wrogów. A potem… potem trafiła do Kansas.
Zmieniła się. Zaczęła wątpić w sens własnych działań. Mimo to, nie poddaje się. Wie, że zaszła zbyt daleko, by się wycofać. Nie walczy dla siebie. W dalszym ciągu czuje się odpowiedzialna za „swoich ludzi” – tych z bandy i ogólnie: Kerończyków. Marzy o wolnym państwie, choć urodziła się już po wkroczeniu wirgińskich wojsk. Siebie w niepodległym kraju nie widzi. Dawno straciła wiarę w to, że może założyć rodzinę i być „normalną kobietą”.
Poza pragnieniem wolności, jej motywacją jest zemsta. Wie, do czego zdolni są najeźdźcy. Nie chce pozwolić im na więcej. Coraz bardziej zaślepiona nienawiścią, potrafi przypiąć człowiekowi metkę na podstawie języka, w którym mówi. Wirgińczyków traktuje jak zarazę. Przeciwko nim jest gotowa sprzymierzyć się
z samym diabłem. Pozostałe nacje traktuje z dozą ostrożności, jednak bez wyraźnej niechęci, raczej
z ciekawością. Niezależnie od tego, to Keronia jest jej krajem. To tam mieszkają „jej ludzie” i to o nich zamierza dbać.

Przeszłość
Urodziła się w 992 roku ery Uschłych Drzew jako trzecia córka keronijskiej pary królewskiej – Eleonora Minerva Nefryta Marvolo. Nigdy nie była brana pod uwagę jako kandydatka do korony. Mimo to rodzice przyłożyli dużą wagę do jej wykształcenia. Poznawała geografię i meandry polityki. Na własne życzenie uczyła się strategii. Mając kilkanaście lat otrzymała ziemie na Pomorzu.
W międzyczasie trwała wojna… wojna, która niedługo później odebrała jej najbliższych i na zawsze zmieniła jej życie.
Po śmierci starszych sióstr przed siedemnastoletnią wówczas Eleonorą otwarła się droga do tronu. Arystokracja mniej lub bardziej chętnie zgadzała się na jej panowanie. Najeźdźcy stawiali dyskretnie ultimatum: rządź pod naszym nadzorem, albo zginiesz.
Uciekła. Upozorowała własną śmierć, samobójstwo. Zostawiła kraj bez dynastycznej królowej, a Wirgińczyków bez politycznego asa w rękawie. Zaczęła od nowa… a przynajmniej tak się jej wydawało.
Dziś jest hersztem zbójeckiej bandy. Podlega jej kilkudziesięciu ludzi – zbieranina osób, które z różnych powodów znalazły się poza prawem lub społecznością. Przez pierwsze lata działalności prowadzili partyzancką walkę z Wirgińczykami. Nefryt przypłaciła to uwięzieniem w Kansas i torturami. Nie złamała się.
Kilka miesięcy temu zawiązała sojusz z Ruchem Oporu. Za namową Devrila Wintersa zgodziła się zostać królową Keronii, gdy ta stanie się wolnym państwem. Jej tożsamość powoli przestaje być tajemnicą. Stopniowo pozyskuje sojuszników
i choć w dalszym ciągu nie czuje się królową, kwestią czasu staje się, kiedy włączy się do gry o keronijski tron.

Umiejętności
Znajomość języków: 
j. keronijski – ojczysty
j. wirgiński – biegle, ale bez akcentu
mowa wspólna – komunikatywny
j. quingheński – marna znajomość kilku najprostszych zwrotów, nie rozumie, co się do niej mówi

Walka:
Miecz długi – styl amatorski, zwykle skuteczny (tj. zabójczy dla przeciwnika).
Miecz krótki – od biedy.
Łuk – jest nikła szansa, że trafi.
Ponadto broń improwizowana: kamienie, buty, piasek, drzwi, płonąca płachta...

Pozostałe informacje:
Niezły strateg, stara się wykorzystać wszystko: od ukształtowania terenu po przedmioty leżące obok.
Właściwie bezużyteczna na statku.
We wpadaniu w kłopoty ustępuje pola tylko pewnemu półelfowi oraz wegańskiej księżniczce.
Jest leworęczna.


POWIĄZANIA            BOHATEROWIE  DRUGIEGO  PLANU 

ŻYCIEM SPISANE:

Najważniejszą rzeczą w wyprawie jest doprowadzenie jej do końca.  



Shel Arhin | Wirgińczyk |
lat 26
między innymi:

 magnat | ichani
 dowódca wirgińskiego oddziału | nekromanta  
właściciel dzielnicy El-ehmro

zwany czasem:

Paskudnym Egoistą | Fircykiem na koniu | Rambo | Koronkowymi Trokami |



Wygląd 
Postawny mężczyzna o prostych, kasztanowych włosach i chłodnych, ciemnoniebieskich oczach. Nosi się dumnie, jego strój często zdobią klejnoty, drogie futra lub złota nić, co kontrastuje ze skrzywionym, złamanym przed laty nosem. Jedwabna koszula skrywa długą, ciągnącą się pionowo przez wszystkie żebra bliznę. Na serdecznym palcu lewej ręki nosi złoty sygnet z wyrzeźbionym
w onyksie herbem Arhinów - dwugłowym gryfem. Nie rozstaje się ze schowaną pod ubraniem, misternie wykonaną z czarnego kamienia figurką orła – według wirgińskich wierzeń zwierzęcia poświęconego Khaine, boskiemu patronowi zabójców i nekromantów. 

Charakter i poglądy 
Zdyscyplinowany, pod warunkiem, że nie godzi to w interesy rodu. O nie walczy zaciekle, tu sojuszem, tam intrygą. Zasady, którymi się kieruje mają płynne granice. Niestały, zarówno w planach na przyszłość jak w uczuciach. Zwykle unika zobowiązań, których może nie być w stanie wypełnić. Rzadko składa obietnice. Operuje półsłówkami i niedopowiedzeniami. Nie istnieje osoba, której ufałby w pełni. Mija dużo czasu, nim przywiąże się do drugiej osoby. Pozuje na rozpieszczonego paniczyka, w rzeczywistości jest dość inteligentny i mniej krótkowzroczny, niż wydawać się to może na początku. Choleryk, który jednocześnie lubi mieć czas do namysłu. W chwilach stresu zdarza mu się robić głupoty. Uważny obserwator, który myśli więcej, niż mówi. Przyzwyczajony do lawirowania między sprzecznymi wymaganiami. Bywa, że nie potrafi ukryć strachu, co nie znaczy, że od razu się wycofa. Skrycie wolny duch, wieczny wędrowiec. 

 Przeszłość 
Przyszedł na świat w El-ehmro, należącej do Arhinów dzielnicy Devealanu.
Od najmłodszych lat wychowywano go na dziedzica rodzinnych włości. Najlepsi mistrzowie uczyli go wspólnej mowy, geografii, sztuki dyplomacji oraz walki. Tyle, że od wczesnego dzieciństwa Shel zaczął przejawiać inny, niechciany talent. W jego krwi krążyła magia, przejawiająca się pod postacią nekromancji. Rodzice Shela starannie tuszowali sprawę, wiedząc, że dziecko z tego typu talentem spotkałby w Wirgini marny los. Liczyli, że magiczne zdolności, nie rozwijane, po jakimś czasie zanikną, ale tak się nie stało. W wieku kilkunastu lat Shel, jak wszyscy wirgińscy chłopcy przystąpił do ceremonii Ofiarowania, oddając swoją przyszłość wyrokom bogów. Upodobał go sobie Khaine – patron zabójców
i nekromantów. Osłabiło to długo wypracowywaną pozycję rodu Arhinów. Mimo to niewiele później ojciec Shela dał mu prawo reprezentowania rodu. W tamtym czasie wiele mówiło się o wojnie z Keronią. Udział w niej uznawany był za powinność każdego ichaniego – arystokraty. Mimo początkowych trudności, Shel utworzył niewielką chorągiew. Mając niespełna dziewiętnaście lat, przeprowadził sprzymierzone oddziały wirgińskie, złożone z jego własnej chorągwi oraz zbrojnych wystawionych przez okolicznych możnowładców przez Góry Mgieł, nie tracąc ani jednego człowieka. Shel dołączył do głównego członu wirgińskiej armii. Kolejne lata przyniosły mu liczne sukcesy. Wsławił się jako utalentowany dowódca i dobry strateg. Szybko awansował. Ze względu na relacje między jego rodem a panującą dynastią stał się niewygodny. Wysłano go na pierwszą linię frontu. Przeżył. Przydzielono mu stłumienie powstania w Wirginii.
Z rebeliantami rozprawił się szybko i brutalnie. Wrócił. Wciągu sześciu lat podróży i zmagań zginęło wielu spośród podległych mu wojowników. Nie chcąc skazywać na śmierć pozostałych, Shel sprzeciwił się dalszym rozkazom. Utracił prawo do posiadania własnej chorągwi, jednak generałowie uznali go za wciąż przydatnego. Polecono mu stworzenie pierwszego wirgińskiego oddziału do… misji specjalnych w oficjalnie wolnej Keronii. Pozwolono mu wybrać kilkunastu ludzi – w większości rekrutów i wyszkolić ich według własnego uznania. Lojalność młodego Arhina nie budzi wątpliwości…
…tymczasem Shel jest szpiegiem na usługach Jej Królewskiej Mości, Szafiry Escanor. Królowej Keronii. 

Umiejętności 
Znajomość języków: 
j. wirgiński – ojczysty 
mowa wspólna – biegle 
j. quingheński – względnie komunikatywny, zniekształca niektóre głoski. 
j. keronijski – słabo - robi błędy gramatyczne, czasem brakuje mu słowa. 

Walka:
miecz długi – biegle, według szkoły wirgińskiej 
kopia – wbrew pozorom nie tylko na turniejach 
nóż – w nagłych wypadkach 

Pozostałe: 
W dziedzinie magii jest samoukiem. Jego naturalnym talentem wydaje się być nekromancja, przypadkowo odkrył kilka zastosowań magii mentalnej. Jego moc bywa kapryśna, zaklęcia nie działają zawsze tak, jak powinny, gdyż od dzieciństwa uczył się nie tyle panować nad mocą, ile ukrywać jej istnienie. 
Jest praworęczny. 
Potrafi podrabiać pieczęcie i dokumenty. 

Słabości: 
Paniczny lęk wysokości.


POWIĄZANIA            BOHATEROWIE  DRUGIEGO  PLANU 

ŻYCIEM SPISANE:
Poprzednie karty, poprzednie postacie: 1 2 3 4 Ostatnie zmiany: 20.05.16. - dodałam pobocznych u Shela 
Kontakt: morrigan@onet.pl
                 GG: 43940281 (rzadziej sprawdzam)Zaproszenia do dokumentów Google wysyłajcie na e-mail: miriam08@op.pl

291 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 291 z 291
Szept pisze...

- Muszę cię dotknąć. Pomyśl o czymś błahym, wtedy trudno zobaczy … to, co ukryte głębiej. Myśli, uczucia. I staraj się nie opierać, nie wiem, co się stanie, jeśli spróbowałbym złamać za silną barierę.
- Rób swoje, zamiast tyle gadać – burknął Cień. Stanął odrobinę sztywno, napięty, niechętny dotykowi i podporządkowaniu się. Wszystko w nim opierało się temu, co zrobić miał Arhin. Instynkt samozachowawczy krzyczał, by uciekał. Lucien miał styczność z naprawdę potężnymi magami. Nieuchwytny, Darmar Mroczny, Zirak… wiedział, co mogą zrobić, nawet bez dotyku. Wiedza ta nie miała mu teraz pomóc. Pozwolił, by myśli pomknęły swobodnie. To, co zwykle staramy się najbardziej ukryć, wypływa na wierz, mawiał Valentino podczas szkoleń rekrutów. Część szkolonych nie miała daru magii, ci musieli wiedzieć, jak ukryć to, co nie powinno być poznane. Nie obroniliby się przed atakiem doświadczonego maga, lecz przynajmniej nie zdradziliby się przy byle badaniu.
Devril nie zareagował zbytnio na pobranie many. Przysunął się pod ścianę, tak, jakby nie zamierzał interweniować i zostawiał Luciena na pastwę maga. Wzrok arystokraty błądził po ścianach kanału, lecz w gruncie rzeczy ani on, ani Lucien niewiele mogli zrobić. Większość zależała od Arhina. Nie była to komfortowa sytuacja, a on nie czuł się z tym dobrze.
- Nie wiedzę. Czuję. Mam mokre włosy, a z góry… stamtąd idzie jakiś podmuch. Może ta krata to niejedyne wyjście.
- Nawet jeśli u góry jest krata, nie wespniemy się po tej ścianie – zauważył, patrząc w ciemność. Nic w niej nie widział, raz wydało mu się, że czuje lekki powiew, ale równie dobrze mogła to być szczelina, niewielkie okienko, krata, którą człowiek i tak by się nie przecisnął. Wyjście dołem, oprócz wątpliwej kąpieli w gnojówce, wydawało się znacznie bardziej pewne.
- Arhin, jak sytuacja? Lucien, w porządku? – upewnił się, zerkając na tę dwójkę. Poszukiwacz cofnął się już, odrobinę chwiejnie, opierając o ścianę. Podobno czerpanie mocy nie należało do przyjemnych i Devril cieszył się, że to nie on tego doświadczył.
Wbrew pozorom miał więcej do ukrycia niż Lucien.
- Tak. – Lakoniczna, krótka odpowiedź. Lucien już wyprostował się, uparcie pokazując, że nic mu nie jest, wrócił do siebie, nim nie trzeba się martwić. Twarda szkoła Bractwa. Twarda szkoła, by nie pokazywać słabości. Pewnie przydatna.
Szkoda, pomyślał Devril. Szkoda, że ktoś taki jak Cień, trafił w takie środowisko. W innym wypadku, w innych okolicznościach… Niestety, było jak było.
- Dasz radę usunąć tę kratę? – usłyszał zadane przez Luciena pytanie.

Sorcha pisze...

[Dziękuję za przywitanie! :) Przepraszam za pomyłkę, możesz to zmienić na właściwą nazwę rzeki. Widocznie źle odczytałam mapę. ;) Niedługo przejrzę Twoje postacie i może uda mi się coś wymyślić. XD

Sorcha pisze...

[Niestety nie posiadam GG. A czego dotyczy ta konferencja i kiedy się odbywa? :)]

Olżunia pisze...

[Nef, nie wolno tak zabijać pierwszym zdaniem odpisu. Nie. xD
Pamiętam, pamiętam. Tylko że jak zawsze mam wenę na nasz wątek, tak teraz mnie zdradziecko opuściła, a i życie się na głowę zwaliło z łoskotem. Już zbieram się w sobie. I przepraszam za tak długą zwłokę. Miała służyć wymyśleniu czegoś uberbłyskotliwego, ale wiadomo, jak to jest z robieniem sobie przerw i czekaniem na wenę spływającą z nieba. Nici. I to poplątane.]

- Sądzę, że zabieramy się do tego od złej strony. Nie wiem nic o tym najemniku, ale miałem okazję poznać Nefryt. Ona powiela pewne schematy… bazuje na tym, że potrafi porwać ludzi do czynu… bo potrafi. Nasz problem polega na tym, że stale wyprzedza nas o krok. Myślę, że źle robimy, ścigając ją. Ma nad nami przewagę, bo tutaj się urodziła. Czyli nie mamy szansy być szybsi. Wydaje mi się, że powinniśmy… Znaleźć jej czuły punkt.
Nevina spojrzała na Shela spod przymrużonych powiek.
- Znasz ją – stwierdziła. To nie było pytanie. – Czy w takim razie...
Nie dokończyła. Słowa zagłuszył łomot kopyt wierzchowca, którego dosiadał jej gończy. Posłała go bez mała cztery godziny temu, by zbadał teren. Miał wrócić niebawem.
- Gdzie się podziewałeś? – Ton jej głosu podszyty był ledwie słyszalnym wyrzutem.
Mężczyzna był zdyszany i potrzebował chwili, by móc wydusić choć słowo.
- Byłem dwie mile stąd... – urwał, przełknął suchość w ustach. – Pani dworku twierdzi, że gościła w nocy podróżnych. Pasowali do opisu. Twierdzi, że skierowali się na północ, wzdłuż wschodniego brzegu jeziora.
Nevina zamyśliła się, bezwiednie marszcząc przy tym czoło.
- Łączy ją coś z nimi? – zapytała po chwili. – Z tym najemnikiem?
Goniec potrząsnął głową.
- Utrzymuje, że ich nie zna.
- Ciekawe... – mruknęła do siebie. Umilkła i zapatrzyła się w porośniętą rzadkimi, zadeptanymi kępkami trawy drogę. Po chwili podniosła wzrok na Shela.
- Nie wiem, czy wiesz, na jaki, jakże genialny swoją drogą, pomysł wpadł dowódca stacjonujący w Etir – podjęła, mniej lub bardziej zręcznie migając się użycia jego imienia, które kompletnie wyleciało jej z głowy. – Wplątał w to najemnika. Ubzdurał sobie, że groźbą i obietnicą godziwej zapłaty kupi sobie jego lojalność. A teraz najemnik zniknął razem z herszt, którą miał pomóc pojmać. Ponoć jadą na północ, ale tego nie wiemy na pewno. Co proponujesz, Arhin? – zwróciła się do niego, po raz kolejny pytając go o zdanie. I znów poniewczasie zorientowała się, że zwróciła się do niego na „ty” i po nazwisku. Od wielu lat walczyła z tą przejętą od ojca manierą. Bezskutecznie. Miała nadzieję, że dowódcy to nie uraziło.
***
- Aed, to może być później ważne. Mów. Konkretnie.
Najemnik westchnął ciężko i dał za wygraną. Że też nie potrafił zebrać się w sobie, porządnie skłamać i nie mieć problemów...
- Coś o współpracy z Zakonem, coś o możnowładcach. Więcej nie słyszałem.
Jeśli nie możesz skłamać, nie mów całej prawdy.
A prawda była taka, że mieszaniec nie był pewien, co usłyszał. Meryn i Nefryt rozmawiali cicho i nawet jeśli usłyszał słowa, które nie były dla niego przeznaczone, z perspektywy czasu nie potrafił odróżnić ich od tego, co sobie dopowiedział. A nawet jeśli miał rację... Jaka dynastia, jacy Marvolowie, jaki Escanor? Toż to sensu nie miało.
Oderwał wzrok od drogi, spojrzał na jadącego przed nim szermierza. Mężczyzna pospiesznie odwrócił się i zapatrzył gdzieś w dal.
- No co? – warknął mieszaniec. Był wściekły – na zaistniałą sytuację i na własną bezsilność. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
- Nefryt – zagadnął Mer, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Dokąd? Kezzam, Nyrax? Do Nyrax jest dwa razy dalej, ale jedno jest pewne – będziemy tam bezpieczni.
Shan skinęła głową. W końcu to był teraz jej dom.

Szept pisze...

[Ja bym przeniosła ich na ląd – teraz nie mają nic, ubrań, pieniędzy, potrzebują pomocy, żeby stanąć na nogi, więc raczej uwalnianie w tej chwili odpada. Chyba, że robimy przeskok czasowy do momentu uwolnienia reszty albo właściwej misji. Co do rozdzielenia – jeśli mamy pomysł na 2 grupy, można rozdzielić, w przeciwnym wypadku 1 grupa będzie leciała ładnie z akcją, a 2ga będzie ciągnięta na siłę.
Lucien na pewno ma kontakty wśród Cieni. Dev na pewno ma kogoś z ruchu. No i jest Flynn Maren, acz nie wiem, czy się do niego uciekać. To tyle w kwestii kontaktów moich panów.
Na pewno będą poszukiwani po ucieczce. Główną misją był ród Kha’san, więc do tego na pewno prędzej czy później będzie trzeba wrócić. Acz na ten moment nasi niewiele mogą zdziałać i żeby cokolwiek przedsięwziąć potrzebują wsparcia. Jeśli Lunn i reszta mają zawisnąć, będą potrzebowali pomocy, a nie wiem, czy nasi ich zostawią w więzieniu.
Brzydko się przyznam, nie do końca pamiętam sprawę rodu Kha’san. Znaczy się, Nefryt chciała uzyskać od nich pomoc, jeśli się nie mylę. Tyle, że nie do końca wiem, co dalej i jak ważni się oni w Q.]

Unknown pisze...

[Dziękuję za powitanie i będę bardzo wdzięczna jakbys pomogła mi ze stylistyką, bo szczerze powiedziawszy to mam tendencję do pisania jak Yoda :P
Razi w znaczeniu, że powinny być po polsku czy właśnie po cesarsku? :)
Powiem szczerze, że nigdy nie bawiłam się w blogowe gazetki, więc musiałybyście/libyście mnie oświecić :)
Na wątek jestem jak najbardziej za. Wróciłam z pracy, więc teraz niczego nie wymyślę, ale pomyślę. Chyba, że mnie uprzedzisz :D

PS Ufff to fajnie, bo naprawdę czasem po prostu mam ochotę leżeć i nic nie robić xD

PS 2 Już to tam poprawiłam z tą słabością. Konkretnie to traci możliwość kontroli nad wodą i zachowuje się jak gruźlik, czyli kaszle krwią.]

Tomoe Yukimura

Olżunia pisze...

Cz. I

- Najemnik, o ile ma jakieś kontakty, to raczej w miastach. Nyrax. Gdyby lazł sam, poszedłby do Nyrax… on jest człowiekiem, tak?
Dowódczyni pokręciła głową, nie patrząc na Shela. Jej rozbiegane spojrzenie potrafiło zdekoncentrować, a nawet zbić z pantałyku rozmówcę. Nevina jednak właśnie w ten sposób pomagała sobie skoncentrować się na tym, co usłyszała i należycie to przeanalizować.
- Mieszaniec – odrzekła. – Półkrwi elf. Pozbawiony naturalnych sprzymierzeńców zarówno wśród Starszej Rasy, jak i wśród ludzi. Dlatego trudno mi uwierzyć w bajeczkę tej szlachcianki.
Lekko stukała palcem w łęk siodła, wybijając monotonny rytm. Jej czoło przeorała głęboka zmarszczka.
- Cholera ich wie, gdzie poszli. Przepraszam za słownictwo.
Nevina parsknęła, szczerze rozbawiona. Nieczęsty był to widok.
- Połowa moich podwładnych nazywa mnie dziwką, gdy rozmawia między sobą – odparła, uśmiechając się gorzko. – Naprawdę nie masz mnie za co przepraszać, na co dzień słyszę gorsze rzeczy.
Nie bez satysfakcji dostrzegła, jak dwójka jej jadących przed nimi doradców ukradkiem ogląda się przez ramię, po czym spogląda po sobie.
Propozycji Arhina wysłuchała w skupieniu, milcząco przytakując. Przygryzła paznokieć. To nie była łatwa decyzja.
- Nie powiem, żebyś mi tym zaimponował – mruknęła na wpół do Shela, na wpół do siebie. Wciąż się wahała.
Najchętniej wysłałaby gońców do wszystkich większych miast przed nimi, na wschodzie, północy i południu. To było najprostsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie. Herszt i najemnik musieli być zdrożeni, w dodatku mieszaniec był ranny. Będą chcieli zaszyć się w jakimś ludnym miejscu, w którym nie będą rzucać się w oczy, będą chcieli przeczekać.
Nie miała jednak pewności, że straż miejska poradzi sobie z powierzonym zadaniem... ani że go nie zlekceważy. Koniec końców, właśnie wraz z Arhinem sprzątali bałagan, którego narobił dowódca z Etir.
Podjęła decyzję.
- Zgoda. – Zsunęła z palca pierścień z herbem swojego rodu i podała go Shelowi. – Wydaj rozkazy – poprosiła. W przeciwieństwie do słów, które miały paść za chwilę, to była prośba, nie rozkaz. Rozmawiała z równym sobie i tak go traktowała. – Alhazen – zwróciła się do gońca – weź pięciu ludzi i wróć do tego dworu. Przyprowadź mi tę kobietę… i jej służącego, góra dwóch. Chcę mieć pewność, że nasi uciekinierzy wrócą. Obydwoje.
Pośród monotonnego stukotu kopyt jadących stępa wierzchowców dał się słyszeć szybszy rytm. Ktoś nadjeżdżał kłusem od straży przedniej.
- Ktoś chce się z wami widzieć, pani – odpowiedział goniec na wyczekujące spojrzenie Neviny.
- Kto? – kobieta znów mimowolnie zmarszczyła brwi.
- Nie wyjawił swojego imienia. Nosi znak czerwonego oka z trzema trójkątami nad nim.
- Wybacz mi na chwilę… – przeprosiła Shela i popędziła wierzchowca, wyprzedzając ichaniego.
***
- Do Demaru. Aed i ja mamy tam coś do załatwienia.
Takiej odpowiedzi Meryn się nie spodziewał. Aed również.
Mieszaniec spojrzał na Nefryt, nie ukrywając zaskoczenia. Dotychczas łudził się, że zdoła odwieść ją od tego pomysłu lub załatwi tę sprawę sam, nic jej nie mówiąc. Teraz dotarło do niego, jak bardzo się mylił, nie traktując jej słów poważnie.
- Powinniśmy rozdzielić się po drodze. Nie powinnam wiedzieć, gdzie się udacie. Aed też nie. Gdyby nam się nie udało… gdybyśmy wpadli w wirgińskie łapska, mogłabym cię wydać, Meryn.
Szermierz skinął głową.
- Wiem o tym – odrzekł spokojnie. – Wiemy – poprawił się, zerkając porozumiewawczo na Shanley. Dziewczyna odwzajemniła spojrzenie. – Ale pojedziemy przez Nyrax. Nadłożymy drogi, ale nie czasu, trakt jest tam dobry. A w Nyrax się rozdzielimy.
Meryn wyraźnie nie zamierzał ustąpić, zupełnie jakby w Nyrax coś na nich czekało. Albo ktoś.
Zupełnie jakby coś skupiało jego uwagę na tyle, że nie pomyślał, jak przewidywalne byłoby to posunięcie.

Olżunia pisze...

Cz. II

[Nie oparłaś się pokusie i chwała Ci za to. :D
Boru, kocham to powiązanie, rozwaliło mnie. Jak to Zorana ujęła, jest napisane od serduszka. :D
A ja mam niespodziankę, udostępniłam Ci pewien dokument. Tak, wreszcie poskładałam pierwszą część tego szaleństwa. ♥ Szczegóły w dokumencie.
Nie tylko Ty jesteś ciekawa, jak to się potoczy. Pomysł z łapanką świetny i mega pasujący do Shela (przez chwilę zastanawiałam się, czy Nevina nie powinna unieść się honorem i się z nim posprzeczać w tej kwestii, ale potem przyszła refleksja: zaraz, jaki honor, to jest wojna, a ona nie ma piętnastu lat, o czym ja myślę?). No i zaczęła przychodzić mi do głowy masa pomysłów. W dodatku zorientowałam się, że akcja opowiadania, które mam na dniach opublikować, rozgrywa się również w czerwcu 12 roku Ś.D. i zaczyna mnie korcić, żeby połączyć te wątki, bo opko również jest związane z Zakonem. Słowem: nie mogę się doczekać, co z tego wyniknie. :D]

Olżunia pisze...

[Ach, o jednym zapomniałam. Tak, mam fazę na nasze wącisze. xD
Ten wątek, że Nef nie wie o pochodzeniu Aeda. Z rozgrywających się niedawno opowiadań wynika, że albo Nef nadal nie wie, albo się jakoś na tym tle dogadali, bo nic do niego za bardzo nie ma. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się pierwsza opcja. I powiem szczerze, że marzy mi się strasznie kolejny wątek z ich spotkaniem po latach, w którym widziałabym tę kwestię. Co Ty na to?]

Unknown pisze...

[To ja tutaj powinnam przepraszać za nagłe zniknięcie, chociaż uzasadnione świętami i sylwestrem, ale i tak proszę o wybaczenie oraz bardzo dziękuję za poprawki w kracie, które od razu wprowadziłam. O niebo lepiej teraz to wszystko brzmi :)
A'propos wątku - pakowanie w kłopoty? To drugie imię Yukimury. Możesz mu kłody pod nogi dawać i zobaczyć jego dziwne reakcje na wszystko wokół.
Damy w opałach to jego specjalność, więc Twój pomysł niesamowicie podoba mi się. Szkoda, że ja nie mam aż takiej wyobraźni... :)
Myślę, że chyba lepiej będzie jak Ty, kochana, zaczniesz, bo na pewno lepiej mnie wprowadzisz w Nefrytowy świat :)]

Tomoe Yukimura

Ren pisze...

[Pomysł ogromniaście mi się podoba! Zwłaszcza, że mamy i powiązanie, i przeszłość bohaterów, więc pole do kolejnych wątków jest nieskończenie duże. Jedyne, o czym czuję się w obowiązku wspomnieć to fakt, że w kulturze talingów Ren może mieć wiele żon. ^^ Oczywiście nie jest to jednoznaczne z tym, że musi, ale może. Jeżeli to nie przeszkadzało wspomnianemu przez Ciebie porozumieniu to cudownie, ale jak masz jakieś obiekcje to napisz. :) Więc zaczynam.}

Ponad zgrabiałymi koronami zasnutych nocą drzew rozległo się przeciągłe wycie wilków. Całej watahy. Mężczyzna upadł w śnieg, czując jak przenikliwe zimno rozchodzi się od czubków palców w głąb ramienia. Jednak to nie zimno spowodowało wyrwanie się z jego ust jęku, lecz bezbrzeżne przerażenie, które zacisnęło się wokół jego ciała niczym widmowe szpony.
Ren się bał, tak bardzo, jak chyba nigdy w życiu. Tak bardzo, że z trudem oddychał, z trudem cokolwiek widział i z trudem myślał.
Po drodze zgubił gdzieś w trakcie ucieczki swój niezawodny, niedźwiedzi płaszcz i teraz hulaszcze wiatry tańcowały dowoli wokół niego, jakby właśnie zebrało się niewidzialne plemię, odprawiając rytualne pieśni, wyjąc i popychając go na różne strony.
Chciał krzyknąć, wołać o ratunek, ale po pierwsze obawiał się, że zdradzi wrogom swoje położenie, po drugie chyba usta zmarzły mu tak bardzo, że nie potrafił ich od siebie odkleić. Nie mówiąc o tym, że powoli zanikało mu czucie w kończynach.
Bramy miast już dawno pozamykano, nigdzie ani żywej duszy, tylko bezkresne pustkowie, pełne samotnych drzew i szlaków, które w oczach Rena prowadziły donikąd. Jedynym towarzyszem nieszczęśnika w niedoli był srebrzysty księżyc, który sprawiał, że owe bezkresie nie wydawało się mroczną otchłanią.
Był odsłonięty. W świetle księżyca i na pustkowiu stanowił łatwy bez. Nie bez powodu zaatakowano jego orszak w tej okolicy. Wiedzieli, że jeżeli im ucieknie, to dokądkolwiek pójdzie nie będzie miał się długo, gdzie schować.
Gdyby nie przeraźliwe zimno, Ren zrozumiałby, że dodatkowo, że został ranny kuszą. Po tak intensywnym biegu już dawno by się wykrwawił, ale mróz tamował krwotok i niwelował ból. Mimo to, książę opadał z sił. Obraz przed oczami majaczył mu się i chwiał, jakby niewidzialna ręka potrząsnęła światem.
Runął jak długi na ziemie. Czuł, że więcej nie starczy mu sił. I chociaż przez chwilę, z odmętów mgły umysłu zdało mu się, że słyszy tętent końskich kopyt, wcale się nie przestraszył. Nie miał serca, które mogłoby w tym momencie przestać pić, ale powoli, bardzo przyjemnie, zapadał w sen.

Ren pisze...

[Brak mi słów, pod takim jestem wrażeniem! *.* Aż mi głupio, że taki króciutki wstęp rzuciłam. Tak naprawdę to ty zaczęłaś ten wątek. Niestety, choćbym chciała, z pewnością nie dam rady napisać równie długiego komentarza, na jaki zasługujesz.]

Ren nie cierpiał, przynajmniej przez jakiś czas, póki lodowate zimno skuło jego ciało szponami bez-czucia. Życie jednak ma to do siebie, że przybywa wraz z całą gamą uczuć, emocji i doznań, przez które tak wielu chciało się z owym życiem rozstać dobrowolnie. Ren wiedział, gdzieś na dnie otępiałej świadomości, że śmierć nie nadejdzie jeszcze tej nocy, bowiem ból zaczynał powracać. Najpierw przypominając mieszaninę lodu i ognia, płynącego w jego żyłach niczym trucizna. O tak, był na nowo zarażany życiem i powoli przypominał sobie, co to oznacza mieć ciało.
Ból był nieznośny, odmrożone kończy stanęły w niewidzialnym ogniu, ale ten ogień pożerał go żywcem i smocza krew niewiele mogła mu pomóc.
Chociaż budził się, nie mógł jeszcze poruszać ani rękoma, ani nogami, mógł co najwyżej lekko rozkleić wargi i poczuć, że język przykleił mu się do podniebienia. Być może przymarzł.
Słyszał trzask ognia, słyszał jak podłoga ugina się pod cudzymi krokami, zdało mu się nawet, że gdzieś daleko, daleko jęczy wiatr, a może nawet wyją wilki, ale kto wie, czy to nie są jeszcze pozostałości wspomnień po ucieczce.
Uciekał. Zgubił się. Bał i stracił kontakt ze swoimi ludźmi. Czy wciąż żyją? Zaskakujące, jak dużo potrafił myśleć w jeszcze skostniałym, niemal kamiennym ciele.
— Boli — jęknął, a raczej szepnął, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, a jego język boleśnie otarł się o podniebienie, jakby zrobiony był z piasku.
Zaraz potem w boku obudził się nieznośny ból. Chciał dotknąć miejsce ręką, ale ta z trudem dźwignęła się z podłoża, by zaraz opaść w dół. Uderzyła o coś ciepłego i miękkiego.
Inna ręka! Czy to możliwe…?
Ren włożył wszystkie siły w to, żeby otworzyć oczy i cokolwiek zobaczyć z pomiędzy rozmazanych konturów, jakie miał przed sobą.
Bez wątpienia nie był sam. Ktoś go chronił i dzielił się ciepłem.

Ren pisze...

[Cieszę się, że póki co, jest dobrze. Głównie to zasługa dobrego pomysłu, a tutaj są oklaski dla Ciebie. :) Dobrze, że wspomniałaś o ciąży Nef, bo bym na to nie wpadła i jeszcze napisała coś odwrotnego do jej stanu. Swoją drogą nie mogę się doczekać, aż Ren będzie na tyle sprawny intelektualnie, aby ją spytać kto jest ojcem. ^^ Dobra, to biorę się za odpis! A, tak wgl to pozwolisz, że pociągnę tę retrospekcję. Jest bardzo fajna! ;D]

- Nie tańczysz? – zapytała, prezentując w szerokim, szczerym uśmiechu niechcący rozciętą górną wargę.
Chłopiec był starszy od niej i przez to nieco wyższy, w odzieniu, które niejednemu dziecku wydałoby się na tyle strojne, że aż śmieszne mimo, iż bale maskowe charakteryzowały się przecież szelestem zdobnych sukni i błyskami świec, odbijanych w klejnotach dam.
— Nie potrafię — odparł chłopiec płynnym kerońskim, którym nie mogliby się poszczycić jego służący. Wszak on dorastał tutaj, na obcej ziemi. Oni zaś jeszcze pamiętali podbite ziemie, ojczyznę, która dla chłopca była jedynie miłą historyjką przed snem.
Jego twarz skrywała biała maska z ostrymi rogami, a ciemne włosy układały się nierówno ścięte na linii żuchwy.
Tak naprawdę potrafił tańczyć, lecz zwyczajnie się wstydził. Rzadko pozwalano mu uczestniczyć w balach, zamęczano go raczej licznymi księgami pełnymi liczb i zwrotów, tak trudnych do spamiętania, że lekcje opuszczał z bólem głowy.
Wszyscy tutaj byli dla niego obcy, dziwni. Miał maskę, ale wiedział, że się od nich różni chociażby samym spojrzeniem.
Jedna z tutejszych kobiet, jakaś strojna dama, skrytykowała jego odzienie, nazywając je sukienką. A on po prostu miał na sobie jedną z najlepszych tunik z jedwabiu, sięgającą mu do kostek. Czerwona, ze złotym obszyciem nadawała mu godności cesarskiej. Lecz oni tego nie rozumieli.
Bał się zbliżyć do dziewczynki, sądził, że ona także skwituje go, jako chłopca w sukience.

Ren pisze...

[Jest mi to w sumie obojętne. ^^ Możemy wrzucać od czasu do czasu retrospekcje, są fajnym urozmaiceniem.]

Egzotycznie. Chłopiec słyszał to już tak wiele razy, że praktycznie owe słowo przemykało mu koło ucha, jak nic nie znaczący odgłos tła, do którego człowiek przyzwyczaja się z biegiem lat.
O wiele bardziej jego uwaga skupiła się na grudce błota, zalegającej na lśniącej posadzce. Smętne melodię, do których dwór w dole sali balowej odgrywał zbiorowy taniec sprawił, że brud wydał się chłopcu niesamowicie zabawny w zestawieniu z powagą miejsca.
— Cała przyjemność po mojej stronie, poznać cię księżniczko Noro — rzekł, nagle zdejmując maskę, ponieważ z nią czy bez niej i tak wszyscy wiedzieli kim jest. Wiedzieli przede wszystkim, że jest obcy. — Mnie zwą księciem Renem z rodu Carivaliu — dodał, skinąwszy w jej stronę lekko głową. — I tak, Keronia to wspaniały kraj, jedyny jaki znam, przede wszystkim.
Powiedziawszy to uniósł na księżniczkę spojrzenie, które nagle zawisło ponad jej ramieniem i wypełniło się lękiem. Oto po lewej stronie balonku nadchodził generał Van Yo i jego świta. Dostrzegli go w towarzystwie księżniczki, po czym przyśpieszyli kroku.
— Nie mogą nas złapać! — powiedział książę i zapominając o wszystkich, tak uparcie wpajanych mu zasadach, chwycił Norę za rękę, porywając ją w stronę korytarza.


***

- Obudziłeś się. Rozumiesz, co mówię?. Nie ruszaj się. Zszyłam twoją ranę, ale i tak masz pękniętą kość. Będzie to trzeba usztywnić. Podróżowałeś sam? Włóż pod język i przeżuj. Złagodzi ból.
Poczuł, że ktoś wkłada mu coś do ust. Po chwili cierpka gorycz rozeszła się po języku, powodując na twarzy chwilowy grymas. Gorączkował. Obraz przed oczami tracił ostrość, przez co nachylająca się nad nim postać pozbawiona była rysów twarzy, a jawiła się mu jedynie, jako wielokolorowa plama.
— Czego chcecie? — Zdobył w sobie siłę do użycia słów, chociaż wybrzmiały z jego ust tak wątle, że ledwie dało się je słyszeć przy hulającym na zewnątrz wietrze, który wył, jakby po świecie wędrowała kohorta męczeńskich dusz. — Chcecie złota? Dam wam tyle ile chcecie, tylko odstawcie mnie do domu — mówił dalej, a każde ze słów raniło jego gardło, jak mały, utknięty w przełyku sztylet.
Był pewien, że ma do czynienia z napastnikami, którzy zaatakowali jego świtę na pustkowiu. Musieli chcieć okupu, gdyby chodziło im o jego śmierć, już dawno by nie żył.

Ren pisze...

Książę nie miał czasu zareagować w jakikolwiek sposób na nagły wybuch złości ze strony niższej i ewidentnie wściekłej na niego dziewczynki, gdyż ucieczka przed Van Yoo przesłoniła mu cały dobry smak, kulturę i obycie, jakie starano się w niego wpoić.
Już wyobrażał sobie, jak z rąk generała zostanie przerzucony przed oblicze ciotki regentki, a bogowie wiedzą, że lepiej przeżyć tysiąc sztormów na otwartym morzu niźli mieć do czynienia z tą ohydną kobietą o szorstkich, wyschłych dłoniach.
Ren zaniemówił, gdy znaleźli się w ciemnym, rozpraszanym światłem pochodni tunelu. Zdało mu się gdzieś w oddali słyszy odgłos kapiącej wody.
— Nie powinienem był się oddalać — odparł książę tonem, który świadczył, że w jego krwi wciąż buzowały resztki szoku, niepozwalającego mu skupić się na sytuacji. — Zapewne podobałoby im się usadzić mnie na jednym z tych twardych krzeseł przed obliczami wielmożów i hrabin, żebym nieskończenie wiele razy opowiadał o swoim kraju. — Kiedy to powiedział jego oczy zaszły chmurami, a brwi ściągnęły się grymaśnie, czego oczywiście księżniczka nie miała szansy zbyt dobrze zobaczyć, bo Ren zrobił zdecydowany krok przed siebie. — A co to za miejsce… Noro? — Położył nacisk na jej imię i nagle obejrzał się przez ramię posyłając jej jeden z tych swoich chłopięcych uśmiechów, spod okalających jego twarz włosów.


Ren poczuł się dziwnie, gdy nieznajoma odeszła, a wokół niego pozostał jedynie odgłos wiatru i ognia. Musiała wyjść na zewnątrz, bo na jedną chwilę smoczy książę poczuł, jak przez jego ciało przebiega lodowaty podmuch.
Podarta koszula… lepsze buty… klejnoty… chciał powiedzieć, że jego ludzie mają całe worki złota i oddadzą, co tamci sobie zażyczą byle tylko książę powrócił do pałacu, ale szybko dotarło do niego, że dziewczyna wyraźnie sobie z niego zakpiła, a to oznacza tylko jedno: nie była zainteresowana jego złotem, z pewnością nie życzyła mu także śmierci.
Nie był pewien w którym momencie zjawiła się ponownie, kładąc mu coś przyjemnie zimnego na czole, chociaż chłód szybko zniknął pod wpływem trawiącej go gorączki. Temperatura jego ciała musiała już sięgnąć stopni, które niejednego człowieka już dawno położyłyby trupem, ale on – czystej krwi Taling – mógłby stanąć nawet i w ogniu, ale wyszedłby z tego bez szwanku.
— Dasz radę sam zjeść? – Podała mu miskę. – Nie bój się, nie jest zatrute. Znaleźliśmy cię rannego w śniegu. Byłeś nieprzytomny. Zamarzałeś. Ktoś cię wcześniej napadł, prawda? Uciekałeś… Przed kim?
Gdy nie zdołał odpowiedzieć na żadne z zadanych mu pytań, odezwała się ponownie:
—Jak… Jak się nazywasz?
— Ren i nie wiem… nie wiem kto mi to zrobił — wyszeptał, spoglądając na zupę. Nie był pewien, czy cokolwiek przełknie, ale zupa to także pewien rodzaj napoju, a niczego bardziej nie pragnął niż chociaż odrobinę się napić.
Spróbował podciągnąć się na łokciu. Zignorował ból w miejscu szycia. Zakaszlał, czując jak po twarzy spływają mu słone krople potu.
— Ocaliłaś mnie? — Posłał jej mętne spojrzenie i zdołał usiąść na tyle, by podeprzeć się na prawym łokciu.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Gdybym próbował ci zaimponować, przyszedłbym ze strategią na podbicie Królewca albo czymś w ten deseń.
Kąciki jej ust drgnęły w powściągliwym uśmiechu. Słuchała dalej, przytakując skinięciami głowy. Spod półprzymkniętych powiek patrzyła na przywołaną z pamięci mapę, nanosiła na nią kolejne punkty, kreśliła, przesuwała piony. Układanka zaczynała tworzyć logiczną całość, nabierać wymiarów i kolorów.
- Teraz… Mamy ich schwytać, Nevino. Z każdą minutą się od nas oddalają. Każda chwila działa na naszą niekorzyść. Zanim dotrzemy do któregokolwiek z miast, w których mogli się schronić, oni zdążą się zaszyć w jakiejś kryjówce i tyle będziemy ich widzieli. My, straż i wszyscy inni.
Nie przeceniła go. Wręcz przeciwnie – nie doceniła. Zapowiadała się dobra współpraca.
Trąciła piętami boki wierzchowca. Zostawiła ichaniemu wolną rękę. W razie czego pomoże mu Dornam, oczywiście pod warunkiem, że jej prawa ręka podejmie jakąkolwiek próbę wywarcia dobrego wrażenia na młodym dowódcy. To wcale nie było takie oczywiste.
Posłaniec, który doniósł jej o pojawieniu się przybysza, zaraz do niej dołączył.
- Mówi wspólnym – poinformował ją półgłowem.
- Kto to? – zapytała, marszcząc brwi. Goniec pokręcił głową. Nic nie wiedział o tym mężczyźnie i nie powiedziałby Nevinie więcej, niż sama zdołałaby wywnioskować.
W końcu go dostrzegła. Samotny jeździec tuż przed czołem pochodu zbrojnych, odziany na czarno, w kapturze, zamaskowany. Tunika i płaszcz były wystrzępione, pokryte szarym pyłem drogi. Wygląd nieznajomego przywodził na myśl Cienia. Tyle że symbole, które nosił, nie należały do Bractwa Nocy.
Nevina zatrzymała konia tak, by pozostać w bezpiecznej odległości.
- Dowódca chorągwi? – padło pytanie.
Skinęła głową, udając, że nie widzi jego zdezorientowania.
Nie był zdezorientowany. Doskonale wiedział, że będzie rozmawiał z kobietą. Wiedział też wiele innych rzeczy, w końcu miał kontakty w wirgińskiej straży. Ale musiał pozostać wiarygodnym.
- Mam propozycję; ufam, że interesującą – odezwał się po chwili bez ogródek. – Szukam pewnego najemnika. Przypadkiem zasłyszałem, że wy również, pani.
Nevina uśmiechnęła się. Chytrze, choć ładnie.
- Co o nim wiesz?
***
Czekała na Shela przy skraju traktu, od czasu do czasu oglądając się przez ramię by sprawdzić, czy nie nadjeżdża. Gdy ichani zrównał się z nią, popędziła wierzchowca.
- Najemnik sam do nas wróci, razem z herszt – poinformowała. Nowiny były dobre, ale kobieta podchodziła do nich z wyraźnym dystansem. Nie lubiła chwalić dnia przed zachodem słońca. – To jakiś zatarg, ciężko powiedzieć – wyjaśniła. Zatarg między zamaskowanym a najemnikiem. – Tak czy inaczej, nie trzeba urządzać szopki z wypuszczaniem wieśniaków, on – wskazała na oddalającego się, odzianego na czarno jeźdźca – znajdzie ich szybciej. Znajdzie i przekaże, co trzeba. W zamian za poderżnięcie mieszańcowi gardła. A to da się zrobić, oczywiście po przesłuchaniu obydwojga. Moim zdaniem to niezbyt wygórowana cena. Po co szukać najsłabszego ogniwa, skoro można wrzucić cały łańcuch do ognia?
Chyba gdzieś to wyczytała. Nie pamiętała tylko, gdzie.
- Ruszajmy, czeka nas praca. Do Osady nie jest daleko, góra dwie godziny jazdy.
Krwawe oko wieczności? Niemożliwe. Nie słyszała nigdy o żadnym Kerończyku noszącym ten znak. Dwunastu pochodziło z Kresów, co do jednego. A ten mężczyzna z całą pewnością był Kerończykiem. Wyglądał jak Kerończyk, mówił z kerońskim akcentem, być może również myślał jak Kerończyk. Właśnie dlatego nie powiedziała mu, że schwytanie tej szlachcianki to prawdziwa przynęta, nie zwykłe łgarstwo.

Olżunia pisze...

Cz. II

***
Mabel zmrużyła oczy, przyglądając się różowiejącemu niebu przez rozświetlone promieniami zachodzącego słońca rzęsy. Gorące powietrze powoli stygło, sad pachniał dojrzewającymi jabłkami.
Obydwaj wiedzieli o niej za dużo. Jeden mieszaniec i najemnik, szwendający się po całym kraju, ot, włóczęga jakich wiele. Coś tam mówił o dzieciństwie, o statku. Nie słuchała. Drugi płatny morderca, podobnie jak ten pierwszy, ale profesjonalista, specjalizujący się wyłącznie w wysyłaniu ludzi na tamten świat. Obydwaj wykonali dla niej robotę. Obydwu uwiodła. A teraz, gdy przestali być potrzebni... stali się niewygodni.
Kobieta ugryzła jabłko, sok pociekł jej strużką po dłoni.
Krwawe oko wieczności... Parsknęła, jej ramiona zadrżały od tłumionego śmiechu. Dobre. To było dobre. Cała ta maskarada... Naprawdę był naiwny, skoro dał się na to nabrać.
Obydwaj byli niewygodni, ale na tę chwilę mogła pozbyć się tylko jednego z nich. Którego? Nie mogła się zdecydować. Niech więc decyduje los. Albo przypadek. Nieważne.
Rzuciła jabłko w kępę trawy. Jeszcze kwaśne.
Odwróciła się, słysząc ciężki tętent końskich kopyt. Zmarszczyła brwi. Nikogo się o tej porze nie spodziewała.
***
Nyrax było przesycone zapachem ryb, cuchnęło zgnilizną i pełne było komarów. Mimo zapadającego zmierzchu miasto nie kładło się do snu. Ulice nie były co prawda puste, ale nie wypełniał ich gwar rozmów. Co najwyżej krótkie zakrzyknięcia, mające zwrócić czyjąś uwagę, albo pojedyncze zdania, szybko ginące pośród szurania ciżem i stukotu końskich kopyt. Tłum widzów, którzy woleli pozostać w roli obserwatorów, nie wychylać się, nie ściągać na siebie uwagi. Uważnie śledzić bieg wydarzeń. I właśnie to sprawiało, że było tu tak nieswojo. Jak na pogrzebie, na którym – poza grupką mężczyzn, którzy upili się na smutno i zawodzili jakieś dwuoktawowe smęty – nie wypada się odzywać.
Zamiast zwolnić, bacząc na przechodniów, Meryn pospieszył wierzchowca. Nakrapiana klacz posłusznie wydłużyła krok.
- Gdzie ty nas, u licha, prowadzisz? – Aedowi udzieliła się niepewność szermierza.
- W bezpieczne miejsce – odparł Meryn zdawkowo. Nie wzbudzał zaufania. Wręcz przeciwnie – cały czas ukradkiem rozglądał się na boki niczym czujące zagrożenie dzikie zwierzę. Był spokojny, aż nadto. Jednak jego spojrzenie cały czas przemykało po zaułkach i rogach ulic, zdradzając, że szermierz się czegoś obawiał.
- Nefryt… – odezwał się cicho Aed, po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Ten zabójca, którego mam znaleźć... – zaczął, wahając się, czy na pewno chce wypowiedzieć głośno swoje myśli. – Wydaje mi się, że to może być przekręt. A raczej pułapka.
Myślał nad tym całą drogę. A im dłużej się zastanawiał, tym bardziej sprawy się komplikowały.
Mieli przemierzyć pół Keronii, by zrobić coś, czego chciała ta kobieta. Nie, to w żadnym wypadku nie było rozsądne. Ani nawet niegłupie. To było… po prostu naiwne.
- Meryn. – Głos Shanley dał się słyszeć z końca pochodu. Szermierz skinął głową, nie oglądając się. Popędził wierzchowca, koń przeszedł w szybszy kłus. Wpadli w wąską, błotnistą, błyszczącą od pomyj uliczkę. W powietrze wzbiło się stado spłoszonych gołębi.
- Nienawidzę tego miasta – westchnął ciężko najemnik.

Olżunia pisze...

Cz. III

[Wzięłam się w garść i oto jest. Spektakl mnie natchnął, stąd te trochę narzucające się porównania do teatru. Nie ciągnęłam akcji bardzo do przodu, bo nie chciałam z tym przesadzić, a lubię naszą szczegółowość podczas wącenia. ;)
Zwłaszcza, że jeszcze lepiej niż Shel wiem, że Nefryt faktycznie na to nie pozwoli. Oj, tak. xD Najlepsze jest to, że zastanawiam się, jak postąpiłby przyparty do muru Aed… i ciągle nie wiem. Albo wiem, ale tego przed samą sobą nie przyznam. Zobaczymy.
A Nevina… właśnie byłam ciekawa, jak postąpi. Oni się chyba świetnie dogadają, Shel z Neviną. Dwa ziółka z nich. xD Jedno mnie ciekawi - co będzie z Iną i Arpadem.
”Cwana jest”, przemknęło mu przez myśl gdy usłyszał wydany przez nią rozkaz. “Cwana, ale w ten przyjemny, solidny sposób.” Jestem absolutnie przezakochana w tym kawałku. Mogę ukraść do pobocznych?
Jeśli chodzi o tego domniemanego zabójcę, to moje plany wyszły powyżej. Może tak być? Tak to sobie wymyśliłam, bo zamotania nigdy za wiele. xD Ale jak coś chciałabyś zmienić, to pisz. Albo rozwinąć, to też pisz. I chyba powinnam to sobie rozrysować, bo się zaraz zgubię. Jak to ja w swoich Genialnych Planach™.
Z jabłkiem też się zgubiłam, ale dałam jabłko. Trudno. Może to jakieś sprowadzane zza granicy jabłonie, co szybciej dojrzewają. No więc niech będzie jabłko, dopóki nie rozwiążę tego arcyważnego problemu.
Mam jedną uwagę do Twojego tekstu - poprawną formą jest “wszem wobec”, co oznacza tyle co “wszystkim obecnym”, “wszem i wobec” traci swój sens. Ja chyba lubię się czepiać szczegółów… xD
A moje zakonne opko kiśnie na dysku gugla. Nie mogę się zebrać, żeby je skończyć. Nie żeby to był problem natury czasowej, to jest problem bycia leniwą kluchą.]

Ren pisze...

Tajne przejście. Chłopiec nie był zaskoczony, wszak przywykł do tego, że miejsca mają swoje sekrety, ukryte drzwi za gobelinami, tajemnicze pokoje, skryte za regałami książek. Wiedział też, że przebywanie dzieciom w takich miejscach jest surowo zabronione i karane. Nie powinni tu być, a skoro już są, to należałoby szybko wyjść. Sęk w tym, że książę uwielbiał wszelakie tajemnice.
— Boisz się duchów? — Drgnął na dźwięk tego pytania, podnosząc na dziewczynę zdumione spojrzenie. Czy się bał? Trudno powiedzieć, ale nauczono go respektować duchy. W świecie Talingów duchy wypełniały cały świat, od nieba po morze i lądy, po lasy i domostwa. Duchy należało ułaskawiać, szczególnie te należące do panteonu przodków. Należało składać im ofiary w postaci jedzenia i pieniędzy. To od duchów zależało, czy twoje życie wypełni pomyślność czy przekleństwo. Wiedział też, że są duchy, których nie da się obłaskawić żadną jałmużną. Te duchy są tu tylko po to, aby nieść śmierć.
— Nie wiem, a ty? — Podążył za nią, stawiając bezszelestne kroki. — Dokąd prowadzi ten tunel?


***
Wciąż zadziwiało go ile ta kobieta potrafi powiedzieć w ciągu jednej chwili. Ledwie kończyła zdanie, zaczynała następne, nie dając mu nawet miejsca na reakcje. Uśmiechnął się, czując jak spękane wargi zaczynają piec.
Najpierw chciał się sprzeciwić, że nigdzie z nimi nie pojedzie. Mogli mu przecież odstąpić konia, zapłaciłby sowicie i sam spróbował wrócić do Smoczego Dworu. Wszak, gdyby go odpowiednio wyposażyć nie byłby aż taki bezbronny, prawda? Ale na wieść o tropicielach, poczuł nieprzyjemną gulę w gardle.
Pociągnął z bukłaka łyk wody i oddał go Nefryt. Teraz, gdy gorączka zaczynała spadać, coś w tej kobiecie wydawało mu się znajome. Szczególnie oczy, w których widniało zaniepokojenie.
Czy szukają jego? Czy powinien wyrazić swoje obawy na głos? Ale jeżeli Nefryt zorientuje się, że za Renem ktoś podąża, może uznać, że będzie w takim wypadku tylko balastem w trakcie ich misji. Mieli przecież własne sprawy na głowie, nie potrzebowali użerać się z bandą, tropiącą księcia. Tylko, czy ratując go już nie ściągnęli na siebie kłopotów?
— Ile mamy czasu zanim nas znajdą? — zadał pytanie po pytaniu, mając nadzieję, że Nefryt i ten drugi nie pomyślą o tym, aby wydać go w ręce tamtych. Nie chcieli jego złota, czymże zatem miałby kupić ich przychylność?
Nie pojmował przecież, że Nefryt nigdy by go nie wydała przez wzgląd na dawne czasy.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Nie, żebym kwestionował twoje decyzje… ale znowu polegamy na najemniku. Wiesz o nim coś więcej?
Pochyliła się do przodu i wsunęła dłoń pod siodło, pod poduszkę kolanową. Z ukrytej pod płatem skóry kieszeni wyjęła niewielki notes – ot, kilka pożółkłych kartek o postrzępionych krawędziach, zszytych cienkim rzemieniem. Nevina przekręciła kilka zapisanych drobnym, pochyłym pismem stron. Sangwina zdążyła wyblaknąć, w niektórych miejscach litery były niemalże nieczytelne.
- Jest – mruknęła do siebie, po czym podniosła wzrok na Shela. – W prawdziwość jego prywatnego interesu możemy wątpić, i to niebezpodstawnie. Ale jedno jest pewne – wygrana Keronii jest mu nie na rękę. “Kerońska władza uznaje go winnym trzech zabójstw i podejrzanym o kolejne dwa, prawomocnym wyrokiem skazując go na śmierć jako zagrażającego bezpieczeństwu publicznemu” – przeczytała głośno, po czym oparła rękę, w której trzymała notes, o łęk siodła. – Szuka sprzymierzeńców, chce mieć plecy w postaci wrogów swoich wrogów. W to jestem w stanie uwierzyć. Ale… – zawahała się. – Ale za dużo wie – przyznała się w końcu do swojej obawy. – Nie podoba mi się to.
Pozwoliła odjechać komuś, kto znał cel jej misji. Puściła go wolno, mimo że miała go w garści. Tylko dlatego, że był jej potrzebny.
Co za parszywe czasy.
- Coś cię zastanawia? Powinienem o czymś wiedzieć?
Nie odpowiedziała od razu. Wciąż zbierała myśli; zastanawiała się, czy czegoś nie przeoczyła.
Nie. Była pewna.
- Ten człowiek nie ma nic wspólnego z Przymierzem Dwunastu. Nosi jego symbole, ale to z pewnością Kerończyk. Po tym go poznałam. – Zerknęła raz jeszcze na swoje zapiski. – Lubi podszywać się pod członków różnych organizacji i swoimi przebierankami wprowadzać ścigających go ludzi w błąd. Wszystko wskazuje na to, że dorwanie go nie będzie łatwe ani przyjemne. Musimy zrobić to póki mamy okazję. Albo upewnić się, że pozostanie po naszej stronie. Może okazać się przydatny.
Spojrzała na notatkę po raz ostatni. Na samym jej początku zapisała kilka imion. Zastanawiała się, czy którekolwiek z nich jest prawdziwe.
Zamknęła notes.

Olżunia pisze...

Cz. II

***
- Ale jej obiecałeś.
Aed pokiwał głową, niechętnie przyznając Nefryt rację. Znowu złożył komuś obietnicę. Lekkomyślnie, nie bacząc na skutki. Bo w danej chwili wydawało mu się, że nie ma innego wyjścia. A teraz zbierał żniwo swojej nieodpowiedzialności.
Zerknął na nią ukradkiem. Nie dziwił się niechęci pobrzmiewającej w jej głosie – nie miała najmniejszego powodu, by żywić choć odrobinę sympatii dla tej kobiety. Zastanawiał się tylko, czy pod niechęcią nie kryło się niewypowiedziane oskarżenie. Może po prostu był przewrażliwiony. A może jednak Nefryt ma mu coś za złe, może...
- Wiesz, co zastanawia mnie najbardziej? Skąd ona wie, że jej nie oszukasz. Że nie pojedziesz w cholerę, zamiast rozwiązywać jej problemy.
Nefryt trafiła w samo sedno.
- Właśnie dlatego wydaje mi się, że powinniśmy zaczekać, aż coś się wyjaśni – zgodził się najemnik. – Za dużo niewiadomych, a za mało…
- Zatrzymajcie się.
Meryn gwałtownie ściągnął wodze, wymuszając na reszcie to samo. Zatrzymali się na niewielkim placu czy może raczej ulicy poszerzonej przez rozbiórkę kilku strawionych przez pożar budynków. Ściany okolicznych domów były osmalone, większość okien zabito deskami.
Shan zeskoczyła na ziemię, gorączkowo rozsupłując troki, owinięte wokół pokrowca na łuk. Z kalety wyciągnęła cięciwę, nanizała ją na łęczysko, oparła łuk o kolano, napięła.
Gdyby chcieli zdjąć ją nim umieści nasadkę strzały na cięciwie, nie mieliby z tym najmniejszego problemu. Pojawili się w obydwu wylotach placu, odcinając im wszystkie drogi odwrotu. W większości mężczyźni, było wśród nich parę kobiet. Wyglądali na zwyczajnych przechodniów, nie odróżniali się znacząco od reszty mieszkańców Nyrax. Wystarczyło jednak nieco uważniej się przyjrzeć, by dostrzec, że warstwy łachmanów skrywają fragmenty lekkich pancerzy i poręczną broń. Jedyne, z czym się nie kryli, to kusza, najwyraźniej o sporym naciągu. Kuszniczka wycelowała grot w Shanley, unosząc przyciemnione barwnikiem brwi i uśmiechając się zachęcająco. Wystarczył jeden pochopny ruch.
Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami. Shan posłusznie zdjęła strzałę z cięciwy i wsunęła ją do kołczanu. Odetchnęła głęboko, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie spuszczała kuszniczki z oczu.
Jeden z mężczyzn wysunął się przed resztę.
- Alhazen – powiedział cicho Meryn przez zaciśnięte zęby.
- Słyszałem, że dogadałeś się z Epharimem – zagadnął pogodnie szermierza, wytatuowaną dłonią podkręcając wąsa.
- Zapłaciłem wszystko w terminie – Mer uciął te dywagacje, przechodząc od razu do sedna. Jego rozmówca odpowiedział mu pobłażliwym uśmiechem.
- Zdaje się, że jest wśród was mieszaniec – Alhazen zmienił temat. Tym razem znać było, że nie żartuje. – Dobrze się składa, bo jest z nami ktoś, kto chciałby go poprosić na słówko.
Aed powiódł wzrokiem po bandzie, wypatrując znajomej twarzy. Zamiast niej dostrzegł symbole noszone przez odzianego w czerń osobnika. Czerwone oko, trzy trójkąty… Najemnik poczuł, że robi się mu słabo.
Spojrzał na Nefryt, po czym bez słowa wysunął stopę ze strzemienia i przerzucił nogę przez koński grzbiet. Nie miał chyba większego wyboru.

[Nie klęłam na nic ani na nikogo, wręcz przeciwnie. :D A poza tym ten wątek rządzi się własnymi prawami. Poza tym na niedowen też cierpię, bo mordowałam ten odpis pół dnia (dosłownie), a wyszło mi takie... meh.
Za wygrzebywanie się z doła trzymam kciuki. Jakbyś chciała pogadać, to śmiało. ;)
Swego czasu zastanawiałam się, czy nie wprowadzić Neviny jako głównej postaci, ale w końcu zrezygnowałam. Raz, że nie dałabym rady poprowadzić drugiej głównej (bo z jedną mam problemy), a dwa, że niezbyt pewnie czuję się w temacie wirgińskiej armii. A taki najemnik, o którym w sumie nic nie wiadomo jest w sam raz, bardzo z niego niezobowiązująca postać. xD
Klucha się zbiera. Już mam w głowie ostatnie poprawki, muszę je tylko nanieść. No i wyczuwam sprzyjającą aurę – teraz jest dużo notek na blogu, wmieszam się w tłum, a zaraz na to pójdzie numer WPT. xD]

Olżunia pisze...

Cz. I

- Sądzisz, że to by go zachęciło do współpracy?
Nevina potraktowała swoje słowa jako jedno z możliwych rozwiązań tej sytuacji i była skłonna spisać je na straty, dopóki nie usłyszała propozycji Shela. Coraz bardziej podobała jej się ta współpraca – co jedno rzuciło pomysł, drugie go rozwijało, uzupełniało. Jeszcze chwila, a wylądują na jakimś wyższym szczeblu albo w głównym dowództwie wirgińskiego wywiadu i nabawią się odleżyn na tyłkach od papierkowej roboty. Niedoczekanie.
- Wydaje mi się, że tak – zawyrokowała, unosząc brwi i zgrywając poważną. W końcu nie wytrzymała i prychnęła cicho, usiłując zdusić śmiech. Bogowie, ona żartowała. Co jej się, u licha, stało.
***
Gdy oddział wystarczająco zbliżył się do Bukowej Osady, Nevina nakazała zatrzymać pochód. Wzięła ze sobą Arhina i Dornama – nie chciała przedwcześnie zaalarmować mieszkańców o zbliżającym się niebezpieczeństwie, czy może raczej drobnej niedogodności w wykonywaniu codziennej pracy.
Nie rozpamiętywała tego, co miało się za chwilę wydarzyć. Skoro i tak nie zamierzali temu zapobiec, po co mieliby zaprzątać sobie głowy głupimi wyrzutami sumienia?
Zatrzymali się na skraju lasu; dalej zaczynały się pola uprawne, porośnięte dojrzewającym, falującym na delikatnym wietrze zbożem, ciągnące się aż do samej wsi. Po ich prawej stronie rozpościerały się łąki, wśród których wiła się ścieżka, najpewniej wiodąca na trakt prowadzący do Etir.
- Tędy musieli jechać – zastanowiła się głośno Nevina. Spod zmarszczonego w zamyśleniu czoła przyglądała się osadzie, próbując wyłapać wszystkie istotne szczegóły.
Podzielili oddział na trzy grupy. Dwie z nich miały udać się do wyznaczonych punktów i możliwie najsprawniej aresztować po kilkunastu wieśniaków. Trzeciej przykazano czekać w pogotowiu pomiędzy jedną osadą a drugą – na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Nevina brała pod uwagę taką ewentualność, ale robiła to bardziej z przyzwyczajenia i z przezorności niż z powodu realnej obawy – była spokojna o przebieg akcji. Ufała tym ludziom i wiedziała, że potrafią solidnie wykonać powierzoną robotę.
- Coś przychodzi wam do głowy? – zapytała dowódczyni, zwracając się do swojego doradcy i do ichaniego. – O czymś jeszcze powinniśmy pamiętać?
- Wioska jak wioska. – Dornam wzruszył ramionami. – To nie powinna być trudna operacja.
Nevina skinęła głową, po czym spojrzała na Shela.
- Arhin?
***
Ciemność gęstniała z każdą chwilą, wzmagając uczucie niepokoju. Banda mierzyła swoje ofiary uważnymi spojrzeniami. Wszyscy jej członkowie tkwili na swoich pozycjach jakby zastygli w oczekiwaniu. Tylko Alhazen zachowywał się swobodnie – zatknął kciuki za nabijany ćwiekami pasek i wygwizdywał cicho jakąś skoczną melodię, przytupując pocerowanym buciorem o zdartym nosku.
- Dokąd? Mieszaniec się nazywasz?
Meryn kątem oka śledził zachowanie Nefryt. Było źle, herszt spanikowała.* Właśnie tego się obawiał.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Sądzisz, że to by go zachęciło do współpracy?
Nevina potraktowała swoje słowa jako jedno z możliwych rozwiązań tej sytuacji i była skłonna spisać je na straty, dopóki nie usłyszała propozycji Shela. Coraz bardziej podobała jej się ta współpraca – co jedno rzuciło pomysł, drugie go rozwijało, uzupełniało. Jeszcze chwila, a wylądują na jakimś wyższym szczeblu albo w głównym dowództwie wirgińskiego wywiadu i nabawią się odleżyn na tyłkach od papierkowej roboty. Niedoczekanie.
- Wydaje mi się, że tak – zawyrokowała, unosząc brwi i zgrywając poważną. W końcu nie wytrzymała i prychnęła cicho, usiłując zdusić śmiech. Bogowie, ona żartowała. Co jej się, u licha, stało.
***
Gdy oddział wystarczająco zbliżył się do Bukowej Osady, Nevina nakazała zatrzymać pochód. Wzięła ze sobą Arhina i Dornama – nie chciała przedwcześnie zaalarmować mieszkańców o zbliżającym się niebezpieczeństwie, czy może raczej drobnej niedogodności w wykonywaniu codziennej pracy.
Nie rozpamiętywała tego, co miało się za chwilę wydarzyć. Skoro i tak nie zamierzali temu zapobiec, po co mieliby zaprzątać sobie głowy głupimi wyrzutami sumienia?
Zatrzymali się na skraju lasu; dalej zaczynały się pola uprawne, porośnięte dojrzewającym, falującym na delikatnym wietrze zbożem, ciągnące się aż do samej wsi. Po ich prawej stronie rozpościerały się łąki, wśród których wiła się ścieżka, najpewniej wiodąca na trakt prowadzący do Etir.
- Tędy musieli jechać – zastanowiła się głośno Nevina. Spod zmarszczonego w zamyśleniu czoła przyglądała się osadzie, próbując wyłapać wszystkie istotne szczegóły.
Podzielili oddział na trzy grupy. Dwie z nich miały udać się do wyznaczonych punktów i możliwie najsprawniej aresztować po kilkunastu wieśniaków. Trzeciej przykazano czekać w pogotowiu pomiędzy jedną osadą a drugą – na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Nevina brała pod uwagę taką ewentualność, ale robiła to bardziej z przyzwyczajenia i z przezorności niż z powodu realnej obawy – była spokojna o przebieg akcji. Ufała tym ludziom i wiedziała, że potrafią solidnie wykonać powierzoną robotę.
- Coś przychodzi wam do głowy? – zapytała dowódczyni, zwracając się do swojego doradcy i do ichaniego. – O czymś jeszcze powinniśmy pamiętać?
- Wioska jak wioska. – Dornam wzruszył ramionami. – To nie powinna być trudna operacja.
Nevina skinęła głową, po czym spojrzała na Shela.
- Arhin?
***
Ciemność gęstniała z każdą chwilą, wzmagając uczucie niepokoju. Banda mierzyła swoje ofiary uważnymi spojrzeniami. Wszyscy jej członkowie tkwili na swoich pozycjach jakby zastygli w oczekiwaniu. Tylko Alhazen zachowywał się swobodnie – zatknął kciuki za nabijany ćwiekami pasek i wygwizdywał cicho jakąś skoczną melodię, przytupując pocerowanym buciorem o zdartym nosku.
- Dokąd? Mieszaniec się nazywasz?
Meryn kątem oka śledził zachowanie Nefryt. Było źle, herszt spanikowała.* Właśnie tego się obawiał.
Czując sugestywne szarpnięcie, Aed zamarł – ze stopą wciąż tkwiącą w strzemieniu, trzymając się łęku siodła. Coś w nim drgnęło. Starał się nie dać tego po sobie poznać, ale uczucie igły wbijającej się w tylną ścianę gardła ani trochę nie pomagało.
Odetchnął głęboko. Potem będzie czas na przemyślenia, teraz musiał się uspokoić. Pozbierać i uspokoić za wszelką cenę.
Z powrotem wdrapał się na koński grzbiet, bacząc, by jego ruchy były pewne i opanowane – tak jakby chwilę wcześniej próbował zmylić bandę. Zaczynał grać. Wszedł w nową rolę, która rozwijała się z sekundy na sekundę, dopasowując do sytuacji niczym woda wlana do naczynia. Rolę kogoś, kto się nie boi. I on też się teraz nie bał.
- Więc niech do nas podejdzie. W końcu to on ma sprawę.
Najemnik rozłożył szeroko ręce, pokazując, że nie trzyma żadnej broni. Zacisnął zęby; rana dawała o sobie znać.

Olżunia pisze...

Cz. II

- My nie żywimy wobec was złych zamiarów – dodał, kładąc nacisk na pierwsze słowo i lekko wzruszając ramieniem, nieznacznie przekrzywiając przy tym głowę.
- Nie bądź tego taki pewny – odparł mężczyzna w czerni, ruszając w ich stronę. Twarz miał zasłoniętą chustą, ale w jego głosie słychać było, że jego wargi wykrzywił uśmiech. Był cholernie pewny siebie i to Aeda drażniło.
Najemnik wykorzystał tę chwilę ciszy, by nad sobą zapanować. Zamiast dociekać, co się za chwilę wydarzy, rozluźniał spięte mięśnie, zwłaszcza karku i górnej części pleców. Mógł udawać, że nie daje się nerwom, ale ciała by nie oszukał. Teraz jednak grał, a to zmieniało postać rzeczy.
Domniemany członek Przymierza zatrzymał się kilka kroków przed nimi, zachowując bezpieczną – przynajmniej dla siebie – odległość.
- Etykieta etykietą – odezwał się, sięgając po niewinny ton z pobrzmiewającą w nim nutą kpiny – ale twarzy nie odsłonię. Imiona mogę zmieniać, z tym jest już trudniej.
Aed skinął głową.
- A takim razie nie będzie ci przeszkadzać, jeśli postoisz chwilę – stwierdził, ciągnąc tę bezsensowną grę.
Mężczyzna skwitował to krótkim, stłumionym śmiechem, w którym można było dosłyszeć politowanie.
- Mabel chciała się pożegnać. Gości u wirgińskiego oddziału, który akurat przejeżdżał mimo, więc nie jest pewna, kiedy wróci – wyjawił pogodnie. – Tak samo zresztą jak mieszkańcy tej wioski, przez którą przejeżdżaliście i jeszcze jednej osady, tej na zachód od niej… już mi wyleciało z głowy, jak się nazywają. Starcy, kobiety, dzieci… – ciągnął dalej tym samym tonem. – Oczywiście wszyscy wrócą do swoich domów, cali i zdrowi, co do tego nie ma wątpliwości… o ile zjawicie się tam, by wyjaśnić pewne niedokończone sprawy.
W jednej chwili wszystko wróciło. Pozostały tylko aktorskie sztuczki i udawanie, że wszystko jest pod kontrolą. Gówno prawda. Nic nie było pod kontrolą.
Mężczyzna w czerni odwrócił się na pięcie i odszedł skąd przyszedł, podłapując wygwizdywaną przez Alhazena, irytującą już melodię.
Aed tkwił w siodle bez ruchu, coraz mocniej i mocniej zaciskając pięści na wodzach. To nie tak, że nie wiedział, co zrobić z tym, co usłyszał. On nie miał pojęcia, co powinien zrobić w tej chwili – co powiedzieć, dokąd skierować konia, za kim iść. I przede wszystkim, czy może spojrzeć Nefryt w twarz.

[*W jego mniemaniu. ;)
No to zaszalałam. Ładnie to tak się wbijać w kolejkę? xD Shel z Nef mnie rozwalają – Shel za matrymonialne rozkminy, Nef za “Co ty, mieszaniec się nazywasz?” Ujęłaś me serduszko, o.
“Przytrzymałam go za kołnierz na karku, nim zdążył zsiąść.” - ten fragment jest o tyle magiczny, że ja tę koszulę chuchra uszyłam, ona ma materialną formę, i to w naszym wymiarze, i od czasu do czasu ją zakładam. xD A ostatnimi czasy podczas odpisywania mam na palcu chuchrzy pierścień. Dobre na bezwen. :D
Tak mi przyszło do głowy, nie wiem, skąd, ale się podzielę. Gdyby kiedykolwiek zdarzyła się sytuacja, w której Nefryt ma się spotkać z członkiem kerońskiego wywiadu i tym członkiem kerońskiego wywiadu okazuje się Shel, proszę mnie wołać, chcę przy tym być. xD
Notka na razie leży i dojrzewa, jak przez ostatnie... hm, cztery lata? Będzie ze cztery. xD Knujemy z Szept niespodziankę, więc musimy się zgrać. Oszzzywiście, że to nie tak, że przedłużam, bo leń mnie trzyma i nie chce mi się nanieść poprawek, oszywiście.]

Szept pisze...

cz.I

- Pobrałem czwartą część tego, czym dysponował. Do jutra się zregeneruje.
Devril, który co nieco znał prawa magii, chociaż nie potrafił, nie miał daru jej używania, spojrzał raz jeszcze na Luciena, mocno przelotnie, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Rozumiał więcej niż zostało powiedziane. Do jutra Cień będzie słabszy niż kiedykolwiek. Gdyby ktoś chciał się go pozbyć, nie miałby lepszej okazji.
Podobnie jak Nefryt. Z niej też Wirgińczyk czerpał.
Devril nie miał pewności co do zamiarów Arhina. Dotychczasowe działania nie wskazywały, by był tu pozbyć się królewskiej krwi. Co więcej? W tej chwili byli niemal całkowicie zdani na niego, stojąc przed kratą jak te kołki, niezdolni do czegokolwiek. Jego sława na niewiele się zdała i Nefryt pewnie żałowała, że z całego ruchu to jego miała przy sobie. Trzeba było wziąć jakiegoś maga.
- Udało się. Kerończycy przodem.
Lucien, widocznie teraz przypominając sobie, że zalicza się do Kerończyków, ruszył przodem. Po części chcąc pokazać, że nie, jemu nic nie jest, nie odstaje od reszty i co w ogóle ten głupi arystokrata gada, nie potrzebuje regeneracji. Poradzi sobie.
Jak zawsze.
Fakt, że obraz mu się rozmazywał, członki były ociężałe, zaś powieki same opadały, niewiele znaczył. Słona, morska, brudna woda zatoki niechybnie go rozbudzi. Tak też się stało, bo chociaż spokojna, niewzburzona silnym wiatrem, stawała opór, a pływanie wymagało od zmęczonego ciała wysiłku. Nawet nie czuł jak bardzo cuchnie. Dzielnie, bardziej dla innych niż dla siebie, wyszedł na cypel. Przemoczone ubranie dodawało mu ciężaru, a on i tak ledwie się poruszał, całym sobą skupiony na tym, by nie powłóczyć nogami.
Devril pomagał iść Shelowi. Usadził bo nieco dalej od wody, tam, gdzie żółty piasek stopniowo przechodził w porośnięty czymś przypominającym trawę, częściowo usłany większymi kamieniami, o które nekromanta mógł się oprzeć. Zachęcony takim przykładek i faktem, że nie padł pierwszy, Lucien przysiadł także, acz zachowując stosowny dystans od całej reszty, włącznie z Arhinem. Mieli razem misję, ale kumplami nie byli.
Devril wyprostował się. Szarzało. Morze, właściwie zaś ocean, zdawało się jeszcze ciemniejsze, nie zielono-niebieskie, a niemal czarne. Fale powoli, szemrząc, rozbijały się o piaski cypla, wdzierając w głąb. Nie nanosiły osadu, zabierały go, a plaża stopniowo malała. Mało, niewiele, nie tak, by dostrzegło to ludzkie oko. Kiedyś może był tu półwysep… a kiedyś możliwe nie będzie nic, tylko kilka wystających z wody skał. Słyszał plusk, szum, szelest wiatru, czuł go na policzkach; powiew świeżego powietrza, odrobinę słonego. Z dala od portu, nie było czuć nasilonej woni zgniłych resztek, fekaliów wylewanych do wody, miasta.
Było za to czuć ich. Śmierdzieli.
- Powinniśmy odpocząć. I zorganizować coś czystego.
Przeniósł wzrok na Nefryt. Dotąd obserwował ją nieco spod oka, nie otwarcie, kilka spojrzeń, niby przypadkowych, by nie zwracać uwagi, nie pokazywać, że go interesuje, dba. Po części bo earl Drummor nie powinien postępować w ten sposób, po części, bo i Duchowi nie wypadało.
Była dziedziczką tronu. Prawowitą królową.

Szept pisze...

cz. II

- Najlepiej byłoby się ukryć, zejść z widoku – dodał.
– Tam?
Powiódł wzrokiem za jej ręką. Budowla nie wyglądała na solidną, przed deszczem by ich nie uchroniła. Całe szczęście dla nich, w Quinghenie panowała pora sucha, nie deszczowa. No i zawsze to jakaś ochrona przed zwierzętami i wiatrem.
- Tam – skinął głową, potakująco. – Rozejrzę się, może coś z tych roślin nadaje się do jedzenia. Dobrze byłoby wysuszyć ubrania, ale z ogniska raczej musimy zrezygnować. Będą nas szukać. – Zresztą, w tym klimacie szybko wyschną i na nich. – Potem pomyślę nad ubraniami. – To było gorsze. Nie mieli noży, więc upolowanie czegokolwiek i zdjęcie skóry nie wchodziło w grę. Znalezionymi mieczami tylko zniszczyliby skórę niż ją zdjęli. Musiał, nie było wyboru, musiał iść do miasta.
Kiedy zaczną ich szukać? Kiedy Serena spróbuje go odszukać? Ktokolwiek?
- Nie masz nic przeciwko zostaniu z nimi samej? – zawahał się. Pytanie wypowiedziane szeptem, tak, by ani Arhin, ani Poszukiwacz nie mogli go usłyszeć. Nie ufał im, nie dowierzał. Zdawali się słabi, na pewno byli… na ile jednak?
Zawsze mogli iść oboje poszukać czegoś jadalnego. Tamta dwójka i tak na niewiele się przyda.

[Wstyd się przyznać. Dopiero teraz przeczytałam twoje powiązania. Naprawdę bardzo fajny styl. I aż mam ochotę zdradzić ci pewien sekret… ale nie wiem, czy zdradzając go tutaj, nie powiem całemu blogowi :P Zresztą, to i tak nieważne, bo potoczyło się zupełnie inaczej… Znaczy tak, sekret dotyczy relacji naszych postaci, a ściślej Lucien i Devril a Nefryt :D
Chociaż, relacja Lucien-Nefryt nigdy nie była tajemnicą. Lucien też był na swój pokrętny sposób zauroczony panią herszt, acz mocno ukrywał. No i jednak za kurczowo trzymał się tego swojego Bractwa. Acz można powiedzieć, że pewną słabość do niej ma.
Za to Devril… hihi. To jest ta tajemnica. Owszem, traktuje jak królową, owszem, nieco jak rycerz swojej damy… ba, w zasadzie dokładnie jak rycerz… Dobra, nic nie powiem, bo nie wierzę w prywatność tego, co napiszę. Ale chyba nie tylko Lu ma słabość do księżniczki.
Odchodząc od tego tematu aż mi się zatęskniło za powiązaniami, które kiedyś miałam. Serio. Bo tak fajnie, razem ujęte. A potem mi się przypomniało, dlaczego zrezygnowałam. 3 postacie, powiązania co chwilę nieaktualne, dopisywać… a ja sobie z pobocznymi nie mogę poradzić :D
Swoją drogą, czytając powiązania, aż zatęskniłam trochę za ruszeniem schrzanionej przyjaźni na linii Szept-Nefryt, ale to na kiedyś, jak wrócą z Quingheny. Patrząc na to, co się dzieje i jakie mają kłopoty, parszywe szczęście, może powinnam powiedzieć, jeśli wrócą.
I no co ty, przemyślenia też są fajne i nie ma za co przepraszać. Mój odpis, jako że po urlopie, tak czy inaczej jest dla mnie ciężki do ruszenia. Przydługie urlopy jednak nie służą wenie i pomysłom, nie mówiąc o pisaniu. Generalnie, może nie być ci łatwo odpisać na moje lanie wody.]

Szept pisze...

- Pójdę z tobą. Musimy porozmawiać.
Obie te rzeczy rozumiał nazbyt dobrze. Może tak było lepiej, trzymać się razem. Konieczność zmusiła ich czwórkę do współpracy, lecz cóż mogło się zdarzyć, gdy te okoliczności znikną? Arhin w towarzystwie Cienia zwiastował, że zamieszana jest w to i Wirginia, i Bractwo Nocy. Obu tych panów nie dziwiła obecność Nefryt, w istocie, pojawili się prawie tak, jakby… Devril pozostawił te myśli dla siebie, nie wypowiadając ich na głos.
Na razie.
- Zbadam te ruiny.
Lucien, zmęczony, nie do końca pojął, o co chodzi Arhinowi. Umysł, osłabiony przez czerpanie, senny, przeinaczył słowa. Zbadamy, to usłyszał, dopiero po dłuższej chwili dotarło doń, że arystokrata użył liczby pojedynczej. Głupi, idiotyczny arystokrata, mag za miedziaka, miałby mieć w sobie więcej sił niż on? Miał sobie pozwolić na bezczynność, okazywanie wszem i wobec słabości, gdy tamten słania się na nogach, ale działa? Logika podpowiadała, że lepiej odpocząć, zregenerować siły, duma jednak kłóciła się z logiką.
- Zbadamy – poprawił. Duma wygrała.
Roślinność wyglądała obco, inna niż w Keronii. Więcej zieleni, bujnej i ciemnej. Nieznane mu białe kwiaty o żółtym środku i podobne do szyszek różowe, smukłe palmy, na które nie sposób było się wdrapać, z kokosami tak wysoko, że nie było co marzyć, by ich sięgnąć. Nie było przypływu, plaży nie zaścielały małże, morskie ślimaki, ryby. Czy to była pora na składanie jaj? Wtedy może by znaleźli jakieś ptasie albo żółwie. Niestety nie wiedział. Nie znał się ani na zoologii, ani na botanice.
Był Kerończykiem.
I wtedy sobie przypomniał. Tetuinha. Arwakowie. Tir Faldr. Puszcza Obcych Drzew o roślinności tak odmiennej, a tak podobnej…
- Mogliśmy wziąć ze sobą Arhina. Strąciłby parę. – Mało śmieszny żart, kokosowy nekromanta. Nic dziwnego, nieszczególnie było mu do śmiechu. Bananowce, to pamiętał. I małe jagody: czerwone, niebieskie i zielone, w miękkiej osłonce z kolcami. Pamiętał, jak Tetuinha tłumaczył mu, że jeśli nie jest się pewnym, powinno się obserwować ptaki. One instynktownie wiedzą, co jest jadalne, czego zaś unikać.
Na nieszczęście jedyne, czego nie pamiętał, to jaką roślinę jadalną można znaleźć na plaży. Loro rosło w korytach rzecznych, a rzeki tu nie widział. O wiele łatwiej byłoby im szukać w głębi lądu, lecz nie powinni aż tak ryzykować i oddalać się. No i musieli trzymać się z daleka od miasta. Nie było czasu na zakładanie pułapek, ryb też nie było w co złapać i czym.
- Były takie ciemnobrązowe glony. Nie wyglądają smacznie, ale są jadalne. – Pamiętał, że Arwakowie robili z nich zupę. Nie wiedział, co jeszcze dodawali, ale przynajmniej nie otrują się, jedząc to coś. Za smak nie mógł, niestety, ręczyć. – I roślina o bardzo grubych, mięsistych liściach. Dużych. – Nazw niestety nie znał. Musieli radzić sobie, jak mogli. Może dopisze im szczęście i znajdą jednak coś, co wyrzuciło morze? Żółw morski? Szkoda, że nie mieli broni, łuków, pomyślał przelotnie, obserwując kolorowe ptactwo, siadające na gałęziach na spoczynek.

[Ok. I ja też w mailu :D Leję wodę, ominęłam Lu i Shela, ale jeśli masz ochotę, daj ich w ruinach.]

Unknown pisze...

[Tak, miałyśmy, ale on jest na urlopie, więc więcej skupie się na walkorze :)
Myślę, że z Nefryt mogliby sie jakoś dogadać, bo w końcu Beleth jest dosyć potężnym stworzeniem, który jej się przyda w krucjacie, że tak powiem :)]

Beleth

Rewka pisze...

[Cześć! Jasne, że mam ochotę! :) Tylko co by tu...
Jeśli chodzi o Shela, to z pewnością mógłby kogoś wśród znajomych Eh'orhje szukać. Może kogoś, kto swego czasu w jakiś sposób wszedł w posiadanie istotnych dla Shela informacji. Albo, skoro Shel jest szpiegiem, mógłby też próbować odszukać kogoś, kto mógłby być w stanie zepsuć jego przykrywkę.
Co do Nefryt, to jedyne, co obecnie przychodzi mi do głowy, to to, że Nefryt mogłaby, choćby przypadkiem, uratować moją hobgoblinkę z jakichś tarapatów - nie wiem, Eh'orhje wpadłaby w ręce grupy bandytów, z którymi Nefryt od dawna ma na pieńku, albo: Eh'orhje zwiewałaby przed trollami, wpadając prosto do obozu Nefryt...
Pytanie tylko, czy chcemy prowadzić dwa osobne wątki, czy spróbujemy jakoś obie twoje postaci wplątać w jeden wątek, czy może w ogóle wolisz na razie się skupić na jednej postaci. :)]

Olżunia pisze...

Cz. I

[A mi się podoba, o. :D Dokładnie tak widzę domknięcie tej sceny z bandą.
Przepraszam, jeśli tamta wiadomość na SB zabrzmiała jak ponaglanie Cię. Miało być żartobliwie, że nie mogę się doczekać… a wyszło jak wyszło, co uświadomiłam sobie na długo po fakcie.
I dziękuję za ogarnięcie ankiet, bardzo, bardzo dziękuję.]

Meryn obserwował reakcję tej dwójki – z pozoru nienatarczywie, w rzeczywistości zwracając uwagę na każdy gest, każdy grymas. Spodziewał się, że sprawy mogą przybrać taki obrót; można powiedzieć, że był na to psychicznie przygotowany. Natomiast Aed i Nefryt...
Żałował, że go powstrzymała, że nie poszedł tam sam. Poradziłby sobie. A wówczas… Może nie wygadałby się, przynajmniej nie od razu. Gdyby mogli zachować tę wiadomość dla siebie, mieliby szansę uchronić Nefryt przed niebezpieczeństwem. Teraz… Meryn widział to w jej oczach. Nie było takiej siły, która powstrzymałaby ją przed wprowadzeniem tego szalonego planu w życie.
A plan już zaczynał powstawać.
- Potrzeba kogoś, kto zrobi rozpoznanie... sprawdzi, jak Wirgińce chcą nas ugościć. Co przygotowali. Potem... Właściwie jest kilka opcji.
Obudziła się w niej dowódczyni.
Meryn i Shan wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Zrobisz to? – poprosił szermierz.
Dziewczyna skinęła głową. Była spokojna, nienaturalnie wręcz opanowana. Zdradzały ją tylko napięte mięśnie twarzy. Zaciskała zęby. Bezwiednie, kurczowo.
Otrząśnięcie się zajęło jej krótką chwilę – wygrała wyuczona umiejętność oddzielania emocji od powierzonego zadania. Strach też był emocją, dało się nad nim zapanować, tak samo jak nad wszystkim innym. Przynajmniej na jakiś czas, na chwilę.
Wsunęła stopę w strzemię, odbiła się od bruku. Rzut oka na strzały w kołczanie i na trzymany przed sobą, napięty łuk, na przytroczoną do pasa sakiewkę, w której trzymała zapasową cięciwę i już skierowała wierzchowca tam, skąd przyszli. Zdecydowanie, bez kolejnego zawahania, nim ktokolwiek zdążył zaprotestować.
- Wrócę przed świtem – rzuciła przez ramię na odchodne, po czym popędziła konia. Zniknęła za rogiem uliczki i tyle ją widzieli.
- Wiem, kto może nam pomóc – odezwał się półgłosem Mer. – Gdy dowiemy się, gdzie trzymają zakładników, będziemy mogli szukać rozwiązań. Opcji – powtórzył za herszt. – Oni nam pomogą, znają się na rzeczy. I możemy im zaufać. – Wciąż szedł w zaparte, wciąż próbował postawić na swoim. Zaryzykował przyprowadzenie ich tutaj, a teraz niejako okłamał ich, nie wyjawiając, że wciąż chce przywieść ich w to samo miejsce, doprowadzić do ich spotkania z tymi samymi ludźmi. Wiedział, że taka okazja się nie powtórzy.
Sześciu członków Zakonu Wśród Wzgórz i ostatnia z Marvolów w jednym miejscu i w jednym czasie. Jeśli teraz nie zaczną działać, to kiedy…?
Meryn już miał popędzić wierzchowca, gdy dostrzegł, co się dzieje z Aedem.
Najemnik tkwił w siodle w idealnym niemalże bezruchu. Półprzymknięte usta, niewidzące spojrzenie. Meryn znał ten stan. Aż za dobrze.
Mieszańcowi wydawało się, że najzwyklej w świecie potrzebuje tej chwili, w której nie może ani rozluźnić zaciśniętych pięści, ani wbić sobie paznokci we wnętrze dłoni; w której nie jest w stanie ani spuścić głowy, ani rozejrzeć się dookoła. Myślał, że pogodzi się z tym, co zaszło, że przyjmie to do wiadomości i zacznie działać. Gówno prawda. Było jeszcze gorzej.
- Niemieszaniec, rusz się – zakrzyknął na niego Meryn. Nadal nic. – Aed, do cholery, ten dzień się jeszcze nie skończył. Rusz ten kościsty tyłek.
Aed odetchnął głęboko, przełknął suchość w ustach. Podniósł wzrok, by spojrzeć najpierw na Meryna, a po chwili wahania także na Nefryt. Ledwo dostrzegalnie pokiwał głową.

Olżunia pisze...

Cz. II

***
- Powinniśmy trzymać ich wszystkich, razem z tamtą szlachcianką, w jednym miejscu. Mamy przewagę liczebną, ale wolałbym nie rozdzielać bardziej naszych sił.
- Przeniesiemy ich do Nyrax najszybciej jak się da – odparła machinalnie Nevina, jeszcze raz wszystko analizując. Opanowanie opanowaniem, ale nie chciała, by cokolwiek jej umknęło, choćby to była najmniejsza drobnostka. Operacja nie była skomplikowana, ale zależało od niej wiele, bardzo wiele.
Co za paradoks.
Ale było jeszcze coś. Nie chciała dać się oszukać samej sobie. Podświadomie, jakby przez skórę czuła, że zgrywa twardą, choć nie chciała się do tego przyznać. Gdyby była sama w swoim namiocie, pewnie splotłaby ręce za plecami i chodziła w kółko wokół stołu, roztrząsając wszelkie „za” i „przeciw”, nawet te najbardziej nieprawdopodobne.
Teraz musiała być zdecydowana. Jej ludzie tego potrzebowali. Musieli widzieć ją pewną siebie, spokojną. Musieli jej ufać. Nie bezgranicznie i ślepo, ale jednak ufać. Albo choćby temu, że nie prowadziła ich na śmierć.
A to właśnie robiła.
- Sądzę, że herszt zdecyduje się na atak. Prawdopodobnie głupi i desperacki. Na zrobienie rozpoznania potrzeba już finezji, której jej brakuje. A najemnik... nie znam go, ale mam wrażenie, że ją zdradzi, kiedy będzie musiał wybrać między lojalnością, a tą szlachcianeczką.
Pokiwała głową, ale bez przekonania.
- Najpierw zdradził ją, teraz nas… Trudno przewidzieć, co zrobi.
To była gra. A oni musieli przewidzieć ruchy przeciwnika. Partia zmierzała ku rozstrzygnięciu; rozgrywka była dynamiczna, ale nie toczyła się zbyt szybko. Nie mogli postawić sprawy na ostrzu noża, przed matem musiał być szach. Czyli zapełnienie garnizonu w Nyrax.
Skoro przyjęła, że nie jest to największe ryzyko, na jakie mogą się zdobyć, to w takim razie jak wyglądałaby ta akcja, gdyby nic ich nie ograniczało…? Nevina uśmiechnęła się do siebie jednym kącikiem ust. Strach się było bać. Może innym razem.
Skinęła na Dornama. Doradca uniósł do ust róg; rozbrzmiał krótki, przenikliwy sygnał. Zabrzęczały uprzęże, zachrzęściły zbroje, głucho zadudniły końskie kopyta, od czasu do czasu podzwaniające na polnych kamieniach.
Zerwał się lekki wiatr, na którym załopotała chorągiew rodowa shi’Meirów. Herb mieli mało wojowniczy. Ot, kądziel. Pęk lnu. Nikt nie pamiętał albo nie chciał pamiętać, skąd się to to wzięło. Było jak skaza na honorze, niewielka i niezawiniona, ale nadal skaza. Nevina jednak nie poprzestała na niedopowiedzeniach, to nie byłoby w jej zwyczaju. Pytała i szukała tak długo, aż ułożyła swoją własną wersję rodowej legendy. Podobno jej praprababka poprowadziła niegdyś chorągiew do bitwy, gdy zabrakło głowy rodu, a skłóceni arystokraci nie mogli dojść, kto powinien zająć miejsce nieboszczyka. Można powiedzieć, że panna shi’Meir wojaczkę miała we krwi. Tylko rodzina jakoś zapomniała o tej opowieści, patrząc na nią jak na ewenement, wybryk natury.
Nikt w tę historię nie wierzył. Tylko ona. Ale to czasami wystarczało.
Półokrąg lekko- i ciężkozbrojnych jeźdźców zakleszczał się wokół niewielkiej osady. Zaszczekały wystraszone psy.

Szept pisze...

- Liczyłem, że ktoś będzie nas ubezpieczał od strony wody. Jeżeli Quingheńczycy mają nas szukać, mogą najpierw sprawdzić wybrzeże. Ale jak uważasz.
- Będą durniami, jeśli tego nie zrobią – sarknął. Gdyby czuł się lepiej, próbowałby ściągnąć kogoś z Podmroku do pomocy; miejscowa kryjówka Cieni nie odmówiłaby pomocy Poszukiwaczowi. Leźć jednak w tym stanie do miasta równało się szaleństwu, czemuś do czego by się publicznie nie przyznał. Mógł być zabójcą, ale zdrowe zmysły posiadał. Przynajmniej w większości przypadków.
Spojrzenie pobiegło w stronę ruin. Jeszcze chwilkę, chwileczkę posiedzi i pójdzie tam. Wątpił, by znaleźli cokolwiek ciekawego. Stare toto, pewnie już dawno ogołocone ze wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość czy to materialną, czy do przetrwania. Może jednak znajdą osłonę od wiatru, może jakiś zadaszony fragment… zawsze to cieplej. Albo stare szmaty? Marzenie.
Jeszcze chwilę. Tylko chwileczkę. Zaraz się podniesie i pójdzie. Tak, dokładnie. Zaraz.
***
- To przez niego trafiłam do Kansas.
Zatrzymał się. Nagle, szybko, zupełnie niespodziewanie, prawie tak, jakby wrósł w ziemię. Twarz pozostała nieprzenikniona, nie zdradzała zbyt wiele. Oczy miał wbite w jeden punkt przed sobą, w dorodny pień palmy.
Milczał. Czekał. Chyba myślał, że powie więcej. Ona jednak milczała. Ostrożnie przekręcił głowę, przenosząc na nią spojrzenie zielonych oczu.
Stała obok, obejmując się rękami w obronnym geście, zagubiona. Zniknęła dumna, silna i niezależna pani herszt. Przed nim stała zmagająca się z ciężkimi wspomnieniami kobieta. Silna tym bardziej, bo z tej próby wyszła zwycięsko. I wciąż się nie poddawała.
Gdyby miał przed sobą zwykłą kobietę, objąłby ją i przytulił. Powiedział coś, nawet głupiego, chcąc odegnać złe wspomnienia i cienie tamtych dni. Ona jednak była księżniczką. Królową, prawdziwą królową. Był zbyt mały i zbyt mało ważny, by chociaż na nią spojrzeć, co dopiero ośmielić się jej dotknąć. Ośmielić się twierdzić, że rozumie. Była wspaniała, odważna, silna, mądra i piękna. A on mógł jej tylko służyć.
- Ja... przepraszam. To wszystko czasem wraca i...
- Nie przepraszaj. Nigdy. Nie mnie – wyrwało mu się, może nieco za gwałtownie, może za ostro, w chwili, gdy zdał sobie sprawę, że powinien się pilnować, nie zaś zapuszczać myślami na zakazane tereny, tam, gdzie nie powinien. – Nie mnie – powtórzył ciszej, łagodniej. W jego oczach zabłysł żal. Gdyby wiedział, zostawiłby nekromantę, nie zaś wyciągał go, wspierając, z wody. Nawet pomimo tego, że to jego magia pomogła im uciec. W zielonych oczach, wyraźnie, dał się dostrzec żal.
- Czy... Czy masz pomysł, jak nawiązać kontakt z Seleną de Warney?
- Nadzorca portu jest naszym kontaktem. Prawdopodobnie wie już, że zostałem tutaj aresztowany. Musiał rozpoznać nazwisko i przekazać wieść dalej. Jeśli nie, złożę mu wizytę. I tak ktoś musi przeniknąć do miasta, dowiedzieć się, czy nas szukają i zdobyć podstawowe rzeczy. Ubrania, broń, żywność. Pieniądze. – Może nie był Cieniem, nie znał kilkudziesięciu sposobów na zabicie przeciwnika, może nie znał tylu trucizn, ale pod wieloma punktami widzenia był bardziej cieniem niż Lucien. Gdy Poszukiwacz przechodził, pozostawiał za sobą trupa. On nie pozostawiał nic. – Sądzę, że powinienem dać radę. Nawiązanie kontaktu i tak jest potrzebne. Oszczędzi to nam kłopotów, dostarczy wszystkiego, co potrzebne, a może nawet pomoże wymknąć się z miasta.

Szept pisze...

cz. I

- Gdybym nie wrócił za pół godziny, to znaczy, że mnie coś zeżarło. Nie musisz po mnie płakać. Do rodziny pisać też nie.
- Jakbym w ogóle zamierzał – burknął pod nosem, na tyle cicho, by nic nie dotarło do uszu arystokraty. Nawet jeśli tamten spodziewał się po nim takiej reakcji, wcale nie musiał jej usłyszeć. Jeszcze bardziej by się mądrzył i zgrywał złotego chłopca od wszystkiego.
Dureń.
Lucien uśmiechnął się z politowaniem, obserwując jak postępując w stronę ruin, Wirgińczyk zatacza się i wlecze, powoli, jakby każdy krok był ciężarem. To dlatego on siedział na tyłku, a nie zgrywał męczennika i złotą rączkę od wszystkiego, oszczędził sobie i innym widoku takiej hańby, pokazu słabości. Oczywiście, że dlatego, bo przecież nie że mu się nie chce i lenistwo wygrało, łudził się, okłamując sam siebie.
Ostatecznie, widząc jak wymuskany arystokrata (bo każdy arystokrata musi być wymuskany) ogląda ruiny świątyni, podniósł się i on. Marsz do przodu nie poszedł mu lepiej niż Arhinowi, parę razy potknął się, raz zatoczył, a linia prosta to zdecydowanie nie była, wystarczy jednak powiedzieć, że w nieobiektywnym mniemaniu Cienia poszło mu znacznie lepiej.
Do ruin dowlókł się zmęczony, jak po ciężkim dniu marszu bądź nieustannej podróży w siodle, a przecież był to zaledwie kawałek. Może dlatego z opóźnieniem pojął, że miast badać świątynię, Shel z uwagą wpatruje się w podłogę… Nie, nie podłogę, pojął z opóźnieniem. W próg.
Spojrzał i on. Na architekturze się nie znał, nie miał nawet pojęcia, jaki to kamień, tyle że ciemny. Nie miał pojęcia, jaki styl ani z jakiego wieku pochodzi. Nie był nawet pewien, na czyją cześć ją wzniesiono. Próg był stosunkowo łatwą rzeczą, na której mógł skupić uwagę i przy okazji złapać oddech bez posądzenia o słabość.
Przecież on tylko bada próg!
Próg jak próg. Wysokie toto, dość toporne i masywne, akurat tak, żeby musiał włożyć nieco więcej wysiłku, by go przekroczyć. Uważniejsze wpatrywanie się w granit wykazało, że jest porysowany, miejscami powstały pęknięcia i odkruszenia.
Były też znaki. Lucien zmarszczył brwi, przyglądając im się. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale przykucnął, mając nadzieję, że nie będzie potrzebował podania ręki, by wstać.
To by była porażka na całej linii.
- Runy? – zapytał, nie podnosząc głowy, wciąż wpatrzony w próg, niewątpliwie jednak pytanie adresował do Arhina. Niezbyt się znając na magii, nie mógł orzec, co powodują, kto je nakreślił, w jakim celu czy to ochronne, czy pieczętujące, czy otwierające, czy jedynie zapis magii. Nie mógł stwierdzić, co powodują, przyzywają coś, odsyłają, kreują iluzję, przeciwnie, odzierają z niej. Poruszał się jak ślepiec, wiedząc jedynie, że to symbole magii.
Pożałował, że w zestawieniu z cholernym arystokratą wychodzi na kompletnego durnia.
***

Szept pisze...

cz. II

Gdyby ktoś go zapytał, nigdy nie określiłby się mianem zaradnego. Robił to, co powinien, co mu przychodziło do głowy, szczególnie intensywnie w chwili, gdy był postawiony pod murem. W chwili, gdy nie musiał działać, często poddawał się biegowi wydarzeń, pozwalał innym go kształtować.
Teraz nie miał wyboru. Podobno nic tak człowieka nie mobilizuje.
- Jeżeli … jeżeli mogę ci jakoś… jakkolwiek pomóc, po prostu powiedz. Byłeś tu już kiedyś? W Quinghenie.
- Na początek powiedz mi, na ile musimy się martwić o Arhina i Cienia. – Przez martwić rozumiał to, do czego ta dwójka może dojść, czego się domyślić. O nim. O niej. O ich misji tutaj. O tym, kim oboje byli naprawdę. Była też kwestia, czy powinni pomagać tej dwójce w przetrwaniu. W ucieczce, wydostaniu się stąd. Tego też nie był taki pewien. Magia Shela pomogła im uciec, ale to nie czyniło zeń przyjaciela, a Devril wcale nie czuł się winien Wirgińczykowi. Czasem, co nie świadczyło o nim najlepiej, musiał odsunąć moralność na bok. – Byłem – podjął. – Tyle, że było to znacznie bardziej oficjalnie i na zaproszenie. Mój przyjaciel poślubił Quinghenkę. De Warney był jednym z najbardziej honorowych i odważnych ludzi, jakiego znałem – kontynuował, mimochodem wspominając o dawnym przyjacielu, mając przed oczami jego szczerą twarz, płowe, jasne oczy i bladoniebieskie oczy. Tak, był rycerzem, takim prawdziwym, nie tylko z nazwy. Kiedyś się śmiał, że takim, o jakich mówią legendy. Prawdę mówiąc, zawsze go podziwiał. Zwinniejszy, drobniejszy od niego, nie był gorszym, ale nie był ideałem wojownika, jakiego szukał świat. Uginał się pod ciężarem pełnej zbroi, a dłoń drżała z wysiłku, gdy usiłował utrzymać w niej kopię czy miecz cięższego typu.
Potrząsnął głową, pragnąc odegnać wspomnienia.
- Devril, ja… muszę cię o coś zapytać. Wiesz, że kiedy moi rodzice zginęli, miałam naście lat. I nie miałam dobrych kontaktów z żeńską służbą. Myślę, że mogę być w ciąży. Pomyślałam, że może ty wiesz, jakie są objawy.
Tego pytania się nie spodziewał. Tego typu wstęp, który już sam w sobie mocno go zmieszał, zakończył się w sposób… Prędzej by się spodziewał, że zapyta o zabezpieczanie się, w końcu bawidamek, nie dorobił się dotąd pokaźnej gromadki dzieci, więc zapewne zna odpowiednie sposoby. W jego oczach była klejnotem, królową, w jego oczach stała wyżej niż większość osób, jakie znał, nie zmieniało to jednak prostego faktu, że była kobietą. Piękną, silną i odważną. Uczuciową, nawet jeśli na co dzień nie mogła sobie pozwolić na okazywanie tej głębi, widział ją. Widział wtedy, w Kansas, gdy patrzyła na niewartego jej uczuć, jej serca Cienia, widział w trosce, jaką otaczała swych ludzi i zrozumieniu, jakie wykazała nieznanej elfce. Każdy pragnie miłości. Może był ktoś w jej życiu, z kim chciała być bliżej, kogo chciała nią obdarzyć?
Czy wiedziała, że jako królowa, jeśli uda im się doprowadzić sprawę do końca, prawdopodobnie zostanie zmuszona poślubić odpowiedniego kandydata? Sojusz, nie uczucia, kraj i funkcję, nie zaś człowieka? Znał kilka wysoko postawionych osób, które wybrały drogę serca, nie polityki, wiedział jednak, że są to zbyt rzadkie przypadki. Jeśli był w jej życiu ktoś, komu chciała oddać całą siebie, ciało i serce…
Poczuł, jak rani go ta myśl.
Rumieniec, zawstydzenie, były wskazówką, że porusza kłopotliwy temat. Myślę, że mogę być w ciąży. Czy zginął, walcząc, czy odszedł, nie doceniając skarbu, jaki miał? Czy ona potraktowała to poważnie, angażując się, a on szukał tylko rozrywki? Czy też oboje zdecydowali, że to ten jeden raz, zanim będzie musiała poświęcić się walce o zwycięstwo i jeśli bogowie dopomogą, założyć koronę? Jeden raz, ten jeden, zanim zwycięży obowiązek i dobro kraju?

Szept pisze...

cz. III

-Tyjesz. Znaczy, rośnie ci brzuch – poprawił się, w myśli wyklinając się od idiotów. Tyjesz, też coś. Wymyślił. – Ale to później, nie od razu widać… - Pięknie, jeszcze lepiej. Gdzie był Wilk, jak był potrzebny uzdrowiciel? Gdzie była Szept? Kobieta, ciąża za sobą, wiedziałaby, co powiedzieć. A on jąkał się, zamiast pomóc. A bardzo chciał jej pomóc. – Chodzi o to, że na początku jest to subtelne, dopiero w kolejnych miesiącach można ocenić gołym okiem. Zawsze możesz kierować się rozmiarem ubrań. Jeśli nagle robią się przyciasne, coś może być na rzeczy. – Oświeciło go. – No i źle się czujesz. Zawroty głowy, omdlenia. Mogą być mdłości, zwłaszcza poranne. Zmiana smaków, zachcianki. I… - teraz to on się zawstydził, rumieniąc. – Gazy. Częściej też… - rumieniec pogłębił się – częściej załatwiasz potrzeby… oddajesz płyny – sprecyzował. Czuł się odrobinę skrępowany, to nie były tematy, na jakie rozmawiano chętnie, to były sprawy wstydliwe, chowane w cieniu. Nawet jeśli wiedział co nieco o kobiecych sprawach, o krwawieniu, ciężko było mu otworzyć usta, wypowiedzieć na głos. – Spóźnia ci się… nie ma… - odkaszlnął.
Ku jego zaskoczeniu, po twarzy pani herszt pociekły łzy. Bogowie, masz. Ciąża. Niechciana. Przynajmniej tak pomyślał na początku, czując się mocno niezręcznie. Sporadyczne strużki przerodziły się w łkanie, szloch targający całym ciałem. Posypała się w jednej chwili.
– Oni mnie… nie mogłam… jeden…
Nie ma nic gorszego, nic bardziej poruszającego dla mężczyzny, niż kobiecy płacz. Płacz silnej kobiety, ostatecznie czymś przytłoczonej. Nie żadna histeria, łzy na pokaz, dla wywalczenia czegoś dla siebie, dla współczucia. Prawdziwy, płynący z głębi.
Devril poruszył się, ostrożnie obejmując trzęsące się ciało, otoczył ją ramionami, nieco nieporadnie w swoim mniemaniu głaszcząc po plecach. On, który obiecał sobie trzymać dystans, nie mógł spokojnie stać obok i czekać, aż sama dojdzie do siebie. Nie ona.
- Nie tylko mnie torturowali.
Zamarł, uścisk nieco rozluźnił się. Wiedział, że więzienie to tortura nie tylko ciała. Więzienie łamie twojego ducha, wypacza przekonania, psychikę. Widział takich, którzy opuszczali jego mury zupełnie innymi, pokonanymi ludźmi. Widział, chociaż widzieć nie chciał, jacy są złamani, jak bardzo przestraszeni. Nie stać ich było na żaden opór. Wiedział… Do tego ona była kobietą. Jeśli było coś, co potrafiło złamać ducha…
Poczuł, jak drży. Słyszał, jak pociąga nosem, czuł wilgoć łez.
A ona mówiła dalej.
- …wtedy, w Kansas. Wynosili mnie, ja nie mogłam się ruszyć i oni jeszcze… i to im nie wystarczyło… nienawidzę ich. Nienawidzę ich wszystkich. Zgwałcił mnie. Przyszedł i… Brudny, niedomyty strażnik, który donosił więźniom żarcie. Bo byłam kobietą.
Powiedziała to. Nie musiała. Już wcześniej domyślił się, dokąd to zmierza. Już wcześniej, zanim otworzyła usta, pojął, co naprawdę chciała mu wyznać, o co naprawdę pytała.
Rozluźnił, zacisnął pięści. Znów je rozluźnił. Oszołomiony, ogłuszony. Wiedział, że była w więzieniu. Każdy wyżej postawiony w ruchu, każdy z jej bandy to wiedział.
Nie wiedział, co się tam stało.
Otępiały, nie wiedząc, co począć, co powiedzieć, co zrobić, targany tak wieloma emocjami, gdzie na pierwszy plan wysuwał się gniew i niedowierzanie, mógł tylko patrzeć na skuloną u jego stóp kobietę, bo Nefryt osunęła się na piasek.
Nie był w stanie nic powiedzieć. Nie był w stanie myśleć. Myśli kłębiły się pod czaszką, szukając ujścia, ale nie formułując żadnego konkretnego obrazu, żadnej wizji.
Kansas. Więzienie. Kansas. Więzienie. Miesiąc… Półtora miesiąca temu?
- Ja już nic nie chcę. Nie daję rady. Nie chcę. Nawet żyć już nie chcę, skoro to wciąż wraca.

Szept pisze...

cz. IV

Nie miał pojęcia. Nie mógł nawet twierdzić, że wie, jak się czuje. Kobieta po takich przejściach. Był uczuciowy, naprawdę wiele rozumiał, ale to… to było ponad to, to go przerastało. Stwierdzenie, że wie, co czuje, byłoby hipokryzją. Głupotą byłoby wciskanie jej, że wszystko będzie dobrze, jakoś się ułoży. Samo.
Owszem, jakoś się ułoży, ale nikt nie powiedział, że dobrze.
Czy gdyby teraz przyklęknął obok niej, przyciągnął ją do siebie, przytulił, czy poczułaby się lepiej, czy tylko gorzej?
- To nie jest koniec. Nie musi tak być – zaczął, ostrożnie wyciągając dłoń, na próbę muskając palcami ramię. Oczekując sygnału. Odsunie się? Znieruchomieje, zesztywniała? – Nawet jeśli jesteś… w odmiennym stanie, nie oznacza to, że musisz urodzić. To, co zrobili… nie oznacza, że mają wygrać, niszcząc twoją siłę i piękno. - Słowa wydały się niewłaściwe, zbyt doniosłe, wzniosłe. Nic niewarte w chwili, gdy cierpiała tak bardzo.

[Z czystej, autorskiej ciekawości… Jak bardzo to tajemnica i nie używać w plotkach? Tj. Nefryt? Tak, brakuje mi plotek, wprawdzie mam coś o Darze, coś o Shelu i coś luźno związane z Paeonią, ale napisałoby się jeszcze o kimś, tyle że nie wiem, co. No i faktycznie problemem jest napisać o niektórych postaciach, jeśli prawie ich nie słychać na blogu. Do tego w plotkach mi dominuje śmierć, potem truposze, a na koniec spaczone love story. Przydałoby się coś w weselszej tonacji, bo się robię ponurakiem monotematycznym.
Odnośnie zaś nowego regulaminu WPT… Jak bardzo nazywanie kogoś w WPT dupeczką, innej osoby psycholem i ciołkiem, w końcu zaś pisanie nekrologu obraża cudze uczucia? :P
Jeden z bardziej wymagających komów, jakie miała okazję ostatnio pisać. To, rzecz jasna, komplement. I nie chodzi o długość, ale głównie o zachowanie postaci i jej charakter, funkcjonowanie, wczucie się w nią.]

Ren pisze...

— O takich szeptach najlepiej zapomnieć — wyrwało się Renowi ze strachem. — Generał Van Yoo cały czas mówi, że jak się usłyszy o jeden głos za dużo to można od tego zginąć.
Z jednej strony jego chłopięca, żądna przygód natura domagała się by zignorować rozsądek i podążyć ku ciemnym gardzielom tunelu, ale… z drugiej nie był przecież u siebie.
— Często chadzasz tymi tunelami?


***
— Dam. Nie mam wyjścia — odparł, ignorując ból w okolicy szwów. — Dziękuję. — Narzucił na siebie płaszcz, czując jego zatęchły zapach, ale kiedy po jego ciele zwolna rozeszło się przyjemne ciepło, szybko zapomniał, że przywykł do bardziej komfortowego odzienia.
Sigvarowie. Szpiedzy. Nie widział innego wytłumaczenia. Któż inny by go szukał i po co? Tylko wrogie plemię Czarnych Smoków mogło wysłać szpiegów i skrytobójców na niego. W pierwszym odruchu już otworzył usta by zakomunikować o tym Nefryt – z całej bandy do niej żywił jakieś nieuzasadnione zaufanie, ale nagle samoistnie zamilkł, nim jeszcze choćby słowo znalazło wyjście z jego ust.
Nikt nie wiedział, że jest smoczym księciem, jeżeli ta wieść rozniesie się po ich grupie, co wtedy zrobią? Sigvarowie oferowali krocie za jego głowę, a to byli po prostu… zbójcy. Na samą myśl o tym Renem wzdrygnęło.
Cóż znaczyło jego życie w ich oczach? Nie znali go. Wydać go za worki klejnotów… z pewnością taka oferta wydałaby im się kusząca.
Wyszli z namiotu, wprost w oddech siarczystego mrozu, który uszczypnął spocone od gorączki policzki młodego księcia.
— Mój koń… — odezwał się z wahaniem. — Uciekł.
Nie wiedział, po co to mówi. Wszak każdy tutaj się już tego domyślił. Poczuł się po prostu straszliwie bezradny wśród tej sprawnej, świetnie zorganizowanej i najwyraźniej zżytej ze sobą grupy, którą coraz trudniej było mu zrozumieć.
Tylko Nefryt… ta dziwna, ciężarna kobieta, której zaokrąglony brzuch zdawał się w niczym nie przeszkadzać, wydawała się Renowi jedyną osobą, mogącą go ocalić.

Anonimowy pisze...

[Bardzo chętnie napisze z Tobą coś mrocznego ;) I może być Guldor i Nefryt. Na watek nie mam za bardzo pomysłu, ale zawsze można coś wykombinować ;)]

Ząbek

Olżunia pisze...

Cz. I

- Manipulujesz mną. Doskonale wiesz, że nie pozwolę im skrzywdzić tamtych ludzi, więc muszę iść, dokąd chcesz, bo nie dostanę wsparcia. Wiesz także, że wszyscy ludzie, którzy mogliby mi pomóc, są zbyt daleko, by zdążyć na czas, choćbym utrzymywała, że jest inaczej.
Wytrzymał jej spojrzenie, przyglądając jej się spokojnie. Nie miał nic na swoją obronę i nie zamierzał kręcić. Nie przytakiwał, milczenie było aż nazbyt wymowne.
- Niech będzie i tak. Ale miej na uwadze, że nie pozwolę, by dla mojego bezpieczeństwa ginęli niewinni ludzie. Nie jestem moim ojcem.
- Nie, nie jesteś – potwierdził. W jego głosie pobrzmiewało coś w rodzaju… dumy? Dumy, że jest winien posłuszeństwo komuś, w kogo wierzy, kogo naprawdę chce wspierać, a nie po po prostu ma taki psi obowiązek. Kogoś, kto potrafi nadać sens całemu temu szalonemu przedsięwzięciu.
Mógł wrócić w rodzinne strony, zająć się majątkiem ojca, kiwać głową w odpowiedzi na gadki o ożenku z jakąś posażną panną i w spokoju planować kolejne spotkania z Halshką. Nie zrobił tego, chociaż tak byłoby łatwiej.
- Chcę ci kogoś przedstawić – wyjawił wreszcie, choć nadal mówił zagadkami i mamił herszt półsłówkami. Nie mógł powiedzieć więcej dopóki nie upewnił się, że są sami. A w Nyrax było tylko jedno miejsce, w którym mogli swobodnie rozmawiać. – To może być później ważne. Później, ale także w najbliższej przyszłości. Bo sami sobie nie poradzimy. Musimy postępować rozważnie, nie stać nas na pomyłki.
Meryn silił się na opanowanie, podczas gdy tak naprawdę nie miał bladego pojęcia, co począć. Potrzebował informacji. Musiał wysłuchać relacji Shanley, uruchomić wszystkie dojścia, zasięgnąć rady. Potrafił działać doraźnie, szybko; bywało, że pochopnie, stawiając wszystko na jedną kartę. Gdy przychodziło do planowania, nie czuł się już tak pewnie. Bezpieczniej było spekulować, rzucać ogólniki i powtarzać zasłyszane czy wyczytane opinie niż układać strategię, niż ryzykować czyimś życiem.
Kątem oka obserwował, jak herszt podjeżdża do mieszańca. Zostawił to jej.
- Nie powiem, że będzie dobrze. Ale trudno, żeby przyszłość była gorsza, niż nasza teraźniejszość.
Aed powoli podniósł na herszt otępiałe spojrzenie. Uśmiechnął się. Było w tym uśmiechu coś niepokojącego, jakby ten grymas skrywał coś kłębiącego się pod maską upartego optymizmu, jakby sprawiał ból. Najemnik uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały tak samo niewidzące jak przed chwilą.
- Po prostu patrzę na mechanizm, który puściłem w ruch i zastanawiam się, jak duży on jest.
Westchnął ciężko. Lekko zakręciło mu się w głowie, jakby zaczerpnął powietrza po zbyt długim bezdechu. Powoli zaczynało go opuszczać poczucie paraliżującej bezsilności, odzyskiwał panowanie nad sobą.
Jego czoło przecięła zmarszczka zdradzająca zamyślenie.
- Z tego co pamiętam, Khaine nie jest w Wirginii lubianym bóstwem – zaczął tonem niewiniątka, które ewidentnie coś przeskrobało. Sięgnął do przewieszonej przez ramię torby. W jego dłoni błysnęło coś czarnego, niewielkiego, misternie wykonanego, chyba z kamienia. Figurka. Skrzydła, haczykowaty dziób. Jakiś drapieżny ptak. – Myślisz, że Arhin będzie chciał to odzyskać?
***
Jedwabna chorągiew, uzbrojone po zęby wojsko na bojowych rumakach, błyszczące w słońcu pełne zbroje. Wyglądało to tak, jakby ktoś wyciął fragment płótna z batalistyczną sceną i niezbyt wprawnie przykleił je na wiejskim krajobrazie ze sztafażem. Ale Nevinie o to właśnie chodziło – ta akcja miała wyglądać na legalną. A skoro taką rzekomo była, dowódczyni nie widziała powodu, dla którego jej chorąży miałby nie wykonywać swoich obowiązków. Zakładnicy nie mogli niczego podejrzewać.

Olżunia pisze...

Cz. II

- Ta wojna nas zbrukała.
Zaskoczył ją, choć nie dała tego po sobie poznać. Pod płaszczykiem pewności siebie skrywał wahanie, na które ona nie mogła sobie pozwolić w czyjejkolwiek obecności... Co nie oznaczało, że go nie było. Wszak ledwie parę godzin temu nie chciała wcielić planu Shela w życie. W imię czego? W imię historii, którą i tak upiększą dziejopisarze, o ile w ogóle zająkną się o jej istnieniu? Czy w imię honoru, na który powoływała się tylko wtedy, gdy brakowało jej argumentów?
Skinęła lekko głową, chociaż jej słowa miały temu gestowi zaprzeczyć.
- Robimy, co trzeba – stwierdziła, wkładając w te trzy słowa całe przekonanie o swojej racji, na które potrafiła się zdobyć.
Nikt nie sądzi zwycięzców.
***
W ciągu paru minut osada była okrążona, a wszystkie kluczowe punkty – obsadzone. Wieśniacy wychodzili przed chałupy, unosząc ręce w geście bezbronności. Zza którejś z chat dochodziły odgłosy szamotaniny, która jednak szybko ucichła. Gdzieś rozpłakało się dziecko, któremu zawtórował wyciem pies. Jeden z żołnierzy uciszył kundla kopnięciem.
Honorowi rycerze bez skazy.
Nevina zsiadła z wierzchowca i przekazała wodze giermkowi. Młodzik chciał podać jej hełm, ale dowódczyni zdecydowanym gestem odsunęła od siebie tę niepojętą dla niej krzyżówkę garnka z durszlakiem.
- Lepiej znalazłbyś mi coś do związania włosów – rzuciła, chcąc znaleźć chłopakowi jakieś zajęcie. Gdy zaczynał się nudzić, nigdy nie wynikało z tego nic dobrego.
Dowódczyni podeszła do grupy mężczyzn, stłoczonych wewnątrz pierścienia jeźdźców.
- Gdzie wasz sołtys? – zapytała, posługując się wspólnym. W jej głosie nie było groźby, nie dało się w nim jednak dosłyszeć także pobłażliwości
Na twarzach mieszkańców odmalowało się zdumienie. Nie dość, że po długim, ciężkim dniu wypełnionym pracą z łóżek wywleka ich oddział wirgińskiego wojska, to jeszcze przewodzi mu kobieta.
- Gdzie jest wasz przywódca? – powtórzyła. – Chcę z nim pomówić. – Sugestywnie uniosła brwi, przybierając wyraz twarzy kogoś, kto bardzo nie lubi, gdy każą mu czekać.
- Tamta chałupa – odparł w końcu podstarzały chłop o mlecznobiałych włosach, gestem pomarszczonej dłoni wskazując na pobliskie domostwo. Prawdopodobnie jako jeden z nielicznych posługiwał się mową wspólną. Nevina odnotowała to w pamięci. – Najstarszy z Riwtich nam przewodzi.
Skinęła głową i skierowała swoje kroki w tamtą stronę. Giermek pobiegł za nią, nieomal depcząc jej po piętach.

Olżunia pisze...

Cz. III

***
Drzwi za Arpadem zamknęły się ledwie kilka minut temu. Hałas i gwar na zewnątrz wciąż się wzmagały. Ktoś krzyczał, ujadały wystraszone psy, ziemia ledwo wyczuwalnie drżała pod uderzeniami końskich kopyt. Ina stała pośrodku izby nie wiedząc, czy i na co czekać, co począć. Najpierw szajka, teraz to… Być może popełniła błąd, pozwalając im zostać na noc… Popełniła fatalny błąd….
Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że dłużej już nie wytrzyma, robiło się jeszcze gorzej, jeszcze głośniej. Czas wlókł się ospale, jednocześnie przelatując przez palce.
Ktoś załomotał pięścią w drzwi. Ina przyciągnęła do siebie syna.
- Saz, cokolwiek by się działo…
Skrzydło drzwi zatrzeszczało pod naporem czyjejś dłoni.
- Hadavi!
- … cokolwiek by się działo, trzymaj się mnie albo szukaj ojca i dziewczynek. – Głos jej zadrżał, za co skarciła się w duchu. Przełknęła suchość w ustach. – Rozumiesz, Saz?
Chłopak gorliwie pokiwał głową, przejęty tą nową misją. Bał się, ale nie czuł grozy sytuacji tak jak jego matka. Jej lęk wydawał mu się czymś przesadzonym, czymś, na co mogły pozwolić sobie kobiety. Nie on. On był mężczyzną. I jak mężczyzna musiał postępować.
Jedno łupnięcie w drzwi, od którego zadzwoniły stojące na stole kubki. Drugie. Przy trzecim skobel puścił.
- Isht arn risandi Wirgin... – zaprotestowała Ina, mówiąc z wyraźnym kerońskim akcentem. Stanęła pomiędzy synem a wchodzącymi do niskiej, zagraconej chaty rycerzami. Przyjrzała się dwójce intruzów. Nie wyglądali jak jej małżonek, nie wyglądali jak żaden ze strażników z pobliskiego miasta. Nosili pełne zbroje, miecze wyglądały niemalże jak paradna broń.
Obłowili się na tej wojnie.
- Nein luani, Kerone – przerwał jej obcesowo jeden ze zbrojnych. – Aremarei.

[No to spoko. :D Bo mi dziwnie, jak komuś sugeruję, że powinien mi coś szybciej wysłać. A to hobby przecież, nie obowiązek.
Czy ja dobrze główkuję, że akcja w Bukowej Osadzie rozgrywa się równolegle z akcją w Nyrax? Niby pora dnia na to wskazuje, ale trochę się pogubiłam i wolę się upewnić, bo nie wiem, dokąd kierować Shan.

Dialogi:
- Hadavi! - Wychodzić! (wymyślone)
- Isht arn risandi Wirgin… - Mój mąż jest Wirgińczykiem...
- Nein luani, Kerone. Aremarei. - Nie kłam, Keronijko. Wychodzić. (ostatnie słowo również nieistniejące w zakładce - to zlepek słów “iść” i “z”)
Jak brzmi sensownie, można wrzucić do słownika. xD]

Szept pisze...

- Tak. Konkretnie Thurisaz i Iwaz.
Usiłował przybrać taki wyraz twarzy, by wydawało się, że rozumie. Mądry. Kogoś, kto ma jakąś wiedzę, obyty. Sądząc z następnych słów Shela, nie wyszło mu to. Prawdopodobnie wyglądał na głupka, potakującego głową przy każdym słowie i z wytrzeszczonymi zdziwieniem oczami. Mętlik w głowie pewnie też było widać.
– Pierwsza jest dziwna, jakby obrona i atak jednocześnie. Podobno niektórzy magowie używają jej jako pieczęci, to coś jak klucz do klatki z bestią. Podobno, bo nie słyszałem o nikim, kto potrafiłby zapanować nad czymś na tyle potężnym, by trzeba było używać tego znaku. Iwaz to brama między światami.
- Może on nie ma nad tym panować, a jedynie więzić? Taka klatka, do której ktoś wyrzucił klucz? – Poczuł się nieco pewniej. Może nie siedział za głęboko w magii, ale o demonach słyszał i coś wiedział. Wiedział, że są naprawdę potężne i silne. Brzmiało jak coś, co można było pragnąć gdzieś zamknąć, uwięzić…
- Wchodzimy tam?
- Ty tu jesteś magiem – przypomniał ze złośliwą satysfakcją. – Jak przez nie przejdziemy, to je zniszczymy, przerwiemy czy już są do niczego? Jeśli runy trzymają coś w środku, przekraczając je też tam wchodzimy? Czy może miały trzymać coś na zewnątrz? – drążył, jakby cieszyło go zmuszanie Shela do myślenia o tematach, które nie były mu bliskie. A raczej nie były bliskie jego sercu.
Lucien nigdy nie był szczególnie wrażliwy.
***
– Arhin nie wie... Nie, raczej niemożliwe. Jako księżniczkę widział mnie raz, ale to było bardzo dawno temu.
- Tak jest lepiej – przyznał, nieco uspokojony. Arhin mu się nie podobał. Nie do końca wiedział, czemu, ale coś było w tym Wirgińczyku, co wzbudzało w nim… podejrzliwość? Był dziwnie niestabilny. Krył się, oszukiwał… odrzucał. Wyglądał… zdawał się niebezpieczny przez to, że Devril nie mógł ocenić, czego chce.
– On wie. Ja i Lucien... Tak wyszło. Ja mu nie mówiłam, ale tak wyszło.
To już brzmiało niedobrze. Nie ufał Cieniowi wiedząc, że ten nie wyrzekłby się Bractwa. Wątpił, by mając wybór, chronił Nefryt. Nie okazałby nielojalności Cieniom. Niepokojąco zabrzmiało jej stwierdzenie, prawie tak, jakby pomiędzy nią i Cieniem było coś więcej. Widział ich wtedy, razem, w Kansas. Wątpił, by Cień…
Może ją wykorzystał? Zagrał na uczuciach? Czy Bractwo wiedziało? Czy już im doniósł?
- W takim razie jest ryzyko, że Bractwo wie – ostrzegł ją.
- Jestem pewna, że nie wiedzą o tobie. Byli zdziwieni, kiedy zobaczyli nas razem. Arhin zlecił coś Bractwu. Jak Arhin, to niestety Wirginia. Dopóki nie skontaktujemy się z de Warney, możemy współpracować, może tak będzie łatwiej... bezpieczniej.
Skinął głową. Byli zdziwieni… niemniej mogą węszyć. Cień już dawno zorientował się, że jak na bawidamka, całkiem nieźle radzi sobie w terenie, a bronią włada niezgorzej… jak nie lepiej od Poszukiwacza.
Będzie musiał być bardzo ostrożny, jeśli nie chciał być zdekonspirowany.
***

Szept pisze...

cdn

Zesztywniała. Ledwie chwila, ledwie zauważalna, ale poczuł to. Zamarł i on, obok, ale równie znieruchomiały. Bez gwałtownych ruchów. Bez narzucania się. Przez myśl przemknęło mu, by się wycofać, ale…
Nie mógł. Każdy czasem potrzebował drugiego człowieka. Czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ona potrzebowała go teraz… a obok był tylko on.
Powinna być kobieta. Ona by zrozumiała. Ona by potrafiła…
On nie potrafił, chociaż bardzo chciał. Chciał pokazać, że nie jest sama, że może na niego liczyć, że nie popełniła błędu, otwierając się przed nim.
Przed ohydnym szpiegiem. Klejącym się, włażącym w tyłek Escanora zdrajcą.
Oblizał nerwowo wargi. Słowa, zaginione, tak przez niego poszukiwane, nie nadeszły. Ostrożnie cofnął dłoń, nie chcąc jej się narzucać, nie po wspomnieniach, jakie musiało to w niej wywołać. Niechciany dotyk. Obrzydzenia. Niemoc obrony.
Słowa nadal nie nadchodziły.
Gdyby przed nim pojawił się Wirgińczyk, strażnik… oczy zaszły mu jakby mgłą. Złość. Rozpoznał to uczucie. Łatwiej byłoby przyłożyć komuś, zranić… zabić… niż mierzyć się z tym, co pozostawił po sobie.
Skrzywdzona kobieta. Ciężarna. Życie, którego nikt nie chciał rosnące w niej.
Wstała. Bardziej poczuł jej poruszenie niż zobaczył, wciąż usiłując się uspokoić, zdusić złość, która by w niczym nie pomogła. Jej. Zemsta nie ukoiłaby tego, co już się stało. Nie złagodziła bólu.
- Dev. Dziękuję, że tu jesteś.
Zamrugał. Przecież… Pojawił się tutaj niejako z powodu ruchu, niejako na zlecenie. Jako Duch. Szpieg. Był też dla niej. I coś czuł, że mając na myśli tu, niekoniecznie odwoływała się do Quingheny, a raczej do tej plaży, tu i teraz.
W jej oczach widział tak wiele. Wstyd. Wdzięczność. Lęk. Rozumiał każde z nich. Wstyd za chwilę słabości, wstyd za to, co się stało. Wdzięczność, bo był tu. Po prostu. Lęk… bo wciąż czekało ją nieznane i zmierzenie się z konsekwencjami Kansas.
Przynajmniej tak myślał. No i śmierdział. Zadziwiające, że w obliczu tego, co powiedziała, pomyślał o takiej głupocie.
- Nawet... Zwłaszcza po tym, co ci powiedziałam.
- Nefryt… - zająknął się. Czy ona myślała, że odwróciłby się od niej z powodu jakiegoś zwyrodnialca, dupka, którzy chciał ją zniszczyć, wykorzystać, że może, że ma ją bezbronną… Poczuł, jak złość gotuje się w nim, promieniując. Ponownie.
- Tylko... Obiecaj, że nikomu nie powiesz. Nie potrafiłabym stanąć przed nimi... przed Ruchem, gdyby wiedzieli. Teraz tylko ty wiesz.
- Nefryt, nie zdradziłbym twojej tajemnicy. Nie jestem taki – zapewnił, dziwnie się czując. Zdradzał już tajemnice. Wzbudzał zaufanie. Potrafił skłonić do zwierzeń. Robił tak już wcześniej. Wykorzystując słabości. Tajemnice. Dążąc do własnego zysku. Nie był aniołem. Nie mógł sobie pozwolić na postępowanie z honorem, moralność, wartości, które tak cenił.
Z jednym wyjątkiem. Nią.

Rosa pisze...

Isleen kiwała głową, uważnie słuchając Shela. Wiedziała, że nie może jej umknąć żadne szczegół, była pewna, że to co akurat zapomni przyda się w najmniej oczekiwanym momencie. Wzięła do ręki książkę, przesuwając po jej okładce długimi palcami. Znak rozpoznawczy? Czy może coś więcej? Może w książce szpiedzy przekazywali sobie schowaną wiadomość, którą mogli ujrzeć tylko oni? Ale przecież książkę łatwo wykraść. Co wtedy?
Nie potrzebowała hasła… Swego rodzaju hasłem była książka, więcej słów było zbędnych. Dla szpiegów każde niepotrzebne słowo może stać się przekleństwem…
Elfka zacisnęła wargi w cienką kreskę. Nie nadawała się do tego. Zbyt mało wiedziała, nie znała połowy sposobów działania siatki. Jak miała sobie poradzić…?
Zanotowała w myślach kolejne zadania. Nie pisała nic na kartce. Bałaby się, że ktoś to potem znajdzie, ktoś kto w żadnym razie nie powinien tego widzieć.
Drgnęła, kiedy po raz kolejny tego dnia usłyszała imię Derrana. Czyli bez zgody Shela przyjął kogoś nowego do siatki na terenie Devealanu…
- Derran zniknął długo po tym jak przyjął Khara? – coś jej w tym wszystkim wybitnie nie pasowało. Może Derran nie wpadł tak dramatycznie jakby to mogło się wydawać? Może sam chciał zniknąć.
Nie powiedziała reszty swoich obaw na głos.
Isleen słysząc podziękowanie, przesłała Shelowi pokrzepiający uśmiech. Mimo narastającego w jej sercu niepokoju, starała się go jak najlepiej ukryć. Teraz nikt nie potrzebował kolejnych problemów. Zacisnęła mocniej dłonie na książce.
- Kiedy wrócę do zamku, gdzie mam czekać? Ktoś wskaże mi pokój?
Gdybym nie wrócił… Zadrżała słysząc te słowa. Poczuła ukłucie w sercu, podobne do tego, gdy usłyszała od Donovana, że Shel mógł zdradzić. Wirgińczyk był w zasadzie jej jedyną bliższą duszą, łącznikiem ze starym światem. Jej… Przyjacielem.
Kolejne wyrzuty sumienia napłynęły jej do serca. Przyjacielem, którego podejrzewasz o zdradę? Mimowolnie spuściła oczy, jakby obawiając się, że Shel wszystko z nich wyczyta. Nie wiedziała już w co ma wierzyć.
Wyszli z pokoju. Dopiero, gdy idący koło niej Shel się zatrzymał, Isleen uniosła głowę. Parę kroków od nich stał półelf. Skrzywiła się nieznacznie, widząc jak klęka w pokłonie. Czy to naprawdę było potrzebne…?
Zmarszczyła brwi. Co półelf tutaj robił? Podsłuchiwał? Czy to wieści o buncie dotarły tutaj aż tak szybko?
Równie wyczekująco jak pozostali, czekała na to co usłyszy na odpowiedź.

Isleen

Silva pisze...

[Na wojaczkę ja zawsze chętna ;) A książki tylko potęgują tę chęć.
Co do pierwszego pytania... Kurczaczek, hm. Mogą być w trakcie walki. Ale nie musi to być wielka wojna, tylko potyczka. Wiesz, dwie strony po dwóch stronach pola, okopani, prowizoryczne zabudowy i z cztery tuziny ludziów gotowych do walki.
Jeśli mogę to ja poproszę Nefryt i od siebie daję Darrusa ;)
I, gdybyś chciała, mogę zacząć]

Silva pisze...

[Myślę, że mogą się znać... wiesz na zasadzie kilka razy się spotkali, pogadali i tyle; co myślisz? Pomysł bym miała, tylko mam dwa podstawowe problemy, które mi utrudniają:
- czy to Dar pomaga wojować Nef, czy na odwrót?
- jaki jest powód tej małej potyczki?
Pomusz]

AnneU pisze...

// Karta poprawiona, ankietę też wypełniłam. Wow. Dbacie tutaj o autorów i aktywność, ale kurczaki, jak fajnie.

Co do wątku, to z wielką chęcią, nawet z obydwoma postaciami jeśli chcesz. Może ich podwładni potrzebują rusznic, mechanicznych kończyn, albo bezwolnych, metalowych żołnierzy bez uczuć? Choć Vanja jest Keronijką z urodzenia, nie czuje przynależności gdziekolwiek, Królewiec wybrała tylko li jedynie bo tam można zarobić w jej zawodzie, swoje usługi zaoferuje każdemu bez względu na rasę, obywatelstwo, płeć etc. Jest jednym z tych rzemieślników, których ceni się za zadawanie wyłącznie technicznych pytań. //

Ren pisze...

- Van Yoo to ten wasz rycerz, tak? Ten, który patrzy na ciebie, jakby był twoim tatą? – upewniała się, mając na myśli opiekuńczość względem księcia, jaką zauważyła w zachowaniu tamtego człowieka.
Chłopiec wzruszył ramionami. W sumie… nigdy tak nie myślał o generale, nie mówiąc o tym, że nie potrafił czytać z ludzkich spojrzeń. Może to domena dziewczyn. Sam nie wiedział. W każdym razie to, co powiedziała księżniczka wydało mu się nawet zabawne. Nie uśmiechnął się jednak, po prostu powiedział:
- Jest generałem, odznaczonym i chyba chce, żebym był taki jak on, więc w sumie… tak, można chyba uznać, że traktuje mnie jak syna, ale pewnie takiego, który nieustannie go rozczarowuje. — W głosie Rena nie słychać było niczego, co świadczyłoby, że przejmuje się odczuciami generała, że bycie rozczarowaniem dla kogokolwiek mu przeszkadza.
- Masz siostrę? — Zdziwił się, gdy już pieli się schodami w górę. Nie chciał się przyznawać przed dziewczynką, że on trochę też się boi pająków, a jeszcze bardziej duchów, które przecież zawsze mieszkają w zamkach i pałacach. Nie ważne czyich. Wystarczyło, że mury były dość stare i pach… gdzieś w nich zagnieżdżał się jakiś duch. — To… to musi być naprawdę fajne — wydukał, by sam siebie oszukać, że nie czuje strachu z każdym stopniem, jaki pokonywał za dziewczynką.


***
- Rozumiałeś, co mówili?
Ren na początku nawet nie zrozumiał, o co pyta go Nefryt, a co dopiero rozumiał tamtych, ale od kilku długich minut, jak nie godziny znajdował się w bardzo niezręcznej sytuacji, samemu do końca nie będąc pewnym, gdzie trzymać dłonie.
Objęcie kobiety w tali wydawało mu się niestosowne, zważywszy na jej obecny stan, dlatego zaczepił palce o tyły jej płaszcza, starając się utrzymać pion i nie zwracać uwagi na wyczuwalne półuśmiechy i chichoty, jakimi raczyli go towarzysze bandy, najpewniej cudownie ubawionej książątkiem, który nie wie, jak zachować się na koniu. A przecież był dobrym jeźdźcem do stu piorunów! Tyle, że zawsze jeździł sam, nigdy nie z kobietą!
Dlatego mieli sposobność zejść z koni, Renowi z ulgi nieomal zakręciło się w głowie, a może po prostu za bardzo łupało go w miejscach, gdzie oberwał podczas ucieczki.
Kiedy herszt ponowiła pytanie, książę zdał sobie sprawę, że tamci już dawno zniknęli.
— To byli Sigvarowie, jestem pewien — odpowiedział szeptem, chociaż nie było ku temu powodu. Nie wiedział do końca, czy kobiecie cokolwiek to mówi, więc pośpieszył z dalszym wyjaśnieniem. — To pomioty czarnego smoka, naród podobny do mojego, ale zdecydowanie okrutny. Zrozumiałem tyle, że kogoś mają, jakiegoś jeńca. Kłócili się co z nim zrobić, no i… — urwał, wbijając w Nefryt szeroko rozwarte oczy — szukają mnie.

AnneU pisze...

// Z wielką chęcią spotkałabym Vanję i z Nefryt i z Shelem. W sumie jest keronijką i choć nigdy nie interesowała jej polityka, ani nie można jej nazwać patriotką, to w sumie wykonywanie zleceń... Hmm, nieważne, kto płaci. Byle płacił.

Olżunia pisze...

Cz. I

[Kocham reakcję Shela. :D
Wybacz, że poprowadziłam panią herszt za rękę, ale nie chciałam urywać po drugim fragmencie ani na początku trzeciego – wtedy nie bardzo miałabyś na co odpisywać.
Nad wątkiem Shela i Neviny trochę się zastanawiałam, ale na razie nic nie chce przyjść mi do głowy, wena siadła. Pociągnęłabym wątek z Neviną i Arpadem w chacie Riwtich, ale nie wiem, co z Shelem, skoro trzyma się na uboczu. Chyba że go tam zostawimy, a to pociągniemy niezależnie, ewentualnie potem wracając do mości ichaniego. Co sądzisz? Jeśli chcesz to pociągnąć, to daj znać pod KP albo na GG, doślę fragment z Bukowej Osady. ;)]

Aed wysłuchał Nefryt w milczeniu.
- Wiem, marne pocieszenie.
Pokręcił głową.
- Nie – odparł, w zamyśleniu lekko marszcząc czoło. – Właśnie bardzo dobre.
Nie potrzebował pocieszenia. Potrzebował zrozumieć to, co się z nim działo – nie dookoła niego, a w nim. Nefryt mu w tym pomogła.
A gdyby tak pokierować tym mechanizmem? Nie walczyć z nim, tylko stać się jego częścią… a raczej uczynić go częścią siebie? Zaakceptować to, co się wydarzyło, wyciągnąć z tego wnioski...
… i zobaczyć, co wtedy się stanie?
W odpowiedzi uśmiechnął się ponownie, tym razem z ulgą. Skrywaną, jeszcze niepewną, nieśmiałą, ale jednak ulgą.
- Spotkamy się z kim trzeba. Shanley powinna do tego czasu wrócić ze zwiadu. Wysłuchamy, co ma do powiedzenia i ustalimy jak uwolnić tamtych ludzi. Jeżeli Shanley nie wróci, ustalimy plan i wersję do niego alternatywną, bazując na tym, co mamy.
Meryn skinął głową. “Wrócę przed świtem” – tylko tyle powiedziała, nim ruszyła w drogę. Można by uznać to za mało precyzyjną informację, powodującą nieporozumienia, prowokującą wątpliwości.
Tyle że Meryn wiedział, iż nie chodziło o świt słońca, a księżyca.
Spojrzał w niebo. Było rozgwieżdżone, ale miesiąc jeszcze nie wschodził. Mieli czas. Góra dwie godziny.
Szermierz nie chciał rozmawiać o tym teraz. Bał się, że nadal mogli być obserwowani.
- Przykro mi, Aed, nie znam się na wierzeniach. Ledwo rozróżniam kerońskich bogów.
Aed znał złodziejski fach. I wiedział, kiedy właściciel bardzo nie chciał, by coś, co do niego należało, zostało znalezione. Wyczuwał, na których przedmiotach zależało ich posiadaczom. Zdradzali się z tym. Przez przezorność paradoksalnie byli nieostrożni.
Jako dzieciak przemierzył okrętem pół świata. To było dawno, bardzo dawno. Ale nie wszystkie zasłyszane w portach opowieści zatarły się w jego pamięci.
Zamknął dłoń na figurce i schował ją z powrotem do torby. Musiał zasięgnąć języka kogoś, kto znał się na rzeczy.
Popędzili konie opustoszałymi, skąpanymi w mroku uliczkami Nyrax. Mieli mało czasu.

Olżunia pisze...

cz. II

***
Osypująca się ze zwietrzałej zaprawy kamienica górowała nad okolicznymi budynkami. Cicha, posępna i głucha, odcinała się od czystego, gwieździstego nieba. Zabite deskami okna ziały ciemnością i wilgocią.
Aed spojrzał na Nefryt. Domyślał się, że się obawia, nawet jeśli rozsądek podpowiadał jej co innego. To byłoby… naturalne. Znaleźli się w obcym mieście, w obcym miejscu, prowadzeni przez na poły obcego człowieka. Najemnik chciał zapewnić herszt, że ufa Merynowi, że nie ma powodu, by się go obawiać. Ale czym było jego słowo? Jego, który jeszcze przed południem prowadził Nefryt prosto w pułapkę?
Wspomnienie wróciło z upartością przypływu morza, tym razem przybierając postać ucisku gdzieś w okolicach gardła. Aed zepchnął je na dno świadomości. Nie teraz. Teraz nie było czasu.
- Możemy mu zaufać – odezwał się w końcu cicho, wbrew wstydowi, który wciąż szumiał mu w uszach.
Skierowali konie na tyły budynku.
***
Podłoga skrzypiała, gdy w milczeniu szli korytarzami. Stąpali po wyżartych przez mole, zapiaszczonych dywanach, zbyt zniszczonych, by był sens je kraść. Ze zmęczenia powłóczyli nogami, bacząc, by się o nic nie potknąć. Drogę oświetlał im chybotliwy płomień niesionej przez Meryna świecy, którego blask prześlizgiwał się po chropowatych ścianach. Wybudowany na podkowiastym planie dom był duży; dwa odchodzące od głównej bryły skrzydła otaczały niewielki, dziki ogródek, przez który weszli. Korytarze wiły się pomiędzy niewymiarowymi pokojami. Raz były wąskie, niskie i koślawe; innym razem szerokie – niegdyś reprezentacyjne, dziś osypujące się z tynku, ze sterczącą z sufitów słomą i wypaczonymi, rozsadzonymi przez wilgoć klepkami na podłogach. Jedne pomieszczenia były zamknięte, inne nie miały drzwi. Pachniało z nich stęchlizną i kurzem.
Mer zatrzymał się na pierwszym piętrze, przy drzwiach pokoju, którego okna wychodziły na ogród. Zapukał.
- Kogo niesie? – odpowiedziano mu ze środka.
- Zbłąkanego wędrowca, co o nocleg prosi – zakpił. – Możesz otworzyć.
Zgrzytnęła zasuwa, szczęknął klucz. Drzwi na obluzowanych zawiasach zaszurały o podłogę.
Weszli do środka, uważnie obserwowani przez cztery pary oczu. Meryn przekręcił klucz. Postawił świecznik na stole, obok kilku dopalających się ogarków.
Okiennice były zamknięte, zasłony – szczelnie zaciągnięte.
- Chciałem, byś ich poznała – zwrócił się do Nefryt. Gestem wskazał na stojącą pod ścianą ławę. – Siadajcie.
Sam stanął pośrodku niewielkiego pokoju. Rozejrzał się po zgromadzonych i zaczerpnął powietrza, by zacząć mówić.
Przeszkodzono mu nim się odezwał. Zaszurało odsuwane krzesło, a szermierz musiał postąpić krok w tył, by zejść z drogi najstarszemu z zebranych – brunetowi o kręconych, przetykanych siwizną włosach i nieco niepokojącym, rozbieganym spojrzeniu. “Nieco”.
- Ledwo cię poskładałem, a jużeś sobie coś zrobił?
- Też miło cię widzieć, Al – odparł Kłopot, uśmiechając się mimowolnie kącikiem ust.
Alaryk przysiadł się do Aeda i bez pytania go o zdanie zaczął szukać końca bandaża, którym owinięte było najemnikowe ramię. Chuchrak spojrzał na Meryna, robiąc wystudiowaną minę niewiniątka. Meryn odkaszlnął, próbując z powrotem zwrócić na siebie uwagę.
- Może zacznę od najstarszego stażem, skoro tak domaga się atencji – odgryzł się, jednocześnie mierząc najemnika spojrzeniem. Kiedy zgapił jego niezawodny grymas?
- Alaryk – wyręczył go mężczyzna, metodycznie odwijając bandaż. Przerwał na chwilę i wyciągnął do Nefryt rękę. – Medyk, cyrulik, zielarz. Jak zwał, tak zwał.
- Gdyby nie on, połowy z nas nie byłoby już wśród żywych – dokończył płynnie Meryn, szybko, by znów mu nie przerwano. Al za pochwałami nie przepadał.
- Vincent – odezwał się obcięty od garnka blondyn, bawiący się zawieszonym na łańcuszku monoklem. – Trójca – dodał lakonicznie.
- Trójca to doradcy Mistrza lub Regenta, którzy bezpośrednio mu podlegają – wyjaśnił Meryn. – Zajmują się pismami i księgozbiorami. Odczytują raporty, przekazują rozkazy, szyfrują je i łamią szyfry. Drugi jest Kargier.

Olżunia pisze...

Cz. III

Wywołany podniósł rękę niczym uczniak, wymieniony z imienia przez belfra. Siedział w głębokim fotelu, nieco skulony, jakby zapadł się w sobie. Schludny wygląd kontrastował z przekrwionymi, podkrążonymi oczyma. Kargier sprawiał wrażenie, jakby ubrano go w czystą koszulę i posadzono tu wbrew jego woli. Nie odezwał się.
Obok niego siedziała niewysoka, uczesana w ciasny warkocz kobieta. Spojrzenie orzechowego oka od dłuższej chwili spoczywało na przybyszach. Drugie zakryte było opatrunkiem. Dłoń szatynki, nosząca świeże jeszcze ślady oparzeń, spoczęła na dłoni Kargiera, zaciśniętej kurczowo na podłokietniku. Jedyna wśród Zakonnych dama uśmiechnęła się uprzejmie, lekko skłaniając głowę.
- Niemsta z rodu Arbrissel – przedstawiła się.
- Kandydatka na trzecie, wolne na razie stanowisko w Trójcy – dopowiedział Mer. – Mnie już znasz. Uczyłem adeptów, z której strony trzyma się miecz. Obecnie jestem mentorem Shanley, ale to nie ja ją uczyłem.
Nie zdołał całkowicie zamaskować niepokoju, jaki odczuł, wypowiadając ostatnie zdanie. Wśród zgromadzonych brakowało jednej osoby. Właśnie mentora Shan.
- Ja i Shanley – ciągnął szermierz – należymy do zbrojnego ramienia Zakonu, a zarazem do Jeźdźców. Nominalnie podlegamy Starszyźnie, ale obecnie wykonujemy rozkazy Regenta.
Gdy skończył mówić i usiadł obok Vincenta, uwaga Zakonnych skupiła się na Nefryt. Także Aed, do tej pory ze szczerym niepokojem obserwujący poczynania Alaryka, podniósł na nią wzrok.

Szept pisze...

- Nie jestem magiem.
- Albo jestem, ale kiepskim – burknął pod nosem, na tyle cicho, by nie dotarło to do arystokratycznych uszu. Bywał bezczelny, odznaczał go brak poszanowania dla pochodzenia szlacheckiego, nic dziwnego, problem tkwił w nim i jego podejściu. Jego poczuciu niższości, gorszego startu w życiu i znacznie mniejszej wygody. Jemu nikt nic nie podał na tacy, na gotowe. Nie przejął schedy po rodzince, nie zapewniono mu wykształcenia, godziwych warunków. Miał tylko siebie. Siebie, a potem Cienie.
Nic dziwnego, że widząc pewne braki u arystokratycznego Shela, uosobienia tego, czego szczerze nienawidził i zazdrościł, musiał to zauważyć, zapamiętać… i wytknąć.
– I tak, my też tam wchodzimy.
Najgorszy był pierwszy krok. Nie da się nic nie czuć. Nie da się nie poczuć wątpliwości, strachu. Był człowiekiem, nie przedmiotem. Wiele kosztowało go zawsze udawanie, że nic nie ma, nie ma emocji, tylko ślepe posłuszeństwo i wola Bractwa, dla którego chętnie zginie.
Nic dziwnego, że to poczuł wątpliwość. Nie ufał cudzym osądom. Ludzie bywali omylni. Decyzja Shela mogła ich powieść na śmierć.
Nie bał się śmierci. Ona sama była prosta, widział ją i niósł zbyt wiele razy. Nie wierzył, że jest coś dalej, że to jak żył może przywieść chwałę bogów lub ich gniew i karę; to, czego się obawiał było znacznie prostsze: umrzeć oznaczało utracić to, co miał tutaj.
A on nie chciał nic tracić. Nie był na to gotowy… lecz czy ktokolwiek jest?
Ostrożnie stawiał kroki, jak na człowieka, a mimo to i tak poniósł się pył, gdy przekraczał kamienny próg. Poczuł woń starości: gnijącego drewna, skruszonej zaprawy, chłód murów, drażniący nozdrza pył.
Nic się nie stało. Może nie miało?
Rozejrzał się, próbując zorientować. Musiał żałować, że nie wie nic o Quinghenie, ich wierzeniach, tradycjach. Kamienne ruiny były dla niego tylko ruinami. Żadnych znaków charakterystycznych… lecz chyba nie było codziennością ryć runy w zwykłej świątyni?
~*~

Szept pisze...

- To nic nie da. Czułam to samo. Gniew na nich wszystkich.
Rozumiał. Gniew rzadko kiedy obejmował tylko jedną osobę. Rozciągał się, bo ci inni gdzieś tam byli. Stojąc z boku, patrząc, niemi, obcy. Obojętni. Bez najmniejszego gestu, bez najmniejszego ruchu. Pomocy. Znieczulica. Czasem trzymający w ryzach strach o własną skórę. Był gniew na samego siebie, bo doprowadziło się do takiej sytuacji, bo można było postąpić inaczej, w inny sposób. Bronić się, walczyć, uciec. Zginąć.
Tak, rozumiał gniew. Nazbyt dobrze.
Rozumiał poczucie bezradności i klęski we wszystkim, czego się nie podejmie. Poczucie, że każda decyzja i każda czynność jest błędna, prowadzi do nikąd. Jakby nagle cały świat obrócił się przeciwko tobie, nie dostrzegając tych małych przyjemności, jedynie zło i ból.
Rozumiał. I nie miał pocieszenia.
- A może właśnie udało? – spróbował mimo to. – Pomogłaś warcie. Lunnowi.
Nawet on czuł, że brzmi to słabo. Lecz może wcale słabe nie było?
- Chodź, trzeba znaleźć coś do jedzenia, zanim Lucien i Arhin zmienią się w kanibali.
Przemilczał, że Keronia niewiele by straciła, gdyby Shel i Lucien powybijali się nawzajem. O Arhinie nie wiedział aż tyle, lecz Poszukiwacz był tym gorszym gatunkiem ludzi. Egoistów i goniących za dorobkiem, po trupach. Dosłownie.
Musieli oddalić się od plaży, by trafić na pierwsze skupiska roślinne, jeszcze nietknięte, jeszcze niewycięte ręką człowieka. Tu Devril wzmógł uwagę, koncentrując się na otoczeniu. Znaleźli jakieś małe, czerwone jagody, ale żadna, nawet najmniejsza ptaszyna nie próbowała ich podjeść.
- Muszą być trujące – oświadczył, spoglądając na jagódki niepewnie. Przypominały borówki, tyle że zamiast na niskich krzewinkach, porastały wyższe krzaki; potrzebowaliby pewnie wiele, by się nimi najeść, acz on obawiał się ryzykować.
Dalej szczęście im dopisało. Znaleźli bananowiec i małe, zielonkawe owoce w kolczastej otoczce, zielone, nie wyglądały na jadalne, minąłby je mimo gdyby nie rozkrzyczane, kolorowe stado papug. Ptaszyska gromadnie ściągały do krzewu, zajadając się zielonymi owocami.
- Szkoda, że nie mam łuku – westchnął z żalem, patrząc na kolorowego ptaka. W nocy, gdyby siadły na gałęzi, mógłby spróbować je podejść. Prowadząc dzienny tryb życia, byłyby wówczas łatwiejszym łupem.
Teraz jednak był dzień. A to oznaczało brak mięsa i dietę warzywno-owocową…

[Chyba o cytacie nie mówiłaś. To niezawodny jak dla mnie i jeden z ulubionych cytatów. Oczywiście, Tolkien. Tekst Gandalfa do Froda z pierwszych rozdziałów Drużyny Pierścienia.
Tak, rozgadałam się.
No i to też mój osobisty bunt przeciwko gadce o woli bogów, grze w kości i przeznaczeniu. Znaczy, wypadki się zdarzają i nietypowe sytuacje, ale to raczej zbieg różnych okoliczności. Przynajmniej taką filozofię wyznaję.
Nawiasem, kocham tekst o kanibalach :D]

Anonimowy pisze...

// Na samym początku problem dotyczył tylko północy, najgorzej było w okolicach Sevilli i Vestby, aczkolwiek dość szybko Odmieńcy rozleźli się po kraju, jak skończyły im się miejsca do palenia i mordowania. Z pewnością nie dotarli jeszcze do okolic Królewca, ale myślę że spokojnie można stwierdzić, że jakieś pojedyncze grupki przeszły już przez Góry Przodków i dalej maszerują na południe. Pozostawieni sami sobie będą włóczyć się pozornie bez celu, przy napotkaniu na jakiegokolwiek człowieka, czy zwierzę, rzucą się na nie w furii, ale są pewne przesłanki by sądzić, że ktoś ich prowadzi ( nie chcę robić spojlerów, to by wyszło później w ewentualnym wątku).
Jak Odmieńcy wyglądają? To efekty przeróżnych eksperymentów na ludziach żywych i martwych. Są różni, jedni to po prostu ożywione trupy, inni jak spaczeni chaosem, zdarzają się macki, łuski porastające skórę, kostne wypustki, sierść, dodatkowe kończyny, czy nawet fragmenty gdzie tkankę zwierzęcą zastąpiła roślinna. Twórca Odmieńców, niejaki brat Sverrir był dość... kreatywny.
Odmieńcom zawsze towarzyszy pojawienie się mgły, gęstej, duszącej, na dłuższą metę trującej i halucynogennej.
Mam nadzieję, że wyjaśniłam wszystko, co trzeba.

- AnneU

AnneU pisze...

Był późny wieczór, zmierzchało. Wataha zatrzymała się na niewielkiej polance nieopodal leśnego traktu. Zdrożeni wojownicy niezbyt zgrabnie zsuwali się z końskich grzbietów, kilkoro z nich nosiło bandaże, na zbrojach osiadł pył, trochę zakrzepłej krwi i błoto. Wprawny obserwator mógłby stwierdzić, że podróżowali już któryś dzień z rzędu, a po drodze zdarzyło im się walczyć. Nie rozmawiali, mówili do siebie dopiero wtedy, kiedy już naprawdę musieli.
- Tutaj się zatrzymamy - oznajmiła Przewodnik - Nie palimy ogniska, kolacja z suchego prowiantu. Warty po dwóch, zmiana co dwie godziny. Niech mi się nikt nie waży koni rozsiodływać.
Miała milczące potwierdzenie oddziału. Każdy zajął się swoimi obowiązkami, elf zmienił opatrunki rannym, dwoje nordów poprowadziło konie do strumienia, by je napoić, kobieta, jako dowódca rozdawała racje żywnościowe - by mieć pewność, że każdy dostanie, ile trzeba. W prowizorycznym obozowisku szybko zapadła cisza. Jeden wartownik został przy koniach, drugi siedział na drzewie, by mieć widok na trakt i całe obozowisko. Reszta watahy szybko położyła się spać, chcąc dać ciałom choć odrobinę odpoczynku.
***
Od śmierci Ulfa śniła wyłącznie koszmary. Makabryczne obrazy wracały co noc, odbierając możliwość odpoczynku. Solveig zacisnęła palce na rękojeści miecza, tak, to tylko sen. Wstała. Ból w rannej nodze był zbyt realny. Przeszła kilka kroków na środek polanki, omiotła wzrokiem śpiących towarzyszy.
- Zły sen? - spytał siedzący przy koniach Rolf. Podał Przewodniczce piersiówkę z palącą gardło gorzałką. Ostergaard wypiła spory łyk i uśmiechnęła się lekko.
- Oj Maurer, Maurer... - pokręciła głową - Żebyś ty tak walczył, jak pijesz.
- Od razu rumieńce ci wróciły, taka blada wcześniej byłaś! - syknął na swoją obronę.
- Nie mogę spać, idę się trochę przejść, rozprostować kości. Niebawem wracam. W razie czego, znajdziecie mnie przy strumieniu.
Odeszła, Rolf szybko stracił z oczu jej sylwetkę, która zdawała się rozpłynąć w ciemności. Solveig szła przed siebie, a gdy oddaliła się wystarczająco, by nie zaniepokoić towarzyszy wywołanym przez siebie hałasem, zaczęła biec wzdłuż strumienia. Każdy krok sprawiał jej ból, kilkukrotnie się potknęła, lecz mimo to biegła dalej. W końcu zmęczona upadła na piach i leżała tak dłuższą chwilę, patrząc w górę, na przesłonięte gałęziami niebo. Nie umiała nazwać swoich uczuć, nie wiedziała czy dyszy ciężko ze zmęczenia, czy przez nierzeczywisty ciężar, który osiadł na jej piersi. Zatopiona w myślach z początku nie zauważyła pojawienia się mgły.
- Promyczku! - zakrzyknął dziwnie znajomy głos.
- Mani?
Kobieta zerwała się na równe nogi. Mgła sięgała już jej kolan. W oddali ujrzała sylwetkę zmarłego brata. Zaklęła szpetnie pod nosem, zamrugała, a wizja zniknęła.
- Jasna cholera, te psie syny są blisko...
Krzyczała do swoich towarzyszy, chcąc ich ostrzec przed zbliżającami się Odmieńcami, ale była zbyt daleko, by ktokolwiek ją usłyszał. Dobyła broni i rzuciła się biegiem w stronę obozowiska. Nie dotarła daleko, drogę zastąpiło jej kilkoro Odmieńców, przypominających wyglądem stare drzewa, obrośnięte hubą. Ich skóra zmieniała się w korę, z ciała wyrastały długie, ostre ciernie, a w miejscach, gdzie zostali zranieni, pojawiała się miękka tkanka grzybni. Oczy były jedyną częścią ciała, która pozostała w pełni ludzka.

AnneU pisze...

Odmieńców było ośmiu, przynajmniej tylu naliczyła. W krzakach i między drzewami mogło się ich czaić jeszcze więcej. Czekała ją pewna śmierć.
Cóż, przynajmniej tanio skóry nie sprzeda.
Chwyciła miecz oburącz i skoczyła do przodu, ostrze zaśpiewało, tnąc powietrze i z paskudnym mlaskiem weszło głęboko w zmutowane ciało najbliższej dziwacznej istoty. Twarz i ramiona Solveig zbryzgała lepka substancja, ni to krew, ni roślinny sok. Odmieniec szarpnął się lekko, próbował dosięgnąć kobietę zdrewniałymi palcami, ale musnął tylko jej tabard, gdy odskakiwała w tył. Zawirowała, odbijając cios pałką, przyrośniętą do ręki drugiego przeciwnika, trzeciego chlasnęła w twarz, odrąbując nieszczęśnikowi nos.
- Jävla grisen! * - krzyknęła nagle. Pierwszy z Odmieńców, mimo rozrąbanego barku poruszał się całkiem zwinnie. Zdołała zablokować kilka z jego ataków, lecz nie wszystkie, w końcu ją dosięgnął i ostrymi cierniami rozorał kolczugę, chroniącą udo. Solveig cofnęła się, rozpaczliwie wymachując mieczem. Towarzysze rannego nagle się ożywili. Ból w nodze narastał. Nie była w stanie skutecznie się bronić i atakować jednocześnie.
- Fy fann! ** - syknęła.

// *diabelski pomiot/diabelska świnia
** o cholera (lub mocniej, wedle uznania tłumacza)
Przekleństwa pochodzą z języka szwedzkiego, pasuje mi bardzo do Kresów.

Szept pisze...

- Rozdzielmy się. Będzie szybciej. Gdybyś zauważył cokolwiek podejrzanego… zwłaszcza jakaś mgiełkę, runy, gdybyś poczuł coś dziwnego, krzyknij. I natychmiast zawróć.
- Jestem mordercą, nie złodziejem – burknął pod nosem, ale ruszył do przodu. W istocie, znał się na truciznach, znał na zdradzieckich pchnięciach. Chwytach, które niosły śmierć. Zakładanie jednak pułapek i ich rozbrajanie było nieco odmienną sztuką. Potrafił może otworzyć jakiś zamek, to było konieczne w jego fachu, jeśli chciało się cichaczem gdzieś wejść. W skrócie opisując, był łotrzykiem, nie wojownikiem, jednak łotrzyk łotrzykowi nierówny.
Powinien iść pod ścianą? A może środkiem?
Wybrał środek. Gdyby coś wystrzeliło ze ściany, może zdążyłby uciec. W każdym razie miałby na to większe szanse niż idąc tuż przy niej.
Arhin wybrał lewo, jemu zostało prawo. Za kamiennym łukiem odnalazł półokrągłą salę, zupełnie pustą, z trójkątnym zagłębieniem. Nie było nawet ołtarza. Run też nie widział, ale dla niego magiczne symbole nie różniły się niczym od mozaiki i hymnów pochwalnych.
Lucien nie umiał czytać, a sztuki zupełnie nie cenił.
Jeszcze raz powiódł wzrokiem po pustej komnacie. Widział tylko kamień, biało-szary, miejscami skruszały, mnóstwo pyłu na posadzce, osiadłego kurzu. Czuł w nosie zapach starości, zaprawy. Wilgoci od morza. I soli.
Gdzieś musiała być dziura, przez którą wdzierała się woda i wiatr, pomyślał, ostrożnie postępując dalej. Mały kamyk zgrzytnął pod jego butem, a echo poniosło się dalej.
Zamarł. Oczekując.
Nic się nie stało.
Podjął marsz. Starał się iść cicho, a mimo to czasem buty stuknęły o kamień. Słyszał tylko to. Swoje kroki. Nawet Arhina nie słyszał, jakby tamten gdzieś zniknął.
- Lucien? Spadajmy stąd.
W ciszę wdarł się okrzyk Arhina. Na krótką chwilę Cień zamarł, po czym poderwał się, z miejsca zawracając. Coś w głosie Wirgińczyka zaniepokoiło go, coś zmusiło do wysiłku, pędu.
Zdyszany, wypadł na zewnątrz, niemal potykając się o wysoki próg. Poczuł na twarzy powiew wiatru, w uszach szum rozbijających się o piaszczysty cypel fal. Schylił się, wsparł dłońmi o kolana, chwilę oddychając tak, zmęczony nie tyle po biegu, co w wyniku osłabienia po wcześniejszym czerpaniu przez Shela.
- I co cię tak spłoszyło, co? – wycharczał w końcu i splunął w piasek.

Szept pisze...

~*~
- Wiedziałeś… wiedziałeś, że one naprawdę istnieją?
- Widywałem je na obrazach i w księgach – odpowiedział z delikatnym uśmiechem; ciepłym, nie zaś pełnym pobłażliwości za jej nieco naiwne pytanie. Ciepło brało się z jej obudzonej ciekawości, reakcji naturalnej, nie sztucznej. Zapału, jakiego czasem zazdrościł, w chwilach, gdy ogarniało go zwątpienie i zniechęcenie, a czarne myśli oplatały umysł jak gęsta, niszcząca wszystko trucizna. – Potem widziałem je na targu w Etir.
Pamiętał do dziś. Krzyk kupca, zachwalającego egzotyczne ptaki. Ptaki, w małych klatkach, w których się ledwo mieściły. Ciche. Tak ciche, inne niż tutaj.
- W Quinghenie możni trzymają je jako zwierzęta domowe. Ozdoba – podjął. Pamiętał, jak widział papugi u Seleny. Dla arystokratki nie były niczym niezwykłym, trzymała je tak, jak możni Keronii trzymali myśliwskie sfory i obronne, hodowane do walk rasy w Wirgini.
- Wytrzymamy. Jutro może znajdziemy coś lepszego. Może nawet w mieście.
- W mieście. – Spoważniał, zerkając do tyłu. Jeśli się nie mylił, tam gdzieś było miasto. Wciąż nie był pewien, czy Antor, czy Podmrok. Tam byli ludzie. Tam też ich poszukiwano. Mieli ich rysopisy? – Jutro przemknę do miasta. Spróbuję coś zdobyć, posłać wiadomość do naszych sojuszników w Quinghenie. Będę ostrożny. Jeśli jednak bym nie wrócił… zarządca portu w Antor jest naszym kontaktem. Selim. Przypuszczamy, że kiedyś był kapłanem. Pomoże ci. Powiedz mu tylko, że prosisz o wsparcie dla Trzech. Zrozumie.
Niektóre rzeczy musiały być powiedziane.
- Nie czekaj na mnie. Idź prosto do niego. Jeśli będę mógł, znajdę cię – obiecał, wiedząc, że tej przysięgi dotrzyma. Tej danej JEJ. – Lepiej jednak idź bez Cienia i Arhina. Nie jestem pewien ich motywów i wolałbym nie wystawiać Selima na cel. Lepiej, by nie wiązali go z ruchem. Tobą. Mną. – Już i tak było źle, że widzieli go tutaj. To rzucało cień na jego „nieskazitelną” opinię chłystka i dandysa.

[Dużo mi nie chodzi, lecę po improwizacji. I po wspomnieniu o Robinsonie Crusoe i Fiedlerze Arkadym. Masz przekichane, pakując mnie w egzotyczne klimaty, z moim zamiłowaniem do książek przygodowych.
Tak, chyba do fatum/losu/przeznaczenia mamy podobne podejście.
Nawiasem, zastanawiam się, czy jednak Shel i Lucien czegoś nie uruchomią, wchodząc do świątyni. Niekoniecznie coś, co będzie widoczne teraz. Ale jakaś klątwa, albo istota podążająca za nimi? A może zmarli, bo naruszyli ich spokój? Trochę to standard, ale może coś by się z tego wyciągnęło?
Mój odpis powyżej średni, można naszych scalić razem w jedno, a potem ewentualnie dawać im komplikacje wynikające ze świątyni czy czegoś innego.]

Silva pisze...

[Heeeej. Mam takie pytanko, robimy coś razem wątkowego? ;) ]

AnneU pisze...

Las zbudził się nagle. Dziesiątki ptaków wzbiły się w powietrze, krzycząc z przestrachem. Przez mgłę ledwo dało się słyszeć stukot kopyt dzików i popiskiwanie warchlaków. Zwierzęta ostrzegały siebie nawzajem.
Dlaczego zwierzęta uciekały teraz? Dopiero teraz?
Po chwili Solveig zrozumiała. Na jej mieczu, wbitym niemalże po rękojeść w brzuch Odmieńca, przysiadł martwy szerszeń. Zastygli tak na chwilę, obydwoje wpatrując się w nadgniłego gdzieniegdzie owada. Spaczony człowiek wydawał się równie zaskoczony, co kobieta.
Co tu robił nekromanta do ciężkiej cholery?
Instynkt zadziałał tam, gdzie mózg nie zdążył. Ostergaard wyszarpnęła klingę z ciała przeciwnika i błyskawicznie odwróciła się, słysząc tuż za sobą kroki, gotowa by zablokować cios, który jednak nie nadszedł. Ożywieniec niestrudzenie parł naprzód, skupiając na sobie uwagę wyraźnie zdziwionych Odmieńców. Ze wszystkich stron atakował ich las, posyłając w bój przywróconych zwierzęcych żołnierzy. Wyglądało na to, że kimkolwiek jest ów nekromanta, dzieli z Przewodniczką jeden wspólny cel - przeżycie.
To była jej szansa.
Nadzieja dodała jej sił. Wzięła potężny zamach i strąciła z szyi głowę Odmieńca za swymi plecami, a potem, osłaniana przez słabnących ożywieńców, biegiem ruszyła w stronę tajemniczego szeptu. Przy każdym kroku, każdym uderzeniu stóp o ziemię, gubiła kolejne szkarłatne krople, zostawiając za sobą trop, nie czuła jednak że krwawi. Ból zniknął, zepchnięty wgłąb umysłu przez adrenalinę.
Potknęła się. Zraniona noga nie utrzymała jej, zgięła się, a Solveig runęła na ziemię, wypuszczając z dłoni miecz. Ostatnia prosta... Była już tak blisko. Podniosła głowę i pospiesznie zaczęła zbierać się z ziemi, ale nie wystarczająco szybko. Stanął nad nią jeden z Odmieńców, którzy wcześniej otaczali nekromantę.
Kobieta wrzasnęła rozpaczliwie w nieznanym języku. Odmieniec uśmiechnął się, zaskrzypiała poruszana kora na jego twarzy. Po chwili jednak nie było mu do śmiechu. Sekundy po tym, jak tętent kopyt dało się słyszeć zza wygłuszającej mgły, dwuręczny bojowy topór poderwał go do góry, kiedy wpadł na niego rozpędzony jeździec na ciężkim wierzchowcu. Wojownik miał problem z wyszarpnięciem broni z wroga, więc pomógł sobie pniem drzewa, łamiąc na nim znacznie bardziej kruchego Odmieńca na pół. Kolejni ludzie-drzewa szybko podzielili los swojego kompana, gdy zza zarośli wpadła na nich grupa rozkrzyczanych zbrojnych.
- W imię Ulryka! - zakrzyknął po nordyjsku - Wyrżnąć psich synów!
- Znalazłem Solveig! - wrzasnął elf, kalecząc wspólny. Przyklęknął przy kobiecie i starał się ocenić jej stan, jednocześnie obserwując, czy któryś z wrogów się do nich nie zbliża.
Szybko było już po wszystkim, dobrze wyszkoleni żołnierze łatwo poradzili sobie z niewielką grupą.
- A znalazłem jakiegoś obdartusa, co martwych przywraca - syknął z wyraźnym, kerońskim akcentem jakiś brodacz. Celował w gardło Shela końcem ostrza, choć jeszcze przed chwilą bronił go przed Odmieńcami.
- Mów, ktoś ty i co tu robisz.

Szept pisze...

[Największym kłopotem będzie brak postaci dopasowanej do wątku. Nie posiadam tu maga, a dla mnie tylko mag znałby się na tyle, by rozgryźć i odpowiednio zinterpretować klątwę. To duży problem, bo ani Lu, ani Dev nie mają takiej wiedzy i takich umiejętności, a na stanie spośród ruchu czy BN też gotowej takiej postaci nie mam. Ale może to i lepiej, kłopoty rozciągną się.
Inna sprawa: nie jestem zwolenniczką losu, fatum i przeznaczenia. Stąd problem odnośnie wizji, interpretowania ich i niejasności. Jeśli uznać przyszłość za zmienną i zależną od jednostki i innych osób, zmienia się za szybko i zmienia się stale. Innymi słowy, Lucien nie musiałby nic robić, by zdjąć klątwę. Samo by się stało.
Sam motyw kultu i przeszłości świątyni bardzo mi się podoba. Nawet jeśli nie lubię podziału na mroczne elfy i elfy :P Jedynie bym to usystematyzowała: tak, odzywa się mój pęd do logiki. Znaczy się, bo mamy demona. Demona więżą runy. Jak wyznawcy odeszli, to run nikt nie odnawiał i zdaje się, że padły. Jeśli padły, to czemu demon się nie wydostał? No, chyba że lata więzienia osłabiły i wyniszczyły też jego, ale skoro go nic nie trzymało, to też nie byłoby wielką przeszkodą. Nawet osłabiony mógłby uciec. Chyba, że mu zrobili coś jeszcze, oprócz pieczętowania świątyni – bo piszesz coś o odrodzeniu się demona i potrzebnej do tego śmierci kogoś, kto był w świątyni. Tylko to z kolei… skoro mamy już demona, to czy potrzebna nam klątwa kultystów? Znaczy się, oni wiedzieli, co jest w świątyni, rzucają klątwę o tym, że kto wejdzie ma zginąć… Świadome uwolnienie demona? Troszkę się pogubiłam.
Co do pisania wizji – mogłabym mieć taki problem, że nie znam Shela prawie wcale. Nie ma co ukrywać, lepiej znam Nefryt, więc nie wiem, jak by mi to wyszło. Zobaczymy.
I znowu nie pamiętałam, co nasi wiedzą o sobie nawzajem :(]

Szept pisze...

- Jako nekromanta słyszę echa umarłych. Tym wyraźniej, im więcej osób zginęło w danym miejscu. W tej świątyni martwi szeptali wokół mnie, a moja moc zaczęła się regenerować. To nie powinno się dziać. Nie tutaj.
Takie wyznanie nie zdziwiło go. Znał Nieuchwytnego, naprawdę potężnego maga. Parę razy spotkał Darmara Mrocznego, elfiego odstępcę i renegata. Wiedział, że istnieje coś takiego jak magia śmierci, że mag może czerpać nie tylko z życia. Parę razy był świadkiem wezwania nieumartych i śmierci niemal natychmiastowej, wywołanej zaledwie ruchem dłoni.
Na tym jednak jego wiedza o magii się kończyła.
Wiedział jednak, jak zachowuje się ktoś nieufny, niepewny, oczekujący ataku. Nauczono go obserwować cel, który miał wyeliminować. Nic dziwnego, że oznaki te dostrzegł u Shela. Napięte mięśnie, skupione spojrzenie. Jak struna. Wyprężony.
- To świątynia. Może coś tu zabijano. – Coś. Kogoś. Lucien nie znał się na wierzeniach, w praktyce miałby trudności z nazwaniem kerońskich bogów i bóstw, niedowiarek, zaledwie pamiętający nauki matki, jej pochyloną czarną głowę w geście prośby. Mgliście pamiętał starego, otyłego kapłana, który przychodził w Nyrax do najgorszych dzielnic, próbując nieść pomoc w imię swych bogów.
Zaszlachtowali go w jakiejś ciemnej, cuchnącej uryną uliczce. Dla sakwy, w której nie miał prawie nic.
- Pewnie stąd – zbagatelizował, odwracając się plecami do starych, zniszczonych murów.
***
Więcej nie było do dodania. Żółty piasek chrzęścił pod stopami. Już dawno zdjął przemoczone buty, stopy tonęły w miękkich ziarenkach, przyjemnie masowane. Ubranie zdążyło już na nim przeschnąć, wysuszone parnym powietrzem i wysoką temperaturą, jaka tu panowała. Musieli trafić na porę suchą. Ich szczęście. W innym wypadku brodziliby w wodzie i rozmiękłej, błotnistej, przypominającej bagno ziemi.
Kiedy wrócili, Lucien i Arhin byli już na miejscu. Wrócili. I, jak pokazały szybkie oględziny, których dokonał Devril, raczej niewiele znaleźli, oprócz jakiś szmat, które trzymał Arhin. Lucien siedział jak zwykle obojętny, nieszczególnie pochłonięty ich powrotem. Co innego Arhin.
Ten był zainteresowany. Aż za bardzo.
- Znaleźliście coś?
- Niewiele – Devril wzruszył ramionami, starannie omijając wzrokiem Shela. W końcu, gdzie byle dowódcy do syna rodu równie starego, co królewski.
Będzie musiał się pilnować. I wymyślić, jak z tego wykręcić. Zawsze może przyznać się do powiązań z Garretem i przemytem. To nie było złe rozwiązanie, prawdę mówiąc, proceder ten praktykowało wielu możnych. Luksusowe towary z Quingheny były niezwykle cenne.
Nefryt mogła dostać się poprzez umowy z przemytnikami na okręt, przypadek. Mocno naciągany, ale przypadki się zdarzają. Ci, którzy poznali bawidamka, łatwo uwierzyliby, że był durniem, który nie rozpoznał pani herszt. A że teraz kręci się koło niej… Cóż, natura bawidamka. Nefryt się nie spodoba… fakt, że może zostać posądzona o bycie kolejnym łupem salonowego lalusia…
- My się znamy? Wydawało mi się, że widziałem cię na balu u gubernatora…
- Wątpię – stwierdził wyniośle. On i byle dowódca nie mogliby się obracać w tych samych kręgach. Bycie Wirgińczykiem, nawet jeśli arystokratą, nie równało się byciu kerońskim możnym.
Będzie musiał tylko pilnować, by być mocno nieporadnym. I by część jego pomysłów i rozwiązań wychodziła od innej osoby. Od Nefryt. Od Luciena. – Pani znalazła jakieś owoce, mówi, że są jadalne – skłamał bezczelnie.

Ren pisze...

Trzy siostry. W tym momencie w sercu Rena rozogniło się solidarne współczucie. Wprawdzie sam nie posiadał ani brata ani siostry z krwi, ale Fei Mei oraz jej dwórki potrafiły skutecznie zatruć człowiekowi życie jak tuzin małych, zarozumiałych siostrzyczek. Za to w żaden sposób nie potrafił odnieść się do wizji dalekich, dzikich i niebezpiecznych przygód, które dla młodego księcia zawsze były jedynie elementem grubo oprawionych baśni lub bajań jakiegoś starego człowieka. Dla Rena przygody nigdy nie były realne, tak, jak i bogowie nie są do końca realni. Dużo się o nich mówi, ale nigdy nie ogląda się ich na oczy. O przygodach się słucha, ale nigdy nie bierze się w nich udziału.
Dlatego spojrzał na Eleonorę z nieskrywanym zdziwieniem, nie znajdując słów na całą tę otwartość serca i snucie marzeń, na jakie pozwoliła sobie w jego obecności.
Mimo wszystko, na swój własny, niewytłumaczalny sposób wydała mu się fascynująca.
Dlatego, gdy tak śmiało i bez pardonu chwyciła go za rękę, spłonął ognistym rumieńcem, a trzeba wiedzieć, że nikt nie rumieni się tak widocznie i intensywnie jak potomkowie smoków.
- Sam widzisz – mruknęła i wtedy Ren, stojący krok za nią, wciąż trzymając ją za rękę, nachylił się nad jej ramieniem, by także wejrzeć w ową sekretną szczelinę, skąd – jak początkowo sądził – odezwały się zapomniane dusze starych murów, szybko jednak pozbył się wątpliwości i przyciągnął Eleonorę plecami do siebie.
— Chodźmy stąd — szepnął — To może być niebezpieczne.
Wiedział bowiem nie od dziś, że nic tak nie sprowadza na człowieka kłopotów, jak mieszanie się w cudze sprawy, zwłaszcza te rozgrywające po kryjomu.


***
— Zadaniu? — Ren uniósł brwi, rozmyślając w duchu o tym, jak przyjemnie byłoby po prostu wrócić do domu.
Niejeden uznałby, że przyłączenie się do tej dziwnej, niepokojącej bandy byłoby znakomitą przygodą, ale on nienawidził przygód, chociaż myśl o nich przywołała dalekie wspomnienie pewnej dziewczynki, prowadzącej go sekretnymi tunelami z dala od rzeczywistego świata.
Widząc jednak stalowe spojrzenie Nefryt szybko zreflektował się, że w zasadzie to nie była żadna propozycja.
Chrząknął i z trudnym do zamaskowania zniechęceniem, odpowiedział.
— No cóż, nieźle jeżdżę konno — zaczął, rzucając siarczyste spojrzenie ku grupce mężczyzn, która na te słowa zareagowała mimowolnym parsknięciem, co zmusiło Rena do małego sprostowania. — Chociaż może póki co nie było tego za dobrze widać, ale to z winy obrażeń, jakie odniosłem — sapnął wściekle i zmielił w ustach ślinę. — Mam celne oko, świetnie strzelam z łuku i myślę, nie najgorzej władam mieczem. Jestem też ognioodporny, chociaż nie wiem, czy to w czymkolwiek się wam przysłuży. Mógłbym też ujeżdżać smoki, ale żadnego tu nie macie, prawda — dodał zgryźliwie i westchnął ciężko. — A ten jeniec to jeden z moich żołnierzy. Myślę, że sobie poradzi. Jeżeli zginie, to z honorem — dokończył obojętnie.

[Wstyd! Wstyd! Wstyd! Bardzo przepraszam za tak opieszałe odpisywanie, ale miałam tyle na głowie, że wprost nie sposób było odpowiedzieć na wątek. Mam jednak nadzieję, że mi wybaczysz <3]

Zombbiszon pisze...

[Reszta dziewczyn pewnie mnie zabije, ale...można pozbyć się Eliasa :D W końcu nie zniknie na zawsze, bo zostają jeszcze notatki/opowiadania :D. Co co wątku... chętnie :DZ Eliasem nie wypaliło, to może tym razem coś dłużej to pociągniemy :*]

G'eldnar

[P.S.
Musze się przyzwyczaić do nowego imienia :D]

Olżunia pisze...

Cz. I

[Co do Arpada jako sojusznika i rozmowy Nef z Aedem – jestem bardzo za. Wręcz nie mogę się doczekać. xD
Wracam w takim razie do akcji w Bukowej Osadzie. Śmiało kieruj pobocznymi.
Tekst na kolana nie powala, muszę wrócić do wprawy. Zbyt długie przerwy pisaniu nie służą. Zbyt długie przerwy robione z lenistwa – tym bardziej.]

Drzwi chałupy Riwtich zachybotały się, gdy ktoś załomotał w nie zaciśniętą w ćwiekowanej rękawicy pięścią.
Siedzący w kącie Arpad gestem przywołał do siebie córki. Ilna i Milte podbiegły, po czym wtuliły się w jego koszulę.
Havir niespiesznie nabił fajkę. Reszcie rodziny kazał przejść do dalszych izb i zamknąć drzwi. Wiedział, że byli otoczeni. Nie mogli uciec, było już za późno. Odepchnął się lekko od podłogi, wprawiając rozlatujący się fotel na biegunach w ruch. Zachrzęścił ścierany przez płozy piach.
Plątonogi zapalił i zaciągnął się dymem. Przymknął na moment oczy, delektując się rozchodzącą się po jego ciele falą spokoju. W zaistniałej sytuacji był to luksus, na który prawdopodobnie nie mógł sobie pozwolić ktokolwiek w promieniu mili… poza nim.
“Pukanie” do drzwi powtórzyło się.
Havir sięgnął po stojące nieopodal kule i dźwignął się z krzesła. Ciągnąc za sobą bezwładną nogę, pokuśtykał do drzwi.
- Już, już, otwieram.
Odryglował. Otworzyć nie zdążył, bo ktoś potraktował drzwi solidnym kopniakiem.
- Nabiłeś mi siniec, synu – warknął we wspólnym na stojącego w progu zbrojnego, rozmasowując stłuczony łokieć. Nie zdołałby odejść, musiał osłonić się ręką.
Ktoś stojący dalej, kogo Havir z wnętrza chaty nie mógł dostrzec, odezwał się po wirgińsku. W głosie słychać było podenerwowanie i, co zaskakujące, był to głos kobiety.
Rycerzyna posłusznie odsunął się na bok. Zupełnie jak nie Wirgińczyk.
- Kto tu jest sołtysem? – zapytała Nevina, przechodząc na wspólny.
- Jam jest ˜– odparł dumnie Plątonogi, ustnikiem fajki odgarniając z czoła kosmyk cienkich, mlecznobiałych włosów. – Jeśli chcecie, pani, rozmawiać, zapraszam w moje skromne progi.
Dowódczyni weszła w półmrok chłopskiej chaty. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami – Vilem z nieskrywanym, nieco natarczywym zaciekawieniem, Nevina natomiast ze świadomością, że robi sobie kolejnego wroga, jakby już miała ich mało.
- Mieszkańcy tej wioski ukrywali ściganych przez nas przestępców – oznajmiła. – Muszę ich aresztować, by dowiedzieć się, kto jest za to odpowiedzialny – zełgała gładko. – Kiedy tylko sprawa się wyjaśni, puszczę ich wolno. – Wisienka na torcie.
- Cóż mnie do tego? – zapytał sołtys. – Ich o zdanie pytaj, nie mnie. Nie mam nad nimi władzy.
– Chcę, byś do nich przemówił – wyjaśniła Nevina. – Uspokoił ich. Zapewnił, że jeśli będą współpracować, nie stanie im się żadna krzywda.
Havir uśmiechnął się smutno, kiwając głową.
- A mam wybór?
Nevina odpowiedziała mu uśmiechem.
- Cieszę się, że się rozumiemy.
Wzrok kobiety spoczął na siedzącym w rogu izby, milczącym Arpadzie.
- A ty? Coś za jeden?
***

Olżunia pisze...

Cz. II

Knoty świec dopalały się w coraz płytszych kałużach wosku, aż dwa z nich zgasły. Szermierz sięgnął po leżące na końcu ławy zawiniątko, po czym podszedł do stołu. Rozsupłał węzeł.
- Kto jest Regentem?
Zapalił kilka świec od tlących się ogarków.
- Na imię ma Zorana – odparł po krótkiej chwili, czym ściągnął na siebie zaskoczone spojrzenia członków Trójcy. Odpowiedział im pytającym uniesieniem brwi. Trójca najwyraźniej doszła do wniosku, że Meryn powinien był zataić jakąś informację – i to nie byle jaką informację – przed swoją zwierzchniczką. Spuścili wzrok. – Władzę przekazał jej Reinm, podówczas Mistrz.
- Nefryt. Jestem przywódczynią grupy działającej w okolicach Królewca. Z racji urodzenia jestem… naturalną sojuszniczką Zakonu.
Przedstawiciele Zakonu w odpowiedzi skinęli głowami. Znali tożsamość Nefryt, nie musieli obwieszczać jej wszem wobec. Jeżeli sama herszt tego nie zrobiła, najwyraźniej miała jakiś powód. Podejrzanym o bycie tymże powodem był spiczastouchy, poturbowany mieszaniec albo podsłuch, którego raczej się nie obawiali. Opłacanie szajki Alhazena miało na celu zapewnienie sobie tak zwanego świętego spokoju – od popadającej w ruinę kamienicy wszystkie podejrzane typy miały trzymać się z daleka. Wyszło na to, że jednak chodziło o mieszańca.
- Otwórz. Niech to świadczy o prawdziwości moich dobrych zamiarów wobec was.
Vincent przyjrzał się sygnetowi. Sama obrączka miała sporą średnicę, stąd można było wnioskować, że pierścień nosił mężczyzna. Intarsjowana gemma przedstawiała dobrze znany Zakonnemu herb. Jednak autentyczność sygnetu mogła potwierdzić tylko jedna znajdująca się w tym pokoju osoba. Vince podał pierścień Kargierowi.
Zamiast przyglądać się pieczęci, mężczyzna obejrzał uważnie wnętrze srebrnej obrączki. Podrobienie pierścienia to jedno. Podrobienie znaków złotniczych to zupełnie inna bajka. A te stęple się zgadzały.
- Zanim poprosimy o twoją pomoc, oferujemy ci swoją – oznajmił. Głos miał słaby i schrypnięty, ale w Kargierze coś drgnęło. Coś wyrwało go z apatii, ze stanu zawieszenia, w którym trwał od dłuższego czasu.
To zaoferowanie pomocy w innych okolicznościach byłoby złożeniem hołdu, stanowiło jego namiastkę. Zazwyczaj to Mistrz lub upoważniona przez niego osoba ślubowali władcy posłuszeństwo w imieniu podwładnych, którzy rzadko mieli taką możliwość. Teraz podwładni ją mieli… ale okoliczności temu nie sprzyjały.
Kargier podniósł się z zapadniętego, spłowiałego fotela, przemierzył izbę kilkoma chwiejnymi krokami i oddał sygnet właścicielce. Skłonił się przy tym nieznacznie, uważnie obserwując Nefryt.
- A to jest Aed, mój przyjaciel.
Tym razem to spiczastouche nieszczęście przyciągnęło uwagę zakonnych. Jego mina wyrażała lekkie, acz kiepsko maskowane zakłopotanie.
- Ale mam wrażenie, że skądś się znacie.
- Tylko ja miałem przyjemność – wtrącił się Alaryk, wyręczając Aeda. – Niezawodowo, że tak powiem. Po prawdzie… po prawdzie był to cholerny przypadek.
- Długa historia – uciął mieszaniec, krzywiąc się na samą wzmiankę. – Przeznaczona na wieczór znacznie spokojniejszy niż ten.
Meryn ponownie wyszedł na środek pokoju. Rozejrzał się po zgromadzonych.
- Wirgińczycy uprowadzili mieszkańców wioski, przez którą przejeżdżaliśmy i w której schroniliśmy się zeszłej nocy, a także pobliskiej osady – zaczął, od razu przechodząc do sedna sprawy. – Chcą wymienić ich za Nefryt i Aeda. My musimy uwolnić tych ludzi. Wysłałem Shanley, by przekonała się, gdzie ich przetrzymują lub zamierzają przetrzymywać, jak wielu ludzi pojmali, ilu ich pilnuje, słowem: by dowiedziała się tyle, ile się da.
- Co wiemy teraz? – zapytała Niemsta, marszcząc w zamyśleniu brwi.
- Jeśli się nie mylę, w Etir spotkaliśmy ich dowódcę – zaczął ostrożnie Aed. – To znaczy… przyłożyliśmy mu drzwiami.

Zombbiszon pisze...

[Chyba, że zrobiłby jakiś wątek z Nefryt, że ma być celem zamachu ale okazuje się, że osoba, która zleciła zabójstwo jest tą złą. Bo czasami G'eldnar "para się wykańczaniem" :P]

G'eldnar

Olżunia pisze...

[Dopiero teraz zauważyłam, że w ostatnim odpisie pomieszały mi się imiona. Havir początkowo miał mieć na imię Vilem, stąd ten chaos.]

Olżunia pisze...

Cz. I

[Bzdurę napisałam, bo skoro pierścień służył do pieczętowania, to było to intaglio (wklęsłe), nie gemma (wypukła). Jakiś ten mój ostatni odpis obfity w błędy merytoryczne. xD Przepraszam, że brzmi, jakbym się mądrzyła, ale… po prostu jestem pod wrażeniem tego, jak szybko wiedza wyparowuje mi z głowy. Nie lubię tego uczucia.
A wena rzeczywiście kaprysi. Miałam dziś pójść wcześnie spać. Tsaaa...]

Kobieta uważnie obserwowała obcego – gościa lub członka rodziny sołtysa – starając się przewidzieć, jak zareaguje, co powie. Postawiła tezę… i pomyliła się.
- Arpad Dwarid, strażnik z Etir. Jestem Wirgińczykiem.
Zaskoczył ją. Nie spodziewała się, że usłyszy rodzimy język. Nie spodziewała się przybysza ze swojej ojczyzny.
- Nevina shi’Meir, przewodzę części chorągwi mojego ojca – odparła, udając, że nie dostrzega tłamszonego przez tego mężczyznę bezsilnego gniewu. – Dobrze jest spotkać rodaka w tych dalekich stronach – szła dalej w zaparte.
- Szukacie przestępców? Szkoda, że nie tej bandy, która od miesięcy się tu kręci. Szkoda, że nie pomożecie ścigać tych, którzy urządzają samosądy na nieludziach w mieście. Na przykład.
- Kiedy już uporamy się z tą sprawą, będziemy mogli zająć się kolejną – zapewniła Arpada, jakby na moment zapominając, że to nie od niej zależy, gdzie potem skieruje ją dowództwo. – Im szybciej wyplenimy jedne chwasty, tym prędzej będziemy mogli zająć się likwidowaniem innych. Wraz z korzeniami.
- Jak już pielić, to albo porządnie, albo wcale – burknął Havir we wspólnym, wyraźnie obruszony. Będą go na jego ziemi pouczać, jak o rolę dbać, i to jeszcze w obcym języku, w którym rozumiał piąte przez dziesiąte. Jeśli wyrywa się osty, nie ostawia się pokrzyw, nawet dziecko to wiedziało. Niedoczekanie, skaranie boskie...
***

Olżunia pisze...

Cz. II

- Oprócz tego zabraliśmy mu ubrania, kolczugę, cześć wyposażenia i zostawiliśmy durną kartkę. Przypuszczalnie jest wściekły jak uwiązana harpia.
Aed nie zdołał powstrzymać złośliwego uśmieszku.
Meryn nieopatrznie spojrzał na najemnika. Próbował nie parsknąć śmiechem. Parsknął.
- Problem jest taki, że nie mamy pewności, czy to na pewno on dowodzi.
- Dlatego warto zaczekać na powrót Shan – powtórzył szermierz, poważniejąc. – Zwiad zajmie jej nie więcej niż dwie godziny. Musimy wiedzieć, ilu ludzi uprowadzili, ilu ich jest, gdzie ich przetrzymują, kto wydaje rozkazy… – wyrecytował raz jeszcze niemal całą wyliczankę, po czym urwał. Wziął wdech, jakby o czymś sobie przypomniał i chciał się tym natychmiast ze wszystkimi podzielić. Znów zawahał się na moment. – Czy ktoś może mi do ciężkiej cholery powiedzieć, gdzie jest Vird? – zapytał, nie kryjąc drżącej w jego głosie irytacji. – Dlaczego go tu nie ma?
Vincent wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia – odparł do bólu szczerze, bawiąc się monoklem.
- Virdiggo wyszedł jakąś godzinę temu, nie mówiąc, dokąd, a my nie zapytaliśmy – uzupełniła rzeczowo Niemsta. Była opanowana, ale jeśli dobrze się wsłuchać, w jej głosie pobrzmiewał ten sam niepokój, który dało się słyszeć u szermierza. – Vird również jest mentorem, uczył adeptów posługiwania się bronią białą – wyjaśniła. – Chcesz śledzić swoich ludzi, Meryn?
- Nie chcę – westchnął w odpowiedzi mężczyzna, unikając spojrzeń zebranych. – Powinienem ich śledzić. Łazić za nimi krok w krok, wypytywać o nich, zadawać im pytania i uważnie ich obserwować, gdy odpowiadają. Muszę. Jego i każdego z was. I wy też powinniście.
- Sądzisz, że ktoś z waszych zdradził? – wtrącił się do rozmowy Aed, bez ogródek przechodząc do sedna.
- Nie mam dowodów – odparł ostrożnie Mer. – Tylko swoje podejrzenia i przeczucia.
- To zarazem wiele i niewiele – podsumował Kargier. – Tak czy inaczej, musimy zaczekać. Bez raportu Shanley...
- Ja idę.
Szermierz założył zatknięte do tej pory za pas rękawice, przepiął sprzączkę o oczko ciaśniej, sprawdził broń. Obrócił się na pięcie, przekręcił wsunięty do zamka klucz, rzucił go Niemście, po czym wyszedł. Zaciśnięte w wąską kreskę usta ani kurczowo opleciona wokół rękojeści miecza dłoń nie wróżyły niczego dobrego.
Huknęły zamykane drzwi.
- A truł dobre pół godziny, jacy to mamy nie być dyskretni – mruknął pod nosem Kargier.
- Hm. To chyba oznacza przerwę – zauważył Vince. – Kto chce wrzucić coś na ząb, proszę za mną.
Alaryk gdzieś się ulotnił, na odchodne wspominając, żeby w razie czego szukać go w pracowni lub na poddaszu. Aed, od paru minut wolny od zmieniającego mu opatrunek nawiedzonego medyka, spojrzał na Nefryt pytająco.
- Możemy wyjść na balkon? – zapytał rozmawiających o czymś członków Trójcy. – Albo do ogrodu?
- Do ogrodu – rzuciła przez ramię Niemsta, na moment odrywając się od konwersacji. – Na balkonie będzie was widać z ulicy i z okien sąsiednich budynków. Dopóki trzymacie się tej części ogrodu, która jest bliżej domu, jesteście bezpieczni. I żadnego światła. Kiedy wyjdziecie z tego pokoju, skręćcie w lewo; zaraz za rogiem są schody dla służby, którymi zejdziecie na parter, a stamtąd z łatwością traficie do wyjścia. Tylko nie podepczcie melisy, Alaryk byłby wściekły.

Szept pisze...

[Na takiej zasadzie. Trochę komplikowanie, ale coś by się dało z tego wyciągnąć. Jedynie co, to bym się trzymała albo klątwy albo demona, na raz to może być trochę naciągane i pokomplikowane nawałem zdarzeń. Do reszty z propozycji 1wszej się nie odnoszę, bo tu zależy, czy weźmiemy klątwę, czy demona, ale wszystko pewnie sprowadzałoby się albo do zwalczenia klątwy, albo do pozbycia się demona.
Idziemy dalej, do propozycji nr2.
Bakterie są wszędzie – mówi biologia, ale stara, zawilgotniała świątynia może sprzyjać ich rozwojowi. Mokro, wilgotno, ciemno… bakterie, grzybek, mogłoby być. Do tego, jeśli przyjąć, że to bakterie niewystępujące naturalnie w organizmie ludzkim, bądź przy sprzyjającym im okolicznościach patogenne – choroba jak znalazł, może się rozwinąć, zwłaszcza w okresie immunosupresji. Kwestia, że jeśli Shel i Lucien zarażają się drogą kropelkową, z wdychanym powietrzem, to na bank przeniesie się na Devrila i Nefryt, tą samą drogą, przez kontakt pośredni. No, chyba że liczyć, że w świątyni większe natężenie, albo Devril i Nefryt bardziej odporni, zdrowsi, tego typu.
Kwestia wyleczenia. Antybiotykoterapia zazwyczaj trwa długotrwale, do tego dochodzi antybiotykooporność i dobranie antybiotyku o odpowiednim spektrum działania. Innymi słowy, wypicie jednorazowo mikstury to spore uproszczenie sprawy, no chyba że uznać, że magiczna i dlatego tak pięknie działa. Ja jestem zwolennikiem magii z zasadami, ułożonej, niezbyt uproszczonej, ale to ja, a monopolu na kwestie magiczne wiadomo, nie mam.
Sry za język zajeżdżający biologią, ciężko wyzbyć się nawyków.
Zasadniczo, jak dla mnie każda wersja: demon, klątwa, choroba bakteryjna są dobre, o ile zbytnio żadnej nie skomplikujemy zbyt wieloma pobocznymi akcjami.]

Zombbiszon pisze...

Jedno z tych miejsc, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach by się nie zapuszczał. Nie dlatego, że tu straszy czy miejsce jest przeklęte. A raczej, że jest nawiedzane przez...bandytów. Nefryt, bo tak nazywa się mój cel, jest hersztem miejscowej bandy. Napady na kupców, zaopatrzenie dla wojska... Kimkolwiek jest na pewno ma nie jedno na sumieniu. Zwłaszcza, że mój zleceniodawca wspominał coś o jakimś morderstwie albo ludobójstwie. Nie ważne. Może uda mi się go zlikwidować.
Rzadko biorę misje od arystokratów, ale jak się zdarzają to zawsze są ciekawe. Malownicze budynki, albo jak teraz szlak handlowy.
"Nie ważne jak. Ważne, że ma zniknąć". Niby proste zlecenie, a mimo to jak znaleźć kogoś kto nie chce być znaleziony?
W końcu udało mi się coś znaleźć. Przewrócony wóz z resztkami konia. W wóz były wbite kilka strzał. Ewidentnie oblicze walki. Woźnica raczej był bez szans. Podszedłem bliżej by poszukać jakichś poszlak. Szału nie było. Mętlik odcisków butów. Zdecydowanie męskich. Kilka śladów podków ... Chaos jakich wiele.
- Co mi powiecie? - Dotknąłem ziemi. Ślady były nieco rozmyte przez wczorajszy deszcz, więc ciężko mi było powiedzieć kiedy nastąpił atak. Zwłaszcza, ze i tak tropiciel ze mnie słaby, ale jakąś wiedzę mam.
Wymamrotałem pewne zaklęcie pod nosem. Efekt był natychmiastowy. Kilka białych postaci rabujących wóz.Potem...znikają bez śladu.
- Nieźle. - Warknąłem.
Skupiłem się jeszcze mocniej. Udało się. Niewielka biała smuga wskazała mi drogę. oby siostry mi pomogły tej nocy.
Do obozu dotarłem dopiero nad ranem. Słońce dopiero zaczęło wznosić się ponad horyzont. Buty były mokre od porannej rosy, a w powietrzu unosił się mój oddech w postaci białej pary. Szukając namiotu herszta zacząłem powoli zagłębiać się w obóz bandytów.
Strażnik. Jedno uderzenie i leży na ziemi nieprzytomny. Założyłem jego ubranie a ciało ukryłem w pobliskim namiocie. Niech śpi, bo zmęczony wartą. Strój strażnika okazał się nieco za duży, ale bywało gorzej. Czas zacząć poszukiwania.
W końcu udało mi się ustalić miejsce mojej ofiary. Nefryt...
- Idę po ciebie. - Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Niewielki sztylet czekał w pogotowiu. Jeszcze trochę i... zamarłem. Z namiotu herszta wyłoniła się kobieta. Co jest grane?
Usiadłem na kamieniu lekko skołowany całą tą sytuacją. Herszt bandytów to kobieta? I do tego ładna. Szkoda...
- Wybacz, Panno Nefryt. - Powiedziałem za jej pleców podnosząc się z kamienia - Ale zlecenie to zlecenie.

G'eldnar

(Jak by coś nie pasowało to mogę końcówkę albo całość zmienić :P)

Olżunia pisze...

Cz. I

[Nie czuj się głupio, po prostu marudzę, że wietrzeją mi z głowy rzeczy, których mnie uczyli i które potem wkuwałam. A tak w ogóle to jestem marudną chwalipiętą, nie zwracaj uwagi. xD 90% moich pomocy merytorycznych podczas pisania to artykuły z Wikipedii.]

- Dokąd zamierzacie zabrać ludzi z wioski? Zaprzęgliście do roboty okoliczne jednostki?
- To poufne informacje – odparła Nevina równie obojętnie jak jej rozmówca. Z jej spojrzenia jednak wyzierała stanowczość. Dowódczyni nie zamierzała odpowiadać na te pytania, nie zamierzała wdawać się w swobodną pogawędkę. Trzymała dystans. – Więc jak będzie z tą mową? – zwróciła się do Havira.
Starzec – wedle zaleceń strażnika i swojego kształtowanego przez lata zdrowego rozsądku – nie stawiał się. Pokiwał smętnie głową i pokuśtykał w stronę drzwi, szurając bezwładną nogą. Zatrzymał się w progu i obejrzał się przez ramię.
- Chodź, Arpad – powiedział po kerońsku. – Zostaw dziewczynki z moją córką i moimi wnukami i chodź. Lubię mieć pewność, że nikt znienacka nie wrazi mi ostrza pod żebro, a z ciebie jest bystry chłopak.
***

Olżunia pisze...

Cz. II

Srebrzysta w świetle nocy trawa oplatała się wokół ich kostek długimi źdźbłami. Ogród trwał w bezruchu – jakby coś miało się za chwilę wydarzyć, jakby drzewa na coś czekały, ale na razie delektowały się każdą sekundą spokoju, sekundą dziwnie rozciągniętą w przelewającym się przez palce czasie.
Zupełnie jak oni.
- … jak, u licha, wygląda melisa? – burknął skonsternowany Aed, od dłuższej chwili rozglądający się po kępach traw i chwastów. W chłodnym, skąpym blasku księżyca wyglądały niemal identycznie.
Szmer wiatru, cykady. Krótkie spojrzenie Nefryt.
- Aed, okłamałam cię. Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, ale nie mogłam być pewna… Proszę. Wysłuchaj mnie do końca.
Spojrzał na nią. Jego wąskie usta wygiął lekki, łagodny uśmiech, oczy miał delikatnie przymrużone. Nie spuszczał tego wzroku. Cierpliwego, zachęcającego do mówienia. Do zrobienia tego, co uważa się za słuszne. Ignorującego słowa takie jak “okłamałam” i “przepraszam”. Takiego spojrzenia, na jakie zazwyczaj nie miał czasu.
- Większość z tego, co ci o sobie powiedziałam, to kłamstwa i półprawdy. Nawet nie mam na imię Nefryt. Naprawdę nazywam się Eleonora Minerva Marvolo. Jestem trzecią córką Briana Srogiego. Króla Keronii. Jestem… tą, której szukał Zakon Wśród Wzgórz.
Aed drgnął. Na moment mimowolnie uchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrobił to po to tylko, by znów je zamknąć. Podszyta odgłosami nocy cisza trwała przez dłuższą chwilę. Chwila ta była dziwna, pełna niepewności, męcząca.
- Wcale mnie nie okłamałaś – odezwał się w końcu półkrwi elf. – Wyjawiłaś tyle, ile chciałaś i wtedy, kiedy chciałaś. I kiedy mogłaś.
Cykady. Delikatny szmer poruszanych wiatrem traw. Czyjeś dalekie krzyki – kłótnia, może bijatyka.
- Chcę ci coś obiecać – podjął najemnik. Splótł ręce za plecami, po czym zaczął się przechadzać w tę i z powrotem. – Ten, który zlecił… – Głos mu się złamał. Powoli docierało do niego, jak ogromne znaczenie mają słowa, które właśnie usłyszał. Jak bardzo wszystko zmieniają. I… i co on sam zamierzał tak naprawdę zrobić. Ciche odchrząknięcie, kolejna próba przebrnięcia przez kłopotliwy, delikatnie ujmując, temat. – Ten, który mnie wrobił… zatrudnił... – poprawił się Aed, nie chcąc zrzucać na nikogo odpowiedzialności za swoje czyny. – Ten człowiek nosił na środkowym palcu prawej ręki pierścień. – Głos najemnika stał się spokojniejszy, bardziej pewny. Niczym rybak, który wypływa na doskonale znane sobie wody. – Oczko z jasnego krwawnika, szlif gładki. Wygląda niemalże jak bursztyn. Złoto prawdopodobnie pierwszej próby. Porządna robota, obstawiam, że quingheńskiego warsztatu złotniczego. Przyniosę ci go. Razem z palcem – ciągnął niewzruszenie, jakby dalej wymieniał parametry techniczne wzmiankowanej biżuterii – bo obrączka jest nieco przyciasna, trudno byłoby ją zdjąć drogą, którą ją na ten palec wsunięto. – Ujął delikatnie dłoń Nefryt i położył na swojej, uważnie się jej przyglądając. – Obrączkę trzeba będzie nieco zmniejszyć, ale, jak mówiłem, znam w Królewcu dobrego złotnika, który wisi mi sporą przysługę i żadną pracą nie wzgardzi. Po zmniejszeniu średnicy i wyczyszczeniu z kurzu i krwi… z krwią mogę sobie poradzić, ale usunięcie tego nieczyszczonego latami brudu to pracochłonna robota... Więc po dopasowaniu i wyczyszczeniu… powinna pasować jak ulał.
Nie puszczając jej dłoni, spojrzał w jej szare oczy o migdałowym kształcie.
- Nie dałem ci żadnego powodu, byś mi zaufała, a mimo tego to zrobiłaś – odezwał się cicho. – I za to ci dziękuję.

avatari pisze...

[ Dziękuję za powitanie i mam parę pomysłów na wątek. Jeśli odpowiadać Tobie nie będą, oczywiście poczekam na Twoje propozycje.

1. Nadira nieraz lubi przywłaszczyć sobie niektóre rzeczy z targowisk. Mogłaby 'pożyczyć' jakiś klejnot bądź coś podobnego, co zauważyłby Shel i po prostu spróbowałby się nią zająć.

2. Wychowała się w lesie, więc ma w sobie nadal coś z dzikuski. Mogłaby spacerować po nocach po ciemnych uliczkach, poskakać po dachach... co zauważyłby mężczyzna. Mógłby chcieć ją obserwować bądź dobrać się do niej i przesłuchać, bo co za kobieta w sukni skacze sobie po dachach o tej godzinie? Może działa na niekorzyść państwa? Oczywiście ona, by się spłoszyła. Pomyślałaby, że ten jest posłańcem z jej plemienia i zaczęłaby uciekać, co nie działało by na nią korzystnie bo ca za niewinna osoba by uciekała? Do tego by się broniła i rozumiesz, wyzywała i tym podobne.

3. Prosta sprawa. Nadchodzi wieczór. Nadira wraca do domu, idzie na skróty, jakaś nieciekawa okolica, facet/faceci dobierają się do niej, początkowo by nie zwrócić na siebie uwagi po prostu krzyczy i drze mordunie, a za nim zacznie się bronić, Shel przychodzi z pomocą.

4. Jakiś las. Nadira szuka ziół dla staruszki trudno dostępnych przy samym Królewcu. Pojawiają się ludzię jej plemienia, którzy na nią polują. Ucieka i ucieka i wpada na Shela, akuku z drogi, weź lepiej uciekaj. Kłopoty, przygoda, ta może przypadkiem mu zrobić krzywdę bo biedna przestraszona do tego w sukni niepozorna paniusia i ten się niczego nie spodziewa, ałć ałć, odkupienie winy i wgl.

5. Idzie zrobić zakupy staruszce, ten zamyślony na nią wpada, spadają produkty, ta się wkurza, krzyczy na niego, ale nie wiem co by można dalej pociągnąć.

No narazie tyle w głowie, jakby co to czekam na odzew :) ]

Nadira

avatari pisze...

[ No i wszystko ułożyło się w spójną i logiczną całość:) W takim razie na kogo pada zaszczyt rozpoczęcia wątku? ;)) ]

Nadira

avatari pisze...

Słońce przyjemnie oplatało jej ciało swymi ciepłymi promieniami. Uwielbiała taką pogodę, która przepełnią ją pozytywną energią od środka, aż można by powiedzieć, iż sama promieniowała optymizmem, który poziom występowania u Nadiry był dość średni.
Spacerowała po targowisku, rozglądając się po różnych straganach, gdzie przeróżni handlowcy próbowali upchać swoje towary mieszkańcom Królewca. Przystanęła przy pierwszym stoisku, w którym znajdowały się różnorakie figurki zwierząt. Chwyciła w dłoń podobiznę geparda,wspaniałego ssaka. Dziki, niezależny, żyjący według własnych zasad.
- Kupuje panienka? - spytała staruszka, na co Nadira uniosła ku górze swe intensywnie zielone oczy i uśmiechnęła się niewinnie.
- Nie, nie.Tylko się przyglądałam - odpowiedziała spokojnie, po czym odłożyła przedmiot na swoje miejsce. Odeszła, przy czym szturchnęło ją przypadkiem wielu ludzi, jako że ruch tu był bardzo duży. Głównie szukała czegoś, by móc sobie to coś przywłaszczyć. Nie myślała o płaceniu. Żyła w przekonaniu,że co zdobędzie, należy do niej. Wychowana przez plemię, gdzie we krwi miała wtapianie się w otoczenie i robienie najróżniejszych rzeczy niezauważalnie, skradnięcie paru rzeczy nie było niczym dla niej trudnym.
Zwróciła uwagę na mężczyznę, który szedł przed nią. Bardziej zawiesiła uwagę na przepięknym wisiorze z niemal mieniącym się kryształem. Wyobraziła sobie go na sobie i aż w myślach się uśmiechnęła. Stopniowo przyśpieszyła wymijając starannie innych przechodniów. Jej cel zatrzymał się na chwilę, a ta udając, że się bardzo śpieszy, wpadła na niego, przecinając sznurek, który był oplątany wokół przegubu, swym niewielkim nożykiem.
- Bardzo pana przepraszam- wydukała, patrząc mu w oczy, jakby naprawdę był to czysty przypadek, chowając przy tym zdobycz do swej kieszeni.
Kiwnęła głową i oddaliła się, jakby dosłownie gdzieś się paliło. Będąc tyłem już do mężczyzny tylko uśmiechnęła się zadowolona z jakże prostego zadania, jakim to było przejęcie drobnego wisiorka. Pozornie zwykłego wisiorka, jak też Nadira oczywiście myślała.

[ Dobra jakoś pykło, mam nadzieje,że nie jest aż tak źle. ]

Nadira

Szept pisze...

[Zalegam? Chyba mnie zbiłaś z tropu. Nam jakieś 2 wątki, na które nie odpisałam, ale biorąc pod uwagę, że i ja czekałam na nie sporo czasu, to nie określam tego jako pilne do odpisu. Inna sprawa, że znowu przypada mi pociągnięcie akcji... No, chyba, że chodziło o to, co pisałam Aedowej, ale to się tyczyło zabawy integracyjnej, która w moim łebku nie miała statusu: pilne, już, zaraz, wykonać. :D
Nawiasem, a my się zastanawiamy, czemu pisanie nam zabija sesję. (Na wszelki wypadek powiem, że nie piję do ciebie, ani do nikogo konkretnego). Jeśli w wątku mamy autora a i b, a autor b pisze tylko reakcje na działanie a, bez pchnięcia dalej i czegoś konkretnego od siebie... (z różnych przyczyn: brak pomysła, nie chce cię czy cokolwiek, nieważne) to mamy gotową odpowiedź. Co przejdzie w wątku, nie przejdzie w sesji, bo ją po prostu rozwali i zabije na pierwszej akcji.
Takie przemyślenia... z rana.]

Szept pisze...

[A bezwen mam swoją drogą… a raczej jakieś wypalenie. Tyle, że dużo do odpisów nie mam, bo na blogu zrobił się zastój, więc jakoś to jest. Zaczęłam poprawiać KP i przerwałam, może to o to chodziło… Nie, no co ty, nie tłumacz się. Ostatnio chodzę rozdrażniona i gryzę bez podowu, przepraszam, jeśli to zabrzmiało jak jakiś atak. Chyba nie jest najlepiej z moimi relacjami społecznymi ostatnio. :( Kurde, przepraszam.
Dałaś mi do myślenia. Nie wiem, jak inni, ale ja, jeśli nie podejmuję inicjatywy - nie jestem święta, zdarza mi się, to jest kilka przyczyn:
kompletnie nie mam pomysłu, co mam zrobić, nic, pustka, wenowy zastój
mam wrażenie, że nie posiadam informacji, by coś zrobić - typu, gdy ktoś wymyślił jakieś miejsce, organizację, postać, której nie znam lub jej opis jest niewystarczający - wówczas nie mam pojęcia, co może odczuć, zrobić bądź gdzie moja postać jest. Tak jakby nie czuję klimatu bądź czuję się niekompetentna do działań.
egoistyczne: dlaczego znowu ja mam ciągnąć akcję? Czyli bunt, gdy inni się nie wychylają, a ja mam kombinować co dalej, by potem znów otrzymać reakcję na moje działania i nic więcej.
w przypadku starych wątków, gdy zgubię wątek, zapomnę, co było - bo jakby gubię się w tym, co miało być, już zostało napisane itp.
Raczej chyba nie mam obaw o to, że coś złego wyniknie z działań postaci, częściej obawiam się, że się nie wpasuję albo pokrzyżuję cudze plany. Pomysł, by coś się działo niezależnie od tego, czy postacie coś zrobią, brzmi ok. Plus, póki nie zbierzemy się do kupy i nie nauczymy w miarę sprawnie pisać, chyba ograniczyłabym liczbę postaci od 1 gracza - w przypadku, gdy ten prowadzi ich kilku. Bo jak wystąpi problem wenowy, to miałby problem z reakcją 3 postaci, nie zaś 1. Wiem, że to brzmi jak ograniczanie kogoś, kto gra 3 postaciami, ale mówię to z punktu widzenia kogoś, kto w wątkach często miewał więcej niż 1 postać. Gdy jest wena, pomysł, ok, ale jak jej nie ma, b. ciężko być wtedy kreatywnym i znaleźć miejsce dla każdej z postaci. Nie mówiąc o pchaniu akcji dalej każdą z nich.
Tak, nastrój mam zły. I blogowo i prywatnie. Blogowo - ostatnio drażni mnie chyba ¾ osób na blogu i ich działania. Chyba się oddaliłam od części autorów, albo od Kk. Albo od obu. No i postanowiłam postępować tak, jak inni względem mnie… a to nie sprzyja ciepłym relacjom, biorąc pod uwagę wnioski i moje własne odczucia, jakie mam. Gdzieś straciłam zapał i całe podejście, jakie miałam do KK kiedyś. I chyba tę naiwność, że jak ja będę ok, to inni tak samo potraktują mniej. Jakby… troszkę pojawiła się myśl, że po co ja mam się wysilać i pomagać, by inni poczuli się lepiej.
A prywatnie to inna śpiewka. Niestety, ja i moja rodzina chyba nie dogadamy się nigdy. No, chyba że mowa o tej prawdziwej rodzinie, przyszywanej, która była mi wsparciem przez całe studia i teraz, a która notabene tyczy się bardziej sprawdzonych przyjaciół.
W każdym razie twoje odczucia cię nie mylą.]

Szept pisze...

[Bardziej bazowałam na wątkach, bo je prowadzę częściej niż uczestniczę w sesji, ale myślę, że z grubsza powody są podobne, jakoś tam się pokrywają. Może się przyda.
Ja osobiście nie widzę przeciwwskazań i nie mam oporów by grać tylko 1 postacią mając 3. Uważam to za ułatwienie. Przynajmniej na obecną sytuację i kłopoty z tempem akcji/pomysłami.
Co do reszty to gg.]

avatari pisze...

Kobieta w swoich skromnych czterech ścianach przyglądała się nowej zdobyczy.Obracała kryształ dłoniach, oceniając go z każdej możliwej perspektywy uznając go na końcu za nieposkarżenie piękny. Założyła go w taki sposób, by kamień lśnił dokładnie pomiędzy jej wyraźnymi obojczykami. Uważała, że idealnie do niej pasował.
Następnego pięknego dnia ruszyła poza teren Królewca, by nazbierać rzadkich ziół dla staruszki. Wśród drzew czuła się sobą.Kobietą wolną, mogącą cieszyć się niezależnością. Muskała opuszkami palców kory drzew, rozkoszowała się dźwiękami,które wydawały dobrze ukryte zwierzęta. Szła już dobrą godzinę, jak nie nawet więcej, gdy w końcu znalazła się w miejscu,do którego chciała dotrzeć. Zaczęła się rozglądać za drobnymi roślinami o szarej barwie. Jednak nagle coś ją zaniepokoiło, czuła się obserwowana. Przestraszyła się,a jej serce zaczęło mocniej bić.
- Nadira... - usłyszała cichy odgłos swojego imienia wypowiedziany w taki sposób, jakby myśliwy upolował długo wyczekiwaną przez siebie ofiarę. I w sumie też tak było.
Co zrobiła?Nic. Najzwyczajniej w świecie zaczęła uciekać tak szybko, jak tylko potrafiła. Zdała bowiem sobie sprawę, że ludzie z jej plemienia ją znaleźli i mieli zamiar sprowadzić ją do domu.
Wskoczyła na drzewo, wspięła się. Skakała po stabilnych gałęziach, niczym akrobata. Takie poruszanie się było dla niej rzeczą normalną, wyuczoną od najmłodszych lat. Zeskoczyła na ziemię, gdy spostrzegła lecące w jej stronę strzały. Nie były one jednakże zatrute,gdyż bogowie póki co potrzebowali jej żywej. Jednakże nie spodziewała się jednego.
Że skoczy prosto na mężczyznę. Owy fakt mocno ją zadziwił. Upadł na plecy, a ta wylądowała na nim okrakiem. Spojrzała prosto w jego ciemnoniebieskie oczy.
- Ojć.. - jęknęła, jednak podniosła się, gdy przypomniała sobie o ścigających ją pobratymcach. - Uciekaj - powiedziała w swoim ojczystym języku, nie zwracając uwagi nawet na fakt, że może on jej nie rozumieć. Strzała, która wylądowała pomiędzy nimi tylko potwierdziła, że nie ma czasu na rozmyślania. Zaczęła biec, ile sił w nogach.

Nadira

Olżunia pisze...

Cz. I

[Postanowiłam wreszcie rzucić wyzwanie niedoborom weny tudzież pisarskiemu rozleniwieniu. Niestety odbija się to na jakości tekstu, no i oczywiście na czasie jego pisania (tu jednak czynnikiem decydującym jest głównie lenistwo i roztrzepanie). W każdym razie walczę.
Gdybyśmy miały składać tę epopeję w serię opowiadań, od którego momentu chciałabyś zacząć?]

Arpad wmieszał się w tłumek gapiów, słuchających tego, co ma im do powiedzenia ich sołtys. Targani zaskoczeniem i przerażeniem, mieszkańcy osady upatrywali w Havirze swojej jedynej nadziei. Z zaniepokojeniem obserwowali swoich sąsiadów, otoczonych ciasnym, połyskującym stalą pierścieniem zbrojnych.
Etirski strażnik spuścił głowę, dostrzegłszy dowódczynię wirgińskich wojsk. Zwrócenie na siebie jej uwagi było ostatnim, czego mu w tej pełnej paskudnego napięcia chwili brakowało.
Havir stanął pośrodku stłoczonych na placu mężczyzn, kobiet i dzieci. Powiódł wzrokiem po tej przypadkowej – czego był prawie pewien – zbieraninie. Avena, stara Aithne, Gerd, Ina z Sazem, młodziutka, rudowłosa Luana… Starzec westchnął ciężko. Miał ochotę wyklinać, na czym świat stał. Wyklinać na tę wlokącą się od lat wojnę, na ciągłe niepokoje, na sytuacje takie, jak ta – bezsensowne, niezasłużone. I wiedział, że w niczym mu to nie pomoże.
- Drodzy sąsiedzi… – zaczął, starając się, by nie zadrżał mu głos. – Przez pewien czas gościć będziemy w pobliskim Nyrax – oznajmił spokojnie.
Arpad więcej wiedzieć nie potrzebował. Zaczął się powoli wycofywać.
- Obecna tu przywódczyni chorągwi rodu shi’Meir ściga przestępców, my natomiast możemy posiadać użyteczne dla niej informacje. – Głos Havira odprowadzał Dwarida, skupiając niepożądaną uwagę innych Wirgińczyków. – Stosujcie się do poleceń, a nikomu nie stanie się krzywda. Odpowiadajcie zgodnie z prawdą, jeśli was o co zapytają. Współpracujcie, a szybko wrócimy do domów.
W Bukowej Osadzie był aż jeden koń nadający się do jazdy wierzchem. Należał do Plątonogiego, najbogatszej sknery we wsi. Arpad bez cienia zawahania skierował się na tyły jego gospodarstwa, w stronę wydzielonej w oborze stajni.
Siwek stał spokojnie w swoim boksie, obserwując wchodzącego mężczyznę. O dziwo miał założone ogłowie z wędzidłem, a nie – jak zazwyczaj – uzdę zrobioną z kawałka powroza. Czyżby Havir…? Nie, niemożliwe.
Chwilę później nie kto inny jak Havir mógł uśmiechnąć się lekko do siebie, widząc, jak Arpad kluczy między budynkami i wyprowadza poza wioskę jego konia. Oby mu się powiodło...
***
- Aed, ty… Ty cały czas dajesz mi do tego powody. Tym, że… że po prostu jesteś sobą.
Wtulił się w nią, jakby nie widzieli się bardzo, bardzo długo. Zacisnął dłoń na jej koszuli, ukrył twarz w jej czarnych, splątanych, pachnących lasem włosach. Odetchnął głęboko przez lekko zaciśnięte gardło, czując, jak w jednej chwili schodzi z niego całe napięcie ostatnich kilku godzin, dni, miesięcy.
- Nie rób tego, słyszysz? Jesteś… dla mnie ważny. Nie chcę, żebyś się narażał. Nie z takiego powodu. Ja… wybaczyłam ci. Nie mam żalu, już nie.
- Jest niebezpieczny zarówno dla Ciebie, jak i dla mnie – odrzekł równie cicho. – Nie mogę tego tak zostawić. I nie chcę. Jeśli nie zamkniemy tej sprawy, to kiedyś wypłynie. Nie zrobiłem tego wtedy, muszę więc zrobić to teraz.
Starał się zachować spokój. Z jednej strony bał się, najzwyczajniej w świecie się bał. Potrzebował czasu, pieniędzy, kontaktów i przede wszystkim odwagi, o ile nie brawury, jeśli chciał się zemścić. A chciał, chciał tego bardzo. Zaś z drugiej… czy ta krew musiała tak szumieć w uszach? Zresztą nie tylko w… Ekhem, nieważne.*

Olżunia pisze...

Cz. II

***
Kwadrans wcześniej

Shan przemykała od jednej plamy cienia do drugiej, nie chcąc robić z siebie łatwego celu. Spieszyła się; nieco nieostrożnie stawiane stopy ślizgały się na sterczących z ubitej drogi pojedynczych, gładkich kamieniach. Łapała ją lekka zadyszka, doskwierał pusty od wielu godzin żołądek.
Napięty łuk z nałożoną na strzałę cięciwą trzymała w pogotowiu.
Uliczki były puste. Ludzie gromadzili się tylko przy wejściach do karczm, które Shanley skrzętnie omijała. Osnute mrokiem miasto sprawiało wrażenie splątanej sieci tuneli z gwiazdami i księżycem zamiast sufitu… No właśnie. Z księżycem. Była spóźniona, miesiąc już wzeszedł.
Dostrzegła poruszenie w jednym z zaułków. Ciemny kształt zastygł w bezruchu, nie pozwalając upewnić się, czy na pewno nie był przywidzeniem.
Szczęknięcie spustu i brzęk zwolnionej cięciwy wdarły się w wiszącą nad uśpionym miastem, do złudzenia błogą ciszę. Bełt rozpruł powietrze i z cichym odgłosem rozpruł także materiał, by zagłębić się w ciało.
Shan drgnęła, starając się zdławić syknięcie bólu. Zacisnęła zęby aż zazgrzytało; zacisnęła również rękę na trzymanej w niej broni. Napastnik porzucił swoją kryjówkę, pewien, że cel został unieszkodliwiony i nie stanowił już zagrożenia. Napastnik, a raczej napastniczka. Podkreślone węgielkiem brwi, kręcone włosy… Spotkały się już. Dziś o zmroku, tu, w Nyrax. Kuszniczka z bandy Alhazena.
Zakonna pozwoliła jej skrócić dzielący je dystans, poczuć się bezpiecznie. Blade światło księżyca padło na twarz kobiety, błysnęło w jej zmrużonych figlarnie oczach, na odsłoniętych w uśmiechu zębach. Widząc, jak tamta sięga po przerzuconą przez ramię linę, postawiła rozpaczliwy, chwiejny krok w tył…
… by ustawić się do napastniczki bokiem.
Płynnie, bez pośpiechu, ale zarazem bez zawahania uniosła rękę łuczną, ściągając ku sobie cięciwę. Wybrzmiało kolejne brzęknięcie, tym razem cichsze, bardziej subtelne. Przeszło w delikatny świst lotek. Widać było jedynie ciemną smugę, bo czerniony grot nie odbił księżycowej poświaty.
Kuszniczka podniosła rękę do przeszytej strzałą szyi. Zakrztusiła się krwią, ale nie zaczęła się nią dusić.
- Amatorszczyzna... – warknęła do siebie Shan, patrząc na tkwiący w udzie bełt. Pociemniało jej przed oczyma. Nie pamiętała momentu, w którym upadła na wciąż oddający ciepło bruk. Zacisnęła palce na rwanej bólem nodze, wbijając paznokcie w skrytą pod materiałem nogawicy skórę. Tylko tyle była w stanie zrobić. Spróbować zatamować krew i oszukiwać się, że dzięki temu mniej boli.
Nie potrafiła znieść bezradności. I właśnie została zostawiona na jej pastwę.
Nim zupełnie straciła przytomność, odniosła wrażenie, że ktoś przy niej przyklęka. Może to rzeczywiście było tylko wrażenie? Nie wiedziała.

Olżunia pisze...

Cz. III

***
Kilkanaście minut później

Virdiggo zacisnął ostatni węzeł, po czym dobył noża, by odciąć nadmiar bandaża. Bełt został unieruchomiony, noga – przewiązana nad raną, ale wciąż nie udało mu się zatrzymać krwawienia. Cholernie źle to wyglądało.
Odegnał czarne myśli, przezornie spluwając nimi na ubitą uliczkę zaułka.
Starał się upilnować swoją byłą uczennicę. I jak zwykle nie zdołał wywiązać się z tego naiwnego postanowienia. Shan była dobra; mimo młodego wieku nie mógł zarzucić jej ani braku umiejętności i doświadczenia, ani nierozwagi. Była po prostu straszliwie uparta.
Mężczyzna zamarł, słysząc dzwonienie podków na kocich łbach. Jego obecna kryjówka była kryjówką dobrą, ale pod dwoma warunkami. Pierwszy – jeździec nie usłyszał jego cedzonych przez zęby przekleństw, rzucanych pod adresem bełtu oraz jego świętej pamięci właścicielki. Drugi – nie zauważył plamy krwi na bruku.
Nie usłyszał. Zauważył.
Zsiadł z konia, prawdopodobnie przyklęknął. Swoją tożsamość zdradził, uspokajająco przemawiając do wierzchowca, którego spłoszył przelatujący nisko nietoperz.
- Meryn? Tutaj.
Szermierz wprowadził kasztankę w ciasną boczną uliczkę. Cofnął się o pół kroku, dostrzegłszy leżące w cieniu ciało.
- Co, u licha…?
- Wygląda na to, że zapłacili Alhazenowi za utrudnianie nam roboty – przeszedł do sedna Vird. – Widywałem ich razem.
- Ona nie jest od niego – powiedział cicho szermierz, pochylając się nad kuszniczką. Przyglądał jej się przez krótką chwilę, mrużąc przyzwyczajające się do głębokiego mroku oczy. Miała wydatne usta, nos lekko zadarty. Kolor skóry wydawał się wpadać w śniady. – Wolny strzelec. Mogła brać od niego pieniądze za odwalanie brudnej roboty, ale nie była jego podwładną. Dziwne, że wpuścił ją w swoje szeregi.
- Mogła z nim sypiać – burknął Vird. – Ale znała nas i prawdopodobnie dlatego ktoś ją wynajął. Wynajął ją, żeby czegoś pilnowała. Coś się kroi...
- I to nie byle co – wszedł mu w słowo Meryn. Przyklęknął obok Shan. – Jak zwykle musiała się w coś wplątać… – westchnął, udając poirytowanego. Nie chciał przyznać się do tego, że się martwił. A martwił się cholernie, co było dość oczywiste. Maska, którą zasłaniał prawdziwe odczucia, tylko to uwidaczniała. – Pomóż mi, proszę. Wezmę ją na konia. – Dosiadając kasztanki, wrócił do porzuconego tematu: – Wzięli mieszkańców okolicznych wsi za zakładników. Jeżeli opłacili kogoś, by polował… lub polowali na nas w mieście, oznacza to, że właśnie w mieście planują ich przetrzymywać. – Razem z Virdem posadził Shan przed sobą. Odchylił się nieco do tyłu, by dziewczyna mogła się na nim oprzeć. – Tylko gdzie chcą ich zamknąć? W takiej dziurze jak ta? To nie ma sensu.
- Stary garnizon – podsunął Vird, biorąc klacz za uzdę. Kasztanka ruszyła za nim stępa.
- Nie mamy pewności. – To dał o sobie znać przypływ merynowego sceptycyzmu. – Są też inne miejsca. Jak choćby podziemia nieukończonego zamku. Ledwie zaczęli go budować, ale najniższe kondygnacje zostały ukończone...
- Są za miastem – zaoponował drugi mentor.
Szermierz spojrzał na niego ukradkiem. Ten argument nie miał sensu. Vird, który zazwyczaj rozważał wszystkie możliwe opcje, teraz parł ślepo w jednym kierunku, obstając przy swoim…
Ale to nie było w tym momencie ważne. Mieli mało czasu. Shanley miała.

[*PS Najpierw miałam domknąć scenę (a raczej zrobić coś w tym kierunku), ale pomyślałam, że może jeszcze coś tam dopiszemy, bo to w sumie na razie krótka rozmowa. A nie zapowiadała się na taką.
PPS Do licha, nie mogłam się powstrzymać. xD]

Ren pisze...

[W takim razie obie będziemy się spóźniać. ^^ Mimo wszystko, wątek rozwija się ciekawie.]

Sorcha z dużym opóźnieniem zdała sobie sprawę, że jej rozmówczyni oczekuje od niej odpowiedzi. Była nieco zdziwiona, że traktuje się ją w tej sprawie, jak kompana, choć przecież problem ze znalezieniem Mrocznego Elfa był dlań tyle istotny co końskie łajno na drodze w zeszłym roku. Mimo to, zaczęła zauważać, że nie wymknie się z tej sytuacji tak łatwo, jak by chciała, szczególnie, że osoba z którą właśnie przyszło jej przebywać okazała się mniej wychuchana niż mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka.
— A to już jak sobie panna… pani życzy. — Sorcha wzruszyła ramionami. — Ja tylko chcę wiedzieć, co mnie potem czeka? Jak już będziemy w Królewcu. Wciąż będę waszym zakładnikiem?
W duchu pomyślała jeszcze o jednym. Wkrótce zacznie szukać ją Kirk i bogowie wiedzą, że nie ma takiego miejsca na tej ziemi, której stopa tego skurczybyka by nie stanęła, ani szczeliny, w którą by się nie wcisnął, a to oznaczało tylko jedno, że wkrótce może dojść do małego starcia.


— Talingowie są sojusznikami kerończyków. Teoretycznie zatem, ja także jestem wrogiem dla Rivnedall. — Ren sam nie wiedział, dlaczego oznajmił coś takiego nowym towarzyszom niedoli. Może chciał w ten sposób zacieśnić tą wątpliwą więź, jaka się wytworzyła, a która miała mu zapewnić przetrwanie dopóki nie znajdzie się wśród swoich? W każdym razie, kiedy nikt nie raczył mu odpowiedzieć, a wręcz padło pytanie o jego rolę w całym tym przedsięwzięciu z którym nie miał nic kompletnie wspólnego, westchnął, zrozumiawszy, że jeżeli oni mają pomóc jemu, on musi pomóc im. Zawsze tak to działa. Mógł przecież trafić gorzej. Odparł zatem bez wahania: — Wolę przeszukać dom. Nie jestem wtajemniczony w szczegóły waszej operacji, zatem wolę mieć jak najmniejszy kontakt z waszymi przeciwnikami. Poza tym, gdyby buntowniczy zorientowali się kim jestem, mogliby mnie przejąć, jako zakładnika.

Ren pisze...

[A niech to! Wkleiłam do komentarza nie to, co potrzeba! Przepraszam! Tak to jest, jak człowiek odpisuje kilka wątków na raz! Pomiń tamten wcześniejszy komentarz, ten jest właściwy! :)]

— Jak to co? — Chłopak spogląda nań ze zdziwieniem. — Od początku nie powinno nas tutaj być. Musimy iść! I to czym prędzej! — Chwyta ją za rękę ze śmiałością, za którą niejeden guwerner kazałby mu klęczeć na grochu przez dwie godziny, ale teraz nie ma to żadnego znaczenia. No chyba, że jakiś duch guwernera teraz pałęta się po tych zapomnianych przez bogów tunelach. Przyciąga dziewczynkę ku sobie i zmusza, by ruszyli naprzód, byle tylko się nie zatrzymywać, kiedy nagle usłyszał za sobą charakterystyczne syczenie, od którego włoski na karku zjeżyły się mu się ze strachu.
— Nie ruszaj się! — Rozkazał dziewczynce stanowczo i ostrożnie odwróci głowę. Łuski gada, mimo ciemności, jarzyły się na czerwono, a długie, cienkie cielsko pełzło nieśpiesznie w ich stronę. Paciorkowe spojrzenie złocistych oczu skupiło się na nich z wyjątkową rozumnością. — Mamy kłopoty… — szepnął Ren. — Ten wąż… to nie jest zwykły wąż. To szpieg.


— Talingowie są sojusznikami kerończyków. Teoretycznie zatem, ja także jestem wrogiem dla Rivnedall. — Ren sam nie wiedział, dlaczego oznajmił coś takiego nowym towarzyszom niedoli. Może chciał w ten sposób zacieśnić tą wątpliwą więź, jaka się wytworzyła, a która miała mu zapewnić przetrwanie dopóki nie znajdzie się wśród swoich? W każdym razie, kiedy nikt nie raczył mu odpowiedzieć, a wręcz padło pytanie o jego rolę w całym tym przedsięwzięciu z którym nie miał nic kompletnie wspólnego, westchnął, zrozumiawszy, że jeżeli oni mają pomóc jemu, on musi pomóc im. Zawsze tak to działa. Mógł przecież trafić gorzej. Odparł zatem bez wahania: — Wolę przeszukać dom. Nie jestem wtajemniczony w szczegóły waszej operacji, zatem wolę mieć jak najmniejszy kontakt z waszymi przeciwnikami. Poza tym, gdyby buntowniczy zorientowali się kim jestem, mogliby mnie przejąć, jako zakładnika.

Potworna pisze...

[trochę nieogarnięta - od poczatku istnienia bloga (sic.! >.<), ale w końcu dotarłam ^_^ Bo taaki duży mamy wybór blogów, ze szkoda gadać, a że lubię średniowiecze ;) - to mniej więcej ten okres nie?
Namęczyłam się z karta 1 edycji, by nie wyszedł kolorowy zawrót głowy. Mnie to wychodzi najłatwiej.
Myślę, co normalnie jest sukcesem, że coś się da tu począć. Trudny wybór, bo obie lubię twe postaci. Możemy zacząć od jednej by przejść do drugiej, albo je połączyć jakoś.
Jeśli Nef, potrzebuję jej usług jako np informatora to coś by się wymyśliło. Albo stęskniła się za muzyka to Ysmay nawet ja ukocha.]

Ysmay

Zombbiszon pisze...

(Witam po raz 4 xD)

Było pochmurnie. Szaro, buro, zimno i wilgotno. Normalnie lepiej było siedzieć w domu przy kominku ale z dupskiem przyklejonym do grzejnika. Sek w tym, że kominka nie miałem, a grzejnika jeszcze nie wymyślono. Welcome to Mediwal! Jęknąłem, gdy uderzyłem się krzemieniem w zmarzniętą dłoń, a mój jakże kochany stosik się rozsypał.
- Zmowa, jakaś czy jak?
Nie mogąc złapać porządnie kamieni cisnąłem je w krzaki. Wstałem i wdrapałem się na najbliższe wzniesienie, które miało mnie chronić od wiatru, ale chyba było dziurawe, bo osłony nie dawało. Wciąż, uczyłem się jak życie w nowym świecie. W końcu, co cię nie zabije to rozszarpie, co nie?
- Dziwak z Ciebie. - Odezwał się głos w mojej głowie.
- Dzięki za komplement, wiesz?
Po dotarciu na szczyt rozejrzałem się. Postawiłem kołnierz koszuli, bo tu wiatr wiał jeszcze mocniej. czułem jak policzki mnie pieką od niego.
Światełko. Namioty. Nadzieja na ciepełko! Bez zastanowienia ruszyłem przed siebie. No tak, bez zastanowienia...Gdybym pomyślał wiedział bym, że idę do...obozu buntowników... Ale ognisko i nadzieja ciepła pchała mnie jak ćmę do światła.
Cudem omijałem strażników. W końcu koło wielkiego kamienia stał inny namiot oraz ...moja płonąca miłość, ognisko! Usiadłem na ziemi. poczułem jak moje dupsko wchłania zimno z gleby. Nie ważne. Ważne, że jest ciepło...

Oliver

(Improwizacja podejście nr 2 xD)

Olżunia pisze...

Patrzył w jej oczy o migdałowym kształcie i szarych tęczówkach, i zastanawiał się, dlaczego Fortuna podsunęła mu swoje szczęśliwe kości o spiłowanych krawędziach, gdy wyzwał ją na pojedynek.
Od ich ostatniego spotkania minęło pięć wiosen. Pięć długich lat, pięć pór jesiennych i pięć zim, w trakcie których zdążył wielokrotnie przyobiecać sobie, że tego nie zrobi. Że nie narazi ani jej, ani siebie na niepotrzebne ryzyko. Raz za razem kłamał. Przyznawał się przed sobą do rozmyślnego błędu i rozpoczynał kolejną podróż krętą ścieżką, która zawieść go miała do tego samego miejsca. Do martwego punktu. A potem znowu. I znowu. I znowu.
Milczał. Obserwował niczym śniący, który odczuwa wszystkimi zmysłami, ale nie może im zaufać w najmniejszym choćby stopniu. Taki śniący chłonie więc otaczający go urojony świat nim ten nie rozmyje się, nim nie zmieni kształtu i nie wyślizgnie się niepostrzeżenie z jego pamięci.

[Takie prawie nic. Żeby można było na to odpisać też prawie nic, żeby to prawie nic nie zajmowało dużo czasu i mogło przybrać jakąkolwiek formę i treść.
Co powiesz na to, żeby na końcu każdego odpisu zadawać drugiej stronie jedno pytanie? Jakiekolwiek, nie musi wynikać z poprzedniej akcji. W klimacie sesji TOPR-u. Wrzucam przykładowe – jako eksperyment.
"Problem z fikcją literacką jest taki, że jest zbyt logiczna. Rzeczywistość nigdy nie jest logiczna." ♥]

Olżunia pisze...

[Ciekawe spostrzeżenie: tekst wrzucony w komentarzu między tymi znakami: "<" i ">" finalnie znika. Znikło więc pytanie, zapowiedziane wyżej w nawiasach kwadratowych. Wrzucam w klamrach.]

{Co Nefryt trzyma w zaciśniętej pięści?}

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 291 z 291   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair