Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Pogoda tego ranka nie zdawała się zachęcać do żadnego poważnego przedsięwzięcia. Gęsta mgła podobna do rozproszonego w powietrzu mleka utrzymywała się nad całą doliną Loary, a dojrzenie szczegółów obiektu znajdującego się dalej niż czterdzieści stóp sprawiało pewne problemy. Najgorsza była jednak chyba wilgoć, która wciskała się wszędzie i która sprawiała, że chłód wydawał się bardziej dotkliwy.
Obozowisko dopiero budziło się do życia. Mgła tłumiła również niewyraźne przekleństwa kogoś, kto próbował rozpalić ogień zwilgotniałym przez noc drewnem, stukot przedmiotów, które komuś innemu wyślizgnęły się z rąk i syknięcie nieszczęśnika, który idąc po omacku uderzył stopą w służący za siedzenie pieniek.
Tiamuuri leżała na trawie prawie sto stóp za obozowiskiem. W tych warunkach tyle wystarczyło w zupełności, żeby niemal całkowicie się odciąć. Dziewczynie wilgoć nie przeszkadzała, dla niej było to na tyle przyjemne, że rozebrała się do naga, aby drobne kropelki wody mogły bez przeszkód osiadać na jej skórze. Po jakimś czasie położyła się na mokrej trawie i przymknęła oczy, w tym momencie czuła już jak jej ciało uderzają cykliczne fale dreszczy, jakby raz po raz dosięgała jej subtelna błyskawica. Cokolwiek się działo, nie było niczym złym, przeciwnie, kazało pogrążać się w tym coraz bardziej. Drzewna poczuła na skórze delikatne ukłucia, gdyby w tym momencie otworzyła oczy, zobaczyłaby wyrastające z całej powierzchni ciała zielone nitki. Część z nich zagłębiła się w wilgotną ziemię, część poszerzyła się i zaczęła rozgałęziać. Ciałem dziewcyny szarpnął ostatni, silniejszy dreszcz, potem była tylko cudowna lekkość i chłód...
- Przestań, nie rób tego!
Do miejsca, gdzie nie było przestrzeni i czasu wtargnął głos. Nieprzyjemny. Tiamuuri spróbowała się wycofać.
- Nie umieraj! Na bogów, nie umieraj! Savardi, chodź tutaj!
Tiamuuri jęknęła. Dlaczego nie mogli zostawić jej w spokoju?
Jakaś siła gwałtownie ją szarpnęła, zmuszając, żeby usiadła. Dziewczyna poczuła obejmujące ją ramię. Niechętnie uniosła powieki, teraz nieprzyjemnie ciężkie. Widok przerażonego Shivana nie rozbudził jej, przeciwnie, Drzewna miała ochotę znów zamknąć oczy i odpłynąć.
- Δџ ꜷþ°ðŋ – mruknęła, a czując, że Shivan tylko silniej przyciąga ją do siebie, odepchnęła go – Δџ ⊛∂'ðπҩ⊍.
- Proszę, obudź się – odezwał się znacznie ciszej Shivan – Nie odchodź... gdzieś.
Tiamuuri przyciągnęła kolana pod brodę i objęła łydki rękami. Nie przeszkadzało jej to, że przyjaciel ogląda ją nagą, czuła po prostu nieprzyjemne zawroty głowy.
- Wiem, że to dzisiaj – wymamrotała – Ja już od dawna jestem gotowa. Jeśli o to chodzi, możemy ruszać natychmiast.
Wstała i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę miejsca, gdzie pozostawiła ubranie.
- Hej, Tiamuuri...
Dziewczyna nawet się nie odwracała.
- Wiem, że jestem naga – odparła spokojnie – Naciesz się. Podobno wy, Þǿµℓ°, lubicie takie widoki.
- Ale nie o to chodzi – bąknął Shivan – Masz na plecach takie...
Tiamuuri westchnęła ciężko i sięgnęła ręką do swoich pleców. Z kilkunastu punktów wzdłuż kręgosłupa wystawały drgające jasne pędy, coś jak miękkie kiełki, z których niektóre już zaczęły cofać się w głąb ciała, inne wiły się jak wydobyte z ziemi robaki.
- I czy to tak bardzo ci przeszkadza? - spytała dziewczyna niecierpliwie, podnosząc z trawy prawie całkiem już przemoczoną koszulę.
- Eee... właściwie nie...

***

Okazało się, że to, co wydawało się od początku ustalone, wymagało konfrontacji. Podczas posiłku członkowie grupy wywiadowczej, jak już z pewną dumą zaczęli o sobie myśleć, dowiedzieli się, że ich udział w wyprawie wcale nie jest taki pewny i oburzanie się na stary banał, że „są rzeczy ważne i ważniejsze” niewiele tu pomoże. Posępny wzrok Jorama Corrobara skrobiącego drewnianą łyżką w swojej pustej misie przeskakiwał po kolejnych twarzach młodych towarzyszy broni. Savardi, w końcu mająca chwilę wytchnienia i czas na zajęcie się własną porcją, była jednocześnie zdenerwowana i zła, Shivan rzucał potężnemu długowłosemu rycerzowi wyzywające spojrzenia. Joram westchnął.
- Nie jesteście dziećmi i nie muszę wam tłumaczyć, dlaczego nie możecie teraz zapuszczać się w las – ciągnął, ignorując wzrok pełen wyrzutu i wyrazy twarzy towarzyszy, którzy z trudem hamowali argumenty, jakie mieli na końcu języka – Savardi, ty zawsze byłaś tu najrozsądniejsza. Nie możemy na kilka dni stracić uzdrowicielki.
- Ale nie wiadomo, co może przydarzyć się w puszczy – zaprotestował Shivan – Tutaj na razie jest spokojnie.
Joram na chwilę zatrzymał wzrok na młodym Jeźdźcu.
- Przecież idzie z wami mieszkanka tego lasu, która z pewnością będzie kontrolować sytuację – odparł powoli – Jej nie zabraniam iść, nie jest jedną z nas i nie podlega pod nasze rozkazy.
Salimir z ciekawości zerknął na Tiamuuri, siedzącą przy ognisku na podkulonych nogach. Podejrzewał, że inna osoba na jej miejscu jakoś zareagowałaby na słowa, które naturalnie dawało się zinterpretować jako swego rodzaju obelgę, zaprotestowałaby, a tymczasem dziewczyna przyjęła to obojętnie. Salimir uśmiechnął się cierpko i odwrócił głowę.
- Dlatego ja nawet nie śmiałem prosić o pozwolenie – odezwał się nieco bardziej zgryźliwie niż zamierzał. Joram ukrył twarz w ogromnych dłoniach.
- Wiecie, że to nie ode mnie zależy. Sokolnyk kazałby nas zakuć w dyby za samowolę, może nawet wychłostać... Mamy wojnę, mimo wszystko, nawet jak zamiast oficjalnie ją wypowiedzieć i poprowadzić armię, kombinujemy i komplikujemy rzeczy proste.
- Dobrze – Savardi zdecydowała powrócić do tematu – W takim razie Rienna może ruszać bez przeszkód. Też nie podlega pod Sokolnyka.
Rienna tylko skinęła głową. Nie przyjęłaby do wiadomości, że będzie inaczej, siedziała wyprostowana, z dwoma sztyletami przy boku, łukiem przełożonym przez ramię i kołczanem na plecach. W każdej chwili była gotowa. Na tym samym wygładzonym od ciągłego dotyku dłoni i odzienia pniu siedział Nataniel Tirs, młynarz z Grzędników. On również nie przypuszczał, żeby konieczna była dyskusja, jego udział w wyprawie był pewny.
- Nie mam nic przeciwko – powiedział Joram – A co do młodego Fertnera...
- Ja wykonuję rozkazy Jarela – wyrzucił z siebie Shivan. W tym momencie wydawać by się mogło, że chłopak zerwie się na równe nogi, stanie na baczność i zasalutuje jak młody rekrut podczas porannej musztry.
- I na jego rozkaz przybyłeś na te tereny, kontrolowane przez nas – groźną twarz Jorama Corrobara rozjaśnił szeroki uśmiech. Shivan bynajmniej się tym nie speszył.
- Larven też należy do „tych terenów”
Ostatecznie stanęło na tym, że na poszukiwanie dzieci Symeona wyruszą, poza ich stryjem Natanielem, Tiamuuri, Rienna i Shivan. Savardi pomimo coraz mniej zdecydowanych protestów miała pozostać w obozie.
- I tak tylko byś nas spowalniała – rzucił Shivan, kiedy posiłek był zakończony i ochotnicy powoli ruszali w drogę. Elfka w odpowiedzi dźgnęła go w bok czubkiem dębowego kija, z których od kilku dni się nie rozstawała. Chłopak zaskoczony, ale bardziej rozbawiony niż oburzony, rzucił szybkie spojrzenie wszystkim zebranym, szukając w ich twarzach jakiegoś wsparcia. Alavar Marmillon odpowiedział pobłażliwym uśmiechem, który dało się odczytać jako „Dzieciaki...”.
Jeszcze zanim wkroczyli między drzewa, spontanicznie uformowali szyk. Na czele podążała Tiamuuri, której reszta ufała znacznie bardziej niż swojej znajomości starej puszczy, której nie mogli określać nawet jako „średnia”, za nią Nataniel i Rienna, Shivan przejął funkcje tylnej straży. Chłopak miał przy sobie zakonny miecz z rękojeścią w kształcie głowy gryfa, na sznurze na szyi miał flet, ukryty pod koszulą, nie przywdział jednak swojej brązowej skórzanej zbroi. Dość szybko pomyślał, że być może popełnił błąd, jego ubranie już po kilkunastu minutach marszu było mokre od dotyku wilgotnych gałęzi i plątaniny krzewów, czuł też pierwsze i z pewnością nie ostatnie zadrapania. Z pewną irytacją zauważył, że Tiamuuri bynajmniej nie przejmowała się takimi drobiazgami jak wybór najdogodniejszej ścieżki. Prowadziła ich resztkami wydeptanego traktu, by nieoczekiwanie zbaczać w gęstwinę paproci i borówek, które w pewnym momencie przechodziły w przerzedzenie, porośnięte wysoką trawą lub przeciwnie, gęste skupisko młodszych drzew. Dystans między Drzewną a resztą grupy w pewnym momencie nieco się zwiększył, wkrótce też Nataniel Tirs zwolnił i zrównał krok z Shivanem.
- Czy ta dziwna leśna istota w ogóle wie, dokąd iść? - spytał młynarz półgłosem. Młody Jeździec w odpowiedzi mógł tylko wzruszyć ramionami.
- Jeśli złapie trop, doprowadzi nas prosto do celu – westchnął – Ma niesamowicie czułe zmysły...
- Coś jak pies tropiący?
- Lepiej – uśmiechnął się Shivan – Znacznie lepiej. I nie musisz się wysilać na szept, dobry człowieku, bo i tak wszystko słyszy.
Nataniel umilkł, lekko speszony, ale jego niepokój wzrastał, w miarę jak zapuszczali się coraz głębiej w stary las. Plątanina żywych i obumarłych ze starości gałęzi jodeł i sosen była coraz bardziej gęsta, coraz częściej też musieli pochylać głowy, kiedy z mgły nieoczekiwanie wynurzały się zwisające pnącza czy przybrane okruchami kory i martwymi igłami pajęczyny. W pewnym momencie stopy wędrowców zapadły się w grząski błotnisty grunt. Rienna poczuła, że lewa noga zapada jej się prawie po kolano. Oparła rękę o pień najbliższego drzewa, próbując się uwolnić, wtedy tuż obok jej dłoni przemknął wielki purpurowy pająk o połyskującym odwłoku. Łowczyni lekko się wzdrygnęła.
- Zapewne nikt nie orientuje się, które gatunki są jadowite – mruknęła. Tiamuuri, która również się zatrzymała, potrząsnęła głową.
- Pająki nie atakują ludzi.
Shivan wydał z siebie zduszone parsknięcie. Rienna gwałtownym szarpnięciem wyciągnęła nogę, wyrwa w gruncie, która w ten sposób powstała, szybko wypełniła się mętną wodą, błotem i fragmentami ściółki. Dziewczyna podeszła do Tiamuuri.
- Masz coś? - spytała cicho. Tiamuuri wskazała na ziemię kilkanaście stóp od miejsca, w którym stała. Ściółka była tam poszarpana i chaotycznie wymieszana z błotem, bagienne rośliny zostały wyrwane z korzeniami. W niektórych miejscach dało się rozpoznać coś w rodzaju śladów stóp, jednak ich rozmieszczenie raczej nie wskazywało na to, że pozostawiła je istota humanoidalna. Przynajmniej tak odbierała to łowczyni, ale nie wykluczała, że w ciągu kilku dni ślady mogły zostać naruszone, w końcu w prastarej puszczy Larven stale toczyło się życie.
- A skąd pewność, że jesteśmy na właściwym tropie? - zapytała Rienna sceptycznie. Na twarz Tiamuuri wypłynął chytry koci uśmieszek.
- Choćby stąd – odparła, dając krok do przodu, pochylając się nad pokruszonym konarem spoczywającym w błocie i sięgając ręką po jakiś niewielki obiekt. Odwróciła się do Rienny, wyciągnęła przed siebie zaciśniętą dłoń ubrudzoną błotem i powoli rozchyliła palce. Na ręce dziewczyny spoczywał pomięty i poszarpany skrawek materiału, który być może wcześniej był biały albo jasnobeżowy, obecnie miał kolor zbliżony do zbutwiałych liści.
- Jest świeży – powiedziała Tiamuuri, uprzedzając jakiekolwiek pytania i wątpliwości. Rienna niepewnie pokiwała głową, bardziej zdecydowanie przytaknęła, kiedy wzięła od towarzyszki strzęp takniny i przyjrzała się z bliska jego brzegom. Krawędzie były postrzępione, bardzo prawdopodobne, że został wyrwany z odzienia kilka dni wcześniej.
Nataniel Tirs, wyraźnie ożywiony, podszedł bliżej.
- To z ubrania którejś z dziewczynek? - spytał z nadzieją. W tej chwili bardziej liczyło się dla niego jakiekolwiek potwierdzenie, że zmierzają we właściwym kierunku, a wzmianka o Larven nie była jedynie majaczeniem gorączkującego, umierającego brata, niż zastanawianie się, o czym może świadczyć fakt, iż takie potwierdzenie znaleźli. Młynarz nawet nie zdawał sobie sprawy, że podświadomie odpycha od siebie myśli o tym, co mogą znaleźć u celu swej wędrówki.
Tiamuuri podniosła skrawek materiału do twarzy i powąchała go. Poczuła błoto, butwiejące lście i złożoną mieszaninę zapachów lasu, prawie całkiem tłumiącą zapach szarego mydła używanego wcześniej do prania.
- Niewykluczone – odpowiedziała ostrożnie.
Tempo marszu zwiększyło się. Grupka zagłębiła się w bardziej gęste rejony lasu, zwykle nie uczęszczane. Tutaj każdy kierunek wydawał się czysto przypadkowy, nierówny teren porośnięty paprociami i bordowym kolczastym zielem nie nosił nawet śladów ścieżek. Wilgotna ziemia, do której nigdy w pełni nie dochodziły słoneczne promienie, tętniła życiem. W każdej chwili trwał niekończący się przemarsz mrówek, między karłowatymi krzewami przemieszczały się chmary muszek i innych drobnych insektów, czasami przez ściółkę powoli przedzierał się żuk. Zdarzało się, że ktoś poczuł łaskotanie na plecach czy karku, a kiedy sięgnął tam ręką, strącał jakieś szybko poruszające się stworzenie, albo zmuszał je, aby odleciało.
- Jeśli któreś z tych paskudztw okaże się jadowite, nawet nas nie znajdą – mruknął Shivan, zerkając kątem oka na spacerującego po ramieniu wija.
- Gdybym miała umrzeć, wolałabym pozostać w lesie – odparła półgłosem Rienna – Lepiej, żeby natura pochłonęła moje ciało, niż dać się zamknąć w drewnianej skrzynce, na którą potem będzie upadać ziemia z tym okropnym odgłosem...
- Przestańcie.
Nataniel Tirs był blady, usta zaciskał w wąską kreskę przypominającą cięcie na skórze. Każdy mięsień w jego ciele mimowolnie napinał się do granic możliwości. Mężczyzna miał wrażenie, że każdy ruch wśród otaczających ich bujnych pędów zwiastuje nadejście drapieżnika. Nataniel nie był żołnierzem, ani nawet myśliwym. Żył spokojnie w swoim młynie i nigdy nie pożądał innego życia. Teraz po prostu robił to, co należało zrobić, ponieważ kochał swojego brata, swoją bratową, zanim jej życie przedwcześnie zakończyła choroba, a dziewczynki były dla niego jak córki.
Tiamuuri bezszelestnie podeszła do niego i pokrzepiająco położyła mu rękę na ramieniu. Zaskoczony Nataniel niemal podskoczył, co jak najszybciej postarał się zamaskować.
- Wiecie... - odezwał się niepewnie – To całe łany puszczy... Jakie mamy szanse, że będziemy podążać śladem porywaczy i nie stracimy tropu? Ale mówcie prawdę.
Głos mężczyzny stał się twardy, przez co zabrzmiał bardziej zdecydowanie. Na czole nad krzaczastymi brwiami pojawiły się poziome brzuzdy.
- Nie litujcie się nade mną.
Tiamuuri ciężko westchnęła. Co niby miała mu powiedzieć? Sama nie znała odpowiedzi.
- Przynajmniej ja postaram się, żeby to prawdopodobieństwo było wysokie – odparła w końcu. Przelotnie spojrzała na pozostałych, którzy również się zatrzymali, najwyraźniej czekając na jej ruch. Żadne z nich nie zdradzało zniecierpliwienia. Chyba mogła pozwolić sobie na sprawdzenie czegoś...
Przeszła około czterdziestu stóp, zatrzymała się i usiadła na ziemi. Kilka razy głęboko westchnęła, zanim przymknęła oczy i zaczęła się koncentrować. Powoli jej percepcja poszerzała się, pozwalając odbierać i interpretować mnogość subtelnych sygnałów, nie do odczytania dla innych stworzeń. Drzewna poczuła jak jej jednostkowość rozmywa się, zacierały się granice między jej świadomością a otoczeniem. Była obecna umysłem w pniach starych sosen, w grudkach gleby, przenikających ją korzeniach traw i mchów, w każdym krzewie, owadzie, ślimaku i drobnym stworzeniu w promieniu wielu stóp. Czytała ślady, jakie pozostawiły wydarzenia ostatnich godzin i dni, splecione w zawiłą sieć zależności i powiązań.
Shivan przyglądał się dziewczynie z rosnącym niepokojem. Nie wyglądało to dobrze, na jej twarzy o kocich rysach odmalował się rozpaczliwy wysiłek, przez jej ciało przebiegły fale coraz silniejszych dreszczy.
- Przestań, jeśli masz się tutaj wykończyć! - wyrwało się młodemu Jeźdźcowi właściwie wbrew woli. Nie zamierzał jej przeszkadzać, cokolwiek robiła, nie miał też pewności, czy Tiamuuri w ogóle go usłyszy. Nie doczekał się żadnej reakcji, dziewczyna musiała w którymś momencie doprowadzić swoje poczynania do końca, bo otworzyła oczy, lekko wzdrygnęła się i wstała. Uwadze Shivana nie umknęło, że przez chwilę wyglądało to tak, jakby się zachwiała, na krótki czas tracąc równowagę.
- Przechodziło tu coś... - odezwała się Tiamuuri niepewnie – Paskudnego. Nie zwierzę i nie człowiek. Zdeformowane? Kalekie? Trudno powiedzieć, ale chyba było tego kilka osobników. I towarzyszyły temu żywe ludzkie dzieci.
- Melu i Arnora! - wykrzyknął Nataniel, podbiegając do niej – Niech będą dzięki wszystkim bogom! Tak... jeszcze nie wszystko stracone... Dziękuję, dziękuję!
Rienna uniosła brwi.
- Powinniśmy się w takim razie pospieszyć – mruknęła – Tiamuuri? Wszystko w porządku?
Drzewna pocierała dłonią czoło, próbując odegnać zawroty głowy. A czy coś mogło być nie w porządku? Poza tym, że odkąd nie stanowiła jedności z lasem jako integralna cząstka złożonego systemu, podobne próby kosztowały ją dużo wysiłku i dokonywała tego w sposób... mniej naturalny? Dziewczyna nawet nie sądziła, że w jakimś stworzonym przez ludzi języku istnieją odpowiednie słowa i wyrażenia, żeby w zrozumiały sposób im to wyjaśnić, więc tylko pokiwała głową.
- Musimy iść tędy – gestem ręki wskazała kierunek, mniej więcej na północ, z lekkim odchyleniem na wschód – Zejść nieco niżej, na bardziej skalisty teren. A potem, cóż, to się okaże. Liczę na jakiś trop.
W miarę jak teren stawał się coraz bardziej pochyły, a spomiędzy porośniętej niskimi krzewinkami, płożącymi łodygami o kwiatach w ciemnych i ostrych barwach coraz częściej wyrastały głazy, ich droga przestawała być prosta. Szli zakosami, czasem musieli omijać zagłębienia w gruncie.
Rienna co jakiś czas unosiła wzrok, próbując pomiędzy koronami starych ogromnych sosen dojrzeć skrawek nieba. Miała wrażenie, że słońce jest już dość wysoko, ale trudno było jej to jednoznacznie stwierdzić. Pomyślała smętnie, że kiedy poczują głód, będą mogli przypuszczać, że zbliża się południe. Nataniel musiał w tym momencie myśleć o tym samym, bo zrównał się z nią i nieśmiało dotknał jej ramienia.
- Możemy iść tak bardzo długo, prawda? - spytał cicho – Cały dzień... Albo dłużej.
- Tyle, ile będzie trzeba – odparła łowczyni. Dziewczynie zdawało się przez chwilę, że nacisk dużej dłoni mężczyzny stał się silniejszy.
Południe zastało ich przy próbie przeprawy przez rzekę. Strumień sam w sobie nie było może zbyt głęboki, ale nie był też wąski, a przez lata zdążył głęboko wymyć grunt wokół swojego koryta, odsłaniając kilkanaście stóp nierównych głazów, zwłaszcza z tej strony, z której nadeszli. W środku nurtu rzeki również wyłaniało się kilka głazów, poniżej których rzeka tworzyła katarakty. Tiamuuri od razu uznała, że znacznie łatwiej będzie im przejść nieco dalej na wschód w dół rzeki i poszukać dogodniejszego miejsca na przeprawę. W którymś momencie zatrzymali się, aby odpocząć. Przysiedli na płaskich kamieniach, częściowo przysłoniętych martwymi włóknami suchej trawy. Shivan zdjął z ramienia skórzaną sakwę, w której krył się prowiant przygotowany na wyprawę i położył ją na trawie pomiędzy sobą a towarzyszami. Poczekał, aż dwie dłonie, jedna drobna, druga męska i zniszczona pracą, sięgną po pajdy chleba i paski wędzonego mięsa, dopiero potem sam wziął swoją porcję. Tiamuuri w tym czasie usiadła na skraju skalistego brzegu, pochyliła się i wyciągnęła rękę ku znajdującej się dziesięć stóp poniżej wodzie. Z wnętrza dłoni wypuściła dwa włókna, które szybko wydłużyły się, oplatając spiralnie wokół siebie i jednocześnie dotykając spienionej powierzchni rzeki. Wkrótce dziewczyna mogła poczuć, jak jej ręka staje się coraz chłodniejsza, potem uczucie orzeźwiającego zimna rozszerzyło się na całe ciało.
Kątem oka spoglądała na towarzyszy, zajętych posiłkiem. Widziała, że Shivan przygląda jej się ze zmarszczonym czołem, wyrazu jego twarzy nie mogłaby nazwać przyjemnym. Co znowu go ugryzło? Dlaczego po raz kolejny rzucał jej takie spojrzenie, nie racząc ani słowem wyjaśnić, o co właściwie mu chodzi?
Z mimowolnym rozbawieniem pomyślała o tym, że zdolność telepatii bardzo przydałaby jej się właśnie teraz. Możliwość odbierania emocji przyjaciela bez zrozumienia ich przyczyny za jakiś czas naprawdę zacznie wyprowadzać ją z równowagi.
Kiedy po tym krótkim odpoczynku znów ruszyli w drogę, Tiamuuri kilka razy próbowała przeniknąć myśli Shivana. Przypominała sobie o tym, ilekroć spojrzała w jego stronę, wówczas na krótki czas intensywnie wbijała wzrok w jego glowę, jakby liczyła na to, że w końcu zdoła prześwietlić jego czaszkę. Kiedy to nie następowało, rezygnowała, z myślą, że za jakiś czas spróbuje po raz kolejny. Jedynym efektem jaki osiągnęła w ten sposób, było wzbudzenie w chłopaku podejrzliwości, teraz jeszcze częściej młody Jeździec spoglądał na nią z niepokojem i czymś na kształt tłumionej frustracji. Tego jednak nie udawało mu się ukryć, jego odczucia otaczały go niczym chmura specyficznych feromonów.
Po przebyciu rzeki odbili ostro na północ. Nikt nie pytał, dlaczego właściwie obierali taki kierunek, przynajmniej nie na głos. Nataniel po prostu ufał pozostałym, Shivan zacięcie milczał, rozważając, co jeszcze Tiamuuri potrafi zrobić w sposób niezauważalnie naturalny, Rienna starała się obserwować uważnie otoczenie, spodziewając się subtelnych, niewidocznych na pierwszy rzut oka śladów. Jej wprawne oko myśliwego czasami coś dostrzegało, jakieś rysy na korze starych drzew, rozgrzebaną ściółkę, stratowane zarośla. Nic jednak nie wskazywało jednoznacznie na to, że podążają tropem dwójki dzieci i ich zagadkowych porywaczy.
W miarę, jak słońce zmieniało położenie na niebie, smugi światła odbite w pyle i długie cienie zaczęły się przemieszczać w zielonkawym leśnym półmroku. Temperatura powietrza zaczynała powoli spadać, zachęcając kolejne roje drobnych insektów do opuszczania kryjówek, w których wcześniej przeczekiwały. Ruch w powietrzu znacznie się zagęścił.
Rienna zaczęla dostrzegać coś, na co wcześniej nie zwracała uwagi – uświadomiła sobie, że stara puszcza jest po prostu piękna. Matrycę tworzoną przez smukłe pnie wypełniały sznury pnączy i łodyżek, łączyły i splatały w całość imponujące pajęczyny, między zielenią mchu, szarością kory i pyłu pyszniły się kwiaty najróżniejszych kolorów i kształtów. Niektóre zagłębienia terenu stale wypełniała woda, miniaturowe zbiorniki porastały wodną i bagienną roślinnością, pojawiały się żaby i inne drobne zwierzęta. Łowczyni widziała chowające się na odgłos ich kroków stworzenia podobne nieco do jaszczurek, niektóre z dziwnymi wypustkami na różnych częściach ciała, inne znów wyposażone w coś pomiędzy płetwami a skrzydłami, niepodobne do zwierząt, jakie mogła spotkać w lasach bliżej stolicy. Jeszcze inne gatunki małych gadów wylegiwały się na odsłoniętych kamieniach. Niższe partie gałęzi drzew opanowane były przez wiewiórki, pokrewne im gryzonie i przedstawicieli mniejszych kotowatych. Na każdej wysokości trwała nieustanna krzątanina, polowania, walki o terytorium, zwiady i gromadzenie zapasów.
Przed wieczorem zatrzymali się po raz kolejny. Rienna przyglądała się kolejno twarzom towarzyszy. Po Tiamuuri jak zwykle nic nie dawało się poznać, Nataniel Tirs był jednocześnie zaniepokojony i znacznie bardziej zmęczony, Shivan trochę zmęczony i zniecierpliwiony. Łowczyni pomyślała o różnicy między Tirsem a młodym Fertnerem – pierwszy z nich ciężką pracą wyrobił znaczną fizyczną siłę, ale nie przeszedł żadnych specjalnych treningów, Shivan zaś od dziecka szkolił się na wojownika. Najemnika w służbie Keronii, poprawiła Rienna w myślach.
Poczuła tuż przy biodrze jakiś ruch, coś z cichym chrzęstem zaczęło wspinać się na udo dziewczyny. Leniwie spuściła wzrok, w tym samym momencie Shivan wydał z siebie nieoczekiwany krzyk.
- Uważaj! Rienna, nie ruszaj się!
Spojrzenie czterech par oczu skupiło się na czarnym, lśniącym owadzie, spacerującym po nodze Rienny. Shivan pomyślał w tym momencie, że chyba do końca życia będzie pamiętał chwilę, w której pierwszy raz dowiedział się o istnieniu tych stworzeń.
- Żadnych... gwałtownych ruchów – wyszeptał – Nie może... cię... ukąsić...
Rienna z trudem pohamowała parsknięcie.
- Jakby ot tak sobie kąsały, nie uchowałby się żaden myśliwy w Keronii – powiedziała spokojnie, podstawiając rękę, aby tarcznik mógł na nią wejść – W innych lasach też jest tego od cholery, młodzi wymyślili nawet coś w rodzaju sprawdzianu samokontroli, który polega na zachowaniu spokoju, kiedy go obłażą. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że to nie taki głupi pomysł, człowiek pozbywa się odruchu klepania ręką na oślep we wszystko co na nim usiądzie. W przypadku bardziej jadowitych stworzeń, niejednego to już uratowało.
Dziewczyna zauważyła, że Tiamuuri przygląda jej się ze spokojnym uśmiechem. Aprobaty? Tego Rienna nie potrafiła jednoznacznie zidentyfikować.

***

Zanim zatrzymali się na nocleg, przebyli jeszcze kilkanaście stajań na północny zachód. Po drodze znależli ślady, które mogli uznać za ludzkie, zgodnie z tym, co o Larven twierdziła Tiamuuri, mimo rozmaitości zamieszkujących puszczę stworzeń, raczej niewiele dało się tu znaleźć istot humanoidalnych. Widok ten dodał wędrowcom, zwłaszcza Tirsowi, zapału do dalszego marszu, jednak po jakimś czasie równie szybko całą grupę dopadło zmęczenie.
- Nie ma sensu iść dalej – stwierdziła w pewnym momencie Rienna. Zatrzymali się na krótką chwilę na polanie, rozważając wybór jednego z dwóch możliwych kierunków, mogli wówczas zobaczyć, że panujący w lesie półmrok znacznie się pogłębił, a bogactwo barw roślin tworzących poszycie powoli zaczęło ustępować wieczornej szarości. Niektóre rośliny, kierowane mechanizmem wyjątkowo precyzyjnym, zamknęły już płatki swoich kwiatów, zwiastując rychły zachód słońca.
Łowczyni przeniosła wzrok na Tiamuuri.
- Jak długo jeszcze będziesz w stanie nas prowadzić, zanim stracisz orientację w terenie? - spytała. Tiamuuri wzruszyła ramionami.
- Nie widzę przeszkód, żeby wędrować całą noc. Ale wtedy możemy zgubić trop, ignorując jakiś ślad.
Rienna dała kilka kroków i odwróciła się do pozostałych.
- Co powiecie na nocleg w tym miejscu?
Nikt nie zaprotestował. Grupa wędrowców dość sprawnie uwinęła się z przygotowaniem miejsca. Zanim słońce zaszło, zdążyli zebrać drewno na ognisko, gromadząc odpowiedni zapas na całą noc, tak, aby ogień odstraszył drapieżniki. Ziemię wokół martwego drzewa złamanego około pięciu stóp nad ziemią oczyścili z kamieni, szyszek i gałęzi, część gałęzi Nataniel wykorzystał do zbudowania czegoś na kształt szałasu, jako rusztowania używając tej części pnia drzewa, która pochylała się i opierała o grunt. Rienna w tym czasie zajęła się rozpalaniem ogniska na środku polany. Płaszcz dziewczyny leżał rozpostarty na ziemi, na nim Tiamuuri i Shivan rozłożyli posiadaną broń i zapasy prowiantu oraz wody. W którymś momencie Shivan zaproponował rozpalenie jeszcze dwóch ognisk przy krańcach polany.
- Na wszelki wypadek – powiedział, kiedy obie dziewczyny skierowały ku niemu pytające spojrzenia.
Ilość żywności, jaką posiadali, mogła przy pewnym wysiłku starczyć im jeszcze na półtora dnia, nie licząc kolacji przed snem. Rienna rozsądnie stwierdziła, że jeśli ich wyprawa ma mieć jakikolwiek sens, i tak powinni dotrzeć do celu szybciej.
Wieczerza odbyła się w milczeniu. Rienna i Nataniel siedzieli przy centralnym ognisku, nie spogladając na siebie nawzajem, Shivan przysiadł na strzaskanych szczątkach pnia złamanego drzewa, wśród martwych gałęzi. Tiamuuri oddaliła się prawie poza zasięg światła ognisk, usiadła na podkurczonych nogach i położyła dłonie na ziemi, wypuszczając z nich wypustki, które wniknęły w glebę, gdzie zaczęły się rozrastać i rozgałęziać. Dopóki miała inne możliwości, dziewczyna oszczędzała wodę w manierkach. Podejrzewała, że później może nie być tak łatwo uzupełnić zapasy.
Leniwie obserwowała pozostałych spod półprzymkniętych powiek. Shivan zdołał uporać się ze swoją porcją chleba, mięsa i czegoś ususzonego, pociętego w cienkie plastry, wytarł ręce o wilgotną trawę i własne spodnie, po czym bez pośpiechu wstał i powoli ruszył w jej stronę.
- Tak? - dziewczyna uniosła wzrok, kiedy przyjaciel znalazł się tuż przed nią.
- Po prostu rozmyślam – westchnął młody Jeździec – O różnych rzeczach... o tobie i tym miejscu... To twój dom tak jakby?
Tiamuuri skinęła głową, niepewnie, ostrożnie, nie do końca pewna, do czego on zmierzał.
- Nie bój się, nie zginiemy tu. Wyprowadzę was z lasu w jednym kawałku.
- Nie o to mi chodzi, że ci nie ufam czy coś...
Przykucnął obok niej, ich twarze znalazły się mniej więcej na tej samej wysokości. Tiamuuri poczuła falę zdenerwowania, jaką chłopak emitował. Rozbawiło ją to. Jak ludzie mówili w podobnych sytuacjach, kiedy mimowolne reakcje przeczyły słowom? Mowa ciała cię zdradza? Chyba jakoś tak...
Oderwała ręce od ziemi, częściowo wyciągając z ziemi tymaczasowe korzenie, żółtawo-brązowe włókna, które szybko zaczęły więdnąć. Dziewczyna zamierzała zwyczajnie wyrwać je ze swoich dłoni, ale Shivan powstrzymał ją gestem i pokazał jej krótki sztylet.
- Chyba lepiej będzie uciąć – odezwał się niepewnie. Tiamuuri pozwoliła mu bez protestu, tylko cicho syknęła z bólu i mimowolnie się wzdrygnęła. Miała nieprzyjemne wrażenie, że od tego chłopak zdenerwował się jeszcze bardziej.
- Przepraszam – mruknął Shivan spuszczając wzrok – Ale chyba nie dało się inaczej. To... tak musi być?
- Lekko upiorne, prawda? Nie martw się, zdążyłam się przyzwyczaić.
Chłopak wbijał wzrok w skrawek ziemi pomiędzy nimi. W tym momencie przypominał skarconego psa. Powietrze wokół jakby zgęstniało, Tiamuuri zamierzała przerwać nieprzyjemną ciszę, ale wtedy Shivan gwałtownie podniósł się i odwrócił.
- Gdybyś miała już dosyć tego... wszystkiego... nie mam prawa cię winić – wyrzucił z siebie i szybko zaczął się oddalać. Tiamuuri przez dłuższą chwilę zaskoczona wpatrywała się w jego plecy, wreszcie i ją ogarnęła irytacja.
- Co u licha mu się stało?! - spytała jakiś czas później, kiedy wraz z Rienną sprzątały ślady po wieczerzy i zabezpieczały prowiant na noc, wieszając sakwę na kikucie gałęzi, poza zasięgiem nocnej wilgoci i mniejszych zwierząt. Rienna tylko rozłożyła ręce.
- Pewnie przemęczenie i lekkie odwodnienie – odparła – Wiesz, w końcu to Jeźdźcy Gryfów, zapewne nie nawykli do dłuższych marszy, jeśli przyzwyczaili się dla wygody większe odległości przebywać drogą powietrzną. Prześpi się i może jutro mu przejdzie. My też lepiej już się połóżmy, bo jutro czeka nas kolejny ciężki dzień.
Tiamuuri niechętnie przytaknęła, chociaż wcale nie czuła się przekonana.

***

Shivan spał dość płytko, wystarczył pierwszy lepszy szelest, żeby chłopak gwałtownie powracał na jawę, częściowo otwierając piekące oczy. Chłód nawet nie dawał mu się zbytnio we znaki, młody Jeździec przyzwyczaił się do noclegów w jaskiniach w Górach Przodków, gdzie nocami człowiek widział własny oddech i to niekoniecznie zimą. No, ale często wówczas sypiał u boku Kiri, samicy gryfa, która od lat była jego najwierniejszą towarzyszką i we własnym mniemaniu chyba przybraną matką. Kiedy chłopak zasypiał, Kiri uparcie kładła się tuż przy nim i okrywała go skrzydłem, próbując najwyraźniej wcisnąć go w swój bok albo pod swoje ciało, jak kwoki postępują z pisklętami. Jednak teraz młodemu Fertnerowi brakowało nie tyle ciepła emanowanego przez wierną gryficę, ale płynącego z tej bliskości poczucia bezpieczeństwa. Tej nocy Shivan czuł się zdany na łaskę i niełaskę dzikich duchów starej puszczy, niechętnej zakłocającym jej odwieczny spokój wędrowcom.
Już wieki temu ludzie oddzielili się od natury, myślał chłopak ponuro, trąc dłońmi twarz. Zdali sobie sprawę ze swojej szczególnej zdolności komunikacji i postanowili iść własną drogą. Nie otoczenie miało odtąd wpływać na ich życie, ale to oni, korzystając z rozumu i możliwości dzielenia się doświadczeniami postanowili świadomie zmieniać świat wokół siebie. Wyrwali się ze schematu, triumfalnie zdejmowali z siebie kolejne ograniczenia, zyskując przewagę.
Shivan mimowolnie parsknął niewesołym śmiechem. Przewaga, dokładnie tak... Do momentu, kiedy człowiek znajdzie się samotny i bez broni w sercu puszczy albo pośrodku stepu, z dala od ludzkich siedlisk, pozostawiony jedynie ze swoim cudownym rozumem.
Chłopak odwrócił się do śpiącego z nim w jednym chruścianym szałasie Nataniela. Widząc, że młynarz śpi spokojnie, poczuł coś na kształt podziwu. A może tamten był po prostu tak bardzo zmęczony...
Powoli wyczołgał się na zewnątrz. Może nie było tu tak mroźno jak w skalnych grotach pod szczytami gór, ale wilgoć była znacznie gorsza.
Szczególna zdolność komunikacji? pomyślał znów Shivan. I w tym ludzki rozum chybił, nie zyskując, ale wręcz tracąc zdolność pojmowania tych złożonych zależności. Już chyba w tej dziedzinie elfy nieporównywalnie ich przerastały. Ale żeby umysł mógł odzyskać to, co zostało utracone wskutek rozwoju, należało...
Chłopak, tknięty okropnym przeczuciem, gwałtownie rozejrzał się po obozowisku. Ogniska płonęły, nieco słabiej, niż wtedy, kiedy udawali się na spoczynek, ale wyraźnie było widać, że nie tak dawno ktoś dorzucił drewna. Rienna albo Tiamuuri, kiedy na chwilę wstała. Obecni łowczyni spała w niskim, niedbale skleconym szałasie po drugiej stronie pozostałej w pionie części złamanego pnia. Tiamuuri zniknęła.
W pierwszej chwili młodzieniec rzucił się biegiem w kierunku, z którego przybyli, zatrzymał się na granicy światła ognisk i dopiero zaczął się zastanawiać. Czy naprawdę Tiamuuri zrobiłaby coś takiego? Porzuciłaby ludzi, którzy jej zaufali, w lesie, nocą, pozostawiając ich na pewną śmierć? Czy przypadkiem on sam nie wyciągał zbyt pochopnych wniosków?
Spokojnie, Fertner. Tylko spokojnie. Możliwe, że istniało proste wyjaśnienie jej nieobecności. Gdyby to było którekolwiek z pozostałych, Shivan obstawiałby, że poszli załatwiać pewne potrzeby fizjologiczne w krzaczkach. Tylko Drzewni takich potrzeb nie posiadali. A czego potrzebowali? Wody... Wodę mieli w manierkach w obozie. W ostateczności Tiamuuri mogła znów zapuścić korzenie, jeśli wolała oszczędzać zapasy. Teraz w nocy grunt był praktycznie mokry od rosy.
Chłopak dał jeszcze kilka kroków w cemność. Coś zatrzeszczało pod jego butami. Kiedy Shivan odruchowo znieruchomiał, zaczął nasłuchiwać. Kilkadziesiąt stóp dalej odpowiedział mu inny szelest. Nie mogąc wymyślić nic bardziej rozsądnego, młody Jeździec ruszył w stronę źródła tych dźwięków. Wpadł jeszcze kilka razy na pokryte porostami i hubami martwe konary, w końcu przypadkiem przepłoszył z jakiejś nory stworzenie przypominające nieco przerośniętą rudą, biało nakrapianą świnkę morską z długim ogonem zakończonym pędzelkiem. Gryzoń szybko oddalił się, zatrzymał przy pniu jednego z drzew i spojrzał w stronę chłopaka wyczekująco, czujny i gotów do dalszej ucieczki. Kiedy przekonał się, że chłopak szybko porzucił zainteresowanie nim, zaczął powoli wracać.
- Czy wy, Þǿµℓ°, nie potraficie poruszać się ciszej i mniej niezdarnie?
Słysząc głos w pobliżu, Shivan poczuł, jak na chwilę jego serce się zatrzymuje. Strach jednak szybko ustąpił zdenerwowaniu na samego siebie. Powoli się odwrócił.
- Nie możesz spać, Shivan? - spytała Tiamuuri. Wyglądała na bardzo rozbawioną, siedząc rozparta w częściowo pustym już w środku pniaku po niegdyś ogromnym drzewie, obecnie martwym, przypominającym beczkę o bardzo nierównych poszarpanych krawędziach. Pień porośnięty był przez mchy, opleciony bluszczem i wiotkimi seledynowymi łodyżkami, dźwigającymi zaciśnięte pąki. I, co zauważył Shivan po chwili, pomiędzy nimi przeplecione były włókna wyrastające z odsłoniętych przedramion Tiamuuri.
Leśna bogini na swoim tronie, pomyślał Shivan z goryczą.
- Przyszłaś tu tylko po to, żeby się tu rozsiąść i czerpać wodę? - spytał – To takie przyjemne, czy jak?
- O co ci chodzi?
Tiamuuri wstała. Włókna zaczęły wić się jak węże, cofając się do jej ciała. Shivan odruchowo cofnął się o krok, kiedy przyjaciółka stanęła przed pniem.
- Ty się boisz – to było twierdzenie, nie pytanie, wygłoszone przez Tiamuuri spokojnie, jak najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Po prostu nie znam terenu. W przeciwieństwie do ciebie.
Dziewczyna zbliżyła się do niego tak gwałtownie, że nie zdążył się cofnąć. Ich klatki piersiowe prawie się zetknęły.
- Nie uwierzę, że coś takiego wystarcza, żeby kompletnie wyprowadzić z równowagi Gryfiego Jeźdźca.
Shivan westchnął. Co miał jej odpowiedzieć? Gdyby powiedział wprost, że nie chodzi tylko o las i tę szaloną wyprawę, niemal na pewno skazaną na niepowodzenie, jak ona mogłaby zareagować? Młodzieniec miałby problem, gdyby w podobnej sytuacji musiał rozmówić się z ludzką dziewczyną, a tutaj dochodził jeszcze odmienny umysł tej wiekowej istoty...
Tiamuuri minęła go, jakby straciła nim zainteresowanie. Shivan odruchowo spojrzał w kierunku w którym szła przyjaciółka. I zamarł.
Kilkadziesiąt stóp dalej znajdowało się stworzenie trochę przypominające wilka, a może bardziej wielkiego psa. Było barwy głównie czarnej albo ciemnoszarej, szyję, kark i klatkę piersiową porastała ruda grzywa nieco podobna do lwiej, a w okolicach oczu i pyska wyrastały kępki fosforyzującej zielonej sierści tworzącej niezwykle regularne wzory. Ale najdziwniejsze było to, że z karku zwierzaka radośnie sterczał ku górze pióropusz z najprawdziwszych, lekko świecących w mroku, soczyście żółtych piór.
Pies, czy czymkolwiek zwierzak był, złapał najwyraźniej kontakt wzrokowy z Tiamuuri, bo zwrócił ku dziewczynie spojrzenie swoich ognistych oczu.
- ‡∂»þ'œ, ꜿϞꝼΛ•ə⌅ - powiedziała Tiamuuri. Na jej ustach wykwitł szczery uśmiech. Pies odpowiedział jej w tej samej świętej mowie życia. Kiedy stwór zmniejszył dystans kilkoma niezwykle miękkimi i majestatycznymi susami, Shivan mógł wyraźniej słyszeć jego głos. Tak, zapewne używał tego samego języka, ale z nieco innym akcentem, bardziej płynnym, tak, że jego głos wydawał się niemal hipnotyzujący. Zbliżył się jeszcze bardziej, odległość między nimi zmniejszyła się do kilku stóp. Shivan poczuł, że powinien jakoś zareagować. Lekko skłonił głowę, wymamrotał coś, co miało być powitaniem, chociaż był praktycznie pewien, że istota go nie zrozumiała.
- Kim jesteś? - spytał, pokazując ręką psa, zastanawiając się przy tym gorączkowo, czy nie wypadł bardzo nieuprzejmie. Pies uniósł fosforyzujące brwi i spojrzał na chłopaka, jak mu się wydało, z namysłem.
- ð^ƵΛꙓ. ⋈ꜷ'þ˘ʠ¢ - powiedział powoli.
- ð^ƵΛꙓ to imię – wyjaśniła Tiamuuri.
- Riatijiaal – spróbował powtórzyć Shivan, na co Tiamuuri parsknęła krótkim śmiechem.
- ð^ƵΛꙓ.
- Ra'Tiaal.
Tiamuuri potrząsneła głową. Ta ograniczona ludzka mowa, uboga w dźwięki.
- On jest duchem – powiedziała dziewczyna – Wędruje między naszym fizycznym światem a innymi, niematerialnymi wymiarami. Jest ⋈ꜷ'þ˘ʠ¢ … nie wiem, jakie jest na to ludzkie... kerońskie określenie.
- Rozumiem, że to... określenie gatunku, jeśli mogę się tak wyrazić.
Tiamuuri po chwili wahania skinęła głową. Shivan przyglądał jej się przez chwilę. Tak jak stali, mógł oglądać ją z profilu. Dziewczyna zamieniła jeszcze kilka słów z psem-duchem, potem znów znieruchomiała, zapatrzona gdzieś w dal. Albo nasłuchująca.
Tknięty przeczuciem chłopak rozejrzał się w otaczającym ich mroku. Pośród drzew, zarośli i pnączy widział ruch, słyszał szelest poruszanych pędów i deptanej łapami ściółki. Pomiędzy drzewami mignęł czasem świecące barwne punkty.
Jest ich więcej, pomyślał Shivan z rosnącym niepokojem. Więcej psów-duchów.
Spomiędzy chaszczy rzeczywiście wyłoniło się kilka duchów, także przypominających psy. W większości miały pióra na karku, jeden miał nawet całe skrzydła, u innego dało się zobaczyć ptasie nogi. Dwa z nich miały też barwne ogony z długich miękkich piór, ciągnące się za nimi jak wstęgi. Ubarwione były rozmaicie, od typowych brązów i czerni po mieszankę fluorescencyjnych fioletów, żółci i zieleni.
- Nie mają złych zamiarów, prawda? - bąknął Shivan niepewnie. Gdyby to były wilki, sprawa przynajmniej byłaby jasna, teraz mieli do czynienia z duchami. Chłopak niepewnie odwrócił się do tego, który pojawił się jako pierwszy, Ra'Tiaala, czy jak on się tam zwał.
- Nie zrobicie mi nic, prawda, Ra'Tiaal?
Pies najwyraźniej coś zrozumiał, przynajmniej z tonu jego głosu, przypuszczalnie też bez problemu wyczuwał emocje, bo odpowiedział coś powoli, jakby uspokajającym tonem, na ile dało się to ocenić. Potem nieoczekianie podszedł do młodego Jeźdźca i zwyczajnie, przyjacielsko, po psiemu trącił go pyskiem w udo. Grzbiet psa znajdował się na wysokości talii przeciętnego dorosłego człowieka, Shivan nie musiał się schylać, żeby go dotknąć, i początkowo niepewnie, pogładzić.
- Nie bój się – zawołała Tiamuuri z rozbawieniem – Przecież cię nie ugryzie.
Sama w tym momencie doświadczała wyrazów sympatii od dwóch innych psich duchów, które ocierały się o jej biodra, jednocześnie mówiąc coś cicho w języku natury. W końcu przysiadła na ziemi na podkurczonych nogach, tak, że jej głowa znalazła się mniej więcej na wysokości psich pysków.
Jest wśród swoich. Myśl przemknęła przez głowę Shivana, niechciana, przelotna. I ku własnemu zaskoczeniu, nie mógł nawet w tym momencie być zły. Przynajmniej nie tak bardzo jak przez ostatnich kilka godzin.
Przysiadł na czymś twardym, pokrytym plątaniną żywych i uschniętych źdźbeł trawy, być może na kamieniu albo szczątkach pniaka. Machinalnie gładził grzbiet Ra'Tiaala, potem bardziej z rozmysłem, dotknął wyrastających z psiego karku piór.
- Ty masz ciało – stwierdził, uderzony tym nagłym odkryciem. Duch posiadał ciało. Może powinien poprosić Tiamuuri o jakieś dalsze wyjaśnienia, ale nie teraz, teraz dziewczyna była zajęta.
Ra'Tiaal położył głowę i przednie łapy na kolanach Shivana, mrucząc coś, czego chłopak i tak nie mógł zrozumieć.
A gdyby jednak bardziej przyłożył się do nauki języka natury, gdyby tak szybko nie zrezygnował...
Tiamuuri w otoczeniu cudacznych, częściowo świecących w ciemności psów, przypominała trochę podróżniczkę, która pozostawiła zwierzęta w domu na długą wyprawę i teraz właśnie powróciła.
Była w domu, tym, w którym przeżyła piętnaście wieków. Wśród swoich. Należała bardziej do tego pulsującego stale zmieniającą się życiową siłą, a jednocześnie trochę mrocznego świata, nie do świata ludzi.
Ale przecież obiecała, że nie opuści ich, przynajmniej do końca tej niepewnej wyprawy. Shivan chciał, bardzo chciał jej wierzyć.




[Wreszcie skończyłam, bo proces pisania rozciągnął się niemiłosiernie. No, wiadomo, uczelnia i te sprawy. Ale zamierzałam wcześniej skońćzyć.
Aedowa, zauważyłam, że moje wadliwe jasnowidzenie chyba mnie wspierało, bo już tu się pojawia słynny kij Savardi, a ten początkowy fragment pisałam długie tygodnie temu. Specjalna dedykacja dla Ciebie ;-)
Cudownie pięknego Ra'Tiaala dodaję do pobocznych, bo właśnie pomysł na duchy zwierząt wziął mi się od przypadkowego znalezienia na DA rysunków tych pierzastych piesków. Chwała przypadkom i przeznaczeniu.
Dalsze części będą, postaram się trochę szybciej.
I nie, wbrew temu co sama zauważam, NIE PISAŁAM NIEKTÓRYCH FRAGMENTÓW POD WPŁYWEM "MAGICZNYCH GRZYBKÓW" ;-).]

6 komentarzy:

Szept pisze...

Do tego komentarza zbierałam się jak do wszystkiego ostatnio. Słowem, nie mam się czym chwalić. Jeden wielki leń.

Już na samym początku wiem, że niezwykle podobają mi się opisy. Przemawiasz do wyobraźni i uwzględniasz szczegóły - a to coś, co mnie zachwyca.
Świetnie łączysz dialogi z poczynaniami postaci i opisem otoczenia, a to coś, czego naprawdę mocno ci zazdroszczę.
W końcu zaś, pozwól, że zacytuję Darrusową: łał, co za notka (cytat niedokładny, ale chodziło o długość). To dopiero coś.
I jest Sokolnyk. Biedny krasnolud, on przy takiej gromadce to sobie brodę wyrwie włosek po włosku.
Ale wracając do notki... Nie wiem, czy to naturalny talent czy kwestia czasu i przemyśleń, ale wszystko zdaje się dopracowane, wydarzenia łączą się. Aż przyjemnie je śledzić.

Lubię klimat Larvenu. A zachowanie Rienny - ją też zaczynam lubić coraz bardziej. Może to przez jej podejście i charakterek.
Poza tym... chyba sama miałam styczność z owymi grzybkami, bo fragmenty wydały mi się niezwykle naturalne i realistyczne, w każdym razie nie wyglądały na takie, których autorka byłaby "po spożyciu".

Silva pisze...

Chyba zaczynam rozumieć, jak czują się ludzie, którzy nie mają czasu, a ja i Szeptucha rzucamy im 19 stron notki :D
Tak samo, jak uwielbiam opisy zwierząt u Szept, tak samo zaczynam wielbić opisy Drzewnej u ciebie. Siedzę, czytam i widzę i wiem, że ona faktycznie jest częścią natury i ją serio rozumie. Jak ja bym chciała myśleć o takich rzeczach i pamiętając o nich, ładnie je opisywać.
"Dziewczynie wilgoć nie przeszkadzała, dla niej było to na tyle przyjemne, że rozebrała się do naga" - Jaruut by powiedział: I jak się do tego zabrać?! Gdzie to ma wejście?!
Tiamuuri jak pies tropiący... Przyszły mi na myśl zawodu w tropieniu: Drzewna vs Drav :D
Tropienie... muszę się kiedyś tego nauczyć. Chyba wiem, kto w naszym wątku będzie tropił *wyszczerz*
Hm, ten Shivan coś nam się o panią Drzewną martwi :D I... jak Rienna może z takim spokojem na... owady... brrr.
Jestę geniuszę - on jest jeźdźcem gryfa! *geniusz*
A Szept lubi klimat Larvenu, bo (moja teza) ma do niego słabość ;p
Z innej beczki: nie chciałabyś czegoś od siebie pododawać do map, które mamy?

Szept pisze...

Szept lubi klimat Larvenu, bo Larven to jej dziecko i kocha mapę okolic Doliny Ciszy najbardziej ze swoich szczegółowych map. A jeśli do tego dodać, że to pustkowia, pustkowia, pustkowia, natura, natura, natura... i Góry Mgieł... to odpowiedź jak znalazł.

Darrusowa, my tu chwalimy Tiamuuri, a nie łechcemy moją próżność.
Co do Shivana - tak, też rzuciło mi się w oczy.
A owady - ja to ci powiem, że to tylko owady. Nie ma się co bać, bo to jeszcze mniejsze od ciebie. Ale dłuższego wywodu raczej podaruję. Jedynie latające na ślepo chrabąszcze są be, ale... po prostu wkurzające.

Tiamuuri pisze...

Szept, ja po prostu jak czytałam opisy przeżyć ludzi po grzybkach, to często oni mieli takie przemyślenia, jak Shivan tej nocy w lesie ;-) I nie wiem, czy podświadomie się nie zainspirowałam. Ja osobiście jeszcze takich rozkmin nie miałam, ale wszystko przede mną może...

Darrusowa, to mniej niż 19 stron ;-)
I nie ma wejścia :-P Z Dravem to już się w wątku będzie mierzyć, bo Wisielec poszedł z szamanką, więc Tiamuuri musi robić za psa tropiącego dla Dara.
Na mapie Larvenu będę później chciała coś pozaznaczać, jak wypłynie w dalszej części.

Obiecałam zrobić mieszankę klimatów "Avatara" i "Księżniczki Mononoke", to się zaczynam z tego wywiązywać.
I dzięki za miłe słowa i zachętę do dalszego tworzenia.

Szept pisze...

Dar to akurat psa tropiącego potrzebuje, bo się zgubi - dopisek złośliwej magiczki.

Tak w kwestiach formalnych - mapa okolic Doliny Ciszy wylądowała w końcu oficjalnie w mapach - robiłam porządek na dysku. Porównując jednak z mapą fizyczną (kolejny wynik porządku) nie uwzględnia ona całego Larvenu - sięga nieco wyżej ku górze i dalej w stronę Czeluści.

To my tu rozumiemy, że więcej będzie i zacieramy rączki. A po takiej zapowiedzi, to pewnie jeszcze Iskra zajrzy, bo ona też lubi klimaty Mononoke.

Szept pisze...

eh, miało być w stronę Sanktuarium, a nie Czeluści.
Dopiero teraz zobaczyłam błąd

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair