Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Inspirowane misją "Dostarcz ważny dokument".


     Padał zimny, listopadowy deszcz zmieszany ze śniegiem. Nieforemne krople zmieniały wąską, górską ścieżkę w zdradliwą ślizgawicę z błota i śniegu. Shel ocknął się, kiedy deszcz zrosił mu twarz. W ustach czuł metaliczny smak krwi. Moknące ubranie kleiło mu się do ciała, między nitkami tkaniny osiadały igiełki lodu. Głowa Wirgińczyka pulsowała tępym bólem. Jęknął. Świadomość wracała stopniowo. Lodowaty dotyk topniejącego śniegu pod policzkiem. Przenikający do cna chłód. Zapach deszczu, jego szmer… Rześkie, rozrzedzone powietrze. Otworzył oczy. Zobaczył skałę, gdzieniegdzie porośniętą wymizerowanymi kępkami trawy, wystającymi spod warstwy namiękłego od deszczu śniegu. Gdzie ja jestem?
Podniósł się, o mało co znowu nie upadając. Świat wokół pulsował, ziemia miała wielką ochotę uciec mu pod nóg. Co się stało? Rozejrzał się. Był sam pośród skalnych rozpadlin, tuż obok pnącej się górską granią ścieżki. Wokół snuły się rzadkie strzępki mgły. Góry Mgieł, uświadomił sobie. Spojrzał w posiniałe od deszczowych chmur niebo. Nie miał pojęcia, jaka to pora dnia. Ostrożnie stawiając kroki, by spod stóp nie usunął mu się grunt, wrócił na ścieżkę. 
W pokrywającym ją śniegu zobaczył na wpół zatarte ślady. 

***
El-ehmro, Devealan. Dwa tygodnie wcześniej.
  
     Shel Arhin pochylał się nad biurkiem w swojej pracowni. Przed chwilą udało mu się odnaleźć tekst, będący kluczem do szyfru. Teraz przepisywał wiadomość od Hrana, zamiast cyfr wpisując odpowiadające im litery. 7 na początku wiadomości, czyli siódmy wiersz z tomiku, na który się umawiali. Shel uśmiechnął się krzywo. Siódmy wiersz nosił tytuł: „Zmierzch królestwa”. Cóż za poczucie humoru… W stylu Hrana. Żałosne.
Westchnął. Pierwszy wers, trzecia litera. Ósmy wers, siódma litera… Miał w tym już wprawę, choć nadal uważał, że nie powinni szyfrować wiadomości w języku wirgińskim. Jeśli używaliby kerońskiego, połowa Wirgińczyków, nawet po nadpisaniu liter nie wiedziałaby, o co chodzi. Ale nie, po co go słuchać. Lepiej być Donavanem 
i uważać, że wie się wszystko o kraju, do którego przyjeżdża się tylko handlować.
Kilkanaście minut później odczytał:
Sytuacja jest poważna. Te samosądy to nie plotka. Mamy coraz więcej elfów, które boją się mieszkać w mieście. Sprawa nie dotyczy tylko slumsów. Podkreślam, jest źle. Oni planują coś na większą skalę. To w Devealanie to…
Shel zawahał się. Hran użył słowa: „propaganda”. Wirgińczyk poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Zaszlachtowanie dwóch rodzin elfów miejskich to propaganda? 
Spalił wiadomość. Zamyślił się. Podczas ostatniego zebrania Zgromadzenia Lordów padły dziwne słowa. Niektórzy twierdzili, że Królestwo Elfów walczy po stronie Keronii. Wtedy uznał, że arystokraci są niedoinformowani. Było przecież wiadomym, że od zburzenia stolicy Starsza Rasa pilnuje własnych interesów. 
Że nie chce mieszać się w cudzą – ludzką wojnę. Wtedy był zbyt pochłonięty sprawą buntu niewolników w Leres Shame, żeby zwrócić na to uwagę. Teraz… Przypomniał sobie doniesienie jednego ze swoich informatorów, młodego szczawika, którego umiejętnościom nie całkiem ufał. Z magazynów zniknęła spora porcja broni. A młody widział, jak majstrzy rozmontowują machinę oblężniczą. Nie niszczą. Rozmontowują.
Ręka Wirgińczyka zatrzymała się w pół drogi po pióro. Jeden plus jeden plus jeden dało trzy.
Do Donavana – pisał. – Wiem, co planuje Wirginia. Następnym celem będzie… - Znów się zawahał. Czy były jakieś wskazówki? Czy mógł dokładnie określić miejsce ataku? – któreś z elfickich miast. Potrzebuję wszystkiego, co wiemy 
o Królestwie Elfów. Co z sojuszem? Czy mam wysłać notę dyplomatyczną do Irandal?  – dopisał, mając w pamięci plany Szafiry Escanor dotyczące potencjalnych sojuszników. Plany, które jego zdaniem zbyt długo pozostawały wyłącznie projektem.

***
Port w Devealanie, tydzień później.

     Wracali ze spotkania z informatorem. Otaczał ich gwar setek ludzi różnych narodowości, zmieszanych w jedno mrowie. Prócz wirgińskiego słychać było quingheński, wegański, miejscami nawet nordyjski i keroński. Żagle zacumowanych statków zwisały smętnie, uniemożliwiając opuszczenie portu inaczej, jak na wiosłach. Duszne powietrze stało w miejscu, ciężkie od smrodu ryb i kwaśnej woni ludzkiego potu. 
Nie wyróżniali się na tle tłumu. Tutaj, w porcie, roiło się od dziwaków, a Shel wyglądał jak typowy bogaty dupek szukający przewoźnika dla swoich towarów. Jako, że spora część tutejszych arystokratów czerpała zyski z handlu przechodzącymi przez ich ziemie dobrami, przebywający w porcie marynarze przyzwyczajeni byli do tego widoku i nie ryzykował wiele ponad utratę sakiewki na rzecz jakiegoś rzezimieszka, nawet w razie rozpoznania. Jego towarzysz, młody elf miejski o spiętych w kucyk, jasnozielonych włosach, ubrany w prostą, lnianą, rozchełstaną na piersi koszulę, z oplątanymi wokół szyi rzemykami, na które nawleczono dziwaczne kamyki, może talizmany, wyglądał na podróżnika albo członka jakiejś najemnej załogi. Nazywał się Hran Teariz i także był szpiegiem.
Wydawało mu się, że Arhin jest spięty. Nie dziwił się temu. Choć Wirgińczyk do perfekcji opanował udawanie głąba, w rzeczywistości całkiem sprawnie kojarzył fakty. Musiał, skoro od sześciu lat pracował jako szpieg.
- Masz jakieś wieści od Donavana? – zapytał na tyle cicho, by słowa znikły 
w portowym gwarze. 
Arhin pokręcił głową.
- Nic. Jak sytuacja u ciebie?
- Coraz gorzej – westchnął Hran. – Wczoraj wyciągnęli z rynsztoku ciało. Znowu elf. Zresztą… powinieneś wiedzieć.
- Dlaczego?
- To się stało w El-ehmro.
Shel zatrzymał się raptownie.
- Niemożliwe – jego głos był chłodny, choć wystarczyło zwrócić uwagę na akcent, by wiedzieć, że Wirgińczyk się zdenerwował.
- Tylko dlatego, że to twoja dzielnica? – Hran uniósł brew. - Po prostu zwróć uwagę, co się tam dzieje. Proszę.
Shel spodziewał się wszystkiego, ale nie prośby. Hran się boi, zrozumiał. W końcu sam jest elfem.
- Wiesz, kto za tym stoi? – Elf półświadomie międlił w palcach mankiet koszuli. – Jaka jest przyczyna?
- Religia. Polityka. A naprawdę zapewne pieniądze. Mój lennik, Fleir ich popiera. Wiesz, ta ich święta wojna... Ale to nie oni decydują… oni tylko myślą, że tak jest.
- Masz jakieś podejrzenia?
- Inaczej nie zaczynałbym tematu.  Tylko… bogowie, żeby Donavan mi odpisał.

***
El-Ehmro, Devealan, cztery dni później.

     Shel otrzymał odpowiedź dopiero cztery dni po rozmowie z Hranem. Wiadomość od Donavana była lakoniczna:
Sprawdziliśmy. Twoje domysły są słuszne. Nie wysyłaj noty. Musisz dostarczyć wiadomość sam. Siatka nie może ci pomóc.
- A żeby was piaskale… zeżarły..! – Uderzył pięścią w biurko. Rzucił depeszę na jego blat. Pisał do Donavana dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie! Świat można zmienić przez dwa tygodnie! „Musisz dostarczyć wiadomość sam”. Świetnie. 
I pisze to teraz. Teraz, kiedy żaden wysłany przez posłańca list nie zdąży dotrzeć. Żeby przekazać informację na czas, musiałby pojechać sam, zmieniając konie, używając wszelkich swoich wpływów i pieniędzy, co więcej, pojechać osobiście, bo jeśli ktokolwiek w okolicy umiałby wyjaśnić, w jaki sposób zadziała wirgińskie wojsko, będzie to właśnie on. O ile elfy w ogóle mu uwierzą. Zaklął.
Przeklęta polityka. Królowa obawiała się, że Wirginia uzna ostrzeżenie przesłane elfom za jawny sprzeciw. Że stanie się to pretekstem do ataku na Królwiec, na tak zwaną Wolną Keronię. Mogła mieć rację. Co nie zmieniało faktu, że, zdaniem Shela, władczyni Keronii traciła szansę na korzystny sojusz.
Nie zamierzał jechać. Co go obchodziły elfy?
Donavan zawsze mu powtarzał, że najważniejsza jest siatka. Shel parsknął, rozczarowany. Siatka, dla której pracujesz, dla której narażasz życie, dla której poświęcasz własną rodzinę. Siatka, która ostatecznie wysyła cię na misję i „nie może ci pomóc”. Trzasnął drzwiami pracowni. Wszedł na korytarz, zatrzymując się przy oknie z widokiem na ogród. Westchnął. On patrzył na sztucznie nawadniane kwiaty, a gdzieś tam, w jego ojczyźnie… Skrzywił się. Tyle lat próbował od tego uciec.
Przypomniał sobie jedną ze swoich wizyt w Królewcu. Był wtedy gdzieś na dole 
w hierarchii wirgińskiej armii, ale jako szlacheckiego syna włączyli go w poczet honorowej gwardii dla człowieka, który miał przedłożyć królowej warunki rozejmu. Zobaczył ją w otoczeniu dworu. Zapamiętał jej oczy.
Oczy, w których pojawiały się subtelne iskierki, ilekroć dowiadywała się 
o powodzeniu akcji.
Uśmiechnął się do wspomnień. Bogowie, jak on chciał ją znów zobaczyć.
Otrząsnął się z zamyślenia. Wciąż uważał, że sojusz z elfami nikomu by nie zaszkodził. Chyba, że Ruch Oporu zdążył się włączyć. Tak czy inaczej, powinien się tego dowiedzieć. Poza tym… jeżeli miał rację i akty agresji wobec elfów miejskich miały być wstępem do uderzenia na Królestwo Elfów, czymś w rodzaju zachęty dla ludzi, nakierowaniem ich frustracji na Starszą Rasę, Hran mógł być 
w niebezpieczeństwie.
Przyjaźń wśród szpiegów nie istnieje, uczył go przełożony.
- Pieprz się, Donavan. I ta twoja siatka.
Chwilę później szykował się do drogi. Musiał pokonać Góry Mgieł. Szaleństwo… Ale to samo powtarzali mu, kiedy prowadził wirgiński oddział, a jednak się udało.

***
Góry Mgieł. Teraz.

     Shel raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Skalna grań.
Pokonał Wielką Pustynię, pokonał nawet górską naturę, ale nie poradził sobie 
w starciu ze zwykłą, ludzką hołotą. Z pospolitą bandą, która zdecydowała się napaść na samotnego podróżnego dzień przed kresem jego wędrówki. Zabrali mu wszystko. Całe zapasy, wodę, jedzenie. Pieniądze. Podrobione pieczęcie. Zabrali mu nawet płaszcz, bo uszyto go z niezłego gatunkowo futra i – co najgorsze – paczkę, 
w której wiózł kopie wirgińskich dokumentów, które mogły potwierdzić jego wersję wydarzeń. Dziwiło go jedno: że go nie zabili. Wystarczyło zepchnąć go 
w przepaść, na pewno skręciłby kark. Albo poderżnąć mu gardło, kiedy był nieprzytomny… Broniąc się przed jednym napastnikiem, nie zauważył, że drugi zamierza się na niego drągiem. A raczej, zauważył za późno.
Bezwiednie dotknął palcami guza powstałego po uderzeniu kijem. Skrzywił się. Bandyci musieli dojść do wniosku, że pozostawiony sam i tak zdechnie. Z dużym prawdopodobieństwem tak właśnie będzie.
Shel zacisnął zęby. Musiał dotrzeć do Irandal. Będzie pił wodę ze śniegu, 
a jedzenie… w najgorszym razie wytrzyma bez. Nie dostarczy paczki? Trudno. Powie im, co wie. Dojdzie tam. Nawet nie próbował mówić tego na głos. Zęby szczękały mu z zimna. Musiał iść. Ostatecznie nie jest tak zimno... Ruszać się. Najważniejsze, żeby się ruszać.
Wirgińczyk dygotał na całym ciele.

***
     Kiedy zobaczył w oddali coś, co jak przypuszczał było elfią strażnicą, był już wyczerpany. Z zimna prawie stracił czucie. Zataczał się ze zmęczenia. Szedł wiele godzin, nie potrafił określić ile. Więcej niż cztery. Mniej, niż osiem.
Mają łuczników? – myśl, na wpół pytanie, zamigotała gdzieś na krańcach jego świadomości. Zmusił się, by zedrzeć z siebie koszulę. Materiał przed początkiem podróży był biały, teraz przypominał mokrą, szarawą ścierkę. Drżącymi od chłodu dłońmi zawiesił ją na znalezionym po drodze patyku i niósł w górze. Miał nadzieję, że elfy też używają białej flagi jako znaku pokojowych zamiarów.

*** 
     Warunki na przełęczy pogarszały się. Wiatr dął silniej, wzbijając lekki puch 
w górę. Już teraz czuć było mróz w powietrzu. Krople deszczu groziły, że biały puch wkrótce stanie się zbitą, lodową masą. Widoczność pogarszała się i nawet elfie oczy miały trudności z dostrzeżeniem ruchu w Gadzim Przesmyku. 
Stamtąd zaś mogło nadejść niebezpieczeństwo.
Gadzi Przesmyk łączył Dolinę Ciszy i Dolinę rzeki Surany. Jedną zamieszkiwały elfy, w drugiej osiedliły się orkowe plemiona i goblińskie klany. Rasy, które nigdy nie żyły ze sobą przyjaźnie, teraz pomieszkiwały po sąsiedzku, przedzielone jedynie wąską przełęczą. Do kompanii, jakby mało było zagrożeń, dołączyły górskie
i śnieżne trolle. 
Nic dziwnego, że tego odcinka strzeżono szczególnie czujnie. 
Ciemna głowa poruszyła się. Elf czuwał w bezruchu, skulony wśród skał 
i kamieni, częściowo osłonięty od wiatru. Nieprzydatny przy takiej zawiei łuk leżał dalej, zamiast zwyczajowych kolorów ziemi strażnicy nosili białe i szare płaszcze. Zimno zabarwiło ich policzki czerwienią, ten i ów pocierał dłoń o dłoń, chcąc się rozgrzać, ten i ów chował zgrabiałe dłonie w rękawach, 
z niecierpliwością wyczekując zmiany warty. 
- Ya. Ya ëa quin. Tam. Tam coś jest.
Poruszenie było namacalne. Chłód, skostniałe dłonie, zamarznięte nosy, wszystko przestało być ważne. Oczy każdego wartownika, każdego strażnika, wbijały się 
w biały szlak na dole, przed nimi. 
Tam ktoś był. Istota żywa. Dwunożna. Szła powoli, niepewnie, bardziej zataczając się. Napięcie ustąpiło, wypchnięte przez pewność, potwierdzenie tego, co do nich dotarło. 
- Atan. Ta atan. Człowiek. To człowiek.
- Veaner. Ohtar? Mężczyzna. Wojownik?
- Glam. Atchrad Cirith Ango. Wróg. Nadchodzi od Gadziego Przesmyku.
Człowiek. Człowiek idący od strony Wirgini. Ich patrole widziały go już wcześniej. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że jest obserwowany, brnąc uparcie na przód. Pchany dziwną siłą. Mężczyzna. Czy wojownik? Szedł od tej strony, od której mógł nadchodzić wróg i zachowywał się cokolwiek dziwnie, wywijając czymś nad głową. Ten i ów strażnik uśmiechnął się z politowaniem. 
- Rava? Szalony?
- Ava. Ta ëa ninque ambal. Nie, to jest biała flaga.
- Rava. Szalony.
- Harna. Ranny.
To przesądziło sprawę. Ten, który pierwszy dostrzegł nadchodzącego, podniósł się na całą wysokość. Czuł się pewnie, na swojej ziemi, otoczony przez współbraci. Dłonie miał puste, oznaka pokojowych zamiarów. Schodził ze zbocza powoli, stopy stawiał bokiem, dla lepszego rozłożenia ciężaru ciała. 
- Życie ci niemiłe? Nie strzelamy do wszystkiego, co się rusza. 

***
     Chata była mała, drewniana i ciasna. Jedno łóżko, okryte skórą niedźwiedzia, obok maleńki stoliczek ze świeczką, dalej palenisko, na którym płonął ogień. Kwadratowy stół, dwa ustawione po jego bokach, niczym nieobite krzesła. U sufitu wisiały, ususzone, pęki ziół, podłogę stanowiło podniszczone, niczym nieokryte, ciemne drewno. Na półkach, zamiast książek, stały niewielkie słoiczki, 
w większości pełne i szczelnie zamknięte, ściany zdobiły poroża, czaszki zabitej zwierzyny, w kącie, tuż przy oknie, ustawiono szkielet. Swym kształtem wskazywał na istotę psowatą, wymiary wykluczały zwykłego, podwórzowego kundla. Tu i ówdzie kąty zdobiły białawe pajęczyny i kurz, powietrze wypełniała lekko drażniąca woń dymu. Światła było niewiele, tyle co z małego, wychodzącego na zachodnią stronę okna.
Nie zabrali go do strażnicy. 
Elfka krzątała się przy stole. Włosy miała krótko ścięte, czarne, odsłaniały szpiczaste uszy i założoną za nie zasuszoną, niegdyś jasnozieloną roślinkę. Szczupła, raczej drobna, średniego wzrostu, wyraźnie lubowała się w kolorach ziemi. W jej prostym, niewyszukanym stroju dominowały zieleń i brąz.
Człowiek obserwował jej poczynania w milczeniu. Był przytomny, choć bardzo słaby. Kiedy uzdrowicielka wraz ze strażnikiem pomogli mu usiąść na krześle, zupełnie nie czuł rąk ani stóp. Teraz czucie wracało, niosąc ze sobą ból setek igieł, wciskających się w jego ciało, w każdy cal przemarzniętej, kredowobiałej skóry. 
W jego oczach widać było dezorientację, jakby zimno skuło także jego myśli, tworząc z nich nieposłuszny, senny obłok.
- Zdejmij ubranie, okryj się skórą - poinstruowała go, nie odwracając się w jego stronę. Mówiła w mowie wspólnej, lekko ją kalecząc. - Nogi zamocz w misce. Letnia woda, nie oparzysz się.
Kiwnął głową w odpowiedzi. Gdyby nie to, można byłoby mieć wątpliwości, czy zrozumiał. Nawet nie próbował się odezwać. Jego zmarznięte wargi niemal całkiem zdrętwiały, cała twarz zdawała się nie tylko blada, ale i nieruchoma jak u zmarłego.
Kiedy w końcu obróciła się w jego stronę, mógł dostrzec, że oczy ma brązowe, twarz spokojną. W dłoniach trzymała parujący kubek. Pachniał przyjemnie, słodkawa woń miodu mieszała się z ostrzejszą imbiru i kwaskiem cytryny. Podeszła bliżej, ostrożnie podając mu naczynie, przytrzymując, na wypadek, gdyby nie mógł go utrzymać w przemarzniętych dłoniach. - Pij. Gorące, uważaj. Mogłeś tam zamarznąć. Gdyby strażnicy cię nie wpuścili, zginąłbyś. Niemądry człowiek. Chodzić tak, do tego bez koszuli? Jeszcze nabawiłbyś się odmrożeń! 
Chciwie upił łyk naparu, w pierwszej chwili nie czując gorąca. Przy następnym skrzywił się, jego policzki zaróżowiły się. Nos i uszy z całkiem białych, zaczynały czerwienieć.
Posłuchał jej i zanurzył nogi w misce, niezdarnie, na początku omal jej nie przewracając. Mięśnie karku i barków nadal były sztywne aż do fizycznego bólu.
Nie chciał zdjąć ubrania. Daleki był od obnażania się przed kobietą, nawet, jeżeli należała do innej rasy. Znów drżał, choć próbował to ukryć. Podniósł wzrok na elfkę. Z jego oczu można było wyczytać zaskoczenie tak dobrym traktowaniem oraz coś… jakiś trudny do nazwania rodzaj smutku. Tęsknotę? Może żal? Widać było, jak próbuje zebrać myśli, powrócić do tej jednej, tej istotnej. Do tego, co kazało mu iść, dotrzeć tutaj…
- To nie ma teraz znaczenia – mówił niewyraźnie, bełkotliwie, przez co w pierwszej chwili trudno było go zrozumieć. Posługiwał się mową wspólną, jak ona; naznaczoną jednak dosyć wyraźnym, wirgińskim akcentem. Zamknął na chwilę oczy, usiłując się skupić. Spać, tak bardzo chciało mu się spać… Zastygnąć na chwilę, nie ruszać się. Nie musi już iść… nie chłoszcze go wiatr… jest dobrze, jest ciepło… iść… po co tu szedł? Irandal… Elfy. Siatka. Oprzytomniał. – Mam… ważną wiadomość. Dla waszej królowej. Bardzo ważną. – Jasność myśli wracała, desperacja przeradzająca się w obsesję przywoływała ją mimo wyczerpania.
Wcześniej nie zastanawiał się, co zrobi, kiedy już dotrze do Irandal. Usilnie odpychał od siebie ten temat, bo dopóki działał lekkomyślnie, dopóty nie miał wątpliwości. Cały czas przekonywał samego siebie, że ta wędrówka, ten trud 
i śmiertelne ryzyko mają sens. A teraz nie było już czasu na snucie planów. Jeżeli miał rację co do zamierzeń swoich rodaków, istotny mógł być każdy dzień, może nawet godzina. 
- Muszę się z nią jak najszybciej zobaczyć. Czy możesz mi pomóc? - przypuszczał, że prosi o zbyt wiele. W najlepszym razie uzna go za bezczelnego ignoranta, 
w najgorszym…
To zdecydowanie nie był czas, żeby myśleć o najgorszym scenariuszu. Zwłaszcza, że właśnie przebywał w obcym państwie, bez broni i - co stanowiło nieszczęście 
w szczęściu - sam.
- Mówiłam, zdejmij ubranie. Jest całe mokre, wyziębia ci. Pomogę ci - zaofiarowała, nie rozumiejąc go i jego oporów. Mógłby się poczuć urażony, ale 
w tej chwili nie widziała w nim osobnika przeciwnej płci, widziała pacjenta, potrzebującego pomocy. Nie od dzisiaj była uzdrowicielką. Nie od dzisiaj zajmowała się rannymi. Zignorowała jego słowa o królowej, prośbę o pomoc. Najważniejsze było dobro poszkodowanego od chłodu wędrowca. Pod tym względem Heiana była stuprocentowym medykiem. - Jestem uzdrowicielką, widziałam już gołe ciała. Człowiek - burknęła pod nosem, jakby wstydliwe zachowanie i resztki godności właściwe było tylko tej rasie. - Zanim to wyschnie, zamarzniesz. Te cienkie, potargane… ten strój - wybrnęła dyplomatycznie, tłumacząc raz jeszcze, tym razem dobitniej - i tak nie nadaje się do noszenia, a tak okryjesz się skórami. Mam zawołać Eredina, żeby ci pomógł? - poddała się, widząc, że mężczyzna nie kwapi się, by jej posłuchać, a oferta kobiecej pomocy zdaje się go nie cieszyć. Brat Szept wyszedł zaraz po tym, jak tylko usadził obcego, chwilowo niepotrzebny przy samych zabiegach; przynajmniej tak uważał wówczas. Heiana wiedziała jedno. Człowiek był potrzebującym opieki i tylko to interesowało ją w tej chwili. - Obawiam się, że bardziej nie pomogę, nie jestem w stanie, królowej nie ma w Irandal. - Była to oficjalna wersja. Siedzibą elfów było Ataxiar i tam znajdował się dwór władcy. Nikt nie musiał wiedzieć, że Nira była teraz w Dolnie Ciszy, odwiedzając ojca. Nikt, zwłaszcza że nie była to oficjalna wizyta, a królowa pojawiła się tu incognito. Heiana mogła litować się nad pacjentem, ale nie zamierzała zdradzać kuzynki. 
Shel zwiesił głowę. Co teraz? Szczytem naiwności było sądzić, że od tak zostanie dopuszczony przed oblicze władczyni. Elfy nie pozwolą mu się stąd ruszyć, o czym w mniemaniu Wirgińczyka aż nazbyt wyraźnie świadczyła obecność strażnika tuż za drzwiami. Zresztą… nawet gdyby wydostał się z chaty, co dalej? Nie wiedział, jak dotrzeć do królowej, nie znał też elfiej mowy. Keroński wywiad przekazał mu jedynie lakoniczną informację, a potem… “Siatka nie może ci pomóc”. Świetnie. Gdyby chociaż podali mu namiar na kogoś… musieli przecież mieć tu swojego informatora, przynajmniej jednego. 
Donavan uważa, że wpadnę, uświadomił sobie. Wiedział, że nie zdoła mnie powstrzymać, jeśli zdecyduję się jechać do Irandal. Uznał, że być może musi mnie poświęcić, ale nie zdecydował się ryzykować życiem kogoś innego, kogoś 
z Królestwa Elfów. Zaraz. Jeśli. Czy w ogóle było jakieś “jeśli”?
Arhin zaklął, na chwilę zapominając o tym, gdzie się znajduje. Ten drań przewidział, że poczuje się oszukany i, kierując się gniewem, sam podejmie wyprawę. Nie chciał brać odpowiedzialności za zlecenie mu misji, która nie mogła się udać, więc doprowadził do tego, by podjął się jej z własnej inicjatywy. 
Zachowałem się jak totalny idiota, pomyślał. Zrobiłem dokładnie to, czego chciał. Bezwiednie zacisnął pięści i zaraz je rozluźnił. Był w Irandal. Niezależnie od przyczyny podjął to zadanie, a skoro tak, powinien doprowadzić je do końca.
 Z ociąganiem, z drobną pomocą uzdrowicielki, zastosował się do jej poleceń. 
- Mogłaś nazwać te łachy po imieniu, pani. - Uśmiechnął się niewyraźnie, chyba po to, by pokryć własne zażenowanie. Zwrócił się do niej z szacunkiem, po części ze względu na to, jak go wychowano, po części z wdzięczności za okazaną wcześniej  pomoc. - Napadnięto mnie w górach, inaczej może dotarłbym tutaj w lepszym stanie. 
Zawahał się. Czy powinien zaryzykować, wtajemniczając ją w powód, dla którego tu przybył? Wszystkiego powiedzieć jej nie mógł, zresztą, pytanie, czy uwierzy. Ale… jeśli nie zaryzykuje, nic nie osiągnie.
Spojrzał na elfkę. Jako uzdrowicielka nie budziła podejrzeń. Nie o współpracę 
z państwem, które zaczęło krwawą wojnę; z jego ojczyzną.
Najlepszy szpieg to taki, którego nikt nie podejrzewa, przemknęła mu przez myśl jedna z pierwszych nauk, jakie odebrał od Donavana. Niech to pustynia pochłonie… Więc co? Czekać? Na co? Na wirgińskie wojsko? 
- Okłamałaś mnie, pani - jego głos był wyważony, opanowany. - Jej wysokość Niraneth przebywa w Irandal w sprawach prywatnych. - Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, choć jego oczy pozostały chłodne. - Proszę tylko o jedno. 
O przekazanie królowej tych słów: mój honor brzmi: wierność - ostatnie kilka wyrazów powiedział po kerońsku, dokładnie wymawiając każdą głoskę dewizy sformułowanej w obcym dla niego języku. Było to główne hasło kerońskiego wywiadu, swego czasu bardzo negatywnie kojarzone, dziś wracające do łask 
i znane tym, którzy kiedykolwiek mieli kontakt ze szpiegami w służbie Szafiry Escanor. - Będzie wiedziała, czy warto ze mną rozmawiać.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Królowej tu nie ma - zaprzeczyła odrobinę nerwowo, nie zamierzając powiedzieć mu prawdy. Człowiek, ranny, pacjent zaczął wzbudzać w niej obawy. Zachowywał się podejrzanie, przerażał ją, chociaż był tu bez broni, niemal bez niczego, słaby jak mucha. Nie przerażało jej jego ciało, to, co mógłby zrobić, przerażało ją to, co wiedział. Zmusiła się, by podejść bliżej, obejrzeć, szukając bąbli, odmrożeń. Znalazła tylko czerwoną skórę. - Nie trzyj - poinstruowała go. - Możesz przenieść się bliżej paleniska, jeśli masz siłę, tak ogrzejesz się szybciej. Odrobina snu też by nie zaszkodziła. Wybacz mi na chwilę, potrzebuję więcej ziół, zaraz wrócę. 
To była marna wymówka, lecz wystarczyła, by mogła wyjść na zewnątrz, poczuć świeże, górskie powietrze i przejmujące zimno, przed którym marną ochroną był narzucony pośpiesznie na ramiona płaszcz. Dopiero teraz czuła, jak biorą górę emocje, dochodząc do głosu. Dopiero teraz ostrzeżenie Eredina dotarło do niej 
w pełni. To był obcy. Nic o nim nie wiedziała. To był obcy. 
- I cóż? - Strażnik opierał się o ścianę chaty. Wysokie buty częściowo ginęły 
w świeżym śniegu, dłonią, znudzony, wystukiwał rytm, uderzając nią o drewno, nie całą, samymi palcami. Nie patrzył na nią, z pochyloną głową i brązowymi, zasłaniającymi twarz włosami, nie mógł jej zobaczyć, musiał usłyszeć. Eredin nie miał cierpliwości swego ojca, w rozmowach bywał bezpośredni. Nie czekał na odzew drugiej strony, wolał sam pytać niż zwlekać, aż jego rozmówca znajdzie właściwe słowa i zagai rozmowę.
- Wyjdzie z tego. Potrzebuje tylko odpoczynku, ciepła i snu. Miał dużo szczęścia. - Nie o tym jednak chciała mówić. 
Niepokój musiał wkraść się w jej głos, bo strażnik w końcu na nią zerknął. Miał oczy matki, ciemnozielone i intensywne, tylko Nira odziedziczyła spojrzenia Elenarda. 
- To cię martwi? - zapytał cicho. Pogoda, jak to w górach, znów się zmieniła, wiatr ustał i chyba tylko dlatego dotarły do niej jego słowa, nie ginąc w zawiei. 
- W nim jest coś dziwnego. - Zetknięcie się dwóch ras, dwóch światów, nigdy nie należy do łatwych. Ona jednak poznała już ludzi, plemiona, żyła wśród Teruków 
i krasnoludów z Dolnego Królestwa. Spotkała nawet kilka olbrzymów. 
- Myślę, że nie jest stąd. Szedł od strony granicy. - Eredin wciąż mówił szeptem. - Większość Kerończyków woli Starą Przełęcz i progi rzeczne. Nie Dolinę Surany. Nie jest stąd. Ma też hart ducha, inaczej nie przeżyłby na szlaku, nie w takich warunkach. - Przelotnie pomyślał, że odrobinę zgryźliwy język jego siostrzyczki dodałby w tym miejscu komentarz o mózgu wielkości orzeszka. Trudno było się 
z tym kłócić. Tylko desperat, ignorant albo kompletny głupiec rusza samotnie, niemal goły, na szlaki Gór Mgieł. - Powiedział coś o sobie?
Pokręciła głową. Przecząco. - Ale nie chciał się rozebrać. Chyba się wstydzi albo jest szpetny - dodała po namyśle. Z tego wszystkiego zapomniała o wzmiance 
o napadzie, ale kto wie, może strażnik już to wiedział?
Eredin prychnął, rozbawiony. Tak uroczo i odrobinę naiwnie podsumować mogła tylko Heiana. - Nawet nie wiesz, jak się nazywa? Nie wypytałaś o nic? 
- Jestem uzdrowicielką, byłam zajęta jego obrażeniami - odpowiedziała 
z godnością. 
- Nawet imię?
- On mojego też nie zna. Din, on wie, że Szept jest tutaj. Upierał się, że musi zobaczyć Jej Wysokość.
- Skąd? - Jeszcze się nie zaniepokoił, nad nerwami panował lepiej niż Heiana, wyraźnie jednak spoważniał. 
- Nie wiem, nie powiedział. Nie pytałam. Myślisz, że mamy podstawy, żeby się go obawiać?
- Nie wiem. - To był tylko jeden człowiek. Sam wśród elfów. Jakim mógł być zagrożeniem? Ledwo się ruszał, niewiele brakowało, a zamarzłby na kość. Zginął. Przemarznięte ciało nie chciało go słuchać, zmęczony umysł odmawiał współpracy, oczy kleiły się, żądając snu i odpoczynku. Był za słaby, by iść. Prowadzony tutaj, zataczał się, potykał. Nie miałby sił, by zaatakować kogokolwiek, prędzej skrzywdziłby siebie samego, próbując i lądując na podłodze. Był jednak obcym, nie znając go, nie mogli mu ufać i zakładać, że jest przyjacielem, a sposób, w jaki się tutaj pojawił, budził niepokój i intrygował. 
- Kazał jej coś przekazać.
- Co? Hei, wyduś to z siebie. - Opanowanie prysnęło jak bańka mydlana, już nie podpierał ściany, oderwał się od niej. Stał pewnie na szeroko rozstawionych nogach, tak, jakby oczekiwał ataku, a w oczach pojawiały się nutki irytacji. - Czemu od razu nie mówiłaś?!
- Nie jestem pewna… Jakoś… coś o honorze i wierności? Czekaj… to było po kerońsku, nie pamiętam. Wierność i… to… Wierność to honor? Nie, jakoś inaczej. Mój honor to wierność. 
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie. Nie wiem. Czekaj, myślę. - Zmarszczone brwi, czoło nie pomogły. Uzdrowicielka zagryzła wargi. Hasło było może krótkie, lecz jak to nieznajomy zlepek słów, łatwo uleciało z zajętej czymś innym główki.
- Przypomnij sobie. Spokojnie.
- Nie pomagasz mi. Weź stój przez chwilę cicho! - burknęła. 
Był cicho, chociaż nie stał. Przestąpił z nogi na nogę, śnieg zachrzęścił pod butami. Pomimo ciepłego stroju zdążył zmarznąć, długotrwałe stanie w bezruchu też nie poprawiło jego kondycji. 
- Mój honor brzmi wierność! - oznajmiła tryumfalnie i zaraz spochmurniała. - Nic mi to nie mówi. Myślisz, że Szept będzie?
- A kto wie? To Szept. Przekażę jej to hasło i zobaczymy. Poradzisz sobie tutaj?
- Eredin, nie jestem dzieckiem. 
- W porządku. Przyślę tu któregoś strażnika, dobrze? - Dzieckiem może nie była, lecz wojownikiem też nie. Jej siła tkwiła w umyśle i wiedzy. Człowiek, na razie bezbronny, z czasem będzie odzyskiwał siły. Wdzięczność nie jest walutą, jaką każdy odpłaca za otrzymaną dobroć, inaczej świat wyglądałby zupełnie inaczej. - Uważaj na siebie.
Poczuła dotyk dłoni, czochrającej bratersko jej włosy. Nie zdążyła nic powiedzieć, już widziała jego plecy, stopniowo oddalającą się coraz bardziej sylwetkę. Do jej uszu doleciał chrzęst śniegu i ciche podśpiewywanie elfa, gdy piosenką umilał sobie samotną podróż: 

Dzień ustąpi nocy, gwiazd rozbłyśnie blask
Księżyc poprowadzi wśród rozległych białych zasp.

Mimo woli uśmiechnęła się, zerkając na pokryte bielą szczyty. Znów zaczął padać śnieg. Małe płatki pojawiły się nagle, lecąc z nieba, mokre, ginęły w białym puchu i na jej wyprostowanej dłoni. Odwróciła się, wracając do ciepłej chaty. 

_____________________
Specjalne podziękowania dla Eliasa za inspirację w postaci misji ;)
PS. Szept, fajnie się razem pisało.

6 komentarzy:

Szept pisze...

Komentować nie będę, bo to robiliśmy na bieżąco. Chcę tylko podziękować za to, że to ogarnęłaś, Nefryt, ładnie scaliłaś, a kiedy było trzeba, pogoniłaś. Dziękuję za współpracę, za zaproszenie mnie do notki. Za to, że o mnie pomyślałaś przy tej okazji.

Rosa pisze...

Nigdy nie umiałam komentować notek, ale napiszę, by zostawić ślad, że przeczytałam. :)
Powiem krótko - notka jest świetna. Czytało się ją szybko, przyjemnie. Przejścia pomiędzy fragmentami pisanymi przez drugą osobę są praktycznie niezauważalne. Całość intryguje i pozostawia duży niedosyt. Mam nadzieję, że druga część pojawi się szybko, dlatego życzę Wam wiele weny. :D

Olżunia pisze...

Przyturlałam się wreszcie i komentuję.
Shel ocknął się, kiedy deszcz zrosił mu twarz. W ustach czuł metaliczny smak krwi. Pierwsza myśl: „drzwi”. Głowa Wirgińczyka pulsowała tępym bólem. Na pewno drzwi.
Mój nauczyciel angielskiego zwraca uwagę na to, że nie pisze się cyfr na początku zdania, ale nie jestem pewna, czy w polskim to też obowiązuje. No i tu chodzi o siódemkę jako cyfrę, nie o ilość, więc tym bardziej nie wiem. Do refleksji, taki szczegół mi na myśl przyszedł.
Shel wyglądał jak typowy bogaty dupek szukający przewoźnika dla swoich towarów. O bogowie, kocham. Tak bardzo kocham. Choć Wirgińczyk do perfekcji opanował udawanie głąba, w rzeczywistości całkiem sprawnie kojarzył fakty. Taaak baaardzo... xD
Opowiadaniu nie mam nic do zarzucenia, ale muszę przyznać, że gubię się w sytuacji politycznej. Chyba brakuje mi bieżących informacji w WPT albo jakiegoś krótkiego opisu, który pomoże mi usystematyzować wiedzę.
W jego oczach widać było dezorientację, jakby zimno skuło także jego myśli, tworząc z nich nieposłuszny, senny obłok. Uczcie mnie pisać, proszę. :<
Podoba mi się analiza tego, jak siatka poniekąd wrobiła Shela. Jakby się układało puzzle podczas czytania. I dialog elfich strażników też lubię.
Elfy są bardzo elfie. A Hei jest bardzo kochana. :3
Dobra fabuła, dobre tempo akcji. Tak, czekam na więcej. :D

Szept pisze...

Wiesz z zasadami pisowni jest pewnie często tak, że dużo zależy od intencji autora. Pamiętam oglądałam kiedyś film o słynnym pisarzu, który uczył młokosa pisać (Sean Connery w roli pisarza). Utkwiło mi w głowie zdanie o spójnikach, gdzie pada wypowiedź, że nie zaczyna się od nich zdania, chyba że pisarz chce coś w ten sposób podkreślić, coś zaznaczyć. Nie wiem, na ile podobne twierdzenie jest prawdziwe, ale bardzo mi się podobało, poza tym nadaje realizmu. Choćby prześledźmy nasze wypowiedzi na co dzień - czasem mówimy chaotycznie, czasem zaczynamy od tego "i", czasem nawet nie mówimy pełnymi zdaniami.
A ja i tak najbardziej - nieobiektywnie - kocham mózg wielkości orzeszka.
Co do sytuacji politycznej, ja gubię się często jeśli chodzi o Wirginię i siatkę kerońską Szafiry. Kresów i Wegi nie ruszam, czasem zahaczę o Quinghenę/Wirginię, ale to raczej na zasadzie potrzebuję zmiany klimatu. Polityka jest zasadniczo fe :P Polityki nie lubimy.
Cz.II w trakcie ustaleń :D Tyle zdradzę.

Nefryt pisze...

Dzięki za komentarze, aż miło czytać ;)
Isleen - pojawi się, pojawi. Tylko tak jak Szept wspomniała, na razie jesteśmy w fazie ustaleń, więc nie wiadomo ile to potrwa :P

Aedówko, tym razem jednak nie drzwi. Ale główna zasada została zachowana: Shel oberwał w łeb. I znów drewnem :) Czyli jak nie drzwiami go, to pałką. Zastanawiam się, czy to już usprawiedliwia mózg wielkości orzeszka, czy jeszcze nie.
Co do cyfry na początku - nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc, przy pisaniu najczęściej kieruję się intuicją, nie zasadami.
Co do informacji politycznych - zamierzam dać coś w grudniowym numerze. Plus wreszcie skończyć opis siatki, który miałam wrzucić do zakładki z organizacjami. Wtedy powinno się trochę rozjaśnić...
W jego oczach widać było dezorientację, jakby zimno skuło także jego myśli, tworząc z nich nieposłuszny, senny obłok. - to akurat moje zdanie, więc czuję się mile połechtana :D

A elfy... Elfami to Szept kierowała, a akurat to jej chyba zawsze wychodzi :)

Olżunia pisze...

Zasad to i ja się nie lubię trzymać, chodziło mi o samą kwestię estetyczną. Czasami moje zboczenie na tym punkcie daje o sobie znać. :P Podoba mi się to stwierdzenie o intencji pisarza. True.
Na opis siatki ostrzę sobie zęby, bardzo by mi pomógł. I jeżeli będzie tak dopieszczony jak powiązania pani herszt... o boru. Chcę. Ale przed jego publikacją chyba będę Cię, Nef, dręczyć mailami, bo mi jest to do opka potrzebne.
Czujcie się mile połechtane, zasłużyłyście. ;)

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair