Zastanawiasz się o czym szumi wiatr
brzozie wieczorową porą? Co niesie echo odbite w szumie strumienia?
Co pamiętają najstarsze dęby? Ptaki wieczorami świergoczą? To
legendy niesione przez echo wieków. Legendy o których pamiętają
już nieliczni. Legendy... Legendy, które wciąż żyją w sercach
mieszkańców królestw. Bo jak długa i szeroka oraz stara jest
Keronia. Tyle ma w sobie legend. Legend o jej początkach,
artefaktach, wojnach czy też bohaterach. Niektóre opowiadają o
miejscach tak absurdalnych, że jedyne ich miejsce jest wśród mitów
i legend. Usiądź. Opowiem Ci jedną z nich. A dokładniej o Kuźni
Błękitnego Ognia.
Wszystko działo się jeszcze, gdy
Królestwo Keronii było dopiero młodym a obiecującym lądem. Gdy
przybyli tu pierwsi mieszkańcy, a byli podobno wygnańcami ze
wszystkich stron świata, założyli wspólną osadę. Była to
pierwsza osada zamieszkana wspólnie przez wszystkie rasy. Ork
pomagał człowiekowi. Człowiek elfowi. Krasnolud orkowi. Przy
budowie wycięto wiele drzew, a gdy trafiono na wielki i stary dąb,
gruby tak, że nie objęło go sześciu mężczyzn zastanawiano się
co z nim zrobić. Inni chcieli jego drzewa na meble. Jeszcze inni na
łodzie. Tylko jeden z mieszkańców widział w tym drzewie coś
czego inni nie potrafili dostrzec. Magię. Poprosił pozostałych by
pozwolili drzewu rosnąc jeszcze przez jakiś czas, aż nie
zastanowią się co z nim zrobić. Zgodzono się na ten pomysł. Ów
mieszkaniec, miał w nocy dziwny sen. Śnił mu się ogień błękitny
jak niebo nad otwartym morzem. Tak gorącym, że z łatwością topił
każdy metal. Mieszkaniec doszedł do wniosku, że otworzy kuźnię.
I tak też zrobił. Razem z pozostałymi mieszkańcami zbierali
drewno, a krasnoludy dostarczały kamieni do budowy pieca. I tak w
ciągu zaledwie miesiąca powstała pierwsza i za razem
najwspanialsza kuźnia w Keronii. A owy mieszkaniec został jej
kowalem. Wykuto w niej wiele wspaniałych przedmiotów. Od zwykłych
podków dla koni, które potrafiły wytrzymać lata po miecze, tak
ostre, że cięły drzewa na pół. Po kilku tygodniach, kowal
szarpany wciąż wizjami o błękitnym ogniu spojrzał na stary dąb.
Czuł, jakby go wołał „Kowalu. Kowalu. Użyj mojego drzewa. A
to co wykujesz z owego ognia, przetrwa wieki”. Tak też zrobił,
lecz nie ściął owego dębu tylko odrąbał jedną z gałęzi. A
gdy rozpalił narąbanym drzewem w piecu zdumiał się widząc
płomień. Był taki jak w jego snach. Błękitny jak niebo nad
otwartym morzem. A gdy włożył w niań kawał metalu, który dostał
od krasnoludów, metal od razu zaczął się topić. Zupełnie jakby
chciał nabrać wody do rąk. Zbudował więc drugi piec. Specjalnie
dla owego błękitnego ognia.
Po wielu latach prób udało mu się w
końcu okiełznać niespodziewany błękit i wykuł z jego pomocą,
ostrze tak ostre, że potrafiło przeciąć kamień na pół. Przez
te lata, w Keronii powstały inne osady. Krasnoludy założyły
własną głęboko pod ziemią, gdzie gromadziły swoje skarby. Elfy
po kolejnym konflikcie z ludźmi zaszyły się w lasach. Niektórzy
ludzie wraz z orkami i goblinami powędrowały w głąb lądu, by tam
założyć własną utopię. Tak powstały obecne plemiona
zamieszkujące Wielkie Doliny. Kowal zaś pogrążony w swojej pracy,
wykuwał coraz to wspanialsze przedmioty. Nie jeden mu zazdrościł
jego talentu oraz błękitnego ognia. Wkrótce tak zaczęto nazywać
jego warsztat: Kuźnią Błękitnego Ognia. Co
dziwniejsze, dąb którego używał dawał owy błękitny ogień
tylko kowalowi. Każdemu innemu dawał taki sam jak zwykłe drzewo. W
końcu jedna z osad oraz kilku mieszkańców z wioski kowala nie
mogło znieść jego daru. Postanowili zająć owa kuźnię a jej
kowala zabić. Jeden z owych zazdrosnych, wzruszony darem jaki dostał
od kowala zdradził pozostałych. Ostrzegł go o tym kiedy oraz co
planują inni. Jakie było ich zdumienie, gdy w dzień kiedy
wyznaczono atak kowala i przybyciu na miejsce nie zastali nic. Ni
było ani kowala, ani kuźni. Co dziwniejsze dąb również zniknął
pozostawiając po sobie jedynie głęboką dziurę, a w niej młot
owego kowala. Jak się okazało, owy dąb był naprawdę magiczny,
gdyż był drzewcem. Entem, który widząc miłość kowala do swojej
pracy oraz jego chęć pomocy innym użyczył mu swojej siły. Co
stało się ze spiskowcami? Wygnano z dożywotnim zakazem powrotu.
Jedynie osobie, która ostrzegła kowala o zagrożeniu pozwolono
zostać. Dwa lata po tym został burmistrzem owego miasta oraz dostał
dziwny prezent. Sztylet wykuty jakby z błękitnego szkła. Wiedział,
że to od kowala któremu uratował życie.
Co
się stało z kuźnią? Gdzie teraz jest? Kim był kowal? Nikt tego
nie wie. Drzewiec nie pozostawił po sobie śladów. Były
spiskowiec, też nie wiedział skąd dostał sztylet. Po jego
śmierci, pochowano ów artefakt razem z nim w nieznanym miejscu. Tak
by nikt nie mógł go zdobyć. Kuźni szukało wielu. I wielu nigdy
nie wróciło. A ci, którzy wrócili byli na granicy śmierci.
Czasami podczas najgwałtowniejszych burz, gdy zagrzmi i rozbłyśnie
pierwszy piorun i się wsłuchasz można usłyszeć jak z oddali echo
niesie uderzanie młota o kowadło w kuźni. Tak wykuwa kowal w Kuźni
Błękitnego Ognia.
[Nie wiem co mnie tchnęło by napisać takie coś, ale napisałem. Będzie to moja pierwsza notatka w tym miesiącu. Co więcej, nie miałem pomysłu na jakiś dobry tytuł, więc wybaczcie że jest taki. Czytając, na pewno przyjdzie na myśl Wam, Moje Drogie Panie, jakiś inny. Ale chyba zostanę przy tym. Mam nadzieję, że nie wkradły się żadne błędy i że przypadnie Wam do gustu. Także, miłego czytania Moje Drogie Czytelniczki. (Boziu, zabrzmiało to jak bym pisał w gazecie dla kobiet O.O) Miłego wieczoru]
Elias
Zombbiszon
5 komentarzy:
Ooo tak, podoba mi się.
Nie wiem, czy to nie pierwsze Twoje opowiadanie, które komentuję, chociaż wszystkie czytałam i kilka razy coś chciałam napisać, tylko zapominałam ;) Podziwiam zarówno ilość notek jak i Twoją zdolność do zawierania historii w niewielkiej ilości tekstu. Bo jak ja się zacznę rozpisywać, to tak długo zajmuje, że kilka razy tracę zapał i wracam do tego, a Ty takich problemów nie masz. I publikujesz kolejną notkę. Lubię to, że piszesz w taki naturalny, niewymuszony sposób.
[Podbijam, popieram, zgadzam się w 100% z przedmówczynią.
I Tiamuuri, serio? Z tym traceniem zapału? Bo bym w życiu nie pomyślała, czytając twoje noteczki. I w takim razie podziwiam jeszcze bardziej, bo ja tracę zapał i wtedy mogiła, bo bardzo ciężko mi do porzuconej notki wrócić i dlatego tyle ich zalega na dysku. Najczęściej nieskończonych.
Wracając zaś do notki... jak dla mnie tytuł idealny. A legenda naprawdę piękna i poruszająca. A jak wiele uczy. O pracy, poświęceniu, relacjach, dążeniu do doskonałości. Lojalności, uczciwości, także o zawiści i zazdrości, tych gorszych emocjach. I tak miło usposabia na wieczór... a raczej na noc.
Takie powinny być prawdziwe legendy.
Miłego wieczoru i miłych koszmarów :D]
[P.S. Ktoś mi rzucił propozycję, luźną myśl, czy tego tekstu powyżej nie wcielić w zakładkę legendy?
Czy szanowny pan ma coś przeciwko takiemu projektowi czy mogę uznać, że mamy tu wolną rękę?]
Świetna legenda. Podoba mi się rytm, w jakiej ona płynie (tak, płynie, bo słowa zwykle padają, a ona płynie, trochę jak rzeka nurtem, który stopniowo staje się coraz silniejszy i porywa ze sobą).
Przyłączam się do pytania Szept - możemy dodać do zakładki?
Kocham wstęp, uwielbiam wstęp. Bo jest pisany do czytelnika. Nie tylko dlatego, że jest w 2 os. Dalej są typowe dla legend smaczki: "Ork pomagał człowiekowi. Człowiek elfowi. Krasnolud orkowi.", " dąb, gruby tak, że nie objęło go sześciu mężczyzn".
"[...] kowal szarpany wciąż wizjami o błękitnym ogniu [...]." Och. <3 Zdecydowanie ulubiony kawałek.
Jejku, podoba mi się. Podoba mi się to, że wydarzenia rozgrywają się w niedookreślonych przestrzeni i czasie. Podoba mi się zakończenie - otwarte, wywołujące dreszczyk niepewności. I nazwijcie to naiwnością, ale lubię happy endy. I enty. Kocham enty.
"Wgłąb", "niejeden" i "zarazem" piszemy łącznie. "Owy mieszkaniec", "owy ogień" i "owy dąb" - przy rzeczowniku rodzaju męskiego piszemy "ów", żeńskiego - "owa", nijakiego - "owo". Powinno więc być "ów mieszkaniec" i "ów ogień". "W niań" - raczej "weń", chyba że to zabieg celowy. Tyle mojego czepialstwa. xD I to nie jest nagana, raczej... porada? Podpowiedź? Brakuje mi odpowiedniego słowa.
A tytuł mi się podoba, serio.
"I tak miło usposabia na wieczór... a raczej na noc." Dokładnie to mi chodziło po głowie. :D Tylko nie umiałam ubrać w słowa. Bardzo miło się czytało. Dzięki. :D
Prześlij komentarz