Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

W wilgotnym powietrzu unosił się zapach żywicy i mokrych, rozkładających się liści, wokół rozbrzmiewało bzyczenie komarów i muszek a wysoko nad głowami niosły się odgłosy ptactwa. W oddali odzywało się i znów milkło stukanie dzięcioła i, znacznie bardziej od nich ciche, stłumione stuknięcia szyszek i odłamków gałęzi opadających z wysokości koron drzew na ziemię. W końcu wśród tych odgłosów zagrała cięciwa łuku i strzała z cichym trzaskiem wbiła się w szczątki pnia martwego, przeżartego próchnicą drzewa.
W żywe drzewa Tiamuuri stanowczo odmówiła strzelania, równie zdecydowanie zabroniła tego pozostałej dwójce.
- A co, to twoi? - zakpił Shivan, kiedy Tiamuuri opuściła łuk i schyliła się do leżącego na ziemi, obok ich nóg, kołczanu. Dziewczyna gwałtownie się wyprostowała, rzucając mu mordercze spojrzenie. Wyglądała w tym momencie tak, jakby rozważała wymierzenie mu szybkiego policzka, ale z jakiegoś powodu się rozmyśliła. Shivan przez krótką chwilę z niejakim rozbawieniem zastanawiał się, jak bardzo musi się postarać, aby ją sprowokować, właściwie jeśli próbowałby sięgnąć pamięcią kilka tygodni wstecz, od dnia ich pierwszego spotkania, nie znalazłby sytuacji, w której Tiamuuri byłaby naprawdę zła.
Drzewna znów uniosła łuk i skoncentrowała się na celu. Mimowolnie zacisnęła zęby, kiedy naciągała cięciwę, nieznacznie wychyliła głowę naprzód. Znów dźwięk puszczanej cięciwy, oddalający się świst mknącej strzały i coś jak chrupnięcie, kiedy grot zagłębił się w brunatno-zieloną spróchniałą korę. Tiamuuri dała krok do przodu, jakby jej ciało także przejęło część pędu strzały. Shivan bezmyślnie spojrzał na jej plecy, obojętnie zauważył, że jasna tunika, w którą dziewczyna tego dnia była ubrana, podkreśla smukłość jej sylwetki, zwisając lużno wokół ciała. Włosy Tiamuuri sięgały mniej więcej za łopatki, ale dziwny twór, którego obecność Shivan zarejestrował z niejakim opóźnieniem, kończył się na wysokości talii. Przypominało to kilka równoległych włókien średnicy ludzkiego palca, częściowo owiniętych wokół siebie, połączonych dodatkowo siecią poprzecznych cienkich włókienek, co razem tworzyło jakby upiorny warkocz koloru poszarzałej zgniłej zieleni, wyrastający z podstawy czaszki dziewczyny. Shivan kilka razy widział już u Tiamuuri coś podobnego, ale wtedy było prawie trzykrotnie dłuższe i po zagłębieniu końca w ziemi z powodzeniem służyło za korzeń. I do tej pory, kiedy przestawało być potrzebne, zanikało, cofając się w głąb ciała.
Chłopak automatycznie wyciągnął rękę, próbując tego dotknąć, ale akurat w tym momencie Drzewna ruszyła w kierunku służącego za tarczę martwego pnia, aby odzyskać wbite weń i leżące obok w mokrej trawie strzały.
- Hej, Korzonku, teraz pytam najzupełniej poważnie – zawołał za nią Shivan – Potrafiłabyś tylko patrząc, rozpozać, które drzewo jest w rzeczywistości czymś takim jak ty?
Tiamuuri, mocująca się właśnie z wbitą w pień strzałą, wydała z siebie odgłos przypominający krótkie parsknięcie.
- Jest kilka cech charakterystycznych – mruknęła – Na przykład Ꝋŋ»æ... to znaczy... ehm... kora? Jest gładka, w dotyku przypomina pergamin albo dość dobrze wypolerowane drewno.
Strzała z cichym trzaskiem w końcu wyszła z improwizowanej tarczy, w brudno brunatnej korze pojawiła się w tym miejscu szelina. Tiamuuri pochyliła się, aby pozbierać resztę strzał z ziemi.
- Ma szarawy kolor – ciągnęła – a gałęzie rosną w sposób nienaturalnie uporządkowany jak na zwykłe drzewo. Taka geometryczna... symetria?.. równomierność?... która sprawia, że patrząc na nie czujesz się nieswojo, jakby coś było nie tak.
Shivan pokiwał głową. Mniej więcej domyślał się, o co jej chodzi, nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział gdzieś takie drzewo. Poczekał, aż Tiamuuri znów zajmie stanowisko i znajdzie się bliżej, dopiero, kiedy dziewczyna podniosła pozostawiony na trawie łuk, sięgnął ręką do tego niedającego mu spokoju korzenia zwisającego z tyłu głowy dziewczyny. Chwycił go w chwili, kiedy dziewczyna nałożyła strzałę na cięciwę i zaczęła napinać łuk.
- Hej! - krzyknęła zaskoczona Tiamuuri, omal nie upuszczając strzały – Rozpraszanie to zwyczajne, obrzydliwe oszustwo!
Shivan spojrzał na pęk włókien, na którym delikatnie zaciskał palce, tak, jakby nagle uświadomił sobie, że pokrywa go toksyna, która zaraz zacznie rozpuszczać skórę na jego dłoni.
- To coś... to znaczy ty tam coś czujesz? - spytał. Tiamuuri niecierpliwie pokiwała głową.
- Nie martw się – odezwała się z tyłu Rienna Malaxit, od jakiegoś czasu głównie przyglądająca się w milczeniu kolejnym próbom Tiamuuri – Już teraz, na tym etapie, strzelasz o wiele lepiej niż ten wybitnie pozbawiony talentu młodzian. Jemu ręce zaczynają drżeć, ledwie uda mu się napiąć łuk do połowy.
Tiamuuri mimowolnie parsknęła śmiechem, Shivan także, po chwili wahania, krótko się zaśmiał. Chłopakowi przemknęło przez głowę, że powinien znaleźć na to jakąś ripostę, ale nic nie przychodziło mu do głowy natychmiast. Właściwy moment szybko minął.
Kolejna strzała ze świstem pomknęła do celu. Wbiła się idealnie, mniej więcej w miejscu, które od biedy można było uznać za środek pnia, i jeszcze przez chwilę lekko drgała. Rienna, stojąca ze skrzyżowanymi nogami i oparta bokiem o powykrzywiany pień modrzewia, przyglądała się temu z uśmiechem zadowolenia. Była pewna, że teraz Tiamuuri wystrzeli jeszcze raz, ale z jakiegoś powodu dziewczyna opuściła ręce i łuk, po czym zamarła w bezruchu.
- Co się... - zaczęła Rienna, ale w tej chwili Tiamuuri gwałtownie odwróciła się w jej stronę, przeskakując wzrokiem od twarzy Shivana do jej twarzy.
- Ktoś biegnie w naszą stronę – powiedziała Drzewna, znowu spoglądając na Shivana – Tam, na północny zachód od nas. Człowiek. Chory albo ranny... Coś jest nie tak...
Dziewczyna zmarszczyła czoło, jakby próbując wytężyć jakiś dodatkowy zmysł, ale po chwili westchnęła z rezygnacją. Rienna dała kilka kroków do przodu, zatrzymałą się i przymknęła oczy, nasłuchując. Teraz i ona usłyszała odgłos szybkich, nierównych kroków, jakby ktoś biegł, tratując krzewy, martwe gałęzie, paprocie i poszycie z jagód i borówek. Shivan wyciągnął z pochwy miecz, promienie słońca odbiły się od stali.
Młodzieniec powoli szedł w stronę, z której dochodziły odgłosy, właściwie skradał się z uniesioną bronią, gotów zaatakować. Rienna i Tiamuuri uznały podobne środki za zbędne, wyminęły towarzysza i wpadły biegiem między niskie młode sosny i długie, zbrązowiałe źdźbła dzikich traw.
Kiedy obie dziewczyny wypadły z gąszczu, natrafiając na dość szeroką, krętą, częściowo zarośniętą ścieżkę, prawie zderzyły się z mężczyzną, który właściwie wpadł na nie. Nieznajomy o zwichrzonych czarnych włosach, z kilkudniowym zarostem na przybrudzonej twarzy, w poszarpanym odzieniu powalanym błotem i krwią, zatoczył się i upadł na ziemię tuż u ich stóp. Upadł na bok, ale z wyraźnym wysiłkiem próbował się odwrócić i spojrzeć na ich twarze, bełkotał przy tym niezrozumiale, z przerażeniem, podobny w tej chwili do szaleńca.
Rienna pierwsza wyrwała się z odrętwienia i przykucnęła obok leżącego. Zawahała się przez chwilę, czy kontakt z nim nie okaże się zgubny w skutkach, mogła mieć w końcu do czynienia z zakaźnie chorym, przemogła się jednak i ostrożnie chwyciła jego ramię, przekręcając mężczyznę na plecy. Nieznajomy spojrzał na nią z wdzięcznością, jego brązowe oczy, wcześniej rozbiegane, przybrały mniej dziki wyraz.
- Biegnijcie... - wychrypiał – Wy jeszcze... nie ma czasu do stracenia... zdążycie... Musicie zdążyć. Biegnijcie, błagam... ja... one jeszcze żyją...
Tiamuuri pochyliła się i popatrzyła na leżącego ponad ramieniem Rienny. Spróbowała zignorować obecność łowczyni i docierające do niej zewsząd dźwięki i zapachy lasu, koncentrując się jedynie na tym obcym człowieku. Mogła wyczuć jego obecność, zapewne potrafiła też przejrzeć na wskroś jego ciało, chociaż była już pewna, że nie będzie to tak proste jak w ╫ϞΛð'∩≈ι.
Dalej, Ð¥µ°Ŋℓ»πə. Twój umysł stale odczuwał to wszystko przez ponad piętnaście wieków, z pewnością tego nie zapomniał...
Drzewna bezwiednie zacisnęła pięści i wstrzymała oddech. Coś w jej umyśle zaskoczyło, na chwilę mgła towarzysząca dziewczynie od czasu przebudzenia rozrzedziła się, pozwalając jej odczuwać w pełni. Mogła przez ten krótki moment analizować całe otoczenie w promieniu kilkuset stóp, ale chwilowo interesował ją tylko ten człowiek.
Nie był zakaźnie chory ani nawet ciężko ranny, ale dało się wyczuć od niego śmierć. ‡⎈ഘ. I ҩþ·ðœ – zło. Cokolwiek to było, niszczyło go od kilku dni, zarówno fizycznie jak i psychicznie.
- Tiamuuri?
Głos Rienny przerwał ten stan zrozumienia, zdolności percepcji Tiamuuri znów się zawęziły, pozostawiając tylko wyostrzone pięć zmysłów – może wiele dla większości żyjących istot, ale zdecydowanie za mało dla osoby przez setki lat doświadczającej nieporównywalnie więcej.
- Co się dzieje? - spytała dziewczyna niechętnie. Właściwie nie musiała pytać, niemal zdążyła jeszcze to odczuć. Mężczyzna stracił przytomność. Powieki mu opadły, oddech spowolnił i stał się wyraźnie ciężki.
- Musimy zabrać go obozu – powiedziała Rienna niecierpliwie. Pochyliła się jeszcze bardziej, zarzuciła sobie ramię mężczyzny na barki, poczuła w tym momencie nawet przez ubranie tego człowieka znacznie podwyższoną temperaturę jego ciała. Naprawdę nie wyglądało to dobrze. Tiamuuri spróbowała pomóc, chwytając drugą rękę leżącego, ale wtedy z szelestem ścinanych mieczem gałęzi dołączył do nich Shivan. Tiamuuri uniosła głowę, posyłając chłopakowi ciężkie spojrzenie.
- Możesz schować miecz, nasz niebezpieczny przeciwnik nie jest zdolny do ataku – mruknęła zgryźliwie – Pomożesz nam?

***

Savardi przeniosła się wraz z anonimowym chorym bliżej rzeki Lannier, tym samym oddalając się od obozowiska. Elfka zdawała się wiedzieć, że ma niewiele czasu, toteż całkowicie zignorowała wszystko poza człowiekiem, któremu usiłowała pomóc. Poprosiła Riennę o pomoc w przeniesieniu potrzebnych rzeczy, Shivanowi zleciła rozpalenie nad wodą nowego ogniska. Salimar, który akurat w tym czasie znajdowała się w pobliżu, stanął na warcie w pobliżu przebiegającego obok traktu, obserwując z oddali uzdrowicielkę, ale głównie wypatrując oddziałów wroga, które co jakiś czas poruszały się po tych drogach. Gdyby akurat mieli pecha i grupa jeźdźców z południa pojawiłaby się na trakcie, z pewnością bezbronna elfka okazałaby się łatwym celem.
Shivan wrócił do obozowiska, gdzie nie znalazł nikogo oprócz Alavara, siedzącego na trawie, wspartego o swoje juki w pobliżu szałasu, gdzie sypiał.
- Chyba właśnie przyjdzie mi sprawdzić się w roli polowego kucharza – mruknął Shivan, zauważając zimne już popioły po ognisku, zawieszony ponad nimi kocioł, częściowo wypełniony wodą i leżące obok rozwiązane skórzane woreczki z ziołami i przyprawami. Na niektórych z otaczających ognisko płaskich, jasnoszarych kamieni spoczywały plastry pokrojonej bulwiastej rośliny i małe kawałki suszonego mięsa. Wszystkie składniki pozostały tam, gdzie porzuciła je Savardi.
Shivan podszedł do ogniska, stopą przesunął niedopalone resztki chrustu na środek otoczonego kamieniami kręgu, dorzucił kilka świeżych wiązek i wyjął z sakiewki krzesiwo. Rozpalając ogień, myślał o Savardi, często pochylonej nad kociołkiem, przyrządzająco zarówno posiłki, jak i lecznicze wywary i wyciągi z ziół. Elfka chyba nie widziała znacznej różnicy między tymi podobnymi w istocie zajęciami i być może biegłość w jednej dziedzinie wpływała na jej talent w drugiej. Już tak się przyjęło, że młoda panienka Marmillon dbała o to, żeby wojownicy o słuszną sprawę byli zawsze syci, miała do tego talent i była chyba ostatnią osobą, którą dało się posądzić o trucicielskie zapędy.
Chłopak wrzucał składniki do podgrzewającej się powoli wody, nie zwracając większej uwagi na kolejność. Nie uważał, żeby miało to większe znaczenie. Przelotnie pomyślał, że gdyby była tu Tiamuuri czy Rienna, uznałyby, że jest wręcz przeciwnie. Obie dziewczyny znajdowały się jednak ponad staję dalej i usiłowały wspierać Savardi w jej cichej walce.
Spotkany w lesie mężczyzna umierał. Pomimo wysiłków uzdrowicielki, jego godziny wydawały się policzone. Miał wysoką gorączkę, chwilę po tym, jak Savardi zdjęła z niego zniszczone odzienie i obmyła go w rzece, obudził się, nie miał jednak kontaktu z otoczeniem. Mówił coś niezrozumiale, mamrotał sam do siebie, nie był w stanie odpowiadać na pytania dziewczyn, z których obecności najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy. Savardi poleciła Riennie, by ta podała choremu wywar z butelki z ciemnego szkła, sama w tym czasie przygotowywała kolejny lek.
- Nie sądzę, żeby był chory – mruczała elfka, mieszając drewnianą pałeczką w cynowym kociołku zawieszonym nad ogniem, mniejszym od tego, w którym zwykle przygotowywała strawę.
Tiamuuri tylko skinęła głową. O tym wiedziała od początku.
- To znaczy nie sądzę, że to jakaś zwyczajna choroba – ciągnęła Savardi, wpatrując się w zawirowania na powierzchni szkarłatnej cieczy, w której pływały brązowe drobinki susonych ziół i całe liście – Nie ma też żadnej zakażonej rany. Tylko zadrapania od biegu przez las i ślady kocich pazurów, już sprzed kilku dni. Nic, co mogłoby doprowadzić go do tego stanu.
Żadna z nich nie zwracała uwagi na Riennę, która siedziała w tym momencie pięć stóp za nmi, pomiędzy ogniskiem, a owiniętym w koce mężczyzną, który leżał na trawie. Łowczyni przyglądała się choremu w ponurej zadumie, czując się coraz bardziej niepotrzebna, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że mężczyzna otworzył oczy, które chociaż nadal błyszczały od gorączki, spoglądały znacznie przytomniej. Rienna natychmiast ożywiła się i przysunęła się do jego posłania. Położyła rękę na jego obnażonym ramieniu w instynktownym uspokajającym geście, mężczyzna w odpowiedzi położył na jej dłoni swoją, większą, ciemniejszą i rozpaloną od gorączki.
- Nie macie chwili do stracenia... -wychrypiał. Jego schrypnięty głos się urywał, wargi były suche i popękane – Dla mnie już... Chyba... Nic więcej nie mogłem zrobić.
Savardi spróbowała wstać, ale Tiamuuri powstrzymała ją gestem. Zadaniem uzdrowicielki było w tej chwili przygotowanie lekarstwa, resztą mogły zająć się Taimuuri i Rienna.
Drzewna podeszła do posłania chorego i przykucnęła obok Rienny, tak, że mężczyzna mógł widzieć je obie. Kiedy niespokojne spojrzenie leżącego zatrzymało się na twarzy Tiamuuri, mężczyzna gwałtownie drgnął, ale jeszcze szybciej się uspokoił. Wydawał się coraz bardziej osłabiony.
- Ja... jestem z Grzędników... Tirs się nazywam... Symeon Tirs... - wyszeptał z wyraźnym wysiłkiem. Tiamuuri rzuciła szybkie spojrzenie Riennie. Nie miała pojęcia, gdzie są Grzędniki, słyszała tę nazwę piewszy raz, ale dla łowczyni miejscowość nie była obca. Rienna szybko pokiwała głową, jakby zachęcając Symeona, aby mówił dalej. Obie dziewczyny myślały w tej chwili o tym samym – że chory może powiedzieć, co mu się przydarzyło.
- Napadli nas... Przed świtem, moje córki... - wydyszał Tirs, przymykając oczy.
- Kto? - spytała cicho Tiamuuri. Reakcja Symeona była bardziej gwałtowna niż oczekiwała. Mężczyzna chwycił jej ramiona i silnie pociągnął w swoją stronę.
- Bestie... Zło z samej głębi, potwory! Weszli do chaty, zniszczyli wszystko... moje dzieci... Zabrali dziwczynki z sobą... Tam, skąd...
Urwał i znieruchomiał na posłaniu, przez chwilę miał zamknięte oczy, po chwii otworzył je i puścił ramiona Tiamuuri. Ręce opadły bezwładnie po bokach tułowia.
- Zabije... pokroi... Spotakamy się w piekle. Nie mówili... ja wiem, one zginą, przeze mnie! - mowa Symeona stawała się coraz bardziej chaotyczna, w miarę jak gorączka rosła. Tiamuuri wyczuwała to, natężenie ciepła bijącego od ciała chorego w pewnym momencie wzrosło. Savardi podeszła do posłania od drugiej strony, jedną ręką nieznacznie uniosłą głowę mężczyzny, drugą podała mu do ust niewielką półkulistą glinianą czarkę z wywarem o mocnym zapachu ziół.
- Wypij wszystko – powiedziała cicho – Do końca.
Kiedy naczynie zostało opróżnione, elfka uniosła wzrok i ponad posłaniem spojrzała na towarzyszki.
- Coś czuję, że gorączka nie spadnie zbyt szybko – oznajmniła ponuro – Mogę potrzebować znacznie więcej lekarstwa, ale jeden ze składników jest na wyczerpaniu.
Cofnęła się, usiadła na trawie i długimi smukłymi palcami sięgnęła do jednego z przypiętych u pasa małych skórzanych woreczków. Szybkim ruchem wydobyła ze środka sztywny błyszczący listek, po obwodzie jakby ponacinany i pomarszczony.
- Jest całkiem spora szansa, że to rośnie w Larven. Żywe liście, przed zasuszeniem są...
- Znacznie jaśniejsze – dokończyła Tiamuuri. Elfka spojrzała na nią, w tym momencie na jej twarzy malowało się jednocześnie zaciekawiem i ulga.
- Widziałam tego trochę – wyjaśniła Tiamuuri spokojnie – Mogę ci przynieść więcej,
- Dziękuję – odpowiedziała Savardi i pochyliła głowę. Błyszczący listek wrócił na swoje miejsce. Po chwili elfka znów uniosła wzrok na Drzewną.
- Jeszcze jedno... Zastanawiałam się już kilka razy, ale nie pytałam, teraz to się może przydać... Masz zdolność telepatii?
Wyraz twarzy towarzyszki sprawił, że poczuła konieczność wyjaśnienia.
- No wiesz, czytania myśli i wspomnień. Nie wiem, jak długo z tym człowiekiem będziemy mogły się porozumieć.
- Nie martw się, na tyle po kerońsku rozumiem – odparła Tiamuuri z irytacją. Wiedziała czym jest telepatia, wiedziała doskonale, wiedziała też znacznie, znacznie więcej. Wiedziała. Kiedyś. Przed Ƕҙ⊛ꝼ∂⌅. Utrata tego wszyskiego była w pewien sposób bolesna, dziewczyna miała wrażenie, że została pozbawiona znacznej części swojej tożsamości.
- I muszę cię zmartwić, ale w tej postaci nie potrafię nic takiego. Za późno mnie o to prosisz.
Savardi drgnęła gwałtownie, Tiamuuri z pewną goryczą zauważyła, że tamta jakby cofnęła się przed niewidzialnym ciosem. Chyba wyczuła, że dotknęła wrażliwego punktu. Elfka po krótkiej chwili wstała, obeszła posłanie chorego, usiadła obok Tiamuuri i ujęła jej dłoń.
- Zmieniło się tylko twoje ciało – powiedziała tonem, któremu z całych sił starała się nadawać stanowcze brzmienie – Nie wierzę, żeby tak łatwo było stracić to, co umysł zyskiwał przez setki lat. Po prostu jesteś przekonana, że przebudzenie pozbawiło cię pewnych zdolności. To niewiara i zwątpienie cię blokują. Szok już minął.
Tiamuuri zmusiła się, żeby na nią spojrzeć. Nie była już nawet zła, właściwie nawet nie potrafiła być zła, irytacja bardzo szybko przechodziła w rezygnację.
- Myślisz, że jeszcze będę mogła... - zaczęła, ale Savardi szybko jej przerwała.
- Nie sądzę, że BĘDZIESZ mogła, ale uważam, że cały czas jesteś w stanie. To coś takiego, jakbyś ze strachu zamykała oczy, jednocześnie będąc przekonana, że jesteś niewidoma.
Rienna nie słuchała ich, cały cas wodziła wzrokiem po odsłoniętych fragmentach nagiego ciała Symeona, od noszących znamiona ciężkiej pracy dłoni do mokrej od potu twarzy. Kiedy mężczyzna na chwilę wstrzymał oddech, odruchowo nachyliła się nad nim, w pierwszej chwili niepewna, czy ów człowiek właśnie nie wyzionął ducha. Kiedy jej twarz znalazła się bliżej twarzy Tirsa, ich spojrzenia po raz kolejny się spotkały.
- Moje córki mogą jeszcze żyć – odezwał się chory – Jeśli nie przetrwam... Jeśli ta moc... zabije mnie... Znajdź je. Obiecaj, że znajdziesz je w Larven... u zatrutych źródeł zła.
- Obiecuję – odpowiedziała dziewczyna odruchowo, czując w tym momencie, że robi jej się gorąco zupełnie jakby i jej w zdumiewającym tempie udzieliła się choroba Symeona.

***

Tiamuuri w towarzystwie Shivana udała się do Larven. Nie sądziła, żeby zajęło im to dużo czasu, wiedziała, w jakim kierunku mają się udać.
- I nie wejdziemy za głęboko – powiedziała do młodzieńca, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmieszku, szybko jednak spoważniała. Nie był to najlepszy czas na żarty.
Kiedy przestali widzieć obozowe ognisko, a pogłos rozmów towarzyszy zastąpiły zwyczajne odgłosy lasu, Shivan odruchowo napiął się jak struna. Starał się nie okazywać tego na zewnątrz, żeby nie sprowokować Drzewnej do kolejnych kpiących uwag na temat rodzaju ludzkiego. Nie uważał, że się boi, po prostu zachowywał czujność. To nie był jego teren, czuł się w starej puszczy jak intruz, nieproszony gość, któremu na każdym kroku coś zdawało się pokazywać, że jest niemile widziany i najlepiej zrobiłby wycofując się w stronę traktu. Pajęczyny błyszczące od drobnych kropelek rosy wyłaniały się na ich drodze jak magiczne bariery, gęsty mech pod nogami czasami okazywał się kryć zagłębienia w gruncie, albo coś znienacka pierzchło spod nóg. Pierwszą myślą chłopaka było wówczas wspomnienie ofiar czarnych owadów, przez Savardi nazywanych tarcznikami, a w języku natury mających inne, trudne do zapamiętania i powtórzenia określenie. Zginąć na wojnie to chwała, paść trupem w lesie z powodu owada – strasznie glupia śmierć.
Tiamuuri szła jak prowadzona kmpasem, jakiś instynkt pozwalał jej omijać drobne przeszkody. Mimo wszystko musiała mieć zmysły nieporównywalnie czulsze od ludzkich.
Teren obniżył się, a drzewa przerzedziły. Warstwa ściółki i mchu była poszarpana, kilka metrów dalej urwała się, zastąpiła ją jasnoszara pylista ziemia. Zbliżali się do koryta wyschłego strumienia, w znacznej części wypełnionego jeszcze gęstym zielonkawym błotem. Z nieprzyjemnie wyglądającej i pachnącej mazi wyrastały pojedyncze smukłe łodygi kilku gatunków roślin, między rosnącymi bliżej siebie rozpościerały się pajęczyny. Leżące blisko siebie, cześciowo jeden na drugim martwe pnie obalonych wiatrem drzew tworzyły coś w rodzaju rozpadającego się naturalnego mostu albo tamy ponad błotną rzeką. Tiamuuri skierowała się właśnie w tę stronę, częściowo zbiegając, częściowo osuwając się po piaszczystym zboczu. Dziewczyna pochyła się ponad najbliższym pniem, odsunęła część suchych gałęzi i zajrzała między martwe drzewa. Kępka czepnych łodyg ze sztywnymi, błyszczącymi listkami o poszarpanych brzegach znajdowała się za pierszym pniem, nieco dalej w stronę dawnej rzeki było kilka kolejnych. Nie odwracając się, Tiamuuri przywołała Shivana gestem ręki i nie czekając, zaczęła zrywać liście z najbliższej łodygi. Shivan wdrapał się na pień i przeszedł po nim na kolana, potem położył się na brzuchu i sięgnął w głąb.
Tiamuuri, korzystając z tego, że chłopak na nią nie patrzył, spojrzała na dłuższą chwilę na tył jego głowy, skryty pod bujną jasnobrązową czupryną. Spróbowała myślami dotrzeć do jego myśli, wyobrażała sobie, że posyła z umysłu strumień wpływający w czaszkę chłopaka, ale nie odczuła żadnego efektu. Pierwszy raz próbowała robić to w ten sposób, właściwie przekonana, że to nie ma sensu. Wcześniej robiła to inaczej. Była Ꝼ∂Ɯœ°, w naturalny sposób stopioną z Δ·ҩþīҺð, do którego należała, poprzez który jej myśli mogły płynąć podobnie do rzeki w korycie, jednym z wielu, tworzących wspólną sieć. Nie potrzebowała do tego żadnych sztuczek, było to po prostu tak oczywiste jak oddychanie.
Powstrzymała zirytowane prychnięcie i znów pochyła się, sięgając do głębiej rosnących odnóg. Czasem zdarzały jej się przebłyski, tak? Nawet nie potrafiła przypomnieć sobie, co je wywoływało i czy miała na to jakiś wpływ, to po prostu działo się nieoczekiwanie i trwało bardzo krótko.
Błyszczące i jak się okazało, dość ostre listki, powoli wypełniły sakiewkę, którą Tiamuuri przywiązała przy pasie. Dziewczyna weszła na pień i spróbowała sięgnąć do innych pędów, wijących się pomiędzy kolejnymi martwymi paniami, ale znieruchmiala w połowie ruchu, z wyciągniętą ręką.
Wydawało jej się, że słyszy tętent kopyt, na razie najwyraźniej daleko, ale chyba się zbliżał.
- Shivan, jadą w naszą stronę – odezwała się niepewnie do pleców młodzieńca, który zdążył już przeczołgać się prawie nad samo błotniste koryto rzeki. Shivan usiadł i powoli odwrócił się w jej stronę.
- Skąd wiesz? - spytał. Odruchowo zaczął nasłuchiwać, ale nic nie usłyszał. Jeszcze nie. Minęło kilka minut, zanim i do niego dotarły odgłos kopyt, słumiony przez leśną ściółkę, w którą uderzały.
Chłopak zeskoczył z pnia, jakoś zdołał zachować równowagę na osuwającej się ziemi i położył ręką na rękojeści sztyletu. Nie wyciągał broni, na razie tylko czekał.
- Chyba tylko jedna osoba – odezwał się niepewnie. Nie słyszeli rozmów, odgłos kopyt wydawał się także dość równy, zatem mogli spodziewać się samotnego jeźdźca. Shivanowi przeszło przez myśl, że nikt normalny nie wjechałby konno do Larven.
- Hej! - dobiegł ich nieoczekiwanie okrzyk Rienny, po czym pomiędzy drzewami pojawiła się łowczyni, dosiadająca swojej siwej, czarno nakrapianej klaczy. Najwyraźniej dziewczyna wybrała inną drogę, możliwe, że szukała ich od dłuższego czasu wśród starych drzew, bo nadjechała z przeciwnej strony dawnej rzeki. Zbliżyła się do nich na tyle, na ile pozwalał jej teren, zatrzymała się, kiedy ziemia pod końskimi kopytami zaczęła się osuwać, wtedy Rienna zrobiła niecierpliwy przywołujący gest.
- Możecie wracać – oznajmiła ponuro – Już nie ma pośpiechu. Ten człowiek... Tirs... nie żyje.
Tiamuuri smętnie spuściła wzrok na przymocowaną u pasa sakiewkę. Właściwie żadne z nich nie zawiniło, ale dziewczyna poczuła, ża zawiodła. Może było za późno, może potrzebowali silniejszych medykamentów...
Wracali prawie w milczeniu, Rienna jechała wolno, aby towarzysze mogli dotrzymać jej kroku. Tiamuuri próbowała zadawać pytania, czuła, że Riennę tak samo zastanwia tajemnicza przyczyna śmierci mężczyzny.
- Myślisz, że to jakiś rodzaj zabójstwa? - spytała – Mówił o potworach... Myślałam w pierwszej chwili, że chodzi mu o Wirgińskich żołnierzy, którzy wtargnęli do jego chaty, ale teraz myślę, że to...
- Czarna magia? - Rienna uśmiechnęła się kwaśno. Tiamuuri pokiwała głową.
- Może napadł go jakiś nekromanta czy inny... jak to się po waszemu mówi... odszczepieniec? Porwał albo zabił jego dzieci, a na niego rzucił jakiś urok, kiedy Symeon się bronił.
- Coś w rodzaju trucizny o opóźnionym działaniu?
Tiamuuri znów przytaknęła. Coś kotłowało się w jej umyśle, jakieś mgliste skojarzenia. Potwory. Czarni magowie niekoniecznie byli ludźmi, istniały mroczne elfy, gobliny. Wampiry chyba z wyglądu tak się nie różniły... Czy to miało jakieś znaczenie?
Drzewa przerzedziły się, ściółkę zastępowała stopniowo soczysta zielona trawa. Przed trójką przyjaciół wyrosły kryte skórą szałasy, zbudowane z dwóch plecionych z gałęzi ścian, pochylonych ku środkowi i łączących się na górze. Ognisko ledwie się tliło, obok kręgu z płaskich kamieni stał kocioł z resztkami zupy.
Alavar i Salimir stali nieco dalej, w pobliżu Savardi, owijającej w płótno podłużny kształt. Zwłoki Symeona Tirsa. Najwyraźniej reszta obozu także dopuszczała jako najbardziej prawdopodobną przyczynę śmierci zły urok, bo nie wyglądało na to, że ktokolwiek obawia się zarażenia.
- Musimy oddać ciało krewnym – odezwała się uzdrowicielka, kiedy Shivan, Tiamuuri i Rienna znaleźli się bliżej.
- Wiemy przynajmniej gdzie mieszkał... - mruknął niepewnie Salimir.
- Czyli ktoś z nas powinien udać się do Grzędników ze zwłokami i odszukać Tirsów – powiedział Alavar. Wyraźnie miał ochotę jak najszybciej usunąć ciało Symeona z obozowiska, może podświadomie uznając, że obecność zwłok stanowi zły omen, mogący sprowadzić jakieś nieszczęście. I bez tego partyzanci oglądali z bliska śmierć znacznie częściej niż by sobie tego życzyli.
- Rienna? - Alavar odwrócił się do młodej łowczyni – Czy dałabyś radę przetransportować konno ciało tego nieszczęśnika?
Mężczyzna uważał, że dziewczyna nie będzie miała z tym problemu, w porównaniu do tego, jak zwykle szarżowała konno, niejednokrotnie narażając się na utratę zdrowia lub życia, takie zadanie nie powinno sprawić większych trudności. Tak jak się spodziewał Rienna zgodziła się bez wahania.

***

Na pogrzebie Symeona Tirsa, który odbył się dwa dni później była obecna czwórka z nich – Savardi, Tiamuuri, Shivan i Rienna. Trzymali się na uboczu, nieco dalej od mieszkańców wioski, dalszych krewnych i przyjaciół zmarłego. Widzieli, że ludzie spoglądają na nich ukradkowo, właściwie na niemal każdej twarzy malowały się mieszane uczucia, miejscowi czuli wdzięczność za okazaną Symeonowi pomoc, jednocześnie wydawali się podejrzliwi, ale także znużeni i zniecierpliwieni. Dziewczyny miały na sobie proste długie suknie z ciemnego, grubego materiału, Shivan natomiast przywdział na tę okazję swoją skórzaną zbroję Gryfiego Jeźdźca, nie miał przy sobie wprawdzie broni, ale widok członka zakonu w wiosce zdecydowanie nie mógł dobrze wpłynąć na ciężką atmosferę tego dnia. Mieszkańcy tych terenów i bez podobnych przypomnień mieli świadomość, że wojna wciąż trwa, a granice Wirginii wcale nie są tak odległe.
Symeon okazał się wdowcem, mieszkającym z dwiema córkami, jeszcze dziećmi, nieco w oddaleniu od pozostałych zabudowań wioski, bliżej młyna, w którym pracował wraz ze swoim bratem, Natanielem. Mężczyzna ów wraz z rodziną także był obecny, Tiamuuri przyglądała się mu, mimowolnie porównując wygląd jego i zmarłego brata. Drugi z Tirsów także był dobrze zbudowany i ciemnowłosy, chociaż strzygł się nieco bliżej skóry i zapuszczał wąsy, miał też podobnie duże dłonie. I także miał co najmniej jedną córkę, pomyślała Tiamuuri widząc przy boku mężczyzny małą dziewczynkę, może ośmioletnią, z cienkimi warkoczykami, wtuloną w bok ojca. Małżonka Nataniela, blada, o twarzy ściągniętej bólem, stała nieco dalej.
Tiamuuri nie musiała czytać w myślach, żeby domyślać się, co najbardziej dręczy to małżeństwo – córki Symeona zniknęły bez śladu, zostały porwane właściwie bez żadnych świadków.
Poza Symeonem, pomyślała Drzewna ponuro. A on już nic nie powie.
Przyszło jej do głowy, że właśnie dlatego ten człowiek musiał zginąć, sprawca nie chciał zostać odnaleziony.
Po ostatnich modlitwach nad świeżo usypanym kopcem ziemi mieszkańcy wioski zaczęli się rozchodzić. Kiedy tłum znacznie się przerzedził, podszedł do nich Nataniel. Zaczęła się wymiana uprzejmości, partyzanci wyrazili ubolewanie, powtarzając, że jest im przykro, Nataniel, a później także jego małożonka dziękowali Savardi za to, że próbowała ocalić ich krewnego. Elfka wyglądała tak, jakby te słowa sprawiały jej jeszcze większy ból, Tiamuuri przypuszczała, że tamta obwinia się o to, że nie postarała się bardziej.
Spojrzenie Nataniela na chwilę zatrzymało się na twarzy Tiamuuri, dziewczyna pomyślałą wtedy, że zaraz zostanie o coś zapytana, ale młynarz w tym momencie szybko się odwrócił. Drzewna zrozumiała od razu. Ten człowiek, podobnie jak pozostali mieszkańczy Grzędników, nigdy nie mieli okazji oglądać takich jak ona. Być może dla Tirsa była to jedyna w życiu okazja przyjrzenia się drzewożytowi z bliska i pomimo nieprzyjemnych okoliczności, ciekawości, naturalnego ludzkiego odruchu nie dało się tak łatwo stłumić. Córka Nataniela, początkowo nieśmiało trzymająca się za plecami rodziców, także coraz śmielej przyglądała się Tiamuuri, w końcu pokonała dzielące je kilka stóp i podeszła do dziewczyny. Tiamuuri położyła jej rękę na ramieniu. Jeżeli tak niewiele wystarczało, żeby trochę uspokoić dziewczynkę...
Kątem oka Tiamuuri obserwowała jak Savardi i Shivan rozmawiają z oszołomiona panią Tirs. W tym czasie Nataniel wziął Riennę na stronę, oddalili się niemal do bielonego muru otaczającego cmentarz.
- Co się dzieje? - spytała Tiamuuri. Shivan w odpowiedzi wzruszył ramionami, pani Tirs powoli odwróciła głowę w stronę męża.
- Nataniel – odezwała się martwym, wypranym z emocji głosem. Mężczyzna oparł się ręką o mur i spojrzał w stronę pozostałych.
- Ty możesz wrócić do domu – odezwał się – Ale mnie chyba przyjdzie wyruszyć w drogę.
Pani Tirs wyglądała, jakby jej twarz była całkiem pozbawiona krwi. Uniosła ręce do piersi, gdzie je zacinęła.
- Co to ma znaczyć?
- Wiesz, że Symeon mówił przed śmiercią, że dziewczynki jeszcze żyją – odrzekł Nataniel spokojnie. Wydawał się najbardziej opanowany z nich wszystkich, chociaż to właśnie dla niego, jako najblższego krewnego nieszczęsnego Symeona, strata teoretycznie była najbardziej dotkliwa.
- Ale ta młoda dama, córka Gorga z Królewca, twierdzi, że mój brat powiedział coś jeszcze. Porywacze zabrali jego córki do puszczy Larven, z jakiegoś powodu chcąc utrzymać je przy życiu, przynajmniej przez jakiś czas. Mieli zabrać je do miejsca, które Symeon nazwał źródłem zła i określił jako zatrute. A ta młoda dama złożyła mu obietnicę, że wyruszy na ich poszukiwanie, jeśli on sam nie zdoła.
Pani Tirs rzuciła szybkie spojrzenie Tiamuuri, potem Riennie, jednak ich miny mówiły aż nadto wyraźnie, że żadna z nich nie wie, o czym brat Symeona mówił. Jeżeli naprawdę coś takiego miało miejsce, nie było świadków.
- Ty pójdziesz szukać ich w Larven? - zwróciła się do męża, który z powagą skinął głową.
- To chyba jasne. Jesteśmy ich najbliższą rodziną i jestem to winien Symeonowi. Dziękuję ci, Rienno, córko Gorga – zwrócił się do Rienny, po czym znów spojrzał na żonę - Jeżeli istnieje jakakolwiek szansa, że odnajdziemy je żywe, nie możemy się poddawać.
Nataniel dał krok do przodu, jego małżonka przypadła do niego i objęła go, wtulając głowę w silne ramię mężczyzny. Nie szlochała, nie wydała z siebie żadnego dźwięku, po prostu znieruchomiała w tej pozycji, pozwalając się objąć. Stojąca kilka kroków dalej Rienna Malaxit przyglądała im się spokojnie. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, po prostu wydawała się w tym momencie doskonale wiedzieć, co robi i co robić należało. Musiała działać. Jak mężczyzna.





[Ogłoszenia parafialne: •postanowiłam sobie zdążyć przed urodzinami i się udało, hah ;-) Szkoda tylko, że znów w środku nocy, zamiast teraz iść spać i wstać wcześniej rano, ale nienawidzę wstawać wcześnie.   •Nie wiem, ile jest błędów, bo LO Writer nadal uparcie odmawia podkreślania, nie wiem czemu, nie powiedział mi ;-) Naprawić draństwa nie umiem, więc błagam o wybaczenie, jeśli coś jest nie tak.    •Wiem, że inne postacie mają w kalendarium daty urodzenia, jeśli się nie mylę; kiedyś datę urodzenia Tiamuuri tam dodam, ale to już po tym jak napiszę opowiadanie, w którym odzyska wspomnienia sprzed stania się drzewem. Muszę zrobić coś pokrętnego po prostu. Jak tytuł wskazuje, dalsze części będą. Coś jeszcze miałam wspomnieć o dodaniu czegoś do map w najbliższym czasie, ale w tym momencie nie pamiętam ;-)]

5 komentarzy:

Szept pisze...

W końcu.
W końcu znalazłam chwilkę, by przeczytać notkę. :D Pod pewnymi względami nie ma niespodzianki. Poziom równie wysoki jak poprzednich.
I to wspomnienie o czarnej magii. Jestem jak najbardziej zainteresowana tą tematyką.
Wiesz Tiamuuri, przez całe studia twierdziłam, że noc to najlepsza pora dnia. Nadal tak twierdzę :P
Błędów nie wyłapałam, ale ten dzień był długi i zabiegany, więc... Poza tym, ze mnie słaby korektor.
W kalendarium daty owszem, są. Jakoś tak wyszło no i łatwiej było w ten sposób usystematyzować wiedzę. Chociaż ja wciąż nie pamiętam, ile lat mają moi. W razie gdybyś miała coś tam do dodania, śmiało.
Jak ci się przypomni o mapach, to też wal. Chodziło o mapę główną, szczegółowe? Może o Grzędniki?
I znów bez niespodzianki, czekam na ciąg dalszy. By go znów w swoim tempie przeczytać.

Anonimowy pisze...

[Hahahah, teraz to nie pamiętam, o którą mapę. Chyba, że chodziło o to, co dalej, ale to też zrobię razem z datami, jak się akcja rozwinie do momentu odzyskania wspomnień. To jedno co w tym momencie pamiętam.
Interesujesz się czarną magią? Tylko w teorii czy praktykujesz i eksperymentujesz ;-) ?
Z nocą, to chyba teraz rekordy biję. Ale nie odpisuję teraz na wątki, bo z moim rozmiękczonym mózgiem wyszłoby nie to co trzeba. Jutro odpisy powinny być, jak coś, to niech mnie inni autorzy skłonią zdecydowaną perswazją.]

Szept pisze...

[Tylko w teorii, bawiąc się różnymi jej wizjami, trochę nawet tu na blogu, z racji wtrącania tu i ówdzie czarnych magów. Ale to dużo bardziej oparte na mieszaninie wyobrażeń plus moich własnych wizjach niż na tym, co znajdzie się w necie pod hasłem "czarna magia".
Przyznam się, że kiedyś zdarzało mi się siedzieć nawet i do 4... ale te czasy dawno minęły i praktykowane to było raczej wtedy, gdy nie musiałam zasuwać rano na 8.
Jak ja nie lubię wczesnego wstawania :(
Tutaj autorzy nie trzymają się ściśle terminów - widać po mnie. A czekanie ponoć wyostrza apetyt.]

Nefryt pisze...

Wreszcie znalazłam chwilę, żeby na spokojnie przeczytać. Poziom rzeczywiście wysoki, ładne opisy. Ciekawi mnie, czy to rzeczywiście czarna magia, a jeżeli tak, to kto za tym stoi, kto (co?) jest potworem.

Anonimowy pisze...

LESCOVAR

Bardzo fajnie napisane, jest kilka błędów interpunkcyjnych i z tego co zauważyłem dwie literówki. Druga część wymiata. Świetne opisy. prawie jakbym tam był. Początek jednak nie przypadł mi do gustu bo nie ma za bardzo charakterystyki postaci ani miejsca. Jak wprowadzasz postaci to zgodnie ze sztuką, należałoby zrobić ich charakterystykę. Kto to, skąd, co tu robi itp. Zachowana jest jedność miejsca i czasu to duży + Dla mnie trochę mało przymiotników. Przymiotniki ubarwiają tekst powodując lepszą jego plastyczność w głowie czytelnika. W sumie na razie cz. magia jeszcze za bardzo nie pokazała swojej mocy na bohaterach, ale jak mniemam wszystko przed nami. No i jak dokonasz przedstawienia postaci i opiszesz dobrze miejsca akcji, to już będzie się czytało jak Sapkowskiego :)

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair