Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Z cyklu Wygnanie:
Część II: Odtruwanie

czerwiec, 12 rok Ery Świetlnych Dni

Księżyc zaszedł za ciężką, wolno sunącą po nocnym niebie chmurę. Mrok zgęstniał i tylko blask wątłego płomienia świecy rozganiał ciemność. Ogarek stał za omotanym pajęczynami oknem o powybijanych gomółkach. Bijąca od języka ognia łuna muskała ołowiane ramy, szklane szczerby i osypujące się z tynku mury.
Alaryk przystanął w progu drzwi wychodzących na balkon, zawieszony nad zdziczałym ogrodem. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o futrynę. Noc była, nawet jak na środek lata, bardzo ciepła.
Tuż obok cicho przefrunął nietoperz.
Medyk wciąż słyszał słowa Meryna, słowa pełne naiwnej nadziei. Wyciągnij go z tego, powiedział. Nie musiał zresztą mówić. Jego twarz na moment przybrała taki wyraz, że Al nie potrafiłby tego opisać komuś, kto tego nie widział.
Niedaleko rozdarł się ochryple spłoszony lelek. Dzikie za dnia Nyrax nocą dziczało jeszcze bardziej.
Skrzypnęły zamykane drzwi. Miękkie kroki, tłumione zeżartymi przez mole dywanami, wybrzmiewały głucho w ciszy uśpionego domu.
Alaryk wdrapał się po drabinie na niski, duszny, osnuty pajęczymi nićmi stryszek. Gdy uchylił ciężką klapę, uderzył go intensywny zapach suszonych ziół. Przedarł się przez gęsto zwisające z belek szeleszczące pęki, aż odnalazł długie łodygi o poskręcanych kwiatostanach. Zerwał kilka oliwkowozielonych, suchuteńkich prętów, wywołując deszcz drobnych, białych płatków.
Trąc składniki w moździerzu, ciągle słyszał głos szermierza. Głos kogoś bardzo niepewnego, czy na pewno chciał powiedzieć to, co właśnie mówił.
- Proszę, porozmawiaj z nim.
- Rozmowa nic tu nie da, Meryn – odpowiedział temu wspomnieniu jego własny głos. – Jeszcze nie teraz.
- On ma naprawdę silną wolę – upierał się Mer. – Pije, bo jest przekonany, że musi, że nic innego mu nie zostało. Pogadaj z nim. Wiem, że potrafi sam się z tego wygrzebać.
Alaryk nie odpowiedział. Naprawdę, naprawdę chciał w to wierzyć.
Znał Kargiera lepiej niż ktokolwiek i właśnie dlatego przemawiała przez niego niepewność. Wahał się. Tu chodziło o jego przyjaciela, który nie raz go już z podobnego dna wyciągnął. Który nigdy nie przebierał w słowach, który mówił to, co powiedzieć było trzeba i robił to, co trzeba było zrobić.
Al nie chciał angażować w to emocji. Nie chciał ryzykować, że to spaprze. Nie mógł sobie na to pozwolić.
- Cholera – powiedział wtedy do siebie Meryn. – Gdybym tylko zjawił się wcześniej...
Tak, w tym momencie kazał mu milczeć. Nie było sensu roztrząsać tego, co by było, gdyby. Stało się jak się stało. Musieli radzić sobie z tym, co mieli.
Poza tym... Czy to by coś dało? Ochroniliby go przed samym sobą? Ile razy powtarzali mu, że ma z tym skończyć, bo inaczej to skończy z nim?
A może powinni byli być bardziej stanowczy? Może to wszystko ich wina? Może...
Medyk westchnął ciężko. Zatrzymał się pod samymi drzwiami prowizorycznej, przewidzianej na jednego pacjenta infirmerii i zapatrzył się w kubek parującego odwaru. Przed oczyma przewijały mu się wszystkie podobne przypadki, jakie zdołał spamiętać. No właśnie. Myślał o przypadkach, nie ludziach. Tu było inaczej. To nie był ktokolwiek, to był przecież Karg…
Cholera.
Nacisnął klamkę.
Otworzył drzwi najciszej jak pozwalały na to nieużywane przez lata, oberwane zawiasy i wśliznął się do środka.
Siennik był pusty, koc wywleczony na podłogę. Medyk zastygł w bezruchu i przez chwilę niepewnie rozglądał się po izbie. Jego uszu dobiegło skrzypnięcie podłogi, a zaraz potem, gdy słuch bardziej się wyczulił – szybki, urywany oddech. Al przeszedł kilka ostrożnych kroków i, stojąc na samym środku alkowy, w końcu go dostrzegł. Bardzo, bardzo powoli przemierzył dzielącą ich odległość i przyklęknął tuż obok niego. Kargier siedział skulony w kącie między łożem a ścianą, kurczowo obejmując się ramionami. Wbił wzrok w sobie tylko znany punkt na suficie, a źrenice miał tak rozszerzone, że niejeden nieprzyzwyczajony do takich widoków zdrowo by się zląkł.
Alaryk zmarszczył brwi. Odnotowywał spostrzeżenia w pamięci i chłodno kalkulował.
Jest tak, jak mówił Meryn, pomyślał. Znaczy: źle.
- Pij – polecił, przytykając mu kubek do ust. Kargier upił dwa łyki, przy trzecim się zakrztusił. Spróbował jeszcze bardziej wcisnąć się w swój kąt, przy tym nie przestając wpatrywać się w sufit.
- Precz… – jęknął, chowając głowę między drżące ramiona i niespodziewanie zanosząc się szlochem. Alaryk ponownie zmusił go do wypicia. Tym razem mężczyzna pochwycił kubek, wyrwał go i wychylił do dna. Medyk odebrał mu oplecione kurczowo zaciśniętymi palcami naczynie i odstawił je na podłogę. Położył mężczyźnie rękę na ramieniu, drugą chwycił jego roztrzęsioną dłoń. Nic więcej nie mógł zrobić. To nie była jego wojna. Mógł pomóc mu ją wygrać, ale nigdy nie mógłby wygrać jej za niego.
Wojna... Tak, użył odpowiedniego słowa. Powinien był jeszcze dodać, że ta wojna będzie wieczna. Z tego się nigdy do końca nie wychodzi.
Po chwili wydającej się być wiecznością Kargier ułożył głowę na ramieniu i zapadł w lekki, niespokojny sen. Przyklejona do niego lniana koszula unosiła się i opadała drżąco, jakby jej właściciel walczył z samym sobą o każdy oddech. Wywar – nieco słabszy niż ten zazwyczaj przyrządzany dla pacjentów przygotowywanych do operacji – zrobił swoje. Medyk zarzucił sobie rękę przyjaciela na szyję i powoli podniósł go z podłogi. Wzdrygnął się, gdy ten parsknął śmiechem. Że przez sen niby...?
Czym prędzej położył go na sienniku, przekręcił na bok i przykrył kocem. Wydłużonym krokiem wyszedł z alkowy. Musiał zaparzyć sobie melisy nim przesiedzi całą noc w tej izbie. Najlepiej cały dzban. Nawet jego nerwy miały swoją wytrzymałość.
Alaryk drgnął, otworzył oczy. Podniósł głowę ze zdrętwiałego ramienia i potoczył jeszcze nie do końca przytomnym spojrzeniem po pokoju. Skrzywił się, gdy dotarło do niego, że przyłapał się na drzemce. Rozmasował zesztywniały kark.
Horyzont jeszcze się nie rozjaśnił, panowała idealna cisza. Słowa, choć wypowiedziane bełkotliwym szeptem, były w tej ciszy słyszalne i zrozumiałe.
- Nie, nie teraz... – westchnął Kargier nim targnął nim kolejny dreszcz. – To było później. Dużo później. A to... – Chrapliwie wciągnął powietrze. – To tylko przypadek. Biegnij, Mer... Wrócą...
Medyk nie zmrużył oka do samego świtu.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało Ala z czujnego półsnu. Mężczyzna podniósł wzrok na wchodzącą do pokoju Niemstę.
Jak zawsze schludnie odziana i uczesana w ciasny warkocz. Nawet w tej przydużej, nieco za długiej sukni wyglądała dobrze. Spięła ją podkreślającym talię paskiem i umiejętnie ułożyła materię. Szeroki dekolt wykrojony w łódkę nieco odsłaniał kształtne ramiona. Określenie “piękna” nie byłoby pierwszym, które przyszłoby do głowy komuś chcącemu ją opisać. A mimo to czuło się, że potrafiła okręcić sobie wokół palca każdego, gdyby tylko chciała. W jej ruchach było coś szlachetnego, jakaś niewymuszona dostojność. Stąpała miękko, pewnie. Gesty sprawiały wrażenie wystudiowanych i dokładnie przemyślanych. Wyrachowanie czy po prostu odmienny sposób bycia?
Na jej lewym oku bielił się opatrunek. Przytrzymujący go bandaż ukryła pod opadającymi na czoło długimi pasmami wyplecionych z warkocza włosów.
Niemsta przysiadła na krawędzi łoża, ostrożnie, by nie obudzić Kargiera. Odgarnęła mu z czoła zwilgotniałą, przydługą grzywkę. Nad zakopanym w koc, niknącym w zapadniętym sienniku mężczyzną wisiał ostry zapach przepoconej koszuli.
- Wolałem, żeby najgorsze przespał – odezwał się cicho Alaryk, kłamiąc na wszelki wypadek, jeszcze zanim Niemsta zdążyła o cokolwiek zapytać. – Żeby porządnie wypoczął i zebrał siły.
Najgorsze miało dopiero nadejść.
Między zsiniałymi powiekami błysnęły oczy – przekrwione i nierozumiejące tego, co widzą. Kargier odetchnął głęboko i na wpół świadomie wtulił się w dłoń Niemsty. Kobieta wzdrygnęła się mimowolnie, ale nie spieszyła się z cofnięciem ręki.
Role się odwróciły. Teraz to on był bezbronny. To on był bezradny, otumaniony przez chęć napicia się, ograniczony do jednego pragnienia, całkowicie zdany na innych. To on potrzebował pomocy.
Niemsta z jakiejś nieznanej sobie przyczyny zapragnęła być tą, od której się tej pomocy oczekuje.
- Nie możesz się dać w to wciągnąć – odezwał się po chwili milczenia medyk, wyrywając ją z rozmyślań. Wziął do ręki pióro i nożyk. – Wiem, że to trudne stać z boku, ale...
- Wiem – przerwała mu. – Ale tak mu nie pomogę – dokończyła. Nie kpiła, nie przedrzeźniała. Była najzupełniej poważna.
Alaryk pokiwał głową, po czym zabrał się za ostrzenie pióra.
- Idź do siebie, połóż się – odezwała się po chwili Niemsta. – Widać po tobie, że nie spałeś całą noc.
Zawahał się.
- W razie czego zawołam cię – zapewniła, oglądając się na niego.
Zaczął rozglądać się za nakrętką od kałamarza, w którym od dobrych paru godzin zasychał inkaust. Przy okazji zbierał ze stołu czyste kartki.
- Zostaw to – nakazała kobieta tonem kogoś, kto nie życzy sobie sprzeciwu. – Masz odpocząć.
Alaryk zrozumiał, że pokonano go jego własną bronią. Posłusznie odłożył wszystko na stół i wyszedł.
Kolejna kreska, której towarzyszył chrobot przeciąganego po papierze, niedawno naostrzonego pióra. Przetarcie zamykających się, ciężkich od niewyspania powiek. Stuknięcie odwracanej klepsydry. Kreska. Szelest przekręcanej stronicy. Stuknięcie. Kreska.
- Co czytasz?
Alaryk podniósł wzrok znad czytanego opasłego, przeżartego przez kurz i mole tomiszcza. Kargier był blady, oczy miał podkrążone i nadal wyglądał, jakby przed chwilą wytoczył się z rynsztoka, ale przynajmniej był przytomny.
Milczenie trwało nadal. Al zastanawiał się, jak Kargier zareaguje, kiedy zobaczy Niemstę. Każde z nich robiło co mogło, nikt nie szczędził wysiłków, nikt się nie zawahał. Wydawało się, że wszystko zrobili dobrze, ale mimo to oka nie udało mu się uratować. Niemsta miała ogromne szczęście, że nie zmiażdżyło jej czaszki.
- Traktat o anatomii – odparł w końcu na wiszące w powietrzu pytanie.
- Ty? Czytasz o anatomii? – Kargier uniósł się na łokciu. Musiał upewnić się, że to nie żart.
- Niezła zabawa. Jeśli przesypie się cały piasek w klepsydrze, a ja nie parsknę śmiechem, stawiam kreskę – wyjaśnił rozparty w fotelu cyrulik, cały czas zachowując śmiertelną powagę.
- Kto to napisał? – dociekała niedawna zawartość rynsztoka, jak na niedawną zawartość rynsztoka zaskakująco wnikliwie.
Medyk bezradnie rozłożył ręce.
- Nie podpisał się, zapewne dla własnego bezpieczeństwa. Obstawiam, że wołali go Herezjarchą z Ciemnogrodu.
Zdążył przeczytać pół linijki nim padło kolejne pytanie.
- Jest Meryn?
Pokręcił głową.
- Ma coś pilnego do załatwienia w Etir – odrzekł, nie podnosząc wzroku znad studiowanej karty. – Wyjechał razem z...
- A Vince?
- ... razem z Vincentem.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza.
- Była tu?
Alaryk zmierzył Kargiera długim, badawczym spojrzeniem.
- Była – odparł krótko.
- Długo? – nie dawał tamten za wygraną.
Al zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, przygryzając koniuszek pióra.
- Długo – odrzekł w końcu, przytakując sobie skinieniem głowy.
Ocknął się, odganiając niespokojny, męczący sen.
Odetchnął głęboko przez spierzchnięte usta. Otworzył piekące, przekrwione, obrysowane sinym fioletem oczy. Skopał z siebie koc i zaraz zadrżał z zimna.
Podniósł się do pozycji półsiedzącej, po czym chwycił gliniany kubek, tkwiący nęcąco na postawionym nieopodal niskim zydlu. W drodze do ust z naczynia pociekło kilka strug przejrzystej wody, która, emanując przyjemnym chłodem, spłynęła po rozpalonej gorączką dłoni. Mężczyzna chciwymi haustami opróżnił naczynie do połowy. Dźwignął się z siennika, podkurczył nogi i oplótł je ramionami. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się bez żadnego konkretnego celu w wypełniającą naczynie ciecz, zaciskając na kubku zbielałe palce, aż w końcu rzucił nim o przeciwległą ścianę. Rozświetlony promieniami słońca pokój przecięła połyskliwa wstęga wody. Wypalona glina chrupnęła o mur i rozpadła się na ostre skorupy, które z brzękiem opadły na podłogowe klepki.
- Ejże.
Kargier wzdrygnął się, czemu towarzyszyło ciche westchnięcie zaskoczenia. Jego spojrzenie pospiesznie omiotło pokój, aż spoczęło na przyglądającej się mu Niemście. Kobieta siedziała w odległym kącie, w plamie ostrego światła poranka. Na kolanach trzymała plik zszytych ze sobą pergaminowych kart, wyglądających jak rękopis, który wypadł z oprawy. Zamknęła go, używszy znalezionego w ogrodzie pióra jako zakładki. Podniosła się i podeszła do łoża. Usiadła na sienniku.
- Jak się czujesz? – zapytała.
Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę.
- Słabo – odparł po chwili cicho, krzywiąc się na dźwięk własnego schrypniętego głosu. – Beznadziejnie. I chce mi się chlać jak nigdy, ale to nic nadzwyczajnego, mam tak od trzech lat. Jeśli chce mi się chlać, to tylko tak jak nigdy. A ty?
- Coraz lepiej. Goi się powoli, ale dobrze.
Sięgnęła na potylicę, do miejsca, w którym kończył się bandaż. Odwinęła go kilkoma wprawnymi, wyćwiczonymi już ruchami.
Opatrunek opadła z jej twarzy, oświetlonej przez promienie słońca, migoczące w rytm podmuchów wiatru. Zaróżowiona szrama przecinała część czoła, łuk brwiowy i skórę na powiece, a kończyła się na kości policzkowej. Zabliźniona, nieco zniekształcona powieka uniosła się, odsłaniając niewidzące, zabarwione na sinoniebieski odcień, wciąż przekrwione oko. Druga źrenica uważnie śledziła rozmówcę. Niemsta powściągała się od zdradzania jakichkolwiek emocji, jej twarz zastygła w oczekiwaniu. Kobieta była ciekawa reakcji.
- Hm – mruknął w zamyśleniu Kargier. Odgarnął kosmyk szatynowych włosów z jej twarzy i założył je za ucho. – Bez tej blizny wyglądałaś pięknie. Teraz wyglądasz nie dość, że pięknie, to jeszcze niespotykanie.
Parsknęła śmiechem.
- Mówię serio – burknął Kargier, krzyżując ręce na piersi. Po chwili spoważniał jednak. – Słyszałem od Meryna, co się wydarzyło, ale nie wdawał się w szczegóły. – Dalej nie naciskał. Jeśli będzie chciała, sama mu powie. Jeśli nie...
Chciała mu powiedzieć. Od początku do końca. O tym, co przeżyła, co wtedy czuła. Ale... nie teraz. Nie o wszystkim. Nie od razu.
- Ojciec się doigrał – stwierdziła beznamiętnie, lekko wzruszając ramionami. – Ostrzegałam go, ale go nie kryłam. Zanim zjawili się wasi ludzie, przyjechali Wirgińczycy. Ci sami, którzy chcieli przeciągnąć go na swoją stronę i którym prawie się to udało. Był z nimi tłumacz, ale wcale nie chcieli dalej negocjować. Podpalili dwór, a wraz z nim obciążające ich dokumenty. Głównie notatki ojca, w których zapisał warunki współpracy, było tam też trochę wypisanych przez nich weksli. Wszystko poszło z dymem. A to... – Gestem wskazała na niewygojoną jeszcze szramę. – Belka, która spadła z sufitu. Straciłam przytomność. Gdyby nie pojawili się ludzie Zakonu, udusiłabym się tam.
Zapadła chwila ciszy, której żadne z nich nie chciało przerywać.
- Normalnie zaproponowałbym, żebyśmy się napili... – odezwał się w końcu Kargier. – Ale mam tylko dzbanek wody. I to bez kubka.
- Może być.
On podał jej dzban. Ona wychyliła parę łyków, nim poczuła lekkie puknięcie w ściankę naczynia i chłodną wodę ściekającą za dekolt. Zdążyła odstawić kruż* na podłogę nim on przyciągnął ją do siebie i objął ramieniem. Ona powiedziała mu, że cuchnie i kąpiel ani zmiana koszuli by mu nie zaszkodziły. On powiedział, że cholernie za nią tęsknił. Ona odparła, że też cholernie za nim tęskniła, co nie zmienia faktu, że cuchnie.
________________
*rodzaj dzbana; naczynie z szyjką, uchwytem i rozszerzonym wlewem
dwa tygodnie później

- Musicie mnie cały czas pilnować? Hm?
Uparty brak odpowiedzi.
- Hej, mówię do ciebie. Meryn. Meeeryn. Meeeryyy...
Szermierz przerwał cerowanie tuniki i podniósł wzrok na awanturującego się Kargiera.
- ... yyyn – dokończył nielubiący zostawiać niedokończoną robotę samą sobie Kargier. – Powiesz chociaż, gdzie byliście? Wyciąłeś się na grubo ponad tydzień bez słowa wyjaśnienia, a teraz milczysz jak zaklęty i zajmujesz się ręcznymi robótkami. To jasne, że coś się wydarzyło.
- W Etir – odparł zdawkowo szermierz. – Byliśmy w Etir. – Wzruszył ramionami, po czym wrócił do wywijania igłą i sarkania na plączącą się i rwącą lnianą nić. Za cienka, zbyt poskręcana, zbyt...
- Znalazłeś coś? – nie dawał za wygraną Kargier. – Jakiś trop? Cokolwiek? Kogokolwiek?
Skinięcie głową, wzrok utkwiony w zaciśniętych na igle palcach o pobielałych opuszkach.
- Kogo? – dopytywał zawzięcie. Jeszcze nie przyjęli go z powrotem do zakonnej Trójcy, a już chciał wszystko wiedzieć.
- Eleonorę Marvolo.
Zapadła cisza. Długa chwila bardzo ciężkiej ciszy.
- Kpisz sobie ze mnie.
- Nie kpię.
Teraz obydwoje patrzyli wyczekująco na zaplątaną przędzę, bezradni jakby nigdy nie rozwiązali żadnego supła. Supeł nie palił się do tego, by rozwiązać się samemu.
Zupełnie jak wszystkie ich problemy.
Shanley nabiła fajkę, zapaliła. Odstawiła pudełko tytoniu wymieszanego z miodem na najniższy schodek. Odgarnęła krótko obcięte włosy z czoła.
- Teraz? – zapytał Meryn. Zapytał bez cienia nadziei, bo odpowiedź znał. Chciał tylko zasygnalizować swój brak zgody na to, co wyczyniała jego podwładna. – To konieczne?
Shan zaciągnęła się lekko aromatycznym dymem, pozostawiając go w ustach. Przymknęła oczy i po chwili wypuściła powietrze. Paliła powoli, lekkimi i krótkimi wdechami.
- Wolisz, żebym się z tym kryła? – Wzruszyła lekko ramionami. – To coś zmieni?
Meryn pokręcił głową z rezygnacją. 
- Skąd masz tę informację? – zapytała. Oparła się o chłodną ścianę kamienicy, chroniąc się w skrawku cienia, rzucanym przez okap dachu. Słońce stało w zenicie.
- O Eleonorze?
- Mhm.
Szermierz zamyślił się. Zaczął wystukiwać rytm na drewnianej poręczy.
- Aed mnie do niej zaprowadził – odparł krótko.
- On? I może jeszcze sam ci o tym powiedział?
- Nie, nie powiedział. Chyba nie zorientował się nawet, że go śledziłem. Ale dzięki niemu wiedziałem, gdzie i kogo pytać.
Zszedł ze schodów, by schronić się w cieniu porastających patio drzew. Oparł się plecami o pień pochylonej papierówki.
- Tak w ogóle... skąd go znasz? – pytała dalej Shan.
- Pamiętasz, jak twój brat chciał zabrać cię do rodziców? – odrzekł Meryn pytaniem na pytanie.
- Aż za dobrze – burknęła w odpowiedzi.
- Parę tygodni po tym pojedynku musiałem pilnie jechać do Królewca. Twój braciszek Simmond nie miał dość, chciał upomnieć się o swoje. Ja mu w tym przeszkadzałem.
Shanley uniosła brwi.
- A to skurwysyn... – mruknęła do siebie. Po chwili zorientowała się, że obrażając w ten sposób brata, obraża także swoją matkę, więc uśmiechnęła się pod nosem wesolutko.
- Sam powiedział, że lepiej, by nie pokazywał się w domu w ogóle niż z pustymi rękoma. Trochę się mu nie dziwię. Ale do rzeczy. Zasadził się na mnie na trakcie, a wraz z nim trzech innych jegomościów, będących niezbyt wdzięczną, acz efektywną krzyżówką drwali i rzeźników. I wtedy pojawił się Aed.
- I ci pomógł? – Kolejne uniesienie ciemnych brwi. – Tak po prostu?
Meryn skinął głową.
- Do dzisiaj nie mogę rozgryźć, czemu to zrobił. Może to ten jego odwieczny romans z kłopotami. Może mu się zwyczajnie nudziło. Może się z kimś założył, a może nażarł się grzybów i poniewczasie okazało się, że to jednak nie borowiki. Cholera go wie. W każdym razie wyperswadował trójce drwalorzeźników i twojemu bratu, że odłożenie niedokończonych porachunków na później nie jest najgłupszym pomysłem.
- Niby jak? – Shanley kiepsko ukrywała niedowierzanie.
- Zaczęło się od tego, że moi adwersarze – cytuję – na drodze kiej te kołki w płocie stoją zamiast na bok zejść, kiedy widzą, że ktoś jedzie – zaczął Meryn, bawiąc się okuciem pasa. – Powrzeszczeli na siebie dobrą chwilę, wyzywając, na czym świat stoi. Kiedy Aed – wielce urażony i zamierzający dociec sprawiedliwości – zgramolił się w końcu z konia i dobywał broni, udał, że potknął się i upuścił miecz. Tamci go zlekceważyli i wysłali jednego ze swoich, żeby poczęstował najemnika tasakiem nim ten podniesie, co mu z rąk wypadło. Zanim się zorientowałem, drwal miał nóż wbity w nogę aż po rękojeść. Pozostali, poza twoim bratem, jakby stracili zapał. Simmond chciał rewanżu – ciągnął dalej szermierz. – Wciąż byłem słaby po tym, jak mnie pochlastał i nie mogłem dotrzymać mu kroku. Pomogła mi jego wściekłość, nad którą nie potrafił zapanować. Był zdekoncentrowany. Udało mi się wytrącić mu broń, a gdy chciał ją podnieść, poczuł na gardle nóż. Nóż Aeda, który niepostrzeżenie zaszedł go od tyłu i przyklęknął przy nim. Nieźle się biedaczysko objadło strachu.
Meryn umilkł na chwilę. Oparł głowę o chropowaty pień jabłoni i spod przymkniętych powiek obserwował, jak wychudzona, pręgowana kotka o obwisłym brzuchu ciągnęła za sobą upolowanego kwiczoła.
- Właściwie... – podjął urwany wątek. – Może naprawdę się potknął. Wcale bym się nie zdziwił.
- Zabawne – parsknęła Shan. – Ty też udałeś, że się potknąłeś, kiedy się, nomen omen, potykałeś z moim bratem. Wszyscy się potykają, co za nieszczęście.
- Wiesz co?
- No?
- Daj no tę fajkę.
Shanley spojrzała na niego spode łba, trochę zaskoczona, trochę zaniepokojona. Otarła ustnik rąbkiem rękawa.
- Proszę.

[Znów wynik zakładu, bo motywacja to podstawa. Znów obyczajówka, choć udało mi się przemycić trochę chuchra.]

Brak komentarzy:

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair