Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

lipiec 9 roku Świetlnych Dni
(miesiąc wcześniej)

– Pozostaje kwestia mojego zastępcy – oznajmił Reinm, zwany też Sokolnikiem. A także mistrzem Zakonu Myrmydii, dyplomatyczno-zbrojnej organizacji, której oficjalną patronką była bogini wojny, a faktyczną - para królewska Keronii.
Niemrawy pomruk rozniósł się po komnacie.
– Ustaliliśmy, że Rada Regencyjna rozpocznie obrady zaraz po rozwiązaniu Zakonu.
– Wasza Rada – skwitował chłodno Sokolnik – gromadzi głupców szukających korzyści dla własnych interesów. – Nie tyle atakował, co stwierdzał fakt. W zamyśleniu potarł sygnet, przedstawiający herb Zakonu: jeźdźca na wspiętym koniu, orlą przyłbicą, mieczem oraz tarczą z symbolem boginii: dziesięcioramienną gwiazdą. – Nad wami ma być Regent. – Parsknięcia zatrzęsły paroma mięśniami piwnymi. – Silny i z prawem weta.
– Nie może być.
– Nie ty go wybierasz!
– Ponadto mianowany przeze mnie – dopowiedział Mistrz, nie dając się przekrzyczeć. 
– Jeden człowiek? – zakpił jeden ze starszych Radnych, znajdujący się z dala od światła świecy. – Jeden człowiek ma samotnie kontrolować sieć Jeźdźców na terenie trzech państw?
– Jeden człowiek jest zawsze łatwiejszym celem niż rozproszona grupa działająca z ukrycia – zauważył inny. Odlane z cyny naszywki w kształcie łucznika i kuszy sugerowały, że właściciel ma znaczne doświadczenie z dziedziny precyzyjnego zdejmowania celów.
– Więc ten człowiek nie będzie grzał stołka jak, za przeproszeniem, kura grzędę – odparował Reinm. Od początku obrad ponad połowa świecy zdążyła się stopić, przez co cień Mistrza zaczął pogrążać w mroku znaczną część komnaty i radnych. Wszyscy byli zmęczeni. Jemu także zaczynało brakować cierpliwości. – Każdy z nas był kiedyś Jeźdźcem, dopiero Twierdza sprawiła, że spoczęliśmy na laurach. Czasy się zmieniły. Czas wrócić do tradycji.
Jeźdźcy. Tym od początku byli. Świeckimi rycerzami na szczególnie wyszkolonych koniach, czy - jak głosiły legendy - nie tylko koniach, biegłymi zarówno w ostrzu, jak i dyplomacji; niezawodnymi, bezwzględnie posłusznymi rodowi panującemu i przełożonym. Niewielka brać rozrosła się jednak z czasem i podzieliła między tych, którzy walczą z siodła, i tych, którzy walczą z komnat.
– Siłą Zakonu są Jeźdźcy, nie Mistrz czy Rada – przypomniała cicho Zorana. Skrzydlata, oparta dotychczas o filar podtrzymujący gwieździsty strop, obserwowała obrady w milczeniu. Spod jej przymrużonych powiek błyskały jasne oczy, oczy rozleniwionego kota. Albo może raczej oswojonej pantery, z pyskiem pełnym kłów zwodniczo schowanym między łapami. Chciało jej się spać. Nie pragnęła niczego więcej, jak zamknąć oczy i zasnąć tu i teraz, choćby na stojąco. – Na ich losach powinniśmy się skupić.


sierpień 9r. Świetlnych Dni
(dzień po obradach)

Rozmoczona, gliniasta ziemia kląskała pod kopytami koni. Ziemia parowała. Grzbiety koni parowały po długim kłusie. Płaszcze Jeźdźców schły przewieszone przez wysokie łęki rycerskich siodeł.
Jechali we dwójkę, sennym stępem wśród oparów porannej deszczówki, ubrani w krótkie podróżne stroje. Ona jak zawsze - bez skrzydeł, a on bez oficjalnych szat.

- Skrzydlata...
- Zorana - przerwała zniecierpliwiona. I, jakby po chwili dopiero zauważając wahanie towarzysza, powtórzyła - możesz mi mówić "Zorano", panie radny.
- Nicolas - przedstawił się, godząc się tym samym na przejście na 'ty'.
- Miło mi poznać, panie magistrze - zakpiła, nie odwracając wzroku od drogi.
- Bakałarzu - skrzywił się mag. - Nie zdążyłem otrzymać tytułu magistra.
Jakoś nie zaskoczyło ją to. W Zakonie zatrudniano wielu utalentowanych ludzi... ale nikt, kto miał przed sobą obiecującą karierę naukową nie szukał posady w osadzonym na krańcu świata klasztorze.
- Z powodu wojny z Wirginią?
- Raczej z powodu zmiany rektora. - odpowiedział Nicolas niechętnie, widać nie był to dla niego wygodny temat - Powiedzmy, że uniwersytet postanowił ukrócić działalność pewnych specjalizacji.
Powstrzymała się od cisnącego się na usta pytania. Zaprawdę interesujące, czego mogły dotyczyć te specjalizacje.
- Interesuje mnie wiele dziedzin - ku jej zaskoczeniu, mag sam podjął temat. - Takie na przykład naginanie praw natury. Zdradź mi, jak to robisz?
Pokręciła głową, nie rozumiejąc pytania.
Co robię - spytała szorstko.
- Nie kpij sobie ze mnie. Przecież wszyscy w radzie wiedzą, że Reinm nazywa cię skrzydlatą nie  tylko z powodu roli lotnego posłańca.
Zorana wzruszyła ramionami.
- A czy którykolwiek z nich widział mnie kiedykolwiek ze skrzydłami?
- A widzisz! Nie zaprzeczasz. - Mężczyzna z satysfakcji omal nie klasnął w dłonie. - Więc? Używasz jakiegoś rytuału, czy może klasycznej polimorfii? Czytałem, że czarodzieje plemienni, szamani, potrafią zmieniać postać w zwierzęcą przy pomocy duchów opiekuńczych...
Zorana wzruszyła ramionami z rezygnacją.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - skwitowała, zupełnie zresztą szczerze.

Żywa wymiana zdań zakończyła się bardzo, bardzo szybko. Z jednej strony dlatego, że Zorana nie była zbyt wylewna, z drugiej zaś nie mieli sobie wiele do powiedzenia. Skupili się więc na jeździe, a że i oni, i ich konie były dobrej kondycji, mogli utrzymać dobre tempo.
Jeźdźcy starali się nie odróżniać wiele od strażników dróg, których ostatnimi czasy często można było spotkać na traktach zaboru wirgińskiego. Lekka pikowana kurta, koszulka z kółek kolczych schowana pod tuniką z cienkiej wełny. Starannie przytroczone pakunki wisiały przy siodle. Obaj jeźdźcy byli przy mieczu, jak przystało na – bądź co bądź – rycerzy. Choć skrzydlata mogła wyłącznie się domyślać, jak towarzysz poradzi sobie, gdy dojdzie do bezpośredniego starcia. Byli gotowi chyba na wszystko. Poza tym, że – będąc zupełnie obcymi sobie ludźmi – mają podróżować wiele godzin. Było nie tylko niezręcznie, ale i nudno.
- Pijesz dla dodania sobie rezonu? Czy może raczej by uspokoić sumienie?
Początki podróży mijały raczej spokojnie, w towarzystwie szumu pobliskiej rzeki, Surany. Dotychczas wszystko szło po ich myśli, toteż Zorana z pewnym niezrozumieniem spoglądała na Radnego, który co i rusz pociągał z butelki z jemu tylko znaną zawartością. Której to jednak nietrudno było się domyślić po unoszącym się za nim zapachu. Nicolas zrobił skwaszoną minę.
- Z obydwu powodów, jednak żaden z nich nie powinien cię interesować.
Skrzydlata wzruszyła ramionami. No cóż, nie znali się na stopie prywatnej. 
- Nie noś urazy. Jak dla mnie możesz pić ile chcesz. Wolałabym tylko, abyś utrzymał się w siodle o własnych siłach.
Nicolas skinął głową. Przytyk nie przeszkadzał mu jakoś szczególnie, nie zamierzał się boczyć. Mimo to rozmowa się nie kleiła. Narastający z wolna szum wody zwiastował pojawienie się w niedługim czasie katarakty.
- Dlaczego “Pójdźka”? – mag odbił piłeczkę.
- Co takiego? – Zorana odwróciła wzrok od drogi.
- Tak cię nazwał Golvan dziś rano.
- Ach.
Golvan, zwany przez starą drużynę Wróblem, wraz z ognistowłosą półelfką, Piegżą, byli dawnymi towarzyszami jej i Reinma, nim ten objął stanowisko Mistrza. Cóż, niektóre pasje pozostają niezależnie od posady.
- Stare czasy – żachnęła się. No, może z jej perspektywy nie aż tak stare, jednak tą informacją nie zamierzała się z magiem dzielić. – W kompanii Reinma panował zwyczaj, że należało nazwać każdego jakimś przydomkiem. Sokolnik, Wróbel, Piegża… 
- I Pójdźka – uzupełnił jeździec.
- Nie ja go wybrałam. – Skrzywiła się.
- Wiesz, dlaczego akurat ta sowa?
Pokręciła głową, wywracając oczyma.
- Nie mam pojęcia.
Słysząc sarkazm z jej w głosie, zamilkł na moment.
- Dużo patrzysz, mało mówisz… latasz nocą.
Roześmiała się cicho.
- Reinm rzekł raczej, że jest to drapieżnik, który poluje niezależnie od pogody – sprostowała nieśpiesznie – nawet jeśli w deszczu nie może latać, to atakuje z zie...
Skrzydlata urwała, czując nagły ruch powietrza. Najpierw coś świsnęło nad ich głowami, jak spłoszony ptak potrącający gałęzie. Chwilę potem pojęli, że pierwsze z zaklęć pękło. Potem kolejne. Następny był już tylko świst przelatującego pocisku.
- Oho – mruknął mag. Oboje wiedzieli, co to znaczy.
- Stać! – krzyknęła ostrzegawczo Zorana,  ściągając wodze. Jej kary wierzchowiec wydął chrapy i stulił uszy. Usłyszała, jak towarzysz szepce coś pod nosem. Jego oczy zmieniły się, a w stronę rzeki odleciała czarno-biała sylwetka. Nad spienioną wodą sroka zwolniła, gwałtownie wymachując skrzydłami w miejscu, zakręciła i poleciała w górę rzeki, stronę przeciwną do tej, z której przybyli. Jej długi czarny ogon zniknął im z oczu. – Stać! – powtórzyła Skrzydlata, tym razem po wirgińsku.
- Zwolnić – odezwał się lakonicznie pierwszy z jeźdźców. Sam wkrótce wstrzymał konia, pozostając w tyle, tym samym przekształcając szyk ze strzelistego we wklęsły – wyraźnie planując ich otoczyć w niedalekiej przyszłości. W tej sytuacji Jeźdźcy nie zmniejszali dystansu, rozjechali się tylko nieznacznie na boki. Zwłaszcza, że zawczasu zauważyli naładowane kusze w rękach dwójki jeźdźców jadących z tyłu.
Jak zauważyła Zorana, każdy z przybyszów był okuty co najmniej tak samo jak oni. No, może poza kusznikami, których nie chroniło w zasadzie nic prócz stalowego hełmu przypominającego kapelusz z rondem i pikowanej kurtki.
- Bądźcie pozdrowieni – zaczął ten, który zdawał się tu dowodzić, z twardym wirgińskim akcentem, ale po keronijsku. Jeźdźcy odpowiedzieli mu oszczędnym skinieniem głowy. Zakonne przywitanie, którym posługiwali się na obradach - symboliczne dotknięcie czoła i ust - obowiązywało tylko między Jeźdźcami oraz w stosunku do Sióstr Miecza.
- Witajcie – odparł oschle Nicolas, a jego kasztanka wysunęła się nieznacznie na przód. Wstrzymał ją jednak, widząc, że wzmaga to czujność strzelców. – Co sprowadza zbrojnych Wirginii na ziemie Zakonu Sióstr Miecza?
Dowódca zbrojnych, mężczyzna o ogorzałej twarzy i drapieżnym spojrzeniu obrzucił ich takim spojrzeniem, jakby co najmniej nasikali do piwa gubernatorowi.
- Ziemie Gubernatora, podarowane w wyrazie dobrej woli na wieczną jałmużnę Myrmydii i jej kapłankom.
Wciąż to samo. Wirginia, zaślepiona ambicjami szerzenia swojej twardej, patriarchalnej i niewolniczej kultury jak zawsze miała problem z poszanowaniem różnic pomiędzy wieczystą jałmużną prowincją. Konflikt o to rozgrywał się nieprzerwanie od trzech lat, kiedy to zdobyto jedyne wolne miasto znajdujące się na pograniczu ziem Keronii, zaboru wirgińskiego i ziem Zakonu Myrmydii. Wsparcie rycerzy 'ze wzgórz' nie polepszyło relacji, o czym najlepiej świadczyła  stacjonująca od roku jednostka wirgińska jednostka dyplomatyczno-karna, stacjonująca w Twierdzy Myrmydii.
Zorana, widząc, że Wirgińczyk jest nie w kij dmuchał, postanowiła włączyć się do rozmowy.
- Oboje jesteśmy tu za zgodą i na polecenie Ishoye, Matki Przełożonej.
Żołnierz uśmiechnął się nieładnie, a dwóch jego towarzyszy roześmiało się cicho.
- My także przybywamy w jej interesie… z braterską pomocą.
Jeźdźcy Zakonu ukradkiem spojrzeli po sobie. Nie mogli powiedzieć, że nie spodziewali się takiego zagrania, ale w tej chwili nie bardzo wiedzieli, o czym mówi oficer.
- Doszły nas pogłoski o tym, że ktoś rozkrada mienie siostrzyczek, ku wielkiej trosce Gubernatora – wyjaśnił Wirgińczyk, udatnie naśladując ton troski. W reakcji na to twarz skrzydlatej spochmurniała teatralnie.
- Niedobre to wieści – przyznała, wyrażając szczere zmartwienie, bez cienia cynizmu. – Jednak nie sądzę, by Siostry, będąc pod opieką Jeźdźców, potrzebowały wsparcia Gubernatora. Zwłaszcza, że to nasi rycerze najpewniej wytypują potencjalnego złodzieja.
Oficer nie odrywał od niej wzroku. Znajdowali się w zbyt dużej odległości, by patrzeć sobie w oczy, jednak wiedziała, że mężczyzna szukał w jej twarzy śladów kłamstwa. Nie spuściła wzroku. Nie była jednak pewna, czy Wirgińczyk jej uwierzył. Szczerze w to wątpiła. Skrzydlata uruchomiła zaciśnięciem pięści magiczny przedmiot otrzymany od towarzysza podróży. Nicolas, szykuj się na najgorsze – powiedziała w myślach, mając nadzieję, że mag wie, co robić i sytuacja nie pozbawiła go refleksu. Z instrukcji wynikało, że sama siła woli miała wystarczyć za przekaźnik wiadomości, ale nie była pewna, czy to zadziałało – i niestety nie mogła spojrzeć w stronę maga, by się upewnić. 
Wirgińczyk wyszczerzył zęby.
- Dlatego właśnie jeden z nich posłuży nam radą.
Tym razem skrzydlata nie wytrzymała i skierowała pytające spojrzenie na Nicolasa. Jednak mag jakby jej nie zauważał. Minę miał nietęgą i absolutnie nie patrzył w jej stronę. Podążyła za jego wzrokiem. Dopiero teraz przyjrzała się dokładnie ostatniemu z jeźdźców. Nie zwróciła na niego uwagi, bo jak i dwaj inni towarzyszący oficerowi zbrojni miał na głowie hełm. Dopiero gdy wysunął się na przód, żgając ostrogami wielkiego, ciężkiego wierzchowca – potężniejszego nawet od jej karosza – twarz widoczna spod podniesionej przyłbicy wydała jej się znajoma. Także symbole widoczne na tarczy zaczynały jej coś przypominać.
- Tengel…? – spytała, mrużąc oczy i nie kryjąc zdziwienia.
- Przecież ty nie żyjesz – wydusił w końcu z siebie mag.

poprzedniej nocy

- Możesz mi wyjaśnić – spytała skrzydlata cicho, gdy byli już sami. – Co to za szopka, Reinm?
Ogarki świec zdradzały, że do świtu pozostała niecała godzina. Mistrz w zamyśleniu spoglądał przez wytłuczone okienko wielkiej rozety, zdobiącej ścianę za mistrzowskim pulpitem. Skrzydlatej przeszło przez myśl,  że dawno nie widziała jej w świetle dnia, gdy komnatę rozświetlała tęcza barw. Spojrzała na Sokolnika oczekująco. Przykro było patrzeć, jak ten w gruncie rzeczy młody mężczyzna postarzał się od czasu objęcia swojego stanowiska.
- Oboje dobrze wiemy, że nie ma żadnych dokumentów do przemycenia. Trójca zajęła się najważniejszymi, gdy tylko pojawiło się zagrożenie. – Kobieta wzięła głęboki oddech. – Powiedz mi, o co chodzi, a zajmę się tym.
Reinm przyglądał jej się przez chwilę. Wyglądała z grubsza na trzydzieści lat. Dokładnie tak samo jak około dwunastu lat temu, kiedy się poznali. Wciąż mówiła tyle co nic i jeszcze rzadziej mrugała, lustrując wszystko zwierzęcym, jasnym spojrzeniem. Niejednego jej sposób bycia wprawił by co najmniej w zakłopotanie. Lecz nie jego.
- Mamy zdrajcę – powiedział wreszcie, odwracając wzrok i patrząc gdzieś daleko. – To jeden z nas. Radny. Ktoś, kto jest obecny na nocnych obradach, przekazuje namiestnikowi nasze plany. Prawdopodobnie miał wpływ na los Tengela.
- Mistrza Ostrzy? – spytała, próbując kojarzyć. Młody czarnowron podleciał i usiadł na krawędzi stłuczonego witrażu. Mistrz przegonił go ruchem ręki. Co za czasy nastały, że nie mogli ufać nawet ptakom. Zorana obserwowała jeszcze chwilę, jak czarne skrzydła rozmywają się w porannej mgle.
- Sądzisz, że ten ktoś mógł się zgłosić na tę misję?
- Niewykluczone – odparł po chwili namysłu. – Jednak, szczerze mówiąc, nie sądzę, by Nicolas był zdrajcą. Ma problem z piciem, prawda – przyznał – jednak jeśli chodzi o skuteczność i lojalność, nie mam co do tego wątpliwości.
Widząc jej przenikliwe, kocie spojrzenie, domagające się argumentów, kontynuował.
- Nicolas znał Tengela, byli towarzyszami broni przez wiele lat. Jego śmierć wstrząsnęła nim bardziej niż kimkolwiek innym.
Zorana nie odpowiedziała od razu. I nie wyglądała na przekonaną.
- Obyś miał rację.
cdn.
Spisujcie testamenty, nawracajcie się - koniec świata jest bliski. Opublikowałam część II.
Ta część miała mieć stron około siedmiu... ale się w nich nie zmieściłam, a żadna rozsądna próba ucięcia go pod koniec i wrzucenia do następnego rozdziału nie przyszła mi do głowy. Tak więc serwuję Wam tutaj tylko pierwsze trzy i pół strony (edit: niecałe pięć stron), żeby nie zniechęcać Was samą długością. Następna część będzie bardziej dynamiczna - tak mi się przynajmniej wydaje, ocenicie sami. Postaram się zamknąć tą telenowelę... tfu, opowiadanie, w czterech częściach.

Proszę o konstruktywną ocenę przede wszystkim stylu i samej fabuły, bo to jest teraz mi bardzo potrzebne (jestem w połowie, zawsze jeszcze mogę coś zmienić!). Będę wdzięczna za wskazówki, co bardziej rozwinąć - akcję, przeżycia bohaterów czy opisy świata przedstawionego. Dzięki z góry za każdy komentarz.

EDIT: Poprawione! Przynajmniej treść, nie wiem jak z samym zapisem. Czcionka ogarnięta. Publikuje z nową datą, jak wspominałam. A ponieważ zasłaniam tym samym nowe opowiadanie Ząbka, polecam do niego zajrzeć, bo jest naprawdę niezłe i czyta się je raz-dwa. No! To idę pisać licencjat xD

1 komentarz:

Olżunia pisze...

Jak czytam, to czuję promienie słońca na twarzy i czuję zapachy, których nie opisujesz. Jaram się Twoimi opisami, bo są zwięzłe, sugestywne i baaardzo Twoje. Lubię to, że rozmowa rzeczywiście się nie klei (szkoła Nefryt, hehe). Lubię wstawki z wyjaśnieniami, kto jest kim (krótkie i na temat, wydaje mi się, że nie wybijają z właściwej narracji, no i zbierają te nasze dzikie pomysły w całość, co – jak się domyślam – jest więcej niż karkołomne). Lubię ostatnią scenę za to, że rozpieszcza zwłaszcza tak naiwnych czytelników jak ja. Propsy za wytrwałość w pracy ze mną nad Zakonem, niejeden by się już poddał, nie mogąc doczekać się moich odpowiedzi na proste pytania. Propsy za rozkminianie rękawic kusznika. I za sprawne operowanie skórą ze srebrnego lisa, znaną również jako silver tape.

Lubię to, że oficjalnie są to ziemie Siostrzyczek, a nie Zakonu Wśród Wzgórz (co pasuje do tego, ze zamczysko nazywa się Twierdzą Myrmidii, mrrr). Ale za nazywanie siostrzyczek siostrzyczkami to panom turystom Myrmidia w swym majestacie rączki upierdoli.

Podtrzymuję, że lubię pojedyncze "Achy" w dialogach (skoro już o tym, to "oho" prawie na pewno pisze się przez samo "h").

"Znajdowali się w zbyt dużej odległości, by patrzeć sobie w oczy [...]." Tak! Wreszcie ktoś to zauważył! I nie, moja reakcja nie oznacza, że zwróciłam na to uwagę wcześniej. Nie zwróciłam. .__.

"Jednak, szczerze mówiąc, nie sądzę, by Nicolas był zdrajcą. Ma problem z piciem, prawda – przyznał – jednak jeśli chodzi o skuteczność i lojalność, nie mam co do tego wątpliwości." Czy Zakon składa się z samych lojalnych alkoholików? *myśli, myśli* Bo to ciężkie czasy były!

Poprawki, co je wcześniej przeoczyłam, niedobra ja:
"Oboje wiedzieli co to znaczy." – zabrakło przecinka przed "co".
"Usłyszała, jak towarzysz szepce coś pod nosem, jego oczy zmieniają się." – czy jego oczy wydawały dźwięki, zmieniając się? ;P

Rozdaję serduszka:
"Niewielka brać rozrosła się jednak z czasem i podzieliła między tych, którzy walczą z siodła, i tych, którzy walczą z komnat." ♥
"Najpierw coś świsnęło nad ich głowami, jak spłoszony ptak potrącający gałęzie." ♥♥♥
"Dowódca zbrojnych, mężczyzna o ogorzałej twarzy i drapieżnym spojrzeniu obrzucił ich takim spojrzeniem, jakby co najmniej nasikali do piwa gubernatorowi." ♥
"Co za czasy nastały, że nie mogli ufać nawet ptakom." ♥♥♥

A na koniec... "Postaram się zamknąć tą telenowelę... tfu, opowiadanie, w czterech częściach." Dlaczego Ci nie wierzę? :D

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair