Ciemność. Szepty. Strzępki rozmowy,
które zmieniły się w kłótnię. Mimo to czułem zimno. Dziwne
zimno... Otworzyłem oczy. To co mnie powitało to...ciemność.
Chciałem wstać, ale moje ciało odmawiało mi jakiegokolwiek
posłuszeństwa.
- Udało się? - Usłyszałem kobiecy
głos. Obcy głos.
- A jak myślisz? - Odpowiedział
kobiecie mężczyzna – Ten, przynajmniej żyje.
- Żyje? To ja umarłem? Umarłem?!
Szybko usiadłem i równie szybko
pożałowałem tego. Zakręciło mi się w głowie po czym
zwymiotowałem obok. Utarłem usta ręką.
- Gdzie ja jestem? - Zapytałem w
przestrzeń. Nie od razu otrzymałem odpowiedź.
- Pod Wielka Pustynią. - Odparł
mężczyzna.
Przez chwile zastanawiałem się co do
mnie mówi. Wielka Pustynia? Ale przecież byłem na tej przeklętej
wyspie... Więc jak, na wszystkie gwiazdy, znalazłem się pod Wielką
Pustynią? Przetarłem oczy i powoli z ciemności wyłaniać się
obraz otoczenia.
Pomieszczenie oświetlone trzema
wielkimi kadziami, w których płonął ogień. Zupełnie jakby ktoś
rozpalił w nich ognisko. Ściany były pokryte dziwnymi symbolami,
których nigdy nie widziałem. I ten piasek.
Zsunąłem się z czegoś co
przypominało ołtarz.
- Ostrożnie. - Powiedział mężczyzna
i podszedł do mnie by mi pomóc. Krótki zarost, bystre brązowe
oczy. Czarne włosy.
- Ktoś ty? - Zapytałem.
- Mów mi Oliver. - Przedstawił się.
- A ja jestem... - Przerwał mi gestem.
- Wiemy, kim jesteś. - Odparła
kobieta. Miała zielone oczy, kasztanowe włosy i...duży dekolt z
którego wystawał równie spory biust – Jesteśmy tu by Ci pomóc.
Ale od dziś nazywasz się Yarkhar.
Yarkhar? - Powtórzyłem ze zdziwieniem
– Dlaczego nie mogę używać mojego imienia?
- Bo on Cię znajdzie. - Wyjaśnił
Oliver – A tego nie chcemy.
Schowałem twarz w dłoniach. Od razu
coś wyczułem. Nie była moja. Zerwałem się na równe nogi.
Poczułem piasek pod butami, a potem w zębach. Jeszcze nie
odzyskałem czucia i w efekcie wylądowałem na ziemi. Doczołgałem
się do czegoś co wyglądało na misę i się w niej przejrzałem.
Czarne włosy, bez zarostu oraz brązowe
oczy. Nie moja twarz.
- Co jest grane? - Macałem się po
niej, tak jakby miała opaść niczym maska. Jednak nic z tego.
- Umarłeś i Cię wskrzesiliśmy. -
Odparła kobieta – To proste.
Popatrzyłem na nią jak na wariatkę.
Ale jak to? Umarłem? Naprawdę na tamtej wyspie umarłem? - Ale jak?
Od razu obrazy moich ostatnich chwil pojawiły się w mojej głowie.
Westchnąłem. Tylko tyle mogłem z siebie wydusić. Jedno głupie
westchnięcie.
- Coś cie za jedni? - Zapytałem –
Czego chcecie?
- A... - Ucieszył się Oliver –
Nareszcie konkrety. Widzisz. Chcemy Ci pomóc dopaść tego psychola.
On zagraża wszystkim.
- Złamał jedno z najstarszych praw –
Wtrąciła się dziewczyna – Co więcej ruszył coś co go
przerosło.
- Ładne mi coś, Liz. - Oburzył się
mężczyzna.
Ciesz się, że powstrzymaliśmy tą
jego „czystkę”, co chciał zrobić.
To był cios poniżej pasa dla
Olivera. Widać, było że chciał się odgryźć, ale też nie mógł
zaprzeczyć słowom Elizabeth.
Jestem zombie?
- Nie do końca. - Oliver wyglądał
jakby sobie dopiero o mnie przypomniał – Fakt, jestem umarłym.
Ale możesz też używać ...pewnej magii.
- Pewnej? - Zapytałem z ironią.
- Tak, pewnej. - Odparła Liz – Co
więcej...
Urwała. W sali nastała głucha cisza
i jedyne co dało się słyszeć to trzask ognia. Wtedy i ja to
usłyszałem. Głosy. Ktoś się zbliżał.
- Zabierz nas z tą, Oli.
Oliver narysował wokół mnie okrąg,
cały czas cos mrucząc pod nosem. Dziewczyna szybko wskoczyła do
niego. Ostatnie co widziałem to czarne zbroje...
Zombbiszon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz