Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


| Isleen Ringëril

Młoda Elfka wegańskiego pochodzenia
z dynastii Ringëril,
zielarka,
początkująca magiczka uzdrowicielka,
pomaga w królewieckim przytułku,
powiązania z keronijską siatką szpiegowską,
oparzenie na prawej dłoni,
właścicielka dwuizbowej chaty na obrzeżach Królewca,
powoli odzyskuje stracone wspomnienia

Wygląd | Zdolności
Wyposażenie | Powiązani

      
W powietrzu wciąż unosiła się dusząca woń dymu. Przed jej oczami nadal majaczył widok wywlekanych na dziedziniec brudnych szmat i przegryzionych przez lata i korniki łóżek. Pomagający tu ludzie uparcie odymiali wnętrze drewnianego baraku, chcąc pozbyć się ostatnich szczątków czającej się tutaj choroby. 
Isleen wstała, przyłożyła dłoń do czoła chorego.
Była tam kilka razy. Mimo odradzających spojrzeń i wciąż powtarzanego cicho słowa: „trąd”. Nikt nie chciał się nim zarazić. Nikt nie chciał pozostać w baraku do końca swoich dni. Kiedy elfka po raz pierwszy przekroczyła próg tamtejszych drzwi, uświadomiła sobie, że nie nadaje się do bycia uzdrowicielką. Po raz kolejny zdała sobie sprawę jaka jest słaba.
Mimo ciągłego kłucia w sercu nie wyszła. Została, przesyłając leżącym uzdrowicielskiej energii. Przemyła im twarze zimną wodą. Wyszła, nim zbierające się w oczach łzy bezsilności spłynęły po policzkach. Jeszcze przez długi czas po opuszczeniu baraku czuła metaliczny smród krwi i choroby.
Chorych wciąż ubywało, u większości z nich trąd przybrał już najgorsze stadium. Teraz wszyscy już nie żyli.
Isleen odwróciła wzrok od zakurzonych okiennic. Czas wrócić do chorych, którzy jeszcze nie odeszli. Zaczęła zmieniać opatrunek leżącej kobiecie. Ugryzienie bezdomnego psa leczyło się szybko, okłady z ziół zapobiegły zakażeniu. Niedługo będzie zdrowa, tylko na nodze pozostanie niewielka blizna, która po latach zatrze się i zniknie. Elfka uśmiechnęła się do kobiety, otworzyła usta, chcąc ją pocieszyć. 
Ciszę przerwał krzyk jednej z pracujących tu kapłanek. Isleen odwróciła się gwałtownie, szukając jej wzrokiem. Kilka kropel wody wylało się z pośpiesznie odstawionej misy.
Elfka niemal od razu wiedziała o kogo chodzi. Niezdrowa biel jego twarzy rzucała się  w oczy. Na wpół przymknięte powieki, siniaki rozsiane po niewielkim ciele. 
Znaleźli go na ulicy. Wychudzonego, w brudnych, podartych ubrankach. Był nieprzytomny, jakby trawiąca go od wielu dni gorączka, postanowiła oszczędzić mu kolejnych godzin bólu. Chłopiec na krótko odzyskiwał przytomność. Nie jadł, tylko obserwował mijających go ludzi. Jego oczy wydawały się nienaturalnie wielkie w porównaniu z wystającymi kośćmi i zapadłymi policzkami. Isleen przychodziła do niego jako ostatniego, by móc spędzić z nim więcej czasu, trzymając go za drobną dłoń i snując opowieści. Większości z nich nigdy nie usłyszał, zabrany w świat męczących snów. 
Kiedy Isleen przecisnęła się do jego łóżka, czuła, że jest za późno.
Chłopiec leżał na plecach, wydając się tak malutki, w porównania z łóżkiem dla dorosłej osoby. Nikł pod grubym kocem.
Za późno, za późno...
Biel twarzy odcinała się od poszarzałych ścian. Oczy już zgasły.
Piekące łzy, jeszcze długo spływały jej po policzkach.
***
Do domu wróciła gnana tylko sobie znanymi demonami. Otaczający ją świat zdawał się rozmyty, dźwięki pustoszejących już ulic dochodziły do niej z oddali. 
Wciąż miała go przed oczami.
To twoja wina.
Kłujące wyrzuty sumienia, nie dawały o sobie zapomnieć. Przypominały, że mogła użyć magii, że tak naprawdę była bezużyteczna. Słaba.  Niepotrafiąca uratować nawet tego dziecka.
Otworzyła drzwi chaty drżącymi dłońmi. 
Zapach suszonych pod sufitem ziół nawet tutaj przynosił ze sobą wspomnienia przytułku.
Isleen usiadła ciężko na jednym z krzeseł, ukrywając twarz w dłoniach. 
Po raz pierwszy nie chciała pamiętać.
***
Kolejne dni mijały powoli. Monotonnie dłużąc czas, liczony nierównymi oddechami chorych. Otaczający ją smutek odbierał siły. Do przytułku nadal przychodziła codziennie, tak jak kiedyś, wiedząc, że nikt nienależący do tutejszego zakonu nie chce pomagać. Chciała wyleczyć innych, by móc zapomnieć. Chciała wymazać z serca dławiące poczucie winy. 
Wieczorami kładła się na swoim łóżku, przez długi czas nie mogąc zasnąć, tak jak kiedyś dręczona koszmarami. Jakby Oni znowu się pojawili, chcąc na nowo zniszczyć jej przeszłość.
***
Ciepłe promienie słońca wpadały do środka niewielkiego pomieszczenia. Isleen stała przy oknie, obserwując życie toczące się na ulicach. Z cichym westchnieniem odeszła od niego. Jej wzrok padł na stojącą pod ścianą szafę.  Elfka wyjęła z niej niewielką szkatułkę. Otworzyła ją, siadając na łóżku.
Pukiel nadpalonych włosów, które musiała kiedyś skrócić.
Kosztowny naszyjnik, który przekazał jej jeden z kurierów.
Zasuszony liść egzotycznej rośliny zerwany w przypałacowym ogrodzie Shela.
Wspomnienie niewolnika pochodzącego z Wegi.
Elfka zmarszczyła brwi nie mogąc znaleźć szpilki do włosów. Przecież jej stąd nie wyjmowała… Nigdy jej nie użyła, jakby obawiając się pływającej w jej wnętrzu trucizny.
Wszystkie te rzeczy szczelnie zamykała, chowając szkatułkę w szafie. Nie chciała zgubić także  nowych wspomnień.
Przeszłość coraz częściej ją nachodziła. Dawała złudne poczucie wolności. Czasem nawiedzała w snach, pokazując nieznane obrazy. Innym razem, kiedy szła ulicą, odbierała jej zmysły, gubiła w niedopowiedzeniach. 
Isleen zamrugała szybciej, słysząc krzyki dochodzące zza okna. Ostrożnie odstawiła szkatułkę, wstała. Jedna z furmanek zatrzymała się w poprzek ulicy. Woźnica wygrażał pięścią osobie, która rozpłynęła się już w zbierającym się tłumie. 
Wsuniętą pod drzwi kopertę, znalazła dopiero kilka godzin później. Drżącymi dłońmi przełamała nieznaną jej pieczęć, czując coraz gęściej otaczający ją niepokój.
W środku była zgubiona szpilka do włosów. 

Wracam z nową kartą i zapasem weny. Najczęściej pojawiam się wieczorami, na wątki staram się odpisywać jak najczęściej.
Kontakt: rosa03@op.pl
GG: 45026176 (rzadko sprawdzam)
Poprzednia karta: 1
Wizerunek jest autorstwa Lane Brown, a cytat Jonathana Carolla.

Ozdobnik  jest pobrany stąd.

215 komentarzy:

1 – 200 z 215   Nowsze›   Najnowsze»
Nefryt pisze...

[Nigdy nie potrafiłam pisać ambitnych powitań, dlatego mówię po prostu:witaj w Keronii i baw się dobrze ;)
Bardzo mi miło, że wybrałaś mnie na Mistrza. To w sumie jeszcze nowy i niezapisany oficjalnie zwyczaj, ale od kogoś trzeba zacząć ;) Gdybyś miała jakieś pytania, pisz, postaram się wyjaśnić wszystko jak najlepiej.
Teraz pozostaje mi chyba tylko zapytać o wątek. Czy chcesz, a jeśli tak, to z którą z moich postaci (a może z obiema?) i czy stawiamy na pozytywne, czy negatywne relacje. Ewentualnie, czy masz jakiś pomysł na sytuację, w której mogłyby się spotkać nasze postacie?]

Nefryt pisze...

Białe obłoczki unoszące się z chrap koni i spomiędzy ludzkich warg mieszały się z zalegającą nad leśnym traktem mgłą. A ta była tu zawsze, niezależnie od pory dnia, czy nocy. Sztuką było jedynie przewidzieć, kiedy zacznie się podnosić… Kiedy będzie na tyle gęsta, by ukryć sylwetki kilku ludzi.
Herszt bandy obrzuciła uważnym spojrzeniem okolicę, potem przeniosła wzrok na swoich ludzi. Byli gotowi, widziała to. Gdyby jeszcze ona była.
Zwykle napady na wirgińskie wojsko, na rabusiów, co to z zamku czy szlacheckiego dworu wracali, wywożąc z podbijanego kraju kosztowności nie sprawiały większych trudności. Teraz jednak czasy były trudne, mrozy wygnały zwierzynę gdzieś daleko, hen w głąb puszczy, a ona i jej ludzie… musieli coś jeść, musieli mieć coś, czym by się otulić można, by nie zamarznąć. W ostatnich miesiącach głód często zaglądał im w oczy, a odmrożenia urosły do rangi stałych towarzyszów najkrótszych nawet wypraw.
Pobyt w Kansas, więzienie i tortury dodatkowo osłabiły Nefryt. Próbowała oszukiwać swoich ludzi, że czuje się lepiej, niż w rzeczywistości, lecz prędzej czy później musieli zauważyć, że podczas obchodów zdaje się raczej na Lunna , Marcusa i Ronana, że częściej jeździ konno, niż chodzi. I że już po kilkunastominutowej walce dłonie drżą jej na rękojeści już nie dwuręcznego, a półtoraręcznego miecza. Choć nikt nie mówił o tym głośno, wszyscy czuli, że herszt jest wrakiem dawnej siebie. Tym bardziej okazywali jej troskę, a ona…. Ona każdego wieczora przy świetle oliwnej lampy opowiadała Nethowi ściszonym głosem o historii, geografii, przyrodzie... Na niewielkich makietach uczyła go strategii. Wszystkiego, co umiała. Przyuczała go na swoje miejsce, z każdym dniem czując, że jeśli przyjdzie choroba, jeśli nie zelżeją mrozy, nie przeżyje zimy.
- Nie nadaję się na przywódcę – szepnęła. Co ona mogła zrobić? W jaki sposób miała podjąć słuszną decyzję, skoro gdy kończyła się ostatnia zima, ostatni ciężki czas, miała zaledwie osiem lat? Jedyne, co pamiętała z tamtej zimy, to lodowaty wiatr, wdzierający się przez zamkowe okiennice. Nic więcej. I jak ona miała zadbać o swoich ludzi? Jak?
Ci, którzy mieli rodziny w innych częściach kraju, wyjechali, by na czas mrozów mieć stały dach nad głową. Ale co z tymi, którzy zostali?
- Nie mów tak. – Usłyszała nad sobą cichy, męski głos. – Będzie dobrze, zobaczysz. Poradzimy sobie.
Uniosła zaskoczone spojrzenie na mężczyznę. To był Neth, jej zastępca, można by rzec. Kiedyś, mając wspólną misję z Bractwem Nocy, powierzyła mu przywództwo nad bandą. Nie zawiódł jej.
Mówiła mu, by wyjechał do rodziny. Gdyby jej posłuchał, mógłby już być w stolicy Quingheny. Tam zimy praktycznie nie było. Morski klimat. Ech, szczęściarze…
Ale nie, Neth oczywiście wolał zostać. Prawie się z nią o to pokłócił. I, jakby nie patrzeć… w głębi serca była mu z to wdzięczna.
- Wiem – odszepnęła. – Musimy. – Mówiąc to, spróbowała się uśmiechnąć, ale od grymasu tego wybawiło ją dwukrotne krakanie kruka. Chociaż, tego „kruka” powinno się w zasadzie pisać przez duże „K”. Gdyby Nefryt nie znała naśladowniczych umiejętności Marcusa, zapewne dałaby się nabrać.
A więc ich „cel” był już na trakcie. Dała znak swoim ludziom.

Nefryt pisze...

[Ciąg dalszy:]

***
Wirgiński oddział pod dowództwem Shela Arhina podążał do Królewca wprost z linii frontu. Młody dowódca śpieszył się do kerońskiej stolicy, choć tym razem nie chodziło o bitwę. Ich król jeszcze nie był aż tak pewien zwycięstwa, by bezpośrednio oblegać Królewiec. Tym razem Shel otrzymał bardzo poufne zadanie. Jego ludzie mieli pozostać za murami, w wiosce, której sołtys od dłuższego czasu był przekupiony. On tymczasem, wraz z dwoma mało znaczącymi „bitewnymi pionkami”, jak czasem nazywano zwykłych wojowników miał przeniknąć do miasta i odbić zasłużonego szpiega.
Ukradkiem przyjrzał się przydzielonym mu „pomocnikom”. Obaj należeli do cudzego oddziału, z grubsza ich jednak pamiętał. Nitia, najwyżej szesnastoletni chłopak o sylwetce niskiego i cieniutkiego patyczaka, czarnowłosy, słynący z brawury. Czyżby wierzył we własną nieśmiertelność? Tak pewnie rwał się do walki…
I ten drugi. Wysoki prawie na dwa metry, muskularny blondyn. Skaza. Podobno tchórz i nieudacznik, ale za to posłuszny.
Przypadkowo (a może jednak nie? Swoją drogą, na tych „przypadkowych” spojrzeniach przyłapywał się coraz częściej…) obejrzał się także na młodziutką blondynkę, elfkę, która zapłaciła im za eskortowanie jej do Królewca.
Żaden z Wirgińczyków nie zwrócił uwagi, na podejrzanie powtarzający się odgłos krakania. I dopiero, gdy drogę zastąpili im uzbrojeni rozbójnicy…
***
Wśród pechowych podróżnych zapanowała panika. Widocznie nie spodziewali się napadu. A Nefryt to wykorzystała, wraz z Marcusem podkradając się pod sam wóz z zaopatrzeniem. W takich najczęściej wieziono prowiant bądź kosztowności… Prawdę mówiąc, na chwilę obecną, wolałaby to pierwsze. Złotem ludzi nie nakarmi.
W okamgnieniu drewniany rygiel pękł pod ciosem miecza. A gdy trzask kruszonego drewna ucichł, ktoś odezwał się za ich plecami…

Vescerys pisze...

[Witam, choć nie wiem, czy ponownie, bo szczerze mówiąc, nie kojarzę osoby ani postaci. Ale wątek jak najbardziej proponuję, obecność w kratkę mi nie przeszkadza - sama może pobiję w tym kiedyś rekord.]

Szept pisze...

[Witam, nie wiem czy ponownie czy po raz pierwszy. Ale witam a to się liczy.
Odnośnie zaczynania. Wątków bez ustaleń nie lubię, poza tym, mam kilka postaci. Ale jak coś ustalimy, to niech będzie, zacznę.
Odnośnie postaci - nie wiem, na ile je znasz. Lucienem chwilowo nie piszę, urlop. Po sesji zdejmę, to można i wtedy coś z nim zacząć, ale on na pomoc to się nie nadaje, zbytni egoista, więc trzeba by szukać głębiej powiązań. Za to Devril, a już zwłaszcza Szept - oni jak najbardziej. Poza tym, Szept też jest elfką, więc kolejny punkt zaczepienia. Więc co tam wybierasz i z kim chcesz pisać, ja się dostosuję. Zawsze mogę też kilka moich postaci umieścić w wątku, jeśli będziesz tak wolała.
A korzystając z okazji - kogo wcześniej prowadziłaś?]

Nefryt pisze...

Marcus prawie nie poczuł kopnięcia, zadanego zresztą dość lekko, natomiast herszt zatrzymała się raptownie. To nauczka na przyszłość... Powinna ciaśniej spinać włosy na czas akcji.
W tym samym czasie Shel zdążył opanować panikę, jaka zagościła wśród jego ludzi. Wielu z nich słyszało o kerońskich partyzantach i o zbójach czyhających na podróżnych. Sam także nasłuchał się wielu opowieści o nieokrzesanym, kreońskim ludzie. Początkowo miał wątpliwości, za każdym razem, kiedy widział kerońskie miasta wydawało mu się, że tak pięknych budowli nie mogliby ich wznosić barbarzyńcy. A jednak na froncie kerońska armia wydawała się pozbawiona strategii. A może - myślał czasem - mają tylko dowódców nadających się do prowadzenia wojny mniej więcej tak, jak kupka końskiego łajna?
W przeciwieństwie do innych wirgińskich dowódców, życie jego ludzi cokolwiek dla niego znaczyło. Czuł, że ta walka nie ma sensu, tylko w niej zginą.
- Poddajemy się - krzyknął tak, by słyszeli go zarówno jego ludzie, jak i zbóje.
Nitia popatrzył na Shela jak na wariata. Młody dowódca chyba upadł na głowę! Poddać się? Gromadzie leśnych dzikusów?! Jak tak w ogóle można?
Nie opuścił broni, czekał w gotowości. Zupełnie, jakby nie słyszał rozkazu.
Tymczasem Skaza rzeczywiście poddał się za przykładem dowódcy. Wcale nie uśmiechało mu się ginąć. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej wolałby sobie dożyć spokojnej starości, nawet, jeśli miałoby to oznaczać hańbę. Zresztą... Honor to on już dawno stracił.
Zbóje ich rozbroili, a dowodząca nimi kobieta dłuższą chwilę patrzyła na Shela. Skaza dostrzegł w jej oczach prawdziwą nienawiść. Wydało mu się, że gdzieś już ją widział, raz, może kilka razy? Za każdym razem chyba krótko, bo nie pamiętał ani jej imienia, ani nawet okoliczności spotkania.
***
Nefryt była zaskoczona reakcją Wirgińczyków. Spodziewała się raczej walki, tak jak podczas innych napadów. Miała nieprzyjemne wrażenie, że Arhin coś wykombinował, a ona podświadomie robiła dokładnie to, czego on chciał.
Z nieprzyjemnych rozważań wyrwał ją głos Marcusa.
- Oni twierdzą, że ta panienka zapłaciła im za eskortę. - Ruchem ręki wskazał leżącą na wozie elfkę.
Herszt zastanowiła się przez chwilę, nie pewna, co powinna zrobić z elfią arystokratką, która przypadkowo dostała się w ich ręce oraz ze zbrojnymi. Poddali się, więc wycięcie ich w pień byłoby niehonorowe...
Zaklęła szpetnie pod nosem, zdając sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia, jak zabrać ich do obozu jako jeńców. A co za tym idzie uprzejmie podarować im część kończących się zapasów. A niech to! Zdecydowanie wolałaby ich zabić. Przynajmniej Arhina. Byłby jeden kłopot mniej.
- Zwiążcie Wirgińczyków - rozkazała swoim ludziom. - Zapasy zabierzemy razem z wozem, w ostateczności będziemy mieli drewno na opał. Ja wypytam tą panienkę, może to ktoś ważny.
W najlepszym razie, mogłaby zażądać wymiany elfki na kogoś z "jej strony". W najgorszym, dostanie okup. No chyba, że to jakaś zaściankowa, zubożała szlachcianka...
Rozpuściła w dłoniach trochę śniegu i powstałą wodę strzepnęła na twarz elfki. To powinno ją ocucić...

Szept pisze...

[Czyli jednak dobrze przypuszczałam :D A więc tym bardziej witam. A jak Lu odwieszę z urlopu, to jeśli będziesz miała chęć to i nad nim pomyślimy, choć tu mnie będziesz pewnie musiała naprowadzić odnośnie przeszłości Isleen. Poza tym, bardzo fajny podkład masz w karcie, zapomniałam wcześniej wspomnieć. Skleroza nie boli, za to utrudnia życie. Na początek może zacznę z Devem, na Szept poszukam jeszcze natchnienia, ewentualnie, jak nie znajdę, to ją tu wprowadzę, jeśli ci taki sposób odpowiada]

Drewniana, pokryta byle jaką strzechą, stała na trakcie do Królewca. Nosiła szlachetne miano „Czerwony Smok” i była jednym z nielicznych miejsc, gdzie zdrożony podróżny mógł się schronić przed ścigającym go śniegiem i mrozem kerońskich zim. Była też miejscem, które co wybredniejsi i szlachetniejsi klienci omijali szerokim łukiem. Pokoje, nawet te najlepsze, były małe, ciasne, pościel zaś, choć czysta, miała dziwnie szarą barwę starości. Wszystko uzupełniała warstewka kurzu nagromadzona na parapetach i pułkach. Ale we wspólnej izbie płonął ogień, ogrzewający ciało, można było też liczyć na strawę i napitek, choć to pierwsze ograniczało się do gulaszu, nieco zbyt tłustego, chleba – chociaż tyle, że świeżego i czegoś, co konsystencją przypominało zupę. Za to napitek był przedni, o ile żołądek gościa był nawykły do mocnych trunków.
I gdyby ktokolwiek wiedział, kim jest siedzący w samym kącie podróżny zdziwiłby się niezmiernie. Ktoś o godności earla nie pasował do tego miejsca. Cóż, mniej więcej tak samo, jak wół do zdobionej karety. Lecz strój wędrowca nie zwracał nań uwagi. Zwykła, nieco znoszona, skórzana tunika i spodnie, okrywający sylwetkę płaszcz z futer, niechybnie ciepły, ale na pewno niezbyt strojny. Na serdecznym palcu arystokraty brakowało rodowego sygnetu – byłby głupcem, albo innych miałby za takich, gdyby go nosił i oczekiwał, że nikt go nie rozpozna. Jedynie kamień dusz, podarunek od Tropicieli wciąż wisiał na jego szyi, bo Devril nie rozstawał się z nim tak łatwo.
Strudzony drogą, zdecydował się na zbyt tłusty gulasz i chleb, mając nadzieję, że smak tego ostatniego pomoże przełknąć strawę, która okazała się mieć konsystencję bryły i gulasz przypominała chyba tylko z nazwy. Lecz w drodze i na szlaku się nie wybrzydza.
Przełknął pierwszy kęs, przekonując się, że ma szczęście. Smakowało lepiej, niż wyglądało. I pachniało. Ale przysmakiem i darem dla podniebienia tak czy inaczej nie było. Za to zaoferowany mu miód, choć daleko mu było do Lofarowego, przyjemnie naprawiał niedostatki gulaszu. Miał wziąć kolejny kęs do ust, gdy jakieś poruszenie przy drzwiach zwróciło jego uwagę.
Ktoś nowy wszedł do środka.

Nefryt pisze...

Herszt bandy wywróciła oczami. Tego tylko brakowało, żeby damulka kaprysiła. Chociaż, z takim elfim chucherkiem to nic nie wiadomo, może się przeziębi, może jeszcze dodatkowo na rozgrzewające napary Leylith uczulona? Może faktycznie lepiej nie robić sobie kłopotów, bo przecież nie będzie jej potem do królewieckich lekarzy wiozła.
Zresztą... Taka panienka z dobrego domu chyba i tak nigdzie sama nie ucieknie.
- Niech ci będzie. Chodź, porozmawiamy w moim namiocie. Muszę ci zadać kilka pytań.
Poprowadziła elfkę do namiotu, nie rozwiązując jej jednak. Wolała dmuchać na zimne. Wątpiła, by arystokratka mogła jej zrobić większą krzywdę, ale gdyby dotarła do miejsca, gdzie zostali związani Wirgińczycy... Oni raczej nie zawahaliby się przed poderżnięciem jej gardła, kiedy najmniej będzie się spodziewała ataku. Zwłaszcza ta gnida, która załatwiła jej pobyt w Kansas, Arhin.
***
Nefryt miała właśnie zadać elfce pierwsze pytanie, gdy poły namiotu rozchyliły się i ukazała się między nimi głowa Marcusa.
- Nefryt, jeden z ludzi, których pojmaliśmy chce z tobą mówić. Na osobności - dodał, widząc, że herszt podnosi się z miejsca.
Zaintrygowana kobieta uniosła brew.
- Który?
- Przedstawił się jako Shel Arhin. - Mina herszta nieco zrzedła, ale Marcus ciągnął dalej: - Twierdził, że ma dla ciebie ciekawą propozycję.
Nefryt zawahała się przez chwilę.
- Przyprowadź go, proszę, ale nie rozwiązuj.

[Obiecuję, że następny odpis będzie lepszy, bo mam już coraz konkretniejszy zarys co do dalszej akcji. Jeżeli przyjdzie ci coś do głowy, to też możesz wprowadzać jakieś swoje pomysły.]

Nefryt pisze...

[To teraz zabiłaś mi ćwieka. Zwłaszcza końcówką :D]

Shel posłał zaniepokojone spojrzenie elfce, potem obrzucił pełnym wyższości wzrokiem wnętrze namiotu, w niczym nieprzypominające wytwornie przystrojonych pawilonów*, do których przywykł. Był przekonany, że herszt bandy żyje sobie wygodnie i dostatnio. Życie rozbójników wyobrażał sobie jako dosyć lekkie... Spodziewał się przepychu, przynajmniej wewnątrz, kto wie, może skradzionych kosztowności pozostawionych jako biżuteria dla tej kobiety? A tu... Tu nie było nic. Gładkie ściany z pocerowanego płótna, posłanie z powiązanej słomy i zwierzęcych futer... I ta kobieta o wyniszczonej więzieniem twarzy i czerwonych od odmrożeń koniuszkach palców. Więc to tak żyje herszt? Nie wyglądała mu na pijaczkę, która wydawałaby wszystko po karczmach. Więc co stało się z majątkiem, jakiego powinna się dorobić na częstych przecież rabunkach? Inni członkowie bandy zabierali? Nie, oni też mieszkali raczej biednie... Więc... co się z tym działo?
- Rozumiem, pani, niechęć, jaką mnie darzysz, wszak po przeciwnych staliśmy stronach...Czym jednakże zawiniła ci dziedziczka rodu elfiego? - Odczekał chwilę, a nie uzyskawszy od Nefryt odpowiedzi, kontynuował: - Zgodnie z tym, com chciał ci przekazać, pani, mam dla ciebie propozycję. Mniemam, iż uwolnienie tej elfki oraz moich ludzi nie jest zbyt wygórowaną ceną
za odbicie twej przyjaciółki, pani?
Pytanie zwisło w powietrzu.
Nefryt jak zwykle ubodła dworska maniera wirgińskiego dowódcy, jakby kpił z niej. I to w taki sposób, że nie mogła mu zarzucić zupełnie niczego! Okropny, nadęty, wstrętny, arystokratyczny typek!
- Skąd mam wiedzieć, że pan nie kłamie? To dość częste wśród twego ludu. - Sama nie wiedziała, dlaczego ilekroć mówiła do Arhina, robiła to przez formę "pan".
- Równie, jak wśród twego, pani. Na potwierdzenie mych słów wiele nie masz, nieobecność przyjaciółki jeno, brak od niej wieści i miano. Meri. Tak ją zwałaś, pani. - Uważnie obserwował zmieniający się wyraz twarzy herszta. Bo Meri faktycznie dawno już opuściła obóz i nie było od niej żadnych wieści...
- Zgoda - odparła po prostu Nefryt. - Twoi ludzie i elfka w zamian za odbicie Meri. - Nefryt wychwyciła, że Shel nie wspomniał o sobie. - Muszę mieć jednak gwarancję, że mnie nie oszukasz.
Mogłaby puścić jego ludzi, niech oni odbiją Meri bądź dogadają się z gubernatorem, by ją wypuścił. Tyle, że... Przez chwilę wydawało jej się, że Shel mniej dba o własne życie, niż początkowo jej się wydawało. Zostawianie go jako zakładnika nie byłoby najkorzystniejszym dla niej wyjściem.
- Weźmiesz ze sobą trzy spośród osób, które pochwyciliśmy wraz z tobą, panie. Pozostali zostaną w obozie jako zabezpieczenie. Jeżeli, panie, po upływie trzech dni począwszy od teraz nie zjawisz się w miejscu napadu z Meri, zabiję zakładników. Na decyzję masz, panie, godzinę.
Shel pochylił głowę w geście akceptacji warunków. Z trudem skrył uśmiech. Herszt dała się oszukać. Teraz wystarczyło odszukać Meri i przedstawić jej sprawę. Znaleźć szpiega mającego misję w innej części kraju... "Drobnostka".
- Wybiorę teraz, pani - stwierdził. Liczyła się przecież każda chwila. - Wezmę Nitię. - Mały i zwinny chłopak przydaje się chyba podczas każdej akcji. - Oprócz niego Skazę. - Był świadom, że w razie otwartej walki, przyda mu się siła blondyna. - I... - zawahał się. Chętnie wziąłby ze sobą przynajmniej jednego człowieka z własnego oddziału. Nie mógł jednak zostawić tu elfki. Nie wiedział, na ile lekkie obyczaje mają ludzie Nefryt. Gdyby któryś z nich skrzywdził Isleen, nie wybaczyłby sobie tego. Ciężki wybór... - I Isleen powiedział w końcu, czując narastający ciężar poczucia winy wobec podległych mu wojowników.

[*patrz: https://encrypted-tbn0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcTrFqpu5dP-6N34TflikTscDUBBOpGKhusstqhxG0xDbJG4Uw0F a nawet: http://www.blogi.szkolazklasa.pl/privefiles/blog-1993/namiot_turecki.jpg (to wnętrze namiotu osoby z królewskiego rodu bądź magnata, ewentualnie cenionego hetmana)]

Silva pisze...

[Stuk puk. Pomyślałam sobie, że może zaczniemy jakiś wątek, hm? ;)]

Silva pisze...

[Mam wyczucie ;) Hm, jak Ci bardziej pasuje, mi to jest obojętne, że tak brutalnie to powiem ;p]

Nefryt pisze...

Odkąd wyjechali ze zbójeckiego obozu, Shel pozostawał spięty. Wciąż miał wątpliwości, czy herszt nie przejrzała jego intrygi albo nie planowała wciągnąć go w jakąś paskudną zasadzkę. Nie ufał jej, a tym bardziej pozostałym zbójom.
Kiedy usłyszał czyjś głos tak blisko siebie odruchowo spiął mięśnie, rozluźnił się jednak widząc Isleen.
- Nie, nie przeszkadzasz. Ani trochę - zapewnił, uśmiechając się leciutko.
Jak to mawiał jego ojciec? Kobieta jest twoim skarbem, którego nie warto uszkodzić. Flirt musi więc być więc podobny do wiatru - z początku łagodny, by w przyszłości zmienić się w huragan...

[Tym razem z mojej strony krócej, ale jestem ciekawa o co zapyta Isleen.]

Silva pisze...

[Niechaj więc będzie trójkącik. Jakieś pomysły? ^^]

Szept pisze...


[Nie ma za co. Muzyka wpływa pozytywnie na wenę, przynajmniej w moim przypadku. Odnośnie odpisów – jak ci wygodniej. (Wiedziałam, że jednak o czymś zapomniałam we wcześniejszym odpisie, ale nie pomyślałam o tej kwestii). Wprawdzie nie wiem jeszcze, czy Sz wcisnę do tego wątku, czy zacznę z nią inny, zależy pewnie od mojego widzimisię, a ono bywa dość kapryśne. Hmm… to może niech będzie pod Devem, nie będziemy wtedy mieszać. Choć, jak wrzucisz na Szept, to też nic się nie stanie, bo w obecnej chwili obie sprawdzam w miarę systematycznie. Jakbyś wrzuciła na Lu, to pewnie bym nie zobaczyła, bo tam wiadomo – urlopik. ]

Gdyby trafiła na kogoś innego, pewnie otaksowałby ją wzrokiem i burknął coś pod nosem, przypominające nieco „A czy widzisz, by ktoś tu siedział?”. Ktoś inny, pewnie i pijany, bo takich typków tu nie brakowało, może i by ochoczo się zgodził… jeszcze gorzej dla niej. Devril ograniczył się do krótkiego skinięcia głową, zupełnie jakby nowoprzybyła średnio go zainteresowała. Zielone oczy odnotowały jednak kilka szczegółów. Po pierwsze, nie pasowała tutaj. Była zbyt delikatna, zbyt wytworna. Ubrana w eleganckie futro, cicha… Nie umknął mu też grymas, jaki mimowolnie pojawił się na jej wargach, gdy weszła do izby. Zdaje się, że i ona nie była nawykłą do takich miejsc. Los jednak nie wybiera.
Chwilę siedział w milczeniu, wracając do bryłkopodobnego gulaszu. Z reguły nie był nie wiadomo jak ciekawski, zwłaszcza gdy przebywał gdzieś incognito. Z reguły pozostawiał czyjeś sprawy własnemu biegowi, nie wtrącając się i nie wnikając, trzymając własną ciekawość na wodzy. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby i tym razem zrobił dokładnie tak samo. W zasadzie, dziwnym byłoby, gdyby zachował się inaczej, odstępując od schematu.
Karczmarz ani służebna dziewka nie podeszli do stołu, w Smoku nie praktykowało się takiego zwyczaju. Chcesz coś, to się pofatygujesz do lady. Nie, to siedź o suchym pysku, twoja strata. No, chyba że złotem prawdziwym zaświecisz, wtedyś godzien szczególniejszych względów. Ale bez tego?
Devril o tym wiedział. I teraz, odruchowo, zerknął w stronę lady, pociągnął łyk miodu, przemywając gardło i zacierając resztki doznań po wątpliwej jakości jadle.
- Daleka droga? – zagadnął, odstawiając kufel.

Nefryt pisze...

Na twarzy wirgińskiego dowódcy odmalowało się zdziwienie. W pierwszej chwili, gdy Isleen "wykupiła" od jego oddziału eskortę, zaskoczyło go, że traktuje go jak obcego. Uznał jednak, że w dużym gronie nie chce się przyznawać do znajomości z nim. Ubodło go to, potraktowała go jakby był jakimś... jakimś mieszczaninem, albo kupcem parszywej reputacji, a nie niemal równym jej stanowi dziedzicem hrabiowskich włości. Pogodził się z tym jednak, uznając, że dla jej towarzystwa może znieść pewne... niedogodności.
Teraz jednak... Czyżby ona na prawdę go nie poznała? Czy aż tak zmienił się przez ten rok spędzony na froncie?
- Przyjaźnię się z twoim bratem! Jak mógłbym cię nie rozpoznać? - wciąż nie wierzył w jej niewiedzę.
A Skaza i Nitia wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dawno już zauważyli, że w powiedzieć o dowódcy, że elfka wpadła mu w oko to naprawdę mało powiedziane.

Nefryt pisze...

- Jak to? Nic nie pamiętasz? – Jego głos stwardniał, nawykły do konkretów. Nie dla niego były niedopowiedzenia. – Miałaś starszego brata, Ahena. Naprawdę go nie pamiętasz? – Był w szoku.
- Spotkaliśmy się w czasie łowów na białego jelenia. To, zdaje się, wasza coroczna tradycja na Wedze? Byłaś przecież, z tyłu, z matką. Razem z twoim bratem naszliśmy dzika, wyleciał na nas… Nie pamiętasz jak mój ojciec mnie zwymyślał? – Przynajmniej w odczuciu Shela tego akurat nie dało się zapomnieć. Teraz także zaczerwieniły mu się czubki uszu. Arhin senior skarcił go wtedy jak berbecia. Przy wszystkich. Przy kobietach!

Silva pisze...

[W zasadzie wilkołak i szamanka swoich ludzi opuścili i znajdziesz ich wszędzie, tylko nie w kniei i nie na masywie w górach. Poselstwo w przypadku najemnika jak najbardziej jest dobry pomysłem ^^]

Silva pisze...

[To ja może zacznę ^^]

Nefryt pisze...

- Weź się w garść. Płacz tu nic nie da. - Słowa te, wypowiedziane szorstko, zabrzmiały prawie jak rozkaz. Z całą pewnością, nie tak należało zwracać się do dziedziczki królewskiego rodu elfów.
To jednak nie były salony, a dziki trakt. To nie miejsce na płacz ani zabawę w pocieszyciela. Jakby nie patrzeć, wybrał Isleen zamiast któregoś ze swoich ludzi.
Z każdą chwilą oddalali się od zbójeckiego obozu. Teraz, nawet jeżeli ktoś podążał za nimi, nie wiele mógł na to poradzić. Muszą odnaleźć Meri. To jest teraz priorytet.
Niecałe pół godziny później zarządził krótki postój. Chciał zapoznać uczestników wyprawy z czekającym ich wyzwaniem.
- Jeszcze w obozie powiedziano wam, jakie warunki ustaliłem z Nefryt. Jej człowiek w zamian za wolność waszą i tych, którzy zostali w obozie bandy. To chyba dla wszystkich jasne. - Mówiąc, przechadzał się od jednego końca polanki, na której się zatrzymali, do drugiego ze splecionymi z tyłu dłońmi. Pomagało mu się to skupić. - Kobieta, którą herszt uważa za swoja przyjaciółkę, jest nadesłanym szpiegiem. - Odczekał chwilę, po czym zaczął mówić dalej: - Z ostatnich raportów, jakie przysłała zwierzchnikom wynika, że przebywa w Morii. W czasie drogi nie będzie postojów dłuższych niż na wyjście za potrzebą. Dopiero przed wejściem w podziemia zatrzymamy się w Alster i wymienimy konie.
Shelowi wydało się, że kiedy wymówił nazwę wioski, wyraz twarzy Skazy dziwnie się zmienił. Przyjrzał się wojownikowi.
- Coś nie tak? - zapytał.
Kristen już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy przypomniał sobie dziwne słowa, jaki wypowiedział dowódca jego oddziału. Zapamiętać. Ta akcja nie ma miejsca. Nie mówić o tym. Gadatliwych zabierze tajemnica.
Zniósł spojrzenie Shela.
- Nie... Nic - powiedział cicho.

Silva pisze...

Brzeszczot klął pod nosem.
Zima dawała się we znaki całej Keronii; nocami nikt żywy bez ognia i ciepła nie przetrwa, a dnie były podobne. Zimno, mroźno, chłodno i wietrznie. Śnieg sypał z zachmurzonego nieba, szczerbaty, zimowy księżyc zdawał się krzywo uśmiechać, a słońce, którego od dawna nie widziano, wciąż pozostawało niedostępne.
Kobyłka Wolha miała problemy na zasypanym, oblodzonym trakcie; ślizgała się na świeżym śniegu, potykała i co rusz stawała, wszem i wobec oznajmiając, że nie chce iść dalej, bo to głupota. Ale najemnik za każdym razem ją poganiał, już raz ratując się przed zrzuceniem z końskiego grzbietu. A Wolha, głupia kobyła, co chwila próbowała pozbyć się swojego jeźdźca.
No i gdzie była szamanka i gdzie podziewał się wilkołak? Według ostatniej sowy, którą do nich wysłał, mieli być w zatoczce południowego gościńca. Tylko, cholera, której zatoczce? Minął już ich ze trzy i o ile przyjaciele nie byli lodowymi górami, które tam widział, to jeszcze ich nawet nie minął.
Naciągając kaptur na głowę, poprawiając kożuch, popędził kobyłkę.

~~
Trzask płonących gałęzi, ciepło ognia sprawiało, że wilkołak uśmiechnął się od ucha do ucha. Jakże miła była też magiczna zasłona, która ich od chłodu wieczoru i śniegu chroniła.
- Jeszcze tylko pański posiłek i byłoby cudownie... - Drav ziewnął, przeciągając się. Za migoczącą zasłoną szalał śnieg, a im było tak ciepło. Tylko suszone jedzenie i stary chleb mu nie służyły. - Myślisz, że głupi najemnik nas znajdzie w tej zamieci?
- Nie sposób nas nie zobaczyć - szamanka powiedziała to z wyrzutem, wyraźnym żalem i czymś, co wilkołak dobrze znał: jak będzie się kłócił, dostanie dębową laską po głowie. - To twoja wina.
- Tak wiem. Ale wolałem, żeby było mi ciepło. Niech nas widzą, co mi tam.

[Hm, a możemy zrobić tak, że Twoja pani elfka trafi do szamanki i wilkołaka pierwsza? Potem by dojechał najemnik]

Nefryt pisze...

Shel szybko ocenił szanse. Czworo... nie, trzech przeciw siedmiu. Na każdego z walczących przypada jeden łucznik, dodatkowo miecznicy. Nieciekawie, ale... da się.
- Nie tak prędko - powiedział, chcąc wstrzymać Isleen. W tej sytuacji poddanie się wiele nie pomoże, albo to zwykły napad, raczej mało prawdopodobne, z tego co wiedział każda banda ma swoje terytorium, a przecież aż tak daleko od obozu Nefryt nie odjechali... Albo ktoś celowo chciał uniemożliwić ich wyprawę. Nefryt? Nie, chyba nie. Jakoś mu to do niej nie pasowało.
Siedź na koniu - przekazał telepatycznie elfce. Liczył, że aura otaczająca elfkę nie pozwoli nikomu oprócz niej rozpoznać w nim maga.
Jednocześnie nieznacznie wysunął się naprzód, częściowo zasłaniając Isleen.
Jeżeli łucznicy strzelą wszyscy na raz, w dodatku do trzech celów, nie mają szans. Ale gdyby sprowokował ich do mierzenia w jeden cel? W... niego?
Khaine, miej mnie w swej opiece - przyzwał w myślach swojego patrona, boga zabójców.
- Kim jesteście i czego od nas chcecie? - zapytał.
Kristen wyczuł, że dowódca próbuje skupić uwagę wrogów na sobie. Nie wiedział, co Shel ma zamiar robić dalej, może nawet nie miał planu? Spojrzał na Nitię, potem na łuczników.
- Nóż - wyszeptał bezgłośnie, przekazując chłopakowi swój nóż do rzucania. Nitia miał lepszego cela. Zostałby jeden łucznik i miecznicy... Zakładając oczywiście, że nie chybi.

Silva pisze...

Mała, brązowa sówka przebiła się przez śnieżną zamieć i przysiadła na otulonej materiałem dłoni Brzeszczota. Pióra miała potargane, powykręcane w różne strony, a kilka było nawet pokrytych lodem. Przy nóżce miała rulonik z wiadomością.
- Kto mądry sowę w taką pogodę wypuszcza... - odwiązawszy pergamin od nóżki, najemnik wsadził ptaszka do wewnętrznej kieszeni płaszcza, co by się ogrzał i rozmroził. Sówka nawet nie zaprotestowała, zahukała tylko cichutko.
Pogoda się pogarsza. Przełęcz zasypana. Zawracaj.
I tyle jeśli chodzi o to durne poselstwo. Odwołane.
Kobyłka Wolha wykorzystała okazję, że jej właściciel się rozkojarzył, że stracił koncentrację. Wierzgnęła, stanęła dęba i zrzuciła Brzeszczota i na nic się stały jego próby utrzymania w siodle. Nawet miecza z juków nie zdołał wyciągnąć, nawet sakiewki z suszonym mięsem. Pięknie.
- Żeby cię żaby zjadły, głupia kobyło! - Wolhy nie było widać przez sypiący śnieg. To było do przewidzenia, że prędzej, czy później zbuntuje się i ucieknie.

~~
- Wisielec...
- Wiem, słyszałem - wilcze zmysły naprawdę się przydawały, duchy także. I w jednej chwili wilkołak zerwał się z miejsca, skoczył ku szamance i przysiadł obok, nie jako człowiek, a jako wilk. Masywny wilk z naderwanym uchem, blizną na pysku, jej strażnik. Czasami lepiej było, gdy szamanka podróżowała sama; wilk atakujący z zaskoczenia był atutem, a oni nie wiedzieli, kto zbliża się do ognia, chociaż słyszeli kroki i czuli czyjąś obecność.
- Tylko bądź grzeczny - o dziwo szamanka ułożyła drobną dłoń na wielki łbie wilka, drapiąc go za uszami. I czekała aż ten, kto ku nim zmierza, podejdzie bliżej.

Silva pisze...

Elfka bojąca się wilka. Szept miałaby ubaw - wilkołak odezwał się nieco mrukliwym głosem w umyśle szamanki, wyraźnie rozbawiony.
- Nie mamy jedzenia, ale w kociołku pyrka ziołowa herbata. Pomoże przy rozgrzaniu - szamanka była niczym góra lodowa; śnieżyca zdawała się jej nie przeszkadzać i faktycznie tak było. Urodzona wysoko w górach, gdzie śnieg leżał cały rok, Silva nie odczuwała mrozu i chłodu tak intensywnie jak inni. Jej oczy przypominały zamrożone jeziora, a fakt, że na twarzy nie odbijały się żadne emocje...
Hej, bo ją wystraszysz tym swoim lodowym obliczem - wilk został zignorowany, tylko zamiast dostać jak zazwyczaj dębową laską po głowie, został ostrzegawczo uszczypany, by trzymał język za kłami i nie paplał od rzeczy.

Nefryt pisze...

- Głupia..! - syknął ze złością. Co ona myśli, że niby co on jest? Jakiś bohater w kokardkę wiązany?!
Wyszarpnął strzałę z ramienia dziewczyny, z głębokiej rany trysnęła krew.
- Wynoś się stąd! - krzyknął jeszcze, nim opadło na niego ostrze czyjegoś miecza. Zablokował cios, sam zaatakował. Wszystko działo się błyskawicznie. Cios, unik, cios. Czyjaś krew na rękach.
Strzała w jego kierunku. W ostatniej chwili wysunął się z siodła. Łucznik padł, pchnięty przez Skazę mieczem od tyłu. Shel pochwycił strzemię umykającego konia. Próbował z powrotem wsunąć się na jego grzbiet. Widział wszystko jak w zwolnionym tempie. Nitia walczy ze zbrojnym, który chciał zaatakować elfkę, robiąc tym samym pustą przestrzeń przy nim, przy Shelu. Chciał się rozejrzeć, gdy ktoś sypnął mu piachem w oczy. Odruchowo uniósł rękę do twarzy. I nagle... Chłód stali zsuwającej się po żebrach. Ciepła krew rozlała się po jego boku. Upadając wywołał jeszcze mentalny atak na wroga. Słabł jednak.

Silva pisze...

Brzeszczot, który został przez chwilę pominięty i zapomniany, klnąc pod nosem, szedł przed siebie. Ni czuł nosa, nie czuł uszu, ale sówce w kieszeni było całkiem miło i ciepło. Ona nie narzekała.
I gdzie ta zatoczka?
~~

- Przyjaciel? - szamanka przyjrzała się elfce i pewnie by się roześmiała, ale przecież chodziły słuchy, że nie potrafiła. - Nie, to tylko irytujący pchlarz, który nie chce odejść.
Tej zniewagi wilkołak nie mógł puścić płazem, dlatego kłapnął zębami i burknął po swojemu na Silvę. Ale grzecznie siedział i obserwował. Zimą nie wiadomo, kto przechadza się wśród śniegu i chociaż elfka nie wyglądała na Lodowego Piechura, to może jednak była śnieżną wiedźmą?
- Przypałętał się i tak już został. Ale nawet królika nie potrafi złapać, kiedy bym tego chciała.

Nefryt pisze...

Kiedy elfka zemdlała, rośliny zaczęły słabnąć, aż w końcu uschły. Shel poczuł szczypiące lekko iskierki magii, przeskakujące po ranie. Siłą woli odesłał tę resztkę mocy, jaka mu pozostała, jednak nie na ranę, a jako zastrzyk siły dla czarów Isleen. Przez chwilę mogło się wydawać, że to nic nie da. Pnącza pozostały martwe. Aż nagle... Suche, powykręcane pędy zaczęły sunąc w kierunku żywych jeszcze przeciwników. A Shel usłyszał głosy. Dalekie, dudniące tylko w jego świadomości. Dochodzące jakby z podziemi, wzywające go.
- Przyjdę - wyszeptał z trudem. - Jeszcze nie teraz. Błagam. Nie teraz...
Zdobył się na jeszcze jeden wysiłek. Jeszcze jedną falę mocy.
Nitia, przyciśnięty do ziemi przez wroga czuł, że to koniec. Uniesiony sztylet zaraz opadnie wprost na jego pierś. Rozpaczliwie zaczerpnął powietrza. Jednak zamiast tlenu poczuł odór gnijącego mięsa. Krztusząc się zobaczył, jak jedno z ciał, pozbawione głowy, zaczyna drgać. Podniosło się, a powietrze przeciął wrzask. Najpierw Niti, potem napastnika. Ciało na powrót znieruchomiało. Dalsza obrona nie była już potrzebna. Ostatnich dwóch wrogów uciekło w popłochu.
Dygoczącego ze strachu i zielonego na twarzy Nitię zobaczył Skaza. Widok ożywionego trupa także go przeraził, ale nie do tego stopnia.
Podbiegł do leżącego nieruchomo Shela. Próbował zatamować krwotok, ale krew stale przesiąkała przez prowizoryczne opatrunki.
- Czemu nie użyłeś tych swoich cholernych czarów wcześniej?! Czemu nam nie powiedziałeś, że jesteś magiem?
Wtedy może wszystko skończyłoby się inaczej.
- Bo t-to nie mag! To nek-nekromanta! - W głosie Niti słychać było przerażenie przeradzające się w histerię.
- Zamknij się - warknął na niego Kristen, nadal próbując pomóc dowódcy. Shel oddychał płytko.
- Isleen. Chcę widzieć... Isleen - wycharczał.
Chłopak, wciąż dygocząc, poszedł szukać elfki. Na chwile obecna zrobiłby chyba wszystko, byle znaleźć się dalej od nekromanty.
Na szczęście, Isleen odzyskała już przytomność, a wraz ze świadomością powróciła do niej magia.

Silva pisze...

Wilk zerwał się z miejsca, a szamanka nawet go nie zatrzymała; śmignął obok elfki, w zawieję wszedł opuszczając spokojne wnętrze magicznego kręgu.
- Cholerna pogoda. Bogowie niejedyni, uwzięliście się, czy co? Moż... - coś ciężkiego i włochatego wpadło na najemnika. - Wisielec! Ty zapchlony kundlu, mokrym psem śmierdzący - pozbierawszy się ze śniegu, zrzuciwszy z siebie wilkołaka, mokry najemnik ruszył ku ognisku - Zabieraj ze mnie swoje brudne łapy. I czemuś jest w... Aha - jakoś tak się zatrzymał na widok całkiem obcej elfki, nosem pociągnął, powąchał, a że nie wyczuł nic złego, przekroczył magiczną barierę. - Kto to? Och, spieprzaj - odgonił od siebie wilka kopniakiem w bok i pogroził mu palcem, a że wilk takiej zniewagi nie przepuści, raz dwa i był w swojej ludzkiej formie i właśnie rzucał się na najemnika.
- Nie śmierdzę psem! To ty cuchniesz starymi onucami, parszywcu mieszany!
- Ale to po tobie skaczą pchły! - takim oto sposobem panowie zaczęli się bić.

Nefryt pisze...

Popatrzył na nią, choć jego wzrok zdawał się dziwnie odległy, jakby z tym światem, z życiem, nie łączyło go już niemal nic.
- Isleen. - Jednak ją poznał. Uśmiechnął się do niej, zawierając w tym uśmiechu całą czułość, na jaką było go stać. - Masz blokadę... w umyśle. W pamięci. Czułem ją, kiedy wspomagałem... cię magią. Znajdź... sprawcę. - Umilkł na chwilę, jego czoło przecięła pionowa bruzda. - Szpieg. Maria Rivera. - powiedział z trudem. - Znajdźcie. Szuka... Świętej Studni Życzeń.
Ostatnie słowa były ledwo dosłyszalne. - Żegnajcie i... - zawahał się, jakby sobie o czymś przypomniał. - Strzała... dziękuję, Isleen - wyszeptał jeszcze, nim znieruchomiał, a z jego piersi uleciał ostatni oddech.

[Zaszlachtujesz mnie za to ^^]

Nefryt pisze...

[A mogę to poprawić... przy Świętej Studni Życzeń? ;) Tak, tak to aluzja do dalszej akcji]

Nefryt pisze...

Kristen podszedł do elfki bliżej, czekając na to, co powie. On sam nie mógł znaleźć żadnych słów. Do ostatniej chwili wierzył, miał nadzieję, że coś się wydarzy, że Shel nie umrze. Teraz zniknęła prawie jego niezachwiana dotąd wiara w potęgę magów. To, czy Shel był nekromantą czy nie nie robiło dla niego żadnej różnicy, w przeciwieństwie do Niti. Dowódca próbował ich ratować. Tak, jak potrafił. I powinni o nim pamiętać jako o bohaterze. Co za różnica, czy używał zwykłej magii czy tego... przekleństwa, bo darem trudno było to raczej nazwać?
- Wydaje mi się... - zaczął niepewnie, zaraz jednak przypomniał sobie stanowczość Shela, to jak potrafił opanować sytuację. Nawet... uspokoić ich? - Musimy ruszać. - Ciężko było mu to mówić. Ciężko było myśleć o tym, że nie mają czasu, by chociaż należycie go pochować. - Musimy wypełnić to zadanie, tak? Przecież on właśnie tego od nas chciał. - W dużej mierze próbował przekonać sam siebie.
Milczeli przez chwilę, aż nagle odezwał się Nitia.
- Nigdzie nie idę.
- Co ty... - zaczął Kristen, ale chłopak mu przerwał.
- Nie idę i koniec. Nie jestem samobójcą. Będę się martwił o innych, ratował im tyłki... Z jakiej racji? Oni by nas ratowali? Tfu, pewnie, że nie.
- A ja cię z kumpla miałem, ty mały, niewdzięczny sukins... - miał już uderzyć Nitię, gdy powstrzymała go Isleen.

Silva pisze...

Wisielec był być wilkołakiem, mógł być przemieńcem, magiem, a nawet chowańcem. Na ich nieszczęście był wilkołakiem, ale dzięki bogom tym, który miał zdolność kontrolowania swojej przemiany i wilczej natury. Po pierwsze był wilkiem, dopiero potem człowiekiem.
- Ty leśny bucu, debilu jeden!
- Miałeś przywieźć jedzenie! Nie będę jad trawy, jak ta głupia szamanka, która kwiatka kontemplować potrafi!
Przepychanki, szturchańce i tarzanie się w śniegu nie zostały przerwane nawet wtedy, kiedy obok kłócących się mężczyzn stanęła szamanka. Zapewne, gdyby wilkołak nie był tak zajęty wykłócaniem się i obrzucaniem najemnika wyzwiskami, to by się pohamował i zaprzestał tych działań prowadzących do guza.
Szamańska laska bez ostrzeżenia, bez zasygnalizowania choćby, że nadchodzi, uderzyła wilkołaka w głowę.
- Kurwa!
- Opamiętaj się, niewychowany wilku.
- W watasze za takie coś, to bym ci rękę ugryzł... - wilkołak zgramolił się z najemnika i klapnął obok leżąc mieszańca. - No - ale wcale nie był taki pewny, kiedy zobaczył jak dębowa laska Silvy drgnęła w jej ręce.

Nefryt pisze...

Chłopak pokręcił głową, niemrawo jakoś, jakby wstydził się swojej decyzji. Ale jej nie cofnął.
Wsiadł na swojego konia, jednak skierował go w przeciwną stronę, niż Skaza i Isleen. Spojrzał za odjeżdżającymi. Dwoje jeźdźców, samotnych pośród bezkresu natury. Za nimi człapał z opuszczonym łbem wierzchowiec Shela.
Nitia odkaszlnął cicho.
- No to... No to powodzenia! - krzyknął za nimi, jednak w otaczającej go scenerii zabrzmiało to jak makabryczny żart. Odjechał, starannie omijając wzrokiem ciała zabitych.
***
Aż do samej wioski nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Cała podróż trwała nawet krócej, niż przewidywali. Już w cztery godziny później przed nimi zamajaczyły niewysokie wzgórza. Między nimi prześwitywały strzechy wyższych domostw w Alster, wyraźnie odcinające się od ciemnej ściany lasu.
Kristen od dłuższego czasu niespokojnie zerkał to na wioskę przed nimi, to na towarzyszącą mu elfkę.
- Isleen - zaczął w końcu. - Musisz załatwić wymianę koni sama.

Nefryt pisze...

Kristen westchnął ciężko. No tak, skąd ona miała znać pojęcie "wymiany koni".
- Wymiana koni jest bezpłatna, to taki zwyczaj. Znajdziesz stajnię, zwykle to jeden z większych budynków i pogadasz z gospodarzem. Zostawisz mu nasze konie, weźmiesz dwa od niego, tylko patrz, żeby rzeczywiście były wypoczęte. I tyle. Cała filozofia. Zrozum, nie mogę tam ot tak sobie wjechać. To kerońska wioska. Czysto kerońska - podkreślił. - Mi koni nie dadzą. - Nie wiedział, jak zamierzał to rozegrać Shel. Może, jako że nie wiedział o tym, co kilka miesięcy temu wydarzyło się w Alster, myślał, że jakoś się uda?
- Isleen, toż to prościzna! Wjeżdżasz do wioski, robisz wielkopańską minę i udajesz, że masz czym zapłacić. I tyle.

Silva pisze...

- A my nie - odburknął obrażony, urażony i w ogóle zły wilkołak, któremu zapewne guz sporych rozmiarów na głowie rósł; nie pierwszy i nie ostatni, ale jak zwykle bolesny.
- Jesteś niewychowany - najemnik westchnął, jak to miał w zwyczaju, ale zaraz też uśmiechnął się; że niby jest miły, przyjacielski i w ogóle fajny. - Isleen. Co elfka robi poza stolicą? - zapytał i bezceremonialnie przysiadł obok długouchej.
Popisujesz się - rozbrzmiał w jego głowie głos szamanki, na który nie zareagował.

Nefryt pisze...

Ciemnowłosy, najwyżej czteroletni chłopczyk uczepił się jej ubrania i zaczął przejmująco szlochać.
- Moja mama, zabrali moją mamę! Zrób coś, żeby ją oddali!
Gdyby mogła przemyśleć lepiej sytuację, zapewne wydałoby jej się zastanawiające, że chłopczyk chciał pomocy akurat od niej. Trudno jednak cokolwiek rozważyć, kiedy malec ciągnie cię za ubranie i rozpaczliwie prosi o pomoc...
***
Kristen zaczynał się niecierpliwić. Isleen jak zniknęła, tak dalej jej nie było, aż się zaczął zastanawiać, czy jej co aby a Alster nie zeżarło. Klnąc pod nosem wszedł między niedawno wzniesione, drewniane chaty z przeświadczeniem, że jeśli go tu ktoś rozpozna, będzie poważnie żałował, że Shel wybrał go na uczestnika wyprawy. Tamci siedzą sobie przy ognisku, z nienajbrzydszą kobietą obok... Pomijając oczywiście fakt, że rzeczona kobieta chce ich zabić. Ale to i tak lepsza perspektywa. A podobno dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi... Więc czemu on znowu się pcha do kerońskiej wioski bez porządnego ochroniarza? Wszystko przez Isleen. Jak mnie rozpozna jakiś keroński sadysta, to go do niej skieruję - pomyślał wchodząc między zabudowania.

Nefryt pisze...

Chłopczyk uspokoił się szybko. Za szybko, jak na dziecko, które nagle zostało samo w towarzystwie obcej osoby. Milczał przez chwilę, a potem, wolno, jakby przypominał sobie wyuczoną lekcję, zapytał:
- A dokąd jedziesz?
***
Kristen przepchał się przez tłum, usiłując wyłowić pośród ludzkich sylwetek Isleen. Na próżno. Widział za to dość wyraźnie posępny korowód więźniów. Zacisnął wargi. Czuł się źle, patrząc jak jego pobratymcy traktują innych ludzi. Chciał odejść, nie patrzeć na to dalej, gdy... Wśród więźniów dostrzegł szczupłą szatynkę w wyróżniającym się, orientalnym stroju. Stanął jak wryty. Ona?! Jak to możliwe, żeby właśnie ona..?
Nie myśląc do końca o tym, co robi, dopadł do jednego z Wirgińczyków.
- Dokąd ich prowadzicie? - zapytał w ojczystym języku, prędko, nerwowo. Zupełnie inaczej, niż pyta się z ciekawości.
Mężczyzna zawahał się, ale widocznie rozpoznał w Skazie swojego, bo odpowiedział:
- Do pracy w kamieniołomie.
- Wszystkich?! Przecież...
- Taki rozkaz. Część z nich współtworzyła pomniejszy ruch oporu.
- A ona? - ruchem głowy wskazał szatynkę.
- Też. Odejdź, człowieku, czasu nie mam.
Skaza gorączkowo myślał, co ma zrobić? Jak ją wydostać?
- A jak zapłacę? Żebyś ją uwolnił?
Na twarzy strażnika więźniów pojawił się chciwy uśmieszek. Uśmiech który zdecydowanie poszerzył się, kiedy w dłoni Skazy zabłysła garść złotych monet.
- Po starej znajomości...Bierz ją, ino szybko, bo nie chcę mieć kłopotów. - Protekcjonalnie klepnął Kristena po ramieniu. Wydał kilka poleceń, a jeden z Wirgińczyków przyprowadził kobietę.
Szatynka popatrzyła okrągłymi ze zdumienia oczami to na człowieka, który ją tu przywlókł, to na Kristena, po czym rzuciła się Skazie na szyję i pocałowała go w usta. Objął ją, niepewnie, bo spodziewał się wszystkiego, ale nie pocałunku.
I właśnie wtedy w tłumie pojawiła się twarz Isleen.

[Z grubsza tak chciałam, żeby ta szatynka wyglądała: http://img339.imageshack.us/img339/8014/showtimebyanathematixsvw2.jpg ;)
Póki co nie robię żadnej walki ani nic, na to będzie czas... A na razie będzie mini intryga ;)]

Silva pisze...

Jak najemnik bierze sprawy w swoje ręce, to zazwyczaj wychodzą z tego jakieś kłopoty. Niestety nie miał obok siebie wrednej Szept, co by go powstrzymywała od plecenia głupot i idiotycznego zachowania, więc wziął na siebie przedstawienie przyjaciół elfce.
- Ten pogrążony w bólu i rozpaczy wilk, to Wisielec, ale możesz nazywać go zapchlonym pchlarzem - zaproponował, posyłając jakże uroczy uśmieszek ku Wisielcowi; zostawieni sami by się pozabijali, ale to tak z sympatii. - Lodowa dama to Duszołap, ale nią się nie przejmuj, jest zimna - szepnął konspiracyjnie elfce na ucho - A ja jestem Brzeszczot! - zawołał z dumą, zdmuchując z oczu kosmyk włosów.

Nefryt pisze...

Kobieta odsunęła się od Kristena, a w oczach przyprowadzonego chłopczyka pojawiły się radosne iskierki. Podbiegł nie do mężczyzny, a do szatynki, która pieszczotliwie zmierzwiła mu czuprynę. A jednak... Jednak brakowało w tym geście czułości, tej rzadkiej więzi, jaka tworzy się miedzy bliskimi sobie ludźmi.
- Dobrze, że jesteś, Isleen. - Na twarzy Skazy pojawił się autentyczny wyraz ulgi, połączony ze zmieszaniem.
- To jest Astra, moja... - zawahał się. Jak powinien określić Astrę? Kim właściwie dla niego była?
- Towarzyszka - dopowiedziała szatynka, a Kristen spojrzał na nią zaskoczony.
- Wydawało mi się, że towarzyszysz Szczapie - mruknął niechętnie. Kiedy minął szok spowodowany jej reakcją, tym pocałunkiem, który nie powinien mieć miejsca,do głosu zaczęło dochodzić rozczarowanie sprzed lat. Pamiętał pierwsze spotkania z Astrą. Piękna, zawsze pogodna sanitariuszka... Wpatrywał się w nią jak w święty obraz, cieszył każdym uśmiechem, jaki mu posłała. Jeśli w ogóle mógł kogoś kochać, to tym kimś była właśnie ona. Wydawało mu się, że ona te uczucia odwzajemnia, snuł śmiałe plany: skończy się wojna, zabierze ją do Devealanu, zamieszkają razem...
I nadal żyłby w tej ułudzie... Gdyby nie nakrył jej ze Szczapą, podobno jego najlepszym kumplem, psia jego mać.
Na Astrę nawet nie był wtedy wściekły. Nie potrafiłby... Może i miała rację? Co on mógł jej dać? Tylko swoją nieudacznikowatą osobę. Nie to co Szczapa... Bogaty kupiec, a niech go!
Astra spuściła nie co głowę, na jej wargi wykwitł przymilny uśmiech.
- To już przeszłość - stwierdziła.
Kristen nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony bardzo chciał wybaczyć Astrze. Z drugiej...
Nie, nie będzie takim samym naiwnym głupcem, co cztery lata temu!
- Wiesz, Astro, nie chciałbym być niemiły, ale mam ważne zadanie do wykonania. Ja i Isleen - podkreślił.
Astra zrobiła zaskoczona minę.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek zostaniesz najemnikiem.
- To sprawa trochę innego rodzaju. Nie chcę o tym teraz mówić.
Astra pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Nie wiem, o co chodzi, ale... Chętnie wam pomogę. Oczywiście, jeśli nie macie nic przeciwko - zastrzegła się szybko.

Szept pisze...

[Oki, spoko. I przynajmniej nie jestem sama z tą przypadłością. Co zaś do relacji – jakoś zobaczymy jak to wyjdzie, bo zawsze może się jeszcze zdarzyć coś nieprzewidzianego. A i Devril zbyt otwarcie na Wirginię nie będzie mówił, bo on nie chce na siebie uwagi zbyt dużej zwracać, poza tym nie zna też na tyle Isleen by się otwarcie przy niej wypowiadać. ]

Mężczyzna zaś obserwował ją. Ot, tak jak spogląda się czasem na nowego kompana. Nieco ciekawie, nieco ostrożnie, niezbyt natarczywie. Zresztą, był człowiekiem. Kto tam wie, jakie to oni maniery mają i co u nich uchodzi, a co już nie. Rysy twarzy i akcent zdawały się sugerować u niego kerońskie pochodzenie, ale chyba gdzieś z kresów, nie z centrum kraju.
- To już – zaczął, wracając od przerwanej rozmowy, lecz nie dane mu było skończyć. Drzwi karczmy otworzyły się z rozmachem, zimny powiew wtargnął do sieni. Ten czy ów obejrzał się, spoglądając na nowo przybyłych. Ta czy owa rozmowa ucichła, ten czy ów przeklął pod nosem.
- Niechby zamarzli, tfu – sarknął siedzący najbliżej elfki i Devrila najemnik. W drzwiach bowiem stała grupa wirgińskich rycerzy. Szczęknęła zbroja, gdy weszli do środka, drzwi zamknęły się za nimi ze zgrzytem. Najwyższy, niechybnie dowódca, strzepnął śnieg z czerwonego płaszcza, rzucając groźnym spojrzeniem po izbie.
- … niedaleko – dokończyl Devril, siląc się na beztroski ton. Wyszło. Oczywiście, że wyjść musiało. Za długo już grał w tę grę, potrafił tłumić własne uczucia i zasłaniać je innymi. Inaczej już dawno by nie żył. – Tym traktem, prosto jak z bicza strzelił.
Wirgińczycy rozsiedli się najbliżej kominka. I chociaż nikt otwarcie nie wystąpił przeciwko nim, można było odczuć, że atmosfera jakby zgęstniała, zastąpiona nutą niechęci, a nawet obustronnej zawiści.

Silva pisze...

Zielone iskierki na elfich palcach wywołały u najemnika coś, co było powodem kpin i żartów, zwłaszcza wilkołaka, a także pewniej wrednej elfki. No bo jak to tak, na magię mieć uczulenie i kichać?
Pocierając zaczerwieniony nos, mieszaniec kichnął - Tylko ty tu czarujesz i robisz hokus pokus - przypomniał jej Brzeszczot, a właściwie to chyba poinformował. Bo on magii w sobie nie miał, szamanka najwyżej lody im mogłaby wyczarować, a wilkołak to by sobie coś jeszcze zrobił, gdy służyła mu magia.
- A co powiecie na królika? - Wisielec aż się oblizał; nie było dla niego nic lepszego niż świeży, jeszcze ciepły zając.

Szept pisze...

Starał się nie zwracać zbytnio uwagi na wojaków, choć był nieomal boleśnie świadom ich obecności. Mówił do elfki, spoglądał na nią, koncentrując się na rozmowie. Ale ucho wychwytywało każdy głos, najmniejsze nawet słowo wypowiedziane mocniejszym, odmiennym akcentem.
- Więźniowie? Mervid ich pilnuje. I nie jest z tego zadowolony. Zmarznie jak nic – usłyszał w pewnej chwili. Lecz nawet teraz nic nie zdradziło emocji, jakie wzbudziły w nim te słowa. Nie zawsze mógł zareagować, czasem musiał przejść obojętnie, czasem musiał … Słowem, czasem nie robił nic. I za to nic gardził sobą.
- Tak, do Królewca zmierzam. Ale chyba się nie dogadałem z pogodą. Włóczę się po kraju odkąd pamiętam, a zima i tak potrafi zaskoczyć. – Miast bowiem nieco zelżeć, mróz ciągle ścinał, sięgając nawet 40 stopni. Rzecz jasna na minusie. A prognozy magów były coraz gorsze. Wyniszczonemu wojną, ciągle grabionemu krajowi, żyjących w nim ludziom wszystko to dawało się we znaki. Zapasy nie były wystarczające i kto wie, ilu mogło nie przetrwać zimy. W miastach, za murami, nie było to jeszcze tak widoczne. Lecz ubogie wioski, zwłaszcza te położone na pograniczu cierpiały najbardziej.

[Chyba mnie natchnęłaś ... choć jeszcze nie wiem co z tego będzie :D]

Nefryt pisze...

Astra poczuła nagły zawrót głowy. Nowa wizja.
Wysoka, czarna postać naprzeciw Isleen. Przerażenie. Krzyk. Iluzja..?
Złapała elfkę za ubranie i odciągnęła w tył, ignorując zaskoczone spojrzenie Skazy.
- Zaraz wyjdzie na ciebie facet w czerni - wyszeptała.

[Bardzo krótko i chyba nie najwyższych lotów, ale potem będzie lepiej ;)]

Silva pisze...

- Wyczarowany królik, toż on smaku mieć nie będzie! - zrywając się z miejsca przez genialny pomysł jaki go naszedł, Drav uśmiechnął się szeroko, co nie wróżyło nic dobrego. - Idę po zająca - stwierdził i w wilka się przemienił, znikając w śnieżnej zamieci.
- Hej, Wisielec! Jesz swoją jagódkę? - krzyknął za znikającym wilkołakiem Brzeszczot, a kiedy ten nie odpowiedział w żaden sposób, wzruszył ramionami i zerwał ostatnią jagodę, obracając ją w palcach - Nie powiedział, że jej chce - stwierdził i wrzucił sobie owoc do ust z miną niewiniątka.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że on nam przyniesie jeszcze ciepłego zająca? - szamanka nie była zdziwiona, właściwie nie wyglądała nawet na przejętą. Zerknęła tylko na elfkę i dorzuciła do ognia kilka gałązek.

Nefryt pisze...

Kristen także nie zdążył się zatrzymać. Chwilę później leżał już na Astrze, Astra na Isleen, a łokieć Meri boleśnie wbijał mu się w brzuch.
- Może by tak na przyszłość uprze... - zaczął.
- Auć! Złaź, bo mi ciężko! - przerwała mu jękliwie Astra.
- Popieram - gdzieś "z dołu" dało się słyszeć przyduszony, ale kipiący irytacją głos Meri.
Chwilę później wstali. Kristen nie wierzył własnym oczom. Więc ta zielonowłosa kobieta, ta sama, która tak go denerwowała podczas ich "wycieczki" po bagnach, była wirgińskim szpiegiem?
- Szukaliśmy cię - zaczął. Kątem oka zauważył, że Astra uważnie obserwuje Meri, jakby próbowała zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Ciekawe...
Dotychczas przynależność szatynki do jakiegokolwiek ruchu oporu, a już w szczególności kerońskiego, wydawała mu się absurdalna. To do niej nie pasowało. Zresztą... I ona i jej rodzina od lat sprzyjali Wirginii.
- Nie wydaję mi się, żeby to było dobre miejsce na rozmowy - odpowiedziała Meri, nerwowo rozglądając się dookoła. Dłuższą chwilę patrzyła na Astrę, potem przeniosła spojrzenie z powrotem na Kristena. W jej oczach wyraźnie widać było pytanie: po co ją tu przywlekliście? oraz: i po co sami tu przyleźliście?
- Może nie zauważyliście, ale po Morii kręcą się naprawdę różne... paskudztwa. - I nie miała tu na myśli tylko boginów.

Szept pisze...

Potrafił nie zdradzać swoich myśli i tym razem uczynił podobnie. Nie mogła więc wiedzieć, że jej towarzysz snuje plany odnośnie przyjrzenia się więźniom. Może spróbuje ich uwolnić? Wprawdzie, Wirgińczycy mieli ewidentną przewagę, ale jeśli wszystko to umiejętnie zorganizować… Zwykle nie mieszał się. Nie mógł, musiał udawać. Nic jawnie. Lecz teraz był tu incognito, nie jako earl. Był zwykłym podróżnym. Nikim ważnym. I miał dość panoszenia się wirgińskiej zgrai. Aresztowań, procesów, prześladowań.
- Podróż w towarzystwie zawsze najlepiej mija – przyznał, mając nadzieję, że elfka nie zaproponuje podobnej ugody żołdakom… chociaż… wtedy mógłby sobie co nieco posłuchać i dowiedzieć się o ich planach. Może byłaby też okazja uwolnić nieszczęsnych jeńców?
- Jeśli więc ani moje tempo, ani czas, gdy wyruszę nie będzie ci przeszkadzał, z chęcią dołączę do kompanii.

Nefryt pisze...

- Jestem w Morii po raz pierwszy - wzruszyła ramionami Meri. Skaza także pokręcił przecząco głową, natomiast Astra zastanawiała się nad czymś przez chwilę.
- Wiecie, że mam nadprzyrodzone zdolności, tak? - zaczęła wyraźnie zdenerwowana. Nie lubiła swojego "talentu" i niechętnie dzieliła się treścią swoich widzeń. - Widzę przyszłość na pięć minut na przód. Więc... Jeżeli pójdziemy prawym korytarzem... Wyraźnie widzę, że sufit zawali nam się na głowy. W lewym... - Nagle wzdrygnęła się. Zbladła.
Kristen podszedł do niej, chcąc ją objąć, uspokoić jakoś... Przez chwilę Astra patrzyła na niego nieobecnym, pełnym lęku i zarazem obrzydzenia wzrokiem, wydawało się, że zaraz go odepchnie.
- Astra. Co się dzieje? - zapytał z troską.
Kobieta nagle uspokoiła się, z cichym westchnieniem przytrzymując się jego ramienia.
- To przez te wizje. Przeszłość... bywa niekiedy gorsza, niż przyszłość. Kiedy się na siebie nałożą... - Odetchnęła, jak osoba, która właśnie obudziła się z koszmaru.
- Meri, czy mamy jak zawrócić? - Powrotna droga piątym szybem nie wchodziła w grę, zresztą, Astra także chciała dotrzeć do Świętej Studni Życzeń.
Zielonowłosa prychnęła ze złością.
- Możemy iść tylko naprzód. No chyba, że umiesz zbudować most z niczego.
Kristen popatrzył na nią zaskoczony.
- Czy ona aby czegoś nie kręci? O ile mi wiadomo, nad każdą rozpadliną przeciągnięto tu co najmniej kilka mostów. - Może i nie był dotąd w Morii, ale co nieco słyszał.
- Pewnie, że jest ich po kilka. Dziwnym trafem ktoś wszystkie spalił. I niewiele brakowało, a ostatni spłonąłby razem ze mną. - W głosie Meri słychać było szczere zaskoczenie. Niby kto miałby interes w tym, by spalić za nimi mosty? Jej misja była tajna.
Tak, ale ta trójka jakimś cudem ją znalazła. Kristen mógł wiedzieć od dowództwa, Astra i Isleen... Może je wtajemniczył? Tak czy inaczej, nie wydawały jej się niebezpieczne.
Astra zacisnęła wargi. Zastanawiała się przez chwilę.
- Kiedy spłonęły te mosty? Dokładnie?
- Nie więcej niż pół godziny temu.
- Zabierajmy się stąd - szepnęła Astra. - W lewo. - zdecydowała nieco pewniej. Znów była blada. Wiedziała, co zobaczą w następnej komorze, jeszcze zanim korytarz rozdzieli się na trzy odnogi.

Nefryt pisze...

Wypełniał sobą niemal całą przestrzeń komory. Na pokrytych łuską, wątłych łapach o długich na ponad dziesięć centymetrów szponach spoczywała gigantyczna paszcza. Łuszczące się miejscami płaty grubej skóry skrywały litościwie wielkie zębiska. Gdzieś dalej, za podłużną paszczą, lśniły dwa punkciki. Oczy. Jasnoniebieskie, niemal całkowicie zakryte ropiejącymi powiekami, nie błyszczały jak zwykłe oczy. Nie było w nich radości, ciekawości, ani gniewu, nawet nadziei. W nic nie było nic. Tylko pustka i to odległe, jakże odległe światło, widzialne dla niefortunnych wędrowców.
Potwór jakby odruchowo spróbował szerzej otworzyć oczy, poniechał jednak tego zamiaru. Wytężył słuch. Wyraźnie czuł tu czyjąś obecność. Słyszał...
W żałośnie niezdarnej imitacji ludzkiego gestu zagarnął bliżej siebie tę nieznaną mu istotkę wraz z grubą warstwą pyłu i niewielkich kamieni pokrywających dno komory.

Silva pisze...

Jagódki jak na twory magiczne, były całkiem smaczne i chociaż Dar miał początkowo obawy, że może na takie cuda też jest uczulony, to jednak wcale nie kichał. Bogom niejedynym niech będą dzięki.
- Więcej w nim wilka, niż człowieka. To jego drażni nasze towarzystwo, a nie nas jego zniknięcia - najemnik wzruszył ramionami; jak Wisielec będzie miał wrócić to wróci. Kiedy będzie? Jak będzie to będzie. - Nie martw się. Jakby mu się coś stało, to ona - tutaj dyskretnie wskazał na szamankę - Na pewno by wiedziała.

Szept pisze...

Devril faktycznie chwilkę milczał. Bo i się zawahał. Potrzebne mu było towarzystwo w drodze? Nie, żeby był nietowarzyski czy niechętny napotkanej elfce. Bardziej chodziło o jego tajemnice. Łatwiej je ukryć gdy jest się samemu niż w towarzystwie. Z drugiej strony, nie przypuszczał by on i Isleen mieli się jeszcze później spotkać. Sam Królewiec jest dużym miastem, nie mówiąc już o Keronii jako o kraju.
- Zamierzam ruszyć z samego rana, ledwie się trochę rozjaśni – przyznał. A wcześniej trochę powęszy wśród Wirgińczyków i zobaczy, kogo tam więżą i czy jest coś, co może zrobić.
Miał już pokój wynajęty w gospodzie, bo i faktycznie, po nocy nie zamierzał ruszać. Noce w Keronii, do tego w czasie zimy były zbyt mroźne, zbyt niebezpiecznie było opuszczać bezpieczne kąty gospody, ryzykując zamarznięciami i odmrozinami. Nawet Devril nie był tak zdesperowany, by ruszać.

Nefryt pisze...

Potwór drgnął, czując po raz pierwszy jej dotyk. Zraz jednak uspokoił się. Przez grubą skórę czuć było dudniące tętno.
Przybliżył pysk do elfki i ostrożnie ją powąchał. Kichnął. Ten dziwaczny, słodkawy zapach... Jak nazywali to ludzie? Ach tak, perfumy...
Kiedy Isleen zadała ostatnie pytanie, można było odnieść wrażenie, że Potwór się skrzywił.
Nie mógł odpowiedzieć, nie w zrozumiałej dla elfki mowie, choć rozumiał jej słowa. Zamiast tego, "pomyślał" swoją odpowiedź, która pojawiła się w świadomości elfki jako ciąg następujących po sobie obrazów. Malutki ludzik wychodzący z komory. Wycofujący się. I Potwór na przeciw niego. Nieruchomy, z przygaszonym spojrzeniem. Obraz rozwiał się, ustępując następnemu. Ta sama maleńka istotka przechodząca obok Potwora, do wyjścia po przeciwnej stronie komory. Innego niż to, którym weszła. Podobnie jak i w poprzedniej wizji, tak i w tej, Potwór nie protestował, nie zagrodził żadnego z wyjść. . Jednak nim elfka zdążyła zrobić jakikolwiek ruch czy podjąć decyzję, w jej umyśle pojawił się nowy obraz. Niewielka studnia pomiędzy czterema głazami, pomiędzy którymi leżały stosy złotych precjozów, biżuterii i monet. Wśród tego całego bogactwa studnia wydawała się śmiesznie biedna i mało znacząca. Maleńka istotka, ta sama, co w poprzednich wizjach, zajrzała do studni. Wizja nagle urwała się.
***
W tym samym czasie Meri, Astra i Kristen weszli do, jakby się wydawało, obszernego korytarza. Przytrzymując się chropowatej, kamiennej ściany, by nie pogubić się w ciemnościach, przeszli kilka kroków. Za każdym razem, kiedy się zatrzymywali, jeszcze przez ułamek sekundy słychać było ciche kroki za nimi.
- Isleen, możesz się łaskawie nie oddalać? - zawołała do niej Meri. Odpowiedź nie nadeszła. Zamiast kroków, usłyszeli cichutki szmer gdzieś w górze...

Nefryt pisze...

Potwór drgnął, czując po raz pierwszy jej dotyk. Zraz jednak uspokoił się. Przez grubą skórę czuć było dudniące tętno.
Przybliżył pysk do elfki i ostrożnie ją powąchał. Kichnął. Ten dziwaczny, słodkawy zapach... Jak nazywali to ludzie? Ach tak, perfumy...
Kiedy Isleen zadała ostatnie pytanie, można było odnieść wrażenie, że Potwór się skrzywił.
Nie mógł odpowiedzieć, nie w zrozumiałej dla elfki mowie, choć rozumiał jej słowa. Zamiast tego, "pomyślał" swoją odpowiedź, która pojawiła się w świadomości elfki jako ciąg następujących po sobie obrazów. Malutki ludzik wychodzący z komory. Wycofujący się. I Potwór na przeciw niego. Nieruchomy, z przygaszonym spojrzeniem. Obraz rozwiał się, ustępując następnemu. Ta sama maleńka istotka przechodząca obok Potwora, do wyjścia po przeciwnej stronie komory. Innego niż to, którym weszła. Podobnie jak i w poprzedniej wizji, tak i w tej, Potwór nie protestował, nie zagrodził żadnego z wyjść. . Jednak nim elfka zdążyła zrobić jakikolwiek ruch czy podjąć decyzję, w jej umyśle pojawił się nowy obraz. Niewielka studnia pomiędzy czterema głazami, pomiędzy którymi leżały stosy złotych precjozów, biżuterii i monet. Wśród tego całego bogactwa studnia wydawała się śmiesznie biedna i mało znacząca. Maleńka istotka, ta sama, co w poprzednich wizjach, zajrzała do studni. Wizja nagle urwała się.
***
W tym samym czasie Meri, Astra i Kristen weszli do, jakby się wydawało, obszernego korytarza. Przytrzymując się chropowatej, kamiennej ściany, by nie pogubić się w ciemnościach, przeszli kilka kroków. Za każdym razem, kiedy się zatrzymywali, jeszcze przez ułamek sekundy słychać było ciche kroki za nimi.
- Isleen, możesz się łaskawie nie oddalać? - zawołała do niej Meri. Odpowiedź nie nadeszła. Zamiast kroków, usłyszeli cichutki szmer gdzieś w górze...

Szept pisze...

Devril jeszcze został na dole, a korzystając z zamieszania, jakie nagle wybuchło, wymknął się na zewnątrz. Spodziewał się różnego widoku, jeśli chodziło o jeńców. Lecz to, co ujrzał… To nie byli wojownicy, to nie byli nawet powstańcy i zbójcy. Zawrzała krew, gniew targnął nim. Ręka odruchowo zacisnęła się w pięść. Miał ochotę kogoś uderzyć. Najlepiej wirgińską gębę. Tej niestety nie miał pod ręką.
Oczy. Wpatrzone w kolejną osobę, lecz … one nawet nie prosiły. To był wzrok kogoś, komu już wszystko jedno, kto nie oczekuje ratunku ni pomocy. Kto po prostu chce, by to się skończyło. Przełknął ślinę… dał krok do przodu…
Trzasnęły drzwi. To go otrzeźwiło. Odskoczył, prawie złapany na gorącym uczynku. Prawie. Brakowało tak niewiele… Odetchnął kilka razy, by odzyskać zagubioną gdzieś równowagę. I jakby nigdy nic się nie stało, ruszył na powrót do gospody.
Nikt nie zauważył jego odejścia. Nikt nie zwrócił uwagi jak wszedł. Zdecydowanie ruszył w stronę schodów… bójka trwała dalej, choć znaczna część biorących w niej udział leżała już na ziemi, albo wymykała się chyłkiem, lizać rany.
Zwinnie, powoli wszedł po schodach. Najwidoczniej nie tylko on zamierzał skorzystać z hałasu. Przy drzwiach jednego z pokoi ktoś stał i majstrował przy zamku. Szczęknęła zasuwka, nienaoliwione zawiasy zgrzytnęły nieprzyjemnie.
- Pan pomylił pokoje? – zapytał Devril, zaciekawionym tonem, przyglądając się obcemu. Gdyby ten znał jego reputację w Królewcu, pewnie by zaśmiał się tylko i dalej kontynuował swój proceder. Nie znał. Bąknął coś, chrząknął… i tyle go widzieli.
A Devril… łypnął na drzwi. Nie była to jego sprawa. Nigdy nie była. Podobnie jak ci ludzie na dole. Pokręcił głową, nad swoją głupotą… i pchnął już otwarte drzwi, wchodząc do środka.

Nefryt pisze...

Pierwsza walka.
Nefryt uważnie obserwowała mniejszego rycerza. Nieporadne, perfekcyjnie nieudane ciosy... Wszystko zgodnie z planem. Oboje wiedzieli, że pierwszą walkę powinien przegrać. Ćwiczebne starcie, na stępione uprzednio miecze, okraszone niewielkim ryzykiem.
Kiedy, zahaczając o oddzielającą go od przeciwnika barierkę, zsunął się z końskiego grzbietu, tłum pospólstwa wokół herszta zawył, rozległy się prześmiewcze okrzyki, gwizdy, szydercze śmiechy. Nefryt patrzyła z niepokojem, dopóki nie podniósł się z ziemi. Przegrał. Haniebnie, groteskowo wręcz. W oczach herszta pojawiło się coś na kształt uznania. Wciąż nie pochwalała pomysłu Luna, ale z jego talentem aktorskim...
- Weź trochę pogwiżdż, jesteś nienaturalnie poważna – wyszeptał jej do ucha Varen. Parsknęła śmiechem.
- Wystarczy, że ty gwiżdżesz za całą bandę.
- No pewnie! Robi z siebie debila, patafian jeden, zamiast na koniec cios zadać – zażartował.
- Poczekaj, będzie prawdziwa walka. Za... O, już.
Kilkukrotne uderzenie w gong uciszyło tłum, zarówno biedotę obsiadającą niższe kondygnacje, jak i mieniące się barwnymi sukniami dam rzędy zajęte przez wyższe warstwy społeczne.
- Nadobne panie i miłościwi panowie! - rozległ się donośny głos kerońskiego kasztelana, organizatora turnieju. - Pierwsze starcie mało widowiskowym się okazało, może motywacji brakło, a i umiejętności nie stało. Czas na drugą potyczkę! Tym razem w szranki staną sir Lunan z Królewca...
Lun na swoje szczęście zdołał już pozbierać się z ziemi, a usłyszawszy, że wywyższono go do rangi sir'a, zamachał trzymanym w ręce hełmem jak dworskim kapeluszem. Wywołał tym rzecz jasna gromki śmiech widzów, a gdzieś między rzędami pospólstwa dał się słyszeć rozbawiony głos Varena:
- Co za błaz...rycerz, znaczy się!
Lun założył hełm, skromnie spuszczając wzrok, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że całe to zamieszanie wywołała jego jakże skromna osoba.
Zaraz jednak wrzawa ucichła, a głos ponownie zabrał kasztelan.
- ...oraz sir Shel Arhin, magnat El-ehmra!
Wśród arystokracji, która zaprzedała godność dla majątku oferowanego przez najeźdźców, rozległy się gorliwe brawa. Biedota zaś przycichła, zdając sobie sprawę, że niebawem na ich oczach dokona się symboliczna klęska Keronii.
Shel wyjechał z cienia, dumnie prezentując się w lśniącej zbroi z naniesionym godłem – czarnym, dwugłowym gryfem. Lekko zadzierając głowę, skinął kilku znajomym możnowładcom. Skierował wzrok na grupkę urodziwych Keronijek w bogato zdobionych sukniach. Na jego ustach zaigrał tajemniczy i jednocześnie nieco zaczepny uśmieszek.
Nagle za jego plecami rozległ się głośny gwizd. Shel odwrócił się raptownie, poszukując „sprawcy” wśród niższych rzędów. Jego wzrok spoczął na twarzy Nefryt, która jak gdyby nigdy nic rozglądała się za osobą, która go wygwizdała. Wirgińczyk uniósł jedną brew, a potem obdarzył tę część widowni wymuszonym, pełnym wyższości uśmiechem.
Ktoś uderzył w gong.
„Coś żeś się przeliczył, panie Lunan...” - pomyślał Shel, obserwując przygotowującego się do pierwszego natarcia Kerończyka.
***

Nefryt pisze...

[CD ^^]

- Czy on się aby nie przeliczył? - zapytał szeptem Varen, ruchem głowy wskazując Arhina. Za wolno atakuje. Lun bez trudu wytrąci mu miecz.
- Tym lepiej dla nas, będzie miał siłę na jutrzejszy napad. Jak już wygra z Arhinem... Normalnie dam jego hełm Leylith, żeby w niego tłukła, zwołując nas na obiad.
- Nie nastawiaj się, to Lun zdecyduje, czy chce zabrać mu zbroję i konia.
- W sumie... - Nefryt wzruszyła ramionami. - Równie dobrze będzie się nadawał łeb Arhina.
Walka stawała się coraz bardziej zacięta. Lun przestał udawać, teraz dawał z siebie wszystko. Shel to widział i coraz poważniej go to martwiło. Zrozumiał, że nie docenił przeciwnika. Zużył dużo siły na popisy, efektowne, choć mało skuteczne cięcia... Z widowni wyglądało to ładnie, w rzeczywistości...
Czuł ogarniające go z wolna zmęczenie. Przeciwnik był szybki...A turniejowy miecz źle wyważony.
Shel przymierzył się do cięcia. Lun uniósł tarczę i...
Nagle stało się coś dziwnego. Shelowi wydawało się, że czuje w powietrzu obcą magię... Kerończyk zachwiał się, wypuścił z ręki oręż, desperacko chwytając się końskiej grzywy.
Shel początkowo myślał, że to kolejna sztuczka. Natarł. Przeciwnik usiłował zasłonić się tarczą i, jakby nagle osłabł, spadł z końskiego grzbietu, jedną nogą nieszczęśliwie zaczepiwszy się o strzemię.
Czerwonowłosy elf, najpewniej giermek albo towarzysz Kerończyka chciał wbiec na plac, powstrzymano go jednak. Nie można było wchodzić między walczących, póki trwał turniej. Póki trwał...
Shel pomyślał o sławie, o nagrodzie za wygraną w turnieju... Popatrzył na bezradnego przeciwnika. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
- PODDAJĘ SIĘ! - krzyknął po Wirgińsku. - Poddaję się – powtórzył w kerońskiej mowie. Sędziowie zaczęli się przekrzykiwać, na widowni zapanował zamęt. Na pole walki wbiegło kilka osób.

Nefryt pisze...

Shel zmrużył oczy, podejrzliwie przyglądając się mężczyźnie, który wtargnął na arenę. Jego twarz wydała mu się znajoma, nie mógł sobie jednak przypomnieć, kim był ów osobnik. Nie zsiadł z konia.
- Warunki zacne proponujesz, lecz czy godzi się wyzywać kogoś, nie wyjawiwszy, jaką to potwarz ci uczynił? Jeślim ci kiedy krzywdę zrobił, wnet ją wynagrodzę. Daremnej zwady mi nie trzeba.
Gdyby w tym momencie uniósł wzrok na najwyższe rzędy trybun, zobaczyłby, że kasztelan strapił się, jakby nie w smak mu była reakcja Arhina. Gdyby nawiązał się nagły pojedynek, publiczność robiłaby zakłady, więc sporo by zarobił. Zorganizowanie turnieju nie było małym wydatkiem...

Nefryt pisze...

Ponoć - powtórzył w myślach Shel. - Więc nawet nie jesteś pewien, co się na twoich ziemiach dzieje... Potępieniaś godzien.
Wyraz jego twarzy się nie zmienił, zupełnie, jakby nie przejął się tym, co usłyszał.
„Palą i torturują”. A jednak gdzieś głęboko w sercu wirgińskiego dowódcy odezwały się wyrzuty sumienia. Jego oddział jedynie zdobywał. Nie oni tłumili bunty, nie oni palili wioski... To tamci, z „niższych” oddziałów. Naprawdę byli okrutni, rabowali co tylko się dało, ale... W końcu mamy wojnę – pomyślał tonem usprawiedliwienia. - Oni mają do tego prawo, podobnie jak moi wojownicy do łupów.
Dotknął łydkami boków konia. Szary wierzchowiec cofnął się o kilka kroków, a Shel odwrócił się tak, by widzieć jednocześnie mężczyznę i tłum na trybunach.
- Ludu keroński! - zawołał gromko, patrząc trochę ponad nimi, tak, jakby przemawiał do swoich wojowników.
Ludzie na trybunach patrzyli na niego, najwyraźniej zaskoczeni takim obrotem sprawy. Któryś z kerońskich możnych poderwał się z miejsca i zaczął krzyczeć coś do kasztelana. Shel jednak nie zamierzał zwracać na niego uwagi. Przeniósł spojrzenie z arystokracji na ściśniętą w niższych rzędach hołotę. Tym razem to ich uwagi potrzebował... - Podobno urazę do mego narodu chowacie. Twierdzicie, jakobyśmy okrutni byli i śmierć zbyteczną dla prostego ludu nieśli. Jednocześnie winy panów waszych umniejszacie, choć to ich decyzje wojnę na wasz naród sprowadziły! - Kiedy zauważył poruszenie wśród ludzi, niepewne potakiwania, z trudem skrył wypływający na twarz uśmiech. Przynęta chwyciła. Czas na ostateczną puentę...
Jeżeli to się uda, król go ozłoci.
- Czemu więc, podobnież jak nasze rządy obalić chcecie, nie zrzucicie jarzma założonego wam przez arystokrację?
Kątem oka dostrzegł, że kasztelan dostaje właśnie przysłowiowej piany.
- Ale, ale! - zawołał, wiedząc, że musi szybko załatwić sprawę do końca. Już teraz arystokraci, do których dotarło, do czego Wirgińczyk namawia biedotę, próbowali go zagłuszyć. Lada moment go stąd wypędzą... - O ile potwarz wymierzoną jedynie we mnie mógłbym wybaczyć w imię łaski, jaka wedle bogów należna jest każdemu człowiekowi, o tyle hańby nałożonej na naród cały darować nie mogę. Jakoż winić sługę za grzechy pana rzeczą nieprzystojną, przeto od króla waszego żądam satysfakcji.

Szary Wicher. pisze...

[Z najwyższą przyjemnością. Masz pomysł, czy mam się zacząć zastanawiać? :)]

Szary Wicher. pisze...

[Twój pomysł jak najbardziej mi odpowiada, ale kiedy napisałaś, że elfka podróżuje po kraju naszła mnie taka myśl, że gdyby chciała dotrzeć do Królewca, to mogłaby przez chwilę wędrować z Nikaelem i jego ludem. Mogłaby ich spotkać przypadkowo. Jeżeli lubisz takie wątki, to mogłaby być jakoś ranna, oni by ją znaleźli, otoczyli opieką, a potem zaoferowali, że może z nimi podróżować. Ale oczywiście nie nalegam. ]

Szary Wicher. pisze...

[Dziękuje, że zaczęłaś, wyręczyłaś mnie, to miłe zaskoczenie :D]

Było tak ciemno, że nic nie widział. Nie ważne, czy nocne niebo zdobił w tym momencie księżyc, drzewa, otaczające go z każdej strony, skutecznie uniemożliwiały światłu dotknięcie ziemi i rozjaśnienia mroków.
Jego ludzie byli głodni, potrzebowali pilnie uzupełnić zapasy żywności, a cóż było lepsze niż polowanie w lesie? Wyruszyli całą bandą, około dwudziestu osób, każdy wyposażony w nóż, łuk i strzały. Potem rozdzielili się, by pójść w swoją stronę i polować.
Nikael miał łowiecki zmysł. Doskonale wyrobił sobie słuch, by wyłapywać dźwięki kopyt saren i jeleni stąpających po liściach czy gałęziach. Słyszał, gdy wiewiórki buszowały w koronach drzew, słyszał niemal wszystko.
Przed oczami miał piękną sztukę. Młody jeleń, wciąż jeszcze na tyle głupi, aby zlekceważyć realne zagrożenie. Mięso z niego miało być miękkie i smaczne. Krył się za pniem drzewa, napinając cięciwę by oddać strzał, doskonale zlokalizował swój cel, ale ciemność była jego wrogiem.
Kiedy strzała została uwolniona z łuku, było już za późno. Przecięła niewidzialną taflę powietrza, ale zamiast przebić serce zwierzęcia, trafiła w coś innego, co niespodziewanie pojawiło się na linii ataku.
— Cholera — Szary Wicher opuścił dłonie z łukiem, nie wiedząc, co się stało. Pewien był jedynie tego, że trafił kogoś, kogo nie powinien. Natychmiast przedarł się przez gęstwinę zarośli, by dotrzeć do konia, którego widział w ciemnościach. Zwierzę było niespokojne, prychało i wierzgało nerwowo, więc nawet nie starał się do niego zbliżyć.
Wyczuł woń krwi, a następnie dostrzegł leżącą na trawie dziewczynę. Los chciał, że w tamtej chwili księżyc zwyciężył nad drzewami i rozjaśnił twarz elfki swoim srebrzystym światłem. Nikaelowi zaparło dech w piersiach. Czy naprawdę skrzywdził kogoś tak niewinnego?
Ukląkł przy dziewczynie, ostrożnie wkładając rękę pod jej głowę, by nieznacznie ją unieść.
— Panienko… — odezwał się do niej, ale mu nie odpowiedziała. Zrozumiał, że straciła przytomność. Miał ochotę dać sobie w twarz. Jak mógł być tak nieostrożny? Jeżeli coś jej się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Spojrzał na konia, zastanawiając się, co robić. Zwierzę na pewno nie da się obłaskawić, a podejście do niego mogło być niebezpieczne. Postanowił, że pośle po konia kilkoro mężczyzn, w większej ekipie dadzą mu radę, o ile zwierzę wcześniej nie ucieknie.
Na razie musiał skupić się na dziewczynie. Wziął ją na ręce w taki sposób, aby głowa nie zwisała jej w dół, ale znalazła się tuż pod szyją chłopaka. Trzymał ją mocno i pewnie, zaskoczony, że jest taka leciutka, niczym piórko. Następnie skierował swe kroki do obozu, który rozbili niedaleko, tam miała otrzymać pomoc.

Silva pisze...

[Rany, dzięki, że się przypomniałaś. Kompletnie mu ucieknął komentarz -.-]

Szamanka faktycznie przyglądała się elfce, ale była bardziej ciekawa tego, co ją tak wystraszyło. Przez chwilę miała wrażenie, że w pobliżu kręcą się duchy, kiedy jednak spróbowała je dostrzec, żadnego wokoło nie było. I zarz po tym straciła zainteresowanie wszystkim inny, wracając do przerwanych medytacji.
- Śniło ci się coś złego? - najemnik nie spał, jakoś nie mógł usnąć, za to podał elfce kubek z ciepłym, ziołowym naparem.

Szept pisze...

Choć nowo przez nią poznany Kerończyk zdawał się spokojny i rozluźniony, dotknięcie upewniło ją, że w rzeczywistości jest spięty, gotowy do reakcji. Może lepiej nie wiedzieć jakiej. Nie stawiał jednak oporu, gdy wciągnęła go do swojego pokoju, podobnie jak nie zaprotestował przed zamknięciem drzwi na zamek. Przeciwnie, zdawał się z tego niezwykle rad. Nasłuchiwał, prawdopodobnie hałasów na dole i tych, które teraz można było usłyszeć na korytarzu.
- Ktoś kręcił się przy twoich drzwiach – wzruszenie ramion. – Po prostu go odpędziłem i chciałem sie upewnić, czy wszystko u ciebie w porządku. Ludzie na dole trochę popili o obawiam się, że nie grzeszą zbyt wyszukanymi manierami… ani odpowiednim stosunkiem do dam. Obecność wirgińskiego oddziału na pewno nie poprawia, a jedynie zaostrza sytuację – mówił bezosobowo, nie zdradzając swego stosunku do sprawy ani też do wirgińskich żołdaków. Prawie jakby zdawał jej jakąś relację z czegoś, co go w gruncie rzeczy ani obchodzi ani interesuje. – Chciałem zasugerować, żebyś zamknęła dokładnie drzwi i lepiej nie pokazywała się na dole dopóki nie przyjdzie nam ruszać, to wszystko. Nie mam niecnych zamiarów, jeśli to właśnie o to mnie posądzasz, pani.

[Nic nie szkodzi. Wybacz zamieszanie, zgubił mi się twój komentarz, stąd pytanie na sb. Mam nadzieję, że wybaczysz, jestem nieco nierozgarnięta ostatnimi dniami. Nie musisz się przejmować opóźnieniami, nie należę do osób wyczulonych na to, tym bardziej, że sama miewałam zniknięcia. Wiadomo, prace domowe mają pierwszeństwo, choć niekoniecznie są aż tak ciekawe jak pisanie. A odpis jak najbardziej]

Szary Wicher. pisze...

Szary Wicher. pisze...

[Sama nie przepadam za tasiemcami, a kiedy jakiś autor zaznacza, że takowe preferuje, to czuje na sobie jarzmo obowiązku pisać rozwlekły wątek. Nie przejmuj się zatem, kochana. Pisz tyle, ile ci wygodnie pisać. Ja sama także lubie czuć wolność możliwości pisania tego, co uważam za ważne, a nie ciągnąć tekstu do niepotrzebnego, moim zdaniem, rozmiaru. Buzia :)]

— Jenuelle, do cholery, gdzie te twoje zioła? — Nikael oderwał wzrok od leżącej, kiedy ta nieznacznie uniosła powieki.
— Idę, no idę, przecież się nie rozdwoję! — kobieta o zgniło-zielonych włosach znalazła się przy łóżku chorej z pucharem pełnym jakiegoś nieznanego i niezbyt przyjemnie pachnącego naparu.
— Pij, źle smakuje, ale ma właściwości lecznice — chłopak wziął naczynie w swoje ręce, i podczas, gdy Prorokini podtrzymała głowę blondynki, Wicher przytknął krawędź pucharu do jej spierzchniętych ust.
Znajdowali się w namiocie. O poły ciężkiego materiału, tworzącego dach nad ich głową, ocierał się szaleńcy wiatr, tworząc na jego powierzchni fale, niczym na jeziorze. Trudno było nie słyszeć jęków śnieżnej zamieci i zimowego piekła, jakie rozszalało się na zewnątrz w asyście wilczego wycia. Ale w środku było ciepło. Rozpalono ciepły ogień, który buchał teraz żarem, a Jenuelle przez cały czas opiekowała się chorą, przemywszy między innymi ranę i założywszy w tamtym miejscu bandaż.
W tym czasie, Nikael ani na chwile nie odszedł od prowizorycznego posłania, na którym ułożono piękną dziewczynę. Wciąż zarzucał sobie, że to z jego winy została ranna, i omal nie otarła się o śmierć.
Dziewczyna była osłabiona, więc piła wolni i niechętnie, lecz bez sprzeciwu. Kiedy ostatnia kropla naparu zniknęła w ustach blondynki, Szary Wicher uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
— Nie bój się — położył dłoń na jej miękkim policzku. — Jesteś bezpieczna, nikt tu nie zrobi ci krzywdy. Widzisz, niechcący zraniłem cię w lesie, a potem zabrałem tutaj, żebyś wyzdrowiała. Twój koń także jest bezpieczny — mówił to wszystko, świadomy, że być może przez umysł leżącej przelatywały w tamtym momencie miliony pytań, a nie chciał, żeby nadwyrężała niepotrzebnie głosy, zadając je głośno. — Jeżeli jesteś zmęczona to śpij, sen jest ważny.

[PS: Z głupoty opublikowałam wątek sama u siebie. Przepraszam za opóźnienie :)]

Szept pisze...


- Tak, o świcie na dole – przytaknął arystokrata, a wychwytując zawahanie się w jej tonie, rychło zrozumiał jego przyczynę. I chwilę on sam się wahał, rozdarty, nim dokończył. – Devril. Nazywam się Devril. – Ruszył w kierunku otwartych drzwi, wyjrzał na korytarz, upewniając się, że jest tu całkowicie pusto i spokojnie. Było. Przynajmniej na razie. Lecz nim opuścił pokoik Isleen, obejrzał się na nią raz jeszcze.
- Nie wiem, jakie masz poglądy polityczne i w to nie wnikam. Dla twojego jednak dobra nie poruszaj tych kwestii dopóki nie wyjedziemy z gospody. Akurat tutaj Wirgińczycy nie cieszą się zbyt dużą sympatią, a obecność tego oddziału jeszcze wszystko pogarsza – znów zabrzmiało to jak ostrzeżenie, lecz i znów brunet swoje własne zdanie zachował dla siebie.
Po tych słowach na dobre opuścił jej pokój.
Wstające słońce, które w końcu raczyło sobie przypomnieć o istnieniu zasypanej śniegiem Keronii, zastało Devrila na dworze, gdzie oporządzał i siodłał konia, szykując go do drogi.

[Nie szkodzi, w końcu to ja namieszałam. One nie należą do najprzyjemniejszych, podobnie jak nauka. Zwłaszcza, gdy musisz się tego a tego nauczyć, a nie czytasz o czymś, bo cię to ciekawi i chcesz się więcej dowiedzieć… ]

Silva pisze...

[Ku czemu zmierza nasz ogniskowe spotkanie? Bo w sumie nie wiem, co Ci odpisać i czy wykombinować jakaś akcję ;)]

Szary Wicher. pisze...

Zaraz po tym, jak Blondwłosa odezwała się, i to całkiem sprawnym głosem, który, zdaniem Nikaela, miał barwę wschodzącej wiosny, spłynęła na mężczyznę fala niewyobrażalnej ulgi. Może nie było aż tak źle? Słuchał z uwagą każdego słowa, jakie kierowało się z ust dziewczyny, a potem kiwnął głową, uśmiechając się szeroko.
— Jestem Nikael, panienko. Ale mówią na mnie także Szary Wicher, to mój przydomek. Możesz nazywać mnie, jak chcesz. Naprawdę pogwałciłem swój honor raniąc się strzałą, bardzo mi przykro — dodał, wciąż nie mogąc sobie tego wybaczyć. Zwłaszcza, że ona była taka niewinna i ładna.
Kiedy jego oczom ukazał się mały spektakl umiejętności magicznych leżącej, otworzył szerzej oczy ze zdumienia, dochodząc do wniosku, że podopieczna jest bardziej niezwykła niż sobie wyobrażał. Nagle zapragnął wiedzieć kim jest.
— Ten kwiatek dla mnie? — spojrzał jej wesoło w oczy, mając nadzieje, że owszem. — Czy zdradzisz mi swoje imię?

Silva pisze...

[Brzeszczot nie ma miecza, bo mieczem wojować nie umie, ale za to całkiem dobrze się bije na pięści ;)
Ok, to wprowadzamy złych ludzi, co by się rozdzielili. Daj mi moment na napisanie]

Szary Wicher. pisze...

Jenuelle niemal natychmiast znalazła się przy łóżku chorej, dotykając zewnętrzną częścią ręki czoła dziewczyny. Było rozpalone, aż dziw, że w tym stanie biedaczka nie majaczyła.
— Co się, do cholery, dzieje? — Nikael spojrzał na Zgniłowłosą ze zdenerwowaniem. Był opanowanym z natury, dlatego nigdy nie wpadał w niepotrzebną panikę, a i nie raz widział jakiegoś osobnika w stanie wysokiego cierpienia.
— Biedactwo, straciła dużo krwi, jest osłabiona — powiedziała kobieta, a potem zwróciła się bezpośrednio do leżącej. — Nie potrzebnie czarowałaś, moja droga. W twoim stanie to tylko dodatkowo cię osłabiło. — Sięgnęła do skórzanej torby po jakąś ziołową maść i najpierw nasmarowała nią spękane wargi dziewczyny, a potem nasmarowała nią okolice obojczyka. — Wicher, ty powinieneś się na razie wynieść, wiesz? To sprawy kobiece… — Znaczące spojrzenie wystarczyło, aby chłopak skinął głową. Na chwile ujął dłoń Isleen ze słowami.
— Nie martw się, za chwile wrócę.
Potem została już tylko Prorokini. Rozebrała dziewczynę z wszystkich ubrań, które mocno się zabrudziły od krwi i błota, a następnie przemyła co gorsze zabrudzenia, zakrywając chorą ciepłym bledem i niedźwiedzią skórą.

Szept pisze...

Usłyszał za sobą kroki. Lecz nie obejrzał się, jakby nie nawykł do tego. Albo lekceważył niebezpieczeństwo. Może zresztą rozpoznał lekki krok Isleen, tak różny od hałasu, jaki czyniły ciężkie, obute buty żołdaków.
- Witaj – odezwał się, jednocześnie dociągając mocniej popręg swojego wierzchowca. Kasztan, doskonale ujeżdżony, spokojnie znosił te wszystkie zabiegi, nie poruszył się, nie uciekł od ręki mężczyzny. – Nic się nie stało, po prostu wcześniej wstałem – zbagatelizował jej lekkie opóźnienie. – Nie lubię tkwić w bezruchu – dodał, jakby konieczne było usprawiedliwienie się, z pewnego rodzaju zawstydzeniem. Po czym wsunął nogę w strzemię, przerzucił drugą przez koński grzbiet i miękko wylądował w siodle. – Jeśli nie masz tu nic do załatwienie, to tak, ja jestem gotowy do drogi.
A ponieważ i Isleen zdawała się nie mieć nic przeciwko, ścisnął boki kasztana, zachęcając go do ruszenia naprzód.
- Musimy uważać, w tych stronach ostatnio dochodziło do starć. Przynajmniej coś takiego mówili wieśniacy, a i potwierdzili wirgińscy strażnicy – może nie brał udziału w rozmowie, ale potrafił słuchać.

[Nie szkodzi. Pani wena bywa kapryśna :D Pisz jak ci wygodniej i się nie przejmuj. W końcu, nie ma też co ciągnąć na siłę]

Szary Wicher. pisze...

— No już, dziecinko, nie płacz — Prorokini wróciła z gorącym dzbanem miotu i chrupiącym chlebem, który zakupili w mieście dwa dni temu. — Masz siłę jeść? To powinno cię wzmocnić, nawet, jak nie masz apetytu — Mając na uwadze własne, przebyte dolegliwości zdawała sobie sprawę, że w takich chwilach nawet najsmaczniejsza potrawa wydaje się być pozbawiona wszelkiego smaku.
I wtedy znów pojawił się Wicher, tym razem w towarzystwie swego przyjaciela Tymusa. Chłopak miał białe, jak mleko włosy, lekko przystrzyżone na uchem. Uśmiechnął się sympatycznie do chorej, kłaniając lekko z jedną nogą wysuniętą do przodu. Miał na sobie szary mundur, ozdabiany błękitną nicią i miecz przy lewym boku.
Podczas, gdy Zgniłowłosa próbowała rozmoczyć chleb w miodzie i spróbować, jakoś zachęcić Isleen do jedzenia, Nikael usiadł przy jej posłaniu, odzywając się przyjaźnie.
— To jest Tymus, mój przyjaciel. Jest tutaj by zanieść wieść o tobie twojej rodzinie — rzekł łagodnie, ujmując na powrót dłoń dziewczyny, jakby chcąc dodać otuchy. — Jak powiesz nam skąd pochodzisz i gdzie mieszkasz, Tymus jeszcze dzisiaj wyruszy, pomimo pogody, by zanieść wieści twym krewnym.
Widział zaschłe ślady łez na policzkach dziewczyny, lecz udał, że tego nie dostrzega. Nie chciał, by czuła się zażenowana własną słabością. Uważał zresztą, że miała pełne prawo ronić łzy, wszak znalazła się wśród obcych ludzi, ranna, możliwe nawet, że nie do końca im ufała.

Szary Wicher. pisze...

[Dobrze, mam nadzieje, że nie wyszło tragicznie.]

Ciemna noc spowiła kerońskie lasy. Jedynie pełna tarcza księżyca, wyłaniająca się sporadycznie z pomiędzy gęstych chmur, rozjaśniała blaskiem błotnistą ścieżkę, którą podążał samotny jeździec. Jego koń, co chwila zapadał się w miękkim gruncie, jednak, zachęcany przez siedzącego na jego grzbiecie młodzieńca, dzielnie brnął naprzód.
Rozdzierające wycie wilków przyprawiało o gęsią skórę tych, którzy nie mieli możliwości zbyt często obcować podczas nocy samotnie, wędrując gdzieś nieznane ścieżką, utorowaną przez las. W ciemności, Nikael dostrzegał zarys sylwetek kruków, które zdobiły gałęzie karłowatych, powyginanych drzew, wyglądających trochę, jak ludzkie, starcze dłonie. Nie robiło to jednak na nim wrażenia.
Na kawałku oślej skórki wyrysowaną miał amatorską mapkę, za pomocą, której, miał dotrzeć do celu. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że to może być podstęp. Na szczęście miał u swego boku zaufanych przyjaciół, dwóch mężczyzn podążających jego śladem na swych wierzchowcach.
W pewnym momencie jednostajna, nieco monotonna droga rozwidliła się, prowadząc w dwa kierunki, zmuszając wędrownego do pojęcia ryzykownej decyzji. Nikael nie zastanawiał się nad dalszą trasą, tylko zatrzymał konia, rozglądając się uważnie na boki.

Szept pisze...

- Zbójców, mówisz? – podpytał, zerkając na nią spod oka, zastanawiając się, czy myślą o tych samych zbójcach. Jeśli tak, to ich się nie lękał i nie dlatego, że lekceważył ich siłę czy ostrze ich stali. Znał panią herszt, rozpoznał rysy. Pochowana księżniczka, prawowita władczyni. Jeśli Devril miał kogoś szanować i otaczać nieomal czcią, to tym kimś była potomkini kerońskiego rodu.
- Zbójcy byli i zawsze będą. Dziwne też to, że lud tutejszy bardziej niż zbójeckich napadów lęka się sprawiedliwości wirgińskiej straży – zauważył, nieco chłodno. Nadal żałował, że wczorajszej nocy nie zrobił nic dla pochwyconych biedaków. Gorycz zalewała mu serce, zabarwiała myśli. Gorycz i poczucie niemocy. Czym jest jeden miecz przeciwko całemu oddziałowi?
- Przypuszczam, że odwiedzę znajome kąty i paru przyjaciół – stwierdził, bo, jako że do miasta przybywał incognito, nie oczekiwał wezwania od dworu królowej czy innych możnych. Zatrzyma się na kilka dniu u Alastaira, uzgodni co trzeba i ruszy dalej. Jeśli go nikt nie rozpozna… jeśli rozpozna… cóż, będzie kłamał ile wlezie. – Miasto znam, co do zobaczenia w nim, to i widziałem. Jak się zdarzy jakaś okazja, to może i zakupy poczynię, choć tego ostatniego nie planowałem. Pierwszy twój pobyt w stolicy Keronii to będzie? Jeśli zbytnio śmiałe to pytanie, wybacz mi tedy… ale czy masz w mieście rodzinę jakowąś, krewnych?

Silva pisze...

Brzeszczot usłyszał hałasy już wcześniej; dlatego chwilę siedział bez ruchu, milczący, starając się rozeznać w sytuacji. Wisielca nigdzie nie było i to mu się nie podobało; gdyby jednak Dravowi coś się stało, szamanka nie siedziałaby spokojnie na tyłku.
- Poczekajmy. Niech przedstawią swoje zamiary. W tej mgle i tak nic nie zobaczymy.

Szept pisze...

Tematu Wirgińczyków nie ciągnął. Nie było bezpiecznie narzekać, nie na trakcie, gdzie każdy mógł usłyszeć to i owo. A gubernator nie był zbyt tolerancyjny jeśli chodzi o podejrzenia zdrady. Nie, Devril wolał nie ryzykować. Opinie, te niewypowiedziane, były najbezpieczniejszymi. Za to zainteresowały go wieści o rodzinie i napadzie.
- Radziłaś się kogoś? – ostrożnie dobierał słowa, acz nieco wstrzymał kasztana, pozwalając, by zrównał się z wierzchowcem Isleen. – Słyszałem, że zaniki pamięci bywają bardziej lub mniej zaawansowane. Niektórzy stosują hipnozy, inni wędrówki dusz, czy jak to się nazywa… Czasem jedno, mgliste wspomnienie potrafi poruszyć całą lawinę – prawdę mówiąc, nie tylko o tym słyszał, także i czytał. Nauczyciele, których zatrudniał ojciec pan, zadbali o wszechstronną edukację jego syna i dziedzica Drummor. – Przykro mi z powodu tego, co wycierpiałaś – zabrzmiało to nieco sztywno, lecz czasem łapały go stare nawyki, gdy ojciec próbował z niego zrobić wielkiego pana, dumnego i niedostępnego dla ogółu.
Jego umysł jednak pracował uparcie. Jeśli ktoś wtargnął, zamaskowany… sugerowałoby porachunki, nie do końca czyste. Wygląd i maniery Isleen sugerowały wysokie pochodzenie, podobnie jak i opowiedziana przez nią historia. Nie chciał jej smucić, ale nie był pewien, czy jej rodzina w ogóle ten atak przeżyła…

Nefryt pisze...

Był wieczór. Skończyła się zmiana miejskich strażników trzymających wartę, a dla Shela i kilku towarzyszących mu podczas turnieju ludzi nie nadszedł jeszcze czas powrotu. Mieli jeszcze dwa dni. Dwa dni bez obozowej dyscypliny, ćwiczeń, codziennej harówki... To trzeba było uczcić!
Shel opowiadał właśnie o turniejowej walce, przeinaczając część faktów i stukając do połowy pełnym kuflem o drewniany blat dla podkreślenia wagi wypowiadanych komentarzy.
Lubił widownię. A że zgromadzeni wokół ludzie, głównie Wirgińczycy, byli bardziej pijani niż on, nie mógł powstrzymać się przed ubarwianiem. W tym stanie uwierzą mu nawet, jeżeli wmówi im, że nagrodą za jego walkę jest nocka z Szafirą Escanor. Zaraz... Czy on aby czegoś takiego rzeczywiście nie mówił? Nie pamiętał.
Odwrócił się, słysząc tuż obok ciche kroki. Pijacki uśmiech zamarł na jego twarzy, by po chwili zniknąć jak starty gumką.
Isleen. Dostrzegł jej zniesmaczoną minę.
Jeśli słyszała te farmazony...Co sobie o nim pomyśli?
Podobała mu się od lat. Od kiedy pierwszy raz zobaczył ją, będąc w odwiedzinach u Ahena, na stałe zagościła w jego myślach. Zdawał sobie sprawę, że to nie ta kategoria, że Isleen nie jest „dla niego”. Była księżniczką.
Co nie zmieniało faktu, że podczas ostatniej, wspólnej podróży pozwolił sobie na flirt.
Teraz także, mimo dziwnie rozmazanych konturów, zauważył, jak ładnie elfka wygląda w błękitnej sukni, przetykanej złotą nicią.
Wstał, chwiejąc się. Wyjaśni jej wszystko i będzie po sprawie... Był przecież trzeźwy...Zaraz, ile wypił? Jedno piwo...Dwa? Spojrzał na pozostawiony na stole kufel. Dwa i pół kufla. Czyli był pijany. Troszkę.
- Isleen, to tylko... - Czknął. - Świętujemy. Wygrałbym w turnieju. Ten co ze mną walczył, taaaaki osiłek. Tylko mi się go ten... szkoda zrobiło. - Znów czknął, nie zdając sobie sprawy, że właśnie zrobił z siebie jeszcze większego kretyna. Nie zauważył Isleen na widowni, toteż uznał, że może ubarwić rzeczywistość. Bardzo chciał zaimponować elfce.
~*~
Tymczasem na zewnątrz ktoś biegł opustoszałą niemal ulicą, potykając się o nierówny bruk. Upadając i znów powstając... Biegnąc. Dalej, szybciej... do celu.
Drobny chłopak, o ciemnych włosach, bez broni czy kolczugi, w szarganym płaszczu resztkami sił pędził w kierunku karczmy. Zbyt późno zaważył Niagrę. Wpadł na nią, desperacko chwytając się jej ramion, by nie osunąć się na bruk.
- Mam wiadomość od kapitana Lorensa – wychrypiał. - Pali się! Świątynia Myrmidii, wokół... Pomocy! Powiedz w karczmie.
Chłopak zakasłał, spróbował stanąć o własnych siłach, lecz zachwiał się i upadł na bruk.
Z jego pleców sterczały dwie strzały.

Nefryt pisze...

Z każdym słowem Isleen Shel stawał się bardziej czerwony. Uszy, policzki, wreszcie cała twarz, pokryły się rumieńcem wstydu.
- Isleen, ty nie... - czknięcie – Ja tylko... - urwał, słysząc jej dalsze słowa. Ktoś przy stole parsknął śmiechem. Shel chciał odwrócić się, żeby zobaczyć któremu z biesiadników powinien przyłożyć, ale zatoczył się w bok i potknął o jedną z pustych ław, lądując jak długi na podłodze. Nie podniósł głowy. Nie chciał widzieć reakcji Isleen.
Jednak zamiast delikatnego głosu elfki usłyszał szorstki baryton. Nad nim stał przypominający posturą orka karczmarz.
- Hola, hola, panie, jak się trzaskać chceta to na zewnątrz. - Ledwie skończył mówić, gdy do karczmy wbiegła, krzycząc od progu, jakaś kobieta.
Shel jęknął, słysząc co się wydarzyło. Po co tyle pił? To jednak prawda, że nieszczęścia chodzą parami. Poczuł, że mu niedobrze. Próbował powstrzymać torsje. Bezskutecznie.
Karczmarz podbiegł do Niagry, wypytując ją o szczegóły. Od stołu chwiejnie wstał jeden z mężczyzn, chudy, z długim, haczykowatym nosem i granatowymi, pozlepianymi w tłuste strąki włosami. Zataczając się, podszedł do Niagry.
- Na nich nie możemy liczyć. Są kompletnie spici - powiedział cichym i, co zastanawiające, trzeźwym głosem. - Przynajmniej sprawdźmy, co tam się dzieje. Normalnie świątynie nie płoną. Nie w stolicy.
- Ja tam jestem za – oświadczył natychmiast karczmarz. - Trza zobaczyć, co tam się wyrabia, a jak to czyjaś sprawka, to i łomot spuszczę.

Szept pisze...

- Nie ma nic złego w pytaniu. W najgorszym wypadku po prostu nie otrzymasz odpowiedzi. Nie jestem też żadnym wielkim panem – kłamstwo, ale musiał się go trzymać, jeśli chciał utrzymać swoją podróż w tajemnicy. W końcu, nie pragnął, by wiedziano wszem i wobec, że earl Drummor odwiedził Królewiec. – Mam rodzinę. Nawet dość obszerną. Dalszy kuzyn, kuzynka, wujowie, cioteczki… Nie, żebym był z nimi mocno związany – łączyła ich historia rodowa i szlachectwo, lecz niewiele więcej. Przynajmniej z większością. – Ale … zawsze to rodzina. Poza tym, żywie jeszcze moja matka. No i kuzynka Nessa, która jest dla mnie jak rodzona siostra. Można więc powiedzieć, że jestem szczęściarzem. – Wydawało mu się, że widzi jej pytające spojrzenie, bo dokończył, sam z siebie, nieco lekkim tonem. – Ojciec zginął. Stracono go jak wielu innych.

Szary Wicher. pisze...

Wpierw Nikael uniósł wysoko brwi, dając dogłębny wyraz swemu zdumieniu. Odczuł zdziwienie zmieszane z niedowierzaniem. Na raz pojawiła się w jego sercu nie zdolna do ujarzmienia troska o życie tej niewinnej istoty. To prawdziwy cud, że przetrwała sama, gdzieś w głębokim lesie. Bogowie musieli nad nią czuwać, może ten niechybny strzał miał być potrzebny, by trafiła w bezpieczne ręce? Rozmyślał chwile. Przyszło mu nawet do głowy, że dziewczyna jest silniejsza i bardziej sprytna niż na to wygląda, ale wystarczyło by wejrzał w jej słodkie oczy, by przekonać się, że wnętrze skrywa dobre cechy.
— Um… tak mi przykro — Chociaż współczuł jej z całego serca, był przede wszystkim mężczyzną wychowanym przez twardą, ojcowską rękę. Trudno było mu wyrażać uczucia, nawet kiedy w środku kryła się w nim mozaika różnobarwnych emocji. — Czy mogę coś dla ciebie zrobić, Isleen? Możliwe, że mi nie ufasz i nie oczekuje, że to zrobisz, ale wiedz, że jestem twoim przyjacielem. Ponieważ omal nie pozbawiłem cię życia, przysięgam na bogów, że od teraz będę chronił cię, jak najlepszy na świecie stróż. Póki żyje, nie ma prawa stać ci się żadna krzywda.

[Dziękuje ^^ Oby jak najmniej takich pomyłek, wybacz :*]

Szept pisze...

- Dawno się to stało, nie ma się czym troskać – zbagatelizował tę kwestię, ale podziękował za jej współczucie skinięciem głowy. Śmierć ojca owszem, była dlań bolesna, nadal bolała, lecz mówić głośno nie mógł, ni żalu pokazywać. W oczach gubernatora stary earl był zdrajcą, a ten, kto po nim płacze i żal nosi, ten sam zdradę ma w sercu i zawisnąć powinien. A Devril nie chciał ginąć, nawet jeśli honor nakazywał śmierć ojca pomścić i nazwisko oczyścić. – Gdyby to zależało ode mnie, pewnie bym wyjechał w rodzinne strony. Przypuszczam jednak, że w Królewcu jeszcze dni parę zabawię, nim znów w drogę ruszę. Magowie mówią, że pogoda wkrótce się pogorszy, całkowicie nie sprzyjając podróżom. Poza tym, trwa święto patronów, więc może zobaczę, co dla nas, prostych ludzi, obdarzeni talentem przygotowali. Wierzysz pani, w bogów? – ni z tego ni z owego zapytał.

[Ojej, nie ma sprawy. Ja też ci zbyt wiele pola do popisu nie dałam. Więc i ja poprawić się obiecuję. I wesołych świąt! ]

Szary Wicher. pisze...

O tak, to na pewno musiało być przeznaczenie. W tamtej chwili na ustach Wichra pojawiło się coś na kształt uśmiechu, a oczy w kolorze wina zapłonęły chłopięcym, szczerym blaskiem. Już nie wyglądał jak surowy wojownik, lecz zwykły młodzieniec, nieco złakniony przygód. Prorokini wciąż była obok, gotowa w każdej chwili pomóc, natomiast Tymus został odprawiony, gdyż nie był w danej chwili potrzebnym, a jak każdy, był zmęczony i zasłużył na odpoczynek.
— Królewiec. Oczywiście, że podróżujemy w stronę stolicy, wprawdzie nasz kierunek nie kończy się tam bezpośrednio, lecz będziemy przejeżdżać obok. Będziemy zaszczyceni twoją obecnością, Isleen. Dawno nie mieliśmy wśród naszych szeregów kogoś nowego, z pewnością będziesz cieszyć się tutaj dużym zainteresowaniem — zwłaszcza mężczyzn, pomyślał w duchu, lecz nie powiedział tego głośno. — Jednakże nie martw się, jesteśmy jak wielka rodzina i jest w niej dla ciebie sporo miejsca.

[Nie martw się, w stosownej chwili akcja nabierze tempa, na razie nie trzeba się wysilać. Jest super <3 Isleen jest kochana. Wicher już ją bardzo lubi :)]

Szary Wicher. pisze...

— W takim razie ustalone. Bardzo jestem rad z twego towarzystwa. Teraz lepiej śpij, musisz odpocząć i nabrać sił przed podróżą — polecił ją, nie przeoczając, że była zmęczona, a, i choroba całkiem nie odeszła, zatem uznał, że nie powinien dalej ją męczyć. — Jenuelle wciąż będzie z tobą, gdybyś czegoś potrzebowała.
Potem odgarnął jej niesforne włosy z czoła i wykonał palcami gest błogosławieństwa, mający zapewnić spokojny sen i dobre sny, co było zwyczajem ludu mgły. Potem wstał i wyszedł z namiotu, wpuszczając na chwile powiew mroźnego powietrza, toczącej się za płachtą zimowej wojny.

***
Następnego dnia pogoda uspokoiła się, siarczysty mróz wciąż jednak unosił się nad ziemią, sprawiając, że przyjemnie było jedynie przy rozpalonym solidnie ogniu. Zapach namiotu, w którym spała Ismen roznosił się zapach ziół i niestałego dopiero, co poranka. Palenisko ani na chwile nie zgasło, co było zasługą Zgniłowłosej. Prorokini zapadała w krótkie drzemki, natomiast większość czasu spędziła sprawdzając czy podopieczna śpi dobrze i czy nic jej nie dolega. Do namiotu weszła jeszcze jedna dziewczyna, ta osóbka szczyciła się różowo-rudym kolorem włosów, była lepiej zbudowana od Jenuelle, ale miała milszą i łagodniejszą twarz oraz bystre, nieco psotne oczy, które ciekawsko przypatrywały się całemu światu.
— Przyniosłam czystą wodę, z polecenia Nikaela — oznajmiła wesoło, unosząc w dłoni wiadro, jako dowód swych słów.
— Ciszej — Jenuelle obdarzyła ją gniewnym spojrzeniem. — Dziewczyna jeszcze śpi — wskazała głową w stronę posłania.
— Ach, to ona! — Różowo włosa w mgnieniu oka znalazła się przy leżącej, nachylając się nad nią z wielkimi oczami. — Śliczna, już wiem, czemu Nikael tak się zaangażowałby jej pomóc — zachichotała pod nosem, nie zwracając uwagi na Prorokinię, która przewróciła oczami.
— Cicho mówię! — Przyłożyła palec do ust, chociaż na próżno, gdyż leżąca obudziła się.

[Myślę, że możne nowy wątek z Fią? Bo nie wiem, co mogłaby teraz robić w tym wątku :D]

Szept pisze...

- Kiedyś myślałem, że wierzę. Teraz… - wciągnął mocniej powietrze, zimowe, mroźne… powietrze, które niosło za sobą swąd spalenizny, nikły zapach dymu. – Teraz wydaje mi się, że bogowie opuścili te ziemie. – Jakby na potwierdzenie tych słów ich oczom ukazała się wioska, a raczej to, co z niej zostało. Popioły i zgliszcze na tle białego śniegu. Ciał nie było, pewnie już je zdążono pochować w zbiorowej mogile, zresztą, nietypowe wzniesienie znajdowało się tuż przy drodze i Devril mógł się założyć, że ludzkie ręce je wzniosły.
Zielone oczy bruneta jeszcze pociemniały od nadmiaru tłumionych emocji. Miał ochotę wybuchnąć, krzyczeć, mścić się na tym, kto popełnił to bestialstwo. Zamiast tego zachował spokój. Arystokrata zawsze nad sobą panuje. Arystokrata nie daje się ponieść emocjom… ojciec i jego nauki. Nawet by nie pomyślał, że tyle z nich zapamięta. A i tak przez przystojną twarz przemknął gniew. To nie było dobre miejsce, na zatrzymanie się. To nie było dobre miejsce…
- Jedźmy stąd, Isleen. Tu nie ma już nic – nikogo, komu mogliby pomóc. Nikogo, komu mogliby pomóc bogowie, pomyślał wbrew samemu sobie i wierze, w jakiej wyrósł.

[A, podobała, zapewniam. Się wzruszyłam przy śmierci smoczka. Jeśli chodzi o zwierzaki, to bywam chyba aż nazbyt wrażliwa. A co do wprowadzenia postaci Fi (mam nadzieję, że dobrze odmieniam, bo nigdy nie umiem) to będę wdzięczna za trochę informacji odnośnie jej relacji ze smokami. Pamiętam, że na starym blogu, jeszcze na onecie, w wątku grupowym była jakaś wzmianka, odnośnie święta i powrotu smoków – stare wierzenie, że wtedy Keronia odzyska niepodległość. Można iść w tą stronę i kobieta może być ścigana przez Wirginię – no i wpada na podróżujących razem Deva i Isleen i całkiem niechcący pakuje ich w kłopoty. Przy okazji może by wyszło pochodzenie Deva. Lub z nieco innej beczki… najpierw by ją próbowały przechwycić Cienie i wykorzystać, potem by się wmieszała Wirginia, a dalej to już tak samo, że by napotkała naszą dwójkę. No, chyba że masz inny pomysł, chętnie wysłucham ]

Szary Wicher. pisze...

Jenuelle podeszła do dziewczyny z kubłem pełnym zimnej wody, który uprzednio zabrała z prowizorycznego stołka, stanowił go zwykły kawałek pieńka, który ludzie Nikaela naprędce przygotowali. Ponieważ, blondwłosa odzyskała nieco siły, kobieta podała jej kubeł wiedząc, że ta, da radę napić się samodzielnie.
Tymczasem, różowo-włosa uśmiechnęła się szeroko, jakby pytanie o jej imię było czymś najmilszym na świecie. Elfie oczy zaczęły radośnie błyszczeć, kiedy odpowiedziała:
— Naira, znaczy to Bystra Ptaszyna w moim, ojczystym języku — pochwaliła się wesoło bez cienia wyniosłości. Trudno było zauważyć, że dziewczyna była tak naprawdę wojowniczką, że obchodziła się z mieczem nie gorzej niż nie jeden mężczyzna, że w swoim życiu musiała wielokrotnie zabić. Pogoda jej ducha była zaraźliwa i myląca zarazem. — O tobie mówią wszyscy, więc nie dziw się, że już wiem, że nazywasz się Isleen. Bardzo mi przykro z powodu twej rodziny, a raczej jej braku — odezwała się. Nie, nie była złośliwa, po prostu miała w naturze mówić to, co myśli, nie zawsze zastanawiając się nad taktownością. — Jak się dzisiaj czujesz? — paplała dalej, jak najęta.
— Och, Isleen — westchnęła Jenuelle — Musisz jej wybaczyć, przegadałaby całe wojsko, jakby była okazja — powiedziała, kręcąc głową. — Nie bój się jej spławić w radzie czego, wszyscy to robimy, inaczej zamęczyłaby nas na śmierć.
— No, co ty mówisz! — Naira wzniosłą oczy do nieba, śmiejąc się wesoło.

[Nie ma sprawy ^^ Ja mam nadzieje, że nie popsuje wątku z Fią, bo mam mniejszy zarys w głowie, jak go kreować :)]

Szept pisze...

- Nikt Wirginii tu nie zapraszał, to oni najechali te ziemie – rzucił ostro, nieomal karcąco, mimo woli cytując opinię, jaką wyznawał jego ojciec. Ale chyba zareagował nieco ostro. I w przeciwieństwie do Cedricka Wintersa zdawał sobie z tego sprawę. I w przeciwieństwie do niego, łatwiej mu przychodziło przyznanie się do tego. – Co nie zmienia faktu, że zdecydowali możni. Chcieli bogactwa, chcieli ziemi, chcieli władzy. Reszta dostaje tylko śmierć, krew i rany. I głód, płynący z wyniszczenia obu krajów – wszak prowadzenie wojen kosztuje, a w okupowanym kraju nieomal wszystko zagarnia zaborca. Przeklęci niech będą. – Mówią, że władza deprawuje, może coś w tym jest.
***
Lucien miał już dosyć czekania, zdecydowanie dosyć siedzenia. Lecz informator twierdził, że kobieta tu przyjdzie, dokładnie do tej, stojącej nieco na uboczu gospody. Miała się tutaj z kimś spotkać, coś takiego. Nie wnikał, to było najmniej ważne. Będzie sama, będzie z kimś, on zadba, żeby z nim poszła. Po dobroci lub z przymusu.
Opiekunka smoków. I pomyśleć, że ten głupiec Escanor twierdził, że wyginęły, że je wybito. Wyrżnięto. Powinien wiedzieć lepiej, zwłaszcza jeśli bał się tej głupiej legendy-przepowiedni. Lucien nie wierzył w przeznaczenie, nie wierzył w te bzdury. To my sami kształtujemy swój los.
Z tyłu za nim ktoś, tubalnym, mocnym głosem zażądał dolewki. Na środek Sali wyszła młoda kobieta, złotowłosa, w dłoniach ściskała lutnię. Dłoń uderzyła w struny, po gospodzie poniósł się przyjemny dla ucha głos.

Bohater wraca do domu
po długiej wędrówki znoju.
Trudy pokonał, sławą okryty,
Imię jego po gór białych szczyty
lud prosty słyszy i słyszy.

A Lucien słuchał, zamyślony. Zawsze kochał słuchać pieśni. Z tego wszystkiego zignorował drgnięcie drzwi, skrzypnięcie podłogi, oznajmiające przybycie nowego gościa.

[A zdradzisz, jaka to muzyczka leciała w tle? Bardzo jestem ciekawa. Mam lekki zarys… który mam nadzieję cię zbytnio nie rozgniewa czy coś. Jeśli będziesz miała jakiś zamysł, śmiało wprowadzaj, będzie też ciekawiej, a i pewne zaskoczenie dla mnie.
I dziękuję. Też nie byłam pewna, czy dać to przez jedno czy dwa. Problem rozwiązany :D
I tak na szybko. Czy masz jakiś zamysł odnośnie tego, dlaczego smoki zginęły wtedy, w ogrodzie?]

Szary Wicher. pisze...

Naira spojrzała w kierunku Jenuelle, zadanie to, bowiem, należało do specjalności Zgniłowłosej. Kobieta w odpowiedzi kiwnęła głowa, dość nieznacznie, ale na jej ustach zaczął błąkać nieznaczny uśmiech sympatii wobec Isleen.
— Poczekaj tu, Złociutka. Nikael już zarządził dla ciebie przygotowanie posiłku, ale nie wiedziałam, kiedy się obudzisz. Tak smacznie spałaś, dopóki Złośnica nie wtrąciła tu swoich czterech liter — Prorokini popatrzyła z dezaprobatą w kierunku Rózowowłosej, kręcąc głową.
— Też cię kocham — Naira wystawiła jej język, a potem dmuchnęła w swoją przydługawą grzywkę, podczas gdy Jenuelle wyszła z namiotu by wrócić z jedzeniem. — Jak się czujesz? Mniemam, że zioła Prorokini zdziałały cuda — zapytała przyjaźnie. — Zresztą, dla ciebie pewnie to nic nowego, słyszałam, że sama dysponujesz niezłymi umiejętnościami — mrugnęła zawadiacko.


[Świetnie, więc zaraz zacznę ^^]

Szept pisze...

Oddaj palec, weźmie całą rękę. Mniej więcej tak Devril postrzegał tę wojnę i dlatego opowiadał się za walką, niż pertraktacjami. Z drugiej zaś strony, żeby walczyć, trzeba było mieć kim. A wojska Keronii poszły albo w rozsypkę, albo wybito ludzi, albo ci zdradzili.
- Większość sojuszy jest niepewna, a i brak kogoś, kto by poprowadził ludzi – ale to może wkrótce się zmieni, pomyślał, przypominając sobie o ostatniej żyjącej osobie z dynastii Marvolo. Mieli ją za zmarłą i chyba nikt nie spodziewał się odnaleźć jej w osobie herszta zbójeckiej bandy. – Wybacz mi, zdaje się, że całkiem niechcący zszedłem na przygnębiające tematy.
W oddali coś się poruszyło. W ich stronę, całkiem szybko, wzburzając śnieg spod kopyt, zmierzała liczna grupa konnych. Devril, chcąc się usunąć z ich drogi, skierował swego kasztana na pobocze. Lecz konni, miast ich minąć, zwolnili biegu wierzchowców.
Coś był na rzeczy.
~*~
Odczekał chwilę, dając jej czas na zajęcie miejsca i rozejrzenie się po karczmie. Nie chciał przedwcześnie spłoszyć Opiekunki Smoków. Musiał jej się wydać przyjacielem, nie mogła mieć co od tego żadnych podejrzeń. Inaczej nigdy nie dotrą do jej podopiecznych. Albo co gorsza, uciekając przed nim, wpadnie w łapy szukającej jej Wirginii. Do gubernatora doszły pogłoski o smokach i nie zamierzał ryzykować. A Bractwo…
Podniósł się powoli, nieśpiesznie zmierzając w jej stronę. A pieśń trwała dalej.

Hydrę pokonał, uciął jej głowy
morskiego potwora spętał okowy.
Wyzwanie podjął, wyzwaniu sprostał
Bóg hojny wojny nad nim opiekę rozpostarł.
Chwałę pieśń jego niesie i cześć.

Stanął tuż przy niej, akurat wtedy, gdy podniosła nań głowę. Może go wzięła za kogoś innego, kogoś kim nie był? Może po prostu usłyszała kroki i chciała się przekonać, któż to?
- Wolne? – i przypadkiem, żeby nie zaprzeczyła, nie poczekał na jej odpowiedź, zajmując uprzednio wskazane przez siebie miejsce i wlepiając w nią wzrok. Intensywny, natarczywy. Zupełnie, jakby wiedział, kogo ma przed sobą.

[Ojej, dziękuję ci bardzo za listę. Masz rację odnośnie słów. Wprawdzie wczoraj net mi nieco szwankował – dlatego też nie odpisywałam wieczorem, to i ciężko było coś przesłuchać na yt, bo się nie chciało za nic załadować. No, ale trochę coś poszło, a dzisiaj już nadrobiłam, a nawet z niektórych wykonawców wyszukiwałam więcej utworów. Muszę powiedzieć, że mnie natchnęły i pewnikiem sobie niektóre z nich na dysk pobiorę. Także, tym bardziej ci dziękuję.]

Nefryt pisze...

[Zgodnie z umową - odpisuję do fragmentu u Shela i Isleen, wątek u Nefryt kończymy i zaraz zacznę nowy ;)]

Nordheim, wyżynna kraina z jednej strony zamknięta wznoszącym się nad przełęczą miastem Rivendall, z drugiej odgrodzona od świata bezkresną Pustynią Martwą, powitała ich szumem ulewy. Nie było w tym jednak nic dziwnego. W Nrodheim, będący strefą przejściową między pokrytymi śniegiem połaciami Keronii, a pustynią, padało niemal codziennie. W zależności od tego, z której strony wiał wiatr, zmieniał się tylko rodzaj opadów. Dziś mieli szczęście. Wiało z południa, a deszcz, choć zimny, nie przeszywał do szpiku kości.
Shel uśmiechnął się, rozpinając futrzany płaszcz. Po kerońskich mrozach, te okolice wydały mu się nad wyraz przyjazne.
Minęła godzina, nim las się przerzedził, ustępując miejsca skałkom o rozmaitych kształtach. Zatrzymali się przed wejściem do jaskini, umiejscowionym między młodymi sosenkami urokliwie porastającymi przestrzeń między skałkami.
- To jaskinia Ahr’on. Jedna z jej odnóg łączy się z podziemnym przejściem, prowadzącym do zamku Nord. Zanim tam wejdziemy, powinniśmy ustalić to i owo – popatrzył na Hrana, jednak to na Isleen dłużej zatrzymał spojrzenie. Elf go irytował, miał wrażenie, że celowo odbiera mu Isleen, ale powinien odsunąć na bok prywatne urazy. Misja to misja. Każde z nich mogło popełnić wynikający z niewiedzy błąd i przypłacić go życiem. Nie tylko swoim.
Wyjął z torby zwinięty pergamin i rozwinął go na ziemi przed Hranem i Isleen.
- To mapa podziemi, załatwiona przez siatkę. Ma taką każdy Wirgiński szpieg, bo zamek Nord oprócz tego, że jest najdalej wysuniętym na północ wirgińskim posterunkiem, stanowi także główną siedzibę szpiegów. Na mapie zaznaczono wszystkie pułapki, więc sama droga będzie bezpieczna i… raczej nudna. Martwi mnie natomiast spotkanie z Rivierą. Mnie zna, można powiedzieć, że jestem alibi sam w sobie.
- Donavan załatwił dla mnie zastępczą tożsamość – wtrącił Hran. – Mam być Iradimem Nariatem, wirgińskim szpiegiem powracającym z misji zwiadowczej w Eliendyr – wyrecytował. – To rzeczywista postać, prawdziwy Iradim nadal siedzi w elfiej stolicy. To „świeżak” w branży, więc mało kto w Nord kojarzy jego buźkę.
- Świetnie. Isleen, co z tobą?

Nefryt pisze...

[Link do mapy podziemi: http://nefryt08.deviantart.com/art/1-364097456?ga_submit_new=10%253A1365353155]

Shel pisze...

- Rozważna decyzja - pochwalił Shel. Hran także skinął głową w aprobacie dla jej pomysłu. - Staraj się jak najmniej kłamać, nie możemy mieć pewności, jak dużo wiedzą o powiązaniach rodzinnych swoich ludzi - powiedział, przysuwając się do niej bliżej.
- Jesteś pewna, że poradzisz sobie w tej roli? - jego głos był cichy, przepełniony troską...
Delikatnie musnął dłonią jej ramię.
- Przechodząc zaś do sedna sprawy... - Jak gdyby nigdy nic wskazał na mapę. - Do labiryntu prowadzą dwa wejścia. Właściwie trzy, ale pierwsze jest od lat zawalone, więc możemy je od razu wykluczyć. Którego z pozostałych byśmy nie wybrali i tak dojdziemy do pułapki. Wybrałbym więc pierwsze przejście, jest znacznie szersze. Biorąc pod uwagę stromiznę jaskini, najprawdopodobniej także mniej strome.
- Shel, czy to aby nie za proste? Przecież wiadomo, że każdy wybierze wygodniejszą drogę.
- Tak, ale nie każdy dysponuje mapą. Nadal obstawiam pierwsze zejście. Isleen, jakie jest twoje zdanie? I którędy idziemy potem?

Szary Wicher. pisze...

— Około tysiąca — odparła rozmówczyni, siadając na ziemi, nie przejmując się zupełnie kurzem ni błotem, jaki się tam znajdował. Skrzyżowała nogi jak do medytacji, a potem wzruszyła ramionami — Co roku prowadzimy spis naszej małej ludności, chcąc oszacować straty i zyski. Nie wielu tu umiera, nie wielu tez się rodzi, lecz czasami wyniszczają nas choroby lub drapieżne zwierzęta. — wyjaśniła z nieukrywanym smutkiem.— Za wszystko tutaj odpowiada Nikael, ten, którego już poznałaś. Gdyby nie on, już dawno byśmy się rozproszyli i przestali być jednością. Mamy też tutaj naszą księżniczkę, jej oddajemy głównie cześć, lecz umywa się ona od podejmowania wszelkich decyzji, dlatego to zadanie Nikaela. Myślę, że jeżeli księżniczka zechcę, może cię odwiedzić.
Nagle wejście namiotu poruszyło się, a do środka wszedł Szary Wicher. Wyglądał na nieco zmęczonego, lecz uśmiechnął się promiennie, kiedy tylko napotkał spojrzenie Isleen.
— Jenuelle powiedziała mi, że jesteś głodna. Od razu pomyślałem, że możesz zjeść z nami w namiocie głównym, gdzie zbierają się najważniejsi ludzie z naszej grupy. Byłbym zaszczycony, gdybyż zechciała dołączyć, jednak nie nalegam. Wiem, że możesz być wciąż osłabiona. Decyzja należy do ciebie. Po prostu wszyscy są ciebie bardzo ciekawi i chcą cię poznać — wyjaśnił najszybciej, jak potrafił, przeoczając rozbawiony śmiech Nairy.
— Jeszcze nigdy nie mówił tyle słów na raz. Jak ty to robisz? — szturchnęła dziewczynę łokciem, rozweselona.

Shel pisze...

Hran cofnal sie odruchowo, rozladajac sie za wyjsciem. A pzciez wiedzili, co za chwile sie stanie. Na mapie oznaczono szykie pulapki.
Co za nowicusz. - pomslal Shel z nuka satysfakcji. Jak latwo o przetraszyc . O ile strach Islen byl w stanie zrozumiec, o tyle Hran wydawal mu si w tym mmencie zalosny.Na bogow, on jest szpigiem! I juz teaz panikuje? Donavan, musiales iec zacme umyslowa, kiedy go przyjmowales.
Shel z wyuczonym spokojem rozejrzal sie dookola. Gdzies tu pwinna byc wysajaca cegla. Trzeba ja wcisnac. Czemu jest tak ciemno?. Przesunal palcami po szorstkiej powierzchni sciany. Byla tam. Gladsza niz otaczajace ja kamienie, wystajaca na dwa palce. - Hran, poswiec tu!
Chwila ciszy, szuranie butow na podlozu... potem nerwowy glos elfa:
- Nie, chodz tutaj. Chyba cos mam.
Shelzmierzyl odleglosc od wytajacej cegly. Przecieznie bedzie jej szukal po raz drugi.
Podszedl w strne swiatla bijacego od pochodni trzymanej przez Hrana. W ciemnsci nie zauwazyl, ze ktos stal tuz przed nim i wpadl na niego. Po delikatnej budowie rozpoznal elfke.
- Przepraszam, Islen, nie zauwazylem cie.
- Shel, bierz pochodnie i swiec tu, na ten kmien. Zdaje sie,z enznak na nim...A niech mnie, to ten! Czyli zaraz wychodzimy. - Han juz wycigal reke, bywcisnac kamien, gdy Shel o potrzymal.
- Zaczekaj. To miala byc cegla. W tamtym rogu, na prawo od nas jakas wysaje.

Szept pisze...

[W sprawie zupełnie nie związanej z wątkami. Keronię czeka reorganizacja zakładek, w związku z tym potrzebne są nowe opisy ras. Czy jesteś zainteresowana podrzuceniem kilku faktów o rasie, które chciałabyś, by były zawarte w opisie? Chcemy uzgodnić w miarę spójną wersję, a jest kilku autorów prowadzących elfie postacie.
W razie czego zostawiam mail do kontaktu: dark5poczta@gmail.com]

Szept pisze...

Devril miał szczerą nadzieję, że jeźdźcy ich miną. Nie miał elfiego wzroku, ale nawet swoim był w stanie rozpoznać symbole Escanora wyszyte na chorągwi i na płaszczach jeźdźców. Taka pogoń nie wróżyła zbyt dobrze. Mocniej ściągnął wodze kasztana, jeszcze bardziej ściągając go na bok i zatrzymując, chcąc, by tamci mogli swobodnie przejechać.
Niestety zbliżający się oddział nie miał takiego zamiaru. Rozpędzone konie zwolniły, przeszły w stępa, ostatecznie zaś zatrzymały się tuż koło Devrila i jego towarzyszki. Jeden z mężczyzn, starszy od pozostałych, ze zmarszczkami w okolicy oczu i ust, bardziej też zarośnięty, wysunął się do przodu, obrzucając wzrokiem dwójkę podróżników.
– Kim jesteście i dokąd zmierzacie? – padło pytanie.
~*~
W nagrodę za odezwanie się uzyskała spojrzenie nieznajomego. Lucien spróbował nawet się uśmiechnąć, co wcale nie wyszło jak wymuszony grymas. Cień też był człowiekiem, nawet jeśli niektórzy mieli go za typową górę lodową. Poza tym, potrafił być miły, jeśli tego chciał lub jeśli naprawdę musiał.
– Czyżby droga wzywała? – zagadnął uprzejmie, zerknął na siebie, jakby coś rozważał. – Chyba nie wystraszyłem panienki? Człowiek włóczy się po tych drogach, to potem wygląda jak zbir i włóczęga spod ciemnej gwiazdy – usprawiedliwił się.

Szept pisze...

Devril poczuł, był prawie pewien, że coś jest nie tak, jak powinno. Zwłaszcza biorąc pod uwagę spojrzenie, jakie kapitan wlepiał w Isleen. Zbyt natarczywe, zbyt intensywne. Jego kompania też była aż nazbyt poruszona. Arystokracie zdecydowanie się to nie podobało. Tyle, że niewiele mógł zrobić, zwłaszcza że podróżował incognito, słowem nie znaczył w oczach żołdaków nic.
– Jak się nazywasz? – zwrócił się kapitan do Isleen, jawnie ignorując obecność arystokraty. Devril pomyślał, że mężczyzna musiał czegoś chcieć od elfki. – I gdzie jest twój smok?
Devrila na chwilę zatkało i spojrzał ze zdziwieniem na towarzyszkę. To ona miała smoka? Czy też kapitan brał ją za kogoś, kim nie była…? Nie pamiętała?
~*~
Lucien popatrzył za nią. Wstał nieśpiesznie, lecz zamiast do drzwi skierował się do karczmarza, wdał się w cichą pogawędkę. Musiał jeszcze trochę zaczekać, opiekunka smoków była nieco strachliwa, goniąc za nią mógł ją tylko spłoszyć. Tu trzeba było ostrożności, musiał zdobyć jej zaufanie. Zastanowił się chwilę… Tak, to by nie było złe.
Kilka chwil później opuścił karczmę. Mogła widzieć jak na dłoni, że mężczyzna rozgląda się, kieruje do stajni. Specjalnie porozmawiał ze stajennym, zapytał o wierzchowce i najbliższą drogę do Etir. Tak naprawdę czekał.
Za chwilę się pojawili. Czuć było od nich wypitą gorzałkę, ubrania były niedopasowane, jakby zdarte z przypadkowego przechodnia… czy raczej jego trupa. Najemnicy. Rozmawiali aż nazbyt głośno, głównie o zarobku i zleceniach, w pewnej chwili któryś z nich rzucił coś o smokach, kłach i łuskach, coś o strzegącej ich dziewczynie i złocie, jakie dostaną za nową robotę.

Szept pisze...

Devril był nie mniej zdezorientowany niż ona sama. Smok? Przecież gdyby Isleen włóczyła się ze smokiem, zobaczyłby go. Takiego wielkiego gada nie sposób pominąć. Ale najwyraźniej kapitan tych obdartusów, rzekomo strażników wirgińskich, miał całkiem odmienne zdanie na ten temat.
– Dość gierek. W ten sposób oszukuj kogoś innego, opiekunko. Lepiej, żebyś tym razem powiedziała prawdę, inaczej porozmawiamy w inny sposób. Gadaj, gdzie jest smok.
~*~
Lucien czekał cierpliwie, jeszcze chwilę, pozwalając, by kobieta ruszyła, prowadząc za sobą mężczyzn. Nie była głupia, powiedziałby, że była aż nazbyt ostrożna. Musiała zorientować się, musiała słyszeć, jak ci tutaj ględzą o smoku i o nagrodzie. Taki był plan. Nie zaprowadzi ich do smoka, tego był pewien. Oni też prędzej czy później się zorientują. Wkurzą. A wtedy wkroczy on. Niezbyt mu się podobała rola rycerza na białym koniu, nigdy nie lubił tego stanu. Czego się jednak nie robi, żeby pozyskać zaufanie.

D

Nefryt pisze...

- A skąd mam wiedzieć? Na mapie było...
- "Mamy wcisnąć cegłę w prawym rogu sali"! - Hran z głośny pluskiem zaczął przedzierać się w kierunku ściany, na której umieszczony był kamień. - Słuchaj szlachciurów, daleko zajedziesz... aż na tamten świat! Jak się tu potopimy, to was zabiję!
- Szybciej! - Woda sięgała już do pasa. Shel chciał wyprzedzić Hrana, ale elf przyśpieszył. Tyle, że się poślizgnął.
- Kur...Bllblbl...- Elf zaczął młócić rękami wodę wokół.
Czyli długouch nie umie pływać. Miło. Udało mu się złapać Hrana za fraki i postawić go na nogi. Elf łapczywie zaczerpnął powietrza, opuszczając ręce. Zamoczona pochodnia ostatecznie zgasła.
- Hran, siewco głupoty..!
Utknął na środku pomieszczenia z wierzgającym elfem. Ciemno choć oko wykol... i woda po szyję.
- Isleen, wciśnij kamień! Obok ciebie!
To był jeden z tych momentów, kiedy Shel czuł na karku oddech kostuchy wyraźniej, niż zwykle.

Szept pisze...

Do nich nic nie docierało, lecz Devril wiedział, że sama ucieczka graniczy z cudem. Tamci mieli wypoczęte konie, poza tym otoczyli ich. Pomyślał, że elfka zachowuje się nieco nierozważnie, on wolałby to rozwiązać podstępem lub przekupstwem, unosząc się tylko zaogniłby sytuację. Przynajmniej tak mu się wydawało.
– Jestem …
– Nie obchodzą mnie wasze kłamstwa – warknął kapitan, podirytowany już. – Będziecie się tłumaczyć przed…
Nie zdążył dokończyć, bo właśnie w tej chwili Isleen wysunęła się do przodu, zamierzając odejść. Wirgińczycy nie zamierzali jednak puścić swoich ofiar, wciąż przekonani, że mają opiekunkę smoków. Devril, któremu nie zostało nic innego, spróbował podążyć za elfką.
~*~
– Schowaj to, zanim zrobisz komuś krzywdę – usłyszała nieco protekcjonalny ton swego rozmówcy z karczmy. Zaraz też mogła dojrzeć jego sylwetkę, ledwie zarys, gdy znalazł się obok niej wyraźniejszy. Był nieco zmęczony, jakby od podążania za kimś.
– Cicho – kolejne słowo, zanim w ogóle mogła się odezwać. Mężczyzna nasłuchiwał, uważnie, w napięciu. Coś zaszeleściło, coś szczękło, jakby zbroja lub miecz. – Ukryj się, tylko cicho… – sam też powoli, wężowym ruchem cofał się do tyłu, w stronę większych krzaków. – Szukają cię.

[jak coś, to śmiało kieruj albo Wirgińczykami, albo szukającymi Fi]

Nefryt pisze...

- Is. Is, obudź się... - Shel skropił jej twarz przelaną miedzy palcami wodą.
Byli sami. Dookoła nich walały się skrawki podartego papieru, będącego kiedyś mapą. Wiszące w powietrzu ogniki magii rozświetlały mrok dookoła nich, tworząc na nierównych ścianach malownicze, tęczowe wzory. Komnata była ogromna, musiała też być bardzo wysoka, bo mrok skutecznie skrywał jej sklepienie. Resztki wody ściekały w kierunku środka sali, wprost do zbudowanej z brył ametystu studni. W powietrzu unosił się świeży zapach mięty.
- No już, obudź się... - Znów brak reakcji. Is, przepraszam .
Mocno uderzył ją otwartą dłonią w policzek. Powieki elfki zadrgały.

Shel pisze...

- Cegła otwierała coś w rodzaju zapadni. Nie wiem, czy to miało być wyjściem, ale uratowało nam skórę. Cała woda spłynęła tam - pokazał ręką na ametystową studnię. - Przypuszczam, że jesteśmy pod labiryntem.
Kiedy usłyszał niepokój w jej głosie, poczuł się zazdrosny.
- Bogowie, nie! Siewca głupoty jest na zwiadzie.
***
W tym samym czasie, Hran dotarł do skalnego zawaliska. Skrzywił się. Ten korytarz wyglądał naprawdę obiecująco. I był długi. Chyba zbyt długi, jak na ślepy tunel.
Chociaż, bogowie niejedyni wiedzą, czym ten korytarz jest w rzeczywistości.
Chciał zawrócić i sprawdzić jeszcze raz poprzednią odnogę, gdy usłyszał jakiś cichy chrobot. Zatrzymał się i wytężył zmysły. Szelest dochodzący zza załomu. Potem jęk.
Jak grube mogło być to zawalisko? Metr? Dwa metry? Wystarczająco grube, by, cokolwiek tam jest, nie zdołało samo się wydostać.
Zawahał się. Instynkt tropiciela podpowiadał, by jak najszybciej się stąd zabierać. Zabrać Isleen i Arhina i wiać. WIAĆ. jak najdalej.
Ale, z drugiej strony, skoro przegroda jest tak gruba? Co się mogło stać?
- Jest tam kto? - zapytał, najpierw cicho, jakby na próbę. - Jest tam kto?!
Cisza.
A potem cichy, schrypnięty głos, niemal szept: - Jestem...
- Kim jesteś?
- Ri...vera.

Shel pisze...

Nie przepadali za sobą? Oni się prawie nie znali! Przed aferą z listem gończym Shel nawet nie wiedział, że Donavan przyjął kogoś nowego.
- Tak, dokładnie - mruknął, nieco zniecierpliwiony. Przecież przed chwilą jej o tym powiedział. - Z tej sali jest, ale nie wiadomo, dokąd prowadzi. Sprawdziliśmy z Hranem już jedno takie "wyjście". Metr od drzwi była gilotyna.
- Isleen. Hran to tropiciel . On nie wlezie w byle zasadzkę. Poza tym, nie musi tu wracać. Jest elfem, tak? Więc może korzystać z telepatii. A ja jestem... jestem... - skrzywił się. Słowo "nekromanta" nie przeszło mu przez gardło. - Słyszę głosy, więc mogę być "odbiorcą".
Patrzył, jak się od niego oddala.
- Isleen, jak znowu wpakujesz się w kłopoty, to ja cię nie będę z nich wyciągał!
Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, a gdy nie zawróciła, syknął kilka epitetów pod adresem wrednych bogów i upartych elfic, po czym pobiegł za nią.

Shel pisze...

- W drugim - odpowiedział. Poza niepokojącym odgłosem, nic się nie wydarzyło. Nic, chyba, że...
- PADNIJ! - wrzasnął. Tuż nad nimi przeleciała fala ognia. Gorący podmuch nie pozwolił im zaczerpnąć powietrza, ale chwilę później było już po wszystkim. Ognista linia znikła tak szybko, jak się pojawiła. Został tylko zapach spalenizny. Jakby przypieczonego ubrania, albo może... włosów? Shel z niepewną miną dotknął koszuli na plecach i włosów. Gorące, ale całe.
Zerknął na Isleen.

Shel pisze...

Gdyby Shel miał choć namiastkę instynktu samozachowawczego, uciekałby gdzie pieprz rośnie, a tak... Po prostu podszedł do niej i delikatnie ją przytulił.
- Zobaczysz, niedługo wyjdziemy z tych lochów i wszystko będzie znów normalne...Takie, jakie znasz. - Dotknął nadpalonych końcówek jej włosów. - W krótszych włosach będziesz wyglądać jeszcze ładniej - uśmiechnął się do niej.
W tej samej chwili usłyszał w głowie głos Hrana:
~ Ej, Arhin!
Shel skrzywił się. Jak to możliwe, że ten elf zawsze wie, kiedy się wtrącić?
~ Co?
~ Jak się nazywa ten szpieg, co go szukamy?
~ Rivera. Maria Rivera. A co?
~ Mam ją. Ale będzie trzeba przekopać trochę gruzu. Gdzie jesteście?
~ Na początku tego korytarza, co go miałeś sprawdzić. Właśnie nas trochę przypiekło.
~ Jesteście oboje..?
~ Tak
Elf parsknął.
~ Co ty tam...
~ Nic, nic, tylko coś sobie wyobraziłem. Słuchaj, Arhin. Jakieś dwadzieścia metrów przed wami jest dość spora komora z podłogą z drewna. To drewno to zapadnia, ale płytka. Tyle, że tam są kolce, a między nimi jakaś maź. Chyba śluz ślimaków z Morii, on paraliżuje. Więc jak w niego wejdziecie, to zrobicie się sztywni i upadniecie na te kolce.
~ Lepiej gadaj, jak to ominąć.
~ Przy sklepieniu są tam takie metalowe uchwyty. Trzeba się ich trzymać, tak, żeby przedostać się nie dotykając podłogi. Tylko, że tam jest trochę wysoko.
~ No o bogowie, pewnie parę merów... ~ Shelowi znów zdawało się, że słyszy parsknięcie Hrana. ~ Co ty, przeziębiłeś się w tej kąpieli?
~ Nie, nie. Słuchaj, Rambo. Nie, żebym w ciebie wątpił, ale lepiej przywiążcie się liną. Albo chociaż Isleen. Będę na was czekał po drugiej stronie.

[Nie wiem, czy Isleen może słyszeć rozmowy telepatyczne. Jeśli tak, to Hran mówił "otwarcie", czyli tak, żeby mogli go słyszeć wszyscy telepaci w zasięgu do 5 metrów]

Shel & Hran pisze...

I faktycznie się zastanowił.
- Isleen, nie ma rzeczy, których nie da się odkręcić. No, prawie nie ma, ale akurat to do nich nie należy. Pogadam z ludźmi z siatki. Wynajmie się kilku mącicieli, przekupi kogo trzeba. Posiedzisz z tydzień w ukryciu i nim się obejrzysz, nikt nie będzie o tym pamiętał. A jeśli nie, dyskretnie podpowiem królowej, jaki dekret powinna wydać.
***
Słysząc pytanie Isleen, Hran zmarszczył jedną brew. Skupił się na kontakcie z elfką. I na blokadzie, żeby Arhin nie mógł go usłyszeć.
~ Tak na oko? Dwieście. Ale nie mów Rambo, chcę zobaczyć jego minę.

Szept pisze...

[Spoko, nie ma problemu, ja nie poganiam. W spokoju zbieraj pomysły :D]

Shel pisze...

- Myślisz, że wpakowałbym kogoś, na kim mi zależy w coś, czego nie umiem odkręcić?! - krzyknął za nią. I zamilkł, zdając sobie sprawę, do czego właśnie się przyznał.
A zależało mu. Bardzo zależało, choć nie chciał tego przyznać, nawet przed sobą samym. To było takie proste - jeździć po świecie, poznawać kogo chciał i gdzie chciał... Bawić się napotkanymi panienkami. Bez zobowiązań. Bez... prawdziwych uczuć?
Ale kiedy patrzył na Isleen, na tę jej delikatną, wiecznie wściekłą twarzyczkę, kiedy słuchał jej subtelnego głosu, chyba po raz pierwszy w życiu czuł, że jej, konkretnie jej, nie potrafiłby zostawić.
Poszedł za nią, trzymając się jednak w pewnej odległości.
***
Niedługo później wyszli na skalny występ. Sklepienie było nie więcej, niż dwa metry nad nimi. W dół prowadziły niewyobrażalnie długie schody. Daleko, daleko w dole majaczyła brązowa podłoga. Całe pomieszczenie mogło mieć dziesięć, może trzynaście metrów długości. Tam, tuz przy sklepieniu, czerniła się nierównomierna szczelina.
Shelowi opadła szczęka. Dosłownie. Stał przez chwilę z wybałuszonymi oczami i rozchylonymi ustami, z miną co najmniej niezbyt mądrą i przerażeniem w oczach.
- Ja tam nie idę. Nie. Idę. Nie.
Spojrzał do góry, szukając wzorkiem uchwytów. Były. Stare, zardzewiałe, w sam raz na wielkość dłoni. Zmrużył oczy, przyglądając się łańcuchom, na których trzymały się uchwyty. Je także pokrywała rdza.
~ Hran, jesteś pewien, że to nas utrzyma? ~ Spojrzał na Isleen. No tak. Ona i Hran byli drobni... ~ Że to utrzyma mnie? Według wszelkich obliczeń, jakie mogłem zrobić bez pomocy porządnych liczydeł...Powinno ~ odpowiedział Hran.

Shel pisze...

[Ostatnia linijka powinna być od tyldy]

Shel pisze...

Zaczerpnął powietrza i wolno pokiwał głową. Nie patrzeć w dół.
Bogowie, jak wysoko...
Ale przecież nie będzie tu tkwił całe życie! Trzeba. Trzeba i już.
"Hran to przeszedł".
Ale Hran jest tropicielem. A czorty by to... Że niby on ma być gorszy od Kalafiora?! Trzeba to przejść. TRZE-BA.
Nie będzie zamykał oczu... nie będzie się bał. Dość. Strach tylko paraliżuje...
Przed oczami stanęło mu El-ehmro. Pewnego razu, gdy jego ojciec szedł na bitwę, zawołał go do siebie, stanął przed bramą do ich włości i pogładził dłonią w rękawicy wyryty w niej herb.
- Czytaj - nakazał, dotykając palcami dewizy ich rodu. Zawsze niezwyciężeni. - I pamiętaj, zwłaszcza gdy mnie zabraknie.

Shel miał wówczas niecałe siedem lat. I zapamiętał. Aż do dziś.
Raz jeszcze zaczerpnął powietrza. Był blady, ale spróbował się uśmiechnąć.
- Idziemy - odpowiedział. - I... dziękuję. Za dodanie otuchy - uściślił.
- Isleen, ufasz mi? - zapytał. - Musisz iść pierwsza. Będę cię ubezpieczał, obiecuję.

[Wyszło gorzej, niż chciałam. Przepraszam.]

Shel pisze...

Zauważył wahanie na jej twarzy. Te zmarszczone brwi, ta niepewność...
Widząc to wszystko, czuł żal. Nie pamiętała, ze znali się wcześniej. Że on i jej brat byli przyjaciółmi. Przywykł do tej myśli, a kiedy wspomagając Isleen magią natrafił na barierę w jej umyśle, kiedy zrozumiał, że ktoś ingerował we wspomnienia elfki, poprzysiągł mu zemstę. Zapłaci za to. A Isleen musi odzyskać wspomnienia. Musi. Nie spocznie, puki tak się nie stanie.
- Ufam - szepnęła tak cicho, że nie był pewien, czy to rzeczywiście jej słowa, czy głos przemawiający w jego marzeniach. Uśmiechnął się, nie wiedząc nawet, że to robi.
- Pamiętam - powiedział, wciąż ze śladem uśmiechu na twarzy.
Asekurował ją przez całą drogę, ostrożnie popuszczając linę. Kiedy ze szczeliny wysunął się Hran i pomógł elfce zejść na dół, Shelowi wymknęło się westchnienie ulgi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo był napięty, gdy Isleen wisiała nad przepaścią. Ale udało się. Była już bezpieczna.
Gdy Hran przymocował linę, Shel już prawie się nie bał. Złapał pierwszą obręcz, potem następną. To było nawet łatwe. Prawa ręka, potem lewa...Znów prawa. To na prawdę łatwe.
Był już pięć metrów od skalnego występu, gdy obręcz, która właśnie złapał zatrzeszczała. Szybko złapał drugą. Kawałek zardzewiałego metalu przebił mu skórę po wewnętrznej stronie dłoni. Skrzywił się. Następna obręcz, potem jeszcze jedna. Udało się. Zobaczył pod sobą niewielki występ, przechodzący dalej w szczelinę, w której czekali Isleen i Hran. Elf miał jakąś dziwną minę... Albo mu się wydawało.
Puścił się. Skała okazała się zdradliwie śliska, ale nim na dobre zaczął panikować, Hran pomógł mu wejść do szczeliny.
- Gdzie dalej? - zapytał. W ciemności nie widział dokładnie, ale wydawało mu się, że Hran i Isleen zerkają na siebie. Zupełnie, jakby zastanawiali się, które z nich powinno mu coś powiedzieć. Coś nieprzyjemnego.

Shel pisze...

- No popatrz. Coś za tobą lezie. A TY OCZYWIŚCIE LEZIESZ DO NAS, ŻEBY TO COŚ SIĘ Z NAMI ZAPOZNAŁO?! - Spojrzał na Isleen, na Hrana. - Kretyn.
Głupi Kalafior. To ma być tropiciel, na piaskową burzę?! Donavan, blask tego złota, które dostałeś, żebyś go przyjął, wypalił ci chyba oczy!
- Sam jesteś kretyn.
- Ja nie sprowadzam na resztę jakieś podziemnej hołoty!
- Aaa, Rambo się cyka. - Spojrzał za Shela z pogardą. Arystokrata, psia jego mać. Myśli, że może nim pomiatać! Niedoczekanie. - Koronkowe troki.
Shel byłby się na niego rzucił... Gdyby nie to, że pojawił się potwór... a raczej to, co za niego brali.
- Cholera, co to jest?! - bardziej wyjęczał, niż wykrzyczał Hran.
- Zatkajcie uszy! - Shel próbował przekrzyczeć przeciągłe wycie. Jako człowiek, miał gorszy słuch od Isleen i Hrana. Odczuwał dźwięk mniej boleśnie.
Krzywiąc się od hałasu, wyciągnął z małej pochwy przy pasie średniej długości nóż.
- Z drogi - powiedział, chyba po to, by samemu dodać sobie odwagi.

Szept pisze...

Ta groźba odniosła już pewien efekt. Kapitan spojrzał niepewnie na swoich podwładnych, ci na niego. Ludzie bali się magii, ludzie jej nienawidzili, przypisywali wszystko, co najgorsze i zarazem nic dobrego. Zupełnie inaczej niż elfy, które ją szanowały i uważały za największy z boskich darów przeznaczonych dla wyznawców.
Szeregi skruszały, ten i ów cofnął wierzchowca, byle trzymać się jak najdalej od elfki. W rezultacie w szeregu wirgińczyków utworzyła się wyrwa, którędy z otoczenia mogli śmiało wydostać się Devril i Isleen. Nikt za nimi nie pojechał. Niektórzy nawet nie mieli odwagi patrzeć, w którą stronę zmierza wiedźma i jej ochroniarz, bo taką rolę przypisali towarzyszącemu jej człowiekowi.
– Naprawdę mogłabyś to zrobić? Użyć magii? – zapytał z pewną ciekawością towarzysz elfki. W przeciwieństwie do Wirgińczyków, nie zdawał się przerażony takim obrotem sytuacji i umiejętnościami kobiety, z którą podróżował.
~*~
Zamiast odpowiedzieć, przyłożył dłoń do ust, uciszając ją. Mogliby ich usłyszeć, a Poszukiwacz nie zamierzał walczyć. Zwłaszcza, gdy wróg miał wyraźną, nawet jeśli nieco pijaną przewagę. Nawet nie drgnął, obawiając się, że szelest zdradzi jego poruszenie. Do tego obcy żołdak nie dał się nabrać na mające odwrócić jego uwagę szelesty…
Lucien przesunął rękę, by znalazła się bliżej rękojeści Zabójcy, drugą sięgnął za pazuchę, odnajdując niewielki sztylet do rzucania. To na wypadek, gdyby doszło do starcia.

[Da się, oczywiście, a wybieg z magią naprawdę mi się spodobał. Wybacz jakoś części Luciena, jest bardzo poniżej oczekiwań :/]

Shel pisze...

Hran uśmiechnął się z ulgą i pokazał Isleen podniesiony w górę kciuk. Poświata sprawiła, że wycie potwora stało się do wytrzymania. Teraz, kiedy zaczął słyszeć własne myśli, zdziwiło go, czemu potwór wydaje takie dźwięki. Jeżeli to ma być jakaś forma ataku, to na nas nie działa. A przynajmniej nie tak, jak powinna. Więc... Może nie o to chodzi.
W takich chwilach jak ta żałował, że jest elfem miejskim. Jego krewniacy urodzeni w Eliendyr czuli więź z naturą. Jeżeli ten potwór był zwykłym stworzeniem, czuł by, o co mu chodzi.
- Isleen! - krzyknął, ale nie był pewien, czy go słyszy. ~ Isleen, jesteś normalnym elfem, tak? To powiedz nam, o co mu chodzi, bo może niepotrzebnie tu sterczymy! ~ użył zdolności telepatycznych.
Tymczasem Shel czuł się, jakby ktoś rozrywał mu głowę od środka. Nie wiedział, jaki czar rzuciła Isleen, ale wyglądało na to, że elfia magia niezbyt lubi się z nekromancją. Spróbował wyciszyć swoją moc, ale poczuł ból tak straszny, że przed oczami zatańczyły mu czarne plamy. Miał wrażenie, że atakują go dwie bestie - jedna obca, z zewnątrz; druga, szarpiąca go od środka. Tracił kontrolę. Z bólu poczuł mdłości.
- Błagam... przestań... - wyjęczał. Zatoczył się na ścianę, nóż wypadł mu z reki, nawet nie wiedział kiedy. Nie zdawał sobie sprawy z łez spływających po jego policzkach.
A ziemia pod nimi zadrżała. Ze sklepienia zaczęły odpadać kamienie...

Shel pisze...

- Tu jestem! - odkrzyknął Hran, przedzierając się do niejprzez pył i gruzy. - Isleen! Isleen? - zmrużył oczy, ale w pyle mało co widział. - Widzę cię.
Hran podszedł do niej wolno, opierając się o ścianę. Krzywił się przy każdym kroku.
- Gdzie jest Shel?

Shel pisze...

- A ja, że z tobą. - Mina Hrana zdradzała zaniepokojenie. - Shel?! - krzyknął.
Brak odpowiedzi.
Pył już prawie całkiem opadł, odsłaniając pobojowisko. Wszędzie walały się kamienie, a tuż obok nich zaczynało się zawalisko. - Shel, słyszysz nas?! - znowu cisza. Jżeli przysypały go kamienie... Niech to wszystko szlag!
Spróbował użyć telepatii. Shel nadal nie odpowiadał, Hran poczuł jednak jego emocje. Strach... Wspomnienie bólu.
- Przynajmniej żyje - mruknął. - Isleen, musisz mi pomóc odgarnąć te kamienie.Albo musimy zawrócic i szukać innej drogi.

[Dowiesz się z czasem ;)]

Silva pisze...

[Stuk puk! Przybyłam z... propozycją na wątek ^^]

Silva pisze...

[Wiesz cooo... Mogą być wszyscy, albo rodzeństwo? Sama nieee wieeem :D]

LamiMummy pisze...

Vey przytuliła się do drzewa. Chciała by wszyscy poszli spać. Póki miała na sobie jeszcze swoje ubranie miała nadzieję, że ludzie nie rozpoznali jej kobiety, ale przy przesłuchaniach na pewno bardzo szybko zauważą jej skromne kobiece atrybuty. Dla elfów jej uroda mówiła sama za siebie o jej płci, ale dla ludzi... wystarczało, że jest ładna jak każdy elf, ma krótkie włosy i męski strój by widzieć w niej podlotka. Nie pamiętała by jej zabrano nożyk z butów, a to dawało szansę na przecięcie więzów. Potem tylko podkraść komuś łuk i kołczan i odnaleźć swoją cytrę, a następnie można uciekać!
Miała nadzieję, że długo nie posiedzi z tymi parszywymi ludźmi, którzy nijak nie wzbudzali jej zaufania.

LamiMummy pisze...

Vey spojrzała na elfkę. Wyglądała na nieco wylęknione dziewczę.
-Jestem... Vey. Nie sądzisz, że przed zadaniem takiego pytania powinnaś się sama najpierw przedstawić? -mruknęła, ale starała się być przy tym życzliwa -I błagam, mówmy ciszej... jak usłyszą że rozmawiamy gotowi jeszcze po antałku wina nas przesłuchiwać, a to nie wróży nic dobrego.
Miała melodyjny głos, ale który elf takiego by nie miał? Śliczne zielone oczy odbijały światło pobliskiego ogniska. Widząc, że jej towarzyszka jest elfem, więc nie potrzebuje tyle snu co ludzie postanowiła zaryzykować. Mężczyźni sami są w stanie sobie pomóc, ale kobiety? Im trzeba czasem nieco pomocnej dłoni. Vey lubiła szaleć po lasach, a dworska etykieta ją nudziła. Bogom dziękowała, że nie ślęczała całe dnie nad makatką by tylko zadowolić matkę i kawalerów, którzy przyjeżdżali podziwiać jedyną córkę Gospodarzy Leśnego Dworu.

LamiMummy pisze...

Rozejrzała się ostrożnie i ściszyła głos. Zastanawiała się chwilkę czy elfka rozpoznała w niej kobietę i słyszała coś o wypadkach, które się wydarzyły w ostatnich miesiącach z... jej domem.
-Się okaże. Nie chcę sprawdzać zanim nie pójdą spać lub nie upiją się na tyle by nie zwracać na nas uwagi. -chwilę poświęciła na rzucenie okiem co się dzieje przy ogniu -Co tu w ogóle robisz? -zapytała zaskoczona. W sumie to co panna z dobrego domu z wypielęgnowanymi rączkami mogła robić w karczmie. Vey... też była z dobrego domu, ale... nie była typowa a jej dobry dom niestety poszedł z dymem.

Shel pisze...

- Uspokój się, Isleen. Ja wiem, łatwo mówić, pewnie nigdy nie byłaś w podobnej sytuacji... Ale łzy na nic się nie zdadzą. - Podszedł do niej i zatrzymał się w pół kroku, nie wiedząc, jak powinien się zachować.
Zauważył krew barwiącą wewnętrzną stronę jej dłoni. - Skaleczyłaś się - powiedział z niedowierzaniem. Bogowie, jaki delikates. Przecież te kamienie prawie nie były ostre. - Sama to wyleczysz? - zapytał. Rozklejanie się nic nie pomoże, tu trzeba było myśleć jasno. A skoro trafili tu już na jednego stwora, zapach krwi mógł zwabić następne.
- Isleen, rusz się - powtórzył ostrzej, kiedy nie ruszyła się z miejsca. - Idziemy. Już.

Silva pisze...

[Co do pomysłu... Hm, co powiesz na gryfią karawanę? ^^]

Szept pisze...

- Mówili coś o smokach. Kto ich tam wie, za kogo cię brali… - odpowiedział ze wzruszeniem ramion. Sam sobie zdawał to pytanie. Co było aż tak ważne, że gubernator rozesłał swoich ludzi? I czemu on o tym nie słyszał? Kim była ta kobieta, poszukiwania z taką samą intensywnością jak pewna pani herszt, która tak zdążyła zajść Escanorowi za skórę? – Ten kraj jest niespokojny. Nie ma tu pokoju jak na Wedze. Kto wie, za co mogą cię aresztować. Bunt, niechęć, pochodzenie. Czasem po prostu przeszkadzasz, jesteś pionkiem… - lecz czy pionkiem była ta kobieta? Smoki. Devril znał bajki o smokach. Znał stare legendy. I tak zawsze je traktował. Jak legendy. Escanor nie wyglądał mu na kogoś, kto uwierzyłby w opowieści bardów. Prędzej kazałby ich ściąć za bezczelność. A jednak teraz szukał związanej ze smokami kobiety. Akurat teraz, gdy ruch zorientował się, że dziedziczka rodu Marvolo żyje i zgodziła się poprowadzić ich do walki. Przypadek? Devril nie wierzył w przypadki.
- Znasz opowieści o smokach?
~*~
- Chyba – mruknął, lecz nie cofnął dłoni. Ta wciąż spoczywała na rękojeści ostrza, na wypadek, gdyby weszli w pułapkę albo spotkali kogoś z niedobitków, ostatnich członków poszukiwań. Lucien wolał być przezorny. Zwłaszcza teraz. Musiał to dobrze rozegrać. – Ale lepiej poczekać jeszcze chwilę i się przekonać. Śpieszy ci się gdzieś? – mruknął, cały spięty. Nasłuchiwał. Z racji jednak, że pociągnął rozmowę, chyba nie spodziewał się realnego zagrożenia. Inaczej siedziałby cicho, próbując za wszelką cenę uniknąć wykrycia. – Komuś podpadłaś. Zdaje się, że dość mocno.

LamiMummy pisze...

-Mów składnie... jacy spiskowcy? -zapytała spokojnie.
Rozejrzała się zerkając czy nikt nie widzi i zwinnymi palcami pogmerała przy bucie wysuwając delikatnie nożyk. Małe ostrze idealne by przeciąć więzy i do obrony w patowej sytuacji. Powoli zaczęła rozcinać więzy na nogach, a następnie na dłoniach. Rzuciła spojrzenie dziewczynie.

Silva pisze...

[O te z bestiariusza, a dokładniej o te, które wykluły się ze skradzionych jaj i od małego wychowane były przez ludzi. Czyli gryfy i ich jeźdźcy. Isleen szuka sposobu na odzyskanie wspomnień, można połączyć. Dar potrzebuje transportu do ich siedziby (jeźdźców) i ma mroczny plan ukradzenia gryfka xD]

LamiMummy pisze...

Vey schowała ostrze i udawała, że jeszcze drzemie. W razie czego była naszykowana by uciekać choćby miała dostać bełtem w plecy.

Szept pisze...

Devril zawahał się.
- Sam już nie wiem, w co wierzyć – wyznał i było to jedno z nielicznych, szczerych zdań, jakie wypowiedział w przeciągu ostatnich tygodni. Dotąd legendy o powrocie smoków miał za bajki. Olbrzymie gady nie miały nic wspólnego z walką w Keronii i powrotem Marvolów. O ile to ostatnie kiedykolwiek nastąpi, bo jeszcze daleka droga była przed nimi. Wywalczona przez ludzi. Przez ich sprzymierzeńców… ale smoki?
- Niektórzy twierdzą, że je widzieli – kontynuował ostrożnie. – Ale jak miałoby to pomóc Keronii? – zapytał sam siebie na głos.
~*~
- Jeśli powiem, że ostatnim ze sprawiedliwych, to pewnie mi nie uwierzysz – zakpił, wzruszył ramionami, jakby zupełnie go nie obchodziło to, w co uratowana przez niego kobieta uwierzy. Mało kto w obecnych czasach ot tak przyjmował za pewnik istnienie bajkowych rycerzy na białych rumakach, a i z Luciena był beznadziejny rycerz. Głęboko w czterech literach miał szlachetność i kodeks.
- Jestem najemnikiem. Mówią na mnie Varian – przedstawił się. – Możesz uznać, że nie spodobała mi się ich gęba, jeśli tak bardzo chcesz sobie jakoś wytłumaczyć moją pomoc. Albo po prostu uznać, że jestem niepoprawny.

D

LamiMummy pisze...

Miała dość. Skoro i tak ją pilnują to nie miała ochoty nic robić. Była zniechęcona i zniecierpliwiona. Ona i tak nic nie wie o żadnych zdrajcach. A przesłuchanie... co z niej więcej wyrwą niż... o tym kim jest? A skoro jakieś obwiesie widzieli w niej "panienkę" to nie było już nadziei, że ujdzie z tego obronną ręką. Musieli mieć oko do elfiej urody. Mimo, że burczało jej w brzuchu postanowiła spróbować zasnąć.

Silva pisze...

[Ja zacznę ^^ Powiedz mi tylko, czy z całą trójką, czy tylko Isleen?]

Szept pisze...


Akurat o tym miał nieco więcej wiedzy niż ona. Nieoficjalnie. Oficjalnie nie miał pojęcia o polityce, czy też raczej nie interesowało go to.
- To tylko legenda. Legendy nie palą wiosek, nie prowadzą armii ani nie wyzwalają kraju. – Tylko, czy w tej legendzie nie było ziarnka prawdy? Smoki, istoty o tyleż pierwotne, silne, wedle opowieści siały prawdziwe spustoszenie w świecie. Gdyby stanęły po czyjejś stronie… Ale to wciąż były tylko opowieści. A jeśli chodzi o Keronię, Devril był realistą. – Owszem, to dziwne. Ale kto wie, co kryje się w umyśle Escanora?
~*~
- A ty jesteś? – zwiesił głos, czekając na jej odpowiedź. Nie zamierzał poddać się tak łatwo. Zresztą, jeśli kobieta zniknie teraz, on i tak ją odnajdzie. Zawsze prędzej czy później znajdywał cele. Od tego były misje. Dlatego był Cieiem.
- Możliwe. Wracasz z powrotem do gospody?

D

LamiMummy pisze...

-Jak uciekniesz skończysz z bełtem lub strzałą w plecach. Wolę spokojnie poczekać. Na sumieniu nic nie mam, a co mi mogą jeszcze zrobić? Zgwałcić? Cudownie! Stracą cenny towar. Gdy wystawią mnie na sprzedaż jest szansa, że nadarzy się więcej okazji do ucieczki. A mnie się nie śpieszy umierać. Gdy się nadarzy okazja w ciągu 4 godzin jestem święcie przekonana, że mnie obudzisz... tak jak teraz. -mruknęła nie otwierając oczu.
W jej głosie było słychać podirytowanie i zmęczenie, a także nutkę rezygnacji. Co ma być to będzie.

LamiMummy pisze...

Tak czy siak, Vey musiała zachować czujność póki była w stanie mieć oczy otwarte. Stracenie każdej szansy było niedopuszczalne, a jeśli chciała cokolwiek osiągnąć to musiała to robić po cichu na tyle by nawet współ-więźniowie niczego nie zobaczyli bo przecież... no właśnie! Nawet jedno prychnięcie mogło doprowadzić do katastrofy. Musiała działać ostrożnie, a nawet i bardziej niż ostrożnie. Czekała na swoją szansę. Jeśli ktokolwiek inny mógłby rozprawić się z bandytami to byłaby idealna szansa! Dałaby nadzieję na ucieczkę lub (marzenie ściętej głowy) po prostu wyzwolenie!

Szept pisze...

- Możni mają to do siebie, że się ich nie zna – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. – O nich się tylko słyszy, a jak masz szczęście, to zobaczysz ich twarz na jakimś pochodzie czy turnieju. Cóż to jednak mówi o samym człowieku, wygląd i miano, jakie nosi? – ale Escanora tak czy inaczej nie lubił. I było to mało powiedziane. Z tym, że Wilhelma akurat znał nazbyt blisko. Zbyt blisko niżby sam tego chciał. – Możni posmakowali we władzy, to i boją się ją utracić. Każda plotka narasta do wagi państwowej, każda legenda przestaje być bajką na dobranoc.
~*~
- Prawdę mówiąc, nie wiem. Nie kusi mnie ponowne starcie z tymi typkami, a coś mi mówi, że oni tam właśnie wrócą – stwierdził z taką samą, nieco marsową miną, która już od kilku chwil gościła na jego twarzy. Mina człowieka, który chciał dobrze, a przez to wpakował się w jeszcze większe kłopoty niż miał. I niż mógł udźwignąć. Po prostu pięknie.
- Jeszcze tylko nie wiem, gdzie miałbym się zatrzymać zamiast gospody. Ostatecznie, zdarzało mi się spać pod gołym niebem, ale … teraz jest już jesień, a w powietrzu czuć pierwsze mrozy. Nie jestem pewien, czy najlepszym pomysłem jest teraz trawka jako posłanie.

D

Nefryt pisze...

- Kiedy rozdzieliło nas gruzowisko, próbowałem telepatii. Nie odpowiedział, ale czułem jego emocje. Jestem pewien, że żyje, po prostu nie możemy się…
Hran nagle zamilkł . Jego czoło przecięły dwie drobne, pionowe zmarszczki. – Zaraz, zaraz… - mruknął, opierając palce na nasadzie nosa. – Coś mi tu nie pasuje.
Popatrzył na Isleen.
- Nie uważasz, że to trochę dziwne, że wszystko idzie gładko, do momentu, aż próbujemy nawiązać kontakt z Riverą? Mapa była do luftu, ale mimo to nic nas nie zabiło, nie zeżarło po drodze, nie zasypało, nic! Żyjemy, choć tak naprawdę nie powinniśmy! Ale jak tylko znalazłem Riverę… Tu potwór, tam zawał… Isleen, wierz mi, te ściany były mocne. Widziałem atak na starą stolice elfów. Dźwięk z trąb wrogów skruszył witraże w świątyni, ale ściany zostały nienaruszone. Ten potwór darł się ciszej.

LamiMummy pisze...

Vey zmrużyła oczy. Jeszcze chwile temu ta panienka gotowa była na nią nakrzyczeć, że próbowała uciec, a teraz sama chciała zrywać własne więzy? A to zabawne! Nie mniej trzeba było coś zrobić. Vey ostrożnie wyjęła ostrze i zaczęła przecinać niteczka po niteczce krępującego Isleen powroza. Starała się to robić szybko i sprawnie, a przede wszystkim nie krzywdząc dziewczyny. Miała nadzieję, że wszystko niebawem się rozwiąże.

Nienawidziła niewoli.
Dlatego w okresie wczesnej młodości uciekała guwernantkom i dosiadała swojego konia by czuć wiatr we włosach, deszcz na twarzy i słońce na powiekach. Kochała czuć się wolna... teraz była jedynie skrępowana przez więzy, a jej wolność ograniczała się do braku domu i rodziny. Wiele by dała by dowiedzieć się kto zafundował jej taką wolność.


[Jestem otwarta]

Anonimowy pisze...

[Również witam :) No pomyślmy. Gdyby się zastanowić, to sytuacja Isleen i Reya jest podobna. Tzn. oboje źle się odnajdują w obecnej sytuacji, ale Rey ma tę przewagę, że potrafi sobie poradzić. Może w wyniku jakichś wydarzeń Rey postanowi wziąć Isleen pod swoje skrzydła czy coś podobnego? To na razie luźny pomysł, więc jak masz jakiekolwiek sugestie, to pisz śmiało :) ]

Shel pisze...

- Dla innej strony? Jakiej? Dla Wirgini? Przecież Arhin jest ich człowiekiem. A przynajmniej oni tak myślą. I dlaczego miałbym im być potrzebny ja i… Zaraz. Jesteś dziedziczką tronu! Oni potrzebują ciebie. Tak, ciebie! Jeśli to oni – stwierdził po chwili.
- Isleen, a od kiedy my pomagamy Riverze? Nie wiem, jak ty, ja jakoś nie czuję z nią solidarności zawodowej.
- Ale Donavana złapali. Chociaż… - Hran zaczął nerwowo międlic kosmyk swoich włosów. – To podejrzane, że złapali nagle akurat przywódcę naszej siatki. Donavan był szpiegiem od… dziesięciu lat? Chyba, że… Chyba że zawsze mieliśmy pośród nas zdrajcę. Może to nie Donavan zdradził. – Na twarzy elfa pojawił się żal. Ktoś ich zdradził. Ktoś, komu ufali… ale kto? – Jeżeli naprawdę w siatce jest zdrajca, wyłapią nas wszystkich. Cholera, ale że podkopał Donavana?

LamiMummy pisze...

-Odczekajmy chwilę. Daj im zasnąć mocniejszym snem. Dziwne, że zgasili ogniska. Ogień przecież odstrasza dzikie zwierzęta... -mruknęła -Potem... najlepiej jednak nie wpadać w łapy kogo innego, nawet jeśli chcą tym utrzeć uszu. Rozejrzyj się za swoimi rzeczami. Z pustymi rękoma nie odejdziemy. -uśmiechnęła się lekko.

Wzrokiem już obejmowała tobołki i swoje i takie, które mogą się przydać. Żywność, jakieś ciuchy czy broń... wszystko się przyda! Powoli zaczęła zgarniać czy to swoje czy rzeczy (w jej oczach) bandytów.

LamiMummy pisze...

Próbowała spokojnie wtopić się w cień gdy miała już wszystko co potrzebowała ze sobą. Pół kroku w stronę lasu, między drzewa, tak by po kilku krokach zniknąć w ich mroku. Przy wygaszonych ogniskach wcale wiele nie trzeba było. Dzięki tak prostej rzeczy mogła przepaść im skutecznie z oczu. I właśnie to chciała uczynić.

Nefryt pisze...

Hran pokiwał głową. – Siatka zainteresowała się Arhinem, gdy udało mu się przeprawić przez Góry Mgieł. Jako jedyny nie stracił tam żadnego wojownika… A prowadził ponad stuosobową chorągiew. Donavan prześledził jego „karierę”. Arhin już wtedy miał za sobą kilka wygranych bitew, stłumione powstanie wewnątrz Wirgini… i stopień oficerski. Siatce brakowało wówczas ludzi w wojsku… A Arhin miał niecałe dwadzieścia lat i ambicje jak stąd do Północnych Kresów.
Elf uśmiechnął się pod nosem. Jedna z anegdotek krążących wśród szpiegów głosiła, że Donavan osobiście zorganizował rekrutację Arhina. Przybył do obozu Wirgińczyków, stanął przed Shelem i zażądał spotkania z dowódcą. Kiedy Arhin tłumaczył mu, że właśnie z nim rozmawia, Donavan zwymyślał go od kłamliwych szczeniaków, zawinął się i wrócił do królowej z niczym.
- Nie wiem, po co miałabyś im być potrzebna. Tak czy inaczej, zawsze będziesz nienajgorszą kartą przetargową. Wystarczy rozpuścić plotkę, że chcesz przejąć władzę na Wedze. Nowi władcy wpadną w popłoch…
- Jedno jest pewne – Donavan nie mógł być zdrajca od początku, bo to on powołał do życia nasza siatkę. Hm, pytanie, czy istnieje coś, co Wirginia mogłaby mu zaproponować?
- Pomyślmy, kogo mamy w siatce. Donavan, ale jego raczej bym wykreślił z kręgu podejrzanych. Babcia, czyli jego żona jest zamieszana w szpiegostwo odkąd istnieje siatka. Poza tym praktycznie nie opuszcza Keronii. Więc ona chyba też nie. Nemain… Ona pracuje dla królowej od trzech lat, ale siedzi głównie w Podziemiu. Mamy kogoś w Starszyźnie elfów, ale nie wiem kogo. Poza tym ja i Arhin. Mnie zrekrutował Donavan, dość niedawno, ale trochę zdążyłem go poznać. Naprawdę, nie wydaje mi się, żeby zdradził. A Shel… Shel pracuje dla nas od pięciu lat… I zdecydowanie najczęściej styka się w Wirgińczykami. Poza Donavanem, mamy u nich tylko Shela więc siła rzeczy musiał dostać duża swobodę. – Hran skrzywił się. – Naprawdę nie wiem, kto mógłby być zdrajcą. Do nikogo mi to nie pasuje!

Szept pisze...

Niechętnie pomyślał o Escanorze. Gubernator ostatnio coraz bardziej wpadał w pychę. Teraz, po śmierci Bergissa, sytuacja była jeszcze bardziej nie do zniesienia. Osobiście uważał, że możni nigdy nie oddaliby władzy w ręce kogoś takiego. Poza tym, Escanor był im potrzebny w Demarze. To, co miało być drogą do zaszczytów, jednocześnie odsuwało go od nich. I czyniło coraz bardziej zgorzkniałym. A to odbijało się na Kerończykach.
Miał tylko nadzieję, że on sam nie działa w ten sposób. W Drummor. Wzdrygnął się.
- Może lepiej iść bocznymi drogami? – pomyślał o sytuacji z żołdakami. W interesie ich obojga było unikać kłopotów.
~*~
Lucien popatrzył za nią, ale nie znalazł powodu, dla którego miałby ją zatrzymać. Nie takiego, przy którym nie wyszedłby jako nachalny. Ludzie, których ktoś ściga, często chętnie przyjmują towarzystwo innych. Czasem jednak stają się aż nazbyt podejrzliwi. Musiał postępować ostrożnie. Na razie pozwoli jej odejść.

LamiMummy pisze...

-Jeśli się chcesz na coś przydać to... zorganizuj konie. -mruknęła cicho.
Chciała odejść jak najdalej od partyzantów i bandytów, który ją próbowali zniewolić. Czego jak czego, ale tego koszmarnie nie lubiła. Ceniła sobie wolność, a sam fakt, że ktoś pozbawił ją domu był koszmarnie irytujące. Miała ochotę kogoś za to co najmniej powiesić, choćby jedyną linką jaką by miała do tego celu były struny jej własnej cytry!
Szła żwawym krokiem, a długie nogi powodowały, że trudno się ją doganiało. Była zdecydowana i pewna swego. Teraz jeszcze bardziej przypominała młodego chłopca, mimo, że idąc lekko kołysała biodrami pewny i zdecydowany krok nijak nie pasował do uroczej panienki bawiącej się na balach i przesiadującej na dworach.

LeChat pisze...

[Wita, witam. Jako, że Narius i Dina błąkają się po świecie, łatwiej byłoby mi zacząć wątek z nimi, ale muszę przyznać, że zawsze się gubię w tych podwójnych postaciach i próbuję ich jednak unikać, więc może jednak wykombinujemy coś z Isleen? Obie elfki. Chcesz zbudować jakieś relacje, czy zagramy po prostu od zera? A jeśli masz urlop to nawet lepiej, ja do 2 lutego też pewnie będę ograniczała pisanie.]

Lore'Lhin

wonder pisze...

[witam również ;) jasne, chętnie nawiązałabym jakiś wątek z którąś z Twoich postaci. Sirius na Isleen mógłby kiedyś podczas jakiejś misji się natknąć. To taki typ, który nie bardzo się przejmuje ludźmi, nie lubi ludzi słabych i nieradzących sobie w życiu, bo go irytują, ale można założyć, że np Morpheus się nią zainteresował? Mógłby z tego jakiś ciekawy wątek wyjść, co myślisz? Masz jakieś pomysły? Na Nariusa i Dinę nie mam za bardzo pomysłu, ale jakbyś na coś ciekawego wpadła to wal śmiało xD]

Szept pisze...

[Znaczy, mi chodziło o to, które z moim postaci preferujesz. Zawsze tak łatwiej dobrać wątek, jak wiem, do kogo. Czy chcesz, żeby z twojej strony była tylko jedna z postaci, dwie, więcej, żebym wiedziała, jak bardzo kombinować.
Ze strony moich postaci – Luciena można spotkać wszędzie. W każdym z państw. Szept nieco gorzej, ale od biedy też przekroczy granice. Najmniej w tej chwili podróżuje Dev, ale i jego się dobierze, jak tylko mu się wątek dobierze. Nariusa można połączyć naturalnie z Lucienem, acz wątki z udziałem Cieni, ze względu na poglądy ich, są specyficzne i bywają ciężki – muszę uprzedzić. BN w tej chwili popiera Wirginię, więc na tym tle Narius nie miałby konfliktów z Lucienem. Łatwiej byłoby ich połączyć, gdyby Narius był już w wojsku… ale też da radę. Po prostu powiedz, czy decydujesz się głównie na Luciena czy kogoś innego z moich, a ja już coś wymyślę i nawet wrzucę zaczęcie. Znaczy, nie wiem, co by Narius robił, bo … nie znam postaci, ale dla Luciena znajdę zajęcie, prawdopodobnie związane albo z odszukaniem bandy Nefryt albo zdemaskowaniem członków ruchu oporu. W ten sposób pozostawię sobie furtkę, możliwość wprowadzenia innych moich postaci z drugiej strony barykady. Chyba, że wolisz pisać Isleen. Wtedy dopasuję coś do niej, acz Lu może być ciężej, wtedy prędzej Dev albo Szept. Chociaż, jeśli Isleen miała problemy z władzą, równie dobrze można ją zmieścić jako kolejną postać w tym wątku. Tylko musiałabym znać więcej szczegółów.]

Nefryt pisze...

Potrzebował czasu… namysłu… rady. Nigdy wcześniej nie przyszło mu działać samemu. Był tylko tropicielem, nie pełnoprawnym szpiegiem. Wszystkie jego dotychczasowe „misje” polegały na badaniu drogi przed Donavanem. Czuł się zagubiony. Ale przecież to on jest tu tropicielem. Nie Isleen.
„ Musimy znaleźć Shela. – spojrzała na Hrana. – To on był umówiony z Marią Rivierą. Nie my.”
Ledwie dostrzegalnie zmarszczył brwi. Czy Isleen rzeczywiście lubi Shela, czy raczej martwi się o misję?
- Isleen, my nie jesteśmy w stanie go znaleźć. Nie znamy lochów, równie dobrze możemy przechodzić koło jakiejś sali dziesięć razy! Nie wiem, co tu się stało, ale sytuacja wygląda inaczej, niż nam przedstawiono. Wiem, gdzie jest Rivera. Z nią znajdziemy Arhina pięć razy szybciej. – Gdyby był tu z jakimś szpiegiem, albo chociaż drugim tropicielem, po prostu by się rozdzielili. Jedno załatwiłoby sprawę z Riverą, drugie znalazło Shela. Problem w tym, że Isleen nie poradzi sobie sama.
Hran omal nie zaklął. Donavan polecił mu, by pilnował Shela. Dalej słyszał to jego: „Opiekuj się nim, bo zakochany głupieje.” Opiekuj się… Tymczasem Shela gdzieś wcięło, a on coraz bardziej obawiał się o to, czy w razie zagrożenia, uda mu się ochronić Isleen.
„ Myślisz, że są tutaj jakieś pułapki?”
- Nie. Zazwyczaj pułapki montuje się przy wejściu. Gdyby tu jakieś były, już byśmy nie żyli. Na przyszłość: szukaj wszystkiego, co podejrzane, zanim wejdziesz. Nikt nie osłabia konstrukcji ścian, jeśli nie musi. Z małych otworów najczęściej wylatują ostrza. Cieniusieńkie linie na podłodze to najpewniej zapadnia. Jeżeli gdziekolwiek zobaczysz podłużne ślady, albo kawałek sznura, możesz wypatrywać sieci. Jeżeli gdzieś nie ma kurzu, to znaczy, że coś go stamtąd starło. Na przykład jakaś pułapka. Wyszukuj wszystkie odstępstwa od normy, to pierwsza zasada tropicieli.

Anonimowy pisze...

[Witam.
Chętnie napiszę z każdą z Twoich postaci:) Nie ukrywam, że nie mam zielonego pojęcia, o czym mogłybyśmy zrobić wątek. Skoro wyjechałam z Zakonem, jestem teraz trochę 'zobowiązana', ale to też można wykorzystać. A Twoje towarzystwo jest jakoś ściśle powiązane z jakąś ideą/polityką? Jak coś wymyślisz, napiszę, jak do tego moja blondyna się ustosunkowuje :D]

Pomurnik pisze...

[Witam, witam :D
Dużo masz tych postaci, jest w czym wybierać. Jednakże, myślę, że wiedźmak lepiej tu pasuje. Najbardziej chyba pociągający byłby wątek z Fią, tą od smoków i może, ewentualnie kimś z wyższego rodu elfiego, na królewskim pałacu.
Moja propozycja to:
Fia ma smoka, jak już mówiłaś. Ravenhir mógł w okolicy polować na wywernę i zostać przez nią pokiereszowany a smok mógłby go znaleźć i zanieść do ich kryjówki (o ile nie ma paskudnego charakterka i nie chce mordować wszystkiego co ledwo dycha).
A co do drugiego, któraś z zamożnych postaci mogłaby go po prostu wezwać w jakiejś sprawie, w której wiedźmiński miecz by się przydał. Później można to jakoś politycznie bardziej rozwinąć.
Co myślisz?]

Ravenhir

Pomurnik pisze...

[Wybrałem Fie, ponieważ jej spotkanie z wiedźminem, który także jest samotnikiem i ogólnie nigdzie na długo nie zagrzewa miejsca, jest bardziej prawdopodobne niż z innymi Twoimi postaciami. Jak zauważyłem, większość.. a właściwie chyba wszystkie Twoje postaci (prócz Fii)pochodzą z rodów królewskich, szlachty, rodzin hrabskich i ogólnie wyżej postawionych rodów. Wiedźmin nie nadaje się na dłuższy wątek w dworskich klimatach, bo żaden z niego szlachcic; to cud, że w ogóle nauczył się podstaw poprawnych manier przy stole, sama rozumiesz xD
Kolejnym problemem w przypadku innych Twoich postaci, to że są to elfy. Jak wiadomo, elfy to takie hipiski, które ogólnie gardzą (a przynajmniej z punktu rasowego powinny gardzić) kimś takim jak wiedźmini, bo to zabójca, który bierze kasę za wykańczanie ich puchatych przyjaciół lasu.
No chyba, że masz własny pomysł, to ja z chęcią go przyjmę i może coś razem połączymy w dłuższy wątek, żeby się nie skończył w ciągu pięciu sekund c: ]

Ravenhir

Anonimowy pisze...

[Ze względu na pochodzenie (czy raczej jego brak) jestem neutralna. Skoro jednak należę do organizacji, którą parę lat temu rozgrzmocili Wirgińce, to z założenia są moimi wrogami. Nie obnoszę się z tym, ponieważ działam raczej konspiracyjnie.

Do aktualnych zadań naszych Jeźdźców jest szukanie byłych członków i sojuszników, zwiad w okolicach naszej Twierdzy (zamek nad Zatoką Dasais), którą zajmują Wirgińczycy... no, głównie na tym się to opiera. Bo jak wyjadę z czymś, co wymaga większego zaangażowania, skończy się na dekonspiracji ;) Pomysły, co z tym fantem zrobić?]

Szept pisze...

[Pomysł brzmi całkiem dobrze. Mam tylko kilka pytań, żeby sobie tę opinię ugruntować. Mając na myśli szajkę szpiegowską, mówisz o Wirgini? Nie o Keronii?
Muszę z góry uprzedzić, że Lucien jeśli chodzi o misję to służbista, ma trudny charakter i daleko mu do bycia miłym. Wątki z nim są więc specyficzne i nie zawsze łatwe.]

Szept pisze...

[Owszem, nie wątpię. Po prostu przestrzegam jak to ja.
W zasadzie jedynym kłopotem jest fakt, że w obecnej chwili Cienie współpracują raczej z Wirginią i gubernatorem, nie zaś z Keronią. Z tej też przyczyny ruch oporu uznaje ich za wrogów i planuje pozbycie się Cieni jeśli tylko uda się przejąć władzę w Keronii. Z tej przyczyny raczej wątpliwe jest, by ktokolwiek stamtąd zwrócił się do Cieni.
No, chyba że twoja siatka nie ma nic wspólnego z ruchem. No bo w sumie mówiąc Keronia można mieć na myśli obecny rząd - królowa Szafira albo tych, co chcą odzyskać tron i uwolnić się od wpływu Wirgini i Quingheny. Twoja siatka z kim jest związana?]

Szept pisze...

[Zatem brzmi dla mnie idealnie i nie mam żadnych zastrzeżeń. Masz ochotę zacząć czy nie aż tak bardzo?]

Szept pisze...

[Pomysł owszem, się pewnie znajdzie. Wystarczy nieco się zastanowić. Nie ręczę tylko za jakość, bo z tym niezbyt mi idzie. Głównym problemem jest, że nie wiem za dużo ani o twojej siatce, ani o dokumentach, ani kto dokładnie zleciłby to zadanie Cieniom. Więc jeśli zacznę, to skupię się tylko na Cieniach. Jeśli coś takiego ci odpowiada, to nie ma problemu, mogę zacząć.]

Szept pisze...

Rzucona z rozmachem w kąt rękawica, bez precyzji, nie trafiła w stolik. Przesunęła się po blacie, strąciła ustawioną tam misę, która to misa z brzękiem wylądowała na podłodze. Lucien popatrzył za nimi, wściekły na ten hałas, na własną nieuwagę, najbardziej zaś wściekły na to, że dał się wyprowadzić z równowagi.
Czuł się jak w więzieniu. Bractwo Nocy, będące dotąd dlań rodziną, zdawało się ciasne, zbyt wymagające nawet dla tak wiernego członka, jakim był on sam. Dopiero, co powrócił z odległej misji, dość delikatnej w Quinghenie, gdzie nie dość, że znów zetknął się z Nefryt, to jeszcze musiał współpracować z głupiutkim arystokratą. Jakby tego było mało, pojawił się Duch. Kimkolwiek facet był, pokrzyżował już za wiele planów gubernatora i Cieni, by żyć. A jednak wciąż żył.
I co?
W nagrodę kazali mu pilnować jakiejś elficy. Misja w sam raz dla Poszukiwacza, jednego z ważniejszych Cieni. Wiedział, że misja w Quinghenie nie poszła tak dobrze jak powinna, ale to jeszcze nie był powód… Dobrze, jego duma została urażona, a lojalność wystawiona na próbę, lecz czy tej próbie nie sprostał, chociaż kosztowało go to tak wiele?
Odetchnął. Musiał się uspokoić, jeśli tym razem nie chciał zawieść. Zanim pozna tę, którą miał chronić i tych, którzy zlecili im tę misję. Szpiedzy Szafiry. Kto by pomyślał, że tak niepozorna, pod wieloma względami dziecko, utrzymuje własną siatkę.
Lucien pokręcił głową. Obrzucił uważnym spojrzeniem zmagazynowaną tutaj broń. Nieodłączony Zabójca, długie, jednoręczne ostrze, które dotąd go nie zawiodło. Wziął drugi, mniejszy miecz, odpowiedniejszy do walki w zwarciu, dopełnił sztyletami, poręcznymi do rzucania, ale i do obrony. I do zadania śmierci znienacka. Coś, co może się przydać.
Ciekawiło go, kto daje elfce ważne dokumenty. Nie, żeby wiedział szczególnie dużo o tej rasie. Łowczyni była elfką, ale elfką miejską, wychowaną z dala od elfiej tradycji i Królestwa. Pod wieloma względami była po prostu człowiekiem w elfiej skórze. Z elfami z Królestwa miał swoje własne zatargi, szczególnie z ich zdradzieckim władcą, który swego czasu okpił Bractwo i magiczką, której po prostu nie lubił. Irytowała go jej chęć pomocy, postawa, wszystko. Była bowiem jego całkowitym przeciwieństwem.
Usłyszał pukane do drzwi. Uchyliły się ze zgrzytem, ukazując rozrzucone w nieładzie włosy Łowczyni. Popatrzyła na niego czujnie, swoim zwyczajem i z pewnością siebie, która sprawiała, że była uparta, stała w osądach, ale i kąśliwa dla otoczenia.
- Gotowy? Powinniśmy ruszać.
Chyba się starzał, skoro trzeba było go poganiać. Zebrał ostatnie pakunki, które planował przytoczyć do siodła Cienistego.
- Jak ona się właściwie nazywa? – rzucił od niechcenia, mijając ją w drzwiach.
- Isleen. Po prostu Isleen.

[założyłam, że akcja póki co rozgrywa się w Czeluści i Lu dopiero teraz, pierwszy raz udaje się na spotkanie z Isleen. Z racji, że nie wiem, gdzie twoja elfka się zatrzymała, byłabym wdzięczna, gdybyś ty wyznaczyła miejsce spotkania czy obecne tam osoby z twojej strony. Z mojej będzie tylko Lu i wspomniana wyżej Łowczyni]

Anonimowy pisze...

[Ooo... z nimi można negocjować, konie kraść i przekręcać ile się da. Bezwzględni jesteśmy dla zdrajców uderzających w nasze interesy, a już na pewno dla atakujących naszych członków. Ale możemy powiedzieć, że aktualnie ja trzymam władze w dłoni :D]

Pomurnik pisze...

[Nic się nie stało. No, jeśli tak się rwiesz do zaczęcia, grzechem by było gasić ten zapał C; ]

Ravenhir

Zorana pisze...

[Oczywiście, rozumiem :D Na pewno mamy na pieńku z Myśliwymi Ulotnych Energii. Niechętnie bo niechętnie, ale wchodzimy w interesy z Bractwem Nocy, choć nie zawsze obie strony dochodzą do porozumienia. Bo się nie bardzo lubią... Zaspoileruję, że chcemy zagadać do bandy Nef. Ale mamy siatkę czujek w różnych częściach kraju i za granicą, zaufanych ludzi tu i tam, wyżej i niżej ;)]

Szept pisze...

Nie jechali ostrym tempem. Nie śpieszyli się, nie chcąc zbytnio przemęczyć koni. Lucien wielokrotnie przemierzał szlak do Królewca. Stolica Keronii była centrum wiadomości i arystokratycznej gry w to, kto ma więcej znajomości i wespnie się po drabinie ważności na królewskim dworze. A gdzie toczy się tak zawzięta gra, tam nie mogło zabraknąć Cieni.
Teraz jednak skręcili znacznie wcześniej, odbijając w prawo, w stronę stojącej samotnie karczmy. „Pod Toporem” głosił drewniany szyld przedstawiający to konkretne narzędzie używane do walki bądź przez prostego drwala do rąbania drewna.
Pomimo swobodnego tempa, drobny deresz Łowczyni był już zmęczony, a pot pokrywał jego sierść. Kary ogier Luciena miał się nieco lepiej. Jego ciemna, intensywna sierść lśniła naturalnym blaskiem, nie zaś od potu. Silne nogi i potężne kopyta upodobniały go do rycerskich rumaków bojowych, nie zaś do koni używanych do podróży i jucznych.
Ludzie jednak nie wyglądali na zmęczonych. Mężczyzna, o którym Finn wiedział, że mieni się Poszukiwaczem, pierwszy ruszył na spotkanie wychodzącego, uprzednio przywiązując karosza do koniowiązu. Chusta zakrywała dolną część jego twarzy, kaptur nasunął na głowę. Widoczna była tylko sylwetka, do której ściśle przylegał strój zabójcy, skórzana, lekka zbroja i oczy, ciemne, intensywne, obojętnie lustrujące otoczenie, ostatecznie zatrzymujące spojrzenie na Finnie.
- To z tobą mieliśmy się spotkać – oznajmił nowoprzybyły neutralnym tonem. Nawet lepiej, że to on rozmawiał, nie zaś Łowczyni. Członkini Czarnej Ręki była nieustępliwa i dość powściągliwa w wyrażaniu emocji, zwykła jednak dobitnie wyrażać swoje zdanie i to, co jej się nie podobało. Słowem, potrafiła być kąśliwa i zrażać do siebie ludzi. Nie nadawała się do dyplomatycznych rozmów. – Łowczyni będzie mi towarzyszyć w czasie misji – kontynuował w czasie, gdy elfka podeszła do nich zwinnie, cicho, tak, jak to potrafiła jej rasa.
- Gdzie obiekt? – rzuciła ostro swoje pytanie, obrzucając szpiega krótkim spojrzeniem.
- Do środka. Wejdźmy najpierw do środka. – Poszukiwacz był bardziej opanowany. – Jest tu jakiś chłopak stajenny? Niech się zajmie końmi. My w tym czasie porozmawiamy i ustalimy wszystko.

[Bardzo dobrze, oczywiście, że nie mam nic przeciwko i nawet na coś takiego liczyłam.]

Shel pisze...

- W porządku – Hran wysuwa się na przód. Machinalnie sprawdza sufit, przesuwa wzrokiem po ścianach, nim postawi krok, upewnia się, że grunt nie ucieka spod nóg. Lochy go nie przerażają. To tylko wymysł ludzi… od których muszą być sprytniejsi, by osiągnąć cel. By przeżyć.
- Lochy to cześć tej fortecy – mruczy. – A Wirgińczycy mają dobrych szpiegów. Musieli przeszukać ten zamek, nim objęli go na siedzibę. Przypuszczam, że nie tylko znają te korytarze, ale i sami wybudowali cześć z nich. No i mają porządne informacje. Nie taki chłam, jak Shel. Jak zaczynasz przeglądać te ich cuda: mapy, broń, pieczęcie, wszystko, co potrzeba do misji, zaczynasz żałować, że nie służysz Wirgini – wzdycha.
Udaje im się cofnąć do miejsca, gdzie Hran wcześniej spotkał Riverę.
- Musisz mi pomóc – zwracam się do Isleen. – Trzeba usunąć gruz.

Nefryt pisze...

- Co cię tak śmieszy? – Hran zaczyna być poirytowany. Kiedy był tu ostatnim razem, wydawało mu się, że gruzu jest mniej.
- Tak.
Po kolei, metodycznie, odgruzowuje wąskie przejście. Za ściana kamieni jest następne pomieszczenie: niewielka salka o kształcie półkuli. Na podłodze pełno jest pyłu.
Elf klnie pod nosem. W tych warunkach nie ma szans zauważyć zapadni.
- Trzymaj się blisko ściany – mówi cicho do Isleen, kiedy wchodzą do środka. Riverę znajdujemy niemal natychmiast. Półleży, oparta plecami o ścianę. Rękę przyciska do boku. Ma przymknięte oczy. Żyje. Mam wrażenie, że nas widzi, ale nie poznaje. Majaczy.
Wyjmuję nóż z pochwy. Klękam przy Wirgince i przykładam jej ostrze do gardła. Istnieje możliwość, że tylko udaje ranną lub chorą.
- Obszukaj ją i zabierz broń – mówię chłodno do Isleen.

Szept pisze...

Obiekt. Rzecz. Po części tym właśnie była. Misją do wykonania, kimś do chronienia, częścią misji. Nie przyjechali tu by bratać się ze szpiegami i elfką. To nie była nawet kwestia priorytetu misji. Mogli być niezadowoleni, lecz misja to misja. Zaakceptowana stawała się sprawą życia i śmierci. Cień miał polec, ale ją wykonać. To wymagało… braku zaangażowania się. Osobistego. Każdy radził sobie z tym na swój sposób, Łowczyni wybrała właśnie taki.
- Po prostu nas tam zaprowadź – Lucien był bardziej wyczulony na zmiany nastroju. Dosłyszał nową nutę w głosie Finna, nutę, którą można było określić jako oburzenie, tę zaś łatwo było połączyć z obiektem i osobą chronionej przez nich elfki.
Jeśli człowiek czuł się niepewnie i usiłował dyskretnie usunąć się na bok, Lucien zamierzał mu to ułatwić. Orientacja polityczna nie była tym, co go obchodziło, podobnie jak pochodzenie. Sam wybierał nie mieszanie się do polityki, chyba że robił to jako Cień. Urodzony i wychowany w Keronii, nie zachowywał się jak rodowity Kerończyk i patriota. Podobnie Łowczyni, elfka, nawet jeśli tylko miejska, niewiele miała wspólnego z Królestwem i Ataxiar. Tak, pochodzenie nie miało znaczenia. Liczyły się tylko intencje. I czysty zysk.
Karczma powitała ich ciepłem buzującego na palenisku ognia, ciszą i zapachem zatopionego w sosie mięsiwa. Podróżnym, którzy większość drogi pokonali o suchym chlebie i suszonym mięsie aż ślinka napłynęła do ust.
- Sprawdziliście teren karczmy? – jednak i tutaj głód musiał poczekać. Najpierw bezpieczeństwo. Teraz, gdy przybyli, stawali się odpowiedzialni za los elfki. Kimkolwiek była i jakkolwiek się nazywała. – Łowczyni.
Nie wydał na głos polecenia, ale Czarna Ręka pojęła od razu. Odwróciła się na pięcie, opuszczając ciepłą izbę. Były takie rzeczy, które po prostu akceptujesz.
- Kto wie, że tu jest? I że my tu jesteśmy? – pytał dalej Cień. Deski podłogi skrzypnęły pod jego stopami, gdy kierował się w stronę schodów na piętro, ufając, że tam zastaną Isleen.

Aed pisze...

[Hej. :)
Przepraszam, że się całe wieki nie odzywałam. Jednak teraz wzięłam się trochę w garść, rozpisałam, a i jakość tych moich wypocin nie kwiczy tak, jak na początku. ;) Co powiesz na wątek? Pomyślałam, że skoro robisz sobie przerwę w odpisach, zagadnę i tym samym zmobilizuję się do myślenia nad jakimś planem akcji... którego jeszcze, rzecz jasna, nie tknęłam. :P Ale postaram się spiąć i wysilić mózgownicę. Gdybyś miała jakiś ogólny pomysł na zarys fabuły, daj znać - zazwyczaj muszę mieć jakiś punkt zaczepienia, jeśli chodzi o wymyślanie czegokolwiek.
I weny, weny, weny życzę przy pisaniu nowych KP! :)]

Selene pisze...

[Może z nią? Dajmy na to, spotkałyby się, a Selene, jako że lubi takie "zagadki", postarałaby się pomóc Isleen odzyskać pamięć?]

Szept pisze...

[Mówisz do kogoś, kto od początku września siedzi na urlopie i którego urlop trwa już niemal 2 miesiące. Spokojnie, luz. Ale też muszę już wracać, bo po pierwsze, odchodzić nie chcę – chociaż nie powiem, czarne myśli o odejściu miałam, ale wybiła mi je z głowy Darrusowa :P No, ale po drugie, wiecznie siedzieć na urlopie też nie mogę, bo sama byłam przeciwna urlopom bezterminowym, a do tego u nas takich nie ma. No i w końcu, im dłużej się nie pisze, tym potem gorzej zacząć.
I nawet nie masz co się zastanawiać. Chcę pisać dalej. ]

Trudno powiedzieć, skąd wiedzieli. Łowczyni była elfką, może jej wrażliwe uszy wyłowiły brzęk spuszczanej cięciwy? Może doszedł jej świst przeszywającej powietrze strzały, a może tylko drżenie, gdy ta wbiła się w ścianę? Faktem jest, że rzucili się do przodu, przeskakując kilka stopni, spychając na bok Flynna. Nie pytali, które to drzwi, nie musieli. Lucien był tym, który jako pierwszy dopadł drzwi. Zgrzytnęły, gdy uchylił je, wpadając do nagrzanego, niewielkiego pokoiku. Nawet nie był zdyszany.
Rzucił się do przodu, jego ciało uderzyło w stojącą przy parapecie elfkę. Był szczupły, nikt nie nazwałby go mięśniakiem. A jednak wyćwiczone w walce ciało, w połączeniu z rozpędem, zwaliły elfkę z nóg, powalając na drewnianą podłogę. Uderzenie musiało zaboleć, ciało mężczyzny przykryło ją, zmuszając do pozostania w tej pozycji.
Łowczyni nie traciła czasu. Swemu partnerowi pozostawiła ochronę Isleen. Sama w kilku susach dopadła do okna, jednocześnie ściągając z pleców łuk i dobywając strzały z kołczanu. Płynnie założyła ją na cięciwę, naciągnęła, puściła. Ruchy były pełne harmonii, zdawało się, że nawet nie mierzyła specjalnie, nie starała się. Twarz nie mówiła wiele. A jednak gdyby ktoś znajdował się na zewnątrz, w linii prostopadłej do okna, spostrzegłby leżące na ziemi ciało mężczyzny. W jego piersi tkwiła pierzasta strzała.
To jednak nie był koniec. Lucien wciąż trzymał Isleen przy ziemi, Łowczyni tkwiła przy oknie, zmrużonymi oczami obserwując otoczenie, napięta. Kolejna strzała tkwiła na cięciwie, gotowa do wypuszczenia…
Poszybowała ze świstem. Napięta twarz elfki skrzywiła się w grymasie niechęci, wyrażając niezadowolenie.
- Dostał, ale żyje. – Bez większych wyjaśnień odrzuciła łuk, przerzuciła nogi przez parapet. Zwiesiła się, chwilę wisząc z drugiej strony okna, puściła. Z niemal kocią gracją wylądowała, od razu rzucając się do biegu.
- Kretynka – dopiero teraz Lucien podniósł się z podłogi. – Jak jesteś w niebezpieczeństwie, to się z łaski swojej trzymaj z daleka okna. Bezpieczna gospoda, co? Sprawdzone miejsce? – ofuknął Flynna. – Gówno.
Nie był na tyle dobrze wychowany, by pomóc podnieść się Isleen. Nie pomyślał też o tym, żeby się przedstawić.
Szybko przemierzył mały pokój, wyrwał strzałę i przyjrzał się lotkom, jakby miało mu to cokolwiek wyjaśnić o pochodzeniu napastników.
Jak tylko wróci Łowczyni, będą musieli się stąd wynieść. Gospoda była spalona. Pora na plan „B”.
Był tylko jeden problem.
Nie mieli planu „B”. Gwoli ścisłości, planu „C” też nie.

Shel pisze...

- Zabierz to poza jej zasięg.
Hran odsunął ostrze od szyi Rivery. Niemal natychmiast dostrzegł ciemną plamę na jej tunice. Krew jeszcze całkiem nie zastygła. Zawahał się. Westchnął. Nie czas na kurtuazje.
Podwinął materiał na tyle, by obejrzeć ranę. Problem w tym, że jej nie było. Skóra była nietknięta. Tymczasem rozmiary plamy wskazywały na dość poważne skaleczenie.
- Co ci jest? – zapytał, licząc, że Rivera wykaże choć tyle przytomności, by odpowiedzieć. Nic z tego. Błądziła tylko wzrokiem dookoła.
Hran wprawnym ruchem obmacał żebra kobiety. Były całe. Nie miała żadnych objawów wewnętrznego krwotoku. Nie była nawet blada. Jej twarz pokrywał czerwonawy rumieniec. Tknięty przeczuciem, dotknął jej czoła. Gorące. Jak pustynny piasek w środku dnia.
Rozprostował przyciśniętą dotychczas do boku lewą rękę. Była gorąca. Dla porównania dotknął prawej. Zimna.
Obejrzał rozgrzaną rękę od wewnątrz. Nieco powyżej nadgarstka znajdowała się poszarpana dziura. Biorąc pod uwagę ubytek skóry i poszarpane, czerwone mięso, już dawno powinien ją zabić krwotok. Tymczasem z rany nie poleciała ani kropla krwi. Wyglądała na wypaloną, wyżartą wręcz. Od niej, aż do łokcia, biegło ciemne zabarwienie, znacząc obecność tętnicy i pobliskich żył. Jakby ktoś wypełnił je atramentem…
- Cholera, Isleen, to trucizna!

ofelia pisze...

[Raczej z akcją. Tych spokojnych zawsze mam nadmiar.]

Anonimowy pisze...

[Przepraszam, ja również nie miałam czasu nołlajfić. Nadal nie mam... ;)
Mózg mi siada po innych wątkach... Co Ty na to, by ruszyć z jedną z moich pobocznych? Mam pomysł na KP męskiej na główną...]

ofelia pisze...

[Może być. Do końca weekendu postaram się napisać, ale nie obiecuję. Jak będziesz miała wenę, możesz zacząć.]

Zorana pisze...

[Mówisz? :D Szykuję jakąś lżejszą, zmodyfikowaną postać na główną, postaram się opublikować KP jeszcze w tym miesiącu - wiem, brzmi strasznie, ale jak skumuluje się wena, matura i teatry, to "Święty Boże" nie pomoże. Deficyt czasu, oj, deficyt.]

Selene pisze...

[Dobrze, to ja może zacznę. :)]
Wróżka usadowiła się wygodniej miedzy beczułkami. Z tego, co udało jej się wywnioskować, zaraz mieli dotrzeć na ląd. Westchnęła z ulgą. Miała już dość morza na cały miesiąc. Nie znosiła, gdy musiała przebyć morze. A zawsze nie mogła przestać podziwiać tamtych krain. Gdyby tylko był sposób, żeby móc się tam dostać lądem,.choćby nadkładając dwukrotnie drogi. Tym razem podróżowali przez ponad tydzień. Musiała załapać się akurat na statek kupiecki...! Westchnęła z poirytowaniem i, nie myśląc dłużej o oceanie, pozwoliła sobie na drzemkę.
Gdy się obudziła, poczuła na brzuchu nieopisany ból. Przyłożyła tam dłoń, która natychmiast zabarwiła się na czerwono. "Raczej nie drzemka, a sen, i to porządny, skoro się nie obudziłam", pomyślała. Jęknęła. Na pokładzie nie słychać już było żadnych głosów - zapewne już dotarli do brzegu. Rozejrzała się szybko i zobaczyła niewielki haczyk umazany krwią. Nie miała czasu zastanawiać się, czemu położyła się obok haczyka ani czemu takowy miał służyć. Wzniosła się więc lekko, ledwo unosząc się w powietrzu. Nie znała tego miejsca - nie była pewna, dokąd mieli dotrzeć, ale na pewno nie na pustynię. Selene przeraziła się, pewna, że tu nie ma co szukać pomocy.
[Wiem, miejsce średnie, ale chciałam, żeby trzeba było przebyć duuużo morza.]

Shel pisze...

- Już, masz! – podał jej cztery długie na dwa łokcie i szerokie na dłoń pasy białego jak śnieg jedwabiu. Nosił je przy sobie, tak na wszelki wypadek. Większość okazjonalnych medyków nie doceniała wartości czystych opatrunków. On swoje widział i nigdy nie pozwoliłby zawinąć sobie rany w coś znalezionego, na przykład, na podłodze.
- Isleen, ja cię nie chcę martwić, ale nie wszystkie trucizny działają na serce. Potrafisz oczyścić jej krew magią? Podobno można przez pory skóry… Jeśli nie, można upuścić krwi, powinno wypłynąć, ale może ją zabić osłabienie.

[Przepraszam Cię za długość i za jakość. Moja wena ostatnimi czasy nie powala.]

Zorana pisze...

[Na to wygląda. Brak mi kopa do pisania. W ogóle, to na jaki wątek masz ochotę? Mordobicie, polityka, dwór? Bo charakter pana X. jest w trakcie kształtowania się;)]

Szept pisze...

[Dziękuję za miłe słowa. Prawda jest taka, że miewam czasem takie myśli, ale… No właśnie. Keronia to blog, z którym się zżyłam. Do tego ludzie tutaj – może nie tak duże grono, szerokie, ale za to kameralnie i z tą specyficzną atmosferą. Gdybym z jakiegoś powodu odchodziła, to nie mogłaby być decyzja pod wpływem chwili, gorszych dni czy złego humoru. I na pewno byłoby ciężko. Ostatnio moja aktywność nie zachwyca – przynajmniej wenowo. Pomysłów nieco mi brak, chociaż chęci do pisania są. Dlatego z góry przepraszam za jakość poniższego tekstu. Jeśli masz jakieś sugestie odnośnie napadu i chcesz je wpleść, będę wdzięczna za podpowiedzi, żeby ci nic nie popsuć.]

- My – podkreślił, nie odrywając spojrzenia od strzały – przybyliśmy tutaj dopiero przed chwilą. Gwoli ścisłości, do tego czasu miałaś być pod opieką tego całego Finna. I to on odpowiadał za tę sprawdzoną gospodę – wycedził powoli, z wyraźną drwiną. – My tylko za naszą drogę. I nikt nas nie śledził.
- Co byś zrobił gdyby się okazało, że to wszystko pułapka? Może wszystko zostało ukartowane, ktoś przechwycił informacje, a Finn to tak naprawdę zdrajca? Widziałeś już go kiedyś?
Dopiero teraz uniósł głowę, lustrując ją od góry do dołu. Uważnie, nadal z lekką drwiną, ale też i cieniem zimnego uśmiechu na bladych wargach. Uniósł lekko ciemną brew w lekko pytającym wyrazie twarzy. Nie zamierzał jej mówić, jak działają Cienie, że zlecenie nigdy nie jest przyjęte od ręki, nawet jeśli pochodzi od sprawdzonego kontaktu. Nie zamierzał jej mówić, że sprawdzili i Finna i ją, grzebiąc w ich przeszłości, przyjaciołach i kontaktach.
- Wtedy bym go zabił – oświadczył dobitnie. – Ja albo Cienie.
Był pewny siebie albo takiego grał.
Reputacja Cieni była nazbyt znana. Poszukiwacza szczególnie. Mógł dać się zaskoczyć. Mogli nawet go zabić – nikt nie był przecież nieomylny. Lecz za Cieniem szła organizacja. A oni nie słynęli z przebaczenia, swych wrogów zwalczali z bezwzględnością. Wrogiem na pewno byłby ktoś, kto próbowałby wciągnąć ich w pułapkę.
W myśli dokonał kolejnego podsumowania. Kolejnej, szybkiej i być może błędnej oceny. Elfka. Blondynka. Włosy lekko falowane. Młodziutka. Drobniejszej budowy. W porównaniu z wiekiem, jaki osiągnąć mogą przedstawiciele długowiecznej rasy dziecko jeszcze. W porównaniu z nim młodziutkie dziewczę, choć niewątpliwie niepozbawione wdzięku i urody. Do tego… to dziewczę miało charakterek bądź jego przebłyski. Nawet mu się to podobało, rzecz jasna o ile ten charakterek nie stanie się przyczyną kłopotów.
- Łowczyni dowie się, kto i dlaczego próbował cię wyeliminować. – Wszak elfka stwierdziła, że napastnik żyje. – Kimkolwiek jednak by nie byli, gospoda jest spalona. Będziemy musieli wyjechać jak najszybciej. Możesz zacząć pakować swoje rzeczy. Zostaję z tobą, na wypadek, gdyby czaił się tu ktoś jeszcze.

Selene pisze...

- Ja... skaleczyłam się - szepnęła słabo. - Hakiem. Łatwo zranić wróżkę. - Uśmiechnęła się niewyraźnie, spoglądając na elfkę. - J... jesteś w stanie mi pomóc?
Powoli traciła siły. Że też musiała zranić się w dzień. Ledwo mówiła, w głowie kręciło jej się od bólu. Nie potrafiła nawet skupić wzroku na swojej - jak podejrzewała - wybawicielce. Mimo wszystko przygryzła wargę i przysiadła na jej dłoniach, dłońmi trzymając się w miejscu, w którym miała ranę. Nieczęsto bywała ranna, a prawie nigdy aż tak, i to w dzień, gdy księżyca nie widać, a ona nie może się uleczyć.
[Mój jest nie lepszy... Długie urlopy bolą moje teksty. I składnię zdań.]

Aed pisze...

[Dużo czasu mi to zajęło (nieprzyzwoicie dużo), ale wreszcie zaczęło mi coś świtać. No więc... Zamarzyła mi się postać z rodzaju Na Przekór Wszystkiemu, mianowicie dowódczyni wirgińskiej chorągwi, podczas gdy w Wirginii objęcie takiego stanowiska przez kobietę graniczy z cudem. Charakterystyki jeszcze nie napisałam, bo muszę się nad nią poważnie zastanowić – nie chcę przesłodzić ani przesadzić w którąkolwiek stronę. Sporo rzeczy trzeba obejść (prawo zwyczajowe etc.), muszę to jakoś sprytnie wymyślić. A dlaczego Nariusowi nie wychodzi zaciągnięcie się do wojska? Bo tak sobie myślę, że jeśli to jest jakaś przyczyna z rodzaju głupich, ale ważnych błahostek, to taka dowódczyni – jako żywy dowód na wygraną walkę ze stereotypami – mogłaby machnąć na to ręką.]

Aed pisze...

[Czy karty... Myślałam raczej o pobocznej, bo nie mam na tyle rozbudowanego pomysłu, by przerobić go na postać główną. Ale jeśli się ten pomysł w wątkach rozwinie, to kto wie... :D
WPT rozwiązuje problemy. Albo ich przysparza. Jedno z dwóch. xD
Na razie z kreatywnością słabo, ale ja potrzebuję czasu i olśnienia, sama z siebie niet. xD Póki co mam pozbawiony szczegółów pomysł. Pani dowódczyni znalazłaby się w niebezpieczeństwie, na przykład jadąc przez Keronię (Narius mógłby jakimś sposobem znaleźć się w Keronii? Właściwie równie dobrze można umieścić akcję w Wirginii i zamienić partyzantów na jakichś złodziei, porywaczy czy innych najemników), zostałaby osaczona przez jakieś niedobitki partyzantów, które nie dają za wygraną i wciąż walczą. Twój pan ocaliłby jej życie, udowadniając, że nieumiejętność obchodzenia się z mieczem nie oznacza nieprzydatności na polu walki. Ale tu nie koniec, bo ona byłaby przecież na jego łasce. Więc Narius będzie miał kartę przetargową. Wiem, kombinuję. Początki mojego kombinowania niestety najczęściej tak wyglądają. :P A potem można wyknuć z tego jakąś intrygę. Bo fakt, że kobieta dowodzi chorągwią na moje oko jest w Wirginii wystarczającym pretekstem, by ukryć osobiste pobudki, będące powodem zamachu na czyjeś życie bądź próbę obalenia go z danego stanowiska.]

Aed pisze...

[Charakterystyka pani dowódczyni na razie leży i czeka na oświecenie, które powinno na mnie spłynąć, a jakoś nie chce. Ale - jak straszyłam pod ostatnim WPT - wpadło mi do głowy coś innego. W jakiejś wioseczce panoszy się nieznana choroba. Isleen leczenie nie jest obce. Ja mam medyka w pobocznych (postać wymyślona na potrzeby cyklu opowiadań, więc dopracowana, no i jedna z moich ulubionych - mowa tu o Alaryku, który jeszcze nie doczekał się porządnego opisu, ale poza tym jest dość rozbudowanym bohaterem). Co Ty na to? :D]

Nefryt pisze...

[Z godnie z umową zaczynam nowy wątek. Ale masz wreszcie zacząć odpisywać, pamiętaj ;)]

Zdarzyło się to w jeden z pierwszych dni wiosny. Zabłocone ulice Królewca niosły zwyczajny gwar rozmów, kroków, nawoływań, stukot koni i klekotanie wozów. Powietrze, choć wciąż chłodne, pachniało wiosną i… ściekami. Pod drzwiami jednego z domów zatrzymał się samotny jeździec. Jego ubiór, zbyt skromny, jak na szlachcica, a wykonany ze zbyt dobrego jak na mieszczanina materiału mówił o nim właściwie tylko tyle, że przybywa z podróży. Mężczyzna mógł mieć około czterdziestu lat. Można by przyjąć, że był kupcem. To wyjaśniałoby obecność sztyletu przy jego pasie. Trakty bywały niebezpieczne, zwłaszcza w czasie wojny.
Człowiek zsiadł z konia. Pewnym krokiem podszedł do drzwi. Zastukał jak ktoś, kto wie, że zastanie właściciela. Kiedy drzwi uchyliła jasnowłosa elfka, uśmiechnął się lekko.
- Pani nazywa się Isleen? – zapytał. Chwilę potem wszedł do mieszkania. Rzecz jasna bez pytania. - Przepraszam za najście. Pani zna Shela Arhina – to nie było pytanie. Przez chwilę milczał, obserwując jej reakcję.
- Jestem Donavan. Chciałbym zaproponować pani dyskretne zadanie za jakieś… dwa tysiące denarów? Mam mówić dalej?

Aed pisze...

[Pomysł: tak, tak, trzy razy tak. :D Może zaczniemy w momencie, w którym się już znają? I... zaczniesz? Wybacz, że Cię o to proszę, ale mam straszne zaległości na KK. A gdzie wystartuje wątek - czy podczas wyjazdu skądś tam, czy na trakcie, czy już w wiosce - pozostawiam Ci do wyboru. ;)
I tak, cudownie będzie rozwinąć wącisze i skomplikować wszystko... :D "Przy chorobie będziecie mieć sporo do roboty, ale to dopiero początek atrakcji" - powiedziały Kłopoty i schowały się do szafy.]

Szept pisze...

- Jestem gotowa.
Wolno obrócił się w jej stronę, rzucając jej oceniające spojrzenie. Wolno, z rozmysłem powiódł spojrzeniem od góry do dołu po sylwetce elfki, po czym wrócił do jej twarzy. Nie silił się na zbytnie uprzejmości, ani względem żegnającego go Finna, ani względem stojącej przed nim kobiety. Prawdę mówiąc, ulegając stereotypom, był niemal pewien, że będzie pakować się godzinami, a potem dziwić, że nie ma ani powozu ani służby. Tylko koński grzbiet.
Został mile zaskoczony.
Miała na sobie spodnie. Może do nich nie nawykła, ale z całą pewnością wiedziała, czym jest ucieczka. I jak ważna jest szybkość, dodał w myśli, kątem oka zerkając na spakowane już juki. Chwilę później wzrok Cienia powrócił do jej twarzy, jeszcze raz sprawdzając, czy nie ma czegoś, czegokolwiek, co mógłby zganić.
- Płaszcz miej na wierzchu – znalazł. – Wieczory i ranki są wciąż chłodne.
Teraz jednak słońce, chcąc udowodnić, że oto nadeszła wiosna, świeciło mocno i jasno, wydawało się, że w istocie jest cieplej niż wskazywałby na to pomiar temperatury. Lucien nie kłopotał się dźwiganiem wszystkich juków. Wziął tylko kilka, resztę musiała wziąć sama.
Kroki, pośpieszne, nie szczędzące czasu, zaprowadziły ich do niewielkiego, prostego budynku obok gospody. Do stajni.
Cienisty, już rozkulbaczony, stał w jednym z boksów. W drugim stał drobniejszy odeń kasztan Łowczyni. Nieco dalej, inne rumaki, których już jednak nie rozpoznał. Pewnie należały do przejezdnych.
- Któryś jest twój? – rzucił, na razie rzucając bagaże na bok. Siodło nie było lekkie, lecz zgrabnie wylądowało na czarnym, lśniącym grzbiecie. Męzczyzna mocniej pociągnął, ściskając popręg, przewlekł, zapiął, tak jednak, by pozostało nieco luzu. Uzda wisiała obok. Niektóre wierzchowce nie znosiły wędzidła, Cienisty jednak do nich nie należał. Stał spokojnie, pozwalając na tak znajome dla ujeżdżonego wierzchowca zabiegi.
- Łowczyni dogoni nas później – ponaglił stojącą dalej elfkę, nawet nie odwracając w jej stronę głowy.
Nie mieli tak wiele bagaży, by potrzebowali dodatkowego jucznego konia. Jeśli sytuacja się zmieni, zakupią go po drodze. Zakupią bądź ukradną. Lucien nie wdawał się w takie szczegóły. – Bierz swojego konia i siodłaj. Jeśli żaden nie jest twój, wybierz któregobądź. - Tak samo, jak nie kłopotał się tym teraz.

[Mocno nieaktualne, ale o mailu wiedziałam, widziałam go, a więcej po prostu nie miała ani czasu, ani też zapału robić. Mniej więcej jak z tym odpisem – wyczekałaś się, bo nie tyle zabrakło czasu, co weny i chęci do napisania czegokolwiek.
Jest krótko, bo prawdę mówiąc, nie wiedziałam, na ile mogę sobie pozwolić kierując Łowczynią i jak ważny jest ten cały Ear i czy elfka może go wytropić. A ponieważ czułam się niepewnie, stwierdziłam, że po prostu wolę zapytać niż się rządzić.]

Aed pisze...

[Koniec matur, początek wakacji. Jestem wolna i wena odżywa. Jeśli chcesz, mogę zacząć wącisze. A jeśli nie, to przepraszam, że się wcinam i mącę. To tylko propozycja. ;)]

Aed pisze...

[Absolutnie nie masz za co przepraszać! Masz i urlop, i szkołę na głowie. ;) Chodziło mi bardziej o to, że wtedy poprosiłam Cię o zaczęcie z powodu braku czasu, a teraz zniknął już ten czynnik (więc jeśli np. nie masz czasu czy chęci, to nie musimy się trzymać tego ustalenia). A zabrzmiało tak, jakbym tupała nogą. Nie tupię nogą i, przyznam szczerze, bardzo mnie ciekawi, jak zaczęcie będzie wyglądało w Twoim wydaniu. :) Serio, przepraszam, że tak to zabrzmiało. Nie przemyślałam do końca tego, co napisałam.]

Shel pisze...

Donavan uśmiechnął się. Tego właśnie się spodziewał. Będąc szczerym, o to pytali wszyscy nowicjusze. Spojrzał na nią uważnie, jakby zawczasu próbując odgadnąć jej motywy przyszłe posunięcia.
- Pani, że się tak wyrażę znajomy, przebywa obecnie w Devealanie. Jako arystokrata uwikłany jest w konflikty dynastyczne i nie może zdobyć dla nas wszystkich koniecznych informacji. Wysłaliśmy tam naszego człowieka, ale ktoś go uciszył… zabił, zanim zdążył cokolwiek przekazać – poprawił się, zdając sobie sprawę, że bezwiednie użył określenia używanego przez siatkę szpiegowską, którego mogła nie znać Isleen. – Możliwe, że nasze struktury w Wirginii przestały być tajne. Jako niekeronijka będziesz miała większe na to, że cię nie zdemaskują. Chcę, byś dowiedziała się, czy naszego człowieka uciszył wirgiński wywiad i ile oni wiedzą. To pierwsza część. Teraz druga, nie mniej ważna. Ktoś chce pozbyć się Arhina. To cenny agent. Musisz sprawdzić wszystkich w jego otoczeniu i dopilnować, by nikt go nie zamordował… przynajmniej do momentu, w którym zostanie koronowany i podpisze pokój z Keronią.

Szept pisze...

- Gdzie zamierzasz teraz jechać?
- Do Haven – odpowiedź padła od razu. Haven było niewielką miejscowością. Większe niż wieś, mniejsze niż miasto, zaledwie miasteczko położone przy szlaku południowym, wiodącym od Królewca w kierunku Gór Mgieł.
To jednak nie była droga do Haven.
Skręcili na wschód, zmierzając w stronę prowincji demarskiej, zapadając w ciągnących się tam liściastych lasach.
Konie zwolniły, idąc stępa. W końcu Cienisty zatrzymał się. Isleen mogła się tylko dziwić, czemu zatrzymują się na środku lasu, w połowie dnia, kiedy konie nie były nawet zdrożone, a i ich jeźdźcy nie potrzebowali odpoczynku.
Wyjaśnień nie otrzymała. Lucien zsiadł z Cienistego, spojrzał w górę, prosto na jej twarz.
- Zsiadaj – zakomendował, jednocześnie sięgając po miecz. Taki widok mógł przestraszyć i Cień wkrótce to pojął.
- Zsiadaj, głupia dziewczyno. Gdybym miał cię zabić, już bym to zrobił. Zaplataj włosy w warkocz i kładź go na pieniek. Szukają dziewczyny, więc przerobimy cię na chłopca. Do tego nie są ci potrzebne długie włosy.

[Kwestię Eara pominęłam, bo skoro masz do niego plany, to go nie tknę. Założę jednak, że Łowczyni go śledzi. Jeśli się z kimś spotka, podsłucha wsio i wróci, by powiedzieć Lu. O ile ci nie komplikuje to planów, fajnie by było, gdybyś – jeśli coś takiego ma miejsce – opisała to.]

Aed pisze...

Konie niosły ich równym kłusem; biegły wytrwale, oszczędzając siły. Niebawem będą mogły odpocząć – cel podróży Alaryka i Isleen znajdował się już niedaleko. Jego osiągnięcie było kwestią pół godziny, może paru minut więcej. Medyk dosiadał deresza pożyczonego od znajomego uzdrowiciela, którego obowiązki zatrzymały w stolicy. Koń był wytrzymałą bestią i pokonanie tak długiej drogi, ciągnącej się przez trudny, górski teren zniósł nad wyraz dzielnie. Gorzej było z Alem, który miał już swoje lata i wolał podróżować na wozie albo w ogóle nie ruszać się z domu.
- Alaryk… Co jeszcze wiesz o tej chorobie?
Medyk zamyślił się na krótką chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jestem z Demaru – zaczął. – Dziesięć lat temu podobna w objawach choroba nawiedziła to miasto. Nawet najlepsi uzdrowiciele nie są w stanie jednoznacznie orzec, czy lek, który wtedy wynaleziono, rzeczywiście zadziałał, czy zaraza odeszła sama, przegnana spadkiem temperatury. Teraz zaczyna się lato, nadchodzą upały... To nic dobrego.
Ujechali kawałek w ciszy, aż Al podjął przerwaną wypowiedź:
- Wykorzystałem recepturę, którą wówczas opracowano, mam też inne leki. Na razie musimy na nich polegać. A gdyby nie zadziałały... – urwał. – Gdyby tak się stało, będziemy działać spontanicznie. Zgodnie z intuicją.
Żałował, że nie ma z nim Moyra. To nie tak, że nie ufał Isleen. Po prostu... czuł się pewniej, gdy mógł spytać o radę kogoś, z kim pracował tyle lat. Jednak z drugiej strony dziewczyna dopiero się uczyła. Nie kierowała się wykutymi na pamięć regułkami, nie ograniczała jej pełna pychy ufność w swoje doświadczenie ani strach przed przyznaniem się do błędu. Była młodsza i myślała inaczej, dochodziła do innych wniosków, zwracała uwagę na inne aspekty. Mogła dostrzegać rozwiązania, które komuś innemu nawet nie przyszłyby na myśl.
- Ale póki tam nie dojedziemy, nie musimy zamartwiać się tym, co tam zastaniemy. Porozmawiajmy o czymś innym. Mówiłaś już, że interesujesz się zielarstwem. Kto cię uczył?
Al nie był rozmowny, ta wypowiedź była nie w jego stylu. Ale musiał odwrócić wzrok od tego, co ich czeka, by nie dać zawładnąć sobą paraliżującemu strachowi.
To była ta sama choroba, wiedział to. Ta sama choroba, z którą przegrał dziesięć lat temu.
Ta sama, z którą przegrała jego żona.
Niech to szlag. Jeżeli ci wszyscy religijni fanatycy nie łżą jak psy i bogowie istnieją, to nie znają czegoś takiego jak litość czy miłosierdzie. Te uczucia i płynące z nich gesty są im obce. Zupełnie obce.
Zza wzgórza piętrzącego się po ich lewej stronie zaczęła się snuć cienka, rozdmuchiwana przez ciepły wiatr smużka dymu. Byli prawie na miejscu.

[Jakie „przepraszam”? Bardzo ładne wejście w wątek, krówka dla Ciebie. :D A na początku wakacji po prostu trzeba odpocząć po szkole, nie wspominając o tych paskudnych upałach. Nie galopowałam z akcją, niech sobie trochę pogawędzą. ;)]

Shel pisze...

Donavan zastanowił się przez chwilę. Będzie się targować? Na szczęście to nie Arhin, pomyślał cierpko. Każdą przydzieloną mu misję poprzedzało pół godziny wzajemnych targów, podczas których Shel podawał takie sumy, jakich nie ofiarowałby mu nawet cesarz Quingheny, by pod koniec negocjacji zwykle łaskawie zgodzić się na medianę pomiędzy tym, czego sam chciał, a co oferował Donavan. Eh, ta wirgińska mentalność…
- Cena, którą ci proponuję to sam zysk, bez kosztów misji, które zwyczajowo pokrywa siatka. Nie płacisz za podróż, masz zagwarantowane mieszkanie, jedzenie, stroje odpowiednie do roli, którą masz odgrywać plus sumę przeznaczoną na łapówki. Więcej nie dostaniesz, nie po tym, jak góra obcięła mi budżet.
- Wprowadzimy cię do Devealanu jako daleką krewną Shela, Sanę Arhin. Prawdziwa Sana mieszka obecnie w Quinghenie i nigdzie się nie wybiera. Możesz zachować relacje, jakie łącza cię z Arhinem. Sana to jego bardzo daleka krewna - dodał, przypuszczając, że Shel może być zadurzony w elfce. - Oficjalny cel to wizyta w kraju przodków, podróż, możesz sugerować, że połączona z poszukiwaniem męża. Pół-oficjalny, to ten, który ci podałem. Prawdziwy… Od pewnego czasu część moich ludzi jest zdania, że Arhin zdradził lub prowadzi podwójną… czy może raczej potrójną grę, biorąc pod uwagę, że utrzymuje pozory bycia przykładnym Wirgińczykiem, pracując przy tym dla mnie. Twoje główne zadanie to przede wszystkim mieć oczy i uszy otwarte: na to, co robi Arhin, ale również na jego otoczenie. Jeśli faktycznie ktoś będzie chce go zabić, ostrzeż go, kto. Jeśli zdobędziesz dowody na to, że naprawdę jest zdrajcą… - przez twarz Donavana przeszedł cień. On i Shel od dawna byli przyjaciółmi. Zasady szpiegostwa były jednak jasne: najważniejsze było dobro siatki. – Weź to. – Wyjął z sakiewki cienką szpilę do włosów. - W jej tępym końcu jest trucizna. Przełamiesz ją na pół i dolejesz całą zawartość do czegoś tak, żeby nie widział. Razem z tobą pojedzie szpieg, którego wcześniej zdążyłaś już poznać. Dopilnuje twojego bezpieczeństwa w czasie misji, na wypadek, gdyby Arhin faktycznie działa przeciwko nam.

[Na razie nie robiłam przeskoku, bo nie wiedziałam, czy będziesz chciała się do tego jakoś szerzej odnieść. Jeśli chcesz, możesz zrobić przeskok do Wirgini].

Szept pisze...

Zsiadła, obrzucając go gniewnym spojrzeniem za tę uwagę. Drobna, wiotka dziewczyna. Elfka. To jeszcze dziecko, uświadomił sobie. Dziecko wedle rachuby jej własnej rasy. Jeszcze niedawno nie zwróciłby na to uwagi, pamiętając swoje własne dzieciństwo i brudne, zatęchłe uliczki Nyrax.
Elfy żyły inaczej, przynajmniej te prawdziwe elfy, nie miejskie samotniki, gorliwie uzupełniające biedotę najniższych warstw Keronii.
- Nigdy nie wyglądałam i nie będę wyglądać jak chłopak. Nawet po ścięciu włosów.
- Szkoda śliczniutkich pukli? – zadrwił bezlitośnie, z miejsca zachowując się jak drań. Włosy miała piękne, musiał przyznać. Złote kłosy, lekko falujące i długie. Imponujące, a jakie pracochłonne w utrzymaniu. Można powiedzieć, że robił jej przysługę swoją praktycznością.
Ona zaś się obruszała.
Pomyślał o innych włosach, czarnych jak skrzydła kruka i zwijających się w loki. Egoistycznie nie chciałby, by zniknęły, zamieniając się w chłopięcą czuprynę.
Ręka, w której trzymał miecz drgnęła lekko, gdy obserwował, jak zaplata włosy. Nadal protestowała, chociaż mniej śmiało, cała jej postawa wyrażała bunt.
Kiedy spotkał ją pierwszy raz, jeszcze w gospodzie, myślał, że to kolejna laleczka w potrzebie, która ma to szczęście korzystać z usług Cieni. Laleczka miała jednak, musiał przyznać, charakter.
Gdzieś w gęstwinie zakrakało czarne ptaszysko. Lucien nigdy nie odróżniał, co to. Czarne to czarne, a czy to kruk, kawka, gawron czy wrona – jeden czort, wszystko czarne. Zaćwierkało jakieś małe ustrojstwo, świergocąc radośnie – pewnie pospolity wróbel, jeden z nielicznych ptaków, jakie odróżniał. Oprócz miejskich gołębi. Tych wszędzie było pełno.
- Zakryj uszy. Lepiej ukryć te szpice – zarządził ostro, niemal nieuprzejmie burcząc, zły na samego siebie za brak konsekwencji i nagłe zrozumienie dla powierzonej mu misji. Jakby go miało obchodzić, że chce zachować swoje pukle. On miał zatroszczyć się tylko o to, by przeżyła, a nie o jej samopoczucie.
Czy tego chciał, czy nie, zmienił się.
- Myślę, że towarzystwo dwójki zakapturzonych przyciąga wzrok innych…
- Więc ja nie będę w kapturze. Skoro nie chcesz ich ścinać, może je zafarbujesz? W Quinghenie używa się jakiś barwników roślinnych do takich celów. – Poszukał polubownego rozwiązania. – Śledzą nas, będzie trzeba zatroszczyć się o jakieś wiarygodne przebranie… dla nas obojga.
Tylko jak przebrać elfa, by nie zwracał uwagi?

[Nawiasem, ja też pierwszy raz słyszałam nazwę miasteczka. Została wymyślona na poczekaniu. Nie mam typowego opisu Isleen, więc kierowałam się Artem i wzmiankami z kp. I własną wyobraźnią, także w razie czego koryguj śmiało i poprawiaj mnie. Plus mam pytanie, bo pewnie widziałaś na głównej. Bierzesz udział w zabawie i czy ewentualnie kontaktowałaś się z Paeonią?
P.S. Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażona rozważaniami Cienia na temat „dziecka”
Dziękuję za opis poczynań Eara. A skoro o tym mowa, mam pewne pytanie, a w zasadzie liczę na twoją sugestię – jak zwykle, kiedy sama nie potrafię się zdecydować, wolę zapytać współautora i zrobić małą burzę mózgów. Mianowicie, przetestowałabym na razie parę Lucien-Isleen, innymi słowy, niech Łowczyni jeszcze powęszy. Nie chcę jednak zmuszać, żebyś opisywała poczynania swoich, bo pisanie sama do siebie nie zawsze jest łatwe. Zastanawiam się więc, czy wracać jednak Łowczynią do naszej dwójki czy też na razie o niej zapomnieć – tj. gdzieś jest i węszy, a wróci jak uznam/uznamy ją za potrzebną? To też przyczyna, dla której na razie ominęłam jej część. Niby mogę opisać jak to siedzi w krzakach, no ale :D To mogę zrobić nawet potem, przy następnej kolejce.
Zabrzmi głupio, jeśli zapytam... co Cienie wiedzą o Isleen i o tym, dlaczego mają ją chronić, przed kim? Niby mogę poszukać w ustaleniach, ale przyznaję bez bicia, bywam wygodna i nie lubię przedzierać się przez komentarze pod swoją kp]

Karou pisze...

[ Psst. Ja tu przybyłam się skontaktować odnośnie wątku grupowego. Nie do końca wiedziałam jak się skontaktować więc kontaktuje się tak mam nadzieje że nie masz mi tego za złe. Zostawiam maila -> karoukakao@gmail.com]

Paeonia

Aed pisze...

Cz. I

- W Królewcu przy rynku zawsze pracują dwie znachorki. Sprzedają różne zioła, często opatrują ludziom rany, mówią jak je leczyć. Zarabiają tak na życie. Często przysiadałam się do nich pytałam jak rozpoznają zioła, jak działają. Z czasem same zaproponowały, że zaczną mnie uczyć. Pomagałam im leczyć przychodzących do straganiku.
Al skinął głową. On również miał swoje lata, choć nie lubił się do tego przyznawać, nawet przed samym sobą. Nie lubił też spisywać tego, czego się nauczył podczas wieloletniej praktyki. Książki zawierały teorię i ogólniki, brakowało w nich natomiast jakże istotnych szczegółów. Książki nie dopytasz, dlaczego jest tak, a nie inaczej i czy dobrze zrozumiałeś zastosowane sformułowanie. Dlatego – choć znacznie mniej chętnie niż znane Isleen zielarki – medyk przekazywał swoją wiedzę tym, którzy chcieli słuchać. Tłumaczył, które zioła do czego służą, jak nastawiać złamania i jak oczyszczać oraz zszywać rany. Ufał jedynie notatkom poczynionym przez medyków i uzdrowicieli, których znał osobiście i którym ufał. Opasłe tomiszcza, których treść wykładano na uniwersytetach, czytywał dla rozrywki. Ot, anegdotki i przyprawiające o dreszcze dowody ludzkiej głupoty.
- Wzięłam ze sobą różne suszone rośliny. Coś na zbicie gorączki, można podawać specjalny napar, ale tutaj zależy, czy chory będzie przytomny…
- Dobrze zrobiłaś – odparł Alaryk. – Przydadzą się. Moje zapasy niestety okazały się niewystarczające. Miałem sporo pracy nim ruszyłem w drogę.
- Zaczęłam się też uczyć magii uzdrowicielskiej… Ale dopiero zaczęłam, nie wiem, czy coś to pomoże przy leczeniu tej zarazy…
- To również z pewnością okaże się pomocne. Oj, dobrze jest mieć ze sobą maga... – Brunet uśmiechnął się, a ten grymas rzadko gościł na jego twarzy. Po raz kolejny uświadomił sobie, że nie lubi przyznawać się do swoich słabości. Jego największa wada. Czasami nie potrafił odróżnić poproszenia o pomoc uzdrowiciela od poddania się. A poddanie się oznaczało dlań porażkę.
Dlatego cieszył się, że była z nim Isleen, która nie miała w sobie całej tej pychy właściwej komuś, kto siedzi w swoim zawodzie dziesiątki lat.
- Alaryk, przepraszam, że pytam… Czy podczas zarazy w Demarze zachorowałeś, czy udało się tego uniknąć?
Medyk nie odpowiedział od razu. Znów to czuł. Absurdalne poczucie winy, że nie dotknęło go to samo nieszczęście, które spotkało innych. Że nie potrafił im pomóc i nie mógł podzielić ich losu. Że nie mógł umrzeć, mimo że momentami pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego.
- Nie, nie zachorowałem – odrzekł w końcu. – Nie wiem, czy to kwestia odporności, czy zwykłego, cholernego szczęścia. Krąży wszak anegdotka o grabarzu, który przeżył jako jedyny mieszkaniec miasta dotkniętego zarazą. Ale nawet medycy ze wszystkich uniwersytetów świata nie wiedzą, czy jest w niej choć ziarno prawdy. A jeśli jest, to z całą pewnością nie mają pojęcia, dlaczego ów „szczęśliwiec” nie zachorował.
Ich długa, żmudna podróż dobiegała właśnie końca. Byli na miejscu. Osada nie była ani mała, ani duża. Nie widać w niej było gospody ani żadnych większych budynków – ot, niskie, kryte strzechą chałupy, jedne starsze i sczerniałe, inne z jasnego drewna. Oprócz nich kilka koślawych, wyszczerbionych płotów i studnia z żurawiem. To, co było nietypowe, to panująca w niej cisza. Nikt nie szedł po wodę ani po chleb, nikt nie przewiązywał krów na pastwisku, nikt nie odpoczywał na ławce przed domem. Jedynym odgłosem, jaki dobiegał uszu przybyszy, było brzęczenie spasionych much. Nie było słychać głosu rozmów, kroków, porykiwania krów czy piania kogutów.
Nic. Wszystko zamarło.
- Nie podoba mi się to... – mruknął medyk, popędzając wierzchowca. Nie krzyczał, czy jest tu kto. Podświadomie czuł, że i tak nikt nie wyjdzie im na powitanie.

Aed pisze...

Cz. II

[Trochę to trwało, przepraszam za to. Nie miałam na to weny, a nie chciałam wysyłać gniota. Biedna wena, zawsze wszystko na nią zrzucam i umywam rączki... :P
Jasne, że mi nie przeszkadza. Nie ma co pisać na siłę, mi też czasem nie chce się napisać dłuższy komentarz. A Twój krótki przecież wcale nie jest. ;)
Jeśli chodzi o magię uzdrowicielską, to nie myślałam o niej od strony teoretycznej – po prostu opisałam, jak to wygląda i jakie fajerwerki temu towarzyszą. Także nie mam swojej wizji. Tak, rozumiem – choć serii Canavan nie czytałam – i Twoja wizja mi się podoba. :) W zakładce o magach nic nie znalazłam. Trzeba by spytać innych autorek, czy ustalały już jakieś reguły w tym temacie. Poruszę temat na SB.]

Szept pisze...


- Zakryj uszy. Lepiej ukryć te szpice. No już, nie karz mi dwa razy powtarzać – zirytował się, żałując własnej słabości, jeszcze zaś bardziej tego, że ją okazał.
Obserwował jak majstruje przy fryzurze, czyniąc wysiłki, by zakryć zdradzające przynależność rasową uszy. Gdyby nie jego wrodzone zahamowanie i niechęć do zdradzania czegokolwiek, podszedłby i jej pomógł. Zamiast tego po prostu stał, jak ten kołek.
Może dlatego nie umknęło mu, że tak się cieszy i to tylko z powodu włosów. Taka mała rzecz, a jaki skutek.
- Rozmawiałam kilka razy z zielarkami z Królewca. Mówiły mi, że kora dębu zabarwi włosy na brąz. Moje są jasne, więc powinno przyjść łatwo. Będzie trzeba zrobić z liści napar….
Ponieważ spojrzała na niego pytająco, jakby oczekując jakiejś opinii, czuł się niemal zobligowany, by coś powiedzieć. Szkoda tylko, że nie miał pojęcia o włosach ani o tym, jak powinno się je farbować i czym najlepiej. Ograniczył się do krótkiego skinięcia głową i ledwie słyszalnego pomruku:
- Tak, tak chyba będzie dobrze.
- Mogę szybko pójść znaleźć to drzewo, a ty zaczekasz pilnując koni… Jest może w pobliżu jakieś miasteczko? Kiedy już zafarbujemy mi włosy moglibyśmy kupić jakieś nowe ubrania…
Znów potakujące skinienie. Poszukaj drzewa, ja popilnuję koni, dobrze. Ironia Cienia chwilowo gdzieś się zagubiła, zastąpiona lekką niewiedzą.
Czy on też powinien się bawić w przebieranki? Tylko co można zrobić z ciemnymi, czarnymi włosami? Ich, nawet gdyby chciał, nie zetnie. Przyczyna była prozaiczna: prędzej sobie utnie głowę, były po prostu za krótkie, by skracać je mieczem.
- Ile zajmie Ci zrobienie naparu? Wciąż jesteśmy za blisko karczmy. Jeśli zejdzie nam dłużej, powinniśmy bardziej zagłębić się w las i zamaskować ślady. - Słońce stało wysoko, na rozbijanie obozu i nocleg było za wcześnie. Poza tym miał nadzieję ujechać jeszcze kilka stajań nim zapadnie zmierzch.
- Najbliższe miasto to Haven. Po drodze jest kilka mniejszych wiosek, ale nie liczyłbym, że mają tam krawca. - Dla odświeżenia pamięci rozłożył jedna z map okolicy. Zielenił się na niej ciągnący po zachodnim brzegu jeziora peverrll las królewski. Drukowanymi zdobionymi literami podpisano stolicę państwa. Gdyby pobiegł spojrzeniem wyżej, odnalazł by Nyrax, miejsce gdzie dostał.
- Wioski wolałbym z zasady ominąć, zwłaszcza póki tak łatwo nas rozpoznać. Dwoje podróżnych kupujących chłopskie ubrania nie jest codziennością... zawsze możemy ukraść coś ze sznurka.
Ten pomysł przypadł mu do gustu. Pozostawała jeszcze tylko kwestia ich wspólnej historii.

[Cień potrafi być specyficznie, mało miły, wredny, do tego bywa uprzedzony. Więc nawet jeśli ocena częściowo prawdziwa, to mocno naznaczona tymi jego cechami.
W takim razie Łowczynię na razie sobie odpuszczę. Niby nie przeszkadza mi pisanie dwójką postaci, ale… masz rację, niech się Cień i Isleen lepiej poznają. Troszkę mieszam i mało pamiętam. Ale Isleen miała jakieś papiery i dlatego jej szukali. Cienie ją chronią. Szajka szpiegowska wynajęła ich czy do tej szajki najeżą właśnie Earr i jego towarzyszka? Plus, co Cienie wiedzą, a raczej, co byś chciała, by wiedzieli na temat ochrony Isleen i jej samej?
Przy okazji – jeśli chcesz, możesz skoczyć do wsi albo jak już są w drodze. Chyba, że chcesz opisywać jak Isleen farbuje włosy, albo elfka ma pomysł, co zrobić z czarnymi kłakami Cienia. Z czystej ciekawości, to prawda z tą korą dębu? Zawsze to fajna ciekawostka. Znasz jeszcze jakieś inne sposoby zmiany koloru włosów, oprócz wpływu promieni słonecznych?]

Shel pisze...

Elf odwrócił się w jej stronę, rezygnując z kontemplacji krajobrazu. Wydawał się spięty, choć przecież misja jeszcze na dobre się nie rozpoczęła.
- Całkiem normalnie – uśmiechnął się. Jak zwykle miał na sobie wygodne spodnie i niedopiętą, lnianą koszulę. W zasadzie nie zmienił się od czasu, gdy razem przemierzali lochy pod zamkiem Norgate. Brązowe oczy patrzyły na świat z mieszanką zadumy i rozbawienia, jasnozielone włosy rozwiewał wiatr, wysupłując je kolejno z niedbale przewiązanego rzemieniem kucyka. Od ostatniego spotkania przybyła mu tylko niewielka blizna w prawym kąciku ust. Na obecnych zwykle na jego szyi rzemieniach błyszczało dziś wyjątkowo kilka kamieni szlachetnych. – Ludzie w Devealanie mnie znają. Jestem tu konsulem do spraw elfów miejskich. Nie jestem pewien, czy znasz moje nazwisko? Hran Teariz.
Dobili do portu. Przez burtę wyrzucono liny cumownicze, które pochwyciło natychmiast kilku portowych, czekających na ich przybycie. Spuszczono trap. Inni pasażerowie statku zaczynali niemrawo schodzić na ląd, gdy do Hrana i Isleen podszedł mężczyzna w stroju typowym dla sługi.
- Dashe Teriz? – zapytał, upraszczając nazwisko Hrana.
- Er.
- Dashe Arhin suri arate tente diar Kresla-Derba.
Hran wyraźnie się zdziwił, ale nie skomentował usłyszanej informacji.
- Ish alte.
Mężczyzna odszedł, a Hran nachylił się do Isleen.
- Arhin czeka na nas przy Kresla-Derba. To tradycyjny targ niewolników – wyjaśnił świadom, że Isleen pewnie nie orientuje się w tutejszym nazewnictwie. – Czyli niestety zobaczysz biedniejszą część miasta – skrzywił się.
***
Kresla-Derba, czyli dosłownie „Chata Drogi” było dawniej rzeczywiście pojedynczą chatą, w której przetrzymywano niewolników, rozsyłanych później do domów nowych panów. Współcześnie, w związku z rozwojem także tego rynku, chatę zastąpiło brudne, gwarne, pokryte unoszącym się w powietrzu i osiadającym na wszystko pyłem. Nawet stojąc przy bramie, można było się domyślić, czym (kim?) się tutaj handluje.
Z tłumu przelewającego się w te i we w te przez bramę targowiska wyłonił się nie kto inny, jak Shel Arhin. Uśmiechnął się, choć jego twarz nosiła ślady zmęczenia.
- Sano, Hranie, miło was widzieć. Sano, wyjaśnię ci wszystko na miejscu – Shel wiedział o „drugim dnie” misji Isleen. O trzecim rzecz jasna już nie. – Miałem od razu zaprosić was do domu, ale mam tu do załatwienia kilka spraw. Dobrze by było, żeby Sana poszła ze mną, zwyczaj wymaga, żeby dostała własny orszak, a warunki u mnie… - Shel wyraźnie się zmieszał. – Nieistotne. Po prostu rozejrzyj się za jakąś w miarę posłuszną kobietą.
- Arhin, nie mogłeś nam tego oszczędzić? – Hran na samą myśl o wejściu na targ niewolników poczuł mdłości z obrzydzenia.
- Po prostu zaczekaj tu na nas. - Hran wyraźnie się zawahał. Z jednej strony, miał pilnować Isleen. Z drugiej... bogowie wszechmocni, dlaczego akurat targ niewolników? Już tutaj czuł aurę nieszczęścia, bijącą od każdego ze "straganów". Spojrzał pytająco na Isleen.

Shel pisze...

Shel brnął w głąb targu, ze spojrzeniem utkwionym na ogół w pyle klepiska, po którym stąpali. Kiedy usłyszał to jej „Shel! Shel, zabierz mnie stąd, proszę”, coś w nim pękło. Na jego twarzy rozlał się wyraz bólu. Oto Wirginia. Oto, jak budowała swoją potęgę, bogactwo, siłę. Oto jego dom, ojczyzna. Kraj, którego nienawidził.
Przytrzymał ją za rękę.
- Ucieczka stąd to egoizm… Sano. – wyraźnie zawahał się, nim nazwał ją tym imieniem. Prawdziwej Sany Arhin nigdy nie spotkał, jego ojciec był skłócony z tą odnoga rodu. Po tym, jak umarł, Shel miał na głowie ważniejsze sprawy, niż odnawianie więzi rodzinnych. – Możemy dziś pomóc kilkorgu z nich. Jeśli stąd wyjdziesz, ten tysiąc ludzi tu zostanie. Jeśli kogoś wybierzesz, zostanie ich o jednego człowieka mniej. Rozumiesz mnie? Nie patrz zbyt wiele i zrób to szybko. Wytrzymaj. Na świecie zdarzają się gorsze rzeczy.
Czuł jak aura tego miejsca, jego moralny smród, napiera na niego ze wszystkich stron. Dlaczego ten świat jest tak urządzony, pytał kiedyś. Dziś już nie musiał. Był prawie na szczycie i wiedział: dla wygody, dla władzy, dla pieniędzy. Nie tych tutaj, rzecz jasna. Dla wielkich rodów, które ten system stworzyły i którego nie pozwolą obalić.
Podszedł do jednego z handlarzy. Żylasty, ciemnowłosy mężczyzna z jakiegoś zamieszkującego pustynię plemienia ukłonił mu się w pas i zaczął zachwalać „towar”. Shel nie był pewien, czy nawet nie użył tego określenia. Przeczekał do końca monologu.
- Wichry pustyni nadchodzą z północy – powiedział. Oczy handlarza pojaśniały.
- Na południu czerwie wiją gniazdo – odpowiedział w zadumie.
- Czy karawany przechodzą bez problemów? – ciąg dalszy.
- Mamy swoje sposoby. Khar Serun zna ich więcej.
Niebieskie oczy Shela pociemniały na chwilę.
- A Derran?
- Nie tutaj – warknął handlarz, prawie całkowicie niknącym w gwarze targowiska szeptem. Arhin rozejrzał się po „stoisku”. Przykuci do długiej, poziomej belki siedzieli niewolnicy, głównie Wirgińczycy, sądząc po ciemnej, ale nie czarnej skórze. Oprócz nich był jeszcze jeden, chudy, wynędzniały, z mysimi włosami pozlepianymi w strąki i niezabliźnionymi pręgami na nagiej, zapadniętej klatce piersiowej.
- Co to za jeden? – zapytał handlarza, inaczej, jak w rozmowie z Isleen, używając „co”. Nie „kto”.
- Mieszaniec, psia jego mać. Jeniec od Nordów kupiony. Dupa nie interes mi wyszedł, bo tu czysto krwistych chcą, a nie takie szmaty. Chyba do kopalni oddam, bo jak żywić nie zacznę, to zdechnie, a tak to stracę tylko to, co Nordom… Niech ich piaskale pożrą – burknął.
- A umie coś robić?
- Umieć to i umie, leczy i graty może nosić, choć nie wygląda. Ale że mieszaniec…
- Wezmę go. Ile chcesz?
- Zwariowałeś? Obcemu, to bym i sprzedał, ale swojemu to by mi wstyd było, żeby takie coś…
- Wezmę go – powtórzył z naciskiem Shel.
Handlarz wyraźnie się wahał.
- 40 cezwów i go bierz.
Pieniądze szybko zmieniły właściciela.
- Jutro wieczorem opowiem ci, czy mam z niego jakiś pożytek – zapowiedział. Handlarz pokiwał głową. Zrozumiał.
- Będę stał w tym samym miejscu.

Shel pisze...

Shel zignorował jej pytanie. W zasadzie można by pomyśleć, że nie usłyszał go we wszechobecnym gwarze. Kiedy wracali tą samą drogą do bramy, zatrzymał się przy „stoisku”, przy którym, jak zauważył, Isleen zwróciła uwagę na filigranową, bladą niewolnicę. Zmrużył oczy. Ten odcień skóry, wzrost… z pewnością nie pochodziła z Wirgini, a teraz właśnie kogoś takiego potrzebował.
- Skąd ona jest? – zapytał handlarza, od niechcenia wskazując kobietę gestem.
- Z Wegi.
- Co o niej wiesz?
- Nielegalna imigrantka, znudziła się poprzedniemu właścicielowi. Skórę ma gładką jak prawdziwy aksamit…
- Dobrze, dobrze, a do czegoś poza tym się nadaje? Zna nasze zasady?
- Panie, uczy się jakby się tu urodziła!
- Wezmę ją. – Dostrzegł kurczowy uchwyt niewolnicy, przytrzymującej rękę obejmującego ją mężczyzny. – I jeszcze jego.
Handlarz pośpiesznie ukrył malujące się na jego nalanej tłuszczem twarzy zdumienie. Nie wiedział, kim jest przyszły pan dwójki niewolników, ale z pewnością nie grzeszył rozumem, skoro właśnie kupił najbardziej kłopotliwego z nich. Mężczyzna, silny i zdrowy Wirgińczyk sprzedany w niewolę za długi, sprawiał same kłopoty. Handlarz właściwie cieszył się, że się go pozbywa. Chociaż może trochę współczuł temu… Nie, jednak nie współczuł. Pozbyć się kłopotu i jeszcze na tym zarobić, taki klient toż to skarb!
- Kiedy do mnie trafił, próbował sfałszować mój list. – Ostatecznie poczuł się w obowiązku ostrzec klienta
- Hm – klient zadumał się, choć handlarzowi zdawało się, że widzi błysk w jego oku. – To nie mogę dać za niego więcej, niż czterdzieści cezwów.
- O nie, nie, za bezcen pan tej dwójki nie kupi. Sto dwadzieścia cezwów, to i tak będzie mało.
Shel uśmiechnął się krzywo.
- Ta nie uniesie jednego kosza, a ten sam pan powiedział, że kłopotliwy. Sześćdziesiąt.
- Chce pan, żebym z torbami poszedł? Dziewięćdziesiąt.
Ostatecznie Shel kupił dwoje niewolników za siedemdziesiąt cezwów. Pożegnał handlarza szerokim uśmiechem, a gdy odeszli wystarczająco daleko, by ten nie mógł go usłyszeć, warknął:
- Wir te kuarth.
Kilkanaście minut później on, Isleen, Hran i trójka niewolników wsiadła do eleganckiego powozu, który miał ich zawieźć do El-ehmro. Ci ostatni mieli miny, jakby wieziono ich na ścięcie.
- Przepraszam, Isleen, nie mogłem inaczej – westchnął Shel, opadając na wyściełane poduszkami siedzenie. Rozsunął zasłony w oknach, żeby Weganka mogła oglądać okolicę. – Jeśli zaczną mówić, że mam północną mentalność, stracę resztki szacunku wśród możnych.
Milczał przez chwilę. Potem odezwał się, jakby sobie o czymś przypomniawszy.
- Pytałaś mnie, kim jest… był Derran. To informator, członek mojej siatki. Wychodzi na to, że wpadł – Potarł ręką poszarzałą twarz. Zupełnie nie przejmował się tym, że siedzący na siedzeniu naprzeciwko niewolnicy go słyszą. Teraz są zbyt przerażeni, by przeciw niemu spiskować. Potem… miał nadzieję, że nie będą czuli takiej potrzeby.
- Popatrz – uśmiechnął się do Isleen. – Wjeżdżamy do mojej dzielnicy.
Gdyby wyjrzała przez okno, zobaczyłaby, jak brudne, wzniesione niemal w całości z gliny domy stopniowo ustępują coraz okazalszym budynkom. Teren łagodnie się wznosił. Przejechali przez niewielki park złożony z roślin zdolnych żyć w takim upale. Już stąd widać było położony prawie nad brzegiem rzeki pałac na planie kwadratu, wzniesiony w całości z piaskowca, ozdobiony mozaikami wykonanymi kolorowego kamienia. Liczne kopuły, smukłe wieże, sprawiały wrażenie, że ze zwykłego miasta wjechało się do bajkowego raju. A to była tylko zewnętrzna cześć, przeznaczona dla oczu ludzi z zewnątrz. Prawdziwe piękno pałacu kryło się wewnątrz, w wypełnionym wonią eterycznych kwiatów i szmerem fontann ogrodzie, w salach przedzielonych kolumnami, w wygiętych łukowo korytarzach.
Powóz zatrzymał się przed żelazną, zwieńczoną podobizną dwugłowego gryfa bramą z wyrytym napisem: astro nein tvete.
- Witajcie w moim domu – mruknął Shel. W jego głosie wyjątkowo nie było dumy. Wydawał się przygaszony, może… smutny?
Z tej odległości nie było jeszcze widać, że pałac, podobnie jak cały ród Arhinów zaczyna z wolna podupadać.

Shel pisze...

Hran nie wiedział dotąd, że Derran był szpiegiem, ale nie uznał tego za przejaw zdrady Arhina. Wynikało to z konstrukcji keronijskiej siatki szpiegowskiej: główny ośrodek decyzyjny mieścił się w Królewcu, pod okiem pary królewskiej. Z najważniejszymi ludźmi z siatki spotykali się tylko nieliczni szpiedzy. Hran znał spośród nich tylko Donavana. Domyślał się, że musi być ich jeszcze kilku, nie znał jednak ich tożsamości. Tego, że Donavan też ma swoich szefów, bardziej się domyślał, niż wiedział. Szpiedzy podlegli Donavanowi, jak on czy Arhin, zajmowali się konkretnym sektorem. Przykładowo, początkowo zadaniem Shela była inwigilacja wirgińskiej armii. Teraz, kiedy odsunięto go od jej głównego trzonu, zajmował się głównie sytuacją społeczną Wirgini, oraz sytuacją wśród możnych. Tak on, jak i Hran, rekrutowali spośród miejscowych nowych szpiegów, informatorów i sojuszników. Każdy od podstaw tworzył nową, własną siatkę, zachowując dla siebie tożsamość a nawet liczbę jej członków. O tym, że Derran jest… był szpiegiem, dowiedzieli się zapewne tylko dlatego, że nie był już istotny. Szpieg, który dał się złapać, pozostaje zdany na siebie. Chyba, że to bardzo istotny szpieg.
- Widzę – odparł cicho Shel. Zmarszczył brwi. Rozpoznał barwy rodu Wernsów (czerń i czerwień) i Fleirów (zieleń i róż). O ile nie zdziwiłaby go nieformalna wizyta młodego Wernsa, o tyle obecność kogoś od Fleirów była już zastanawiająca. – To moi lennicy. – W jego głosie wyraźnie pobrzmiewał niepokój. Pokazał Hranowi, żeby razem z niewolnikami został w powozie. – Sano, idziesz ze mną? – zapytał, niby to swobodnie. To był dobry moment, żeby bez wzbudzania podejrzeń wprowadzić do świata wirgińskiej arystokracji nową postać.
Shel wyszedł naprzeciw biegnącemu ku nim słudze.
- Złe wieści, dashe! Wybuchł bunt w Leres Shame. – sługa był blady, wyraźnie przerażony.
- Jest w śród was dashe Fleir?
- Tak, dashe. I jeszcze Lord Werns.
Shel przyśpieszył kroku. Grupa składała się w większości z Fleirów, zauważył, że prócz służby, głowie rodu towarzyszyła jego żona – smukła Wirginka o śniadej cerze i pięknych, widocznych między kryjącymi twarz chustami, brązowych oczach, trzymająca za rękę najwyżej pięcioletnią córkę. To nie wróżyło dobrze. Stary Fleir zaliczał się do grupy, którą Shel określał jako „fanatyków religijnych” i, choć niewątpliwie kochał swoją żonę, nie pozwalał, by pokazywała się światu.
- Dashe! – Fleir przyskoczył do niego, Shel już na pierwszy rzut oka zauważył, że jest załamany. – Bogowie zesłali na mnie nieszczęście, niewolnicy się zbuntowali! Wszystko zniszczone, zajęte, układać się z nimi trzeba.
- Jak to: układać? – zapytał ostro Shel.
- Mają mojego syna. Jako zakładnika – Ramiona Fleira opadły, głos się załamał. – Jedynego syna, dashe. – Fleir nie musiał tłumaczyć Shelowi problemu. Właściciel Leres Shame był stary i wątpliwe, by udało mu się doczekać nowego dziedzica. A syn był w Wirginii jedyną nadzieją na przyszłość rodu. – Błagam, udziel nam pomocy.
Shel rozejrzał się po grupce. Kobieta, dziecko, niektórzy słudzy, którzy pozostali wierni. I młody Werns z dwojgiem swoich niewolników.
- Wysłaliśmy im wiadomość. Problem polega na tym, że nie chcą negocjować – wyjaśnił Hakan Werns. – Próbowałem przekonać Fleira, że powinniśmy pozbyć się tych buntowników tak samo, jak wcześniej dzikich, ale tak czy inaczej potrzebna jest twoja pomoc.
- Od ilu godzin trwa bunt?
- Od pięciu. Kiedy wydostaliśmy się z miasta, na ulicach rozpętywało się piekło. Oni wszystko niszczą, wszystko. Mordują, palą, grabią, we dworze zbili wszystkie lustra, szyby! – nieomal łkał Fleir.
- Jeśli dotąd nie zabili twojego syna, nie zrobią tego. – Shel umilkł na chwilę, potem spojrzał na Isleen. – Sano, co o tym myślisz? Powinniśmy spróbować zbrojnie stłumić bunt, czy układać się z rebeliantami?

Shel pisze...

[Ciąg dalszy:]

Fleir aż się zapowietrzył.
- Pytasz o zdanie kobietę? I to jeszcze w tak poważnej…
- Powiedz mi, Fleir, kto dowodzi rebelią?
- K-kobiety. Kilka kobiet. Sam widziałem.
- Właśnie, Fleir. W strategii istnieje jedna ważna zasada: jeśli chcesz pokonać Kerończyka, polegasz na kerońskim przewodniku. Jeśli rebelią dowodzą kobiety, naszą strategię powinna wymyślić również kobieta. Przynajmniej, jeśli chcemy odzyskać twojego syna. Może udzielisz głosu Fatimie? – Shel spojrzał na żonę Fleira.

[Mam nadzieję, że uda ci się do tego odnieść. Możesz kierować wszystkimi pobocznymi, może z wyjątkiem Wernsa, bo do niego mam dalsze plany, ale jeśli bardzo potrzebujesz, to możesz. Reszta jest do twojej dyspozycji. Możesz ich dowolnie rozwijać, zwłaszcza, że o Fatimie i Fleirze nie mam prawie żadnych konkretów, a reszta to już w ogóle tabula rasa.]

Szept pisze...

- Zostawisz te włosy w spokoju? – prychnął, obserwując jak po raz kolejny poprawia pasma i grzebie przy uszach. – Nie odpadną ci. – Dziewczyna chyba już się uodporniła na jego złośliwości i wisielczy nastrój, bo niezbyt się przejęła, dalej poprawiała włosy, zerkała na luźne kosmyki. Kobiety i ich przywiązanie do wyglądu. Nie potrafił tego pojąć. Godzinami stanie przed lustrem, szykowne stroje, włosy misternie upinane… ani to praktyczne, ani przydatne, chociaż niewątpliwie miłe dla oka. Na balu. W podróży stanowiło zawadę.
- Moglibyśmy udawać Kerończyków. Może chcieliśmy uciec z prowincji demarskiej, mając dość wpływów Wirginii?
- Nie jesteśmy rodziną. Jesteś za stara, by uchodzić za moją córkę, a na siostrę nie wyglądasz. Jeśli ktoś zobaczy uszy, wszystko się sypnie – od razu sprowadził ją do pionu. – Nie mogę mieć elfiej niewolnicy, takie ma tylko arystokracja, a ja na takiego nie wyglądam – analizował dalej. – Lepiej udawać, że jesteś półelfką. Na tyle bliskie prawdy, by usprawiedliwiało twoje uszy. Miejskich jest pełno… - To jednak wciąż nie tłumaczyło, czemu podróżują razem. – Możesz być moją przyrodnią siostrą, ale… nadal nie jesteśmy podobni. Niby nie musimy no i… Zawsze możesz po prostu uchodzić za ułomną półelfkę, która przez przypadek jest moją przyrodnią siostrą i którą muszę niańczyć – dokończył wyjątkowo złośliwie. – To by było bliskie prawdy.
Jak widać, tryskał pomysłami. Złośliwymi i niekoniecznie lepszymi.
W oddali zaczął majaczyć dym z pobliskiej wioski. Lucien wstrzymał konia, patrząc przed siebie, śledząc wzrokiem unoszący się, szary dymek. Kilka chat, dalej pola uprawne, pasące się na łące mleczne krowy.
- Spróbujemy tam. Szukamy strojów i wiejemy. Lepiej, by nas nikt tu nie widział. Jak masz opory, zostań. Jeśli nie masz, próbuj pomóc.

[Skłaniam się do wersji, że nie wie o przerysowanej mapie, ale kto wie, może się dowie. Co do przeszłości, nie wiem sama, ile by się dogrzebali. Pewnie nie jakoś mega dużo, bo ona sama nie pamięta, więc nie wiem, jak mieliby trafić na inny trop. Mojemu realizmowi wydaje się to nienaturalne.
Ja niby używam różnych odżywek, ale szczerze, za dużej różnicy po nich nie widzę. Z miodem, lnem, jedwab, coś tam jeszcze… ale warto wiedzieć odnośnie sposobów zmiany koloru. Wątkowo może mi się to zawsze przydać. Prywatnie – na kasztan byłoby mi ciężej zmienić bez kupienia farby.]

Nefryt pisze...

Shel nie mógł się z nią nie zgodzić, także w sprawie jego obecności w poselstwie. Był tylko jeden problem. Czy jadąc na negocjacje w Leres Shame zdąży wrócić na czas, by dokończyć sprawę Derana?
I czy w ogóle wróci?
Może więc lepiej nie jechać? Ostatecznie, niewolnicy z Leres Shame to sprawa Fleira. Tylko czy na pewno?
Shel wyobraził sobie ogarnięte rozruchami miasto. Rewolta prawdopodobnie nie skończy się w tym jednym punkcie, ogarnie najpierw okoliczne wsie, potem dotrze do innych rejonów. Skrzywił się. Nienawidził Wirgini, ale pragnął, by ten kraj się zmienił. Nigdy, żeby upadł. Poza tym, mógł nie lubić Fleira, mógł nie podzielać jego poglądów i wyśmiewać skostniałe zasady, których tamten bronił, ale powiedzenie mu w takiej sytuacji, żeby radził sobie sam, byłoby… nie, nie niehonorowe, bo czy szpieg może mieć honor? Byłoby po prostu niewłaściwe; Shel nie umiał tego inaczej określić. Nie miał wyjścia.
- Fleir, zastanów się, co możesz zaoferować buntownikom. Najlepiej przewidź dwie opcje, minimum i maksimum. I spisz to. – Shel rozejrzał się po twarzach zgromadzonych wokół ludzi. Widział na nich strach, niepewność jutra, ale także zmęczenie. – Hakan, zaprowadzisz ich do pokojów gościnnych? Wiesz, gdzie to jest. Ja muszę dokończyć kilka innych spraw.
Werns kiwnął głową. Odszedł z Fleirem na bok, zamienił z nim kilka słów, a potem zaprowadził całą grupkę do pałacu.
Shel odetchnął, zastanawiając się, jakim cudem ma być w dwóch miejscach naraz. Rzecz jasna się tego nie dowiedział, więc podszedł do powozu, przywołując Hrana i niewolników. Liczył, że nie dojdzie do wspólnego spotkania, ale w tym momencie raczej nie mógł temu zapobiec.
Bez słowa wprowadził ich bocznym wejściem do prawego skrzydła pałacu. Napotkanej po drodze służącej kazał nakarmić nowych niewolników, pozwolić im się umyć i zaprowadzić ich do kwater dla służby i niewolników na tyłach pałacu.
Kilka minut później on, Hran i Isleen byli już za zamkniętymi drzwiami, w niewielkim, eliptycznym pomieszczeniu o ścianach ozdobionych misternymi mozaikami, przedstawiającymi głównie motywy roślinne, przez co całość przypominała nieco altanę usytuowaną po środku milczącego ogrodu. Pod jedną ze ścian tkwiło krzywo ustawione biurko, na którym zalegały sterty papierów, jakieś mapy, porozdzierane koperty… Mniej więcej to samo walało się po podłodze, uzupełnione o zaschnięte plamy atramentu, kolorowe poduszki do siedzenia i dwa drewniane, kostropate krzesła, każde od innego kompletu. Na zajmującym środek pokoju stoliku stało kilka półmisków z owocami, masą sezamową, ciastkami i paroma innymi rzeczami, które – bardziej lub miej syte – dało się jeść na zimno. Shel przesunął tkwiący w drzwiach skobel, zamykając je od środka.

Nefryt pisze...

[Część druga tasiemca:]

- To moja pracownia – wyjaśnił, skonsternowany panującym w niej bałaganem. – Znajdźcie sobie jakieś miejsce do siedzenia. – Mówiąc to, podniósł z krzesła stertę notatek. Zawahał się. Nie bardzo było gdzie je odłożyć. Popatrzył na zagracone biurko, zaścieloną kartkami podłogę, zawalone krzesła… i upuścił notatki na podłogę. Odkąd wrócił z Keronii, nie miał czasu tu posprzątać, a jednocześnie irytowała go sama myśl, że swoje porządki miałaby tu zaprowadzić jakaś służąca i poustawiać wszystko tak, że połowy rzeczy nie mógłby potem znaleźć. – I częstujcie się, jeśli jesteście głodni.
Urwał na chwilę. Nie wiedział, jak powinien im to powiedzieć.
- Potrzebuję pomocy. – Zdecydował się w końcu na opcję „prosto z mostu”. Jesteście jedynymi, którym mogę tu zaufać. Jadąc do Leres Shame w poselstwie, nie będę mógł pojawić się na spotkaniu z handlarzem. Jednocześnie jadąc tam, tylko ułatwię sprawę temu, który od tygodnia próbuje mnie zabić. Tym razem może mu się udać i chrzaniona wizja Donavana nigdy się nie ziści. – Skrzywił się na samo wspomnienie ich ostatniej rozmowy. Wciąż słyszał spokojny, obrzydliwie spokojny głos przełożonego. „ …to szansa dla nas. Sam powiedziałeś, że ten Werns stanie za tobą murem. Pomyśl o tym. Wtedy wystarczy jedna decyzja, żeby skończyć tę wojnę, zanim w Keronii wybuchnie bunt”. Milczał wtedy. Dopiero, gdy spojrzenie Donavana stało się naglące, stwierdził cicho:
- „Będę złym władcą.”
- „ Złym władcą, który zakończy wojnę?” – „Marionetką, nie władcą”, miał ochotę go poprawić Shel, ale nie zrobił tego.
-„Patrzysz krótkowzrocznie” – stwierdził tylko.
- „Tak. Nie interesuje mnie, co potem stanie się z Wirginią”.
- „A mnie owszem”.
Wciąż czuł na sobie spojrzenie, jakim obdarzył go wtedy Donavan. Czuł je i bał się go.
- „ Po której ty jesteś stronie, Arhin?”
-„ Od sześciu lat cały czas po tej samej”.


[Za co ty mnie przepraszasz? Kierowanie pobocznymi to tylko możliwość, nie przymus :) A jeśli chodzi o Wernsa – szybko go rozgryzłaś ;P]

Anonimowy pisze...

-Tiamuuri -odparła Drzewna - Jestem '⊍ Ђœ√.
Koci nos dziewczyny lekko się zmarszczył. Nieznacznie uniosła głowę, nasłuchując. Ponad zwyczajnym odgłosami lasu, napierającymi na jej wrażliwe zmysły, próbowała usłyszeć jakeś dźwięki od strony traktu. Miała przeczucie, że długo nie będą tu całkowicie bezpieczni.
-Narius, słuchaj mnie uważnie... - zaczęła i przez chwilę się zawahała -Szanse na to, że w okolicy znajdzie się jakiś oddział powstańców są więcej niż duże. A nastroje wśród nich nie są zbyt dobre. Jeśli cię dorwą, w najlepszym wypadku odeślą cię do jakiegoś lochu pod wieżą.
Starannie zebrała z ziemi wszystkie przedmioty i umieściła w lnianym worku, który zręcznie zawiązała.
-Obawiam się, że powinniśmy powoli, niepostrzeżenie opuścić to miejsce -odezwała się po chwili. Miała wrażenie, że teraz naprawdę zaczęła coś słyszeć, coś jak echo odległego tętentu kopyt na trakcie. Zbyt odległego, żeby stwierdzić to na pewno, wytężanie słuchu niewiele by pomogło, zbyt wiele dźwięków zakłócało odbiór. Tiamuuri wolała nie ryzykować, gdyby jeźdźcy się zbliżyli, konieczna byłaby pospieszna ucieczka, do której Narius mógł być jeszcze nie do końca zdolny.
-Spróbuj wstać. Powoli i ostrożnie. Widzisz ten strumień, prawda? Jest bardzo blisko, parę kroków. W zaroślach zostawiłam tratwę...

Olżunia pisze...

Alaryk, który przed chwilą wysunął się na przód, teraz zawrócił wierzchowca i zajechał Isleen drogę do drzwi chaty, z której dobiegał płacz dziecka. Nie musiała iść tam sama ani nie musiała wchodzić pierwsza. To, co na nim nie wywarłoby większego wrażenia, ją mogło przerazić.
Medyk zsunął się z grzbietu konia, podszedł do drzwi chaty, zapukał. Żadnej odpowiedzi.
Czuł ten smród. Znał go. Fetor zgnilizny. Ostrzeżenie, że może już być za późno.
Zapukał raz jeszcze i – nie czekając na odpowiedź, której już nie oczekiwał – wszedł do chaty.
Wnętrze było ciasne, zakurzone, duszne i skąpane w półmroku. W izdebce mieściły się palenisko, dwa łóżka, skrzynia i niewielki stół, pod który wsunięto parę stołków, a i tak ciężko było dojść do łoża, nie przewracając przy tym kubła z resztkami jedzenia, przeznaczonymi dla zwierząt.
W łóżku leżała kobieta. Przykryta połatanym, postrzępionym kocem, zapadnięta w niezbyt dobrze wypchany siennik. Blada, o podkrążonych oczach, półprzytomna. Obok łóżka siedział dzieciak, najwyżej czteroletni. Trzymał kobietę za rękę i ocierał rękawem zasmarkany nos, wlepiając w przybyszów wielkie, wystraszone oczy o brązowych tęczówkach.
- Nie wchodźcie, panie – zaprotestowała chora cichym, schrypniętym głosem. – Tu zaraza. Jedźcie stąd, nic tu po...
- Jestem medykiem – przerwał jej, przeciskając się pomiędzy meblami. Przysiadł na skraju łóżka, na drewnianej, trzeszczącej ramie, i przyjrzał się uważnie kobiecie.
Nie musiał dotykać jej czoła, bo wiedzieć, że trawi ją gorączka. Bladość, niezdrowy rumieniec, sińce pod oczami, suche, spękane usta i ciężki, świszczący oddech. Niedobrze.
- Zaczekajcie chwilę.
Wyszedł przed chatę, podszedł do Isleen. Chwycił ją za ramiona, może trochę zbyt mocno. Może.
- Słuchaj mnie, słuchaj uważnie – powiedział, natarczywie spoglądając w jej jasne oczy. Spojrzenie wariata, jak żartowali nieraz inni Zakonni. Tylko że teraz nikomu nie było do śmiechu. – Wiedziałaś, co tu zastaniesz. Po tym, jak każdego dnia decydowałaś, że nie zawrócisz, nie mogę kazać ci odjechać, zabronić pomagać ani uczyć się. Ale musisz wiedzieć jedno. Możemy tu umrzeć. Jedno z nas albo obydwoje. Ja cię przed tym nie obronię, ty mnie również. Nie obronimy się przed naszym własnym wyborem.
Puścił dziewczynę, odchrząknął cicho. Trudno powiedzieć, czy z zakłopotaniem.
- Trzeba zbić gorączkę. Kwiaty czarnego bzu, tawuły, lipy... albo kora wierzby.
Słońce przygrzewało. Zapowiadał się piękny dzień.

[I znów zamuliłam. Mnóstwo rzeczy zwaliło mi się na głowę i miesiąc minął ot, tak. Zbieram powoli siły na pisanie. I odpisuję wreszcie, bo ile można, u licha.]

Szept pisze...

[Ok. Jak rozumiem nic nowego nie chcesz zaczynać?]

«Najstarsze ‹Starsze   1 – 200 z 215   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair