Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.
II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?
Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.
III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.
IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.
Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)
V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.
VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.
VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.
Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.
- Nawet ci, których chciałeś ratować, odwrócili się od ciebie. A jednak nadal walczysz, nadal się opierasz. Czemu? - Bo nikt inny tego nie zrobi!
Assassin's Creed III
Mam nadzieję, że sama długość noty
nie przeraża, ale doskwiera mi przerost ambicji nad Waszą cierpliwością. Przynajmniej nie będziecie się
nudzić, czekając na tych mniej punktualnych (bez obrazy - ja wiecznie
się gdzieś spóźniam i nie pomagają mi nawet przestawione o 10 minut do
przodu zegarki).
Obowiązkowo do przeczytania: opis pogody i miejsca akcji, sprawozdanie z ostatnich wydarzeń oraz teksty wprowadzające wszystkich postaci, kiedy takowe się pojawią. Podglądacze też czytają - sporo się zmieniło, jak zawsze, kiedy coś tworzę.
Widywanie mistrzów w akcji i nauczenie się tego
fachu dzieli dość długa droga. Dlatego wybaczcie mi, ale będziecie moim
eksperymentem. Czekajcie tylko, aż zacznę Was nazywać moimi kochanymi króliczkami. Domyślam się, że w tym momencie Gabriel uniósłby jedną brew do góry i przybrał iście filozoficzną minę.
Na początek tradycyjna lista obecności. Piszcie w komentarzach, kto już zasiadł do kompa i zgłasza gotowość do działania.
Regulamin sesji i kilka wskazówek
I
W sesji biorą udział wszyscy, którzy powiadomili o swojej obecności pod
notą z ustaleniami. Zawodowemu Mistrzowi Gry pewnie żadne nagły zwrot
wydarzeń nie sprawiłby problemu, mnie niestety do maestrii daleko i
podejrzewam, że nie dam rady wykombinować niczego, co by Was zadowoliło, w
ciągu pięciu minut.
II
W czasie trwania sesji obowiązuje kolejność pisania, ustalona przez MG.
W zależności od potrzeb i sytuacji można ją dowolnie zmieniać po konsultacji z
innymi graczami. Postaram się aktualizować listę na bieżąco.
III
Teksty Graczy powinny nawiązywać do wypowiedzi ich poprzedników.
Nieścisłości potrafią czasem zepsuć klimat, i to wbrew intencjom ich autorów.
Długość nie gra roli, nie będzie wymuszeń ani ograniczeń, należy jednak
mieć na uwadze, by inni Gracze nie musieli czekać zbyt długo. Dlatego daję każdemu 20-25 minut na napisanie swojej
wypowiedzi, po ok. 30 minutach kolejka przechodzi dalej. Uwzględniam
propozycje zmiany tego systemu. Sesyjna zasada złotego środka: zwięźle i
barwnie. Niestety często trzeba odświeżać bloga, co by nie pozostawać w tyle - blogspot do prowadzenia sesji przystosowany z pewnością nie jest.
Tekst powinien wyglądać tak, jak zwykle: narracja trzecioosobowa, wypowiedzi od
myślników, treści spoza opowieści w kwadratowych nawiasach.
IV
Jeżeli któryś z Graczy lub MG musi na jakiś czas odejść od komputera,
należy poinformować o tym innych uczestników. Jeżeli zajdzie taka
potrzeba, zostanie on pominięty w kolejce i wróci do gry, kiedy tylko pozwoli mu na to sytuacja w świecie, w którym nas (podejrzewam, że omylnie) umieszczono. Uwaga, uwaga! Jeżeli ktoś jest zmuszony odejść od komputera na dobra, to jest jeżeli nie będzie go do końca danej sesji, proszę, żeby nie zostawiał swoich postaci na pastwę losu. Będą się z pewnością czuły smutne i samotne, a pozostali gracze nie bardzo będą wiedzieli, co z nimi zrobić. Chodzi o to, żeby jakoś uzasadnić ich zniknięcie na pewien czas. Można nie podawać przyczyn i ich opisywanie zostawić sobie na potem, ale niech pojawi się sam fakt opuszczenia danego miejsca czy choćby zapadnięcia na jakąś bardzo uciążliwą chorobę, uniemożliwiającą ruszenie się z łóżka albo stracenia przytomności.
V
Zabronione jest kierowanie cudzymi postaciami. Każdy z nas prowadzi
swoją postać/postacie i nie powinien wymuszać na innych zachowania
nierealnego w przypadku ich postaci. Mogą pojawić się groźby i
wymuszenia, jednak nigdy stawianie innego Gracza przed faktem dokonanym.
Nadmienię, że ja, jako MG, dość mocno naginam tę zasadę, zwłaszcza w tekstach wprowadzających, ale... mnie wolno wszystko i musicie mi wybaczyć :>
VI W czasie sesji każdy z Graczy może wpleść wymyśloną przez siebie postać poboczną.
VII Zabrania się uśmiercania głównych postaci. Poboczne można, ale tylko pod warunkiem, że ich autor/autorka wyrazi na to zgodę.
VIII
Podstawowym wyznacznikiem każdej postaci są cele, do których dąży. W związku z
tym każdy Graczy może wprowadzić komplikacje i utrudnienia dla innych
postaci, knuć intrygi, może szukać sojuszników w innych postaciach,
zarówno głównych, jak i pobocznych. I nie zapominajmy o tym, że grzeczna
prośba nie jest jedynym środkiem wywierania na innych perswazji.
IX
Podczas sesji zapewne pojawi się kilka stronnictw. Mogą się ze sobą
dogadywać, mogą też konkurować. Pamiętajmy o indywidualnych korzyściach
każdej postaci - to doda realizmu.
X
W czasie sesji gracze mogą dzielić się swoimi spostrzeżeniami z innymi.
Ich postać nie musi wszystkiego zachowywać dla siebie. Może informować,
uprzedzać, ostrzegać, namawiać, wchodzić w interakcje zarówno z
postaciami, jak i pobocznymi. Świetnej zabawy dostarcza perspektywa -
każda z postaci inaczej postrzega to, co się wokół niej dzieje [dla damy
dworu bójka w karczmie będzie czymś odrażającym i godnym potępienia,
ale dla pospolitego łachudry już będącym na porządku dziennym
widowiskiem, natomiast szpieg będzie zwracał uwagę na rzeczy na pozór
niedostrzegalne z powodu fruwających w powietrzu kufli i mebli]. Ale Wy przecież wiecie, o co chodzi.
XI Każda postać w sesji może odnieść rany, o ile nie spowodują one jej
śmierci. Nikt nie wychodzi zwycięsko ze wszystkich walk, nie wydostaje
się bez szwanku ze wszystkich pułapek, nie wpada raz za razem na
najlepszy trop. Z doświadczenia wiem, że o wiele przyjemniej jest po
cudem wygranej walce usiąść obok walących się budynków i jak gdyby nigdy
nic zacząć nastawiać sobie pogruchotany nos niż podczas podróży za
jedyną rozrywkę mieć wydawanie rozkazów służbie. W pokonywaniu trudności
tkwi sekret udanej sesji. Poprę to cytatem, czyli zboczenie wyniesione z lekcji polskiego:
"Co mnie nie zabija, niech lepiej zejdzie mi z drogi."
- anonimowy gracz
W tym rozdziale bez przerwy powtarzaliśmy ci, jak to masz być fair w stosunku do graczy.
Trochę nakłamaliśmy.
Prawda
brzmi bowiem: gracze wcale nie chcą, żebyś postępował z nimi fair.
Pragną, byś był tak parszywy, jak tylko potrafisz. Żebyś bił ich poniżej
pasa. Chcą brutalnej, brudnej, pozbawionej reguł, śmiertelnej walki i
nie będą zadowoleni, jeśli im popuścisz.
Innymi
słowy, mają nadzieję, że skrzywdzisz ich Bohaterów jak możesz
najbardziej. Że rzucisz przeciwko nim, co tylko masz najgorszego.
Że nie dasz im ani chwili oddechu.
Ani chwili przerwy.
Kop ich więc, kiedy stoją, i kop, kiedy leżą.
Bo
gracze chcą, żebyś zmienił ich Bohaterów w krwawą miazgę. Chcą za
każdym razem dostawać Poważne Rany, chcą cudem wychodzić cało ze
strzelaniny, spadać z budynków, w ostatniej chwili chwytać się końcami
palców i patrzeć w dół, w otchłań, chcą płynąć ostatkiem sił przez
rojące się od syren wody.
A pragną przy tym - i tu jest właśnie haczyk - za wszelką cenę zwyciężyć.
Jeśli
widziałeś kiedyś film z serii "Szklana pułapka", wiesz dokładnie, co
mam na myśli. W każdej części John McClane przechodzi przez piekło.
Chodzi boso po tłuczonym szkle, wyskakuje z wybuchających pomieszczeń na
sekundę przed eksplozją, unika serii karabinów maszynowych mając tylko
pistolet. A gdy na końcu staje oko w oko ze złym facetem, ma tylko dwa
naboje, taśmę klejącą i masę pomysłów.
I
tego właśnie chcą gracze. Byś katował ich postaci przez całą historię,
aż będą się z trudem poruszać, by, kiedy w końcu pokonają Łotra, mieli
poczucie, że cudem wymknęli się śmierci.
Jeśli
Bohaterowie pod koniec przygody wyglądać będą tak samo, jak na jej
początku, gracze wcale nie będą zadowoleni. Poczują się oszukani.
Więc bij ich, ile wlezie.
Niech za każdy błąd płacą krwią.
Nie
bądź miły, bądź okrutny. Bez serca. Jesteś przygotowany na wszystko,
czym mogą się posłużyć (bo mają to napisane na karcie postaci*), a oni
nie mają pojęcia, co się święci. Masz notatki i ekran MG, a oni tylko
swój spryt. Jeśli nie będą musieli namęczyć się, by zwyciężyć, odejdą od
stołu niezadowoleni. A to ostatnia rzecz, jakiej chcemy.
Daj im, czego pragną.
Zbij ich na krwawą miazgę.
Podziękują ci za to.
Jennifer Wick
John Wick
Kevin Wilson 7th Sea: Podręcznik Mistrza Gry
*Chodzi
o umiejętności, zalety, wady, statystyki, aspekty etc. Karty postaci z
RPG bardziej przypominają statystyki jednostek w grze strategicznej niż
nasze karty.
XII Świat przedstawiony mogą tworzyć wszyscy autorzy, nie tylko Mistrz Gry. Dodawajcie swoje opisy - to świetna gra zespołowa, nawet, jeżeli Wasze postacie są zaciekłymi wrogami. Są jedynie dwa warunki - nie możecie zaprzeczać stwierdzonym wcześniej faktom ani tworzyć tak zwanych "cudów na kiju". Nie umiem opisać tego lepiej, ale myślę, że wiecie, gdzie leży granica. XIII Uczestnictwo w
sesji wiąże się z akceptacją powyższego regulaminu i stosowaniem się do
niego. Należy pamiętać, że Mistrz Gry nie jest jedynie narratorem
opowieści - czasami przypada mu rola mediatora. Myślę, że nie muszę
obmyślać kodeksu karnego. Wyjątkowo uciążliwi delikwenci muszą liczyć
się z możliwością wydalenia ich z sesji. Nie przewiduję takich incydentów, ale zastrzegam sobie powyższe prawa.
Dziękuję Nefryt, która użyczyła mi regulaminu. Dopisałam do niego różnej skali głupoty i wzbogaciłam o cytat mojego ulubionego autora podręczników do RPG.
O pogodzie słów kilka
Co tu dużo mówić? Nie nowością jest, że zima wszystkim daje się we znaki.
Spichlerze
w miarę możliwości zapełnione. Na przecinających równiny traktach
ugrzęznąć już można we wszechobecnym śniegu.
Przełęcze górskie to już co innego - teraz stały się właściwie
nieprzejezdne. Jednak wkrótce miało się okazać, że komuś udało się przez
nie przebrnąć...
Dni stają się coraz krótsze, słońce ledwie zdąży
wychynąć za horyzont, by już z powrotem się za nim skryć. Noce spowite są w ciemnościach, wobec panowania których nie widać czubka własnego nosa. W miastach niemal cały czas
płoną pochodnie.
Ludzie
niechętnie wyściubiają nosy z domów. Karczmy pękają w szwach, niemało
jest bowiem podróżników, chcących odtajać, nim znów ruszą w dalszą
drogę. Mróz jest dokuczliwy, wykręcanie palców sprawia mu wyraźną
przyjemność.
Okolice ludzkich siedzib nie uchodzą za bezpieczne. Wirgińczycy, wygłodniałe watahy wilków i wałęsające się bezkarnie plugastwo skrupulatnie o to zabiega.
Mieścina
leży nieco ponad dzień drogi konno od granicy z Wirginią (ściślej rzecz
biorąc, kilka dni, jeśli na podróż odważyć się zimą). Leży w osłoniętej od wiatru kotlinie, otoczonej wzgórzami, które dopiero potem przekształcają się w strome i zdradzieckie Góry Mgieł, zapewniające ochronę miejscowej ludności. Okolice porośnięte są lasami, o których krążą najróżniejsze legendy. Nawet mniej zabobonni mieszkańcy omijają dziewicze bory szerokim łukiem. Bądź co bądź, nigdy nic nie wiadomo.
Miejscowa ludność nie jest pewna, kto i kiedy założył
miasto. Specyficzna nazwa wskazuje na to, że był to jeden z elfich
rodów. Nie zachowały się jednak żadne budowle, które mogłyby to
potwierdzić. Zanim uczeni historycy zdążyli zainteresować się jakimikolwiek zabytkami,
te już dawno były zrównane z ziemią.
Naturalnie Tayhra to jedynie uproszczenie prawdziwej nazwy, na której idzie sobie język połamać.
Tutejsza władza lokalna cechuje się, delikatnie mówiąc, gnuśnością. Wszystko jedno, kto rządzi krajem, czy istnieje jakiś kraj i co sądzą ludzie, nad którymi sprawuje się władzę. Najważniejsze, żeby kielich, miska i sakwa były pełne oraz by być szanowanym przez wpływowych sąsiadów. Reszta jakoś się ułoży.
Miasto, choć niewielkie, z dawien dawna otoczone jest murem (jedynym, mocno nadgryzionym przez czas śladem obecności elfów) o sześciu wieżach strażniczych. Wyrosło wokół uczęszczanej przez kupców drogi, jest więc przecięte traktem i posiada dwie bramy. Poza jego obrębem porozrzucane są budynki, w większości gospodarcze.
Sercem miasta są dwa rynki - jeden zupełnie pusty, służący za targowisko, oraz drugi, nieco mniejszy, na którym stoi studnia. Handel nie zamiera tu praktycznie nigdy i każdy dzień można określić jako targowy. Ściąga tu większość kupców, pasterzy i prostych rolników z całej okolicy.
Na większym rynku, nieco na uboczu, wznosi się ratusz. Nie kwalifikuje się jako dorobek architektoniczny, ale stoi. Naprzeciwko niego uparcie tkwi wieża, górująca nad wszystkimi innymi budynkami. Mieszka w niej schorowany starzec, twierdzący, że swego czasu był potężnym magiem i rozmawiał z bogami. Sporo osób martwi się o stan jego zdrowia psychicznego, ale w gruncie rzeczy nie zamierzają go stąd przeganiać. Jest najlepszym okolicznym zielarzem i wszelkie inne napary czy mikstury nie umywają się do tego, co potrafi uwarzyć, nieraz w przeciągu kwadransa. Nie zawsze pomaga, ale przynajmniej wiadomo, że nie szkodzi.
Miasto okrąża wartki, niezbyt głęboki potok, przez który (z myślą o wyładowanych zbożem wozach) przerzucono solidny, szeroki most.
Pod samym murem mieści się siedziba kapłanów jakiegoś pomniejszego bóstwa. Jak w każdym mieście, od jednych budynków wieje przepychem, drugie niebezpiecznie się chwieją, inne raz po raz zmieniają lokatorów.
W całym mieście karczma stoi oficjalnie tylko jedna.
Jest za to tak ogromna, że zdolna jest pomieścić wszystkich podróżnych,
ilu by ich się przez tenże przybytek nie przewinęło. Jej założyciel
musiał być człowiekiem obrzydliwie bogatym. Ze względu na wysokość budynku mówi się nawet o potajemnym użyciu magii przy jego wznoszeniu.
Składa
się z dwóch, wyrastających nad ziemię pięter oraz poddasza. Parter
mieści w sobie szynk i parę stolików, przeznaczonych dla tych, którzy
chcą wejść, napić się i szybko wyjść. Tu też najczęściej odbywają się potańcówki. Pierwsze piętro zastawione jest
niebotyczną ilością ław, stołów i stolików, o krzesłach nie wspominając.
Tam jadają obiady wszyscy kupcy i handlarze, tam też załatwia się mniej
lub bardziej legalne interesy. Ostatnie piątro i spore poddasze to
właściwie wyłącznie pokoje gościnne i sypialne. W piwnicach mieszczą się łaźnie oraz magazyny.
Jeżeli
jest się w Tayhrze obcym, jest to idealne miejsce do zatrzymania się,
nie będąc zauważonym przez informatorów światka przestępczego oraz obcego kraju. Przyczyna jest prosta. Wszystkie mniejsze gospody
istnieją tylko i wyłącznie dla osobników niezbyt z prawem zaprzyjaźnionych i nie natknąć się
na żadnego z nich graniczy z cudem. A oni umieją działać według starej
jak świat taktyki: ja widzę ciebie, ty mnie już nie.
Po
kraju chodziły słuchy, iż Wirgińczycy panoszą się, jakby już Keronię z
dawien dawna podbili. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie
zagnieździli się w niej na stałe.
Nim zalegający na
górskich przełęczach śnieg sięgnął kolan, liczący blisko setki zbrojnych oddział
przedostał się przez granicę Keronii. Bez wypowiedzenia wojny, bez
powodu i bez sensu. Wszak zimą wojen się nie prowadzi.
Nieproszeni goście rozlokowali się w paru miastach położonych na samej granicy, będących pomniejszymi węzłami handlowymi. Można by
powiedzieć, że wirgińska okupacja zrobiła kolejny krok do przodu, gdyby nie fakt, że większość nieprzyjaciół osiadła w prowincjonalnej Tayhrze. Jednak
wojska Keronii palcem kiwnąć nie mogą. W Królewcu siedzą bowiem
posłańcy, wydelegowani przez wroga, i tak prowadzą negocjacje, by nie
wynegocjować absolutnie nic, przy tym zyskując możliwie jak najwięcej
czasu.
Uciemiężona ludność jest zdana na kerońskich żołnierzy,
na których dezercję generałowie łaskawie przymykają oko, oraz inne
ugrupowania, parające się rzemiosłem związanym z robieniem krzywdy innym, kiedy zachodzi taka konieczność. Nigdy tak nie
wyczekiwano pojawienia się szajki Nefryt czy któregokolwiek z członków
Bractwa Nocy jak teraz. Zawartość rabowanych spichlerzy niebezpiecznie
maleje, a na wiosnę się nie zanosi.
Czy otoczeni mgiełką tajemnicy, nie zawsze bezinteresowni i niekoniecznie ludzie stawią się na niewypowiedziane wezwanie?
Teksty wprowadzające,
pisane w drugiej osobie do każdej z postaci, uporządkowane
alfabetycznie według imion. Przeczytajcie wszystkie teksty, pozwoli Wam
to mieć szerszą i bardziej szczegółową wiedzę o rozgrywających się
wydarzeniach.
Wybaczcie, że aż tak narzucam Wam role, ale
chciałam, żeby to się jakoś kleiło. Później będzie "hulaj, duszo, piekła
nie ma". I nie przejmujcie się różnicami w długości wstępniaków, według mnie każdy
ma równie ważną rolę do odegrania ;)
Poranek jest wyjątkowo mroźny. Słońce właśnie zaczęło wschodzić,
ale minie jeszcze niemało czasu, zanim choć trochę ogrzeje rześkie powietrze.
Dzień zapowiada się spokojnie, jednak nic nie jest przesądzone w tak
niecodziennej sytuacji jak ta. Rzesze gospodyń wyległy już na ulice
miasta, by poczynić konieczne zakupy. Na głównym rynku ze świeżutkich
sosnowych desek zbijany jest podest, którego przeznaczenie wydaje się
wiadome. Egzekucję wyznaczono na dzień jutrzejszy. Jednak żeby najeźdźca
ośmielał się wydawać wyroki na rodowitych Kerończyków? Świat schodzi na
psy i mieszkańcom wcale się to nie podoba. Jednak dla krwawego
widowiska są skłonni przemilczeć tę niesprawiedliwość. Aed
Z
hukiem wyleciał z karczmy, omal nie zabierając ze sobą drzwi. W ciągu
ostatniego kwadransa zdążył zarobić parę ładnych sińców i jeszcze zanim zdążył znaleźć się na zewnątrz klął na czym świat stoi.
Znów
tułał się po kraju, szukając roboty. Legalnej, na czarno, brudnej,
jakiejkolwiek. Ale nie znalazło się nic. Będąc wiernym przysłowiu Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta,
kręcił się tam, gdzie coś się działo. Póki co nie wywęszył żadnych
korzyści, płynących z utarczek z lokalną władzą. Spotkania ze
strażnikami nie sprawiały mu problemów, wystarczyło dostatecznie szybko wtopić się w tłum.
Jednak tłumaczenie Nieoficjalnej Służbie Porządkowej, tudzież bandzie
bezmózgich osiłków, że chce się tylko grzecznie napić piwa, najeść
resztkami z gara z chudą polewką i przenocować w jakimś kącie to zupełnie co
innego. Nigdy mu to nie wychodziło. Zawsze wylatywał.
Nie
wylądował w śniegu, z którym bliskiego spotkania się spodziewał. Nie od
razu. Najpierw wpadł na pierś ogromnego karego ogiera, a kiedy już
zrównał się ze zmrożonymi kocimi łbami, znalazł się tuż przed przednimi
kopytami niezbyt, zdaje się, zadowolonego zwierza.
[Wygodnie wymiguję się od pierwszej kolejki i przekazuję inicjatywę dalej.]
Charlotte (Płova)
Jest
zimno, wietrznie i zimno. Prawie nic się nie dzieje. Gdyby zechcieć
zacząć marudzić, pewnie nie można by się zdecydować, od czego zacząć.
Przewalające się ulicami bandy zbrojnych, półprzytomne od zdecydowanego
nadmiaru alkoholu nie stanowią żadnego towarzystwa. Setnik zdaje się
rozdrażniony, dziesiętnicy w większości dołączyli do biesiad,
organizowanych przez swoich podkomendnych.
Alastair, wyjątkowo
niespokojny z powodu rozgrywających się na południu kraju wydarzeń,
chciał koniecznie dowiedzieć się, Po dłuższym czasie udało Ci się
opuścić siedzibę gubernatora, używając serii całkiem wiarygodnie
brzmiących wykrętów.
Całe
szczęście, że pomocnikowi Alastaira udało się z Tobą porozumieć.
Przewidział on jednak, że Wirgińczycy będą pilnować wszystkich możliwych
wjazdów do miasta, dlatego poprosił Cię, abyś udała się pod północną
bramę, kiedy tylko wstanie słońce, i pomogła mu zbyć straże.
Ruszyłaś
więc z karczmy, w której zapewniono Ci kwaterę. Przekupki wyległy już
na targ, więc przejście przezeń nie okazało się tak łatwe, jak mogłoby
się wydawać. Dobrze, że zdążyłaś wyjść, zanim przed wejściem do karczmy
rozpoczęła się kolejna bijatyka. Dzikie wrzaski stały się już niemal
codziennością.
Gdy znalazłaś się niedaleko bramy, kraty były już
podniesione. Jeden z wirgińskich żołnierzy, na którego najwidoczniej
spadła większość roboty, podszedł właśnie do dwóch mężczyzn. Tuż za nimi
dostrzegłaś tego, po którego tu przybyłaś.
Darrus
Jest
misja. Jest zadanie i są pieniądze, a przynajmniej ich część. Raczej
nie miałeś wyboru, czy chcesz się jej podjąć, czy nie. Zleceniodawca,
mimo, że nie ujawnił imienia, potrafił być człowiekiem bardzo
przekonującym.
Czas więc przejść
do realizacji.
Klient zażyczył sobie, byś odbił więźnia,
ponoć niejakiego maga w podeszłym wieku, którego egzekucja ma się odbyć
dokładnie jutro. Więcej nie
powiedział. Tego, gdzie przetrzymywany jest ów więzień, dowiedzieć
musisz się sam... No, niezupełnie. Dał Ci wyraźnie do zrozumienia, że
będziesz miał współpracowników. I całe szczęście, bo inaczej całe
przedsięwzięcie zakrawałoby się na porywanie się z motyką na słońce.
Trzeba
się niepostrzeżenie dostać do miasta. Brama odpada, Wirgińczycy
kontrolowanie wszelkiej maści bagażu przeprowadzają nad wyraz
skrupulatnie. A jak tu być najemnikiem, będąc pozbawionym broni?
Przeklęta,
zimna noc już dobiegała końca, a strażnicy, choć kompletnie pijani,
nadal nie wynieśli się ze swojego posterunku. Zapewne rozgrzani przez
alkohol, nie zwracali uwagi na mroźne powietrze i siedzieli akurat na
odcinku muru, po którym chciałeś się wspiąć. Upatrzyłeś go sobie kilka
dni temu. Prowizoryczne uzupełnienie ubytku w
gładkiej ścianie wzniesione zostało prawdopodobnie ze zwykłych rzecznych
kamieni, co sprawia, że do wspinaczki nadaje się idealnie.
Już
miałeś się wynieść i poczekać do następnej i ostatniej okazji, gdy Twój czuły słuch
wyłowił chrapanie, dobywające się zza koślawego krenelażu. Upita zgraja
zasnęła, i to akurat w momencie, w którym zza rysujących się na niebie
grani zaczęło świecić słońce.
Teraz albo nigdy.
Byłeś
bliski podjęcia decyzji i wprowadzenia jej w życie, gdy jakiś szósty
zmysł kazał Ci się odwrócić. Niezbyt pochopnie i bardzo powoli, ale
jednak sprawdzić, ki diabeł ośmielił się śledzić Cię tyle czasu.
Diabła
nigdzie nie było. Przerzedzony przez ludzi skrawek lasu nadal był
uśpiony i nieruchomy. Jedynie kolejna tego dnia spadająca z drzewa
śnieżna czapa usiłowała przyprawić Cię o zawał serca. Zbywając wymysły
własnej wyobraźni, powróciłeś do obserwacji umocnień.
Devril Przeznaczenie
wyciągające swoje obmierzłe szpony po coś, co nawet przez nie powinno
pozostać nietknięte. Tajemnicza, pradawna siła. Drzemiąca, zapomniana.
Potężna.
Tak, Alastair coś przeczuwał. I koniecznie chciał
się dowiedzieć, co jest przyczyną owego najazdu na starożytne, elfie
miasto, którego lata świetności już dawno minęły i które zostało
zdominowane przez ludzi. Potrzebował również informacji o tym, co dzieje
się w wirgińskich szeregach. Dlatego ucieszył się niepomiernie, gdy
okazało się, że Płovej udało się dostać aż do owej kerońskiej mieściny.
Przekazał jej prędko, by czekała na "zaufanego wysłannika". Po czym
posłał właśnie Ciebie.
Jaka miała być Twoja rola w całym
przedsięwzięciu? Miałeś przysłuchiwać się temu, czemu przysłuchiwać się
nie mogła Płova. A w razie niebezpieczeństwa miałeś zapewnić jej
ochronę. Gubernator dowiedział się bowiem, że niebawem obydwoje
znajdziecie się w Tayhrze i z pewnością długo prosiłbyś o śmierć, gdyby
jego ukochanej choć włos spadł z głowy.
Tak więc wyprawiłeś się
do Tayhry. Podróż do łatwych nie należała. Śnieg na dobre przysypał
trakt i nie raz, nie dwa trzeba było skrzykiwać chłopów z okolicznych
wsi, by wprzęgli swoje konie i pomogli wyciągnąć wóz z zaspy.
A
teraz, gdy, przeżywszy tę morderczą podróż, wreszcie dotarłeś pod
północną bramę miasta, okazało się, że Wirgińczycy kontrolują każdy
jeden bagaż, tobół i zawiniątko. Odetchnąłeś, gdy ujrzałeś Charlotte,
zbliżającą się do posterunku. Dostanie się do miejsca, w którym jesteś
wszystkim znany, nie sprawiało Ci problemów. Nie musiałeś nawet czekać,
aż cały stojący przed Tobą pośledniejszy tłumek przejdzie przez bramę.
Po prostu wchodziłeś do środka. Ale teraz miałeś do czynienia ze
zwykłymi żołdakami, którzy nigdy nie widzieli Cię na oczy, a i pewnie
nie potrafią uszanować Twojej godności.
Kolejka już znacznie się skurczyła, pozostali jeszcze tylko dwaj stojący przed Tobą mężczyźni.
Iskra
Jesteś oczyma i uszami Bractwa. Wraz z Lucienem wysłano Cię na przeszpiegi. Macie mieć oko na całą sytuację.
I na wszystkich ludzi.
O
brak współpracowników martwić się nie musicie. Otrzymaliście wiadomość, że niewykluczona
jest obecność duetu zabójców. Kilku sojuszników na pewno uda się jeszcze
zjednać, niekoniecznie za pomocą pieniędzy.
Póki co,
Nieuchwytny nie zażyczył sobie od Was niczego konkretnego poza dostaniem
się do okupowanej Tayhry. Twierdzi, że wyśle jeszcze kogoś, kto zajmie
się przekazaniem dokładniejszych rozkazów. Za to droga, jaką macie
przedostać się do mieściny, jest nad wyraz osobliwa. Nieuchwytny nie
wskazał Wam bowiem żadnej z bram, ale fragment muru, po którym
mielibyście się wspiąć pod osłoną nocy.
Wszystko szło zgodnie z planem, wszak
podkradanie się do uśpionego miasta to dla Was nie pierwszyzna. Jednak
gdy byliście już całkiem blisko muru i mieliście wyjść z cienia drzew,
na Waszej drodze stanęło coś, czego nie przewidzieliście. Tym czymś
okazał się nikt inny, jak Darrus, również podkradający się do miasta. Co
więcej, najwyraźniej miał on zamiar skorzystać z tej samej drogi, co
Wy.
Lucien
Jesteś oczyma i uszami Bractwa. Wraz z Iskrą wysłano Cię na przeszpiegi. Macie mieć oko na całą sytuację.
I na wszystkich ludzi.
O
brak współpracowników martwić się nie musicie. Otrzymaliście wiadomość, że niewykluczona
jest obecność duetu zabójców. Kilku sojuszników na pewno uda się jeszcze
zjednać, niekoniecznie za pomocą pieniędzy.
Póki co,
Nieuchwytny nie zażyczył sobie od Was niczego konkretnego poza dostaniem
się do okupowanej Tayhry. Twierdzi, że wyśle jeszcze kogoś, kto zajmie
się przekazaniem dokładniejszych rozkazów. Za to droga, jaką macie
przedostać się do mieściny, jest nad wyraz osobliwa. Nieuchwytny nie
wskazał Wam bowiem żadnej z bram, ale fragment muru, po którym
mielibyście się wspiąć pod osłoną nocy.
Wszystko szło zgodnie z planem, wszak
podkradanie się do uśpionego miasta to dla Was nie pierwszyzna. Jednak
gdy byliście już całkiem blisko muru i mieliście wyjść z cienia drzew,
na Waszej drodze stanęło coś, czego nie przewidzieliście. Tym czymś
okazał się nikt inny, jak Darrus, również podkradający się do miasta. Co
więcej, najwyraźniej miał on zamiar skorzystać z tej samej drogi, co
Wy.
Zlecone
przez Bractwo misje wypełnione. Nowych wieści nie ma. Wszystkie
intrygi, na których warto by było oko zawiesić, postanowiły się gdzieś
skrzętnie ukryć. A to bardzo, bardzo niedobrze. Bo zaczyna robić się nudno.
Na
szczęście kochani Wirgińczycy o Was nie zapomnieli. Przywlekli się tu,
psia ich jucha mierzi, jakby Keronia nigdy nie istniała, a tymczasowi
właściciele tych ziem dali ogłoszenie do lokalnej gazety, traktujące o
tym, że mają kilka ładnych łanów do oddania w dobre ręce.
Do
Tayhry przywiało Was po trosze poczucie obowiązku bycia tam, gdzie coś
się święci, a po trosze zwykły brak zajęcia. Zanim ustaliliście, kto
pierwszy wpadł na pomysł tej szaleńczej przez wzgląd na pogodę wędrówki,
na Waszej drodze stanęła Bezimienna. Ściślej rzecz biorąc, białowłosa
dogoniła Was na trakcie. Okazało się, że Nieuchwytny zażyczył sobie
Waszej obecności właśnie w Tayhrze. Na tamtejszym rynku miała spaść
głowa, której właściciel prawdopodobnie posiadał na tyle istotne
informacje, by pozostawić go przy życiu. Przywódca zażyczył sobie,
byście dostarczyli go do Czeluści lub wydobyli z niego to, za co
Wirgińczycy chcą go tak srodze ukarać. Mieliście także odszukać Luciena
oraz Iskrę, którzy właśnie tam zmierzają, i przekazać im instrukcje,
jakie otrzymaliście. Członkini Bractwa już gdzieś gnała, życząc Wam
tylko, by cienie Was strzegły i prowadziły. Widocznie Nieuchwytny zadbał
o to, by ona również się nie nudziła.
Rzeczywiście, w Tayhrze nieciekawie się działo. Ponoć to tu ulokowano znaczną większość wirgińskich zbrojnych.
Przed
głównym wjazdem do miasta ustawiła się spora grupka ludzi rozmaitego
pokroju. Słysząc ich narzekania nietrudno było się domyślić, że
Wirgińscy żołnierze skrupulatnie przetrząsają każdy, nawet najmniejszy
bagaż.
Po dłuższej chwili, wydającej się wiecznością, kiedy
byliście już pewni, że odpadną Wam uszy, podszedł do Was jeden z
wartowników. Nie wyglądał na szczęśliwego ani na specjalnie wypoczętego,
ale w pobliżu znajdowała się pokaźna grupka jego kompanów. W wieży
natomiast grzał się przy ogniu niewielki oddział.
Figiel i spora ilość naostrzonego metalu - oto, co znajdowało się w Waszych torbach, a czego tam być nie powinno.
I należało przekonać stojącego przed Wami Wirgińczyka, że rzeczywiście
tam tego nie ma, a Gabriel wcale nie jest półkrwi elfem.
Kiedy
nastała pora mrozów i śniegów, wszyscy mieli nadzieję odpocząć od
wojny. Ale ktoś te nadzieje bardzo szybko rozwiał. A nawet całkiem sporo
kogoś. Są nimi Wirgińczycy, którzy napadli na bogom niejedynym dusze
winnych mieszkańców prowincjonalnych miasteczek. Można by to uznać za
wypad jakiejś znudzonej grupy najeźdźców, ale mimo wszystko prezentuje
się to nader dziwnie.
Nic jednak nie zmienia faktu, że
niedopuszczalnym jest, by żołdacy panoszyli się po nieswoim terytorium
jak stado bezpańskich psów.
Tak więc, nim pogoda uniemożliwiła
podróżowanie, udało się przerzucić niemal całą bandę do lasów,
porastających otaczające okupowane miasto wzgórza. Ogień trzaskał, liżąc
osuszone szczapy, bo i obozowisko było dobrze osłonięte przed
niechcianym obserwatorem.
Czas, by wyprawić się do miasta. Rozejrzeć, zorientować się w sytuacji.
Ponieważ
za jedyną towarzyszkę miałaś mieć Niraneth, nie omieszkałaś dobrze się
uzbroić. Osiodłane konie były już gotowe do drogi, sakwy i broń czekały
na przytroczenie.
Twój żołądek gwałtownie zaprotestował przeciwko
opuszczeniu obozowiska właśnie w tym momencie. Z wiszących nad ogniskiem
kotłów dobywał się zapach faramuszki - postnej polewki, co prawda
ugotowanej przede wszystkim z piwa, ale z dodatkiem kminku, cukru,
cynamonu oraz kawałków chleba.
Niraneth (Szept)
Wiedziałaś,
że Nefryt przyda się Twoja pomoc. Choćby się zaklinała na wszystko, w
co do tej pory wierzyła i wierzy, Ty to wiedziałaś. Tak więc byłaś przy
herszt podczas przedostawania się do miejsca wybranego na nowe
obozowisko. Miałaś także towarzyszyć jej podczas wyprawy do miasta.
Niepodobna przecież, żeby poszukiwana przez tyle wrogich jej osób
kobieta wybierała się do samego gniazda os bez ochrony.
Ale było
jeszcze coś. Parałaś się magią i co nieco o niej wiedziałaś. Tu chodziło
o coś więcej niż o zdobycze terytorialne. Wszak tak prowincjonalne
miasteczko jak to nie mogło mieć żadnego znaczenia. Coś musiało być na
rzeczy. Tylko co?
W tej okolicy wszystko wydawało się być...
inne. Ptaki pojawiały się coraz rzadziej, chłostane bezlitosnym,
lodowatym wichrem drzewa szumiały niespokojnie. Zeszłej nocy dręczyły
Cię strzępki sennych wizji, zbyt niejasnych, by cokolwiek z nich
wyczytać. Pradawna, zawiła magia
zdawała się sięgać do tego miejsca. Mimo, że były to znaki z pozoru
błahe i niedostrzegalne, ich pojawienie się nie dawało Ci spokoju.
Tymczasem
mieszkańcy obozowiska przygotowywali się na wszelkie ewentualności.
Słychać było, że ci wyznający się na konserwacji i naprawie broni wzięli
się już do roboty. Łatano ubrania, ostrzono miecze, sztylety i topory,
przygotowywano poranną strawę, suszono drewno i dokładano do ognisk.
Osiodłane konie były już gotowe do drogi, wystarczyło przytroczyć sakwy i broń.
Pogłoski o tej dziwnej napaści okazały się prawdą. A ponieważ
najeźdźca panoszy się po terenie, który na dobrą sprawę nie należy ani
do Wirginii, ani do Keronii, ciężko jest bezczynnie się temu przyglądać. Nie może być, żeby taka bezczelność uszła płazem.
Ponieważ
pakowanie się do miasta tylko we dwójkę, gdy nie wie się, co się
zastanie, nie jest rewelacyjnym pomysłem, najpierw przeszukaliście
okolicę. Wydawać by się mogło, że w nietkniętych przez miejscowych
lasach nie natkniecie się na nic poza zwierzyną. A tu proszę! Samotny
wartownik - zziębnięty i niewyspany
mężczyzna w średnim wieku, o jasnych włosach skrytych pod głębokim
kapturem. Opończę miał biało-szarą, ułatwiającą mu pozostanie
niezauważonym. Ukrywanie się wychodziło by całkiem dobrze i pewnie
byście go nie zauważyli, gdyby nie czuły węch Wisielca.
Klęczący w
zaroślach wartownik oparł się o naciągniętą kuszę. Był wyraźnie świadom
znaczenia pełnionego przezeń obowiązku i nie zaniedbywał go ani przez
chwilę. Bełty w
przytroczonym do jego pasa kołczanie zagrzechotały ostrzegawczo. Komu
służył ten mężczyzna i co robił w środku lasu, do którego przesądna
ludność właściwie się nie zapuszczała?
Twój oddział stacjonuje w pewnej przygranicznej mieścinie. Jak się ona zwała...? Coś zaczynającego się na T. Podobne to do języka, którym elfy mówią, więc nie sposób zapamiętać.
Nie
macie zbyt dużo do roboty. Kompani zajęci są przesiadywaniem w karczmie
i degustowaniem wszystkiego, co się nawinie. Naturalnie, szynkarz
zmuszony jest obsługiwać ich w najlepszym wypadku za pół darmo.
Kwaterujesz w tym samym budynku, co Twoi kamraci.
Chodzą słuchy,
że w otaczających miasto lasach ukrywają się partyzanci. Ale nie byle
jacy. Ponoć to zbójecka banda z osławioną w całej Keronii herszt na
czele.
Nie lada przekleństwa cisną się na usta, kiedy okazuje się,
że znów trzeba stać kilka godzin na siarczystym mrozie i pilnować
wjazdu do miasta, przeszukując rozmaite toboły i zawiniątka. Jednak
obowiązki obowiązkami, a żołdu od tak nie wypłacają. Ubrałeś się więc
ciepło i ruszyłeś w stronę przeklętej bramy.
Twój posterunek
składał się z wyniesionej z ratusza rzeźbionej ławy, na którą wszyscy
przyjezdni mieli obowiązek wysypać swój dobytek. A przynajmniej tak
powinno to wyglądać zdaniem dowodzącego zbrojnymi setnika. W praktyce
jednak w ten sposób nie zdążyłbyś przepuścić choć połowy osób, które
chciały dostać się za mury.
Po skontrolowaniu jakiegoś pół tuzina
osób przestałeś zwracać uwagę na twarze przybyłych i zająłeś się tylko
szukaniem broni. Jednak byłeś pewien, że gdyby Twoi towarzysze zobaczyli
rodzinę królewską we własnej osobie, nie zrobiłoby im to różnicy. Ktoś
tu w końcu musi pozostać czujny, podczas gdy cała reszta myśli wyłącznie
o zrabowanym alkoholu.
Do Twojego posterunku stępa podjechali dwaj mężczyźni.
Komuś
zależy na tym, żeby Wirgińczycy nie przejęli kontroli nad Keronią bardziej,
niż im się to udało na chwilę obecną. Kto jest zleceniodawcą? Wyraźnie zależy mu na anonimowości, nie chciał ujawnić swego imienia.
Stawka jest dość wysoka, chociaż bywały korzystniejsze propozycje. Zaliczka już spoczywa w Twojej sakwie, o czym
przypomina ci miły dla ucha metaliczny brzęk.
Ale nie czas na
przeliczanie pieniędzy. Jako osoba z doświadczeniem wiesz, że zadania
niewykonalne nie istnieją i zawsze znajdzie się taki czy inny sposób,
żeby zadowolić klienta (ewentualnie go okraść). Ale ten tutaj jest
wyjątkowo lakoniczny i wyraża się tak nieprecyzyjnie, jak to tylko
możliwe. Chce, żebyś wypędziła Wirgińczyków, okładając ich po głowie
miotłą? Czyżby ów człowiek był aż takim patriotą, żeby ładować własne
srebro w walkę z wrogiem? Doprawdy, powiedział Ci bardzo niewiele, zbyt
mało, byś wiedziała, czego na dobrą sprawę żąda. Póki co, polecił Ci
dostać się do Tayhry, wystarać się o zakwaterowanie, rozejrzeć się i
wtopić w tłum. Twierdził, że znajdzie sposób, by się z Tobą skontaktować
i ujawnić, czego sobie życzy.
Szare światło zimowego, skrytego
chmurami słońca wdarło się do Twojego pokoju na poddaszu. Łóżko było
całkiem wygodne, jeśli brać pod uwagę fakt, że znajdowało się w
karczmie.
W budynku panowała cisza. Hordy pijaków, którzy
usiłowali uniemożliwić Ci zaśnięcie, śpiewając najbardziej sprośne
piosnki, jakie tylko przyszły im do głowy, już się wyniosły. I dzięki za
to bogom, bo aż prosili się, żeby pofatygować się do nich i zdzielić
każdego nich przez łeb.
Tuż obok karczmy wybuchła jakaś kłótnia.
Ktoś widocznie wszedł
nieproszony. Dochodzący z rynku stukot nie ustawał ani na moment.
Dopiero po chwili uświadomiłaś sobie, że tak właśnie brzmi wbijanie
gwoździ w drewno. Jaką budowlę można wznosić w samym sercu miasta?
Odpowiedź nasuwała się sama.
Na korytarzu dało się słyszeć dreptanie bosych stóp. Ktoś przeszukał spięte w pęk klucze, włożył jeden z nich w zamek Twoich drzwi i powoli przekręcił.
Śnieg
zasypał przełęcze, mróz spławiał rzekami coraz to większe kry.
Konflikty dosłownie zamarły, Wirgińczycy i Quingheńczycy zimują w sobie
tylko wiadomych miejscach. Wieści o tym, że ktoś potrzebuje Twojej
pomocy prawdopodobnie zostały przysypane jakąś lawiną śnieżną. Mozolna
wędrówka od jednej wsi do drugiej nie należy do zajęć najciekawszych,
zwłaszcza, jeśli chorymi równie dobrze mógłby zająć się miejscowy
zielarz, a przyczyną niemal zawsze jest degustacja gorzały z muchomorów
goblińskiej produkcji lub odmrożenia. Tymczasem na południu zaczęło
dziać się coś, co może
przysporzyć znacznie większej ilości potrzebujących. Gdzie konflikt
zbrojny, znajdą się i ranni.
Co
z tego, że nikt jeszcze wszczął walki? Jak nie dziś, to jutro.
Narwańców nie brakuje, a największe wojny świata z reguły wybuchają
przypadkiem. Żyjesz zbyt długo, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Dodatkowo masz powody, by podejrzewać, że kilka znajomych
ci osób również się tam zjawi.
***
Vestus
strząsnął smolistą grzywę. Delikatnie wbiłaś pięty w jego rozdygotane
od mrozu boki, by przejechać przez bramę miasta. Pełniący wartę
Wirgińczycy wpuścili Cię bez większych problemów.
Należało rozejrzeć się za znajomą twarzą. Za kimś, kto udzieli informacji. Ewentualnie za jakąś karczmą.
Zapytana
o gospodę grupka podchmielonych przechodniów jednomyślnie wskazała na
rynek. Niestety, przeczytanie nazwy, która zapewne znajduje się na
oszronionym szyldzie dostarczy więcej informacji niż przerywany
wybuchami śmiechu bełkot.
Karczma rzeczywiście się znalazła.
Zresztą nie tylko ona. Niewielkie zamieszanie przykuło Twoją uwagę
znacznie skuteczniej niż uwagę przechodniów, wsadzających nosy w ciepłe
szale i futra. Bijatyka w karczmie i klecenie podestu na egzekucję... Źle się dzieje.
Ciekawie
zaczęło robić się w momencie, w którym znalazłaś się całkiem blisko
karczmy. Zanim zsiadłaś z konia, biesiadnicy zdążyli pozbyć się
niechcianego towarzysza, który z impetem wleciał na nie mniej niż Ty
zaskoczonego Vestusa. Pozostało czekać na reakcję ogiera i liczyć na to,
że z mężczyzny coś zostanie.
Kolejność pisania:
1. Aed/teksty od Mistrza Gry/Bohaterowie Niezależni
2. Zorana
3. Vescerys
4. Nefryt
5. Szept
6. Silva i Dravaren
7. Płova
8. Devril
9. Skaza
10. Marcus i Gabriel
11. Lucien
12. Iskra
13. Darrus
Niewiele zrozumiała z tego, czego była świadkiem, ale do okazania radości nie mogła się zmusić. Podobnie jej karosz. Ogier, mając przed sobą kłębowisko włosów i kończyn (cudzych), stanął dęba i dał pokaz swej siły i niezadowolenia, powalając solidnym kopniakiem stojącego przed nim mężczyznę. Który - swoją drogą - i tak ledwie trzymał się na nogach. Dźwięk towarzyszący uderzeniu nie wróżył złamań, ale i tak zmuszał do mimowolnego grymasu. Rosły wierzchowiec parsknął gniewnie i, strząsając kudłatym łbem, stanął dęba. Wcisnęła stopy w strzemiona i uniosła się nad siodło, by nie zlecieć na bruk. Ciężki, zimowy płaszcz pociągnął ją w kierunku końskiego zadu; szybko wyregulowała środek ciężkości, przechylając się do przodu. Cmoknęła na ogiera uspokajająco, zachęcając go do spotkania z ziemią wszystkimi kopytami. Gdy przydługie szczotki na pęcinach ogiera dotknęły ziemi, pacnęła z powrotem na siedzenie i wyjrzała za końską szyję, by sprawdzić stan nieszczęśnika, który władował im się pod nogi. Leżący plackiem szatyn zdawał się powoli dochodzić do siebie. Spod szopy włosów ukazała się znajoma twarz. - Aed?!
Ves ziewnęła niewyspana, roztarła ramiona i zaklęła cicho, a wyjątkowo paskudnie, na zimę, na chłód, na cholerną Północ. Zimno nawet w karczemnych pokojach okazywało się pieruńsko dotkliwe, deski pod stopami były zimne, cuchnące subtelnym, niepowtarzalnym aromatem stęchlizny powietrze było zimne, wymięty siennik też był zimny, choć ledwie z niego zlazła. I nie spodziewała się do żadnej z tych północnych wygód szybko nawyknąć. Do wczesnego wstawania też nie. Kręciła się się boso po ciasnej izbie, w koszuli, z włosami potarganymi niedbale. Zebrała rozrzucone wieczorem odzienie, musnęła dłonią głowicę miecza, spoczywającego bezpiecznie u brzegu łóżka i gładkie, wypieszczone osiką ostrza noży — mogły ciąć złożony na nich włos. Upewniła się jeszcze raz, że sakiewka pełna monet nadal jest na swym miejscu i nadal jest pełna, pobrzękując przyjemnie. A potem przeklęła znowu w myślach, ino własną głupotę. Głupotę i desperację, gdy zima i głód zaczęły zaglądać w oczy. Jak pies węszyła w tym zleceniu coś paskudnego. I nie zdołało jej to, rzecz jasna, powstrzymać przed wzięciem zarobku. Teraz było już za późno na strategiczny odwrót, była zabójczynią, cholerną profesjonalistką — tak czy nie — i nie wycofywała się z roboty. Nigdy. Związała włosy, sięgała po spodnie, kiedy zastygła nagle. Ręka z odzienia powędrowała do rękojeści noża, zaciskając się na niej bezbłędnie. Ktoś prał się chyba na zewnątrz po pyskach, słyszała podniesione głosy, słyszała też daleki, przytłumiony dźwięk zbijanego drewna. Ale nie to ją ruszyło. Ruszył ją jakiś kretyn, jakiś idiota i samostrzelec, który dobierał się właśnie do jej pokoju. Obróciła ostrze w dłoni, kryjąc je zwinnie pod nadgarstkiem, ramiona splotła na piersi. I nim spróchniałe, przeżarte wilgocią odrzwia otworzyły się ze skrzypnięciem, stała już u ich boku, spokojna i cicha jak kot, a w środku napięta niczym struna.
Nefryt rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę parującego kotła, po czym dosiadła jednego ze zdobytych przed tygodniem koni. Miała nadzieję, że opcja przebrania się za mężczyznę w jej przypadku zadziała. Wirgińczycy kojarzyli przecież "osławioną herszt bandy" z kobietą, więc istnieje szansa, że jako mężczyzna będzie mogła się prześlizgnąć, nawet, jeśli natknie się na wartowników. Dziwnie się czuła bez makijażu, z ciasno upiętymi pod futrzaną czapką włosami... Szept wspominała wprawdzie, że mogła by sprawić by były niewidzialne, wspominała też o kilku innych czarach, ale Nefryt była zdania, że lepiej oszczędzać moc elfki na wypadek jakiś nieprzewidzianych okoliczności. Najgorsze, że nie znały okolicy. A przynajmniej nie na tyle, by wiedzieć, gdzie można znaleźć najbliższy ubytek w murze. Nefryt do tej pory przeklinała brak wystarczających informacji. Skierowały się więc w stronę bram. Według wcześniejszych ustaleń, Szept miała przejść tuż za Nefryt, korzystając z niewidzialności.
[Miernie. Bardzo miernie, ale nigdy nie potrafiłam pisać zgrabnych początków... Wybacz, Szept.]
Znów się nie wyspała i nie wiązało się to z niebezpieczeństwem, na jakie miała się narazić Nefryt i ona sama. Tej nocy znów nie dawały jej zasnąć senne wizje, zbyt mętne, zbyt niezrozumiałe. Może dla kogoś, kto potrafił przewidywać przyszłość, a kogo elfy zwały Widzącym, jakiś sens by wyniknął z mieszających się obrazów. Dla niej… Ona już ledwie pamiętała, co to było. Jednego była pewna. Tam, gdzie zamieszana jest magia, zawsze chodzi o grubszą sprawę. Tyle przynajmniej nauczył ją jej shalafi. Jeszcze ta cisza. Ptaki milkły, a Szept nie wiedziała nawet śladu większej zwierzyny. Może ludzie, którzy nie zwykli zwracać tak wielkiej uwagi na naturę zlekceważyliby jej obawy. Lecz ją zachowanie zwierzyny niepokoiło jeszcze bardziej niż senne widziadła. Wszak, to zwierzyna jako pierwsza ucieka przed nadchodzącym nieszczęściem… Wiatr zawiał silniej, przerywając myśli elfki i wzburzając leżący na gałęziach śnieg, wprawiając te ostatnie w ruch. Gałęzie zatrzeszczały z protestem, a elfce ten dźwięk wydał się dziwnie złowieszczy. Jakby las wróżył im klęskę. - Nie powinnyśmy się rozdzielać – podjęła uparcie drążąc wcześniejszy temat. Zdaniem pani herszt wszystko było już postanowione. Lecz elfka… pewien najemnik mógłby poinformować Nefryt, że nie tak łatwo było odwieść ją od własnych zamysłów. – Utrzymam czar, to nic trudnego. Jedna, dwie osoby nie zrobi aż tak wielkiej różnicy. Poza tym, jesteś chyba najbardziej poszukiwaną osobą w kraju. Przechodzić tuż przed nosem tych psów to istne szaleństwo – Szept, po kilku osobistych perypetiach była uprzedzona do wirgińskiej nacji. Zwłaszcza do tych, którzy paradowali w zbroi strażników. - To coś więcej, niż się wydaje – żałowała tylko, że nie potrafi powiedzieć nic więcej. Natura milczała, bogowie milczeli. Nie milczała jej magia, lecz nachodzące ją we śnie… czy to było ostrzeżenie czy zaproszenie?
- Nie podoba mi się to - gdyby nie czuły węch Wisielca, wpadliby na kusznika, który praktycznie zlewał się z otoczeniem. Tak wycofali się odrobinę, ukryli za zwalonym pniem i obserwowali, oczami duchów - Ten człowiek dobrze wie, co tu robi - był zbyt przygotowany; biało-szara opończa, która czyniła go prawie niewidocznym w głębokim śniegu, na tle obsypanych drzew, nie mogła być przypadkiem. Kołczan pełen bełtów. I ta aura, która sugerowała, że nie jest to niedoszkolony chłopczyna z byle wioski. - I co robi w środku lasu? - Wisielec drgnął przez niepokój, który ściskał mu gardło. Wszystko miało pójść łatwo, mieli tylko sprawdzić to, co poruszyło duchu i szamankę. Kusznicy nie byli czymś, co Drav chętnie oglądał. - Jak bardzo jesteśmy niewidoczni? - Średnio. Nie jestem magiem - Duszołap ukryła ich tylko przed słuchem prostą sztuczką, która mogła być szybko rozpoznana, gdyby ktoś był na tyle wyćwiczony, aby rozpoznać utkany czar. Kusznik zdawał się być głuchy na aurę mocy, a i ogoniaste lisie duchy, które szamanka posłała na zwiad, nie wzbudziły jego czujności. Mogli więc przypuszczać, że to tylko wartownik, lecz pewności nie będą mieć nigdy. - Chcę go przesłuchać. Uzbrojony kusznik w środku pustego lasu to coś, co mnie niepokoi. - A jeśli to tylko zbłąkany... Wisielec oberwał dębową laską w bok. - Czy on ci wygląda na takiego? Mógłbyś odwrócić jego uwagę. Jako wilk. Zimą nic dziwnego, że po lasach się szwendają, jednak... - Czy nie będzie czymś dziwnym fakt, że jest jeden wilk, skoro powinna być wataha? - Samotne osobniki nie są czymś aż tak niezwykłym. - Bardziej mnie ciekawi, co ty w tym czasie... Szamanka rzuciła wilkołakowi krótkie spojrzenie, jednoznacznie sugerujące, że powinien się zamknąć, bo ona dobrze wie, co robi. Jej lodowe spojrzenie mogło zamrażać. A kusznik bezszelestnie poprawił się w miejscu, przyjmując wygodniejszą pozycję. Był skupiony. Czujny. Jeśli chcieli go zaskoczyć, będą musieli się naprawdę postarać. Jak tylko wychylą się zza pnia, bez problemu ich dostrzeże. Szczęście, że oczami lisich duchów mogli go podglądać, przynajmniej narazie. Nieszczęście, że czarne futro wilkołaka zbyt mocno będzie widoczne na tle śniegu. Chociaż... Gdyby zrobić z tego zaletę... - Wisielec, bierz go. - Co? - No, na niego. Jako wilk. - Ale... - spojrzenie szamanki mówiło wszystko; nie było sensu się z nią kłócić, dlatego Wisielec przemienił się w swoją naturalną formę, przybierając wilcze ciało, gotów do działania.
Zapewnić Alastaira, że będzie na siebie uważać... Nadzieje spełzły na niczym. Albo i gorzej, choć Charlotte nie potrafiła określić, czy w tej sytuacji istnieje jeszcze jakieś „gorzej”. Jomsborg, jej bardzo prywatny ochroniarz zgubił się na trakcie. Płova podejrzewała, że utopił się w śniegu, bo i to przecież było całkiem możliwe. Sama o mało się w nim nie utopiła. Tyle szczęścia niestety nie miał jej pstrokaty konik, który połamał nogę, a potem musiała przerobić go na kiełbasę alchemicznym sposobem ażeby kupić sobie nieco czasu na ucieczkę od wygłodniałej watahy, która nagle znalazła się w okolicy. Nad tym wszystkim krążył wredny gołąb - Pomstnik, który jeszcze raz po raz dziobał ją w głowę. Biedna i sfrustrowana dotarła do karczmy, a tam... Pecha ciąg dalszy? Teraz miało być nieco lepiej. Nieco, bo oczywiście nie mogła działać sama. Musiała mieć opiekuna, szlag by to. W sumie... Vetinari przyjrzała się nieco uważniej strażom, jakie sprawdzały tobołki, kieszenie, a i nawet czyjeś spodnie. Gdyby ich umiejętnie zmanipulować, to by się opiekuna pozbyła... Za co potem papa obciąłby jej kieszonkowe. A ją czekały wydatki. Nowy powóz sam na siebie nie zarobi. Trzeba było być grzeczną i nierozrabiającą Charlotte. Zwinnie wyminęła jednego z chłopów, co to na grubej linie ciągnął niezbyt zadowoloną z tego faktu krowę, a wyklinał przy tym tak, że nawet jej uszy więdły. Z minuty na minutę uważała to miejsce za coraz bardziej... No, na pewno nie przerażające. Fascynujące też nie. Chociaż, ta wczorajsza ochota na kąpiele nago w baliach z chłopami to była zdecydowana przesada. Powinna zachowywać celibat. Umysłowy chociażby. Charlotte miałą chcicę i nic nie potrafiło zmienić tego stanu rzeczy. A wiadomo, że odpowiednio użyte słowa w odpowiedniej chwili... W zamku gubernatora niemal cały czas trzeba było kogoś uprzejmie zbywać. Tu miałą pełną dowolność. Na tyle pełną, na ile pozwalał widok naostrzonych mieczy, pik i błysk wypolerowanej zbroi. Ale czego się nie robi dla pieniędzy. No i trochę dla Alastaira. Ale tylko trochę. Nie, żeby wyszła na kochającą, przyszywaną córkę, co to to nie... - Doren Grunt? - spytała stukając palcem w ramię jednego z przeszukujących tobołki. Ten zaś obdarzył ją niezbyt przyjemnym spojrzeniem, co oczywiście uległo zmianie, gdy wzrok mężczyzny napotkał całkiem głęboki dekolt Charlotte. - Czego? - Kapitan straży wzywa. Problemy z chłopami - zełgała pięknie, gładko i spojrzała na Devrila przelotnie. No, jeszcze tylko niech w to uwierzy i droga wolna... W większej części przynajmniej.
Nie lubił podróżować jako earl Drummor. To zawsze zostawiało jakiś ślad. Ślad, po którym można było aż nazbyt łatwo prześledzić jego kroki. Aż nazbyt łatwo pojąc, dokąd zmierzał. Ktoś mógł kiedyś połączyć fakty… i Kansas gotowe. A jemu nie śpieszyło się, by umierać na torturach. Takie to niewesołe myśli towarzyszyły arystokracie, gdy spoglądał na malejący przed nim tłum chcących dostać się do miasta. Ale przynajmniej była tu i Charlotte, choć nie był pewien, czy z tego akurat faktu powinien się cieszyć, czy przeciwnie… Znów, tłumiąc niepokój zerknął na kolejkę. Tylko dwójka przed nim. Przybrał chyba najbardziej wyniosłą, pogardliwą minę, na jaką było go w tej chwili stać. Zdradzając zniecierpliwienie, bębnił ukrytymi w rękawiczce palcami o udo. Wielki pan, taki, którym się kłania z przymusu, a gdy mienie, rzuca się za nim pogardliwe słowa. Tak, miał nadzieję, że na takiego wygląda. Pozwolił, by w jego spojrzenie wkradła się złość. Jak można było kazać mu czekać! Jemu! Powinni natychmiast się przed nim rozstąpić i wpuścić go do miasta. I jeszcze upewnić się, że nic mu nie brakuje i że nikt, pod żadnym pozorem nie będzie mu przeszkadzał. Oczywiście, mógł polegać na Charlotte, którą już widział. Do tego zaczepiała jakiegoś strażnika. A on miał jej strzec, dobre sobie. Ta kobieta sama szukała kłopotów! Przepchnął się do przodu, akurat by usłyszeć burkliwą odpowiedź strażnika. - A ty to kto paniusiu? - Mówisz do wyższych od siebie! – wtrącił się, patrząc na strażnika z góry, co i nie było trudne przy wzroście arystokraty. – Z drogi. I powiedz swojemu kapitanowi, że przyjechał earl Drummor. Skoro i tak wszyscy prędzej czy później się dowiedzą, mógł to od razu wyrzucić przy bramie. Odpowiednie zachowanie wystarczy, by strażnik nie kwestionował jego słów. Wszak należał do jednego z najstarszych rodów. A maluczkich, takich jak ten strażnik, nie trzeba we wszystko wtajemniczać.
Przyjrzał im się, choć większą część jego myśli zaprzątał ciepły posiłek, który pewnie wykładają na stoły w gospodzie. A tu tylko mróz, przymarzająca, nie najwygodniejszą przecież zbroja... Zaraz mu nos zamarznie i się odkruszy. Cholerne stróżowanie. Nie chciało mu się dokładnie sprawdzać wszystkiego, co mieli ze sobą mężczyźni, jego uwagę zwrócił jeden z pakunków. To przecież niezbyt możliwe, ale... nie, musiało mu się wydawać! Pakunki się przecież NIE RUSZAJĄ! Miał też wrażenie, że przynajmniej jeden z mężczyzn ukrywa pod grubym odzieniem broń. - Po pierwsze, z bronią nie wolno wam wejść. Po drugie, co siedzi w tej torbie? - wolał być podejrzliwy na zapas, niż potem zebrać cięgi.
Marcus od dwóch dni zastanawiał się, na cholerę im ta misja. Czy Nieuchwytny szukał spokojnego miejsca na starość i emeryturę? W takim razie mógł mu polecić ośrodek wypoczynkowy dla Starych i Zmęczonych Światem Przywódców Organizacji Robiących Ludziom Krzywdę za jedyne cztery mithrilowe monety miesięcznie. I ciepłe, kozie mleko całkiem gratis za darmo. Gabriel z kolei robił filozoficzne miny i rozwodził się przez te dwa dni nad sensem świata, wszechświata i okolic. Czy ta stokrotka (nawiasem rzecz ujmując, co ona tu robi?) powinna istnieć, czy też to istnienie winna oddać tamtemu niezbyt zdrowemu muchomorowi, bogowie niejedynie skąd on się tu wziął skoro mamy 40 stopni na minusie? Krótko pisząc, obaj zabójcy wykazywali dość małe zainteresowanie zleconym zadaniem, to i przygotowanie było kiepskie. Bo żeby nie ukryć broni w skarpetkach? Żeby tak Figla w torbie trzymać? No kto to widział, wstyd, hańba i minus sto punków dla Bractwa Nocy, które w tym momencie spada w rankingu Złych Organizacji na drugie miejsce. - Misza, widziałeś ty kiedy coś takiego? - zagadał jeden żołdak, ten bardziej zmęczny, do tego drugiego, zecydowanie bardziej cuchnącego gorzałką. Zaś ten, który w ogóle zwrócił na to uwagę, odszedł chwilowo w zapomnienie. Figiel w tym momencie ściągał całą uwagę strażników, a Królik, który dopiero teraz zaczął myśleć w kategoriach "misja to nie zabawa, przynajmniej nie teraz", postanowił skrzętnie wykorzystać ten moment i użyć najgorszej siły tego świata, jaką okiełznać było ciężko. Perswazja. No i robienie ludziom mniejszego kalibru wody z mózgu. - Ale co miał widzieć, kiedy tam nic nie ma? Torba jest kompletnie pusta, a wy ze zmęczenia macie zwidy, mości panowie. - mruknął Królik, niby to poirytowany tępotą żołdaka. Ten zaś spojrzał na niego groźnie i dzióbnął powietrze piką. - Te, panocek, cicho tam, bo w dyby wsadzim! - I broni też nie mamy! - dorzucił Marcus przez ramię półelfa. - A zastanawiałeś się kiedy nad sensem tego słowa? - spytał uprzejmie, wręcz ze stoickim spokojem Królik. - Heee? - Dyby, słowo to pochodzi od elfiego Dybos i oznacza... - w tym momencie Marcus w końcu zajarzył o co chodzi i myślą wydał Figlowi polecenie, ażeby zniknął w dość dogodnym dla nich momencie. Gabriel ich zagadywał, Marcus, korzystając ze zmysłów Figla zaznajamiał się z otoczeniem, a sam Figiel pakował żołdaków właśnie w bardzo duże, kompromitujące i śmierdzące kłopoty. - Ty patrz! Nie ma go! - wywód zabójcy został przerwany, a sam Misza, zawołany wcześniej by obejrzeć znalezisko, zerknął koledze przez ramię i mocno się zirytował. I znów oberwi się temu pierwszemu, co to dziwne pytanie zadał. No bo w torbach może być? Gorzałka! - Eeee, nic tu nie ma! Po coś mnie wołał tępy wole jeden! Znowu będzie, że się obija... - Ej wy tam! Nie obijać się! - ryknął jakiś człowiek, nieco bardziej postawny i chyba też znacznie bardziej ważny niż wskazywałoby na to wszystko, łącznie z gwiazdami, niebem i bogami. - No ale przysięgam, że był! - A nie mówiłem, że masz zwidy... - Zwidy? - Zwidy, z elfiego Zwidos to słowo pochodzące od... - Aaaa, uciekać! - to krzyczałą jakaś kobieta wymachująca dziko rękami. - Pali się! - Gdzie się pali! - Mój domek! - zakrzyknął starszy dziadunio, który trzcinową gałązką zaganiał gąski. Jego mina nagle się wykrzywiła, jakby poczuł jakiś przykry zapach - na przykład kompostu i dodał konspiracyjnym tonem - I czyjeś dzieckoooo. Królik popatrzył na Marcusa, a ten wzruszył ramionami. Nie jego wina, że Figiel czasem robił co chciał. Żołdacy chwilowo stracili nimi zainteresowanie. Zabójcy, wyszkoleni tak dobrze, że nawet sam ich mistrz Ukrywania się twierdził, że na lekcjach swoich ich nie widział... Strażnicy nie mieli szans. Zostali zrobieni w wała, bo kiedy pożar okazał się fałszywym alarmem, panowie stali całkiem rozluźnieni przy bramie. Marcus przeżuwał źdźbło trawki wyrwanej spod czapy śniegu, a Królik przyglądał się swoim paznokciom. Lekko szpiczaste uszy skryte pod włosami, niewinny wyraz twarzy i robienie strażników w wała ciąg dalszy. A broń z ich tobołków tajemniczo zniknęła.
Zimno nie przeszkadzało mu tak bardzo. Nie przaszkaszał porywisty, kłujący w twarz wiatr. Nie przeszkadzała mu nawet coraz bardziej blednąca noc. Ta ostatnia była w istocie sojusznikiem. Ale sylwetka człowieka przy murze, w dodatku przy ICH murze … Lucienowi wystarczył rzut oka, by rozpoznać stojącego przed nimi człowieka. Ze wszystkich ludzi żyjących na świecie, dlaczego akurat on? - Na Cienie! – sarknął, wyraźnie niezadowolony. Po pierwsze, jak każdy z rodowitych, do tego wyższych rangą członków Bractwa, nie lubił pracować z osobami z zewnątrz. Czasem, jak podczas pamiętnego zlecenia w Kansas okazywało się to koniecznością. Ale to nie zmieniało podstawowego faktu, że ufał tylko Cieniom. A ten tutaj… ten tutaj nie był Cieniem. W dodatku, ten tutaj znał go z innego życia, życia, które dla Poszukiwacza nie istniało. W dodatku, ten tutaj był jedną z nielicznych osób, które znało prawdziwe miano Czarnego Cienia. Ten tutaj… Varian nie żyje. Zdanie tak często przezeń powtarzane, że stało się regułą. Zasłoną, jakiej używał już bezwiednie, gdy tylko pomyślał o przeszłości i małym, chudym uliczniku z Nyrax. - Pozbądź się go – rzucił cicho, na wszelki wypadek nasuwając na głowę kaptur. A w razie oporu… - Nie karzę ci przecież go zabijać, jak wolisz to go ogłusz. Straciliśmy już wystarczająco czasu przed tym cholernym murem. Nie możemy stracić więcej, a świadków nie potrzebujemy. Dla niego Bractwo zawsze miało pierwszeństwo.
Misja jak misja. Znajdź, podkradnij się, zabij. Albo nie zabijaj. Nie, zdecydowanie lepiej będzie nie zabijać, no chyba, że kontrakt o tym wyraźnie mówi. To, że stali akurat o tej porze i akurat w tym miejscu było zasługą Poszukiwacza. Ona, brzydko mówiąc, miała ten kontrakt, tę misję od Przywódcy w głębokim poważaniu. Zachciało mu się, cholera, wysyłać ich na pieprzony koniec świata, albo jeszcze dalej. Stłumiła kichnięcie i szczelniej otuliła się płaszczem. Sopel lodu trzymał się nosa furiatki, a bujne, czarne loki pokrył szron. Zdecydowanie nie służyło jej takie siedzenie. No, ale trzeba było czekać. Zerknęła jeszcze na Luciena. On nie wyglądał lepiej. I też miał sopla lodu zwisającego z nosa, a jak jeszcze dodać do tego ten jego śmiertelny wręcz wyraz twarzy, uzyskiwało się całkiem śmieszny obrazek. Dlatego parsknęła. Parsknęła, a wtedy też okazało się, że nie są tu sami. Czapa śniegu spadła z gałęzi, a kiedy to biały puch opadł... Iskra ze swojej kryjówki zauważyła pewien bardzo niepokojący fakt. Pośladki. Skryte pod spodniami. Tak nie powinno być. Pośladki winny znajdować się na wierzchu, wedle niedawno spisanej instrukcji Lofara i Furiatki w księdze Lofara Rozkosznego wydawnictwa Krewni i Znajomi Figla. Chyba nie usłyszała tego co ma zrobić, bo chwilę spoglądała za Darem, a potem wzrok przerzuciła na Luciena. A na ustach miała bardzo głupi uśmiech mówiąc dosłownie wszystko to, co Iskra sobie o Darze myśli. - Czy ty widzisz to, co ja? - konspiracyjny szept furiatki był ledwie słyszalny - Pośladki... - tak, Iskra zdecydowanie nie usłyszała tego co ma niby zrobić. Chociaż, gdyby jednak... Ogłuszyć Dara? Ale tu był Lucien, nie wypada też chędożyć pod murem no...
Zima dawała się we znaki. Mróz wykrzywiał i tak zgrabiałe od bezruchu palce, chłodny wiatr wdzierał się pod ubrania i kół nieprzyjemnie. Policzka chociaż okryte materiałem, szczypały, a uszy piekły. Jeszcze chwila takiego bezruchu, a człowiek zamieni się Lodowego Piechura i służyć będzie Mrozowi. Brzeszczot ziewnął, ukryty za zasłoną świerkowych drzew, uważnie obserwując mur. Głupi wartownicy. Ki diabeł jeszcze tu siedzieli, jakby nie mieli domów, ciepłych łóżek i baby, do której powinni wrócić. Poszli stąd, zapchleni wojowie, bo zaraz zamarznę i będę lodowym najemnikiem Noc miała się ku końcowi i stracił już nadzieję, że zdoła się dziś przeprawić za mur; strażnicy spici gorzałką zaczęli pochrapywać jakiś czas temu, a pierwsza próba przejścia przez wyrwę skończyła klopsem. Wrażenie, że jest obserwowany nie zniknęło. Nawet teraz, kiedy znów się krył, czuł coś dziwnego. Jego czułe uszy łowiły każdy szmer, ale ten zapach. Czuł znajomą woń. I miał dziwne przeczucie, że fortuna dziwka kopnie go zaraz w tyłek. Od początku nie podobało mu się to zlecenie, ale cóż, nie będzie wybrzydzał, w końcu wredna długoucha nie płaciła mu dobrze, to musiał zarabiać inaczej. Skup się. Zimno! Jeszcze odmrozi pośladki i Iskra... Nie, stop. Czemu pomyślał o Iskrze? Odwrócił się za siebie, w las spojrzenie wlepił i słuchał. Słuchał dokładnie. I usłyszał. Iskra. Jej ględzenie po pośladkach. Wcale się nie kryła, by ukryć to, co mówiła, chociaż jej samej nie było widać. I gdyby nie czuły słuch, nie uchwyciłby jej słów. Nie wiedział, czy jest sama; być może ktoś drugi miał więcej oleju w głowie i zachowywał ciszę. Co tu robiła chędożona furiatka? Dar nie widział elfki, ale założył, że ona widziała jego. Dlatego patrząc na las, zaczął mówić szeptem, tak by Zhao mogła odczytać słowa z ruchu jego warg. "Głupia Iskra. Wyłaź stamtąd, albo daj mi spokój". O obecności Cienia najemnik nic nie wiedział.
Bardziej poczuł niż zobaczył wbijające się weń dwa końskie kopyta, które znów sprowadziło go do parteru. Pięknie. Zacisnął zęby, co by nie wydać z siebie jakiegoś jęku, do którego by się potem nie przyznał. Złapał kilka głębokich, próbujących mu zamrozić płuca oddechów, nim otworzył oczy. Koń, na całe szczęście, nieco się uspokoił, ale Aed, widząc, że po jego drugiej stronie nie ma żadnego niefortunnego przechodnia, po prostu się od karosza odsunął. Zebrał się z ziemi, bo leżenie na kocich łbach przy takim mrozie to wszak nienajlepszy pomysł. Usiadł, trzepiąc zdezorientowaną łepetyną i usiłując dojść do siebie. Spojrzał w górę, by dowiedzieć się, kto jest właścicielem owego uroczego i przyjaznego zwierzątka. - Nawet sobie nie wyobrażasz – powiedział z niemałym wysiłkiem – jak bardzo marzyłem o tym, byś sprzedał mi kiedyś tak szlachetnego kopniaka, jak to uczyniłeś przed chwilą, mój drogi karoszu. Teraz twoją mordę zapamiętam aż do końca moich dni. A jeżeli nie zaczniesz się hamować, może on nastąpić stanowczo przedwcześnie. Witaj, Zorano – szatyn skończył wreszcie pogawędkę z koniem i zwrócił się do tej, która go dosiadała. Przy okazji rozmasował sobie obolały krzyż, który spotkał się z więcej niż jednym kamieniem na raz, i zaczął trząść się jak osika. Było, delikatnie rzecz ujmując, rześko.
TEKSTY OD MG: [Vescerys] Drzwi skrzypnęły powoli, bardzo powoli. Wchodzący najwyraźniej chciał pozostać niezauważony przez lokatora. Lokatora, który jego zdaniem wciąż spał w najlepsze. Ale tu intruza czekał zawód. Intruz okazał się niewiastą, a, ściślej rzecz biorąc, dziewką służebną, niosącą naręcze drewna, którym zamierzała rozniecić ogień w znajdującym się w pokoju palenisku. Nieco przeraził ją widok kobiety, która czaiła się tuż przy futrynie drzwi, ale… Zachowywała się zupełnie, jakby została uprzedzona. Jakby bycie osobą nieproszoną w pokojach zawodowych zabójców było dla niej czymś normalnym. - Wybaczcie, że wam przeszkadzam, pani – powiedziała, szybko zamykając drzwi i bez wypowiedzianego na głos pozwolenia znajdując się wewnątrz izby. - Przychodzę od waszego zleceniodawcy. Możecie mi zaufać, załatwianie takich spraw to dla mnie nie pierwszyzna. Spokojnie, nikt nie przysłuchuje się tej rozmowie. To nie jest zwykły pokój. Dziewczyna ukradkiem podała Vescerys złożoną na cztery kartkę, zupełnie, jakby ktoś miał im się przyglądać, po czym uklękła przy palenisku, sięgnęła po pogrzebacz i zajęła się tym, po co, jak twierdziła, przyszła. - Proszę, przeczytajcie to i spalcie, gdy tylko uporam się z ogniem.
[Treść listu] Jutro w południe na głównym rynku odbędzie się egzekucja. Chcę, żeby skazaniec wyszedł z niej żyw i przy zdrowym umyśle – muszę mu zadać parę pytań. Cena nie gra roli, interesuje mnie jedynie efekt. Staw się w ratuszu dziś o północy, uzgodnimy warunki umowy. Żegnam i do zobaczenia. S.M.
[Jeżeli dopiszę jeszcze jakiś tekst, po prostu wrzucę go najszybciej, jak się da gdzieś w trakcie kolejki. Wybaczcie mi brak ogarnięcia, ale sporo się tu dzieje ;) ]
Na widok dziewczyny, powietrze zeszło z Vescerys tak błyskawicznie, że przez chwilę, może ułamek sekundy, poważnie rozważała strzelenie lekkomyślnej dziewki z otwartej w tył głowy. Albo siebie w czoło. Mogła przecież zabić. Ktoś bez większej finezji zaczynający grzebać w cudzym zamku, jednoznacznie wskazywał na kogoś, kto sam prosi się o kosę w brzuch. I choćby niezdarnie, to w nie innych zamiarach zazwyczaj przychodził. Równie dobrze mógł to być jakiś wyjątkowy skretyniały żółtodziób z szeregów jej kochającej rodziny, przekonany, że wykaże się poprzez wytropienie uciekinierki z Południa. Bogowie jedni wiedzieli, jak mało brakowało, by potraktowała dziewczynę tak, jak potraktowałaby jego. A rzadko kiedy zadźganie niewłaściwej osoby pracodawcy brali za pozytywne zainteresowanie kontraktem. — Istnieje przydatna w życiu maniera — odprychnęła spokojnym, lodowatym głosem, chwytając świstek. — Nazywa się pukaniem do drzwi, zanim się przez nie przelezie. Sądziłam, że wy, kerończycy, jesteście w stanie się w niej połapać. I czas najwyższy. Zimno tu jak w psiarni — mruknęła, kiedy dziewka zaczęła rozgarniać stary popiół. Siadła na skraju łóżka i rozwinęła zapisany prędkim, pochyłym pismem liścik. Dopiero wtedy zorientowała się, że w prawej dłoni ciągle ściska rękojeść noża, oparła ją o siennik i zaczęła czytać. Ale noża nie puściła. — Dherbheal! To sukinsyn!... — wyrwało jej się. — Nie ty, ty rób, co masz robić — rzuciła do dziewczyny, która obróciła się na jej słowa spłoszona od paleniska. Zmięła list w dłoni, żałując, tak bardzo żałując, że mocodawcy nie było teraz w pobliżu. I że nie może dać do zrozumienia, jak bardzo się mylił, jak bardzo się mylił, ciągnąc ją tu z daleka na niejasnych warunkach i jak bardzo pomylił jej profesję z profesją kogoś absolutnie innego. Ves pokręciła głową, zirytowana, potężnie, nie mało brakowało, by wściekła. Ale w środku kalkulowała już z nieporuszonym chłodem. — Skończyłaś już z tym ogniem?
Nefryt westchnęła ciężko. - A co będzie, jeśli złapią nas obie? To nie tak, że nie przejmowała się obawami elfki, choć nie mogła znać ich przyczyny. Była tylko człowiekiem, ślepym i głuchym na magię, a naturę postrzegającym jedynie przez krzywe zwierciadło niepełnej wiedzy i obserwacji. - Coś więcej... - powtórzyła w zamyśleniu. - Nie wiem, o co ci chodzi. Wszystko wydaje się dość... zwyczajne. Może tylko te ptaki? Ale, do diaska, mamy zimę... Raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Owszem, czuła lekki niepokój, jednak nie przypisywała temu jakiegoś szczególnego znaczenia. Lada chwila miały się przecież znaleźć w strzeżonym przez najeźdźców mieście.
Zmierzyła zdumionym spojrzeniem starego znajomego, któremu spotkania z ziemią była najwyraźniej bardzo bliskie. - Witaj. Widzę, że nadal jesteś, hm... popularny? - odgarniając włosy z oczu zmierzyła spojrzeniem gromadę gapiów zebraną wokół.Zeskoczyła na ziemię. Ogiera pozostawiła samemu sobie: krótki sygnał wystarczył, by nie koń nie dał satysfakcji potencjalnym złodziejom. Ruszyła w kierunku drzwi, ku mężczyznom, których solidna postura służyła za insygnium władzy. - Cóż to za powód, panowie, że wyrzucacie mego przyjaciela za próg w tak lichym odzieniu? - spytała.
[Zacinka, totalna zacinka. Co się stało - nie wiem. Miejmy to za sobą i jedźmy dalej.]
- Nie złapią – zapewniła twardym głosem kogoś, kto jest zdecydowany na wszystko. – Gdyby niewidzialność zawiodła, mam w zanadrzu inne czary, których będę mogła użyć. Nie powinnyśmy się rozdzielać Nefryt. To jest coś złego. Coś więcej, niż wszyscy przypuszczają. Przyroda to czuje, zwierzęta to czują. To wisi w powietrzu, ciężka chmura nad tym miastem - bała się sprecyzować swoje myśli z tej prostej przyczyny, że nie miała nic na ich poparcie. Poza tym, Nefryt nie przepadała za magią... Dokładnie w tej chwili dały o sobie znać ptaki, zdradzając, że jednak jakieś są w tym dziwnym, opuszczonym lesie. Poderwały się do lotu, spłoszone krzykiem, jaki nagle poniósł się po lesie. Najpierw jeden, potem drugi, jakby nieco cichszy. Ale wyraźny. Coś się stało. Mało tego, elfka coś poczuła. I tym czymś nie był zapach świerkowych igieł, nie było ptasie pierze. Nie było futro przemykającego chyłkiem lisa. To była siła, jaką mógł odczuć tylko ten, który ją znał. To była magia. Szept nie potrzebowała wyjaśnień. Można ją nazwać niesubordynowanym członkiem bandy Nefryt. Można nazwać po prostu pakującą się w kłopoty, szukającą kłopotów długouchą. Samych ruchem nóg zawróciła gniadosza, zjeżdżając z w miarę ubitego traktu wprost w puchową warstwę śniegu. Na rozmowy przyjdzie czas potem. Teraz musiała to sprawdzić.
[Tekstów do MG ciąg dalszy, tym razem dla Charlotte i Devrila] Od strony ratusza pędzili ku bramie dwaj żołnierze, pospiesznie dopinający opończe i wyraźnie kłócąc się między sobą. Kiedy już uzgodnili niezbędne minimum, podbiegli do reprezentującej arystokrację dwójki, po czym przesadnie się pokłonili. - Proszę nam wybaczyć zaistniałą sytuację, jaśnie pani i jaśnie panie… - Powiadomiono nas, oczywiście, o waszym przybyciu, ale z powodu niekompetentnej służby nie udało się nam na czas udać się i powitać tak znamienite… - Och, zamknij się – zmielił w zębach kamrat, po czym zaczął mówić głośno, ciągnąc swoją nie bardziej logiczną gadkę. – Uniżenie prosimy, ażebyście zaszczycili nasze skromne progi swoją obecnością. Sorley Machonna, setnik stacjonującego tu oddziału was oczekuje – dokończył, wreszcie panując nad natłokiem słów, cisnących mu się na usta. Obaj byli dość młodzi i widać nie wiedzieli, w co wpakowali ich starsi, bardziej doświadczeni towarzysze.
- Wisielec, bierz go. Czarny wilk łapa za łapą wyszedł zza pnia; chociaż poganiała go szamanka, Drav wiedział co robi. Był wilkiem. Przede wszystkim wilkiem. To, że miał ludzkie ciało, nic nie znaczyło. Nie był człowiekiem. Powoli obszedł drzewo, obszedł śmierdzącą lisami, nieużywaną norkę i zatoczył koło, zbliżając się do kusznika. Mężczyzna go nie usłyszał, ale jeszcze moment, jeszcze chwila i... Wartownik drgnął, obrócił się, podnosząc kuszę i zamarł. Wilk. Jeden tylko, ale gdzie jeden osobnik może być i cała wataha. Niedobrze. Uważnie obserwując potężnego zwierza, kusznik nie zauważył, ruchy za sobą. Szamanka przekradła się za plecami kusznika, a że sierść jej totemicznego wilka była biała, zlewała się ze śniegiem. Wisielec warknął gardłowo, szczerząc kły. Zjeżona na karku sierść nie wróżyła nic dobrego. Widział szamankę, dlatego chciał aby wartownik zrobił kilka kroków w tył, co by... Duszołap w ciele wilka wystrzeliła jak z procy z krzaków, nadeptując na każdą gałązkę, każdy korzeń, robiąc tyle hałasu, że... Głupia! Wartownik odwrócił się gwałtownie i celując na oko, strzelił. Wtedy Drav skoczył mu na plecy całym ciężarem ciała i upadł z nim w śnieg. Wartownik uderzył się czołem o kamień i znieruchomiał. - Popatrz, co zrobiłeś. Stracił przytomność - Silva była już sobą; wilcza forma trwała u niej krótko, zaledwie mgnienie. Wisielec też stał się człowiekiem. - Przypominam, że to TY miałaś go ogłuszyć, a nie posługiwać się mną do tego - wykorzystany Wisielec szturchnął buciorem nieprzytomnego wartownika. Mógł się spodziewać, że szamanka wywinie taki numer. Głupi myślał, że mu pomoże. Cudownie, pięknie, marzenie po prostu! - Ja go nie mam zamiaru cucić. Ani taszczyć przez las. - Gdybyś miał trochę rozumu w tej wilczej głowie, przynajmniej być to zrobił po cichu. - Nie moja wina, że wydarł się na cały las - naprawdę to nie jego wina była, że wartownik zdążył krzyknąć, nim głową w kamień przygrzmocił. - A on to w ogóle żyje? Bo jakiś mało ruchliwy. - Z duchem też można porozmawiać, jeśli się go odpowiednio pochwyci przed przejściem. - Czekamy aż się obudzi? - Drav coś czuł, że będzie musiał przeciągnąć ciało gdzieś między krzaki; tu byli zdecydowanie zbyt odsłonięci, a i nie wiadomo, kogo mógł ściągnąć krzyk - Ale z niego wartownik, jak z Dara głowa rodu - kolejne szturchnięcie buciorem i... Krzyk Wisielca przeciął ciszę. Nieruchoma ręka wartownika nie tylko drgnęła, ale także złapała wilkołaka za spodnie; gdyby palce zacisnęły się mocniej, na nodze, Drav byłby w kłopotach, ale zdołał odskoczyć. Wartownik zaczął się podnosić. A mogli go związać! - Co do pieprzonego muchomora... - To jego ciało - szamanka chwyciła mocniej kostur, przerywając głupiemu wilkowi - Zobacz, on wciąż jest nieprzytomny. - Śmierdzi magią. Kusznik stanął chwiejnie. Spojrzał na nich; oczy uciekły mu do tyłu, a białka były jakieś nienaturalnie. Jak nic przez kogoś kontrolowany. Pułapka? Czy podpucha, bo wcześniej wartownik był całkiem zwyczajny? Atakować toto, czy nie? Bogowie niejedyni! Wartownik sobie stał. Zastanawiał się, kogo zaatakować? Czekał na rozkazy. I czy on aby nie mamrotał czegoś pod nosem?
Już otwierała usta, co by stosownie odparować, a bezczelnie przy tym i wulgarnie, a może i jeszcze w ogóle, to mu palcem pogrozi i... Ale wtedy wtrącił się Devril i było po zabawie. Charlotte spojrzała na niego niewdzięcznie z ukosa, jakby był jej niezbyt lubianym starszym bratem. No przecież jeszcze nie wpadła w kłopoty... Ale jego interwencja była opłacalna i zmieniła bieg wydarzeń, bo najwidoczniej sam tytuł wystarczył już, by strażnik zaczął na niego patrzeć inaczej. Nawet tu słowo Drummor w połączeniu ze słowem earl robiło wrażenie. No, przynajmniej cień wrażenia jakie powinno robić. Nawet tu słyszano o salonowym piesku, popleczniku gubernatora i bawidamku. Nawet tu... Strażnik machnął więc ręką na Devrila i Charlotte i odszedł zająć się ważniejszymi sprawami niż jakiś paniczyk i jego cichodajka. Miał pełno obowiązków, a do nich pośle kogoś tam... No, w każdym bądź razie kogoś, kto będzie wiedział nieco więcej na temat szlachty niż on sam. W tym czasie dobiegło jeszcze tych dwóch. Płova przewróciła z irytacją oczami, jak zawodowa arystokratka i wielka pani. Prawda była jednak taka, że nie była zła o brak przyjęcia ich w należyty sposób, a wręcz przeciwnie. Teraz będą mieli jeszcze setnika na karku, bogowie niejedyni, za co... Brakowało im teraz jeszcze tylko przyjazdu gubernatora do kompletu. Byliby spaleni... - Wilhelm na pewno nie byłby zadowolony waszą postawą. Prowadźcie. Earl jest zapewne zmęczony po podróży, a wy się obijacie i nie patrzycie kto do bram podjeżdża - burknęła znów idealnie wchodząc w rolę rozkapryszonej jaśnie pani.
Gra trwała dalej, a jak się powiedziało a, trzeba było powiedzieć i b. Toteż Devril przemknął pogardliwym spojrzeniem po sylwetce żołdaka i nadchodzących. Może ich pojawienie się nie było mu całkiem na rękę, lecz nie uważał tego za katastrofę. - Ty – wybrał jednego z nich, tak na chybił trafił, wcale nań nie spoglądając. – Leć do gospody, potrzebuję najlepszego pokoju, jaki tam mają. - Ty – skinienie na drugiego – zajmij się końmi. A migiem – Devril był szeroko znany jako miłośnik jeździectwa, to i takie zachowanie earla nie powinno budzić zdziwienia. Z tego akurat był znany. W ten sposób problem był z głowy. A jeśli przyślą do nich setnika, to po prostu na niego nawrzeszczy, że to o nikogo nie prosił i żeby mu nie przeszkadzano. Humory i humorki arystokracji były powszechnie znane i nie powinny nikogo dziwić. Ale jeden ze strażników by się przydał. Najlepiej jakiś niezbyt rozgarnięty. Można by go wybadać, odnośnie tego, co się dzieje w mieście. W straży dużo się wie, więcej niż mówi. A moneta każdemu rozwiąże język. Podobnie, jak chęć wkradnięcia się w łaski. Mając nadzieję, że nie zawiedzie go umiejętność oceny charakterów, rozejrzał się, szukając nadającej się do tego konkretnego celu twarzy.
Wydawać by się mogło, że dwóch zabójców osiągnęło swój cel. Wprowadzili takie zamieszenie, że nikt nie wiedział, co, jak i dlaczego. Pożar okazał się zmyłką, może to i lepiej, przynajmniej nie poniosą za niego odpowiedzialności. Inaczej rzecz się miała z dwoma mężczyznami, którzy najwidoczniej czerpali niemałą frajdę w nabieraniu wszystkich wokół. Dla Skazy wciąż wydawali się oni podejrzani, ale jednocześnie... jego warta długo już nie potrwa, gdyby nawet ich wpuścił, to nie on będzie odpowiadał za ewentualne kłopoty, tylko jego zmiennik. A akurat za nim średnio przepadał. Miał już ochotę wpuścić zabójców, a niech ich tam, może nawet aż takiego bajzlu nie narobią..? Ale właśnie w tej chwili w ich kierunku zbliżyło się dwóch zbrojnych. Skaza rozpoznał w jednym z nich setnika. Miał nadzieję, że będzie mógł już wrócić, reszta była mu prawdę mówiąc obojętna. Marzyła mu się teraz jakaś ciepła karczma, smaczne danie... I jeszcze parę rozkoszy, nad którymi wolał się nie rozwodzić, co by zbytnio się nie rozmarzyć. Setnik tymczasem obrzucił ich srogim spojrzeniem, co w jego przypadku akurat nie było niczym nadzwyczajnym i stwierdził, że nie nadają się do niczego, skoro nie potrafią rozpoznać honorowych gości tutejszj władzy. Po czym jął przepraszać zabójców, raz po raz używając tytułu "panie hrabio", kiedy zwracał się do Pajęczarza, Białego Królika zaś traktując jak sługę niższej klasy. Pomiędzy potokiem przepraszających słów, wspomniał także o czekającym na "pana hrabię" tutejszym możnowładcy... Ku zdziwieniu zabójców, którzy przecież na żadne spotkanie się nie szykowali.
Marcus starał się grać na czas i przyjąć nieco bardziej obojętną minę niż zwykle. Hrabio? Od kurczę kiedy? Czy to miało coś wspólnego z tą... Nie, na pewno nie miało nic wspólnego z siczowymi dziećmi, które go poszukiwały. Królik posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. To mogła być dobra dobra przykrywka i lepiej żeby tego nie zepsuł... - Och, och. Ależ oczywiście. Tak. Macie tu... Bardzo... - Marcus rozejrzał się za deską ratunku. Musiał coś powiedzieć. Cokolwiek. - Studnię! - tak. To była idealna wręcz wymówka i granie na czas. Królik przejechał dłonią po twarzy.
Lucien łypnął na Iskrę i gdyby nie kaptur mogłaby zobaczyć dziwny grymas na jego twarzy. W pierwszej chwili wydawało mu się, że się przesłyszał. Musiał się przesłyszeć. Byli na misji, tak? Priorytet, czyż nie? Wydał jej polecenie, prawda? Był mentorem, czyż nie? Więc co ona mu tu wygadywała za głupstwa o pośladkach? Powiódł wzrokiem po sylwetce mężczyzny pod murem. Wciąż pamiętał, jaki miał półelf wyostrzony słuch. Zresztą, nie tylko słuch. Wyciągnął dłoń i ścisnął elfkę za ramię, chcąc ściągnąć na siebie jej uwagę. - Powiedziałem, pozbądź się go – syknął, uważając, by zbytnio nie unieść głosu. Jeszcze by go usłyszał, a tego przecież Lucien nie chciał. – Potem będziesz mogła podziwiać te jego pośladki. Jeszcze się okaże, że będzie musiał zrobić to sam. Czy on zawsze mógł liczyć tylko na siebie? - Nie obchodzi mnie, czy go znasz. Nikogo to nie obchodzi. Masz zlecenie, wykonaj je.
Przewróciła oczami. Czy on zawsze musiał być taki... No. Właśnie. Misja. Bla, bla, bla... Misja. MIsja, misja, misja. - Udław się tym swoim zleceniem. Ja chcę Dara - no i tyle furiatkę widział. Będzie jej tu mentorzył znalazł się no, odpowiednio w czas, głupek jeden. Jak widać, powiązania Iskry spoza Bractwa miast się kurczyć... One się poszerzały. Coraz więcej przyjaciół i zobowiązań.
Iskry coś długo nie było. Może sobie poszła? Jeśli tak, to trzeba się śpieszyć i hyc za mur, bo zaraz słońce wstanie i naprawdę zaczną się problemy. A skoro już tu przylazł, to wyciągnie z więzienia jakiegoś głupiego maga, co się do niego dał zamknąć, odda go komu ma oddać, zabierze sakiewkę i w nogi. Bo nie chce mieć nic wspólnego z tym całym dziwnym, cholernym miastem. - No, pośpiesz się - mruknął, bo jak nie... Nie dokończył tej myśli. Elfia furiatka zmaterializowała się w jego kryjówce. Jednoosobowej i zrobiło się dla dwóch trochę ciasno. Pośladek do pośladka, cholera. - Co tu robisz? Jesteś sama? - nie miał czasu, nie miał czasu, nie miał czasu!
Bójki chciał za wszelką cenę uniknąć, ale skoro już… Sięgnął po tkwiący w cholewie sztylet. Z nim nie rozstawał się nigdy. Bo miecz musiał ku swojemu ubolewaniu spieniężyć, co by móc w czasie podróży zatrzymywać się w przydrożnych karczmach. I tak zamierzał zarobić i zaopatrzyć się w nowy, bo stary był już nazbyt długo i niedbale używany, by nadal spełniać swoją funkcję, ale teraz oto został bez przyzwoitego oręża u boku. Uśmiechnął się przymilnie do stojącej na progu karczmy zgrai. Było ich więcej i pewnie mieli przy sobie broń. Ale co, u licha, mieli do mieszańców, hę? - No, panowie, może zechcecie nam łaskawie wyjaśnić, co wam przeszkadza w mojej skromnej osobie, przesiadującej w tej oto karczmie? Ja nie widzę żadnego problemu. Grupka mężczyzn o iście zwalistych sylwetkach przepychała się w drzwiach, byleby tylko zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Większa część ryczała ze śmiechu, jeden tylko, stojący nieco na uboczu, zachowywał całkowitą powagę. Widocznie starał się kontrolować całą sytuację. Teraz wysunął się przed szereg. - Dziwne pytania zadajesz. Ciekaw jestem, co też masz w sakwie. Aed popatrzył na niego, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Dopiero wtedy zauważył dość znaczący szczegół. - Gdzie, do cholery, moja sakwa?! Pan Najważniejszy ruchem głowy wskazał na szczupłego, niskiego blondynka, który jak gdyby nigdy nic podrzucał sobie Aedowy mieszek. - Nie powiesz chyba, że to twoje pieniądze? Inaczej się umawialiśmy. - Z nikim się nie umawiałem – warknął Aed, unikając spojrzenia kogokolwiek. – Zresztą, zatrzymajcie go sobie… Na razie. Później o tym podyskutujemy. Wpuśćcie nas tylko, bo strasznie tu zimno.
[Od MG dla Ves:] Służka wzdrygnęła się na te ostre słowa i bardziej przyłożyła się do rozpalania ognia. Po chwili płomienie leniwie lizały wysuszone szczapy. Jeszcze chwila, a ogień strzeli w górę. Wstała, odsuwając się nieco na ubocze. Jedynie wykonywała swoje obowiązki, dokładnie tak, jak jej powiedziano. Nie bardzo interesowało ją, jaki to wszystko ma sens, dopóki ktoś jej płacił za takie właśnie wymagające zaufanej osoby drobne przysługi. Uprzedzono ją, że adresatka listu może nie być zachwycona jego treścią, ale nie wolno jej wszak było go przeczytać. - Czy potrzebujecie czegoś jeszcze, pani? Jeśli nie, zostawię was samych.
[Może zrobimy przerwę, tak ok. 30 minut? Każdy załatwi to, co ma załatwić, moje skołatane nerwy trochę odpoczną, wszystko ogarnę... Kto akurat jest teraz w kolejce i chce pisać, niechaj pisze.]
[Tyle, że ja zasadniczo do 20:30 maks mogę posiedzieć. Ale będę kombinować. Pisać w każdym razie teraz mogę. A ty, Aedowa, nie kołacz biednych nerwów, bo świetnie ci idzie :)]
[wrócę, nie wrócę, nie wiem. rada dla Aedowej: sprecyzuj czas pisania, bo 30 minutowe przerwy między jednym, a drugim komentarzem człowieka potrafią zirytować. dajże maks 10 minut na odpowiedź, a jak nie da nikt znaku życia, to następna osoba w kolejce... a jak kto w swoich 10 minutach widzi, że ten jego komentarz coś się kończyć nie chce, to niech napisze, że o cierpliwość prosi, a nie potem takie hocki-klocki z łamaniem sobie głowy, czy dana osoba tworzy, je, ogryza paznokcie czy ktoś mu kabel do internetu wyrwał.]
- Nie wiem, co was tak, panowie, bawi - powiedziała ni to przymilnie, ni to ironicznie. Jej oczy iskrzyły się jak zawsze, gdy coś knuła. Bądź co bądź, świeciły się jak psie jajca dość często, bo knucie było jednym z wielu metod radzenia sobie w świecie.
Na ustach blondynki igrał uśmiech, który nie wróżył nic dobrego.
- Przecież dojdziemy do porozumienia - słodycz w jej głosie pachniała jadem - Jestem gotowa opłacić przyjaciela, jeśli zajdzie taka potrzeba. Proszę, pójdź przodem - uśmiechnęła się do większego kawałka mięsa stojącego w drzwiach - Przecież nie będziemy tu marznąć. Jestem gotowa hojnie zapłacić za odrobinę ciepła. Panowie, przodem i bez kłótni. Mówiąc, spacerowała między osiłkami, zmniejszając dystans miedzy wspomnianym blondynem. Gdy zadowolony z siebie ruszał w kierunku drzwi, zatrzymała wyciągniętym ramieniem. We wnętrzu jej dłoni znajdował się krótki nóż, widoczny tylko z jego strony, ale nadzwyczaj zrozumiały. - Proszę - ponagliła towarzysza - towarzyszy?, po czym zawołała stajennego. Popchnęła blondyna lekko w kierunku ściany. Odprawiła chłopaka z koniem, a "mistrza rękodzieła" zmusiła do milczenia ostrzem, znajdującym się zbyt blisko aorty brzusznej. - Poproszę - mrugnęła na sakwę znajdującą się w jego dłoni. Gdy stawiał opór, uświadomiła mu delikatnie, jak ostre jest jej narzędzie zbrodni. - Każdy musi z czegoś żyć, nawet ja. - Ale... oni... - wzrost wprost proporcjonalny do odwagi; ciekawe. - Wierz mi: równie dobrze tym rzucam. Nie próbuj. Gdy sakwa trafił do jej ręki, odsunęła się od niego na krok. Była gotowa na atak i zawiodła się. Złodziejaszek okazał się pozbawiony ambicji. - Idź! Zimno tu - warknęła. Pacnęła mężczyznę w ramię, popychając w stronę wejścia. Co za czasy. Nawet ta profesja schodzi na psy. Weszła do karczmy.
[Jestem sama w domu. W końcu. Znaczy - ja mogę siedzieć do oporu, ja się na wszystko godzę; jestem teraz,będę pot przerwie. I skrócenie czasu komentarzy to dobry pomysł]
[Dla mnie niezbyt komfortowo, bo będę musiała chyba zniknąć wtedy... właśnie około 20 :/ znaczy, zakładam, że jeśli sesja będzie trwała jak to piszę dalej... Muszę paczkę z domu z busa odebrać, ma opóźnienie i tak naprawdę nie wiem, kiedy będzie w Lublinie, miał być o 20-stej, ale kierowca twierdzi, że ma opóźnienie. I jestem trochę w kropce, bo nie wiem, co dalej]
[Widzę, że po 20:30 zaczyna się robić problem z przesiadywaniem na kompie, więc proponuję właśnie wtedy skończymy. Albo po prostu zaczniemy znowu pisać ok. 20:00, dojdziemy do końca kolejki i ślicznie to zamkniemy. Wiem, że są flaki z olejem i wszystko ciągnie się niemiłosiernie, ale nie bójcie się, mam coś na przyspieszenie tempa akcji ]
[W takim razie mnie chyba minie, mogę nie wrócić - na 20 na pewno nie, na 20.30 prędzej, ale jak się bus jeszcze bardziej spóźni, to nie... Mogę wrzucić teksty na wszelki, albo podesłać je darrusowej i jak będzie moja kolejka, to je wrzuci jako mnie. Uzasadnienie zniknięcia]
[ja raczej do 20.30 sie nie wyrobie, wiec raczej odpadam. i nie chodzi o to, ze flaki z olejem, ale czas. czas siedzenia bezczynnie i gapienia sie w monitor...]
[Kurcze, jakby trwało dłużej, to bym się jeszcze załapała. No, ale rozumiem... Teraz tylko będę zachodzić w głowę, co mnie ominęło. Nef, wyślę ci coś na gg, żeby Darrusowa nie musiała podszywać się pod Szept, może być?]
[Zanim się połapię, co tak u góry popisaliście, publikuję, choć nie wiem, bo mignęło mi, że Zorana już chyba napisała]
— Dużo potrzebuję, skarbie — odparła krótko dziewczyna, bardziej do siebie, niż do służki, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Bez dalszego słowa podeszła do ognia... i wstrzymała się, nim cisnęła list w płomienie. Rozprostowała świstek, złożyła dokładnie w palcach. — Ubrać się chcę — rzuciła poirytowana. Dziewka w milczeniu wbijała wzrok w ziemię. — Uczesać i przygotować. Asysty ani widowni mi nie trzeba. Idź i powiedz na dole, że jeśli ktoś jeszcze tu wejdzie, to klnę się, że nie będę już taka słodka. Posługaczka umknęłą z wyraźną ulgą, a gdy trzasnęły za nią drzwi, Ves odetchnęła. Potarła skronie, myśląc, zastanawiając się, jakim cudem, jakim cholernym, kretyńskim szczęściem zawsze wdepnie w jakąś kabałę. A ta mogła być najpaskudniejszą z paskudnych i śmierdzących kabał, bo polityczną. Kopnęła rzucony na ziemi pogrzebacz, zła, nacięta jak osa. Nie powinna była tu przyjeżdżać, nie powinna była tu być, w tym zamarzniętym i zapomnianym przez bogów wygwizdowiu. Była zabójczynią, nie uświęconą obrończynią, wyciągającą ludzi spod katowskiego topora. Czego ten skurczybyk od niej oczekiwał? Że wbiegnie na szafot i rzuci mu chustę na głowę, wrzeszcąc „mój ci on!”? Pieprzyć to, pomyślała. Pieprzyć profesjonalizm. Rezygnuję. Nie pisałam się na politykę. Ale potrzebowała pieniędzy. I to poważnie, nad wyraz poważnie. Jeśli „S.M.” nie rzucał słów na wiatr i mogła rzucić stawką, to ustawiłoby ją i zabezpieczyło na długi czas. A desperacko by się to jej przydało. Zaklęła w myślach. Rzuciła krótkie spojrzenie na trzaskające cicho polana, ogień buchał ciepło, przyjemnie, ogrzewał z wolna izbę. Siadła znów na skraju łóżka, ściskając liścik w dłoni. Ubrała się spokojnie, poprawiła siennik, przeczesała i związała ponownie włosy, ciasno i wysoko, tak, by nie przeszkadzały. W cholewę buta wsunęła mały, lekki nóż, cienki jak kolec. A złożony świstek za nim. Jeśli miała czekać w tym zimnym piekle do północy, nie zamierzała oddawać panu „S.M” pełnego pola do popisu. A przede wszystkim, nie zamierzała siedzieć ani chwili dłużej w tym zapyziałym pokoju.
[Z racji, że znikam i mogę nie wrócić już, to wrzucam teksty od moich, co by jakoś sensownie zniknęli. Myślę, że - jakbyście jakimś cudem jeszcze pisali, to z takim czymś będzie się dało jeszcze dołączyć. Postarałam się zachować pierwotną kolejność, w razie czego podpisałam, kto i z czym.]
Szept: Spokój lasu zagłuszył tętent kopyt, coraz donośniejszy, nie zagłuszony nawet przez biały puch kołdrą otulający ziemię. Olbrzymi gniadosz wpadł pomiędzy drzewa, na jego grzbiecie siedziała elfka. Mając swoje sposoby na zbadanie lasu, choć nie posługiwała się duchami, już wiedziała, co dzieje się przed nią. Zwierzyna też miała oczy, wszystko zostawiało swój ślad. Magia, zło, kierowanie… Wszystko stało się nagle. Siedziała, przyklejona do końskiej szyi, po czym poleciała w dół, jakby pchnięta jakąś niewidzialną siłą. Upadek był bolesny, kołdra puchu nie ocaliła jej. Dziwna mgła zasnuła jej umysł, mgła, która nie była naturalną. Przyjdź… Przyjdź… Ktoś szeptał, a może tylko zbyt mocno uderzyła się w głowę i wydawało jej się, że słyszy głosy. Chciała krzyknąć, zawołać za Nefryt… coś ją blokowało. Nie mogła. A koń pognał przed siebie, czyniąc zwodnicze wrażenie, że nadal ktoś nim kieruje.
Devril: Devril zerknął na strażnika. jeszcze mu tu Cieni brakowało. Nawet jeśli była to tylko ta dwójka, a nie sam Poszukiwacz, którego naprawdę szczerze nie znosił. Musiał rozejrzeć się po mieście, musiał zorientować i wybadać kogo trzeba. Jako „pan hrabia” raczej tego nie zrobi. Ale… chyba ten problem miał z głowy. - Panie hrabio … - setnik najwyraźniej się pomylił. Zielone oczy Devrila rozbłysły wyraźnym rozbawieniem, który na chwilę zniszczył jego pełen pychy odruch. Zaraz też łypnął na Vetinari. - Cii… - i wcisnął się pomiędzy dwie toczące się furmanki. I tyle go widzieli.
Lucien: Obserwujący Iskrę Lucien zaklął cicho pod nosem. Ktoś inny na jego miejscu dopatrzyłby się tutaj porzucenia obowiązków, zlekceważenia nie tylko misji, ale i wyższego rangą członka Bractwa Nocy. To było bezpośrednie polecenie… Furiatka. Diabelna furiatka. Znowu będzie to musiał naprawiać. Znowu… jeszcze raz, niechętnie zerknął w stronę dwóch sylwetek. Potem znowu… Miał nadzieję, że będzie miała choć tyle oleju w głowie, by zachować JEGO obecność w tajemnicy. Jeśli nie… On już się z nią policzy. A póki co … powoli wycofał się do tyłu, nie marząc o tym, by go rozpoznano. Jeszcze nie teraz. Już po chwili jedynym świadkiem jego obecności tutaj były ślady na śniegu niknące gdzieś w cieniu pobliskich krzaków i niziutkich, młodych drzewek.
[Ja wiem, nieco mierne, ale gonił mnie czas Dobrej zabawy reszcie i jeszcze raz, pomysł genialny ]
[Ale ja nie śmiałabym się odnosić do długości posta, prędzej do tego, że scrollowałam z dziką prędkością ;) Ustalenia sobie poczynajcie co do sesji, jak wam pasuje i komu pasuje. Ja nie wiem jeszcze do końca, jak mi się wieczór potoczy. A tempo pisania imho każdy ma inne i raczej tego na gwałt nie zmieni, no, chyba, że lecąc po jakości.]
[Wiem, wiem o czo chodzi :D Suwak mi się paskudnie skurczył, trudno trawić na odpowiednia tekst. A na moją ślamazarność jest jeden sposób. (drapieżny uśmieszek) Dopaść MG. Z jego tekstami. I jego kretynem, co włazi mi pod kopyta ;:D]
[Dobra, czyli, żeby to wszystko bardziej ogarnąć: Szept, Devril i Lucien wypadają, Ves nie jest pewna, Iskra z Charlotte, Pajęczarzem i Białym Królikiem też może wypaść. Czyli zostajemy ja z moja dwójką, Aed, Zorana oraz Silva, Drev i Dar. Tak? Aed, dasz radę to jakoś ogarnąć i pozlepiać?
[Dla Silvy i Drava oraz pośrednio dla Nef] Kusznik postąpił jeden chwiejny krok do przodu. Ale tylko jeden, bo zaraz na ziemię powalił go rozpędzony koń, który nieoczekiwanie wpadł na polanę i pędził w sobie tylko wiadomym kierunku. Przy tym parskał gniewnie, zupełnie jakby ktoś z całej siły wbijał weń ostrogi. A przecież na jego grzbiecie nikogo nie było. Koń zniknął w gąszczu, tymczasem kusznik, nie kłopocząc się czymś takim jak skierowanie oczu w dół, co by nie świecić upiornie białkami, właśnie zaczął zbierać się z ziemi.
[No i nowa kolejność: 1. Aed/teksty od Mistrza Gry/Bohaterowie Niezależni 2. Zorana 3. Vescerys 4. Nefryt 5. Silva i Dravaren 6. Płova 7. Skaza 8. Marcus i Gabriel 9. Iskra 10. Darrus Proponowane zmiany mile widziane, być może to, że kolejka tak wolno idzie to po części wina tego, kto ją ustalał ;) ]
[Następnym razem zainteresuję się jakimś przyzwoitym forum, bo odświeżanie jest straaasznie. To jak, kończymy po tej kolejce czy pociągniemy jeszcze jedną?]
- Szept! Szept, gdzie jesteś?! - nawoływała elfkę. Niraneth jechała kilkanaście metrów przed nią, jednak wśród otaczających je drzew nietrudno było stracić się z oczu. Wjechała na polanę, tę samą, na której przebywali szamanka i wilkołak. Szept nigdzie nie było.
[Tekst jest beznadziejny, wiem, ale mama skutecznie wytrąca mnie z jakiejkolwiek równowagi. Nic, tylko słyszę: "jeszcze siedzisz przy tym komputerze?!" Szlag by to wszystko...]
Unieruchomić. Zatrzymać tak, by kusznik oswobodzony się nie ruszył. Duchy przodków wiedzą, co złego mogło przynieść choćby słowo wypowiedziane przez niego, czy prosty gest palców. - At'mo rein - z dębowej laski szamanki pomknął cień ku Wisielcowi; jej związek ze śniegiem i lodem potrzebował przekaźnika, a idealnie nadawał się do tego wilkołaczy sztylet, który Drav wyciągnął. W jednej chwili z ostrza wystrzelił lód i uderzył w wartownika; ot skuł tylko jego nogi, unieruchamiając go. Prosta sztuczka, ale przecież szamanka nie była magiem. Drav zostawił wszystko szamance. Trzeba było się dowiedzieć, co robi tu Nefryt i czemu gniła konia, który nie miał jeźdźca. A kusznik zdawał się lód kruszyć.
[No i dupa. Muszę uciekać, już tak na amen. Wybaczcie, że pomijam kolejkę, ale wrzucam choćby i mierne wyjaśnienie dla absencji postaci. Miłej gry. I weźcie nie torturujcie człowieka, bo telewizji nie mam, a tak bym sobie chciała chociaż bajkę obejrzeć >.>]
Ves zeszła na parter karczmy, podrzucając w dłoni tych kilka monet, które wybrała z napęczniałej miło sakwy. Musiała czekać, nikt nie rzekł jednak, że czekać o suchym i głodnym pysku. Siadła przy szynkwasie, zamówiła wino i niewielkie, lekkie śniadanie, jako że do typowej kerońskiej kuchni też nie zdążyła nawyknąć. I spróbowała przynajmniej przez chwilę nacieszyć się ciszą oraz spokojem wyludnionej gospody.
Nie dość, że się nie wyspała, to teraz bolała ją głowa. Bardzo. Chyba będzie miała guza, bo upadła na jakiś wystający konar. Ale, nie, żeby coś. Nie przejmowała się tym, że zrzuciła ją jakaś magia, nie przejmowała się tym, że coś, ktoś nawoływał. Co innego było najważniejsze. - Ja spadłam. Z konia – mruknęła z niedowierzeniem elfka, gramoląc się z zaspy i otrzepując płaszcz z białego puszku. Po czym ruszyła w ślad za swoim koniem, akurat po to, by pojawić się w chwili, gdy lód pękł a wartownik poruszył się, dziwnie, jakby był nie istotą ludzką, a co najwyżej pustą skorupą. Nawet jej obolała głowa potrafiła rozpoznać w tym działanie magii. A skoro mag potrafił kontrolować, a nie tylko zdobyć istotę ludzką… Bogowie… mieli przekichane. A jej koncentracja… jak można się kupić na czymkolwiek, gdy głowa rwie jak diabli?
[ekehm, czy Devril ma pisać po Charlotte, a Lucien po MG? Bo rozumiem, że Szept po szamanka-wilkołak się wkomponowała? A odnośnie forum - to Keronia ma jakieś swoje, Nefryt zakładała. Wprawdzie nie miało służyć pod sesje, ale można to i zmienić.]
Zniknąć w tłumie wcale nie było tak trudno. Ludzie ściągali na egzekucję, jaka miała się tu odbyć. Jakby było coś ciekawego w oglądaniu czyjejś śmierci. Nieomal się wzdrygnął. Do tego przez Wirgińczyków! Ci sami ludzie, gdyby przyszło im do głowy się zbuntować i znaleźliby kogoś, kto ich poprowadzi, mogliby pozbyć się Wirgińczyków z miasta. Ale nie. Woleli siedzieć cicho jak te myszy pod miotłą i cieszyć się w skrytości ducha, że to nie na nich padło czujne oko gubernatora. W sumie, nie powinien mieć do nich o to pretensji. Oni chcieli tylko przeżyć, chcieli bezpieczeństwa dla ich rodzin, mieć za co żyć… Król, władza, co za różnica? Ten i ten zbierał podatki, do tego skarbca trafiały ich opłacone potem monety i żywność. Zwolnił nieco, zastanawiając się, co dalej. Wydawało mu się, że mignęła mu przed oczami sylwetka wirgińskiego strażnika, tego samego, którego widział pod bramą. To mogło być złudzenie. Devril nie wierzył w złudzenia. Przystanął. I czekał, jednocześnie obracając głową na wszystkie strony. - To mag... przeklęci magowie. Opinia aż nazbyt często powtarzana. Zaczynał rozumieć, czemu Alastair tak rzadko odchodzi od swoich artefaktów i ksiąg, by wyjść do ludzi. Oni już go ocenili. Podobnie jak tego maga.
[Przepraszam, że lecę po łebkach, ale za Chiny Ludowe nie mogę się skupić. Do wszystkich znajdujących się w mieście:] Lodowaty wicher spadł na miasto. Wdarł się przez wszelkie szpary w karczemnej powale, wpadł przez komin i wydmuchnął popiół z paleniska. Nie był to jednak zwykły podmuch wiatru. Było w nim coś... złowrogiego. Ledwie ów tajemniczy szum ucichł, gdy z daleka dał się słyszeć stłumiony łoskot różnorakiego oręża i tupot kilkudziesięciu stóp. - Bierzemy wszystkich, którzy są przed bramą! - zawył tryumfalnie ten, który biegł na czele zgrai Lodowych Piechurów. Jako jedyny dosiadał konia i teraz wyrwał się na przód swego upiornego szeregu, nie mogąc doczekać się nowych rekrutów. Kościany rumak parsknął, w świetle słońca błysnęły jego nagie żebra. Widmowa zgraja przemknęła nad miastem i runęła ku bramie. Liczne przekupki w zastraszającym wprost tempie pierzchły na boki, chroniąc się w bocznych, wąskich uliczkach i pozostawiając rynek pusty. W samą porę, bo od zgrai odłączyły się trzy sztuki lodowych, pałających niezrozumiałą nienawiścią duchów. Wylądowali na oblodzonym bruku i rozejrzeli się dookoła.
[Do Skazy:] Z bocznej uliczki wypadł dziesiętnik i wrzasnął najgłośniej, jak pozwalało mu na to schrypnięte gardło: - Piechurzy atakują! Do broni! Lodowy piechurzy! W tym momencie gnająca po niebie zgraja opadła na gościniec tuż przed bramą, zwróciła się ku miastu i przegrupowała.
[Do Lu i Dara] Mimo ogłuszającego łoskotu strażnicy, którzy przysnęli z nadmiaru alkoholu, wcale się nie obudzili. Może nawet mieli już nie wstać. Było obrzydliwie zimno. Póki co, żaden z Piechurów nie odłączył się od stada i nie zdawał się zagrażać przyczajonym wśród drzew postaciom. Rychło mogło się to jednak stać.
[Piszę o Lodowych Piechurach, a prawie nic o nich nie wiem... Proszę mnie naprowadzić w razie potrzeby.]
[Nie, przykro mi. Nie dam rady dzisiaj. Taka atmosfera dookoła mnie, że się wybiłam z rytmu i nie mogę wyobrazić sobie najprostszej sceny. Nastrój prysł i tyle... Przepraszam was wszystkich. Jeśli chcecie, piszcie dalej, co najwyżej wymyślę jakieś usprawiedliwienie dla swojej dwójki. Chyba, że dokończymy sesje np. za tydzień czy dwa, wtedy będę i postaram się nie robić kłopotów. Jeszcze raz przepraszam wszystkich, a zwłaszcza naszą MG.]
[Nie ma sprawy, to przecież nie Twoja wina. W razie czego Skazę już sprzątnęli jego dowódcy i on ma co robić. Co do samej Nefryt... Ma ktoś jakiś koncept?]
[W zastępstwie za Nefryt, autorstwa Darrusowej:] Kiedy lód na nogach kusznika zaczął pękać, a na twarzy szamanki pojawił się wyraźny trud z jego utrzymaniem, świat obrócił się do góry nogami. Na polanie powietrze zawirowało przesycone magią, która pojawiła się znikąd; jakiż silny mag, mógł z odległości wyczyniać takie cuda. Ciężkie powietrze, uczucie przytłoczenia czymś znacznie potężniejszym i kiedy zdawało się, że niebo zaraz pęknie, na polanie otworzył się portal. Niewielki, niepozorny . Szamanka złapała wilkołaka, bo żaden mag nie będzie go porywał i tworząc duchowy okrąg, skupiła się na przeciwdziałaniu nieznanej magii. Barierą otoczyła Szept, utworzyła ją także wokół Nefryt, ale że mag był z niej żaden, a duchy nie zawsze potrafiły czarom sprostać, bariera wokół herszt pękła. Siła, która wciągnęła do portalu kusznika, zassała także przywódczynię bandy, bogowie niejedyni wiedzą gdzie. Portal mignął i zniknął, zapadając się w sobie.
[Haha, chowaj się, chowaj. Zaraz cię wyciągnę Chyba faktycznie wypada kończyć. Bo nadal nie bardzo wiem, co począć z furiatką... a na Dara, to by Lu wpadł... ]
[A więc do napisania, zgrajo mija ukochana. Strasznie Wam dziękuję za to, żeście dali radę do końca ;) Następnym razem postaram się, żeby było lepiej, mam wszak sześciogodzinne doświadczenie.]
145 komentarzy:
[Ja jestem, ale... Aed potrzebuję Cię :D]
(Jezdem)
Do dyspozycji ;)
[Ja jestem. Aed, zemsta za miejsce pierwsze w kolejce będzie słodka. I na zimno, mróz przecie mamy.]
[26193180 Aed zgłoś się, baaardzo proszę ładnie]
[Uch... Obawiam się, że gg nie posiadam. Zobaczę, czy da się bardzo szybciutko założyć konto.]
[Rany, same kłopoty wnoszę -.- Ale na gg najpraktyczniej]
[pośladki zawsze wnosiły same kłopoty xD]
[Mam: 46453241]
Jak coś, to też jestem
[Jestem.]
[Nie będzie mnie przez jakiś kwadrans...]
[Muszę wybyć na obiad, niedługo wrócę.]
skoro wy wybywacie, a Zorana jest druga... To co robim z kolejką?
[Czekamy jeszcze na spóźnialskich to i na obiadowych chyba można oO]
[MG zdecyduje]
MG sobie poszła xD to ja wracam pisać szkice odpowiedzi... Darrusowa, umrzesz!
[Zostaw chociaż z niego pośladki! I nie zakichuj go na śmierć xD]
[nie zakicham >D ale... *sposobem szeptuchy, knebel na ustach i mówić nie może bo się wygada co nawypisywała*]
[Jestem, przepraszam za spóźnienie :) Aedowa, to jest... Genialne :D]
[Moment, kończę pisać...]
[Już jestem. Wolałabym odciąć się od świata i zostać sam na sam z laptopem, ale to chyba niemożliwe... A na strychu jest zimno. I szafa skrzypi.]
Niewiele zrozumiała z tego, czego była świadkiem, ale do okazania radości nie mogła się zmusić. Podobnie jej karosz. Ogier, mając przed sobą kłębowisko włosów i kończyn (cudzych), stanął dęba i dał pokaz swej siły i niezadowolenia, powalając solidnym kopniakiem stojącego przed nim mężczyznę. Który - swoją drogą - i tak ledwie trzymał się na nogach. Dźwięk towarzyszący uderzeniu nie wróżył złamań, ale i tak zmuszał do mimowolnego grymasu. Rosły wierzchowiec parsknął gniewnie i, strząsając kudłatym łbem, stanął dęba.
Wcisnęła stopy w strzemiona i uniosła się nad siodło, by nie zlecieć na bruk. Ciężki, zimowy płaszcz pociągnął ją w kierunku końskiego zadu; szybko wyregulowała środek ciężkości, przechylając się do przodu. Cmoknęła na ogiera uspokajająco, zachęcając go do spotkania z ziemią wszystkimi kopytami. Gdy przydługie szczotki na pęcinach ogiera dotknęły ziemi, pacnęła z powrotem na siedzenie i wyjrzała za końską szyję, by sprawdzić stan nieszczęśnika, który władował im się pod nogi. Leżący plackiem szatyn zdawał się powoli dochodzić do siebie. Spod szopy włosów ukazała się znajoma twarz.
- Aed?!
[Niech żyje spontaniczność! I pełny żołądek, tak przy okazji. Nikt - nawet siłą - nie zmusi mnie do zniesienia się z fotela ;) ]
Ves ziewnęła niewyspana, roztarła ramiona i zaklęła cicho, a wyjątkowo paskudnie, na zimę, na chłód, na cholerną Północ. Zimno nawet w karczemnych pokojach okazywało się pieruńsko dotkliwe, deski pod stopami były zimne, cuchnące subtelnym, niepowtarzalnym aromatem stęchlizny powietrze było zimne, wymięty siennik też był zimny, choć ledwie z niego zlazła. I nie spodziewała się do żadnej z tych północnych wygód szybko nawyknąć. Do wczesnego wstawania też nie.
Kręciła się się boso po ciasnej izbie, w koszuli, z włosami potarganymi niedbale. Zebrała rozrzucone wieczorem odzienie, musnęła dłonią głowicę miecza, spoczywającego bezpiecznie u brzegu łóżka i gładkie, wypieszczone osiką ostrza noży — mogły ciąć złożony na nich włos. Upewniła się jeszcze raz, że sakiewka pełna monet nadal jest na swym miejscu i nadal jest pełna, pobrzękując przyjemnie. A potem przeklęła znowu w myślach, ino własną głupotę. Głupotę i desperację, gdy zima i głód zaczęły zaglądać w oczy.
Jak pies węszyła w tym zleceniu coś paskudnego. I nie zdołało jej to, rzecz jasna, powstrzymać przed wzięciem zarobku. Teraz było już za późno na strategiczny odwrót, była zabójczynią, cholerną profesjonalistką — tak czy nie — i nie wycofywała się z roboty. Nigdy.
Związała włosy, sięgała po spodnie, kiedy zastygła nagle. Ręka z odzienia powędrowała do rękojeści noża, zaciskając się na niej bezbłędnie. Ktoś prał się chyba na zewnątrz po pyskach, słyszała podniesione głosy, słyszała też daleki, przytłumiony dźwięk zbijanego drewna. Ale nie to ją ruszyło.
Ruszył ją jakiś kretyn, jakiś idiota i samostrzelec, który dobierał się właśnie do jej pokoju.
Obróciła ostrze w dłoni, kryjąc je zwinnie pod nadgarstkiem, ramiona splotła na piersi. I nim spróchniałe, przeżarte wilgocią odrzwia otworzyły się ze skrzypnięciem, stała już u ich boku, spokojna i cicha jak kot, a w środku napięta niczym struna.
[Już piszę, proszę o cierpliwość]
Nefryt rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę parującego kotła, po czym dosiadła jednego ze zdobytych przed tygodniem koni. Miała nadzieję, że opcja przebrania się za mężczyznę w jej przypadku zadziała. Wirgińczycy kojarzyli przecież "osławioną herszt bandy" z kobietą, więc istnieje szansa, że jako mężczyzna będzie mogła się prześlizgnąć, nawet, jeśli natknie się na wartowników. Dziwnie się czuła bez makijażu, z ciasno upiętymi pod futrzaną czapką włosami...
Szept wspominała wprawdzie, że mogła by sprawić by były niewidzialne, wspominała też o kilku innych czarach, ale Nefryt była zdania, że lepiej oszczędzać moc elfki na wypadek jakiś nieprzewidzianych okoliczności.
Najgorsze, że nie znały okolicy. A przynajmniej nie na tyle, by wiedzieć, gdzie można znaleźć najbliższy ubytek w murze. Nefryt do tej pory przeklinała brak wystarczających informacji.
Skierowały się więc w stronę bram. Według wcześniejszych ustaleń, Szept miała przejść tuż za Nefryt, korzystając z niewidzialności.
[Miernie. Bardzo miernie, ale nigdy nie potrafiłam pisać zgrabnych początków...
Wybacz, Szept.]
[Nie ma sprawy, wszak regulamin jest tylko do straszenia, kiedy zachodzi taka konieczność. A przecież nic się nie dzieje ;) ]
Znów się nie wyspała i nie wiązało się to z niebezpieczeństwem, na jakie miała się narazić Nefryt i ona sama. Tej nocy znów nie dawały jej zasnąć senne wizje, zbyt mętne, zbyt niezrozumiałe. Może dla kogoś, kto potrafił przewidywać przyszłość, a kogo elfy zwały Widzącym, jakiś sens by wyniknął z mieszających się obrazów. Dla niej… Ona już ledwie pamiętała, co to było. Jednego była pewna. Tam, gdzie zamieszana jest magia, zawsze chodzi o grubszą sprawę. Tyle przynajmniej nauczył ją jej shalafi.
Jeszcze ta cisza. Ptaki milkły, a Szept nie wiedziała nawet śladu większej zwierzyny. Może ludzie, którzy nie zwykli zwracać tak wielkiej uwagi na naturę zlekceważyliby jej obawy. Lecz ją zachowanie zwierzyny niepokoiło jeszcze bardziej niż senne widziadła. Wszak, to zwierzyna jako pierwsza ucieka przed nadchodzącym nieszczęściem…
Wiatr zawiał silniej, przerywając myśli elfki i wzburzając leżący na gałęziach śnieg, wprawiając te ostatnie w ruch. Gałęzie zatrzeszczały z protestem, a elfce ten dźwięk wydał się dziwnie złowieszczy. Jakby las wróżył im klęskę.
- Nie powinnyśmy się rozdzielać – podjęła uparcie drążąc wcześniejszy temat. Zdaniem pani herszt wszystko było już postanowione. Lecz elfka… pewien najemnik mógłby poinformować Nefryt, że nie tak łatwo było odwieść ją od własnych zamysłów. – Utrzymam czar, to nic trudnego. Jedna, dwie osoby nie zrobi aż tak wielkiej różnicy. Poza tym, jesteś chyba najbardziej poszukiwaną osobą w kraju. Przechodzić tuż przed nosem tych psów to istne szaleństwo – Szept, po kilku osobistych perypetiach była uprzedzona do wirgińskiej nacji. Zwłaszcza do tych, którzy paradowali w zbroi strażników.
- To coś więcej, niż się wydaje – żałowała tylko, że nie potrafi powiedzieć nic więcej. Natura milczała, bogowie milczeli. Nie milczała jej magia, lecz nachodzące ją we śnie… czy to było ostrzeżenie czy zaproszenie?
- Nie podoba mi się to - gdyby nie czuły węch Wisielca, wpadliby na kusznika, który praktycznie zlewał się z otoczeniem. Tak wycofali się odrobinę, ukryli za zwalonym pniem i obserwowali, oczami duchów - Ten człowiek dobrze wie, co tu robi - był zbyt przygotowany; biało-szara opończa, która czyniła go prawie niewidocznym w głębokim śniegu, na tle obsypanych drzew, nie mogła być przypadkiem. Kołczan pełen bełtów. I ta aura, która sugerowała, że nie jest to niedoszkolony chłopczyna z byle wioski. - I co robi w środku lasu? - Wisielec drgnął przez niepokój, który ściskał mu gardło. Wszystko miało pójść łatwo, mieli tylko sprawdzić to, co poruszyło duchu i szamankę. Kusznicy nie byli czymś, co Drav chętnie oglądał. - Jak bardzo jesteśmy niewidoczni?
- Średnio. Nie jestem magiem - Duszołap ukryła ich tylko przed słuchem prostą sztuczką, która mogła być szybko rozpoznana, gdyby ktoś był na tyle wyćwiczony, aby rozpoznać utkany czar. Kusznik zdawał się być głuchy na aurę mocy, a i ogoniaste lisie duchy, które szamanka posłała na zwiad, nie wzbudziły jego czujności. Mogli więc przypuszczać, że to tylko wartownik, lecz pewności nie będą mieć nigdy. - Chcę go przesłuchać. Uzbrojony kusznik w środku pustego lasu to coś, co mnie niepokoi.
- A jeśli to tylko zbłąkany...
Wisielec oberwał dębową laską w bok. - Czy on ci wygląda na takiego? Mógłbyś odwrócić jego uwagę. Jako wilk. Zimą nic dziwnego, że po lasach się szwendają, jednak...
- Czy nie będzie czymś dziwnym fakt, że jest jeden wilk, skoro powinna być wataha?
- Samotne osobniki nie są czymś aż tak niezwykłym.
- Bardziej mnie ciekawi, co ty w tym czasie...
Szamanka rzuciła wilkołakowi krótkie spojrzenie, jednoznacznie sugerujące, że powinien się zamknąć, bo ona dobrze wie, co robi. Jej lodowe spojrzenie mogło zamrażać. A kusznik bezszelestnie poprawił się w miejscu, przyjmując wygodniejszą pozycję. Był skupiony. Czujny. Jeśli chcieli go zaskoczyć, będą musieli się naprawdę postarać. Jak tylko wychylą się zza pnia, bez problemu ich dostrzeże. Szczęście, że oczami lisich duchów mogli go podglądać, przynajmniej narazie. Nieszczęście, że czarne futro wilkołaka zbyt mocno będzie widoczne na tle śniegu. Chociaż... Gdyby zrobić z tego zaletę...
- Wisielec, bierz go.
- Co?
- No, na niego. Jako wilk.
- Ale... - spojrzenie szamanki mówiło wszystko; nie było sensu się z nią kłócić, dlatego Wisielec przemienił się w swoją naturalną formę, przybierając wilcze ciało, gotów do działania.
Zapewnić Alastaira, że będzie na siebie uważać... Nadzieje spełzły na niczym. Albo i gorzej, choć Charlotte nie potrafiła określić, czy w tej sytuacji istnieje jeszcze jakieś „gorzej”. Jomsborg, jej bardzo prywatny ochroniarz zgubił się na trakcie. Płova podejrzewała, że utopił się w śniegu, bo i to przecież było całkiem możliwe. Sama o mało się w nim nie utopiła. Tyle szczęścia niestety nie miał jej pstrokaty konik, który połamał nogę, a potem musiała przerobić go na kiełbasę alchemicznym sposobem ażeby kupić sobie nieco czasu na ucieczkę od wygłodniałej watahy, która nagle znalazła się w okolicy. Nad tym wszystkim krążył wredny gołąb - Pomstnik, który jeszcze raz po raz dziobał ją w głowę. Biedna i sfrustrowana dotarła do karczmy, a tam... Pecha ciąg dalszy?
Teraz miało być nieco lepiej. Nieco, bo oczywiście nie mogła działać sama. Musiała mieć opiekuna, szlag by to. W sumie... Vetinari przyjrzała się nieco uważniej strażom, jakie sprawdzały tobołki, kieszenie, a i nawet czyjeś spodnie. Gdyby ich umiejętnie zmanipulować, to by się opiekuna pozbyła... Za co potem papa obciąłby jej kieszonkowe. A ją czekały wydatki. Nowy powóz sam na siebie nie zarobi. Trzeba było być grzeczną i nierozrabiającą Charlotte.
Zwinnie wyminęła jednego z chłopów, co to na grubej linie ciągnął niezbyt zadowoloną z tego faktu krowę, a wyklinał przy tym tak, że nawet jej uszy więdły. Z minuty na minutę uważała to miejsce za coraz bardziej... No, na pewno nie przerażające. Fascynujące też nie. Chociaż, ta wczorajsza ochota na kąpiele nago w baliach z chłopami to była zdecydowana przesada. Powinna zachowywać celibat. Umysłowy chociażby.
Charlotte miałą chcicę i nic nie potrafiło zmienić tego stanu rzeczy. A wiadomo, że odpowiednio użyte słowa w odpowiedniej chwili... W zamku gubernatora niemal cały czas trzeba było kogoś uprzejmie zbywać. Tu miałą pełną dowolność. Na tyle pełną, na ile pozwalał widok naostrzonych mieczy, pik i błysk wypolerowanej zbroi. Ale czego się nie robi dla pieniędzy. No i trochę dla Alastaira. Ale tylko trochę. Nie, żeby wyszła na kochającą, przyszywaną córkę, co to to nie...
- Doren Grunt? - spytała stukając palcem w ramię jednego z przeszukujących tobołki. Ten zaś obdarzył ją niezbyt przyjemnym spojrzeniem, co oczywiście uległo zmianie, gdy wzrok mężczyzny napotkał całkiem głęboki dekolt Charlotte.
- Czego?
- Kapitan straży wzywa. Problemy z chłopami - zełgała pięknie, gładko i spojrzała na Devrila przelotnie. No, jeszcze tylko niech w to uwierzy i droga wolna... W większej części przynajmniej.
Nie lubił podróżować jako earl Drummor. To zawsze zostawiało jakiś ślad. Ślad, po którym można było aż nazbyt łatwo prześledzić jego kroki. Aż nazbyt łatwo pojąc, dokąd zmierzał. Ktoś mógł kiedyś połączyć fakty… i Kansas gotowe. A jemu nie śpieszyło się, by umierać na torturach. Takie to niewesołe myśli towarzyszyły arystokracie, gdy spoglądał na malejący przed nim tłum chcących dostać się do miasta. Ale przynajmniej była tu i Charlotte, choć nie był pewien, czy z tego akurat faktu powinien się cieszyć, czy przeciwnie…
Znów, tłumiąc niepokój zerknął na kolejkę. Tylko dwójka przed nim. Przybrał chyba najbardziej wyniosłą, pogardliwą minę, na jaką było go w tej chwili stać. Zdradzając zniecierpliwienie, bębnił ukrytymi w rękawiczce palcami o udo. Wielki pan, taki, którym się kłania z przymusu, a gdy mienie, rzuca się za nim pogardliwe słowa. Tak, miał nadzieję, że na takiego wygląda. Pozwolił, by w jego spojrzenie wkradła się złość.
Jak można było kazać mu czekać! Jemu! Powinni natychmiast się przed nim rozstąpić i wpuścić go do miasta. I jeszcze upewnić się, że nic mu nie brakuje i że nikt, pod żadnym pozorem nie będzie mu przeszkadzał.
Oczywiście, mógł polegać na Charlotte, którą już widział. Do tego zaczepiała jakiegoś strażnika. A on miał jej strzec, dobre sobie. Ta kobieta sama szukała kłopotów! Przepchnął się do przodu, akurat by usłyszeć burkliwą odpowiedź strażnika.
- A ty to kto paniusiu?
- Mówisz do wyższych od siebie! – wtrącił się, patrząc na strażnika z góry, co i nie było trudne przy wzroście arystokraty. – Z drogi. I powiedz swojemu kapitanowi, że przyjechał earl Drummor.
Skoro i tak wszyscy prędzej czy później się dowiedzą, mógł to od razu wyrzucić przy bramie. Odpowiednie zachowanie wystarczy, by strażnik nie kwestionował jego słów. Wszak należał do jednego z najstarszych rodów. A maluczkich, takich jak ten strażnik, nie trzeba we wszystko wtajemniczać.
[Aedowa, wbij, proszę, na gadu, bo mam sprawę małą.]
[Daję w odniesieniu do tekstu wprowadzającego ;)]
Przyjrzał im się, choć większą część jego myśli zaprzątał ciepły posiłek, który pewnie wykładają na stoły w gospodzie. A tu tylko mróz, przymarzająca, nie najwygodniejszą przecież zbroja... Zaraz mu nos zamarznie i się odkruszy. Cholerne stróżowanie.
Nie chciało mu się dokładnie sprawdzać wszystkiego, co mieli ze sobą mężczyźni, jego uwagę zwrócił jeden z pakunków. To przecież niezbyt możliwe, ale... nie, musiało mu się wydawać! Pakunki się przecież NIE RUSZAJĄ! Miał też wrażenie, że przynajmniej jeden z mężczyzn ukrywa pod grubym odzieniem broń.
- Po pierwsze, z bronią nie wolno wam wejść. Po drugie, co siedzi w tej torbie? - wolał być podejrzliwy na zapas, niż potem zebrać cięgi.
Marcus od dwóch dni zastanawiał się, na cholerę im ta misja. Czy Nieuchwytny szukał spokojnego miejsca na starość i emeryturę? W takim razie mógł mu polecić ośrodek wypoczynkowy dla Starych i Zmęczonych Światem Przywódców Organizacji Robiących Ludziom Krzywdę za jedyne cztery mithrilowe monety miesięcznie. I ciepłe, kozie mleko całkiem gratis za darmo.
Gabriel z kolei robił filozoficzne miny i rozwodził się przez te dwa dni nad sensem świata, wszechświata i okolic. Czy ta stokrotka (nawiasem rzecz ujmując, co ona tu robi?) powinna istnieć, czy też to istnienie winna oddać tamtemu niezbyt zdrowemu muchomorowi, bogowie niejedynie skąd on się tu wziął skoro mamy 40 stopni na minusie?
Krótko pisząc, obaj zabójcy wykazywali dość małe zainteresowanie zleconym zadaniem, to i przygotowanie było kiepskie. Bo żeby nie ukryć broni w skarpetkach? Żeby tak Figla w torbie trzymać? No kto to widział, wstyd, hańba i minus sto punków dla Bractwa Nocy, które w tym momencie spada w rankingu Złych Organizacji na drugie miejsce.
- Misza, widziałeś ty kiedy coś takiego? - zagadał jeden żołdak, ten bardziej zmęczny, do tego drugiego, zecydowanie bardziej cuchnącego gorzałką. Zaś ten, który w ogóle zwrócił na to uwagę, odszedł chwilowo w zapomnienie. Figiel w tym momencie ściągał całą uwagę strażników, a Królik, który dopiero teraz zaczął myśleć w kategoriach "misja to nie zabawa, przynajmniej nie teraz", postanowił skrzętnie wykorzystać ten moment i użyć najgorszej siły tego świata, jaką okiełznać było ciężko. Perswazja. No i robienie ludziom mniejszego kalibru wody z mózgu.
- Ale co miał widzieć, kiedy tam nic nie ma? Torba jest kompletnie pusta, a wy ze zmęczenia macie zwidy, mości panowie. - mruknął Królik, niby to poirytowany tępotą żołdaka. Ten zaś spojrzał na niego groźnie i dzióbnął powietrze piką.
- Te, panocek, cicho tam, bo w dyby wsadzim!
- I broni też nie mamy! - dorzucił Marcus przez ramię półelfa.
- A zastanawiałeś się kiedy nad sensem tego słowa? - spytał uprzejmie, wręcz ze stoickim spokojem Królik.
- Heee?
- Dyby, słowo to pochodzi od elfiego Dybos i oznacza... - w tym momencie Marcus w końcu zajarzył o co chodzi i myślą wydał Figlowi polecenie, ażeby zniknął w dość dogodnym dla nich momencie. Gabriel ich zagadywał, Marcus, korzystając ze zmysłów Figla zaznajamiał się z otoczeniem, a sam Figiel pakował żołdaków właśnie w bardzo duże, kompromitujące i śmierdzące kłopoty.
- Ty patrz! Nie ma go! - wywód zabójcy został przerwany, a sam Misza, zawołany wcześniej by obejrzeć znalezisko, zerknął koledze przez ramię i mocno się zirytował. I znów oberwi się temu pierwszemu, co to dziwne pytanie zadał. No bo w torbach może być? Gorzałka!
- Eeee, nic tu nie ma! Po coś mnie wołał tępy wole jeden! Znowu będzie, że się obija...
- Ej wy tam! Nie obijać się! - ryknął jakiś człowiek, nieco bardziej postawny i chyba też znacznie bardziej ważny niż wskazywałoby na to wszystko, łącznie z gwiazdami, niebem i bogami.
- No ale przysięgam, że był!
- A nie mówiłem, że masz zwidy...
- Zwidy?
- Zwidy, z elfiego Zwidos to słowo pochodzące od...
- Aaaa, uciekać! - to krzyczałą jakaś kobieta wymachująca dziko rękami.
- Pali się!
- Gdzie się pali!
- Mój domek! - zakrzyknął starszy dziadunio, który trzcinową gałązką zaganiał gąski. Jego mina nagle się wykrzywiła, jakby poczuł jakiś przykry zapach - na przykład kompostu i dodał konspiracyjnym tonem - I czyjeś dzieckoooo.
Królik popatrzył na Marcusa, a ten wzruszył ramionami. Nie jego wina, że Figiel czasem robił co chciał. Żołdacy chwilowo stracili nimi zainteresowanie. Zabójcy, wyszkoleni tak dobrze, że nawet sam ich mistrz Ukrywania się twierdził, że na lekcjach swoich ich nie widział... Strażnicy nie mieli szans. Zostali zrobieni w wała, bo kiedy pożar okazał się fałszywym alarmem, panowie stali całkiem rozluźnieni przy bramie. Marcus przeżuwał źdźbło trawki wyrwanej spod czapy śniegu, a Królik przyglądał się swoim paznokciom. Lekko szpiczaste uszy skryte pod włosami, niewinny wyraz twarzy i robienie strażników w wała ciąg dalszy.
A broń z ich tobołków tajemniczo zniknęła.
Zimno nie przeszkadzało mu tak bardzo. Nie przaszkaszał porywisty, kłujący w twarz wiatr. Nie przeszkadzała mu nawet coraz bardziej blednąca noc. Ta ostatnia była w istocie sojusznikiem. Ale sylwetka człowieka przy murze, w dodatku przy ICH murze …
Lucienowi wystarczył rzut oka, by rozpoznać stojącego przed nimi człowieka. Ze wszystkich ludzi żyjących na świecie, dlaczego akurat on?
- Na Cienie! – sarknął, wyraźnie niezadowolony. Po pierwsze, jak każdy z rodowitych, do tego wyższych rangą członków Bractwa, nie lubił pracować z osobami z zewnątrz. Czasem, jak podczas pamiętnego zlecenia w Kansas okazywało się to koniecznością. Ale to nie zmieniało podstawowego faktu, że ufał tylko Cieniom.
A ten tutaj… ten tutaj nie był Cieniem. W dodatku, ten tutaj znał go z innego życia, życia, które dla Poszukiwacza nie istniało. W dodatku, ten tutaj był jedną z nielicznych osób, które znało prawdziwe miano Czarnego Cienia. Ten tutaj…
Varian nie żyje. Zdanie tak często przezeń powtarzane, że stało się regułą. Zasłoną, jakiej używał już bezwiednie, gdy tylko pomyślał o przeszłości i małym, chudym uliczniku z Nyrax.
- Pozbądź się go – rzucił cicho, na wszelki wypadek nasuwając na głowę kaptur. A w razie oporu… - Nie karzę ci przecież go zabijać, jak wolisz to go ogłusz. Straciliśmy już wystarczająco czasu przed tym cholernym murem. Nie możemy stracić więcej, a świadków nie potrzebujemy.
Dla niego Bractwo zawsze miało pierwszeństwo.
[Muszę odejść na jakieś pół godzinki, może troszkę dłużej - obiad ;)]
Misja jak misja. Znajdź, podkradnij się, zabij. Albo nie zabijaj. Nie, zdecydowanie lepiej będzie nie zabijać, no chyba, że kontrakt o tym wyraźnie mówi. To, że stali akurat o tej porze i akurat w tym miejscu było zasługą Poszukiwacza. Ona, brzydko mówiąc, miała ten kontrakt, tę misję od Przywódcy w głębokim poważaniu. Zachciało mu się, cholera, wysyłać ich na pieprzony koniec świata, albo jeszcze dalej. Stłumiła kichnięcie i szczelniej otuliła się płaszczem. Sopel lodu trzymał się nosa furiatki, a bujne, czarne loki pokrył szron. Zdecydowanie nie służyło jej takie siedzenie. No, ale trzeba było czekać. Zerknęła jeszcze na Luciena. On nie wyglądał lepiej. I też miał sopla lodu zwisającego z nosa, a jak jeszcze dodać do tego ten jego śmiertelny wręcz wyraz twarzy, uzyskiwało się całkiem śmieszny obrazek. Dlatego parsknęła. Parsknęła, a wtedy też okazało się, że nie są tu sami. Czapa śniegu spadła z gałęzi, a kiedy to biały puch opadł... Iskra ze swojej kryjówki zauważyła pewien bardzo niepokojący fakt. Pośladki. Skryte pod spodniami.
Tak nie powinno być. Pośladki winny znajdować się na wierzchu, wedle niedawno spisanej instrukcji Lofara i Furiatki w księdze Lofara Rozkosznego wydawnictwa Krewni i Znajomi Figla.
Chyba nie usłyszała tego co ma zrobić, bo chwilę spoglądała za Darem, a potem wzrok przerzuciła na Luciena. A na ustach miała bardzo głupi uśmiech mówiąc dosłownie wszystko to, co Iskra sobie o Darze myśli.
- Czy ty widzisz to, co ja? - konspiracyjny szept furiatki był ledwie słyszalny - Pośladki... - tak, Iskra zdecydowanie nie usłyszała tego co ma niby zrobić. Chociaż, gdyby jednak...
Ogłuszyć Dara? Ale tu był Lucien, nie wypada też chędożyć pod murem no...
Zima dawała się we znaki. Mróz wykrzywiał i tak zgrabiałe od bezruchu palce, chłodny wiatr wdzierał się pod ubrania i kół nieprzyjemnie. Policzka chociaż okryte materiałem, szczypały, a uszy piekły. Jeszcze chwila takiego bezruchu, a człowiek zamieni się Lodowego Piechura i służyć będzie Mrozowi.
Brzeszczot ziewnął, ukryty za zasłoną świerkowych drzew, uważnie obserwując mur. Głupi wartownicy. Ki diabeł jeszcze tu siedzieli, jakby nie mieli domów, ciepłych łóżek i baby, do której powinni wrócić.
Poszli stąd, zapchleni wojowie, bo zaraz zamarznę i będę lodowym najemnikiem
Noc miała się ku końcowi i stracił już nadzieję, że zdoła się dziś przeprawić za mur; strażnicy spici gorzałką zaczęli pochrapywać jakiś czas temu, a pierwsza próba przejścia przez wyrwę skończyła klopsem. Wrażenie, że jest obserwowany nie zniknęło. Nawet teraz, kiedy znów się krył, czuł coś dziwnego. Jego czułe uszy łowiły każdy szmer, ale ten zapach. Czuł znajomą woń. I miał dziwne przeczucie, że fortuna dziwka kopnie go zaraz w tyłek.
Od początku nie podobało mu się to zlecenie, ale cóż, nie będzie wybrzydzał, w końcu wredna długoucha nie płaciła mu dobrze, to musiał zarabiać inaczej.
Skup się.
Zimno!
Jeszcze odmrozi pośladki i Iskra...
Nie, stop. Czemu pomyślał o Iskrze?
Odwrócił się za siebie, w las spojrzenie wlepił i słuchał.
Słuchał dokładnie.
I usłyszał.
Iskra. Jej ględzenie po pośladkach. Wcale się nie kryła, by ukryć to, co mówiła, chociaż jej samej nie było widać. I gdyby nie czuły słuch, nie uchwyciłby jej słów. Nie wiedział, czy jest sama; być może ktoś drugi miał więcej oleju w głowie i zachowywał ciszę.
Co tu robiła chędożona furiatka?
Dar nie widział elfki, ale założył, że ona widziała jego. Dlatego patrząc na las, zaczął mówić szeptem, tak by Zhao mogła odczytać słowa z ruchu jego warg.
"Głupia Iskra. Wyłaź stamtąd, albo daj mi spokój".
O obecności Cienia najemnik nic nie wiedział.
Bardziej poczuł niż zobaczył wbijające się weń dwa końskie kopyta, które znów sprowadziło go do parteru. Pięknie. Zacisnął zęby, co by nie wydać z siebie jakiegoś jęku, do którego by się potem nie przyznał. Złapał kilka głębokich, próbujących mu zamrozić płuca oddechów, nim otworzył oczy. Koń, na całe szczęście, nieco się uspokoił, ale Aed, widząc, że po jego drugiej stronie nie ma żadnego niefortunnego przechodnia, po prostu się od karosza odsunął. Zebrał się z ziemi, bo leżenie na kocich łbach przy takim mrozie to wszak nienajlepszy pomysł. Usiadł, trzepiąc zdezorientowaną łepetyną i usiłując dojść do siebie. Spojrzał w górę, by dowiedzieć się, kto jest właścicielem owego uroczego i przyjaznego zwierzątka.
- Nawet sobie nie wyobrażasz – powiedział z niemałym wysiłkiem – jak bardzo marzyłem o tym, byś sprzedał mi kiedyś tak szlachetnego kopniaka, jak to uczyniłeś przed chwilą, mój drogi karoszu. Teraz twoją mordę zapamiętam aż do końca moich dni. A jeżeli nie zaczniesz się hamować, może on nastąpić stanowczo przedwcześnie. Witaj, Zorano – szatyn skończył wreszcie pogawędkę z koniem i zwrócił się do tej, która go dosiadała. Przy okazji rozmasował sobie obolały krzyż, który spotkał się z więcej niż jednym kamieniem na raz, i zaczął trząść się jak osika. Było, delikatnie rzecz ujmując, rześko.
TEKSTY OD MG:
[Vescerys]
Drzwi skrzypnęły powoli, bardzo powoli. Wchodzący najwyraźniej chciał pozostać niezauważony przez lokatora. Lokatora, który jego zdaniem wciąż spał w najlepsze. Ale tu intruza czekał zawód.
Intruz okazał się niewiastą, a, ściślej rzecz biorąc, dziewką służebną, niosącą naręcze drewna, którym zamierzała rozniecić ogień w znajdującym się w pokoju palenisku. Nieco przeraził ją widok kobiety, która czaiła się tuż przy futrynie drzwi, ale… Zachowywała się zupełnie, jakby została uprzedzona. Jakby bycie osobą nieproszoną w pokojach zawodowych zabójców było dla niej czymś normalnym.
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam, pani – powiedziała, szybko zamykając drzwi i bez wypowiedzianego na głos pozwolenia znajdując się wewnątrz izby. - Przychodzę od waszego zleceniodawcy. Możecie mi zaufać, załatwianie takich spraw to dla mnie nie pierwszyzna. Spokojnie, nikt nie przysłuchuje się tej rozmowie. To nie jest zwykły pokój.
Dziewczyna ukradkiem podała Vescerys złożoną na cztery kartkę, zupełnie, jakby ktoś miał im się przyglądać, po czym uklękła przy palenisku, sięgnęła po pogrzebacz i zajęła się tym, po co, jak twierdziła, przyszła.
- Proszę, przeczytajcie to i spalcie, gdy tylko uporam się z ogniem.
[Treść listu]
Jutro w południe na głównym rynku odbędzie się egzekucja. Chcę, żeby skazaniec wyszedł z niej żyw i przy zdrowym umyśle – muszę mu zadać parę pytań. Cena nie gra roli, interesuje mnie jedynie efekt. Staw się w ratuszu dziś o północy, uzgodnimy warunki umowy.
Żegnam i do zobaczenia.
S.M.
[Jeżeli dopiszę jeszcze jakiś tekst, po prostu wrzucę go najszybciej, jak się da gdzieś w trakcie kolejki. Wybaczcie mi brak ogarnięcia, ale sporo się tu dzieje ;) ]
[Jestem]
[Hej, co się dzieje? Przerwa jakaś, czy co?]
Nie mam pojęcia
[Vescerys, nie krępuj się, ja zaraz się z moim kawałkiem uporam ;) ]
zorana sobie gdzieś poszła. może ją pomińmy, co? bo inaczej to zbytnio sensu nie ma.
[Ok, już piszę. Potem będę musiała wyjść, ale powinnam wrócić do swojej kolejki.]
[Będę za jakieś 10-15 minut]
Na widok dziewczyny, powietrze zeszło z Vescerys tak błyskawicznie, że przez chwilę, może ułamek sekundy, poważnie rozważała strzelenie lekkomyślnej dziewki z otwartej w tył głowy. Albo siebie w czoło. Mogła przecież zabić.
Ktoś bez większej finezji zaczynający grzebać w cudzym zamku, jednoznacznie wskazywał na kogoś, kto sam prosi się o kosę w brzuch. I choćby niezdarnie, to w nie innych zamiarach zazwyczaj przychodził. Równie dobrze mógł to być jakiś wyjątkowy skretyniały żółtodziób z szeregów jej kochającej rodziny, przekonany, że wykaże się poprzez wytropienie uciekinierki z Południa.
Bogowie jedni wiedzieli, jak mało brakowało, by potraktowała dziewczynę tak, jak potraktowałaby jego. A rzadko kiedy zadźganie niewłaściwej osoby pracodawcy brali za pozytywne zainteresowanie kontraktem.
— Istnieje przydatna w życiu maniera — odprychnęła spokojnym, lodowatym głosem, chwytając świstek. — Nazywa się pukaniem do drzwi, zanim się przez nie przelezie. Sądziłam, że wy, kerończycy, jesteście w stanie się w niej połapać. I czas najwyższy. Zimno tu jak w psiarni — mruknęła, kiedy dziewka zaczęła rozgarniać stary popiół.
Siadła na skraju łóżka i rozwinęła zapisany prędkim, pochyłym pismem liścik. Dopiero wtedy zorientowała się, że w prawej dłoni ciągle ściska rękojeść noża, oparła ją o siennik i zaczęła czytać. Ale noża nie puściła.
— Dherbheal! To sukinsyn!... — wyrwało jej się. — Nie ty, ty rób, co masz robić — rzuciła do dziewczyny, która obróciła się na jej słowa spłoszona od paleniska. Zmięła list w dłoni, żałując, tak bardzo żałując, że mocodawcy nie było teraz w pobliżu. I że nie może dać do zrozumienia, jak bardzo się mylił, jak bardzo się mylił, ciągnąc ją tu z daleka na niejasnych warunkach i jak bardzo pomylił jej profesję z profesją kogoś absolutnie innego.
Ves pokręciła głową, zirytowana, potężnie, nie mało brakowało, by wściekła. Ale w środku kalkulowała już z nieporuszonym chłodem.
— Skończyłaś już z tym ogniem?
Nefryt westchnęła ciężko.
- A co będzie, jeśli złapią nas obie?
To nie tak, że nie przejmowała się obawami elfki, choć nie mogła znać ich przyczyny. Była tylko człowiekiem, ślepym i głuchym na magię, a naturę postrzegającym jedynie przez krzywe zwierciadło niepełnej wiedzy i obserwacji.
- Coś więcej... - powtórzyła w zamyśleniu. - Nie wiem, o co ci chodzi. Wszystko wydaje się dość... zwyczajne. Może tylko te ptaki? Ale, do diaska, mamy zimę...
Raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Owszem, czuła lekki niepokój, jednak nie przypisywała temu jakiegoś szczególnego znaczenia. Lada chwila miały się przecież znaleźć w strzeżonym przez najeźdźców mieście.
[Już jestem, przepraszam za opóźnienia]
Zmierzyła zdumionym spojrzeniem starego znajomego, któremu spotkania z ziemią była najwyraźniej bardzo bliskie.
- Witaj. Widzę, że nadal jesteś, hm... popularny? - odgarniając włosy z oczu zmierzyła spojrzeniem gromadę gapiów zebraną wokół.Zeskoczyła na ziemię. Ogiera pozostawiła samemu sobie: krótki sygnał wystarczył, by nie koń nie dał satysfakcji potencjalnym złodziejom. Ruszyła w kierunku drzwi, ku mężczyznom, których solidna postura służyła za insygnium władzy.
- Cóż to za powód, panowie, że wyrzucacie mego przyjaciela za próg w tak lichym odzieniu? - spytała.
[Zacinka, totalna zacinka. Co się stało - nie wiem. Miejmy to za sobą i jedźmy dalej.]
- Nie złapią – zapewniła twardym głosem kogoś, kto jest zdecydowany na wszystko. – Gdyby niewidzialność zawiodła, mam w zanadrzu inne czary, których będę mogła użyć. Nie powinnyśmy się rozdzielać Nefryt. To jest coś złego. Coś więcej, niż wszyscy przypuszczają. Przyroda to czuje, zwierzęta to czują. To wisi w powietrzu, ciężka chmura nad tym miastem - bała się sprecyzować swoje myśli z tej prostej przyczyny, że nie miała nic na ich poparcie. Poza tym, Nefryt nie przepadała za magią...
Dokładnie w tej chwili dały o sobie znać ptaki, zdradzając, że jednak jakieś są w tym dziwnym, opuszczonym lesie. Poderwały się do lotu, spłoszone krzykiem, jaki nagle poniósł się po lesie. Najpierw jeden, potem drugi, jakby nieco cichszy. Ale wyraźny.
Coś się stało. Mało tego, elfka coś poczuła. I tym czymś nie był zapach świerkowych igieł, nie było ptasie pierze. Nie było futro przemykającego chyłkiem lisa. To była siła, jaką mógł odczuć tylko ten, który ją znał.
To była magia.
Szept nie potrzebowała wyjaśnień. Można ją nazwać niesubordynowanym członkiem bandy Nefryt. Można nazwać po prostu pakującą się w kłopoty, szukającą kłopotów długouchą.
Samych ruchem nóg zawróciła gniadosza, zjeżdżając z w miarę ubitego traktu wprost w puchową warstwę śniegu.
Na rozmowy przyjdzie czas potem. Teraz musiała to sprawdzić.
[Tekstów do MG ciąg dalszy, tym razem dla Charlotte i Devrila]
Od strony ratusza pędzili ku bramie dwaj żołnierze, pospiesznie dopinający opończe i wyraźnie kłócąc się między sobą. Kiedy już uzgodnili niezbędne minimum, podbiegli do reprezentującej arystokrację dwójki, po czym przesadnie się pokłonili.
- Proszę nam wybaczyć zaistniałą sytuację, jaśnie pani i jaśnie panie…
- Powiadomiono nas, oczywiście, o waszym przybyciu, ale z powodu niekompetentnej służby nie udało się nam na czas udać się i powitać tak znamienite…
- Och, zamknij się – zmielił w zębach kamrat, po czym zaczął mówić głośno, ciągnąc swoją nie bardziej logiczną gadkę. – Uniżenie prosimy, ażebyście zaszczycili nasze skromne progi swoją obecnością. Sorley Machonna, setnik stacjonującego tu oddziału was oczekuje – dokończył, wreszcie panując nad natłokiem słów, cisnących mu się na usta. Obaj byli dość młodzi i widać nie wiedzieli, w co wpakowali ich starsi, bardziej doświadczeni towarzysze.
- Wisielec, bierz go.
Czarny wilk łapa za łapą wyszedł zza pnia; chociaż poganiała go szamanka, Drav wiedział co robi. Był wilkiem. Przede wszystkim wilkiem. To, że miał ludzkie ciało, nic nie znaczyło. Nie był człowiekiem.
Powoli obszedł drzewo, obszedł śmierdzącą lisami, nieużywaną norkę i zatoczył koło, zbliżając się do kusznika. Mężczyzna go nie usłyszał, ale jeszcze moment, jeszcze chwila i...
Wartownik drgnął, obrócił się, podnosząc kuszę i zamarł. Wilk. Jeden tylko, ale gdzie jeden osobnik może być i cała wataha. Niedobrze. Uważnie obserwując potężnego zwierza, kusznik nie zauważył, ruchy za sobą.
Szamanka przekradła się za plecami kusznika, a że sierść jej totemicznego wilka była biała, zlewała się ze śniegiem.
Wisielec warknął gardłowo, szczerząc kły. Zjeżona na karku sierść nie wróżyła nic dobrego. Widział szamankę, dlatego chciał aby wartownik zrobił kilka kroków w tył, co by...
Duszołap w ciele wilka wystrzeliła jak z procy z krzaków, nadeptując na każdą gałązkę, każdy korzeń, robiąc tyle hałasu, że... Głupia!
Wartownik odwrócił się gwałtownie i celując na oko, strzelił. Wtedy Drav skoczył mu na plecy całym ciężarem ciała i upadł z nim w śnieg. Wartownik uderzył się czołem o kamień i znieruchomiał.
- Popatrz, co zrobiłeś. Stracił przytomność - Silva była już sobą; wilcza forma trwała u niej krótko, zaledwie mgnienie. Wisielec też stał się człowiekiem.
- Przypominam, że to TY miałaś go ogłuszyć, a nie posługiwać się mną do tego - wykorzystany Wisielec szturchnął buciorem nieprzytomnego wartownika. Mógł się spodziewać, że szamanka wywinie taki numer. Głupi myślał, że mu pomoże. Cudownie, pięknie, marzenie po prostu! - Ja go nie mam zamiaru cucić. Ani taszczyć przez las.
- Gdybyś miał trochę rozumu w tej wilczej głowie, przynajmniej być to zrobił po cichu.
- Nie moja wina, że wydarł się na cały las - naprawdę to nie jego wina była, że wartownik zdążył krzyknąć, nim głową w kamień przygrzmocił. - A on to w ogóle żyje? Bo jakiś mało ruchliwy.
- Z duchem też można porozmawiać, jeśli się go odpowiednio pochwyci przed przejściem.
- Czekamy aż się obudzi? - Drav coś czuł, że będzie musiał przeciągnąć ciało gdzieś między krzaki; tu byli zdecydowanie zbyt odsłonięci, a i nie wiadomo, kogo mógł ściągnąć krzyk - Ale z niego wartownik, jak z Dara głowa rodu - kolejne szturchnięcie buciorem i...
Krzyk Wisielca przeciął ciszę.
Nieruchoma ręka wartownika nie tylko drgnęła, ale także złapała wilkołaka za spodnie; gdyby palce zacisnęły się mocniej, na nodze, Drav byłby w kłopotach, ale zdołał odskoczyć.
Wartownik zaczął się podnosić. A mogli go związać!
- Co do pieprzonego muchomora...
- To jego ciało - szamanka chwyciła mocniej kostur, przerywając głupiemu wilkowi - Zobacz, on wciąż jest nieprzytomny.
- Śmierdzi magią.
Kusznik stanął chwiejnie. Spojrzał na nich; oczy uciekły mu do tyłu, a białka były jakieś nienaturalnie. Jak nic przez kogoś kontrolowany. Pułapka? Czy podpucha, bo wcześniej wartownik był całkiem zwyczajny? Atakować toto, czy nie?
Bogowie niejedyni!
Wartownik sobie stał. Zastanawiał się, kogo zaatakować? Czekał na rozkazy. I czy on aby nie mamrotał czegoś pod nosem?
Już otwierała usta, co by stosownie odparować, a bezczelnie przy tym i wulgarnie, a może i jeszcze w ogóle, to mu palcem pogrozi i... Ale wtedy wtrącił się Devril i było po zabawie. Charlotte spojrzała na niego niewdzięcznie z ukosa, jakby był jej niezbyt lubianym starszym bratem. No przecież jeszcze nie wpadła w kłopoty... Ale jego interwencja była opłacalna i zmieniła bieg wydarzeń, bo najwidoczniej sam tytuł wystarczył już, by strażnik zaczął na niego patrzeć inaczej. Nawet tu słowo Drummor w połączeniu ze słowem earl robiło wrażenie. No, przynajmniej cień wrażenia jakie powinno robić. Nawet tu słyszano o salonowym piesku, popleczniku gubernatora i bawidamku. Nawet tu...
Strażnik machnął więc ręką na Devrila i Charlotte i odszedł zająć się ważniejszymi sprawami niż jakiś paniczyk i jego cichodajka. Miał pełno obowiązków, a do nich pośle kogoś tam... No, w każdym bądź razie kogoś, kto będzie wiedział nieco więcej na temat szlachty niż on sam.
W tym czasie dobiegło jeszcze tych dwóch. Płova przewróciła z irytacją oczami, jak zawodowa arystokratka i wielka pani. Prawda była jednak taka, że nie była zła o brak przyjęcia ich w należyty sposób, a wręcz przeciwnie. Teraz będą mieli jeszcze setnika na karku, bogowie niejedyni, za co... Brakowało im teraz jeszcze tylko przyjazdu gubernatora do kompletu. Byliby spaleni...
- Wilhelm na pewno nie byłby zadowolony waszą postawą. Prowadźcie. Earl jest zapewne zmęczony po podróży, a wy się obijacie i nie patrzycie kto do bram podjeżdża - burknęła znów idealnie wchodząc w rolę rozkapryszonej jaśnie pani.
Gra trwała dalej, a jak się powiedziało a, trzeba było powiedzieć i b. Toteż Devril przemknął pogardliwym spojrzeniem po sylwetce żołdaka i nadchodzących. Może ich pojawienie się nie było mu całkiem na rękę, lecz nie uważał tego za katastrofę.
- Ty – wybrał jednego z nich, tak na chybił trafił, wcale nań nie spoglądając. – Leć do gospody, potrzebuję najlepszego pokoju, jaki tam mają.
- Ty – skinienie na drugiego – zajmij się końmi. A migiem – Devril był szeroko znany jako miłośnik jeździectwa, to i takie zachowanie earla nie powinno budzić zdziwienia. Z tego akurat był znany. W ten sposób problem był z głowy. A jeśli przyślą do nich setnika, to po prostu na niego nawrzeszczy, że to o nikogo nie prosił i żeby mu nie przeszkadzano. Humory i humorki arystokracji były powszechnie znane i nie powinny nikogo dziwić.
Ale jeden ze strażników by się przydał. Najlepiej jakiś niezbyt rozgarnięty. Można by go wybadać, odnośnie tego, co się dzieje w mieście. W straży dużo się wie, więcej niż mówi. A moneta każdemu rozwiąże język. Podobnie, jak chęć wkradnięcia się w łaski.
Mając nadzieję, że nie zawiedzie go umiejętność oceny charakterów, rozejrzał się, szukając nadającej się do tego konkretnego celu twarzy.
[Bądźcie cierpliwi, szykujemy Wam coś ;) ]
[Aed, sprawdź GG jeszcze... Ostatnie pytanie mam :)]
[Aed, wrzuciłam na gg tekst, zerkniesz, czy to pasuje?]
Wydawać by się mogło, że dwóch zabójców osiągnęło swój cel. Wprowadzili takie zamieszenie, że nikt nie wiedział, co, jak i dlaczego. Pożar okazał się zmyłką, może to i lepiej, przynajmniej nie poniosą za niego odpowiedzialności. Inaczej rzecz się miała z dwoma mężczyznami, którzy najwidoczniej czerpali niemałą frajdę w nabieraniu wszystkich wokół. Dla Skazy wciąż wydawali się oni podejrzani, ale jednocześnie... jego warta długo już nie potrwa, gdyby nawet ich wpuścił, to nie on będzie odpowiadał za ewentualne kłopoty, tylko jego zmiennik. A akurat za nim średnio przepadał. Miał już ochotę wpuścić zabójców, a niech ich tam, może nawet aż takiego bajzlu nie narobią..?
Ale właśnie w tej chwili w ich kierunku zbliżyło się dwóch zbrojnych. Skaza rozpoznał w jednym z nich setnika. Miał nadzieję, że będzie mógł już wrócić, reszta była mu prawdę mówiąc obojętna. Marzyła mu się teraz jakaś ciepła karczma, smaczne danie... I jeszcze parę rozkoszy, nad którymi wolał się nie rozwodzić, co by zbytnio się nie rozmarzyć.
Setnik tymczasem obrzucił ich srogim spojrzeniem, co w jego przypadku akurat nie było niczym nadzwyczajnym i stwierdził, że nie nadają się do niczego, skoro nie potrafią rozpoznać honorowych gości tutejszj władzy. Po czym jął przepraszać zabójców, raz po raz używając tytułu "panie hrabio", kiedy zwracał się do Pajęczarza, Białego Królika zaś traktując jak sługę niższej klasy.
Pomiędzy potokiem przepraszających słów, wspomniał także o czekającym na "pana hrabię" tutejszym możnowładcy...
Ku zdziwieniu zabójców, którzy przecież na żadne spotkanie się nie szykowali.
Marcus starał się grać na czas i przyjąć nieco bardziej obojętną minę niż zwykle. Hrabio? Od kurczę kiedy? Czy to miało coś wspólnego z tą... Nie, na pewno nie miało nic wspólnego z siczowymi dziećmi, które go poszukiwały.
Królik posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. To mogła być dobra dobra przykrywka i lepiej żeby tego nie zepsuł...
- Och, och. Ależ oczywiście. Tak. Macie tu... Bardzo... - Marcus rozejrzał się za deską ratunku. Musiał coś powiedzieć. Cokolwiek. - Studnię! - tak. To była idealna wręcz wymówka i granie na czas.
Królik przejechał dłonią po twarzy.
Lucien łypnął na Iskrę i gdyby nie kaptur mogłaby zobaczyć dziwny grymas na jego twarzy. W pierwszej chwili wydawało mu się, że się przesłyszał. Musiał się przesłyszeć. Byli na misji, tak? Priorytet, czyż nie? Wydał jej polecenie, prawda? Był mentorem, czyż nie? Więc co ona mu tu wygadywała za głupstwa o pośladkach?
Powiódł wzrokiem po sylwetce mężczyzny pod murem. Wciąż pamiętał, jaki miał półelf wyostrzony słuch. Zresztą, nie tylko słuch. Wyciągnął dłoń i ścisnął elfkę za ramię, chcąc ściągnąć na siebie jej uwagę.
- Powiedziałem, pozbądź się go – syknął, uważając, by zbytnio nie unieść głosu. Jeszcze by go usłyszał, a tego przecież Lucien nie chciał. – Potem będziesz mogła podziwiać te jego pośladki.
Jeszcze się okaże, że będzie musiał zrobić to sam. Czy on zawsze mógł liczyć tylko na siebie?
- Nie obchodzi mnie, czy go znasz. Nikogo to nie obchodzi. Masz zlecenie, wykonaj je.
Przewróciła oczami. Czy on zawsze musiał być taki... No. Właśnie. Misja. Bla, bla, bla... Misja. MIsja, misja, misja.
- Udław się tym swoim zleceniem. Ja chcę Dara - no i tyle furiatkę widział. Będzie jej tu mentorzył znalazł się no, odpowiednio w czas, głupek jeden.
Jak widać, powiązania Iskry spoza Bractwa miast się kurczyć... One się poszerzały. Coraz więcej przyjaciół i zobowiązań.
[Zhao rozwala system :D ]
Iskry coś długo nie było. Może sobie poszła? Jeśli tak, to trzeba się śpieszyć i hyc za mur, bo zaraz słońce wstanie i naprawdę zaczną się problemy. A skoro już tu przylazł, to wyciągnie z więzienia jakiegoś głupiego maga, co się do niego dał zamknąć, odda go komu ma oddać, zabierze sakiewkę i w nogi. Bo nie chce mieć nic wspólnego z tym całym dziwnym, cholernym miastem.
- No, pośpiesz się - mruknął, bo jak nie... Nie dokończył tej myśli.
Elfia furiatka zmaterializowała się w jego kryjówce. Jednoosobowej i zrobiło się dla dwóch trochę ciasno. Pośladek do pośladka, cholera. - Co tu robisz? Jesteś sama? - nie miał czasu, nie miał czasu, nie miał czasu!
Bójki chciał za wszelką cenę uniknąć, ale skoro już… Sięgnął po tkwiący w cholewie sztylet. Z nim nie rozstawał się nigdy. Bo miecz musiał ku swojemu ubolewaniu spieniężyć, co by móc w czasie podróży zatrzymywać się w przydrożnych karczmach. I tak zamierzał zarobić i zaopatrzyć się w nowy, bo stary był już nazbyt długo i niedbale używany, by nadal spełniać swoją funkcję, ale teraz oto został bez przyzwoitego oręża u boku. Uśmiechnął się przymilnie do stojącej na progu karczmy zgrai. Było ich więcej i pewnie mieli przy sobie broń. Ale co, u licha, mieli do mieszańców, hę?
- No, panowie, może zechcecie nam łaskawie wyjaśnić, co wam przeszkadza w mojej skromnej osobie, przesiadującej w tej oto karczmie? Ja nie widzę żadnego problemu.
Grupka mężczyzn o iście zwalistych sylwetkach przepychała się w drzwiach, byleby tylko zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Większa część ryczała ze śmiechu, jeden tylko, stojący nieco na uboczu, zachowywał całkowitą powagę. Widocznie starał się kontrolować całą sytuację. Teraz wysunął się przed szereg.
- Dziwne pytania zadajesz. Ciekaw jestem, co też masz w sakwie.
Aed popatrzył na niego, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Dopiero wtedy zauważył dość znaczący szczegół.
- Gdzie, do cholery, moja sakwa?!
Pan Najważniejszy ruchem głowy wskazał na szczupłego, niskiego blondynka, który jak gdyby nigdy nic podrzucał sobie Aedowy mieszek.
- Nie powiesz chyba, że to twoje pieniądze? Inaczej się umawialiśmy.
- Z nikim się nie umawiałem – warknął Aed, unikając spojrzenia kogokolwiek. – Zresztą, zatrzymajcie go sobie… Na razie. Później o tym podyskutujemy. Wpuśćcie nas tylko, bo strasznie tu zimno.
[Od MG dla Ves:]
Służka wzdrygnęła się na te ostre słowa i bardziej przyłożyła się do rozpalania ognia. Po chwili płomienie leniwie lizały wysuszone szczapy. Jeszcze chwila, a ogień strzeli w górę. Wstała, odsuwając się nieco na ubocze. Jedynie wykonywała swoje obowiązki, dokładnie tak, jak jej powiedziano. Nie bardzo interesowało ją, jaki to wszystko ma sens, dopóki ktoś jej płacił za takie właśnie wymagające zaufanej osoby drobne przysługi. Uprzedzono ją, że adresatka listu może nie być zachwycona jego treścią, ale nie wolno jej wszak było go przeczytać.
- Czy potrzebujecie czegoś jeszcze, pani? Jeśli nie, zostawię was samych.
[Spokojnie, tym razem ogarnę się raz-dwa :)]
[ja muszem iźć.]
Ale wrócisz jeszcze?
[wybaczcie, zapomniałam o nawiasach]
[Może zrobimy przerwę, tak ok. 30 minut? Każdy załatwi to, co ma załatwić, moje skołatane nerwy trochę odpoczną, wszystko ogarnę... Kto akurat jest teraz w kolejce i chce pisać, niechaj pisze.]
[Czyli o 20 zaczynamy, tak plus minus]
[Tyle, że ja zasadniczo do 20:30 maks mogę posiedzieć. Ale będę kombinować. Pisać w każdym razie teraz mogę. A ty, Aedowa, nie kołacz biednych nerwów, bo świetnie ci idzie :)]
[wrócę, nie wrócę, nie wiem. rada dla Aedowej: sprecyzuj czas pisania, bo 30 minutowe przerwy między jednym, a drugim komentarzem człowieka potrafią zirytować. dajże maks 10 minut na odpowiedź, a jak nie da nikt znaku życia, to następna osoba w kolejce... a jak kto w swoich 10 minutach widzi, że ten jego komentarz coś się kończyć nie chce, to niech napisze, że o cierpliwość prosi, a nie potem takie hocki-klocki z łamaniem sobie głowy, czy dana osoba tworzy, je, ogryza paznokcie czy ktoś mu kabel do internetu wyrwał.]
[Ok, na mnie w domu i tak wszyscy warczą :( A do której mniej-więcej będzie trwać sesja? Aed, jak tam rokowania?]
- Nie wiem, co was tak, panowie, bawi - powiedziała ni to przymilnie, ni to ironicznie. Jej oczy iskrzyły się jak zawsze, gdy coś knuła. Bądź co bądź, świeciły się jak psie jajca dość często, bo knucie było jednym z wielu metod radzenia sobie w świecie.
Na ustach blondynki igrał uśmiech, który nie wróżył nic dobrego.
- Przecież dojdziemy do porozumienia - słodycz w jej głosie pachniała jadem - Jestem gotowa opłacić przyjaciela, jeśli zajdzie taka potrzeba. Proszę, pójdź przodem - uśmiechnęła się do większego kawałka mięsa stojącego w drzwiach - Przecież nie będziemy tu marznąć. Jestem gotowa hojnie zapłacić za odrobinę ciepła. Panowie, przodem i bez kłótni.
Mówiąc, spacerowała między osiłkami, zmniejszając dystans miedzy wspomnianym blondynem. Gdy zadowolony z siebie ruszał w kierunku drzwi, zatrzymała wyciągniętym ramieniem. We wnętrzu jej dłoni znajdował się krótki nóż, widoczny tylko z jego strony, ale nadzwyczaj zrozumiały.
- Proszę - ponagliła towarzysza - towarzyszy?, po czym zawołała stajennego. Popchnęła blondyna lekko w kierunku ściany. Odprawiła chłopaka z koniem, a "mistrza rękodzieła" zmusiła do milczenia ostrzem, znajdującym się zbyt blisko aorty brzusznej.
- Poproszę - mrugnęła na sakwę znajdującą się w jego dłoni. Gdy stawiał opór, uświadomiła mu delikatnie, jak ostre jest jej narzędzie zbrodni. - Każdy musi z czegoś żyć, nawet ja.
- Ale... oni... - wzrost wprost proporcjonalny do odwagi; ciekawe.
- Wierz mi: równie dobrze tym rzucam. Nie próbuj.
Gdy sakwa trafił do jej ręki, odsunęła się od niego na krok. Była gotowa na atak i zawiodła się. Złodziejaszek okazał się pozbawiony ambicji.
- Idź! Zimno tu - warknęła. Pacnęła mężczyznę w ramię, popychając w stronę wejścia.
Co za czasy. Nawet ta profesja schodzi na psy.
Weszła do karczmy.
[...]
[I jestem za skróceniem czasu na odp, tak jak Iskra proponowała]
[Podbijam temat - do której będzie trwało i kto pisze teraz, a kto wraca po przerwie?]
[Mogę pisać teraz, 1 odp w zasadzie już czeka]
[Jestem sama w domu. W końcu. Znaczy - ja mogę siedzieć do oporu, ja się na wszystko godzę; jestem teraz,będę pot przerwie.
I skrócenie czasu komentarzy to dobry pomysł]
[Dla mnie niezbyt komfortowo, bo będę musiała chyba zniknąć wtedy... właśnie około 20 :/ znaczy, zakładam, że jeśli sesja będzie trwała jak to piszę dalej... Muszę paczkę z domu z busa odebrać, ma opóźnienie i tak naprawdę nie wiem, kiedy będzie w Lublinie, miał być o 20-stej, ale kierowca twierdzi, że ma opóźnienie. I jestem trochę w kropce, bo nie wiem, co dalej]
[Widzę, że po 20:30 zaczyna się robić problem z przesiadywaniem na kompie, więc proponuję właśnie wtedy skończymy. Albo po prostu zaczniemy znowu pisać ok. 20:00, dojdziemy do końca kolejki i ślicznie to zamkniemy. Wiem, że są flaki z olejem i wszystko ciągnie się niemiłosiernie, ale nie bójcie się, mam coś na przyspieszenie tempa akcji ]
[W takim razie mnie chyba minie, mogę nie wrócić - na 20 na pewno nie, na 20.30 prędzej, ale jak się bus jeszcze bardziej spóźni, to nie...
Mogę wrzucić teksty na wszelki, albo podesłać je darrusowej i jak będzie moja kolejka, to je wrzuci jako mnie. Uzasadnienie zniknięcia]
[Ok, chociaż szkoda mi tak szybko kończyć... ]
[ja raczej do 20.30 sie nie wyrobie, wiec raczej odpadam.
i nie chodzi o to, ze flaki z olejem, ale czas. czas siedzenia bezczynnie i gapienia sie w monitor...]
[Kurcze, jakby trwało dłużej, to bym się jeszcze załapała. No, ale rozumiem... Teraz tylko będę zachodzić w głowę, co mnie ominęło. Nef, wyślę ci coś na gg, żeby Darrusowa nie musiała podszywać się pod Szept, może być?]
[Co powiecie na zmianę kolejki? Niech teraz piszą Ci, którzy później muszą wybyć.]
[Zanim się połapię, co tak u góry popisaliście, publikuję, choć nie wiem, bo mignęło mi, że Zorana już chyba napisała]
— Dużo potrzebuję, skarbie — odparła krótko dziewczyna, bardziej do siebie, niż do służki, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Bez dalszego słowa podeszła do ognia... i wstrzymała się, nim cisnęła list w płomienie. Rozprostowała świstek, złożyła dokładnie w palcach.
— Ubrać się chcę — rzuciła poirytowana. Dziewka w milczeniu wbijała wzrok w ziemię. — Uczesać i przygotować. Asysty ani widowni mi nie trzeba. Idź i powiedz na dole, że jeśli ktoś jeszcze tu wejdzie, to klnę się, że nie będę już taka słodka.
Posługaczka umknęłą z wyraźną ulgą, a gdy trzasnęły za nią drzwi, Ves odetchnęła. Potarła skronie, myśląc, zastanawiając się, jakim cudem, jakim cholernym, kretyńskim szczęściem zawsze wdepnie w jakąś kabałę. A ta mogła być najpaskudniejszą z paskudnych i śmierdzących kabał, bo polityczną. Kopnęła rzucony na ziemi pogrzebacz, zła, nacięta jak osa. Nie powinna była tu przyjeżdżać, nie powinna była tu być, w tym zamarzniętym i zapomnianym przez bogów wygwizdowiu. Była zabójczynią, nie uświęconą obrończynią, wyciągającą ludzi spod katowskiego topora. Czego ten skurczybyk od niej oczekiwał? Że wbiegnie na szafot i rzuci mu chustę na głowę, wrzeszcąc „mój ci on!”?
Pieprzyć to, pomyślała. Pieprzyć profesjonalizm. Rezygnuję. Nie pisałam się na politykę.
Ale potrzebowała pieniędzy. I to poważnie, nad wyraz poważnie. Jeśli „S.M.” nie rzucał słów na wiatr i mogła rzucić stawką, to ustawiłoby ją i zabezpieczyło na długi czas. A desperacko by się to jej przydało.
Zaklęła w myślach.
Rzuciła krótkie spojrzenie na trzaskające cicho polana, ogień buchał ciepło, przyjemnie, ogrzewał z wolna izbę. Siadła znów na skraju łóżka, ściskając liścik w dłoni. Ubrała się spokojnie, poprawiła siennik, przeczesała i związała ponownie włosy, ciasno i wysoko, tak, by nie przeszkadzały. W cholewę buta wsunęła mały, lekki nóż, cienki jak kolec. A złożony świstek za nim.
Jeśli miała czekać w tym zimnym piekle do północy, nie zamierzała oddawać panu „S.M” pełnego pola do popisu. A przede wszystkim, nie zamierzała siedzieć ani chwili dłużej w tym zapyziałym pokoju.
[Mignęło mi? :D Najdłuższy mój tekst podczas sesji... (szczerzy się do własnej beznadziejności) ;) ]
[Czyli teraz Szept pisze, tak? To ja się wstrzymuję :)]
[Z racji, że znikam i mogę nie wrócić już, to wrzucam teksty od moich, co by jakoś sensownie zniknęli. Myślę, że - jakbyście jakimś cudem jeszcze pisali, to z takim czymś będzie się dało jeszcze dołączyć. Postarałam się zachować pierwotną kolejność, w razie czego podpisałam, kto i z czym.]
Szept:
Spokój lasu zagłuszył tętent kopyt, coraz donośniejszy, nie zagłuszony nawet przez biały puch kołdrą otulający ziemię. Olbrzymi gniadosz wpadł pomiędzy drzewa, na jego grzbiecie siedziała elfka. Mając swoje sposoby na zbadanie lasu, choć nie posługiwała się duchami, już wiedziała, co dzieje się przed nią. Zwierzyna też miała oczy, wszystko zostawiało swój ślad.
Magia, zło, kierowanie…
Wszystko stało się nagle. Siedziała, przyklejona do końskiej szyi, po czym poleciała w dół, jakby pchnięta jakąś niewidzialną siłą. Upadek był bolesny, kołdra puchu nie ocaliła jej. Dziwna mgła zasnuła jej umysł, mgła, która nie była naturalną.
Przyjdź… Przyjdź… Ktoś szeptał, a może tylko zbyt mocno uderzyła się w głowę i wydawało jej się, że słyszy głosy. Chciała krzyknąć, zawołać za Nefryt… coś ją blokowało. Nie mogła.
A koń pognał przed siebie, czyniąc zwodnicze wrażenie, że nadal ktoś nim kieruje.
Devril:
Devril zerknął na strażnika. jeszcze mu tu Cieni brakowało. Nawet jeśli była to tylko ta dwójka, a nie sam Poszukiwacz, którego naprawdę szczerze nie znosił. Musiał rozejrzeć się po mieście, musiał zorientować i wybadać kogo trzeba. Jako „pan hrabia” raczej tego nie zrobi. Ale… chyba ten problem miał z głowy.
- Panie hrabio … - setnik najwyraźniej się pomylił. Zielone oczy Devrila rozbłysły wyraźnym rozbawieniem, który na chwilę zniszczył jego pełen pychy odruch. Zaraz też łypnął na Vetinari.
- Cii… - i wcisnął się pomiędzy dwie toczące się furmanki. I tyle go widzieli.
Lucien:
Obserwujący Iskrę Lucien zaklął cicho pod nosem. Ktoś inny na jego miejscu dopatrzyłby się tutaj porzucenia obowiązków, zlekceważenia nie tylko misji, ale i wyższego rangą członka Bractwa Nocy. To było bezpośrednie polecenie…
Furiatka. Diabelna furiatka. Znowu będzie to musiał naprawiać. Znowu… jeszcze raz, niechętnie zerknął w stronę dwóch sylwetek. Potem znowu… Miał nadzieję, że będzie miała choć tyle oleju w głowie, by zachować JEGO obecność w tajemnicy.
Jeśli nie… On już się z nią policzy.
A póki co … powoli wycofał się do tyłu, nie marząc o tym, by go rozpoznano. Jeszcze nie teraz. Już po chwili jedynym świadkiem jego obecności tutaj były ślady na śniegu niknące gdzieś w cieniu pobliskich krzaków i niziutkich, młodych drzewek.
[Ja wiem, nieco mierne, ale gonił mnie czas
Dobrej zabawy reszcie i jeszcze raz, pomysł genialny ]
[Ale ja nie śmiałabym się odnosić do długości posta, prędzej do tego, że scrollowałam z dziką prędkością ;) Ustalenia sobie poczynajcie co do sesji, jak wam pasuje i komu pasuje. Ja nie wiem jeszcze do końca, jak mi się wieczór potoczy. A tempo pisania imho każdy ma inne i raczej tego na gwałt nie zmieni, no, chyba, że lecąc po jakości.]
[Wiem, wiem o czo chodzi :D Suwak mi się paskudnie skurczył, trudno trawić na odpowiednia tekst.
A na moją ślamazarność jest jeden sposób.
(drapieżny uśmieszek)
Dopaść MG.
Z jego tekstami.
I jego kretynem, co włazi mi pod kopyta ;:D]
[Dobra, czyli, żeby to wszystko bardziej ogarnąć:
Szept, Devril i Lucien wypadają, Ves nie jest pewna, Iskra z Charlotte, Pajęczarzem i Białym Królikiem też może wypaść.
Czyli zostajemy ja z moja dwójką, Aed, Zorana oraz Silva, Drev i Dar.
Tak?
Aed, dasz radę to jakoś ogarnąć i pozlepiać?
[Właśnie się staram. Dam jeden tekst od MG, poczekajcie sekundę.]
[Ja chwilowo jestem, ale koło 21 będę musiała pewnie uciekać.]
[Silva, Dar i Drav są na bank]
[Dla Silvy i Drava oraz pośrednio dla Nef]
Kusznik postąpił jeden chwiejny krok do przodu. Ale tylko jeden, bo zaraz na ziemię powalił go rozpędzony koń, który nieoczekiwanie wpadł na polanę i pędził w sobie tylko wiadomym kierunku. Przy tym parskał gniewnie, zupełnie jakby ktoś z całej siły wbijał weń ostrogi. A przecież na jego grzbiecie nikogo nie było.
Koń zniknął w gąszczu, tymczasem kusznik, nie kłopocząc się czymś takim jak skierowanie oczu w dół, co by nie świecić upiornie białkami, właśnie zaczął zbierać się z ziemi.
[I o nawiasach zapomniałam, ech.]
[To kto teraz? *mina wyrażająca wielkie nieogarnięcie*]
[No i nowa kolejność:
1. Aed/teksty od Mistrza Gry/Bohaterowie Niezależni
2. Zorana
3. Vescerys
4. Nefryt
5. Silva i Dravaren
6. Płova
7. Skaza
8. Marcus i Gabriel
9. Iskra
10. Darrus
Proponowane zmiany mile widziane, być może to, że kolejka tak wolno idzie to po części wina tego, kto ją ustalał ;) ]
[Czyli, wchodzi na to, że teraz Nef, która może pognać za Szept a znajdzie ciołków xD]
[Ok, czyli teraz Zorana? I po 10 min na odpis?]
[ Bosz, wysyłam z kimś równocześnie komentarz i znowu nic nie wiem]
[Nefryt, pozwolisz, że teraz Ty? ;) ]
[Następnym razem zainteresuję się jakimś przyzwoitym forum, bo odświeżanie jest straaasznie. To jak, kończymy po tej kolejce czy pociągniemy jeszcze jedną?]
[Tak mi właśnie przeszło przez myśl, że komfortowi pbf akurat w tym blogspot nie dorównuje >.>]
[Jak dla mnie możemy pociągnąć. Zaraz napiszę tekst]
[Można ciągnąć. A i może Szept powróci szybko]
[Kurczę, na TVP1 leci ToyStory 3... I jak ja się teraz skupię? D: ]
[Szept mówi, że by ciągnęła dalej xD]
- Szept! Szept, gdzie jesteś?! - nawoływała elfkę. Niraneth jechała kilkanaście metrów przed nią, jednak wśród otaczających je drzew nietrudno było stracić się z oczu.
Wjechała na polanę, tę samą, na której przebywali szamanka i wilkołak. Szept nigdzie nie było.
[Tekst jest beznadziejny, wiem, ale mama skutecznie wytrąca mnie z jakiejkolwiek równowagi. Nic, tylko słyszę: "jeszcze siedzisz przy tym komputerze?!" Szlag by to wszystko...]
[Łączymy się w bólu;( Pisze osoba, która wisi na cudzym komputerze, w cudzym mieście, bo nie ma komputera od miesiąca...]
[Nieee... Toys Story mnie dekoncentruje... Tak dramatyczne sceny...]
Unieruchomić. Zatrzymać tak, by kusznik oswobodzony się nie ruszył. Duchy przodków wiedzą, co złego mogło przynieść choćby słowo wypowiedziane przez niego, czy prosty gest palców.
- At'mo rein - z dębowej laski szamanki pomknął cień ku Wisielcowi; jej związek ze śniegiem i lodem potrzebował przekaźnika, a idealnie nadawał się do tego wilkołaczy sztylet, który Drav wyciągnął. W jednej chwili z ostrza wystrzelił lód i uderzył w wartownika; ot skuł tylko jego nogi, unieruchamiając go. Prosta sztuczka, ale przecież szamanka nie była magiem.
Drav zostawił wszystko szamance. Trzeba było się dowiedzieć, co robi tu Nefryt i czemu gniła konia, który nie miał jeźdźca.
A kusznik zdawał się lód kruszyć.
[Szept, napisałabyś teraz?]
[No i dupa. Muszę uciekać, już tak na amen. Wybaczcie, że pomijam kolejkę, ale wrzucam choćby i mierne wyjaśnienie dla absencji postaci. Miłej gry. I weźcie nie torturujcie człowieka, bo telewizji nie mam, a tak bym sobie chciała chociaż bajkę obejrzeć >.>]
Ves zeszła na parter karczmy, podrzucając w dłoni tych kilka monet, które wybrała z napęczniałej miło sakwy. Musiała czekać, nikt nie rzekł jednak, że czekać o suchym i głodnym pysku.
Siadła przy szynkwasie, zamówiła wino i niewielkie, lekkie śniadanie, jako że do typowej kerońskiej kuchni też nie zdążyła nawyknąć. I spróbowała przynajmniej przez chwilę nacieszyć się ciszą oraz spokojem wyludnionej gospody.
już pisze
Nie dość, że się nie wyspała, to teraz bolała ją głowa. Bardzo. Chyba będzie miała guza, bo upadła na jakiś wystający konar. Ale, nie, żeby coś. Nie przejmowała się tym, że zrzuciła ją jakaś magia, nie przejmowała się tym, że coś, ktoś nawoływał. Co innego było najważniejsze.
- Ja spadłam. Z konia – mruknęła z niedowierzeniem elfka, gramoląc się z zaspy i otrzepując płaszcz z białego puszku.
Po czym ruszyła w ślad za swoim koniem, akurat po to, by pojawić się w chwili, gdy lód pękł a wartownik poruszył się, dziwnie, jakby był nie istotą ludzką, a co najwyżej pustą skorupą. Nawet jej obolała głowa potrafiła rozpoznać w tym działanie magii. A skoro mag potrafił kontrolować, a nie tylko zdobyć istotę ludzką…
Bogowie… mieli przekichane. A jej koncentracja… jak można się kupić na czymkolwiek, gdy głowa rwie jak diabli?
[Dziękuję za cierpliwość do tego mojego "idę-nie idę", pani MG]
[ekehm, czy Devril ma pisać po Charlotte, a Lucien po MG? Bo rozumiem, że Szept po szamanka-wilkołak się wkomponowała?
A odnośnie forum - to Keronia ma jakieś swoje, Nefryt zakładała. Wprawdzie nie miało służyć pod sesje, ale można to i zmienić.]
[Iskro, jesteś?]
[To by chyba szło tak:
1. Aed/teksty od Mistrza Gry/Bohaterowie Niezależni
2. Zorana
3. Nefryt
4. Szept
5. Silva i Dravaren
6. Devril [pisze teraz]
7. Skaza
8. Lucien
9. Darrus]
[W takim razie jak mam rozwiązać sprawę u Skazy? Może wejdź na chwilę na gg, to obgadamy?]
Zniknąć w tłumie wcale nie było tak trudno. Ludzie ściągali na egzekucję, jaka miała się tu odbyć. Jakby było coś ciekawego w oglądaniu czyjejś śmierci. Nieomal się wzdrygnął. Do tego przez Wirgińczyków! Ci sami ludzie, gdyby przyszło im do głowy się zbuntować i znaleźliby kogoś, kto ich poprowadzi, mogliby pozbyć się Wirgińczyków z miasta. Ale nie. Woleli siedzieć cicho jak te myszy pod miotłą i cieszyć się w skrytości ducha, że to nie na nich padło czujne oko gubernatora. W sumie, nie powinien mieć do nich o to pretensji. Oni chcieli tylko przeżyć, chcieli bezpieczeństwa dla ich rodzin, mieć za co żyć… Król, władza, co za różnica? Ten i ten zbierał podatki, do tego skarbca trafiały ich opłacone potem monety i żywność.
Zwolnił nieco, zastanawiając się, co dalej. Wydawało mu się, że mignęła mu przed oczami sylwetka wirgińskiego strażnika, tego samego, którego widział pod bramą. To mogło być złudzenie. Devril nie wierzył w złudzenia.
Przystanął. I czekał, jednocześnie obracając głową na wszystkie strony.
- To mag... przeklęci magowie.
Opinia aż nazbyt często powtarzana. Zaczynał rozumieć, czemu Alastair tak rzadko odchodzi od swoich artefaktów i ksiąg, by wyjść do ludzi.
Oni już go ocenili. Podobnie jak tego maga.
[Skazę można z Devem jakoś styknąć - sugestia - bo miałam podobny problem]
[Przepraszam, że lecę po łebkach, ale za Chiny Ludowe nie mogę się skupić.
Do wszystkich znajdujących się w mieście:]
Lodowaty wicher spadł na miasto. Wdarł się przez wszelkie szpary w karczemnej powale, wpadł przez komin i wydmuchnął popiół z paleniska. Nie był to jednak zwykły podmuch wiatru. Było w nim coś... złowrogiego.
Ledwie ów tajemniczy szum ucichł, gdy z daleka dał się słyszeć stłumiony łoskot różnorakiego oręża i tupot kilkudziesięciu stóp.
- Bierzemy wszystkich, którzy są przed bramą! - zawył tryumfalnie ten, który biegł na czele zgrai Lodowych Piechurów. Jako jedyny dosiadał konia i teraz wyrwał się na przód swego upiornego szeregu, nie mogąc doczekać się nowych rekrutów. Kościany rumak parsknął, w świetle słońca błysnęły jego nagie żebra.
Widmowa zgraja przemknęła nad miastem i runęła ku bramie. Liczne przekupki w zastraszającym wprost tempie pierzchły na boki, chroniąc się w bocznych, wąskich uliczkach i pozostawiając rynek pusty. W samą porę, bo od zgrai odłączyły się trzy sztuki lodowych, pałających niezrozumiałą nienawiścią duchów. Wylądowali na oblodzonym bruku i rozejrzeli się dookoła.
[Do Skazy:]
Z bocznej uliczki wypadł dziesiętnik i wrzasnął najgłośniej, jak pozwalało mu na to schrypnięte gardło:
- Piechurzy atakują! Do broni! Lodowy piechurzy!
W tym momencie gnająca po niebie zgraja opadła na gościniec tuż przed bramą, zwróciła się ku miastu i przegrupowała.
[Dobra, to teraz dajcie mi kilka minut na sklecenie czegoś]
[Do Lu i Dara]
Mimo ogłuszającego łoskotu strażnicy, którzy przysnęli z nadmiaru alkoholu, wcale się nie obudzili. Może nawet mieli już nie wstać. Było obrzydliwie zimno.
Póki co, żaden z Piechurów nie odłączył się od stada i nie zdawał się zagrażać przyczajonym wśród drzew postaciom. Rychło mogło się to jednak stać.
[Piszę o Lodowych Piechurach, a prawie nic o nich nie wiem... Proszę mnie naprowadzić w razie potrzeby.]
[Nie, przykro mi. Nie dam rady dzisiaj. Taka atmosfera dookoła mnie, że się wybiłam z rytmu i nie mogę wyobrazić sobie najprostszej sceny. Nastrój prysł i tyle... Przepraszam was wszystkich. Jeśli chcecie, piszcie dalej, co najwyżej wymyślę jakieś usprawiedliwienie dla swojej dwójki. Chyba, że dokończymy sesje np. za tydzień czy dwa, wtedy będę i postaram się nie robić kłopotów.
Jeszcze raz przepraszam wszystkich, a zwłaszcza naszą MG.]
[Ekehm w takim razie teraz ja? Czy kończymy?]
[Nie ma sprawy, to przecież nie Twoja wina.
W razie czego Skazę już sprzątnęli jego dowódcy i on ma co robić. Co do samej Nefryt... Ma ktoś jakiś koncept?]
[A jakby ten wartownik opętany magią ją ogłuszył i zabrał? Wiem, że głupie, ale nie bardzo wiem, jak ma zniknąć w środku akcji]
[Ile nas zostało? I czy działamy dalej?]
[Chwileczkę, Darrusowa już szykuje, co począć z panią herszt ;) ]
[Dobrze, to ja schodzę. Powodzenia w dalszej grze ;)]
[Co powiecie na to, żeby kończyć? Ciężko jest w obecnej sytuacji wymyślić cokolwiek. Ja też muszę ogarnąć te pobieżnie pisane teksty od MG.]
[W zastępstwie za Nefryt, autorstwa Darrusowej:]
Kiedy lód na nogach kusznika zaczął pękać, a na twarzy szamanki pojawił się wyraźny trud z jego utrzymaniem, świat obrócił się do góry nogami. Na polanie powietrze zawirowało przesycone magią, która pojawiła się znikąd; jakiż silny mag, mógł z odległości wyczyniać takie cuda. Ciężkie powietrze, uczucie przytłoczenia czymś znacznie potężniejszym i kiedy zdawało się, że niebo zaraz pęknie, na polanie otworzył się portal. Niewielki, niepozorny .
Szamanka złapała wilkołaka, bo żaden mag nie będzie go porywał i tworząc duchowy okrąg, skupiła się na przeciwdziałaniu nieznanej magii. Barierą otoczyła Szept, utworzyła ją także wokół Nefryt, ale że mag był z niej żaden, a duchy nie zawsze potrafiły czarom sprostać, bariera wokół herszt pękła. Siła, która wciągnęła do portalu kusznika, zassała także przywódczynię bandy, bogowie niejedyni wiedzą gdzie.
Portal mignął i zniknął, zapadając się w sobie.
[Kończymy. To najlepsze, co możemy w tej chwili zrobić.]
[Haha, teraz idę się schować do szafy przed Nef ^^]
[Spróbuję to ogarnąć. Ale dopiero jutro.]
[Haha, chowaj się, chowaj. Zaraz cię wyciągnę
Chyba faktycznie wypada kończyć. Bo nadal nie bardzo wiem, co począć z furiatką... a na Dara, to by Lu wpadł... ]
[A więc do napisania, zgrajo mija ukochana. Strasznie Wam dziękuję za to, żeście dali radę do końca ;) Następnym razem postaram się, żeby było lepiej, mam wszak sześciogodzinne doświadczenie.]
[To my dziękujemy - za przygotowanie, za pomysły, za dopracowanie i nade wszystko, za cierpliwość.
I do następnego spotkania na sesji, oby niebawem]
[ przepraszam, że piszę, ale tu trzeba przyjść pół godziny wcześniej, żeby to przeczytać!]
Prześlij komentarz