Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk

„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie




Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie 

Art credit by razimo


1 114 komentarzy:

1 – 200 z 1114   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

[dzień dobry xD
trzeba coś wymyślić do tego pana i do Iskry... a potem do reszty mojej bandy]

Mimo pisze...

[Siemanko! Ja również zgłaszam się na ochotnika do wątkowania z paniczem! Rodzina wampirza do jakiej przynależy Kaino, może wspierać ruch buntowników z którymi brata się twój pan :)]

Nefryt pisze...

[Pozwoliłam wykorzystać sobie rozpoczęcie z innego wątku, bo nie lubię dwóch podobnych tekstów pisać w krótkim odstępie czasu. Wybaczysz?
Z resztą, i tak w wątku akcja się inaczej rozwinie :)]

Białe obłoczki unoszące się z chrap koni i spomiędzy ludzkich warg mieszały się z zalegającą nad leśnym traktem mgłą. A ta była tu zawsze, niezależnie od pory dnia, czy nocy. Sztuką było jedynie przewidzieć, kiedy zacznie się podnosić… Kiedy będzie na tyle gęsta, by ukryć sylwetki kilku ludzi.
Herszt bandy obrzuciła uważnym spojrzeniem okolicę, potem przeniosła wzrok na swoich ludzi. Byli gotowi, widziała to. Gdyby jeszcze ona była.
Zwykle napadali na wirgińskie wojsko, na rabusiów, co to z zamku czy szlacheckiego dworu wracali, wywożąc z podbijanego kraju kosztowności. Teraz jednak czasy były trudne, mrozy się zbliżały, a ona i jej ludzie… cóż, musieli coś jeść, musieli mieć coś, czym by się otulić można, by nie zamarznąć. Była to dla niej trudna decyzja, ale czy było inne wyjście? Jedyne, co mogła zrobić to zadbać, by padło na bogaczy. Takich, żeby nie trzeba było robić takich napadów częściej.
- Nie nadaję się na przywódcę – szepnęła. Co ona mogła zrobić? W jaki sposób miała podjąć słuszną decyzję, skoro gdy kończyła się ostatnia zima, ostatni ciężki czas, miała zaledwie osiem lat? Jedyne, co pamiętała z tamtej zimy, to lodowaty wiatr, wdzierający się przez zamkowe okiennice. Nic więcej. I jak ona miała zadbać o swoich ludzi, no jak?
Ci, którzy mieli rodziny w innych częściach kraju, wyjechali, by na czas mrozów mieć stały dach nad głową. Ale co z tymi, którzy zostali?
- Nie mów tak. – Usłyszała nad sobą cichy, męski głos. – Będzie dobrze, zobaczysz. Poradzimy sobie.
Uniosła zaskoczone spojrzenie na mężczyznę. To był Neth, jej zastępca, można by rzec. Kiedyś, mając wspólną misję z Bractwem Nocy, powierzyła mu przywództwo nad bandą. Nie zawiódł jej. Dzisiejszy napad był pierwszym, w którym brał udział od czasu, gdy kilka tygodni temu odbiła go z rąk barbarzyńców z dalekiej północy. Mówiła mu, by wyjechał do rodziny. Gdyby jej posłuchał, mógłby już być w stolicy Quingheny. Tam zimy praktycznie nie było. Morski klimat. Ech, szczęściarze.
Ale nie, Neth oczywiście wolał zostać. Prawie się z nią o to pokłócił. I, jakby nie patrzeć… w głębi serca była mu z to wdzięczna.
- Wiem – odszepnęła. – Musimy. – Mówiąc to, spróbowała się uśmiechnąć, ale od grymasu tego wybawiło ją dwukrotne krakanie kruka. Chociaż, tego „kruka” powinno się w zasadzie pisać przez duże „K”. Gdyby Nefryt nie znała naśladowniczych umiejętności Marcusa, zapewne dałaby się nabrać.
A więc ich „cel” był już na trakcie. Dała znak swoim ludziom.
***
Wśród pechowych podróżnych zapanowała panika. Widocznie nie spodziewali się napadu. A Nefryt to wykorzystała, wraz z Marcusem podkradając się pod sam wóz. W takich najczęściej wieziono prowiant bądź kosztowności… Prawdę mówiąc, na chwilę obecną, wolałaby to pierwsze. Złotem ludzi nie nakarmi.
W okamgnieniu drewniany rygiel pękł pod ciosem miecza. A gdy trzask kruszonego drewna ucichł, ktoś odezwał się za ich plecami.

Mimo pisze...

[Nie ma sprawy, nie jestem pośpieszalską, ani tym bardziej wybredna osobą, dlatego nie musisz się aż tak przejmować. Cieszę się, że chęć na powiązanie jest i czekam z radością na wątek :)]

Sol pisze...

[arystokrata! ja chcę powiązanie od tej stroniszki ;D hello ;*]

draumkona pisze...

Iskra czuła się dziwnie wcielając w arystokratkę o egzotycznych korzeniach. Co prawda, iluzja kryła jej uszy, ale tatuażu już niestety nie. A jej strój... Cóż, długa zwiewna spódnica z ciemnego jedwabiu zdobiona złotymi elementami. Podobnie zresztą stanik, który z materiałową wersją niewiele miał wspólnego. Ten, który miała na sobie Iskra był niemal z samych miedzianych blaszek chrzeszczących przy każdym jej ruchu, do tego pare klejnotów i całkiem sporo srebra. I jeszcze chusta jaką miała przewiązaną w pasie, także zdobiona koralikami, paciorkami i blaszkami. Ręce jej zdobiło wiele bransolet o różnych kształtach, różnych zdobieniach. Włosy miała wyprostowane (Iskra osobiście podziwiała kurtyzany za to, że podjęły się prostowania jej loków...), a na powiekach ciemny cień. Słowem, wyglądała nieco egzotycznie.
I tak też miało być. Bal się rozpoczął, a oni wniknęli bez większych przeszkód do środka. Zabawa toczyła się swoim rytmem, a ona starała trzymać się nieco z boku... Jak widać, nie wyszło jej to na dobre, bo niemal od razu przyczepił się do niej Joserro. Iskra znała jego gusta i wiedziała, bogowie świadkami, wiedziała, że takie egzotyczne pannice są mu szczególnie bliskie.
W krótkim czasie została pozbawiona wszystkich możliwych wykrętów i znalazła się z nim niemal sam na sam, bo w najodleglejszym kącie komnaty... A on zaczął zadawać całe mnóstwo pytań, jakby wiedział, jakby czuł... A ona czuła strach. Narastający strach w piersi, jakby ktoś ściskał jej serce. Nie mógł jej rozpoznać, inaczej misję szlag trafi.
Bezradnym wzrokiem powiodła po sali i dostrzegła nieco zaniepokojone spojrzenie Białego. Uśmiechnęła się nieznacznie, co by go uspokoić, ale wyszło to raczej bardziej jak żałosny grymas. Iskra miała ochotę uciec i schować się gdzieś, byleby dalej od Joserro...

draumkona pisze...

Iskra zjeżyła się nieco na dźwięk nowego głosu, ale nie dała tego po sobie poznać. O nie, nie narazi dobra misji... Chwila, chwila. Czy ona przed chwilą nie zaczęła mówić o misji? Rozejrzała się szukając wzrokiem Luciena, którego nigdzie nie było. Niech go szlag i utopce tulące do snu.
Nowy przybysz jednak okazał się jakby sprzymierzeńcem. Jakby odczytał, że na towarzystwo Joserro nie ma ochoty, jakby... Jakby potrafił czytać z niej jak z książki, co gorsza, otwartej książki o dużych literach. Iskrze się to nie podobało, a zarazem... Intrygowało. Figlarny uśmieszek więc wygiął jej wargi, jakby podejmowała się jakiejś gry. I rzecz jasna, dała się wciągnąć w taniec nieznajomemu, choć po sygnecie zaraz skojarzyła fakty. Zapowiadał się... Bardzo interesujący wieczór.
- Czyżbyś słyszał nieme wołanie o pomoc bezbronnej niewiasty? - szepnęła mu na ucho gdy tylko kroki w tańcu pozwoliły na taki dyskretny czyn.

draumkona pisze...

Iskra natomiast na spojrzenie Luciena odpowiedziała wojowniczo. Jakby nieme stwierdzenie gdybym odmówiła, wywołałabym jeszcze większą sensację, więc spadaj.
Potem straciła zainteresowanie osobą Poszukiwacza, choć jakiś nieznośny niepokój pojawił się w jej sercu.
- Przychodzę wraz z jesiennym deszczem - odpowiedziała zagadką na pytanie mężczyzny i zaraz przywołała na usta ten swój figlarny uśmieszek, od którego Marcusowi robiło się dziwnie słabo.
Cersei. Cersei brzmiało jej imię w tym wydaniu. A w języku elfów znaczyło to tyle co mgła. Gęsta, nieprzebyta mgła... I to też było odpowiedzią na zagadkę Iskry. Cersei. Mgła.

draumkona pisze...

- A jakże ja mam zwać ciebie, panie? Imieniem? Nazwiskiem? Tytułem? Czy też zdradzisz mi sekretne miano? - jak nic, Iskrze takie salonowe flirty zaczynały się podobać.
Wykonała zwinny obrót, dłoń jedną złączyła z dłonią Devrila, jak kazała etykieta i kroki. Znów zwinnie się okręciła wokół własnej osi i trafiła w ramiona tego intrygującego pana.

draumkona pisze...

Zaproszenie... Wzrok Iskry mówić mógł wiele, jak i nic, odebrała solidne przeszkolenie od mentora swego, choć on raczej świadom tego nie był. Spojrzenie jej przeniosło się na sufit, gdyż uwagę jej zwrócił dziwny krzaczor rosnący gdzieś w kącie. Ku jej zdziwieniu, krzaczorów pojawiało się coraz więcej i więcej, jakby jakiś mag botanik robił sobie żarty. Rozległy się ciche westchnienia na widok rosnących z wolna roślin.
Iskra po raz pierwszy w życiu widziała coś takiego jak jemioła.
I zdziwiony nieco jej wzrok trafił na oczy Devrila.

Sol pisze...

[ ja proponuję.... ponowne spotkanie ;D jakoś barwniej mi sie pisze, gdy nie trzeba od samego początku zaczynać, to takie gołe jest o xD ale skoro to arystokrata, wytworny, atrakcyjny, oczywiście czarujący ;p to czy nie ma mozliwosci, by kiedyś sie spotkali?
a że Ciebie tu duzo, to wspaniale, po raz pierwszy chyba widzę, ze tak Cie jakas tematyka blogowa wciagneła ;D ]

Mimo pisze...

[Rodzina Kaino nie mieszka bezpośrednio w stolicy, więc jeżeli chciałaś, żeby posłannik przybył stricte do ich siedziby to jest to niemożliwe ;) Natomiast Kaino występuje jako ich postać reprezentatywna, więc miejsce spotkania może być neutralne. Może być tak, że Hiria wyznaczyła siedzibę u jednego ze swoich krewniaków, który posiada własne zamczysko gdzieś na trasie do stolicy. Tam będą bezpieczni :)]

Zamek Kaver otoczony był głęboką fosą, której wody ponoć były trujące dla tych nieszczęśników, którzy chcieli przeprawić się przez nie na drugi brzeg. Już z daleka widać było płonące pochodnie oraz żelazne bramy, strzegące tego ponurego miejsca. Wokoło rozpościerały się połcia lasów, a samo zamczysko wzniesiono na nagiej skale, która stanowiła klif dla gniewnych fal, które przez cały rok uderzały o niego swymi spienionymi jęzorami.
Ciemne niebo raz po raz przecinały zygzakowate pioruny, które uderzały o ziemię i wprawiały ją w lekkie drgania.
Oceanem targały sztormy, na sinej tafli powstawały wodne wiry, a fale pięły się ku niebu, niczym wyrastające z nikat potwory.
Z gardzieli lasu wydobywały się pojękiwania potępionych dusz, które na wieki nie dostąpią spokoju, gdyż Bogowie wyrzekli się ich, już w dniu narodzin.
Kaino szybując na wysokości burzowych chmur, pomyślał iż jest to najgorsza z nocy, jakie kiedykolwiek widział.
Zniżył lot, zatoczył w powietrzu łuk i już po chwili z pomiędzy mgły wyłoniło się mroczne zamczysko.
Wiatr dął na chłopaka, chcąc za wszelką cenę uniemożliwić mu dotarcie do celu, ale Kaino był nieugięty.
Mrużył oczy i pozwalał, aby ostre podmuchy zaczesywały mu włosy do tyłu, a wiatr wściekle wył mu do uszu. Czarne skrzydła napotykały opór, ale bywało gorzej.
Przeleciał nad bramą zamczyska i zgrabnie wylądował na dziedzińcu, którego mroki rozpraszały pochodnie. Strażnicy spojrzeli na niego z niepokojem, ale widząc kim jest ów jegomość, szybko oddali mu należy ukłon i wrócili do swojej pracy.
Jakiś plugawy sługus jego wuja, posłał mu krzywe spojrzenie i skrył się w mroku. Nic nowego.
Kaino schował skrzydła i naciągnął na głowę kaptur peleryny, która sięgała mu aż do ziemi.
Obejrzał na palcu rodzinny sygnet i pomyślał, że mimo wszystko nie jest tu bezpieczny.
Już miał ruszyć do głównego wejścia, kiedy usłyszał za plecami odgłos końskich kopyt.

draumkona pisze...

Iskra nie zamierzała się wyrywać, czy też wykręcać. Krzaczki dziwnego ziela pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach na suficie, aż w końcu elfka zauważyła, że i nad nimi takowy krzak zawisł.
Cokolwiek to miało znaczyć, cokolwiek miało się stać, cóż... Niech się dzieje co chce. Lekko brew jedną ku górze uniosła jakby prowokując następny ruch Devrila, jakby sprawdzając go, na ile sobie pozwoli.
Nigdy nie sądziła, że mogłaby zapomnieć o Lucienie. Doprawdy nie podejrzewała, że zapomnienie dopadnie ją akurat w ramionach innego, który na domiar złego, wcale a wcale jej nie znał.

Sol pisze...

[pozwoliłam sobie bezczelnie skopiować poczatek od Dibblerka, bo jestem wymiętolona z pomysłów ;/ ]

Powody dla których byla w Keroni, a nie w rodzinnych swych stronach, wolałaby zachować dla siebie. To, że włóczyal się sama i to czesto przez bardzo nieodpowiednie szlaki także. Tak samo jak i to, że zmaiast w komnatach arystokratycznych, otoczona bogactwem, wygoda i sluzba, sypiała czesto w podrzednych gospodach, gdzie pod podlogą skwierczaly karaluchy, a jadlo tak paskudne było, wino tak kwasne i pieczywo tak czerwte, ze splunąc miała ochotę tym w twarz karczmarzowi. Nie chodzilo o to, że jej sie nie wiodło. WIodło sie, miala po prostu nie rzucac sie w oczy, co zwazywszy na jej urode, na maniery widoczne w gestach, na postawe chociazby, czy sposob rzucania spojrzeń, świadczyl az naddto o wysokości urodzenia ognistowłosej pani.
Wygnanie, czy tez raczej ucieczka z Skalnego Miasta nauczyła ją jednak pokory i pomogła wyzbyc sie zbędnego wstydu. Kapiel chociażby, dawniej ubrania szykowały jej słuzki, dawniej stając przed dziewczetami nie rumieniła sie nawet, aczkolwiek gdy w podrozy miałaby sie wykapać, chorobliwie rozglądalaby sie wokoło, czy nikt nie podgląda. I wtedy nie chodziłoby o brak poszanowania etykiety, krnabrnośc i tupet, a o fakt, ze ktoś mogłby ja zobaczyć, a przy tym dostrzec, ze ta wyniosła pani ma krew, co zburzyc moze bladośc skóry.
A teraz? Teraz, gdy Alasdair byl daleko, bo spotkac mieli sie dopiero w stolicy Keroni, gdziekolwiek ta by lezała; kobieta zazywała kapieli w chlodnym jeziorze. Zimna woda jednak zczegolnie jej nie przeszkadzała, co wiecej, nawet gęsiej skorki nie miała. A wodząc palcami po ciemnej tafli wody, myslala tylko o tym, jak najszybciej i najtaniej znaleźc jedyną znana jej z dawnych swietnych czasow osobe, młodą dziewczynę, ktorej nazwisko moze w tym kraju wiele znaczyć. Ale co jej powie, jak wyjasni swe prosby o pomoc, skoro powody wszelkie wolalaby przemilczeć?

Nefryt pisze...

- Okup mówisz? – zapytała z drwiną. Tacy jak baron napawali ją wstrętem. Bo o ile zdradę chłopa czy biednego rzemieślnika zrozumieć mogła, potrafiła wybaczyć, jeśli rodzinę miał i byt jej zapewnić mógł jedynie w ten sposób, o tyle arystokracja… Arystokracja zdradzała, bo było im to na rękę. Bo mogli się wzbogacić nawet nie rezygnując z hulanek i beztroski. A inni niech się w tym czasie wykrwawiają.
Już ona im da zabawę! Takie wrażenia im zapewni, że więcej hulanek im nie będzie trzeba! Oj, na długo ją zapamiętają, jak nic…
- Okupy w Keronii nielegalne – stwierdziła, a potem dodała, niby to rozważając nową kwestię: - Hm… I napady również. Wygląda na to, że nie potrzebuję świadków. – Udała zatroskanie.
A słysząc znajomy głos drgnęła nieznacznie, zamaskował to jednak luźny kaftan z wilczego futra. I tylko w oczach Nefryt wyczytać można było coś jakby chwilę namysłu, wątpliwość pomieszaną z nadzieją, że jednak się myli. Że wśród zdrajców nie ma nikogo, kogo znała osobiście.
-… zdrajcami. Nimi jesteście. Plugastwem, o jakie pod starym truchłem trudno – warknęła. Kiedy dodatkowo wyciągnął rękę w jej stronę, nie zdzierżyła. Splunęła baronowi w twarz.

[Wybacz opóźnienia. U Szept postaram się odpisać jutro po szkole, zaś u Luciena... Ciekawi mnie twoja wizja przyjęcia ich w Kansas. Bo w sumie można by w tym momencie przeskok zrobić, żeby podróży niepotrzebnie nie przedłużać.]

Sol pisze...

[ Aleksandra?! jakiego? którego? byl kiedys taki jeden, najemny zabójca, co na poczatku mojego dołaczenia na R pisywał, ale on szykiem przestawnym nie odpowiadał, a i dośc bliski Soluszce był bardzo ;p xDD no prosze, czego się człowiek po czasie dowiaduje ^^]

Sol zatrzymała sie w polowie drogi do brzegu, zastygając w ruchu. Wstyd to jedno,a le dac sie zaskoczyć?! Woda teraz siegala jej do pepka jedynie, zas to, co powinno byc pzez suknie zasloniete skrywały dlugie wlosy, ktorych końcówki na tafli wody sie rozlożyly, jak wode lilie, leniwie dajac sie unosząc lekkim falom. Tetent końskich kopyt dał znak, że gdzies blisko, tu w okolicy jeździec jest i choć nie mogł być to ten pan, którego spotkac bardzo pragnela, za którym tęskniła, to jednak by sobie nie ublizyć, by póxniej nie zgrzytać w zlości zebami za danie sie zaskoczyc w tak niedogodnej pozie, skoczyła na brzech szybko po pelerynę segając, bo i okrycie się nią sekunde zajęło i nagośc jej została skryta. Z suknia musiałaby sie meczyc zbyt wiele czasu, za dlugo, nim zawiąże gorset, nim zepnie materiał, nie bylo teraz czasu na to.
Kiedy zza krzewów wyloniła sie smukla postać, jej rozesmiana twarz, blyszczące z podekscytowania oczeta i rozwiany głos wywołał w Sol smiech. Nie szyderczy ton, a wesolośc ogromną. Toż to dziwne było, że na mysl o Nessie, ta nagle się zjawiała, ale jakies wygodne!
- Nessa! - usmiechneła się szeroko i otarla kropelki wody z czoła. - O tobie myslałam, wedrując szlakami twego kraju, mialam zamiar cię szukac, a to ty znalazłas mnie - z ulga oparła sie o konar drzewa i sapnęła. O bogini, laskawa byla jak nigdy.

Mimo pisze...

[A co tu wybaczać? Jak dla mnie to ustalanie szczegółów po prostu. Wiadomo, że pewne kwestie względem postaci trzeba sobie wyjaśnić. To normalne :D]

Łysy strażnik o małych, złośliwych oczkach posłał gościowi niezbyt sympatyczne spojrzenie. Pokręcił swoim, wielokrotnie złamanym i mruknął coś pod nosem. Bramy otwierać nie zamierzał.
- Nic mi nie wiadomo o Pielgrzymie - mruknął, zachrypiały od zimna głosem - Ty jaki mieć interes?
- Klawer! - głos gdzieś zza pleców strażnika, zmusił go, aby odwrócił się spłoszony twarzą do bramy. Kaino podszedł do krat i zmierzył pilnującego wściekłym spojrzeniem - Otwieraj, to gość z polecenia Matki - zaznaczył z powagą i poprawił na ramionach swoją pelerynę.
Strażnik natychmiast wydał stosowne polecenia i kraty ciężko ruszyły ku górze, zbierając ze sobą trochę kamieni i kurzu, które posypały się w dół.

Kaino.

draumkona pisze...

Cholera... Podobało jej się to. Jak nic.
Czuć zapach, a nie tony perfum, co było szczególnie przyjemne zwłaszcza dla elfiego nosa, co wolał naturę od sztucznych kropideł. A i earl mógł poczuć słabą, przytłumioną woń Iskrowego ciała. Maliny i wanilia.
Wargi jej przywarły do jego i ani myślała się oderwać od tego człowieka. Ręce elfki przesunęły się po piersi arystokraty i w finalnym efekcie objęła go za szyję mocniej ku sobie przyciągając.
Przypominało jej to... Noc w Dolnym Królestwie. Luciena... I coś w jej wnętrzu cicho się zbuntowało, że co on by sobie pomyślał... Ale zaraz odezwał się inny głosik, cichszy.
Nic nie znaczysz. Jesteś podopieczną. Nic nie pomyśli. A Iskra poddała się temu głosikowi.
Ich pocałunek trwał zdecydowanie za długo i był zdecydowanie zbyt... No, po prostu zbyt. Wkrótce ludzie spoglądali na nich z zaciekawieniem, a i niektóre kobiety miały zazdrość w spojrzeniu. Jak widać, eral Drummor był dobrym kąskiem nie dla każdej osiągalnym.

Nefryt pisze...

- Za złoto obecnie niczego nie dostanę. – Mógł usłyszeć w jej głosie nutę desperacji. O dziwo, nie mówiła już ironicznie. Nie drwiła, jak wcześniej z barona. Mogła uznawać go za zdrajcę, mogła nawet nienawidzić, ale odwaga… ta zasługiwała na choć odrobinę szacunku.
- Gdybyś dotąd tego nie zauważył, ja również jestem kobietą. I dziwnym trafem nie wycofano przez to nagrody za moją głowę – odparła chłodno, kątem oka rejestrując sylwetki postaci wewnątrz karety.
Szybkim krokiem podeszła do jednego z jej ludzi, muskularnego szatyna zwanego Varenem. Mężczyzna rozejrzał się ukradkiem, czy nikt nie usłyszy, co mówią, po czym zapytał szeptem:
- Nefryt, ty chcesz ich zabić? Wszystkich? – herszt zauważyła, że spojrzenie Varena zatrzymało się na drzwiach karety.
- Nie. Włos im z głowy nie spadnie, to tylko gra – odszepnęła, a potem powiedziała głośno: - Drzew jest pod dostatkiem. Przywiążcie wszystkich.
Mogło się to bezdusznym wydać, że i kobiety z karety wyprowadzono, w rzeczywistości jednak obu arystokratkom delikatniej więzy zaciśnięto, by rąk im nie poranić.
A herszt odezwała się dopiero, gdy żaden z pojmanych ruchu uczynić nie mógł.
- Kim jesteście? – zapytała, a podchodząc bliżej żony barona dodała: - Skąd i dokąd zmierzacie? – Wdawała się przy tym z jakiś względów nie patrzeć ani na Elaine, ani na mężczyznę, który jeszcze chwilę wcześniej z nią rozmawiał.
[Na forum jeszcze nie czytałam. Będziesz jutro na gg? To bym przeczytała to, co na forum, a potem mogłybyśmy ustalić, jak dalej wątek N + L prowadzimy, zgoda?]

draumkona pisze...

To Iskrę... Cóż, taki uśmiech po prostu ją urzekł. I zaśmiały się lekko oczy jej, a radość na twarzy wyraźniej się wypisała. Okręciła sobie kosmyk jego włosów wokół palca.
- Teraz już wiem. Lecz wciąż jest wiele rzeczy o jakich pojęcia nie mam. Będę... Zobowiązana - tu zawadiackie iskierki pojawiły się w jej oczach - Zobowiązana za każdą pomoc.
No proszę, oto także pożądanie rozbudziło się w elfim ciele. Zostawiła w kosmyk włosów jego gdy skręcił się w końcu w loczek.

Mimo pisze...

- Matka wspominała. - rzekł głos z pod zielonego kaptura, który w okowach ciemności zdawał się być całkiem czarny - Musisz panie wybaczyć Strażnikowi, od dziecka brak mu piątek klepki. Powiadają, że czarownica była kochanką jego ojca, a za zdradzone serce i niedotrzymaną obietnicę przeklęła jego potomka. Dorosną ciałem, ale nie duchem. Cóż, wuj ulitował się nad biedakiem, ale bywa czasami niekompetentny. Lęka się wszystkiego i wszystkich.
Skierowali się szerokim dziedzińcem w kierunku ponurego zamczyska. Gdzieś z pomiędzy drzew wyłaniały się pyski czarnych psów, które warczały wściekle, ale Kaino nie wiele sobie z nich robił.
Zatrzymali się przed wielkimi, ciężkimi drzwiami, prowadzącymi do wnętrza zamczyska.
Jakiś sługus pojawił sie przy Devrilu i kłaniając się pasie rzekł:
- Panie pozwól, że wezmę twego konia, napoje i dam owsa. Nasze stajnie są ciepłe i przytulne. Nie zabraknie też dla niego derki.

[Nie szkodzi, nie odniosłam takiego wrażenia :D Co do Danella to on jest taki trudny do powiązania czymkolwiek. Król chroni smoki, więc Danell może być przeciwny ruchowi spiskowemu przeciwko Monarsze. Ale gdybyś chciała jakąś postać powiązać z zakonem łowców smoków, który nigdy nie pogodzili się z nadaniem gadom praw i nadal życzą im śmierci, to będzie super. Ja myślę, że Hiria może łożyć pieniądze na ów Zakon, a więc Łowcy mogą też brać udział w spisku, jako, że nie podoba im się prawo ochrony smoków, jakie wydała rodzina królewska :)]

Sol pisze...

Pytanie to przywiało wspomnienia najświezsze, te przy okazji najbardziej raniace. Do diaska! Przeklęci de Winterowie! Nessa choć na pewno w zyciu samotna, wciąz miała rodzine, swoje miejsce, dom. A Sol stracila to wszystko przez chciwośc, pożądanie, ambicje złych ludzi. Niech bogini ich pochlonie!
Zabrakło jej tej radości, jaką kiedys w sobie miała, bo choć zapewne spokojniejsza i bardziej łagodna, nie tak porywcza jak młdoa dziewczyna, to gasła w oczach. Dopiero teraz zmartwienie Aladaira rozumiała, mając porownanie siebie z Nessą.
Podeszła do niej i objeła, uwieszając sie na drobnej dziewczynie. Biedna, oby sie nie złamała heh.
I nim zaczęła mówic, o zdradzie, podejrzeniach, oskarżeniach i ucieczce z opiekunem, rozpłakała sie i wyła głośno przez dobre kilka minut. I potem zaczęła szybko opowiadać, najgorsze jednak bylo to, ze przy ostatnich zdanaich zaczęła już zebami szczękać i dopiero wtedy przypomniała sobie, że ma na ciele tylko pelerynę. Zarumieniona od wiatru i wstydu bakneła ciche przepraszam i zaraz zazenowana po ubranie siegnęła.

Nefryt pisze...

Na usta Nefryt wykwitł grymas od biedy przypominający uśmiech. Tak myślała… Państwo baronowie od początku nie wyglądali jej na ludzi, którzy potrafią utrzymać język za zębami. O innego ten...Winters. Herszt wyczuwała, że earl jest ulepiony z innej gliny. Jego postawa, opanowanie… Prawdziwy arystokrata. Jaka szkoda, że prócz tego zdrajca…
Poza tym, osoba Wintersa wydawała jej się znajoma. Nie mogła sobie jednak za nic przypomnieć, gdzie go widziała. Musiało to być chyba dawno…
Wydało jej się, że w słowach arystokraty wyczuwa ostrzeżenie. Tyle, że… Dlaczego miałby to robić? Napadła na całe to sielankowe towarzystwo. W oczach Wintersa powinna być zbójem, okrutnicą może nawet… Po co więc miałby ją ostrzegać?
- Domyślam się – odparła, nie zdradzając głosem, czy wzięła sobie do serca ostrzeżenie. Zresztą… Może jej się wydawało? Może w rzeczywistości co innego było jego intencją?
Podeszła, jednak nie na tyle blisko, by earl miał możliwość powiedzenia czegokolwiek wyłącznie do niej. Ten człowiek ją zastanawiał… I to usilne wrażenie, że skądś go zna…
Pokręciła głową, słysząc dalsze słowa mężczyzny. Nie ma mowy. Tym bardziej, że związanie Elain i baronowej było jedynie zagraniem psychologicznym.
- Wypuszczę baronową. I ciebie. Możesz to uznać za dowód uznania – rzuciła. I choć słowom tym towarzyszył drwiący wyraz twarzy, to w oczach herszta widać było autentyczny szacunek dla Devrila. – Zostawimy wam konie, karetę i trochę złota, na wypadek, gdyby straże w mieście robiły wam jakieś trudności. Zamiast do Królewca, udacie się do Demaru, do Twierdzy Gubernatora – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Załatwicie, by gubernator uwolnił elfa zwanego Finnem Ionharem. I wydostał jego córkę, Kellin, z domu nałożnic. – Niespełna dwa tygodnie temu, Finn udzielił schronienia poszukiwanej Nefryt. Jeden z sąsiadów doniósł na niego, co zaowocowało uwięzieniem elfa, a gdy mimo to odmówił zwabienia herszta w pułapkę, wysłaniem jego jedynej córki do domu nałożnic, by ostatecznie pognębić Finna. – A żeby mieć pewność, że przynajmniej jedno z was nie zgubi się po drodze, zatrzymam u siebie Elain Winters. – zapowiedziała, niby to przypadkiem zapominając powiedzieć, co zamierza zrobić z baronem. – Ach tak, i pana barona – dodała po dłuższej chwili, ostatnie dwa słowa wymawiając z wyjątkowym sarkazmem.

[Wybacz, że cię na gg wystawiłam. Urwanie głowy prawdziwe miałam.]

draumkona pisze...

I Iskra, w tym momencie zwana jednak Cersei dygnęła lekko, jak to maniery nakazywały.
Wtem salę przeciął jeden, solidny dźwięk. Dźwięk pękającego szkła. Wzrok elfki i większości gości powędrował na... Marcusa. Marcusa o twarzy wykrzywionej grymasem czystej zazdrości, czy też gniewu... W oczach szalała furia, a w dłoni zaciśniętej mocno resztki szklanego kieliszka. Zabijał on arystokratę wzrokiem, a potem zaraz zabijał spojrzeniem Lu.
Jesteś jej mentorem, a stoisz i na to patrzysz zamiast coś zrobić - odezwał się Marcus w głowie Poszukiwacza.
Królik natomiast miał związane ręce. Otoczył go wianuszek kobiet i medyk nijak nie mógł się wyrwać.
Iskra zdawała się tego nie zauważać. Dała się zaprowadzić arystokracie w tłum, gdzieś zniknęli, do komnat innych przeszli. Kolorowi ludzie zaraz zalali salę i ślad po nich zaginął.
Upiór... Zniknął.

draumkona pisze...

Nie moja wina, że na widok tego nadętego dupka robi mi się niedobrze!
I rozwścieczony Marcus został doprowadzony do jakiegoś wielce sławnego medyka, który to wyleczył jego zranioną dłoń.
Królik tymczasem zdołał zorientować się w sytuacji, ale i tak nie mógł nic zrobić. Do wianuszka kobiet dołączyła kolejna, a Biały zrobić bezradną minę.
Iskra tymczasem mruknęła coś niezadowolona pod nosem słysząc głos swego mentora.
Wiesz jak zwrócę na siebie podejrzenia gdy teraz tak nagle wrócę? Devril na pewno zacznie coś podejrzewać... - no proszę, już imię arystokraty znała, już opuszczać go nie chciała...
Jak tak bardzo ci mnie brak to sam tu przyjdź i mnie zabierz. Przynajmniej nie będzie nic podejrzewał. - wiedziała, że tego nie zrobi. Uczuć to on nie posiadał. Ale zaraz. Misja. No przecież... Ale nie naraziła misji na niebezpieczeństwo. Nikt nie zwrócił na niej zbytniej uwagi, gdyż reputacja Devrila była powszechnie znana.

draumkona pisze...

Iskra w tym momencie błogosławiła swoją podzielną uwagę. Większość jej i tak skierowała na earla, gdyż podejrzewać on nic nie mógł, a Lucienowi wypadało odpowiedzieć...
Widzisz, lekcję o opuszczaniu towarzystwa sobie darowałam ze względu na Nyrax. - urwała na chwilę uwagę swoją całą skupiając na Devrilu, co i Lucien wyczuć mógł, choć błędnie odebrać... Bowiem Iskra się potknęła i musiała starać się by nie wywinąć przy arystokracie orła.
Poza tym, ze wszystkich ludzi na sali, ty jeden się o to pieklisz. Nikt inny nie zwrócił na nas zbytniej uwagi, bo znają Devrila, wiedzą, jaką ma reputację. Nie odrobiłeś lekcji, mentorze mój. - pyskate to to się zrobiło trochę. I zdecydowanie nie chciało opuszczać arystokraty. Ach, kobiety...

draumkona pisze...

Ludzie lubią plotki, a wolisz, żeby gadali o Marcusie i jego szklance? Albo zwabili tam Joserro skarżąc się na nudę? I nie, nie zamierzam wracać. - i urwała ona myśl znów uwagę poświęcając Devrilowi.
- Dziękuję. Chyba dość wina na dziś, bo już się potykam... - w jakieś zakłopotanie lekkie wpadła, rumieniec oblał jej twarz i Starsza Krew nie wiedziała co ma począć.
Poza tym, ja nie rozliczam cię z tego ile nocy spędzasz w sypialni Solany, cholera jasna - i tak też Iskra z obrony przeszła do ataku.

draumkona pisze...

- Prowadź więc, Devrilu - westchnęła i powachlowała się dłonią, że niby to gorąco jej jest i w ogóle niedobrze... Iskra potrafiła grać. Szczególnie dobrze wychodziły jej niewinne niewiasty, mocno wstawione...
Skoro tak, to nic ci do tego z kim się ulatniam. Nie rozmawiamy o mnie, dobre sobie... I nie, nie wrócę - ciekawa była, czy czasem Lucien na własną rękę nie będzie jej szukał... Chociaż, chyba nie. Chyba była bezpieczna. Przecież tyle tu było komnat...
Kiedy stanęła na tarasie odetchnęła głośno, a lekka mgiełka wydobyła się z jej ust. Było chłodno, ale Iskra nie marudziła.

Sol pisze...

Sol pokręciła głowa i z usmiechem przesunela palcami po krągłej buzi dziewczyny, która juz zaczynala rozkwitac, smuklejsza figure nabierac, subtelniejszych rysow twarzy i tego inrtgującego blysku w oku, jaki ma w sobie każda charakterna piekna kobieta.
- Poczekaj chwilę - swojej nagości sie nei wstydziła, wszak kobiece cialo Nessa na pewno znala, Sol jednak wolala młodszej przyjaciółce oszczędzić niezrecznej sytuacji. Zatem płomiennowłosa chwyciła w dłoń material sukni i zaraz za zieleń pierwszej lini krzewów się skryła, a natura staal sie naturalnym buduarem, za ktorym kobieta mogla sie przebrac. Zaraz tez wróciła i co jak co,a le ochoty na kapiel w jeziorze jej przeszla, tak smao jak i rozmowa. Wolala dojechac do murów i na miejscu o wszystkim jeszcze raz porozmawiać.
- Nie denerwuj sie tak, kochana. Nie chciałabym byc ci zawadą, a wiesz... twój kuzyn moze jednak nei chciec miec takiego gościa... - no tak, nie była juz arystokratka, szlachetne nazwisko na nic jej sie już zdawało a i earl mógl miec jakieś obiekcje przed jej towarzystwem.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się pod nosem czując dotyk jego ust na swojej szyi. Mimowolnie zadrżała. Ale zamiast przyznać się, że to przez niego, zwaliła wszystko na panujący chłód. Odwróciła się do arystokraty i odnalazła jego oczy. Chwilę w nie spoglądała. Tylko chwilę bo zaraz przywarła otwarcie do jego piersi.
- Teraz na pewno nie zmarznę - mruknęła melodyjnie, a palce jej zacisnęły się na tkaninie jego ubrania.
Zadziwił ją fakt, że Lucien się poddał. To było... Niecodzienne. Dziwne.

Nefryt pisze...

Jego spojrzenie, te słowa... Wszystko to poruszyło pojedyncze wspomnienie, ukryte przed laty w
zakamarkach pamięci. To był chyba jakiś bal... uczta może? Pamiętała mnóstwo ubranych odświętnie
osób... Arystokratów. Czy to możliwe, żeby on był wśród nich? Żeby zachował w pamięci jej rysy?
Rozpoznał ją? Od tamtego czasu minęły przecież cztery lata. Szmat czasu, tym bardziej, że zmienić
musiał się nie tylko jej charakter i sposób bycia. Była starsza.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - skłamała. Zdradził ją jednak ton głosu. Subtelne wahanie, które
zauważyć mógł wnikliwy obserwator.
Nie rozumiała wciąż, dlaczego taki zdrajca, jak Devril, nawet gdyby ją rozpoznał, miałby ją ostrzegać. Stali wszak po przeciwnych stronach.
Więc... może ostatnia wypowiedź była groźbą? Może chciał w ten sposób zasygnalizować, że powinna kogoś innego wysłać... A jego w niewoli zatrzymać. Tak, to by miało sens. Widziała przecież, jak dbał o tą dziewczynę, Elain. Ale w takim razie dlaczego wcześniej..? O do diabła, teraz miała już kompletny mętlik w głowie.
- Dobrze - odrzekła, ignorując krzyki barona. Miała nadzieję, że niedługo znudzi mu się bezsensowne zakłócanie ciszy. Inaczej będzie musiała się chyba zaopatrzyć w zatyczki do uszu...
Wyjęła zza pasa niewielki sztylet, zdobyty kilka dni temu na wirgińskim rycerzu i podeszła do baronowej, szybkim ruchem rozcinając jej więzy. Kątem oka spostrzegła, że jej ludzie zabrali już część kosztowności wiezionych przez niefortunne towarzystwo. I dobrze. Nie chciała tego złota. Jedyne, czego pragnęła, to żeby członkowie jej bandy przetrwali zimę. Żeby udało się uwolnić Finna. I żeby Keronia odzyskała wolność, żeby nikt nie musiał się już lękać gubernatora i innych, wirgińskich szumowin. Baron wrzeszczał o bezprawiu... To było właśnie bezprawie. Że najeźdźcy brali sobie na własność co chcieli, że wyżynali całe rodziny, czasem z czystego okrucieństwa. I nie chodziło tu o jej rodzinę, o Marvolów. Oni byli skupieni wokół tronu, koleją rzeczy było więc, że Wirgińczycy musieli się ich pozbyć. Jej też. Ale dlaczego krzywdzili zwykłych ludzi, którzy po części pewni nawet nie znali dobrze swych władców? Dlaczego?
W jej szarych oczach wciąż widać było to nieme pytanie, gdy podeszła do Devrila. Rozcięła mu więzy, a w chwili, gdy ich twarze znalazły się bliżej siebie, wyszeptała:
- Dopilnuję, by była bezpieczna. Do twojego powrotu. - Kiedy sznur z jego rąk opadł, Nefryt odsunęła się, jak gdyby poprzednia chwila nie istniała. Jakby nie złożyła mu właśnie obietnicy.
A jeśli rzeczywiście ją znał, nawet jako Eleonorę Marvolo, musiał wiedzieć, że zawsze dotrzymuje słowa. Choćby przyszło jej za to zapłacić wysoką cenę.

draumkona pisze...

Nim się obejrzała już odwzajemniała jego pocałunki, lecz kiedy padła prośba... Musiała się odsunąć. Musiała to przystopować. Misja.
- Kusząca propozycja... - nie zdążyła dokończyć, bo znowu zaczęli się całować. Zapamiętale. Namiętnie. Na chwilę znów się temu poddała, ale zaraz znów się oderwała łapiąc głębszy oddech.
- Nie teraz Devrilu. Dopiero co bal się zaczął, wiele ciekawych rzeczy może nas ominąć... - błaha wymówka, Zhaotrise, błaha i zupełnie nieprzekonująca. Jednak innej nie znalazła. Nie powie mu przecież o misji...
- Zostańmy jeszcze trochę. Potem... - znów ten figlarny uśmieszek, przesunęła dłonią po brzuchu jego, po piersi w górę, aż do szyi. A potem niespodziewanie ręka zsunęła się w dół, palce lekko się zgięły drapiąc delikatnie. Chyba nie musiała kończyć co będzie potem.

draumkona pisze...

Jakiś dziki błysk zagościł w jej oczach. Odgarnęła ona swoje czarne włosy i wciągnęła w płuca zimne powietrze, po czym mocniej owinęła się płaszczem.
- Jakieś to rozrywki znasz? - mruknęła ścierając chusteczką z jego ust jej szminkę. Co prawda każdy na parkiecie zobaczył jak się sprawy mają, ale nikt nie mówił, że muszą wiedzieć więcej.
Misja.
Ile zostało czasu do zabójstwa? - aż dziwne, że odezwała się do Luciena... Miała jedynie nadzieję, że nie wyczuje on od niej bijącej na kilometr żądzy i pożądania.

draumkona pisze...

Jesteś szalony. I nie wiem, czy nie ociera się to o głupotę. Jesteś czerwoną flagą, a Joserro jest bykiem, szaleńcze.
- Chodźmy więc zobaczyć cóż w sali się dzieje, a jeśli będzie tak nudno jak zawsze... Cóż, wtedy skończymy co zaczęliśmy. Pamiętaj, że ciąg dalszy także musi mieć miejsce na tarasie - i Iskra niby szalona nie była? Wziąć i normalnie otwarcie proponować zbliżenie... Takie zbliżenie na tarasie. Nie zwlekając dalej, ruszyła ku głównej sali.
Uważaj na siebie. - a niby taka obojętna względem Luciena była...

Nefryt pisze...

Odpowiedziała mu skinieniem głowy, co wywołało zdumienie na twarzach kilku z jej ludzi. Nie było zwyczajnym, by herszt okazywała jakikolwiek szacunek jednemu z napadniętych. A jednak... Jednak w obecnej sytuacji nie było to ujmą dla jej honoru. Skłonić się nie mogła, nie przed kimś, kto zdradził.
W milczeniu obserwowała scenę pożegnania. Może to za sprawą wywołanych wczesniej wspomnień, może troski widocznej w oczach arystokratki, Nefryt przypomniało się inne pożegnanie. Inne miejsce, czas... Czyż nie tak samo żegnała Arthusa? Gdyby wiedziała, gdyby wtedy rozumiała, co może się stać...
Zaskoczyły ją dalsze słowa kuzynki earla. No tak. A któż o niej nie słyszał? Problem w tym, że większość możnych o wiele chętniej, niż tutaj, widziałaby ją na szubienicy.
- Nie przesadzajmy - mruknęła herszt, maskując zażenowanie. Ilekroć ktoś mówił o niej w podobny sposób, czuła się onieśmielona. Ciekawa rzecz, że osoba, która zyskała sobie posłuch wśród tylu mężczyzn, mogła byczwyczajnie... onieśmielona. Zresztą, to była mocna przesada. Bo gdyby żaden Wirgińczyk nie potrafił jej przechytrzyć, pewien Cień nie musiałby jej swego czasu zbierać z demarskiego bruku.
- Z pewnością lepiej, niż o baronie - zauważyła. - Co nie znaczy, że popieram zdradę. Wiem, może to mocne słowo... ale warto nazywać rzeczy po imieniu.
Wysłuchała w milczeniu słów młodej arystokratki. A potem zwróciła się do niej spokojnie, choć z nutą melancholii:
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Nie tylko o mnie. Dlatego... Nie mów o niczym co ważne... komuś, kogo nie znasz. - Może to było z jej strony głupie, zbyt idealistyczne, ale nie chciała wykorzystywac naiwności Elain. Nie mogła przecież mieć pewności, że informacje, które mogłaby od niej wydobyć, nie przydadzą jej się w walce z Wirgińczykami. A jeśli earl Drummor naprawdę był zdrajcą, kwestią czasu być mogło, kiedy staną do walki.
Przez dłuższą chwilę Nefryt nie odzywała się. Rozcięła więzy Elain i spojrzała na jej suknię. Do jazdy w karecie była odpowiednia... na zewnątrz, gdzie dawały o sobie znać zimne powiewy wiatru, zapowiedzi nadchodzących mrozów, z pewnością nie było jej zbyt ciepło. Choć... emocje opóźniają odczuwanie chłodu.
Herszt zdęła z ramion ciepłą narzutę z wilczej skóry. Poza zapachem leśnego powietrza i ledwie wyczuwalną wonią dzikiego zwierzęcia, okrycie nie odstawało zbytnio od tych, noszonych przez uboższą arystokrację.
- Masz, żebyś nie zmarzła. Czeka nas kawałek drogi - powiedziała, narzucając dziewczynie na rmiona okrycie.

Sol pisze...

Uniosła brwi zaskoczona powagą wyznania. Bo że czegos moz ebraknąc wysoko urodzonej corce, wiedziala o tym doskonale, ale żeby Nessa potrafiła sie tak otwarcie do tego przyznać? Tego sie nie spodziewała.
Podeszła do dziewczyny, objęła ja i przytulila, głaszcząc jej dlugie potargane przez wiatr wlosy, przytuliła policzek do jej skroni.
- Jesteś dla mnie ratunkiem, tutaj, gdzie mi wszystko obce - przyznala cicho. - Jesli bde mogła zostac u ciebie, to będzie to blogosławieństwo bogini w dlugiej drodze z domu na nieznane - no i zgodzila sie, choc moz ei obydwie wiedzialy, ze inaczej byc nie mogło.
Sol byla wyczerpana, wycieńczona, miala dość. I też była samotna.

draumkona pisze...

Kiedy dotarła do głównej sali, przemówienie już się skończyło. A raczej - urwało, bowiem Joserro zniknął. To był znak. Odnalazła spojrzeniem towarzyszy swoich i zniknęła razem z nimi. Cienie nie zwracając na siebie uwagi, opuściły główną salę.
***
Zabójstwa dokonano szybko. I sprawnie. Ofiary Królika i Iskry akurat były zajęte sobą nawzajem, więc sztylet między żebra i załatwione. Ofiary Marcusa natomiast musieli szukać.
Nie uchroniła się jednak ona przed Bractwem. zginęła nim zorientowała się co i kto ją dopadł. Sztylet między żebra.
I powrócili oni do sali. Wślizgnęli się bezszelestnie. A Iskra wtopiła się w tłum, by odnaleźć Devrila, którego porzuciła bez serca. Albo była ślepa, albo nie było go w głównej sali...

draumkona pisze...

Iskra uważnym spojrzeniem przeskanowała otoczenie szukając earla. Zawiedziona nieco, wyszła, odeszła ku pustym komnatom i korytarzom... Kiedy w jej czuły nos uderzyła słaba woń... Słaba woń jego zapachu. Udała się więc w tamtym kierunku ciesząc się z dźwięku. Dźwięku tkaniny jego peleryny ocierającej się o jej suknię. Warknęła coś pod nosem, sięgnęła dekoltu i poluzowała nieco sznurki. Zaraz się udusi.
Zauważyła go. Zauważyła go na długo przed tym, nim on mógłby choćby coś podejrzewać.
Bezszelestnie się podkradła, zważając by nic nie zdradziło jej obecności. I dopiero poczuć ją mógł... Kiedy to ręce jej objęły go. Iskra stanęła za nim i przytuliła erala w formie dziwnego powitania.
- Zgubiłam się - szepnęła pilnując, by ton jej głosu brzmiał na nieco wystraszony. I jakby przepraszający.

Sol pisze...

Sol byla pod wrażeniem. Po drodze, cała zmęczona wszystko oglądała wielkimi oczami, jakby cofnęła sie w czasie i jakos tak... Cóż, niezupełnie kontaktowała, nie pojmowała zasad panujących w domu Nessy, chociaz trzeba zauważyć, ze przeciez u niej w domu, nawet pod obecność w pałacu rodzicow, sama Sol także miała na prawdę wiele do powiedzenia. Chodziło raczej o to, że teraz po tym wielu tygodniach tułaczki, brudu, ubytkow w wygodach, biedzie, takie zycie jakie dawniej prowadziła, bylo jak bajka. Dopiero teraz umiałaby to docenić, choć tez nigdy zarozumiała i nazbyt dumna panna nie była.
- dziekuje. Dziekuję. - raz po raz ona sama usmiechala się do słuzek, wzruszona patrząc na to, jak szybko z pracą swoją sie wyrabiaja. I gdy wszystko było gotowe, gdy już wykapana, przebrana, uczesana, znowu piekna i bogata, przynajmniej na oko, zjawial sie na dole w dużej sali, gdzie zjeść z przyjaicółka mialy kolacje, podeszla do niej i bez slowa uściskała. Nessa taka dobra była.

[ ja to chyba poderwe earla, wbije się do bogatej rodzinki xD ]

Nefryt pisze...

- Nie mówisz za dużo - odparła. - Nie każdy może być milczkiem, chodzi jedynie o to, by umieć rozróżnić z kim i o czym rozmawiać. - uściśliła. Ne wiedziała, dlaczego właściwie jej to mówi. Była obca, ale... miała w sobie coś, co sprawiało, że gorycz w sercu pani herszt przygasała, że odzyskiwała wiarę w ludzi. Tacy jak Elain byli potrzebni na tym padole łez. Tyle, że to właśnie oni cierpieli jako pierwsi, gdy znalazł się ktoś na tyle niegodziwy, by wykorzystać ich bezpośredniość.
Roześmiała się, powodując zaskoczone spojrzenia pozostałych ludzi. Od kiedy to herszt bandy śmieje się beztrosko razem z ofiarą napadu?
- Szalenie mi kogoś przypominasz - powiedziała. Niemal widziała teraz roześmianą twarzyczkę najmłodszej z sióstr. Ale... dość już. To tylko wspomnienia... a te nie zmienią rzeczywistości.
- Zostaniesz w obozie. Do powrotu Devrila. - Nie wiedziała, co będzie później. Dlatego wolała nie składać fałszywych zapewnień. Nie dawać złudnych nadziei.
- Nie jestem osobą, która rozwiąże twoje problemy rodzinne. - Zabrzmiało to może ostro, może zbyt brutalnie, ale Nefryt wiedziała, że nie może pozwolić, by Elain zwierzyła jej się ze wszystkiego. - Jestem tylko zbójem. I powinnaś o tym pamiętać, Elain. - dodała ciszej.
I stanęła jak wryta, kiedy usłyszała dalsze słowa arystokratki. "Gdybyś mi zaufała".
Jak niewiele osób przejmowało się dziś zaufaniem, traktując je jako coś mało ważnego. Liczyły się wpływy, pieniądze... Czasem autorytet. Zaufanie zaś... ono nikło gdzieś w wojennej zawierusze, w biedzie. Milczała przez dłuższą chwilę, aż w końcu zapytała, patrząc poważnie w twarz Elain:
- A czy ty potrafiłabyś zaufać mnie? Zaufać bardziej, niż innym. Zaufać, wiedząc, że jestem wyjęta spod prawa? Że kradnę, napadam na podróżnych, morduję? Pamiętając, że tym, których zabiłam nic już nie wróci życia? Że i wśród moich ludzi zdarzała się zdrada i to na mnie spoczywał wtedy obowiązek ukarania donosiciela? Wiedząc, że kiedy Devril przyniesie odmowę gubernatora, miast pomyślnych wieści, powinnam was oboje zabić? - właśnie, powinna. Ale czy tak zrobi? - Czy wiedząc o tym wszystkim, wciąż potrafiłabyś... i chciałabyś mi zaufać?

[Wybacz, że na razie tylko na ten wątek odpisuję. U L i Szept czekam na wizję odnośnie kilku scen, bo nie chciałabym wątków popsuć.]

Nefryt pisze...

[Uch, dopiero zobaczyłam, jakie tasiemcowate te moje ostatnie wypowiedzi były xD]

draumkona pisze...

- Tłum mnie pochłonął i oddzielił od ciebie. Trzeba było od razu korzystać z propozycji - znów mruczała zamiast mówić normalnym tonem. Palce zacisnęły się na jego koszuli i pociągnęła go w dół przyciągając blisko.
- Wymknijmy się - teraz to ona prosiła, a i w jej spojrzeniu zagościł błysk, choć dzikością napiętnowany. I znów ten zapach. Maliny. Wanilia.

draumkona pisze...

- Zgadłeś - uśmiechnęła się wypowiadając te słowa, a i za rękę poprowadzić się dała. Bogowie świadkami, że całkiem zapomniała o Lucienie, który w tej chwili zapewne narażał się własnym życiem, byleby oni mogli w spokoju wykonać misję.
Skarciła się nieco w myśli za takie zachowanie, a nie inne, ale zaraz też cichszy głos dodał - przecież sam się w to wpakował. Na własne, cholerne życzenie.
A Iskra, złośliwa z natury, postanowiła się niejako na nim zemścić za takie głupie postępowanie. Tą zemstą chyba jednak nie miała być noc spędzona z eralem, a sam fakt, że Lucien wcześniej z jej myśli mógł wyczuć to i owo. To już było wystarczającą zemstą.
Szkoda tylko, że nie przewidziała, jakie to jej zniknięcie wywoła poruszenie... Nie na balu rzecz jasna, a w Róży. I nie spodziewała się tego, że Lucien pójdzie jej szukać.
A co gorsza, że ją znajdzie. Znajdzie, w najmniej pożądanym przez nią momencie.

Sol pisze...

Ostatnimi czasy płomiennowlosa nie umiala spac spokojnie. Z boku na bok sie wierciła, rzucala po łózku i gdy wreszcie z koszmarow ocknęła, odsłonila miekka pierzyne, okrywającą kruche cialo i stanęła na deskach podłogi. Jeszcze by kto sie obudzil przez to skrzypienie łózka, jak ona tak się w pościeli kręci, jeszcze by krzyknela i co? A nie jej wina, ze dziwne sny pelne czerwieni ja nawiedzały, jakby co podpowiadały.
Dudnienie do drzwi i ona usłyszala, choc trwało krótko, bo sługa zaraz dzrwi earlowi otworzyl. dziwne, ten czlowiek chyba nigdy nie spi, a ciagle czuwa.
[ przypomniał mi się sługa Natana z Randialu, tez Henry, albo Sam... xD]
Narzuciła na ramiona szlafrok, koolejna niebywale miękka i ciepła rzecz od Nessy i rozczochrane rozrzucone na ramionach i plecach włosy zaczesala za ucho. Postapiła kilka kroków do drzwi i zaraz niepewnie klamke nacisnęła, wychodząc na korytarz. Ciekawska natura, niektóre kobiety po prostu w krwi mają dociekanie, a czasami i złoścliwości.
Dom earla byl przeogromny. Nic dziwnego więc, ze raz Sol wydawalo sie, ze slsyzy coś z jednego końca korytarza i cofajac się, uderzyła łopakmai o cos twardego. Obróciła sie, uff, kolumna. Zaraz tez głosy z drugiej strony ozwały się i kobieta totalnie pogubiona, obkręciła wokól własnej osi, nie mogąc zrozumiec, skąd i kto nadchodzi. Bo earl miał się pojawic nazajutrz, Nessa mówiła, więc jakich gosci jeszcze miałaby mieć? I nim w ogóle zorientowała sie, ze przy schodach stanęła, z dołu nadeszla wysoka postac od której bil chłód nocy.

Nefryt pisze...

Nie zaprzeczyła. Nie mogłaby, bo... Prawdą było to, co powiedziała o niej Elain. Nie była czystą, nieskazitelną. Walczyła, nie raz na śmierć i życie. Domyślała się, że w oczach Wirgińczyków jest potworem. Ale... oni zasłużyli na cierpienie. Na to, by odpłacić im pięknym za nadobne.
- To jesteśmy we dwie... w tych nadziejach - mruknęła. - Ale wybacz, modlić się nie będę - dodała pół żartem.
Nigdy nie należała do osób pokładających nadzieje w bóstwach. Nie wierzyła w bogów. Bo gdyby rzeczywiście istnieli, to czy pozwalali by na tę rzeź dookoła? Czy cierpienie ludzi... nie, nie tylko ludzi, ich bawiło? A jeśli tak, jeśli faktycznie istnieli, ale zwyczajnie nie chcieli, by ta matnia się skończyła, to po co czcić takich bogów? Okrucieństwa i bez nich było nadmiar.
Słysząc pytania arystokratki, Nefryt nieświadomie zacisnęła palce na zawijanym przed chwilą pasemku włosów. Czy przyjęłaby?
- Ja... tak. Tak, chociaż... Nie, nie mogłabym - wyszeptała, patrząc gdzieś w bok. A potem odezwała się, czując potrzebę, by się wytłumaczyć. Absurdalne, biorąc pod uwagę, że Elain powinna być jej więźniem... czy może raczej zakładniczką. - Ale nie ze względu na twoich bliskich. Po prostu... bałabym się. - Nie potrafiła ubrać w słowa tego, co czuła. Bo jednocześnie Elaine wzbudzała w niej sympatię i narażała siebie, ją, a także swoich bliskich na niebezpieczeństwo swoją naiwnością. Tym, jak łatwo było jej zaimponować, skłonić ja do wyznań...
Musi nauczyć tę dziewczynę, do czego może prowadzić takie postępowanie. Dla jej dobra.
Kiedy herszt usłyszała kolejną wypowiedź Elaine, jej policzki pokrył rumieniec, a jej szare oczy podejrzanie się zaszkliły. Wzruszyła ją ta opinia. A przecież nie była łasa na komplementy...
...No, może troszkę.
...Każdy był.
Co nie znaczy, że można było się wkupić w jej łaski pochlebstwami. O nie, taka głupia nie była.
- Dziękuję. Za to, że... - urwała. Znów brakowało słów, by wyrazić uczucia.
A potem przyszło jej coś do głowy. To będzie okrutne z jej strony. I dziewczyna ją przez to znienawidzi. Ale tylko coś takiego mogłoby ją nauczyć...
- Elaine, a tak właściwie... Mówisz, że Devril jest zdrajcą. Że wiesz, dokąd sam chodzi. A czy wiesz, co tam robi? Czym, prócz biesiadowania się zajmuje..? - już czuła do siebie obrzydzenie. Jakie to podłe, by bazować na cudzej naiwności, miłości, nadziei... Ale inni nie będą mieli podobnych wyrzutów.

[O? To teraz piekę raka jak Nefryt xD Dzięki :) Staram się, żeby to się czytać dało ;)]

Sol pisze...

Obróciła się niespokojnie, wystraszona tak pewnie zadanym pytaniem na piecie i zaraz oczy jej spoczęły na zmeczonej po wyczerpującej podrózy, zwlaszcza w taka pogode paskudną, twarzy earla. Bursztyn obrzucił bladość męzczyzny kolorem i Sol zmarszczyła brwi. Że ona co tu robiła? Że to co on... osz! Jakby dopiero teraz przypomniało jej sie, ze to moze byc i zapewne jest wlaściciel włości, sofneła sie, by zaraz na tych schodach nieszczęsnych nie runąc i mocniej naciagnela na piersi szlafrok.
- Wybacz mi, panie, gościem Nessy jestem. na tę noc. zrozumiem jesli ty nie zyczysz sobie w swym domu gości mieć, po powrocie na odpoczynku lepiej się skupić zapewne - kiwnela glowa sobie samej, jakby nie do niego , a do siebie mowila. - Sol Va... Sol mi na imię - znowu, durne przyzwyczajenie, znowu by nazwiskiem sie posłużyła, a nie wolno jej juz, czy tez jeszcze, o ile powiedzie sie przyszła jej misja.
Nie poznala nigdy earla, Nessa w Skalnym Mieście nie była z kuzynem, z ojcem chyba, nie słyszala także o reputacji jaką cieszyl się Devrill. I chyba lepiej, nie uciekłaby, ale może i nie traktowalaby go poważnie.
Cofnela się jeszcze i dloń na poreczy schodow ułożyła, oczu z twarzy mężczyzny nie spuszczając.
- Hałas u drzwi mnie obudził - wyjaśnila spokojnie, bo i plocha wiesniaczka z niej nie byla, by uciekac, ale i wścibskie zanadto babsko tez nie.

draumkona pisze...

Iskrze bardzo się podobała rezydencja earla. Szczególnie jeden pokój w którym spędzili większość czasu.
Bardzo jej się podobało.
Obecnie siedziała na kolanach arystokraty owinięta jedynie w cienkie prześcieradło i leniwie mruczała, kiedy to Devril najwyraźniej postanowił zacałować jej szyję na śmierć.
Przez chwilę, przez ułamek sekundy, wzrok jej powędrował do drzwi, jakby wiedziała. Spojrzenie fiołkowych oczu spoczęło na Lucienie, choć pojęcia nie miała, że on tam jest.
Przesunęła dłonią po nagim torsie Devrila i lekko pchnęła go w tył, a ten się jej usłużnie niemal poddał opadając na miękką pościel. Elfka siedziała mu okrakiem w pasie, a i prześcieradło nieco skryło jego nagość.
- Więc takie to ciekawe rzeczy miałeś na myśli? - mruknęła pochylając się nad nim, włosy kurtyną ześlizgnęły się z jej ramienia, a usta Iskry musnęły jego. Prowokujący błysk w oku. Rozczochrane włosy i jedynie prześcieradło kryjące jej ciało. I zapach. Ten sam co zawsze.

draumkona pisze...

Sam sobie wracaj do Róży, a najlepiej do Skorpion, Cieniu, który chowasz się po kątach - odburknęła odpychając jego myśl. Byle dalej, byle dalej. Ona była zajęta. Zajęta zabawianiem się z arystokratą.
I wcale, a wcale nie była złośliwa. Nie, wcale.
No dobra, trochę. Tylko odrobinę mściła się za to ile to on razy lądował w sypialni Solany...
Iskra była prowokatorem. Była złośliwa, wredna i okropna. Przewróciła się więc na plecy i pociągnęła Devrila na siebie.

Sol pisze...

Dostrzegając wyraźne zmeczenie earla, Sol zrobiło się głupio. Wyszla zaniepokojona hałasem, podczas gdy ten haals to nic było, dobra wola pana domu, by sluzba spać mogła i tyle. Cóż, ona juz słuzby nie miała, acz wiedziala jak to jest sie musieć bez niech obchodzić i cos ją w duchu tknęło. Westchneła nad glupota wlasna i wyciagnela dłoń do earla.
- Pozwól mi panie pomoc sobie. Sluzba spi, nim sie zbudza i zaczna krzatac minie zbyt wiele czasu, tobie odpoczynek potrzebny - usmiechnęla sie ciepło i nie uznając innej decyzji jak zgody, ujęla męzczyzne pod ramie, prowadząc wgłąb korytarza. Zwolniła jednak za chwile i stanęła.
- Gdzie twój pokoj, drogi earlu? - szacunek i pokora, jaka nabyla w podrózy dały sie we znaki i chyba już zakorzenily w niej jak i duma i pewna gracja ruchow wyuczonych w dzieciństwie. - Zaparze herbaty, przyniosę coś z kuchni lekkiego - wyjaniła swe zamiary, nie czekając jednak na sprzeciw, bo tego nie chciala nawet sluchać.

draumkona pisze...

- Nie, nie mam nikogo. - mruknęła Iskra niechętnie przenosząc spojrzenie na Luciena. No co on sobie do cholery myślał?!
To, co dla ciebie najważniejsze na tym świecie, misja, dobiegła końca. Mam wolne. Twoja głupia samobójcza misja była twoją samobójczą misją i jak widać także się powiodła, więc czego u cholery chcesz? Misja skończona. Niemal warknęła, choć mocno pilnowała się by ton jej głosu w jego umyśle brzmiał obojętnie, może nieco doprawiony ironią.
Podniosła się na łokciach i uniosła brew. Niech tylko wyrwie się od Devrila, to pożałuje...

draumkona pisze...

Iskra uniosła brwi wysoko i parsknęła.
- W tym momencie sobie chyba żartujesz, bo ja nigdzie nie idę. - spojrzała na Devrila i zaraz na Luciena. Potem znów przesunęła między nimi wzrokiem. Najpierw urwie Lucienowi głowę, potem tu wróci.
- Albo nie. - mruknęła wyślizgując się z łóżka i wciągając na siebie jakieś spodnie Devrila i jakąś koszulę. Zabrała też jego pelerynę. Będzie miała pretekst do powrotu.
- Idziemy - warknęła do Luciena i po prostu wyskoczyła oknem. Nie ma co. Gwizdnęła Devrilowi ubrania w zastaw zostawiając swoją suknię, poza tym zostawiła go samego. Jak nic, miała tupet.
Wrócę. - mógł usłyszeć arystokrata w swojej głowie. Iskra nie zwykła porzucać świeżej zdobyczy. Zwłaszcza zdobyczy o takim talencie jeśli chodzi o... No, wszyscy wiemy o jakim talencie mowa.
Ani raz nie obejrzała się na Cienia. A kiedy dotarła do Róży, zniknęła w swoim pokoju nie mając ochoty na oglądanie go. Ale wiedziała, że jeśli on nie przyjdzie rozpętać awantury, to ona pójdzie do niego.

draumkona pisze...

Odliczał sekundy...
I w tym dokładnie momencie do jego komnaty wpadła istna burza, huragan i zniszczenie całkowite w jednym. Innym słowem - rozwścieczona Iskra.
- Coś ty sobie do cholery myślał! Ja nie wtrącam się do tego Z KIM sypiasz i jak często! - nie obyło się bez latających przedmiotów. Ku Poszukiwaczowi poszybowała poduszka, a zaraz za nią: wazon, kubek, sztylet, pochwa od sztyletu, but, gruszka, jakiś kolczyk, świecznik, kot i czyjaś noga.

draumkona pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
draumkona pisze...

Posłała mu nienawistne spojrzenie, ale ostatecznie odłożyła trzymaną w dłoni cięzką, złota bransoletę. Zapewne Solany.
- Ale, do cholery jasnej, nie używam Kameleona i nie ładuję się między was! - krzyknęła czując jak podnosi się jej ciśnienie. Zaraz się na niego rzuci, jak na Marcusa...
- Awantura była dlatego, że nie masz uczuć. A Solana była nędznym dodatkiem. Ty zaś pakujesz mi się niemal do łóżka, grozisz Devrilowi, rozkazujesz mi jakbym była jakiś rekrutem! - machnęła rękami z irytacją i zaczęła krążyć po komnacie.

draumkona pisze...

Przymrużyła oczy słysząc te wieści. Najwyraźniej trzeba będzie zasięgnąć informacji... Ale potem. Najpierw skończy się noc.
Uśmiechnęła się zjadliwie
- Och, dziękuję za pozwolenie panie mentorze. - warknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z jego komnaty. Czasami dobrze było uciekać się do Lucienowych sztuczek i nie mówić całej prawdy. Gdzieś w korytarzu minęła Solanę, którą nieomal zasztyletowała wzrokiem.
Musi stąd uciec. Do Devrila. Chociaż na tę jedną noc.
***
Niedługo zajął jej powrót do jego rezydencji. I podobnie jak wtedy, w korytarzu, tak teraz zakradła się bezszelestnie. Przysiadła na balustradzie tarasu i spojrzała do słabo oświetlonej komnaty. Ciekawe, czy śpi...

Sol pisze...

Zasmiała sie. czy teraz oboje mieli się zamiar spierać, kto kogo odprowadzi? Mogłaby sie uprzec i obstawiać za swoim, argumentując, ze ona pierwsza na taki a nie inny pomysl wpadła.
- mam doskonałe rozwiązanie - oznajmiła pgoodnie, rozbawiona jego mentorskim neico tonem. - Ja wróce do pokoju, jaki mi naszykowano, pan wróci do swojego,, by uniknąć nieporozumien i niedomowień - oczy jej sie smiały i jakos wesoło jej się robiło. Powazny pan, zmęczony, a jednak wciąż utrzymujący ton wynioslego arystokraty, pana na włościach. Kiedyś by jej sie to podobalo, moz ei podziw wzbudziła taka siła charakteru. teraz nieco bawiło, mijało sie to z jej nowa rzeczywistościa.
- prosze wypocząć - wysuneła dłoń spod ramienia earla z delikatnym uśmiechem, jakby przepraszała, ze sie wycofuje. - Na pewno jeszcze na pana wpadnę - obiecała.

Mimo pisze...

Danell lubił łowić ryby, siedzieć całymi dniami w swojej łodzi na otwartej rzece i nie robić nic.
Rybami jednak nie można się najeść, trzeba również dostawać świeżego mięsa, którego potrzebują w szczególności najmłodsze ze smoków, które jeszcze nie dojrzały.
Rankiem wybrał się więc w las ze swoim krótkim nożem i strzałami, a chociaż polowanie było zajęciem bardziej czasochłonnym, nie narzekał.
Przedzierał się gęstym lasem, znosząc dzielnie wzniesienia i nierówności terenu, charakterystyczne dla ich górskiego świata.
Smoczym uchem słyszał już wolne i beztroskie kroki sarny, która nie wyczuła jeszcze zagrożenia.
Przyczaił się za dużą sosną i spojrzał na swa ofiarę z pomiędzy gałęzi.
Zwierzę było piękne i okazało się nie być sarną, ale dorodnym danielem o wspaniałym porożu.
Takie rogi można by wykorzystać., pomyślał Dan ze szczeniackim rozmarzeniem i sięgnął za plecy po jedną ze strzał.
Daniel zastrzygł uszami, wyraźnie wyczuwając coś niepokojącego. Cofnął się do tyłu i zszedł ze zbocza, a Dan za nim równie przyczajony i ostrożny, jak zawsze.
Daniell nieostrożnie wyłonił się na otwartą przestrzeń, na wzniesienie z którego miało się widok na Smoczą Wioskę.
Dann znów wycelował ostrze w okolice serca zwierzęcia.
Jeszcze chwile... jeszcze chwile...
Nagle zauważył w dole obcego przybysza, a takowych nie spotykało się tutaj każdego dnia. Sprawa była tak niecodzienna i tak zaskakująca, że bezmyślnie nastąpił na żmije, która ukąsiłaby go zapewne, gdyby nie wysokie obuwie, jakie zabierał ze sobą w las. Zresztą na smoki taki jad skutkuje jedynie wymiotami i gorączką, nigdy śmiercią.
To wystarczyło jednak, żeby daniell umknął mu w krzaki, a on sam runął na plecy i w iście teatralnym stylu stoczył się po zboczu wprost na drogę, wiodącą do wioski.
- Psia kość! - zaklną, kiedy okazało się, że rękę ma złamaną, nic nie upolował, a gość, który się zjawił i wszystko zepsuł, uśmiecha się kpiąco. Teraz równie dobrze mógł być Alaxem, tym wstrętnym elfem, któremu nic się nie udaje.

Danell.

draumkona pisze...

- Zawsze wracam - odpowiedziała zarzucając nogę na nogę. Odwróciła wzrok i spojrzenie jej padło na oddaloną Różę. Szlag by cię, Poszukiwaczu.
- Mam nadzieję, że się beze mnie nie zanudziłeś? - brew jej powędrowała ku górze. I nie, nie zamierzała ona rozwiewać wszelkich wątpliwości erala, a wręcz przeciwnie. Im mniej wiedział, tym lepiej dla niego.
- A tamtym Cieniem się nie przejmuj. Mój samozwańczy opiekun, który uparł się, że spłaci dług. Nie zrobi nic, czego mu zabronię. - kłamstwo. Jakże wierutne kłamstwo, ale z jaką prawdziwością wypowiedziane. No, w końcu jakąś wymówkę mieć musiała.
Nawet taką, na dźwięk której jej samej chciało się śmiać.

Nefryt pisze...

- Kochasz go... - szepnęła. - Kim on dla ciebie jest? Kuzynem? - zapytała, przypuszczając podobne pokrewieństwo z wcześniejszych wzmianek o rodzinie Wintersów.
- Nie on jeden - powiedziała z jakimś smutkiem, może... rezygnacją? - Kerońska tradycja mówi, że naczelnicy najbardziej wpływowych rodów, winni jako pierwsi złożyć pokłon koronowanej władczyni. Jeśli tego nie uczynią, stają się...wyklęci. Nie dosłownie, ale nikt im w świetle prawa ręki nie poda. Ten, kto odmówi pokłonu, kto wymówi posłuszeństwo, staje się osobą wyjętą spod prawa. I nic nie stoi już na przeszkodzie, by braciszek królowej wyznaczył nagrodę za jego głowę. - Umilkła. Zbyt wiele zdradzał jej wzburzony ton głosu, zbyt wiele powiedzieć mogły same słowa.
Ona nie złożyła symbolicznego pokłonu. Wypowiedziała królowej posłuszeństwo.
Bo kiedy ostatnia z dynastii pokłoniłaby się nowej władczyni, oznaczałoby to abdykację. Co więcej, aprobatę dla rządów nowej królowej. A na to Nefryt nie mogła pozwolić. Lud mógł tego nie wiedzieć… ale ona nie zhańbi honoru ojczyzny. Nie odda władzy najeźdźcom, choć nie pragnie korony dla siebie. Nigdy.
Dopiero, gdy Keronia zwycięży, gdy pojawi się ktoś godny objęcia królewskiego tronu, będzie mogła z czystym sumieniem oddać mu hołd.
To, co Elain powiedziała o Devrilu, w równym stopniu zdziwiło, co zaciekawiło panią herszt. Może powiedziałaby coś na ten temat, może i spytałaby jeszcze o coś… Lecz w tym momencie podszedł do nich Varen, spoglądając to na herszta, to na młodą arystokratkę.
- Nefryt, jesteśmy gotowi do drogi – zaczął, lecz z tonu jego głosu wywnioskować było można, że nie po to tu przyszedł. Jakby na potwierdzenie tego, wyjął z kieszeni delikatną bransoletkę, zdobioną szafirami oszlifowanymi na kształt kwiatów. Rzucił pytające spojrzenie w kierunku Nefryt, a gdy ta, zaskoczona, skinęła głową, odezwał się:
- Wśród rzeczy, które przypadły za mój udział, znalazła się twoja ozdoba, pani. –powiedział i wręczył ją Elaine.
A Nefryt obserwowała całe zajście rozszerzonymi ze zdumienia oczami. To był Varen? Ten Varen, wojownik, którego znała? Nie… Ktoś go chyba podmienił.

Sol pisze...

Sol była kobietą z krwi i kości, wszelkie zmiennosci nastrojów, pewien głód komplementów i uznania takż ei ja dotykal. Cóż, nic dziwnego, wkońcu wychowywana w środowisku, w ktorym czuła sie rozpieszczana niemal jak krolowa, nawykła do tego, ze za jej plecami sie nie szepcze, a oczy nań spogladające wyrażają miłe rzeczy, nie tylko zachwyt nad urodą, ale i szacunek i zainteresowanie. A że w nocy spotkala kogoś, kto nie tak jak Nessa dziecinny jest, choć to dobrze, kuzynka Devrila jest jak promyk nadziei na dobro w tej nowej rzeczywistości, to Sol chciala znowu poczuc sie damą. Pewnie na to zlożyło sie jeszcze wiele innych czynnikow, ale na razie cóż... Na razie o tym nie wspominajmy.
tak wiec na sniadanie, bo wstała sama, sluzba nie musiała jej budzić, ubrana w strojniejszą suknie zabrana z pałacu z Skalnego Miasta i z wlosami upietymi wysoko przez szpilki z kości sloniowej, zjawiła się tuż po swej młodej przyjaciółce. Nie była ani wyniosła, ani przesadnie powazna nigdy, nazbyt lubiła przygody i coś jakby szaleństwo, by za nudna arystokratke uchodzic, ale teraz wychodziło na jaw jedno. I Sol próżna troche była.
- dzień dobry państwu - uśmiechnęła sie lekko, widząc rozpromienioną Nessę, a i usmiech earla był czarujacy, a jego twarz w takim momencie zupełnie inna, jeszcze przystojniejsza.

draumkona pisze...

Iskra rzeczywiście nie miała pojęcia o prawdziwej tożsamości earla, ale jak to się w przyszłości okaże, los lubi płatać figle.
I nawet przez myśl jej nie przeszło, że to właśnie Devril będzie tym, który odda jej więzionego synka.
Tymczasem jednak złapała za poły szlafroka i przyciągnęła go bliżej siebie.
- Wiesz, dziwnie się czuję w męskich ubraniach. Znacznie lepiej mi było bez nich. - słowem, Iskra wróciła do momentu w którym im bezczelnie przerwano.
***
Ocknęła się rankiem. Biodra odezwały się dziwnie przyjemnym bólem. Iskra znała ten ból aż za dobrze, bo zawsze tak było kiedy to kończyła w łóżku z Pajęczarzem. Przekręciła się leniwie na bok i natknęła się na ciało. Ciepłe, męskie ciało. Uchyliła powieki i rzecz jasna, oczom jej ukazał się Devril. No tak. Zapomniała.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się lekko, oczy wierzchem dłoni przetarła.
- Na jedno i drugie - mruknęła i dźgnęła go palcem między żebra. Jak widać, Iskra długo nie mogła udawać arystokratki, bo już się odzywały w niej jej własne zachowania. Poza tym, arystokratki wydawały się jej arcynudne.
Tak więc jedyne co pozostało po wczorajszej Cersei to chyba tylko imię.
Poprawiła sobie poduszkę i spojrzała jeszcze raz na niego, dziwnie spokojnie, jakby jej miejsce było tu od zawsze.

draumkona pisze...

- Ja jestem za kąpielą. - i Iskra dość nie miała. Bądź co bądź, była elfką. Elfką o nadmiarze energii, to i trudno było ją zmęczyć czymkolwiek, a zwłaszcza tym, co sprawiało jej dziką przyjemność, która to teraz odbijała się w fiołkowych oczach.
- Masz dwa szlafroki czy mam zawstydzić twoją służbę? - Iskra sama nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Najwyraźniej w towarzystwie Devrila nabierała jakiejś dziwnej śmiałości.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się pod nosem siadając, a kołdra zsunęła się z jej ciała. Farba tatuażu błysnęła złowieszczo odbijając promyk słońca. I Iskra niewiele się przejmując tym, czego nie ma na sobie, wstała i się przeciągnęła aż kostki strzeliły.
Ciało jej także giętkie i miękkie, ale o tym przecież Devril wiedział. Zresztą, wiedział i to także Lucien, choć nie wiadomo, czy pamiętał.
Chwilę patrzyła na słońce, które wstało już jakis czas temu, a potem znów przeniosła wzrok na Devrila.
- Prowadź więc, nagi mężu ku wannie - i uśmiechnęła się wesoło.

Sol pisze...

Skinela na powitanie im obojgu i zaraz tez poprawić earla musiała.
- Sol - przypomniała swoje imie, bo i nazwiska juz nie uzywała. W sumie to... Cóż w sumie to nie chciala, by bylo tak oficjalnie. W końcu byla gosciem, ale tez i przyjaciółką Nessy, a to chyba wiecej znaczyło niż oficjalne tytuly, czy sztywne maniery. Ona sama jakos nigdy specjalnie sie nimi nie przejmowała. Zresztą... cóż, ojciec nie raz ganic ja chciał za zbytnia bezposredniośc, choc kiedy trzeba było, damą była w pelni.
- Gościlismy Nessę u siebie z radością - zapewniła, bo i kuzynka earla nigdy im nie narobiła kłopotów, a zawsze rozświetlała swoją żywiołową postacia kąt pałacu w Skalnym Mieście. Teraz za gościnę mogla sie odwdzieczyć okazując ją w zamian. A Sol bylo to bardzo potrzebne.
- Masz wspaniałą posiadlośc drogi earlu, a Nesse nalezy pochwalic, ze mimo młdoego wieku jest taką cudowną gospodynią, rozwazną i roztropna - puściła oczko do przyjaciółki, bo pochwalic ją musiała.

draumkona pisze...

O ile przy earlu paradować sobie mogła naga, to jakoś niezbyt podobała się jej myśl, ażeby pokazywać się słudze. Nie, żeby uważała się za jakąś panią, ale...
Nie wiedzieć czemu, do jej myśli wtargnęło wspomnienie wczorajszej kłótni z Lucienem. Straciła zainteresowanie Devrilem i sługą jego, narzuciła na lekko opalone ciało szlafroczek wyciągnięty z jednej z szaf i wyszła na taras. Włosy przez ramię przerzuciła i zaczęła pleść warkocza. Wzrok fiołkowych oczu powędrował ku oddalonej o staję Róży...

draumkona pisze...

Spojrzała na niego chytrze przez ramię, a usta znów rozszerzył figlarny uśmiech.
- Będziesz mi musiał to potem wynagrodzić - mruknęła jeszcze, nim znów zwróciła wzrok ku Róży. Przeklęty Poszukiwacz, przeklęta Solana i z tego wszystkiego najbardziej przeklęte jej uczucia. I zazdrość.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się mimowolnie czując dotyk jego ust na szyi i ramieniu. Zamruczała cicho ciesząc się z takiej małej przyjemności.
- Dziękuję - dopowiedziała jeszcze nim wyszedł. No cóż, niezależnie od okoliczności, za gościnę należy dziękować.
Iskra była ciekawska, więc zaraz poszła do pokoju wskazanego przez Devrila i przysiadła na parapecie okna. Obserwowała krzątającą się służbę z uśmiechem.

Mimo pisze...

Danell posłał nieznajomemu ponure spojrzenie, które przebiło się przez opadnięte na twarz jasne kosmyki w które dmuchnął oddechem.
- Zagoi się, nie ma kłopotu - odparł nerwowo, dając do zrozumienia, że jakakolwiek forma pomocy nie jest dla niego mile widziana. Szybko wstał i jęknął z bólu, gdy coś ukuło go w lewym boku. Był pewien, że rozdarł tam sobie skórę, bo lniana, biała koszula zabarwiła się lekko krwią. Nie zamierzał tkwić bezruchu i dać się tamtemu niańczyć. Zamiast tego wyprostowywał się dzielnie i wyzywająco - Coś ty za jeden? Zgubiłeś szlak? - nie często w Smoczej Wiosce bywali goście. Ci, którzy wyglądali na nieszkodliwych wędrowców byli przyjmowani ciepło i z entuzjazmem, ale sprawa miała się inaczej w przypadku ładnie ubranych szlachciców na koniach.

Danell.

draumkona pisze...

Pani... Nikt jej chyba tak nie nazywał. Zawsze była Iskrą, zabójczynią.
- Nie, dziękuję... - mruknęła i spojrzała na pełną wannę. Piana, bąbelki... Ciepła woda!
I chyba ciepła woda cieszyła ją najbardziej.
Ale... Devril zniknął. A elfia wścibskość nakazywała jej wręcz namierzyć arystokratę. Wytężyła myśli i zaczęła skanowac pomieszczenia w poszukiwaniu rzeczonego wysłannika i Devrila. Nie spodziewała się, by ktokolwiek ją wykrył.

Mimo pisze...

- Dzień dobry, wuju - Kaino zbliżył się do mężczyzny, który ani na chwile nie spuszczał z niego spojrzenia i ucałował pierścień, zdobiący wyciągniętą ku niemu dłoń. Ręka Cloya była żylasta i chuda, zawsze pachniała krwią i była szorstka w dotyku. Chłopaka zemdliło.
Wuj tymczasem po odprawionych już grzecznościowych ceremoniach powitalnych, całkowicie przestał interesować się siostrzeńcem i skierował spojrzenie na gościa.
- Ty jesteś Devril, człowiek z polecenia Alasdaira? - oparł łokcie na blacie i przyjrzał mu się ciekawie, niemal bezczelnie - Teraz wy wszyscy wyglądacie jak młodzi chłopcy - Skomentował wygląd zarówno Kaino jak i samego Devrila.

Kaino.

Sol pisze...

Nie wiedziała, które to konkretnie słowo tak na niego zadziałało, ale ten moment, gdy mina mu zrzedla, gdy usmiech przygasl, choc oczy ani drgnęły, wychwyciła. Spostrzegawczośc to byl wielki plus.
- Oczywiscie, ze nie, wczoraj z Nessą spotkałyśmy sie na drodze, wrociłyśmy do posiadlości na wieczerzę, ai tak wielkie sa te mury, ze chyba braknie mi czasu na poznanie ich - zasmiała sie dźwięcznie i zaczesując wlosy przez ramie, podeszla do stołu, zawalonego jadłem i napitkiem na sniadanie. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby zechcial jej pokazać osobiście swoje wlości oczywiście, acz trzeba miec na uwadzę, ze nie mogła zapomnieć co tu robi i że ruszyc musi dalej. Tylko znowu nic nie wiedziala i nic postanowić nie mogła.

draumkona pisze...

Iskra ściągnęła brwi. Nie było tu maga, a jednak... Pomieszczenia chroniła bariera. Wyraźna bariera. Cokolwiek było tu nie tak... Cóż, może lepiej nie grzebać w cudzych tajemnicach, bo zwykle potem dzieje się tak, że szpiegowany zaczyna szpiegować tego, który grzebał w tajemnicach pierwszy... A Iskra miała zbyt wiele do ukrycia by tak ryzykować. Wycofała myśl i powróciła umysłem do ciała. Zamrugała szybciej i odetchnęła głębiej.
Pora na kąpiel.
Zsunęła się z parapetu na którym siedziała i odczekała chwilę aż ostatnia ze służek wyjdzie. Dopiero wtedy odwiązała niedbale związany szlafrok, który zsunął się z cichym szelestem z jej ciała. I wkroczyła w wodę, w parę unoszącą się nad taflą. I było jej tak dobrze.
A myśli znów odpłynęły ku Róży. Ku pewnej konkretnej osobie, niech szlag trafi Luciena.

Sol pisze...

Nie chciała oczywiście z tego wszystkiego wyłączać Nessy, wszak to ona właśnie Sol ugościła, zaprosiła do posiadłości earla i nie byłoby to grzecznem czy pożądane odcinać sie od niej na korzyść towarzystwa jej kuzyna. A i pogoda dziewczyny zawsze poprawiała nastrój wszystkim wokół. Zatem płomiennowłosa usmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową, patrząc na oboje kuzynostwa.
- Bardzo chętnie zobaczyłabym posiadlośc - zapewniła.
Wczoraj było już zbyt późno by można jej było ckolwiek pokazać. Zawitały wieczorem i od razu za kolacje i przygotowanie kapieli sluzba sie wzięła, dzisiaj cały dzień je czekał, a i pewnie na kolejne kilka Sol zostanie. Stolica nie ucieknie, a nawet nie wiedziala co ja tam czeka.

Nefryt pisze...

Herszt nie okazała w żaden sposób sprzeciwu, ani nawet dezaprobaty. Jakby uznała, że nie ma prawa wtrącać się w relację między ich dwojgiem.
- Zrób, co uważasz – powiedziała tylko, a słowa jej i do Elain, i do Varena można było odnieść.
Tymczasem mocarny wojownik nie przyjął ozdoby. Nie patrzył też na Nefryt, spojrzenie swe zatrzymując na twarzy młodziutkiej arystokratki.
- Nie – zaśmiał się. – Mi trochę klejnotów różnicy nie zrobi, tym bardziej, że sprzedać nie zdołam. Przyjmij ją. Jako… prezent ode mnie.
Chwilę potem już go nie było. Odszedł, nim którakolwiek zdążyła wypowiedzieć choć jedno słowo. Zaraz też dołączył do pozostałych członków bandy, a Nefryt przyszło do głowy, że po raz pierwszy w życiu widzi, by ktoś był tak pochłonięty sprawdzaniem końskiej uprzęży.
Herszt spojrzała w dal, nie komentując zaistniałej sytuacji. „Wygląda na to, earlu, że o bezpieczeństwo Elain nie musisz się niepokoić…” – pomyślała.
Przybrała na powrót maskę stanowczości, gdy owionął ją podmuch zimnego wiatru. Trzeba wracać. Zarządziła, by baronowi na czas drogi zasłonięto oczy. O ile była przekonana, że Elaine nie zdradzi drogi do obozu, o tyle w przypadku barona nie mogła mieć pewności. Tego by jeszcze brakowało, żeby przez jakiegoś pieniacza, tchórza w dodatku, znowu musieli zmieniać lokalizację.
Przeliczyła w myślach ludzi i konie.
- Elain, czy jeździłaś kiedyś konno? Przez las? – zapytała.

draumkona pisze...

Iskra natomiast nie mogła nadziwić się, że w takiej wannie, prócz wody potrafi się jeszcze zmieścić aż tyle piany. I wszystko było by cudownie, gdyby nie kolczyk, który postanowił uciec swej właścicielce w czeluście wanny.
- Szlag by to - jakże piękne słowa padły z ust arystokratki kiedy obmacała ucho całkiem nieświadoma, że oto zjawił się gospodarz. Zagrzebała ręką pod wodą mamrocząc pod nosem przekleństwa.

draumkona pisze...

Wzdrygnęła się. Nie lubiła być zaskakiwana. Nie, kiedy udaje kogoś innego niż jest naprawdę. Spojrzała więc na niego przez ramię i odgarnęła mokre, czarne loki na jedno ramię.
- Zgubiłam świecidełko. - mruknęła i wskazała palcem na ucho pozbawione kolczyka. No szlag by to, Solana ją zabije. Zresztą, niech sobie zabija.

draumkona pisze...

- Pochlebiasz mi, jak zawsze zresztą - ale zamiast jakąś powagę zachować, to go jeszcze wodą z pianą chapnęła. I Devril miał teraz na swoim szlafroku piękną, mokrą plamę naznaczoną białymi bąbelkami. Nie ma co, bardzo autentyczna z niej arystokratka.
Lucien byłby zły...
Do diabła z Lucienem.
- Wymyśliłeś już jak mi wynagrodzisz to swoje pójście? - Iskrze już po głowie chodziły dziwne myśli. W zasadzie, jeszcze nigdy nie robiła tego w wannie...
Ale stop, przecież nie zrobią tego znowu... A może jednak?
Mina elfki chyba mówiła sama za siebie.

Mimo pisze...

Smocza Wioska! Tylko tyle usłyszał Danell nim jego serce prawie zamarło w bezruchu.
Spojrzał teraz jeszcze bardziej ponuro z pod jasnych kosmyków włosów i mimowolnie zacisnął pięść zdrowej ręki. Druga zaczęła boleć, jakby ktoś wsadził ją do rozpalonego ognia i raczył dotykiem gorącego żelaza.
- Smocza Wioska? - zdał się ledwo kojarzyć to miejsce po tonie głosu w jaki ubrał swoje pytanie - A czegóż tam szukasz? Słyszałem, że oprócz wiejskich chat i błota, niczego tam nie ma.

Danell.

Mimo pisze...

- Masz racje - mroczny arystokrata posłał mu wnikliwy uśmiech znad ciężkiego pucharu, który przytknął do ust - Umiesz odpowiadać i zamykać innym usta, to również cenna umiejętność.
Kaino nienawidził Cloya całym sercem. Głównie dlatego, że jako brat matki, niczym się od niej nie różnił. Był równie fałszywy, mściwy i wyzuty z prawości. Nic dziwnego, że zaszedł tak daleko. Jednak jego bogactwo i pozycja zostały zbudowane na krwi wielu niewinnych.
- Wuju - odezwał się Kaino - Może zaprosisz gościa do stołu? Po takiej podróży wszyscy jesteśmy głodni.
Cloy roześmiał się nagle i podniósł się z siedziska.
- Ach, naturalnie. Moje maniery z wiekiem coraz gorsze. Przygotowałem dla was ciepłe pokoje, a służące są gotowe przynieść wam ciepłą wodę na kąpiel. Możecie posilić się z nami teraz, a po tym, jak oporządzicie się po podróży. Decyzja należy do was.
Kaino nie zamierzał odpowiadać, zostawiając tę decyzje Devrillowi, który miał pierwszeństwo.

Kaino.

Sol pisze...

Beztroska. Sol była nie raz za takowa ceche łajana, aż wreszcie poczucie obowiązku zaczęło jej uswiadamiac co winna jest rodzinie, ojcu zwłaszcza i jakas roztropność sie jej uczepiła. Przekleta roztropność, psuła zabawę całą. Ale nic to, na zabawę nigdy nie jest za późno, nikt nigdy do końca nie wyrasta z psot i głupot. Tak, to było pewne, a w przypadku rudej, na pewno psoty, głupoty i zabawy jej na pewno nie opuściły.
- Nie chcialabym zabierać waszego czasu- zapewnila i przysiadła sie do nich do stołu, poprawiając materiał sukni na udach. - Po sniadaniu jesli znajdziecie chwile, moglibyśmy obejśc posiadlość - zaproponowała jednak, bo całkowicie rezygnować z spaceru i wycieczki nie miała zamiaru. A jak trzeba będzie to sama pospieszy korytarzami tu i tam.

draumkona pisze...

Iskra zagryzła dolną wargę i zaraz też zanurzyła się po nos w wodzie, jakby ze wstydu. I tylko jeszcze zatrzepotała rzęsami i fiołkowe spojrzonko wlepiła w jego twarz, że niby nigdzie indziej się nie patrzy, bo ona z tych grzecznych i niewinnych jest...
Poczekała spokojnie aż arystokrata wreszcie wlazł do wanny. Nawet dała mu się ogrzać przez chwilę. A potem zaczynało brakować jej powietrza, więc znów się wynurzyła i starła z buźki pianę. I z czystej swej wrodzonej złośliwości, dorobiła mu pianowego wąsa. A potem wyszczerzyła się dziwnie trochę śmiech hamując, a w oczkach przeskoczyły iskierki rozbawienia.

draumkona pisze...

Elfkę natomiast zaswędział bok. A to oznaczało jedno. Zmianę kształtu tatuażu. I modliła się ona w duchu, by nie była to ta część cielesnego malowidła, która wkracza na jej plecy. Jeszcze tego brakowało, by on, Devril ujrzał na własne oczy zmiany w materii magii wiszącej w powietrzu i jednocześnie tej, która to wypełniała ciało elfki.
Nie podrapała się też, a gdzie tam, bo zaraz jej uwagę odciągnęło przyjemne muśnięcie. Przymknęła z zadowoleniem oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Iskra lubiła takie posunięcia. Nawet bardzo.

Mimo pisze...

Danell nie uwierzył. Nawet jeżeli sam przybysz całkiem sprawnie maskował swoje powody, Danell wiedział, że nikt bez nich nie nawiedza Smoczej Wioski. Chyba, że byli to obdarci biedacy, wędrujący do stolicy, ale szlachetnie urodzeni mieli motywy, już o tym Danell dobrze wiedział.
No chyba, że jest to posłannik królewski, smoki miały dla władcy szczególny szacunek, ale o tym nieznajomy nie wspomniał.
Chłopak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ból całkowicie przyćmił mu rozum. Zacisnął powieki i stłumił w sobie krzyk.
- Dan, gdzieś ty się podziewał? - ktoś pojawił się na drodze i z zawrotną prędkością znalazł się tuż przy dragonie. Była to niewysoka dziewczyna o ciemnych, jak węgiel włosach i bursztynowych oczach, osadzonych pod ładnymi brwiami.
- Polowałem - mruknął z trudem i dopiero wtedy dziewczyna zobaczyła, że jest ranny, a potem, że na drodze nie są sami.
Widok przybysza na koniu sprawił, że pobladła i cofnęła się w tył.
- On cię skrzywdził? - szepnęła Danowi do ucha, pełna złych przeczuć.
- A skąd, ten człowiek wybiera się do Smoczej Wioski - łypnął na przyjaciółkę znacząco z pod kosmków włosów.

Danell.

[Tak, pisząc to, miałam na myśli, że smoki - jak każda rasa - dzielą się na tych, którymi kierują dobre i złe powody. Tak samo, jak ludzie są prawi i szlachetni, a drudzy to mordercy i złodzieje. Smoki, które napadają na wioski i są złe nie występują w dużej liczbie, są one w zasadzie pojedynczymi przypadkami, ale kiedy już to napadają na wioski w smoczej postaci, wyglądają jak typowe gady z baśni i legend i potrafią ziać ogniem. Umaszczenia smoków są różne, od czerwonych, złotych, białych, srebrnych, brązowych i czarnych... kolor nie ma znaczenia, jest dziedzictwem genetycznym jak u ludzi kolor włosów. Ludzie ze Smoczej Wioski naturalnie nie popierają smoków, które niszczą, dlatego, że to niszczy ich reputacje i stwarza wobec nich nienawiść innych ras. Ogółem jednak mają swoją społeczność, a ich umysły zaprzątają sprawy dnia codziennego. Wioska Smocza jest trochę jak rezerwat czy getto, smoki są tam bezpieczne, bo gdzie indziej spotkałyby się z niesprawiedliwą nienawiścią i wrogością. I oczywiście jestem chętna na twój pomysł :D:D]

Danell.

Mimo pisze...

Kaino najchętniej opuściłby ten zamek jeszcze tej godziny, towarzystwo wuja było ostatnią rzeczą na jaką miał w tej chwili ochotę. Zresztą własnej rodziny nigdy nie miał w poszanowaniu. Wybór Devrilla przyniósł mu ulgę i sam z ochotą pokiwał głową.
- Nasz gość ma racje, wuju. Posiłek nigdy nie będzie przyjemny, jeżeli spożywa się go w brudnym odzieniu.
- Nie mam zamiaru się sprzeczać - Cloy opadł na krzesło i machnął na nich lekceważąco ręką - Moi słudzy pokażą wam pokoje.
Dokładnie w tej samej chwili przy nich pojawiły się dwie, niewysokie kobiety. Jedna miała włosy ogniście rude, druga zaś tak jasne, że niemal białe, jak u staruszki. Skłoniły się przed Kaino i jego gościem, a potem poprosiły, żeby udali się za nimi.

Kaino.

draumkona pisze...

Iskra rozczesywała grzebieniem mokre włosy i spoglądała w swoje odbicie w zaparowanym lustrze. Zastanawiała się, czy to aby na pewno wina tylko gorącej wody...
Jakaś ciemna rozmazana plama pojawiła się w obrębie gładkiej tafli lustra. Elfka uśmiechnęła się pod nosem, a zaraz też poczuła ciepłą dłoń wślizgującą się na jej brzuch i przyciągającą do wilgotnego ciała. Obejrzała się na Devrila, który to dopiero teraz był łaskaw wyjść z wanny.
Iskra zaczepiła grzebyk w jego mokrych, splątanych włosach i uśmiechnęła się złośliwie. To, że były tak splątane było tylko i wyłącznie jej sprawką.
- I co teraz zrobimy jaśnie panie? - prowokacyjnie jeszcze go dźgnęła palcem w pierś i wyswobodziła się z jego objęć. Przywłaszczyła sobie także jego szlafrok, który to narzuciła na ramiona. Był za duży na nią, ale cóż. Lepsze to niż nic.

Sol pisze...

Nie spodobało jej sie to. Spojrzenie wymienione pomiędzy kuzynostwem. jakby domysliła sie już chwile temu, że jej wejście przerwało coś ważnego. I miała ochote jak struś glowę w piasek schować, uciec. Do jasnej cholery, przecież to wszystko było jakims nieporozumieniem! Co ona tu w ogole robiła?!
Dloń jej po kielich siegająca, zawisła w powietrzu i kobieta zmarszczyła brwi, jakby przed sobą nie Devrila widziała, a co innego. Kolejny przeblysk. Te nawiedzały ją ostatnimi czasy nazbyt często.
- Bardzo chetnie zatem z twego ramienia skorzystam, drogi earlu - stwierdziła z ciepłym usmiechem, jakby ani grymasu, ani zawieszenie nie było przed chwila wcale. A co, nie chciała brac tego zbyt do siebie, tych zmian i snow i przywidzeń miraży. Bo ich nie rozumiała.

Mimo pisze...

Kiedy okazało się, że ów nieznajomy jegomość nie zamierza dobywać miecza, ani pozbawiać ich głów. Malaika uśmiechnęła się szeroko i popatrzyła na Danella z wyrzutem.
- I co? Zamierzałeś sam rozwiązać swój problem ze zdrowiem? Zaraz padniesz nam tu z sił - stwierdziła, widząc, że nogi chłopaka trzęsą się w kolanach - Chętnie skorzystamy z pana pomocy, jeżeli można - zwróciła się do nieznajomego - A właściwie to Danell, bo ja na nogach mogę iść sama, nie ma kłopotu. Tak się składa, ze my pochodzimy ze Smoczej Wioski - wyznała, ignorując mordercze spojrzenie Danella - Pan to się zdaje od króla przybywa, czyż nie? Słyszeliśmy, że Monarcha ma zamiar nawiedzić naszą okolicę, ale nie jesteśmy zaskoczeni, że robi to jego wysłannik.
Danell wypuścił powietrze płuc. Pod wieloma względami kobiety nie grzeszyły bystrością.

[Mogę się zaskoczyć, ale taką nienawiść z powodu fałszywych oskarżeń to ja już dawno planowałam, bo ja wzoruje się na sytuacji Indian lub Żydów. Smoki są na tej samej zasadzie prześladowane. My z Iskrą obmyśliłyśmy, że wampiry zlecą Kainowi i Nii, żeby podszywały się pod smoka. Jest to możliwe, dzięki smoczej skórze, którą dostali od łowców smoków. Kaino nakłada na siebie taką skórę i dzięki temu, że może latać, jego wcielenie się w smoka ma sens, Nii natomiast potrafi władać ogniem, więc kiedy zaczynają działać razem, mogą spokojnie udawać smoka. Ech, nie chciało mi się pisać tego z poprawną składnią, wybacz :D:D W każdym razie to podszywanie się robi dla smoków wiele złego i wina spada na nich :) Ale twoja Nimfa może spokojnie przybyć do wioski, tylko nie wiem czy ona zostanie spalona wtedy, chociaż spalenie też planowałam, ale to dużo, dużo później, więc chyba rozumiesz;)]

Mimo pisze...

Na nowo spowił ich korytarz, cienie drgających na ścianach płomieni pochodni, a wszystko wzbogacone o prędkie kroki służek, które szły przed nimi i co chwila odwracały się upewniając się, że nie zgubiły znamiennego gościa.
Kaino nie musiał kierować się za ich krokami, doskonale znał zamek, jego nogi same wiodły go ku zachodniemu skrzydłowi w których znajdowały się komnaty gościnne. Jak znał wuja wszystko już na nich czekało: ogień rozpalony w kominku, świeża pościel, czyste odzienie oraz misa pełna gorącej wody. Cloy mógł być bestią, ale nie uhonorowanie odpowiednio gości byłoby dla niego hańbą.
Ruszyli stromymi schodami, które wiły się ciasno w ścianie, jakby prowadziły ku wysokiej wieży, a nie na pierwsze piętro zamczyska.
- Hrabia przydzielił wam komnaty w osobnych korytarzach - powiedziała jedna ze służek cicho i powiodła wzorkiem po twarzach gości.
- Wiem, gdzie mam trafić - odparł Kaino, chociaż nie czuł się dobrze musząc zostawić, chociaż na chwile, swojego gościa.

Kaino.

Sol pisze...

Kiwnęła glową, bo i w tej kwestii klamac nie musiała, omijać szerokim łukiem prawdy, choć jej genezę wolała przemilczeć. Może i jej gospodarz powinien wiedzieć wiecej, ale to już Nessa mogla mu zdradzic, dla Sol każdorazowa rozmowa o powodach jej wybycia z domu, mila nie byla, a stawało sie to coraz bardziej upierdliwe, jakby los specjalnie zabraniał jej o tych przykrościach zapomnieć.
- Tak. Do królewca się udaję, acz jak widać spieszno mi nie jest - zasmiała sie perliście, swobodnie, siegając dalej po kawalek pieczywa.
Pospiech byl nadaremny, droga nazbyt długa i cos jej podpowiadalo, że Alasdair wcale nei spieszy na zlamanie karku do stolicy Keroni. Miał swoje sprawy, nalezalo je uszanować, bo dbał o nich, o ich bezpieczeństwo. Zcasami tylko sie bala, co moze załatwiać tam podczas jej nieobecności, z daleka.

draumkona pisze...

Gdyby Iskra tylko usłyszała o tym, że Devril zastanawia się, czy ściąć włosy, zapewne nie martwiłaby się kamuflażem, czy czymkolwiek i oberwałby patelnią po tej swojej niemądrej główce.
Bogowie, ścinać włosy... Toć zabiłaby go na miejscu! A potem powiedziałaby, że to w afekcie.
Zobowiązania... Cóż, zamierzała wrócić do Róży by zabrać swoje rzeczy i gdzieś je ulokować. Jakoś nie podobała się jej wizja, że ktoś może w nich grzebać. Taka Solana. Marcus. Albo... Nie, on by tak nie zrobił.
Odwróciła wzrok od jego sylwetki, której nie okrywał żaden szlafrok, bo przecież jedyny jaki był, miała na sobie ona. Znów spoglądała w zaparowane lustro.
- Mam parę spraw do załatwienia, więc zapewne spotkamy się znów wieczorem, bądź późnym popołudniem. - o ile znów nie natknie się na Poszukiwacza. Jakoś wątpiła, by i tym razem była tak łaskaw i pozwolił jej po prostu iść robić wiadome rzeczy z wiadomym arystokratą.

fuck me pisze...

[Hm..To ja może poproszę wątek z Devrilem? Skoro jest arystokratą (zbuntowanym, ale arystokratą!) to może Sargone traktowałaby go na swój sposób, jako coś gorszego? Bo bidulka gardzi wszystkimi z wyższych stanów, nawet jeśli pomagają ruchowi oporu. What about that? ;)

Sol pisze...

Rozpromienila sie jak słoneczko jej imienne i kiwnęla głową. O tak! Miała sie spieszyc, ale... Cóż, wszak wcale pewności nie ma kiedy i gdzie i w jaki sposob z Egzekutorem sie spotka. I czy w ogole! Wszak z nim to nigdy nic nie było wiadomo!
- bardzo chętnie, sama nie chcę dalej podróżówać, zbyt wielkie ryzyko i nigdy nie wiem, kiedy odpowiednia pora na odpoczynek, więc i pewnie zbyt czesto frosuje ciało - przyznała bardzo otwarcie, trzexwo, jakby w rodzinnych stronach nie etykiete studiowala, nie księgi histori i sztuk kobiecych, a ojcu towarzyszyla na radach Starszyzny. Cóż, zawsze byla zbyt krnabrna i niezalezna na damę.
- Jesli to oczywiście nie będzie problem, amoje towarzystwo żadną przeszkodą w drodze - dodała pospiesznie, by tak radością nie emanować.
Polityka Keroni to cos, czego nie znała kompletnie. Nie wiedziala o ruchu oporu, o buntach o krolowej... Chyba powinna się zainteresować.

Sol pisze...

Sol zasmiała sie i do przodu pochyliła, lokcie opierając na blacie stołu. Zupełnie niestosownie, zupelnie nie tak, jak powinno się robic, nie tak jak ja uczono. Ale w tej slownej gierce coś jej się spodobało, obudzilo przewrotnośc jej umyslu i cheć do właczenia sie do zabawy i przedrzeźniania.
- A moze to szanowny earl powinien sie strzec mnie? - zagadneła z blyskiem ekscytacji w oczach. Nessa znala Sol z Skalnego Miasta, tę, która wryzach trzymala rodzina i kaplani świątyni Ignis, a teraz przeciez gdy zdolała się spod pewnych wpływów wyrwac, mogła być, jaka chciała.
Ale pytanie kuzyna przyjaciółki, kompletnie ja zgasilo. Cofnela ręce, wyprostowała sie i objela kubek z miodem, jak tarczę, oczy spuszczając. Wzruszyla ramionami.
- Czuje sie jak ryba wyrwana z ramion oceanu - mimo chęci do poznania swiata i jakiegos porywu do przygód, nie mogło byc inaczej, jak mówiła.
Bez słowa wstala i wyszla z jadalni, kierując sie przez tarasy na ogród, ktory w mroku tajemniczo rysowal jej swoje tajemnice.

Sol pisze...

Mógl ją znaleźć siedząca na ziemi wsrod drobnych niezapominajek, niepozornych i licznych. Acz nie po to zaszyla sie tak gleboko w ogrod, by ktokolwiek ja znalazl. Choć milczacego towarzystwa by nie miała dość, teraz przecież to słowa byly niewygodne. Konkretne slowa, konkretne tematy były zbyt swieże i jeszcze nieproszone.
Sol nie była gotowa na pytania o jej uczucia. Nie umiała sobie jeszcze poradzić z swoją tęsknotą. Jeszcze nie wiedziała, jak ja ugasic, choć czasu minie mniej niż sie spodziewala,niż odnajdzie sposób na uciszenie głosów sumienia.

Sol pisze...

-usiądź przy mnie - poprosiła w myslach kończąc to zdanie "jesli nie jestes na to zbyt wazny".
W drodze Sol sie uczyła patrzec z dystansem na siebie i sobie podobnym. uczyla sie widziec to, co wczesniej bylo niedostrzegalne, jak wiele kryje bieda, jak wiele niszczy polityka, jak cenne jest zaufanie i szczerość. Zawilość świata zaczynala na nia napierac, aż czasami traciła oddech, bliska byla omdlenia. Za wrazliwa była, zdecydowanie za wrazliwa, nie umiala uporac sie z tym, jak wiele mogła odebrać.
- To ja powinnam was przeprosić - usmiechnela się kącikiem ust. urósł w jej oczach, gdy odwaznie w ogień spojrzał, kiedy nie uciekł wzrokiem na widok demona w niej. - To ne bylo grzeczne i tylko ja sama moge miec do siebie pretensje, że z wieloma rzeczami jeszcze sobie nie radzę - wyjaśniła.
To chyba rózni kobiety i mężczyzn, ze płec piekna szybciej przyzna sie do wlasnych slabości.
Odsuneła się na bok, robiąc mu miejsce w wygniecionych kwiatkach.

Sol pisze...

Patrzyła z uwagą na profil earla, doznając nowych wrażeń, dostrzegając nowe szczegóły. Że oczy jego zielone były, to wiedziała, że lico mal gladko ogolone też, ale że jakaś powaga byla w nim tak głęboko...
Aż musiała zająć dłoń zerwanym kwiatkiem, by nie spelnić pokusy, tej chwilowej zachcianki. Palce więc zamiast musnąć twarz kuzyna Nessy, dobrodzieja Sol, co jej gościne ofiarował, muskaly blade drobne płatki.
- Nie oczekiwałam od ciebie żadnej rady - przyznała z swoboda, jakby wcale nie czuć było w tych slowach krnąbrnego zabarwienia. Jakby slowa te były zupełnie czymś zwyczajnym dla arystokratycznej córki. Nie byly, bo nazbyt odważne, zbyt smiałe. Jak Sol, chwilami.
Oparła sie na ręce jak Devril i spojrzala w niebo. A że nie chciała, by kark ja rozbolał, odchyliła się w tył i zaraz drobne biale ciało kobiety o długich ognistych włosach spoczęło lekko na ogrodowej zieleni. I tylko brakowało, by do earla ramiona wyciagneła, gdy tak uwaznie jeździla po jego sylwetce wzrokiem.
- Z czym ty sobie nie radzisz? - wypaliła bezposrednio, jakoś nie zważając na to, że pytanie akurat to, może szczególnie głeboko dotknąć.

Sol pisze...

Ostatnimi czasy Sol nie umiała się opanować. nie potrafila się powstrzymać. nazbyt figlowania jej w glowie było. Dziedzictwo Bezimiennego zbierało swe plony, a ona slepa na to była. Powinna byla uważać, nie kusić i żarty sobie z życia stroić.
Biedny Devril, choć na pewno umial sobie w życiu radzić, teraz mial przed sobą, choc tak doslowniej biorąc, za sobą, nieujarzmioną Sol. A ta podniosła się z niezapominajek i przysunela do earla.
- Nie wierzę - ciepły oddech owiał szyję mężczyzny i zaraz mógl poczuć lekkie muśnięcie miękkich, ciepłych warg przy uchu. Niby specjalnie... Ale jednak była gościem, arystokratka, powinna umieć się zachować. A więc mozna by rzec, że to przypadek, bo raz kobieta wstała i dłonią przesuneła po ramieniu devrila, jakby chciała sie na nim wesprzeć, a musnięcie... jakie muśnięcie? udała, że nic takowego sie nie stało.
Nie zbagatelizowała jego odpowiedzi. Jego nie zbyła wcale. Ale raczej... raczej nie chciala slyszeć oczywistych oczywistości, choc i skąd wiedzieć mogła, ze spojrzenie zielone kryje więcej niż się wydaje?
- Pokażesz mi posiadłość? - spytała z niewinnym, skromnym usmiechem, z gory patrząc na niego po chwili.

Mimo pisze...

Służąca zaprowadziła gościa gdzie trzeba. Korytarz w którym ulokowana była komnata należał do tych w których panowało wieczne zimno, a mury przepuszczały odgłos wyjącego wiatru.
Sam pokój jednak przepełniony był ciepłem, bijącym od rozpalonego w kominku ognia. Pomieszczenie to było jednym z nielicznych, które posiadały okna, gdyż większość innych takowych nie miała. Wampiry skutecznie broniły się przed słońcem.
Na Devril'a czekała gorąca woda wraz z szarym mydłem. Służąca oddała mu szybki ukłon i zamknęła za sobą drzwi, wychodząc.
Czas płyną tutaj zaskakująco wolno, nawet drgające płomyki świec zdawały się bytować leniwie, bez pośpiechu wydzierając światło. Za oknem wciąż słychać było odgłosy piorunów, które rozłupywały ziemię na kawałki. Z pomiędzy zasłon wyłaniał się wielki księżyc, którego tarcza emanowała krwistoczerwoną łuną, co chwile przesłanianą przez burzowe chmury.
Potem dało się słyszeć ciche, dyskretne pukanie do drzwi. Kaino stojący na korytarzu bynajmniej nie chciał, aby ktoś odkrył jego obecność pod drzwiami gościa.

Kaino.

Mimo pisze...

- Nie mam zamiaru dosiadać jego konia - dla Danella byłaby to zniewaga najwyższej rangi, dlatego cofnął się z oporem do tyłu.
Malaika nie zamierzała jednak tolerować jego męskiej dumy, dlatego złapała go boleśnie za ramię i ignorując krzyk bólu, odezwała się twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Zrobisz co ci każe, a potem mi ładnie podziękujesz, bo robię to dla twojego dobra.
Zaciśnięte usta chłopaka mówiły więcej niż słowa, był pełen oporu, pełen niechęci, ale ostatecznie przy pomocy nieznajomego przybysza wsiadł na konia.
Ruszyli kamienistą drogą. Malaika przyglądała się nieznajomemu nieco zbyt bezczelnie i zbyt ciekawie.
- Czy ja, prosta dziewczyna, mogę zapytać jakie interesy sprowadzają pana do naszej wioski?
Smoki zawszę darzyły Monarchę gorącą wiarą w jego dobre panowanie i chociaż liczne fakty miały obciążający charakter dla króla, oni żyli w swoim świecie z dala od politycznych wieści.

[Jasne, teraz mi wszystko pasuje. Z chęcią wdam się w wątek z twoją piękną]

Sol pisze...

Nessa nie znała jej wcale i dobrze. Bogowie mogliby sie przerazić burz, jakie mogły w niej rozszaleć, a co dopiero biedna kuzynka earla. To i pan Devril nie mógl wiedziec, co Sol robi, co zamierza i czego oczekuje, co ma na myśli tak wobec niego postepując. Wszak Sol samej siebie nie umiała poznać i okiełznać, nikt inny nie potrafił, choc prawda nikt też nie probowal do tej pory. Ale pewne jej zachowania gryzły się z calościa jej wizerunku, więc i to zmieszanie, czy zastanowienie nad jej osobą było bardzo zrozumiałe. Jej poczynania raz prowokacyjne, zapraszające, innym razem wdzięczne i dziewczece, zupełnie niewinne.
- Chcialabym poznać magie tego miejsca - oznajmiła z usmiechem i zączyla dłonie za plecami, prostując się i rozgladając po ogrodzie. - Chciałabym moc się w tym miejsceu zakochac jak ty i Nessa - bezpardonowe przejście na stopę bardziej bezposrednia i zażyłą było kolejnym krokiem, ktory móglby zaskoczyć. Tej pani, co się wychowywała w palacu brak bylo momentami taktu, zbyt smiała była, a zarazem nalezy zauwazyc jedno, czyniła to w rozmowach w cztery oczy, gdy postronne ucho nie mogło tego wyłapać. Czy to zamierzone? Nie poznasz prawdy nigdy.

Sol pisze...

Zasmiała sie wesoło i pokręciła glową. Alez ona doskonale zdawala sobie sprawe z magi i mocy jaka posiadają same slwoa, a co dopiero te szczere, zdradzające prawdziwe myśli.
- Alez ja wiem, czego sobie zyczę - zapewniła z radościa, z zywym blyskiem w oku, ktory ogien rozjasniał i gotowa była biegiem puścić się zaraz w aleje. Chciała poznac to miejsce, czuć każdy zapach zasadzonego tu kwiatu, pęd wiatru na policzkach, smaki owoców dziko rosnących naokoło posiadlości i moze gdzieś niezauwazone i niewyrwane przez ogrodników blizej domu się skrywające. Bardzo teraz pozazdrościła i Nessie i jej kuzynowi tak spokojnej willi w tak uroczym miejscu. Mogła tu zagościc na kilka dni, moze w przyszłości tu wrocic, a teraz miała szansę zaznajomić się z tym wspanialym klimatem. I poznac pana tego domu, tych terenów.
Milość nie wybiera a los bywa kapryśny. Kazdy ma swoje cele i plany, Devril nie był wyjatkiem, choc z kolei on mogł miec swoją droge zarysowana w bardziej labiryntny sposób. Ale czyzby wiedział, co dla niego przeznaczenie szykuje?
- idziemy? - stanela obok, chcąc ujac go pod ramię i usmeichnela sie cieplo. Znowu była dobra i grzeczna.

Nefryt pisze...

[O? Już mi ciekawość zaostrzyłaś xD]

Nefryt zaśmiała się cicho, zauważając roztargnienie młodziutkiej arystokratki.
- Ja bym tam raczej uważała z sympatią do Varena – zauważyła mimochodem.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc ton, jakim Elain wypowiedziała słowa „nie wypada”. „Jakim cudem ona znosi te wszystkie konwenanse?” – przyszło jej do głowy. – „ Ja chyba nigdy tego nie potrafiłam. I chyba nawet nie chciałam umieć”.
- To dobrze – odpowiedziała. – Pojedziesz na wierzchowcu Morgana. On zajmie się baronem… Zgoda, Morgan? – ostatnie słowa skierowane były do potężnie zbudowanego blondyna. Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- A czy ja ci czegoś kiedyś odmówiłem, Nefryt? Ale mogę mu przypadkiem nakopać w ten tłusty kufer?
- Nie przypadkiem też. Ale tylko jeśli będzie stawiał opór.
- Gwarantuję, że będzie – zapewnił, a herszt zmroziła go lodowatym spojrzeniem.

Mimo pisze...

- Nas nie interesuje świat tam na zewnątrz - odparł szorstko Danell, trzymając się mocno za uzdę konia. Wolał odezwać się pierwszy niż pozwolić Malaicę na kolejne nieostrożne słowa - Nic nie wiemy o ludziach żyjących po za granicami Smoczej Wioski. Wiedziemy spokojny i nieskomplikowany żywot, nie szukamy kłopotów - mówił to tak głośno, jakby chciał, aby przybysz usłyszał każdy wyraz dokładnie i wyraźnie.
Malaika z uśmiechem pokiwała głową, zarumieniona jak to mają w zwyczaju młode dziewczęta w obecności dostojnych mężczyzn.
- To prawda, nie wielu z nas ma szansę osiągnąć coś w życiu. Jedyne czym możemy się parać to rybołówstwo, rolnictwo lub rzemiosło - wyjaśniła ze smutkiem, który przygasił blask w jej oczach. Sama tęskniła do wielkiego świata, pragnęła wstąpić do Królewskiej Akademii i posiąść wiedzę o jakiej nikomu się nie śniło. Marzenia te jednak nie leżały w zasięgu smoka.

Danell.

Mimo pisze...

Kaino wciąż miał na sobie swoją pelerynę, ale twarz była starannie umyta, w włosy związane miał z tyłu głowy, przez co jego szczupła twarz wyłoniła się ku światu. Czyste ubranie świadczyło, że te kilka minut spędził na doprowadzanie siebie do względnego porządku, jednak wszystko robił w pośpiechu.
- Powiedz mi panie, czy chcesz służyć memu wujowi czy raczej prawdzie?
Od odpowiedzi, jaką Kaino miał usłyszeć, zależała przyszłość następnych wydarzeń. Chłopak wiedział, że musi całkowicie ufać nieznajomemu, zanim pozwoli sobie na następny, dość niebezpieczny krok.

Kaino.

draumkona pisze...

[zaczynam wątek z tym pomysłem co mi wysłałaś, narada w BN gdzie Nieuch przydziela Iskrze misję, tutaj zdecyduj czy Lu z nią się zabiera, czy narazie niet, czy w ogóle~]
Iskra została wezwana. Wiedziała, że w Czeluści odbywa się teraz narada, gdzie przywódca ich rozdziela zadania z wyższym priorytetem. Zadania ważne dla Bractwa, dla nich. A ona dopiero co wróciła z trasy. No, z trasy wróciłaby już dawno temu, gdyby nie fakt, że zahaczyła o Królewiec, o gobliński warsztat, gdzie aktulnie przebywał syn jej, Natan.
Kelpie parsknęła głośno, kiedy elfka zsunęła się z siodła i wylądowała miękko na skałkach w jaskini, która to służyła im za stajnie. Mimowolnie spojrzała na boks znajdujący się na prawo od niej. Cienisty zastrzygł uszami na jej widok, a Iskra dziwnie się poczuła wiedząc, że i Lucien jest w Czeluści. Po tym co mu nagadała nim uciekła odciągając od niego i Natan duchy... Bogowie. Aż jej końcówki uszu poczerwieniały, a elfka tak się zmieszała, że zapomniała konia rozsiodłać.
- Iskra! - dobiegł ją głos z tyłu. Przez tunel do jaskini wpadł Królik, który nie wiadomo jak i kiedy, ani skąd, zawsze wiedział kto progi Czeluści przekracza. Jego mina nie zwiastowała nic dobrego.
- No?
- Nieuchwytny cię wzywa. Jakieś zadanie. Chodź ze mną... - no, Biały był Radnym, to i słuchać trzeba. Poprawiła swój czarny płaszcz, kaptur zrzuciła na ramiona i włosy jakoś ułożyła, co by nie wyglądać jakby ją dopiero co ktoś z drzewa ściągnął. Nie pytała o co chodzi. Jakoś nie znalazła czasu, bo umysł jej zaprzatało pięć spraw naraz i niezbyt skupiała się nad tym, żeby domyslać się, co też ten chędożony w ucho ciołek może chcieć.
Królik poprowadził ją korytarzem na niższy poziom, gdzie znajdowały się komnaty należące do Radnych i Nieuchwytnego. I sama sala obrad. Choć była tu już nie raz, to zawsze dziwnie się czuła, gdy schodziła tak bardzo pod ziemię. Od czasów Grah'knar miała dziwny uraz do tuneli...
Biały wślizgnął się do komnaty niemal bezszlestnie i zajął swoje miejsce, które to było obok Luciena. Dwaj zasadniczo milczacy panowie, którzy to swoimi wnioskami potrafili doprowadzić przywódcę do szału, a czasem i, gdy się postarali, zburzyć wszystkie ustalenia Rady.
Przywódca omiótł elfkę dziwnym spojrzeniem, a Iskra starała się nie patrzeć ani na Luciena, ani na Niechwytnego, tylko w ścianę, gdzieś ponad głową czerwonego maga. W oczekiwaniu na jego przemówienie, zaczęła ściągać rękawiczki.
- Wiesz dlaczego tu jest... - Nieuchwytny nie zdążył skończyć.
- Nie. - mruknęła elfka nie zważając na to, że igra sobie z magiem. Pierwsza czarna rękawiczka trafiła za pasek elfki, a w słabym świetle dało się dojrzeć nieregularne blizny pokrywające jej dłonie, a także i delikatną, różówą skórę, która to dopiero się regenerowała po tym, jak po walce z Grzechami miała całe obdarte ze skóry dłonie.
- Ruch oporu. Dowiedz się kto, gdzie, po co i dlaczego. - rozkaz był zaskakująco prosty, a Iskra nabrała powietrza w płuca
- To wszystko?
- Narazie tak. I nie zdradzaj się. Jutro z samego rana nie chcę cię tu widzieć - wyczuła jakąś dziwną aurę bijącą od Nieuchwytnego. Czyżby Cycero znowu majaczył o tym, że to ona, krew z krwi Astrid powinna zając jego miejsce? A może znowu duchy... Odwróciła się bez słowa i wymaszerowała z komnaty mając zamiar udać się do jadalni, gdzie będzie mogła w spokoju zjeść kawałek suchego chleba.
Może nawet Lucien przyjdź...
Iskra nie skończyła myśli, bo strzeliła sobie ręką w policzek, co by myśleć racjonalnie i nie robić sobie zbędnych nadziei.

Mimo pisze...

Danell mocno zacisnął usta. Chociaż słowa przybysza składały się jedynie z pierwiastków prawdy i chociaż każdy smok łaknął normalnego życia, wiedział jednocześnie, że trudno zwalczyć uprzedzenia, które kwitły w glebie latami.
- My to wszystko wiemy - odparł nieprzyjemnym tonem - Lecz nie zaatakujemy pierwsi, jeżeli dojdzie do wojny, wyrządzone przez nas krzywdy będą jedynie w akcie obrony. Jesteśmy stadnym gatunkiem, a przez wiele wieków zmuszeni zostaliśmy do życia w samotności. Jeżeli kto zechcę odebrać nam ziemię, nie zawahamy się być nieprzyjemnymi.
Malaika pomyślała, że tego lepiej było nie mówić głośno, zwłaszcza, że każdy gniew ze strony smoka, w oczach ludzkich urastał do rangi morderstwa. Nie ważne, że połowa innych populacji to złodzieje i gwałciciele, im to jakoś wolno, ale nie smokom, smoki nie winny czuć gniewu, jeżeli chciały wieść spokojny byt.
- Z kim zechcesz rozmawiać panie, kiedy już dojedziemy na miejsce? - zapytała, pragnąc zmiany tematu - Jeżeli przynosisz nam złe wieści, czy to znaczy, że atmosfera w Królewcu się zagęszcza, że kroi się cos niedobrego?

Danell.

Sol pisze...

Sol byla niezaprzeczalnie dobra obserwatorką. Czasami okropnie tego żalowała, niektorych rzeczy nie powinna widzieć, a jednak zbyt mało jej umykało. Bo przez to nierzadko mogła poznac cos z spraw osobistych, intymnych, które jednak nie powinny byc jej znane. Jak teraz, to krotkie ale ewidentnie teskne spojrzenie earla na krzew białej róży. I przy tym wspomnienie o matce. Tesknił, brakowało mu tego...
- Czyli jesteś niespokojnym wichrem? - spytała z nadzieją. To by było juz jakieś podobieństwo miedzy nimi, wszak i ona czesto na miejscu usiedzieć nie mogła. Oczywiście wychowana tak jak trzeba wychowywać arystokratkę, umiała się zachowac i czasami wybiegała myslami do przodu, jakby to jej zycie wyglądalo. I dochodzila do wniosku, że mogłaby przez wiele lat nawet życ jak przykładna żona, matka moze nawet, póki do jej dzrwi nie zpauka dziedzictwo Bezimiennego. A wtedy co? bala się myslec i próbować swoje reakcje przewidzieć. Sama siebie nazywala więc niespokojnym wichrem, wszak ten czasami ustepował, by zadąć znowu z innej strony z zaskakujacą siłą.
- Wydajesz sie zmartwiony - lekko uniosła dłon do policzka młodego męzczyzny i jasnymi palcami musneła skóre przy jego ustach. Był taki tajemnicy, jakby ta powłoczka pana na wlościach, który lubi byc nieobowiązkowy to tylko jedna z wielu jego twarzy. A i jakby co mu na sercu ciążyło?

draumkona pisze...

Rada była w tym dniu kompletna, bo i Szczur się zjawił. Słuchając tak sobie tego wszystkiego, widząc jak mag przydziela zadania gładził swoją krótką kozią bródkę, ale nic nie mówił.
Żółte oczy o wąskich źrenicach spojrzały na Królika, który to nie pozostawał mu dłużny w tym spojrzeniu.
- Zapewne każdy z was pamięta zlecenie na spalenie wioski - zaczął z wolna Szczur sadowiąc się wygodniej na krześle - Jakiś czas temu zawiązała się organizacja, która trudni się mordami na zlecenie. Z tego co widziałem, nie są zbyt szkodliwi, gdyby nie to, że mają w swoich szeregach myślące strzygi, albo olbrzymy. Jest zlecenie na tych, którzy spalili wieś. Tak więc radziłbym uważać ci na trasie, Poszukiwaczu. I tobie także, Biały Króliku...
- Na tą chwilę nie mam zamiaru ruszyć się z Czeluści. Obowiązki medyka.
- Ach. - żółte oczy prześlizgnęły się po twarzy Luciena - Uważaj więc, bo choć olbrzyma da się wypatrzeć z daleka, to wił i rusałek tak szybko się nie pozbędziesz.

draumkona pisze...

- Ostatnim zleceniem było to, które oddałeś Iskrze. Tak więc wracam na szlak - i Szczur podniósł się, skinął głową Nieuchwytnemu, resztę spojrzeniem ogarnął i wyszedł spokojnie, jakby mu się wcale nie śpieszyło. Jakby nie zostawił biednej Myszołów na szlaku w jakiejś jaskini wątpliwego bezpieczeństwa.
Królik zacisnął mimowolnie palce na poręczy krzesła gdy odebrał niepokojące przesłanie myślowe. Podniósł się szybko i z roztargnieniem spojrzał na przywódcę
- Mamy pierwsze efekty działań tamtych zabójców, przywlekli Adriana, wpół żywy. Muszę się nim zająć - i poleciał medyk nim zdążył mu ktokolwiek odpowiedzi udzielić. Jeśli idzie o życie rekrutów czy świeżych zabójców, był aż nazbyt wrażliwy.
A Iskra siedząc z bułką w ręce przyglądała się krwawemu wejściu trzech zabójców. Jeden, co poznała po znamieniu na policzku - świeżo po inicjacji. Drugi nieco starszy, zapewne już dłużej z nimi bawił, zaś trzeci, co go targali, bo nieprzytomny był, wyglądał na nowego rekruta.

draumkona pisze...

Iskra nie skomentowała jego słów w żaden sposób. Jedynie się podniosła z podłogi gdzie to siedziała dzióbiąc bułkę żytnią i chwilę szukała w myśli miejsca gdzie to można normalnie porozmawiać, bez żadnych świadków. I znalazła.
Okręciła się na pięcie i ruszyła jednym z mniej używanych tuneli, do wnętrza ziemi, gdzie to kwatery świeżaczków tak zwanych się znajdowały. Ale zamiast władować się któremu do komnaty, poszła dalej, głębiej.
I dopiero na końcu korytarza weszła w drzwi stare, skrzypiące nieco. W pomieszczeniu było ciemno, jeśli nie liczyć pozapalanych świec lewitujących w powietrzu. A oparta o ścianę przy końcu komnaty stała lekko nadpalona trumna Astrid. Najwyraźniej Cycero zrobił wszystko by ocalić swą panią.
Elfka pacnęła znów na ziemię krzyżując nogi i dobrała się do wnętrza bułki, które to było miększe niż otoczka, na której niemal sobie zęby łamała.
- O czym chcesz rozmawiać? - zagadnęła grzebiąc w swojej bułce.

Mimo pisze...

Kaino bez słowa pozwolił, aby ciemność tunelu spowiła jego sylwetkę swoim płaszczem. Szedł niemal bezszelestnie, jedynie sunięcie jego peleryny wydawało cichy, niemal niesłyszalny szmer. Widać doskonale przemyślał co robi, bo zapalił ciężki knot i ciemność ustąpiła słabemu światłu, które rzucało jasność jedynie kilka centymetrów od nich. To co znajdowało się w oddali, wciąż pozostało nie osiągalne dla ich oczu.
- Tunel ma wiele krętych korytarzy - zaczął Kaino, żeby rozproszyć przyprawiającą o dreszcze cisze - Łatwo się tu zgubić, ale przetestowałem tę trasę wiele razy, więc nie liczę na komplikacje - powiedział - Naszym zadaniem jest dojście do podziemi, gdzie znajdują się cele więzienne. Jeden więzień mówi niepokojące rzeczy, a ja mam dowody, że może mówić prawdę.

Kaino.

Sol pisze...

Uniosła brew i zwolniła, intensywnie wpatrując sie w profil młodego earla.
- Chcesz powiedziec, mości panie, że moje towarzystwo cie nudzi? - ot, niezla zaczepka to z jej strony była. Ale w duchu cos ja pchalo do tego, by nie kryć się z tą swoją specyficzna wesolościa i by probować nią zarazic towarzysza, by jegu smutki rozwiać. Może to przez to, ze nie chciała widzieć go pochmurnego, a może przez wzgląd na wielka sympatię jaka do jego kuzynki zywiła, chciala jakąś beztroskę tu wprowadzić. Wazne, że na zamyslone i rozżalonego Devrila patrzeć nie chciała.
- Jestem pewna, ze i stolica za toba tęskni - pokiwala glową dla potwierdzenia własnych słów i zasmiała się. - A na pewno jej mieszkanki - czemu się dziwic nie mogła i móc nie będzie mogła jeszcze przez dlugi czas.

Mimo pisze...

Oczy Malaiki rozbłysły światłem zainteresowania, z trudem powstrzymała świst oddechu, patrząc na przybysza z zafascynowaniem. Danell usilnie walczył z rozdzierającym go bólem, ale kiedy usłyszał zastanawiające słowa Devrila, wyostrzył wszystkie zmysły.
- Zdanie smoków ma jakieś znaczenie? - warknął z kpiną - Ale pytaj jeżeli już musisz. Odpowiem szczerze...
Chyba, że będzie trzeba go okłamać, na to Danell też był gotowy, nie wypowiadając tej myśli na głos.

Danell.

Mimo pisze...

[Mam propozycje odnośnie mojej nowej postaci - Loa. Samuraj posiada księżycowy miecz, który może być doskonałą i skuteczną bronią w zabiciu smoka. Jeden z twoich postaci, ten którego sobie wybierzesz, może dostać zadanie, żeby ten miecz wykraść. Żeby jednak wątek za szybko się nie skończył, jego misją może być zdobycie zaufania Loa, a kiedy ten już nie będzie się spodziewał zagrożenia, miecz zostanie wykradziony. Co ty na to? :)]

Loa.

Mimo pisze...

[Wybacz, chyba przeoczyłam ten wątek :)]

Danell nie ucieszył się z faktu, że ktoś chcę poznać jego zdanie, co pewnie byłoby miłym gestem dla dumy każdego chłopaka, dorastającego w małej wiosce. Zwłaszcza, że zadawał je dostojny mąż.
Malaika poczuła, jak od niepohamowanej ciekawości zaczęły swędzieć ją ręce.
- Pytaj więc, jeżeli to konieczne. Odpowiemy szczerze - zapewnił Danell, kiwając głową. Pasma jego jasnej grzywki zatańczyły mu na nosie, kiedy to zrobił. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto gotów jest ryzykować prawdą życie swoich bliskich.

Danell.

Sol pisze...

Skłoniła lekko głową, uciekając gdzieś w bok spojrzeniem i pozwalając żeby włosy przysłoniły jej policzki, rozesmiane oczy. I usmiech właśnie. Nie wiedziała o młodym earlu wiele, nie słyszała żadnych plotek i poglosek, jeszcze jak wiadomo, bo świat jest maly. Acz nie trudno bylo odgadnąc, ze świadom tego, jak widza i traktują go inni, podejmuje rzuconą rekawice, wczuwa sie w odpowiednie role, a jednoczesnie robi wszystko po swojemu tak, aby osiągnąć cele. Byl odwazny i nie uginał sie pod byle naporem, podobało jej sie to, taka siła charakteru i niezłomność.
- Wybaczam - zapewniła z dzikim błyskiem w oku, ktory zdradzał jak wielką radoche jej to wszystko sprawia i gdy Dev, znów stal obok wyprostowany, ponownie ujęła go pod ramię.
- Ile to juz lat mija, odkąd Nessa pod twoją opieką pozostaje? - spytała cicho, nieco powazniejszą i patosową atmosferę wprowadzając. Ceniła tę dziewczyna, jej niezachwianą wiare w to, że Sol jest dobra. Ach, jakże chcialaby być taką, jaką widziały ją oczy kuzynki earla.
- Jestes jej jak brat rodzony, czy wiesz, ze wciąz cie wychwala w każdym towarzystwie? Zrobiła ci niesamowita reklamę podczas naszych rozmow, chyba trudno będzie ci temu obrazowi dorównać - uśmiechnela się zaczepnie nieco. Ciekawa była jednak, jak wiele z tego jest prawda, jaka prawdziwa twarz jest earla.

Sol pisze...

Zrobiło jej sie nietypowo, glupio po prostu, gdy o ojcu is traceniu go wpsomniał. I tez nci nie zrozumiała, jesli miała, jesli chciał jej cos przekazać, spziegostwo bowiem i polityka kraju to nie bylo cos, na czym się znala. W tym przypadku w ogole, w swoich stronach nieco sie orientowała, ale też jak okazalo sie, zdecydowanie za mało by cokolwiek osiagnąć, tym bardziej zmienić.
- Zapomniała mnie uprzedzic, ze jej kuzyn, który przymiotami zewnetrznymi, wcale mnienie rozczarował - tu az puściła mu oczko z rozbawienia nad własnymi slowami i celem tej wypowiedzi - nocami wpada jak szalony i straszy na własnych włościach - zasmiała się i zwolniła, gdy weszli w mały placym wśród rabatek i ogrodowych sadzonek, gdzie ustawiono mały kamienny stolik i dwie ławki po bokach. Tu chyba jadano latem posilki, dyskutowano, albo grano w karty, jak sądziła.
Wysunela dloń spod ramienia earla i zajęła miejsce z brzegu na jednej z ław.

draumkona pisze...

Iskra wiele rzeczy myślała, ale na pewno przez myśl jej nie przeszło, że on, człowiek o żelaznej kontroli nad sobą poruszy tak kruchy temat jak to, co on cholera robił w podziemiach, kiedy powinien być w Czeluści. Iskra dawno przestała mieć nadzieję na cokolwiek między nimi, więc wysłuchała jedynie spokojnie jego słów, po czym spojrzała leniwie do wnętrza rozdzióbanej bułki.
- Nie sądzę, żeby Devril chciał ażebyś pokazywał mu się na oczy. Taka mała dygresja. - po czym podniosła się zwinnie, choć nieśpiesznie - Zrobię jak chcesz, w końcu żeś moim mentorem. Jeszcze coś? - kolejna rzecz jaka się jej udzieliła. Zhaotrise Starsza Krew zaczęła być do bólu konkretna.

Sol pisze...

Zasmiala sie lekko z jego wysmienitego żartu i lekko pod ramie mu własną dłoń wsunęła. Był i przystojny i postawny, umial swobodnie poruszać sie w rozmowie. Nie doszły do niej żadne plotki, nie miała okazji jeszcze ich poznac, a już cos jej podpowiadalo, że pewnie na dworach obraca się z wachlarzykiem kobiet wokół siebie. Kobieca intuicja, ot wszystko.
- Tak! Brakuje jeszcze tylko postrzepionej peleryny, jasnej koszuli i rozwianej fryzuy, a byloby straszydło jak sie patrzy - stwierdziła z usmiechem i powiodła wzrokiem od jego ramienia po zubek dłoni, zawieszając oczy o barwie ognia na kamiennym stoliku. MOze z tym sie krylo jakie wspomnienie? Zamilkła , nie chcąc żadnych duchow jednak budzić, nai tych pałętających sie po swiecie, ani tych z jego pamięci.

draumkona pisze...

Poczuła, jak mimowolnie się jeży na dźwięk nazwy burdelu, w którym rezydowała Solana.
Więc tak sobie umilasz czas - i bardzo dobrze, że tym razem umysł Iskry miał silną barierę, bo inaczej Lucien usłyszałby co sobie jego podopieczna sądzi. A tak, to została sama ze swoimi myślami i chwałą bogom za to.
- Ależ ja się nie martwię... - coś niebezpiecznie błysnęło w jej oczach, jakby Iskra coś knuła za mentorskimi plecami - Skoro tylko tyle miałeś mi do przekazania, to zapewne zaraz ruszę w trasę. Nie ma co marnować czasu. - spojrzała za siebie, na opartą o ścianę trumnę Astrid. Po czym zwinęła palce lewej dłoni w piąstkę i przyłożyła ją do wnętrza prawej dłoni. Po czym skłoniła się lekko z jedynie sobie znanych powodów. Poczuła lekkie muśnięcie na twarzy i wyprostowała się.
- Nie ma co marnować czasu... - powtórzyła, choć znacznie ciszej i jakby bardziej do siebie. Nie lubiła grać, ale jak widać Lucienowi herbu Lodowa Góra granie różnych ról odpowiadało. A ona powinna podążać śladem mentora. Okręciła się zwinnie, po czym skierowała się do drzwi z zamiarem opuszczenia komnaty, a następnie Czeluści.

Nefryt pisze...

Nie sądziła, by earl zjawił się osobiście. Od najmłodszych lat żyjąc wśród intryg i poznając arkana sztuki dyplomacji, rozumiała, że wysłanie Devrila Wintersa byłoby ze strony gubernatora kolosalnym błędem. Do tego typu negocjacji potrzebny był ktoś absolutnie posłuszny. A osoba, która zdradziła raz, jak Winters, mogła zrobić to po raz drugi i to w najmniej oczekiwanym momencie.
O tym, że nie po raz pierwszy słyszy miano Rzeźnika, świadczył jedynie krótki grymas, który znikł natychmiast, kiedy wyszła mu naprzeciw. Przybrała na twarz obojętną maskę, jedynie w oczach można było zauważyć stalowe błyski nienawiści.
- Jaką decyzję podjął gubernator? - zapytała chłodno.

[Długo to trwało, za co bardzo przepraszam ;)]

Sol pisze...

Sol od dluższego już czasu nie odczuwała spokoju. Tego wewnetrznego. czuła sie rozbita i samotna i przez to zwłaszcza popełniła ostatnio masę błędów. I jeszcze wiecej popełni. To przez palaca tesknote walczyła sama ze sobą i nie wiedziala dlaczego tak sie to jawi, że zamias czekac i wygladać męzczyzny, który ją ratował i zawszy przy niej byl, lgnęla do innych. Tepe, niedojrzałe i złudne okropnie.
- Nie, drogi panie, na upiora zdecydowanie sie nie nadajesz - zapewnila go gorąco, patrząc na niego przenikliwie, jakby na cos czekała, czegoś oczekiwała. jej oczy byly ogniem i tylko to mogło pewne aluzje nasuwać. Ona sama dośc zagubiona w wlasnych pragnieniach... cóż. Gdziekolwiek by stopy nie postawiła, świat jej sie walil na glowe.

Nefryt pisze...

Nefryt była pewna, że gubernator będzie próbował zasadzki. Wiedziała, że od ponad roku spędza Escanorowi sen z powiek. Przeoczył moment, w którym mógł ją bezkarnie złapać i zabić. Teraz popierali ją ludzie. Teraz miała wierną i lojalną bandę, która z pewnością stanie w jej obronie.
Wolałaby jednak uniknąć konfrontacji. Ale odmowa nie wchodziła w grę. Nie tym razem.
- Zależy od tego, co to za miejsce. I kiedy gubernator pragnie mnie widzieć – nie mogła się powstrzymać przed dodaniem ironicznej wstawki.
- Poza tym, mam własny warunek. Gubernator zjawi się osobiście. Bez jakiejkolwiek obstawy. Tylko on naprzeciw mnie – powiedziała.

Iskra pisze...

Skra udając się do miejsca gdzie to Mruha wydawała prowianty na drogę natknęła się na Marcusa. I chwilę tak stali mierząc się wzajemnie wzrokiem. Po czym Marcus strzepnął Figla z głowy i rzucił się w kierunku Iskry, a ta z dzikim wrzaskiem uciekła.
Minęli zdezorientowanego Królika, minęli Szczura, po czym Iskrze skończyła się droga. A, że spryta była z niej bestia, to dała nura między Marcusa nogi i uciekła z powrotem. Mruha już trzymała tam prowiant zapakowany w tobołek i leniwym ruchem ręki wystawiła go w bok.
Elfka pędem pochwyciła tobołek w biegu, krzyknęła przez ramię, że dziękuje i, że pogadają następnym razem. I uciekła z Czeluści.
Zdyszany Marcus stanął przy Mruhe i spojrzał na nią wrogo. Ta wzruszyła ramionami
- No co? Kobieca solidarność. I zachowuj się. To nie burdel
- Ale ja nie chciałem...!
- Do roboty, już! - i kopnęła Pajczarza w zadek.
***
Okolice Królewca, osiem dni później
Iskra siedziała w krzakach. Krzaki te były bardzo kolczaste i zaliczyła już cztery poważne zadrapania. Ale należało siedzieć bez ruchu. Należało obserwować. I to też czyniła. Wykonywała zlecenie bez emocji, dopóki nie pojawił się ten paca... tfu. Winters.
Wiedziała, że ma coś wspólnego z ruchem, ale nie spodziewała się, że najprawdopodobniej do niego należy. No bo... Co innego robiłby z tymi dwoma panami? Jeden rycerz, były rycerz, facet w poważnym wieku a wołali na niego Sid Drapieżnik. I towarzyszył mu drugi, ktorego opinia nie była zbyt chwalebna. W Keronii mówiło się bowiem, że za tytuły i przywileje od gubernatora się sprzedał. Iskra sądziła, że to przykrywka... I tego drugiego wołali Jack Szakal. I Drapieżnik i Szakal spotkali Devrila ledwie dwa dni temu i od tamtej pory najwyraźniej dokądś zmierzali. A Iskra od ośmiu dni śledziła Sida.
Zaczynało się robić ciekawie...
Po zmarzniętym pniu chodził Ptaszubek. Ptak zdolny do chodzenia po korze jak człowiek po równinie. A, że płochliwy to ptaszek był, to zaraz zaskrzeczał głośno i uciekł na inny pień. Iskra zaklęła. Może wezmą to za jakiegoś zwierza...

draumkona pisze...

I sporem tym nie było to czy jechać w lewo, czy w prawo, czy może chędożyć wszelkie prawa i wskazówki i jechać środkiem. Nie, chociało o ukryty obóz, gdzie ostatnimi czasy Sid, jako swoisty rekrutant przyprowadził kolejną stworę. Tym razem stwora była nade wszystko urocza i myśląca, ale nic nie zmieniało faktu, że była to płonnica. A takie jak one prędzej czy później się zapominają i spopielają wszystko do ziemi.
Jack wstrzymał konia i spojrzał wyzywająco na Sida. Sid spojrzał na Devrila.
- Czy i ty uważasz, że rekrutacja potwór to zły pomysł? Przecież są martwi, a ci, którzy zachowali resztki świadomości są do odratowania... Przynajmniej w większej części... - i mowa tu była o Reszy i Wiesławie. Małżeństwo utopców, które działało dla ruchu oporu wciągając w odmęty toni dzieci co poszczególnych sprzymierzeńców gubernatora, bądź samych sprzymierzeńców. Oni myśleli. Nie zabijali bezmyślnie jak inne utopce. Najwyraźniej niespełnione ambicje Drapieżnika objawiały sie teraz, gdy chciał chyba stworzyć coś na kształt małej armii potworów i odmieńców.

Sol pisze...

Na tę zadziornośc, swoista zaczepkę z jego strony nie umiała odpowiedzieć inaczej, jak skromnym usmiechem, ktory podszyty był zadowoleniem. Nigdy specjalnie nie popisywała się niesmiałością i porcelonowym usosobieniem, plochym, jakiego po delikatnych corkach tytułowanych głów sie spodziewano. Ona... za bardzo była charakterna.
teraz tez smiało w oczy Devrila spojrzała i przechyliła lekko głowę. Powiodła wzrokiem po jego twarzy, na oczach zatrzymując i na ustach na dłuższą chwilę. Niestosownie dłuższą.
- Jeszcze nie wiem - stwierdziła w zamysleniu i poprawiła dłoń, jaka wsunęła mu wcześniej pod ramię, a że stal bliżej, to i sama smielej tą dłonią mocniej jego ramie objeła. - Jeszcze - powtórzyła, akecentując i jakby... obiecuja poprawę. A przy tym ani wzrokiem nie uciekła, ani nie odsuneła sie. Po co niby? Zapomnienie i miła chwila, to akurat to, czego potrzebowała.

draumkona pisze...

Koń Szakala wierzgnął niespokojnie, a jakby w odpowiedzi na to, bułanek Sida także coś kwiknął i wierzgnął. Czasami Drapieżnik miał wrażenie, że ich konie mają swoje zdanie na temat ruchu oporu.
- Zwłaszcza teraz... - mruknął drapiąc się po głowie i wzrokiem uciekając gdzieś w krzaki. Czuł się obserwowany. I to już od dłuższego czasu.
- Ponoć... - tu włączył się Jack, podjechał bliżej tamtej dwójki, a głos zniżył do konspiracyjnego szeptu - Ponoć Bractwo puściło za nami psy.
Sid parsknął. Jack słynął z tego, że wszędzie widział spiski, które w jego mniemaniu rosły jak grzyby po deszczu.
- Skąd wiesz?
- Zaufany informator.
- Jak bardzo zaufa...
- Bo to członek Bractwa.
Tego Sid się nie spodziewał. Nie spodziewał się, że Szakal ma aż tak rozległe kontakty.
- Nie wiem dokładnie kogo puścili żeby nas tropił, ale... Ale mamy ogon, panowie. Domyślam się, że to pewnie ktoś kogo żeśmy na oczy nie widzieli... Ale czujność się przyda - a jakby na potwierdzenie słów Szakala, siwek jego parsknął i się obsmarkał.
Iskra zaklęła szpetnie opuszczając koński umysł. Otworzyła oczy i pacnęła na tyłek. No pięknie. Więc prawdopodobnie zdrajca znów miesza im w planach i znowu podejrzenie padnie... Właśnie. Padnie na Radę.
Chyba ktoś usilnie próbował skierować podejrzenia na Luciena, którego to przecież Nieuchwytny najchętniej by się pozbył.
Iskra wyjęła więc z kieszeni płaszcza kawałek węgielka i skrawek skóry kozła. I zaczęła bazgrolić do wcześniejszych notatek to, czego dowiedziała się przed chwilą.

draumkona pisze...

- A ja im mówiłem jeszcze, co by od przeklętych z daleka się trzymali, bo z nimi nigdy nic nie wiadomo! - mruknął niezadowolony Sid i ściągnął wodze siwka, który chciał sobie bryknąć.
- Ale młode to, nie słucha, myśli, że wie lepiej... Bogowie, a jak Escanor się rzucał! Prawie świecznikiem oberwałem! - to były relacje starego rycerza, który wśród Kerończyków uchodził za sprzedawczyka.
- Cóż, było minęło. Jedźmy. - i konik ruszył stępem w kierunku północno-wschodnim. I spostrzegł Jack zamyślenie Devrila
- Nad czym myślisz panie Winters?
- Pewnie ma jakieś swoje plany
- Dzieweczka pewnie jaka na salonach! - jak widać, Sid lubił mieć swoje teorie co do niektórych członków ruchu.

draumkona pisze...

Jack wzruszył ramionami, a płaszcz na jego ramionach napuszył się gdy dął weń wiatr niosący ze sobą mróz i śniegi w z północy.
- Skoro tak uważasz, to jedź, byleby cię śniegi nie zasypały, boś wątły taki i jeszcze wiatr cię zdmuchnie... - jak widać, stary rycerz uważał, że jak kto nie miał barów, że utrudniały mu przejście przez drzwi i czołem nie biło sufit, to najwyraźniej mógł czuć się zagrożony.
Sid parsknął.
- Dobra tam, tego, jedźmy - i pognał traktem przed siebie. Szakal jeszcze raz przyjrzał się Devrilowi, po czym szarpnął wodze i również odgalopował za Drapieżnikiem.

Sol pisze...

Sol nie byla nigdy szkolona wniczym innym jak w pozostaniu pierwszorzedną damą, corką swego ojca, arystokratka, poważana personą. Ukradkowe spojrzenia zwykle jej nie umykały, poki miała do czyneinia z kims podobnym własnego pokroju. Na salonach malo jej umykało, ale on był kimś więcej niż tylko earlem. Sol tego nie wiedziała, ale nie było to wazne, intrygował ja taki, jaki wlaśnie był.
- A ty? - uniosła brew i gdy on odwrócił wzrok, ona uczyniła podobnie. Choć to w zastanowieniu, nie wypatrując nikogo, niczego i tez nic takowego nie wyłapując w krajobrazie. Nie na to zresztą zwracala uwagę, bo jej oczy powiodly po suchych już po długim lecie krzewie róż.
- Masz jakąs rolę dla mnie? Zawsze jakieś masz dla niezapowiedzianych gości? - usmiechneła się w duchu na to własne sformułowanie. Ciekawe ilu takich gości jak ona miewał.

draumkona pisze...

Co ci mężczyźni kombinują? Czemu zostawili Deva samego...? Elfka schowała do kieszeni zwitek koźlej skóry i węgielek, po czym ostrożnie się podniosła. Palcami odsunęła nieco gałązki kryjącego ją krzewu, co by lepiej widzieć. Wrócił do kasztana, coś tam przy jukach jeszcze pogrzebał... Czyżby jeden z tamtych miał rację i Devril miał po prostu ochotę na schadzkę?
Coś w Iskrze drgnęło i musiała sobie wmawiać, że na pewno nie jest to zazdrość. Tymczasem pozostała dalsza obserwacja. Przynajmniej teraz obiekt był... Ciekawszy. O wiele przyjemniej się patrzyło na młodego arystokratę, zwłaszcza, gdy wiedziała co sobie wyobrazić pod tym grubym płąszczem... Wróóóóć. O czym ona cholera jasna myślała? To misja jest!

Sol pisze...

Sol usmiechneła sie lekko, w duchu jej się ciepło zrobiło, policzki zaróżowione jednak wolałaby tłumaczyć mrozem, chłodem zimy, a nie tym, co trąciły w jej duszy słowa earla. Potrafiła bez trudu zrozumiec, nawet jesli wcześniej sama mowiła w żartach o tęsknocie arystokratek z stolicy do niego, dlaczego i skad sie bierze ta tęsknota. On umiał obchodzic się z kobietami, choć akurat to... cóż, nakazywało jej byc ostrożną. Mżzyzna, który zbyt pewnie czuje sie na gruncie towarzyskim, który alwiruje między spódnicami, nigdy nie jest tak czysty, by w pelni mu zaufać. Juz dostała porządną lekcje, nauczke dotkliwą, już to wiedziała. Choć akurat teraz skrzywiła sie na wspomnienie Lancela, nijak nie mozna go było do Deva porownać!
- Nie jestem doskonała aktorką - przyznała, lekko wzruszając ramionami. Niestety, ale zbyt silnie przezywała stany emocjonalne, była jak otwarta ksiega, choć czasami.... cóż, zaskakiwała samą siebie.
-W drodze przez Keronie słyzalam, że u was zimy straszne są i lada dzień taka nadejdzie... - wtrąciła i dla zmiany tematu, bo sama zaczęła zbyt dobrze sie w nim czuc i obok earla,a le by sie dowiedzieć, czego ma się spodziewać.

draumkona pisze...

Obserwująca go elfka zmarszczyła nos. Szpiegowanie było nudnym zajęciem, zwłaszcza, jeśli daną osobę się znało i... No cóż, Iskra miała dość nieprzyzwoite myśli odkąd na szlaku zjawił się Devril i wygrażała pięściom niebiosom i bogom i dziwce fortunie, jak zwykł Dar mawiać.
- I gdzie ty się pchasz panie całkiem zwyczajny bawidamku... - mruknęła sama do siebie marszcząc brew i chuchając w dłonie. Myślą przyzwała swoją klacz, której kroki wytłumiła magią, wszak Dev wciąż był zbyt blisko. A kiedy uznała, że oddalił się wystarczająco daleko, wskoczyła na grzbiet swojego wierzchowca i ruszyła jego śladem próbując sobie przypomnieć wszystkie techniczne aspekty śledzenia o których całymi godzinami ględził Marcus.

A na drodze, na nieubitym śniegu, idealnie na wprost konia arystokraty, w pewnej odległości na tylnych łapkach siedział szop. Ucho miał do połowy zjedzone przez pasożyty, a w pyszczku trzymał błyszczący przedmiot wyglądający na jakiś wisiorek.
I tylko Szisz wiedział, że umrze jak Iskra odkryje brak swojej Gwiazdy na szyi.

draumkona pisze...

Iskra już się zorientowała. Całkiem późno i nie w czas biorąc pod uwagę fakt, że akt kradzieży nastąpił w nocy.
- Ty mały potworku... - warknęła do siebie pozostając przyczajoną. W leśnej gęstwinie. W siodle.

A Szisz był okropnym pupilem. Kichnął, kaszlnął wypluwając klejnot, że niby ktoś go prawie zabił i spojrzał szarymi oczkami na Devrila. Położył się jeszcze na ziemi, że on to taki biedny, że głodny, że źle mu i opieki potrzebuje. A w Iskrze się gotowało i zastanawiała się, czy potrawka z szopa jej nie zaszkodzi.

draumkona pisze...

Szisz jest dziki, Szisz jest zły, Szisz ma bardzo ostre kły...
Nie w tej historii.
Ale za to był nieuczciwy i wredny, więc skoro naszyjnik jego pani wziął obcy, on uznał za stosowne przykleić się do obcego. Zgarnął dwa sucharki i pędem pognał ku kasztanowi i w dzikim impecie władował się do juków, do sakwy z sucharkami i tylko ogon wystawał.
Szisz uznał, że lepiej będzie pojechać z tym panem.

Nefryt pisze...

[Czy ja ci odpisałam? Bo u Szeptuchy to wiem, że nie...I zaraz to nadrobię ;)]

Sol pisze...

A więc jednak. Powinna albo się spieszyc do stolicy, albo znaleźc miejsce do przeczekania pierwszych dni, by dać sobie szanse i czas na przyzwyczajenie się do mrozów, do rażącej bieli krajobrazu, do tego wszystkiego, czego nigdy nie widziala i nigdy nie miała zobaczyc, gdyby została w Skalnym Mieście.
Ale tu zostac nie mogła, Nessa była kochana, urocza i wypełniala światłem i kolorami kazdy dzień kobiety, pozwalała jej zapomniec o smutkach. Ale nie mogła naciagac gospodarzy na tak wielką gościnność. Poza tym skoro zima szla szybko ku tym stronom, nie wiedziala, czy nagle młody earl nie przełoży swej podrózy do Królewca [ chciałam napisac Bysen o.O]
- Mówisz tak, by pokazac, ze w doskonałym obliczu jest rysa, czy liczysz na gorące zapewnienia, ze w to nie wierzę? - zasmiała sie rozbawiona na jego odpowiedź, wesołymi od iskierek oczyma w twarz mu spoglądając smialo.

Nefryt pisze...

Hej, ale ja ci odpisałam ;) Chyba, że to twój tekst nie doszedł. Moja odpowiedź jest taka:]

Nefryt była pewna, że gubernator będzie próbował zasadzki. Wiedziała, że od ponad roku spędza Escanorowi sen z powiek. Przeoczył moment, w którym mógł ją bezkarnie złapać i zabić. Teraz popierali ją ludzie. Teraz miała wierną i lojalną bandę, która z pewnością stanie w jej obronie.
Wolałaby jednak uniknąć konfrontacji. Ale odmowa nie wchodziła w grę. Nie tym razem.
- Zależy od tego, co to za miejsce. I kiedy gubernator pragnie mnie widzieć – nie mogła się powstrzymać przed dodaniem ironicznej wstawki.
- Poza tym, mam własny warunek. Gubernator zjawi się osobiście. Bez jakiejkolwiek obstawy. Tylko on naprzeciw mnie – powiedziała.

draumkona pisze...

I tak jak ich obserwowała na kolejnych przystankach, tak się na przemian dziwiła i zaraz obojętniała.
A Szisz był istnym bezdennym workiem jeśli chodzi o wrzucanie weń jedzenia. Siedział tylko w tych nie swoich jukach i nos wystawiał, albo łebek i przyglądał się okolicy. A ta ulegała zmianom.
Najpierw zniknęły drzewa. Stopniowo. Potem zniknęła zmarznięta ziemia, a pojawił się piasek. I w miarę upływu dni, robiło się coraz cieplej.
Iskra wyklinała w między czasie Devrila, bo na pustyni musiała lecieć non stop na zaklęciach co nie było zbyt dobre dla jej skromnej osoby. Ale misja to misja.
I kiedy na horyzoncie pojawił się Demar... Cóż, Iskra szybko skarciła się w myśli. Żadnych Lutkowych odwiedzin nie będzie. Przecież miał być w Róży. Albo gdzieś tam.
Nie żeby zaciśnięcie dłoni w piąstki miało cokolwiek z tym wspólnego... Skądże znowu.

Nefryt pisze...

I ona ten dreszcz poczuła, choć pozornie pozostała obojętna. Nieugięta, powiedzieliby pewnie jej ludzie. I dobrze. Taką miała być w ich oczach. Podobnie, jak w oczach wrogów.
- Tego drugiego nie mogę zagwarantować. - Dziwne, nie było ani wzmianki o "tym pierwszym". - A choć twój "jaśnie pan" gorszy jest od dzikiej świni, którą wczoraj ubiliśmy, nie zamierzam brukać dla niego swego honoru.
- Risen... Niech będzie - odparła udając namysł. W rzeczywistości rozumiała, że jakich warunków nie zaproponowałby gubernator, musiała się zgodzić. Chyba, że zrezygnowałaby z uwolnienia dawnego sojusznika i jego córki, bo na drugą szansę raczej nie miała co liczyć. - Przekaż więc Escanorowi... że się zjawię.

draumkona pisze...

Nie zrobił tego jednak w porę, bowiem w jego pokoju już ktoś czekał. Tuż po tym jak sprawdził każdy kąt; zdawać by się mogło, że pusty, tuż po tym jak zamknął cicho drzwi; zdawać by się mogło, że całkiem solidne...
Przy oknie ktoś stał. Sylwetka jakaś, która rysowała się nikle na tle nocnego nieba. Szisz w jukach zaczął hałasować, po czym wypadł z worka z sucharkami i czmychnął na ramię tajemniczego gościa.
Osoba, odwróciła się, a w miarę jak zasięg jej wzroku obejmował pokój, tak Devril mógł czuć jak jego nogi oplatają korzenie, które wyrastają bezpośrednio z podłogi. Gość chwilę stał w ciszy, kontemplował czy ten, kogo ma przed sobą jest w istocie tym na kogo czeka. I pojawił się ogienek. Ognik, barwy białej, który miękkim, szarym światłem oświetlił małe pomieszczonko. Jeśli Devril słuchał opowieści, skojarzyć mógł, że stoi przed nim Upiór. Czarny, wystrzępiony płaszcz, srebrne; pokryte łuską rękawice. I ta aura magii, strachu i jakiegoś żalu. Upiór jak nic. Ale on znał ją pod innym mianem, choć może nie wiedział,że to ta sama osoba.
Kaptur został zrzucony. Opadł na plecy, a na niego spojrzały znajome, fiołkowe oczy. Iluzja rozwiała się, niby gęsty dym wzlatując w górę.
- Witaj Devril - ton miała rozbawiony nieco, zupełnie jak wtedy, podczas ich pierwszego spotkania na balu... A spojrzenie, tak jak i wtedy, obiecywało zbyt wiele.

Sol pisze...

Dobrze zauważył, była tu sama. Sama! Rodzina jej daleko, nawet opiekun jej gdzieś zniknął. Dom, ziemie i wszystko co bliskie zostawil za sobą, co więcej.... cóż, nie miała już więcej sił dalej o to walczyć. Bo byly plany, one istniały, kwitnęły i rozrastaly się jak bluszcz w ogrodzie na niechcianych rabatkach. Ale czynów jak nie było widac, tak wciąz sie nie ujawniały.
- Pytania jeszcze się pojawią - obiecala z jasnym błyskiem w oku, lekko muskając wierzch jego dłoni palcami, w takim ciepłym geście. Usmichneła się na widok kierunku w jakim jego oczy wędruja, ze to usta go kusza, interesują. On sam ja intrygowal, jego usta, oczy, to co odzienie skrywało, acz nie była tak dzika, by sie rzucac nań otwarcie. ta rozmowa, to była swoista gierka i tak, poprawila jej humor, choc skoro on tak biegły w niej byl, powinna uwazac z kim zadziera.
- A na razie stawiam jedno: czy zdązymy przed zimą do Stolicy?

Nefryt pisze...

- Zostańcie tutaj - Nefryt mówiła cicho, choć płytki wąwóz skutecznie uniemożliwiał ich podsłuchanie, chyba, że ktoś podszedł by naprawdę blisko. Ale wtedy musieliby go widzieć, jak podchodził.
Nefryt przyjechała na miejsce jeszcze przed świtem. Od rana, dopóki nie opadła mgła, jej ludzie szykowali pułapki. Potem już tylko czekali.
Herszt była teraz wraz z dwojgiem swoich ludzi - Marcusem i Morganem, który raz jeszcze upewniał się, czy sznury oplatające tłuste przeguby barona są na pewno dobrze związane. Elein miała jedynie lekko założone więzy, które w rzeczywistości dawało się łatwo zsunąć z rąk. Nefryt wtajemniczyła ją w część planu. Jeżeli gubernator przygotował zasadzkę, mogłaby się ona okazać zgubna także dla jeńców. Los barona był jej obojętny, natomiast młodziutkiej arystokratki... cóż, polubiła ją.
Herszt westchnęła cicho. Bała się.
- Marcus, jesteś pewien, że to zadziała? - zapytała niemal bezgłośnie, patrząc na byłego Cienia.
Mężczyzna z uśmiechem skinął głową. - Jestem pewien - wyszeptał. - Pod warunkiem, że uda ci się ich zwabić na skraj lasu.
- Trzymam cię za słowo. - Herszt uśmiechnęła się słabo. - Jeśli plan awaryjny nie zadziała... - zaczęła jeszcze ciszej, niż uprzednio. - Jeśli nie zadziała, uciekniecie stąd. Będziecie musieli zabić barona. Tak, żeby dowiedzieli się o tym Wirgińczycy. A dziewczyna... Ją zabierzecie ze sobą.
Obrzuciła ich wszystkich jakimś lekko zamyślonym spojrzeniem.
- Powodzenia - to było jedyne pożegnanie. Nie chciała żadnego "do zobaczenia", żadnych wylewnych mów.
Zaraz też wspięła się po stromiźnie. Nadszedł czas spotkania...
Okrążyła wąwóz i skraj lasu szerokim łukiem, wychodząc na trakt z innej strony. Starannie zacierała po sobie ślady do momentu, gdy na przeciw niej, z zarośli wyłonił się Neth, trzymający za uzdę Donna, jej jednorożca. Dokładnie tak, jak było to umówione, wszystko wyglądało, jakby przybyła bezpośrednio od strony z obozu. Jeden koński trop. Miała nadzieję, że gubernator uwierzy, że jest sama.
Wsiadła na jednorożca i dalszą część drogi pokonała konno. Neth był na szczęście lekki jak na mężczyznę, toteż ślady zostawione przez niego nie różniły się zbytnio od tych, które zostawiała Nefryt.
Kilka minut później wyjechała na trakt.

Sol pisze...

- Czy ty sam sobie nigdy nie dajesz czasu na odpoczynek? - spytała rozbawiona, po raz kolejny lekko, ciepło muskając jego dłoń swoimi smukłymi palcami bialych dłoni. Snieg... Ona sama skore miala bielusieńką, moze więc jak spadnie ta biel, to ona, jej ciało, zniknie w nim? utonie? wpadnie do środka i nie wyjdzie, zaginie w puchu? Nie wiedziała jak wygląda snieg, jak smakuje, jak to jest go dotykać, acz skoro to puch, pewnie tak leciutki był jak najdelikatniejsze pierze małych kaczuszek.
Nie wnikała w to, skąd i jakim sposobem taka wiedzę zdobywa. Cos jej podpowiadalo, ze jednak lepiej nie wnikac w sekrety mlodego earla. Każdy mial swoje tajemnice.
- Juz i tak okazałes mi wielka dobroc, pozwalając u siebie zostać, choć pierwsze nasze spotkanie należy do tych mniaj zwyczajnych - zaśmiała się radośnie i pokiwała głowa. - Nie chcialabym waszej dobroci naduzywać, a ty... dopiero co do domu wrociłes, nie mam prawa niemal natycmiast z powrotem cie z niego wyciagać - usmiechneła się z zrozumieniem, czując sie winną samotności Nessy w tym wypadku.

draumkona pisze...

- Zaszczyt? - Iskra parsknęła. Nie uważała swojej drugiej tożsamości za coś chwalebnego, więc to zapewne musiała być ironia.
- Nie zaszczytuj mi tu spotkaniami, bo było co było i wtedy jakoś tak strasznie się nie przejmowałeś - Szisz spojrzał na Devrila z miną przepraszającą. Chyba okazał się trochę dwulicowym szopem. Elfka natomiast przysiadła na parapecie i obejrzała sobie Devrila od stóp do głów i wcale się z tym nie kryła.
Rozbawienie jednak szybko zniknęło. Zagryzła dolną wargę
- Pewnie mi nie uwierzysz i zapewne wiesz. Nagonka. Escanor zmiecie z ziemi wszystkich, których już udało mu się złapać. A ci sypią nazwiskami, Devril. - coś w oczach elfki znów mignęło. Troska. I nie była udawana. Iskra nie potrafiła tak udawać.
- Mam... Wiedzieć wszystko o waszym ruchu. A to oznacza, że nigdy nie będziesz bezpieczny. A życie uciekając przed losem nie jest zbyt wesołe - powiedziała ta, która większość życia uciekała przed klątwą. Jak nic wiedziała co mówi - Poza tym, nie mam ochoty mieszać się w sprawy ruchu. Mam syna, a jego życiem ryzykować nie będę. - zeskoczyła z parapetu i splotła ręce na piersi - Lu ma cię odwiedzić. - proszę, forma zdrobnienia u niej występowała gdy o mentorze wspominała... Ciekawe. Wszystko to było ciekawe. Cień, któremu wtykanie nosa w nieswoje sprawy nie jest na rękę. Cień, który bardziej ceni powiązania z zewnątrz niźli z wewnątrz.

Sol pisze...

Uniosla brew spogladając na niego neico podejrzliwie. Nie uwierzyła. Nie uwierzyła w jego słowa. Może w to, ze na wsi nie umiał wytrzymac to jeszcze, ale że z odpoczynku wracał.
I poczuła nagle jakąś chęć dodania mu ciepła. Takiego wewnetrznego. Wydał jej sie strasznie czyms strudzony, zmeczony i samotny, niezrozumiany.
- Mimo wszystko... jestem obca... - zauwazyla, jeszcze walcząc z tym uczuciem, jeszcze tlumiac w sobie pewne chęci do zrobienia kroki w przód. Głownie wspomnienie pewnej osoby ją zawsze powstrzymywało, teraz to wspomnienie znikneło, rozpłynęlo sie jak we mgle i oczami wyobraxni nie widziała nic wyraźnie.
-Ale dziekuję - skineal glową i cofneła dloń z jego dloni, by wlasna na jego policzku ułozyć. - dziekuję ci - powtórzyła powaznie, jakby nie tylko nocleg na uwadze miała inie ten spacer, towarzystwo tylko.
Poczuc mógł ciepły oddech na twarzy i lekkie musniecie na ustach. Tylko na tyle umiała sie zdobyć, bo zaraz spłoszona i zawstydzona cofneła sie, odwróciła i do jego posiadłości cofnęła. W duszy miała bałagan, policzki piekly od złości a w oczach zaszkliły sie łzy nie smutku jednak, a czegoś co chciala odepchnąć.

Sol pisze...

Sol przez pewnego Egzekutora byla jak potłuczone szkło. Rozbita, a jednoczesnie zrozpaczona bo nie stanowiła już całości, przy tym też mogła skrzywdzić kogos, czy tym bardziej siebie przez nieuwagę. I nie umiala sobie radzić z światem. Rozmowa w elfka spotkaną po drodze nie pomogła jej wcale, ba! Sol nie czuła sie tak, jakby ta rozmowa ja wsparła, czy czegokolwiek nauczyła. Egoistka. Patrzyła zbyt wąsko na to wszystko.
Siedziala wraz z Nessą do końca dnia, nie była ani milcząca, ale tez nie przesadnie wesolutka. Jakby chciała zniknąć i tylko grzecznośc nakazywala jej podtrzymywac rozmowe i dobry nastrój kuzynki gospodarza. Ale wieczorem, gdy kaldla sie spać, powziela pewną decyzje. Devril powinien zostać w domu jeszcze, bo Nessa nawet nie zdązyła nacieszyć sie jego powrotem. A ona i tak musiała do stolicy odejść.
Z samego rana więc, gotowa do drogi, z spakowanym tobołkiem, neiwielkim,a le pakownym jakby byl zaczarowanym workiem bez dna, wkradła się do stajni earla po konia.

draumkona pisze...

Westchnęła z rezygnacją. No tak, mogła się domyślić, że miły i kochany jak wtedy to on raczej nie będzie. Wychodziło z szydło z worka. Lucien miał rację. Każdy arystokrata był taki sam.
Szisz za to zeskoczył z jej ramienia na parapet i wyszedł oknem.
- Cóż robił arystokrata twojego pokroju w lochach ruchu oporu? Jedynego ruchu przeciw Escanorowi? Znałeś drogę. Nie chciałeś żebym zabijała ludzi. Ja wiem. - i pod tymi słowami mogło kryć się dosłownie wszystko. A ona naprawdę zdawała się wiedzieć o jego małej, czy też wielkiej tajemnicy. Nie miała jeszcze pewności, ale swoje wnioski wysnuła.
Jakoś uwaga o ładnej zabójczyni ją zabolała. Pewnie miało to coś wspólnego z tym co w Iskrze siedziało. Elfka nie lubiła się dzielić mężczyznami.
A teraz on, któremu rzekomo było tak dobrze... Wiadomo kiedy chciał jakiejś innej.
- Ehe, Solanę, pewnie znasz - prychnęła nieopatrznie wydając Skorpion. Jak nic był z niej beznadziejny szpieg.

draumkona pisze...

W obecnej chwili wszystko straciło na ważności i znaczeniu. Wszystko stało się dziwnie małe w porównaniu z nowym problemem. Solana. Ta przeklęta dziwka wszędzie musiała wepchnąć to swoje tłuste dupsko! I co faceci w niej tak lubili?!
Devril mógł poczuć na sobie palące, wściekłe spojrzenie Iskry. Naprawdę palące. I naprawdę wściekłe. I tyle jeśli chodziło o to, że chciała mu pomóc.
- Ty cholerny chędożcu! - i chwyciła jakąś poduszkę wypchaną marnym pierzem i cisnęła w niego. Potem poleciał koc. Potem tobołek. Potem kolejny. Potem znalazła jakiś miedziany wazonik.
- Dlaczego wszyscy muszą z nią sypiać! - zawyła z irytacji i skoczyła na arystokratę z zamiarem wydłubania mu oczu. Ale jakby nagle zrezygnowała, wylądowała przed nim, okręciła się zwinnie na pięcie i znów odeszła, jakby niepewna tego czego chce. I znów czymś w niego rzuciła. Kolejnym wazonem.
- MĘŻCZYŹNI! - dyszała. Ciężko dyszała ze złości. Znów spojrzenie powędrowało na sylwetkę arystokraty.
- Cholera, dlaczego ja jestem zazdrosna... - ta myśl nie miała prawa wyjść na światło nocne. A jednak. A jednak Iskra nieopatrznie uformowała tą myśl w słowa, a co gorsza, jej usta ją wymówiły. I teraz on wiedział.
Warknęła i prychnęła poirytowana i odeszła do okna z zamiarem opuszczenia tego budynku, arystokraty i w ogóle z zamiarem wyjechania jak najdalej.

draumkona pisze...

- A co mnie obchodzi całe mnóstwo kobiet! Obchodzi mnie, że spałeś z NIĄ! - jak widać, elfka była bardzo cięta na Solanę. I jeszcze pogrążył się retorycznym pytaniem o Cienia, bowiem to na Iskrę podziałało jak płachta na byka i teraz to już w ogóle się na niego rzuciła, wywróciła na plecy, siadła na nim okrakiem, i dłonie pochwyciła, że to niby on silniejsza jest.
Była wściekła.
- Po co mam być zazdrosna o jakąś kurtyzanę z grubą dupą?! Bardziej chodziło mi o ciebie, ale ty jesteś ślepy i tępy jak wszyscy faceci! - ewidentnie bolał ją fakt, że zarówno i Lu, jak i Devril wciąż sypiali ze Skorpion...

draumkona pisze...

Nie było sposobu tego uniknąć. Była zbyt szybka. Zwinna. A Devril miał siniaka na policzku od uderzenia z otwartej dłoni. A zaraz potem doszedł do tego złamany nos.
Pajęczarz w tej chwili poklepałby arystokratę po ramieniu i powiedział, że on też to przechodził.
Iskra postanowiła sobie to zapamiętać. Ostatnie zdanie w ogóle jej nie interesowało. Z uczuciami czy bez, okazywało się, że byłą lepsza od niej. A tak być nie mogło.
Odchodząc do okna, jeszcze się zatrzymała. Spojrzała przez ramię z wzrokiem , jakby chciała mu coś jeszcze połamać.
- Wszyscy jesteście tacy sami - mruknęła i zarzuciła kaptur na głowę. Chwilę potem z podłogi podniósł się ciemny dym, który oblekł jej sylwetkę przemieniając znów w Upiora. W ducha szalejącego po gościńcach na rozkazy Bractwa...
I wyskoczyła oknem tak też kończąc pierwsze nocne spotkanie arystokraty i furiatki, która chwilowo czuła się tak, jakby przeżywała drugiego rozstanie z Sewerynem.

draumkona pisze...

Tymczasem, był obserwowany. I to całkiem zręcznie. Całkiem tak, jak gdyby nikogo nie było tak naprawdę obok. Ale była. Ona. Iskra. Zła, elfia furiatka. I choć on tego nie widział, ona mordowała go spojrzeniem za każdym razem gdy znalazł się za blisko. Choć skryta pod czterema zaklęciami, choć zlewała się z otoczeniem...
A wieczorem postanowiła odezwać się do Poszukiwacza, który zapewne zabawiał się teraz w Róży. Z tą kurtyzaną o grubej dupie, która ma tak przyjemne, krągłe kształty, że nic tylko chędożyć.
Wypytaj sobie Solanę o Devrila, a nie mnie wysyłasz na drugi koniec kraju - mógł nagle usłyszeć we własnych myślach Poszukiwacz. Mentalny głos Iskry był ewidentnie niezadowolony. Zły. Poirytowany.
Ale chyba nie wyczuł, że irytacja to skierowana jest głównie przeciw Devrilowi i... Solanie?

draumkona pisze...

Iskra chyba miała jakiś siódmy zmysł odnośnie wykrywana tego kiedy to Lu siedzi u pani krągłości, bo kiedy niezbyt składnie odpowiedział, to Iskra tylko prychnęła pod nosem i resztę dnia spędziła na jakimś zadupiu rzucając kamienie na zamarzniętą taflę jeziora. Tak, rzucanie przedmiotami ją rzeczywiście uspokajało.
I wtedy przypomniały się jej słowa, które kiedyś wypowiedziała jedna z elfek, które to nieszczęśliwie się zakochały w ludziach. Stare historie, stare jak świat. A jednak coś w tych słowach było.
Nadmiar złości zazwyczaj szkodzi. I tu nie obyło się bez efektów ubocznych, bo elfka po prostu zobojętniała na obu panów. Na samą osobę doskonałej Solany. Musiała się czemuś poświęcić. W czymś się zatracić. A, że za mentora miała pana Poszukiwacza... To chwilowo z Iskry zrobiła się Pani Misja.
A Devril miał oficjalnie przesrane, bo śledzony był przez całą dobę każdego dnia. I lepiej żeby nikt nie pytał gdzie podziały sie te fiolki z "moją miksturą na pobudzenie"...
A kiedy Poszukiwacz zjawił się w pobliżu Twierdzy... Cóż, musiał najpierw znaleźć swoją okropną podopieczną.

Sol pisze...

Nie dotarł do stajni. Sol, która już wcześniej tam sie znalazła, szybko oporządziła sobie konia do drogi. Wybrała jasego kasztana z czarnym włosiem przy ogonie i grzywie, bo nogi mial mocne i spojrzenie bystre i była pewna, że sił w nim wiele drzemie. A potrzebowała pęde, i bezpiecznie drogę przebyć. A galopującego jeźdźca raczej nikt nie zaczepia, jak strzelała.
Nim Devril podszedł do drzwi, te trzasnęły niemal wypadając, a smukła postać w siodle, kładąca sie niemal płasko na końskim grzbiecie, popędziła konia dalej. Szeroka peleryna ukrywała wygodną, ciepłą suknię, mógł się jedynie domyslać kto mu konia podebrał. A ż był mądt, połączenie faktów pewnie mu długo nie zajmie.

Nefryt pisze...

Ściągnęła wodze, zatrzymując Donna.
- Poniekąd, przejazdem - odparła, kryjąc rosnący niepokój. Miała złe przeczucia. Może jeszcze nie teraz... Ale z pewnością coś pójdzie nie tak.
Wzięła od niego papier. Przeczytała raz. A potem drugi. Z zaciśniętymi wargami i bijącym szybciej sercem.
- Kto jest ów panocek? - zapytała, marszcząc lekko brwi. - Jak wyglądał, choć powiedz.
~*~
Tymczasem, wśród leśnych zarośli coś zaszeleściło. Neth wyprowadził z krzaków drugiego wierzchowca, kasztanowego ogiera, którego nie widziała wcześniej herszt.
- Szybciej, bo jej potem nie znajdę - ponaglił Luna, jednego z najmłodszych członków bandy. Chłopak pośpiesznie zapiął ostatni pasek mocujący nagolennik.
- Jak to wygląda? - zapytał cicho.
- Nabiorą się. No chyba, że zaczniesz gadać. Akcentu to ty za grosz nie masz.
A skąd miałby mieć? Wirgińskiego się w życiu nie uczył.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Na skraju...
- Jeśli uda jej się uciec tutaj, poradzi sobie i dalej. Myślisz, że czemu to wymyśliła? Żebyśmy za nią nie leźli. Cwana to ona jest, ale gdy idzie o ratowanie... Zero ostrożności. - Pokręcił z dezaprobatą głową. On się w te jej honorowe gierki nie będzie bawił.
Chwilę później wyjechał na trakt, a niewielka grupa wieśniaków na odległym poletku odprowadziła go pełnym obaw wzrokiem, tak jak odprowadza się wojownika najeźdźcy.

[Ja już chyba się domyślam, od kogo ta wiadomość dla Nef ;)]

Sol pisze...

Nieznajomośc okolicy faktycznie była problemem. Acz akurat tym sie nie przejmowała. Bylo cos, co mogło jej pomóc, o czym nie pomyslał młody earl. Wszak po drodze na pewno kogos spotka, sakiewke miała pelną, więc pytania i odpowiedzi nie będa problemem. I tak chyba najszybciej sama dotrze do miasta i tam wynajmie kogos, kto za odpowiednia cenę wierzchowca odprowadzi. Problem polegal tylko na tym, jak ma sie upewnic, ze Devril konia odzyska.
Pędziła na złamanie karku, ciesząc sie w sumie tym zimnym powiewem wiatru, który draznil policzki, az te w samoobronie zaczerwienily sie parszywie. Wyjechała z pół, które jak sądziła, należaly dalej do ziem earla. Zbliżała sie natomiast do szerokiej pustej drogi wiodącej wzdłuz ciemnego debowego lasu. Droge pokonywala szybko i po niedlugim czasie zwolniła nieco, szczedząc po szaleńczym galopie kasztana. teraz drzewa zarastały z obu stron szerokiego traktu.

draumkona pisze...

Iskrze się to nie podobało. Ani trochę. Nie lubiła kiedy coś jej umykało, ale sam fakt, że znikał z jej pola widzenia... To znaczyło, że miał co do ukrycia, a nie jak twierdził, był bez żadnych skaz jako ten lekkoduch i bawidamek.
Obecnie Iskra siedziała w jakiejś gospodzinie, w wynajętym, ciasnym pokoiku. I rzucała nożem w ścianę. Choć ani razu się nie wbił porządnie, a ona była zbyt leniwa na wstawanie, przyzywała do siebie nóż magią... Czekała. I rozmyślała. O Solanie. O tym jak bardzo jej nie znosi.

Sol pisze...

Banici, bandyci, żebracy, najemnicy, łowczy, klusownicy, pal licho ilu ich było. Sol miała przewage, bo umiała posłuzyc sie magia, by komuś dopiec... doslownie. A więc nie bała się, choć powinna. Powinna byc bardziej ostrozna i uwazna, powinna... cóż, przyznać się sama przed soba, ze mimo mocy, jest kobietą, człowiekiem i nie jest niepokonana.
Wiatr powinien schowac ise między drzewami, a jednak szeroki trakt, który był goły, wytarty wozami i wierzchowcami jakie wiele razy go meczyly, tworzył niemal tunel, w ktorym wicher szalał w najlepsze. Sol zeskoczyła z konia i był to pierwszy jej błąd. Chwyciła konia za ogłowie i zaczęla prowadzic, tuliła sie jednak do jego szyi, chowając niejako za zwierzęciem przed mroxnym wietrzyskiem. I to był drugi błą, ze na droge nie patrzyła.
Nie uszła za daleko, bowiem w pewnym momencie koń wierzgnal , rzucił łeb w tyl, kopnął kopytani ziemią i skoczył niespokojnie, pwoalając Sol swym ciężarem. Nie uciekl jednak, nie spłoszył sie chyba na tyle... a nie. Ktos go trzymał.

draumkona pisze...

Natomiast pojawił się jeszcze jeden gracz, którego przyjazdu nikt się nie spodziewał. Rycerz w białej zbroi, o białym płaszczu. Lecz z czystością nie miał nic wspólnego. Seweryn Joserro pojawił się w Twierdzy. I nie wiedział, że tym samym robi jedną z ostatnich rzeczy w swoim życiu.
Iskra zręcznie obracała informacjami. Więc jako jedna z pierwszych dowiedziała się o tym kto przekroczył bramy. I zaraz pokoik w gpospodzie był pusty. Zabójczyni zniknęła równie cicho i nagle jak ustępuje mgła.

draumkona pisze...

Chyba ona, podopieczna jego, ale przecież jak się okazuje, nie tylko podopieczna... Ona chyba wiedziała o tym najlepiej jak trudny był Poszukiwacz. Więc zatrzymała się wpół kruku czując rosnącą wściekłość. Zwierzyna uciekała. Spojrzała za siebie, a w fiołkowych oczach przeskakiwały gniewne ogniki. Ewidentnie coś się jej nie podobało. I teraz jeszcze prócz dyskretnego mordu na Joserro, musiała jeszcze wymyśleć Lucienowi jakieś zajęcie i nakłonić go do tego by wykonał je teraz... Niewykonalne.

Sol pisze...

[na gg podeslałam Ci pewną myśl... ale wczoraj, nie odpisałas, nie wiem czy doszło w ogóle... ]


Sol wpierw buty męskie jeździeckie dostrzegła. jej oczy niemal wyskoczyły z orbit, bo nie jego sie spodziewała. Juz prędzej bandziora wlasnie jakiegoś, calej zgrai, na której mogłaby dac upust wewnętrznej burzy. Na której mogłaby się wyaldowac i nieco napięcia z krzyża ściagnąć. A przed nią stal nie kto inny jak młody earl.
Podniosła się z twardej ziemi, która juz zaczynała marznąć i twarda przez to była jak kamień. Nie patrząc w zielone oczy mżczyzny otrzepala obranie. Czuła sie upokorzona, przyłapana na złym uczynku. Czuła wstyd.
-Wybacz - nie rozumiała, dlaczego nie krzyczy, dlaczego zlości nie ukazuje. Na pewną ją czuł. Musiał!
- Po prostu... powinienes pobyć w domu, a ja... cóż, ja musze udać sie do stolicy. Tyle, że nie mam prawa ciebie za sobą ciagnąc - wyjaśniła, choc wiedziała, ze teraz, będąc tutaj, albo z nim zawóci, albo bez konia zostanie.

Sol pisze...

Nie podnosząc wzroku pokiwala głową. I co miała robić zatem? Co? Na nic zdadzą się słowa, sugestie, że w domu go kuzynka potrzebuje, a on sam powinien pokazać jej , że ta ma rodzinę. Nie, na nic to. Jeszcze pewnie dodatkowo by go rozdrażniła. Ostatnio tylko to jej wychodziło. A on... jego draznic nie chciała, po co ta zielen ma ciemniec od gniewu, skoro była piekna taka neutralna?
- Wybacz - powtórzyła i zaraz z jakims podejrzeniem na niego spojrzała. - Po co zatem zadawaleś sobie trud, by mnie dogonić? - o wlaśnie. Po co jechał? Bo chyba nie po to tylko, by Nessie smutku oszczędzić? gdyby tak dbal o to, nie wyjeżdżalby.

Sol pisze...

Skrzywiła się i odwróciła wzrok. Lepiej by jednak powazny nie byl nie bylo mu w tym do twarzy. Za to pasował mu calkiem, calkiem ten łobuzerski usmieszek. To sie nie zmieniło...
- Moge ci porzyczyc jedną z sukien... niektóre jak sie potnie to niemal jak prześciradła obszerne - zaproponowała cicho, bo jednak żart jej sie przyjął.
Podeszła do niego i stanela po drugiej stronie wierzchowca, kładąc dłoń na końskim łbie. Zmieszana była i nie bardzo wiedziala co poradzić. I jak się zachować. Teraz to była jedna z tych sytuacji, w których chciała, by kto inny za nią wyboru dokonal.

Sol pisze...

Po tym pytaniu spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Mogła udawać, ze to pytanie jako stwierdzenie zrozumiala i tyle. I byłoby po sprawie. Ale zaraz po kolejnych słwoach i spojrzeniu rzuconym w dal i ona się obrociła. Jeźdźcy. Nie widziala ile dokładnie. Ale więcej jak trzech.... Chyba.
- Powinnismy się spieszyć? - spytała z niepokojem, zaraz też wskakując na siodło. O prosze, jak szybko decyzja podjęta. Tylko... czemu nigdzie jego konia nie widziała?
- Dev? - zwróciła sie do niego, jakby sama zaczęla nalegac na powrót.

Sol pisze...

A jednak. To ona go z domu wyrwała. Jakas częśc jej z duma az w środku zasmiała sie perliście i bliska byla do wywijania koziołków.
Patrzyła na niego z gory, z siodła przez chwilę. Wciąz trzymal ogłowie jej konia. Znaczy swojego, ale tego, którego ona dosiadala.
- Nie chcemy ich spotkać - stwierdziła zamiast niego, bo i to oczywiste bylo, zbyt wyraxnie w jego oczach się malowało.
Pochyliła się do przodu i dotknela lekko jego ręki. - Wracajmy - poprosiła.

Sol pisze...

Nie zrozumiała go z początku. Uniosla brwi i nawet wspieła sie w górę w strzemionach.
- Znaczy co? - pokręciła glowa i zaraz usiadla cięzko z sapnięciem. Rozbawiona. Poklepała kasztana po szyi.
- Przeciez to i tak twój kon - zauważyła i wysuneła stopy z strzemion, przysuwając się jak najbardziej na przód siodła. Dzieki temu zrobila mu miejsce za sobą. Bo jakby ona miała z tyul siedziec... szeroki koński zad nie był wygodny. Po za tym na pewno mężczyzna chcial prowadzic. Oni i ich duma...
- A tamten... uciekł? Spłoszył sie? - spytała z powatpiewaniem, bo cos jej tu nie pasowało. jakby specjalnie go kto spłoszył. Albo ukradł. ale akurat teraz?

Sol pisze...

Zacisnela lekko zeby , gdy poczula oplatające ja ramie. jak kiedys. Ile to lat miała? Hoh to z dekade temu było, więc dopiero dojrzewała. Ale juz młodą kobieta można ja było nazwać. I ta sama ręka, to samo ciało tak blisko niej było. Tylko zapachu nie pamietała, a teraz pachniał... pieknie.
Cieszyło ją to, ze tyłem jest obrocona, ze on jej twarzy dostrzec nie może. I rumieńców tym bardziej.
- Żebyś o mnie tak źle nie myslał, dodam, że chciałam wynając kogos do odprowadzenia konia - bakneła zmieszana. Ona dzisiaj sie nie popisała. Zabawiła się w zlodziejke.

Nefryt pisze...

[Knebluję i to już xD Co bym niespodziankę miała ;D
I wybacz jakość dzisiejszych odpisów, ale padnięta jestem po szkole. Miałam trzy godziny z babą od angielskiego i zdechłam. Że już nie wspomnę o mojej wenie...
A chciałabym, żeby wątki dalej poszły, bo ciekawa jestem, co też z nich wyniknie.]

Podziękowała mu, dodatkowo nagradzając kilkoma złotymi monetami.
Nie wycofała się jednak, nie zawróciła. Szybciej jeszcze ruszyła traktem, jakby licząc, że to tylko kłamstwo, że ktoś ją chce zniechęcić nie mając pewnych informacji.

Sol pisze...

Usmiechnela się w duchu i zacisnela dłonie na końskiej grzywie, ktorej sie przytrzymywała. Patrzyła w dal, gdzie prowadzil konia aerl, ale zaraz spuścila wzrok i skierowaal go na silne dlonie, zaciskające wodze wierzchowca. Jedna z swoich ułozyła na tej męskiej i zacisneła usta. Dobrze, ze nie widział. Ale źle, że nie pamietal... tak wiele.
- Odważne? - zakpiła sama z siebie. Teraz gdy zima jakas bardziej rzeczywista jej sie wydała... cóż, nie uważała tego za oznake brawury. - Chyba naiwne i głupie - pokręciła głowa i cofneła rekę, obie znowu zaciskając na grzywie kasztana. NIe było jej wygodnie, więc nieco wyżej sie usadowiła, tym samym bardziej legnąc do ciala mężczyzny.

Sol pisze...

Och, niewazne. NIe chciała już o tym mówić. Nie. Wyglupila sie i oboje to wiedzieli, młody earl miał jednak w sobie cos z wychowania na podstawie etykiety, jakąś grzeczność, która nie pozwalała mu do kobeity wprost wypalic, ze ona idiotka. I dobrze.
Milczała więc przez dłuższy czas, tylko obserwując horyzont, te punkciki zbliżające sie. Strażników. Gdy jednak z głównej drogi zjechali, pewnie na skroty jadąc, te same, ktorymi ja dogonił tak szybko, odwracala sie co chwila niespokojna. Nie chciałaby być przez nich dogoniona.

Sol pisze...

Cieszyła sie z jednej rzeczy. Że nie patrzyl i nie widział co sie z nią dzieje. Gdy ja z siodła ściagał, uprzednio nawet nie pytając o to, czy pomocy potrzebuje, a po prostu wyciagając ku niej ramiona, jakby był to naturalny odruch, cień przemknął po jej twarzy. Tęsknota i żal. A potem, gdy już poczuła na tali silne dłonie, wpatrywała sie przez ten ułamek skeundy w twarz, w zielone oczy earla z smutkiem i czułością. Zaraz gdy tez poczuła grunt pod stopami, skinela glowa w podzięce, skineła lekko i słudze i przepraszając odeszła. Koniem zjamie sie pewnie sługa, lub sam Dev, pamietała że swoim koniem zawsze sam sie zajmował. Dawniej.
Nie sądziła, że to spotkanie będzie tak trudne i udawanie tak niezręczne. Choć radzila sobie świetnie.
Poszla do własnych komnat, tych które jej Nessa przydzieliła, by swój tobołek tam zostawić. Ale że ranek był wczesny, nie chcąc przyjaciółki niepokoic, o odpowiedniej porze zeszła na sniadanie, jakby nie podejmwoała próby... ucieczki.

draumkona pisze...

Wymamrotała coś niezbyt pochlebnego w kierunku rzekomej listy i tych informacji. Ostatnimi czasy miała dość słuchania o gubernatorze i o nich wszystkich. A zwłaszcza o pewnym arystokracie...
- Nie wiem co ty masz na tej liście, że sądzisz, że mnie zainteresuje... - burknęła jeszcze, ale odpuściła swój potajemny pościg. Seweryna dostanie potem. Teraz obowiązki... I uznając, że tym razem się posłucha i nie będzie robić problemów, ruszyła za Poszukiwaczem.

Sol pisze...

Nie pamietał. Eliksir działał. Ku radości juz nieboszczyka ojca Devrila.
Z reguly gdy patrzyła na twarz tego młodego earla, czuła smutek, żal i tęsknotę. To ostatnie jednak powoli wygasalo, bo i ilez mozna czekac, ilez kochać marzenie? Devril był jej marzeniem, jej pierwszym zakochaniem, więc... więc po dekadzie wszystko miało prawo uschnąć.Ale teraz musiała sie pilnować. Bardzo łatwo stary sentyment mógł sie odrodzić, a miłośc na nowo zapłonąć i to żywo, soczyście. Wtedy przecież niemal go nie znała, to było zakochanie miłości platonicznej, a teraz... teraz miala okazję go poznać i przekonać, czy serce nie sluga i czy stara milośćnie rdzewieje, czy ozyć może... Ale chyba nie chciala. Skoro do stolicy miała sie udac i opiekuna wypatrywać... gdyby tylko wiedziała, że nigdy więcej go nie ujrzy... pewnie nie ruszyłaby sie z bezpiecznego miejsca, a więc domu earla.
Gdy tamten wszedł, Sol uniosła spojrzenie znad własnych dloni złączonych i ułożonych na materiale sukni. Miała nadzieje, ze nic nie powie, nie przy Nessie o jej porannym ... wybryku. Wciąż niejaki wstyd czuła.
Ale pierwsza odezwała się dziewczyna i Sol rzuciła jej kuzynowi znaczące spojrzenie. Mówiły jej oczy wyraźnie 'no wlasnie! powinieneś zostac! dla niej!'. Ale tylko oczy to mówiły, nie usta.
- A propos... - zaczęła , chcąc zwrocić na siebie uwage młodej arystokratki. - Ja tez wyjeżdżam. Muszę Alasdaira odnaleźć, czy tez czekac, az sam raczy sie zjawić - wyjasniła z usmiechem przepraszającym.

Sol pisze...

Usmiechneła sie delikatnie, przepraszająco do dziewczyny. Znowu przepraszajaco.
- mam nadzieje, że znajdziemy czas na to, by wspólnie nie tylko posiedziec i zjeść sniadanie, ale i moze na jakis bal sie udac, na wyprawę do miasta... -zaproponowała, acz chyba wszyscy zebrani w sali czuli, że były to plany nie tylko nie snute, ale i odkładane na bardzo daleka przyszłość. Bo ta najbliższa była jej zupełnie nieznana. I chyba nawet w jej tonie bylo to słyszeć. taka niepewność i pewne zagubienie, moze nawet desperacje. Bo czy gdyby nie była desperatka, nie kradłaby swemu dobrodziejowi konia?
- od niedawna jestem w kraju i jest mi on zupełnie obcy, nie znam tu nikogo - wyjasniła, jakby dając znać, ze gdyby miała sie do kogo zwrócic, to w pierwszej kolejności byłaby to dziewczyna. I jej kuzyn siłą rzeczy.
Spojrzała przelotnie na Deva. będzie musiala mu podziekować za dyskrecję.

Iskra pisze...

Podobnie jak i Valentino, Iskra uznała, że Cień powoli popada w paranoję i za niedługo będzie musiała znaleźć sobie innego mentora, bo Lucien skończy w białym płaszczu z długimi rękawami w przytulnym, jasnym pomieszczeniu, gdzie w drzwiach nie ma klamek.
Iskrowa wiara w mentora powalała czasami na kolana.
Iskra wzięła listę w ręce i pobieżnie prześledziła ją wzrokiem. Nazwisko Devrila było w kolumnie prawej. Choć dowodów nie miała, pewną była, że on należy do ruchu. Inaczej... Inaczej co robiłby w tak obskurnym miejscu, tam, gdzie więzili ją i Natana? On, wielki arystokrata i bawidamek? I co robiłby na szlaku z tamtymi, których nazwiska są potwierdzone... Teraz tylko pytanie, czy go zdradzić.
Zagryzła wargę w geście irytacji. Cholerny Devril, no.
- Jutro się tym zajmę - obwieściła dość ponuro. Tak, najlepiej odłóż na jutro coś co masz zrobić dziś w nocy. Poza tym, nie czuła się zbytnio dobrze. Katar ją brał i kaszel, co zresztą zaprezentowała teraz, po prostu dostając ataku kaszlu.

draumkona pisze...

Spojrzała na niego przelotnie, a potem wzięła listę w dłonie. Przeleciała jeszcze raz kolumny wzrokiem, jakby uważniej. W istocie, nie próbowała zapamiętać nazwisk, tylko zastanawiała się co powiedzieć na temat earla.
Przypomniało się jej co mówił na temat Solany.
Iskra zawsze była zazdrosna. O wszystko co dotyczyło panów w liczbie trzech. O Luciena, o Devrila i oczywiście o boskiego pośladka. Nic więc dziwnego, że kiedy rozważała co powiedzieć Lucienowi, zazdrość wygrała.
- Jechał przez długi czas z Szakalem i Drapieżnikiem. Ich nazwiska są potwierdzone, ale gubernator o nich nie wie... Wydawali się być w przyjaznych stosunkach. Poza tym, jak rozmawiali padły słowa "nie trzeba nam teraz niczyjej uwagi"... Wiedzą, że idziemy ich tropem. A użycie w tym przypadku liczby mnogiej może oznaczać tylko jedno. Poza tym, znał tunele którymi nas prowadził. - urwała dla zaczerpnięcia tchu i rozważenia dalszego planu działania.
Zazdrość przeważyła.
- On musi należeć do ruchu, ale... Z tego co pamiętam, Szakal i Drapieżnik nie byli obecni w tunelach. Ponadto, nie byli zbyt zadowoleni gdy rozmawiali w drodze, nim Devril do nich dołączył. Mam teorię, że tylko paru wyrostków z tego ruchu zdecydowało się na takie działania... Ci bardziej myślący natomiast albo nie wiedzieli, albo dowiedzieli się za późno. - odłożyła listę i znów pobłądziła wzrokiem na twarz Poszukiwacza.

Sol pisze...

dziwnie sie poczula, gdy dawał jej wybór. Sądzila, że po dzisiejszym poranku, jej szalonym ekscesie zalozy z gory, że siodło będzie praktyczniejsze i szybsze na podróż. A jednak dalej bawił sie w pozory? I miałby z sobą zabierac woxnice dodatkowo i moze jeszcze kogo z służby? Henry'ego... Pamietała go, choć przybyło mu od ostatniego spotkania kilka siwych wlosów, acz wolala starego sługi unikac, bo on chyba eliksiru zapomnienia nie wychylił.
- Wierzch nam czasu oszczędzi - uśmiechneła sie lekko i przesuneła sie na siedzisku, by usiąśc wygodniej. - Ale wyruszamy po sniadaniu, zatem opowiedz mi Nessa, na co najlepiej w stolicy uważać? - o prosze, chciała młoda zając rozmową, bo jej kuzyn... cóż z nim zdązy porozmawiać.

Sol pisze...

Nie poznała jeszcze tego co mowiono o młodym earlu w stolicu i na dworach, na salach, gdzie bawila arystokracja, a głos miała tylko smietanka towarzyska. Bo ze był to bawidamek, że uwodził i wśród kochanek spora część stanowily kobiety zajete, najczęściej męzatki, to nawet by nie podejrzewała. Ten zawadiacki blysk, ten lekki półusmieszek był czyms, czego nie pamietala, ale cóż... Czas nie stoi w miejscu i zmienia ludzi.
- Że na niego uważać trzeba, to na pewno - zasmiała sie, lekko machnąwszy dłonia w stronę Devrila, by już cicho siedział. Chciała rozbawić Nessę, zajac ją rozmową, by na powrot jeszcze przez te dwie godziny przed wyjazdem promieniała usmiechami i szczęściem. - Ale czy prócz świątyń jest coś warte poznania? Albo ktos? - o, zaraz jej cwana mysl zaswitała. - Nessa, a ilu ty masz adoratorów? - uniosła brew, patrząc z uciecha jak tamta się rumieni. - Aż tak wielu, ze kuzyn musi cie w domu przetrzymywać?

Iskra pisze...

Iskra na te jego nowinkę uniosła tylko jedną brew usilnie pilnując się, by mową ciała nie powiedzieć mu zbyt wiele.
- Sypialiśmy ze sobą. - a widząc, że chyba nie kojarzy tego, jak im bezczelnie przerwał...
- Wtedy, w Królewcu. Misja z balem. Co prawda, potem to się jeszcze ciągnęło trochę... - Iskra wyczuła zmianę atmosfery w powietrzu i w porę się opanowała. Takim gadaniem chyba nie poprawiała sytuacji arystokraty. Lepiej nie mówić Lu wszystkiego...
- Było, minęło. Nie sądzę by robił to dla mnie. Ja nic nie znaczę, chyba, że tyle co tamte noce... - chyba niezbyt go to przekonało - Nie pytaliśmy się nic. Nie chcieliśmy wiedzieć o tym drugim niczego. Nie sądzę, by wiedział, że ja to ja. Jak wtedy, w tamtej celi powiedziałam, że Bractwo po mnie przyjdzie i, że zapłacą... Nie spodziewał się tego. Chyba... - cóż, może i Devril uczuć nie ukrywał, ale odkąd Iskra poznała Lu, w uczucia przestawała wierzyć. Równie dobrze, mogła być to przykrywka...

Iskra pisze...

Iskra na te jego nowinkę uniosła tylko jedną brew usilnie pilnując się, by mową ciała nie powiedzieć mu zbyt wiele.
- Sypialiśmy ze sobą. - a widząc, że chyba nie kojarzy tego, jak im bezczelnie przerwał...
- Wtedy, w Królewcu. Misja z balem. Co prawda, potem to się jeszcze ciągnęło trochę... - Iskra wyczuła zmianę atmosfery w powietrzu i w porę się opanowała. Takim gadaniem chyba nie poprawiała sytuacji arystokraty. Lepiej nie mówić Lu wszystkiego...
- Było, minęło. Nie sądzę by robił to dla mnie. Ja nic nie znaczę, chyba, że tyle co tamte noce... - chyba niezbyt go to przekonało - Nie pytaliśmy się nic. Nie chcieliśmy wiedzieć o tym drugim niczego. Nie sądzę, by wiedział, że ja to ja. Jak wtedy, w tamtej celi powiedziałam, że Bractwo po mnie przyjdzie i, że zapłacą... Nie spodziewał się tego. Chyba... - cóż, może i Devril uczuć nie ukrywał, ale odkąd Iskra poznała Lu, w uczucia przestawała wierzyć. Równie dobrze, mogła być to przykrywka...

Sol pisze...

I owszem, dostrzegla to. Dostrzegła i zaskoczona patrzyła na te rozmarzone oczy kuzynki Devrila, zbita z tropu. I nieco... zazdrosna. Nie o uczucie, a o to, ze jej wlno z nim mieszkać, rozmawiac i nikt jej nic nie poda, by z daleka sie trzymała, ani jemu, by musial być slepym.
Powoli zaraz przeniosła wzrok na earla i usmiechnela się lekko. Bo on nawet i bez mikstur byl na pewne kwestie slepy. Albo wygodny, jak kto woli.
- Rozumiem... czekasz na dobry czas. I wyjątkowa osobę - znowu jej oczy patrzyly na mloda twarz dziewczyny, by z jej spojrzenia gospodarz zbyt wiele wyczytac nie mógł. Bo Nessa jako kobieta mogła w jej oczach zobaczyć wiele i jeszcze wiecej wyczytac, choć Sol nie podejrzewala, aby to dziewcze wiedzialo o jej pierwszym zakochaniu.

draumkona pisze...

- Wie, czy nie wie... Zostaw go mnie. - oczywiście, że elfka nie zamierzała zabijać Devrila. Nie... Wolałaby raczej rozwiązać to inaczej. A, że obecnie jakoś dziwnie ciągnęło ją o tego bawidamka i lekkoducha... Cóż, nic na to poradzić nie mogła. I zaraz wzrok odwróciła, podejrzanie się uśmiechnęła, kiedy to sobie przypomniała chociażby ich kąpiel wspólną. Tak...
Lepiej żeby Poszukiwacz nic z jej twarzy nie wyczytał. Dlatego też pośpiesznie odeszła do okna, udając, że rozważa dostępne opcje.
Bzdura, w rzeczywistości tylko chędożenie Devrila jej było w głowie.

draumkona pisze...

W sumie, gdyby Iskra głębiej się nad swoim postępowaniem zastanowiła... Wyszłoby na to, że zainteresowanie Devrilem, to jedynie chęć odwetu właśnie za Solanę. Za wszystkie kobiety. Za wszystkich mężczyzn... No, nie zapędzajmy się tak daleko.
Tak czy inaczej, spodziewała się mentorskich buntów, tupania nogą i tym podobnych. A tu nic. I rzeczywiście, gdyby nie napomknął o długu... Wtedy miałaby pewność. Teraz jedynie jakieś niejasne przeczucie, że Lucien podjął gierkę. A to wcale nie było jej na rękę.
- Uhm - przytaknęła tylko, a potem wspięła się na parapet i... Już jej nie było. Zostało tylko otwarte okno, przez które wpadało nieco księzycowego światła i delikatny wiaterek.
Iskra natomiast znów zjawiła się w pokoiku wynajmowanym przez Devrila. Dostała się tam tak jak zawsze; swoimi sposobami. Aktualnie stała przy oknie, spoglądając przezeń. Arystokrata wróci sam. Musi. Mógłby... Byłoby całkiem miło... Nie, wróć. Musi.

draumkona pisze...

Wywróciła oczami, choć tego widzieć nie mógł. Gra byłą dobra, ale do czasu. A ona uparcie trzymała się własnych przeczuć, domysłów i strzępków informacji.
- Devril, ile jeszcze będziesz udawał? To trochę męczące zważywszy na to, że wiem - no, może trochę go okłamywała, ale przecież coś jednak wiedziała... - Wiem i jakoś nie poleciałam cię wydać - odwróciła się, ręce splatając na piersi. Cholera. Po co ona tu w ogóle lazła...

Sol pisze...

Na to spojrzenie Nessy i na jej pytanie, Sol oblała się rumieńcem. Zaraz spuścila głowe, by włosy przysloniły jej część lica, które pokolorowane bylo emocjami i usmiechnela się lekko.
- W Skalnym Mieście byłam na smyczy trzymana, kochana - wyjaśniła. - Byłam zakochana, wtedy sądziłam że to milość mojego zycia na zawsze, na wieczność - nie mogła nawet katem oka spojrzec na Devrila, nie chciała nawet. - Ale nie był on jednym z adoratorów, byl... Po prostu był. SPotkałam go, gdypodróżówałam z ojcem i przejazdem mijałam jego ziemię i u niego się zatrzymalismy nieco - wzruszyla ramionami, bo szczególnie kiedy on właśnie za jej plecami siedział, nie było jej swobodnie o tym historii toczyć. - Za to ta masa adoratorów... wszyscy mogli tylko tęsknic i marzyć, bo długie lata nauki pobierałam w swiatyni bogini Ignis i za welonem sie chowałam - zaśmiała sie wesoło, rozbawiona. - No i zaplanowano mi już zycie, zaaranzowano malżeństwo - tu skrzywiła sie kwasno i zaraz potrząsnęla głową, klepnąwszy sie otwartą dłonia w udo. Dość o przeszłości.

draumkona pisze...

- To gubernator ma żonę? - uparcie szła w zaparte, choć przecież nie tędy droga. Oparła się plecami o ścianę niknąc w cieniu przez nią rzucanym. I teraz w pokoju unosił się jedynie delikatny zapach, jakby jej tu nie było.
Lecz była. Obserwowała go.
- Czemu nie może być tak jak było w Królewcu? - odezwała się cicho i głos jej powinien brzmieć złowieszczo, jako obietnica tortur czy innych okropnych rzeczy. Ale, zamiast tego przebrzmiewała w nim jakaś miękka nuta... Na pewno nie zapowiedź bólu.
- Wtedy nie pytałeś. - stwierdzenie faktu, a i elfka musiała się powstrzymać od tego, by nie mówić dalej. Że chciałaby żeby było jak wtedy, w Królewcu.

draumkona pisze...

Parsknęła cicho śmiechem słuchając jak on to wszystko na poważnie sobie bierze. Bogowie, a jeśli on naprawdę się weźmie za Lagunę... Cóż, wtedy już nic i nikt mu nie pomoże.
Przewróciła oczami słysząc swoje Bractwowe miano. Jakoś za nim nie przepadała. Nie zżyła się z nim jak Poszukiwacz. Bardziej traktowała jako drugą tożsamość, która ma nieco mnie skrupułów i sumienia. Ot, taka odskocznia...
Odskocznia z obowiązkami.
Ale nie o tym przyszła rozmawiać.
- Nie nazywam się ani Cersei, ani Upiór. Przecież wiesz, że mówią mi Iskra. Przynajmniej ci, którzy w jakikolwiek sposób mnie znają. Ty mnie trochę znasz, choć wydaje ci się, że nie. A jednak... - urwała przemieszczając się cicho po pokoju. Lubiła tak robić, choć może nie po to, by nastraszyć rozmówcę, a po to, by jakoś uspokoić myśli.
- W zasadzie, Iskra to także przydomek jakich mam wiele... Wiesz kim jestem, choć mojej historii nie znasz. Jestem Zhaotrise Starsza Krew. A ty jesteś Devril Randal Larkin Winters. I nie powinieneś wyciągać pochopnych wniosków - to ostatnie mruknęła mu wprost do ucha znajdując się nie wiadomo jak i kiedy, tuż obok niego.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się specyficznie odchodząc od niego. Prawdę. A co w tej chwili było prawdą? Poza tym...
- Czemu mam ci powiedzieć prawdę, skoro ty nie chcesz mi nic powiedzieć? Szakal i Drapieżnik mają długie języki gdy sądzą, że są sami - postanowiła odkryć jedną kartę. Coś wie. Mało, ale jednak... Westchnęła. Zanosiło się na długą i męczącą misję. Devril jak widać szedł w zaparte jak głupi, uparty osioł. A tak... Może udałoby się jej jakoś mu pomóc.
Oparła się ramieniem o framugę okna. Niepokojące ruchy w dole... Bójka jakaś? Nie ważne zresztą.
Znów westchnięcie. A mogła wtedy im powiedzieć, żeby ją wywieźli z Sanktuarium. Nie miałaby wtedy takich problemów jak łamanie silnej woli arystokraty, który wcale taki obojętny jej nie był.

draumkona pisze...

- Czasem lepiej jest nie myśleć... - mruknęła cicho błądząc gdzieś wzrokiem po niebie - Lepiej nie myśleć nad tym, co ci zlecają. Bo wtedy znajdujesz dziury. Nieścisłości. Zaczynasz oceniać. Czy ten człowiek rzeczywiście powinien umrzeć? Przecież nikomu nie zawinił... Płaci podatek, ma żonę i czwórkę małych dzieci... - głos elfki zmienił się. Najwyraźniej zapomniała się i mówiła teraz z własnego doświadczenia. Przywoływała wspomnienia.
- Zastanawiasz się co będzie, gdy go zabranie. Jak tamci sobie poradzą? Czy w ogóle sobie poradzą? I dochodzisz do innych wniosków niż te, które są spisane piórem na papierze przez zleceniodawcę. To prowadzi do odmowy. A to prowadzi do zguby... Więc lepiej jest nie myśleć... - finalnie, spojrzenie zatrzymała na Twierdzy. Jakaś myśl uformowała się w jej umyśle.
- A nie myśleć znaczy i poniekąd nie pojmować. Bo wnioski. Trudności... Ale widzisz, mój drogi. Ja myślę. Zawsze. Czuję duchy zabitych ludzi, jak są przy mnie, jak oskarżają. Staram się ci pomóc, bo nikt inny z Bractwa tego nie zrobi. Ale ty nie chcesz dać sobie pomóc. Zupełnie jak Czarny Cień - to jej się nie podobało. W ogóle, takie postępowanie się jej nie podobało.
- Czasem budzę się z krzykiem w nocy, bo zabójstwa wracają. Bo myślę. Nie wykonuje pleceń. Jestem złą podopieczną Devril... Jestem złym Cieniem... - urwała znów. Koniec wywodu. Zrozumie, albo i nie. Trudno. To i tak bezcelowe. W końcu, i tak wszyscy pomrą jak tylko Bractwo się dowie tego, czego chce. A to nastąpi. Prędzej, czy później...

draumkona pisze...

Miała ochotę zaprzeczyć. Bo Cienie przecież dały jej wybór. Idź i nie wracaj, albo dołącz. A ona, głupia furiatka, posłuchała jakichś cholernych duchów... I teraz ma. Ale tego wiedzieć nie powinien. Zresztą, mało kto wiedział.
I kolejna kwestia. Albo mówił prawdę... Albo był rzeczywiście całkiem dobrym aktorem. Szczerze powiedziawszy, Iskrze bardziej odpowiadałaby opcja pierwsza.
Może lepiej będzie udawać, że haczyk połknięty? Zawsze może przecież zniknąć i powęszyć...
I tak jak przed chwilą jeszcze miała ochotę zaprzeczać, kłócić się, a nawet może i mu oczy wydrapać, tak teraz straciła na to ochotę. Spojrzeniem gdzieś uciekła, wyswobodziła twarz z jego dłoni i można by się spodziewać cichej ucieczki Cienia. Ale nie. Zamiast tego Iskra się do arystokraty przytuliła, nadal zresztą milcząc.

Sol pisze...

W duchu się usmiechneła. Ale tylko w duchu.
- Lancel - pomogła mu dojśc do prawdziwego imienia. - Lancel de Winter. Syn Allisera jedyny, pierworodny - uśmiechneła sie tez i na zewnatrz, ale kwaśno. - jego mi nasi ojcowie na męża wybrano - mruknela pod nosem i usiadła wygodniej, zabierając ręce od Nessy, by ich drżenie nic nikomu nie zdradziło.
Lancel... ten to dopiero bawidamek, szczyl, paskudnik jeden, a przy tym łotr i zdrajca jakich mało. Ojca o glowe, albo i dwie przewyższal w tych sztukach, był jak żmija, choc i te słabo przy nim wypadały.
A wyścig... pamietała. Dzień przed nim poznala Devrila. Choc teraz... teraz nie czas było na wspominki. W sumie przy nim o Skalnym Mieście nigdy nie należało w przeszłość siegać. Eliksir był zbyt mocny, poza tym to nieco bolało.
- Oj, Nessa... tam u nas i inni bogowie i wiele rzeczy innych - machneła reka, bo teraz nie miała głowy wracac do tego i opowiadać. Moze gdyby jej kuzyna nie było.. Ale byl. I słuchał.
- nie spakowałam sie jeszcze - sklamała, by pozwolic tamtej dwojce nacieszyc się sobą. Choć to raczej Nessa potrzebowala tego cieszenia sie bardziej.

draumkona pisze...

W zasadzie, mogła go potem śledzić... Nie opuszczać na krok. Przecież znała zaklęcie kameleona. To by wystarczyło. Przecież mistrz skradania się i ukrywania zawsze narzekał, że nie widuje jej na swoich ćwiczeniach. A to chyba o czymś świadczyło.
Uśmiechnęła się lekko czując dotyk warg na czole. To wydało się jej opiekuńczym gestem. Iskra lubiła takie gesty. A jeśliby to tego dodać drapanie po plecach, albo głaskanie po głowie, to była gotowa oddać duszę za takiego pana.
Ale ledwie oderwał usta od jej czoła, a Iskra stanęła na palcach złączając swoje wargi z jego. Chyba elfi opór szlag trafił, tęsknota wzięła górę i tyle.

Luce pisze...

Była gotowa rzucić się na Kaela i poderżnąć mu gardło. Miała ochotę olać cały ten plan, wrócić do swojego mieszkania daleko od Keronii i wszystkich jej problemów, zapić się w sztok. Chciała mieć w nosie Pharee i jej wydumane ego; obietnice, które zapewne nigdy nie zostaną ziszczone. A wszystko to z powodu kilku, prostych słów, które wypowiedział jej narzeczony wcześnie rano: "Musisz iść ze mną na bal".
Nienawidziła takich spotkań. Za dużo ludzi, zwłaszcza tych, na których w przyszłości może dostać zlecenie. Ryzyko, że ktoś ją rozpozna było jeszcze większe. Zdążyła się już zorientować, że w Keronii znajduje się więcej znajomych osób, niźli mogłaby sobie tego życzyć. Żaden argument nie przemówił jednak do Pharei, która pod groźbą ujawnienia kilku ważnych informacji, rozkazała jej iść z Kaelem.
W ten też sposób białowłosa znalazła się na balu, ubrana w jedną z tych typowo elfich, eterycznych sukienek, które odsłaniały dużo, a zarazem pozostawiały pole do popisu dla wyobraźni. Włosy ułożono jej w niezwykle niepraktyczną fryzurę, która w razie ucieczki jedynie by jej przeszkodziła. Nic, tylko się cieszyć, a jakże.
Gdy weszła na salę z Kaelem, grzecznie uczepiona jego ramienia jak nieśmiała, młoda elfka, którą przyszło jej grać, od razu ukradkiem rozejrzała się na boki w poszukiwaniu znajomych twarzy. Ku jej szczęściu, nikogo takiego nie zauważyła, ale nie zamierzała się rozluźnić. Los kochał płatać fligle, a ona często padała ofiarom owych.

[Różnie bywa, każda postać inna więc zapewne od humoru jest zależne, która bardziej pasuje. ;)]

draumkona pisze...

I Iskra pamiętała, choć ruchu przy oknie nie zarejestrowała. Jak widać, w takich przypadkach jej czujność spadała, co zapewne kiedyś odwróci się przeciwko niej...
Tak czy inaczej, teraz liczył się jeden fakt i jakby jedno zadanie. Miała obok Devrila i jakoś niezbyt chciała myśleć o czym innym, niż o tym, by zedrzeć z niego ubranie i chędożyć.
***
Po nieprzespanej nocy postanowiła wrócić do swojego pokoju. Trzeba było jeszcze raz wszystko przemyśleć. Przeanalizować. Devril wydawał się spać... Więc wymknęła się bez pożegnania. I od kiedy wyszła oknem, zaczęła wznosić w duchu modły, żeby nikt się o tym nie dowiedział...
Z taką, nieco głupią, nadzieją wkroczyła do swojego pokoiku, który, na szczęśćie wydawał się pusty.

Sol pisze...

tego już nie doświadczyła. I tez nie powinna o wszystkim wiedziec. Była obca, jako przyjaciółka Nessy i ktoś, kogo Dev mial nie pamietać, w ich rodzinne sprawy nie miała prawa sie wtrącać. Jego osobiste, czy jej. Była gosciem. Kropka.
Kilka minut przed umówionym czasie, opuściła sowje komnaty. Z podroznym workiem bez dna na ramieniu schodzila po schodach. Kon pewnie naszykowany będzie czekał, zdązyła zauwazyc, ze w kwesti działania, skutecznośc i porzadek mu się jakby poprawiły, jakby wszystko musialo być dopiete na ostatni guzik i porządne. Jakby to już mu w nawyk weszło. Nie spodziewała sie tylko jednego. Juz pal licho z tym, że i Nessa na dworze stała, widziala przez okno młodą dziewczynę, pewnie chciała się pożegnać raz jeszcze. Ale napotkała Henry'ego. Na schodach. W pustym holu.
Przystanela na ostatnim stopniu, patrząc na starego sługę z delikatnym usmiechem.
- Witaj Henry - powitała go ciepło. Skineła mu na powitanie i czekała.

draumkona pisze...

Ściągnęła brwi już w momencie, kiedy powietrze zamigotało. Szlag.
A potem szerzej otworzyła oczy słysząc to, co właśnie padło z jego ust. Odbiera? Ale... Czemu? Za co? Nie... Ona na to nie pozwoli.
- Wytłumacz - syknęła cicho nie zamierzając ustąpić. Zniknęła ta jego wiecznie opanowana twarz. Był wkurzony... Wyprowadzony z równowagi. Niepewnym krokiem zbliżyła się próbując ze spojrzenia odgadnąć o co może tu chodzić.
- Co cię tak wyprowadziło z równowagi? I jakim prawem zabierasz mi moją misję? - nie wytrzymała. Musiała spytać.

Sol pisze...

Patrzyla na niego z pewnym żalem. I on udawał. Jak ona. Choc on pewnie inaczej to wszystko znosił.
O tak, wiele by dala za to, by i jej podano miksture. Nie musiałaby udawać. Mogłaby bawić ile wlezie, mogłaby przy Devrilu tańczyć, smiać sie naturalnie. Cóz wszystko to bylo pieknym wspomnieniem z gorzkim zakończeniem i nie bolało az tak bardzo. Do czasu, az serce zacznie się budzic z stara miłościa, na co pozwolic nie mogła. Bo cierpień nie chciała samej sobie na głowę zrzucac.
- Dziekuję - pokonała ten ostatni stopien wolno, wciąz na henry;ego patrząc. Nie chciała wracac do przeszłości, choc z drugiej strony ciekawiło ja, czy jest jakis sposob na przelamanie czaru. kto wie...? Choc pewnie lepiej by było, jakby wszystko zostało jak teraz jest.
- dziekuje, że tak dobrze go pilnujesz - usmiechnela sie i połozyla lekko dłon na ramieniu slugi. - Tak dla niego najlepiej, prawda? - znowu oczy jej zwlgotniały i zaraz uciekła. Nie chcała odpowiedzi takiej, która ja upewni w tym, że pamietać musi tylko ona, by miec nauczke, że seniorowi nigdy nikt nie miał prawa sie sprzeciwić.

Luce pisze...

Dawno temu powiedziano jej, że nie musie się uśmiechać na zawołanie. To wykrzywienie ust było wówczas wyraźnie wymuszone, bardziej przerażające niż uprzejme, a skoro za każdym razem udawała kogoś wysoko urodzonego, musiała znaleźć sposób na wywoływanie prawdziwego uczucia. Czegoś, co sprawiłoby, że uśmiech sam wpłynąłby na wargi, nadając jej twarzy jeszcze bardziej niewinny i eteryczny wygląd, jakby była kimś niewinnym i potrzebującym męskiej pomocy bardziej, niż jakakolwiek inna kobieta w danym pomieszczeniu.
Tym razem, za owy impuls, służył jej Kael. Co jakiś czas, czysto złośliwe, aby mu dobitnie pokazać, że ma już nigdy więcej nie targać ją po takich balach, wbijała mu paznokcie w ramię. Miała chorą zabawę z jego prób, by nie zacząć się krzywić z bólu podczas rozmowy z jakimiś ważniakami, którzy ją nic nie obchodzili. Nawet nie przysłuchiwała się dobrze pierwszym rozmowom.
W pewnym momencie stanęli przed nimi dwaj mężczyźni, a białowłosa poczuła lekkie napięcie w mięśniach narzeczonego, które kazało jej skupić bardziej uwagę.
- Kael de Trylas, hrabia Agastii - przedstawił się oficjalnie elf, zaraz kładąc rękę na dłoni zmiennokształtnej i lekko mocniej przyciskając do swojego przedramienia, jakby uprzedzał, że tym razem żadnych nieładnych sztuczek. - Pozwolą państwo, że przedstawię moją narzeczoną, Deanthe Silinde, córkę niedawno zmarłego członka Starszego Ludu w Eilendyr.
Białowłosa dygnęła lekko, jak na kobietę przystało i uśmiechnęła się, wykorzystując jeszcze te resztki radości z dokuczania Kaelowi, by to wygięcie ust wyszło na jak najprawdziwsze.
- Miło mi panów poznać.

[Prowadzenie kilku postaci musi być problematyczne, tak mi się wydaje...]

draumkona pisze...

- Sam jesteś głupim idiotą! - odparowała niemal natychmiast, a i odczuła, jak to jej ciśnienie skacze. Będzie ją śledził, do cholery, znalazł się mentor cwaniaczek kurwa...
- I potrafię wykonać zadanie, za to TY pchasz się nie tam gdzie trzeba! Kto cie prosił żebyś za mną lazł! Kto cię prosił?! - zdyszana urwała swoje krzyki i patrzyła na niego wściekle raz po raz zaciskając dłonie w pięści i zaraz je rozluźniając. Tik nerwowy.
- Poza tym, popracuj nad sobą, bo zazdrość ci się aż uchem wylewa! - wcale nie chciała tego mówić, bo zapewne tym samym sprowokuje go do jakichś ostrych słów po których ona będzie płakać, a on będzie żałował. Zwykle tak było.
- A to, jak wykonuję misję to tylko i wyłącznie moja sprawa! - dorzuciła jeszcze, a może raczej; dolała oliwy do ognia.

«Najstarsze ‹Starsze   1 – 200 z 1114   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair