Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk

„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie




Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie 

Art credit by razimo


1 114 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 400 z 1114   Nowsze›   Najnowsze»
Sol pisze...

Usmiechneła się lekko, poprawiając w dłoni sznurek, który wiązal jej pakunek. Magiczny wor bez dna, calkiem wygodny, a na pewno praktyczny. Magia to byl istny majstersztyk.
- Cudowny - podeszła do jasnego wierzchowca, strzelając, ze to ten wlasnie dla niej pzreznaczon na droge i poklepala po szyi. Zaraz tez stanela przed nim w oczy mu spogladając , w te dwa wielkie ciemne diamenty i uniosła dloń do delikatnej skóry pyska, dając sie obwachać. I zaraz też rozesmiała sie wesoło, gdy konik zebami skupnął ją pod żebrem w zieloną suknię, chyba sądząc, ze to rawa sie uchowała spod sniegu w tym kolorze.
- Cudowny - objeła wierzchowca i utuliła na krótko. Zaraz jednak do Nessy sie odwrociła, by ja wyściskać i obiecać, ze neidługo znów się spotkają.

Luce pisze...

Gdyby mogła, zaczęłaby błądzić wzrokiem po ścianach. Słuchała jednym uchem nudnej wypowiedzi mężczyzny, drugim ją puszczając gdzieś hen daleko. Odpowiadała tylko wtedy, gdy poczuła lekko mocniejszy nacisk dłoni Kaela. Rozmowa była typowo sztampowa i nudna, zdecydowanie mało interesująca. Dużo bardziej frapujący wydawał się towarzysz gadatliwego jegomościa, zwłaszcza, że w końcu skojarzyła nazwisko. Kael ostrzegał ją przed tym mężczyzną zanim weszli do sali, chcąc, by trzymała się od niego jak najdalej, jeśli chce utrzymać skutecznie swoją przykrywkę elfiej narzeczonej.
Ukradkiem zmierzyła Devrila wzrokiem, od dołu do góry. Jeśli pogłoski były prawdziwe, nie dziwiła się, że liczne rzesze żon i narzeczonych godziły się na jego zaloty i chętnie w nich uczestniczyły. Miał w sobie coś oprócz przystojnej aparycji, co sprawiało, że kobieta chciała z nim zamienić chociażby kilka słów. Zwłaszcza, że nalepka bawidymka, kogoś kto zdecydowanie wiedział jak się zabawić, była bardzo kusząca. Zwłaszcza dla kobiet, które zostały miały mężów pokroju Kaela. Nic, tylko umrzeć z nudów.
Dlatego jego propozycja sprawiła, że uśmiechnęła się delikatnie, acz szczerze i zerknęła na Kaela, chowając oczy za grzywką, aby tylko jej narzeczony wyraźnie dostrzegł ostrzeżenie, że nie ma prawa wydać głosu sprzeciwu.
- Chyba nic złego się nie stanie, jeśli zatańczę z panem Wintersem, prawda, Kaelu? - Spytała dźwięcznym, uroczym głosem, udając nieuświadomioną istotkę. Cóż, przecież plotki nie do każdego dochodziły, zwłaszcza, gdy było się nowym wśród socjety...
- Skąd, kochana - odparł elf, chociaż widać było, że zgadza się na pomysł kobiety z lekką niechęcią. - Jestem pewien, że earl zadba, by nic złego nie wynikło z jednego tańca.
Po tych słowach rzucił mężczyźnie z lekka ostrzegawcze spojrzenie, idealnie pasujące do narzeczonego, który chce chronić swoją narzeczoną, a jednocześnie nie potrafi znieść myśli, że odmową mógłby sprawić jej przykrość.

Sol pisze...

Zwęziły jej sie oczka i zaraz musiała az usta zacisnąć. Chciała prychąć, i pognac do gpospody. Podpalic ja. I wykurzyc mysliwych. Szalona głowa... Choc ciekawe, czy gdyby przyszlo co do czego, to dałaby radę to wszystko powziąc i w zycie plan swój wprowadzic. Ciekawe, czy ona faktycznie taka odwazna i szalona.
- Hej... Nie trzeba - zapewniła z usmiechem.
naciagnela kaptur na glowe, włosy powciskała pod okrycie, by nie latały na iwetrze i ostatni raz zatrzęsła sie jak osika. Parszywa zima! Parszywa snieżyca! ta Keronia to byla okrutna dla niej!
- Ty pewnie w swoje strony - machneła reka na Devrila. - Ty tez... To i ja - wzruszyła ramionami.
Tylko... gdzie by tu iść. A moze...a może by wrócila do gospody? Ale jako taki sobie samotny wędrowniczek?
Nie było czasu na zastanawianie sie. Bo przy gospodzie cos trzasnęło> Drzwi. I na dwór wypadła jakas trojka.

draumkona pisze...

- O nie... To dalej JEST MOJA MISJA! - teraz to on ją rozsierdził. Poczuła się tak jakby ktoś jej doprawiał niesłusznie rogi. Jakby obsmarowywał czarną farbą za plecami. Zakrztusiła się powietrzem.
- Tak, wypominam ci! Bo tak samo jak czujesz się teraz ty, tak samo czuję się ja jak widzę was razem! A to, że sypiam z Win... Z Devrilem... To odwet. Myślisz, że co, cieszę się jak was nakrywam w łóżku?! - wcale nie chciała tego wszystkiego mówić, ale nie było już wyboru. Złość i gniew rozhulały się na dobre, a Iskra miała ochotę urwać mu głowę.
Pójdzie gdzieś. Pójdzie... Pójdzie do Devrila. I już odwróciła się na pięcie, już odchodziła, kiedy nagle, wpół kroku, zatrzymała się.
- Ale ty tego nie zrozumiesz. Bo ty nie masz uczuć. Dać ci cycatą Solanę, dobry seks i misje, a jesteś spełniony - i od tego wszystkiego zachciało się jej płakać. Wyszła, a jak drzwi za nią trzasnęły, to aż się pył podniósł.
Ale nie zrobiła tak, jak chciała. Nie poszła do Devrila. Zamiast tego zaszyła się gdzieś w ciemnym zaułku tej mieściny i starała się stać niewidzialna dla świata. Bardzo by się jej teraz to przydało...

draumkona pisze...

Mamrocząc pod nosem obelgi i klątwy, wyzwiska i oszczerstwa, przysiadła w ciemnym zaułku. Było tu całkiem miło, gdyby nie przykry zapach i wszechobecne zimno. I błoto. I śnieg. I czyjeś kości?
Ten zaułek nie był dobrym zaułkiem. Przypominał on takie miejsce, gdzie trzech ludzi zwykle czeka na czwartego, by uprzejmie przypomnieć mu o jakiejś miłej sprawie, w bardzo miły i przyjazny sposób. Tak, ten zaułek zdawał się być takim właśnie zaułkiem. I Iskra byłą tego świadoma. Dlatego użyła kameleona.
I pewnie dlatego tamten barman, kiedy rzucał workiem ze śmieciami trafił w nią, bo zapewne jej nie widział... No cóż. Pech to pech i najwyraźniej dzień ten miał się zaliczać do najgorszych w jej życiu. A pod wieczór zjawił się jakiś dziwnie ubrany mężczyzna ze sporą skrzynią, którą ustawił nieopodal niej. Zmarznięta i zasmucona elfka wyjrzała ze swojej kryjówki wśród przegniłych desek i odwołała zaklęcie. W tych ciemnościach i tak już jej nikt nie zauważy. Wieko odsunęła... I zobaczyła pobite, szare jajka. Całkiem zresztą dziwne, bo na kurze nie wyglądały. Były zbyt małe. I elfi wzrok wypatrzył wśród strzaskanych skorupek, wśród żółtka i białka, siana i trawy, jedno, ocalałe, niezbite jajko. Wyjęła je ostrożnie i otoczyła zaklęciem ochronnym, co by się nie zbiło przypadkiem i schowała do sakiewki przy pasie. Tam będzie mu trochę cieplej.
Spojrzała w niebo. Księżyc już tam był, obecny zawsze, niby jakiś opiekun. Nocne oko. Cichy widz spoglądający z góry na ziemski spektakl.
Pora by wrócić...
Nie. Niech idzie się chędożyć. Nie wróci. Przynajmniej nie tam.
Elfka ruszyła w kierunku gospody, gdzie zatrzymał się Devril z zamiarem wejścia oknem i wypłakania mu się w ramię.

Luce pisze...

Ten mężczyzna zwyczajnie ją intrygował. Chciała, nie, wręcz musiała, dowiedzieć się o nim nieco więcej niż te kilka pogłosek, o których dowiedziała się od Kaela. Za dużo słów, za mało potwierdzeń, a tego nie lubiła. Ponadto, noc zapowiadała się na taką nudną jak to sobie wcześniej mogła wyobrazić, więc mały przerywnik w postaci frapującego nieznajomego na pewno nie będzie niczym złym. Zwłaszcza, że to miał być tylko jeden taniec. Sama z siebie nie doprowadziłaby do drugiego bądź większej ilości. Przykrywka grzecznej elfki miała jej służyć jeszcze przez dłuższy czas, a co za tym idzie, musiała się mieć na baczności.
Z czystej grzeczności i potrzeby dopełnienia swojej roli, nim przyjęła ramię zaoferowane przez Devrila, delikatnie musnęła palcami policzek swego narzeczonego, niczym na osłodę, by się nie obawiał za bardzo. Zaraz potem wsunęła swoją drobną dłoń na rękę dopiero co poznanego mężczyzny, uśmiechając się delikatnie. Ot, taki słodki, delikatny kwiatuszek.
- Liczę, że wywiąże się pan ze słowa danego mojemu narzeczonemu, panie Winters - powiedziała, spoglądając na niego swoimi jasnozielonymi oczami. Jako kobieta, która niejedno już widziała, mogła się domyślać, że słowa Devrila posiadały drugie, dużo ciekawsze dno. Jednakże, tutaj Deanthe była nieświadomym dzieckiem, które dopiero wchodziło w świat wielkiej socjety. Dla niej większość słów była dosłowna, więc i tutaj postanowiła, że weźmie je za coś bezpośredniego.
Wszystko, byleby wieczór był ciekawszy.

draumkona pisze...

I to też zrobiła elfka ledwie złażąc z parapetu. Padła mu w objęcia i wtuliła nos w miękki materiał szlafroka. Chwilę pomilczała, a potem poczuć mógł Devril jak materiał na jego piersi przemaka. Iskra płakała możliwie jak najciszej. Jakby się bała, że co ją znajdzie i ukaże za takie postępowanie. Że tu jest. Że płacze.
- Nakrzyczał na mnie... I zabrał mi misję - wymamrotała, kiedy to sądziła, że już się w miarę uspokoiła. Ale fala smutku znów nadeszła, i mocniej tylko go objęła, a łzy znów popłynęły.

Sol pisze...

Jak sie okazywało nie znala Devrila. Nie za dobrze, skoro widać nazbyt latwo dawała sie omamic jego gierkom, pozorom. Choć moze po prostu starala się nazbyt na to wszystko nie patrzeć? By sie nie przywiazać? I by emocje nie wzięły nad nia gory?
Ruszyła za nim, katem oka jeszcze patrząc na samotnie zostającą w tyle, w wielkim pustym domu Nessę. I na Henry;ego, jakby oczekiwała od niego jakiegokolwiek znaku, ze tak byc musi i jest lepiej, nizby mialo byc bez tej mikstury. Przelete czary.
- Czy dlugo zajmie nam podróż? - spieła pietami koński bok i zrównała sie na szerokiej drodze z earlem.
Na usta nazuwalo sie inne pytanie. Czy mają się czego bać. tamtych strazników, których widzieli od granicy chociażby. Ale nie pytała, chyba wolała nie wiedzieć.

draumkona pisze...

W tej kwestii miała podobne zdanie do Devrila. Jeśli czemuś się nie pomoże, to samo się nie naprawi. Pociągnęła nosem starając się uspokoić, starając się nie myśleć.
- ... Mogę tu zostać jakiś czas? - nie wiedziała w sumie czemu o to pyta. Mogłaby odejść. Uciec gdzieś, choćby i do Eilendyr gdzie Cień by jej nie dopadł. Ale jakoś... Jakoś wolała zostać tu, z nim.
- On mnie znajdzie i zabije - tak, w tej chwili Iskra rzeczywiście wierzyła, że tak się stanie. I chyba dlatego do smutku i rozdarcia dołączył także strach...

draumkona pisze...

- Dziękuję - szepnęła cicho i umilkła. Finalnie, w końcu się od niego odsunęła i otarła zaczerwienione oczy rękawem. Że niby wcale nie płakała.
Powlokła się gdzieś pod ścianę, oparła się o nią plecami i osunęła w dół, siadając na podłodze. Może powinna odejść od Bractwa? Uciekłaby wtedy poza mapy. Nie znaleźli by jej...
Ale to oznaczałoby porzucenie wszystkich bliskich jej osób. Wilk, Szept, Epoh, Marcus, Królik, nawet Cycero... Iskra schowała twarz w dłoniach i westchnęła ciężko.
Zapowiadała się bezsenna noc wypełniona ponurymi myślami.

Sol pisze...

Pochyliła się do przodu i poklepała smukła szyje białego konika, który cudnie pod nia tańczył w podziece za ten jego wdziek i usluszność. I spojrzała na Debrila. Brzmiał jakby cos go bolało. Albo za czyms tęskno mu było. Sama nie wiedziała, jak go oceniać. Nie wiedziała jak sie do niego obnosić, co o nim mysleć. Bo że ta dekada, gdy oboje zyli wlasnym zyciem na pewno sprawiła, że się zmienił. I ona tez. Ona przede wszystkim dorosła, dojrzała. On... on się zestarzał? heh, smieszne. Nie, nie zestarzał. ale zmienił. Choc przebłysk dawnego devrila, którego znała, był widoczny, czasami sie wyraxniej przebijal.
- Kto by pomyslał... - mrukneła zamyślona, rozbawiona lustrując go teraz otwarcie i z usmiechem. - Dumny earl w drodze na koniu, nie rozlozony na poduszkach w powozie... - puściła mu oczko i usiadla prosto, nie rozpraszając czesaniem grzywy konika. - Wiesz, że jestem ci bardzo, bardzo wdzieczna, prawda? - spoważniała. - gdyby nie ty, pewnie musialabym piechota tam dotrzeć.

Luce pisze...

Widziała po wzroku pana Wintersa, że kupił całe to przedstawienie, a nawet jeszcze wziął ze sobą badziewny, drogi bonus. Czyli jednak nie była tak badziewną aktorką, jak to wiecznie utrzymywali jej towarzysze. Nieco czuła się skrępowana, gdy tak cały czas czuła wzrok mężczyzny za swoich ustach, ale nie zaprzestała uśmiechać się. W końcu właśnie stała w ramionach niezwykłego jegomościa, który zdecydowanie nie był towarzystwem dla grzecznej, nieśmiałej elfki. Szybciej dla dzikiej zmiennokształtnej, która istniała naprawdę pod tą woalką z pozorów.
Spojrzała na mężczyznę, kładąc dłoń na jego ramieniu. Zamilkła na krótką chwilkę, zastanawiając się nad odpowiedzią, jakiej należałoby udzielić. Prawdziwie, rozważała to na różne strony, co wyniknęłoby z jakiej. Dla kogoś z zewnątrz, miała raczej dylematy wiernej narzeczonej, cóż było ważniejsze - bezpieczeństwo czy dobra zabawa.
- Zdaje mi się, że obie - powiedziała, unosząc wzrok na mężczyznę i uśmiechając się uroczo, co było zupełnym zaprzeczeniem dla następnych słów, które wydobyły się z jej wargi. - Nie wydaje mi się, żebyśmy przeszli na 'ty', panie Winters.
Sugestywne zawieszenie głosu aż prosiło się o dopowiedzenie, jakże ważnego słowa: "jeszcze".

draumkona pisze...

Pokręciła przecząco głową. Nie chciała iść na łóżko. Tu było w sumie wygodnie... Trochę twardo, trochę wiało, ale wygodnie. Bez słowa sięgnęła do sakiewki przy pasie i wydobyła stamtąd ptasie jajo. Na skorupce pojawił się ciemnoczerwony wzorek. Iskra ściągnęła brwi. Nie było go tu przedtem...
Ułożyła jajko przed sobą, przymknęła oczy i zaczęła badać jego strukturę umysłem. Coś było w środku, to przecież oczywiste... Ale nie przypominało niedorozwiniętego kurczaczka. To coś czuło. Reagowało.
- Halo..? - odezwała się sama do siebie lekko schrypniętym głosem. Odnotowała zmianę. Najwyraźniej mieszkańcowi dziwnego jajka podobał się jej głos.
Elfka podniosła powieki i rozejrzała się nieco zdezorientowana po pomieszczeniu. Ujęła znalezisko w dłonie i jeszcze raz mu się przyjrzała.
- Dziwne... - a potem złapała spojrzenie Devrila - Nie, nie jestem normalna, bo rozmawiam z jajkiem... - jakby miał wątpliwości, czy coś.

Sol pisze...

Usmiechneła sie lekko na wspomnienie jego kuzyneczki. Młodej jeszcze i niedoświadczonej. Choć i SOl wiele za sobą nie miała. To jedno tragiczne wygnanie. I utracona milośc przez knowania i magię... Ale tak? Ach, , odnalezienie w sobie mocy. Ale to takie wewnetrzne. I jeszcze... No dobrze, troche by sie nazbierało.
Musiala odwrócić wzrok, gdy patrzyl. Bo mial cudowne te oczy. Zielone i zywe jak dawniej, jakby tylko one nie umarły wraz z uczuciem. Ale zaraz dostrzegla jego wzrok. I zmarszczyla brwi, gdy i jej oczy dosięgly strażników. czy diabli wiedza kto tam jechał.
Ale on byl spokojny, to i ona mogła. Chyba. Zachowala spokój. Na razie jeszcze.
- Oni sa na twej ziemi? - spytała tak dla pewności.

draumkona pisze...

Zmrużyła podejrzliwie oczka jakby czekała na jakąś kpinę z jego strony. Ale o dziwo... Nie doczekała się. Zamiast tego przyjrzała się znów jajku.
- Nie... Ale pojawił się nowy symbol. Co też ludzie potrafią wyrzucić... - podniosła się z podłogi i nawet o zgodę nie pytając, wytargała skądś jakąś jego zapasową koszulę, po czym na stoliku ją zwinęła w niby gniazdko jakieś i tam jajko ułożyła. Jeszcze zaklęciami oblekła, co by nic mu nie groziło.
- Po raz pierwszy się chyba go boję - mruknęła niezbyt zadowolona. Potarła ramiona i spojrzała na arystokratę - Trzeba będzie uciekać... Ale wtedy mnie dorwie.

draumkona pisze...

Zgodnie z Devrilową sugestią, jajko w koszuli zostało ułożone przy kominku. A potem zaraz Iskra poczuła jak traci grunt pod nogami. Najpierw zaprzecz.
- To nie jest mój Cień - mruknęła wyjaśniającym tonem - A zjawił się pewnie po to, bo od dawna nie dawałam znaku życia. Kazali mu mnie znaleźć. Nic poza tym. To jest głazik. Lucien herbu lodowa góra. Nic go nie ruszy i obchodzi go jedynie Solana i Bractwo - z ponurą miną wrzuciła patyk do ognia. Głupi Cień.
- Ja jestem tylko złą podopieczną. Może zrobię mu tą przyjemność i przestane nią być.

draumkona pisze...

Bronił? Gdyby Devril zaczął bronić Cienia, to Iskra uznałaby, że świat stanął na głowie i zaczął klaskać uszami.
Nie odpowiadała dość długi czas nie wiedząc po prostu jak ubrać myśli w słowa. Aż w końcu zaczęła. Cicho. Ponuro. Jakby wcale nie chciała o tym mówić.
- Głupi nie jesteś, wiesz pewnie co ja mam do niego... - a w powietrzu zawisła niedopowiedziana aluzja do uczuć elfki - To jest główny problem. Robi mi awantury, wszczyna kłótnie. Po nic. Bo tak mu się podoba. Bo lubi mnie dręczyć... Ale schodzę chyba z tematu. To, czego ja chcę jest kompletnie nieosiągalne. Poza zasięgiem... Każdego. No, może nie Solany - prychnęła wymawiając to imię. Innymi słowy, Iskra chciała Poszukiwacza. Dla siebie. Niemal na własność.

Luce pisze...

Każda świadoma kwestii seksualnych kobieta tak długie wpatrywanie się w jej usta uznałaby za zaproszenie do pocałunku. Kuszące, a zarazem czysto proszące, by dostać pozwolenie na taki akt. Możliwe, że w innym miejscu, w innym czasie, wykorzystałaby to. W końcu, łatwiej błagać o przebaczenie niż o pozwolenie, czyż nie? Któryś raz z kolei żałowała, że Tkaczka obmyśliła dla niej taki, a nie inny scenariusz. Życie w Keronii było ciekawsze niż te ostatnie lata, które przeżyła w sąsiednich krajach. Aczkolwiek, przyjemnie wspominała dwór Kraga Sallah-dena i zabawę, jaką miała podczas wodzenia władcę za nos, a systematycznym niszczeniem jego świty. Szkoda, że musiała stamtąd szybko odejść.
Zmrużyła nieznacznie oczy, pozwalając, by dostrzegł, że pod niewinną, nie "zainfekowaną" fasadą istnieje ktoś mądrzejszy, bardziej spostrzegawczy, niż na pierwszy rzut oka by się można spodziewać.
- Widzę kilka przyczyn, Devrilu - zwróciła mu uwagę cichym, śpiewnym głosem, który wybił się między melodię, pomimo niewielkiego natężenia. - Znamy się zaledwie od kilkudziesięciu minut, a mówienie sobie na "ty" po tak krótkim czasie jest czymś... nietaktownym. To samo tyczy się straszenia mojego narzeczonego. Aczkolwiek, masz rację, zasady i kurtuazja nie sprzyjają... dobrej zabawie.
Prawdopodobnie popełniła błąd, ujawniając ten skrawek prawdziwej siebie. Miała jednak szansę to zakryć, aby przykrywa dalej była nieskazitelna, bez żadnych rys na swej powłoce. W końcu, elfia arystokratka wychowywała się wśród intrygantów i nawet, jeśli pozostawała niewinną, pewne cechy nabierało się z czasem, samoistnie, bez żadnej chęci czy przymusu.

[Nie lubię poprawiać innych, zawsze mi to sprawia jakiś taki problem, ale tutaj muszę, po prostu muszę, zwrócić uwagę... Otóż imienia mojej postaci, Deanthe, się nie odmienia. @@ Tak powiem na przyszłość, by się nie kłopotać tym.]

Sol pisze...

Nie dostrzegła tego elementu - jeńca. Sądziła, że to straznicy i tylko oni, w poszukiwaniach... kłopotow? czy czegokolwiek, czego szukali. I zaraz też czując się niepewnie, odchyliła nieco w tył, by łopatki wyprostowac, rownie dumną co devril udawać. Choc pewnie na nic sie te jej pozory zdadza, gdy oczy jej wszystko zdradzały aż nadto.
A mina jej tym bardziej zmieniła sie, gdy tamci zbliżali się. Wtedy też dostrzegla ciagnietego zakutego w kajdany więźnia, jeńca... buntownika, zlodzieja, mordercę/ Az ciekawa była za jakie grzechy tak poniżają. Choc... cós, zapomniala, ze wszędzie tak surowo każde przewinienie karano. Wszędzie, gdzie trzeba było wierzyc w prawo.

draumkona pisze...

- Nie będę go nigdzie stawiać. Oboje wiemy, że wybierze swoje kochane, umiłowane Bractwo - powlokła się do okna i wyjrzała przez nie ponuro. Łokcie oparła na parapecie, a plecy zgięła wpół, co by było wygodniej patrzeć.
- Cokolwiek ma, ciało, umysł, czy jego duszę, nie chcę żeby łączyło ich cokolwiek poza, bo ja wiem... Przyjaźnią. Zwykłą więzią jakąś tam, ale nie, kurwa, łóżko - i elfka, bardzo brzydko splunęła na bruk. I coś jej zaświtało, obejrzała się przez ramię.
- Coś wiesz na ten temat? To może mów nieco jaśniej - w głosie zaś zabrzmiała pewna nuta rozbawienia, nieobecna do tego czasu. Najwyraźniej Iskra miała zamiar posłuchać też nieco o Devrilu a nie jedynie smęcić o sobie.

draumkona pisze...

Spochmurniała na powrót, znów odwróciła twarz i wbiła spojrzenie w brudną ulicę przy karczmie. Jakiś człeczyna prowadził kulejącego konia, księżyc świecił, a rynsztokiem przemykał kot.
- Bo to prawda, Dev - pokusiła się o zdrobnienie, choć sama nie wiedziała do końca dlaczego - Każdy z was jest po części taki sam. Tak samo tobie jak i jemu chodzi tylko o chędożenie. Nic więcej. Żadnych związków, żadnego zobowiązania. Nic. - tak to przynajmniej widziała elfka. Oderwała się nagle od parapetu z cichym westchnieniem i podeszła niemrawo do kominka obserwując zawinięte w koszulę jajo. Westchnęła ciężko i usiadła na ziemi.
- Chodź tu, obok, a nie stoisz gdzieś pod ścianą jak ten dzikus - mruknęła wlepiając wzrok w płomienie. Na jajku wymalował się nowy wzorek.

draumkona pisze...

- Pewnie kobiety też są wszystkie takie same... - chwilę tak posiedziała, całkiem osowiała, jak nie ona. Pewnie nawet gdyby ktoś ją próbował wkurzyć, to i by nie zareagowała, a o rzucaniu przedmiotami już nie wspominając.
- A jak wyjdziesz i on przylezie tutaj? - jak widać nadal coś ją niepokoiła. I dla uspokojenia chyba przysunęła się nieco i głowę oparła na ramieniu arystokraty. Tak, to na pewno tylko dlatego, że było jej smutno. Na pewno.

draumkona pisze...

Iskra uśmiechnęła się lekko, sama do siebie. Miał wygodne ramię.
- Ja jestem twoim małym nocnym ekscesem - niebywale ją ta myśl rozbawiła, aż wesołe ogniki zatańczyły w fiołkowych oczach elfki - Wpadam tu jak do siebie i zajmuję ci czas... Wybacz. - choć już powiedział, że zostać tu może, przecież nie wyrzucił jej, a mimo to, dopiero teraz przypomniała sobie o tym, że wypadałoby przeprosić za najście.
- Długo jeszcze tu zostaniesz? W cieniu Twierdzy?

Luce pisze...

Przerażenie nie musiało wypływać z aktów bądź dosłownych przekazów. Czasem wystarczyło niedopowiedzenie w pewnej kwestii, prosta aluzja dotycząca jakichś działań, a strach paraliżował i odbierał czysty umysł. Przez lata życia u boku Tkaczki nauczyła się wychwytywać subtelne groźby bądź zwykłe straszenie na podstawie samego spojrzenia czy drobnych ruchów. W końcu, informatorka nigdy w dłoni nie miała noża, chyba, że jego przeznaczeniem było ukrojenie kromki chleba. Siała postrach przez swą tajemniczość i wiedzę.
Oczywiście, tutaj nie chodziło o Tkaczkę czy też jej macki, które rozsiane były na całą Keronię, a nawet dalej. Tutaj istniała tylko Deanthe Silinde, grzeczna narzeczona elfiego hrabiego, na wpół uświadomione dziecko w ciele dorosłej kobiety. Nic ponadto.
- Cóż, nie mam nic na obronę swoich słów, więc musimy przyjąć, że masz rację - powiedziała z lekkim rozbawieniem, spoglądając na jego twarz. Dostrzegła to krótkie odwrócenie wzroku w kierunku drzwi. Zapewne musiał wejść ktoś nowy, a przy tym bardzo znany lub zupełnie nieznany, żeby odwrócić tak oczywiście uwagę tego mężczyzny. Tkaczka obiecała, że raczej nic strasznego się dziać nie powinno, jednakże... Owe "raczej" w ustach informatorki miało wydźwięk "mogę ci zrobić niespodziankę, lepiej miej przy sobie broń". - Mój narzeczony bywa lekko przewrażliwiony, a ja prawdopodobnie zaczynam to przenosić na siebie.
Proste wycofanie swojego stanowiska, gładkie usprawiedliwienie się. Odpowiedź akurat godna kobiety, która dopiero zaczyna głośno wygłaszać swoje własne zdanie.

draumkona pisze...

Parsknęła odrywając się od jego ramienia i spoglądając na niego z dziwnym błyskiem w oku. A może to tylko ogniki odbijające się w oczach... Kto ją tam wie.
- Nad wyraz spokojny? A mam przestać być spokojna? - zaczepka w głosie i uśmieszek tańczący na wargach elfki sugerował dość smutków i zadręczania się osobą Poszukiwacza.
Co jak co, ale jak jemu taki spokojny nocny eksces przeszkadzał... Albo i nie przeszkadzał, kto go tam wie... To ona może być bardzo niespokojnym ekscesem. Nad wyraz ruchliwym.

Iskra pisze...

Przyjrzała się uważnie ostrzu. A i wbrew tego co myślał sobie o niej Devril, że zapewne uważa go za znikome zagrożenie dla Cienia... Przecież widziała akcję w tunelach. Dev przeżył gdy Lucien atakował z Cienia, gdzie nie sposób go wykryć ani zobaczyć. Nie myślała więc o nim jak o nadętym bublu, który sięga po ostre narzędzia dla pokazu. O nie...
Podniosła się i otrzepała tyłek z kurzu zerkając na niego z udawaną dezaprobatą.
- Niech ci będzie... Pójdę na łóżko - i zgodnie z tym co powiedziała, siadła na dość miękkim łóżku. I choć może sam Winters wątpił w zabójcze zamiary Cienia, to jego podopieczna była święcie przekonana o swojej marnej przyszłości. No bo... Słyszał co opowiadała, tak? Mówił, że inni podważyli by jej lojalność. Krzyczał. Był okropnie wściekły i nazwał ją idiotką... Chyba jeszcze tak złym go nie widziała, więc cóż się dziwić, że myślała tak, a nie inaczej.
- Pewnie sobie myślisz, że jak tu przyjdzie to będę spokojnie patrzeć jak się ciachacie tymi scyzorykami? - mruknęła przeczesując włosy palcami. Ona też zamierzała się bronić jeśli zaszłaby taka potrzeba. Magią. Butem. Pięściami. Czymkolwiek. Ucieknie do stolicy i wtedy będzie jej mógł... No. Nie znajdzie jej.

Luce pisze...

Poczuła, że nieco odpłynął, skupiając na niej zaledwie kilka procent ze swojej uwagi. Jego wzrok błądził gdzieś po sali, co chwilę zatrzymywał się w jednym miejscu, a potem znów wracał do swej wędrówki. Wyraźnie ktoś inny go już interesował, czy to z powodu interesów, czy z powodu problemów, jakie sobie narobił niesforny szlachcic. Wolała nie strzelać, więc podczas ostatniego obrotu zerknęła bokiem przez jego ramię. O, proszę, zagadka rozwiązana. Gubernator.
Nieznacznie się skłoniła, gdy w końcu muzyka ucichła i spojrzała na niego, uśmiechnęła się nieznacznie. Mogła pozorować na grzeczną dziewczynkę, ale tak naprawdę, uwielbiała byś wredną suką. Nie mogła nie wykorzystać sytuacji, zwłaszcza, że jeszcze nigdy nie spotkała osoby, której zatruwała egzystencję od czasu do czasu.
- Tak, możesz tak to potraktować - powiedziała z grzecznym uśmiechem, zerkając na niego spod rzęs, tak niewinnie i uroczo. - Obawiam się, że mój narzeczony i twój towarzysz odeszli gdzieś porozmawiać, a ja miałabym do ciebie, Devrilu, prośbę. To trochę niestosowne i aroganckie, ale... zechciałbyś mnie przedstawić Gubernatorowi? Zapewne przyszedł na bal zaledwie na chwilę, a ja zawsze chciałam poznać brata królowej.
Zerknęła na niego z jeszcze słodszym uśmiechem, prosząco i pełna zawstydzenia, jakby taka prośba naprawdę wprawiła ją w zakłopotanie. A tak naprawdę, gdzieś głęboko wewnątrz niej, Ryś zamachał lekko ogonem, zadowolony z działań swojej drugiej strony.

Iskra pisze...

Nieomal dostała zawału. I nie chodziło tu o obnażone Devrilowe ostrze, a o to, że nagle okazało się, że mieli... Gościa. Gościa wielce nieoczekiwanego i niezbyt chcianego. W elfce obudził się strach. Ile tu był? Co usłyszał? Czy będzie chciał jej zrobić coś więcej niż tylko zabić? Przecież Cienie słynęły z bezwzględności...
Ale to wszystko, te wszystkie złe myśli nie powstrzymały Iskry przed rzuceniem się pomiędzy panów. I dziwić mogło jedynie to, że miast do Poszukiwacza doskoczyć, przekonać go jakoś, a zważając na jej uczucia wobec niego może i osłonić... Ona odsunęła arystokratę, a i przed nim stanęła, jakby jego samego chronić chciała. I magię przywołała, a siła ta wypełniła powietrze znacząco, aż ciężko było oddychać.
- Co ty tu robisz - wysyczała czując jak strach ciasno oplata jej serce - Mam nadzieję, że wiesz, że nie poddam się bez walki. A Devrila zostaw. - chyba Iskra zapomniała jak bardzo rozdrażnił Poszukiwacza widok jej i arystokraty... A teraz takie rzeczy.
Bogowie...

draumkona pisze...

Ledwie Cień skończył pierwszą tyradę, a ona już miała odparować ciętą ripostą. Nawet usta otworzyła, a wściekłe ogniki pojawiły się w elfowym spojrzeniu. Ale ktoś ją uprzedził. Znów nieoczekiwanie. Spojrzała na Devrila zaskoczona przez ramię, jakby właśnie w tym momencie wyzwał Poszukiwaczowi dozgonną miłość po wsze czasy. A gdy skończył, miała i jemu odparować, ale znów nie zdążyła, bo tym razem wtrącił się Lucien ponownie ją zaskakując. Znów na niego spojrzała, nieco zdezorientowana już teraz i nie wiedziała za bardzo kogo się słuchać. No bo z jednej strony, mentor, a z drugiej... No, Devril na pewno nie chciał jej zaszkodzić. Więc decydując się na szybko, elfka zwinnie umknęła za plecy arystokraty i stanęła na palcach co by mu przez ramię spojrzeć.
- Nie zostawię cię tak no - mruknęła mu do ucha, co by wątpliwości nie było. Jak widać, próba odesłania jej zgodnie z umową zakończyła się fiaskiem - Pozabijacie się tu obaj a to nie o to chodzi... - teraz oderwała spojrzenie odprofilu Deva i przerzuciła je na Cienia. I jakoś momentalnie zniknęła gdzieś jakaś troska, która była gdy spoglądała na arystokratę. Dla Poszukiwacza została jedynie złość i determinacja, bardzo podobna do tej, jaką w oczach miał Winters.
- A ty powiedz w końcu po coś tu przylazł... - mruknęła cicho mając nadzieję, że tym razem jednak się dowie i będzie mogła odetchnąć z ulgą... Albo też brać nogi za pas.

Luce pisze...

Wiedział. Jakimś cudem musiał się zorientować, że chciała go wpakować w nieciekawą sytuację. Nie mogło być innego powodu, żeby ktoś, kto z taką ostrożnością spoglądał w stronę Wilhelma Escanora, nagle chciał być blisko niego. Gdzieś musiał być haczyk, mała podpowiedź, która dałaby jej szansę na rozszyfrowanie tego wszystkiego. Potrzebowała tylko czasu, aby znaleźć to owe coś.
Zawsze miała jeden, upierdliwy problem z udawaniem niewinnych panienek. Zmiennokształtna Denathe się nie rumieniła, a przynajmniej nie z zawstydzenia lub zażenowania. Aczkolwiek, na przestrzeni lat udało jej się znaleźć sposób, dzięki któremu policzki zabarwiały się na róż. Co prawda, wówczas powodem tego stanu była czysta wściekłość, ale umiała ją skutecznie maskować.
Tylko dzięki temu stała teraz przed mężczyzną cała zarumieniona z miną wyrażającą fascynację i jakiś taki zachwyt, że oto jest w towarzystwie kogoś, kto ma takie znajomości. Należało tylko pominąć jego arogancki ton i przesadną pewność siebie.
- Ah, to cudownie! Nie wiedziałam, że masz takie rozlegle znajomości, Devrilu.
Przez chwilę myślała, że ten bawidymek jednak nie jest taki, jak mówią plotki, ale chyba musiała naprostować swoje domysły. Nikt, kto miał choć trochę zdrowego rozsądku, nie zabarwiałby swojego ukłonu taką drwiną, jak zrobił to Devril podczas witania Escanora. Sama dygnęła z gracją, uśmiechając się już delikatnie, chociaż policzki dalej miała leciutko zabarwione różem.
Rumieniec wywołany złością nigdy szybko nie schodził z jej twarzy. Na szczęście, tutaj był jak najbardziej na miejscu.
- Deanthe Silinde, narzeczona hrabiego Kaela de Trylas - przedstawiła się grzecznie.
Zanim zdążyła dodać cokolwiek, nad ramieniem brata królowej dostrzegła nadchodzącego Nicholasa, a zaraz za nim Raynarda. Widok tego pierwszego nie był dla niej niczym nowym, Tkaczka wspomniała, że też będzie na balu jako brat Kaela, ale wampir? Ten konkretny wampir? Naprawdę musiała się narazić jakimś bogom, że tak ją karali...

draumkona pisze...

Twardo stawiała na swoim niemalże do końca. Jeszcze brakowało tego, żeby się tu pobili albo co... Ale do tego lepiej było nie dopuszczać. I to nie dlatego, że bała się o jednego czy drugiego, ale gorzej. Bała się o obu. Bo wiedziała, że żaden nie ustąpi i się tu prędzej powyrzynają niż sobie odpuszczą... Jak widać, po raz zresztą kolejny, Iskra fatalnie dobierała sobie mężczyzn.
Z kolei, przecież mógł mówić przy Devrilu... Ale, jeśli były to sprawy Bractwa? Wtedy też arystokrata nie mógł tego słuchać... Bo jedynie Lucien miałby prostą drogę do pozbawienia go życia. A tak...
- Zaszkodziłam sobie w chwili kiedy zdecydowałam się pozostać w Sanktuarium zamiast dać się wywieźć poza wasz teren... - może i to zaboleć mogło Cienia, bo jasno deklarowała w tej chwili swoje stanowisko. Ale zaraz też dodała
- Devril... Wyjdź za drzwi... - złapała spojrzenie arystokraty, ale była pewna swego. A jak ona się uprze... No, wszyscy wiemy, co wtedy - Porozmawiam z nim chwilę. W razie czego sięgnę magii. - jak widać, nadal nie wierzyła w dobre intencje swego mentora.

draumkona pisze...

Westchnęła. Wiedziała, że nie będzie łatwo. I wtedy padł pomysł. Myśl. Wcale przecież nie głupia... I upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Spojrzała wymownie na Cienia, jakby poddając po raz kolejny pod wątpliwość jego zamiary.
- Dobrze gada. Oddaj broń i mieszki... - jak widać, jego własna podopieczna przestała mu ufać. Przynajmniej tak to wyglądało.
- Inaczej nie będę z tobą rozmawiać i możesz sobie iść - sprawa postawiona na ostrzu noża... Cóż, jeśli odda broń, będzie miała pewność, że jednak nie chce wyrządzić jej krzywdy. Zaś jeśli nie... Wtedy trzeba będzie wykombinować jak uciec z Demaru nie zwracając na siebie uwagi Cieni. Kogokolwiek...

Luce pisze...

Gubernator stracił jej zainteresowanie w momencie, gdy zauważyła swoich kompanów, a dokładniej mówiąc, tego jednego konkretnego. Nie każdy wampir taki był, ale ten jeden miał jakąś taką aurę, która sprawiała, że oczy różnych istot skupiały się na nim. To było zupełnie normalne, że co chwilę zerkała w stronę mężczyzny, który powolnym, wręcz nienaturalnie miękkim krokiem szedł w ich kierunku. Jego wzrok błądził po sylwetce Escanora, a nieznaczny, głosny uśmiech znaczył twarz. Wiedziała, że wampir już kiedyś spotkał tego mężczyznę i to na gruncie oficjalnym jako wysłannik z Podziemia. Najwyraźniej gubernator nie stał się jego ulubieńcem.
Jakimś cudem dosłyszała ostatnie słowa gubernatora, na nowo wracając swoimi myślami do aktualnej sytuacji. Dostrzegła kątem oka ziewnięcie Devrila, co tylko ją bardziej zagupiło w różnych domysłach. Kim był naprawdę facet, który z takim lekceważeniem podchodzi do kogoś tak zabójczego jak Wilhelm Escanor? Nikt z instynktem samozachowawczym by się tak nie zachowywał. Szala coraz bardziej schylała się w stronę wyroku, że Devril Winters jest zwykłym mężczyzną, któremu pieniądze, władza i zawartość spodni uderzyły do głowy. Więc skąd te przebłyski, że jednak to nie to...?
Nienawidziła niepewności.
- Mój narzeczony jest gdzieś na sali wśród gości. Uznał, że może pozwolić mi na jeden taniec z panem Wintersem. Aczkolwiek, widzę, że już w naszą stronę zmierzają osoby wysłane przez niego - powiedziała, uśmiechając się delikatnie i jednocześnie usprawiedliwiając swoje nieuprzejmne spoglądanie wszędzie, tylko nie na odpowiednią osobę.
Zerknęła na Nicholasa, który wyszedł zza gubernatora i położył dłonie na jej ramionach, jednocześnie delikatnie odciągając ją od Devrila. Dla postronnych musiało to wyglądać jakby elf zabierał swoją przyszłą bratową od owianego złą sławą arystokraty. Tak naprawdę był w tym inny podtekst, ale białowłosa jeszcze nie wiedziała jaki. Zapewne niedługo się dowie.
Jej wzrok na krótko zawędrował do ciemnowłosego, niewysokiego wampira, który ostentacyjnie zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu. Musiała sobie zapamiętać, żeby walnąć go w twarz, gdy tylko znajdą się na osobności. Rujnował każdą ich przykrywkę przez swoje orydynarne zachowanie.
- Panowie pozwolą, że przedstawię brata mojego narzeczonego, Nicholasa de Trylas i jego przyjaciela, Raynarda Frizta.
Wampir, jak to on, jedynie się skłonił, zdecydowanie za wysoko jak na kogoś o jego stanowisku a będącego wśród osób o takich tytułach, ale któż zwracałby uwagę na kulturę ostrozębnemu. Prawdopodobnie tylko ktoś, kto nie znał reputacji Fritza i chciał zostać jego kolacją.
- Witam panów - mruknął elf i skinął jedynie głową w stronę obu, najwyraźniej nie chcąc jej puścić. - Jest mi niezwykle miło, że zaopiekował się pan moją przyszłą bratową, panie Winters. Mój brat musiał opuścić bal z uwagi na pilną sprawę służbową, ale prosił, bym się nią zajął.

[Ważne, że są. Prawdopodobnie zabrzmię głupio, ale gdy przeczytała fragment "Aby był lepszy, niż poprzedni." momentalnie skojarzyłam to z Igrzyskami Śmierci...]

draumkona pisze...

Była nieomal przekonana, że ten odmówi. Że okręci się na pięcie i pójdzie w diabły, gdzie go oczy poniosą. Ale tu... Iskrę spotkało kolejne tej nocy zaskoczenie. Bo nie dość, że Devril okazuje się być nie tylko lekkoduchem i bawidamkiem, że skrywa całkiem zacne tajemnice, to jeszcze wie o każdej broni Cienia, nawet więcej... Więcej niż ona sama.
Spojrzała także na naręcze broni jakie trzymał Devril i uśmiechnęła się w duchu do siebie
- Może dać ci na to worek? - pytanie retoryczne, nie oczekiwała zbytnio odpowiedzi. Za to brodą wskazała mu drzwi nie chcąc po raz drugi powtarzać prośby, by zostawił ich samych.
A potem... Cóż. Iskra stanęła oko w oko z Cieniem.

draumkona pisze...

Chwilę patrzyła na niego wyczekująco, jakby chcąc, by jedynie powiedział co tam ma zamiar powiedzieć i sobie poszedł. Ale drobne gesty, roztargnione spojrzenie i inne błahostki zdradzały ją. Nerwowym gestem dłoni założyła za ucho kosmyk włosów. Uciekała wzrokiem, to znów do niego wracała, choć nie spoglądała na niego długo. Potem do tego doszło chwilowe krążenie po pokoju, aż w końcu elfka usiadła na parapecie i uniosła jedną brew.
- Po co przyszedłeś? I o czym chcesz rozmawiać... - może to mu w czymś pomoże. Może zacznie mówić. Oby...

draumkona pisze...

Tyle to i ona sama wiedziała. I chyba to ją tak ubodło. Przeżyłaby, gdyby taki był rozkaz. Nawet by jej to zbytnio nie obeszło. Bardziej natomiast rozjuszył ją fakt, że to on sam odebrał jej misję, że zabronił działać dalej... Bo w jego mniemaniu przecież była idiotką.
- Tyle to i ja wiem - wycedziła przez zęby, choć niezbyt wiedziała skąd u niej pojawiło się nagle tyle irytacji. Że czego się spodziewała?
Naprawdę jesteś idiotką... - zganiła samą siebie w duchu, po czym westchnęła ciężko, łokcie oparła na kolanach, a twarz ukryła w dłoniach.
- Powiedz mi coś czego nie wiem - no bo chyba nie przyszedł jej tu by mówić to, czego domyśliła się sama...

draumkona pisze...

O. To było już coś... Spojrzała na niego spomiędzy palców. Zanalizowała szybko nowe informacje. Ach, czyli, że niby źle ocenił... Znaczy się, tych bredni jej o opuszczeniu Bractwa nie wziął na poważnie? Tym lepiej dla niego...
- To następnym razem się nie śpiesz tylko zbierz informacje - powiedziała karcącym tonem Iskra, podopieczna. I, proszę państwa, ciągnęła dalej
- Zachowałeś się jak nie ty. Nie wiem co ci do łba strzeliło i nie chcę chyba wiedzieć... Albo nie, jednak chcę. - chwila ciszy, którą tym razem przerwała ona - Sądziłam, że masz zamiar się mnie pozbyć. Definitywnie. Na co komu podopieczna-idiotka... - musiała mu to wytknąć, no musiała, inaczej by chyba umarła.

draumkona pisze...

Wyprostowała się mrużąc oczy. To było pytanie poniżej pasa... I teraz dylemat. Odpowiadać szczerze mając tą świadomość, że może ją okłamać i wcale nic szczerego jej nie powiedzieć, czy też kłamać ile wlezie i nic nie tracić...
Iskra miała bardzo poważny problem. A w umyśle echem odezwały się wspomnienia. Czy on ją kiedykolwiek zawiódł? Tak na poważnie? No nie... Czy chciał jej krzywdy? No chyba nie...
Jeszcze chwilę biła się z myślami nie wiedząc co mu powiedzieć. W końcu się zdecydowała.
- Ostrzegłabym go. - owszem, taka byłaby jej pierwsza reakcja. Chęć uchronienia go i niesiania pomocy... Ale. Właśnie, ale. Ona chciała mu pomóc, a on zawzięcie szedł w zaparte, że nie ma nic wspólnego z ruchem. Choć słyszała Sida. Widziała ich. Dla niej to był wystarczający dowód.
- Ostrzegłabym... Dałabym szansę wykonania manewru. Dopiero potem bym go zabiła. Tak jest uczciwie. - i zaskoczyła samą siebie uznając te słowa za prawdę. Nie chciał pomocy? Więc nie będzie się narzucać...

draumkona pisze...

- Moja misja, mój dylemat, panie mentor... - burknęła niemalże obrażona. Lubiła wyzwania. A gdyby Devril wiedział... Wtedy byłoby ciekawiej.
I pierwszy powód... Zauważyła to stwierdzenie, a jakże. I nie zamierzała puścić mu tego płazem. Nie teraz, kiedy się przyznała, nie wtedy kiedy wysłuchała reprymendy. Teraz jego kolej.
- Mówisz, że to był pierwszy... A ja chcę usłyszeć wszystkie, Poszukiwaczu. Wszystkie powody, dla których mnie odsunąłeś od misji. - uważne spojrzenie, które zdawało się sugerować to, iż elfka wie, a jedynie się bawi... Igra sobie. Ale to pozór. Dobrze wyćwiczone spojrzenie mogło zdziałać cuda.

draumkona pisze...

Właśnie o to jej chodziło. To było najciekawsze, nie jakieś tam powody, ostrożność, czy jej bezczelność i krnąbrność... Jego powody osobiste.
Zsunęła się lekko z parapetu i wylądowała cicho na podłodze. Bardzo starała się panować nad swoim wyrazem twarzy, by nie uśmiechać się głupio... Ale nie wiedziała na ile jej to wyszło.
- Osobiste... Ale widzisz, w momencie kiedy na mnie nawrzeszczałeś i nazwałeś głupia idiotką przestały być osobiste. Poza tym, jesteś panem Lucienem Czarnym Cieniem herbu Lodowa Góra. Więc co ci szkodzi je wyjawić?

draumkona pisze...

Tryumfalny uśmieszek zagościł na jej twarzy. W oczach pojawiły się wesołe ogniki, a sama elfka zbliżyła się do niego niebezpiecznie.
- Nie przepadasz mówisz... - mruknęła obchodząc go powolnym, wyważonym krokiem, jakby napawała się swoją małą zemstą, a w istocie tak było.
Dłoń elfki przesunęła się po jego ramionach wzbudzając lekkie dreszcze.
- Skoro nie przepadasz... To temu zapobiegnij - jakież to było proste. Owszem, przecież było... Najwyraźniej jednak nie dla Luciena herbu Lodowa Góra.
No trudno. Ona poczeka.

Luce pisze...

Pamiętała, jak parę lat temu Raynard zdradził jej sekret zachowania Nicholasa. Jego elegancji, poprawnej dykcji, znajomości etykiety i niewymuszonego dostojeństwa, jakie od niego biło. Teraz, spoglądając na elfa i jego kamienny wyraz twarzy po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że wampir nie kłamał. Nicholas w dawnych czasach musiał być kimś w rodzaju arystokraty. Możliwe, że nawet lepiej wychowanego niż większość szlachciców zebranych na tym balu. Devrila i jego ukłon obrzucił krótkim, może nieco niechętnym spojrzeniem. Gubernator oraz słowa, które wyszły z jego ust, zbył krótkim skinieniem głowy. Białowłosa czasami uważała, że elf byłby cudownym ochroniarzem i niańką w jednym dla jakiejś biednej dziewczyny, której ojciec zdecydował się zostawić jako ostatnią do ożenku. Jego zachowanie od razu odstraszyłoby co chętniejszych. Sama miała dużo luźniejszy pogląd na tego typu osobników. Dopóki byli nieszkodliwi i nic złego nie robili, dopóty miała z nich wyśmienitą zabawę. Szybko przyjmowali kłamstwa jako prawdy, myśleli tylko na jeden sposób i chętnie wydawali swoje pieniądze. Kombinacja cudowna jak dla niej.
- Jak rozumiem, to był Devril Winters, tak? - Upewnił się Raynard, przeciągając samogłoski z sposób, który jednych denerwował, drugich wprawiał w zachwyt. Ku swojemu niezadowoleniu, białowłosa raczej należała do tej drugiej grupy. - Wydaje się być w pełni godzien plotek, które o nim krążą na salonach. Dokładnie tak sobie wyobrażałem tego słynnego bawidymka, który zawitał w większej ilości cudzych komnat niż ja mam lat.
- Słucham? O czym pan mówi, panie Fritz? - Przerwała mu szybko Deanthe, czując, że tutaj powinna wejść ze swoją rolą, a tym samym dać szansę, aby któryś z nich to wykorzystał i wycofał się z tej dziwnej konwersacji. Wzrok gubernatora wyraźnie wskazywał, że wampir był ostatnią osobą, z którą chciał rozmawiać. Zapewne dużo chętniej robiłby to, gdyby Raynard leżał przybity kołkiem do jakiegoś stołu bądź podłogi.
- Nic, moja droga - uciął ewentualne wytłumaczenia Raynarda Nicholas i skłonił się lekko Escanorowi. - Pan wybaczy, lepiej będzie, jeśli już zabiorę stąd moją przyszłą bratową. Ma delikatne nerwy, a nie zdążyła jeszcze poznać wszystkich sekretów tutejszych bywalców bali. - Skłonił się ponownie, znów nieznacznie. Schwycił wampira pod ramię, zanim ten coś dodał, zmiennokształtną objął lekko w talii i uśmiechnąwszy się uprzejmie, pociągnął tę dwójkę za sobą.
Ich kierunkiem było wyjście z sali, a dokładniej, droga na balkon, z którego schody prowadziły wprost do rozległych ogrodów. Raynard jako pierwszy wyszedł w mroźną noc. Od razu ściągnął swoją marynarkę i oddał ją białowłosej, chociaż nie było to potrzebne. Zmienni potrafili odciąć się od uczucia zimna, ale przecież ludzie patrzyli. Trzeba było zachować pozory.
- Czemu tutaj jesteście? - Zerknęła na nich, nieznacznie mrużąc oczy. - Myślałam, że mam być tylko ja z Kaelem.
- Zmiana planów. Tkaczka doszła do wniosku, że nie możemy mieć ani jednego wieczora wolnego, więc dostaliśmy robotę. Dokładniej mówiąc my - mruknął wampir, wskazując na siebie, a następnie na nią. - Coś tam się dzieje, że nasza informatorka poczuła się zagrożona, więc mamy komuś tam pomóc.
- Robota wewnętrzna czy zewnętrzna?
To było ich określenie na zlecenie, które otrzymywali. 'Robota wewnętrzna' odnosiło się do sytuacji, gdy musieli zrobić coś z uwagi na egoistyczną zachciankę Pharei, zazwyczaj skupioną w pełni na jej potrzebie odnajdywania informacji. Natomiast ten drugi termin tyczył się, głównie w Keronii, pracy na rzecz ruchu oporu, który z dziwnych przyczyn elfka wspierała.
- Zewnętrzna. Mamy spotkać się z kimś, kto nam dokładnie wytłumaczy całą sytuację.

[Fanką nie jestem, aczkolwiek książki czytałam. Jednak tekst, który mi się skojarzył, pochodzi prosto z filmu, ale to już nieważne.]

draumkona pisze...

Westchnęła. Już nie wiadomo który raz tego dnia. Ale nie wznowiła tematu Lucienowych uczuć, przywiązań i tego co do kogo należy. Ani tego kto do kogo. Może kiedyś uda się jej wyrwać go ze szponów Bractwa. Albo sam odejdzie. Kto wie. Iskrze zawsze marzył się mały domek na wsi...
Stoooooop. Nie rozpędzajmy się.
Spojrzała na drzwi lekko ściągając brwi. Sprawdzić... Ale co on jeszcze chciał zrobić? Nie było go na liście. Ani jego, ani tej u gubernatora.
- Czekam na pomysły - mruknęła odchodząc znów od niego, na swój parapet, co by tam pośladki posadzić.

draumkona pisze...

- On nie jest nieudacznikiem! - zaskakujące, jak szybko wpadła mu w słowo. A ten wzrok! No jeszcze trochę i by go nim przepaliła i tyle by z Cienia zostało. A potem się opamiętała, przynajmniej na chwilę. Ręce skrzyżowała na piersi w buńczucznym geście i mruknęła coś pod nosem jeszcze
- Tak, widziałam. I miło, że w końcu zaczynasz mi wierzyć - jak widać, nie dość, że nazwał ją idiotką, to jeszcze jej nie wierzył... A ona chciała urwać mu głowę. Naprawdę.

draumkona pisze...

Już miała odparować, a jej słowa zapewne wywołałyby awanturę, choć dopiero co, ledwo się pogodzili. I tymczasowy rozejm zawdzięczać mogli jedynie Devrilowi, na którego widok Iskra się uśmiechnęła dziwnie, choć nie wrogo, a raczej przyjaźnie. Ale dziwnie...
- Wypierz mu mózg i wysusz, a potem wsadź z powrotem - burknęła w odpowiedzi mijając Cienia i zmierzając do arystokraty. No, on przynajmniej jakoś ją traktował, a nie jak tamten. Poza tym... Iskra czuła, że Cieniowi nie podobają się ich relacje. Miała wrażenie, że on zazdrosny... Ale sama nie wierzyła w swoje wrażenia. Co nie oznaczało, że próbować go zirytować i doprowadzić do momentu kiedy przyzna się do tego i owego... Och, to byłoby cudowne.

draumkona pisze...

Iskra podłapała grę. I szeroko uśmiechnęła się, kiedy to Devril objął ją w pasie, jakby odczuwała prawdziwą przyjemność jego od jego dotyku. Cóż, nikt nie musiał wiedzieć, że było tak naprawdę. Spojrzała na arystokratę przez ramię, a oczy jej błysnęły lekko, jakby zachęcająco. Jak widać, zamierzała doprowadzić Cienia na skraj... Bynajmniej nie rozkoszy, a zazdrości. Chciała, by okazał uczucia. To mogłoby być interesujące wydarzenie...
Iskra doszła do wniosku, że jest złą kobietą.
- Ale skoro już sam się wprosił, to niech zostanie... - przesunęła palcami po dłoniach Devrila, lekko muskając je, znów jakby zachęcająco. Prowokacja. Jeśli tak dalej pójdzie... To Poszukiwacz straci swój wizerunek lodowej góry. Co akurat Iskrze odpowiadało.

draumkona pisze...

Iskra pisnęła zakrywając dłońmi usta. Bogowie, tego się nie spodziewała... odskoczyła od tej dwójki obawiając się, że i jej się dostanie. Bogowie!
- Lucien! - jakby krzyki miały tu coś zdziałać. Spojrzała wystraszona na krwawiącego Devrila. Trzymał się za nos. A krew ciekła mu pomiędzy palcami... Cóż, musiała przyznać, że ładnie oberwał. Ale wzrok jakim mierzył Poszukiwacza do najprzyjaźniejszych nie należał. Instynktownie cofnęła się jeszcze krok w tył. Jeszcze niech sobie, cholera do gardeł skoczą... No i co ona wtedy zrobi!

draumkona pisze...

No i co ona miała zrobić?
W tym momencie elfka zapomniała kompletnie, że jest magiczką, że wystarczy jeden gest, a tą dwójką spowiją ciasne, świetliste więzy, których nie zerwą. Zapomniała o tym, że jest Cieniem i, że radziła sobie już w gorszych sytuacjach.
Ale nie pamiętała o tym. Czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, która niezbyt rozumie do czego doprowadziła. Devril krwawił. Lu nie zamierzał poprzestać na jednym uderzeniu. Ale arystokrata sam szukał guza...
Spojrzała na zielonookiego ze strachem na twarzy, jakby szukając powtwierdzenia, że nic mu nie jest. I szukając wskazówek cóż ona ma począć, by osiągnąc to, co chce, a jednocześnie, by on na tym zbytnio nie ucierpiał...

draumkona pisze...

Choć z jednej strony miała ochotę zdzielić ich obu po łbach, to z drugiej... Miło było patrzeć, jak to Cień się tłukł, bo Devril... No właśnie.
Cmoknęła widząc obu posiniaczonych i pokrwawionych, jeden z niemal złamanym nosem, drugi ze śliwką pod okiem. Cali z kurzu i okruszków po chlebie.
Iskra nie sądziła, że kiedyś coś ją tak zaskoczy. Stała jak wryta i wpatrywała się w Cienia jakby jej co najmniej oznajmił, że kończy z Bractwem i od dzisiaj będzie sadził rzepę. Zamrugała ze dwa razy, ale nic nie powiedziała. Wydawać się mogło, że Cień takim oto stwierdzeniem, jakoby należała do niego, po prostu ją zabił, albo co. Umrzeć ze zdziwienia, też coś... I jak to będzie wyglądało na nagrobku?

Luce pisze...

Nicholas w krótkich, treściwych zdaniach przekazał im sposób, w jaki przejść przez labirynt ogrodów otaczających całą posiadłość. Raynard podał dziewczynie swoją pelerynę, która od samego początku zwisała z jego ramienia. Białowłosa naprawdę nie rozumiała, jak wampir sprawiał, że istoty nie zwracały uwagi na to, co chciał zostawić w ukryciu. Ta umiejętność była niezwykle przydatna, i chociaż dostała obietnicę, że kiedyś zostanie jej to wyjawione... Cóż, wampiry miały swój własny sposób na postrzeganie czasu. Założyła po prostu tą pelerynę, uprzednio wprowadzając kilka poprawek w swojej sukni i fryzurze. Nikt nie pomyślał, by przynieść jej normalne ubranie, więc skończyło się na serii płaczliwego darcia materiału i syków związanych z igłami wsuniętymi we włosy. Ku jej szczęściu, Nicholas zdążył zmienić te czysto ozdobne na jej ulubione maleństwa, przeznaczone do walki. Sama o tym nie pomyślała, co tylko pokazywało, jak bardzo wzburzona była samym pomysłem o balu. Koniec końców od elfa zyskali tylko krótkie "powodzenia" i ruszyli ramię w ramię w głąb ogrodów.
- Pięknie dzisiaj wyglądałeś. Miałem ochotę... zedrzeć z ciebie tą suknię - mruknął po dłuższej ciszy wampir, nawet nie zerknąwszy w stronę zmiennokształtnej, jak zareaguje na taką bezceremonialność. - Od dawna mnie nie odwiedzałaś.
- Jeszcze jedno słowo, Fritz, a stracisz kły.
Nie miała chęci, czasu, cierpliwości na podchody Raynarda, który jednak lubował się w takich zabawach. Czasem naprawdę nie mogła zrozumieć, dlaczego te kilkadziesiąt lat temu weszła do sypialni tego zaborczego wampira, by następnie powracać do niej praktycznie co noc? Wpłynęło to dobrze na ich współpracę, bez zbędnych słów i dużo prościej potrafili odczytać potrzebę drugiego, aczkolwiek nigdy nie szło jej to równie łatwo jak z Nicholasem. Elfa i zmiennokształtną łączyło jakaś więź, która i prosta do zerwania, ale szczególnie pielęgnowana. Kiedyś usłyszała nawet opinię, że zachowują się wobec siebie jak rodzeństwo. Doszła do wniosku, że tak to nawet można było nazwać.
Zmarszczyła delikatnie brwi, gdy wampir odetchnął głęboko, wciągając w nozdrza nocne powietrze, przepełnione licznymi zapachami. Sama nie chciała jeszcze budzić Rysia, który dopiero leniwie kręcił się w jej wnętrzu, oznajmiając o swojej bytności, ale nie narzucając się. Skoro wampir posiadał zmysł powonienia równie silny i rozwinięty jak zwierzęta, niech Raynard bierze na siebie brudną robotę.
- Wychodź, Winters, czuć cię na odległość.
Białowłosa zerknęła na towarzysza z zaskoczeniem. Winters? Devril Winters? Co ten błazen robił w ogrodach? Przecież, gdy wychodzili, był dalej na sali balowej, a ich rozmowa nie trwała bardzo długo. Z resztą, co też mężczyzna sobie wyobrażał. Widział, że Raynard jest wampirem. Tego się przeoczyć nie dało, wystarczyła sama ta lekko zwierzęca aura, charakterystyczna dla drapieżnej natury, którą posiadał każdy ostrozęby. Można było nawet pominąć tą bladość i obcość. Raynard emanował wampiryzmem jak każdy bardzo stary przedstawiciel swojej rasy. Którym, po prawdzie, był.
Naciągnęła kaptur mocniej, jednocześnie szczelniej zasłaniając swoją sylwetkę całym płaszczem. Fritz mógł zostać załapany na takich ekscesach, narzeczona Kaela nigdy.

draumkona pisze...

A samą elfkę zatkało już kompletnie. Cofnęła się o krok, ale to jedynie dlatego, że miała przemożne wrażenie nagłej... Słabości i miękkości w nogach.
- Ale tu duszno... - mruknęła cienkim głosikiem i osunęła się na kolana. Jakoś dziwnie jej było.
Ale naprawdę nie chciałaby mieć napisane na nagrobku "umarła z zaskoczenia".

draumkona pisze...

Iskra szybko doszła do siebie. Chwilowa słabość, ot co. Potrząsnęła głową, wzdrygnęła się, jakby czuła na skórze pełzającego, mokrego ślimaka i rozejrzała się nieco zdezorientowana po pomieszczeniu. Devril sobie gdzieś poszedł. No pięknie...
Przerzuciła wzrok na Cienia. Biednego Cienia z pobitym okiem i rozciętą wargą. Westchnęła.
- Będzie zakażenie jak czegoś z tym nie zrobisz... - mruknęła cicho dotykając palcami jego pękniętej wargi. Jakby to cokolwiek miało pomóc.

draumkona pisze...

- Jakby nie umiał, to byś nie miał podbitego oka, panie Cieniu - niemal parsknęła śmiechem. Cień z podbitym okiem!
... Nie wiedziała czemu ją to tak bawi.
Wyprostowała się wdychając powietrze, co by odpędzić resztki dziwnego, nagłego osłabienia.
- Tylko nie bijcie się znowu... - poprosiła cicho i jeszcze raz przyjrzała się pękniętej wardze.
- Wyleczyć ci to? - i do tego jeszcze długie, powłóczyste spojrzenie, kompletnie nie pasujące do sytuacji.

draumkona pisze...

Mógł na nią nie krzyczeć i awantur nie wszczynać, to by nie uciekła. Phi.
na chwilę zmrużyła oczy, przywołując w pamięci zaklęcie i odpowiednie do tego runy. Spojrzała na swoją dłoń, po czym paluchem namaziała na niej jeden z tych swoich skomplikowanych znaków. A potem po prostu sięgnęła do Lucienowej twarzy, delikatnie, ostrożnie i przesunęła chłodnymi niby lód palcami po jego skroni i łuku brwiowym. I poczuć mógł on chłód, który niósł zaskakująco wielką ulgę... Oko zostało wyleczone. Potem zaś zjechała dłonią niżej, na jego wargę. Przesunęła po niej palcami, znów delikatnie i znów niosąc zimną ulgę. A potem się uśmiechnęła.
- Już.

draumkona pisze...

Pozwoliła mu wstać, nawet dobie odejść kawałek. A proszę. Niech sobie poudaje, że jest taki fachowy i w ogóle... Ona będzie wiedziała swoje. Bił się z Devrilem. Powiedzial zresztą... No właśnie. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Muszę wyleczyć jeszcze Devrila. Potem... Nie wiem. Mówiłeś coś o tym, że trzeba zamknąć listę, czy coś - Iskra jak widać nie miałą pamięci do szczegółów misji. Szczególnie do szczegółów misji jakie zostały jej bezczelnie odebrane.

draumkona pisze...

Ściągnęła brwi rozważając słowa Devrila. Pomóc? Że niby jak? I co go tak nagle...
Szalejących w jej umyśle pytań jednak nie zadała. Wyrysowała na dłoni kolejną runę i zbliżyła się do Devrila. Tym razem palcami przesunęła po kości nosa, a gdzie przejechał jej palec, tam skóra się zrastała, niby nowa. Nawet szron nieco mu na nosie osiadł, kiedy skończyła. Iskra uniosła brew nieco rozbawiona tym widokiem.
- Mów jaśniej Devril

Luce pisze...

Z gardła wampira wyszło niskie, zwierzęce warknięcie, które białowłosa lubiła nazywać "głodnym borsukiem". W tym odgłosie było za mało prawdziwej furii, groźby. Uczuć, które pojawiały się w prawdziwym warknięciu wydawanym przez zwierzę, gdy te było zdenerwowane. Sama zrobiłaby to dużo lepiej, ale nie należało się za wcześnie odsłaniać. Zwłaszcza, że Raynard najwyraźniej nie wyczuł tego drugiego mężczyzny, co samo w sobie było zaskakujące. Może wampir nie miał tak dobrego węchu jak Ryś, jednak niezwykle rzadko zdarzało się, by kogoś przegapił.
Więc pojawiało się pytanie - kim był owy mężczyzna?
Zerknęła pod kapturem na swojego towarzysza, jednocześnie wolno puszczając liny, którymi oplotła swoje zwierze. Ryś pierw uniósł głowę, zmieniając jej najbliższe zmysły, a później podniósł się cały, rozciągając w jej wnętrzu na całą długość, aż zajął całe ciało, gotowy przejąć je w najkorzystniejszym momencie. Dzięki temu zmysł powonienia białowłosej gwałtownie został napadnięty przez różnorakie zapachy. Bardzo słaba, wręcz niewyczuwalna woń mężczyzny przed nimi. Dużo mocniejszy zapach Wintersa, całkowicie czysty i pozbawiony charakterystycznego odoru, który wydawał alkohol - aż miała ochotę pogrozić mu palcem, że aktor dobry, ale rekwizyty się chyba skończyły. Dopiero wówczas poczuła siebie i wampira, od razu odrzucając te wonie jako nieważne. Trzeba się było skupić na nieznanym.
Oboje odprowadzili Devrila wzrokiem, nic nie mówiąc, a następnie skupili się na nieznajomym. Na pierwsze pytanie nawet nie raczyli odpowiedzieć, w końcu po co? Do rozmowy skłoniły ich dopiero następne słowa, a dokładniej mówiąc, jedno konkretne "Tkaczka". Skoro znał Pharee, musiał być tym łącznikiem, o którym wspominał Nicholas. Przez krótką chwilę Białowłosa pożałowała, że elfa nie ma z nimi. Wiedziałby co robić. On był od gładkich i grzecznych rozmów, wampir od omotania i kłamania, ona od zabijania. Prosta kombinacja.
- Proszę wybaczyć mojemu towarzyszowi - powiedziała cicho, sięgając do kaptura, by go ściągnąć. Maskarada się skończyła. - Bywa przewrażliwiony. Rozumie pan, wampiry posiadają mniejszy instynkt samozachowawczy niż niejedno zwierzę, które można spotkać w lesie.
Jej wzrok zawędrował z ukosa na Raynarda, akurat, by zobaczyć jego oburzoną minę, którą szybko zamaskował obojętnością. Oboje doskonale sobie zdawali sprawę, że ten przytyk był wymierzony w dużo konkretniejszy obszar niż zaledwie ta sytuacja.
Odsłoniwszy twarz i zgarnąwszy kilka kosmyków z twarzy, ukłoniła się po męsku, aby w pełni wyrazić swoje zażenowanie. Ale kto to widział, kobieta kłaniająca się po męsku? Toż to nic tylko całkiem niewłaściwe zachowanie, którego powinna się pozbyć grzeczna panienka. Przynajmniej w teorii.
Wolno ruszyła w stronę mężczyzny, chociaż ciągle czuła zapach Wintersa gdzieś w okolicach tego miejsca. Najwyraźniej był kimś więcej niż błaznem, za którego się podawał. Wolała zwrócić uwagę na niego, niż na stan, jaki sobą prezentuje. Wulgarnie rozpuszczone włosy, zarysowujące jej drobną twarz. Obdarta suknia, już teraz złożona zaledwie z jednej warstwy materiału a nie kilkunastu jak wcześniej na balu, ponadto rozdarta wzdłuż boku, by ułatwiać ruchy. Prawdopodobnie teraz przypominała bardziej prostytutkę po brutalnej nocy niż szanowaną elfią narzeczoną.
- Tak. Przysłała nas Tkaczka, jednakże, ona lubi sobie zażartować. Dostaliśmy tylko wytyczne, gdzie musimy się udać. Pominęła kwestię z kim oraz w jakiej sprawie, więc musi nas pan wprowadzić w jej aspekty.

Sol pisze...

Ziemie Keroni mialy nazwy o dziwnym brzmieniu. Akcent i niektóre sylaby czytało sie inaczej, czasami podobnie, czasami wcale nie, ale to zrozumiała i ona. Zmarszczyła brwi i spojrzała na jeńca, jednak dłuższe wlosy przysłaniały twarz i nie mogła jej dostrzec. Może to mógłby byc ten buntownik, ktorego wyleczyła u Nefryt w obozie? Albo ktos, kogo mogłaby choć z widzenia rozpoznać?
Będzie go czekało samo zło i cierpienie. Aż przełkneła slinę i mocniej zacisneła dłonie na wodzy. Spieła piety i wymineła tamtych, tylko raz przez ramie oglądając sie na skazańca. Aż dziwne, że podobne miała uczucie jak Dev i oboje palcem nie kiwnęli. Choć może... Może jakby nagle kaprysami sie popisała, zagrawszy nadąsana i rozpieszczona, że niewolnika w swym kraju zostawiła i... Rzuciła badawcze spojrzenie na osttaniego z strażników, potem na Devrila i spowolniła wierzchowca. Ona nie umiała pozostac bierna, nawet gdy wiedziała, że tak byłoby lepiej.

draumkona pisze...

Może Cień sobie wątpił, ale Iskra oczywiście musiała uwierzyć. No, przynajmniej w pewnym stopniu, bo minę miała zaciekawioną i wzroku od Devrilowej twarzy nie odrywała.
Mówi, że zna... To by tłumaczyło jego jazdę z Szakalem i Drapieżnikiem. To w zasadzie tłumaczyło wiele... Ale...
- Jeszcze nie? Czyli pewnie czekają na jaki raport, albo co. I co to ma do rzeczy? - elfka usiadła na parapecie okna i zamachała nogami jak mała dziewczynka.

draumkona pisze...

Zmarszczyła lekko nos, jak gdyby wyczuła jakiś brzydki zapach. Dlaczego Devrila tak nagle wzięło na pomoc dla nich? Przecież wtedy gdy byli tu sami... Chciała mu pomóc. To on wtedy nie mógł jej powiedzieć o wszystkim? Coś tu było nie tak...
A może po prostu szukała dziury w całym? Lepiej zostawić to jak jest, bo i w sumie, po co miałby ich oszukiwać... Po to, żeby potem kryć się do końca życia przed zemstą oszukanego Cienia? Nie, Devril musiał mówić prawdę.
Jak widać, Iskra nie znała Devrila tak dobrze jak jej się wydawało.
- Więc mów co o nich wiesz, skoroś takim dobrym szpiegiem...

Luce pisze...

Oboje słuchali tego wywodu z kamiennymi minami, niewyrażającymi zupełnie nic. Raz, gdy najwyraźniej mężczyzna tego oczekiwał, kiwnęli głową na znak zrozumienia. Chociaż z zewnątrz wyglądali na zainteresowanych jego słowami, tak naprawdę Raynard miał ochotę uderzyć głową w jakiś ceglany mur, a Deanthe zwyczajnie westchnąć. Tkaczka uwielbiała się zgrywać, rzucać ochłap informacji, a dopiero dużo później rozwijać go, aby był w pełni zrozumiały. Najwyraźniej ruch oporu czymś musiał jej się narazić, bo pierwszy raz trafili na misję, gdzie koordynator był niedoinformowany w sprawie ich działania. Od jakiegoś czasu podobnych wywodów nie mieli, a jednak, tym razem znów go otrzymali.
Wystarczyło, że białowłosa rzuciła krótkie spojrzenie na wampira, a ten skinął nieznacznie głową. Trzeba było od nowa wytłumaczyć sprawę, żeby w przyszłości nie było niedopowiedzeń. Dużo odpowiedniejszy zapewne do tego zadania byłby Nicholas ze swoim złotym językiem i prostotą, ale biedni ludzie dostali tylko ordynarnego wampira i zmiennokształtną, która raczej słynęła z nanosylab niż pełnych zdań.
- Zacznijmy od początku, panie - mruknął Raynard, odpinając górne guziki swojej koszuli. - Nigdy nie miało być nas troje, macie złe informacje, ewentualnie ktoś źle zrozumiał Tkaczkę. Może wasz lubi, ale ludzi tracić w waszych misjach nie zamierza. Nie obchodzi nas co się stanie z całym tym miejscem, krajem, ludźmi. Dla nas to zaledwie postój, który musimy zrobić z tego czy innego powodu. Interesować się waszymi sprawami nie mam zamiaru, mam swoje własne problemy, po co mi cudze? Więc pytań nie będzie. Proste.
Widząc minę mężczyzny, Deanthe wolno obróciła głowę i spojrzała na wampira, pozwalając, by Ryś na chwilę wychylił łeb i pokazał obrazowo, cóż takiego się stanie z krwiopijcą, jeśli się nie zamknie. Naprawdę nie lubiła z nim pracować, zawsze musiał coś psuć swoim brakiem ogłady i instynktu samozachowawczego. Kiedyś nawet wytknęła to Tkaczce, która tylko wzruszyła ramionami i odparła, że za późno na zmianę drużyny.
- Pan wybaczy, mój towarzysz nie potrafi w odpowiednim momencie zamknąć ust - powiedziała łagodnym, melodyjnym głosem, sięgając po swoje elfie korzenie. - Należało to ująć prościej. Nasza lojalność należy do Tkaczki Informacji i dopóki jesteście w dobrej komitywie z nią, dopóty my jesteśmy dla was niegroźni. Dostajemy zadanie, wykonujemy je, wy zbieracie laury. My nie zadajemy pytań, ale też na nie nie odpowiadamy. To przywilej Tkaczki, my jesteśmy jedynie narzędziami.
Posłała mężczyźnie nieznaczny uśmiech, mając nadzieję, że złagodziła wypowiedź wampira. Doprawdy, on nigdy nie był mistrzem rozmowy.

draumkona pisze...

Nie czekając zbyt długo, Iskra odebrała listę Cieniowi. Zwinny skok ku niemu, chwila dezorientacji Cienia kiedy przesunęła palcami po jego biodrze, a lista już spoczywała w jej dłoni. I pokazała ją rzecz jasna Devrilowi, no bo jakżeby inaczej...
- Wiesz przecież, że ja cię nie wkopię... Gorzej z tym tutaj... - obejrzała się na Luciena, jakby to on był złem całego świata, jakby to przez niego szarańcza zboża zjadała, a dzieci rodziły się z dwoma głowami.

draumkona pisze...

Skreślić... Iskra dziwnie się czuła wykonując polecenia kogoś kto nie był Cieniem, a brał, chociażby najmniejszy, udział w misji. I nie chodziło tu o umieranie. Zanotowała ostatnie nazwisko i odłożyła gęsie pióro. Po czym lista trafiła do rąk własnych Luciena.
- I to wszyscy niby? Jak na mój gust ruch powinien być... Większy... - powiedziała Iskra, była mieszkanka elfiej stolicy gdzie elfów było po uszy, a od niedawna, albo i od dawna, zalezy jak na to spojrzeć, siostra Cieni, których też było sporo.

Sol pisze...

gdyby znała te opinie krążące o earlu, w tej chwili niechybnie w nie uwierzyła. Bo zachowanie jego świadczyło o tym właśnie, że on jest nikim innym jak znudzonym arystokrata, który tylko w obecności kobiet swego statusu odżywa i zabawa mu w głowie, nie polityka, nie inne wazne kwestie państwa.
Zmarszczyla brew, popędziła klacz i zaraz znalazła sie tuż przy Devrilu. Wyciagneła rękę, do przodu w siodle sie wysuwając i pociagnela za jego wodze ku sobie, aż obydwa wierzchowce się zatrzymały. tamci kawałek już się oddalili, a więc jej szeptu nie mogli podłsłyszeć.
- Czy nie możemy mu pomóc? - spytała wpatrując sie w niego podirytowana jego brakiem zainteresowania. - Nie mam sługi. Nikogo tutaj. A sama nie powinnam się z wszystkim trudzic - puściła wodze i splotła ręce na piersi. O, ona tez umie być rozkapryszoną córka swego ojca, gdzie status i majętność to najwazniejsze co ją obchodziło.
- Zrobisz z tym coś? - nie zamierzała odpuścic i jak widać, nacisk zacznie wzrastac, bo nie tylko spojrzenie i słowa,a le i sylwetka jej zaczęła ku niemu napierać, az w siodle sie przechyliła, jakby gotowa go zlapac i potrząsnąć.

Luce pisze...

Czuła wszystkimi zmysłami, że coś ważnego jej umyka, będąc na czubkach jej placów, a jednak znikając nim miała szansę zorientować się co to. Nie lubiła takiego wrażenia. Co więcej, nienawidziła czuć się niepewnie. Tkaczka stawała się coraz skromniejsza w swych wytłumaczeniach, najwyraźniej zarówno dla swoich podwładnych, jak i dla osób, z którymi pracowała. Mieli złe informacje. Tego była w pełni pewna. Informatorka nigdy nie ustawiała ich w grupach po trzy osoby, oni sami tego nie chcieli. Ponadto, gdyby wcześniej rozmawiała z mężczyzną, który teraz stał przed nimi, nie okazywałby tej pogardy, tego niezdecydowania. Wiedziałby o ich stosunku do wszelkich "większych spraw". Byli tylko najemnikami. Istotami, które zabijały na zlecenie, bo Tkaczka miała ich w garści. Interesowało ich tylko to co mogło doprowadzić do rozwiązania ich problemów. Nic ponad.
Białowłosa pozwoliła sobie na ciche westchnięcie, już lekko podirytowana. Miała dosyć tej farsy, więc następny głos przyjęła ze względnym zadowoleniem, które szybko ustąpiło następnym uczuciom. Ryś w jej wnętrzu zerwał się gwałtownie na łapy, jego sierść stanęła na baczność a spomiędzy warg wyrwało się kocie syknięcie, wyraźnie przepełnione niezadowoleniem. Z trudem powstrzymawszy się przed wydaniem tego samego dźwięku na głos, mimo wszystko zrobiła krok do tyłu. Mag. Silny na tyle, że ich zmylił. Jak ona nienawidziła magii...
Zerknęła na Raynarda, który wyprostował się na całą wysokość, spoglądając z ostrożnością na nowo przybyłych. On wiedział więcej o Keronii i jej mieszkańcach, ale najwyraźniej tez nie był pewien z kim mają do czynienia. Nieciekawie.
Powstrzymując się przed kocimi odruchami, odgarnęła kilka kosmyków z twarzy. Błazen jednak okazał się kimś więcej. Coraz nieciekawiej. I tak jak milczała przez wszystkie wypowiedzi pierwszego mężczyzny, nie zamierzając już go wyprowadzać z błędu skoro się upierał przy swoim, tak teraz nie mogła zignorować maga i Wintersa.
- Zadanie będzie wykonane, proszę się o to nie martwić - powiedziała spokojnie, nie tłumacząc, że ich skuteczność wynikała z bezwzględności i nieczystych gierek. - Dodatkowa osoba też nam nie przeszkadza, jednak chcę uprzedzić, że nie bierzemy za niego odpowiedzialności. Broni się sam. - Spojrzała po wszystkich, biorąc milczenie wampira za złą monetę, co spowodowało, że chciała już stamtąd zniknąć. - Przejdźmy do konkretów. Strwoniliśmy już za dużo czasu, a jeśli zadanie ma być wykonane jeszcze dzisiaj...
Nie dokończyła zdania. Nie trzeba było. Ona pracowała w nocy i w ciągu dnia, wampir jedynie po zapadnięciu zmroku, a świt zbliżał się nieubłaganie. Czas działał na ich niekorzyść, a niepewność pierwszego mężczyzny zabrała im za dużo minut.

draumkona pisze...

Wzdrygnęła się na wspomnienie akcji. Podziemia. Mroczne, cuchnące korytarze pełne dziwnych, małych skorupiaków i oślizgłych stworzonek... I strach jaki wtedy czuła. Rzecz jasna, strach nie o siebie samą, a o Natana, którego przetrzymywano gdzieś z dala od niej. Zapach strachu jej syna. Zapach krwi, choć nie wiedziała wtedy czyjej. Najwyraźniej prócz niej i małego w lochach trzymano kogoś jeszcze, ale to nie było ważne.
- Królewiec... - mruknęła zamyślona i spojrzała w okno - Niemądre posunięcie z ich strony. - stwierdzenie oczywistości. Oczywistości tak okropnej, tak strasznej, że teraz pobratymcom Devrila przyszło za to płacić, choć i o tym Iskra nie wiedziała. Złapano jednego członka ruchu, który nie uczestniczył w tym całym incydencie. Złapano i torturowano, choć wiedział o tym jedynie gubernator i Ogar, który to torturował biednego więźnia.
A i jak wiadomo, czasami więźniowie mówią co popadnie, byle by tylko pozbyć się bólu...
Bogowie zaś, w swej boskiej siedzibie w niebiosach ślęczeli nad wielką planszą do gry. Planszą ta była Keronia.
- Trzy oczka na huragan w Demarze - obstawił bóg burzy i pogody jako takiej.
- Jedno oczko na głód i zarazę w Królewcu - burknął niezadowolony bóg wojny, któremu partia ta nie szła zbyt dobrze.
- Sześć na stokrotne szczęście dla Escanora - melodyjny głos bogini szczęścia i losu podniósł się i zadźwięczał cicho w chmurnej komnacie.
- Cztery na wielką falę morską przy wschodnim wybrzeżu Quingheny - to były słowa boga morskiego, który groźnie pomachał trójzębem na przedostatniego z obstawiających bogów.
- Dwa na wojnę elfów z krasnoludami! - zapiszczał boski karzełek, bóg psot, złośliwości i ogólnie pojętej wredoty.
- Pięć na odnowienie więzów czarnomagicznych w Keronii - mruknął z kolei poważnym tonem patron nekromantów, bóg zawiści, nienawiści i kukurydzy.
Karzełek zamknął obie dłonie i wstrząsnął nimi fachowo. I rzucił kostkę na planszę. A kostka toczyła się... Losy Keronii właśnie były rozstrzygane, a i jeśli wypadłaby liczba ze stokrotnym szczęściem dla Wilhelma... Wtedy ruch miałby się czego obawiać, bo i od boskiego losowania zależało to co powie ów więzień, ten, którego teraz łamano na kole, podczas gdy Devril dyskutował z Cieniami.

draumkona pisze...

Powóz zatrzymał się dokładnie na środku Królewca. Nie mniej i nie więcej niżby tego dokładnie chciała. To chyba miało jakiś związek z tym, że powoził Albert.
Starszy jegomość znany wszystkim jako jej sługa, zeskoczył z kozła i ruszył by otworzyć jej drzwiczki. Kiedy tak się stało, pomógł jej wysiąść, a Płova z gracją stanęła na miękkim puchu.
- Dziękuję, jedź tam gdzie zawsze. Powóz zostaw, Jomsborga zostaw w środku... Potem mnie znajdź. Wiesz gdzie będę - uśmiechnęła się ciepło poprawiając futrzaną czapę, a dłonie chowając w rękawach grubego płaszcza.
Albert skłonił się, po czym wskoczył znów na kozła i odjechał pozwalając dwóm koniom ciągnącym powóz na lekki kłus. Ona zaś wciągnęła zimne powietrze w płuca.
- Rok... Rok mnie tu nie było. - mruknęła do siebie, a potem okręciła się na pięcie i poszła w zupełnie przeciwnym kierunku niż Albert.
***
Jak zwykle, nie dała znaku życia. Jak zwykle zjawiła się bez zapowiedzi. Jak zwykle zamiast delikatnie zapukać, ona załomotała w drzwi pięścią jakby się paliło. Ale jedno się przynajmniej zmieniło. Teraz pukała, a nie bezceremonialnie wchodziła...
Nie, wróć. Nic się nie zmieniło, bo kiedy tylko skończyła dobijać się do drzwi, po prostu nacisnęła klamkę i weszła.
Co z tego, że były zamknięte.
Dyskretnie, bardzo dyskretnie, mały drucik schował się w jej rękawie. Zaś ona sama energicznym krokiem przemaszerowała przez korytarzyk. I jak zwykle, zastał ją w połowie drogi. Zaś ona, jak zwykle, zastała go wychodzącego w pośpiechu z gabinetu. I znowu był zaskoczony. Uśmiechnęła się niewinnie, jakby rozbrojony zamek i łomotanie o świcie do drzwi nie były jej sprawką.
- Witaj papo.

V

draumkona pisze...

Devril miał szczęście.
Zaś pan patron czarnej magii, bóg zawiści, nienawiści i kukurydzy mógł świętować swe zwycięstwo.
Tymczasem Iskra przyjrzała się mu, nagle zaciekawiona nim jeszcze bardziej niż zwykle.
- Kontrakt mówisz... - mruknęła ważąc słowa. I umilkła. Spojrzenie jej zaś przeniosło się z Devrila na Luciena. To on tu był od podejmowania decyzji. Ona była tylko krnąbrną podopieczną...

I

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się. No tak, papa nigdy zbyt wylewny nie był, to i powitanie było jakie było. Palcami dotknęła warg, jakby się w istocie ogromnie przejęła tym, że coś mogłoby wybuchnąć. Tylko, że... W jej ukrytej pracowni co róż coś wybuchało, albo się paliło. Nie była dobrym alchemikiem...
Wybrała ten fotel, co zawsze. Ten, w którego podłokietniku wydłubała sporą dziurę, ten, z którego wystawała sprężyna. Ten, który mógł być z powodzeniem nazwany "starym rupieciem". Ale jak widać, stał tu. Stał, bo ona nie pozwalała go dotykać, ani ruszać. To był jej osobisty fotel, który zajmowała zawsze, kiedy tylko tu była. Od początku, aż do końca.
- Cóż ci mam opowiedzieć papo... Wilhelm dalej głowy nie odzyskał, ale podejrzewam, że nie chcesz słuchać tego co mu w łóżku robię, że tak za mną lata. Laguna zabija mnie wzrokiem, on sam wcale się nie kryje, żem jego kochanicą... Nawet ostatnio na bal, miast wejść z żoną, wszedł ze mną. Ha, szkoda, że nie widziałeś min tych wszystkich Wirgińskich prostaczków w kryzach! - zatarła ręce i chuchnęła w nie. Nagła zamiana temperatury. Z zimnego w ciepłe... Teraz swędziały.
- Z tego co wiem, dopadł tych, którzy urządzili zasadzkę na tą przeklętą. Dziwnym trafem, nie wiem co się stało, ale była pewna lista... Było na niej sporo nazwisk, które kojarzę. A potem była inna. Z innymi. Może kto podmienił, albo co... - wzruszyła ramionami jakby ją to nie obchodziło. Wręcz jednak przeciwnie, gest ten u niej oznaczał niemoc. Bezradność. Niewiedzę. Czyli to, czego ona tak bardzo w sobie nie znosiła.
- Gniję w pięknej złotej klatce w jakiej zamknął mnie Escanor. Wprawdzie, niczego mi nie brak, ale... Wychowałam się na morzu. Widziałam świat. Nie dla mnie siedzenie na pozłacanym taborecie, papo... Chciałabym znów zobaczyć wielką wodę. Zrobić coś innego niż doprowadzanie Wilhelma do szaleństwa w łóżku, czy też do obłędnej zazdrości... - westchnęła opierając łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach. Spojrzała nawet błagalnie na jego plecy i wygięła usta w podkówkę. Teraz to przypominała małe, bezbronne dziecko, któremu przecież się nie odmawia... Chyba, że kto serca nie ma.

V

Sol pisze...

Spojrzała na niego wielkimi oczami, w których zalsnil ogień, zalsnił gniewnie. Nie wierzyła własnym uszom, nie chciała wierzyć. czy on na prawde taki nieczuły i okrutny byl, że obojętnościa i biernościa potrafił skazać człowieka na smierć? Teraz, w tej chwili, będąc sama, bo jego wsparcia nie otrzyma, nie miala szans na... na cokolwiek. A wiec jedynie zacisnela zęby, nie obracając sie drugi raz i spieła końskie boki pietami, ruszając do przodu kłusem, by wyprzedzic devrila, by nie patrząc na niego, w ten sposob własnie pokazac mu ignorancję i niezadowolenie, niepozielanie jego zdania. Udawanego zdania. Gdyby tylko wiedziała, kim on był, co rzeczywiście myslał... Pieknie, po prostu pięknie dobrała sobie kompana do drogi.
Był inny. Zmienił się. Nie tak porywczy, nie tak gwałtowny i nieroztropny jak dawniej,a le przeciez is tarszy. A i ona sie zmieniła, nie patrzyla na swiat tak mlodymi i tak mało wiedzącymi oczami.
- Nie potrzeba mi slugi - prychneła pod nosem, bardziej do siebie niz do niego. Ale jesli uslyszał, to i lepiej.

draumkona pisze...

Gdyby Vetinari miała ogonek psi i uszy również psie, teraz by nim zamerdała, a uszami ciekawsko zastrzygła. Jeden? Trzymać? Lochy? Uwolnić?
Uśmiechnęła się lekko, samym kącikiem ust i chwilowo myślami powędrowała do swojej bogatej garderoby. Wszak byłą tylko kobietą, więc słysząc o tak ważnym zadaniu od razu zaczęła myśleć w cóż ona się ubierze... Jak widać, lata spędzone w luksusach wypaliły na niej swoje piętno.
- Gubernator jest łatwo do zatrzymania... Gorzej będzie z jego ludźmi. Ich nie mogę wychędożyć. Chyba, że... - oparła się powoli o oparcie fotela i zadumała solidnie. Zazdrość Wilhelma nie znała granic. Tak samo jak i jego złość. Choć i ona mocno by ryzykowała...
Wiedziała już jak powstrzymać Rzeźnika. Najbardziej upartego i najlojalniejszego z jego sług. Jeszcze tylko jedna sprawa...
- Rzeźnik ma przeżyć? Czy nie patrzeć na nich? - to była istotna kwestia. Istnotna, jeśli było się kochanicą i pociągało za wiele sznureczków w Twierdzy.
Na parapecie okna wylądował szary gołąb i z irytacją postukał dzióbkiem w szybę.
- Pomstnik... - mruknęła w zadumie i podniosła się z fotela, po czym podeszła do okna...
I pociągnęła dolną powiekę w dół i wytknęła gołębiowi język. Nie będzie wpuszczać do ciepłego swego śmiertelnego wroga, o nie!

V

draumkona pisze...

Musiała przyznać, że całkiem miło było obserwować Cienia, który choć raz nie mordował Devrila wzrokiem. Ześlizgnęła się z parapetu i prześlizgnęła obok swojego mentora, stając z nim ramię w ramię, choć jej spojrzenie przesunęło się na drzwi, kiedy elfka zarejestrowała tam jakiś podejrzane dźwięki. Alarmu jednak nie podniosła, bo i nie było potrzeby. Po prostu ktoś szedł spać. Dość głośno, a cienkie ściany niestety nie tłumiły dochodzących z sąsiedniego pokoju jęków i sapnięć...
- A to chędożyciele jedne... - mruknęła niezwykle rozbawiona, z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi i próbowała sobie wybić z głowy widok mentora jej bez ubrań. A przy akompaniamencie takich dźwięków było to... Niezwykle trudne.

Sol pisze...

Łypneła na niego groźnie, jakby własnie z całych sił gryzła sie w język, byleby nie krzyknąc, czy faktycznie jest takim slepym idiota, za jakiego chce, by go brala. Nie podejrzewała go o to, ze gra. wielu rzeczy nie dostrzegala, ale też on grał tak doskonale, że trudno byłoby sie połapac w tym, co jest prawdą, a co fałszem. Może on sam już nie wiedział? Sol byla córka Khola, a stary Vaes byl nader wszystko sprawiedliwy i dobry i nie porywal sie na niczyje zycie. Chyba po ojcu miala to wrodzone uczucie nakazujące ocalic kogo sie da przed najgorszym, czy po prostu złym.
- Trudno w końcu zrozumiec kobiete, prawda? - mrukneła podirytowana i znowu spieła boki, by go po raz kolejny wyprzedzić. Wolała nie słyszec jego komentarzy, bo bliska była wybuchu.

draumkona pisze...

Odwróciła się od okna robiąc znów normalną minę. Czy on w nią wątpił?To, że Rzeźnik był lojalny i to, że Escanor nie był idiotą, wiedziała chyba najlepiej... Jednak czymże jest człowiek w obliczu nauki?
- Masz papo rośliny bagienne? W każdej postaci, zasuszone, żywe, martwe... - energicznym krokiem podeszła, jakby spodziewała się, że nagle wyjmie składniki do mikstury z kieszeni. Bo wiadomym było, że nie pytała bez powodu. A on... Ten, który znał ją najlepiej zapewne już domyślił się co ma na myśli. Zamierzała pomieszać komuś w głowie zapachami i miksturami. Zamierzała grać i ogrywać, jednocześnie ryzykując własnym życiem. Ale takie miała zadanie.
Zamrugała słysząc ostatnie jego słowa. Duch... Prawa ręka i lewe ucho, nadszedł czas konfrontacji... O ile ona... I on także, ujdą z tego żywcem.
- Opowiadałeś mu coś o mnie papo, czy jestem cholernym incognito? - Płova miała to do siebie, że używała przekleństw w nieodpowiednich momentach.

V

draumkona pisze...

Iskra skupiła się, próbując ignorować dźwięki. Coś było jeszcze... Umykało, wyślizgiwało się jej z pomiędzy palców. Informacja wisząca w powietrzu. Tak wyraźna, tak... Przeskoczyła spojrzeniem na okno podchodząc do niego z wolna jakby bała się tego, co ujrzy gdy przez nie spojrzy. Nawet oparła się o parapet i spuściła oczy w dół, wpatrując się w ziemię. Nikogo nie było pod oknem. Szkoda, że nie pomyślała, co by sprawdzić nad oknem...
Szkło szyby poszło w małe odłamki, które posypały się po podłodze, a ona odruchowo się odwróciła, co by schronić twarz. Przez wyrobioną pięścią dziurę wślizgnął się zwinnie potężnej postury mężczyzna. Iskra poczuła kopnięcie na plecach i poleciała na podłogę, wprost na tłuczone szkło. Zaś intruz stanął mocno na nogach i nawet jedną z nich postawił na elfich plecach jeszcze ją dociskając do podłoża. W rękach trzymał dwa miecze. Najwyraźniej, ktoś tu był śledzony...

Sol pisze...

Usłyszała te dwa pierwsze słowa i lekko sie wzdrygnela, zaraz też spojrzała w tyl przez ramie na jadącego za nia Deva. I akurat nieszczęśliwie sie zlożyło, że trafiła akurat na to jego granie, kiedy pokazywał jak bardzo mu sie nie podoba nocowanie pod gołym niebem. Och... to było takie... dziwne. Powinna gor ozumiec, powinna zachowywac sie naturalnie w sposób jak on, gdy grał arystokratę. A jednak nie umiała siebie samej widzieć w tej sposób. I pomyslec, że taka miała być i za kogos takiego wyjść...
- Oczywiście - zgodziła sie grzecznie, nie chcąc juz rozmawiac na żadne tematy.
Jechała dalej w milczeniu, dziwnie zamyslona. Ale nad czym w myslach sie rozwodziła, nie mógl wiedzieć. Czy nad jeńcem, nad złapanym buntownikiem myslała, nad nim, jego wyczynami z damami, nad swoim losem...? Nie dowiedzial się.
gdy zajechali pod gospode, dalej była milcząca, cicha jak nigdy. Zsiadła z konia, poprawiła peleryne, wygładziła suknię, ni razu w jego strone nie patrząc. Czasami miala wrażenie, że w nim dwie osoby siedzą i przerażalo ją to, nie umiała odgadnąc tej drugiej twarzy, tak skrzetnie chowanej, acz czasami sie przebijajacej na swiat, do ludzi, do swiatła.
- Jutro wyruszamy z samego świtu? - spytała, gdy oboje szli już do drzwi karczmy, gdy konie zostały odstawione do stajni.

draumkona pisze...

Kiwnęła energicznie głową, aż miedziane kosmyki zafalowały niebezpiecznie, a parę nawet wydostało się spod bogato zdobionej spinki, jaka trzymała je w finezyjnym koku. Zaraz też odeszła do wskazanej szuflady i dokładnie ją przegrzebała. I zamiast smucić się, gdy nie znalazła tego, czego szukała... Na jej usta wkradł się uśmiech, którzy niektórzy określiliby jako lubieżny. Prowokacyjny. Z takim oto wyrazem twarzy Charlotte zwykle witała nową przygodę.
- Nie ma. Sama więc muszę się po nie wybrać... - ktoś zastukał do drzwi. Dźwięk lekki jak podzwanianie miedzianych dzwonków przy saniach, a zarazem stanowczy, nie dający się pominąć. Albert.
- Wejdź - rzucił przez ramię, a sługa wślizgnął się cicho do pomieszczenia, po czym skinął głową Alowi i skłonił się przed swoją panią.
- Pani moja, Jomsborga porwano...
Zachłysnęła się powietrzem i zakrztusiła.
- Jak to porwano?
- Siedział w wozie, jak kazałaś... Najwyraźniej ktoś się spodziewał, że tu będziesz, albo to przypadek. Obstawiałbym jednak to drugie. W Królewcu pełno teraz plebsu, który zrobi wszystko byleby zarobić na chleb. A on pewnie po tym jak się wyswobodził, poszedł na spytki...
Tak czy inaczej, nie uspokoił jej. Spojrzała na maga, a spojrzenie to mówić mogło wiele. Na wierzch jednak wysuwała się jedna, szczególna emocja. Troska. Jak widać, Jomsborg chyba był dla niej ważniejszy niż zwykła ochrona...
- Al, możesz go znaleźć? Wyczuć? Czy jest cały... - rzadko to Vetinari zwracała się do maga po imieniu. Rzadko mówiła co innego niż wesołe paplaniny i nazywanie go "papą". Teraz jednak sytuacja była poważna. Pomstnik zastukał poirytowany, a ona znów olała gołębia. Jednak to, co ignorowała ona, dostrzegał Albert. Pośpieszył więc do okna i uchylił je wpuszczając ptaka, a ten zagruchał trzy razy, narobił na dywan i wyfrunął. Staruszek spojrzał na Płovę.
- Trzy razy. Zwiady i kłopoty. - wiedziała co to znaczy, trzy gruchnięcia. I wcale, a wcale się jej to nie podobało.
- Poradzę sobie. Wytrop go Albercie, cokolwiek. Jak wrócę, ma czekać w wozie...

V

draumkona pisze...

Dobrym posunięciem okazała się Devrilowa interwencja, a nie Lucienowa obojętność, nawet wobec jej krzywdy i jawnej niemocy w tamtym momencie. Wyklęła w myśli Bractwo, po czym, uwolniona spod ciężaru nogi oprawcy, przeturlała się w bok. Miała ochotę płakać czując jak szkło wbija się w jej ciało, ale nawet nie pisnęła. Potem zaś, gdy napastnik został raniony sztyletem, ona warknęła jedno słowo. Z przegubu jej lewej dłoni łebek wystawił smoczek. Biały. Jakby ignorował skórę i wszelkie tkanki, po prostu wylazł z jej ręki. I zawisł w powietrzu nad dłonią, otoczony niebieską mgiełką. Iskra zaś nie czekała długo. Kolejne słowo, błyskawicznie wysmarowane na podłodze runy. I niemal namacalna moc w powietrzu. Smoczek rozpłynął się w mgiełkę, jaka otoczyła dłonie elfki, a ta przyłożyła je migiem do podłogi, po której pomknęła niebieska błyskawica oplatając nogę bandziora. Po jasnej wstędze zaś popłynęły runy, znaki, skomplikowane symbole. A mężczyzna rozwarł usta jakby do krzyku, a ciało jego zaczęło się nienaturalnie wydłużać... Jakby rósł. Skóra starała się brązowa. Kości pękały z trzaskiem, mięso rozrywało się. Mężczyzna stał się krwawym, żywym drzewem i zmarł w wielkim bólu, otoczony czarnymi wizjami.
Kiedy ostatni z trzasków ucichł, cofnęła ręce od podłogi, błyskawica pomknęła ku niej, wspięła się po smukłej nodze i zdematerializowała się przy jej dłoniach. Wkrótce też z niebieskiego dymu znów zmaterializował się biały smoczek, który znów zawisł nad jej dłonią. Kolejne słowo, a maluch wszedł w jej rękę, znów ignorując skórę i wszelkie cielesne bariery. Był złączony z jej duszą.
Za to Iskra spojrzała z wyrzutem na Cienia, który nawet nie kwapił się by pomóc. I dopiero wtedy poczuła cieknącą po twarzy krew. przygnieciona do ziemi, wiercąc się... Wtedy najwyraźniej musiała zarobić to okropne cięcie wzdłuż linii szczęki. Potem zaś spojrzała po sobie. I dopiero na widok solidnego kawałka szkła wbitego w udo, na widok zakrwawionej tuniki... Dopiero wtedy zemdlała, choć nie rozumiała do końca dlaczego. Chyba wystraszyła się własnej krwi.

Sol pisze...

[dobranoc ;) ]

dziwne, że tak doskonale opanował swoją role, że nawet w myslach wybiegał naprzód i wiedział, jak sie zachowa, co powie, by swój wizerunek uwiarygodnic. Było to na tyle jednocześnie ciekawe i frustrujące, że Sol rzeczywiście będzie musiała go źle ocenić, a wielka szkoda. I zostanie w jej oczach maruderem, rozpieszczonym paniczykiem. Jesli się postara, to nawet i ruda zapomni o tych wszystkich przebłyskach ciekawszej i bardziej enigmatycznej, ale za to szczerej osobowości, jaka gdzies tam juz kilka razy dostrzegla.
- Nie, nie - pokręciła głowa i odebrała swój klucz. Nie była zmeczona, jechali chyba zaledwie ponad dwie godziny. Za to marzyła jak nigdy o kapieli i śnie. Juz mentalnie szykowala sie na jutrzejszy dzien i jazdę.
Ruszyła ku shcodom na pietro, bez problemu odnajdując swoj pokój. Wsuneła klucz do drzwi i spojrzała na arystokrate, który robił to samo, tyle że dwa metry na lewo od niej.
- Do jutra. Dobranoc - usmiechnela sie lekko, w oczach jednak zamigotało chyba... rozczarowanie. Chyba rozczarowanie. I chyba nim.

draumkona pisze...

Odetchnęła z ulgą słysząc, że pomoże. Że zrobi co w jego mocy... Choć sama była kompletnie antymagiczna, cholerne beztalencie w tej dziedzinie. Ale... Nie żałowała tego. Miała swoje rośliny, miała swoje kwiatki i wynalazki, których każdy by mógł pozazdrościć. Bo jeszcze Alowi nie powiedziała, że ostatnio jej ulubionym środkiem transportu... Jest miotła. Tak. Płova latała na miotle. I byłą wielce z tego zadowolona.
Albert ulotnił się cicho, jakby w ogóle go tu nie było. To była jego zaleta. Dlatego był ulubionym i jedynym zaufanym sługą Vety. Staruszek był jej niby wujo jakiś, albo kuzyn nawet. Uwielbiała jego sposób bycia, herbatę jaką parzył i to, co potrafił zrobić z jej włosami, zwłaszcza rano, kiedy nawet grzebień nie pomagał.
Zaś sam Jomsborg kluczył zaułkami w pogoni za oprawcą. Za tym, który odważył się włamać do powozu jaśnie pani.

V

draumkona pisze...

Patrzyła chwilę na ten kawałek szkła tkwiący w udzie. Krew szalała, ciekła gdzieś po nodze. Iskra natomiast nawet nie odparowała na słowa Cienia. Biała magia nie syci się cierpieniem. Owszem. Ale kto mówił, że nie może go zadać...
Osunęła się powoli na ziemię.
- Huhuuu... Krwawięęęę... - mruknęła słabym, cienkim głosikiem dziwnie tym stanem rozbawiona. Przytomność traciła powoli, choć gdyby spojrzała po sobie bardziej przytomnie, zobaczyła by, że szkło nie tkwi jedynie w udzie. Osunęła się po cichu na ziemię nie odpowiadając.

draumkona pisze...

Odetchnęła z wyraźną ulgą malującą się na twarzy. Żył. Robił coś. Albert go znajdzie, spokojnie... Pojęła, że zaczęła obgryzać paznokcie, co było bardzo niewskazane. Escanor nie lubił nie zadbanych dłoni i pogryzionych paznokci, więc w porę się opamiętała.
- Kłopoty za mną ciągną od pewnego czasu - mruknęła nieco zagadkowo nie wyjaśniając jednak co dokładnie ma na myśli. Poniekąd martwić go nie chciała, ale tak nie mówiąc o co chodzi... Będzie się martwił pewnie jeszcze bardziej.
- Myślę, że Escanor może mieć jakieś podejrzenia... Ostatnio dziwnie na mnie patrzy. Umiem go czytać, jak ksiązkę wyobraź sobie... I nie podoba mi się to co widzę. Powiem ci nawet, że trochę się boję... - objęła się ramionami, jakby chcąc się ochronić i westchnęła.

V

draumkona pisze...

Magia. Siła jaką Iskra władała leniwie krążyła po jej żyłach co jakiś czas losowo naprawiając uszkodzenia, bądź też pogarszając stan co poniektórych ran. Taką cenę płaciło się za grzebanie w magii. Taką ceną była potęga jaką dawało pięć niespodzianek. Iskra wiedziała na co się pisze i święcie wierzyła w swoje szczęście. W to, że siły te, zbyt stare i zbyt wielkie, nie zabiją jej, ani nie odbiorą zdrowia. Bo takiej mocy nie dało się okiełznać. Nie chciała się poddać. nikomu. Była to dzika magia.
Elfka mruknęła coś cicho, jakby automatycznie, a słabym światłem zamigotał jej tatuaż.

draumkona pisze...

- To ci mogę obiecać - mruknęła ponuro. No ładnie, jeszcze ten Duch miał ją ratować w razie czego... Nie, żeby miała mu coś za złe, czy go nie lubiła, wszak nawet go nie znała. Ale nie lubiła być ratowaną. Zawsze uważała, że poradzi sobie sama. Nawet wtedy, gdy stała w kolejce po niechybną śmierć... Wtedy, szesnaście lat temu. Tam też sądziła, że sama sobie poradzi, i co? Guzik.
- Co będę robić jeśli nie siedzieć u Escanora? - no bo chyba nie będzie... Bezczynna? To byłoby straszne.

V

draumkona pisze...

Magia, nad którą umysł nie ma żelaznej kontroli wymyka się i harcuje samopas po ciele. Zawsze tak było. A skoro tej magii, dzikiej, pierwotnej i tak i tak nie dało się okiełznać... Cóż, teraz, kiedy umysł Iskry był uśpiony, nieprzytomny, w ogóle nie panowała nad swoją mocą, stąd i losowe nagłe zaleczenia ran, czy nagłe powiększenia. Moc ta niektórym mogła się kojarzyć z lasem Valnwerdu... Z kaskadami i losowymi zrzutami, jeśli kto wie, o czym mowa.

draumkona pisze...

Kiwnęła głową zapamiętując hasło. Takie rzeczy zawsze znajdowały miejsce w jej pamięci. Wiedziała, że nie powinna ich notować. Zapisywać. Nigdy. Nigdzie. Kto wie, czy ktoś nie grzebał w jej rzeczach kiedy ona była... Zajęta.
- Pamiętam... - uciekinierzy. Uchodźcy, którzy zdołali umknąć nim zamknięto granice. Teraz co prawda nie było pełnej wolności, ale i ona miała znajomości. A jeśli Duch jest rzeczywiście tak dobry jak o nim mówią... Wtedy przeprawa nie powinna być zbyt trudną.
- Pójdę po rośliny. I chyba wrócę do Twierdzy, bo i za długo mnie już nie ma... - uśmiechnęła się nieznacznie. I przypomniałą sobie o czymś...
- Wiesz papo, mam nowy wynalazek! - co oznacza, że nie jest chyba to zbyt bezpieczne - Nie mam go przy sobie, ale... To miotła. Ale nie byle jaka. Bo słuchaj, ona lata... I jest całkiem stabilna... - uśmiechnęła się szerzej, jak zawsze kiedy mówiła o swoich wynalazkach, czy alchemii, czy o cukrowych babeczkach.

V

draumkona pisze...

Mruknęła pod nosem coś co brzmieć mogło jak "czekolada", lub też "wyjmij tego robala", zależy jak się wsłuchać. Ale jak widać, elfce nieco się polepszyło, bo przecież coś wymamrotała, a nie leżała jak kłoda bez życia...
- Lu... - jak widać, Cień nie opuszczał myśli Iskry nawet wtedy, gdy ta była zbyt nieprzytomna na logiczne myślenie. Jakby Iskra się tylko dowiedziała, co ona wyprawia kiedy ciało jest poza jej kontrolą... Niechybnie by się załamała. Bo wiele z mamrotanych rzeczy miało pozostać tajemnicą. Jak na przykład wylewny opis jej uczuć do osoby Poszukiwacza, który dokładnie w tej chwili ujrzał światło dzienne.

draumkona pisze...

Długo oczekiwany czas balu... Okazał się momentem, którego bała się najbardziej. Co rano spoglądając w lustro wyobrażała sobie co się z nią stanie, jeśli Wilhelm rzeczywiście zwietrzył spisek. Rozważała własną śmierć na tysiące sposobów i żaden z nich nie był ani szybki, ani bezbolesny. Zaklęła szpetnie zwracając tym uwagę służki, która wiązała jej gorset. Ale nie przeprosiła. Wszak uchodziła tu za damulkę równie pustą co porcelanowe filiżanki. Równie kruchą.
Ubrano ją w nową suknię, jaką to sprezentował jej gubernator. Szkarłatna, jak kolor krwi. Płova zastanawiała się, czy to jakaś aluzja... I wtedy stwierdziła, że za dużo myśli. Będzie co będzie. Nic nie powie.
Wpięła w uszy brylantowe kolczyki, poprawiła włosy upięte w misternego koka i wzięła w rękę wachlarz. Do biegu, gotowi... Start...
***
Cała sala stała w oczekiwaniu na wejście Escanora. Laguna stała gdzies w tłumie. Upokorzona, zgaszona. Wszak to nie z nią wkroczyć miał do sali gubernator. Nie z własną żoną. Z jakąś kochanicą...
Wielkie, dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się, a Wilhelm wkroczył na salę prowadząc pod rękę nikogo innego jak panienkę Vetinari. Wcielenie wredoty, pustki i lekkomyślności. Przez jednych uwielbiana, przez drugich nienawidzona, jednak urodziwa jak zawsze. Z równie dumną miną co jaj partner kroczyła między ludźmi, aż w końcu spoczęli oboje na swych krzesłach z drogich metali. Escanor pstryknął. Muzyka grać zaczęła... A Vetinari westchnęła, niby to z zachwytu. W rzeczywistości, było to tęskne westchnienie. Westchnienie do dawnego życia...

V

draumkona pisze...

Iskra jeszcze chwilę coś mamrotała, po czym umilkła, jakby coś znów się stało. Jednak nie był to zwiastun czegoś złego, a wręcz przeciwnie. Elfka się budziła. Pokręciła głową i otworzyła oczy. Chwilę jakby nie wiedziała zbytnio co się dzieje, aż zaraz potem, umysł znów zaskoczył. Poruszyła się niespokojnie i dopiero potem zorientowała się, że ma przy sobie Cienia.
- Lu... - ale nie powiedziała nic więcej. Patrzyła jedynie, dziwnym spojrzeniem. Spojrzeniem, które jakoś niezbyt ukrywało jej uczucia.

draumkona pisze...

Płova wprawnym gestem, szybkim, zdecydowanym. Wprawionym. Rozwinęła wachlarz i zaczęła się nim leniwie wachlować. Spojrzenie błękitnych oczu błądziło po sali, raz wieszając się na jakieś tańczącej parze, raz spoglądając na kryształowy żyrandol... Spojrzenie nader znudzone, bo przecież siedzenie na tyłku i bycie piękną to było żadne zajęcie.
Zaś do gubernatora podpełzł Rzeźnik, szepnął mu coś na ucho, a Escanor się podniósł.
- Powierzam ci chwilowo pieczę nad Charlotte. Zabaw ją, Devril, wszak w tym jesteś najlepszy - i gubernator jeszcze spojrzał na Płovę, która z kolei nie spojrzała na niego, co wywołało u niego lekkie oburzenie. I odszedł zostawiając ich samych.

V

draumkona pisze...

A ona rzeczywiście chciała mu odpowiedzieć na oba pytania, nawet bardzo, bo nie lubiła, kiedy kto jej mówił, że ma czegoś nie robić... Ale nie dane jej było uczynić tego, bowiem pochłonął ją Cień. Bliskość. Uwiesiła się mu na szyi nie chcąc pozwolić mu na zbytnie oddalenie od jej skromnej, furiatkowej osoby. Niewiele było takich momentów, gdzie albo się o coś nie kłócili, albo nie grali sobie na nerwach. Niewiele było chwil, kiedy on się nie pieklił, że znowu zaryzykowała zdrowiem, bądź życiem w głupiej sprawie...
To i korzystała z tego tyle ile można było. A i nawet obiecała sobie, że przestanie robić głupie rzeczy. Dla niego. Bo jeszcze osiwieje jej do końca...

draumkona pisze...

Dostrzegła ten cień. Dostrzegła i poddała analizie lekko przymrużając oczy okraszone ciemnym makijażem. Być może i u niej wywołał podobne chęci. Być może, bo uśmiechnęła się tylko nieznacznie, jakby wiedziała, że okazując mu niezbyt spore zainteresowanie, wywoła niepokój, czy też niezadowolenie. Podniosła się z krzesełka szeleszcząc suknią, po czym złożyła wachlarz wyważonym, pełnym gracji ruchem.
- Pragnę wielu rzeczy, panie Winters. Nade wszystko jednak rzeczywiście, pragnę rozrywki. A najlepszą rozrywką... Jest taniec - mruknęła melodyjnie schodząc po marmurowych stopniach na parkiet. Mijając go, przesunęła czubkiem wachlarza po jego ramieniu. Wiedziała, że za nią pójdzie.
Posłała powłóczyste spojrzenie głównemu muzykowi, który urwał melodię wpół taktu. Uśmiechnęła się znów pod nosem, tym razem odwracając się. Suknia zafalowała, a on stał tuż przed nią. Wiedziała, że tak będzie. Odrzuciła wachlarz pewnemu słudze, zaś dłoń jej pochwycił earl. I stanęli obok siebie. Nowa melodia wypełniła pomieszczenie, zaś niektóre kobiety niemal zabijały Vetinari wzrokiem.
Pierwszy takt, zwinęła się, a dłoń jego oplotła ją ciasno w talii. Zawisła w powietrzu przytrzymywana jedynie przez jego dłonie, odchylona do tyłu... A jego samego otulił jej zapach. Agrest z bzem.
Znów ten sam ruch, choć w drugą stronę. Potem zaś delikatne szarpnięcie w górę, gest jakby agresywny, jakby ją prowokował... Podjęła grę. Prostując plecy, niemal musnęła ustami jego, tak blisko się znalazła. Chwilę potem już krążyli po parkiecie, wciąż blisko... Może nawet zbyt blisko. Ale jakoś żadne z nich nie myślało by się odsunąć. Ona co jakiś czas okręcała się wprawiając fałdy sukni w ruch, zaś w końcu, kiedy muzyka zwiększyła tempo, kiedy dołączyła reszta instrumentów... Nawet nie wiedziała kiedy i jak, on już ją okręcał wokół własnej osi, a ona poddawała się tym ruchom i jego woli. Potem zaś przyszła pora na atak. Znów znalazła się blisko niego, dłonie przesunęła po jego twarzy, po policzkach, oddech owionął jego szyję. Oderwali się od siebie lądując w różnych pozach. On jakby się skłaniał, zaś ona przeciwnie. Była to gra, gra pozorów, gra poz i figur, która toczyła się w muzycznym rytmie, podnosząc ciśnienie, sprawiając, że krew szumiała w uszach.
Pochwycił ją za dłonie, a przez lata wyuczane kroki z Alem były stawiane automatycznie. Wyginała plecy w tył, a kosmyki włosów wymykały się spod misternego koka. Kiedy po chwili poczuła wolność, okręciła się znów z dzikim uśmiechem na wargach. Z uśmiechem, który rzadko gościł gdzie indziej jak poza mieszkaniem maga.
Przystanęła i zaraz poczuła jego ciało za sobą. Jego dłonie na swoich nadgarstkach, oddech muskający szyję. Odwrócił ją ku sobie, znów porywając w ten sam taniec, który odtańczyli przed chwilą...
I byli zbyt pochłonięci sobą, żeby zobaczyć jak po balkonie wędruje Escanor wymieniający uwagi z Rzeźnikiem. I dopiero osłupiony wzrok tamtego zwrócił uwagę gubernatora na parkiet... I ten zamarł z otwartymi ustami.
Tymczasem Vetinari trzymana za ręce przez Devrila okręciła się raz jeszcze, ugięła nogi przysiadając na sekundę, zaś on pociągnął ją ku sobie. Podniosła się poddając się temu ruchowi, instynktownie unosząc nieco nogę w górę... A on to wykorzystał, równie automatycznie. Poczuła dłoń na swoim podudziu, poczuła ciepłą dłoń na plecach. I oddech, szybki, urywany, rozdmuchający jej grzywkę. Wiedziała, że fryzura nadaje się jedynie do poprawy. Że wygląda jakby się tu co najmniej wychędożyli... Ale było warto. Dysząc jeszcze, pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia, nie panowała nad sobą i nad rolą jaką gra. Czołem oparła się o jego brodę, stygnąc jeszcze po energicznym tańcu. A Escanor w tym czasie znalazł się na dole. Dopiero wtedy oderwała się od niego i przybrała na twarz zwykłą, znudzoną maskę.

V

draumkona pisze...

- Ale ja nie chcę cię chędożyć... - mruknęła zawiedziona i zaraz, widząc jego minę, poprawiła się - Nie chcę teraz... Ale musisz się tak odsuwać? - i zaraz pomyślała nad argumentem, który mógłby go nakłonić znów do podejścia - Zimno... - mruknęła ciągnąc go za skrawek płaszcza w nadziei, że jednak się podda, że przyjdzie.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się nieco, lecz uśmiech ten nie był tym, który gościł na jej wargach w tańcu. Był nieco wymuszony, rozleniwiony... Nie zaś dziki i pełen ekscytacji. Nie odpowiedziała na jego słowa, szykując się mentalnie do bitwy z Escanorem. Widziała jego oczy ciskające gromy. Widziała dłonie zaciśnięte w pięści.
- Wilhelmie... - zaczęła, ale wiedziała co teraz nastąpi. Znała go zbyt dobrze.
- Milcz - warknął zbyt zirytowany by bawić się w grzeczności. A ona zgodnie z życzeniem, zamilkła. Potem dopiero wściekłe spojrzenie padło na Devrila...

V

draumkona pisze...

- Zrobię co chcesz - burknęła niezadowolona - Ale nigdzie sobie nie idź... A jak kto mnie znowu napadnie? - jak widać, pominęła fakt, że to ona sama podlazła do okna... Powierciła się chwilę na łóżku, na którym tak niedawno się chędożyła z arystokratą. I nieco głupio się jej teraz zrobiło. Westchnęła zrezygnowana.
- Będę odpoczywać, będę odpoczywać... - zaczęła mamrotać pod nosem, jakby miało to jej pomóc.

draumkona pisze...

Oparła głowę na jego piersi uśmiechając się. I rzeczywiście, zamierzała nawet odpoczywać. Może nawet zasnąć tak sobie, całkiem nieszkodliwie... Ale on musiał napomknąć o tym, że mogliby wrócić do siebie. Chwilę rozważała tę opcję, po czym podniosła głowę i spojrzała na niego unosząc brew.
- W sumie, czemu nie... - i już znowu jedno miała w głowie, choć pewnie i jego propozycja nie wzięła się znikąd...

draumkona pisze...

Zimne oczy gubernatora zabijały niemalże Devrila na każdy znany mu sposób. A znał ile wiele. Setki. Tysiące. Płova poruszyła się lekko, jakby zaniepokojona. Niech ten arystokrata przestanie się tak płaszczyć, bo cały plan weźmie w łeb i zerwie z nią tu, na sali... A ona jeszcze przez parę godzin potrzebowała statusu jego kochanki. Po czym wpadła na jakże genialny pomysł. Uśmiechnęła się figlarnie do gubernatora, po czym przygładziła dłonią rękaw jego szaty.
- Chodź ze mną, Wilhelmie... Potrzebuję rozrywki na osobności - zaczepiła palcem o jego naszyjnik, wisior z jakimś symbolem. Pociągnęła go lekko w dół, przez co i sam gubernator musiał się nieco pochylić. Wierzyła uparcie, że to wystarczy, w końcu, on był tylko mężczyzną...

V

draumkona pisze...

Iskra natomiast martwiła się o Devrilowe bezpieczeństwo. Mimo wszystko, mimo uczuć do Luciena, nie byłą w stanie wyprzeć się jakiejś sympatii do arystokraty, jakieś dziwnej nici porozumienia jaka ich jeszcze łączyła. Choć oboje pochodzili z dwóch różnych światów.
Usiadła na łóżku, czekając aż Lu wróci. W sumie, to mogłaby przecież iść sama... Więc podniosła się i na próbę przeszła parę kroków. A, że nie skupiła się zbytnio na tym gdzie lezie... Uderzyła nogą w metalowe wiadro, to się przewróciło i narobiło niezłego huku, jakby tu co najmniej się z kim zabijała albo co.
- Kurwa... - mruknęła spodziewając się, że lada moment wleci wystraszony Cień i będzie jej głowę suszył, bo się ruszyła. I pewnie z nim jeszcze Devril przyjdzie...

draumkona pisze...

A ona, choć nieświadomie, pomagała Devrilowi. Bo gubernatora wysłała do swojej komnaty, zaś sama chwilowo jakby zgubiła się w tłumie... Ale miała cel. Przysuwając chustkę do nosa, wstrzymała oddech. Nie można jej było tego wdychać. Za to już widziała Rzeźnika... Pusty korytarz jakim się przechadzała... I nagle udała, że upada. Zadziałało. Rzeźnik pochwycił ją, odebrał chustkę, co by przyjrzeć się jej twarzy. Wdychał powietrze.
Raz, dwa, trzy... Poczuła jak leci w dół. Rzeźnik... spał. Spał snem mocnym i sprawiedliwym, choć nie zasłużył na takowy. Umrze w przeciągu paru dni. Teraz szybko do gubernatora... I modliła się w duchu by tamten Myśliwy się jednak nie pojawił.
Niemal biegiem puściła się do swoich komnat, gdzie rozciągnięty na łóżku czekał już gubernator...

V

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się do Devrila, w odpowiedzi na jego słowa i gest. No lubiła go. Naprawdę. Ale przecież był Cień, któremu trzeba było poświęcić resztę uwagi, bo jeszcze gotów wszcząć awanturę, a było przecież już tak dobrze...
- Chodź, Lu, bo zasnę na stojąco i będziesz mnie musiał tachać... - jakby i to był problem. Przecież elfka niewiele ważyła, jak każdy zresztą z tej rasy, co pozwalało na stąpanie po pokrywie śnieżnej.
- Jeszcze będę musiała coś zjeść, bo umrę i będziesz miał na głowie pogrzeb - mruknęła robiąc minę zawodowej marudy.

draumkona pisze...

Zaś Vetinari się pakowała, równie zadowolona z siebie co Devril. Po Twierdzy krążyła pogłoska na temat śmierci Rzeźnika. Krążyły pogłoski o jakimś duchu, owdowiałej przed ślubem panny. A Płova słuchając tego wszystkiego miała ochotę jedynie się śmiać.
Ponadto, została porzucona przez Wilhelma dziś w południe. Kolejna plotka jaka obiegła dwór. Najwyraźniej znudziła się jednak Wilhelmowi, bądź miał on zbyt mało czasu na kochankę. Ale to ją cieszyło. Wróci teraz do Ala... A słuchając wieści, wiedziała, że zadanie się powiodło. Więc i pozna Ducha. I już w wyobraźni zaczęły formować się obrazy. Wyobrażenia, jak może on wyglądać...
I na pewno w niczym nie przypominało jej wyobrażenie Devrila. A zaskoczenie samej Vetinari miało być ogromne.

V

Sol pisze...

To co dziś widziała, przez co własnie takie spojrzenie mu posłała, zasmuciło ją. Gdy znalazła sie sama w wynajetej izbie, musiała sie zastanowić jaki on teraz w ogóle jest, jak ona go widzi. Bo kiedys, byl dla niej niemal jak bozyszcze, gorący afek zaćmił jej trzeźwą ocenę. Kiedyś Devril jawił jej sie jako przystojny, cudowny, odwazny i sprytny mlodzieniec, za którego nawet i chcialaby wyjść. A dzisiaj? Dzisiaj to zostało skryte pod pierzynka rozleniwienia i checi zabawy. Choc było to o tyle dziwne, że jej do niego nie pasowało, nie do końca, że ocenic go nie umiała. Jakby podswiadomie czuła, że patrzy, ale nie widzi jego.
Łóżko okazalo sie byc wygodne, acz sen nagle jej odpedzony został z powiek myslami o towarzyszu. Nie podobalo jej sie to, nie podobało, że tak mocno i często o nim rozmyśla. Rozebrala się i poszla do bali naszykowac kapieli. W stygnącej wodzie zasnęła, więc obudziła sie po dwoch godzinach, przemarznieta z skóra pomarszczona jak u starca. Oczywiście narobiła hałasu, bo wyskakując z bali poslizgneła sie i runęła, a chcąc ratować równowage, wyciagnęła reke po krzesło... I skończuło sie podwójnym łomotem, bo ona wylądowała na ziemi a krzesło stukneło obok, robiąc więcej rumoru.

Sol pisze...

Spojrzała z przestrachem na drzwi. A jakby teraz wszedl to by pewnie zobaczyl goly tylek Sol wywalony do gory i ją samą rozlozona w dziwnej pozycji na posadzce.
- W porządku! - zawołała, szybko wstając i siegając po cokolwiek. A tym czymkolwiek okazał sie dlugi szlafrok jaki sobie naszykowała wczesniej, gdy kapiel też szykowała, grzejąc wodę.
- Nic sie nie dzieje - uchyliła drzwi i spojrzała na niego przez szparę, przytrzymując materiał przy piersi. Była blada a wargi jej drżały przez to wychlodzenie wlaśnie. Chyba bedzie musiała jeszcze jedna kapiel wziąć, albo iśc spac jeszcze i przed wyjazdem jakiej siwuchy sie napić.
- Obudziłam cie - zauwazyła zartwiona i potarła oczy palcami, nadal pomarszczonymi od zbyt dlugiego przebywania w wodzie. bardzo przepraszam, nie zapaliłam swiec i potknelam się po prostu - wyjasniła cicho i szerzej uchyliła drzwi, by mógl do wiadro nieszczęsne dostrzec i przewalone krzesło, a przy tym mocniej przycisnęla material szlafroka do piersi, spuszczając wzrok. Brakowało tylko tego, by zaczęła jeszcze raz przepraszać. Zawstydzona zachowywaal sie jak dziecko, czemu zupełnie przeczyl w tej chwili jej wygląd, mokre włosy z których kapała woda, mocząc materiał okrywający nagie ciało, odsłoniete ramie i rozchylone poły szlafroka ukazujące smukle nogi. Nie, definitywnie dzieckiem nie była.

draumkona pisze...

Zaskoczył ją. I zaniepokoił.
Al jakiego znała... Mag zakochany w artefaktach, jej papa, głowa ruchu... Nie zachowywał się niemalże nigdy tak jak teraz. Nie porywał jej w ramiona jakby co najmniej uszła ledwo z życiem z lochów, z tortur... Choć pewnie pogłoski dotarły i tu. A w Twierdzy aż huczało od plotek odnośnie jej zniknięcia. Jedni widzieli w tym jej tchórzostwo. Inni zaś widzieli jej śmierć. Jeszcze inni twierdzili, że Escanor zamierza naprawić stosunki z żoną, dlatego odprawił Vetinari.
I nie było plotki, która by zawierała w sobie choć część prawdy.
Zaniepokojona ściągnęła brwi i przyjrzała się magowi, kiedy ten ciągnął ją do swojego laboratorium. Nawet nie zdążyła zdjąć płaszcza. Co z tego, że była spóźniona. Solidnie spóźniona, bo całe dwa dni od daty, którą w tajnym liściku przyniósł magowi Pomstnik. Co ona biedna mogła poradzić na blokadę dróg i tym podobne ekscesy...
Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć...
Spuściła spojrzenie, zaś miedziane kosmyki przesłoniły nieco twarz. Palce powędrowały ku jej szyi odpinając broszkę płaszcza. Umysł natomiast szukał odpowiednich słów na powitanie. Czegoś, co nie będzie zbytnim wytykiem, ani pretensją, a jednocześnie zdradzi, że jego kamuflaż jest wręcz doskonały.
Materiał płaszcza zsunął się z ramion, zaś ona sama została w białej koszuli z żabotem, idealnie zapiętymi mankietami przyozdobionymi małymi kryształkami. Koszula ta wsunięta była w ciemną spódnicę spiętą na biodrach pasem, a której ciemny materiał okalał jeszcze jej kostki. Trzewiki miała porządnie zasznurowane, a materiał butów niknął gdzieś wyżej, sięgając zapewne połowy łydki. Włosy miała rozpuszczone. Spływały delikatnymi falami na plecy, sięgając ich połowy, zaś przy skroniach zebrano po dwa pasma i spleciono je z tyłu w cienki warkoczyk. Uszy jak zawsze ozdobione brylantowymi kolczykami, oczy okraszone ciemnym cieniem, koralowa pomadka na ustach. Zmarszczyła nieco nos porównując ubiór swój z Duchem. Wyglądała przy nim jakby się wystroiła na co najmniej koronację... Co ona jednak poradzić może na to, że lubi dobrze wyglądać...
Z roztargnieniem odłożyła ciężki płaszcz na fotel i spojrzała przelotnie na mapy. Dostrzegła jedną nazwę, która zdawała się ginąc wśród dziesiątek innych. Brushtonin. Palce Płovy lekko musnęły mapę, jakby ona sama chciała jedynie powrócić do tamtego miejsca. Do tamtego czasu. Może by nie zginął...
Podniosła spojrzenie, nagle zdając sobie sprawę, że niegrzecznie milczy, choć oni pewnie mieli o czym rozmawiać i niezbyt się nią przejęli. Zimny błękit jej oczu napotkał ciemną zieleń.
- Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne... - przymknęła na chwilę oczy, zaś spojrzenie przeniosło się na Ala. Zupełnie tak, jakby to jej kamuflaż był najbezpieczniejszy i najłatwiejszy do odegrania...
- Co teraz papo? Jak widać, jestem w jednym kawałku, nikt nie chce mnie na stosie spalić, ani nic... Ach, i nową kochanką dla Escanora się nie martw, już mu jedną podsunęłam, chociaż idiota jeszcze o tym nie wie... Mężczyźni... No, niektórzy mężczyźni sądzą, że wszystko jest ich zasługą - do gabinetu wsunął się Albert. Siwiejący jegomość, może w wieku Ala, może nieco starszy. Vetinari złapała jego spojrzenie.
- Nie pogardzę ciepłą herbatą, Albercie. I owsianym ciasteczkiem też nie.

V

draumkona pisze...

Z Lucienem było pod pewnym względem podobnie jak z Devrilem. Oboje mieli różne zachowania na różne sytuacje. Dla różnych osób. Devril zgrywał niekiedy idiotę, zaś Cień zgrywał zimnego i bez uczuć. Arystokrata okazywał czasem emocji zbyt dużo, za to Lucien wolał zacisnąć usta i nic nie mówić. Jak długo czasu zajęło jej okiełznanie Poszukiwacza. A to i tak był dopiero początek...
Byli podobni i zbyt różni zarazem.
- Lu... Co robimy z tym kontraktem? - spytała, kiedy drzwi ich pokoju się zamknęły, a ich otuliła miękka cisza nocy, ciemność i chwilowy spokój ducha.

draumkona pisze...

Ściągnęła usta w dzióbek słuchając wymiany ich zdań. A, że była osobą niezbyt lubiącą stanie w miejscu... Ruszyła wolnym krokiem po pokoju, co jakiś czas przystając, by zbadać dokładniejszym spojrzeniem jakiś artefakt, czy dziwnie wyglądającą książkę. I tylko miarowy stuk obcasów o posadzkę zdradzał to, gdzie teraz się znajduje. Bo Vetinari milczała. Milczała zdając się ignorować ich obu. Ale słuchała. Każde słowo wypowiedziane przez jednego i przez drugiego znalazło zakamarek w jej umyśle.
Pochyliła się nad jakąś skomplikowaną aparaturą i stuknęła paznokciem w probówkę... Rozległo się charakterystyczne podzwonienie szkła, kiedy kto w nie czymś stuknął, nawet jeśli był to ruch najlżejszy. I poczuła to. Spojrzenie niezadowolonego Ala na plecach...
Odwróciła się powoli i uśmiechnęła całkiem niewinnie.
- Usiądź lepiej i nic nie dotykaj, przecież tyle razy ci powtarzałem... - nie zamierzała irytować maga, toteż jeszcze raz spojrzała na aparaturę, po czym zajęła swój fotel. Fotel dziurawy i wysłużony, który tak strasznie kontrastował w zestawieniu z jej elegancją. Oparła łokieć na podłokietniku, a podbródek wsparła na dłoni. Westchnęła.
- Poprzednim razem jak wspominałeś o Quinghenie papo, nie używałeś liczby mnogiej... - reszta zdania nawet nie wyszła na światło dzienne. Pozostawiła domysł magowi. Nieme pytanie.
Naprawdę sądzisz, że wysyłanie mnie z nim będzie dobrym pomysłem?

V

draumkona pisze...

Kiwnęła głową w odpowiedzi. I tak mają teraz kilka dni na obijanie się... Kilka dni, które na pewno nie zostaną spędzone na obijaniu. I wiedziała o tym wręcz doskonale. To zawsze tak się kończyło, kiedy zostawali sami. A wręcz idealne odniesienie stanowił pobyt w małym domku, gdzie to niby odpoczywała po zabiciu Joserro. Już ona ładnie tam wypoczęła... A biedny Lucien dostał po głowie.
No, ale teraz raczej po głowie by nie dostał, zresztą, będzie nieco ciężko, bo znowu wszedł w swoją głupią rolę... Więc Iskrze pozostało tylko jedno wyjście. Niewinna prowokacja. Tak więc, udając, że zamierza iść spać, albo co, chwyciła poły koszuli i uniosła ją, przeciągając przez głowę. Potem zaś odpięła sprzączkę paska, a spodnie zsunęły się do połowy ud, potem musiała im pomóc. Jeszcze tylko buty i elfka była całkiem golusieńka. Roztrzepała dłońmi włosy i obejrzała się przez ramię robiąc minę osoby nieświadomej.
- Och, myślałam, że odwrócisz wzrok... Nie wiesz może, gdzie jest moja koszula nocna? - Iskra, wcielenie niewinności.

draumkona pisze...

W tym momencie do komnaty wkroczył Albert, który na miedzianej tacy niósł trzy porcelanowe filiżanki z ulubionego kompletu Płovy, bo ozdabiane ręcznie malowanymi widokami gdzieś z jakichś nadmorskich okolic w różnych porach dnia i o różnych porach roku. Nawet imbryczek był zdobiony, pochodzący z tego samego zestawu. O spodeczkach nie wspominając. Sługa ustawił tacę na stoliczku pod ścianą, jedynym pustym, jakby mag od początku planował herbatę. Tam też rozlał herbatę do trzech filiżanek i każdą z nich podał komu trzeba. Płova chwilę przyglądała się swojej filiżance. Przedstawiała zimowy krajobraz nocą. Pełny księżyc widniał gdzieś koło uszka naczynka i jakoś urzekł ją ten widok. Znów się wyłączyła...
I dopiero muśnięcie palców w rękawiczce wybudziło ją z zamyślenia w jakie popadła. Zamrugała i wzięła z podstawionego talerzyka owsiane ciasteczko, bo czym odgryzła kawałek z niezadowoleniem spoglądając na okruszki na swojej spódnicy.
- Ja też jadę - nie zamierzała tu siedzieć bezczynnie. Jeszcze by się rozchorowała, albo co. Poza tym, słyszała, że w Quinghenie można dostać rzadkie składniki... A ona zamierzała w końcu skończyć receptę na miksturę niewidzialności.

V

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się przelotnie i podeszła. Choć jego pochmurny wyraz twarzy niezbyt się jej podobał. Cień i jego zazdrość... Stanęła blisko niego, a potem objęła go ciesząc się po prostu z tego, że ma go obok siebie.
- Wiedziałam. Ale ja lubię jak ty patrzysz... - mruknęła przesuwając koniuszkiem nosa po jego szyi, a w chwilę potem opierając głowę na jego ramieniu.
- To zmarznę bez koszuli - westchnęła teatralnie. I w powietrzu zawisła niewypowiedziana prośba. Prośba, ażeby Cień porobił jej nie dość, że za poduszkę, to jeszcze za prywatny grzejniczek.

draumkona pisze...

Rzeczywiście, ta nowina niezwykle ją cieszyła. Pytanie tylko, czy dane jej jeszcze będzie pływać na porządnym trójmasztowcu, czy też będą tłukli się małym rybackim stateczkiem... Tak czy inaczej jednak, dane będzie jej zobaczyć morze. Wielką, nieprzebytą wodę kryjącą setki tajemnic... Płova kochała morze. Kochała je ponad wszystko, bo nie było w jej życiu dotąd nic, co warte byłoby takich uczuć. Nawet Al był na drugim miejscu.
Poruszyła się niespokojnie słysząc propozycję wyjazdu. Miała jeszcze do odebrania strój u krawcowej, miała odebrać paczkę, miała... Miała do pozałatwiania setkę spraw i wątpiła, czy by tydzień na to wystarczył.
- Papo... Jeśli mam wyjechać jutro, to Jomsborg musi tu zostać i w moim imieniu załatwić sprawy... - a znaczyło to mniej więcej tyle, że Vetinari zostanie bez prywatnej ochrony. Co już raz, pięć lat temu, skończyło się fatalnie.

V

draumkona pisze...

Mruknęła coś pod nosem niezbyt zadowolona z tego, że tak mocno się opiera... Jak on tak może, no! I wtedy wsunęła ręce pod jego koszulę, na plecy. I przejechała pazurami wzbudzając w nim falę dreszczy i pozostawiając po sobie krwawe krechy. I właśnie w tym momencie, uległ. I Iskra odnotowała, że drapanie po plecach doprowadza mężczyzn, albo tego konkretnego mężczyznę, do szaleństwa i białej gorączki w jednym.
Znów przy nim leżała, znów korzystając z tego, że został jej poduszką. I czuła tępy ból w biodrach, który nazajutrz zapewne zamieni się w zakwasy... Czego nie omieszkała mu powiedzieć.
- Będę mieć zakwasy. Przez ciebie. I jeszcze kiedyś w ogóle mi biodra odlecą... - marudziła tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu umilkła gładząc palcami jego szyję.

draumkona pisze...

Płova westchnęła i odstawiła filiżankę na stoliczek obok mapy. Skończyła ciasteczko i oblizała palce, co tak nie pasowało do jej wyćwiczonych zachowań arystokratki. Spojrzała łakomie na tackę trzymaną przez Alberta...
- Jeszcze jedno, tylko jedno... - mamrotała zbliżając się do sługi, a ten, w porę, jak zawsze, uderzył ją lekko po dłoniach, na co ona prychnęła tylko.
- Pamięta pani, ścisła dieta. Jedno ciasteczko - kolejne prychnięcie. Chociaż, to ona sama prosiła go by powstrzymywał ją przed jedzeniem głupot. Bądź co bądź, dumna była ze swojego wypracowanego w pocie czoła ciała i nie chciała wyglądać jak niektóre Wirginki, które przypominały okrągłe pulpeciki...
Rezygnacja pojawiła się w jej oczach. Odwróciła się od ciasteczek. Niech będą przeklęte.
- Jomsborg musi zostać papo, bo inaczej będą kłopoty. A ja do jutro nie załatwię wszystkiego... A może Albert starczy? - spojrzała na swego sługę przez ramię starannie omijając wzrokiem przeklętą tacę z przeklętymi ciasteczkami. Ale one były takie dobre...
Albert może i wyglądał na nieco podstarzałego, ale pod schludnym ciemnym odzieniem, kryło się dobrze zbudowane ciało. A on sam zawsze w rękawie krył ostrze... Przynajmniej jedno. A monokl jaki trzymał się w jego lewym oczodole był jedynie atrapą. Albert miał sokoli wzrok i psi węch. Właśnie dlatego też był sługą Vetinari. Jedynym zaufanym sługą...

draumkona pisze...

Klasnęła zadowolona w dłonie, po czym okręciła się wprawiając spódnicę w ruch i pomaszerowała zdecydowanie z powrotem do Alberta... Ten jednak wiedział co się święci i usunął się w bok. Już raz się na to nabrał. Teraz już zawsze pamiętał, że jego pani, prócz niezwykłej urody, prócz bystrego umysłu, posiada jeszcze zręczne palce i instynkt rasowego złodzieja. A on miał polecenie - jedno ciasteczko na dzień.
Płova jęknęła widząc umykającego służącego.
- To straszne... - przeczesała miedziane kosmyki palcami i wróciła na swój fotel.
- Wezmę Alberta. Jomsborg zostaje. A Pomstnik... - spojrzała błagalnie na Ala. Niech on zajmie się tym wrednym gołębiem, który chyba za życiowy cel obrał sobie uprzykrzanie Charlotte życia. Ale byl i też potrzebny. Gdyby coś się stało, tylko on potrafił szybko dostarczyć wieści... Choć i z drugiej strony, gołąb kontra morze...

V

draumkona pisze...

W końcu dotyk ustał, a ręka elfki bezwładnie opadła na pościel. Furiatka, której siły zdawały się nie kończyć, zasnęła zmęczona dzikimi, nocnymi harcami.
A gdyby tylko wiedziała, cóż też Wilk wymyślił... gdyby tylko wiedziała, co zaproponował Szeptuszce... Niechybnie musiałaby ich pobić, całą trójkę. Bo nikt nic jej nie powiedział. Wilk nie wspominał o tym o co prosił Cienia, a mowa tu o rzekomym zaproszeniu. Cień nie powiedział o misji, a Szept nie powiedziała o ślubie.
Przyjaciele, psia ich mać.

draumkona pisze...

Charlotte zjawiła się nieco spóźniona. Powozem znów kierował Albert, który jako jedyny chyba znał wszystkie przesmyki pozwalające ominąć wszelkie utrudnienia na drogach. W powozie zaś siedziała ona... I pewien mężczyzna. Solidnej postury, o jasnych włosach sięgających ramion. Nieogolony. Z mieczem przy boku i wesołym spojrzeniu w barwie rozgrzanego żelaza. Ni to czerwień, ni to pomarańcz... I był to nikt inny jak Jomsborg.
Swojego ochroniarza zostawiła, co by przypilnował by jej cały bagaż trafił tam gdzie trzeba, zaś ona sama ruszyła na spotkanie Ducha do gospody.
Otworzyła drzwi na oścież i wślizgnęła się do środka. Spojrzenie błękitnych oczu powoli omiotło salę. Oczywiście, że ściągnęła na siebie spojrzenia. Była już do tego przyzwyczajona... Poza tym, lekki dekolt białej koszuliny też robił swoje. A ta koszulina wciśnięta była znów w spódnicę, tym razem jednak szkarłatnej barwy. Odnalazła go dość szybko i zaraz ruszyła w jego kierunku zdecydowanym krokiem. Niewysokie obcasy trzewików stukały o drewnianą podłogę.
- Jestem. Spóźniona. Albert rozjechał kota, tak okropnie się śpieszył... - zagryzła wewnętrzną stronę policzka wspominając kawałek skóry i flaki wplecione w koło wozu. Westchnęła.
- No, ale statek jeszcze stoi... Więc zdążyłam. - odruchowo poprawiła włosy, które małymi kosmykami wymykały się spod misternego koka spiętego srebrną szpilką.

V

draumkona pisze...

Iskra obudziła się wcześniej i doszła po chwili do wniosku, że niestety, miała rację. Zakwasy były okropne, a każdy, najmniejszy nawet ruch sprawiał jej nieprzyjemny ból.
Ale za to postanowiła zapewnić przyjemną pobudkę Cieniowi. Musnęła ustami jego szyję, palcami przesunęła po linii obojczyka wspinając się na szyję, jak jeszcze w nocy. Ucałowała jego policzek, podbródek, usta...

draumkona pisze...

Zarejestrowała kątem oka wejście barona. Fałszywy kamień... Bystre, złodziejskie oko od razu rozpoznało kopie i fałszywki. I Płova mruknęła coś pod nosem, a co nie było ani trochę pochlebne. Nie lubiła takich osobników. Myśleli, że są nie wiadomo kim, a w rzeczywistości...
Ale baron wyłowił ją wzrokiem. I co gorsza, ruszył w jej kierunku. A ona odruchowo zaczęła się cofać... Nim plecy jej nie oparły się o ścianę, a ona sama nie miała już wyjścia, jak tylko rozmawiać z tym natrętem.
A słuchając jego słów, słuchające tego co mówi... Miała ochotę płakać. Ale on tego nie widział. On widział jedynie łatwy, bogaty i dość ładny kąsek. Łatwą zdobycz o zgrabnym tyłku.
A sama Płova miała ochotę się rozpłakać.

V

draumkona pisze...

Zadowolona z tego, że udało się jej go tak obudzić, odsunęła się. Poplątane włosy zsunęły się po jej ramieniu, lekki uśmiech zagościł na wargach.
- Dobry - mruknęła melodyjnie i owinęła się kocykiem, co by nie zmarznąć. Zaś jeśli on by się jej spytał czegóż ona oczekuje... Prawdopodobnie odpowiedzi by nie znała. Zbiłby ją z tropu. Choć nie ukrywała, że sen jaki kiedyś miała... Sen w którym się pobrali bardzo się jej podobał, choć nikomu o nim nie powiedziała. Być może też nie poruszała tego tematu, bo znała Cienia. Znała jego stosunek do tych spraw... Ale jak widać, pominęła w tych rozmyślaniach fakt, że z miłości robi się dziwne rzeczy. A sam Poszukiwacz przyznał się przecież cóż do niej czuje.

draumkona pisze...

Dała się bezwiednie poprowadzić na górę, wciąż nieco oszołomiona. Zamrugała czując wilgoć w kącikach oczu. Nie mogła płakać. Nie, bo się rozmaże... Kobiecie nie wolno płakać. Makijaż jest jej jedyną bronią, więc cokolwiek by się nie działo, nie można...
Palcem otarła wilgotny kącik i chrząknęła, po czym przysiadła po prostu na łóżku. Dość szybko się otrząsnęła, przecież musiała tak umieć. Musiała szybko odnajdować się w nowych sytuacjach...
- Dziękuję za pomoc - uśmiechnęła się lekko, wdzięcznie. Jak widać, ona chyba nie zamierzała nic z tym robić...

V

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się lubieżnie ciesząc się w duchu jak małe dziecko, że udało się jej. Cień był... Zadowolony. Ale żeby nie było tak cudownie, jakby się mogło wydawać, musiała wyciąć jakiś numer... Iskra ugryzła go w ramię. Co prawda, wcale nie mocno, ale na pewno się obudził do końca. A potem parsknęła i zabrała mu resztkę koca. Niech sobie poleży bez niczego i pomarznie. Potem będzie lepiej grzał...
Iskra jak widac była okropną kobietą.

draumkona pisze...

A biedna Vetinari patrzyła na niego jakby zaproponował jej seks na drzewie. Szczęka jej opadła, muśnięte czerwoną pomadką ułożyły się w okrągłe "o". Zamrugała jeszcze, znów próbując się odnaleźć w nowej sytuacji. Ale jej umysł chyba zaczął szwankować. Za dużo jak na jeden dzień...
Wprawnym ruchem wyjęła wachlarz i go rozwinęła. Gdyby znał ją dłużej, wiedział by, że to nerwowy gest. Odetchnęła głębiej, jakby nagle pasek w talii był ściśnięty zbyt mocno.
- To wyjście jest bardzo... - ale nie skończyła. Wachlarz wypadł z jej dłoni, a ona sama padła na łóżko zemdlona kompletnie.

V

draumkona pisze...

- Hmmm? - mruknęła znów nieco zbyt sennie jak na siebie. Znów poczuła nieprzyjemne uczucie w biodrach... Musi wziąć kąpiel... Podniosła spojrzenie na Cienia. Dziwną miał minę.
- Coś się stało...? - może był chory?

draumkona pisze...

Ocknęła się chwilę potem, mamrocząc coś o ciastkach. Podniosła się, wspierając na łokciach i zamrugała nieprzytomnie. Chyba chwilowo zapomniała... A potem spojrzała na poluzowany pasek. A potem na Devrila. PRZEBRANEGO. I zaraz miała dziwnie kosmate skojarzenia. Pośpiesznie przywróciła sprzączkę do poprzedniego stanu zapięcia i przygładziła koszulę.
- O czym my to... - ściągnęła brwi starając utrzymać się tą samą, wyrachowaną minę co zawsze. Mimo tego, co mówił, że może nie udawać...
- Ach. Pamiętam... - po omacku odnalazła wachlarz, znów rozwinęła go i zaczęła się wachlować. Przy okazji, wolną dłonią zaczęła okręcać kosmyk miedzianych włosów wokół palca.
- To dobry plan... Chyba... - jak widać, ona sama nie wiedziała co w tym temacie sądzić. Ale mimo wszystko... Wolałaby znowu nie napotkać kogoś pokroju tamtego barona.

V

draumkona pisze...

- Hm... - znów pomruk, tym razem oznaczający u elfki głęboką zadumę. Czego chciała? Żeby był. Obok. Żeby dzieci były bezpieczne...
- Ciebie. Bezpieczeństwa dla dzieci. Świętego spokoju od Ponurego Gona... Dużo jest rzeczy jakich bym chciała od życia Lu, sprecyzuj pytanie może...

draumkona pisze...

Przyjrzała mu się nieco uważniej, jakby wietrząc jakiś podstęp. Cień nie pytał, chyba, że miałby powód... Tylko teraz pytanie, co miał na myśli. I co było powodem.
Ściągnęła brwi spoglądając teraz w ścianę. Czego chciała... Chciała żeby nie sypiał z nikim innym niż ona. Chciała, żeby był jej. Na własność. Na wyłączność... Ale tylko jeśli chodzi o kobiety. Bo wiedziała, że z Bractwem nie ma szans. I zamiast też mówić, tłumaczyć... Musnęła palcami jego skronie, a tym samym pokazała mu swój sen. Sen, w którym Dar organizował im ślub...

draumkona pisze...

Skorzystała z podsuniętego ramienia, bo i przecież mieli udawać... To i taki gest wydał się jej na miejscu. I naprawdę starała się nie łamac sobie głowy nad kwestią spania w jednej, ciasnej kajucie... Z dzieleniem łóżka, które także nie będzie aż tak spore jak zawsze, a to ze względu na ograniczone rozmiary ich pokoiku.
Spojrzenie powędrowało na maszty. Uśmiechnęła się pod nosem. Były dwa. Zaraz też oceniła solidność kadłuba, budowę steru...
- No. Wygląda całkiem solidnie. Co prawda, myślałam, że to będzie trójmasztowiec, poza tym, jak trafimy na galery to będziemy mieli przesr... - panienka Vetinari opamiętała się nim przeklęła - Będziemy mieli kłopoty - zadziwiające. Niby pusta pannica, której głowę zaprzatają jedynie nowe suknie, kosmetyki i perfumy, ale na statkach i morzu znała się lepiej niż nie jeden szczur morski.

V

Sol pisze...

Przyjrzała mu się dziwnie, z taka mina, jakby znowu i ona coś więcej dostrzegła i powoli skinęła głową.
- Ja też - skłamała gładko. - Dodajmy sobie godzinę, dobrze? Nie chce cię zniszczyć swoim grymaszeniem w drodze - poprosiła, choc to, to tylko ze wzgledu na niego. Bo wysmkło mu sie ziewnięcie.
[ ja do piątku bede wysyłac odpowiedzi nie dłuższe jak to, przepraszam ]

Sol pisze...

Sądziła, ze ta zaproponowana godzinka mu pomoże. Najwidoczniej sie nie znała wcale.
O umowionej porze stawiła sie na dole. Stanęła obok swojego wierzchowca, którego na powitanie lekko z czułościa pogładziła po miekkim pysku i przywiązała worek do siodła. Zaraz też znalazla sie na grzbiecie wierzchowca i jakby tego było mało, z góry zmierzyła earla. Oby tylko nie zasnąl w drodze, w siodle.
Siegnęła do worka i chwile w nim grzebała, gdy zaś Dev także znalazl sie na swoim koniu i skierowal go na droge, ruszyła za nim, szybko równając z nim koński chód.
- Masz - podsunęla mu kilka suszonych łodyżek pewnego ziela, które barwą przypominały granatowe nocne niebo. - Nasi strażnicy gdy czuwac mają całą noc, nie jedza nic prócz tego. zuj to, nie jest to wielce smaczne, ale pozwoli ci wytrzymac do wieczora - wyjasniła z usmiechem.

draumkona pisze...

Cóż, ona nigdy niemal nie była incognito... Czasami zdawać by się mogło, że Charlotte takiego słowa nie zna. A jednak... Jednak było miejsce i był czas gdzie chciała być nierozpoznawalna. Gdzie nawet tak było.
W posiadłości, którą odbudowała na podstawie rysunków i opisów z książek o różnych rodach, w tejże posiadłości, w podziemiu, ukryte za tajnym przejściem za szafą istniało laboratorium. Azyl Vetinari. Probówki, szczypce, klejące się mazie, gryzący dym i ogromne gogle, które niemal zawsze musiała nosić.
Ale o tym nikt nie wiedział. Bo była wtedy incognito...
Otrząsnęła się czując dreszcze biegające swobodnie po plecach. Nieco przytomniej rozejrzała się i doszła do wniosku, że muszą już być w ich kajucie... O czym świadczyły stosy jej pudełek, pudełeczek, kufrów i innych dziwnych rzeczy. Nie było AŻ TAK źle. Była sofa, może raczej szezlong, ale ani ona, ani tym bardziej on, by się tam nie zmieścili z zamiarem spania. Więc jednak byli skazani na jedno łóżko... Przełknęła nerwowo ślinę spoglądając na drewnianą konstrukcję. Baldachim. Ale... Bogowie, tam była jedna kołdra. Zaczesała nerwowo kosmyk miedzianych włosów jaki wymknął się spod szpili spinającej koka.
- Nie jest tak źle...

V

draumkona pisze...

Iskra uśmiechnęła się pod nosem wspominając swoje słowa we śnie, kiedy to gołąb narobił jej na ramię, a ceremonia już trwała. Kiedy to miała wyjść zza rogu w swej chwale i glorii...
Zostanę jego żoną i zostanę nią teraz - i jeszcze wtedy to cisnęła bukiecikiem o ziemię. Tak, a Neitsyt nie wiedziała jak ją uspokoić. I chyba dlatego pomyliła palce na jakie wsuwa się obrączki, potem nie chciała przypieczętować wszystkiego pocałunkiem, a i tak potem było najlepsze... Ten obdartus...
Parsknęła śmiechem mimo woli wracając do rzeczywistości.
- Jeszcze jakieś pytania? - zapytała z zawadiackim błyskiem w oku. Swoją drogą, ciekawe czy rzeczywiście by tak wyglądał ich ślub... O ile do takowego by doszło, rzecz jasna.

draumkona pisze...

Ona za to podeszła do jednego z kufrów, po czym wyjęła stamtąd... Niewielkie pudełko. I z tym pudełkiem powędrowała na łóżko siadając do niego plecami, co by nie widział co robi... A Płova łamała w tej chwili wszelkie zasady, prawo i konstytucję. Sięgała po DRUGIE tego dnia ciastko. W dodatku, z lukrem.
I dopiero krzyk przepełniony bólem znać dał, że coś tu jest nie tak. Charlotte nie patrzyła po co sięga. Nieco tylko pokrywkę uniosła co by dłoń wsunąć... A tam czekał na nią zdradliwy mechanizm założony przez Alberta. Miast dostać ciasteczko, ona miała palce przytrzaśnięte w pułapce na myszy. I łzy w oczach.

V

Sol pisze...

[ walne tu od razu 2 odpowiedzi, bo ja teraz z czasem walczę ;/ ten tydzień to istna masakra ;/ ]

do Devrila
Usmiechnęla sie lekko i pokręcila głową. Spała tylko troche tej nocy, ale spała, była wypoczeta na razie i jak coś sie w tej kwesti zmieni, to zazyje łodyżki. Na razie nie potrzebowala nic takiego. Poza tym wolała to oddac jemu, a jak cos zostanie, weźmie dla siebie samej. w razie czego do wieczora w siodle wytrzyma, a on... tu wątpiła.
- ja wytrzymam - zapewniła i zarzuciła kaptur na glowe, bo o ile powoli przyzwyczajała sie do keronijskiej zimy, tak tego mrozu chyba nigdy nie polubi. Nie i koniec.
- Wzięlam od gospodarza bochenek chleba i kilka kawalkow suszonego mięsiwa na drogę, ale nie mam wody - oznajmiła, choc zaraz rozejrzała sie wokół i stwierdziła, że z sniegu moga pić.

do Szeptuszki
Och dlaczego on taki był? Dlaczego nie mógl tak o, swobodnie i normalnie powiedziec od razu o tym, co go gnębi. Bo na pewno to co widział, to bylo... niecodzienne. I na pewno budziło ciekawość. Ale jakies dziwne gierki mu sie włączyły, a Sol nie umiała teraz sie w to bawic, głowa ja bolała, wszystko ja bolało. I troche ssało w żółądku z głodu.
- Chyba wszystko idziałeś... tam... wtedy - mrukneła cicho, zmieszana, skrępowana.

draumkona pisze...

Kufrów miała tyle, no bo... Była kobietą. To powinno wszystko tłumaczyć. Przecież nie pokaże się dwa razy w tym samym, no co on... A wszystkie grzebienie, szczotki i kremy? A buty? A kapelusze, choć tych aż tak nie lubiła? A szale i płaszcze? On się cieszyć powinien, bo i tak mocno się ograniczyła ze swoją garderobą...
Rozmasowała uwolniony palec i zamknęła pudełko wykonane z sosnowego drewna i wymalowane w zajączki.
- Bo jeden... Jedno jest optymalne. Nie za dużo i nie za mało. A jeśli zjem dwa... Po dwóch jest trzy. A po trzech cztery... A po czterech - o dziwno, nie powiedziała "pięć" - po czterech jest pulpet. - ściągnęła usta w dzióbek i odstawiła pudełko na stoliczek przy łóżku. Najwyraźniej pułapka skutecznie ją zniechęciła do podkradania ciasteczek.

V

draumkona pisze...

Drgnęła mimowolnie słysząc jego pytanie. I przyjrzała się mu badawczo, jakby zaczął bredzić coś od rzeczy. I nie zdążyła się powstrzymać przed odparowaniem na pytanie pytania.
- Naprawdę o to pytasz? - ale potem się opamiętała. I tylko jedna sprawa ją męczyła... Co nakłoniło go do takiego czynu?
- Chcę - mruknęła cicho nie patrząc na niego. I to był jeden z nielicznych momentów w życiu Zhaotrise, gdzie oblała się rumieńcem i nie patrzyła na kogoś, bo... Się wstydziła.

Sol pisze...

do Devrila
Rozbawiona ta jego troska i zmartwieniem o jej wygodę, usmiechneła sie, patrząc na niego ukradkiem. To było miłe uczucie, miec kogos przy boku, towarzystwo i wiedziec, że nie jest sie obojętnym. Teraz w ogóle nie byl tym napuszonym bufonem, paniczykiem z wielkiej stolicy, znowu pokazal sie z tej innej, jak dla niej lepszej strony.
- Jesli postarasz sie o to, bym nie zamarzla w nocy, to owszem, nocowac na dworze mozemy - stwierdziła, zupełnie nie zauważając jaki podtekst mogłby przybrac jej slowa. I lepiej, bo by pewnie cala sie zarumeinila w mig!

Do Szept.
Znowu gierki, wątpliwości i nic wprost nie mówione. Zmarszczyła brwi i spojrzala na Szept, jakby to jej pytała o pozwolenie, czy może powiedziec, wyjasnic mu to wszystko. Cholera, nie wiedziała jak on to przyjmie. Czy nie wexmie jej za dziwka,a nie ucieknie... nie odwróci sie od niej plecami i to już na zawsze.
- A czy chciałbyś cokolwiek z tego zrozumieć/ - bez konkretnej odpowiedzi, nie bedzie wiedziała co mówić. Musiał jej pomóc.

draumkona pisze...

Przyjrzała mu się teraz uważnie. Oczywiście, że była. Zawsze tu zawijali do portu żeby normalnie, legalnie sprzedać łupy... Żeby się zabawić w tawernach, żeby...
Westchnęła i odpowiedziała nad wyraz krótko.
- Byłam - powstała i strzepnęła spódnicę, jakby bojąc się, że się jakoś pogniotła. I podjęła wątek, nieco go zmieniając.
- A ty byłeś? W ogóle, jak to się stało, że poznałeś Ala?

V

draumkona pisze...

Iskrze nie chodziło o przysięgę przed jakimiś bogami. Bardziej liczyło się dla niej to, że wtedy mogłaby już tak oficjalnie, że były jej. Tylko. Że powiedziałby, musiałby powiedzieć, jej prosto w oczy, obiecać, że nie zdradzi. Że zostanie. Do końca. I w zasadzie jedynie to się liczyło.
No i tytułowanie go swoim mężem... To na pewno lepiej brzmiało niż kochanek.
Ale nie powiedziała więcej nic nie chcąc zbytnio naciskać, czy robić mu kaszę z mózgu. Za to zrobiła sobie z niego poduszkę będąc jednocześnie jego kocykiem. I przymknęła oczy czując błogi spokój.

draumkona pisze...

Więc papa miał jakieś dziwne tendencje do ratowania żyć... Ona. teraz Devril. Kogo jeszcze uratował, a ona o tym nie wie? Nie mniej jednak...
- Opowiedz mi - poprosiła cicho z dziecięcą naiwnością w błękitnych oczach i uśmiechem na ustach. Jakby odmowa w ogóle nie wchodziła w grę. Bo i widząc tę jej minę trudno było odmawiać...
- To może i ja zdradzę coś o sobie... - chociaż, ta historia nie nadawała się na wieczorne rozmowy. Jeszcze potem będzie miał koszmary, albo co... Bo ją czasem nawiedzały. Wciąż.

V

Sol pisze...

do Szeptuni
O, nareszcie. nareszcie cos sie w nim przebudziło. Zastanawiające było to jego zachowanie, jakby o samym sobie nigdy nie pamietał, wolal zasłaniać sie innymi. Troche to smutne. Sol miała wrażenie, że Devril tonie w potrzebach i tęsknotach innych, a sam jeden zostaje niezauwazony i to z własnej woli.
- Dotyk spowiedniczki odbiera wolna wolę - powiedziala cicho, z wstydem, bo tym akurat nikt chwalić sie nie powinien. Wolna wola byla najcenniejszym skarbem, jedynym czego nie mogli nawet bogowie odebrać istotom zyjącym. A jednak... spowiednicy mogli.
Było jeszcze światło. I ogień. Ale tego nie widział. Więc o tym nie wspomniała. Może kiedyś.

do Devrila
Kiwnęła glowa i zamilkła. Ostatnio jakos nie umiała znaleźc języka w gębie. Nie przy nim. dziwne, sądzila, ze raczej sobie porozmawiają po drodze, poznaja się... na nowo. On ja, bo ona... cóż, sądziła, ze go zna. Ale zmienil sie i to tak bardzo, niemal diametralnie, że czasami byl jej obcy.
- Byles kiedys w Skalnym Mieście - zagadnęła po chwili, chcąc wydobyc z niego tyle, co pamieta. Co procz niej pozostalo nieruszone eliksirem w jego glowie.

draumkona pisze...

Iskra chyba miała jakieś telepatyczne zdolności, bo właśnie teraz naszły ją wątpliwości odnośnie Cienia... No dobrze, powiedział co powiedział... I w ogóle, wydawało się, że naprawdę tak jest. Ale... Czy on czasem nie był z nią tylko dlatego, że Solana była zbyt daleko? A, że ona była tak blisko i była tak naiwna... Zaniepokoiła się i otworzyła oczy, wzrok jednak wbijając w ścianę. Gdyby ją oszukał... Iskra wolała nie myśleć o tym. Pękło by jej serce, a ona sama... Nie, lepiej nie myśleć. Nie oszuka jej, na pewno nie...
No tak, mogła sobie wmawiać, a złośliwy głosik podpowiadał i tak swoje.

draumkona pisze...

Popatrzyła na niego smutno, jakby żałowała, że zapytała. Sięgnęła szpilki spinającej włosy i uwolniła miedziane pukle, które opadły falami na plecy szlachcianki. Patrzyła jeszcze chwilę na niego. Tylko chwilę.
- Znam tę historię... Choć nie wiedziałam, że dotyczy ciebie... Jak widać, co nieco uleciało mi z głowy... - odłożyła szpilę na stoliczek, obok pudełka z ciastkami.
- Wiesz gdzie leży Brushtonin? - zamierzała go wypytać co wie nim zacznie swoje smęty. Przecież nie będzie go zanudzać tym, co już wie...

V

Sol pisze...

Usmiechnęła sie na to jego ozywienie, na ten lekki błysk w oku i ten ruch, gdy sie odruchowo wyprostował w siodle, jakby gotów był i teraz konia spiąc i gdzieś pognać. Taki jak dawniej, w gorącej wodzie kapany.
- I podobało ci sie tam? Duzo pamietasz? - nie kryla się z swym zainteresowaniem, bo i w sumie chciala wiedziec, co w jego głowie zostało, a jak wiele zniszczeń dokonal eliksir. Moze gdyby wtedy nie posłuchała i wytrąciła mu z dłoni kielich..., trudno bylo kupić magie w Skalnym Mieście, a drugi raz tyle szczęścia jego ojciec mógl nie miec, by zdobyć dla syna zapomnienie o małej trzpiotce, która dla niego i glowe i serce wtedy straciła.

Zaskoczona jak i Szept spojrzała naniego z niepokojem. patrzyła z przestrachem na postac męzczyzny, tak jakby dzierżył w dloni miecz i na nich oszalały sie kierowal. A on... och akurat teraz musiał się bawic w minimalizm slowny.
- Rozumiesz? - spytala glucho, z niedowierzaniem, ze na tym się kończy. - Ja... odebrałam mu wolna wolę. Stał sie niemal jak ghoul. Stal sie niewolnikiem - w oku ją zapiekło i zaraz oczy dziwnie wilgotne jej sie wydały.
Opadła na poduszke i scisnęła elfke za dłoń. Chciała zostać sama.

draumkona pisze...

Wciągnęła z sykiem powietrze w płuca czując coraz to większe nerwy. Musi spytać, musi, bo zaraz wykituje...
- Czy... Mówiąc, że mnie kochasz nie kłamałeś? Ani nie naciągałeś faktów, żeby lepiej to brzmiało? Bo wiem, że Bractwo... - nie dokończyła. Wizja kłamstwa dla sprawy Bractwa zbyt bolała, nawet jeśli potwierdzoną nie była...

draumkona pisze...

Kiwnęła głową potwierdzając, że ma rację.
- Tam spotkałam Ala, a miałam wtedy... Bo ja wiem, dwanaście, może trzynaście lat... Mieli mnie powiesić. Tak jak resztę piratów, moich przyjaciół. I Kerońskich jeńców. Wilhelm siedział na balkonie z Laguną, był okropnie rozbawiony widokiem wieszanych dzieci, stosów śmierdzących ciał. My śpiewaliśmy jedyną piosenkę jaka jeszcze miała wtedy sens. O klęsce... Bo perspektywy na najbliższe parę godzin życia nie były kolorowe. Zrobili sobie podział. Jedni od razu na szafot, inni do łamania kołem... Wtedy wkroczył Al. Znaczy, nie za bardzo on sam... Ale Sid. Widziałam Sida, wtedy nie był aż tak pokiereszowany. Buntownicy uderzyli... A on mnie znalazł. W zaułku. I zabrał stamtąd do siebie nie wiedząc, że od tamtej pory będzie miał mnóstwo kłopotów. Potem odkopał moją tożsamość. Dokopał się do mojej historii... I stał się dla mnie ojcem. - zakończyła dość wesoło, choć wspomnienia ginących, bliskich jej piratów wcale nie były tak radosne.

V

draumkona pisze...

- Nie miał wyjścia, bo umiem wtykać nos tam gdzie nie trzeba... - i była z tego bardzo zadowolona. Podniosła się z łóżka i roztrzepała włosy.
- Po prostu pewnego dnia zorientował się, że wiem. A ja mu powiedziałam co sądze na ten temat i nawet pogroziłam pięścią. I wtedy dostałam pierwsze zadanie... Siedzieć na rzyci pod nosem gubernatora i czekać aż zwróci na mnie uwagę. Co jakoś trudne się nie okazało... Czasami się zastanawiałam, jak ktoś tak skretyniały może być tak groźny... - uwagę o jej wiedzy zbyła lekkim uśmiechem i dziwnym błyskiem w błękitnych oczach.
- Wychodzimy gdzieś jeszcze? Bo nie wiem czy zacząć szukać koszuli nocnej, czy dalej się męczyć w tym... Gorset pewnie wiązać umiesz? - posłała mu zawadiackie spojrzenie. Najwyraźniej to an niego spadnie obowiązek pomocy jej przy ubraniu się...

V

draumkona pisze...

- Bo Bractwo... Ono zawsze było dla ciebie najważniejsze... Nic poza nim... Dlatego pytam... - odgarnęła kosmyk włosów z jego twarzy tłumiąc w sobie niepokój. Nakazała sobie spokój. I opanowanie. Opanowanie godne elfiej pani...

draumkona pisze...

Obserwowała go uważnie. Jakby doszukując się zdrady. Ale skoro tak twierdził... Na razie nie miała podstaw by dalej to podważać i poddawać pod wątpliwość. Więc porzuciła ten temat znów się opierając głową o jego ramię.
- Wierzę ci - mruknęła jeszcze wtulając nos w kocyk. teraz zamierzała iść grzecznie spać.

draumkona pisze...

- Właśnie, jak to z tobą jest, hm? Ile z tych plotek, które się o tobie słyszy jest prawdą? Na przykład ta o tym ile czasu spędzasz w sypialni jakichś kobiet? - skoro on nie planował nigdzie iść, to ona zamierzała z tego skorzystać i rozpakować parę rzeczy. No bo przecież musiała iść do wanny, musiała to, musiała tamto... Płova czasami myślała, że życie możnej pani, to naprawdę trudne zajęcie. No, chyba, że było się brzydką, z garbem i w ogóle jadło się trzy ciasteczka z lukrem na dzień...

V

Sol pisze...

do Devrila.
Jechała zamyślona. Mówił o samym mieście. O budynkach, o widokach, o tej inności. A nie wspomniał o żadnej aktywności jaka tam podejmował, a tym bardziej o ludziach...
- Długo tam bawiłeś? Poznales ludzi i ich obyczaj bycia? - pytała tak, jakby interesowała go ocena, jak on sam zapatruje sie na te innośc. Ale w rzeczywistosci chciała wiedziec tylko tyle, które nazwiska mu w głowie zaświtają. Moze i Vaes, moze jej ojciec chociazby?

do Szeptuchy.
Sol w kilka minut znowu zasnęła. teraz jednak nie z wycieńczenia, a z osłabienia. jej cialo sie regenerowało, zbieralo sily i tyle.
Gdy znowu sie obudziła, nie czuła już bólu. Za to w izbie nikogo nie było.
Sol wstala, oporządziła sie pobierznie. Na smukłą kibić wciagnęła czysta suknie pachnącą trawa i cytrynami i wyszła na korytarz. Na pietrze tez nie widziala nikogo, ale za to przy łózku, jakie zajmowała zauwazyła płaszcz elfki, a więc nie została sama.
Ruszla ku schodom, z nadzieja, że moze w karczemnej izbie jadalnej tamta dwojkę znajdzie.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się pod nosem, a był to uśmiech wielce paskudny, bowiem Vetinari wyobraziła sobie pewną scenę. Jednak jakąż to - lepiej nie mówić. Przeciągnęła się czując przyjemne mrowienie u dołu pleców po czym przemaszerowała do jednego z kufrów.
- Zaskakujące jak wiele z reputacji może się opierać na samych plotkach. Nawet ja cię miałam za bałwana i kretyna - mruknęła podnosząc ciężkie wieko i odsuwając dłonią papiery zalegające we wnętrzu.
- A skoro o pozorach mowa, za kogo ty mnie miałeś? - rzuciła mu spojrzenie przez ramię. Spojrzenie ciekawskie. A potem wróciła do grzebania w kufrze.

V

draumkona pisze...

Upłynęło dni pięć. Pięć dni spędzonych na lenistwie, względnym obijaniu się i chędożeniu. Iskrę znowu dopadła niechęć opuszczania łóżka, zresztą podobnie było i z Cieniem. I nie wiedzieć też gdzie podziała się zwykła czujność, tak charakterystyczna dla tych obojga. Bo owszem, lenić i drzemać można, ale żeby nie zauważyć kiedy arystokrata do pokoju wchodzi? Skandal.
Być może to dlatego też Devril miał okazję ujrzeć ich opatulonych jedynie kocem, z Poszukiwaczem w roli poduszki. I półprzytomną z wyczerpania elfką, u której w oczach czaiły się niebezpiecznie wesołe ogniki.
- O... Devril... - mruknęła Zhao naciągając nieco bardziej koc na ramię. I jak widać, zamiast się przejąć czy coś, to ona się od Luciena nawet nie oderwała. Ani na milimetr.

Sol pisze...

do Devrila
Patrzyła na niego beznamiętnie, z całych sił starając sie ukryć wszystkie z wielu uczuc, jakie ja teraz oblepiły jak macki. Musiała sie tez pogodzić z tym, że niestety, ale eliksir okazal sie cholernie skuteczny. Cholernie. A co za tym idzie, nawet slad wspomnienia o niej nie przetrwał.
jego tłumaczenia, skąd te pytania byly na pewno lepsze od prawdy. I z tą świadomością, Sol spięla konia i wyprzedziła o pół końskiego łba earla. Juz nie dziwiła sie temu, jak wiele dostrzega, o wiele więcej niż paniczyk, którego starał sie prezentować powinien. Bo on nie był takim, jakim chciał, by go widzieli. I to ją dranżniło, chyba bardziej od tego, co pokazywal. Sam fakt, że gra i oszukuje ludzi, siebie po części też.
By cisza miedzy nimi nie zaległa, ale i by juz o jej domu nie mówili, bo moż ei on zadałby jakies pytania, Sol zaczęła nucić. Z tą melodia wiązało sie tez i wspomnienie o Devrilu. Jak byla mała, matka jej spiewala to na dobranoc, a gdy płomiennowlosa poznała Deva, często i jemu nuciła tę samą melodyjkę, która teraz płynęła z jej ust, gdy spacerowali po ogrodach.

Do Szept
Zawahała sie na moment, acz zaraz to niezdecydowanie przełamała, podchodząc do stolika. Uśmiechneła sie delikatnie i przysiadła na wolnym krzesle.
- Ten sen wiele mi dał - oznajmiła, przecierając jeszcze raz powieki i westchnęła. - Nie wiem co mi dalaś - tu zwracała sie do elfki- ale to czyni cuda.
Odchyliła sie w tył, rozprostowując na krzesle i zlustrowała karczemną salę. Gości niewielu, za to róznych, bo i w kącie bogaci podróznic kupcy przysiedli, a dalej jakies podejrzane typy gnomowe. Zaraz jej wzrok wrócił do obecnych przy ich stoliku. Szept wydawała się wcale niezaskoczona jej słowami, zaś Devril... ten to znowu przybierał te swoje dziwne miny, które ją dziwnie mieszały.
- Nie sądziłam, żezastanę was tu oboje - to była drobna sugestia, że chyba nie powinno go tu być. wszak to nie sala balowa i dam tu niewiele.

draumkona pisze...

- Obawiam się - mruknęła wyciągając ciężką skrzyneczkę z kufra - Że to co się mówiło w Twierdzy odnośnie mojego charakterku i jak ty to określiłeś... Temperamentu - sapiąc lekko, przemaszerowała z ciężkim przedmiotem pod ścianę i tam też ustawiła ową skrzynkę zamkniętą na pięć kłódek.
- No, obawiam się, że jest znacznie gorzej. Raz rzuciłam w lokaja wazonem... A raz wyrzuciłam włochatego psa jakiejś baronówny oknem... Nadepnęłam kotu na ogon pantofelkiem... Rozkwasiłam nos stajennemu... - powstała z kucek i lekko zakłopotana podrapała się po głowie. Jakby jednocześnie była dumna z takich swoich czynów, a jednocześnie jakby się ich wstydziła.
Vetinari nawet nie sądziła, że ma pod tym względem niemalże bliźniaczkę, a miano jej elfia furiatka...

V

draumkona pisze...

- To całkiem miłe, że się tu pofatygowałeś, żeby nam to przekazać - mruknęła sennie elfka wtulając nos w Lucienową szyję. Najwyraźniej, mało jej było snu. Mało, mało i jeszcze mniej.
- Z niecierpliwością będziemy czekać na kontakt... Chrrr... - nie skończyła zdania, a zasnęła. I tyle jeśli chodzi o Iskrę w roli poważnego i bezwzględnego Cienia.
***
Królik był niespokojny. Oczywiście, przewidział to. Jak Dibbler znika z kimś w komnacie, a potem z nim rozmawia, co jest najgorszą formą komunikacji u zabójcy, wiadomo... Wiadomo, że będą kłopoty. Biały widział minę Iskry jak stamtąd wyszła. I widział też samozadowolenie GSP. Obserwował potem także jak elfka znika w swojej komnacie, jak potem wypada stamtąd z tobołkiem spakowanych byle jak rzeczy. Obserwował jak zabiera ze sobą dzieci. Oboje. I jak bez słowa opuszcza Bractwową kryjówkę. I to go niepokoiło. Bo jak widać, Poszukiwacz był całkiem nieświadomy. Niczego.
- Czarny Cieniu, musimy pomówić... To ważne... - i nie czekając długo, zaciągnął Luciena, który dopiero co wrócił z jakiejś misji do wnęki, gdzie był względny spokój.
- Dibbler rozmawiał z Iskrą. A jak sam wiesz, zadowolony Dibbler nie wróży nic dobrego... Sama Zhao zabrała i Natana i Yue, po czym opuściła Czeluść przeszło cztery dni temu. Nie ma żadnych wieści, a sam Dibbler mówi, że pewnie odeszła i dziwną robi przy tym minę... Nie wnikam co żeś znowu zmajstrował, ale na pewno powodem tego odejścia jesteś ty sam. To wygląda jak opuszczenie Bractwa. Na dobre... - a on zbyt Iskrę lubił by pozwolić Czarnej Ręce działać. Dlatego wiedziała tylko ich trójka. On, Lucien i Dibbler.

draumkona pisze...

Obok Królika zjawił się Marcus. Zaniepokojony. A zjawił się tak szybko i tak niepostrzeżenie, że wyglądało to tak jakby nagle wyrósł spod ziemi obok Królika. I w milczeniu podał mu karteluszek kartki zapisany literkami. Krzywymi. A wiadomość była pełna błędów, zaś charakter pisma...
Królik prześledził treść wzrokiem. A była ona następująca:
"Mama muwi że musimy, gdzieś pojechać, a Jue muwi rze, zobaczymy białe wierze. Mama muwi rze mamy być cicho i nikomu nie muwić bo nas znajdom i zrobią krzywde. Ale nie powiedziała nic tacie przeierz. Powiec mu jak go spotkasz rze bendziemy we elfiej ztol...ztolicy, mama muwiła coś o statkach a jak pytauem co z tatą, to prawie zabiła mnie wzrokiem. ale chcę rzeby wiedział."
Biały miał wielką ochotę zakreślić błedy i je poprawić, ale to nie był ten czas, ani miejsce. Bez słowa podał kartkę Cieniowi.
- Odeszła. Do Eilendyr, żeby wypłynąć za białe wieże.

draumkona pisze...

Zachichotała.
- Jak i ty i ja mam, albo raczej miałam... Do odegrania pewne role. - a potem zadał bardzo problematyczne w swym problemie pytanie i Vetinari zatkało. Przedtem nie miała z tym problemów, bo każdy wiedział odgórnie jak ją nazywać...
- Wiesz, to jest bardzo dobre pytanie... - zaczęła ostrożnie wciąz zastanawiając się nad kwintesencją pytania - Ale obawiam się, że nie znam na nie odpowiedzi - wzruszyła ramionami, jakby forma w jakiej się będzie do niej zwracał była jej całkowicie obojętna.
- Piraci wołali mi Płova i tak też zostało do dzisiaj, choć niewielu zna to imię. Papa mówi Charlotte. Jomsborg mówi Semra, albo Płova. Albert zwraca się do mnie oficjalnie... Escanor czasem mruczał moje nazwisko... - znów wzruszenie ramion - Wybierz sobie. A jest przecież z czego. I zmiana planów. Idę na pokład. Tu dostanę klaustrofobii i umrę. - i wymaszerowała energicznie z kajuty nawet na niego nie czekając.

V

draumkona pisze...

Zaś kiedy to Poszukiwacz wylądował w Lesie, po niedługim spacerze, nawet bardzo niedługim... Dosłyszeć mógł głosy. Dwa znajome głosy...
- Ha ha. Jesteś głupia - to był nierozsądny władca, Wilk.
- Sam jesteś głupi... - odparowała niewątpliwie magiczka.
- Wcale, że nie.
- Właśnie, że tak. Własnie to udowadniasz kłócąc się ze mną.
- Ale ja się nie kłócę.
- Jak to nie?
- Jakbym się kłócił, to bym...
- Zamknij się, Wilk.
- A bo co?
- Bo seksu nie będzie.
Władca tajemniczym zrządzeniem losu zamilkł. Potem był chwilę tylko szum drzew i szelest trawy. A potem znów głosy.
- Jak ten Cień tu... - głos był zdenerwowany. Niewątpliwie magiczkowy.
- Nie przyjdzie.
- Widziałeś?
- Nie, zgaduję.
- Utłukę go. Zabiję.
- Daj spokój. Cień to Cień. Bractwa się nie wyrzeknie, a Iskra jest naiwna. Zawsze była. Najpierw był Joserro, wydał ją, dostała nauczkę. Teraz był Cień. Wykorzystał ją, oszukał, dostała nauczkę i wypływa. Najwyraźniej tak być miało. Ostrzegałem ją.
- Nie chcę żeby odeszła.
- I ja tego nie chcę, ale co poradzić. Sama zdecydowała. Poza tym, już odeszła. Za parę godzin będą na Przystani...
Milczenie. Szept nie odpowiedziała. Znów szum drzew i szelest traw. Magiczka coś wyczuła. Coś, co nie pasowało do aury lasu... Zaś Wilk zdawał się myśleć tylko o jednym...
- To co z tym seksem? - a potem był odgłos, który przywodził na myśl uderzenie pięścią w bardzo pustą głowę.
- Nie jesteśmy sami...
- Ała...! - jęknął Wilk z pewnym opóźnieniem. Ale podniósł się z trawki i rozejrzał z miną cierpiętnika - Tym badylem to najwyżej komuś w rzyć przyłożyć możesz... Już jestem cicho... - najwyraźniej władca był dziś bardzo żartobliwy. Albo też wyczuł kto się zbliżył. Albo i miał wizję... Kto go tam wie.

draumkona pisze...

Zaś Vetinari zaglądała chwilę przez ramię jakiemuś chłopaczkowi co to szkicował z pamięci jakąś nagą pannicę. A ta wydawała się całkiem niespeszona tak sprośnym rysunkiem. Wręcz przeciwnie. Vetinari była czasem jak facet. Rzuciła chłopaczkowi złotą monetę i zabrała szkic starannie go rolując i zamykając w drewnianej tubie jaką dostała za darmo, z wdzięczności czystej od chłopaczka.
Tuba miała pasek, to i Płova przerzuciła opakowanie przez ramię, po czym zaciekawiona odgłosami zza burty, podeszła niezbyt ufnie. Wiatr targnął miedzianymi włosami burząc kompletnie starannie ułożoną fryzurę. Zaś jej samej zdawało się to nie przeszkadzać. Wychyliła się przez burtę i uśmiechnęła do siebie. Ale to i tak nie było to samo. I nawet zapadał już powoli wieczór, na statku zapłonęły latarenki elfickiej roboty. A w morzu szalały ryby. Dość duże, ze światełkiem na czubku głowy. Poruszały się szybko, więc wyglądały bardziej jak rozmazane wstęgi żółtego światła. Odgarnęła włosy z twarzy, co by im się lepiej przyjrzeć. Dotyk ręki na ramieniu wytrącił ją z zamyślenia. Obejrzała się przez ramię. Stał obok jakiś marynarzyna...
- Pani, nie wychylaj się tak, bo wypad...
- Spadaj pan pókim dobra - burknęła i pochyliła się z powrotem. Nie miała zamiaru wypadać. A on jej tu będzie... No właśnie.
I Vetinari bardzo brzydko splunęła do morza, z wprawą godną najgorszego oblecha z pirackiego portu. Jak widać, okraszone ciemnym cieniem oczy i karminowe wargi nie były atutem pustej pannicy, a kogoś, kto w duszy miał w poważaniu etykiety wszelkie, zakazy, nakazy i rozkazy. Bo i nawet zignorowała prychające z oburzeniem dwie pulchne damy, które pod jej wzrokiem zasłoniły się piórowymi wachlarzami. Za to ona wyłowiła wśród lekkiego tłumiku Devrila. Uśmiechnęła się nieco, jakby chcąc zamazać swoje okropne zachowanie sprzed chwili.

V

draumkona pisze...

Nieco spóźniony, z guzem na głowie, Wilk dowlókł się do tej dwójki. I wyglądał tak, jakby wcale mu się nie śpieszyło... Ułożył dłoń na ramieniu Szept.
- Dość, zostaw go. Mam lepszy pomysł... - i widząc jej protest w oczach, po prostu chwycił jej dłoń i opuścił w dół, nie puszczając jej jednak. Gwizdnął cicho, a w samego Poszukiwacza nagle, jakby znikąd wycelowało ze trzydzieści łuków, jak nie więcej.
- Wiecie co się robi z intruzami... - mruknął Wilk, niby to bardziej siniaka masując... A w rzeczywistości, kryjąc się przed wszystkimi niemal, dyskretnie mrugnął do Luciena. I modlił się w duchu, co by ten oporu nie stawiał, bo nici z jego pomocy i w ogóle...
- Do lochu. I postawcie przy nim jakiegoś Strażnika, albo co. Albo najlepiej pół Moriaru... - leśni elfi wojownicy doskoczyli do Poszukiwacza błyskawicznie go obezwładniając. Nie miał nawet biedak czasu na reakcję. Rozbroili go. Związali. I biedny trafił do lochu... Do celi, gdzieś na samym końcu korytarza, gdzie był sam z tuzinem strażników. Nawet światło pochodni tu nie docierało, jedynie przez wąskie okienko pod sufitem wiązka księżycowego światła.

draumkona pisze...

Skinęła głową, a ślina jaką wypluć miała, ciągnęła się z jej ust niby jakaś przeźroczysta linka. Siorbnęła, ślina zniknęła, a potem splunęła porządnie. Rybki w wodzie zaszalały.
- Prawie. To nie jest piracki okręt, to nie to samo... - mruknęła opierając łokcie na burcie i wzdychając - Widziałeś kiedyś piracki okręt? Załogę? Przeżyłeś kiedyś przygodę rodem ze strasznych opowieści jakie snują pijaczyny w spelunkach? Spotkałeś... Krakena? - znów westchnienie. Taki o stateczek był dla niej niczym. Nudny jak flaki z olejem. I skrycie liczyła na to, że piraci jeszcze pływają po tych morzach... A co gorsza, że znajdą ich. Że przypuszczą atak... O tak... Płova czasami miała bardzo złe i niegrzeczne myśli, których jedyną nagrodą powinien być tylko pasek i czerwone pręgi na rzyci.

V

draumkona pisze...

Kiedy księżyc przeszedł już na drugą stronę nieba, kiedy wydawało się, że minęło tamto parę godzin, jak mówił Wilk, które dzieliło Iskrę i otwarte morze... Wtedy coś zaczęło się dziać.
Jeden strażnik nagle chwycił się za szyję. Nie pisnął nawet. Upadł. Drugi nie zdążył skontrować. Upadł. Podobnie było i z trzecim, choć ten wyraźnie chwycił się za szyję, a w nikłym blasku księzyca widać było srebrny błysk. Igła. Pozostali zostali obezwładnieni w podobny sposób. A potem, z ciemności... Cicho i bezszelestnie wyłonił się nikt inny jak Wilk. Pogrzebał chwilę wytrychem w zamku, a ten z cichym szczękiem puścił.
- Nie zostało wiele czasu... Ale znam skrót - i może popełniał błąd, ale... Wyciągnął do Cienia zawiniątko.
- Twoja broń - mruknął Wilk i znów zatonął w cieniach - Pośpiesz się. Chyba, że Szept ma rację i naprawdę ci nie zależy. Będę niepocieszony.

draumkona pisze...

Władca uśmiechnął się, dość zresztą specyficznie. Szturchnął nogą jednego ze strażników. Powoli dochodził do siebie. Ach te elfickie słabe trucizny...
- Bo ci pomagam - mruknął, a to zapewne była jedna z jego nic niewyjaśniających odpowiedzi, bo szarowłosy odwrócił się i ruszył kompletnie w przeciwną stronę niż wyjście. Oficjalne wyjście. Bo przecież on stolicę znał jak własną kieszeń... A może nawet i lepiej, bo sam czasami się bał wsadzać ręce do kieszeni w obawie co tam znajdzie.
- Pewnie już ci ktoś mówił, ale jesteś kompletnym kretynem. Masz rodzinę, masz niemalże wszystko. A ty wolisz głupią organizację... I równie głupie polecenia Nieuchwytnego. I Iskra dobrze mówiła jak u nas była. Że gdyby Nieuchwytny kazał ci zabić tę trójkę... - Wilk urwał. No, ale przecież nic złego jak trochę postraszy Cienia. Może się opamięta...
- Widziałem to. Ten rozkaz. - skłamał pięknie, jednak w duchu modlił się, by jednak ta wizja nie nadeszła. Bo znając Iskrę, ta głupia furiatka ukryła by gdzieś dzieci, a sama poszłaby na spotkanie z Cieniem, chcąc patrzeć mu w oczy kiedy ją przebije mieczem. Bo o samoobronie nie pomyśli, nie, głupia jedna...
Tymczasem tunel skręcił w bok i zaczął gwałtownie opadać ku dołowi... Więzienie się skończyło. Ten tunel miał inną budowę. To był skrót. Skrót pod górą.

draumkona pisze...

Czasami sądziła, że potrafi wywoływać duchy, albo co najmniej własne myśli. Bo w niedługo potem... Na nocnym pasie nieba nad oceanem pojawiły się chmury. A majtek na orlim gnieździe zakrzyknął
- Oklllęt! - jak widać, ten majtek seplenił... - Nie ma bandely! Kapitanie!
Zaś sam kapitan podkręcił nerwowo wąsa, a Vetinari wyprostowała plecy z zaciekawieniem. Okręt bez bandery... Dla niej było to aż nazbyt oczywiste. Tuba z rysunkiem trafiła do pustej beczki, gdzie powinna być względnie bezpieczna.
Jakiś młody marynarz biegł przez pokład z lunetą. Veta, którą wykorzystywała każdą w życiu okazję, podstawiła chłopaczkowi nogę, a ten wyrżnął wybijając sobie zęby. Delikatna dłoń arystokratki w koronkowej rękawiczce złapała toczącą się po pokładzie lunetę. I nic sobie nie robiąc z dzikich wrzasków rannego młodzika, z ostrych słów kapitana, spojrzała przez szkiełka skryte pod metalową obudową przedmiotu.
- Nie ma bandery... Trójmasztowiec. Nie da się za wiele zobaczyć, ale... - Charlotte urwała. Tamci pogasili pochodnie i latarnie na statku. Znała tę taktykę. Znała, bo sama ją wymyśliła...
- Kapitanie! - ryknęła zwijając lunetę - Pogasić wszystkie światła..
- A z jakiej paki pani mi rozkazuje, hę?
- Nie dyskutuj ze mną stary kretynie, tylko rób co mówię! - wrzasnęła tupiąc jeszcze bucikiem o deski pokładu, a wzrok nie sugerował dobrych rzeczy w razie sprzeciwu.
- Baba mi się rządzić będzie no... - Płova warknęła coś pod nosem i już miała uderzyć tego nadętego bufona lunetą w łeb, kiedy majtek znowu zakrzyknął
- Kapitaniiieeee! - ale nie skończył, bo rozległo się pyknięcie, a w chwilę potem statkiem solidnie zatrzęsło. Zaś tam, gdzie stała jakaś para, przy burcie ziała ogromna dziura, a w pokładzie zaryła się... Kula armatnia. W dodatku, zaczął padać deszcz.
Przeanalizowała wszystko dość szybko. Po czym bez skrupułów walnęła kapitana w łeb, ten zemdlony się osunął. A załoga spojrzała na nią oszołomiona.
- No dobra, wedle kodeksu, jeśli kapitan nieprzytomny, to ten co to mu przytomność odebrał rządzi, jasne?! - słowo "kodeks" brzmiało dość mądrze. I chyba Charlotte nie chciała wspominać, bądź też celowo pominęła fakt, iż był to kodeks piracki...
- Ty! - wycelowała palcem w sternika - Won mi stamtąd! - strzeliła oczami na boki - I to bydło mi pod pokład zaprowadzić, w kajutach pozamykać! Nie chcę tu mieć nikogo innego niż załogi! Wy! - tu wskazała ruchem bliżej nieokreślonym z tuzin chłopaczków - Armaty! Dostawić i powziąć cel na północny zachód!
- Skąd pani to wie...
- Nie dyskutuj, do kurwy nędzy! - i marynarz oberwał lunetą. Sama Charlotte pognała do pozostawionego luzem steru i sama zabrała się za kierowanie.
I tyle jeśli chodziło o Charlotte unikającą kłopotów. Tyle jeśli idzie o kobietę, której największym wysiłkiem powinno być nakładanie nowych warstw białego pudru.

V

draumkona pisze...

Wilk niemal chichotał w duchu. Narobić Cieniowi wody z mózgu, a potem patrzeć jak puchnie...
- O ile zdążymy, bo i taka wersja jest... Historia nie biegnie jedną ścieżką... - kroku przyśpieszył, jakby i dla potwierdzenia własnych słów, że nie wie czy zdążą.
- Nie zdziwiłbym się jakby kazała ci odejść i nigdy więcej się nie pokazywać. Wie o portalu, wie, kogo wciągnąłeś ze sobą. Wie o misji na Szept. Wie o Solanie, z którą rzekomo żeś sypiać nie miał. I dużo płakała - to akurat było prawdą. I może Wilk nie kochał już Iskry, ale nadal widok jej łez go bolał. I elf tłumaczył to sobie tak, że była mu jak siostra. A siostrom nie daje się płakać przez byle dupka...
Tymczasem droga trwała.

draumkona pisze...

- I tu jesteś w błędzie. Portal i zlecenie dotyczą jej równie mocno co Szept - mruknął Wilk, po czym stuknął ostrzem noża w ścianę. Zgrzytnęło, a w ścianie otworzyło się przejście, którym zalazł przelazł. I znaleźli się w lesie. Jednym ze starszych. Tych, gdzie grasowały nie tylko stare stworzenia, ale i nienazwane dotąd lęki.
- Lepiej się trzymaj blisko... Tą ścieżką nie kroczył jeszcze nikt prócz elfów. Żeby ci zobrazować powagę sytuacji... Powiedzmy, że ten las to taki jakby bliźniak Valnwerdu, tylko nieco wredniejszy - i w ponurym nastroju, ruszył dalej. Cienką ścieżką wśród fioletowych paproci.
- Ale od Solany mogłeś wyciągnąć informacje inaczej. Poszedłeś na łatwiznę. Poza tym, pewnie i ona bez winy nie jest... - ściągnął brwi rozważając tę kwestię. A potem ją porzucił.
- Tak czy inaczej, spartaczyłeś wszystko co można było spartaczyć.

draumkona pisze...

Burknął coś pod nosem, ale wedle życzenia chędożonego Cienia, pośpieszył się. Niemal przebiegł przez las. I wiedział gdzie go wyprowadzić, co by dobić Poszukiwacza. Wiedział kiedy.
Otóż obaj panowie wypadli z lasu wprost do portu, który był... Pusty. Żywego ducha. Nic. Statków nie było, podobnie i elfów. Białe budynki zdawały się być tu jedynie ozdobą.
A Wilk już cieszył się w duchu widząc Lucienową minę. Co z tego, że mu się dostanie... Że potem jeszcze jak Iskra ich zobaczy to go zabije... Było warto...
Tymczasem, rozbawiony do granic, obserwował zrozpaczonego Cienia, który myślał, że stracił Iskrę. Zresztą, nie tylko ją.

draumkona pisze...

Nie spodziewał się, że to Cienia aż tak rozzłości. No bo to niewinny żarcik przecie...
- A gdzie tam, oszukałem od razu... - mruknął kontrując ostrze swoim marnym sztyletem. Ale udało się. Miecz Lucienowy na bok odskoczył, zaś władca uskoczył, przeturlał się parę metrów w bok mamrocząc zawzięcie jakieś słowa. I nagle...
Nagle podniosły się gwary, rozradowane głosy, gdzieś nawet czyiś śmiech, albo też delikatne dźwięki lutni i fletu. Trzeszczenie drewna kołyszących się na wodzie statków o białych żaglach. I elfy co jakiś czas znikające na pokładzie. Ładunki lewitujące w powietrzu. Miauczenie portowego kota...
A gdzieś tam, przy jednym ze statków, na jednej z wielu skrzyń, siedziała Iskra. Była zwrócona tyłem do lasu, a wpatrywała się we wschodzące słońce. Nogi miała skrzyżowane, a ciało otulała jedna z elfickich tunik, ciemne, wełniane leginsy wpuszczone w wysokie buty. Słowem, niby nic specjalnego. Jakby szykowała się na długą drogę, bo i nawet włosy miała upięte w długi warkocz, co by jej zbytnio nie przeszkadzały...
A Wilk podniósł się jeszcze, korzystając z chwili kiedy znowu Cienia zamurowało.
- Lepiej będzie jak najpierw ją zagadam, bo jeszcze sama cię zabije...

draumkona pisze...

Zaś Wilk był całkiem świadom, że jest trochę jak zamachowiec samobójca. Bo wiatr im nie sprzyjał. Wiatr niósł zapachy lasu. Elfka wiedziała. Musiała wiedzieć...
- Iskra...
- Po co go tu przyprowadziłeś? - rzuciła gniewnie nawet nie odrywając wzroku od wschodzącego słońca.
- Wysłuchaj...
- Nie. Nie mamy o czym rozmawiać.
- Ale ja specjalnie...
- Ty chędożony zdrajco... - warknęła i w mgnieniu oka się na niego rzuciła pięścią rozkwaszając mu nos, powalając na ziemię i tłukąc jeszcze przez chwilę, dopóki nie odciągnęli jej inni elfowie, przytrzymując.
- To dla twojego dobra... - zaczął jeszcze przywołując Cienia gestem.
- Pieprz się.
- Iskra...
- Możesz się nawet nie odzywać. Nie mamy o czym rozmawiać - warknęła do Cienia, kiedy ten się tylko zbliżył. Elfowie wzmocnili uścisk, kiedy mięśnie furiatki się napięły. Tymczasem Wilk taktownie się wycofał... Zamiast jednak w tył, on odnalazł dowodzącego statkiem...

Sol pisze...

do Devrila.
Tej zabawy rzemykiem nie widziała, obrócona tyłem do arytstokraty, zwrócona twarzą w stronę kierunku jazdy. Nawet gdyby dostrzegła, co robi, to i co z tego? Robić mógl co chciał.
Czasami miala wrażenie, że to ile lat minęło, działa na korzyść ich obojga. Był starszy o kilka wiosen i wtedy, gdy Sol sie w nim zakochała, mogla być dlań podlotkiem, bawić go tym swoim zapatrzeniem w jego osobę. A ten eliksir może i faktycznie mógł ich uchronić przed nierozsądkiem. Czasami Sol nie była pewna, czy ta jej niechęć do starego earla jest słuszna.
Jechała w milczeniu, bo i jak Dev zamyśliła się. Ona jednak chciała wiedzieć, co to będzie jak do stolicy dojada. Co będzie z nią.

do Szeptuchy.
Pokiwała glową niby to w zrozumieniu. Niby, bo w istocie nie rozumiała nic. Ale tez nie było to istotne, bo i nic rozumiec nie musiała.
teraz bylo jej odrobine ciężej, nieco trudniej. Czuła sie bezradna bo i sama. Egzekutor wyparował, jakby go nigdy nie było, a ona wiedziała, że to Zakon go zatrzymał, a ona już go nie zobaczy. Pogodzić sie z tym musiała, choć serce rwało się za opiekunem. Znała go od malego, strzegl jej tyle lat!
Spojrzała na Szept, nieme pytanie jej posyłając w spojrzeniu. A dokąd ona zmierzała?

draumkona pisze...

Dotąd dość spokojne fale zaczynały się pienić. Pierwsze oznaki przyszłego morskiego niepokoju. Nadchodziła burza. Charlotte wiedziała, że ma już swoje lata i ryku wiatru i wody nie przekrzyczy. Nie, jeśli ktoś najpierw nie zwróci na nią uwagi...
Więc zamiast zdzierać jeszcze bardziej gardło, zaczęła rzucać czym popadnie w co poniektórych marynarzy wydając komendy. Ściągnij żagiel, przywiąż tamto, łap łuk, zwiększyć powierzchnię żagla... Czasami komendy Płovy wydawały się pozbawione sensu. Ale z kolei sama kobieta miała minę bardzo pewną, zresztą, czuła się pewnie.
Tymczasem niebo pociemniało do reszty, przywodząc na myśl granatową płachtę o dość ciekawej fakturze. Gdzieniegdzie uwypukloną, gdzieniegdzie jakby wgniecioną. Deszcz z drobnych kropelek przerodził się w prawdziwą ulewę. Błękitne spojrzenie powiodło po pokładzie. Armaty były gotowe. Mocniej zacisnęła dłonie na drążkach steru i mocno pociągnęła. Opór wody i samego statku był masakryczny, jednak nic to. Po chwili cała maszyneria odpowiedzialna za skręcanie zadziałała i statek skręcił nieco, co dawało już czyste pole dla strzału.
- Ognia! - wrzasnęła czując pieczenie w gardle. Jak jutro będzie w stanie coś powiedzieć to będzie cud.
Huk był niewyobrażalny. Ósemka dział wystrzeliła na raz, choć sądząc po rykach rannych i trzasku drewna, trafiło mniej pocisków niż było.
- Refuj żagiel! - znów krzyk od strony arystokratki. Tylko, że chyba nikt nie usłyszał. Ściągnęła więc oba buty i rzuciła jednym w jednego marynarza, zaś drugim trafiła... W Devrila. Całkiem zresztą nieświadomie. I wydarła się ponownie, co by ta dwójka się tym zajęła. Ona tymczasem padła na podłogę, a tuż nad głową świsnęła jej kula z mniejszych armatek piratów. Trafiła w burtę po przeciwległej stronie pokładu, cudem omijając ster. Bogowie jednak nad nimi czuwali. Podniosła się sycząc pod nosem przekleństwa. W dłonie miała powbijane drzazgi, a słona woda jeszcze potęgowała uczucie bólu.

V

draumkona pisze...

Elfka parsknęła, ale nie tak jak to zwykle miała w zwyczaju - z wesołości. To było parsknięcie przesycone irytacją. I złością. Wściekłe wręcz spojrzenie wbiło się w jego twarz, a elfka szarpnęła się jeszcze, zaś portowe elfy jeszcze bardziej ją obłapiły, będąc pewnymi, że gdyby nie oni, już dawno by się na niego rzuciła i po prostu... Zatłukła na śmierć.
- Co ja sobie myślę? - parsknięcie. Znów. Wywracając oczami oderwała od niego wzrok i zerknęła za siebie, na Wilka, który coś mruczał dowódcy okrętu do ucha. Nie podobało jej się to.
- Może ty mi wyjaśnisz, coś ty sobie, cholera myślał? Co dalej sobie myślisz? - odparowała pytaniem na pytanie i zdawać się mogło, że elfka nic więcej powiedzieć nie zamierza... Ale jednak, dalsze słowa padły. I nie były wcale przyjemne.
- Zawlokłeś Szept do portalu wmawiając jej, że to ma związek ze mną - warknęła pozornie się uspokajając, przez co elfy zaczęły dawać jej nieco luzu. Błąd.
- Znowu spałeś z Solaną, chociaż mogłeś sprawy rozwiązać inaczej. Ale nie! Po co! Poszedłeś na łatwiznę, chociaż wiesz, jak mnie to boli! - dysząc okropnie chrząknęła nosem, jakby zbierało się jej na płacz. Nic z tych rzeczy.
- Przyjąłeś zlecenie na elfkę. Na Szept. Na osobę, która jest mi bliższa niż ktokolwiek, nawet bardziej niż siostra, gdybym ją miała. Ona ci pomogła. Pomogła i tolerowała... To tak jakbyś przyjął zlecenie na mnie. Albo na Natana. Na Yue. A tak bawić się nie będziemy - szarpnęła się w końcu wydostając z uścisku tamtych. I teraz miała pełne pole manewru, bo elfowie nie chcieli się już wtrącać. Nie, kiedy można było odejść z całą twarzą...
- Błędem było sądzić, że się zmienisz. Dalej jesteś tym samym wyprutym z emocji workiem, które ślepo podąża za swoim przywódcą... - zapewne powiedziałaby coś jeszcze. Coś, czego być może by potem żałowała. Coś, co mogło by jeszcze dobić Poszukiwacza. Zamiast jednak słów, po prostu się na niego rzuciła, wywracając. Wzięła zamach pięścią szykując się do solidnego uderzenia... Ale nie było jej dane go uderzyć, bowiem...
- Tata! - wesoły głosik Natana przerwał Iskrową tyradę, a sam chłopczyk skoczył z burty na mostek jaki prowadził do statku i puścił się pędem do ojca.
Iskra warknęła. Nie będzie tłuc Luciena przy synu. Odskoczyła od niego jak oparzona i skrzyżowała ręce na piersi w geście niemego buntu. Jak widać, szczęście mu sprzyjało. Bo gdyby nie Natan...
A za Natanem wypadła ze statku i Yue, która też, nie wiedzieć czemu, rzuciła się na ojca, choć zwykle była dość skryta i małomówna. I nawet się nie uśmiechała. Za to teraz miała tak wesołą minę...
Iskra odwróciła się do nich plecami. I zobaczyła co strasznego narobił Wilk, który machał teraz dowódcy statku... Statku, który właśnie odpływał.
Bezwiednie postąpiła parę kroków naprzód, jakby chciała jeszcze ich dogonić. Ale nie uszła daleko, kiedy dobiegł ją wesoły głosik paplającego Natana. Nie zostawi JEMU dzieci. Nie. Poczeka w stolicy na następną odprawę...
Tymczasem obejrzała się przez ramię na tego zdrajcę i kretyna (Wilka), który stał nieopodal tego skurwysyna co chędoży wszystko dookoła i zabija jej przyjaciół (Luciena), który z kolei wydawał się zbyt pochłonięty JEJ dziećmi.
Dziwka fortuna kapryśna bywa i właśnie przestała jej sprzyjać.

Sol pisze...

Sol tylko spojrzała na niego znad ramienia i pokręciła głową. Zamilkła, bo ... bo słów jej zabrakło. O swoje strony nie pytała dlatego, bo tęskniła. Pamietała jeszcze co i jak wygląda, co więcej, pamietala kazdy szczegół obrazów, nawet zapachy i smaki pamietała. Chciała wybadać pamięć Devrila tylko ze wzgledu na siebie. Egoistycznie. I sie przejechała, nie powinna była dociekać.
- Nie.. tylko mi zimno - mrukneła na poły kłamiąc, bo i po trochu dokuczal jej ten mróz i dalej jadąc, patrzyła już na drogę. Cóż, mając towarzystwo czula sie o wiele lepiej, niz gdyby była sama, ale to kim on był, z kim jechała tak juz drogi nie kolorowało.

draumkona pisze...

Wilk nie podejrzewał, że Szeptucha wstanie tak wcześnie. Nie po tym, co zrobił jej w nocy... No, on sam z ledwością się podniósł, chociaż miał motywację. Zatrzymać Iskrę i jakoś wykorzystać Cienia do tego, żeby w ogóle przestała myśleć o białych wieżach. Ale wyglądało na to, że to nie będzie takie proste...
- Dlaczego już nie chcesz nas widzieć? - spytał Natan ze smutną miną ciągnąc ojca za nogawkę spodni. Yue nie pytała, bo i jej wzrok, przepełniony smutkiem, sam za siebie mówił. Jak widać, Iskra naopowiadała dzieciom jakieś dziwne rzeczy i teraz sobie myślały o nim... No, złe rzeczy.
Sama zaś elfka skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na Wilka. Na tego zdrajcę i idiotę. W tej chwili można śmiałoby powiedzieć, że go nienawidziła. Jak coś stanie się JEJ dzieciom, albo jej samej... No zabije go. Zabije.
Tymczasem zaś czujnie obserwowała potok żali z ust swoich pociech. W tym obserwowaniu jednak skrzętnie pomijała osobę Cienia. Niech sobie nie myśli...Ona tu tylko pilnuje, co by im krzywdy nie zrobił.

draumkona pisze...

Elfka prychnęła i to wcale nie tak cicho, jak prychałaby osoba obrażona i nie chcąca zwracać na siebie uwagi. Nie. Iskra miała w poważaniu ogólną uwagę i nastroje Cienia. przynajmniej w tej chwili.
- Widziałeś moją kartkę? - znów Natan. On chyba był przywiązany do Luciena najmocniej. No bo i po cóż zostawiałby ten świstek papieru, który potem znalazł Marcus?
- Musiał widzieć, skoro tu jest, głupku - mruknęła Yue uznając, że oczywistym jest fakt, iż ojciec musiał przeczytać informację. Inaczej by nie trafił.
- Sama jesteś głupek!
- Tato, on się przezywa!
- Ale ona zaczęła!
- Wcale nie!
- Głupia, głupia!
- Idiota! - to była obelga dotąd nie znana. Natana aż zatkało. Chwilę tak stał, potem schował się za Luciena. I rozpłakał, no bo idiota brzmiało już jak bardzo poważna obelga... A on nie znał wystarczającego dobrego słowa by odparować.
Jak widać, ich dzieci też miały kłótliwe charakterki z tendencją do robienia sobie nawzajem przykrości.

draumkona pisze...

Natan otarł łzy rękawem i spojrzał to na ojca, to na matkę, to na Wilka.
- To znaczy, że dziewczyny mówią tak do chłopaków? - Natan nie dowierzał, że nie byłą to obelga. Przecież jego straszna siostra... Nie przepuściła by okazji do wyzwania go. Nie w trakcie kłótni. A Yue widząc, że ojciec jest po stronie Natana, tupnęła nóżką i uciekła do matki się poskarżyć. Jak widać, w rodzinie Poszukiwacza utworzyły się dwa osoby. Damski i męski. Obóz pań obrażonych i obóz idiotów.

Sol pisze...

Mysli takie, wspomnień cienie, które spod wladzy eliksiru wydostać się chciały, mogly i dotrzeć do świadomości earla, wrócić... ale i tak niewiele by to zmieniło. Wszak faktycznie zbyt wiele czasu minęło, by miało to jakkolwiek wpłynąc na relacje Sol i Devrila. Ale że i coś się dzialo, jakby bariera eliksiru zaczynala byc naruszana... toć to ciekawe.
Z usmiechem płomiennowłosa przyjęła od towarzysza płaszcz i zaraz jej ramiona, plecy, ona cała praktycznie prócz glowy i stop, bo te w strzemionach wyglądały spo okrycia, znikneła w skorkach. Były miekkie i cieplutkie, juz po chwili odetchneła z ulgą, usmiechnęła się z zadowoleniem.
- dziekuję - pogłaskała futro palcami i tym radosniej zaczęła dalej nucić. I tak miała im minąć prawie cała droga, bo otwartością jakoś dziwnie żadne z nich nie zabłysnęło.

draumkona pisze...

Maska raczej go bardziej pogrążała, bo na jej widok, Iskra dostawała istnego szału i białej gorączki. Gwizdnęła ostro, a od jednego z wielu słupków oderwał się łoś bez uprzęży i siodła. Wolny. Wolny środek transportu dla elfów. Na jego grzbiecie usadziła Yue, po czym spojrzała na Natana pytającym wzrokiem. Ale on z kolei schował się bardziej za tatą. Czasem się swojej mamy bał.
Iskra za to, wściekła jeszcze bardziej, stwierdziła, że jak sam chce, to ona nie będzie go na siłę zabierać. Wskoczyła na grzbiet łosia za swoją córką, po czym elfickim słowem zachęciła zwierzaka do ruszenia. I już w chwilę potem zniknęła w lesie. Najwyraźniej zamierzała wrócić do stolicy.
Zaś do Luciena podszedł Wilk, którego zaraz to Natan za nogę obłapił nazywając elfa wujkiem.
- Nie wiem coś narobił, ale sprawa wygląda poważniej niż zwykle... - mruknał Wilk, który chyba oczekiwał, że Iskra padnie Cieniowi w ramiona i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

draumkona pisze...

Wilk, specjalista od kobiet numer dwa, bo numerem jeden był Devril, rzekł oto takie słowa:
- Nie znasz się na kobietach - cmoknął jeszcze i pokręcił głową - Rzuć się na kolana i dobrze będzie, ale nie, bo ty uparty jesteś, to wolisz tylko sytuację pogorszyć - elf poczochrał Natanowi włoski i obejrzał się przez ramię na niknący w porannej mgiełce statek.
- Następny odbija za parę dni. Niedużo czasu.
Iskra wzrokiem rzucała gromy, chociaż w środku, gdzieś tam w głębi, miała ochotę jedynie siąść i płakać nad własną głupotą. Jeszcze nim łoś wyhamował, ona już z grzbietu zeskoczyła, a to samo zrobiła Yue i potem elfka musiała córkę łapać, co by mała się nie potłukła. I zamiast się cieszyć na widok Szeptuchy... Ta ją niemal wzrokiem zabiła.
- Masz narzeczonego idiotę - warknęła i puściła Yue, co by ta mogła sobie iść tam, gdzie chciała. A potem Iskra wybuchła. Ale nie gniewem. Płaczem.

draumkona pisze...

- Ja się właśnie znam - mruknął Wilk - Przynajmniej na Iskrze. I na Szept też już się znam - elf chwilę rozważał coś w myśli, a minę miał jakby się bił sam ze sobą.
- A może Iskra ma rację... - najwyraźniej Wilk uznał, że sam chyba popełnił błąd. Że jednak wysłanie Iskry na inny kontynent było najlepszym wyjściem, bo ten tu osobnik... No, wszyscy wiemy. Bractwo.
I albo Wilk rzeczywiście zwątpił, albo Cienia podpuszczał, mając nadzieję, na jakieś sensowniejsze działanie z jego strony.
- On się nie zmieni. Nigdy. Zawsze było tylko to głupie Bractwo i zawsze była tylko ta głupia Solana... - chlipnęła Iskra czując się jak głupek, który dał się nabrać na najstarszą sztuczkę tego świata.

draumkona pisze...

Miał ochotę zachichotać na widok miny Cienia, jak i na dźwięk jego tonu. Ale, w porę i na szczęście, opanował się. Za to przykucnął i po elfiemu coś do Natana powiedział, a ten z ochoczą miną wdrapał mu się na plecy. Tak więc, Wilk został Natanowym wielbłądem. A sam rozbawiony do reszty elf poszedł śladem Poszukiwacza.
- Przynajmniej Wilk jest normalny - mruknęła Iskra po części ciesząc się, że nie wszyscy faceci są idiotami. No bo... Wilk był porządny, tak? Nie sypiał z jakimiś głupimi kurtyzanami zasłaniając się jednocześnie misjami, choć to co oni wyprawiali było PO misjach, a nie NA. Kolejny fakt działający na niekorzyść Cienia.
- Może ja też zacznę z kimś sypiać i też mu zacznę wmawiać, że to do misji? - no bo sypianie ze Skorpionem PO było czymś innym niż udawanie żony z przymusu. Bo taki był wymóg misji.
Iskra była zdecydowana pokazać Cieniowi, że zdradzać to ona też potrafi. Szkoda tylko, że Wilk już był zajęty... Jak to mówią, stara zazdrość nie rdzewieje?

Sol pisze...

Może kiedyś, może w innych okolicznościach, nie w drodze... może mu się przpomni, choć Sol nie chciala na to liczyć, w ogóle same przykrości sprawiało jej to, że wciąż o tym wspomina. To jakoś cierniem kładło sie na jej sercu, do tej pory przecież swobodnie wybijającym rytm i wolnym. Może własnie fakt wspomnień obudził w niej tęsknotę do uczucia, a może ona sama po prostu potrzebowała takiej intymnej bliskości, kogoś dla siebie?
- Devrilu, często opuszczasz swoje ziemi na rzecz stolicy? Nie martwisz się, że Nessa czuje się samotna? - spytala ni stąd, ni zowąd, ciekawa czy w ogole on zdawal sobie sprawy z tego zauroczenia, w jakie wpala jego kuzyneczka

draumkona pisze...

Iskra chrząknęła rozważając Szeptuchowe słowa. Już teraz to robili. Po co więc to ciągnąć...
- Chciałam odejść, ale ten skretyniały Wilk go tam przyprowadził, jakby nie miał co innego do roboty... - Iskra wtuliła się w ramię elfki, jakby tam miała znaleźć odpowiedź na wszystkie swoje pytania.
- Po kraju już nie mogę się włóczyć bo Bractwo będzie mnie ścigać... Jeśli mam od niego odejść, to tylko wypływając poza znane ludziom mapy... Tylko tam dzieci będą bezpieczne. A i tam też się nie dostanie. Nawet gdyby chciał... - Zhao chyba popadła w depresyjny dołek, bo Cienia już chyba na straty spisała.

draumkona pisze...

- Jeśli przestanę być Cieniem, to zrobi to, co każe mu ukochane Bractwo. Bractwo zawsze było na pierwszym miejscu i to się nie zmieni - Iskra dalej szła w zaparte. I bezwiednie spojrzała za siebie chcąc sprawdzić co takiego zobaczyła tam Szept.
Na widok Cienia... Cóż, wcale się jej nie polepszyło. W dodatku, elfka zdawała się ignorować fakt, że swoimi stwierdzeniami mogła go znowu zranić. Otarła łzy rękawem i odwróciła wzrok od Poszukiwacza. Niech robi co chce... Zapewne niebawem wróci do Czeluści. Może to i lepiej.

Sol pisze...

- A ty na prawdę nie widzisz, że nie tylko ziemie pomoga jej samotnośc przysłonic? - zmarszczyła brwi i ofukała earla, który znowu wydal jej sie plytkim paniczykiem. Sprawiał wrażenie kogos, dla kogo tylko zabawa się liczy a reszta... reszta jak ma cokolwiek, czym moze sie zainteresowac, nie jest godna zmartwienia. Acz zaraz tez pożalowała tego swojego wybuchu, w końcu on na pewno kochał Nessę, wiedział jak dla kuzynki wazne jest i on. Może wyjeżdżal, by pomóc jej pozbyć sie tego zauroczenia? Kto wie? earl był tak tajemniczy, tak skryty...
- Dlaczego zatem na stale sie nie przeniesiesz do stolicy? - zasugerowała, bo to wydawało sie teraz dla zabaw najlepszym rozwiazaniem. On sam pozwalał wszystkim widzieć siebie jako bawidamka, a więc... więc i Sol zaczęła się ku temu sklaniać.

draumkona pisze...

Z krzaczorów wyskoczył nagle Wilk, wciąż z Natanem na plecach i oboje wydawali się świetnie bawić. I nawet widok tej trójki nie popsuł im humoru. No, może tylko Natanowi, bo choć Wilk nadal się uśmiechał, to wyraz oczu się zmienił. Nieco, niemal niezauważalnie, ale jednak.
W dwóch susach dopadł do Iskry i Szept, po czym postawił chłopaczka na ziemi, który dla odmiany obłapił teraz za nogę swoją matkę, która z pewnym rozczuleniem w spojrzeniu przeczesała mu włoski palcami. Pochwyciła dłoń Natana w swoją i odeszła gdzieś w głąb stolicy, do pałacu, gdzie przecież mieściła się jej komnata i prywatny, niewielkie tarasik, którym potajemnie można było dostać się na dolną i górną kondygnację.

Sol pisze...

Pokręciła z dezaprobatą głową. Jakos nie chcialo jej sie w to wszystko wierzyć... On taki swobodny sie wydawał w swoim domu, na swojej ziemi, a teraz był zupełnie kim innym. Ale te dwa obrazy tak sprzeczne z sobą byly jednoczesnie tak realne, że jeden bil sie o wyższość nad drugim.
Zamilkla więc, czekając aż zbliżą sie do bram.
Obowiązek obowiązkiem, ale czy miało to zatem zniszczyc komuś zycie? Jej zdaniem trzeba bylo walczyc o własne szczęście! Trzeba było walczyc o wlasną wolność sumienia.... Może sie myliła...

draumkona pisze...

Wilk podrapał się po głowie.
- No bo ja... - zaczął i urwał stwierdzając, że ta wymówka brzmi dość kiepsko - miałaś spać jeszcze. Miałaś nie wiedzieć, ale skoro już wiesz... - wzruszył ramionami nie wiedząc jak to wyjaśnić. No bo co jej powie? Męska solidarność? On sam w to nawet nie wierzył...
- Jakbym się nie wmieszał, to już by jej tu nie było. A jak ten tam - tu wskazał bliżej nieokreślonym gestem na Luciena - się w końcu pozbiera i zdecyduje na działanie, to może w ogóle nie będziemy musieli się żegnać. Amon kiedyś wspominał, że nasze pierwotne ziemie są jeszcze dalej niż Arkona... - a przecież tamta ziemia, jak wiedzieli po przygodzie z portalem, była oddalona o wiele, wiele staj...

draumkona pisze...

Wilk przewrócił oczami. Cień to Cień i tyle... Próbował to kiedyś Iskrze wytłumaczyć. Nie słuchała, to ma.
- Nie mędrkuj mi tu lepiej, tylko powiedz czy byłaś u Toruviel - mruknął mierząc ją uważnym spojrzeniem. Toruviel, krawcowa, uparła się, że uszyje dla Szept suknię... Wiadomo na jaką okazję. A magiczka dziwnie zaczęła wymyślać sobie nowe zajęcia. I Wilk podejrzewał, że jak nie zaciągnie jej tam siłą, to magiczka gotowa przyjść jest na własny ślub w szatach podróżnych. Albo jeszcze gorzej.
Nie, żeby on sam nie zamierzał tak zrobić...
Tymczasem, kiedy Poszukiwacz zaszył się na dolnej kondygnacji, gdzie pasły się konie tutejszych i przyjezdnych, pojawił się tam nowy gość. Białe włosy. Żółte oczy z podłużnymi źrenicami... I dwa miecze na plecach. Wiedźmin. Konkretny wiedźmin, który ongi miał z Zhaotrise bardzo bliskie... Wręcz za bliskie kontakty.
Acheron zawitał do stolicy. I czegóż tu szukał?
Tego można było się domyślić.

draumkona pisze...

- Ja tam nie wiem... - mruknął Wilk z dziwnym uśmiechem na ustach - Jak na mój gust możesz iść nawet w tych falbaniastych majtkach, co to je ostatnio miałaś... - mruknął wielce zadowolony z takiego uroczego wspomnienia, po czym pochwycił dłoń elfki i postanowił zaciągnąć ją do krawcowej.
I Lucien wykrakał. Bo wiedźmin zostawił swojego konia i... Po skałkach wdrapał się na Iskrowy tarasik. Po chwili też uradowany głos Natana oświadczył, że przyszedł wujek. Potem było tylko mruknięcie wiedźmina, westchnięcie Iskry i odgłos który przywodził na myśl pocałunek...
W rzeczywistości, pocałunek padł. Tylko, że nie w usta jak można by sobie wyobrażać, a w policzek.

draumkona pisze...

Elf ściągnął w brwi i przyjął minę filozofa. Po czym, nieoczekiwanie skręcił za róg, potem za następny, wszedł w jakiś zaułek, wlazł przez czyjeś okno i wciągnął Szept ze sobą, po czym bardzo bezczelnie przygwoździł ją do ściany z bezczelnym zamiarem wychędożenia.
Całe szczęście, że był to pusty domek...
Mutant, bo tak nazwał go Lucien i tak tez niektórzy o nim mówili, siedział w Iskrowej komnacie długo. Z odgłosów dochodzących z pokoju można było się domyśleć, że dzieci siedzą gdzieś razem bawiąc się, zaś Iskra i Acheron... Cóż, nie od dziś wiadomo było, że łazienka jest w osobnym pomieszczeniu. A plusk wody...
Co z tego, że Acheron robił jedynie za stojak na ręcznik i co najwyżej mógł sobie popatrzeć.

draumkona pisze...

Wilk poprawił odstający kosmyk włosów Szept. Po tym nieoczekiwanym wybryku w pustym domku jej fryzura pozostawiała wiele do życzenia... A teraz naprawdę zamierzał zaciągnąć ją do krawcowej.
Naprawdę!
Niedługo potem dziecięce głosy umilkły. Za to był cichy trzask drzwi, więc chyba obie małe pociechy wyszły gdzieś się bawić. Za to woda w łazience została zmącona bardziej, rozległ się głośny plusk i parsknięcie Iskry.
- ... Ubraniach cię nie puszczę. W sumie bez nich też nie - tyle tylko słyszeć się dało. A, wiadomo z czym mogło się to kojarzyć...
Prawda była jednak inna. Wiedźmin został wrzucony brutalnie do wanny, a Iskra w tym czasie ocierała ciało ręcznikiem. Czyli był to żarcik jedynie, a nie dzikie ekscesy chędożenia.

draumkona pisze...

Toruviel była niezadowolona. Szept miała umówiony termin na trzy dni temu... A teraz nie dość, że spóźniona, to jeszcze przychodziła z NIM. Z wilkiem! Toć to skandal.
No i Wilk został yrzucony przez niziutką elfkę za drzwi. Zaś w środku... Lepiej nie mówić.
Acheron wyszedł niedługo potem. Suchy, bo dobrotliwa Iskra wysuszyła mu ubranie... I wyszedł normalną trasą. Zaś sama elfka, nieco smutna, wiadomo, wciągnęła przez głowę koszulę nocną.
Biedna, nieświadoma Iskra.

draumkona pisze...

Toruviel, po niemal półgodzinnej mamrotaninie spostrzegła jedną, ale ważną rzecz.
- Przytyłaś, Niraneth...
Spodziewała się naprawde wszystkie. Natana skarżącego się na Yue. Asha, który by czegoś zapomniał. Wilka, który by tu przylazł pomarudzić... Naprawdę. Wszystkiego. Tylko nie JEGO. I nie z TAKIM zamiarem.
I zamiast się cieszyć, czy coś, że przyszedł... Iskra poczuła się jakby chciał jej zrobić coś złego. Sama jego natarczywość, jakby nie przyszedł tu dla niej, a dla jakiegoś faktu. Jakby chciał coś udowodnić... Cholera tylko wie co.
Zapierając się rękami, w końcu udało się jej nieco go odsunąć. Oddech miała przyśpieszony, nie jednak z pożądania... A ze strachu, który także odbił się w jej fiołkowych oczach.
- Puść mnie... - zażądała cicho, ale niezbyt wywołało to efekt
- Puść! - warknęła szczypiąc go w ramię.

draumkona pisze...

Całe Eilendyr huczało od plotek już od dawna. Bo nie dość, że Wilk w końcu postanowił się ochajtać... To teraz jeszcze spekulacje na temat Szept. I tego co oni robią w nocy... A teraz oto Toruviel miała niemalże namacalny dowód ciąży... O ile to było to, rzecz jasna.
Ale o tym elfka nie mówiła, tylko z lekkim uśmieszkiem na wargach kontynuowała swoje przymiarki, jeszcze celowo wydłużając, co by się lepiej przyjrzeć.
Przynajmniej posłuchał... I już chciała coś powiedzieć nawet, kiedy on bez słowa się odwrócił i zamierzał chyba sobie pójść... A co jak co, nie chciała by wychodził.
Podbiegła i pochwyciła jego dłoń, zatrzymując. Ciche zaklęcie zamknęło zamek w drzwiach, chociaż wiedziała, że jak będzie chciał, to wyjdzie nawet oknem.
- Co cię napadło...? - równie cichy głos zapytał, druga dłoń dołączyła do pierwszej zatrzymując się na jego ręce. Jakby to miało go w jakikolwiek sposób zatrzymać...
Wystraszył ją. Najpierw ją piekielnie wystraszył, a potem zmartwił.
- I odpowiadając na pytanie, bo przedtem mi nie dałeś... Nie spałam z wiedźminem. Chciał rozmawiać, to z nim rozmawiałam... - brakowało jej go. Luciena znaczy się, nie wiedźmina. I Iskra nawet miała cichą nadzieję, że Cień nie przyszedł tu tylko po jedno...
Zdobywając się na odwagę, puściła jego dłoń i objęła w pasie, policzek opierając o jego plecy. Ech, był taki ciepły...

draumkona pisze...

A wredna Iskra, jeszcze by magiczkę postraszyła, co by na złość jej trochę porobić, żeby min trochę pooglądać, co by potem mieć się z czego śmiać. O tak. A potem wysłałaby biedną Szeptuchę do jedynego dobrego medyka w mieście. Do Wilka.
Westchnęła. Ciężko, smutno. Wiedziała, że tak będzie jak tylko Ash pojawił się na progu tarasu. No po prostu wiedziała. I co ona, wspomnienie miała mu pokazać? Przecież to on ją zdradzał więc gdzie tu taka nieufność do niej...
- Rozmowa od zawsze była rozmową - mruknęła zmęczonym głosem - Poza tym, robił jeszcze jako stojak na ręcznik... Co mam ci wspomnienia pokazać? Naprawdę tego chcesz? - już nie wiedziała co bardziej ją smuci. Fakt, że Bractwo jest ważniejsze, to, że sypia z Solaną, czy to, że jej nie ufa.

draumkona pisze...

Tymczasem, niska elfia krawcowa skończyła swoje przymiarki. Po trzech godzinach. TRZECH! I już zapowiedziała magiczce, że to nie koniec.
Za to Wilk się ulotnił gdzieś, uciekł, zaszył się, albo co. No bo ile można sobie siedzieć i bąki zbijać na ławeczce przy domku elfki...
Czasami Iskra żałowała, że to wszystko co było między nimi... Że to nie było na poważnie. Znaczy się, może i poważne było, ale nie miało to żadnych zobowiązań. Bo dziećmi zajmowała się sama niemal zawsze. Natomiast ich życie ograniczało się do... Misji i chędożenia.
Tak, Iskra miała ostatnio zbyt dużo czasu na myślenie. Może to dlatego, przypominając sobie to wszystko, puściła go, choć z pewnym ociąganiem.
- Po co więc przyszedłeś? - spytała siląc się na ton neutralny, chociaż smutna nuta i tak miała swój wydźwięk w głosie elfki. Sama zaś Iskra powędrowała z wolna, na schodki prowadzące na balkon. I tam też usiadła wznosząc oczy ku nocnemu niebu.

draumkona pisze...

Dobrze, że Szept nie słyszała jeszcze Wilkowej opinii w tym temacie, bo padłaby trupem jakby stała. A on, biedny zostałby wdowcem przed ślubem... To i może lepiej, że nie wiedziała.
A Iskra rzeczywiście, miała dość spory problem.
- Lu, jak chcesz coś powiedzieć to to powiedz. I nie zgrywaj kamienia. Wiesz, że tego nie lubię... - znów cichy głos. Dopiero po dłuższej chwili obejrzała się na niego przez ramię.
- Każda myśl ma znaczenie, a co dopiero słowa - mruknęła w odpowiedzi na jego słowa. Zapomnij. Też coś. Jakby już nie próbowała...
- No chodź - zachęciła go raz jeszcze z jakąś głupią nadzieją, że jednak przyjdzie, siądzie obok i powie o co mu chodzi.

draumkona pisze...

Elfka westchnęła, całkiem bezradna. Ramieniem oparła się o filar i zapatrzyła przed siebie.
- Nie, to nie - podsumowała w końcu nie mając siły by nakłaniać Cienia do mówienia. Głupi, uparty osioł. Powiedziałby i byłby spokój... Chyba. A tak to będzie to w sobie tłamsił, jakby to pomóc miało w jakikolwiek sposób.
Z braku lepszego zajęcia, utkwiła spojrzenie w nocnym ptaszku jaki przysiadł na jednym z krzewów jej balkonu. Zaćwierkał cicho, jakby coś jej zarzucając po czym odfrunął. Iskra, niestety nie znała ptasiego, ale domyślić sie mogła co ptaszek mówił.
Zapewne wyrzucał jej to co wszyscy. Że Cień to skończony idiota i dawno powinna sobie dac z nim spokój, a nie zyć jak ta kretynka nadzieją.

draumkona pisze...

Iskra na swój sposób dostrzegała to, że wciąż tu siedzi, że kwadrans, po kwadransie, wciąż tu tkwi, choć już dawno mógłby wrócić do Czeluści... Znała go już dobrze. O tak. I była niemal pewna, że bije się sam ze sobą. Ubolewała jednak nad tym, że w tej bitwie nie może mu pomóc. Musi ją rozegrać sam, poddając się uczuciom bądź przyzwyczajeniom Cienia.
Co jakis czas jednak na niego zerkała, co by upewnić się, że jednak wciąż tam siedzi.
Co zaś tyczy się wyśmiewania... Iskra kochała go całym sercem, więc i jak mogłaby go wyśmiać. I odejść? No, chyba, że dałby jej powód, jak naprzykłąd tą głupią Skorpion...

Sol pisze...

[ no więc do Szeptuchy zacznę pewnie wieczorkiem, jak natchnienie nadejdzie ;D ]

Dla Sol i to co widziała teraz było czymś innym i zarazem cudownym. Mniej i bardziej chwalebne dzielnice były wszędzie, tak samo jak i diametralnie rózne stany, biedota, arystokracja, stany duchowe, rycerskie zakony... to chyba wszędzie mozna było spotkać. Ale budynki tutaj,. takie wysokie, z takimi wymyslnymi rzexbieniami przy balkonach, o dachach spiczastych jak końce włóczni... To było nowe, tego Sol nie znała i nad tym się zachwycić musiała.
Trzymała się blisko swego towarzysza, glowa jej jednak na boki choziła, skakała niemal, oglądając się na wszystkie strony, aż z tego ozywienia kaptur jej zleciał, a wiatr zaczął w swoje dzikie tany porywać ogniste włosy Sol.
Pytanie tylko, gdzie ona Alasdaira ma szukac, gdzie z nim się spotkać... Na pewno do zamku, pałacu, czy jakkolwiek to zwali tu dojedzie. I odszuka kogoś, kto mógłby znać jej nazwisko, znając wielkie podróże ojca, musiał być ktos taki.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 400 z 1114   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair