Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk

„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie




Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie 

Art credit by razimo


1 114 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   1001 – 1114 z 1114
draumkona pisze...

Cudotwórcy? Zwał jak zwał, nie mniej jednak, ten musiał być magiem, w innym wypadku ani rusz.
Widząc specyficzny uśmiech magiczki przypuszczała, że ta właśnie nabrała podobnej ochoty co ona sama by zwiedzić ruiny, choć Charlotte szła tam po to, by ochronić swoich ludzi przed wpływami Gildii. No i może po to by odkryć prastare tajemnice, ale to na drugim miejscu, no przecież.
Zwinęła mapkę w rulonik i włożył z powrotem na miejsce.
- Jakoś trzeba będzie cię stąd wyciągnąć. Słyszałam, że Wilk wraca, prawda to? Bo jeśli tak... To mamy niewiele czasu na wymknięcie się.

draumkona pisze...

Charlotte zmarszczyła nos. Darmar? Ale kiedy ona chciała iść z Szept, nie z tym czarnym klaunem.
- Może Eredin cię zastąpi? Albo jak wróci Wilk... To wymkniemy się nocą, tak żeby nie zauważył. Nie chcę w to plątać kogokolwiek innego, bo prawda jest taka, że z magów, którzy zaraz nie będą jęczeć o moje bezpieczeństwo i którym ufam, to jesteś tylko ty - no, może jeszcze elfia furiatka, ale ta przepadła jak kamień w wodę. Poza tym, Charlotte podejrzewała, że będzie chciała zabrać Cienia, a to byłoby jej nie na rękę.
- Albo go uśpimy w dzień i tyle - nie zamierzała skąpić środków, by wywalczyć sobie pójście z magiczką. W końcu, nie codziennie trafia się na ślad orczej świątyni o takiej sławie.

draumkona pisze...

Była w stanie to zrozumieć. Ileż to razy ona robiła Alastairowi podobne problemy nie chcąc wypłynąć na drugi koniec świata po jakieś informacje, bo Brzask. Nie chciała znów parać się sypianiem z którymś z posłów Wilhelma, bo musiałaby większość czasu spędzać bez alchemików, których i tak zostało już niewielu.
Skinęła głową nie czyniąc magiczce wyrzutów i rozglądnęła się po stolicy. Dopiero teraz dostrzegła ogrom pracy jaki już tu włożyli. Z gruzów powoli rosło miasto.
Zaś Wilk pojawił się pod wieczór, dwa dni wcześniej niż prognozowano, co jednych cieszyło, a innych martwiło. Sama Charlotte nie wiedziała, czy się cieszyć, czy nie.

draumkona pisze...

Char nie ufała obcym, chyba, że ci obcy mieli ze sobą pozdrowienia od wspólnych znajomych i łapówkę w formie ciastek z lukrem w ilości trzech pudełek co najmniej.
Jako że jednak piekarnia była tylko w Królewcu, nie było mowy o tym, by zaufałą któremukolwiek z przybocznych, nawet jeśli mieli osobista rekomendację magiczki. Nie i koniec.
Zaś Wilk, który niespodziewanie natknął się na Charlotte, srodze zdziwił się temu, że tu jest.
- Coś się dzieje?
- Niiiieeeee, no co ty. Tylko pomagam przy odbudowie.
Wilk sceptycznie ściągnął brwi. Może nie znał swojej siostry zbyt dobrze, może chciał ją wcisnąć elfom z południa, z Wirginii, jako gwarancję sojuszu, ale kłopoty potrafił wyczuć.

draumkona pisze...

Charlotte chyba wycztała to z myśli magiczki, a, że znała sposób na Wilka, całkiem zresztą skuteczny...
- Patrz! Orki! - wskazała palcem punkt gdzieś za jego plecami śmiertelne przerażenie udając, że aż parę elfów koło siebie nabrała, co tylko pomogło jej w odwróceniu uwagi władcy. Ten odwrócił się, a Charlotte skorzystałą z okazji i czmychnęła w ciemność.
Miały też na tyle szczęścia, że między skałkami i gruzami coś zachrzęściło, potwierdzając obawy Wilka, że to ork.
Ork jednak okazał się zającem - mutantem z trzema uszami i dwoma ogonkami.
A dwie kobiety, których drugim mianem z powodzeniem mógł być "kłopot" zniknęły bez śladu.
- ja wiedziałem, że coś jest nei tak... - burknął Wilk, gdy odkrył brak zarówno żony, jak i siostry.

draumkona pisze...

Ledwo minęły dawne granice lasu, a Charlotte zaczęła zdawać sobie sprawę z tego jak długa droga ich czeka. Według wszelkich podań i informacji, Świątynia znajdowała się gdzieś nieopodal gór, w nieprzyjaznym i niedostępnym miejscu. Przy takim tempie...
- Potrzeba nam koni. Transportu. Jeśli Wilk jeszcze się nie połapał, to zrobi to niedługo - co znaczyło, że władca prędzej czy później złapie za wodze i je dogoni. Chyba, że przyśpieszą podróż.
Tymczasem Wilk już zdązył się zorientować w sytuacji. przeszukał niemal cały obóz, ani śladu Szept ani Charlotte. Znalazł za to pomiędzy kamieniami, które miały posłuzyć jako budulec dla nowego domu, porzucony kawałek mokrej koźlej skórki na której wyrysowana była mapa. Niedokładna, rozmazana. Wyglądała jakby ktoś ją zgubił.
Wilk znał te ryciny. W dzieciństwie ojciec mu opowiadał o tym miejscu i zakazał tam chodzić. Świątynia Ażubora. Co im strzeliło do tych wariackich łbów, żeby się ładować akurat TAM?

draumkona pisze...

Charlotte uśmiechnęła się wrednie mimo woli. Szept postąpiła całkiem sprytnie.
- Przyzwij wierzchowce. Mogę co jakiś czas przetransmutować ziemię, będzie gubił ślad i będzie musiał go odnajdywać, co mu utrudni pracę - zastanowiła się nawet nad tym, czy nie dało by się utrzymywać tego cały czas i doszła do wniosku, że musiałaby mieć cały czas kontakt z ziemią, co było lekko niemożliwe.
- A jak weźmie kogoś jeszcze do szukania? - co dwa elfy, to nie jeden... Nie przypuszczałą tylko, że Wilk pójdzie po pomoc do kogo innego niż elfy.

LamiMummy pisze...

-Nie śmiem wątpić w słowa miejscowych. -odparła spokojnie do Dervila -Ale myślę, że wschodów słońca widziałam aż nadto ostatnio. Chętnie w wolnej chwili jednak zerknę do książek, a to co zgromadzili moi bliscy w swoich księgozbiorach poszło z dymem. Niestety, nawet ułamka nie udało mi się przeczytać. -wzruszyła ramionami, a potem zwróciła się do dziewczyny -Moja droga, jeśli chcemy chociaż ułamek z tych wspaniałości obejrzeć to pora nam się przebrać w coś wygodniejszego. -wzięła ją pod ramie i lekko dygając earlowi rzuciła mu tylko -Do zobaczenia przy stajniach?

Coeri pisze...

Coeri prewróciła oczami. Moc? Nie była czarodziejką, nie urodziła się obdarzona. Jedyne, co ją wyróżniało, otrzymała poprzez więź z siłami strzegącymi równowagi natury. Uznała jednak, że nie jest to najlepszy moment na wyjaśnianie takich subtelnych kwestii.
Przymknęła oczy i skoncentrowała się. Cały las jako żywy układ uderzył jej umysł swoją bliskością, na szczęście siła życiowa zwierząt była znacznie silniejsza niż otaczające ją roślinne tło. Syrena wysłała sygnał do najbliższego stada.
-Jeździłeś kiedyś na jeleniu? -wydyszała. Jej naturalnie szarawa twarz teraz dodatkowo zbladła. Wiele już tego dnia czerpała z darów Chaosu, sądziła, że zaciągnęła już u sił natury spory dług. Trudno, kiedyś go spłaci, miała na to co najmniej kilkaset lat.
Trzasnęły łamane gałęzie i tratowana kopytkami ściółka. Stado jeleni wyłoniło się spomiędzy drzew. Coeri od razu wybrała dwa najsilniejsze samce i skoncentrowała się na nich. Kiedy podeszły bliżej, chwyciła je za poroże.
-Szybko -sapnęła -Nie wiem, jak długo utrzymam kontrolę nad ich duchem. Jak uciekną, nie zdołam chyba sprowadzić ich z powrotem.
Z trudem wdrapała się na grzbiet jednego z nich, cały czas trzymając drugiego.

[Przepraszam za zwłokę w odpisywaniu, ale na uczelni i w życiu prywatnym mam teraz niezły chaos, który muszę ogarnąć.]

Iskra pisze...

Wilk jednak miał olej w głowie. Jeśli chodziło o bezpieczeństwo magiczki, to miał go aż nadto i stawał się nieznośnie nieprzewidywalny, tudzież niebezpieczny.
Widząc go w takim stanie żaden ze Starszych nie omieszkał nawet wspomnieć o tym, by odpuścił i posłał jej śladem Moriar.
Opuścił stolicę korzystając z uprzejmości Sacharissy, która teleportowała go dość bezpiecznie w okolice Drummor. Dość bezpiecznie, bo spadł z nieba wręcz, rozwalając dach jednej z wiejskich chat i wpadając małżeństwu do łóżka. Dziki wrzask się podniósł, a elf musiał uciekać, chociaż był obolały i miał wrażenie, że sobie coś potłukł.
Na szczęście, Drummor majaczyło w oddali, drogi nie zgubi. A jak będzie miał szczęście, to wieśniacy zaczną go szukać i sami go tam zatargają, a wiadomo, sprawy o włamania musi rozstrzygać ktoś wysoko postawiony. Wilk miał nadzieję, że tym wysoko postawionym kimś będzie sam earl. Był mu potrzebny w trybie natychmiastowym.
Charlotte, która większość czasu spędziła na okrętach, bądź bezludnych wyspach, umiała jeździć bez siodła, bez wodzy, w zasadzie bez niczego. I taka umiejętność bywałą przydatna, kiedy schodzili do portów.
Śmiałym krokiem podeszła do mniejszego z koni, dotknęła palcami różowiutkich chrap zaznajamiając się ze zwierzem.
- No to w drogę - rzuciła wsiadając na koński grzbiet.

Coeri pisze...

-Pochyl się jak najniżej -poleciła Coeri towarzyszowi, puszczając w końcu poroże jego wierzchowca, koncentrując się na utrzymaniu się na grzbiecie własnego -Trzymaj się jak najmocniej u nasady poroża!
Sama niemal leżała na grzbiecie byka, obejmując jego tułów nogami. Dla niej nie było to nowością, o wiele trudniej było jej utrzymywać się na grzbiecie rekina albo orki, mając w dodatku rybi ogon, a to robiła wielokrotnie, żyjąc jeszcze wśród bliskich w rodzinnej Atlantydzie.
-Ich umysły są teraz bardziej podatne na manipulację! -krzyknęła, przebijając się ponad trzask ściółki pod kopytami byka, kiedy ten szykowal się do biegu -Musisz cały czas koncentrować się na kierunku, z każdą chwilą mocniej, w miarę stopniowego wyzwalania się jego świadomości spod tego wpływu. Możesz przyciągać poroże do siebie, ale nie rób tego za mocno, żeby go nie rozdrażnić.
Nie była pewna, jak dobrze Devril ją zrozumiał. Sama miała do czynienia z podobnymi zjawiskami od dziesiątek lat, zdążyła przywyknąć. Sądziła, że nawet, kiedy jej wpływ na umysł jelenia skończy się, zdoła przez jakiś czas nad nim zapanować, liczyła też na to, że zwierzę w jakimś stopniu pogodzi się z jej obecnością.
-To naprawdę nie jest gorsze od spotkania z Wirgińczykami - dodała pocieszająco. Gnała już między drzewami całkiem szybko, obok słyszała odgłos kopyt byka Devrila, taranującego wątłe przeszkody w postaci gałęzi i krzewów. Teraz nie miało to większego znaczenia, przed nimi biegła znaczna część stada, a dzika zwierzyna nie zwróciłaby w tej chwili uwagi oddziałów Charkona.

draumkona pisze...

- Jasna cholera - skomentował mości szkodnik, elf chędożony - Naprawię com zepsuł, chociaż to tak naprawdę... - ale kiedy poczuł na sobie spojrzenie prostych ludzi, odechciało mu się opowiadać o teleportach, magii i innych dziwnych rzeczach.
- Muszę się widzieć z earlem. Teraz. Natychmiast... - ale widząc minę zarządcy wiedział, że to chyba nie przejdzie - Mam ważne wieści! - być może uratuje go kłamstwo?
Charlotte początkowo miała jednak pewne problemy z ogierkiem. Prawdą był fakt, że inaczej jeździ się na ułożonym koniu, inaczej zaś na kompletnym dzikusie, co po równinach się włóczy. Ale nie chciała stracić twarzy, nie chciała pokazywać nic, co mogło by ją pogrążyć bardziej niż słabość do pewnego człowieka. Utrzymała się na grzbiecie, choć raz blisko było do upadku.
Kiedy zaś zatrzymały się wieczorem by dać koniom wytchnąć, by tyłkom dać odpocząć, Char zwaliła się po prostu z konia na ziemię i tak też jęcząc i mamrocząc pod nosem odsunęła się od narzędzia szatańskiego jakim był ogierek.
- Pośladków nie czuję - sapnęła przykładając policzek do chłodnej ziemi - Trzymamy warty? - teoretycznie, wciąż miały kawałek do gór, co gwarantowało jako takie bezpieczeństwo, choć kto wie co może je nawiedzić w nocy.

LamiMummy pisze...

Nie musiał czekać długo. Vey cierpliwie znosząc szczebiotanie dziewczyny i wysłuchując jej opowieści szybko wróciła na dziedziniec w spodniach. Znów dość łatwo było ją pomylić z chłopcem i... ani myślała komukolwiek powiedzieć o porannej przejażdżce earla. W sumie... był panem tego miejsca. Nie w głowie jej było wytykanie mu czy zmuszanie do wymówek z takiego powodu, że chciał się przejechać. Nie była to jej sprawa ani nie zamierzała jej rozpowiadać i kogokolwiek wtajemniczać. Nie przepadała za plotkami, a im mniej wiedziała o sprawach zamku tym czuła się bezpieczniej.

Co prawda, już raz życie dowiodło, że nie była to najlepsza taktyka, ale... Vey wolała uciekać od polityki tak długo jak się dało. Miała nadzieję, że przy Ness spokojnie odpocznie. Nikt nie będzie zwracał uwagę na jej nazwisko i pochodzenie, a ona... będzie mogła we własnym sercu odprawić swoją prywatną żałobę bliskimi i całą rodową spuścizną, która poszła z dymem.

Unikała wzroku earla. Wolała się nie zastanawiać co on myśli... wolała nie wchodzić w być może problematyczne relacje... uciekała i to nie po raz pierwszy i nie tylko od tego jednego problemu.

draumkona pisze...

Już miał staruszkowi wygarnąć, że jego to się jak śmiecia nie traktuje, kiedy do głowy wpadł mu inny pomysł. Zapewne podsunięty przez tą część jego umysłu, która uważała, że lepiej byłoby zostać w Bractwie, a którą starał się uciszać nim doszła do głosu. Teraz było jednak za późno, pomysł już wszedł do ogólnego obiegu, a Wilk właśnie go rozważał.
Włamanie. Włamanie do Drummor. No przecież już raz tu był... Chyba... Nie? No to i tak nie zmienia faktu, że nie ma innego sposobu by dopaść Devrila. Usunął się z pola widzenia starca, niby to ze zwieszoną głową, niby skruszony, a tak naprawdę już wyczekujący pory wieczornej, pory na włamanie.
- Nieróbstwo? Przecież nie jesteś taką typową królową... - no, Szept robiła na pewno więcej niż wtedy, gdy ona siedziała w Twierdzy u Escanora. Powozy, całodzienne nieróbstwo, potem tylko łóżkowe rozrywki. Bogowie, jak ona to znosiła? Porównując to życie do tamtego... Aż pokręciła z niedowierzania głową.
- Żadne tam nieróbstwo, po prostu wyszłaś z wprawy może trochę, ałaaaaa - jęk bólu przypieczętował akt siadu na ziemi. W końcu nie będzie całą noc leżeć.
- Z tak opuchniętym tyłkiem, to nie dość, że nie zasnę, to i nikt mnie nie zechce. Obudzę cię potem - ciekawe tylko, czy Vetinari lubiła wycinać takie numery jak Wilk. Obiecać, że obudzi, a potem w poważaniu mieć warty i samemu całą noc nie spać.

draumkona pisze...

Gdyby nie rozpoznał oczu, gdyby nie wiedział kogo ma przed sobą, to zapewne zaczął by się zastanawiać po co ten teatrzyk. Ale sam jako władca przecież się wymknął. W stroju typowego rzezimieszka, z chustą i kapeluszem. Nikt by go nie poznał, tak samo jak Devrila nie rozpoznawano w stroju wieśniaka. Władcy, czy też earle czasem musieli trochę pośmierdzieć i poudawać kogo innego.
Cel uświęcał środki.
- To nie pora na prowadzenie mnie gdzieś tam - Wilk momentalnie zrównał się z rzeczonym wieśniakiem - Szept dorwała mapę jakiejś świątyni, wymknęła się i wypuściła konie, nie mogłem jej ścigać, ślady zatarte... W dodatku, na mapie jest pismo mojej siostry, więc ona pewnie namówiła do tego Szept - mówił szybko, ściszonym głosem, jakby ktoś miał ich podsłuchiwać - Potrzebuję twojej pomocy. Natychmiast.
Char z oburzeniem chwyciła się za pośladki - Nie są wcale takie duże! - zaprotestowała i nawet się podniosła z ziemi jak poparzona i zaczęła się oglądać przez ramię. Może dlatego Devril jej nie chciał?
- Obudzę cię, ja to nie ten pacan... - a tym "pacanem" to zapewne był Wilk.

draumkona pisze...

- Zniknęły ledwie wczoraj, w nocy. Tropu... Nie ma. Po prostu jakby gdzieś znalazły smoka, chociaż i on zostawiłby ślady po rozbiegu do startu. A śladów nie ma. Żadnego. Podejrzewam, że najpierw Charlotte coś wykombinowałą alchemią, a potem Szept wezwałą te swoje bestyjki... Albo lipsaeny. Co znaczy, że mają konie i przewagę dnia, w dodatku mapa nic mi nie mówi - odruchowo wyjął zwitek koźlej skórki i przyjrzał mu się jeszcze raz. Niby podobne to było do świątyni o której opowiadał mu ojciec, ale czy one byłyby tak szalone, żeby...
Tak, zdecydowanie tak.
- Wiem gdzie jadą - szepnął mnąc w dłoniach skórkę - Czas się zgadza. A kazałem jej trzymać się od tego z dala... - a widząc, że Devril nie jest zbyt wtajemniczony, wyjaśnił - Charlotte znalazła sposób na dostanie się do orczej świątyni, na smocze cmentarzysko. Świątyni Ażubora.
Gdyby Charlotte słyszała teorię Szept na temat pacanów, zapewne przybiłaby jej piątkę i dała coś ładnego w prezencie. A tak, pozostało jej tylko zbudzić ją w połowie nocy, jak głosiła umowa. Bo sama nie chciała jechać. Może i była szalona, bo się tam pchała, ale nie była samobójczynią.
- Tylko mnie tu nie zostaw - dorzuciła jeszcze owijając się kocem i zapadając w drzemkę.

draumkona pisze...

I tu był pies pogrzebany. O ile wiedział dokąd się kierują, znał nazwę i może okolicę z opisów w księgach... Tak nie miał pojęcia gdzie naprawdę świątynia się znajduje.
- Ale ja nie wiem gdzie ta świątynia leży - podrapał się po głowie, nieco zakłopotany. Powinien chyba wiedzieć takie rzeczy - Bez ciebie, to mogę sobie tylko usiąść i się modlić, by wyszły z tego żywe, albo żeby chociaż ciała były w jednym kawałku. Albo żeby w ogóle były.
Nie miała spokojnego snu. Wyśniła Świątynię, spacer korytarzami... I przykrą śmierć poprzez rozerwanie. W momencie, kiedy wyśniony ork chwycił jedną jej rękę, a drugi drugą, kiedy już miałą wrażenie, że zaraz rozerwie się wpół, usiadła z krzykiem.
- Co za koszmar... - mruknęła widząc zaniepokojoną minę Szept. Słońce dopiero wstawało, miały więc dość czasu i na śniadanie - Coś do jedzenia mamy?

draumkona pisze...

- Musimy. Chyba nie chcesz ich tak zostawić, co? Dać zrealizować samobójczy pomysł? - wepchał mapę pośpiesznie do kieszeni i rozejrzał się z konspiracyjną miną. Nikt nie podsłuchiwał.
- Lepsze bycie w tyle niż siedzenie na dupie, zbieraj się. Im bardziej się cackasz i mówisz, że nie damy rady tym one są dalej. Znajdziemy ślad, mówię ci - jakże chciał w to wierzyć. Jeśli jakaś łaskawa wizja nie wskaże im kierunku... To kto wie co będzie.
Gdyby Charlotte zapytano o jasnowidzenie zapewne zaparskała by się śmiechem na śmierć. Ona? Magia? Toć to się nie ima, dać jej coś magicznego to jak dać Lucienowi możliwość wychędożenia połowy Róży i oczekiwać, że będzie grzeczny.
Wstała i dopadła juków, chcąc wrzucić cokolwiek w siebie, co by w brzuchu przestało burczeć. Bułka. Bułka się nada.
- Usimy echać - wysepleniła przegryzając jednocześnie pieczywo i podchodząc z wolna do swojego konia, jakby chciała się z nim przywitać. Bądź co bądź, elfia krew nakazywała jej dobrze traktować towarzyszy podróży. Zwierzęcych towarzyszy.

draumkona pisze...

Wilk nie był spokojny z prostego powodu. To był ruiny. Świątynia. Starożytne relikty, tajemnice... I co najgorsze, wszystko to było strzeżone. Spróbuj magiczkę powstrzymać przed wepchaniem się do ruin, awykonalne. A jeśli to, co słyszał było prawdą... To słusznie się niepokoił.
Krok w krok łaził za Devrilem, jakby to jeszcze miało mu pomóc w zorganizowaniu czasu i wszystkiego co było potrzebne do podróży.
- Jasne - padła odpowiedź nazbyt pewnej możliwości swojego tyłka alchemiczki. Uparcie chciała wierzyć, że pierwsze koty za płoty i dziś już tak boleć jej nic nie będzie. Pomyliła się, bo nie rozchodzone zakwasy dały jej się we znaki już parę minut po wyjeździe. Na szczęście, potrafiła znosić ból i to całkiem dobrze, więc zacisnęła zęby i wlepiła wzrok w ścieżkę przed nimi.

Coeri pisze...

Coeri spoglądała na towarzysza znad grzbietu byka. Chciało jej się śmiać, po raz pierwszy tego dnia czuła, że panuje nad sytuacją, czy może powoli panowanie odzyskiwała. Żołdacy Charkona oddalali się coraz bardziej.
-Ty znasz drogę -westchnęła, kładąc się policzkiem na szyi jelenia. Jej włosy zlewały się barwą z rudawą sierścią zwierzęcia. Coś jak kłęby puchu, wypadające spomiędzy jego owłosienia, przylgnęły do twarzy syreny. Coeri nawet tego nie poczuła.
-Prowadź do swoich. Od tutejszego oddziału partyzantów oddaliliśmy się już za bardzo.
Czuła się zmęczona. Pragnęła już tylko znaleźć się w bezpiecznym miejscu, trochę odpocząć, potem rozważać konsekwencje tej akcji. Po raz kolejny odczuła nieobecność swoich duchów opiekuńczych w pobliżu. Brakowało jej płynącej od nich siły i spokoju, który wypełniając umysł, pomagał skoncentrować się na rzeczach ważnych.

draumkona pisze...

Wilk wybrał pierwszego lepszego konia z brzegu, niezbyt go to obchodziło na czym będzie jechać, byleby jechać już. Skinął głową i jeszcze raz rozwinął mapkę próbując się zorientować w miejscach.
- Kierujemy się na Góry Mgieł - to wiedział na pewno, żadne inne góry nie są tak gęsto pozaznaczane na mapie. I nad żadnymi innymi jego siostra nie dopisałaby "cholerne Cienie!".
Charlotte w pewnym momencie galopowania miała ochotę zeskoczyć z konia i biec obok, ale ponownie zacisnęła zęby, aż zgrzytnęło.
Wytrzymała, choć na następnym postoju chodziła tak, jakby ją kto solidnie przechędożył.
- Ał, ał, ał - jęknęła i przystanęła opierając się o drzewo dłonią. Góry majaczyły całkiem niedaleko, gdzieś w pobliżu powinny znajdować się wioski tych ludzi o których było w księgach...

draumkona pisze...

- Tą, która będzie najszybsza - odpowiedział po chwili namysłu - Albo tą, którą nikt inny by nie pojechał, by uniknąć wykrycia. Specjalnie wypuściła konie, żeby nikt ich nie ścigał, nie od razu, a do gór jest kawałek. Przetnie więc ziemie w linii prostej, byleby jak najszybciej znaleźć się poza moim zasięgiem - przynajmniej on by tak zrobił, a już jakiś czas temu odkrył, że jeśli chodzi o ucieczki ze stolicy i przed innymi to ma ze swoją żoną aż nadto wspólnego.
Charlotte bardzo chętnie dałaby Szept mapę... Gdyby tylko ją miała. Przeszukała kieszenie, a panika na jej twarzy malowała się coraz wyraźniej.
- Nie mam jej... Zgubiłam mapę! - jęknęła zrozpaczona, nie wiedząc co teraz poczną. Owszem, obie ją widziały, może coś zapamiętały, ale jeśli ktoś ją znalazł. Jeśli tym ktosiem był Wilk na przykład...

draumkona pisze...

Gdyby Wilk wiedział, co sobie Devril pomyślał, to chyba by spadł z konia i umarł ze śmiechu i niedowierzania. Nie wiedział jednak jakie myśli skrywał Winters, nie był świadom tego, w jakie podejrzenia się wpakował swoją odpowiedzią. Oddał arystokracie mapę i poprawił się w siodle.
- Charlotte sobie ubzdurała, że w Świątyni znajdzie coś, co da jej przewagę nad Gildią. Jak wiesz, Brzask wycięto - widząc dziwną minę Devrila uznał, że chyba nie wiedział - No wpadli w zasadzkę. Kolejną. Dziewięciu uszło z życiem, w tym Charlotte - urwał zagryzając wargi, bijąc się z myślami - Znalazłem ją w Dolnym Królestwie, Ymir ją wsadził do więzienia bo nie uwierzył, że to moja siostra. Po tym jak ją uwolnili chyba przydybała jakiegoś krasnoluda, stąd mapa. Cholera, a ja myślałem, że da sobie spokój...
Char zaczęła chodzić w te i we wte, zastanawiając się, gdzie mapę widziała po raz ostatni.
- Sądzę... Myślę... W Ataxiar. Jak ci pokazywałam, a potem jak się musiałam chować przed Wilkiem. Potem już nie. Chyba tam została...

draumkona pisze...

Skinął głową, zapamiętując wytyczne. Jeśli dopisze im pogoda, to kto wie, może mają je nawet szanse dogonić? Złapać ślad? Przecież każdy ma jakieś chwile nieuwagi, a im naprawdę nie trzeba było wiele. Mając takiego tropiciela jak Winters wystarczyłby chociaż skrawek... Czegokolwiek. Wskazówka.
Nie czekając ani chwili dłużej, pogonił konia do galopu.
- Tylko, że jak znajdziemy się dośc blisko, to mogą przechwycić nas ci ludzie, o których czytałam w księgach, a o których mówiły mi krasnoludy. Stare plemiona, które za nic mają postęp cywilizacyjny. Mają swoich bogów, swoje wioski i swoje wojny. Nie są gościnni, nie wtedy, gdy ktoś pyta o świątynię, która przesłania im słońce - podrapała się po głowie jeszcze raz próbując się wysilić, przypomnieć sobie, czy aby na pewno mapa została u elfów. Umysł milczał w tej kwestii, więc uznała, że takie muszą być fakty.
- A na Gadzim Przesmyku... Tam jest plemię. Jedno z czterech, powietrza bodajże. Puszczą nas, jak złapią?

draumkona pisze...

Zapał i motywacja potrafią być całkiem przydatne, zwłaszcza kiedy goni się za kimś, kto jest ci bliski.
Wilk nie oszczędzał konia, słowo się rzekło, bo niemal zwierzaka wykończył. Dawkował co prawda obu wierzchowcom co jakiś czas leczniczą magię, ale nie zmieniało to faktu, że jednak zmęczenie brało górę. Musieli się w końcu zatrzymać, a niewiele brakowało, by elfi władca poszedł na piechotę.
- Jakieś ślady? Cokolwiek? - zaczął gorączkowo chodzić w jedną i w druga stronę, nie dając Devrilowi pracować.
Arwakowie. I to, co spotkało je przed tym... Odruchowo zmarkotniała, tracąc werwę i zwykłą dla niej wesołość ducha.
- Przecież my zawsze jesteśmy ostrożne - skomentowała siadając na ziemi i już nawet nie marudząc na siniaki na tyłku.

draumkona pisze...

Gdyby nie to, że musiał trzymać wodze, zapewne łaził by dalej za Devrilem. A tak, grzecznie stał w miejscu, bo przecież jak nie on, to koń zadeptał by wszelkie ślady i wskazówki, a tego nie chciał.
- To na co czekamy... - zaczął Wilk, ale wtenczas przypomniało mu się, że konie padają z nóg i raczej by na nich daleko nie ujechali.
- Szlag, utknęliśmy.
Charlotte spojrzała we wskazanym kierunku i... Zamarła. Na tle księżyca bestia wyglądała jeszcze gorzej, a alchemiczka poczuła na plecach biegnące dreszcze, aż się wzdrygnęła.
- Mhm... - mruknęła tylko, starając się nie patrzeć w tamtym kierunku. Bądź co bądź, przecież to nie była bestia z tamtego lasu. To był przyjaciel, nie było się czego bać.

LamiMummy pisze...

Starała się patrzeć a to na drzwi stajni, a to na konie, a to poprawiać koszulę. Byle omijać jego wzrok. Nie chciała się naprzykrzać ani sprawiać problemów.
Spokojnie weszła do stajni i wybrała statecznego konia, który miał żar we krwi. Chciał biegać, ale nie pokazywał tego po sobie. Siła mięśni ukryta pod pięknym umaszczeniem. Wielkość konia nie przeszkadzała jej. Przez tyle lat była strofowana, że panna z dobrego domu siedząca okrakiem na koniu to nic dobrego i pożądanego. W takich wypadkach by uciszyć nieco głos matki we własnym sumieniu miała na sobie koszulę, która stawała się już tuniką zakrywająca pośladki, a do tego gdzieś w zanadrzu olbrzymią chustę, którą mogłaby się spokojnie przepasać. Mimo wszystko ceniła sobie skromność i nie lubiła być wyzywającą.

Kiedyś w Leśnym Dworze spotkała kobietę, która miała w garści serca połowy mężczyzn w sali. Była kompletnie zakryta, a i tak kusiła. Vey zawsze zastanawiała się jak ona to robi i postanowiła zaniechać dekoltów, które w jej przypadku byłyby jedynie karykaturą, oraz obcisłych gorsecików, które wytykały mankamenty drobnej budowy. Widziała tylko jedną suknię, w której mogłaby się pokazywać do woli: ciężka, bogato zdobiona, odcięta tuż pod biustem i bez dekoltu. Wyglądałaby w takiej jak prawdziwa cesarzowa, ale... prawie niemożliwym było taką dostać! Ojciec nawet kazał uszyć taką dla niej, ale... ojciec już nie żyje.
Chwilę posmutniała patrząc w oczy konia.
-Ten. -powiedziała krótko.

draumkona pisze...

Z braku lepszego pomysłu także chwycił wodze swojego konia i poszedł za Devrilem. I on czuł chłód, wobec czego zaczął kombinować nad splotem zaklęcia, które jakoś by ich rozgrzało. W końcu, nie mogą zamarznąć nim nie dopadną Szept.
I tak Devril poczuć mógł dziwną, jakby obcą świadomość wkradającą mu się do umysłu i uczucie, jakby zostawiła po sobie coś obcego. W istocie, był to zalążek zaklęcia, które właśnie tkał Wilk mamrocząc intensywnie pod nosem. Chwilę potem oboje poczuć mogli ogarniające ich z wnętrza ciała ciepło.
Na wzmiankę o biegu aż się zdziwił. Owszem, elfy, czy mieszańce potrafiły bieg długo i w dobrym tempie, dowodem tego byłą choćby Charlotte, kiedy się uparła, że na wilczej bestii nie pojedzie. Ale ludzie? Czymże jeszcze zaskoczy go Winters?
- Myślisz, że lipsaeny dałyby radę w Górach Mgieł? Tam teraz pewnie szaleją śnieżyce, albo co.
Alchemiczka przekręciła się na drugi bok i ciaśniej owinęła płaszczem.
- Co, kto idzie... - mruknęła jeszcze na wpół znajdując się w krainie snów i ciastek z lukrem. Wystarczyło jednak, by sobie wyobraziła jak wilcza podchodzi do niej... I od razu zerwała się z posłania, zapinając płaszcz i już będąc gotową do dalszej drogi. Wilcze bestie, budzik jak znalazł.
- Ale mgła... - mruknęła jeszcze wyciągając przed siebie dłoń i z przykrością stwierdzając, że ledwo ją widzi. Jak one w takich warunkach miały trafić... Gdziekolwiek?

draumkona pisze...

Wilk pamiętał o nosie Devrila złamanym z winy jego podejrzeń, ale chyba przepraszać nie zamierzał. Nawet jeśli nie romansowali... To Devril miał nauczkę na przyszłość, o.
- Moja magiczka i moja siostra - mruknął obejmując czarem wzmacniającym konie - Dlaczego moja rodzina nie może spokojnie siedzieć na pośladkach i, bo ja wiem... Zając się córką w przypadku Szept? A w przypadku Charlotte, to nie wiem... Robieniem na drutach? Czemu one zawsze muszą się w coś władować. Normalne życie jest nudne? Może kiedyś to ja im narobię problemów... - ktoś tu się chyba zirytował i to solidnie, chociaż starał się być całkiem niezirytowany.
- Char się boi zarówno psów jak i wilków, czy Szeptuchowych bestii. Jak ostatnio zobaczyła psa, to uciekła na drzewo i krzyczała, że nigdy jej stamtąd nie ściągnę. Wystarczyło ciastko z lukrem i sama zeszła, ale potem dostałem w ucho - wspomniał incydent wcale niedawny, jak to próbował być miły i przekonać siostrę do psów w ruinach Eilendyr. Nie dość, że dostał potem w ucho, to został mianowany najgorszym bratem i innymi, niezbyt pasującymi mu określeniami.
- A nie masz znajomości z jakimiś, bo ja wiem... Smokami, albo czymś podobnym? Przecież masz taaaakie rozległe kontakty.
Vetinari wzdrygnęła się na samo słowo "wilki". Cóż z tego, że jej brata określano podobnym mianem, że sam czasami podobny był do dzikiego zwierza. Jeszcze brakowało tego, żeby się przy pełni zmieniał, albo co.
Problemem były jednak nie mgła, nie zimno, nie brak mapy a fakt, o którym wiedzieć nie mogły. Plemię powietrza korzystając z pomocy pegazów, wspomagając się magią rozszerzyły wpływy w górach. Pechem dla obu Pań, tym razem ekspansja zmierzała w kierunku przeciwnym do tego, w którym kierowały się one, więc do spotkania mogło dojść prędzej czy później.
A Szept pamiętać mogła, że plemię Powietrza toleruje chyba tylko dwie obce osoby, z którymi ongi Szept przybyła w te strony. Dwa Cienie, Marcus i Gabriel.

Coeri pisze...

Zatem na północ, pomyślała Coeri. Wysłała tę informację do umysłu niosącego ją jelenia. Poczuła jego subtelne poruszenie, coś jakby chwilę wahania. Mięśnie zwierzęcia zadrżały pod skórą.
-Spokojnie -mruknęła dziewczyna cicho.
-Jeśli kogoś znajdziemy, co powiemy? -zawołała do jadącego obok Devrila -Że wskutek braku koordynacji działań twoja misja się nie powiodła?
Nie była pewna, jak zareagują towarzysze broni Devrila. Działania lokalny grup naprawdę nie były skoordynowane, miejscowi dowódcy ochotniczych oddziałów mogli nawet wzajemnie się nie znać.
-W razie problemów mogę wziąć całą winę na siebie. Mogłam trzy razy pomyśleć, zanim zabrałam się za wprowadzanie zamieszania.
Widziała, jak las wokół się przerzedza, wilgotna gleba coraz częściej zapadała się pod racicami jeleni. Zbliżali się. W powietrzu coraz bardziej dawał się wyczuć zapach butwiejących i gnijących liści, błota i rozkładającej się mokrej kory. Zbliżali się do bagien.

draumkona pisze...

W tym właśnie był problem z Vetinari, jak już coś robiła, albo czegoś się bała, to nikt nie wiedział dlaczego. Ot, specyfika osoby.
- Jak mgła nie zelżeje, to będziemy w ciemnej dupie - dorzucił jeszcze przyglądając się wierzchołkom gór. Chociaż, skoro miał ze sobą Devrila to może będą tylko w dupie, wcale nie ciemnej.
Charlotte przyśpieszyła kroku, a spojrzenie wbiła pod nogi, co by się nie potknąć o jakimś kamyczek i nie wyrżnąć twarzą o podłoże. Ostatnimi czasy zarobiła zbyt dużo blizn, a twarz jednak wolałaby mieć całą.
- A jak Wilk pójdzie po Cienia i jego smoka? - przez większośc drogi rozmyślała nad tym, co może zrobić jej brat, jaki szalony pomysł wybrać by je dopaść. Ten akurat wydawał się najbardziej absurdalny, a w przypadku Wilka większośc rzeczy absurdalnych bardzo szybko zyskiwała na realności.

draumkona pisze...

- Nie jestem magiem pogodowym - odgryzł się taką samą monetą. Po prawdzie, magowie leczący niewiele mieli do powiedzenia w kwestii jakiejkolwiek innej od leczenia. Nawet najprostsza ofensywa mocno nadszarpywała jego zapasy many, które musiał oszczędzać w razie nagłej potrzeby.
- Magię pogody chyba podpiąć można pod białą, więc musielibyśmy mieć tu furiatkę, a nie mnie. Nawet własnego kataru przewidzieć nie potrafię - zamarudził Wilk i przy okazji kopnął najbliższy kamyczek.
- Poprosimy? A zdążymy, nim nas złapie i wywlecze gdzieś na szczyt góry? - przynajmniej tak smoki robiły w książkach, które czytała. Jak na razie nie dane jej było ujrzeć gada na żywo.
- Skąd w ogóle Cień ma smoka? Ponoć wymarły...

draumkona pisze...

Wilk był uczulony na powiedzonko najemnika i na to, że ludzie i nieludzie zaczynają w niego wątpić. To... Nie dość, że było irytujące, to jeszcze bolało.
- Zależy jak wysoko zaszedłeś. Stopni wtajemniczenia, tak je nazwijmy jest cztery. Ja mam drugi, widzę praktycznie wszystko co może się stać, łącznie z tym, co wydarzy się w alternatywie, co daje niezły chaos. Nim przejąłem władzę sądziłem, że wizje tylko będą przeszkadzać, bo potrafiły mnie nawiedzać w najmniej oczekiwanych momentach, wykonałem jakiś rytuał, czy bogowie wiedzą co... I teraz są bardzo rzadko. A i tak większość się nie sprawdza, bo ostatnia dotyczyła tego, co chyba stało się w alternatywie.
- Chciałabym kiedyś jednego zobaczyć - podsumowała Vetinari próbując sobie wyobrazić jakże te gady wyglądają. Tak jak na rycinach? A może mają cztery nogi i skrzydła? A może dwie nogi i skrzydła złączone z przednimi? A może wyglądają jak wielkie jaszczurki?
Przystanęła nieco zdezorientowana. Nie podejrzewała, że coś takiego tu wyczuje.
- Ktoś... Materia ulega manipulacji. Gdzieś w pobliżu - znaczyć to mogło albo jakiegoś magicznego mistrza, albo alchemika.

draumkona pisze...

- Im więcej tym lepiej i tu się to akurat sprawdza. Im więcej widzisz, tym... Hm, zauważasz różnicę, która wizja dotyczy bezpośrednio sytuacji w jakiej się znajdujesz. Uczysz się blokować fałszywe źródła, aż w końcu fałszywe wizje same ustają, obraz się klaruje - klepnął się w udo, bo z niewiadomych przyczyn usiadł na nim komar. Skąd tu komar? O takiej porze? W taką pogodę? - Mogę zmienić tylko to, co dotyczy mnie. Reszta... No, zależy od was, jak ostatnim razem widziałem Vetinari z tym jej Desmondem w dość dziwnych stosunkach to wiedziałem, że nie mam na to wpływu. Historia sama się toczy, jej wybory, jej decyzje. Tak samo jak wszystkich innych... - wolał nie wspominać, że ostatnimi czasy widuje też i Devrila, choć jego wizje zapewne przyprawiłyby arystokratę o ból serca.
- Więc alchemik - mruknęła Charlotte przystając i kucając, dłonie składając na ziemi. Przymknęła oczy i delikatnie wniknęła w materię starając się wykryć co się dokładnie dzieje.
- Ktoś... Transmutuje skały. Jak posunie się dalej, to pójdzie kamienna lawina... - poderwała się gwałtownie do góry, a w tym samym momencie gdzieś w oddali dało się słyszeć potworny huk, zaraz potem ziemia zadrżała.
Obsunęły się kamienie, lawina szła w dół.

LamiMummy pisze...

-Możemy, oczywiście, panie. Pewnie i tak już będzie pora obiadu jak nie później, a Elain wydawała się bardzo podekscytowana tym miejscem.
Postanowiła nieco zaryzykować i skorzystać, że jego kuzynki jeszcze nie ma. Podeszła ciut bliżej by stajenny nie słyszał, co powie.
-Nie obchodzi mnie co, panie, robisz o świcie, czy w innym czasie, bo to nie moja rzecz. Nie chcę nikogo oszukiwać czy mydlić oczu, dlatego po prostu wolę nie widzieć. Mam nadzieję, że gościna mnie nie będzie Ci nieprzyjemna i że znajdą się jacyś moi krewni, których nazwisk jak na złość nie potrafię sobie przypomnieć i pozbawią Cię mojego ciężaru.

Spuściła wzrok. Było jej głupio i miała nadzieję, że go nie uraziła. Był earlem a ona prócz kilku godzin, podczas, którym nie wiedziała kim jest traktowała go jak równego sobie. Tyle, że... była bezdomną elfką z wysokiego rodu. W tym momencie kompletnie nie równa earlowi. Nieopłacalny ciężar, który widzi zbyt wiele i słyszy zbyt wiele. Sama nie była pewna jak ma go traktować. Jak earla czy dobrego znajomego, którym się stał podczas drogi?

draumkona pisze...

Pokręcił głową. trudno było to wyjaśnić komuś, kto z jasnowidzeniem nie miał nic wspólnego.
- Nie, bo nie nauczyłem się ich rozróżniać. To, że rytuał zablokował większość z nich nie znaczy, że będę widział tylko to, co się wydarzy. Wręcz przeciwnie. To znaczy, że mogę zobaczyć całkiem fałszywą ścieżkę, nie dla nas, a która mi się pokaże. A tak naprawdę zamiast tej ścieżki, ziści się inna, bardziej brzemienna w skutki. Jak na przykład to z tą alternatywną rzeczywistością. Nie zobaczyłem tego, że może nas to dopaść. Znowu. Bo to nie był pierwszy raz, chociaż tym razem wciągnęło też i ciebie i Vetinari - urwał na moment. A może te wszystkie możliwości w jasnowidzeniu to też były alternatywy? Możliwe do spełnienia...
- Działo się coś, co nie miało miejsca w tym świecie, inna rzeczywistość. Równoległa do naszego czasu, ale inna. ja tam sypiałem notorycznie z przybocznymi, iskra rzuciła Luciena dla jednego wiedźmina, a ty... No, wszyscy wiemy co żeś wyprawiał w stolicy - takimi to słowami zręcznie ominął temat małżeństwa pomiędzy jego własną siostrą a tym oto osobnikiem. Pominął też przykry finał tej opowieści - Reasumując, gdyby można było cofnąc czas, to wtedy rąbnął bym się w głowę nim bym rytuał wykonał. Teraz nie wiem jak to odkręcić.
- Aha i sprawa mieszania się... To zalezy od punktu widzenia i siedzenia. Widzisz, jest jeden krasnolud, Dachowcem zwany. Jako jeden bodajże z czterech wybrańców widzi jedynie to, co jest mu w danej chwili potrzebne, a jednocześnie widzi wszystko inne. Umysł ma tak obszerny, że jest w stanie nadążyć za wszytkimi możliwymi ścieżkami jednocześnie ignorując je - trochę było to poplątane, ale starał się jak mógł. Najwyżej Devril uzna go za szalonego. O ile już tego nie zrobił - Dachowiec woli nie ingerować, ale on z kolei nie ma rodziny. Jest sam, czasami zjawiał się w stolicy na moje życzenie, bądź na jego własne. Ja... Ja nie umiem siedzieć bezczynnie. I jak widzę, mam pewność,że coś się wydarzy, to wolę reagować. Nie mógłbym siedzieć spokojnie na tyłku gdybym wiedział, że ktoś albo coś ma w końcu wykończyć Szept. Albo dopaść Mer. Nie mógłbym i nie sądzę, by ktokolwiek posiadający rodzinę, czy bliskich by mógł.
Skinęła głową i wskoczyła na końskie grzbiet jeszcze zwierzaka popędzając, choć ten automatycznie poszedł śladem Zahira.
Huk stawał się nie do zniesienia, zwłaszcza, dla elfich uszu, które to Vetinari miała po matce. Braku wilków nie zauwazyła, zbyt pochłonięta ratowaniem własnej skóry.

draumkona pisze...

- Gwarantuję ci, że przyjdzie czas, kiedy będziesz chciał być niezorientowany w sytuacji. Tłumaczenie wszystkiego Szept i przekonywanie jej, że to iluzja... Straszne uczucie - w tym momencie na ramieniu Wilka wylądował kruk, a on sam poczuł, jak serce mu zamiera. W dodatku, elfi słuch wychwycił potężny huk, którego echo niosły góry.
- Zeszła lawina... - zerknął na Corvusa. Ptak wyglądał nieco smutno, jakoś żałośnie bez magiczki obok, ale żył. A co jak co, on wierzył w wersję ginącego chowańca - Corvus, nie mam nic dobrego, ale jak ją znajdziesz, to obiecuję ciastko, albo dwa. Nawet trzy jak się pośpieszysz.
Charlotte przywarła do szyi wierzchowca jakby ten miał zaraz spod niej uciec i pobiec samemu. Nieco sparaliżowana, odzyskała władze na umyśle dopiero gdy odezwała się Szept.
- Nie, nikomu nie mówiłam... Nie puściliby mnie. Zwłaszcza Desmond, albo Parquasha. Ale... Nie tylko my szukamy możliwości wejścia, Gildia ma swoich tropicieli, swoich zwiadowców. Może to ktoś od nich, oni lubią rozwiązywać problemy od razu - cóż, spuszczenie na kogoś lawiny na pewno było rozwiązaniem dość prostym. O ile zakładało się, że lawina na pewno je pogrzebie.

draumkona pisze...

- No nie mam nic! - burknął elf i nawet wywinął kieszenie na lewą stronę. Rzeczywiście, nic jadalnego w nich nie było. Tylko czerwona Gwiazda, którą wolał nosić w kieszeni niż na szyi i mała figurka zwiniętego węża, którą dostał niedawno od alchemiczki. Nic, co przypadło by krukowi do gustu.
Bez słowa pozbierał rzeczy, które wypadły z kieszeni i spojrzał wymownie na Corvusa.
- Jeśli coś im się stało, a ty nas nie zaprowadzisz, to będziesz miał kotleta, nie magiczkę.
Półelfka podrapała się po głowie, jakby się nagle zawstydziła.
- Bo widzisz... Mapę gwizdnęłam nikomu innemu jak alchemikom Gildii. A oni... Od kiedy przetrzebili Brzask, od kiedy jest nas tylko dziewięciu stale na nas polują. Kazałam reszcie chodzić parami, są dobrzy, nie dadzą się zabić. Jedynym samotnikiem jestem ja. Najłatwiejszy cel, przynajmniej według nich, bo nim mnie dopadną zamierzam zabrać ze sobą tylu, ile będę w stanie. Alchemik alchemika może łatwo znaleźć, to tak jak mag wyczuwa maga - przynajmniej tak jej się wydawało. Magiem nie była, ale taki przykład chyba do Szept przemówi.

Rosa pisze...

- Ja prawie nie znam tego Escanora. Nie wiedziałam go nawet na oczy. – zerknęłam na Devrila, który jechał równo ze mną. Nie wypytywałam się o jego powiązania z gubernatorem. Ale z tego co mówił, raczej nie były pozytywne. – Ale i tak wydaje mi się, że chęć złapania opiekunki smoków i zabicia tych mitycznych stworzeń jest dość… dziwna. – powiedziałam to uśmiechając się lekko.
***
- Fia. – odparła bez zastanowienia. Przeklęła się za to w myślach, lecz i tak już powiedziała. – I nie wracam do gospody. – dodała i wstała czując coraz bardziej narastającą panikę. Za chwilę ze strachu zacznie robić coraz większe głupoty niż przed chwilą a ten cały Varian był taki… spokojny, opanowany… Zaklęła jeszcze raz pod nosem i już miała iść w swoją stronę, gdy zerknęła na mężczyznę. Jeszcze nie wstał. Patrzył na nią nadal, jakby nad czymś myślał.
- A ty? Nie idziesz do gospody? Zamierzasz zostać tu na noc?

draumkona pisze...

- Ej! - Wilk nie zdążył odebrać krukowi swojej Gwiazdy, był zbyt zdezorientowany lawiną i trzepotaniem skrzydeł na ramieniu. Za późno, ptaszysko odleciało, a on nie miał ani przewidnika do magiczki, ani swojej Gwiazdy. Pięknie, no po prostu cudownie.
- Szybko - ponaglił jeszcze Devrila, jakby się włóczyli i nawet arystokratę wyprzedził zdając się na węch i słuch. Czuł krew. Całkiem dużo krwi.
- Niedobrze... - mruknął i jeszcze przyśpieszył, zmieniając szybki krok w bieg. Po niedługim czasie dotarli do zasypanego wejścia na szlak. Mnóstwo głazów i mniejszych kamieni, o krawędziach ostrych jak brzytwy. Gdzieś spomiędzy nich wystawał kawałek czerwonego płaszcza, łudząco podobnego do tego, który nosiła zwykle Vetinari. Nosił na sobie plamy krwi.
Drugi szczegół, który wypatrzył, który przyprawił go niemal o zawał, to czarny płaszcz i kasztanowe włosy. Bogowie, jeśli to była jego magiczka...
To musiała być ona, nikt inny nie ma kasztanowych włosów i talentu do pakowania się we wszystkie możliwe kłopoty.
Ignorując na razie świadomość, że druga ofiarą zapewne jest Vetinari, dopadł do kasztanowłosej.
Rzeczona martwa siostra pokręciła głową. Niestety, wyglądało na to, że magowie mają pod tym względem lepiej.
- Nie. Jedynym sposobem na uniknięcie wykrycia jest tak jakby odosobnienie. Brak transmutacji przez dłuższy okres czasu, brak interakcji ze wzorami. Bo kiedy w tym siedzisz, kiedy an bieżąco czytasz nowe zwoje i wzory... Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, wtedy choćbyś nie morfowął nic w danej chwili, to i tak cię wyczują. Tak jakby każdy krok zostawiał ślad na niewidzialnej mapie, którą widują alchemicy, którzy zagłębią się w strukturę ziemi.

draumkona pisze...

Elf dopadł do skrawka czarnego płaszcza i zaczął roztrząsać kamienie gołymi rękami, kalecząc je sobie przy tym.
- Bogowie, Szept... - wymruczał pochłonięty kopaniem, usiłując stłumić strach o magiczkę. Niech się pakuje w co chce, ale na bogów, żeby żyła, tylko o to prosił, czy to tak wiele?
Rozważyła słowa magiczki, ściągnęła usta w dzióbek i cmoknęła.
- Teoretycznie mogłabym, chociaż nie wiem jak długi i liczny jest ogon. Gildia też nie chodzi sama, a ja nie jestem niezniszczalna - obejrzała się za siebie, na szlak, który zasypały głazy - Kiedy następnym razem ich wyczuję, to się nimi zajmiemy. W tej chwili... Nie czuję nikogo. Nie alchemików.

LamiMummy pisze...

Otworzyła szeroko oczy i uniosła brew na ostatnie słowa. Niby czemu miałby nie chcieć? Nie miała jeszcze żadnego wpływu na Elain by mógł to powiedzieć ze względu na nią. Nie znał samej Vey za dobrze. Więc... czemu? Nie było czasu myśleć. Bała się, że fakt, że zmniejszyła dystans między nimi by nie słyszał ich nikt poboczny spowoduje kolejne krzywe spojrzenia kuzynki earla. Odwróciła się więc za jego spojrzeniem w jej stronę i promiennie się uśmiechnęła na jej widok.
-Mam nadzieję, że dobrego rumaka wybrałam! Wyobrażasz sobie, że kazał mi samej podejmować decyzję, który wierzchowiec będzie dla mnie dobry? Jakbym jego stajnie znała na wylot. -uśmiechnęła się -No, no, no! Ale Ty za to wyglądasz fenomenalnie! Pokaż się! Pięknie! Nic dziwnego, że tyle czasu Cię nie było. Aż miałam ochotę pójść i sprawdzić czy nie znajdę u Ciebie czegoś lepszego niż to! Oj, chyba nawet w wamsie pazia bym lepiej wyglądała niż moich wytartych spodniach. -zaśmiała się.
Miała nadzieję, że tym nieco ostudzi ewentualny gniew dziewczyny lub falę zazdrości.

draumkona pisze...

Kolejny głaz został odsunięty, Wilk w końcu dokopał się do truchła. Było nieco zmasakrowane, część twarzy w ogóle była zdarta do samej, bielutkiej kości. Elf poczuł jak do oczu napływają mu łzy. No przecież nie będzie płakał...
Odgarnął kasztanowe kosmyki, przyciągnął ją bliżej siebie. I wtedy zaczęło coś do niego docierać. Gdyby to był mag, który zginął tak nagle... W dodatku, ta tu nie miała obrączki. Z pewnym podejrzeniem odgarnął włosy za ucho... Które nie było szpiczaste. To nie była ona.
Dopiero po chwili miało to do niego dojść.
- Całkiem przydatny taki chowaniec - gdyby miała coś innego niż tylko ostre narzędzia, zapewne też by kruka poczęstowała.
Ogon. Więc Wilk jednak znalazł sposób na szybkie dotarcie... Bogowie i musiał być blisko.
- Wilk jest sam?

draumkona pisze...

Bez słowa porzucił ciało nie-Szept i dopadł do drugiego. Zaczął odgarniać gorączkowo kamienie, żal i smutek zastąpiła nadzieja i coś w rodzaju złości.
- Pomóż mi - razem odgarnęli kamienie wydobywając osobę łudząco podobną do Charlotte. Ten sam krój ust, ten sam kolor włosów. Rudy, ognisty, jak letnie futro lisa.
Mogło się to wydawać dziwne, ale Wilk zerwał z alchemiczki płaszcz i dokładnie go obejrzał. Kiedy nie doszukał się na nim nic szczególnego, zabrał się za oględziny ciała zmarłej. Doszukał się po paru minutach. Na piersi brakowało tatuażu, który miała Charlotte. Za to na karku kobieta miała wytatuowany inny znak. Coś jakby wąż owinięty wokół pentagramu.
- Uroboros - mruknął odgadując trafnie znak. Znaczy, nie były to ich panie, a wysłannicy Gildii Alchemików.
Alchemiczka wydęła usta. To bardzo źle, że Wilk okazał się na tyle sprytny, by użyć arystokraty. Arystokraty, który po części był Tropicielem.
- Znajdzie nas prędzej, czy później. Jeśli chodzi o ślady, to z Devrila zostaje czysty Tropiciel a z nimi nie ma żartów - szczerze to wolała, by jednak dopadli ich później. Znacznie później. Najlepiej wtedy, kiedy wyjdą już ze Świątyni, tak byłoby najbezpieczniej...

draumkona pisze...

Odłożył ciało martwej alchemiczki i wziął głęboki oddech. Powietrze było zimne, lodowate wręcz, co pewnie miało związek jakiś z mgłą i tym, że byli w górach. Oraz tym, że nadchodziła zima.
Podniósł się i otrzepał płaszcz. Lawina zeszła niedawno, ciała były ciepłe... Więc musiały gdzieś tu być. Niech on je tylko dorwie, to chyba na obie nałoży areszt domowy...
- Musimy zostawić konie. Pójdziemy rumowiskiem, jak okrążymy szlak to znowu nas wyprzedzą. A są blisko. Zapach Szept nie wywietrzał - o osobliwym zapachu herbaty należącym do Vetinari nie wspomniał. Muszą się pośpieszyć...
Bezpieczniej byłoby dla nich, gdyby w ogóle dali im spokój. Ale Charlotte wiedziała, że jak Wilk już raz się na coś uprze, to nie ma przebacz. Zwłaszcza, jeśli chodziło o panią królową.
Popędziła swojego konia równając się z Szept. Wróciły do niej myśli odnośnie chowańców.
- Tylko magowie mogą mieć chowańce? - spytała jeszcze nie będąc zdolną do ukrycia ciekawości. Przydałby się jej taki... Towarzysz. W końcu, z całego Brzasku tylko ona podróżowała samotnie.

draumkona pisze...

Zdał się na instynkt. A instynkt mówił - ta sprawa śmierdzi. przyśpieszył więc jeszcze kroku na tyle, by w zadowalającym tempie brnąc po kamieniach. Co jakiś czas przystawał i zaciągał się powietrzem, próbując zlokalizować zapach. Szczęście im sprzyjało, wiatr niósł zapachy, łatwiej było je więc wytropić.
- Czuć też orkiem. Zbliżamy się.
Vetinari wyraźnie zasmuciła ta wiadomość. Wyglądało na to, że pozostawała jej samotność, do której chyba zaczynała się przyzwyczajać. Powoli, z rezerwą, ale jednak zaczynała.
Corvus wypatrzeć mógł w oddali wioskę. Prostą, złożona z ledwie paru chat, nawet bez jako takiego traktu. Staję dalej leżała druga wioska, podobnej budowy. Pomiędzy nimi zaś było wejście do wąwozu, który kończył się portalem, który co chwila znikał i się pojawiał, jakby był wadliwy.

draumkona pisze...

Areszt domowy jak nic. To czekało obie panie po powrocie do domu, choć Wilk nie podejrzewał, że tym kto będzie miał areszt będzie on sam.
Skupił się na węszeniu, nawet czasami poruszał się na czworaka, tak łatwiej było przyjrzeć się ziemi. I w zasadzie...
Sam nie wiedział jak to się stało. W jednej chwili był elfem, w drugiej zaś szarym basiorem o dwukolorowym spojrzeniu. Z kapeluszem, który zaraz zleciał mu ze łba. Widząc zaś minę Devrila zrobił zdziwioną minę, na tyle tylko jak potrafią być zdziwione wilki. A potem zamerdał ogonem, nadal nieświadom tego, co się stało.
- Jakkolwiek by go nie oswoić i nie wyszkolić, nie będzie takim dyskretnym szpiegiem jak Chowaniec. No i nie będzie paplał mi w myślach, chociaż... Może to i lepiej... - na słowa o zbliżaniu się momentalnie zmieniła wyraz twarzy. Była jakby nieco czujniejsza, a już na pewno zniknął rozbawiony błysk ze spojrzenia, jaki zwykle jej towarzyszył. Mocniej zacisnęła palce na wodzach.
- Teraz trzeba ostrożnie. Wioski mają takie jakby... Strefy. Naruszenie każdej z nich skutkuje podniesieniem alarmu, a my nie chcemy, żeby nas ścigali a w ostateczności złożyli bogom na ofiarę.

draumkona pisze...

Usiadł i przekrzywił łeb. Potem spojrzał na swoje łapy, podrapał się za uchem i mogłoby sie wydawać, że od teraz Devril mówi sam do siebie...
- Nie wiem, żadnego maga w pobliżu nie ma... Chyba - odezwał się wilk całkiem po ludzku. Rozejrzał się, a pierwsze co mu się rzuciło w twarz to jego ubrania, leżące w nieładzie na ziemi. No ładnie.
- Ale... teraz czuję... - poderwał zadek z ziemi i przycisnął wręcz nos do podłoża zaczynając węszyć. Chwilowo zbyt pochłonięty był światem w nowej formie by zajmować się tym, co powie Szept jak go zobaczy. Najpierw musiał doprowadzić do tego by go zobaczyła.
- Kiełbaski! - i basior rzucił się przodem.
Skineła głową i objęła prowadzenie. Z ilustracji z ksiąg wiedziała czego się wystrzegać. I tak po niedługim czasie jechały klucząc pomiędzy drewnianymi, niewysokimi słupami na których stały misy z olejkami, w których tlił się fioletowy ogienek. Słupy graniczne wyznaczające tereny. Trzeba je było omijać. A wąwóz był coraz bliżej.
- Jak wrócimy... To poszukasz ze mną czegoś, co by się nadawało na towarzysza?

draumkona pisze...

Całe szczęście, kiełbaski były w tym samym kierunku co obie panie, bo to w jednej z wiosek ktoś właśnie odgrzewał sobie kiełbaskę nad ogniskiem. Devril nie powinien się więc zdziwić, że niedługo potem zdziczały władca znów się pojawił. Miał wyrwaną kępkę sierści z grzbietu, jakby ktoś próbował go pochwycić.
- Tam dalej... - zaczął siadając i znów się drapiąc - Tam dalej są jakieś słupki ze światełkami. A jak wejdzie się za słupek, to gonią i kijami tłuką. Ale jest ślad, doganiamy je.
Vetinari zaczęła w skrytości ducha rozważać nad tym, czy aby najlepszym sposobem na przełamanie swojego strachu nie będzie właśnie posiadanie psa... Albo wilka, czy czegoś podobnego. Alchemik nie powinien na widok każdego kundla uciekać na pobliski punkt widokowy.
Drżenie ziemi, znajome wibracje. Ktoś transmutował właśnie spory kawałek ziemi.
- Alchemicy. Są gdzies przed nami... - a przed nami oznaczało, że stoją przed wąwozem. Albo w nim. Jednym słowem, zagradzają dojście do portalu, albo tez właśnie w niego wchodzą.

draumkona pisze...

- Ano, powinniśmy. Ale nie podchodź do słupków, bo dostaniesz kijem po dupie. Albo po grzbiecie - kłapnął zębami na wspomnienie drewnianego drąga którym w niego rzucili uznając za na wpół oszalałą z głodu bestię.
- Zapach robi się wyraźniejszy - poinformował go jeszcze nim znowu zaczął truchtać ścieżynką w kierunku zapachów.
Charlotte przyjrzała się glebie, jakby ta miała jej odpowiedzieć. W istocie, siatka materii mogła wiele zdradzić.
- Dwóch... Albo trzech. Zacierają ślady, więc trudno określić. - przynajmniej mieli przewagę, bo alchemik maga nie wyczuje. Vetinari postąpiła krok naprzód, a zaraz potem kolejny.
- Rozprawię się z nimi. Nie ingeruj, chyba, że nie będzie wyjścia - poprosiła jeszcze i w tej właśnie chwili wyszły z niewielkiego zagajnika, w którym oznaczone były granice. Przed nimi było wejście do wąwozu, zaś w tym wejściu stało trzech ludzi. Każdy w czerwonym płaszczu, każdy nieprzyjaźnie nastawiony.
- Szybciej, szybciej - ponaglił Devrila Wilk i schylił łeb ku ziemi - Tędy - skoczył w krzaki zmyślnie unikając słupka, który zupełnie magicznie nagle wyrósł na środku drogi.

draumkona pisze...

Ściągnęła brwi, oceniając przeciwników. Czysto teoretycznie, tak na oko. Przecież nikt nie miał na czole wypisanych umiejętności.
- Było nie wciskać nosa w nie swoje sprawy - mruknął jeden z nich, najwyższy ale i zarazem najchudszy. Charlotte nie odpowiedziała, stanęła jedynie naprzeciw nich, ledwie parę kroków ich dzieliło. Czekała.
W starciach alchemików zwykle liczyło się to, komu pierwsze puszczą nerwy. Na jej szczęście, trzask gałęzi wytrącił jednego z nich równowagi, po ziemi przepełzły błyskawice zmieniając materię, Charlotte uskoczyła w porę składając dłonie i dodając do tego swoje wzory, co odwróciło falę zmierzającego ku niej kamienia w skałę, za którą mogła się schronić. Potem ciosy szły już jeden za drugim, alchemicy poruszali się szybko, czasami dochodziło do starć walki wręcz. Głównie jednak nie było widać zbyt wiele, ziemię spowiły błyski i wyładowania towarzyszące morfowaniu, a krajobraz drastycznie się zmieniał.
Wielki, szary wilk wypadł z lasu. był nieco większy niż przeceitny zwierz, w dodatku pachniał znajomo. Nie czekając na dalsze zachęty, popędził w kierunku Charlotte, która właśnie zdzieliła napastnika pięścią w nos przy okazji transmutując mu twarz tył na przód.

LamiMummy pisze...

-Wyścigi? To nie wiem czy na pewno dobrze wybrałam... hm... a na jakim dystansie? Jeśli daleko to być może uda się mojemu... -podparła się pod boki i odwróciła do Dervila -On ma jakieś imię? -zapytała jakby nigdy nic -Prawie nigdy się... oh, to była by bujda! Z braćmi ścigałam się tyle razy... Musimy spróbować! Mam nadzieję, że przez te podróże pieszo nie wyszłam z wprawy i siedzenia porządnie w siodle!

Podskoczyła do konia i delikatnie zaczęła go głaskać. W oczach miała... jakąś taką czułość, jakby chciała pokazać mu, że warto jej ufać i że nie będzie robiła niczego, co mogłoby go skrzywdzić.

draumkona pisze...

Alchemiczka podzieliła złośliwy uśmiech magiczki. Magowie mieli tą przewagę, że czerpali z siebie, z many jaką mieli i z łaski jaką dali im bogowie obdarzając talentem. Charlotte opierała się na materii. A materia, kiedy ją przesuwać i zmieniać, stawiała opór, jak wszystko.
Basior zatrzymał się przy truchłach z miną taką, jakby ktoś mu sprzątnął kiełbaskę sprzed nosa. Obwąchał jednego trupa, potem drugiego, a trzeciego szturchnął łapą, jakby ten miał mu zdradzić tajemnicę wszechświata.
- Mamy kłopoty - mruknęła Charlotte na powrót zarzucając na głowę kaptur, kryjąc twarz w głębokim cieniu. Może Wilka coś zatrzymało? Albo... Nie, tego nie powie. Nawet nie pomyśli. Devril pewnie zaraz je oświeci. O ile na wstępie nie zacznie już im suszyć głów...

draumkona pisze...

Charlotte dziwnie patrzyła na szarego zwierza spod kaptura. Miała także dziwne wrażenie, że ten nic jej nie zrobi, bo... Bo go zna. Ale skąd niby miałaby go znać? Przecież ona się takich rzeczy bała.
Zwierzak sam chyba postanowił rozwiać jej wątpliwości, bo kiedy skierował łeb w jej stronę, kiedy spojrzała w dwukolorowe ślepia, pojęła.
- Za tobą - za plecami Szept faktycznie ktoś siedział. Wilk jakiś, szary, ze skołtunioną sierścią prosto jak z dziczy wyjęty. I drapał się tylną łapą za uchem.
- Co mu się stało...? - spytała Vetinari pojawiając się obok Szept i ciągnąc ją nieco za rękaw - On chyba tak nie wyglądał... - co jak co, ale elf do wilka zbyt podobny nie jest.
Sam elfi władca spojrzał na magiczkę, na swoją siostrę i podniósł zadek.
- Szczek - powiedział, kłapnął zębami i przydreptał do Szept - Widzisz co narobiłaś? Jakbyś siedziała na tyłku, albo zabrała mnie chociaż ze sobą, to byłbym normalny! - tak, najlepiej wybudzić w magiczce poczucie winy.

draumkona pisze...

- Trzeba było nie wspomagać głupich pomysłów mojej siostry... Ała!
Wilk oberwał kawałkiem drewna po łbie od rzeczonej głupiej siostry.
- To, że jesteś kudłaty i masz cztery łapy nie znaczy, że ciebie też będę się bać - obwieściła otrzepując dłonie z ziemi. Wilk przewrócił ślepiami i niecierpliwie podreptał w miejscu.
- Jakbyś z nią nie poszła to byłbym normalny...
- Ty nigdy nie byłeś normalny - dorzuciła swoje trzy grosze Charlotte, co spowodowało, że Wilk się po prostu na nią rzucił, choć bez złych zamiarów. Tyle wystarczyło by alchemiczka z piskiem rzuciła się do tyłu, niemalże włażąc na najbliższe drzewo.
- Zawsze byłem normalny! Szczek! - odwrócił się do pozostałej dwójki. Jak na razie nie przejmował się kwestiami takimi o jakie chodziło Szept czy zarumienionemu Devrilowi, choć fakt rumianych lic władcy nie umknął.
- Ojej, Devril się rumieniiii - basior w paru susach doskoczył do arystokraty i spojrzał na niego bystro - Mam nadzieję, że nie wyobrażałeś sobie mojej żony bez tej szaty - uważnie przyglądnął się twarzy człowieka i znów przysiadł by się podrapać.
Charlotte natomiast zlazła z drzewa i chwilę popatrzyła na całą trójkę, wzdychając. Bogowie niejedyni.
- Zamiast wyobrażać sobie Szept nago, to byś się ruszył - rzuciła do Devrila na którego spadła cała wina zatrzymania pochodu. Dziwne ukłucie żalu zdusiła w zarodku. Jak chce, to niech sobie wyobraża, co jej do tego.
Char ruszyła przed siebie, w kierunku wąwozu.

LamiMummy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się zadziornie.
-Ah tak? Arystokratycznego noska? Oj chętnie! A jak tylko spróbuje dać mi fory to spiorę mu chętnie tyłek za pomocą porządnego rapiera lub floretu jeśli macie takie w zbrojowni. -zerknęła na Dervila. -A więc? Przyjmujesz wyzwanie, wielmożny panie, szacowny earlu? -wyzwanie i lekka kpina w głosie sugerowały, że nie da za wygraną.
I nadal Dervil nie odpowiedział na pytanie jak wabi się jej wierzchowiec. Spokojnie wsiadła na konia. Może nie jest wysoka, ale na konia wsiadła bez niczyjej pomocy i bardzo płynnie.
-To co? Może będziemy się ścigać o jakąś nagrodę? Niewiele mam, ale... hm... organizujecie czasem jakieś bale tutaj? Może warto by pomyśleć nad jakąś "nagrodą" za wygraną w związku z taką imprezą, co? -uśmiechnęła się z wyzwaniem -Masz o co walczyć, Elain! Przekonywanie zostawię Tobie jeśli chcesz na to tracić czas zanim pognam mojego rumaka po zwycięstwo! Wyznaczcie cel! -dumnie się wyprostowała czekając na wyzwanie.

[Zrobiłam literówkę i zauważyłam ją już gdy kliknęłam "publikuj". Nie przejmuj się, że ktoś usunął poprzedni post :)]

draumkona pisze...

Wilk był chyba podobnego zdania, że nic tu śmiesznego nie ma, bo przekrzywił łeb patrząc dziwnie na magiczkę.
- No rzeczyfiście, boki zryfać no! - jeszcze zaczął seplenić przez te cholerne kły, bogowie litości!
- Czuję ciastko - mokry nos wepchał Szept do rękawa, materiał popuścił na tyle, że po chwili wepchnął cały pysk - Smakołyk!
Charlotte szła dość szybkim krokiem, przynajmniej dopóki nie trafiła do wąskiego wejścia, które zagracały głazy. Gildia wiedziała jak utrudnić jej życie. Na szczęście, dzięki elfim genom zdolna była wskoczyć na wielkie kamienie i spojrzeć przed siebie, na to, co już niedługo ich czeka. Na końcu wąwozu, który nie był znowu tak daleko dało się widzieć okrągłą ramę zbudowaną z setek kości i czaszek, a w środku dało się dojrzeć jakąś gładką, pulsującą taflę. Portal. Jak nic portal.

draumkona pisze...

- No ale ciastko... - szew puścił, rękaw prawie całkiem się popruł, a wilk doskoczył na bok, że niby to wcale nie jego sprawka - Ten wredny ptasi... Zdradził nas! - to adresowane było do Corvusa, którego wyczuł na którejś z gałęzi - A ja mu obiecywałem ciastka! - podbiegł do jednego z drzew, łapami oparł się o pień i szczeknął na skrytego w liściach kruka.
- Nie ważne - ucięła alchemiczka przykucając na głazie i oglądając się za siebie - Ej! Jak się nie pośpieszymy, to się portal zamknie! - ale widząc, że wilk zaczyna gonić za Corvusem i nic sobie z niej nie robi, opadła na zadek i westchnęła.

draumkona pisze...

Akurat tu magiczka miała rację, akurat jej by nie ugryzł, chociaż kłapnął jeszcze na Corvusa zębiskami. Ciekawe jak smakowac mógł kruczek...
- No ale jak to! - spróbował się wywinąć jakoś, ale Szept trzymała mocno - No dobra, już jestem spokojny, no.... Szczek.
Charlotte łypnęła na niego spod kaptura. Sami? To jak już to w ogóle szła by bez nikogo, po cholerę miałaby go narażać...
- Na głowę nie upadłam. Nie wepcham się do Świątyni bez Szept, chyba, że nie pozostawi mi wyboru - wzięła do ręki niewielki kamyk i podrzuciła go obserwując jak się wznosi i opada, jak w trakcie lotu zmienia strukturę i kiedy kamień wylądował znowu na dłoni Charlotte nie był już kawałkiem skały a grotem strzały.
- Szept a wiesz w ogóle jak go odczarować? - zawołała przez ramię do magiczki, jakby oczekując, że ta odpowie twierdząco.

draumkona pisze...

- Zawieś, zawieś - ponaglił ją zwierzak nosem trącając dłoń z błyskotką - Ten mały drań mi ją zabrał! A potem się... - urwał, móżdżek właśnie wpadł na nowy pomysł. Może to miało związek z Gwiazdą? Tylko czemu miałoby go zmieniać po stracie wisiorka? Dziwne.
Alchemiczka przyglądała się im z wysokości swojego głazu i wpadła w tym samym momencie co jej brat na podobny pomysł.
- Może to ma związek ze zmianą ciała? - podsunęła, całkiem zresztą trafnie. Bo tylko on się zmienił, pozostałe elfy po kradzieży amuletów wciąz były... Sobą.

draumkona pisze...

Basior zaczął rosnąć. Z początku wolno, potem coraz szybciej, w krótkim tempie sięgnął biodra Szept, potem zaś znikać zaczęła sierść, jego sylwetka zaczęła się prostować, aż w końcu stanął przed nimi w elfiej postaci. Tyle, że ten elf miał jeszcze ogonek z tyłu.
I byłoby to całkiem dobre zjawisko, gdyby nie fakt, że władca elfów był całkiem golusieńki. Charlotte spąsowiała aż po szpiczaste końcówki uszu, a silny podmuch wiatru zsunął jej kaptur z głowy. Wilk zasłonił rękami co trzeba.
- Ja wiedziałem, że tak będzie...

draumkona pisze...

- Jakbym miał w co się ubrać to bym się ubrał - przyjął szybko płaszcz i się nim owinął, a Charlotte odetchnęła. Kryzys nagości zażegnany, przynajmniej chwilowo.
- Nie możesz czegoś wyczarować? - spytała ześlizgując się z głazu i miękko lądując na ziemi na lekko ugiętych nogach. Podeszła bliżej do obu elfów - Może jakiś materiał, jakieś szmaty, cokolwiek? Mogłabym transmutować i by nie świecił... Gołym tyłkiem - przełknęła ślinę. Wolałaby raczej żeby to Devril tak skończył bez ubrania. Najlepiej, żeby byli wtedy sami, mogłaby mu się bez przeszkód poprzyglądać i tłumaczyć to tym, że czegoś szuka. Niestety, pech chciał, że to jej brat był nagi, a nie Winters.
Charlotte westchnęła.

draumkona pisze...

- Można by coś ukraść od tubylców - genialny Wilk wpadł na pomysł i już by sobie poszedł, gdyby mu sie nie przypomniało, że raczej ganianie w samym płaszczu to niezbyt dobry pomysł.
- Szept, chodź ze mną... A wy idźcie do portalu - zarządził, całkiem zresztą rozmyślnie, bo nie wiadomo, czy portal czasem się nie zamknie. Po czym chwycił Szept za rękę i wciągnął między drzewa.
Umysł Wilka zaczął podsuwac nie do końca poprawne myśli. Bo skoro byli sami, w zagajniku, Devril z Charlotte pójdą grzecznie pod portal...
Vetinari zrobiła dziwną minę, ale nie protestowała. Wdrapała się z powrotem na głaz i zeskoczyła po drugiej stronie zmierzając w kierunku portalu.
- Chędożyciele wstrętne... - dało się tylko słyszeć.

draumkona pisze...

Elf przyczaił zaciągnął ją jeszcze dalej, w krzaki, że niby kryjówka do obserwacji będzie tu lepsza,ale guzik to prawda, bo nic widać, ni słychać nie było. Tylko szelest ich kroków.
- O, patrz... Dziurę masz - zauważył nagle ożywiony, że Szeptuchowy rękaw został rozerwany. Dopiero potem doszło do niego, że to jego sprawka. Dziwnie się uśmiechnął, zupełnie jakby planował skończyć testowanie szwów koszuli magiczki. I nie tylko koszuli.
- Nie moja wina, ja chciałam pomóc - ostrożnie przeszła ścieżkę co chwila rozglądając się, czy aby na pewno nic na nich nie wyskoczy. Bądź co bądź, byli niemal na miejscu. Jeszcze tylko kawałeczek...
- Daj mi rękę. Nie chciałabym, żeby portal wciągnął tylko mnie albo tylko ciebie - przynajmniej tak sobie tłumaczyła nagłą chęć bycia blisko niego. Na wyciągnięcie ręki. Albo bliżej, jak tylko się da.

draumkona pisze...

- Poradzi sobie, jest z Wintersem - mruknął juz zbyt pochłonięty tasiemkami koszuli. Chwilę potem Szept została niej pozbawiona, podobnie zresztą jak i spodni, a sam władca szybko pozbył się płaszcza skupiając całą swoją uwagę na Szept i tylko na niej.
To było lekkim zaskoczeniem, ale nie protestowała. W końcu... Kto wie co będzie po drugiej stronie.
- Portal... Może być niestabilny. Może nas wyrzucić w różnych częściach świątyni, gdyby tak się stało, to się nie ruszaj. Znajdę cię - przynajmniej miała taką nadzieję. W końcu to ona studiowała mapy i księgi... Znała możliwe miejsca w które mogłoby ich przenieść. Ale w duchu modliła się, by jednak ich nie rozdzieliło. I by zawsze trzymał ją tak blisko siebie jak teraz.
Pochłonął ich portal.

LamiMummy pisze...

-Null? hm... Lun! Ten rumak gdy będę go dosiadać będzie nosił miano Lun! -zadecydowała autorytarnie -Oh... na pewno nie pieniądze, ale może hm... taniec z najokropniejszą panną lub matroną na balu w ramach kary za przegraną gonitwę dla earla? -zakwitł na jej twarzy kolejny złośliwy uśmieszek -A co do lasu... hm... chcemy jechać dalej niż do lasu, prawda? A droga przez las może być znacznie bardziej ciekawa niż zwykły wioskowy trakt! Jest w lesie jakieś charakterystyczne miejsce? Wielki dąb przy rozstajach albo krzywa sosna? -zapytała szukając punktu zaczepienia.

[Gdy kliknęłam to rzuciło mi się w oczy czerwone podkreślenie. Nienawidzę czytać własnych tekstów :P]

draumkona pisze...

Gdyby wiedział, że leśne harce mogą być aż tak przyjemne, to znacznie częściej uciekałby Starszym sprzed nosa. Szykowały się więc kłopoty, bo władać elfi właśnie przypomniał sobie co to znaczy się włóczyć i mieć Radnych w poważaniu.
Dawno też nie miał jej dla siebie i tylko dla siebie. Co chwila tylko magowie, krąg, budowniczy, hałas... A tu, w lesie nie było nikogo. Tylko przyjemna woń pomarańczy z cynamonem i miękkie ciało pod nim.
Kiedy weszli z portal, zrobiło się całkiem ciemno i zimno. Zmysły wyłączyły się, byli więc ślepi i głusi. Straszne poczucie niemocy ogarnęło Vetinari, ale trwało to ledwie parę sekund, nim czucie powróciło, coś nimi szarpnęło i wyrzuciło wewnątrz jakiegoś starego budynku. Jedna ze ścian była do połowy zburzona, gruz walał się po podłodze. Witraże, niegdyś piękne i kolorowe, teraz był popękane i podziurawione, a szkło leżało niemalże wszędzie. Panowała tu także niezwykła cisza. Nie szumiały drzewa, nie było choćby najmniejszej oznaki, że ktoś tu jest.
Vetinari wyrzuciło parę metrów od Devrila, całe szczęście, choć starając się zamortyzować upadek, wyciągnęła ręce a to skutkowało nacięciami od szkła. Było jej niedobrze, portal rzeczywiście był mocno niestabilny. Kaszlnęła zbierając się na klęczki i rozejrzała. Tak opisywali jedną z małych kapliczek. To nie była Świątynia, nie główne budynki...
Pod głównym witrażem stał kamienny grobowiec. Rzeźbiony, zakurzony, z odsuniętą na bok kamienną płytą.
- Devril... - dopadła do arystokraty sprawdzając czy i u niego skończyło się tylko na mdłościach i paru przecięciach.

draumkona pisze...

Westchnął i usiadł naciągając na ramiona magiczkowy płaszcz. Tak, czekali... O ile jego szalona siostra nie wepchała się z Wintersem do portalu.
- Może twój mały złodziej przyniesie jakieś ubranie? W końcu ja się raczej w tym stroju do kradzieży nie nadaję... - jeszcze go strzałą trafią tam gdzie nie trzeba. A on tak bardzo chciał mieć jeszcze synka.
Po zderzeniu głowami jęknęła i opadła na tyłek chwytając się za czoło. Cholera, bolało jak diabli.
- Jestem cała, a to... To jedna z kapliczek przy Świątyni, ale nie sama świątynia. Wyrzuciło nas nie tam gdzie chciałam - rozmasowała jeszcze siniaka i podniosła się chłonąć wzrokiem wszystkie szczegóły sali, łącznie z do połowy wyburzoną ścianą.

draumkona pisze...

Westchnął. A mówili, że chowańce mogą nosić ogromne ciężary...
- A może się teleportuj, zabierz i wróć? Tak chyba najmniej będziesz ryzykowała... - nie znał tutejszego plemienia. Jednak czujki w zagajniku, płonący stos, który wyczuwał... Jakoś nijak to do niego nie przemawiało, przynajmniej nie na ich korzyść.
- To dzicz, im szybciej wejdziemy do świątyni tym lepiej.
Charlotte przygryzła dolną wargę nieco zagubiona. O tym nie pomyślała, bo zakładała, że wejdą z Szept razem... Czy portal przez jakiś czas wyrzucał w jednym miejscu? Czy może każdego losowo?
- Nie mam pojęcia... Ale nie możemy tu siedzieć, jeszcze coś nas dopadnie. Świątynia, mimo iż jest cmentarzyskiem wciąż ma swoich mieszkańców i stałych gości. Musimy być ostrożni, a im... Może zostawimy jakąś wiadomość - to mówiąc rozejrzała się, ale żadnego papieru nie było. Kredy też nie. Spojrzała także i na zakrwawione dłonie i niewiele więcej myśleć zaczęła smarować krwią po podłodze.

draumkona pisze...

Tym razem, o dziwo, zamierzał posłuchać. Jakos niezbyt podobała mu się wizja paradowania z gołym tyłkiem przed jakimś plemieniem. Usiadł z powrotem na runie leśnym i kichnął. Przemarzł, cholercia. A dopiero co było mu tak ciepło, ba, nawet gorąco...
- Tylko nie wpakuj się w żadne kłopoty - rzucił jeszcze, nim magiczka całkiem go opuściła.
- Dlatego piszę dość oględnie - mruknęła kończąc napis i podniosła się. Ślad po nich głosił, że "Devril nie ma pośladków".
- Będą wiedzieli ci co mają wiedzieć. Nie sądzę, żeby magowie i duchy tu mieszkające wiedziały kim jest Devril. A tym bardziej nie będą wiedziały o co chodzi z pośladkami. - uwagę o opatrzeniu zignorowała, po prostu wytarła ręce w czerwony płaszcz. Nie mogą tracić cennego czasu, a to... Do wesela się zagoi.

draumkona pisze...

Pogrzebał chwilę w kieszeni i wyjął z niej pokuszone ciasteczko i oddał krukowi.
- Masz, złodzieju mały - byłby ptaszyska dotknął, ale bał się, że jeszcze mu palec odgryzie, albo co. Gwiazdę zabierze i znowu będzie dzikim zwierzątkiem.
Chwilę siłowała się z jego ręką, usiłując wyplątać z uścisku, ale nic z tego.
- Do wesela się zagoi, a my mamy ograniczony czas. O widzisz, już nawet nie krwawi - spróbowała go przekonać i nawet wskazała zakrzepłą, zeschłą krew w miejscu rozcięć - Ale jak tak się upierasz, to proszę bardzo, drugi panie medyk, jak umiesz opatrywac w marszu to nie mam nic przeciwko.

draumkona pisze...

- Chyba wygrałem u bogów na loterii, że pozwolili mi mieć taką żonę - podniósł się i odebrał od Szept te parę szmatek, który odtąd miały mu służyć za ubranie. Oddał magiczce jej płaszcz i wciągnął na siebie koszulę ze spodniami, po chwili także i buty. Spodnie były nieco przykrótkawe jak na niego, ale nie marudził.
- Teraz do portalu, mam nadzieję, że jeszcze na nas czekają... - dopiero teraz chyba doszło do niego to, że nie powinni chędożyć po krzakach. Ale było warto.
Vetinari miała więcej szczęścia, bo wylądowała na nim. Przez chwilę się nie ruszała wyklinając wszystko i wszystkich, bowiem czołem zaryła o posadzkę. Znowu. Najpierw stłuczka z Devrilem, teraz to... Podniosła się nieco i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, na kim leży. Spojrzeniem prześlizgnęła się po twarzy arystokraty, zatrzymała spojrzenie na jego oczach.
- Toś wymyślił... - skomentowała tylko, dziwnie stłumionym głosem i oderwała się od niego, siadając.

draumkona pisze...

Wilk podzielał zdanie magiczki, choć nie całkiem świadomie, nie wiedział bowiem konkretnie co myśli jego żona. Ale i on nie wierzył, by Charlotte grzecznie i spokojnie na nich poczekała. Nie, jego siostra miała chyba w tyłku owsiki i wszystko robiła natychmiast. Nie bacząc na konsekwencje.
Rozejrzał się by wybrac możliwie najszybszą drogę pod portal i ruszył przed siebie.
Ześlizgnęła się z arystokraty i przysiadła obok, masując kolejnego siniaka na czole, który już nawet zaczął się ujawniać, jako fioletowa plama nad lewym łukiem brwiowym. Bolało jak diabli.
- Jak tak dalej pójdzie, to oboje skończymy bez pośladów i chyba bez głów - skrzywiła się lekko, kiedy znów dotknęła siniaka. Łuk puchł.

draumkona pisze...

Spojrzał na nią z lekkim strachem w sercu. A co, jak w końcu którys z portali będzie na tyle niestabilny, że coś jej się stanie? Podobno portal potrafił rozczłonkować w bardzo nieprzyjemny sposób o ile jakikolwiek był przyjemny.
Pochwycił dłoń Szept, chcąc jednocześnie ubezpieczyć się, że mu jej nikt nie odbierze, no chyba, że razem z ręką, jak i dodać jej otuchy. Nie jest tu sama. Był obok.
- Ja ci nabiłam?! - Char nadęła policzki i byłaby mu przyłożyła w ucho, gdyby nie... W sumie, to Devril i tak dostał w ucho.
- Byłeś taką straszną niezdarą Winters i sam sobie nabiłeś - wytknęła mu jeszcze język, co by pokazać kto tu rządzi i oddarła od płaszcza parę pasów materiału, którymi dla świętego spokoju owinęła dłonie. Został jeden, a Vetinari sceptycznie przyjrzała się Devrilowi.
- Daj, zawiążemy ci to rozcięcie, bo pewnie zaraz znowu gdzieś przyrżniesz... - nie czekając na protesty, przysunęła się i owinęła mu głowę pasmem materiału.

LamiMummy pisze...

-Jeśli ja przegram wyznaczenie nagrody nie będzie należało do mnie. -zauważyła -Wyznacz kierunek, a gdy wyjedziemy z wioski zobaczysz jedynie zad mojego konia pędzącego tam gdzie wskażesz. -powiedziała pewnie.
Nachyliła się do konia i szepnęła mu do ucha w szlachetnej elfiej mowie "Nie zawiedziesz mnie, prawda, Wytrzymała Strzało Bogów?"
Delikatnie pogłaskała go po karku. Miała już dość powolnego tempa i najchętniej znów poczuła by wiatr na twarzy i we włosach. Jak za dawnych lat!

Isleen pisze...

Elfka kiwnęła głową słysząc słowa Devrila.
- Masz racje. Niektórym władza odbiera rozum... - Escanor niewątpliwie należał do tej grupy ludzi. Bogactwo, coraz więcej podbitych terenów. Myśli sobie, że zostanie królem...
***
Fii coś mówiło, że powinna się odwrócić i nic nie mówić. Czemu ona tego nie zrobiła?!
- Ja też śpię pod gołym niebem. Już od dawna... - ugryzła się w język. Po co ona mu to wszystko mówi? - Jakoś nie sprawia mi to problemu. Wystarczy rozpalić ognisko. - tu uśmiechnęła się lekko.
- A więc żeganm - i z tymi słowami zaczęła iść w swoim kierunku.

draumkona pisze...

- A może przy nim nie majstruj? - nawet nie wiedział skąd u niego taka myśl. Może portal żył włąsnym życiem? Gdyby on był portalem, to nie chciałby, żeby ktoś przy nim majstrował...
Ale skoro to miało jej pomóc przemóc się i wejść, to niech robi co konieczne. Nie odezwał się więcej, jedynie trzymając jej dłoń, pozwalając się ściskać tak, że niemal przesuwały mu się kości w dłoni.
- Oczywiście, że sam. Bo jesteś niezdarą i ofiarą losu i gdyby nie ja, to już byś był martwy! - nie ma to jak strach przed nieznanym chować za maską żartownisia - I nie, nie nauczyli. Widzisz, papa się nie postarał i o, teraz jestem taka krnąbrna i niegrzeczna - zawiązała supełek i krytycznie przyjrzała się swojemu dziełu - Wyglądasz Pan jak jakiś włóczęga. Oczywiście, nie twierdzę, że to źle, zawsze lubiłam włóczęgów - to mówiąc podniosła się i znów otrzepała. Uwagę alchemiczki przykuł kamienny sarkofag pod wielkim witrażem. Odsunięta płyta aż zapraszała by spojrzeć co skrywał grób.
Charlotte się jeszcze nie zorientowała, że Świątynia ma swój specyficzny klimat, który z człowieka wyciąga wszystkie dotąd skrywane myśli i nakazuje, zmusza wręcz, by wypowiedzieć je na głos. Nie zauważyła także, że kłamstwo nie przechodzi przez gardło.
- Patrz, sarkofag. Ciekawe co jest w środku... - a prócz tych rzeczy, prócz szczerości do bólu i niezdolności do kłamstwa wybudza nadmierną ciekawość. Charlotte z zapałem ruszyła w stronę sarkofagu.

Anonimowy pisze...

[Nie wiem, czy to przejdzie, ale mam pomysł. Devril mógłby z jakiejś przyczyny potrzebować zbrojnego ramienia podczas przyjęcia (może spodziewałby się jakiegoś zamachu, czy cokolwiek), ale nie chciałby, żeby był to taki oczywisty ochroniarz, więc mógłby zabrać ze sobą "przyjaciela z daleka", którego poznał podczas podróży czy coś. I do tej gry mógłby spokojnie wynająć Reya, który bardzo dobrze nadaje się do walki i jednocześnie pochodzi z tak daleka, jak się tylko da. Przejdzie? :) ]

Anonimowy pisze...

[Przerwa w pisaniu mi nie przeszkadza, bo sama dosyć wolno odpisuję. Co do sesji, to już pisałam Darrusowej, że mnie niestety nie będzie :( Jeśli chodzi o odmianę imienia mojej postaci, to przyznam, że się nie zastanawiałam i do tej pory jakoś wyszło mi tak, że ani razu nie musiałam niczego odmieniać :D Więc może niech zostanie bez apostrofu, będzie prościej. ;) ]

Nefryt pisze...

Paniczyk albo się na prawdę speszył, albo udawał niczym utalentowany członek waganckiej braci. Jaka była prawda?
Shel robił z siebie idiotę. Celowo, bowiem opóźnienia, o których wspomniał Cieniowi, wiązały się także z poważniejszym kłopotem. Wirgińczyk zdawał sobie sprawę, że odkąd wyruszył z Keronii, kręci się wokół niego przynajmniej jeden szpicel. Póki nie miał pewności, kto wysłał za nim szpiega, nie mógł go wyeliminować, ponieważ czasami zdarzało się, że to wirgiński król wysyłał swoich ludzi, by dodatkowo „ubezpieczyć” całe przedsięwzięcie. Póki Shel nie wiedział, któremu państwu służy szpicel, nie chciał się go pozbywać. Możliwe, że niewprawny szpieg okaże się sojusznikiem. Szkoda byłoby go wtedy ukatrupić… przed czasem.
Póki co zachowywał się więc jak rozpuszczony, głupi arystokrata, licząc, że jeżeli szpieg jest wrogiem, da się nabrać. A jeżeli jest „przyjacielem”? Może wreszcie zmądrzeje na tyle, żeby się odczepić i dać mu wypełnić zadanie!
Wirgińczyk wyjął złożoną na cztery kartkę papieru i przysunął ja w stronę Cienia.
-Czytaj – wyszeptał. – To przechwycony raport z Kerońskiej Agencji Wywiadowczej.
[Poniżej tekst raportu:]
Królewiec, 20 października
Uznałem za konieczne poinformować Jaśnie Panią o tym, co zaistniało.
1 Faktem stało się porozumienie między Ruchem Oporu a bandą Nefryt. W czasie tajnego spotkania nie doszło do żadnych konkretnych postanowień względem sytuacji keronijsko-wirgińskiej. Obie grupy pozostają nieufne względem siebie. Wciąż nieznane są tożsamości członków Ruchu.
2 Z Wirginia rzecz ma się pomyślnie, ich wywiad wie mniej, niż przypuszczaliśmy. Sprawy, o których wspominałem Jaśnie Pani w poprzednim raporcie noszą wszelkie znamiona mistyfikacji.
3 Co zaś się tyczy Nefryt – na spotkaniu z członkami Ruchu Oporu przedstawiła ona swoje powiązania z quingheńskim rodem Kha’san. Ród ten zamierza obalić dynastię Sallah-den, to pewne. Co ważne – w chwili, gdy to piszę, Duch z Ruchu Oporu oraz przynajmniej jeszcze jeden człowiek wsiadają na statek, kierujący się do Quingheny. Nie udało się ustalić, co to za statek. Z dużym prawdopodobieństwem wraz z Duchem do Quingheny przybędzie Nefryt.
4 Wszystko wskazuje na to, że powodzenie zamachu na cesarza może zagrozić pokojowi kerońsko-quingheńskiemu.
~*~
- Garret nie wyrzuci nas za to za burtę? – zapytała Nefryt. Na jej ustach drgał uśmiech. – Wydawało mi się, że nie chciał nas mieć w zasięgu wzroku?
Nie miała nic przeciwko temu, żeby Lun zajął się czymś ciekawszym, niż siedzenie w kajucie. Obawiała się tylko, że kręceniem się po pokładzie zniechęci do nich kapitana. Nie znała ani Garreta, ani jego załogi, ale podpadanie komukolwiek już na początku rejsu nie wydawało jej się dobrym pomysłem.

LamiMummy pisze...

Vey miała nadzieję, że ich konie są mniej wytrzymałe. Sama musiała wyczuć swojego. Zaczęła go rozpędzać, ale z mniejszym zrywem. Tak by sam chciał biec jak najszybciej przy mecie.
-Gnaj. -szeptała do jego ucha nisko pochylona -Daj im się docenić. Pokaż na co Cię stać. Utrzyj nosa tym, którzy mają się za lepszych.
Jej szepty rosły wraz z tempem. Chciała pokazać jak zwyciężało się wyścigi w Leśnym Dworze, gdy przeciwnik zaczynał Cię bagatelizować. Niech myślą, że się tylko przechwalałam a na samym końcu zobaczą czyj koń będzie tańczył gdy oni dopiero dosiągną metę. Ich konie były w pełnym cwale, galopie czy jeszcze w czymś innym, gdy jej rumak stopniowo ich doganiał. Metodycznie ze stałą szybkością... szybszą i wytrzymalszą! O to chodziło. Vey nie rozglądała się na boki. Nawet o tym nie myślała. Znaleźć cel i go osiągnąć! To było ważne.

Coeri pisze...

Coeri od dziesiątek lat ćwiczyła czujność i koncentrację, ale w którymś momencie musiało dopaść ją znużenie. Tym razem zbyt zajmowało ją panowanie nad dwoma dzikimi zwierzętami, żeby mogła od razu odbierać subtelne drgnienia intuicji. Dlatego tym, co wyrwało ją ze swoistego letargu był dreszcz, jaki w pewnym momencie przeszedł przez grzbiet niosącego ją jelenia. Zwierzak zwolnił bieg, podejrzliwie powęszył w powietrzu. Jenak wola Coeri nadal, nawet wbrew naturalnemu instynktowi dzikiej zwierzyny, pchała go naprzód.
Syrena nieco uniosła głowę.
-Chyba nie jesteśmy sami -odezwała się cicho -Wywęszył ludzi.
Spróbowała się skoncentrować. Samą obecność ludzi po chwili wyczuła, byli coraz bliżej, gorzej z rozpoznaniem ich intencji.
Dziewczyna zaklęła szpetnie po atlantydzku.
-Z tym Klan Głębi radzi sobie zdecydowanie lepiej -dodała, nadal w ojczystym języku i zreflektowała się.
- Nie wiem, na ile możesz mi ufać i na ile jeszcze mogę ufać sama sobie, ale chyba nas nie zaatakują. Myślisz, że to nasi?

[Przepraszam za długie przerwy, ale kolokwia i chroniczne przemęczenie to nie najlepsza kombinacja dla weny.]

Sol pisze...

Nie wiedziała jak nazywa się posiadłość, która wyłoniła się przed nią gdy opuszczała lasy w biegu, czując na twarzy i dłoniach zadrapania od igieł, we włosach połamane gałązki a w szerokiej pelerynie liście. Nie, zeby uciekała przed czymś, skąd! Sol nie uciekała, Sol spierzchała, a tym razem starała się uniknąć stada wilków, które poczuły jej młode ciało pełne krwi. No bo oczywiście nie dałoby się im przetłumaczyć, ze kościste wiedźmisko to niesmaczna rzecz nawet na przekąskę. Cóż, tak na prawdę nawet by nie próbowała, a i sił nie chciała tracić na iluzje, czy sztuczki ratunku. Poza tym na prawdę musiałą odpocząć, odespać kilka dni i nocy ciągłej podróży.
Starczyło kilka dni, dwa, trzy zaledwie, och traciła poczucie czasu i wiedziała już, że chowa się w Drummor. Nie wiedząc więcej ponad to, uważając by przez nikogo nie być zauważoną, obserwowała posiadłośc i ruch służby zza wysokiego żywopłotu w ogrodach... zamczyska! Pałąc to był, dwór, jakkolwiek to nazwać, tak wspaniałe i bogate, ze aż dziwne, że tak mało ludzi tu mieszkało. Sol widziała kobiety w prostych białych fartuchach, mężczyzn w szaroburych koszulach i płaszczach, lecz ani jednej osoby odzianej strojnie w połyskujące materie, jakie nie raz mogła obserwować... gdziekolwiek. W drodze przez okienka powozów widziała kobiety odziane w błyszczące biżuterie i złotem tkane suknie, tu zaś ani jednej takiej godnej pani nie dostrzegła, a w kszaczorach przesiedziałą do wieczora, rozmasowując kark. Panowie ci także nie mieli ani strojnych płaszczy, ani jakiś kapeluszy czy ozdób przy pasie, lub u kołnierza. WYchdoziło na to, ze albo gospodarze nie wychodzą, albo ich po prostu nie ma. CO by było o niebo lepsze, biorąc pod uwagę, że Sol niezwykle silnym prahnieniem zapałała by tu włąśnie odpocząć.
Gdy zapadł zmierzch i na podwórzu przy bramie i w ogrodzie ludzi się rozpierzchli, SOl powoli, na niskich kolanach przeczłapała do stajni. Była to chyba największa stajnia jaką widziałą w życiu! Konie róznej maści, silne i zdrowe, bystre bo od razu wyczuły jej obecność. Szybko,by zwierzeta się uspokoiły i do niej przywykły, przemkneła na tyły, gdzie widziała stogi siana, wieszaki na uzdy, półki na siodła, szafy na akcesoria do jazdy i zaprzęgania wierzchowców. Parskały one jedno pod rugim, gdy je mijała, bo obcy zapach, bo moze woń lasu i dzikości, której nie znały. Trudno, w nocy plan miałą każdego konika tu pogłaskać i przekonać dos iebie marchewką. A i tak wiedziała, że bedzie musiałą and wyraz ostrożnie się zachowywać, by jej nikt tu nie wywęszył.
Siano okazało się dla zmęczonego ciała najwspanialszym pierzem, ciepłym i miękkim jak marzenie. Nic dziwnego, ze gdy policzek opadł na wysuszone strawy łą, oczy zaraz się zmakneły i Sol w nocy nie przekupiła koni. Za to dzięki bogom miała czujny sen i rano skoro świt obudziłą się, gdy chłopiec stajenny z widłami zaczłą roznosić siano w którym spała wierzchowcom. Czmychneła w tył,s chowała się jak najgłebiej i tak przesiedziałą pół dnia. Cud, ze nikt nie usłyszał jak jej w brzuchu burczy. Ale i na to znalazła sposób, bo gdy w deskach znalazła obluzowanie, wydostała się na tył stajni. A stamtąd blisko miała do spiżarki przy kuchni wybudowanej... Słowem zyć nie umierać, tylko brakowało kąpieli! Ale tak wytrzymałą całe dwa dni!

Sol pisze...

Skupiając się jedynie na obserwacji, łatwo mogła zrozumieć system, w jakim cały dwór funkcjonował. Wszyscy się tu znali, każdy znał swój włąsny przydział obowiązków, idąc dalej, nikt nikomu nie wchodził w drogę, a i pewnie sympatie i przyjacielskie więzi się tu wywiązały. Tego nie znała. Wszystko tu z sobą współgrało, przypominając ludzkie mrowisko. Tak skąd ona pochodziła.... nie, inaczej, z tych wszystkich domów i chat z których odchodziła, przechodząc dalej jedynie zgrana była para w decyzji oddania jej. Życzliwości zaznała niewiele, było to wręcz znikome pokłady w porównaniu z tym, jakimi sama mogła sama się popisać. Sama także nie wiedziała, czy ona umiałaby się z kimkolwiek tak doskonale dogadywać, bo zwykle była odizolowana. Troche przez to zdziczała, wydawała się nieokrzesana, ale... cóż, innej szansy nikt jej nie dał. Choć nie należy robić z niej ofiary, sama swietnie sobie radziła, nauczyła się już samowystarczalności i niezależności.
Stanęła przed koniuszymi, szeroko otwierając oczy. Brudna twarz, poszarpane ubranie, potargane włosy na pewno nie działały na jej korzyść i swym urokiem osobistym nie była w stanie ich do siebie przekonać, a czarów wolała nie używać do chwili, gdy nie były one ostatecznością. Ale ni w ząb ich nie rozumiała! Znaczy jakieś już pojęcie co do znaczenia podstawowych słów miała, słuchała i umiała szybko się poduczyć nowego języka, ale teraz bardziej skupiałą się na myśli, ze spotka ją coś nieprzyjemnego, niż na rozumieniu. Poza tym jedno co znałą doskonale to wędrówka, ucieczka, a więc cóż... gotowa była prędzej zacząć biec, niż rozmawiać.
Las... zimno... wilki... -wydukała w tym dziwnym języku i gdy jeden z mężczyzn postąpił krok ku niej, ona się cofnęła. I krok w tył, gdy on zrobił następny w jej stronę i znów, aż oparła się plecami o deski tworzące ścianę stodoły.
Zdecydowanie niebezpiecznie było jej się bać. Gdy czuła strach, lub inną silną emocję, traciła panowanie i kontrolę. Wtedy mogłoby się dziać bardzo źle. A w tym momencie właśnie poczuła, jak lęk zaciska jej pętle na gardle i aż zdławiony jęk wydarł się z jej ust.
- Stój! - podniosła głos i dłoń także, w której błysnłey iskry. Nic się jednak nie stało, nie bezpośrednio mężczyznom. Tylko konie podwiązane do słupów, gdy stajenni je czyścili zerwały się spłoszone, zaczynając kopać, wierzgać, parskać niespokojnie. Nawet jeden z stajennych został uderzony kopytem i odleciał kawałek dalej, lądując na bruku. Sol z kolei jednak porwała się na ten szalony krok, jakim była próba ucieczki, gdy już zdązyłą odwrócić od siebie uwagę.
Wskoczyła z powrotem przez szparę do stodoły i odgrzebując w sianie swój magiczny worek bez dna z całym swoim dobytkiem, który mieścił naprawdę wszystko, czego potrzebowała, acz wielkością przypominał zwykłą torbę druida na zioła; ruszyłą biegiem w drugą stronę. Miała zamiar wyskoczyć na dziedziniec, który opustoszał, gdy ludzie zerwali się do uspokajania koni bliskich zerwania lin, jakie je trzymały; i biec co sił w stronę ogrodów. One choć ogołocone przez zimę, tworzyły istny labirynt. I gotowa była bawić się w chowanego, wymarznąć, ale ujść cało. Dziwne to jej myslenie, zakłądałą od razu obdzieranie ze skóry.

Sol pisze...


Zdziczała wiedźma. Jakieś to fantastyczne określenie, całkiem by pasowało! A na pewno, gdyby Sol rozumiała mowę tutejszych, spodobałoby jej się. Gdyby jeszcze wiedziała, że wśród parobków, kuchennych i służek są i baczne, czujne oczy, albo by nie wyłaniała nosa zza stogu siana, albo by do nich dotarła... Nie. Nie, najpewniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie.
Do ogrodu wpadła z głośnym hukiem i od razu potkneła się o niskie krzewy wspomnianych przez starsza panią róż więdnących. Na moment jej nogi znalazły się zdecydowanie wyżej niż głowa, gdy po prostu wykoziołkowała, lądując do góry nogami. Cienkie łodyżki i słabe połamały się zaraz pod naporem ciężaru ciałą i obszernej spódnicy rudej, acz zdązyły jeszcze drasnąć w kilkunastu miejscach jasną skórę i teraz gdy po ponownym powrocie do pionu biegła, nogi ją piekły. Biegła chcąc się schować. Chcąc znaleźć się jak najdalej od dziedzińca, od murów, bliżej może lasów i granic dworu i tam przeczekać. Nie sądziła, ze w taki ziąb ktokolwiek przesiaduje w ogrodzie.
Skręciła za żywopłotem w wąską alejkę i nie mineła chwila jak znalazła się przed altanką z łąwkami zmontowanymi w okrąg. Dostrzegłą dwie sylwetki, kobiece, zdecydowanie różniące się wiekiem. Sol wstrzymała oddech i skradając się, spróbowała podejść bliżej. Bała się znaleźć przy samej altanie, mimo że nadal uciekała i słyszała jakieś szmery i wrzawę z dziedzińca, nie miała pewności, czy i te osoby zaraz nie podniosą larum w ślad za nią nie goniąc. Przystaneła przy strzelistym drzewku, zgadywała że to jakieś owocowe, co pieknie na wiosne kwitnie i barwi ogród kwiatami w koronie i zmrużyła oczy, wytężając wzrok. Ta młoda, smutna była, a stara... Sol zamrugała i nabrała powietrza w płuca z sykiem. Och to okropne! Nie widząc nic prócz bezdennego i nieobecnego spojrzenia w zielonych oczach matki earla, poczuła ogromną pustkę, współczucie i zrozumiała smutek młodej. Tej starej tu nie było tak naprawdę. Oddalałą się z każdym dniem, należąc sercem do minionych dni. To jak wpatrywała się w kwiaty było tak ujmujące, jakby tylko te róże istniały dla starszej pani. Sol nie powinna, zdecydowanie nie powinna a jednak podniosła się i wiedziona przeczuciem, a tym ufała bezgranicznie, wyszła zza pnia. Staneła naprzeciw altanki i w swoim języku poprosiła o udzielenie pomocy i schronienia na jeszcze jedną noc. Oczywiście nie zapomniała, że nikt jej tu nie rozumie i ona nie rozumie nikogo, stąd też musiała się wspomóc inaczej. Z zrozumieniem innych nie miała problemu, zawsze były ku temu sposoby i pomoce odpowiednie, ale teraz... Ta samona starsza pani, cóż obydwie samotne bo i młoda nie wydawała się pąkiem szczęścia to coś, co przypomniało jej jej własny los.
Pomocy – słyszała jak kobieta wybiegająca z płonącego gospodarstwa to krzyczy i może słusznie użyłą teraz tego słowa? A gdyby tego było mało, choć może to nierozsądne, wpatrując się w starszą panią, której tu nie było i może nawet jej nie dostrzegła wcale, skierowała oczy na kwiaty, które przyciągały uwagę matki. Jeden z kwiatów, nad którymi tak się smuciła i melancholi wylewała, na jej oczach i tylko jej, w iluzji specjalnie dla niej od Sol, rozkwitł w bogaty, piękny kwiat.
Trwało to chwilę jedynie, bo gdy do czułych zmysłów Sol dotarł dźwięk pogoni za nią, skoczyła z powrotem zza drzewo i stamtąd kucając przemkneła za altanę. Och była pewna że jeśli nie starsza pani, to na pewno ta młoda dziewczyna widziała jej nieporadne i zdesperowane spojrzenie.

Sol pisze...

Sol spodziewała się ratunku od starszej pani. Sądziła, ze to gospodyni, moze chora, moze daleko stąd sercem i myślami, ale najwięcej ma do powiedzenia. Nie sądziłą, ze jej młoda towarzyszka jest zdolna do podjęcia jakiejkolwiek dezycji. Ale najwidoczniej starsza była nazbyt słaba i nic jej nie powierzano.
Gdy jednak to ta młodsza wyciągneła do niej dłoń, a wcześniej przemówiła, w oczach Sol dostrzeć mogła niepewność. Chciała pomocy. Ale czy mozę zaufać? Cóż... wolałaby poddać się tej dziewczynie, niż mężczyznim, którzy z dziedzińca zaraz tu wpadną węszyć jak psy myśliwskie wypuszczone w pogoń. Nie musiała rozumieć języka, zrozumiała intencje i myśl młodej panny. Siedząc w krzakach, rzuciła przelotne spojrzenie w stronę bram ogrodu i podciągneła suknie, przechodząc ponad krzewem, do tamtej. Wspieła się na pierwsze stopnie altanki i podała dłoń tamtej, chudą, bladą bo zziębnięta i podrapaną z każdej strony. Jakże się ona odznaczała od wypielęgnowanej, gładkiej i miękkiej dłoni panienki.
- Podziękuj...podziękowanie... - zdecydowanie za mało znała słów i o ile wczesniej sądziła, ze zasłyszane wystarczą na przetrwanie, teraz czułą się po prostu głupia. Dotknęła serca i ust i wskazała na dziewczynę, chcąc jej podziękować gestem, dość prostym do zrozumienia. I wyjrzała zza ramienia dziewczyny, na starszą panią, któa także do niej przemówiła tonem, jakby dawała jej naganę i zarazem zdradzała swój zawód, smutek. Sol szczególnie wrażliwa na cudze nieszczęścia ten sam gest posłała kobiecie i zaraz całą zesztywniała. Wołanie było zza jej pleców dostatecznie wyraźne i kroki coraz głośniejsze i znó skuliłą się i odsuneła na bok, przysiadając na schodkach u stóp panienki. Jeśli ona miała jej pomóc, to Sol wiedziałą, ze wdzięczność musi okazać i skruchę i posłuch prawie jak pies. Ludzie byli rózni, nawet nawspanialsi i o najczystszym sercu mogli czerpać satysfakcje z nieumyslnego krzywdzenia innych. Poza tym dumy nie miała, schowała ją w buty dawno temu i teraz musiała zawierzyć dziecku... No tak, ta młoda wydawałą się młodsza od niej, ale kto wie, czy życia lepiej nie znała?

LamiMummy pisze...

Dervil lepiej znał te lasy i jeśli on zwalniał ona też musiała. Podpędziła tylko konia na tyle by być w niedalekiej odległości od earla i by na ostatniej prostej go wyprzedzić. Jak tylko mogła unikała gałęzi. Niestety, nie każdą dało się uniknąć w pędzie. Gdzieś naderwała się jej koszula i skaleczyło się ramię. Vey starała się nie zwracać na to uwagi. Rana nie była głęboka. Dało się jeszcze spokojnie jechać dalej. Nie zależało jej aż tak na wygranej. Była bardzo ciekawa co zażyczył by sobie earl w nagrodę za swoją wygraną.

Sol pisze...

Obecny strój kobiety wymagał porządnego cerowania, co Sol zresztą umiała robić i robiła często. Po pierwsze jednak, zgadzała się w zupełności, że ciepła kapiel to coś, czego potrzebowała najbardziej. Zaraz za jedzeniem, bo czuła, jak w gardle ją ściska, jak zaczyna się niemal dławić głodem, a brzuch już nawet nie burczy, bo wszystko jes skręcone. Podjadanie makrchewek i liści warzyw opłąciło się o tyle tylko, że nie padła z osłabienia, choć niestety głodu jako takiego nie zaspokoiło. I wiedziała jak to się skończy. Będzie do jutra wypluwać z siebie wszystko, co tknie jej wnetrzności.
Stała przy drzwiach do pomieszczenia z balą i palcami masowała ręcznik i miękki, ciepły, wyszywany złotymi nićmi materiał szlafroka. Jakież tu było wszystko bogate! Patrząc wtedy w ogrodzie na kobiety, nie oceniła młodszej jako nadąsanej córci, w ogóle nie miała dla niej złego słowa, ani myśli, to ona w końcu do niej rękę wyciągnęła. Ale było coś takiego w starszej, że działała na Sol jak magnes i każde jej słowo wydawało się rudej niezwykle ważne. Stąd gdy tamtaodezwałą się raz i drugi, ogień wołając, o niego prosząc, czy też po prostu bawiąc się tym słowem, Sol nie rozumiejąc do końca myśli tamtej odwróciłą się i spojrzała na panią matkę. Pani matka... tak ją będzie nazywać. Gdyby zrozumiała, zaraz by strzeliła palcami a ogień by zatańczył wesoło w kominku, albo ognista róza wykwitłaby przed oczami starszej. Ona była rak.... aż cały świat się chciało dla niej rzucic, by tylko zobaczyć jeden uśmiech. W Sol się coś rozdzierało na widok tej nieobecności i pustki mimo bycia ciała.
Podziękowała po swojemu, niezrozumiana przez nikogo i znikneła w łązience. Starała się spędzić tam jak najkrócej, namniej czasu, ale jednak zajęło jej troche. Bo prócz szorowania się do czysta i rozdrapywania tym strupkó na jasnej skórze, musiała każdy flakonik powąchać, do każdej szafki zajrzeć, wszystko obejrzeć. A gdy wyszła z naręczem swoich ubrań w jednej dłoni, mocno przewiązana w pasie taśmą od szlafroka i w nim skrywającym nagość, poczuła że woda kapiąca z włosów robi kałuże wokół zmarzniętych bosych stóp. Staneła na progu i rozejrzała się poszukując młodej wybawicielki.

Sol pisze...

Gdy czekałą na jakąkolwiek zmianę, bo czuła, ze starsza pani w niczym jej nie moze pomóc, rozglądnęła się po komnacie. Było tu bogato, nawet bardziej, niż sobie wyobrażała, z tyłu stajni oglądając przez szpary desek posiadłość. Wielkie obrazy, misternie zdobione wykończenia mebli, wazony pełne kwiatów, pewnie sprowadzanych skądś, skoro ogród na zimę zamierał. Dywan taki miękki i zarazem gruby, jakby był z skóry zwierząt żyjących w mrozach! Było to wszystko niewiarygodne dla rudej.
Czując ciarki i dreszcze, też od podłogi, na której stała bosymi stopami,a le i wody kapiącej z włosów, podeszłą dwa kroki do starszej. Ta coś do niej powiedziała, czego Sol nie zrozumiała oczywiście, ale to nic. Ta pani wydawałą się tama smutna i samotna mimo otaczających ją ludzi, aż serce się krajało! Sol uniosłą dłoń i na palcach pojawiłą się iluzja białej róży, rozkwitłej w pełni, bogatego kwiatu. Sol umiała się porozumiewać doskonale i język wcale nie był jej potrzebny. A ten kwiat był wyrazem podziękować dla pani... Chociaż powinna skierować się do młodej dziewczyny. O, właśnie!
Gdy ta wróciła, pojawiłą się i kolejna panienka, z tacą z jedzeniem, Sol zmarszczyła brwi. Nie sądziła, by chcieli ją otruć, acz dośc nieufnie patrzyłą na rogaliki i marmolady. Ale w brzuchu aż jej zaburczało i to zadecydowało o wszystkim. Skłoniła się nisko, chwyciła rogalika z tacy i usiadła przy kominku, wyciągając dłonie do ognia. Nawet się przy tym uśmiechnęła, przypominając sobie jak to w cyrku, skakać musiałą przez obręcze ognia wystrojona w kolorowe kostiumy i biegała z tygrysami. Mając kilka lat, będąc dzieckiem, zawsze się znalazł ktoś, kto zadba o Ciebie, bo teraz czasami jej to nie wychodziło.
Rogalik zniknął w jej ustach w ciągu minuty i zaraz odwróciła się od ognia, by sięgnąć po kolejny.
Gdy młodej znów nie było, bo poszła... poszła, Sol ściągnęła tacę z stolika, ustawiła ją na pufie, obok fotela zajmowanego przez starszą panią i podsunęła jej smakołyki. Bo sama tyle nie zje! Nawet gdyby tak bardzo głodna była, na raz jej żołądek tyle pokramu nie przyjmie! No i szkoda by było marnowania jedzenia, bo jedzenia zawsze szkoda gdy sie marnuje.
- Cedrick...? Cedrick kto? - spojrzała na starą i uniosła brwi pytająco. To słowo słyszała z ust tej damy już kilkakrotnie. W ogrodzie i tu i nie rozumiałą go. Co to znaczyło?

LamiMummy pisze...

Vey zmarszczyła brwi. Czemu zwolnił? Odruchowo nieco ściągnęła wodzę, ale nie zauważyła rowu. Koń, na całe szczęście, tak! Nieco zatańczył nad nim zanim pognał dalej. Vey prawie spadła! Ktoś musiał nad nią czuwać bo utrzymała się z trudem w siodle, ale straciła cenne sekundy. Trudno będzie je odrobić. Zwycięstwo lorda było już prawie przesądzone.

[Nie obrażę się jak zdecydujesz kto wygrał. Nie zdziwię się jeśli D.]

draumkona pisze...

- Nie szkodzi - zdecydowanie lepiej było pozwolić na koszmarne ściskanie dłoni niż patrzeć na jej wahanie i strach przed portalem. Niby takie nic, a jednak...
Rozejrzał się. Charlotte ani Devrila nie było w pobliżu i to go niepokoiło.
- Portal mógł nas wyrzucić... Losowo? Z dala od nich? - myśl, że jego niemagicznej, przyciągającej kłopoty i wiecznie ciekawskiej siostrze może się coś stać ścisnęła mu gardło. Niby był a Devrilem, ale... On też nie miał magii. A w takich świątyniach to magia zawsze grałą główną rolę.
- Ale ja tylko chcę zobaczyć... - Charlotte nachyliła się do grobu i... No, zniknęła. Coś wciągnęło ją do środka, czy bogowie niejedyni wiedzą co. Fakt faktem, alchemiczki nie było, Devril został sam w wypełnionym ciszą pomieszczeniu.

Nefryt pisze...

A Shel, jak to Shel, nawet nie przyszło mu do głowy, że ktoś może nie umieć czytać. Ot, paniczyk… Paniczyk, który średnio interesował się tym, co działo się poza murami jego zamku, dopóki los nie wywiał go na wirgińsko-keronijski front.
Obserwował Cienia. Wydało mu się, że przez chwilę widział w jego oczach coś jakby złość, albo może niechęć… Zastanawiał się, kogo miałaby ona dotyczyć. Ducha? A może Nefryt? Jeżeli hersztówny, to byłoby ich dwóch.
- Cała sprawa najprawdopodobniej ma drugie dno. Ród Kha’san podpisał porozumienie z Kerończykami, ale równolegle prowadzi rozmowy z Wirginią. Cesarstwo mimo tego nazywa się neutralnym… ale kiedy nasz król, z jakiś tydzień przed śmiercią, chciał odnowić przymierze, cesarz Quingheny zapewnił go o braterstwie obu narodów. Pytanie, ile wie Kibba Salah-den, a ile dzieje się po cichu. Poza tym, co zaoferowało Cesarstwo Środka Świata, że Quinghena zdecydowała się odsprzedać cześć swoich technologii i czy ma to jakiś związek z reszta ich polityki zagranicznej. Nasze zadanie to póki co zbadać sprawę. Mnie jako przedstawiciela Wirgini, nie dopuszczają do negocjacji z kerończykami. I po to jesteś potrzebny ty. Zbadasz to, co dotyczy Keronii, ja powęszę między sprawami wirgińskimi. Potem dostaniemy dalsze instrukcje – z ostatniego był nieszczególnie zadowolony. Wolałby od razu móc przygotować się, przynajmniej zaplanować jakieś dalsze działania. A tak, o wszystkim zadecydują ludzie, którzy nie widzieli quingheńskiego cyrku na oczy.
~*~
Uśmiechnęła się.
- Skoro tak… Leć – dopiero po jej słowach Lun wyszedł z kajuty i popędził na pokład. Wcześniej, choćby nawet bardzo chciał, nie poszedłby. Nie bez przyzwolenia herszta.
Jednak nie od zawsze był posłuszny Nefryt. Oboje pamiętali, jak zerwał się ze swojej warty i „przypadkiem” doprowadził do obozu watażkę, przez całą drogę zapewniając go, że Nefryt oczywiście o wszystkim wie i bardzo liczy na przymierze z olbrzymami. Chyba nigdy nie widział herszt bardziej wściekłej, niż wtedy.
Teraz już rozumiał, czym mogła się skończyć jego lekkomyślność i wiedział, że jeżeli chce odzyskać zaufanie herszta, musi pokazać, że zmądrzał.
„- Garret jest może przemytnikiem, ale nie jest złym człowiekiem”.
Nefryt popatrzyła na Devrila z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie do końca to miałam na myśli – powiedziała cicho. – Po prostu go nie znam.

Sol pisze...

Sol siedziała skulona przy ogniu i patrzyła na kobietę oczami... takiej łani. Wielkimi, nieco wystraszonymi, może nieco naiwnymi, ale i czujnymi zarazem. Sol tej starszej pani się nie obawiała i wydawałą jej się najlepszą osobą, jaką spotkała i tu w tych posiadłościach i jeszcze w ogóle w przeciągu ostatnich tygodni, gdy wędrowała. Ta staruszka, choć była w swoim własnym świecie, wydawała się na własne życzenie zatrzymywać dla siebie szczęście. To było jak promyk nadziei dla młodej Sol, któa pragneła tego też i dla siebie.
- Drevrill – próbowała powtórzyć słowo, chyba imię, albo nazwę czegoś ważnego, które pani w fotelu powtórzyła kilkakrotnie. Pokiwała nawet głowa, gdy ta ją o coś pytała i znowu powtózyło tę nazwę.
Z tego wszystkiego, co starsza dama do niej mówiła, nie zrozumiała wiele. Słowo syn i mąż jakoś jeszcze, choć tego się bardziej domyśliła. I nie konkretnych tych znaczeń, ale że to o członków rodziny chodzi, bo w tonie damy pojawiło się jakieś uczucie i ciepło.
- Drevirll – spróbowałą jeszcze raz i uniosła twarz, patrząc pytająco na panią. Czy dobrze? Czy umiała już to słowo? Cokolwiek ono tu znaczyło?
Kolejny rogalik zniknłą w jej ustach i pcozuła, ze po kolejnym, będzie już syta. Chwyciła kawałek pieczywa i obróciła się bokiem do ognia, by ciepło docięgło wszystkich kości. Wyciągneła rękę zamyślona i pogłaskała płomienie z westchnieniem. Och jakze chciałaby znów dotknąć świątynnych feniksów, ich gorących, pieszczących spiekotą piór.

LamiMummy pisze...

W takiej sytuacji nie mogła jechać dalej! Zatrzymała konia tak gwałtownie, że aż zatańczył i prawie stanął dęba! Jak tylko nieco się uspokoił zeskoczyła z siodła i dobiegła do lorda.
-Nic Ci nie jest? Dobrze się czujesz? Co Cię boli? -krzyczała zanim jeszcze do niego dotarła.
Nie stała nad nim, od razu przyklęknęła z obawą na oba kolana. Do jasnej cholery! To przez nią! To był jej pomysł!


[Przekorna natura to i moja wada :P]

Anonimowy pisze...

[Jeśli ja się na Ciebie naczekałam, to nie wiem, jak to nazwać teraz. Nie mam nawet dobrego wytłumaczenia, mogę tylko powiedzieć, że przepraszam i liczyć na miłosierdzie w Nowym Roku]

Rey nie przepadał za tutejszym przyodziewkiem. Był zbyt dopasowany i ciężki, nic się nie dało w nim schować. Ciasne spodnie, masywne buciory, do tego koszule, które trzeba było niewygodnie wciągać przez głowę i sznurować, podobnie z kamizelkami, kurtkami i w sumie wszystkim w co tylko można było się ubrać. Troczki i tasiemki były dosłownie wszędzie.
Przez pierwsze kilka tygodni shinobi starał się dopasować do przyjętego na Dalekim Zachodzie kanonu i zaopatrzył się w miejscowe ubrania, nawet trochę w nich chodził. Ale nie sprawdzały się kompletnie w walce i zwyczajnie krępowały mu ruchy. Jak ludzie w tym chodzili? Rozdarty między chęcią dopasowania się do otoczenia a byciem skutecznym w swoim rzemiośle, w końcu wybrał to drugie. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczało by stwierdzić, że nie pochodzi z kontynentu, więc jaki niby był sens w maskowaniu się i dopasowywaniu? Odmienny strój czasem wywoływał gwałtowniejsze i bardziej agresywne reakcje, ale Rey nie bał się konfrontacji. Szczególnie, że on sam był ostatnim, który by coś takiego zainicjował i nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, łojąc oponentów na kwaśne jabłko, do tego gołymi rękami.
Propozycja misji, którą dostał, od razu przykuła jego uwagę. Zazwyczaj zadania polegały na zdjęciu kogoś niepostrzeżenie. Wtedy Rey na dobrą sprawę nie mógł się nawet pokazać w okolicy, bo od razu powiązano by dziwnego nieznajomego z bezszelestnym zgonem. Było to wyzwanie, ale po pewnym czasie się nudziło. Tym razem jego zadanie miałoby polegać na jawnym eksponowaniu swojej odmienności i (rzecz jasna) jednoczesnym ochranianiu klienta. "Cena nie gra roli" pomyślał, uśmiechając się w duchu.
Znalezienie kamienicy nie nastręczało dużych trudności. Kiedyś wszystkie tutejsze budynki wydawały mu się identyczne, ale ten czas już minął i Rey przyzwyczaił się do kamiennej i ceglanej zabudowy.
Był oczekiwany. Służący otworzył mu drzwi niemalże w tym samym momencie, w którym shinobi zapukał. Mężczyzna wszedł i oddał służącemu ociekający wodą płaszcz, ukazując tradycyjny strój wojownika Cesarstwa uszyty z czarnego jedwabiu, oraz bliźniacze krótkie miecze przymocowane na plecach razem z sansetsukonem z drewna tekowego. Reszta broni była ukryta w fałdach ubrania i Rey zastanawiał się, czy sługa każe mu pozbyć się wszystkiego przed spotkaniem z przyszłym pracodawcą.

LamiMummy pisze...

-Bycie earlem nie jest takim bezpiecznym zajęciem, co? -uśmiechnęła się krzywo -Leż jeszcze chwilę. Przy spadaniu z takim impetem trzeba sprawdzić czy kręgosłup jest cały. Pozwolisz? Mam nadzieję, że nie zrobię tego nieumiejętnie. Kilka razy widziałam, jak to się robi. -przyznała niepewnie.
Zerknęła czy kuzynka się zatrzyma widząc całą sytuację.
-I wygrana nam chyba przeszła koło nosa. -uśmiechnęła się -A popręg... oj, ja bym chyba sprawdziła kto stawiał wino wczorajszej nocy koniuszemu. -przyznała próbując zachować dobrą minę do złej gry.
Gdy jej pozwolił sprawdzić delikatnie sprawdziła szyję, wsunęła ręce pod plecy by sprawdzić kolejny odcinek i żebra. Gdy doszła do talii skwitowała to nieco speszona:
-Dalej chyba nie muszę sprawdzać. -i uciekła wzrokiem.

Sol pisze...

Sol odwróćiłą się i spojrzała w młdoe oczka dziewczyny. Mimo ze tamta wydawałą się w podobnym wieku, to Sol miała wrażenie, że jest dużo starsza. Ale nie tamta wyjątkowo młodziutka, nie, dzieckiem nie była. Jej uwagę jednak w tym momencie przykuł mężczyzna. Odruchowo przycisneła do ciała łokcie, zacisneła usta, nieco podbladła, a w tym wyrazie twarzy jej oczy wydawać sie mogły większe. Głośno przełknełą ślinę i imienia tego nie powtórzyła. Imienia, nazwy, tytułu, jeszcze nie do końca wiedziała co to, ale na pewno niedługo jej to zajmie. Sama sobie to obiecała. Bot o było wazne dla dostojnej pani, któa dziwnym trafem jej przypadła do gustu.
- Sol – wskazała na siebie dłońmi i skłoniłą się. Nie tak nisko, jak się tu kłaniali, lekko głowę pochyliłą i dygneła. - Sol – wskazała znowu na siebie. I staneła znowu prosto, wycofana nieco. Bo nie miała pojęcia, czego od niej chcą. Może żeby psozłą już...?

Sol pisze...

Bogowie najstarsi jaki to był okropny język. Sol wytęzałą umysł i nie rozumiała nic. Musiała w oczy prosto rozmówcy patrzeć, by coś wyłapać z wyrazu jego duszy, by po aurze i intencjach coś zrozumieć. I była pewna teraz dwóch rzeczy. Po pierwsze, moze zostać. Po drugie, istniał warunek. Musi się na coś przydać.
Sol umiała wiele. Potrafiła wygiąć się w tył i złożyć jak scyzoryk. Umiałaprzecisnąć się przez szparę, przez jaką trud miałby przejść kot. Umiała wydusić jad z żmii. Umiała wytropić zwierzynę. Ale domyslałą się, ze z domowych obowiązków miałą się przydać.
Spojrzała na starszą damę i wskazała na nią, potem na okno, z którego dostrzegła wejście na ogrody posiadłości.
- Ogród, kwiaty, umiem dbać - powiedziała powoli, łamiąc sobie język, zwłaszcza na pierwszym i ostatnim wyrazie.
Podeszłą do okna i skazała dalej, na stajnię, w której ją znaleźli. Nie. W której spałą trzy dni i z której wyskoczyła jak oparzona, gdy ją pochwycili.
- Konie, umiem dbać - powiedziałą jeszcze i obróciła się, by znów spojrzeć na damę.Ta starsza pani była tu kimś. Była tego pewna. Jeśli teraz mniej, to świetlana przyszłość jej nie minęła, na pewno nie w myślach. - Pani... umiem ... - tu uniosła dłonie do swoich włosów i na szybko splotła poczwórny warkocz, jakicht u nie widywała, bo były grubsze ale i skromniejsze, prostsze.
Mogła sie przydać. Zalezy czego chcieli.

Sol pisze...

Faktycznie, o tej proze roku trzeba było jedynie ocpelić kwiaty i owocowe drzewa przed mrozem, by nie zziębły. Potem mogłyby przestać wydawać kwiaty, owoce, przestać kwitnąć i trzeba by było wszystko przesadzać, albo wykopywać na rzecz nowych sadzonek. A były to piękne okazy i szkoda by tego było. Więc Sol pomogła to zrobić. Ale faktycznie większość czasu spędzała przy boku młdoej panienki i starszej damy. Albo samotnie w stajni. Nie dlatego, ze przywykła do desek z jakich została zbudowana, ale boki koni grzały bardziej niż ogień w kominku. Jej od zawsze wydawało się, że ten żywioł jest jej tylko przyjacielem, lecz nigdy nie rozpali jej jak kochanek.
Tego ranka, wiedziałą że po wschodzie minie czas na oporządzenie małego gospodarstwa, nim będzie potrzebna przy przygotowaniu do śniadania damy. Młodsza panienka często korzystała z dziewczyn jakie służyły tu dłuzej, Sol tylko czasami fantazyjnie ją ufryzowała, bo nie znano tu splotów włosów, jakie ona umiała. Dlatego też leżała na sianie przy boku źrebaczka, który wątły był i z całym uczuciem do natury Sol dokarmiałą go kapustą, marchewką i jabłkami. To był jej ulubieniec. I ciemny ogier, uparty i złośliwy z kopytami szerokimi jak talerze do cięzkiej mięsnej strawy. Gdy zajechał ktoś na dziedziniec, nie przejęła się, nei zerwałą jak dawniej. Przewróciła na bok i ułożyła głowę na miękkim grzbiecie źrebca, który zaczłą żuć kaptur jej peleryny, za co dostał po nosie i kolejną porcje zieleniny z koza, jaki zabrała z kuchni.

Sol pisze...

Dopiero na podgwizdywanie spieła się i w sianie przewróciła, by skoczyć w kucki, a oparcie znaleźć w stopach. Przycisneła się do ścianki boksu, jakby złodziejaszkiem była, a przez jej zryw źrebię hałąs poczyniło rżąc wysoko z niepokoju i wierzgnąwszy przbiegło blizej boksu w którym klacz, jego matka stała, co też zareagowała odrzuceniem grzywy w tył i gniewnym zarżeniem. Sol zmrużyła oczy, jakby chciała tylko tym skarcić wierzchowce za zdrade jej obecności.
Złapała palcami krawędź boksu i wychyliłą się. Nie słyszała tu by ktoś gwizdał sam. Jak już, to zwykle po kilku gwizdali stajenni, by sobie prace umilić. A tego, co tam stał, nie znała. Choć oczywiście niewiele czasu minęło, odkąd ją tu młoda panienka przyjęła. I dlatego nie mogła też się dziwić, bo co rusz napotykała obce twarze. Ale ten co tam stał, co koniem się zajmował i lepiej ubrany był i biła od niego duma i wysoki ród. Moze mężem był ten młdoej panienki, albo... Przypomniałą sobie tęskne spojrzenie damy i imię, jakie wypowiadała. Imie jedno z dwóch.
Znów się schowała i rozejrzała, mając wrażenie, ze niespokojne zachowanie źrebca ją wydało. I zaraz cofneła się i przeskoczyła cicho do drugiego boksu. CHciała obejść nieznajomego. Chciała wspiąć się po drabince na poprzednie ustawione dechy na których siano skłądowano i pod dachem stajni przemknąc i bez niczyjej wiedzy wrócić do głownego budynku, obmyć sie i przyszykować do śniadania, do przygotowania do posiłku jej dobrodziejek. Taki był plan.

LamiMummy pisze...

-Nie masz za co... pojadę może po medyka? W zamku chyba jest ktoś taki? -zapytała.
Czuła się teraz kompletnie nie na miejscu. Powinna ich zostawić samych, szczególnie jeśli Dervil nie powinien się ruszać, a jego kuzynka... musiała ochłonąć i upewnić się, że nic mu nie jest. Czekała tylko by powiedziano jak nazywa się medyk i chciała zostawić ich w nieco... osobistej chwili.

Anonimowy pisze...

Rey zawsze starał się notować w pamięci jak najwięcej elementów i szczegółów. Nie było dla niego czegoś takiego, jak nieprzydatna wiedza. Każda była potrzebna, od znajomości przepisów kulinarnych aż do rozkładu pomieszczeń w jakimś budynku. Oczywiście, że nie wszystko przydawało się w tak oczywisty sposób, jak chociażby walka mieczem. Ale człowiek nigdy nie wiedział, co może go spotkać i co się może przydać w danej sytuacji. Los potrafił plątać wątki w przedziwny sposób, a jedynym, co można było zrobić, to przygotować się na wszystko.
Dom był... zagracony. Chociaż wartość piętrzących się wszędzie przedmiotów byla oczywista nawet dla niewprawnego oka, Rey nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszystkiego jest tutaj po prostu za dużo. Mężczyzna lubił otwarte przestrzenie i był przyzwyczajony do jasnych, przestronnych pomieszczeń, w których jedynym meblem był składany stół i wazon z kwiatami bądź dekoracyjny zwój zawieszony na ścianie. Zapewne właściciel domu dobrze strzegł swoich skarbów, ale shinobi i tak uważał, że wystawianie ich tak po prostu zwyczajnie kusi złodziei. Najchętniej spakowałby wszystko do pudeł, opatrzył etykietami i schował w szczelnej piwnicy. Dom zdecydowanie zyskałby wtedy sporo pozytywnej energii, ale cóż - na tym kontynencie feng shui było tylko obcym słowem.
Rey wszedł do pokoju i skłonił się mężczyznom. Miękki dywan w połączeniu z jego naturalnie lekkim krokiem sprawił, że shinobi po prostu nie wydawał żadnego dźwięku przemieszczając się. Wzrok Reya bardzo szybko przyciągnęła waza definitywnie pochodząca z północnych okolic Cesarstwa oraz mała, jadeitowa figurka wojownika stojąca na kominku. Figurki zazwyczaj potrafiły zmienić się w to, co przedstawiały (tylko w znacznie większej skali) i walczyć za swojego właściciela, zaś co do wazy to równie dobrze mogła być domem jakiegoś ducha, jak i zmieniać wodę w sake. Albo oba przedmioty mogły nie być magiczne. Na tym kontynencie wszystko, co pochodziło zza morza było bajońsko drogie.
Shinobi skupił w końcu wzrok na Devrilu.
- Słucham - powiedział krótko. Sporo rzeczy było w końcu do ustalenia, skoro miał udawać jego przyjaciela.

[Przepraszam, że tak krótko :/ ]

Nefryt pisze...

Paniczyka? Uniosłem brew. Coś mi się wydawało, że to „pa” miało mieć inną końcówkę. Mniejsza o to.
Miałem gdzieś, co sobie o mnie myśli zabójca-sprzedawczyk. Naprawdę. Ludzi, którzy mnie nie lubią jest na pęczki, jeden więcej nie robi różnicy. Przynajmniej dopóki nie stanie się wrogiem. Kogo jak kogo, ale Cieni przeciw sobie bym mieć nie chciał.
- Myślałem, że to oczywiste.
Drugiej części wypowiedzi nie skomentowałem. Ten typek coraz bardziej mnie irytował.
- Masz jeszcze jakieś pytania? – zapytałem szorstko.
***
- Nie mówisz jak arystokraci. Przynajmniej… nie przy mnie – zauważyłam. Devril mnie intrygował, być może dlatego, że wiedziałam o nim tak mało. Cały czas miałam w pamięci scenę z mojego namiotu, kiedy namawiał mnie na bycie królową. Do tej pory miałam wrażenie, że uczestniczę w jakimś śnie. Chciałam się uszczypnąć. Chciałam się obudzić.
To nie był dobry sen. To nie ja powinnam go śnić. Nie ja powinnam być królową. Nie chciałam się do tego przyznać, nawet nie miałam komu, ale bardzo się bałam. Wcześniej wszystko było takie proste. Byłam Nefryt. Byłam hersztem. Kim jestem teraz?
Nie królową. Nie umiem być królową.
Nie hersztem. Bo ludzie traktują mnie, jak jakiś skarb, a nie jak mnie.
Wstałam i podeszłam do maleńkiego, okrągłego okienka. Oparłam się czołem o „ścianę”. Jej chłód pozwolił mi uspokoić myśli. Przyniósł ulgę.
Odwróciłam się do Devrila.
- Nazywają cię Duchem. Dlaczego? Co łączy cię z Ruchem Oporu? – nie wiedziałam, czemu pytam o to właśnie teraz.
Jakiś czas później na pokładzie zapanowała wrzawa. Nawet tutaj, do kajuty, dochodziły podniesione głosy.

Sol pisze...

Na jego słowa skierowane wyraźnie do niej, zatrzymałą się i wychyliła zza drewnianego słupa podtrzymującego konstrukcję stajni. Swoją zielenię jednak zupełnie inną, dosiegneła jego i zacisneła w konsternacji usta w kręskę wąziutką. Jak to możliwe, że ją dostrzegł? NIkt by tego nie dokonał... gdyby nie umiał sam być czujnym i bez szmeru się przemieszczać. Nasuwał się więc wniosek, ze on potrafił. I nie był tylko bogatym synem na włościach, na jakiego wyglądał w tym cennym ubraniu. Za samą jego pelerynę Sol mogłaby przecież spać w normalnym łóżku w gospodzie z tydzień!
Spojrzała na oporządzonego kasztana i znów na mężczyznę. Nie rozumiała jego słów, lecz ton jego pozostał spokojny. Chyba więc nie musiała się obawiać... Ta młoda panienka także tak subtelnie i łagodnie przemawiała i okazała się jej dobrodziejką. Ale nie można przywyknąć, nie można ufać każdemu, bo ładnie mówi i się uśmiecha. Nawet jeśli ma ten uśmiech łądny, to nie wystarczy.
Zgięła nogi w kolanach, zaczesała włosy w uczy i... tyle ją widział. Skoczyła w górę, wyrzucając ramiona w stronę poprzecznych belek pod dachem stajni. Chwyciła jedną, tę która była najniżej i pdociągneła sie, szukając oparcia. Zabalansowała wprawnie i po przewrocie w przód, podskoczyła, by stanąć na niej stopami. Potem zaś drobnymi kroczkami rzuciła się do przodu.
Niezależnie od jego intencji i jej, wyglądało to na ucieczkę złodziejaszka. Ona nie kradła. Tu już nie. Ale niektórzy baczyli na nią, patrzyli nieufanie, a on był obcy i nie było szans, by mogła uwierzyć, że autentycznie nic jej nie grozi z jego strony. Poza tym musiała spieszyć do tarszej damy. Miała ją czesać i panienkę na śniadanie.

LamiMummy pisze...

-Jeśli chcesz kolejne nieszczęście to poślij Elain, ale ja nie chcę. Jest jeszcze wstrząśnięta i łatwo może przegapić przeszkodę. Przez nieuwagę... Nie, sama pojadę! -zdecydowała i szybkim, sprawnym ruchem wskoczyła na konia.
Nie miała na co czekać. Dostała imię sługi. W zamku też na pewno znajdą medyka. Nie potrzebnie męczyła Dervila tym pytaniem.
Pognała konia! Nie było sensu dalej zwlekać.

LamiMummy pisze...

Vey westchnęła i przepraszająco uśmiechnęła się do nowego towarzysza.
-To o świcie przed karczmą, co? -rzuciła i ze śmiechem poszła za Lucienem pokrzykując:
-Jakbym nie widział, gdzie wczoraj spałeś to przysiągłbym, że co najmniej tuzin pań musiałeś wczoraj obtańcować! -zaśmiała się radośnie -A takiego powodzenia to nawet ja nie mam.
I z tym słowami zniknęli na schodach. Dopiero gdy weszli do pokoju i Vey cicho przystanęła za zamkniętymi drzwiami... dość szybko zdjęła buty i rzuciła je z hukiem na podłogę. Jeszcze chwilę nasłuchiwała odgłosów z korytarza. Wreszcie odsapnęła.
-Mam nadzieję, że nie przesadziłam? -zapytała prawie szeptem z miną błagającą o litość.

draumkona pisze...

Wilk osobiście na czarnej magii się nie znał, więc i nie rozumiał co się Szept nie podoba w braku aury. Czy to, że niczego nie czuć nie było przejawem tego, że jest tu bezpieczniej? Magia była dziwna i chyba tylko jej odgałęzienie lecznictwa było w miarę logiczne, choć jak słyszał o tym, że Królik leczył truciznami, to nie wiedział co ma o tym wszystkim mysleć i czy przypadkiem nie rzucić kariery władcy i zacząć sadzić ziemniaki. Do tego by się chyba nadawał.
- Pusto - powtórzył, jak głupie echo - Nie ma Charlotte ani Wintersa - i w tej chwili chyba to go przerażało najbardziej. Gdzie ta dwójka trafiła? Poradzą sobie? Przecież są do cholery niemagiczni! Dlaczego Devril nie związał jego siostry jak baleronu i nie poczekał zamiast się pchać... Niech to szlag.
Kiedy tylko się nachylił, poczuł jak oplata go dziwna moc, choć nie byłą to magia. Nie do końca. Nie mógł się oprzeć, siła wciągnęła go w głab sarkofagu, który okazał się pusty w środku. Wpadł w pustkę, spadał w dół...
Aż nagle się zatrzymał. Milimetry nad posadzką niewidzialna siła zatrzymała go ponownie, a po chwili spadł na ziemię wzbijając obłoczek kurzu i brudząc się w jakimś szlamie. Obok siedziała Vetinari i właśnie wycierała ubrudzoną twarz czystym skrawkiem rękawa.
- Praszam - bąknęła, nieco zmieszana. W końcu, kto normalny zagląda do cudzego sarkofagu?

Sol pisze...

W salach kuzynki earla po tym, jak doszły wieści o nagłym przybyciu Devrila, młoda panienka czym prędzej chciała powitać kuzyna, stąd też wszystek przygotowań damy wrzał, aż powietrze drgało. Może nie dosłownie, acz jakieś wibracje podekscytowania Sol wyczuwała. Wpierw pobiegła do siebie, po spotkaniu tego, którego imię często powtarzała starsza pani. Rzuciła tam jednak jedynie pelerynę i pobiegła dalej, z zapachem stodoły w ubraniu, na sobie, z źdźbłami słomy we włosach i kuszem przy skroni. U starszej damy jednak były już dwie służki. Jednak pomagała pani się ubrać w jasną, strojną suknię, druga podpinała jej wysoko włosy. I popędziły Sol dalej. Gdy więc zjawiła się u młodej panienki, od razu wskazano jej grzebienie i zaczęła pleść. Lubiła to. To ją nieco uspokajało. Mogła się popisac, wykazać wymyślnym kunsztem tkania fryzur na głowie, jakby to była rzeźba, choć teraz czuła, ze nie ma na to czasu, na taką zabawę. Splotła więc dobierańce wokół w koronę, resztę podpięła wysoko spiną z perłami, by pasowała do jasnej sukni panienki i spuściła jej miękkie pasma na ramiona.
Odsuneła się, patrząc jak panienka już niemal gotowa podnosi się wychodzi. Ciekawość czasami nie musi być zła. Sol więc wraz z służkami, wyszła za panią, do sali, gdzie zwykle śniadania o tej porze jedzą. Choć wydawało się jej, że panienka w inną stronę skręciłą korytarzem...?

LamiMummy pisze...

Vey ruszyła. Nie doczekała się jasnego protestu, a drogę już znała. Pognała swojego konia by szybciej zjawić się w zamku. Wydawała polecenia jak to się robiło w Leśnym dworze:
Ty naszykuj transport dla medyka. Ty go zawołaj! Zdarzył się wypadek więc niech zabierze pełne wyposażenie. A ty znajdź mi Anriego. Earl go potrzebuje.
Obmyła ręce i dała się napoić koniu. Przypatrywała się przy tym nieco ludziom kręcącym się przy stajniach a także na ich reakcje na rewelację "Zdarzył się wypadek".
Podeszła też do strażników i cicho poleciła by nikt z służby nie wychodził do miasteczka i że to może być sprawa życia i śmierci. Gdyby ktoś bardzo chciał się wymknąć mają go zapamiętać a najlepiej spisać imię i nazwisko.
Gdy wszystko było gotowe ruszyła z medykiem z powrotem do Dervila i jego kuzynki. Nie mogło minąć zbyt wiele czasu, a że stan earla był nie zagrażający życie uznała, że aż tak nie musi poganiać konia, szczególnie, że medyk nie był aż tak sprawny, ale szczęśliwie jeździł konno.

[Nieco przyśpieszyłam, ale zostawiam Ci do opisania co tam ewentualnie zastała gdy wróciła i ew. co mogła zaobserwować u koniuszych]

Sol pisze...

Sol stała nieco z tyłu, bo gdy rozpoznała tego człowieka, rozpoznała w nim tajemniczego jeźdźca z rana, zawstydzona zwiesiła głowę i złączyłą dłonie za plecami. Wygłupiła się wtedy i wychodziło na to, ze uciekała jak złdoziejaszek przed kimś, kto tu był panem. A zatem teraz pewnie zostanie mu przedstawiona jej sytuacja, by zadecydował, czy zostać może. A gdy tamten zarządca, co miał taki bardzo niedobry wzrok, co patrzył na wszystkich srogo i podejrzliwie opowie, że ona sypiała i wkradałą się na ich posiadłość, z pewnie okradała ich z jadła i nie wiadomo czy zcego nie wyniosła, czy czego nie wydała wrogom, nie nieprzyjaciołom, najewniej ją stad przegonią. O tak, w sercu Sol nadziei nie było wiele, bo i mało życzliwości jej dotykało. Z tego też powodu po prostu obawiała się, ze i tu, gdzie jednak dobro spotkała i miłe traktowanie, szybko się to skończy.
Devril... powtórzyłą to imię pod nosem cicho, szeptem niemal. I ta młoda panienka i starsza dama tak czule i ciepło go wspominały. Strzelała, choć w częśći trafnie, ze jest on synem starszej i narzeczonym młodszej. A skoro tu zarządzał, czemu go nie było tak długo? Toż ona zdązyła poznać zakamarki dworu, choć była swiadoma, ze jest czujnie obserwowana przez zaufanych ludzi tego pana...
Czując na sobie spojrzenie mężczyzny, podniosła wzrok i dosięgła zieleni. Oczy miał łagodne, spokojne jakby. A jednak czuła, ze sprawdza ją i wzrokiem przewierca na wylot, jakby sprawdzał w niej każdą cząstkę duszy. I niech sprawzda! Z natury krnąbrna i smiała,z adarłą podrbódek nieco i zmruzyła oczka, patrząc jakby przyjmowała wyzwanie tego właśnie... Devrila. Tylko ręce jej zadrżały, więc schowałą je za plecy i ścisneła palce jednej ręki o drugą i zęby zacisneła. Bo było jej tu dobrze. Wspaniale. I na prawdę wiele ją kosztowało, by teraz nie pierzchnąć znowu do starszej pani, bo tylko u boku tamtej czułą się dziwnie bezpiecznie. A to neispotykane, wszak tamtą już duchy tylko otczały.

Anonimowy pisze...

- Nie przyjdzie.
- Przyjdzie - odparł pogodnie zwadźca zza opartych o stół cholew. - Szlachetki zwykle dotrzymują terminów. Przynajmniej, gdy portki się na nich palą.
Odwróciła wzrok od okna. Jej ciemnobłękitne oczy połyskiwały w półmroku. Ktoś bliski mógłby dostrzec w nich smutek.
- Coś w tym jest - mruknęła. - Zdejmij te kopyta. Twoje onuce nie są aż tak interesujące, jak ci się wydaje.
Świeca na sąsiednim stoliku zamigotała, a solidny przeciąg załopotał połami płaszcza zawieszonego na krześle. Gabriel obejrzał się od niechcenia na szpicouchą kobietę, przemykającą cicho między ławami. Drzwi oberży zatrzasnęły się za nią z hukiem. Mężczyzna obrócił głowę w stronę towarzyszki. Dziewczyna puściła pośpiesznie naciągnięty naprędce kaptur. Spojrzała na niego spłoszona.
- Nadal cię szukają?
Niechętnie pokiwała głową. Nie bez powodu nie chciała być sama.
- Powiedzmy, że niektórym wciąż brak grosiwa.
Widząc jej ponurą minę, Gabriel odchylił się na krześle.
- Spójrz na to z innej strony. Zawsze mogłoby być gorzej - skrzywił się. - Nie musiałaś nigdy bronić racji szlachcianki, która w wieku pięćdziesięciu lat obruszyła się na stwierdzenie faktu, że jest zbutwiałą starą dupą.
Dyjanna roześmiała się. Znała tę historię i wiedziała, że przyjacielowi nie było do śmiechu parę lat wcześniej. Tak jak jej teraz.
- Grunt to majętny patron - kontynuował Gabriel, zaczesując włosy do tyłu. - Twój znajomy ma pieniądze?
- Ma - potwierdziła.
Mężczyzna opuścił nogi na ziemię i oparł podbródek na dłoniach.
- Więc jeśli faktycznie ma tak napiętą sytuację, jak twierdzisz, to nie masz się czym martwić.
Drzwi karczmy otworzyły się ponownie.
[Patrzysz na blogowy przypadek nieuleczalny: albo brak Internetu, albo chęci. "Za wszystkie grzechy..."]

LamiMummy pisze...

Nieco przeraziła ją myśl, że ktoś może obwiniać ją za to co się stało. Podeszła więc do Anrai i powiedziała cicho, niemal przez zęby:
-Myślisz, że byłabym tak głupia by nie zatrzeć śladów jak spadł? Albo... zanim dojechała jego kuzynka by nie zmiażdżyć mu krtani lub skręcić karku i zrzucić, że zrobił to koń? Gdybym chciała zabić kogoś kto mnie sprowadził pod swój dach, wierz mi, miałabym okazję. -patrzyła mu wyzywająco w oczy, a potem powiedziała nico głośniej -Trzeba przemyśleć jak bezpiecznie go zabrać teraz do domu.
Podeszła do Elain.
-Dobrze się czujesz? Powinnaś nieco odsapnąć. Jest w dobrych rękach. -próbowała pocieszyć dziewczynę, a przy tym delikatnie ujęła jej dłonie.

Sol pisze...

Nie zdawali sobie tutaj sprawy z tego, jak szybko Sol się uczy. Słuchając rozmów służek rano w kuchni, gdy szykowały śniadanie dla panienki i dla pani i gdy im pomagała, była świadkiem ich rozmów, gdy plotkowały o tym, co się dzieje na zamku, opisywały życie swoje i tych, których znały, komentowały co robią i jak to robią.. A Sol jak gabka chłoneła słowa. Niektóre rozumiała. Innych nie potrafiła wymówić. Inne kompletnie jej umykały. Jeszcze inne znała już dobrze, wiedziała jak brzmia i co znaczą, w jakim kontekście się ich używa.
Teraz... zrozumiała znaczenie. Lecz to przysłonił widok, który ją zaskoczył. Był to młody mężczyzna, dużo młodszy niż się spodziewała, nawet siwych włosów jeszcze nie było widać na jego skroniach i oczy miał tak ładnie zielone jak morza traw przy lasach. I to w tych oczach krył się smutek i ból. Smutek z powodu stanu matki jego, domyśliła się, lecz czy ból także ta starsza dama w nim rodziła?
Niepewnie spojrzała na panienkę. Ta ją chyba tłumaczyła przed mężczyzną. Ale nie była pewna znaczenia tego spojrzenia jakie Devril rzucił starszemu słudze. Temu, przed którym czmychała zwykle, jak i większością męzczyzn tutaj.
- Proszę, ona jest dobra dla mnie - wyszeptała niepewnie, właściwie ledwo dosłyszalnie, już bardziej widoczny był nieznaczny ruch warg, bo w gruncie rzeczy nie wiedziała, czy powinna się odezwać. Do tej pory z nikim nie rozmawiała. I też cieszyło ją to, że nie wiedzą o jej kompetencjach z języka, które się rozwijają dość sprawnie.

«Najstarsze ‹Starsze   1001 – 1114 z 1114   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair