Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk

„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie




Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie 

Art credit by razimo


1 114 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   801 – 1000 z 1114   Nowsze›   Najnowsze»
Nikael - Szary Wicher. pisze...

Koń Tymusa pędził z zawrotną prędkością. Był doskonale wyszkolonym wierzchowcem, wyhodowany przez znakomite znawstwo Ludu Mgły. Niemal instynktownie zwierzę omijało, co większe przeszkody, omijało niebezpieczne gałęzie i gruzowiska, a jednocześnie wytrwale pędziło po śladach psów, które zagnały jelenia na skraj borów.
Biedne zwierzę oddychało, jak szalone, nie wiedząc, dokąd pędzić dalej. Za jego plecami znajdowała się rzeka o rwącym nurcie, z przodu zaś, sfora psów gnała ku niemu z rozwścieczonymi paszczami.
Tymus nie czekając ani chwili wyjął łuk i strzały, następnie napiął cięciwę tuż przy policzku i puścił strzałę wolno. Ta pomknęła przed siebie, lecz chybiła celu.
Zeskoczył, zatem z konia, by przybliżyć się ku osaczonemu łupowi i spróbować ponownie.
Nagle jeleń zmienił taktykę i z bezbronnej ofiary stał się atakującym napastnikiem. Uderzył kopytem w ziemie i nagle zaczął biec w kierunku bezmyślnego chłopaka.
Tymus na próżno próbował strzelić raz jeszcze, drżąca ręka oraz niezbyt wprawne oko sprawiły, że chybił ponownie, a ostre poroże zwierzęcia boleśnie wbiło mu się w brzuch.

[Obie czasami mamy gorsze dni :D Ale jak dla mnie, jest świetnie, chyba nie powinniśmy się przejmować czasami spadkiem weny ^^]

Evita pisze...

[Podobaja mi sie obie opcje, ale ta z gubernatorem lepiej przypadla mi do gustu. Gubernator wyslalby po driade Devrila, ale tak bardzo by mu zalezalo na pojmaniu skrzypaczki, ze wyslalby jakas druga osobe. Devril staralby sie ostrzec Evite, ale drugi poslaniec od gubernatora moglby mu w tym przeszkodzic. Zlapal by Evite i zaralby do zamku. Evita probowalaby uciec i moze ktos by jej pomogl ...?
To tylko taki luzny pomysl.
I przepraszam, ze pisze bez polskich znakow.]

Coeri pisze...

Następny stał nieco dalej. Odwrócony tyłem, nawoływał towarzyszy. Może czuł, że coś jest nie tak, że wkrótce spotka go los godny tych, którzy bezprawnie zajmowali cudze ziemie...
Głupiec, pomyślała Coeri. Jego głos zwabi także wrogów, znacznie szybciej niż tych, których wzywa.
W końcu rebelianci od kilku dni przebywali w tych lasach. Potrzebowali tylko odpowiedniej chwili.
Wirgińczyk nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy zdał sobie sprawę, że ktoś stoi tuż za nim. Rozpryskujac wokół krew z rozciętej tchawicy, padł ciężko pomiędzy pozbawione lisci krzewy.
-Teraz wysłuchaj mnie, tak jak w dniu zagłady okrętów -wyszeptała syrena, kierując wzrok ku niebu. Delikatny powiew najpierw nieśmiało szarpnął jej włosy, jakby wahał się i pytał o zgodę, potem uderzył już silniej. Dziewczyna prowadziła go dłonią, spiralny wir ruszył na obozowisko.
-Tam jest!
Krzyk zabrzmiał jak armatni wystrzał. Z łatwością przebił się przez przybierający na sile szum. Wir wyrywał w ziemi szlak, ścieżkę przerytej gleby i wyszarpanych suchych traw.
Żołnierz w pełnej zbroi ruszył na Coeri, drugi wir obalił go na ziemię kilka metrów od miejsca, w którym stała dziewczyna. Coeri nawet chwilowo nie próbowała dopaść go i zabić, zanim się dźwignie, musiała szybko przyjąć postawę do walki z kolejnym, nadbiegającym od prawej strony. Usłyszała, jak któryś ze stojących nazwał ją suką, sypnęlo się pewnie kilka mocniejszych epitetów, ale na ich zrozumienie syrenie nie wystarczało znajomości języka. W powietrzu świsnęły pierwsze strzały z kusz, te szybko zostały zniesione przez porywisty wicher. Namioty prawie przyginały się do ziemi.
Miecz wirgińskiego wojownika przeciął powietrze tuż obok twarzy Coeri, gdyby ta w ostatniej chwili się nie schyliła, straciłaby ucho i kawałek policzka. Różnica w długości ostrza dawała tamtemu przewagę, którą dziewczyna coraz bardziej rozumiała. Nie mogła dosięgnąć jego nieosłoniętej twarzy i szyi, nie wystawiając się sama na cios.

Rosemary d'Scape pisze...

Słuchała uważnie konnych. Zupełnie nie rozumiała co tu się dzieje? Cóż, ze względu na dość figlarną naturę Rosie, postanowiła ich trochę nastraszyć.
Już z daleka upomniała mentalnie konie, że nie ma złych zamiarów, jedynie chce aby one trochę poudawały wypłoszone, podreptały w miejscu, pogrzebały kopytami w ziemi, parskały czy lekko poodskakiwały w bok. W tym czasie ona przepłynie niczym mleko pod kopytami.
I tak też zrobiła. Na jej znak wierzchowce zaczęły się bardzo realnie niepokoić. Chyba nawet ktoś spał...? Mgła wylała się powoli przed czołowym, ukazując swoją ludzką postać, jednak nie nadając sobie materialności. Wyglądała jak duch.
Patrzyła tępo w oczy czołowego, które pytały dosłownie 'czego szukacie?'.

LamiMummy pisze...

Miałam wybrać postać z którą mogłabym pospisać?:> tu jest!

LamiMummy pisze...

To miała być na skróty przez las droga do jakiegoś miasta. Ciągnęła się już chyba drugi dzień. Jeśli ten karczmarz nie oszukał jej to przed wieczorem powinna być na miejscu. Nogi ją nieco bolały. Nie znała przecież tych lasów, a marsz przez nieznane leśne tereny też nie należy do przyjemnych, nawet w elfich butach, obcisłych spodniach i za luźniej, nieco naddartej koszuli. Spanie w lesie przy tak chłodnych nocach... to też nie był najlepszy pomysł. Była przemarznięta i obolała, a co gorsza cytra chyba kompletnie się jej roztroiła. Przysiadła na chwilę by napić się i skosztować nieco suchego chleba kupionego w karczmie. W sumie to nie był zły pomysł by sprawdzić jak bardzo cytra się roztroiła.

Vey usiadła wygodnie, niemal urządziła sobie piknik z wodą, chlebem i cytrą pod przyjemnym drzewem. Sprawdziła kilka dźwięków i skrzywiła się. To bolało jej uszy, kaleczyło wręcz. Zwinne palce zabrały się za strojenie. Po raz pierwszy od dawna pozwoliła sobie na bycie po prostu piękną. Przymknęła wielkie zielone oczy. By lepiej słyszeć dźwięki. Uśmiechnęła się do siebie. Przez chwilę wyobraziła sobie siebie jako nimfę czy driadę. Była jednak po prostu elfką. Co ciekawsze matka była elfką złotą, a ojciec elfem srebrnym. Dzięki temu zawdzięcza brązowo-złote włosy, teraz krótko przystrzyżone, a do tego bladą cerę. Zatęskniła za suknią, ciepłą komnatą i wygodnym łóżkiem, za lekcjami, których tak nienawidziła i od których uciekała do lasu. Teraz tego lasu miała już szczerze dość.
Zwinne palce raz jeszcze przebiegły po strunach. Była z siebie dumna. Cicho zagrała rzewną balladę o tęsknocie za domem, pięknej pani odpływającej na okręcie, oddalającej się od pięknego zamku na skale by poślubić swojego wybranka. Zanuciła słowa w elfiej mowie, tej szlachetnie elfiej mowie, nie zwykłej, w której potrafi każdy elf powiedzieć kilka słów. Wysoki elfi... język szlachty... Zatęskniła jeszcze mocniej.

Nikael (Szary Wicher) pisze...

[Jak ja się za tobą stęskniłam! Nie masz pojęcia. Nikael nieustannie pruł mi brzuch :D Cieszę się, że mam tę chwilkę, by ci odpisać :*]

Potem pojawił się Nikael. Kiedy jego sylwetka wyłoniła się z ciemni boru było już po wszystkim. Martwe zwierzę i metaliczny zapach krwi pozwoliły mu domyślić się prawdy. Niemal pociemniało mu w oczach, kiedy dojrzał rannego przyjaciela, spowitego cieniem szlachcica, pochylającego się nad jego wątłą, sylwetką, z której wolno uchodziło życie.
Niezgrabnie zsunął się z konia, krocząc ku nim pijackim krokiem, gdyż kolana odmówiły młodzieńcowi posłuszeństwa. Padł ze zmęczeniem przed Tymusem, biorąc jego głowę na swe kolana, z czułością odgarniając ze spoconego czoła białe pasma włosów.
— Ty cholerny głupcze! — warknął żałośnie. Widok średnio przytomnych oczu chłopaka wbił mu się w serce, niczym rozżarzony sztylet. — Coś ty sobie myślał!?
— To był jeleń, ustrzeliłem jelenia — wymamrotał Tymus, święcie przeświadczony, że to jego strzała ostatecznie zakończyła żywot nieszczęsnego zwierza.
Nikael nie wiele myśląc, zdjął z wątłego brzucha przyjaciela ciężką zbroje, a następnie roztargał koszule, odsłaniając paskudną dziurę w ciele, tuż koło śledziony.
— Co robimy? Trzeba zatamować krwawienie! — Spojrzał bezradnie ku Devrilowi, szukając ratunku. — Może uda nam się przypalić ranę? Tylko skąd u licha weźmiemy ogień?

Coeri pisze...

Błąd. Wystawiłam się.
Myśl jest szybsza niż reakcja. Coeri poczuła w ramieniu ostry ból, potem ciepło, kiedy krew zaczęła wypływać z rany zadanej przez miecz żołnierza. Czuła, że im dłużej trwa walka, tym bardziej nerwowe i rozpaczliwe stają się ruchy zarówno jej samej jak i przeciwnika. Oboje chcieli już to zakończyć.
Dziewczyna nieoczekiwanie dała krok do przodu, wiedziała, że z każdą chwilą ma coraz mniej do stracenia. Musiała zaryzykować i liczyć na to, że duchy natury będą jej sprzyjać. Umknie śmierci, albo polegnie.
Żywcem mnie nie wezmą, pomyślała z zacięciem, wyprowadzając pchnięcie. Celowała niżej niż wcześniej, licząc na to, że Wirgińczyk nie zdąży zareagować.
Nad brzęk metalu wybił się nieludzki krzyk, przechodzący w niemal zwierzęce wycie, kiedy sztylet Coeri wbił się w brzuch mężczyzny. Miecz wyślizgnął się z rąk Wirgińczyka i upadł na ziemię pomiędzy walczącymi.
Coś się zmieniło. Jakiś obcy czynnik wdarł się w atmosferę, sprawiając, że włosy Coeri omal nie stanęły dęba. Nie było to bynajmniej kwestią nagłego ochłodzenia.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, czując lekki zawrót głowy. Cały czas traciła krew.
Postać w czarnym płaszczu zbliżała się powolnym, niemal dostojnym krokiem, całkowicie ignorując porywisty wiatr, trzymający większość Wirgińczyków na dystans. I wydawać by się mogło, że wiatr także ignorował jego...
Coeri gwałtownie zamrugała. Podmuch naprawdę nie poruszał nawet czarnych szat mężczyzny.
-Magia- szepnęła Coeri sama do siebie, zmuszając się do intensywnego umysłowego wysiłku. To, co zamierzała zrobić, nie było najłatwiejsze.
Szybki, półkolisty ruch ręki i rozwarcie zaciśniętej w pięść dłoni. Uwolniona błyskawica wystrzeliła z czubków jej palców i pomknęła w stronę maga, ale nawet nie dotknęła jego ciała. Rozbiła się z trzaskiem i sykiem o niewidzialną ścianę niecały metr przed nim.
Coeri nie była tego pewna, ze względu na dzielącą ich odległość, ale miała wrażenie, że wyczuwa jego drwiący uśmiech. A potem i Farland wykonał szybki ruch, znacznie bardziej oszczędny, samej tylko dłoni.
Coeri poczuła się, jakby coś smagnęło ją batem po nogach, zanim się spostrzegła, leżała na ziemi, wilgotnej od płynącej z rozciętego ramienia krwi. Mag wykonał następny niemal niedostrzegalny ruch i ciało dziewczyny uniosło się nad ziemię jak zawieszone na niewidzialnych sznurkach. Tym razem syrena była pewna, że mężczyzna uśmiecha się nieprzyjemnie. Szarpnęła się gwałtownie, jakby próbowała płynąć, któryś spośród Wirgińczyków zaśmiał się pogardliwie. Była bezradna. Zbyt daleko, aby Fagliar i Ylvar mogli połączyć się z jej umysłem i wesprzeć ją mocą Chaosu. A w pobliżu nie miała żadnego sojusznika.

[Zawsze byłam zdania, że walka z głównym przeciwnikiem nie może być zbyt łatwa i krótka. Miły prezent swoją drogą ;-)
Jak długo nie będę odpisywać, gryź bij i stosuj przemoc, żeby mnie motywować.]

draumkona pisze...

Char oderwała się na chwilę od rysowania kredą po posadzce i przyjrzała mu się uważnie. A w spojrzeniu tym była... Czujność. Na krówki i ciasteczka lukrowane mu to wiedzieć?
Podniosła się i strzepnęła kredowy pył z koszuli nocnej, po czym znów mu się przyjrzała, jakby oczekiwała jakiegoś podstępu.
- Wyszłabym. Jeśli byłabym przekonana, że to rzeczywiście było życzenie mojego ojca... I gdybym nie wiedziała, że to on, czy też jego ojciec, go zamordował... Pewnie bym wyszła. Lepszy taki mąż niż żaden. - wzruszyła ramionami bagatelizując instytucję małżeństwa. W końcu, co jej tam, pewnie i tak większośc czasu spędzałaby... Gdzieś tam.
- A bum najpewniej w czasie pełni. Wtedy będę mieć dodatkowy... Bonus. Zresztą, nie ma co tłumaczyć. Zobaczysz - i to mówiąc osunęła się znów na podłogę i wróciła do skrobania run.

LamiMummy pisze...

Urwała w jednym momencie. Nieco się wystraszyła, spłoszyła. Gdyby nie instrument na kolanach pewnie by się zerwała na równe nogi. Cytra była śliczna, elfia, pięknie zdobiona.

-Em... przepraszam? Mam nadzieję, że... nie przeszkodziłam w czymś szlachetnym panom? -zagryzła usta, zamrugała udając głupszą niż jest.

draumkona pisze...

I
Nie zjawiał się i nawet nie wiedział co w tym czasie wyczyniała Charlotte. Powinna być skupiona na robocie. Powinna. A zamiast tego co? Krążyła po pokoju zastanawiając się co się z nim dzieje. Czy aby nic mu się nie stało. Czy żyje.
I tak też, zamiast w czasie pełni być już gotowym, ona kończyła wzór. Po łebkach, skrótami, co nie zawsze było bezpieczne... Ale czas się kończył. A ona bez księżycowego światła nie ruszy tak wielkiej połaci kamieni.
Minęła północ. I wtedy też dopiero zaczęło się coś dziać. Vetinari rozglądnęła się po pokoju i z zadowoleniem uznała, że nie ma miejsca na ścianach i podłodze, którego nie przykrywałyby runy. To dobrze. Szanse rosną. Teraz jedynie musiała się przebrać, bo kto to widział, uciekać i skakać po dachach w samej koszuli nocnej...
*
Jomsborg siedział skulony pod słomianym daszkiem pobliskiej stajni i dosłownie rozmawiał z tym Jomsborgiem, który już z niego wyszedł. Innymi słowy, ochroniarz Vetinari odchodził od zmysłów nie wiedząc co się z nią dzieje. Być może to dlatego postanowił się nie słuchać i działać na własną rękę. Być może właśnie dlatego...
*
Vetinari naciągnęła na nogi spodnie i zapięła pasek. Następnie wcisnęła koszulę w spodnie i spięła włosy rzemykiem na karku. Jeszcze raz krytycznie spojrzała na magiczną bransoletę. Ciężkie było to cholerstwo i naprawdę cieszyła się, że zaraz się go pozbędzie. Zdecydowanym krokiem, stukając obcasami wysokich butów, podeszła do okna i rozsunęła zasłony. W sam raz. Trochę chmur, trochę światła... Golem będzie musiał się słuchać. Jeszcze chwilę spoglądała na dziedziniec zamku, choć niewiele wypatrzyła. Było zbyt ciemno. I dopiero potem odsunęła się od okna odchodząc na środek pokoju. Tam też spojrzała pod nogi odczytując runy wzorów. Złożyła dłonie zaczynając transmutację. W końcu, z takiej ilości kamienia powinien wyjść tylko golem. Odpowiednie ukształtowanie woli...
Błyskawica przebiegła po jej dłoni i zniknęła dopiero w okolicach przedramienia. Po chwili pojawiło się więcej wyładowań, a Char przykucnęła przykładając dłonie do posadzki. Błyskawice natychmiast zniknęły, jakby wchłonęła je ziemia, a wzory rozjarzył się białym światłem, które płynnie przepływało od słowa do słowa w końcu rozświetlając całą komnatę. I dopiero wtedy ktoś mądry postanowił sprawdzić co się u niej dzieje. Ale było zbyt późno. Poza tym, Char zadbała o to, by drzwi były zabarykadowane zadowalającą ilością szaf.

draumkona pisze...

II
Ziemia drgnęła, dało się słyszeć jęk pękającego drewna i trzask spadających kamiennych bloków, jakieś krzyki na dziedzińcu. Pewnie strażnicy.
Kobieta obserwowała jak wyładowania znów pojawiają się na jej dłoniach, jak znów znikają i poczuła dziwne mrowienie w okolicach kręgosłupa. Zerknęła ukradkiem na księżyc, chwilowo nie zasłonięty żadną chmurą i podziękowała w duszy wszystkim bogom, którzy akurat nad nią czuwali (prawda była taka, że jedynym, który czuwał był Śmierć).
Symbole, te najbliżej niej zaczęły powoli blaknąć i znikać, a Char uznała, że jest do najlepszy moment do skoczenia przez okno... Co też wykonała po prostu wstając i sprintem rzucając się w ciemną dziurę, gdzie niegdyś byłą szyba i cała masa złoceń. Miała nadzieję, że jej plan wypali.
*
Jomsborg nie spodziewał się, że nagle część ściany wschodniej po prostu się... Oderwie i zacznie żyć własnym życiem. Bo tak to właśnie wyglądało. W dodatku, zobaczył jakiś cień zlatujący z okna, ale nie był pewien, czy czasem nie myli go wzrok... Te hełmy tutejszych strażników nie były zbyt wygodne. Ani praktyczne. Masa zdobień, a jakie cholerstwo ciężkie... Czując kolejne wibracje ziemi, cofnął się i oparł o drewniany słup podtrzymujący jeden z balkonów z niższego piętra. I tu był błąd, bo kiedy odrywa się od zamku pewną jego ścianę, można liczyć na to, że zawali się parę innych istotnych miejsc. Jom tego nie przewidział, a drewniana bela nie wytrzymała, pękając wpół. Balkon runął w dół.
*
Char lecąc w dół miała coraz większe wątpliwości co do swojego golema, który nadal wyglądał jak kupa solidnego gruzu... I kiedy zaczęła poważnie żałować skoku z okna, gruz ożył.
Najpierw zaczęła składać się głowa, masywne rysy twarzy, toporny podbródek i dwa fioletowe światełka imitujące oczy. Potem gruz uformował kręgosłup, a wokół niego obudował się tors giganta. reszta byłą kwestią czasu, ułamkiem sekundy, a chwilę później Vetinari zaliczyła bolesne lądowanie na olbrzymiej łapie golema, który stając na nogi przerastał bramę wjazdową zamku. Podniosła się i wdrapała na ramię swojego tworu, łapiąc się ogromnego ucha, co by nie zlecieć. A golem zaczął... Iść. To było dobre słowo, bo po prostu szedł, a wszystko jakby ustępowało mu z drogi. No, jeśli nie liczyć paru pechowych strażników i... Char wytężyła wzrok. W świetle pochodni, na mniejszym dziedzińcu stał chyba sam Downey w puchowych bamboszach... A wraz z nim wytoczone zostały skorpiony. Potężne machiny oblężnicze, które działały podobnie jak kusze. Vetinari zaklęła, znów złożyła dłonie i przyłożyła je do golema formując wzorem nowe przekazy myślowe dla tak ogromnej masy kamieni pozbawionej własnego umysłu.

draumkona pisze...

Jeśli Szept szukała guza stojąc w pierwszej linii i doprowadzając tym Wilka do białej gorączki... To czego szukała Iskra rzucając się z dzikim wrzaskiem na trolla i zwinnie wdrapując się mu po plecach usiadła na trollowym karku. Sam zaś troll dopiero po dłuższej chwili załapał, że ktoś siedzi mu prawie, że na głowę, upuścił maczugę i zaczął wymachiwać głową i rękami starając się zrzucić elfkę z karku. Nic z tego. Ta chwyciła go za wielkie, odstające uszy i nie miała zamiaru spadać. Po chwili szmaotaniny troll został przez przypadek kopnięty nogą Iskry w nos i to otworzyło mu oczy. Pochwycił jej nogę, ściągnął ze swojego karku i tak trzymał, za jedną nogę w powietrzu i chyba zastanawiał się co teraz.

Nikael (Szary Wicher) pisze...

[Przychodzę z zawiadomieniem, że zabrałam się za zakładkę powiązania (wreszcie!) i w związku z tym byłabym wdzięczna za przeczytanie jej zawartości. Chciałabym wiedzieć, czy coś się nie zgadza, albo czy coś warto by uzupełnić. Będę wdzięczna :D]

Nikael (Szary Wicher) pisze...

Nikael w tym czasie uciskał ranę przyjaciela. Stargał materiał swojej koszuli, skrytej pod skórzaną, twardą kamizelką. Szybko odzyskał jasność myślenia, lecz nie zauważył zsiadającej z konia Ingamary. Najpierw księżniczka zbladła, widok krwi wprawił ją uczucie obrzydzenia, później zaś prychnęła ze złością, kierując urażone spojrzenie w bok.
— Tymus to wieczny dzieciak. Nie powinniśmy byli pozwolić, żeby z nami jechał. Jego obecność, jak nic, wróżyła kłopoty.
Za nią pojawiła się Prorokini. Zielone włosy Jenuelle powiewały na wstęgach wiatru, niczym wijące się w agresji węże. Do tej pory nie wychylała się w towarzystwie, woląc pozostawiać zawieranie znajomości wyżej postawionym od siebie. Lubiła ciszę, spokój i samotność, lecz teraz los sam zmusił ją, by wynurzyła się z cienia.
— Pokaż mi tą ranę, Nikaelu. Nie zasłaniaj jej tak. Roztropność zawsze mi służy, ponieważ zabrałam ze sobą kilka ziół. Mężczyźni i polowanie to nienajlepsze zestawienie, ktoś zawsze wraca z przetrąconym ramieniem — Próbowała żartować, lecz oprócz gadania także działała. Wyjęła ze skórzanej torby, przewieszonej przez ramię, dobrze zapakowane zioła, a także ampułkę środku odkażającego.
Kiedy Devril był gotowy do działania, ona była gotowa mu pomóc.
— Śmiało — odezwał się Nikael do mężczyzny. — Będę go trzymać ile sił.

[Dostaniesz tyle cierpliwości ile zechcesz. Chociaż będę bardzo, bardzo tęsknić :D Oby wkrótce dla nas obu czas nieco wyluzował :D U mnie już trochę lżej, bo co gorsze egzaminy pozaliczane :D]

LamiMummy pisze...

Zatrzepotała rzęsami i z gracją spróbowała wstać. Następnie przykucnęła po cytrę i płaszcz, w który ją zazwyczaj pakowała.
-Ah, rozumiem. Nie powinnam się tu kręcić. Bardzo proszę o wybaczenie. -ładnie dygnęła, dworsko, nie jak jakaś głupia gąska tylko prawdziwa dama -Proszę wskazać mi drogę, a chętnie na nią wrócę i udam się gdzie mnie oczy poniosą. I... tak, panie, jestem sama, a jedyną bronią jaką mam to cytra, urok osobisty, którego pewnie mi brakuje -dodała ciszej -oraz mały nożyk do chleba i stary rodzinny sztylet.
Wspięła się na palce zerkając na las za plecami młodzieńca, nieco się skrzywiła.
-Wydaje mi się, panie, że Twój towarzysz nie poczuł się komfortowo w moim towarzystwie. Przeproś go w moim imieniu.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się. Ubiorem starała się przykryć smukłą sylwetkę, ale gracji ruchów, wyuczonych gestów i naturalnego daru delikatności i wyczucia trudno zatuszować.
-Odpoczywałam tutaj tylko, a zmierzam... -zawiesiła głos i lekko się rozejrzała -Problem w tym, że nie specjalnie wiem gdzie. Los zechciał pozbawić mnie dworu i rodziny. Hm... to było jakieś 2 lub 3 tygodnie drogi... chyba w tamtą stronę, w las. Nie musiałam się przejmować nigdy ani nazwiskami ani pochodzeniem znajomych więc... -wzruszyła ramionami -Na dobrą sprawę, chodzę i szukam bo nie mam gdzie się podziać. Kurcze, muszę być bardzo nieostrożna skoro ledwo spotkanej osobie takie rzeczy opowiadam. Nic prostszego by teraz mnie po prostu zabić i okraść nawet z tego czego nie mam. -uśmiechnęła się serdecznie -Mam nadzieję, że jednak przeżyję to miłe spotkanie.

draumkona pisze...

Rzeczywiście, machin i skorpionów w jej planie nie było, a sterowanie taką masą kamieni okazało się o wiele trudniejsze niż myślała. Szlaczek...
Oczy golema rozjarzyły się, kiedy otrzymał nowe polecenia, rozkazy. Powoli ruszył w kierunku muru. Char miała w poważaniu Downeya i jego machiny. Zabije go kiedy indziej... Dopadnie pulchniaczka. Nie ucieknie.
Tymczasem golem, mając jednak coś takiego jak odłamek własnego umysłu, korzystając z nieuwagi Char, wlazł na mur. Arystokratka krzyknęła chwytając się znów wielkiego ucha. Głupi golem.
*
Albert szukał Jomsborga. Głupi, głupi ochroniarzyna poleciał do zamku szukać jej, a przecież nie taki był plan... Stary sługa skoczył w cień kierując się na mniejszy dziedziniec, gdzie wypatrzył machiny. Powinien się nimi zająć.
*
Jom czuł jak opuszcza go życie. Widział... Widział ją. Byli gdzieś... To chyba była Twierdza. Byli. On i ona... Bogowie, a mówią, żę przed śmiercią widzi się całe życie. Kiedy on widział tylko ją. I Alberta. Jomsborg umierał.
*
Nieposłuszny golem po krótkiej, acz intensywnej wymianie wzorów z Char wrócił na pierwotny tor chodu. Innymi więc słowy, kierował się do wyjścia. Do głównej bramy.
Wtedy też w kamienną nogę trafił potężny bełt skorpiona. Golemem wstrząsnęło, a Char znowu wrzasnęła chwytając się czego popadnie. Tym razem zwisała z ramienia. W tym momencie obiecała sobie, że jeśli to przeżyje, to zamieszka na wsi i zacznie hodować rzepak.
Drugi z bełtów trafił dosłownie tuż obok wiszącej arystokratki. Wstrzymała się od krzyku. Musi się wziąć w garść. Dłoń golema chwyciła ją i odstawiła, wbrew jej woli, na mur. Niekoniecznie o to jej chodziło, ale...
Golem wymknął się spod kontroli. Zaczął żyć własnym życiem. Najwyraźniej światło księżycowe podziałało aż za dobrze.
Spojrzała w dół, na zrujnowany duży dziedziniec. Sterta gruzu. Czy ona tam widziała wystającą rękę? Rękę z TYM konkretnie mieczem w dłoni? Bogowie...
- Kurwa - szepnęła nie dowierzając, pobiegła do schodów prowadzących na dół, zbiegła, przeskakując czasami o dwa, albo i trzy stopnie, na koniec z nich zleciała lądując na ziemi, zdzierając sobie dłonie.
- Jomsborg! Żyj! - wydarła się jakby to miało pomóc, dopadła do sterty kamieni i zaczęła je odrzucać na boki. Nie mógł, przecież co ona zrobi...
Golem zaś, całkiem już niekontrolowany ruszył w kierunku Downeya i jego machin, które zaczęły go wyjątkowo mocno irytować.

LamiMummy pisze...

Zmarszczyła brwi.
-Earl? Mógł bywać w Leśnym Dworze... Chyba się tam udam. Wskażesz mi drogę? Chętnie się tam przejdę. Earl... -pomyślała chwilę -Szkoda tylko, że wszystkie suknie mi spłonęły. W sumie to co Ty tu robisz, panie? Szczególnie skoro tu tak niebezpiecznie? Proszę, zabaw mnie rozmową skoro i tak czekamy na twojego towarzysza. Usiądziemy? -uśmiechnęła się uroczo.

LamiMummy pisze...

[Myślę, że spokojnie mógł bywać, ale kto by się przejmował roześmianą dziewczyną biegającą z braćmi czy kolegami. Kto by się przejmował panną, którą trudno było namówić na przyjście na oficjalny obiad i to jeszcze, której wciąż ktoś robił głupie psikusy. Może bywał tam jak akurat pobierał jakieś nauki? Zostawiam to Tobie]

Uśmiechnęła się uroczo.
-Obawiam się, że się nie przedstawiłam. Wszyscy nazywają mnie Vey, chociaż rodzice uprali się na durne długie elfie imię Nessavey. Moim ojcem był Lord Lathien, hranbia tamtych stron lasu. -zmarszczyła czoło -Podobno miał dostać nawet nadania książęce, oczywiście, gdyby dwór nie spłonął. -westchnęła nieco smutno i zerknęła w trawę w zamyśleniu, po chwili zerknęła znowu z typowym elfim figlem w oczach -A jak Ciebie, panie nazywać? -zapytała z radością masującą gdzieś w głębi siebie ból i tęsknotę.

LamiMummy pisze...

-A więc miło mi poznać, panie Devrilu -z uśmiechem ładnie się ukłoniła i podała dłoń do pocałowania. Gdy kobiety robią to w sukniach znacznie lepiej to wygląda -A więc i Twój towarzysz wrócił. -uśmiechnęła się do poruszających się krzaków. -Daleko do dworu earla? Nie wiem czy przed wieczorem nie będzie padać.

Nefryt pisze...

[Spokojnie, czekam :) Moje odpowiedzi też się często spóźniają, więc jakiegoś wielkiego problemu nie ma. Po prostu już zaczęłam myśleć, że może nie zauważyłam twojej odpowiedzi, albo coś. Aha, i ja wiem, że czasem ciężko jest mi odpisywać - zdaję sobie sprawę, że te teksty nie zawsze cokolwiek wnoszą.Więc jeśli chcesz jakiś fragment pominąć/przeskoczyć etc. to z mojej strony nie ma problemu.]

LamiMummy pisze...

Gdy rozpalił ogień odruchowo sprawdziła czy ognisko jest dobrze zabezpieczone i ogień "w razie czego" się nie rozprzestrzeni. Następnie nieco się odsunęła od samego ognia. Dość podświadomie dotknęła kieszeni, a gdy łowczy się odezwał z uśmiechem odpowiedziała. W oczach jednak miała lekką, bardzo subtelną niepewność patrząc w ogień.
-Co prawda przywykłam, że króliki i zające muszą wcześniej skruszeć, żeby mięso było smaczniejsze, ale może tym razem wystarczy dodać nieco tego. -podała myśliwemu mieszek wyłożony suszonymi liśćmi aromatycznych ziół, które można spotkać w tych lasach. -Powinny wzbogacić smak. Można też... -zerknęła na kępę traw rosnącą niedaleko, podeszła tam i wyrwała jakiś korzonek, oczyściła go sprawie -Gdybyś był tak miły, to chrzan, a tu... mam nieco dzikiego czosnku, można by natrzeć mięso zanim się przypiecze, żeby wzbogacić jego smak. -Zerknęła na szlachcica z konieczności zadzierając nosek -Uwielbiałam krzątaninę w kuchni. Zabawy tam były prawie tak interesujące jak bieganie po lasach i płoszenie zwierzyny na polowaniach. -uśmiechnęła się szczerze, z lekką tęsknotą-Ubóstwiałam psuć ojcu polowania. Dzięki temu "za karę" próbował mnie nauczyć polowań z sokołami, ale nigdy do tego nie miałam głowy. -delikatnie wzruszyła ramionami.

draumkona pisze...

Golem, żyjąc nagle własnym życiem, zaczął rozwalać jeden z murów chroniących zamek przed... Nie wiadomo właściwie czym. Downey lubił mieć fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Char odgarnęła kolejny sporych rozmarów kamień i w końcu dostałą się do tego, czego chciała. Jomsborg. Tylko, że...
- Jom... - szepnęła odgarniając jasne kosmyki włosów z pokrwawionego czoła. Oczy miał zamknięte, skórę bladą - Odezwij się, słyszysz? - głos jej drgnął, a tego się bynajmniej nie spodziewała. Przywiązywanie się... Było dziwne. I zgoła nieoczekiwane.
Ale ochroniarz nie odpowiadał.
*
Albert rozejrzał się szybko. Devril zajął się machinami, on też powinien coś zrobić... Zgarnął od trupa jeden z mieczy, w drugą dłoń trafił sztylet. Musi się jakoś bronić. Musi... Przetrwać. Przecież nie można mu było zostawić jej samej. To było jedno z poleceń Alastaira. Nigdy nie zostawiać Vetinari samej.
Dlatego też ruszył w kierunku większego dziedzińca, gdzie jak widział, skoczyła arystokratka po upadku z golema. Nie było czasu na pilnowanie własnego bezpieczeństwa.
Pierwszy z napotkanych strażnikó skończył z poderżniętym gardłem, drugi z rozpłataną twarzą. Ale i Downey miał swoich kuszników...
Najpierw poczuł niewyobrażalny ból w boku. Zaraz potem, w nodze. Dosłownie sekundę później, pociemniało mu przed oczami, a kolejna fala bólu zalała ciało. Zbliżył się do jeszcze jednego ze strażników, oba ostrza wbił pod pancerz... Ale nie miał już sił. Był stary. Zbyt słaby...
- Bogowie, wybaczcie - mruknął jeszcze wymiotując krwią na ziemię. Upadł. Umarł.
*
Vetinari dostawała szału. Dlaczego Jom nie odpowiadał? To była jakaś gra w jaką zwykli się bawić? kto szybciej wymięknie? Tyle, że teraz nie było czasu, nie było...
Imając się resztek zdrowego rozsądku, świadomości, wygrzebała całe ciało ochroniarza, przysiadła na kolanach i zaczęła go opętańczo wręcz tulić do siebie.
Nie mógł umrzeć.
A jednak. Umarł i on.

draumkona pisze...

Albert ledwo trzymał się życia. W głowie mu na przemian szumiało, to dudniło. Czuł, jak jego ciało otula chłód. Dźwięki z zewnątrz tracą na głośności. Niechybnie zbliżał się do końca...
DZIEŃ DOBRY.
Sługa nie wiedział, czemu wciąż słyszy jakiś głos. Kątem oka dostrzegł czarną szatę i kij.
ALBERT JAK MNIEMAM?
Nie miał siły kiwnąć głową. A wtedy do starego sługi dopadł Devril... który w zasadzie też mógł zobaczyć Śmierć. Przychodził on po tych, których w danym momencie odgrywali ważną rolę. I widzieli go jedynie magowie bądź sami zainteresowani. Działał tu jednak pewien wyjątek, który Śmierć nie za bardzo lubił. Devril także mógł w każdej chwili zginąć. Dlatego też widział i słyszał co mówi Śmierć.
jego postać była wysoka, to trzeba było przyznać od razu. Czarna szata, tak czarna, że przy niej ciemność nocy wydawała się zaledwie szarością. Kaptur nasunięty na... Czaszkę, w oczodołach której jarzyły się dwa błękitne światła. I głos, który pomijał zmysł słuchu od razu trafiając do umysłu delikwenta, kołacząc się w nim niczym kulka w pustej, drewnianej szkatułce.
JUŻ CZAS - kościstą dłonią sięgnął w rękaw szaty i wyjął z niej klepsydrę. Parę ostatnich ziarenek piasku przesypało się do dolnej części. Wtedy klepsydra rozpłynęła się w powietrzu, a Śmierć zamachnął się kosą odcinając duszę sługi od ciała.
Duch Alberta rozejrzał się. Ból minął. Zniknęło... Wszystko. Nic nie łączyło go już z tym padołem. Spojrzał niewidzącymi oczyma na Devrila. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak. Zamiast tego więc wskazał mu kierunek. Miejsce, gdzie ją ostatni raz widział.
Potem rozpłynęli się oboje. Śmierć i Albert.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się. Vey miała nadzieję, że szybko minie spięcie związane z ogniem na świeżym powietrzu. Od pożaru nie przepadała za widokiem szaleńczo buchającego ognia. Tłuszcz skapujący z królika wcale nie polepszał sytuacji. Wiedziała, że stała się przewrażliwiona, ale nic nie mogła z tym zrobić.
-Nic nie szkodzi. Znam, a raczej znałam wielu, który nie znali wspólnego. Niektórzy uważali go nawet za niegodny język i z premedytacją się go nie uczyli. Hm... mówisz, że po zmroku? To przyzwoita pora. -przytaknęła -Jeśli masz jakąś ulubioną melodię... mogę spróbować ją zagrać w oczekiwaniu na królika. -zaproponowała lekko biorąc cytrę do ręki.

draumkona pisze...

Char z początku się szarpała, nie chciała iść. Nie chciała go tak zostawiać. Przecież... trzeba było go pochować. Gdzies z dala od tego zamczyska, z dala od Downeya i tego wszystkiego. Z początku wszystko było inne. I tak, stopniowo, z każdym krokiem opór Vetinari słabł, aż w końcu biegła potulnie za Devrilem, choć niewiele się odzywała. Prawie w ogóle.
Minęli bramę ku uldze Henryego, Charlotte dosiadła konia... I wtedy zobaczyła, że są tylko oni. Trójka. A gdzie...
- Albert? - spytała zduszonym głosem spoglądając na Devrila. Sam wyraz twarzy arystokraty wystarczył. Oboje zginęli. Oboje... Po raz kolejny w życiu Char poczuła się strasznie samotna.
***
Po uwolnieniu jej stan wcale się nie polepszył. Można by rzec, że jeszcze się pogorszył. Mówiła coraz mniej, coraz rzadziej wychodziła z pokoju, jakby śmierć dwóch towarzyszy kompletnie ją zniszczyła. I tak po części było.
Dziwnym więc mógł być dla Devrila widok arystokratki w stolicy elfów. Zwłaszcza, że przecież podczas spotkania, rzuciła się wręcz na niego z jasnym zamiarem chędożenia tu i teraz. Wszystko jednak popsuł Rzeźnik.
Nie mniej jednak, jasnego i pewnego powodu jej zniknięcia nie było. Vetinari zniknęła z salonów i z życia każdej niemalże osoby na cały rok. Nie było żadnych informacji, nie powiedziała nawet nic Alastairowi co już samo w sobie było dziwne... I dość martwiące.
Nie mniej jednak, w środku roku do drzwi maga ktoś zapukał. uderzenia w drewno były zdecydowane. Szybkie. Al miał gościa... Dość niespodziewanego. I bynajmniej nie byłą to Vetinari, a Willikins. Willikns i mokra chusteczka o podejrzanym zapachu.

LamiMummy pisze...

Zamyśliła się chwilę, zagrała z dwa akordy. Postanowiła nie komentować ignorancji czy, jak ona wolała o tym myśleć pychy. Przygryzła usta. Potem chwilę coś zaszeptała.
-Niech więc będzie Powrót Bohatera! -zadecydowała.
Z pierwszymi dźwiękami podniosła się mgła. Następnie wraz z biegiem pieśni zaczęły się pojawiać obrazy wielkiej bitwy, następnie zgarbiony bohater. Nigdy nie lubiła momentu gdy spotykał się z żoną i dzieckiem na jej ręku. Gdy berbeć nie poznawał go. Przypomniała sobie zwrotki mniej smutne i melancholijne więc mgła rozwiała się na chwilę, zmieniła kształt i polana zmieniła się w mglisty zamek. Sztandary łopotały, a bohater padł na kolana przy wtórze fanfar przed swoją królową.
Nie przepadała za tą pieśnią. Dźwięki jeszcze brzmiały w uszach, gdy ona już odłożyła instrument. Z lekkim żalem patrzyła na rozwiewającą się mgłę.
Występy, szczególnie w Leśnym Dworze były dla niej nudnym wystawieniem na oczy gości. Duma Dworu! Próbowała więc ubarwiać występy jak mogła. Musiała przyznać, że była w tym dobra. Najbardziej prychała na to jak ostatnio rodzice kazali się przebierać w najlepsze suknie na te występy jakby chcieli sprzedać jej rękę. Niedoczekanie... Spuściła lekko głowę. Tym razem miała rację. Nie doczekali tej chwili.

[Być może widział ją właśnie w sytuacji występu w Leśnym Dworze]

draumkona pisze...

Charlotte od dawna gryzła się z myślami. W zasadzie, wszystko wydawało się słuszne. Dopóki Willikins rzeczywiście nie opuścił kryjówki alchemików. Dopóki po niego nie pojechał... Tłumaczyła sobie, że nie było innego wyjścia. Szukali jej. Gildia już wiedziała, że Jorund na stałe wmieszał się wśród Wolnych, że sami Wolni działają całkiem aktywnie niszcząc dostawy surowców do Crimsonu. Wiedzieli. Wiedzieli także, kto im przewodzi, choć jedyne co mieli, to pseudonim, czy też fałszywe, a może i prawdziwe imię, które brzmiało Asznan.
Jej sługa, który zastępował i Jomsborga i Alberta, powrócił po blisko dwóch tygodniach. Najwyraźniej, napotkał jakieś utrudnienia na trasie, bo przecież z Królewca do Valnwerdu nie było znowu aż tak daleko... I miał to, czego chciała. A może raczej kogo.
Alastair został przez elfa zataszczony na jedno z prowizorycznych łóżek i tam położony, co by się rozbudził. Char, a może raczej Asznan, westchnęła smutno przysiadając przy ojcu. Czeka ją dłuuugie tłumaczenie. Ale może nie będzie się gniewał. Może nawet...

LamiMummy pisze...

Obserwowała łowcę. Był dla niej zagadką i fascynował swoją surowością. W głowie szukała rymów i pieśni o podobnych jemu, ale miała pustkę. Wydawało jej się, że coś zna, coś jej się majaczy w głowie.
Usłyszała pytanie z ust arystokraty. Machnęła ręką, uśmiechnęła się.
-Nawet mi nie przypominaj! Najpierw jako pupilek rodziców. "Patrzcie jakie zdolne dziecko". Bracia zawsze wcześniej próbowali mnie zdenerwować. Podkraść wstążkę lub robić miny za plecami gości. Potem... -westchnęła znacząco -Sam pewnie, panie wiesz jak to jest... Ofiara niemal podana na talerzu, a w kuluarach cicha licytacja. Na całe szczęście kawalerowie i ich protektorzy prędzej czy później spotykali nieokrzesaną hrabiankę z wiatrem we włosach. -uśmiechnęła się na to wspomnienie lekko złośliwie. Zawsze po takich wydarzeniach stawiała sobie za punkt honoru odstraszyć wszystkich, których wcześniej zainteresowała.
-Oh... słyszałeś już może jak grałam, panie? Może gdybym coś w elfiej mowie zagrała szybciej byś skojarzył? -zaczęła zastanawiać się nad jakąś często powtarzaną melodią lub taką, o którą zawsze prosili rodzice i bidulka zapomniała w ostatnim zdaniu dodać formę grzecznościową.
Wzrok przeniosła z arystokraty na instrument i badając spojrzeniem rzeźbienia szukała wspomnień i pieśni.

draumkona pisze...

Westchnęła smutno. Widziała jego spojrzenie, a znając go już tyle lat...
- Nie będziemy z ciebie nic wyciągać papo - zaskakujące, że użyła formy "my". Tak więc i Vetinari była w to zamieszana. Choć Alastair nie mógł przypuszczać nawet jak bardzo. Za to mógł zauważyć, że błękitne oczy jego przybranej córki mają inny wyraz. Chłodniejszy. Brak w nich było tej radości, jaką zwykle pałała. Na twarzy pojawiła się drobna blizna na szczęce, miedziane włosy związane były byle jak na karku.
W tym momencie na polanie znikąd pojawili się kolejni Alchemicy. Dźwigali jakąś skrzynię. Dopiero co wypluci przez portal... Char się obejrzała.
- Gdzie Math? - spytała nieco zaniepokojona. Pamiętała, że wysłałą pięciu... Wróciło czterech.
- Asznan... - odezwał się inny, znany jej jako Cedric - Poszedł złą ścieżką. Pochłonął go las - przymknęła oczy. Kolejny alchemik stracony... Będą musieli znaleźć lepszą kryjówkę. Poza tym, Gildia za niedługo rozpracuje mechanizmy lasu. Znów spojrzała na ojca.
- Jesteś tu bezpieczny... Porwanie było moim pomysłem. Chciałam się z tobą spotkać, a nie mogę opuszczać lasu... Szukają mnie. jestem naczelnym wrogiem Gildii - w tym momencie obok pojawił się Willikins. Ciemnowłosy elf, który obezwładnił Ala i ogólnie rzecz ujmując... Porwał.
- To jest Willikins, mój kamerdyner, nie pytaj, uparł się żeby tak go nazywać i spisuje się naprawdę nieźle... - ale gdzie mu było do Alberta. Do Jomsborga... Poczuła ukłucie w sercu. Niby tak dawno, a ona wciąż się nie pogodziła z ich odejściem...
- Przepraszam, ale musiałam zobaczyć kogoś z zewnątrz - dodała jeszcze splatając dłonie ze sobą.

draumkona pisze...

Westchnęła smutno. Widziała jego spojrzenie, a znając go już tyle lat...
- Nie będziemy z ciebie nic wyciągać papo - zaskakujące, że użyła formy "my". Tak więc i Vetinari była w to zamieszana. Choć Alastair nie mógł przypuszczać nawet jak bardzo. Za to mógł zauważyć, że błękitne oczy jego przybranej córki mają inny wyraz. Chłodniejszy. Brak w nich było tej radości, jaką zwykle pałała. Na twarzy pojawiła się drobna blizna na szczęce, miedziane włosy związane były byle jak na karku.
W tym momencie na polanie znikąd pojawili się kolejni Alchemicy. Dźwigali jakąś skrzynię. Dopiero co wypluci przez portal... Char się obejrzała.
- Gdzie Math? - spytała nieco zaniepokojona. Pamiętała, że wysłałą pięciu... Wróciło czterech.
- Asznan... - odezwał się inny, znany jej jako Cedric - Poszedł złą ścieżką. Pochłonął go las - przymknęła oczy. Kolejny alchemik stracony... Będą musieli znaleźć lepszą kryjówkę. Poza tym, Gildia za niedługo rozpracuje mechanizmy lasu. Znów spojrzała na ojca.
- Jesteś tu bezpieczny... Porwanie było moim pomysłem. Chciałam się z tobą spotkać, a nie mogę opuszczać lasu... Szukają mnie. jestem naczelnym wrogiem Gildii - w tym momencie obok pojawił się Willikins. Ciemnowłosy elf, który obezwładnił Ala i ogólnie rzecz ujmując... Porwał.
- To jest Willikins, mój kamerdyner, nie pytaj, uparł się żeby tak go nazywać i spisuje się naprawdę nieźle... - ale gdzie mu było do Alberta. Do Jomsborga... Poczuła ukłucie w sercu. Niby tak dawno, a ona wciąż się nie pogodziła z ich odejściem...
- Przepraszam, ale musiałam zobaczyć kogoś z zewnątrz - dodała jeszcze splatając dłonie ze sobą.

draumkona pisze...

Pokręciła głową. Nie wiedział wszystkiego, więc nie mógł stwierdzać, że nie musiała... Owszem, musiała. Tak trzeba było.
- Musiałam, tato. Alchemicy tropili mnie już od dawna. Nie można działać na własną rękę... Potem pojawił się symbol - nie wyjaśniła jednak, że chodzi o tatuaż na piersi - Ci ludzie od lat zdani są na siebie, sprzeciwiają się Gildii, działają na własną rękę... Ochronili mnie kiedy tego potrzebowałam. Pochowali ze mną Alberta i Jomsborga... Jestem im coś winna. Poza tym, potrzebują kogoś, kto ich zorganizuje... Dlatego tu jestem. Przewodzę Wolnym - dotknęła jego dłoni, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze. Słowa jednak uwięzły w gardle. Brakowało jej go. Tęskniła. Martwiła się. Ale jednak tego nie powiedziała.
- Mogę cię odprowadzić na skraj lasu jak tylko będziesz miał siły iść... Bądź co bądź, Willikins nie szczędził tego... Czymkolwiek cię podtruł, pewnie jeszcze trochę działa. - nie pytała co z Devrilem, choć zaniepokoiła ją myśl, że zniknął. Co u cholery on sobie myślał... Był potrzebny jej ojcu. Potrzebny w ruchu. Głupek!

LamiMummy pisze...

Ożywiła się. Otworzyła niesamowicie szeroko oczy i lekko rozchyliła usta.
-Na prawdę? Bywałeś? Niesamowite! Nigdy nie przykładałam wagi do gości, wybacz. -delikatnie skinęła głową -Może wiesz kto jeszcze tam bywał? Może ktoś mógłby jakoś... mi pomóc? Niestety, moi bracia byli w domu podczas pożaru i z tego co wiem, żaden nie przeżył. Musiałeś ich znać! Tristian był potężny jak na elfa, a Celien za to drobny i delikatny. Ale na pewno Yeretha byś zapamiętał. Gonił mnie do tej cytry jak mało który. Piórem wojował jak Tristian mieczem, a do tego... miał niesamowite oczy! -nieco się rozmarzyła -Gdybyś widział, panie, jak tańczy ze sztyletami! Równych mu nie było!

draumkona pisze...

Co jak co, ale nie spodziewała się. I podeszli ich... Tak cicho, tak niespodziewanie...
Momentalnie, ledwie Devril się odezwał, już była na nogach. Zresztą, nie tylko ona. Alchemicy od razu znaleźli się przy niej, wielu z nich z już na wpół gotowym wzorem do zastosowania. Willikins, nie wiedzieć kiedy, jak i w którym dokładnie momencie, wyciągnął kuszę. Vetinari w ciągu roku zdążyła już dokładnie poznać to ustrojstwo i wiedziała, że nie dość, że jest w stanie rozwalić stodołę, to jeszcze ma cholernie czuły spust.
Uniosła dłoń wstrzymując towarzyszy, nie chcąc prowokować starcia. A na Willikinsa łypnęła spod oka.
- Weź to schowaj bo jeszcze komuś krzywdę zrobisz! Willikins! - elf wzruszył ramionami, a Char syknęła. Taki ruch przecież mógł odpalić kuszę!
Napięcie narastało, a źródło negatywnych emocji zdawało się mieć centrum pomiędzy Alem i Devem. Ściągnęła brwi. Będzie musiała wypytać ojca o szczegóły.
- Al jest wolny, jeśli taka jego wola, niech idzie - skomentowała krótko przeskakując zimnym, błękitnym spojrzeniem po każdym z ruchu, który tylko nawinął się jej pod rękę.
W końcu, kiedy Devril odszedł pojawił się jakiś...
- Bevan Reis - skłonił się, a Char przewróciła oczami. Od ponad roku nie bywała na salonach, więc i maniery wyleciały jej z głowy. Zupełnie jakby Al dopiero teraz zabrał ją z tamtego miasteczka, gdzie wieszali piratów.
Skrzyżowała ręce na piersi nie wiedząc zbytnio co teraz zrobić. Nie chciała wojny z ruchem, a przez jej niezbyt rozważne myślenie, trafiła właśnie na ścieżkę, która prowadziła do konfliktu. Mogła się domyślić, że Dev znajdzie Ala... Ale żeby tak szybko? Westchnęła. Po raz kolejny tego dnia.
- Asznan - przedstawiła się najnowszym przydomkiem, ale nie zmieniła pozy. Willikins w końcu odłożył kuszę, a Wolni, uspokojeni poniekąd przez Char, znów odeszli do swoich obowiązków. Pozostał tylko jeden. Niezwykle uparty, choć naprawdę dobry człowiek.
- Możesz mnie zostawić, Charles, nic mi nie będzie... - zerknęła jeszcze na Alastaira dając mu jasno do zrozumienia, że bez tłumaczenia to on stąd nie odejdzie.
- Aż tak łatwo nas znaleźć? - zwróciła się do Reisa. W końcu, tylko on był na tyle blisko, bo Devril gdzieś sobie poszedł. W sumie, to Vetinari nie za bardzo mu się dziwiła.

Coeir pisze...

Mag cofnął się, siła utrzymująca Coeri w powietrzu na chwilę przestała działać. Tyle wystarczyło, żeby dziewczyna spadła z hukiem na ziemię. Chciała natychmiast zerwać się do walki, ale dwóch najbliżej stojących żołnierzy najwyraźniej miało inne plany. Rzucili się ku niej, wyciągając w biegu miecze, dziewczyna w odpowiedzi znów wzbudziła wiatr, tym razem tylko pomiędzy nimi, kumulując siłę podmuchu na małym oszarze. W powietrze z ogromną szybkością uniosły się drobiny gleby, kamieni i żwiru. Jeden z Wirgińczyków został przez ów wir naturalnych pocisków prawie całkiem obdarty ze skóry, zanim zdołał dobiec do syreny, drugi, też nie bez szkody, dotarł do niej, celując mieczem w gardło. Dziewczyna zrobiła unik, chwyciła go za rękę w rękawicy.
Metalowej, pomyślała Coeri z mściwą satysfakcją, posyłając przez jego ciało zabójczy ładunek. Wiatr niosący wirujące grudki żwiru skierowała w tym czasie na maga.
O tym, że najwyraźniej ktoś w tym wrogim obozie jej sprzyjał, wolała chwilowo nie myśleć. Nie chciała robić sobie nadziei przedwcześnie, pozwolić na to, aby to ją dekoncentrowało.
Żwir dotarł do maga, poszarpał skraj jego szaty, może zdążył go zadrasnąć, zanim mężczyzna zorientował się, co jest grane i spróbował się obronić.
-Walczysz z naturą - syknęła Coeri głosem pełnym jadu i nienawiści. Mag w odpowiedzi mruknął coś, co brzmiało jak "zwalczać ogień ogniem" i wytworzył przed sobą ognistą kulę, którą cisnął w syrenę. Coeri odsunęła się w ostatniej chwili, ale nawet uderzając tuż obok, kula odrzuciła ją dwa metry w tył. Dziewczyna poczuła swąd nadpalonych włosów.
Rzuciła się do przodu, w ostatniej chwili kolejną gwałtowną falą powietrza przebiła niewidzialną barierę, jaką mag wytworzył między nimi. Obok niej przemknęła smuga światła, pozostawiając ciemny pas sadzy na jej skórzanej zbroi. Nie dostrzegła już jego szybkiego ruchu, kiedy mężczyzna z fałdów szaty wydobył sztylet i pchnął nim niemal na oślep. Coeri poczuła dopiero rozdzierający ból w lewym boku i ciepłą strugę krwi. Nie zatrzymała się jednak, przypadła do nóg mężczyzny i chwyciła go za łydki. Chciała od razu go porazić, ale mag, który widocznie zorientował się w jej zamiarach, spróbował się bronić. Również nie chciał polec w tym pojedynku.
Błękitne iskry pełzały mu po nogach do wysokości kolan, wyżej powstrzymywała je wola maga. Oboje zamarli w wytężonym umysłowym wysiłku, częściowo odgrodzeni od reszty świata kokonem tworzonym przez rozpędzone drobinki żwiru, wirujące wokół. Coeri miała jednak świadomość, że taki stan nie może potrwać wiecznie.
Pomocy, pomyślała z rozpaczą.

[Nie mam nic przeciwko, przydaje się czasem taki nieprzewidziany, niezależny całkiem ode mnie element.
I tak jak mówiłam - bij, kop i gryź, żeby mnie do działania obudzić, bo sobie wymówkę znajdę, że niby to przez KDE, przekroczony transfer internetu, późne godziny, brak weny...]

draumkona pisze...

- Małą różnicę zdań, hę? - mruknęła Char unosząc brew. Dla niej wyglądało to nieco inaczej.
- Już wtedy, jak wróciłam od Downeya dziwnie się zachowywaliście - stwierdziła. Nawet będąc w żałobie nie pozostawała obojętna i ślepa na otoczenie. Widziała, że coś się psuje. Nie wiedziała tylko dlaczego. I od kiedy.
- Poza tym, tato... Jak już będziesz miał nieco mniej na głowie, musze z tobą pomówić. Nie o sobie, czy o czymś tam. Chodzi o alchemików... - zimne oczy Vetinari na chwilę zdradziły jakieś emocje, ekscytację. Może w końcu zaczną robić coś większego niż tylko podkradanie Gildii zasobów i rozbóje na traktach.

draumkona pisze...

Char przyjrzała się ojcu raz jeszcze, jakby szukała jakiegoś ukrytego powodu takiej chęci do rozmów. Pewnie nie wie, że zamierza rozmawiać o współpracy... Nie zaś o sobie samej czy tym, gdzie się podziewała cały rok.
- Idź tato... Spotkamy się niebawem - obiecała i pochyliła się, całując maga w policzek, jak to kiedyś miała w zwyczaju, dawno, dawno temu.
Nawet nie przypuszczała, że las opuści nie z własnej woli a pod przymusem. Gildia znalazła właściwą kombinację portali.

draumkona pisze...

Char nie była pewna czy dobrze robi przychodząc o tej porze. Głęboko nasunięty kaptur na głowę skrywał po części jej twarz, ale i tak miała wrażenie, że każdy ją zna. Bogowie, jak ona teraz pojawi się gdziekolwiek...
Ale otworzył, co rozwiało wątpliwości. Wymusiła niezdarny uśmiech.
- Cześć tato... - potem weszła i dopiero gdy drzwi się zamknęły, pozwoliła sobie na zrzucenie kaptura. Spojrzała na maga.
- Mam kłopoty. - to chyba jednak było normalne.

draumkona pisze...

Dawno nie siedziała w tym fotelu... przesunęła dłonią po obiciu przypominając sobie dzień w którym dowiedziała się, że ten głąb Devril Winters to w rzeczywistości Duch... Zamrugała, zdając sobie sprawę, że coś do niej mówił.
- Gildia wytropiła nas w Valnwerdzie, zginął kolejny alchemik... Nadal mnie szukają. przewodze spiskowi mającemu na celu zniszczyć Gildię, przynajmniej oni tak sądzą.. - prychnęła niezwykle poirytowana zachowaniem Gildii.
- Mistrz Osen. kiedy miał czysty umysł zbytnio nie naciskał na prześladowania i te wszystkie akcje z dołączeniem, z czystością i tak dalej... Ale od kiedy opanował go Wirgiński mag... - Char pokręciła głową - Jesteśmy na straceniu, papo. Ruch ma podobne cele do naszych... A moglibyśmy zyskać na połączeniu sił. Alchemicy znają transmutację, da im kawałek żelaza, a zrobią ci miecz. Daj im miedź, a dostaniesz złoto - była dośc zdesperowana. W końcu, tam, pod lasem zostali ludzie... Jej ludzie...
- Wy nie chcecie tu Wirginii. My też nie. Moglibyśmy... Zawiązać sojusz?

LamiMummy pisze...

Zaśmiała się. Wspomnienia utarczek z braćmi były jednymi w tych, które nie napawały ja melancholią.
-A więc potykałeś się z... hm... to zastanawiające bo Tristian mógłby faktycznie dać w skórę, ale siłą i łatwo było go oszukać. Ileż to razy... ale jeśli to był... hm... to była walka związana bardziej ze zręcznością czy siłą? Miecze czy rapiery? Może szabla? Po co w ogóle się z nimi biłeś? -lekko kpiąco zadała ostatnie pytanie bo poprzednich wypowiedzianych zupełnie badawczym tonem. -Hm... jeśli zmusiłeś ich do pojedynku czy ćwiczeń to musiałeś ich dobrze znać. Uczyliście się razem? Oh... -westchnęła z żalem -Mnie nie posłali na uniwersytety tylko przysyłali nudnych nauczycieli do domu. Kiedyś nawet jeden z dziekanów brał urlop by mnie nauczać. -lekko się skrzywiła i skwitowała cicho. -Stare dzieje.

draumkona pisze...

Zastanowiła się chwilę nad kwestią ukrycia Wolnych. Cóż, pewnie coś by się znalazło... W końcu, z tego co się orientowała, Gildia chwilowo zaprzestała poszukiwań. Pewnie Escanor zlecił im coś dużego...
Zamyślona, chwilowo zapomniała o odpowiedzi. Drgnęła kiedy ktoś za oknem krzyknął, odezwała się jakaś kura i ktoś stłukł jakiś dzbanek.
- Coś się znajdzie, całe życie się ukrywali, więc zrobią to znowu... - uśmiechnęła się nawet nieco, kiedy zgodził się na współpracę. Jeden krok dalej do pozbycia się Wirginii z kraju.
- Niech będzie, co to za miejsce? - o dziwo mieszanie w to Wintersa było ostatnim o czym pomyślałaby Vetinari.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się nieco kwaśno.
-Ja już nie mam tego problemu. -westchnęła -A świat? Kiedyś mogłam go zwiedzać w powozach lub na koniu, a teraz? -sugestywnie spojrzała na swoje ubranie -No cóż, grywanie po karczmach też kształci, prawda? Może powinnam szukać nowych ballad? Może smoczych? Co o tym myślisz, panie? Zamiast do dworu earla pojadę szukać smoczych ballad w jakieś wysokich górach! Te pagórki, na które mnie czasem zabierano były liche. Marzą mi się prawdziwe wysokie szczyty i kwieciste doliny. -spojrzała w niebo lekko rozmarzonymi oczyma. Im dłużej rozmawiali tym częściej zapominała o udawanym naiwnym tonie. Zaczynała zastępować go pasja, a miejscami lekka drwina.

draumkona pisze...

Już miała zapytać, skąd u licha Al zna dzikich, ale... Cóż, uprzedził ją nim zdążyła otworzyć usta. I zamiast nie zareagować zupełnie na fakt, że zamierza ściągać tu Devrila, ona nerwowo splotła dłonie i przygryzła wargę. No pięknie. A przecież nie chciała się mu ładować na głowę... Znowu.
- Devril raczej urwie mi głowę jak się dowie, że znowu musi mi pomagać - podniosła się z fotela i odeszła do okna. Po akcji z Downeyem była wręcz przewrażliwiona na punkcie pomagania. Szczególnie jej. Dlatego już sam fakt, że przyszła tutaj i poprosiła o pomoc... Już samo to dużo ją kosztowało. Pewnie Winters uzna ją za jakąś słabą, głupią panienkę i... Nie, spokój.

draumkona pisze...

Vetinari zwietrzyła irytację w głosie maga. Zerknęła na niego przez ramię. Może to była właśnie pora na wypytanie go o co tu chodzi? Przecież jak przedstawiał jej Ducha... Wtedy nie czuła takiego napięcia. Niezręczności. Irytacji. A teraz...
- Tato, powiedz mi, co się dzieje z tobą i Devrilem - przymrużyła nieco oczy wpijając wzrok w twarz maga, co by nie było wątpliwości, że zamierza wydobyć z niego odpowiedź tu i teraz.

draumkona pisze...

Vetinari wydęła usta niezbyt zadowolona z takiego ucinania tematu. W końcu, mówią, że rozmową da się załagodzić nawet największe spory... Może by mu podsunęła jakieś rozwiązanie... A w końcu, może i by go nakłoniła do rozmowy z Devrilem.
Nie jest dobrze, kiedy organizm się ze sobą kłóci. To tak jakby ręka nie chciała słuchać głowy. Albo, co gorsza, głowa uznała, że powinna ignorować sugestie ręki i wciąż wpychała ją w ogień mimo gorąca. Będzie musiała się nad tym zastanowić... Może spróbuje najpierw z Devrilem? Ryzykowne.
*
Czekając na Ducha nie wymyśliła nic nowego. Nie zrobiła tez nic pożytecznego poza zjedzeniem paczki ciastek i wypiciem dzbanka herbaty. Brakowało jej takiego luksusu. W końcu, odkąd przebywała z Wolnymi jedli tylko to, co udało im się znaleźć. Nie marnowali sił na transmutację żywności, woleli mieć broń, co jednak mogło wydawać się dziwne i dopiero teraz Char zdała sobie z tego sprawę. Byli wychudzeni i pozbawieni podstawowych witamin. Niech no tylko wróci, niech sprawa przycichnie, a zmieni priorytety transmutacji.
Mimo jednak stosu spraw do przemyślenia i zmartwień,a także lekkiego strachu, po tym jak napełniła brzuch słodkościami i herbatą, osunęła się nieco w fotelu zapadając w drzemkę.
I tak też, niemalże piorunem zleciał jej czas oczekiwania na Devrila, tudzież Ducha.

draumkona pisze...

Obudziłą się chyba dopiero w połowie rozmowy pomiędzy jej ojcem a Devrilem. I najpierw, całkiem skutecznie zresztą, próbowała przekręcić się na bok i spać dalej, ale fotel był tak nieziemsko niewygodny do rzeczy innych niż siedzenie, że się z niego zsunęła całkiem na podłogę. I dopiero wtedy otrzeźwiała, podniosła się i przetarła oczy.
- Przysnęło mi się, trzeba było mnie obudzić... - mruknęła sennie niezbyt zadowolona z faktu, że nikt jej nie przerwał drzemki, nie ważne jak była jej potrzebna. Spojrzała na obu panów, jakby próbowała rozszyfrować jednego i drugiego.
- Coś jest już ustalone?

LamiMummy pisze...

Zaśmiała się radośnie.
-O ile znajdą jakieś dziewice. Z tego co mnie się obiło o uszy to tylko wśród dobrze strzeżonych księżniczek można takie spotkać... -zarumieniła się na myśl, że sama była wystarczająco dobrze strzeżona by się obawiać smoków i jednorożców, które wg legend zasadzały się na nietknięte panny -Na dobrą sprawę smoki mogą teraz z jednorożcami konkurować. O ile, rzecz jasna szybszy jakiś pastuszek czy koniuszy nie będzie. Podobno nauczyciele poezji swoje żniwo zbierają równie sprawnie. -wzruszyła ramionami i spojrzała zakłopotana w trawę by ukryć rumieniec.

draumkona pisze...

Obserwowała ich jeszcze chwilę. Jedną, małą chwilę, podczas której miała nadzieję na rozszyfrowanie ukrytych sporów i niesnasek.
- Nie mam nic. Tylko tyle ile widzisz... - mruknęła niezbyt zadowolona z tego faktu. Jeszcze przecież przed rokiem, kiedy to płynęli do Quingheny, jak każda szanowana arystokratka musiała mieć ze sobą co najmniej pięć kufrów bagażu. Teraz jedynym co miała była zdolność transmutacji, szeroko pojęta matematyka i chemia. Alchemia. No i para znoszonych butów, lniane spodnie z dziurą na kolanie, szara koszula z jednym guzikiem i połatany płaszcz. Char właśnie zdała sobie sprawę jak czas zmienia ludzi. Nie mniej jednak na myśl o podróży bez tego wszystkiego co dotychczas zabierała poczuła się niespodziewanie... Lekko.
- Odpowiada mi wszystko co może mnie uratować przed przykrą, powolną i bolesną śmiercią ze strony Gildii - dodała jeszcze i przy tym wzruszyła ramionami. Chyba nie tylko Devril nie dbał o własne życie.

draumkona pisze...

Char odprowadziła maga, a zarazem i ojca wzrokiem, nim zniknął w swojej kamienicy, po czym wskoczyła na koński grzbiet. Podczas tych wszystkich wypadów, gdzie towarzyszył jej zarówno Devril jak i Henry, zdążyła zauważyć, że łączą ich relacje mniej więcej takie, jakie ona miała z... Z Albertem. Nie pytała więc nawet uznając, że nie ma to sensu. Henry nic nie powie.
Poprawiła strzemiona siedząc już w siodle i była gotowa do drogi.
- Prowadź

draumkona pisze...

Vetinari zauważyła reakcję Henryego i zaszufladkowała ją odpowiednio w umyśle.
- Nic się nie stało - odpowiedziała dość pogodnie. W istocie, nic się nie stało. Nikt w Królewcu jej nie rozpoznał. Nikt na szlaku nie zwrócił na nią zbytniej uwagi, koń nie poniósł, nie spotkała ich burza, która, jak przewidywała, powinna zawitać w te okolice za parę godzin, a najpóźniej wieczorem, nie zemdlała, ani nie poszła jej krew z nosa.
- Ale nie ukrywam, że jak zaraz nie zejdę z konia, to siodło mi wrośnie w tyłek. To nie będzie przyjemne. Ani estetyczne. Ani tym bardziej przydatne.

draumkona pisze...

Char uśmiechnęła się mimo woli i mimo tego, że poniekąd poczuła się zobowiązana do odgryzienia się Devrilowi. Ale już mu ona coś wywinie. Zobaczy arystokrata, że z Vetinari się nie żartuje!
- Hm... - zastanowiła się Char szukając jakiegoś faktu o swoim pierwszym siodle. Cóż, był on z bardzo dawna... - A moje pierwsze siodło... Przyszyliśmy do pleców jednego chłopaka. Wypełniliśmy je kamieniami. Potem odprowadzili go na deskę, żeby skoczył. Na Perle nie tolerowali sprzeciwu... - nieco spochmurniała przypominając sobie tamte czasy. I przy okazji wyszła część przeszłości arystokratki, a obecnie alchemika. Vetinari była piratem pływającym po morzach na jednym z najczerniej osławionych statków - Ale przynajmniej szybko poszedł na dno - i wzruszyła ramionami. To byłą dobra śmierć. O wiele lepsza niż tą jaką zwykle stosowali.

LamiMummy pisze...

Jego śmiech i komentarz speszył ją jeszcze bardziej. Delikatnie odchrząknęła by znaleźć w sobie znów beztroski ton.
-Ani tym ani tym, dogi panie. Uczono mnie iluzji. Do cytry nie mam serca, ale łatwiej zarabiać instrumentem niż na gościńcach machać rączkami i robić czary-mary. Poza tym... tak i jak dziewice powoli stają się podobne smokom tak i rycerze bez zmazy i skazy... oh, chyba, że o myśleniu mówisz, panie. Niektórzy nie zostali pokalani nawet najmniejszym cieniem roztropności. Nie bez kozery chłopstwo zwykło ich czasem nazywać "zakutymi łbami", a i na dworze nie raz słyszałam jak za plecami Tristiana tak czasem nazywano. Co prawda on w książkach obyty to i potem lub opasłym tomiskiem lub filozoficzną rozmową wybił takiemu śmieszkowi takie komentarze z głowy.
Rozejrzała się po polanie. Sięgnęła spojrzeniem chmur.
-Twój towarzysz tym razem też wróci, czy można już wziąć nogi za pas? W drodze rozmowa także będzie przyjemną.

draumkona pisze...

- Całe szczęście... - westchnęła Vetinari i także ponagliła konia. W końcu koniec podróży... Przynajmniej konno. Nigdy nie przepadała za siodłem, a konie za nią. Lubiły wykręcać jej numery, a Char miała wrażenie, że jazda kłusem to czyste samobójstwo. Człowiek nagle podskakiwał znajdując się nad koniem i nie miał nad nim całkiem żadnej kontroli, nie licząc marnych strzemion, których przeznaczenia Char nie ogarniała do końca. Potem zaś spadało się z powrotem na siodło i miało tak silne wrażenie, że jest się na koniu, że zaczynałą współczuć Panom i ich... Interesom.
Bogowie byli szaleni skoro powołali do życia takie istoty... Ale jeszcze bardziej szaleni byli ludzie, skoro ujeżdżali taką bestię!
Vetinari, jednym, czy trzema słowami, bała się jazdy konno.
Nie mnie jednak, stosowną rekompensatą był wypoczynek. Krótki, bo krótki, ale zawsze jakiś.

draumkona pisze...

W takich okolicznościach Charlotte po raz pierwszy uznała, że Devril Winters się ustatkował. Uśmiechnęła się nikle, przypatrując się tej dwójce. I dopiero szturchnięcie w łydkę stajennego ją otrzeźwiło. Ześlizgnęła się z siodła, zimnym spojrzeniem omiotła całą siedzibę. I z ukłuciem w sercu wspomniała Vorgaltem. Dom, który odzyskała tylko na chwilę, jedynie po to, by patrzeć jak runął.
Otrzepała ubiór czując się nieco niezręcznie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu otoczona była służącymi i ludźmi na każde skinienie jaśnie pana Wintersa. Ponadto, była nieco zakłopotana z powodu swojego ubioru. W podróży przybyła jej jeszcze jedna dziura w spodniach, kiedy to koń postanowił sprawdzić jak smakuje udo arystokratki. Być może dlatego jeden ze służących uznał ją za... Nową służkę.
- Ciesz się, że trafiłaś tu. Całkiem dobre życie będziesz mieć, wierz mi - zapewniał ją jeden z chłopców stajennych, a Char zaczęła na niego patrzeć najpierw jak na dziwnego obcokrajowca, a potem zaś, całkiem nieświadomie, zaczęła go wręcz zamrażać spojrzeniem błękitnych oczu, aż zmieszany chłopak umilkł.

LamiMummy pisze...

Nieco zdziwił ją brak komentarza na temat jej magicznych zdolności, ale... nie każdy musiał ją wyzywać przecież od wiedź mamiących umysł. Starała się tego nie okazywać. Przybrała minę lekko kpiącą udającą podziw.
-No no, zapraszasz mnie, panie do pałacu earla tych ziem jakbyś sam był co najmniej księciem. -uśmiechnęła się żartobliwie i dygnęła od niechcenia. Mimo to był to lepszy ukłon niż nie jednej panienki na dworze.
Gdy elf uczy się czegoś przez tyle lat dzień w dzień, co ona ukłonów, miała wpojony każdy ruch dłoni we krew tak mocno, że nie umiała się tego pozbyć nawet w karykaturalnej pozie. Była elfem! Nie umiała też pozbawić się gracji i delikatności.
Zerknęła jeszcze na przygaszony ogień i odruchowo skinęła głową z aprobatą.
-A więc, szlachetny panie, przyjmuję twoje zaproszenie! Oczekuję najwygodniejszego łoża w Tym pałacu oraz kandyzowanych owoców do najlepszego wina z Twych piwnic. -zadarła majestatycznie nosek naśladując pyszniące się panny. Po chwili zachichotała bo nie mogła wytrzymać tak wielkiej pychy wypływającej nawet z jej ust.

draumkona pisze...

- Kuz... Kuzynka? - Char się zakrztusiła, wymusiła jakiś uśmiech, co by kompletnie się nie zbłaznować, po czym nakazała sobie spokój i już po chwili popatrzyła na Elain całkiem trzeźwo i całkiem spokojnie.
- Miło mi - zdołała tylko wykrztusić. Bogowie, jak ona mogła pomyśleć, że Devril... Ale, że on? Sama zaśmiała się z siebie w duchu, choć nie dała nic po sobie poznać. Dopiero miałby ubaw gdyby się dowiedział.
Ale słowa earla rozwiały również wątpliwości co do pozycji Char na dworze. Zawstydzony stajenny zaraz umknął, a Veta jeszcze zgromiła go lodowatym spojrzeniem. Najwyraźniej zaczynała się wcielać znowu w wysokiej klasy damę, która zabija spojrzeniem.

draumkona pisze...

Vetinari postanowiła tylko się usmiechać. Co prawda, wciąż nieco nerwowo, przeciez od dłuższego czasu mieszkała... W lesie. Z grupką alchemików, którzy za główny i przewodni temat rozmów uznawali jedynie naukę i nowe sposoby na spisanie wzorów. Każdy by zdziczał i zdziwaczał.
Na szczęście, niedługo potem pokazano jej komnatę gdzie miała chwilę odsapnąć, a nawet, co najlepsze, znalazła tam cały arsenał wina. A zostawianie Vetinari sam na sam z winem nie było mądrym rozwiązaniem.
Godzinę później leżała już pijana na toaletce.

draumkona pisze...

Nie było z nią aż tak źle. Leżała na podłodze, bo ta pozycja i taka bliskośc podłogi naprawde dawała jej poczucie chwilowej stabilności. Bała się stać, co by nie runąć z powrotem na deski... Po raz kolejny zresztą.
Przeturlała się po dywanie, na minutę zasnęła, a potem usiadła z butelką w dłoni. Dopiero potem zauważyła, że nie jest już sama. Chociaż rozpoznanie rozmazanej sylwetki zajęło jej dłuższą chwilę.
- Henry? - i jeszcze się pomyliła.

draumkona pisze...

- Ja... - zacięła się, a ociężały umysł zaczynał powoli pracować. Nie może iść? Ale jak to?
- Czy stało mi się coś z nogami? - spytała mrużąc oczy, jakby niewiele widziała w słabym świetle jednej, jedynej świecy stojącej przy łóżku. Potem spojrzała na swoje nogi i dźgnęła jedną palcem. Pijana, to wiadomo, nic nie poczuła.
- O bogowie, straciłam czucie w nogłach! - a potem przyszedł kolejny, genialny pomysł - Zawsze mogę powołać do życia małego golema... - pamiętając występ na Rentusie i dużego golema powinno się jej zakazac powoływania do życia czegokolwiek. Łącznie z dziećmi.

draumkona pisze...

Jak to bywa z każdym pijanym człowiekiem, Vetinari musiała zaprzeczyć, że wcale pijana nie jest, wręcz przeciwnie, czuje się całkiem dobrze, ale kiedy próbowała wstać, to jednak potwierdziłą się teoria Wintersa.
- No dobrze, jestem troszkę wstawiona... - przyznała cicho odwracając wzrok i patrząc na dziurę na kolanie. Wydawała się taka pociągająca...
- Ale to twoja wina - tak, najlepiej to zwalić winę na kogo innego.

draumkona pisze...

Skacowana Char obudziła się dopiero koło południa i natychmiast pozamykała wszystkie możliwe okna. Bogowie, nie sądziła, że ptaki potrafią się tak strasznie wydzierać... Dopiero po dłuższym wałęsaniu się po pokoju odkryła na szafeczce wątpliwej jakości podarek. Mimo to wzięła do ręki kubek, zerknęła do środka na błotnistą ciecz i mruknęła coś pod nosem.
- Wygląda jak eliksir wielosokowy... - ale mimo to, zatkała nos i opróżniła naczynie. Zatkany nos spełnił swą rolę, bo nie poczuła smaku, który w jej mniemaniu musiał byc - i zapewne był - ohydny. Następnie przyszła kolej na ubranie się w swoje dziurawe ubrania i poszukanie Devrila. Albo... Kogokolwiek kto znał tę dziurę na tyle by powiedzieć jej gdzie go znajedzie.
Opuściła więc komnatę starając się ignorować wszelkie dźwięki, bo nawet najlżejszy z nich powodował u Vetinari chęć owinięcia głowy dwoma poduszkami.

draumkona pisze...

Char się momentalnie skrzywiła i zatkała uszy, choć nie miała na celu urazić Devrilową kuzynkę. Nawet zacisnęła powieki i próbowała stać się niewidzialna, poprzez intensywne mamrotanie, ale nic z tego. Zamiast tego, po chwili otworzyła jedno oko i dostrzegając niepocieszoną minę dziewczyny, postanowiła wziąc się w garść i zachowywac się tak jak uczył ją ojciec. Wyprostowała plecy, miedzianej barwy fale odrzuciła na plecy i uśmiechnęła się. I to całkiem miło.
- Wstałam, jak widać - kwestią sporną natomiast, która wywołała u Vetinari burze mózgów był... Zwrot. Nie mogła wyjawić nazwiska, skoro nie zrobił tego Devril. Nie mogła przedstawić się jako Asznan... Westchnęła po raz kolejny szukając w pamięci jakiegoś zacnego miana dla siebie na tę okazję.
- Lisica może być. Wołali tak na mnie w szkole dla dziewcząt - znów się uśmiechnęła, tym razem nie tak szeroko jak przed chwilą, ale zawsze coś.
- Wiesz może, gdzie znajdę Devrila? jest mi dość... Potrzebny.

draumkona pisze...

- Odwiedziłam już medyka - skłamała, a kłamstwo przeszło jej przez gardło bez najmniejszego zająknięcia - Ale, jak wspominał Devril, jestem tu tylko przejazdem i chciałam go spytać czy nie będzie się gniewał jeśli już sobie zniknę - kolejne kłamstwo, choć może nie do końca było kłamstwem samo w sobie.
- Tak, czy inaczej, dziękuję za wskazówkę, Elain - uśmiechnęła się raz jeszcze, kątem ust, po czym minęła się z dziewczyną i nawet przyśpieszyła kroku. Devril, Devril, Devril. Znowu będzie twoja wina.

LamiMummy pisze...

Zachichotała. Wolała zawsze szczery śmiech, ale czasem... Z nikim, prawie nikim nie była tak blisko by jego obecność, wzrok czy słowa nie budziły w niej z dłuższym czasem zakłopotania. W jej życiu byli bracia, przed którymi nie musiała być skrępowana i... ale on zawstydzał ją jeszcze częściej.
Spokojnie zaczęła iść w wyznaczonym kierunku. Niedbale zaczęła machać rączkami jak beztroskie dziecko. Wydawało się, że jest zadowolona. W pewnym momencie, gdy zerknęła na Dervila pochwyciła jego wzrok. Zasłoniła dłonią twarz i zrobiła minę zaskoczonej i niewinnej pokojówki.
-Oh panie! -powiedziała teatralnym tonem -Jeśli będziesz mi się tak przyglądać będę zmuszona prosić earla zamiast najlepszego łoża to azylu przed Twymi oczyma! -zatrzepotała słodko rzęskami, zaśmiała się wskazując na to, że był to dowcip -A tak na prawdę... szkoda, że kojarzysz mnie i Dwór przez mgłę. To... by pomogło. Chociaż trochę. Hm... opowiedz mi o tym earlu? Może go kojarzę? Jego dwór jest duży? Kto u niego bywa? Jest pewnie stary i wychudzony i chodzi w brokatach... albo Gruby tym kupca w jedwabiach, który schlebia każdej nowości. Ubiera się ekscentrycznie i... pewnie ma wielki nos! -zagadywała -Oh i na prawdę, gdy tak patrzysz i nic nie mówisz mam wrażenie że jestem brudna lub zrobiłam coś nie tak! Jestem brudna? -zerknęła po sobie i otrzepała pośladki z resztek trawy i ściółki.

Coeri pisze...

Nagłe wtargnięcie nieoczekiwanego sprzymierzeńca w walkę nie mogło wywołać innej reakcji poza śmiertelnym zdumieniem, szczęściem jednak Coeri potrafiła opanować się i zmobilizować. Czuła, że sytuacja tego wymaga.
-Jasne -odkrzyknęła. Znacznie łatwiej było kontrolować wiatr, kiedy nie musiała unieruchamiać maga. Skoncentrowała się,pozwalając, by wir uniósł ich oboje nad ziemię. Na razie nie wyżej niż dwa metry, jedynie tyle, by nie dosięgnął ich miecz zuchwalszych Wirgińczyków, którzy ryzykowali sięganiem ostrzem poprzez wir. Kiedy dziewczyna skupiała umysł na działaniu, ból przypominający rozżarzone odłamki żelaza tkwiące między żebrami łatwiej dawało się znieść.
To nic takiego, pomyślała z goryczą. W poprzednim wcieleniu musiała zostać trzy razy uderzona toporkiem w szyję, zanim na jakiś czas oddała ducha. Piekielni Wirgińczycy...
Chwila nienawiści i furii wpłynęła na wiatr, nieco żwiru rozprysnęło się wokół. Ziarna nie szybowały z wystarczającą szybkością, żeby poprzebijać stalowe zbroje żołnierzy, ale nieosłonięte części ciała mogły zedrzeć do kości.
Coeri chwyciła ramiona Devrila, uważając, żeby sztyletem nie odciąć mu łokcia.
-Moje zadanie spełnione, nie wiem, jak z tobą... Cokolwiek tu robisz... We dwoje nie zabijemy ich wszystkich. Nie w otwartej walce.
W myślach rozkazała wiatrowi, aby uniósł ich nieco wyżej, wir niosący kamienne odłamki poszerzył zasięg.
-Jeśli chcesz, wiatr przeniesie nas kawałek dalej. Jeśli gdzieś w lesie będzie czekał koń, mamy szanse wyjść z tego w jednym kawałku.
Coeri miała jeszcze cichą nadzieję, że między drzewami błąka się gdzieś wierzchowiec zabitego posłańca. Wtedy mogłaby go przywołać.

[Nie martw się, nie zepsujesz. A ja czasem potrzebuję mocnej pobudki do działania...]

draumkona pisze...

Chwilę stała i przyglądała się jego ruchom. Temu, jak przeczesywał sierść konia, jak w późniejszym czasie przeczyścił kopyta. Nerwowo splotła ręce ze sobą i przygryzła wargę.
- No więc... Jak masz czas, to możesz się mnie już pozbyć. Wcale nie mam kaca. W ogóle, to ja nie byłam pijana, zacznijmy od tego... - i jeszcze przez dobre pięc minut ciągnęła swój wywód na temat rzekomego nie-pijaństwa, aż ujrzawszy dośc rozbawioną minę Devrila, umilkła.

draumkona pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
draumkona pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
draumkona pisze...

- Pół życia przechodziłam, więc mi nie mów... - urwała, nagle wściekle zainteresowana jaskółką moszczącą się na jednej z belek podtrzymujących strop. Vetinari przez chwilę zastanawiała się jakim cudem ptaszysko ma dwie głowy, ale wystarczyło parę razy zamrugać i już miała jedną. Wystarczyło to jednak by zgubiła wątek.
- O czym to ja...? - spytała samą siebie, ale odpowiedzi nie uzyskała, więc ciekawsko zaglądnęła do boksu jakiegoś konia, tam natomiast znalazła myśliwskiego psa, a nie konia i wyskoczyła z powrotem na korytarz. Char nie lubiła psów. Psy nie lubiły Char. Na takich zasadach działał ten świat.
- Willikins się tu zjawi - oznajmiła mu, choć sama nie była zbytnio pewna skąd to wie. Poza tym... Willikins był typem dżentelmena dżentelmena (cokolwiek to znaczy), który mimo wyraźnego rozkazu nie podążania, wciąż podążał. On i jego kusza Wręcemocnego, o której Char bała się nawet myśleć.

Nikael (szary wicher) pisze...

Nikt nie był w stanie pojąć wdzięczności Nikaela, bo, chociaż minę miał raczej wyzbytą od wszelkich emocji, a jedynie spojrzeniem zdradzał wewnętrzy lęk, to w głębi duszy doskonale rozumiał, co dzieje się wokół niego.
Jenuelle! Tak na Zgniłowłosą mógł liczyć zawsze. Był też wdzięczny Devrilowi za przejęcie na siebie najgorszych obowiązków, co ograniczyło samego Wichra jedynie do trzymania rannego w silnych ramionach. Był, bowiem pewny, że gdyby przyszło mu osobiście zadać ból przyjacielowi nie zdobyłby na to, mimo licznych krwawych doświadczeń.
Wokół niego głosy mieszały się w jeden, chaotyczny dźwięk. Co rusz padały na niego cienie przemykających obok sylwetek. Ktoś coś mówił, coś robił, dotykał leżącego na jego kolanach chłopca, a on tylko patrzył.
Nagle poczuł mocne szarpnięcie Ingamary.
— Wichrze, obudź się z łaski swojej. Jeżeli go nie puścisz, nigdy nie położymy go na noszach.
Jej karcący głos przebił się przez grubą ścianę letargu i skutecznie sprowadził rycerza ku gruntowi rzeczywistości. Miał wrażenie, jakby spadł z bardzo wysoka. Nagle, zupełnie na nowo odkrył spoglądające na niego twarze. Ich oblicza, chociaż znajome, zdawały się być również oświetlone nowym światłem.
Wstał, pomagając szlachcicowi ułożyć, zamroczone płynami Jenuellee, ciało Tymusa. Wszystko stało się tak szybko, iż miał wrażenie, że zajęło nie więcej niż sekundę w czasoprzestrzeni.
— Musimy się pośpieszyć — odepchnął Ingamarę, która próbowała pogłaskać go po ramieniu i wsiadł na konia, wiedziony siłą, która sprawiała, iż poruszał się, niby we śnie.
Chciał podziękować Wintersowi za wszystko, co uczynił, lec zdawał sobie sprawę, że pora jeszcze nie ta, a na odpowiednie rozmowy przyjdzie jeszcze czas.
Ruszyli.

[Nie martw się, mam to samo. Praktyki to samo zło :P O dobrych wakacjach można pomarzyć, chociaż te dwa tygodnie, które mam do swej dyspozycji zamierzam spędzić kompletnie nic nie robiąc, a co!
Cieszę się, że powiązania zostały odpowiednio wyrażone, a czcionka? Nazywa się chyba Trajan Pro :)]

draumkona pisze...

Char westchnęła słysząc nutę irytacji w jego głosie. Nie lubiła irytować innych. Nie no, lubiła, ale... Ale nie lubiła irytować Wintersa.
- W zasadzie, to tylko przeczucie... Ale jak dotąd zawsze się sprawdzało - wyjaśniła całkiem bezradna, przeczesując bujne fale dłonią - Poza tym, posłałam go pod Vorgaltem - mruknęła całkiem rezygnując z grania skrytej i całkiem niczym nie zmartwionej Charlotte. Stuknęła nogą w ścianę, a koń w pobliskim boksie zarżał nerwowo.
- Nie pozwoliłeś mi ich pochować - wyrzuciła mu, wciąz pamiętając, że choć może ocalił jej wtedy życie, nie pozwolił zabrać stamtąd ciał.

draumkona pisze...

Golem. Wspomnienie o jej tworze nie dawało jej spokoju. Zwłaszcza, gdy widziała na niebie księzyc w pełni. Czy golem żyje? Przetrwał? Istnieje? Jeśli tak, to... GDZIE ON U LICHA BYŁ?!
Co jak co, ale Vetinari wolała wiedzieć gdzie znajduje się kamienny olbrzym wielkości stodoły. Takich rzeczy trudno nie zauważyć. Może...
- Mam wrażenie, że będę musiała się w niedługim czasie pojawić na Vorgaltemie - powedziała z dziwną miną, jakby ktoś właśnie podstawił jej pod nos największą kupę świata. I nie, żeby się krzywiła. Wytrzeszczała oczy patrząc w sumie w ścianę.
- Chyba wiem gdzie jest golem - a co jak co, takich jak on najlepiej było pilnować. Może powinna zgłosić się do Sida, może by go wziął... Ale zaraz znów z miny całkiem przejętej, błyszczących oczu i ogólnego podniecenia, zmieniła się w cichą i potulną Vetinari.
- Potrzebuję kawałka ziemi i paru kamieni. Najlepiej gdzieś, gdzie mało kto chodzi... - miała parę rzeczy po Jomie i Albercie. Skoro nie miałą ciał, nie wyprawiła im pochówku... Może zrobić to teraz. Pewnie i tak nie ruszą się stąd do jutra.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się nieco smutno.
-Brzydkie zwyczaje potrafią się przydać, a uważne obserwowanie to idealna wada dla szpiega. Hm... jeśli earl bywa tu rzadko to i pewnie go nie spotkam. Nawet jeśli jest przystojny... -wzruszyła ramionami -Przypomnij mi raz jeszcze, panie, jego nazwisko? Pewnie i tak nie skojarzę. Ah... cały czas powtarzasz, że inni mówią i twierdzą, a co Ty myślisz o nim, panie? Liczę na Twoją opinię, jako na wyśmienitego bacznego obserwatora.
Szła równo. Nie miała problemów z dotrzymaniem mu kroku, nawet jeśli lekko niedbale szla. Kompletnie nie jak dama. Z resztą, która dama, ludzka dama, ma tak długie nogi jak elfka? Starała się chodzić tak by stopy odpoczęły, czasem delikatnie nimi poruszała dodatkowo, zanim postawiła krok. Wyglądało to jakby chodziła nieco zawadiacko, jak marynarz, który zszedł na ląd. Po jakimś czasie chyba już się rozruszała i zaczęła stawiać mniejsze i zgrabniejsze kroki dotrzymując gracji związanej z wychowaniem i pochodzeniem. Znów wydawało się jakby nosiła piękną długą suknię, a nie zdarte buty, poprzecieranie skórzane spodnie i za luźną koszulę.

draumkona pisze...

I
Skinęła głową przyjmując wszystko do wiadomości. Zapamiętując, bądź też i nie zapamiętując, ale cel i tak był jasny. Prosty. Pochówek.
- Dzięki - mruknęła nieco cicho, uśmiechnęła się nieznacznie, a po chwili już opuściła stajnię. Chwilę zajęło jej zorientowanie się gdzie jest zachód, a gdzie jest wszystko inne, ale w końcu odnalazła się w tym wszystkim i ruszyła w obranym przez siebie kierunku, przy okazji przyglądając się kamieniom. W końcu, może znajdzie jakieś po drodze, będzie mogła je wykorzystać do ułożenia stosu...
Nie znalazła. Siedząc więc mniej więcej pomiędzy granicą lasu a kręgiem szukała wzrokiem czegoś, co mogłoby się nadać do transmutacji. Jedyne co znalazła to wszechobecna ziemia i trawa. No i drewno, jakby ktoś potrzebował. Nic z tego nie nadawało się na trasmutowanie w kamień, w całą masę kamieni, więc zaczęła kopać dołek. najpier jeden, niezbyt głęboki, można by powiedzieć, że w sumie to płytki. A potem dołek-bliźniak został wykopany tuż obok. Przyjrzała się krytycznie obu dołkom i westchnęła. Na nic lepszego w tej chwili nie było jej stać. Wyjęła z kieszeni pod koszulą obrączkę Alberta, którą nosił nawet wtedy, gdy jego żona zmarła i wrzuciła do lewego dołka. Następna była srebrna broszka w kształcie żółwia. Pamiętała, jak podarowała ją Jomsborgowi kiedy włóczyli się po Quinghenie. Miło było wspominać. Niemiło było zostawać znowu, na nowo z rozdrapaną raną. Wrzuciła broszkę do dołka i oba przysypała ziemi robiąc z tego kopiec. Jeden. Połączyła oba maleńkie grobowce i jeden, całkiem spory. I tak siedząc na klęczkach, wbiła wzrok w stosik ziemi jaki pozostał po dwóch najbliższych jej osobach.
Nie czuła zbytnio upływu czasu. Słońce z południa przeszło płynnie przez godziny obiadowe, w końcu zaczynając się chować za horyzontem i budząc do życia całą masę kłujących stworów jakimi były komary. Właśnie wtedy Vetinari o mało nie zeszła na zawał.
- Miłe miejsce na pochówek - Char, skupiona na włąsnych myślach i rozdrapywnaiu starych ran, wrzasnęła dziko odskakując do tyłu i wywracając się na trawę. Usłyszała kroki. Lekkie, ciche. A potem, ponad sobą zobaczyła twarz. Całkiem zresztą przyjemną, okalaną długimi, jasnymi włosami długimi aż do kolan. Na głowie miała wianek. Pachniała konwaliami. I dymem.
- Ja... tyyy...Yyyyy... - arystokratka nagle straciła zdolnośc mowy jako takiej.
- Nie chciałam cię wystraszyć - odparła nowo przybyła robiąc naprawdę smutną i pełną dezaprobaty dla samej siebie minę. Podała Char dłoń. I dopiero wtedy pani alchemik zobaczyła, że kobieta jest naga. I, że gdzieniegdzie jej ciało jest przysmolone, albo zabrudzone jakby dopiero co wytarzała się w ognisku.
- Kim ty... - nie zązyła skończyć, bo istota przerwała jej z uśmiechem.

draumkona pisze...

II
- Neitsyt. Neitsyt Nieukojona, tak na mnie wołają. Może cię odprowadzę? Zawsze to raźniej, tak we dwójkę - po czym chwyciła dłoń Vetinari i po prostu ruszyła tym swoim lekkim krokiem naprzód, ku Drummor.
- A ty... Nie zimno ci? I... W ogóle?
- Nie.
- Nie?
- Nie. Jestem martwa - tą odpowiedzą Neitsyt vetinari ostatecznie się zatkała. No pięknie. Widocznie za długo siedziała na słońcu, teraz ma jakieś omamy i idzie z trupem, nagim trupem, za rękę, nagim, ślicznym trupem, z powrotem do Drumm... Bogowie jaką ona miałą ładną twarz!
- Czemu każdy milknie jak to mówię?
- Nie wiem. To pewnie efekt tego, że za długo siedzą na słońcu.
Nieukojona nie odpowiedziała na te słowa, za to uśmiechnęła się do siebie i utkwiła wzrok w posiadłości Devrila, która właśnie zaczynała przystrając się w całą masę lampek i lampeczek, co by było cokolwiek widać.
- Skąd ty tu w ogól... - znów nie dane było jej skończyć.
- Noc jest ciemna i pełna strachów - rzuciła lekko Neitsyt, jak gdyby te słowa były jakąś sentencją na temat koloru motyli latem. Char czuła, że jej umysł jest na granicy eksplozji.
Dziwna, twierdząca, że jest martwa, dziewczyna odprowadziła ją do momentu, gdy na ziemi dało się zobaczyć wyraźną granicę pomiędzy światłem, a miękką ciemnością nocy. Puściła wtedy jej dłoń i uśmiechnęła się jeszcze raz. Ostatni. I pchnęła ją lekko w plecy, sprawiając, że Char przestąpiła granicę stając na dziedzińcu posiadłości, w świetle, przy którym gromadziły się piekielne komary. Zamrugała starając się przywyknąć do nagłej jasności, aa kiedy obejrzała się przez ramię, tajemniczej Neitsyt już nie było.
- Dziwne... - rozejrzała się jeszcze, ale nie dostrzegając jej nigdzie, postanowiła znów wejść w cień. Wtedy w jej umyśle odezwał się ktoś szeptem Noc jest ciemna i pełna strachów... Vetinari uznała za stosowne nie wychodzić poza krąg światła i udała się do rezydencji z miną, jakby zobaczyła ducha.

draumkona pisze...

vetinar zamrugała kompletnie zbita z tropu pytaniami Henryego, dlatego tez sługa nie doczekał się odpowiedzi, bo kobiecie po raz kolejny tego dnia odebrało mowę, zresztą całkiem skutecznie. Pociągnięta w mrok od czasu do czasu rozglądała się w poszukiwaniu Neitsyt, jakby spodziewała się, że to jakaś tajna służba Devrila, albo sam Devril płatający jej figle. Nagiej dziewczyny jednak nigdzie nie było widać, za wiatr się wzmógł kołysząc gałęziami pobliskich drzew. Chmury leniwie pełzły po ciemnym niebie czasami przesłaniając księżyc tak, że prawie nic nie było widać. Robiło się coraz to chłodniej, a Char mogłaby przysiąc, że perfidnie czuje w powietrzu zapach deszczu. Będzie padać. Niedobrze...
Zaciągnięta w zagajnik rozejrzała się niemrawo, mrugając i co jakiś czas zabijając komara na ciele. Póki obok nich nie znalazł się Devril. Spojrzała na niego dziwnie, jakoby oczekiwała, że powie coś w stylu "niespodzianka! ładnie mi w wianku, prawda?" ale jednak to nie nastąpiło.
- No... Chyba tak... - mruknęła przyglądając się czubkom własnych butów uznając je nagle za prawdziwe dzieło mistrza.
- Devril... - zaczęła nieco niepewnie, jakby zamierzała arystokracie tu i teraz wyznac miłość i prosić go o zostanie ojcem jej dzieci - Kto to jest Neitsyt? - nawyraźniej osoba płonnicy dośc mocno wryła się w pamięć biednej Vetinari, która nie potrafiła myśleć o niczym innym jak o zapachu jaki roztaczała wokół siebie Nieukojona i jej ślicznej twarzyczce.

LamiMummy pisze...

Wzruszyła beztrosko ramionami.
-A więc musi być okropny a Ty pewnie jesteś mu przyjacielem. o przyjaciołach nigdy nie chcemy mówić deprymująco. -zerknęła na Dervila -Chyba ten temat Ci nie w smak, prawda? -zauważyła -Hm... więc może powiesz, mój drogi panie, co studiowałeś i co robisz by Twoje szlachetne życie nie stało się nudne i szare. Ja na przykład używam lutni i uśmiechu. -który zaprezentowała w mgnieniu oka.

draumkona pisze...

- Płonnicą? - jak na naukowca niezwykle mało wiedziała o tego typu stworzeniach. Tyle tylko, że musiała spłonąć jako "czysta". Musiała być dziewicą i musiała być niewinna... Zastanowiła się chwilę, spoglądając w tym samym kierunku co Devril. Będzie musiała dopaść Sida. W sprawie płonnicy, ale i przy okazji napomknąć o jej golemie. pewnie czuł się samotny i opuszczony.
Szczęścia rzeczywiście im już zabrakło, bo nim dotarli do wąwozu, dopadła ich ulewa. W jednej chwili wszystkie ciemne chmury jakby się sprzysięgły przeciwko nim i lunął deszcz, a Vetinari mogłaby przysiąc, że nawet czasami czuła jak obrywa kawałkiem lodu.
- Daleko jeszcze? - spytała w pewnym momencie, kiedy uznała, że i tak będzie przeziębiona. Stłumiła kichnięcie. Bogowie, ile by dała za kawałek ognia, który by nie zgasł od razu na tym wietrze i deszczu...

draumkona pisze...

Tak jak Devril cieszył się z tego spotkania, tak Char była coraz bardziej spanikowana. Gdzie on ją u licha prowadził? Na koniec świata? Tak to przynajmniej wyglądała. I jeszcze mgła...
Char natychmiast dogoniła earla bo zaczęła zostawać już w tyle. Mgłą zawsze kojarzyła jej się z czymś złym. Z Dzikim Łowem. On zawsze przychodził we mgle, zjadał, nie, objadał więc całe wioski a potem odchodził, a mieszkańcu umierali z głodu. Tak, mgła nigdy nie była bezpieczna.
Mimo uprzedzeń i strachu, pochwyciła jego dłoń niejako ciesząc się, że nie jest tu sama.
- Podejrzewam, że już całkiem niedaleko? - no bo kto inny stosowałby już tak piekielne zabezpieczenia, gdyby wciąz byli daleko od celu? Kichnęła. Będzie przeziębienie jak nic.

draumkona pisze...

Char milczała nie wiedząc co dokładnie wolno jej mówić, a czego nie. Gościnność i dobre stosunki, a grzeczność to drugie. Jak było jej wiadomo, różne plemiona miały swoje wrażliwe punkty. Jedni nie lubili tematu polityki, inni twierdzili, że magia nie istnieje, jeszcze inni patrzyli krzywo na każdą, choćby najmniejszą transmutację. Milczała więc nie będąc pewną, czy aby na pewno dobrze robi, bo pamiętała, jak pewne plemię niedaleko Wężowego Przylądka właśnie niezbyt przychylnym okiem spoglądało na takich milczków.
Idąc z dwoma mężczyznami Char czuła się dziwnie. Wyglądało na to, że każdy niemal tu Devrila kojarzy. I to mile kojarzy, bo choć ludzie widząc jej obecność nie uśmiechali się i zaraz wracali do własnych zajęć, to jednak kiedy ich spojrzenie padało na Wintersa... Będzie musiała spytać. Co takiego zrobił, że ci ludzie nie dość, że tolerowali jego obecność - a ponoć byli skryci - to jeszcze wręcz cieszyli się na jego widok.
do tego wszystkiego doszło jeszcze spotkanie z Wodzem, gdzie Vetinari całkiem odebrało już mowę.

LamiMummy pisze...

-Mnie uczono kaligrafii w co najmniej 3 pismach. Do geografii nigdy nie miałam głowy, a historia... -skrzywiła się -Jeśli nie pozwalają Ci dopasować twarzy na nazwisk prócz tych na obrazach z holu to niewiele Ci zostanie pod kopułką. -wzruszyła ramionami -Częściej uczono mnie historii przez pieśni. W naukach ścisłych oszczędzano mnie jak mogli, a szkoda. Co poradzę, że jestem kobietą? To nie znaczy, że nie ogarnę wzniosłych filozoficznych męskich myśli czy zasady kryjące się za zwierciadłami czy lunetami. Prace astrologiczne są niesamowite! Kiedyś w nocy zakradłam się do rodzinnej biblioteki i chłonęłam wszystko co mogłam wyczytać i o nawigacji i gwiazdach. Niesamowite! A potem natrafiłam na sokolnictwo. -uśmiechnęła się do siebie i spojrzała w niebo. -Mam nadzieję, że Pyke odleciał i znalazł sobie gniazdo. Wiesz, panie, to był mój sokół! Wychowywałam i szkoliłam od pisklęcia.

draumkona pisze...

Char dyskretnie przyglądała się tutejszemu Wodzowi. W końcu, przewodził społeczności... Tak więc musiał być najtwardszy z nich wszystkich, przynajmniej wedle mniemania Char. Wedle starej zasady, pokaż mi Wodza a powiem ci jakie jest plemię, słuchała barwy głosu, choć nie rozumiałą nic a nic. Mogłaby przysiąc, że powiedział coś podobnego do "krowa", ale nigdy nie można być pewnym.
Zerknęła na tutejszego, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli poprzez "bać". Przeciez ona wcale się nie bała... Nie, wcale. Spróbowała się uśmiechnąc nieco, co wyszło fatalnie. Druga próba zresztą podobnie. Aż w końcu Char zebrała się w sobie i się uśmiechnęłą. Co prawda, nieco nerwowo, poza tym, drgnęła jej brew, ale liczą się dobre chęci.
- Devri...Duch jest waszym bratem? - to akurat ją zaciekawiło.

LamiMummy pisze...

-Wierzchowca bracia mi układali -zrobiła prześmiewczą minę wielkiej nadąsanej pani -"To zbyt niebezpieczne zajęcia dla młodej damy układać sobie samej konia. Młoda dama nie powinna jeździć na męskim siodle ani na oklep. Młoda dama powinna dbać o dłonie i piękne włosy bo to atrybuty prawdziwej kobiety, a nie połamane paznokcie i liście w kłakach". -przewróciła oczyma -Gwiżdżę na atrybuty dam! -zarumieniła się i jedną dłonią dotknęła ust jakby było to jedno z gorszych przekleństw -Wybacz panie mój niewyparzony język. -mruknęła zakłopotana.
Zdarzało jej się używać gorszych słów, ale przy braciach, którzy ją prowokowali i naśmiewali się z tego jaką panienką jest. Zawsze ją podpuszczali do najgorszych zabaw. Skakała z wysokich gałęzi, wspinała się na najwyższe drzewa i pierwsza pchała się do okolicznych jaskiń. Gdy gnali na koniach była szczęśliwa, nawet gdy kończyło się to sromotną przegraną. Tylko Celine pozwalał jej wygrać. Potem musiała się nasłuchać od reszty jaki to Celine jest szlachetny dla każdej sukni i dekoltu, nawet tak małego i siostrzanego jak jej. Wtedy to dopiero pokazywała klasę odpyskując im nie przebierając w słowach.

Nefryt pisze...

Nie wiedziała, jak się ma zachować. Lata temu uczono ją, jak powinna zachowywać się księżniczka. Na awans do roli królowej nie miała co liczyć - była przecież trzecią córką pary królewskiej... Tyle, że ona wciąż czuła się hersztem, nie władczynią. Miała czuwać nad Kerończykami... Bronić tych, którzy tego potrzebowali. To ona miała obowiązek wobec nich - nie odwrotnie.
Odetchnęła cicho.
- Wstańcie. To dla mnie zaszczyt, stać tu przed wami - popatrzyła kolejno na Alastaira, Devrila i ludzi za nimi. Wszyscy stanowili mozaikę stanów społecznych i kultur... Trochę, jak w jej bandzie. Tylko, że oni działali, a ruch oporu czekał. Łączył ich jednak wspólny cel.
I tak, bycie tutaj, to, że ma im przewodzić, było zaszczytem. Niemal widziała widmo swojej matki, to, jak jej usta wykrzywiają się pogardliwie na widok takich poddanych. Niektórzy z nich byli obdarci i brudni, inni wytworni... Ale dla niej, dla Nefryt, ta zbieranina buntowników liczyła się bardziej, niż możni. Ci ludzie przyszli tu z przekonania... Może nie wszyscy w nią uwierzą. Może uznają ją za oszustkę?
Wystąpiła kilka kroków na przód, zatrzymując się w świetle jednej z pochodni.
- Zdaję sobie sprawę, że trudno wam uwierzyć. To prawda, przez ostatnie kilka lat trudno było kojarzyć mnie z dworskim przepychem. - Uśmiechnęła się lekko. Prawie słyszała, jak arystokraci, nawet Kerończycy, także ci, którzy niegdyś się jej kłaniali jako księżniczce, mówią o niej z pogardą: "leśna dzikuska". Kiedyś sprawiało jej to ból. Teraz... Niech sobie mówią, co chcą. Zdrajcy. Tchórze. - Mówi się, że nikt z Marvolów nie przeżył. Przez cztery lata podtrzymywałam te pogłoski. Teraz... teraz mówię wam prawdę: Eleonora Marvolo i Nefryt to jedna osoba. Nigdy nie zrezygnowałam z wolności dla nas... dla Keronii. I przysięgam wam, że póki poprze mnie choć jedna osoba, nie poddam się. Nie wiem, jak mam wam udowodnić, że jestem córką króla Briana. I... - spojrzała na Szept i Netha. Mężczyzna stał niemal nieruchomo. Z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Tymczasem twarz elfki... Nefryt poczuła się bardzo głupio. - ...I przepraszam tych, którzy czują się oszukani - dodała ciszej, spuszczając wzrok.

[U ciebie przynajmniej posuwa się to wszystko na przód... U mnie - cud, że jeszcze nie zaczęło się cofać ;)]

LamiMummy pisze...

[Ja tak tylko cicho przypomnę, że czekam... miałam pisać więc się przypominam.]

Coeri pisze...

Coeri skinęła głową. Zatem nie było żadnych przeciwwskazań co do mało honorowej taktycznej ucieczki. Odwrotu, poprawiła się w myślach.
Nakazała wiatrowi, aby przeniósł ich w głąb lasu. Kierowała się obecnością żywych istot, coraz wyraźniej wyczuwała na dole konie.
Wiatr rzucił ich na polanę, gdzie czekał wierzchowiec Devrila, konia posłańca Coeri po chwili zastanowienia postanowiła przywołać, nie był przecież daleko.
Dziewczyna podeszła do drzewa, o jego pień częściowo wyczyściła sztylet, schowała go w końcu do pochwy i zawiesiła przy pasie. Na chwilę skoncentrowała się na swoim ciele, w myślach nakazała mu, żeby przyspieszyło naturalne procesy regeneracji. Zawsze uważała, że każdy żywy twór ma nieskończony potencjał, który wymagał tylko zrozumienia jego natury i odrobiny wysiłku, aby stać się posłuszny woli. Udało jej się powstrzymać krwotok, ale do pełnego uzdrowienia jeszcze trochę brakowało. Na to potrzebowałaby kilku godzin intensywnego skupienia, chwilowo nie znajdowali się w wystarczająco bezpiecznym miejscu. Wiedziała, że ludzie Charkona już rozpoczęli pościg. Wiatr w ich obozie z pewnością ustał chwilę po tym, jak oddalili się od niego.
Koń posłańca wreszcie pojawił się na polanie, Coeri niecierpliwie wskoczyła na jego grzbiet, obawiając się, że lada chwila zwierzak się zbuntuje. Tego, że nie darzył jej sympatią mogła być niemal pewna.
Z cichym westchnieniem syrena odwróciła się do Devrila.
-Jeszcze nie wiem, komu zawdzięczam całe to zamieszanie... - odezwała się i mimowolnie się uśmiechnęła.
-Ja jestem Coeri. Mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność?
Najpierw myślała, że ma do czynienia z profesjonalnym agentem, teraz nie była już pewna. W każdym razie walczyli po jednej stronie.

Nefryt pisze...

- Dziękuję – powiedziała cicho do Alastaira. To samo podziękowanie odbiło się w jej oczach, gdy spojrzała na Devrila. A potem niepewność, gdy pomyślała o Szept i Nethcie. Byli dla niej ważni… ważniejsi, niż przypuszczała. Byli jej przyjaciółmi.
- Poparcia Wegi nie możemy być pewni. Elfia dziedziczka, Isleen, popiera Wirgińczyków. Choć niewykluczone, że ktoś owinął ją sobie wokół palca. – Ktoś. Bardzo konkretny ktoś. Wstrętny, arogancki bufon. – W Quinghenie sytuacja jest dość skomplikowana. Ród Kha’san chce sięgnąć po cesarską koronę. Jako, że obecnego władcę Quingheny chroni porozumienie z Wirginią, zgadnij, u kogo szukają wsparcia Kha’sanowie? To jedna z rzeczy do przedyskutowania, o których wspominałam.
Wyciągnęła z kieszeni spodni kopertę z przełamana pieczęcią.
- Jeżeli senior Kha’san dojdzie do władzy, zaatakuje Wirginię. To szaleniec… ale szaleńcom czasem się udaje. Mamy także zwolenników na południu kraju. Zwłaszcza na Wielkiej Równinie. Za dwa miesiące stopi się lód na północy Wielkiego Oceanu. Możemy liczyć na wsparcie z Kresów Północnych.
- Właśnie. Dla ludzi. Myślę, że warto wysłać tam elfa. Ewentualnie zwerbować kogoś, kto często opuszcza Eliendyr, kogoś, kto nie wzbudzając podejrzeń opisałby nam sytuację. To samo w przypadku krasnoludów… i Bractwa Nocy.
- To potężna frakcja. Nas nie poprze… Dobrze byłoby mieć pewność, że nie wspomoże także naszych wrogów.

Nefryt pisze...

[Widziałam arty, które wyszukałaś do niektórych pobocznych. Naprawdę pasują.
Za to ja mam problem także z opisami. Zrobiłam większość powiązań, teraz się głowię nad pobocznymi... A tu jeszcze następny rozdział Córki Piekieł powinnam pisać, bo w takim ślimaczym tempie jak obecne, to prędzej mi broda wyrośnie, niż dojdę do połowy...
W pewnym sensie zazdroszczę ci uporządkowania. U mnie żadne listy nie zdają egzaminu. Jestem bałaganiarą... I już sama nie wiem, co po kolei robić. Najgorsze, że strasznie długo zabieram się do pisania. Mija pół dnia, nim naskrobię pierwszą linijkę. A pomysłów raczej mi nie brakuje...]

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się i oczy jej błysnęły.
-Ah... elfk? No, no... gdy taka pojawia się w opowieściach zazwyczaj wróży pojawienie się jakiś... emocji? -zgadywała -Słyszałam teorię, że albo się je kocha albo nienawidzi. Chociaż teoria była okraszona durną pioseneczką tak w ty wypadku... oh, o ile mogę insynuować, mój panie. -skinęła delikatnie głową. Nie mniej jej oczy były ciekawe.
Szkoda jej było bardziny, który tamtego pięknego dnia wypowiedział tam mało przemyślaną uwagę. Bracia uznali, że grozi ich siostrze więc postanowili w żartach, ale nie na żarty nastraszyć jego. Bardzo późno i szybko odjechał z Dworu zawodząc tym Vey, stojącą w oknie. Lubiła jego... i jego awanse. Bawiły ją.

draumkona pisze...

Słowa dzikiego może i rzeczywiście mogłyby obrazić kogoś tak wysokiej pozycji jak Vetinari, ale... Cóż, nie była nigdy zbyt obrażalska. A po tym co działo się w ciągu ostatniego roku... Po tym jak wędrowała z prostymi ludźmi, których jedynym powodem do życia była alchemia, powoli, acz na razie tego niezauważając, zmieniała samą siebie. Na słowa Nerisa więc odpowiedziała jedynie uśmiechem, a jakaś myśl podpowiedziała, że ona także chciałaby, żeby i ją ktoś kochał jak siostrę. Albo może i nieco inaczej...
Nieoczekiwanie spojrzała na Devrila, akurat w tej chwili, kiedy ten zwrócił się do niej. I znów bez słów, jedynie skinięcie głową. Nie zamierzała wpychać nosa tam, gdzie ktoś mógłby jej go przytrzasnąć.
Wszystko ma jednak swoje granice i nawet chwilowe zdezorientowanie Vetinari przegrało wobec rosnącej ciekawości. Zmartwiona mina Devrila. Westchnienie Nerisa.
- Czym jest Grota? - wypaliła nim umysł zdązył wysnuć myśl, że może być to coś, o czym mało kto chce rozmawiać.

draumkona pisze...

Cmentarz. Kogo Devril miał wśród Tropicieli, że chciał go odwiedzić...? Może kogoś, kto zastępował mu ojca? Może kolejnego brata? Albo... Char nie zdołała wysnuć tej myśli bojąc się starcia z pustką jaka zwykle nawiedza podczas takich rozmyślań. Zamiast tego wróciła wzrokiem do Nerisa uśmiechając się nikle.
- Nikt mi bliski nie śpi snem sprawiedliwych w Grocie. Nie będę więc nękać duchów... Za to chciałabym się dowiedzieć gdzie mogłabym się przespać, bo zaraz zasnę tutaj i będzie problem... - w życiu chyba nie czuła się tak zmęczona. Marsz, potem zimna ulewa z nieba... W końcu lodowata mgła i wiatr wśród domów Tropicieli. Chrząknęła nosem. Witaj, przeziębienie.

Coeri pisze...

Widząc, że mężczyzna zamierza oddalić się z zagro,żonego terenu, pochwaliła go w myślach i nieśmiało zachęciła swojego zdobycznego wierzchowca do podążenia za Devrilem. Nie mogli pozostać w lesie i czekać, aż któryś z ocalałych żołnierzy ich dopadnie.
-Nie znam Nefryt -przyznała, nie wiedząc, jak bardzo powinna się tego wstydzić. W sprawach tej ziemi była słabo zorientowana, jej ojczyzna była daleko.
-Muszę od razu przyznać się, że nasi partyzanci są słabo zorganizowani. To spontaniczna inicjatywa co odważniejszych z okolicznej ludności. Byłam akurat gdzieś tutaj, wzięłam udział w kilku ich akcjach. Wspólny wróg czyni najlepszych przyjaciół.
Zauważyła, że zwierzak pod nią zastrzygł nerwowo uszami. Przeczucie podpowiedziało jej, że chodzi o poważniejszy problem niż unosząca się wokół niej i Devrila woń krwi.
-Nie zdziwiłabym się, gdyby zaraz pojawił się tu któryś z nich -westchnęła. Chwilowo nie czuła się na siłach do kolejnej potyczki.
Obejrzała się za siebie, popędziła konia. Była czujna, całe ciało napięło się do granic bólu.
-Myślisz, że jak daleko musimy się znaleźć, żeby uznali pogoń za chwilowo nieopłacalną?
Nie wiedziała, jakie kolejne posunięcia planował Devril. Mógł wrócić tu za jakiś czas z większą grupą? Kiedy znajdą się w bezpiecznym miejscu, będzie musiała zadać mu parę pytań. Jeżeli już przez głupi przypadek pokrzyżowała mu plany, powinna teraz zastanowić się, jak naprawić ten błąd.

[Akurat problemy z kompem/internetem doskonale rozumiem ;) Też miewałam i miewam. Nic nie szkodzi. Powstrzymuj mnie, jak będę pisała głupstwa, w ostatnim czasie kompilowanie kodów źródłowych zrobiło mi miazgę z mózgu.]

draumkona pisze...

- W takim razie pewnie się tam pojawię. Na wszelkie wypadek, gdyby jednak miały mi coś do powiedzenia. Nikt nie chce gniewać duchów... - a przekonałą się o tym podczas nocy przed ostateczną bitwą między wolnymi a Gildią, kiedy to ta ostatnia w końcu znalazła właściwą kombinację do Ogrodu Kości. Nikt nie chce denerwować duchów. Zwłaszcza tych, które chcą ci pomóc...
Podniosła się i skinęła głową Wodzowi nie znajdując innego sposobu na pożegnanie się. Potem zaś ruszyła w ślad za Nerisem, raz nawet prawie wchodząc w drzewo.

draumkona pisze...

Mimo wszechogarniającego zmęczenia, społeczność Tropicieli ją intrygowała. Nadal nie mogło to do niej dotrzeć, że w tak dalekich zakątkach żyją jeszcze plemiona, o których prawie nikt nie ma pojęcia.
Po wejściu do chaty od razu wypatrzyła łóżko. Proste. Lekki, drewniany stelaż a na nim skóry zamiast całej babraniny z pościelą, prześcieradłami i innym badziewiem. Choć musiałą przyznać, że badziewie było zawsze miękkie... Niepewnie podeszła do posłania i przysiadła na brzegu jakby się bała, że zaraz pod jej ciężarem wszystko runie.
- Kobiecego towarzystwa? - powtórzyła zerkając na mężczyznę niebywale rozbawiona - Wychowywałam się w miejscu, gdzie byłam jedyną dziewczyną. Potem niezbyt to uległo zmianie... Poza tym, mało która kobieta za mną przepada - wzruszyła ramionami. Zawsze może zająć się alchemią. Strzeliła palcami wytwarzają iskrę, a chwilę później płomień, który pochłonął drewienka na palenisku. Tlen dostępny w powietrzu i zaczerpnięcie paru pierwiastków z własnego organizmu, a następna ich transmutacja potrafiły działać cuda.

draumkona pisze...

Czas przeszły jej nie umknął. Siostra. Hm...
- Miałeś siostrę? - zainteresowała się nagle dośc ożywiona. Zawsze miło jest dowiedzieć się czegoś nowego. Zresztą, może gdyby jej opowiedział, mogłaby nieco bardziej zrozumieć kim są. Bo wiadomo, ludzie ludźmi, ale każda ze społeczności zachowuje się inaczej. Jedni zwłoki palą, inni posyłają w podróż w dół rzeki... Zaś im więcej informacji odnośnie więzi i tego co się ongi działo, tym samym więcej informacji o plemieniu.
- Byłabym wdzięczna gdybyś mi coś opowiedział o was... Jeśli to nie kłopot - dodała zaraz przypominając sobie o grzeczności. W końcu, nie chciała nikogo urazić.

LamiMummy pisze...

Nie umiała odpowiedzieć. Obawiała się, że każde słowo będzie zbyt proste i tendencyjne. Temat był niewygodny, zbyt... osobisty. Przez chwilę pomyślała o biednym przyjacielu braci, który nie powinien przekraczać Leśny Dwór. Pamiętała jego oczy i ton głosu, każdy ofiarowany jej kwiatek. W myślach przeklinała siebie, że tak długo wpatrywała się w jego oczy.
-A widziałeś, panie, niebieskiego ptaka? Wielkości pawia? -powiedziała próbując tonem głosu zbudzić ciekawość w arystokracie.

draumkona pisze...

Westchnęła. Nie umie opowiadać? Ale przecież każdy umie, nawet najbardziej zacofany, albo też zamknięty w sobie człowiek umie. Każdy umie streścić parę faktów, co prawda nie każdy robi to z sercem, ale jej się głównie rozchodziło o informacje.
- Hm... - zastanowiła się na głos wpatrując w ogień pląsający po palenisku - Kiedy wędrowaliście w knieję i do Wzgórz, pewnie was coś spotkało. Napadło. Cokolwiek. O tym mógłbyś opowiedzieć.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się dumnie.
-Jeśli nie widziałeś to zaraz ujrzysz, panie!
Cicho splotła zaklęcie delikatnie układając dłonie i palce, jakby splatała z słów to co zaraz miał ujrzeć. Im bardziej się skupiała tym większy był tajemniczy uśmiech na jej twarzy. W końcu splotła zaklęcie i wypuściła je. Zza ich pleców między nimi, prosto jak strzała wyleciał ptak. Błękitny, mieniący się ptak przypominający pawia lub feniksa przecinał powietrze, a następnie wzbił się pionowo ku niebu. Wydawało się, że po drodze traci chłodne barwy i ledwo nad koronami drzew kompletnie się rozpadł w lekki kolorowy deszcz. Po chwili nie było już śladu po błękitnym czarze.
Dziewczyna radośnie się zaśmiała. Iluzja wyglądała tak realnie! Dawno jej się takie bez muzyki nie udawały. Czuła się dumna i na prawdę szczęśliwa.
-I jak! Widziałeś? Widziałeś panie?! -dopytywała się rozradowana patrząc jeszcze w miejsce, w którym ptak rozpadł się.

draumkona pisze...

Słuchała, a wszystko co ledwo zostało zarejestrowane słuchem, już umysł chłonął, jak sucha gąbka włożona do misy z ciepłą wodą. Charlotte miała otwarty umysł, lotny. Zwłaszcza jeśli chodziło o coś nowego, o coś ciekawego. W końcu, poznać skrytych Tropicieli nie jest dane każdemu.
- Całkiem nieźle? - spytała cicho samą siebie. Widziała przecież Devrila w akcji i to nie raz, więc... Albo mocno się podszkolił, albo sami Tropiciele byli nie do podejścia. Przynajmniej nie dla niej i jej słoniowego chodzenia po lasach.
- Kim był drugi towarzysz? - spytała niecierpliwie, jak dziecko, któremu przerywa się opowieść w najbardziej emocjonującym momencie.

draumkona pisze...

Meneros. Miała wrażenie, że skądś zna to imię. Albo więc Devril wspominał coś o myśliwym, a ona niezbyt słuchała, albo ktoś miał podobnie na imię. A, że obie możliwości wydawały się jej całkiem prawdopodobne, więc w tej materii pozwoliła sobie na milczenie.
W mig jednak odgadła, że to "przywiązanie" o którym była mowa... Cóż, to by wyjaśniało dlaczego Devril tak długo siedzi w Grocie. To by wyjaśniało... Cóż, bardzo wiele rzeczy. Skoro Neme jednak nie żyła...
Przyjrzała się uważniej Nerisowi zastanawiając się nad tym jak sformułować pytanie.
- Jak zginęła? I jak poradził sobie z tym Devril?Ten amulet, który nosi na szyi pewnie jest darem od twojej siostry, mam rację?

LamiMummy pisze...

Odwróciła się do niego cała rozradowana, śmiejąca się.
-Na prawdę? Zaskoczyła cię? Nie wierzę! Ale wspaniale! Nie spodziewałam się, że mi się uda! Przednio! -przyklasnęła w dłonie -Bardzo się cieszę! Nawet nie wiesz ile mi tym sprawdziłeś radości, panie! Ha ha! Jak cudnie! A ty? Potrafisz mnie czymś zaskoczyć, panie? -zapytała rozbawiona.

draumkona pisze...

Amulet dzikich kojarzył się Charlotte z Gwiazdą, amuletem elfów. Oddanie go podobnie jak i tu wiązało się z wyrzeczeniami, wiązało się nawet z pogardą swoich braci, bo elfy, przynajmniej niektóre uważały się za lepsze. Za dużo lepsze...
Zmieniła nieco pozycję, w końcu ile można siedzieć bez ruchu, choćby nie wiadomo jak ciekawie prawili. Ramieniem oparła się o ścianę domu, podciągnęła nogi do siebie i znów wlepiła to swoje dziwnie zimne i dziwnie puste spojrzenie w Nerisa.
Stary Drummor zginął lata temu, przynajmniej według wiadomości Charlotte. A przecież podczas jednych z tych przeróżowych popołudniowych herbatek u jednej z hrabin słyszała, że jakiś był skandal związany z Wintersami, że ponoć stary wyrzekł się młodego... Nigdy nie brała tego na poważnie, w końcu, ilu ludzi, tyle wersji, ale... teraz dało jej to do myślenia.
- Devril chciał się żenić? - aż uniosła brwi, kiedy wniosek nasunął się sam. Zaraz potem przyszło i współczucie, choć tak naprawde nie mogła zrozumieć pustki jaka miał w sobie teraz Winters. W przeciwieństwie do niego, ona nigdy nie kochała. Nie tak jak może kochać kobieta.

LamiMummy pisze...

Zmarszczyła lekko czoło.
-Nie spodziewałam się, że to aż tak blisko. -powiedziała prawie do siebie -Nie wspominałeś, panie, że mieszkasz niedaleko zamku? Może źle zrozumiałam... ale nie widzę nigdzie odpowiedniego domu dla arystokraty niż... hm... ten zamek?
Zamrugała niepewnie nieco zbita z tropu. Oczy jej nadal figlarnie błyszczały, ale usta wygięły się w lekkim niezrozumieniu i braku konsekwencji.
-Hm... ładnie tu... tak... bez lasu... -dodała niepewnie. To jeden z niewielu przypadków gdy była poza lasem. Czuła się z tym nieswojo.

draumkona pisze...

I ta cecha, zapewne pozytywna, bo cóż złego jest w byciu szczerym, przyprawiła ją niemal o zawał. Zapowietrzyła się co najmniej jakby wsadziła rękę w ogień i nie potrafiła jej wyciągnąć. Nawet nakazywanie sobie opanowania i wyzwiska pod jej adresem nie zdawały egzaminu. Tak szczerość po prostu zwalała z nóg i tyle.
Dalsze słowa Nerisa jednak sprowadziły na niespokojnego ducha Char smutek. I nie wiedziała, czy jest to smutek powodowany tym, że Devril najwyraźniej wciąż kochał nieżyjącą już Neme, czy to, że ich historia byłą smutna. Tak czy inaczej, całkiem nieświadoma tego, że czasami można z niej czytać jak z otwartej książki, postanowiła przyznać Devrilowi rację.
- Racja, powinnam się przespać - stwierdziła od razu uciekając spojrzeniem na swoje posłanie, po czym podniosła się uznając za stosowne zrobić coś sensownego z tymi skórami. Może zrobi z nich... Nie no, nic nie zrobi. Może się tylko położyć. I próbować spać.

draumkona pisze...

Charlotte od ostatniej wizyty arystokraty zdążyła się rozchorować. Wykrakała sobie w końcu swoje przeziębienie.
Leżała więc sama w swojej chatce, zagrzebana w skórach na posłaniu, czasem tylko podsycając za pomocą alchemii ogień, co by nie zmarznąć. Bo mimo tego, że była wiosna, przez ostatni tydzień jedynie padało, a jej wciąz było zimno.
Poza tym, umysł nawiedziły myśli, o których myślała, że więcej nie wrócą. Myślała o zmarłych przyjaciołach. O tym, czy czasem jej własna tożsamośc nie była jedynie zgrabnym przypadkiem i kłamstwem ze strony Alastaira, żeby mieć kogo wcisnąć na miejsce kochanki Escanora. Tak, Char miała wiele do przemyślenia.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się radośnie do dziecka i głęboko dygnęła, jak na dworze. Umiała to robić, a dziecku nie oszczędziła wszelkich honorów, łącznie z głową bardzo nisko. Pełna gracji... i jeśli chłopiec miał jeszcze chwilę temu wątpliwości czy jego pan przechadza się z kobieta czy mężczyzną, teraz nie miał wątpliwości. Zatrzepotała ładnie rzęskami jakby ją onieśmielił. Wiedziała, że na dworze nie ma miejsca by towarzysząca kobieta pierwsza się odzywała, no chyba, że jest znacznie wyższej pozycji niż towarzyszący jej mężczyzna. Ona jednak była wychowana, że każdy jest wyższej pozycji. Mimo wszystko nie wytrzymała i tonem dwornym odezwała się teatralnym szeptem.
-Wielmożny panie... przedstawisz mi tego zacnego kawalera? -oczka jej błysnęły, szczególnie, że lekko nachyliła się do arystokraty, ale nie odrywała spojrzenia udającego delikatną płochość od młodego chłopca.

Nefryt pisze...

- Nie twierdzę, że tak będzie, Devril. Głupotą byłoby dopatrywać się w Bractwu pewnych sojuszników. Nie zmienia to jednak faktu, że jeżeli będą mieli zamiar zarżnąć kogoś z nas, dobrze byłoby przynajmniej o tym wiedzieć.
Zastanowiło ją, czy niechęć Devrila do Cieni ma swoje korzenie w sytuacji z jej obozu, czy arystokrata zraził się do Bractwa jeszcze wcześniej.
- Obawiam się, że przypomnienie im tego nic nie da. Ci, którzy naprawdę żyją dla Bractwa będą mieli wątpliwości, ale znajda się tacy, którzy zaryzykują dla własnej korzyści… Moim zdaniem – dodała, jakby chcąc zaznaczyć, że za mało zna Cieni, by wysnuwać pewne wnioski. – Poszukiwacz zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy – mruknęła. – Myślę, że dobrze byłoby lepiej poznać sytuację… ale póki co nie podejmować konkretnych działań w tym kierunku. Bo może się okazać, że łatwiej będzie zniechęcić Wirginię do Bractwa, niż Bractwo do Wirginii.
Nefryt niemal ucieszyła się zmianą tematu.
- Tak. Ich szaman, mający de facto spory wpływ na działania jarla, jest moim wujem. Rok w rok organizują wyprawy łupieżcze. W najmniej korzystnym razie wuj przekona jarla, by tegoroczne „pozwiedzały” sobie Wirginię.
- Też mnie to zastanawia – westchnęła. – Myślę, że obawy Deva w tym wypadku są uzasadnione. Versus Kha’san wspominał, że obecny cesarz ma koneksje z Bractwem. W to byłabym skłonna uwierzyć. Ale kiedy zapytałam, skąd o tym wie, powiedział, że przekupił Poszukiwacza i ten zdradził mu szczegóły misji dla cesarza. – Nefryt powiodła wzrokiem po twarzach buntowników, potem jej spojrzenie zatrzymało się na zielonych oczach Devrila. – Lucien nigdy nie zdradziłby sekretu Bractwa.
Skinęła głową. Liczyła, że jeśli uda się utrzymać ich razem do czasu zwycięstwa – jakiegokolwiek, nawet niewielkiego, nastroje wśród ludzi się poprawią. Ale jeśli powinie im się noga… Wtedy, jeszcze szybciej, niż Wirgińczycy, zgubią ich wzajemne waśnie.
- Milcz – głos Nefryt zabrzmiał gniewnie. – Szept przyszła tu ze mną jako przyjaciółka. I jest nią, niezależnie od tego, co postanowili w elfiej stolicy. Więc, z łaski swojej, wstrzymaj się z obrażaniem jej. Zwłaszcza w mojej obecności – warknęła.
Wieść o porozumieniu zmartwiła ją. „Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz?”
„A pytałaś wcześniej?” - usłyszała gdzieś między myślami nieprzyjemny głosik.
Nie pytała. Zdała sobie sprawę, że choć nauczyła się ufać Szept, tak naprawdę nie wiele o niej wie.
- Szept. – Nie była pewna, jak sformułować odpowiedź. Nie chciała urazić elfki, ale musiała także dbać o dobro ruchu oporu. „Tak, jak dotychczas o moich ludzi” – pomyślała. – „Nie, lepiej. Unikając wcześniejszych błędów.” - Czy jesteś pewna, całkowicie pewna, że jeżeli przekażesz nasze słowa w Eliendyr, elfy nas… i ciebie, nie oszukają?

LamiMummy pisze...

Podała mu dłoń do ucałowania. Nigdy tego nie lubiła, ale teraz sytuacja tego wymagała. -Nessavey Lathien. Jeśli ktokolwiek będzie Cię poprawiać, Joelu, synu Lavinii, masz moje pełne pozwolenie by mówić do mnie Vey. -Powiedziała dwornie a teatralnym szeptem dodała -inni musieliby bawić się w nudne tytuły.
Puściła do chłopaka oczko. Czasem żałowała, że gdy on będzie w kwiecie wieku ona wciąż będzie... Taka, będzie młoda, prawie jak jego równolatka.
Na rozluźnienie zamierzała mu włosy.
-Dawno nie ścigałam się. Może podbiegniemy nieco do zamczyska co?

Coeri pisze...

Coeri westchnęła i pokiwała głową. Tego terenu nadal nie znała zbyt dobrze, naprawdę musiała zdać się na Devrila.
-Rzeka to całkiem dobry pomysł- przyznała. Woda była jej żywiołem, w razie problemów byłaby bardziej u siebie, odzyskałaby chociaż część utraconych po opuszczeniu ojczyzny możliwości.
-Czekaj- powiedziała, widząc, że po twarzy mężczyzny spływa krew. Podjechała bliżej, tak, że mogła sięgnąć ręką do ramienia Devrila. Umysłem przeniknęła przez jego ciało, pobudziła naturalnie zachodzące w nim procesy. Krew powinna zaraz przestać płynąć, a wciągu kilku godzin twarz młodzieńca powinna wyglądać znacznie lepiej.
Bez słowa znów zwiększyła dystans i spojrzała na Devrila pytająco.
-Poprowadzisz, czy mam szukać rzeki?
Mogła to zrobić, chociaż ten umysłowy wysiłek zaczynał już ją męczyć.Wpływanie na naturę w niczym nie przypominało wydawania komend wytresowanemu domowemu zwierzęciu, praca z potężnymi siłami wymagała koncentracji i silnej woli.
Widziała, jak las staje się bardziej gęsty. Zmierzali chyba we właściwym kierunku.
-Nie wiesz, czy mają tam psy?- spytała. Sama nie zdążyła rozejrzeć się po obozie Charkona.

Nefryt pisze...

Zmarszczyła lekko brwi, rozważając jego propozycję. „Czy nie zaszkodzi to twojej… masce” – chciała spytać, ale w porę ugryzła się język. Devril jako kanapowy piesek gubernatora był swego rodzaju atutem dla Ruchu Oporu, jakkolwiek niechętnie by na to patrzyła. Jeśli mieli tu jakiegoś szpiega…
„ Głupotą byłoby pozbywać się takiego atutu” – wcześniej w jej umyśle zagnieździła się inna myśl. Myśl, którą postarała się szybko i dokładnie wymazać z pamięci.
A właściwie… właściwie to czemu wszędzie, nawet tu, doszukuje się oszustwa? Szpiegów? Zdrady?
„Paranoja, Nefryt. Twoja prywatna paranoja” – podszepnęło coś głosem Meri.
- Myślę, że należy się wstrzymać z kontaktem z Cieniami. Jeżeli przedłożylibyśmy im naszą propozycję, nawet, jeżeli jakimś cudem się zgodzą, Wirgińcycy nas przebiją. Więc póki co tylko zdobywamy informacje – celowo użyła formy „my”. Niech się poczuwają. Wszyscy. Bo jeżeli plan zawiedzie, zginą. Wszyscy.
Popatrzyła na tego, który się odezwał. Nie znała go. Może tylko te otłuszczone kości policzkowe… Swortowie. Czyżby nowa głowa rodu?
- Nie. Ruch Oporu nie ma wobec niego żadnych zobowiązań – odpowiedziała spokojnie.
- Połączymy siły. Mnie znają i to z mojej strony spodziewają się kontaktu, dlatego udam pełne zainteresowanie i sporą dawkę ufności. Jeżeli są uczciwi, po prostu zawrzemy porozumienie. Jeśli nie… Druga nasza „delegacja” będzie musiała to w porę odkryć. – Zdawała sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie za sobą spotkanie z Kha’san. Ale kiedy sukces jest blisko, ludzie stają się mniej ostrożni. – Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”.
Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów. A właśnie arystokraci zaliczali się do grupy, z która Nefryt kojarzono najmniej.
- Dobrze. – Ona również nie była pewna, jak postąpi, gdy elfy odmówią. Musi dbać o swoich ludzi. I o Ruch Oporu. Ale przyjaźń… Przyjaźń była czymś, co wciąż poznawała, co zbyt często traciła… I nie chciała stracić znowu. – Jedź do waszej Stolicy. I… Pomów ze Starszyzną, czego od nas oczekują.
W jej oczach pojawił się jakiś cień. Musi niebawem podjąć decyzję. Bo kiedy Szept wróci z odmową, może być za późno. I nie wybierze tego, co powinna.

draumkona pisze...

Będąc chorą już od dłuższego czasu, Vetinari przyzwyczaiła się już do tego, że niewielu z Tropicieli, o ile nie żaden, stosowali zasady jakie obowiązywały w świecie "na zewnątrz". Poza tym, Neris pojawił się u niej raz, czy dwa, może i więcej, ale zwykle kiedy kogoś trawi gorączka, to niezbyt wiele rejestruje.
Zagrzebana w skórach bardziej przypominać mogła z początku jakiegoś stwora o bliżej nieokreślonym kształcie. Dopiero po chwili sterta skór się poruszyła, Vetinari przewróciła się na bok i spojrzała błyszczącymi oczami na Wintersa.
- Zdemaskowali mnie - wychrypiała zanosząc się po chwili kaszlem, ściskając w bladej pięści papierek z którym przyleciał jej gołąb.

draumkona pisze...

Mimo tego, że sprawa rzeczywiście była ułatwiona, Char nadal się bała. Będąc kochanicą gubernatora nie raz widziała u niego napady wściekłości. I bała się. Bała sie tego, że jego wzrok sięgnie nawet tu, poprzez mgły i wąwóz. Że ją znajdzie. A wtedy perspektywa śmierci będzie najmilszym co mogłoby ją spotkać.
Przygryzła wargę i jeszcze raz rozwinęła papier. Jeszcze raz prześledziła tekst pisany eleganckim, pochyłym pismem jakiego papa zawsze używał kiedy szyfrował wiadomości. Escanor wie. Zna ją. Jej twarz. Jej zapach. Jej ciało...
Wzrok mimowolnie z karteczki papieru zjechał na sufit, a Vetinari odplynęła myślami. A gdyby tak...? Nie, to niemożliwe. Nie, tak daleko nie zaszły żadne z badań, no przecież...
A może jednak? Ale nie będzie tu miała żadnych przyrządów, a przecież sama stąd nie wyjdzie... I właśnie w tym momencie, nieco bardziej przytomna już, spojrzała na Devrila.
- Może coś uda mi się zrobić. Mam pomysł... Ale będę potrzebowała paru rzeczy. A większość z nich nie jest łatwo dostępna... - zaczęła nie będąc pewną, czy wypada jej jeszcze go o cokolwiek prosić. Nie dość, że ukrył ją wśród swoich przyjaciół, nie dość, że mogli wszyscy ponieść karę za nią, gdyby Escanor jednak się tu dokopał... Prośba uwięzła w gardle, dłonie zadrżały. Nie byłą w stanie prosić o więcej.

draumkona pisze...

Przyjrzała mu się, najpierw uważnie, jakby szukała w nim czegoś, co może podważyc jej hipotezę. Przecież znała budowę, znała elementarne zasady rządzące światem. Skoro ponoć nie było dwóch takich samych ludzi... Musi być jakiś zapis. Kod. Sentencja. Cokolwiek. A jeśli jest kod...
- Muszę coś zbadać. Wtedy będę wiedzieć na pewno. Ale... Przypuszczam, że mogłabym zmienić... Parę rzeczy. Ale to nic pewnego. Przynajmniej na razie. Musiałabym mieć narzędzia, musiałabym... - urwała znowu, wypełzła z łóżka i zaczęła krążyć po chatce mamrocząc coś pod nosem. Coś odejmowała, coś mnożyła, a kiedy umysł powoli zaczynał wkraczać na właściwą ścieżkę, zaczynała nawet wyglądać nieco lepiej niż gdy przyszedł. Jej ewidentnie trzeba było zajęcia.
Nieco roztargniona, zatrzymała się na chwilę, rozejrzała wokół siebie, a kiedy nie znalazła pożądanego przedmiotu, złączyła dłonie i po chwili jedną z nich przyłożyła do ziemi. Ściągnęła ku sobie większe z cząsteczek wapnia, złączyła to w między czasie z ziemią, po czym zastosowała prawa transmutacji. I tak oto, podnosząc się znów na nogi była uzbrojona w spory kawałek kredy. A kiedy alchemikowi dać kredę...
Nie minęła chwila, a już bazgrała po ścianie jakieś wzory, znowu coś mamrocząc nieskładnie, jakby kompletnie postradała rozum. Nie zapomniała jednak o tym, że nie była sama. Przynajmniej nie w tej chwili. A, że znacznie prościej się jej mówiło o czymkolwiek, kiedy miała zajęcie...
- Nie dam się tak łatwo odsunąć w cień - zaczęła nie odrywając wzroku ani dłoni od ściany, wciąż pisząc, wciąz łącząc poszczególne fakty jej znane z własnym i niedawno zdobytym doświadczeniem - Nie po to poświęciłam pół życia dla ruchu, żeby potem jakiś Escanor mnie demaskował... Poza tym, nie zostawię ich tak - nie wyjaśniła o kim dokładnie mówi, choć ton zmienił się na ostrzejszy. Bardziej zacięty, a kreda pękła od zbyt mocnego nacisku. Char pochyliła się zbierając kawałki. A takie nerwy i taki głos pojawiał się u niej w tylko jednym przypadku. Kiedy mówiła o alchemikach. O osobach, o które miała dbać. Które miała doprowadzić do celu jakim było spokojne życie bez prześladowań, wolność badań.
- Nie dam się odsunąć - powtórzyła raz jeszcze znów zaczynając pisać - A jeśli nadal ktoś będzie chciał się mnie pozbyć, będzie to musiał zrobić w dosłownym tego słowa znaczeniu - innymi słowy, nie było mowy, by zeszła ze sceny własnego życia dobrowolnie.

LamiMummy pisze...

Biegła z chłopem aż do utraty tchu. Była szczęśliwa mogąc dać mu nieco radości, a że cytra na plecach była nieco ciężka tym łatwiej udało się dać mu wygrać. Śmiała się razem z chłopcem. Widok zarządcy jednak ją nieco zmroził. Był surowy i oschły. Nie przepadała za takimi ludźmi, szczególnie jeśli kompletnie ją ignorowali.
Zmrużyła nieco oczy na tę scenę. Być może jej towarzysz wcale nie był panem tych włości. Miała nadzieję, że przecież jej nie okłamał. Może po prostu piastuje tu jakąś ważną funkcję? Może to skarbnik albo kwatermistrz? Czułaby się nieswojo gdyby... gdyby był wielkim księciem czy lordem, a ona kompletnie go nie poznawała. W szczególności, że ponoć bywał w Leśnym Dworze.

draumkona pisze...

przez chwilę niezbyt rozumiała o co mu chodzi, ale spojrzenie na trzymaną w ręku kredę wszystko wyjaśniało. Rzadko korzystała tu z alchemii, jedynie wtedy, gdy pierwszy raz tu przyszła, kiedy alchemicznie wytworzyła ogień... Cóż, teraz zrozumiała dziwne spojrzenie jakim wówczas obdarzył ją Neris. Wzruszyła ramionami. Skoro musiałaby słuchać o źródłach tylko przez kredę, to o czym będzie słuchać i ile kiedy jej plan okazałby się trafny...
Dokończyła ostatnią z linijek dziwnego zapisu i odstąpiła od ściany przyglądając się jej krytycznie. Cała pokryta była teraz krzywymi zapiskami i rysunkami cząsteczek, wiązaniami i paroma linijkami obliczeń. Wskazała mu palcem sam początek, gdzie wręcz rzuciłą się do ściany i zaczęła bazgrolić.
- Cały organizm ludzki składa się z... Tego - nie wiedziała jak to wszystko mu wyjaśnić. Gdyby mówił alchemickim żargonem, byłoby prościej... - Każdy człowiek ma w sobie zbiór kodów odpowiadający za każdą z rzeczy - podjęła tłumaczenie odsuwając się jeszcze nieco, a w końcu też wracając do łóżka. Nagły przypływ geniuszu minął, a Char czuła potężne osłabienie. Cholerne przeziębienie. - To, jaki masz kolor oczu, jak skręcają ci się włosy, czy masz włosy na plecach, czy nie, kiedy skóra zaczyna się marszczyć... Wszystko. Dosłownie wszystko - usiadła na łóżku i owinęła się skórą znów wzrok wlepiając w zapisaną ścianę - Kody mają to do siebie, że da się je zmieniać, Devril. A alchemia... Prawa transmutacji i równorzędnej wymiany... Do tego parę magicznych eliksirów do utrwalenia... Ustawiając odpowiedni wzór mogę, przypuszczam, zmienić konkretny kawałek kodu, o ile nie cały. Mogę zmienić siebie, przynajmniej z wyglądu... - urwała nie będąc pewną, czy kody nie odpowiadały także za to jakim się w istocie było - I nie wiem, czy ktoś próbował tego wcześniej. Wszystkie tajne zapiski i księgi gniją w bibliotece na Crimsonie, pod czujnym okiem Gildii. Dlatego musze najpierw poeksperymentować, dowiedzieć się paru rzeczy, nim wzięłabym się za to na poważnie - spojrzała na niego i uśmiechnęła się - Na pewno to lepsze wyjście niż golem.

LamiMummy pisze...

Była zawiedziona. Miała nadzieję, że jest z nią szczery i miło spędzili czas. Na tyle miło by uznać, że zasłużyła na prawdę.
Spuściła główkę i wzrok. Nie miała ochoty teraz na niego patrzeć. Pokornie poszła gdzie jej wskazał. Smutno na pożegnanie uśmiechnęła się do Joela. Wielka pani w podartych butach i umorusana od kurzy z cytrą przewieszoną przez plecy. Kupa śmiechu! Na pewno w całym wielkim zamku będzie niezłym pośmiewiskiem. Było jej przykro.

draumkona pisze...

Pokręciła głową. Nie pojął tego, co miała mu do przekazania. Bo owszem, gdyby miała to być zmiana na coś całkiem innego, nie zapisanego, bądź nieprzewidzianego... Wtedy sama by się tego chyba nie podjęła.
- Człowiek to zbiór kodów. To co masz, mógłbyś określić jako szczęście na loterii genów, bo facjaty szpetnej nie masz, resztą też pogardzić nie można - a co jak co, mimo tego, że większości z tamtej nocy nie pamiętała, mogła coś na ten temat powiedzieć - Genów jest wiele, tworzą kody... Więc spróbuję znaleźć drugi najbardziej możliwy kod, jaki przyjąłby organizm. Taka... Druga opcja jakby. Zapasowa. Mam nadzieję, że garba mieć nie będę - i paru innych nieciekawych rzeczy, dodała w myśli, bojąc się wyrazić obawy na głos, nie chcąc prowokować losu.
- Możesz mi załatwić parę rzeczy? Bo ja sama rady nie dam... Mogę ci dać do pomocy Willikinsa, zna rozmieszczenie większości naszych kryjówek - Char ledwie objęła przywództwo nad alchemikami, a już miała do dyspozycji dwanaście kryjówek, z czego jedna mieściła się tuż pod nosem Gildii, ale to inna sprawa, której omówienie pewnie będzie koniecznie niebawem.

Rosa pisze...

- Nic się nie stało. To ja zaczęłam. - uśmiechnęłam się lekko, chociaż w moich oczach dalej pozostał smutek i... może strach? To co stało się z tamtą wioską przerażało mnie. Moje ręce zadrżały, więc mocniej złapałam lejce konia. Wzdrygnęłam się lekko. Gdy spojrzałam przed siebie ujrzałam kilku jeźdźców zmierzających w naszym kierunku. Spojrzałam zaniepokojona w stronę Devrila. Zjechał trochę z drogi, więc podążyłam za nim. O co mogło im chodzić? Zbliżyli się do nas. Przyjrzałam się dokładniej ludziom naprzeciwko nas. Wydawało mi się, że jeden z nich trzyma w ręku jakiś zapisany papier. Czyżby był to list gończy?
***
Fia spojrzała na mężczyznę, który usiadł naprzeciwko niej. Przyglądał jej się teraz dokładnie. Jego oczy sprawiły, że kobieta się wzdrygnęła. Do jej serca wdarł się strach. Czego on mógł chcieć. Była tylko... no właśnie. Słyszała już kilka razy te legendy o smokach. Ale przecież nikt w to nie wierzył. Rzuciła spojrzenie na mężczyznę. Chyba nie wierzył. Wstała i oparła ręce na blacie stołu. Przysunęła krzesło i powiedziała cicho.
- Ja... ja już chyba pójdę.

[Zgonie z uzgodnieniami odpisuję ;]

draumkona pisze...

Tego nie przemyślała. Z góry założyła, że kody brane są losowo, nie zaś, pod względem siły, czy tego, czy zapewni to lepsze warunki do przetrwania. Nawet jeśli tak było, nie zamierzała rezygnować. Nie chciała się całe życie ukrywać nie wiadomo przed kim i przed czym, nie wiadomo gdzie. Chciała działać. Chciała korzystać z życia póki mogła.
I rację miał Devril co do tego, że jeśli by jej nie pomógł, sama znalazłaby sposób.
- Potrzebne mi będzie parę składników typowych do magicznych eliksirów - zaczęła sięgając po niewielki kawałek papieru jaki się tu jeszcze uchował i kawałek rysika, który najwidoczniej przywiozła ze sobą, po czym zaczęła notować czego jej trzeba. Czasami nazwy były zawiłe, bo pochodziły z elfiego języka i trudne do zapamiętania. A jak wiadomo, w składnikach łatwo o pomyłkę.
- Prócz tego będzie mi potrzebne parę probówek, kolba i szczypce - podała mu karteczkę zapisaną drobnymi literkami jak na złość przypominającymi elfie zawijasy - Czyste formy siarki, węgla, złota i srebra znajdziesz tylko u alchemików. A te ciastka to tak dodatkowo... - wytłumaczyła czując, że tak trzeba. No w końcu, wśród skórek traszek, sproszkowanego zęba wilka i siarki nie powinny znajdować się ciastka. Nawet te z lukrem.

LamiMummy pisze...

Uśmiechnęła się nieco krzywo. Bała się, że łatwo może przesadzić ze złośliwościami gdy zacznie. Nie znała go za dobrze, a raczej nie znała go wcale. Jednak czasem nie da się powstrzymać ciętego języka.
-Nie śmiem odmawiać panu na zamku. -westchnęła bo już z tak drobną uszczypliwością było jej niezręcznie i źle -Kąpiel by się przydała. -wzruszyła ramieniem -Nawet jeśli wielki pan tych ziem widział mnie umorusaną... gdyby znalazła się jeszcze jakaś sukienka... byłabym wdzięczna. Jeśli na zamku panują zwyczaje by schodzić na posiłek to tak postąpię. O ile nie jestem zbyt wielkim ciężarem. O świcie mogę ruszać dalej w drogę. Nie chcę rozbić problemu.
Powiedziała lekko drżącym tonem. Czuła ból i było jej po prostu przykro. Wydawało jej się, że nie dała mu żadnego powodu do braku zaufania. Miał przecież okazję by powiedzieć, że to on! Miał możliwości!

draumkona pisze...

Spuściła wzrok. Wiedziała, że Tropiciele mają coś w stylu swojej kuchni, ale nie chciała ani żadnego z nich męczyć, ani tym bardziej zawracać głowy Nerisowi. W dodatku, na wspomnienie o tym ostatnim, spłonęła rumieńcem i musiała nakazac sobie spokój, co by nie chichotać, ani się głupio nie uśmiechać.
- Pocierpię jeszcze trochę. Dopóki nie wrócisz - i już miałą pytać o nogę, o to, co się stało, ale jego spojrzenie ją wstrzymało. Skoro sam nie zaczął mówić... Niech i tak będzie.
Potem została sama. I postanowiła wziąć się do pracy, a tego było przed nią sporo.

draumkona pisze...

Charlotte, uprzednio zapytawszy Nerisa o zdanie, spodziewała się Devrila dopiero za tydzień, tak więc z pewnymi badaniami niezbyt się śpieszyła. Ba, niektórych nawet nie zaczęła. Ponadto, nikt Vetinari nie widział od przeszło trzech dni. Nie wychodziła ze swojej chatki, nie dawała znaku życia.
Ponadto, skonstruowała sobie liczydło. I od kiedy tą zabawkę już miała w dłoniach, nic nie było jej potrzebne do szczęścia.
- Cztery tysiące dwieście szesnaście... - cztery czerwone koraliki poszły w ruch na napiętej nitce liczydła - Dwieście ociem... - pah, pah, kolejne dwa koraliki, ale na innej nitce. I dziwne przeczucie towarzyszące obliczeniom. Czy to się, cholera jasna, uda? Czy może wyrośnie jej trzecie ucho? Albo cycki na plecach? Bogowie, przecież to jest ingerencja w wasze dzieło, niech mnie ktoś powstrzyma...
Ale nikt jej nie powstrzymywał. Nikt nie przyszedł, nie padł grom z jasnego nieba. Spokój. Cisza. Idealne warunki do mieszania w ludzkim kodzie.

draumkona pisze...

rzeczywiście, dziwnie to wyglądało, gdy Neris wpadł po prostu do chatki i zaczął mówić, a ten o kim mówił czekał jeszcze pod drzwiami.
- Nie mów tak lepiej, bo naprawdę wymyślę ci jakąs ciekawą karę - uśmiechnęła się zaczepnie i podniosła z podłogi na której siedziała. Zaś prowizoryczne liczydło powędrowało na łóżko, między skóry i kawałki papieru i kredy.
Błękitne oczy Charlotte zabłysły. Kobieca intuicja dopowiedziała swoje.
- Masz wszystko - i bynajmniej nie było to pytanie. Po chwili wzrok z tobołka prześlizgnął się poprzez jego twarz i spoczął na niewielkim pudełku. Charlotte znała takie pudełka. Znała je bardzo dobrze...
- Z lukrem? - spytałą cicho, jakby w tej chwili wkraczali właśnie do skarbca pełnego złota, a sami byliby chciwi i zaślepieni żądzą pieniądza.

draumkona pisze...

Słowa Nerisa weszły Charlotte jednym uchem, a drugim wyszły i to zaraz po tym jak Devril uniósł wieczko. Bogowie niejedyni. Z lukrem.
I nagle wszystkie problemy świata przestały mieć znaczenie. Wirginia? Jaka Wigrinia? Alchemicy? Poradzą sobie!
Powoli postąpiła ku arystokracie wzrok wlepiając w zawartość pudełka. Nie musiała liczyć. Wiedziała, że było to pudełeczko, które w sprzedaży było jedyni w środy, a było to jedno z tych ze złotej kolekcji, co oznaczało, że w środku znajduje się sześć ciasteczek z lukrem w tym jedno z niespodzianką. Ona, nawet jako arystokratka nie mogła pozwolić sobie na takie pudełeczko częściej niż raz w miesiącu. Raz, że było potwornie kaloryczne, dwa, było bajecznie drogie. Więc albo Devril miał niezłe kontakty, bądź zręczne palce... Hm... Umysł Char, nieco nieobecny tamtej nocy podpowiedział, że nie tyle co zręczne, ale i delikatne.
Nie mniej jednak zdobycie tegoz pudełka wymagało nie lada zachodu jeśli nie chciało się płacić. I chyba właśnie dlatego Vetinari zamiast najpierw zająć się ciastkami, rzuciła się Wintersowi na szyję, wycałowała mu twarz, a dopiero potem zabrała ciasta i uciekła z nimi w kąt, by tam móc przemówić do nich i powiedzieć, jakże się cieszy z tego spotkania.
Chwilę potem oblizywała już palce i zaglądała do pudełeczka w poszukiwaniu okruszków.

draumkona pisze...

Kiedy oblizała juz palce i upewniła się, że w pudełku nie ostał się już ani jeden okruszek, odłozyła je na bok, nadal będąc w lukrowym raju i z dziwnym wyrazem twarzy udała się po worek. Cukier jednak, chwilowo wywoławszy poczucie prawdziwej ekstazy i radości, szybko ulatniał się z organizmu, a Char wracała do normalności. Zniknęły różowe gwiazdki i błękitne jednorożce, zaś wraz z tym zniknięciem pojawiło sie coś nowego. Coś, co potocznie każda kobieta nazywała Teoretycznym Przecierem Pomidorowym. Był to głos, który po zjedzeniu nielegalnej liczby słodkości mówił o tym, jak teraz to wszystko będzie się zamieniał na tłuszcz. Głos ten w późniejszych fazach ewoluował w poczucie, jakoby ten tłuszcz rzeczywiście się odkładał, zmieniał w fałdy, czy osiadał na boczkach.
TPP właśnie zaczynał przemawiać do Vetinari, dlatego jej mina była nieco dziwna. Jakby słuchała szeptów jakiegoś ducha stojącego obok.
- Jeśli wszystko się uda... Będę spać parę dni. A podczas tych paru dni lepiej, żeby żaden Tropiciel tu nie wszedł. Ty zresztą tez lepiej nie wchodź. Sama wyjdę. jak się skończy... - przełknęła ślinę. I o ile w ogóle się obudzi.

Rosa pisze...

Jeźdźcy zatrzymali się przed nami. Jeden z nich – chyba najstarszy wysunął się naprzód.
- Kim jesteście i dokąd zmierzacie? – Spojrzałam niepewnie na Devrila. On również nie wydawał się zadowolony nowym towarzystwem. Nie wiedziałam czy chce by wiedzieli dokąd jedziemy.
- Przed siebie. Nie mamy określonego kierunku. Może zatrzymamy się na trochę w stolicy… - nie było to do końca prawdą. Oboje chcieliśmy się dostać do Królewca bez żadnych wątpliwości, ale oni nie musieli tego wiedzieć.
Młodszy z jeźdźców spojrzał na mnie podejrzliwie. Chyba nie o taką odpowiedź im chodziło…
***
- Nie, nie przestraszyłeś mnie. – głos Fii zadrżał lekko. Zganiła się za to w myślach. Nie może okazywać uczuć. Szczególnie w tej sytuacji. – Po prostu muszę już iść – nie czekając na jego odpowiedź kobieta wyszła z karczmy. Odetchnęła cicho i oparła się o ścianę. Musiała uspokoić oddech. Kątem oka zerknęła przez okno budynku. Czyżby mężczyzna wstawał? Fia nie była strachliwa, lecz nie uśmiechało jej się towarzystwo nieznajomych. W miastach nie czuła się bezpiecznie. Tłum i hałasy źle na nią działały. Spojrzała na ciemny las przed nią. Polana gdzie zostawiła smoka była niedaleko… Lecz samotna wędrówka także była niebezpieczna. Nie wahała się długo. Weszła cicho w cień rzucany przez drzewa i oparła się o jedno z nich. Nasunęła kaptur na głowę, a jej ręka powędrowała ku broni przywieszonej przy pasie. Nie da się zaskoczyć.

Coeri pisze...

Coeri uniosła brwi.
-To znaczy uspokoić i pozbawić wrogich zamiarów?- upewniła się -Owszem, jest taka możliwość, ale pamiętaj, że to autonomiczne istoty żywe, które w każdej chwili mogą zachować się nieprzewidywalnie.
Mimowolnie dotknęła różków na czole, w ludzkiej postaci krótszych niż normalnie, ale nadal wyczuwalnych bez problemu. Z każdym kolejnym wcieleniu jej więź z naturą miała się pogłębiać, chociaż Coeri nadal uważała, że znajduje się dopiero na początku tej drogi.
Zsunęła się z grzbietu ogiera i powoli wprowadziła zwierzę w nurt rzeki. W pierwszej chwili koń stawił słaby opór, nie podobało mu się stopniowe zanurzanie w zimnej wodzie.
- Spokojnie -mruknęła syrena. Zdawało jej się, że poza szumem rzeki coś słyszy, gdzieś w dali rozległy się okrzyki i nawoływania. Zdenerwowana Coeri poślizgnęła się na kamieniu i upadła twarzą w wodę. Przez chwilę, kiedy nurt rzeki zmywał resztki zaschniętej krwi z jej skórzanej zbroi, woda wokół zabarwiła się na brunatno.
-Do diabła, już prawie tu są- syknęła dziewczyna ze złością. W drzewie kilkanaście metrów dalej utkwiły dwie strzały. Szczekanie także się rozległo, na razie odległe, ale to w każdej chwili mogło się zmienić.

draumkona pisze...

Panika. Panika wymalowana na twarzy Vetinari mówiła sama za siebie. Tego nie przewidziała. Szpiczaste uszy... Była więc elfką? Mieszańcem? Czy to po prostu jakaś cholerna mutacja, jak z tym szóstym palcem...
Spojrzała na Devrila kompletnie zagubiona, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że tu jest. Fioletowe tęczówki, jakże podobne do Iskrowych różniły się jedynie odcieniem, można by więc sądzić, że Charlotte ma coś wspólnego ze Starszą Krwią. Z drugiej strony, ile to ludzi czy elfów ma takie oczy...
- Devril... - zająknęła się i umilkła nie wiedząc co powiedzieć - Jak ja w ogóle wyglądam? - spytała w końcu, przy okazji patrząc po sobie. I jak na razie jedynym faktem prócz uszu jaki rzucił jej się w oczy był faktem nieco większego i kształtniejszego biustu, a także krąglejszych bioder, które to były wręcz znakiem firmowym elfek.
- No to się porobiło...

LamiMummy pisze...

Przewiercała go wzrokiem. Zacisnęła usta.
-Powiedz mi, wielki panie na zamku, czy ja... mimo, że przedstawiłam się rodowym nazwiskiem byłam inna niż wędrowcy na drodze? Mimo, że przyznałam się do tytułu szłam w brudnych spodniach i niedomytych włosach. Powinnam się wstydzić, że wielka pani nie wie nawet kogo prosić o pomoc i że dała doprowadzić się do takiego stanu. -westchnęła i pokiwała głową -Wstydzisz się tego kim jesteś? Spraw by było to więcej warte niż napuszone stroje i wykwintne bale. Joel wiedział kim jesteś i był naturalny, szczery. Czemu ja miałabym być inna?
Uśmiechnęła się krzywo. Mimo wszystko bolało ją... bolało, że ją oszukał i że doprowadziła się do stanu, gdzie spotkanie hrabiego, lorda czy innego księcia było kłopotliwe. Czuła się brudna i w stanie gorszym niż żebracy, a jeszcze chwaliła się, że jest wielką hrabiną, której tylko brakuje wstążek we włosach. Miała piękne włosy zanim je ścięła.

Rosa pisze...

Spojrzałam ze zdziwieniem na jeźdźca. O jakim smok on mówił? Nigdy nie widziałam tego stworzenia a już na pewno się nim nie opiekowałam.
- Isleen. Nazywam się Isleen. I nie wiem o jakim smoku mówicie. - mówiłam szczerze. - Musicie mnie z kimś mylić. - dodałam. Mimo woli zacisnęłam ręce na lejcach. Najstarszy z jeźdźców spojrzał po innych, coś do nich szepnął. Widocznie uzgadniali co robić dalej.
***
Fia cofnęła się o krok. Mimo tego do jej uszu doleciały wzmianki o smoku. Zacisnęła pięści. Więc oto im chodzi. Ludzie jednak się nie zmieniają... Spojrzała za siebie. Nie doprowadzi ich do smoka. Nawet gdyby ją torturowali nie powie słowa. Smok poradzi sobie sam. Jest już dorosły. Umie się bronić. Cicho poszła w przeciwnym kierunku niż jej polana. Zmyli ich. Zaprowadzi nie tam gdzie trzeba. Potem jakoś im ucieknie...

Nefryt pisze...

[Nic się nie stało, w końcu wiadomo, jak to bywa z weną – raz jest, raz w stanie zaniku, a raz w ogóle brak :)
Umyśliłam sobie, żeby były dwie grupy:
- pierwsza, tj. Nefryt i ktoś jeszcze, pewnie z bandy (a może właśnie nie?). Ta grupa pojechałaby do Quingheny bardziej jawnie, tak, żeby Versus Kha’san był przekonany, że niczego nie podejrzewają i chcą przystać na warunki. Generalnie cud miód, wszyscy zadowoleni, tylko przedłużają podpisanie porozumienia.
- w tym czasie druga grupa, tj. Devril (i nie wiem kto, ale pewnie by się przydała jeszcze jedna-dwie osoby) korzystając z tego, że Versus jest zajęty grupą pierwszą, węszy w Quinghenie. Czy Kha’san cos kombinuje, jeśli tak, to czemu i z kim. Jak się okaże, że wszystko jest cacy – grupa pierwsza podpisze porozumienie i po sprawie. Jak wyjdzie, że Versus coś kombinuje (a znasz mnie, to pewnie wiesz, że jakieś kombinowanie będzie :D), to grupa druga będzie informować i ewentualnie ratować tyłki grupie pierwszej ;) I najlepiej, żeby tych dwóch grup nikt ze sobą nie kojarzył.
Acha i tak jak zaczęłam pisać o Quinghenie, to zebrałam sobie do kupy wszystko, co o tym państwie wiem (taa, sama wymyślałam, ale wszystkiego nie wiem. Tak samo jest z każdym państwem na blogu, a w kerońskich elfach, to już w ogóle nie mogę się połapać, za dużo tego ;)). Więc z tego, co nas dotyczy – nasi mogą mieć mały problem z dostaniem się na Quinghenę, bo tam trzeba mieć pozwolenie na przyjazd. Jak go nie skombinują, to ich zatrzymają jak tylko staną na suchym lądzie. Co więcej, jeżeli statku, którym przypłyną nie będzie w wykazie jednostek, które mogą przebywać na Quingheńskich wodach terytorialnych, będą próbowali ich zestrzelić.
I jeszcze sprawa rozwoju, techniki itd. Keronia i Wirginia mają realia mniej więcej średniowieczne. Wega to twór mieszany, bardzo gościnny. Quinghena ma realia ok. XVII wieku i pilnie strzeże swoich tajemnic.]
- Nie – uśmiechnęła się lekko. – W Quinghenie przykłada się podobno dużą wagę do tradycji. A te mówią, że tego typu poselstwo powinno składać się z trzech osób. Pojedzie ze mną ktoś z obozu. Ewentualnie… Ewentualnie jedna osoba stąd.
- Dziękuję – powiedziała, słysząc odpowiedź Devrila. Więc będzie ktoś z bandy, a w drugiej grupie on. Dwie osoby, które lepiej lub gorzej znała.
Obawiała się wyjazdu. Nigdy wcześniej nie była w Quinghenie. Jej ojciec kiedyś chciał tam popłynąć, ale nie otrzymał pozwolenia. Ale wtedy Quinghena była jeszcze w stanie wojny z Keronią. Teraz, kiedy wycofała się z konfliktu, na pewno wiele się tam zmieniło. Na pewno jest bezpieczniej.

Iskra pisze...

Charlotte była chwilowo zbyt zajęta swoim nowym ja niż tym skąd to ona pochodzi i czy na pewno Alastair miał rację, czy też nie.
W mig znalazła miseczkę z wodą i przyjrzała się swojemu odbiciu. Nie było tak źle. Twarz nieco szczuplejsza, wyraźniej niż przedtem zarysowane kości policzkowe. I pełniejsze usta. W sumie... Przemiana wyszła jej na dobre. I nie poznawała samej siebie, co jeszcze lepiej swiadczyło o tym, czego udało się jej dokonać. Al się zdziwi!
I właśnie wtedy odezwały się wątpliwości. Jak półelfka. Spojrzenie powędrowało na twarz Devrila
- Myślisz, że papa kłamał odnośnie mojej tożsamości...? - spytyała cicho jednak bojąc się tego, co Dev mógłby odpowiedzieć. Bo przecież jeśli tak... To całe jej życie było kłamstwem. Jednym, wielkim kłamstwem.

LamiMummy pisze...

Spuściła wzrok i Cicho westchnęła.
-Tak czy siak... ja też powinnam przeprosić... byłam opryskliwa i niemiła. Nie zasłużyłeś na to. -powiedziała cichszym głosem. -Gdy się odświeżę i jeśli pozwolisz, przebiorę się w cokolwiek co za Twoim pozwoleniem przyniesie mi służba to... z chęcią zejdę na kolację. -powiedziała.
Lekko, niepewnie uśmiechnęła się i spojrzała na mężczyznę lekko uśmiechając się.

Janith pisze...

Coeri pokiwała głową, chociaż była przekonana, że w tym momencie Devril na nią nie patrzy. Puściła wodze i rzuciła się do biegu za mężczyzną, nie chcąc stracić go z oczu. Wdrapała się na brzeg, za sobą usłyszała plusk, kiedy koń martwego posłańca gramolił się na drugą stronę. Dziewczyna nawet nie oglądała się za siebie.
Mruknęła pod nosem kilka słów po atlantydzku, na krótką chwilę środkowy nurt rzeki przyspieszył, wzburzając piasek przy dnie i nieco silniej podmywając brzegi. Teraz nie został po nich nawet ślad, nawet nieuchwytna woń.
Coeri miała wrażenie, że jej głowa lada chwila eksploduje. W tym wcieleniu jeszcze nigdy nie była zmuszona do takiej mobilizacji woli.
-Będziemy może teraz kluczyć okrężnymi drogami aby mieć pewność, że ich zgubiliśmy? -zawołała do biegnącego przed nią Devrila. Właściwie pomysł ten nie był całkiem zły, chociaż, oczywiście, męczący.

Coeri pisze...

Hmm, źle się podpisałam, to byłam ja ;-) Użyłam z rozpędu swojego innego nicka.

LamiMummy pisze...

Zagryzła lekko usta.
-Na dłużej? W sumie... w sumie to co mi pozostaje? Mam dalej włóczyć się po świecie nie wiedząc nawet gdzie dokładnie był mój dom? -uśmiechnęła się lekko, również kpiąco -Ależ wielmożny panie, no nie wiem czy wypada. -pokiwała lekko główką -Poza tym, wierz mi, kilka nocy w koronkowej pościeli dobrze mi zrobi. Dawno już nie miałam porządnego łóżka! W karczmach za granie dostawałam co najwyżej kawałek podłogi, czasem jakiś siennik czy niewygodną pryczę, a jak bajki mówią, księżniczką niewygodnie nawet na ziarnku grochu. -zaśmiała się lekko.
Czuła się nieco niezręcznie. Czytywała wiele książek i często dostawała po rękach gdy sięgała po nieodpowiednią lekturę. Matka przestrzegała ją, że mężczyźni to interesowne świnie i gdy będą mieć tylko okazję... Vey przełknęła ślinę niepewnie. W końcu czemu miałby ją gościć? Wolała trzymać się sznurka czystej sympatii i przyjaźni.
-No i... em... tak, przez tę krótką drogę polubiłam Cię, szlachetny panie. Czy inaczej przejęłabym się tą... drobną nieszczerością. -znów używała sarkazmu rozkoszując się ostatnimi słowami.

LamiMummy pisze...

Vey przymierzyła suknię. Gdyby nie szarfa prawie wcale nie byłoby widać szczupłej talii dziewczyny. Elfka była bardzo drobnej postury i sukienka nieco na niej wisiała. Po kąpieli i czesaniu, a co ważniejsze w sukni wyglądała wreszcie jak kobieta. Jej wrodzona gracja i ruchy idealnie pasowała do stroju i wnętrza. Z bólem serca rozstała się ze swoją cytrą. Jednak gdy zeszła uśmiechnęła się do Dervila. Na dobrą sprawę nie miała powodów by się boczyć.
-A więc... mówiłeś że bywałeś w Leśnym Dworze? Nie przykładałam zbyt wielkiej wagi do... geografii. -skrzywiła się lekko i zawstydzona niewiedzą zarumieniła się lekko -Czy... mógłbyś mi pokazać mapy? I... lokalizację mojego spalonego domu?
Czuła się niezręcznie ze świadomością, że nie wie ani gdzie jest ani skąd pochodzi. Czuła się... jak bez ręki.

Nefryt pisze...

[Myślę, że byłoby dobrze w takim układzie, żeby w grupie z Nefryt była jedna twoja postać 2 moje, a w grupie z Devem na odwrót - 1 moja i 2 twoje. Bo pisać samej ze sobą to jakoś nie lubię ;)
Co do grupy z Nef - myślę, że naturalniej by było, gdyby był tam ktoś z ruchu. Bo Szept w obecnej sytuacji nie jest pewnym sojusznikiem. Więc może Bevan.
W drugiej grupie Dev i "sługa". Hm, kogo dać od moich?" Może powiedz mi, jak jest ten "sługa", to dobiorę kogoś kontrastowego pod względem charakteru :)
Co do pozwolenia - kusi mnie opcja z przemytnikami ;) Owszem, ryzykowne, ale:
- primo - przez to może być ciekawiej
- duo - jeśli arystokratka załatwi im pozwolenie, będzie w nim na pewno wzmianka dla ilu osób. A Deva i jego grupy ma teoretycznie w Quinghenie nie być ;) No chyba, że będą płynąć jako, no nie wiem, pasażerowie na gapę ;)

Shel-antagonista? Najprawdopodobniej. Pomijając kwestie zadań i narodowości, oni za sobą... nie przepadają. Tak na gruncie prywatnym. Także raczej on i Lucien byliby przeciwko Nefryt i Devrilowi... Choć może się zdarzyć coś, co karze im się ze sobą sprzymierzyć, choć to musiałoby być chyba coś o sile trzęsienia ziemi ;P
I chyba wolałabym zrobić przeskok do momentu, aż pojawią się w Quinghenie.]

draumkona pisze...

Ona sama, mając pod sobą alchemików, dla których liczyło się jedynie przetrwanie, czy też przeżycie do dnia następnego powinna wiedzieć, że Alastair wcale nie jest takim szlachetnym i dobrodusznym jak mogłoby się wydawać. Powinna wiedzieć, przewidzieć, że to co jej naopowiadał niekoniecznie mogło być prawdą. Mimo tego jednak, umysł odmawiał przyjęcia takowych faktów. Odrzucał je, budując w niej fałszywą nadzieję i fałszywe przekonanie.
- Nie okłamałby mnie... - szepnęła cicho, ledwie słyszalnie wpatrując się w ścianę przed sobą a jednocześnie obmacując własne uszy. Tak bardzo chciała w to wierzyć. Jednak to, czego nie przyjmował umysł, przyjęła podświadomość. Ziarnko niepewności zostało zasiane, a zaufanie względem maga zachwiane. Będzie musiała się dowiedzieć, czy aby na pewno ma rację. Czy dobrze robi ślepo ufając temu, że nie okłamałby jej.
- Pewnie... Pewnie popełniłam gdzieś błąd. Musiałam się gdzieś pomylić - nieco wyprowadzona z równowagi, sięgnęła po papiery zapisane obliczeniami, niemalże zabazgrane do skraju nieczytelności. Musiała się czymś zająć. Czymkolwiek. Bo wiedziała, że długo już tutaj nie wysiedzi.

Rosa pisze...

Do tych wirgińskich strażników nic nie docierało. Prychnęłam cichutko.
- Nie mam żadnego smoka. - powtórzyłam po raz kolejny. - Nie wiem z kim mnie mylicie, ani po co jest wam potrzebny. Ale ja nie jestem żadną opiekunką smoków. - Podniosłam mimo woli głos. Czyżby gubernator miał aż tak tępych ludzi? Spojrzałam na Devrila.
- I nie wiem jak ty, Devril, ale ja nie zamierzam słuchać bezpodstawnych oskarżeń na mój temat. - Szybko wyminęłam Wirgińczyków. Najwyżej będę musiała uciekać. Uśmiechnęłam się do siebie. Po ostatnich zdarzeniach miałam już trochę wprawy...
***
Fia wyraźnie słyszała jak mężczyźni szli za nią. Najwyraźniej nie zważali na to, że kobieta ich usłyszy. Fia przyspieszyła, gwałtownie skręciła w lewo, potem w prawo. Hałasy trochę ucichły. W lesie było ciemno, więc łatwo było się zgubić. I Fia właśnie to zrobiła. Zaklęła pod nosem. Przecież znała ten las!
"Ale nie po ciemku" - pomyślała. Doszedł do niej jakiś dźwięk. Wsłuchiwała się prze kilka sekund. Ktoś nadchodził. Czyżby znowu tamci? Kobieta wyjęła ze szczękiem miecz. Co ma być to będzie. Ona się podda. I na pewno nie zaprowadzi ich do smoka.

draumkona pisze...

Charlotte nie dowierzała, choć coś uparcie i co chwila pytało ją, czy aby na pewno się nie myli. W końcu, ród Vetinarich był czystej krwi ludzki. Żadnych elfów, gnomów, krasnoludów czy skrzydlatych. Tylko ludzie. A teraz ona...
Coś tu było nie tak. Mocno nie tak. pewnie dlatego zamiast siedzieć teraz u Tropicieli, ona podążała śladem Wintersa wyczekując momentu, kiedy odwiedzi maga. Potrzebowała potwierdzenia, by pokazać sobie samej, że podejrzenia są niepotrzebne. Al by jej nie okłamał. Nie ją.
Wkradła się do kamienicy, a, że była tu nie pierwszy raz, zdołała obejść zabezpieczenia drzwi. Zdołała przeniknąć do wnętrza i zatrzymał ją tylko fakt, że drzwi do gabinetu są zamknięte. A zza nich dochodzą głosy... Więc zaczęli rozmowę bez niej. Mimo wszystko jednak przusynęła się nieco bliżej i zaczęła nasłuchiwać.

LamiMummy pisze...

Pochyliła się nad mapą kompletnie nie zważając na zbyt luźną suknię. Przy najmniej swój gorsecik miała pod spodem, który był dobrze dopasowany do jej figury. Wskazała na mapie ujście wielkich rzek idealnie na skraju 3 państw.
-To gdzieś tutaj, prawda? -zapytała z nadzieją -Wydaje mi się, że pamiętam te rzeki: wielkie i porywiste, prawda? Na wiosnę często tam jeździliśmy na jakieś obrzędy. Nie przepadałam za nimi, ale potem czasem nawet dawano mi się napić wina, a dla dziecka to prawdziwy rarytas. Nam w dzieciństwie dawano rozcieńczone wino więc... prawdziwe wino było czymś! -uśmiechnęła się do wspomnień.
Opadające na twarz włosy nieco jej przeszkadzały w patrzeniu więc co chwilę je poprawiała długimi palcami sprawnymi w szarpaniu za struny cytry i napinaniu łuku. Prawie kompletnie nie zwracała uwagi na zachowanie earla, a skupiała cały swój zachwyt na mapie jakby niemal po raz pierwszy ją widziała. Studiowała i przypominała sobie to czego ją uczono a od czego skutecznie uciekała.

LamiMummy pisze...

Zamyśliła się i wyprostowała.
-To dość daleko, prawda? Hm... pewnie jakoś z karawaną nadrobiłam drogi. Gdy dobrzy handlarze jadą z jakimiś wyrobami czy do domów po jesiennych targach czasem mnie przyjmowali w gości i zimowali. Zabawne -zachichotała cicho ale uroczo -że los mnie aż tak daleko sprowadził. Mimo tych wszystkich okoliczności bardzo mi miło, że się spotkaliśmy i że użyczyłeś mi swojej gościny, panie. Czym... mogę się tu zajmować? Umiem nieco haftować chociaż nie cierpię tego serdecznie. Sztandary zawsze mi dobrze wychodziły. Podobno do tego potrzeba silnych i zwinnych palcy.
Zrobiła kilka kroków w kierunku okna. Czuła się niezręcznie będąc zbyt blisko earla.

draumkona pisze...

Okropny ciężar faktów niemalże zwalił ją z nóg, a cichy głosik podpowiedział, że była głupią ufając mu na ślepo. W końcu, przecież powiedzieć mógł jej wszystko. Nawet, że jest z rodu Marvolów, czy innego rodu, który już w zasadzie nie istnieje. Mógł powiedzieć wszystko...
I tak zrobił. Przynajmniej w jej mniemaniu. Umysł odrzucił czułe słowa maga, nie chciała już więcej słuchać. Nieważnie odsunęła się od drzwi potrącając jeden ze sprzętów, a ten z brzdękiem wylądował na podłodze. Nie zwróciła nawet zbytniej uwagi na słowa Devrila. O tym, że był przeciwny by alchemicy przyłączyli się do ruchu. Nic nie było ważne. Prócz tego, że w jej mniemaniu została oszukana.
Cofnęła się jeszcze parę kroków, obcasy butów cicho zastukały po podłogę. Nie wydała z siebie jednak żadnego dźwięku, nie była w stanie. A zaraz potem, korzystając z okazji, że jeszcze nie wyszli by zobaczyć co to za hałasy, odwróciła się i szybkim krokiem odeszła ku drzwiom.

draumkona pisze...

Charlotte nie mogła długo znaleźć sobie miejsca. Tu nie pasowało, tam zbyt niebezpiecznie, tam z kolei zbyt odcięta od świata... Nic więc dziwnego, że jakiś głos nakazywał jej pchać się z łapkami tam, gdzie najmniej jej potrzebowali. A akurat, co jak co, ruiny jej nie potrzebowały.
Być może to jednak ona potrzebowała ich, by się wyciszyć, dać sobie spokój i czas na wytchnienie. Quinlestin. I całkiem niedaleko, elfia stolica... Jaki czort ją tu zagnał? I po cholerę? To właśnie miało się okazać.
*
Wilk, który nie mógł puścić tak magiczki, w końcu, jak ona się wymykała, to on też chciał i koniec. Rima została posłana razem z Sacharissą do Morii, a może i był to drastyczny zabieg, udał się, bo władca był sam. No, jeśli nie liczyć wrednej magiczki.
Mimo zas ogólnego spokoju, teraz zjeżył się, jakby co najmniej trafił w stado Cieni. Rozejrzał się czujnie, podniósł nieco rondo kapelusza.
- Coś... - nie dokończył. Przeczucie nakazało mu iśc do przodu. Najlepiej to wyprzedzić Szept i iść samemu przodem, co też uczynił mając w poważaniu pułapki i inne zamaskowane urządzenia.
*
Charlotte, dotychczas zachowująca się nadzwyczaj ostrożnie i spokojnie, poczuła, że coś tu jest... Dziwnego. Nie była magiem, więc takie przeczucia były jej niejako obce, rzadko pojawiały się w jej życiu. Tym razem jednak... Przeczucie było silne. Mówiło "Idź tam. Nic się nie stanie". I nim się zorientowała, już tam szła.
*
Nie spotkali się, jak nakazywac powinna logika, przynajmniej nie tak dosłownie. Wilk nagle zatrzymał się wpół korytarza, a elfi wzrok wychwycił sylwetkę okrytą czerwonym płaszczem, z naciągniętym kapturem i skrawkiem materiału naciągniętym aż na nos. ktokolwiek to był, nie wpatrywał się jednak w nich długo. Złożył ręce, jednak nie jak do czaru, ale inaczej, jakby miałą zaraz wznosić modły do bóstw. Po skrytych w rękawiczkach dłoniach przebiegła malutka błyskawica, a chwilę potem intruz klapnął dłonią o ścianę obok siebie, a ta, zupełnie zresztą posłusznie, wystrzeliła w bok, niby rozciągnięta blokując drogę.
Wilk, choć uważał siebie za całkiem zdolnego maga nie wyczuł ani krztyny działania magii. Nic. Nawet zapachu.
- ... Zły korytarz - mruknął w końcu postanawiając nie zawracać Szept głowy takimi błahostkami. Problem jednak nie leżał w tym, że on nie chciał, ale w tym, że Szept lubiła sobie sama zawracać głowę problemami całkiem jej nie dotyczącymi.

draumkona pisze...

Chwilę jeszcze patrzył w ścianę, która za sprawą alchemii uformowała się dokłądnie tak, jak chciał tego transmutujący. Coś mu tu nie pasowało i bardzo nie podobało. Będzie musiał... Będzie musiał porozmawiać z ojcem. Natychmiast.
- Nie. Nawet nie wiem, czy to rzeczywiście była "ona" - mruknął znów nasuwając kapelusz w ten sposób co zawsze, by zakrył jego twarz, choć nie przesłaniał widoku. Nie jemu. A i wydawać się mogło, że problem zażegnany, Wilk nagle stracił ochotę na włóczęgę po ruinach.
- Musze wracać - dodał jeszcze, nic w sumie nie wyjaśniając, po czym zerkąłwszy jeszcze raz na swoją żonę, upewniwszy się, że takiej magiczce to nikt nie podskoczy, po prostu odwrócił się na pięcie i poszedł. Coś ewidentnie było na rzeczy, a Szept mogła się o tym przekonać zaraz po powrocie. Bo nie dośc, że Wilk zrobił się mrukliwy, tak i Amon nie był zbyt skory do rozmów, czy żartów. Nawet straszenie Radnych go nie cieszyło.

draumkona pisze...

Wilk, akurat próbował skupić się na pewnym dokumencie, który był wstępem do wstępu wstępnej ustawy odnośnie przywilejów Starszyzny. I juz nawet zaczynał powoli rozumieć co do niego pisza w tej ustawie, kiedy padło pytanie.
– Powiesz mi, kim ona była? - juz miał jej lakonicznie odburknąć, że nie powie, a potem powiedzieć, żeby wracała do swojego brudnego najemnika z boskimi pośladkami, ale w porę ugryzł się w język. Łypnął na nią raz, drugi, po czym w końcu porzucił papier, bo nie mógł już dalej udawać, że czyta.
- Nie wiem. Ojciec nic nie chce mi na ten temat powiedzieć, a coś wie. Jego pytaj, może tobie powie więcej niż mi - problem w tym, że Amon Wilkowi powiedział. Najwyraxniej jednak Rince nie miał ochoty przyjmować do wiadomości faktu, że ma siostrę. W dodatku, mieszańca. W dodatku numer dwa, siostrę, która jest alchemikiem i antytalentem magicznym. Siostrę...
- Niech on ci powie - uciął jeszcze, co by wątpliwości nie było, że od niego to ona nie wyciągnie nic.

draumkona pisze...

Amon, któremu dzień z kolei mijał na rozpamiętywaniu przeszłości, szczerze się zdziwił kiedy padło pytanie. Nawet uniósł brew kiedy przeniósł spojrzenie z kwitnących kwiatów na Szept.
- Nie mówił ci? - ktos tu biednego Władce wsypał i to chyba całkiem umyślnie, bo Amon, w przeciwieństwie do swojej żony, bywał czasami bezpodstawnie wredny - To jego siostra - skrzętnie pominął fakt, że jest to bękart - A, że alchemiczka, to pierwsze słyszę. Takie beztale... Khem, taka kobieta pewnie wolałaby zostać sobie gdzieś w jakiejś małej, zapyziałej wioseczce i tam dożyć kresu swych dni. Zresztą, Wilk wie więcej na ten temat, przeciez jej szuka i to całkiem skutecznie, bo żeby fatygować do tego Moriar... - Wilk, ponownie wsypany chyba będzie miał kłopoty. W końcu, co jak co, ale Szept powinien powiedzieć.
Niestety jednak, ledwo magiczka opuściła komnaty władcy, a ten wymknął się bocznym wejściem. Najwidoczniej wpadł na trop. Albo i miał wizję. W każdym bądź razie, opuścił stolice w trybie ekspresowym.

draumkona pisze...

Nie powiedział nic, bo i nie widział w tym większego sensu. Co, pojechałaby z nim? Po to, żeby tego słuchać? Sam nie był dumny z tego co jej nagadał, ale...
Wspomnienie znów odżyło.
Wyjeżdżając z Medrethu skierował się w kierunku Valnwerdu, na południe. Wedle informacji tam gdzieś widziano alchemików, a skoro byli oni, musiała być i ona. I nie pomylił się, bo znalazł ją w towarzystwie trzech z nich. Czerwone płaszcze, kaptury, twarze przesłonięte materiałem. Krzyż Flamela na plecach. Więc Wolni, ci, którzy nie podlegali Gildii... Chociaż tyle.
Nie patyczkował się. Skorzystał z tego, czego nauczyły go Cienie. Szybko. Zaskocz ich, nie pozwól na ruch, który mógłby ci zaszkodzić. Wpadł między nich, jednego obezwłądnił celnym ciosem w szczękę, drugi, o zdeterminowanym spojrzeniu, stanął przed kobieta jakby chciał ją zasłonić. Ale tu spotkała go niespodzianka, bo sama wyłoniła się zza pleców towarzysza. Ściągnęła kawałek materiału z twarzy, a ten swobodnie opadł nieco w dół, zupełnie jak jego chusta. Podobieństwo. Cecha wspólna. Oboje mieli chusty. Już mu się nie podobało.
- Wiesz kim jestem? - wycedził wcale niemiłym tonem, nawet nie dał jej odpowiedzieć - Jestem elfim władcą, do cholery, a ty jesteś nic nie znaczącym bękartem. Moja matka... Ona... Coś musieli jej zrobić, bo puściła się z Vetinarim. I przez to dali ci życie - a przy tym wywodzie zrobił minę, jakby rzeczywiście miał ją za nic, za jakiegoś śmiecia, co Charlotte ubodło do szpiku kości, a co także odbiło się w jej spojrzeniu. Ale nie przerywał.
- Takich jak ty powinni od razu wrzucać do morza, albo nabijać na pale i straszyć nimi takich jak twój ojciec. Żeby nie próbowali potem kontaktu z elfami. Przynajmniej nie z tymi z którymi nie powinni. Nie wiem czemu mój ojciec cię nie zabił... - urwał, widząc, jak alchemik, który chciał ją zasłonić nieco zmienił ułożenie dłoni. Jedno niewłaściwe słowo więcej i będzie gorąco, zdawał się mówić mową ciała - Ale i ja tego nie zrobię. Szanuję jego decyzję, chociaż dla mnie zawsze będziesz nikim. Po prostu jakimś bękartem, o którym bogowie prędzej, czy później sobie przypomną - potem zaś odwrócił się i odszedł. Nie usłyszał nic. Odgłosów tak pożądanego przez niego szlochu, jej szlochu, słonego zapachu ludzkich łez. Nie doczekał się.

Wilk wrócił rankiem dnia następnego. I wbrew pozorom, kiedy powinien czuć się lepiej, wcale się tak nie czuł. Był jeszcze bardziej rozkojarzony i rozdrażniony, a to nie wróżyło niczego dobrego.

LamiMummy pisze...

[Zmieniłaś obrazek????? ładny, ale przyzwyczaiłam się do tamtego]

Zaśmiała się.
-Niektóre matki są bardziej rozrywkowe niż córki. Poza tym... nie wiem czy to dobry pomysł bym została bardem w karczmie. Nie chcę przynosić dyshonoru dla tego miejsca: gość błąka się po karczmach i przygrywa chłopom, a potem biega na zamek przygrywać jaśnie państwu do kolacji. Jeśli to Ci nie przeszkadza to ja nie mam nic przeciwko. Chętnie pouczę się map. Te nasze były nieco inaczej pisane i więcej tak było ładnych znaczków niż przejrzystych informacji. Hm... Wspominałeś, że kiedy wróci Twoja siostra? Chętnie ją poznam. Mało miałam kontaktu z rówieśniczkami... No tak, pewnie bardziej jakaś Twoja stara ciotka byłaby moją rówieśnicą... -dodała z lekkim grymasem.
Gdy była w spodniach i koszuli jakoś nie uznawała by dystans był bardzo konieczny, jednak w sukni... w sukni... Była wychowana by zachowywać się jak dama - stać prosto, chodzić z gracją i zwracając się do osoby per "ty, twój, tobie" lekko schylać z szacunkiem głowę. Dla niej spodnie były ewidentnie możliwością spokojnego i wolnego życia, a suknia zmuszała do wyuczonych gestów.

draumkona pisze...

Co jak co, ale Char nie spodziewała się dwóch elfów niemalże w jednym czasie. Ciekawe, co ta ma jej do zakomunikowania. Czy równie ciekawe rzeczy jak tamten?
Uniosła dłoń, wstrzymując Desmonda, który już szykował się do ataku, a także i Riasa, który już wyjmował kredę. Obaj alchemicy spojrzeli na nią niezbyt zadowoleni, ale nie wykonali dalszych ruchów. A niezbyt przyjazny wzrok całej trójki padł na magiczkę.
- Dwie osoby tak twierdzące w jednym czasie. Ale jak i ty masz mi mówić, że powinnam nie żyć i, że powinno się takie mieszańce jak ja zatykać na pal głową w dół, to sobie daruj i odjedź - więc Wilk ją ubiegł. I ładne rzeczy musiał jej naopowiadać, skoro już o palach była mowa i ogólnie pojętej śmierci mieszańców, którą przecież praktykowało się wśród elfów. Nikt nie mógł skazić krwi. Mroczne czasy, kiedy to Keronia jeszcze nie była Keronią.

draumkona pisze...

Wysłuchała jej spokojnie nawet się nie poruszając. Jedynie lekki wietrzyk i wrzaski ptaków w zaroślach ożywiały tą scenę, którą można by z powodzeniem przenieść na płótno.
Ale ostatnie słowa sprawiły, że Char nieomal się nie zjeżyła. Choć przecież nowo przybyła nic, a nic jej nie zrobiła... Kolejna sprawa, wypadałoby się przedstawić, w końcu ona to zrobiła. Tylko jak? Co jej powie? Że jest Asznan? TĄ Asznan? W sumie... Widziała ją w ruinach. Wie, że jest alchemikiem. Ponadto, widziała płaszcze, wie, że są z Brzasku. Raa'sheal... Mieli rozejm z Wirginią, z tego co pamiętała, choć większość elfów buntowała się przed kolejnymi Wirgińskimi gośćmi w stolicy.
Każdy normalny człowiek skłamałby. Ale nie każdy normalny człowiek jest urodzonym ryzykantem.
- Asznan - przedstawiła się i udała, że nie widzi krzywego spojrzenia Desmonda - Moi towarzysze, Desmond - tu wskazała wymienionego - I Rias - tym razem wskazała ruchem głowy na alchemika ściskającego kurczowo kredę w dłoni. Wyglądał na młodego. I wystraszonego.
- Skoro nie masz zamiaru pleść jakieś pierdoły jak twój mąż, to siadaj. Akurat mieliśmy coś zjeść - po czym sama klapnęła na zieloną trawkę i spojrzała w dogasający żar paleniska. Trzeba będzie znów rozpalić.

LamiMummy pisze...

Przełknęła ślinę i poprawiła suknię przygotowując się na spotkanie siostry Dervila. Zazdrościła jej swobody. Sama tylko dzięki sprytowi mogła się wyrwać do domu na drzewie. Przepadała za tym. Przepadała za polowaniami i straszeniem amantów. Często przed ich wyjazdem specjalnie szła polować na przepiórki by natknąć się na odjeżdżających będąc całą w błocie i krwi zwierząt. To zwykle ostudzało ich miłosne zapały. Dawno nie miała okazji grać na koniu i w sumie żałowała tego bardziej niż czegokolwiek.
Wyprostowała się i zagarnęła włosy za ucho. Bardzo była ciekawa młodej Elain.

draumkona pisze...

Nie skomentowała słów elfki, nie od razu, bo i Char niewiele miała do czynienia z innymi ludźmi. Przynajmniej nie tak, by liczyć się z ich zdaniem, czy też zauważać pewne różnice pomiędzy zdaniem własnym, a innych. No bo z Escanorem dyskutować nie było o czym. Brzask... Tu był pewien haczyk, ale nie było zbytnich rozdźwięków. Mieli jeden cel it o ich łączyło. Potem zaś Alas... Mag z Królewca. On to w ogóle się ni liczył, starała się wymazać maga z życia. Przynajmniej na razie, kiedy gorycz była zbyt wielka i nie potrafiła sobie z nią poradzić.
Desmond usiadł przy Char, Rias za to drżącymi rękami zaczął rysować na ziemi krąg, a potem dodawać stosowne wzory i symbole. Miał ćwiczyć. A jak wiadomo, jak stosować alchemię do wszystkiego, to szybko można się jej nauczyć.
Z pomocą wzoru, po paru minutach drewienka znów były całe i nienaruszone, zupełnie jak nowe, choć nikt ich nie wymieniał, a zielonkawy ogień radośnie je spowijał i trawił z cichym trzaskiem.
Bądź co bądź, jedzenia jednak transmutować z ziemi nikt nie mógł, bo była zbyt uboga w potrzebne pierwiastki, a Desmond, nieco znając już Charlotte, zabrał stamtąd swój tyłek jak i tyłek Riasa i poszli w las szukać zwierza zostawiając obie panie same. Milczenie po paru długich minutach przerwała Char.
- Ostatnio spotykają mnie same niepowodzenia i rozczarowania. Myślisz, że juz nie może być gorzej, a jednak jest - zaczęła stwierdzając, że elfi pewnie i tak już nigdy w zyciu nie spotka a wygadanie się obcemu jest dośc łatwe. Taki obcy to usłyszy, zaraz zapomni a ona pozbędzie się ciężaru. Jak widać, Char powinna jeszcze wiele się nauczyć odnośnie relacji międzyludzkich.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się ponuro, do samej siebie, wlepiając wzrok w strzelające płomyki. Gdzieś niedaleko odezwał się dzwon nawołujący mieszkańców by weszli za mury obronne, bo brama zaraz się zamknie. Słońce powoli zachodziło.
- Ja jeszcze niedawno myślałam, że mam kawałek rodziny. Ojca. Że wiem, kim jestem. Miałam swoje cele i dążyłam do ich spełnienia. Moi dwaj najbliżsi przyjaciele oddali za mnie życie, kiedy mnie uwięziono. A potem dowiedziałam się, że Escanor wie kim jestem. Potem, że nie jestem tą, za którą się miałam. Mag, którego miałam za ojca okazał się kłamcą. - dotąd jedynie sunąc palcami po ziemi, teraz chwyciła w dłoń kamyczek i wrzuciła go z irytacją w ogień.

draumkona pisze...

- Może mówimy o tym samym magu - rzuciła lakonicznie nawet nie wiedząc ile w tej chwili ma racji. Potem zaś podniosła wzrok, a spojrzenie padło wprost na magiczkę. Alchemiczka miała oczy podobne do furiatkowych. Bardzo podobne, choć Iskra zawsze spoglądała na ludźi i nieludzi nieco bardziej miękko, z pewną dozą pobłażliwości, albo i figlarności. U Asznan tego nie było. Spojrzenie było twarde, nic nie mówiące, za to jakby kradnące każdy sekret duszy.
- Każdy z nas ma problemy z gubernatorem - a mówiąc nas miała zapewne na myśli swoich alchemików - Wiem o istnieniu tych grup... - ściągnęła brwi. Kiedy napotykało się sojusznika zawsze wyczekiwało się pozdrowień od wspólnych znajomych. Skoro ta elfka wiedziała o pewnych grupach... Najaktywniejszą był ruch. A najbardziej znaną jego personą Alastair, choć przyszedł jej i do głowy Devril. Ale Ducha mało kto znał.
- Znam te grupy, Niraneth. Pozdrowienia od Alastaira - kolejne podjęte ryzyko, choć jak widać Char przychodziło to bez mrugnięcia okiem.

draumkona pisze...

- Lecz nie każdego gubernator zna osobiście - ano, nie z każdym sypia przez ładnych parę lat, ale o tym na razie wolała nie mówić. Choć w sumie... Nie robiło to już większej różnicy. To była przeszłość, a przeszłości się nie zmieni.
- Mnie zna. I to aż za dobrze... A przynajmniej znał, póki nie odważyłam się na grzebanie w genach. Inaczej by mnie już powiesili - w ten sposób też Char zdradziła niejako swoją tożsamość, bo o tym, że rozwścieczony Escanor szuka Vetinari było całkiem głośno. W końcu, niewielu osobom udaje się go tak okrutnie wykiwać.

draumkona pisze...

Skinęła głową. Dokładnie tak było. Liścik, mutacja, a potem nagły szok, kiedy podsłuchiwała pod drzwiami.
- Szukałam spokoju... Tak mi się wydaje - sama w sumie nie wiedziała czego tam szuka. Chciała być sama. Chciała wsiąknąc gdzieś, tak, by nikt nie potrafił jej odnaleźć. I choć wiedziała, że sprawi tym ruchem przykrośc niektórym osobom, to tak właśnie postąpiła. Może to było działanie podświadome? Może wiedziała, że go tam znajdzie?
- Potem, już w ruinach... Nie wiem co się stało, ale zaczęło mnie ciągnąć w waszą stronę, jakby... Nie wiem, jakby duch trafił na ducha, pokrewieństwo, nie wiem jak to nazwać... A kiedy już go widziałam, to nie chciałam z nim rozmawiać. Pachniał elfem, bo tylko elfy potrafią pachnieć tak intensywnie i tak ładnie. A wiedziałam co powie elf, kiedy dowie się, że jest spokrewniony z mieszańcem...

LamiMummy pisze...

Dygnęła lekko.
-Mów mi Vey, proszę. Nikt tak dawno nie nazywał mnie pełnym imieniem, że to kompletnie bezsensu. -lekko się zarumieniła -Jeśli to Twoja suknia to wybacz, została mi przyniesiona na przebranie. -zagryzła lekko wargi.
Zawsze powtarzano jej, że nie powinna się odzywać bez pytania. Strofowano ją o wyższych stanem i takich sprawach. Teraz trudno było jej mówić o swoim stanie, skoro nie miała nawet domu rodzinnego. Speszyła się. Nadal nie wyglądała jak hrabina czy nawet księżna, od zostania której przecież niewiele jej brakowało. Suknia nie leżała na niej dobrze i przysięgła by że nadal czuć od niej błoto, które pewnie nadal miała gdzieś za uchem. Krótkie włosy nie przypominające nijak jej długie, piękne włosy... najbardziej żałowała chyba właśnie włosów...

draumkona pisze...

Nim Char zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pojawili się Desmond i Rias a wraz z nimi młody jelonek, który miał tego pecha, że trafił na tę dwójkę. Desmond wciąż nie patrzył na magiczkę przychylnie, więc Vetinari postanowiła mu wyperswadować pewne kwestie.
- To swój. Mamy wspólnych znajomych - stwierdziła mierząc alchemika dziwnym spojrzeniem. Ten zerknął na Szept, a potem wzruszył ramionami. Dla niego wspólni znajomi i pozdrowienia nie wystarczały by rozpoznać sojusznika. Char westchnęła porzucając zamysł przekonania go do Niraneth. Przyjdzie mu to z czasem. Za to czarna robota oprawienia jelonka spadła na młodego Riasa.
- Dobrze myślisz, Vetinari to ja - ale zamiast się tym smucić, to Char się wyszczerzyła jak dzieciak, który okradł cukiernika z najlepszych wyrobów. - Przynajmniej tak było dopóki nie podsłuchałam jak Al się wygadał. No i puf, okazało się, że jednak nią nie jestem. - o Devrilu na razie nie wspominała. Pewnie nie chciałby rozgłosu, jakiegokolwiek. A Asznan wciąz nie była pewna jak głęboko elfka jest zamieszana w całą sprawę z ruchem.

draumkona pisze...

- Mnie znalazł. Uratował przed śmiercią. Pewnie słyszałaś kiedyś o Brusthońskiej masakrze. Jak wieszali wszystko co nawinęło im się pod rękę. Dzieci, starców, wszystkich. Pojawił się tam ruch, a mi udało się wyrwać z szeregu... Ale gdyby się nie pojawił Al, to byśmy teraz nie rozmawiały - zagrzebała patykiem w ognisku, a młody alchemik pod czujnym okiem Desmonda dzielnie oprawiał zwierzę - Zabrał mnie do siebie. Umył, dał zjeść i się wyspać. Potem powiedział, że się mną zaopiekuje... A potem... Nie wiem. Powiedział, że wie kim jestem, bo ja zawzięcie dalej miałam się za Charliego, dzieciaka szorującego pokład. Uczył mnie, płacił za co poniektórych nauczycieli nawet. Ubierał. Chronił. A potem... Potem wyszło z tego wszystkiego to, że wplątałam się w ruch. Nawet teraz do końca nie wiem jakim cudem. Posłali mnie do Escanora z zadaniem. pewnie nawet wiesz jakim, bo swego czasu było o mnie głośno. Potem się skończyło... I teraz jestem tutaj - wzruszyła ramionami, jakby pominięcie sporego okresu życia pomiędzy "byciem tutaj" a "tam" nie miało zbytniego znaczenia. Ciążę też pominęła na razie zbywając tą opowieść milczeniem.
- I teraz, będąc tutaj, dowiaduję się, że jestem elfim bękartem, mój brat ma w garści stolicę, ja rozmawiam z jego żoną, a ty Rias, przestań dzióbać tym nożem, bo trafisz w żołądek i dupa będzie, nie potrawka - podniosła się i otrzepała tyłek z ciemnej ziemi i kilku źdźbeł trawy. Bogowie, jak chcesz mieć coś zrobione, to najlepiej zrób to sam.

draumkona pisze...

Charlotte pewnie najpierw by oponowała. No bo jak to, stolica, elfy, jeszcze jej głowę urwą, nogi z dupy powyrywają i tyle z tego będzie. Ale zapewne po przemyśleniu sprawy uznałaby to za wspaniały pomysł. Prawie tak wspaniały jak pozdrawianie od wspólnych znajomych.
Propozycja jednak nie padła, za to padło pytanie, kierujące tok rozmowy w zgoła innym kierunku.
- Do domu - a domem zwykła nazywać sieć jaskiń, które przejęli po krasnoludach, niedaleko Grah'knar, na pograniczu jeziora, którego nazwa zawsze wylatywała jej z głowy i Valnwerdu - Trzeba porozdzielać nowe zadania, przejrzeć to, co Wirginia dostarcza Gildii... Bo wiedzieć musisz, podobnież jak i ci wszyscy inni z ruchu, że Escanor transportuje tam bardzo ciekawe rzeczy. A alchemicy potrafią z tych bardzo ciekawych rzeczy zrobić rzeczy tak ciekawe, że dupę urywa i kuśki przysmaża.

draumkona pisze...

- Nie przeszkadzasz mi - a wypowiadając te słowa, nawet się uśmiechnęła i to całkiem ładnie i przyjaźnie. Fakt, faktem, gdyby magiczka nie przypadła jej do gustu, zapewne skończyło by się walką, albo innym mało przyjemnym incydentem. - W Wieży, z tego co wiem, siedzi teraz Gildia... - więc nie tylko magiczkę interesowały ruiny. Przynajmniej te konkretne - Możesz pójśc z nami, pewnie znajdziemy ci jakieś miejsce, potem pójdziemy tam razem. Gildia nie zwykła zostawiać po sobie porządku, a zawsze lepiej mieć jakąś pomoc. Bo ty pewnie magiem jesteś, nie? - na logikę Char wszystkie elfy były magami, bo wszystkie diabelne elfy miały gen magii. Skąpa to wiedza i niepełna, w dodatku nieprawdziwa, ale zawsze jakaś.

draumkona pisze...

- Tak myślałam - nie było jednak żadnych wyrzutów, czy nieprzychylności. Mag. Ot, profesja, zupełnie tak jak alchemik, czy wojak.
- Kryjówkę mamy niedaleko w sumie, wolisz jeść w siodle, czy normalnie, jak bogowie przykazali, na dupie, na kłodzie, mieszając łyżką? - to mówiąc wrzuciła pokrojone mięso do niewielkiego garnka i tu skończyła się jej rola. Asznan, czy też Charlotte była okropną kucharką, więc sprawę potrawki przejął Desmond.
- Nie będą cię szukać? Bo skoro jesteś żoną tego bubla... To znaczy, żeś królowa. A królowych nie puszcza się o tak. Chyba.

draumkona pisze...

- Podoba mi się twój tok myślenia - znów się wyszczerzyła. Co jak co, ale zaczynała magiczkę lubić. A, że niezbyt im się śpieszyło, przeto i tak mieli wrócić dopiero za trzy dni, to usadowiła się wygodnie na kłodzie i obserwowała co takiego robi Desmond, że to jednak robi się jadalne.
- Gotowanie to jest jednak czarna magia - podsumowała z niedowierzaniem, kiedy już dostała w dłonie miskę z ciepłą i aromatycznie pachnąca strawą.

LamiMummy pisze...

Zdziwiła się. Miała już coś powiedzieć, czy zaprotestować, ale uznała to za niepotrzebne. Może to była jakaś gra? Może Dervil chciał wkręcić swoją siostrę lub sprawdzić lojalność Vey. Zamknęła więc rozchylone usta, zatrzepotała rzęskami i sztywno dygnęła jak każda stara raszpla, którą jej do nauk podsyłano. Zrobiła sztuczną minę starej panny, jaką wiele razy widziała.
-Więc młoda damo, czegóż to mogłabym Cię uczyć. -spojrzała nieco wyzywająco na Dervila niemo mówiąc "co ty kombinujesz?" -Umiem grać na cytrze. -wspomniała i niewytrzymała napuszonego mentorskiego tonu -Ale tak źle mi to idzie, że muszę uciekać się do karczmarcznych sztuczek by dało się tego słuchać. -pokiwała główką i uśmiechnęła się urzekająco. -Gdyby się dało... Mogłabym jednak nieco popracować nad strojami? Uczyłam się haftować, ale myślę, że ze zwykłym ściegiem lepiej bym sobie poradziła.
Wyczuła narastające napięcie pełne ciekawości. Poszukała wzrokiem pomocy u earla, a potem zrezygnowała.
-Pytaj, moja droga. -zachęciła ją serdecznie -Ale zjedz coś najpierw. Pan tego pięknego miejsca ma na pewno wiele na głowie i prawdopodobnie z ulgą zostawi rozszczebiotane panny samym sobie, czyż dobrze odgadłam Twoje zamiary, szlachetny earlu? -powiedziała z wyzywającym uśmiechem i tonem wystarczający protekcjonalnym by dało się mu sprzeciwić.

Nefryt pisze...

[To ja do grupy Dev + Henry dorzucę Lunna - z dzieciakiem-szałaputem może być zabawniej ;)

Co do drugiej grupy - Bevan jest super, do tego Nef... i ktoś mocno stąpający po ziemi by się przydał. Albo i nie. Zastanawiam się nad Nethem albo Varenem. Neth jest bardziej stonowany, wiele analizuje... no i już wie o wszystkim, acz tu nie wiadomo, jak zareaguje, kiedy zostaliby z Nef sami. Podejrzewam, że to co usłyszał niespecjalnie mu się spodobało. Natomiast Varen... kieruje się bardziej sercem, ale o ile Nef jest raczej poważna, o tyle on ma luźniejsze podejście. No i słabość do kobiet, więc mógłby im narobić kłopotów w Quinghenie.

Pisząc o przeskoku, miałam na myśli wszystkich, bo w czasie podróży łatwo o nudę. No chyba, że masz jakiś pomysł na rejs, to możemy zrobić przeskok do momentu wyruszenia z Keronii.
Do do Shela i Lu - jeśli napiszesz o Cieniu, mogę wpasować Shela.

W sprawie kalendarium - pracuję nad nim od jakiegoś czasu. Myślę, że za parę dni będzie gotowe. Bo teraz, to ja sama nie wiem, co dokładnie kiedy było, tylko tak pi razy drzwi ;P
Jeżeli potrzebujesz teraz, zaraz, jakiś konkretów, to postaram się podpowiedzieć, ale całokształtu póki co nie mam... Ale będzie. Obiecuję, że będzie.]

LamiMummy pisze...

Nie była pewna co powinna odpowiedzieć, ale bawiło ją patrzenie na relacje rodzeństwa. Sama doskonale ppamiętała jak zmuszono ją do durnych lekcji tylko dla jej dobra. Zaśmiała się serdecznie.
-W szermierce wiele nie pomogę, ale łuk, długi sztylet, czy proca to-zwróciła się do Dervila -za earla pozwoleniem -ukloniła.się nieco kpiąco -już lepsze pomysły.
Zetknęła ciekawie na dwójkę. Była ciekawa czy Dervil nie chciał zrozumieć czy nie zrozumiał że próbowała go delikatnie wyprosić wspominając wcześniej o kobiecych pogawędkach. Nie przeszkadzała jej jego obecność.
-Pani, wnoszę, że earl jest niepoczytalny chcąc dać mi tak niebezpieczną broń edukacji. Toż ro szaleństwo, szczególnie że kilka chwil temu dopiero potrafiłam zlokalizować mój dom na mapach. -Podeszła do rozłożonych papierów. -Pochodzę z Leśnego Dworu. Dla mnie to było państwo same w sobie. Niestety... Dwór spłonął. Chciałabym... Nie być jedyną ocalalą.
Starała się uśmiechać i nie doprowadzić do złamania głosu gdy myślała o bliskich i tym co ich spotkało. Śmierć w płomieniach. Gdy przylgnęła oczy widziała rowiewane właśnie włosy rozwiewane powietrzem przepełnionym żarem. Cofnęła się i usiłując powstrzymać drżenie rąk starała się dalej odpowiadać na grad pytań.
-A poznaliśmy się w lesie niedalko stąd. Ja odpoczywałam, a jaśnie wielmożny najwyraźniej polował, czyż nie? Okrutnie ze mnie zadziwił ukrywając że jest wspaniałym właścicielem ziem na których śmiałam się wylegiwać i przyprowadził mnie tu. Potem nakazał kąpiel i suknię.
Wyruszyła ramionami. Nie było w tym złości czy wrogości. Vey już chyba podeszła do tego jak do dobrej historyjki. Miała nadzieję że przykryje nią propozycję grania. Nie lubiła tego...

LamiMummy pisze...

"Zwłaszcza ty, Vey"
Zdziwiła się. Czemu niby miała go odciągać od obowiązków. W końcu prawie sama parę minut temu go do tego wysyłała.
-Ależ skądże. Nie przeszkadzaj sobie. -uśmiechnęła się ładnie.
Podeszła do panny i pozwoliła sobie wziąć ją pod ramie, o ile dziewczyna nie protestowała.
-Niby wieczór jeszcze młody, ale na nauki nieco za wcześnie, prawda? Może oprowadzisz mnie po zamku? -zaproponowała przyjaźnie -Interesuje mnie kaaaaaaaaaażdy zakamarek. -powiedziała tonem ciekawej świata plotkareczki. Zaśmiała się cicho, gdy poczuła, że dobrze weszła w rolę.

LamiMummy pisze...

Wzruszyła ramionami radośnie.
-Taka już rola matron. -uśmiechnęła się i dotknęła nosa jakby wpadła na pomysł. -Zauważyłam kiedyś, że elfom znacznie łatwiej przychodzi znajdywanie ukrytych przejść, czasem wystarczy nam przejść koło takiego. Lepiej widzimy i... nie wiem, może to podświadomość? -wzruszyła ramionami -A pokaż mi... hm... musi tu być jakiś strych! Skarby na strychu są zawsze ciekawe i można tam znaleźć prawdziwie rarytasy i cząstki historii. Ja raz na moim strychu znalazła przepiękną chustę. Ręcznie tkana, a nici, tworzyły niesamowity wzór. Nie była malowana! To wszystko to były wzory utworzone przez przeplataną nić! Niesamowita była! Szkoda, że spłonęła. -przyznała.
Oczy płonęły jej z przejęcia gdy opowiadała o kwietnym wzorze, a krasomówcze umiejętności dodawały wszystkiemu kolorytu. Jej historyjka o chuście mogła fascynować.

LamiMummy pisze...

Vey przytaknęła.
-Możemy iść gdzie tylko chcesz. Śpię nieco krócej niż ludzie więc... -wzruszyła lekko ramieniem -A ta "Przystań" to? -zapytała zaciekawiona -Elfy to... hm... co poradzić jak ma się dość tak wątłych ciał i rozgląda się za kimś bardziej... pełnym. -rozłożyła ręce eksponując jak suknia na niej wisi i nijaki kształt klatki piersiowej -Niektóre elfy wolą kobiece atuty, a nie płaskie dechy, a elfie kobiety często przykuwają męskie oczy ciekawe ich delikatności i eteryczności. Najgorsze w tym jest jednak... gdy człowiek zaczyna dojrzewać i przekwitać, a my? -spuściła wzrok -Mój wuj raz zakochał się w kobiecie... ludzkiej kobiecie. Ich miłość trwała dobrych 40 lat? Może nawet więcej. Bardzo przeżył jej śmierć. Zachorowała na jakąś durną chorobę. Wuj... wuj wciąż wygląda na 30 ludzkich lat. Problem polega na tym, że... dla nas przysięga "aż do śmierci" składana człowiekowi oznacza najpewniej śmierć partnera. Nie wiem czy potrafiłabym... to dla człowieka też musi być przytłaczające. Znaczy... widzieć jak jego partner wciąż jest młody i pełny wigoru, gdy Ciebie po prostu opuszczają siły i uroda, gdy zaczynasz czuć się ciężarem.
Była przepełniona goryczą i smutkiem. Wydawało jej się, że rodzice kiedyś chronili ją przed historią wuja. Wydawało jej się, że jest taki wesoły gdy grywał z nią w karty lub zaplatał włosy. Teraz miała krótkie pasemka, które być może za pół roku będą już do ramion. Miała tylko nadzieję, że historia nie przygnębiła lub nie obraziła dziewczynę.

draumkona pisze...

Minęło wiele dni nim Charlotte powróciła myślami do pierwszego spotkania jej i magiczki. W zasadzie, odkąd ją poznała, to był pierwszy raz jak to rozpamiętywała. Była wtedy... Inna. Zdecydowanie inna. Przede wszystkim, coś w szarych oczach było takiego, co potwierdzało jej teorię, iż kobieta ta jest nieugięta, czy też silna. Teraz... Kiedy stolica legła w gruzach Szept była inna. Cicha. Odległa. Zimna. Vetinari zastanawiała się, jak mogłaby jej pomóc, bowiem zbyt elfkę polubiła, by dać jej cierpieć w samotności. Nira nie chciała pomocy. Chyba, że dla swojej córki...
Właśnie, córka. Merileth Raa'sheal, zapadła w dziwną śpiączkę i, co tu dużo mówić, umierała. Char nie lubiła patrzeć na śmierć dzieci, wiedząc jak wielkim są darem i jak są niewinne. Sama miała nigdy nie zostać obdarowana tym szczęściem jakim jest bycie matką, więc szczerze współczuła Szept.
Być może to był powód, że zgłosiła się, by jej szukać. Nira opuściła obóz, a ani Wilk, ani żaden z jej przyjaciół nic nie wiedział. Nie mogła zapytać także Iskry, gdyż ta odeszła, nie wiedzieć dlaczego. Podążyła więc śladem elfki, a ten wiódł tam, gdzie alchemiczka by się nie spodziewała. Z powrotem do stolicy. Do gruzów, echa śmierci i dawnej świetności.
Nie trudno było ją znaleźć. Pył i gruzy jakie pozostawili skutecznie odsłaniały całą krainę jaką do tej pory zamieszkiwały elfy. Szept zaś wyglądała jakby czegoś szukała. Char ruszyła jej w stronę zrzucając obszerny kaptur na ramiona, co czyniła rzadko ostatnimi czasy. Czuła się oszpecona dwoma bliznami jakie zarobiła przechodząc przez Morię. A choć były one niewielkie, Char miała na ich punkcie wręcz obsesję.
- Szept... - odezwała się, nieco głośniej, by magiczka nie wzięła jej za wroga - Szept, martwią się o ciebie, bo zniknęłaś bez słowa...

LamiMummy pisze...

Vey cicho zaśmiała się.
-Ludzkie kobiety są bardzo barwne. Dla nas zmieniacie się tak szybko. Poza tym nasza, elfia radość życia to zwykła młodość, a ludzie... ludzie żyją całymi sobą bo mają tak niewiele czasu na to życie. To piękne i fascynujące. I wierz mi, macie czym zafascynować elfy. -lekko sugestywnie rzuciła okiem na piersi dziewczyny -Na przykład tym. Ja równie dobrze mogłabym nie nosić gorsetu, a by udawać chłopca wystarczy, że założę inne ubranie. Obwiązywanie kobiecych walorów? Po co? Najpierw trzeba je mieć. -uśmiechnęła się nieco kwaśno -A związki... Podobno jest jedna metoda... -ściszyła lekko głos -Bardzo magiczna i kosztowna. Wuj po śmierci Anny przeprowadzał wiele badań na ten temat i żałował, że nie znalazł tego wcześniej. Jest możliwość z drugiej żyjącej i rozumnej osoby zrobić swojego chowańca. To trudna procedura, a jeśli w grę wchodzi miłość może być także bardzo wyczerpująca. Rytuał wiąże ze sobą dwie istoty nierozerwalną więzią. Przedłuża życie co najmniej o połowę życia "pana". Pozwala współczuć to co druga osoba przeżywa, a co najgorsze w takim związku... pozwana na wgląd w każdą myśl i w każe wspomnienie drugiej osoby. Jeśli "pan" nie upilnuje swojego chowańca i ten zginie cierpi na tym psychicznie i fizycznie. Jeśli umrze pan... chowaniec może nawet oszaleć. Magia jest niebezpieczna a nierozważne korzystanie z niej... Sama nie wiem czy odważyłabym się na taką więź. Jest stokroć silniejsza niż jakiś tam ślub i słodkie przysięgi, ale pozwala dłużej cieszyć się sobą, jeśli druga osoba jest z rasy krócej żyjącej... tyle tylko... czy nadal mogłabyś się cieszyć kimś, kogo każdą myśl widzisz? Wiesz która kobieta wpadła mu w oko i co myśli o tym, że nie może zerwać waszej więzi gdy się pokłócicie? To bardzo... niebezpieczne.
Starała się utrzymać przyjazny ton chociaż nie wiedziała czy powinna jej to mówić. To były sprawy magii i to trudnej. Sam rytuał mógł być przerwany albo poprowadzony w zły sposób co dawałoby bardzo niebezpieczne efekty. Wolałaby już biegać po strychu i szukać tajnych przejść. Mimo miłej rozmowy poczuła zmęczenie.

draumkona pisze...

Westchnęła. Gdzie się podziała ta ugodowa magiczka? Gdzie... Zresztą, nie ważne. Podeszła, zrównała się z nią i również spojrzała po ruinach.
- Przysłali mnie wszyscy. Wilk, Starsi chyba też, ale to on szukał ochotnika... I... - zawahała się. Miała ją jak najszybciej odnaleźć i sprowadzić z powrotem, zaś ona sama miała ochotę... - Mogę ci pomóc. Nie musimy przecież wracać od razu... - zaproponowała cicho po raz drugi obejmując gruzy spojrzeniem. Przecież siłą jej stąd nie zabierze.

draumkona pisze...

Char dotknęła dłonią ramienia magiczki. Uścisnęła je lekko jakby chcąc dodać otuchy.
- Chcę ci pomóc, chociaż nie wiem jak i czego właściwie tu szukasz. Bo wyglądasz, jakbyś czegoś tu szukała - cofnęła dłoń nie chcąc zbytnio magiczki drażnić, w końcu kto wie, co może jej teraz przeszkadzać.
- Jakieś wskazówki? Wytyczne? Cokolwiek? - aż się paliła do działania. Dośc miała patrzenia na elfy, którym nie mogła pomóc. Jeden w śpiączce, drugi zbyt załamany, trzeci myślący o samobójstwie... Char martwiła się o elfy. Odcięli się od świata. Zniknęli w lasach, a to nie wróżyło dobrze. Ani im, ani tym po drugiej stronie lasu.

LamiMummy pisze...

Vey przytaknęła zgodnie. Kierując się w stronę pokoju kontynuowała rozmowę dając znać, że nieco oczekuje, że dziewczyna ją odprowadzi do pokoju.
-Czy naruszenie prywatności? -zastanowiła się -Chowaniec staje się częścią Ciebie więc... to tak jakbyś naruszała prywatność swojej ręki. Niestety... to są czary, które sprawiają, że współodczuwasz i współistniejesz... jesteś jednym. -wzruszyła ramionami. Nigdy nad tym się nie zastanawiała. Wiedziała, że magia daje jeszcze z jedną czy dwie możliwości przedłużania sobie życia. Nie znała jednak tak dobrze tych metod by o nich mówić, a tę... Pamiętała jak wuj na nią natrafił, jak z pasją opisywał... i jak jego zaangażowanie malało im dalej się w to wczytywał i poznawał konsekwencje. Przygasał w oczach.

draumkona pisze...

- Dlaczego? - Vetinari chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Była dośc trudna do wyrażenia, bez zagłębiania się w jej historię.
- Bo gdyby dane mi było mieć dziecko, pewnie też zrobiłabym wszystko, by je ocalić. - i choć sama Asznan uważała, że zwracanie się do Bractwa to krok samobójczy, nie protestowała. - Obiecuję - dopowiedziała bez większego namysłu. Może jednak uda się ją namówić, by od Cieni trzymała się z daleka...
- A Starsza Krew? - wypaliła. No w końcu wspominała o przyjaciołach i nawet o wrogach, nie wymieniła zaś Iskry i to Charlotte zaciekawiło. Wilk wypaplał jej to i owo i teraz miała dość informacji by zacząć prowadzić własne, prywatne dochodzenie.
- Z tego co widziałam, jej dzieci ominął czar...

Nefryt pisze...

Szum fal napełniał ją niepokojem. Słona bryza kręciła w nosie, a ogrom oceanu przywoływał coś... jakby tęsknotę. Coś, z czego nie zdawała sobie sprawy, gdy przebywała w sercu kontynentu. Coś, co budziło się ilekroć zajrzała w niebiesko-szary bezkres wody, biel spienionych fal... Ojciec mawiał, że Marvolowie mają morze w genach, choć sam bywał nad oceanem nader rzadko. I prawie nie potrafił żeglować.
Gdyby mogła usłyszeć myśli Bevana, pewnie by się roześmiała. Była zbójem. Pod tym względem dużo bardziej przypominała przemytników, niż Devrila czy Bevana. Nie gardziła tymi ludźmi, nie znając ich osobiście.
O wiele bardziej martwiło ją zachowanie Szept. Zauważyła, że przyjaciółkę coś trapi. To "coś" zaczęło się na spotkaniu z Ruchem Oporu.
Przyjaciółkę... właściwie, od kiedy zaczęła ją tak nazywać?
Podeszła do niej bliżej, trochę niepewnie, jakby nie wiedziała, czy Szept życzy sobie jej obecności.
- Szept, nie wiesz przecież, jaka będzie odpowiedź. Myślenie o tym teraz nic nie da - powiedziała cicho, nie chcąc, by słyszeli ją inni.
W milczeniu obserwowała, jak marynarze wychodzą na ląd. Przynajmniej dopóty, dopóki nie poczuła wyraźnej woni rumu, bijącej od kapitana.
"Devril, czy ty na pewno wiesz, w co nas pakujesz?" - zdawały się pytać jej oczy.

[U Lu i Shela skoczyłabym do Quingheny. Oni mogliby być tam wcześniej, choćby z tego względu, że skoro na Quinghenę rzadko przypływają obce statki, to dwa w niewielkich odstępach czasu mogłyby wzbudzić jakieś podejrzenia.

Na żegludze i morzu też niezbyt się znam, pewnie w międzyczasie będę szukać i doczytywać co i jak wygląda, albo poproszę tatę, żeby mi chociaż podstawy wyjaśnił.
Ech, moje mieszanie... Ostatnio Isleence włosy nadpaliłam przez to mieszanie. Znaczy, w wątku, nie w realu xD
Hm, szkoda. Bo jestem ciekawa, bardzo ciekawa, jakby taka sesja wyszła :D Tak w ogóle, to sesje są chyba jedną z rzeczy, które lubię tu najbardziej. Obojętne, czy prowadzę, czy nie. To podekscytowanie - co będzie, czy wyjdzie? I samo siedzenie nad notatkami też miało swój urok :) Mam tylko nadzieję, że każda kolejna z sesji, które przygotowuję nie jest dla was gorsza od poprzedniej...]

Rosa pisze...

[Przepraszam, że przez dłuższy czas Ci nie odpisuję, ale muszę zebrać pomysły. Za kilka dni na pewno moje odpisy pojawią się pod Twoimi kartami. ;]

LamiMummy pisze...

-Nikt nie mówił, że magia jest naturalna. -powiedziała dość lekko, jakby powtarzała jakiś frazes -Może elfka z karczmy znajdzie inne metody by jej mężczyzna pozostał chociaż trochę młody. W sumie starzejący się mężczyzna to nie to samo co starzejąca się kobieta. -Uśmiechnęła się lekko -No, ale miłość podobno nie wybiera ras. Ha! Kiedyś słyszałam śmieszną balladę. Jakiś krasnolud mi ją wymruczał jak byłam mała. Pamiętam, że posadził mnie na swoich kolanach i pozwolił bawić się brodą, a potem zaśpiewał o tym jak przez las szła śliczna elfka i wpadła w oko mężnemu krasnoludowi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o co chodzi w tekście... -zerknęła czy nikt nie słucha i powiedziała ciszej -"Nie wiedziałem co z długimi nogami robić gdy na siano opadła". Dzieci jednak mniej rozumieją, ale nie dziwię się, że Celine dał mu po głowie. Potem brat urządził sobie potyczki bardów z krasnoludem, który bardem nijak nie był. Hm... jak teraz o tym pomyślę... walczyli, który 10-letnią dziewczynkę ułoży do snu. Gdybym miała z 20 lat więcej... -wzruszyła ramionami i nieco się zarumieniła.
W jej pamięci krasnolud pozostał postawnym i bardzo przystojnym mężczyzną i przez kilka lat z rzędu jeszcze wyglądała jak przybędzie do dworu z jakiejś wyprawy i opowie o swoich przygodach.

Rosa pisze...

Wirgińczycy nie czekając aż się oddalimy, otoczyli nas ze wszystkich stron. Wyciągnęli miecze. Z nimi nie było żartów. Zagryzłam wargę. I co ja miałam robić?! Uważają mnie za kogoś kim nie jestem i wymagają od bym wskazała im rzekomo mojego smoka. Ci Wirgińczycy nic nie rozumieli i za nic w świecie nas nie puszczą…
Nie widząc innego wyjścia z sytuacji podniosłam obie ręce, które otoczyła zielonkawa poświata. Poświata magii.
- Przepuście nas, albo będę musiała użyć magii, co nie będzie dla was miłe. – syknęłam, a jakby na potwierdzenie moich słów kolor przybrał na sile. Oczywiście kłamałam. Nie umiałam dobrze posługiwać się magią. Lecz Wirgińczycy nie musieli o tym wiedzieć...
~*~
Fia wzdrygnęła się słysząc głos nieznajomego z karczmy. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Czego od niej chciał?
- Jakbym nie zauważyła. – syknęła zezłoszczona, ale wycofała się do tyłu. Miecz schowała, ale dalej trzymała rękę w jego pobliżu. Była w pogotowiu. Zawsze była.
W tym samym czasie szukający Fii dotarli na miejsce. Rozejrzeli się po polanie. Było pusto. Jeden z nich – ten najbardziej podpity potknął się o jakiś korzeń. Mężczyźni roześmieli się, lecz widząc minę najstarszego zamilkli. Traz Ivre, bo tak się nazywał, zaklął szpetnie.
- Ona musi tu gdzieś być… - rozejrzał się po pobliskich drzewach. – Cholerna noc. Że też musi być tak ciemno! - skierował wzrok na innych mężczyzn. - A wy co tak stoicie! – wrzasnął – szukać jej! – kopnął kamień leżący najbliżej jego nogi. Usłyszał jakiś trzask. Zdjął kaptur żeby to lepiej słyszeć. Był pewien, że to nie żaden z jego kompanów. Ten trzask był cichy, jakby… specjalnie miał zwrócić jego uwagę…
Traz jeszcze raz zlustrował okolicę. Ona nie była głupia i dobrze o tym wiedział. Ale on nie podda się tak łatwo. Znajdzie ją żeby nie wiem co!

[Okropność! Nie to chciałam napisać! Mam nadzieję, że da się to jakoś czytać...]

draumkona pisze...

Więc tak się sprawy miały. Char postanowiła nie drążyć tematu, porzucić go, a zamiast tego zając się tym, po co tu przyszły.
Szukaniem.
- Czego szukamy? Elfów? - Char, mimo woli pomyslała, że przydałby się pies gończy, za którego swego czasu uważała Desmonda. Mimo tego, że był człowiekiem, to dostarczenie mu tropu zwykle prowadziło do odnalezienia danej rzeczy, czy osoby. Gdyby Char wierzyła w reinkarnację, uznałaby, że Des musiałbyś psem.

LamiMummy pisze...

Zanim się rozstały pod pokojem Vey, ta jeszcze przeprosiła za zawstydzenie dziewczyny. Czasem zapominała o otwartości swojego dawnego domu na obyczaje. Czasem obyczaje, którym podlegała były wymuszone i dławiły... jak przed laty...
Po 4 godzinach była już wypoczęta i męczyłaby się zostając dłużej w łóżku. Vey otworzyła okno i siadając na parapecie wzięła jakąś znalezioną w pokoju książkę do ręki. Nie chciała przeszkadzać, a póki zamek śpi nie będzie błąkała się przecież po pokojach. Zaczekanie na śniadanie dając znać, że już jest na nogach wydawało jej się rozsądnym pomysłem.

Coeri pisze...

Coeri również prawie nie oddychała, cociaż jej serce uderzało coraz szybciej. Czuła zagrożenie, ale także była ożywiona, pomimo chłodu, ostrych krzewów dookoła i bólu nie całkiem zamkniętych ran. Wytężala wzrok, przyglądając się połyskującej ostatnimi promieniami słońca powierzcni rzeki. Woda. Jej żywioł. To była najprostsza, podstawowa siła, którą mógł wykorzystywać każdy z oddanych Chaosowi klanów.
Już miała rozbudzić tkwiący w wodzie potencjał, kiedy zmarszczyła czoło, obserwując ruchy żołnierzy Charkona. Było ich wielu, a nie każdy stał tuż przy brzegu. Gdyby nawet wprawiła wodę w ruch, nie zdołałaby zatopić wszystkich, częśś z pewnością uszłaby z życiem. Dowiadują się przy okazji, że uciekinierzy muszą być w pobliżu.
-Wycofujemy się powoli? -spytała bezgłośnie, niemal dotykając wargami ucha Devrila -Czy czekamy aż pójdą dalej wzdłuż rzeki?
Nie miała nadziei na zwycięstwo w otwartej walce, gdyby do takiej doszło.
Nie sądziła, że

Nefryt pisze...

- On jest pijany! - wykrzyknął Lun, gdy Garret podszedł do niego, stwierdzając na głos to, co ciszej zauważył Bevan.
Tymczasem Nefryt milczała. Patrzyła na statek, inny niż te, które dotychczas widziała. Z dwoma masztami, czymś dziwnym na pokładzie...
- Łał - mruknęła.
Zgodziła się z tym, czego chciał Garret. Nie ma problemu, nie będzie się wychylać. Ona musi tylko dotrzeć do Quingheny, wygoda jest tu sprawą niższego rzędu.
Natomiast Lun nie wydawał się zadowolony. Wyraźnie liczył na to, że dadzą mu się pokręcić, i, rzecz jasna, wszędzie wścibić nos. Nie, żeby miał teraz zamiar z tego zrezygnować... No bo chyba aż tak źli o to nie będą? Przecież on niczego złego nie zrobi.
***
Był już wieczór, gdy drzwi tawerny otwarły się, a zamiast kolejnego marynarza, do dusznego pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w jedwabnych, zdobionych złotym haftem szatach. Wydawał się tu tak nie na miejscu, że kilku marynarzy przerwało rozmowę i odwróciło głowy od swoich kufli.
Nowo przybyły powiódł zimnym spojrzeniem po zajętych stolikach. Zatrzymał wzrok na miejscu, gdzie siedział Cień, po czym podszedł do szynkwasu i zamówił ten trunek, co wszyscy.
Przeszedł między stolikami, a zatrzymawszy się przy wolnym miejscu obok cienia, zapytał znudzonym głosem:
- Przepraszam, czy tu wolne?

Rosa pisze...

Odetchnęłam z ulgą, gdy Wirgińczycy nas wypuścili. Słysząc słowa Devrila uśmiechnęłam się lekko.
- Nie... Umiem trochę czarować, lecz nie są to groźne czary. - Mimo woli odwróciłam się za siebie, by ujrzeć stojących w miejscu Wirgińczyków. Na szczęście już za nami nie jechali...
- Jak myślisz kim jest ta kobieta, z którą mnie pomylili?
***
Fia przestała mówić. Wytężyła wzrok wpatrując się w obcego. Wyraźnie widziała jak jego dłoń powoli wędruje do ostrza przypiętego przy pasie. Miała nadzieję, że nie będzie potrzebne...
Nienawidziła walczyć o zmroku. Wtedy najgorzej widziała co raczej nie sprzyjało wygranej.
Traz jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Nikogo nie widział. Znowu zaklął kopiąc wściekle jakiś kamień leżący obok jego nogi. Odwrócił się i odszedł. Fia słyszała jak gadał coś o zmarnowanej szansy i pieniądzach, które przeszły mu koło nosa.
- Chyba już sobie poszedł. - wyszeptała cicho.

[Nie, jest dobrze. :]

Nefryt pisze...

[Hej, czy ja ci odpisałam? Bo teraz się zastanawiam....
I jeszcze takie pytanko. Bo wątek Z Devem i Szept swoją drogą, ale pamiętasz nasz pierwszy, ten z Nefryt i Lucienem? Miałabyś może ochotę go odgrzebać?]

LamiMummy pisze...

W sumie nie miała żadnego prawa do wypytywania się Dervila gdzie i po co jeździ. Pewnie miał jakieś sprawy lub po prostu pannę we wsi lub poza nią. To nie była jej sprawa. Widziała już takie sytuacje. Przemykanie o świcie lub przed nim między pokojami. Nauczono ją nie interesować się czy pan chodzi do pani czy pana w sprawach plotek, knowań czy zaspokajania cielesnych żądz.
Grzecznie przywitała się z obojgiem.
-Moi państwo... jakie dziś do mnie należą obowiązki? -spytała się z uśmiechem obojga, ale spodziewała się, że odpowie jej dziewczyna.
Vey założyła z góry, że Dervil pewnie jest zbyt zajęty... earlowaniem by zajmować się gościem.

Rosa pisze...

- Coś tam słyszałam. - mruknęłam i zastanwiałam się chwilę. - Według legendy gdy smoki powrócą to... Keronia odzyska wolnośc. Tak? - spojrzałam pytająco na Devrila. To on był tutaj bardziej obeznany w politykę i zwyczaje Keronii. Tak mi się przynajmnie wydawało.
- Myślisz, że to prawda? Że smoki wróciły? - zacisnęłam mocniej ręce na lejcach. Jeśli gubernator wierzył w te legendy... Współczuję tej kobiecie o której mówili Wirgińczcy.
***
Fia miała ochotę się roześmiać.
- Myslę, że już dawno zauważyłam, że komuś podpadłam. Nie było to trudne. - powiedziała dalej rozbawiona. Spojrzała na mężczyznę, którego spotkała w karczmie. Dalczego jej pomagał? I... czego chciał? W tych czasach nikt nie pomaga bezinteresownie... Przynajmniej nie Ci których dotychczas spotkała.
- Kim jesteś? - spytała się mężczyzny patrząc mu w oczy.

Nefryt i Shel pisze...

Zrozumiała o co chodzi zaraz po tym, jak weszli do kajuty. No tak. Devril, Bevan, Lun i… ona. Poczuła, że także się rumieni. Co za głupia przypadłość… I w dodatku zaraźliwa.
- Nie… Nie trzeba robić kłopotu… - też była zmieszana. Choć może nie aż tak, jak Bevan. Uśmiechnęła się nerwowo… odetchnęła. Dosyć ceregieli. Nachyliła się do młodzieńca.
- Czy w takich warunkach ktoś, zwłaszcza kapitan, przejmuje się cnotą jakiejś chłopki albo mieszczki? – zapytała szeptem. – Garret nie wie, kogo wiezie… - chwila wahania, spojrzenie w stronę Devrila. Czy na pewno nie wie? - I tak powinno zostać. Dla bezpieczeństwa nas wszystkich. A ja… jakoś sobie poradzę – dodała, mając nadzieję, że w jej głosie słychać więcej pewności, niż ta, która czuła. Bo weźmy na przykład takie przebranie się… Co by nie zrobić, będzie niezręcznie. Bardzo niezręcznie.
***
No cóż, wyglądało na to, że ów ktoś jednak był tak głupi… I albo Luciena nie znał, albo dmuchał na to, czego Poszukiwacz nie lubi.
Shel wpakował się na miejsce obok, nic nie robiąc sobie ze wzroku Cienia. Usiadł sobie wygodnie, strzepnął pyłek z rękawa…
- Jeżeli Cień może wyglądać zabawnie, to wygląda tak w tawernie – stwierdził cicho, ledwo dosłyszalnie. Nie, nie, żeby złośliwie. On tak sobie tylko…

[„Było to raczej spojrzenie kogoś, kto preferuje samotność i wolałby nie dzielić się tlenem. Ani przestrzenią” – uwielbiam ten fragment :D]

draumkona pisze...

Skoro potrzebowała śladów, to ona jej znajdzie te ślady, choć nie wiedziała jeszcze zbytnio w jakiej formie, ani po jakim czasie. W opustoszałej stolicy czuła się co najmniej dziwnie, po stokroć dziwniej niż gdy wciąz stała i tętniła życiem. Zupełnie, jak gdyby jej obecność tutaj była... Nie na miejscu.
Pochyliła się nad ziemią, szukając wskazówek, choć tych nie było za wiele. Głównie chaotyczne ślady stóp, ślady łap wielkich niedźwiedzi i koni. Ślady walki, krew. I popioły, gruzy, do których powstania sama się przyczyniła. W końcu, to alchemicy zniszczyli najwięcej, choć na rozkaz Wilka. Kolejne dziwne odczucie do kolekcji.
- A masz może coś co należało do Mer? - spytała do dłuższym, bezowocnym tropieniu. Może wykorzystując swój móżdżek i umiejętności alchemika coś zdziała. Cokolwiek.

LamiMummy pisze...

Była zaskoczona. Nie spodziewała się, że earl przy tylu swoich obowiązkach, o których wspominał dzień wcześniej pomyślał o... niej? Czuła się nieco niezręcznie widząc wzrok jego kuzynki. Obawiała się, że ledwo nawiązana nić porozumienia między nimi zostanie łatwo naderwana przez niepotrzebne "sytuacje". Poza tym będąc znów na dworze znała zasady. Panna i kawaler sam na sam to dość kontrowersyjne. Mimo, że ledwo przyprowadził ją z lasu i w sumie całą drogę byli sam na sam, dopiero teraz to byłoby... nieodpowiednie.

-Myślę, że mała wycieczka dobrze zrobi całej naszej trójce. -odparła z uśmiechem -Błagam tylko, szlachetny panie, nie katuj nas damskimi siodłami i męczeniem się w sukniach i gorsetach podczas przejażdżki. -uśmiechnęła się lekko do Nessy -Może to w sumie nawet całkiem niezły pomysł... nie ma sensu siedzieć w ponurych i zakurzonych bibliotekach na naukach jak można korzystać z ładnej pogody i organizować przyjemne lekcje w terenie, prawda moja droga?

Na dobrą sprawę zastanawiała się jak szybko plotki o jej samotnych spacerach z earlem rozeszłyby się po Towarzystwie... jak szybko plotki o jej obecności i życiu się rozejdą. To znaczyłoby... że jeśli jej bracia żyją to ją odnajdą! Że... jeśli ktoś jej zagraża to ją odnajdzie... a to była znacznie gorsza wiadomość. Tym razem nie narażała tylko siebie ale i innych, którzy zechcieli jej pomóc.

Coeri pisze...

Coeri bez słowa skinęła głową. Oderwała się wreszcie od plątaniny krzewów i rzuciła się biegiem za mężczyzną. Miała co prawda nadzieję, że zmrok zapadnie nieco wcześniej, dodatkowo utrudniając pościg, ale nie wątpiła, że mają jakieś szanse. W końcu nadal żyli, w dodatku w nie najgorszym stanie. Rzuciała krótkie spojrzenie na twarz Devrila, z której przynajmniej już nie kapała krew. Kiedy będą mieli więcej czasu i bezpieczną kryjówkę, może będzie się dało całkowicie uleczyć ich ciała.
-Będziemy biec? -spytała półgłosem. Zdała sobie sprawę, że jest zdenerwowana, głównie na samą siebie. Cicha i prosta w założeniach akcja przerodziła sie w chaos zakończony efektowną ucieczką.
-Nie jestem pewna, czy to się uda, ale moglibyśmy znaleźć jakiegoś wierzchowca...
Wierzchowca, nie konia. Coeri znała większość zwierząt żyjących w lasach Keronii, w tym kilka na tyle dużych, że bez problemu dźwignęłyby ciężar człowieka. Tyle, że w zwykłych okolicznościach raczej nie pozwoliłyby człowiekowi do nich podejść, zaatakowałyby albo natychmiast uciekły.
Spojrzała w niebo, nawet się nie zatrzymując, aby nie tracić tempa i nie zgubić Devrila. Na niebie, nadal nie wykazującym chęci zbyt szybkiego ściemnienia przelatywały czarne kształty ptaków.

[Moja wena też nie powala niestety. Aparatura procesowa i inne przyjemności skutecznie ją przybiły.]

Rosa pisze...

- Nie wiem. - przymknęłam na chwilę oczy. Chciałam chociaż na chwilę odciąć się do tego wiata, któy miał tyle problemów...
- Jakoś nie widzę Kerończyków jako podniebnych jeźdzców strzelających z nieba do Wirgińczyków. - dodałam po chwili ciszy.
- A po za tym nie uważasz, że to trochę dziwne, że gubernator tak nagle zaczął bać się smoków? Coś musiało się wydarzyć... - zamilkłam na chwilę rozglądając się dookoła. Jak to dobrze, że nikt za nami nie podążał...
***
Varian. Czyli tajemniczy wybawiciel miał na imię Varian... Fii nic nie mówiło to imię. A szkoda. Przynajmniej miałaby jakieś informacje dotryczące tego mężczyzny...
Spojrzała na inego nieufnie. Dalej mu nie ufała.
- Chyba czas się pożegnać. - powiedziała i z tymi słowami zaczęła wstawać.

Nefryt i Shel pisze...

[Wiesz, każdy może mieć gorszy dzień ;) Ale za każdym razie przy fragmencie o Lucienie i Shelu dostaję głupawki.]

Shel nagle spoważniał.
- Nie znasz szczegółów? - albo świetnie udawał, albo na prawdę się zdziwił.
Przed przyjazem do Quingheny rozmawiał z kimś od Cieni. Ustalali warunki. A ten tutaj twierdzi, że nic nie wie? O co tutaj chodzi?
- A za spóźnienie najmocniej przepraszam - skrzywił się. - Quingheńczycy mają fikscaję na punkcie swoich granic.
***
Nefryt nie wiedziała co powiedzieć. Okrecała na palcu kosmyk włosów, to zerkając na czerwieniącego się Bevana, to gdzieś w bok.
- W porządku... - powiedziała nieśmiało. - Nie przejmuj się tym.
W tym czasie Lun zdążył już zajrzeć wkażdy kąt kajuty. Teraz siedział na górnej koi po lewej stronie i przyglądał się jednej z desek na suficie.
- Będzie wam przeszkadzało,jak zajmę którąś z dolnych koi? - zapytała Nefryt. Lun pokręcił głową w odpowiedzi, wodząc palcem po desce. Coś tam było. Jakiś wzorek, albo może napis?

LamiMummy pisze...

To było bardzo osobliwe. Czuła się nieco młotem a kowadłem. Nie zależało jej na romansach, a więc nie musiała dbać o bycie sam na sam z Dervilem. Mimo wszystko dziwnie się czuła lawirując w ten czy inny sposób między kuzynami.

-Póki jestem tu mile widzianym gościem masz czas mi wszystko opowiedzieć sama, moja droga. -powiedziała z uśmiechem do dziewczyny.
Na dobrą sprawę miała być przede wszystkim jej towarzystwem, a więc nie musiała się przejmować nadskakiwaniem earlowi. W sumie nigdy nie lubiła słodkich i fałszywych uśmieszków. Mimo to... lubiła ich. Zastanawiała się co kryje się za zazdrosną mniką Ness oraz za dziwnym zadowoleniem dziedzica. Każdy dom ma swoje sekrety, a ten kusił... postanowiła więc nieco sprawdzić reakcję Dervila.

-Wybacz, panie, że pytam, pewnie to oczywiste, ale... jestem elfem i śpię na prawdę krótko. Czy to będzie problem jeśli, czasem jeszcze przed świtem zajrzę do biblioteki? Wczoraj zapomniała sięgnąć wieczorem po jakąkolwiek książkę i dzisiejszy poranek przyszło mi spędzić na podziwianiu wschodu słońca w oknie. -patrzyła na niego ciekawie.

Zastanawiała się czy to nie zbyt duża impertynencja lub... czy to nie jest igranie z ogniem. Zdradziła się, że widziała wyprawę earla, a to znaczyło, że sama siebie naraziła na być może niebezpieczeństwo. Co wyczyta w jego twarzy? Pojęcia nie miała, ale to mogło być wszystko.

draumkona pisze...

Skoro nikt nie chciał jej pomóc, to sama sobie pomoże.
Takie było założenie, postanowienie i ogólny wyrok po bitwie myślowej jaką stoczyła sama ze sobą. Ymir powiedział jej tyle ile trzeba było, resztą dopowiedział Wilk i parę Starszych, których niemal zmolestowała o dostęp do ksiąg.
Potrzebowała maga, bez tego ani rusz. Dobrego maga...
Szczęściem, przebywała w budowanym dopiero Ataxiarze, a wraz z nią przebywała tu także i uparta magiczka. Brakowało jej brata, który by w porę wytrzepał jej ten pomysł z głowy. brama dla kłopotów była szeroko otwarta i wręcz zapraszała. A ona potrzebowała maga. Dobrego maga...
Magiczkę zastała przy większej grupce elfów, wydawała polecenia, sama nie migając się od pomagania. Charlotte przystanęła i nieśmiało jej pomachała, żeby elfka podeszłą bliżej. Taka wyprawa to... To musiał być sekret. A jak Wilk się dowie, że mu kradnie żonę do jednej ze świątyń z których nikt nie wrócił, to... Obedrze ją ze skóry. No trudno.

draumkona pisze...

- Nie do końca - uściśliła konspiracyjnym szeptem odciągając magiczkę dalej od Starszych. Rozejrzała się jeszcze, czy nikt ich nie widzi i wyjęła spod koszuli poplamioną, wytartą mapkę.
- Wiesz co to? - ona wiedziała i niemalże miała ochotę wypiąć pierś z dumy. Na tym etapie powinna być już martwa, jako że tajemnic Ażubora strzeżono bardzo pilnie. A ona już miała mapę świątyni. Niedokładną i poplamioną winem, ale jednak to było to.
- Potrzebuję maga - wypaliła po chwili przechodząc do rzeczy, wierząc, że Szept rozpozna rycinę. I na co liczyła najbardziej - że pójdzie z nią.

draumkona pisze...

W tym sęk, że Vetinari wiedziała co interesuje magiczkę. Wiedziała i domyślała się, że odpowiednie jej podejście może gwarantować sukces. Dlatego wolała dać jej do ręki skrawek mapy, nawet jeśli nie autentycznej. Spytać. Rozbudzić ciekawość.
- Nie zamierzałam. Potrzeba mi dobrego maga, by w ogóle mieć szansę na dotarcie tam, a co dopiero mówić o ujściu z życiem - rozejrzała się znów i jeszcze dalej odciągnęła Szept - Ale musimy się pośpieszyć. Przed wąwozem z tego co wiem są osady, stare i nie znające cywilizacji. Wedle ich wierzeń, wejście tam jest dostępne tylko pomiędzy jesienią a tym, jak spadną pierwsze śniegi. Zanim tam dotrzemy, to będzie najwyższa pora.

«Najstarsze ‹Starsze   801 – 1000 z 1114   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair