Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk
„Brzeszczot
nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać
temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać
z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
Dar o Devie
Dzieciństwo, czas beztroski
Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami
Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w
większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami.
Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad
powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril,
pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu
równie starego, co królewski, przyszły earl. Matka, zbyt słabego
zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce,
ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego
czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem
zmienić.
Od dziecka
wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się
języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu
szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w
siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w
nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko. Ścigłego
wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz
czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z
problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do
pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój
sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną
opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust
rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości
przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do
wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne
zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem.
Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły.
Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec
pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie
zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych
ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni
zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie
nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął
pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich
serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego
sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po
drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla
niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana
przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i
otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec
męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka
sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila
jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie
też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata.
Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z
takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.
Ucieczka młodości
Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy
czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril
nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z
otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo
przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo
pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała
go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek.
Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się
dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba
wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł
do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był
wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą,
czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala
powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad
pochyloną głową syna. Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego
Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów
młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była
spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian,
nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem
upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z
majtków łażenia po linach.
Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z
życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając
się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi
doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym
pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na
znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co
potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był
obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do
jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich
państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam,
gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z
niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył
sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast
tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła
go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą
przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z
tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim
gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe
dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod
wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje,
prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej
czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako
swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl
chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po
całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i
czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego
panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą
Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną
tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło
powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I
jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a
ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię.
Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą
warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w
połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już
plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając
okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni
wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy
próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu
przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której
pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się
swej pozycji.
Tak zakończył się okres burzliwej młodości.
Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że
syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił
Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak
bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał
rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób
postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i
dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna
takowego postępowania wciąż była nieznana.
Ciężar dorosłości
Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój
własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i
patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi
kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy
podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za
jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów
pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę.
Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego
earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano
ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za
przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka,
jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To
ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i
wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości
i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem
urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań
Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
Do czasu.
"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."
Char o Devie
Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.
Honor pod znakiem zapytania
Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony,
intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie
wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie,
czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze
idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co
sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod
koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym
blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie
rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem
padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi
rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie
stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo
woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie
raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi
wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego
znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma
wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego
szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym
jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w
połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych
niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla
niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie
dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka,
jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem
nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe,
zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia,
jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może
trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic
przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby
zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się
patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego
szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn
zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego
zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia,
Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom
zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie
ma.
Przez wielu
uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się
zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie,
drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż
matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz
starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi
się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a
jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i
równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do
znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od
siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie
jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się,
razem z Duchem.
Kim jest naprawdę?
"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."
Nefryt o Devie
Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.
"Kusza.
Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą
strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja,
większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze,
niech tak będzie!"
1 114 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 601 – 800 z 1114 Nowsze› Najnowsze»- Ja? Despotyczna? - znów parsknięcie i aż się Char opluła z tego powodu. Przeczesała jeszcze mokre włosy palcami i spojrzała na drzwi. Nikt nie powinien im przeszkadzać... W zasadzie, nie było w czym.
Położyła się więc obok, nie jakoś bardzo na skraju, byle dalej, ale jak normalny człowiek. Była blisko, bo i wiadomo, nie było tu takich luksusów jak wielkie łóżka małżeńskie. Uklepała sobie poduszkę i przymknęła oczy w nadziei, że sen nadejdzie szybko.
I tak się właśnie stało, bo nie minęła minuta, a Vetinari już spała.
Vetinari miała noc wypełnioną snami o przeszłości. Wieszano ją, gwałcono, znów wieszano, przywracano do życia. Nie rozumiała z tego zbyt wiele, ale obudziła się nad ranem, niezbyt wyspana, z podkrążonymi oczami i bladą twarzą. Wymknęła się znów cichcem na podkład, co by świeżego powietrza zaczerpnąć.
Ponadto, czuła się przeziębiona i w ogóle jej się to nie podobało.
A Vetinari, po uprzednim okrążeniu pokładu ze dwa razy, uprzedziła Devrila co do rozmów z kapitanem, bo sama w tej chwili stała przy burcie z tym właśnie człowiekiem i o czymś rozmawiali. Starszy jegomość podkręcał wąsa, a Charlotte spoglądała przed siebie jednocześnie coś mu tłumacząc. Najwidoczniej przyszła pora na tłumaczenie, skąd też ona potrafi sterować statkiem takiego gabarytu, a i skąd wiedziała cóż zrobić, skoro on sam nie wpadłby na odstrzelenie szubrawcom masztu.
Vetinari twierdziła rzecz jasna, że to czysty przypadek, nadmiar adrenaliny i odwagi.
Tak, jak na taki sztorm to jeden dzień opóźnienia był praktycznie niczym. No, przynajmniej dla Vetinari, która to teraz spoglądała na wymiotującego za burtę człowieka. Jakiś bogaty paniczyk, a taki wstyd. Och, jakże jej przykro...
Przerzuciła spojrzenie na kapitana. Aż musiała się w język ugryźć, żeby zaraz mu jakiś wskazówek nie podsunąć, nie rozkazać nawet rozwinąć pełnych żagli... Zamiast tego złapała Devrila pod ramię, po czym uśmiechnęła się promiennie do kapitana i korzystając z tego, że chwilowo zajął się czym innym, odciągnęła arystokratę na bok.
- W takim tempie dotrzemy tam za miesiąc. Głupi buc się boi ryzykować...
Pewna zabójczyni Bractwa Nocy była bardzo bliska do porównania Devrila do swojego świeżo upieczonego męża i to wcale nie przypadkowo. Jaki arystokrata ma dobre kontakty z dzikusami i taki posłuch nawet po tym, jak wodzowi ukradła futro? Jaki arystokrata... Nie ważne. Devril stracił swój kamuflaż w momencie, kiedy nie dał się zabić Cieniowi, choć nie było go widać. Winters w oczach Iskry już na zawsze miał pozostać Panem Podejrzanym.
Za to Vetinari prychnęła jak mały, niezadowolony kociak, któremu zabiera się kłebek wełny bez wyraźnego powodu.
- Nie powinni sobie tak pływać. Tak wolno. Bogowie, Devril, jak pływałam z... Tamtymi, to takich jak ten kapitan zabijaliśmy na śniadanie, a z pasażerów robiliśmy sobie ubaw każąc skakać im w zakrwawionych ciuchach do wody z rekinami... Jeśli się nie pośpieszy... Piraci nigdy nie są sami. Zawsze przed kimś uciekają... Albo, co gorsza, przed czymś - nieco przymrużyła oczy wymawiając te słowa, choć nie wyjaśniłą co dokładnie miała na myśli. Chociaż, gdyby się mocniej zastanowić... Mało to opowieści krąży na temat morskich potworów na usługach czartów?
Mruknęła coś pod nosem. Dla niej brak brawury, zbytnia ostrożność, niezdolność do balansowania na krawędzi... Cóż, Char nie lubiła takich ludzi. Przynajmniej nie za bardzo. Zbytnia ostrożność była dla niej czymś złym. W końcu, wychowała się sama, wśród ryzykantów i powsinóg. Dopiero kiedy trafiła pod opiekę Alastaira, ten jakos zdołał poukładać jej charakterek choć łatwo wcale nie było.
Podążyła wzrokiem za siłującymi się marynarzami. Jeden z nich nie miał koszuli, co się niebywale Vetinari spodobało. Wiadomo, jak każda kobieta, lubiła oglądać męskie ciało. Zwłaszcza, jeśli było dobrze utrzymane, umieśnione. Uśmiechnęła się kątem ust do siebie, a w błękitnych oczach pojawił się błysk. Mimo tego, że była wysoko urodzona, nie mogła się powstrzymać od chędożenia jakichś... Innych niż ci zapyziali arystokraci.
Charlotte przewróciła oczami, jakby była co najmniej znudzona takim zachoweaniem Devrila.
- Oj Dev... Chwila na pokładzie mi nie zaszkodzi. Zresztą, sama mogę decydować gdzie chcę przebywać i z kim - mruknęła wyplątując się spod jego ramienia. Jak widać, nieposkromiona natura Vetinari właśnie postanowiła zdominować tą spokojniejszą połowę. Ten ród zresztą charakteryzował się niestałością, zmiennością i porywczością, przez co na dworze zwykle przyjmowali role szpiegów, czy też fałszywych przyjaciół królowej, czy króla.
Ale to inna historia.
- Zaraz wrócę - i już jej nie było. Zresztą, marynarza też nie.
Vetinari wróciła dopiero późno w nocy i wcale nie miałą zamiaru się tłumaczyć, czy coś. Wślizgnęła się po prostu do kajuty, a sam wzrok kobiety mógł zdradzić, jakże bardzo podobały się jej ostatnie godziny. Gdyby tylko Al wiedział co ona wyprawia...
- Nie śpisz jeszcze, mężu? - spytałą dośc rozbawionym tonem, bo i spodziewała się, że gdy wróci, Devril będzie spał. przynajmnie, tak miało być, a że najwyraźniej arystokrata pokrzyżował jej plany... Trudno.
Teraz się przebrać i do łóżka.
Znow spojrzala na niego z blyskiem w oku i wrocila do zbierania rzeczy potrzebnych jej do przygotowania sie do snu.
- Mowisz? - rzucila beztrosko usmiechajac sie pod nosem - To mialbys ze mna duzo powodow do awantur. Malzenstwo to zlo. - nie wyjasnila skad takie przkonanie, skad w ogole takie mysli, po prostu zniknela w bocznym pokoiku bez dalszych wyjasnien.
Wrocila po chwili w koszuli nocnej, z rozpuszczonymi wlosami opadajacymi lagodnie na plecy. Przyszla pora na sen... W koncu.
Uniosla brew. Nie spodziewala sie, by chcial drazyc temat... Wslizgnela sie obok niego do lozka, poprawila poduszke, po czym sie polozyla. I wydawac by sie moglo, ze to koniec rozmowy, ze Vetinari nie podejmie tematu.
- Malzenstwo... Ogranicza. - urwala na chwile zerkajac na niego - Ponoc moj ojciec kiedys zaprzysiagl mnie jakiemus bublowi. Poza tym... Ile ja sie juz naogladalam aranzowanych malzenstw. Ile razy widzialam nieszczesliwe zony z siniakami na twarzy, bo je maz uderzyl. Ile bylo takich przypadkow, ze krolowa nie dala krolowi syna a ten kazal ja sciac... - odwrocila spojrzenie, znow kierujac je na sufit - Nie chce tak skonczyc.
Westchnela. To bylo nie wazne. Juz bylo nie wazne. Jej rodzice nie zyli, byla ostatnim zyjacym czlonkiem rodu. Nikt i nic nie przymusi jej do malzenstwa. No chyba, ze... Ale Al na pewno nie zrobilby czegos wbrew jej woli.
- Chodzmy spac... - mruknela niepocieszona i dosc przybita. Znow wsppomnieniami byla przy starych ksiegach i rycinach jakie pokazywal jej papa. Wszystko to dotyczace tego co zapomniane. Jej domu, ktory udalo sie jej odbudowac... Ale co jej po wielkiej rodowej rezydencji, skoro siedziala tam sama.
Przekrecila sie na bok i przytulila policzek do poduszki. Ponura to byla noc.
Tym razem Char obudzila sie pozno, nawet jak na nia. W dodatku, nie miala ochoty ruszac sie z lozka. Najwyrazniej orzeszlosc dopadla ja na dobre, chociaz... Coz, arystokratka nie chciala nic jesc, w dodatku, po wizycie kedyka, okazalo sie, ze ma dosc wysoka goraczke. I wlasnie wtedy, kiedy powiedziano jej, ze ma sie nie ruszac z lozka, jej przyszla ochota na spacery. Usiadla inkorzystajac z tego, ze Devril gdzies sobie poszedl.... Wymknela sie z lozka i wziela w dlonie suknie. Przebierze sie i pojdzie rozmowic sie z kapitanem, tak, to dobry pomysl... Chyba, ze ktos jej przeszkodzi...
- Zamierzam... - urwala na chwile po czym przyjarzala sie mu niemal rozbawiona, choc zmeczenie bylo widoczne w oczach Vetinari - Zamierzam sie ubrac i wyjsc. I nie przeszkodzisz mi w tym, i odejdz od drzwi, bo je wywaze. Razem z toba - jak widac, desperacja byla obecna. Za to... Czyzby miala tyle sily by oprzec sie panu Wintersowi i drzwiom jednoczesnie? Watpliwe. Ale podobnie do Iskry, Charlotte potrafila byc bardzo uparta. I bardzo kuszaca jesli wymagalabtego sytuacja. A jak wiadomo, mezczyzni dosc latwo ulegaja... Jesli uzyc odwiedniej taktyki.
Vetinari postawila na taktyke. Uwaznie rozejrzala sie po kajucie. Okno... Okno za male i wybiegajace na lodowate morze, a samobojczynia nie byla. Drzwi... Jedne zablokowane przez niego, drugie prowadzace do bocznego pokoiku bez okien i innych wyjsc. Innymi slowy, byla w pulapce. Westchnela i zakaszlala, ale suknie odlozyla, po czym spojrzala niezbyt przyjaznie na Devrila.
- Niech cie szlag, Winters. Wielki opiekun sie znalazl... - i tak mamrocząc wrocila do lozka z zamiarem przespania wiekszosci dnia. Kto wie, moze sen skroci jej podroz... BYloby milo, przynajmniej nie rozmyslalaby o przeszlosci.
Char lypnela na niego jednym okiem, naciagajac jednoczesnie koldre pod sam nos.
- Tylko nie waz sie wtracac. To moja grypa, czy cokolwiek to jest, a nie twoja - to mowiac, odwrocila sie tez do niego plecami, a co. Zamknela na powrot oczy probujac nie trzasc sie z zimna, choc przeciez byla owinieta w gruba koldre i koc. zle sie zapowiadalo.
- Glupie przeziebienie.... - wymruczala jeszcze nim calkiem usnela.
Charlotte obudziła się dość późnym wieczorem i wyglądała jeszcze mizerniej niż jak szła spać. Ciało trawiła gorączka, skóra nieco zbladła tracąc swój złocisty odcień. Zamruczała coś dość nieprzytomnie, jakby zapomniała jak używa się języka.
- Wody... - przewróciła się na plecy i rozejrzała nieprzytomnie po kajucie. Gardło miałą wyschnięte na wiór, w dodatku, czuła się jak roślina na pustyni. Roślina, która nie jest wcale przystosowana do życia w takich warunkach. Po czole arystokratki spłynęła strużka potu.
- Czemu nie śpisz...? - oczywiście, że zauważyła, że nie śpi. Zauważyła również, że pali się świeczuszka, co oznaczało wieczór, bądź noc. Ile spała? Jak długo? Czy ktoś wiedział co jej dolegało?
Oczywiście jego "powoli" niezbyt się zdało, bo Vetinari już łapczywie piła i się zakrztusiła. Rozkaszlała się, biedna i niezbyt przytomnie, bezwiednie wręcz oparła głowę na jego ramieniu. Czuła się źle. Czuła się słabo.
- Muszę wrócić do zdrowia... Zaraz dopłyniemy... - wymamrotała cicho, a kiedy skupiła uwagę na badaniu włąsnego obolałego ciała, kubek wyślizgnął się jej ze słabych palców mocząc część koca, kołdry i jej koszuli w której to spała. Jakoś niezbyt się tym przejęła, albo i nie było tego po niej widać. Możliwe też, że nie miała sił by cokolwie okazywać.
- Przepraszam... - bąknęła tylko, równie cicho jak przed chwilą.
Char nie byłaby pewna czy dałaby radę się umyć. Ale na razie nie wiedziała co Devril zamierza to i nic nie mogła w tym temacie poradzić. Przewróciła się z boku na bok i jęknęła. Prawe biodro niemiłosiernie ją bolało, chyba za długo spała na jednym boku. Ostatkiem sił naciągnęła poduszkę na głowę mając dosyć krzyków z pokładu. Cholera, wtedy kiedy człowiek potrzebował chwili spokoju, mózg uznawał, że pora włączyć tryb "supersłuch". I nici z odpoczynku, o ile w ogóle można o nim mówić podczas choroby.
Woda ją jakby ocuciła, czy też dodała sił, bo nieco przytomniej spojrzała na niego, na wodę, a w końcu i na siebie. Ściągnęła brwi. Coś tu nie pasowało.
Do otumanionego chorobą umysłu dopiero teraz doszedł fakt, że najwyraźniej musiał ją rozebrać, dlatego nic na sobie nie miała. Ale jakoś specjalnie jej to nie obeszło. W końcu już raz... Ale przecież to było pod wpływem jakiejś jej mikstury, którą mu omyłkowo podała. Teraz... No, teraz była chora. Miała się wygrzać w wodzie, czy coś.
- Kupię ci kremówkę jak zejdziemy na ląd... - mruknęła zanurzając się w wodzie po sam nos i przymykając oczy. Bogowie, w końcu było jej ciepło.
Vetinari wkrótce zasnęła w balii, jak to zwykle się jej zdarzało. Jednak to zwykle Albert był tym, który znajdował swą panią i dziwił się, jakim cudem ona się jeszcze nie utopiła. Tym razem jednak Alberta nie było, był Devril, który mógł snuć podobne myśli.
A o kremówkach nie zamierzała zapominać, ani się wymigiwać. W końcu, zasady są zasadami, a jej wolno było jeśc jedno ciastko na dzień... Ale nikt nic nigdy nie mówił o kremówkach.
Rzeczywiście, obudziła się, ale to bardziej z powodu chwilowego zimna jakie smagnęło odsłonięte gdzieniegdzie ciało niż tego, że próbował ją ubrać w długą koszulę. Zamrugała i mruknęła coś o ciastkach. Ewidentnie śniłą o jedzeniu, którego nie miałą nawet siły przełknąć, a co dopiero mowa o niesmacznych i śmierdzących zazwyczaj lekach.
- Przysnęłam... - stwierdziła po chwili wahania, po czym pomogła mu, co by się biedaczek nie męczył z przeciąganiem jej przez głowę koszuli. I wciąż był środek nocy. Bogowie... A może wypłynęli gdzieś poza mapy gdzie zawsze było ciemno? Alard zawsze opowiadał jej straszne historie, kiedy wspomnienia powracały i nie mogła zasnąć. Stary sługa zwykle odciągał ją od wpatrywania się w rodzinne malowidło właśnie obietnicą dobrej opowieści.
- Znasz jakieś ciekawe historie? - spytała siadając na łóżku o własnych siłach.
Przyjela kubek z niezbyt zadowolona mina. Dlaczego teraz akurat musiala sie rozchorowac... Ale grzecznie upila lyk... I parsknela lekiem przez pol pokoju jeszcze sie opluwajac.
- Okropne! - jeknela odstawiajac kubek na stolik. I tyle jesli chodzi onzazycie leku, bo Vetinari odmawiala dalszego picia tego swinstwa.
- Ale historii chetnie poslucham... Ne odpadly ci posladki jeszcze od siedzenia na tym brzydkim fotelu? - uniosla jedna brew, ktora drgnela, jako iz miesnie nawetbczasem odmawialy jej posluszenstwa. Polozyla sie za to grzecznie i otulila szczelnie koldra. Ale leku wiecej nie tknela.
- Jak to wypiles to wypij sobie znowu, ja nie bede - zbuntowala sie i koniec, wydawalo sie, ze nawet grozba i szantaz braku opowiesci nie podziala, bo arystokratka odwrocila sie do niego plecami.
Nie minelo jednak piec minut, a odwrocila sie do niego i spojrzala na kubek z lekarstwem.
- A o czym bedzie? Wiesz, musze wiedziec co mi probujesz wcisnac, bo byle czego za taka wysoka cene sluchac nie bede...
Duchy. To Vetinari zainteresowalo na tyle, ze uniosla sie na lokciach i przyjrzala mu sie uwaznie. Wszystkie tematy byly ciekawe, nade wszystko zas oragnelaby opowiesci o swoim rodzie. Nie wszystko bylo zapisane w ksiegach i zwojach, nie wszystko bylo ogolno dostapne. Ale o taka opowiesc nie powinna prosic jego, a kogos kto maczal palce w zamachu na jej ojca. I na matke. Chwilowo duchy i Tropiciele musza wystarczyc.
Siegnela po kubek, o malo nie spadla z lozka, ale cudem jakims udalo sie jejnutrzymac na materacu, po czym wypila calosc. A kiedy odstawila z powrotem kubek miala ochote wymiotowac. Wyczerpana opadla na poduszki i spojrzala na niego.
- Opowiadaj. O Tropicielach. O duchach.
Vetinari dość długo słuchała tego co opowiadał Devril i próbowała sobie to wszystko wyobrazić, co było niezmiernie trudne, bo zawsze na słowa o ludziach dzikich i nie mieszkających w pałacach miała obraz osób półnagich, odzianych w wilcze skory i z jelenim porożem na hełmie, który zwykle stanowił durszlak. Można więc wyobrazić sobie jak Tropiciele i ich szamani wyglądali w wyobraźni arystokratki. Jednak po fragmencie, który traktował o jakimś rytuale, po protsu odpłynęła nawet nie wiedząc kiedy, jak, po co i jakim cudem. Po prostu chciała mrugnąć i... No i już oczy nie otworzyła, bo zasnęła. A Devril mógł odpocząć. W końcu, choć przez niewielkie okienko kajuty wdzierały się pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Biedny Devril nie został poinformowany o tym, że dopłynęli. Znaczy... Został, ale kiedy marynarz wszedł cichcem do kajuty, ona niemal zabiła chłopaczka wzrokiem. Wiedziała co ma do powiedzenia, a chciała, że Winters się choć trochę wyspał. Tak więc chłopaczyna uciekł, a sama arystokratka uciekła z pokoju. Rzecz jasna, najpierw narzuciła szlafrok, no żeby nie było, że półnaga po pokładzie chodzi.
I tak będzie musiała obudzić Devrila... O ile nie obudzą go odgłosy rozładowywanego statku...
Vetinari slyszala wiekszosc tej rozmowy, bo bardzo nie sprytnie schowala sie za wielka skrzynia. Rozczochrana, w koszuli nocnej i szlafroku, w dodatku wciaz chora, a ona sie na boso wloczyla po statku... I do Devrila chyba nie trafia takie wyjasnienia, ze chciala sie przewietrzyc, poodychac...
Pech chcial, ze wlasnie grupka marynarzy dzwignela skrzynie i Vetinari zostala bez oslony. Usmiechnela sie szczerzac biale zabki w glupim usmiechu, ktory mial jej chyba dodac niewinnosci, czy czegos.
Vetinari miala dar od bogow w dziedzinie wyprowadzania ludzi z rownowagi, biedaczka. Ale posluchala sie, grzecznie, omijajac Devrila lukiem, odeszla do kajuty, co by uniknac oublcznej awantury..l chociaz czula ja w powietrzu. Nabroila. Nie bedzie ciastek...
Wslizgnela sie do pokoiku i usiadla zrezygnowana na lozku. Westchnela. Papa nie powinien powierzac jej zadnych zadan. Byla beznadziejna...
Tak, jak juz orzychodzilo do odpowiadania za swoje zachowanie, to Charlotte popadala w depresje.
Najpierw odwrocila wzrok, jakby w ogole nie chciala z nim rozmawiac, bo nie wiadomo co takiego zrobil. I to chwile dluzsza trwalo, nim zebrala sie w sobie i odwazyla na niego spojrzec. Po czym padla odpowiedz. Rownie szczera co rozbrajajaca.
- Gram ci na nerwach - jej glos byl rowniez opanowany, w koncu i ja uczono, by sie nie odslaniac, co i czasem jej wychodzilo. Grunt, ze na nia nie krzyczal bo by sie niechybnie rozplakala i tyle by z tego bylo.
Zmarszczyła lekko brwi. Dostrzegła zmianę malującą się na jego twarzy.
I znów to nieuzasadnione uczucie. Te wyrzuty sumienia, że go oszukuje… Choć przecież to było jej zamiarem. Chciała, by uznał ją za naiwną, by był przekonany, że nie oczekuje z jego strony żadnego niebezpieczeństwa, że niczego jeszcze nie podejrzewa… nie spodziewa się, choć to przecież oczywiste, że przybył tu działając przeciw niej. Był teraz jej wrogiem… Niezależnie od tego, jak bardzo miało ją to boleć. Bo wciąż bolało, choć usiłowała to w sobie stłumić.
Podeszła do niego bliżej, to zerkając na jego twarz, to spuszczając wzrok.
- Lucien – powiedziała cicho. Popatrzyła na Szept, na swoich ludzi przyglądających im się z oddali... Potem z powrotem na niego. Zupełnie, jakby mogła cofnąć czas. Sprawić, by w tej jednej, ostatniej chwili byli tylko oni, we dwoje. – Oboje wiemy, jaki jest twój wybór. Więc… czemu się wahasz? Czemu nie pozwalasz przestać się wahać mnie? Odejdź… Proszę. I rób, co do ciebie należy… z daleka.
[Przemyślałam sobie wszystko i wydaje mi się, że mogłybyśmy wybrać jeden z dwóch wariantów. Pierwszy, ten, o którym myślałam kiedy pisałam poprzedni komentarz dotyczy spraw bardziej związanych z ogólną fabułą bloga. Mianowicie, Nefryt kilka miesięcy wcześniej zawarła przymierze z arystokratycznym quingheńskim rodem, którego dziedzic chce siłą przejąć władzę w Quinghenie. Przymierze ma polegać na tym, że jeżeli Nefryt zapewni wsparcie jego prywatnej "armii", on, zostawszy nowym cesarzem zaatakuje Wirginię, ułatwiając tym samym Keronii odzyskanie wolności. Ów dziedzic czekałby na sposobność do zgładzenia starego cesarza i ta nadarzyłaby się. Więc Nefryt otrzymałaby propozycję udzielenia wsparcia.
Czy zabójstwo cesarza rzeczywiście okaże się najlepszym rozwiązaniem? A jeśli tak, to czy dziedzic dotrzyma słowa..?
To wariant pierwszy.
Wariant drugi, z Lokim, mam jeszcze mocno niedopracowany, ale jeśli chcesz, mogę ci go opisać. Chyba, że podoba ci się pierwszy.]
Charlotte westchnęła nagle zasmucona. No tak, papa na pewno nie byłby zadowolony z takiego zachowania. Przecież posłał ją tu z zadaniem. Miała być poważna. Profesjonalna. Miała... A ona co? Znów westchnienie. Nawet nie odważyła się odpowiedzieć, czy na niego spojrzeć. Zupełnie jak skarcony szczeniaczek, który tylko podkulić ogon umie.
Podniosła się z łóżka stwierdzając, że gorączka, choroba, czy cokolwiek, musi wyjść. Miała zadanie, tak? Miała przestać zachowywać się jak dziecko? Dobrze. Strzepnęła koszulę z drobinek kurzu i ruszyła do swojego kufra mając zamiar wybrać cokolwiek z niego do ubrania nim go zabiorą.
Vetinari za ten czas zdążyła się uporać z włożeniem sukni w karmazynowym odcieniu, rozczesaniem włosów i jako takim ich ułożeniem, a także i umalowaniem oczu. Choć twarz wciąż miała bladą, to kiedy zerkała w lusterko w swoje własne błękitne oczy okalane ciemnym cieniem, podkreślone starannie węgielkiem, na jej usta wypełzał dziwny uśmieszek. Dawno już nie wchodziła w rolę salonowej pani, bo i starała się nieco być sobą, odkryć, co kryje się pod wrodzonym talentem do grania i kłamania. Najwyraźniej nie było czasu na takie rzeczy. Występ trwał dalej.
Nabrała powietrza w płuca przymykając oczy, skupiając się na tym kim ma teraz być. Wielka pani, miłośniczka poetów i trubadurów... A i także zagadka, której nikt nie zdąży zgadnąć nim minie świt. Z wolna uniosła powieki patrząc znów na siebie w odbiciu. Wstała płynnie, wyjęła z rękawa niewielką fiolkę dziwnego specyfiku i skropiła szyję i nadgarstki, a po chwili niewielką kajutę wypełnił zapach agrestu i konwalii. Potem arystokratka wyszła z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przelotnie spojrzała na Devrila, po czym na widok marynarza, co to przyszedł po ich kufry, przerzuciła włosy z ramienia na plecy.
- Uważaj jak będziesz je niósł - jedyne słowa jakie padły z jej ust, a ten mały, nic nie znaczący człowieczek aż się wzdrygnął. Potrafiła być przekonująca. Zwłaszcza z tym lodem skrytym w głosie, lodem ukrytym pod lekkim uśmieszkiem na twarzy i spokojnym tonie.
I wyszła. No przecież nie będzie czekała aż sługa, czy nie sługa wyniesie jej rzeczy.
- Nie potrzebuję twoich rad – stwierdziła, spoglądając na Devrila i przybierając na twarz wyraz nieskrywanej niechęci. Próbując grać swoją rolę…
Teraz wszyscy byli aktorami.
Odprowadziła wzrokiem Luciena, po czym wyjęła zza pazuchy niewielką, pogięty już kawałek plugawej jakości pergaminu i ułamanym w szpic kawałkiem węgla napisała na niej kilka linijek, tak, by Devril nie mógł odczytać tekstu.
„Nie ufam Cieniowi. W obozie jest zdrajca. Cień może go wskazać. Trzeba by go śledzić, na kilka godzin drogi od obozu. Dasz radę?”
Zwinęła kartkę i wsunęła ją w dłoń elfki.
Teatr. Jak długo będzie trzeba jeszcze grać..?
[2 wersja miała dotyczyć sojuszu z Lokim, który namówiłby Nefryt do „odwiedzenia” Kresów Północnych – dalekiego, skutego wiecznym lodem kontynentu na północy globu, zamieszkiwanego przez niezjednoczone plemiona. Na miejscu okazuje się, że Loki jest dziedzicznym szamanem plemienia Veraco, oraz że „zapomniał” wspomnieć o kabale, w jaką się władował. Mianowicie, jest podejrzany o otrucie syna kacyka sąsiedniego, dotąd sprzymierzonego z Veraco plemienia. Wojna plemienna wisi w powietrzu, a mężczyźni z plemienia Veraco zapadają nagle na tajemniczą chorobę. Omija ona jednak członków załogi Lokiego…
Zewsząd dochodzą pogłoski o tajemnej sekcie wyznawców nieznanego bóstwa żądającego wyjątkowej ofiary.
Czy członkowie sekty mają coś wspólnego z wydarzeniami w którymś z plemion? I dlaczego Lokiemu tak zależało, by Nefryt przypłynęła na Kresy Północne?
Tak się ma z grubsza mój fabularny zalążek. Zwłaszcza drugi wariant jest mocno związany z Nefryt, aczkolwiek myślę, że w obu przypadkach Szept, Devril i Lucien będą mieli spore pole do popisu. I chyba której wersji byśmy nie wybrały, trzeba by skrócić czas podróży. Ponadto mam w zanadrzu mini-akcję ze sztormem na oceanie, którą możemy wykorzystać na początku lub końcu podróży, niezależnie od tego, na który wariant się zdecydujemy.
Chyba, że masz jakieś zupełnie inne pomysły, to też chętnie poczytam, bo mogą być o wiele lepsze ;)]
[Wiesz, Skaza może się zawsze pojawić jako poboczny :)
I właśnie się zastanawiam, czy lepiej nowy wątek, czy wpleść go do obecnego. Jeżeli u Nefrytowej wybierzemy wariant 1, nie będzie wielkiego problemu, żeby go wpleść - w końcu Quinghena do niedawna była w ścisłym sojuszu z Wirginią. Z tym, że Shel będzie zdecydowanie przeciwnikiem Nefryt. Może wiedzieć o planach zamachu i być w zmowie ze starym cesarzem.
Jeżeli u Nefryt wybieramy wariant 2, trzeba by zacząć u Shela nowy wątek... No nie wiem. Jak wolisz?]
[Reszta z pewnością wyjdzie w praniu :)]
Orszak Nikaela składał się z kilku tysięcy ludzi, których posiadłość Randala z pewnością nie byłaby w stanie wchłonąć, ale ucztować w pałacu szlachcica miała jedynie niewielka grupka, składająca się z najważniejszych osób Ludu Mgły. Reszta musiała zadowolić się noclegami w przydrożnych gospodach, bądź w chłopskich chatach za godziwą opłatę. Wyglądali oni na silnych ludzi, których byle wiatr nie był w stanie zrzucić z siodła. Od wielu stuleci wiedli wędrowny tryb życia, przemieszczając się z miejsca na miejsce, niemal nie pamiętając rodzinnych ziem, które aż do teraz znajdowały się pod silną okupacją tyrana. Zadawali się być przyzwyczajeni do kaprysów zmiennej pogody, przygotowani niemal na wszystko. Ludzie o elfkich twarzach i żelaznych sercach, tak czasem o nich mówiono.
Zawsze towarzyszyły im konie. Tych zwierząt mieli różnej maści, ale wszystkie zdrowe i piękne. Oficjalnie z tego żyli, była to też ich pasja.
Co niektóre, bardziej frywolne sztuki prychnęły, unosząc się na swych kopytach, na widok Szlachcica, prezentując dobrze umięśnione nogi.
Na czele orszaku stała młoda kobieta o ciemnoniebieskich włosach, której pewne oblicze i swoista godność, nie pozwalały nikomu się pomylić – to była księżniczka, prawowita dziedziczka.
Nikael podał jej rękę, pomagając zsiąść z brązowego konia. Ubrana była w grube futro, którego włosie powiewało na mroźnym wietrze. Jej ciężkie kozaki skrzypiały na śniegu, kiedy zbliżyła się do Devrila.
— Witaj, panie — Zrobiła nieznaczny ukłon głowy w stronę mężczyzny. — W imieniu mego ludu, pragnę wyrazić gorące podziękowania za twą przychylność i gościnę. — Ściągnęła z głowy kaptur, by lepiej widział jej oblicze. — Wierzę, że połączy nas pokój i wieczna przyjaźń. — Tak witali się ludzie w jej plemieniu.
Tym właśnie kierowała się Nefryt, wyznaczając do szpiegowania Cienia Szept. Większość z jej ludzi czyniłaby zbyt wiele hałasu…Ona także nie byłaby w stanie podążać tropem Luciena niezauważona. Co innego elfka.
Herszt bandy ufała Szept. To nie ona ją zdradziła, ani nie Neresza. W jej pamięci odżyły dawne poszukiwania zdrajcy. I znów wszystko, co usłyszała w Kansas, pasowało zarówno do Meri, jak do Morgana... Innym także nie mogła ufać, szpieg bowiem miał w bandzie pomocnika. Jak wielu z jej ludzi w rzeczywistości knuło za jej plecami?
Szept i Neth. Tylko im mogła obecnie ufać. Ten drugi miał tyle okazji, by się jej pozbyć bez większych podejrzeń, iż mogła mieć pewność, że nie on zdradził. Mogła ufać także Nereszy, choć ta lada dzień będzie musiała udać się na zwiad do Rivendall. W mieście pomiędzy strefami wpływów znów szykowały się zamieszki.
[Przepraszam, że tak słabo, ale nie bardzo wiedziałam, jak się odnieść do odpisu. Tak to już ze mną niestety jest, że mam pomysły, natomiast ciężko przychodzi mi ich wykonanie :(
A więc wariant 1. Wybrałabym Luciena jako antagonistę, choć konkrety jego misji pozostawiam do sprecyzowania tobie. Niech mam niespodziankę ;) I Shel, jako drugi antagonista dla Nefryt, Szept i Deva. Swoją drogą ciekawe, na ile interesy Shela i Luciena będą zbieżne ;)]
Gdy w drzwiach stanął brunet, którego poznałam na dole odetchnęłam z ulgą.
- A, to tylko ty... - uśmiechnęłam się i odeszłam od ściany. - Co cię tutaj sprowadza? - zapytałam się. Wiem, najpierw powinnam zaprosić go do środka, żeby nie stał w przejściu, ale zupełnie go nie znałam. Mogło mu się wydać, że jestem niewychowana, trudno. Muszę jakoś to przeżyć... Spojrzałam z wyczekiwaniem na mężczyznę. Byłam bardzo ciekawa co mi powie. Nie zwracałam już uwagi na hałasy na dole. Pewnie dlatego, że powoli zaczęły cichnąć... Nagle na schodach powstał rumor. Ktoś wchodził na piętro. Bardzo hałasował. Rozmawiał z kimś i raczej nie był w dobrym nastroju. Zerknęłam z przestrachem w tamtą stronę. Słysząc, że postacie się zbliżają wciągnęłam bruneta do pokoju. Po co mają widzieć co się dzieje w moim pokoju?
Nie potrzebuję kolejnych gości. - syknęłam patrząc na mężczyznę. Nie zdążył mi jeszcze odpowiedzieć. Za drzwiami dalej panował hałas. Podkradłam się bliżej nich i zamknęłam zamek. - No, to teraz już nikt tu nie wejdzie. Możesz mi już spokojnie powiedzieć w jakim celu tu przyszedłeś. - powiedziałam cicho.
[Przepraszam Cię, że dopiero teraz Ci odpisuję, ale jak zwykle miałam mnóstwo prac domowych. W ten weekend jakoś szybciej udało mi się odrobić lekcje, więc po zebraniu pomysłów mogłam już nadrobić zaległości. Mam nadzieję, że odpis jako tako mi wyszedł...]
[Czekałam niecierpliwie aż odpiszesz, gdyż przy okazji chciałam zaproponować coś jeszcze. Zdaje mi się, że każdą umowę/pakt wiążą jakieś zobowiązania. Zatem warto, by ustalić, jakie. Myślę, że najważniejszym puntem sojuszu będzie, że, w razie wojny, każde drugiemu pośpieszy na pomoc by wesprzeć liczebnie wojsko, i tyczy się to obu stron. Natomiast inne, nie wiem... może Lud Mgły ofiarowałby rodowi Devrila ileś tysięcy koni, ileś tam worów diamentów, złota i innych kosztowności? Najlepiej będzie, jak sama ustalisz, co on by chciał. Natomiast, ja miałabym jedną prośbę. Planowałam, żeby Nikael musiał poślubić jakąś wysoko urodzoną szlachciankę w ramach sojuszu, czyli małżeństwo z obowiązku. Byłabym przeszczęśliwa, gdyby owa kobieta mogła być kuzynką Randala, bo podejrzewam, że siostry nie ma. To by pięknie się wiązało z całą sprawą i mogło być powodem nienawiści ze strony Cieni, którym takie paktowanie niezbyt odpowiada. Oczywiście, kwestię pisania za tę kobietę wzięłabym na siebie, chyba, że byłabyś chętna się w nią wcielić. Dobra, to na razie tyle :) A na uwzględnienie mnie w powiązaniach będę cierpliwie czekać.]
Usta księżniczki nakreślił subtelny, pełen zadowolenia uśmiech, który jedynie nieznacznie uniósł kąciki warg. Skinęła głową w podzięce, za odwzajemnione słowa sympatii, po czym odezwała się:
— Niech Bogowie błogosławią twemu rodowi przez wiele wieków. Niech rodzą się wam synowie, a skarbce niech będą zawsze pełne kosztowności. Wasi wrogowie niech polegają w bitwach, a odwagę i męstwo, które niech nigdy was nie opuści, opiewają pieśni i mity, gdyż okazałeś nam łaskawość.
Każde słowo z ust księżniczki Ingamary brzmiało, niczym słodki nektar wypływający z pięknego kwiatu. Jej głos miał delikatną, nieco dziecinną barwę, którą kryła się w obliczu jej błogosławieństwa, jakie wypowiedziała nad Devrilem i jego rodziną.
Następnie, dosiadła na powrót konia, kierując się wraz ze swymi sługami w kierunku dziedzińca. Tym razem, do szlachcica zbliżył się Nikael. Patrzył na mężczyznę oczami w kolorze czerwonego wina, skrytymi pod firanką szarzej grzywki.
— Witam, Panie — Skłonił się, gdyż stojący przed nim mężczyzna był wyżej urodzony od niego. — Nazywam się Nikael Szary Wicher. Jestem prawą ręką i obrońcą księżniczki, będę występował w jej imieniu podczas negocjacji.
[Cieszę się, że zatem, że pomysł został zaakceptowany. Bardzo mi na tym zależało. Elaine jak najbardziej mi odpowiada, zwłaszcza, że ma już swoją historię, będzie idealna dla Nikaela. Prosiłabym jeszcze, żebyś mi opisała, jakie Dev miałby stosunki wobec kuzynki. Będzie mu zależało, żeby Wicher obchodził się z nią jak najlepiej? Po ślubie, nie raz mogłaby przychodzić na skargę, że jej mąż ją zaniedbuje i nie dość kocha, a jakby spodziewała się dziecka, to już w ogóle kaprysom nie byłoby końca, dlatego zastanawia mnie, co Dev na to by zrobił. Ale do rzeczy. Więc zapłatą będą konie, bardzo się cieszę. Widzę, że Ingamara spodobała się Randalowi. Jeżeli masz ochotę, może połączyć ich większa zażyłość, zwłaszcza, że nieraz pojawi się w wątku, więc mogę za nią pisać w nieskończoność. Ma narzeczonego, którego niezbyt lubi i który zostanie zabity. Nie nalegam na stały związek, bo Dev może przecież już kogoś mieć, ale jakbyś miała chęć wdać go w ulotne uczucie, to jestem za. Byłoby nawet ciekawie, bo to mogłoby wystawić na próbę przyjaźń naszych panów. Ale to wszystko zależy od ciebie, nie namawiam, nie zmuszam, godzę się z odmową w razie czego. ]
Nikael przyjął zaproszenie kiwnąwszy głową, po czym ruszył za księżniczką. Jego oczom ukazała się budowla niezwykle wspaniała, kunsztowna, o przemyślanej architekturze, która miała utrudnić, możliwie jak najbardziej, dostęp do niej wrogów. Jako potomek wywodzący się z Ludu Mgły, rzadko miał okazje mieszkać w zamkach tak wspaniałych, ponieważ Mgły prowadziły żywot bardziej odpowiedni plemionom niż rodom szlacheckim. Wprawdzie, udało im się postawić zamki wzorowane na wirgińskich, jednakże nie można było ich porównać do tych, jakie widział przez lata wędrówki po miastach i grodach.
Zeskoczył z konia, kiedy dotarli na miejsce, oddawszy cugle jednemu ze stajennych, który pokłonił mu się, a następnie odprowadził wierzchowca w kierunku stajni. Nikael podszedł do księżniczki, nalegając by założyła z powrotem kaptur, gdyż wiatr się nasilił, a on lękał się o jej zdrowie, co skomentowała śmiechem, ale prośbę spełniła.
— Przepiękny masz, Panie, zamek — odezwała się Ingamara, kiedy Devril zbliżył się do nich. — Musiano budować go wiele lat, czyż nie? — uniosła brwi z fascynacją, ogarniając spojrzeniem grube mury, szczelne okna oraz strzeliste wieżyczki, widniejące ponad głowami.
[Zatem do co Elain mam mniej więcej widok na fabułę. Co do Ingamary, sama jestem zdania, że formalny związek okazałby się z wielu powodów kłopotliwy, a i sama dziewczyna, zapewne po czasie przestałaby odpowiadać Devrilowi, bo ma swoje wady i to całkiem drażniące nerwy, a on jest przecież człowiekiem honoru. Ale byłabym rada dać im jakiś sekretny, chwilowy związek, ot, żeby po prostu coś się działo i było ciekawie. :)]
Nikael z prawą ręką na plecach skłonił się przed dziewczyną, czyniąc to z należnym szacunkiem. Dopiero, kiedy wyprostował plecy obdarzył Elain spojrzeniem, nie wywołując na swej twarzy żadnych emocji, i bynajmniej nie miał na to wpływu jego przemarznięty na kość organizm, ani żołądek desperacko domagający się jedzenia.
— To zaszczyt Pani, oglądać twe oblicze — powiedział.
Podążył za swą panią i mężczyzną dotrzymującym jej towarzystwa. W środku spotkało go przyjemne ciepło, wiatr nie dął już w twarz, rozczesując włosy, by pozostawić je w nieładzie. Wicher nie rozglądał się na boki, gdyż uznał, iż byłoby to wielce niekulturalne, jednakże i tak widział przepych tego miejsca.
Co innego Księżniczka Ingamra, która, z racji bycia kobietą, mogła pozwolić sobie na większą śmiałość w tym sprawach. Nic więc dziwnego, że z ciekawością lustrowała otaczający ją korytarz i wszystko, co się w nim znajdowało. W ramieniu Devrila znalazła tak potrzebne oparcie, zatem, kiedy odpowiadał na jej liczne pytania, ona uśmiechała się pięknie, chcąc by nie znudził się nią prędko.
— Lubisz polować, panie? — zapytała, kiedy odnalazła na jednej ze ścian przerażającą głowę brunatnego niedźwiedzia o rozwartej paszczy.
[Nie jesteś w tym "podobaniu się" samotna, im więcej powiązań tym ciekawiej, dlatego nie mogę się już doczekać tego wszystkiego :) Na razie pytań nie mam, ale jak coś, nie będę się wahać z ich zadawaniem]
Oczy Ingamary świeciły niczym dwa, bursztynowe szmaragdy. Zadawała sobie pytanie, kiedy ostatnio bawiła się aż tak dobrze? Od wieków wiodła życie na siodle konia, wędrując z miejsca na miejsce, a chociaż była prawowitą królową, była również kobietą, która pragnęła czegoś więcej niż wiecznego uciekania przed wrogiem. Szczerze powiedziawszy, już dawno zapomniała jak wygląda twarz uzurpatora ich ziem.
Teraz miała jednak u swego boku młodzieńca o przystojnej twarzy, który, w przeciwieństwie do Nikaela, nie wahał się okazywać jej zainteresowanie. Błyszczała przy nim, niczym nowo narodzona istota, która ma przed swym obliczem coś iście wspaniałego.
Na wieść o polowaniu, skierowała twarz bezpośrednio na Devrila, obdarzając go spojrzeniem pełnym zainteresowania.
— Czy będzie to złe z mojej strony, jeżeli odważę się zapytać, czy udzieliłby mi, pan, lekcji polowania? Kiedyś, przy jakiejś okazji? Ostatni raz, kiedy miałam łuk w ręce byłam jeszcze dzieckiem, a teraz niczego już nie pamiętam — odparła ze smutkiem, który wydobywał się z wnętrza jej umiejętności aktorskich. Co z tego, że Nikael wbił w nią zdziwione oczy? To prawda, że na polowaniu znała się lepiej niż nie jeden mężczyzna, ale chciała się dobrze bawić, chociaż raz w życiu.
— Pani, obawiam się, że naprawdę jesteś zmęczona — rzekł Szary Wicher, stając po lewej stronie księżniczki. — Posłuchaj proszę naszego gospodarza i udaj się na spoczynek.
— Jak zwykle zanadto się o mnie troszczysz — uśmiechnęła się, kładąc dwa palce przy kącikach oczu, jakby była zawstydzona.
Nikael nic nie odpowiedział, w końcu decyzja należała do Ingamary. Miał jednak nadzieje, że dziewczyna zechcę udać się na spoczynek, by on mógł swobodnie porozmawiać z Wintersem. Nie lubił marnować cennego czasu, i wierzył, że właściciel zamku myśli podobnie.
Przy okazji wyczuł na sobie spojrzenie Elain, jednak nie odwzajemnił go. Nie chciał, żeby Devril posądził go o flirtowanie z jego kuzynką. To mogłoby negatywnie wpłynąć na ich relacje.
— Zatem posłucham waszych rad. Faktycznie powieki mam nieco ciężkie, a i ciało obolałe po tygodniach wędrówki — rzekła Ingamara pokojowo, bo chociaż najchętniej nie odchodziłaby wcale, miała wrodzony zmysł, który podpowiadał jej, kiedy należy zostawić przestrzeń mężczyznom.
Spojrzała na Elain z uśmiechem, z dłońmi splecionymi na podbrzuszu, zbliżyła się do dziewczyny, dziękując.
— Jestem bardzo rada z zaoferowanej mi pomocy.
Nikael odprowadził wzrokiem księżniczkę aż ta, zniknęła gdzieś w dalekich korytarzach. Odwrócił się zatem w stronę przybyłych z nim ludzi, a potem w kierunku Devrila.
— Czy mogę prosić panie o odprawienie także reszty mych towarzyszy na spoczynek? Zostanie ze mną jedynie mój najwierniejszy przyjaciel. Pozwolę sobie sądzić, iż negocjacje możemy rozpocząć wczesnym świtem, gdyż teraz każdy jest zmęczony, natomiast rad będę panie, mogąc porozmawiać z tobą w cztery oczy.
- O, dziękuję Ci. – powiedziałam. – Na pewno zamknę się na klucz. Raczej nie chciałabym mieć żadnych nocnych wizyt… - uśmiechnęłam się i czekając aż hałasy się oddalą rzekłam jeszcze – Więc jutro o świcie na dole? – Brunet wcześniej powiedział mi żebym o tej na niego czekała. Wolałam się jednak upewnić… Gdy na korytarzu zrobiło się cicho otworzyłam drzwi. – Dobranoc… - nie dokończyłam. Nie wiedziałam jak się do niego zwracać. Nie podał mi jeszcze swojego imienia. Potarłam ramiona i zerknęłam na mężczyznę. On chyba był przyzwyczajony do mrozów. Ja nie. Kerońska zima była naprawdę mroźna. A noce… Wzdrygnęłam się mimo woli. Powoli zaczynałam się robić senna. Miałam tylko nadzieję, że w nocy nie będą mnie budzić koszmary…
[Nic się nie stało. Ja z kolei przepraszam, że Ci nie odpisałam na sb, ale nie zauważyłam pytania. A co do prac domowych zgadzam się w 100 procentach. One nie należą do najprzyjemniejszych...]
Nikael, nie tracąc czasu, odwrócił się w stronę Młodego Szlachcica z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy, by zaraz się odezwać.
— Nie martw się, Panie. Nie kłopoczę cię z powodu niebezpiecznych spraw — zaczął na wstępie, widząc chwile temu, że przez spojrzenie Devrila przemknął cień niepokoju. — Widzisz, ja i mój lud od jakiegoś czasu doszliśmy do jednego wniosku, że osiedlimy się w Keronii nieco dłużej, niż w jakimkolwiek innym miejscu. Tutaj bowiem mamy sojuszników, jak sam wiesz. Nie chciałbym w tej sytuacji nadużywać twej gościny.
Usiadł wraz ze swym towarzyszem, kiedy Devril zaproponował ł im krzesła z miękkim obiciem. Ułożył dłonie na kolanach, nachylając się nieznacznie w kierunku stołu rozmówcy, kontynuując.
— Zatem, zacząłem zastanawiać się nad kupnem ziem pod budowę zamku, który chcielibyśmy jak najszybciej postawić, a na sam czas budowy osiedlić się w jakiejś innej posiadłości, którą, być może, odsprzedałby nam jakiś bankrutujący jegomość bądź dzierżawić, któryś z należących do królewskiego skarbca. Cena nie ma znaczenia. Na chwile obecną jednak, nie jestem obyty w życiu tutejszego szlachectwa, dlatego nie wiem do których drzwi pukać, by zrealizować cele. Pozwoliłem sobie w tej sytuacji, prosić cię o pomoc.
Podróż, jak to podróż. Vetinari uznała, że skoro Devril odzywać się nie chce, to i ona nie będzie. Poza tym, wciąż była nieco zbyt słaba na... W zasadzie, to na wszystko. Miała ze sobą, w podręcznej, niewielkiej torebce parę kartek papieru i ołówek, więc rysować by mogła. Ale z kolei dłonie odmawiały posłuszeństwa, więc arystokratka jedynie opatuliła się kocem jaki znalazła w powozie i wtulając nos w firankę, usnęła.
***
Obudziło ją ciche trzaśnięcie. Uchyliła powieki i zamrugała dość nieprzytomnie rozglądając się na boki. Devrila nie było, za to przez okienko zdołała zobaczyć... No, ciemność. Ciemność i parę pochodni płonących niedaleko. Najwyraźniej dojechali, tylko...
- Nie spodziewałam się ciebie tak szybko! - to był kobiecy głos. Zdecydowanie kobiecy.
Nikael przytaknął, kiedy butelka wina zawisła nad postawionym przed nim pucharem. Kiedy ostatnio pił? Albo zawodziła go pamięć, albo od wielu tygodni nie smakował w ustach trunku. Jego przyjaciel spojrzał na wino nieco nie ufnie, jakby twierdząc, że może zawierać truciznę, ale cóż… taka była jego rola. Miał strzec Wichra i być czujny tam, gdzie jemu tego brakowało. Nic, więc dziwnego, że białowłosy, jako pierwszy spróbował napoju.
— Gdybym mógł mieć jakieś oczekiwania, na pewno zależałoby mi, aby posiadłość zlokalizowana była blisko stolicy i twego, panie, zamku, gdyż z powodu naszych interesów, byłoby to dla mnie niezwykle korzystne. Jednak polegam na twej mądrości, wierząc, że zaproponujesz mi jak najlepszą ofertę — uśmiechnął się nieznacznie, pozbawiając swą twarz uprzedniej surowości.
[Ja jeszcze raz w sprawach fabularnych. Zastanawiam się, jak pogodzić sojusze z Bractwe i Devem. Zatem, zaproponuje coś takiego: Może z Bractwem będzie konszachtował brat Nikaela, Sylestyn, który od samego początku jest jego nieodkrytym jeszcze wrogiem, który działa na szkodę krewniaka. Mógłby, więc jako pierwszy wyjść do Nocnych, a ponieważ układ, na pierwszy rzut oka, wyglądałby bardzo korzystnie, Lud Mgły podzieliłby się na dwa obozy – tych, który będą popierali sojusz Devrila i tych, co popierają Bractwo. Taki mały spór.
Acha, i jeszcze jedno. Wypadałoby obmyślić jakieś zdarzenie, które będzie początkiem przyjaźni między Wintersem a Szarym Wichrem. Wpadłam na pomysł, aby przy okazji polowania, które zainicjowała Ingamara, wydarzyło się coś niebezpiecznego. Tymsu, chłopak, którego Nikael kocha, jak brata, mógłby otrzeć się o śmierć zaatakowany przez groźnego jelenia czy wilka, ale Devril uratowałby młodzieńca, zyskując tym samym ogromną wdzięczność Nikaela. Czy byłoby to ciekawe?]
Vetinari zgrzytnęła zębami. Wmawiała sobie i to całkiem skutecznie (aż do tej pory), że tamta noc spędzona właśnie z tym arystokratą, to było nic. Ot, zwykły seks, jakiego wiele już było w jej życiu. Ale teraz, patrząc na tą głupią babę, która na niego dziwnie patrzy i na tego głąba, który podsuwa jej ramię... Charlotte zaznała dziwnego uczucia, dotąd niezbyt poznanego. Bo tym uczuciem była czysta, niczym nie zmącona zazdrość.
Ale musiała zachować twarz. Zresztą, próbowała sobie wmówić, że to był pewnie element jakiejś jego misji w ruchu. Zaliczyć córkę Ala. Albo jakiś zakład. Cokolwiek. Cokolwiek, co by nie oznaczało, że jej tak po prostu nie olał...
Wysiadła z powozu z gracją godną samej cesarzowej i narzuciła na odsłonięte ramiona karmazynowy szal. Noce w Quinghenie bywały zimne, w przeciwieństwie do dnia. Przywołała na usta ten sam niezobowiązujący uśmiech co zawsze, przygotowując się do wejścia w rolę. Oczy zmieniły wyraz z jakiegoś przygnębionego na rozbawiony.
- Witaj można pani - etykieta wymagała zaczęcia rozmowy oficjalnie, wszak osobiście się jej nie przedstawiła - Zaszczyt to być gościem w tak okazałej posiadłości - uśmiechnęła się szerzej, jakby naprawdę ucieszona z faktu, że znów będzie mogła żyć w luksusie. A tak naprawdę... Cóż, niewiele brakowało, by rzuciła się na Selenę, zaprowadziła do podziemi i brutalnie przesłuchiwała odnośnie znajomości jej z Wintersem.
Skinęła głową w milczeniu, popierając słowa Devrila. Zupełnie jakby miała na celu sprawić wrażenie małomównej, ostrożnej. Prawda była jednak taka, że Charlotte wolała się zbytnio nie odzywać. Jeszcze by zdradził ją jej własny głos ukazując zazdrość i gniew jaki nią targał.
I tak jak dotąd pozostawała nieco z tyłu, tak teraz zrównała się z resztą nie chcąc być z kolei nieuprzejmą.
Nikael od razu się podniósł i pożegnał gospodarza nie tylko miłym pożegnaniem, ale także ukłonem, na który zasługiwał. Odetchnął z ulgą, nawet nie zdając sobie sprawy, że przez cały ten czas trzymało go drobne napięcie.
***
(Mogę przejść do naszych Pań na chwile, chętnie poznam Elain :D)
Ingamara omiotła jednym, szerokim spojrzeniem komnatę, którą dla niej przygotowało. Nie, żeby była wybredna, gdyż po całych latach nieustającej tułaczki, nauczyła się cenić każdą, najmniejszą wygodę, ale ponieważ była zwyczajnie ciekawa nowego miejsca, a wrażeń nigdy nie miała dość.
Musiała przyznać, że pomieszczenie było wspaniałe. Nie tylko w kominku trzeszczał rozpalony dawno ogień, dzięki któremu było tu tak ciepło, ale także czekało na nią wygodne, duże posłanie. Wysokie okno prowadziło ku widokom rozległej doliny, która w zapadającym wieczorze stanowiła osobliwy widok piękna. Podłogę zdobiły dywany ze skór zwierzyny, a ściany pokryte były płóciennymi obrazami, zamkniętymi w ciężkich, drewnianych ramach. Na meblach ustawiono zaś palące się świecie.
— Nazywasz się Elain, prawda? — zapytała księżniczka w celu zapoczątkowania rozmowy. Kuzynka Devrila przez cały czas była milcząca, a Ingamara zapałała żarliwym pragnieniem by ją poznać. Nie była pewna, czy wynikało to z chęci wypytania ja dyskretnie o właściciela zamku, czy dlatego, że nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Wszak jej dwórek nie można było zaliczyć do tej kategorii. Nie tylko intelektualnie stały na niższym poziomie, ale też i miały swój świat, którego księżniczka nie rozumiała.
[Podoba mi się ta sprawa z sekretem. Jak najbardziej wpasowuje się w charakter Wichra. Pewnie uznałby, że to osobiste sprawy Wintersa, do których nie ma praw się mieszać, zresztą nie wydałby kogoś, komu zawdzięcza życie przyjaciela. Co do omawianego sojuszu, przyznam szczerze, że w takich fabułach nie szczycę się mocną pozycją, dlatego nie zdziw się, jak palnę coś nierozsądnego :D Równie dobrze, można to wydarzenie ująć w kilku zdaniach narracji, ale możemy także odłożyć to na później. Jak ci pasuje, ja się dostosuje do twej woli ]
Po odejściu Devrila zamknęłam drzwi na klucz. Nie chciałabym żeby ktoś mnie odwiedził. Położyłam się i tym razem spokojnie zasnęłam.
Obudziłam się wczesnym rankiem. Słońce już powiło się na niebie. Poderwałam się z łóżka i nie zaprzątając sobie głowy rozczesywaniem włosów zbiegłam na dół. Devril już tam czekał. Zdążył już osiodłać nasze konie.
- Witaj. - powiedziałam i podeszłam bliżej swojego konia. Pogłaskałam do po szyi i spojrzałam na Devrila.
- Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać, ale niestety zaspałam... - przerwałam. Zrobiła mi się strasznie głupio. A co jeśli Devril był z kimś umówiony w Królewcu? Czym prędzej wsiadłam na konia i spojrzałam pytająco na bruneta.
- Jedziemy?
[Przepraszam,że tak krótko. :( ]
Szperacz. Nie wiedzieć czemu przydomek Hugona skojarzył się jej od razu z Gildią Złodziei, z którą za dawnych czasów współpracowała. Dawno temu. Dawno. Nim jeszcze znalazł ją Alastair i odkopał zapomnianą przeszłość.
Szperacz. Niemal parsknęła wyobrażając sobie miny Szperaczy z Gildii, którzy na pewno by się nie cieszyli wiedząc, że ktoś inny jeszcze używa takiego przydomka na swoich ludzi.
- Dlaczego Szperacz? - spytała i tym razem wcale nie zamierzała ukrywać rozbawionego tonu głosu, choć oczy pozostawały niewzruszone, zimne. Daleko jej jednak było do lodowego wzroku szamanki.
Wbrew pozorom, nawet Vetinari była w Wieży. Co prawda, było to za czasów kiedy to wciąż była siedziba wojska, nie więzienie, ale Char wątpiła, by Quingheńczycy z tej okazji zmienialiby prócz obsady i funkcji miejsca jeszcze jego mury i sekretne przejścia. Ale trzeba było się upewnić.
- Ktoś remontował Wieżę? Robili tam cokolwiek?
Ingamara nie miała w zwyczaju nikomu przerywać, teraz słuchała słów dziewczyny ze szczerym zainteresowaniem, dochodząc do wniosku, że była o wiele bardziej interesująca, niż jej dwórki, które nieustannie zważały na słowa, co by za wiele nie powiedzieć. Chociaż, Elain przejawiała zachowania dobrze wychowanej kobiety, księżniczka odnalazła w niej coś tak bardzo znajomego – desperacką potrzebę marzeń. Co z tego, że jedna żyła w zamknięciu, a druga nieustannie wędrowała po świecie? Ingamara była pewna, że im obu odebrano prawo do głośnego myślenia i realizowania pragnień.
— Gdybym nie musiała uciekać i obawiać się o własne życie, zapewne czekałby mnie podobny los — odezwała się, wpatrując w plecy kuzynki Devrila. — Pewnie nigdy nie zobaczyłabym więcej niż próg własnego domu. Ojciec myślał, że jak tylko ukaże się słońcu, jakieś parszywe zmory porwą mnie znienacka, a on utraci swą jedyną latorośl — zaśmiała się z rozbawieniem, chociaż głos księżniczki skrywał ból po zmarłym królu. Potem zbliżyła się do dziewczyny z iskrą w oku. — Ale robiłam coś bardzo zakazanego, wymykałam się by chadzać po lesie i zbierać jagody. Byłam głupią gąską, lubiącą niewinne zabawy, ale niczego nie żałuje. Udowodniłam sobie, że mogę oszukać mężczyzn, by zrobić to, czego pragnę.
[Myślę, że relacja tych dwóch kobiet może się dość pogmatwać, kiedy okaże się, że Nikael będzie musiał poślubić Elain. Ingamara będzie zwyczajnie zazdrosna i może nawet nieco emanować wyższością, lecz w gruncie rzeczy nie odrzuci jedynej przyjaciółki, jaką ma. Gdybyś chciała mieszać, to Ingamara mogłaby dawać Elain złe rady względem pożycia małżeńskiego. Np. radziłaby jej, żeby próbowała jak najczęściej zatrzymać Wichra w domu, co byłoby koszmarnym pomysłem, zważywszy, iż on nie lubi uziemienia. Księżniczka robiłaby to specjalnie, żeby siać niezgodę, ale później, może srogo za to odpokutować.]
- Musimy również uważać na zbójów... - dodałam ruszając za Devrilem. Nasze konie jechały kłusem. O tej porze na trakcie było jeszcze pusto. I dobrze. Może bandy zbójów jeszcze śpią? Miałam taką nadzieję. Westchnęłam i spojrzałam na bruneta. Zauważyłam, że jeszcze ani razu nie ujawnił mi swojej opinii na temat Wirgińczyków. Ciekawe czy coś ukrywał... Nie wypytywałam jednak Devrila o takie rzeczy. Nie zamierzałam się wtrącać w jego życie.
Przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu. Pogoda na szczęście nam dopisywała. Słońce miło przygrzewało, a śnieg raził oczy. Czyżby zbliżało się ocieplenie?
- Co zamierzasz robić w Królewcu? - zapytałam się Devrila przerywając ciszę. Nie miałam planów dotyczących stolicy Keronii. Ot zwiedzę miasto. Może znajdę jakąś wskazówkę dotyczącą mojej przeszłości?
[Długie włosy zdecydowanie są atutem. Zresztą... takim moim małym przekonaniem jest, że nie ma to, jak fryzury z mangi. Każdy facet powinien sobie w jakąś zainwestować tak, żeby mu pasowała. Od razu byłby seksowniejszy.]
Przybysze zdjęli z głowy kaptury, wcale nie obawiając się, że ktoś ich rozpozna. Nie podlegali mianu uciekinierów, czy innych rzezimieszków, ściganych przez prawo. Nie spodziewali się nawet w najmniejszym stopniu, że sprawa przybierze tak łatwy finał, że ich cel, zwyczajnie, znajdzie się za obskurnymi drzwiami, które wyglądały tak, jakby zwykłe pchnięcie palca mogło je wywarzyć.
— Dziewczyna jest za tymi drzwiami? — mruknął jeden z nich jakoś bez przekonania. Nie oferując jeszcze zapłaty, zdusił w sobie chęć by po prostu wejść do środka. Zamiast tego jednak, kulturalnie acz niecierpliwie zapukał.
Vetinari znowu skoczył ciśnienie. Bogowie niejedyni, co oni do siebie nawzajem mieli? Chociaż nie, wolała nie wiedzieć. Lecz widząc gesty Devrila, dziwną łagodność jaką jej okazuje... Cóż, nie pozostało nic innego jak tylko się podnieść cicho z fotela i stanąć przy oknie, tyłem do tych dwóch gołąbków. Tak, to było zdecydowanie bezpieczniejsze. Co prawda, w nocy niewiele można było wypatrzeć, ale zawsze można przecież udawać wielkie zamyślenie.
Skierowała, a raczej spróbowała skierować myśli na bardziej taktyczny tor. Przebudowali. A jednak... To znacznie komplikowało sprawy. Zresztą, mapy pewnie też nie dostanie, o ile jakakolwiek istnieje. Podejrzewała, że budowniczych zabito wraz z ukończeniem budowli. Ona by tak zrobiła. By tajemnice korytarzy nie ujrzały światła dziennego. To było bezpieczne.
Z drugiej jednak strony, dysponowała umiejętnościami, które pozwalały jej na dowolną manipulację materią. Alchemia. Błogosławiona alchemia... Wciąż nie lubiła używać jej przy kimś, a zwłaszcza jeśli tym kimś miał być taki o sobie Devril szczebioczący z tamtą panienką... Mimowolnie wywróciła oczami znów wzrok wlepiając w pochodnię z oknem.
Zmiana struktury ściany... Licząc się z tym, że nie będzie mieć czasu na rysowanie kręgu, czyli wzory musi mieć gotowe zawczasu, nim wniknie do Wieży. Charlotte już raz zaliczyła podobny wypad, choć nikt o tym nie wiedział. Tam jednak próbowała wniknąć do Kansas. Udało się co prawda, a gdyby nie alchemia zapewne już by nie żyła... Ale przypłaciła błyskawiczne formowanie wzoru jedną nerką. Wiadomo, alchemia. Zasada równorzędnej wymiany.
I kiedy zastanawiała się, czy gdyby znów musiała błyskawicznie przekształcać materię, czy znów nie zapłaciłaby jakimś swoim organem... Albo czyimś życiem. Obejrzała się przez ramię na tamtą dwójkę. Oni dalej swoje... Ale nie. Nie narazi jego, nic nie powie. Sama pójdzie na zwiad do Wieży. W końcu ona tu była alchemikiem... Znów odwróciła spojrzenie na okno. Tak. Pójdzie sama. Jutro w nocy...
I dopiero wtedy, kiedy zaczęła rozmyślać, czy ma jeszcze jakiś organ bez którego da się żyć, odezwał się Devril.
- Nie mam żadnych pomysłów - oświadczyła sucho wciąż stojąc do nich tyłem. Bo i taka prawda, prócz opcji samotnego zwiadu, nic jej do głowy nie przyszło. A na razie lepiej nie mówić co wie, póki tego nie potwierdzi. Tak, zdecydowanie lepiej.
Jak to zwykle bywa, Charlotte słuchała bardzo wybiórczo. Jednym uchem wpadało, drugim wypadało. Dlatego też niezbyt przejęła się monologiem Devrila odnośnie ostrożności i tego, by nie robiły nic na własną rękę. Zresztą, według niej, to on powinien uważać... Ona miała swój plan i miała zamiar się go trzymać, choćby nie wiadomo co.
Nie odpowiedziała także na jego pytanie, czy zaproszenie. Po prostu bez słowa wyszła z gabinetu uprzednio skinając jeszcze głową Selenie, co by nie zostać uznaną za niewychowaną i nieuprzejmą.
Nieomal prychnęła w odpowiedzi na to pytanie. Co on, nie widział? Zresztą, to nawet lepiej, że nie widział...
- Nie, nic się nie stało - skłamała gładko i nawet uśmiechnęła się sprawiając wrażenie naprawdę zmęczonej. Uniosła dłoń i sięgnęła srebrnych, dość ciężkich kolczyków ściągając je. Oczywiście na niego nie spojrzała.
- Jestem po prostu zmęczona. Albo znowu mam gorączkę. Nie ważne, pójdę się położyć - i nie czekając na jakikolwiek protest, czy choć próbę czegokolwiek innego, w nadziei, że da jej spokój, przyśpieszyła kroku.
I właśnie to zauważyła Charlotte. On, który sam chyba nie wiedział kim naprawdę jest, śmiał ją pouczać w tej materii.
- Sam przestań grać a dopiero potem zacznij pouczać mnie - burknęła spoglądając na plecy arystokraty, po czym odwróciła się i odeszła do swojej komnaty mając nadzieję na chwilę spokoju. Szkoda, że nie było z nią Alberta... Albo chociaż Jomsborga. Przynajmniej mogłaby być naturalnie wredna wobec kogoś, kto się o to nie obrazi, a wręcz z niezdrowym uwielbieniem przyjmie każde jej słowo. A zamiast tego miała tylko wrednego gołębia, który siedział na parapecie za oknem i stukał dzióbkiem w szybę.
To będzie ciężka noc. A zaraz potem równie ciężki dzień i noc zwiadu...
W przeciwieństwie do Devrila, Charlotte wstała późno. Bardzo późno, bo koło południa, czy nawet w porze obiadu. Służącego z posiłkiem odprawiła, nie miała ochoty na jedzenie. Musiała pozostać na czczo do nocy, kiedy to wypije specjalne mieszanki wyostrzające co poniektóre zmysły. Musiała się przyszykować... I ledwo wstała, a zaciągnęła na powrót zasłony udając, że wciąż śpi. Tymczasem, po cichu otworzyła jeden z kufrów, zamknęła drzwi i zabrała się za ważenie mikstur.
- Dziś w nocy... - mruknęła jeszcze do siebie nim dodała pierwszy skłądnik do drugiego.
Całe szczęście, że Charlotte tych plotek nie usłyszała, bo biedaczka zapewne jeszcze bardziej by się gryzła i załamywała ręce niż teraz, a tak... Przynajmniej miała zajęcie.
A późnym wieczorem, niemalże nocą, przebrała się w bardziej funkcjonalne rzeczy. Koszula, spodnie z cienkiej wełny i wysokie buty, wraz z nimi także i rękawice a wszystko to utrzymane w ciemnych barwach by jak najlepiej wniknąć w noc. Włosy splątała w długi warkocz sięgający połowy pleców i stanęła przy stoliku.
- No to do dna... - i tak, za jednym zamachem wypiła trzy mikstury. A od nich nie dość, że zaczęło jej serce walić jak młot, to jeszcze oczy stały się dziwne, źrenice zmieniły kształt na szparki, a same tęczówki miały barwę hipnotyzującej zieleni. Vetinari czuła się dosłownie jak kot. Widziała więcej. Czuła więcej. Bezszelestnie poruszając się po pokoju zgarnęła jeszcze linę, którą przerzuciła przez ramię, wytrychy i sztylet w razie czego. Po czym wyskoczyła oknem z drugiego piętra w ciemną noc.
Pech chciał, że Jomsborg znał swą panią na tyle, że nie dał się wykiwać. Co prawda, większą część podróży spędził w luku bagażowym pod pokładem i teraz dopiero dotarł piechotą do posiadłości pani de Varney... Ale potrafił wytropić Charlotte. Od dziesięciu lat to robił i wiedział, potrafił już co poniektóre jej plany przewidzieć. Nic więc dziwnego, że włamał się nocą do komnaty Charlotte i tam na nią spokojnie czekał. A kiedy ona się w końcu zjawiła...
- Gdzieś ty się szlajała?
- A ty co tu robisz?
- Spytałem pierwszy!
- I co z tego?
- Musisz odpowiedzieć...
- Byłam tam gdzie miałam być, Albert cię tu przysłał?
- Nie, sam przyjechałem.
- Złamałeś rozkaz.
- A ty rękę
- Co?
- No nie widzisz, że kość ci...
- Ach to. Nie wiem, nie czuję bólu.
- Znowu uciekasz się do alchemicznych sztuczek! - syknął szeptem w końcu poirytowany i dało się słyszeć przytłumiony trzask, zapewne próbował coś wskórać - Ile tym razem tego wypiłaś?
- Trzy.
- Chcesz stracić drugą nerkę?
- Tym razem nie musiałam przekształcać materii. Wieża jest dobrze obsadzona, ale zapomnieli o pewnym kryjówkach... W końcu, nie przebudowali całej. I jest Rzeźnik.
- Co on tu robi?
- A bo ja wiem, pewnie Wilhelm go przysłał... Nie mogę pokazać się publicznie, chyba, że u cesarza, jako gość... - chwila ciszy, nierówny oddech i stukanie dziobem o szybkę.
- Jom?
- No?
- Nastaw mi rękę...
- Bogowie... - a potem była cisza. Jakby nagle wszyscy umarli, albo co.
- Tak... Zauważyłam. Gdy do karczmy weszło kilku Wirgińczyków atmosfera od razu zgęstniała. Ucichły nawet najcichsze szepty... - zamyśliłam się na chwilę. Nie wiedziałam co myśleć o Wirgińczykach. W sumie dla mnie byli mili, przynajmniej ci, których spotkałam... Za to kerońskich zbójców zapamiętam do końca życia... Słysząc pytanie Devrila nie odzywałam się przez chwilę. Odetchnęłam głęboko.
- Nie wiem gdzie mieszka moja rodzina, bo widzisz... Nic nie pamiętam. Straciłam wszystkie wspomnienia. Wiem tylko, że podczas moich urodzin grupa czarno odzianych ludzi napadła na mnie i... moją rodzinę. Przynajmniej tak mi się wydaje... Chociaż teraz nie jestem niczego pewna. - gdy zwierzyłam się Devrilowi od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Westchnęłam cicho i pogłaskałam konia po szyi. Uwielbiałam dotykać jego grzywy. Prawie niezauważalnie się uśmiechnęłam. Jednak powiedzenie komuś o moim problemie było dobrym pomysłem. Spojrzałam na bruneta, który milczał przez jakiś czas. Co on o tym myśli? A może... Może mi pomoże? Wiedziałam jednak, że poszukiwania mojej rodziny nic nie dadzą. Przecież nie będę szukała na ślepo obcych mi teraz ludzi! Nie wiem nawet kim są i jak wyglądają. A może mieszkałam gdzieś daleko stąd? Teraz niczego nie byłam pewna...
Vetinari się nieomal zjeżyła na widok Devrila u progu. Zupełnie jak gdyby zrobił jej jakąś potworną krzywdę... Co oczywiście nie umknęło uwadze Jomsborga, który znał już Char zbyt długo by dać się nabrać na co poniektóre sztuczki i zagrania, czy maski.
- Nie czuje bólu - mruknął spuszczając wzrok. No tak, pojawił się wielki pan, a on był zwykłym ochroniarzem, do tego zawodzącym... Sprawnie nastawił złamaną kość, a potem, mając dłonie całe we krwi, sięgnął po jakiś materiał i obwiązał nim jej rękę.
- Jak to rozwiążesz to poskarżę Alastairowi...
- A skarż sobie - Vetinari była ewidentnie nie w humorze. Być może mikstury przestawały działać.
- Albertowi też? - tu chyba był jakiś haczyk, bo Char zmrużyła oczy wyszarpując złamaną rękę z dłoni Jomsborga. Nie odpowiedziała, za to zgromiła go wzrokiem. Devrila zresztą też.
- Nikt nie nauczył cię pukać, wielki panie? - ale nie był to chyba wstęp do rozmowy, bo odwróciła się na pięcie i odeszła opadając na łóżko i wlepiając wzrok w sufit. Była zmęczona. Tak cholernie zmęczona...
Jomsborg wiedział, że nie taka była wola maga, tak samo zresztą jak tej, którą miał chronić. Prawda była także taka, że Devrilowi za grosz nie ufał i nie chciał zostawiać jej w obcych rękach. Zresztą, miał dowód na to jak Char się go słuchała. W ogóle się nie słuchała. Ale to nie była jakaś specjalna nowość.
- Nie wiem co piła... Nie tak dokładnie. Nie znam składników ani receptur, to są jakieś przemorfowane substancje. Ale skoro poszła i nic nikomu nie powiedziała to pewnie po to, by wsadzić nos tam gdzie nie trzeba. Zwiad innymi słowy - jak widać, albo zignorował naganę, albo po prostu się z nią zgodził - Podejrzewam, że oprócz paskudztwa na znieczulenie bólu, wzięła jeszcze coś na wyostrzenie zmysłów, albo coś... - urwał podchodząc do Vetinari, która o dziwo leżała dość spokojnie. Mięśnie szczęki miała napięte, jakby zaciskała zęby.
- No i coś ty brała, co? - spytał z westchnieniem siadając na łóżku obok. Nie wiedział już w zasadzie co miał robić żeby nie ładowała się w kłopoty. Cokolwiek mówił, jakkolwiek prosił, ona i tak zawsze robiła to, co uznała za słuszne.
- Nie twój zasrany interes - wycedziła przez zęby i przewróciła się na bok, plecami do nich obojga uważając na złamaną rękę.
Ten przeklęty arystokrata mu rozkazywał do cholery. A co jak co, prócz tego, że nie miał żadnego pochodzenia, że nie był wpływowym paniątkiem, to miał jeszcze jednak pewną dumę, którą dośc łatwo było urazić. Mężczyźni.
- Nie słucham twoich poleceń, tylko jej - odpowiedział dość uprzejmie, choć dłonie zacisnął na kolanach, jakby musiał się od czegoś powstrzymywać.
- A idź sobie do niej i do biblioteki. Idź sobie - w tym momencie, Charlotte targana bólem promieniującym z ręki zapomniała o panowaniu nad głosem, więc ewidentnie poznać można było, że jest... Zazdrosna?
Wilk wiedział, że rozmawiając z marszałkiem powinien być bardzo ostrożny. Dlatego też uniósł lekko brwi, jakby zdziwiony tym, że Wirgińczycy wyszli im naprzeciw. A potem, miast ich po prostu wyrzucić... Cóż, podjął uprzejmą gadkę choć nie miał na to ani trochę ochoty.
- Nie jesteśmy wrogami, ale nie jesteśmy również przyjaciółmi - stwierdził dość uprzejmie, ale i stanowczo - To nasz las i nasz problem, ale miło, że Wirginia chce nam pomóc. Wolałbym się sam z nimi rozprawić... - biedaczek grał na czas. Grał na zwłokę.
Gdyby Vetinari miała zdrową rękę, niechybnie by w niego czymś rzuciła, zupełnie jak pewna elfka, której miana lepiej nie przywoływać. A tak, to tylko poruszyła się naciągając na siebie koc.
- Idź sobie - i taka to była jej decyzja, nie miała ochoty widzieć się z Seleną, nie miała ochoty na cokolwiek. Była także zła na siebie, że nie zapanowała nad własnym głosem, była zła na Jomsborga, ogółem, była zła na wszystko i wszystkich.
A sam ochroniarz nie odpowiedział już na zarzuty wielkiego pana i arystokraty. Uśmiechnął się tylko pod nosem i milczał patrząc w podłogę.
Do wieczora z Vetinari całkiem uleciały wszelkie efekty mikstur, oczy znów były w kolorze zimnego, morskiego błękitu o normalnych źrenicach. Ręka paliła bólem i arystokratka nie wystawiała nosa spod poduszki uznając, że jeśli ktoś zobaczy jej łzy, to uzna ją za słabą. Nawet nie prosiła na cokolwiek na uśmierzenie bólu, jedynie zaciskała zęby pozwalając łzom płynąć po policzkach i wsiąkać w prześcieradło. Nawet nie przypuszczała, że złamanie może tak cholernie boleć.
Char odkryła, że gdy skupiała się na liczeniu własnych oddechów, kiedy słuchała dźwięku jaki wydają zmęczone płuca, odczuwa mniejszy ból. Zapewne miało to jakiś związek z odwróceniem uwagi. Jomsborga nie było, albo też zaszył się gdzieś głębiej w komnacie obserwując. Albo po prostu wyszedł krocząc własnymi ścieżkami, jak kot.
Niezbyt przytomnie coś mruknęła pod nosem i naciągnęła poduszkę na głowę dochodząc do wniosku, że nie będzie nic pić.
- Nie chcę - burknęła jeszcze i odkryła, jak bardzo schrypnięty ma głos. Aż się wystraszyła.
-Nie, nawet o tym nie pomyślałam.-szepnęłam. - Wtedy, gdy pojawiłam się w Keronii zupełnie nie wiedziałam co robić. Nie ufałam nikomu. Dopiero teraz zaczynam normalnie funkcjonować. -uśmiechnęłam się i spojrzałam na Devrila. Byłam naprawdę wdzięczna za to co powiedział brunet. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na to, że kiedykolwiek zobaczę jeszcze rodzinę... Że odzyskam wspomnienia. Musiałam jakoś sobie radzić. Nie mogę spędzić całego życia na użalaniu się nad sobą.
- A ty? Masz jakąś rodzinę. - po wypowiedzeniu tych słów zmieszałam się i po chwili dodałam – przepraszam nie powinnam pytać. Jeśli nie chcesz nie musisz odpowiadać. - powiedziałam ciszej i jeszcze raz pogłaskałam konia. Jego grzywa była taka miła w dotyku...
- Idź lepiej pomóc Selenie, bo jest taka biedna i samotna - burknęła w odpowiedzi na jego słowa, a przecież chciał dobrze. Cóż, ale ci, których męczy ból zwykle są zbyt rozdrażnieni by dostrzegać takie rzeczy. Zbyt obolali. Tak też i było z Charlotte. Chrząknęła nosem jeszcze i poprawiła rękę wciąz zawiniętą w jasny materiał jakiejś jej koszuli. Prowizoryczny opatrunek założony przez Jomsborga.
Długo milczała wsłuchując się jedynie w odgłosy nocy. Przespała większość dnia? Albo pomyliły się jej pory? To było dziwne. Odwróciła się przewracając na plecy i ściągnęła z twarzy poduszkę. Była blada i dopiero teraz na policzku i na szczęce wykwitł fioletowy siniak po tym upadku gdzie złamała rękę. Spojrzała z mordem w oczach na napar, a potem na samego Devrila. Chyba powoli zaczynał łamać jej opór, albo zamierzała mu głowę urwać. W każdym bądź razie, coś zaczęło się dziać.
Ingamara wychwyciła w spojrzeniu rozmówczyni dokładnie to, co dostrzec mogła jedynie osoba równie próżna i kochając siebie, jak ona. Dostrzegła fascynację w oczach dziewczyny, opiewająca swym blaskiem wprost oblicze przyszłej Monarchini. Czegoż chcieć więcej? Księżniczka usiadła zatem na stołeczku, ustawionym przy oknie, jakby tylko po to, aby z jego miejsca podziwiać malowniczy widok za szybą. Chociaż aktów uwielbienia i szczerego oddania nigdy jej nie brakowało, odnosiła często wrażenie, że wypływa ono jedynie z czystego obowiązku, konieczności poszanowania jej osoby z racji urodzenia. Tymczasem, spojrzenie Elain, niewinne i słodkie, było tak szczere, że nawet Ingamara, w całej swej pysze, zdołała uwierzyć, że jest jeszcze wspanialsza niż dotychczas myślała.
— Cóż… — niewinnie ułożyła smukłe rączki na ciężkim materiale sukni, spływających na kolanach i zakrywających jej stopy. — Mogę cię rozczarować, gdyż mój lud nie wzniósł miast tak pięknych, ani grodów, jak te, które widziałam w ostatnich latach. Patrząc z perspektywy dokonań Keronii, jesteśmy jedynie prymitywnym plemieniem, które głupio próbuje naśladować innych — Nagle uzmysłowiła sobie z przerażeniem, że tak negatywne wyrażanie się o własnym ludzie może zostać źle odebrane, więc pośpiesznie sprostowała. — Zapewniam jednak, że swoiste piękno, jakie wyrosło w kulturze Ludzi Mgły jest godne podziwu i może być inspiracją dla innych. Hodujemy najsilniejsze konie, nasze kobiety rodzą mężczyzn wojowników, a bogowie nas miłują, bowiem zdołaliśmy przetrwać lata tułaczki z dala od rodzinnych ziem. — w głosie księżniczki rozbrzmiała najprawdziwsza duma.
[Możliwe, że faktycznie niepotrzebnie wysunęłam się aż tak daleko w planowaniu, taka już moja natura, zawsze snuje dalej niż potrzeba. Ja myślę, że nawet, jakby jakiś konflikt zaistniał, to może zostać szybko stłumiony. Wicher, chociaż kocha Ingamarę, zawsze bardziej ceni honor, więc na pewno, jak się zorientuje, to będzie bronić honoru małżonki i nie da jej krzywdzić. Jednakże większe i mniejsze intrygi zawsze mnie kręciły. Zorientowałam się, że pomyłkowo dałam ci zły komentarz, taki miałam wtedy zakręcony dzień ^^ ]
- Niczym nie trzeba smarować. Zagoi się, tak jak reszta - mruknęła próbując wyswobodzić się z uścisku jego dłoni, ale siniak, osłabienie i złamana ręka skutecznie to uniemożliwiały.
- Puść - zażądała buńczucznie, siląc się na sprawienie wrażenia, że arystokrata jest tu zbędny, że ona sobie poradzi sama i tyle.
Kobiety.
- Przykro mi... Nie wiedziałam. - spojrzałam na Devrila ze współczuciem. Śmierć ojca musiała być dla niego bolesna... Westchnęłam cicho. Przez tę wojnę ginie tyle ludzi... Nie rozumiałam tego. Zamiast przedyskutować kilka spraw i rozejść się w zgodzie, władcy musieli rozpocząć wojnę...
- Po załatwieniu wszystkich rzeczy w Królewcu wyjedziesz ze stolicy czy raczej w niej zostaniesz? - spytałam Devrila. Sama nie wiedziałam co będę robiła. Nie lubiłam dzikich lasów o wiele bardziej wolałam cywilizowane miejsca. Może więc zostanę?
[Krótko i raczej nie najlepiej. Obiecuję, że następnym razem będzie lepiej. :(]
Pobłażliwe myślenie o Elain prysło wraz z chwilą, kiedy z ust dziewczyny wybrzmiała śmiała opinia dotycząca polityki. Ingamara kochała śmiałe opinie, zatem odczuła większy szacunek i podziw w stosunku do swej rozmówczyni. Coraz chętniej zagłębiała się w tę znajomość, uśmiechając się coraz szerzej, coraz śmielsze wykonując gesty, jakby właśnie znalazła bratnią duszę, siostrę serca, chociaż trudno było powiedzieć, aby przyjaźń księżniczki była cokolwiek warta. Dobre uczucia w sercu Monarchini przychodziły równie szybko, co odchodziły.
Położyła wzrok na szybie, nieco tęsknym wzrokiem wodząc spojrzeniem po rozległych pastwiskach, bystrzej rzece, które wiła się między polami okrytymi śniegiem. Falujące na tafli słońce wyglądało jak rozlana farba na kawałku pomiętego materiału. Stado czapki płynęło po firmamencie nieba jednostajnym, spokojnym ruchem skrzydeł, niczym wijąca się w oddali wstęga, czy szal, którego wiatr zerwał jakieś damie, która udała się na spacer chwile temu. Ingamara tęskniła za tym by pójść w siną dal z krzykiem na ustach, by mówić, myśleć i robić to co się chcę bez politycznej poprawności.
Owe rozmarzenie sprawiło, że pytanie kuzynki Devrila ze sporym opóźnieniem dotarło do jej świadomości. Owe rozmarzenie, być może również, sprawiło, że księżniczka zapomniała o ostrożności i powiedziała to, co czuło jej kobiece serce.
— Jak to który? Czyż można nie zauważyć, że Nikael przewyższa ich wszystkich nie tylko wyglądem, ale także obyciem? — mówiąc to, nie patrzyła na Elain, lecz wciąż zataczała oczami kręgi po widoku za oknem. — Próżno szukać mężczyznę o bardziej złożonej i pięknej zarazem duszy. Bogowie ukarali mnie srodze, dając go za syna zwykłemu generałowi. Pozycja jego wielka, to prawda, lecz… — nagle urwała, zastygając jak lodowa rzeźba. Bokiem spojrzała na Elain, lecz nie zarumieniła się ze wstydu, jak to lubiły czynić inne niewiasty. Zamiast tego uniosła dumnie podbródek. — … Nikael zawsze chronił mego życia i był po mej stronie. Wiele mu zawdzięczam. Był także przyjacielem mego ojca, a jego ojciec z kolei naszym wiernym sojusznikiem.
[Myślę, że rozumiem „pomysł w trakcie”. Sama nie raz doznaje olśnienia – nie zawsze dobrego, ale to już inna sprawa ^^ Jak na razie wszystko układa nam się książkowo, wprost wyśmienicie.]
- Czy wierzę? Wiesz... Nigdy się nad tym nie zastanawiałam... Ale, chyba wierzę. - spojrzałam trochę zdziwiona na Devrila. Skąd taka zmiana tematu? Powiedziałam Devrilowi prawdę. Bogowie byli i będą zawsze, a raczej ludzie zawsze wierzą w bogów. Proszą ich o spełnienie próśb, składają ofiary. Mi samej czasem zdarzało się prosić o coś Boga.
- A ty? Wierzysz? - spytałam się zaciekawiona. Byłam ciekawa co odpowie mi brunet. Cała ta rozmowa moim zdaniem była interesującą. O co jeszcze spyta Devril?
Miałam nadzieję, że ta podróż minie tylko na takich pogawędkach. Oby... Od jednego napadu jakoś nie lubię zbójów... Ich hersztem bandy była czarnowłosa kobieta. Jakoś się nie polubiłyśmy...
[Dzięki. Ja również trochę spóźniona życzę wszystkiego co najlepszego i udanego kuligu! ;D
Co do wątku z Fią możemy wprowadzić ją tutaj. Masz jakiś pomysł, czy główkujemy razem?
I cieszę się, że podoba Ci się karta. :]
Popatrzyła na niego, widocznie nad czymś się zastanawiając. Zwykle unikała spotkań z dala od „swojego terenu”. W niesprawdzonym miejscu łatwiej wpaść w zasadzkę, lecz teraz... Teraz w obozie był zdrajca, co znacznie komplikowało sprawę.
- Jest pewien kłopot - zaczęła ostrożnie, jakby namyślając się jeszcze, czy powinna zdradzić mu cała prawdę, czy tylko jej część. W końcu zdecydowała się jednak na całkowita szczerość. Przynajmniej w kwestii tego, co mogło zaważyć także na losach ruchu oporu.- W obozie jest zdrajca. - wyszeptała. - Podejrzewam kilka osób... - urwała. Nie o swoich podejrzeniach chciała teraz mówić. - Obawiam się, że spotkanie tutaj może nie być najrozsądniejszym wyjściem. - Dysponujecie jakimś bezpiecznym miejscem, kryjówką?
[Ech, sesje... Gdybyś widziała, co nawymyślałam w scenariuszu... Kilka perełek szczególnie mi się podobało i sesja zawsze stawała w miejscu za wcześnie...
Cóż, postać Meri ostatnio jest mi jeszcze bardziej potrzebna, niż wcześniej. Bo wcześniej jej rola ograniczała się do jątrzenia w bandzie Nefryt, a teraz robię coś w rodzaju gry wywiadów ;)
Pewna osoba z kerońskiego wywiadu będzie się pojawiała w kilku wątkach... Aż jestem ciekawa, kto się pierwszy kapnie, kto jest szpiegiem :D]
— Hrabia Winters faktycznie nie ma sobie równych — księżniczka pokiwała głową, podczas, gdy na jej ustach zaczął błąkać się nikły uśmiech. Miała o Devrilu swoje wyobrażenia, chociaż jeszcze nie dość dobrze go znała. Jawił jej się, jako człowiek wysoce wykształcony – z pewnością jego wiedza, jako rasowego kerończyka, dalece przewyższała tą, jaką dysponowali mgliści. Po za tym, z pewnością był obyty w eleganckim towarzystwie, co Ingamarze bardzo by się podobało, gdyż od dawna łaknęła bali i wszelakich dworskich zabaw. Gdzieś w głębi ciała Monarchini pojawiło się niepożądane pragnienie by znów go zobaczyć, sprowokować do rozmowy, chociażby o niczym, chciała za wszelką cenę zaskarbić sobie uwagę mężczyzny, o wiele większą niż ta, którą zyskała u Elain. Musiała jednak skryć swe uczucia za wystudiowaną doskonale maską obojętności, okraszonej zwykłą grzecznością dobrze wychowanej osoby. — To, co spotkało mój lud jest tak bolesne, że nie raz wypłakałam sobie oczy, kiedy nikt nie patrzył — wyznała niby ze szczerością, lecz bez poczucia, że obnaża przed Elain swą słabość. Gdyby tak miało być, nawet nie otworzyłaby ust. — Mój ojciec miał brata, który, jako młodszy syn nie miał praw do tronu. Historia ta nie wybiega oryginalnością po za te typowe, jakie nie raz rozegrały się w dziejach świata. Z tegoż powodu, wuj Edonel, łaknący władzy bardziej niż honoru, znalazł sojuszników zarówno w Ludzie Mgły, jak i samej Wirgini. Nie wiem, jak to uczynił, lecz zaskarbił sobie sympatię potężnych, magnackich rodzin, które dały mu armię. Podstępem otruł swego brata, a mego ojca, natomiast mnie zaczął grozić śmiercią i konfliktem zbrojnym. Lękając się o siebie i swój naród, zebrałam sporą część ludu i uciekliśmy, nim nastał świt. Kiedy Edonel zorientował się, że zniknęłam było za późno, aby zdołał mnie odnaleźć, lecz po świecie rozsiał pełno swych ludzi, gotowych mnie zgładzić. Dopóki żyje, mam szansę odzyskać tron, gdybym pożegnała się z żywotem, wszystko by przepadło. Musisz, zatem wiedzieć, że twój kuzyn wielką wyświadcza nam przysługę — takimi oto słowami zakończyła swój wywód melancholijnym głosem.
[No ba, czasami, jak się zorientuje, co napiszę, to już za późno na zmianę i tylko wstydzić się można za siebie :P Za to, co większe wydarzenia czy fabułę wolę ustalić, żeby dwie osoby miały chociaż zarys tego co, gdzie i jak kreować, żeby dobrze i ciekawie było :D]
Widząc resztki spalonej wioski wstrzymałam oddech. Jak można było zrobić coś takiego?! Rozglądałam się dookoła.
- Tak, tutaj nie mamy czego szukać... - szepnęłam i zlustrowałam jeszcze raz okolicę. Wioskę musiał ktoś podpalić, najpewniej Wirgińczycy... Może rzeczywiście bogowie opuścili te ziemie? Westchnęłam.
Po chwili wyjechaliśmy z dawnej wioski.
- Dlaczego w tej wojnie ginie tylu ludzi? Dlaczego po prostu władcy nie przedyskutują swoich problemów? - spytałam się Devrila. Ta wojna wnosiła tyle okrucieństwa, bólu... Bez potrzeby ludzie się zabijają i giną chociaż mogliby jeszcze tyle żyć... Przez wojnę są pokrzywdzone obie strony... Przecież tam w Wirginii ktoś został. Czeka, aż powrócą wszyscy wojownicy... A jeśli ktoś zostawił rodzinę? To wszystko była wina władców. To oni rozpoczęli wojnę! To oni...
[Gdy pisałam ten fragment o smoczku, też chciało mi się płakać. A to wszystko przez stylową muzyczkę w tle...
A teraz wracając do wątku. Fia traktuje smoki nie jak zwierzęta, które są głupsze od niej. Jest przyjaciółką smoków. Spędza z nimi całe dnie i wierzy w mądrość smoków.
Może zrobimy tak, że najpierw wtrąci się Bractwo Nocy, wtedy będzie można wprowadzić Luciena... I tożsamość Devrila też mogłaby wyjść na jaw, będzie ciekawiej...
A jeśli chodzi o odmianę... Sama nie wiem czy dobrze myślę, ale wydaję mi się, że Fii przez dwa "i". Tak mi się przynajmniej wydaje. ;]
- Bywałam już tam – zaprotestowała, ale po chwili namysłu przyznała rację Devrilowi W ostatnich tygodniach po kerońskiej stolicy kręciło się więcej strażników... Gdyby chodziło tylko o nią, może faktycznie by sobie poradziła, ale jeżeli nie trzeba było ryzykować, powinna była tego unikać.
- Niech będzie – zgodziła się. - Chciałabym wtajemniczyć w to dwie osoby. Nie wiem, czy to dobry wybór... Ale i tak powinnam im powiedzieć. Chciałabym, żeby na spotkanie pojechali ze mną Neth i... i Szept. Na pewno są czyści. Ich obecność nie sprawi problemu?
Nie mogła trzymać swojej roli w tajemnicy. Nie przed nimi. Szept, jako magiczka, zapewne nie raz będzie ją wspierała swoimi umiejętnościami. A Neth... On zawsze był przy niej, stanowił podporę, kiedy tak nie wiele brakowało, by się złamała...
- Pozostaje jeszcze pewien problem – mruknęła ni to do siebie, ni to do Devrila. - Jak ja im to powiem? „ Szept, Neth, jak dotąd zapominałam wam o czymś powiedzieć. Jestem księżniczką Eleonorą” - parsknęła śmiechem i natychmiast zakryła sobie usta dłonią. - Przepraszam.
[Okej, cierpliwie poczekam ;)
właśnie, a'propos sesji – zamierzam zmontować forum, bo Aedowa narzekała na pisanie w komentarzach. Ale to jeszcze wymaga ustaleń, głównie z nią.
Perełek na razie nie zdradzę, bo mam zamiar je kiedyś wykorzystać – czy to w czasie sesji, czy jakiegoś wątku, więc na razie – ani mru-mru z mojej strony xD
No, to się zastanawiaj :) Ciekawa jestem, czy na to wpadniesz, a jeśli tak, to kiedy.]
Mruknęła coś pod nosem zastanawiając się nad sensem kuracji. W zasadzie, chciała działać... Od zaraz, od razu. Dotarła do najniższych poziomów Wieży, widziała paru ludzi z ruchu, którzy wydali się jej znajomi... Na pewno widziała tam Drapieżnika, co było niepokojące. Czy odkryli jego funkcję? Czy go złamali? Nie zdążyła się dowiedzieć, musiała uciec... Jeszcze raz spojrzała na Devrila, tym razem znacznie łagodniej.
- Mają Drapieżnika. Daj maść.
Jakże wielką ochotę miała poderwać się ze swego miejsca, wiedzą tylko bogowie. Uniosła się jednak z gracją, z wystudiowanym uśmiechem na ustach, z dłońmi splecionymi w okolicach podbrzusza. Dyskretne spojrzenie powędrowało ku twarzy szlachcica, nie omieszkała po raz kolejny zauważyć, bijącej od niego przystojności.
— Dziękuje za twą troskę, Panie. Elain umiliła mi czas, brakowało mi przyjaciółki, z którą mogłabym porozmawiać — odpowiedziała, obdarzając uśmiechem nowo zapoznaną kobietę. Mówiła szczerze, naprawdę miała nadzieje jeszcze kiedyś z nią porozmawiać.
Faktycznie jednak, zmęczenie zaczęło ciążyć jej na powiekach, a pragnienie by wykąpaną spocząć w łożu, stało się natarczywe. Pożegnała się zatem z kuzynką Wintersa, ściskając jej na odchodne dłonie i prosząc by jeszcze kiedyś się spotkały, przy jakiejś okazji.
— To cudownie, że pamiętasz o tym, drogi Panie. Liczę, że wróżby się spełnią i słońce ogrzeje nieco skuty lodem świat. — Próbowała ukryć w sobie dreszcz podniecenia. Tak bardzo chciała, żeby zaczęło się coś dziać. — Mam nadzieje, że nie sprawiłam ci tym wiele kłopotu. Spełniasz wszak jedynie mą próżną zachciankę — Spojrzała mu prosto w oczy.
[No racja, myślimy podobnie. Wyjaśnię może sojusz wrogów w wirgińską magnaterią. Uzurpatora poparło jedynie kilka rodzin, nie wszyscy, zatem gubernator spokojnie może stać po ich stronie, jako członek rodziny przyjaznej im interesom ^^ Skoro ten wątek dobiega końca, co proponujesz następnie? Polowanie czy jakiś bal? :D]
[Jeżeli na balu zachowanie Deva ma Wichra niepokoić, to sugeruje, że lepiej jak wydarzy się to już po polowaniu, ażeby przyjaźń się już między nimi wykształciła, i niepokoje nie mogły jej łatwo zburzyć. Można więc zacząć wątek od polowania, nie chcę narzucać ci obowiązku wiecznego zaczynania, więc mogę zrobić to sama, chyba, że wolisz ty to zrobić, mnie obojętne. Co do zniknięcia, tutaj również nie chciałabym się wtrącać i coś narzucać, w końcu kto wie, jakie interesy ma Winters? :D Jeżeli mogę zasugerować jakiś problem, który można by rozciągnąć na dłuższą chwile, to proponuje, żeby od czasu do czasu pojawiała się jakaś tajemnicza postać. Może jakiś jegomość w tajemniczej masce? Nikt nie miałby pojęcia kim jest ten człowiek, pojawiałby się w losowych miejscach i znikał równie szybko, co się pojawiał. Możliwe, że to trochę horrorowi pomysł, ale Devril i Nikael mogą długo rozkminiać kim on jest i czego chcę, podejrzewając, że może czyhać na życie Ingamary, czy coś takiego. Pierwsze jego pojawienie może nastąpić nawet na polowaniu. Kim by był? Miałam taki maleńki pomysł, który z chęcią rozegrałabym razem z tobą. W grę mógłby wchodzić pewien skarb, wiążący się z sarkofagiem władcy, żyjącego wieki, wieku temu. Legendy głoszą, że spoczął w grobie wraz z jakimś sekretnym przedmiotem, który miałby wielką wartość. Problem w tym, że nikt już nie wie, gdzie on został pochowany, gdzie znajduje się mityczny grobowiec. Natomiast, matka Ingamary mogłaby przekazać córce w sekretnie mapę tegoż miejsca. Na nią poluje ów postać w masce. Nie wiem, czy rajcują cię takie wydarzenia, ale już wyobrażam sobie, jak panowie wraz ze świtą wspólnie wędrują po jakiś pradawnych podziemiach, odkrywając starożytne ruiny, starożytnych plemion. Tajemnice i szczegóły obmyślałybyśmy wspólnie. Jeżeli za bardzo narzucam fabułę to śmiało ukruć moją wyobraźnie :P Jak coś ci nie odpowiada, to też śmiało mów i wgl dokładaj od siebie to historii, co tylko chcesz. ]
Sylwetka Ingamary wyłoniła się w momencie, kiedy zakładała na swe smukłe dłonie rękawice z grubej skóry, ozdobionej na końcach szarym futerkiem. Za nią kroczył Nikael wraz ze świtą, której poważny wyraz tym razem nie dopisywał. Młodzieńcy byli weseli, ich oczy zdobiła iskra radości, od dawna nie mieli sposobności brać udziału w polowaniach, ich męskie serca aż rwały się by podążyć ku przygodzie.
Stajenni przygotowali już dla nich konie, księżniczce bardzo się podobał harmider, jaki naznaczał granice dziedzińca, czyniąc go tak pełnym życia. Uniosła głowę ku słońcu, jednocześnie osłaniając dłonią swe oczy, po czym nabrała w płuca rześkiego powietrza.
— Cóż za cudowny dzień. Bogom niech będą dzięki — powiedziała, wzdychając radośnie. Odnalazła spojrzeniem Devrila, uśmiechając się pogodnie. — Witaj, drogi panie. Widzę, że wszystko dopiąłeś na ostatni guzik. Chyba niczego nam nie brakuje by wyruszyć. — Przywitała się z nim, a potem uścisnęła dłonie Elain, ciesząc się z jej widoku.
Nikael ukłonił się przed szlachcicem, z rękoma ułożonymi na plecach. Wiatr nieznacznie smagał pasmami jego szarej grzywki, która opadała na czoło. To samo uczynili jego pobratymcy, jedynie pewien jegomość, jakby zapomniał się w chwili upojenia zadowoleniem. Zamiast czynić honory gospodarzowi, rozglądał się ciekawsko po dziedzińcu. Wyglądał bardzo młodo, chłopięco. Włosy miał jasne, niczym mleko, ostrzyżone w niesforne pasma, którymi bawił się teraz wiatr. W oczach jawił się duch frywolnego chłopca, któremu wciąż w głowie zabawy i który życia nie poznał naprawdę na swej skórze.
[Bardzo dziękuje ci za zaczęcie. Powinnam była zrobić to za ciebie, ale jak widać, późna pora w jakiej zjawiłam się w domu, nie pomogła mi w tym. Wracam do uprzednich ustaleń. Oczywiście jestem za tym, żeby Szept i Lucien też mieli swoje rolę w historii, wszak im więcej, tym lepiej. Szczegóły się dopracuje, od tego służy wyobraźnia, która, mam nadzieje, nas nie zawiedzie ^^
Ingamara... myślę, że mogłaby z nimi wyruszyć na tę wyprawę, w końcu to matka zostawiła jej mapę, więc byłaby szczerze zainteresowana tą tajemnicą. Natomiast, pytanie czy Elain tam będzie? XD Myślę, że w tym czasie, mogłaby być już w ciąży z Wichrem, jak się zgadzasz, oczywiście. To dziecko mogłoby być jakieś niezwykłe, magowie by to czuli i radzili by została w domu i dbała o siebie. Ale to tylko sugestia, niczego nie wymagam. :)]
[lepiej chyba będzie jak się opisze akcję odbicia, żeby mieć jasność co się komu stało, po co i dlaczego i w ogóle ;d]
Powrót do zdrowia zabrał jej bity miesiąc. Nigdy nie sądziła, że zwykłe przeziębienie może być tak okropne w skutkach i tak przewlekłe. Zupełnie jakby bogowie chcieli zrobić jej na złość i nie dać jej możliwości uczestniczenia w akcji... Ale jednak, to nie bogowie, a chyba sam jej papa przesunął nieco akcję w czasie tym samym sprawdzając cierpliwość co poniektórych...
Dziś zdjęto jej bandaże i łupki z ręki, którą miała złamaną. Nie obeszło się bez jakichś tajemniczych maści i innych dziwadeł, nie można tu tez pominąć roli Seleny, która była tu jak najbardziej pomocna i wyszukiwała coraz to nowszych medyków i specjalistów. Za to Vetinari była jej wdzięczna. Za podrywanie Devrila nie.
Jak widać, Vetinari miała własne teorie spiskowe odnośnie tej dwójki.
Podrapała się po swędzącej ręce, po czym zlazła w końcu z łóżka. Miała dość siedzenia, czy leżenia na nim. Musi złapać Devrila i się dowiedzieć wszystkiego co do czekającej ich akcji... Bo to, że nie chciał jej nic mówić w trakcie choroby była jeszcze w stanie zrozumieć. Ale gdyby nie chciał zdradzać nic teraz... Charlotte byłaby bardzo niepocieszona, żeby nie powiedzieć, niezadowolona.
— Jakże tu być ponurą, Pani, kiedy twój wspaniały kuzyn troszczy się o mnie bardziej, niż na to zasługuje — odparła księżniczka, układając usta w niewinny uśmiech, pozwoliła opaść rzęsom w stylu uroczej dziewicy, która serce łomocze w piersi, niczym skrzydła słodkiego ptaszka, szykującego się do lotu. Podobał jej się sposób, w jaki Szlachcic na nią spoglądał, nie omieszkała zauważyć, że robi na nim odpowiednie wrażenie. Nic dziwnego, skoro specjalnie wstała wcześniej by, z pomocą służek, wybrać jak najlepszy strój. Sprzeciwiła się też stanowczo propozycji spięcia włosów w ciasny kok, wolała spleść je w dwa, grube warkocze, które opadały teraz na jej ramionach, jak dwa, piękne wodospady. Przyozdobiła je drobnymi perełkami, zdecydowanie nie odpowiednimi na tę okazję, lecz cóż poradzić jej kaprysom? A wszystko po to, by szacowny gospodarz nie miał szans jej nie zauważyć. Ileż trudu musiała podjąć kobieta by w męskim sercu pojawiła się ta iskra fascynacji jej osobą. Ingamara była z siebie zadowolona, jako, że starania przyniosły pożądany sukces i teraz, siedząc na koniu, była w centrum zainteresowania.
— Możemy ruszać, Nikaelu — lekceważącym tonem zwróciła się do Szarego Wichra, który dosiadł konia, w między czasie strofując jeszcze niesfornego młodzieńca.
Spojrzał na nią bez większych emocji, chociaż w środku aż płonął z gniewu i upokorzenia.
— Tak jest, księżniczko — skinął głową, zaciskając palce na cuglach.
Tymczasem białowłosy młodzieniec skierował uwagę ku Elain, i jak każdy młody, niedoświadczony chłopak w obecności pięknej damy, spłonął rumieńcem. Ukłonił się kuzynce Wintersa aż do ziemi, jakby była wielką królową i odezwał się klarownym głosem:
— Droga, Pani, nie mam natury chwalipięty, lecz polowania to moja druga natura. W czasie naszej podróży polowałem bardzo często.
Nikael roześmiał się, pociągnąwszy przyjaciela za kubrak.
— Tymus, niech ci się w głowie nie przewraca!
Oczywiście, że chłopak kłamał, gdyż Szary Wicher prędzej odciąłby sobie rękę, niż pozwolił mu wyruszyć w las z myśliwymi. Wiedział, że nazbyt jest opiekuńczy wobec niego, lecz kochał go, jak brata i zawsze lękał się o jego zdrowie.
[W takim razie, czekam niecierpliwie na postać Szept, ciekawa jestem jak dogada się z Nikaelem, hah xD Jeżeli chodzi o Elain, Nikael może ją wkurzyć bardziej niż Winters, jeżeli może. Jak już mówiłam wcześniej, on będzie bardzo nieporządku w małżeństwie, bo praktycznie nie będzie wnosił nic od siebie, żadnych starań nad typowe obowiązki męża. Jak się okaże, że Elain spodziewa się dziecka, to może nieco przychylniej na nią spoglądać, bo stanie się matką jego potomka, a to już coś. Zaręczyny i ślub? Może magowie czy kto tam, wynajdzie im najlepszą datę na ceremoniały? Co do szczegółów miejsca i sposobu tychże uroczystości, jestem otwarta na propozycje. Zarówno Devril, jak i Nikael są zamożni i to bardzo, więc uroczystości mogą być huczne i z polotem ^^]
- Jak widać - odparła Vetinari znów drapiąc się po ręce. I tym razem nie od razu weszła w jedną ze swoich ról, nie będąc pewną, czy tu w ogóle musi coś takiego robić. Ona była szpiegiem. On był szpiegiem. Wszyscy byli szpiegami. Czy należało więc...
- Jakieś nowe pomysły co do tego jak wejść, nie dać się złapać lub wejść i nie dać się rozstrzelać, lub! Wejść, uwolnić kogo trzeba, nie dać się zabić i wyjść bez podnoszenia alarmu? - szybkim krokiem przeszła do biurka, nie po to jednak żeby sobie patrzeć na arystokratę, tylko żeby fachowym okiem przyjrzeć się mapie.
- Masz rację... - powiedziałam i wpatrzyłam się w dal. Cały ten temat mnie przygnębiał. Nigdy nie lubiłam walk, a co dopiero wojen. Może gdyby oddać trochę ziem Wirgińczykom przestali by walczyć? Tego nie wiedziałam. I tak to królowa decydowała o posunięciach wojska. - Czy Keronia ma może jakiś sojuszników? Może ktoś z północy? - spytałam się Devrila. Gdyby tak wysłać posła z prośbą o pomoc... Keronia potrzebuje więcej siły. Wtedy może by się udało. Zawsze istnieje nadzieja...
***
Do karczmy weszła kobieta w kapturze. Rozejrzała się ukradkiem po twarzach ludzi. Jeszcze go nie było. Westchnęła cicho i szczelniej opatuliła się peleryną. Nie zdejmowała kaptura. Nie zamawiając niczego usiadła przy wolnym stoliku. Oparła głowę na rękach. Nienawidziła tłumów i hałasów. Zdecydowanie bardziej wolała cichy las pachnący żywicą. Tam zawsze panował spokój i cisza...
Westchnęła cichutko. Czuła przyjemnie ciężki ciężar miecza przytroczonego do pasa. Fia zawsze nosiła go przy sobie. Z nim czuła się bezpieczniej. Kobieta podniosła głowę słysząc kroki w pobliżu. Czyżby jej znajomy już przyszedł?
[Oto tytuły nagrań:
Audiomachine - Maya
Beautiful Piano Music - Alaska
Celtic Music - Wild Flower
Celtic Music - Winds Of Freedom
Davide Raia - I Believe
Emotional Music - Our Farewell
Fantasy Music - The Lost Tale
Future World Music - Beautiful
Future World Music - Finale
Gothic Storm -Follow Your Heart ( Epic Emotional Strings )
Gothic Storm - Forever Alone
Medieval Music - Medieval Legends
PostHaste Music - Cradle Of Life
Rameses B - Memoirs (Cinematic Version)
Roger Subirana Mata - Between Worlds
Two Steps From Hell - A Hero's Return
Two Steps From Hell - Dreams of the Seven
Two Steps From Hell - Dreams of the Seven
Two Steps from Hell - Paper Planes
Two Steps From Hell - You Walk This Earth Alone
Lech Makowiecki - Ostatni list
Ostatnia to patriotyczna. Zazwyczaj nie słucham takich pieśni, ale ta bardzo mi się spodobała. Szczególnie słowa.
Pisząc kartę tak sobie myślałam, że to matka Fia nagle zaczęłaby martwić się o córkę i rozgłosiłaby wieść o jej zaginięciu. Ludzie poszliby do ogrodu chcąc się zabawić...
Ale to tylko taki luźny pomysł nie precyzowałam go dokładnie, więc zawsze możemy to zmienić jeśli będzie nam to potrzebne do wątku.]
Przyjrzała się mapie i mruknęła coś pod nosem. Owszem, wchodziła tędy... Ale skąd on o tym do cholery wiedział? Zresztą, miałą informację, a której najwyraźniej Devril nie miał pojęcia, skoro proponował tę drogę...
- Tak, weszłam tędy, ale... - sięgnęła po mapę unosząc ją na wysokość twarzy i zaczęła się przyglądać rysunkom. Po chwili odwróciła ją do góry nogami, a raczej do właściwej pozycji, bo uprzednio trzymała ją właśnie na odwrót.
- Tam jest teraz dziura... Przez nią właśnie spadłam. Ktoś wstawił tam zapadnie.
Lekko nią szarpnęło, kiedy koń ruszył do przodu, siedziała jednak pewnie w swym siodle, zbudowanym tak, aby jazda w nim była, możliwie, najwygodniejsza.
— Widzę, że nie tylko ja mam na swej głowie przewrażliwionego młodzieńca — roześmiała się dźwięcznie Ingamara, odnajdując z rozbawieniem podobieństwo w relacji Elain i Szlachcica do własnej, jaka łączyła ją z Nikaelem. Z przykrością za to stwierdziła, że Devril nieco przyjaźniej odnosi się do swej krewniaczki w przeciwieństwie do Wichra. Ten, już dawno przestał traktować ją kogoś równego sobie i za nadto przywdział na siebie poważny sposób bycia w jej towarzystwie. Kiedy obejrzała się przez ramię na jadącego za nią chłopaka, nie zaskoczył księżniczki jego, pozbawiony emocji, wyraz twarzy. Westchnąwszy, oddała się rozmowie z Elain, chociaż cały czas wodziła spojrzeniem za sylwetką Szlachcica.
Przez własne zachowanie nie dała szansy odpowiedzieć Białowłosemu, który z pewnością chętnie konwersowałby nadal z tak piękną dziewczyną, jaką była Elain. Musiał jednak pogodzić się ze swym miejscem w szeregu, zatem wsiadł na konia i jechał tuż za Nikaelem, który chętnie dałby mu po głowie za karygodne zachowanie, jakim się zaprezentował.
Zrezygnowany, postanowił ostatecznie zbliżyć się do Devrila, który przewodził orszakowi w momencie przekroczenia zamkowej bramy.
— Drogi Panie, rad jestem twej gościnnej uprzejmości, lojalnie przestrzegam jednak, że Księżniczka potrafi być niezwykle wymagająca, a jej zachcianki nigdy się nie kończą. Z czasem, należy nauczył się jej odmawiać — odparł z lekkim rozbawieniem. Nie trudno było zauważyć, że Ingamara wpadła gospodarzowi w oko, Nikael doskonale to rozumiał, większość mężczyzn przechodziła przez siłę jej uroku, by z czasem dojrzeć prawdę i stracić o niej dobre zdanie. Chociaż nie znał Devrila nazbyt dobrze, pragnął przede wszystkim owocnej współpracy i lojalności, a wiedział, jak niekiedy romanse potrafią przybrać tragiczny obrót i zaważyć na sojuszu. Liczył, że do tego nie dojdzie. Sam przed sobą, musiał dodatkowo przyznać, że zazdrość nie ułatwiała mu bezczynnemu przyglądaniu się relacji Ingamary i Wintersa.
[W takim razie daty i detale pewnie wyjdą w praniu, wierzę, że nie będziemy mieć z tym wielkich problemów ^^ No właśnie, Nikael też będzie wiernym przyjacielem Wintersa, zatem Elain trochę pokrzywdzona w tym wszystkim, ale skoro ma charakterek, to się nie da. Może nawet Ingamarze wygarnie co nieco, należy się w końcu Wielkiej Pani :P Nikael będzie kiepskim mężem, zwłaszcza, że chociaż taki powierzchowny jest, to w głębi duszy jest jak zranione jagnię, strasznie słabe. On uwielbia w samotności topić swe żale w alkohologu i ładnych dziewkach. Ale myślę, że Elain może go zmienić na korzyść, łatwe to nie będzie, ale jeżeli z niego nie zrezygnuje, to może jeszcze ją bardzo pokochać :)]
[Autorka Kaia i Ashandri się kłania. Problemy z internetem jestem w stanie zrozumieć, sama przechodziłam, znam ten ból...
Jakoś z Devrilem wątku nie miałam, ciekawa jestem, co z tego wyniknie, bunt i ruch oporu to sprawy raczej bliskie Coeri, jej walka wygląda raczej tak niż w regularnym wojsku... Nie wiem, dałoby radę, żeby jakaś akcja z tego wyniknęła?]
Ściągnęła brwi próbując sobie przypomnieć mniej więcej rozmiary dziury. Pamiętała, że podłoga jaka się zerwała była dość sporym fragmentem korytarza, więc... Na pewno nie będzie łatwo. Być może uda się jej przemorfować pewną część ściany w podłogę, ale... Westchnęła.
- Dziura jest prawie na połowę korytarza, więc... Mogę spróbować przemorfować ścianę w podłogę, ale do tego potrzeba czasu i spokoju. Tam nie może być nikogo kiedy już dojdę tam razem z więźniami - Vetinari zerknęła na Selenę. Nie każdy pojmował o co może chodzić, co może się kryć za słowem "przemorfować". Miała nadzieję, że i hrabina nie wie, ani, że się nie domyśla.
[To, że jest syreną to żadna tajemnica, nawet odsuwa podejrzenia, bo to przecież nie jej świat więc pozornie nie ma w tym interesu. Poza tym jako czwarte wcielenie już w ludzkiej postaci zostają jej niektóre obce cechy, jak ten złoty pas łusek na plecach, nienaturalnie szarawy odcień skóry i urocze różki nad czołem, chociaż są wtedy krótsze...
Walczy raczej skrycie, metodami partyzanckimi, tu znienacka dorwać gońca, tu małą grupkę wrogów. Nie jest tak oficjalnie znana jak banda Nefryt, pozostaje anonimowa.
Jestem jak najbardziej za, żeby ich cele pokrywały się przypadkowo, chciałabym tylko wiedzieć, jakie to będzie zadanie, które zlecą Devrilowi.]
Poczuła lekką złość. No co on, sugerował, że jest tak okropna w swoim fachu, że sama się zdemaskuje? I Devril się poniekąd doigrał, bo Char postanowiła przydybać arystokratę, niech sobie nie myśli, że jej nie obchodzi jego los...
- A ty jak się wydostaniesz? Gdzie cię spotkam? Jakie są szanse, że nie wpakujesz się w żadną kabałę? - oparła dłonie na biurku i przyjrzała się uważnie Wintersowi, jakby samym wzrokiem chciała wykraść mu wszystkie sekrety jego duszy.
Vetinari skrzyżowała ręce na piersi. Ewidentnie ja zbywał. No ewidentnie wymigiwał się od odpowiedzi, czy też nie chciał o tym rozmawiać. Char takich rzeczy nie lubiła, ale i tak musiała mieć ostatnie zdanie w tej materii.
- Tatko nie będzie zadowolony jak nie wrócisz. A jak zginiesz, to sam się będziesz tłumaczył - i arystokratka wyszła, nieco zirytowana, ale przede wszystkim zmartwiona. Co ten głupi Devril sobie myślał... Albo co myślała sobie ona, roszcząc sobie prawa do martwienia się o niego. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Szkoda tylko, że jakoś to do niej nie docierało.
***
Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem... przynajmniej po jej stronie. Ściana mieniła się kolorami fioletu i czerwieni, dając dziwny efekt, jakby pełzały po niej błyskawice, albo macki jednocześnie wprawiając ją w falowany ruch. Sama Vetinari zaś przykucnęła przy dziurze i trzymała dłonie przyciśnięte do posadzki. Przez palce przebijało się światło, a same błękitne oczy Char wpatrywały się w formuły wzorów jakie udało się jej wychwycić na podłodze. Już niedaleko. W zasadzie, powinna była zaczekać na więźniów nim się za to zabierze, ale... Skoro strażnicy nie żyli, bo osobiście ich zasztyletowała, to mogła spróbować uniknąć ujawnienia swoich umiejętności przez ludźmi z ruchu.
Nikaela mocno zaskoczyła cała ta sytuacja, być może, dlatego, że wciąż kalkulował w głowię słowa Devrila. Czyżby osobiście był zbyt surowy wobec Ingamary? Nie mógł zaprzeczyć, że w towarzystwie gospodarza, księżniczka wprost emanowała radością, a i piękniała pod jego spojrzeniem. Ostatnimi tygodniami na próżno było oczekiwać uśmiechu na jej ustach, także oczy zdawały się być dziwnie przygaszone. Może to dobrze, że wreszcie zaznała jakieś namiastki radości. Myśląc tak i rozważając, doszedł do wniosku, że polowanie nie było aż tak niepotrzebnym wydarzeniem, jak sądził początkowo. Stwierdził także, że Winters wykazał się prawdziwą szlachetnością, a w jego zachowaniu można dopatrywać się zapowiedzi prawdziwej, wieloletniej przyjaźni. Zwykły sojusznik nie spełniałby wszak wygórowanych marzeń kobiety. To prawda, że Ingamara miała swoje wdzięki, którymi kusiła mężczyzn, lecz Wicher zauważał, że Devril pragnął zadowolić nie tylko ją samą, ale również wszystkich pozostałych. Wzbudziło to w nim sympatię wobec mężczyzny.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że umknął przy jego boku jakiś koń, a spraw wywołała lekkie poruszenie w orszaku. Powiódł spojrzeniem przed siebie, a spoglądając nieco w bok, dojrzał oddalającą się Elain.
— Doskonale znam dziwactwa kobiet. Pozwól, Panie, że ją sprowadzę. Domyślam się, że będziesz się o nią martwić, a zwykła gościnność nie pozwala ci nas opuścić, zatem wyręczę cię, co będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem — odezwał się, kierując lejcami konia, który znacznie przyśpieszył.
Nie czekając na reakcje ze strony szlachcica, ruszył za dziewczyną, zostawiając resztę kompanii w tyle. Nie przejmował się mroźnym wiatrem, który łapał go za twarz, ani kosmykami niesfornych włosów, które przysłaniały mu nieco spojrzenie. Dogonił kobietę, nim ta mogła wpakować się w prawdziwe tarapaty i wspólnie razem zwolnili.
— Pani, wolno mi zapytać, dlaczego odłączyłaś się od nas? Czy niechybnie uraziliśmy cię czymś w zachowaniu lub mowie? — Chciał wiedzieć, przypatrując się jej uważnie.
[Pozwoliłam sobie wykorzystać sytuacje, by bliżej zapoznać Wichra i Elain :)]
Delikatny syk przekształcanej materii przerwał tupot stóp. I to wcale nie cichy, bo takie byle skradanie nie mogłoby jej wytrącić z transu. A jednak, podniosła się wycierając dłonie o koszulę, jakby właśnie zmajstrowała coś złego. Cienie tańczące na ścianie zatrzymały się, podniosły się szepty.
- Kto tam? - spytał jakiś zmęczony, męski głos.
- Swój, chodźcie, mam przygotowane przejście.
- A skąd możemy mieć pew...
- Jak zaraz się nie pośpieszycie, to Wriginia się ocknie, a ja nie mam zamiaru za was ginąć, jakkolwiek to znaczy - warknęła wychodząc w krąg światła, po czym wymownie wskazała palcem przejście w ciemnym korytarzu.
- Szybko. Nie ma czasu...
[No, dla miejscowych jest po prostu sąsiadką, taka "swoja" która ma pewne dziwactwa i mieszka w komorze grobowej zamiast dom zbudować. Z partyzantami łączą ją głębsze więzi, jak to między ludźmi, którzy wspólnie nieraz ryzykowali życie i cało uchodzili z zasadzek. Polują na nią to Wirgińczycy, bo jak się dowiedziałam od Nefryt, tam jest blisko do ich terenów, to mogą sobie co jakiś czas urządzać napady na okolicznych niepokornych mieszkańców.
W miastach czasem Coeri się pojawia, jak chce poznać wieści z dalszych stron i zorientować się w sytuacji.
Pomysł z listem i gońcem jest bardzo dobry, mogło właśnie być tak, że Coeri chciała zwyczajnie gońca dorwać, Devril miał za zadanie list podmienić. Jeżeli misja Deva miałaby spowodować zadanie klęski jakiejś większej grupie Wirgińczyków, śmierć gońca stanowiłaby problem i wtedy Dev musiałby się pod niego podszyć, aby fałszywy list na pewno został dostarczony. Coeri, która z daleka obserwowałaby jego poczynania, mogłaby się tym zaniepokoić i za nim ruszałby wprost do siedziby jakiegoś wirgińskiego oddziału. Nie wiem, czy w tym co piszę jest jakaś logika...]
[Nie, jeszcze nie udało Ci się mnie zdenerwować, ja na ogół spokojna jestem...
Pisanie najpierw na zmianę z punktu widzenia postaci przed spotkaniem to dobry pomysł, żeby pokazać, że to, co robią nasze postacie dzieje się prawie jednocześnie. A połączyć mogą się właśnie w okolicach obozu i wtedy jeszcze bardziej możemy skomplikować ich sytuację.]
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Śnieg skrzypiał pod kopytami wierzchowców, a on obejrzał się przez ramię chcąc oszacować odległość dzielącą ich dwoje od ekipy. Musiał przyznać, że jeżeli mieli ich dogonić, musieliby to zrobić już teraz.
— Zatem kamień spadł mi z serca. Nigdy nie miałem w zamiarze sprawiać przykrości kobietom — rzekł, starając się ukryć zniecierpliwienie. — Wybaczysz pani, że powiem, iż taka samotna wędrówka jest dla ciebie wielce niebezpieczna. Klimat nam nie sprzyja, zwierzęta są głodne, w lasach aż roi się od wilków i wilkorów, które stadami atakują konie i rozszarpują je na kawałki wraz z ich jeźdźcami — nagle zreflektował się. — Przepraszam, zapewne nieprzyjemnie tego słuchać, jednakże musiałem cię ostrzec. Twój kuzyn bardzo się zaniepokoił, kiedy się oddaliłaś. Będzie bardzo szczęśliwy, kiedy wrócisz do nas teraz cała i zdrowa — dodał, nie zdając sobie sprawy, że przywoływanie w argumentach Devrila było niezwykle skuteczne.
[Haha, jestem niezmiernie szczęśliwa, że tak wyszło. Ciekawa jestem teraz, co ty zdecydujesz. Możemy w końcu rozdzielić wątek na dwie części, cześć, w której Nikael i Elain jadą gdzieś samotnie by spotkać się z własną przygodą tamtego dnia i część polowania. Albo, oczywiście, zawrócimy ich dwoje na miejsce by skupić się tylko na wcześniejszych ustaleniach. Zostawiam decyzje tobie xD A kolosy… zdane, przynajmniej te dwa, okropne xD ]
[Jak dla mnie przeskok do pustelnika jest jak najbardziej w porządku i mi pasuje, więc pociągnę dalej od twojego drugiego fragmentu.]
Kobieta popatrzyła na pustelnika nieco nieufnie.
- Kto zacz? - zapytała. Słowa te były wcześniej umówionym hasłem, a ustalona odpowiedź - różna od rzeczywistości, miała być kluczem do sprawdzenie tożsamości pustelnika.
Elfia pani i Neth trzymali się nieco z tyłu.
Nie powiedziała im. Nie widziała jak. Zanim wyjechali z obozu kilka razy już, już otwierała usta, ale zawsze brakowało jej odwagi. Obawiała się, że jej nie uwierzą. A nawet jeśli, to jak zareagują na to, że ich oszukiwała? Stwarzała pozory niskiego pochodzenia, udawała mieszczankę zaledwie, może nawet chłopkę.
Spięła boki Donna i zrównała się z elfką.
- Wstrzymaj się, Szept – jej głos zabrzmiał twardo, nieomal jak rozkaz. Jak zawsze, gdy nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek podważył jej słowo. W obozie mogły się nie zgadzać, mogły dyskutować. Ale teraz, na nieswoim gruncie, to herszt miała decydujący głos.
Rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku Devrila. Czy nie popełnia błędu..?
- On... jest po naszej stronie – powiedziała. - Rozmawialiśmy w obozie, ustalając pewne... sprawy. Nie powiedziałam o tym. Przepraszam. - W jej ostatnich słowach słychać było poczucie winy. Głupio postąpiła, nie przygotowując Szept ani Netha na tę sytuację. A to przecież dopiero początek...
[Wybacz, że krótko]
Charlotte, nieświadoma położenia Devrila, zaczęła pomagać biednym i wycieńczonym ludziom przedostać się w umówione miejsce. Trzymała się z tyłu, co by mieć na wszystkich oko, a tam dopadły ją niespodziewane i niezbyt chciane wieści. Niezbyt wysoki chłopaczek o śniadej cerze zrównał z nią krok.
- Był taki jeden...
- Hm? - Char wyrwana z zamyślenia niezbyt skojarzyła fakty. Poza tym, co robiło tutaj... Dziecko?
- Ten, który nasss uwolnił, miła Pani...
- Zaraz, moment. Jesteś dzieckiem. Dzieci nie działają w ruchu...
- Nie jessstem dzieckiem moja droga. Może i ciało na to wssskazuje, ale umysssł nie.
- To wampir - wtrącił się jeden z piechurów idących niewiele przed nimi, a Char poczuła dreszcze na plecach.
- Mówiłeś coś o jakimś...
- Tak. Ubrany na czarno, pachniał dośśść znajomo, nie powiem. Złapali go.
- Co za kretyn - i tyle jeśli chodzi o grzeczną Vetinari maszerującą na bagna do kapitana - Wiecie gdzie macie iść. Ja się wracam - i okręciła się na pięcie zmierzając w przeciwnym niż oni kierunku.
- Dziwni ci ludzie dzisssiaj... Zbyt łatwo przywiązują sssię do innych - stwierdził mały wampir i spojrzał na tego, który w sumie wydał jego tożsamość.
- Ludzie od zawsze byli tacy sami. Nie masz się co zastanawiać. Chodź, nie będziemy się narażać dla dwóch gołąbków...
- Racja. - przyznał wampir i tyle jeśli chodzi o zatrzymanie szalonej arystokratki.
Ingamara, do tej pory upojona chwilą i towarzystwem szlachcica, który obrał za honor nieustannie ją rozśmieszać, zbyt zadowolona była, aby dostrzec, że Nikael gdzieś się oddalił, nie zwróciła także uwagi na zniknięcie Elain. Wszak miała w zwyczaju myśleć jedynie o sobie, a sprawy innych zawsze toczyły się po za zasięgiem jej zainteresowania.
Teraz powiodła spojrzeniem tam, gdzie jeszcze kilka minut temu dojrzałaby odjeżdżającego wierzchowca Szarego Wichra. Teraz zaś zastała tam jedynie pusty fragment krajobrazu, zlanego promieniami zimowego słońca.
— Oczywiście, że nie — Uśmiechnęła się łagodnie, gładząc po jednym z warkoczy. Wyraz twarzy księżniczki stał się jednak nieodgadniony. Zbyt przywykła do tego, że Nikael zawsze jest gdzieś obok, bez względu na jej zachcianki czy kapryśne zachowania. Jego wierność była tak trwała każdego dnia, iż nawet przez myśl nie przeszło jej, że chłopak może zainteresować się czymś innym, niż nieustanne adorowanie jej osoby. Na razie nie działo się nic niepokojącego, jednakże myśl o tym, że Rycerz i Elain są teraz gdzieś sami, przyprawiła ją o wściekłość. Jak on mógł!? Przecież ślubował jej wierność.
Nie ukazała światu swych prawdziwych myśli, starając za wszelką cenę skupić uwagę wokół Wintersa. Zadając mu sto, różnych pytać na temat Keroni i okolicy, którą teraz wędrowali.
W tym czasie, Nikael rozważał czy powinien nadal nakłaniać Elain do powrotu. Wieloletnie doświadczenie z Ingamarą nauczyło go jednak, że w pewnych sprawach kobieta przenigdy nie ustąpi, a jedynym rozwiązaniem jest poddanie się chwili wraz z nią, co też i uczynił. Nie, nie było nawet mowy, aby zostawił ją tu samą i wrócił do reszty. Ujma na honorze byłaby w tym względzie tak wielka, że nawet nie śmiałby spojrzeć Devrilowi w oczy. Zatem podążył za nią.
— Pani, dokąd właściwie prowadzisz swego konia? — zapytał, wziąwszy uprzednio kilka, głębszych oddechów dla uspokojenia. — Nie znam tej okolicy, zastanawiam się czy należy do bezpiecznych. Chciałbym, ewentualnie, znać wszelakie zagrożenia, jakie mogę tu napotkać.
[Miałam nadzieje, że dokonasz takiego wyboru :) Może się wydarzyć wszystko lub nic, dla mnie ważne, aby trochę ze sobą pobyli i wyrobili sobie jako takie zdanie o sobie xD]
Leśna ścieżka z każdym kolejnym metrem opadała w dół, jednocześnie stając się coraz węższa. Przez warstwę śniegu niewidoczna, przez konia była doskonale rozpoznawalna. Ten ogier przebywał ją już niejeden raz, podczas spokojnych marszy i rozpaczliwych ucieczek, ale po raz pierwszy niósł na grzbiecie dwóch jeźdźców. Młodego mężczyznę i dziewczynę.
Ona siedziała z tyłu, ramionami obejmując jego talię, usiadła tam z własnej woli, stanowczo odmawiając zajęcia miejsca przed swoim towarzyszem. Uważała, że ten wierzchowiec bardziej będzie posłuszny jemu, właścicielowi.
Nie działali według z góry ustalonego planu. Konieczność znalezienia się tutaj wynikła nagle, właściwie z dnia na dzień dowiedzieli się o niepowodzeniu misji Reinanna, próbującego wprowadzić niewielki oddział Charkona w zasadzkę. Zbieranina buntowników nie miała nawet czasu uczcić tragicznie zmarłego towarzysza, który oddał życie za ojczyznę, natychmiast otrzymali wieści od cudem ocalałego szpiega.
To, co usłyszeli, z pewnością nie mogło im się spodobać. Wilhelm Escanor wysłał do obozu Charkona swojego posłańca.
Treść listu mogli jedynie zgadywać, nie mieli pewności, co Escanor mógł chcieć przekazać. Może miało to coś wspólnego z zamieszkami w pobliskich wioskach, w końcu nawet prości ludzie mieli dość buta tyrana na karku... A może chodziło o zupełnie inne sprawy.
Coeri nie była pewna, od kogo dowiedziała się, że posłaniec będzie musiał przebyć tę drogę akurat tego dnia, pamiętała tylko, że sama zaproponowała lokalnemu przywódcy partyzantów, żeby w najprostszy sposób usunął niewygodny i niepewny problem. Musieliby tylko posłać kilka osób i rozstawić przy leśnym trakcie. I czekać.
Do samego końca Ervin Duff był przekonany, że pokona tę drogę sam. W ostatniej chwili Coeri postanowiła zademonstrować swój upór.
-Patrz -dziewczyna puściła towarzysza i wskazała palcem drogę przed sobą. W śniegu odciśnięte były świeże, nie zatarte jeszcze ślady końskich kopyt.
-Musimy się pospieszyć- mruknął Ervin. Nie wiedział, czy jest z tego zadowolony, czy raczej wolałby teraz znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
-Ścieżka dalej rozwidla się i zakręca- przypomniała mu Coeri trzeźwo, wskazując czubkiem głowy w prawo. Kaptur zsunął się z jej głowy, ukazując twarz o jasnoszarej cerze i wianuszek różków nad czołem. Nawet w ludzkiej postaci syrena nie potrafiła wyzbyć się do końca cech nabytych po trzecich narodzinach. Wzrastająca w niej moc Chaosu już ją zmieniała.
-Obie odnogi prowadzą do obozu, ale nie mamy pewności, którą wybierze. Wydawałoby się, że górą będzie mu łatwiej... Ale nic nie wiadomo. Najlepiej byłoby dopaść go właśnie na tym odcinku, wystarczająco daleko od Charkona.
-Na tym odcinku nie ma moich ludzi.
-Wiem.
-Zatem co zamierzasz uczynić?
-Rozdzielimy się.
Młodzieniec odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią zdezorientowany.
-Zamierzasz przedrzeć się sama przez ten las i zejść na dół?
Coeri wzruszyła ramionami.
-A dlaczego mam tego nie zrobić? Czuję, że to będzie słuszne.
-Nie możemy po prostu jechać dolną odnogą?
-To zmniejszy nasze szanse, jeśli jednak się mylę -odparła Coeri, kręcąc głową.
Nie czekając już na jego reakcję, zsunęła się zwinnie z siodła i stanęła obok wierzchowca. Nogi głęboko zapadły się w śnieg.
-Coeri, proszę, zastanów się...
Dziewczyna uciszyła go gestem.
-Nie bój się. Chociaż raz mi zaufaj i jedź dalej prosto. Nie martw się o mnie, siły natury są po mojej stronie.
Klepnęła koński bok, rzuciła ostatnie spojrzenie Ervinowi i zboczyła na prawo od ścieżki, między drzewa.
-Uważaj na siebie - rozległ się za nią zatroskany głos.
-Wszystko będzie dobrze. Sam las będzie mi sprzyjał.
Dziewczyna czuła, że miała rację.
Vetinari już od pewnego czasu przyglądała się paru żołdakom zza rogu. Wyglądali na dość przejętych, jeśli by nawet nie pokusić się o stwierdzenie, że byli bliscy narobienia w zbroję.
- Mają go. No mają. Teraz cesarz pewnie...
- Zamknij się. Cesarza nie obchodzi ruch, bardziej teraz się skupia na wolnych miastach Mrun.
- Jakich co?
- Gadają, że ostatni kapitan, którego wysłał na podróż do nowego świata wrócił. I opowiada niestworzone rzeczy...
- Bujdy pewnie.
- Ja tam nie wiem, ale wolę siedzieć tu i zajmować się takimi więźniami. A kto wie, może jakąś kobitkę za niedługo...
Char mruknęła coś gniewnie chowając się gniewnie za zakrętem, co by się nie zdradzić. Ale było za późno. Nie przewidziała, że patrol jaki zostawiła za sobą, może jednak ruszyć z powrotem...
- ALARM! INTRUZ! - no i tyle jeśli chodzi o kamuflaż i ciche przejście, przynajmniej w tej części Wieży... Nie było wyjścia. Trzeba było się pokazać i ich pozabijać. Wszystkich. Szybko. Devril mógł przecież już... Nie, nie można tak myśleć. Na pewno nic mu nie jest. Zdąży.
Chwyciła sztylet zatknięty za pasek i szybkim, niespodziewanym obrotem w tył, rozpłatała strażnikowi za sobą gardło. Znała te zbroje aż za dobrze. Wiedziała, gdzie odkrywają istotną część ciała, poza tym, nawet wykryta, miała ten element zaskoczenia, którego oni nigdy nie zdołali by osiągnąć. Była kobietą. Do tego całkiem ładną.
- Ej ty, bo to babka jest... - dalszych słów nie wypowiedział, bo poczuł jak coś miażdży go wewnętrznie. Jakaś mistyczna siła, czy magia. Charknął coś jeszcze mężczyzna nieszczęsny i osunął się na ziemię w kałużę własnej krwi i bebechów. Został jeden. Ostatni.
- Ależ wielmożna Pani, litości! Mam dzieci! - i zasłonił się rękami, a Char zatrzymała się na chwilę. Zawahała. Rodzina... I tą chwilę wykorzystał strażnik rzucając się na nią i powalając na podłogę. Poczuła tępy ból w tyle głowy i w krzyżu, spotkanie z podłogą wcale nie było przyjemne.
- Niech mnie! Vetinari! - i wtedy Char oprzytomniała i wykorzystując niecnie fakt, że strażnik zgubił gdzieś swój hełm... Łypnęła go czołem w czoło. Oczywiście, nie obeszło się bez szkód, bo zaraz poczuła ciepłą ciecz płynącą strużką po jej czole, ale zignorowała ten fakt. Oszołomionego strażnika dobiła cięciem w tętnicę szyjną, po czym nieco się zataczając, stanęła na nogach i ruszyła przed siebie.
***
- ZABIĆ!
Nie. Tu się Rzeźnik mylił, że tak po prostu go zabiją. Czając się w nieoświetlonym zakamarku korytarza, liczyła przeciwników, analizowała możliwe taktyki... Ale zawsze trafiała na dość duży problem, którego nie potrafiła obejść w żaden sposób. Rzeźnik. Charkon. Rozpozna ją i to w try miga bo nie miała nic prócz nędznego kaptura, który i tak twarzy całkiem nie przesłaniał a i się trzymać na głowie nie chciał... Musiałaby go zabić, podobnie jak i tych dziesięciu żołdaków wokół. A dobrze wiedziała, że aż taka dobra to ona nie jest. Poza tym, mają Devrila. A jak powiedzą, że ma rzucić broń bo coś mu... Przełknęła nerwowo ślinę. Czasu miała coraz mniej, więc postanowiła w końcu działać. I może głupie było to zagranie, może mało przemyślane, ale coś zdziałało. Tuż obok głowy Rzeźnika, w lity mur, wbił się sztylet, a Charlotte przeklinała własnego pecha i własną nieumiejętność dobrego wycelowania.
- Widzę, że masz jakiegoś głupiego wspólnika... - zaczął Charkon mrużąc oczka, co Vetinari skojarzyło się z małymi, świńskimi ślepiami.
- Przeszukajcie teren. Chcę mieć tego kogoś. Najlepiej żywego.
Takiego obrotu sprawy nawet się nie spodziewała. Wirginia i... Zdrajcy? Coś tu było nie tak. I to dość mocno.
Ale nie mogła poddać się uczuciu osłupienia i zszokowania. Trzeba było działać teraz, póki ma się okazję. Naciągnęła kaptur nieco głębiej, licząc na to, że w zamieszaniu Rzeźnik nie zwróci na nią zbytniej uwagi. Ani ci zdrajcy, kimkolwiek byli...
Kucając, ruszyła do przodu, trzymając się blisko cieni i ściany. Widziała go. Zakrwawiony, coś wymamrotał pod nosem, oparty o ścianę... Musi go stąd zabrać. Odruchowo już przywołała w pamięci plan Wieży i zagryzła wargi. potem zaś, całkiem nagle, poczuła uścisk dłoni na ramieniu, co sprawiło, że o mało się nie wydarła na cały korytarz. Łypnęła tylko za siebie i... I o mało znowu nie wydarła się na cały korytarz.
- A tobie gdzie się tak śpieszy? - zamruczał osobnik tuż przy jej uchu, a Vetinari poczuła dreszcze biegające po plecach. Uścisk wcale nie był mocny, wręcz delikatny, ale głos... Sam głos wystarczył, by paraliżować.
W tej samej jednak chwili, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, ucisk zniknął, a za to usłyszała głośny charkot i bulgot. Odruchowo spojrzała na walczących i dostrzegła jednego ze "zdrajców", który dławi się własną krwią z rozpłatanego gardła. Zaś napastnik... Nie mógł być to Charkon, bo ten także wytrzeszczał oczy. Ale chyba miał więcej informacji, bo i połapał się szybciej o co chodzi.
- Dibbler! Zost... - Rzeźnikowi jednak nie dane było skończyć, bo w słowo wszedł mu sam Dibbler, który jednocześnie pojawił się dosłownie... Znikąd... Jakby z cienia...
- Ależ nie ma za co - odpowiedział uśmiechając się ironicznie kątem ust i ocierając zakrwawiony sztylet o spodnie. Vetinari zdała sobie sprawę, że mają teraz poważne kłopoty. Bo o ile sam, kolejny zresztą, przeciwnik, nie będzie chyba zbyt groźny, to to znikanie w cieniu... A może to dym był?
- Dam sobie radę z tymi pachołkami, ty bierz Ducha i znajdź tego drugiego! - Dibbler chyba był jednak innego zdania niż Charkon, bo leniwie przyjrzał się walczącym, a potem wzrok szarych oczu spoczął na Duchu.
- To drugie jest kobietą, jeśli cię to ciekawi, drogi Rzeźniku. Całkiem zresztą ładną.
- Kobietą? - jak widać, głównodowodzący tutaj nie miał ochoty na zgadywanki Dibblera. Sparował zręcznie kolejne cięcie.
- Aha. Kobietą. - znów się rozpłynął w powietrzu, a Char, licząc na głupie szczęście i lichy kaptur, doskoczyła w mgnieniu oka do Devrila, łapiąc go pod ramię pomogła mu się podnieść, po czym zaczęła szybko mamrotać pod nosem jakieś niezrozumiałe składnie, na podłodze pod nimi zaczął formować się okrąg, wokół niego zaś symbole...
- DIBBLER! ŁAP ICH! - ale nawet on nie mógł zaradzić nic na alchemię. Vetinari, uprzednio szybko upewniwszy się, że Devril chwilę może sam postać, przykucnęła przykładając obie dłonie do ziemi. Błysnęło światło, a posadzka pod nimi... Po prostu zniknęła. Spadli w dół.
Teren coraz bardziej stromo opadał w dół i Coeri mimowolnie musiała biec. Nie widziała, gdzie stawia stopy, czasami zapadała się w pęknięcia zamarzniętej ziemi, czasami z trzaskiem łamała jakąś gałąź. Było jej dodatkowo trudno o tyle, że nie był to dla niej naturalny sposób poruszania. Przywykła bardziej do dryfowania w wodzie, ogon odrzucała niechętnie i dłuższe marsze nużyły ją. Teraz jednak nie miała wyboru.
Na chwilę przystanęła, oparła się o drzewo i kilka razy głęboko odetchnęła. Strząsnęła śnieg ze skórzanego uniformu i krótkiej peleryny z kapturem, poprawiła splątane chaotycznie włosy. Sprawdziła, czy przy pasie nadal tkwi sztylet. Nie lubiła mieczy, nie mogła przyzwyczaić się do używania tej najbardziej popularnej ludzkiej broni. Tu, na lądzie, wszystko było trudniejsze, Coeri przywykła do walk w warunkach, kiedy otaczająca ją woda hamowała ruchy swoją gęstością i sprawiała, że ziemskie przyciąganie było niemal niewyczuwalne.
Zamarła w bezruchu, kiedy poniżej usłyszała parsknięcie konia. Zanim jeszcze wypatrzyła wśród drzew ludzką sylwetkę, dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Serce dziewczyny przyspieszyło, w zziębnięte kończyny od razu wlało się ciepło.
Odbiła się od drzewa i runęła w dół, mimowolnie biegnąc, częściowo zsuwając się ze skarpy.
A jednak! Nie myliła się, dobrze zrobiła słuchając instynktu.
Gałęzie zadrżały nad jej głową, poruszone nagle zbudzonym powiewem. Moc chaotycznej duszy świata powoli budziła się wbrew woli syreny, pod wpływem silnych emocji. Na razie tylko ten powiew, nic więcej...
***
Posłaniec zdążył pokonać kilkadziesiąt metrów. Jeszcze spojrzał za siebie, aby upewnić się, że dźwięki które wcześniej usłyszał, pochodziły tylko od osuwającego się z gałęzi drzew śniegu. Nadmiar ostrożności nigdy nie szkodził, a czasem ratował życie...
Uspokojony miał już ruszyć dalej, potrzebował do postoju lepszego miejsca niż środek traktu, ale w tym momencie wyczuł w powietrzu subtelną zmianę. Coś jak chłodny wiatr.
Cieńsze gałęzie ugięły się, śnieg zaczął opadać z nich na ziemię. Koń zarżał ostrzegawczo, wiedziony tym samym instynktem, który pozwalał zwierzętom przeczuwać burze i trzęsienia ziemi.
Mężczyzna spojrzał za siebie znowu, uniósł w górę miecz. Teraz już wyraźnie widział ześlizgującą się ze skarpy drobną postać.
Kobieta, pomyślał kpiąco na widok długich rudych włosów. Czyżby śledziło go któreś z wioskowych dziewczątek? Pieszo? Z nożem?
***
Coeri gwałtownym ruchem wyrwała sztylet z pochwy. Dystans między nią a jeźdźcem zmniejszał się znacznie wolniej, niż by sobie tego życzyła. Jak trudno było nad powierzchnią wody, jakie przedziwne przeszkody nagle tu się pojawiały! Gdyby mogła dosięgnąć go swoją energią, obezwładnić jak węgorz elektryczny... Ale tutaj jej zasięg był nieporównywalnie mniejszy, tu woda z nią nie współpracowała. Musiała być blisko, niemal dotykać przeciwnika.
Sam jej to ułatwił, zniżając ostrze miecza, zamierzając się do pchnięcia. W tym samym momencie Coeri wyrzuciła rękę przed siebie, przypadkiem tę samą, w której ściskała sztylet, jednocześnie, wyzwoliła uśpioną we wnętrzu energię. Wyglądało to jakby miniaturowa błyskawica przeskoczyła przestrzeń między czubkami jej sztyletu i miecza Wirgińczyka. Przez ciała konia i jeźdźca przeszła jakby fala, wierzchowiec usiłował stanąć dęba, ale upadł w śnieg obok zwalonego z grzbietu człowieka.
Właściwie w morzu problem byłby już rozwiązany, obezwładniony przeciwnik z dużym prawdopodobieństwem zacząłby tonąć. Tutaj Coeri musiała go dobić.
Przykucnęła nad leżącym w zaspie ciałem, zaczęła zbliżać sztylet do jego szyi. Nieoczekiwanie Wirgińczyk drgnął i widząc nachylającą się nad nim dziewczynę o szarawej skórze, szybkim ruchem uniósł miecz. Na śnieg spłynęła krew, kiedy bokiem ostrza rozciął jej cienką skórzaną zbroję i drasnął ciało, drugiego ruchu już nie zdążył wykonać. Syrena szybkim, zdecydowanym ruchem poderżnęła mu gardło.
Potem odetchnęła głęboko i cofnęła się o krok, przez chwilę stojąc nieruchomo, znacząc śnieg pojedynczymi kroplami krwi.
[Mam nadzieję, że nie psuję Ci koncepcji]
Osłabiona i nieco oszołomiona, miała wrażenie, że widzi nie jednego Devrila, a przynajmniej trzech, jak nie więcej. Cudem wręcz pochwyciła jego dłoń i podciągnęła się w górę tłumiąc jęk. Bolał ją bok, szczególnie biodro, jakby sobie coś poważnie potłukła. Ale nie marudziła. Nie tylko Devril miał wysoką tolerancję na ból i nie tylko on wolał nie marudzić. No, przynajmniej do czasu.
- A ty mogłeś nie dawać się złapać - burknęła wzdrygając się na dźwięk własnego głosu. Był ochrypły, jakby wypiła z beczkę miodu i obudziła się dopiero teraz. Przesadziła. Za dużo alchemii jak na jeden dzień... Tfu, jak na jedną noc.
Powiodła wzrokiem po tym, co znajdowało się w zasięgu słabego światła jakie wkradało się tu z góry. Jakieś ruiny. Zapach stęchlizny był obecny i aż nadto wyczuwalny... Więc plotki były prawdą. Powoli, ostrożnie, choć nie tak cicho i nie tak zwinnie jak Devril, ale ruszyła przed siebie. Katakumby. Jeszcze tego im było trzeba. Mogła morfować ścianę, byłoby pewnie lepiej...
Zaś na górze, tuż po tym jak oboje spadli, stał Dibbler i ciekawsko wręcz zaglądał do dziury. Jakoś niezbyt interesował go atakowany Charkon, czy zdrajcy. Sam był zdrajcą, poza tym, nie służył Rzeźnikowi. W zasadzie, nie służył niczemu i nikomu, robił to, co akurat wydało mu się wystarczająco pociągające. A teraz, wyjątkowo ciekawym i pociągającym wydała mu się wizja pościgu... W końcu, nie co dzień ktoś mu ucieka sprzed nosa. I nie co dzień łapie się Ducha.
Dibbler rozpłynął się w powietrzu pozostawiając zdrajców i Rzeźnika samym sobie.
Zaś w katakumbach, jak życie wkroczyło, tak i zostało. Nie wszyscy umarli spali. Byli i tacy, którym odmówiono spokoju. Tacy, którzy teraz chętnie wyładowali by na kimś swoją złość i żal.
- Głupio ryzykowałeś - skomentowała znowu i prychnęła. Ona się starała, martwiła się... Głupi arystokrata. Głupi... Właściwie, to ona była jeszcze głupsza. Co ona sobie myślała... Głupia, głupia Vetinari...
I aż od takich rozmyślań, walnęła się sama w czoło czyniąc przy tym całkiem donośny plask. Zresztą na plasku się nie skończyło, bo do rozchodzącego się po pomieszczeniach odgłosu doszedł jeszcze cichy szmer obsuwających się kamieni oraz zgrzyt odsuwanej płyty nagrobkowej...
- Devril... - nie skończyła tego co chciała powiedzieć, bo poczuła czyjąś dłoń na ustach. Strach sparaliżował jej ciało, głos uwiązł w gardle...
- Ciiii... Umarli nie śpią. Wstali na poranną herbatę. Idzie świt. A ty tam! - obcy stojący za plecami Char krzyknął za Devrilem. Najwyraźniej miał pewną przewagę nawet nad arystokratą - Nie tędy droga. Trzeba zejść niżej. Głębiej... - głos nieznajomego stopniowo cichł, a szmery osuwających się kamieni stawały się coraz głośniejsze.
- I tak już nie spali, za głośno stąpasz - skomentował całkiem bezczelnie intruz dobywając swojego ostrza. Lekko połyskującego wśród ciemności na czerwono, jakby był takim szczęściarzem i posiadał zaklęte ostrze. A, że Char nie lubiła jak ją się trzyma... To ugryzła intruza w palec, co ten powitał z głośnym sykiem. Ale nie powiedział nic, po prostu minął Vetinari i podążył za Devrilem zostawiając ją samą.
- Ja też chcę coś zrobić! - warknęła Char podbiegając do mężczyzn, o mało nie rozbijając się o plecy obcego. Nie widziała zbyt dobrze w takich ciemnościach. Poza tym, alchemiczny wysiłek zrobił swoje...
Coeri przystanęła. Nie wiedziała, co tak właściwie wzbudziło jej niepokój, ale coś nie pozwalało jej iść dalej. Wydawać by się mogło, że jej zadanie zakończone zostało powodzeniem. Posłaniec nie żył. List, czegokolwiek by dotyczył, nie dotrze do Charkona.
Oparła się ramieniem o drzewo, przez chwilę rozważała wycięcie rysy w korze i przejęcie części energii życiowej drzewa, aby uleczyć siebie. Bez sensu, skoro to jeszcze nie było konieczne. Nic poważnego jej nie groziło, na to wystarczała jej duchowa więź z siłami natury.
Dziewczyna skoncentrowała się, skupiła wolę na powstrzymaniu krwawienia. Tylko tyle, więcej nie było jej trzeba.
W harmoniczny obraz w jej umyśle wkroczyła inna świadoma istota. Coeri otrząsnęła się jak oblana zimną wodą. Tego zupełnie się nie spodziewała, jedynymi żywymi istotami w okolicy była ona sama i koń posłańca, którego postanowiła nie zabijać. Zwierzę jak zwierzę, niczemu nie winne, samo nie wybrało, kogo będzie na grzbiecie nosić.
Zawróciła po swoich śladach, tknięta złym przeczuciem. Proste zadanie nieoczekiwanie zaczęło się komplikować.
Nad ciałem posłańca stał inny mężczyzna. Nie wyglądał, jakby zamierzał natychmiast szukać jego zabójcy, aby dokonać pomsty, chociaż, o ile odległość pozwalała to ocenić, radością ze śmierci Wirgińczyka nie pałał. Właściwie, kiedy dziewczyna oglądała go od tyłu, nie mogła domyślić się, co robił on przez tę chwilę, kiedy stał nad zwłokami, w pewnym momencie tylko dosiadł swojego wierzchowca i ruszył traktem przed siebie. Wprost do obozu Charkona.
Dziewczyna uniosła brwi. Drugi goniec? Ten prawdziwy? Czy tamten leżący w śniegu nieszczęśnik miał być tylko przynętą na partyzantów? Wszystko zdawało się nie mieć sensu, gdyby Wirgińczycy szykowali zasadzkę, teraz powinien pojawić się ktoś, kto zaatakuje ją lub obezwładni.
Z cichym westchnieniem Coeri spojrzała za oddalającym się mężczyzną. W tym momencie przychodził jej do głowy tylko jeden sposób, aby przekonać się, w jaką niezłą kabałę zdołała się wplątać.
Skoncentrowała się na koniu posłańca, który nie mógł odejść zbyt daleko. Poszukiwała bicia jego serca, próbowała wlać w niego spokój. Potrzebowała go przy sobie.
Drgnęła, usłyszawszy za sobą parsknięcie. Zwierze trąciło ją pyskiem w ramię i zamarło, wyczuwając zapewne woń krwi.
-Tylko spokojnie- wyszeptała Coeri kojącym głosem, najbardziej opanowanym, na jaki mogła zdobyć się w podobnej sytuacji. Powoli okrążała ogiera, poklepała jego bok, szybkim ruchem wdrapała się na jego grzbiet i znów zaczęła gładzić jego szyję. Wszystko będzie tak, jak powinno być- wymruczała -Dotrzesz do obozu...
Skierowała się w stronę traktu, ruszyła w ślad za tajemniczym mężczyzną, zamierzając trzymać się na dystans.
Nie miała pojęcia, co robi. Po za tym, że z pewnością głupotę, możliwe, że popełniała niewybaczalny błąd.
Charlotte byłaby wpadła na Devrila, gdyby jednak w porę nie wysiliła zmysłów i nie dostrzegła zarysu sylwetki. Tak to tylko przystanęła obok, a on poczuć mógł jak dłoń Vetinari zaciska się na materiale jego płaszcza.
- Boję się - i chyba to był jeden z nielicznych momentów, kiedy mówiła absolutnie szczerze. Kiedy niczego nie udawała. Bała się, bo nie dość, że była ślepa w tych ciemnościach, to jeszcze była łatwą ofiarą. Łatwym kąskiem. Była bezbronna, bo nie widząc wroga nie mogła użyć alchemii. Z kolei, czy bycie bezbronnym nie było równe temu, że automatycznie stała się ciężarem? A ciężary się zostawia...
Uniósł nieznacznie głowę. Z pod pasm grzywki wyłoniło się jego spojrzenie, które prześlizgnęło się po twarzy Elain. Już dotarło do niego, że sprawa łatwą nie będzie, a szlachcianka jest tak samo uparta, jak jego Księżniczka. Westchnął cicho, kierując uwagę gdzieś w bok, gdzie krajobraz nie odstawał niczym szczególnym od reszty rzeczywistości, pomijając może chłodnawy wiatr, który napływał z północy.
— Księżniczce nie wiele zagraża, chciałbym zauważyć, w towarzystwie twego kuzyna oraz całej hordy jego rycerzy i gwardzistów. Wszyscy niepokoją się o ciebie. Nie dobrze, by kobieta samotnie wędrowała, nawet jeżeli kursuje po rodzinnych ziemiach. Z pewnością, jako dziecko nie raz bawiłaś się w tutejszych lasach i jeziorach, lecz teraz jesteś kobietą, a twe dziewictwo narażone jest na hańbę. Sama, słusznie zauważyłaś, iż wróg jest teraz najgorszym z zagrożeń.
[Wreszcie, wreszcie, wreszcie! :D Przepraszam za marną jakość tego odpisu, lecz po tak koszmarnym tygodniu, wypociłam, co mogłam xD]
Nie skomentowała jego słów w żaden sposób, po prostu postanowiła zastosować się do polecenia. Trzymać się blisko... A jakże, będzie się trzymać. Nawet nie musiał jej tego mówić...
Znów lekki szmer, tym razem przerwany hukiem spadającej płyty nagrobkowej. Poczuła dłoń na ramieniu. Znów pojawił się ten obcy. Intruz. Nieproszony... Towarzysz?
- Nie jest dobrze, pobudziły się draugry, a to, nie wiem czy wiesz, gorsze niż zwykłe truposze... Żeby tylko nie obudził się... - znów huk. Tym razem jednak z góry. Wirgińczycy chyba wiedzieli na czym zbudowano wieżę, bo zaczęli robić taki raban, że aż pył się zaczął sypać z góry na groby i na uciekinierów.
Ziemia zadudniła, a katakumby wypełniły jęki i zawodzenia, przerwane nagłym sykiem.
- Bazyliszek. No to mamy przesrane - stwierdził obcy wzdychając teatralnie.
Już miała odpowiadać, że nie może, kiedy zastygła bez ruchu. W sumie, gdyby miała się poświęcić żeby uciekł... No, czemu nie. Zawsze to jakaś śmierć, tak? Co prawda nie napiszą o niej wzniosłych pieśni i książek, ale... Ale paru ludzi będzie wiedzieć i może nawet zapamiętają. Dlatego zamiast zaprzeczyć, kiwnęła bez słowa głową, po czym wysunęła się krok na przód wyswabadzając się spod dłoni obcego.
- Idźcie. Nie chcę żeby ktoś patrzył - głos miała zdecydowanie zbyt pewny, jakby z góry wiedziała, że alchemia stwora powstrzyma. Owszem, tak miało być... A oni mieli być już zbyt daleko by się wrócić.
- Idzie. I nie oglądajcie się za siebie.
Char zaklęła w duchu. A już było tak blisko... Niewiele brakowało... Co zrobiła źle, że się zorientował? Nie mniej jednak, postanowiła dalej brnąć w swoje kłamstwa.
- Nie kłamałam - burknęła ruszając do przodu i na wszelki wypadek zbierając w sobie siły na niespodziewane użycie alchemii. Bazyliszek nie był byle potworkiem z katakumb... Chociaż starcie z ogromnym wężem na pewno nie było by zbyt przyjemne, Char miała jasne postanowienie, że zrobi wiele, jeśli nieomal wszystko, by ich zostawił w spokoju.
Vetinari z kolei, jako ta osłabiona i ślepa, o mało co nie weszłaby w stojący sarkofag. Szczęściem, w porę pochwycił ją obcy i odciągnął od podejrzanego grobu. W końcu, tam mógł także być draugr... I tu się towarzysz nowy nie mylił, bo jęknęły kamienie i od środka jakaś energia wysadziła płytę, a z wnętrza wyszedł draugr. Wokół także nagle, zupełnie niespodziewanie pootwierały się sarkofagi. Zaroiło się od truposzy.
- Uciekajcie, ja ich jakoś zatrzymam! - obcy jakiś dziwny był, poświęcać się chciał. Pchnął Vetinari prosto w Devrilowe objęcia, po czym skrócił draugra o głowę.
- NO JUŻ! - nie było czasu na argumenty i przekonywanie. On zatrzyma potwory, oni uciekną, taki jest plan...
Vetinari, w przeciwieństwie do Devrila, co chwila się oglądała, ale nie mogła zbyt wiele zobaczyć, wiadomo, nie ten wzrok. Ale z minuty na minutę rosło przekonanie, że tego pana to ona już skądś zna... Umykał jej tylko fakt skąd i od kiedy.
- Powinniśmy mu pomóc - stwierdziła w końcu, kiedy ryki potworów i jęki stali umilkły. Jak Devril myślał, że sprawa obcego jest zakończona, to się sromotnie pomylił...
- Zawsze mogę uciec się do gotowych wzorów. Wtedy na coś się przydam - odparowała zaraz. Tak, przydałaby się. Lecz takie wzory miały dość wysoką cenę. Co tym razem by oddała? Część wnętrzności? Już i tak miałą tylko jedną nerkę...
- Poza tym, oni już nie żyją. Ci na górze - ona tez potrafiła być brutalnie szczera. I tak też w tej chwili sądziła. Zbyt długo byli w katakumbach.
Charlotte wydała z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy warknięciem a jękiem.
- Ale... - urwała zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego. Czemu w ogóle tak musiało być... Czemu cesarz albo nie podbije całej Keronii, albo nie da spokoju? Bo takie napady, takie prześladowania... To według Char było bez sensu. Kompletnie.
- Może i masz rację... - zrezygnowała. Musi wrócić do ojca.
Coeri nie była pewna, czy najpierw dobiegły ją głosy obozujących pod lasem żołnierzy, czy wcześniej jednak ujrzała na niebie smugę dymu. Obóz był już blisko.
Wierzchowiec zarżał niespokojnie, najwyraźniej rozpoznając znajome wonie, dziewczyna położyła mu rękę na głowie i pogładziła uspokajająco. Jednocześnie zabrała jego strach i rozproszyła go.
-Będziesz musiał trochę na mnie poczekać, mały- powiedziała cicho do zwierzęcia.
Nie miała żadnego planu. Nie mogła mieć. To, co było przewidziane, zakończyło się w momencie, kiedy upewniła się, że posłaniec nie żyje. Coeri powinna wrócić do Ervina, powiedzieć mu, że wszystko przebiegło zgodnie z planem... Nie zrobiła jednak tego, musiała się odwrócić, musiała dostrzec tamtego człowieka i teraz co najwyżej mogła pluć sobie w brodę, za to, że miała jeszcze siły i ochotę, aby dowiedzieć się, co się działo.
Szybko zganiła siebie za podobne myśli. Z pewnością w tym momencie postępowała słusznie. W obliczu nieprzewidzianych okoliczności doprowadzała swoją misję do końca.
Zsunęła się z końskiego grzbietu, półgłosem nakazała zwierzęciu czekać. Czuła, że poprzez więź łączącą ją z naturą, ogier będzie posłuszny i przywiązanie uzdy do drzewa nie będzie konieczne. Była już zbyt blisko obozu nieprzyjaciela, aby dalsza jazda była bezpieczna.
Doszła do najdalszego punktu, z którego nie była jeszcze widoczna dla najbliżej stojących wartowników. Dwaj uzbrojeni mężczyźni nie byli jednak w najmniejszym stopniu zainteresowani nią samą, mieli inny dylemat. Rozmawiali właśnie z tym drugim posłańcem, człowiekiem, którego Coeri śledziła.
Dziewczyna nie mogła już podejść bliżej, rozpaczliwie zastanawiała się, co zrobić, zanim cała trójka wejdzie w głąb obozowiska. Nie miała przy sobie łuku ani kuszy, nic, czym mogłaby zaatakować ich z obecnego dystansu, zresztą jej zdolności posługiwania się tą bronią nie były warte dumy. Wątpiła, czy zdołałaby celnie strzelić.
Przykucnęła, położyła otwartą dłoń na ziemi i wyciszyła się. Ciało zesztywniało, dusza roztopiła się w rytmie życia lasu. Ziemia chciwie chłonęła moc, niebo otwierało się na słowa ducha...
Huknęło głośniej niż od jakiegokolwiek wystrzału. W kierunku trzech mężczyzn dosłownie pomknął grom z jasnego nieba. Trwało to ułamek sekundy, kiedy błyskawica dosięgnęła jednego z wartowników, rzucając go na ziemię, parząc mu ramię i bok, pozostałych przewróciła sama siła wstrząsu. Po tym przerażającym odgłosie, cisza wydała się nieznośna, jakby cały świat na moment stał się martwy a czas przestał płynąć.
Coeri otworzyła oczy, uniosła głowę i szpetnie zaklęła po atlantydzku. Zamierzała zgładzić całą trójkę, teraz wydawało jej się, że nawet ten trafiony jeszcze się poruszał. To wszystko było kwestią oddalenia od ojczyzny i od świętej góry, tu potęga Chaosu na każdym kroku napotykała przeszkody.
Wstała i zerknęła za siebie, gotowa do ucieczki. Serce uderzało jej trzykrotnie szybciej niż normalnie, krew szumiała w uszach. Wiedziała, że huk postawi na nogi cały obóz, zaraz mieli się tu pojawić pozostali. A list... Do diabła, czy ten człowiek miał go przy sobie?! Powinna go próbować zabić za wszelką cenę?!
Zmrużonymi oczyma obserwowała okolicę, wciąż niespokojna. Mogłoby się wydawać, że zaufała Devrilowi, inaczej zapewne nie zgodziłaby się na to spotkanie. A mimo to nie była w stanie zachowywać się swobodnie. Poza tym... Bała się. Bała się spotkania, które miało wkrótce nastąpić. Czy oni wiedzą? Czy dowiedzą się teraz?
Próbowała stłumić w sobie obawę, że nie nadaję się na potencjalną władczynię. Ci ludzie ją wybrali. Nie mogła ich zawieść. Ale czy będzie w stanie sprostać ich oczekiwaniom? I wreszcie, jak zareagują na jej widok? Nie wyglądała jak dumna pani, Szept miała więcej wrodzonej elegancji, niż ona. Ona była tylko zbójem... Tylko "Leśną Dzikuską".
Słysząc wyjaśnienia Devrila, zdziwiła się. Słyszała o samym fakcie istnienia umocnień, nie miała jednak pojęcia, gdzie znajduje się wejście do nich.
[Kiepściuchny ten odpis, ale teraz będę miała trochę wolnego, to "się ogarnę" i wenę zaprzęgnę do roboty.
Co do przywódców ruchu - pomyślę, bo ktoś mi chodzi po głowie, ale to na razie bardzo niejasna wizja.]
Jak wszystkim powszechnie wiadomo, obcy mają do do siebie (zwłaszcza ci irytująco pewni siebie), że są tak jakby niezniszczalni. Człowiek już sobie myśli, że zjadł ich smok, a tu proszę, oni czekają na drugim końcu jaskini i machają do ciebie wcale nie obgryzioną ręką.
Tak też było i w przypadku obcego i bazyliszka, bo kiedy w końcu Devril wraz z Charlotte znaleźli wyjście, powitała ich ironiczna przemowa, równie ironicznego i diabelnie irytującego obcego.
- Co tak długo? Mateczko moja, zabiłbym go jeszcze i trzy razy gdybym wiedział, że się tak będziecie guzdrać. No, szybko, szybko, statek sobie czeka. - i dopiero teraz, w świetle księżyca, dało się zobaczyć, że ów obcy nosi czarny, znoszony płaszcz, że ma czarne włosy sięgające brody, że przez pierś przechodzi cięciwa łuku, że na ramieniu kołysze się kołczan. Charlotte mruknęła coś pod nosem, niechybnie wzywając nieistniejących bogów na pomoc.
Irytujący nieznajomi bardzo często bywają również bardzo irytująco przystojni.
Podróż powrotna minęła w świętym spokoju i niemalże ciszy. Jedynie szum morza i od czasu do czasu krzyki załogi. Co najlepsze, nawet Vetinari, której zawsze wszędzie było pełno, leżała przez bite trzy dni w łóżku i nie miała ani siły, ani ochoty się ruszać. Niestety, pod koniec dnia trzeciego okazało się, że jakimś cudem są już u wybrzeży Keronii i, że musi się doprowadzić do porządku, co by ludzi nie wystraszyć.
I tak też, kiedy zeszła na ląd, oczekując dalszego świętego spokoju, dopadł ją Jomsborg, który wrócił pierwszym statkiem wraz z uciekinierami, a zaraz po nim, jak spod ziemi wyrósł zmartwiony Albert. I Vetinari miała problem z określeniem czy nie przybyło mu czasem zmarszczek od zamartwiania się. Był także i jeszcze jeden osobnik oczekujący na jej powrót. Wysoce niski, z laseczką i zaostrzonymi ząbkami. Ale on chciał spotkania na osobności, lepiej go więc w tym momencie pominąć.
- Co was opóźniło? - od razu spytał Jom, a żeby tego wszystkiego było mało, po tym pytaniu zadał jeszcze z dziesięć innych i Charlotte zaczęła patrzeć na niego jak na idiotę i czubka. Zdecydowanie nie miała głowy ani do myślenia, ani do odpowiadania.
Vetinari, uprzednio wyswobodzona z objęć swojego ochroniarza, wymieniła spojrzenie ze swoim sługą, który to nie wiedzieć czemu, ale także stał i czekał w porcie, mimo wieku w jakim był. Nawet już chciała protestować odnośnie wypowiedzi Devrila, którą zasłyszała całkiem przypadkiem, no bo przecież nie jest nim jakoś zainteresowana... Nie, wcale.
Problemem jednak był fakt, że Char doskonale niemal znała tę minę i ton maga. Ile to razy tak do niej mówił jak przeskrobała coś większego i nadchodził czas tłumaczeń... Wzdrygnęła się. Zrobiła to, co było słuszne.
Szkoda tylko, że nie myślała o tym, o czym myślał w danej chwili mag. Mimo wszystko jednak, grzecznie posłuchała przybranego ojca.
Charlotte zatkało. Po prostu ją zatkało i spojrzała na Alastaira jakby widziała go w ogóle pierwszy raz w życiu. Jak to on... Skąd... Ale... Kaszlnęła.
- Skąd ty o tym wiesz? - zdołała wykrztusić, choć mina Char mówiła o wiele więcej. Oddawała jej poczucie strachu. No bo jak to, jej tato, jej ojciec... O bogowie...
- Ale bo to w ogóle nie tak jak sobie myślisz... - zaczęła dośc nieskładnie i spojrzała z wyrzutem na Devrila. Mógłby jej pomóc.
Charlotte opadła szczęka i nie wiedziała co ma kompletnie powiedzieć. Raz, że najwyraźniej mag ją tylko podpuszczał by powiedziała to an głos, a dwa...
Przecież ona nie chciała za nikogo wychodzić. Dobrze o tym wiedział. Mówiła mu. Tyle razy. Tyle razy...
- Nie zrobisz mi tego - szepnęła wbijając spojrzenie w sylwetkę swego ojca. Nie mógł jej tego zrobić. No bo, jeśli owszem, Devril się jej podobał, to jednak...
Nie chciała mieć męża. Chciała być sama sobie panią. Poza tym, taki mąż jak Devril... Potem ludzie by gadali, jaka to ona biedna. Nie. Nie wyjdzie za niego i niech sobie Al nie myśli.
- Sam sobie za niego wyjdź - warknęła jakby nie wiadomo jaką wielką karę jej wymyślił i jakim by to Devril był potworem.
O dziwo, chociaż w piersi Nikaela biło serce mężczyzny, może czasem mężczyzny dumnego i, o konserwatywnych poglądach względem kobiet, poczuł empatię wobec słów, jakie padły z ust Elain. Trudno było jednakże cokolwiek powiedzieć, mając na względzie Wintersa. Wicher nie chciałby namieszać w główce jego kuzynki i tym samym, narobić niepotrzebnych kłopotów, lecz jakoś nie mógł się powstrzymać.
— Z pewnością, kieruje nim czysta troska. Nie sądzę, by uważał cię, pani za głupią na tego typu sprawy — rzekł z zaskakującą szczerością. — Wszak kobiety mają więcej do powiedzenia, niż sądzimy. Moją królową jest Ingamara, zaś, z tego, co usłyszałem, Keronia także znajduje się pod władzą kobiety. Możliwe także, że kuzyn chroni panienkę przez jakimś zagrożeniem, o którym nie chcę mówić głośno — snuł już bardziej wybujałe scenariusze, więc szybko się zreflektował. — W każdym razie, polityka i jej sprawy są niezwykle nużące, mogę ci to, pani powiedzieć z ręką na sercu. Czasami, chciałbym móc oddalić się od wszystkich jej cieni.
Ależ ona zamierzała protestować. A nawet i krzyczeć jeśli zajdzie taka potrzeba. Właściwie to... No, to chyba była taka potrzeba, bo w błękitnych oczach Vetinari zaiskrzył się gniew.
- Sam się z nim żeń! - krzyknęła jeszcze, po czym wyszła trzaskając drzwiami. Tak, daleko jej było do opanowanego Wintersa...
Rozjuszona, usiadła na tyłku dopiero wtedy, gdy Albert podstawił powóz. Musiała wrócić do domu. A w domu... Cóż, nie czekała na nią miła niespodzianka, a koljne kłopoty.
[Konkretnie tą postać chyba z Baśni kojarzę, tak byłam. Wręcz rozpaczliwie szukałam nowego bloga tego pokroju, szczególnie gdy kolosy pozaliczałam i zrobił mi się luz ;)) Wątek bardzo chętnie.]
Vetinari więcej nie pokazała się w Królewcu. Ba, nawet nie odwiedziła ojca, a mijał już dobry piąty miesiąc od ich rozmowy, podczas której to Al chciał ich zeswatać. Char dziękowała od czasu do czasu bogom, że jednak nie zesłali na nią przekleństwa w postaci ciąży. Raz po raz odwiedzała małą kapliczkę... Raz po raz. Bo nie było czasu.
Lord Downey, pan na ziemiach niemalże przylegających do Wężowego Przylądka, przypomniał sobie o ziemiach należących od dawna do Vetinarich. Przypomniał sobie, że coś mu obiecano.
Wężowy Przylądek. Ziemie otoczone wodą, przypominające łeb węża, który właśnie szykuje się do ataku. Właśnie tam mieściła się zawsze siedziba Vetinarich, stare, wielkie zamczysko noszące miano Vorgaltem. Kiedy zginął jej ojciec, a potem i matka, zamek popadł w ruinę, z której wyciągnęła go dopiero Charlotte.
Teraz, świeżo wyremontowany, z młodą panią, która nie ma niczego prócz swojego sługi, ochroniarza, gołębia i całych zastępów bardów i minstreli, którzy zawsze lubili spędzać zimę właśnie na Vorgaltemie... Teraz jest nie dość, że łupem łatwym, to i opłacalnym. Przynajmniej tak sądził Lord Downey zbierając chorążych swego ojca.
Vetinari nie była głupią, salonową panienką. Przewidziała, że Lord dorzecza się upomni o swoje. A ona nie miała zamiaru oddawać mu ani swojego ciała, ani zamku. Ani nawet skrawka ziemi. Dlatego też Downey był wielce zaskoczony, kiedy jego armia rozbiła się o... Drugą armię. Char przez lata inwestowała w najemników, jak i w zwykłych wieśniaków, przez co chętniej szli do wojska.
Jednak to nie wystarczyło. Najemnicy, wiadomo jak to z nimi jest. Downey przebił stawkę Char i cudem uniknęła pochwycenia. Teraz zaś sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Downey dotarł pod Vorgaltem i starał się zdobyć samą fortecę, co jednak słabo mu wychodziło.
I wtedy też, Jomsborg, do spółki z Albertem postanowili zmusić Pomstnika do zaniesienia wiadomości. Tu, na północy kraju mało było kurierów. Mało ludzi opuszczało te ziemie, więc i w środku kraju nie było nic wiadomo. Dlatego ochroniarz i sługa wystosowali krótki list opisujący niemalże szyfrem sytuację i wysłali brązowego gołębia wprost do Alastaira.
I choć Vetinari ostatnio była zbyt dumna na proszenie o pomoc, czy chociażby o radę, tak obaj słudzy mieli na uwadze jej dobro, które to było zagrożone. Nie mniej jednak, nie uchroniło ich to przed złością samej arystokratki, która dosłownie rozbiła Jomsborgowi wazon na głowie. Jeszcze jej tego brakowało, żeby się Al dowiedział...
Dni mijały szybko. W jednym przynoszono jej nowe wieści, w drugim mówiono, że to co mówili wczoraj było kłamstwem, a trzeciego dnia stwierdzano, że wszyscy to są szpiedzy i należałoby ich powiesić. Vetinari miała urwanie głowy. Oczywiście nie przekazała dowodzenia jednemu z rycerzy, którzy znajdowali się na zamku. Wolała sama. Chciała sama. Ale oczywiście bezpośrednio do walki jej nie dopuszczono. Kazali jej się zamknąć w komnacie i czekać. A Charlotte... Nie lubiła siedzieć bezczynnie. Mimo wszystko jednak, prośby i szantaże Jomsborga i Alberta nie działały. Panowie więc postanowili działać na własną rękę. A to oznaczało podróż do Królewca. Albo i do Drummor.
Oczywiście, Vetinari nie powiadomiono. Zresztą, ona zagrzebała się w papierach. W starych zapiskach odnośnie alchemii. W końcu, musiała czymś się zająć. A alchemicy ze stolicy zaczęli coraz bardziej przyglądać się pani alchemiczce, która nie była zrzeszona do żadnej z gildii.
Innymi słowy, prócz Downeya zainteresowanie Vetinari wykazali państwowi alchemicy.
Tymczasem Jomsborg, po długiej podróży jako pasażer na gapę w jakimś wozie, dotarł do posiadłości Wintersa. I miał nadzieję, że go tam zastanie.
Jomsborg zaklął i wcale nie uważał, że to nie wypada czy coś. Złapał się za głowę, jakby oszalał i całkiem już rozczochrał sobie przydługawe, jasne włosy.
- Jak to go nie ma... Musi być! Muszę z nim porozmawiać...! - jęknął i rozejrzał się. Nic. Devril nagle nie wyskoczył zza sługi i nie powiedział, że to żarcik taki.
Mieli coraz to poważniejsze kłopoty. I gdzie był Albert? Przecież to staruszek już, a jak coś mu się stało? Przecież Vetinari go zabije...
- Przekaż mu. - coś błysnęło w oczach ochroniarza. Determinacja. - Przekaż, że tu byłem. Jomsborg. Zna mnie. Powiedz, że byłem... - i odbiegł do konia, po czym wskoczył na jego grzbiet. Musi znaleźć Alberta. No przecież, że musi...
Szkoda, że nie pomyślał, że sam sługa nie jest takim zwykłym staruszkiem. Już Albert miał swoje sposoby na wytropienie co poniektórych osób.
Jomsborg włóczył się bez sensu po mieście. Nie miał celu. Alberta jak na złość nigdzie nie było... A myślał, że to taki wierny sługa. A tu proszę. Uciekł.
Albert jednak, wbrew myślom Jomsborga, nie uciekł. I on postanowił wybrać się do Devrila, jednak zdecydowanie z większym spokojem i ogładą niż jasnowłosy ochroniarz.
Tego wieczora padał deszcz. Ulewa. Strumienie wystąpiły z koryt, przebiły warstwę lodu. Pierwsza powódź tej zimy. Czy można było uznać to za zwiastun wiosny? Lodowi już mocno wstrząsnęli krajem, zapasy na wykończeniu... Czy bogowie okażą im łaskę?
Cały przemoczony, nieco blady na twarzy pooranej zmarszczkami, zapukał do drzwi posiadłości. Spokój. Tylko spokój ich uratuje.
Albert zawsze to powtarzał. Szkoda tylko, że młode pokolenie w postaci panienki Vetinari nie zawsze chciało tego słuchać.
[A witam. ;)
Dziękuję za wiarę we mnie. Na pewno się przyda.
A wracając do wątku. Wątek z Isleen i Fią zostawiłabym w spokoju, bo Evity jakoś w nim nie widzę. I tak dobrze widzisz mam u nich urlopik. Muszę pozbierać pomysły.
Na wątek z Devrilem jak najbardziej jestem chętna.
Evita najczęściej przebywa w lasach blisko j. Peverell. Z tego co się orientuję to Devril również działa koło Królewca, więc będzie nam łatwiej ustalić miejsce akcji.
A z tym artem - to tak jakoś wyszło. U mnie obrazki prawie zawsze są dopasowane do postaci, ponieważ gdy zobaczę jakiś ładny obrazek to od razu mam więcej weny. Taki to mam dziwny sposób dowenowania. :]
Albert w podziękowaniu skłonił głowę i nikle się uśmiechnął. Zmarzł potwornie i na pewno go przewiało, był więc wdzięczny słudze Wintersa. Wślizgnął się do domostwa i ściągnął z siebie przemoczony płaszcz.
- Jeśli pan Devril wróci, to możesz mu powiedzieć, że był tu Albert, nikt ważny, a przedstawiający się jako uniżony sługa panienki Vetinari - jak widać, ton sługi i nawyki pozostały, mimo tego, że rozmawiał z kimś, kto, jakby nie patrzeć, był z nim na tym samym poziomie. Ciekawe coby powiedział pan Havelock, gdyby żył...
- Mógłbym liczyć na filiżankę gorącej herbaty?
A Albert siedział dokładnie w tym samym miejscu, gdzie pozostawił go Henry. Stary sługa sączył gorącą herbatę i przyglądał się płomieniom szalejącym w kominku. Martwił się. Martwił i to było widać gołym okiem. W dodatku, myśli zaprzątało mu pojawienie się niejakiego Rossesa. Być może sama Vetinari nie byłą świadoma z kim wówczas rozmawia, ale Albert go rozpoznał. Bądź co bądź, po tym jak Alastair odkrył pochodzenie pirackiej, pyskatej dziewczynki zwrócił się do niego... Osobistego sługi Havelocka. A Albert służył mu długo i wiernie. Dlatego też dostąpił zaszczytu poznania rodowej historii, obecnie zapomnianej.
Rosses. Rosses Vetinari, jeśli wola kusić się na dokładność.
Uwagę starego sługi przykuło poruszenie w kuchni. Pojawił się pan domu. Devril Winters we własnej osobie. I Albert zaczął się zastanawiać co mu w ogóle powie. Bo i w sumie co Wintersa będzie obchodziła twierdza na drugim końcu kraju...
Przegrana sprawa.
Mimo wszystko jednak podniósł się z miejsca, choć czuł niemały ból w kolanie i skłonił się.
- Wybacz najście panie - zaczął, po czym przerwał mu atak kaszlu.
- Jomsborg jest porywczy i działa zbyt szybko. Najchętniej sam by łeb ukręcił lordowi Downeyowi... Ale do rzeczy. - Albert jeszcze raz odkaszlnął - Forteca Volrgaltem, siedziba Vetinarich jest pod oblężeniem... Lord Downey rości sobie prawa do ziemi mojej Pani, jak i do niej samej... - sługa urwał na chwilę, jakby stracił wątek. Szukał w myśli odpowiednich słów do opisania dalszego problemu... I prośby.
- Ja wiem jaką umowę zawarł Havelock ze starym Downeyem. I nie brzmiała ona tak jak mówi ten młody. Jesteś panie wybitnym szpiegiem, stąd też moja wizyta tutaj... I Jomsborga. Dokument na pewno gdzieś jest. Możliwe nawet, że u samego Downeya. Jednak ani ja, ani tym bardziej ten porywczy chłopak nie możemy go zdobyć... - sługa zdawał się być tak strasznie zmartwiony tym faktem, jakby tu chodziło co najmniej o jego dalsze życie, bądź nieżycie.
- Jeśli nie udowodnimy Downeyowi przekrętu, to wkrótce Vorgaltem padnie. I tak już dotarł praktycznie pod same mury. Moja pani zaś... - westchnął - Uparła się, ażeby dać Downeyowi nauczkę i zamknęła się w laboratorium. W sumie to i dobrze, przynajmniej szaleńczy plan żeby samej się mieszać do bitwy jej wyparował z głowy...
Szare, zmęczony oczy starego człowieka na chwilę zniknęły pod powiekami. Podróż go zmęczyła. Zamartwianie się także.
- Bo gdyby pojawił się tam mag... Przyszliby Państwowi Alchemicy. A pani chce ich za wszelką cenę uniknąć. - nie wyjąsnił co alchemicy mają do maga, bądź też on do nich i co z tym wszystkim wspólnego ma Char. Grunt, że potrzebowali dobrego szpiega. Złodzieja. Koniecznie niemagicznego.
- Jeśli jednak jesteś zbyt zajęty... Cóż, zapewne jakoś to rozwiążemy... - choć nie miał pojęcia bladego jak mieliby się za to zabrać.
Tymczasem, czas już im uciekł. Przelał się niby parę ostatnich kropel krwi. Vorgaltem zostało podbite, a Downey siłą wytargał Vetinari z jej pokoi.
Albert przymknął oczy i kiwnął jedynie głową. A więc stracone. Teraz już na pewno.
- Jeśli taka twa wola, Panie, byłbym rad. Teraz jednak musisz mi wybaczyć, muszę jak najszybciej wrócić do Vorgaltem... - i to mówiąc, sługa szybko narzucił mokry płaszcz na plecy i dopił herbatę.
- Dziękuję za poświęcony mi czas - jak to mówią, Albert potrafił czasami swoją uprzejmością zabić. Po czym skłonił się i opuścił domostwo Wintersa. Długa droga przed nim. Zbyt długa...
Tymczasem, Vetinari została oddelegowana do siedziby Downeya, którą nazywano Rentusem. Stara twierdza o ścianach porośniętych bluszczem.
Tam właśnie dano jej pokój i pilnowano dzień i noc, a Vetinari miała ochotę komuś urwać głowę.
Jak on w ogóle śmiał? I w którym momencie padła obrona? Gdzie popełniła błąd... Ponure rozmyślania przerwało wtargnięcie jednego z rycerzy.
- Lord Downey oczekuje ciebie na murach. Ubierz się
Vetinari tylko prychnęła i przewróciła się na bok w łóżku.
- Jeśli tego sama nie zrobisz to ja to zrobię - warknął rycerz i ściągnął z arystokratki kołdrę.
- Wypchaj się - burknęła podnosząc się do siadu. I wtedy w drzwiach zauważyła Downeya, co jeszcze podsyciło jej irytację.
- I ty też się wypchaj - dorzuciła mrużąc oczy.
- Ser Robercie, mi nie wypada bić damy, bądź tak uprzejmy - i wtedy rycerz ściągnął rękawicę i Vetinari dostała w twarz, co nieco ją zszokowało. Dotąd nikt jej nie bił.
- Ubierz się. Nie będę czekał wiecznie - Downey się wycofał a wraz z nim rycerz. Char zrozumiała w jak wielkie kłopoty wpadła.
Tymczasem Vorgaltem pustoszało. Dym unosił się z poszczególnych części zamku, deszcz spływał po osmolonych murach. Wyglądało na to, że nikt już tu nie został. Wciąz jednak siedział ta Albert a wraz z nim Jomsborg. Cóż jednak mogli zrobić oni we dwójkę?
Albert, obserujący jeźdźca odkąd pojawił się na horyzoncie, nie wiedział co ma począć. Sam nie miał na nic ochoty, poza tym, wciąż próbował jakoś utrzymać w ryzach pozostałą część służby. Niezbyt mu to wychodziło. Jomsborg zaś błąkał się po ruinach i rozpaczał chyba. Nie mógł znaleźć sobie miejsca.
W końcu, kiedy kasztanek przyniósł Devrila pod same ruiny, pojawił się stary sługa. Nic nie powiedział. Tylko stał. Bo i nie było słów, które potrafiłby wypowiedzieć o obliczu tak przegranej sprawy.
Sługa powoli skinął głową, jakby się wahał. Będzie musiał iść zobaczyć czy w stajni został choć jeden z koni...
- Trzy, cztery dni w szybkim tempie, panie - i z powietrza prawieże pojawił się Jomsborg z zaciętym wyrazem twarzy.
- Też chcę jechać - oświadczył, choć głos mu nieco drgnął. Jakby ochroniarz coś w sobie tłumił. I tak też było, bo tłumił gniew i żal. Rozczarowanie i nadzieje. Zawiódł. On. Ochroniarz. Zawiódł na całej linii.
W tym samym czasie, kiedy Vetinari w końcu się ubrała, dane jej było oglądać rzeczy, których nigdy w życiu nie chciałaby widzieć. Nawet o nich wiedzieć. Młody Downey jednak, myśląc, że tym wymusi na niej posłuszeństwo i strach przed jego osobą, jeszcze nakazał ser Robertowi przytrzymać ją, by patrzyła. By patrzyła na głowę własnego ojca zatkniętą na pal. Co prawda, była w dość dobrym stanie, zakonserwowana... Nie zmieniało to jednak faktu, że patrzyła... Nie zmieniało to również faktu, że najprawdopodobniej trafiła w ręce mordercy swojej rodziny.
Prośby nie trzeba było dwa razy powtarzać, bo Jomsborg jak szybko się zjawił, tak i szybko zniknął. No jak kamień w wodę.
Albert za to najpierw ściągnął brwi. Pamięć już nie ta, co kiedyś...
- Młody lord lubie, kiedy się go ludzie boją. Jaśnie pan Havelock zawarł z jego ojcem układ, mówiąc iż jeśli jego córka mając lat trzydzieści wciąż będzie panną, to wtedy przypadnie w udziale młodemu Downeyowi. Oczywiście, lord Vetinari nie zamierzał oddawać jej Downeyom. To dziwny ród. Kiedy panowali Marvolowie, to ładnie obmawiali poprzedników. Teraz ładnie obsmarowują Marvolów... W umowie była mowa także o ziemiach. Ale jak widać, młody lord po śmierci ojca postanowił sam zabrać to co uznał iż mu się należy, bowiem panienka nie ma nawet lat dwudziestu ośmiu, choć tak wszystkim wmawia. - w tej chwili wrócił Jom na koniu. Jedna dopisało im szczęście. Przynajmniej w tym wariancie.
- Młody Downey nie mógł jej zniszczyć, bo najprawdopodobniej nie wie gdzie jest... Słyszał zapewne o jej istnieniu, o treści... Ale sam papier leży zapewne na piersi trupa jego ojca w rodowym grobowcu za zamkiem, na wzgórzach Cory. - Albert jak na zwykłego sługę wiedział zaskakująco dużo. Nawet może i za dużo...
- Od wielu lat krąży pogłoska, że po wzgórzach chodzą zmarli. Młody lord ma skłonności do bania się własnego cienia, a co dopiero mowa o stworach... Wezwał nawet wiedźmina, ale ten nie wrócił. Coś na wzgórzach siedzi. Nie jestem tylko pewien cóż to takiego... - ściągnął brwi. Ściągnął brwi w charakterystyczny sposób sugerujący zamyślenie. Albert znał się na stworach. Stary sługa w dalekiej przeszłości był wiedźminem.
Mróz panujący wokół nie przeszkadzał Rosemary. Jej układ nerwowy był o wiele mniej wyczulony od każdego innego żyjącego stworzenia. Toteż paradoksalnie ręce jej pałały niesamowicie kojącym ciepłem, a chodząc boso po śniegu - zostawiała roztopione ślady.
Przemierzając niewielki kanion, dotarło do niej echo. Jakby kaszel. Ostry, przewlekły, z osłabionych płuc. Stała tak dłuższą chwilę i nasłuchiwała. Coś złego się dzieje. Przemieniła się w mgłę i już sunęła brzegiem kanionu, gdy ujrzała jak stacza się po nim mężczyzna. Dotarła do góry i znów przeszła do ludzkiej postaci. Szybko złapała konia, który aż wył w popłochu.
-Spokój. -powiedziała ostro, łapiąc wierzchowca na kość nosową.
Zwierzęta rozumiały mowę Mgły, więc kasztan uspokoił się.
Rosemary dosiadła zwierzę i ruszyła drogą naokoło, w dół kanionu, aby zobaczyć kto i w jaki stanie leży na jego dnie.
Gdy już dojechali, mężczyzna leżał tuż przy jaskini, gdzie ona sama od czasu do czasu przebywa i przechowuje swoje rzeczy.
Zarzuciła mężczyznę na grzbiet konia i wprowadziła ich do jamy. Na szczęście zebrała wcześniej sporo drewna, bo odwiedził ją znajomy elf i nie chciała aby marzł podczas gdy ona nie odczuwa zimna.
Rozpaliła wielkie ognisko i rozsiodłała konia, prosząc go aby się nie oddalał, bo wieczorami dzikie zwierzęta polują i może stać się obiadem dla wilka.
Wyciągnęła skóry i płótna jakie nagromadziła i zrobiła z nich posłanie dla mężczyzny, a jedną większą zarzuciła na końskie plecy.
Mężczyzna, świeżo po wypadku, miał obdartą twarz i dłonie. Chyba uderzył się w głowę, jego oczy były puste, ale żył -płuca ciężko, ale pracowały, a serce mozolnie pompowało krew.
Rosemary zaczęła wyciągać przeróżne napary z ziół i przetarła mu rany. Jego kończyny były całe, ale ubrania przemoczone od sniegu, przez co mógł zamarznąć. Gdzieś miała kożuch, prezent od pewnego kaletnika. Ściągnęła z niego wszystko, pozostawiając w spodniach i butach i okryła futrem i skórami. Wciąż pokaszliwał więc przyłożyła do jego piersi ręce, które emanowały promieniującym ciepłem. Mało kto zna lecznicze umiejętności mgieł. Leczą zerwane mięśnie i tkanki. Potrafią wypędzać gorączki i inne bóle męczące ludzi.
-Obudź się... Bo zemrzesz tej nocy. -szepnęła do niego.
- Rentusem jest dobrze chroniony... Cztery zewnętrzne mury, gdzie chowa się większość chorążych i wojsk, które w każdej chwili mogą iść na szturm wedle woli Downeya... - zaczął Albert marszcząc brwi, wysilając swą pamięć.
- Pod Rentusem są kanały - burknął Jomsborg związując przydługawe włosy na karku rzemykiem.
- Ach, to prawda. Niestety, tam też kręcą się straże... - stary sługa zaczynał uważać, że sprawa ta jest już przegrana. Zresztą, co im po planach, kiedy nie wiedzieli gdzie dokładnie trzymają Vetinari? Zamek był dwa, bądź i nawet trzy razy większy niż Vorgaltem...
Oderwała dłonie od piersi mężczyzny na jego słabe jęknięcie. Wrak.
Rozglądnęła się po jaskini. Woda. Samej wody nie miała, jedynie ostudzony już wywar z rumianków i mięty. Odkorkowała butlę. Podeszła do mężczyzny, usiadła o obok jego głowy i opierając dłoń na jego karku - położyła jego głowę na swoich kolana. Przyłożyła butelkę do jego ust.
Może i nie zemrze. Może i ma silny organizm. -pomyślała.
[Znalazłam chwilkę czasu by odpisać :)))]
Rycerz nieznacznie przytaknął skinieniem głowy, kiedy Elain wymieniła jego rodzinne pochodzenie.
- Z pewnością Ingamara szczegółowo opowiedziała ci o mym ojcu oraz jego śmierci, nie chciałbym cię zanudzać tą samą historyjką - Po raz pierwszy się uśmiechnął. Fakt, że jego ojciec już nie żył nie wprawiał go w aż tak ponury nastrój, jak kiedyś.
Życie toczyło się dalej, a on musiał biec do przodu, zwłaszcza, iż wypełniał nie tylko zadanie powierzone przez samego króla, ale także dotrzymywał obietnicy ojcu na łożu śmierci, to sprawiało, iż nawet najbardziej osamotniona istota miała w życiu ważny cel i poczucie misji.
- Zadajesz bardzo ciekawe pytania, Pani - Spojrzał na dziewczynę z pod grzywki. - Styczność z polityką miałem od wczesnego dzieciństwa, nawet nie wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać moje bytowanie tutaj bez jej rozgrywek - Westchnął ciężko. - Ale gdybym mógł coś zmienić, zapewne zbudowałbym dom dla siebie i rodziny. Za parę lat widziałbym siebie u boku żony i gromadki dzieci - Roześmiał się cicho. - Wizja iście nie męska, prawda? Jakoś tak się utarło, że mężczyzna pragnie tylko wojen i szarżowania z mieczem.
Gdy zasnął, usiadła obok konia i gładziła go po szyi. Ten wpatrywał się w nią jak w obrazek. Zwierzęta rozpoznają Mgły. Szeptała sobie coś cicho pod nosem, niby śpiewała, niby mruczała. Wydobywające się z gardła coraz cichsze, głośniejsze, wyższe, niższe nuty - zwabiały zwierzęta do jaskini. Kilka wiewiórek, zajęcy, saren, aż wreszcie niewielki dzik, który sparaliżowany śpiewem, został zastrzelony przez Rose, patrząc jej prosto w oczy "albo ty, albo człowiek; brutalnie proste..." -pomyślała, dzieląc mięso odrywając je od skóry i kości.
Gdy nieznajomy się obudził, Rose drzemała, więc gdy padły jego słowa - patrząc przerażonymi oczyma, spłoszona jak ptak, obsypała się w oparze i zmieniła w niewielką, mglistą klacz, gotową do ucieczki. Ale to fałszywy alarm. Jej płochliwość zawsze brała górę.
Mglisty konik rozlał się jak mleko po podłodze i zaczął piętrzyć. Z oparu wyłoniła się ta sama kobieta, która przed chwilą stała przy kasztanie.
Uspokoiła się jeszcze bardziej i lekko nachyliła do człowieka, uważnie badając go wzrokiem. Dygnęła lekko jak baletnica i szepnęła tak cicho, że echo było wyraźniejsze od jej słów.
-Rosemary.
[I ja się ogromnie cieszę, Dev i Elain trzymają mnie kurczowo w tej serii tak, że nawet najgorsze egzaminy nie pozwalają mi o was zapomnieć <3]
— Trudno mi się z tym nie zgodzić, Pani — Nikaela ogarnęła jakaś niedobra melancholia, która starła uśmiech z jego warg. Cóż, właśnie tym dziwnym, utartym zasadom „zawdzięczał” niespełnione uczucie. On i Ingamara na zawsze mieli dzielić nieszczęśliwy los, zakuci w obyczaje oraz prawa mówiące, co przystoi, a co nie. Księżniczka mogła wybrać albo tron albo jego, a wiadomo, że podobnież, jak on, była ona kobietą honoru, która zostawiała własne potrzeby z boku, by uczynić rzecz właściwą dla swego ludu. Gdyby Mgły straciły swą Monarchinię, plemię rozpadłoby się w przeciągu kilku dni, tylko ona zespalała ich ze sobą w silną jedność, mogącą brnąć do przodu. Sam nawet nie pozwoliłby za nic w świecie, aby dokonała innego wyboru niż ten. — Nie jesteś kobietą, za jaką cię miałem do tej pory — odrzekł, obdarzając ją spojrzeniem podziwu. — Do tej pory stałaś zawsze w cieniu kuzyna, lecz teraz widzę, że wasze pokrewieństwo jest widoczne. Oboje jesteście silni i zdecydowani. Takie rody mają największą szansę przetrwania, a ja, jako potomek Mgły cenię sobie takie przymioty bardzo wysoko. Wierzę, że jeżeli postawisz sprawę jasno, Pani, nawet twój kuzyn nie zmusi cię do ożenku, którego nie pragniesz. Ja na twoim miejscu z pewnością zrobiłbym wszystko, aby zachować swą niezależność.
W ustach Nikaela zabrzmiało to bardziej oczywisto, niż fakt, że słońce dokazywało na błękitnym nieboskłonie. Do bólu pewny swych racji, jeszcze nie poznał rzeczywistości od tejże strony.
Odwróciła się i nadziała dzika mięso zabitego dzika, które wcześniej przyprawiła, na kij, który oparła na prowizoryczny rożen. Kiedy się upiekł, podała mięso mężczyźnie. Mógł być głodny.
Przyłożyła bez słowa rękę do jego czoła. Nie miał gorączki.
-Długo już kaszlesz? -szepnęła patrząc w jego oczy.
[wybacz, że tak krótko ;) niebawem się rozpędzę.]
[Hmmm, czuję się pominięta...]
-Zostań do świtu -mruknęła- jakbyś nie znał tego terenu; jest pełnia, a ty nie jesteś w pełni sił. Staniesz się przekąską dla zwierząt czy potworów. -powiedziała nadal cicho.
Nie miała w zwyczaju mówić donośnie.
-Nie jestem głodna, jedź. -odwróciła głowę w stronę konia, stojącego gdzieś w jaskini - gdzie zmierzałeś? Chyba było ci śpieszno skoro postanowiłeś iść na skróty zamiast objechać jardu.
Wyciągnęła manierkę z wodą i jakimiś ziołami, podając mu ją.
-Proszę. Na wzmocnienie. -przyglądała się mężczyźnie - kim jesteś?
Nikael usłyszał przede wszystkim ostatnie zdanie. Kiedy tylko została wspomniana księżniczka zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco. Z zaskoczeniem przyjął fakt, że Ingamara wypowiadała się o nim pochlebnie. Nie to, by uważał ją za osobę, która go nie docenia, lecz odkąd uświadomili sobie własne statusy, nauczyli się ograniczaj do minimum myśli o samych sobie. Trwało to już tak długo, iż Wicher całkowicie zapomniał, że Księżniczka jeszcze coś do niego czuje. Po ich rozstaniu stała się marudna, rozpieszczona i wyniosła, i przez ostatnie lata pamiętał ją właśnie jako taką.
Rozbudził się prędko ze swych myśli, zrozumiawszy, że podejrzliwie długo nie odpowiada. Uśmiechnął się życzliwie do Elain ze słowami:
- Ogromnie się cieszę, że masz o mnie dobre zdanie, Pani. Nie sądzę jednak, abym kiedykolwiek znalazł sobie wybrankę serca. Nie jestem stworzony do założenia rodziny, chociaż w głębi duszy tego pragnę. Moim obowiązkiem jest ochrona Księżniczki, a póki ta nie zasiądzie na tronie i nie odzyska należnego sobie królestwa, jestem z nią związany przysięgą. Oznacza to nic innego, że kobieta, którą bym poślubił musiałaby zadowolić się drugim miejscem w moim życiu. Moje obowiązki są tak szerokie i czasochłonne, iż z całą stanowczością stwierdzam, że nie spełniłbym należnie małżeńskich obowiązków.
Ani nigdy nie pokochał jej sercem., odezwały się myśli w głowie Wichra, tego zaś nie zamierzał wypowiadać na głos.
- Mam taką niekonwencjonalną teorię, iż wielka miłość zarezerwowana jest dla ludzi biednych. Ci, którzy żyją z koniecznością pewnych obowiązków do wypełnienia, nigdy nie osiągnął zadowolenia w uczuciu. Ja wybrałem wolność, ponieważ w ten sposób mogę unieszczęśliwiać jedynie samego siebie.
[Haha, cieszę się ^^ Strasznie mnie martwi, że Nikael będzie takim kiepskim mężem. XD Elain na to nie zasługuje :)]
Gdy zaczął mówić, uklęknęła obok niego i zaczęła pleść drobny warkoczyk ze swoich włosów. Uśmiechnęła się lekko, jakby z zatroskaniem i zrozumieniem.
-Poczekaj chociaż do świtu. Niebawem nadejdzie. -nalegała, mówiąc już pewniej -nie mów do mnie 'pani', jestem Mgłą. Mgłą tych lasów, pól i wrzosowisk, która często wskaże drogę, albo dotrzyma towarzystwa. Coś pomiędzy duchem, stróżem, a człowiekiem, choć do mojej ludzkiej natury można się spierać. Gdzieś było ci spieszno, to chyba już powiedziałeś, ale i twój wierzchowiec nie czuje się dobrze. -odwróciła się do kasztana, który patrzył teraz w ich stronę - twoje odzienie też jest przemoczone, zaziębisz się. Nie będę cię trzymać, nie mogę, ale miej rozsądek. -przyłożyła ponownie dłoń do jego czoła, potem do policzka, upewniając się ponownie czy gorączka zeszła.
Rycerz słuchał każdego słowa z wielką uwagą, chociaż rzadko kto był w stanie szczerze go zainteresować. Chociaż mógł wyglądać na jedynie pozornie uprzejmego, w rzeczywistości na swój sposób, dość ograniczony, polubił Elain za jej otwartość, a także za to, że w pewnym sensie dzielili podobne poglądy, nieznacznie się w nich różniąc.
- Miło, Pani, że wyrażasz w swych słowach troskę o mój byt. Nie jestem jednak wart żałowania, przyzwyczaiłem się do mego życia, do takiego, jakie jest. To prawda, że biedacy dzielą trudny rzeczywistości, chociaż w inny sposób. Być może za mało wiem o miłości. Pewnym jest dla mnie jedynie to, że nigdy nie potrafiłem przełożyć ją nade wszystko. Wychowano mnie na mężczyznę obowiązku, a obowiązek z czasem stał się moim osobistym bogiem. Nie jest mi może pisane miłosne szczęście, lecz pod wieloma względami uważam siebie za szczęściarza. Wszak mam wiele zbytków, których brakuje ludziom na całym świecie.
Wzmianka o swym szczęściu była pierwszym kłamstwem, jakie Wicher wypowiedział w towarzystwie Elain. Nie zrobił tego specjalnie, ze zwykłego przyzwyczajenia wziął w obronę własne postępowanie. Wszak naprawdę uważał obowiązek za rzecz najistotniejszą z istotnych. Gdzieś w głębi ducha bał się każdej próby przemówienia mu do rozumu, iż może się mylić.
Lecz nie był szczęśliwy. Elain nie mogła wiedzieć o jego licznych wieczorach, kiedy to zamroczony alkoholem próbował zapomnieć do skutku.
[Ech i zapomniałam dopowiedzieć...
Odetchnęłam z ulgą, że fabuła coraz bardziej ci się podoba. Miałam obawę, że obniżam ostatnio poziom przez tą naukę i wieczny brak czasu :D:D Ale to dobrze, że mylę. Nie chciałabym spartaczyć tego wszystkiego ^^]
-Nie zawsze wyjście najlepsze dotyczy naszego dobra. -potrząsnęła głową, roztrzepując oklapnięte włosy -to też miej na uwadze. Jeśli ty nie okażesz sobie dobra i rozsądku; inny inne może tego już nie zrobić.
Mimo tego, że widocznie się śpieszył i miał ku temu powód, co mogło źle się na nim odbić- zazdrościła mu. Był człowiekiem. Był materialny. Czuł zimno, zaziębiał się, podejmował decyzje, które decydują o jego uczuciach. Ona nie mogła. Jej obowiązki zawężały się do tego, co może. Nie do tego czy to ją skrzywdzi czy też ona będzie od tego zależna.
-Wiele złego się stanie, jeśli zaniedbasz swoją misję? -na jej twarzy pojawiło się zaciekawienie -Zazdroszczę ci. Nawet jeśli podejmiesz decyzję nieodpowiednią dla siebie.
Uśmiechnął się do niej szczerze, chyba pierwszy raz od czasu ich rozmowy. Poklepał konia po masywnym grzbiecie, który, podobnie jak oni, relaksował się przyjemnym spacerem.
— Myślę, że w tej kwestii nie masz mnie za co przepraszać, Droga Pani. W końcu, tak nie wiele o sobie wiemy wzajemnie, iż byłoby wręcz cudem właściwie siebie ocenić. Ja także miałem mylne postrzeganie twej osoby, co po dzisiejszej rozmowie ukazało, jak nietrafnie potrafię analizować umysły kobiet — Zażartował, chociaż ton jego głosu bynajmniej na to nie wskazywał. Nikael był kiepski w żartach, nigdy zaś jego rozmówcy nie mogli odczuć by próbował to robić. Jego twarz już zbyt długo była poważna i powściągliwa, aby humor przychodził mu z równą swobodą, co niektórym z jego kompanów, a przecież kiedyś tak nie było.
Kiedyś był nieomal lekkoduszny, jego ciało było powłoką dla duszy dryfującej marzeniami gdzieś ponad niebem. Wtedy wierzył, że zwojowanie świata może zająć raptem kilka dni. Jakże srodze rozczarowało go życie.
Z czasem nauczył się po prostu rozmyślać o tym samotnie. Dobry rycerz był rycerzem trzymającym samego siebie na wodzy. „Jesteś swoim największym wrogiem, Nikaelu”, mawiał jego ojciec, jeszcze kiedy Wicher był tylko dzieckiem, z rozkoszą wdrapującym się na jego kolana. Poważnie wziął to sobie do serca. Na nikogo nie baczył bardziej nieufnym okiem niż na siebie.
Nagle rozległ się odgłos szczekających psów. Ekipa Devrila była gdzieś nieopodal, zatem skierował się do Elain ze słowami.
— Myślę, że już czas wracać.
[Oj tak <3 Zatem zaiste dobrana z nas para ^^]
- Jeśli sam wpadnie, to pewnie Vetinari będzie próbowała go wyciągnąć - mruknął Jomsborg miętosząc w dłoniach końskie wodze. Znał Char od paru dobrych lat i pamiętał, że kiedy sam wpadł w ręce Quingheńskich handlarzy niewolników, to właśnie ona przejechała pół świata, żeby potem sprzedać lepę w twarz tłustemu handlarzowi i go stamtąd zabrać. Tak, Jom był pewny, że Vetinari by tak zrobiła.
Co najśmieszniejsze, sama Vetinari nie była tego taka pewna.
W tym czasie, Albert doznał olśnienia.
- Downey nie zwraca uwagi na służbę. Mógłbym zamienić się miejscem z jednym z nich, wy byście go gdzieś schowali i powstrzymali przed wszczęciem alarmu, a ja bym rozeznał teren... Musimy wiedzieć gdzie trzyma panienkę Vetinari.
Albert nie zamierzał protestować. Tym się różnił od Henryego. Nie protestował. Nigdy nie sprzeciwiał się Vetinari przy obcych. Na uboczu, przed pójściem spać, na osobności, owszem. Wtedy mógł jej wytknąć, pokazać gdzie popełnia błąd. Ale nie przy obcych. Nigdy.
Starszy sługa skinął jedynie głową i rozejrzał się jeszcze. Miał dziwne wrażenie... Wzrok pobłądził na mury zamku zdobione figurami goblinów, chimer i innych straszydeł. I wtedy zobaczył. Coś innego, coś różniącego się od zimnych kamieni. Czarne strzępy szaty powiewające na wierze. Oblicze skryte w cieniu głębokiego kaptura. Na murze przukucnięta, w zastępstwie obalonej figury siedziała jakaś postać. Devril znał intruza, znał go nawet i dość dobrze, jeśli by szło o znajomość ciała.
Na murze, okryta iluzją, czaiła się Iskra. Upiór.
Iskra cierpliwie czekała na murze. Kim byli ci ludzie tam w dole? Szlag, nie dość, że nic nie mogła dosłyszeć, to jeszcze nic nie widziała. Do bani z taką robotą...
Tymczasem torem wzroku sługi podążył i ochroniarz. Ściągnął brwi i uspokoił wierzgającego konia.
- Tam ktoś siedzi - mruknął i jeszcze głupiec palcem wskazał podejrzaną figurę. Iskra zmrużyła oczy. Co to, rozpoznali ją już, czy co?
Biedna elfia furiatka nie przewidziała tego, że ta noc będzie bezchmurna. Że będzie widać księżyc...
- Ano, jest - przyznał Albert znów zerkając na mur - Siedzi tam od dłuższego czasu... Tak mi się wydaje.
-Bo możesz zawieźć. Możesz zawodzić i siebie i kogoś, a jeśli ktoś wbije ci włócznię w pierś; wykrwawisz się. I wszystko poczujesz. Emocje i ból, a ja poczuję tylko... -złapała go za rękę i lekko ścisnęła - tyle. Albo mniej. Poczuję sam fakt, że mam coś obcego w ciele,a gdy zmienię się we mgłę włócznia by wypadła. -patrzyła na niego oczyma koloru traw. Wielkimi, szczerymi i pełnymi szacunku oczyma, wyrażające podziw. Podziw dla czucia czegokolwiek. -Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że możesz kogoś czasem zawieźć. Jeśli musisz; idź. Będę natrętna i pójdę w ślad za kopytami twojego wierzchowca, aby nic ci się nie stało. Jeśli zostaniesz; lepiej dla ciebie. Odpoczniecie. -uśmiechnęła sie ciepło. Nie chciała być natrętna. Chciała aby przeżył.
Rosemary
[ Uwaga, wciągam Cię w wątek. Przepraszam, że dopiero teraz, ale ostatnimi czasy rzadko byłam w domu. ]
Głód powoli ją dopadał. Czuła się coraz słabsza i mniej materialna, jakby jej żywiciel dotychczas zaprzestał śnić i marzyć, lub jakby chroniła go silna magiczna bariera, osłabiająca kontakt, bądź po prostu znalazł się poza zasięgiem Eneidy w jakikolwiek inny sposób. Wobec tego musiała na ten okres znaleźć sobie nowego żywiciela. Zauważyła, że wiele Śniących przebywa w pokojach ponad karczmą, jednakże ich senne marzenia nie były zbyt finezyjne, a co za tym idzie - niezbyt smaczne. Dlatego zdała się na swój instynkt i w wietrznym uniesieniu odszukała otwarte okno, zza którego dochodził zapach czyjegoś pięknego snu. Słodki i orzeźwiający zarazem, z nutką mięty... I kapką goryczy. Usiadła na parapecie na piętrze, przybierając humanoidalną postać, lecz nie zakłócając spokoju. Przyjrzała się z ciekawością mężczyźnie, śpiącemu na boku, z zainteresowaniem śledząc wzrokiem rysy jego twarzy, uchylone usta, miarowo unoszącą się klatkę... Uśmiechnęła się do siebie, opierając o krawędzie parapetu.
Albert skinął głową i udał się do gospody. Za to Jom nie był zbyt przekonany. Widmo, czy też jakiś... Upiór na murze... Będzie musiał to zbadać, ale potem. Kto wie, czy z rana nie polezie za arystokratą by się przyjrzeć temu czemuś.
O ile wciąż tam będzie...
Tymczasem, zmokła Iskra (gdyż w nocy zdążyło się rozpadać) wróciła do obozującego niedaleko zamku Marcusa. Aż dziw, że wysłali go tu bez Białego. Zabójca kichnął i owinął się płaszczem podbitym futrem, a zawtórował mu pupil, który również schował się w fałdach materiału.
- I co? - Marcus mówił przez nos i miał okropny katar.
- I nic - mruknęła Iskra siadając na ziemi. Nie mogli rozpalić ogniska. Jak nic będzie chora... - Czekamy.
Coeri wyrzuciła z siebie kilka najbardziej ordynarnych atlantydzkich przekleństw, potem dorzuciła coś równie soczystego po kerońsku. Dlaczego nie wykończyła tego, o którego jej chodziło?! Jacyś bogowie tego plugawego narodu najeźdźców czuwali nad obozowiskiem, czy może drugiego posłańca chroniły przezornie noszone potężne amulety? Syrena nie wiedziała nawet, czy ma podjąć kolejną próbę, czuła się zdekoncentrowana.
Widziała, jak tamci powoli się oddalają, posłaniec miał wkroczyć do namiotu wodza. Coraz mniej czasu na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Na domiar złego kilku uzbrojonych ludzi Charkona wbiegło pomiędzy drzewa. Nie miałaby szans w bezpośredniej walce ze wszystkimi naraz, a nie wątpiła, że ten, który zobaczy ją pierwszy, zaalarmuje natychmiast pozostałych.
Nie była świadoma, jak jej ponure myśli zaczynają subtelnie oddziaływać na otoczenie, powoli zaczął zrywać się chłodny wiatr. Zakołysały się gałęzie i czubki drzew, zza horyzontu zaczęły napływać ciemne chmury.
-Daj mi siłę -wyszeptała Coeri do drzewa, o które się opierała. Jeden z ludzi Charkona zbliżał się od prawej strony, idąc po łuku. Dziewczyna znalazła się między nim a skrajem obozowiska.
Siła pochodząca od natury zapłonęła jak ogień w jej żyłach. W milczeniu, z szybkością i refleksem atakującej kobry, rzuciła się w bok, nieoczekiwanie stając za żołnierzem i sztyletem poderżnęła mu gardło. Cięła kilka razy, aby zyskać pewność, że mężczyzna w agonii nie zawoła towarzyszy.
-Za Atlantydę, Równinę, Keronię i sprawiedliwość -wyszeptała złym głosem do jego ucha, kiedy upadał, podtrzymała go nawet przez chwilę, aby ciało nie od razu zwaliło się na ziemię.
[Teraz ja przepraszam, że nie pisałam, ale Ubuntu szlag trafił i na jakiś czas, do instalacji systemu na nowo, byłam jakby bez komputera.]
Nowy sługa w osobie Devrila był z góry skazany na... Nieprzewidziane atrakcje. A bo to jakaś szlachetna dama wybiegła z płaczem z zamku, a bo to kogoś na śmierć skazali, a bo to się plotkowało o tej pani, która swych komnat nie opuszcza, a talerz z jedzeniem oknem wyrzuca, bądź w ogóle go nie dotyka.
Prócz tego natłoku informacji, była jeszcze jedna. Mówiło się o żywym posągu, co to wczoraj po murach się wałęsał. Upiór, mówili. Widmo.
Niektórzy z nich woleliby nie mieć racji, a inni zapewne by się przeżegnali, gdyby tylko wiedzieli... Cóż, wkrótce już mieli się dowiedzieć.
- Zanieś to na piętro - mruknął Sheym, przełożony Devrila i wcisnął mu naręcze pościeli. Zapewne miał to zanieść do pralni. Szkoda, że nim dotrze na piętro spotka go bardzo dziwna niespodzianka.
Ledwie zaś Devril wyszedł ze schodów na piętrze, a potknął się o podstawioną przez rzeźbę nogę. I teraz dopiero, kiedy na ziemi leżał, zorientować się mógł, że jedna z rzeźb jest żywa.
Iskra, znów pod postacią Upiora, dobyła sztyletu, postąpiła dwa kroki przyglądając mu się spod kaptura wnikliwie. Posadzka pod jej stopami została skuta szronem i lodem. To nie ten. A już myślała... Ale wtedy cel pojawił się ledwie rzut kamieniem dalej. Na drugim końcu wąskiego korytarzyka dla służby... Zhao, kierowana dobrem misji, rzuciła się od razu na biedną ofiarę, po czym zatargala go na środek korytarzyka, co by każdy z okolicznych sług widział, po czym... Poderżnęła mu gardło z zimną krwią godną jej mentora. W zamku zaś podniosły się krzyki, alarm, panika ogólna zapanowała nad ludźmi. Wytworzył się chaos. Chaos w którym zniknął Upiór, wysłannik Bractwa Nocy.
A Vetinari, nawet jak na takie zamieszanie i zgiełk, zareagowała dość słabo, bo nawet nie obejrzała się na drzwi. Skuliła się jedynie pod pościelą i starała nie myśleć. A policzek, w który znowu dostała od rycerza strzegącego jej drzwi piekł i puchł niemiłosiernie.
Tymczasem, na jednym z wyższych pięter, ser Robert, strażnik Vetinari porzucił chwilowo swoje stanowisko by zbiec pięterko niżej i przydybać biednego sługę... Cóż za pech, że złapał za fraki Devrila.
- Co tam się u diabła dzieje na dole? I czemu kuchnia nie przysłała jeszcze jakiegoś ciecia z obiadem? Cholernie głodny jestem od tego pilnowania - warknął i puścił sługę nie poświęcając mu dużo więcej uwagi. A więc Devril trafił. Tylko jak teraz pozbyć się rycerza i najpewniej obstawy z piętra i spod drzwi?
To Roberta zdziwiło. Zabójca? Tu? Na krańcu świata? Ściągnął krzaczaste brwi i ryknął donośnym głosem, a w mig po schodach zbiegło z sześciu chłopa w kolorowych zbrojach.
- Sprawdźcie o czym ten kmiotek gada... - sam natomiast wszedł ppowoli po schodach - Tylko żeby ciepłe było, nie tak jak ostatnio... Drogę znasz.
Uniosła lekko brwi.
-Mnie znacznie bardziej dziwi dlaczego ludzie nic nie szanują. Dlaczego zamiast pomagać i przyjmować pomoc; walczycie. To autodestrukcyjne... Zachowujecie się jak dwie inne rasy, które wciąż polują na siebie. Do czego to prowadzi? Każdy chce mieć jak najwięcej swojego. Cóż, w tym się nie różnie, ale moje dobro i szczęście zaczyna się dopiero tam gdzie i zaczyna się wasz spokój. - zbliżyła się do niego i poprawiła mu jeden z wielkich kłów, które stanowiły guziki w grubym, męskim kożuchu jaki Rosemary założyła swojemu gościowi -Jeśli musisz, idź. Tylko weź proszę tą skórę i nie przemęczaj się. Jestem niestety tylko duchem więc co najwyżej mogę cię mieć w swojej opiece.
Ustawienia nie było. Wszyscy, jak jeden mąż rzucili się wręcz na sługę chcąc dostać dla siebie jak najwięcej. W końcu stali tu niemal cały dzień i większą część nocy o suchym pysku i pustym żołądku. Nic dziwnego.
Lecz ta sytuacji uległa diametralnej zmianie, gdy usłyszeli kroki na schodach. Momentalnie wręcz ustawili się w standardową formację, broniąc drzwi z każdej możliwej strony, a dwóch dobrało się w parę i zaczęło patrolować korytarzyk. Nie był to jednak nikt ważny, nie tak bardzo, bo na schodach ukazała się jedynie jakaś starowinka w czepku, która minęła żołnierzy bez słowa i pomaszerowała na wyższe piętro. Zaś Devril, gdyby też pozostał chwilę dłużej, gdyby udał, że talerze zbiera, czy cokolwiek, miałby okazję zaobserwować zmianę warty.
Skinęła głową.
-Jeśli masz pomóc, zrób to. -wstała razem z nim. -Uważaj na wilki. Jest ich dzisiaj pełno... -podeszła do kasztana i objęła jedną ręką jego łeb, przyciągając ucho konia do swoich ust. Szepnęła coś do konia. Zarżał cicho.
Pozbierała jego rozłożone ciuchy, które sama ułożyła w taki sposób, aby szybciej wyschły i podała mu kryształową butelkę z wzmacniającym wywarem. Wzięła w obie ręce jego dłoń i spojrzała mu w oczy.
-Uważaj na siebie i nie patrz wstecz.
Po czym rozmyła się w powietrzu z cichym trzaskiem. Jeszcze chwilę mknęła po podłodze jaskini mleczną nicią, pozostawiając echo swoich słów, odbijających się o wilgotne ściany- 'Żegnaj'.
Nie został zarejestrowany zbytnio przez nowo przybyłych. Ot, szary sługa, nic więcej. To i pogawędki się zaczęły kiedy zamieniano się pozycjami, kiedy inni myśleli już o wygodnym łóżku i najlepiej jakiejś kobiecie obok...
- Ty, a ta cała kobitka, to żyje jeszcze? - spytał jeden z żołnierzy kiedy zajmował miejsce drugiego. Ten drugi zaś w odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Chyba ta, nie wiem, nie sprawdzałem. Z komnaty nie wychodzi odkąd ją mały Downey zatargał na wschodni mur.
A w kuchni trafił właśnie na ożywioną dyskusję na temat morderstwa. Poruszono kwestię Bractwa, wyrażono wątpliwość w bezpieczeństwo i zaczęto obawiać się Czarnego Cienia. W końcu, ostatnimi czasy widziano go jedynie w towarzystwie Upiora i niektórych to bardzo przerażało.
- A co jeśli tu przyjdzie? - spytał jeden z ogrodników.
- Nie przyyyjdzie. Co ty. Upiór był, ale kogo jeszcze mieli by mordować? Starą Susan?
- Nie, to głupie... Ale po co mordowali Sama?
- A bo ja to wiem. Grunt, że ja mam swoją zapłatę i swoje jedzenie. No i życie.
- A może tak się trafia... No wiecie, na mur? - spytał jakiś chłopaczek, co to go przyjęli dzień przed Devrilem. Zapadła cisza, a kucharka zagrzebała chochlą w zupie.
- Nie kochanieńki, na mur się tak nie trafia.
Kucharka niezbyt była skora do rozmowy. Nalała tylko zupy i wręczyła miskę Devrilowi. Najwyraźniej temat muru był jakimś tematem tabu, czy coś.
- Nie chcesz wiedzieć chłopcze - i paru ludzi pokiwało głowami z pomrukiem, wiosłując uparcie łyżkami w zupie.
- A to może nas ktoś oświeci? - zaczęła jakaś młoda służka, która urwała sobie właśnie kawałek bułki.
- Nie chcesz być oświecona, wierz nam - burknął ogrodnik, a kucharka kiwnęła głową. Nikt ewidentnie nie chciał poruszac tego tematu.
A kiedy pojawił się znów ten sam sługa z posiłkiem, znó ten sam... Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Pewnie i tak nie zje, jak poprzednich - rzucił jeden do drugiego, na co odpowiedzią było wzruszenie ramion.
- Co mnie to obchodzi, jej problem jak jeść nie chce. Pewnie Downey ją zmusi do jedzenie za niedługo.
- Ej! Ty! - i to akurat było do Devrila - Posprzątaj tam te wszystkie talerze.
I drzwi do komnaty w której trzymano Vetinari stanęły otworem. Cóż, komnata jak komnata. Tyle, że zasłony miała zaciągnięte, a na każdej niemal komodzie stał jakiś talerz z jedzeniem. Rzecz jasna, nietkniętym. Z prostego rachunku można było się doliczyć około dwudziestu talerzy, co dawało tydzień trzymania w komnacie. Na środku stał stolik, na podłodze leżały porozrzucane rzeczy. Zaś na samym łóżku, pod pościelą, leżała skulona postać.
Z początku nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Cisza. Nawet się nie ruszyła, jakby spała, czy coś. W rzeczywistości jednak, Vetinari nie kontaktowała z rzeczywistością. Myslami była daleko. Bardzo daleko, bo w zamierzchłej przeszłości, rozpamiętując wciąż te parę wspomnień jakie miała, a które odnosiły się bezpośrednio do jej ojca. Ale w końcu i umysł przetrawił wiadomość ze zmysłu słuchu. W końcu dotarło do niej, że ktoś tu jest.
Drgnęła pod kołdrą, nieco się poruszyła, ale nawet na niego nie spojrzała.
- To możesz go zabrać - odezwała się po chwili. Głos miałą ochrypły od długiego milczenia, aż sama sie zdziwiła.
Mag. I ten ton. Nosz cholera, skąd ona... I wtedy Vetinari usiadła zrzucając kołdrę i niemal zabijając Devrila wzrokiem na wejściu. Na lewym policzku widniały różnej wielkości siniaki. Jedne fioletowe, inne żółte... Inne jeszcze zielone. Na szyi miała otarcie, które sugerowałoby linę... Tak więc Vetinari miała co najmniej jedną próbę samobójczą za sobą. Zmierzyła sługę wzrokiem, co prawda nieco nieprzytomnym, ale jednak. I go nie rozpoznała.
- Powiedz mu, że ma się trzymać z daleka. Podobnie jak reszta... - opadła z powrotem na poduszki wzrok wlepiając w sufit.
Vetinari nie miała zamiaru jeść. Nie, póki ścigało ją widmo, które urzeczywistnione znajduje się wciąż na murze... Nie przełknie nic. Nie da rady, co i zaraz mu też zakomunikowała.
- Nie dam rady nic przełknąć... - i znów naciągnęła na głowę kołdrę. jakoś da radę. Nie musi jeść, żeby móc uciec.
Nie ma to jak wmawiać sobie niezbyt możliwą rzecz. W sumie, nie było źle. Bo i cóż ona robiła? Leżała całe dnie w łóżku nie racząc nawet wychylić głowy za okno.
- Trudno - mruknęła Veta spod swojej kołdry i nie miała zamiaru dalej się go słuchać - Po prostu zabierz to i wyjdź - nie miała także zamiaru wypłakiwać się na ramieniu pierwszemu lepszemu wysłannikowi Alastaira... Bo żeby poznać w nim Devrila? A gdzie tam. Char sądziła, że Devril się obraził i już nigdy, ale to przenigdy się do niej nie odezwie, a co dopiero mówić o... Nieważne.
W każdym bądź razie, ważnym było to, że Devril miał poważny problem w postaci załamanej Char, jakże nie podobnej do siebie samej.
Westchnęła. Najpierw chciała... Najpierw chyba chciała o tym porozmawiać z Alastairem. O tym, co pokazał jej ten tłusty dupek, Downey... Odruchowo zacisnęła pięści na samo wspomnienie niższego od niej bachora z tupetem.
- Mur... Na murze są głowy... - poczuła ból w sercu. Niby to przecież zwykłe głowy, nic takiego... Ale jednak - Nabite na pal... Zakonserwowane tak, by nie zniszczył ich czas - z każdym słowem głos arystokratki stawał się coraz bardziej ponury i cichszy - Nabił na pal głowę mojego ojca. A potem mi ją pokazał - aż całkiem umilkła.
- Kazał mi tam iść. I patrzeć - mruknęła po chwili przyglądając się swojej dłoni ściskanej przez jego dłoń - A ja nie chciałam. Zmusił mnie. Potem pierwszy raz oberwałam. - odwróciła wzrok i wlepiła go w wzory na kołdrze - Przyjdzie tu. Wiem to. Znowu przyjdzie i znajdzie jakąś nową rozrywkę na miarę swoich upodobań... - znów milczenie. Znowu pobłądziła gdzieś wzrokiem, żeby finalnie spojrzeć na niego, jakby coś sobie nagle przypomniała.
- Idź już. Siedzisz tu już za długo...
Problem leżał w tym, że Vetinari już była złamana. Spodziewała się wszystkiego, poczynając od przymusowych uśmiechów, na przymusowym seksie kończąc. przerabiała to już jakiś czas. W końcu, przebywała z Escanorem tyle czasu... Ale Downey kompletnie ją zaskoczył. Złamał jej ducha pokazując coś, co dawno zakopała w odmętach duszy.
Popatrzyła niechętnie na talerz. Po czym naciągnęła kołdrę na głowę.
Vetinari trzeba było podburzyć. Wkurzyć. Podkopać ambicje i porzucone morale, które tarzało się po podłodze razem z kłaczkami kurzu. Trzeba jej było mentalnej lepy w policzek. Inaczej pewnie by się w tym łóżku zestarzała. Ale bądź co bądź, ser Robert w końcu zajrzał do więźniarki i stwierdził, że nigdy stąd nie ucieknie. I tu popełnił błąd.
Powiedz Vetinari, że czegoś nie zrobi, a nazajutrz będzie miał problem. I rzeczywiście, Robert go miał. Bo Char ruszyła się z łóżka, nawet coś zjadła, chociaż mdliło ją od jedzenie, po czym dorwała tusz, jakąś kredę i zaczęła rysować na podłodze krąg alchemiczny, przy okazji barykadując się w komnacie. Znowu pewnie zapłaci jakąś wygórowaną cenę za tak duże transmutowanie, ale trudno... Nie będzie tu siedzieć. Nie, kiedy Alastair chce dać się pozarzynać, bo ona skopała sprawę.
A plotki rozniosły się wręcz błyskawicznie.
Vetinari, nieco zbyt pochłonięta rysowaniem wzorów najpierw w ogóle nie usłyszała stukania. Dopiero potem, parę minut później, zorientowała się, że coś irytująco tłucze w szybę. Podniosła się uważając, by nie przewrócić żadnej świeczki, które teraz wypełniały pokój. Musiała w końcu widzieć co rysuje. Dłońmi ubrudzonymi kredą i krwią odgarnęła zasłonę na bok i przez chwilę po prostu stała i patrzyła niezbyt rozumiejąc.
Dopiero potem, gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności panującej za oknem, wychwyciła, że coś jest... Nie tak. I czym prędzej otworzyła jedno ze skrzydeł wielkiego okna.
- Co ty tu robisz! - syknęła poirytowana. Przecież mogli go zauważyć, mogli... Mogli go stąd zestrzelić. Co za głupek!
Prychnęła słysząc te jego kpiny i żarciki. Bogowie, gdyby coś mu się stało... Odeszła chwytając za mokry skrawek materiału i wycierając weń ręce. Wciąż była posiniaczona, ale odpowiednio ułożone włosy zdawały się to maskować.
- To nie kolacja, bublu - burknęła opierając czyste już dłonie na biodrach - Muszę mieć krąg i wzory, ale tego się pewnie domyśliłeś. Znowu przyszedłeś nakrzyczeć na mnie? Albo spróbować przemówić mi do rozsądku?
Pokręciła głową całkiem go nie rozumiejąc. Nie zmieniło to jednak faktu, że się o niego bała, choć najchętniej to by sobie wycięła pewien organ z piersi i byłby spokój.
- Krąg. Do transmutacji. Stąd nie ma ucieczki, wszystko obstawione, a oknem nie wyjdę, bo, bo... - albo szukała wymówki, albo znowu coś ukrywała - Przetransmutuję tą ścianę - i tu palcem wskazała na ścianę z oknem - Na golema. Albo coś w ten deseń. Będzie z kamienia, więc raczej nic mu nie zrobią... Z moich obliczeń wynika, że potrzeba na to będzie... Wszystkich ścian. Przynajmniej od tej strony. - tak więc nagle, wszystkie cztery piętra miały pozostać bez północnej ściany - Idę w zakład, że golema się nie spodziewali. Nie takiego dużego. I z pewnością nie pod czyjąś kontrolą. Tylko... Nie wiem ile go utrzymam, szlaczek... - mruknęła przekopując notatki z obliczeniami na biurku, po czym zrezygnowała, chwyciła pozostałą kredę i spojrzała na swoje niedokończone dzieło. Ciekawe co trzeba będzie dać w zamian.
Z przyjemnością napawała się sennymi marzeniami mężczyzny, zaś zmienne uczucia, które im towarzyszyły miały delikatny, wspaniały zapach, który ją wypełnił. Przyglądała się emocjom rysującym się na twarzy mężczyzny swymi dużymi oczętami. Widać, że wpierw przyjemny sen stawał się powoli męczący. Miała ochotę podejść i szepnąć mu do ucha: "Wszystko będzie dobrze", lecz powstrzymała się, pełna niepewności. W międzyczasie eneida stała się mniej transparentna, nabrała nieco sił, chociaż proces ten trwał wyjątkowo krótko, albowiem mężczyzna się przebudził. Uchylił oczy, lecz nie była pewna, czy ją spostrzegł. Spojrzała za siebie, jakby chciała zerwać się do ucieczki, lecz pozostała na swym miejscu, machając nóżkami jak małe dziecko. Wiedząc, że w każdej chwili może zniknąć, odważyła się pomachać lekko nieznajomemu.
- Słodko śnisz - odezwała się cichym głosem. - Jednak to dobrze, że sny pozostaną tylko snami...
Pędziła jeszcze chwilę przy ziemi, dając się rozgniatać kopytom konia. Odprowadziła jeźdźca i wierzchowca do krańca pasma, w którym mieściła się jaskinia. Bała się. Bała się, że człowiekowi stanie się krzywda i to z jej winy, bo dała mu ruszyć w dalszą drogę. Śpiewała. Bo śpiewem porozumiewała się ze zwierzętami i tak przekazała leśnym mieszkańcom, że z jej rozkazu długowłosy jeździec na rosłym kasztanie jest dla nich nietykalny. Rozległy się wycia przywódców watah wilków, ryki jeleni, świergoty ptaków i pomrukiwania rysi.
Chwilę patrzyła jak galopują w jaśniejący brzask, po czym -już spokojniejsza- rozpłynęła się leniwie po trawie zwilżonej rosą, czekając na kolejne przybycie ludzi, potworów, elfów czy jej przyjaciół.
Nikael nie wiedział, co odpowiedzieć, chociaż w tym wypadku była ona oczywista i formalna.
- To był dla mnie zaszczyt. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby krewniaczka Pana odniosła jakikolwiek uszczerbek pod moją obecnością - odrzekł kulturalnie, a następnie skierował konia w szeregi idącego orszaku.
Nagle psy przyśpieszyły pęd, a jeden z mężczyzn zadął donośnie z złoty róg. Jego potężny dźwięk wypełnił wnętrze boru, wprawiając w popłoch stado kruków, które poderwało się skrzekliwie z pomiędzy listowia, wylatując ku bezkresnemu niebu.
- Jeleń, Nikaelu to chyba najprawdziwszy jeleń, nie jakiś tam zająć - Tuż przy Wichru rozbrzmiał głos Tymusa. Jego młodzieńczą twarz ozdobił wyraz podniecenia. Dotąd nigdy nie brał udziału w polowaniu, gdzie łupem okazało się zwierzę o majestatycznym porożu, które mogło stanowi dumne trofeum.
Z właściwą sobie niedojrzałością pchnął konia do przodu. Zwierzę gwałtownie wyrwało się przed siebie, pędząc nieomal na oślep.
- Tymus! - Nikael zmarszczył brwi, lecz jego krzyk został zagłuszony przez ryk rogu i ujadanie psów. Nie miał już szans zatrzymać swego przyjaciela, więc pociągnął za cugle i popędził za nim.
Przez chwilę go ignorowała, skupiając się na sprawdzaniu pewnego kawałka wzoru na ścianie. Devril wiedziec o tym nie mógł, bo alchemikiem nie był, ale Char prócz golema szykowała coś jeszcze.
Wybuchy, wybuchy, wybuchy.
- Downey zostawił mi swobodę, która ogranicza się do tej komnaty - sprostowała Vetinari podciągając rękaw przydługiej koszuli nocnej ukazując bransoletkę na nadgarstku - Taki kontroler. Bardzo fajny. Jak wyszłam oknem to mnie pokopało - i wyjaśniła się tajemnica okna. W takim bądź razie, czy Bransoletkowy Strażnik nie zadziałałby na golema? Otóż, Vetinari i to już sprawdziła. Jak każda magiczna rzecz, bransoletka mogła wytrzymać określoną liczbę uszkodzeń, czy wstrząsów, czy czegokolwiek. A przepięcia spowodowane golemem i wybuchami na pewno ją uszkodzą.
Do końca wygaszając ogień w jaskini, usłyszała tętno kopyt. Chwilę pomyślała, że to przybysz, który niedawno stąd zniknął. Wychyliła się z groty, już się uśmiechając, gdy...
Z daleka powoli stąpała karawana konnych. Szybko prysnęła w powietrzu, zostawiając blady opar. Ktokolwiek to był, szukał czegoś. Szczególnie przewodniczący zastępu.
'Co wy u licha tu robicie?' przeszło jej przez myśl. Wypłynęła im naprzeciw, przybierając kształt blado-mglistej klaczy, której gabaryty nieco powiększyła dla lepszego efektu. Teraz jej końska postać miała prawie dwa metry. Wystąpiła przed nich, niczym duch, powoli zbliżając się w ich stronę.
"Czego tu szukacie?" -rzekła mentalnym głosem, donośnie.
Prześlij komentarz