Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk

„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie




Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie 

Art credit by razimo


1 114 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   401 – 600 z 1114   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Elfka wsłuchiwała się w otoczenie. W lekki szum drzew, w oddalone odgłosy elfów ze stolicy. Być może ten właśnie spokój, milczenie ze strony Luciena dał jej szansę na usłyszenie przestraszonego głosu Yue. Yue, która wołała o pomoc. Poderwała się błyskawicznie i spojrzała na Poszukiwacza. Czy on też to słyszał? Zresztą, bogowie, jej dziecku coś się działo.
- Yue... - powiedziała tylko, po czym skoczyła do drzwi, zaklęciem wysadziła zamek i wypadła w samej koszuli nocnej na korytarz. I pognała przed siebie, z wymalowaną na twarzy troską. I strachem.

Sol pisze...

[ chyba mi wena obumiera... cięzko mi się na kk pisze ;/ ]

Sol z uśmiechem rozglądala sie wokół, zaraz jednak usmiech zniknął z jej twarzy, a mina zrzedła, gdy Dev zadal pytanie. Skądinąd pytanie bardzo wazne, wszak chodziło o to wlasnie, by dotarła tam, gdzie zamierzała.
0 Do przyjaciół - westchneła cicho, bo i niepewna była, czy takim mianem ich nazywać może, po czym skierowała konia ku najbardziej okazałym budynkom. Przy okazji zwrociła sie kolejny raz do devrila, wypowiadając nazwisko owych ludzi, których chciała odszukac, bo i moze mlody earl ich znal?

draumkona pisze...

Wypadła zza zakrętu i ujrzała białowłosą przy parapecie okna. Stała na palcach i próbowała przezeń wyjrzeć. A na widok rodziców oderwała się i popędziła wprost do Iskry.
- Mamo, ten głupek wypadł oknem! - fiołkowe, załzawione spojrzenie Yue całkowicie Iskrę rozbroiło. W dodatku, strach o syna...
- Jak... Jak to wypadł oknem... - wykrztusiła całkiem już osłupiała. Przecież tu były jedynie skałki... Po tej stronie... Okno... Jeśli wypadł... Bogowie...
Zostawiła roztrzęsioną małą tam gdzie stała i dopadła do okna. Było ciemno, to dodatkowo działało na jej niekorzyść... Zmrużyła oczy i szepnęła pod nosem zaklęcie. Mała kulka światła zmaterializowała się pod oknem i pomknęła w dół. I Iskra niemal zemdlała. Tam, dość daleko w dole, na półce skalnej, leżał Natan... W kałuży krwi. I elfka zamiast go wylewitować, zamiast żyć nadzieją, że jednak nic mu się nie stało, że tylko się poważnie potłukł... Ona osunęła się na ziemię chowając twarz w dłoniach. Jej syn...
Chyba ktoś inny musiał tu zadziałać.

Sol pisze...

Co wiedziała sprzed tych kilku lat, to to, ze rodzina ta wielu synów miała, ani jednej córki i lojalna była... Tak mówił jej ojciec, acz o ile liczebność rodu nie tak istotna byla, tak ta lojalność... Dwóch starszych synów i najmłodszy do ruchu nalezeli, jak i Dev, choc o sobie wzajemnie nie wiedzieli, bo i krete to były drogi członków ruchu. Sol zas ani o tym, ani o innych sprawkach rodziny miała sie nie dowiedzieć, wszak tylko gosciem by była.
- Nie musisz mnie odprowadzać - zauwazyła rozbawiona, czując, że teraz to Devril przejąl role jej nieobecnego opiekuna. Opiekuna, ktory juz nigdy nie wróci.
Ale nie oponowala przed tym, gdy jechał tuz przy niej, jakby faktycznie strzec jej chciał. Bylo to miłe uczucie bliskości i jakiejs więzi.
A gdy zajechali pod pałac, mniejszy niż krolewski, Sol nie opuszczając siodla, dumnie swe nazwisko zdradziła, te samo, ktorym nie powinna się już posługiwać. I nie minęło wiele czasu, a ku nim wyszła para seniorów rodu i wtedy płomiennowłosa z konia zsiadła, by utonąć w serdecznych objeciach przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół.

draumkona pisze...

Szept nie musiała ściągać medyka, bo medyk już gnał korytarzem, powiadomiony przez Iskrę, która nieco otrząsnęła się z szoku i ściskającego serce strachu. Podniosła się z ziemi i kazała Yue iść do komnaty. Żeby tam posiedziała. Poczekała. Oni wrócą...
W tym momencie, w poślizgu, zza zakrętu wypadł Wilk. Wilk... I wiedźmin, równie wystraszony.
Medyk dopadł do okna i posłał magię w dół, ku chłopcu. Chwila na diagnozę...
- Kręgosłup cały, przynieś go tu! Tylko ostrożnie! - wydarł się Wilk przez okno zastanawiając się, czy by samemu tam nie zejść... Ale nie. Na półce nie zmieszczą się w trójkę. Musi poczekać.
Za to wiedźmin objął roztrzęsioną Iskrę, co to chyba znów świadomość straciła, bo wpatrywała się w okno, drżąc, oddychając płytko. I chyba nawet nie zdała sobie sprawy z tego któż ją obejmuje próbując jednocześnie uspokoić...

draumkona pisze...

Wilkowi nie trzeba było słów, błagalnych spojrzeń, czy czegokolwiek. Kiedy tylko Natan znalazł się w zasięgu, odebrał go Lucienowi i ułożył na ziemi podkładając pod ciało swój płaszcz. Fachowym spojrzeniem zlustrował ciało, po czym powiódł dłońmi wzdłuż ciała Natana mamrocząc jakieś słowa. Maluch jęknął, a głosik miał przepełniony bólem. Bólem, od którego Iskrze stawały w oczach łzy. Elfka wywinęła się z wiedźmińskich objęć i doskoczyła do Wilka przyklękając obok.
- Pomogę... - zaczęła, ale Wilk uciszył ją tylko gestem.
- Pomożesz mu potem, teraz nic nie zrobisz, a tylko przeszkadzasz - i Iskrze znowu zachciało się płakać. Nienawidziła być bezradną... I takie to załzawione kompletnie spojrzenie przeniosła na Luciena.

draumkona pisze...

Iskra poczuła jak mięknie. Bogowie, świat się kończył. Cień... Ten nieczuły drań, zobojętniały na wszystko co nie jest Bractwem... On płakał. Płakał bo coś stało się Natanowi. I sama elfka musiała aż otrzeć oczy rękawem, bo przecież miała się trzymać, nie płakać...
- Nie jest źle - mruknął Wilk skacząc oczami pomiędzy różnymi rejonami ciała. Biodro. Ramię. Kolano. Stopa. Kark. Obojczyk...
- Jest mocno potłuczony, ma złamaną nogę i dwa żebra, do tego sporego siniaka na głowie... Podejrzewam jakiś uraz - nieco spocone dłonie elfa przeczesały czuprynę chłopca. Ciemne włosy lepiły się od krwi.
- Na podłodze się przeziębi. Zabieram go do siebie... Przyjdźcie rano, powinien być już przytomny - owinął chłopca w swój płaszcz i wziął go na ręce. Spojrzał jeszcze przelotnie na Szept i oddalił się szybko do swoich komnat, gdzie miał całe tony różnych ziół i innych potrzebnych mu teraz rzeczy.
Iskra obejrzała się na Szept. W spojrzeniu zaś bił się strach z nadzieją. Zdziwienie ze łzami. I smutek. I ten ostatni chyba przezwyciężał na razie wszystko...

draumkona pisze...

- Wilk też wie co robi - mruknął wiedźmin, który poczuł się w obowiązku by odparować Cieniowi... Posłał jeszcze Iskrze dziwne spojrzenie, przeczesał jej włosy palcami gestem czysto opiekuńczym i odszedł. Jakby miał coś do zrobienia...
Iskra chrząknęła i spojrzała na Szept.
- Dzięki... - chociaż mimo wsparcia tamtej, nadal się czuła, jakby ktoś wyrwał kawałek niej samej. Pozbawił ją części... Uczuć. Rozumu. Świadomości. Przecież ona oddałaby za niego życie. Spojrzała na Cienia i znów łzy zalśniły w jej oczach. Chyba będzie zmuszony do nocowania w Iskrowym łóżku razem z elfką i Yue. Bo co jak co, ale Iskra nie chciałaby go teraz nigdzie puszczać. Jakby się bała, że i jemu coś się stanie...

draumkona pisze...

W komnacie była tez Yue, która spała już zwinięta w kłębek na łóżku, niby kot jakiś. I Iskra zamiast się ubrać jakoś, czy coś, przecież ciągle w koszuli nocnej ganiała... Najpierw ściągnęła małej buty i delikatnie przebrała ją w koszulę nocną, po czym ułożyła na środku łóżka i okryła kocem i kołdrą. Dzisiejsza noc była zimna.
Potem dopiero znów podniosła spojrzenie na Cienia. I podeszła powoli, jakby się bojąc, że jednak się rozmyśli i sobie pójdzie. Znów objęła go w pasie, a policzek oparła o jego plecy.
- Zostań tu z nami... Przynajmniej na tę noc... - nie zdawała sobie sprawy z tego, jak cicho mówi. Jak drży jej głos. Zresztą, jak drży całe ciało.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się do siebie, lekko, melancholijnie. Dłonie zacisnęła na jego koszuli, odczuwając chwilową radość z tej bliskości. A potem kichnęła i uznała, że musi wrócić do łóżka.
- Chodź do łóżka - mruknęła jeszcze i puściła go, odsuwając się. Lekkie kroki i elfka znalazła się w łóżku, obok śpiącej Yue. Odgarnęła jej włoski z twarzy i pogłaskała po policzku. Będzie musiała ich bardziej pilnować. Żeby już nic się im nie stało...

draumkona pisze...

Elfka też powątpiewała w to, że zdoła zasnąć. Ale jednak... Zmęczenie całego dnia wzięło górę i elfka usnęła, jak zwykle tuląc się do Cienia. Miała obok córkę, miała jego... Jeszcze tylko brakowało jej Natana. Ale i on wkrótce do nich dołączy. Na pewno. Inaczej myśleć nie można.

draumkona pisze...

Iskra ocknęła się w momencie, kiedy natrętne promienie słońca zalały całkiem jej komnatę. Mruknęła coś pod nosem i podniosła się. Yue nadal spała... Zaś Cień nie. I widać było po nim, że w ogóle nie spał. Głupek jeden... Palce elfki musnęły jego nieogolony policzek.
- Natan... Musimy iść sprawdzić... - zaczęła, ale chyba on myślał tak samo, więc urwała i po prostu wypełzła z łóżka, narzucając na siebie jakiś płaszcz.
Obudziła go. Bo Wilk ze zmęczenia zasnął na krzesełku przy łóżku Natana. Przetarł podkrążone oczy i powlókł się do drzwi. I w sumie nie wyglądał na zdziwionego widokiem Szept... W sumie, to nie wyglądał na cokolwiek. Chyba, że na zmęczonego. Ale się uśmiechnął.
- Dobry... - mruknął i wciągnął ją po prostu do pomieszczenia i zamknął drzwi.

draumkona pisze...

Cóż, nie spodziewała się, że będzie się teraz przejmował takimi błahostkami jak to, czy zamarznie, czy niezbyt. A jednak... I dogoniła go po paru krokach, nie zabierając jednak głosu. Za to dłoń wsunęła w jego, jakby chcąc mieć chociaż minimalny kontakt z jego ciepłym ciałem.
Elf przeczesał włosy palcami i spojrzał na uśpionego malucha.
- Jest lepiej, raz mi się wybudził, ale musiałem go znowu uśpić. Żebro źle się zrasta i co chwila muszę je na nowo łamać i próbować od nowa... - westchnął, po czym posłał do ciałą chłopca wiązkę magii. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem... Może w końcu się uda.

draumkona pisze...

Wilk pokręcił głową. Nie wątpił w talent i zręczność w posługiwaniu się magią Szept, ale... No właśnie. Tu wiele czynników nakładało się na siebie. A on, wiedząc, że gdyby pogorszył się stan Natana... No, zostałby podwójnie zabity. Pokręcił więc głową.
- Sam się zastąpię - jak widać, humor, nawet jeśli dośc specyficzny, wciąz mu dopisywał.
Na widok Iskry i Cienia, niemal się usmiechnął. Niemal, bo wiedział, że z Cieniem postępować trzeba jak z jajkiem. Jedno błędne słowo, jeden gest i już chowa się za tą swoją głupią maską...
- Polepszyło mu się - zaczął zerkając jeszcze raz na Natana. Postanowił nie mówić o chwilowym kłopocie z żebrem - Potrzebuje teraz odpoczynku i spokoju, więc zostanie tutaj...

Sol pisze...

Sol z delikatnym usmiechem przyjęła jego pomoc. A te chęć ucieczki nie z zabawami a snem i odpoczynkiem połączyła u niego. Pod oczami u młodego earla rysowały się cienie, a przez zmeczenie i brak snu jego rysy wydawały jej sie jeszcze ostrzejsze.
A i Devril nie został zignorowany. Po wyściskaniu Sol, która sama nie spodziewala sie tak ciepłego powitania i tyle serdecznych słów, az jej sie cieplutko na serduszku zrobiło pan rodu i do niego się zwrocił. Podziekował goraco za zadbanie o bezpieczeństwa młodej damy, cos jeszcze wspomnial, acz tego Sol już nie slyszała, została porwana przez gospodynię do domu i tyle widziała earla. Nawet go nie pożegnała, jesli nie liczyc tego spojrzenia, jakie mu rzuciła na odchodnym, obracając sie przez ramię. Ale została doslownie porwana i odmawiac nie było jak.
teraz dopiero stolice miala poznac! Nazajutrz, nie tak wcześnie z rana jednak a w porze poobiedniej z domu swych dobroczyńców wyszła i to nie sama! Po bokach miała dwóch towarzyszy, którzy od ojca rozkaz dostali strzec ich gościa jak oczka w głowie! Starsi synowie, dziwne że wciąz nie po ożenku, na co matka z ojcem w nich opłakiwali niemal, prowadzili płomiennowłosa panią przez główne ulice Królewca. A ona po gorącej kapieli, po wielogodzinnym śnie, promieniała, czując sie teraz faktycznie jak kobieta swego stanu. Zwłaszcza, ze i suknię jedwabną na sobie miala, która niczym druga skóra do smukłej sylwetki przylegała. Diner i Alen na przemian opowiadali o cudownościach stolicy i obydwaj zdawali sie być pochłonięci rolą przewodnika. Tak minęły kolejne cztery dni pobytu Sol w mieście, na poznawaniu każdego zakatka, oczywiście tego ktory dla damy i arystokratycznego stanu był odpowiedni i godny poznania, choć zdązyła zauwazyc, ze synowie rodu Ergon ani pyszałkowaci nie są, ani nazbyt dumni, czy argoanccy. A zważając na to, jakie względy zaczął okazywac jej Diner, nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze zony nie miał.
Tego dnia zapuścili się dalej ku straganom o takiej róznorodności towarow, że w głowie zakrecić się mogło. Opatulona ciepłym szalem, który zastapił na wyjścia praktyczna, lecz malo elegancka pelerynę, sluchała opowieści braci. Ucichli jednak wspólnie jak na komende, gdy wsniósł sie w tłumie jakis larum. Sol momentalnie zostala pociągnieta za ramię w dól i zaraz tam gdzie znajdowaly sie ich głowy poleciała ogromna... kapusta.
To keronijski patrol pilnujący porządku na ulicach, doczepił się do jednego z handlarzy. Sol strzelała, ze o ceny, albo o podatek chodziło, jak zwykle. Lecz tu działo się cos więcej, bo ludzie zaraz wszczęli awantury, bójki i na uzbrojonych sie rzucili.

Iskra pisze...

Iskra dotknęła delikatnie rączki Natana, jakby bojąc się, że czymś innym zrobi mu krzywdę. Jakby miał się rozsypać w pył, od czegoś innego niż sam dotyk. Był blady, usta miał nieco sine... Ale żył. I było mu lepiej, więc...
- Wraca do zdrowia - dodał jeszcze Wilk widząc minę elfki. I oczywiście, nie umknęło mu wyjście Szept, a gdzie tam. I zamierzał się dowiedzieć o co chodzi. Chora była? Przecież był medykiem...
- Jak chcecie, to posiedźcie tu jeszcze chwilę, ale nie za długo - mruknął jeszcze w kierunku Luciena i Iskry, po czym poszedł za Szept.

Iskra pisze...

Musnęła lekko palcami dłoń spoczywającą na jej ramieniu. I kiwnęła głową. Tak, Natan na pewno z tego wyjdzie... Przecież jeszcze tak niedawno się jej chwalił, że zyskał odporność na tojad, czyli przeżył pierwszą z prób Bractwa. Przecież jakiś byle upadek nie mógł go zabić... nie mógł, prawda?
Zaś sam chłopiec mruknął coś przez sen, a Iskra była gotowa oddać własną dłoń, że maluch mruczał coś o ciastkach. Więc chyba naprawdę wracał do zdrowia...
Szeptucha miała pecha, bo to był TEN elf. Ten jasnowidz i medyk, który nie potrafił zrozumieć własnych snów i objawów narzeczonej. Czasami Wilk był doprawdy głupi.
- Coś ci dolega? - pierwsze pytanie jakie padło, kiedy znalazł się obok niej, opiekuńczo otaczając ramionami.

Iskra pisze...

Do elfki dopiero teraz dotarła nieobecność Szept... Gdzie ona polazła? Szlaczek. I Iskra sięgnęła umysłu magiczki. Lekko, delikatnie...
Gdzie poszłaś...?
I kiedy wymieniała myśli z Szept, jeszcze przytuliła się do Poszukiwacza, korzystając z tej chwili spokoju.
- Jeszcze potem przyjdziemy... Teraz niech odpoczywa - mruknęła jeszcze chowając twarz w jego ramionach.
Wilk był w tej chwili ślepy, głupi i w ogóle to... No, głupi. Bo uznał, że elfka zjadła coś nieświeżego, uwierzył jej nawet, że to tyko zmęczenie.
- To się połóż, a nie się gdzieś włóczysz...

iskra pisze...

- Przyjdę zaraz do ciebie, postaraj się tylko nie obudzić Yue... - jak widać, elfka założyła, że Lucien będzie spał w jej komnacie. W jej łóżku. W sumie, nie miałaby nawet nic przeciwko...
Po czym zerknęła jeszcze na Natana i ruszyła szybkim krokiem na górną kondygnację.
Podejrzewam, że ten głupek polazł do ciebie... Cień poszedł spać, spotkamy się na górnej kondygnacji
A ten głupek byłby pytał dalej i naprawdę by się domyślił, gdyby wtedy nie pojawiła się niska, ale bardzo wojownicza Toruviel.
- Raa'sheal! - krzyknęła, a Wilk nieomal jęknął. Tu byli chorzy, a ona się wydziera... No tak, teraz jego kolej na...
I Toruviel nie zważając na to, że chyba z kimś rozmawiał, chwyciła go za ucho zniżając do swojego poziomu i wytargała z pokoju prowadząc do siebie.

draumkona pisze...

Iskra poczuła się dziwnie widząc ten niepokój. Ewidentnie coś było na rzeczy. A co niepokoiło Szept, powinno niepokoić i ją. Tylko... Dlaczego czuła takie dziwne kotłowanie w żołądku? Mdłości jakieś... To chyba przez ten niepokój.
- Szept mów, co się stało, bo zaraz zacznę obgryzać paznokcie... - jeszcze ażeby podkreślić te słowa, spojrzała na swoje dość zadbane dłonie. Długie paznokcie. Iskra lubiła drapać... Szczególnie w jednej sytuacji... Biedne plecy Poszukiwacza coś w tym temacie wiedziały.

draumkona pisze...

Zamurowało ją. Jakby to tylko ona miała zdolność zachodzenia w ciążę... Iskrę po prostu zatkało. I gapiła się dziwnie na Szept, z szeroko otartymi ustami. A potem je zamknęła, czując jak podchodzi jej do gardła... I poderwała się, wbiegła do magiczkowej łazienki i puściła pawia do jakiejś miski. Cholera... Co ona takiego zjadła?
A potem dość ociężale myślący móżdżek Iskry zaskoczył. Przecież ostatnio spóźniało się jej krwawienie. Teraz wymioty. Znała te objawy aż za dobrze... Z grobową twarzą wróciła do Szept i oskarżycielsko wycelowała palcem w elfkę.
- Zaraziłaś mnie! - no i jak ona to zakomunikuje Lucienowi? Toć on umrze, biedny jeden...

draumkona pisze...

- A myślisz, że ja to... Przecież on umrze jak to usłyszy... Nie potrafi sobie radzić z Natanem, ani z Yue a co dopiero z takim małym brzdącem... poza tym, gdzie ja go ukryję... - zaczęła biadolić Iskra i miała ochotę się rozpłakać. Nawet miała taką straszną minę... Aż jej nie olśniło. Uśmiechnęła się szeroko, chwyciła Szeptuchę za ramiona i potrząsnęła nią.
- Wiem! Wiem! Ja powiem Wilkowi! A ty pójdziesz do Luciena i mu powiesz... No wiesz co mu powiesz... - rozszerzone źrenice fiołkowych oczu wyraźnie mówiły o podnieceniu. Tak, to był idealny plan...

draumkona pisze...

Kiwnęła głową.
- Powiem. Powiem... I możesz być pewna, że on zrobi chyba wszystko, co by mieć i ciebie... I tego malucha. Albo maluchy... - tu zrobiła głupią minę i spojrzała na brzuch Szeptuchy. A potem na własny. A co jeśli to ona będzie miała "maluchy"? Bogowie... Lucien umrze i osiwieje w ciągu tygodnia.
Ale przynajmniej nie będzie musiała mu tego mówić... Poderwała się z łóżka, ręce oparła na biodrach, a na twarzy miała minę godną supermena.
- To idę! - i zamaszystym krokiem ruszyła do drzwi, święcie przekonana, że mówić prosto z mostu... Tak, to dopiero doskonała taktyka!

draumkona pisze...

Tymczasem elfia furiatka wpadła do krawcowej Toruviel. Ta, wystraszona, dźgnęła Wilka szpilką, akurat w wiadome miejsce... A władca pisnął i zasłonił się rękami. Spodnie miał nadal nieco niedopasowane, frak na nim zbyt wisiał.
- Czego chcesz! Tu się pracuje! - zaczeła niziutka blondynka i rzuciła w Iskrę kawałkiem materiału.
- Ja tu z posłaniem! Od Szept! - i tylko tyle wystarczyło, co by zwrócić całą uwagę Wilka na jednej osobie.
- Mów.
- Jest w ciąży.
- Mów.
- Wilk..? Nie słyszałeś?
- Mów... - twarz władcy wyrażała kompletne osłupienie, zagubienie i coś jeszcze, co Iskra zidentyfikowała za późno... Bo Wilk zachwiał się i zemdlał.
Toruviel też stała osłupiała i to na Zhao spadł obowiązek docucenia władcy. A ten... Kiedy tylko się obudził, usiadł gwałtownie i zderzył się czołem z siedzącą na nim Iskrą.
- Gdzie ona jest!
- A bo ja wiem... Chyba gdzieś w pałacu... - dokończyć nie zdążyła, bo Wilk zrzucił ją z siebie i wyprysnął z pokoiku jakby się paliło. W niedopasowanym fraku. I trzymając zbyt szerokie spodnie.

draumkona pisze...

Los chyba tak zarządził, a bogowie znów rzucili kostką. Bo i Zhao zawędrowała nad D'viss w obawie... W obawie przed Cieniem. No bo kto powiedział, że szuka ją po to, żeby powiedzieć coś miłego? Równie dobrze może zacząć wrzeszczeć...
I całkiem nieoczekiwanie natknęła się na Szept. Wtedy też przypomniała sobie reakcję Wilka i parsknęła.
- Wilk cię szuka. O mało co spodni nie zgubił jak wylatywał od Toruviel... A ta mała wiedźma ukłuła go jeszcze szpilką w... Wiadome miejsce. Pewnie będziesz musiała pomasować - i uśmiechając się figlarnie, dźgnęła Szeptuchę palcem pod żebra.
Zaś goniący pod Eilendyr Wilk... W chwili obecnej nie biegał. Siedział na chodniku i dyszał ciężko, bynajmniej nie od biegu. Wzrok miał nieobecny, najwyraźniej dość ciężka wizja się mu trafiła. I to na niego, zamiast na Iskrę natknął się w końcu Cień.

draumkona pisze...

Iskra się wzdrygnęła. No ładnie, czyli jednak będzie kolejna awantura... A do następnego odpływu tylko dwa dni.
- Powiedziałam mu, że jesteś w ciąży - i wzruszyła ramionami, bo i przecież taka była prawda. A potem zastygła w bezruchu.
- Szept... - syknęła i szybko strzeliła oczami w bok, co by i magiczka spojrzała w tamtą stronę. Lekko z boku, przyczajony za skałkami... Stał ork. Ork, który na piersi miał wymalowane białe oko przecięte w połowie. Orkowie Morii...
Natomiast Wilk nagle się opanował. Oddech się unormował. I zamiast najpierw odpowiedzieć Cieniowi, zniknął w domku jakiegoś elfa i po chwili wrócił przebrany w jakąś koszulę z dziurą i proste spodnie. Naciągał na stopę buta. A wyraz twarzy miał śmiertelnie poważny.
- Widziałem... Miałem wizję... Te dwie kretynki... - wyprostował się, wbijając spojrzenie w Cienia - One pójdą do Morii... Wiem to. Zaraz. Już... - i nie czekając na to co Cień powie, puścił się biegiem na sam dół, do koryta rzeki.

draumkona pisze...

Potwierdzenie Iskra miała niemal wypisane na czole. Poderwała się prostując i wzywając magię. Odpowiedziała. I ruszyła ku orkowi, który z kolei chyba zorientował się w czym rzecz bo zrobił naprawdę niemądrą minę i wziął nogi za pas...
A Iskra obejrzała się na Szept. I obie puściły się biegiem za tym ścierwem, które ośmieliło się opuścić bramy kopalni. Już ona im pokaże gdzie ich miejsce. Już im pokaże...
Wilk natomiast słysząc krzyki Poszukiwacza, miał ochotę się śmiać. Przed chwilą sam warczał, że kretynkami je nazywa... A teraz sam nazywał Iskrę niewiele lepiej. Ale cele mieli podobne.
Dorwać i przemówić do rozumu.

draumkona pisze...

A tak samo jak zły był Cień, tak samo udzielało się to Wilkowi. Mruczeć zaczął pod nosem, wyklinać coś, bogów nawet wzywać. I przyśpieszył biegu, czując, że może być... Nie. Zdążą. Nic się nie stanie.
Tymczasem Iskra z Szept przeszły przez bramę i pochłonęły je ciemności kopalni. Pod stopami chrzęścił gruz i kości dawnych obrońców... Gdzieś błysnęły ślepia jakiegoś głębinowego stworzonka. A swąd orków nasilał się im bardziej zanurzały się w tunele. Tunele pełne czarnych pnączy, pająków i orczych pułapek.

draumkona pisze...

- Popieram - mruknęła pod nosem, po czym myślą wybudziła mechanizm Tahabaty. Lśniący, biały smoczek wystawił łebek z Iskrowej ręki, ziewnął, po czym wylazł cały, rozwijając błoniaste skrzydełka. Poderwał się do lotu i tak zawisł nad dłonią furiatki, zaś jak to zwykle bywało, samego smoczka otoczyła zaraz niebieskawa mgiełka, która przynosiła Iskrze dziwnie przyjemny chłód. I elfka złapała spojrzenie Szept, która chyba pierwszy raz na oczy widziała tę broń. I Iskra wzruszyła ramionami uważając, że tę historię opowie jej potem.
- Długa opowieść... - lekki trzask. Ścigany przez nie ork wpadł w sidła własnych braci... Tym samym ratując obu magiczkom tyłki.
Wilk dopadł do wrót Morii, mocno zdyszany i czerwony na twarzy. Były już zamknięte. Cholera. Trochę potrwa nim się otworzą...

draumkona pisze...

Smród i widok tego ciała... Iskra nie wytrzymała i zwymiotowała gdzieś w jakieś podziemne roślinki, a te zaświeciły się niemrawo zielonym kolorem. Iskra odsunęła się.
- Bogowie... - i dogoniła zaraz elfkę, bo przecież niemądrze jest się rozdzielać. Jakby wejście do Morii w ogóle miało być mądre...
Zaś an rozwidleniu, Iskra orientacyjnie wybrała lewą odnogę. Coś jej podpowiadało, że tam powinny iść... I trafiły po niedługim spacerze wprost do orczego obozu.
Wilk spojrzał na Cienia mrużąc lekko oczy. Co widział... Trudno to było opisać.
- Krew - mruknął wbijając spojrzenie na powrót w ziemię - Krew i śmierć. Ale było tam też i życie... Widziałem je w obozie orków, gdzieś w niższych korytarzach. Pełno magii... - i nie dokończył, bo wrota jęknęły, otwierając się. A on poderwał się do góry i wparował zaraz do środka.

draumkona pisze...

I Iskra wyobrażała sobie to nieco inaczej. Heroiczna walka, bohaterskie czyny, wyczyszczona kopalnia... Tymczasem okazało się, że orkowie ładnie je oszukali. Jakimś cudem ukryli swój zapach, choć Iskra nie miała kompletnie pojęcia jakim, kutwa, cudem.
Nie mniej jednak nie miała zamiaru dać się pociąć... Smoczek zdematerializował się w niebieską mgiełkę, która owinęła się wokół jej dłoni. Przyzwała magię do siebie, po czym uformowała je w strumienie, które posyłała raz po raz ku orkom. Nie było widocznego efektu. Do czasu...
- Padnij! - wydarła się odwracając twarz ku Szept, potem zaraz rzuciła się na ziemię. W sześciu skupiskach nagle na ziemi wyrysował się okrąg, a w nim runy i symbole. Światło zwróciło uwagę orków, które tylko dlatego nie zabiły leżących na ziemi elfek. A potem symbole równocześnie wybuchły, podnosząc spore fale ziemi w górę. Iskra zasłoniła jeszcze głowę rękami, a kiedy opadł już kurz i większość trupów orków, podniosła się i puściła biegiem z powrotem ku wyjściu. Może i zniszczyła całkiem sporo tego plugastwa... Ale to nie był jeden obóz. Na pewno nie.
W dodatku, na sklepieniu, które skryte było w głębokim mroku, wisiały nie tylko nietoperze. Przez wygryzione żywcem w skale otwory zaczęły wyłazić pełzary. Stare stwory, wyglądające jak ogromne, łyse gąsienice. Z rękami zamiast czułek. I żywiły się mięsem.
Elfki miały więc już podwójne kłopoty, a kłopoty pod numerem trzy właśnie ku nim gnały w postaci Poszukiwacza i Wilka.

draumkona pisze...

Ano, rzeczywiście Szept mogła uprzedzić. Powiedzieć. Dać znak. Cokolwiek. Bo Iskra uznała, że coś się magiczce stało i jęknęła w duchu. Wilk ją zabije. Wilk... Wilk...
O kurwa.
- Szept! Ja... Bo... - spanikowana rozejrzała się wokoło. Orki. Pełzary. I jeszcze ta znajoma magia... To musiał być Wilk. Będzie suszenie głowy, oj będzie...
- Twój niewydarzony narzeczony tu jest! - zwinnie podniosła się z ziemi i sparowała dłońmi cięcie dość tępego sztyletu. Nowy ork pojawił się dosłownie znikąd. I całe szczęście, że miał ostrze tępe... Bo Iskra miała na dłoniach jedynie dwie głębokie szramy. Nic wielkiego.
Ale skoro większość z tego plugastwa była unieruchomiona... Iskra zajęła się ustawianiem magicznych pułapek. Czyli stała jak ten kołek i mamrotała pod nosem, dzieląc magię na dwa strumienie. Jeden osłaniał ją i Szept swoistą tarczą, drugi formował pułapki pomiędzy czarnoskórymi.
Wilk wyczuł dość blisko orki. Zatrzymał się i dobył broni, po czym warknął i rzucił się na pierwszego z brzegu potwora. Takiego samego potwora, jakich było pełno w korytarzu. Nie było szans przejść...
- Zatkane. Coś ich tam trzyma, a ja nie wiem... - tu słowa elfa zagłuszyła seria eksplozji. Iskra aktywowała swoje pułapki.

draumkona pisze...

Ale Iskra iść nie chciała. Najpierw pomóc Szept... Ale wygląda na to, że jej też już ktoś pomógł. Zjawił się Wilk, który zwinnie przemknął między orkami niby zawodowy Cień. I pochwycił swoją magiczkę, a w jego błękitnym spojrzeniu czaiła się obietnica awantury. Nie dość, że ciąża, to ona jeszcze... Niech oni tylko wyjdą.
Za to Iskra się szarpnęła, wyrywając Cieniowi. Jak widać, w tej furiatce było jeszcze sporo chęci walki. Przymrużyła oczy oceniając przewagę tamtych. Mimo pułapek, mimo magii... No, dobrze, że Balroga nie wybudziły...
Zebrała magię i posłała ją sporą wiązką w orki poupychane w przejściu. Siła ta, materializująca się niczym poziomy snop światła, wdarła się między stwory, popieląc je doszczętnie. Potem, kiedy przejście się chwilowo odetkało, puściła się tam biegiem.
A wraz z nią Wilk, który to zręcznie Szept obezwładnił i teraz wisiała na jego ramieniu niczym worek kartofli bądź rzodkwi.

draumkona pisze...

Biedna Iskra nie podejrzewała jeszcze Luciena o taki stan. Za to wiedziała, że jak tylko wyjdą z kopalni... Wtedy na nią nawrzeszczy i pewnie jeszcze do płaczu doprowadzi. Dlatego się nie odezwała. Może jak teraz będzie grzeczna to aż tak krzyczeć nie będzie...
I na co ona liczyła? Głupia idiotka...
Wilk prowadził. I dziwił się nieco, że Szept nie protestowała. Może nie chciała go już bardziej wkurzać? Zresztą, zaraz się dowie... W końcu, od tamtego tunelu do wyjścia nie było aż tak daleko. A orki nie wyjdą na zewnątrz. Nie, kiedy wiedzą, że w Eilendyr stacjonują spore oddziały krasnoludów, część załogi Moriaru i magowie. W dodatku, panował dzień. Jasność.
Po około dwudziestu minutach biegu, Wilk wypadł przed Morię. Czerwony na twarzy, zdyszany, spocony. Ustawił Szept bez słowa na ziemi, po czym zgiął się wpół, dłonie na kolanach oparł i zaczął cięzko dyszeć. Zaraz jej powie... Zaraz, moment...

draumkona pisze...

Elf łypnął złowrogo na Szept, a ta mogła poczuć na sobie dotyk jego magii. Magii, która niosła chłodną ulgę ranom, która zasklepiała cięcia na skórze i usuwała siniaki. A on, z początku wyglądający tak, jakby zaraz miał ją zabić, po prostu ją przytulił do siebie, mocno, jakby bał się czegoś... W istocie, bał się. Że nie zdąży.
Za to Iskra pokręciła nosem, strzepnęła z siebie Lucienowe łapki. Jakby nagle nietykalska się zrobiła, furiatka jedna...
- Nic mi nie jest... - burknęła otrzepując ubranie z kurzu i pyłu. Łypnęła na niego spojrzeniem, jakby zła... A jedynym, kto miał prawo do złości, był przecież on.
- Tylko nie krzycz za głośno...

draumkona pisze...

- Postępy...? - spytała jeszcze cicho, nim ją pocałował, niezbyt pojmując jego słowa. Ale gest odwzajemniła, a jakże. Nawet ręce oplotła wokół jego szyi, co by bliżej jeszcze się znaleźć, nie uronić ani trochę z ciepła jego ciała...
A w duchu odetchnęła. Nie krzyczał. Nie ma awantury. Spokój... Tym razem jakimś cudem się jej udało. Uniknęła piekła, wyszła z kłopotów bez jakichś ran, no jeśli nie liczyć cięć na dłoniach.
Oderwała usta od jego warg, uśmiechając się lekko. Zaś dłonie, które jak dotąd gładziły jego szyję, teraz przeniosły się na twarz, palce sunęły po jego policzkach i elfka westchnęła.
- Znowu jesteś nieogolony...

draumkona pisze...

Iskra zadumała się. Od kiedy... No, podejrzewała to od dłuższego czasu. W końcu, nie było krwawienia. Chociaż, to akurat zwalała na małe porcje żywności, bo elfka postanowiła się odchudzać, przez co teraz pod skórą lekko rysowały się żebra.
- Od... Od dzisiaj w sumie. Bo dzisiaj pojawiły się mdłości - mruknęła dochodząc do takich, a nie innych wniosków. Poza tym, niezwykle zainteresował ją jego głos. Jakiś za cichy taki... Coś tu było na rzeczy.

draumkona pisze...

Nieco zbita z tropu Iskra spuściła głowę. Zrobiło się jej... Dziwnie głupio. I to było dość zabawne, bo nigdy się tak nie czuła. Nie, kiedy była w ciąży. Uciekła i to nie raz i nigdy nie czuła się tak jak teraz. Więc może i teraz Poszukiwacz w końcu dobrą taktykę na furiatkę znalazł? Bo i ona jakaś potulniejsza się wydawała, nawet jeśli tylko pozornie, bo i tak wszyscy wiemy co z niej za ziółko było.
- No przepraszam... - spojrzenie wlepiła w czubki swoich butów, jakby te nagle, ubłocone, zyskały po stokroć na atrakcyjności - Bałam się, że będziesz krzyczał... - teraz do spuszczonego spojrzenia doszły także dłonie mnące rąbek jej koszuli.
Wilk nie krzyczał. Nie. Patrzył tylko na magiczkę dość... Dziwnie. Na twarzy miał wypisaną jawną troskę, w spojrzeniu czaiła się irytacja, a on sam traktował ją jakby miała się teraz potłuc przy nawet najdrobniejszym ruchu. I o to samo miał pretensje.
- No i czemu mi nie powiedziałaś, co...? - spytał, cicho dość, odgarniając kosmyk włosów zabłąkany na jej twarzy. Zahaczający o długie rzęsy. Ech, i co ona znowu narobiła... On przecież kiedyś na zawał umrze.

draumkona pisze...

Już miała odparować, że owszem, krzyczał i to całkiem często. Ale nie dał jej wykonać ruchu, bo zaraz dodał swoje.
No, o dzieci nie krzyczał... To prawda. Fakt najprawdziwszy. No, ale co ona poradzić mogła na własny strach. Taki sam, jaki towarzyszył jej przy poprzednich dwóch ucieczkach.
Zmuszona wręcz, podniosła wzrok wlepiając go w jego ciemne oczy. Chwilę w nie spoglądała, jakby upewniając się, czy aby na pewno są to jego oczy. Bo w nich... W nich widziała dziwne rzeczy. Zupełnie niepodobne do Poszukiwacza jakiego znała. Zostawiła koszulę w spokoju i ponownie dłonie ułożyła na jego policzkach. A w fiołkowym spojrzeniu furiatki odbiło się uczucie jakim go darzyła. Mocne. Ogromne. I czasami wydawało się jej, że także i nierozerwalne.
- No to zrobimy to jeszcze raz... - mruknęła uśmiechając się kącikiem ust - Tamto się wytnie. To, że powiedziała ci Szept... - urwała na chwilę, jakby zbierała się na odwagę. Potem znów utonęła w jego oczach.
- Wiesz co... Jestem w ciąży... - znów uśmiech. Jakby to rzeczywiście ona powiedziała mu to pierwsza.
Westchnął. No tak, mógł spodziewać się czegoś podobnego. Ale zamiast jej to wyrzucać, przytulił ją do siebie.
- Oczywiście, że chcę - mruknął tylko do jej ucha i nawet wspaniałomyślnie pominął to, że nie dokończyła zdania. Zechce, to skończy. Nie... To zobaczy niedopowiedziane. Jasnowidze. Hihi.

draumkona pisze...

Teraz to Iskrę zatkało i to kompletnie. Gdzie była mentorska mina? Gdzie rozkazy? Gdzie przymuszenia i groźby? Awantura? Cokolwiek, co mówiłoby, że Poszukiwacz wciąż jest obecny...
Elfka przymrużyła oczy w zabawny sposób, nie taki, jak to zwykle robią zirytowane osoby, ale tak, jakby wychwyciła coś nie do końca realnego i wielce ją to rozbawiło.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Lucienem? - zapytała niskim dość głosem, na palcach stając, co by znaleźć się na takiej samej wysokości co on. Dłonie, dotąd muskające jego twarz zsunęły się na poły koszuli, mocno ją chwytając. Ale Iskrze teraz figle i żarty w głowie były, a nie realne groźby, co i w jej spojrzeniu się odbiło.
Ale odpowiedzi na swoją prośbę nie uzyskał. Chwilowo nie, bo elfkę znacznie bardziej ciekawił zanik mentorskiej strony Poszukiwacza. No cud normalnie, niebiańskie zapłodnienie i w ogóle.
Gdyby zaś Wilk wiedział... Zapewne rozpocząłby badania. Badania nad skutecznym lekiem, bądź jakąś odmianą magii zdolną ocalić i ją i nienarodzone dziecko... Bądź dzieci. Gdyby wiedział. Ale nie wiedział.
... Przynajmniej na razie.
- Przecież każdy wie, nawet ty i nawet Iskra, że wasze pomysły zawsze kończą się tak samo... - przesunął dłonią po jej miękkich włosach, nos w nie wtulając i zaciągając się zapachem elfki.
- Chcesz to dalej trzymać w tajemnicy? - mruknął z nosem wciąż schowanym w jej włosach. No, lepiej zawsze spytać... Bo i on miał dla niej wieść. Że bez względu na to, czego chciała, Iskra nie była dyskretna i kiedy obwieszczała mu tę nowinę... Wiadomo, Toruviel to straszna papla.
Całe Eilendyr wiedziało i Wilk podejrzewał, że elfy wiedzą o takich faktach o jakich oni sami jeszcze pojęcia nie mają. Cud plotki.

draumkona pisze...

Elfka z kolei uznała, że Lucien zastanawiający się nad czymś bardzo poważnie jest na swój sposób bardzo uroczy. I pod wpływem chwilowego rozczulenia jego osobą, pod wpływem nagłej fali szczęścia, jaka zalewała jej ducha, kiwnęła głową.
- Mogłabym... - dodała jeszcze po cichu, znów zerkając w jego oczy. Jak to dziwnie było, nie krzyczeć na siebie po kolejnym furiatkowym pomyśle...
Obejrzała się przez ramię na stolicę. Trzeba wrócić, zobaczyć znów co u Natana...
- Chodźmy.
Wilk westchnął. Nie miała... Nie mieli wyboru. Już nie. Więc po co w ogóle pytał? Najgorsze było w tym wszystkim to, że on sam nie wiedział...
- Niezbyt. Toruviel to papla... - mruknął oglądając się przez ramię na Iskrę i Cienia, co to postanowili chyba sobie pójść. W zasadzie, sterczenie pod wejściem do kopalni nie było zbyt mądrym posunięciem.
- Wracajmy

draumkona pisze...

Elfka usmiechnęła się pod nosem. Jeszcze niech ją zacznie traktować jak szklaną furiatkę, co to umrzeć może od byle siniaka... No oszaleje chyba wtedy i sama go do Bractwa wysle, co by znormalniał. A tymczasem... Tymczasem Iskra główkowała nad tym, gdzie też się podziać. Bo wiadomym było, że w stolicy zbyt dużo nierozwiązanych zagadek było. Przystań. Lasy. Medreth. Kopalnia... Nie, tu Iskra tylko by szału dostawała od nicnierobienia.
- Jak dawno byłeś w Demarze? - może tam by się wybrała... Cóż, ostatnio była tam wtedy... Gdy poznała pana Asgira - niczym niewyróżniającego się kowala.
Wilk wiedział, że utrzymanie magiczki w jednym miejscu, z dala od kłopotów, to będzie cud nad cudy. Ale chciał spróbować... Cóż, najwyżej do Szeptuchy i Brzeszczota dołączy jeszcze on... Bo co jak co, jakoś przeciwny ich współpracy nie był. On swoje wiedział i nie był takim zazdrośnikiem jak Cień.
Podłapał spojrzenie i ściągnął brwi. Ledwo uszła z życiem, cholera mała, a już tam patrzy...
- Nawet o tym nie myśl - mruknął nieco zły - Jak już tak chcesz się ładować w kłopoty, to ja idę z tobą.

draumkona pisze...

- Może więc pora odwiedzić twoja kuźnię? Bo ludzie gadać zaczną, gdzie żeś się podział, może zginąłeś, albo co - podsunęła mu, w nadziei, że haczyk zostanie połknięty. Och, jakże ona na to liczyła. I w zasadzie nie wiedziała cóż ciągnie ją do Demaru... Kobiety.
- Nie oszalejesz, już ja ci coś znajdę do roboty... - mruknął zamyślony. O tak. Coś pewnie w guście haftowania, chociaż nie, tam mogłaby zranić się igłą... Rzeźbiarstwo? Nie, drzazgi... Może muzyka? Nie, odpadało. Bo jak struna pójdzie i w twarz ją uderzy? Albo ciężki instrument na nogę spadnie?
Wilkowi włączył się tryb nadopiekuńczość i potrzebował być pilnie wyłączonym.
A wyłączenie to zagwarantować mogły... Tancerki. O tak. Wędrowna trupa tancerek elfich właśnie zawitała do stolicy.

draumkona pisze...

Iskra została uziemiona... Dopóki Lu nie wyszedł do Natana. Bo idąc ulicami stolicy, kiedy odprowadzał ją do pokoju, podchwyciła to i owo. Usłyszała coś. Plotki. Tancerki... Wieczór. O tak. I Iskrze się to nie podobało. No bo, jeśli Lucien się tam znajdzie? A jeśli inną pójdzie chędożyć? Wiadomo, elfki mają cudowne ciała, a umiejętnie odsłonięte... Taki człowiek nie miał szans.
Jak widać, wiara w wierność Luciena powalała.
Elfka wymknęła się z pokoju i uciekła na zwiad. Zbierała informacje. A późnym popołudniem zjawiła się w pokoju Szept...
- Słuuchaj, co wiem! - rzuciła na wstępie,wchodząc sobie, bez pukania, bez niczego, a magiczka w samych falbaniastych majtkach stała - Przecież ty się jutro chajtasz. A więc dzisiaj wieczorki są... W stolicy mamy tancerki. I za parę godzin organizowany jest występ... Tylko dla panów - wzrok Zhao wyrażał wszystko i nic zarazem. Przede wszystkim, było w jej spojrzeniu jedno - upór. Ona też chciała być wśród tamtych elfek. Jak nic.

draumkona pisze...

- Magią poszczujemy! - dorzuciła Iskra doganiając wściekłą magiczkę. Cóż, nie podejrzewała, że to aż tak Szept wkurzy... A potem Iskra sobie przypomniała co sama robiła kiedy się dowiedziała.
Całe szczęście, tamto pole kukurydzy było dość daleko i prędko się nei zorientują, że spłonęło do samej ziemi...
- Ponoć zajęły stary teatr, musimy się śpieszyć... - elfka zwinęła dłoń w pięść i ugniotła ją wolną dłonią. Chrupnęły kostki.

draumkona pisze...

Iskra uczyniła podobnie, choć ona, jako zaprzedana białej magii, miaął większe pole do popisu. I przekopując umysł ofiary, przekopiowała z jej pamięci do swojej układ, co by nie musieć się tego uczyć... Po czym, po prostu zadziałała.
I akurat wtedy też wparowały do starego teatru ściągając na siebie ogólną uwagę ćwiczących tancerek. Iskrze podniosło się ciśnienie na ich widok. Nosz kurwa...

draumkona pisze...

Natomiast, nagle druga pani zbyt się rozpędziła, niewyhamowała i spadła z balkonu łamiąc nogę.
- Ach. Biedna... Wygląda na to, że i dla mnie miejsce się znalazło - przesłodzony usmiech zagościł na jej wargach. A tancerki nieco były jakby... Oszołomione. Dwa wypadki na raz. Bogowie niejedyni...
- Jasne, chodźcie...
- Ale one nic nie umieją...
- Szybko się uczymy - wpadła im w dyskusję Iskra znów jadowicie się uśmiechając. I bezceremonialnie weszła na podest z zamiarem pokazania jak to się błyskawicznie uczy.

draumkona pisze...

I
Iskra spojrzała po sobie. Strój jaki miała na sobie... Cóż, nie przywykła. I nigdy nie miała przywyknąć, choć przyznać musiała, że wyglądała dośc... Pociągająco. A jak wiadomo, ona, kobieta patrzyła na siebie zbyt krytycznie. Nie tak, jak patrzą mężczyźni. Niewysokie trzewiki sięgające jeden trzeciej wysokości łydki. Czarne, z dośc miękkiego materiału na niewysokim obcasie. Dalej zaś pończochy. Podarte nieco, z dziurą tu i tam. Ciasno opinające smukłe nogi elfki. Dalej zaś widoczny był skrawek czarnego materiału. Majtki, a jakże. jednakże nie odkryte całkiem, tak jednoznacznie, na pokaz. Materiał ich był okryty innym, czerwonym. Ten z kolei materiał wchodził w skład oblekającej tułów narzutki. Także podartej, także dziurawej i nieco nawet na końcach wystrzępionej, nieco nadpalonej. Czarny stanik, solidna robota, z fiszbinem jakiejś morskiej ryby. Ten z kolei był odsłonięty, bo czerowny materiał narzutki łączył się dopiero pod nim. Na szyi miała czarną aksamitkę z jakimś drogim kamieniem. Włosy w nieładzie, choć był to... Inny nieład niż zwykle. Iskra po prostu nie lubiła szczotki, zresztą z wzajemnością. Tu jednak jej włosy zostały jakby w pewnym stopniu poskromione. Tak ułożone, ażeby przywodzić na myśl jedynie łóżkowe ekscesy. Dzikie i namiętne. Oczy okraszone sproszkowanym węgielkiem tworzyły swoisty czarny cień. Wargi podkolorowane wyciągiem z rośliny Teranes zyskały na karminowej barwie.
Zerknęła na Szept. Wyglądała podobnie, choć nie miała na szyi aksamitki. Za to uszy zdobiły brylantowe kolczyki. Mrugnęła do niej porozumiewawczo i odetchnęła głębiej. Czuły słuch już wychwytywał, że na głównej sali zbiera się publika. A ona sama zadbała o to, by Wilk z Cieniem mieli miejsca blisko. Bardzo blisko. Och, już nie mogła się doczekać by zobaczyć jego minę... Zazdrość malującą się w oczach. To będzie bezcenne.
- Zaczynamy - niski, przyjemny głos Vensy przywołał wszystkie rogadane dziewczyny do porządku. Iskra wciągnęła na dłonie jedną rękawiczkę bez palców, krótką, zakrywającą jedynie samą dłoń. I drugą, z cieńszego materiału, również z obciętymi palcami, choć nieco dłuższą.
- Na trzy... - znów głos elfki prowadzącej. To ona miała głos, dzięki któremu była tak uwielbiana. I najpierw wyszła ona. Ona sama, opowiadając coś płynnie w elfim języku. Kokieteryjnym krokiem zdążała ku czarnemu krzesłu ustawionym na drugim podeście. Świece zostały nieco przygaszone, lekki wietrzyk poruszył piaskiem zalegającym na scenie.
Iskra spojrzała na Szept stojącą obok. Jak pozostałe tancerki, czekały na moment wejścia. Uśmiechnęła się na myśl o tym co zaraz zobaczą panowie... I chyba Szept cieszyła się z tego samego powodu.
Zabrzmiała muzyka, a cienka zasłona zasłoniła scenę, gdzie pojawiło się nagle więcej krzeseł, choć przez materiał kurtyny było niewiele widać. Kształty były rozmazane, zamglone, jakby to nie elfki, a duchy jakieś wchodziły na scenę. Iskra miała swoje miejce nieco bliżej Vensy, co i dawało jej większe pole do popisu. Wiadomo, im bliżej wokalistki, tym większa uwaga... Lucien wyjdzie z siebie.

draumkona pisze...

II
Vensa zasiadła na swoim krześle w sporym rozkroku. Dłonie oparła na kolanach i kontynuowała wstęp. Zaś ona sama obeszła wolnym krokiem swoje krzesło. Kurtyna szła w górę, dołączyła także i muzyka, a Iskra finalnie opadła w pozornym nieładzie na krzesło niby porzucona lalka wraz z końcem słowa intonowanego przez wokalistkę i wraz z końcem taktu.
Oczom panów ukazała się scena, która była jakby... Zaśmiecona. Kilogramy piasku zalegające na podeście sugerowały bałagan. Zasłony, czerwone, krwiste, podświetlone jeszcze magicznym światłem przywodziły na myśl profesjonalny burdel. Aranżacja także w stylu takowego domu uciech. Na samej zaś scenie... Tancerki. Tancerki w tym momencie zastygłe na krzesłach niby bezwłądne ciała, bez życia, pozabawione ciepła... Do czasu. Bo Vensa łagodnie weszła w kolejny takt za zaczynając swoją dośc powolną z początku piosenkę.
Prowadząca elfka, ta, której głos toczył się łągodnie po sali, zaczęła od powolnych ruchów. A wraz z nią, ruszyły pozostałe. A wśród tych pozostałych panowie dostrzec mogli dwie magiczki...
Iskra z wielkim uradowaniem pomijała Cienia. Jakby go tam nie widziała. Za to obdarzała ponętnym spojrzeniem każdego innego elfa, a jeszcze specjalnie wzrok uwiesiła na wiedźminie. Dłonie w ciemnych rękawiczkach przesunęły się po wcięciu w talii, wędrując w górę, poprzez piersi i zatrzymując się na szyi. I zaraz koniec. Koniec taktu, gwałtowny ruch głową w bok, zarzucenie falą czarnych loków. I znów od nowa, znów powoli, ruchy płynne, pełne gracji, wyważone i przemyślane w każdym calu, nawet najmniejszym. Tym razem zsunęła się nieco z krzesła, ledwo się na nim trzymając. Bokiem nieco do publiki, wyciągając długie nogi... Po chwili jedną ugięła, przyciągając ją do tułowia, materiał czerwonej narzutki nieco się zsunął odsłaniając czarne majtki. Noga ta, po łuku została poprowadzona ku przeciwległemu biodru, zaś głos Vensy przybrał na ostrości i sile. Szybkim ruchem, w rytm piosenki, ugiętą nogę ustawiła w końcu na ziemi jednocześnie ją prostując, po czym przerzuciła biodrami i podniosła się. Ręce oparte na krześle, biodra wypchnięte w tył, sugerujące tylko jedno... Potem znów wylądowała na krześle, a takt skończyła rozłożeniem nóg i dumnym uniesieniem głowy.
Znów chwila przerwy w muzyce i słowach. Chwila przerwy w tańcu...
Wraz z nowym taktem, ponownie zsunęła się nieco w dół, tym razem jednak znów przypominając coś bezwałdnego, bezsilnego... Ale nie, stop. Tym razem nie było to coś takiego nie do końca. Bo poza ta bardziej teraz przypominała wyczerpaną wiadomymi rzeczami kobietę. Urwany takt. Znów od nowa...
Tym jednak razem uniosła delikatnie obie nogi, dyskretnie okręcając się na krześle, aż pod udami poczuła chłodne drewniane beleczki oparcia. Nogi wyprostowała, plecy oparła na siedzisku. I sekundę trwała w takim bezruchu, po czym wraz z zaakcentowaniem słowa, przetrulała się w bok, niby to upadając na ziemię, a jednak lądując zgrabnie znów z rękami na krześle, znów pośladki wypychając w tył. I znów spojrzenie posłane wiedźminowi... Wiedźminowi, który siedział nie aż tak daleko od Cienia...
Znów krzesło, znów luźna poza, tym razem jednak obyło się bez okręceń i gwałtownych ruchów... Za to dłonie Iskry błądziły po jej ciele, badając niby to każdy zakamarek. Tak dokładnie, jak zwykle robiły to dłonie Cienia. Odchyliła głowę nieco w tył, czarne loki zsunęły się łagodnie po jej ramieniu i zatańczyły w powietrzu. I nagle zjechała z krzesła, okręciła się szybko wokół własnej osi, kopnęła niby to powietrze, a wraz z tym ruchem z podłogi podniosła się wiązka piasku. I już wiadomo było po cóż tyle jego tu leżało. Znalazła się za krzesłem, podnosząc je i z hukiem stawiając oparciem do publiki. Złapała zdecyowanie poręcz, jakby bała się, że zaraz straci równowagę. I łagodnie, schodząc do rozkroku, uciadła na krześle. Druga dłoń dołączyła do pierwszej odważnie chwytając się oparcia. Potem zaś krzesło nieco przechyliło się w bok, za sprawą ugiętej jednej nogi elfki...

draumkona pisze...

III
I kiedy to panowie właśnie zarejestrowali ten fakt, krzesło już opadło z hukiem z powrotem, zaś ona wstała i przykucnęła, a w chwilę potem zaczęła się powoli podnosić, sunąc dłońmi po nogach krzesła, po siedzisku, po poręczy jakby sunęła po męskim ciele w poszukiwaniu jego słabych punktów. Jedną nogą przyklęknęła na krześle, plecy wygięła w koci grzbiet, a ręce opadły bezwładnie ku ziemi, niepostrzeżenie zbierając piasek... Gładko przykucnęła na siedzisku i nagle, plecy zostały wyprostowane, a biały pył wyrzucony w górę, a ręce pozostały uniesione. Koniec taktu. Kolejny...
Opuściła ręce, chwytając poręczy i uginając parę razy nogi, to je prostując, jakby chędożyła jakiegoś pana, jakby siedziała na nim, górując... Potem nagle zeskok. I znów siad w rozkroku na krześle. I teraz to popis rociągłości ciała dała, unosząc wyprostowaną nogę po skosie w górę, butem zaś hacząc o piasek i jeszcze dodatkowo go rozsypując, niby rozwydrzona i kapryśna diva. Tak szybko jednak, jak uniosła kończynę, tak i ją opuściła, podniosła się z krzesła i popchnęła je ku ziemi, a to, jak to bezwiedna zabawka w jej dłoniach opadło na ziemię. A Wilkowi skojarzyło się to z rzucaniem mężczyzny na łóżko, w miękką pościel...
Stojąc, znów przesunęła dłońmi po ciele, po biodrach, a potem okręciła się, zarzucając długimi włosami i padła w tym ruchu na ziemię niby ranny ptak, czy zwierzę. Nie trwała jednak w tej pozycji zbyt długo, bo podniosła się nieco z ziemi, na ugiętych rękach, dając panom pełny wgląd w dekolt. Wzrok niby przyczajony drapieżnik, szukający ofiary w odmętach pościeli i prześcieradeł... Nabrała znów piachu w garści i wyprostowała się znów jednocześnie wypuszczając piasek między palcami. A kiedy ten się skończył, ręce wyrzuciła do tyłu, łącznie z głową, w geście oddania się władzy mężczyzn.
I znów nie trwało to długo, po przerzuciła ciało w bok, okręcając się i na czworakach wędrując na krzesło. Tym razem jednak nie usiadła przodem. Nie. Usiadła plecami do publiczności, co wywołało jęk zawodu, bo przecież wszystkie robiły to samo, więc wszystkie elfki nagle odwróciły się plecami. I gładko pochyliły, sięgając jasnego piasku... Rozległo się dzwonienie blaszek, a dziewczyny prostowały plecy, unosząc w górę pewien instrument z którego sypał się piasek... Wilk przymrużył oczy. Tamburyn. No ładnie...

draumkona pisze...

IV
I nagle, odrzuciła włosy w bok, zaglądając przez ramię, nieco się okręcając, a tamburynem uderzając o ramię. Plecy wygięły się nieco w tył, zaś instrument uderzył parę razy o jędrne udo elfki, potem zaś w dłoń. I elfka wstała, tamburynem zahaczając jeszcze o ziemię, nabierając znów piasku, a gdy podnosiła się, ten cienką zasłoną przesłonił jej sylwetkę, choć na chwil dwie jedynie. Noga została oparta na siedzisku krzesła, a dłoń elfki powędrowała pod udo... Zaś instrument tym razem uderzył o zewnętrzną stronę uda, co wywołało ogólne zadowlonenie i nawet gdzieniegdzie gwizdy.
Potem uderzenie o biodro, o łokieć, o przegub dłoni... I o pośladek. Znów okręcenie się wokół własnej osi, które wprawiło ponownie włosy w ruch, ciemną, pozbawioną ładu kaskadę czerni. Nie wiadomo kiedy nawet, bo śledzący uderzenia tamburyna panowie tego nie zarejestrowali, a elfki już siedziały znów na krzesłach, bokiem, znów rozciągnięte, co by dłonią sięgnąć podłogi i postukać w nią brzegiem instrumentu... Potem nagle znów powrót do siadu, a podniesiony z ziemi tamburyn, który zawczasu nabrał piasku, wytworzył wraz z ruchem piaskową spiralę wokół tancerki. Ta zaś wstała, kocim krokiem obchodząc własne krzesło, raz po raz wybudzając instrument ze snu, raz po raz wprawiając w ruch miedziane blaszki... Aż nagle, wszystkie zbiegły się w jedno miejsce, siadając, bez łądu i składu, za to uderzając równo. To lewe ramię, to prawe udo... Zmiana rytmu, uderzenia w dłoń, znów wariacja z piaskiem i zarzucenie włosami, które cienkimi kosmykami pozaczepiały się o rzęsy, bądź wilgotne od pomadki wargi...
Uderzenia stały się żywsze, energetyczniejsze, jakby i one same, wraz z kończącym się tańcemzyskiwały więcej sił, a nie na odwrót, jak mówiły prawa przyrody. Iskra wydawała się wkłądać w swoje uderzenia jakąś złość... Irytację, jakby chciała instrument rozbić na kawałki. Zresztą, nie tylko ona, bo i większośc tancerek miała podobne ruchy. Zdecydowane. Nawet może i ostre.
I nagle, koniec. Vensa poderwała się do góry przedłużając śpiewane słowo, a tancerki zastygły. Na chwilę, nieco dłuższą niż dwie sekundy, zgasło światło, a dziewczyny bezszelestnie ustawiły się w szeregu, każda z krzesłem, każda z tamburynem. Z cudowną Vensą na przodzie.
I ruszyły. Wszystkie równo, do taktu, do rytmu, ciągnąc za sobą krzesło, uderzając o udo instrumentem. I każda z nich śpiewała, tym razem każdej głos unosił się w eter, a spojrzenie i koci krok przyprawiał co poniektórych panów o szybsze bicie serca i nerwowe przełykanie śliny. Częśc tancerek zatrzymała się nieco z tyłu, tak oto tworząc dwa szeregi. Vensa kopnęła piasek, uciekła w tył coś śpiewając... Zaś one, i Iskra i Szept, teraz, na tą chwilę znalazły się na samym przedzie. Okręciły się zwinnie wraz z pozostałymi tancerkami, które były różnie porozrzucane po scenie, również uniosły nogę w powietrze kopiąc piasek, wzbudzając krótką falę przecinającą powietrze w pionie. Po czym także odeszły w tył, jedynie po to, by w szybkim ruchu, znów zebrac tamburynem z ziemi piasek, by nogę postawić na siedzisku krzesła i wykonac kolejną spiralę z piasku. Kiedy ten opadał, Iskra zwinnie wskoczyła na siedzisko krzesła i od razu zeskoczyła po jego drugiej stronie. Muzyka przybrała na sile, głos Vensy przeszedł w finalne tony, zaś na scenie zapanował pozorny chaos. Każda z elfek robiła co innego, każda wykonywała inne ruchy. Jedne wiły się na krzesłach, inne znów rozypywały piasek, inne skakały. Występ jednak dobiegał końca i nastapił koniec taktu, gdzie każda z kobiet rzuciła się jakby na ziemię, przyjmując wcześniej umówioną pozę.Ucichł głos. Ucichły tamburyny. Zgasło światło.
A Wilk miał ochotę pozabijać wszystkich elfów, którzy byli świadkami tego... Przecież tam była JEGO Szept...

draumkona pisze...

Tak jak podejrzewała, wzrok i mina Luciena były warte każdej ceny, świeczki, czy pończochy. Aż miała ochotę wywinąc podobny numer, co by jeszcze bardziej go rozzłościć i... Cóż, elfce nie umknął fakt nagle zbyt ciasnych spodni. Uśmiechnęła się figlarnie i wynurzyła z cienia sceny, stając nieopodal Poszukiwacza. I nie zrobiła nic. Czekała jedynie, aż to ją sam zauważy. Aż spojrzy. I była ciekawa cóż teraz się stanie. Awantura? Hm...
Wilk mruczał coś pod nosem i nie był zbyt zadowolony. Znaczy się, był. Bo oto miał okazję widzeć magiczkę w takim... Tańcu... I jego zadowolenie bezpośrednio przelało się w pożądanie, a jakże. Tylko, że ona nie patrzyła. Ślizgała się wzrokiem po sali jakby go tu nie było... I to go irytowało najbardziej. Niech on ją zobaczy z innym...
Nie, stop. Nie da jej innym. Dlatego też, gdy tylko wszystko ucichło, on wparował po prostu na scenę niknąc w lekkim cieniu, kierując się ku niej. Bogowie, toć on ją chyba na miejscu weźmie i wychędoży.
Przez to wszystko nawet nie zauważył, że jakaś tancerka próbuje zwrócić na siebie jego uwagę. Zresztą, jego interesowała w tej chwili tylko jedna elfka. I ta jedna elfka była tego doskonale świadoma.

Iskra pisze...

Czy Poszukiwacz sądził, że elfia furiatka pójdzie po dobroci się chędożyć? Jeśli tak, to po drodze musiał się jeszcze nieco pilnować, a nawet bardziej niż nieco, bo Iskra jeszcze go specjalnie drażniła, muskając ustami szyję, uciekając w mrok... Aż finalnie, kiedy to już szli korytarzem, już na ścianie widniały drzwi jej komnaty... Elfka wpadła na kolejny genialny pomysł.
Czarna rękawiczka wylądowała na podłodze... A zaraz za nią druga. Kilka kroków, cichy stukot obcasów, a potem nagle cichy szmer sunących stóp. I dwa buciki leżące w nieładzie na podłodze. O tak, Iskra uznała, że najlepiej będzie jeszcze go nieco podrażnić. Skoro tak lubi swoją rolę Cienia, niech teraz zetrze te ślady. Ukryje, jak to miał w zwyczaju...
Na podłodze znalazła się także czerowna narzutka, a kawałek dalej, czarny stanik elfki. A ona sama uchyliła drzwi i wślizgnęła się do komnaty w samych majtkach i pończochach. Iskra samo zło... I podejrzewała nawet, że po tym wszystkim to on jej z łóżka nie wypuści. W sumie, nawet jej to odpowiadało.
- Szukam towarszystwa - mruknął miękko, bezbłędnie lokalizując miejsce w którym stała. Wyciągnął ku niej ręce w nadziei, że da się złapać ot tak, od razu... Ale elfka umknęła gdzieś, znów go drażniąc, mamiąc... A jemu płytki oddech przeszedł w charczenie. Z pożądania.
- Ostrzegam, jak zaraz stąd nie wyjdziemy... - to co? Wychędoży ją na środku sceny? Wilk obawiał się, że tak to się może skończyć. Bogowie, jakie te spodnie były ciasne...

iskra pisze...

Kiedy wparował do komnaty, powitała go uśmiechem. Lekkim, figlarnym. Prowokacyjnym.
- Jaka niespodzianka... - mruknęła kierując się ku niemu. Czarne loki miała przerzucone przez ramiona, by skryły jej piersi, że niby nie jest aż tak naga jakby na to wskazywało... Wszystko inne.
- Rozebrałbyś się, a nie... - mruknęła w końcu lądując w jego ramionach. Dłonie elfki pobłądziły na Lucienowe pośladki, usta muskały szyję. Prowokatorka jedna.
- A złapię, żebyś wiedziała. Ale nie odpowiadam za twój jutrzejszy stan... - lubieżny uśmieszek przemknął po jego wargach, kied to sobie coś wyobraził. Ostatkiem woli wysilił zmysły, zlokalizował ją ponownie... I tym razem dopadł, łapiąc w ramiona, przyciskając szczelnie do ciała...
- Mam cię - mruknął do elfiego ucha, po czym uniósł ją na rękach z zamiarem skorzystania ze swoich skrótów do komnaty... Jeśli on jej nie wychędoży po drodze, to będzie cud...

draumkona pisze...

A sprawczyni, jakże niewinna, owinięta niedbale kocem, który i tak niewiele zasłaniał, otworzyła leniwie oczy i przyjrzała się mu.
- Ja? - spytała zachrypniętym głosem. No tak, mogła tak nie jęczeć i nei krzyczeć... - To twoja wina - przysunęła się bliżej, ciesząc się po prostu jego bliskością. Bo mowy o jakichkolwiek figlach nie było. Przynajmniej nie teraz...
- Bogowie, moje ciało... Coś ty mi zrobił...
Natomiast do sypialni Wilka wpadł organizator całego wydarzenia, wielce zaniepokojony, bo pana młodego nie widział, pani młodej tak samo... A przecież, to już niedługo!
- Ekhem... - elfk odkaszlnał próbując zwrócić na siebie uwagę dwójki bezbożnych chędożycieli.

draumkona pisze...

- A owszem, pragnęłam - mruknęła powoli przekręcając się na brzuch. Była nieco blada, z cieniami pod oczami, doskonałe świadectwo zmęczenia.
- Ale ty też żeś pragnął. Nawet bardziej. Biedactwo, może znajdziemy ci spodnie, które się rozciągają? - jak widać, elfce nie umknął fakt zbyt ciasnych spodni Poszukiwacza. Zamrugała nieco przytomniej i ziewnęła.
- Wiesz o tym, że musimy wstać...?
Wilk jęknął.
- Wynn, lepszej pory nie miałeś...
- Wiesz, ja ci tylko przypominam..
- Rada?
- Gorzej
- Mam coś na dzisia zaplanowane...? - jak widać, Wilk już w ogóle nie kontaktował, a Wynn westchnął.
- Owszem. Własny ślub, na który się oboje spóźnicie jak tak dalej ójdzie. Jakoś znajdę dla was jeszcze jakieś wolne pół godziny. Ale za pół godziny... - elf wyjął spod pachy notatnik i przejrzał kartki.
- Za pół godziny Niraneth ma udać się na wschodnie skrzydło, końcowa przymiarka... Ty zaś pójdziesz ze mną - ale Wynnowi odpowiedziało tylko Wilcze pochrapywanie.

draumkona pisze...

- Musimy... Dzisiaj jest ślub... - i elfka nie zaznaczyła czyj. Nawet sama zlapała się na myśleniu, czy to aby nie ich... A potem zganiła się w duchu i nieco oprzytomniała. Cień i ślub, dobre sobie... Toć to ślub Wilka z Szeptuchą był. A ona jako ich przyjaciółka, czy tam siostra... Nie zamierzała sobie takiego wydarzenia odpuścić.
Zaś Szept dostała miast 5 minut, całe trzydzieści. Bo po tym czasie ponownie zjawił się Wynn, a widząc, że nawet nie zmienili pozycji... Szturchnął magiczkę końcówką ołówka w ramię uśmiechając się łagodnie.
- Zgodnie z umową, jestem. Toruviel się piekli, lepiej się pośpiesz... Ubierz się i cię zaprowadzę.

draumkona pisze...

Iskra ściągnęła brwi próbując sobie przypomnieć... Ale nie było jej dane. Bo drzwi do jej komnaty gwałtowanie się otworzyły a do samego pomieszczenia z wrzaskiem i śmiechem wpadły ich dwie pociechy. Natan i Yue.
I koniec to był spokoju i lenistwa, bo zaraz obydwoje władowali się im do łóżka.
- Mamo, czemu nie wstajecie? - jak widać, Natan całkiem już zapomniał o upadku i miał się wyśmienicie.
- Tato, a czemu jest bałagan?
- Teraz wiadomo po kim masz to bałaganiarstwo... - dogryzł Yue Natan uśmiechając się złośliwie. Białowłosa prychnęła, a chłopaczek władował się między swoich nagich rodziców.
- A czemu śpicie bez ubrań? - Iskra parsknęła śmiechem. No i co ona im powie...
To co Szept miała na sobie uprzedniego wieczoru... To nie dawało się do użytku. Pończochy podarte, majtki zagubione, stanik wisiał na gałęzi drzewa, które to zaglądało na balkon jego komnaty. I co ta elfka zrobiła biednemu władcy, że się zachował wtedy jak dzikie zwierze... Ach, biedny, biedny.
- Ubierz coś mojego - mruknął nadal zakopany w pościeli. Jemu chyba nawet Toruviel straszna nie była.

draumkona pisze...

Iskra przytuliła do siebie obydwoje, coś im jeszcze tłumacząc. Potem jak zawsze nie obyło się bez wzajemnej złośliwości pomiędzy tymi dwoma, a potem Yue znalazła Iskrowe majtki, leżące zaczepione o róg komody.
- A czemu nikt nie posprzątał? - spytała oddając bieliźnie czerwonej na twarzy Iskrze.
- Bo widzisz... Wczoraj... Wczoraj mielśmy coś do zrobienia i nie zdążyliśmy...
- A czemu ubrania leżą też przed drzwiami?
Cholera. O tym to Iskra zapomniała.
A Toruviel była w tym momencie istnym, małym huraganem. Jak ona w połączeniu z Iskrą i czymś jeszcze... Po prostu nie do poskromienia.
- Szept! - zawołała kiedy magiczka tylko pojawiła się w drzwiach. Doskoczyła do niej, chwyciła za rękę i zatargała do jeszcze innego pokoju, tam krytycznie na nią spoglądając.
- No i jak ty wyglądasz! Miałaś opocząć! Wiesz jak teraz wygląda twoja twarz?!

draumkona pisze...

A to chędożyciel jeden... Popieprzył i uciekł, a ją samą zostawił z tymi dwoma kłopotami. No i weź się tu tłumacz...
I kiedy Lucien wszedł, Yue dziwnie na niego patrzyła, a Natan plótł swojej matce warkocza.
- Mama mówi, że to twoje ubrania są! - obwieściła i zaraz podbiegła, wyjęła mu z ręki Iskrowy stanik i przyjrzała się mu. A potem badawcze spojrzenie jego córki padło na jego klatkę piersiową.
- Ślub jest za parę godzin - dodała Iskra uśmiechając się złośliwie.
Toruviel stała chwilę stukając stopą o posadzkę.
- Miałaś wypocząć! Nałożyć maseczkę z wodorostów! - jęknęła krawcowa i zaraz dotoczyła do Szeptuchy stołek, po czym na niego wlazła i prychnęła na widok nieładu na głowie magiczki.
- Bogowie, litości!

draumkona pisze...

Iskra za te jego spojrzenia obiecujące bogowie wiedzą co wytknęła mu język. Będzie jej tu wzrokiem groził i w ogóle no...
- Dobrze. Tylko wróć do mnie przed ślubem... - uśmiechnęła się do Natana, który związał końcówkę warkocza.
Przywołała jeszcze do siebie Yue i poprawiła jej włoski, już całkiem pochłonięta dziećmi. Jakby zapomniała o obecności Poszukiwacza.

Sam Wilk właśnie zwlókł się z łóżka i siedział nieco nieprzytomny w samych spodniach na balkonie. Sam też miał istny burdel na głowie i zastanawiał się, czy by nie ściąć włosów. Wynn zniknął, zapewne by znaleźć jego tunikę.

- Twoje krzyki słyszało całe Eilendyr. Zresztą, nie tylko twoje - mruknęła krawcowa układając kasztanowe włosy magiczki w koka. Jak widać... Nie tylko Szept miała udaną noc.

draumkona pisze...

Wilk westchnął. Podejrzewał, że coś takiego będzie miało miejsce. Taki był urok Cienia. No i władca zadumał się, sam szukając w sobie odpowiedzi na to jakże trudne pytanie. O dziwo, znalazł.
- Widzisz ... - zaczął niezbyt pewnie, jakby tłumaczył coś wyjątkowo dziwnemu dziecku, które nosi kostium krowy zamiast normalnych ubrań.
- Po pierwsze, nikt nie będzie próbował mi wcisnąć żadnej innej elfki za żonę. Mariaże polityczne i inne badziewia. Po drugie, nikt mi jej nie zabierze. Widziałeś co próbowali zrobić z tym Ortresanem. Małżeństwo ją chroni. - urwał na chwilę upijając łyk wody z kubka. Bogowie, jak cudownie było się napić...
- Małżeństwo to ostateczność. Po nim nie ma nic - wzruszył ramionami nie wiedząc jak to wszystko ubrać w słowa - Poza tym... - teraz Wilk uśmiechnął się brzydko - Każdy pajac widząc obrączkę na jej palcu weźmie sobie na wstrzymanie, a próbować będą jedynie desperaci. A ja będę wiedział. I ich wytropię. - jak widać, nadal coś pozostało mu z Cienia.
- Żeniąc się z nią ma jasną deklarację moich uczuć. A skoro się zgodziła, to i ja mam jasność co do niej. - spojrzał teraz to badawczo na Cienia, jakby oczekiwał znaleźc powód dlaczego pyta, na jego twarzy.
- No, skoro wszystko ci wyjaśniłem jak małemu chłopaczkowi, to może usiądziesz mi na kolanach?

Po półgodzinie wyklinania, szarpania i ogólnego psioczenia, włosy magiczki zostały poskromione. I tylko został jeden kosmyk, co to uciekł z koka i pałętał się po czole, co niebywale Toruviel irytowało.
- Poza tym, ja nie wiem gdzie ta twoja Iskra siedzi... Powinna już tu przyleźć! - no tak, najwidoczniej krawcowa upatrzyła sobie Iskrę w jakiejś roli.

draumkona pisze...

Wilk już w duchu się cieszył z tego spotkania. O tak. Mała rozrywka przed ślubem. Co z tego, że było to nieco wredne...
- Formalność... Bo to widać. Słychać. Kiedy pytasz, kiedy to ona ma okazję spojrzeć ci w oczy... To widać. Kiedy coś jest jedynie formalnością, a kiedy jest to czymś innym. Głębokim. - przynajmniej on to tak widział.
- Co zaś do mariażów... Rodzice Iskry byli dość dobrze sytuowani. Magowie. A wesz ilu byłoby chętnych by w swoim rodowodzie mieć przeklętą? - spojrzał na niego, usilnie chowając emocje. Lucien nie mógł wiedzieć, że ten go podpuszcza. Zresztą... Gdyby się tak zastanowić... Dotąd nikt o Iskrę nie zabiegał, bo on to robił. A skoro nie było teraz nikogo...
I jak na złość, niby dotyk przeznaczenia musnął duszę Cienia, bo do komnaty wpadł Wynn.
- Posłanie od De'sade... Dotyczące wyjątkowo Starszej Krwi. Propozycja mari... - ale nie skończył mówić, bo zauważył Cienia. Wilk machnął ręką. Przypuszczał, że tak się stanie. Zawsze jak próbował z czegoś żartować, to to się potem działo... Okropna właściwość, czy też umiejętność. Z to z cichym zainteresowaniem spojrzał na twarz Cienia. I zapewne to, co teraz zrobi Cień miało zaważyć na tym co potem powie mu Wilk. Co poradzi na dylemat Poszukiwacza herbu lodowa góra.

Prychnięcie. Miała być czystym ideałem, a ona jej tu, że zostawić ma...
- Niech to szlag - burknęła i zeskoczyła z taborecika. I o ile włosy obeszły się bez mycia, tak wyszorowania ciała Szeptuchy miała sobie nie darować. Wskazała więc jej dużą balię.
- Musisz się wykąpać. Śmierdzisz potem! Ale nie zamocz włosów bo się diabelstwa pokręcą!

draumkona pisze...

- Nie moja zgoda tu decyduje - oświadczył Wilk nieco zamyślony. O tak, jako władca, nic mu było do rodowych mariaży, jeśli sam nie brał w nich udziału... A, że on już miał prawie żonę, to jedynie go informowano. Rody łączyły się, dzieliły... Taka była kolej rzeczy. Ale Lucien nie znał elfickiego prawa. Ani zwyczajów.
- Nie mam władzy nad rodami. Nie takiej, która dawałaby mi prawo zabraniać pertraktacji odnośnie małżeństw. Nie mogę im także zabronić ubiegać się o kogokolwiek... Takie jest prawo - Wynn podał mu zwój, a ten szybkim ruchem go rozwinął i przebiegł spojrzeniem po linijkach tekstu.
- Wygląda na to, że De'sade ma się pojawić dzisiaj... - zwinął zwój i oddał go Wynnowi.
- Iskra zawsze chciała mieć męża. Nie znasz jej tak jak ja, a ja ci powiem jedno. Ona cię kocha. I na pewno chciałaby uzyskać miano twojej żony, nawet jeśli ty w takie rzeczy nie wierzysz...

A w balii czekały następne męki, całe hektolitry płynów o dziwnym zapachu, olejki, kremy i inne kosmetyki. I wtedy zjawiła się Iskra, która zaraz po wejściu pokłóciła się z Toruviel i zamknęła się z Szeptuchą w pomieszczonku z balią.
- Bogowie, jakie to małe... Jakie to wredne... - mruknęła i spojrzała na Szept z dziwnym wyrazem twarzy. A potem parsknęła.
- Nadal nie wierzę, że to się dzieje.

draumkona pisze...

Wilk przyjął wszystko ze spokojem o jaki by się nie podejrzewał. Odczekał stosowną chwilę, wlepiając w niego to swoje spojrzenie. I wydawać by się mogło, że przymrużył lekko oczy.
- Nie przyjęła mnie, bo nie mnie chciała. Nie wiem czy jesteś ślepy, czy specjalnie tego nie widzisz, ale dla Iskry jesteś jedynie ty. Póki nie pojawi się ktoś inny... Wiesz, kobiece serce, zmienna rzecz. W dodatku, Iskra ma dzieci. Dzieci narażone na niebezpieczeństwo. Jeśli on zapewni jej to, czego potrzebuje... Kto wie... - ziarnko niepewności zasiał, teraz niech się Cień z tym boryka i decyduje. W sumie, on by się o podwójny ślub nie obraził...

Zachichotała widząc jej minę i zakłopotanie wymalowane w oczach.
- Aż tak? - to odnośnie nerwów magiczki, całych chyba w strzępach.
- Powiedziałabym, że możemy się napić, ale... No, nie możemy. - gdyby Cień się dowiedział, że upiła choć łyk wina będąc w ciązy... Cóż, Iskra wolała nie ryzykować awantury.
- Ale może przyniosę jakiś sok. Z kostką lodu i papierową parasolką? Może nawet przestaniesz myśleć o ślubie...

draumkona pisze...

Cały Cień. Ale co jak co, nie będzie mu wypominał. Wiedział, wiedział, że jest zlecenie na Szept. I nie chciał tego mówić. Nie chciał posługiwać się Iskrą, ale chyba nie miał wyjścia. Więc nim Cień opuścił jego komnatę, nim odszedł...
- Cienie nie porzucają zlecenia. Wiem to. Ale wiedz, że jeśli coś stanie się Szept, to Iskra cię zostawi. Porzuci, jak planowała. A ja tym razem nie będę jej zatrzymywał. Wskażę jej najbliższy statek, a jeśli takiego nie będzie, dokopię się do starych połączeń. Odejdzie. I nie wróci. Bądź łaskaw pamiętać o tym, kiedy następnym razem będziesz szykował zabójstwo na moją żonę - nie dał mu szansy odpowiedzi. Odwrócił się i zniknął w sąsiedniej komnacie z zamiarem ubrania się w końcu, bo nie będzie przecież w samych spodniach paradował.
Cień mu będzie groził, dobre sobie... Tyle, że jeśli Cień rzeczywiście miał uczucia... To był na przegranej pozycji. I Wilk to wiedział.

Za późno, Iskra już się śmiała, tyle, że pod nosem i w duchu. Ale poszła po sok, poszła po lód i parasolki. Wróciła po kwadransie z dwoma kubeczkami i korzystając jeszcze z chwili spokoju, podała jeden z nich Szept.
- Toruviel szykuje mi jakąś kreację - mruknęła upijając łyk soku z kubeczka i bawiąc się parasolką. Najchętniej to by wystąpiła w zwykłej ciemnej tunice i spodniach... Tak jak zawsze. A nie jakieś suknie i inne dziwactwa... Fuj.

draumkona pisze...

A Iskra, ta elfia furiatka kompletnie zapomniała o tym co mówiła. No... Przynajmniej do teraz. Zakrztusiła się sokiem, nieco popluła sobie koszulę (zresztą nie swoją, bo to Lucienowa była) i jak najszybciej sięgnęła myślą jego umysłu.
Lu, poszłam do Szept... Okazuje się, że mnie też mają ubrać w jakąś badziewiastą kieckę. Zrobisz coś dla mnie? - i w tym pytaniu Cień już mógł zwietrzyć kłopoty. Kłopoty, bo na łóżku leżała tunika. Spodnie. W rozmiarze w sam raz dla Luciena...
Najwyraźniej nie tylko Iskra miała być w coś ubrana.
- Już mi to powiedziała. W ogóle, stwierdziła, że ja to grube jestem, że schudnąć mi trzeba. Szlag by tę małą jędzę... - a ta mała jędza właśnie przytachała drugą suknię. Dla Iskry. I obie furiatki zmierzyły się spojrzeniem.
- Nie włożę tego.
- Owszem, włożysz.
- Ciekawe niby jak...
- Przez głowę.
- Nie o to pytam, idiotko. Nie włożę i już.
- Włożysz. Idiotko.
Jeśli ktoś czegoś nie zrobi, to te dwie zaraz sobie do gardeł skoczą...

draumkona pisze...

Owszem, niezadowolenie wyczuła. I westchnęła. Gadaj tu z tym upartym, krnąbrnym, głupim... Kochanym osiołkiem bez którego nie wyobrażała sobie dalszej części swojego żywota.
Skrzyżowała ręce na piersi, wielce obrażona, bo Szept nie stanęła po je stronie. A ten moment nieuwagi wykorzystała krawcowa, dopadła stołek i teraz maltretowała czarne loki furiatki. A Iskra śmiała się w duchu. Te włosy nikogo nie słuchały. Nigdy. A Lu i tak je solidnie poplątał...

draumkona pisze...

Obie elfki został solidnie zmaltretowane nim Toruviel je wypuściła. I wtedy wyglądało na to, że były spóźnione.
Iskra przyjrzała się sobie krytycznie. Miała na sobie fioletową suknię zdobioną czarno-srebrnym haftem po boku. Haft ten ciągnął się od samego dołu, nieco rozgałęział się na wysokości uda, a potem znów zwężał, wspinając się po boku elfki... I nagle, materiał sukni kończył się nad lewą piersią elfki, zaś dalej podążał jedynie haft, przesłaniając jej ciało, ukrywając co trzeba. Druga pierś okryta była materiałem, który płynnie przechodził w rękaw. Włosy poskromiono i zapleciono w warkocz przeplatany szarymi kwiatami rosnącymi w stolicy.
- Bogowie... - jęknęła chcąc się podrapać po udzie, ale suknie niezbyt pozwalała na takie ruchy.
- Pośpieszcie się! - jęknęła Toruviel wybiegając na korytarz.
- No chodź Szept, nikogo nie ma, to nie masz się co wstydzić! Mamy spóźnienie!

draumkona pisze...

Do sali najpierw wleciała mała krawcowa, która niczym piorun przecięła salę i wdała się w nerwową dyskusję z jednym z elfów. Najwyraźniej, coś jeszcze trzeba było dopiąć na ostatni guzik. Potem do sali wślizgnęła się Iskra, wciąż czując się dziwnie w tej sukni. I kiedy tylko stanęła na progu, kiedy spojrzenie omiotło salę, od razu dopadł ją jakiś elf. A Lucien mógł domyślić się któż to. De'sade zjawił się zgodnie z tym co zaplanował.
Potem zaś dopiero wkroczyła Szept. I wszyscy zamilkli.
Wilk, dotąd całkiem spokojny, stał sobie przy elfie z Moriaru, który to udzielał zwykle ślubów. Rozmawiał z nim przyciszonym głosem, ale i tej czynności zaniechał kiedy zjawiła się Nira.
I Wilk musiał się pilnować, co by mu brzydko szczęka nie opadła, co by oczy nie nabrały jednego wyrazu. Że mu znowu jedno w głowie.
Ale cóż poradzić. Mogli ją ubrać w biały worek po kartoflach...
Chociaż nie. Wtedy byłoby chyba jeszcze gorzej.

draumkona pisze...

Iskra się wzdrygnęła, czując czyjeś ręce sunące po jej talii, obejmujące... Ale potem doszło do niej, że to nikt inny jak Lucien. Jej Lucien. Mięśnie, nagle spięte, rozluźniły się, a sama elfka zmieniła wyraz twarzy na jakiś taki rozleniwiony. Czulszy.
- A ty oczywiście musiałeś postawić na swoim, co? - spytała zaczepnie, dźgając go w ramię. I chyba straciła kompletnie zainteresowanie tamtym elfem.
On także nie odwrócił spojrzenia. Przyglądał się jej z taką intensywnością, jakby zaraz miał ją zjeść.
I kiedy to stanęła obok niego, musiał się mocno pilnować, co by od razu nie pochwycić jej w ramiona, nie przytulić, pocałować... Nie, musiał poczekać. Wykazać się samokontrolą... Cholera.

draumkona pisze...

Elf chrząknął, a Iskra znów musiała podzielić między nich uwagę. Parę szybkich słów w elfiej mowie, a prawdopodobny rywal Luciena odszedł, nieco zawiedziony. Iskra odłożyła rozmowę na potem...
Mag Moriaru uśmiechnął się pod nosem. Nie dla niego były całe te formułki, nie dla niego paplanina przez trzy godziny, by w końcu skończyło się na tym samym. Zamknął książeczkę trzymaną w dłoniach i spojrzał wesoło na tych dwoje.
- Kochasz ją?
Wilk nieco zbity z tropu, po chwili odpowiedział.
- No... Tak...
- Kochasz go?

draumkona pisze...

A Iskra, ta okropna furiatka, zamiast grzecznie się o niego plecami opierać, odwróciła się opierając biust na jego piersi. Zaznaczmy, że tym razem zasłonięty był jedynie haftem, bądź cienkim materiałem sukni...
Mag zachichotał. Skinął ręką na jednego z elfów stojącego nieopodal, a ten usłużnie podszedł wkładając w dłoń Szept i Wilka po obrączce.
- Skoroście tacy zakochani, to proszę. Zaobrączkować się i dzieci za dużo nie płodzić! - widać, trafił im się klecha z poczuciem humoru. Aż Wilk parsknął. A potem ujął delikatnie dłoń Szept i spoglądając w jej szare oczy, wsunął na jej palec obrączkę. Chciał coś powiedzieć. Ale tego co czuł... Nie dało wyrazić się słowami.

draumkona pisze...

NIestety, Cień i jego fantazje musieli poczekać, bo Iskra tak szybko wychodzić ze ślubu nie zamierzała. Najpierw się nieco zabawi... Może nawet uda się jej raz zatańczyć... Może nawet wciągnie do tańca Cienia! Tak, to będzie chyba wyzwanie wieczoru.
Zaś Wilk nie miał zamiaru nic mówić, w obawie przed zbłaźnieniem się. Pochwycił ją w talii czując dotyk jej miękkich warg. Przyciągnął do siebie. Bliżej. Ciaśniej. I czuł się teraz doprawdy szczęśliwym elfem.
Ktoś nieśmiało zaklaskał, a za tym ktosiem zaraz poszła cała sala. No i młodą parę, nieco teraz speszoną, zasypał grad oklasków jakby nie wiadomo co zrobili...

draumkona pisze...

Gdyby tylko wiedziała, że ma nad nim w tej chwili aż taką władzę... Och, cóż ona by wtedy wyczyniała, to by się w głowie nie mieściło, a skończyło by się pewnie na dzikich harcach nago po stole...
Nadszedł czas nudnych gratulacji i wymieniania uprzejmości... Bogowie, jak on tego nie znosił. Ale był jeden plus. Nawet więcej niż jeden. Zawsze borykać się musiał z tym sam... W końcu, był władcą. A teraz... Teraz była z nim Szept.

draumkona pisze...

Tylko ją zobaczył i już wiedział, że coś jest nie tak. Pochwycił ją, dokładniej się przyglądając. I od razu w jej ciało posłał myśl, co by sprawdzić, czy to poważne. I niemal się zakrztusił. Trucizna. Rozpoznał od razu. Ale jaka... Nie kojarzył takowej. Zaraz ją porwał na ręce i przeniósł na kanapę stojącą pod ścianą. Ostrożnie ją tam złożył i zaraz rozesłał elfy po medyków. Po znawców trucizn. Bo on, niestety, obrał inną specjalizację. Inną niż Królik...
Biały Królik. Bractwowy mistrz trucizn. Jeden z pięciu najlepszych w Keronii. Szept nie mogła gorzej trafić, bo Cień, który wykonywał zlecenie, truciznę dostał właśnie od Królika. Co znacznie zmniejszało jej szanse przeżycia.
Kiedy Wilk wywołał małe zamieszanie, zwrócił uwagę Iskry.

draumkona pisze...

Siedział przy niej jeszcze chwilę robiąc co tylko może. Użyczając jej własnych sił. Podtrzymując akcje organów. Robił co tylko mógł. Nim nie zjawili się inni medycy, lepiej wyszkoleni w tej sztuce... Został odsunięty. I czuł się, jakby ktoś mu strzelił w twarz i to całkiem bez powodu. Potem zaś nadeszło zrozumienie. Cień. To musiała być sprawka Cienia... A skoro tak. Ostrzegał. Mówił jak będzie. Krótkim, władczym gestem przywołał do siebie Wynna. Wynna z nieodłączną podkładką do notowania i kawałkiem papieru na niej. Oczy władcy nie zdradzały dosłownie nic. Poszukiwacz chciał wojny, to będzie ją miał.
- Wynn, odszukaj statki... - i kiedy wydawał kolejne polecenia, jego wzrok zaczął automatycznie szukać Iskry.

draumkona pisze...

Miał nieodpartą ochotę zrobić mu krzywdę. Naprawdę. Tak jak rzadko kiedy uciekał się do przemocy, tak teraz chętnie obiłby mu twarz. Ale... Przecież wiedział, że jeśli chciał Cienia dobić, zranić, był tylko jeden sposób. A te wrzaski, szarpanie, nie, to na pewno nie poprawiło jego sytuacji. Zaś stan magiczki się pogarszał, co kłóciło się ze słowami Cienia. Poza tym, Wilk poniekąd go znał. W pewnej części. Słyszał o nim. O jego poświęceniu dla Cieni. Pamiętał na co żaliła się zawsze Iskra. Że mimo wszystko, wciąż woli Bractwo... Nie dziwota więc, że teraz mu nie uwierzył. W żadne słowo. Cień to Cień i Cieniem pozostanie.
- Najwyraźniej marnie cię słuchają w tym twoim Bractwie - warknął uwalniając się z jego uścisku, co by dalej nim nie szarpał - Mogę to zrobić. I zrobię. Ostrzegałem cię, że tak będzie, ale znów postawiłeś wyżej tę cholerną organizację. Teraz płać, Cieniu.

draumkona pisze...

- Nowatorska mieszanka... - warknął pod nosem. Ponownie nie uwierzył w słowa Cienia. Poza tym, powiedział, że jak już ma kogoś karać to jego. I to była właśnie najlepsza ścieżka... Czego nie omieszkał mu powiedzieć.
- Po co mam ci bić, czy zabijać, skoro znacznie bardziej zaboli cię powolna egzystencja pozbawiona sensu? To będzie lepsze niż cokolwiek. - w tym też momencie, przy magiczce zjawił się nim inny, jak... Wiedźmin. Mutant. W dłoni trzymał małą fiolkę i spoglądał na elfkę z wahaniem. Robić to, czy nie robić... I nawet chyba zdawał się ignorować medyków, którzy uznali go za kolejnego obserwatora.
Wilk ciężko westchnął. Nie poprawia się... Jego wsparcie też na nic się nie zdawało. Z Szept w szybkim tempie ulatywało życie, a on miał ochotę siąść i płakać. Dosłownie. Wtedy do Wilka wrócił Wynn. Z wieścią.
- Załatwiłem trzy miejsca, statek wypływa w południe...

draumkona pisze...

Tym razem jakby władca słuchał go uważniej. I nawet wpadł na pewien pomysł.
- Więc idź. I syp tajemnicami swojego Bractwa. I módl się, żeby pomogło... - nie musiał kończyć. Obaj znali zakończenie tego zdania.
Osobiście, Wilk nie wierzył w to, że nagła pomoc Cienia coś da. W głowie już układał inny plan, obejście zabezpieczeń organizmu, łamanie barier... Cokolwiek. Byleby ją ocalić.
A Iskra? Cóż, będzie jej współczuć jak się dowie. I odprowadzi ją na przystań.

draumkona pisze...

- Zaledwie zadowalające i ty się mnie pytasz? - Wilk nie był w nastroju na takie gierki. Skoro był chociażby cień szansy, to powinni ją cholera wykorzystać, a nie przyłazić do niego...
- Podajcie jej to. Postaram się jakoś ochronić dziecko przed efektami, które mogłyby je zabić... Wy chrońcie Szept. - to mówiąc stanął możliwie blisko niej, co by nie zawadzać medykom i znów wniknął w jej ciało... Wyglądało to jeszcze gorzej niż przed chwilą. Bogowie, miejcie litość...

Iskra pisze...

Wilk ściągnął brwi. Ze stolicy? Jakim cudem... Zobaczyłby to. Chociaż... Był zbyt słaby. Niewyszkolony. Potrzebował wizyty u Dachowca. Teraz. Zaraz. Natychmiast. Nie da skrzywdzić Szept. Nie zawiedzie...
I z takimi, jakże ponurymi myślami, zaczął wydawać dość przemyślane rozkazy. Magiczkę przeniesiono do jego komnat, a on sam także zniknął. Będzie jej pilnował. Dzień. Noc.
A Iskra. Cóż, powinna już dawno znaleźć się przy Szept. A skoro jej tam nie było... Coś ją zatrzymało. Bardzo skutecznie. De'sade stał przy elfce, znów rozmawiali szeptem, choć tym razem, elf pozwolił sobie na małą poufałość. Długie palce elfa sunęły po policzku Zhaotrise, a on sam coś jeszcze szeptał.
Taki widok na pewno Luciena nie zadowalał.

skra pisze...

Iskra pozwalała. Tak. A może nie? Z odległości w jakiej znajdował się Poszukiwacz nie sposób było ocenić co tak naprawdę się stało... Choć, gdyby obserwować tę parkę od pewnego czasu, to fakty byłyby dość oczywiste.
De'sade zaskoczył Iskrę. Dlatego teraz stała jak kołek i patrzyła na niego jak na jakiegoś mutanta. Zaczęło się niewinnie, luźna rozmowa, wymiana poglądów... I nagle wyjechał z propozycją małżeństwa. A kiedy ją zamurowało, kiedy ona starała się otrząsnąć z szoku, elf wykorzystał sytuację. Dotknął jej policzka szepcząc czułe słówka, mamrocząc obietnice. I właśnie wtedy odnalazł ich wzrok Poszukiwacza.
Jednak, każdy kto znał elfią furiatkę, wiedziałby, że długo tak nie potrwa. I elf zaraz jęknął, złapał się za nos. Krwawiący nos. A Iskra odskoczyła od niego, co by jej nie oddał za to uderzenie. I teraz to ona szukała Luciena wzrokiem.

Wilk nie spał całą noc. Siedział przy niej, siedział w fotelu przysuniętym koło łóżka. I myślał. Przeglądał papiery, wydawał polecenia. I szukał. Szukał winnego. Nie puści tego płazem. I miał cichą nadzieję, że Dachowiec odpowie. Pomoże mu.
I gryzł się ze swoim sumieniem. Mówić jej co zaszło? Czy kłamać? Nie wiedział...

skra pisze...

Jeśli myślał, że uda mu się wymknąć, że go nie dopadnie... Pomylił się. Bo oto mógł poczuć szarpnięcie. Delikatne szarpnięcie za rękaw, kiedy dogoniła go Iskra.
- Gdzie idziesz? - spytała łapiąc oddech. Musiała za nim biec, co by go nie zgubić. A w tym stroju nie było to proste.

- Leż - odłożył notatki, papiery i wszystko inne na stolik obok, po czym się podniósł. No i co on jej ma powiedzieć...
- Z dzieckiem jak na razie nic się nie dzieje. Za to z tobą owszem - i ugryzł się w język, nieco zbyt późno.
- Jak się czujesz? - zmienił temat siadając przy niej, przykładając dłoń do czoła w geście sprawdzenia, czy czasem gorączki nie ma.

skra pisze...

Iskra prychnęła, ale nie miała sił na kłótnie. Za to wysunęła się przed niego i poczuć mógł obejmujące go w pasie dłonie.
- Zaskoczył mnie. I wykorzystał moje chwilowe osłupienie. Wykorzystał to, że gdzieś polazłeś. Nie mów mi więc, że się dobrze bawiłam... - mruknęła dość ponurym tonem. Będzie jej tu wytykał...

- Nie skopałaś - rzucił zaraz, bo nieco zirytowały go jej słowa. Skopała, dobre sobie. Jedyna osoba, która coś skopała to ten głupi Cień...
- Zemdlałaś... Nie wiem czemu - skłamał. Oczywiście, że skłamał. Zmartwienia nie były dobre dla jej stanu. Nie będzie jej martwił.

Luce pisze...

Poczuła Rysia, który niecierpliwie drapał jej wnętrze, chcąc wyjść na wierzch i pokazać, że to co się tutaj dzieje, nie jest fajne. W innych sytuacjach już pozwoliłaby na to, dając upust tej bestii, ale to nie była sztandarowa akcja. Pharea skąpo udzieliła wyjaśnień, o co chodzi. Ludzie, który brali w tym udział, najwyraźniej też woleli trzymać język za zębami. Gdyby nie przeszłość, która dała się we znaki, prawdopodobnie ona bądź Raynard, już zrobiliby coś złego. A tak, białowłosa zacisnęła po prostu dłonie w pięści, na samą myśl o jakimś magicznym przenoszeniu się, a wampir skinął głową, udzielając odpowiedzi za nich oboje:
- Proszę bardzo. Kwestia magii nie jest jakąś bardzo drażliwą dla nas, a czas się liczy.
Nie należało od razu odsłaniać swoich słabych stron, chociaż to był, prawdopodobnie, zbyteczny trud. Sama reakcja białowłosej sugerowała, że z magią nigdy nie była za pan brat. I nie chodziło tutaj o same czary. Chodziło tutaj o pokręconą logikę zmiennokształtnych, podejście do uczciwości i w miarę wyrównanych szans. Dziwne by to brzmiało w ustach najemnika, ale przyjemniej walczyło się z kimś na swoim poziomie, niż ze znacznie silniejszym przeciwnikiem, który kilkoma słowami potrafił zniszczyć czyjeś życie.
Na szczęście, zebrała się w miarę szybko w sobie, chociaż dłonie, skryte już w rękawach peleryny, nadal były zaciśnięte. Już nie z powodu zaakceptowanej kwestii z przenoszeniem, a myślą, iż magia miałaby im towarzyszyć podczas całej misji. Rozumiała Nicholasa, ufała mu, ale ktoś obcy i silny magicznie? Nigdy w życiu.

skra pisze...

Iskra znała go już za dobrze. Zbyt długo. Wiedziała, że coś jest nie tak. Choć przyznać musiała, że rzadko wydawał się jakby z czegoś wyprany. Lekko zagubiony. Odsunęła się i chwilę spoglądała w jego oczy, decydując co robić. Z takim Cieniem nie ma co rozmawiać. Jeszcze się bardziej rozzłości, czy coś...
- Nie zrób nic głupiego - powiedziała jeszcze cicho, po czym odwróciła się i odeszła do swojej komnaty. Była zmęczona. Czas się położyć. Może do rana mu przejdzie...

- Musisz coś zjeść - najwidoczniej Wilk nie miał ochoty rozmawiać o nocnym incydencie. Cień i jego głupie Bractwo... Cóż, przynajmniej teraz miał na niego haczyk. Choć nieco bolał go fakt, że w tym celu wykorzystywał Iskrę która była mu jak siostra.
- Musisz wypocząć - powtórzył myśl, która kołatała mu się w głowie - I jak zaraz się nie położysz, to się pogniewam.

skra pisze...

Westchnął. Przypuszczał, że tak będzie. Dociekliwa magiczka... Jego żona... Znów westchnął.
- Cienie działają. Było na ciebie zlecenie. Otruto cię... Zaszantażowałem Poszukiwacza. I chyba dzięki temu jeszcze żyjesz... - ciężko mu przyszło to przyznać, ale kiedy już to powiedział... Było mu nieco lepiej. Co nie oznacza, że już zapomniał o tym incydencie. I zaczął znów myśleć.
Cień zdradził. A jeśli... Jeśli się przyzna, to i Iskrze będzie coś grozić. Pewnie głupi Lucien o tym nie pomyślał. No tak. Bractwo. Ale on mu powie...
- Muszę coś załatwić...

skra pisze...

Spojrzał na nią spod oka podejrzewając, że będzie coś kombinować.
- Muszę spotkać się z Cieniem. Zostań tu. Na wszystkich bogów, chociaż raz posłuchaj... - ujął jej dłonie i uścisnął lekko. Uważnie spojrzał w jej twarz, jakby tym samym miał przekazać jej, że to sprawa najwyższej wagi.
- Wrócę za niedługo. - więc nic nie powiedział. Wyszedł. Najwyraźniej bardzo się śpieszył. O tak. Musiał szybko znaleźć Cienia...

skra pisze...

Wcisnął ręce w kieszenie nie wiedząc jak zacząć tę rozmowę. Głupi Cień i jego Bractwo...
- Pewnie polecisz się przyznać swojemu Bractwu. Pewnie myślisz, że zrobiłeś źle. Ale pamiętaj jedno. Jak się przyznasz, część podejrzeń i odpowiedzialności spadnie też na Iskrę. Bo ona jest twoją podopieczną. Ty ją szkolisz. Uczysz jak być, pożal się boże, Cieniem. Spotka ją zapewne taka sama kara jak ciebie. I nie wiem po co ci to mówię. Pewnie dlatego, że jest mi jak siostra - nie wiedział czy ma coś jeszcze do dodania. Nie... To było wszystko. Milczał teraz czekając na odpowiedź Cienia.

skra pisze...

- Nie mam zamiaru ci grozić, skończony idioto. Ale podważasz moje słowa, a ja tu jestem jasnowidzem, nie ty - teraz warknął. I oczywiście, uciekł się do kłamstwa. Ale jeśli to miało poprawić sytuację... To mógł zrobić wszystko. Nawet brnąć w kłamstwa. Zresztą, kto powiedział, że tak się nie stanie...
- Pomyśl przynajmniej pięć razy nim coś zrobisz.

skra pisze...

Zawahał się. Chwilę jedynie, krótki moment. Ale jednak.
- Owszem, zagrożę. Albo po prostu zrobię to o czym mówiłem bez ostrzeżenia. Nie dam jej zabić tylko dlatego, że ty nagle uznałeś iż robisz źle. - wywrócił oczami. Bractwo. Boże, jak on nie znosił tego słowa... Ślepego oddania. Zasad jakie wiązały Cienie. Ale co on mógł zrobić.
- Moje umiejętności zawiodły. Ale ja jestem nikim w porównaniu z innymi. Istnieją jeszcze mentorzy. A ja się szybko uczę. Będę widział. - zupełnie jakby już mu groził. Jakby już zapowiadał, że jeśli to, co zobaczy będzie zagrażało Szept... Albo Iskrze. Cóż, Cień wiedział co wtedy.

draumkona pisze...

Przymrużył oczy. Był o tę parę centymetrów wyższy, co dawało mu czasem powód do drażnienia Cienia poprzez patrzenie z góry. Będzie mu tu syczał, cholernik jeden.
- Popełnij jeden błąd, a spróbuję, możesz być pewien - warknął i odwrócił się, być może popełniając błąd. Nie chciał żeby doszło do rękoczynów, do których niechybnie się zbliżali. Z tej dwójki on okaże się tym mądrzejszym, przynajmniej według niego samego. On odejdzie.
Wróci do Szept. Będzie obserwował...

draumkona pisze...

Devril, biedaczek, za mało jeszcze znał Vetinari żeby wiedzieć, że w je obecności nigdy nie ma spokoju. Za to są kłopoty i dziwne przygody. Całe mnóstwo.
Piracki statek zrefował żagle o wiele szybciej niż oni. No tak, oni od początku to planowali. Nie byli zaskoczeni... Statki teraz krążyły wokół siebie niby dwa wilki, drapieżniki, które nie są zbyt zdolne do odgryzienia sobie gardeł, ale do zadrapania owszem. No, przynajmniej tak było do chwili, kiedy na linach nie skoczyli piraci. Skoczyli w powietrze, poszybowali nad wodą dzielącą statki i zaczęła się nie tylko bitwa na kule armatnie, ale i na miecze i sztylety. Vetinari nie miała ani tego, ani tego, więc chwyciła w dłoń jakąś drewnianą pałkę i rąbnęła nią w głowę jednego z intruzów, którzy śmieli się zbliżyć do niej i do steru. No pięknie.
Jedna z mocniejszych fal uderzyła w piracki statek, a ten zachwiał się i zatrzeszczał ponuro. I w tym krótkim ułamku czasu, Charlotte sądziła, że to koniec. Jednak nie. Statek zachwiał się mocniej i z jękiem oparł się masztem o maszt ich statku. Veta zaklęła okropnie. Teraz będzie musiała się namęczyć po stokroć bardziej. Oni powinni jej wybudować domek z ciastek jak to się uda...

draumkona pisze...

Pan wielce szanowny władca nie zamierzał go wyrzucać. Przynajmniej jeszcze nie...
Zaś Iskra siedziała na schodku na swoim małym tarasie, jakby nieco przybita, czy czymś zasmucona. Już wiedziała. Znaczy się, po drodze do komnaty złapał ją jeden z elfów i z zapałem opowiedział o tym co się działo... Zaś ona połączyła jedynie fakty. Zniknięcie Luciena. Omdlenie Szept. Jego złość, czy też pustka...
Szkoda tylko, że nieco się pomyliła. Bo otrucie magiczki przypisała bezpośrednio Lucienowi.

draumkona pisze...

Milczała jeszcze przez pewien czas. Po czym zerknęła na niego przez ramię. Oczy miała nieco zaczerwienione, jakby zapłakane. I teraz to z jej fiołkowego spojrzenia ziała istna pustka. Jakby wszystko już przepadło.
- Czemu jej to zrobiłeś? - spytała cicho, nieco schrypniętym głosem, jakby bała się uzyskać odpowiedź.

Wilk zamierzał ponowić swoje poszukiwania z samego rana. Tymczasem... Musiał odpocząć. Choć chwilę. Dlatego kiedy zjawił się w sypialni, to pierwszym co zrobił, było zrzucenie tuniki i wślizgnięcie się do łóżka.
- Nie śpisz - mruknął będąc już prawie zemdlonym ze zmęczenia.
- Rano się zastanowimy nad tym... Nad zleceniodawcą.

draumkona pisze...

- Nie chcę rozmawiać z Wilkiem... Chcę rozmawiać z tobą - podniosła się z podłogi i podeszła. Powoli, jakby niezdecydowana do końca.
- Czemu ją otrułeś? - w głosie nie było złości. Nie było pretensji. Nie było... Nic. Pustka. Żadnego błysku w oku jaki zwykle dało się u niej widzieć. Nie, Iskra nie wiedziała co ma sądzić. Już nie. I ktoś tu będzie jej musiał wyjaśnić, wyprowadzić z błędu.

Na wpół śpiąc, na wpół czuwając przygarnął ją do siebie. Jakby się bał, że mu ucieknie podczas gdy on będzie spał. Zdecydowanie, ostatnio był zbyt przewrażliwiony.

draumkona pisze...

Spuściła wzrok. Wiedziała, że było zlecenie. Wiedziała, dlatego tak, a ni inaczej połączyła fakty.
- Było zlecenie... Przyjąłeś je, potem, na weselu mnie zostawiłeś. Zniknąłeś... Więc logicznie myśląc... - jakoś nie potrafiła znou tego powiedzieć. Tego, że poszedł zabić Szept. Nie wiedząc co ma myśleć, co zrobić teraz, po prostu usiadła na łóżku, a po chwili schowała twarz w dłoniach.

draumkona pisze...

- Rób co chcesz - odparowała głucho, zmęczona. Zawsze musiał się władować w jakąś kabałę. Zawsze musiało się pojawić coś, co ją napędzało wątpliwościami, a z niego robiło człowieka oddanego jedynej słusznej sprawie. Bractwu. Iskra nie znosiła takich momentów swojego życia.
Podniosła się znów i zgarnęła swoją koszulę nocną, po czy to zniknęła za drzwiami do łazienki. Tam zrzuciła z siebie ubiór i po prostu wślizgnęła się w luźny ciuch, ciesząc się, że to już koniec tego okropnego dnia. I wbrew temu co powiedziała, nie chciała wcale by Cień robił to, co chce.

draumkona pisze...

Iskra niebawem opuściła łazienkę. Jeszcze szybkie spojrzenie za Cieniem, którego słyszała, choć nie widziała. No tak, wzrokiem pzecież murów nie przenikała...
I chwila wahania. Iść po niego? Nie, lepiej nie... A może jednak? W końcu stanęło na tym, że nie pójdzie. I samotnie wślizgnęła się do łóżka dość mocno pragnąc, by cały ten dzień okazał się złym snem. By obudziła się przy nim, że to niby dopiero początek, że jest to koniec nocy, którą tak intensywnie spędzili. Jednak los nie był litościwy. Dzień nie okazał się snem, a wręcz przeciwnie. Wraz z wybudzeniem, wybudziły się i nowe wątpliwości. Pytania. Na które nie było odpowiedzi.

draumkona pisze...

Zareagowała zbyt późno. Zbyt wolno.
- Nie idź... - szepnęła cicho, ale wpatrywała się w już zamknięte drzwi. Wyszedł. Poszedł... Została sama.

Wilk już nie spał. Krążył za to w te i we wte, jakby nad czymś gorączkowo myślał. Szukał każdej negatywnej wzmianki o jego postanowieniu, przemyślał każde złe słowo. I właśnie kiedy odezwała się Szept, maglował w myśli Radę. Kto tak naprawdę ich podjudzał? Bo zawsze kiedy im tłumaczył, odpuszczali. A wiedział, wiedział doskonale, że gdyby byli co do swego zdania zgodni, nie ustąpiliby. Nie. Ktoś musiał tego od nich chcieć... Ale kto.
- Wroga masz bezpośrednio w stolicy, moja droga - mruknął wspominając słowa Cienia.
- Ma wpływy. I może dokończyć to, co zaczął... - a Dachowiec nie dawał znaku życia.

Luce pisze...

Nie bez powodu byli zawsze dobierani w pary, w bardzo rzadkich przypadkach biorąc jeszcze trzecią osobę. Każde z nich miało swój słaby punkt, a po latach wspólnych działań, instynktownie było wiadome, kiedy trzeba przejąć kontrolę nad sprawą, bo druga połowa musiała się skupić na sobie. I tak jak teraz, gdy Deanthe była zajęta nie okazywaniem swojego obrzydzenia do wszelkich objawów magii, Raynard przyglądał się magowi i Devrilowi. Nie umknęło mu zarówno to spojrzenie, jak i tych kilka słów, które wymienił ze... wspólnikiem. Od razu zorientował się, że ten rzekomy bawidymek jest groźniejszy niż pozoruje i w razie wspólnej misji, trzeba pilnować swoich pleców - odwieczna zasada "nie ufasz nikomu, kto nie uratował twojego życia".
Kiedy przenieśli się do jakieś podziemnej izby, w pierwszych sekundach białowłosa miała tak przytępione zmysły, że z trudem powstrzymała się przed otrząśnięciem, niczym pies po wpadnięciu do wody. Odkąd pamiętała, każda magia miała dla niej konsystencję. Ta przypominała głęboką maź, w którą wpadła i nie mogła strząsnąć ze skóry. Potrzebowała sekund, by Ryś znów wychylił głowę w jej wnętrzu i otrzeźwił ją. W prawdziwej walce mogłoby kosztować ją życie. Tutaj miała Raynarda, który zajął się "sojusznikami".
- Jak rozumiem, tutaj możemy spokojnie rozmawiać, tak? - Spytał wampir, nie ukrywając, że rozgląda się na boki i zapoznaje z miejscem. Niby przypadkiem zrobił też krok w przód, swoim ciałem przysłaniając białowłosą.

skra pisze...

Iskra nic nie rozumiała. Oczywiście, miała swoje domysły. Oczywiście, domysły okazały się błędne, bo przecież wychodząc, Lucien powiedział jej, że to nie on podłożył truciznę. Teraz natomiast to co mówił Valentino... Czyżby Poszukiwacz nie był tym, który wręcz się palił do zabicia elfki? Czy on mógł być przyczyną dzięki której wciąż żyła? Jeśli tak... Cóż, słowa zaklinacza jedynie to potwierdzały. I Iskrze wcale się to nie spodobało. Oczywiście, była mu wdzięczna za ochronę Szept, ale z kolei wiedziała, że z Bractwem nie wygra. Pójdzie tam. Przyzna się. I da się zabić jeśli taka będzie wola tego pajaca. Każdy przecież wiedział, że Nieuchwytnemu potrzebny jest jeden mały haczyk...
Powiadomię cię jak wróci... Chociaż z tego co mówisz i z tego co sama wiem... Na pewno pojawi się w Czeluści. A wtedy powiedz mu ode mnie, że jest skończonym idiotą i walnij w łeb. - jak widać, Zhaotrise czasami bywała bezlitosna. Akurat w najmniej oczekiwanych i pożądanych momentach. Skrzywiła się czując następny skurcz mięśni brzucha. Bolało cholernie.
Czarne chmury zawisły nad stolicą, czarne chmury będące zwiastunem nieszczęścia. I kłopotów.

- Ktokolwiek to jest, jeśli już zdecydował się na wynajęcie Cienia, nie zaprzestanie prób - mruknął niezbyt zadowolony z biegu wydarzeń. A on sam był ślepy. Bez wizji czuł się jak dziecko we mgle... I niezwykle go to irytowało.
- Zobaczyłbym co planuje. Widziałbym. Ale ten ktoś wie o tym... Dlatego nie podejmuje żadnej jasnej decyzji, przez co nie mogę tego przewidzieć. Nie myśli tylko o jednym. Wie. I ma nade mną przewagę - teraz to już nieomal warczał, niby wilk, któremu zdobycz uciekła na drzewo. Dłonie odruchowo zacisnął w pięści, a spojrzenie powędrowało na taras z którego roztaczał się widok na stolicę w pełnej krasie.
- Musimy coś wymyślić - burknął w końcu, jakby tego nie wiedziała - Ale coś, co nie będzie ani szalone, ani głupie - najwidoczniej znał już Szept na tyle, że potrafił i bez wizji przewidzieć na co wpadnie.
W sumie, nie było to trudne. Wystarczyłoby pomyśleć co zrobi Iskra, potem pomnożyć ryzyko razy trzy, głupotę razy pięć i jego złość w razie odkrycia planu razy piętnaście. Tak, to było całkiem możliwe do przewidzenia.

draumkona pisze...

Niebo pociemniało, noc zapadła, a na górze, na piętrze, gdzie mieściła się komnata Zhao nikt nie myślał o spaniu. Jakieś krzyki dochodziły zza drzwi, a nie były one pełne strachu i przerażenia. To były wesołe odgłosy. Towarzyszyły temu stłumione, głuche uderzenia, jakby czymś miękkim. I od czasu do czasu śmiechy, przeplatające się z stanowczym, ale zmęczonym głosem Iskry.
- Ile razy mam powtarzać...! Do łóżka, oboje! - chwila ciszy, potem jęki i zawodzenia pełne rozpaczy.
- Mamoooo...
- Cicho. Czy ty wiesz, która jest godzina? A jutro masz wstać.
- Ale to nie Czelu...
- Cicho. Idź spać.
- A kiedy wróci tata?
Chwila ciszy. Burknięcie czegoś pod nosem, najpewniej jakiejś obelgi.
- Jak wróci, to wróci. Nie przejmuj się nim. Po prostu upadł na głowę.
- Upadł na głowę?
- Ech... Idź ty spać, co? Popatrz na siostrę jak ładnie udaje, że śpi.
- Ja wcale nie udaję!
- Taaaak...
Szelest, odgłos typowy dla naciągania kołdry na ciało. Najwyraźniej Iskra w końcu poskromiła tę dwójkę, albo ich czarem pousypiała nie czując się na siłach do dalszych dyskusji.
Światło sączące się przez szparę pomiędzy drzwiami i podłogą zgasło, a w komnacie zapadła cisza.
Sama Iskra natomiast jeszcze burknęła coś pod nosem, niewątpliwie brzmiącego jak "skończony idiota", po czym cicho stąpając wyślizgnęła się na taras.

To, co ona ominęła, on doskonale wywęszył. No oczywiście. Może od razu niech się położy na srebrnej tacy, a oni zaniosą ją do Morii i po drodze ustawią dwa tuziny drogowskazów. I obwieszą je lampionami.
- Nie będziemy nikogo prowokować. Nie twoim kosztem - tylko, że... Ten plan był jak na razie jedynym, który miał choć cień powodzenia. A to Wilka irytowało jeszcze bardziej.

draumkona pisze...

Dzieci spały, noc była całkiem spokojna, nie chciało się jej wymiotować, ani nic jej nie bolało. Cóż, przynajmniej na razie, bo z ciążą to nigdy nic nie wiadomo.
Oparła się dłońmi o porośniętą bluszczem barierkę i zerknęła na dół. Panowało tam zwykłe poruszenie. Jakieś elfy zmiatały śnieg z dachów przy świetle lampionów zawieszonych na kijkach wbitych w ziemię. Inne opatulały podmarznięte drzewka słomą. Ogólna sielanka...
I wtedy zajechało koniem, aż kichnęła.
- A jednak nie upadłeś na głowę. Nie, w sumie to upadłeś... Ale najwyraźniej siniak nie jest zbyt duży. - mruknęła jakże metaforycznie Iskra nie odwracając jednak wzroku od pracujących w dole elfów. Któryś z nich zaczął wygrywać na flecie dość spokojną, melancholijną melodię. Nie pójdzie i nie przywita się. Nie, a po co. To on uciekł, kretyn jeden.

- Jeszcze nie... - zaczął mrużąc oczy. Oczywiście, że zamierzała przepchać ten swój głupi pomysł nie bacząc na nic. Ale on tak łatwo się nie da...
- Ale coś wymyślę. Na pewno. A ty nie waż nie robić nic głupiego. Nic, co wydaje ci się genialne w swojej prostocie. Bo umrę. Umrę i tyle. - to chyba powinno ją na trochę powstrzymać, nim czegoś nowego nie wykombinuje. Ale on był biedny...

draumkona pisze...

- Upadłeś na głowę, bo pojechałeś się przyznać, głupku. Ale siniak nie jest duży, bo jednak żyjesz. Czyli nie pojechałeś. Zawróciłeś. - odwróciła się do niego, przyglądając się mu uważnie, wzrokiem takim, jakby nie wiadomo z jakiej wojny wrócił, cudem ocalały. No tak, elfka zdążyła go już na straty spisać. Może i poszukała sobie kogoś nowego...?
Podeszła cicho, po prostu łapiąc go za dłoń i prowadząc do łazienki. Jeszcze dzieci się pobudzą, a tego nie chciała... Poza tym, ktoś tu potrzebował kąpieli.

- Jak to nie? Nowa choroba, Szeptuchoza. Zarażony umiera ze zmartwienia, albo na zawał po kolejnym głupim... Przepraszam, po kolejnym genialnym w swej prostocie pomyśle swojej żony, która ma taki osobliwy fetysz, że lubi kiedy się ją wystawia jako przynętę - odparł kąśliwie i oklapł na fotel. Będzie mu tu mówić, pouczać, że od tego się nie umiera... Wilk poczuł się genialny. I tak wisiał jej jeszcze jednego figla, choć nie pamiętał za co. Już raz miał ją nastraszyć własną śmiercią. Dobrze. Napędzi jej stracha. Sam się podłoży, najlepiej jeszcze temu zabójcy... Tylko jak on to, cholera, zrobi.

draumkona pisze...

No tak, oczywiście, Bractwo zawsze numerem jeden w życiu Poszukiwacza... Ale czy on, skończony idiota pomyślał o tym co by się stało? Nie, po co. Puściła jego dłoń kiedy przestąpiła próg łazienki, po czym wykonała ręką łagodny łuk. Parująca woda ze ściany, z ukrytych tam rur i szczelin, przeniknęła do wnętrza pomieszczenia wedle rozkazu Iskry. I łagodną falą opadła do wyrytego w podłodze dołu, który grał tu rolę wanny. Para wypełniła pomieszczenie.
- A pomyślałeś co będzie jak już Nieuchwytny cię zabije? Bo jakoś nie sądzę, by się ucieszył słysząc wieści. Zostałabym bez mentora. Natan i Yue zostaliby bez ojca. Mi przydzieliliby jakiegoś drugiego idiotę, któremu po tygodniu urwałabym łeb. Zabiliby mnie. Zabiliby dzieci. Widać właśnie o kim myślisz, egoisto - burknęła niknąc w parze. Sama chyba też zamierzała wleźć do wody.

- A kto powiedział, że będziesz się zawsze oglądać... Cierpliwości. - przygładził podbródek palcami, jakby w zamyśleniu i zdawał się być teraz zbyt odległy myślami, by zarejestrować co się dzieje. Pewnie nawet by się bezwiednie zgodził na wszystko, nawet tego nie pamiętając.

draumkona pisze...

- Wierz mi, że skoro mentorowi pada coś na głowę, to i podopiecznej też - odparowała zaraz rozwiązując sznurki wiążące spodnie. Dla siebie. Też coś. Przecież mówiła, że jest egoistą, a on jeszcze się przyznaje. I to jak otwarcie. No nic tylko wziąć i...
Lucien oberwał w ramię butem elfki, a ta z pluskiem wylądowała w wodzie. Oczywiście, wychwyciła jego uwagę. Elfi słuch, przekleństwo cichych uwag, których nikt nie miał słyszeć.
- Bractwo, Bractwo, Bractwo - wymamrotała przedrzeźniając go. A co, ona ważna nie była? A Natan, a Yue? Równie dobrze chyba mogła skorzystać z propozycji tego De'sade czy jakmutam...

Wilk będzie tego żałować. Jak tylko sobie przypomni, że w tej właśnie chwili kiwnął potwierdzająco głową.
- Mhm. Tylko nie rób nic głupiego... - jakże daleko musiał być myślami by na to pozwolić?
Niech on sobie przypomni... Koniec. Przypnie ją do siebie jakimiś kajdankami, albo nierozrywalnym sznurkiem. I tyle.

draumkona pisze...

Oczywiście, że była zirytowana. Powiem więcej, miała ochotę wydrapać mu oczy. Jemu. Nieuchwytnemu. Radzie. Jemu. Tak, jemu najbardziej. Dlatego też i w łazience, w samej wodzie nawet, nie zabawiła zbyt długo. Szybko wyszorowała ciało szorstką szmatką nie oszczędzając nawet nieco zaokrąglonego brzucha. A potem, równie jak szybko wlazła, tak i szybko wyszła wycierając się ręcznikiem i wkładając koszulę nocną. I potem też opuściła łazienkę, zostawiając go samego. Niech sobie pomyśli, nadęty bubel jeden...
Tymczasem ona, zmęczona i przybita, wślizgnęła się do łóżka obok swoich pociech. I zasnęła.

Wilk z swoim fotelu przesiedział niemal całą noc. Zamyślony, odległy. I o ile z początku było to normalne, to pod koniec już niestety nie. Był gdzie indziej. Myślą. Duchem. Ktoś go jakby... Zabrał.
Prawda była jednak taka, że Dachowiec nawiązał kontakt. Widzący trzeciego stopnia. Tak, tego mu było trzeba. Więc i dziwić się nikt nie powinien, że duchem wyniósł się na zaśnieżone równiny, które przemierzał krasnolud kierujący się do Eilendyr. Nauczyciel. Mentor.
W końcu będzie mógł coś poradzić, na... Ale gdzie poszła Szept?
Kurwa.

draumkona pisze...

Iskra ocknęła się z dziwnego letargu w jaki zapadła w nocy wraz ze wschodem słońca. Czuła... Niepokój. Tak, to uczucie pierwsze wysuwało się przed wszystkie inne. Uczucie pustki, żalu i dziwnej, nienazwanej samotności było tuż za tym. A wiadomo, krnąbrna podopieczna i elfia furiatka w jednym, nie przepuści okazji by zobaczyć co się dzieje. Może nadarzy się także okazja do zrobienia czegoś sensownego...
Jak na przykład zwiad w Morii...
Wyślizgnęła się z łóżka z mocnym postanowieniem przetrząśnięcia stolicy w poszukiwaniu ryzykownych zadań. Tu niemal zawsze można było takie znaleźć. Szkoda tylko, że nie pomyślała, że ktoś tu nie będzie spał... I tym kimś nie będą dzieci.

Zerwał się z fotela jaki zajmował przez tę noc. Zerwał się i momentalnie zachwiał. Nie na jego głowę i nerwy były takie połączenia. Dachowiec wciąż był za daleko. A on nie był magiem działającym w ofensywie. To oni zwykle mieli najlepsze predyspozycje do trzymania długodystansowych połączeń myślowych... Nie zaś medycy.
- Jak to gdzieś pojechała... - warknął rozcierając skronie. I nagle go olśniło.
- Kurrrrwa! - i zamiast, po ludzku wziąć i pobiec do stajni po konia, po cokolwiek, on zabrał jedynie dwa sztylety, nieodłącznych swych towarzyszy podróży, po czym wyskoczył przez balkon i na piechotę pognał kierując się niczym innym, jak ślepym przeczuciem.

draumkona pisze...

Iskra prychnęła. No zachciało mu się nie spać, akurat teraz, szlag by to... Może zmiana tematu coś da... A ona za ten czas się ubierze...
- Pochorujesz się od tego świństwa. A ja Wilka potem wołać nie będę - burknęła, niby to zła na to, że znowu się tym paskudztwem truje. I w między czasie zdążyła już naciągnąć na tyłek spodnie, koszulę przeciągnęła przez głowę... Jak nic gdzieś się wybierała.
- Pilnuj dzieci. To cześć - i elfka puściła się biegiem do drzwi w nadziei na umknięcie.

Wilk po paru chwilach doszedł do podobnych wniosków. Robił się za stary na ganianie za pannami... Tfu, za panną po ulicach i po lasach. Bo myślą wyczuć jej nie potrafił, zupełnie, jakby coś blokowało... W ogóle, słaby się czuł. Ale winę zwalił na zarwaną noc. Zignorował protesty organizmu, on medyk, zignorował pierwsze alarmy, że coś jest nie tak.

draumkona pisze...

- Ale ja nie chcę - burknęła nieprzejednana. Chciała iść. Zrobić coś. Użyć magii do czegoś innego niż podgrzewanie wody.
- I postaw mnie. Ja chcę wyjść... Na spacer. - nagle olśniło ją co do wymówki. No bo w końcu... No to był spacer, tak? A, że przy tym zamierzała ubić orka, czy dwa, czy może popracować nad techniką pochłaniania otoczenia...
- Umrę jak będę ciągle tu siedzieć - jeszcze raz burknęła, po czym go od siebie odsunęła na długość ręki. Jakby nie chciała by był blisko. Przy niej. Chyba nadal ktoś tu komuś miał za złe tamto kretyńskie latanie do Czeluści i z powrotem...
- Wychodzę. Nic głupiego nie zrobię. A ty zostajesz - wyperswadowała mu to grożąc jeszcze palcem, a potem znowu skierowała się do drzwi.

Wypadł spomiędzy drzew. Zziajany, spocony i potwornie zmęczony chociaż przecież trudno było go zmęczyć... Kolejny objaw zignorowany.
I teraz to stał całkiem sparaliżowany i nieco zdezorientowany. Zaś sam ogar chyba nie wiedział co zrobić. No bo co innego mieć obiecaną jedną duszę... Która w dodatku się broniła i laską tłukła, a co innego łatwy łup, dodatek, deser przed obiadem.
A Wilk stał jak ten kołek.

draumkona pisze...

Przystanęła. Tu ją miał. Dziecko... Odruchowo dłonie elfki powędrowały na brzuch, dotykając go. Nie wyczuła nic. Żadnego poruszenia, urywka myśli... Ale i na to było jeszcze za wcześnie. Chwilę tak stała, dotykając swojego brzucha, po czym doszła do siebie.
- Nie. Zostajesz tu. Ktoś musi zająć się dziećmi - i tym razem nie będzie to ona, o nie. Teraz niech on zobaczy co to znaczy zmusić te dwa małe potworki do czegokolwiek... Do wstania, na przykład. Albo do spania, zależy co kto woli.

Uciekaj? Ale co... Ach, ogar...
Dziwne było tylko to, że jakoś ciężko mu było. Sennie. Ostatkiem świadomości posłał w organizm myśl. I zauważył, co jest nie tak. Ale wtedy było już za późno. Zbyt długo zwlekał, zbyt długo ignorował nieme wołanie ciała o pomoc. Padł na ziemię, twarzą w śnieg. Zasnął. A sen ten nie był snem zwykłym.
Wilk zapadł w śpiączkę.

draumkona pisze...

Nie zamierzała ustąpić. A akurat wtedy... Ciche pukanie do drzwi.
- Wlaz - mruknęła Iskra łypiąc na Luciena spojrzeniem.
- Iskra... - rozpoznała ten głos. Ash. Obejrzała się przez ramię i nie minęła sekunda, a elfka już miała genialny plan.
- Zostaniesz z dziećmi. Ash ze mną pójdzie - i jakże uradowana tym pomysłem, dopadła do wiedźmina i zaraz go wypchała na zewnątrz, sama też sie wymykając i zamykając za sobą cicho drzwi. No i tyle zyskał Lucien. Ale przynajmniej nie szła sama...

Prócz tego, że spał... Cóż, nie wydawało się, że może być to coś więcej niż po prostu śpiączka. Zaś wirus, nowy, nieznany, niszczył w tym czasie poniektóre komórki, całkiem losowo, wybiórczo, osłabiając w ten sposób organizm w sposób powolny i trudny do wykrycia.

draumkona pisze...

Nie minęła godzina, podczas której to Poszukiwacz chyba nie zrobił nic, co mogłoby powstrzymać dzieci przed rozniesieniem pokoju i ucieczką. Jak mówiła Iskra, te małe potworki nie słuchają nikogo. I niczego.
I także mniej więcej w tym czasie, kiedy w końcu zapadła cisza... Cisza jakaś inna niż zwykle. Bo i brakowało elfich głosów, codziennego szumu głosów i odgłosów chociażby zamiatania. Nie, w stolicy panowała przeraźliwa cisza.
Wtedy to, drzwi komnaty otworzyły się i wpadł przez nie wiedźmin z Iskrą na rękach. Nie wyglądała na ranną. Po prostu... Spała?

I kiedy Szept zawitała do stolicy, zauważyć mogła, że elfy leżą na ulicach zmożone jakby czarem. Jeden się ostał, dość oporny, mamrotał coś, po czym i on padł na ziemię, tuż pod stopy elfki. Cała stolica spała. Prócz niej. Chyba tylko prócz niej...

draumkona pisze...

Wiedźmin dobył miecza. Tak na wszelki wypadek, gdyby ten jej głupi zabójca jednak miał oszaleć i się na niego rzucić... Wtedy posmakuje wiedźmińskiego rzemiosła.
- Pilnowałem jej lepiej niż ty - warknął jeszcze, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że jak tak dalej pójdzie, to naprawdę się pobiją. Białowłosy rozejrzał się. Coś mu nie pasowało...
- A gdzie są dzieci? - skoro wszystkie elfy spały... Czy i tej dwójki mieszańców się to tyczyło? Jeśli tak, to bogowie niejedyni wiedzą gdzie padli...
I wtedy do komnaty elfki wpadła jeszcze magiczka. Chociaż... Ona była elfem.
Ash przygotował się mentalnie na starcie z Lucienem.

draumkona pisze...

Posłusznie schował broń do pochwy na plecach. W końcu ktoś normalny... I jak nic wiedźmin zamierzał pomagać magiczce, nawet z własnej woli i nie wiadomo było czy to dlatego, że i jemu zależało na wybudzeniu Iskry, czy też chciał Cieniowi na złość porobić. Mężczyźni.
- W godzinę padło całe Eilendyr, z tego co udało mi się wywnioskować po dogłębnym przebadaniu Iskry... - kątem oka spojrzał na Cienia. No nie mógł sobie odpuścić ubarwienia tego wszystkiego. DOGŁĘBNE badanie. On naprawdę szukał guza.
- ... To jakaś mutacja. Wirus, czy coś. Ale to żaden z genów jakich używają wiedźmini. Nie rozpoznaję tego... Czegoś.
W tym czasie, kiedy oni sobie dyskutowali, po Eilendyr zaczęły chodzić... Dziki.

draumkona pisze...

Ash niechętnie skinął głową maqiczce, ale Lucienowi posłał jadowity półuśmieszek.
- Nie, nic z tych rzeczy... To jest... Jak przeziębienie. Tylko obchodzi mechanizm obronny i wywołuje inne skutki. Komuś bardzo zależy na pozbyciu się elfów... - wywód wiedźmina przerwało głośne chrumknięcie dzika hasającego po korytarzu. Ash wypadł na taras i wychylił się przez barierkę.
- O kurwa... - w całej stolicy hasały sobie dziki wywrwacając kosze, zjadając zapasy i rozgrzebując kopytkami solidnie uklepaną ziemię. A wśród nich kroczył pewien osobnik. Dość niski... Z brodą... I nieco też osobliwie ubrany, bo nie w zbroje, a jakąś dziwnie obszarpaną szatę przywodzącą na myśl worek po kartoflach.
Krasnolud, to pewne.

draumkona pisze...

Ash nie kojarzył tego osobnika. Bo i kojarzyć nie mógł. Krasnolud przybył z woli Wilka, który obecnie spał. Ale przecież... Przewidział to. Dlatego też wydawał się niczym nie zrażony, zupełnie jakby się tego spodziewał, co sam wiedźmin odebrał tak, jakoby właśnie ten krasnolud był sprawcą śpiączki. No bo jak to tak, być zupełnie nie zaskoczonym?
- On coś wie - mruknął niezbyt zadowolony, obserwując jak to krasnolud znika w pałacu. Ciekawe czy ich zauważył...

draumkona pisze...

Trudno pamiętać wszystkie ścieżki historii. Trudno jest orientować się w czasach kiedy się pamięta. Dlatego teraz Dachowiec stał przy rozwidleniu i nie był pewien czy poszedł w prawo czy lewo. Bo pewnym było jedno - tam gdzie skręcił, spotkał tę trójkę. Tylko teraz w lewo, czy w prawo...
Zdał się na instynkt. Poszedł w lewo. I przypomniał sobie. Tak. Tędy szedł. Tędy powinien iść. Przeszłość znów przemieszała się z teraźniejszością, a zza zakrętu wypadła na niego magiczka, wiedźmin i zabójca. Spojrzenie miodowych oczu krasnoluda prześlizgnęło się po Szept.
- Nie pamiętam, czy ci to powiedziałem... Ale zabójca nie śpi - potem zaś spojrzenie padło na wiedźmina.
- To pamiętam. Nigdy, w żadnej ze ścieżek historii nie było tak jak po twojej myśli. - i wreszcie, spojrzenie na Luciena. Nieco łagodniejsze.
- To też pamiętam. I współczuję - jak widać, Widzący mówił nieco dziwnie, co spowodowane było przytłaczającym ogromem wiedzy. Znał każdą ścieżkę.
- Nie pamiętam co teraz wam powiedziałem... - zamruczał jeszcze szarpiąc brązową brodę w roztargnieniu.

draumkona pisze...

Krasnolud zamyślił się, a jakiś mały dziczek przeciął korytarz w szaleńczym cwale swej młodzieńczości.
- Pamiętam... Pomogłem wam. Nie powinienem. To ingerencja w historię. - rozejrzał się po korytarzu, jakby odpowiedź na wszelkie pytania miała nagle wyrysować się na ścianie.
- Ktoś nieprzychylny... Elfom... Zdrajca - tu wymowanie spojrzał na Luciena, jakby on miał tym zdrajcą być - Wiedźmin dobrze wam mówił. Ale wirus jest... Niekompletny. Nie pamiętam... - znów urwał. Widzących wiązały ograniczenia. Znajomość przeszłości, teraźniejszości i przyszłości zobowiązywała. Nie wolno im było mieszać się w historię. Chyba, że wyjątkowych przypadkach...
- Zdrajca uderzy... W słaby punkt. A antidotum jest... Istnieje. Pamiętam, że wam to mówiłem... - znowu urwał przygładzając brodę - Wiecie, że jest tylko jedna ścieżka historii w której się wam to udaje? Pozostałe zakładają klęskę. Strasznie to mało pocieszające...

skra pisze...

Wiedźmin nadepnął Lucienowi na stopę. Ale za późno. Padło głupie pytanie, a przecież Widzący coś mówił o tym, że nie powinien im pomagać...
Sam krasnolud nie wydawał się zaskoczony pytaniem. No tak. Wiedział.
- Pamiętam, że o to pytałeś. I tak, to ten sam. Uprzedzając kolejne pytanie, nie nie wskażę ci który to - odwrócił się i podszedł do okna z którego widać było dzielnicę targową, zwykle głośną, zaludnioną. Teraz nieprzyjemnie cichą...
- Szkoda, że niewinni muszą płacić za żywych... - mruknął zapominając o tym, że ma publiczność.
- Pamiętam też, że twoje pomysły, Raa'sheal, nie były dobre. Nie te pierwsze. A ta dwójka i tak się pobije. Ale nie pamiętam kiedy...

draumkona pisze...

Widzący, to Widzący, związany słowem mądrości z przeznaczeniem i losem nie mógł sobie ot tak na prawo i lewo rozpowiadać co kogo czeka i jakie ma szanse na spotkanie tej właśnie ścieżki. Pod tym względem był podobny do Cienia. No, przynajmniej do Cienia z przeszłości, bo, jak wiadomo, ten tu zdradę już miał za sobą...
- Chodźcie - jakiś lekki ton krasnoluda rozganiał troski i zmartwienia, przynajmniej na chwilę. Na chwilę nim znów nie ujrzeli pousypianych elfów na środku ulicy, czy też przewieszonych przez parapety okienne niby kolorowe, włochate szmatki.
Niewinni. Tak, to niewinni płacili zawsze za te same błędy. A jak wiadomo wszystkim, jedynymi wciąż niewinnymi istotami były dzieci.

Nefryt pisze...

Zawahała się. I wolno pokręciła głową.
- Jestem tylko jedną z wielu, jakich wydała ta ziemia. Jeśli zginę, zastąpią mnie inni. W tej bandzie, w walce. Wszędzie. Jeżeli idą za mną, pójdą i za kim innym. Ale nigdy... Nigdy się nie poddamy, ani ja, ani ten lud - w jej oczach pojawiła się pasja, głos stał się mocniejszy i bardziej zdecydowany. - I kiedyś wygramy. Możesz to przekazać Escanorowi.
Umilkła. To nadal nie było zaufanie, czasem tylko serce wygrywało pojedynek z rozumem...
Ona również przez chwilę nasłuchiwała, czy aby nikt niepowołany nie podsłucha, o czym mówią. Zdrajca wraz z drugą, niewinną osobą wrócą dopiero za jakiś czas. W obozie byli więc ci ludzie, do których przynajmniej w pewnym stopniu mogła żywić zaufanie, Loki z kilkuosobową "obstawą", choć oni i tak już sporo wiedzieli niejako bez jej udziału i... I Lucien. Tego ostatniego wbrew pozorom obawiała się najbardziej.
- Nie muszę - odrzekła z wahaniem. - Domyśliłam się, że nie współpracujecie. Czego może chcieć Cień już się domyślam - ostrożnie ważyła słowa, nie chcąc mu powiedzieć zbyt wiele. - Do czego dążysz ty... - urwała.
- Powiedz mi tylko jedno. Nie chcę znać nazwisk, ni szczegółów twych poczynań. Powiedz mi tylko, dlaczego komuś zależy, bym żyła?

Nefryt pisze...

[To może tylko mi tym czymś zapachniało :P]

Nefryt pisze...

- Co nie znaczy, że czynią dobrze. To znaczy... oni chcą dobrze, ale nie ma prawa im się udać. Wykrwawiają się, pozbawieni szans - dodała smutno. Ciążył jej los wszystkich, którzy zbytnio pośpieszyli się z wszczynaniem jawnych buntów. Była przekonana, że do zwycięstwa potrzeba współpracy. Powstanie nie może wybuchnąć w jednym, niewielkim mieście. Musi objąć cały kraj. I nie tylko ludzką rasę. Dlatego ona i jej ludzie ograniczali się do nękania zbrojnych i utrudniania Wirgińczykom dalszej ekspansji. Czasem pomagali w obronie jakiegoś cennego strategicznie punktu na linii frontu. Próbowali dawać nadzieję.
Ciekawiło ją, dokąd zmierza arystokrata. Słuchała go, coraz bardziej zaskoczona, w jak wielu kwestiach się zgadzali. Jeżeli kłamał, robił to doskonale. Jeżeli mówił prawdę... Tak. Musiała mu wierzyć, przynajmniej na razie.
"Potrzeba kogoś, kto ma prawo do tronu". Skinęła głową, przyznając mu rację. I zbladła, kiedy dokończył swą wypowiedź. Zacisnęła palce na materiale dolnej części nieco zbyt obszernej na nią, lnianej koszuli.
- Nie jestem... Nie nadaję się - wyszeptała, spuszczając głowę.
Wiedział. Rozpoznał ją.
Nie teraz. Wiele, wiele wcześniej.
- Potrzeba wam... nam wszystkim kogoś odpowiedzialnego i zarazem nieugiętego... Dbającego przede wszystkim o lud i Keronię, charyzmatycznego i godnego zaufania... Pomyliłeś się, Devrilu. Nie jestem właściwą osobą.

Nefryt pisze...

[Może lepiej nie będę pisać ;) Albo... Najpierw ty powiedz. A ja potem. Ciekawe, czy o tym samym myślałyśmy xD]

Nefryt pisze...

[A to nie, chociaż u mnie też pamięciowo. I z grubsza oddaje to stosunek wprost proporcjonalności zwierzeń Nefrytowej do kłopotów xD
I teraz miałam gigantyczny zgryz odnośnie naszego wątku. Zgadzać się, czy nie?
Herszt bandy na królową. Dobrze nam wolna Keronia rokuje ;P]

Westchnęła cicho.
- To nie tak, że nie chcę obowiązku lub że się boję konsekwencji w razie niepowodzenia. Boję się natomiast, że was wszystkich zawiodę. Jak przed laty. Nie zależy mi na władzy. Pragnę tylko wolności dla tego kraju. Dla mojego ludu, który kocham - Mówiła szeptem, widać było, jak targają nią emocje. Niepewność, obawy... Wreszcie lęk. Ale nie o siebie.
- Devril, ja jestem zbójem. I to ja mam zostać królową? Takiej władczyni chcecie? - Z niedowierzaniem pokręciła głową.

Nefryt pisze...

[Aż tak? No... To czytaj :)
Ciekawam, co z tego będzie.]

Słuchała go w milczeniu, a w jej pamięci odżywały obrazy.
Komnaty zamku w Królewcu. Te, w których czuła się zagubiona, w których nasłuchiwała dalekiego zawodzenia wiatru. Samotność. Etykieta. Obserwacja. Innych i przez innych.
Mała salka o surowym wystroju. Ojciec, król, wysłuchujący raportów i rad cenionych strategów.Podejmujący decyzje. I ona, zaglądająca mu przez ramię. Tak mała w obliczu planów. Nadziei. Oczekiwań.
Mury zamku jej siostry. Edithe w wytwornych szatach, zdająca się w pełni na dowódców wojsk. Ona, śpiesząca na odsiecz. Wschodnie skrzydło zamku. Zdrajca. Przerażenie. Lęk. Nienawiść do wroga.
Pierwszy dzień w obozie. Garstka ludzi, popleczników. Misja do spełnienia. Odpowiedzialność.
Demar. Ona, Cień. Kontrakt. Wahanie.
Leśny trakt. Napad. Arystokrata, wówczas zdrajca. Spojrzenie.
Kansas. Zatęchła cela. Przesłuchanie. To minie, to minie... Wyszeptane słowa.
- Zgadzam się.
Niedowierzanie. Powiedziała to. Zrobi to.
- Zostanę królową, jeżeli tego pragniecie.

draumkona pisze...

Acheron z ukosa spojrzał na magiczkę. Nie znał jej za bardzo, ale swego czasu nasłuchał się wiele. Iskra po seksie miała czasami zbyt długi język. A, że sypiali ze sobą ponad pół roku...
- Co, brak pomysłów? - mruknął niskim głosem, nieco schrypniętym, jakby miał coś z gardłem. W istocie, trawił go strach. Strach, którego nie powinien czuć, przecież był wiedźminem.
Sam Dachowiec natomiast nie wyglądał tak jakby miał odpowiadać. Nie od razu. Zamyślił się, w miodowych oczach coś błysnęło, a na ramieniu krasnoluda przysiadła sikorka.
- Zamierzam... - nie zdążył dokończyć zdania, bo w zaległej ciszy w mieście podniósł się nagle krzyk. Tak niespodziewany, że nawet wiedźminem wzdrygnęło.
- Co to? - białowłosy już sięgał miecza, ale Dachowiec tylko machnął ręką.
- Już i tak za późno.
- Ale z czym?
- Niewinni...
- Skończ pieprzyć i mów jasno.
- Ktoś... Umarł. - tu krasnolud spojrzał na Luciena. I w jego wzroku kryło się może coś na kształt współczucia.
- Zdrajcy, zabójcy, dzieci... - wymruczał jeszcze, a widząc minę Cienia, jedynie wskazał mu kierunek. Kierunek skąd dobiegł nagle urwany krzyk. Oni dołączą potem. On biegać zbytnio nie chciał, a gonić Poszukiwacza nie zamierzał. Zresztą, pamiętał, że nie biegł.
A Lucien, gdy pokona już liczne zakręty i zawiłe ścieżynki stolicy, kiedy zboczy w zagajnik sosnowy... Cóż, zobaczy ciało dziewczynki o białych włosach, które splamiła krew. Krew sącząca się z rany zadanej sztyletem i dziwnym, łukowatym ostrzu. On widział kiedyś to ostrze. Widział i mógł pamiętać, choć nie konkretnie właściciela. Ostrze bowiem należało do kogoś z Bractwa. Do jednego z zabójców... I logika nakazywała łączyć słowa Dachowca z tym oto dowodem. Zdrajca i usypiacz elfów wciąż był w stolicy. W dodatku, zabił córkę Poszukiwacza.
A skoro ta nie spała, skoro zobaczyła coś, co kosztowało ją życie...
Gdzie był Natan?

Luce pisze...

Czujcie się swobodnie. Miała ochotę prychnąć w bardzo koci sposób. Jak można było się czuć swobodnie w kryjówce, o której zupełnie nic się nie wiedziało, a w razie problemów, najmniej ważne informacje mogły decydować o przeżyciu. Jej myśli błądziłyby jeszcze chwile po ewentualnych drogach ucieczki, gdyby nie słowa maga.
Białowłosa wymieniła krótkie spojrzenie z wampirem. Wchodzili nareszcie na znajomy grunt. Wiedzieli o tej akcji, nic co się działo w Keronii i po za jej granicami, nie umykało uwadze Pharei. Zaznajomieni byli również z miejscem, do którego została przewieziona reszta jeńców. Nie zapowiadało się nic prostego.
- Wszyscy twoi ludzie zostali już przewiezieni? - Spytała, zerkając na Devrila i maga. - Co do jednego?

draumkona pisze...

Być może i krasnolud przestrzegłby Cienia w porę, gdyby widział choć minimalną szansę... Lecz takiej nie było. Każda ścieżynka historii, każde ziarnko piasku przesypane w klepsydrze czasu aż krzyczało, że ktoś poniesie śmierć. I tym kimś w każdym wariancie była mała Yue, poświęcona ongi duchom. Bo Dachowiec widział także i przyczynę, choć nie zdradził ich nikomu.
Oba duchy, Księżyca i Oceanu były w wielkim niebezpieczeństwie. Escanor odnalazł je i postanowił wykorzystać do własnych celów. A jak wiadomo, nie można zmuszać Duchów do czegokolwiek. Można jedynie prosić, zaklinać. Ale, jak wiadomo nam wszystkim, Escanor nie zna znaczenia tych słów. Zabił Duchy. A równowaga świata została zachwiana. I tak też, by wszystko mogło dalej się toczyć, Yue musiała zwrócić życie jakim kiedyś ją obdarowano. Żyła teraz w Księżycu i w Oceanie, w dwóch Duchach sama po części zostając Duchem.
Ale oni tego nie wiedzieli. A krasnolud nie zamierzał im tego mówić. Już i tak wystarczająco się wplątał w historię, chociaż... Pamiętał, że wyjaśnił. Ale czy na pewno?
Pamięć nie była już niestety taka jak kiedyś. Była dziurawa niczym ser, wyjałowiona jak kerońskie ziemie.
Wiedźmin ściągnął brwi obserwując Poszukiwacza. On już rozważał inny problem, bo nieczuły Cień to pół biedy. Kto powie Iskrze? I kto przewidzi co zrobi furiatka...?
On wiedział. Poleci na grób, w miejsce gdzie będzie ciało i będzie próbowała zwrócić córce życie. Jak wiadomo, żadna z magii nie mogła tego dokonać. Prędzej sama padnie z wycieńczenia niż postawi trupa na nogi.
Może więc lepiej w ogóle jej nie budzić...

Nefryt pisze...

Wzruszyło ją to zapewnienie, tak proste, a zarazem szczere. Uśmiechnęła się, a na jej twarz po raz pierwszy odkąd wróciła z Kansas odmalowały się prawdziwe emocje. Już nieukrywane. Nadzieja, że się uda, że będą wolni, zaskoczenie i...lęk.
Dotknęła ramion arystokraty, patrząc wprost na niego.
- Unieś głowę, Devrilu. Swoją panią będziesz mnie mógł nazwać dopiero, gdy zwyciężymy.
Wierzyła w to, że wygrają. Nie mogłaby inaczej, choć zdawała sobie sprawę, jak wiele trudności czeka ich wszystkich.
- Gdybyś miał do mnie jakąś sprawę... Czegokolwiek potrzebował, nie wahaj się do mnie z tym przyjść. - Nie potrafiła przemawiać, nie była pewna, co powinna powiedzieć, czy jak zachować się osoba, której właśnie złożono hołd. Mówiła po prostu to, co podpowiadało jej serce i intuicja.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu... Muszę zająć się sprawą Cienia.
"Jeśli nie masz nic przeciwko temu" ... Jej matka musiała się chyba w tym momencie przewrócić w grobie. To zabrzmiało prawie, jakby pytała o zgodę poddanego. Tyle, że ona nie widziała w tym niczego niestosownego. Z jej punktu widzenia uznanie jej pochodzenia i praw do tronu niczego nie zmieniało w relacjach. Nadal była tą samą Nefryt, siedzącą w połatanym namiocie w zbójeckim obozie.
- Jeżeli nie sprawi ci to kłopotu, chciałabym potem omówić z tobą kilka spraw - dodała.
Już niedługo w obozie powinni zjawić się Morgan i Meri, a Nefryt miała nadzieję, że jeśli dostatecznie dokładnie będzie obserwowała zachowanie tych dwojga i Luciena odgadnie, które z nich jest jego zleceniodawcą. A co za tym idzie, zdrajcą w jej obozie.

Elfia furiatka pisze...

Krasnolud targnął niespokojnie swoją brodą. Pamiętał. Pamiętał, że to tak właśnie było. Ale jak wytłumaczyć rodzicowi, że nie było innej opcji jak tylko jej śmierć? Że historia nie zakładała jej dalszego losu? Że w tajemnej bibliotece Munga nie ma już księgi w której można by spisać jej dalszy los?
Yue miała umrzeć. Zresztą, nie tylko ona... Ale Dachowiec milczał, bowiem nie jego rolą było zdradzanie sekretów przyszłości.
- Wiem, że powiesz, że cię to nie obchodzi... Ale nie mogę ci powiedzieć. Może pocieszy cię fakt, że sam do tego dojdziesz. Rzecz jasna, po czasie... - po czasie? Czy krasnolud wiedział co mówi? Przecież w tym jego "czasie" mógł zginąć ktoś jeszcze. Może zdrajca zapoluje na śpiącą elfkę? A może... Dachowiec spojrzał na wiedźmina, bo znał słowa, które za chwilę padną.
- Zamiast przyciskać Widzącego, poszukałbyś Natana. To też mieszaniec. A skoro ona nie spała... - wiedźmin urwał, widząc mordercze spojrzenie Luciena. No, ale on przecież chciał dobrze...

ja pisze...

Podobny pomysł nawet miał rzeczony mutant, bo choć dzieci nie były jego, to jednak... Miał do nich słabość. Lubił je. I nie bez powodu mówiły do niego "wujku". A teraz to...
- Od czego zaczynamy? - rzucił wiedźmin rozglądając się po bokach.
- Być może...
- Ja to bym proponował się rozdzielić - mruknął nowy głos, wielce Lucienowi znany. Ten, który zawsze wtyka nos tam gdzie nie trzeba... Ale nie był to Szczur. Spomiędzy cieni drzew, spomiędzy dziwnej, nienaturalnej mgiełki, którą dotąd się nie przejmowali, wyłonił się zabójca Bractwa Nocy. Jak zawsze z dość sarkastycznym wyrazem twarzy.

draumkona pisze...

Dachowiec wiedział, przewidział to, a nawet i więcej. Uważnym spojrzeniem obrzucił kolejnego Cienia. Można by uznać to za ciekawskie spojrzenie. Badające. Ale... On wiedział już co czeka Dibblera. Znał zakończenie tej historii. Nie naciskał także na Luciena, który po prostu odszedł. Za to Dibbler, wcale nie zrażony, gwizdnął niedbale, a szare oczy błysnęły, kiedy wzrok zabójcy spoczął na dłoni magiczki dostrzegając obrączkę.
- Więc to prawda - i cmoknął jeszcze, jakby wielce z siebie zadowolony. Zrozum tu Dibblera.

draumkona pisze...

- Pójdę za nim - i wiedźmin puścił się biegiem za Cieniem. Jeszcze tego brakowało, co by tego ktoś zabił. Wtedy... Cóż, Iskra by mu nieźle osuszyła łeb. Dlatego też wiedźmin wolał pilnować Luciena, jakkolwiek by to ni miało wyglądać.
Zaś Dibbler uśmiechnął się szelmowsko. Miał wymówkę. Piękną, banalną.
- Poszukiwacz należy do Bractwa. Przywódca go wzywa - i ot, w dwóch zdaniach wyjaśniła się zagadka przybycia Dibblera.

draumkona pisze...

Wygląda na to, że oboje nie lubili się z wzajemnością. Nie ma to jak mieć słabość do tej samej kobiety...
Szare oczy prześlizgnęły się leniwie po sylwetce Szept. Dibbler wcale nie ukrywał tego, że ją sobie ocenia. A gdzie tam. On i ukrywanie? Niemożliwe.
- Rzeczywiście, nikt mnie nie zatrzymuje... - i nic więcej nie powiedział, za to po prostu rozmył się w dym, który momentalnie uleciał w eter niknąc. Dachowiec westchnął i pokręcił głową. Zły znak?

draumkona pisze...

- Czy rozdzielimy się, czy nie, nie będzie to miało zbytniego wpływu na końcowy efekt. Ja to bym się jednak nie rozdzielał... - mruknął znowu spoglądając w miejsce gdzie stał jeszcze przed chwilą zabójca.
- Chodźmy. Niewiele czasu zostało - i odszedł, drepcząc między krzakami, zostawiając za sobą ciało martwej dziewczynki. Trzeba ją będzie potem pochować.
Zaś Natan znalazł się, ale w najmniej oczekiwanym miejscu. Już nawet wiedźmin zwątpił, że go znajdą, już zaczynał myśleć... Kiedy wyczuł chłopca. Jego zapach. I tam też się skierował, zdecydowanym pewnym krokiem. Nie minęła chwila, a wiedźmin już wołał Luciena, co by przyszedł i zobaczył. Bo Natan siedział wciśnięty pomiędzy skałki i albo się zaklinował, albo bał się wyjść. Policzki miał mokre od łez i jakiś dziwny strach w oczach.

draumkona pisze...

Sam Dachowiec, wyklinając pod nosem swoją starczą sklerozę, starał się sobie przypomnieć co w tej chwili robił. No bo, pamiętać jest dobrze. Zwłaszcza coś, co było ważne. Musiał się pilnować, co by zbytnio im tutaj nie pomóc... Ale nie pamiętał co miał robić w tej chwili. Więc zdał się na przeczucie i własny umysł.
- Oni szukają Natana, my poszukamy czegoś, co może cofnąć działanie wirusa... Odtrutka tu jest. Na pewno. Pamiętam. Ale gdzie... Musimy przebadać jakiegoś elfa.
Natan przyjrzał się ojcu nieufnie, jakby uważał, że za chwilę zmieni się w coś innego. Straszniejszego...
- Nie... - i chłopczyk skulił się bardziej, nie wiedząc już co ma myśleć. Przed oczami wciąż miał obraz martwej siostry.

Rosa pisze...

[Ok. Więc nie będę robiła zamieszania i napiszę tutaj. I chciałabym jeszcze dodać coś o czym wcześniej zapomniałam ci napisać. (Widać skleroza wyszukała sobie kolejną ofiarę ;) W wątku z Nefryt moja elfka nie przepada za Kerończykami i za wszelkimi zbójami z takiego powodu, że Nefryt napadła na Isleen. Większą sympatię natomiast w elfce wzbudzili Wirgińczycy, którzy za godną zapłatą mieli ją ochraniać w drodze do Królewca. A tu taka niespodzianka...
Nie wiem więc jak może ułożyć się relacja z Devrilem...]


Usiadłam przy stoliku i spojrzałam na mężczyznę. Raczej nie był tu stałym bywalcem... Tak jak... No, np. Ci obok. Wzdrygnęłam się jeszcze raz.
- Daleka... Czy ja wiem? Podróżuję do Królewca. To chyba już blisko.
Spojrzałam na pustą miskę mężczyzny i stwierdziłam, że sama muszę pójść po jedzenie. Ech te karczmy...
Wstałam i zamówiłam posiłek. Podano mi go po kilkunastu minutach. Teraz już zupełnie osłupiałam. Gulasz, który mi przyniesiono, zupełnie nie przypominał gulaszu. Obok na talerzu karczmarz położył mi chleb, który chyba jedyny był zjedliwy w tym posiłku.Zabrałam talerze i postawiony kubek z miodem. Miał dziwną barwę. Westchnęłam i usiadłam do stolika. Nabrałam łyżkę gulaszu i ledwo co się nie zakrztusiłam. Z trudnością przełknęłam. To jedzenie było obrzydliwe. Jak w ogóle można było coś takiego jeść?!

Nefryt pisze...

[Przepraszam, że tyle czasu ci nie odpisywałam, ale musiałam się zastanowić co i jak ;)]

Za to dla Nefryt w złożonym przez Devrila hołdzie nie było niczego niestosownego. Nie znała się na etykiecie, co zresztą było chyba widać na każdym kroku. Nie potrafiła zachowywać się godnie. Nie tak, jak powinna czynić księżniczka. Może rzeczywiście była bardziej zbójem, niż pretendentką do tronu?
- Rozumiem – powiedziała cicho. Była świadoma, że Devril musi nadal udawać. Grać tę, chyba znienawidzoną przez siebie, rolę. Ona także nadal nie mogła zdradzić się z tym, kim jest naprawdę, tyle, że… Ona swoją rolę, tą w zbójeckiej bandzie, w pewien sposób kochała. Czuła, że rezygnacja z tego, kiedyś, w przyszłości, nie będzie dla niej łatwa. Odwrotna sytuacja, jak u Devrila…
Na zewnątrz wyszła akurat w momencie słownej utarczki między Cieniem a Szept.
Przez chwilę patrzyła na Szept. W oczach Nefryt pojawiło się coś, jakby podziękowanie. I zarazem przeprosiny. Za to, że nie wyrzuci stąd Cienia, choć w najkorzystniejszym dla niego razie właśnie na to zasłużył. Przynajmniej na to.
- O ile mi wiadomo, w tym obozie ja jestem hersztem. I wice-herszta nie potrzebuję – powiedziała szorstko do Cienia. – A z pewnością nie w twojej osobie.
Zdenerwował ją sposób, w jaki Lucien potraktował Szept.
- A teraz mów, czego chcesz.

draumkona pisze...

Pierwszym napotkanym elfem okazał się... Epoh. Tylko co on tu robił? Powinien być w Moriarze. Albo na szlaku ze zleceniem tejże organizacji. Najgorsze jednak było to, że nie był sam. Był w grupie piętnastu wysłanników, a wszyscy mieli przywdziane czarne płaszcze z wyszytym nań finezyjnym wzorem srebrnego ziela. Moriar wysłał tu swoje elfy... A jak wiadomo, Merglejt miał chronić stolicę. Chronić elfy. Czyżby jego przywódca coś wiedział na temat uśpienia?
Dachowiec milczał w tym temacie i jedynie wskazał Szept elfy. Epoh drgnął jakby, ale to mogło być wynikiem snu, jaki w tej chwili śnił.
Natan postarał się w tej chwili myśleć logicznie, tak jak zawsze powtarzała mu mama - elfia furiatka w sytuacjach zagrożenia nigdy nie myśląca logicznie, ale to szczegół - skoro był tu ktoś podobny do taty... Był też i wujek. Więc były dwa warianty. Albo zabójca już się pod nich podszył i ktoś mu pomaga... Albo to naprawdę oni.
Jeśli by się podszyli, to znaczy, że... Że mama i tata też już nie żyją.
Natan uznał więc, że jeśli to zabójcy to nie ma już nic do stracenia i nieco niepewnie, jakby się wciąż wahając, wyszedł spomiędzy skałek.

Isleen pisze...

Gdy do karczmy weszli Wirgińczycy nie zareagowałam. Dla Wirgińczycy byli milsi niż Kerończycy. Nie miałam więc powodu by kląć czy przerywać rozmowy.W pewnym sensie jednak rozumiałam mieszkańców Keronii. Gdyby to na mój kraj napadnięto... Chyba też bym się tak zachowywała. Spojrzałam, więc na mężczyznę i odparłam.
- Tak też myślałam. A ty gdzie się wybierasz? Także do stolicy? - spytałam się go bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Kilka zielonych iskierek poleciało na moje włosy nie robiąc żadnej szkody.

Iskra pisze...

Z kolei krasnolud milczal, bo uważał, źe znowu czegos nie pamięta. Przypatrywał się lezącym elfom jakby byli bardzo barwnymi i ciekawymi eksponatami w muzeum, których na jego nieszczeście nie wolno dotykac. To i pozwolił magiczce dzialac. Zreszta, może jak ona mu coś powie jak co znajdzie, to moze mu sie przypomni....
Natan poczul ulge. To naprawde byl jego ojciec. Koniec strachu. Koniec krzywd. Chociaz, jesli tamten pan wroci...
Chlopcem targnely dreszcze kiedy lekki, chlodny wiatr z polnocy uniosl nieco pokrywe sniegu w gore. Ta zafalowala tworzac fikusne wzory i opadla znow na ziemie.
Cisza. Cisza w stolicy.
- Tato... Co się dzieje... Gdzie jest mama...

Iskra pisze...

Krasnolud wymamrotal cos pod nosem, co brzmialo prawie tak, jak bardzo brzydkie krasnoludzkie przeklenstwo i usiadl pod drzewkiem, co by mysli zebrac. Czasami, kiedy zawodzila go pamiec, czul sie zupelnie jak ktos... Zwykly. Bez wiedzy co stanie sie zaraz. Za godzine. W nastepnym tygodniu.
Tymczasem dwojka intruzow wypatrzonych przez Corvusa... Coz, ta dwojka szla w milczeniu, jakby do czegos dchodzili, wyjatkowo ostroznie, jakby celem ich byl wielki i niebezpieczny zwierz. I wszystko szlo idealnie, poki...
Poki nieco nizsza postac nie nadepnela na sucha galazke, ktora pekla z trzaskiem. Ktos uronal cos pod nosem.
- Przepraszam - pisnela Vetinari i zrobila przepraszajaca mine. Jak zwykle, nie popatrzyla pod nogi... Zreszta, jak tu sie skupic na skradaniu, kiedy ona wyraznie czula dzialanie wzoru...
Chlopczyk kiwnal glowa przyjmujac do wiadomosci nowe polecenie. W zasadzie, nie mial zamiaru nikomu ufac, nawet nie chcial wylazic ze swojej kryjowki, ale skoro pojawil sie jego tato... Lepiej trzymac sie blisko. On go obroni.

Iskra pisze...

Taki Corvusowy atak smiertelnie Vete przerazil i niemal tam na zawal zeszla, kiedynptak nagle runal jej na glowe. Na szczescie, skonczylo sie upadkiem w krzaki i wiazance przeklenstw.
- Przez chwile mialam wrazenie, ze to Pomstnik... - mruknela wygrzebujac sie z krzakow i wyplatujac z dlugich wlosow galazki. Prawda byla taka, ze Vetinari byla tu... Nieco nielegalnie i obawiala sie, ze okropny golab, ktory jej wrecz chyba nienawidzil, ja tu odnajdzie i naskarzy wszystkim co ona tu wyrabia. Ze sie wloczy po obcych terenach zamiast siedziec w rodowej rezydencji, ze rozrabia, ze daje sie wciagnac... Nie... Ona nie daje sie wciagnac, bo przeciez Devril jej tu nie ciagnal. Ona sama sie wprosila. I uciekla swojemu ochroniarzowi, ktory swoja droga juz pewnie poskarzyl sie papie i teraz papa pewnie umiera ze zmartwienia... Jak widac, Charlotte nie byla specjalistka od przewidywania swoich daleko idacych poczynan.
Za to na widok tej dwojki Dachowca doslownie olsnilo. No tak. Alchemia. Wzory. Teraz tylko arystokratka musiala sie dogadac z magiczka i wszystko sie jakos ulozy... O ile ie pojawi sie kolejnymproblem o ktorym wiedzial jedynie on. Dlaczego nikt inny nie wiedzial tyle co Widzacy? Czasami Dachowca niezmiernie irytowal ten fakt.
Wiedzmin skinal glowa i poprawil miecz na plecach. W razie czego. W razie wypadku naglego i wielce krwawego. Chociaz, moze obroni sie samymi znakami... Kto tam wiedzial coz za zdrajca w Bractwie siedzi. Natan niechetnie puscil ojca i odszedl do wiedzmina, ktory z kolei dal mu pare wskazowek jak nie utrudniac mu zadania i odeszli, obaj. Lucien zostal sam.
Za to sen, niezdrowy, sztuczny sen, dzialal na Iskre zle. Co prawda, nie rzucala sie przez sen na lozku, nie krzyczala. Lezala nad wyraz spokojnie. Za to w srodku, w organizmie dzialy sie zle rzeczy. Potrzebna byla interwencja medyka, bo... Coz, to nie jest wazne, bo i tak wszyscy spali. A kiedy sie obudza, beda tylko dwie mozliwosci. Ratowac nienarodzonego malucha, czy tez elfke.

draumkona pisze...

Vetinari nie włączyła się do powitań, zbyt pochłonięta wyczuwalnym działaniem alchemii. Przykucnęła przy Epohu i czułym wręcz gestem odgarnęła ciemne kosmyki włosów z jego twarzy.
- Ja... Nie chcę wam przeszkadzać, ale... - zaczęła nie wiedząc jak to wszystko wyjaśnić. Ale skoro im już weszła w rozmowę, mogła chociaż wyjaśnić po co.
- Na każdym z nich jest wzór. Nie widać go co prawda, ale ja to wiem. Czuję... - mruknęła w zamyśleniu przeszukując Epohowe ciało, jakby spodziewała się znaleźć jakiś znak, cokolwiek. Ale jednak go nie było. Musieli wierzyć jej na słowo i tyle.
W tym czasie też zza drzew i spomiędzy krzewów wyszedł wiedźmin z Natanem. A wraz z nimi... No cóż...
- Ja ci mówiłem, że to był zły pomysł, jechać tutaj.
- Ja uważam co innego...
- No bo tyś jest półelf i w ogóle fircyk, długouchy, długowłosy, jakiśtamoki...
- Marcus, zanim się rozkręcisz, to się zamknij.
- Ale jak mam się zamknąć, kiedy ty właśnie popełniasz największy błąd mojego... Yyyyy, to znaczy, swojego życia...
- Chyba nie mam wyjścia. O ile zakład, że wyjdziemy stąd żywi?
- O twoją wypłatę za misję rangi S!
- Co za materialista... O, Szept - Królik pierwszy wyłonił się spomiędzy krzaczorów ciernistych i z lekką irytacją wyleczył kolejne już zadrapanie na twarzy. Potem z zarośli wyleciał... No najprawdopodobniej był to Figiel, bo nikt inny nie nosi ze sobą pająka, który odmawia nauczenia się podstawowych zasad gramatyki. Co prawda, ten pająk był wielkości co najmniej psa, ale kto by tam się nad tym zastanawiał... Ostatni wyszedł oczywiście Marcus, wielce z czegoś zadowolony. Chyba umknął siczowym dzieciom co ojca szukają, albo myślał, że zakład wygra. Niedoczekanie.

Rosa pisze...

[No to się cieszę ;]

Mężczyzna po wejściu do karczmy niby to zachowywał się normalnie. Skupiał sie na rozmowie, czasami na mnie patrzył. Ale mimo tego widziałam jak zerka w kierunku wojaków. Ale w sumie nie miałam się czemu dziwić. Jak każdy tutaj za pewne nie czuł się dobrze, wiedząc, że za plecami ma swojego wroga. Jeśli był Kerończykiem, to raczej tak się czuł. Ja jako jedyna nie zwracałam uwagi na Wirgińczyków.
- A może skoro oboje jedziemy do Królewca to z karczmy wyruszymy razem. Zawsze to milej minie czas w towarzystwie. - zaproponowałam nie wiedzieć czemu mężczyźnie. No ale cóż słowa zostały już wypowiedziane. Teraz on zadecyduje.

Iskra pisze...

Biały chyba wyczuł niezbyt przyjemną atmosferę, ale Marcus oczywiście tego nie zarejestrował. Albo się tym nie przejął, bo... No, to był Marcus. To nie potrzebuje dalszych wyjaśnień.
- Nieuchwytny nas wysłał za zdrajcą, ale zgubiliśmy jego trop w Medrethu... A potem ta cisza. Nie sądziłem jednak, że całe Eilendyr śpi - rzucił Biały niejako wyjaśniając ich tutaj obecność. A skoro posłał ich sam przywódca... Cóż, można im było ufać. No, chyba, że to było kłamstwo...
- Czasami najprostsze rozwiązania są najbardziej skuteczne - odparowała natomiast Vetinari uznając, że skoro nie znalazła wzoru na ciele, to musi być on... W ciele. Niepocieszająca myśl.
- Ano. Święta prawda - dodał Dachowiec pochylając się nad arystokratką, ciekawsko zaglądając jej przez ramię. Zupełnie jakby nie wiedział co tam znajdzie...
Wiedźmin łypnął okiem na Devrila. Dalej miał go za bawidamka i salonowego pieska, który jednak wie, że dźgać należy ostrym końcem. Może więc...
- Niech on pójdzie pilnować Iskry - mruknął wskazując ruchem głowy Wintersa. Jak widać, wiedźmin chyba nie wiedział o tym, że jeszcze tak niedawno Iskra sobie romansowała na boku z arystokratą. Nie wiedział, dlaczego Poszukiwacz go tak nie lubi. A może... A może on wiedział i proponował to specjalnie, co by jeszcze sobie porobić żarty z biednego Cienia, który to zaczynał tracić rodzinę, której to tak się wypierał całkiem niedawno. Jak widać, nawet Poszukiwacz zmiękł. Świat się kończy.

Rosa pisze...

- Nie dostosuję się. Powiedz mi tylko o której zamierzasz wyjechać z tej karczmy. - powiedziałam i spojrzałam po karczmie. Chyba dało się tutaj wynająć pokój. Spojrzałam na bruneta. Zapewne będzie chciał wyruszyć jutro rano. Raczej nie będzie chciał jechać po zmroku. Przynajmniej taka miałam nadzieję. Mi się nie uśmiechało jechać w nocy, lasem. Szczególnie teraz gdy zbóje czekają na podróżnych. w dzień można się obronić, ale w nocy... Skierowałam wzrok na Wirgińczyków. Kilku z nich zamówiło wielkie kufle w których buzował jakiś napój. Skrzywiłam się lekko. Oni na pewno różnili się od tych których poznałam ostatnio. Chyba nie warto zawierać z nimi znajomości... Jeszcze raz spojrzałam na bruneta. Ten milczał. Dopiero po chwili mi odpowiedział.

draumkona pisze...

Acheron starał się ukryć dziwne rozbawienie, jakie pojawiło się w jego spojrzeniu. Elfy śpią, a tym tu wystarczy dać byle powód, żeby zaczęli sobie skakać do gardeł... Cóż, najwyraźniej Cień nie cieszył się wśród nich dobrą sławą i poszanowaniem.
- Czas się powoli kończy... - mruknął spod swojego drzewka krasnolud i dosłownie znikąd wyjął mały bukłaczek, który to po otwarciu roztoczył mocną, ostrą woń. Zapewne gorzałka.
A Vetinari doznała olśnienia.
- Daj mi to! - i szybkim ruchem oderwała bukłak od ust tamtego, po czym zawartość po prostu wylała na Epoha. Ten zaczął kaszleć, kląć się na bogów i krzywoprzysiężyć, ale obudził się.
Epoh obudził się i najwyraźniej miał się dobrze. Szkoda tylko, że Charlotte wylała na niego... No, wszystko. Bukłak był pusty.

draumkona pisze...

Lucien miał pecha. Poruszył arcyważny temat w zakresie alchemii i teraz... No, teraz będzie miał za swoje. Bo Vetinari była straszną paplą.
- Może to wydaje się proste, ale w środku, w ciele zachodzą skomplikowane procesy deneutralizujące tą... Truciznę. Gorzałka - to powąchała bukłak - Z orzeszków laskowych jest pędzona nie tylko z tego. Zwłaszcza taki rocznik jak ten. Nie wiem skąd on to miał, ale nie ma takich już dużo na tym świecie, bo składniki pochodzą zza morza. Z dalekich, zapomnianych krain... - skoro zapomniane, to skąd ona to wiedziała? Grunt, żeby Alastair się nie dowiedział, że te stosy złota, które przepuszczała na pierdoły tak naprawdę nie były wyrzucone w błoto, a Vetinari odbyła już niejedną podróż w nieznane.
Tymczasem brat bliźniak Iskry się podniósł, otrzepał i zmarszczył nos. Cuchnął gorzałką. Poza tym...
- Co tu się stało... - szepnął wodząc wzrokiem po towarzyszach i niemalże drżąc wobec złowrogiej ciszy jaka zaległa w stolicy.

draumkona pisze...

Vetinari, jako ta w gorącej wodzie kąpana, sięgnęła po sosnową szyszkę i rąbnęła nią głupiego Cienia w ten głupi łebek. Będzie ją tu wyzywał no... Arystokratyczna duma kobiety wzięła górę. Skrzyżowała ręce na piersi i była nieomal obrażona.
Epoh podrapał się po głowie. No pięknie. Więc się spóźnili... Wszyscy. Mistrz Moriaru mówił, że mają się śpieszyć, ale oczywiście nie, droga była zawalona w wąwozie i musie iść tunelami Morii...
Ściółka leśna zaszeleściła lekko pod czyimiś krokami. Kroki te, spokojne i wyważone, dziwnie lekkie. I szmer, jakby nagle rosnących roślin...
Spomiędzy drzew wyjrzał Duch Lasu w całym swym majestacie i glorii. Złotymi ślepiami powiódł po zgromadzonych, których chyba mocno zaskoczyło jego pojawienie się. Podniósł lekko łeb ku górze, jakby chciał dostrzec niebo skryte za pajęczyną gałęzi i listowia. A potem odszedł, a wraz z jego krokami rośliny nagle ożywały i obumierały na nowo, bowiem to on miał władzę nad życiem i śmiercią Medrethu, a także i elfów.
Vetinari doznała kolejnego olśnienia, ale nie powiedziała o nim głośno. Nie, póki Cień nie przeprosi.

draumkona pisze...

- Jeszcze jeden czarny mag? - zainteresowała się Charlotte unosząc nieco brwi. Cóż, czuła coś w powietrzu, jakieś niewyraźne drgania, jakby ktoś się w ogóle z tym nie ukrywał...
Epoh powiódł spojrzeniem za odchodzącym Duchem. Poroże. Poroże emanujące... No tak, ale to była relikwia. A przecież chodziły plotki, że jeden jego róg, chociażby odłamek może uleczyć wszelkiej maści choroby. A więc może i sen...
Ale jak oni mieliby niby zdobyć róg? To nie byłoby świętokradztwo?
- Devril, on powiedział, że jestem głupia... - arystokratka uwiesiła się na ramieniu Wintersa i miała minę jakby miała się rozpłakać.

draumkona pisze...

No popatrzcie, jeszcze ją będzie drażnił! Parsknęła jakoś dziwnie, jakby jednocześnie zirytowana i rozbawiona.
- Dałabym mu w ucho, ale boję się, że odgryzie mi rękę... Dziki zwierzak, taki Cień - mruknęła jakby w ogóle tu Cienia nie było.
A Epoh, mający charakterek podobny do fuaritkowego...
- Szept... Jak można nakłonić Ducha, żeby się pojawił? - już on się zajmie jego rogami... A Dachowiec tajemniczo zniknął.

draumkona pisze...

- Prawdziwy lodowiec - dorzuciła mierząc Cienia spojrzeniem.
- Ja nie wiem co furiatka w nim widzi... Przecież on nie jest nawet ogolony - wyrzucała z siebie dalej, w ogóle zapominając o tym, że elfy śpią, że Cień może ją za te obelgi zabić, albo co...
- To będzie świętokradztwo - mruknął niezbyt zadowolony Epoh. Łamał zasady, oczywiście. Ale wręcz napad na Ducha... To była inna broszka. Konieczna.

draumkona pisze...

- To nie jest takie proste - odparował elf i poprawił płaszcz, jakby to miało mu cokolwiek pomóc. Konieczność...
- Chodźmy więc jego śladem. Może znajdziemy coś ciekawego... - spojrzał odruchowo na glebę. Ślady były wyraźne. Duch miał charakterystyczne...
- Cholera - zaklął widząc, jak ślady zaczynają znikać. Jakby ktoś rzucił jakiś czar... I elf puścił się biegiem niknącym tropem.

draumkona pisze...

I cóż miała podołać biedna Char? Poszła za Devrilem, bo z tym Cieniem, bucem jednym, obcować nie będzie...
Zaś Epoh przystanął zdyszany przy sadzawce Ducha. Tu ślad się nagle urwał, jakby świętość zniknęła. Jakby Duch się domyślił...
- No i jesteśmy w czarnej dupie - burknął łapiąc z trudem powietrze. Dziwnie osłabiony był po tej wymuszonej śpiączce...
A Charlotte, która dopiero teraz dogoniła elfy wraz z Devrilem, rozglądnęła się uważnie. Wysepka na środku niewielkiego bajorka, a tam... Chwila, czy ona temu krasnoludowi nie zabrała przypadkiem gorzałki?
Widzący z kolei uśmiechnął się i pomachał do nich wesoło z wysepki, na której kiedyś złożono Iskrę, kiedy to rzuciła się, głupia furiatka, przed Cienia, przyjmując na siebie strzałę przeznaczoną dla niego. Wyspy nie powinno naruszać nic prócz Ducha... Czy zatem jasnowidza ochraniała jakaś taryfa ulgowa?

draumkona pisze...

- Ducha nie da się tak po prostu znaleźć. Pojawia się gdy zechce, więc i logicznym jest sądzić, że znajdziecie go dopiero wtedy, gdy zechce być znaleziony. Nie wcześniej i nie później, ale dokładnie wtedy - odpowiedział Widzący przyjmując na twarz dziwną minę. Zamyśloną. Nie wróżącą nic dobrego.
Cóż, więc wyglądało na to, że mieli... Przerąbane? Skoro Duch nie chciał im się na razie objawić, skoro nie chciał... I skoro to w jego myśli pozostawało rozsądzenie o życiu i śmierci co poniektórych... Czy Duch chciał śmierci jego dzieci? Czy chciał śmierci swoich jedynych obrońców? A może i on wobec wirusa był bezsilny?
Tymczasem na jednej z gałęzi przysiadła fioletowa sówka i napuszyła się mrużąc lekko oczka. Symbol boga Ursuna, a może i być, że to sam bóg elfiej śmierci i zaświatów się pojawił. Fakt, faktem, widok fioletowej sówki nigdy nie był dobrym znakiem. Bo i symbol śmierci... Cóż on mógł wróżyć?

draumkona pisze...

Epoh westchnął zrezygnowany. Bóstwa i ich kaprysy. Bóstwa... Właśnie, bóstwa... Moriar miał swoje sposoby na kontakty z zaświatami. Nie mieszające w to magii, ani krwi. Nic niebezpiecznego. A jednak... Mistrz zakazał używania tych technik. Czy on wiedział co tu się działo? Czy był świadom? Wysłał ich z posłaniem, owszem, ale...
Epoh postanowił. Złamie zakaz. W końcu, chodziło całe Eilendyr. O sens istnienia ich organizacji...
- Znam sposób na nakłonienie Ducha do przyjścia... - zaczął powoli unikając spojrzeń pozostałych. Cień mu pewni głowę urwie jak się dowie, że zna sposób, ale nie mówił o nim wcześniej.

draumkona pisze...

Elf przygryzł dolną wargę, jak to zwykle czyniła jego bliźniaczka, kiedy zawzięcie kombinowała.
- Potrzebujemy człowieka - mruknął głosem ponurym, jakby tego śmiałka mieli co najmniej złożyć w krwawej ofierze.
- A potem... Cóż, musimy zrobić z niego coś na kształt... Mieszańca. Pomieszać krew naszą z krwią ludzi, przez co i on po części stanie się elfem. Duch wyczuje, że jest ktoś nowy, obcy jemu i przyjdzie żeby... W sumie to nie wiem. Jak robiliśmy to ostatni raz, dwadzieścia lat temu, to tylko popatrzył chwilę i zniknął, więc czasu na pochwycenie go i odłamanie rogu będzie bardzo mało. I jeszcze ten człowiek... - i oczywiście nic do rzeczy nie miało to, że Epoh spojrzał dziwnie na Luciena...
A Vetinari słysząc takie rzeczy schowała się za plecami Devrila.

draumkona pisze...

Odetchnął nieco głębiej poniekąd ciesząc się, że głowę jeszcze posiada, chociaż... No, Lucien nie sprawiał wrażenie wniebowziętego, choć tak być powinno. W końcu, on tu dla jego kochanki łamał święte prawo... No, nie pierwszy raz, ale święte!
- Samego rytuału nie będę ci opisywać, bo zasiedzielibyśmy się tu do nocy, albo i do rana... Po prostu złączysz swoją krew z elfią, przez co część, na przykład, chorób typowych dla elfów, które nie mają prawa dotknąć ludzi... Powiedzmy, że i ty będziesz mógł je złapać. Będziesz... Łącznikiem pomiędzy rasami. Już nie człowiek, ale i nie elf. Nawet nie Tar'hur. Łącznik. Ren'thur. - tak to mniej więcej wyglądało. A czy Devrilowi czasem uszy nagle nie przejdą w lekki szpic... Tego nie dało się przewidzieć. Każdy na rytuał reagował inaczej. Niektórzy umierali. Inni byli wręcz zbyt szczęśliwi i zbyt energiczni. Inni porastali sierścią i wybierali samotny żywot w lesie Medreth jako plemię zwierzoludzi.

draumkona pisze...

Epoh pokręcił głową. Inne rytuały nie miały tu nic do rzeczy. Może i nawet nieco ułatwiały, bo ten tu będzie mniej więcej wiedział o co chodzi...
Vetinari nie podobał się ten pomysł. Głupi Devril. Ryzykował. I po co? Przecież, jak sam wcześniej powiedział, Iskra by go zabiła gdyby było takie zadanie... Inne elfy pewnie nie zrobiłyby czegoś takiego dla ludzi. Głupi Devril.
Sam elf natomiast przeszedł do rzeczy. Zaprowadził Devrila do jeziorka Ducha i tam kazał mu wleźć. Lucien znał to jeziorko. Brnął przez nie, kiedy to elfia furiatka nieomal umarła...
- Stój tam teraz, póki ci nie powiem nic innego... I staraj się nie ruszać - dodał jeszcze Epoh i zaczął rysować w śniegu prastare runy. Ideogramy. A Devril poczuć mógł, już teraz, kiedy nawet rytuał się dobrze nie zaczął... Coś dziwnego zaczęło wypełniać jego ciało. Coś się zmieniało.

Iskra pisze...

Słowo się rzekło a moc zaczynała z wolna dokonywać zmian w ciele arystokraty. Po pierwsze, sylwetka. Od tej pory właśnie Devril mógł być zdolny, to iście akrobatycznego wyginania ciała. Owa giętkość tak charakterystyczna dla niektórych elfów spłynęła i na niego. Oczy, kąciki oczu nieco wręcz niewidocznie uniosły się lekko ku górze nadając mu coś z kota. I tyle to było zmian. Jak na razie. Bo i rytuał dopiero się zaczął.
Epoh przykucnął na trawie i zaczął mamrotać tajemne słowa sztuki. Wymagało to skupienia i wiele sił dlatego też elf nieco pobladł i zaczął dziwnie dyszeć. Ale z Devrilem coś się działo, co i dobrze wróżyło.

Iskra pisze...

Vetinari kręciła nosem spoglądając na Devrila. Nie podobał się jej ten cały rytuał. Za bardzo przypominał jej alchemiczne sztuki, zakazane sztuki bardzo podobne czasami do nekromancji. Właśnie przez takie sztuki Charlotte straciła jedną nerkę w równorzędnej wymianie. Coś za coś. Zapłaciła cenę. Ale to, czego oczekiwała, nie nadeszło. Cena okazała się zbyt niska.
Wraz z końcowym słowem Epoha, na wysepce zamajaczyła rozmazana postać otoczona zielonkawym światłem. Smukłe ciało jelenia pokryte puchową sierścią. Poroże rozgałęziające się wielokrotnie, legenda mówiła, że na sto innych rogów. Oczy w dziwnej barwie, jakby z każdą chwilą inne, przepełnione mądrością tej epoki. Duch przybył. A wraz z nim, po obu bokach wysepki pojawili się inni bogowie Medrethu. Po lewej stronie, biała wilczyca, Moka, która to poległa w obronie lasu - jak widać jednak, śmierć dla boga była niczym, a i mówiło się, że póki bóg ma wyznawców i wiernych, nie zginie - po prawej stronie boski Udunra wraz z zastępem dzików i warchlaków. Rozległo się wycie. Długie, tęskne.
- Mamy mało czasu i idiotycznie wysokie ryzyko niepowodzenia... - mruknął Epoh ku Szept, mając nadzieję, że magiczka nagle zostanie oświecona w kwestii dość spornej. No jak oni mają ułamać Duchowi róg?

draumkona pisze...

I, ku zgrozie Luciena, nie tylko Szept wzięła to na poważnie. Bo i Epoh, a i nawet Charlotte zaczęli rozważać ten pomysł. Skoro i tak i tak wszystko zależało od tej istoty, od jego kaprysu...
- W sumie, to moglibyśmy go poprosić... - zaczął Epoh, ale spojrzenie Luciena go chyba zabiło, bo urwał w pół myśli i miał ochotę się gdzieś schować.
- Jak taki jesteś mądry, to sam idź i mu odłam róg! - błyskotliwa myśl arystokratki do Luciena. A powinna uważać, bo teraz to może on jej słowa weźmie sobie na poważnie...

draumkona pisze...

Dziwne, małe istotki zaczęły w zastraszająco szybkim tempie wypełniać las. Pojawiały się wszędzie. Pomiędzy wystającymi konarami drzew, na gałęziach, na krzakach, na kamieniach i śnieżnych zaspach. Nie wyglądały groźnie, a i nawet nic strasznego nie czyniły. Spoglądały jedynie na Luciena, a ich główki, w których dwa okrągłe otwory można by wziąć za oczy, a trzeci podłużny za usta, grzechotały lekko niby dziecięca grzechotka.
Raz po raz także pojawiało się widmo Ducha, jakby jednak Poszukiwacz swym występkiem zburzył powszechnie znaną równowagę. Nic z tego. Po prostu... Magia lasu, magia obronna zaczęła działać. I mamić intruzów wizjami.
Zlany zimnym potem Epoh puścił się biegiem w stronę stolicy. Najwyraźniej zobaczył coś, co go tak wystraszyło... A może to te małe ludziki tak go przeraziły?
- Wracamy! - zdążył jeszcze krzyknąć przez ramię, ale chyba nikt z tu obecnych nie zamierzał zostawać.

draumkona pisze...

W tym momencie, kiedy to mąż-nie-mąż furiatki zadał to pytanie, stało się coś dziwnego. Bo sam róg błysnął światłem, na ramieniu Poszukiwacza przysiadł grzechoczący ludzik, a potem... Cóż, artefakt zniknął.
- Kurwa - warknął Epoh spoglądając na pustą dłoń Poszukiwacza. To oni się tak męczyli, tak starali... A tu klucha? Porażka?
I wtedy jego myśli i spostrzeżenia przerwał jakże cudowny fakt. Na ramieniu wysłannika Moriaru uwiesił się... Wilk. Nie spał, ale był jakiś zdezorientowany i mocno przymulony. A skoro władca nie spał już...

draumkona pisze...

Wilk w istocie niewiele pamiętał. Niewiele z dnia w którym zszedł na nich sen i błoga sielanka w objęciach Morfeusza. Przejechał dłonią po twarzy chcąc odpędzić resztki zmęczenia i senności, ale coś marnie mu wyszło, bo ziewnął potężnie.
- No, przynajmniej się obudził... - mruknęła Vetinari krzyżując na piersi ręce, jakby fakt, że elfy się zaczynały budzić nie był jej zbytnio na rękę.
Zaś Lucien... Ach, biedny Lucien. Bo kiedy wpadł do komnaty furiatki, ta wcale nie była przytomna. Wręcz przeciwnie, zdawała się być pogrążona w jeszcze głębszym śnie niż ostatnim razem gdy ją widział. W dodatku... Elfka leżała w kałuży krwi, zupełnie, jak gdyby ktoś zadał jej jakąś głęboką ranę. Tyle, że zakrwawionym obszarem były głównie biodra, elfie uda. Coś się Iskrze stało. I to coś musiało mieć miejsce wewnątrz jej organizmu.

draumkona pisze...

Biedny, zaziewany władca niezbyt kontaktował i niezbyt myślał. Czy taki medyk był na cokolwiek zdatny? Jeszcze się potknął parę razy na schodach i nieomal wypadł przez okno, bo zasypiał biedaczek na stojąco. I tylko specyficzna, ostra dla niego, woń krwi trzymała umysł Wilka w jako takim pobudzeniu.
Zaś po wejściu do komnaty, kiedy to zaspane królewskie oczęta spojrzały na wielką czerwoną plamę i niezbyt przytomną elfkę...
- O kurwa - od razu się obudził. Dopadł do łóżka i bezceremonialnie porwał stamtąd Iskrę. Musiał działać. Błyskawicznie. Myśl jego wtopiła się w ciało furiatki i wyrok nadszedł zaskakująco szybko. Cóż, nadszedł, ale niewiele mówił.
- Krwotok wewnętrzny, przerwane tkanki... Coś... Coś z dzieckiem - wymamrotał jeszcze i zniknął w drzwiach. Zapewne pognał do swoich komnat, do części pałacu w której był mały szpitalik gdzie Wilk eksperymentował, albo i leczył co poniektóre elfy.
Zaś Szept... Chyba miała za zadanie utrzymać Cienia z dala. Krwotoki trzeba było zatamować. A skoro ten był wewnętrzny... Cóż, Poszukiwaczowi chyba niezbyt spodobałby się widok Iskry z rozciętym podbrzuszem.

draumkona pisze...

Wilk zapewne pożałowałby Szept, ale niestety, w tej chwili niezbyt miał czas na żałowanie czegokolwiek. Nawet swojej żony, którą pozostawił na pastwę Cienia.
Działał szybko, zdecydowanie. I już po paru minutach wiedział, że nie ma szans, by uratować i Iskrę i malucha. Nie miał najmniejszych szans. Albo jedno, albo drugie... I dopiero teraz, ubabrany krwią po łokcie, nieco podłamany, odważył się skontaktować mentalnie z Lucienem, który zapewne już osuszył Szept do ostatniej nitki.
Nie uratuję obojga. Albo ona, albo dziecko - innymi słowy, Wilk nie czuł się na siłach by podejmować takie decyzje, to i szukał sobie kogoś, kto zrobi to za niego.
Wybieraj, Cieniu.

draumkona pisze...

Wilk wolał się nie odgryzac za tego "durnego elfa". W końcu, to on tu sobie ręce babrał i ratował co się dało. Głupi, niewdzięczny Cień. Już on mu kiedyś pokaże.
Myśli zamiast krązyć dalej wokół Luciena, skupiły się znów na Iskrze. Tylko jak on ma naprawić pękniętą kość... I skąd wziął się tutaj kawałek lnianej tkaniny?
***
Blisko trzy godziny trwała akcja ratunkowa. W końcu Wilk odpuścił, uznając, że nic więcej nie może zrobić. Cięcie na podbrzuszu zostało zaszyte, a nie scalone magią, gdyż on sam bał się jak ciało wycieńczonej elfki będzie reagowało na obcą magię. A potem... Cóż, musiał pozbyć się małego ciałka nim zajrzy tu Cień.

draumkona pisze...

Devrilowi oczywiście towarzyszyła Vetinari, choć może on o tym nie wiedział? Bo tym razem Charlotte się naprawdę postarała i przebrała się za śliczny krzaczek. No, w każdym razie próbowała, bo przebraniem nie można chyba nazwać czegoś, co jest jedną, suchą w dodatku, gałązką, którą trzyma się przed twarzą w nadziei, że nikt cię nie rozpozna i nie zauważy.
A Wilk, skończywszy swoją robotę, pozostawił śpiącą elfkę pod ochroną dwóch strażników i udał się na poszukiwanie Szept.

draumkona pisze...

Próbowała się nieco uśmiechnąć, czy cokolwiek, ale niezbyt to wyszło. Elfka wciąż była zbyt słaba i zbyt zmęczona.
I potem wyczuła coś niepokojącego. Była w jakimś obcym pokoju, krążyły tu straże... Poderwała się do siadu i syknęła. Świeże szwy dały jej swe znaki i elfka byłą już mocno zaniepokojona. No bo... Kto normalny robiłby jej jakieś operacje? Jeszcze w dolnej części brzucha? Musiało się coś stać, a skoro siedział tu Lucien...
- Mów natychmiast co się stało - zażądała Iskra i chyba była nawet w stanie się wyrwać z łóżka i pognać gdzie trzeba.
Biedny Poszukiwacz.

draumkona pisze...

Elfka wyczuła, że coś pomija. Poza tym, kiedy on sobie przymykał oczy, to Iskra posłała sondę myślową we własny organizm... A to, co odkryło, niemal przyprawiło ją o zawał. Dokopała się też do świeżo zaszytego cięcia na podbrzuszu.
Co ją obchodził jakiś zdrajca, co ją obchodziło nawet i całe Eilendyr... Ktoś zabił jej dziecko. A skoro tak... To teraz musiała sprawdzić, czy pozostała dwójka żyje. Więc Lucien nie powinien być zdziwiony, że tylko skończył zdanie swego wywodu, a furiatka wystrzeliła z łóżka jak z procy w głebokim poważaniu mając swój stan zdrowia, zwinnie umykając strażnikom. I już po chwili jej nie było.

draumkona pisze...

Jak wiadomo, każda matka znajdzie swoje dziecko choćby i na końcu świata. Tak samo i było z Iskrą, choć ona nie odnalazła tego, co chciała... Przynajmniej nie tak jak chciała. Bo znalazła w lesie niewielki nagrobek i skromny kopczyk z ziemi. Ktoś uprzejmy zdążył pochować już Yue.
Iskra, siedząca na klęczkach przy kopczyku wydawała się być pogrążona w jakimś transie, czy śnie. Nie reagowała na bodźce, patrzyła się tępo w grób, jakby nie do końca pojmując co tu zaszło tak właściwie. Śmierć Yue jeszcze do niej nie dotarła. Nie do końca.

draumkona pisze...

Nieprzytomnie popatrzyła najpierw po sobie, po ubraniu mokrym nieco od śniegu, po poprzyczepianych do spodni zmarzniętych źdźbełek trawy zimowej. Wszystko wydało się jej teraz takie groteskowe. Pozbawione sensu. Zaśmiała się pod nosem, ale nie był to śmiech wesoły. Bardziej brzmiał jak śmiech, czy też chichot osoby, która właśnie traci zmysły, która spada w otchłań szaleństwa. Z Iskrą było źle.
Ale kiedy Lucien postanowił ją zabrać, to jakby częśc rozumu odzyskała, bo szarpnęła się, znów sycząc z bólu od rany.
- Chcę tu zostać i nawet ty tego nie zmienisz - warknęła łypiąc na Cienia wrogo, jakby chciał dla niej źle.

draumkona pisze...

Oczy elfki zaszkliły się. Jak to nic nie zmieni... Przecież była potężnym magiem, przecież mogła... Na pewno by ją ożywiła. Na pewno. Taka była jej rola, taka była wola bogów, więc niech oni jej tu nie pieprzą...
A potem do elfki zaczynało powoli docierać. Nie powiedziała już nic więcej, umilkła. Za to po policzkach elfki zaczęły toczyć się łzy. Całe mnóstwo.

draumkona pisze...

Chlipiąca Iskra objęła Lucienową szyję. Tak jakoś było... Lepiej. Na pewno mniej bolało i to nie tylko na ciele, a i na duszy.
- Lu, nie zostawiaj mnie... - wychlipała jeszcze w szyję swojego mentora, po czym nie mówiła już nic więcej. Do czasu, kiedy przypomniało się jej, że prócz Yue i nienarodzonego dziecka, było jeszcze jedno... Zmęczone mięśnie elfki znów się napięły, zaś dotąd spokojna Zhao, znów się poderwała, znów chciała coś sprawdzić.
- Natan...

draumkona pisze...

To na razie jej wystarczyło. Nie chciała, żeby syn oglądał ją w takim stanie, to i nie prosiła by Lucien go przyprowadził... Zdecydowanie lepiej było chwilę odpocząć, niż lecieć tak na złamanie karku... Zupełnie jakby dotąd tak się nie zachowywała.
- Pośpię chwilę... Ale tylko chwilkę... - wymruczała czując jak ciepło otula jej zmęczone ciało. Tego jej było trzeba. Snu.

draumkona pisze...

Biedna, zmęczona Iskra po omówieniu paru ważnych spraw związanych z kontaktem nieoczekiwanie zasnęła. NIe przypuszczała, że będzie aż tak zmęczona. I dlatego spała teraz na Devrilowym ramieniu, korzystając z tego, że ten był tak tolerancyjny, że mu to nie przeszkadzało.
Ale, jako że była Cieniem, skrzypnięcie przerwało spokojny sen elfki. Drgnęła lekko i uniosła głowę przecierając oczy.
- W końcu, no ile można czekać...

draumkona pisze...

Iskra nic nie zrobiła sobie z tego jego spojrzenia. A niech sobie patrzy, toć ona tu tylko przysnęła... Ziewnęła jeszcze i się podniosła, po czym przeciągnęła się, aż kości strzeliły.
- Misja czeka, a ty na mnie patrzysz, jakbym się z nim co najmniej przespała - burknęła i podparła dłonie na biodrach. Spojrzenie zaś powędrowało na arystokratę lustrując jego sylwetkę. W sumie... Czemu nie...
- W sumie, to nie byłby zły pomysł - i dobrze, że nikt nic nie pił ani nie jadł, bo Iskra kontynuowała swoją myśl - Zawsze chciałam wziąć udział w trójkącie.

draumkona pisze...

Teraz Iskra warknęła, mierząc Luciena wrogim spojrzeniem.
- Świetnie. To idź sobie do swojej cholernej Róży i przestań zawracać mi głowę - skrzyżowała ramiona na piersi najwyraźniej obrażona. I rozmawiaj tu z taką. Sama najpierw prowokuje, a potem bach, obrażona za odwet. No tak to potrafiła chyba jedynie Iskra.
A tu czekała misja. Misja, o której wiedziała wciąż zaskakująco mało, jak na nią...

draumkona pisze...

- Właśnie, przypomnij sobie - dorzuciła Iskra i zaraz przeszła do ataku chcąc mu chyba głównie zrobić na złość i wzbudzić zazdrość jeszcze bardziej. Bo elfka stanęła po stronie Devrila.
- On idzie z nami. A jak nie z nami, to ze mną i nawet nie protestuj, bo seksu nie będzie - argument już raz podziałał i elfka miała cichą nadzieję, że tak też będzie tym razem, no bo... Jak ona inaczej go przekona? A jakoś chciała zabrać Devrila ze sobą. Potrafił być przydatny, co już nie raz udowodnił, chć czasami kojarzył się Iskrze z Marcusem...

draumkona pisze...

Prychnęła. Znów.
- ON z nami IDZIE. I nie ty tu decydujesz - nie on? A kto tu był mentorem? W tej sytuacji Iskra chyba była gotowa stwierdzić, że to ona tu mentorzy, a nie Lucien, który się nie zna i kieruje się zazdrością i uczuciami, których nie ma.
- Jesteś głupszy od Wilka jak go nie weźmiesz z nami - może taki argument coś zdziała? Przecież królewiątka nie lubił, to może...

draumkona pisze...

- Mężczyźni... - burknęła Iskra. Była już noc, późna, zimna... A jej nie uśmiechało się teraz włóczyć gdzieś po polach. Najchętniej to poszłaby spać.
- Z samego rana bierzemy się do roboty... Teraz ja muszę się przespać bo umrę - i Iskra wyszła z małego pokoiku, zapewne kierując się do swojego. Swojego na własność na czas określony. I nie wiedzieć czemu, miała cichą nadzieję, że Lu przestanie się zachowywać jak jakiś głupek i pójdzie za nią...

draumkona pisze...

Iskra wywróciła oczami. No przecież ona pójdzie grzecznie spać, no co on sobie myślał, że co... Że ona tylko o chędożeniu? Co prawda, przeszło jej to przez myśl, no ale... Nie, nie. Nie będzie chędożenia, niech sobie Lucien idzie do swojej Róży i swojej głupiej Solany o kwadratowym tyłku, ona pasuje.
Weszła do swojego pokoiku i postanowiła zrzucić nieco ciuchów. W końcu, nie będzie spała w tym wszystkim... I takim oto sposobem Żagiew trafiła pod poduszkę (ciekawe czyj to nawyk), a koszula i spodnie gdzieś obok łóżka, po czym elfka wgramoliła się pod ciepłą pierzynę.
- Nie stój jak ten kołek tylko chodź. Te poduszki są niewygodne... - innymi słowy, wygodną poduszką był tylko Poszukiwacz.

draumkona pisze...

A Devril miał nieoczekiwanego nocnego gościa, którym był... A może raczej, była, Vetinari.
Ale od początku.
Kiedy arystokrata tak sobie spokojnie siedział i pił, nagle do jego pokoju wkroczyła postać. I było to najprawdziwsze nagle, jakie przyszło mu oglądać, bo Vetinari, owinięta grubym futrem i z szerokim kapeluszem z piórami wkroczyła do pokoju nie wywołując choćby najmniejszego szmeru.
Uniosła lekko jedną brew przyglądając się plecom Devrila. No ładnie, pił. A było zadanie...
- Nie ładnie tak pić - mruknęła zaskakując arystokratę, który to właśnie teraz spostrzegł jej obecność.

draumkona pisze...

- Phi - i Char wślizgnęła się do pokoiku, zrzuciła futro i kapelusz odłożyła na szafkę jakąś.
- Nawet ja nie mogę? - w końcu przecież była alchemikiem. I w ogóle. Ona nie mogła bez pukania? No chyba sobie kpił teraz i w ogóle... Zresztą, nie po to tu przyszła.
- Papa się martwi, choć stara się oczywiście grać twardego, ale ja widzę. A skoro siedzisz tu sobie i się upijasz - nieco figlarnie uniesiona brew, jakby ją to bawiło niezmiernie - Więc mogę wrócić... - czy Veta właśnie przyznała się do faktu, że zjawiła się tu tylko po to, żeby sprawdzić, czy z nim wszystko dobrze? Świat się kończył.

Nefryt pisze...

Wzruszyła ramionami, jednak jej oczy uważnie obserwowały twarz Cienia.
- Rzeknę: szczęśliwej drogi - odpowiedziała. Nie miała zamiaru przetrzymywać go w obozie. Przeczuwała, że gdyby próbowała dość skutecznie udaremniać jego zamiary, Lucien uciekłby się do magii. Wtedy byłaby bezsilna. Ona, jej ludzie... Poza Szept.
Będzie musiała z nią o tym porozmawiać... I nie tylko o tym.

[Przepraszam, że przez tyle czasu nie odpisywałam, najpierw nie miałam weny, potem czasu, a potem internetu... Teraz już chyba limit przeszkód się wyczerpał ;D]

Rosa pisze...

[Przepraszam, że dopiero teraz Ci odpisuję, ale miałam straszliwy nawał prac domowych z j. Polskiego. Na szczęście teraz zdążyłam się obrobić...]

- Dobrze. Będę tutaj jak tylko się rozjaśni. - powiedziałam i wstałam. Zabierając talerze poszłam w kierunku baru. Zapłaciłam i wynajęłam pokój. Miałam nadzieję, że tam warunki są lepsze niż jedzenie... Niestety. Myliłam się. Drzwi, były obdrapane a zamek ledwie się trzymał. Zamknęłam je i opadłam na łóżko. Przykryłam się kocami i wpatrzyłam się w sufit. Na nim także brakowało tynku... Westchnęłam cicho i przymknęłam oczy. Ciekawe, jakim człowiekiem jest brunet. Chyba jutro mi się przedstawi... Przecież będziemy się odzywać do siebie podczas podróży. Uśmiechnęłam się i przewróciłam na drugi bok. Było strasznie zimno. Zaczęłam żałować, że zdjęłam futro. W moim pokoju nie było kominka. Bardzo szkoda... Nagle usłyszałam jakiś rumor na dole. Pewnie ktoś wzburzył bójkę. Wrzaski powtórzyły się. Ktoś zaczął wchodzić po schodach. Poderwałam się z łóżka i nie zaprzątając sobie głowy słaniem stanęłam przy drzwiach. Zaraz potem zmieniłam zdanie i przywarłam do ściany. Po chwili oczekiwań, ktoś zaczął otwierać drzwi...

Nefryt pisze...

- A dlaczego nie? - Leciutki uśmiech. I znów spokojne, wyjątkowo jak na nią opanowane spojrzenie.
Nie liczyła na to, że on pamięta o tym, co wtedy, w Kansas i w drodze... To było dawno... Może zbyt dawno. Tyle się przez ten czas wydarzyło.
Czy żałowała? Trochę, wbrew wszelkiej logice. Jednak pierwsza zima poza bezpiecznymi murami zamku, spędzona tu, w obozie, gdzie każdego dnia trzeba było walczyć z ludźmi i naturą o żywność, ciepło, o życie jeszcze bardziej ją zahartowała. A więzienie w Kansas - oduczyło, być może na długie lata, ufności wobec ludzi. Nefryt się zmieniła, choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka. I nie chodziło tu o wygląd, a o psychikę.

[Ok, nie ma problemu ;) A odnośnie pomysłów... Jakiś czas temu przyszło mi do głowy, czy by nie ruszyć akcji od strony porozumienia, które dobre parę miesięcy zawarła Nefryt. Ale tu nie wiem, czy dałoby się podczepić Luciena. No i Nefryt musiałaby mieć szansę bezpiecznie dogadać się z Szept i Devrilem.]

draumkona pisze...

Charlotte, uderzona siłą kołyszącego się statku, zachwiała się i padła na deski pokładu. Kolejna fala, kolejne kołysania i przeturlała się do samej burty. A i cud, że ta burta wciąż tam była, bo gdyby nie… Cóż, Char znalazłaby się w zimnym morzu.
Piraci, przeklęci piraci.
Gdyby jeszcze miała czas do namysłu, czas na wymyślenie czegokolwiek, co mogłoby im pomóc… Splątane maszty oba statków wcale nie ułatwiały zadania, wręcz przeciwnie. No dobrze, człowiek nie musiał się modlić nad sterem, ale… Było jedno wyjście. Ktoś pójdzie tu na dno. A Vetinari nie umiała pływać. Znaczy się, umiała, przynajmniej tak podejrzewała, ale po incydencie w dzieciństwie wątpiłaby jej organizm zechciał okazać chęci do współpracy. Nawet adrenalina by tu nic nie pomogła. Tymczasem powiodła spojrzeniem po pokładzie. Trupy, krew, zabici, ranni… Ach, gdyby to był statek Wróbla… Nie, wróć, Wróbel by nie atakował uzbrojonej galery. Co, jak co, ale rozum własny miał, choć czasem może nie za duży, ale miał.
Błękitne oczy arystokratki jeszcze raz omiotły pokład w poszukiwaniu czegoś znajomego. Devril. Czy on już… Nie, tak nie należy sądzić, póki nie znajdzie ciała. Uniosła krawędź sukni dość wysoko, bo i niemal do biodra i dobyła sztyletu, który dotąd spokojnie spoczywał przywiązany do jej uda. Tak uzbrojona, stanowiąca nieco zbyt łatwe wyzwanie, rzuciła się w wir walki. Z początku piraci naprawdę brali ją za nic, a i chyba mieli ochotę na coś więcej, kiedy już ją dorwą, ale… Cóż, Char miała dodatkowy atut, o którym niewielu ludzi wiedziało. Alchemia. Dlatego też, każdy z piratów, który nagle wyciągnął ku niej łapę, każdy z wrogów… Albo w cudowny sposób tracił palce, kiedy cięła przez powietrze sztyletem, albo nagle uciekał trzymając się za kuśkę. Tak, Charlotte potrafiła dyskretnie korzystać ze swoich sił jednocześnie przy tym udając całkiem dobrego wojownika, którym rzecz jasna nie była.
Statkiem znów wstrząsnęła fala. Coraz mnie czasu, jak tak dalej pójdzie to oba statki pójdą na dno… Spojrzała znów w górę, na dwa splątane ze sobą maszty. Działo. Potrzebne było jej działo, bo Vetinari doznała olśnienia i dziękowała w duchu pradawnym bogom, że raczyli ją wspomóc.
Biegiem dopadła do jednej z armat, odepchnęła od niej jednego z ludzi i przecelowała z burty przeciwnika na jego maszt. Wróg chyba nie do końca wiedział, o co chodzi, bo dopiero, kiedy dorwała krzesiwo zaczął walczyć jakby z większą zaciekłością. Oni wiedzieli, o co tu chodzi. Domyślili się… A samą Vetinari trafił szlag, bo lont armaty odmawiał współpracy. Charlotte się wkurzyła. Wkurzyła się nieprzeciętnie, warknęła coś pod nosem, chwyciła kredę, którą niewiadomo skąd wytrzasnęła i wyrysowała jakiś znaczek na lufie armaty. Znów szyki ruch warg, a znak zniknął, zaś sama armata wystrzeliła łamiąc maszt nieprzyjaciela pod czubkiem, uwalniając tym samym ich. Statkiem szarpnęło, kiedy się wyprostował, zaś statek piratów odskoczył w bok od siły uderzenia. Dodatkowa fala przewróciła go na bok. Piraci mieli dzisiaj pecha.

draumkona pisze...

Vetinari stała jeszcze chwilę przy armacie i spoglądała na topiących się ludzi. Byli… Ona… Potrząsnęła głową wracając ze wspomnień do rzeczywistości. Musi się wziąć w garść. Odgarnęła mokre kosmyki miedzianych włosów z twarzy i rzuciła się do steru, co by wyprowadzić statek na właściwy kurs i żeby utrzymać go wciąż w pionie. Sztorm rozszalał się na dobre i Płova uznała, że mają przesrane.
Poczuła dotyk dłoni na ramieniu i obejrzała się. Ujrzała za sobą oblicze jakiegoś starszego człowieka z bujnym wąsem i bokobrodami. Kapitan. Na pewno kapitan.
- Zrobiłaś swoje, dziecko, oddaj mi teraz ster i pozwól robić, co do mnie należy – Char oczekiwała krzyków, a tu… A tu proszę, głos starszego jegomościa był spokojny, nawet uprzejmy. Spojrzała jeszcze raz na pokład, gdzie ludzie zbierali rannych, inni uwijali się przy linach i masztach, a jeszcze inni wyrzucali martwych piratów za burtę. Jej rola dobiegła końca. Teraz… Do kajuty? Kajuta? A co to?
I tak oszołomioną nagłym brakiem czegoś do roboty, stojącą przy sterze z włosami poprzylepianymi do twarzy, niby obraz nędzy i rozpaczy, mógł zastać, czy też zobaczyć Devril.

draumkona pisze...

Nieco nieprzytomne spojrzenie prześlizgnęło się po twarzy Devrila. Char w obecnej chwili myślami była daleko, nie wiedzieć czemu, oczyma wyobraźni, oczyma przeszłości, widziała siebie w kajdanach, podążającą za długim sznurem jeńców. Zmierzali ku szubienicy.
Kolejne szarpnięcie statkiem dopiero przywróciło jej jako taką zdolność myślenia.
- Nic mi nie jest... Jak już, to zimno - dłonie miała lodowate i z trudem zginała palce. Poza tym, dopiero teraz spostrzegła, że w dłoniach ma drzazgi. A jak wiadomo, dopiero gdy spostrzeże się ranę, ta zaczyna boleć. W dodatku, morska woda... Syknęła na sam widok.
- Tu nie ma już dla nas nic do zrobienia... Chodźmy się przebrać i... I w ogóle.

draumkona pisze...

Potrząsnęła głową i wzdrygnęła się, kiedy jej ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz.
- Mhm... Już, już... - sięgnęła do jednego ze swoich kufrów i zajrzała do środka. Wygrzebała po chwili stamtąd nową suknię i wszystko to, co kobieta nosi pod nią. Halki, nie halki, wszystko. Nadal nieco oszołomiona, ale udała się do pokoiku obok, gdzie to mogła się w spokoju przebrać i wysuszyć.

draumkona pisze...

Kiwnęła głową odkładając mokre rzeczy na kuferek. Potem je porozwiesza. Wzięła w dłoń grzebień i przerzuciła loki przez ramię, po czym zaczęła je czesać spokojnym, wyważonym ruchem.
- W porządku - podobnie jak i Cień, którego kiedyś tam spotkała, była dość skrytą osobą. Przynajmniej do czasu. Zresztą, nawyki z siedziby Escanora weszły jej już w krew. Nie pokazywać się zbytnio. Nie wychylać. Nie stracić kamuflażu.

draumkona pisze...

Nie wytrzymała, parsknęła śmiechem. Żono. No pięknie, w co ona się władowała... Teraz pomysł ten wydawał się jej szalony. Bogowie, co ją podkusiło? Spojrzała kątem oka na arystokratę stwierdzając, że przecież nie byłoby czym gardzić nawet w wypadku przymusowego mariażu.
- W takim razie powinieneś się położyć, mój mężu - jak widać, mimo zmęczenia, mimo dziwnych złych przeczuć, Vetinari podjęła grę w przekomarzanie.

draumkona pisze...

Och, lepiej niech Devril arystokratki nie prowokuje, bo Jomsborga tu nie było, a ona, brzydko mówiąc, miała chcicę. Błękitne oczy Charlotte błysnęły ostrzegawczo.
- Ja bym raczej powiedziała, że to zaproszenie... - po czym to odłożyła grzebień i przyjrzała mu się uważnie opierając dłonie na biodrach.

«Najstarsze ‹Starsze   401 – 600 z 1114   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair