Ulicą szła drobna, wiotka dziewczyna. Jej jasne, lekko falowane włosy powiewały na wietrze. Nagle zatrzymała się i spojrzała na księżyc. Świecił srebrną poświatą. Dziewczyna patrzyła chwilę na niego i po chwili spuściła wzrok. Ten księżyc był jej obcy. Nie znała go. Nie znała nikogo… tutaj. Czuła się zagubiona, obca. Starała sobie przypomnieć skąd się tu wzięła. Zmarszczyła swoje czoło, nieposiadające żadnych zmarszczek. Niewiele pamiętała. A w zasadzie nie pamiętała niczego. Usiadła na trawie i oparła głowę na delikatnych, nieskalanych pracą dłoniach. Próbowała przywołać ostatni obraz, który pamiętała. Było to wspomnienie, którego trzymała się bardzo mocno. Musiała. Przymknęła oczy…
Siedziała przy wielkim stole zastawionym wytrawnymi potrawami. Na jego środku stał wysoki tort ozdobiony lukrowymi różami i piętnastoma świeczkami. Rozejrzała się z zachwytem. Wiedziała, że to wszystko dla niej. Że te starania i poświęcony czas był dla niej. Były to jej… urodziny. Tak na nie czekała. Po chwili do Sali weszło kilka ludzi. Mężczyzna i kilka kobiet. Nie widziała dokładnie rysów ich twarzy. Zatarły się w jej pamięci. Gdy wszyscy zasiedli przy stole zaczęła się uczta. Mężczyzna wstał i podszedł w jej stronę. Zobaczyła tylko jego oczy. Były niebieskie, takie jak jej. Założył jej coś na głowę. Jedna z kobiet podała jej lusterko. Oniemiała. Na głowie miała piękny diadem. Westchnęła z zachwytu. Nagle wszystko potoczyło się szybko. Zaczęły pękać wszystkie okna z witrażami a do Sali wpadło kilkanaście… ludzi? Słyszała krzyki, szczęk broni, płacz. Ktoś pociągnął ją za rękę. Chciała się wyrwać, ale intruz trzymał ją mocno. Nagle wokół niej zapadła ciemność. Krzyknęła. Była przerażona. Nie wiedziała co się dzieje.
- Isleen!! – usłyszała pełen rozpaczy głos. Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła. W zasadzie już nic nie mogła. Była jakby sparaliżowana. A może był to tylko strach? Nie wiedziała. Po chwili rozbłysło oślepiające światło a ona poczuła ból. A potem… Potem nie czuła już nic…
Dziewczyna obudziła się krzykiem. Zdrętwiały jej ręce.
„To dobrze.” – pomyślała – „Przynajmniej czuję, że żyję, że jestem…” – Chciała się uśmiechnąć, ale nie udało się. Nie umiała udawać. Nie teraz. Wstała i przetarła nagie ramiona, które zmarzły podczas snu. Otrzepała się i udała się w stronę światła. Wiedziała, że tam znajdzie ludzi, którzy dadzą jej jeść. Sama nie umiała zdobyć dla siebie posiłku. Nie umiała sobie sama poradzić. Nie miała żadnej broni, którą mogłaby się posługiwać. Nigdy nie było jej to potrzebne. Chyba. Teraz niczego nie była pewna. Isleen wiedziała tylko, że nie może zdać się na ludzi, których w ogóle nie zna. Musiała nauczyć się radzić sobie sama. Wiedziała o tym bardzo dobrze. Tylko, że ta myśl najbardziej ją przerażała. Bała się tego, że sobie nie poradzi. Że znów nie będzie sobą i intruz znów nad nią zapanuje. Że znów straci wszystko.
Isleen | wygląda na 16 lat | elfka z królewskiego rodu z Wegi, choć tego nie pamięta|
uczy się magii uzdrowicielskiej
Isleen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz