Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


"Śmierć jest snem bez snów."
Czy byłeś w Devealanie? Czy byłeś tam przed zarazą? Czy widziałeś piaskową dzielnicę El-ehmro? Nie... Nie pamiętasz już pałacu o ciepłych murach obleczonych różowym promieniem wschodzącego słońca... Świetlistych kopuł i kaleczących nieboskłon minaretów. Echa burzy pustynnego żaru Korkea Hiekaa, zmiękczanego szmerem życiodajnej wody w schnącej fontannie... Zapomniałeś o majątku rodu Arhinów, o wystawnych ucztach. Chyba i o tej jednej, feralnej... 
Zapomniałeś o mnie, uznając wrzaskliwe głosy tej mieszaniny kast, ludu wirgińskiego, za prawdę. To nie duchy mnie opętały, to... przeszłość. Szczęśliwi ci, co od niej wolni...
Ty nie wiesz, nie rozumiesz. Uciekasz...
Wszystko co widzę, nakłada się na siebie. W barwach tkanych dywanów widzę twarze...
Siedzimy przy stole, przy wieczerzy. Siedzieliśmy... wszystko się nakłada... Wieczerza. Ojciec twój, magnat tak dumny... Goście, arystokraci... Ty.
Wytrawne jadło... Dziczyzna na stole. Pamiętam upieczonego odyńca z jabłkiem. I potem...potem...
...Smród zgniłego mięsa. Świński kwik.
Odyniec nie ożył, on... on podniósł się... i podszedł do ciebie. Na rozmiękłych od pieczenia kopytach. Po stole. I pochylił łeb. Przed tobą.
Pamiętam twoje oczy. Niebieskie, w których zamiast nieba, zawsze widać było ziemię... Ten przestrach... I ciche słowa.
- Ja to zrobiłem?
Byłeś dzieckiem, przypuszczam, że nie wiedziałeś, co to znaczy. Nie słyszałeś, jak szeptali: Niedotykalny. Niedotykalny w ICH kaście. Może ominęło cię to wstrętne słowo. Nekromanta. Ojciec, ja... Wyciszaliśmy sprawę. Czuję wstręt... na rękach truciznę. Goście... Wymyśliliśmy burzę na pustyni. Tragedię.
...Przestałeś TO robić.
Miałeś przyjaciół, jeździłeś z ojcem w delegacje.
...A potem uroczystość Ofiarowania. Ołtarze bogów, ty i twoi rówieśnicy kładący do ognia symboliczną ofiarę. Czekający na znak od boskiego patrona. Ty przy ołtarzu Khaine... Czarny dym. Znak. Patron, bóg zabójców.
Znów mącenie, tuszowanie... Tym razem pieniądzem. Może los się odmieni? Nie... Nie odmienił.
Wyjechałeś.
Któregoś miesiąca śniło mi się, że twojego ojca przynieśli po polowaniu. Zakrwawionego. Umarł. To musiał być sen... Okropny sen.
Na szczęście się budziłam. I ty wróciłeś... Było jak dawniej.
Bałam, nadal boje się spać. Czasem jednak sen morzy mnie siłą. Widzę wtedy puste ściany. Wołam cię i szukam... Nie znajduję. Nigdy nie znajduję.
Kiedyś, w tym śnie, był posłaniec. Mówił, żeś pułkownik... dumny pan. W tym śnie nasz majątek rozkradziony... Bez pana.
Nie wierzę. Wszak kiedy się budzę, wszystko jest... jak dawniej. Zaczęłam pisać, żeby sen mnie tak nie morzył...
Najdziwniejsze, że w tym śnie także piszę.

Shel Arhin

 |26 lat |


Dowódca wirgińskiej chorągwi | dumny syn magnata z El-ehmro
Nekromanta w ukryciu

"Władcy lubią tylko tych, którzy są im przydatni, i tylko tak długo,
dopóki ich potrzebują."
Jeżeli bierzesz udział w wirgińskiej ofensywie, z pewnością wiesz, kim jest ten młody, postawny mężczyzna o włosach barwy ciepłego brązu i jakby złamanym przed laty nosie. Wbrew pozorom nie służy jako zwykły wojownik. Jest... dowódcą.
Choć w Keronii przebywa od niedawna, zdążył już wsławić się jako dobry strateg. Jest zdecydowany w działaniach, pewny siebie i ambitny. Wśród Kerończyków mało kto zna jego miano. Nie zasłynął wśród tego ludu szczególnym okrucieństwem, nie okazał dobroci. Podobno ma wielka charyzmę i to dzięki niej na nowe podboje pociąga za sobą tłumy. W obejściu zimny i obojętny. 
Jeżeli jakimś cudem uda ci się poznać go bliżej, okaże się, że wbrew pozorom, jakimi się otacza, dba o podległych mu ludzi, a w głębi serca starannie skrywa szlachetność. 
Osiągnięte w krótkim czasie sukcesy przyprawiły mu wielu wrogów wśród wyższych stopniem. Ci, bojąc się, co też może ten młody osobnik jeszcze zdziałać i czy aby im nie zaszkodzi, posyłają go w najniebezpieczniejsze strony z cichą nadzieją, że kiedyś nie wróci...



...Nefryt miała właśnie zadać elfce pochwyconej wraz z Wirgińczykami pierwsze pytanie, gdy poły namiotu rozchyliły się i ukazała się między nimi głowa Marcusa.
- Nefryt, jeden z ludzi, których pojmaliśmy chce z tobą mówić. Na osobności - dodał, widząc, że herszt podnosi się z miejsca.
Zaintrygowana kobieta uniosła brew.
- Który?
- Przedstawił się jako Shel Arhin. - Mina herszta nieco zrzedła, ale Marcus ciągnął dalej: - Twierdził, że ma dla ciebie ciekawą propozycję.
Nefryt zawahała się przez chwilę. 
- Przyprowadź go, proszę, ale nie rozwiązuj.
***

Shel posłał zaniepokojone spojrzenie elfce, potem obrzucił pełnym wyższości wzrokiem wnętrze namiotu, w niczym nieprzypominające wytwornie przystrojonych pawilonów, do których przywykł. Był przekonany, że herszt bandy żyje sobie wygodnie i dostatnio. Życie rozbójników wyobrażał sobie jako dosyć lekkie... Spodziewał się przepychu, przynajmniej wewnątrz, kto wie, może skradzionych kosztowności pozostawionych jako biżuteria dla tej kobiety? A tu... Tu nie było nic. Gładkie ściany z pocerowanego płótna, posłanie z powiązanej słomy i zwierzęcych futer... I ta kobieta o wyniszczonej więzieniem twarzy i czerwonych od odmrożeń koniuszkach palców. Więc to tak żyje herszt? Nie wyglądała mu na pijaczkę, która wydawałaby wszystko po karczmach. Więc co stało się z majątkiem, jakiego powinna się dorobić na częstych przecież rabunkach? Inni członkowie bandy zabierali? Nie, oni też mieszkali raczej biednie... Więc... co się z tym działo?
- Rozumiem, pani, niechęć, jaką mnie darzysz, wszak po przeciwnych staliśmy stronach...Czym jednakże zawiniła ci dziedziczka rodu elfiego? - Odczekał chwilę, a nie uzyskawszy od Nefryt odpowiedzi, kontynuował: - Zgodnie z tym, com chciał ci przekazać, pani, mam dla ciebie propozycję. Mniemam, iż uwolnienie tej elfki oraz moich ludzi nie jest zbyt wygórowaną ceną za odbicie twej przyjaciółki, pani?
Pytanie zwisło w powietrzu.
Nefryt jak zwykle ubodła dworska maniera wirgińskiego dowódcy, jakby kpił z niej. I to w taki sposób, że nie mogła mu zarzucić zupełnie niczego! Okropny, nadęty, wstrętny, arystokratyczny typek!
- Skąd mam wiedzieć, że pan nie kłamie? To dość częste wśród twego ludu. - Sama nie wiedziała, dlaczego ilekroć mówiła do Arhina, robiła to przez formę "pan".
- Równie, jak wśród twego, pani. Na potwierdzenie mych słów wiele nie masz, nieobecność przyjaciółki jeno, brak od niej wieści i miano. Meri. Tak ją zwałaś, pani. - Uważnie obserwował zmieniający się wyraz twarzy herszta. Bo Meri faktycznie dawno już opuściła obóz i nie było od niej żadnych wieści...
- Zgoda - odparła po prostu Nefryt. - Twoi ludzie i elfka w zamian za odbicie Meri. - Nefryt wychwyciła, że Shel nie wspomniał o sobie. - Muszę mieć jednak gwarancję, że mnie nie oszukasz.
Mogłaby puścić jego ludzi, niech oni odbiją Meri bądź dogadają się z gubernatorem, by ją wypuścił. Tyle, że... Przez chwilę wydawało jej się, że Shel mniej dba o własne życie, niż początkowo jej się wydawało. Zostawianie go jako zakładnika nie byłoby najkorzystniejszym dla niej wyjściem.
- Weźmiesz ze sobą trzy spośród osób, które pochwyciliśmy wraz z tobą, panie. Pozostali zostaną w obozie jako zabezpieczenie. Jeżeli, panie, po upływie trzech dni począwszy od teraz nie zjawisz się w miejscu napadu z Meri, zabiję zakładników. Na decyzję masz, panie, godzinę.
Shel pochylił głowę w geście akceptacji warunków. Z trudem skrył uśmiech. Herszt dała się oszukać. Teraz wystarczyło odszukać Meri i przedstawić jej sprawę. Znaleźć szpiega mającego misję w innej części kraju... "Drobnostka".
- Wybiorę teraz, pani - stwierdził. Liczyła się przecież każda chwila. - Wezmę Nitię. - Mały i zwinny chłopak przydaje się chyba podczas każdej akcji. - Oprócz niego Skazę. - Był świadom, że w razie otwartej walki, przyda mu się siła blondyna. - I... - zawahał się. Chętnie wziąłby ze sobą przynajmniej jednego człowieka z własnego oddziału. Nie mógł jednak zostawić tu elfki. Nie wiedział, na ile lekkie obyczaje mają ludzie Nefryt. Gdyby któryś z nich skrzywdził Isleen, nie wybaczyłby sobie tego. Ciężki wybór... - I Isleen - powiedział w końcu, czując narastający ciężar poczucia winy wobec podległych mu wojowników.



"W Keronii zetknąłem się z V żywiołem: błotem."


______________________________
Do Kristena po części straciłam serce, więc ten oto pan awansował do głównej roli.
...Isleen, to twoja wina.
Cytaty: Napoleon Bonaparte, w ostatnim jak można się łatwo domyślić zmieniona nazwa państwa.

Żeby nie było nieporozumień - poglądy moich postaci nie są moimi poglądami ;)

edit: dodałam poboczne

102 komentarze:

Szary Wicher pisze...

[Bardzo chętnie skuszę się na wątek z obydwoma postaciami w jednym lub dwóch wątkach. Zależy jak ci lepiej.

Nefryt - może księżniczce Ingamarze będzie coś grozić i Wicher poprosi bandę byłej następczyni, żeby gdzieś ją ukryła?

Shel - tutaj mi o wiele ciężej coś wymyślić, ale... lud mgły hoduje konie, może wirgiński wojownik zechciałby kupić jakiegoś, wywiedziawszy się, że hodują oni wyjątkowo wytrzymałe rasy?]

Szept pisze...

[No to witam pana, który z pobocznych awansował. :D Chociaż przyznam, lubiłam też Skazę, no ale. Ważne, żeby tobie się dobrze pisało. Chętnie bym pana Shela bliżej poznała, acz już tobie pozostawię wybór, czy wolisz zacząć z nim coś nowego, czy po prostu wpleść go do naszego, już prowadzonego wątku]

Rosa pisze...

[Witam drugą postać Mistrza ;). No to wątek czas zacząć...]

Mech tłumił kroki. Oprócz treli ptaków i delikatnego wietrzyku poruszającego liście nie było nic słychać. Osoba idąca lasem zatrzymała się nagle i wpatrzyła się przenikliwym wzrokiem w strzępki nieba, które prześwitywało przez korony drzew. Więc jednak dobrze usłyszał. Orzeł, a raczej człowiek naśladujący człowieka. Postać uśmiechnęła się chytrze i skryła się w pobliskich krzakach. Nawoływanie nie powtórzyło się więcej. Nagle obok jego ucha przeleciał kamień. Zaraz potem przy jego stopie wbił się sztylet. O mały włos. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i odwrócił się. Za jego plecami stała niska kobieta o mysich włosach do pasa.
- Jak miło się widzieć… - szepnęła i obeszła znajomego dookoła. Nagle spoważniała. – Co z zadaniem?
- Nie… Nie udało mi się go wykonać. – mężczyzna spuścił wzrok i wbił go w ziemię. Jak on nie znosił takich gadek! Kobieta jęknęła i prawie krzycząc spojrzała ze złością na swojego… podwładnego.
- Czy ty naprawdę jesteś takim fajtłapą na jakiego wyglądasz? – syknęła i wyjęła z kieszeni przyjemnie ciężki woreczek z pieniędzmi. – Z tym możesz się już pożegnać. Masz czas do poniedziałku!
- Ależ dzisiaj jest już piątek! – krzyknął żałośnie mężczyzna.
- Nic nie szkodzi. Jeśli chcesz jeszcze zaznać spokojnego życia dasz radę… Mówię Ci. – z tymi słowami kobieta odwróciła i zniknęła za drzewami. Na polanie pozostał tylko mężczyzna z załamanym spojrzeniem. Nienawidził tej kobiety. Nienawidził!
***
Obudziłam wcześnie rano. Zdziwiłam się bardzo, że tej nocy nic mi się nie śniło. A jeśli i to wspomnienie zniknęło? Nie, to nie może być prawda. Nie myśląc już o tym dłużej ubrałam się i uczesałam. Po chwili zeszłam na parter gospody w Królewcu. Udało mi się znaleźć ją przypadkiem. Na szczęście była całkiem… porządna. Zjadłam śniadanie i wyszłam na dwór. Było przyjemnie ciepło. Rozejrzałam się wokoło i poszłam w kierunku rynku. Nie miałam konkretnych zajęć na dzisiaj… Przechodząc obok malutkiego straganiku usłyszałam przypadkiem, że wieczorem na dziedzińcu zamku królewskiego ma się odbyć turniej rycerski… W sumie… Nic mi nie zaszkodzi jeśli pójdę pooglądać walczących… Nigdy nie lubiłam walki, ale na turnieju może być inaczej… Tak… Bardziej honorowo.
***
Około osiemnastej byłam na miejscu. Usiadłam na trybunach i z zaciekawieniem oglądałam przygotowania rycerzy. Rozglądałam się wokoło i zamarłam widząc wśród tłumku ludzi znaną mi herszt bandy! Co ONA tu robiła?! Westchnęłam cicho. Nasze ostatnie spotkanie nie było zbyt przyjemne… Turniej się zaczął. Z zapartym tchem patrzyłam na walki. Jeden z rycerzy wydał mi się dziwnie znajomy, ale może mi się tylko przewidziało… Pierwsza walka skończyła się wygraną dla muskularnego wojownika. W sumie za bardzo się nie zdziwiłam. Jego przeciwnik był drobny i raczej źle radził sobie z utrzymaniem miecza. To widziałam nawet ja. Ciekawe jak go tutaj wpuścili… Podczas następnej walki nagle jakby odżył. Nacierał mieczem nie zadając jednak żadnych ran. Walka zaostrzyła się. Była coraz bardziej zażarta. Dopiero teraz zauważyłam, że drugi z walczących to ten, który wydał mi się znajomy… Przymknęłam oczy. Miałam nadzieję, że niedługo to się skończy…

[Mam nadzieję, że to jakoś wyszło...]

Szary Wicher. pisze...

[Może być w jednym wątku, ja preferuje akcje gdzie więcej się dzieje, także jestem za. Natomiast Lud Mgły nie wywodzi się gry, same wizerunki jedynie, także nic dziwnego, że internet ci nie dopomógł :P Lud Mgły można określić jako jedno z plemion, są nieśmiertelni, niezbyt liczebni, zamieszkiwali tereny Virginii, ale musieli stamtąd uciec, gdyż w ich szeregach król został obalony. Potrafią przeistaczać się w mgłę i atakować znienacka. To chyba tyle z ich specyfików :) Jak masz konkretne pytania to wal]

draumkona pisze...

[śliczne arty :D]

Rosa pisze...

Feind oglądał turniej ze znudzeniem. Co go obchodziła walka jakiś dwóch wojowników nie wartych złamanego grosza? Chociażby ten co zsunął się z konia. Prychnął cicho i jakby przypominając sobie wcześniejszą rozmowę podejrzliwie rozejrzał się bo trybunach. Nie, raczej jej tu nie ma... Odetchnął z ulgą i przywołał ręką swojego giermka.
- Naszykuj mi dwie kopie... Tylko... - tutaj Feind zawahał się chwilę – Tylko niech jedna będzie, jak to się mówi, stępiona. - powiedział wreszcie i uśmiechnął się pod nosem. On nie da sobie w kaszę dmuchać. A tej damulce też jeszcze pokaże. Upora się z zadaniem wcześniej niż ona myśli. Wystarczy tylko kilka podstępów i już! Słysząc gwizdy z trybun Feind spojrzał na arenę. Jeden z walczących się poddał. Honorowy Arhin... Prychnął z irytacją. Zezłoszczony wsiadł na konia i przez nikogo nie zapowiedziany wyjechał na arenę. Kłusem podjechał do Arhina i rzucił swoją rękawicę pod kopyta jego konia.
- Wyzywam cię na pojedynek! - krzyknął i nie zważając na zdziwienie kasztelana ciągnął dalej – Proponuję walkę na kopie, a gdy któremuś z nas kopia upadnie, lub się złamie zaczynamy walkę na miecze. To moje warunki.
***
Na arenę odważyłam się spojrzeć dopiero słysząc krzyki wokół mnie. Z przerażeniem obserwowałam co się dzieje na dole. Jeden z walczących poddał się, a drugi leżał na ziemi. Chyba był nieprzytomny, a może mi się tylko zdawało. Nagle na arenie pojawił kolejny rycerz. Dopiero on wywołał zamieszanie. Wyzwał na pojedynek rycerza, który wcześniej się poddał! Z przerażeniem patrzyłam na te sceny. Miałam nadzieję, że kasztelan prowadzący turniej nie zgodzi się na pojedynek, lecz on wyglądał raczej na zachwyconego tą okazją na zwiększenie ekscytacji wśród widzów. Czekaliśmy tylko na decyzję rycerza...
***
Niagra z zainteresowaniem przyglądała się walkom. Od zawsze kochała najprzeróżniejszą broń. Ona sama posługiwała się procą i nożami do rzucania, ale skrycie marzyła o kupieniu sobie miecza. Pierwszy pojedynek jej nie zachwycił. Był po prostu... nudny. Podczas drugiego zaczęło się robić ciekawiej. Walczyli sir Lunan i... sir Arhin. Słysząc to nazwisko drgnęła. Zaraz jednak opanowała się i ze spokojem obserwowała poczynania walczących. Mały, niepozorny rycerz zaczął zadawać szybkie i dokładne ciosy. Może by i wygrał tylko, że... nagle zsunął się z siodła i wylądował na ziemi. Niagra z wyczekiwaniem patrzyła na ostateczny cios, lecz Arhin poddał się. Z niedowierzaniem spojrzała na Wirgińczyka. Był honorowy. To fakt, lecz kobieta nie podejrzewała, że poświęci sławę, jaką przyniosła by mu wygrana. Zamyśliła się. A może nie było warto? Zaraz jednak rozwiały jej się wszystkie wątpliwości. Na arenę wjechał Feind. Niagra rozpoznała go, ponieważ miał podniesioną przyłbicę. Widziała jak rzuca rękawicę. Kobieta wstała nie dowierzając. Jak on mógł tak nierozważnie postąpić?!
Dureń. - szepnęła i wstała by lepiej widzieć Przecież całe zadanie miało być wykonane dyskretnie i bez rozgłosu. Już ona mu da po skończonej walce.
„Jeśli jeszcze będę miała” - pomyślała jeszcze.

Szary Wicher. pisze...

[Podoba mi się pierwsza opcja, jest naprawdę rozbudowana i, myślę, ciekawa. Możliwe nawet, że Ingamara ukryła się u Nefryt właśnie przed wojskami Shela. Ale trzeba to dopracować, bo...
widzisz, Ludzie Mgły są istotami nieśmiertelnymi, a ucieczka z ziem wirgińskich nastąpiła lata temu, od bardzo, bardzo dawna zatem są w drodze. Gdyby Shel miał uwieść Ingamarę za czasów jej pobytu na dworze, musiałby mieć około dwustu lat, jak nie więcej. Dlatego możliwe, że spotkali się wcześniej, że Shel był na tropie Mgieł, był blisko zwycięstwa by pojmać księżniczkę (bo uwiedzenie mogło mieć działanie strategiczne. Podałby się dziewczynie jako ktoś niewinny, mało znaczący, próbujący wdać się w nią w romans, a kiedy ona by mu zaufała i wykradła się do niego na spotkanie, ten by ją pojmał. Niestety Nikael wyniuchał spisek i mu przeszkodził). Teraz, Shell ma nową okazje by narazić życie księżniczki. Mógłby porwać jej narzeczonego aktualnie. Ta postać nie jest dla mnie aż tak ważna na razie, więc mogłaby przebywać pod jego siłą. W ten sposób, szantażowałby lud mgły. Co ty na to?]

Szary Wicher. pisze...

[Zacznę. Nie gwarantuje, że skonstrułuje ponadczasowy początek, ale nie mam nic przeciwko zaczynaniu :) Byłabym jedynie wdzięczna za ustalenie konkretnej sytuacji, bowiem mamy na razie zarys ogólny. Może napiszemy pierwsze spotkanie Nefryt, jej bandy i ludu Mgły? Wtedy, on by ją poprosił, żeby pomogła księżniczce i ją gdzieś ukryła. Czy to ci odpowiada?]

Rosa pisze...

- Otóż... - zaczął pewnie Feind, lecz zaraz potem się zaciął. Przecież nie wyjawi Arhinowi prawdy! Wtedy na pewno nie zaznałby "spokojnego życia" jak to określiła Niagra. - Otóż. - powtórzył i spojrzał na Arhina. Wymyśli jakąś bajeczkę. Nie będzie to problemem, ale trzeba zrobić to precyzyjnie. Tak by sprowokować Arhina. Nic prostrzego... - Otóż po moim mieście krążą plotki, że Wirgińczycy przysłali do Królewca jakiegoś niehonorowego tchórza, który dowodzi pewnym oddziałem... - tu Feind zawiesił głos. - Ponoć palą i torturują. Konktretnie mi nic nie zawiniłeś, lecz ja jako właściciel ziem muszę dbać o bezbieczeństwo mieszkańców, nieprawdaż? - Feind spojrzał na twarz Arhina wypatrując jakiegoś grymasu lub oburzenia w oczach. Na razie nic takiego nie nadchodziło. Feind już przestraszył się, że ta cała historyjka nie zadziała i co wtedy? Arhin musi przyjąć pojedynek! Teraz skoro Feind nazwał go tchórzem to raczej to zrobi, ale zawsze istnieje drugie wyjście... Pozostawało się tylko modleć w duchu do Boga...

Rosa pisze...

Zmęczona wrażeniami wracałam do karczmy, w której mieszkałam. Już z oddali słyszałam śmiechy i krzyki. Wiedziałam co to oznacza. Gdy weszłam do środka na mojej twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. Przy stolikach siedzieli roześmiani mężczyźni. Na blatach przed nimi stały kufle wypełnione jakimś świństwem. Zrobiło mi się niedobrze. Jak w ogóle można było brać to do ust?! Starając się nie zwracać uwagi na pijanych z trudem przechodziłam w kierunku schodów, którymi mogłabym dostać się do pokoju. Gdy byłam już tuż, tuż przy celu zauważyłam JEGO. Shela Arhina. Wtedy odwrócił się i mnie dostrzegł. Uśmiech zszedł mu z twarzy.
***
Niagra jechała drogą na swoim czarnym ogierze. Jego wyczesana skóra błyszczała w świetle latarni. Kobieta wracała właśnie z turnieju rycerskiego. Przypomniała sobie zamęt jaki wywołał jej podwładny. Niestety, nie zdążyła pokazać mu swojej furii. Dziwnym trafem szybko się ulotnił. Niagra mocniej zacisnęła wargi. Temu Arhinowi trzeba pokazać. Wydaje mu się, że jest bohaterem. A tak naprawdę to... No właśnie co? Niagra przeszukiwała w swojej głowie wszystkie dane jakie dostała o Arhinie. Za dawnych lat przyjaciel Ahena – dziedzica elfiego tronu z Wegi... Teraz już raczej go nie pamięta, a poza tym o elfie zaginęły słuchy... A może tknąć historii rodziny Arhinów? Na razie Niagra nie wymyśliła nic. Dzisiaj już go nie spotka. Zaczęło się ściemniać i ochładzać, więc kobieta skręciła w kierunku karczmy. Słysząc śmiechy skrzywiła się. Pewnie jacyś rycerze świętują swoją wygraną...

[Koń Niagry - http://www.tapeciarnia.pl/tapety/600x/142710_czarny_kon_dluga_grzywa.jpg]

draumkona pisze...

[Haha, rzeczywiście, coś nam to padało xD A jakieś wizje masz? Pomysły? Bo jak zawsze, mogę wlepić wszystkich swoich. Iskrę, duecik... No i Char. A, że Veta też w ruchu oporu jest... To może by jej jakieś powiązania z bandą wymyślić? Z kolei Iskrę postawiłabym w kropce bo Shel mógłby ją wynająć do czegoś i tym czymś okazałoby się zabójstwo Nef i Iskra nie miałaby pojęcia co zrobić, bo z jednej strony obowiązek Cienia, a z drugiej, jakby nie patrzeć, znajomość, czy tam przyjaźń. A ona to nie Cień, żeby zabijać wszystko co popadnie...]

Isleen pisze...

Słysząc słowa Shela roześmiałam mu się w twarz.
- Taak. Zapewne ten twój osiłek był niższy od ciebie o głowę! A powiedziałeś swoim kolesiom o tym jak „osiłek” o mało co by z tobą wygrał? Nie? To słuchajcie! - teraz wściekła skierowałam wzrok na innych rycerzy. - Otóż wasz bohater jest tak zadufany w sobie, że nie umiał docenić umiejętności innych! Uważa się za kogoś lepszego! - rzuciłam wściekłe spojrzenie na Arhina. - Lepiej wracaj już do swoich kolesi, by dalej opowiadać im durne bajeczki o tym jakie to wygrałeś nagrody. - syknęłam patrząc mu się prosto w oczy. Nie wiedziałam, że on jest taki. Myślałam, że jest inny od pozostałych... Wierzyłam, że... Posłałam mu jeszcze raz wściekłe spojrzenie.
- Zejdź mi z drogi i nie odzywaj się do mnie nigdy więcej.
***
Gdy Niagra dojechała do karczmy zeskoczyła cicho z konia. Rozejrzała się dookoła i westchnęła. Nagle wpadł na nią jakiś chłopak. Krzyknęła widząc strzały tkwiące w jego plecach. Świątynia Myrmidii... Kobieta była pewna, że gdzieś już słyszała taką nazwę. Za to Kapitan Lorens... Nigdy nie spotkała takiej osoby... Niagra spojrzała na chłopaka. Przyklęknęła i sprawdziła puls na szyi. Nic nie wyczuła. Wstała i pobiegła w stronę drzwi karczmy. Kobieta od zawsze szanowała życie i nie chciała by poświęcenie się chłopaka poszło na marne. Musiała kogoś zawiadomić o pożarze. Wbiegła do karczmy wstrzymując oddech. Tak jak myślała przy stołach siedzieli wirgińscy rycerze.
- Kogo my tu mamy... - szepnęła widząc Arhina kłócącego się z jakąś dziewczyną. Chyba już ją gdzieś widziała... Nie zwracając jednak na to uwagi wrzasnęła.
- Hej! Pali się! Potrzebna natychmiastowa pomoc! - kilku mężczyzn spojrzało na nią nieprzytomnym wzrokiem. Westchnęła ze złością. Nigdy nie umiała zwoływać ludzi, lecz ta sytuacja wydawała się jej jeszcze trudniejsza...

Isleen pisze...

- Tak... Nasza trójka musi wystarczyć. Ci tutaj – Niagra spojrzała znacząco na elfkę i upitych mężczyzn. - Raczej nam się nie przydadzą. A poza tym ktoś musi przypilnować tych panów... Jeszcze by się poprzewracali i nabili siniaki... Chociaż widzę, że niektórzy zdążyli już to zrobić... - Niagra posłała blondynce ironiczny uśmiech. Po chwili kobieta wyszła na zewnątrz wraz z dwójką mężczyzn. Letni wietrzyk owiał jej twarz.
- Szybko, tędy! - krzyknęła i pobiegła cicho ulicą. Po kilku minutach trzy sylwetki zniknęły w mroku...
***
Widząc jak Shel się przewraca skrzywiłam się i spojrzałam na kobietę. Słysząc jej słowa posłałam jej wściekłe spojrzenie. Gdy wyszli z karczmy jeszcze raz skierowałam wzrok na Shela. Właśnie próbował się podnieść. Nie odzywając się podeszłam do drzwi. Ostatni raz obejrzałam się i wybiegłam na dwór. Długa suknia przeszkadzała mi biec, ale nie zważałam na to. Przebiegłam kilka ulic i zobaczyłam na niebie czarny dym. Już z oddali słyszałam krzyki. Przyspieszyłam biegu. Zatrzymałam się i przywarłam do ściany. Uspokoiłam oddech. Po co ja tu przyszłam? jakbym miała mało problemów. Przypomniałam sobie zdarzenie w karczmie. Zacisnęłam pięści. Nagle coś przeleciało obok mnie.Krzyknęłam głośno. W ziemi tkwiła strzała. Strzała z ogniem.

Isleen pisze...

Dym... Wszędzie dym... Czerwone języki ognia pochłaniały wszystko co znalazło się na ich drodze.
W oczach ludzi strach ulokował się już wygodnie. Krzyki niosły się echem po wiosce. Wirgińczycy mogli być dumni ze swojego czynu. Z tego miejsca pozostanie tylko popiół.
Fia wybiegła właśnie z palącego się budynku. Załzawionymi oczami rozglądała się dookoła. Szukała smoka. Nie widząc go jednak pobiegła byle dalej od zabójczych, żarłocznych jęzorów ognia. Po szaleńczym biegu udało jej się dotrzeć do lasu. Nigdzie nie widziała swego przyjaciela. Czyżby ja zostawił? Fia skryła się w lesie. Udało się. Teraz jest bezpieczna. Ogień jej nie dosięgnie...
~*~
Po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Jeśli można to było tak nazwać. Ogień udało się ugasić, lecz z wioski zostały nędzne zgliszcza. Wiele ludzi było poparzonych, jeszcze więcej nie żyło. Ci co zdrowsi pomagali medykom. Fia przyglądała się temu z daleka.
Nagle zza pleców usłyszała tętent kopyt. Odwróciła się gwałtownie. To nadjechał oddział wirgińskich rycerzy. Co oni od niej chcieli?! Po chwili się już dowiedziała.
- Aresztowana? Za co? - spytała się z niedowierzaniem. Cofnęła się kilka kroków.
- Za podpalenie wioski. Napuszczenie smoka na ludzi to poważna sprawa... - jeden z nich uśmiechnął się groźnie. Zaczęła uciekać. Niestety, otoczyli ją. Dała się podejść jak jakieś dziecko. Wyjęła z pochwy miecz. Nie da się tak łatwo.
Po chwili było już po wszystkim. Fia przegrała.
~*~
Trzeci dzień wędrówki. Kolejny dzień marszu, głodowania. Fia wiedziała, że musi uciec. Jeśli jej się nie uda nie przeżyje. Wtrącą ją do lochów więzienia w Kansas. Stamtąd nie ma ucieczki. Słyszała to już wiele razy wraz z rechotem Wirgińczyków.
Fia nie miała broni. Odebrali jej wszystko z wyjątkiem ubrania, które miała na sobie. Barbarzyńcy. Po raz kolejny pomyślała tak o ludziach. Nienawidziła ich!

Isleen/Fia pisze...

6 października, godzina 17.40
„Uciekać! Skryć się gdzieś!” - te myśli krążyły po mojej głowie jak mantra. Obejrzałam się i jęknęłam. Za mną biegło z pięciu ludzi. Bez wątpienia mnie gonili. Skręciłam w wąską uliczkę. Mury były obślizgłe a droga śliska. Sama się o tym przekonałam.
Biegnąc poślizgnęłam się. Upadłam na ziemię i jęknęłam. Teraz już na pewno mnie złapią... Podniosłam się i rozmasowałam bolące miejsca. Słysząc przybliżające się krzyki panicznie zaczęłam rozglądać się dookoła. Byłam w ślepej uliczce.

6 październik, godzina 24.00
Udało się. Do tej pory nie wiem jakim cudem. Ponoć strach dodaje sił. To prawda. Znalazłam wąską szczelinę, w którą udało mi się wcisnąć. Całe szczęście, że jestem chuda...
Wyszłam wreszcie ze swojej kryjówki. Rozejrzałam się i odetchnęłam z ulgą. Byłam sama. Spokojna szłam ulicą zastanawiając się dlaczego ci ludzie chcieli mnie złapać. Na drzewie zobaczyłam jakąś kartkę. Podeszłam bliżej i z niedowierzaniem zerwałam papier. Był to list gończy. List gończy O MNIE. Teraz już wiedziałam. Byłam podejrzana o szpiegostwo.
- Skąd im to przyszło do głowy?! - krzyknęłam. Mój głos poniósł się echem.
Złożyłam starannie list i schowałam go do torby, która wisiała mi na ramieniu. Coś zaszeleściło. Była to koperta, którą kiedyś dał mi Shel... Chyba czas oddać ja nadawcy...

7 październik, godzina 7.00
Szłam ulicą opatulając się zakupionym ostatnio płaszczem. Upewniłam się, że moje włosy są ukryte pod kapturem. Czułam się dziwnie ubrana w spodnie, luźna koszulę i wysokie buty. Musiałam jednak tak się ubrać. Skoro już jestem uważana za szpiega to nie będę chodziła w sukni. Byłoby mi w niej ciężko uciekać... Uśmiechnęłam się pod nosem.
Na razie nikt mnie nie rozpoznał. Może wszystko się uda? I wtedy zawiał wiatr. Kaptur zjechał mi z głowy, a włosy zatańczyły na wietrze. Kilku ludzi obejrzało się na mnie. Pech chciał, że stałam obok powieszonego listu gończego. Zostałam zdemaskowana.
Znowu ten szaleńczy bieg. Z trudem oddychałam. Nie miałam już siły. Musiałam... Musiałam coś zrobić. Ale co?! Zwolniłam. Zaraz mnie złapią! Z paniką rozejrzałam się dookoła. Stajnia, kilka koni, karczma... Co robić? Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Szalony, ale jednak. Teraz nie miałam nic do stracenia. Wbiegłam do środka budynku. Stało tam kilku ludzi. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Jak mogłam zapomnieć. Zapomniałam nałożyć kaptur. Jęknęłam i chciałam się wycofać, lecz zastąpili mi drogę. Ktoś złapał mnie za rękę. Wyszarpnęłam się i podbiegłam do konia. Wskoczyłam na niego i z trudem utrzymując się bez siodła uderzyłam piętami o boki konia. Stanął dęba i wybiegł z budynku. Ludzie krzycząc uciekali na boki. Jeden z nich wrzeszczał coś, że ukradłam mu konia.
Wyjechałam z miasta i nakładając na głowę kaptur pojechałam przed siebie. Teraz przynajmniej mają mnie za co gonić...

7 października, godzina 15.30.
Dotarli wreszcie do Kansas. Fia nie miała już siły się bronić. Nie stawiała oporu. Wirgińczycy zaprowadzili ją do celi i odeszli nic nie mówiąc. Fia jęknęła cicho i usiadła próbując poluźnić więzy na rękach. Na próżno. Wiedziała, że w celi nie jest sama. Próbowała dojrzeć kobietę, lecz w celi było za ciemno.
Bała się. Nie straszne jej były smoki, czy loty w przestworzach. Teraz przerażała ją wizja przyszłości. Czy przeżyje? Co z jej smoczym przyjacielem? Westchnęła cicho.
Kim jesteś? - spytała się nieśmiało kobiety siedzącej obok. Udało jej się przełamać strach. Może razem z tą kobietą wymyślą plan ucieczki? Fia miała taką nadzieję.

Rosa pisze...

Jechałam już kilka godzin. Westchnęłam i odwróciłam się. Nikogo. Odetchnęłam z ulgą. Musieli chyba zaprzestać pogoni. Najprawdopodobniej list gończy dotarł już do wszystkich miast. Teraz nigdzie nie byłam bezpieczna. Poprawiłam kaptur i poklepałam konia po szyi.
Jazda na oklep nie była zbyt wygodna, ale cieszyłam się, że przynajmniej nie muszę iść sama. Opuściłam głowę.
Nagle do moich uszu doleciał odgłos łamanej gałązki. Rozejrzałam się, dokładnie lustrując okolice. Nic nie zauważyłam. Wolałam jednak przyspieszyć. Po chwili gnałam już galopem.
Wjechałam do wioski. Było już ciemno, więc nie bałam się, że ktoś mnie rozpozna. Zatrzymałam się gwałtownie widząc światła z karczmy. Nie wiedziałam co robić. Może do tej wioski list gończy nie dotarł? Zostało mi mieć tylko taką nadzieję. Zsiadłam z konia i poklepałam go po szyi.
- Zostań tu. - szepnęłam i poszłam do karczmy. Musiałam zaryzykować.

***

- Wokół więzienia rzeczywiście jest fosa. Strażnicy opuszczają most tylko Wirgińczykom. Taka opcja raczej odpada. - Więzy puściły. Podziękowałam Nefryt skinieniem głowy i nikłym uśmiechem. Wstałam i zaczęłam dotykać ściany. Brunetka miała rację. Z tej celi nie można było się wydostać.
- Szkoda, że nie ma tu mojego przyjaciela. - dodałam smutno. - On by od razu się stąd wydostał. - Uśmiechnęłam się pod nosem wyobrażając sobie reakcję Wirgińczyków widzących wściekłego smoka. - Jakich bogów mają Wirgińczycy? - spytałam się ni stąd nie zowąd.

Isleen/Fia pisze...

- Może Wirgińczycy mają jakiegoś Boga... którego się boją? Przykładowo składają co roku ofiary, by nie zesłał na nich kataklizmu... - Fia nie była za bardzo obeznana w Mitologiach, więc i pytała się o to innych więźniów.
"Skoro ta dziewczyna była Wirginką... W sumie czemu nie... tylko musiałaby jeszcze dobrze to zagrać. Przecież nie każdy ma zdolności aktorskie." - W głowie Fii powoli zaczynał pojawiać się plan... Byle by tylko się udało..

***

Słysząc słowa karczmarza uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Dobrze chociaż, że on był po mojej stronie... Nie odpowiedziałam jednak na jego pytanie. Nie chciałam, by wyszło na jaw, że nawet nie wiem kogo szpiegowałam...
Ktoś musiał mnie wrobić to pewne, ale kto? Raczej nie miałam żadnych wrogów...
Usiadłam przy jednym ze stolików. Przypomniała mi się tajemnicza koperta, którą dostałam od Shela. Może czas było ją otworzyć...
Na moja prośbę karczmarz zaprowadził mnie do jednego z pokoi. Dopiero tutaj zdjęłam kaptur. Usiadłam na łóżku i wyjęłam z torby kopertę. Wreszcie rozwieją się wszystkie wątpliwości...
Gdy już miałam zacząć czytać dokumenty, usłyszałam hałasy na schodach. Poderwałam się i wepchnęłam do torby papiery. Trudno, najwyżej się pogniotą. Krzyki z dołu zaczęły się przybliżać. Co ja miałam robić?! Z paniką rozglądałam się po pokoiku. Mój wzrok zatrzymał się na oknie.
- To szalone. - jęknęłam. Wyjrzałam na zewnątrz. Dość wysoko. Przełknęłam ślinę. Hałasy się nasilały. - Byle nie patrzeć w dół... - szepnęłam i trzymając się framugi wysunęłam się na zewnątrz. Na moje szczęście ściana była zniszczona, więc znajdywałam oparcie dla nóg. Powoli schodziłam w dół. Słyszałam jak wdarli się do pokoiku. Jak to dobrze, że mnie tam nie było...
Wreszcie zeskoczyłam na ziemię. Nogi trzęsły mi się jak galareta. Odetchnęłam głęboko. I wtedy jak na złość ktoś wyjrzał przez okno.
- Tu jest! Łapać szpiega! - wrzasnął. Ktoś wybiegł z karczmy. Mojego konia nigdzie nie było. No nic... Chyba właściciel odzyska zgubę... Pobiegłam przed siebie. To wszystko było nie w porządku. Dlaczego akurat ja?
Skręciłam w boczną uliczkę i usłyszałam jak ktoś nadjeżdża z naprzeciwka. Obejrzałam się za siebie. Pogoń się zbliżała. W moich oczach pojawiła się panika, która ostatnio bardzo mnie polubiła. Jęknęłam. I co ja teraz miałam zrobić?! Nie przewidziałam, że się rozdzielą. Teraz już na pewno im nie ucieknę...

Isleen/Fia pisze...

Fia uważnie słuchała opowieści dziewczyny. Umiała pięknie opowiadać.
- Czy... Czy umiałabyś udać, że masz wizję związaną z tymi bóstwami? - Fia nieśmiało spytała się dziewczyny. Miała nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca. Jeśli nie... Wtedy będzie koniec. I tak kobieta nie była pewna, czy cały plan się powiedzie. Na razie należy czekać na decyzję dziewczyny. Wtedy wtajemniczy ich w swój plan...

***

Widząc Shela i jego uśmieszek wezbrała we mnie wściekłość. Co on sobie wyobrażał?! Nie dość, że dał mi jakąś kopertę z tajemniczymi papierami, to teraz jeszcze ten jego uśmieszek!
- To wszystko przez ciebie. - syknęłam opanowując się, by nie zacząć krzyczeć. - Dałeś mi kopertę, przez którą teraz jestem ścigana w całym państwie. Wszyscy gonią mnie, ponieważ uważają mnie za jakiegoś szpiega! Przez ciebie musiałam ukraść konia, wspinać się po ścianach i chować się po szczelinach w murach. - patrzyłam się ze wściekłością na Shela. Drżącymi z gniewu rękoma wyjęłam z torby dokumenty i wcisnęłam je Shelowi do rąk.
- Trzymaj i nigdy więcej mi ich nie pokazuj. - dodałam jeszcze.

Rosa pisze...

- To dobrze! To znaczy... - Fia zmieszała się a na jej policzki wystąpiły ledwie widzialne rumieńce. - Gdy strażnicy przyjdą dać nam jedzenie... No właśnie, a czy tutaj w ogóle dają więźniom jedzenie? - Fia spojrzała zaniepokojona na innych. Jeśli nie... Wtedy cały plan by nie wypalił...

***

- Przepraszam to chyba trochę za mało... - dodałam smutnym głosem. Odwróciłam się od Shela. Nie chciałam na niego patrzeć.
Wiedziałam, że teraz już nic nie będzie tak jak dawniej. Nawet jeśli wszystko wytłumaczę i mi się to uda, w co wątpię, i tak pozostanie wspomnienie...
Słysząc słowa elfa, który właśnie nadjechał, uśmiechnęłam się leciutko. Czyli nie tylko ja mam kłopoty...
Spojrzałam na odległe światła z wioski. Czy mój koń jeszcze tam był? Istniał tylko jeden sposób by się o tym przekonać. Ale czy warto było ryzykować?
Nałożyłam na głowę kaptur i zerknęłam na Shela. Ciekawe co teraz zamierza zrobić...

Rosa pisze...

- Pewnie przyjdą bliżej wieczora... Może jakoś uda nam się przestraszyć strażników... Jak myślisz, dasz radę? - Fia spytała się z nadzieją dziewczyny. Jeśli łysy Wirgińczyk przestraszy się i upuści klucze... Kobieta wiedziała, że będą musieli działać szybko. Nawet jeśli nie uda im się uciec zrobią trochę problemu Wirgińczykom...

***

Słysząc pytanie Shela wahałam się kilka minut. W sumie razem z nim będę bezpieczniejsza... Nie powiedziałam jednak tego głośno.
Kiwnęłam głową na znak, że się godzę. Na razie nie mogłam nic innego zrobić... Wolałam już dostarczyć Riverze dokumenty niż być ścigana po całej Keronii... Wolałam nie myśleć co będę robiła potem. Czy kiedykolwiek będę miała jeszcze spokój?
- Jest tylko jeden, maciupeńki problem. Nie mamy trzech koni. - powiedziałam, Jeśli myślą, że będę jechać z którymś z nich razem na koniu, to się grubo mylą...

Isleen/Fia pisze...

- Hej chyba mam plan! - Fia zawołała nagle ze swojej celi. - Chyba wiem jak możemy się wydostać! - na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Najpierw gdy przyjdą strażnicy z zupą musielibyśmy jakoś ich obezwładnić… Macie jakąś broń? Mi wszystko zabrali... Wam penie też... Mamy sprzączkę od paska, linę, buty... - Fia wymieniała przedmioty uśmiechając się pod nosem. - Wiem, że to szalone, ale posłuchajcie... Gdy wejdą w ten korytarz któreś z nas musiałoby zacząć krzyczeć, że próbujecie uciec. - Tu Fia spojrzała na bliźniaków. - Wirgińczycy zaczną biec do waszej celi, a że jest ciemno nie zauważą podstawionej im nogi... Umiecie rzucać lessem? - Fia spytała się nagle, gdy do jej głowy wpadł kolejny pomysł.

***

Słysząc wyznanie Shela znieruchomiałam. Tyle razy mnie oszukiwał. Gdyby nie to, że teraz się spotkaliśmy dalej by mnie oszukiwał... Wściekłość znowu wróciła. Odetchnęłam głęboko. Spojrzałam ze złością na Shela.
- A zdradzisz mi chociaż dla kogo szpiegujesz? - z trudem udawało mi się opanować drżenie głosu. - I pojadę z Hranem, jeśli on nie ma nic przeciwko. - syknęłam jeszcze.

Rosa pisze...

- Masz rację Nefryt tylko... - Fia spojrzała na celę naprzeciwko. Widziała wyraźnie sylwetkę krasnoluda. Na razie nie dołączał się do planów, ale... Gdyby go namówić... Na pewno by się zgodził...
- Nefryt... - szepnęła – Czy... Ten krasnolud naprzeciw nas... Można mu zaufać? Pomógłby nam przyczepić linę. Potem razem z nami by uciekł. Co o tym myślisz? - dalej mówiła szeptem patrząc pytająco na brunetkę. Gdyby Krasnolud im pomógł... Wtedy wszystko byłoby łatwiej... Fia miała nadzieję, że krasnolud nie odmówi.

***

- Oczywiście! - krzyknęłam trochę za głośno słysząc pytanie Hrana. - Jak mogłabym się na niego nie gniewać? Oszukiwał mnie. To przez niego wpadłam w kłopoty. Teraz wykpił się jedynie słowem przepraszam. - tłumaczyłam elfowi. - Czy ty na moim miejscu byś się nie gniewał? - spytałam się szeptem patrząc na plecy jadącego przed nami Shela. Gdyby mnie nie okłamał, gdyby nie to... Wszystko potoczyłoby się inaczej.

Rosa pisze...

Fia kiwnęła głową i wtajemniczyła resztę w plan. Teraz wystarczyło tylko czekać na strażników.
Przyszli po długiej godzinie oczekiwania.
- Idą. - Fia szepnęła, lecz nie było to konieczne, ponieważ już z oddali słychać było tupot ciężkich butów strażników. Kobieta spojrzała na linę przywiązaną do prętów kraty. Byle się udało...
Gdy strażnicy podeszli bliżej zaczęła krzyczeć.
- Szybciej! Tam! W tej celi obok! Uciekają!!! - wrzasnęła i wskazała ręką sąsiednią celę. Bliźniaki dobrze wykonali zadanie. Do uszu Fii dochodziły różne chroboty i jeszcze coś... Jakby ktoś uderzał czymś o kraty... Teraz wystarczyło mieć nadzieję, że plan się uda...

***

Słuchałam Hrana z zainteresowaniem. Nie wiedziałam, że to tak wygląda... W sumie sama zaznałam takiego życia... Nie było to za przyjemne... Westchnęłam cicho. To wszystko było takie trudne... Ludzie często poświęcają ważne dla siebie rzeczy dla ogółu. Dla ojczyzny... Kłamstwo to tylko jeden kawałek całej intrygi – szpiegostwa. Spojrzałam na plecy Shela. Może... może powinnam mu wybaczyć..?

Coeri pisze...

[Za to, że zaczynasz, to prędzej Cię ozłocę. Uwalniasz mnie właśnie od ciężaru rozterek i wysilania weny przytłoczonej zaliczeniem z biochemii...]

Powrót do domu wyglądał zupełnie inaczej niż w wyobrażeniach. Z pewnością nie czegoś takiego należało się spodziewać.
Nurt niósł za sobą odłamki lodu i gałęzi, ale także coś jeszcze. W miarę jak zziębnięta syrena posuwała się jakby na przekór naturze pod prąd, docierało do niej coś obcego. Nieprzyjemnego.
Najpierw dawał się wyczuć zapach, ohydna woń rozkładającego się mięsa, potem jasną wodę zabarwiła szkarłatna strużka. Krew, najwyraźniej świeża.
Coeri przyspieszyła, wyrzucając ramiona ponad powierzchnię wody, skalanej coraz większą ilością czerwieni. Ruchy dziewczyny rozpraszały ją, zamieniając wąską strużkę w ciemne obłoki. Wyczuwała obok siebie niepokój, dwa węgorze elektryczne, wcielone duchy, przejęły jej lęk. W umyśle dziewczyny pojawiło się nieśmiałe zapytanie dotyczące jej planowanych poczynań. Coeri zignorowała je.
Ciała leżały tuż przy brzegu, w miejscu, gdzie woda była dość płytka, tak, że pozostały zanurzone tylko częściowo. Dwa niewątpliwie martwe, raczej przy takich obrażeniach nie mieli szans. Dopiero bliższe oględziny przekonały syrenę, że większość uszkodzeń zwłok powstała dopiero po śmierci. Co do trzeciego...
Coeri cofnęła ręce, którymi odruchowo uniosła bezwładną głowę, aby zidentyfikować chociaż rasę leżącego. Ciało było ciepłe, podobnie jak płynąca z ran krew. Ranny nadal żył!
Coeri nie zdążyła wyciągnąć z tego faktu żadnych wniosków, bo w tym momencie doszedł ją odgłos ciężkich kroków, skrzypienia śniegu i parskania koni. Ktoś się zbliżał.
Niewiele myśląc, dziewczyna objęła ramionami mężczyznę i pociągnęła ku środkowi rzeki. Zaraz potem pomyślała, że zimna woda może przywrócić rannemu przytomność, na wszelki wypadek zatem skoncentrowała się i uśpiła jego umysł. Nie chciała, żeby teraz człowiek, najprawdopodobniej pozostający w ciężkim szoku, ocknął się i zaczął się bronić. W jego ciele nadal tkwiły strzały, gwałtowne ruchy mogły tylko pogorszyć obrażenia.
Coeri wyczuwała bliskość mocy Chaosu, z każdą chwilą zbliżała się do miejsca, w którym z krystalicznego odłamka wyrosło święte drzewo, korzeniami sięgające dna tworzonej przez rzekę niewielkiej zatoczki. Ylvar i Fagliar krążyły wokół, rozdrażnione tą strużką krwi, która ciągnęła się za bezwładnym ciałem.
Musiała się zanurzyć, na chwilę zakryła dłonią usta i nos mężczyzny. Bez trudności przepłynęła między plątaniną korzeni, stanowiących doskonałe stopienie roślinnej i krystalicznej materii. Część z nich oplatała dach kamiennej podwodnej komnaty, na wynurzonym dachu której Coeri złożyła rannego.
Znowu sprawdziła jego oznaki życia, nadal czuła tętno, chociaż słabe. Ten człowiek stracił już trochę krwi.
Wyciągnęła szybkim ruchem strzały z jego ciała, potem zaczęła zdzierać ubrania. Teraz, kompletnie przemoczone, nie stanowiły już żadnej ochrony, przyspieszały tylko chłodzenie organizmu.
Wczołgała się obok, na kamiennej powierzchni pozostało już dla niej niewiele miejsca. Położyła dłoń na sercu mężczyzny i zaczęła wyobrażać sobie spływającą z jej ręki do niego życiowa siłę. Bliskość świętego drzewa znacznie to ułatwiała, krew z jego ran przestała płynąć prawie natychmiast, ale dziewczyna chciała przyspieszyć proces leczenia jeszcze bardziej. Nie odrywając prawej ręki od klatki piersiowej rannego, lewą sięgnęła do najbliższego korzenia.
Poczuła uderzenie mocy, od którego przed oczyma zrobiło jej się ciemno. Siła, z której czerpała, była destrukcyjnym szałem, reagującym nieraz jeszcze gwałtowniej na jej myśli i emocje. Coeri zdołała jakoś nie cofnąć ręki, powtarzając sobie, że nawet jeśli to jest nieprzyjemne, niczym nie grozi, wytrwała do momentu, w którym cel został osiągnięty.
Z cichym westchnieniem ulgi opadła na kamienną powierzchnię, po czym jej ciało, wcześniej skostniałe, teraz rozpalone jak od gorączki, zaczęło osuwać się w wodę.

Isleen pisze...

- Ja... - zawahałam się przez chwilę. Kim mogłabym być? Na szpiega raczej się nie nadawałam.... Przekonałam się o tym na własnej skórze. Splotłam palce i szukałam w głowie jakiegoś miana, które mogłabym przyjąć. - Avril Yates. - powiedziałam cicho, z niepewnością. - Nie umiem przekonująco udawać, więc może będę z rodziny któregoś ze szpiegów. Może mam być objęta ochroną lub coś podobnego. Słyszałam kiedyś o czymś takim. - dodałam jeszcze mając nadzieję, że się nie ośmieszę. Zarumieniłam się lekko zakłopotana. Nigdy nie byłam dobrą aktorką. Obym tylko umiała się wczuć w niejaką Avril...
Spojrzałam na Hrana i Shela. Co oni na to? Czy wymyśliłam sobie dobrą nową tożsamość?

[Przepraszam, że tak krótko, ale wena gdzieś sobie poszła i nie chce wrócić...]

Coeri pisze...

Na dźwięk wirgińskiej mowy dziewczyna mimowolnie się wzdrygnęła, ale to była w tym momencie jej jedyna reakcja. Poczuła za to, jak Fagliar uderza pyszczkiem o jej ogon, podejrzewała, że, gdyby teraz nawiązała z nim więź telepatyczną, zderzyłaby się z falą wrogości i gniewu. Wolała na razie nie dopuszczać ducha Chaosu do swojego umysłu.
-Nie uciekam- odpowiedziała w tym samym języku, nieco nieporadnie. Znała go właściwie przypadkowo, tyle, o ile mogła usłyszeć go w czasie bitew.
Spróbowała znów wczołgać się na kamienną powierzchnię, nadal nieco ciepłą po gwałtownej manifestacji sił natury.
-Umierałeś -wyjaśniła -Ktoś tu kogoś zabił.
Smutno wskazała na smugi krwi, nie do końca rozcieńczone w nurcie rzeki. Nigdy wcześniej wojna nie dotarła tak blisko jej bezpiecznego azylu.
Fagliar wciąż trącał ją, coraz bardziej nerwowo, jakby ponaglając ją do zabicia tego człowieka. Chaos jak zwykle domagał się czynu. Rozsądek kazał się zastanowić.
-Teraz mnie zabijesz?- spytała syrena spokojnie, przekrzywiając głowę. Splątane włosy oblepiały jej czoło i wianuszek rogów nad nim, oczy lśniły jak od gorączki.

Coeri pisze...

Coeri usiadła na kamiennej płycie obok niego, wciągając ogon na górę, jakby chciała pokazać się w całej okazałości. Chociaż w tej chwili bardziej zależało jej na tym, żeby Ylvar i Fagliar subtelnym podgryzaniem nie spróbowały popchnąć jej do zdecydowanego działania.
Tak, teraz nadal pozostały w niej ludzkie cechy wyglądu, chociaż trzecie i czwarte narodziny odmieniły ją. Straciła swoje czerwone łuski i poszarzała, nawet jej skóra przybrała ten odcień, a ogon wydłużył się upodabniając ją do węgorzy, jej duchów opiekuńczych i zwierząt totemicznych.
Po czwartych narodzinach obudziła się z różkami nad czołem.
Coeri uśmiechnęła się smutno.
-Może i ja walczyłam tej samej nocy- westchnęła boleśnie -Może mówimy o tej bitwie, w której na zawsze straciłam moją mentorkę i przewodniczkę...
Otuliła się ramionami, jakby dopiero teraz poczuła chłód. Była mokra i prawie naga, strzępy materiału powiązane rzemykami, teraz oblepiające jej klatkę piersiową, trudno byłoby nazwać odzieniem. To, co poczuła, nie było jednak tylko chłodem, już bardziej lód przeniknął ją do głębi.
Wspomnienie służki Głębi zabolało, jakby znów przeszyła ją strzała. To wtedy jej lud stracił największych strażników, wtedy zginął prastary Talaviin, potwór z dna, wtedy czarna magia zamknięta w Wirgińskiej broni zryrwała więzi Chaosu.
-I mnie przyszło zapłacić wtedy krwią za krew. Zabił mnie jeden z waszych, prosty szeregowy żołnierz.
Przymknęła oczy i spuściła głowę.
-Byłam zmęczona i ranna, nie mogłam się bronić. Ten człowiek ściął mi głowę toporkiem. Zanim mnie zabił, uderzył cztery razy.

Coeri pisze...

Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce. Co miała mu odpowiedzieć?
-Czy byłabym w stanie cię powstrzymać?- spytała smutno -Przecież nie zabiję cię zaraz po tym, jak cię uzdrowiłam. Mam kazać ci siedzieć tu nago dopóki nie rozchorujesz się i nie umrzesz?
Cofnęła się na tyle, żeby mógł bez trudu zsunąć się do wody i przepłynąć pomiędzy korzeniami.
Zauważyła, że Ylvar i Fagliar czają się tuż obok kamiennej płyty, wyszeptała więc pod ich adresem kilka ostrych słów po atlantydzku. Nie zamierzała pozwolić, żeby duchy zabiły człowieka, którego ocaliła.
-Nie wiem tylko, jak poradzisz sobie nago w tym śniegu. Twoje ubrania leżą tutaj, ale są całkiem mokre. Znalazłam cię w wodzie.
Westchnęła. Niewiele wiedziała o tym człowieku, nie znała nawet jego imienia.
-A czy zanim odejdziesz, możesz mi chociaż zdradzić swoje miano? -spytała -Chciałabym wiedzieć, kogo los zechciał ocalić, a może jeszcze kiedyś nasze drogi się skrzyżują.
Los i Chaos bywały kapryśne a ich wyroki nie do przewidzenia.

Coeri pisze...

Coeri nawet zdołała się uśmiechnąć. Ku własnemu zdziwieniu, całkowicie szczerze.
Pochyliła głowę w lekkim ukłonie.
-Coeri z Klanu Sztormu, czterokrotnie narodzona- odparła - Jak widać, przyszło mi uratować wysoko urodzonego.
Przyjrzała się szatom mężczyzny. Gdyby bardzo się postarała... Może moce Klanu Sztormu mogłyby coś zdziałać. W zamyśleniu położyła ręce na kupce mokrego materiału, przecież w zasadzie wszyscy słudzy Chaosu na dobry początek zyskiwali mniejszą lub większą władzę nad żywiołem wody. Skoncentrowała się, strumyki wody, jakby wyciśnięte ogromną siłą, zaczęły wypływać na boki, pełznąc po kamiennej płycie i spływając do rzeki.
-To nie ja mam moc- wyjaśniła spokojnie -To ta chaotyczna strona świata. Ludzie morza, wywodzący się z Atlantydy, od zarania dziejów wierzą, że natura ma dwa uzupełniające się oblicza. Jedno jest tym, co tworzy i buduje, daje życie i wprowadza porządek i harmonię, czyniąc świat tak doskonałym układem. Drugie to chaos, niszczenie, szaleństwo i wszystko, co wymyka się kontroli i logice. Pierwszemu na co dzień oddajemy cześć, drugie szanujemy z lękiem. Ale są też tacy, którzy składają Chaosowi ofiarę z własnego życia, aby chronić nasz lud.
Siedzieli tak blisko, wrogowie, ci z przeciwnych stron barykady, każde wierne własnym przodkom, tradycjom i wpojonym wartościom. Los chciał, żeby znaleźli się tutaj w tym momencie.
-A dlaczego cię uratowałam?- powtórzyła z namysłem -Sama nie wiem... Ale to naprawdę był szok powrócić po kilku tygodniach do domu i znaleźć dwa zmasakrowane ciała, potem jeszcze żywego, rannego człowieka... Nie wiem, wydało mi się nie do pomyślenia zostawić cię tam, aby wkrótce oglądać kolejne zwłoki. To był instynkt, nie zastanawiałam się nad tym, co robię.
Cofnęła dłonie. Ubrania były prawie suche, pozostała tam może niewielka ilość wody. Shel raczej by jej nie poczuł.
-A jednak tym razem się udało, siły natury zechciały współpracować -stwierdziła z zadowoleniem- Jak jeszcze przez chwilę będą nam sprzyjać, może uda nam się wyjść na górę pomiędzy korzeniami i ścieżką nad zatoką, wtedy nie będzie trzeba pokonywać kolejny raz lodowatej wody.
Tak, co do tego Shel miał rację. Te tereny znała doskonale.

[Autorka syreny tańczy ze szczęścia, dobrze, że sama ludzkie nogi ma.
1. Zaktualizowałam Ubuntu.
2. Pojawił się błąd systemowy.
3. Wbrew logice i prawom fizyki/informatyki Ubuntu nadal żyje.
4. Odzyskałam połączenie z internetem.
Ah yeah!]

Coeri pisze...

Coeri nie wiedziała, co odpowiedzieć. Oni, lud Atlantydy i Równiny... To było zbyt skomplikowane. Przeznaczenie pchało dzieci Klanów w kolejne tułaczki, każąc zapominać o rodzinnych stronach. Czasami pojawiali się wśród swoich, czasem dane im było zobaczyć dawnych przyjaciół żywych... Ale nie dane im było spocząć wśród bliskich, osiedlić się, zacząć spokojne życie.
-Szanują to- odpowiedziała syrena spokojnie -Mają świadomość, komu zawdzięczają niepodległość i dalsze trwanie na naszych ziemiach.
Przymknęła oczy i zaczęła się koncentrować. Aby wyprowadzić Shela z zatoki, potrzebowała nóg.
W pierwszym wcieleniu to było proste. W drugim nie zauważyła podczas przemiany znaczących różnic. Potem zaczęły się problemy...
Ścisłe podążanie drogami Chaosu i korzystanie z jego darów wiązało syreny z ich podwodnym światem coraz silniej, znacząco komplikując ten proces.
Coeri poczerwieniała na twarzy z wysiłku, kiedy jej ciało zaczęło się zmieniać, pod skórą nabrzmiały żyły, tylko kropelek potu na czole nie było widać, bo już wcześniej cała twarz dziewczyny była mokra. Przemiana nie mogła też być pełna, Coeri miała nogi, ale skóra pozostała jej szara, wzdłuż linii kręgosłupa ciągnął się złoty pas drobniutkich łusek, a rogi nad czołem, chociaż skrócone, nie zniknęły całkowicie.
Z ciężkim westchnieniem dziewczyna wstała, poprawiła strzępy materiału, aby na pewno okrywały ją poniżej bioder i zaczęła się wspinać po plątaninie korzeni. Gestem zachęciła mężczyznę, żeby ruszył za nią, nie mogła już więcej oglądać się za siebie, bo ten niezwykły twór, stanowiący stopienie tkanki drzewa z kryształem, był bardzo śliski. Każdy nieostrożny ruch groził bolesnym upadkiem.
Korzenie wiły się ku górze, częściowo wnikając w skałę i brzeg zatoki, tutaj jednak było zbyt stromo, aby przejść na ląd. Ścieżka biegła nad wierzchołkiem owalnego głazu, gdzie kończyły się najwyżej wysunięte ponad powierzchnię wody korzenie. Coeri chadzała tędy, owszem, nawet wielokrotnie, ale nie wspominała tych przepraw miło.

[Błędów się nie uniknie, w każdym systemie są... Taka sprawiedliwość dziejowa.]

Rosemary d'Scape pisze...

[Jedyne czym zostałam chwilowo skołowana, to gdzie mam odpisać :D ale już ogarniam]

Tego dnia działo się w lesie coś dziwnego. Przejechało kilka oddziałów konnych, kareta zaprzężona w cztery, kare konie, parę elfów przemknęło między drzewami; zatrzymał się tylko mały elfi odrostek, któremu nadano na imię Gardan.
-Słyszałaś co się dzieje? Zbroją się. Ktoś się zbroi... -wymruczał prawie ostatnie słowa, klękając przed srebrną nicią mgły, która samotnie falowała nad ziemią. -Jeśli się przeniesiemy, znajdź mnie. - wysunął rękę w stronę oparu, jakby chciał go złapać, ale w tej chwili mgła przerodziła się w.... kobitę z krwi i kości. -Rosemary, umiesz nam pomóc? -wyszeptał elf.
Mgła miała bardzo spokojne oczy, ale przy tym bardzo czujne. Patrzyła prosto w oczy elfa, lekko marszcząc nos. Powoli skinęła głową.
Nie, nie potrafi pomóc wszystkim elfom. Ale od świtu będzie czuwać przy Gardanie. Jeśli nie ona, to stado wilków, które na jedną nutę z gardła Rose zabije każdego kto tknie młodego elfa.
W jego oczach zebrały się łzy. Bał się. Długie włosy opadły mu na twarz. Wyglądał teraz na co najmniej dwanaście lat.
-Już dwa dni temu ktoś na nas napadł. To nie ludzie... -w tym samym momencie, Rose złapała go za ręce.
Czyli sprawy poszły za daleko. Nie zaczepia się sprzymierzeńców Mgieł. Może dlatego, że one same są nietykalne? Cóż zrobisz powietrzu...
Powoli obróciła głowę w stronę krzewów z których coś szeleściło. Lekko uchylając usta coś cicho zaśpiewała, nadal trzymając dłoń Gardana.
Wataha.
-Nie dożyją jutrzejszego świtu. -odpowiedziała ciepłym głosem.

* * *

Gdy zapadł już zmrok, Rosemary przemierzała las na bosych stopach, trzymając rąbek sukni w kolorze trawy w jednym ręku. Przed chwilą widziała się z driadami, które zaplotły i ukwieciły jej włosy.
Zaczęły boleć ją stopy, więc gdy już miała dotrzeć do źródła, chciała usiąść i odpocząć. Jednak ktoś już czuwał przy źródle. Przemieniła się w Mgłę.
Powoli otoczyła przybysza, wijąc się i kręcąc w okół jego stóp, po wodzie, albo lekko muskała jego szatę. Przybysz mógł słyszeć ciche szepty i śpiewy,które Mgła mruczała za każdym razem gdy była w tej postaci.

Isleenh pisze...

Przyjrzałam się dokładniej mapie. Argument Shela wcale mnie nie przekonał.
- A może... - zawahałam się chwilę - Tutaj - wskazałam palcem na wylot szerszego korytarza - od razu natkniemy się na pułapkę. Kiedy nadłożymy drogi i pójdziemy dłuższą drogą, będziemy mogli zobaczyć jakie są warunki... Potem poszłabym przez te dwie sale, by potem trafić do labiryntu. - cały czas mój palec wędrował po mapie. - W ten sposób większość drogi przebiegnie nam spokojnie. - dokończyłam.
***
Jaskinia nie sprawiała zbyt przytulnego wrażenia. Ściany były obślizgłe i dziwnie lepiące. Nasze kroki odbijały się echem. Potarłam ramiona, na których zdążyła się już pojawić gęsia skórka. Pochodnia, którą niósł Hran dawała upiorną poświatę. Wszystko tutaj było... straszne. Gdzieś obok mnie kapnęła woda. Wzdrygnęłam się. Coś przebiegło obok mojej nogi. Wrzasnęłam i odskoczyłam wpadając na Shela. Szybko odeszłam i spróbowałam się uspokoić. To był przecież tylko szczur... Niewiele mi to pomogło. Ciszę przerwał Hran.
- Uwaga. Tu zaraz będzie pułapka. - skinęłam głową, chociaż w ciemnościach pewnie i tak nikt tego nie zauważył. Wzięłam głębszy wdech i weszłam za Shelem do komnaty.
Gdy tylko przekroczyłam próg komnaty, we wszystkich przejściach pojawiły ściany, uniemożliwiające nam wyjście.

Rosa pisze...

Demar.
Zmrok zapadał szybko. Przechodnie perli przed siebie, by jak najszybciej dotrzeć do domów. Każdy wiedział, że Wirgińczycy zaostrzyli rygor w mieście. Po północy straże łapały każdego. Nie było ratunku. Kim potarła ramiona, na których zdążyła się pojawić gęsia skórka. Mimo że lato zagościło w Keronii już na dobre, upały nie dawały się we znaki. Kobieta nałożyła na głowę kaptur. Nie na rękę jej było rozpoznanie. Dotknęła ręką dokumentów, które przekazał jej hrabia France. Nie wiedziała dokładnie o co chodziło w całej sprawie. Chyba o jakiś bal....
Widząc znajomą z opisu sylwetkę mężczyzny podbiegła do niego szybko. Znudziło jej się czekanie. - Shel Arhin? - spytała się i szeptem wypowiedziała hasło - Discretio componat nobis curiositas decipiat *. Oto dokumenty i mapa od Hrabiego. W środku jest instrukcja działania. - Podała mężczyźnie szeleszczącą kopertę. - Ja muszę już wracać. Powodzenie. - uśmiechnęła się i szybko odeszła od Arhina. Po chwili zniknęła za rogiem.


TREŚĆ INSTRUKCJI:

„7 lipca 2013 roku w zamku Kezzam obędzie się bal. Będzie tam obecny gubernator jak i osoby ze znanego nam ruchu oporu. Pojedź tam i zbadaj sprawę. Staraj się nie wzbudzać podejrzeń. Hrabia de Kezz nie jest świadomy Twojej prawdziwej profesji. Masz dwa dni na dotarcie do zamku. Nie zbaczaj z drogi. W Królewcu zrób postój. W Karczmie „Szumiące wierzby” opłaciliśmy Ci pokój i kolację. Tam przenocujesz. Podczas balu tylko obserwuj. Interweniuj tylko w krytycznych sytuacjach. Dokładnie stosuj się do instrukcji. Powodzenia.
Hrabia France”

_____________________________
*Dyskrecja popłaca, ciekawość nas zdradza. - twór własny
Mapę z trasą Shela wysłałam Ci na pocztę.

Rosemary d'Scape pisze...

Owinęła sie wokół jego kostki, szukając gdzieś w powietrzu czy w zapachu jego zamiarów.
Powoli zaczęła znikać. Gdy zupełnie wyparowała, wcieliła się w Rosemry za jego plecami, bezszelestnie.
Blada kobieta o długich, brązowych włosach i zielonych oczach stała za nim. Miała na sobie długą suknię w kolorze własnych oczu, zakrywającą ledwo kolana i bose stopy.
Delikatnie oparła dłoń na jego plecach, chcąc dać mu znać, że stoi za nim.

Coeri pisze...

Coeri gwałtownie zatrzymała się i spojrzała w dół. Niedobrze... Wyglądało na to, że pechowy Wirgińczyk zaraz spadnie w dół. Syrena z cichym westchnieniem przykucnęła i przewiesiła się przez łukowato wygięty korzeń, wyciągając rękę do Shela.
-Trzymaj -powiedziała. Pochyliła się jeszcze bardziej, drugą ręką złapała mężczyznę za nadgarstek. Domyślała się, że jest cięższy od niej, ale trudno było jej ocenić, jakie to będzie miało konsekwencje ponad powierzchnią wody, bez jej oparcia, częściowo równoważącego ciążenie. Aby nie stracić równowagi i nie polecieć głową w dół, próbując wciągnąć mężczyznę, zaczepiła się stopami o kolejny korzeń, ostre krawędzie kryształu pokaleczyły jej kostki. Kolejne wbiły się w jej ramiona i brzuch, na ubraniu wykwitły szkarłatne kropki krwi. Drobiazg...
Dziewczyna zaśmiała się serdecznie.
-Zauważam z biegiem czasu coraz więcej rzeczy, które kobietom wychodzą zwyczajnie lepiej -stwierdziła z rozbawieniem. Nie wspominała, że jej przewaga wynikała właściwie stąd, że znała to drzewo od kilkunastu lat i przyzwyczaiła się do tej zgubnej plątaniny korzeni.

[Mój fart się kończy... Dlatego odpisuję dopiero teraz. Ubuntu popełnił efektowne samobójstwo :(]

Coeri pisze...

Coeri w pierwszym odruchu chciała się cofnąć. Bezsensowne i ryzykowne, zwłaszcza, że mogło się to skończyć upadkiem. Zatem stała nieruchomo, pozwalając, aby mężczyzna robił swije.
-Ukryty mag? -spytała, starając się nadać pytaniu lekki ton, jakby rozbawienia. W rzeczywistości poczuła pierwsze ukłucie niepokoju. W tym było coś więcej, wyczuwała jakąś zancznie potężniejszą, mroczną moc. Życie i śmierć? Było to dziwne i inne, budziło lęk.
-Dziękuję.
Zachowała spokój i wskazała zachęcającym gestem w prawo. Wkrótce mieli już stanąć na pewniejszym podłożu.
Jej obca była wirgińska filozofia i hierarchia, dla ludów Atlantydy i Równiny równouprawnienie było tak oczywiste jak prawa natury.
-Lepiej uważaj, coś mi się wydaje, że to drzewo cię nie lubi. Duchy zresztą też, domyślam się, że tam na dole tylko krążą, niecierpliwie czekając aż runiesz w dół.
Nie chciała nawiązać z nimi telepatycznej więzi, póki węgorze szalały z niecierpliwej nienawiści. Wolała nie zatruwać sobie umysłu ich emocjami.

Coeri pisze...

Coeri nie przeszkadzał fakt, iż ten człowiek był obdarzony mocą - zwłaszcza, że jeszcze nie znała dokładnej natury jego zdolności.
Z uśmiechem poprowadziła go po skalnej półce, prześlizgnęła się zwinnie ścieżką jakby wyrytą przez potęgę żywiołów w wapiennym szczycie wzgórza i zbiegła w dół, gdzie otwierała się łąka, ograniczona kolejnymi wapiennymi tworami. Dziewczyna szła pewnie, teraz nic im nie groziło, naweet w tym niespokojnym terenie granicznym.
-Norgate? -spytała. Nie poczuła żadnego ukłucia, tknięcia intuicji, niczego. Nie wiedziała, co Wirgińczyk tu robił, jaki cel przygnał go w te strony. Wojna... I oni, po przeciwnych stronach barykady, których ścieżki zostały splecione z woli kapryśnego losu.
-Duchy chcą końca wojny- wyjaśniła tonem osoby, dla której podobne sprawy są oczywiste -Chaos sprzymierzył się z istotami rozumnymi po to, aby niszczenie i odbieranie życia znów należało tylko do natury. Ci, którzy nazywają siebie świadomymi, przez głupotę i arogancję zniszczyli ład, który został ustanowiony zanim jeszcze pierwsze drzewa wyrosły na lądach a ryby opanowały oceany.

Rosemary d'Scape pisze...

-Zależy jak mam pomóc - rzekła cicho. Jej ciepły głos rozbrzmiał melodyjnie po leśnej głuszy.
Stanęła naprzeciw mężczyźnie. Wyglądał na co najmniej rozdrażnionego.
-Co się dzieje?

LamiMummy pisze...

Nieśmiało się zgłoszę, że bardzo chętnie popiszę :)

LamiMummy pisze...

Ja mogę ustalać, ale... na żywioł też mi nie przeszkadza. Improwizacja też mi wychodzi!

LamiMummy pisze...

[Zgoda, zgoda, zgoda! Jestem łasa na granie! I chyba zbyt ugodowa :P ale to inna bajka. Yuppie! Granie!]

Coeri pisze...

Syrena skinęła głową i nie zwalniając tempa marszu, wprowadziła mężczyznę w las. Wiedziała już, o którym miejscu on mówi, zdążali tam chyba najkrótszą i najprostszą możliwą drogą.
-Nie MY jesteśmy lepsi- wyjaśniła z naciskiem. Dziwiło ją, jak niewiele ludzie z powierzchni rozumieją, jak te obce dla Ludzi Morza ambicje i dążenia przysłaniały im to , co najważniejsze.
-Wasza winy jest w tym, że przyczyniliście się do obecnej sytuacji -westchnęła smętnie -Tak jakoś się stało, że to wy wyciągnęliście ręce po to, co należy do was, rozpętując przy tym wojnę. A wybijając się wzajemnie przy okazji niszczycie świat, na co my nie możemy pozwolić.
Zawahała się. To było bardziej skomplikowane, niż moglo wydawać się z boku.
-Tu nie chodzi o Keronię. Nie jestem Keronijką. Po prostu przeciwstawiam się sprawcom obecnych nieszczęść jakie spadają na te ziemie. Jeśli moje cele są zgodne z celami mieszkańców tych ziem, siłą rzeczy walczymy ramię w ramię.
Przyspieszyła, trzymając się wąskiej ścieżki wydeptanej w ściółce. Byli coraz bliżej celu.

Rosa pisze...

Do Demaru Narius dojechał kilka dni temu. Nawet podobało mu się to miejsce. Czuł się tutaj o niebo lepiej niż w jakiś kerońskich miastach. Mimo że połowa Kerończyków widząc go nie wiedziała, że jest Wigińczykiem on wolał nie zadawać się z tymi ludźmi...
Wyszedł z karczmy, w której przenocował. Śniadanie zje potem. Zresztą i tak nie był głodny. Widząc przejeżdżających zbrojnych jego ręka powędrowała ku mieczowi jednoręcznemu, który zawsze miał przy sobie. Tak na wszelki wypadek.
Szedł drogą żałując, że nie ubrał się w jaśniejszy strój. Jak zwykle założył swój ulubiony czarny komplecik. Tyle, że bez płaszcza. Na taki upał nie był to najlepszy pomysł...
Przeszedł obok kilku straganów. Handlarze głośno zachwalali swoje towary lub targowali się o cenę. Zwykle, mieszczańskie życie...
Wędrował po mieście gubiąc się co kilka godzin. Zjadł syty obiad i wyszedł już po raz kolejny na dwór. Nienawidził zaduchu pomieszczeń. On musiał czuć we włosach wiatr a w płucach świeże powietrze...
Zatrzymał się gwałtownie przed słupem, na którym wisiał pergamin z jakimś ogłoszeniem. Potszedł bliżej i przesunął wzrokiem po literach. Mężczyźni w wieku 19-30 lat... Mają się zgłosić... Jego wzrok przykuło ostatnie zdanie. Planuje się odzyskanie Wielkiej Równiny. Wielkiej Równiny! Jego domu! Z paniką spojrzał na horyzont. Niebo już się czerwieniło. Nie oglądając się już za siebie pobiegł w kierunku rynku, modląc się w duchu, by tym razem nie zgubić drogi.

***

Dina bardzo ucieszyła gdy ten miły pan zgodził się by u niego przenocowała. Potem to już jakoś samo wyszło. On za nic w świecie nie chciał jej puścić samej w świat, a ona, która polubiła go od razu ciesząc się została. To już będzie trzeci dzień u wujka... To znaczy u tego pana. Dina mimo woli w myślach zaczęła nazywać drwala wujkiem. Od razu w jej sercu robiło się cieplej...
Z córkami drwala szybko znalazła wspólny język. Dziewczynkom szczególnie podobało się słuchanie opowieści Diny. Snuła więc historie o sobie, swoim bracie, o łące... Nigdy nie wspominała jednak o tym, że jest Wirginką. Nie wstydziła się tego, lecz oni byli przecież Kerończykami. Nie chciała by przez ten fakt wyrzucili ją ze swego domu...

***

- Narius zawsze wymyślał nam ciekawe zabawy. Posłuchajcie chociaż tego. - Dina z zapałem opowiadała swoim nowym koleżankom o przeżytych historiach. Przerwała na chwilę widząc jakąś kobietę wchodzącą razem z ojcem Sasny i Danniki. Przyglądała się jej swoimi niebieskimi oczami. Kto to mógł być? Na pewno Keronika sądząc po jej śpiewnym akcencie, a poza tym posługiwała się tym językiem.
Pochyliła się na córkami drwala.
- Kto to jest? - spytała się przyciszonym głosem.

[Wiem, że tekst jest kiepski. Mam nadzieję, że da się to czytać. ;( ]

Coeri pisze...

Uznałby, chciała już powiedzieć Coeri. W końcu w tej akurat wojnie nie miały znaczenia narodowść czy pochodzenie. Chodziło o zapewnienie pokoju, o to, aby walczący nie krzywdzili osób postronnych i nie niszczyli przy okazji świata, w którym przyszło im żyć. Niewiele od Coeri zależało, samo przeznaczenie ostatecznie wydałoby swój wyrok, ale dziewczyna tylko by się ucieszyła, zyskując kolejnego sojusznika.
Wszystkie te myśli przemknęły przez jej głowę w ułamku sekundy, ale nie zdążyła ona wyrazić na głos żadnej z nich. Również usłyszała gdzieś pomiędzy drzewami niepokojący szelst i chrzęst ściółki.
-To pewnie wilk -powiedziała bez przekonania. Sama w to nie wierzyła.
Coś świsnęło w powietrzu, syrena kątem oka wychwyciła jakiś szybki ruch po swojej lewej stronie. Wydawało jej się że w koronach drzew ponad nimi też coś mignęło.
Przyspieszyła kroku.
-Przelana krew zwabiła tu dzikie zwierzęta -wyraziła przypuszczenie. Odruchowo już spróbowała wybadać umysłem otaczający ich skrawek lasu, ciągle nasłuchując. Czuła, że grozi im niebezpieczeństwo poważniejsze niż wygłodniały wilk czy zdziczały pies.

[Ja jestem za tym, żeby wykorzystać to coś, co pokroiło tych Wirgińczyków przy brzegu zatoczki. Coś częściowo inteligentnego, dzikiego, agresywnego i trudnego do pokonania :-)]

Rosa pisze...

Gdy za nami zatrzasnęły się drzwi mimo woli się wzdrygnęłam. Ciemność spowiła całą komnatę. Pochodnia Hrana dawała mały poblask, który w naszej sytuacji wyglądał raczej upiornie. Drgnęłam gdy Shel na mnie wpadł. Odsunęłam się i oparłam o ścianę. Odetchnęłam głęboko, próbując uspokoić łomoczące serce. Nienawidziłam pułapek, zasadzek i tych wszystkich podziemi.
- Przestańcie. - syknęłam gdy Shel i Hran zaczęli się już prawie kłócić. - Zachowujecie się jak dzieci. - Podeszłam do Shela i wyjęłam z jego ręki mapę. - Tu jest wyraźnie napisane, że mamy wcisnąć cegłę w prawym rogu sali. To chyba ta, którą znalazłeś, Shel.- prawie trzęsąc się ze strachu podeszłam do ściany i znalazłam wystającą cegłę. Wcisnęłam ją mocno. Usłyszeliśmy jakiś zgrzyt. Potem nastała cisza. Podeszłam powoli do Shela i Hrana. Czemu jeszcze nic się nie działo?! Niepotrzebnie się tak niecierpliwiłam. Z otworów w ścianach zaczęła się sączyć woda, by po chwili lać się do środka strumieniem. Krzyknęłam głośno i spojrzałam z przerażeniem na Shela.
- Co się dzieje?! I dlaczego ta cegła nie zadziałała! - miałam ochotę wrzeszczeć. Woda sięgała nam już do kolan. Cała złość na Shela wróciła. To przez niego tu byłam. Zacisnęłam pięści i spojrzałam na niego ze złością. Nienawidziłam tego całego szpiegostwa. Wcale nie chciałam być w to wciągana. Wolałabym dalej wierzyć w to, że Shel jest wirgińskim dowódcą.
„ I dalej byłabym okłamywana” - myśl ta pojawiła się na chwilę, by po chwili na nowo pojawiły się wątpliwości. Nie wiedziałam już co robić. Oparłam się o ścianę i opuściłam głowę. Czułam się zmęczona. Chciałbym móc odpocząć od tego wszystkiego.

Rosa pisze...

Nie odpowiadając zanurkowałam. Woda była lodowata i miała kolor zgniłej zieleni. Podpłynęłam bliżej ściany. Powoli znalazłam cegłę i ją wcisnęłam. Nie wiedziałam, czy na wierzchu coś się wydarzyło. Pod wodą czas płynął inaczej. Dźwięki były przytłumione, istniała tylko woda wokół mnie. Wynurzyłam się i odetchnęłam z ulgą. Przed chwilą miałam jeszcze wrażenie, że się uduszę, że już nigdy się nie wynurzę. Jeszcze raz odetchnęłam. Potarłam oczy i spojrzałam przed siebie. Woda przestała się lać. Udało się.
„Jeszcze nie do końca. Nie mów hop.” - jakiś natrętny głosik nie dawał mi spokoju. Coś się szykowało. Czułam to. Po chwili stania w ciemnościach coś głośno trzasnęło. Potem woda zabulgotała i powoli zaczęła opadać. Zrobiłam krok przed siebie. To był błąd. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy nie znalawszy oparcia pod nogi wpadłam z pluskiem pod wodę. Nie opadłam na dno, tylko zaczęłam zsuwać się do jakieś dziury. Ostatkiem sił, z wodą w ustach i brakiem powietrza, złapałam się krawędzi. Podłoga była śliska. Palce zsunęły się a ja powoli tracąc przytomność opadłam w ciemne wody pode mną.

Unknown pisze...

[Tak, dobrze zauważyłaś : )
Może poznaliby się w lesie, gdy ona zbierała zioła. Shel akurat z jakimś oddziałem kontrował teren i przypadkiem się na nią natknie, a ona będzie trochę przestraszona i zacznie uciekać? ]

Lalima

Unknown pisze...

[ jasne, czekam ; )
I mogę coś tam wymyślić, nie ma problmu. Tylko gdzie to napisać czy jakoś Ci wysłać? ]

Lalima

Unknown pisze...

[ okej, okej. A w informacjach co mniej więcej powinnam zamieścić? Wole zapytać, niżeli zrobić coś źle . ]

Unknown pisze...

Lalima wyszła na krótki spacer, by uzyskać parę ziół, które potrzebowała do eliksirów. Była niezwykle skupiona na swoim zadaniu i nie zwracała uwagi na nic, co ją otaczało wokół.Jednak kiedy zebrała potrzebne składniki, usłyszała śmiechy, prawdopodobnie należące do straży. Były coraz bliżej, a wolała uniknąć bliskiego spotkania z nimi.
Zaczęła więc biec co sił w nogach do swojego małego domku. Wiedziała, że wśród ludzi Króla, nie była zbytnio... lubiana. I nawet jej to nie przeszkadzało, byleby nie wchodzili jej w drogę. Nie spodziewała się, że wlezie w pętle na zwierzęta. Nie mogła się z niej wyrwać, a sprawiało jej to niezwykły ból. Próbowała się uwolnić, ale na nic jej starania. Tylko bardziej się raniła. Jej oczom ukazali się mężczyźni na koniach. Wydała z siebie drobne przekleństwo na ich widok i zażenowało ją to, że dała się schwytać jak zwierze.

Lalima

Unknown pisze...

[ spokojnie, ja również mam raz tak, raz tak :) ]

Przestała się ruszać, tak jak rozkazał jej mężczyzna. Przegryzła dolną wargę, kiedy ten zaczął ją uwalniać.
- Dziękuje - powiedziała, posyłając mu skromny uśmiech. Zastanawiała się nad odpowiedzią. A co jeśli miała zostać pojmana, ponieważ ktoś na nią doniósł? Wtedy nie byłoby za ciekawie, dla niej. Jednak zawsze do dyspozycji miała swoją magię, którą w razie ostateczności mogła jej użyć. Tak, nie miała się czego bać ze swoim darem,
- Jestem Lalima, mój panie - przedstawiła się pewnym głosem.

lalima

Rosa pisze...

Ból. Zapach mięty. Otworzyłam powoli oczy. Shel. Nie... Dwóch Shelów. Nie. To... Hran? Cały obraz rozmył się, by po chwili znów się wyostrzyć. Mrugnęłam kilka razy próbując zrozumieć co się stało. Zakaszlałam. Raz. Drugi. Wzięłam głęboki wdech. Powietrza! Zacisnęłam pięści by powstrzymać ich drżenie. Już wiedziałam. Zaczęłam się topić. A potem? Potem chyba zemdlałam...
Popatrzyłam na Shela, który wciąż się na mnie patrzył. Policzek mnie zapiekł. Potarłam go dłonią.
- Ty... Jak... Gdzie my jesteśmy? - spytałam I... Gdzie jest Hran? - Dopiero teraz zobaczyłam, że zielonowłosego elfa nie ma z nami. - Czy on... - nie dokończyłam. Spojrzałam pytająco na Shela, który milczał przez dłuższą chwilę.

[Krótko i może nie najlepiej, ale wena powiedziała "Dobranoc".]

Unknown pisze...

Czuła, że jej imię coś mu mówiło. Nawet lekko się uśmiechnęła, ale ciekawa była, co on o niej myślał. Jednak jego prośba zbiła ją z tropu. Nie miała ochoty na żadne pogaduszki z gubernatorem, miała ważniejsze rzeczy do roboty. W każdej chwili mogła użyć swojej magii, by pozabijali siebie nawzajem i miałaby spokój. Oczywiście na chwile, bo niedługo potem prawdopodobnie zebrałaby się armia, by aresztować złą czarownicę. Więc walka nie miała tu sensu, westchnęła tylko i posłała mu sztuczny uśmiech.
- Oczywiście, jeśli taka jest potrzeba - rzekła. Czy ona wygląda, jakby dla kogoś pracowała? No może ma tam swoje zlecenia, ale nawet sam król nie ma nad nią kontroli.
- Długo to zajmie? Mam dzisiaj dużo pracy - powiedziała zgodnie z prawdą. Obiecała staruszce eliksir, który ma uleczyć jej męża, ponieważ jest na łożu śmierci, a te czary zajmowały trochę czasu.

Lalima

Rosa pisze...

- Siewca głupoty? - mruknęłam cicho, jakby do siebie. Shel i Hran najwyraźniej bardzo za sobą nie przepadali. - Z tego co powiedziałeś wnioskuję, że jesteśmy w jakieś komnacie pod tą, w której prawie się utopiliśmy. Jest tu jakieś wyjście, czy musimy wejść z powrotem na górę? - rozejrzałam się po sali. W oddali zobaczyłam jakieś wejście do korytarza, ale może mi się tylko zdawało... - Może pójdziemy za Hranem? Bo przecież nie będziemy tu siedzieli do końca naszego żywota. - spojrzałam na Shela. - Jeśli Hran wpadł w pułapkę to raczej nie przyjdzie nam o tym powiedzieć. - dodałam jeszcze i zaczęłam powoli iść w kierunku odległego wyjścia.

[Mam nadzieję, że czytając to nie złapiesz się z rozpaczy za głowę.]

Isleen pisze...

- O mnie się nie martw. - syknęłam. - Lepiej pilnuj siebie - dodałam zezłoszczona. Słyszałam jak mamrocze coś pod nosem. Zaraz potem pobiegł za mną. Uśmiechnęłam się po nosem. Do swoich myśli, które były całkiem... zabawne.
Weszłam ostrożnie do korytarza. Na razie nic się nie działo. Na razie. Obejrzałam się za siebie i wzięłam głębszy oddech. Przy ścianach, tak jakby ktoś nas tu oczekiwał, pozapalano latarnie. Przynajmniej mieliśmy światło...
- Ta, jak ty to nazwałeś... Gilotyna. Była w tym korytarzu, czy... - nie dokończyłam. Przerwał mi jakiś zgrzyt.

lseen pisze...

Ognista kula przeleciała nad nami ze świstem. Czując jakiś dziwny zapach, pełna niepokoju zerknęłam na swoje włosy. Wypuściłam ze złością powietrze z płuc. Tylko spokojnie. Tylko spokojnie... Chyba będę musiała przyciąć włosy... Przejechałam dłonią po twarzy. Lepiej niech Shel trzyma się ode mnie z daleka. Zacisnęłam pięści. W takich chwilach jak ta miałam ochotę wrzeszczeć, gryźć i kopać szczególnie jedną osobę...

Rosa pisze...

Odepchnęłam lekko Shela, gdy mnie przytulił. Nie najlepszy czas wybrał na pocieszanie...
- Tak jak dawniej?! Jak to sobie wyobrażasz? Że wyjdę na rynek Królewca i powiem otwarcie, że to nie ja jestem tym szpiegiem? Że to pomyłka i uprzejmie proszę o odwołanie alarmu?! - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.Czy naprawdę myślał, że to przyjdzie tak łatwo? - Zastanów się. - powiedziałam już ciszej. Shel nie odpowiedział mi od razu.
Niespodziewanie do mojej głowy dotarł głos Hrana. Telepatia Przemknęło mi po głowie. Nie wiedziałam, że i ja to umiem...
~Komnata z drewnianą podłogą, mówisz? A jak konkretnie jest tam wysoko? Metr? Dwa? - spytałam się z niepokojem Hrana. On rzeczywiście był dobrym Tropicielem...

Isleen pisze...

- No proszę jakie to wszystko proste... - powiedziałam nieco ironicznie i odwróciłam się od Shela. Zaczęłam powoli iść przed siebie. Im szybciej dotrzemy do tej sali tym lepiej.
Słysząc w głowie głos Hrana zaniemówiłam.
~Ile?! Dwieście?! O bogowie... - wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Kto normalny mógł wymyślić coś takiego?! No, zawsze istnieje możliwość, że planował to ktoś o za małej ilości szarych komórek...
~ I jasne. Nic nie powiem... Rambo. Uśmiechnęłam się. To rzeczywiście może być zabawne...

Isleen pisze...

Powoli doszłam do schodów prowadzących na dół. Jakiś drobny kamyczek stoczył po stopniach. Słyszałam jak odbija się od kamiennej płyty, jak wędruje na drewnianą podłogę. Odwróciłam wzrok. Tam było dwieście metrów. Hran się nie mylił. Nigdy w życiu nie wiedziałam czegoś tak... głębokiego. Spojrzałam na plecak Shela. Miał tam liny. Widziałam jak je tam wkładał. Ma liny. Przywiążemy się. Będziemy przymocowani...
Mój wzrok powędrował wyżej. Na twarz Shela. Stał tak jak przyszedł. Wpatrywał się rozszerzonymi ze strachu oczami to na zardzewiałe uchwyty to na drewnianą podłogę. On się bał. Shel się bał.
Podeszłam do niego bliżej i popatrzyłam mu się prosto w oczy.
- Shel nie patrz w dół, słyszysz? I nie myśl o tym. Albo najlepiej będzie jak wyobrazisz sobie coś miłego. Przywiążemy się tam linami, które się nie zerwą, więc będziemy bezpieczni. - tu przerwałam na chwilę, bo sama nie byłam tego pewna. Nie mogłam teraz okazywać swojego strach. Wystarczy nam jedna osoba z lękiem wysokości. Wyjęłam z plecaka Shela linę. Jeden koniec podałam Shelowi, drugim przewiązałam się w pasie zostawiając kawałek na przywiązanie do uchwytu.
- Idziemy? - spytałam się. - I pamiętaj, że Hran to przeszedł... - dodałam po krótkim namyśle.

[Mam nadzieję, że jakoś to wyszło...]

Isleen pisze...

Czy ja ufam Shelowi?Czy ja mu ufam? Po tym wszystkim?Zmarszczyłam brwi jakby próbując sobie coś przypomnieć. A jak było wtedy? Wtedy gdy był przyjacielem... Ahena? Przymknęłam oczy.
Białowłosy elf. Obok niego drugi młodzieniec. Obaj śmieli się głośno. Elf narysował coś patykiem na piasku. Powiedział coś... Potem wstali i poszli w kierunku majaczącego w oddali zamku...

Ten sam elf co wcześniej. Tym razem się kłócili. On i ten drugi. Nie wiedzieli, że z okna patrzyła siostra białowłosego...

Wciągnęłam głośno powietrze. Twarz młodszego Shela zastąpiła ta tutaj. Starszy. Doroślejszy. Mój brat... jakikolwiek był... przyjaźnił się z nim. Ufał mu. Czy i ja mogę mu zaufać...?
Spojrzałam mu prosto w oczy, jakby próbując odczytać jego uczucia. Cisza przedłużała się.
- Ufam. - szepnęłam cicho. Ni to do niego do siebie. Odwróciłam się szybko od Shela i podskoczyłam. Złapałam mocno żelazną obręcz. Podciągnęłam się wyżej i pewniej złapałam koło. Odwróciłam głowę do Shela i uśmiechnęłam się lekko.
- Pamiętaj nie patrz w dół. - wyciągnęłam dłoń, ku następnej obręczy. Moje palce musnęły metal. Moim oczom ukazała się ta sama twarz. Ten sam delikatny uśmiech elfa... Pewnie złapałam obręcz i uśmiechnęłam się szerzej.
"Dziękuję... Ahen"

Isleen pisze...

Spojrzałam niepewnie na Shela. Powiedzieć mu? Nie? Zagryzłam ze zdenerwowania wargę.
- Wiesz Shel... - zaczęłam powoli, myśląc co powiedzieć dalej. że coś podążało za Hranem? Że niedługo powita nas jakieś okropne potworzysko? Że zaraz spotkamy coś, czego nigdy w życiu nie chcielibyśmy spotkać?!
- Wiesz, gdy Hran do nas szedł... - nie dokończyłam. Przerwał mi zielonowłosy.
- Coś za mną lezie. - stwierdził to od tak, jak suchy fakt. - I nie sądzę, by było to coś miłego. - dodał, a ja dostałam gęsiej skórki. W tych lochach, to chyba codzienność...
- Chyba powinniśmy stąd iść. - z tymi słowami odwróciłam się i zamarłam.
Wyglądał dość niepozornie. Niski i raczej drobny, o krótkim pysku, w którym nie zobczyłam żadnego zęba. Nędzne resztki futra wisiały na nim niczym łachmany.
Spojrzałam na jego zielone oczy, na łapy bez pazurów. Czy tak wyglądał potwór?
Zmieniłam zdanie, gdy z jego pyska wydobył się przeciągły, piskliwy skowyt. Drażnił moje uszy, dźwięk docierał do mojej głowy , w której wciąż trwał. Głośny, paraliżujący. Zakryłam rękami uszy i jęknęłam cicho.

[Po drodze zmieniłam koncepcje, tak Ci powiem. ;P]

Isleen pisze...

Potwór został niewzruszony. Zamilkł na chwilę jakby zastanawiając się co robić dalej. Rozłożyłam dłonie w których pokazała się zielona poświata. Otoczyłam nią nasze głowy.
- To powinno zadziałać. - szepnęłam do siebie. - wytłumi dźwięki... - nie wiedziałam czy Hran i Shel mnie słyszą. Kątem oka widziałam jak potwór zbliża się do Shela. Wyciąga łapę w kierunku noża. Zamachnął się nią na nowo rozpoczynając okropne wycie. Powstrzymałam się od grymasu. Dalej słyszałam dźwięk, który był niemiły dla ucha, lecz już nie tak głośno. Osłona jak na razie działała, lecz co dalej?!

Coeri pisze...

-Do diabła -zaklęła Coeri, szybko karcąc samą siebie w myślach. Tak, naprawdę, jeszcze tylko diabelskiej interwencji by im brakowało. Jakby bez tego, nie znaleźli się w wystarczających tarapatach...
-Wiesz, co to jest, prawda... -bardziej było to stwierdzenie niż pytanie. Nie czuła tego, raczej domyślała się, że ma do czynienia z jakimś rodzajem czarnej magii. Wyjątkowo paskudnej czarnej magii.
-Teraz może wypadałoby wywołać wiatr... -mruknęła. Ze zdenerwowania w jej głosie pojawiła się nutka ironii i sarkazmu - Ale coś mi się widzi, że to tylko podsyciłoby płomienie.
Mieli wokół siebie ogień, ona władała wodą. Hmmm, niby problem z głowy poza małym szczegółem. Coeri nie potrafiła stwarzać wody z niczego. Po prostu siłą umysłu wprawiała w ruch takie ilości wody, jakie miała wokół siebie.
Zbliżyła się do huczącej ściany płomieni. Z bliska mogła prawie widzieć krążące za nimi sylwetki.
-Kto wy?! -krzyknęła. Z tonu brzmiało to niemal jak wyzwanie na pojedynek, jednak pewność siebie była pozorna i wymuszona. Wewnątrz syrena czuła zimny supeł lęku, w jaki zacisnął się jej żołądek.
-Skąd znacie moje imię?!

Rosa pisze...

[No dobra no to piszę... ;]

~ On chce... Chce... ~ Nie mogłam nic wyczuć. Za mało się skupiałam.Przymknełam oczy. I wtedy to zobaczyłam.
~ Kamienie! On chce zrzucić na nas kamienie! ~wiadomość telepatyczną przesłałam Hranowi za późno. Nie mieliśmy już szans ucieczki. Mniejsze i większe odłamki skał leciały na nas. To po ten potwór krzyczał. Chciał bardzo głośnym dźwiękiem nadruszyć sklepienie...
Głupia! Jak mogłam o tym nie pomyśleć! Rzuciłam się pod ścianę i skulłam się marząc o tym by się to wreszcie skończyło.
Coś mocno uderzyło mnie w ramię. Krzyknęłam i zaraz potem zaktusiłam się pyłem. Kaszląc zamknęłam załzawione oczy. Ile jeszcze? Ile...?
Hałas powoli ustawał. Tylko pył cały czas unosił się w powietrzu...
-Hran! Shel! - krzyknęłam głośno, a z moich oczu poleciało kilka łez. Łez od bólu, strachu...

Shel pisze...

- Tu jestem! - odkrzyknął Hran, przedzierając się do niejprzez pył i gruzy. - Isleen!Isleen? - zmrużył oczy, ale w pyle mało co widział. - Widzę cię.
Hran podszedł do niej wolno, opierając się o ścianę. Krzywił się przy każdym kroku.
- Gdzie jest Shel?

Isleen pisze...

- Myślałam,że jest z tobą. - powiedziałam. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie mogłam dojrzeć Shela.
- Może chcąc się skryć przed kamieniami wbiegł do innego korytarza? - myslałam głośno.
- Jak myślisz? - to pytanie skierowałam do Hrana, który właśnie się do mnie przedostał. Dotknęłam swojego, dalej obolałego ramienia. Kapała z niego krew.Jeknęłam cicho. Tylko tego brakowało...

[Też odpis krótki,ale ciekawa jestemvco wymyslisz dla Shela. ;]

Rosa pisze...

- Shel?! Shel?!! - z coraz większą paniką rozglądałam się po pobojowisku. Gdzie on był? Przeciesz nie mógł... Nie, nie... Dotykałam kamieni, próbowałam je odgraniać. Ostre krawędzie kaleczyły mi palce. Nie zważałam uwagi na ból. On musiał gdzieś tu być. Musiał!
Usiadłam na jednym kamieniu i schowałam głowę w ramionach. Łzy spływały mi po policzkach, ramionami wstrząsnął cichy szłoch.
Dlaczego? Dlaczego? Pzeciągnełam reką po kamieniu obok mnie. Palce zostawiły czerwone smugi.
Miałam ochotę wrzeszczec. Miałam ochotę płakać. Miałam ochotę stąd uciec, schować się gdzieś... Wbiłam paznokcie w swoją rękę. Nienawidziłam takich chwil. Chwil słabości...

Coeri pisze...

[Jasne, że możemy zachować ;-) Można by zacząć nowy wątek, pomyślałam trochę o jakiejś akcji wirgińskich wojsk, w której żołnierze poruszają się pojedynczo/małymi grupkami i działąjąca z partyzantami Coeri mogłaby wpaść na Shela czy jakoś tak. I poczułaby się dziwnie, bo nie mogłaby zabić człowieka, którego uratowała... Nie wiem, czy cały ten chaotyczny słowotok ma jakiś sens.]

Coeri pisze...

[Oddaję sprawiedliwość i jak na grzeczną su przystało ja zacznę ;-)]

Z oddali rozległ się rozdzierający jęk. Pomiędzy drzewami coś zaszeleściło, kilka kształtów przemieściło się wśród przerzedzonych koron, które zdążyły przybrać złotą i czerwonawą barwę.
-Nasz czy wróg? -spytał półgłosem jeden z ukrytych łuczników. Siedzący na sąsiednim drzewie towarzysz broni spojrzał na niego niechętnie. Nie ufał elfom. Chwilowo godzili się na współpracę, ale gdyby nie obecność wroga na tych ziemiach, z rozkoszą rzuciliby się sobie do gardeł.
-Pewnie Wirginia -mruknął elf i splunął w dół. Zaraz potem skoncentrował się, zdjął z ramienia łuk, napiął go i wypuścił strzałę przed siebiw. W pierwszej chwili wydawało się to bez sensu, ale po kilku sekundach zza drzew rozległ się krzyk i żołnierz w barwach Wirginii upadł na mech, próbując wyszarpać tkwiącą w piersi strzałę. Drugi z ukrytych wsród liści partyzantów wycelował, ale nie wystrzelił. Nie było sensu marnować strzał, ten i tak wkrótce miał się wykrwawić.
Kilkadziesiąt metrów dalej przyczajona w jarze Coeri uniosła głowę. Nie widziała jeszcze żadnego Wirgińczyka poza tym, który od dłuższego czasu nie żył, po tym jak nieopatrznie zbliżył się do jej kryjówki, ale ciągle słyszała w okolicy nawoływania. Że nie byli to swoi - mogła być pewna. W przeciwieństwie do najeźdźcy kerońscy wojownicy poruszali się po lesie prawie bezgłośnie.
Tętent kopyt mimo wszystko się zbliżał. Dziewczyna uniosła łuk. Jej zmysły nagle się wyostrzyły, obudziła się czujność.
Teraz, już za chwilę, pomyślała, czując, jak serce uderza jej szybciej a krew żywiej krąży. Za Keronię!
Wycelowała w stronę, z której dochodził dźwięk.

Rosa pisze...

Kiwnęłam głową,a mojej ręce spłynęły zielone iskry. Było mi trochę głupio za wcześniejszą słabość,ale trudno. Stało się.
Wstałam powoli i rozejrzałam się po zawalonym kamieniami tunelu. Wyjście z którego przyszliśmy było zawalone. Na pewno tamtędy nie przejdziemy...
- Myślisz, że przeżył? Może jest tu jakaś zapadnia? Ukryta komnata? - rzucałam pytaniami, byleby tylko zagłuszyć tę okropną ciszę.
Moja ręka już się wyleczyła,ale nie obchodziło mnie to zbytnio. Podniosłam ręką i zrobiłam kulisty ruch dłonią. Po chwili pojawiła się kula światła, która nieco korytarz.
- Tak chyba lepiej...

Narius pisze...

Narius prychnął mocno zirytowany. "Może tak, może nie..." Co to za odpowiedź?!
- Konkrety, człowieku! - krzyknał zdenerwowany. Jakiś przestraszony ptak odleciał z gałęzi drzewa.
- Chyba nie myślisz, że przyjmę jakieś twoje tajne zadanie nie wiedząc na czym będzie polegało.
"Czy zależy Ci na Wielkiej Równienie?" To pytanie było oczywiste!
- Może tak, a może nie... - odpowiedział jednak patrząc się Shelowi w oczy.

Narius pisze...

- Czyli jeszcze zrobisz ze mnie złodzieja... - Narius westchnął. I co on miał zrobić?! Nie chciał wykonać tego zadania, ale jeśli przez to wygrają... Sam nie wiedział co o tym mysleć. Shelowi widocznie tez zależy. Może nie na tym, że by Wirginia wygrała, ale na tym żeby jemu było dobrze...
Narius jeszcze raz zerknął na Arhina. Patrzył na niego wyczekująco.
- Misję będę wykonywał sam? - spytał się jeszcze niepewny czy a by na pewno dobrze robi dając się w to wplątać.

Narius pisze...

- Yhm. - Narius pokiwał głową. Skrytka będzie niepilnowana Ta jasne. Czyli on ma wykonywać brudną robotę, a Pan Shel poczeka na gotowe... Ciekawy układ...
- A ty? Co ty będziesz robił w tym czasie? - Narius był już na krańcu wytrzymałości nerwowej. Pamiętaj robisz to dla ojczyzny. Dla Wirgini. Dla ojczyzny...
Odetchnął głęboko.
- Kim będzie osoba, której mam dac artefakt? - spytał sie jeszcze. - Jakies znaki szczególne?

Narius pisze...

Narius słuchał uważnie fragmentu wiersza.
- "Za sosny pień
Cisza trwożna, bez tchu i bez ducha... - powtórzył ciszej.
- Powiedz mi tylko, po co mam znać j. keroński? - spojrzał na Shela trochę zdziwiony. - Skoro ta misja jest dla Wrignii, więc ten artefakt będę przekazywać naszym pobratymcom, prawda? - Narius powoli zaczął nabierać podejrzeń. Keroński wiersz, język...
Zaraz jednak je odrzucił. Przecież Arhin nie mógłby być zdracją...
Jeszcze raz przyjrzał się Shelowi. - A ty znasz keronijski? - zapytał się, a zaraz potem dodał - Bo na mnie nie możesz liczyc. Umiem ten język tylko w podstawach, Tak żeby przeżyć...

Shel pisze...

- Zapamiętasz? - wolał się upewnić. - Może chcesz sobie zapisać?
Nie, żeby wątpił w Nariusa, ale... Chciał mieć pewność, przynajmniej częściową, że powierza zadanie właściwej osobie.
- Po co znać język kraju, w którym się przebywa?! – Nie wierzył. Nie wierzył, że właśnie chce zaufać takiemu ignorantowi. - Nie jestem pewien, czy nasz sprzymierzeniec zjawi się w ruinach osobiście - wytłumaczył. Kłamał. Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy. – Może wysłać kogoś innego… Możesz też natknąć się na kogoś po drodze lub zwyczajnie potrzebować pomocy. Po to masz znać keroński.
- Tak średnio – mruknął. – Moja matka miała słabość do kerońskiej poezji. - Wzruszył ramionami. Wtedy nie przykładał wagi do języków. „Żyję w imperium” – myślał. „To mojego języka powinni się uczyć”. Już podczas pierwszych negocjacji okazało się, że quingheńska i kerońska arystokracja ma identyczne mniemanie o sobie.

Rosa pisze...

- Zapamiętam, zapamiętam. - mruknął i spojrzał na Shela. Westchnął i pokręcił głową. że też on daje się na coś takiego namówić...
- Czy teraz, gdy chyba jest już jasne, że się zgodziłem mogę prosić o szczegóły? Kiedy mam wyruszyć? Gdzie jest ta skrytka? - potarł o siebie dłonie i podniósł kołnierz płaszcza. Robiło się coraz zimniej...
- I jak ma się nazywać odbiorca artefaktu? - dodał jeszcze. Jeśli już ma wykonywać jakieś zadanie, to musiał znać wszystkie informacje.

[Przepraszam, że tak krótko i może nie najlepiej, ale nie miałam za bardzo pomysłu co odpisać. :[ ]

Narius pisze...

Natanel sallah-den…. Sallah-den… Nariusowi to nazwisko wciąż krążyło po głowie. Sallah-den… Skąd on mógł je znać...? Sallah-den…
Gwałtownie zatrzymał konia. Stanął po środku, tak pustej o tej porze drogi.
- Quinghena… - wyszeptał. – To główny ród panujący. – Ruszył, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Zsiadł z konia i rozejrzał się po okolicy. Gildia magów… Ich siedziba. Arhin mówił, że to tutaj będzie artefakt. Zaprowadził konia w dalsze miejsce i nachylił się do jego ucha.
- Nie odchodź nigdzie. Pamiętaj, że być może będę musiał szybko stąd zniknąć… - uśmiechnął się sie niemrawo. Jakoś nie pałał miłością do tej myśli…
Szybko podszedł do zacienionej ściany budynku. Zerknął kątem oka w wybite okno. Szkło leżało jeszcze na ziemi. Czyżby ktoś niedawno musiał tutaj zajrzeć? Przeklął się za to w myślach i wszedł do środka. Przyklęknął na podłodze czekając aż jego oczy przyzwyczają się do mroku. Znajdował się w niedużym pokoju. Kurz był dosłownie wszędzie. Pajęczyny zwisały z sufitu, mebli… Wstał powoli i przeszedł do następnego pomieszczenia. Tam nic nie znajdzie…
Artefakt na pewno nie jest duży. Mały łatwiej przenieść, ukryć… Jakiś medalion, pierścień… Podszedł do biurka i otworzył pierwszą szufladę. Wyjął z niej woreczek. Rozwiązał rzemyk i zastygł na chwile. Woreczek był pełen złotych monet.
- Czyżby Gildia musiała naprawdę szyb kosie stąd zwijać? – Szepnął do siebie i zamknął szufladę. Zerknął na szafę obok. Jakieś modele, papiery… Raczej nic ważnego…
Odwrócił się i zmarł. Usłyszał coś jakby dźwięk tłuczonej szyby, kroki… Zastygł w bezruchu, by po chwili rzucić się do ucieczki. Wbiegł do następnego pokoju. Gdzie by tu… Drzwi! Gdy ktoś tu wejdzie zawsze można go tu zamknąć lub zaskoczyć… Oparł się o zimną ścianę, próbując opanować oddech. Przeklną głośno i wyjął zza pasa sztylet. Słyszał jak ktoś się zbliża. O Amateo…

Coeri pisze...

Nie, nie podchodźcie tu, powtarzała w myślach Coeri, kiedy tylko usłyszała głos Shela. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby tak po prostu puścić cięciwę, posyłając strzałę w jego serce. Wokół byli inni, także uzbrojeni w łuki. Dlaczego to musiała być akurat ona?
Stało się, gałęzie gwałtownie się rozchyliły. Dziewczyna zacisnęła ręce na łuku, uniosła go, ale nie zwolniła cięciwy.
-Shel -syknęła. Nie wiedziała, czy bardziej czuje w tym momencie żal i ból, czy gniew.
-Wróciłeś do naszych lasów. Dlaczego?
Wstała, wyprostowała się. Nadal trzymała łuk, grotem strzały celując w klatkę piersiową mężczyzny. Ręce miała jak sparaliżowane, nic nie mogła zrobić. Jednocześnie czuła, że musi, za plecami Shela stał wirgiński oddział, po przeciwnej stronie traktu kryli się gotowi do strzału partyzanci. W każdej chwili mogła rozpocząć się rzeź.
-Odejdźcie -poprosiła cicho i smutno -Opuśćcie te tereny i uwolnijcie jeńców. Inaczej poleje się krew.

[Przepraszam za zwłokę i jakość tego powyżej. Ostatnio uczelniane i prywatne problemy wysysają ze mnie siły.]

Narius pisze...

Narius drgnął gwałtownie gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Spojrzał na groty strzał, które w każdej chwili mogły w niego trawić...
Czemu akurat wbiegł do tego pomieszczenia?! Do tego, w którym były tylko jedne drzwi?! Przeklął w myślach swoją głupotę. I to jeszcze żaden człowiek Arhina nie wiedział, ze on tu jest. Narius nie był nawet pewnien czy ktokolwiek wiedział, że próbuje zdobyć artefakt dla Wirginii...
Drżącą ręką rzucił sztylet na podłogę i kopnął go pod nogi strażników.
- Widzicie? Nie mam już broni. - podniósł ręce w obronnym geście. Przecież to byli strażnicy Wirgińscy. Wirgińscy! A on działał dla Wirgini. Myślał gorączkowo. Coś jednak mu podpowiadało, by nie wspominać żołnierzom o artefakcie...
Skierował oczy na ścianę naprzeciw niego. Okno wydawało się takie odległe... Ile zajmie mu dobiegnięcie i wytłuczenie szyby? Któraś ze strzał na pewno go trawi. A poza tym nie wziął artefaktu... Niech Khaine weźmie sobie artefakt. Teraz ważniejsze jest życie! Ciekawe czy tak samo będzie myśleć Arhin...
Zastygł w bezruchu, gdy zobaczył jak łucznicy bardziej napinają cięciwy.
- Już, już... - powoli zaczął klękać na podłogę.

Coeri pisze...

Coeri uniosła brwi. Wstrzymać swoich?
-Nie ja tu dowodzę -odparła spokojnie -Chociaż mam całkiem niezłe wpływy.
Uśmiechała się cierpko. Czuła, że Wirgińczycy przyglądają jej się uważnie, pewnie pierwszy raz widzieli istotę o szarej skórze, z wianuszkiem rogów nad czołem.
-Nasi nie strzelają, dopóki mają jeńców na linii strzału -wyjaśniła -Nie chcą ich zabić, już dość krwi rozlało się w tych lasach i wsiąkło w te ziemie.
Spoważniała, spojrzenie stało się zimne i twarde. Nie mogła pozwolić oddziałowi na wyprowadzenie jeńców do któregoś z obozów wroga, a być może nawet do samej Wirginii. Przypuszczała, że większość cywilnej ludności nie przeżyje nawet połowy tej drogi, zdążyła też już poznać stosunek mężczyzn do kobiet w kulturze najeźdźców. Nie chciała, żeby pojmane niewiasty padły ofiarą żądz rozzuchwalonych żołnierzy.
-Tymczasowy dowódcza oddziałów może darować wam życie -odezwała się niepewnie -Jeżeli oszczędzicie ich.
Ruchem podbródka wskazała grupę jeńców, najbliżej stała akurat starsza kobieta.
Przesunęła łuk, teraz grot strzały mierzył w pierś Sulfusa.
-Po obu stronach giną niewinne dzieci -powiedziała ze smutkiem -Czy to naprawdę jest konieczne? Życie jego za życie naszych niewiast, wieś obrócona w popiół za egzekucję waszego oddziału... Shel, jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie leżymy tu we wspólnej mogile.

Coeri pisze...

Coeri głęboko odetchnęła. Opuściła łuk i dopiero teraz zwolniła cięciwę. Strzała wbiła się w ściółkę, niecały metr od jej stóp.
Dziękuję ci, świecie, chwała ci, Przeznaczenie, pomyślała z ulgą. Może naprawdę istniały jeszcze szanse na zakończenie tej bezsensownej wojny.
-Podjąłeś słuszną decyzję - powiedziała spokojnie. Przewiesiła łuk przez ramię i dała krok przed siebie, przechodząc nad zaroślami. Znalazła się na ścieżce.
Nie miała pewności, jak zareagują ludzie Shela, mogło się okazać, że nie wszystkim w smak była decyzja dowódcy. Wtedy po raz drugi zginęłaby z rąk Wrgińczyków.
Przymknęła oczy, koncentrując wolę na jeńcach. Na szczęście nie wyczuła, żeby któryś z Kerończyków został poważnie ranny. Poszukała umysłem obecności partyzantów, wyczuła ich niecirpliwość, niepokój i niepewność, co do dalszych posunięć. Wszyscy jakby zastygli, zapanowała cisza przed burzą.
-Macie szczęście -odezwała się dziewczyna cicho -Nie zabiliście żadnego z nich. W przeciwnym razie teraz musielibyśmy rozmawiać inaczej. W obecności potężnych sił, których prawa podważacie tym bezsensownym rozlewem krwi.
Spojrzała na Wirgińczyków wyczekująco. Nie była pewna, czy powinna sama przeciąć więzy, czy poczekać na któregoś ze straży. Nie chciała, żeby jej intencje zostały niewłaściwie odebrane.

Rosa pisze...

Narius otworzył szeroko oczy ze zdumienia. On przecież nie mógłby.. . Nigdy. Zabić…? Ale Kiedy, jak? Wstał gwałtownie słysząc kolejne słowa wirgińskiego oficera. Spojrzał na niego wściekły za to, że mu przeszkodził, za to, że aresztuje go bezpodstawnie.
- To nie ja. – powiedział ostro, chociaż w środku dalej czuł strach. Bał się, że zginie. Że już nigdy nie ujrzy twarzy Diny, że już nigdy nie zamieszka razem siostrą.
- To nie ja zabiłem waszą Eintele. –powtórzył i spojrzał się prosto w oczy oficera. Jednocześnie jego myśli pędziły, gdy próbował znaleźć wyjście z tej sytuacji. Z tego pomieszczenia nie ucieknie. Może w następnym… Lub potem, gdy będą już na zewnątrz… Nie zabiją go to pewne. Ci od tej Basay chcą zobaczyć go na stryczku. Żołnierze nie będą ryzykować, że zawiodą swoich… przełożonych.

Narius pisze...

Narius wyrwał się strażnikowi i spojrzał wściekły na świadków.
- Mało jest ludzi z długimi włosami?! Mało?! To, że ja akurat wpadłem w wasze łapy to nie oznacza, że macie mnie wieszać! - odwrócił się do strażnika, który przyprowadził zeznających. - Nie wiemn nawet jak wygląda ta wasza Basay!I kim ona była? Córeczką arystokraty, który dał wam w kieszeń? - zacisnął pięści. Kątem oka widział jak kilku ludzi przygląda mu się z zainteresowaniem. No tak, przecież nie często spotyka sie zabójców...
Narius jeszcze raz spojrzał strażnikowi w oczy. Miał ochotę złamać mu ten nosek, który rysuje sufit, zmazać ten uśmieszek... Mocniej zacisnął pięści. Takiemu to dobrze. Żadnych problemów, bogactwa, jedzonko, pyszne uczty...
- Żądam zobaczenia się z waszym dowódcą. Tym kto zlecił wam moje złapanie. - wyprostował się i starając się by jego głos nie zadrżął dodał - Natychmiast.

Rosa pisze...

- Myślisz, że oni wiedzą? Że... - zająknęłam się na chwilę. - Że działamy dla innej strony? - na samą tą myśl zadrżałam. - Lub to Riviera wie coś więcej. Coś o czym nikt inny ni powinien wiedziec. Nawet ona. To dlatego ją zasypało. To dlatego zasypało nas, byśmy nie mogli jej pomóc. - Spojrzałam na Hrana, który myślał nad czymś intensywnie.
- A ta mapa? Ponoć Shel dostał ją od swojego przyjaciela. Czy on zdradził? - Jeśli by tak było Shel już mógłby już się pakować. Cała ta gra. Całe udawanie z Wirgińskim dowódcą... Wszystko byłoby na nic. Ale przecież mimo fałszywej mapy udawało nam sie przeżyć Dalej żyjemy. Te kamienie tez nas nie zabiły. Tylko odcięły drogę powrotu.
Zaczynałam mieć wrażenie, że ktoś cały czas nas obserwuje i planuje co mamy robić.

Rosa pisze...

Narius odsunął sie od wściekłego strażnika i spojrzał na oficera. Rozkaz od gubernatora...
- Jest to moje ostatnie życzenie. Musi zostać spełnione. - podróż do Królewca. Znakomicie. W podróży łatwiej uciec. A potem... Potem sie zobaczy. Pójdzie do tego Arhina i powie mu co mysli o tych jego misjach, artfaktach!
O ile tylko pojada do gubernatora.
Ojciec opoiwadał mu niekończące sie historie o dzielnych rycerzach i ich kompanach. Nie raz otarli sie o smierć. Czasem ja oszukiwali...
Słyszał już wiele razy o ostatnim zyczeniu. O ostatniej szklance wody o kromce chleba...
Musiało być spełnione niezaleznie od jego wagi. Musiało!
Nariusa nie interesowało jak dotrą do gubernatorai czy on zechce go widzieć. On do tego czasu zamierza już uciec. O bogowie...
Jakby za mało miał problemów. Karano go za to, że zabił kogoś kogo nawet nie zna. Nikt nie pomysli o tym, że jest wiernym Wirgińczykiem. Że chce walczyć i nie mysli o jakiś panienkah!

Rosa pisze...

- No dla Keronii. Przecież tak naprawdę Shel mimo, że jest Wirgińczykiem pracuje dla królowej, tak? – przerwałam na chwilę. – A po co miałabym być potrzebna ja? Dziedziczka tronu bez wspomnień. Świetny pomocnik. I jacy oni? Szpiedzy? – przygryzłam wargę i zerknęłam na ziemię. To wszystko robiło się takie zagmatwane…
- Albo to Donavan sam oddał się w ręce Wirgińczyków, a oni tylko robią pozory, że go złapali. I może on był lojany waszej siatce tylko… Nie wiem coś mu zaproponowali? Coś na czym mu od dawna zależy…? Lub ktoś nowy w siatce, kto doszedł do was niedawno was zdradza. Został podesłany przez Wirgińczyków, by dowiedzieć sie o was więcej... Macie w siatce kogoś o kim tak naprawdę mało wiecie? Kto pojawia się i znika?

Anonimowy pisze...

[No to powiedzmy, że będzie coś takiego :) Jak coś pokręcę, to powiedz]

Zabawnym może się wydać, że Rey był analfabetą... ale tylko w swoim kraju. Cesarskie ideogramy przerastały większą część społeczeństwa, a umiejętność ich kreślenia i czytania była sztuką dostępną tylko nielicznym. Gdyby się głębiej zastanowić, to nawet najmędrszy z pisarzy i literatów był poczęści analfabetą, bo znaków było bodaj więcej, niż gwiazd na niebie i nie sposób było zapamiętać wszystkich. Rey potrafił się koślawo podpisać i na tym kończyła się jego umiejętność posługiwania się pędzlem.
Rzecz miała się zupełnie inaczej tutaj, na Dalekim Zachodzie. Mężczyzna słyszał, że tutejsze pismo jest dziecinnie proste i składa się ledwie z trzydziestu kilku banalnych znaków. Aż trudno było uwierzyć, by dało się za ich pomocą uformować wszystkie słowa występujące we wspólnej mowie. A jednak.
Skoro alfabet był prosty, Rey postanowił, że nauczy się pisać. Nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność mogłaby mu być przydatna, więc czemu w nią nie zainwestować? Wiedząc, że świątynie były często ośrodkami nauki, mężczyzna odnalazł niewielki przybytek poświęcony Verenie, tutejszej patronce nauki, i zamienił kilka słów z proboszczem. Pieniądz otwierał wiele drzwi, a "złotych kluczy" Rey miał akurat pod dostatkiem, toteż przychodził regularnie w przerwach między zleceniami, by pogłębić swoją naukę czytania i pisania, a przy okazji również i język.
Wspólną mowę poznał pobieżnie jeszcze w Cesarstwie, dzięki kontaktom z marynarzami i kupcami z Dalekiego Zachodu. Trochę pokrzykiwań, trochę gestów, sporo sake i dało się ich całkiem nieźle zrozumieć. Jednak jeśli Rey miał żyć an tym kontynencie, nie wystarczała mu przecież znajomość nazw towarów i cen. Trzeba było czegoś więcej.
Tym razem czytał wraz z bratem Thomasem brewiarz. W świątyni nie było zbyt wielu książek i Rey nie miał wyboru, jak tylko uczyć się na tekstach religijnych.
- Do-bra... V-Ve-re-no - dukał powoli, wskazując palcem czytany tekst. - Tuw... Two-ja mą-dro-ść nas o... o-nie... o-nie-ćmie...
- Onieśmiela - podpowiedział cierpliwie brat Thomas.
- Onieśmiera.
- Spójrz na moje usta. O-nie-śmie-LA. "La", jak lalka, nie "ra".
Rey westchnął. Zwyczajnie nie słyszał różnicy między jednym i drugim. Było mu wszystko jedno, czy mnich mówił akurat lalka czy rarka, na jego ucho brzmiało to identycznie.
- O-nie-śmie-RA - powiedział, starając się skupić na idealnym powtórzeniu ruchów ust mnicha.
Brat Thomas odchylił się lekko na krześle i splótł dłonie.
- Masz dokładnie odwrotny problem, niż większość dzieci. Dzieci zazwyczaj nie potrafią wymówić "r", a mówią zamiast tego "l". Nawet nie wiem, jakie ćwiczenie dykcyjne mógłbym ci polecić.
Shinobi potrząsnął tylko głową.
- To nic, Thomas-sensei. Będę ćwiczył, aż się nauczę.
Mężczyzna dobrze pamiętał maksymy dziadka. Większość z nich mówiła, że jeśli człowiek będzie odpowiednio długi ćwiczył, to nauczy się dosłownie wszystkiego. Wiele razy na różnych etapach swojej edukacji Rey uważał, że zwyczajnie nie przyswoi danej umiejętności, ale potem okazywało się, że po prostu potrzebował większej ilości nauki i dłuższego czasu. Wytrwałość i praca sprawiały, że zwykły człowiek mógł się równać z geniuszem.
Wygnany shinobi nabierał właśnie oddechu, by znów zmierzyć się z krnąbrną głoską, gdy do skryptorium, w którym siedzieli, ktoś zapukał. Po chwili pokazała się głowa nowicjusza.
- Bracie Thomasie, ktoś chciałby...
- Już idę - powiedział starszy mężczyzna, podnosząc się z drewnianej ławy, ale nowicjusz potrząsnął głową.
- Ten ktoś chce się spotkać z nim - wyjaśnił, pokazując palcem Reya.
Mężczyzna tylko na moment uniósł brew, a potem wstał.
- Wrócimy do nauki następnym razem - powiedział, zwracając się do brata Thomasa i kłaniając lekko. Potem zwrócił się do nowicjusza. - Prowadź.

Anonimowy pisze...

[Ależ nie ma sprawy :) Sama odpisuję w kratkę, bo różnie u mnie z dostępem do komputera]

Rey nie do końca podzielał zdanie nieznanego sobie mężczyzny na temat kerońskiego budownictwa. Owszem, wiele budynków miało w sobie mnóstwo piękna, wielkie rzeźby dekorujące frontony wykonywano z kunsztem i precyzją, których próżno było szukać w Cesarstwie. Do tego jeszcze te barwne szyby w oknach świątyń. Reyowi trudno było uwierzyć, że wykonano je właśnie ze szkła, a nie malowanego papieru natartego tłuszczem. Mężczyzna wiedział już, że ten rejon nie jest nawiedzany przez trzęsienia ziemi, jednak nadal czuł się dziwnie mając kamień nad głową. Ludzie tutaj mieszkali we wnętrzach wyrzeźbionych gór, takie przynajmniej miał wrażenie. Lubili też mieć w pokojach dużo przedmiotów mówiąc, że dzięki temu pomieszczenia są bardziej przytulne. Rey już wiedział, co mieliby na ten temat do powiedzenia mistrzowie feng-shui.
Widząc czekającego na niego nieznajomego, Rey spojrzał mu prosto w oczy, nie lustrując wzrokiem reszty jego osoby. W końcu po co miałby skupiać się na szczegółach, skoro to w oczach widać odbicie duszy. Po krótkiej chwili złożył ręce na wysokości mostka i również się ukłonił w charakterystyczny dla swego ludu sposób. Za słabo znał tutejsze obyczaje, by zachowywać się według nich, a jednocześnie nie chciał mieszać swoich z tutejszymi.
Reprezentant rady wojennej Wirginii - to zabrzmiało dość poważnie, choć Reyowi nie drgnęła nawet powieka. Mężczyzna był świadom walki toczonej przez Wirginię i Keronię, ale starannie unikał wypowiadania się na ten temat. "Za mało wiem" mówił, nie będąc dalekim od prawdy.
- Rey. - Przedstawił się krótko, a potem dodał. - Słucham.
Shinobi nie lubił nadmiaru w niczym, a w swoich wypowiedziach szczególnie.

Anonimowy pisze...

Rey miał to szczęście, że żył w epoce bez otwartych wojen i konfliktów, kiedy przeciętni ludzie mogli spać spokojnie nie obawiając się, że ich zbiory zostaną skonfiskowane na rzecz armii, albo co gorsza - że ich pobratymcy zostaną przymusowo wcieleni do wojska. Nie znał terroru, jaki niósł ze sobą widok szarżującej ze wzgórz kawalerii albo czarnej chmury strzał lecącej z wiatrem. Radość zwycięzców, desperacja załogi obleganego zamku, stosy pogrzebowe poległych i widok własnego domu, gdy wojna wreszcie się skończyła - wszystko to mógł sobie tylko wyobrażać. Ale nie oznaczało to wcale, że shinobi nie rozumiał istoty wojny. Szczególnie, gdy chodziło o dywersję. Nie raz działał na dwa fronty, wkupując się w łaski drugiej strony tylko po to, by zdradzić w kluczowym momencie.
Zadziwiające było, jak odmienne okazywało się wzajemne postrzeganie obu stron. Każdy miał swoje racje i przekonania, każdy próbował coś zdobyć albo coś ochronić i gdyby dokładnie wysłuchać przeciwników, nawet wprawny sędzia miałby problem by orzec, po czyjej stronie jest racja.
- Rozumiem swoje zadanie i przyjmuję je - powiedział. Wszystko to zbyt dobrze przypominało jego poprzednie misje. Widać wszędzie panowały podobne zasady. - Chciałbym jednak poznać również drugą część prawdy.

[Ojej, ale ja map nie umiem rysować :) Polecasz jakiś program/generator do tego? Bo jestem zielona jak szczypiorek w tym temacie]

Coeri pisze...

Coeri skinęła głową. Nic innego nie mogła zrobić, czuła w powietrzu napięcie. Sama była jak rozciągnięta struna, każdy kolejny ruch mógł być błędem i kosztować ludzkie życie.
-Niech będzie, jak rozkażesz -odpowiedziała spokojnie. Bała się w tej chwili posyłać mentalnego sygnału do partyzantów, zawsze istniała możliwość, że zamiast się uspokoić, któryś wypuści strzałę. Nie ufała swojej władzy nad istotami inteligentnymi, nie łudziła się, że jest w stanie całkowicie przełamywać wolną wolę.
O siebie obawiała się już mniej, nawet, jeśli znajdowała się daleko od wody, swojego naturalnego żywiołu, zawsze mogła przejąć kontrolę nad wiatrem. Z pewnością zdołałaby się obronić, a przynajmniej nie dałaby swojej głowy za darmo.
Przyjrzała się uważnie Wirgińczykom, szczególnie tym, którzy zdradzali niezadowolenie. Wykrzywione gęby najeźdźców były jej obce, ale jakieś przeczucie kazało jej zatrzymać wzrok nieco dłużej na twarzy Conda. Była prawie pewna, że ten człowiek ma resztę znaczny wpływ i jest najbardziej prawdopodobnym źródłem kłopotów. Teraz jednak nie mogła go po prostu zabić.

Sol pisze...

[oho, jakie zmiany, nowe postaci, nowe pomysły ;)
a i ja mam propozycję ;) co powiesz na to, by przy granicy Wirgini i Keroni... (czy oby nie pomyliłam się w mapach, one sąsiadują oboks iebie? xD za dużo tego, ogarnąć i połapać się nie mogę; znaleziono wytarmoszoną i wymęczoną Sol, o. mógłby znaleźć ją mały ododział Shel;a i stwierdziliby że to Keronijka i na pewno dezerterka, albo ktoś kto mógłby iść na przeszpiegi na Wirginię, zwłąszcza teraz, gdy ta straciła panującą głowę. tak mi się okropnie marzą tortury, straaaasznie :D ]

Anonimowy pisze...

[Dobra, prace geograficzno-kartograficzne postępują, ale przed Nowym Rokiem to się raczej nie wyrobię. Ale będę próbować :)]

- Co takiego widzą w niej jej podwładni? Jakim jest wojownikiem? Jakim strategiem? Co myślą o niej Kerończycy? Skąd pochodzi i jaka jest jej przeszłość? Czego dowiedzieli się poprzedni szpiedzy i jak zginęli? - wyliczał, zaginając palce przy każdym pytaniu. - Im więcej będę wiedział, tym lepszy będzie mój kamuflaż i tym bardziej odpowiednią osobą się stanę, by podejść ową Nefryt. Zależy mi na tym, by moje informacje były jak najbliższe prawdzie. Ruszanie do walki, gdy nie zna się przeciwnika, jest szaleństwem.

Sol pisze...

Kraina w której się znalazła toneła w mroźnym puchu, który przedzierając się przez sploty niteczek tworzących tkaniny jej ubrań, docierał do chudego ciała wiedźmy i sprawiał, ze czuła jakoby zamarzała. Nie żeby nie przywykła,a le zimna nie cierpiała ponad wszelką miarę. Nie chciała też marnować energi na to, by czarem jakimkolwiek się ogrzać, czy wokół siebie stworzyć cieplejszą atmosferę. Wędrując i znajdując się w wielu domach, poznała najrózniejsze i najbardziej skrajne klimaty. I była pewna, ze zimy nie pokocha, mimo jej niezrównanego piękna, jakim zachwycała.
W chwili obecnej nie miała jednak w ogóle czasu na to, by się tym przejmować. Po pierwsze ubranie które miało chronić przed chłodem było w katastrofalnym starnie, suknia poszarpana, peleryna rozdarta w co najmniej trzech miejscach i nie przy krawędzi, a świeciłą dziurami, a po drugie wycie za nią było coraz głośniejsze. Wilki, wygłodniałe, pozbawione naturalnych ofiar, bo pewnie stada jeleni, czy cokolwiek tu żyło przeniosło się niżej, w łagodniejsze klimatycznie tereny. A ona jakby sama im się podsuneła. W sumie gdyby miałą dość życia, mogłaby ułożyć się na sniegu i czekać... Ale lubiłą swoje życie, mimo ze była kocmołuchem i darmozjadem. Biegła więc na oślep, tylko raz na jakiś czas powalając za sobą martwe pnie, by utrudnić watasze pogoń.
I nagle las się skończył. Przed Sol rozpostarłą się wielka równina, choć po prawej dostrzegła skalne urwisko. Nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to granica dwóch nieprzyjaźnie do siebie nastawionych państw, skoczyła w śnieg i brnąc w nim zdecydowanie neidostatecznie szybko by uciec stadu bestii, kierowała się mozolnie w stronę skarp. Zmęczona biegiem, głodna i niewyspana miała ochotę na przemian płąkać z własnej bezsilności i rzucać klątwami z wściekłości na zły los.

Sol pisze...

No nie, po Sol posyłać obcych to nie był dobry pomysł. Nigdy nie był i nigdy nie będzie. Nauczona przede wszystkim nieufności, ostatnio porywcza i drażliwa, płochliwa i w całym zagubieniu nieco sfiksowana, gotowa była rzucić kulą ognia zamiast powiedzieć 'dzień dobry' na powitanie. Ach... należy też zaznaczyć ze była spoza tych okolic, w ogóle cały kontynent wrogich sobie i przyjaznych państw był jej obcy, więc tym bardziej czuła się zagrożona. Była nawet bliska takiego stanu, gdzie podskakuje się na każdy szmer, czy szelest.
Parła do przodu, brnąć przez śniegi. I nic to że autorka dopiero po chwili sczaiła się, ze w keronijskim świecie tej zimy go zabraknie... SOl parła przez biały puch, wyimaginowany, choćby nawet miał istnieć tylko w jej własnej głowie i głowie autorki. Ubranie było już nie tylko morke i zimne, ale i cięzkie od wody jaką nasiąkło i zaczynało przypominać stary zesztywniały papier, gdy mróz owiewał jej ciało i zamarzały krople w tkaninach. Czuła, ze zamienia się w żywy soper lodu.
Gdy dotarła nad urwisko, zatrzymałą się i otworzyła oczy ze zdumienia. Przed nią rozciągał się mur, widziała na nim nawet poruszające się sylwetki, choć z takiej odległości przypominały raczej zapałki kiwające się na wietrze. Zaczęła szybciej przedzierać się do przodu, chcąc dotrzeć do żywej duszy, jaka moze jej użyczy dachu i strawy. Lecz gdy dostrzegła, że małe, drobne punkciki z tego muru wychodzą do niej... Zrobiła coś niezrozumiałego, zupełny absurd, głupota totalna! Obleciał ją jakiś dziwny, niewyjaśniony strach , zawróciła i... zaczęła uciekać w drugą stronę, z powrotem, tam skąd przybiegła! Moze wyczuła, ze o rumie i tyłkach rozmawiali mężczyźni...

Isleen pisze...

Zamieszanie wybuchło, gdy Narius miał właśnie schodzić z platformy. Zatrzymał się na chwilę widząc jak strzała trafia kata. Co miał robić?! Uciekać? Pomagać rodakom i… walczyć?
Gdy będzie walczył to co potem? Przecież mu nie darują… Zerknął na oficera, który krzyczał coś, jednocześnie uchylając się przed opadającym ostrzem. Jeśli uda mu się uciec w ferworze walki…
Nie czekając dłużej pobiegł w kierunku końca platformy. Uśmiechnął się do siebie. Czyżby to było takie łatwe? Uchylił się w ostatniej chwili widząc nadlatująca strzałę. Jego też chcą zabić?
Strzała minęła go o kilka centymetrów jednak on sam potknął się o nierówne deski. Zaklął głośno i zamachał rękoma. Jeszcze raz zaklął i przewrócił się na ziemię. Zsunął się z platformy i wylądował na zakurzonym rynku. Podniósł głowę i zamarł widząc nad sobą kobietę z mieczem.

[Tak wiem. Odpis jest zupełnie nie powiem do czego. Przepraszam, że tak wyszło... :( ]

Anonimowy pisze...

[Bywam już :) Przepraszam za opóźnienie, postaram się już być grzecznym autorem :) ]

Rey słuchał uważnie każdego słowa, starając się uformować w swojej wyobraźni spójny obraz kobiety, którą będzie musiał bezbłędnie podejść. Bycie szpiegiem w środku wrogiego obozowiska było obłędnie niebezpiecznym zadaniem i mimo, że shinobi został stworzony do tego typu manewrów i posiadał cały zasób nieznanych tutaj technik, nie był przecież wszechmocnym cudotwórcą. Do tego nie przyjmował też do wiadomości możliwości niepowodzenia w swej misji.
- Myślę, że mam już pewien... zarys działania - powiedział w końcu, starannie unikając słowa "plan". Nie wymawiał poprawnie tej jednej nieszczęsnej litery i wolał uniknąć nieporozumień. Była w końcu różnica między kulą a kurą, może "pran" też tu coś znaczyło, tylko Rey jeszcze nie znał tylu słów.
- Możemy jeszcze omówić sposoby komunikacji i sądzę, że będę mógł już wyruszyć.
Krótko, zwięźle i na temat. Rey mógł tylko dziękować przodkom, że nie urodził się w wyższej kaście i rodzice nie próbowali zrobić z niego dyplomaty.

Sol pisze...

Sol zatrzymała się gwałtownie, wręcz zabgzręzła w śniegu i potknęła. Padła do przodu, wyciąhając ręce przed siebie, by nie poorać twarzy o ziemie przykrytą nie tyle trawą, która o tej porze nie kwitła mimo ze sniegów zabrakło,a le żwirem, kamieniami i wszelakim brudem, który by pociłą jej skórę.Zacisneła palce w pięści i wystraszona wybałuszonymi oczami z lęku, spoglądała na jeźdźców.
Obróciła się wokół własnej osi. Dwóch z tył€, dwóch z przodu, prosty rachunek. I niewielkie zagrożenie dla wiedźmy. O ile byłaby w pełni sił, Mogłaby wtedy ich zmieść z koni przywołując wichry. Albo zalać oberwaniem chmury, a potężna fala by ich z sobą poniosła do urwiska... Ale była wyczerpana.
Zadrżała i podniosła się szybko, choć chwiejnie. Póki żaden jej nie atakował, póki swojej mocy nie ujawniała.
SPojrzała na tego, który pytanie zadał. Nie zrozumiała go. Lecz znaczenia słów się domyśliła.
- Sol - przedstawiłą swoje imię, bo tylko takiej odpowiedzi mogła im udzielić.

LamiMummy pisze...

Weszła to mało powiedziane. Otworzyła drzwi i silny, chłodny wiatr ją niemal wepchnął do izby. Wpadła na kogoś, skrzywiła się i przeprosiła. Poprawiła cytrę na plecach i sprawdziła czy na pewno struna nie poszła.
Wyglądała na może 16-18 lat. Urocza twarz, krótkie włosy. Wszystko się zgadzało. Oczy były nieco wystraszone i chyba coś do nich wpadło dziewczynie bo zaczęła jedno trzeć. Smukła figura o dość mało kobiecych kształtach spowodowała, że można było się zastanawiać czemu wiatr nie zabrał gdzieś indziej tego chłopaczka. Zaraz... dziewczynę! Ewidentnie, rumieniec na twarz, gdy wpadła na jakiegoś chłopa... delikatne i długie palce. To musiała być dziewczyna. Poprawiła buta chwile skacząc na jednej nodze i... w ten chaotyczny sposób trafiła wreszcie do kontuaru.
-Nieco syconego miodu by się znalazło? Najlepiej rozwodnionego? -zapytała uprzejmie.
Głos miała dźwięczny i przyjemny, bez śladu akcentu. Po chwili dodała:
-A może gdybym zagrał nieco na cytrze to by nawet za darmo się znalazł? -zapytała niepewnie.
"Zagrał"? To też zgadzało się z opisem, mówiącym, że chodzi w spodniach i usilnie stara się udawać chłopca "dla bezpieczeństwa". Na dobrą sprawę, dla osoby, która nie obserwowała jej, nie miała tak wnikliwego raportu mogła właśnie bardziej przypominać chłopca niż prawie dorosłą pannice. Aż dziw, że tyle czasu wytrzymała bez dachu nad głową. Delikatny Kwiatuszek Leśnego Dworu.

Anonimowy pisze...

Rey skinął głową. Wiedział już, że w tym kraju najłatwiej o sok z cebuli - obłędnie śmierdzącego warzywa, które przyprawiało oczy mężczyzny o niekontrolowane łzawienie. Shinobi nie pojmował, jak ludzie mogli jeść cebulę na surowo, posypując tylko trochę solą. Jemu wystarczyło kilka białych pasków, by miał wrażenie, że ktoś rozpalił mu ognisko w żołądku.
- Będę wiedział, jak to zrobić - powiedział krótko. Przesyłanie wiadomości było sprawą witalną i Rey dość dobrze to opanował.
[Wiesz co, mogę się już w sumie powoli przerzucać do wątku z Nefryt :) ]

LamiMummy pisze...

Vey zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się rozmów na osobności. Po to zakładała spodnie i błąkała się po tym świecie by żaden pan nie zabierał ją na bok. W sumie... to przecież nie musiało chodzić o nic złego. Może chciał pochwalić albo zapytać o jakąś piosenkę z dzieciństwa? Czasem się i takie sentymentalne wypadki zdarzały.
-Oczywiście panie. -odpowiedziała spokojnie z uśmiechem.
Gdy zgarnęła instrument i pieniądze spokojnie pozwoliła się zabrać na tę "osobność", o której wspomniał mężczyzna.
-Cóż taki wielki pan może chcieć od skromnego barda? -zagadnęła z uśmiechem.
Była zbyt ciekawa by czekać aż on zacznie mówić. Oczy miała bystre i najwyraźniej jej pierwsze wątpliwości szybko zakryła ciekawość i chęć poddania się przygodzie. Miała olbrzymią ochotę na coś innego niż szlajanie się po karczmach.

LamiMummy pisze...

Zaskoczył ją. To było... otwarte i... na prawdę kompletnie nie znała się na polityce i sporach między ważnymi. Co mogła ciekawego zaoferować czy powiedzieć? Nawet gdyby dotarła na jakiś dwór nie miałaby pojęcia z kim rozmawia. No, zawsze istniał jakiś wujek Henryk albo ciocia Estera, ale... po której stronie barykady stali? Nie miała pojęcia. Nie umiała nawet dotrzeć do ich domów.
-Ale... to bez sensu. Ja nie mam niczego do zaoferowania i... jakim cudem mnie znaleźliście? Toż to prawie niemożliwe bo sama nie wiem gdzie pójdę jutro. -Ostatnim zdaniem potwierdziła fakt, że jest dziewczyną, a i jej ton głosu stał się nieco bardziej piskliwy.
Nie widziała sensu. I... jeśli ktokolwiek się nią interesował to znacznie łatwiej byłoby mu gdyby jej dwór nadal stał. Zasłyszeć tam cokolwiek nie było trudno, a bywali tam podobno wielcy.

Sol pisze...

Keronijski nieco rozumiała. Mowę wspólnę także odrobinę... Gorzej było z pozostałymi językami. Wigriński był jej obcy całkowicie a i teraz te słowa, jakie wypowiadał mężczyzna były dla niej zrozumiałe tylko po części. Zmarszczyła więc brwi, zagryzłą wargę i po chwili... wypuściła głośno powietrze. Zrezygnowana.
- Idę stamtąd - obróciła się iw skazała palcem kierunek, z którego nadeszła. Była tam gęsta połać szerokiego pasma lasu, teraz oołoconego i niestety zasypanego gdzie nie gdzie śniegiem. Ona akurat w te płachty śniegu wkorczyła i teraz czuła, że ubranie ma mokre, cięzkie, przemoczone a i sama zmarzła bardzo.
- Idę... tam - wskazała na mur. Cóż, tam szła, tam się kierowała, nie było sensu udawać i zmyslać. Zresztą i tak ją widzieli.
Miała tylko nadzieje, że jej tu nikt nie tknie, ze jej nie zaczną szarpać... Bo nawet jak zaraz coś się wydarzy to ona, jak to ona, nieprzewidywalna, zacznie uciekać. I pogorszy swoją sytuację.

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair