Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat



W tekście pojawiają się 
mniej lub bardziej 
drastyczne sceny.

Kiedy nieba wzburzony grom
Odbił pochodnie wojny,
Ród przeklęty znalazł dom,
Choć martwy  władca hojny.

W trzeciej z czterech nadzieja.
Los nam przywróci królową,
Miecz jej ojcem, matką – knieja,
Prędka w czynach, silna mową.

Wierna  południa obcej ziemi,
Otoczona przez magię i gniew.
Obca będzie między swemi,
Gdy oszczędzi krew.

Eleonora Minerwa Nefryta Marvolo

Podobno zmarła księżniczka

Nefryt

Herszt zbójeckiej bandy
21 lat



„Herb mówił niekiedy więcej, niż nazwisko. Każdy symbol, barwa, ukryte znaczenie, ukazywały charakter, opowiadały historię.”

Nietoperz
„Przekleństwa, uroki, klątwy… Wszystko to brednie. Nie od dziś mówią, że ród Marvolów był przeklęty. Że siedem pokoleń wstecz magini, a może szamanka z zapomnianego już plemienia wydała wyrok na moje pokolenie.
Póki co żyję i nie wygląda na to, by coś miało się zmienić.
A że zginęła rodzina? Przypadek to i ludzka wina, latami  ozdabiana ludzkim bajdurzeniem o przekleństwie.”

Było to około dwieście lat temu, w dalekim kraju, o którym w Keronii mało kto słyszał…
Po lochu niosła się lepka woń rozgrzanego oleju.  
Niska niewolnica patrzyła pełnym współczucia wzrokiem na swoją panią. Druga z żon jarla drżała w cienkiej sukni, przywiązana powrozem do drewnianej konstrukcji. Miała zamknięte oczy i spokojny wyraz twarzy. Nigdy nie krzyczała, nie okazywała radości czy gniewu. Magini z południowego kraju, niegdyś ulubienica jarla, obecnie straciła względy. Władca nie mógł darować jej zdrady.
Stał teraz, beznamiętnym wzrokiem obserwując skazaną żonę. W jego bezlitosnych, szarych oczach nie było cienia dawnej miłości, zresztą… czy kiedykolwiek kochał tę kobietę?
W milczeniu obserwował, jak kat przymierza się do dźwigni, krótko zerknął na cały mechanizm, na umieszczoną pod spodem kadź z gorącym olejem.
- Gå fremover. – Zaczynaj.
Kat dotknął już dźwigni, gdy nagle skazana poruszyła się.
- Vår sønn ... La meg se det. Berøring, for en gangs skyld! - Nasz syn... Pozwól mi go zobaczyć. Dotknąć, choć raz! Krzyknęła błagalnie.
- Jeg la røre min sønn en forræder?! - Mam pozwolić dotykać mojego syna zdrajczyni?! - Gå fremover – powtórzył.
Kat pchnął dźwignię. Drewniana konstrukcja ze zgrzytem zaczęła zsuwać się w głąb kadzi. Kobieta krzyknęła przeraźliwie, kiedy wrząca ciecz leniwie oblepiła się wokół jej nóg. Konstrukcja opuszczała się coraz niżej. Pełne bólu wrzaski jeszcze długo niosły się po lochu. Skazana była już w agonii, gdy z trudem poruszając ustami wychrypiała:
- Bądź przeklęty, Khamirze Marvolo! Ty… i wszyscy po tobie.
Pięć lat później niewielu pamiętało już o egzekucji, mogło się też wydawać, że nikt nie uwierzył w moc przekleństwa. A jednak… Jednak kiedy jarl został niespodziewanie otruty, niczym cichy szmer drzew w lesie zaczęły krążyć po osadach plotki o klątwie.
Od tej pory żaden z Marvolów nie odszedł naturalną śmiercią.


Zieleń

„Kiedyś byłam bogata. Miałam na własność zamek,  kilkadziesiąt wsi na Pomorzu razem z mieszkającymi w nich chłopami, pełen skarbiec. Wszystko, co tylko chciałam, łącznie z odległym prawem do korony.
Teraz moje „królestwo” ogranicza się do kilkunastu połatanych namiotów, zdobycznej broni. Nie  należy do mnie nawet ognisko, bo parzy palce i gaśnie, gdy najbardziej potrzebuję jego ciepła.
Jestem tylko jedną z wielu istot w lesie, w prastarej kerońskiej ziemi. Jestem szczęśliwa.”

Trawione ogniem polana trzaskały wesoło, po prowizorycznym obozie niosły się ludzkie głosy, pachniała pieczona sarna. Było gwarno, rozbójnicy przekomarzali się, to wnosili toasty za powodzenie.
Ostatnia biesiada przy ognisku, zaprawiona przygotowaniami do podróży. Potem… kto wie, co będzie potem? Wędrówka. Obrona miasta. Walka na śmierć i życie. Wygrają, czy zginą?
Morgan raz jeszcze spojrzał na herszt. Kobieta nie piła, jak zwykle. Śmiała się dźwięcznie z żartów Varena, co jakiś czas nachylała się do Meri, szeptały o czymś, jak to baby. A jednak podziwiał Nefryt. Była twarda…
I obiecywała przygody, niebezpieczne eskapady… A temu jego awanturnicza dusza nie mogła się oprzeć. Ponadto ufał herszt. Chyba wszyscy jej ufali.



Czerwień
„Mogą zabrać nam wszystko. Wszystko, z wyjątkiem własnej godności, odwagi i męstwa. Wszystko oprócz tego, co kryje się w sercach.”

Kiedy dwa dni później zbójecka banda dotarła pod mury miasta, było już po wszystkim. Miasto upadło, trupy stygły jeszcze w pośpiesznie usypanych mogiłach. Jednak Wirgińczycy wciąż nie odkładali na bok broni.
Młody dowódca skromnej chorągwi wiedział, że teraz to na nim i jego wojownikach spoczywa największy obowiązek. Grupa kapitana Lorensa wykonała swoje zadanie wyśmienicie. Osławiona Nefryt nie przybyła na czas. Herszt jednak wciąż pozostawała na wolności… A jego zadaniem było to zmienić.
 Pośpiesznie wydał kilka rozkazów. Mieli czekać , aż banda przeprawi się przez rzekę oblewającą miasto.  Zagrodzili im drogę w odpowiednim momencie. Nawiązała się walka, jednak Wirgińczycy oszczędzali siły. Zginął tylko jeden z ludzi Nefryt, jeden z jego oddziału. Nowicjusz.
Westchnął cicho i przywołał krążącą w jego żyłach magię. Sekret, o którym dotąd mało kto wiedział. Wypowiedział tylko jedną formułę. Wystarczyło.
Nefryt i jej ludzie próbowali oprzeć się ogarniającej ich senności, obezwładniającej nocy. Ulegli. Wirgiński dowódca bez słowa, wydawałoby się obojętnie patrzył, jak herszt uderza czołem o koński kark. Bezbronna.

Do Kansas trawiła już następnego dnia. Więzienie było przepełnione, ale nie było mowy o umieszczeniu pojmanej herszt gdzie indziej. Wirgińczycy wiedzieli, że kobieta ta ma sprzymierzeńców, którzy będą próbowali ją odbić. Jednak z Kansas nie było ucieczki.
Krasnolud więziony w celi po przeciwnej stronie cuchnącego grzybem, pleśnią i fekaliami korytarza widział, jak po kilka razy na dzień strażnicy wyprowadzają ją z celi. Za każdym razem wracała bardziej pobita. Marniała w oczach.
Krasnolud nie wiedział kim była, ani za co ją uwięziono.  Nie znał także ludzkiej mowy, by ją o to zapytać. A jednak narodziła się między nimi nić porozumienia.
Za każdym razem, kiedy kobietę wywlekano z celi, widocznie na kolejne przesłuchanie, pisał zakurzonej ziemi  przy samej kracie: WYTRZYMAJ. Nigdy nie wiedział, czy zdołała to przeczytać, zrozumieć.
Za każdym razem, kiedy na powrót zamykano ją w celi, posyłała mu słaby uśmiech, a w jej hardym spojrzeniu odczytywał: nic nie zdradziłam.
Przyszły jednak gorsze dni. Gorsze przesłuchania. Po każdym z nich wleczono ją do celi nieprzytomną, a kiedy wróciła jej świadomość – znów wyprowadzano.  Pewnego dnia nie ocknęła się, kiedy przyszedł po nią strażnik, inny niż zwykle. Krasnolud myślał już, że umarła. Może tak byłoby dla niej lepiej?
Mocne uderzenie w twarz wróciło jej jednak świadomość. Nie miała sił, by się podnieść. Krasnolud w milczeniu patrzył, jak strażnik wynosi ją z celi. Zawahał się przez chwilę, a potem napisał: ŻEGNAJ.
- Żegnaj – wyszeptała Nefryt z trudem unosząc głowę.
Z tego przesłuchania nie zapamiętała wiele. Wyniesiono ją z budynku więzienia, nie wiedziała jednak, gdzie się znalazła. Co najmniej kilka razy straciła kontakt z rzeczywistością.
Ocknęła się już przypięta do koła. Zacisnęła wargi. W kącikach jej oczu zebrało się kilka łez. Łez bólu, upokorzenia, żalu…
I właśnie wtedy wszystko ogarnął chaos. Nefryt nie wiedziała, co stało się najpierw – czy wcześniej sufit zajął się ogniem, czy do pomieszczenia wdarła się grupa zbrojnych?

Freydis, przeraźliwie brudny i chudy wyrostek, okręcał na nadgarstku żeglarską linę, melancholijnie patrząc na morskie fale za burtą. Poruszył się dopiero, gdy za jego plecami stanął wysoki na dwa metry, mocarny wojownik o jasnych włosach sięgających szerokiej piersi.
-  Snart hun våkner. – Niedługo się obudzi. Powiedział, zerkając na sporządzone na dziobie prowizoryczne posłanie i ułożoną na nim kobietę o czarnych włosach.
- Hva så? – Co z tego?
- Vask såret. Og disse ekle blåmerker. -  Przemyj jej rany. I te paskudne siniaki.
Wyrostek tupnął nogą.
-Hvorfor meg?! – Dlaczego ja?! – wrzasnął piskliwie. Olbrzym spojrzał na jego klatkę piersiową. Freydis najwyraźniej coś z tego zrozumiał, bo z niechętnym grymasem ruszył w stronę dziobu łodzi.
Kiedy skończył opiekę nad kobietą, przyszedł olbrzymi wojownik. Odprawił wyrostka ruchem ręki. Gdy ten odchodził, klnąc pod nosem, olbrzym przyjrzał się twarzy brunetki. Tak, to bez wątpienia ona.
- Eleonoro Marvolo.
Nefryt uchyliła powieki. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zobaczyła twarz pochylającego się nad nią mężczyzny. To niemożliwe..! To nie może być on… Ale te oczy, te rysy twarzy. Jasne włosy…
- Eleonoro, znasz khgajski? – głos mężczyzny brzmiał jednak inaczej. Był mniej szorstki i nieco niższy, niż się spodziewała.
Kobieta zamrugała, zdziwiona. Khgajski? A co to? Jakiś dialekt?
- Czyli nie znasz – z wyraźną niechęcią mówił po kerońsku, jakby ta mowa była dla niego uciążliwa. Nie wiem, ile Brian ci o mnie mówił…  Kiedy brał ślub z twoją matką byliśmy trochę… pokłóceni.
- A… kim jesteś?
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Uwielbiam to pytanie. Mogę ci wmówić wszystko, wiesz? Nazywam się Loki. I jestem, jak to się ładnie mówi, twoim wujkiem.
Uniosła do góry jedną brew. Obtłuczone mięśnie zaprotestowały boleśnie, więc zrezygnowała z jakichkolwiek dalszych ruchów.
- Zaczynasz mi wmawiać? – chciała się upewnić.
- Gdybym zmyślał, nawet nie przeszłoby ci to przez myśl – oświadczył z rozbrajającym uśmiechem.
Nefryt usiłowała zastanowić się nad sytuacją. Nie przyznawać się do tego, kim jest, czy może raczej, kim była, nie ma sensu. Zrozumiała, że rzeczywiście musiał ją znać, skoro rozpoznał w niej księżniczkę. Nie była pewna, czy może mu ufać, niby ją uratował, ale… Była wtedy przytomna na pół gwizdka, niewiele widziała.
- Gdzie jestem? Masz jakieś konkretne plany co do mojej osoby? - Wolała lepiej poznać sytuację.
Loki nie odpowiedział. Dopiero chwilę później, jakby ocknąwszy się z zadumy, zapytał:
- A co chcesz robić?
Znów ją zaskoczył. Dlaczego o to pytał? I co powinna mu odpowiedzieć?

- Chcę… wrócić. Do Keronii. Do moich ludzi - powiedziała cicho, przeczuwając odmowę. Z twarzy Lokiego ani na chwilę nie zszedł uśmiech, kiedy wydał sternikowi rozkaz nakierowania łodzi na ujście rzeki Eufrat. Nie mógł nie wykorzystać takiej karty przetargowej.



  
[Karta jest. 
Poboczne w przygotowaniu. 
Powiązania też będą... kiedyś. 
Na wątki jestem chętna zawsze i ze wszystkimi, choć mam irytującą skłonność do czasowego pomijania, pisania przez dłuższy czas tylko tego wątku, który mnie najbardziej wciągnął, odpisywania po miesiącu milczenia itd, itp. Przyczyną jest głównie chroniczny brak czasu, niezorganizowanie i bałaganiarstwo. UWAGA. Cierpię także na nawroty głupawki. 
Nerwowych autorów proszę o kliknięcie tego brzydkiego, czerwonego przycisku po prawej u góry, bo na mnie nie działa nic... chyba, że antybiotyk na niebieskie ptaki.

edit: Trwa renowacja zabytków. Co oznacza, że można się spodziewać odnowienia pobocznych z epoki kamienia łupanego.]

140 komentarzy:

Silva pisze...

(My chcemy wątek!)

Sol pisze...

[ ja też bym cos chciała ;D ]

Szept pisze...

[Hej. Podoba mi się zarys – jeśli chodzi o Szept. Dodatkowo, niektórzy mogliby mieć od niej pretensje, że schwytano Nefryt. Bądź co bądź jest magiem, prawda? A ich uśpiono jak dzieci… To tak jeszcze na marginesie. Pomysł z prowadzeniem postaci… jak zniesiesz mnie x3 to oczywiście. Ale wtedy mogę nieco przynudzać, bo taki Dev i Lutek – oni się nie znoszą. A i Sz niezbyt toleruje Cienia, więc Nefryt będzie miała pełne ręce roboty. Poza tym, lojalnie ostrzegam, że raz może być więcej jednej osoby, raz drugiej, raz trzeciej, zależy od okoliczności.
Jak w to wmieszać Deva… cóż. Ostatnio pamiętam rozpoznał Nefryt. A ruch potrzebuje kogoś, kogo osadziliby na kerońskim tronie. Szafira jest zbyt problematyczna, zbyt blisko powiązana z wirginią. A ten ktoś musi naprawdę mieć największe prawa, żeby nie wybuchła potem wojna domowa i walka między możnymi o koronę – tak rozumuje Alastair i Devril go w tym popiera. Więc między sobą rozmawiają i Dev zdradza mu kim jest Nefryt. Mag zapala się do tego pomysłu… a tu przychodzi wieść, że Nefryt nie żyje… No więc Devril ma to sprawdzić. Ale nie wiem, czy ci to pasuje, takie rozwiązanie, bo nieco wchodzę z butami w twoje sprawy i kwestie pochodzenia Nefryt – i niewiedzy innych na ten temat. Dlatego, jak ci się nie podoba, będę myśleć o czymś innym, to taka luźna propozycja, która na pierwszy rzut przyszła mi do głowy.
Jeszcze nad Lu pomyślę. U niego od razu i z miejsca to mi się przypomina wciąż żyjący Kruk, którego trzeba zabić. Mógłby go szukać, a ostatnie ślady wskazują na obóz Nefryt. Tyle, że nie wiem, co dalej by z tym fantem zrobić. Chyba, że Bractwo miałoby jakiś interes z Meri? Albo z wujem Nef? Mam nieco mało danych i jak widać, ubogo jeśli chodzi o pomysły, ale może ciebie jakoś oświeci w tej sprawie. ]

Sol pisze...

[ ja sie przyznam, że nawet nie zauwazyłam Twojego zniknięcia... xD a w ogóle to pomysłu brak, ogólnie chęci na kk mi przechodza, musze baterie podładować ;/ ]

Aed pisze...

[Ja niestety wątków proponować nie będę, bo z czasem licho, ale KIEDYŚ się ogarnę.
Kartę niebawem przeczytam, dziś po prostu pacnę czołem w klawiaturę i już się nie podniosę.
Rysunek boski ;) Na YouTube powinna być spora ilość poradników o tym, jak prosto, szybko i przyjemnie pokolorować włosy. Ja się do grafiki komputerowej nie dotykam, zadowolę się ołówkiem, czarnym długopisem i kredkami akwarelowymi.]

Szept pisze...

[Kruk pewnie prędzej czy później i tak zginie, chyba że Bractwo da sobie z nim spokój, albo Lu zmieni strony i przyjaciela dawnego zacznie chronić. Ale jak wciąż nie jestem przekonana do tego, by się Marcusa pozbywać tak już teraz. Więc też to po prostu zaproponowałam, żeby było z czego wybierać. Jest jeszcze patent, że BN byłoby zainteresowane poczynieniami albo Deva albo Szept i to by zaprowadziło go do Bractwa, ale myślę, że Meri w zupełności wystarczy. I kto tu teraz gmatwa?
Tak czy inaczej, zacząć mogę. Postanowiłam stopniowo moich wprowadzać. I mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko zaczęciu od tego akurat momentu… i tego, że ośmieliłam się użyć postaci pobocznych]

Nastroje panujące w bandzie trudno określić jako ugodowe i okraszone wcześniejszą wesołością. Ponieśli klęskę, miasteczko upadło, do tego stracili herszta. Trudno, by po czymś takim wciąż zachowywano dawną wesołość. Do tego podejrzliwość, widoczna w spojrzeniu nieomal każdego ze zbójców. Może oprócz Leylith, choć i ona chodziła dziwnie posmutniała, nie tak otwarta, jak kiedyś. Zabrakło osoby, z którą mogła się przekomarzać i której mogła matkować… Nawet mała Rosanna włóczyła się po obozie, zaglądając do nieomal każdego z namiotów, szukając… jakby herszt miała się ukryć w którymś z nich. Nikt nie miał serca powiedzieć dziecku, że może szukać ile dusza zapragnie… herszta nie było. Nie tego… Nie Nefryt…
Te dni nie były zbyt dobre dla Szept. Zewsząd widziała kierowane na nią spojrzenia. Na nią i na Nereszę. Przed atakiem to one sprawdzały miasto. To one miały ocenić siły wrogów – znaczy się, to miała zrobić Neresza. Szept była tam tylko po to, by ewentualnie wspomóc drugą elfkę magią. I sprawdzić, czy wśród Wirgińczyków są magowie. Była pewna, nie było ich. Ten, który ich uśpił, musiał być potężny. Znała zaklęcie, jakiego użył. Wymagało… nie mógł ot tak ukryć swej obecności. Chyba, że…
Tak czy inaczej, siły jakie zastali w mieście… niby nie były większe. Lecz czekano na nich. Skądś, nie miała pojęcia skąd, lecz Wirgińczycy wiedzieli o ich odsieczy. Znali ich liczbę, wiedzieli skąd banda nadejdzie. Mieli maga… i zabrali Nefryt. To stawiało ją i Nereszę w niezbyt dobrym świetle. Lecz… może gdyby jej tam nie było, wtedy, z elfką, wysnułaby podobny wniosek. Wiedziała, że w jakiś sposób zawiodły. Źle oceniły siły, może się czymś zdradziły. Zawiodła na pewno ona, nie wykrywając obcego maga. Zawiodła, gdy w porę nie przerwała jego czaru… Zawiodła. A teraz Nefryt nie żyła. Lecz w całym tym zwiadzie, nic jej nie zaniepokoiło. Nie widziała, by Nesza zrobiła coś, co … może nie zauważyła. W końcu, jak pokazywały ostatnie wydarzenia, daleko było jej do nieomylności.
Tak czy inaczej, spoglądano na nie wilkiem. A Meri otwarcie oskarżyła je o zdradę Nefryt. Aż dziwne, że w tej złości co niektórzy nie dokonali na nich samosądu, albo nie zabili… W końcu, tutaj jak się okazuje każdy kochał Nefryt, a na pewno ją szanował. Ktoś, kto ją zdradził… Przed takim losem ochronił je Neth. Elfka wciąż nie wiedziała, dlaczego ten milczący zazwyczaj mężczyzna zabrał głos. Znaczy się, był zastępcą Nefryt. Nawet jeśli to Meri zebrała rozbitych zbójców w garść, nie zmieniało to roli mężczyzny. Ani też tego, że zawsze pokazywał jej, że jest tu nowa, że musi udowodnić swoją przydatność i chęci, nim ktokolwiek zacznie ją traktować poważniej. Czasami miała wrażenie, że jej nie ufa, że jej nie lubi… Nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, nie było jej wtedy w bandzie. Nie wiedziała o rozmowie, jaka zaszła pomiędzy hersztem a jego zastępcą nim Nefryt wyruszyła na wyprawę z Cieniami. W bandzie już wtedy był zdrajca. A Neth o tym wiedział. A wtedy w bandzie jeszcze nie było elfki…

Szept pisze...

[cdn]

Nie znaczyło to, że Neth jej ufa. Lecz była to jakaś okoliczność łagodząca. Cokolwiek się stało podczas zwiadu. Elfka mogła być kolejnym zdrajcą podstępem wepchniętym w ich szeregi. Tak zdawał się myśleć Szrama, a biorąc pod uwagę, że to on ją tu przyprowadził… czyniło go to jeszcze bardziej winnym tragedii, jaka miała tu miejsce. Lecz elfka mogła być wyprowadzona w pole, wykorzystana jak każdy z nich.
- Wszystko trzeba udowodnić – jego głos na jakiś czas uciszył nadchodzącą burzę. Lecz na jak długo?
Chyba tylko Marcus nie odwrócił się od elfki. Lecz on był kiedyś Cieniem. Przywykł do intryg, przywykł do oszustw i kłamstw. Owszem, cenił i szanował Nefryt. Owszem, był członkiem JEJ bandy. Owszem, walczył o sprawę, nawet jeśli na swój własny sposób. I owszem… Potrafił jednak patrzeć głębiej. Nie kierował się emocjami. Kierował się starym kodeksem Cieni. Nie liczył na dobroć innych, na honor, na staż. Widział zdradę. A gdzie zdrada, tam jest i zdrajca. Lecz znał metody pracy Cieni. Wiedział, jak łatwo można skierować swoje podejrzenia na kogoś innego… Tyle, że wsparcie Kruka niezbyt pocieszało Szept. I chociaż obserwowała wciąż życie obozowe, nawet jeśli z mniejszym entuzjazmem niż kiedyś, to jakby się z niego wycofała. Na zwiady nie chodziła, ataki też nie, zresztą, nie była tam mile widziana. I tylko chyba Kruk wiedział, może i Neth (który zawsze mówił mniej niż wiedział), że na własną rękę próbowała dowiedzieć się tego, co stało się tamtego felernego dnia. Kim był ten mag? Skąd wiedzieli? Dokąd ją zabrali? I najważniejsze, czy naprawdę nie żyje?
Tego dnia też nie poszła na zwiad. Choćby dlatego, że w swych poszukiwaniach natrafiła na ślad maga… i musiała to przemyśleć, bo zdawał się postępować całkowicie bez sensu, wprost irracjonalnie. Jakby… Powinna się spotkać z Darmarem, on by wiedział. Lecz jej były shalafi czyli używając elfickiego miana mistrz i nauczyciel nie robił nic za darmo. Zwłaszcza jeśli mu na czymś zależało. Zresztą, teraz nie pozwolono by jej opuścić obozu. Nie bez nikogo, kto by jej pilnował. Wciąż, mimo wspomnianej interwencji, nosiła łatkę zdrajcy i podejrzanej. Obawiano by się, że odchodząc, nie wróci. I choć wielu by ulżyło, bo nie dość, że się pozbędą maga-elfa, to jeszcze i zdrajcy, to większość chciała kary… Coś takiego nie mogło jej ujść płazem. I nikt z nich nie pomyślał, że gdyby chciała umknąć, wykorzystałaby sposobność po bitwie, albo odwołał się do magii… A może jednak ktoś pomyślał?
Obok niej leżały wilki. Wszystkie cztery, jakby przeczuwając, że ich pani, którą chyba postrzegały bardziej jak członka stada, może mieć kłopoty. Ich obecność dodawała jej otuchy. Podobnie jak krążący gdzieś po okolicy kruk, jej chowaniec. Oczy elfki i zbieracz informacji. Zamyślona, odruchowo przesunęła dłonią po drewnianym kosturze, czując zgromadzoną w tym „kijaszku” moc. Cokolwiek się stanie, ona dowie się, kto zdradził Nefryt...
Tylko, kto jej uwierzy?

[Generalnie mi się nie podoba, przynudzanie takie mi wyszło. Ale obiecuję poprawę]

Szept pisze...

Poruszenie. Chyba tak można opisać to, co się stało. Tego dnia na warcie stał nikt inny jak Marcus. Ukryty wśród krzewów, zdawał się po prostu nie istnieć. Statuetka człowieka, istota zamieniona w nieruchomy kamień. Żyły tylko zmysły. Oczy raz po raz obiegały otoczenie, wyszukując jakiegoś znaku niebezpieczeństwa. Bo Marcus wolał dmuchać na ziemne. Mieli Nefryt. Tamci. Mieli informację. I mieli szpicla w obozie… W zasadzie, były Cień dziwił się, że jeszcze ich nie zaatakowano. W końcu, na pewno wróg znał już plan obozu, rozkład sił, dowództwo i … cóż, wszystko. Zdrajca musiał być wysoko. Tacy zawsze uderzają najdotkliwiej z tej prostej przyczyny, że i najwięcej wiedzą. Komu by się przydała pomywaczka albo świeżynka na szpiega? Im i tak nikt nie ufa, tajemnic nie powierzy. Niby są najmniej podejrzani, ale… To śmierdziało mu grubszą sprawą…
Lecz znów się zamyślił. Było z nim ewidentnie źle, jeśli coś takiego miało miejsce. Pozwolić, żeby… Cienie by mu chyba skórę obdarły, a Poszukiwacz Jastrząb nieźle złajał za takie nieprzestrzeganie obowiązków i nieuwagę. Lecz Cieniem już nie był. Odszedł. Zdradził. Więc czemu do tego wszystkiego wracał? Tęsknił? Część niego na pewno. To był dość długi okres jego życia, do tego wcale nie taki przykry. I czegoś go nauczył… chociaż… Zmiękł. Jako Cień nie wykluczyłby nikogo z kręgu podejrzanych o zdradę ot tak na wyrost. Jako Marcus, zwykły zbój, nie mógł uwierzyć, by coś takiego zrobiła magiczka. Ani Neresza. Chyba się starzał…
I właśnie wtedy, gdy po raz kolejny pozwolił rozbiec się swoim myślom, usłyszał TO. Ćwierkanie kosa, umówiony znak bandy. Czuwaj… Czuwaj…
Z ledwością zapanował nad odruchem. Z ledwością usiedział na miejscu, przypominając sobie, że teraz nic już nie jest w bandzie pewne. Ktokolwiek to był, znał znak. Lecz to, że znał znak nie znaczyło jeszcze, iż mieli do czynienia z przyjacielem. Ostrożnie wychylił się ze swojej kryjówki… Najpierw dostrzegł mocarnych ludzi. Wojaków niechybnie, lecz nie z Keronii. Niepokój rozprzestrzenił się jeszcze bardziej, dłoń odruchowo poszukała broni. I już miał ostrzegawczo zakrakać, trzy razy, by w obozie wiedziano o…
Upuścił ostrze. On, niegdyś zabójca, nieomal doskonały, on, który nie rozstawał się z bronią, teraz pozwolił, by wysunęło się z jego dłoni… Tam, wśród tych ludzi, tam była… Nefryt. I znów, nie zachował się jak Cień. Nie przyszło mu do głowy, że może zmuszono ją do zdrady, że siłą tu przywleczono, że wszystko to było podstępem… Nie. Tego numeru mogliby spróbować z każdym. Lecz nie z ich panią herszt. Nie z Nefryt.

Szept pisze...

[cdn]

Wychylił się całkowicie z kryjówki, uprzednio podnosząc porzuconą broń. Butnie stanął na środku drogi, odgradzając przybyszów od obozu. Oczy Kruka pojaśniały, wpatrzone w Nefryt. I lekko, donośnie zagwizdał, mając nadzieję przywołać kogokolwiek z obozu. I chyba naprawdę musiała mu euforia uderzyć do głowy, bo widział tylko twarz herszta, którego już dawno w myśli pochowali, żegnając się każdy na swój sposób. Nie uderzył go jej bladość, zmęczenie… nie od razu.
- Nefryt… - uśmiechnął się, czując niezwykle głupio. I z czego on się tak szczerzył, jak jakiś młokos, co to mleko ma jeszcze pod nosem? I choć ganił się w myśli w wymyślał sobie od tych najgorszych, to uśmiech i tak nie zniknął z jego warg… do czasu, gdy…
Kroki tuż za nim. Najwidoczniej ci, co zostali w obozie usłyszeli gwizd. I kogoś w końcu przyniosło, by przekonać się, o co to Kruk tyle hałasu robi. Potem był jeden wielki gwar, rozgardiasz, słowa, ludzie przekrzykiwali się, mówili jeden przez drugiego…
I tylko z boku, z dala od innych przyglądała się temu wszystkiemu elfka. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie obchodzą jej oskarżenia członków bandy, z którymi, na swój własny sposób zżyła się była. Lecz zdanie Nefryt… ona jej zaufała. A Szept… nie, nie zdradziła jej. Ale zawiodła. I kto wie, co sobie myślała pani herszt… blada, wciąż słaba… bo oczy elfki zdawały się widzieć to, co na razie umknęło reszcie. Nefryt potrzebowała odpoczynku, potrzebowała spokoju. Potrzebowała … cóż, jej tak czy inaczej do herszta nie dopuszczą. Jeszcze by ją otruła. Czy coś.

[Cóż, o to się nie martw. Będę jak najbardziej konsultować, przynajmniej z reguły tak robię - może czasem z Darrusową sobie to odpuszczamy, ale to i tak rzadziej... chyba. Zresztą, twórca postaci zawsze najlepiej zna ich charakter, a ja, znając mnie potrzebowałabym potwierdzenia, albo naprowadzenia odnośnie stosunku do elfki]

draumkona pisze...

[nah, zapomniałam przywitać -.- nie mam głowy ostatnimi czasy. mózgu też niet.
co robimy? coś nowego kleim zważywszy na to, że mam całkiem nową postać, która tylko czeka aż jej zrobię coś ciekawego, czy też odkopywać stare i na nie odpowiadać? :D]

Szept pisze...

[Jak najbardziej, że nie. Bierz co chcesz, zmieniaj ile chcesz. Część i tak z naszych wątków pochodziła. Masz moją całkowitą zgodę :D]

W zwykle opanowanych oczach elfki błysnęło zmieszanie. Jakby i ona nie miała pojęcia, jak się zachować. Nefryt zawsze starała się traktować ją bez uprzedzeń, pomimo że obie wiedziały, iż do magii, nie znając jej, nie miała zbytnio zaufania. Lecz problemem była i sama elfka, jej przekonania i uprzedzenia, które do niej zdążyły przylgnąć, a które wcale nie tak łatwo zwalczyć. Lecz wyciągniętej ku niej dłoni nie zamierzała ignorować…
Osłabiona herszt zachwiała się. Szept nie wiedziała, dlaczego, nie wychwyciły tego jej elfie oczy. Lecz widziały, jak tamta leci w przód, tracąc równowagę. Elfi refleks i zwinność dały o sobie znać, gdy skoczyła do przodu, chwytając Nefryt, podtrzymując ją i chroniąc przed niezbyt przyjemnym spotkaniem z ziemią. I chwilowo zapomniała, kto tu jest kim, z kim ma do czynienia i jak powinna się zachowywać. Górę wzięła jej natura.
- Brać na siebie za dużo. Ty ledwie stoisz… - wyrzuciła z siebie, z pretensją. Szybko rozejrzała się, szukając kogoś, kto jej pomoże… Ci obcy… nie. Ich nie znała. Ocalili Nefryt, zgadza się, przynajmniej tak wnioskowała. Lecz…
- Marcus – wybrała Kruka. Pewnie dlatego, że wiedziała, iż on nie będzie oponował. Nie zakwestionuje jej słów, jeśli uzna je za słuszne. Przynajmniej jak dotąd nie zdawał się podzielać opinii pozostałych… i opinii samej Szept. – Pomożesz.
Kruk wysunął się, podtrzymując Nefryt. A jego wzrok mówił wyraźnie, że oponować i protestować sobie może, nic na tym nie zyska. I tak miała szczęście, bo mógł potraktować ją jak krnąbrne dziecko i po prostu zanieść do obozu… Twardej Nefryt, pani herszt jaką znał, raczej by takie traktowanie nie przypadło do gustu. Ona musiała być silna. Silna dla swoich ludzi.
- Dokąd? – pytanie zawisło w powietrzu… Odkąd Nefryt nie wróciła, Meri zajęła namiot przywódczyni, przejmując i jej rolę. Nikt nie oponował. Nefryt ufała Meri. Wszyscy jej ufali.

Vescerys pisze...

[To jak z tym odpisem? ;>]

Vescerys pisze...

Ves skrzywiła się na okrzyk rudowłosej i na spoglądających gapiów. Zaraz jednakże błysnęła ząbkami w uśmiechu, wyjątkowo miłym i ładnym, choć było w nim coś niepokojącego, jak u przyczajonej między kwiatami żmii. Splotła ramiona na piersi, uginając jedną nogę i rzucając kobiecie zadzierzyste spojrzenie.
— Brzmisz, jakbyś ducha zobaczyła, Nesza — zacmokała z teatralną dezaprobatą. — Tak, Ves, we własnej osobie, całej i zdrowej. Kaheelys ne, minęło trochę czasu, odkąd... A zresztą, dobrze cię widzieć jeszcze żywą.
Obsobaczyła wzrokiem chudego pachoła od zapędzonych na targ podjezdków, przyglądającego im się znad wiadra. Pachołek spurpurowiał i wrócił do pojenia koni, Ves obróciła znów oczy do nich. Nie rozpoznawała drugiej kobiety, wysokiej, przy mieczu, o czarnych włosach opadających nisko przez plecy. Było w niej coś znajomego, ale głowy, nawet tak pstrej, by za to nie dała, że widziała ją kiedykolwiek.
— Nereszo, przedstawisz nas? Bo stać mi tak i plotkować po próżnicy, to towarzyski nietakt i dyskomfort, jak mniemam, nawet w Keronii.

[Nie wiem, czy doszła moja wiadomość na gadu, bo z Internetem u mnie ostatnio goło i wesoło (częściej to pierwsze), więc powtórzę tylko, żebyś się długością posta i czekaniem nie przejmowała, ja się zawsze prewencyjnie o te odpisy upominam, więc to żadna irytacja z mojej strony. A długością też dziś nie błysnęłam >.> Mam jeszcze pomysł, jak nam urozmaicić wątek, ale to już następnym razem napiszę. Ferii udanych życzę.]

Kai/Ashandri pisze...

Kai skinął głową i z cichym jękiem usunął się na kolana, jedną dłonią osłaniając twarz, drugą sięgając do przymocowanego u pasa sztyletu. Niezbyt zgrabnym ruchem kilkakrotnie wbił ostrze w ziemię, jakby chciał w ten sposób wyrzucić z siebie bolesny nadmiar emocji. Niewiele mu to pomogło, nadal czuł się, jakby ktoś wyrwał mu serce.
W końcu uniósł wzrok.
-Ale nie było ciała -powiedział głucho. Choćby za to mógł podziękować bogom, jeżeli takowi gdzieś naprawdę byli. Jeżeli nie zostały znalezione szczątki tego pozytywnie nastawionego do życia, białowłosego chochlika, istniała szansa, że zobaczy ją jeszcze kiedyś żywą. Teraz jednak potrzebował czegoś, czym mógłby się zająć, aby całkiem nie pogrążyć się w rozpaczy czy apatii.
-Jest jeszcze coś do zrobienia? -spytał, tym razem już o wiele bardziej przytomnie. Zerwał się na równe nogi, gotowy do działania, najlepiej natychmiast, od razu, jak najszybciej. Nie mógłby stać bezczynnie w miejscu.

***

Ashandri słuchała jego słów coraz bardziej zdumiona. Ten człowiek chciał jej pomóc? Z jakiej racji, dlaczego? Bogowie jej wysłuchali, zesłali niespodziewany ratunek, czy wystawiali ją na próbę?
Nie miała jednak wyboru, musiała pozbyć się uprzedzeń i zaufać temu człowiekowi. W ciągu kilku godzin zdoła odzyskać część mocy, wystarczy jej na wypadek nieprzewidzianych okoliczności.
-Jestem Ashandri - powiedziała po kerońsku, przez chwilę zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby mówić po wirgińsku, ale jej akcent był fatalny.
-Nie wiem, dlaczego los skrzyżował nasze drogi, ale musimy podążać razem. Cokolwiek tej nocy się wydarzy.
Czuła to, tak jak jej lud wyczuwał zbliżające się pory deszczowe, zbliżające się do ich siedzib stada dzikich zwierząt czy nadciągające wrogie oddziały. Intuicja w wielu wypadkach pozwalała pustynnym plemionom przeżyć.
-Dziękuję -westchnęła w końcu, nie wiedząc już, co powinna mówić.

Luce pisze...

[Pomysł sam w sobie naprawdę fajny, łatwiej będzie nowym i niepewnym wbić się w rytm życia na Keronii, ale mi, osobiście, trochę nie pasuje ta kwestia z tarczami jako avatar. Człowiek często używa jednego maila do kilku blogów grupowych, a więc stara się wybrać jakiś neutralny obraz. Takie dopasowywanie całego konta do jednej postaci mi trochę nie pasuje...
Aczkolwiek, decyzja należy do większości, więc nie zamierzam się sprzeciwiać, jakby coś wyszło inaczej. I, oczywiście, chętnie pomogę w tym projekcie.]

Luce pisze...

[Tak, lista byłaby dobra, ewentualnie Mistrzowie mogliby mieć jakieś oznaczenia obok swoich imion, typu [M] czy coś takiego. To by dodatkowo ułatwiło wszystko i rozjaśnić.
Tutaj sprawa robi się trudniejsza. Z blogiem na swój sposób zapoznana jestem, wiem co i jak, ale niekoniecznie mam pewność, czy potrafiłabym to komuś umiejętnie przekazać. Więc na Czeladnika na pewno nie, w moim przypadku, już szybciej Mistrz.]

Kai/Ashandri pisze...

Kai skinął głową.
-Na bogów, dziękuję ci -jęknął, z ulgą, ale wciąż jednak trochę boleśnie. Czuł się, jakby zawiódł. Sam, z własnej woli zabrał to dziecko ze sobą, przyrzekł opiekować się nim dopóki nie dorośnie. Chciał chronić dziewczynkę przed wszelkim złem, jakie mogło czyhać na młodą osóbkę w tym niebezpiecznym świecie...
Przytomność myślenia powoli wracała.
-Ktoś tu zostanie z rannymi?
Skrzywił się lekko na wspomnienie potwornie okaleczonych ciał. Wielu z tych ludzi miało nie przeżyć nocy.
Mężczyzna westchnął.
-Ashandri jest bezpieczna tak długo, jak ma w sobie moc, jeśli ją zużyje, będzie bezbronna. Nie mam pojęcia, ile może tego w sobie mieć, pewnie niezbyt dużo.
Niezbyt dużo jak na obronę przed kilkunastoma Wirgińczykami, pomyślał ponuro. Bezwiednie potarł przez rękawy koszuli swoje przedramiona i łokcie, w miejscu, gdzie stare poparzenia pozostawiły blizny, prawdopodobnie już do końca życia. On nie ucierpiał tak bardzo, kiedy Ashandri straciła panowanie nad emocjami, nie wątpił, że gdyby chodziło o obronę własną, postarałaby się, żeby wróg już nigdy więcej jej nie zagrażał.
Podszedł bliżej do Nefryt, wolał trzymać się przy niej. Uczucie, że ktoś zachowuje kontrolę nad sytuacją, bardzo mu pomagało.

***

Ashandri nie miała żadnych niepożądanych myśli, na to była jeszcze nieco zbyt młoda. A ballady, które wieczorami jej opiekun śpiewał w karczmach, nieraz dość sprośne i naszpikowane słownictwem, jakiego na co dzień nie używał, przyjmowała obojętnie. To była jego praca, nad tym się zbytnio nie zastanawiała.
Zaczęła rozpinać klamry jego zbroi, chociaż początkowo ręce trochę jej zadrżały. Potrząsnęła głową, starając się nie widzieć w Skazie Wirgińczyka. Nie teraz, nie kiedy byli na siebie skazani.
-Skąd wiem? -powtórzyła pytanie z namysłem -Po prostu to intuicja. Jestem Dehr'Reisee...
Jej głos na chwilę stał się zgryźliwy i pełen goryczy.
-Dla was dzikusy albo pustynne pchły, prawda?
Opanowała się, chwilowo musiała zostawić przeszłość za sobą.
-Tacy jak my muszą kierować się jednocześnie rozumem i przeczuciami. Dlatego przetrwaliśmy już kilka wieków na pustyni. Musimy odczytywać znaki, wiedzieć, co bogowie i duchy próbują przekazać nam poprzez świat i innych ludzi. I nie musisz się obawiać, wytrwałość i cierpliwość wobec zmęczenia i niewygód wyssałam z mlekiem matki.
Kiedy skończyła, cofnęła się, pozwalając, aby mężczyzna zdjął zbroję. Przyglądała mu się, przekrzywiając głowę. Kristen. Skaza. To od tej blizny?
-Jesteś naznaczony? -spytała. Poczuła w tym momencie dziwny dreszcz. Wciąż pamiętała jak sama, urodzona bez znamienia mocy, zastanawiała się, czy zdoła je zdobyć, czy może jej białe włosy okażą się tylko fałszywym znakiem i złudną nadzieją.
A teraz widziała naznaczonego człowieka, Wirgińczyka, tego, który ocalił ją od śmierci w płomieniach. Czy to coś szczególnego oznaczało?
-To znak od bogów? -spytała cicho już bardziej sama siebie. Uśmiechnęła się nieco smutno i znów zwróciła się do Kristena.
-Jak wy, w Wiginii, nazywacie bogów? Ty jesteś ich posłańcem?

Anonimowy pisze...

[Aha, zrobiłam opis Dehr'Reisee i zastanawiam się, w jaki sposób dodać go do plemion.]

Anonimowy pisze...

Kai, słysząc pytanie, miał ochotę gorzko się roześmiać. Sam zadawał sobie podobne niemal za każdym razem, kiedy pakował się w jakieś tarapaty i natychmiast sam sobie udzielał odpowiedzi. To był jego nieodłączny towarzysz. Pech. Ale tym razem sytuacja była inna i jego skłonność do przyciągania nieszczęść skupiła się na innej osobie. Całkowicie niewinnej.
-To moja klątwa -stwierdził ponuro -Przypadek i los. To miasteczko znalazło się na mojej trasie przypadkiem. Pojawiłem się w karczmie, coś tam zanuciłem, gościom się spodobało, obiecali, że zapłacą, jeśli przez pół nocy będę ich zabawiał...
Uśmiechnął się słabo.
-No to się zgodziłem, zwykle groszem nie śmierdzę, trudno było odmówić. Ktoś jeszcze dobrym trunkiem poczęstował.
Mówił cicho, tak, aby w razie czego mógł uchwycić szelest wśród drzew albo czyjś głos. Ale chociaż rozglądał się po okolicy uważnie, nie dostrzegał nic.
Nie mógł być pewien swojej spostrzegawczości, dlatego co jakiś czas rzucał ukradkowe spojrzenia na twarze ludzi Nefryt. Miała nadzieję, że w ich mimice dostrzeże coś, co podpowie mu, że wpadli na jakiś trop.
-Każdego dnia obiecałem sobie, że po południu ruszę w drogę, ale mój pobyt tutaj się przedłużał. Potem pojawiliście się wy, poczułem, że na coś się zanosi... Pewnie lepiej bym zrobił, gdybym wyjechał...

***

Ashandri uniosła brwi. Bóg nieudaczników? Czy on robił sobie przypadkiem żarty z bogów?
Za podobny brak szacunku dziewczynka już raz ukarała Kaia, ale nie sądziła, że gdyby nawet teraz miała taką możliwość, lekkie porażenie tego mężczyzny byłoby dobrym rozwiązaniem.
-Nie musisz być nikim ważnym. Bogowie mogą objawić się w każdym stworzeniu, jeśli taka jest ich wola.
Niewiele mówiły jej wymieniane przez mężczyznę imiona, ale czuła, że naprawdę może chodzić o te same nadprzyrodzone siły, różnie określane przez różne narody i języki.
-Ale wy, Wirgińczycy, macie tak potężnych patronów?
Dehr'Reisee nie byli osobiście przypisani któremuś bogu - chociaż na szczególną przychylność kilku pomniejszych duchów ludzie o czystych sercach i intencjach zawsze mogli liczyć. Drobne przejawy tego, co zwykło się nazywać szczęściem, małe powodzenia w codziennych sprawach, mogły świadczyć o tym, że duchy kogoś sobie upodobały.
-Ja, w przeciwieństwie do większości moich krewnych, nie urodziłam się w pełni łask Moltanuu -westchnęła -Musiałam czekać na naznaczenie i gdyby nie Kai, pewnie nigdy nie odważyłabym się sprawdzić, czy jestem błogosławiona.
Na samą myśl o Kaiu poczuła w środku coś jak ukłucie. Myśl, że nigdy już miałaby go nie zobaczyć, wywoływała ból.
Ashandri potrząsnęła głową, odpychając od siebie te myśli. Nie mogła poddawać się rozpaczy, nie mogła pozwolić, aby emocje wzięły górę. Musiała pozostać czujna i zdolna do chłodnego osądu sytuacji, choć to było tak trudne.
Dojrzała ten jego ruch, szarpnięcie czegoś, co Kristen chował pod koszulą. Podeszła bliżej, zaciekawiona.
-To coś bliskiego? -spytała nagle, nawet nie chcąc zadawać tego pytania.

Silva pisze...

[A jakby tak Nefryt i powiedzmy Dar szukali tej samej osoby i jednocześnie by ją znaleźli i Dar musiałby ją zabić, a Nef potrzebowała jej żywej? oO ]

Silva pisze...

[Liczyłam, że to powiesz, bo ja już mam zaczęte ^^]

Dale to średniej wielkości miasteczko na wschodzie kraju, kilka porządnych dni jazdy konnej od stolicy. Nic ciekawego tu nie ma, nic się praktycznie nie dzieje; miasto utrzymuje się tylko dzięki temu, że wyrosło na szlaku handlowym i stanowi punkt przystankowy dla wielu karawan. Dlatego wiele w nim hoteli, wiele zajazdów i karcz oraz stajni i kowali, bo a nóż któryś koń przypadkiem bądź całkiem celowo okuleje.
Brzeszczot nie lubił takich miejsc. Śmierdziało tu rynsztokiem, odchodami i zepsutą żywnością. Po zaułkach szwendali się pokaszlujący ludzie, bladzi i jakby chorzy. Dar odruchowo poprawił chustę zasłaniającą twarz i kichnął. Cholera. Będzie musiał znaleźć jakąś karczmę. Deszczem siąpiło, a grubasa, którego szukał nie ma.

Szept pisze...

- Pozwól, że ja to ocenię – odezwała się, rzucając spojrzenie na towarzyszących Nefryt obcych. Podejrzliwość brała u niej górę nad wdzięcznością za przyprowadzenie pani herszt z powrotem, za wyciągnięcie jej z kłopotów, w jakich oni nie mogli pomóc. – Albo chociaż Leylith – dodała miękko, poprawiając się i skinęła na Marcusa. Pomimo tego, że w obozie wciąż była jedną z nowych, w jej geście i postawie odbite zostało pochodzenie z jednego z najstarszych elfich rodów, a głos sugerował, że elfka nie przyjmie sprzeciwu tak łatwo. Może było to dawno, przynajmniej w mniemaniu Szept, ale wciąż pamiętała dni, gdy to od niej wychodziły rozkazy.
Takim sposobem obie znalazły się w jednym z namiotów – padło na ten zajęty przez Szept. I najwyraźniej słowa nie przekonały elfki, bo uparcie twierdziła, że musi sama ocenić, że często przecenia się własne siły i możliwości organizmu. Poza tym, więzienie nigdy nie wpływało korzystnie na ludzi, coś o tym wiedziała. Słowem – uparła się i już. Lecz i tym razem nie dane im było ani odrobiny spokoju. Z zewnątrz doleciał jakiś hałas, mieszanina głosów i odgłos ciężkich kroków grupy. Elfka zerknęła w stronę wyjścia, lecz nie musiała nawet wychodzić. Tym razem to do nich, a w zasadzie do Nefryt przyszli ludzie.
- Schwytaliśmy ich węszących obok obozu – obwieścił Szrama, wypychając do przodu dwóch mężczyzn. W jednym z nich Nefryt mogła rozpoznać Luciena Czarnego Cienia. Drugim okazał się nikt inny jak earl Drummor. Lucien spod łba spoglądał na zbójców, skrzywione wargi wyrażały chyba wszystkie myśli Cienia. Nie zamierzał nic powiedzieć, nie zamierzał się tłumaczyć. Ani żebrać. Mogli sobie pytać. Nawet jeśli był tu na zlecenie, nic się od niego nie dowiedzą. Devril zaś stał spokojnie, zupełnie jakby nic mu tu nie groziło. W zasadzie, zdawał się nawet chętny do współpracy. Długie włosy miał związane na karku, a miast wytwornego, obszytego koronką stroju nosił skóry przywodzące na myśli jakiegoś podróżnika i włóczykija.

Silva pisze...

Skrzypnęły drzwi, a wraz z deszczem do gospody wszedł wysoki mężczyzna; kaptur nie zasłaniał jego twarzy, więc w świetle lamp krasnoludzkiej roboty, znacznie jaśniejszych od świec, czerwone włosy sięgające do pasa, rozwiane przez wiatr były aż nazbyt widoczne. Mina mężczyzny, cóż, lepiej było do niego nie podchodzić. Mokry to zły. A grubasek, którego szukał jak na złość był spity.
- Przepraszam... - złapał za łokieć dziewczynę, która tu usługiwała i na ucho szepnął jej, by zagadała młodą kobietę, która ku grubaskowi szła. Dar nie rozpoznał kobiety, a wolał wszystko załatwić szybko; wystarczy wyciągnąć grubaska na zaplecze.
Przechodząc na tyły karczmy, kątem oka widząc, jak dziewka służebna zagaduje kobietę, która jakoś na raz dziwnie mu się znajoma zdała być, najemnik raz-raz i przysiadł obok pijuska.
- Kopę lat, grubasie - po prostu siedział obok, a nóż pod stołem wbił czubkiem w nogę grubaska. Takie ostrzeżenie.
Ocho, a służka właśnie została zbyta.

Szept pisze...

Poszukiwacz rzucił jej uparte spojrzenie. Nie zamierzał ustąpić. Już wiedział, kto jest zdrajcą z tamtego okresu, gdy wyruszali razem do Kansas. Wtedy był gotowy pomóc go wykryć. Ale wtedy zdrajca zagrażał misji Cieni. Teraz był zleceniodawcą, co za tym idzie osobą przez Bractwo chronioną. Na tym polegał kontrakt. Na tym opierały się zasady Bractwa sprowadzone do jednego słowa: dyskrecja.
- Sprawy Bractwa – stwierdził, wpatrując się w nią. Maska obojętności powróciła na jego twarz, ta, za którą się krył. I było jasne, że nie powie nic więcej. Pod żadnym pozorem.
- A więc nic przyjemnego. I na pewno nic dobrego – Szept nie mogła się powstrzymać, musiała się odezwać. Miała już do czynienia z Bractwem, choć Nefryt o tym chyba nie wiedziała. Elfka nie wspominała tego dobrze. I na pewno Cieniom nie ufała. Może oprócz Iskry. Lecz znała Zhao jeszcze zanim tamta należała do Bractwa, była dla niej bardziej siostrą niż kimś innym. A Devril… nie mógł się powstrzymać. Kpiący półuśmiech pojawił się na jego wargach.
- Powiem. Po to tu jestem – odezwał się earl. – Lecz nic nie powiem przy nim – kontynuował. Najwidoczniej on i magiczka mieli coś wspólnego. Żaden z nich nie ufało Cieniom. I chyba nie było w tym nic dziwnego. Kto może zaufać tym, którzy dbają jedynie o własny interes?
- Powiesz też, że szpiegujesz dla gubernatora? – rzucił, pozornie bez związku Lucien. Ale zemścił się, siejąc ziarno niepewności.

[spoko, się nie przejmuj ]

Szept pisze...

[Wciąga, a jak. Najlepszy dowód w tym, że miałam nie odpisywać teraz, zobaczyłam od ciebie… no i postanowienie gdzieś uleciało. No musiałam. I jak ostatnio rzadko mi się zdarza, zobaczyłam to :D Cieszę się, że nie przynudzam – to tak na marginesie. ]

Nie naciskał. Nie zareagował, nie chcąc zdradzić, czy bliska jest prawdy czy też nie. Po prostu wyszedł, korzystając z nadarzającej się okazji. Nie można powiedzieć, żeby był zadowolony. Chciał przybyć do obozu potajemnie, bez wzbudzania podejrzeń, bez kierowania na siebie oczu. W sumie, to mu się udało. Chciał tylko donieść o pomyślnym wykonaniu zadania. I co? Oczywiście musiał spotkać paniczyka, przez którego ich złapali. Czy ten pajac nie umiał zachowywać się cicho? Szpieg gubernatora, szlag by go, nic dziwnego, że Escanor nic nigdy nie wie. Chwilowo sam jeszcze wierzył w bajkę, którą kiedyś sprzedał mu Devril. I ani przypuszczał, że mężczyzna wydał ich specjalnie, bojąc się tego, co Cień może tu szukać. Przeliczył się.
Elfka nie skinęła głową, lecz w oczach Nefryt mogła wyczytać potwierdzenie i tę samą obawę. I może nutę potępienia, bo Szept odesłałaby Cienia stąd jak najszybciej, za grosz mu nie ufając. Tacy jak on dbają tylko o siebie i o swoje zakichane Bractwo. No, ale elfia pani była też uprzedzona i miała własne z nim zatargi. Przez tego człowieka nieomal zginęła… do tego dwukrotnie. Spojrzała odruchowo na pusty nadgarstek, tam, gdzie kiedyś nosiła Amulet Kosiarza, który teraz miały Cienie. I wyszła z namiotu, mając nadzieję, że chociaż w przypadku Devrila Nefryt zachowa się rozsądnie.
Sam zaś zainteresowany milczał. Jakby pogrążony w jakowyś rozmyślaniach. I dopiero potem, gdy cisza przedłużała się, zielone oczy spojrzały na panią herszt. Widziała go rozbawionym, widywała beztroskim. Teraz ten spokój i powaga mogły zaskakiwać.
- Masz pewnie wiele pytań – zaczął. – Może prościej będzie, jeśli odpowiem z góry. Jestem tu, żeby przekonać się, czy żyjesz.
Może była nieco osłabiona, może nieco bledsza, ale z całą pewnością żyła. Alastair mógł być spokojny. Tylko, czy on mógł być spokojny? Bo przecież Nefryt nie musiała mu wierzyć. Nie musiała ufać, mając na potwierdzenie tylko słowa. On nie wierzył samym słowom. I dlatego jeszcze żył.
- Cień jest tu, żeby wam zaszkodzić, nie ja – kontynuował. Kolejna osoba, która był przeciwko Bractwu. Lecz on swoje wiedział. Oni znowu popierali gubernatora.

Kai/Ashandri pisze...

Kai naprawdę zamierzał słuchać poleceń dziewczyny. Miał świadomość, że Nefryt jest w tym bardziej doświadczona, jego taktyka sprowadzała się głównie do... No cóż, były wampir nie wahał się nazwać tego po imieniu. Zwyczajnej ucieczki.
Kiedy Nefryt oddaliła się, stał oparty plecami o drzewo ze sztyletem w garści, patrząc jak krzewy i trawy poruszone przez znikającą z pola widzenia towarzyszkę powoli nieruchomieją. Także i on mógł już słyszeć szelest, ale twardo postanowił nie ruszać się z miejsca, dopóki nie zostanie wezwany.
Kolejne sekundy mijały jak wieczność i mężczyzna zaczął rysować końcem ostrza linie na korze, kiedy nagle usłyszał kolejny szept, jakby zduszony. Poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku i nie zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić, rzucił się biegiem w kierunku, gdzie przed chwilą zniknęła Nefryt. Czuł, jak gałęzie uderzają go w twarz, po przebiegnięciu kilkunastu metrów włosy i ubranie miał mokre od wieczornej rosy.
W chwili, kiedy się zatrzymał, nic właściwie od razu nie dostrzegł. Poczuł za to nieprzyjemny chłód, który wydał mu się niepokojąco znajomy. To naprawdę znał bardzo dobrze. Był obserwowany.
Dalej szedł ostrożnie, spoglądając pod nogi, aby nie nastąpić nieostrożnie na gałąź albo szyszkę. Obawiał się, że nagły trzask może wyprowadzić z równowagi obserwującą go istotę. Szybko też zdał sobie sprawę, że ziemia pod stopami przypomina pogorzelisko, jakby niedawno był tam pożar, doszczętnie niszczący trawy i niższe krzewy, pozostawiając popiół, jednak w niewyjaśniony sposób drzewa wydawały się nienaruszone.
-Ktoś tu jest? -spytał Kai niepewnie. Zdziwił się, słysząc własny głos. Brzmiał niemal jak szept.
Pomiędzy drzewami zamajaczył szary kształt, Kai mimowolnie przyspieszył i uniósł sztylet. Przerażająca zjawa powoli zaczęła odwracać się w jego stronę.
-Ki diabeł? -mruknął Kai pod nosem. Chociaż był jeszcze zbyt daleko, żeby dosięgnąć mglistej postaci, wzniósł sztylet nad głowę i zamierzył się do ciosu. Chwilę później miał wrażenie, jakby zapadł się w miękką niewidzialną ścianę.
Nadal próbował pchać rękę ze sztyletem do przodu, zaciskając zęby i drżąc od wysiłku.
W głowie słyszał szum, z którego stopniowo wyłaniały się ludzkie głosy, szepty i coś jak... płacz?
Kai jęknął.
"Zawiodłeś. Sprowadziłeś na nią śmierć. Przeznaczenia nie da się oszukać. Teraz ona zginie z daleka od swoich bliskich."
Kai chciał krzyknąć do tego głosu, aby umilkł, ale nie mógł wykrztusić ani słowa. Ostatnim wysiłkiem woli wyrzucił rękę ze sztyletem w przód, poczuł się tak, jakby mała słodka Ashandri po raz kolejny w gniewie potraktowała go piorunem, poczuł metaliczny zapach krwi i otoczyła go ciemność. Mężczyzna padł twarzą do ziemi, pokrytej teraz popiołem.
Ashandri, wybacz, że cię zawiodłem, pomyślał, zanim stracił przytomność.

Kai/Ashandri pisze...


Ashandri przyglądała mu się i słuchała w milczeniu, z miną coraz bardziej poważną. W którymś momencie skinęła głową. Teraz nie miała już takich oporów przed przyjęciem jego dłoni.
Podopieczny bogini miłości? To mogło, chociaż przecież nie musiało być szczególnym znakiem.
Dziewczynka nie bała się w tym momencie lasu, nie sądziła, żeby w pobliżu obecnie pozostały jakieś dzikie zwierzęta. Z pewnością musiały przenieść się gdzieś dalej, ku sercu puszczy, spłoszone łuną pożaru, zapachem dymu i odgłosami zamieszania.
O innych niebezpieczeństwach niewiele wiedziała. Przed wszystkim do tej pory chronił ją Kai. I trochę pomagała też silna wiara.
Zaczęła rozmyślać nad życiem Kristena w Wirginii, jego rodzinie i życiu prywatnym. Wiedziała, że oprócz tego, że był żołnierzem, musiał być również człowiekiem, z przeszłością i planami na przyszłość.
-On nie żyje? -spytała w pewnym momencie bez uprzedzenia. Pytanie z boku mogło wydawać się dziwne, nie każdy zrozumiałby, że Ashandri chodziło o brata Kristena. Dla niej był to naturalny ciąg jej rozmyślań.
-Czy po prostu pozostał w kraju?
Sama również miała chwile, kiedy myślała o swoich bliskich, zastanawiała się, kto z nich przetrwał pogrom. Czy kiedykolwiek miała szansę ujrzeć chociaż raz kogoś z rodziny?

[To normalne, że to Kai musi mieć pecha. Jestem jak najbardziej za.]

Szept pisze...

Oceniający wszystkich swoją miarą Lucien prawdopodobnie tego nie wiedział. Jego natura i charakter prędzej skłoniły by go do szukania jakiegoś ukrytego haczyka, czegoś, co mu na razie jeszcze umykało, a co musiała dostrzec Nefryt. Nawet jeśli podczas wcześniejszej misji dostrzegł, że ona jest inna, kieruje się innymi wartościami, to jednak… nic nie mógł poradzić na to, jaki był on sam. I jak postępował. Lecz obserwujący to wszystko Devril chyba pojął więcej, niż powinien.
- A jednak wierzysz ich słowu, choć prawdę to oni powiedzą tylko sobie – zganił ją, jakby miał do tego jakiekolwiek prawo. Jego kontakty z Escanorem, dobre sobie. Nie miał sposobu na udowodnienie swego stanowiska, nie działając w sposób skryty, gdy nawet część osób z ruchu nie miała pojęcia o roli earla Drummor. Jedynie Alastair. Lecz ile wiedziała Nefryt i ile on sam mógł jej powiedzieć? To nie były jego tajemnice, a od tego, co wiedział, mogło zależeć życie i spokój pozostałych. A na swoje nieszczęście, wiedział chyba najwięcej ze wszystkich, kto wie, czy nie nawet więcej niż sam mag…
- Nie możesz wiedzieć o czymś, czego nie ma. Mam ci udowodnić, że jest inaczej? Nie ma sposobu. Cokolwiek powiem, cokolwiek zrobię, będzie to tylko moje słowo i czyn, który będziesz mogła przetłumaczyć sobie na swój sposób.
Jej pytanie, w którym ukryta była groźba po prostu zbył. Jakby zupełnie nie zależało mu na tym, co z nim zrobi. Uwięzi… zabije. Zbyt długo grał w tę grę, by nie wiedzieć, że tak kiedyś może się to skończyć. Chociaż, zawsze łatwiej z ręki wroga…

[jak mnie złapałaś koło południa, to było tuż przed wyjściem na zakupy, dlatego potem nie odpisywałam ]

Szept pisze...

Spojrzał na nią, dziwne uczucie, niesprecyzowane, zamigotało w jego oczach. Przez chwilę można uznać, że zagościł tam żal… albo może jego połączenie z goryczą. Dobrowolnie wziął na siebie rolę taką a nie inną. Dobrowolnie pozwolił innym myśleć o sobie jak najgorzej. Wyglądało na to, że mu to wychodziło. Acz nie można powiedzieć, by odegrany scenariusz czasem mu nie ciążył.
- W takich sprawach zakład to za mało. Równie dobrze ty możesz założyć, że szpiegiem nie jestem… Ale tego nie zrobisz – czy mu się wydawało, czy do niego samego miała znacznie gorsze podejście niż do Cienia. Cienia, który w głębokim poszanowaniu miał kraj, pochodzenie, ludzi. On, nawet gdyby patrzeć na takiego, jakiego jej sprezentował, przynajmniej był szczery. Zdradził, owszem. Lecz jawnie, nie wypierając się tego. Cień ciągle kłamał, ciągle kręcił. Ciągle… Wziął głębszy oddech, uspokajając się. Nie mówili teraz o Cieniu.
- Wiem, co robiłaś w Kansas. Ty i Cień – postanowił postawić to na jedną kartę. – Wiem, że szukali was ludzie gubernatora. Wiem, że dwoje z zabójców zostało wtedy rannych, jedno zdaje się poważniej. Wiem jednak, że ktoś próbował was ostrzec, szukając wówczas kontaktu z tobą. Tylko liścik, nic więcej. Wiem też, że próbowano wciągnąć cię w zasadzkę, gdy próbowałaś wymienić moją kuzynkę za tamtego człowieka. I wtedy też ktoś cię ostrzegał. Wiedziałem o wszystkich ustaleniach, jakie padły na balu u królowej. Weź to pod uwagę, zanim nazwiesz mnie człowiekiem Escanora. Wirginia nie wiedziała o waszych planach – urwał. Powiedział aż nadto. Z reguły to on był tym, który słuchał. Z reguły to on szacował i kalkulował.
- Zrobisz jak zechcesz – zakończył. – Nie jestem tak przywiązany do życia, jak myślisz – sugestia, że nie obawiał się śmierci. Nie. On znacznie bardziej bał się tortur. I tego, co by z niego wyciągnięto.

[pozwoliłam sobie nawiązać do planów ze starych wątków]

Silva pisze...

Och! W jednej chwili najemnik zdał sobie sprawę z tego, skąd znał tę dziewczynę i dlaczego podobna mu się wydawała. I zdecydowanie powinien kontrolować zły humor, bo przez niego ludzi nie poznaje.
- Ja też jestem z tym panem umówiony - Brzeszczot nie miał zamiaru przepuścić tego zlecenia; zabić informatora zanim coś powie i bynajmniej nie czekać aż wytrzeźwieje. - Siadaj, bo zaczynają się nam przyglądać.

Szept pisze...

Nie spodziewał się takich słów. Nie wtedy, gdy dopiero co oskarżyła go o sprzyjanie gubernatorowi. Nie oczekiwał współczucia, może odrobinę jednak sympatii…
- A ty nie? - rzucił, chwilowo poddając się odruchowi. I zaraz tego pożałował. Takie coś mu się nie zdarzało. Nawet nie przed Alastairem, który znał go jak nikt inny. I wiedział. Każdy czasem ma gorsze dni, a wieczna nieufność i pogarda też potrafią dać w kość. Na tyle, że sam czasem zastanawiał się, czy wtedy, w Kansas zrobił dobrze. Czy powinien był składać hołd Escanorowi. Jakże prościej było wtedy powiedzieć, że on też popiera Wolną Keronię. I zginąć razem z pozostałymi. Tyle, że wtedy Alastair nie miałby swojego szpiega. Może znalazłby innego…
Wszystko miało swoją cenę.
- Znów masz tylko moje słowa – przypomniał jej, jakby chcąc by mu zaufała, usilnie nie chciał jej dać od tego powodu. Usiłując sprawić, by zapomniała o rzuconych przed chwilą kilku słowach. Znów mógł kłamać. Mógł się dowiedzieć po fakcie, mógł nie zdążyć ostrzec gubernatora. Mógł… Mógł mówić prawdę.
- Nie wiem, ile wiesz o ostatnich aresztowaniach w Królewcu. O działającym tam ruchu – zaczął ostrożnie, poprzedzając to nasłuchiwaniem. Jakby spodziewał się, że ktoś podsłuchuje. – Escanor o nich wie. I ich szuka. Tak usilnie, że zamierza znów zaangażować Bractwo – sam nie był w stanie ich odszukać, nie tych, którzy nie byliby zwykłymi płotkami. A po tym, jak jakimś cudem część schwytanych uciekła, gubernator aż wychodził z siebie. Wspólna robota Deanthe i Ducha, jak niektórzy nazywali prawą rękę maga, którą zresztą mało kto widział. Adekwatne przezwisko.
- Ja o nich wiem. Więcej niż inni – ale to znów były słowa, w dodatku takie, których nie mógł poprzeć. – Mogę opisać ci, jak udało im się uciec – ale jako szpieg gubernatora też mógł znać te fakty. Kto zdradza raz, może zdradzić ponownie. Szpiedzy są przydatni, ale się ich nie szanuje. – W końcu, zapytaj swoich ludzi, tych, którzy nas pochwycili. Mnie i Cienia. Nie byliśmy razem. On skądś wracał. Jego misja dotyczyła twojego obozu. I nie został wykryty. Ja ściągnąłem na nas uwagę. Zapytaj ich, powiedzą ci.

[Cieszę się bardzo. To kolejne nawiązania cię czekają. Moment mówisz... sugerować? Chyba jest ze mną źle, bo nie wyłapałam. ]

Silva pisze...

- Nie sądzę, że dasz - w brew pozorom nie chodziło wcale o złote monety, a o przysługę, bardzo potrzebną najemnikowi. Także albo się dogadają, albo będzie burda w karczmie, bo informator ma być przed zmrokiem martwy. - To tylko płotka.

(Dar wyjęty spod prawa xD)

Szept pisze...

- W ten sposób muszę wejść w szczegóły. To nie ja do tego dążę… To nie są moje poczynania, pani herszt. To poczynania wielu, których sprawę popieram – w końcu się zadeklarował, uderzając w podobny ton. Sugerujący, że on nie gra w tym wszystkim wielkiej roli. Posłaniec, nie strateg. Lecz czy tak było naprawdę?
- Niektórzy chcą wybuchu powstania już, teraz. Jak wtedy, w Kansas. Nieważne za jaką cenę, nieważne, co dalej. Nieważne, byleby pozbyć się jarzma. Może to nie powinno dziwić. Ludzie są zmęczeni, źli, pełni goryczy – umilkł, nie chcąc wdawać się zbytnio w dyskusję. Zbytnio ukazywać zaangażowania, które na co dzień tłamsił, grając. – Lecz niektórzy patrzą dalej. Wzniecenie powstania teraz, mając przeciwko sobie zjednoczone armie obu państw i tych, co widzą własne zyski po stronie najeźdźcy? Czekanie może nużyć, ale czasem jest potrzebne. Zresztą, nawet jeśli wygramy – słowo „jeśli” zakładało możliwość porażki – co wówczas? Kraj potrzebuje władzy, jedności. Kogoś, kogo władzy nikt nie zakwestionuje, pani herszt.
Umilkł. Już widział, jak krucha jedność, jaką udało się zbudować w trakcie walki o wolność pęka, gdy możni zaczynają walczyć o wpływy i koronę. Nietrudno było przewidzieć taki scenariusz. Bo kogo innego osadzić na tronie? Szafira nosiła nazwisko znienawidzone przez Kerończyków, lud jej nie ufał, mając za marionetkę brata i Wirginii. Ona sama była zbyt uległą, by to zmienić, choć, musiał przyznać, czasem walczyła i o swoje. Niestety, za rzadko. A uprzedzenia robiły swoje. Któż więc? Posadzą na tronie arystokratę, podniesie się tumult, że praw do niego nie ma, że są lepsi. I jak kraj odzyska niezależność, tak łatwo będzie mógł ją utracić, zajęty domowymi walkami.
- Potrzeba kogoś, kto ma prawo do tronu – oświadczył prosto z mostu. – I oboje znamy taką osobę – nie powiedział wprost, lecz stało się jasne. Wiedział. I jeśli w tej chwili przypomniała by sobie to spotkanie, tamto ostrzeżenie… On jeszcze nie wie, kim jesteś, powiedział wtedy arystokrata i zdrajca.

[No to teraz mi powiedz, bo nie będę mogła spokojne na nasz wątek patrzeć, tylko się głowić będę z czym się może to skojarzyć. Tym bardziej, że sama mam niejasną myśl… A mój mózg śpi i się nie chce za nic obudzić. A jeszcze Iskrze, a raczej Vetinari wiszę odpis… tylko jak ja mam sobie wyobrazić bitwę morską i okręty, jeśli ja laik i o statkach nic nie wiem… Głupi mózg, musiałam to powiedzieć. ]

Kai/Ashandri pisze...

Ashandri słuchała go coraz bardziej zdumiona. Bogini miłości, poświęcenie dla brata... Mógł mówić, że nie jest nikim wyjątkowym, ale dziewczynka wiedziała swoje. Jeszcze tej nocy zanim zaśnie, będzie musiała podziękować Viliy za jej niepojętą opiekę.
-Wiesz, wśród Dehr'Reisee mało kto umie pisać - mruknęła nieśmiało - Mnie nauczył dopiero Kai. I masz rację, ta wojna jest chora.
Przy ostatnich słowach w jej głosie zabrzmiała zaciętość.
Rozejrzała się po lesie i zmarszczyła brwi. Coś było nie w porządku. Zgubili się?
Nie wyglądało na to, Skaza szedł pewnie, jakby wiedział, co robi. A może Ashandri tak to widziała, bo tak bardzo chciała w to wierzyć?
Wolała o to nie pytać. Jeszcze nie teraz, nie kiedy miała nadzieję.
Poczuła chłód, spróbowała założyć na głowę kaptur płaszcza, ale częściowo nadpalony materiał zaczął się drzeć i rozsypywać. Tym, co pozostało, dziewczynka owinęła głowę, szyję i ramiona. Biel jej włosów przestała ostentacyjnie odcinać się od otaczającego ich półmroku.
Spróbowała sięgnąć myślą w głąb swojego ciała, natrafiła jednak na prawie kompletną pustkę. Nie znała sposobów, aby przyspieszyć proces odzyskiwania energii, wątpiła czy takowe w ogóle istnieją.
-Dokąd tak właściwie idziemy?- spytała niepewnie.

***

Kai niechętnie otworzył oczy, ale czując nagłe zawroty głowy, natychmiast je zamknął.
-Zabiłem ją -jęknął boleśnie, po czym gwałtownie usiadł, odpychając od siebie dziewczynę. Szarpnęła nim fala mdłości, musiał pochylić się i wypluć mieszaninę popiołu i krwi. Miał wrażenie, że cały jest wypełniony podobną obrzydliwą papką.
-Co się dzieje? -mruknął, marszcząc czoło. Dopiero teraz zobaczył zaschniętą krew na koszuli, skrzywił się z niechęcią.
-To moja? Ja kogoś naprawdę zabiłem?
Krew w rzeczywistości sączyła się z nosa i kącików oczu, co mężczyzna uświadomił sobie z lekkim zdumieniem, kiedy próbował wytrzeć twarz. Z lękiem spojrzał na Nefryt.
Nie był bohaterem. Zwyczajnie się bał, z każdą chwilą coraz bardziej. Dotarło do niego, że grozi im znacznie poważniejsze niebezpieczeństwo niż dzikie zwierzęta czy niedobitki wirgińskiego oddziału.
Przysunął się bliżej dziewczyny, macając dłonią na oślep warstwę wilgotnego popiołu. Chciał odzyskać swój sztylet, coraz bardziej żałując, że nie zabrał z Alster miecza, którego używał do treningów. Przydałoby się dłuższe ostrze. Albo, w ostateczności, jego dębowa laska, której nieraz używał z powodzeniem jako broni...
Natrafił palcami na rękojeść.
-Coś mi się wydaje, że nie jesteśmy tu sami -rzucił zgryźliwie w przestrzeń.

Szept pisze...

Zielone oczy spojrzały na nią, niewiele zdradzające, lecz nie obojętne. Była w nich chęć zrozumienia, chęć wysłuchania. Lecz nie jego własne przemyślenia. Widział jej nagłą bladość, chęć zaprzeczenia faktom już mu znanym. Przez chwilę poczuł ukłucie sumienia, uporczywe, które z czasem uczył się ignorować, a które jednak nie znikało. Właśnie zburzył jej spokój, nawet jeśli tego nie chciał. Nie zawsze możemy zrobić to, co chcemy.
- Nie nadajesz się, czy nie chcesz? – zapytał cicho, nie osądzając jednak. Nawet gdyby powiedziała, że tego nie chce, prawdopodobnie nie byłoby z jego strony słowa krytyki. O ile nie grał w tej chwili na rzecz własnych potrzeb. – Jak na mój gust, nie brakuje ci charyzmy, nie brakuje uporu, ani siły przebicia. Ludzie cię słuchają. Do tego i szanują. Zresztą, któż inny miałby prawa do kerońskiego tronu?
Poza tym zgadzał się z nią. Kogoś takiego było im trzeba. Może nie należało porównywać przywództwa bandą do kierowania całym krajem, drobnych leśnych utarczek z dowodzeniem prawdziwą armią, ale… Wychowano ją jak królewską córkę, znającą obowiązki i powinności. Znającą realia tamtego świata. Potrafiła walczyć, choć nie była rycerzem. Potrafiła dowodzić i planować. Miała posłuch. Przynajmniej on tak to widział, nawet jeśli nie wymówił na głos tych słów. I w przeciwieństwie do Alastaira, nie zamierzał na nią naciskać.
Czasami nacisk odnosi zupełnie przeciwny skutek niż zamierzony.

[Moje luźne skojarzenia to raczej psikus pamięci. Devril i jego nieprzywiązanie do życia - wiem, że ktoś wypowiadał już te słowa, choć może nie dosłownie. Tylko kto i jak... ]

Szept pisze...

Rozumiał aż nazbyt dobrze. On nigdy nie chciał tytułu, nie chciał ziem. Nie chciał obowiązków, jakie to nań nakładało. Obowiązek. Jak on nienawidził tego słowa. Zabawne, że teraz to, co robił, było z nim aż tak związane, nim zapoczątkowane, choć później zastąpione przez szczerą miłość do tego, nie zawsze łaskawego kraju.
- Każdy ma prawo zawieść. Każdy jest tylko człowiekiem. Nawet królowa – odezwał się cicho, argumentując. Wciąż jednak nic nie powiedział o swoich własnych myślach. Zielone oczy mówiły więcej niż same słowa. On naprawdę to rozumiał. On też kiedyś zawiódł. Jego ojciec umierał ze świadomością, że ma syna zdrajcę. Widział hołd i widział go przy boku gubernatora w dniu egzekucji. Będzie musiał z tym żyć, jak i z innymi swoimi przewinieniami.
- Jesteś nie tylko zbójem. Jesteś córką królów. Jesteś Nefryt, której imię powtarzają Kerończycy. Pomyśl o tym. Nie o pochodzeniu, lecz o tym, co sama zrobiłaś. Jako Nefryt dałaś im nadzieję. Dałaś siłę. To nie twoje pochodzenie, nie nazwisko, lecz twoje czyny – argumentował dalej.

[przyznam, że sama się zastanawiałam, co zrobi Nefryt :D Tym bardziej, że taka propozycja ze strony ruchu chodziła mi po głowie od czasu wprowadzenia Deva]

Kai/Ashandri pisze...

[Zależy w której wersji będzie więcej problemów i zamieszania. Spodobałoby mi się, gdyby Kai wykazał się jako król pecha i niewiarygodnych zbiegów okoliczności.]

Szept pisze...

Devril ani słowem nie przerwał jej milczenia. Szanując ten czas, jaki potrzebowała do podjęcia decyzji. I samemu czując się jak intruz. Osoba zgoła nieproszona o obecność, nie znająca myśli, z jakimi zmagała się Nefryt… Eleonora Marvolo.
Słowa, które padły, tak krótkie, a jakże wymowne, sprawiły też ulgę. To była chyba nieliczna od dawna dobra wiadomość, jaką mógł zanieść Alastairowi. I ruchowi oporu. I zrobił coś, czego chyba nie spodziewał się, że nadejdzie. Ukląkł przed nią, pochylając głowę. I wiedział. Tak trzeba. Już kiedyś, w Kansas, oddał hołd, choć wówczas kłamał. Teraz nie myślał. Teraz mówiło serce. Wtedy słowa przychodziły same. Pełne pokory, pychy, pełne chęci wkradnięcia się w łaski. Teraz nie potrafił znaleźć słów, większość z nich wydawała mu się zbyt wyszukana, zbyt pompatyczna. Bardziej na pokaz niż z serca.
- Rozporządzaj mną wedle woli, pani.
Zaś na zewnątrz Lucien niecierpliwił się. W gruncie rzeczy nie wiedział, co robił tu nadęty pajac jakim był Devril Winters. W gruncie rzeczy, chętnie by spróbował co nieco powęszyć, co nieco podsłuchać. Niestety, nie mógł. Magiczka, która gdzieś się wcześniej zapodziała, wróciła. I nie spuszczała z niego oka, nie dopuszczając go zbyt blisko namiotu. Chwilowo nawet nie martwił się zbytnio obecnością Kruka w obozie – lub też jego brakiem. Nie był tu z polecenia Czarnej Ręki, rachunek mógł być wyrównany później. Ale wiedząc to, co wiedział, ba, co sam zaaranżował, wolałby nie być wówczas w obozie. Jeszcze ktoś by go z tym powiązał…
Był tu gościem… czy więźniem?

Silva pisze...

- Potrzebuję Pasterza Gryfów - powiedział nagle, prosto z mostu, jakby żartował, jakby to nie była prawdziwa odpowiedzieć. Każdy, nawet dziecko, wiedział, że pasterze gryfów wymarli wraz z tymi mitycznymi stworzeniami. A może pozostało ich tak mało, że ukryli się gdzieś głęboko, aby w spokoju wieść dalsze życie?
- Przecie... - opity informator czknął - Bajki dla dzieci to są. Każdy mądry wie... - grubymi paluszkami złapał za gliniany kubek, do ust przystawił i przechylił, ale był on pusty, więc się skrzywił - Chcesz szukać wiatru w polu? Postawi mi lepiej kolejkę... - i mu się przysnęło.

[Nefryt oceniającą, hm... Ciekawe, jak to wypada ^^]

Vescerys pisze...

[Sorry za opóźnienia. Jeśli pisałaś coś na gg, a ja nie odpisałam, to nie ignoruję, a mogłam po prostu nie dostać wiadomości - technika mnie nie lubi, komunikatory też. Co do wątku, to cierpliwości - szatańskie pomysły najlepiej smakują dojrzałe.]

— Nefryt? — ciemne oczy dziewczyny błysnęły nieładnie. — Wiedziałam, że skądś cię znam. Nikt nie jest w stanie przegonić własnej sławy, mhm? W szczególności tej powtarzanej szeptem. Widzę, że nic się tedy nie zmieniłaś Nesza, ciągle pakujesz się tam, gdzie aż nosem wietrzyć idzie kłopoty i przystajesz z tymi, do których kłopoty się kleją.
Uwiązana na postronku koza podsumowała jej słowa przeciągłym mee. Ves zmarszczyła brwi, nie na kozę, na ludzi. Ludzie gapili się swoim ludzkim zwyczajem, mijając stragan, wytrzeszczali oczy na podróżne odzienia, na żelazo u pasa. Czasy były parszywe i niemało to bab traktem wędrowało przy mieczu, niemało przecher i bandytek szło na rozbój. Na trakcie nikt nie trwonił czasu na wytrzeszczanie oczu, jeśli nie chciał życia postradać. W miastach, w wysokich murach, bandytek się nie widywało, tedy trwonili. Swój czas i jej cierpliwość.
— Spytałabym, co robicie tutaj, ale proponuję raczej wynosić się stąd spokojnie i bez pośpiechu. I bez rozglądania. Jak mniemam, żadna z nas nie życzy sobie niechcienego zainteresowania, a ci w bramie, te zakute w żelazo pały, zaraz nim obdarzą. I to nie w tych pochlebnych celach.
Ves kątem oka złowiła spojrzenia miejskiej straży, hołoty odciągniętej od prosa i sierpa, której w północnych murach nie brakowało. Im też koso się patrzyło na nietypowych przyjezdnych. A z rozgłosem się chwilowo nie lubiła.

Szept pisze...

Wbrew jej zapewnieniom, nie podniósł głowy. Nie mógł więc widzieć emocji, jakie zdradziła jej twarz. Za to ona mogła poczuć, jak na sekundę czy dwie odruch przejął nad nim kontrolę, jak mięśnie lekko tężeją, jakby spodziewał się…
- Tak będzie. Będę do twojej, pani, dyspozycji – dopiero teraz uniósł głowę, dopiero na wzmiankę o Cieniu. – Korona na głowie nie czyni z ciebie królowej – tak przynajmniej zwykł mówić jego ojciec. Z tym, że używał nieco innych słów i najczęściej chodziło mu w tym przypadku o niekompetencję jego syna, który miał przejąć rodzinny tytuł. Ale to była nieco odmienna część historii.
- Jeśli mogę prosić… - powoli podniósł się z klęczek. Jego własny ojciec pewnie najpierw przewrócił się w grobie, a teraz to już w ogóle wróci jako duch i będzie go straszył. Tak marny hołd oddać, przy panującej głowie tak się zachowywać. Zbyt swobodnie, jakby był tu jak równy z równym. I jeszcze… - Muszę wciąż spełniać moje zadanie. Cień nie może podejrzewać, że nie jestem sprzymierzeńcem gubernatora.
Lekki hałas na zewnątrz im przerwał. Devril znów jakby nieco zesztywniał. Nie pomagała myśl, że tak trzeba, że to konieczne. Słowa i tak nie chciały przejść mu przez gardło. A musiały. Najchętniej przybrałby maskę, nawet tę pożyczoną od Czarnego Cienia obojętność. Zamiast tego uśmiechnął się. Lekko, niekompletnie. Półgrymas, nieco kpiny. Za tym również można było się skryć.
- Proszę, byś traktowała mnie jak wcześniej. Jakby nic się nie zmieniło – zdrajca, sprzedawczyk i przydupas gubernatora. W końcu, czyż nie był kimś takim, nawet jeśli nie sercem? Złożonego hołdu się nie wymaże, nawet jeśli już wtedy wiedział, że go nie dotrzyma. Zdradzi.
Zaś, gdyby wyszła na zewnątrz przekonałaby się, że hałas wiązał się z powrotem Meri i Morgana. Przekonałaby się, że Lucien nie poświęcił im zbyt wielkiej uwagi, oprócz pobieżnego spojrzenia. Jakby chciał się przekonać, kto zacz i co ich tu sprowadza, nade zaś wszystko, czego on sam może się po nich spodziewać. Nie urodził się wczoraj, nie od wczoraj był Cieniem. Był też jednym z najlepszych Cieni. Poszuka kontaktu ze zleceniodawcą dopiero wtedy, gdy zyska pewność, że nikt za nim nie podąży, że nikt nie zauważy…
- Chcę rozmawiać z Nefryt, elfko – rzucił w stronę Szept. On nie prosił. I elfka to wychwyciła. Jak i fakt, że nie nazwał jej po imieniu, choć się znali… nawet jeśli nie z najlepszej strony.
- Możesz chcieć. Jeśli Nefryt zechce, to z tobą porozmawia.
- Jestem tu gościem czy więźniem?
- Sam sobie odpowiedz na to pytanie – nie dała się wyprowadzić z równowagi, ale w jej wzroku pojawiła się niechęć. Może Szept nie była krwiożercza, ale na pewno nie życzyła sobie obecności Cienia tutaj. Nie przejrzała planu Nefryt, nie wiedziała, jaką ma tu do odegrania rolę Poszukiwacz. Póki co był tylko zagrożeniem.
Będzie go miała na oku.
Dziwne, ale o arystokratę nie martwiła się tak bardzo, choć przecież słyszała, że stoi po przeciwnej niż oni stronie. Nie po przeciwnej niż banda. Oni. Chcąc nie chcąc czuła i myślała jak zbójcy. Chcąc nie chcąc stała się jedną z nich. Naprawdę jedną z nich, nawet jeśli nie miała pojęcia jak i kiedy do tego doszło.

Kai/Ashandri pisze...

Ashandri nie zrozumiałaby, gdyby nawet Kristen powiedział jej o wirgińskich kobietach. Wśród Dehr'Reisee całkowite równouprawnienie było czymś zwyczajnym, jak każde prawo natury. Dziewczynka nie czuła też w głosie Skazy żadnej ukrytej aluzji, to juz być może spowodowane było przez zmęczenie. Gdy strach ustąpił, adrenalina już nie krążyła we krwi, pchając Ashandri do przodu.
-Zabiją cię za to? -spytała niepewnie -Za to, że jesteś tu ze mną?
Znów miała przed oczami obraz żołnierzy, wyciągających kobiety z ich okrągłych trzcinowych domostw na pustyni, nie zważających na ich krzyki bólu i przerażenia. Straszne twarze, podobne w tym momencie do zwierzęcych, kiedy dawali się ponieść żądzy.
Czuła, że Kristen, wyłamując się, naruszył jakiś ich żołnierski kodeks.
-Myślisz, że cię ścigają?
Nie wiedziała, dlaczego nagle przejęła się losem tego Wirgińczyka, rzekomego posłańca bóstwa miłości.

***

Kai zamarł nieruchomo, w półprzysiadzie, ze sztyletem trzymanym w wyciągniętej przed sobą ręce. Wiedział, że przy takiej przewadze wroga żadne kombinacje nie wchodziły w grę, czuł, że spoczywa na nim w tym momencie spojrzenie kilkunastu par oczu. W razie jakiegokolwiek oporu Wirgińczycy nie wahaliby się go zastrzelić. A Kai już od lat nie był wampirem i tkwiące w ciele strzały okazałyby się dla niego tak samo śmiertelne jak dla zwyczajnych ludzi. A jednak wampiryzm miał jakieś zalety...
Z cichym westchnieniem mężczyzna upuścił sztylet na pokrytą szarawym pyłem ziemię. Nie miał szans, żeby go ukryć, skoro tamci musieli go zobaczyć.
Wyprostował się, zastanawiając się jeszcze, czy powinien podnieść ręce w geście kapitulacji, na razie jednak się na to nie zdecydował. Już sama myśl, że został otoczony, mając przy sobie kobietę, którą powinien chronić, jak nakazywałby męski honor, była wystarczająco upokarzająca.
-Wybacz -mruknął do Nefryt, nie mogąc jednak spojrzeć jej w oczy. Spuścił głowę, wbijając wzrok w ubrudzone popiołem buty.
-A jednak zawiodłem

Silva pisze...

[Nefcia, umknął nam wątek?]

Silva pisze...

[Jaki debil ze mnie...
Hm, Pasterz Gryfów. Założyłam, że kiedyś były gryfy, ale wyginęły, albo zostało ich mało. I były osoby, które mogły i umiały je okiełznać i "wykorzystywać" ale jak gryfy zniknęły to i oni też. No, tak z grubsza oO]

Szept pisze...

Spłynęło to po nim. Może nie przywykł do nagan, zwłaszcza od strony kogokolwiek spoza Cieni, lecz życie nauczyło go trzymać język za zębami. Nie nadawałby się do pertraktacji z Escanorem, gdyby nie potrafił w odpowiedniej chwili zareagować tak, jak tego się po nim oczekiwało. Chociaż, Nefryt już go nieco znała, więc gdyby teraz uderzył w pokorę, nie przekonałoby jej to. Przeciwnie, wzbudziłoby większą jeszcze ostrożność i kto wie, czy nie pogłębiłoby niechęci, tej nuty szorstkości, jaką wyczuł w jej głosie. Nie. Musi to rozegrać inaczej.
Te myśli, nieco chaotyczne, w jednej chwili, w jednej sekundzie przemknęły w jego głowie. Twarz nie zmieniła się ani na jotę, nie zdradzając planów i oszustwa, jakie ewidentnie planował.
- Mam się tu czuć jak u siebie, czyż nie tak? – rzucił lekceważącym tonem, zupełnie, jakby to on był tu pokrzywdzonym. – Więc zamierzam wyjechać. Wrócić do swoich – kontynuował, teraz już z wyraźną kpiną. Cień już sobie przetłumaczył jej zachowanie, to, że zatrzymano go w obozie i teraz tylko czekał na potwierdzenie przypuszczeń. Nie mógł wyjechać. Nie był gościem, chybaby przymusowym. Mógł się tu czuć jak u siebie, ale nie mógł opuścić obozu. Mniej więcej tak to sobie przetłumaczył Poszukiwacz.
- Co na to rzekniesz, pani herszt?
Szept poruszyła się, jakby chciała coś wtrącić, w porę jednak powstrzymała się. Wbiła jedynie oczy w Cienia. Był magiem, choć niezbyt zaawansowanym. Lecz kto wie, czy nie szykował czegoś, czy nie zamierzał… Drugi raz nie da się podejść. Drugi raz nie zawiedzie.

[Nic nie szkodzi, naprawdę. Ja nie żaden kat, ja tylko człowiek. Zrozumiem, tłumaczyć się przede mną nie musisz]

Kai/Ashandri pisze...

Ashandri z entuzjazmem pokiwała głową. Nie widziała sensu w dalszym błąkaniu się, sądziła, że to miejsce jest równie dobre jak każde inne. Nie była wybredna, nie podejrzewała też, że ktokolwiek mógłby ich próbować otruć. Rodacy tego posłańca bogini miłości mogli wysłać pościg, ale dziewczynka nie sądziła, żeby już to zrobili. Jeszcze było za wcześnie.
-Nie otrujemy się -powiedziała z powagą w głosie. Jednocześnie usiłowała przypomnieć sobie imię boskiej patronki Kristena. Nerissa? Chyba tak, tak podpowiadał instynkt, szczególnie wyczulony u przebudzonych.
Dziękuję ci za opiekę i za to, że prowadzisz moje kroki na świętej ziemi Krausisa, powtarzała w myślach, dziarsko przyspieszając. Dziękuję ci Nerisso, że ofiarowujesz mi w imieniu bogów dar dalszego życia.
Położyła rękę na drewnianych drzwiach i chyba pierwszy raz od pożaru szczerze się uśmiechnęła. Czuła się bezpieczna pod czujnym okiem bóstw i w towarzystwie tego ich dziwnego wysłannika.
Stopniowo odsłaniało się przed nią ciepłe, przytulne wnętrze karczmy.

***

Kai jęknął w duchu, ale wolał nie rozgniewać tych uzbrojonych ludzi. Wirgińczycy czy nie, z pewnością przyjaznych zamiarów nie mieli.
-Kai Chelershey -przedstawił się bez zastanowienia, nie uważając, żeby któryś z tych zbrojnych rozpoznał po tym nazwisku jego przeszłość. To były sprawy między nim a przeczulonymi na punkcie klanowego honoru i lojalności wampirami, a ci wojownicy nie wyglądali na krwiopijców. Byli najprawdopodobniej ludźmi, co wcale nie czyniło ich mniej groźnymi przeciwnikami. Mieli kusze. I z pewnością w sztuce wojennej okazaliby się bardziej biegli.
Aha, i jeszcze ta urocza przewaga liczebna, pomyślał z goryczą. Cholerny pech.
Denerwował się coraz bardziej, nie wiedział, co zrobić z dłońmi. Najchętniej strzepywałby teraz z ubrania resztę pyłu, ale obawiał się, że żołnierze źle zinterpretują taki nagły ruch.
-To prawda -powiedział spokojnie, chociaż żołądek zacisnął mu się w supeł.
-Moją towarzyszkę zaatakował upiór, chciałem jej pomóc i straciłem przytomność.
Odruchowo mówił po kerońsku, zastanawiał się, czy to miało w tym momencie jakiekolwiek znaczenie. teraz był prawie pewien, że to nie ten oddział, który podpalił Alster.

Szept pisze...

Przyjrzał się jej. Coś błysnęło w tym ponurym, ciemnym spojrzeniu. Tym czymś było niedowierzenie. Mierząc każdego swoją miarą, Czarny Cień nie wierzył, by ot tak pozwolono mu odejść. Poznał już Nefryt, wiedział, że potrafi połączyć fakty. Domyślał się, że musiała jego węszenie wokół obozu wziąć za wrogie działanie. Skoro zaś wrogie… wroga się nie wypuszcza. Chyba, że ów wróg jest zaledwie płotką, która ma cię doprowadzić do większej zdobyczy. I właśnie o to ostatnie podejrzewał w tej chwili panią herszt Cień.
- Tak po prostu? – parsknął, nie oczekując odpowiedzi. Gdyby zatrzymała go tu siłą, prawdopodobnie nie protestowałby bardzo mocno. Wciąż nie chciał zbytnio ujawniać swojego daru, nawet jeśli wcale nie tak wielkiego. Poza tym, w starciu z Szept nie miał zbyt wielkich szans na tym polu. Dla niej magia była wszystkim, dla niego zaledwie dodatkiem. Musiałby najpierw unieszkodliwić ją, zanim próbowałby ucieczki za pomocą sztuki.
Gdzieś na boku była zażyłość, więź, jaka powstała między nimi podczas podróży do Kansas. Zupełnie jakby Cień chciał całkiem celowo zrazić do siebie tę osobę, która zaczynała widzieć w nim więcej, nie tylko bez reszty oddanego Bractwu zabójcę. Dotąd mu to nie przeszkadzało. Dotąd… nawet wolał, by tak na niego spoglądano. A jednak… wtedy, w drodze do Kansas, zależało mu na jej szacunku, na jej zdaniu… nawet jeśli wtedy tego nie przyznał przed samym sobą. Co się zmieniło?
Sama magiczka stała w pobliżu Devrila, jakby to jego pilnując. I fakt. Spoglądała na arystokratę, obok niego stała, doń zwrócona. Lecz magiczne zmysły kierowały się w stronę Cienia. Szept wierzyła w czyny. A Devril, choć teraz był tu jako nieproszony gość, nie dał jej powodów, by miała się go obawiać. Cień zaś…
Jeśli spróbuje jakiś sztuczek, nie zamierzała puścić mu tego płazem. I tylko arystokrata był dziwnie wyciszony, spokojny, choć zielonym oczom brakowało zwykłego dlań humoru i beztroski.

[Spokojna głowa, się nie bój. Wybacz brak akcji, dopiero szukam w głowie czegoś, co zaangażowało by twoje i moje postacie razem wzięte...]

Szept pisze...

Zmarszczył brwi. Pierwsza oznaka zmiany nastroju, jaką mogła u niego dostrzec od czasu pochwycenia jego i arystokraty przez jej zbójców. Nie miał pojęcia czemu, ale … część niego chciała ją potrząsnąć, tak, by się ocknęła. By przejrzała na oczy. Druga część, ta wiążąca go z Bractwem, krzyczała by ruszył tyłek i stąd znikał skoro tylko ma okazję. Sam, rzucony pomiędzy te dwie strony tkwił w miejscu, niezdecydowany.
- Wroga się nie wypuszcza – słowa ledwie przeszły przez jego gardło. Smakowały żółcią, gdy deklarował swoje stanowisko do jej działań. Do niej.
Był Cieniem. Nade wszystko był Cieniem. Mógł ją podziwiać, mógł szanować. Mógł wtedy coś do niej czuć. Mógł nawet chcieć ją chronić. Lecz nie mógł stanąć przeciwko swojej rodzinie. A jego rodzina stała przeciwko niej.
Życie nauczyło go przeżycia. Za wszelką cenę. Teraz też rozsądniej było opuścić obóz. Zostając tutaj, mógł słuchać, zbierać informacje… lecz patrzono by mu na ręce co krok. Znacznie lepiej było zniknąć. Zniknąć i wrócić później.
Chyba, że zleceniodawca zechce inaczej.

[Porozumienie mówisz? Zakładam, że nie to z Devem, a z Lokim? W takim razie chętnie w to wchodzę. Jeśli chodzi o Szept, to ona pewnie nie przepuści okazji, by się nie wmieszać. Zaś Devril, po ostatniej deklaracji Nefryt jak nic będzie jej pilnował, co by się nic nie stało. Jeszcze nie wiem, jak to stanie z Lucienem, ale w miarę rozwoju akcji mogę go tam ładnie wcisnąć. Albo jako wroga albo nawet sojusznika – w niektórych kwestiach. Także, jak wprowadzisz zamysł i moje postacie do tego, co się dzieje, to ja jakoś to połączę. ]

Szept pisze...

Teraz to z kolei on się zmarszczył. Nie lubił, gdy mówiono mu, jaki jest jego wybór. Nie lubił, gdy obnażano jego uczucia, gdy dostrzegano strach, gniew, nienawiść… czy wahanie. A to ostatnie dostrzegła Nefryt, a on odczuł to jak policzek. Kolejne ostrzeżenie zawisło na jego wargach, nie padło. Cień odwrócił się, mocniej zaciągnął popręg Cienistego, po czym wspiął się na siodło potężnego karosza. Miał odejść? Proszę bardzo, pójdzie sobie. Robić to, co do niego należy? Zrobi to… najlepiej jak potrafi. Ale czy z daleka? Tego ostatniego nie potrafił obiecać.
- Taki wróg jest bardziej niebezpieczny na wolności niż trzymany blisko – obok Nefryt, niemal znikąd pojawił się Devril. Z pewnym zainteresowaniem obserwował sylwetkę Cienia, a zwykle żartobliwe, zielone oczy, teraz miały nieco zamyślony wyraz. – Tacy jak on nie mają żadnych skrupułów.
- Nie zapominaj, że sam jesteś w niewiele lepszej sytuacji – Szept nie wiedziała o pozycji Devrila, tej prawdziwej. Nie miała pojęcia o umowie. Dla niej był więźniem, kim, kto podkradał się w niewiadomym celu do ich obozu. A skradający się najczęściej nie ma zbyt przyjaznych intencji.
- Owszem. Ale ja nie mam za sobą siły Bractwa – przyznał. – Widziałem, co zrobili w Tharsis, elfko. Oni już nie pamiętają, co to znaczy człowieczeństwo.
Szept, która uważała dokładnie tak samo nie uznała za stosowne dzielić się tą opinią z więźniem. Zamiast tego przeniosła wzrok na Nefryt, zastanawiając się, co wydarzyło się pomiędzy nią a Cieniem. Spotkała już Poszukiwacza… i jak dotąd nie widziała, by ostrzegał, by wahał się… chyba, że znowu w coś pogrywał.

[Zamysł nr 1 podoba mi się, nie powiem. Wprawdzie nie mam porównania, ale… podoba mi się. W międzyczasie zrobiłabym spotkanie Nefryt i Alastaira, na którym Szept rozpoznałaby maga. Byłby osobisty dylemat elfki, która myślała, że go zna, a tu… Klops. Zaś Devril… tu przypuszczam, że miałby główną rolę w zorganizowaniu spotkania Nefryt&Alastair i możliwe, że zdobywałby jeszcze informacje o owym księciu – choć tu potrzebuję twojej pomocy, żeby wiedzieć, czy coś na niego znajdzie, albo też coś, co nie świadczy o jego dobrej woli. Poza tym, na spotkaniu Nefryt- Alastair, gdyby byli obecni inni przedstawiciele ruchu, mogłoby wyjść, że część jest niezgodna, takie tam. W ten sposób Nefryt by widziała, że wróg jest nie tylko w sąsiednich państwach, ale także w kraju. Chciwość, rządza władzy, czy też po prostu niezgoda. Takie kłody pod nogi. Odnośnie zaś roli Luciena. Albo w grę wchodziłoby ponowne wynajęcie Bn przez Nefryt… co jest nieco naciąganą opcją, bo znacznie więcej jest przeciwwskazań do trzymania Cieni z daleka… albo, otrzymałby zlecenie od kogoś innego, by zabić cesarza… Lub, jeśli wybieramy Luciena antagonistę, Meri ich zdradza, BN w rezultacie ma pokrzyżować plany Nefryt odnośnie zabójstwa cesarza… albo dopilnować, by książę zdradził bandę… albo, jeśli będzie zdecydowany dotrzymać obietnicy, to żeby wydarzył mu się „mały wypadek”.
Ale, tak czy inaczej, chętnie bym poznała wariant nr 2, no, chyba, że nie chcesz, albo wolisz zachować go na potem… albo… albo po prostu wolisz 1]

Szept pisze...

Arystokrata nie wyglądał, jakby się przejął słowami. Sam chciał, by grała, by nie zmieniła swego podejścia do „zdrajcy i sprzedawczyka”. Tylko zielone oczy nieco spochmurniały, gdy spoglądał, już w milczeniu, na oddalającego się Cienia, odprowadzając go wzrokiem, aż nie zniknął wśród drzew. I dalej jeszcze, tam gdzie wzrok sięgnąć nie mógł, a gdzie wiódł go słuch i nauki, jakie swego czasu otrzymał od Menerosa.
Stojąca w pobliżu elfka przebiegła wzrokiem po tekście. Aktorką była żadną, przynajmniej w swoim własnym mniemaniu. Oceniała, że nie umie grać, udawać, że nie potrafi kłamać przekonująco, nie wzbudzając podejrzeń. Dyplomata? Może. Jedyne, co wychodziło jej skutecznie, to ukrywanie własnych problemów. Dopóki te ostatnie nie robiły się zbyt duże. Skinęła jednak głową. Elf wywodził się z głuszy. Miłuje naturę i zna ją znacznie bardziej niż Cień. Na pewno też znacznie bardziej ceni. Nie wyjaśniając jednak co zamierza, ruszyła do przodu, mrucząc tylko pod nosem czar, który miał jeszcze bardziej wyciszyć jej kroki.
Cień nie był głupi. Musiał spodziewać się, że kogoś za nim poślą. Lecz… lecz ona nie musiała być tuż przy nim, by wiedzieć, co robi. Wszystko, co żyje, ma oczy. Potrafi patrzeć.
Coś, małe, czarne, sfrunęło z pobliskiego drzewa, zataczając koło nad elfką i z Grabnie lądują na jej ramieniu. Kruk.

[No to teraz mnie masz. Bo jestem ciekawa zarówno pierwszego, jak i drugiego wariantu. Odnośnie pola do popisu, to ja myślę, że jest szerokie. Obawiam się, że nie wymyślę nic lepszego – daleko mi do takiego budowania fabuły i wikłania jej.
Wracając zaś do pola do popisu. Utrzymałabym dalej Devrila w pobliżu Nefryt. Bądź co bądź teraz, gdy ruch współpracuje z nią, nie byłoby to nic dziwnego. W końcu, Alastair ufa chyba najbardziej Devowi ze swoich współpracowników. Poza tym, można założyć, że wyjazd na Kresy nie przypadłby do gustu magowi – jeśli Nefryt by go o tym poinformowała. W końcu, on uważa Nefryt za nadzieję Keronii, bałby się, że w tak odległym kraju coś się jej stanie, niepotrzebnie zaryzykuje… i stracą ją. Może właśnie dlatego nalegałby, by Devril pojechał wraz z nią. Znaczy, reakcję Nefryt i to, czy w ogóle poinformowałaby ruch o planach zostawiam tobie, bo też nie chcę zbyt narzucać. Skoro zaś Szept pojechałaby z Nefryt, a Loki „zapomniałby” wspomnieć o kłopotach… cóż, elfka więc nie pojawiłaby się tam, żeby pomóc i wyjaśnić tajemniczy kult i równie tajemniczą chorobę. Ale może być, że elfka nie w pełni ufałaby Lokiemu. Albo… Nefryt chciałaby jej obecności. Prawdę mówiąc, właśnie wyjaśnienia wyjazdu Szept nie mam. Bo Lucien – tu mogę założyć, że albo BN kombinuje coś razem z tym kultem, albo też chciało rozszerzyć swoją działalność na Kresy i Poszukiwacz ma zbadać teren. W ten sposób dowiaduje się o tajemniczym kulcie i siłą rzeczy chce zbadać, czy nie jest to zagrożenie. Albo, zakładając że BN dotarło już na kresy, tajemniczy kult mógłby jakoś ingerować w ich interesy i to by się Bn nie podobało. Lucien ma za zadanie zbadać kult, dowiedzieć się czegoś i o nich i albo zawrzeć (czyt. zmusić ) do sojuszu, albo się ich pozbyć.
Ale wciąż nie wiem, która opcja jest lepsza. Czy 1 czy 2. Bo obie dają duże pole do popisu i obie brzmią ciekawie. Chociaż przyznam, kusi mnie opis burzy w twoim wykonaniu.]

Szept pisze...

[Ano, pewnie że może. Takie uroki pobocznych postaci. To tak pytając – jeżeli rozważamy nowy wątek u Shela, to też ze wszystkimi moimi, czy z konkretnym? Chociaż, prawdę mówiąc, ostatnio niezbyt sobie radzę z pomyślunkiem, więc nie jestem pewna, co by tu wymyślić. Oczywiście, można założyć, że np. Szept zostaje wysłana, jako coś w rodzaju przewodnika, a naprawdę ma szpiegować. Można założyć, że Lucien ma układy z Quigheną, gorzej nieco z Devrilem… Jak widać, moje pomysły leżą i sobie ładnie-nie ładnie kwiczą. Więc może, z racji tego, wybierzmy 1 wariant, w ten sposób też łatwiej mi będzie pisać Lucienem, jeśli wystąpi jako przeciwnik pozostałych. ]

Szept pisze...

Stojący obok Nefryt Devril nie wycofał się jeszcze, pomimo wcześniejszych słów pani herszt. Zniknięcie elfki dało mu do myślenia. Albo Nefryt zleciła tej ostatniej jakieś nowe zdanie… albo wypuszczenie Cienia było tylko mydleniem oczu, mającym służyć wyższym celom. Z drugiej strony, drażnienie Bractwa Nocy też nie byłoby zbyt mądrym taktycznie posunięciem. Gdyby coś stało się Poszukiwaczowi, pomimo wewnętrznych konfliktów, jakie był pewien istniały, Bractwo połączyłoby się przeciwko wrogowi z zewnątrz. To był warunek przetrwania. Warunek, którego większość lordów i panów kerońskich nie pojmowało. Wątpił, czy sam to pojmował … goniąc za własnymi marzeniami i pragnieniami, znudzony polityką, tak krótkowzroczny jak to tylko możliwe.
- Jest jeszcze jedna rzecz, którą pragnąłbym poruszyć – odezwał się, uprzednio upewniwszy się, że nikt nie jest na tyle blisko, by posłyszeć jego słowa. – Ten, który mnie tu przysłał, chciałby się spotkać. Jest w Królewcu, lecz, biorąc pod uwagę okoliczności, wygodniej … nade zaś bezpieczniej dla ciebie, byłoby spotkać się poza granicami miasta. – Devril nie miał pojęcia o zdrajcy w obozie, w przeciwnym wypadku na pewno nie sugerowałby spotkania na gruncie Nefryt.

[Bo i ja w takiej sytuacji cię postawiłam w wątku, że ciężko było coś bardziej rozwinąć. A odnośnie wykonania pomysłów, wcale nie byłabym taka pewna, czy źle to wychodzi. Pierwsze sesje, misja Lu i Nefryt… ja nie narzekałam na wykonanie :D
Nie wiem też, na ile potrzebujesz jeszcze postaci Meri i czy życzysz sobie, by spotkała się z Lucienem i by ktoś ich widział. Czy też może takie spotkanie odbędzie się znacznie później, gdy już nikt nie będzie widział – takie pisanie na dwa miejsca (nie wiem, na ile dobrze to ujęłam)]

Szary Wicher. pisze...

[Będę pisać pod tą kartą, jak wolisz pod Shellem to powiedz. To zaczynamy.]

Orszak Wędrowny Nikaela posuwał się nad wyraz spokojnie. Pogodzie tego dnia, nie można było nic zarzucić, gdyż słońce od rana wisiało na zimno-błękitnym niebie. Jego promienie zalewały światłem ziemie pokrytą lodową skorupą, na gałęziach nagich drzew położyła się gruba warstewka szronu, które upodobniło się do diamentów.
Szary Wicher zatrzymał swych ludzi, wydając rozkaz, aby rozbili gdzieś w pobliżu obóz. Okolica wydawała się spokojna i wyludniona, zatem idealnie nadawała się na chwilowy pobyt.
Następnie, zwołał swoich najbardziej zaufanych ludzi, którymi byli: Tymus - jego najwierniejszy przyjaciel, Naira, wojowniczka, która nieraz obroniła mu już skórę, Nero - brat, na którego zawsze mógł liczyć oraz Renor, najbardziej umięśniony z całej czwórki.
Dalszą drogę mieli pokonać już samotnie, księżniczka Ingamara została pod czujną opieką Sylestyna i prorokini Jenuelle. O ile, do pierwszej osoby, Nikael nie miał wielkiego zaufania, o tyle zgniłowłosej kobiecie wierzył we wszystkim, wiedząc, że odpowiednio zajmie się Ingamarą.
Z jako takim spokojem na duszy, wyruszył wraz z ekipą w górę zobaczą. Okolica wydawała się być śnieżną pustynią, której krajobraz przecinają pojedyncze drzewa. Naraz przyszło mu do głowy, że to może być największa wada tego miejsca. Wszystko tu było widoczne, na wyciągnięcie ręki. Musiał jednak wierzyć, że mało kto przechadza się tymi drogami.
Po godzinie wędrówki otoczenie uległo nie wielkim zmianom, na krawędzi horyzontu zaczęły wyłaniać się rozległe, iglaste lasy. Im bardziej się do nich zbliżali, tym częściej słyszeli odgłosy żyjącej tam zwierzyny.
— Słyszysz, Panie, wilki? — Naira zbliżyła się do niego na koniu, nadstawiając ucha. — Założę się, że od wielu dni nic nie jadły. Jesteśmy łatwym łupem dla nich.
— Spokojnie, zawsze możemy rozpalić ognistko — odpowiedział.
— Przy takiej temperaturze? Nawet najbardziej suche drewno nie zechcę zapłonąć.
Nikael nie otworzył już ust, gdyż z pomiędzy drzew wyłoniła się kobieta.

draumkona pisze...

[może Char zostałaby wysłana zamiast Deva do czegoś, bo jego coś zatrzymało? Do jakiejś akcji... Gdzie miałaby swój udział tez i Nefryt z bandą. W tym czasie Iskra spotyka się z Shelem... Ale nie wiem jaką rolę dać dwóm panom i pająkowi... Pewnie najdzie mnie coś w trakcie pisania ;d Kto zaczyna?]

Anonimowy pisze...

Iskrzący się, zlodowaciały śnieg chrupał pod kopytami wroniego ogiera, ustępując gładko i pochłaniając jego wysmukłe, kędzierzawe pęciny. Tam, gdzie lód stopniał w czasie krótkotrwałego ocieplenia, spod twardych śniegowych płyt śniegowych ukazały się posrebrzane mrozem kępki traw. Tu, nie dalej niż na parę kilometrów od morza, zima obchodziła się z mieszkańcami znacznie delikatniej niż w innych częściach kraju. Owszem – morska bryza zdawała się równie zimna jak i wicher z głębi kontynentu, jednakże przybrzeżne temperatury były znacznie przystępniejsze dla ciepłolubnej gawiedzi.
Poranek by jasny. Promienie ciepłego, słonecznego światła zalewały nadmorskie wzgórza. Powietrze było przejrzyste do bólu, ostre od mrozu. Był wczesny poranek. Jeśli nie było to konieczne, nikt nie wyściubiał nosa poza próg swego domu czy zajazdu. Ci, którzy przez obowiązek byli wezwani, jechali właśnie karawaną u stóp wzgórza. Przemieszczali się nieśpiesznie, niemal sennie. Dwójka pachołków, powoźnicy, garstka osobników o prywatnych interesach, konwojenci. Trzymający się na uboczu jeździec jechał nieco pochylony, jak gdyby drzemał w siodle. Szczupłe dłonie ukryte w grubych, skórzanych rękawicach oparł swobodnie o kulbakę, trzymając wodze luźno przeplecione między palcami. Dosiadany przezeń karosz wydął chrapy, wypuszczając ze świstem obłoczki pary. Przed zimnem chroniła go gęsta sierść, miejscami gdzieniegdzie skręcająca się w pierścionki, jak u baranka. Zniecierpliwiony monotonią jazdy strząsnął łbem, niemal ściągając jeźdźca na ziemię. Ów, przebudzony szarpnięciem, wyprostował się i, poprawiając się w siodle, pociągnął znacząco za cugle. Ogier boczył się jeszcze chwilę, żując wędzidło i parskając w łaskoczącą nozdrza grzywkę.
Bystre spojrzenie kocich oczu wyjrzało spomiędzy obszytego norkami kaptura a naciągniętego na nos, lisiego szala. Nie zaszczyciło uwagą znudzonych strażników, zlustrowało gawędzących wesoło woźniców, przypadkowych podróżnych pozwoliło sobie oglądać dłużej. Skutki niedawnego rozejmu znać było wyraźnie. Choć społeczeństwo mogło wreszcie uczciwie zamartwiać się najaktualniejszym z problemów – to jest: zimą, koniec wojny pozostawił w każdym z jego członków tę cząstkę radości, która pozwala wierzyć w lepsze czasy. Nawet zaraza nie zabiła w tych prostych, nie znających boskich wyroków ludziach nadziei, że cywilizacja ich wkrótce się wyliże i że dożyją końca choroby tak, jak dożyli końca wojny. Przebrana za mężczyznę amazonka podążała za tą grupą śmiałków z myślą, cóż to za cel rzuca nią z jednego krańca kraju w drugi. Grupa jeźdźców, która towarzyszyła jej od kilku dni, niosła zaopatrzenie dla wioski, do której zbliżali się wraz z każdą godziną jazdy. Była to bardziej wioska niźli osada, jednakże tajemniczy zleceniodawca wskazał ją jako miejsce spotkania. „Naczelnik”, bo tak się ów przedstawił, dał jej jedynie zaliczkę, adres i informację, że znajdzie tam poplecznika. Sprawa tyczyć miała maga, a palców w niej maczać bezpośrednio nie miała. I tak wyjechała w przekonaniu, że jegomość nie uszanuje jej twardych warunków i prędzej czy później czarna robota i jej zajmie ręce.
Nie spodziewała się szczególnie eskorty, toteż gdy naprzeciw niej, spomiędzy pierwszych zabudowań wyjechał mężczyzna na gniadoszu, odgadła, że czas spędzony z konwojem dobiegł końca. Postanowiła odłączyć się od drużyny, by nie czyniąc sztucznego tłumu, umożliwić jej rozmowę z przedstawicielem mieściny. Stanęła na moment w strzemionach, by rozruszać zastygłe mięśnie nóg, po czym uniesieniem ręki pożegnała dotychczasowych towarzyszy. Pozwoliła ogierowi na swawolę i wypruła do przodu. Skinęła mijanemu jeźdźcowi, do którego wkrótce dołączyło kilku zbrojnych. Wjechała do osady, poszukując wskazanego adresu.

Anonimowy pisze...

[Napisałam tego tasiemca i zadowolona z siebie, proszę o internet. Warunek: umycie naczyń po gościach. Okej, da się radę. Schodzę do kuchni... 0_0 Myślałam, że sczeznę, jak to zobaczyłam ;D Ale się wywiązałam. ]

draumkona pisze...

[Wiesz, nie obrażę, chętnie bym napisała, ale chwilowo nie mam pomysłu jak to ująć... Nie widzę. Obżarłam się tak, że mam ochotę wymiotować i weny starcza mi jeden komentarz :c Więc jak to widzisz czy coś, to napisz wstęp jakiś chociaż... Bo ja nie umiem, naprawdę :c]

Szept pisze...

Błysk w oku, tylko to zdradziło jego zainteresowanie tematem. Gdyby znała go lepiej, mogłaby być pewna, że trochę tu powęszy, głównie na własną rękę. Trochę posłucha, trochę sam posprawdza. W końcu, teraz to była też jego sprawa. Jego i ruchu.
- Królewiec nie wchodzi w grę, nie dla ciebie. Zbyt niebezpieczne – nie będą ryzykować życiem jedynej osoby, co do której wszyscy w ruchu byli zgodni, że powinna zasiąść na tronie. Nie będą też ryzykować życiem przedstawicieli ruchu.
- Jeśli nam zaufasz… w pobliżu traktu do Nyrax, w połowie drogi mieszka pustelnik. Ogren. Przyprowadzę tam przedstawicieli ruchu. Jeśli zaś są osoby, którym ufasz całkowicie i których chcesz w to wmieszać, nic nie stoi na przeszkodzi, żebyś przywiodła ich ze sobą. To bezpieczny teren, przynajmniej na tyle, na ile może być w obecnej sytuacji.

[Na maila miałam ci odpisać, w kwestii dalszej porady. No, ale to poczeka, bo chwilowo mam małe zamieszanie, bo chociaż święta i wolne, to jakoś na wolny czas nie miałam co narzekać, tyle do zrobienia, a to rodzina, a to książka, a to jeszcze coś innego.
No, bo to przekleństwo sesji, że za wolno akcja się toczy i nim się rozkręci na dobre, to już kończyć przychodzi. No, ale Aedowa teraz mówiła o zmianie kolejności pisania i innym ułożeniu, to wydaje mi się, że pomóc powinno. Przynajmniej w przypadku, gdy następuje rozdzielenie postaci. No, ale przetestujemy pewnie na następnej sesji. Zdradzisz co to za perełki, czy też jeszcze je wykorzystasz i nie chcesz psuć mi niespodzianki?
No, a Meri teraz też całkowicie twoja, więc i to zwiększa twoją rolę. Bo cudzą postacią to nie bardzo kierować, a jak już jako twoja poboczna, to co innego. Acz gra wywiadów… brzmi ciekawie i teraz się będę zastanawiać, kto tu keroński wywiad będzie reprezentować.
Jakość powyższego mi wybacz, nie najlepiej mi to ostatnio wychodzi. Nie mówiąc już o długości.]

Szept pisze...

- Twoje życzenie, sami to zaproponowaliśmy. A i bezpieczniej będzie w grupie podróżować niż samotnie – stwierdził, w pierwszej chwili nie rozumiejąc przyczyny jej rozbawienia. Dopiero gdy jeszcze raz przeanalizował jej słowa, przyszło mu do głowy, że może mieć na myśli wyjawienie prawdy jej towarzyszom. Nie czuł się jednak zobowiązany przez nią do udzielania rad, zresztą, trudno mu było znaleźć cokolwiek zabawnego w tej sytuacji. Przyjaciele nie lubią nie wiedzieć wszystkiego, czasem odbierają to jako brak zaufania do nich… nawet jeśli nie o to chodziło.
***
Ogren nie był młodym człowiekiem. Najlepsze lata miał już dawno za sobą, czas nieco przygarbił jego plecy. Włosy i broda dawno nie widziały żadnego ostrza, nie czuły jego dotyku. Zarosły, okalając twarz, niemal całkowicie zasłaniając rysy mężczyzny. Okoliczni mieszkańcy mówili o nim, że jest szalony, że bogowie ukarali go za kłamstwo w tenże, jakże okrutny sposób. Jednak jasne oczy mężczyzny zdawały się aż nazbyt przenikliwe, a jego spojrzenie było czyste, niezmącone. Także głos pozostawał spokojny, nieco cichy może i ochrypły, jakby od nieużywania. Ale z całą pewnością nie zdradzał oznak szaleństwa, nie bełkotał, nie prawił nic do siebie. Nawet nie mamrotał.
Taki to człowiek wyszedł na spotkanie Nefryt, mając ją zaprowadzić do swojej samotni.

[W takim razie cierpliwie poczekam do sesji albo do wątku. Podobno cierpliwość popłaca, będę miała niespodziankę. Znów najwięcej pomysłów mnie na ćw nachodziło, część aż sobie zapisałam z tyłu zeszytu, żeby nie zapomnieć.
A propos forum, to już w mailu pisałam. Tak czy inaczej, niezależnie czy stare do przebudowy, czy nowe, mogę pomóc.
A odnośnie kto to… cóż, zgadywać na ślepo to ja mogę. Choć pewnie łatwiej mi będzie, jak wątek poleci, to może coś z tego wyczytam. Zobaczymy. W najgorszym wypadku się poddam i stwierdzę, że jednak aż tak przewidująca nie jestem, jak myślę nie raz, gdy jakiś film oglądam i mówię, co się zaraz stanie…
Nie wiedziałam, czy chcesz opisywać to wyjawienie prawdy przez Nefryt, więc jak wolisz. Możesz pisać najpierw o rozmowie, jeśli chcesz ją przedstawić, a info o pustelniku zignorować i skorzystać z niego dopiero w późniejszym odpisie. ]

Ail pisze...

Ciemne niebo powoli oświetlały pierwsze promienie słońca. Z budynku wybiegła jakaś postać. Już z oddali można było zobaczyć parę rogów, wyrastających z głowy.
Ail rozejrzał się dookoła. Czuł się nieswojo na pustej ulicy. Tutaj zawsze panował zgiełk i hałas. Teraz był sam. W jego oczach odbił się blask zapalonej jeszcze latarni. Demon westchnął cicho i przebiegł cicho na drugą stronę drogi. Skrył się w cieniu i oparł się o ścianę. Odetchnął głęboko. Tego było mu trzeba. Świeżego powietrza. Miał już dość pokoiku, który wynajął. Miał dość krzywych spojrzeń i napiętej atmosfery, którą spowodował. Strząsnął z włosów śnieg i nałożył na głowę kaptur. Czas wyruszać...
Świtało już gdy Ail wszedł na leśną ścieżkę. Zobaczył świeże slady. Uklęknął przy nich na chwilę. Kto mógł o tak wczesnej porze maszerować prze las? Demon wstał i jakby gnany przeczuciem pobiegł wzdłuż śladów. Zatrzymał się przed jeziorem. Tu ślady się kończyły. Jakby ktoś wszedł do wody... i już nie wyszedł. Zanurzył palce w lodowatym jeziorze. Wyjął je szybko i rozejrzał się dookoła. Coś tutaj nie pasowało...
Ail szukał wokół jeziora jakiś wskazówek, poszlak. Na próżno. Miał już wracać, gdy zobaczył leżącą postać.
"Czy to kolejne czary?" - Demon westchnął i jakby szukając pomocy spojrzał z rozpaczą na jezioro. Z toni wodnej nie wyłoniło się jednak żadne widmowe stworzenie. Ail podbiegł do leżącej i podniósł ją delikatnie. Nie wiedział jeszcze co zrobić. Jedno było pewne. Kobieta nie mogła tutaj zostać.

[Nie ma za co przepraszać. To ja przepraszam, że takie wyszło... ]

Szept pisze...

- Panowie na łowy zjechali, polowania im się zachciało – pustelnik łypnął na nią wzrokiem, zdaje się, że i niezbyt przychylnym. Jasne spojrzenie zdawało się pytać – „Kim jesteś, czego tu szukasz?” Jasne spojrzenie zdawało się mówić – „Odjedź stąd, odjedź póki jeszcze możesz.” Jak dotąd trzymająca się z tyłu elfka szturchnęła boki gniadosza, a ten wysunął się do przodu. W szarych oczach błyszczała czujność i coś na kształt nieufności. Nie znając prawdy, całą tą wyprawę i spotkanie odbierała jako niezwykle tajemnicze, a co za tym idzie, także i niebezpieczne. I tylko zaufanie i przyjaźń do Nefryt trzymało ją na miejscu, wciąż w pobliżu. Cokolwiek to miało być, nie da tknąć pani herszt.
- Ogryn, widzę że nasi goście już przybyli – odezwał się z boku głos, a Szept nieomal przeklęła. Nie słyszała jak nadszedł. Ale znała… zmrużyła oczy. Bez jaskrawych barw, miękkich aksamitów i zdobionej czapki nieomal go nie poznała. Ubrany w skóry, dobrze wyprawione, pewnikiem i ciepłe, ale na pewno nieco szorstkie. Kaftan, futrzana czapa nasunięta głęboko na czoło. Buty, także ze skóry, jeszcze bardziej tłumiące kroki. Przy boku nosił dziwne, zakrzywione ostrze, którego elfka nigdy nie nazwałaby mieczem, choć do walki musiał służyć. Przy drugim boku miał sztylet. Z twarzy, nieco zaczerwienionej od zimna i mrozu spoglądały na nich te same, ciemno zielone oczy. Oczy Devrila Wintersa. Poplecznika Wirginii.
W jednej chwili elfka sięgnęła po swój własny sztylet, spięła boki gniadosza tak, że ogier wysunął się przed Nefryt zasłaniając ją. Druga dłoń poruszyła się, zaciskając i rozluźniając, jakby mag szykował się do jakiegoś czaru. Lecz w postawie arystokraty nic się nie zmieniło. Nie dobył broni. Nadal stał rozluźniony, ani trochę spięty, choć elfka nie żartowała.
- Nefryt, pułapka… - wyrzuciła z siebie gorączkowo.

Szept pisze...

Ściskająca ostrze dłoń drgnęła, najwyraźniej elfka nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Nie odważyła się obrócić głowy, by spojrzeć na Nefryt, zobaczyć, co maluje się na twarzy herszta. Zbyt obawiała się podstępu ze strony obcego, arystokraty… wroga. Zresztą, głos Nefryt, zdecydowany, rozkazujący, mówił sam za siebie. Nie pozostawiał czasu na wahanie się. Chcąc nie chcąc opuściła dłoń, ale marsowa mina świadczyła, że elfka nadal czuje się niepewnie. Jednak, w obliczu obcego znów nie zaprotestowała. Tylko w myśli postanowiła, że nadal zachowa czujność, na wypadek, gdyby Winters wciągał ich w pułapkę.
- Skoro już to ustaliliśmy – zabrzmiał głos tego ostatniego – to zapraszam. Wszyscy już czekają – zupełnie jakby przed chwilą Nefryt nie ocaliła mu skóry. – Odwrócił się do nich plecami, nieco niefrasobliwie. Może zresztą miało to oznaczać zaufanie? Może nie bał się zdrady z ich strony? Znów, chcąc nie chcąc, Szept zsunęła się z grzbietu gniadosza, puszczając go wolno.
Arystokrata prowadził ich do niewielkiego domku, prawdopodobnie tego, w którym żył Pustelnik. Drewniany, nienajmłodszy już, obsypany obficie śniegiem. W pobliżu przepływała niewielka rzeczka, obecnie skuta doszczętnie lodem. Wnętrze urządzone było surowo, głównie darami natury, a więc drewno, skóry i kamień. Na palenisku żarzył się ogień. Wnętrze było puste.
- I gdzie ci wszyscy? – Szept zatrzymała się ostrożnie w wejściu. Oczy obiegały otoczenie, zdawała się chłonąc je wszystkimi zmysłami. Jeszcze nie wiedziała, że to nie koniec niespodzianek.
- Są… - mruknął Devril, przechodząc do niewielkiego pokoiku, pełniącego rolę spiżarni. Odsunął kilka worków z ziarnem, pochylił się. Szept nie stała na tyle blisko, by wiedzieć, co ten robi, ale gdy wyprostował się, elfka dostrzegła uniesioną klapę w podłodze. Wcześniej jej tu nie widziała. Ostrożnie pochyliła się. Wiało stamtąd chłodem, ciemność zaglądała z odsłoniętego przejścia. Lecz ciemność nie przeszkadzała elfim oczom, które dostrzegały kamienne, solidne ściany, zarys wąskich schodów.
- Dokąd to prowadzi? – takie zejście w dół kojarzyło jej się, zresztą niezbyt przyjemnie, z lochami. Za mokrymi, zimnymi ścianami i kratami z całą pewnością elfka nie tęskniła.
- Tylko w dół – rozejrzał się za czymś, co mogłoby spełnić rolę pochodni. Zawsze gdzieś tutaj leżał… A w międzyczasie mówił dalej. – To stare umocnienia, kryjówka. Tutaj nikt nas nie odnajdzie ani nie podsłucha, bo i mało kto wie, o tym miejscu. Nazywano je Creigiem, lecz niewielu znało jego prawdziwe położenie – odszukał wzrokiem Nefryt, jakby to jej chciał coś przekazać.
- Shirak – mruknęła Szept, wysuwając się na przód. Wieńczący magiczny kostur kryształ rozjarzył się jasnym światłem, dużo lepszym niż pochodnia. Uniosła nieco drewnianą laskę, rozjaśniając ściany. Widoczne były na nich jakieś zdobienia, może napisy? Ona też odszukała wzrokiem Nefryt. Lecz skoro już tu byli, herszt musiała mieć jakiś plan. I z tą myślą elfka pochyliła się, stawiając pierwsze kroki na wąskich stopniach.

[Spokojna głowa. Z racji, że nie mam obmyślonych wszystkich najważniejszych przywódców ruchu, to i się nie obrażę, jeśli dodasz tam kogoś, kogo Nefryt by mogła rozpoznać jako kogoś, kto był blisko jej ojca czy dworu czy coś takiego. ]

Rosa pisze...

Demon słysząc krzyk kobiety odsunął się od jej posłania. Spodziewał się takiej reakcji. W sumie już do tego przywykł. Nawet najszczególniejsze tłumaczenie nie zmieniło poglądów ludzi. Demon to zło. Każdy tak myślał. Dlaczego więc ona miałaby się go nie bać? Ail westchnął cicho. Tęsknił. Tęsknił za tą miłością, zawsze pomocną dłonią. Tam, w Piekle było lepiej. Do czasu gdy oni się pojawili. I znowu te wyrzuty sumienia. Gdyby został...
Mimo woli zacisnął pięści. W jego oczach pojawiły się błyski. Ze złością spojrzał na brunetkę. I po co on ja ratował? Jakby miał za mało problemów. Mógł ja tam zostawić. Poszedł by z tego miasta raz na zawsze.
Kłamstwo. Nigdy nie zostawiłby żadnej istoty w niebezpieczeństwie. Bohater... Z jego ust wydobyło się ciche prychnięcie. Jeszcze raz skierował wzrok ku kobiecie. Te jej pytające spojrzenie. Kolejne westchnięcie.
- Demon Ail, pierwsza generacja, dawny mieszkaniec Piekła, Pani. - Ail ukłonił się jak to uczył go ojciec. Głowę jednak trzymał wyżej, utrzymywał kontakt wzrokowy. To było ważne...
Ail już nie czuł złości. Uleciała, a jej miejsce zastąpiło znużenie. Całą noc czuwał, przy kobiecie. Nie przymknął nawet oka. Przysiadł na skrawku stołka, który odsunął od ściany. Zerknął ostatni raz na kobietę?
- A ty? - szepnął.

[Tak, wiem. Postaram się wkleić jego kartę. Daj mi trochę czasu.... Proszę... .
A tak na serio to najpierw wszystkim odpiszę. A potem może... kiedyś...]

Aed pisze...

[O, tak. To jest to, czego świat miał nigdy nie ujrzeć. Odpis. Krótki, bo krótki i marny, bo marny, ale jednak...]

Na widok szlachetnych kamieni zagwizdał cicho. Intensywna zieleń, wpadająca w turkus przypominała mu odmęty wschodnich zatok, do których dostęp utrudniali mu teraz przeklęci Wirgińczycy.
- Sporo to mało powiedziane. Nigdy nie widziałem takiego szlifu.
Od podziwiania błyskotek oderwał go jednak ktoś stojący pod samą gospodą. Okiennice były uchylone, a oni siedzieli całkiem blisko. Niby nic takiego, ale... Zbył chcącą poznać zamówienie pomocnicę szynkarza, puścił nawet mimo uszu wzmiankę o tym, że nie musi stawiać posiłku Nefryt. Szpicouchy usiłował się skupić, a kiedy on się skupiał, cały świat przestawał dla niego istnieć.
Mimo wszystko uśmiechnął się do siebie na porównanie trunku do szczyn.
Zmrużył oczy, wytężył wzrok. Światło słoneczne nieco go oślepiało, ale nie na tyle, by zatrzeć wszystkie szczegóły. Ten splot... Sześć w jeden, jak się to przyjęło w żargonie fachowców. Nie, w Keronii kółek kolczych tak nie splatano. Kolczuga była zagraniczna. Ba, nawet Wirgińska. Nie mógł dojrzeć narzuconego na nią tabardu, ale swego był niemal pewien.
- Chyba mamy towarzystwo – rzekł pogodnie, by zaniepokojeniem nie zwrócić uwagi kogoś siedzącego obok. Wsparł podbródek na splecionych dłoniach i przez ułamek sekundy palcem wskazał na okno.

angelic dictator pisze...

[Nawiązując do tego, co się w zapisach dzieje - no wiesz? Mnie nie pamiętać? Dalej powiewam oburzeniem, hahaha. I nie jestem twoją matką!
Odpisuję ci tutaj, bo tak mi wygodnie, ale przeczytam obie karty (ciekawe, ile mi to zajmie...) i wtedy odezwę się raz jeszcze. Daj znać, czy to zauważyłaś, haha.]

Lill

angelic dictator pisze...

[Eh, kobieto, ja nie wiem, gdzie u ciebie pisać... No, nieważne. W każdym razie, po dość pobieżnym przeczytaniu kart, stwierdzam, że choć o jakieś powiązanie łatwiej byłoby z Nefryt, to jeśli tak ci będzie łatwiej, to na podobnej zasadzie można wyciągnąć coś ze Shelem.
Mianowicie, mówię tutaj o czymś podobnym, jak u Iskry - szybki morski przewóz. Gdzie chcesz, jak chcesz, i ano słowa nie powiemy, ale za to sporo zapłacisz. Nie wiem, na ile coś takiego by ci pasowało, zresztą w tej chwili mówię głównie o powiązaniu, zostawiając wątek na "za chwilę" ;)
Na razie powiedz, co sądzisz.]

Lill

Silva pisze...

[Nefuś, odezwij się do mnie na gg, prośę ^^]

Żvoruna pisze...

[Podoba mi się Twoja karta. A raczej losy Twojej postaci. Jak dobrze, że udało się wydostać ją z tego obrzydliwego więzienia. Niemal poczułam jak strasznie tam cuchnie :P
Opisy ras postaram się zrobić do przyszłego tygodnia, dobrze? :)
A co do wątku... Hmm mix brzmi kusząco, chociaż można też pisać dwa wątki po jednej postaci, co ty na to? Np. Mój Xavier z Twoją Nefryt, a Shel z Aaronem.]

Silva pisze...

[Nefuś, napisać coś do zakładki aktualnie?]

Silva pisze...

[Okay ^^ To coś naskrobię]

Żvoruna pisze...

[Wybacz, że tak długo nie odpisywałam. Uch, koniec roku szkolnego to jednak zmora.
A co do wątku, a raczej powiązań... Hm, Aaron jest dłużej w tym świecie, więc sądzę, że z nim można zrobić jakiekolwiek powiązania. Z Xavierem raczej odpadają. Więc, masz jakieś pomysły? Sklecimy jakieś powiązanie i będzie dobrze :)]

Szept pisze...

[Masz rację wcięło i nie przez ciebie. Jak ja to zrobiłam?
Jak tylko znajdę dzisiaj chwilkę na odpisy, to jesteś pierwsza w kolejce]

Szept pisze...

– Wybudowano go u schyłku Pierwszej Dynastii – ciągnął dalej Devril, prawdopodobnie bardziej na użytek elfki niż dwójki ludzi. Z tych ostatnich przynajmniej jedna z nich dobrze znała tę historię. W końcu, zbiegała się w czasie ze wstąpieniem rodu Marvolo na tron Keronii. – Mury są stare, ale trwałe…
– Widzę tu robotę krasnoludzkich kamieniarzy. – Szept przystanęła, zerkając na jedną z kolumn, dosłownie wyciosanych w kamieniu. Wyciągnęła dłoń, przesuwając po zimnej powierzchni. Echem wróciły do niej słowa ojca:
– To był ostatni sojusz, ostatnie dni, kiedy robiliśmy coś razem. Potem nastąpiły dni rozłamu. Nienawiść, uprzedzenia, zbyt dużo dumy i za mało pokory. Popełniliśmy błąd, odrywając się od świata. Kiedyś możemy tego pożałować.
Z westchnieniem oderwała się od kolumny. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że wkrótce z ich górskiego miasta pozostaną popioły. Wtedy w jej mniemaniu wszystkiemu winni byli ludzie. O wielu sprawach nie miała pojęcia. O innych…
Przyśpieszyła kroku, chcąc zrównać się z resztą grupy. Przez swoje zamyślenie została nieco w tyle, a że nie była tu sama, nie powinna nikogo spowalniać. Zwłaszcza, że nie miała pojęcia, po co tak naprawdę tu są. A kolejny raz nie chciała zawieść Nefryt.
~~
Najpierw poczuli na twarzy powiew. Potem znaleźli się w sali. Stworzono ją na planie owalu. Zdawała się być starsza niż pozostała część budowli. Na potrzeby obecnego spotkania znalazł się tu dość długi, prostokątny stół, wokół niego ustawiono krzesła. Na ścianach umocowano pochodnie. Płonęły dając mocniejsze światło, ukazując zdobienia. Zdobienia, które i tym razem Szept poznała.
Robota elfów.
Lecz nie to przykuwało najbardziej wzrok. Okrągła sala nie była pusta. Już tam na nich czekano. I dokładnie w tej chwili magiczka pojęła, kim byli ci „wszyscy”, o których wspominał Devril.
Sam arystokrata usunął się na bok, jakby nie chcąc zbytnio rzucać się w oczy. Nie chciał. Przyzwyczaił się już do działania w cieniu, przedłużenie ręki Alastaira.
Sam mag był pierwszym, który wyszedł im naprzeciw. Ubrany w skromną, brązową szatę maga, wsparty na wygiętym, nieco sękatym kosturze. Ciemnooki, ciemnowłosy, ze śniadą cerą. W pierwszej chwili trudno było dostrzec w nim typowe cechy Kerończyka. Swoje lata już miał, chyba, że nie upływ czasu, a troski przetkały włosy maga siwizną.
Pałające oczy spojrzały na Nefryt, widząc w tej jednej chwili tylko ją. Porównując ze wspomnieniami, jakie miał o jej ojcu. Porównując z tym, co pamiętał…
Oczy Szept rozszerzyły się na jego widok.
– Nazywam się Alastair i reprezentuję tych, którzy zrobią wszystko, by przywrócić dawny ład – odezwał się mag. Jego głos był spokojny i opanowany do perfekcji. – Tych, którzy pójdą za tobą, pani.
Oczy Szept rozszerzyły się jeszcze bardziej. Nefryt była symbolem. Nefryt była przywódcą bandy. Lecz czemu miałaby przewodzić ruchowi oporu?
I co robił tu Alastair? Gdzie się podział mag, którego znała… czy też myślała, że zna?

[Już widać, jak to ja się ogarniam. Wybacz to pominięcie z mojej strony, celowe to nie było. Wtedy bym napisała, że nie mam pomysłu czy coś, albo odpiszę później.
Odnośnie przywódców ruchu – nie wymagam, żebyś obmyślała mi wszystkich. Po prostu jeśli jest ktoś, kogo chciałabyś tam dać, to miejsca wolne.
Moje teksty wcale nie są lepsze jeśli chodzi o wnoszenie. Zresztą, masz tu dowód powyżej.]

Szept pisze...

[Jeśli można, jutro na gg postaram ci się podesłać to, co zaproponowali mi autorzy i ja sama odnośnie rasy elfów. Nie wiem dokładnie, o której to będzie, bo z Lublina pewnie wyjedziemy dopiero koło 21-22, to w Cz-wie będę późno, do tego po całonocnej drodze, to mogę paść. A tu jeszcze rozpakować się trzeba. Brakuje mi jeszcze wersji Isleen i autorki Emerald, ale ta ostatnia nie podpisała się na liście i nie wiem, czy będzie, a Isleen to mi ma jakoś podrzucić dane, jak się zastanowi.
Tak ogólnie chciałam się dowiedzieć, czy jako twórca akceptujesz taką wersję. No i chciałam zaciągnąć Twojej opinii w kwestiach spornych, żeby nie było, że jestem stronnicza.]

Szept pisze...

– Witaj, Alastairze. Tyle lat, tyle zmian… A ty wciąż pozostajesz przy mojej rodzinie.
W odpowiedzi mag skłonił się nisko, jakby już stał przed królową, nie zaś przed kandydatką na nią. A droga do celu była daleka, choć obserwującemu tą scenę Devrilowi wydawało się, że są już bliżej niż dalej.
– Mnie znasz… Więc pozostaje mi przedstawić towarzyszy. Moi przyjaciele, Szept i Neth.
– Nie myślałem, nie wiedziałem, że… – zaczął mag i nagle umilkł. Jego oczy wpatrywały się w elfkę i można by to uznać za uprzedzenie rasowe. Byłoby to dość powszechne stanowisko w Keronii. Devril jednak znał prawdę. Ostatnią osobą, jaką Al spodziewał się zobaczyć zamieszaną w wojnę była ta elfka. Ta, którą samowolnie się zajął, a która stała się magowi tak drogą. Teraz obije mierzyli się wzrokiem. On zaskoczony, ona zaskoczona i… urażona.
– Znamy się – stwierdziła krótko elfka, wyżej unosząc głowę. – Nie powiedziałeś mi, czym się zajmujesz oprócz kolekcjonowania artefaktów.
– Nie chciałem cię w to mieszać.
– Bo jestem długouchą? – Prawdopodobnie specjalnie użyła tego, nieco uwłaczającego określenia.
– Dobrze wiesz, że to wcale nie tak. – Mag zerknął na Nefryt, usłyszał za sobą poruszenie, pełnie niecierpliwości. Pozostali nie przyszli tu po to, by wysłuchiwać jego kłótni z elfką, chociaż ani on ani Szept nie podnieśli głosu. – Wyjaśnię ci potem, gdy…
– Nie jestem tu dla wyjaśnień. Ty też nie. Nie powiedziałbyś mi, gdyby nie to, że się tutaj zjawiłam. – I to chyba zabolało elfkę najbardziej. Brak zaufania. Czuła się oszukana. To przecież był Alastair, ten sam, którego tak dobrze znała. Myślała, że zna, poprawiła się. Teraz wszystko zaczynało nabierać znaczenia. Teraz wydawało się inne. Ukrył przed nią jedno. Mógł ukryć i więcej.
Devril poruszył się nieznacznie, zwracając na siebie uwagę maga. Ten westchnął, obejrzał się do tyłu.
– Dla tych, którzy nie jeszcze nie rozpoznali naszej Pani. Stoi przed wami księżniczka Eleonora Marvolo, córka króla Briana i królowej Sabriny, a jeśli bogowie pozwolą, królowa Wolnej Keronii. Chwała jej i cześć. – Jeszcze mówiąc mag przyklęknął, kłaniając się raz jeszcze, tym milczącym gestem oddając jej swą osobę na służbę. Devril bez wahania podążył w jego ślady. Byli jednak tacy, którzy się zawahali. Byli jednak tacy, którzy żądali, którzy chcieli zobaczyć jakikolwiek dowód, coś, co potwierdzi prawdę usłyszanych właśnie słów.
Stojąca z tyłu elfka wyglądała, jakby otrzymała cios w głowę. Nie pochyliła się, nie skłoniła. I wcale nie z powodu braku szacunku, bo to ostatnie już czuła do pani herszt i nie miało to nic wspólnego z urodzeniem, a zachowaniem i wartościami, jakie widziała u Nefryt. Ale księżniczka? Królowa? Ogłuszona, zaskoczona, nie była w stanie wyartykułować żadnego dźwięku, nie wspominając już o słowie.
Księżniczka. Królowa. Może to irracjonalne, ale elfka czuła się, jakby ktoś ją z czegoś ograbił. Po raz kolejny tego dnia.

[Jak opiszę, to pewnie wyślę na mail, bo to może być zbyt długie na gg. Póki co wysłałam tylko te propozycje, żebyś powiedziała, co o nich sądzisz i wypowiedziała się odnośnie kwestii spornych, jako obiektywna, niestronnicza osoba. Moje poboczne wciąż się ogarniają, myślę, że dzisiaj to się może z Lu uporam, bo nie wiem czy z Szept dam radę, to mi się może przeciągnąć na jutro. I kilka miejsc u Deva, ale nie chcę też na siłę opisywać, jak nie mam do końca wizji. Tak, teraz się będę żalić każdemu na około.]

Szept pisze...

– Każdy, kto kiedyś stanął przed królewską parą, nie powinien mieć wątpliwości – zabrzmiał dźwięczny głos Alastaira. Keroński mag nie wahał się, nie teraz. Wierzył w instynkt i oczy Devrila, wierzył swoim oczom. Może czynił to dlatego, że nic innego mu nie pozostało. Może z innych przyczyn. Ale wierzył.
Podniósł się powoli, to samo uczynił Devril i pozostali.
– To zaszczyt dla nas, że zgodziłaś się tu przybyć. To zaszczyt dla nas, że stoisz przed nami, potomkini królów i tak, która opierałaś się najeźdźcy jako herszt bandy. Masz moje poparcie, mnie samego. I tych, których udało mi się zebrać.
Devril nic nie odpowiedział. Swoją przysięgę już złożył w namiocie, gdzie świadkiem jej była tylko Nefryt. On znalazł już swoją królową, której będzie służył całym sobą. Toteż teraz milczał, jedynie zielone oczy mogły zdradzić u niego pewne poruszenie. Może przypięto mu nalepkę zdrajcy i sprzedawczyka, człowieka bez honoru. Mogło i tak być. On i tak zrobi swoje.
– Zebrałem tylu, ilu mi się udało. Część to rycerze, część mieszczanie i chłopstwo, kilkoro przedstawicieli arystokracji, której mogłem zaufać. Dotarliśmy do walkorów i Drakonów. Staną po naszej stronie. Mamy swoich szpiegów w Wirginii i Quinghenie, także w Wedze. Nie udało nam się dotrzeć do krasnoludów, bramy Dolnego Królestwa zostały zawarte przed ludźmi i innymi rasami po tym, jak zamordowano ich króla. Niestety, nie mamy także wieści od elfów.
– Szerzą się pogłoski, że elfi dwór zawarł przymierze z Wirginią – pośpieszył z wyjaśnieniem jeden z ludzi, ten, który tak nieprzychylnie na początku spoglądał na herszta bandy. Nawet teraz zdawał się nieco sceptyczny.
Alastair przypuszczał, że tak będzie. Mógł przewodzić ruchem, mógł nawet nadawać mu kierunek działania, ale ilu ludzi, tyle będzie zawsze opinii i nie każdego przekonasz. Przynajmniej nie od razu. A przecież on sam nie zamierzał opuszczać Nefryt, chociaż przekazywał jej dowodzenie. Będzie stać przy jej boku tak, jak stał koło jej rodziców i jeśli córka zechce jego pomocy i rady, pośpieszy z nią natychmiast.
Na wzmiankę o elfiej stolicy Szept drgnęła, ale ponieważ na jej twarzy wciąż malował się wyraz szoku i nuta rozczarowania, trudno było wywnioskować, jakie wrażenie uczyniła na niej ta nowa rewelacja. Z kilku przygód i rozmów Nefryt mogła wywnioskować, że Szept nie należy do elfów miejskich, że z jakiś przyczyn musiała opuścić swoich czy też ją wygnano. Niektóre zaś zachowania, zwłaszcza początkowa duma i niezależność, mogły wskazywać na to, że w okresie, gdy należała do elfiej społeczności, nie była pospolitym, zwykłym elfem.
Teraz jednak milczała, przeczuwając, że nie od niej zależą podjęte tutaj decyzje. Zaproszono tu Nefryt… Eleonorę Marvolo. To jej dotyczyły uwagi, dyskusja i to ona zrobi to, co zechce. Szept była tutaj tylko widzem, biernym słuchaczem, do tego takim, na którego rewelacje spadały jedna po drugiej; jeszcze nie zdążyła przywyknąć do jednej, otrzymywała kolejną. Spróbowała przybrać w miarę profesjonalny, obojętny wyraz twarzy, lecz miała wrażenie, że można czytać z niej jak z otwartej książki. Jakże teraz zazdrościła Nethowi… ale może on wiedział? W końcu był zastępcą Nefryt w bandzie… Coraz bardziej zagubiona, opuściła wzrok.
– Jeśli elfy zjednoczyły się z najeźdźcą, to samo mogą uczynić krasnoludy – wieszczył ponuro jeden z członków ruchu. – Elfia stolica jest zamknięta dla ludzi, nie wpuszczą tam nikogo, kogo nie zechcą. Ten tu – wskazał na Devrila, nie wymawiając jednak jego imienia – próbował. Podobno.
Najwyraźniej Devril nie cieszył się zbyt dużym zaufaniem. Przynajmniej niektórych, bo między Wintersem a magiem widać było specyficzną zażyłość. Niektórzy jednak mu nie ufali. Kto zdradził raz, zdradzi drugi. Szpieg łatwo zmienia strony, mówili.

Szept pisze...


[Póki co gniję w Artach i zaczynam ich mieć dosyć. Jak już znajdę coś na postać, co jest idealne, to czekam na zgodę autora. Czasem jest, czasem jej nie da, innym razem jest brak odzewu. I wtedy całe szukanie zaczyna się od nowa. Póki co jedynie miejsca Deva mam całkowicie uzupełnione z Artami, u Sz i Lu brakuje mi chyba dwóch u każdego – z tym, że już upatrzone, czekam na odzew autora. Poboczne stoją znacznie gorzej i nie mam pojęcia, kiedy skończę. Zaczynam żałować, że moje umiejętności nie istnieją, wtedy bym miała problem z głowy :D A jak skończę zakładki, to już nie wiem, za co się wezmę, ułożyłam sobie niby listę, co poprawić i zmienić, ale dużo zależy od weny. Także powoli, pewnie jeszcze nie wiadomo jak przy tym natruję, że mam tyyyle roboty, a potem miesiąc później coś dodam :D Także, jeśli posuwa się do przodu, to tylko w tempie żółwika. W dodatku leniwego żółwika]

Rosa pisze...

- Ja. – Narius wypowiedział to słowo głośno. Może nawet za głośno. – Ja kilka razy walczyłem. – Wiele twarzy spojrzała w jego kierunku. Chłopak zacisnął rękę na rękojeści miecza przytroczonego do pasa. Czuł jak w jego sercu pojawia się lęk. Wiedział, że skłamał. Walczył tylko raz, wtedy gdy Kerończycy napadli na ich wioskę. A tamten raz nie był zbyt udany…
Mężczyźni wokół niego byli postawni i raczej wyżsi od niego. Kilkunastu także podniosło ręce. Do ich pasów również były przytroczone miecze.
- „ Oni chociaż ich używają…” – pomyślał i wyprostował się . Nie liczył nawet, że go wybiorą.
Narius mocniej zacisnął rękę aż zbielały mu knykcie. Musiał spróbować. Musiał walczyć o swój dom. Jeśli nie w ten sposób to w inny. Ale będzie próbował. Aż do skutku.

***

Dina wstała od stołu i podeszła do brunetki.
- Chętnie ci pomogę. Już od dłuższego czasu nie byłam nad rzeką. – Przeciągnęła się i uśmiechnęła lekko do drwala.
Na dworzu było gorąco tak jak rankiem. Dina odgarnęła ręką włosy z czoła. Ukradkiem spojrzała na idącą koło niej kobietę. Jej czarne włosy powiewały lekko na wietrze. Była opalona co świadczyło, że całe dnie przebywa na świeżym powietrzu.
Dziewczynka spojrzała przed siebie. Przed oczami ukazała się jej rwąca rzeka, nad którą już kilka razy była z córkami drwala. Podbiegła do wody i zanurzyła w rzece bose stopy. Uśmiechnęła się i powoli przeszła na drugą stronę. Po chwili zbierała już jagody. Nie mogła się powstrzymać i kilka włożyła sobie do buzi. Słodki smak rozpływał się w ustach. Przymknęła oczy z rozmarzeniem.
Jeszcze raz spojrzała na brunetkę.
- Czy ty… ty jesteś Keronijką, prawda? – spytała się trochę onieśmielona – znasz wujka Umberta? Skąd? – zasypała kobietę pytaniami.

Szept pisze...

– Bractwo nie stanie po naszej stronie – Devril zdawał się wzburzony samym wspomnieniem o frakcji, co zastanowiło Alastaira. Zwykle arystokrata zachowywał własne uprzedzenia dla siebie. – Oni popierają silniejszych i tych, których poparcie opłaci się im, nawet jeśli kraj ma na tym ucierpieć. Nie wiem, co musiałabyś im obiecać, żeby stanęli po naszej stronie… pani… i nie chcę tego wiedzieć.
– Devril – upomniał go Alastair.
– To potężna frakcja – przyznał niechętnie. – W obliczu walk będą chcieli uszczknąć jak najwięcej dla siebie. Neutralny nie zyska nic, a o poplecznika tacy pokroju Escanora walczą zażarcie i wiele obiecują. Cienie zaś potrafią wyegzekwować to, co im obiecano. Wiem, że mieli zatargi z Wirginią, wiem że ci ostatni w pewnym okresie uznali ich za wroga, bojąc się tego, z jaką łatwością Cienie zabijają. Można spróbować im to przypomnieć – wysilił się na obiektywizm, ale widać było, że wiele to go kosztuje i że sam pomysł współpracy mierzi go.
– Gdyby skontaktować się z Poszukiwaczem… – Alaastair wiedział coś o strukturze Cieni, co było nad wyraz zaskakujące. Nefryt nie mogła wiedzieć, że mag zabezpieczył się. Jeśli uda się wywalczyć wolność dla Keronii, będzie trzeba rozprawić się też z wrogami. Do wrogów zaliczał Cienie, nawet gdyby w kampanii stanęli po ich stronie.
– Czarny Cień wieży tylko w Bractwo. Nie zrobi nic, co może im zaszkodzić – Devril stwierdził oczywistość, ale coś w jego tonie sugerowało, że nie przepada za Czarnym Cieniem. Coś sugerowało, że już się z nim spotkał.
– Wspominasz o rodzie Kha’san i Kresach Północnych – Alastair spróbował ukoić atmosferę. – Jesteś pewna poparcia tych ostatnich?
– Za dużo tu jeśli – ktoś mruknął, lecz trudno było powiedzieć, który z zebranych.
– Zastanawia mnie, czemu ród Kha’san nie pomyślał o zaangażowaniu Cieni. Możliwe, że by ich skusiła oferta, zresztą, kto wie, co też oni planują. Zamiast tego zwracają się do ciebie, pani. Herszta zbójeckiej bandy, ale jednak nie zabójcę. Równie dobrze to może być pułapka albo cała sprawa może mieć ukryte dno. – Devril był podejrzliwy i nie uszło to uwadze stojącego na prawo od Alastaira człowieka.
– Jesteś podejrzliwy. Podobno to cecha ludzi nieuczciwych – spróbował go sprowokować, ale Devril zbył tę uwagę milczeniem.
– Czeka cię trudna sprawa, pani – szeptem oznajmił Alastair. – To nie tylko my jesteśmy skłóceni. Cały kraj jest.
–Mamy mieć szpiega w elfiej stolicy? – zastanowił się głośno jeden z członków ruchu. Chyba przypadło mu to do gustu. – Wśród elfów na pewno znajdzie się jakiś sprzedawczyk łasy na pieniądze. Można go przekupić…
Szept wyprostowała się, a w oczach błysnął gniew. Przysięgała sobie, że się nie wtrąci, to nie jej sprawa. To, że miała zatargi ze Starszyzną nie znaczyło, że zamierzała stać spokojnie z boku.
– Elfy zawarły porozumienie z Wirginią i miały do tego prawo. Wy nic nie robiliście, tylko staliście z boku. Samemu nie toczy się wojny i nie wychodzi się z niej zwycięsko. Krasnoludy zamknęły swe wrota, co mieliśmy my robić? Walczyć za was? Stolica nie obroniłaby się sama i padła prędzej czy później. Władca zrobił to, co było najlepsze dla jego ludzi. Jeśli chcecie układać się z Eilendyr, pojadę do stolicy i przekażę wasze słowa. Ale jeśli zamierzacie wysłać tam szpiega, nie pozwolę na to. – W słowach mógł ukłuć zwrot „my”. Nie oni. Elfka bywała w stolicy, wiedziała jak do niej dotrzeć, co więcej, zdawała się sądzić, że zostanie wysłuchana. Ale niektórzy i tak widzieli tylko to, co chcieli widzieć.
– Wygląda na to, że już mamy szczura w obozie. Długouchy szpieg, tfu!

Szept pisze...

[Ja w ogóle stwierdzam, że w opisach chyba jestem kiepska. Ostatnio je poprawiałam, acz szło tu głównie o korektę, lepszy układ zdań, czasem dopisanie kilku faktów, bo mi się poboczne niektóre rozwinęły i dane były już nieaktualne. Z artami, cóż, cieszę się, że przynajmniej niektóre pasują. Nigdy nie będą tak idealne, jakbym tego chciała, ale musiałabym sama malować, a to z kolei by już aż tak ładnie nie wyszło, więc zadowalam się grzebaniem. I czekaniem na zgody.
Wiesz, moje listy istnieją tylko po to, żebym nie zapomniała o tym, co powinnam zrobić. I z reguły tylko się wydłużają o kolejne punkty, rzadko kiedy coś z nich ubywa. A jak nawet ubędzie 1 punkt, to na jego miejsce wskakują kolejne 2. I okazuje się, że znowu jestem w plecy :D
A jeszcze ostatnio też tak się zbieram do pisania. Niby chcę, niby mam ochotę, a zacząć nie ma kto.]

Szept pisze...

– Cienie nie są tak nieosiągalne, jak mi się to wydaje. Można ich śledzić i przeniknąć ich tajemnice – zaczął Devril, ostrożnie dobierając słowa. Ktoś z tyłu prychnął, jakby mu nie wierzył, ale arystokrata nie przejął się tym. – Jeśli zechcesz, mogę spróbować ich dla ciebie wyśledzić.
Stojący obok Alastair, przysłuchując się słowom Nefryt stwierdził z zadowoleniem, że są rozsądne i przemyślane. Nie miał wątpliwości, że oddaje ruch i skupionych w nim ludzi w jak najlepsze ręce. Była jak rodzice. Była silna. I wiedziała, czego chce. Nie był tylko pewnym, czy i ile będzie w stanie poświęcić, by to osiągnąć. Czas pokaże.
– Czy chcą czegoś w zamian? – wtrącił jeden z arystokratów, mając na myśli wspomnianego przez nią wuja. Był ubrany dostojnie, bogato, za bogato jak na gust Devrila. Tacy jak on nie wierzyli, że cokolwiek można otrzymać za darmo. Zresztą, ten człowiek miał aż nazbyt wysokie mniemanie o sobie, a że pochodził ze znacznego i starego rodu, wyobrażał sobie, iż jeśli przystąpi do ruchu, zostanie też wyniesiony na władcę oswobodzonego państwa. Jak łatwo sobie wyobrazić powrót dziedziczki Marvolów niweczył jego plany.
– Myślę, że obawy Deva w tym wypadku są uzasadnione. Versus Kha’san wspominał, że obecny cesarz ma koneksje z Bractwem. W to byłabym skłonna uwierzyć. Ale kiedy zapytałam, skąd o tym wie, powiedział, że przekupił Poszukiwacza i ten zdradził mu szczegóły misji dla cesarza. Lucien nigdy nie zdradziłby sekretu Bractwa.
W tym punkcie Devril całkowicie zgadzał się z Nefryt. Poszukiwacz był lojalnym swoim i to była chyba jedyna chwalebna cecha, jaką widział w tej postaci. Szkoda tylko, że swoją lojalność i zdolności ulokował tak felernie. Dużo bardziej zaskoczył go tak poufały zwrot, zresztą, nie tylko jego, bo Alastair zerknął nań pytająco, jakby zastanawiając się, kiedy to Dev zdołał zasłużyć na zaufanie przyszłej królowej. Pragnący zaś nade wszystko jej się przysłużyć arystokrata ponownie zaofiarował swe usługi:
– Jeśli sobie życzysz, mamy kontakty na dworze quingheńskim. Możemy spróbować wywiedzieć się dyskretnie, o co w tym wszystkim chodzi. Decyzja pozostanie twoja, acz wydaje mi się, że przed jej podjęciem lepiej wiedzieć jak najwięcej. Ktoś z nas mógłby też spotkać się z przedstawicielem rodu Kha’san. Nie sądzę, by powiedzieli prawdę, jeśli mają coś do ukrycia. Możliwe jednak, że będzie coś, co albo ukoi nasze podejrzenia, albo je wzbudzi.
Oblicze zaś Szept lekko poczerwieniało, nie jednak z powodu zawstydzenia, a gniewu. Ten człowiek ją obrażał. Obrona zaś Nefryt jeszcze bardziej poruszyła elfkę, może dlatego, że choć mieniła się przyjaciółką herszta, miała przed nią tajemnice. I nawet cichy głosik, który podpowiadał, że nie ona jedna, nie koił coraz głośnie przemawiającego sumienia. To była też przyczyna, dla której nie obruszyła się o ostrożnie zadane pytanie. Nefryt była odpowiedzialna za tych ludzi. Szept była odpowiedzialna za obóz. I za elfy.
– W waszych oczach jestem Wygnańcem. Urodziłam się w Irandal i mieszkałam w elfiej stolicy. Znam elfy. Znam Starszych – a ten, kto orientował się w elfiej strukturze wiedział, że pełnią oni rolę doradców Władcy . – Mój ojciec był jednym z nich. Jeśli będą mieli odrzucić waszą propozycję, usłyszę o tym wprost. Jeśli nie od Starszych, to od Władcy. Wilk powie mi prawdę, nawet gdyby miał uczynić to nieoficjalnie. – Elfka zdawała się tego bardzo pewna. A ponieważ dotąd mówiła do wszystkich, teraz ewidentnie zwróciła się do Nefryt. – Jestem elfem. Nie mogę pozwolić, by moich rodaków spotkała krzywda. Jestem też jedną z was, z bandy. I przyjaciółką. A przyjaźń zobowiązuje.
Szept jeszcze nie wiedziała, czy wierność elfom i bandzie da się pogodzić. Miała nadzieję, że tak, bo nie wiedziała, po czyjej stronie by stanęła. Trudno tu mówić o racjach i słuszności, gdy serce jest rozdarte.

Szept pisze...

[O odpisie pamiętam, chciałam tylko przemyśleć go bardziej i nie wrzucić jakiegoś ochłapu.]

Szept pisze...

Z racji, że pan kanapowy piesek obserwował ją uważnie, nie mogła mu umknąć marszcząca jej brwi zmarszczka. Nie był pewien, nie mógł być pewien, jaka myśl spowodowała ten niepokój, ostatnią przyczyną, o jakiej by pomyślał, był on sam. Przypuszczał, że znacznie bardziej martwią ją Cienie i poczynania tej organizacji, zaraz też, jak mu się wydawało, uzyskał potwierdzenie swoich przypuszczeń. Przedstawiony przez nią plan wydawał się rozsądny, nim jednak zdołał się odezwać i wykazać chęć przyjęcia powierzonej mu roli, Alastair wystąpił na przód.
– Zamierzasz udać się sama do Quingheny? – Mag był zaniepokojony i miał ku temu powody. W końcu, dopiero co odnalazł dziedziczkę, teraz zaś ta zamierzała zniknąć, do tego jeszcze narażać się na niebezpieczeństwo. O stokroć bardziej wolałby posłać tam kogoś z ruchu, nawet choćby i Devrila, któremu Nefryt zdawała się ufać. To akurat raczej dziwiło, bo rzekomy zdrajca najczęściej spotykał się z niechęcią tych, którzy znali jego tożsamość i działali w ruchu.
– Jeśli tego sobie życzysz – Devril znalazł lukę, by wtrącić swoje zdanie. Nefryt mogła na niego liczyć, cokolwiek by myśleli inni, cokolwiek by myślała ona sama. Arystokrata, chociaż z piętnem zdrajcy, to przecież wiele by zrobił dla szczęścia swoich bliskich. Dla tych, co odeszli, a których kochał. I dla ojczyzny. Może być wiele pięknych miejsc na świecie, ale ojczyzna tylko jedna. A on wiedział, że w rękach Wirginii nastąpi więcej krzywd i prześladowań dla ludności niż pokoju i dobrobytu. To były przyczyny dla których wziął w tym udział.
Tymczasem elfka chyba też nie znalazła stosownej odpowiedzi. Mogła mieć nadzieję, że Starsi i Wilk nie postawią jej przed koniecznością wyboru. Teoretycznie powinna stać za stolicą, ale to równałoby się ze zdradą przyjaźni i zawiedzionym zaufaniem. Będzie musiała uświadomić… Pokręciła głową, bardziej do siebie samej, cofnęła się o krok, na powrót kryjąc w cieniu. Poczeka. Pojedzie. I wróci. Resztą będzie się martwić potem. Gdy otrzyma odpowiedź.

[Wybacz, pomimo zapewnień o przemyśleniu wyszło raczej licho, bo niezbyt się ustosunkowałam i niewiele akcji wprowadziłam :/
Powiedz mi, jak widzisz wyprawę do Quingheny? Bo wspominasz o dwóch grupach. Wyruszają razem/osobno, tego typu, bo w tym się nieco pogubiłam. W razie czego jak się dzieją? I wprowadzenie Shela – antagonista Nefryt czy niespodziewany sojusznik? No i oczywiście Lucien, którego postawa w dużej mierze zależy od Shela, chociaż równie dobrze mogę sama próbować przeszkadzać pani herszt.
Bo pomyślałam, że można skoczyć do chwili wyruszenia.]

Rosa pisze...

No to mam przechlapane... Narius mimowolnie przejechał dłonią po twarzy. Któryś z mężczyzn z kpiącym uśmieszkiem na twarzy wziął od Arhina jeden z mieczy. Walka się rozpoczęła. Narius widział jak dowódca chorągwi zadaje dokładne ciosy. Jego przeciwnik nie miał szans. Arhin wytrącił mu miecz po kilku minutach. Kpiący uśmieszek zniknął z twarzy mężczyzny.
Narius wiedział, że on nie wytrzyma nawet minuty. Wszystko stracone.
Gdybym chociaż mógłbym pokazać mu inne moje umiejętności. Chociażby... - na twarzy Nariusa pojawił się nikły uśmiech. Zawsze można spróbować. Shel Arhin pokazał ręką, że teraz jego kolej. Przełknął ślinę.
- Ja nie... - zająknął się – Ja nie walczę dobrze mieczem. - powiedział w końcu i zganił się w myślach. To nie tak miało wyglądać. Skierował spojrzenie po innych twarzach. Na kilku pojawił się grymas, który zrozumiał jako „czego tu szukasz?”. - Ja strzelam z łuku. Dobrze strzelam z łuku. - dokończył i spojrzał na dowódcę. Może i nie miał przy sobie tej broni, ale podczas polowań zawsze trafiał zwierzynę...
***
Dina wyczuła w głosie Nefryt gniew. Drgnęła nieznacznie. Brunetka była Keronijką. KERONIJKĄ. Dziewczynka mocniej zacisnęła rękę na dzbanku z jagodami. Przeszkadza jej, że jestem z Wirgnii. Uważa mnie za gorszą. Za to, że pochodzę z Wirginii. Umbert nigdy jej tak nie potraktował. Dina spojrzała na Nefryt ze złością w oczach. Jak ludzie mogli ją kochać? Dla nich była dobra. Zbój, który nienawidzi wroga. Zbój, który nie zawaha się przed niczym, by ochronić ojczyznę...
Przerwała zrywanie owoców.
- Przeszkadza ci, że jestem nie z Keronii. Nie musisz udawać. - szepnęła – Ja nie wstydzę się tego skąd pochodzę i na pewno nie odejdę z tego domu dlatego, że sławna czcigodna Nefryt zajechała na włości. - wstała. Może i zbyt ostro zareagowała, ale nie zamierzała ze strachem spuszczać głowy. Czego nauczył ją ojciec. Czego nauczył ją... brat? Wspomnienia wróciły. Płomienie, które pożerały domy. Krzyki przerażenia niewinnych osób, które zostały wysiedlone wbrew własnej woli. To nie oni walczyli. To nie oni zasłużyli na gniew Kerończyków.
- Myślisz, że ja kocham Keronię? Myślisz, że cieszę się,że mieszkam z wami, nie mając rodziny? Jak myślisz dlaczego tak jest? No powiedz dlaczego? - głos Diny podniósł się zacisnęła dłonie. Nie umiała opanować gniewu. Złość tryskała z jej serca. Złość i żal, który wreszcie mogła wylać. - Nie wiesz? To przez was! To wy nas zaatakowaliście! To wy! Wszyscy u was mówią, że to my was zabijamy. A wy – Kerończycy nie jesteście lepsi. Myślisz, że jestem mała i nic nie wiem?!

Rosa pisze...

Narius kiwnął prawie niezauważalnie głową. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Dwa miecze. Dwa miecze... Coś słyszał o tej karczmie, ale i tak nie wiedział gdzie się znajduję. Bezie musiał popytać w mieście... Trzecia nad ranem. To nie dużo czasu. A jeszcze musiał zdobyć łuk. Longbow nie. Za długi. Refleksyjny? Tak, może być. Narius odszedł z rynku powoli, jakby się nad czymś zastanawiał. Czemu Arhinowi tak zależało by go zaciągnąć do wojska? Przecież był... był... po prostu był Nariusem Mer anie żadnym umięśnionym mężczyzną. Obejrzał się za siebie i nikogo nie zauważając poszedł szybkim krokiem w kierunku karczmy, w której mieszkał.
Narius wyszedł z budynku o północy. Akurat by zdążyć. Zabrał ze sobą plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami oraz łuk z pełnym kołczanem. Jego sakiewka odczuła tenh zakup. Pozostało mu kilkanaście marnych monet na samym dnie... Karczmę „Dwa miecze” odnalazł szybko. Niektórzy umieli dobrze wyjaśnić drogę. Wszedł do środka i rozejrzał się po nieznanych mu twarzach. Arhina jeszcze nie było...
***
Dina mocniej zacisnęła pięści. Zbielały jej knykcie.
- Tak lubię go. Teraz to on jest moją jedyną bliską osobą. Nie zastanawia cię to dlaczego? - powtórzyła ton Nefryt. - I domyślam się czemu nie ma żony. Nie upieram się, że mój naród jest święty. Bo nie jest. Ale twój także. Nikt nie jest święty na tym świecie. Nawet Bogowie mają swoje przewinienia. - szepnęła

Anonimowy pisze...

[Jest mi to obojętne, lecz będzie lepiej, jeśli zorientuję się, które z postaci - poza Nef - należą do Ciebie ;) Żadnym wątkiem nie pogardzę. Mogę nawet na jakiś czas dołączyć do drużyny, bo - jak napisałam w karcie - dość długo będę wyjęta spod prawa albo przynajmniej ścigana przez Bequerellów. Cóż... nie będą machać mi radośnie na powitanie. Pracować będę raczej na zmianie nocnej, bo na występy takie jak powyższe nie będę miała czasu. Większość czasu będę spędzała w karczmie, ewentualnie przekoczuje mnie któryś z kolegów po fachu. Możesz zacząć? :)]

Szept pisze...

[Oki. W takim razie powiem ci, jak ja to widzę. Skoro dwie grupy, to by się przydało, żeby w każdej była choć jedna osoba od nas obu. Znaczy, może być, że jedna ma np. w grupie pierwszej 2, a druga 1, a w gr 2 np. 3 i 2. Bardziej żeby nie wyszło, że piszemy same ze sobą, bo tak łatwiej z kimś. No, chyba że wolisz inny podział albo właśnie 1 gr borę ja, druga ty, tak też może być, tyle, że wtedy każda ciągnie swoją akcję, bo grupy spotykałyby się czasem, żeby wymienić wiadomości, ale cały czas by za sobą nie chodziły. Jeśli więc dzielić na moje twoje, to pierwsza byłaby twoja grupa, no bo tam jest Nefryt. Druga moja, bo Dev. Jeśli mieszać, to do pierwszej ode mnie może iść albo Szept, albo ktoś z ruchu. Członków nie mam na razie bardzo rozbudowanych, przynajmniej tych moich, bo i parę jest Iskry. Selena, wspomniana arystokratka, jest już w Quinghenie, mógłby być ewentualnie Bevan. Co do drugiej grupy, to na pewno Devril, może jego „sługa”.
Ja się łapię w elfach i w Keronii, trochę w krasnoludach. Reszta… co nieco o Quinghenie może, ale nie za dużo, bo dotąd nie było mi to potrzebne, a i w wątkach za bardzo nie wychodziło, to i nie popuszczałam wyobraźni. Z tego, co mam o Quinghenie, to jest tam ktoś związany z ruchem, Quinghenka, która poślubiła Kerończyka (to on ją w to wciągnął), znajoma Devrila (jej mąż był jego bliskim przyjacielem), arystokratka. Możesz rozwinąć, jak takie pozwolenie można zdobyć i czy ewentualnie ktoś z wyższych sfer mógłby mieć na to jakiś wpływ (właśnie ta pani). Ewentualnie Devril zna pewnego przemytnika, który mógłby próbować ich przewieść. Skoro w Keronii jest przemyt, to mogliby próbować i z Quingheną, chyba że Nefryt chce się tam dostać z pomocą wuja. Bo wiadomo, wybrzeże jest na pewno patrolowane, ale przemytnicy też nigdy nie wpływają bezpośrednio do portu, a ci bardziej zorganizowani to i czasem znają i szlaki handlowe i te, używane przez patrole. Zazwyczaj też ich statki są mniejsze, zwrotniejsze, tym samym mogą próbować ucieczki w konfrontacji z statkiem patrolującym. No bo jak się dostaną w ogień i wplątają w walkę to po nich. Ja wyobrażałam sobie Quinghenę jako takie cesarstwo, właśnie z wyżej rozwiniętą techniką niż Keronia i Wirginia, no, tyle że może bardziej miałam ją za kulturę starożytności – pod pewnymi względami wyżej rozwiniętą niż średniowiecze. W sumie, Wegę miałam jako coś pomiędzy Keronią i Quingheną, chyba dlatego, że jest położona bliżej Q, no i przez to pomyślałam, że kiedyś mogła być częścią Quingheny, podbita przez nią czy coś. Ale to były moje własne myśli no i w sumie, pod względem rozwoju państw z grubsza się pokrywają z twoimi.
A i najważniejsze, wprowadzenie Shela i Lu. Zamierzasz z Shela zrobić antagonistę? Wtedy Lu byłby też przeciwko. Jest też opcja, żeby Cień miał zabić kogoś z Quinghenie, wtedy ich cele (jego, bandy i ruchu) mogłyby się pokrywać. A nie wiem, jak ich wprowadzać, kiedy.
Nie wiem, czy chcesz, żeby nasze postacie teraz ustaliły (w wątku) skład poszczególnych grup i sposób dotarcia do Quingheny czy też wolisz teraz ze mną, a jak ustalimy wracamy do wątku i przeskakujemy albo do momentu wypłynięcia z portu w Keronii, albo do postawienia stopy na quingheńskiej ziemi.
Odpisu na razie nie daję, bo też nie chcę pisać tylko po to, żeby coś napisać, wolę najpierw uzgodnić. Chyba, że chcesz, to coś naskrobię, choćby odnośnie ich umawiania się i narad]

Aed pisze...

Macie pecha, że nosicie tak charakterystyczne kolczugi, moi drodzy – westchnął z zadowoleniem, mieszającym się z całkiem uzasadnionymi obawami. Rzucił w stronę okna ostatnie ukradkowe spojrzenie, w miarę możliwości przyglądając się promieniom słonecznym, igrającym na pancerzu kolczym, do złudzenia przypominającym rybią łuskę. - Macie pecha.
Skinął głową ku brunetce. Gdy tylko odeszła, schylił się i, niby to poprawiając klamrę przy wysokim bucie, upewnił się, że znajdujący się w jego cholewie nóż w razie potrzeby łatwo będzie wyciągnąć.
Skrzywił się nieznacznie, gdy Nefryt zniknęła w korytarzu piętro wyżej. Chciał z nią o czymś porozmawiać. I wolał, żeby ta rozmowa odbyła się w jakiejś całkiem zwyczajnej scenerii, jak chociażby jadalnia czy pokój w gospodzie. Niekoniecznie podczas ucieczki przed zbrojnymi. Tymczasem wirgiński pies zaczął węszyć nie tam, gdzie powinien. Rzecz jasna, zdaniem półelfa, bo jeżeli szukał właśnie herszt, to trafił bez pudła.
Aed również wstał od stołu i podszedł do szynku. Nie podobało mu się czekanie, aż ktoś go sprzątnie. Na nic zdałoby się tłumaczenie, że nie uciekł z Kansas. Że nie dokonał niemożliwego. „Oni” zawsze wiedzieli swoje.
Idąc w ślady Nefryt, wynajął niewielki pokój, by dostać się do znajdującej się nad nimi części mieszkalnej. Otrzymał klucz i wskazówkę, jak dotrzeć do pomieszczenia. Zarówno o jednym, jak i o drugim zapomniał równie szybko. Wyminął kilka stołów i, biorąc po dwa stopnie, znalazł się na korytarzu piętro wyżej. W samą porę, bo ktoś właśnie wszedł do karczmy. Aed powstrzymał ciekawość.
Korytarz ciągnął się w obie strony. Na jego prawym końcu znajdowały się jeszcze jedne schody, prowadzące prawdopodobnie na strych, na lewej ścianie było okno. Długi szereg identycznych drzwi przywodził na myśl stojących na baczność żołnierzy. Na każdej futrynie wymalowano numer pokoju.

[Oczywistość - zostawiam Ci określenie tego, gdzie się teraz Nefryt znajduje.
Nie mam czego wybaczać, bo jak zwykle zawalam frekwencję i trzeba czekać całe wieki na mój odpis. I ja też muszę się z powrotem wczuć, bo mózg rozleniwił mi się przez wakacje. ;) Włączam kartę, żeby jeszcze raz przeczytać wątki i odpisać, a w ostatecznym rozrachunku babrzę się w programie graficznym i robię sobie ozdobniki do karty…
A tak w ogóle to strasznie mi się ten nasz wątek podoba. Mam na niego pomysł, ale o tym cicho. :D ]

Anonimowy pisze...

[Achhh... No i wszystko jasne. Skazę pamiętałam, ale Shela nie. Jeśli masz pomysł na połączenie wątków obojga, ja bardzo chętnie. Pojedynczo - również, choć po przeczytaniu ogłoszeń w WPT mam uraz do nekromantów... nie wiedząc czemu :D Oczywiście oboje bardzo chętnie :)

Nie śpiesz się, mam na głowie Szept i sesję.]

Iskra pisze...

[dzień dobry :D
tak sobie pomyslałam, że w sumie, to mogłybyśmy coś napisać, tylko tak, żeby się znów nie urwało po chwili ._.
proponowałabym Vetinari, bo ona przewodzi Alchemikom, którzy z kolei włączyli się do ruchu... Bo Iskra, albo M-G to Cienie, więc niezbyt chyba... Chociaż, jak uważasz, w ogóle, jeśli ochota jest]

Szept pisze...

[Odnośnie tego, kim jest Henry – pozwoliłam sobie skopiować jego opis z pobocznych. Służący Devrila. Jedna z nielicznych osób, która zdaje sobie sprawę z podwójnej gry earla. Wierny i oddany swemu panu, niejedną przygodę z nim przeżył, samemu będąc raczej człowiekiem od wszystkiego i powiernikiem myśli i zamysłów earla niż zwykłym służącym. Często odgrywa rolę łącznika pomiędzy Devrilem a Alastairem, jest wtajemniczony w podejmowane decyzje i działania. Devril ufa mu jak mało komu. Nie raz służący krył przed rodziną i znajomymi nieobecność pana, wymyślał dlań fałszywe usprawiedliwienia. Można więc uznać, że Henry jest nie tylko wszechstronny, ale i pomysłowy. Do tego nie obca jest mu walka i zdarzało się, że gdy zostali w podróży napadnięci, stawał u boku earla, wspomagając go w obronie. Cień swego pana, niższy od niego, skromniej odziany, odeń starszy, co zdradzają miejscami posiwiałe włosy, zwłaszcza w miejscu, gdzie niegdyś otrzymał ranę podczas walk. Bo Henry, nim stał się sługą Devrila, był najemnym wojownikiem, co zdradza i jego sylwetka i spojrzenie, czujniejsze niż by to wypadało.
Gdybyś potrzebowała informacji odnośnie Bevana - Wierzy w ideały. Nieco naiwny, bez wątpienia szlachetny. Ocenia innych względem siebie. Litościwy, nawet dla wrogów. Słowo honoru i złożona przysięga są dla niego świętymi. Oddany członek ruchu oporu, święcie wierzy w ideę wolności dla Keronii i w Alastaira jako przywódcę, wielkiego człowieka, który wie, co robi i który doprowadzi ich do wolności. Często kłóci się z Devrilem, zwłaszcza gdy ten przedstawia mu argumenty mieszające z błotem wszystko to, co robią i gdy wytyka błędy. Reis po prostu pewnych rzeczy nie chce przyjąć do wiadomości. Wydaje mu się, że to Wirgińczycy są wszystkiemu winni i jako zło trzeba ich stąd wyplenić. Dopiero otwiera oczy na niektóre wydarzenia, dopiero zaczyna widzieć nie tylko cel, ale i prowadzące do niego środki. Często właśnie one (środki) wzbudzają w nim niechęć i wstręt. Zdarza mu się protestować, zdarza się stawiać, zwłaszcza, jeśli jest przekonany o niewłaściwości takiego czynu.
Młodszy od Devrila, był wychowany przez byłego gwardzistę w służbie króla Briana. Od niego wyniósł przekonania i zasady, jakimi stara się kierować w życiu. Przed śmiercią jego opiekun skierował go do Alastaira, by tam w czynny sposób mógł przysłużyć się dla dobra kraju i jego mieszkańców. W ruchu Bevan dostał twardą szkołę życia. I poznał osobnika znanego jako Ducha, który stał się samozwańczym przewodnikiem swego młodszego towarzysza. I pod pewnymi względami także wzorem, choć tego ostatniego wcale sobie nie życzył.
Mówiąc o przeskoku do Quingheny, masz na myśli Deva i Nef i obie ich grupy, Shela i Lu, czy wszystkich? Właśnie. Zdradzisz nieco z zaangażowania w to Shela, żebym mogła wpasować Lu, czy też ty wpasowujesz Shela, ja Lu, a potem ich jakoś łączymy w jedno?

I inna sprawa, która nie dotyczy już wątku. Chodzi mi o kalendarium. Wiadomo, każdy autor swoje wydarzenia sam wpasuje, ale potrzebny nam zarys. Główną fabułą jest wojna keroński-wirgińsko-quingheńska i żeby ustalić niektóre moje wydarzenia, potrzebne mi kalendarium samej wojny. Nie musi być mega dokładnie, ale chociaż zarys, kiedy Q i W zawiązały sojusz, kiedy wybuchy walki, kiedy doszło do podziału ziem, mianowania gubernatora i nowej królowej. Chociaż tyle na początek by się przydało, potem można to uzupełnić o większe bitwy. Pozostali autorzy mieliby jakiś odnośnik.]

Szept pisze...

[Dobra, taki układ mi pasuje. Tym bardziej, że Lunn ciekawy jest, zdążyłam go polubić. Chociaż Henry początkowo pewnie będzie kręcił nosem, no bo dzieciak z nimi to ciężar, a nie faktyczna pomoc. Ale on już taki jest, musi ponarzekać, a im bardziej narzeka, tym bardziej się martwi. Z tym, że o Devrila, a nie o powodzenie misji czy ruch oporu. W sumie, sługa mi taki niewyraźny wyszedł, ale to się dotrze w wątku. Do tego jeszcze Szept.

Cieszę się, że Bevan jest w porządku, bo nie mam zbyt wielu członków rozpisanych na gotowych, a tworzyć na szybko to też różnie z tym wychodzi. Chociaż czasem kogoś się daje na potrzeby wątku, że to niby jednorazowo, a potem zostaje na stałe. Tak było z Garretem, którego Nef wkrótce pozna. Odnośnie Varen czy Neth, ktoś racjonalny by im się przydał, ale kuszą mnie kłopoty, chociaż w te ostatnie może ich też wpędzić Bevan, bo o ile nie można zarzucić mu braku zdolności, o tyle wiarę w ideały owszem. Zbytnią wiarę, mówiąc precyzyjnie.

Na sam rejs zbytnio pomysłu nie mam. Oczywiście, mogliby ich napaść piraci, mogłaby ich ścigać regularna marynarka albo jakiś okręt quingheński patrolujący tutejsze wody, mógłby być bunt, no bo kobiety na pokładzie przynoszą pecha, mógłby być statek widmo, a nawet mogliby skończyć wysadzeni na bezludnej wyspie przez zbuntowaną załogę – ale to takie na szybcika, nic szczególnego i w planach miesza. To zacznę coś skrobać, postaram się jak najszybciej, ale musze to sobie najpierw rozplanować, zwłaszcza część w której pojawia się Lucien, więc mam nadzieję, że mi wybaczysz odrobinę opieszałości. Także na to tutaj możesz, jeśli będziesz miała coś do przekazania, napisać dopiero w swoim odpisie, jak wrzucę część wątku od siebie. No, chyba że się obawiasz, że zapomnisz :D

Teraz, zaraz to nie trzeba, przynajmniej nie dla mnie, nie wiem jak Iskra, czy się nie będzie za rody brała. Zresztą, kalendarium to mi najbardziej potrzebne do moich rodów, a do tego, to musiałabym mieć dość szczegółowe, no i wiedzieć, co chcę w rodach mieć. W karcie Deva mam trochę wzmianek o wojnie, tj przyjęłam, że mianowanie Escanora gubernatorem i Szafiry królową zbiegło się w czasie jak Dev odziedziczył tytuł – mniej więcej, bo mianowanie i podział ziem Keronii przyjęłam jako odrobinę wcześniejsze wydarzenie, bo zdążyły powstać partyzanckie grupki walczące z najeźdźcą. I nie jestem pewna, co Iskra pisała w historii rodów wcześniej, żeby się mniej więcej pokrywało czy coś, no ale to już z nią musiałabyś się porozumiewać. W sumie, to ona zwróciła mi uwagę, czy aby jest spójne to wszystko. Bo ja póki co za kalendarium się nie biorę właśnie z przyczyn, że nie chcę potem przerabiać i dwa razy pisać, to ta sprawa może poczekać, tym bardziej, że póki co mam co robić: kp Szept, plemiona to najważniejsze do zrobienia na liście. No i jeśli zaakceptujesz pomysł z Audiencji, to i do tego swoje trzy grosze dorzucę.

Powodzenia z menu, bo wiem, że to wcale tak łatwe nie jest, a samo stworzenie układu to nawet nie połowa, bo to trzeba wszystko jeszcze do szablonu dopasować. Jak mówiłam, ciekawa jestem efektu, bo coś wspominałaś, jak byś to dzieliła, ale i tak nie do końca to sobie wyobrażam. Prawdę mówiąc, myślałam, że rozpiszesz to i pokażesz nam do wglądu (tak jak wcześniejszą propozycję menu z ankiety), żeby każdy mógł się wypowiedzieć, tak pozostaje nam czekać na efekt, bo nie wiem, czy wszyscy wiedzą, że nie to z ankiety będzie. Już wrzucicie z gotowymi wszystkimi zakładkami, czy będą stopniowo uzupełniane?

I skoro jesteśmy przy tym. Powiedz mi, w jaki sposób pisałaś sesję. Układałaś jakiś plan czy coś takiego najpierw?]

draumkona pisze...

[Może być tak, że główna linia fabuły dotyczyła by Nefryt, w końcu i ona w ruchu siedzi, to łatwiej by było, a Shela da się zawsze gdzieś wcisnąć, jako okazyjnego przeciwnika, albo co :D]

Szept pisze...

[Dobra, jak to mi mówią, jak nie mogę wybrać – rzuć monetą. Więc niech będzie Varen. Jego znam mniej, to akurat poznam.

Wątek w wodzie raz miałam z Iskrą, wyszło średnio, bo realia podróży morskiej to coś, co wykraczało poza moje zdolności. Ale w sumie, można spróbować. W najgorszym razie, jak uznamy, że jednak nie dajemy rady, to po prostu zostawimy i przeskoczymy do dotarcia na wybrzeże, tak jak miało być początkowo. I naturalnie, jak będziesz chciała coś mieszać, to śmiało.

Faktycznie, o tym nie pomyślałam, a na pewno lepiej widać. Sama jak się bawię z kodami, to na próbnym, ale to bardziej dlatego, żeby nic nie skopać. Jak się uda na próbnym, uda i na właściwym – choć to się tyczy bardziej galerii. Aha, jakby trzeba było usunąć to coś, co jest obecnie i robi za menu, to daj znać jakbyś nie do końca wiedziała, gdzie to było wstawiane i od którego fr usunąć. Moja niezdrowa ciekawość kiedyś sprawi, ze stracisz do mnie cierpliwość :D Mam nadzieję, że to kiedyś to termin bardzo odległy.

Spoko, same teksty, to mogę zebrać kto co ma, namówić, żeby od siebie napisał. Darrusowa ma chyba swój teras czy jakoś tak, ja kwiat, który leczy wszelakie rany, wilki z Gór Mgieł, no i są Lodowi Piechurzy, acz tu nie wiem, czyj był właściwie pomysł, czy Darrusowej czy Iskry, bo na pewno nie mój. Ale to można śmiało dać ogłoszenie, to przecież każdy może coś wymyślić, dodać od siebie, nawet z tego, co na blogu nie pojawiało się jeszcze. Może być nawet chwilowy zastój, myślę, że nie ma się czym przejmować. Weź zobacz jak mi zeszło głupie poprawianie kp, a i tak wrzucałam na siłę na bloga, żeby już mieć spokój. Obecnie niby na tapecie kp Szept, ale pewnie jakieś dwa tygodnie miną mojego głośnego mówienia o tym, a potem jednego dnia wykonam większość roboty. Tak to już ze mną bywa. Albo napiszę surowy szkic, potem będzie leżał nie wiem, jak długo zanim w końcu go ruszę.

Dzięki za porady odnośnie sesji. Chce mi się jakiejś, a żadnego doświadczenia w prowadzeniu nie mam, a nie wiem, jak to będzie z naszą, bo Darrusowa rzuciła mi hasło na gg, a teraz wzmianka zaczyna się od tak, chcę, po czym przechodzi do trzeba by. A jak się tego do kupy nie zbierze to się na planach skończy. Zarys na wplecenie poszczególnych postaci to sobie nawet raz układałam, ale nie dla wszystkich gładko wyszło, a wolałabym na razie nie ogłaszać, póki nie rozpiszę choć trochę fabuły, a raczej nie rozpiszemy, no i nie opracujemy zakończenia. Poza tym, nie chcę, żeby to weszło w paradę Zoranie. Ale nie pomyślałam o tym wykazaniu się postaci, całkiem dobry zamysł, choć nie wiem, czy akurat w tym dam radę i czy nie wyjdzie to na przynudzanie, bo póki co mam takie wrażenie.

Aha, i zaraz spróbuję coś zacząć. Z racji, że ostatnio tak się zbieram, jak nie powiem do czego, troszkę może to zająć, ale na pewno będzie.]

Szept pisze...

Nocne niebo było całkowicie przysłonięte chmurami, żadnych gwiazd, żadnego srebrnego blasku księżyca. Tylko ciemne nieco, lekki szum fal, leniwie wdzierających się na piaszczystą, odrobinę kamienistą plażę, z głębiej wyrzeźbionymi klifami. Zaczynał się przypływ, woda mocniej niż zwykle wdzierała się w ląd. Devril nie do końca pojmował, jak to się dzieje, na jakich zasadach. Ważne, że przemytnikom było łatwiej dotrzeć na plażę.
Nieco dalej, w zatoczce, ledwie widoczny, stał statek. Z tej odległości zdawał się czarny, ginący w ciemności. Żagle były opuszczone, kotwica zarzucona. Devril nie był w stanie określić typu okrętu, nie w tej chwili. Miał tylko nadzieję, że jest szybki i zwrotny, na wypadek gdyby spotkali okręt marynarki cesarskiej floty. Tylko szybkość mogła ich wówczas ocalić od kuli armatniej i stryczka, bo w ten sposób karano korsarzy i przemytników w Quinghenie.
W ich stronę, po spokojnej tafli wody, pomykała niewielka szalupa, poruszana głównie wysiłkiem mięsni marynarzy i pływem morza. Wkrótce mieli dotrzeć na brzeg, zabrać stamtąd pasażerów, jakiś towar i zniknąć. Gdzieś tutaj, w tej zatoczce, musiał znajdować się Czerep, słynna jaskinia przemytników w kształcie ludzkiej czaszki, niemniej Garret, nawet pomimo łączącej jego i Devrila przyjaźni, nie chciał wskazać jej dokładnego położenia. Nic dziwnego. O Czerepie mówiono wiele. Jaskinia złodziejstwa, składowisko nielegalnych towarów, kiedyś podobno nawet i przechowywano tam niewolników, sprzedawanych po wysokich cenach na aukcjach w Wirginii. Niektóre legendy twierdziły, jakoby ten i ów pirat ukrył tam swój skarb, ale legendy mają to do siebie, że do faktów lubią dodawać swoiste urozmaicenia.
Z tylu, za Devrilwem, stał Anrai i Bevan. Ten pierwszy spokojny, drugi wiercił się nerwowo. Bevan do końca był przeciwny tej drodze. Używać przemytników, szubrawców, to nie było szlachetne, to nie było godne obrońców kraju, nie było godne i odpowiednie dla księżniczki. Elfka zdawała się nie mieć w tej materii zdania. Stała spokojnie, milcząca, wpatrzona w wodę, jakby widziała w niej coś interesującego. Była taka od czasu pamiętnego spotkania i poruszonego wówczas tematu elfów. Jeśli widziała się z kimś ze stolicy, Devril o tym nie wiedział. Ale jej milczenie mogło być bardzo wymowne. Ktoś się tutaj martwił.
Szalupa dobiła do brzegu, silne ramiona marynarzy wciągnęły ją dalej, zarywając ją głębiej w mokry piasek. Ktoś coś z niej wyjął, przenosząc na brzeg, ktoś coś podał, wszystko w niebywałej ciszy, ostrożnie, żeby nie przyciągnąć strażników na wybrzeżu. Ci ludzie nie robili tego pierwszy raz. Ktoś oderwał się od grupy, zmierzając w ich stronę. Po nieco chwiejnym kroku i zapachu rumu, Devril rozpoznał Garreta. Jednocześnie z tyłu, tuż za nim, Bevan zawołał, niezdolny stłumić zgrozę:
– On jest pijany!
Gdyby miał czas, wyjaśniłby Bevanowi, że Garret niemal zawsze jest pijany. Gdyby nie był, Devril zacząłby się bać. Wystarczająco czasu jednak nie było, bo kapitan stanął przed nimi, we własnej osobie. Niewiele się zmienił od czasu Tarok, zapuścił tylko gęstszą brodę, włożył przepaskę na oko i lepszego gatunku koszulę. Poza tym był to ten sam kapitan, który ongiś uciekał razem z nim i Darem z wyspy lanistki.
– No, to ktom płynie z nami, szczurki? – powitał ich wesoło, błyskając złotym zębem. Tego ostatniego Devril też nie pamiętał u niego. Może zdołał przegrać go w kości? Bo manią Garreta, oprócz żeglugi i rumu, były wszelkie hazardy. Może to właśnie wepchnęło go na drogę przemytnika i jak podejrzewał Devril pirata, choć na to ostatnie nie miał dowodów.

[Luciena wprowadzę w następnym wpisie, bo w tej chwili rozważam, czy pisać i u niego drogę morską, czy skoczyć do Quingheny]

Aed pisze...

[Nawet nie pytaj, co mnie do tego zainspirowało, bo sama nie jestem pewna... Pewnie sama świadomość tego, że rok szkolny nieuchronnie się zbliża.
Jedyne, co w obliczu braku innych pomysłów mogę zrobić, to obiecać, że więcej nic takiego nie wymyślę... :x
Rety, w życiu tyle nie medytowałam nad kliknięciem "Publikuj komentarz". xD To powinno mi dać do myślenia. Mnie i mojej części mózgu, która teoretycznie odpowiada za logiczne, spójne, sensowne myślenie, ale w praktyce coś jej nie wychodzi.]

Korytarz był pusty. Cóż, trzeba będzie zawołać. Tylko jak zawołać Nefryt, żeby nie użyć imienia „Nefryt”? Oto jest wyzwanie. Mógł, rzecz jasna, spytać karczmarza, do którego pokoju dał jej klucze. Ale nie. Bo po co? Przecież to zbyt łatwe…
Uprzedził go ktoś inny. Ktoś, kto wyszedł z drzwi na końcu korytarza. Ktoś ubrany podobnie, jak Wirgińczyk pod karczmą. Tylko jakby… ważniejszy. Dziesiętnik? Oficer wachty?
Zbrojny przez krótką chwilę zaszczycił go spojrzeniem. Aed pokornie usunął mu się z drogi i stanął pod ścianą. Pochylił głowę na znak szacunku, ani na chwilę nie spuszczając go z oczu. Oficer zatrzymał się na szczycie schodów i zaczął usilnie czegoś wypatrywać. Przez chwilę wystukiwał jakiś tylko sobie znany rytm na blasze hełmu, który trzymał pod pachą. Potem lewą rękę oparł na rękojeści miecza i stał tak sobie, jak gdyby nigdy nic za kimś się rozglądając. Aed chyba nawet wiedział, za kim. No to było ich dwóch.
Szybkie kroki. Ktoś zaraz niemal wypadnie z drzwi… Z których?
Prawa strona. Szóstka? Nie, za daleko.
Piątka.
W jednej sekundzie podbiegł do oficera, chwycił go za kołnierz kolczugi, jeżeli można tak to nazwać, i sprzedał mu kopniaka, wpychając go na drzwi piątego pokoju. W tym samym momencie owe drzwi otworzyły się z rozmachem. Mężczyzna wyrżnął w nie tak, że niejednego by zabolało od samego widoku, westchnął, oparł się o ścianę i zjechał po niej na podłogę.
- Grzeczny chłopak, nawet nie musiałem podcinać mu nóg, żeby przyładował łepetyną.
Aed nagle zdał sobie sprawę z tego, że to było bardzo, bardzo głupie. bo szybko mógłby wrócić do swojego przytulnego apartamentu w Kansas. I nie dość, że wpadł na to po fakcie, to nic sobie z tego nie zrobił.
- Nie pytaj, jestem szurnięty, przyznaję się. Swoją drogą, dobra robota - skwitował, z uznaniem kiwając głową w stronę Nefryty. - To co z nim zrobimy? I co stamtąd zobaczyłaś? – dorzucił. Nie wybiegałaby z pokoju bez powodu.

Szept pisze...

[Jak coś się pisze, muszę jeszcze dopracować fr o Lucienie]

Szept pisze...

– Nie wiem. Może dlatego powinnam być gotowa na każdą ewentualność? – Nawet nie przypuszczała, że będzie to rozważać, ale czy można potępiać ludzi za chęć walki o własną wolność? Elfy powinny to zrozumieć. Niektórzy wciąż nosili w sobie gorycz z powodu upadku Irandal, lecz miast nie zostało zniszczone przez Kerończyków. Jeśli pojęła to ona, czemu nie mogli pojąć pozostali? Jeśli nie zjednoczą się, wróg pousuwa ich kolejno, wykorzystując słabość. Elfy zachowają swą piękną stolicę tylko trochę dłużej, by potem stała się takimi ruinami, jak Irandal.
– Pozwólcie, kapitan Garret – Devril uznał za stosowne przedstawienie człowieka, który miał ich przemycić do Quingheny.
– Co tak poważnie, pupilku Xantii. Garret jestem – kapitan wyciągnął rękę, potrząsnął dłonią zdezorientowanej Szept, to samo zrobił z Nefryt, a panów zdrowo klepnął po plecach, tak że Bevan aż zgiął się w pół. – Zaraz wezmę nas na Vinniego, tylko zostawimy towar. Dużo tych psiajuchów na morzu, źle się pływa, tfu. I żeby była jasność, żadne z was mi się na okręcie nie wtrąca. Tam tylko kapitan mówi i jego się słucha.
Vinnie, właściwie Vinncenes, okazał się być niewielkim szkunerem. Niezbyt głębokie zanurzenie czyniło go szybkim i zwrotnym, co było niezwykle pożądaną przez przemytników cechą, pozwalającą uciec przed pościgiem ciężkich okrętów liniowych i galeonów i wymknąć się z zasięgu ich dział. Od biedy mógłby posłużyć nawet do ataku na statki handlowe i szybkiego wzbogacenia się. Wyposażony w osiem dział, było to praktycznie nic w porównaniu z prawdziwymi okrętami-armatami, mającymi dwadzieścia parę ciężkich dział i obsadzonymi liczną załogą. Lecz taki szkuner, ze swym płytkim zanurzeniem mógł wpłynąć na niedostępne dla ciężkich okrętów wody przybrzeżnych zatok, a w nocy takie jak ta łatwiej było zeń rozładować przemycany towar. Na dwóch masztach, przednim nieco niższym, rozpięto usmolone żagle, by Vinnie nie rzucał się zbytnio w oczy nocną porą. Kadłub, wykonany z drewna sosnowego ktoś, nieco niechlujnie i chyba dość dawno pomalował na ciemny brąz, a nazwa statku, niegdyś majestatyczna, teraz była w połowie zmazana.
Załoga liczyła, razem z kapitanem, 40 osób. Tyle zdążył dowiedzieć się Devril w pierwszej chwili pobytu na żaglowcu, o którym Garret wyrażał się z ogromną dumą. Może dla większości okręt bywał tylko środkiem transportu, wzbogacenia się, dla kochającego rum i morze kapitana był prawdziwym domem. Widać to było w pieszczotliwym geście, w jakim przesunął po burcie.
– Chłopak zaprowadzi was do kajuty, będziecie musieli się tam upchnąć.
Bevan już chciał zaprotestować, bo się nie godzi, ale spojrzenie Devrila zamknęło mu usta. To nie był pasażerski statek, nie było tu miejsca na wygodę. A jak chciał płynąć w lepszych warunkach, to mógł się wystarać o oficjalne pozwolenie.
– A, jeszcze jedno. marynarze są przesądni, lepiej żebyście zbytnio nie wałęsali się po pokładzie. Czeka nas wiele dni na jednym okręcie, a nikt z was nie chce chyba buntu.

Szept pisze...

[cdn]

~*~
Lucien odetchnął głębiej, wdychając powietrze portowej tawerny. Cuchnęło brudną wodą i rybami. Obu tych rzeczy serdecznie nienawidził. W Quinghenie bawił już od dwóch tygodni, gdzie przeszło półtora spędził w „Krakenie”. Nie dostał konkretnych instrukcji odnośnie zadania, ktoś miał się z nim skontaktować na miejscu. Lucien, który lubił być panem sytuacji i własnego losu, nawet jeśli wrażenie to miałoby być złudne, znów nie pałał sympatią do takiego rozwiązania. Dodatkowo piwo, które sączył, było ewidentnie rozwodnione. Przynajmniej pokoje były względnie czyste, żadnych myszy, chociaż od tych ostatnich pewnie roiło się w piwnicach. No i przynajmniej chleb nie był spleśniały. Lucien westchnął, od niechcenia bawiąc się nożem. Gdzie był jego sojusznik? Mieli wysłać do niego kogoś, kto wprowadzi go w temat.
Póki co jedyne, co całkiem skutecznie robił, to jadł, pił, spał i gnuśniał w tawernie. Niedługo będzie znał na pamięć więcej szant niż niejeden marynarz.
Zdecydowanie nie lubił wody. A myśl, o powrotnej podróży do Keronii sprawiała, iż miał ochotę zginąć na misji. Przynajmniej nie spędziłby całej podróży wychylony za burtę.

[Ja tak często też robię w czasie wątku. Na Deva szukałam o tropieniu do wątku z Vey, bo mi się ubzdurało, że Devril z jednym z dzikich będą polować i ją znajdą, na Lu szukałam swego czasu o rodzajach ognisk i o tym, jakie drewno jak się pali. Niby proste ognisko to się często robiło, ale na ukrywającego się Cienia potrzebowałam bardziej dokładnych informacji. Chociaż, żegluga to zdecydowanie szerszy temat, także nie wiem, czy stanę na wysokości zadania. Bo żeglugę znam co najwyżej z paru gier i serii Kapitan Blood. Byli jeszcze Piraci z Karaibów, ale dla mnie to zawsze była bardziej fantastyka niż typowe piractwo. Za to polecam Szpiegów i piratów. O ile opisy statków to się połapię, to cała mechanika żeglugi nieco kuleje, więc pewnie będę omijać temat. W miarę dobrym źródłem jest wikipedia, poza tym kilka stron link i link
Też jestem ciekawa. Ale we wrześniu mam mało czasu, więc nie dam rady się tym zająć, przynajmniej na ten moment, a teraz to już za mało czasu, no i już jedną sesję mamy. Mogę cię zapewnić, że twoje sesje były świetne, przynajmniej te, w których miałam możliwość uczestniczyć. Jedyne zażalenie, jakie mam, tyczy się praktycznie każdej sesji – mianowicie czas ich trwania nie jest równoznaczny z postępem akcji. Też jestem ciekawa, jak by to wyszło, bo o rpg pojęcia nie mam, co najwyżej o crpg. Cóż, parę pomysłów mam, chociaż brakuje mi może fr o wykazaniu się postaci. Może, jak przyjdzie łatwiejszy czas na uczelni, to coś się uda z tego napisać ]

Silva pisze...

- Ty, kurwa, zwariowałeś!
Brzeszczot wciąż uważał, że to był zły pomysł. Dlaczego on dał się w to wciągnąć? Jak mógł nie usłyszeć ukrytej za słowami przyjaciela pułapki? Zgodził się, cholera jasna, zgodził, ale gdyby wiedział, że chodzi właśnie o to, uciekłby wtedy daleko za góry.
Październikowe Dziecko był szalony. Olbrzym zwariował do reszty. Najemnik nie mógł zrozumieć, dlaczego i po co watażkom układy z bandą Nefryt? Co chciały olbrzymy osiągnąć, zawierając sojusze z ludźmi? Wiekowy sen najwyraźniej im zaszkodził. Swoich miast w górach wciąż nie otworzyli na innych, a chcieli z obcymi paktować?
- Nawet jeśli, ktoś z bandy Nefryt się zjawi, sądzisz, że cię do nich zaprowadzi? Jesteś olbrzymem Jaruut. Byliście zarazą jak smoki. Wciąż straszą wami dzieci.
- Watażkowie się zmienili. Czasy się zmieniły - jednak olbrzym wiedział, że dawne urazy nie znikają, że nienawiść zakorzenia się w sercach ludzi i niczym cierń jątrzy ranę. Olbrzymy dość już zła wyrządziły, dość istnień obróciły w proch. Teraz postanowiły zawrzeć sojusz z ludźmi.
Brzeszczot popatrzył na Jaruuta. Był wysoki jak dom, nie wielki jak góra, co było znaczną przesadą w opisach olbrzymów. Umięśniony, nieokrzesany, jak barbarzyńca. Miłej gęby to on nie miał i najemnik coś czuł, że uśmiechem nie przekona do siebie ludzi.
- Powinieneś zabrać Jashę. Z waszej dwójki to on jest bardziej miły dla oka.
- Chcesz powiedzieć, żem brzydal?
- No, może nie aż tak, ale do kurosa ci brakuje - najemnik usłyszał tętent końskich kopyt. Ktoś nadjeżdżał od wschodniego gościńca. - Mamy gości.
- Widzę. Mały człowieczek na koniku.

[Chciało mi się. Chciało mi się wątku, musiałam o.O]

Rosa pisze...

Narius rozejrzał się po karczmie. Słysząc głos karczmarza skierował wzrok w jego stronę.
- Nie zamierzam teraz nikogo tym zabijać, więc nie widzę potrzeby odkładania broni… - spojrzał z niepokojem na ludzi z karczmy. Wymienili między sobą spojrzenia. Atmosfera od razu zgęstniała. No tak… Akcent Wirgiński…
Nie namyślając się dłużej usiadł przy najbliższym wolnym stoliku i oparł łuk o ścianę. Gdy tylko to zrobił, ludzie powrócili do swoich zajęć jakby nic się nie stało. Śmieszne…
Wszystko byłoby już dobrze, gdyby nie karczmarz, który zapragnął mieć broń przy swojej ladzie. Narius poderwał się może zbyt raptownie, przewracając stół, krzesło i jeszcze z kilka innych mniej lub bardziej potrzebnych przedmiotów. Karczmarz spojrzał na niego ze złością. Znowu ktoś mu zakłóca spokój w karczmie. Skinął palcem na dwóch osiłków zajętych piwem. Na gest karczmarza poderwali się chwiejnie.
Po kilku minutach Narius wylądował już w błocie. Jego łuk i strzały także. Zaklął głośno. Szczególnie, że zobaczył treść leżącej przed nim karteczce. Zaklął głośniej i złapał kawałek kartki. Znowu zaklął i ze złością zaczął rwać kartkę na drobne kawałeczki.
- Próba, dobre sobie. – Mruknął
***
- Nie, nie słyszałam. Co to takiego? – teraz w głosie dziewczynki nie słychać już było złości, raczej ciekawość. – Opowiedz mi o tym. – Poprosiła i spojrzała na Nefryt z wyczekiwaniem.

Silva pisze...

- Nudzę się. Chyba wyrwę sosnę i zrobię sobie flet.
- To ty umiesz grać?
- A co, myślałeś, że jak olbrzym to już kurwa ułom?
- Wielkoludy grające na fujarce, jakież to męskie!
- To mogę postraszyć tego tam, na koniu?
Brzeszczot nie był tak wysoki, jak jego przyjaciel; przewyższał tylko o kilka cali standardowego mężczyznę, ale nie potrzebował wzrostu. Wystarczył mu słuch, nieoczekiwany dar mieszanej krwi. Słyszał ciężki oddech konia, łamiące się źdźbła pod jego kopytami i mamroczący pod nosem męski głos. Gdyby skupił się wystarczająco, odrzucając to, co tylko przeszkadzało, usłyszałby nawet nimfy wodne w jeziorze, które mijali rano.
- Po pięciu wiekach snu wyleźliście ze swoich jaskiń - przypomniał mu najemnik, bo najwyraźniej olbrzym miał problemy z pamięcią - Naprawdę sądzisz, że ludzie o was zapomnieli?
Jaruut zrobił minę, którą można uznać za rozczarowaną.
- Dobra, może strach przed wami się przykurzył, ale jesteście jak wiatr.
- Takie tam bitki. Wojny z ludźmi to praktyka. Musiałbyś zobaczyć walki z elfimi magami! Krew, urwane głowy, wyrwane bebechy... A z ludźmi to... - olbrzym klasnął w masywne dłonie, aż zadudniło - ...plask i plama krwi zostaje.
- Poradziłbym ci, żebyś tego nie mówił przy herszt Nefryt, ale... - najemnik westchnął; znał Październikowe Dziecko nie od dziś i dobrze wiedział, że olbrzym wszystko zrobi po swojemu. Powie, co mu ślina na język przyniesie i zrobi, co mu kipiąca w żyłach krew podpowie. Po co jednak Wieczny wysłał jednego ze swoich watażków do hersztówny, najemnik nie wiedział. Olbrzymy mówiły coś o pojednaniu, o pomocy. Nie chodziło o handel, tu szło o politykę. Czyżby wielkoludy postanowiły opowiedzieć się po stronie rebeliantów? Jakie jednak widzą w tym korzyści dla siebie? W ich żyłach płynie wraz z krwią walka i szał bojowy - może więc szukają tej przyjemności? A może nigdy nie wyjawią prawdziwej przyczyny tej zagrywki, pozostawiając dla siebie tę wiedzę.
Co prawda Brzeszczot był tu z innego powodu - minęły już trzy księżyce od upadku Eilendyr, elfy szukały sojuszników. Ród Kael't Crevan potrzebował oczu i uszów i chociaż Frilweryn nie popierał decyzji siostrzeńca, a przede wszystkim hyvana (głowy rodu), nie potrafił przekonać Dara do zmiany zdania. Brzeszczot miał bowiem plan.
- Popatrz, ludzki robaczek - w słowach olbrzyma zabrzmiało niewypowiedziane: idealny do zgniecenia!

Silva pisze...

Olbrzymy przez wiele wieków budziły strach i trwogę w mieszkańcach królestwa; były to czasy niespokojne, lata gdy elfy walczyły z ludźmi, kiedy wielkoludy zmagały się z magami i deptały krasnoludy. Pięknie chwile dla olbrzymów. Jednak ich siła i wytrzymałość oraz ponadprzeciętny wzrost zakorzeniły się w umysłach mieszkańców Keronii. Jeszcze długo po tym, jak skończyły się bitwy, gdy opadł wojenny pył i ucichły wrzawy, pamiętano o drganiu ziemi pod stopami gigantów, o przelanej krwi i skruszonych górach. Wojny olbrzymów zebrały krwawe żniwo, nie dziwota więc, że po pięciu wiekach snu wielkoludów, ich ponowne pojawienie się wywoływało strach. Elfy i krasnoludy pamiętały. Ludzie znali opowieści, jednak to wystarczało.
- Ty jesteś... Brzeszczot?
- Patrz łysa pałko, robaczek cię zna - olbrzym, odkąd najemnik stracił włosy przez ogień na bagnach Cebra, znalazł sobie nowe zajęcie: dręczenie mieszańca! Bo z włosami z jednej strony dłuższymi, z drugiej krótszymi i w ogóle nierównymi, Dar wyglądał jak dziwoląg i nawet przycięcie tych kłaków nic nie dało.
- Za to ciebie się boi.
- I bardzo, kurwa dobrze. Olbrzymów należy się bać - a na potwierdzenie swoich słów, uderzył pięścią w pięść, prezentując swoje mięśnie.
Najemnik westchnął. Za co, bogowie niejedyni, pokarali go takim towarzyszem? Wielkolud zachowywał się tak, jakby jego rasa była pokojową, miłą i przyjemną nacją, i nigdy nic złego nie wyrządziła komukolwiek. Łagodny olbrzym jak baranek, jasne.
- Jestem Brzeszczot, a to Jaruut - wymawiając pierwszy raz to imię, z gwary olbrzymów pochodzące, można było połamać sobie język - We wspólnej mowie możesz nazywać go Październikowym Dzieckiem. Przysłała cię herszt?

[Jest idealnie. Poza tym, wyskoczyłam z wątkiem jak Dar z konopi więc... Zostałaś dosłownie zaatakowana ^^' I tylko Jaruut liczy, że Nef się pojawi od razu, bo nie zignoruje olbrzyma i tak po prostu zaprowadzi go do obozu xD Poza tym, genialnie będzie, jak się okaże, że jednak olbrzymy Nefryt nie wysłały prośby o spotkanie i herszt nic nie wie:
"-To nie wysłaliście do nie posła? - spytał oburzony Darrus.
- Po chuj? Jeszcze by odmówiła, a tak nie ma wyjścia - odpowiedział łaskawie olbrzym".]

draumkona pisze...

[Odkąd Alastair przyjął Brzask do ruchu, to bywa tam, gdzie oni. Głównie jednak przewodzi alchmikom i paru ludziom z ruchu przy napadach na Wirgińskie transporty z metalami - przy użyciu alchemii z kloca metalu można zrobić miecz w dosłownie chwilę, tak więc surówce i innego rodzaju transportu są dla niej łakomym kąskiem.
Alastair może też posłać ją do bandy z jakimś zadaniem, albo banda może się natknąć na alchemików, mogą chcieć napaść na ten sam transport i prawie by się między sobą pobili, ale Nef by na przykład rozpoznała znak Brzasku - czerwone płaszcze, na nich wyszyty Krzyż Flamela - i to by ich powstrzymało przed wzajemnym wyrżnięciem się...
Więcej pomysłów chwilowo nie mam :3]

Rosa pisze...

Narius wstał powoli, otrzepując ubranie. Z trudem powstrzymywał złość co szlo mu z trudem.
- Bo myślałem, że ten kto mnie do niej posyła nie robi mnie w butelkę i wie co robi? - odwrócił się do Arhina. Wypuścił z płuc powietrze i przyjrzał się dokładniej twarzy Shela.
- I po co było to cale przedstawienie? - spytał się patrząc mu prosto w oczy.

***

-Shire... Shire. - powtórzyła dziewczynka. - Chciałabym tam być. - szepnęła. - Żadnej przemocy, zła... Może i śmierci...Shire... - mówiła cicho jakby te słowa były przeznaczone tylko dla niej. Pokręciła głową. - Na pewno nie istnieje. To bajka. - powiedziała głośniej. Schyliła się po dzbanek z jagodami. - Wracamy? - spytała się Nefryt.

draumkona pisze...

Czasu nigdy nie było za wiele. Zawsze musieli się gdzieś śpieszyć. Tam transport do przechwycenia, tam potyczka z Gildią... I jeszcze Desmond. Jej przyjaciel, jej prawa ręka, najlepszy, dorównujący jej poziomem, jedyny prócz niej, który potrafił transmutować bez kręgu... W łapach Wirginii. Najprawdopodobniej na torturach w Twierdzy. I dręczące ją po nocach pytanie.
Czy wytrzyma?
Gdyby byli liczniejsi, mogliby sami go odbić. Wedrzeć się do Twierdzy nawet wtedy, gdy strzegłyby jej Cienie.
Ale nie. Nie dość, że było ich za mało, to był jeszcze Alastair, który wręcz zabronił jej tam chodzić, co Charlotte wybitnie irytowało. Zmieniła wygląd, nie przypominała już dawnej siebie. Escanor nie miałby szans jej poznać. Nie bez pomocy.
Mimo wewnętrznego buntu i poczucia niesprawiedliwości, trzymała się z dala od Twierdzy. Teraz zaś dotarła do niej informacja, a może i nawet rozkaz. Rozkaz od członków ruchu. Nakaz odnalezienia bandy Nefryt nim będzie za późno. Czemu to takie ważne, nikt jej nie zdradził.
Nakaz równał się z tym, że odpuszczą jeden z transportów Gildii. Co mogło równać się z tym, że komuś zabraknie broni, albo i będą głodować, czego naprawdę chciała uniknąć.
- Asznan... - odwróciła głowę i ujrzała Parquashę. Kobieta ta uczyła się dość szybko, poza tym, miała naturalny talent do alchemii. I potrafiła myśleć logicznie, co ceniła Charlotte - Wszyscy są gotowi, możemy ruszać.
Skinęła głową, po czym wspięła się na siodło własnego konia, a szarpnąłszy wodze skierowała go pyskiem do reszty członków Brzasku, którzy również dosiadali koni. W sumie było ich może... Dwudziestu? Trzydziestu? Nie było to wiele, choć ostatnimi czasy oddziały Wirgińskie przekonały się co to znaczy walczyć z dobrze wyszkolonymi alchemikami. Nic przyjemnego.
- Banda jest gdzieś w tych okolicach, tak piszą w liście. Nie powinni atakować, no chyba, że nie zauważą, że my to my... Albo nie wiedzą, że współpracujemy z ruchem. Mimo wszystko, jeśli będą chcieli się na nas rzucić, nie atakujemy. Najwyżej defensywa. W końcu, to są sprzymierzeńcy... - chociaż Charlotte nie nawykła do nazywania "sprzymierzeńcem" kogoś, kogo nie widziała na oczy. Rozkaz jednak to rozkaz. Trzeba się go słuchać.
Brzask ruszył w trasę.

Dina i Narius pisze...

-Misję mówisz... - Narius spojrzał na Arhina, który wyrażnie wydawał się zaniepokojony.
O tym, że nie umiał walczyć nikt nie musiał mu dodatkowo mówić. Sam o tym wiedział. Jakby miał za dużo pewności siebie...
- A na czym ta misja miałaby polegać? Bo wiesz, nie zamierzam kupować kota w worku. - jeszcze raz spojrzał na Shela. O tym, że misja była dla króla Wirginii nawet się nie pytał. To przecież było pewne...
***
- Mówisz, że ja dożyję. A ty? Od razu zakładasz, że zginiesz na polu walki. Przecież do tej pory jakoś przeżyłaś, prawda? - Dina spojrzała na Nefryt i zaraz potem opuściła głowę mysląc nad czymś.
- A po za tym... - zacięła się na chwilę, zastanawiając czy mówić dalej. - Zresztą nie ważne...

Silva pisze...

Brzeszczotowi to wszystko się nie podobało. Sam pomysł watażki zakrawał o szaleństwo, w dodatku zbudzone ze snu olbrzymy dziwnie szybko wpasowały się w zastaną sytuację i niepokojąco łatwo podjęły własne działania. Czyżby wielkoludy zamierzały razem z rebeliantami i buntownikami maszerować przeciwko obecnemu stanowi rzeczy? Wynikną z tego oczywiste plusy, jednak strach pomyśleć, co wymyślą przeciwnicy, co wystawią do walki z olbrzymami.
- Prowadź, dzieciaku. Z zachodu ciągnie grupa zwiadowców - brukowany trakt, którego nie widać było przez wysokie drzewa, biegnący przy ich zachodniej stronie, rozbrzmiewał dudnieniem galopujących koni. Szczęk mieczy wprawdzie nic słyszącemu ich najemnikowi nie mówiły, ale szepty już tak. Słyszał trójkę mężczyzn mówiących w dialekcie plemion z północnych wybrzeży.
- To co? - Październikowe Dziecko nawet na palcach stanął, jakby nie dość wysoki był, i zaczął wyglądać jeźdźców. - Zgłodniałem - tak, można było teraz uznać, że olbrzymy jedzą ludzkie mięso - Konina. Konina Brzeszczot!
- Odpierdol się, nic nie sugerowałem!
- Żeś cholera pomyślał.
- Pieprzony jasnowidz...
Powinni jechać. Zdecydowanie powinni ruszyć stąd swoje dupska i jedną wielką dupę.

[Dodać do tego minę niewiniątka Jaruuta oraz minę rezygnacji najemnika... ach ^^ ]

Szept pisze...

[Tak, odpisałaś. Teraz to mnie czeka ogarnięcie się i nadrobienie zaległości, jakie mi się narobiły w wątkach. Zwłaszcza na panach. Wątek pierwszy jak najbardziej pamiętam, zwłaszcza, że tak dobrze mi się kojarzy i był tak udany. Zresztą, to były moje początki na KK :D Do tego właśnie na potrzeby tego wątku narodził się Devril. Tak, mam ochotę go odgrzebać. Nie jestem pewna, w którym momencie go skończyłyśmy, ale zaraz sprawdzę. Chyba, że wolisz ciągnąć od jakiegoś nowego momentu. Poniżej kopia mojego ostatniego komentarza, nie wiem, czy na niego odpisywałaś. Nie mogłam się u siebie odnaleźć.

Po twarzy Cienia nie dało się poznać zbyt wiele. Maska, ta sama, którą tak często przywdziewał, widniała na jego twarzy. Imię jej – obojętność. Pochylił się nad Łowczynią, choć świadom obecności jakiegoś dzieciaka, chwilowo ją zignorował. Na razie ważniejsza była Łowczyni.
Rana nie wyglądała na bardzo poważną. Bardziej niepokoiła go widoczna w oczach elfki gorączka. Nie był żadnym medykiem, jego zdolności ograniczały się do podstawowych ran. Zaklął cicho, wyrażając całą swoją frustrację, a elfka uniosła głowę. I ulga odmalowała się w jej spojrzeniu, gdy dostrzegła obok Czarnego Cienia. Skoro Poszukiwacz tu był… on dopilnuje, by Bractwo wyszło z tego wszystkiego bez szwanku. On dopilnuje, by kontrakt został wypełniony…
Elfka, nie mając już więcej sił, zamknęła oczy.
- Nikt za nią nie jechał. Przynajmniej nie na trakcie – stwierdził Lucien, nadal pochylony nad członkinią Bractwa. Nie patrzył na Nefryt. W zasadzie, choć zdawał się spoglądać na Łowczynię, wątpliwe było, by jego zamyślony wzrok widział cokolwiek… może oprócz jego własnych myśli. Mieli Niedźwiedzia. Łowczyni była ranna. Wejście do Kasnas utrudnione…
Misja właśnie się skomplikowała. Bardzo.
Odwrócił się. I wbił wzrok w chłopca.
- A ten to kto? – zapytał, nieco ostro. Dzieciak, widocznie przestraszony, drgnął. A Lucien przeklął się w duchu. Zahukany i przestraszony będzie niezbyt pomocny. A nie byłoby go tu, gdyby do czegoś nie miał się przydać… przynajmniej tak mu się wydawało. Bo przecież… Nefryt chyba nie zaczęłaby się bawić w samarytankę w takiej chwili?
Pomyślał o nowych. Rekruci. Oni czasem też się bali. Choć chyba nie tak, jak ten dzieciak. Bądź co bądź oni byli starsi. I mniej więcej wiedzieli co ich czeka i w co się pakują. Szkoda tylko, że podejścia do dzieci to on nie miał za grosz. No nic, będzie próbował.
- Co on tu robi? – zwrócił się do Nefryt, odrobinę łagodząc brzmienie swego głosu. Cóż, przynajmniej go ściszył, tak, by dzieciak nie za wiele mógł usłyszeć. W końcu, dzieci się lekceważy… a one naprawdę czasem słyszą aż nazbyt dużo.
- Jjjaa… - chłopak zebrał się na odwagę. Albo na głupotę, pomyślał przelotnie Lucien. Ledwie pohamował się, by nie wbić w niego swojego spojrzenia, które jak wiedział, bardziej peszyło niż dodawało śmiałości. Miast się odezwać, po prostu czekał.
- Mam wiadomość – chłopak przełknął ślinę, a Lucien nieomal wzniósł oczy do nieba. Dziękczynienie bogom, w których i tak nie wierzył. Znaczy się, może byli, ale na pewno nie interesowali się ludzkością ani światem. Cóż, ale przynajmniej dzieciak zaczął mówić.
- Jaką wiadomość? – zapytał, gdy cisza stała się wprost nieznośną.]

Szept pisze...

- Garret? Gdyby nie był, zacząłbym się martwić o jego stan – parsknął Devril. Bevan nie wyglądał, jakby było mu do śmiechu. Właśnie zwątpił nie tylko w powodzenie ich wyprawy, ale także w stan umysłowy Ducha.
- Robi wrażenie. Mój Vinnie – i niechby ktoś spróbował zaprotestować.
- Z czystej ciekawości… co wieziecie do Quingheny?
Oblicze Garreta rozpromieniło się. Wintersowi wystarczyło to za odpowiedź.
- Rum.
- Niech bogowie mają nas w swojej opiece – wymruczał Bevan, już widząc, jak kapitan i załoga zalewają się w sztok pod pokładem. Garret chyba przestał się nimi zajmować, zapomniał też wskazać im drogę do kajuty. Na szczęście jeden z przemytników był na tyle uprzejmy, że wskazał im drogę. Pierwsze, co można powiedzieć o kajucie to fakt, że było tam ciasno. Jedno małe, okrągłe okienko, co dawało niezbyt wiele światła. Pod nim stolik. Dwie piętrowe koje, co dawało cztery miejsca do spania.
Bevan zaniepokojony spojrzał na Nefryt. I na Devrila. Czy jego przyjaciel nie pomyślał o… Pochylił się w stronę arystokraty, szepcząc coś do niego, chyba zapominając, że w towarzystwie takich rzeczy się nie robi. Znów zerknął na Nefryt, zaczerwienił się.
Devril milczał.
- Ekhem… - odkaszlnął ogromnie zmieszany Bevan. – Jeśli ci się nie podoba, możemy zamienić się z kapitanem. Poszłabyś do jego kajuty…. miałabyś własną… - zaplątał się, zaczerwienił jeszcze mocniej. Z rozpaczliwego spojrzenia, jakie rzucił Devrilowi wynikało, jedno słowo. Pomocy.
Ten jednak chyba nie kwapił się z pomocą.
- Byłoby na pewno wygodniej. Kajuty kapitańskie, nawet na takich statkach są większe… ee… wygodniejsze… Tego, bardziej odpowiednie.
- Mój przyjaciel próbuje powiedzieć, że obawia się o twoją reputację – Devril w końcu przyszedł z pomocą, wyrzucając z całą szczerością to, co Bevan starał się ubrać w piękne słówka.
~*~
- Przepraszam, czy tu wolne?
Powoli uniósł głowę, mierząc przybysza niezbyt zachęcającym spojrzeniem. Nie było w nim wrogości czy jawnej niechęci, te ukrył skutecznie pod maską. Było to raczej spojrzenie kogoś, kto preferuje samotność i wolałby nie dzielić się tlenem. Ani przestrzenią.
Jedwab i zdobione haftem szaty. Kolejny wychuchany paniczyk. Nie nauczyli go, że w takich dziurach jak te łatwo stracić nie tylko sakiewkę, ale i życie? Trudno. Lucien nie był od edukowania paniczyków. Zwłaszcza, że arystokracji nie znosił.
- A widzisz, żeby ktoś tu siedział? – burknął, tracąc zainteresowanie nowo przybyłym. Wątpił, by ktoś był aż tak głupi, by marnować jego czas umawiając go w takiej dziurze z jaśnie panem. Stosunek Luciena do arystokracji był raczej powszechnie znany w Bractwie. – Wolne.
Informator pewnie i tak się nie zjawi. I po co on płynął do Quingheny? Uroków parnej wyspy, pełnej lasów i słońca nie pragnął zgłębiać. A już na pewno docenić. Chyba, że pojawiła by się szansa poznania ukrywanej przez tutejszych techniki. Tą by nie pogardził.

Rosa pisze...

Narius słuchał Shela uważnie. Odszedł z nim kilka kroków. Nie byłoby po ich mysli gdyby ktoś ich tu zobaczył.
- I myslisz, że ja umiałbym kogoś chronić. - rozesmiał się gorzko. - Chyba cię koń pogryzł.
Schował dłonie w kieszenie płąszcza i zacisnął pięści. Nie nadawał się do tego. Nie nadawał się do niczego!
***
- To widać po twoim spsobie mówienia. Ale już o tym nie mówmy. - Dina spojrzała na swójk dzbanuszek z jagodami i włożyła jedną do ust. Są pyszne... - rozmarzyłą się i weszłą do strumienia. Woda była byłą zimna, ale nie przeszkadzało jej to. - Wracamy?

draumkona pisze...

Droga wcale nie była taka długa. Jak na jej, półelfi nos, jechali być może ze dwa dni od głównego zejścia do tuneli Grah'knar. Jako, że słuch miała całkiem dobry, choć nie mógł on równać się ze słuchem Dara, dosłyszała szmer rozmowy między jakąs kobietą, a mężczyzną. Słowa niestety zaginęły pomiędzy trzaskami gałązek i dyszeniem koni, a także ściszonymi rozmowami między alchemikami.
W końcu wstrzymała konia, zeskakując na ziemię, podobnie zresztą uczyniła reszta. Wyszli z lasu niemalże w jednym szeregu, przez co zdawało się być ich nieco więcej niż było w rzeczywistości. Charlotte zrzuciła kaptur i spojrzała to na jedno, to na drugie. Jakby sama nie była pewna, czy dobrze trafili.
- Wiara i broń - mruknęła jedno z powiedzeń ruchu, którym zwykle sprawdzało się gońców.

Szept pisze...

- To że kapitan nie… Nie godzi się… jesteś szlachetna pani królową … nawet jeśli jeszcze nie na tronie i… - Bevan konkurował z Nefryt i z każdym słowem jego szczera, szlachetna twarz czerwieniała coraz bardziej. W końcu, całkowicie skrępowany, umilkł, wpatrując się w czubki swoich butów, zupełnie jakby był to co najmniej jeden z siedmiu cudów świata.
Devril tylko raz się poruszył, w chwili, gdy Nefryt spojrzała na niego. Nieznacznie skinął głową. Tak, Garret nie wie, kogo wiezie. A nawet gdyby wiedział, niewiele by go to obeszło. Przynajmniej tak podejrzewał Winters, lecz sprawdzać tego ani myślał. Mógł ryzykować swoim życiem. Lecz nie życiem Nefryt. Mógł sobie tylko pluć w brodę, że martwiąc się o jej bezpieczeństwo i przybycie do Quingheny, nie pomyślał o wygodzie.
~*~
Cień stwierdził, że ma kolejny powód, by nie lubić arystokracji. Nadęte bubki ignorowały wszystko i wszystkich dookoła, przekonani o własnej wyższości i przysługujących im prawach. Czy ten przygłupi paniczyk nie widział, że Cień chce zostać sam? A sam znaczy bez pozbywającego się nieistniejącego pyłku szczeniaka. Jeszcze się dziecinka zdąży uflogać.
- Gadaj czego chcesz, potem spadaj. Spóźniłeś się – odwarknął uprzejmie jak na niego Czarny Cień, z totalnym brakiem zainteresowania obserwując otoczenie. Jeśli ktoś tu wyglądał dziwnie, to jaśnie pan w atłasach w takiej spelunie.
Nieuchwytny. A jednak spłatał mu psikusa i zesłał na niego karę.
Arystokratę we własnej osobie.

[To mi się akurat udało. To powyżej niestety mniej]

Szept pisze...

- Nie jestem od tego. Bractwo przyjęło zlecenie, ja mam je wykonać. To wszystko, co muszę wiedzieć, by się pojawić, paniczyku. Więc przestań marnować czas, tylko przechodź do rzeczy – sarknął bez humoru. Mogli mu tu przysłać kogoś bardziej zorientowanego w sprawie, a nie jakiegoś szczeniaka. – Znam zarys, potrzeba mi szczegółów. – Lekko odchylił się na krześle, od niechcenia, z nutką szyderstwa patrząc na poważną twarz arystokratycznego szczeniaka. Czy ten bubek za każdym razem musiał sypać grzecznościami i tym swoim „przepraszam”? Lucien by mu powiedział, co może sobie zrobić ze swoim przepraszam. Ciekawe, czy jak z kimś walczy, to zanim wbije mu ostrze w pierś, też gada o tym swoim „przepraszam”. A nie, tacy jak oni walczą tylko na turniejach. Do tego nieostrą kopią.
Honor to moje życie i tym podobne pieprzenie.
~*~
- Nie, najmniejszy kłopot. – Devril zaczekał, aż wybierze sobie stronę, po czym rzucił swój tłumoczek na drugą z dolnych koi. Jak na podróżującego z przepychem arystokratę potrzebował w podróży bardzo niewiele rzeczy.
W obecnym stanie rzeczy Bevanowi pozostało zajęcie drugiej z górnych koi, co też uczynił, mając nadzieję, że chwila ciszy pozwoli w końcu zniknąć zdradliwym rumieńcom zawstydzenia.
- Lun, tak? – Devril zadarł głowę do góry, zerkając na chłopaka. – W kajucie zanudzisz się na śmierć. Nie wolałbyś pokręcić się po pokładzie i pomóc marynarzom? Nauczysz się co nieco o żegludze. – Devril chyba zapomniał o tym, co mówił kapitan odnośnie tego, by nie pętali się pod nogami.
Bevan zastanowił się, czy i jemu złoży taką samą propozycję, chcąc zapewnić Nefryt chociaż odrobinę prywatności w ich wspólnej kajucie.
I znowu rumieniec powrócił. Tyle ze starań, by wrócić do utraconej równowagi.

[Niedobry Cień kogoś bawi. Teraz to ja dostanę głupawki. A on chciał tylko spławić paniczyka.]

LamiMummy pisze...

[Jak chcesz. Jestem otwarta :) I... myślę, że można pobawić się pełnym wachlarzem możliwości. Vey wędruje więc można ja prawie wszędzie znaleźć.]

Anonimowy pisze...

[Powiem szczerze, że nie mam żadnego epickiego pomysłu na wątek, więc przyjmę każdy z dowolną postacią :D ]

Szept pisze...

Lucien odetchnął, zadowolony, że może się czymś zająć. Pewnym gestem przejął pismo i przebiegł je wzrokiem, błogosławiąc Jastrzębia za to, że ten nauczył go czytać. Późno, bo późno, ale to była jednak przydatna umiejętność. Natrafił na imię Nefryt. To wzbudziło wspomnienia ich wspólnej misji. Wtedy chodziło o plany zniszczenia w zarodku powstania, z góry skazanego na niepowodzenie. Hersztówna dowiodła wówczas, że jest nie tylko banitką, ale też całkiem niezłym strategiem, obdarzonym darem przewidywania. Niezwykła kobieta. Niezwykła kobieta, która była mu… Cóż, Cień nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bliski był wówczas wydostania się z matni, w jaką wciągnęło go Bractwo Nocy. Właśnie za sprawą Nefryt…
Jej porozumienie z ruchem było rzeczą, która musiała się wydarzyć.
Koleje miano, a w zasadzie pseudonim, nie wzbudziło w nim tak ciepłych uczuć. Duch. Gniew wypełnił na sekundę beznamiętne oczy Cienia. To ten dupek, który ostatnio wodził za nos Bractwo. I który chyba zamierzał się pozbyć. Poza tym, to on pokrzyżował zadanie Kyrii. Dupek miał talent, trzeba przyznać, niemniej Lucien bardzo chętnie by skrócił go o głowę.
- Dobrze, panie paniczyku – Lucien złożył raport i oddał do Shelowi. Będzie musiał powęszyć i wokół tego typka, postanowił. – Powiedz mi zatem, czy na rękę jest ci czwarty punkt czy mamy mu zapobiec – zakładał, że to po to najęto Cienie. Quinghena była silna. Możliwe, że Wirginia wolałaby widzieć i Keronię i cesarstwo skłócone. Możliwe, że miała w tym własny interes. Możliwe też, że jeszcze nie była gotowa do wojny na dwa fronty, z buntownikami i Quingheną.
Duchem Cień mógł się zająć gratis. Poza kontraktem.
Nefryt wolałby się nie zajmować. Nawet w ramach kontraktu.
~*~
- Garret? On dużo mówi, ale to niekoniecznie prawda – Devril wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Póki chłopak nie będzie sprawiał kłopotów, nawet nie zauważy, że nie należy do załogi. A dodatkowa para rąk zawsze się przyda – zawyrokował. Poza tym, technicznie Garret nie mógł wyrzucić Devrila ze szkunera. Oczywiście, o ile przemytnik czuł chociaż odrobinę wdzięczności. Po tym, jak uciekli z Radun, byli w raczej opłakanej sytuacji, a gdyby nie Winters, Garretowi nie udałoby się kupić i odnowić Vinnie’go. Ten fakt jednak Devril wolał przemilczeć, czując się dziwnie skrępowanym. Był wdzięczny staremu przemytnikowi, a przywożone przez niego towary z Quingheny, rzecz jasna nielegalnie, okazywały się cenną ozdobą Drummor. A to wyborne czerwone wino… - uśmiechnął się do swoich myśli. Garret nazywał je soczkiem, uparcie utrzymując, że rum jest najlepszym trunkiem na wszystkie troski świata. Pamiętał, że gdy uciekali z Radun to właśnie rum był tym, o co zatroszczył się kapitan.
- Garret jest może przemytnikiem, ale nie jest złym człowiekiem – spróbował uspokoić obawy Nefryt.

Szept pisze...

- Nie jestem medykiem – humor Cienia najwyraźniej nieco się pogorszył. Ale pochylił się nad ranną, nawet jeśli niewiele mógł zrobić. Może miał dar magii, ale nigdy nie rozwijał go zbytnio. A wbrew pozorom magia uzdrawiania należała do jednej z najtrudniejszych dziedzin, oprócz bowiem władzy nad słowami i umiejętności kształtowania świata dzięki nim, wymagała znajomości anatomii ciała i zachodzących w nim procesów. A o tym Lucien nie miał pojęcia. Wiedział, jak zabić. Niespecjalnie obchodziło go, co dzieje się w żywym organizmie po tym, jak wbije się nóż w serce czy podetnie żyły. Ofiara ginęła. Proste.
- Może to jakaś infekcja? – mruknął pod nosem, wyklinając braki, jakie ewidentnie posiadał. Do tego wieści, jakie przyniósł ten smarkacz, one nie brzmiały za dobrze. Ktoś wiedział o ich misji. Ktoś wysłał szczeniaka do Łowczyni.
Coś mignęło w oczach Cienia. Lepiej, żeby dzieciak powiedział. Z własnej woli.
- Zapytam po raz ostatni. Kto cię przysłał? – wycedził i szybkim ruchem, końcem miecza, nakreślił znak. Oko. Symbol Bractwa. Hasło, na które dzieciakowi podałby odpowiedź ktoś, kto należał do Cieni. Zakładając, że to ktoś od nich przysłał chłopaka.
Dzieciak cofnął się kilka kroków, ale Lucien nie dał mu odejść. Doskoczył do niego, przytrzymał za poły ubrania, przyciągnął do siebie. Żarty się skończyły.
- Kto cię przysłał! Gadaj!

L

Szept pisze...

Jeśli jego przełożeni chcieli z niego zakpić, to im się to idealnie udało. Miał się zadawać z Kerończykami? Miał nadzieję, że ten paniczyk tylko przez swoją głupotę szpiegostwo i węszenie nazywa negocjacjami. Wśród głupców z ruchu Cienie nie cieszyły się zbyt dobrą sławą. Zresztą, nie bez powodu. Nawet Nefryt, chociaż podczas ich ostatniego spotkania nie kazała go zabić, to nie uwierzyłaby w nagłą odmianę Cienia. Chyba, że… Lucien zmarszczył lekko brwi. W to uwierzyłaby już prędzej. W końcu, tylko głupcy nazywali Bractwo Nocy poplecznikami gubernatora. Jedynymi, o kogo dbali Cienie, byli bowiem oni sami.
Lucien uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie był to przyjazny, ciepły uśmiech.
- Rozumiem. Lepiej, żeby nikt nie wiązał cię ze mną. Ani na odwrót – zaczął fachowo. – Jeśli znasz kogoś z tych zapaleńców z ruchu, też lepiej trzymaj się z daleka. Jak zobaczą tutaj Wirgińskiego pa… paniczyka, to jeszcze nabiorą podejrzeń. Rób co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj – najwyraźniej Cień nie miał zbyt wysokiego mniemaniu o umiejętnościach swego tymczasowego sojusznika, co udowodniło następne zdanie. – Jeśli będziesz musiał się ze mną skontaktować, zostawiaj mi wiadomości tutaj. Tylko z łaski swojej nie takie, które zrozumie nawet dziesięcioletnie dziecko.
~*~
Devril pomyślał, że to dobrze, że chłopak wie, kogo słuchać. Tacy zawsze się przydają, gdy przyjdzie co do czego. Początkowo był nieco sceptyczny, gdy usłyszał, że ma im towarzyszyć młodzik. Ale, każdemu trzeba dać szansę. Ostatecznie, jeśli będzie się trzymał Nefryt, to w nic się nie wpakuje. Żadne kłopoty.
Nie pomyślał, że jego słowa mogą być w ten sposób odebrane, ale nie zmieszał się.
- Jest może nieco nieokrzesany, uzależniony od rumu i morza, ale widywałem gorszych drabów od niego. Chłopaka nie wyrzuci za burtę, a jeśli nauczy się pracować i słuchać rozkazów, to mu to nie zaszkodzi w niczym – i tak mówił ktoś, kto dorastał w zamkowym pieleszach, dziecko arystokracji i urodzenia.
Podobało mu się jej podejście, na swój sposób zaimponowała mu, nie oceniając Garreta ani po profesji, jaką się parał, ani po zachowaniu, niezbyt zaszczytnym. Dobrze to wróżyło. Coraz bardziej był pewien, że jeśli był ktoś, kogo by widział na tronie, to tą osobą byłaby Nefryt. Ale, do wolności i niepodległości wciąż wiodła daleka droga.

Silva pisze...

W obozie podniósł się rejwach.
Z ust Brzeszczota uleciało pełne pretensji, rozczarowania i zarzutu westchnienie. Miodowe oczy, patrząc w czarne ślepia olbrzyma, zdawały się mówić: a nie mówiłem, kolego, że tak będzie?
- Jaruut...
- Ty już lepiej nic nie mów. I przestań na mnie tak patrzeć, bo połamię ci kulasy - watażka mrugnął, dochodząc do wniosku, że coś źle zabrzmiało mu to zdanie. Kulasy to były nogi, ale nogi nie pasowały do patrzenia. Więc się poprawił - Wydłubię ślepia!
- Ślepia to mają zwierzęta - pouczył do Brzeszczot. Tak, nie ma to jak droczyć się z olbrzymem, który w szale, a nawet bez niego, może cię złapać na pół.
- Pierdolona wspólna mowa. Ludzie powinni znać język wodzostwa olbrzymów.
- Niby po co uczyć się mowy rasy, której się nienawidzi, co?
- No kurwa, Brzeszczot, żeby się nas bać! - dla Październikowego Dziecka to było oczywiste. Co tam, że jego mowa obcym łamie języki, będąc zlepkiem chrząknięć, słów i tonacji. Nawet 'Październikowe Dziecko' nie było dosłownym tłumaczeniem 'Jaruuta', ale było najbliższe.
- Przypominam, obóz. I nasz młody przewodnik, zapomniany.
- Szczeniaku, co oni tam tak hałasują? - spytał całkiem ładnie olbrzym człowieka na koniu.
W obozie bandy Nefryt faktycznie wybuchł rejwach. Rósł sobie w najlepsze podczas pogawędki Dara i Jaruuta, aż wyrósł na prawdziwy zamęt, bieganinę i chaos. Ludzie zaczęli sięgać po broń. Ktoś spanikowany, wypuścił strzałę z łuku, która trafiła w ziemię, kilka kroków przed buciorem najemnika. Byli poza zasięgiem strzał - to dobrze. Gorzej, jeśli mają tam maga, który postanowi zrobić z nich nawóz dla trawy.
Brzeszczotowi przeszło przez myśl, że mógłby zrobić kroczek do tyłu, co by się schować za nogą wielkoluda, ale jak się ukryje to już na pewno Jaruut stanie się pożywieniem dla robaczków, bo uznają go za zagrożenie.
Październikowe Dziecko miał gdzieś strzały, za grubą skórę posiadał, aby się ich lękać. Za to chciał pokazać, że on bez broni jest, że szkody czynić nie będzie. Chyba, że będzie potrzebna to on wtedy chętnie. Uniósł więc wielkie łapska do góry i zaczął machać nimi nad głową.
- Co ty robisz?
- A na co ci to kurwa wygląda? - Jaruut tupnął nogą; jak nic poczuli to w obozie - Macham im.
- Bandzie ludzi, która się przeciwko tobie zbroi? Po co?
- No... Na znak pokojowych zamiarów...
- ...to się białą flagę wywiesza.

Rosa pisze...

Narius podniósł się odrobinę na rekach i znieruchomiał. Nad nim stała jakaś kobieta. Brunetka o wyglądzie upiora. Jej twarz szpecił wyraz złości, na policzku widać było zaschniętą krew. Jej własną? Czy czyjąś? Kogoś... kogo zabiła.
Krzyknęła coś do niego, jednocześnie machnęła rękę.
Narius przełknął ślinę. Nie rozumiał co do niego mówiła. Nie znał kerońskiego. Miał wstać? Czy chce go zabić, związać? Pewnie widziała go jak rozmawiał z dowódcą wirgińskim...
Powoli podniósł się na nogi . Spojrzał niespokojny na brunetkę, która właśnie zamachnęła się mieczem. Krzyknął dość głośno i spróbował uskoczyć desperacko w bok. Przymknął oczy. Czas się pożegnać...
Nie czuł żadnego bólu. Czy to tak miała wyglądać śmierć? Czy już umarł? Tylko czemu dalej jest tak głośno?
Otworzył oczy i zobaczył tę samą kobietę. Uśmiechnęła się niewyraźnie i jeszcze raz coś powiedziała.
Narius zagryzł wargę. O co jej chodziło?!

[A więc odpisane. Nie jest to dokładnie o co mi chodziło, ale... I tak dobrze, że napisałam. :]

Aed pisze...

- Po pierwsze, nie rozmawiajmy o tym na korytarzu – zaczynając swój wywód, chwycił rękę Wirgińczyka i przewlókł go przez próg pokoju, który wynajęła Nefryt. Wyszedł na zewnątrz, by za chwilę wrócić z hełmem, który wypadł Wirgińczykowi z ręki i rzucić blaszany garnek na łóżko. – Może zamknij drzwi na klucz. Tak na wszelki.
Stopą przewrócił Wirgińczyka na plecy i przyjrzał mu się uważnie. Oddychał i wyglądał całkiem nieźle jak na kogoś, kto stał się celem zdecydowanie niebezpiecznej pomysłowości chuchra.
- Żyje – odparł i wzruszył ramionami, dając kobiecie znać, że ten tutaj to akurat najmniejszy problem, z jakim będą musieli sobie poradzić tego dnia. - Znasz go?
Wzdrygnął się mimowolnie, gdy usłyszał wzmiankę o łuczniku. Nieźli są. Chociaż…? Wiedzieli nawet, do której karczmy zaprowadzi go herszt? Cholera ich wie, może choć ta jedna rzecz była czystym przypadkiem. Aed podszedł chyłkiem do okna. Policzył po cichutku do trzech, wystawił rękę na zewnątrz i przymknął okiennice.
- Czy podpadłem…? – Jeszcze raz upewnił się, że dowódca jest nieprzytomny, szturchając go czubkiem buta. – Powiem ci, ale obiecaj, że przywalisz mi dopiero jak skończę. – Przysiadł na krawędzi łóżka, splótł dłonie, odetchnął. – Nie szukają mnie wszyscy Wirgińczycy – jedynie jeden oddział, znajdujący się pod bezpośrednim nadzorem Escanora. Jakimś cudem ci, którzy szukają nie mnie, a ciebie wywiedzieli się, że wcześniej się spotkaliśmy. Prawdopodobnie zasłynąłem jako naiwniak, który podejmie się każdej roboty, więc wcale nie dziwię się temu, że padło akurat na mnie. Było zlecenie. Była obietnica, że jeżeli się nie zgodzę, polubię się ze stryczkiem i znajdzie się ktoś, kto zrobi to na tyle legalnie, że nie będzie do czego się doczepić. Było przekonujące zapewnienie, że nie będę marudzić na niską zapłatę. Wypuścili mnie, mówiąc na odchodne, że wiedzą, kiedy i gdzie będziesz. Chodziło im o dzisiejszy dzień i o to miasto. Te patrole to nie przypadek. Mam wrażenie, że twój kolega, z którym niedawno rozmawiałaś nie jest aż tak godny zaufania, na jakiego stara się wyjść. Mogę pomóc ci stąd wyjść i wysilić się na więcej dyskrecji niż przed chwilą – spojrzał na leżącego bez ducha dowódcę. - Pytanie, czy po tym, co powiedziałem potrafisz mi zaufać. Jeśli tak, to by się dobrze złożyło, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że dowódca, który jest za to wszystko odpowiedzialny, nie poinformował tak zwanej góry, chcąc zgrywać samodzielnego bohatera i bojąc się ewentualnej odpowiedzialności. Coś czuję, że nie dogadam się z nim inaczej niż po swojemu… - dorzucił, mówiąc już bardziej do siebie niż do Nefryt. Na myśli miał coś pokroju dobrze skierowanego pchnięcia nożem. – Aha – przypomniał sobie. – Przywal mi teraz. Poczuję, że powinienem leczyć się ze swojego braku inicjatywy, kiedy ktoś każe mi robić coś, czego nie chcę.
Aed miał nowy cel – ukrócenie życia dowódcy, który go w to wpakował. To powinno rozwiązać problem, jeżeli zwierzchnicy owego Wirgińczyka rzeczywiście o niczym nie wiedzieli. Słodycz zemsty też wchodziła w grę.
- Masz tu coś ważnego do załatwienia? Albo czy ktoś jest z tobą w mieście? Bo jeżeli nie, to możemy szukać najbliższego wejścia do kanałów. Wiem, to nie jest najprzyjemniejsza droga, postaram się w międzyczasie wymyślić coś lepszego. Możemy wpakować się na jakiś wóz. Albo… - umilkł, gdy zorientował się, że odpowiedź na dręczące go pytanie leży u jego stóp. Wziął do ręki leżący obok niego hełm, wsadził go sobie na głowę i głupkowato zapytał:
- Ładnie mi?

Narius pisze...

Drgnąłem nieznacznie, gdy brunetka wzięła mnie za rękę. Skąd ta nagła zmiana w jej zachowania? Ten jej delikatny uśmiech na przybrudzonej twarzy… Przez chwilę jej rysy, ostre od gniewu, nabrały delikatności.
Podbiegł do nas jakiś mężczyzna. Już z daleka krzyknął do kobiety. Jak ją nazwał? Nefryt? To imię? Jeszcze nigdy takiego nie spotkałem…
Mówił cos po kerońsku, oglądając się za siebie. „Wirgińczycy”. Jedyne słowo, które zrozumiałem.
Brunetka pociągnęła mnie za rękę. Po chwili oboje biegliśmy już w kierunku budynku, który widziałem z podestu.
Wypuściłem z płuc powietrze, gdy wszyscy znaleźliśmy się w korytarzu. Pomogłem Nefryt zasunąć właz i rozejrzałem się po ścianach.
Pajęczyny zwieszały się z sufitu, na podłodze gdzieniegdzie widać było kałuże. Któryś z mężczyzn wyjął z uchwytu przy ścianie pochodnię. Oświetlając sobie drogę poszliśmy w głąb korytarzu. W duchu modliłem się o to, by prowadzący wiedzieli, dokąd zmierzamy…
Nie wiem ile szliśmy. Kilkanaście minut? Kilkadziesiąt? A może kilka godzin? W ciasnym korytarzu zupełnie straciłem rachubę czasu.
Z oddali zaczęły dochodzić jakieś odgłosy. Hałasy. Może krzyki… Widziałem jak po twarzy Nefryt przeszedł grymas strachu. Nie widziałem co się konkretnie dzieje. Tupot kilkunastu stóp przybliżał się nieubłaganie. Doszliśmy do rozwidlenia korytarzy. Po chwili dobiegł do nas zdyszany chłopiec.
- Wirgińczycy! - krzyknął spanikowany.

draumkona pisze...

Charlotte, ku rozpaczy swojego przybranego ojca, tez nie nawykłą do siedzenia bezpiecznie na tyłku, kiedy inni nadstawiają karku. Nie lubiła bezczynności, nie tolerowała jej i znosiła tak samo źle, jak jedzenie źle doprawionej zupy.
Jako były szpieg z Twierdzy, o samym budynku miała dośc szeroką wiedzę, ale słabiej było o ostatnie nowości, czy też swoiste "krzyki mody" wśród szpiegów. Czasami wszyscy szpiegowali jedną osobę oczywiście nie informując się przy tym nawzajem, bo po co.
- Jeśli masz jakieś plany, to chętnie bym o nich posłuchała - odezwała się, uśmiechając lekko, przez co blizna ciągnąca się od nasady nosa, poprzez oko i kończąca się na policzku, rozciągnęła się nieco. Nie była zbyt widoczna, ale każde chociażby zerknięcie na pamiątkę z jednej z potyczek sprawiało, że Vetinari czuła się jak zaszczuty zwierzak.
Po prawdzie też, planów nie miała. Desmonda schwytali, więc jedyne co można było zrobić, to go uwolnić. Każdym dostępnym sposobem i środkiem.

Silva pisze...

Jaruut gdyby tylko chciał rozniósł by obóz, nie pozostawiając w nim nic nietkniętego. Każdy olbrzym gdyby tylko chciał z przyjemnością rozdeptałby drobnych ludzi, łamiąc im ich kruche kręgosłupy. Zrobiliby to nawet bez pomocy ludzkiego szczeniaka, tylko odnalezienie obozu zajęłoby im dłuższą chwilę.
Tupnąć nogą mocniej, podskoczyć i namioty zaczną składać się jak domki z kart.
- Czy mogę się dowiedzieć, z czym przychodzicie?
Watażka spojrzał tępo na najemnika, tego małego człowieczka, co mu ledwo do pasa sięgał - Ona jest ślepa, Brzeszczot? - i pochylając się ku czerwonowłosej marudzie, dodał ściszonym głosem - Przecież im machałem! - dla watażki machanie uniesionymi rękami było tym samym, co machanie białą flagą, jaką się wystawia na znak pokojowych zamiarów, co by strzałą w głowę nie dostać.
- Przecież ci mówiłem! - syknął Dar - To ludzie. Te małe robaczki, co ich lata temu rozdeptywaliście.
- Kiedy to było. Myślisz, że my o tym pamiętamy? O takiej drobnostce?
- Ludzie raczej nie zapomnieli - czasami najemnik nie rozumiał watażki. Z jednej strony Jaruut pamiętał wojny z elfami, czy smokami, z drugiej zapominał o ludziach uznając ich za mało ważną przeszkodę.
- To powiedz mi, że tymi igiełkami nic mi nie zrobią - tu olbrzym wskazał na wymierzone w jego wielką osobę łuki i kusze. - Ja pierdolę. Brzeszczot ty z nimi gadaj. Udajmy, że ja nie znaju ich mowy.
- Oni cię słyszą. Każde słowo.
- O - olbrzym rozejrzał się i pomachał wszystkim ludziom; faktycznie go słuchali - Dzień dobry - przywitał się, jak go Brzeszczot nauczył, niczym grzeczny, kulturalny ambasador. Nawet się uśmiechnął, co nie wyszło dość dobrze. - Moje uszanowanie - skłonił się przed Nefryt, skinął nawet głową jej ludziom - Ładny dziś mamy dzień, nieprawdaż?
Bogowie niejedyni, pierdolona dziwko Fortuno, złośliwy Pechu... Dar patrzył i coraz bardziej się przekonywał, że to był zły, bardzo zły pomysł.
Uprzejmy olbrzym!
Chrząknął, robiąc krok do przodu z uniesionymi rękami; wolał nie dostać strzałą, kiedy jakiś nerwowy łucznik się przestraszy - Nie chcemy kłopotów. Przyszliśmy tylko porozmawiać. Jaruut twierdzi, że zgodziłaś się na dzisiejsze spotkanie.

Szept pisze...

- Nie – oznajmił ponuro Cień. Coraz bardziej irytował go paniczyk. Dumny, nadęty bałwan, który myśli, że wszystko może i wszystko wie. Cóż, pora żeby się przekonał, że nie jest tutaj od rozkazywania. Przynajmniej nie jemu. Cienie przyjmują polecenia tylko od jednej osoby.
- Co potrafisz? Skoro mamy współpracować, muszę wiedzieć, na ile mogę na ciebie liczyć. A na ile nie – rzucił obcesowo, nie dbając o ubranie tego w odpowiednie słowa. W końcu był po prostu zabójcą. Piękną gadkę zostawiał lalusiowi.
~*~
- Może dlatego, że nigdy nie chciałem nim być – zauważył. – Ale urodzenie zdecydowało za mnie. – Ta skąpa informacje niewiele mówiła o charakterze Devrila i jego marzeniach. Wizjach, jakie snuł dla siebie, a jakie porzucił, by przejąć obowiązki earla. Co najwyżej sugerowało, że wychowano go w poszanowaniu obowiązków i że mężczyzna jest zdolny do poświęceń. Tylko, czy przez to był szczęśliwy?
Uważne, zielone oczy obserwowały krążącą po kajucie Nefryt. Gdyby, opierając się o chłodną szybę, obejrzała się za siebie, zobaczyłaby jak przez jedno mgnienie jego twarz się zmienia. Wyraża coś na kształt zrozumienia… i współczucia?
- Sam się tak nazwałem. Potrzebowałem innej tożsamości, by ukryć prawdę. I chronić bliskich przed zemstą. Duch było dobre, jak każde inne. Poza tym, Alastair zwykł twierdzić, że pojawiam się i znikam jak duch… - wyjaśnił w odpowiedzi na łatwiejszą część jej pytania. – nie byłem więc zbyt twórczy. Poza tym, Duchem nazwali mnie przyjaciele. Żyjące w pobliżu Drummor plemię. – A to zdradziło co nieco o arystokracie. Mało który ze szlachetnie urodzonych utrzymywał kontakty z pospólstwem. Jeszcze mniej przyjaciółmi nazwałoby dzikich, tych, których mieli za niższych, głupszych. Tych, których większość traktowała z pogardą. Jeszcze gorzej niż pospólstwo, chłopi. Ci bowiem do czegoś się przydają. Najwyraźniej jednak Devril był zgoła odmiennego zdania.
- Mój ojciec był przywódcą jednej z grupek… Wtedy ruch nie funkcjonował tak, jak teraz. Nie był jednością, dopiero próbowano się zjednoczyć. Dopiero wróciłem z … - krótka pauza – podróży. Nie mogąc skontaktować się z moim ojcem, Alastair zaproponował mi współpracę. W charakterze szpiega. Początkowo odmówiłem, ale… ostatecznie przystałem do ruchu, oficjalnie odcinając się od działań ojca. Musiałem zadbać o swój wizerunek w oczach Escanora. – Można się domyślić, ile musiało go to kosztować i jak dumny Cedrick przyjął postawę syna. Syna, który nie dość, że nie przyłączył się do jego oddziału, to jeszcze otwarcie przystał do wroga. Z opowieści, chociaż o tym nie wspomniał, można było wnioskować, że wszystko to wydarzyło się przed egzekucją w Kansas. Można było wywnioskować, że … był tam. Patrzył na ścięcie własnego ojca i kuzyna. Był. Nic nie zrobił. Godne potępienia? A może godne pożałowania… jego?
Hałas przykuł jego uwagę, przerwał rozmyślania i opowieść… o ile miał coś jeszcze dodać. Na twarzy przemknął cień niepokoju.
- Sprawdzę, co się dzieje… - zaczął mówić. Nie zdążył jednak odejść zbyt daleko, ledwie otworzył drzwi, gdy usłyszeli wołanie jednego z marynarzy.
- Statek na horyzoncie!

[Faktycznie, odpis jest. Jeszcze z tej kolejki, z której nie odpisywałam z Deva, dlatego go nie widziałam. Ale już nadrobiłam. Za to na Lu chyba nic nowego nie mam, bo na ten wcześniejszy odpisywałam]

D

wonder pisze...

[Witam również! I Nefryt i Shel jako postaci bardzo mi przypadły do gustu i w sumie nie wiem z kim zacząć. Może zaczniemy jeden wątek, a kiedyś się i drugi zacznie (jak czas i wena pozwolą)?
Przeglądnęłam karty i na Nefryt mam taką wizję: Siriusowi zapłacił jakiś szlachcic z Wirgini za ochronę podczas jego podróży do Królewca. Może to być ktoś z kim Nefryt ma na pieńku czy coś. Więc mogliby na siebie "wpaść" podczas wędrówki do stolicy.
Z Shelem chętnie wykorzystałabym Twój pomysł. Sirius i Morph mogliby sobie z czymś nie radzić i posłużyć się jego bandą.
Co Ty na to? Kim wątek wolałabyś pisać? Ja tam jestem otwarta na wszelkie propozycje, więc daj znać ^^]

LeChat pisze...

[Już wcześniej prowadziłam tą konkretnie postać, więc wybór Bractwa był ściśle powiązany z jej poprzednimi wcieleniami. Jak się jednak przekonasz w wątku - Lore'Lhin, aż taka strasznie zła do szpiku kości nie jest.

Jeśli zaś chodzi o wątki - wszystko zależy od tego, z którą postacią je chcesz. ;)]

Loe'Lhin

wonder pisze...

[a to ja zacznę. jakby coś nie pasowało to krzycz. muszę się trochę wkręcić w fabułę bloga i ogólnie w moją postać]
Sirius był w podłym humorze. I odbijało się to na każdej żywej (i martwej) istocie jaka stanęła mu na drodze. Było zimno, wiało i lało jak z cebra. Zimny deszcz zacinał prosto w twarze wędrującej grupy ludzi, składającej się głównie z wysoko postawionych wirgińczyków. Jeden z nich, napuszony palant o dźwięcznym imieniu Karp, zapłacił siepaczowi i łowcy snów za ochronę jego bandy bogatych znajomych od Nyrax aż po Królewiec. Co wirgińczycy robili w tych stronach Sirius nie wiedział, ale też go to nie obchodziło.
Sirius był w podłym humorze. Pocieszał go jedynie fakt, że te szlacheckie typki cierpiały jeszcze gorzej od niego w takich warunkach. Pewnie dotąd nie mieli do czynienia z sytuacjami poza ich kontrolą. Świetnie, niech się nacierpią w tym cholernym deszczu.
Siepacz nie znosił tego typu misji. Były długie, męczące i zazwyczaj nadzwyczaj nudne. Wolał te proste zadania, nie wymagające od niego użerania się z ludźmi i podróżowania dalekie dystanse. Ale przynajmniej dobrze mu płacą. Inaczej rzucił by to zlecenie i razem z Morphem teraz siedzieliby w ciepłej karczmie.
Sirius miał rację. Misja ochrony wirgińczyków była nudna. Nic się nie działo. Każdy dzień był taki sam. Rutyna go powoli zabijała. Aż dotarli w okolice Królewca. I Sirius nie miał już racji. Misja z nudnej stała się wkurzająca. Bo nagle na ich drodze stanęła jakaś panienka w towarzystwie czegoś, co wyglądało na zbójecką bandę rozbójników.

Aed pisze...

[Eksperyment z narracją uważam za jak najbardziej udany. ;)
Czas akcji jeśli chodzi o mojego: po wyjściu Aeda z Kansas (między tamtym wydarzeniem a tym wątkiem jest tylko mój wątek z Zoraną). Więc tak, przed pustynną sesją i przed tym, jak Nef zapuszkowali. ;)
Dzięki Twojemu narracyjnemu eksperymentowi jeszcze bardziej poczułam, jak absurdalne postacie tworzę. :D Ale niestety, kiepski ze mnie gracz/sesjowicz/blogger, bo nie potrafię stworzyć postaci, z którą w takim czy innym stopniu bym się nie utożsamiała. A że ze mnie naprawdę absurdalna osóbka, to wychodzi jak wychodzi… ;)
Chuchro to normalnie powinien się obrazić – powaga pani herszt, mimo że całkiem zrozumiała, odbiera mu jedyną radość z życia jaką jest robienie z siebie idioty. xD Pozostaje mi czekać na solidny odpał, przed którym ostrzegałaś pod kartą. (Żartuję. ;) Chociaż Shela powinnyśmy zostawić już w spokoju... :D
Zostawiam Ci opis przykrywania Shela kołderką – chcę to zobaczyć w Twoim wydaniu xD (tak, leniwiec ze mnie).
Na początku się ucieszyłam, że moje odpisy zaczynają przypominać tasiemce, ale jak potem zaczęłam się w tym wszystkim gubić... Jeżeli coś przekręciłam - mów, to wcale nie jest nieprawdopodobne.]

No tak, znowu kogoś zawiódł. Jakby to była jego wina, że sam jeden nie zbawi całego świata. Jak to mawiają, jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Nefryt, na wyraz jej twarzy, by poczuł się po prostu głupio. Uczucie to szybko zostało wyparte przez lawinę przemawiających za jego niewinnością „ale”, jednak ta krótka chwila wystarczyła, by wytrącić go z równowagi. Widok szeroko otwartych oczu kogoś, kogo wyobrażenia drastycznie mijały się z prawdą był tym, na co ten konkretny szpicouch patrzeć nie lubił. Zwłaszcza, kiedy sprawa go dotyczyła, ale niekoniecznie z jego własnej, nieprzymuszonej woli.
Jasne, inni będą twardzielami – jak ta tutaj delikwentka chociażby – a on będzie mięczak i miazga, nad nim to się tylko litować, użalać i po główce go głaskać. Fortuna to jednak prawdziwa dziwka.
Pytania, oczywiście. Dlaczego nie może mu przywalić chociaż ma siłę, by całkiem zgrabnie wywijać dwuręcznym mieczem, który jemu trudno byłoby podnieść? W końcu nie bez powodu wołają go chuchro. Pani herszt nie miałaby większego problemu ze zrobieniem z jego twarzy mielonki, na pewno nie po tym, jak przypadkiem ogłuszyła dorosłego faceta, w dodatku żołnierza, po prostu wychodząc z pokoju. Nie wyzywała go od łajz, zdrajców, psich synów, nie. Zamiast niego wdzięczny tytuł skurwysyna zarobił bogom niejedynym ducha winny dowódca, którego Aed pierwszy raz w życiu na oczy widział. Chuchro nierozgarnięte po raz kolejny uświadomiło sobie, że nie ma zielonego, bladego ani żadnego innego pojęcia, dlaczego tak się stało. Ktoś mu kiedyś powiedział, że nie będąc kobietą, kobiety nie zrozumie. Aed prędzej dałby się połamać na kole niż temu komuś przytaknąć, ale kto wie, może tym razem trochę racji miał. Trochę, troszeczkę. Ociupinkę.
Jakiś cichutki głosik w głowie podpowiedział mu, że ludzie i nieludzie w sytuacjach kryzysowych zachowują się „trochę” inaczej.
Wziął się w garść. Po dłuższym milczeniu i prawdopodobnym przypadkowym stworzeniu własnego nurtu filozoficznego zaczął tłumaczyć Nefryt jak małemu dziecku. Prawdopodobnie dlatego, że sam tego potrzebował.
- Nie mogłem zmienić zdania, skoro nie podjąłem żadnej decyzji. Ci Wirgińczycy nie byli zbyt mili i wcale nie pytali, czy się na cokolwiek zgadzam. Jeśli cię to w jakiś sposób pocieszy, nie przytaknąłem im ani razu. – W głosie mieszańca słychać było jego urażoną dumę. Aeda dziwiło tylko, że – w przeciwieństwie do Nefryt – zachowuje się jak panienka. Jak by na to nie patrzeć, to ona miała do tego prawo, nie on. – A dlaczego się nie zgodziłem…?
Przypomniało mu się, cholera, znowu mu się przypomniało. Zdewastowana przez Wirgińczyków wioska. Pomordowani ludzie. Zgliszcza, smród zwęglonych ciał. I ta dziewczynka…
Powiesić kilkuletniego dzieciaka na jego własnej skakance? Bogowie, takich psychopatów powinni zamykać, nie do wojska przyjmować.

[CDN]

Aed pisze...

[CD]

- Przejeżdżałem przez wieś, którą Wirgińczycy zrównali z ziemią. Przypuszczam, że udało im się zająć dowódcę czymś innym i niezauważalnie urwać się na parę godzin, ale nie ma co gdybać. To co tam zobaczyłem… - urwał, skrzywił się. – Pozwolisz, że nie dokończę. Nie chcę, może nie potrafię. Do tego dochodzi zamknięcie mnie w kansaskim ścieku i wpakowanie mnie w to bagno, w którym teraz się taplam. Mam dalej tłumaczyć, że moja niechęć do rodaków nie jest nieuzasadniona? Nic nie poradzę na to, że wszystko, co robię, podszyte będzie odrobiną wdzięczności względem Keronii, w końcu wychowałem się między innymi tutaj. Chyba nawet moja naiwność nie ma tu nic do rzeczy. – Ściszył głos. - Pamiętam ten kraj jako zupełnie wolny. Wiem, o co bijecie się ty i twoja banda, chociaż pewnie o wielu rzeczach nie mam pojęcia.
Zaraz, zaraz, ale o co chodziło z tą kanalią? Ukatrupić?
- Ach, o tym mówisz… - Aed pstryknął palcami na znak oświecenia, które na niego spłynęło. – Bez obaw, do niego nic nie mam, to nie ten gagatek. Sprzątnę tamtego jegomościa i będę wolny. Nauczyłem się już, że jak grożą, to zawsze trochę przesadzają… - Odchrząknął i zrobił minę kogoś, kto nie do końca jest pewny tego, co mówi. – A przynajmniej ja mam taką nadzieję.
„… twojej…” krzywej paszczy – Aed sam sobie dokończył urwaną wypowiedź pani herszt. On swoje wiedział. Swoje to swoje, tak łatwo się z tym rozstać nie można. Zupełnie jak z łepetyną – ciasna ale własna.
Rozsiadł się na łóżku, gdy Nefryt zaczęła w dość ciekawy sposób pozyskiwać wirgińską zbroję. Chuchro nic nie widzi, chuchro nie patrzy, chuchro nic nie sugeruje. Pani herszt ma zajęcie, mało tego – pani herszt parska śmiechem. Wniosek? Pewnie jest na niego tak wkurzona, że nie wie, gdzie tą swoją złość podziać. Chyba jednak źle, że podsunął jej pomysł z przywaleniem mu, bo po jednym ciosie mogłoby nie być kogo bić.
Sięgnął po nabijany pas dowódcy, ogołocił go z sakw i wysypał ich zawartość na narzutę, którą nakryta była pościel. Nie nacieszył się jednak przeliczaniem monet o nie najmniejszych nominałach i czytaniem nie do niego zaadresowanych listów, bo ciężar kilkunastokilogramowej kolczugi wbił go w siennik. Zdążył stęknąć głucho zanim zdał sobie sprawę, że butami jeszcze nie oberwał i najwyższy czas zacząć myśleć o samoobronie.
Zrzucił z siebie grzechoczące żelastwo i parę innych części garderoby. Wziął w dwa palce koszulę Wirgińca i przyjrzał się jej, starając się zachować jak największą odległość między nią a swoją twarzą.
- Nie no, koszulę mu oddaj, pod przeszywką nic nie będzie widać. Jeszcze się biedak przeziębi.
Rzucił koszulinę na bok i zajrzał do torby, przytrzymując opadający mu na oczy wirgiński garnek. Wygrzebał parę zmiętolonych arkuszy papieru, pióro i mały, wypchany odrobiną siana mieszek, w którym znajdowała się butelka z inkaustem. Sprawdził, czy umieszczona w dnie torby kieszeń jest dobrze zaszyta. Podał Nefryt swój zestaw małego skryby i zabrał się do przeglądania pism, które wiózł ze sobą Arhin.
- Jakieś glejty… O, proszę, proszę… - mamrocząc pod nosem, uważnie przyglądał się pieczęciom. Jedne poznawał, inne widział po raz pierwszy. Palce świerzbiły go, żeby rozpieczętować pisma i wściubić nos w nieswoje sprawy, ale Aed zdawał sobie, że to może mieć rozmaite, także niepożądane konsekwencje. Co prawda w umieszczonej na dnie torby, zaszytej kieszeni miał kopie niektórych z tych pieczęci, ale ryzyko… A, zresztą… Chrzanić ryzyko. Podzielił listy na dwie części i jedną z nich podał Nefryt.

[CDN]

Aed pisze...

[CD]

- Te możesz otworzyć - mam sprzęt, żeby zalakować je z powrotem.
Aed wziął się do roboty. Wciągnął na grzbiet przeszywanicę, na nią kolczugę. Zatrzymał się przy butach i spojrzał na Nefryt, robiąc minę rozkapryszonego dziecka.
- Buty też? Mam się pozbawić noży? Tak po prostu? One mi życie ratują… Chwila, moment. – Mieszaniec zamyślił się, marszcząc czoło i wbijając wzrok w zakurzony kąt. – Dlaczego trubadur? Rozumiem chuchro, szpicoucha, nawet srokołaka, ale dlaczego trubadur?
Przysiadł na krawędzi łóżka i znów zabrał się za szperanie w torbie. Wyciągnął z niej kolejny mieszek z butelką. Trzymając szklane naczynie w palcach, obejrzał pod słońce jego zawartość.
- Siedzieć tyle godzin na dachu... To musi być męczące. - Połączona z kpiną udawana troska wyraźnie pobrzmiewała w głosie mieszańca. - Właściwie miło by było, gdyby ktoś mu zaniósł kubek wina. A że słoneczko przygrzewa, to od razu się chłopina senny zrobi - mamrotał pod nosem, bawiąc się butelką.

[To już nie autobus przegubowy, to coś więcej... Pustynny czerw przegubowy. ó_o]

Silva pisze...

- Zgodziłam się? Ehm… Możemy tak uznać. Tak. Niech tak będzie.
Brzeszczot się napuszył, nie tak dosłownie, ale widać było, że zrobił się jakiś większy i groźniejszy, kiedy patrzył na uśmiechniętego olbrzyma. Jaruut naprawdę nie powiadomił herszt! Idiota, imbecyl, dureń... Westchnął; to takie podobne do olbrzymów.
- Dzień dobry panu. Jaką piękną ma pan kuszę! - Październikowe Dziecko wciąż chwalił ludzi dookoła, zupełnie nic nie robiąc sobie z ich niepewnych min i jawnego strachu. Dla olbrzyma ich strach był... Po prostu był. Ludzie nie stanowili dla niego wyzwania, więc i ich obawa nie wywoływała w nim ekscytacji. - Droga pani, jakież...
- Jaruut! Zamknij się wreszcie i przestań straszyć ludzi.
- Ty Dar, to lepiej jedz swoją rzepę, bo będzie jak ostatnio - olbrzym chyba nigdy nie przestanie wypominać najemnikowi tamtej rozmowy z Wilkiem i rzepy. A najemnik chyba nigdy nie przestanie przy tym spuszczać głowy jak dzieciak, co go ojciec przyłapał na podglądaniu cycków kąpiących się panien.
- Chodźcie, usiądziemy przy ognisku i porozmawiamy spokojniej. Nie mogę wam zaoferować niczego do jedzenia czy popicia, bo sami niewiele mamy... Ale przynajmniej odpoczniecie po podróży.
- Ha! Widzisz Dar, olbrzymy są jednak mądre - tutaj Jaruut ściągnął z pleców swój wielki worek, co go targał przez całą drogę nie chcąc powiedzieć co ma w środku. Teraz się okazało, że to niedźwiedź. Prawdziwy niedźwiedź, upolowany i oprawiony. Nic tylko upiec i jeść. Brzeszczot nawet się nie zdziwił, kiedy siadał przy ognisku.
- Nefryt, przedstawiam ci watażkę, wielkiego generała olbrzymów Jaruuta - plemienne imię olbrzyma zabrzmiało dziwnie, ostro, wymawiane było przez krtań i dla niewprawionego gardła okazywało się niemożliwe do powtórzenia - Możesz go także nazywać Październikowym Dzieckiem.
- Zamawiam nogę! - watażka zajęty był czymś innym, niedźwiedziem - Hej ty, Lun, tak? Potrzebuję kurewsko wielkiego kija. Grubego. Trzeba bestię upiec!

Dyjanna Muirne pisze...

Wymiętoszony i na wpół wilgotny kawałek papieru wylądował na ławie z cichym plaśnięciem.
- Co to takiego? - spytała, delikatnie unosząc kopertę, której stan prezentował się jako żałosny.
- Zakładam, że list do ciebie - odparł młodszy z braci Muirne, wracając do zawieszonego nad paleniskiem kociołka. - A przynajmniej takie było tego przeznaczenie, zanim dobrał się do niego twój pies.
- Rzeczywiście - przytaknęła, łamiąc wosk, na których odznaczał się wyraźnie ślad zębów. Wysunęła ostrożnie pergamin, który okazał się być w znacznie lepszym stanie. W gruncie rzeczy prawie nie ucierpiał na spotkaniu z milusińskim tegoż domostwa. Dorobił się co prawda paru trójwymiarowych znaków interpunkcyjnych...
Dyjanna przebiegła wzrokiem po starannie nakreślonych literach.

Do Dyjanny
W Królewcu niejedno się mówi o twych talentach, ostrza szybkości i pewności, jaką mieć może ten, kto ci zadanie powierzy. Zaufawszy pogłoskom, a osobiście spotkać się nie mogąc, zostawiam zaliczkę w wysokości pięciuset dukatów i prośbę o twe przybycie do Królewca. Tam pytać będzie o ciebie ktoś spośród sprzymierzeńców moich. Gdy ktoś będzie chciał z tobą mówić, powiesz pierwszą część hasła:
Jak się nie nudzić? gdy oto nad globem
Milion gwiazd cichych się świeci...
Odpowiedzią będzie:
A każda innym jaśnieje sposobem,
A wszystko stoi - i leci...


Zmarszczyła brwi na pochlebstwa. A na wzmiankę o zaliczce - jeszcze bardziej. Rozwinęła pergamin do końca: do jej rąk wylesiał weksel. Zdębiała.
- Wuju.. ?
***
- Mam się z tobą zabrać do stolicy? - Gabriel spojrzał na nią podejrzanie.
- Na to wygląda - odparła, zachęcająco przekrzywiając głowę.
- I że rzucę wszystko, by pilnować twojego tyłka?
- Wierzę, że nie pozostawisz kobiety samej w potrzebie.
Mężczyzna bluzgnął na Niezależność, która kurwiła się właśnie z kimś innym.
Diana roześmiała się. W tej potyczce zdecydowanie wygrała.
***
Na targowisku było... jak na targowisku. Głośno, tłoczno i zajadle. Po uzgodnieniu warunków pracy z miejscową gildią para szermierzy postanowiła zakasać rękawy i z miejsca wziąć się do roboty. Pierwsze starcie, służące nie tyle zarobkowi, co zasygnalizowaniu swojej obecności w mieście skończyło się dla dziewczyny nieznacznym przycięciem włosów. Gabriel, miał nieco mniej szczęścia, bo jego - średnio o trzydzieści kilogramów cięższe - zlecenie nie chciało się wcale poddać. Gdy wrócił z przeznaczonego do walk placu, oparta o stragan Dyjanna poderwała się. Złapała zwilżoną, płócienną chustkę.
- Tym razem obeszło się bez trupów - mruknął zadowolony blondyn, ocierając czoło z potu i podzwaniając zawieszoną u pasa sakwą. Cuchnął jak siedem nieszczęść, a mokra koszula przykleiła mu się do pleców. Przysiadł na krawędzi studni, przesuwając wiadro pełne wody.
- Zostaw - dziewczyna strzeliła go po palcach, gdy sięgnął ręką do rozciętej brwi. Odgarnęła mu włosy, zmywając z twarzy świeżą krew. - Piękny unik. Obejdzie się bez szycia - uniosła mu podbródek, przyglądając się draśnięciu.
- Ty lepiej ich unikaj, bo do końca życia zostaniesz starą panną - wyciągnąwszy dłonie z wiadra, pogroził jej palcem. Pokazała mu koniuszek języka. - Swoją drogą, Muirne, uważaj na plecy. Bo nie skończy się na włosach.
- Będę uważać - odparła, wyżymając chustkę. - Jak się nie nudzić?...

[Nie mam żadnych konkretnych pomysłów na tego szlachcica,co mu się na rynku zeszło. Miał córkę, zmarł i mnie opłacił. Możesz go przejąć :D]

Aed pisze...

[Ja wiem, że się potrafię wzruszyć byle-czym… Ale podczas wątku mi się jeszcze nie zdarzyło. ;D Po dobrych filmach mam kaca filmowego, po graniu w spektaklach – kaca teatralnego, a teraz nadszedł czas na kaca wątkowego. xD
„Zabiłby się, gdyby skoczył ze swojego ego do poziomu swojego rozumu.” Różne obelgi słyszałam. Czytałam nawet wyzwiska wynotowane z całego Nerrentum Sapkowskiego. Ale to pobiło wszystko na głowę. :D
Nie mogę wyleczyć się z pisania czerwi. Jest coraz gorzej. ;_;
I przepraszam za bluzgi, trochę mnie poniosło, ale nie mogłam się powstrzymać. :I
Czerwia część pierwsza.]

Ten moment, w którym wspomniał o wolnej Keronii… Nefryt jakby przycichła. Coś powiedział nie tak? No tak, wolny kraj. Odległa przeszłość. Było minęło, teraz trzeba było myśleć o niebezpiecznie niedalekiej przyszłości. W tej chwili mieszaniec nie miał głowy do rozgrzebywania dawnych dziejów.
Miał poważniejszy, bardziej śmierdzący problem na głowie. Cały czas uważając, by koszula Wirgińca nie zbliżyła się do niego ani o palec, przemaszerował z nią przez pokój i wrzucił do skrzyni. Nefryt miała rację – poszuka sobie, jak mu będzie zależało. Niech się cieszy, że nie stracił czegoś jeszcze.
Wytarł dłonie w spodnie (teraz, kiedy cały był w wirgińskim rynsztunku, chociaż ręce mogły śmierdzieć nim samym), po czym przyjął pióro i świstek papieru od pani herszt. Zerknął, zamrugał, przeczytał, spojrzał na Nefryt, na jej minę… Zakrył dłonią usta i zaczął się trząść. Ze śmiechu. Śmiechu spowodowanego tym, w jak nieciekawej sytuacji się znajdowali, a jak ciekawe rzeczy potrafiła zrobić Nefryt. Odwrócił się do niej plecami. Może mu szybciej przejdzie, jak nie będzie na nią patrzył.
Odetchnął dla uspokojenia, rąbkiem koszuli otarł załzawione rzęsy. Przykucnął i, kładąc pergamin na kolanie, nagryzmolił na nim: „Dzięki za kolczą, leży jak ulał. Na pocieszenie dodam, że twoja koszula nie opuściła tego pokoju, znajdź to odzyskasz. Nie, nie chcesz wiedzieć.”
Liścik wylądował w łapie Arhina. Teraz Nefryt przeglądała przejęte listy. Dowódca mógłby spokojnie dorabiać jako listonosz, bo pism wiózł ze sobą całkiem sporo. Herszt zainteresowało tylko jedno. Mało tego, jego treść zrobiła na niej niemałe wrażenie. Kobieta w jednej chwili niemal się załamała. Aed, nieco zdezorientowany jej reakcją, ciekawsko zajrzał jej przez ramię i przebiegł przez tekst wzrokiem. Poczuł się głupio, gdy zrozumiał powagę sytuacji. Głupio, bo niewiele mógł zrobić.
- Tępy jestem jeśli chodzi o politykę, ale nie należy osądzać na podstawie jednego dowodu. Szafira też może prowadzić swoje polityczne gierki, w końcu jest królową, takie rzeczy nie mogą być jej obce.
Sam chciałby w to wierzyć.
Uf, chwała, cześć i sława jego butom. Wirgińskich by nie założył, nigdy w życiu. Jeszcze by go zabiło. Nie twierdził, że jego obuwie było pierwszej świeżości, ale do jego smrodu przynajmniej się przyzwyczaił.
- A, błyskotki. Dobrze, że mi przypomniałaś. Tak, to chyba przez nie – odparł, usiłując rozsupłać rzemień, który nosił na szyi. Wirgiński garnek, przez właściciela zapewnie pieszczotliwie nazywany hełmem, wcale mu tego nie ułatwiał. Pierścień i koralowy wisior wrzucił do torby.
Trubadur? Nigdy tak o sobie nie myślał. Tak jakoś wychodziło, że czasem zaczynał grać kogoś kim nie był, i to zanim sam się zorientował. Ale słowa Nefryt sprawiły, że poczuł się jak pogłaskany po głowie kundel. Nie co dzień ludzie mówili mu takie rzeczy.
Myśl, mieszańcu! Nie masz wątpliwości, jak władować komuś nóż między żebra, a teraz jedno zdanie wyprowadza cię z równowagi? Idiota.

Aed pisze...

- Nie powiem, ulżyłaś mi tym wyjaśnieniem. Już się bałem, że za dużo wypiłem i śpiewałem w jakiejś karczmie… Koniec tych zwierzeń, ściany mają uszy. – Odetchnął, udał, że się nie przejął. Głupek z niego. Całe szczęście, że trzeba było zająć się ładowaniem Arhina do łóżeczka. Na odchodne Aed wręczył Nefryt jakieś zawiniątko, w międzyczasie zastanawiając się, jak on mieści te wszystkie rzeczy w torbie i czy przypadkiem nie powinien sprawić sobie większej. Ale większe torby to można kupić chyba tylko od olbrzymów.
- Jakby się ocknął – wylać na szmatkę, szmatka na mordę. Pół minuty i śpi dalej jak niemowlę. To ja idę sprzątnąć tamtego na dachu, starając się nie wywołać zamieszania. Zostaniesz tu?
- Jeżeli jesteś pewna, że tamten gagatek cię nie podsadza, to w porządku, chętnie skorzystam z jego pomocy. Postaram się mieć jakiś plan awaryjny w razie gdybym się nie mylił. Zostawiam ci klucz do szóstki.
Spojrzał na swój nowy przyodziewek. Miał nadzieję, że nie przypominał dowódcy. Cóż, w razie czego pan dowódca jest chory i on go zastępuje. Jakieś kłamstwo się wymyśli. Kolejna okazja do popisania się talentem aktorskim. Kolejna niebezpieczna improwizacja.
Ostatnim brakującym elementem ubioru był pas i miecz. Aed upewnił się, że broń znajduje się w odpowiednim miejscu i łatwo jej dobyć. Ech, wirgińskie żelastwo, toporne jak cholera.
Wyszedł na korytarz. Jedno okrążenie lewą ręką, jedno prawą, skręt tułowia. Nie miał aż tak ograniczonych ruchów jak się tego spodziewał, chociaż brzęczenie kolczych kółek go irytowało. Dobra, nie marudzić, do roboty.
Na parterze jak gdyby nigdy nic rozgościł się jakiś mały wirgiński oddział, przekrzykując się, hałasując jak niezłe stado psów i zalewając się w trupa. Aed wydłużył krok, żeby go który nie zaczepił.
Wyszedł z karczmy i skierował się w stronę budynku, służącego Wirgińczykowi za strzelnicę.
Zaraz, ile już trwa ta wojna? Na pewno więcej niż dwadzieścia lat. Kiedy wybywał z Sevilli, Wirgińczycy próbowali już przebić się przez linię obrony na południowej granicy. Ile mógł mieć wtedy lat? Koło dwudziestu, pewnie trochę mniej niż Nefryt. Zaraz, zaraz, skoro Wirgińczycy zaatakowali ponad dwadzieścia lat temu i Nefryt miała koło dwudziestu lat…
Gdyby nie miał hełmu, z chęcią klepnąłby się w czoło.
Bogowie, ona… Ona walczyła o coś, czego nie znała. Walczyła o kraj z opowieści, z legend. Niech go, to była cholernie silna kobieta. „Cholernie” to niezbyt dobre w tym wypadku słowo, ale mieszaniec potrzebował dobitnego określenia. W końcu on w jej wieku beztrosko tułał się po kraju i mało go obchodziło, że ktoś sobie walczy na południowej granicy. Gdzie od Gór Mgieł do Sevilli? Bezpieczeństwo wydawało się być pewne jak to, że po nocy następuje dzień. Ale szybko stało się jasne, że w ogniu wojny nie istnieje coś takiego jak pewność, o bezpieczeństwie nie wspominając.
Nie, w rękach dwudziestoletniego chuchra nikt nie składałby swojego losu. Owszem, Aed zaczął najmować się do ochrony konwojów, ale nie dość, że otrzymywał za to zapłatę, to rzadko kiedy pracował sam. I nigdy nie był przywódcą. Nie, zdecydowanie nie lubił się wychylać, wolał pełnić funkcję „lewej ręki do brudnej roboty”, jak zwykł o sobie mówić podczas pracy w zespole. Nikt nie chce czegoś zrobić? Zrobi to mieszaniec.
Wtedy nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby mu swojego życia. W przypadku Nefryt tych „ktosiów” znalazło się niemało, a to o czymś świadczyło. Nie chodziło o pojedynczy przypadek jakiegoś zakochanego gówniarza, który dla wybranki swego serca chce zwojować pół świata. Chodziło o bandę, w której nie było miejsca dla zniewieściałych, zapatrzonych tylko w siebie romantyków, bandę, dla której skopanie wirgińskich i quingheńskich tyłków stanowiło absolutne minimum. Może chuchro idealizował. A może po prostu nie znał całej prawdy. W każdym bądź razie było coś w tej kobiecie.
A niech mnie, ale mi się zebrało na myślenie. Jak nigdy.
Ktoś chwycił go za ramię. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi ręka powędrowała mu do rękojeści miecza. Obcy kształt oręża sprowadził go jednak na ziemię i przypomniał mu, co tu robi.

Aed pisze...

[Część III, powyżej część II.]

- A, mam czuja, nie pomyliłem się. Nie powiem, nie co dzień widzę cię w takim str… - mężczyzna urwał, gdy dłoń Aeda wylądowała na jego twarzy, szczelnie zakrywając mu usta. Mimo że chuchro wcale na to nie wyglądał, w duchu odetchnął z ulgą. Delikwenta, który przed chwilą się do niego doczepił nietrudno było rozpoznać, skoro nosił sięgający za pas warkocz.
- Meryn, ty jełopie skończony, jak mnie teraz ktoś pozna, to jesteśmy trupami, obydwaj. Więc jeżeli nie zamierzasz mi pomóc, to nie utrudniaj. Jak to się ładnie mówi: spieprzaj – dorzucił widząc, że mężczyźnie wcale nie zbiera się na odejście. Ten tylko uwolnił się od ręki mieszańca.
- Hola, spokojnie. W coś ty się znowu władował?
Aed rozejrzał się dookoła. Garnek na głowie działał jak klapki na oczach konia.
Teren był czysty. Na razie.
- Tu ci nie powiem. Ale jeśli byłbyś łaskaw poczekać na mnie gdzieś w pobliżu, to może dowiesz się czegoś więcej, a w najlepszym wypadku uratujesz mi tyłek.
Aed odszedł bez słowa wyjaśnienia. Meryn nie zatrzymywał go dłużej, bo chwilę po nim sam dojrzał wychodzący zza roku wirgiński patrol – wzruszył tylko ramionami, zarzucił na głowę kaptur i gdzieś sobie poszedł.
Mieszaniec pchnął drzwi, do których zmierzał. Były otwarte. Wnętrze budynku zionęło pustką. Dom wyglądał na od dawna opuszczony – nie było w nim żadnych mebli, okiennice były pozamykane, co niektóre od środka zabite deskami. Dziwna rzecz – opuszczony dom w nienajgorszym stanie, w środku sporego miasta. Podczas wojny działy się różne rzeczy.
O ścianę oparta była prowadząca piętro wyżej drabina. Tylko tyle udało mu się stwierdzić, bo wewnątrz panował półmrok.
Niewiele myśląc, Aed wdrapał się na górę i wlazł na poddasze. Klapa prowadząca na dach była otwarta.
Szybko, mieszańcu, przypomnij sobie. Wirgiński akcent, jakieś pozdrowienie, kilka słów, cokolwiek - niech ci się rozrusza ten pusty czerep.
Aed wyjrzał na zewnątrz przez dziurę w dachu.
Wirgińczyk tkwił nieruchomo na swojej pozycji. Na cięciwę trzymanego przezeń łuku nałożoną miał strzałę, kilka innych było wbitych w strzechę i czekało w pogotowiu.
- Ja od dowódcy. Nienajlepiej się czuje, ponoć jakiś drobny incydent z miejscowymi. Wysłał mnie, żebym sprawdził, co tu się dzieje. Mogę cię zmienić.
Łucznik spojrzał na niego podejrzliwie. Nie dość, że widział mężczyznę po raz pierwszy w życiu, to jeszcze wygadywał jakieś niestworzone rzeczy. W dodatku akcent miał dziwny, jakby keronijski.
- Zmienić? Siedzę tu od paru godzin i nikt mi o żadnej zmianie nie wspominał.
- Tak, tak – Aed machnął ręką. – Ale chłopaki urządzają sobie w tamtej karczmie małą balangę. Sam bym poszedł, ale wiszę jednemu kasę i nie chcę mu się narażać.
Łucznik zsunął się niżej. Był wyraźnie zainteresowany rozkręcającą się pijatyką.
- Jeżeli coś spartolisz, będę dyndał na najbliższym drzewie. Skoro dowódca cię wysłał wiesz, na kogo się zasadzamy, czyż nie?
Aed z powagą skinął głową.
- Bez obaw, na ulicach ciasno od patroli. Mysz się nie prześlizgnie. Posiedzisz w karczmie, będziesz miał wszystko pod kontrolą. A ja tu trochę poczatuję i poudaję, że coś robię. Co ty na to?
Łucznik zastanowił się przez chwilę.
- Dowódca chory, tak? – upewnił się.
- Ruszyć się z pokoju raczej nie ruszy…
- To idę na partyjkę kości, ten zawszony kundel będzie mi musiał oddać moje pieniądze…
Aed nie wierzył swojemu szczęściu, gdy Wirgińczyk wręczył mu łuk z kołczanem i kazał zbytnio gęby ze strzechy nie wychylać. Łucznik przystanął tylko na chwilę.
- Jesteś tu nowy? – zapytał, rozmasowując zesztywniały kark.
- Nowy.
- Miejscowy, co?
- Nie do końca. Bardzo długo mieszkałem w Keronii, dziewięć lat, jeśli mam być dokładny. Interesy, sam rozumiesz. Kiedy wróciłem, od razu wcielili mnie do wojska. Mój ojciec próbował co prawda…
Zanim skończył mówić, poddasze było już puste. Wirgińca nie interesowała historia jakiegoś żołnierzyka – po prostu chciał urwać się ze służby, napić się i zagrać.

Aed pisze...

[Część IV.]

Aed otworzył okiennice wychodzące na ciasne podwórko i pozbył się łuku w najprostszy możliwy sposób, uprzednio pozbawiając go cięciwy. Odczekał dłuższą chwilę i wyszedł z budynku, pogwizdując wesoło.
Kiedy wyszedł, nie wiadomo kiedy ani skąd znów przypałętał się Meryn.
- I? – zapytał, chcąc wreszcie dowiedzieć się, o co chodzi z tą maskaradą.
- Bogowie, gdybym ja miał takich podkomendnych, łby bym pourywał i pozatykał sobie na płotku ogradzającym szalet. Banda kretynów. Bardzo ładnie cię proszę, wejdź teraz do karczmy i zapukaj do piątki. Jakby co, ja cię przysyłam. Muszę wyprowadzić pewną panią poza miasto, a jeżeli tam wejdę, cały plan szlag trafi.
- Nieźle, to brzmi ciekawie. A co ja będę z tego miał?
- Jak to co? Kłopoty i moje bezcenne towarzystwo.
Meryn wzruszył ramionami. Nie był szczególnie zachwycony tym, że nie pójdzie na rynek i nie kupi sobie swoich ulubionych podpłomyków. Biedactwo. Ale ta sprawa była podejrzana. A jeżeli była podejrzana, on czuł się zobowiązany do wywęszenia, o co chodzi. Robienie za element siatki szpiegowskiej zobowiązywało.
Chwilę potem brunet pukał do drzwi pokoju piątego.

[Czterosegmentowy czerw. o_O]

A.S. pisze...

[Witam :) Tylko chodzi o to, że i moja postać już nie mieszka w Mall Resz. Urodziła się tam, ale musiała uciekać w wieku 13 lat. Od niedawna zamieszkała w Królewcu (co właśnie dodam do karty by nie było nieporozumień). Powiązanie zaraz możemy jakieś znaleźć nawet i z dwójką, jeśli masz ochotę ;) Tylko proszę nie każ mi wybierać. Ty zdecyduj kim się Tobie lepiej pisze :) Chyba, że dwójką ;D]

Szept pisze...

[Ja tylko powiadamiam, że karta jest już scalona i gotowa, wszystkie postacie główne są razem.
W naszym wypadku nic to nie zmienia, miałyśmy jeden wątek, ale ze wszystkimi moimi (z różną częstotliwością, ale wszystkimi). W razie czego odpowiedzi wrzucaj tam, linki już podmieniłam.
Aha. Generalnie, postanowiłam zrezygnować z formy osobnych wątków, tj przykładowo Lucien - Shel, Devril - Shel, Szept - Shel. Z mojej strony jeden wątek. Mam nadzieję, że to nie żaden kłopot. I tak mam tendencję do mieszania postaci, więc nic nie stoi na przeszkodzie ich pojawiania się w przypadku, jeśli ktoś by wybrał np Lu do wątku. Ale jeśli jakiś autor ma kilka postaci i chce nimi osobno wątek ze mną - tutaj jego wola. To tak napisane w kwestii formalności.]

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair