Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Ð¥µ°Ŋℓ»πə



(w ludzkiej mowie najbliższe brzmienie to Tiamuuri )





Najemnik zerknął na Tiamuuri. Drzewożyt. Drzewo. I z całą pewnością nie była tylko opałem. Dar podrapał się po głowie. Sprawy z prostym uznaniem miłości matki do drzew, będących jedynie rośliną, właśnie się skomplikowały.


Dar o Tiamuuri







Wizerunek:
[1] [2]

Około 1511 lat | Może i więcej, nie pamięta już | Drzewożyt | Korzonek | "obłąkana z Larven" | Drewienko | Dzikuska |


Przez wiele lat roślinka - Ђœ√

Przez półtora tysiąca lat albo dłużej była drzewem w głębi lasu Larven. Nie jest pewna, co było impulsem do przerwania tego stanu, nazywanego w świętym języku natury ╫ϞΛð'∩≈ι.
Przybrała postać mniej więcej ludzką, o ciemnej karnacji i kocich rysach twarzy. Kolejne cechy wskazujące na jej pochodzenie zauważalne są już z bliska. Skóra dziewczyny jest sucha i szorstka jak skóra gada, w miejscu paznokci u rąk i stóp ma zgrubienia, wyglądające jak blizny. Na czole i skroniach wciąż wyrastają jej gałęzie, które co jakiś czas przycina, w przeciwnym razie miałaby okazałe poroże z bujnym listowiem.
Jako drzewożyt nie posiada narządów wewnętrznych jakich należałoby oczekiwać u humanoidalnych ras, jej ciało składa się z różnej grubości włókien, których przedłużenia mogą w pewnych okolicznościach przebijać skórę i wydostawać na zewnątrz, po czym cofają się lub usychają i rozsypują w proch. Drzewna chętnie korzysta z tej możliwości, pomimo pewnego dyskomfortu, jaki sprawia ten proces.
Jako roślina do życia potrzebuje energii słonecznej i wody, czasem wykorzystuje wyrastające z ciała włókna jako zastępcze korzenie.

Rebeliantka mimo woli

Złośliwi mogliby powiedzieć, że z Ruchem Oporu współpracuje przypadkiem, podobnie jak przypadek sprawił, że obecnie określa się jako Keronijka. Jest to prawdą w tym sensie, że nie zaatakowała zaraz po przebudzeniu wirgińskich zwiadowców z powodu ich narodowości, ale dlatego, że to oni pierwsi okazali agresję, a dziewczyna zwyczajnie została zmuszona do tego, aby się bronić. Sama nie atakuje pierwsza, obca jest jej bezpodstawna nienawiść i złość. W jej naturze nie leży rywalizacja o cokolwiek. Z Ruchem Oporu połączyła ją lojalność i przyjaźń z niektórymi jego członkami. W kwestiach politycznych nie orientuje się prawie w ogóle, sprawy społeczne, intrygi i wzajemne zależności zwyczajnie ją przerastają i są dla niej czymś obcym, poza jej światem.
Żle czuje się wśród murów, w ludnych miastach, w tłumie i gwarze. Męczy ją tempo życia wymuszane przez postęp. Bardziej ceni sobie spokój, szuka odludnych miejsc, zwłaszcza tych nieprzekształconych przez rozumne istoty, pozostajacych nadal we władzy pierwotnej natury. W tym sensie pozostaje Һџǂ⊛Ꜭ. Dzika.
Nie snuje dalekosiężnych planów, żyje z dnia na dzień, nie organizuje sobie życia. Poza starym lasem Larven nigdzie nie ma domu, do którego mogłaby wrócić. Za rodzinę uznaje duchy natury, drzewa i dzikie zwierzęta.
Dziewczyna jest skłonna do popadania w zadumę, często w milczeniu rozmyśla. Jeśli chce, wprowadza się w odmienne stany świadomości, pogrążając w niezrozumiałych dla innych istot zakamarkach umysłu. W wolnym czasie coraz częściej zdarza jej się rzeźbić w drewnie albo szkicować węglem, wykazuje w tym kierunku znaczne uzdolnienia. Nie jest w stanie stwierdzić, czy zdolności te wynikają z rozwijania umysłu, czy pochodzą jeszcze z jej poprzedniego życia.
Jest spokojna, cicha i opanowana, wyprowadzenie jej z równowagi jest prawie niemozliwe, zazwyczaj też jest w stanie ukryć emocje, kiedy uznaje to za korzystne. Kieruje się raczej intuicją niż logicznymi przesłankami, stąd czasami jej decyzje mogą się wydawać nieco dziwne. Zmuszona przez sytuację, potrafi szybko znaleźć rozwiązanie jakiegoś problemu.
Wydaje się nie przywiązywać do niczego, nie pożąda bogactwa ani wpływu. Znacznie lepiej czuje się wykonując polecenia, a nie je wydając.
Przez długi czas spędzony w lesie na obserwacji doskonale zna liczne gatunki roślin i ich właściwości, a także zwyczaje niektórych zwierząt. Lubi dzielić się tą wiedzą, jeśli ktoś jest zainteresowany lub pojawia się taka konieczność.

… nie są magami, są słuchaczami...

Jak wszystkie istoty, które stały się drzewożytami, dziewczyna rozwinęła swój umysł w sposób niepojęty dla innych rozumnych ras. Jej zdolności, wbrew temu, co niektórzy powtarzają w niesprawdzonych plotkach, nie opierają się na magii ale na umyśle, zmianach stanów świadomości i percepcji. Ma niezwykle wrażliwe zmysły, co umozliwia jej odbieranie bodźców niedostępnych innym stworzeniom, oprócz tego może odbierać także inne informacje, jak emocje stan zdrowia swój i osób trzecich, zachodzące w żywych organizmach procesy, przepływ energii życiowej w otoczeniu i po wejściu w trans często jest w stanie odtworzyć przebieg wydarzeń w danym miejscu w ostatnim czasie. Może odbierać myśli innych, a jeśli się postara, także przesyłać informacje lub emocje.
W postaci drzewa była powiązana z innymi drzewożytami w najściślejszym znaczeniu, będąc Ꝼ∂Ɯœ°, cząstką wielkiej sieci dusz i umysłów. Obecnie w transie i wyjątkowo sprzyjających okolicznościach może przejściowo włączać się do tej całości. Potrafi też częściowo przenieść świadomość i postrzeganie na znaczne odległości od własnej lokalizacji, kiedy na przykład poszukuje kogoś, próbuje nawiązać telepatyczny kontakt albo przeanalizować na odległosć osobę lub obiekt.
Używając świętej pradawnej mowy, Þ╪ŋ'Ϡδœ·Λ⌠, może porozumiewać się z żywymi istotami, także tymi, które powszechnie nie są zaliczane do „rozumnych” oraz z duchami i bóstwami natury. W ograniczonym stopniu może używać także szczególnej odmiany języka natury, ҙ° Ťµ↨ꜿ, zwanego Językiem Czynu, który daje częściową, chwilową kontrolę nad zwierzętami i słabszymi duchami, nie pozwala jednak podporządkowywać sobie duchów, jak czynią to szamani. Działa to raczej na zasadzie chwilowej perswazji o wyjątkowej skuteczności.

•Zdolności i umiejętności – informacje ogólne

Walka:
·walka wręcz - dobra
·miecz - lepiej nie dawać jej do rąk, uszkodzi przypadkiem siebie lub ciebie
·sztylet - uczy się, nieźle jej idzie
·łuk - całkiem dobra celność, jeszcze trochę treningu i osiągnie mistrzostwo
·włócznia - marnie, pomińmy to milczeniem
·kij - całkiem zręcznie sobie radzi, nieźle wspomaga to walkę wręcz
·topór - najprędzej odrąbie sobie stopy... albo głowę

Języki:
·keroński - raczej biegły, stale (i bardzo szybko) się uczy
·wirgiński - parę podstawowych słów i zwrotów, które zasłyszała
·quingheński - "Języki obce są mi obce"
·mowa wspólna - komunikatywny, stale się uczy
·pradawny język natury - tak jakby ojczysty

Inne:
·cudowna zwinność, zdolności akrobatyczne
·niedawno odkryte zdolności artystyczne - malowanie i rzeźbienie
·doskonała, niemal fotograficzna pamięć szczegółów i zdarzeń
·nie jest ani praworęczna, ani leworęczna




~/Opowiadania $ ls -n


Ƕҙ⊛ꝼ∂⌅ cz. II











> z autorką Darrusa



~/Kontakt

MTAidrv220@gmail.com
NOWY NR gg: 58893607



[Nowa wersja karty. Zamierzam w którejś notce przywrócić Tiamuuri zdolności umysłowe Drzewnych, kartę zrobiłam już wcześniej bo znalazłam ten cudowny wizerunek kociokształtnej facjaty i musiałam wykorzystać.]



271 komentarzy:

1 – 200 z 271   Nowsze›   Najnowsze»
Silva pisze...

[O, dzień dobry! Wyprzedziłaś mnie, bo sama chciałam poprosić o wątek, ale przez pracę nie miałam czasu.
Hm, byłaś już na Keronii, jako...? Tak z ciekawości zapytowywuje.
Co do moich trzech muszkieterów, to zależy. Różnie to wychodzi, czasami piszę tylko Darrusem, czasem szamanką i wilkołakiem, bo oni są zawsze w duecie, a czasem całą trójką naraz. Jestem elastyczna pod tym względem, często też dochodzą moi poboczni, więc rzadko mam wątki, gdzie jest np. tylko Brzeszczot. Jeśli byś chciała całą trójkę, ja chętnie! Jeśli Dara, też chętnie! Jeśli duet, jak najbardziej! ;)
Masz już może pomysł, czy myślimy nad czymś konkretnym?]

Nefryt pisze...

[Hej, witaj z powrotem :) Dołączam się do pytania Silvy - jako kto pisałaś?
Masz genialny wizerunek. W ogóle, podoba mi się, że twoja postać nie jest całkiem ludzka - zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i o styl życia, zachowanie.
Co powiesz na wątek? Prowadzę dwie postacie - herszt zbójeckiej bandy, sprzymierzoną z Ruchem Oporu, oraz Shela Arhina - wirgińskiego dowódcę. Tak się niestety złożyło, że moja karta jest właśnie w przebudowie, więc gdybyś potrzebowała jakiś informacji poza hasłami pod ich zdjęciami, śmiało pytaj. Poza tym - powiązaniom mówię tak, wątki mogą być każdego rodzaju, byle dużo się działo.]

Szept pisze...

[Ja chyba wiem, kto. Z naciskiem na chyba. Powiedz mi, czy przypadkiem nie prowadziłaś u nas postaci syreny czy może jednak się mylę? I czy przypadkiem nie byłaś na HT?
Chwilowo wpadam się przywitać, poza tym świerzbiły mnie palce i ciekawość.
Ogarnę się z moimi sprawami i na pewno poproszę do wątku. A że u nas już byłaś, to wiesz, kogo prowadzę.]

Silva pisze...

[O, postać syreny pamiętam ^^
Hm, chyba mam pomysł na zaczęcie. Mogę napisać pierwsza, jeśli nie masz nic przeciwko ^^ ]

Aed pisze...

[Witam cieplutko z powrotem. :D Wsadziłam nos w odpis do Silvy, żeby wywiedzieć się, jako kto pisałaś. Kaia i Ashandri kiepsko pamiętam, ale wiem, że postacie przypadły mi do gustu. :)
Lubię kartę i lubię postać. Idealnie trafiła w mój gust - to subiektywnie. Dobrze napisana - bardziej obiektywnie. ;) Zgadzam się z Nef co do arta - jest absolutnie przewspaniały. I podoba mi się pomysł z wtrąceniami z języka Tiamuuri. W ogóle wszystko mi się podoba! :D
Tak więc zapytuję o wątek. Przepraszam, że nie zrobiłam tego w przypadku wcześniejszych postaci. Wtedy było ze mnie warzywo, co pisać nie umiało i robiło to od święta. Teraz się troszkę poprawiłam, rozpisałam. Tyle że na razie nie mam pomysłu. Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie szkoła, więc to wymyślanie może iść mi opornie, ale przeczytam kartę jeszcze raz i postaram się ruszyć moje szare komórki (o ile są tam jeszcze jakieś niedobitki). Jeżeli wpadnie Ci do głowy jakiś pomysł, mogę zacząć. :)]

Aed pisze...

[Większość wątków, które prowadzę nie może szczycić się szczegółowym planem akcji - jakoś tak kocham improwizację i koniec. ;)
Wątek można poprowadzić na zasadzie współpracy i dokładnie odwrotnie, ale jak tak sobie to przemyślałam, więcej te postacie łączy niż dzieli - obydwoje przypadkiem związali się z partyzantami, obydwoje wciąż wędrują. Jako że z czasem Aed coraz bardziej wplątany jest w działania ruchu oporu, a przede wszystkim Zakonu Wśród Wzgórz (informacje o tym między innymi moim dziwnym wymyśle są w Realiach > Polityce > Organizacjach), pomysł bardzo przypadł mi do gustu. :) Mieszaniec mógłby więc otrzymać "zlecenie" od kogoś z Zakonu, Tiamuuri natomiast - od Ruchu Oporu. Tylko czego mieliby szukać...? Do głowy przychodzi mi jedynie jakieś ukryte wejście do korytarza, prowadzącego do Twierdzy Wśród Wzgórz. Ale to, jak mi się wydaje, wymagałoby zrezygnowania z hasania po miejscach "zapomnianych przez bogów i ludzi", a ja po prostu KOCHAM takie klimaty. :D]

Nefryt pisze...

[Hej, przepraszam, że przez tyle czasu ci nie odpisywałam. Zajęłam się pozablogowymi sprawami, a potem jeszcze chciałam coś dorzucić na urodziny autorki Darrusa i tak jakoś wyszło, że nie miałam już siły na odpisywanie.
Zarówno Kaia i Ashandri, jak i Coeri dobrze wspominam :) Fajnie, że do nas wróciłaś.
A'propos Ruchu Oporu - w moim wątku z Szept skupiali się na pozyskiwaniu sojuszników. Nefryt i Devril wyruszyli do Quingheny, żeby zapewnić sobie poparcie jednego z ichniejszych rodów, który miał szanse dojść do władzy.
Nurtuje mnie jedno - Ruch ma szpiegów w Keronii i Quinghenie, a (z tego co wiem) nikogo w Wirgini. A powinni - jako, że to ich główny wróg. Myślę, że stworzenie siatki wywiadowczej w Wirgini byłoby jednym z ich następnych posunięć. Tyle, że nijak nie widzę tu możliwości na wątek z udziałem naszych postaci - Tiammuri raczej rzuca się w oczy, Nefryt od biedy może udawać kogoś innego, niż jest, ale to też ryzykowne.
No nie wiem... W czym jest dobra Tiamuuri?]

Silva pisze...

[Ja o Tobie pamiętam. Ale brakuje mi troszkę czasu. Postaram się jutro dokończyć zaczęcie i Ci podeślę ^^]

Aed pisze...

[Plan Twierdzy dopiero jest „na warsztacie”, nie mówiąc o mapie jej okolic... Co – naturalnie - pozwala na „odrobinę” improwizacji. :D
Do jawnej walki na razie nie dojdzie, ale wszak kłopoty są od tego, żeby przytrafiały się postaciom. :>
Ale do rzeczy, bo mogę tak pisać i pisać. Musiałam „trochę” zmienić historię Zakonu, konkretnie zdobycie twierdzy. Z Zoraną mamy zaplanowaną mnogość podziemnych przejść – parę z nich powinno ciągnąć się napraaawdę długo. Więc takowe przejście mogłoby przebiegać pod czarnym, mrocznym lasem (mniam!), a kończyłoby się włazem, ukrytym w... hm... opuszczonej świątyni! Naturalnie znajdującej się w sercu czarnego, mrocznego lasu. :D Oj, fantazja mnie ponosi. Ale to chyba dobrze... Chyba.
Jak z zaczęciem? Jeżeli masz pomysł – nie ma sprawy. Jeżeli mam zacząć – też nie ma sprawy, decyzja należy do Ciebie. :)]

Silva pisze...

[Czy... Tiamuuri podróżuje statkami, na inne kraje?]

Silva pisze...

[Dobra, mam pomysł, ale... najwyżej mnie zabijesz, bo nie jestem pewna, czy Tiamuuri na statkach podróżuje i czy w ogóle przeżywa w zimnie]

Silva pisze...

Najemnik kichnął.
- Czemu wszystkie, cholerne, drogi prowadzą na Kresy?
- A bo ja wiem? Sam żeś wybrał to zlecenie, to teraz zepnij pośladki i nie marudź. Znasz tego faceta? - wilkołakowi, który ubrany był tylko w lekką kurtę z kapturem, bowiem nie odczuwał zimna tak, jak inni, chodziło o pana zleceniodawcę. Gość niby z Demaru, ale kontaktował się jedynie przez swoich sługusów, więc był mało wiarygodny, za to płacił sowicie, więc w sumie czemu by mu nie pomóc i nie zarobić? Było tylko jedno zalecenie: spotkacie się na Kresach, w porcie Knox, z dziewczyną o imieniu Tiamuuri. Jasne, żadnego opisu wyglądu, żadnych danych, zupełnie nic i szukaj dziewczyny po całym porcie, licząc na to, że jakoś się trafi. Gorzej, jak i ona nie będzie wiedziała, kogo ma odnaleźć… Fortuna to naprawdę była dziwka.
Zlecenie było dziwne. Mieli udać się na Kresy, spotkać z tą dziewczyną, a potem odnaleźć jakiegoś Cieniarza: informatora, przydupasa, sługusa, czy kogo tam jeszcze. Po prostu gościa, który powie im co dalej i po jaką cholerę pchali się w to lodowe piekło, bo pustyni Wirgińskiej toto nie przypominało. A szkoda, bo tam mogli sobie nawet tyłki opalić, a tu co najwyżej je sobie odmrożą.
- Nie. Po cholerę? To tylko zleceniodawca - para ulatująca z ust najemnika, kiedy ten mówił, przypominała opary z gejzeru; kołnierz kurty obszyty futrem przymarzł i pojawiły się na nim drobinki lodu. Rąbek kaptura był oszroniony. Skórzane buciory pokrywał śnieg, rękawice chroniły palce, a szal zasłaniał sinawe od zimna usta. Przy wilkołaku Dar wyglądał jak kulka, która wciąż marzła, pomimo grubych ubrań. Trząsł się jak osika, aż dreptał w miejscu; spod kaptura wystawał tylko jego czerwony nos i widać było jedynie miodowe oczy. - Żebyśmy tylko mogli wejść do karczmy - z zazdrością Dar spoglądał na mieszkańców Knox wchodzących do środka ciepłej, przytulnej, miłej, pachnącej karczmy, gdzie w oknach migotało żółtawe, kuszące światło, gdzie nie wiał wiatr, nie szumiało morze i nie było z minus trzydzieści. I jeszcze ten głupi wilkołak, co miał tylko lekką kurtę. Pies z niego.
- Czekamy na dziewczynę. Sowa ci zamarza, że tak się rzucasz?
- Nie mam ocieplanych gaci! - nie do końca zrozumiał najemnik.
- S o w a, Brzeszczot. SOWA. Gdzie to twoje puchate pisklę?
- A, Grzechotka! Z szamanką - mała, brązowa sówka, która zawsze towarzyszy mieszańcowi, została wypożyczona Silvie na czas nieokreślony; obie były na Kresach, ale weź człowieku spróbuj wyciągnąć coś od szamanki, choćby zapytać, gdzie się wybiera… Prędzej dostaniesz dębową laską po łepetynie, niż doczekasz się odpowiedzi. Skoro nawet nie zabrała tego pchlarza… - A psik!
- Tylko mi się tu nie rozchoruj, dostałbym po głowie laską i sakiewką - drobna, uszczypliwa aluzja, że teraz nie tylko magiczka powyrywa mu sierść, jeśli coś stanie się JEJ najemnikowi (to była tajemnica poliszynela, że to JEJ najemnik), ale także uzdrowicielka. Jakby jednej baby martwiącej się o najemnika było mało.
- Kup mi grzane piwo, od razu mi się poprawi, a i się do ciebie nawet uśmiechnę. Serio - tupiąc w miejscu, Dar zaczął się rozglądać. Mała wioska z portem, bardziej rybackim niż handlowym, bardziej dla łódek niż okrętów. Prawie nikt się nie kręcił po ulicy. Wiatr od zatoki stawał się coraz bardziej porywisty. - Musimy wyglądać jak głupcy. Kto normalny stoi na mrozie?
- Od razu widać, że jesteśmy obcy.
- I tyle w temacie nie rzucania się w oczy…

[szamanki na razie nie dodawałam, jak chcesz mogą przyjść razem z Tiamuuri, albo wrzucę ją potem]

Silva pisze...

- Pierdolę to, idę do karczmy, a ty tu stój - najemnik już czuł, nosem wyobraźni, pięknie pachnący gulasz (ciekawe, z czego je robią na Kresach, może z fok?), do tego widział parujący kufel z grzanym miodem i byłby się pewnie uśmiechnął, gdyby wiatr nie zawiał mu prosto w twarz, studząc nieco jego zapędy. Północ była okrutna, a mogli przecież zostać w Keronii i wybrać pilnowanie stada owiec na wielkich równinach, to nie, zachciało się im… Najpierw podróży statkiem, co trzeszczał i jęczał przy wysokich falach, a teraz stania na mrozie, w śniegu.
- Ej, wracaj, ty podły mieszańcu! - wilkołak złapał odchodzącego najemnika za kaptur, w ostatniej chwili, ledwie palcami, ściągając mu go z głowy. Przekleństwo, które wypadło z ust Dara godne było orka albo krasnoluda. Tak klną tylko bardzo niezadowoleni ludzie, na przykład tacy, którym łepetyny marzną na wietrze. - Nigdzie nie idziesz. Siad!
- Tobie się przypadkiem role nie pozamieniały? - czerwone włosy Brzeszczota, tak charakterystyczne dla rodu Crevan z którego pochodził, rozwiały się na wszystkie strony, tworząc cudny nieład; a mógł je związać, zanim pozapinał się po czubek nosa. Teraz, wyglądając jak dziecko, które ma na sobie zbyt dużo ubrań i nie może podnieść ramion do góry, mógł jedynie sobie stać i marudzić. Grube rękawice wcale mu nie pomagały przy założeniu kaptura. - Zimno jest. Założę się, że ta dziewczyna patrzy na nas zza okna i ma z nas niezły ubaw. Zlitujże się.
I ktoś się zlitował. Ale nie mogło być tak dobrze. Fortuna, suka bura, dziwka pierdolona i jej kochaś Pech, sługus swojej pańci, co i ludzi wychędoży i swoją pańcię zerżnie, nigdy nie śpią. Czekają tylko, zawszeni kochankowie, na chwilę słabości, na moment nieuwagi i już ci w dupę kij wsadzają. Bo przecież ani Fortuna, niech jej ciało sczeźnie, ani Pech, niech mu życie zbrzydnie, nie przegapią tak dobrej okazji, jaką jest uprzykrzenie życia śmiertelnikom. A że trafiło na wilkołaka i mieszańca? Cóż. Dostanie po głowie zaspą śniegu spadającą z dachu, ma też dobre strony: nauczy, że lepiej uważać, gdzie się staje.
Przynajmniej w końcu się kogoś doczekali.
- Czy mam przyjemność z Brzeszczotem?
Czemu ona patrzył na wilkołaka: to pomyślał sobie Dar, wygramalając się, przy wtórze śmiechu tego pchlarza, z zaspy. Niech sczeźnie cholernik jeden.
- Przyjemność? - Wisielec chichrając się pod nosem, zerknął na przyjaciela - Spotkanie mokrej kury to nie przyjemność! - śmiech miał trochę psi, urywany, jakby szczekał pies, albo odzywał się leśny wilk.
Sruu…
Oto piękna, duża kulka ulepiona ze śniegu, walnęła wilkołaka w głowę. Teraz to śmiał się Brzeszczot.
Naprawdę brakowało tu szamanki, albo magiczki, aby ogarnąć i okiełznać tę dwójkę.

[Haha, wścieknie to się wilkołak, bo JEGO szamanka gdzieś sobie poszła bez niego ^^]

Zorana pisze...

[Witam z pewnym, znaczy się dużym opóźnieniem. Gratuluję konceptu na postać, interesująca :) Masz może pomysł na wątek? Wkrótce wstawię bardziej ogarnięty opis postaci, ale może masz jakiś szalony pomysł? Lubię szukać guza ;)]

Silva pisze...

Po trwającej całe kilka minut burzliwej wymianie spojrzeń pomiędzy Brzeszczotem, a Wisielcem, obaj panowie chyba postanowili sobie odpuścić, albo przełożyć rozstrzygnięcie tej sprawy na inny czas, bo obaj tylko westchnęli, machnęli rękami, a i wilkołak podał najemnikowi pomocną dłoń, jakby zupełnie nic się nie stało.
- Brzeszczot - mieszaniec wyciągnął dłoń ku przybyłej; najpewniej nie poczuje jej uścisku przez grube rękawice, ale liczył się gest.
- Wisielec - wilkołak skinął tylko głową; nie miał w zwyczaju podawać innym dłoni i wcale nie było to wynikiem jego ignorancji, czy niechęci. Ot skinienie głową według niego wystarczało, a poza tym dla wilkołaków cielesny kontakt z innymi, był zarezerwowany tylko dla najbliższych w watasze. - Jesteś Tiamuuri, tak? - wymawiając imię dziewczyny, wilk mrugnął, dziwnie brzmiało to miano.
- Mam propozycję. Chodźmy do karczmy… - i czy tylko Wisielcowi się wydawało, czy w głosie Dara na serio zabrzmiał błagalny ton? Okej, było zimno, wiało, mroźnie, zaczynał padać śnieg, który i tak pokrywał całą wioskę, ale bez przesady. Dar był dużym chłopcem, powinien wytrzymać.
- Nie odpuścisz, co?
Tiamuuri najpewniej nie spodziewała się takiego powitania i tego typu spotkania. Cóż, ci dwaj nie byli najemnikami takimi, jak się o nich mówi i wyobraża. Przecież standardowy najemny miecz był gburowaty, ponury, mrukliwy i umięśniony. A co dwaj… bogowie strzeżcie świat przed takimi najemnikami.

[Wiesz czo… tak sobie myślę o tym zleceniu. Mam zamiar pokrzyżować im plany i najpewniej zrobić informatora, z którym mieli się spotkać zdrajcą – ciekawe, jak jest w zimie w piwnicy, w której się ludzi zamyka w areszcie, może powinni to sprawdzić? ^^ ]

Iskra pisze...

[Witam i ja, bazgrolę z pracy.
Miło widzieć w końcu coś co trochę jakby za moją sprawą trafiło do zakładek "rasy" :D Nie sądziłam, że ktokolwiek się tego podejmie.
W tym tygodniu będę martwa, dosłownie, bo zaczynają mi się egzaminy poprawkowe na studiach i armageddon jest, dosłownie.
Ale jak wrócę, to pomyślę nad wątkiem, jeśli Ty masz jakieś sugestie, to śmiało pisz. Chwilowo brakuje dwóch kart w moich postaciach, aż wstyd, ale gdyby były pytania to wal śmiało w komach xD albo na gg, jak Ci wygodniej (4598853)]

Silva pisze...

Brzeszczot ruszył się z miejsca, pewnie by biegł, gdyby był lżej ubrany.
Wilkołak zawahał się przez chwilę; widać było, że nie jest do końca pewny, co powinien zrobić. Zostać tutaj, czy wejść do karczmy? Tak naprawdę krytykował pomysł Brzeszczota tylko dlatego, że nie chciał ruszać się z miejsca, bo stąd mógłby zobaczyć wracającą szamankę, albo chociaż poczuć ziołowy zapach, który ją otaczał, czy chociażby usłyszeć dźwięk dzwoneczków sanku, uwieszonych przy dębowej lasce. W karczmie skupi się tylko na tym, co działo się w środku. Zdecydowanie nie powinien puszczać jej samej, powinien pójść za nią, a nie godzić się na coś takiego. Grr.
Dłoń na jego ramieniu wyrwała go z zamyślenia.
- No chodź - mruknął Brzeszczot - Tyłek ci odmarznie, jak tak będziesz stać. Nic jej nie będzie.
- Nie podoba mi się to - szepnął cicho - że wszystko chce sama załatwić - stojąc jeszcze chwilę, zerknął przez ramię. Tiamuuri była już prawie u drzwi, a on stał jak kołek. W końcu się ruszył, idąc za przyjacielem do karczmy. Przecież to była szamanka, pani lodowe serce, której nic nie wzrusza. Zanim wszedł do środka, obejrzał się za siebie, w szarość wieczora i padający śnieg.
Karczma Oczko Gnoma powitała ich przedziwną kakofonią dźwięków; ludzie rozmawiali, krzyczeli, gdzieś płakało dziecko, a matka próbowała je uspokoić, pod stołem szczekał pies, rubaszne śmiechy towarzyszyły piskom młodych dziewek, które usługiwały gościom, a jakiś pożal się boże bard nucił kulawo piosenkę, której nikt nie słuchał. Brzeszczot słyszał to wszystko i jeszcze więcej; krzątaninę kuchcika na zapleczu, chichoty ludzi na piętrze i strychu, gdzie były pewnie pokoiki do wynajęcia, marudzenie kogoś w piwnicy, a i nawet pokrzykiwanie za oknami karczmy jakiegoś zachrypniętego dzieciaka. Jego słuch w takich sytuacjach przysparzał mu bólu głowy, był denerwujący i pewnie gdyby Dar mógł, uciąłby sobie uszy. Po części się przyzwyczaił, ale tylko po części.
Za nim chrząknął wilkołak, zamykając drzwi, co by wiatr nie nawiał do środka śniegu.
Oczko Gnoma nie różniło się na tle innych karczm, które mieszaniec i wilkołak mieli okazję odwiedzić. Ot wielka sala pełna ław i siedzisk, wielki kominek w rogu, w którym przyjemnie trzaskał ogień, pożerając drewienka - na jego widok Dar od razu się uśmiechnął - przy wejściu na tyły szynkwas, za nim najpewniej właściciel karczmy - siwy, wąsiasty starszy pan, standardowo wycierający czysty kufel szmatką. Ludzi też nie było jakoś szczególnie dużo.
- Chodźmy tam - Dar otrzepując buciory ze śniegu, stanął obok Tiamuuri, wskazując jej wolną ławę w kącie pomieszczenia, akurat w takim miejscu, że mogli widzieć i schodu na piętro i główne wejście. Soren zawsze powtarzał Darowi (jak pewnie każdy mistrz swojemu uczniowi), że nie należy siadać tyłem do wyjścia, bo można dostać sztyletem między żebra.
Kiedy w końcu usiedli, mieszaniec z ulgą ściągnął z siebie kurtę, rozwiązał kraciastą chustę, zrzucając z głowy kaptur. Nawet odetchnął z ulgą, rozwalając się na ławie! Miał rumiane policzka i taki sam nos; zimne temperatury zdecydowanie mu nie służyły. Potarł dłonie, aby rozgrzać palce, patrząc jak wilkołak sadowi się obok, a Tiamuuri na przeciwko; odruchowo sięgnął do czerwonych włosów splatając je w warkocz.
W tym czasie Drav zamachał uniesioną ręką na młodą dziewczynę.
- Kufel grzanego miodu, jakieś wino...
- ...i gulasz z pajdą chleba - podpowiedział Brzeszczot.
- Tak... Do tego jakieś krwiste udko kurczaka.
Służka zerknęła na Tamuuri.

Szept pisze...

[Prawdę mówiąc niewiele się zmieniło, bo ruch żyje własnym życiem w każdym wątku, a tym samym jako ogół trudno zgadnąć, co i kiedy się wydarzyło. Jeśli chodzi o Devrila, można zacząć, w pewien sposób cofając się w czasie do momentu, aż Tiamuuri wyszła z Larvenu i wpadła na Wirgińczyków, a z pomocą śpieszy jej ruch oporu. Potem byłyby początki, pewnie trudne, bo chociaż zasada wróg mego wroga jest przyjacielem, to pewnie ruch byłby początkowo podejrzliwy. Drzewożytów dawno nie widziano, niektórzy może o nich zapomnieli i włożyli między bajki, zresztą kto tam wie, co Tiamuuti by im powiedziała, zszokowana nowymi doznaniami, światem, te sprawy. W międzyczasie początków w ruchu pojawiłby się pewnie Devril. A jak on, to i jakaś misja. Jeszcze nie wiem jaka, ale ja ostatnio sporo improwizuję. Kiedyś miałam zamysł, by ruch zgubił gdzieś swojego przywódcę, Alastaira, ale to na jakąś głębszą intrygę, a początek znajomości Dev-T zaczęłabym nieco lekko, a potem bum. Chyba, że masz inną wizję i wolałabyś zacząć już jak T zadomowiła się wśród członków ruchu, to też można. Przy okazji, muszę się pilnować, bo mam ochotę o twojej postaci napisać Coeri :P
Jak już ustalimy co i jak mogę zacząć. Nie obiecuję tylko kiedy, bo chwilowo się urlopuję, a na KK wchodzą dlatego, że chyba jestem uzależniona]

Silva pisze...

- Ktoś dołączy do nas już tutaj? A poza tym wiecie kim jest ten Ciemn... Ciemniarz czy jak go tam zwą? Któryś z was go widział, znał wcześniej?
Brzeszczot spojrzał na Wisielca, a Wisielec na Brzeszczota. Najemnik wzruszył ramionami; sugerował tym, że jak wilkołak chce, może powiedzieć co wiedzą dziewczynie. Ale Drav nie chciał, co pokazał zanurzając usta w winie.
Najemnikowy gulasz będzie musiał poczekać.
- Nasza szamanka gdzieś polazła - już nie chciał dodawać, że to wilkołak stracił ją z oczu, kiedy mu powiedziała, że musi coś załatwić i sobie zniknęła - Ma do nas później dołączyć - najemnik podrapał się po czole, zerkając na Tiamuuri z zaciekawieniem; elfka, która tak ukochała naturę i drzewa, wśród których żyła, że się do jednego z nich upodobniła? Znał takie elfy.
- Nie później, tylko tutaj - co znaczyło, że wilkołak nigdzie się z wioski nie ruszy, dopóki Silva nie wróci. Jak zwykle.
- Cieniarz jest naszym informatorem, nie? - trochę niewyraźnie Dar mówił, bo buźkę pełną miał ciepłego gulaszu; policzka i nos w końcu też wróciły do naturalnych kolorów i nie były już tak czerwone i zmarznięte. - To pewnie tutejszy. Z resztą, sam zleceniodawca, co to imienia nie poda, bo jest to poniżej jego godności, jest Kresowy.
- To po cholerę, w ogóle, szukali najemników z kontynentu? Tutaj ich nie mają? - wilkołak rozejrzał się po sali, podjadając krwiste skrzydełka. W kominku trzaskał ogień, dziewczyna, która ich obsługiwała, w końcu przysiadła za barem, mając chwilę spokoju. Dosłownie chwilę, bo zanim jeszcze sięgnęła po coś do picia, drzwi do karczmy otworzyły się z hukiem, do środka ze śniegiem, wiatrem i mrozem wpadli też czterej mężczyźni. Mieli grube futra, wyglądali jak niedźwiedzie, barczyści, masywni, wysocy. Otrzepali buciory i zamknęli za sobą drzwi. W karczmie od razu zrobiło się głośniej, a nowi wędrowcy usadowili się zaraz przy wejściu.
- I płacą, jak za złote jajko od kury. A co ty, tu robisz? - Dar spojrzał na Tiamuuri. Skąd mógł wiedzieć, że jest tym za kogo się podaje, że to faktycznie o nią chodziło i czy w ogóle, jeśli jest tym, kim ma być, można jej zaufać. Była dla nich kompletnie obcą, za przeproszeniem, babą.

Zorana pisze...

[Przepraszam, że odpisuję tak późno. Szacuneczek za opowiadanie i samą postać - widzę, że bez oporów czerpiesz z radości z niepisania człowiekiem :D Znam to, mam o lataniu więcej pojęcia jak o matematyce...
Opisy <3

A co tam knujecie, jeśli wolno spytać? Bo będę musiała silić się na oryginalność, albo poczekać na dalszy rozwój wątku. Regentka... tfu.]

Aed pisze...

[Dzięki za zaczęcie. :) Jakoś nigdy nie czuję się pewnie, pisząc pierwsza...
Założyłam, że to ich pierwsze spotkanie. Pomyślałam, że skoro jest ryzyko pojmania, lepiej żeby wiedzieli jak najmniej o sobie, co by się nie wsypać.

Część I.]

Mieszaniec lazł przez chaszcze, starając się nie czynić więcej hałasu niż było to konieczne i nie odprawić tanecznego rytuału, opędzając się od gnębiących go komarów.
Westchnął cicho. Zostawili go samego. Było to całkiem zrozumiałe, wszak Wirgińczycy mieli na oku zakonnych. Gdyby któryś z nich zaczął się zanadto wychylać, nie miałby co liczyć na dożycie późnej starości. Żołdacy nie chcieliby słuchać ani o pieniądzach, ani o układach. Jedno zgrzytnięcie – i otwiera się zapadnia w podeście szubienicy.
Mimo to Aed czuł się niepewnie. Zupełnie jakby szedł nad przepaścią po linowym moście, wiedząc, że ktoś uprzednio podciął konstrukcyjne sznury, a deski są do szczętu przegniłe. Miał do tego prawo. W końcu znów lazł w paszczę lwa, w której kilkukrotnie o mało nie skończył.
Nie licząc poukrywanych noży, nie miał przy sobie broni. Mapy też nie miał – musiał zapamiętać wygląd okolicy w promieniu trzech do czterech staj dookoła Twierdzy, bo w takiej odległości miało znajdować się wejście do tunelu. Podsumowując, w przypadku pojmania nie mógł mieć przy sobie żadnych obciążających go dowodów. Nie żeby wierzył, że pomoże mu to wymknąć się z łap oprawców...
Wiedział o jakichś ruinach. O większej liczbie szczegółów go nie poinformowano. Okolicznej ludności o drogę zapytać nie mógł, by nie ściągnąć na siebie niepożądanej uwagi.
Właściwie nic nie mógł. Wciąż nie mógł pozbyć się chorobliwego wrażenia, że zbłądził. Na domiar złego czuł się bezbronny, gdy jego dłoń, którą odruchowo chciał oprzeć na głowicy miecza, trafiała na pustkę.
Zatrzymał się. Jeśli nie zmylił kierunków, powinien być niedaleko obszaru poszukiwań. Rozejrzał się ukradkiem, nie dostrzegł jednak nic niepokojącego. Żadnych śladów ludzkiego bytowania, żadnego poruszenia wśród drzew.
Zamknął oczy i wsłuchał się w odgłosy lasu. Gdy te przestały być mu obce, począł je ignorować. Usiłował wyłapać inne dźwięki. Dźwięki zwiastujące czyjąś obecność.
Nie dosłyszał ich. Ruszył więc przed siebie, lustrując otoczenie uważnym spojrzeniem piwnych oczu.
Zamarł, gdy jego spiczastych uszu doszedł przytłumiony przez zarośla głos. Głosy – poprawił się w myślach.
Albo sojusznicy, albo Wirgińczycy na grzybobraniu.
Przemykając od pnia do pnia, od jednej plamy cienia do drugiej, metodycznie pokonywał odległość dzielącą go od...
Przypadł do ziemi i wychynął zza oplecionego omszałymi korzeniami pagórka. Wilgoć z poszycia wsiąkła w wełnę spodni, ale nie to stanowiło największy problem.
... dzielącą go od Wirgińczyków na grzybobraniu.
Odwrót. Szybko. Nie... Nie „szybko”, bogowie, uchrońcie. Jeśli teraz spanikuje, tamci dorwą go jak nic. Było ich tylko trzech, ale w tej głuszy problem stanowiłby nawet jeden taki gagatek. Mieszaniec nie miał pojęcia, co tu robili, nie przyglądał się. Interesował go tylko herb na tabardach.
Po herbie najłatwiej mógł stwierdzić, czy należy wiać. Teraz bez cienia wątpliwości należało.
Odczekał chwilę, wsłuchując się w rozmowę prowadzoną w jego ojczystym języku. Nie rozumiał wszystkich słów – mężczyźni nie stronili od gwarowych naleciałości. Nie wychwyciwszy ani słowa dotyczącego jego misji, odetchnął w duchu.
Dobra nasza.
Ufając elfiej zwinności, wycofał się, bacząc na każdy swój krok. Szczęście, że od Wirgińczyków dzieliło go łagodne wzniesienie, skrywające go przed ich wzrokiem. Łomot jego oszalałego serca w umyśle mieszańca wciąż przeistaczał się w krok żołdaków. Racjonalne myślenie nie dochodziło do głosu. Był tylko tłumiony strach, odrobina opanowania, pobielałe opuszki owiniętych wokół rękojeści noża palców i zęby zaciśnięte do odrętwienia mięśni żuchwy. Raczej niewiele do obrony przed zbrojnymi.

Aed pisze...

[Część II.]

Wybrał kierunek na zachód. Las gęstniał z każdą chwilą, aż w końcu przedzieranie się przez bujne zarośla stało się niewykonalne. W końcu odnalazł wąską ścieżkę, wydeptaną przez zwierzynę.
Trzasnęła gałąź – odgłos dobiegł zza pleców mieszańca. Obejrzał się, nie zaprzestając marszu. W ten oto sposób, skupiając się na tym, co usłyszał, wlazł na polanę, nie zauważając całkiem ważnego szczegółu.
Polana nie była pusta.

Zorana pisze...

[Burzę się na regenturę, bo nie przyszło mi z początku na myśl, że jak już zostanę Regentką, to będę musiała siedzieć na tyłku i dwa razy myśleć, zanim pójdę w teren. Jedyna władza centralna w Zakonie powinna unikać zagrożeń...

Duuużo wyobraźni, filmów przyrodniczych, trochę fizyki... i OGROM zboczenia. Po prostu kocham angelologię. Takie spaczenie :)

Tylko co z tym wątkiem... Kurczę, jakieś pomysły dotyczące tego, w czym Ð¥µ°Ŋℓ»πə się specjalizuje? wszystkie pomysły mi wybyły... To chyba przez KP, nad którą pracuję. I testy na inteligencje - po tych mózg wycieka uszami -_-]

Szept pisze...

[No, notkę widziałam, nawet i czytałam. Podsunęłam pierwsze, co mi przyszło do głowy, bo też nie wiedziałam, na ile historia z opowiadania przenosi się na wątki. Jeśli wolisz nie mieszać, mogę poszukać innego motywu łączącego tą dwójkę, związanego z ruchem, może z Larvenem, może z jakąś prywatną kwestią. Mamy Wirgińczyków węszących w Larvenie w twoim opowiadaniu. Szukali tam kogoś – przypuszczalnie ruchu, a więc tamtejsza grupa jakimś sposobem została odkryta. Zawsze mogłoby być też i tak, że nie tyle szukali ruchu, co szpiegów, którzy coś im wykradli. Niestety, jeden ze szpiegów zaginął w Larvenie. Las cieszy się różną, nie zawsze dobrą sławą, a papiery były ważne. Przynajmniej tak twierdzi wysłany od dowództwa z Królewca mag. Tiamuuri zostaje z nim wysłana, by te papiery odnaleźć – dowództwo nie chce zdradzić, czego one dotyczą. Devril jak to on, pojawi się później, bo też będzie szukał papierów, tyle że na własną rękę. Wszystko się pewnie potem skomplikowałoby, człowiek który miał papiery miałby nieprzyjemne spotkanie z popielnymi wampirami i nie byłby skłonny do oddania ich ruchowi czy coś. Plus mogliby spotkać Wirgińczyków i co tam jeszcze się w Larvenie kryje. Taki pomysł na szybko, raczej niedopracowany.]

Silva pisze...

Brzeszczotowi nie podobało się coś całkiem innego. Ludzie w karczmie zaczęli komentować ich przybycie; początkowo mówili między sobą z ciekawością typową dla mieszkańców małych wiosek, gdzie nic ciekawego się nie dzieje i każdy nowy powód do plotek jest okazją, aby rozprostować język. Teraz zaczęli szemrać, a ich głosy zabarwiły się niepokojem i obawą, której nie potrafili ukryć. Mieszane uczucia dotyczyły głównie Tiamuuri. Dar słyszał jak szeptem, po cichu, między sobą mówią, że w karczmie pojawiło się… dziwadło. Lud Kresów, przynajmniej w tej części kraju, był przesądny, zabobonny i w nowym i niespotykanym widział głównie coś, czego nie powinno się poznawać. Drzewna kobieta była dla nich czymś odmiennym, kojarzyła się z leśnymi upiorami, z drzewami, w które wstępowały chochliki, podrywając je z ziemi, by przemierzały bory i atakowały zbłąkanych wędrowców. Na Kresach czymś normalnym byli Lodowi Piechurzy, ale osoby przypominające drzewa już nie. Żył tu dziwny lud i czasami mieszkańcy Keronii nie potrafili odnaleźć się w tutejszej kulturze i obyczajach. Pozostało mieć nadzieję, że ci tutaj są raczej przychylnie nastawieni do nietypowych gości.
- Dlaczego tak na mnie patrzycie? Uważacie, że jestem nasłana czy coś? Chyba jestem ostatnią osobą, która pełniłaby rolę podwójnego agenta, czy jak wy to nazywacie...
- Tłoczno tutaj - mruknął Dar, zajadając się gulaszem; nie żeby widział w tym coś dziwnego, ot stwierdził oczywisty fakt. Pojawienie się nowych gości karczmy nie skojarzyło mu się z niczym innym, niż z chęcią wypicia przez nich wina i ogrzania się, a szkoda, bo być może ułatwiłoby to im przyszłość, którą gotował im Los, a może sama dziwka Fortuna wraz z jej wiernym Pechem. - A w naszej robocie człowiek ufa naprawdę nielicznym. Monety nawet z przyjaciela mogą zrobić zdrajcę. Ten tutaj by mnie za worek kości sprzedał - wskazał palcem na wilkołaka, ale obaj panowie wiedzieli, że to tylko gadanie; czasami zdarzało się tak, że człowiek potrafił być pewien drugiego. - Więc wybacz, ale będę spał przy tobie ze sztyletem w dłoni, co nie znaczy, że wsadzę ci go między żebra, gdy będziesz drzemać. Z resztą, sama nie powinnaś nam ufać, do końca.
- Dobrze gada - wypaplał z pełną buzią wilkołak, ocierając rękawem sos z brody. - Powinniśmy znaleźć Cieniarza. Czemu informatorzy nie przychodzą pierwsi? Gdzie niby mamy go spotkać? Podobno miał się z nami skontaktować.
Obok nich zmaterializowała się służka. Dar słyszał jej równe kroki, ale po co pokazywać, że się o czymś wie? To była ta sama dziewka, która przyniosła im jedzenie.
- Może dole…
- To dla was. Od jakiegoś mężczyzny - wcale się z tym nie kryjąc, podała im zwinięty kawałek pergaminu. Cholera, czy musiała to robić na oczach wszystkich?

[Jeźdźcy gryfów nie są do końca doprecyzowani, zarysowałam tylko główne ważności, więc możesz sobie spokojnie rozbudować niektóre rzeczy ^^]

Szept pisze...

[Wiem, właśnie dlatego zaproponowałam Larven. Oczywiście, tak właśnie zamierzałam, tj. kierować magiem, tym bardziej, że mam go w pobocznych Devrila (Szept zresztą też). To Alastair, przywódca ruchu oporu we własnej osobie. Tyle, że tutaj pojawiłby się pod pseudonimem i tylko dowódca grupki okolic Larvenu – Sokolnyk wiedziałby, kim jest naprawdę mag. Sokolnyka nie ma w pobocznych, bo dopiero go wymyśliłam, w sumie dzięki tobie przypomniałam sobie o ruchu. Ale pewnie będzie w średnim wieku, szorstki, surowy, raczej ostry, ale sprawiedliwy. Bardzo wyczulony na punkcie dyscypliny. Rasa… nie chcę go człowiekiem, więc pewnie zrobię… krasnoludem. Właściwie na pewno :D
Alastair wystąpi pod mianem Kolekcjonera. I będzie udawał mniej wykwalifikowanego niż jest i o mniej znacznej pozycji. Plus będzie bardzo zainteresowany Tiamuuri jako Drzewną. Jeśli chcesz kogoś od siebie z pobocznych dodać – widziałam że masz osóbki z ruchu, śmiało. Będzie weselej.
Tak, jedyny opis Larvenu to ten w miejscach – zdjęcie jest tylko złe, muszę je zmienić na las iglasty – kolejne o czym mi przypomniałaś. Plus istnieje mapa tamtejszych okolic, ale ona nie jest b. szczegółowa, bo obejmuje jego części już opisane we wspomnianym opisie, poza tym na tej samej mapie jest też Dolina Ciszy i Wielka Równina, zatem skala mapy nie pozwala na zbyt duże zbliżenie lasu. Jeszcze nie ma jej na blogu, bo wciąż mi się coś w niej nie podoba. Zresztą tu masz link Muszę uprzedzić, mapa jest do przeróbki, głównie jeśli chodzi o podpisy miejsc, bo obecne mnie nie przekonują.
Autorzy owszem, mogą dalej rozwijać, nie mam nic przeciwko, nawet zachęcam. Poniektóre rzeczy, jeśli tego będziesz chciała, można nanieść jeszcze na mapę – z tym, że jak mówię, b. dokładna jeśli o las idzie ona nie jest i gdybyśmy chciały szczegółową, to trzeba chyba las osobno. Do każdej zakładki (bestiariusz, rasy, organizacje itp.) śmiało można dodawać, jeśli będziesz chciała sama to zachęcam poprosić Nef o uprawnienia administracyjne, równie dobrze możesz też podrzucić mnie, Nef bądź Aedówce albo w Kontakcie, wstawi się.
Na notkę ja bardzo chętnie. Znaczy się, w obecnym momencie to ja bym spowalniała, bo na urlopie jeszcze jestem i nie zaglądam jakoś mega często, a odpisuję jeszcze rzadziej. Także w obecnej chwili kto wie, czy mnie akcją w opowiadaniach nie wyprzedziłabyś :P
Gdybyś mogła zacząć, będę bardzo wdzięczna. Wiem, że podaję mało informacji, ale w sumie na ten moment sama mało mam. Pewnie obozują gdzieś w okolicy Larvenu, może być nieco powyżej miejsca gdzie Lannier wpada do Loary. Niewielu ich tam jest, bo ludzie wciąż obawiają się lasu. A, nie pamiętam, czy w opisie to jest, ale Larven kiedyś należał do terenów elfów z Doliny Ciszy. Potem przyszedł czas ludzi, elfy wycofały się w góry i tyle. ]

Silva pisze...

Wisielec poczekał aż służka się oddali, przez ten czas obgryzł kurze udko i zajadał się chrupiącym chrząstkami; pewnie gdyby siedzieli przy ognisku, a nie w pełnej karczmie, wyjadłby także szpik, ale w końcu jacy ludzie aż tak objadają kości? Darował więc sobie tę przyjemność.
- Weź powąchaj - wilkołak biorąc do ręki zwinięty pergamin, podsunął go pod nos najemnikowi; Dar miał alergię na magię i kichał w jej pobliżu, wszędzie tam gdzie działała, gdzie ktoś szeptał zaklęcia, gdzie użytkownicy many popisywali się swoją sztuką. Ale jego nos był wybiórczy i nie należało na nim do końca polegać, nie to co uszy.
- To ty jesteś pchlarzem, który ZGUBIŁ szamankę - tutaj stwierdził, że to nie oni zgubili Silvę, jak uważała Tiamuuri tylko Wisielec pozwolił się jej oddalić, więc to jego należy winić za to, że nie byli w pełnym składzie.
- Weź spierdalaj - i jak wilkołak pacnął najemnika w ramię, ten aż poleciał na bok. No dobra, obaj przesadzili. Temat szamanki był drażliwy dla Wisielca. Dar uważał, że czasami jego przyjaciel zachowywał się jak kwoka, która z szamanki robi swoje pisklę: nigdzie nie idziesz sama, zawsze zabierasz mnie ze sobą. Bogowie niejedyni i szaleni, a przecież jeszcze kilka lat temu szamani z Masywu Sokolego Pióropuszu i wilkołaki z Dzikiej Knieii byli zawziętymi wrogami, nienawidzili się i gardzili sobą po tym, jak przed wiekami ich plemiona rozdzielił konflikt. Teraz znów panował między nimi pokój, wilki znów chadzały na ośnieżone szczyty masywu, a szamani odwiedzali Dziką Knieję. I dzięki komu to wszystko? Głupiemu Wisielcowi i lodowej Silvie. Parodia.
- Tu pisze… - kiedy Dar rozmasowywał sobie ramię, Dravaren zabrał się za czytanie pergaminu; żaden urok w niego nie walną, żadne zaklęcie go nie poraziło, nic mu w oczy nie strzyknęło, więc uznał, że może sobie poczytać. - Że Cieniarz spotka się z nami za świecę - szybkie spojrzenie na świecę stojącą obok karczmarza, palącą się co godzinę. Była wypalona do połowy - Czyli mamy jeszcze czas. W miejscu… stary młyn. Kurwa, skąd mamy wiedzieć, gdzie jest jakiś młyn w tej dziurze?
- Ptyocie o młyn? - dziadziuś, siwy staruszek, siedzący obok, uśmiechnął się do nich - Tu ten stary, za karcmą.
Brzeszczot westchnął. Czy tu wszyscy podsłuchiwali?
- W takich chwilach jednak nie klnę na zaklęcia. Mag weźmie, pstryknie palcami i już nikt cię nie słyszy. Zakładam, że raczej nie czarujesz? - spytał Tiamuuri z małą, maluteńką nadzieją w głosie.
- Ty o czarach nie myśl, tylko ostrz miecz, bo mi się to nie podoba. Od tych gości - wilkołak miał na myśli nowoprzybyłych - Zalatuje krwią jak stąd, do Keronii. Ludzką krwią. I czemu nie ściągnęli płaszczy?

Szept pisze...

cz.1

Sokolnyk, przywódca tutejszej grupki, krasnolud nieco wyższy od swoich ziomków, nachylił się nad mapą. Nosił nierówno przystrzyżone, przerzedzone blond włosy i brodę w takim samym odcieniu. Mówiono, że w chwilach gniewu wyrywa sobie z niej włosy, a w zażenowania przygryza. Teraz broda opadła, przysłaniając znaczną część mapy, tam, gdzie winien widnieć napis „Wielkie Równiny”. Jakim cudem krasnolud przewodził zbieraninie pozostawało tajemnicą do pierwszego starcia z Wirgińczykami. O Sokolnyku można było powiedzieć wiele, ale o strategii coś wiedział, o posłuchu i właściwym wyszkoleniu też. Bywał ostry, surowy, zorganizowany, lecz przede wszystkim był dowódcą, matką i ojcem w jednym. Całkowicie absorbujące zadanie.
- Zdajecie sobie sprawę, że te mapy są niedokładne.
- To nie Tir Faldr – odezwał się mag. Jego głos był cichy, szepczący, zdawał się należeć do osoby młodszej niż to sugerował wygląd.
Sokolnyk przerwał kontemplację mapy i surowo łypnął na mówiącego. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, wyraźnie sugerujące spięcie między dwoma mężczyznami.
Tir Faldr był południowym fragmentem Valnwerdu, kolejnego ze starych połaci lasu w Keronii. O ile jednak Larven i Valnwerd były lasami iglastymi, tak Tir Faldr był najprawdziwszą puszczą, niepasującą do realiów kerońskich. Tam wszystko było na opak, las żył, zmieniał swój bieg, kształt, ścieżki znikały i pojawiały się w zupełnie innym miejscu. Każda próba przeniesienia go na mapę była z góry skazana na niepowodzenie. Przepełniony był magią i obca magia tam nie działała, powszechnie stosowane zasady zawodziły. Larven był niebezpieczny jak wszystko, co nieznane i niedocenione. Mógł zniszczyć, mógł też zachwycić. Żyły w nim potwory, żyły i najzwyklejsze zwierzęta. Lecz jego ścieżki nie zmieniały biegu, co najwyżej zarastały coraz bardziej, zapomniane i nieużywane.
- W takim razie można założyć, że ten człowiek nie odszedł daleko.
Tiamuuri otrzymała dwa spojrzenia. Sokolnyk wwiercał się w nią błękitnym okiem, znów przygryzając brodę. Mag zerkał na nią z zainteresowaniem naukowca.
- Jesteś Drzewną? – W jego głosie zabrzmiała ciekawość, prawie tak, jakby zaraz miał przytoczyć encyklopedyczną definicję drzewnej istoty.
Sokolnyk przewrócił oczami i mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „farsa”.
- Ja założyłabym raczej, że zgubił się, spanikował i ruszył przed siebie na oślep.
- Nie mówimy o siedmioletnim dziecku, Savardi – zganił elfkę Sokolnyk, znów uderzając w swój ostry, mentorski ton. – Mówimy o szpiegu. Oni nie panikują tak po prostu. Bądź łaskawa nie szukać nieszczęścia, które zaraz spadnie…
- Nie znał lasu – wtrącił mag. Coś, co było niedopuszczalne, przerywając dowódcy.
- Bądź łaskaw nie przerywać wyższym rangą – Sokolnyk wyszczerzył się, a mag wyraźnie stropił. Ten układ i ta farsa miała też dobre strony, których początkowo, zatroskany niebezpieczeństwem, nie docenił. – Tiamuuri zna las – kontynuował, przypominając sobie o widowni, słuchając, jak jego podkomendny wytycza trasę poszukiwań. Jedynie zmarszczka na czole krasnoluda sugerowała, że w całym tym planie jest coś, co go niepokoi.
Liczba uczestników. Było ich zbyt mało. W duchu zadawał sobie pytanie, czy gdyby Alastair był zwykłym, szeregowym członkiem ruchu, martwiłoby go to. Niestety, Kolekcjoner był głową całego przedsięwzięcia. Urwij głowę, reszta zdechnie.

Szept pisze...

cz.2

-Kolekcjonerze... proszę... Nie potrzebujecie dużej grupy, prawda? – I jeszcze ta elfka. Podjudzać będzie. Może sam pójdzie, naukowiec jeden. Sokolnyk teraz już nie przygryzał, a żuł blond włosy.
- Tak uważa dowództwo. Mniejsza grupa łatwiej przemknie niezauważalnie.
- I zostanie zgnieciona, gdy spotkacie oddział wirgińczyków – podsumował ponuro Sokolnyk, wypluwając kłaki.
- Więc potrzeba nam dobrego przewodnika, tak, byśmy ich nie spotkali.
Beztroska maga zaczynała krasnoluda drażnić. Sapnął zirytowany i mocniej szarpnął za brodę. Do końca walk zdąży sobie ją całą oskubać jak pierze gęsi, kłaczek po kłaczku. A osiwieje to już doszczętnie.
- Zatem ja, Tiamuuri i … ten młodzieniec – kontynuował mag, uznając, że faktycznie tyle osób wystarczy. – Oczywiście, jeśli dowódca się zgadza. – Obaj wiedzieli, że dowódca nie może się nie zgodzić.
- Ale nie zbliżacie się do Wzgórz Popielnych. Zabraniam – Sokolnyk dodał jeszcze kilka, zdecydowanie nieprzyjemnych epitetów w swoim ojczystym języku, o którym mówiono, że nawet komplement w nim brzmi jak przekleństwo i obraza. Oczywiście, mógł sobie zabraniać, kozia twarz, ale Kolekcjoner i tak zrobi to, co będzie chciał. Zawsze tak utrapieniec robił.

[Jak najbardziej, że możesz. Generalnie, pozwalam na używanie każdej mojej postaci, nawet głównych, pod warunkiem zachowania ich konwencji (to tyczy się zwłaszcza głównych). Sokolnyk jakoś szczególnie ukształtowany jeszcze nie jest, ale myślę, że się wyrobi jeszcze.
„Lucy” miałam obejrzeć. Potem wyleciało z głowy.
Widzisz, ja już tak mam, że czasem zapominam, co też powypisywałam. Może dlatego, że znaczną część moich opisów z miejsc miałam edytować. Tyle, że najpierw chciałam skończyć z mapami, żeby mieć pełniejszy obraz. Znając mnie i moje zapały do robienia, tak szybko może to nie powstać. Ale Larven jest już zdaje się po edycji. Link do mapy wrzuciłam na sb, ale to wiem, że już widziałaś. ]

Szept pisze...

[Link mogę podrzucić tutaj: link
Ja cierpię na sklerozę, to muszę sobie co jakiś czas przypominać. A na dodatek w Larvenie dawno wątku nie miałam.
W wersji po edycji? Obecny obraz to najbardziej aktualny jaki stworzyłam. Dalsze poprawki dotyczyłyby podpisów - to moja słaba strona, obecne zlewają się momentami z tłem i dałam tam błysk zewnętrzny, ale mi się to nie podoba. Plus chyba powinnam jakieś wioski na Wlk. Równię dodać, ale tu nie jestem przekonana, bo nie chcę tworzyć na siłę. I drogi są niewyraźne, też poprawić trzeba. No i obciąż wystające poza ramkę fragmenty.
Jak się rysuje... Nef robiąc mapę główną korzystała z Gimpa. Ja wolę Photoshopa, jakoś mi bardziej podpasował. Generalnie Gimp jest bezpłatny, Ps niby płatny - ale da się zdobyć i pirackie wersje lub testowe.
Masz gotowe pędzle na drzewa, wzgórza, góry, na wypełnienie są też gotowe tekstury (można znaleźć w google lub na dA) - tak więc dużo mojej własnej roboty tu nie ma. Jak chcesz i podasz mi maila to mogę podesłać mapę w formacie odtwarzanym przez Ps, tj. z warstwami tam dużo lepiej to widać.
Oczywiście, można korzystać też z innych programów graficznych, acz na tym się już tak bardzo nie znam, więc nie pomogę. W takim Paincie trudniej stworzyć coś miłego dla oka niż w Gimpie/Ps ale to też kwestia umiejętności. Na forum Cartographers' Guild jest dużo poradników, tyle że większość w wersji angielskiej. Od biedy można też rozrysować to wszystko ołówkiem i kogoś na blogu od nas poprosić o wykonanie :D z tym, że z czasem wolnym różnie bywa i nie wiadomo, kiedy by się ten ktoś obrobił.
Sokolnyka wierzę, że nie zepsujesz :D Za fajnie na to piszesz i wczuwasz się w postacie.
Odpisu na wątek na razie nie rzucam, może się pojawi na dniach, chociaż mam jeszcze zaległe wątki i wciąż urlop wpisany.]

Silva pisze...

- Ale ja jeszcze nie skończyłem - jęknął żałośnie Brzeszczot; czasami naprawdę zachowywał się nieadekwatnie do swojego wieku i roli, jaką pełnił chociażby w elfim świecie. Hyvan jak się patrzy, piękny jak ta lala i elegancki. Jasne. Najemnik w brudnych buciorach, w skórzanej kurcie, myślący o jedzeniu i cieple. Witaj okrutny świecie! - Poza tym to dobre, chciałem dokładkę - jakby wiedząc, że nic z tego nie będzie i jego słowa zostaną pominięte, Dar zabrał się za pałaszowanie gulaszu aż do ostatniej kropli, ścierając ją pajdą chleba z brzegów miseczki.
- Powinniśmy znaleźć miejsce do spania - bądź co bądź, gdzieś będą musieli przenocować do rana po tym, jak już spotkają się z Cieniarzem przy starym młynie, który gdzieś tam za tą karczmą miał sobie stać. - Zbierajcie się, zaraz do was dołączę - każda porządna karczma, a Oczko Gnoma na taką wyglądało, miała pokoje dla przejezdnych na stryszku, piętrze czy innym takim miejscu, które uczynny i jakże litościwy karczmarz wynajmował za odpowiednią opłatą, a jakże.
Wisielec się dźwignął, rzucił na stół srebrną monetę, po którą pewnie zaraz wyskoczy ręka służki, coby nigdzie się nie zawieruszyła, po czym przecisnął się w stronę karczmarza.
- Sypie śniegiem. Dzięki niech będą niewdzięcznym bogom, że u nas zima przychodzi tak rzadko - Brzeszczot przeciągnął się leniwie; najchętniej walnąłby się do łóżka, odespał podróż morską, która przyniosła mu jedynie wymioty i ból wszystkiego, ale nie, już gonią mieszańca dalej. - Idziemy? - spytał, zerkając na Tiamuuri. Naprawdę niechętnie zawiązał chustę pod szyją, założył kurtę, sprawdził podróżną sakwę i już nieco raźniej rzucił monetę na stół; pieniążek zakręcił się i upadł z przyjemnym brzękiem. Teraz można było założyć rękawice podszywane owczą wełną i wyleźć na zewnątrz.
A kiedy już znaleźli się za drzwiami i ciepła, przyjemna i jakże przytulna karczma została za nimi, Dar kichnął, złorzecząc na pogodę. Śnieg sobie padał, padał, sypał sobie radośnie z nieba, a na ziemi było go już całkiem sporo. Ot całe Kresy Północne, taki ląd śniegowo-lodowy, nie to co Keronia.
- Nie jesteś entem, nie? - spytał najemnik, poprawiając kołnierz kurty, co by na szyję nie sypał mu się śnieg. Był ciekawy, może trochę wścibski, ale wszak Tiamuuri wyglądała interesująco. Pewnie dziadek Ivelios by wiedział coś więcej. I gdzie był ten pchlarz, ile można gadać z karczmarzem.

Silva pisze...

- Ale jeśli chodzi ci o to, czy jestem drzewem, to owszem, przez półtora tysiąca lat miałam przyzwoity pień i korzonki.
- I postanowiłaś sobie wstać i się przejść? - palnął najemnik, bo mądrym pytaniem tego nazwać nie można było. Zaczął przestępować z nogi na nogę, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Jednym uchem słyszał, jak wilkołak kłóci się z karczmarzem o za wysokie ceny, a drugim łowił odgłosy otoczenia, których poza wiatrem, szumem fal i skrzypiącym pod buciorami śniegiem, nie słyszał. Ciekawe, czy dalej w głębi lądu wszystko już zamarzło, a Mróz zdołał wyciągnąć swoje łapska po wybrzeża, gdzie zazwyczaj zimno było łagodniejsze i wcale nie tak łatwo mu i jego Lodowym Piechurom było osiągnąć cokolwiek.
- Nie wydaje ci się to podejrzane? Ktoś nas rozpoznał... To znaczy, wiedzieli, że to my, tam, w karczmie...
- Chciałbym, żeby to było tylko dlatego, że jesteśmy obcy i to widać - tak naprawdę najemnik wiedział, że to gówno prawda - Cóż, to zlecenie śmierdziało od początku. Ciekawi mnie tylko, kogo tak naprawdę chcą udupić. Nas, czy może ciebie. Bądź co bądź, spotkamy się z Cieniarzem. Pchlarz zawsze może mu gardło rozszarpać, a że idzie pełnia, to i on się robi bardziej pobudliwy - wilkołaki z Dzikiej Kniei, te z których pochodził Wisielec, kontrolowały swą przemianę i w czasie pełni nie szalały i nie kąsały jak dzikie, które nie panowały nad sobą.
- Ja pierdole, wisicie mi dwie złote monety! - wilkołak gwałtownie zatrzasnął za sobą drzwi - Ten stary pryk kompletnie zwariował. Złota moneta za jedną noc. Jak nie będziemy spać w puchach i aksamitach, to go zeżrę.

draumkona pisze...

[Mam pewien niejasny pomysł, ale to mi musisz czy ten fragment który jest w opisie Drzewożytów ("Potocznie zwani żywymi drzewami, bądź marionetkami. Ponoć podlegają pod czar, który splótł ich jaźnie tysiące lat temu, a ten, który zaklęcie uplótł zwany jest Marionetkarzem. Do dziś niewiele zachowało się informacji na jego temat, a Drzewni choć z pozoru neutralni zawzięcie milczą w temacie czarodzieja i poprzysięgli chronić dziedzictwa maga.") ci pasuje, czy masz odmienną wizję. To jest, czy Tiamuuri cokolwiek z tym panem kojarzy, czy czuje, że jest częścią czegoś większego i tak dalej. Bo na tej podstawie można by oprzeć coś naprawdę dobrego :d]

Silva pisze...

- Teraz będziemy kwita?
Wilkołak złapał pieniążka w dwa palce, obrócił, obejrzał, potarł, aż w końcu ugryzł. - No co? - odpowiedział na pełne wyrzutu spojrzenie najemnika - Musiałem sprawdzić - wzruszając ramionami, zupełnie nie wiedząc o co chodzi mieszańcowi, Drav schował monetę do sakiewki. Zerknął na Drzewną - Kwita.
- Ruszmy się stąd - i wcale a wcale nie chodziło o to, że było mu zimno - Może przesadzamy. Odkąd wyszliśmy nikt nie mówił nic na nasz temat. Karczmarza też nie przepytywali - Dar pomyślał o zerknięciu przez okna do środka karczmy, ale były zaparowane i nic by nie zobaczył, więc zdał się na swój słuch.
- Mamy dwa wyjścia. Albo tam idziemy, albo wracamy na kontynent - przez krótką chwilę wilkołak pomyślał, że może zbiry nie muszą ich podglądać, podsłuchiwać, bo mają Tiamuuri, która robi to wszystko dla nich. Cóż, to akurat wyjdzie w przysłowiowym praniu.
Brzeszczot westchnął. Wilkołak znał to westchnienie.
- Ja zostanę w cieniu - i powiedziawszy to, oddał Darowi swoją sakiewkę, noże, po czym w chmurce dymu wrócił do swojej naturalnej postaci: teraz był masywnym, czarnym wilkiem, z powyrywanymi tu i tam kępkami sierści i zagojonymi bliznami. Patrzył na nich czarnymi ślepiami, zostawiając po sobie ubranie.
- To my wyjdziemy naszemu informatorowi na spotkanie - zbierając wisielcowe ubranie do jego podróżnej sakwy, Dar zarzucił ją sobie na ramię. Jakby ktoś pytał, to on nie miał planu awaryjnego, samo wyjdzie, bo jak mawiał staruszek Soren: nie ma co obmyślać planów tysiąc na różne wersje nieznanego. Trzeba być po prostu przygotowanym.
Wilkołak w swej naturalnej postaci zniknął za rogiem. Był większy od psa, ale w ciemnościach nocy i padającym śniegu nie powinien budzić zdziwienia i niepokoju w wieśniakach. Tak, w końcu był w swoim ciele.

draumkona pisze...

[Ok, przyjęte do wiadomości :D Dzisiaj zacznę myśleć nad czymś bardziej rozbudowanym niż misja, czy zadanie i możesz się wkrótce spodziewać rozpoczęcia :D]

Aed pisze...

Ostrzegł go cichy szelest. Nóż wysunął się z pochwy właściwie bez udziału świadomości jego właściciela. Mieszaniec obrócił się w niestabilnym półpiruecie, by znaleźć się twarzą do, jak mu się wydawało, wroga. Zastawił się śmiesznie krótkim ostrzem. Ostrzem, z którego w otwartej walce nie umiał przecież poczynić większego użytku.
Zamarł w bezruchu. Patrzył na dwie kobiety, ale ich nie widział. Nie wiedział, czy powinien się ich obawiać.
Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna zwierzęcy strach wziął nad nim górę.
Chłód głowni noża powoli sprowadzał go na ziemię. Mieszaniec zorientował się, że bolą go zbyt mocno zaciskające się na rękojeści palce.
Najpierw otaksował spojrzeniem czarnowłosą elfkę. Kostur trzymany w jej rękach nie wydawał się poważnym zagrożeniem... No właśnie. „Nie wydawał.” Przecież drzwi też nie wyglądają niebezpiecznie, a okazało się, że dowódcę wirgińskiej chorągwi rodowej da się nimi pozbawić przytomności. Poza tym mieszańcowi kostur jednoznacznie kojarzył się z magią. Głupie łączenie faktów i bezpodstawne uprzedzenie. Równie dobrze brunetka mogła nie mieć pojęcia o słowach mocy.
- Tiamuuri. Przysłana tutaj z oddziału partyzantów stacjonującego na Wielkiej Równinie.
A więc sprzymierzeńcy.
Mimowolnie drgnął, gdy jego spojrzenie przeniosło się na towarzyszkę elfki. Bogowie, tego się nie spodziewał...
- Jak mniemam, mam przyjemność z Aedem?
Z niedowierzaniem przyglądał się jej ciemnej skórze i twarzy przywodzącej na myśl koci pyszczek. Dostrzegając wyrastające z jej czoła odłamki gałęzi utwierdził się w przekonaniu, że jego domysły są słuszne.
Drzewożyt.
- Owszem – potwierdził, oddając nieznaczny ukłon i skrzętnie ukrywając zdziwienie. Zaskoczył go użyty przez drzewną język. Z kerońskim radziła sobie naprawdę dobrze. – Pracuję dla Zakonu – wyjawił rzecz zapewne oczywistą. – I, jak na razie, natknąłem się wyłącznie na trzech Wirgińczyków. – W tonie jego głosu pobrzmiewał pesymizm z gatunku Co My Tu Robimy oraz Chodźmy Do Domu.
Broń z cichym świstem wróciła na swoje miejsce. Aed był zbyt wykończony nerwowo, by zawracać sobie głowę chorobliwymi podejrzeniami.
Wydłużonym krokiem zniwelował odległość dzielącą go od nowych towarzyszek broni. W powitalnym geście wyciągnął dłoń najpierw do drzewnej, a potem do elfki. Tej ostatniej przedstawił się, chcąc stworzyć okazję, by wyjawiła swoje imię. Chwila swobodnej pogawędki przed ruszeniem na niebezpieczną misję bywała szalenie ważna.

[Przepraszam, że zajęło mi to całe wieki... Mam straszny młyn w szkole. Próbuję sobie wszystko poukładać i znaleźć trochę czasu oraz siły, ale zdegradowałam się do zombie, którego jedynym życiowym (nieosiągalnym, swoją drogą) celem jest wyspanie się. :P
Byle jaki ten odpis i niewiele wnosi, ale nie chcę już dłużej zwlekać.
Ludzie i elfy byli zdecydowanie zbyt porywczy. Bardzo podoba mi się to stwierdzenie, zwłaszcza że dotąd uważałam elfy za oazę spokoju. Dużo mówi o naturze drzewożytów. ;)]

Silva pisze...

- Ktoś się zbliża. Czuję to.
Tiamuuri miała rację. Brzeszczot słyszał kroki. Ciężkie buciory skrzypiały na lekkim mrozie, a śnieg ugniatał się pod ich ciężarem. W taką pogodę z domu wychodzi tylko szaleniec, albo człowiek zdesperowany. Albo ktoś udający się na spotkanie pachnące zarobkiem.
- Myślisz, że to on?
- Mężczyzna jak mężczyzna, trudno powiedzieć - ale owy nocny wędrowiec ich minął, tak po prostu przeszedł obok tym samym ciężkim krokiem, w ogóle nie zwracając na nich uwagi. Ki diabeł? On czy nie on? - Szkoda, że nie mamy nic więcej poza imieniem - śnieg sobie padał, wiatr wiał, wody zatoki szumiały, a oni stali jak te kołki w polu. Tylko, że kroki ucichły, a śledzony uważnym spojrzenie Dara mężczyzna stał teraz pośrodku wioski. Zgubił się?

~~
Wilkołak zatrzymał się tuż za Oczkiem Gnoma. Obiegł karczmę dookoła, co by spróbować złapać jakiś zapach, chociażby mgnienie. Z nosem przy ziemi, szukając woni w śniegu, zastrzygł uszami, kiedy skrzypnęły drzwi. Ktoś wychodził na tył karczmy.
Drav odruchowo skulił się, zdając się na swój słuch, a głosy mówiły całkiem ciekawe rzeczy. W końcu trzej nieznajomi, pachnący krwią, ci mężczyźni z karczmy, co nie raczyli zdjąć płaszczy, przemówili.
- Cieniarz powinien już być.
- Mamy działać zgodnie z planem.
Czyli jednak byli...
Wilkołak nie zdołał dokończyć myśli. Był głupcem, bo zbyt mocno skupił się na tym, co mówili mężczyźni, za bardzo chciał podsłuchać zapominając, że powinien pilnować tyłów. Jego tyły właśnie zostały sforsowane i ktoś bezceremonialnie pierdyknął wilkołaka w łeb pałką.

~~
- Może to i on. Mógłby podejść - najemnik mówił szeptem, patrząc na dziwnego nocnego wędrowca. Gość, który ich minął od dłuższej chwili stał w miejscu bez ruchu, bez słowa. Tak po prostu. To wszystko robiło się coraz dziwniejsze. - To zlecenie od początku śmierdziało - Dar podrapał się po nosie; w rękawicy było to naprawdę trudne, ale przynajmniej się połaskotał i swędzenie ustało. Pokręcił nosem. - Jeśli nic się nie stanie za minutę, wracamy do karczmy - Brzeszczot kichnął. Raz, drugi. Przestąpił z nogi na nogę, chuchnął w dłonie, znów kichnął i...
Coś się stało. Zobaczył ciemność przed oczami, dostrzegł jeszcze upadającą i nieprzytomną Tiamuuri, po czym sam walnął głową o ziemię, zapadając się w aksamitną ciemność.
Kichał od magii, na którą miał uczulenie, a której ktoś właśnie użył. Nie był magiem, więc nie mógł wyczuć zawirowań w przepływie many. A szkoda, bo mężczyzna, który ich minął rozwiał się, kiedy mag uwolnił iluzję.
I pułapka właśnie się zamknęła.

[Rany, ja z kolei mam nadzieję, że nie przesadziłam. Tak sobie myślę, że mogą się ocknąć w celi, albo jakimś więzieniu, hm?]

Silva pisze...

cz I
- Brzeszczot? Niech to szlag!
Darrus ocknął się jakąś chwilę temu, jednak kiedy tylko otworzył oczy, od razu zrozumiał, że coś jest nie tak, czegoś brakuje, coś się zmieniło, coś mu zabrano i pozostawiono po tym pustkę. Denerwujące uczucie. Zdrowy człowiek rodzi się i od razu słyszy otaczający go świat, dźwięki i głosy, a kiedy żyje ponad dwadzieścia sześć lat, ma czas się do tego przyzwyczaić i zaszufladkować słuch, jako coś oczywistego. W chwili, gdy przestaje się słyszeć, gdy ktoś ci ten słuch zabiera, człowiek czuje się tak, jakby odcięto mu rękę. Brzeszczot nie słyszał, podejrzewał, że magicznie pozbawiono go tego przywileju. Chyba tylko wyszkolenie, które ofiarował mu staruszek Soren, pozwoliło na zachowanie zimniej krwi i spokoju. Nie jest przyjemnie, kiedy ktoś, kto ma czuły słuch nagle jest go pozbawionym.
Nie myśl o tym, nie skupiaj się na tym, że nie słyszysz, pomyśl, że to chwilowe, że to taka gra… Inaczej zwariujesz.
Związany, najemnik zaczął obgryzać paznokcie, a to był znak, że zaczął się denerwować.
Wisielec zerknął na mieszańca.
- On nie słyszy - stwierdził wilkołak, patrząc na przyjaciela. Mieszaniec kręcił głową, wzruszając ramionami, wskazując palcami na uszy. - A to źle. Znaczy, że zebrano o nas informacje - zamyślił się na chwilę, po czym mimo związanych rąk postanowił czegoś spróbować. Jedna myśl i… nic się nie stało. Była tylko jedna roślina, która uniemożliwiała wilkołakom powrót do wilczej formy; chociaż nie że uniemożliwiała, ona po prostu opóźniała ten proces, wydłużała tak bardzo, że stawał się nieopłacalny - Tojad. Nafaszerowali mnie tojadem! - i zaklną pod nosem szpetnie, po krasnoludzku. Ludzkie ciało miało ograniczenia i więcej wad niżby się mogło wydawać; w nim wilkołaki wolniej się leczyły, nie miały takiego węchu i słuchu. - Wdepnęliśmy w naprawdę głębokie bagno.
Darrus pokiwał poważnie głową, zgadzając się z Wisielcem.

~~
Był środek nocy. Sierp księżyca przebijał się leniwie przez chmury, śnieg wciąż prószył, ale nie była to znana na Kresach zawierucha i zamieć, potrafiąca wywrócić człowieka na drugą stronę. Wioska rybacka spała w miarę spokojnym snem i tylko w Oczku Goblina wciąż paliły się świece we wspólnej izbie. Wiatr hulał pomiędzy domami, niosąc mroźne tchnienie z gór i głębi lądu, gdzie królowały lód i śnieg.
Na zasypanym białym puchem parapecie karczmy przycupnął mały duszek; okrąglutki, biały, przeźroczysty, z maleńkimi oczkami, ot kulka przypominająca tą ulepioną ze śniegu. Maluch zaglądał do środka karczmy, oglądał i chyba nie zobaczył tego, co by chciał, bo poderwał się i poszybował w górę. Zatoczył kółko nad szpiczastym, spadzistym dachem, wpadając przez komin do środka; ciepło z paleniska mu nie przeszkadzało, w końcu był tylko duszkiem.

Silva pisze...

cz II
I jako byt niematerialny, nienależący do tego świata, spokojnie oglądał otoczenie, chociaż właściwie należałoby powiedzieć, że próbował wyczuć ślad po dwóch mężczyznach. Niestety nie był duchem wyższym, jedynie manifestacją sił natury, dlatego kiepsko mu to poszło. Wiedział za to jedno: tych, których szukał tutaj nie było.
Duszek wyleciał więc na zewnątrz, a że był wrażliwy na odchylenia many, odkrył ślad po zaklęciu. I zaraz pomknął za wioskę, w stronę ośnieżonych drzew, za nikłą rzeczkę, przysiadając na wyciągniętej dłoni.
Na pieńku po ściętym drzewie siedziała kobieta. Jasne włosy przypominające łany zboża związane miała w rozwianego już koka. Szare oczy przyglądały się duszkowi, chociaż przed chwilą spoglądały na zabudowę wioski, trochę za mgłą, trochę rozmytą, ale jednak widoczną. O pieniek stała oparta dębowa laska, okuta na dole, z kryształem górskim na czubku i dzwoneczkami sanku. Szamanka. Na ramionach kobiety spoczywał płaszcz ze skór dzikich renów, zamieszkujących wysokie szczyty Sokolego Pióropuszu, ale stopy miała bose; mieszkańcy Ti'Ran byli nie tylko szamanami, ale także posiedli niewielkie zdolności w magii lodu, potrafiąc kreować i wpływać na lód. Byli jednak przede wszystkim szamanami, obcowali z duchami, z nimi żyli, je otaczali opieką, od nich chronili także żywych.
- Dziękuję ci melani - duszek rozwiał się, wracając do natury - Dobrze. W takim razie... Kinko? - z medalionu w kształcie słońca, ukrytego pod płaszczem szamanki, wyłonił się złoty lis o dziewięciu ogonach, symbol słońca. - Znajdź tych dwóch głupców.
Szamanka nie miała zamiaru rwać się do nagłych, niezorganizowanych i chaotycznych poszukiwań. Poczeka sobie tutaj, aż będzie wiedziała, gdzie iść. Poczeka i porozmawia z duchami lasu i pól.

[Silva ma to do siebie, że pewnie stwierdzi iż sami sobie poradzą i ona absolutnie nie musi się pakować z nimi w kłopoty. Poczeka, popatrzy, najwyżej w ostatniej chwili uratuje im zadki ^^]

Nefryt pisze...

[Hej, przepraszam, że nie odpisuję na wątkowe ustalenia, ale jakoś nie mam pomysłu.
Poza tym, kiedy masz urodziny? Bo kilka miesięcy temu zrodził się u nas zwyczaj notek urodzinowych więc zbieram daty ;)]

Silva pisze...

Tiamuuri zadawała pytania, na które wilkołak nie miał sensownej, a już tym bardziej prawdziwej i pewnej odpowiedzi. Po prostu nie wiedział, no bo skąd? Jakie motywy kierowały informatorem, który wystawił ich i wkopał w tę kabałę, nie miał pojęcia, zielonego. Wszystko to było dziwne. Być może chcieli wyciągnąć od nich jakieś informacje? Drzewna związana była z ruchem oporu, ognistowłosa maruda z królestwem elfów, być może to wpłynęło na decyzję o ich schwytaniu. Z kolei po co bawić się w takie gierki, w zlecenie, w informatora, całkiem bez sensu.
- Do jakiego piachu? Nie kłopotaliby się, gdyby chcieli się nas pozbyć - wilkołak zerknął na najemnika; mieszaniec coś się kręcił, wiercił, jakby w tyłku miał robaki - Jak tu wlezą, grzecznie zapytamy, czy nas wypuszczą - tak, było w jego głosie trochę drwiny i ironii. - Co ty, robaki masz? - zdenerwował się w końcu na przyjaciela.
Dar popatrzył na niego krzywo, wystawił mu język, a po chwili wygibasów i przekręcania się, coś trzasnęło, zazgrzytało i najemnik pokazał im wolne ręce. No tak, zabrali im torby, odzienie, ale jaki najemnik nie ma choćby wytrychu w zanadrzu? Dar na przykład często nie miał, ale tym razem dziwka Fortuna musiała mu sprzyjać. Zaraz też zaczął żywo gestykulować, wskazując raz na Tiamuuri, raz na kamienne ściany ich celi.
- Em, on chyba mówi - zaczął wilkołak, próbując odgadnąć o co chodzi tej marudzie - Że masz zapuścić korzenie i rozkruszyć kamienie… - Drav byłby się pacną ręką w czoło, ale miał dłonie związane, więc tylko westchnął. Taki pomysł to tylko Dar mógł wymyślić. A Brzeszczot nie widział w tym nic złego. Jego spojrzenie mówiło: „no co, to genialne jest”.

Aed pisze...

Aed wiedział, co oznacza zostać przymuszonym przez okoliczności. On również nie wpakował się w to bagno z własnej inicjatywy. Czy żałował? Trochę. Ale nie rozpamiętywał tego, co się stało. Może czasami uświadamiał sobie, że przez tę całą szopkę zaczął miewać coś takiego jak moralne zahamowania i częstsze niż dotąd wyrzuty sumienia. Ale poza tym nie narzekał.
- Moja ꜿϞꝼΛ•ə⌅ jest coraz bardziej nerwowa.
Czyli już trochę w owym bagnie siedzą – dopowiedział sobie. Wymykająca się z rąk władza nad nerwami była jednym ze skutków życia w ciągłym poczuciu zagrożenia. Dawała się we znaki nawet Aedowi, który z natury był tak opanowany, że momentami przypominało to bezczelne, zuchwałe ignorowanie niebezpieczeństwa.
- Mogę zapewnić, że nasi też tu są. Rozdzieleni po dwie, trzy osoby przeczesują teren.
Mieszaniec pokręcił głową. Owszem, wiedział, że ktoś będzie na niego czekał. Jednak w jego odczuciu Ruch Oporu pchał się chyba wszędzie tam, gdzie było niebezpiecznie. Zresztą, nie tylko Ruch. Odwaga, poświęcenie – pewnie. Śmierć w obronie kraju i prawowitej władzy – czemu nie, pięknie brzmi. Ale czasem trzeba też pomyśleć o tym, że, będąc toczonym przez robactwo, Keronii się nie wyzwoli. Początkowo półkrwi elf żył w naiwnym przekonaniu, że chęciami można zwojować świat. Teraz zaczynał się bać o to, że wszystkie te intrygi, te partyzanckie działania zbrojne skończą się niepotrzebnym rozlewem krwi. Niepotrzebnym i bezcelowym.
- Więc... idziecie... tam?
Spojrzał na elfkę. Bała się. Tak jak on. Ale o siebie się nie martwił, pal sześć ten jego tułaczy żywot. Ale ona? Dlaczego ma gnić w tym lesie? W dodatku uzdrowicielka. Niejednego mogłaby jeszcze uratować, skoro sztuka leczenia nie jest jej obca.
- Jest wojna, tak trzeba.
Parsknął cicho.
- Nie określiłbym mianem wierności ideałom dźwigania powinności wbrew sobie* - wtrącił. Jego głos zabrzmiał dla niego obco.
Powiedział co wiedział.
- Przypuszczam, że wiesz mniej więcej tyle co ja.
Niechętnie skinął głową.
- Musimy nieco zbliżyć się do Twierdzy. W tych okolicach powinny być...
Drgnął, urwał wypowiedź.
- ... nie ruszajcie się – dokończył, starając się nie zmieniać tonu głosu.
Świat wstrzymał bieg. Mieszaniec zacisnął pięści, przełknął suchość w ustach. Potem wszystko zawrotnie przyspieszyło.
Aed rzucił się na ziemię, by znaleźć się pod osłoną rozłożystego drzewa, które – dzięki niech będą bogom - chroniło Drzewną oraz elfkę. Brzęknęła cięciwa kuszy.

[*Akurat wystawiamy Winogrona Antygony Romana Brandstaettera i nie mogłam się powstrzymać: Nie mówi mi, że jest cnotą/ Dźwigać w sobie wbrew swej woli/ Powinność. ;)]

ofelia pisze...

[Również to zauważyłam. :D To pewnie przez to, że wróżki, ze względu na ich wzrost, trudno traktować poważnie. Sama zastanawiałam się, czy nie lepiej stworzyć Skrzydlatą. Ale i ty chyba masz pierwszego Drzewożyta. Gratuluję znalezienia artu, bo jest śliczny i wręcz wspaniale dopasowuje się do tej rasy. *_*
I nie przynudzając dłużej: czy mogłabym wątek? C:]

Silva pisze...

[Chcesz pobawić się w złego pana? :D Bo tak sobie myślę, że sama nie chcę, a złych panów byłoby dwóch: jeden dla Ciebie, drugi dla mnie, co ty na to?]

Silva pisze...

- Przydałby się krasnolud, albo kret. Widziałem maga, który przywołał kreta i poprosił o wykopanie tunelu, a podobno jego pazury przecinały nawet skały - Drav troszkę się rozgadał, ale serio widział takiego czarodzieja… No dobra, słyszał o nim od przyjaciela, który takiego widział… Tak naprawdę to usłyszał tę wieść w karczmie od informatora… od pijusa. - Myślisz, że są tu jakieś kryjówki? No, w sensie za kamieniami powinna być ziemia, nie?
Tym razem dudniący odgłos buciorów rozległ się całkiem blisko i zaczął się zbliżać, aż w końcu zagrzechotał klucz w zamku, skrzypnęły zawiasy i… Dwóch mężczyzn zastało schwytanych w dość dziwnej pozycji.
Tiamuuri wciąż miała związane ręce, a czerwonowłosa maruda męczyła się z kajdanami wilkołaka. Przybyli patrzyli na to zdziwieni, a kajdany nie mogły wybrać gorszej chwili, by się rozpiąć i spaść z hukiem.
- O, cuda! - Dar nie słyszał, ale języka mu nie ucięli; jakby co, to nie on majstrował przy ich więzach - Bogowie nas pobłogosławili! To znak!

~~
- Podsumowując… Miałeś nam przekazać informacje o sługach Mrozu i posłać na lodowe pustynie, zgadza się? - szamanka siedziała we wnętrzu małej chatki na uboczu, w której kiedyś mieszkali drwale pozyskujący drewno z okolicznych lasów. Dziś domek należał do starszego mężczyzny, łysiejącego już, z brodą, przygarbionego, o drżących od reumatyzmu dłoniach. Ogień wesoło trzaskał w kominku, pochłaniając suche drwa, a na stole stygł gulasz z grzybów i kaszy. Wnętrze było ozdobione porożami zwierząt, za kotarą w kącie stało łóżko, a przy przeciwległej ścianie stała komódka z misą i dzbankiem do mycia. Skromnie. - Chciałeś, wraz z przyjacielem z kontynentu, abyśmy sprawdzili aktywność Piechurów, którzy stali się ostatnimi czas dość śmiali i zaczęli się zapuszczać poza wieczny mróz? Do tego znikają myśliwi i wędrowcy, a drzewa w lesie na północy oszalały. Dobrze zrozumiałam, Cieniarzu?
- Ano. Dobrze mówicie, panienko.
Silva westchnęła. Cieniarza znalazła dzięki duchom. Mężczyzna opowiedział jej, że Brzeszczot, Wisielec i kobieta, z którymi miał się spotkać przy młynie, nie zjawili się. Uznał więc, że zrezygnowali, więc wrócił do siebie, aby przemyśleć kolejne działania. I tak oto okazało się, że dziwka Fortuna była prawdziwą suką.
- W co więc wpakowali się ci dwaj głupcy? - kręcąc głową, szamanka potarła palcami skroń. Jakim cudem dali się złapać nie wiadomo komu, nie wiadomo po co? Dwaj dorośli faceci… Dzieci raczej, co to pakują się w kłopoty. - Idioci. Kretyni. Zostawiłam ich tylko na chwilę. Do tego Tiamuuri. Podrzutek od partyzantów.
- Panienko, partyzanci nam pomagają. To dlatego. Nie można tak o nich.
- Tak, tak - słychać było, że słowa staruszka wpadły do szamankowego ucha i zaraz wyleciały drugim - Powiedz mi lepiej, kto mógłby ich schwytać?
- Ano, tak sobie myślę, że toć może ktoś od Gardela? - nie doczekawszy się reakcji ze strony szamanki, Cieniarz mówił dalej - Mistrz dziwów. Wie panienka, prawda?
Silva mrugnęła. Ale że co? - Mógłbyś jaśniej? - czasami nie rozumiała zwyczajów i kultury ludzi; w plemieniu nie funkcjonowało wiele rzeczy, spraw, słów, które słyszała i widziała poza górami.
- Gardel trudni się wystawianiem dziwów. Kupuje lub łapie nietypowe zwierzęta, albo ludzi. Wiem, że ma olbrzyma, którego czymś faszeruje, by mu nie rozniósł niczego. Ma elfa z futrem i chyba coś jeszcze.
- Chcesz powiedzieć, że Brzeszczot i Wisielec zostaną okazami w cyrku?
- To całkiem możliwe, panienko. Drzewna dziewczyna także. To pewnie gradka dla Gardela - staruszek podrapał się po nosie, patrząc w sufit.
- Na duchy przodków…
Dziwka Fortuna mogła być z siebie dumna, tym bardziej, że ani Brzeszczot, ani Wisielec, ani Tiamuuri nie wiedzieli, co ich czeka. Jeszcze nie, ale z pewnością szczęście się od nich odwróciło.

[W takim razie obie chcemy złych panów ^^ Jeśli o nich chodzi… w moim przypadku to czysta improwizacja. A, o Mrozie i Piechurach możesz poczytać w bestiariuszu]

ofelia pisze...

[Żeby nie było słodko i idealnie, dotychczas często się z czymś takim spotykałam.
A co do wątku... Czy miałabyś jakiś pomysł? Bo u mnie zawsze są z tym problemy.]

Selene pisze...

[Mi by pasowało. :) Zacząć?]

ofelia pisze...

Przysiadłam na dużym drzewie, przyglądając się okolicznym wieśniakom. Starałam się coś usłyszeć, ale byli o wiele za daleko. Mimo tego, że rzadko to robiłam, mimo wszystko zbliżyłam się to nich, przysiadając na jednym z dachów. Gdy przysłuchałam się uważniej, nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Mówili o... zniszczeniu lasu? Ale... musiałam coś pomylić... prawda? Mimo wszystko, dla pełni bezpieczeństwa cofnęłam się do poprzedniej kryjówki. Skoro las, to natura, a jak natura, to i wróżki. Zawołałam cicho w języku natury. Ktoś się obejrzał, ale nikt długo się nie zastanawiał. A jeśli się nie myliłam, potrzebowałam pomocy. Jakiejkolwiek. Ale żadnej się nie spodziewałam.

Rosa pisze...

[Dość spóźnione to powitanie, ale cześć i czołem. :)
Witaj w Keronii.
Masz ochotę na wątek z Isleen lub Nariusem?]

ofelia pisze...

Uśmiechnęłam się, widząc, że ktoś rzeczywiście mnie usłyszał. Zeskoczyłam z gałęzi i spojrzałam na istotę z powietrza. Nie zdziwiłam się, że to nie człowiek, ale nie była szczerze pewna, kto to. Potem przypomniała sobie morskie legendy i przypomniała sobie coś. Więc zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, rzuciła od razu:
- Jesteś Drzewożytem? - Zmitygowałam się i dodałam - Domyślam się. Dziękuję.
Przyjrzałam się tej istocie. Rzeczywiście, wydawało mi się bardzo prawdopodobnym to, że jest pół drzewem, pół człowiekiem. Nie byłam jednak pewna, więc miałam nadzieję, że jej nie uraziłam.

Szept pisze...

- Mam nadzieję, że nie będzie trzeba uciekać, zanim nie znajdziemy tego człowieka.
- A ja mam nadzieję, że go znajdziecie. Albo to, co z niego zostało – surowy głos Sokolnyka przeciął dyskusję, wciskając się między nich jak ostrze dobrze naostrzonego noża. Krasnolud nie bał się wypowiedzieć na głos tego, o czym każdy z nich musiał pomyśleć.
Ich człowiek mógł już nie żyć. Obojętne, Wirgińczycy, las, stwory, popielne wampiry. Mogli szukać trupa. Mogli nawet nie znaleźć nic, wedle zasady, że w przyrodzie nic się nie marnuje. A jeśli stracili jego, stracili też przenoszone przez niego dokumenty.
- Wolałbym, żebyście nie zwracali na siebie zbytniej uwagi. Żadnych popisów. Żadnych szaleństw. Wchodzicie do lasu, szukacie naszego człowieka, wracacie. Nie dążycie do starcia z Wirgińczykami. Nie szukacie ich. Unikacie – prychnął Sokolnyk, nieco zaniepokojony entuzjazmem, jaki odnajdywał w głowie młodego gryfiego jeźdźca.
Może mu się wydawało, ale usta siedzącego naprzeciwko maga wykrzywił grymas uśmiechu.
Matkujesz im. To dorośli ludzie…
Sokolnyk nie wątpił ani w jedno, ani w drugie. Lecz nawet dorośli ludzie popełniają błędy, niektórzy zaś z nich mieli dziwną tendencję do brawurowych, nierozsądnych zachowań. On chciał zachować ich względnie bezpiecznymi, przynajmniej na tyle, na ile bezpiecznymi można nazwać członków organizacji występującej przeciwko wirgińskiej sile.
- Wyruszymy o świcie – zaczął Kolekcjoner.
- Przed świtem – poprawił go automatycznie Sokolnyk. W razie gdyby ktoś ich obserwował, łatwiej będzie się ukryć w szarzejącej nocy, jeszcze nie rozjaśnionej blaskiem zwiastującego nadejście poranka, dopiero co wstającego słońca.
- Dowództwo… - gdyby powołał się na własną pozycję, to do niego należałby ostatnie słowo. Alastair zawsze twierdził, że nie jest przywiązany do dowództwa, że przywództwo nie jest czymś, co mu się należy, co mu dano nieomal na wieczność. Niemniej teraz, gdy nie mógł powołać się na swoje ostateczne słowo w dyskusji, odczuwał dziwny dyskomfort.
- Przed świtem. – Upór Sokolnyka można było porównać do oślego. Nie ustąpi. Zwłaszcza jeśli widzi sporą szansę na przeforsowanie swojego zdania.
Napięcie między mężczyznami stało się nieomal namacalne.
- Przed świtem – ustąpił mag, machając ręką. Gest zrozumiały dla każdego. Nie zależy mi tak bardzo, ustępuję pola. Świdrujące spojrzenie maga przemknęło po twarzach tych, którzy mieli mu towarzyszyć.
To może być niezwykle ciekawa podróż.

[Wybacz, odpisywałam po prostu bardzo na raty. Po przydługim urlopie ciężko było mi się zebrać do pisania, co widać po powyższych wypocinach :( Aedówce wciąż zalegam z odpisem, a mam tylko fragment ze środka napisany dla niej.
Jeśli masz ochotę, możesz skoczyć do wyruszenia. Albo dać, że coś niezwykłego stanie się w nocy. ]

Silva pisze...

- Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?
Szamanka otulona futrzanym płaszczem, stała sobie z boku, wspierając się na dębowej lasce zakończonej dzwoneczkami sanku. Dość sceptycznie podchodziła do pomysłu Cieniarza, dlatego teraz stała nieco z boku, wycofana i nie do końca przekonana do pomysłu mężczyzny. Byli gdzieś poza wioską rybacką, nawet starego młynu nie było widać, jedynie ośnieżony las przed nimi, po prawej pustkowia pól, a z lewej wybrzeże. Wiatr hulał tu mocniejszy, zimno było też bardziej odczuwalne.
- Ma panienka lepszy?
- Wszystko zdaje się być odpowiedniejsze, na duchy przodków, niż twoje: przyjdziemy, zapukamy, pogadamy.
- A może on nie ma panienki przyjaciół? Wtedy sobie pójdziemy - Cieniarz naprawdę wyglądał na szczęśliwego i uradowanego wizją ewentualnej pomyłki. Tylko, że te dwie ofermy, jeśli nie są u kolekcjonera dziwów, to może faktycznie wpadli w kłopoty i im teraz ktoś pięty obcina. A szamanka lubiła pięty wilkołaka, więc wolała by ich nie tracił. - Gdzie panienka idzie?
Silva ruszyła się bowiem z miejsca, krocząc wydeptaną w śniegu ścieżką; z pierwszymi krokami pozdrawiała w mowie przodków duchy tego miejsca i ziemię, po której stąpała, a matka ziemia jej odpowiadała.
- Idę sprawdzić, czy dwóm ofermom już głowę ucięto przy samej dupie, czy może narazie nie mają tylko ucha.

~~
Dwie ofermy i drzewna dziewczyna tylnych cześć ciała jeszcze nie stracili, ale znajdowali się na najlepszej drodze do tego, aby to wkrótce osiągnąć. Prawdą jest też to, że raczej nie mieliby się jak pochwalić tym cudownym osiągnięciem, godnym uwiecznienia w pieśniach bardów. Co prawda najemnicy zareagowali tylko sekundę później niż ich towarzyszka, ale wyuczone przez lata nawyki i odruchy uratowały ich gardła.
Brzeszczot nigdy nie nauczył się walczyć mieczem, prędzej sam by się skaleczył niżby zabił nim przeciwnika; cięciwa łuku kaleczyła mu palce, a strzały trafiały wszędzie, tylko nie w cel; bełty kuszy okazywały się zbyt szybkie, aby dobrze wymierzyć; inne rodzaje broni także nie zostały stworzone dla Darrusa. Jedynym ostrzem, jakie nosił przy sobie najemnik, był dziadkowy sztylet. Jedyny sposób walki, jaki znał to walka wręcz, której nauczył go staruszek Soren.
Przeciwników było trzech; jednym zajęła się Tiamuuri, jeden uderzył ku wilkołakowi, a ostatni pozostał dla najemnika. Dar przyjął uderzenie pięści na rękę, blokując atak, który miał pozbawić go kilku zębów. Czuł siłę tego ataku. Przeciwnik odziany w lekki, skórzany kaftan wcale nie żartował. Sam korzystając z okazji zwinął drugą rękę w pięść i przywalił nią w strażnikowy brzuch; mężczyzna jęknął głucho, ale odzienie złagodziło cios; cóż, podstawą sukcesu jest wybranie odpowiedniego celu. Dar chciał trafić łokciem w łysą głowę, nie trafił, a zasłonić się nie zdążył, oberwał w bok, krzywiąc się i klnąc pod nosem. O, coś mu przyszło do głowy. Kiedy więc strażnik próbował rąbnąć go w kolano, umknął pod jego ramieniem szykującym się do ciosu i płaską dłonią walnął drania w szyję.
Gdzieś z boku rozległ się przepełniony bólem krzyk; kątem oka najemnik dostrzegł jak wilkołak wypluwa coś na posadzkę, a jego strażnik zasłania sobie lewe ucho, którego najpewniej już nie miał. Krwawił też z oka, czyli Wisielec się nie patyczkował.
- Dość!
Ktoś krzyknął i ów ktoś został zignorowany tylko przez moment. Zaraz potem w maleńkiej celi zapanowała cisza, a strażnicy, poza tym od Tiamuuri, wycofali się posłusznie całkiem jak pieski. Dobrzy strażnicy, nic ino chwalić za posłuszeństwo.

[Jak ja nie lubię opisywać walk… mogłam zrobić walkę na ciasto xD]

Selene pisze...

[Tak patrzę na twoje odpisy, potem na moje... I dochodzę do wniosku, że powinnam przeprosić, ale nie umiem pisać dłuższych. Jakoś... zawsze gdzieś w połowie zanika w nich sens.]
- Tak, ale raczej mniej więcej. Obecnie nigdzie nie mieszkam na stałe, lubię podróżować. Uśmiechnęłam się, na chwilkę przerwałam, ale dopiero wtedy dotarł do mnie sens tego, co powiedziała Tiamuuri.
- Mam nadzieję, że się mylisz. Mimo tego, że zamierzałam spędzić tu najbliższy czas, to martwi mnie, że równie piękne miejsce mogłoby zostać zniszczone. - Na mojej twarzy pojawił się grymas, który zastąpił uprzedni uśmiech. - Chcesz sprawdzić te plotki? Jeśli tak, z wielką chęcią ci pomogę. Przy okazji, na imię mi Selene

Selene pisze...

[Tak patrzę na twoje odpisy, potem na moje... I dochodzę do wniosku, że powinnam przeprosić, ale nie umiem pisać dłuższych. Jakoś... zawsze gdzieś w połowie zanika w nich sens.]
- Tak, ale raczej mniej więcej. Obecnie nigdzie nie mieszkam na stałe, lubię podróżować. Uśmiechnęłam się, na chwilkę przerwałam, ale dopiero wtedy dotarł do mnie sens tego, co powiedziała Tiamuuri.
- Mam nadzieję, że się mylisz. Mimo tego, że zamierzałam spędzić tu najbliższy czas, to martwi mnie, że równie piękne miejsce mogłoby zostać zniszczone. - Na mojej twarzy pojawił się grymas, który zastąpił uprzedni uśmiech. - Chcesz sprawdzić te plotki? Jeśli tak, z wielką chęcią ci pomogę. Przy okazji, na imię mi Selene

Silva pisze...

- Czego do cholery od nas chcecie?! Zabijecie nas?
Jako, że Drzewna wycofała się ku najemnikom, Wisielec złapał ją ostrzegawczo za łokieć; jednego strażnika już zabiła, na dzisiaj starczy już zabijania, poza tym może w końcu dowiedzą się, o co tutaj chodzi, a jak się nawzajem pozabijają to guzik wyjaśnią.
Najmniejszy mężczyzna, wychodząc zza nowo przybyłego, wywlekł brodacza, który stracił ucho i oko.
- Zabić was? - niski grubasek pokręcił głową - O nie. Ja was wystawię, ku uciesze oka moich gości. Będziecie atrakcją cyrku Gardela! - łysiejący grubasek, wsparty na ozdobnej lasce, uśmiechnął się szeroko. Naprawdę sądził, że trafiła mu się kura, która znosiła złote jaja i to trzygłowa. Kiedy dotarły do niego informacje o przybyciu tej trójki najemników na Kresy, od razu wiedział, że musi ich pozyskać. Drzewna dziewczyna, to dopiero będzie atrakcja, ludziom ze zdziwienia aż oczy wyjdą na wierzch. I wilkołak, tego to będą mogli nawet dokarmiać, a mieszańca zrobi się atrakcją nie tylko w walkach, ale i w słuchaniu.

draumkona pisze...

[Trochę mi zeszło, ale jest i początek. Nie pisałam szczegółów, bo nie wiem gdzie chcesz umieścić swoje Drzewko^^]
- Valnwerd. Dzika puszcza, równie niebezpieczna i zgubna co labirynty więzienia Twierdzy Diabła. Las przesiąknięty magią, połączony z Tir Faldr, górami i lasem Medreth, a przez to stający się częścią królestwa elfów. Kolebka magii według niektórych, według innych esencja wszelkiego zła tego świata... - Iskra podniosła wzrok znad podręcznej książeczki noszącej tytuł Najniebezpieczniejsze miejsca w Keronii, przewodnik dla turystów i z irytacją stwierdziła, że ten kto wypisuje w tych ksiązkach takie bzdety powinien byc powieszony za posladki i zostawiony krukom na pożarcie. Valnwerd wcale nie był taki zły, jeśli tylko wziąc pod uwagę to, że można było tam wejśc i już nigdy nie wyjść. Sieć teleportów rozsianych po lesie robiła swoje. Co prawda, krasnoludy oznaczyły miejsca gdzie pojawiały się losowe, niewidoczne teleporty, ale nadal nie oznaczyły wszystkiego. No i mało kto znał krasnoludzki. - Czego my tu w ogóle szukamy, przypomnij mi, bo ten pomysł jest tak głupi, że ciągle o nim zapominam - zwróciła się do elfa stojącego obok niej. Czarnowłosego jegomościa o dwukolorowych oczach, lewym zielonym, a prawym w kolorze granatu. Ten jegomość był elfim władcą, najwyższą szychą, która pozbawiła ją miejsca na tej ziemi uznając jej wygnanie za prawomocne. A jednak byli tu. Razem. We dwoje. Jak za dawnych czasów.
- Szukamy... Wszystkiego co może nam pomóc. Artefaktów, źródeł dawnej magii, zabłąkanych dusz... Wszystkiego - mruknął w odpowiedzi, poprawiając płaszcz i sprawdzając czy elfi amulet - Gwiazda Zaranna, wciąż wisi na jego szyi. Akurat w tym przypadku było to wielce ważne, bo klejnot nie dość, że jarzył się czerwienią (jako jedyny i niepowtarzalny) po tym jak dokonał techniki zmiany ciała, to gdy Wilk ściagał wisior, zmieniał się w wielkiego, czarnego, kudłatego i zaślinionego wilka, który wielkością mógłby swobodnie konkurowac z koniem a szybkością z cętkowanymi zwierzami z Quingheny.
- Tak, na pewno coś tam znajdziemy. Stado drzewożytów, mówię ci - burknęła, chowając głupi przewodnik do torby przewieszonej przez ramię. cała ta wyprawa wydawała się jej bzdurna, ale co zrobić. Miała iść z nimi jeszcze Vetinari, przyrodnia siostra jego królewskiej mości, ale zaginęła w akcji. Pewnie znów zaległa w Drummor i chędoży jego właściciela.
- Nie marudź już - elfiak nauczył się już nie denerwować na zrzędzenie Iskry, nauczył się je ignorować i robić swoje, toteż po prostu wkroczył na ścieżkę prowadzącą w głąb lasu, do pierwszej polany, która była najbezpieczniejsza. Po drodze zostawiał małą wiązkę magii przylepioną do drzewa, by w razie czego wiedzieć gdzie już byli.
W lesie panował mrok, jak zawsze. Wilgoć sprzyjała rozwojowi wszelkich grzybów, które tu osiągały fantazyjne kształty, kolory i gigantyczne wielkości. Normalny wędrowiec potrzebował by lampionu, albo ognika magicznego, im zaś wystarczał elfi wzrok i słuch by określić co się dzieje.
- Drzewożyty... - parsknęła jeszcze Iskra nim całkiem umilkła, pogrążając się w ponurych myslach na temat wojny i tego w jakim stanie jest teraz elfia stolica.

Szept pisze...

Nie spał dobrze tej nocy. Nigdy nie sypiał dobrze od czasu, gdy Keronia upadła, a on musiał podjąć różne decyzje. Dla niektórych był przywódcą ruchu, spajającym wszystko w całość, żelazną ręką. Pnący do przodu. Za wszelką cenę. Tutaj był tylko podrzędnym magiem, jednym z wielu. Jeszcze nie przyzwyczaił się do tego uczucia.
Las był inny. Kolejna rzecz, która działa się zbyt dawno. Nie pamiętał, kiedy miał okazję na wędrówkę, tak dla przyjemności. Najczęściej przebywał w Królewcu, w swej kamienicy przy Zachodniej Bramie. Zajmował poddasze. Wystarczająco wysoko, by widzieć wiele i jednocześnie, by żaden ze znudzonych sąsiadów nie zaglądał mu w okno. A tym bardziej sąsiadek.
Pamiętał zapach miasta. Drobiny kurzu, mieszaniny końskiego i ludzkiego potu, gwar dnia targowego, pieczone, świeże bułeczki, jakie zawsze dostawał naprzeciwko swego domostwa. Pamiętał wieczorne nawoływanie się straży, blask pochodni niesionej pewną ręką nocnego stróża. Przed oczami stały mu wysokie wieże miejskiego muru i świątyni, zaludnione uliczki wiodące do centrum, do rynku. Aleja Podmokłych Bobrów, z jej syfem, niosącym fekalia strumieniem Cierpiętników i gospodą Lofara, odrobinę tylko wypaczonego krasnoluda.
Nie pamiętał świeżości lasu. Zapachu sosnowych igieł, grzybów, osadzającej się na paprociach porannej rosy. Ukrytego w łąkowej trawie zająca, młodego cielaka z płową łanią, ćwierkania obudzonych porankiem ptaków i miarowego stukotu uderzającego w pień drzewa dzięcioła. W takich chwilach czuł się naprawdę staro.
Chociaż jeszcze nie wyruszyli, on zmęczonym gestem potarł czoło. W porównaniu z młodym Gryfim Jeźdźcem, ubrany był znacznie skromniej, w swoją brązową, przykurzoną i miejscami poplamioną szatę. Patrząca z boku osoba nie dostrzegłaby żadnej broni noszonej przez maga. Naturalnie, nie wiedziałaby o ukrytym w rękawie sztylecie. Jak większość ludzi jego profesji, oddał się księgom, zwojom i rozwojowi duchowemu, psychicznemu. Jego bronią była magia, sztylet miał przy sobie tylko na wypadek zbyt dużego wyczerpania, gdyby nie był w stanie skorzystać ze swej mocy. Przy pasku wisiało kilka mniejszych i większych sakiewek. W nich mieściły się składniki co bardziej wymagających zaklęć, jedne orzeźwiające, rozbudzające otępiały umysł swym lekkim zapachem, inne odrzucające, mdłe i co tu mówić, śmierdzące.
- Ja jestem gotowa – usłyszał. Wiedział, że gdy podniesie głowę, dostrzeże Drzewną. A mimo to zdziwienie zabłysło na jego twarzy, gdy ich spojrzenia się spotkały. Zaraz potem umknął gdzieś w bok, wyszukując wzrokiem Shivana. Nieco dalej, opierając się o młodą sosnę, stał Sokolnyk. Krasnolud z zaciętym wyrazem twarzy obserwował ich przygotowania do wymarszu i stawienia czoła Larvenowi. Szept zawsze mówiła, że Larven nie jest zły. Tyle, że ona była elfką, wychowaną i wyrosłą w tych stronach. Szlaki Wielkiej Równiny, Gór Mgieł i Larvenu nosiła w pamięci, przemierzając je we wspomnieniach i snach.
Elfy zawsze były dziwne.
- A ty, młodzieńcze? Możemy ruszać? – odkaszlnął, oczyszczając gardło.
Wejście do lasu ciemniało przed nimi, ocienione koronami drzew. Las nie był tu gęsty, drzewa rosły rzadziej, między nimi można było poprowadzić prawie wyraźną ścieżkę. Zagłębiając się w cienie sosen i świerków, czuł się prawie tak, jakby odkrywał to miejsce na nowo, rozbudzony tym przyjemnych doznaniem do życia. Gdyby szedł boso, czułby miękkie leśne runo pod nogami. Na skraju dostrzegał krzaki jeżyn, w runie odnajdywał czerwieniejące się borówki i krzewinki jagód.
Mógł poczuć się nieco rozczarowanym. Pogranicze Larvenu niewiele różniło się od zwykłego, najzwyklejszego lasu iglastego czy mieszanego. Pozorne, całkowicie mylne wrażenie, które mogło uśpić czujność nieopatrznych wędrowców.

Szept pisze...

Pożałował, że nie poczekał na Ducha. Pożałował, że nie mógł wziąć ze sobą magiczki. Nie dlatego, że nie ufał obecnemu towarzystwu, a dlatego, że go nie znał. Sokolnyk, zazwyczaj oschły i surowy, nieskory do pochwał, dość oględnie wypowiadał się o swych podkomendnych, lecz wyczulone ucho kerońskego maga wyłowiło specyficzną nutę dumy w głosie zrzędliwego krasnoluda.
Zwolnił kroku, nie chcąc zbytnio wysuwać się na przód i psuć wrażenie starszego już, nieznającego terenu i niezbyt wysoko postawionego w hierarchii maga.

Selene pisze...

Przysiadłam na kawałku deski, który leżał obok staruszki. Przynajmniej dodał tego cala, stwierdziłam w duchu i odezwałam się:
- Nic... się nie dzieje.
Chciałam, żeby zabrzmiało to uspokajająco, ale nie byłam pewna, czy mi się udało. Zbyt rzadko przebywałam z ludźmi, poza tym w życiu rozmawiałam z nimi dosłownie kilkakrotnie. Dopiero potem zdałam sobie sprawę z tego, że to raczej Tiamuuri jest tą, która przestraszyła staruszkę. Miałam mimo wszystko nadzieję, że było to aż tak dziwne, jak brzmiało to w moich uszach. Wzięłam więc wdech i powiedziałam już zwyczajnym tonem:
- Martwię... To znaczy martwimy się o ten las... Więc... czy wie pani coś na ten temat? - spytałam, co chwila wahając się. Rozmowy z ludźmi powinnam raczej zostawić mojej towarzyszce, miałam wrażenie, że radzi sobie z nimi znacznie lepiej. Westchnęłam znacząco i spojrzałam więc na nią. Oby zrozumiała, pomyślałam.

draumkona pisze...

Zapach tych dwoje mógł wydać się mocno specyficzny i od razu podpowiedzieć kto idzie, bowiem tylko elfy miały swoje własne, unikalne zapachy, które można było przypasowac do konkretnej osoby. I tak Wilk pachniał powietrzem burzowym, które zalega na polach po huraganach i wichurach, a Iskra niosła ze sobą zapach malin i kwiatu wanilii. Trudno było ich przeoczyć na tle innych elfich zapachów.
- Wiesz, że to tu znajduje się podobno portal do Świata Duchów? - mruknęła omijając starannie korzeń drzewa wystający z ziemi.
- Tu jest dużo portali, ale z tego co wiem, wszystkie zamykają się w obrębie lasu. Znaczy, Valnwerdu. A ich moc zagłusza moc innych zbudowanych tu teleportów, dlatego z Medrethu musieliśmy iśc piechotą.
- Hm... - elfia furiatka miała na ten temat nieco inne zdanie. jeszcze do niedawna przeciez wszyscy mysleli, że biegu czasu nie da się wstrzymać, że nie da się go przerzucić z dna oceanu do środka karczmy. Ona i dwójka innych magów wiedzieli, że prawda jest nieco inna - Czujesz? Coś... Aura się zmienia.
- Pewnie tworzy się nowy teleport... Patrz... - zatrzymali się, oboje i to centralnie pod gałęzią na której zaczaił się ktoś, kogo by się kompletnie nie spodziewali. Po porośniętej mchem dróżce, w poprzek niej, przechodziły pająki. Całkiem sporo, w szeregu, jakby niesione melodią jakiegoś czaru. Nawet biorąc pod uwagę, że był to Valnwerd to było to... dziwne. I niespotykane.
- Co do jasnej chol... - Zhao nie zdązyła dokończyć przekleństwa, bo jej słowa zagłuszył huk tworzącego się nieopodal teleportu.

ofelia pisze...

[Poprowadzisz ten wątek? Mam na myśli głównie fabularnie. Bo zaczynam się wciągać, a nie chcę czegoś przypadkiem zepsuć. ;D]
Selene była podniecona, ale i zaintrygowana opisem kobiety. Ruszyła za głosami, przy okazji myśląc o tym wszystkim. Miała wrażenie, że kiedyś to już słyszała, że wiedziała o takiej chorobie... Ale nie mogła sobie przypomnieć nic więcej. Po prostu, z odrobiną przestrachu ale i zaciekawienia ruszyła za staruszką, która mimo wszystko poszła przodem. Wzięła głęboki oddech - nie była pewna, jak wygląda prawdziwy strach. Kiedyś bała się, że ją znajdą, że ją sprzedadzą, ale nie był to do końca realny strach. Wiedziała, że jest takie niebezpieczeństwo, ale bardzo nikłe. A ta kobieta już wiedziała. Nie było żadnych może.

Aed pisze...

Aed przypadł do usłanej palczastymi liśćmi, porośniętej mchem i trawą ziemi, po czym zamarł w bezruchu. Zaskoczenie wyrwało mu z płuc powietrze i ścisnęło krtań. Bał się odetchnąć choć wiedział, że uleganie tej awersji nie ma sensu.
- Musimy się pospieszyć. Być może wiedzą, dlaczego tu jesteśmy.
- Obawiam się, że masz rację – odparł, starając się zorientować, gdzie ukrył się strzelec.
- Musicie chyba w miarę możliwości iść jak najbardziej gęstym lasem.
Zarys planu był. Dobrze, że ktoś tu myślał szybciej i trzeźwiej od niego. Tylko jak się stąd wydostać? I w którą stroną mieli iść? Zdaje się, że dotyczące niebezpiecznie niedalekiej przyszłości decyzje musieli paradoksalnie odłożyć na później.
W końcu go dostrzegł. Kusznik przedzierał się przez gąszcz, metodycznie przemierzając odległości od drzewa do drzewa, kryjąc się za każdym z nich. Mieszaniec nie mógł wypatrzeć, czy mężczyzna ma ze sobą drugą kuszę. Jednak i bez tego był swego pewien. Z pewnością zamiast taszczyć przez tak gęsty las służący do napinania cięciwy lewar po prostu zabrał drugą sztukę broni, najwyżej obarczając nią któregoś z towarzyszy.
Żeby miał tylko dwie kusze... Żeby był jedynym walczącym na dystans...
- Mamy spróbować ich zabić?
Zapadło milczenie.
- Nie – zdecydował. - Uciekajcie.
Ton jego głosu wskazywał na to, że bez względu na to, czy wybór jest słuszny, czy też nie, muszą go dokonać natychmiast. Natychmiast.
Podniósł się do klęczek. Z cholew butów dobył trzech krótkich noży – piekielnie ostrych rzutek, wyważonych na tyle precyzyjnie, by nawet jemu, który zdecydowanie nie grzeszył talentem do walki na dystans, mogły się do czegoś przydać. Rękojeść jednego z nich wziął w zęby. Pozostałe przez chwilę ważył w dłoniach, trzymając je za końce spiczastych, cienkich niczym papier ostrzy.
Pierwszy był zadedykowany kusznikowi, który – zamiast skryć się za pniem, w który z ostrzegawczym, złowróżbnym stuknięciem właśnie wgryzło się krótkie ostrze – cofnął się do poprzedniego. Dobrze. Niech tam siedzi i nosa nie wyściubia, póki go na scenę nie wywołują. Bo inaczej będzie nieprzyjemnie.
Drugi pomknął w zarośla, w których chwilę wcześniej dostrzegli nieostrożne poruszenie. Uszu mieszańca dobiegł odgłos noża upadającego na płask, ginącego w kępie traw. Chuchrak był kiepski w te klocki.
Przy trzecim Aed zawahał się. Kusznika widział jak na dłoni – mężczyzna zatrzymał się na moment, by rozpaczliwie szarpnąć połę krótkiego płaszcza, który zaczepił się o sterczącą, odłamaną na ostro gałąź.
A jeśli to ktoś z Ruchu...?
Instynkt samozachowawczy wyparł z jego umysłu tę myśl. W takiej chwili nie było czasu na racjonalne rozumowanie.
Nóż chybił.
- Biegnijcie!

[Poprawię systematyczność, obiecuję...]

Szept pisze...

-Kolekcjonerze. Nie sądzę, żeby w najbliższym czasie coś nam groziło. A to miejsce nie jest takie złe. Sama przeżyłam tu jakoś półtora tysiąca lat i nie uważam, żeby tu było tak niebezpiecznie jak w ludzkich osadach, gdzie bez żadnego powodu można dostać łomot albo od razu sztylet między żebra.
Alastair uśmiechnął się nikle. Kogo ona próbowała przekonać? Jego najbliższa przyjaciółka, ba, istota starsza od niego, którą i tak traktował jak córkę, żyła tutaj w spokoju, w harmonii z lasem. Elfy żyły tu przed wiekami, jeszcze w pierwszych latach Ery Dawnych Dni.
Lecz o ile Alastair znał Szept, o tyle Kolekcjoner nie. I tej wersji winien się trzymać.
- Nie znam tego lasu – nie pierwsze, nie ostatnie kłamstwo w jego życiu. – Muszę więc ci wierzyć na słowo.
Młodzik przypominał mu w zachowaniu Bevana. Syna przyjaciela, którego pod pewnymi względami wziął pod swoje skrzydła. Widział honor, odwagę, zasługę. Chwałę w walce o sprawę. Czy gdyby wiedział wszystko, wciąż z takim zapałem brałby udział w walkach ruchu? Czy pojmował, że czasem szlachetna sprawa wymaga nie do końca szlachetnych środków? Piękne, nieco naiwne myślenie pełnych zapału, gorących serc. Z takim samym zapałem walczyli.
I ginęli.
Na samą myśl poczuł się jeszcze starzej.
- Mówisz z taką pewnością. Pamiętasz to wszystko? Te wszystkie lata spędzone jako drzewo? – przypomniał sobie o swej roli maga-uczonego z domieszką szalonego naukowca. Nie do końca pewien, czy powinien nazywać jej wcześniejszą formę drzewem pozwolił, by w głosie dało się słyszeć wahanie i niepewność, gdy wymawiał to konkretne słowo. Jeśli nie pamiętała, skąd brała się jej pewność, że nic się nie wydarzy, a Larven jest bezpieczny? Jeśli nie pamiętała, skąd pewność, że nic jej się nie działo tylko dlatego, że była częścią lasu?
Z logicznego punktu widzenia miał prawo dojść do takich wniosków.
Raz jeszcze, tym razem dokładniej, przyjrzał się drzewnej. Wyraźnie oceniał, na ile jej słowa można wziąć pod uwagę. Wyraźnie ją badał, poddawał jakiemuś testowi, którego sens znał chyba tylko on sam, a który mógł zirytować. Zwłaszcza młodego, porywczego Jeźdźca. Jeźdźca, który najwyraźniej uważał się za przyjaciela Tiamuuri. O ile Drzewni pojmowali przyjaźń w takim samym stopniu jak czynili to ludzie.

[Pewnie dlatego, że nie określiłam tego jasno, sama nie będąc pewną, czy chcę tylko Ala czy kogoś jeszcze. Ale nie, Sokolnyk został w obozie. W końcu, dowódca nie powinien ot tak zostawiać swoich ludzi.
Net mi tak mulił, że myślała, że już nie wyślę. Wszystko na raty robię na blogu dzisiaj. Masakra. Studenty mają weekend i chyba wszyscy okupują sieć.
No to zaczyna się testowanie cierpliwości.]

Selene pisze...

Podleciałam bliżej, w stronę wskazywaną przez Drzewną i osłabłam. Nigdy nie lubiłam oglądać tego typu rzeczy - pomyśleć, że mogłabym się przez te lata przyzwyczaić. Nic z tych rzeczy, w sumie było wciąż tak samo źle.
- Uważam... że moglibyśmy zainteresować się tym. Ale od wewnątrz. No wiesz, od lasu. Wydawało mi się to dobrym pomysłem, ale wolałam też nie spędzać wiele czasu z tymi ludźmi, którzy zachwycali się czymś ubitym. I dużym. Wzdrygnęłam się. Wolałam las od wioski, nawet niebezpieczny las. Po prostu... nie zwykłam spędzać czasu z ludźmi, elfami... w ogóle z nikim poza wróżkami, chyba że biernie, kiedy osoba z którą przebywałam, nie wiedziała o mojej obecności.

Silva pisze...

Szamanka niecierpliwiła się coraz bardziej. Zaraz ją coś trafi, cholera zezre, zacznie pluć i rzucać wszystkim naokoło, jeśli nie zacznie się coś dziać. No ile można było czekać? Jak długo mieli zamiar ją jeszcze zwodzić i podpuszczać? Godzinę można było jeszcze zrozumieć, jasne, chcą się naradzić, pogadać, nawet przetrzymać ją, ale dwie? To już była czysta złośliwość. A Silva tak nie lubiła czekać, że zaczęła chodzić w kółko i jak podrepta tak jeszcze chwilę, to zacznie dziury w deskach podłogi robić.
- Panienka się nie denerwuje… - Cieniarz próbował załagodzić całą sprawę, ale zimne, lodowe spojrzenie szamanki zamknęło mu buźkę; tylko na chwilę, bo zaraz znowu podjął próbę - Może to daleka droga?
- Nogi im z dupy powyrywam, jak zaraz się drzwi nie otworzą - mało kto mógł zrozumieć w tym momencie szamankę i wcale nie dlatego, że nie potrafił, ot Silva nie należała do osób, które mówią o swoich uczuciach każdemu, nawet bliskim; trzymała je w sobie, bo uznawała, że to są jej uczucia i nikt z butami w nie wchodzić nie musi. Ot pani lodowe serce. A w tym momencie nie denerwowała ją zwłoka ludzi tego domu, a fakt, że Wisielec siedział gdzieś w celi, nie wiadomo co z nim robiono, nie wiadomo w jakim był stanie, nic nie było jej wiadomo na jego temat, a to… było niewygodne, męczące i… denerwujące. To był JEJ wilkołak i tylko ona miała prawo do męczenia go i dręczenia, tylko ona mogła się nad nim znęcać. A niech tylko jakiś zbir spróbuje chociaż kłaczek włosów mu wyrwać, to pożałuje tego dość szybko, a zjawy i duchy będą go nawiedzać całe życie. Nikt szamance nie będzie dręczył wilkołaka.
Dlatego złościła się coraz bardziej. Jak w końcu zrobi jeszcze jeden krok w stronę granic swej wytrzymałości, to podzieją się złe rzeczy. To ona im tu oferuje ducha za tych dwóch idiotów i jakąś kobietę, naprawdę niespotykanego, a oni każą jej czekać? Co, naradzić się muszą i obliczyć zyski? Phi!

~~
- Moja droga… - Gardel chyba chciał powiedzieć „kobieto” albo „dziewczyno”, ale najwyraźniej doszedł do wniosku, że to nieodpowiednie słowa są, więc znalazł sobie inne - Roślinko, są sposoby aby nasze obiekty zachowywały się grzecznie i ulegle i wcale nie musimy ich bić, aby to osiągnąć.
- Ile chcecie złota? - wilkołak nie tracił czasu, wszak powinna istnieć możliwość wykupienia się; co jak co, ale monety zawsze dawały dodatkowe rozwiązanie.

Isleen pisze...

[To może z Nariusem, bo ostatnio więcej wątków mam z Isleen. ;)
Masz może jakiś konkretny pomysł, czy mam zacząć wysilać mózg? ;)]

Rosa pisze...

[Nic się nie stało, ja ten tydzień też miałam zawalony i nie miałam czasu odpisać, więc nie jesteśmy same. :D
Ogólnie rzecz biorąc to Narius jest teraz w Królewcu i ma trochę problemów z Wirgińczykami bo za sprawą kilku osób, został pomylony z Kerończykiem, a jego rodacy uznali go za zdrajcę... Więc na razie wejście w szeregi armii odpada. Siostry jeszcze nie znalazł w sumie ostatnio to ma taki humor, że pogodził się z tymi czarnymi myślami...
Wolisz relacje pozytywne czy raczej negatywne, jak będę wiedziała, to może coś przyjdzie mi do głowy. :]

Szept pisze...

- Jesteś bardzo pewna siebie, drzewna istoto – zauważył z podejrzanym błyskiem w oku, mierząc ja uważnym spojrzeniem. Nazbyt uważnym, nazbyt bacznym. Lekko uniesiona brew była jedyną odpowiedzią na ironię w jej oczach i niemą satysfakcję.
Zwolnił, by odgarnąć na bok zasłaniającą mu drogę gałąź drzewa i pomniejsze, kolczaste krzaki. Im dalej w las, tym robił się bardziej gęsty, mniej przystępny dla człowieka. Ścieżki zanikały, chyba że miało się na myśli te, którymi leśna zwierzyna chodziła do wodopoju.
-I tym lepiej kryptony nas zobaczą.
-Właśnie to samo myślą Wirgińczycy.
- Krytpony? – powtórzył po nich zaintrygowany mag, czując, że coś mu umknęło. Co za kryptony? Nie pamiętał, by słyszał takie określenie. Z drugiej strony, chyba nikt nie mógł poszczycić się znajomością wszystkich istot, jakie żyły na ziemi.
Odpowiedź, jaką mogła mu udzielić Tiamuuri, poprzedził inny dźwięk. Pojedyncze wycie, do którego zaraz dołączyły inne głosy. Cichsze, nieco szczekliwe, bardziej przypominające piski i skomlenie szczeniąt. To musiały być młode osobniki. Dźwięk niósł się po lesie, trwał kilka sekund, potem cichł, by zaraz wznieść się ponownie, powtarzany po raz kolejny. Zastanawiał się, czy zwołuje się w ten sposób stado, czy kończy udane polowanie. Wyobrażał sobie włochate, spokojne cielska, wzniesione ku szaremu, coraz bardziej jaśniejącemu niebu smukłe pyski, stulone, położone lekko do tyłu uszy.
Nie bał się. Dziwne, szalone. Niemal każdy człowiek, słysząc tę muzykę kniei na pustkowiach, tężał w napięciu, struchlały, czy wataha nie podąży za nim, uznając go za łatwy łup.
Szept nauczyła go szacunku do włochatych bestii. Tu w lesie i w okolicach Gór Mgieł było ich sporo. Tu można było spotkać największe z tego gatunku, przez ludzi określane mianem włochaczy.
Wilki umilkły.
Cisza, jaka teraz zapadła, gdy zabrakło ich głosu, przytłoczyła go. Nie, żeby wszystkie dźwięki nagle umilkły. Wciąż słyszał rytmiczne uderzenia dzięcioła, świergot ukrytych w koronach drzew ptaków i szum szturchanych wiatrem gałęzi.
- Kryptony, cóż to? – powtórzył pytanie, rozglądając się nerwowo, jakby spodziewał się, że to dziwne coś wyskoczy na niego zza krzaka.

Silva pisze...

I drzwi się nie otworzyły.
I poznał ten dom, co to złość zapomnianej szamanki.
Silva nie miała zamiaru czekać dłużej, bo ile można? Dała gospodarzowi tego domu dość czasu, aby podjął decyzję i widać to była jego odpowiedź. Cóż, sam tego chciał. Teraz, kiedy miała już pewność, że dwójka fajtłapów i oferm jest tu razem z drzewną dziewczyną, miała zamiar ich wyciągnąć. Każdą dostępną metodą.
- Jeżeli chcesz, poczekaj tu na nas.
- Co też panienka, też pójdę, pomogę - Cieniarz podwinął płaszcz i odpinając pochewkę, wyciągnął z niej krótki sztylet, najwyraźniej gotując się do walki, którą miała zamiar podjąć szamanka. Cóż, nie byłby sobą, gdyby jej nie towarzyszył; może nie do końca rozumiał jej powody, ale część z nich, które złapał, popierał.
- Lepiej nie wchodź mi w drogę - nie zabrzmiało to miło, ale jeśli chodzi o Silvę to już było dużo; w innej sytuacji nie pofatygowałaby się, aby cokolwiek powiedzieć, aby ostrzec mężczyznę, po prostu ruszyłaby przed siebie i nawet nie oglądała do tyłu, na kogoś, kto się za nią wlecze. Miała nieco inne priorytety i postrzeganie pewnych spraw; ludzie, których nie znała byli obcymi, a troska należała się jedynie bliskim, w tym wypadku wilkołakowi i najemnikowi, być może też troszkę drzewnej dziewczynie. Resztę można było uszkodzić, ratując przyjaciół. - Pożałują, że mnie zignorowali.
Silva uspokoiła oddech, po czym uderzyła dębową laską o podłogę sześć razy, przywołując swoje duchy; na jej wezwanie odpowiedziały ogoniaste lisy, duchowi pomocnicy. Przybył złoty lis o dziewięciu ogonach Kinko, zjawił się srebrny Ginko o trzech, biały Byakko z jednym ogonem, czarny Kokko o sześciu ogonach, czteroogoniasty Tenko oraz Kuko z siedmioma ogonami. Wszystkie lisy zjawiły się na zawołanie i zmaterializowały wokół szamanki. Zagrzechotały dzwonki sanku u dębowej laski, zwiastując przybycie wilczego ducha opiekuna Kanen'tókona.
Silva była gotowa, wystarczyło spojrzeć na jej twarz: kamienną, chłodną, poważną, z lodowymi oczami, które potrafiły zmrozić; gdzieś za nimi krył się prawdziwy mróz, wywodzący się z małego talentu do magii lodu, charakterystycznego dla górskiego plemienia Tellan’Oxa.

~~
Gardel cmoknął, zniecierpliwiony machnął ręką.
- Chyba nie sądzicie, że trudziłbym się złapaniem was i teraz myślałbym o odsprzedaniu? - suchy śmiech, który byłby bardziej odpowiedni dla chorego starca, niż tego mężczyzny, wypełnił malutką celę.
I, hura, dzięki niech będą wszystkim cholernym bogom, Brzeszczot usłyszał coś jakby echo tego śmiechu; czyli cokolwiek mu zrobili, mijało, czyli miało krótkotrwałe efekty, czyli zajaśniało światełko nad rozczochraną głową rudzielca. Niestety tego samego nie można było powiedzieć o wilkołaku; nad nim wciąż mieniła się ciemność, zamiana w wilka nadal była dla niego niedostępna, a w ludzkim ciele był dużo słabszy i ograniczony.
- Usłyszałem, zupełnym przypadkiem, że na Kresy, do mojej wioski! - Gardel wyraźnie zaakcentował przedostatnie słowo - …przybywają ciekawi ludzie. Przecież nie mogłem odpuścić sobie okazji do uzupełnienia cudów w cyrku - mężczyzna troszkę się rozgadał. - Gdyby kapitan waszej łajby nie był takim paplą, tobyście grzali teraz dupska w karczmie. Cieniarz też nie jest uosobieniem dyskrecji, możecie im podziękować, ja na pewno to zrobię.

Selene pisze...

- Może jakaś mutacja? Albo ktoś celowo je zmienił? - spytała wróżka z niejakim zaniepokojeniem. - Takich rzeczy raczej nie widuje się na co dzień. Dla mnie to albo celowe działanie, albo coś wywołanego niezbyt naturalnym czynnikiem.
Selene westchnęła ze zmęczeniem.
- Nie mam bladego pojęcia o takich rzeczach, zgaduję, co mi przyjdzie do głowy. Bo w sumie natura zawsze działa w pewnym sensie zgodności, prawda? Tak mi się zawsze zdawało.
Trochę przyspieszyła lot i spytała swoją towarzyszkę:
- Co tak właściwie robisz w tych stronach? Nie możemy ciągle spacerować po cichu, zastanawiając się, czy coś na nas zaraz nie wyskoczy. W sumie, jeśli ci przeszkadzam, wystarczy słowo - dodałam z delikatnym uśmiechem.

Aed pisze...

Gdy ostatnia rzutka przecięła powietrze, mknąc w stronę kusznika, mieszaniec natychmiast przywarł plecami do kory sędziwego drzewa.
Jego wspólniczkom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nie zawiódł się na nich, mógł nawet powiedzieć, że ich nie docenił. Dobrze sobie radziły.
Był jednak zmuszony odpędzić te myśli. Ktoś znowu buszował w krzakach. Ktoś zdecydowanie przez niego niechciany – nie w tym miejscu i nie o tym czasie.
Drgnął, gdy kusza wypluła kolejny bełt, i zamarł w bezruchu, gdy ten minął Drzewną i elfkę – z jego perspektywy – o parę cali. Cholera, jeszcze się ten gagatek nie uspokoił...
Zamknął oczy i zaczął gorączkowo myśleć. Z prawej kusznik. Z lewej jacyś uzbrojeni narwańcy, póki co niestanowiący problemu, co jednak może się za chwilę zmienić.
To był już drugi bełt. Jeżeli jest tylko jeden walczący na dystans, raczej nie ma już z czego do nich mierzyć. Naciągnięcie kuszy zajmie mu około minuty, a więcej niż dwóch sztuk broni nie mógł ze sobą zabrać. Lepszy moment, by rzucić się w pogoń za wspólniczkami się nie nadarzy.
Był bliski obrócenia decyzji w czyn, gdy jeden ze zbrojnych wypadł na polanę, brocząc ściółkę rudą posoką. Aedowi wystarczył rzut oka na jego tunikę w barwach Wirginii, narzuconą na przepoconą kurtę.
A więc jednak Wirgińczyk...
Z dłoni żołdaka wysunęła się masywna kusza – jedna z gatunku tych „twardych”, o ogromnej sile naciągu.
Strzelec zdjęty.
Mieszaniec nie potrzebował większej zachęty, bo puścić się pędem w kierunku drzew, za którymi zniknęła Tiamuuri. Przebiegając obok Savardi, zwolnił kroku i w pędzie poderwał elfkę z ziemi, chwytając ją za rękę.
- Chodź!
Wpadli w leśną gęstwinę. Z lewej strony, za ich plecami rozległy się krzyki jakiegoś mężczyzny o przepity, zdartym głosie. Wciąż słychać było pojękiwania kusznika, którego towarzysze broni najwyraźniej zostawili skulonego na polanie.
- Szybko! – wydusił mieszaniec między jednym wdechem a drugim, odwracając się do dziewczyn, które niepotrzebnie ponaglał. Prowadził. – Niedaleko stąd znajdują się ruiny.
... o ile dobrze pamiętam rozkład znaków na tej zatęchłej mapie – dodał w duchu, zachowując ten komentarz dla siebie.

[Stylistycznie naprawdę ładnie, jest nawet parę poetyckich sformułowań. ;) Ja natomiast nie mogę się wyleczyć z rozprawkowego stylu, więc wyszedł mi suchy opis analizujący sytuację, krótki i niezbyt ambitny. Mogą wkraść się jakieś niespójności, bo mózg mam ze szczętem sprany od się niewysypiania. Jak coś jest nie tak – krzycz. ;)]

Aed pisze...

Głuchy, tłumiony przez szeleszczące liście tętent pospiesznie stawianych kroków umykał wrzaskom wirgińskich żołdaków.
W myślach Aed szpetnie zaklął. Skoro hałasują jak dzieciaki w piaskownicy to znaczy, że mogą spodziewać się wsparcia. A niech ich licho porwie... Że też musieli się przyplątać!
Las gęstniał z każdą chwilą. Cienkie, do ostatniej chwili niewidoczne gałęzie chlastały ich po twarzach. Parli przed siebie, byle dalej od wrogów.
- Mam nadzieję, że nie wpadniemy wprost na wirgiński patrol.
Aed skinął głową, gorliwie przytakując. W duchu nie przestawał się o to modlić. Jak to mówią...? Jak trwoga, to do boga.
- A w ogóle wiesz, czego możemy się spodziewać?
Dobre pytanie. Jeszcze lepsza była odpowiedź na nie.
- Wszystkiego – przyznał niechętnie. Gorzka prawda – nic dodać, nic ująć. Koślawy rysunek na mapie nie nadawał się do jednoznacznej, pewnej interpretacji. Mógł przedstawiać zarówno kruszącymi się ze starości szczątki wzniesionej z marmuru świątyni, co gnijącą, drewnianą chatynę albo przywalony przez drzewo kamienny właz. Przez wściekłość niepewności Aed stwierdził, że gdyby wejście okazało się ukryte za szumiącym wodospadem – który bogowie niejedyni wiedzą, skąd się tu wziął – chuchrak wcale by się nie zdziwił.
- Możemy sprawdzić cokolwiek, co znajdziemy. Jeśli nagle w lesie wyrośnie przed nami jakaś ruina, to...
Mieszaniec nie odpowiedział. Po prostu uśmiechnął się do siebie. Cieszył się z tego, że nie znalazł się w sytuacji, w której wymaga się od niego wszystkiego i oczekuje cudów, jakich chyba żaden śmiertelny nie oglądał. Drzewna chłodno rozumowała i analizowała sytuację, nie zapominając nawet o oczywistościach i drobnych szczegółach. To było szalenie pomocne.
Zarośla uniemożliwiły mu dalszy bieg, długimi, chudymi, zdrewniałymi ramionami niwecząc jego zamiar ucieczki. Zwolnił do marszu, ale i ten okazał się uciążliwy. Zboczył więc z utrzymywanego kursu, by znaleźć jakąkolwiek ścieżkę, wydeptaną przez leśną zwierzynę lub powstałą przez przypadek, stanowiącą nic innego jak przerzedzenie wysokich krzewów.
Na oślep przedzierając się przez plątaninę gnących się pod jego naporem gałęzi, niespodziewanie zsunął się z łagodnej pochyłości i wyszedł na otwartą przestrzeń. Otworzył jedno oko.
Ruina właśnie przed nimi wyrosła.
Szerokie, kamienne stopnie prowadziły w dół nieznacznego zagłębienia, pośrodku którego krzyżowały się z trzema innymi pasmami omszałych schodów. Pośrodku znajdował się wyciosany z piaskowca podest, stół bądź ołtarz. Aed nie był pewien jego przeznaczenia. Porozrzucane wokół niego gliniane skorupy potłuczonych naczyń mogły świadczyć o wszystkim.
Aed obejrzał się za dziewczynami, którym – z miernym skutkiem – starał się torować przejście.
- Pozostaje przekonać się, czy właśnie tego szukamy.
Spojrzał na Drzewną. Nie znał jej zdolności, jednak po tym, co zobaczył na tamtej polanie nie wątpił, że niejednym potrafi go zaskoczyć.
- Potrafisz znaleźć wejście?
Zdało mu się, że wśród spłoszonych ich obecnością odgłosów lasu słyszy głosy zwiastujące obecność Wirgińczyków. Nie był jednak pewien, czy hałas ten rzeczywiście dotarł do jego uszu, czy był jedynie wytworem wyobraźni, napędzanej przez napięte nerwy.

[Oj, wciągnęło mnie na dobre. :D]

Silva pisze...

I.
Cieniarz pierwszy raz od jakiegoś czasu, bał się naprawdę. Szedł przed siebie, chociaż czuł strach i wielką ochotę na odwrócenie się na piecie, co by uciec daleko stąd. Przybytek Gardela nie był okazały, nie umywał się do starych, północnych cyrków z wybrzeża, o których wspominały zapiski i najstarsi mieszkańcy Kresów. Średniej wielkości, obsadzony zdecydowanie zbyt dużą ilością najemnych morderców. Najwyraźniej Gardel obawiał się czegoś, może i słusznie, może bał się czegoś z zewnątrz, a może czegoś, co sam zamknął. Trudno powiedzieć. Dziś nawet najemne miecze mu nie pomogą. Cieniarz widział to na własne oczy, idąc szlakiem, który pozostawiła za sobą szamanka. Musiały prowadzić ją lisie duchy, które widział, a może inne diabelskie sztuczki, kto tam wie, co siedzi takim ludziom w głowach. Cieniarz wiedział jedną rzecz: szamanka była nieobliczalna i szalona, szafowała śmiercią jak słodkościami. Czy jej lud nie wiedział, co to litość? Idąc korytarzem, oświetlonym kryształowymi lampami, z kamienną posadzką, widział na własne oczy jej szaleństwo. Ten, kto ośmielił się stanąć na jej drodze, kończył u jej stóp. Cieniarz tego nie rozumiał, nie pojmował takiego zachowania; u nich, na Kresach, kobiety tak się nie zachowują, nawet wojowniczki. A tu? Tu widział powalonych strażników z rozwalonymi głowami, pęknięte czaszki, powykręcane ręce, podgryzione gardła - kiedy patrzył na te rany, nie mógł uwierzyć, że duchy mogą zadać cielesne obrażenia. Może to ta kobieta? Niektórzy mieli pokryte lodem nogi, inni zaklejone nim twarze, aby nie mogli oddychać. Były guzy na potylicach i krew, zwłaszcza tam, gdzie gardła rozdarły pazury i kły. Szaleństwo, a jego przyczyna była gdzieś tam, z przodu. Cieniarz nie wiedział, czy ma ochotę iść dalej.

~~
Rumor i harmider. Darrus zaczął je słyszeć coraz wyraźniej. Dochodziły gdzieś z góry. Szczęk mieczy, trzask łamanego drewna, brzdęk upadających przedmiotów i łoskot osuwających się ciał. Najemnik słyszał je słabo, wciąż zniekształcone i jakby odmienne od tego, do czego przywykł. Nie mogły dochodzić z daleka. Słyszał też głosy, ale bogowie niejedyni, nie potrafił określić, czy są prawdziwe. Idę po was - to mogła być szamanka, jednak głos był niski, obcy, jakby nie jej; a może był całkiem normalny tylko jemu zdawało się inaczej? Gdyby tylko jego słuch był jak dawniej.
- Tutaj, na Kresach, lubimy zdobywać i niewolić. Ludzie przechodzą z rąk do rąk i tak powinno być.
Wisielec drgnął. Nie z powodu słów Gardela. Tak po prawdzie pan cyrkowiec mógł sobie robić, co chciał, a Drav miał to w swoim kudłatym zadku. To nie był jego świat, nie jego kultura, nawet nie jego rasa; był wilkołakiem, zwierzęciem, z ludźmi nie łączyło go nic, poza ciałem. Mógł ich nienawidzić, mógł ich kochać, ludzi, elfy i inne, ale nigdy nie będzie jednym z nich. Był wilkołakiem, zwierzęciem. A jego węch, którego nie przytępił tojad, mówił mu wiele ciekawych rzeczy.

Silva pisze...

II.
Czuł emanującą z ciał strażników odrazę, ich niechęć do dziwadeł, które łapią. I strach, ich ciała śmierdziały strachem; lepkim, gryzącym strachem, którego nie było widać na twarzach i w ciele, ale dało się wyczuć. Gardel był pewny siebie, tak, był, bowiem dotąd nikt mu się nie przeciwstawił, nikt nie zburzył jego iluzji wyższości. Któż bowiem ośmieliłby się podnieść na niego rękę, wypomnieć mu, że czyni źle? Prosty lud Kresów? Jarlowie? Ich władza była wybiórcza, widzieli to, co chcieli i nic więcej. Ale pod tą otoczką wilkołak czuł słabego człowieka, który padnie na kolana przed pierwszym uderzeniem i zacznie błagać o litość.
Drav czuł coś jeszcze. Znajomy zapach, przyjemną orzeźwiającą woń śniegu i ziół; znał ten zapach, cholernie dobrze go znał. Przy nim się budził, przy nim zasypiał, z nim się kłócił.
Brzeszczot usłyszał dzwoneczki sanku.
Tiamuuri mogła poczuć, jak śpiewa ziemia.
- Niewolnik. To tylko słowo. Trzymamy ich przy życiu, karmimy i odziewamy, nie trzeba im nic więcej - a Gardel słyszał tylko siebie.
Strażnicy drgnęli. Jeden wskazał na Drzewną, drugi coś krzyknął. - Duchy… - ogoniaste lisy przycupnęły za uwięzioną trójką, ale w chwili, gdy strażnicy je zobaczyli, było już dla nich za późno. Dla Gardela także. Lód pochwycił ich w swoje objęcia, zmroził nogi, unieruchomił ciała, otulił jak płaszcz, wspinając się wyżej, sięgając gardeł. Nie był mocny, ustępował we wszystkim magii lodu, ale dopóki ogoniasty lis zimy był z nim połączony, wytrzyma. Lód. W jednej chwili go nie było, a moment później zamykał usta gadatliwemu władcy cyrku. I już. Koniec.
Szamanka pojawiła się na progu. W świetle kryształowych lamp wyglądała jak upiór zimy. Rozwiane białe włosy, rosnący siniak pod okiem, rozcięta warga z zaschniętą krwią; rozerwane ubranie w miejscu, gdzie dostała pałką i oczy… blado niebieskie oczy przypominające lód, oczy upiora.
- Ile można was szukać? - padło pytanie z ust Silvy, która nawet nie zaszczyciła spojrzeniem Gardela i jego psów. Dumna Pani Duchów, tak ją złośliwie nazywał za plecami wilkołak.
- To nie nasza wina…
Świst dębowej laski, dźwięk dzwoneczków sanku i jęk, tyle otrzymał Wisielec od szamanki.
W tym czasie Brzeszczot rozsądnie się nie odzywał, wolał wyjaśnienie zostawić pchlarzowi, a sam zabrał się za kajdany krępujące drzewną panią. A niech wilki skoczą sobie do gardeł.
- Oczywiście. Wy tylko daliście się złapać. Wpadliście w pułapkę jak dzieci.
- Dziękuję, z nami dobrze, nikt nie ucierpiał, fajnie że spytałaś - sapnął złośliwie wilkołak.
- Nie będę na was czekać - rzuciła, obracając się na pięcie.

Aed pisze...

Część I

Mieszaniec przez chwilę przyglądał się Drzewnej, zupełnie jakby stawianym przez nią delikatnym krokom przypisywał jakiś cel.
- Trudno powiedzieć. Może kiedyś...
Aed poczuł ukłucie zaintrygowania.
Drzewożyty są przecież długowieczne. Jak to jest mieć na karku sto lat? Pięćset? Kilka tysięcy? I co wtedy oznacza pozornie zwykłe „kiedyś”?
Na niego również czeka żywot dłuższy niż ten przeznaczony zwykłemu śmiertelnikowi... rzecz jasna o ile nie da się zabić.
- Naprawdę myślicie, że to właściwe miejsce? To tylko coś w rodzaju małego amfiteatru. Nie wygląda, jakby kryło się tu coś więcej.
Kolejne trafne pytanie, zadane tego dnia. Jednak na to nie dało się tak szybko odpowiedzieć.
- Właśnie dlatego sądzę – odparł z namysłem – że warto szukać właśnie tutaj. Wejście do Twierdzy z pewnością nie wygląda jak wejście. Poza tym ten nieporządek... Ostatnimi czasy to dosyć typowe dla zakonnych.
Przypomniał sobie, jak któreś z nich pobieżnie opisywało mu wygląd Twierdzy. Według tej relacji jedynie kilka pomieszczeń było zagospodarowanych i używanych jako pokoje mieszkalne – cała reszta stanowiła składowiska niepotrzebnych mebli, pełne pajęczyn, kurzu, a nieraz nawet liści, przyniesionych na podmuchach wiatru, który wpadał przez pozbawione okiennic, oprawione w przegniłe ramy otwory okienne.
- Wydaje mi się, że coś tu jest. Ale nie wiem, czy się nie mylę.
Aed uważnie przyglądał się czynnościom Tiamuuri. Przypominały mu magiczny rytuał, podczas którego szaman rozrzuca kości zwierząt, by wyczytać z nich to, co niewidoczne, spowite we mgle przyszłości.
Mimo jego całkiem dobrego słuchu, odgłos upadających skorup nic mieszańcowi nie mówił.
- Wiesz, jak teraz nas usłyszą...
Aed odwrócił się, omiatając wzrokiem ciemną ścianę lasu. Potężne, wiekowe drzewa stały nad nimi nieruchomo, ze spokojem przyglądając się intruzom. Nie zdradzały obecności Wirgińczyków. Ten ciągnący się konflikt, tlący się pozornie niewielkim, ale niszczycielskim płomieniem, wykraczał poza spektrum ich zainteresowań.
- Tutaj. – Mieszaniec zerknął na Tiamuuri, zaskoczony wypowiedzianym przez nią słowem. – Tutaj kamień jest cienki, pod spodem jest pusta przestrzeń, kwadrat o boku nico dłuższym niż dwie i pół stopy. Tam, na północ, kamień staje się grubszy, stopniowo, jak przy szybie schodzącym w dół. To ciągnie się na prawie siedem stóp.
Podszedł do przyglądających się płycie dziewczyn, nie spuszczając z oczu ciemnej panoramy, złożonej ze szpaleru masywnych pni. Lustrował otaczający ich leśny gąszcz, nie wyłączając strony przeciwnej do tej, z której przyszli.
Syknął zmielonym w zębach przekleństwem, gdy potknął się o glinianą skorupę.
- Dalej albo kończy się kamień, albo szyb, albo jedno i drugie.
- Można spróbować roztrzaskać tę płytę. – Słowa elfki sprawiły, że przypomniał sobie o czymś, co pomoże im się tam dostać. W głowie mieszańca zaczął kiełkować szaleńczy plan. – Ale jeśli to nie jest tunel, zmęczymy się na próżno, poza tym to z pewnością zostanie usłyszane...
-A istnieje inny sposób otwarcia tego szybu?
- Odsuńcie się – nakazał, sięgając do torby. Wydobył z niej jakiś niewielki przedmiot, pieczołowicie okręcony pasami miękkiego materiału. Pospiesznie odwinął pakunek. W jego wyścielonej tkaniną dłoni spoczywała mała, pękata butelka z niebarwionego szkła. Jej zawartość była podejrzanie gęsta i jarzyła się miękkim, błękitnawym blaskiem. Gestem dał znać dziewczynom, by cofnęły się o jeszcze jeden krok.
Naczynie roztrzaskało się na wskazanej przez Tiamuuri marmurowej płycie. Zawarta w nim ciecz zamiast rozbryznąć się we wszystkich kierunkach rozlała się po białym kamieniu, tworząc poprzecinany jej strugami okrąg. Na płycie zarysowała się nieregularna siatka pęknięć. Grunt pod ich nogami zaczął delikatnie drżeć. Powietrze zafalowało od dźwięku tak wysokiego, że balansował on na granicy słyszalności. Po chwili marmurowe odłamki zaczęły sypać się głąb tunelu, aż wreszcie z dźwięcznym łoskotem wszystkie spoczęły na jego dnie.

Aed pisze...

Część II

- Teraz już na pewno nas usłyszą. Wielkiego wyboru nie mieliśmy – dorzucił jakby na swoje usprawiedliwienie, niewinnie wzruszając ramionami. Nadal nie mógł uwierzyć, że ktoś, kto go dobrze znał, dał mu do ręki coś tak niebezpiecznego. Cóż, trudno, mógł liczyć się z konsekwencjami... – Do środka.
Po raz ostatni omiótł wzrokiem zagłębienie. Jego spojrzenie raz jeszcze prześliznęło się po marmurowych stopniach. Mężczyzna nie dostrzegł nic nowego. Chciał się jednak upewnić. Bez względu na to, jakiego wyjścia z sytuacji by nie znalazł, z pewnością istniało inne, prostsze. Trzeba było tylko potrafić je dostrzec. Teraz nie potrafił, ale niezbyt go to obeszło. Machnął ręką na wszystkie poukrywane dźwignie czy inskrypcje – skoro nie pchają się przed oczy, to nie są warte uwagi. On jest mieszaniec zajęty, mieszaniec zapracowany. Nie będzie tracił czasu na takie głupoty.

Szept pisze...

- Skłoni do współpracy mózgi samego drapieżnika? – podchwycił mag, ostrożnie omijając ściętą przez młodzieńca suchą gałąź. Pomimo, że się starał, nadepnął na nią, czemu towarzyszył lekki trzask, który w ciszy otaczającego ich lasu zabrzmieć mógł w ich uszach jak wystrzał z działa. Mag nic sobie z tego nie zrobił, dalej rozglądał się po lesie, tym razem z ewidentną ciekawością uczniaka, oczekując pojawienia się nowości, niespodzianki, jaką skrywa i los i las. – To jakaś wrodzona zdolność? Poznają w tobie przyjaciela, towarzysza, czy też przekonujesz je do tego? Jedna z moich znajomych posiada podobny dar, to znaczy, podobny pod tym względem, że dzikie zwierzęta jej nie atakują. Nie wiem, czy… mechanizm, sposób działania jest podobny… - mówiąc, żywo gestykulował rękami, coraz bardziej podniecony perspektywą poznania czegoś nowego i poszerzenia własnej wiedzy. - Może chodzi o twój zapach? Reagują na ciebie istoty z Larvenu czy też spoza niego?
Nagły szelest zagłuszył odpowiedź Tiamuuri.
W lesie mógł to być dźwięk czegokolwiek. Małego gryzonia, burego szaraka, umykającego rudego lisa. Mógł to być większy drapieżnik – wilk czy pokaźnych rozmiarów ryś, wspaniały przedstawiciel kotowatych. Polany z jagodami i leśnymi owocami zwykły cieszyć się zainteresowaniem niedźwiedzi. Od tych zwierząt, o ile nie podejdą zbyt blisko, nie groziło im wielkie niebezpieczeństwo. Nawet wilki, pomimo tego, co się o nich sądziło, atakowały podróżnych tylko w chwilach surowej zimy i związanego z nią głodu, wilczarze zaś, olbrzymie wilki z Gór Mgieł tylko w obronie.
Mogły to też być znacznie bardziej niebezpieczne stworzenia. Szczuropodobne wildreny, nieomal ślepe, a posługujące się tyko węchem. Chimery, wynik eksperymentów i badań tych, co pragnęli władzy i wiedzy, nie licząc się z konsekwencjami. Lamie, istoty magii, spokrewnione wedle legend z wężami. Nieumarli. Mało to starych ruin, krasnoludzkich kopalni i elfich budowli skrywał las? Wysmukłe i piękne jednorożce, wieszczące przyszłość centaury. Larven w swych mrokach skrywał wiele tajemnic i gatunków uznanych za wymarłe. Skrywał pierwotną magię, kształtującą go, będącą nierozerwalną częścią, stanowiącą jedność z lasem.
Szelest powtórzył się, tym razem bliżej. Gadatliwy mag umilkł, lekko ugiął nogi, wysuwając przed siebie kostur i odruchowo marszcząc czoło, przyjmując typowo bojową postawę. Spojrzenie miał lekko nieobecne, co nie znaczyło, że nie jest gotowy. Umysł gorączkowo szukał odpowiedniego czaru, obszarowe nie wchodziły w grę. Poraziłby swych sojuszników i znaczą partię lasu. Ogień rozprzestrzeniłby się za szybko, błyskawice mogłyby wywołać pożar i zachwiać naturalny klimat. Lód skułby życie, ściągając na nich gniew lasu, zwłaszcza jeśli prawdą były opowiadane o nim legendy, jakby żył. Lepiej było trafić w przeciwnika i tylko w niego. To wymagało czekania na tę odpowiednią chwilę, aż się pojawi w zasięgu wzroku. Wymagało czasu i perfekcji w ukierunkowaniu zaklęcia. Nieznacznie dał znać Shivanowi, by lekko się przesunął, dając mu pole do działania. Osoba wyczulona na magię poczułaby gromadzący się wokół kolekcjonera pokład mocy…
- Ojej, puść. Niedobra gałąź – usłyszeli piskliwy, odrobinę dziecięcy głosik. – Nie, nie mój kapturek. Ja go lubię. Jest ładny i czerwony… Nie chcę w nim dziur, wiesz? Są nieładne i wieje przez nie. Zimno. Za zimno. Kapturek ma chronić. Oj, jaka jesteś miła, puściłaś…
Alastair wyprostował się, cofając kostur. Magia powoli odpłynęła, uwolniona bez wypowiedzenia czaru. Mógł się mylić. Za błąd zapłaciłby dużą cenę. Nie znał jednak zbyt wielu osób o tak cienkim, piskliwym głosiku i takiej skłonności do otwierania buzi do wszystkiego, co tylko chce – bądź musi, go słuchać.
Postąpił krok do przodu, kolejny, odgarnął gałęzie krzewów i sosen…
- Odrin, na bóstwa, rozmawiasz z jeżyną?
- O! Alastair!
Mag zgrzytnął zębami. I tyle z udawania Kolekcjonera. Mały człowiek wielkości dziecka, ubrany w jaskrawe kolory, z lepkimi rączkami, pyzatą, okrągła buzią i wiecznie niezamykającą się buzią zniszczył jego tożsamość w jednej chwili.
- Wiesz, że ona mnie rozumie?

Silva pisze...

Jak łatwo było sprowokować przerażającą lodową panią? Wilkołakowi udawało się to co minutę; właściwie robił to niemal bez przerwy, czy to z czystej złośliwości, czy z przyzwyczajenia, trudno było stwierdzić. Dębową laską dostawał jeszcze częściej, niż Brzeszczot kijaszkiem magiczki. Innych szamanka traktowała z dystansem; nie zdarzyło się tak, aby kogoś postronnego uraczyła guzem na czubku głowy. Prowokował ją tylko Wisielec, bowiem miał do tego niesłychany talent.
- To tak... zawsze?
- Tym razem przynajmniej nie zamroziła mu tyłka - głos najemnika był cichutki, sam bowiem wolał nie podstawiać się wkurzonej szamance. Silva nigdy się nie przyzna, że do przybytku Gardela gnała ją troska i zmartwienie, takie słowa nie wyjdą jej przez usta, ale ci, co ją znali, potrafili odgadnąć, kiedy robiła coś z potrzeby serca. - Ostatnio, jak wlazł we wnyki, przetrzepała mu głowę.
Dziwna to była para, wystarczyło teraz na nich popatrzeć, by dojść do takiego wniosku. Normalny mężczyzna by wziął i na kobietę, co go bije machną ręką, albo pokazał jej, że to nie ona tu rządzi. Wisielec nie dość, że bezczelnie zarzucił szamance na ramiona rękę, to jeszcze szepnął jej do ucha coś, od czego Brzeszczot niemal się zakrztusił, a Silvie zaczerwieniły się uszy. Dar wolałby nie usłyszeć, co Sopelkowi zrobi wilkołak, jak zostaną sami. Ta dwójka była nienormalna i któregoś dnia z pewnością się pozabijają. No bo patrzcie, szamanka właśnie się wściekała na pchlarza, a on dogryzał jej jeszcze bardziej. Sam sobie kopał grób, kretyn jeden.
- Ciekawe, gdzie są nasze rzeczy - najemnik wolałby nie kupować nowego płaszcza; ten był ciepły, wymarzony i Dar zdążył się już do niego przyzwyczaić. W sakwie podróżnej miał zaś rzeczy, które musiał odzyskać. - Myślisz, że mają tu… strażniczkę? - spytał Tiamuuri.
Za nimi wciąż trwała połajanka.

[Jeśli chcesz pobawić się Cieniarzem, śmiało]

Szept pisze...

- To zdaje się inaczej… - mag spochmurniał, jakby cały jego projekt właśnie runął. W istocie, w myśli już porównywał Tiamuuri z Szept, szukał podobieństw i różnic, wymyślając i obalając coraz to nowsze teorie. Jednak magiczka nigdy nie mówiła o porozumiewaniu się jak z duchami. Ona sprowadzała to do mowy zwierząt, charakterystycznych dla nich znaków wynikających z naturalnych zachowań. Jej język natury znaczył prawdopodobnie coś innego niż te same słowa u ustach Drzewnej.
Tego się jednak nie miał dowiedzieć. Wszystko dzięki Odrinowi.
Co gorsza, karzełek był zupełnie nieświadom, że przeszkadza, że zdradza tożsamość maga i że Kolekcjoner najchętniej by się odwrócił na pięcie i powędrował w przeciwną stronę niż małe, gadatliwe „dziecko” w osobie karzełka.
- Płaczesz czy się śmiejesz? – wycelował palec w Shivana, odrobinę przekrzywiając głowę. Kapturek, przedmiot rozmowy z jeżyną, zsunął się do tyłu, odsłaniając brązową, nierówno przystrzyżoną czuprynę i wesołe, ciekawskie oczka żarzące się jak węgielki, tryskające energią i chęcią działania. Karzełek jak dziecko. Jedna chwila nieuwagi, odwrócenie wzroku…
Alastair chwilę rozważał, czy powinien poinformować młodego Jeźdźca o lepkich rączkach nowego kompana i o tym, że jego miecz może zniknąć w najbardziej potrzebnej, desperackiej chwili.
Tymczasem Odrin nie czekał na odpowiedź. Jego uwagę przykuła podchodząca do niego istota. Nie bał się, chociaż ktoś taki jak on z całą pewnością nie słyszał o Drzewożytach. Alastair czasem myślał, że karzełek był po prostu za głupi, by czuć tak prymitywną emocję, jaką był strach.
By być szczerym, nie była to prawda. Odron potrafił się bać, popełniał jednak ten grzech, że ze wszystkich emocji, jakie istniały, ciekawość była najsilniejsza. Pokonywała nawet strach. Trzeba mu przyznać, był też lojalny. Malutki człowieczek na niewiele by się przydał w walce, lecz nawet gdyby umknął, wróciłby po przyjaciół.
- Ojej, jesteś drzewem – poinformował Tiamuuri. – Chodzącym drzewem.
-Kolekcjonerze, w takim razie ty jesteś...
- Kolekcjonerem, magiem, który idzie z wami – warknął na młodzika mag. W tej chwili przeklinał, przeklinał podwójnie, nawet potrójnie. Spotkanie Odrina, gadatliwy język karła i lotny umysł młodego Jeźdźca, który tak szybko połączył fakty. Miano Alastaira nie było może znane na całą Keronię, lecz ci, którzy działali w ruchu prędzej czy później o nim słyszeli.
To on był doradcą poprzedniego króla z rodu Marvolo, Briana. I to on zorganizował i stanął na czele tych, którzy sprzeciwiali się wirgińskiej interwencji i osadzenia na tronie ich marionetki w osobie Szafiry Escanor. Zwłaszcza teraz, gdy okazało się, że żyje córka Briana, Eleonora Marvolo, w Keronii znana jako herszt zbójeckiej bandy, Nefryt.
Lecz nie czas na polityczne dywagacje.
- Tylko magiem, nikim innym. – Zastanawiał się, czy młodzik potrafi trzymać język za zębami. Czy jego lojalność i przyjaźń nie zostały właśnie wystawione na ciężką próbę. Nie sprowadzało się to do braku zaufania, raczej do ograniczenia liczby osób znających prawdę.
Oczywiście, Odrin nie rozumiał takich niuansów.

Rosa pisze...

[Ja też powracam do tego świata. :D Ja w sumie też jestem za pozytywnymi, bo ostatnio u Nariusa mam same złe.
Tiamuuri zna się trochę na uzdrawianiu? Mogłybyśmy zrobić tak, że Narius jak zwykle wpakowałby się w kłopoty i zostałby ranny, a twoja postać znalazłaby go i pomogłaby? Możnaby dodać potem jakiegoś wspólnego wroga, by musieli współpracować... No nie wiem... :( ]

Selene pisze...

- Coś słyszysz? - spytała wróżka, zwróciwszy uwagę na to, że jej towarzyszka stała się czujniejsza.
Odruchowo wzniosła się nieco wyżej - był to oczywiście odruch obronny, bo Selene nigdy nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek będzie w najmniejszym choć stopniu pomocna w walce. Zaraz się opamiętała i obniżyła lot do optymalnej wysokości.
- Wybacz. Muszę nad tym zapanować.
Jednak Selene też wyostrzyła zmysły, a przynajmniej spróbowała, nasłuchując czegokolwiek, co mogłoby je naprowadzić.
[Wybacz długość, ale urlopy nie wpływają pozytywnie na zapasy weny.]

Silva pisze...

Rzeźnią może to jednak nie było, chociaż mogło tak wyglądać; gardeł szamanka poderżnęła zaledwie dwoje, lisie zęby poszarpały kilka głów, ale zdecydowana większość straży gardelowego cyrku, obudzi się za kilka godzin z potężnym bólem głowy, przetrąconymi kośćmi, ale żyć sobie będą. Lód szamanki nie zabijał, ot unieruchamiał, a kiedy już stąd odejdą, gdy nie będzie już lisiego ducha lodu, ten szybko stopnieje, wypuszczając ze swoich objęć najemników.
- Nie sądzę, żeby zdążyli coś zniszczyć... Masz coś cennego?
Odpowiedź Tiamuuri wcale a wcale nie spodobała się Brzeszczotowi. Strażnicy wsadzając ich do tej zatęchłej, śmierdzącej piwnicy, zabrali im torby i sakwy, a w dodatku to, co mieli cennego przy sobie. Bo każdy przecież nosi chociażby łańcuszek od ukochanej, chusteczkę od matki, pierścień ojca, czy nawet głupi zaschnięty kwiatek. A oni mieli przetrzepane kieszenie. Puste kieszenie. Darowi zniknął sztylet, z szyi zerwano mu łańcuszek, sakiewka z monetami poszła się paść, nawet podkradziony magiczce flakonik zmienił właściciela… Tylko kopniak w tyłek od Heiany wciąż był tam, gdzie trafił jakiś czas temu.
- Nie widzę powodu, byśmy mieli tu pozostać. Teraz... w końcu będziemy mogli poważnie porozmawiać.
- Zostaję. Chcecie to idźcie - głupi najemnik odwrócił się na pięcie z zamiarem pójścia sobie… no właśnie tak po prawdzie to nie wiedział gdzie. Nawet nie miał pojęcia, gdzie teraz są. Pod ziemią, nad ziemią, na ziemi, bo chyba nie w morzu? Przecież porządny cyrk powinien mieć mapy swoich wnętrz! Tak, najlepiej na każdym korytarzu i w każdym pomieszczeniu. Jasne, marzenie ściętej głowy. - Ktoś wie, gdzie? - oni chyba nigdy nie wylezą z tego miejsca. Jeszcze trochę i zlecą się inny, źli ludzie, spiorą ich i tyle tego będzie. - Ja tam maiłem bukłak najlepszej, muchomorowej nalewki! Od Midara!
To przechyliło szalę. Głupi Brzeszczot nie będzie latał za gorzałką, kiedy zaraz miecze ich będą po żebrach cięły; no, może nie dosłownie, ale poszturchiwanie i guzy na pewno będą.
- Ty, dziwny taki - to wilkołak zwrócił się do Cieniarza - Prowadź do wyjścia. A ty, głupolu, marsz. Gorzałki jeszcze dość spijesz.

Szept pisze...

Alastair chyba mu nie uwierzył. Jeszcze długo przyglądał się młodzikowi, usiłując poprawnie ocenić jego charakter. Na pierwszy plan wysuwała się podejrzliwość. Człowiek, młody Jeździec mu nie ufał. Mógł kiwać głową, mógł się pogodnie uśmiechać, lecz tylko on sam wiedział, jakie myśli szaleją pod jego czaszką, tłukąc się jak stado rozhukanych dzikich koni. Tylko on sam wiedział, co zrobi z pozyskaną w ten sposób, przez przypadek, wiedzą. A może nie wiedział tego nawet on sam?
Jego tożsamość, powodzenie, wszystko to spoczywało w rękach młodego chłopaka.
Pewnie dlatego dopiero okrzyk Odrina zwrócił jego uwagę na poczynania Tiamuuri. Duch badacza i naukowca walczył u niego z duchem misji i poczucia zagrożenia. Co za naturalne piękno, co za harmonia, pradawna siła! Co za zdolność, wykorzystana z taką prostotą? Gdyby istniało, gdyby było więcej drzewnych istot…
- Ojej! To cudowne! Wyrosła ci gałąź! – Odrin był już obok Tiamuuri, nie czekając aż ta sama do niego podejdzie. Jego usta czyniły wiele hałasu, stopy jednak poruszały się cicho, cichuteńko. – Na głowie też może ci wyrosnąć? A na nogach? Masz korzenie? A gniazdo na głowie? – Karzełek zwinął dłoń w piąstkę i uderzył nią w skórę na udzie Drzewnej, ciekaw, jaki odgłos usłyszy, czy poczuje szorstką korę, czy ciepło ciała. Bezceremonialnie, dla zaspokojenia własnej ciekawości, rozprostował piąstkę, otwartą dłonią macając Drzewną.
- Czujesz to? Boli? Krwawisz? Widzisz normalnie? Czujesz zapachy? Bo jak jesteś drzewem… to czy jesteś rośliną? To czemu się poruszasz? I mówisz? Drzewa nie mówią. Ojej, a ciebie można złamać jak gałąź? A się palisz? Boisz ognia? – Mówiąc, skakał wokół niej, obchodził dookoła, jego usta poruszały się ciągle, wyrzucając kolejne słowa z prędkością błyskawicy. Och sens nie dotarł jeszcze do umysłu karzełka, a on już je wymawiał. Nie zastanawiał się, czy jest obraźliwy, natrętny, niegrzeczny, czy narusza prywatność. Po prostu mówił, zalewając potokiem słów, nie dając Tiamuuri odpowiedzieć na jedno pytanie, już zadając następne i kolejne.
- Powstałaś z nasionka?
- Nie mamy na to czasu – sarknął poirytowany Alastair, ale równie dobrze mógłby mówić do kamiennego słupa. Uzyskałby podobną reakcję.
- Mogę z tobą iść?
Tylko, że słupa łatwiej byłoby się pozbyć. Zostałby na miejscu. Zaś próba pozbycia się Odrina niemal z góry skazana była na niepowodzenie.

Aed pisze...

- Nie każdego – odparł, uśmiechając się półgębkiem. – Ale w moim przypadku zdawali sobie sprawę, że muszę jakoś obejść mój nieszczęsny brak spostrzegawczości.
Mieszańca także nikt nie raczył poinformować o istnieniu jakichś przydatnych wskazówek. A przecież musiały jakieś być...
Traktowali go jak swojego adepta. Aed nie miał pojęcia, po co, bo zakonnych szeregów zasilać nie zamierzał. Nie mógł oprzeć się jednak wrażeniu, że ta misja to jakiś żart. Znał za mało szczegółów, a jej celu tylko się domyślał.
Również podszedł do krawędzi powstałego w marmurze otworu. Spojrzał w dół. Dno korytarza było spowite w ciemnościach.
- Idziemy?
Na pytanie Drzewnej skinął głową, po czym pierwszy zszedł po kamiennych, lekko wilgotnych stopniach, stopą omiatając je ze skruszonego marmuru.
- Ciekawe, czy tu trafią... – mruknął na wpół do siebie, na wpół do towarzyszek. Sprawa Wirgińczyków nie dawała mu spokoju. Za łatwo im się wywinął, za łatwo mu poszło... – Jak myślicie? – rzucił dla rozluźnienia sytuacji.
Zachwiał się nieznacznie, gdy stanął wreszcie na dnie korytarza. Zaczął iść w głąb tunelu, wodząc opuszkami palców po omszałej ścianie. Tiamuuri trzymała się tuż obok niego. Dobrze, nie powinni się rozdzielać.
Ze zdumieniem odkrył, że nieco dalej od wejścia ze szpar między wyłożoną kamieniem posadzką a porośniętymi mchowym puchem ścianami wyrastają wątłe, fosforyzujące grzyby. Ich zielonkawy, łagodny poblask wydobywał z ciemności drogę, którą mieli udać się do Twierdzy.
Aed doznał niezbyt miłego uczucia, że już tu był. Przypomniały mu się kopalnie w Górach Przodków, do których najprawdopodobniej własnoręczne wepchnęła go bogini Fortuna.
- Masz pojęcie, jak daleko ten korytarz się ciągnie? – Głos Savardi rozbrzmiał w chłodnym, wilgotnym powietrzu.
Aed drgnął nieznacznie, ale nie spanikował.
- Jeśli trafiliśmy na odpowiednie miejsce, dosyć długo, bo trzy lub cztery staje. W miarę możliwości powinniśmy dowiedzieć się, gdzie znajduje się wylot tego tunelu. Jeśli się pomyliliśmy... Cóż, nie mam pojęcia – przyznał bez ogródek. – Zatrzymajcie się na chwilę.
Teraz, gdy znaleźli się wystarczająco daleko od wejścia, mógł zapalić pochodnię nie obawiając się, że dym zostanie zauważony na powierzchni. Co prawda najprostszym i najlogiczniejszym rozwiązaniem było skrzesanie ognia na zewnątrz, jednak Aed bał się, że ściągnie na nich niepożądaną uwagę. Wolał zostać posądzonym o nadmierną, chorobliwą wręcz ostrożność niż dostać się w łapy tych, przed którymi uciekał.
Przyklęknął na kamiennej płycie, wydobył z torby potrzebne rzeczy, położył łuczywo obok siebie i zaczął nad hubką uderzać krzesiwem o krzemień. Posypały się iskry.

[Mało kreatywnie, ale w głowie zaczynają kiełkować mi jakieś dziwne pomysły - postaram się nadrobić i rozruszać akcję. ;)]

Selene pisze...

Selene odwróciła się automatycznie, ale nigdy nie grzeszyła refleksem, toteż tak naprawdę nie zauważyła zwierzęcia, tylko jego wielki cień. Przygryzła wargę, przyglądając się drzewom. Spytała gestem, czy iść w ich stronę stronę, ale nawet nie zaczekała na reakcję Drzewnej. Po prostu podleciała w ich stronę i zawahała się. Ona miała ten atut, że potrafiła latać, ale Tiamuuri? Przymknęła oczy i cofnęła się. Wolała mieć pewność, że nie idzie na samotną śmierć, ale też, że nie wiedzie Tiamuuri na pewną śmierć.
- To... co robimy? - spytała, zwrócona twarzą do Drzewnej.

Aed pisze...

Pochodnia zapłonęła, wydając dźwięk podobny łopoczącemu sztandarowi. Aed zamknął oczy, które zaczęły łzawić od nagłego blasku. Ciepłe światło rozpełzło się po ścianach tunelu, igrając w pryzmatach kropel wiszących na wyściełającym ściany mchu.
- Czujecie to?
Pytanie Drzewnej sprawiło, że mieszaniec zaczął zastanawiać się, czy rozniecenie ognia było dobrym pomysłem. Ogień odstrasza, ale również ściąga uwagę. Aed uśmiechnął się co prawda na uwagę Savardi, jednak wysnute przez Tiamuuri przypuszczenie nie rozwiało jego wątpliwości – wręcz przeciwnie, wzmogło je.
– Chyba jakieś zwierzę wlazło tu i zdechło... Albo zamieszkało... Niewykluczone, że tunel na jakimś odcinku się zapadł i coś się tu dostało.
Cholera, nie wpadł na to.
- Jeśli tunel gdzieś się zapadł... Czy możliwe, że to miejsce jest pilnowane?
Jasna cholera...
- Miejmy nadzieję, że strop pozostał nietknięty. – Aed starał się zachować optymizm. Mimo to prześladowało go poczucie, że za łatwo im idzie, że zaraz coś zacznie się sypać. Jeśli nie sufit na głowy, to kłopoty. Kłopoty posypią się jak prezenty z mikołajowego worka. – Jednak jeśli tak nie jest... Wirgińczycy siedzą tu od kilku lat, z pewnością znają ten teren jak własne podwórko... – Powiódł spojrzeniem po twarzach towarzyszek. – Niczego nie obiec...
Urwał nagle, wbijając wzrok w spowity w ciemnościach tunel przed nimi. W korytarzu zaległa cisza, ale nie od razu. Chwilę po tym, jak wybrzmiało niedopowiedziane słowo mieszańca, dało się słyszeć coś jeszcze. Coś cichego, co umilkło niemal natychmiast, ale niemożliwego do zignorowania.
Chrobot pazurów.
Nie mówiąc ani słowa, Aed podał Savardi płonącą żagiew, a sam przyklęknął, by dobyć ostatniego noża, jaki mu pozostał. W świetle pochodni błysnął szlachetny metal. Ostrze było oblane cienką warstwą srebra.
Kluczowe pytanie skierował do Tiamuuri.
- Słyszałaś?

[Co do ciągu dalszego - pełna dowolność. Mam parę pomysłów, ale, koniec końców, improwizuję. :D]

Aed pisze...

Aed skwitował stwierdzenie Drzewnej skinieniem głowy.
- Z pewnością... – przyznał niechętnie. Jednak sposób, w jaki to powiedział, zahaczał o ton głosu dzieciaka, który zamierza coś zbroić.
Byli jak szczury. Przekradali się pod nosem stróżów i pchali się tam, gdzie nikt ich nie chciał. To, co ich tu przywita, z pewnością nie będzie pokojowo nastawione.
Mieszaniec spojrzał na Savardi. Na jej palce, zbielałe od zaciskania się na dębowej ladze.
- Zatrzymaj pochodnię – polecił szeptem. – To, co się tu czai, znakomicie rodzi sobie w mroku. I z pewnością boi się światła.
Gdy usłyszał, jak coś opada na dno tunelu, drgnął – nie ze strachu, a z zaskoczenia. Zmarszczył brwi. Ten charakterystyczny dźwięk...
- Miałaś rację – zwrócił się do Tiamuuri. Kątem oka złowił błysk bezszelestnie dobytej przez nią broni. Uśmiechnął się lekko. – Dalej korytarz nie jest kamienny. Zupełnie jakby... – zamyślił się. – Zupełnie jakby ktoś chciał, by łatwo można było go zasypać. Tylko po co? Dlaczego tak daleko od Twierdzy?
Potrząsnął głową, odganiając rozpraszające go myśli. Na to pytanie nie znajdzie teraz odpowiedzi. Być może jej poznanie będzie musiało zaczekać do spotkania z tymi, którzy zlecili mu tę robotę. Z tymi, którzy tak wiele sekretów zachowali dla siebie. Zbyt wiele.
Jakby z góry zakładali, że im się nie powiedzie...
Czas pokazać im, kto tu jest niedoświadczonym głupcem.
- Chodźmy. I tak nie możemy się cofnąć. Nie ma co tu sterczeć.
Gdyby rozładowanie wiszącego w stęchłym powietrzu napięcia było takie proste...
Ruszył pierwszy. Zatrzymał się na chwilę, słysząc gardłowy warkot, odbijający się echem od wilgotnych ścian. Wilk? Wyrośnięty kot? Co to mogło być? W takim miejscu? To nie miało sensu...
Odgłos kolejnych kroków półkrwi elfa wmieszał się w ten zwierzęcy protest. Aed nie przeszedł nawet odległości dzielącej jeden kołek płotu od drugiego, gdy jego stopa natrafiła na grząskie, błotniste dno tunelu.
Zerknął na strop. Był wzmocniony poprzecznymi belkami, wspartymi na drewnianych kolumnach z nieobrobionego drewna. Konstrukcja nie wyglądała zbyt solidnie. To mogło nie wystarczyć...
Przystanął, gdy blask pochodni odbił się od metalowej powierzchni. Podszedł jeszcze parę kroków, by przyjrzeć się „znalezisku”.
- To dlatego tak tu cuchnie...
O jedną ze ścian tunelu siedział oparty człowiek... a raczej jego trup. Trup w pełnej zbroi. I przy broni.
- To Wirgińczyk... – mruknął Aed, przypatrując się herbowi wymalowanemu na napierśniku. Mężczyzna musiał pochodzić z okolic Iluny. A teraz siedział tu nieruchomo, w przysłaniającym zapadnięte oczodoły hełmie, z daleka od rodzinnego kraju. Kolejna ofiara wojny. Niby nic nie łączyło mieszańca z rodakami, nic poza urodzeniem, a jednak...
Aed dłuższą chwilę uważnie przyglądał się zwłokom, usilnie się nad czymś zastanawiając. Potem spojrzał na strop.
– Tunel zapadł się tutaj – powiedział powoli, wskazując palcem na ubytek, wypełniony przez gałęzie, ziemię i igły drzew. – A ten nieszczęśnik wpadł tu, wywichnął nogę i nie mógł się stąd wydostać.
Rzeczywiście, lewa kończyna zgięta była pod nienaturalnym kątem.
Obnażony miecz leżał na kolanach zbrojnego. Jego rękojeść spoczywała w jego dłoni. Umarł z bronią w ręku, jak przystało na rycerza... Puginał wciąż znajdował się w pochwie. Jednak to nie broń zajmowała teraz mieszańca.
- Nie umarł dalej jak dwa czy trzy tygodnie temu... A jego ciało jest nietknięte.
Spojrzał na twarze towarzyszek, oświetlone niespokojnym płomieniem pochodni.

draumkona pisze...

[Pamiętam! Mam odpowiedź gdzieś w wordzie chyba bo miałam coś dopisać i... zapomniałam. Kajam się i prosze o wybaczenie, odpowiem jakoś dzisiaj albo jutro po pracy^^]

Silva pisze...

- Gorzałki to i może, ale nie księżycówki muchomorowej! - marudzenie najemnika zostało szybko przerwane i bynajmniej to nie szamanka trzasnęła marudę w tył głowy, a wilkołak. Bo ile można. Żarty żartami, śmiechy, chichy, co oni, w karczmie byli? Ktoś zdecydowanie powinien przypomnieć panu jestę najemnikię, żeby spiął pośladki i ruszył do przodu, bo zaraz znowu trafią za kratki, a więzienia to mieli już dość.
- Nie powiedziałaś im?
To było ciekawe. Nawet Dar się zainteresował. Czego im nie powiedziano? Nie siedzieli w tych zatęchłych tunelach zbyt długo, tego byli pewni. Czy szamanka czegoś się dowiedziała? To nie był najlepszy czas na rozmowy.
- Dziadku, wyprowadź nas stąd. Porozmawiamy w bezpieczniejszym miejscu - to było rozsądne i mądre wyjście. Brzeszczot nie był takim idiotą, jakiego udawał dla kaprysu. Mieli tu zostać i sobie pogadać, gdy w każdej chwili mógł pojawić się przeciwnik? To był zły pomysł. Wpierw należy stąd wyjść. - No już.

Kilka godzin później. Po przeprawie przez las i wymrożeniu tyłków, w ciepłej chatce informatora.
Drav był śpiący; ludzkie ciało męczyło się znacznie szybciej niż jego prawdziwe. Oba miały pewne ograniczenia; jedno było naturalną siłą, drugie sprawdzało się wśród ludzkiego plemienia. Każde miało zalety. Ale ludzkie potrzebowało więcej siły, więcej energii, więcej wysiłku, nie było naturalne, było jak trzecia ręka: męczyła, chociaż się przydawała.
Dlatego teraz Wisielec drzemał sobie w swej wilczej postaci, z wielkim, czarnym łbem położonym na kolanach szamanki. Jego pierś unosiła się równomiernie, w spokojnym oddechu, ale wystarczył jeden okrzyk wrogości, by wilk zerwał się na cztery łapy i zaczął kąsać.
Silva siedziała pod ścianą, na podłodze, odruchowo bawiąc się wilczą sierścią; odpoczywała z zamkniętymi oczami, będąc jedną nogą w tym, a drugą w tamtym świecie, zbierając myśli.
Patrząc tak na tę dwójkę, aż trudno uwierzyć, że skaczą sobie do gardeł, że dogryzają, że się szturchają. Cóż, oboje byli głupcami, ale nawet do tego nigdy nie chcieli się przyznać.
- Więc chcesz nam powiedzieć, że przygoda z cyrkiem to... nieszczęśliwy zbieg okoliczności? - Brzeszczot bujał się na krześle, opierając się łokciem o blat stołu. Szamanka to potwierdziła zanim wyzionęła ducha, ale jakiego trzeba mieć pecha, by do czegoś takiego doszło? Bogini Fortuna była prawdziwą dziwką i burą suką, skoro potrafiła tak namieszać, nawet w kraju, gdzie nikt jej nie czcił i nie wyznawał. Widać znów spłatała figla swojemu ojcu Losowi, mieszając jego szyki. - Tiammuri, weź ty z nim pogadaj, bo mnie trzepie.

Rosa pisze...

[Pomysł ciekawy. ;) Mam zacząć, czy ty może masz chęć?]

Szept pisze...

-Tutaj. Jakiś czas temu przechodził tędy ranny człowiek, krew już zaschła.
- Oj, skąd wiesz? – Odrin znalazł się obok, nieomal wchodząc na plamkę czerwieni, niszcząc jedyny ślad jej istnienia. – A może to jakiś duży gad? Szept mówiła, że takie żyją w Tir Faldr i że jedzą mięso. I chodzą na dwóch nogach. I mają duże zęby. I nie mają sierści. Myślisz, że takie coś żyje też tutaj? – Rozejrzał się dookoła. Bez strachu, jedynie z ciekawością. Pewnie, gdyby ów dziwny gad nagle zmaterializował się przed nimi, karzełek miast uciekać, klasnąłby w dłonie z uciechy.
Alastair przedarł się do przodu, mijając gadatliwego, pilnującego Tiamuuri karzełka, przyklękając przy ziemi. Ostrożnie odgarnął kilka cienkich łodyg i gałązek krzewów, poszukując tego, o czym z taką łatwością poinformowała ich Drzewna. Co z taką łatwością znalazła Drzewna.
Coś, co jemu samemu umykało. Już wiedział, że dobrze wybrał. Wiedział, że Sokolnyk nie podkoloryzował umiejętności Tiamuuri.
-Lepiej niż pies gończy.
Mimowolnie skinął głową. Nie miał wiele styczności z psami przyuczanymi do polowań i z ogarami wirgińskimi, trzymanymi do pościgów za uciekającymi niewolnikami. Na te pierwsze nigdy nie było go stać, poza tym, nigdy nie przepadał za polowaniami, nawet wówczas, gdy zajmował wysoką pozycję na królewskim dworze. Tego drugiego nigdy nie akceptował. Psy miały podstawową wadę. Polując, ścigając i tropiąc czyniły zbyt wiele hałasu. I nie potrafiły mówić. W każdym razie mówić głośno, jasno i wyraźnie, tak, by każdy, bez żadnych wątpliwości pojął, czyim tropem zdążając, co czują i co właśnie znalazły.
- Jakiś czas temu… - powtórzył, podnosząc się. – Jak dawno… - ciągnął w zamyśleniu, coś, co można było uznać za pytanie. Pytanie, na które w gruncie rzeczy nie oczekiwał odpowiedzi. Przypuszczał, że każdy z nich ma przed oczami jeden obraz.
Przerażony, samotny człowiek, uciekający przed jednym niebezpieczeństwem w inne, tyle, że nieznane.
Ktoś taki tylko cudem mógłby przeżyć w Larvenie.
-Kolekcjonerze, kim właściwie jest ten człowiek? I czy znalazł się tu jedynie przez przypadek?
- Przez przypadek z całą pewnością – prychnął z niechęcią Alastair, podnosząc się. – On wszędzie znajduje się przez przypadek. To drobny kłamca i duży złodziejaszek. Nawiasem, pilnuj nie tylko sakiewki, bo może się zdarzyć, że obudzisz się bez swojego miecza… w chwili, gdy będziesz go najbardziej potrzebował. Pożyczy go sobie – dokończył z przekąsem mag z Królewca, obserwując jak karzełek wybiega do przodu, jak dziecko kręcąc się wokół Tiamuuri.
Drzewna zafascynowała go. Mag zaczynał jej współczuć.

[Jakość nienajlepsza, opisy... ich praktycznie nie ma, nad czym ubolewam.
Przerwa świąteczna i staże ewidentnie mi nie służą]

Aed pisze...

Savardi co prawda nie wyjawiła Aedowi swojej profesji, ale gdyby zrobiła to teraz, nie zdziwiłby się. Nie każdy byłby w stanie podejść do rozkładającego się trupa i jak gdyby nigdy przyklęknąć obok niego czy mu się przyjrzeć, a już na pewno nie dotknąć go.
Mieszaniec na przykład miałby przed tym pewne opory. Martwy człowiek. Ktoś, kto kiedyś czuł jak on, mówił jak on, poruszał się jak on. A teraz gnił. Aed zmusiłby się, owszem. Ale nie przyszłoby mu to tak łatwo, jak by sobie tego życzył.
- Nic nie chciało go ruszyć. Dlatego, że kryły go warstwy ziemi czy może ciało jest przeklęte? Tiamuuri, czujesz tu jakiego ducha?
Aed mruknął coś do siebie. Wyglądał jakby zapomniał, gdzie się znajduje i po co tu przyszedł. Próbował rozwikłać tę zagadkę. Rozgryźć, o co chodzi w tej mętnej grze.
- Czy ja ci wyglądam na medium?
- Nie... – powiedział mieszaniec powoli, niemal ostrożnie, wtrącając się. – Nie w tym rzecz.
- Ale nie sądzę, że ten tutaj ożyje.
Teraz Aed był prawie pewien swego.
- Coś tu jest nie tak... – zaczął, przechadzając się w tę i z powrotem, zupełnie jakby przestał przejmować się czyhającym w ciemności zwierzem. – Tamto coś – podjął, wymachując pochodnią i wskazując nią nieznany im koniec tunelu – nie tknęło zwłok, mimo że nie jest to od wczoraj. – Przypuszczał. Ale by snuć przypuszczenia, musiał pewne założenia poczynić. Ryzykował pomyłką, owszem. Ale lepsze to niż nic. – W dodatku hałasuje niemal odkąd tu weszliśmy. Robi raban, znajdując się w tak dużej odległości. Żaden drapieżnik tak nie postępuje. Powinien zakraść się, przyczaić i zaczekać, aż zgaśnie płomień pochodni. – Teraz przez Aeda przemawiał niezbyt doświadczony łowca potworów, którym mieszaniec nieraz zostawał, gdy zmuszał go do tego brak pieniędzy. Nie nadawał się do tej roboty, nie miał wiedzy, nie miał wyposażenia, nie czuł się w niej pewnie. Brał tylko łatwe zlecenie. Mało opłacalne i nie tak niebezpieczne jak polowania z prawdziwego zdarzenia. Ale mimo wszystko zyskiwał doświadczenie, które właśnie miał okazję docenić. – To nie jest zwierzę. To iluzja.
Umilkł na chwilę, zastanawiając się, jak mogło zabrzmieć to, co właśnie powiedział.
A mogło zabrzmieć w tylko jeden sposób: dziwnie.
- Wiem, mało to prawdopodobne. Ale znam kogoś, kto lubuje się w takich zagrywkach. I one rzeczywiście wydają się nie mieć sensu.
Skończywszy swój wywód, przykucnął obok Wirgińczyka, mruknął coś, co brzmiało jak „Przepraszam, kolego”, wyjął zakurzony miecz z jego rozkładającej się dłoni i ruszył w głąb tunelu, nie oglądając się nawet za siebie.

[Nie wiem, czy nie przegięłam... :P]

Szept pisze...

Nie do końca wiedząc, jak zrozumieć okrzyk młodzieńca, mag zachował dyplomatyczne milczenie, nie komentując ani okrzyku, ani rozbawienia, jakie zdawało mu się, usłyszał. W głębi duszy zaczynał dostrzegać, że ich wyprawa ratunkowa zamienia się w jedną komedię. Karzełek, entuzjastyczny i rwący się do czynu młodzik, do tego tajemnicza Drzewna. No i on sam. Żałował, że nie ma więcej czasu, by zatrzymać się na chwilę, zgłębić tajemnice lasu. Widział tu tak wiele gatunków, dotąd nieznanych nauce. Tam czerwieniła się dziwna roślina w kształcie rozgwiazdy, wyciągająca swe macki ku koronom drzew. Nieco dalej natura rozsiała poletko drobniutkich, biało-fioletowych kwiatów. Niemal u jego stóp rosły olbrzymie paprocie i dziwne rośliny o grubych, mięsistych liściach, całkowicie pozbawione kwiatów czy owoców, za to ozdobione kolcami. Niestety, nie był tu jako badacz.
-Skoro mówisz, że tutaj są wielkie gady, to może dla własnego bezpieczeństwa spróbowałbyś trochę nad sobą zapanować? Chyba nie chcesz, żeby cię usłyszały...
No, to teraz się zacznie. To będzie hałas, pomyślał Alastair, mentalnie przygotowując się na wybuch ciekawości karzełka. Jak się rzekło, u Odrina na pierwszym miejscu szła, niepodzielnie panując i pchając go do czynu, ciekawość. Dopiero za nią, gdzieś z tyłu, ostrożnie przemykając, postępował strach i inne emocje.
- Ojej! – wykrzyknął teraz entuzjastycznie karzełek, płosząc dotąd siedzące spokojnie kawki. Zerwały się, trzepocząc skrzydłami, porozumiewając się w swojej własnej mowie, mowie, która była tajemnicą dla kerońskiego maga. Tymczasem karzełek kontynuował:
- Jeszcze nigdy nie widziałem przerośniętej jaszczurki. Myślisz, że jak mnie usłyszą, to tu przyjdą? – Odrin rozejrzał się z nadzieją, oczekując, że zza omszałego pnia dorodnego dębu wyskoczy zaraz wspomniany gad.
Nie wyskoczył.
- Jak głośno powinienem być? – zagadnął Tiamuuri. – A może … je jakoś przywołasz? – Spoglądał na nią z miną małego dziecka, oczekującego dawno obiecanej zabawki, którą raz jeden widział na wystawie.
Alastair prychnął, wyminął Odrina, zrównał się z Tiamuuri. Mógł nie odnajdywać śladów, nie czuć słabej woni krwi tak jak ona, ale…
- Idziemy na zachód. W stronę Błędnych Ziem i Popielnych Wzgórz? – chociaż wiedział, szukał u niej potwierdzenia. – Byłaś tam kiedyś?
Ostatnie miejsce, gdzie chciał się znaleźć.

Aed pisze...

- Kim jest...? – powtórzył mieszaniec jak echo. Cóż, odpowiedź na to pytanie nie była taka oczywista. – Sacard Lossenfeld. Stary wariat – dorzucił, nie siląc się na uprzejmości. Tak, to jako pierwsze przyszło mu do głowy. Można było opisać wygląd maga bądź jego zwyczaje, jednak określenie, kim tak właściwie był nie przychodziło łatwo. – Zapewne odnalazł coś, co go zaciekawiło i zapragnął wrócić tu później. A czy w ogóle o nas wie...? Nie sądzę. Stawiałbym na przypadek. Przypadkiem się tu dostał i przypadkiem znaleźliśmy się tu niedługo po nim.
Sens działań maga wciąż pozostawał w sferze domysłów. Aed starał się dostrzec sens tych na pierwszy rzut oka niemających ze sobą związku spostrzeżeń i przypuszczeń. Póki co na próżno.
- Jeśli się pojawi, miecz na niego wystarczy?
Aed zdawał się być pewny siebie, jednak zważył w dłoni broń.
- Myślę, że nie mamy co liczyć na spotkanie z nim... Chociaż mogę się mylić. Ale jest raczej... hm, nieszkodliwy. O ile nie przeszkadzają wam napady histerycznego śmiechu.
Może zbytnio go lekceważył? Niewykluczone. Ale w tym momencie Sacard nie stanowił dla nich bezpośredniego zagrożenia. Z jego pułapkami i pokrętnymi zagadkami będą musieli się jakoś uporać.
Tak czy inaczej, mieszaniec powinien był wreszcie się uspokoić i zacząć trzeźwo myśleć. Zazwyczaj był opanowany, ale to chyba nie był jego dzień. Savardi miała słuszność, niepokojąc się. Aed zrobił już zbyt wiele głupot, był zbyt nieostrożny i pochopny w swoich działaniach. Najpierw coś robił, potem zastanawiał się nad konsekwencjami. Owszem, na razie im się poszczęściło. Ale Dziwka Fortuna wiecznie nie będzie łaskawie udawać, że nie wie, co się święci. A najgorsze było to, że Aed nie mógł obwiniać jej, a siebie i tylko siebie.
Szli dalej zapomnianym, zawilgoconym korytarzem, który od czasu do czasu skręcał nieznacznie to w prawo, to w lewo. Przemieszczali się cicho, choć nie byli przesadnie ostrożni. Gdy mijali wnękę w ścianie wielkości schowka na narzędzia ogrodnicze, Aed mruknął:
- Gdyby Wirgińczycy jednak tu za nami wleźli, możemy zaczekać na nich tutaj. Miniemy się z nimi albo przywitamy.
Tej opcji nie mogli wykluczyć. Co prawda mogli liczyć na swoje szczęście i wierzyć w to, że zgubili pościg – przedarli się przecież przez najgorsze chaszcze i starali się nie zostawiać po sobie śladów; nie byli też nowicjuszami. Jednak wyłomu w marmurowej płycie nie da się nie zauważyć, a Wirgińczycy znają przecież ten teren – mogli się domyślić, dokąd zmierzają intruzi. Aed magiem nie był i na kamienną płytę iluzji nałożyć nie potrafił. Murarzem też był kiepskim. Pozostawało mu modlić się w duchu, by jego pochopność po raz kolejny uszła mu płazem.

[Znów się naczekałaś, przepraszam. Odpis lichy, nie zdobędę się na nic lepszego póki nie będę mogła się porządnie wyspać i przestać myśleć o milionie dziwnych obowiązków. Akcji dalej nie ciągnę, bo widzę, że zaczynam kręcić się w kółko, zapominać, o co mi chodziło i pisać pozbawione większego sensu głupoty.]

Szept pisze...

-Słuchaj, ty... kimkolwiek jesteś . My nie potrzebujemy kłopotów. Zamierzamy zrobić co trzeba i wyjść stąd żywi i w jednym kawałku.
Problem polegał na tym, że Odrin też ich nie potrzebował. On chciał tylko zaspokoić własną, iście dziecięcą ciekawość. Jeśli ciekawość prowadziła do kłopotów, to to naprawdę nie była jego wina. Poza tym, kto powiedział, że kłopoty nie mogą być ciekawe? Przez tę ciekawość w końcu zginie, mawiał Midar, chociaż w jego wykonaniu wypowiedź ta była znacznie bardziej kwiecista i przetkana różnymi przerywnikami, których nie powstydziłby się nawet i Jaruut.
- Zawsze można mieć nadzieję, że po drodze gdzieś zboczył.
Alastair uśmiechnął się kątem warg, ciekaw, czy miała na myśli poszukiwanego przez nich człowieka, czy też małego, upartego i zdecydowanie gadatliwego karzełka. Chyba jednak to pierwsze, pomyślał, a uśmiech zniknął z twarzy maga, nagle poważnej, prawie ponurej.
To miejsce jest złe. Zatrute.
Echem wróciły do niego słowa Tiamuuri.
Popielne Wzgórza, integralna część Błędnych Ziemi. Niegdyś żyzna, zielona część Larvenu. Niegdyś, dawno. Niegdyś miejsce, gdzie stała jedna z Wież Wielkiej Magii, najbardziej tajemnicza, Oko. Nikt nie chwalił się, jak do tego doszło. Nikt nie mówił, lecz Oko nie stało już wśród wzgórz, a zieleń nie pokrywała ziemi. Życie odeszło, życie wypaczono, ziemia pokryła się popiołem i pyłem, szarym, lekkim, unoszonym przy lada wietrze. Drzewa uschły, podobne badylom, o powykręcanych pniach i gałęziach, ziemia popękała. Wszystko umiera, wszystko, oprócz świadectw spaczenia. Wiatr hula ponuro między wzgórzami, nie ma wody oprócz jedynej rzeki, mającego swe źródło u stóp Wzgórz Popielnych Popiołka. Wody te niosą ze sobą pył i ślady magii, która zniszczyła te niegdyś żyzne ziemie, przeto żadna zwierzyna żyjąca w Larvenie nie gasi w nich pragnienia, a co przezorniejsi wędrowcy z daleka omijają jego nurt. Roślinność, której korzenie czerpią z wód Popiołka jest czarna, brunatna, zdaje się martwa, niszczejąca od środka. Komu zdrowie miłe, nie zje owoców, jakie te rośliny urodzą, nie zerwie ich liści, by użyć je jako okładu leczniczego czy ziół do potrawki, paszy dla zwierzyny.
No i te legendy. O niosącym spaczenie stworach, które po cichu stare legendy zwały popielnymi wampirami. Od Szept wiedział, że niewiele mają wspólnego z krwiopijcami. Piły krew, lecz nie pogardziły też mięsem, żywym czy martwym, świeżym czy gnijącym. Nie znały strachu. Tak naprawdę, nie miały też instynktu przeżycia. Nie uciekały, nawet przy przewadze wroga, nie zaniechały walki. Nawet zdychając, gryzły, zatapiając duże, zdeformowane zęby, szarpiąc kawały mięsa i wyrywając je z ciała.
Najgorsze było jednak, że kiedyś byli ludźmi. Elfami, krasnoludami, nawet wróżkami i driadami.
Ich ugryzienie niosło spaczenie. Niosło groźbę, choć nie pewność. Niosło ryzyko przemiany w jednego z nich.
- Zawsze można mieć nadzieję, że po drodze gdzieś zboczył.
- Oby… - mruknął bez przekonania. – Jeśli miał chociaż trochę rozumu… - Powinien mieć. Nie zostaje się szpiegiem ot tak. Coś musiało go kierować akurat w tę stronę. Zabłądził?
Nawet Odrin umilkł. Wątpliwe, by karzełek wiedział wiele o Popielnych Wzgórzach, w przeciwnym wypadku nawet on już dawno by się przestraszył i stracił całą swoją odwagę i ciekawość.

Silva pisze...

[Em, czy ja Ci odpisałam? Bo się trochę zagubiłam i nie mogę odnaleźć...]

Silva pisze...

Szamanka siedziała na drewnianej podłodze, opierając się plecami o ścianę; nogi miała skrzyżowane, a powieki przymknięte. Na kolanach ułożony spoczywał bębenek; naciągnięta na okrągłą ramę skóra zwierzęca, a na niej czarnym tuszem naniesione plemienne symbole, głównie lisy, konie i nieco koślawe runy. Bębenek, swoisty wierzchowiec szamana po zaświatach, bez którego ani jeden zraniony uzdrowiciel nie potrafiłby przemierzać żadnego ze światów dolnych, czy górnych. Narzędzie, które zostało zrobione przez rzemieślnika zgodnie z tym, co ujrzał świeżo upieczony szaman w swoim transie. Dźwięk bębna to głos duchów.
Drobne palce Silvy uderzały w membranę; na każdym z nich, poczynając od kciuka, a kończąc na najmniejszym, widniał tatuaż w kształcie trzech kropek tworzących trójkąt: pozostałość po duchowej wizycie w szałasach chorób, gdzie duchy dolegliwości poddawały ją próbą, które kończyły się opanowaniem lub niemożnością leczenia każdej z nich.
Powieki szamanki drgnęły. W momencie, gdy jej palce zamarły, a pióra kolibra przy dębowej lasce zadrżały, otworzyła oczy.
- Ta ziemia jest martwa. To nie tylko niespokojny las i gubiący się ludzie - powinna użyć słowa "zaginieni", ale po prostu go nie znała - To brak duchów natury - we wszystkim, nawet tym, co przynosi dla człowieka trudności, była odrobina boskości. Każdą cząstkę świata, tworzyły duchy. Były w wodzie, powietrzu, roślinie, kamieniu, w smugach zachodzącego słońca. Pozornie martwy głaz żył, na swój dziwny, eteryczny i powolny sposób, duchowym życiem. - Nie przemówię do drzew, ale wiem, że one tak samo jak duszki, reagują na zmiany. Być może coś, albo ktoś to zapoczątkował.

[To już nadrabiam! ^^]

Szept pisze...

-Czego właściwie poszukujemy? Te dokumenty są tak cenne, że aby uniknąć przejęcia ich przez Wirgińczyków ten nieszczęśnik zdecydował się uciekać w te niegościnne i niebezpieczne tereny?
Nieszczęśnik. Mag skrzywił się mimo woli. Tak, zaiste nieszczęśnik. Nieszczęśnik i zdrajca swoich. Uciekał, lecz nie przed Wirgińczykami. Uciekał przed tymi, którzy chcieli odzyskać dokumenty. Uciekał… Mag z irytacją zacisnął wargi w wąską kreskę. Kolejne, źle ulokowane zaufanie. A myślał, że jest taki ostrożny i zmyślny. A niechby go i tam na Popielnych Wzgórzach coś zeżarło. Miałby za swoje, byleby nikt nigdy nie znalazł ciała.
Nieszczęśnik, zaiste. Taki, przez którego przywódcy mogą zadyndać na szubienicy. A raczej mieć wątpliwą przyjemność odwiedzin Kansas. Zmusić do ucieczki. Tak, na pewno. Gdy ruszył za nim pościg, mogło to pchnąć go do lasu i dalej, byleby tylko zgubić…
- Są ważne – wycedził niechętnie, tonem, który nie zachęcał do dalszych pytań.
Krajobraz w widoczny sposób zmieniał się. Zieleń przechodziła w brudne jej odcienie, miejscami w żółcie i brązy. Drzewa nie były tak gęsto usiane gałęziami, niektóre przypominały łyse badyle. Cienie kładły się na odsłoniętych polankach, a niebo nad ich głowami szarzało. Było też odczuwalnie chłodniej. Każdy, kto umiał czytać z przyrody, zorientowałby się, że są coraz bliżej zniszczonych ziem, a dzień ma się ku końcowi. O ile zapuszczanie się na Popielne Ziemie można było nazwać szaleństwem, to czynienie tego nocną porą było nieomal samobójstwem.
Alastair przystanął, zmęczony, zziajany i nieco zmarznięty. Chwilę stał, oddychając ciężko i szybko, wpatrując się w jeden punkt przed sobą, usiłując uspokoić oddech. Finalnie, przeniósł spojrzenie na Tiamuuri. W końcu, to ona ich prowadziła i to od niej zależała decyzja, co dalej. Iść? Czekać na dzień? A jeśli uciekinier nie poczeka, co wówczas?

Silva pisze...

- Weź, poczekajmy do rana - Drav przeciągnął się, ziewając potężnie; już nie był w swojej naturalnej postaci, ot znowu był człowiekiem; wysokim brunetem z długimi, rozczochranymi włosami, które już bardzo dawno nie widziały grzebienia. Siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, wyraźnie rozespany, przecierając oczy. Znowu ziewnął. - Jest noc, my jesteśmy zmęczeni.
Gardel jęknął, nie zdołał ukryć tego, że wcale nie podoba mu się pomysł, aby obcy zostali. Najpewniej żałował też, że w ogóle zgodził się na współpracę z nimi. Cóż, dziwka Fortuna potrafi być prawdziwą suką, a jej zawszony kochanek Pech, prawdziwym psotnikiem.
- I głodni - jakby na potwierdzenie, szamance zaburczało w brzuchu; kiedy ostatni raz jadła porządny posiłek? Wilkołak i najemnik to w karczmie. Ona od rana podkradała orzechy z sakiewki, ale były tylko przekąską.
- Do rana daleko. Weź bądź człowiekiem.
Gardel wyglądał tak, jakby chciał znaleźć się jak najdalej stąd. Prawa gościnności nie pozwoliły mu jednak wyrzucić na mróz wędrowców, nawet tak niechcianych. - W kociołku jest kasza i ziemniaki, trzeba tylko podgrzać - zerknął na drzewną kobietę - Woda jest w wiadrze - najwyraźniej sądził, że to Tiammuri wystarczy. - Dam wam zapasy, ale rano musicie odejść.
- Byleby nie o świcie - czy ktoś wspominał już, że wilkołak mógł zjeść woła z kopytami i był także śpiochem?
- Potrzebujemy mieczy, broni, wszystkiego, czego potrzebuje podróżny, by przetrwać w tutejszych lasach - Brzeszczot rozwiązał buciora, ściągnął jego i z kieszonki w skarpecie wyciągnął co nieco, po czym pokazał Cieniarzowi trzy złote monety. Śmierdzące trzy złote monety.
- Jeśli znajdziesz jeszcze dwie.
- Wybacz staruszku, w drugiej skarpecie mam tylko brud.

[Nic a nic nie szkodzi, ot dostałam miłą niespodziankę :) ]

Aed pisze...

[Nie przepraszaj, bo nie ma za co. Wręcz podziwiam Cię za to, że mimo takiego nawału zajęć znajdujesz czas na pisanie - naprawdę, szacun. :D
Zamuliłam ostatnio z odpisem, przepraszam z to. Niestety, trochę to jeszcze potrwa, bo do końca tygodnia muszę pozaliczać trochę materiału, napisać parę prac... i zacząć się wreszcie systematycznie uczyć do tej cudownej matury. No i nie chcę pisać wątku "na siłę", żeby nie popsuć. Ale postaram się w weekend już odpisać.
Niezbyt przyjemna podróż tunelem, mówisz... W takim razie już zacieram rączki. :D Myślałam sobie trochę nad dalszą akcją. I wymyśliłam, że owszem, zgubili Wirgińczyków, ale łatwo im to poszło. Można by zrobić im niespodziankę w postaci oddziału, który wszedłby za nimi do tunelu. Albo okazałoby się, że istnieje inny tunel, łączący się z korytarzem, którym teraz idą - i tym tunelem Wirgińcy by ich dopadli. Tak, lubię tak komplikować, by wykaraskanie się z tego przechodziło ludzkie pojęcie. xD Jest jeszcze ten mag, który - gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli - mógłby przybyć na miejsce (już raz się tam przecież wpakował), uratować ich skórę, ale oczekiwać czegoś w zamian. Taaak, różne dziwne rzeczy mi się w głowie lęgną. :P
Także postaram się wyrobić w weekend.]

Szept pisze...

-Jesteście już zmęczeni? Bo jeśli nie, możemy za chwilę iść dalej. Ja nie widzę przeszkód.
-Za kilka godzin bez słońca też będziesz padnięta. Nieciekawie, jeśli w takim stanie przyjdzie nam z czymś walczyć.
Alastair musiał, chcąc nie chcąc, zgodzić się z młodym Jeźdźcem. Zbliżali się już do niebezpiecznej części lasu, wolałby, by wówczas każdy z nich był w pełni sił i swoich możliwości, nie zaś by jedna osoba broniła całej trójki… czwórki, jeśli liczyć przypadkowo spotkanego Odrina.
-Jeśli nasz zaginiony żyje i znajduje się na bardziej odsłoniętym terenie, możliwe, że się nie zatrzyma. I równie dobrze może nie przeżyć tej nocy. Jeśli uznasz, że nie zdołamy go ocalić i przeżyć, a bezpieczniej dla nas będzie przeczekać do rana, możemy zatrzymać się gdzieś tutaj.
-Jeśli się nie zatrzymał, musiałby być głupcem. – Głupcem był jednak już był, zdradzając i licząc, że ujdzie mu to bezkarnie. Alastair byłby kolejnym głupcem, gdyby ryzykował swoje życie dla zdrajcy. Wiele miał do stracenia, wiele do zyskania. Wielki ciężar spoczywał na jego ramionach, ciężar, którego często żałował.
Gdzieś w oddali zabrzmiało wycie. Długie, przeciągłe, niemal płaczliwe. Mag zmarszczył czoło, słuchając go. Wilcze wycie nie było tym, do czego przywykł. Nawet teraz sprawiało, że mimo woli czuł dreszcz. Dreszcz, który narastał, strach chwytał za gardło… Wycie miało w sobie chrapliwą, fałszywą nutę. Wycie wilka…
To nie wył wilk.
Gałęzie drzew rzucały długie cienie. Między nimi snuła się gęsta, biaława mgła, całkowicie pokrywająca leśne runo. Pod koronami drzew przebijało się odrobinę jaśniejsze światło, jakby za jakąś zasłoną, bardziej niebieskie niż białawe, kontrastowało z ciemnością drzew i szarością cieni, nabierając odrobinę upiornego wyrazu. Tknięty złym przeczuciem mag obejrzał się za siebie.
Ten sam las. Ta sama ciemność. Mgła też ta sama. To samo niebieskie przejaśnienie. Te same, długie cienie. Gdyby nie przewodnictwo Drzewnej, zabłądziłby już w tej chwili.
Wycie rozległo się znowu.
Mag zadrżał dostrzegalnie. Nawet nie próbował tego ukryć. Ileż by oddał za ciepłe miejsce przy kominku, bezpieczny nocleg w swym własnym mieszkaniu. Minęły już czasy, gdy włóczył się po pustkowiach, szukając starych artefaktów. Teraz więcej czasu spędzał nad księgami i poszarpanymi pergaminami, kartami map.
- Robię się na to za stary – mruknął pod nosem.
Nawet Odrin milczał. Półprzymknięte powieki i senne spojrzenie karzełka omiatało las, lecz już nic nie dostrzegało. Szedł potykając się, pilnując, by nie odłączyć się od grupy. Zmęczenie brało górę nad małym człowieczkiem, zwyciężając nawet ciekawość. Nóżki domagały się odpoczynku, głowa ciążyła niemiłosiernie, a na stopach pojawiło się kilka odcisków i zgrubień. Tym ostatnim Alastair też mógł się poszczycić.
Wycie rozległo się znowu, tym razem bliżej. Brzmiała w nim nuta szaleństwa.
- Jeśli uważasz, że jesteś w stanie nas poprowadzić – nic nie mógł poradzić na lekką nutę niedowierzania – to prowadź. Coś mi mówi, że nie jest bezpiecznie tu zostawać.
Zawtórowało mu kolejne wycie, tym razem z innej strony niż wcześniej.
- Czy to wilki? - Odrin uniósł głowę, nasłuchując. W głosie karzełka, ku zaskoczeniu maga, zamiast ciekawości, słyszał niepewność i jakiś strach. Strach, który mógł się udzielić. Słyszał, jak wyją wilczarze, wilkołaki, mieszkańcy lasów i kniei.
To wycie...
- Mam nadzieję, że tak - poszukał potwierdzenia w spojrzeniu Drzewnej, usiłując pochwycić jej wzrok. Cóż innego mogło to być?

[Wybacz, mam po prostu mega zastój. Mam wrażenie, że nic nie jestem w stanie napisać. A jak już napiszę, to bez pomysłu i bez tego… czegoś i ciągle to wrażenie, że nic nie wnoszę nowego. Wybacz, że czekałaś tak długo, naprawdę przepraszam. Nawet nie powiem, że to brak czasu, bo skłamałabym. Po prostu totalny brak weny i siedzenie przed kompem z otwartą kartą i migającym kursorem.]

Silva pisze...

[Możemy skoczyć do rana, chyba nie ma co przeciągać. Tak sobie myślę, mogę w odpowiedzi przeskoczyć, nie będziesz miała nic przeciwko? Chyba, że chcesz sama - to też spoko ^^]

Silva pisze...

[Wolę zapytać, a nóż widelec miałaś swoją wizję na pobudkę ^^ w sumie… chyba mnie natchnęłaś :D]

Silva pisze...

I.
- Jest tu trochę żelastwa…
Brzeszczot dźwignął się z krzesła, przeciągnął, ziewną i drapią po tyłku, na boso podreptał do szafy. Może nie spodziewał się cudów, z pewnością nie liczył na broń dobrą, nową i odpowiednią, ale… cholera jasna… nie oczekiwał czegoś takiego. Zdecydowanie to były artefakty jakiegoś dawnego, zapomnianego chłopskiego buntu. Były tu zardzewiałe sierpy, kosy, jakieś sztylety i toporki, które chyba kiedyś były siekierami. W kącie stał łuk z brzozowej gałązki, raczej dziecięcy niż dla dorosłego.
- Za tyle monet chcesz nam dać… to? - najemnik był rozczarowany, serio; co to miało być, przygotowanie dla wieśniaków do walki z ich panami? Zostali oskubani, jak nic ten cwaniaczek zdarł z nich zbyt duża, za zbyt mało broni kiepskiej jakości.
- Być może Cieniarz poratuje nas płaszczami i zapasami na drogę, godnymi cennych monet? - szamance także nie spodobało się to, co zobaczyła. Los nie bywał łaskawy, ale liczyła chociaż na porządne sztylety. Z jedzeniem nie mogli pozwolić sobie na skromne racje.
- Yy… - powaga i lekka sugestia w głosie szamanki najwyraźniej dały do myślenia Cieniarzowi; co prawda nie dysponował miejskim magazynem, ani straganem z odzieżą, miał jednak kilka fatałaszków po dawnych kompanach, którym już nie będą potrzebne, z różnych powodów, mniej lub bardziej poważnych. - Poczekajcie tutaj - no i sobie poszedł, wychodząc na zewnątrz, w śnieg, mróz i wiatr.
Skoro zostali sami, można było poszperać w szafie.
- Tia, ty pierwsza - uśmiechnięty Dar, wskazał drzewnej pani szafę ze skarbami; szamanka odpadała, miała swój niezawodny dębowy kijaszek, wilkołak mógł obyć się bez broni, chociaż najpewniej wybierze jakiś sztylet. Brzeszczot miał w sakwie Silvy dziadkowy sztylet, innej broni nie potrzebował, bo czymś innym najpewniej odciąłby sobie nos, uszy, palce i jeszcze by krzywdę zrobił przyjaciołom. Broń została przeznaczona specjalnie dla Tiamuuri, Dar chciał jeszcze zabrać jakiś nożyk, ale płacił przede wszystkim za odzież i pożywienie, które będą im potrzebne w drodze. Jakby się znalazł jakiś osiołek, byłoby cudownie.
Skrzypnęły drzwi. Wrócił Cieniarz. Na ramieniu przerzucony miał lniany worek. Włosy przyprószył mu śnieg. Marsowa mina jak nic oznaczała, że ma już wszystkiego dość. Najwyraźniej jego współpraca z ruchem oporu w przyszłości, może już nie dojść do skutku. - I nie marudzić. To nie pałac - wór ciężko wylądował na podłodze - Bierzta.
Brzeszczot pociągnął nosem. Skrzywił się niemal od razu. - W oborze to trzymałeś?
- Kurwa, jak ty marudzisz. Nie chcesz, to nie bierz, wezmę sobie lepsze… - Drav nie miał zamiaru wybrzydzać, weźmie sobie coś ciepłego, na Kresach nawet wilkołak potrafił zmarznąć. Skinął też głową na Tiamuuri, niech korzysta, póki głupi najemnik marudzi pod nosem.
- A masz konika? - spytał ów najemnik, pana Cieniarza.
- Muła, ale was nie stać.
- Guz na łepetynie to… - szamanka szturchnęła łokciem najemnika - Dobra. Znikniemy rano, dziadku, i dajcie bogowie, żebyśmy się już nie spotkali.

~~
Ranek wstał blady, mdły i szary.

Silva pisze...

II.
Śnieg przestał prószyć, wiatr umilkł, ale zza chmur nie wyglądało słońce. Wciąż było zimno i jak to na Kresach nieprzyjemnie. W chatce panowała cisza, przerywana jedynie spokojnymi oddechami śpiących ludzi i pochrapywaniem najemnika.
Po Cieniarzu nie było śladu.
Ogień w palenisku wygasł już dawno, popiół i nadpalone drwa były zimne, a w chacie panował chłód; aż dziw brał, że trójka wędrowców nie obudziła się wcześniej, ale może to wina zmęczenia, ciężkiego dnia i kapryśnego przywitania ich przez Kresy. Na progu chatki mienił się w pierwszych promieniach słońca śnieg, nawiany przez wiatr do środka. Ktoś zapomniał zamknąć drzwi. Nie, ktoś celowo zastawił je otwarte, jeszcze przystawił do nich pniak, by się nie zamknęły.
Zniknął płaszcz i buty należące do informatora.
Chatka nie wyglądała na tak przytulną, jak wczorajszego wieczora; w świetle poranka zdawała się być jedynie pustym domem, zapomnianym przez ludzi i czas, postawionym w środku lasu. W blasku świec nie było tego widać, ale kurz z podłogi został pośpiesznie sprzątnięty; ktoś zgarnął go do rogów pomieszczenia, nie kłopocząc się nawet porządnym wymieceniem go spod ścian. Widać było smugi i miejsca, w których zatrzymywała się miotła. Okna pokrywał brud, pod sufitem wisiały pajęczyny, a nad paleniskiem wisiał zasuszony pająk. Światło dnia odsłoniło to, co ukryło się w blasku świec. Chatka nie była zamieszkana od dawna. Ktoś tylko szybko ją ogarnął.
Po Cieniarzu zostało tylko to, co sobie wczoraj wybrali. Nie było jedzenia, które miało na nich czekać. Za to deska w podłodze, pod oknem, została przez kogoś wyciągnięta i nawet ten ktoś nie pokwapił się, by porządnie włożyć ją na miejsce; skrytka była pusta. Zniknęło coś jeszcze: sakiewka szamanki.
A trójka wędrowców spała sobie w najlepsze.

Rosa pisze...

[Przepraszam, że tyle nie odpisywałam. :/ Tekst nie jest najlepszy, ale po długiej przerwie w pisaniu, dopiero się rozkręcam. ;) Mam nadzieję, że da się to czytać.]

Od początku wiedział, że to zły pomysł. Narius wyjechał z Królewca pełen niepokoju, jakby przewidział co się zdarzy. Mimo to wyruszył. Chciał jak najszybciej dojechać do Demaru, gdzie mieszkało więcej Wirgińczyków. Myślał o tym, by wyjechać do Wirginii. Może by tutaj wrócił, chociaż coraz częściej nachodziły go myśli, że nie ma po co tutaj mieszkać. Wielka Równina. Już raz próbowano ją odzyskać. Z dość złym skutkiem. Ich armia straciła dużo ludzi, nikt nie chciał tam dalej walczyć. Oprócz niego. I… Dina. Czy ona jeszcze żyła? Gdzie? W jakim mieście? Keronia była dużym państwem, a on miał niewiele czasu. Czasem modlił się do swojej opiekunki, by ktoś zlitował się i zaopiekował się jego siostrą. Narius bał się sam przed sobą przyznać się, że szukał za mało. Może ominął ważny szczegół. W Królewcu było mało przychylnych mu ludzi, tych, którzy zgodzili mu się pomóc pytał się czy widzieli Dinę. Odpowiedź była przeczącą. Bo co jego Dina miałaby robić w stolicy Keronii?
Jego siwy koń zarżał cicho. Narius wyprostował się w siodle. Dotknął mimo woli łuk, który przyczepił wcześniej do siodła. Nie był naciągnięty, nie zrobiłoby to dobrze drewnie. Oprócz łuku miał jeszcze krótki miecz przyczepiony do miecza. Niewielka ilość broni, szczególnie na częste pogłoski o partyzantach grasujących na tych terenach.
Narius pośpieszył konia. Nie miał ochoty spotkać żadnych Kerończyków…
Pojawili się szybko. Wybiegli z lasu. Dwoje, odzianych w zielone ubrania z dużym kapturem. Mierzyli do niego z łuków. Coś krzyczeli, nie zrozumiał. Im widocznie to wystarczyło, bo wystrzelili. Strzały dobrze trafiły. Narius zsunął się z konia upadł na ziemię. Wyrwał strzały z ran, nie wiedząc czy nie są zatrute. Krew szybko wyciekała z ran, plamiąc palce jego dłoni, którą docisnął do ran w boku. Widział kątem oka jak zabierają jego konia, a potem uciekają, jakby ktoś ich wypłoszył. Po chwili sam usłyszał zbliżający się tętent kopyt. Wstał, zaciskając zęby z bólu. Wyciekło więcej krwi, materiał jego koszuli zabarwił się na czerwono, przylgnął do rany. Wszedł w las, nie wiedział kto jedzie traktem. Zataczając się i opierając się o drzewa poszedł głębiej między kolejne drzewa. Upadł, oddychał z trudem. Nie miał już siły. Zauważył kątem oka jakiś ruch. Coś co przypominało drzewo… Omany? Widział jak się do niego zbliża. Wyciągnął rękę.
- Pomóż… mi.

~Narius

Silva pisze...

I.
- Brzeszczot, chyba mamy kłopoty. Nasz informator wsiąkł... A drzwi są otwarte, jakby ktoś celowo wystawił nas na odstrzał.
Do najemnika dotarło co drugie słowo, dlatego usłyszał coś na kształt: „chyba-kłopoty-informator-a-są-jakby-celowo-nas”, czyli jedynie plątaninę bez sensu, którą wziął za majaki wciąż sennego umysłu. Spało mu się tak dobrze, że nawet chrapanie wilkołaka nie popsuło mu nocy; co prawda przyjemniej by mu było we własnym łóżku, pod kocem, najlepiej u boku pewnej wymagającej uzdrowicielki. Oj tak, Brzeszczot wciąż śnił. Tym, co go wyrwało z marzeń, nie był głos drzewnej pani. Obudziło go zimno; drwa w kominku nawet się nie żarzyły, wyglądały tak, jakby ktoś zasypał je śniegiem, a zimne nie dawały nawet odrobiny ciepła. Stare koce nie chroniły też przed chłodem, który wdzierał się do izby z zewnątrz, gdzie co prawda wstawał ranek, ale śnieg robił swoje; cieplej zrobi się dopiero za kilka godzin, gdy słońce, o ile wyjdzie zza chmur, zawiśnie w najwyższym punkcie nieba.
Brzeszczot ziewnął potężnie, kręcąc się pod kocem. - Co tu tak zimno? - nie mógł przestać ziewać, a koc podciągnął pod nos, zerkając zaspanymi oczami na Tiamuuri. Wciąż niewiele do niego docierało.
Obok, z nosem przy ziemi, śmignął wilkołak. Kiedy ten drań się obudził i zdążył przemienić?
- Wstawaj, Dar. Cieniarza nie ma, Tiamuuri ma rację, coś musiało się stać - szamanka już go szturchała. Czemu wszyscy powstawali tak szybko i nagle? Dar ziewnął, a Burzowe Kocie wychodziła już na zewnątrz, zaraz za nią szła drzewna. Dar wypełznął za nimi, jakieś kilka minut później.
Wisielec już węszył.
- Trop się rozdziela - szamanka, która znała wilkołaka najlepiej, jego basowe warknięcia i mowę ciała, na której na przykład Brzeszczot kompletnie się nie znał, szybko zinterpretowała wahanie Wisielca, węszącego przy dwóch przeciwległych krańcach domu. - Musi być stosunkowo świeży.
- Wcale mi się to kurwa nie podoba - wypowiedziane na jednym wdechu, niemal oskarżycielskie westchnienie najemnika - Przecież ten drań, swołocz, nie wystawiłby nas tak.
- Może go coś zżarło?
- Tak, a nas sobie zostawiło na deser - najemnik pokręcił głową na słowa szamanki. Chociaż jej sugestia może nie była do końca taka niemożliwa. Tylko czemu w nocy nic nie usłyszeli? Czy zmorzył ich tak sen, że stali się głusi na świat, czy po prostu wszystko rozegrało się w ciszy? A może Cieniarz po prostu ich zostawił, zwiewając z przeklętego lasu.
- My pójdziemy tędy - Burzowe Kocię wskazała dróżkę biegnącą za dom i, nawet nie czekając na sprzeciw, czy aprobatę, ruszyła w tamtym kierunku; wilkołak, który słyszał jej słowa, już na nią czekał. Szamanka taka była, nie potrzebowała pozwolenia, nie krępowały jej normy i więzy, które narzucili sobie mieszkańcy miast. Jeśli chciała iść i sprawdzić, co znajdzie na drugim końcu ścieżki, po prostu to zrobi, zmagając się z tym, co ją spotka po drodze.
- Ale nie! Weź poczekaj! Tiamuuri, zrób coś! - ale szamanka i wilkołak już znikali im z oczu, wschodząc pomiędzy bezlistne krzaki, rosnące wokoło. - Nienawidzę, jak to robi. Przynajmniej tym razem ma Wisielca - cóż, spróbuj człowieku nauczyć szamankę współpracy, a po jakimś czasie stwierdzisz, że ta jest jej obca, przynajmniej częściowo. - Chyba zostaliśmy przymuszeni, do sprawdzenia tej drugiej ścieżki - po co oni w ogóle szukali Cieniarza? Ten typek powinien podziękować bogom za przyzwoitość.

Silva pisze...

II.
Krótki gwizd Brzeszczota i z korony najbliższego drzewa sfrunęła sowa; płomykówka zwyczajna o długich, wąskich skrzydłach, teraz szeroko rozłożonych w locie; pióra miały jasnobrązowy kolor i poprzecinane były ciemnymi pasami; miała biały brzuch i szlarę w kształcie serca. W locie jej skrzydła zdawały się być większe, niż naprawdę, a kiedy przestała nimi machać, by szybując wyrównać lot, tuż przed najemnikiem wysunęła opierzone nogi. Wylądowała na wyciągniętym przedramieniu półelfa; mocne, silne pazury wbiły się w skórzany karwasz, podszyty watą, by lepiej łagodzić ostrość pazurów i siłę lądowania. Przez chwilę sowa łapała równowagę, machając wielkimi skrzydłami, aż w końcu usiadła spokojnie. Darrus też rozluźnił mięśnie; nie było już potrzeby, aby stał twardo i mocno, to pomagało ptakowi tylko wtedy, kiedy lądował, wytracając prędkość lotu. Czarne, okrągłe oczy wpatrywały się w najemnika.
- Kveel, braciszku - Dar podrapał palcami sowi łepek, wkładając w to więcej siły, by poprzez pióra ptaszysko to poczuło; płomykówka była towarzyszem najemnika, wybrała go, tak jak inne sowy wybierały członków rodu Crevan, którzy szczególnie umiłowali sowy. Kveel przekrzywił głowę, przekazując do umysłu Brzeszczota obrazy i uczucia związane z pełnym brzuchem, sytością i radością wciąż go rozpierającą, chociaż od polowania na mysz minęła już chwila. Ze strony najemnika popłynęło uczucie dumy i zadowolenie, na które sowa zahukała, a Dar wiedział, że to oznaka pogodnego przyjęcia komplementu. - Będzie obserwował las z góry. Gdyby zauważył coś niepokojącego - mówiąc to, przekazał przyjacielowi emocje i obrazy kojarzące się z tym, o co go prosił - Będziemy wiedzieć. - teraz, kiedy zostali bez dwóch wilków w ludzkich ciałach, zdani byli tylko na swoje umiejętności i siebie nawzajem. Co prawda Brzeszczot miał czuły słuch, ale przecież, gdy ktoś wiedział, z łatwością mógł oszukać jego uszy, albo zmanipulować go poprzez nie. Słyszał wiele, ale był również podatny na magię opierającą się na dźwięku i uwodzicielski śpiew. - To nauczka, by nie ufać byle jakim informatorom - wyraźnie było widać, że nie jest chętny do podjęcia marszu. Wolałby się nie pakować w coś, co go nie dotyczy. Gdyby szamanka nie wyskoczyła ze sprawdzeniem jednej z wydeptanych dróżek, pewnie zabraliby się stąd pierwszym statkiem płynącym do Sevilli. Niech kresowiacy martwią się Kresami. - Idziemy, co? Chrupniemy coś po drodze.

[A to tylko improwizacja ;p I wybacz, że tak ruszyłam z akcją do przodu, ale nie chciałam też przedłużać ]

Szept pisze...

-Wilki -powtórzyła cicho -Można tak powiedzieć... Jeden z kilku tutejszych gatunków psowatych. Są tylko większe... znacznie większe.
- Jak wilki Szept? – przysypiający dotąd Odrin ożywił się nieco. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Alastair, zajęty posępnymi myślami, nie bawił się w odpowiedzi ciekawskiemu karzełkowi, zaś ani Tiamuuri, ani Shivan nie poznali dotąd magiczki.
Chłód nocy był coraz dotkliwszy. Ciepłe płaszcze chroniły przed zbytnim wyziębieniem ciała, a ruch utrzymywał naturalne ciepło. Teraz jednak, gdy zaszło słońce, Alastair w pełni przekonał się, że chociaż zapanowała kalendarzowa wiosna, do ocieplenia jeszcze daleko. Drzewa rzucały długie cienie, w ciemności zdawały się przyjmować nienaturalne kształty. Powykręcane, poskręcane, nietypowe. Las odsłaniał swe drugie oblicze. Mag coraz dotkliwej odczuwał skutki swego zasiedzenia się w Królewcu. Za dużo czasu spędzał za biurkiem, za mało na powietrzu i wolnej przestrzeni. Nie wyhodował sobie pokaźnego brzucha, ale z całą pewnością ucierpiała jego sprawność fizyczna i odporność na trudy. Rozmowa o wilkach nie ułatwiała sytuacji. W ciemności jego ludzkie oczy na niewiele się zdawały. Szedł bardziej po omacku, żałując, że nie może przywołać świetlnej kuli, by rozjaśniła im drogę. Takie coś jednak zbyt wyraźnie oznaczyłoby ich pozycję, a on nie był pewny czy nie śledzą ich jakieś oczy.
Oczywiście, Tiamuuri mogła to wiedzieć. Drzewna jednak zdawała się radzić sobie najlepiej. Nic dziwnego. Las był jej domem, a ona jego częścią. Młody jeździec, Shivan, dobył miecza. Alastair nie był pewien, czy ostrze okaże się sprawdzoną bronią w lesie. Gdyby jednak doszło do walki, nie omieszkałby odwołać się do magii. To zaś rozjaśniłoby otoczenie na tyle, by jeździec mógł dostrzec znacznie więcej niż obecnie.
-Mają dobry węch - stwierdziła Tiamuuri z zaskakującym jak na sytuację spokojem - Prawdopodobnie już nas czują... świeżutkie, żywe mięsko... Jeśli zmniejszą dystans, zawsze można rozpalić ogień …
- Jesteś pewna, że to zwykłe wilki? – Słyszał o innych, zmienionych przez demoniczną magię bestiach. Wilczastopodobne, lecz opętane. Słyszał, że plaga szaroskórych może infekować także zwierzęta. W końcu zaś, dotarły doń pogłoski o dzikich wilkołakach. W takiej perspektywie wolał już leśnych drapieżników. W pewnej chwili wydało mu się, że dostrzega błysk ślepi w ciemności. Z całą pewnością natomiast słyszał jakiś hałas dookoła nich. Szelesty, trzask gałęzi. Wyobraźnia podsuwała widok potężnych cielsk, lśniących ślepi i wywieszonych języków.
To chyba nie był najlepszy moment, by poinformować swoich towarzyszy, że jest się głównie zaklinaczem, w niewielkim stopniu zaś magiem obronnym. Właśnie wtedy pierwsza bestia wyłoniła się z ciemności. Alastair nadal nie widział jej na tyle dobrze, by ocenić, czy jest to zwykły wilk, czy splugawiony. Do tego nie widział nawet gałęzi… Słyszał warkot za sobą, gdzieś z boku, co gorsza, z przodu też.
To, czy zostaną zdemaskowani przestało się liczyć. Mag uniósł dłoń, palce poruszyły się jakby same, odruchowo, zgięte, w następnej chwili już wyprostowane. Z dłoni wyfrunęła niewielka, złotawa kulka. Wystarczająca, by pokazać mu wrogów i kilka suchych, leżących w leśnym poszyciu gałęzi. Ku nim rzucił się mag, podnosząc je, znów mamrocząc do siebie. W przeciwieństwie do Shivana, nie potrzebował krzesiwa, by wzniecić maleńki ogienek, z suchej gałęzi czyniąc płonącą żagiew.
Wilk były naprawdę duże. Jednocześnie tak chude, że przypominały powleczone skórą szkielety. Żebra odstawały, wyraźnie znać było guzy biodrowe i łopatki. Z pyska kapała im ślina, oczy nie zdradzały inteligencji, jedynie żądzę i głód. Na ich widok Odrin pisnął i schował się za Drzewną.

Szept pisze...

[Sklerotyk, zapomniałam o nawiasach. Mianem Kolekcjonera ochrzciła Alastaira Darrusowa, jak stwierdziłam, że przydałby mu się przydomek. Spodobało się i sobie to miano bezczelnie przywłaszczyłam.]

Aed pisze...

Cz. I

Jak powiedziała Tiamuuri, tak zrobili. Ruszyli dalej.
Pewni siebie? Owszem. Aed był święcie przekonany, że jeśli zniedołężniały starzec – nawet jeśli był nie wiadomo jak uzdolnionym magiem – przeszedł tym tunelem bez szwanku, to o pułapkach nie może być mowy.
Mylił się. Nie docenił Lossenfelda.
Drzewna nie musiała się obawiać o mieszańca, gdyż ten został w tyle. Zwolnił nieco, aż w końcu przystanął i oparł się o ścianę tunelu. Przymknął powieki. Wydawało się, że piekło, które rozpętało się w naszpikowanym pułapkami korytarzyku, rozgrywa się poza jego świadomością.
***
Królewiec, dwa tygodnie wcześniej
Obskurna, dwupiętrowa kamieniczka, wciśnięta w róg rynku rybnego, nie odróżniała się znacząco od innych, stojących obok niej budynków. Jej poddasze było jednak dalece ciekawszym miejscem niż poddasza innych domów. Pełne książek, skrzyń pozamykanych na kłódki, kurzu i niezatrzymanego przez dach gorąca, doskonale odzwierciedlało ekscentryczność jego lokatora.
Lossenfeld kazał Aedowi na siebie czekać, ale jego nieobecność tak się przedłużała, że mieszaniec zaczynał rozważać opuszczenie jego mieszkanka na strychu i odwiedzenie go jutro bądź pojutrze. Dla zabicia czasu sięgnął po jeden z podstarzałych woluminów. Natrafił na mocno zakurzoną, rozsypującą się książeczkę w czerwonej oprawie. Otworzył ją w przypadkowym miejscu i przebiegł wzrokiem po pierwszych od góry wersach.
W pięściach ściskam gniew i nienawiść, i niespełnione marzenia. Głowa moja pełna jest snów o tych, którzy pomarli i tych, który się jeszcze nie narodzili. Nade mną niebo bezkresne: księżyc srebrny i słońce szczerozłote, i gwiazdy na swych strażnicach, i jasne zorze. Chmury splatają się wokół mych skroni w koronę z obłoków, mgieł i ulewnych deszczy. Mówię językiem ognia, a słowa me padają na spękaną ziemię jak...
- Kto pozwolił ci to ruszać? – dał się słyszeć zrzędliwy głos czarodzieja.
Zatrzeszczały wąskie, nadżarte przez korniki i próchnicę schodki. Z otworu w podłodze wychynął czubek łysiejącej głowy, z której właśnie zsunął się wystrzępiony kaptur z grubej wełny w kolorze ciemnej zieleni.
- Jesteś wreszcie.
Pokryta niebieską siatką żył dłoń maga zacisnęła się na krawędzi wejścia.
- Pomóc ci? – zapytał mieszaniec, podchodząc do starszego mężczyzny i wyciągając doń rękę. Mag prychnął, po czym w swoim tempie, bez pośpiechu wdrapał się po ostatnich schodkach na poddasze.
- Jeszcze raz spróbujesz mnie poganiać, a wyjdziesz dachem zamiast drzwiami.
Aed uniósł nieznacznie brew, dając upust zdziwieniu mieszającemu się zrozbawieniem, ale posłusznie pokiwał głową.
No, nadszedł koniec uprzejmości.
- Masz to, o co prosiłem? – zapytał mieszaniec, łapiąc rzucony mu ciężki płaszcz z kapturem. Sacard jak gdyby nigdy nic przyklęknął, by zzuć buty.
- Jest w skrzynce na stole. Tej sosnowej, z okuciami.
Aed sięgnął po wspomniany przedmiot, jednak oberwał w wyciągniętą rękę kijaszkiem, który, do tej pory oparty o ścianę, przed chwilą wyglądał całkiem nieszkodliwie. Mag przydreptał do stołu na bosaka i sam chwycił skrzyneczkę.
- Powiedziałem ci, że możesz dotykać? Nie przypominam sobie.
Otworzył ją drżącymi dłońmi. Na dnie spoczywał zdobiony klucz pokaźnych rozmiarów.
Aed zerknął ukradkiem i zaraz odwrócił wzrok. Opis się zgadzał, o ten klucz mu chodziło.
- Poprzednim razem nie podałeś ceny.
- I tego nie zrobię – odparł mag. – Powiesz mi, do czego jest ten klucz, a dam ci go.
Mieszaniec pokręcił głową.
- Cena – powtórzył uparcie, z naciskiem.
- Jeśli mi nie odpowiesz – powiedział powoli Lossenfeld, siadając na zapadniętym łóżku i zamykając oczy – sam znajdę odpowiedź. W torbie masz pewną kartkę, prawda?
Aed nie zdołał całkowicie ukryć zaskoczenia.
- Prawda – odpowiedział sam sobie mag. – Czy noszenie przy sobie poufnych informacji jest, hm, bezpieczne? Mapy bardzo szybko zdradzają, dokąd chcesz się udać.

Aed pisze...

Cz. II

- Skąd...? – wycedził przez zaciśnięte zęby mieszaniec.
- Stąd. – Lossenfeld trzymał w dłoni złożoną na cztery mapę okolic Twierdzy, którą tego ranka Aed włożył do torby, do ukrytej kieszeni. – Proszę.
Półkrwi elf wziął podany mu papier. Zrobił to trochę szybciej i bardziej nerwowo niż zamierzał.
- Idź już – odprawił go mag. – Oddasz mi przysługę. W swoim czasie.
***
Ciemność tunelu wydała się bardziej przytłaczająca niż dotychczas.
Magia. Aed czuł ją, czuł wyraźnie. Jego ciało pragnęło jej, choć nie było w stanie jej kontrolować. Wypełniała go dziwnym ciepłem, którego źródła nie potrafił określić.
Wzrok przysłoniła mu ciemna kurtyna. Znikł płomień pochodni, a oświetlone nim twarze towarzyszek zatarły się w mroku. Dłoń mieszańca trafiła na chłodną, wilgotną ścianę tunelu. Aed oparł się o nią, czekając, aż ustąpi ten nieprzyjemnie znajomy stan. Wrażliwość na magię miała swoje zalety, ale miała również i wady.
Po swojej lewej stronie usłyszał ostrożne kroki – tak ciche, że przez chwilę zastanawiał się, czy nie ma do czynienia z urojeniami. Z prawej dobiegł go brzęk metalu o skałę i odgłos dwóch serii wystrzałów. Tymczasem on wciąż był bezradny, starając się odzyskać władzę nad szalejącymi zmysłami.
- Ale się porobiło, co...?
Mieszaniec zamrugał, odwracając wzrok w kierunku, w którym nie spodziewał się nikogo ujrzeć. Nawet jeśli nie wierzył własnym oczom, Lossenfeld stał tam jako żyw, otulony swoim zielonym płaszczem. Towarzyszyła mu ta charakterystyczna, trudna do opisania woń, którą często czuć było od osób w podeszłym wieku. Mieszała się z zapachem jakichś gorzkich ziół. Czosnek, o dziwo, chyba został w domu, na poddaszu kamieniczki na obrzeżach Królewca.
- Czego tak stoisz i się gapisz jakbyś ducha zobaczył? Zdaje się, że twoja towarzyszka potrzebuje pomocy.
Oszołomienie, wywołane otworzeniem portalu, powoli ustępowało.
Na widok pobojowiska, jakie prezentował korytarz, Aedowi z przestrachu ścisnęło się gardło. Jak mógł nie zauważyć? Jak, do licha? Przecież to niemożl...
- Ruszże się, gówniarzu! Na wszystkich bogów!
Mieszaniec podbiegł do Tiamuuri i przyklęknął obok niej. Wyciągnął rękę, sam nie wiedząc, po co, ale zamarł w bezruchu, bojąc się, że sprawi dziewczynie ból.
- Potrafisz jej pomóc?
Czarodziej uśmiechnął się z politowaniem dla bezradności najemnika.
- Dasz mi klucz i wszystko załatwione.
Mieszaniec zaklął szpetnie pod nosem.
No to się wydało, skąd wiedział, że to iluzja i kto rzucił czar.

[Taaak, weekend, jasne... Ktoś tu musi popracować nad systematycznością, dotrzymywaniem obietnic i ogarnianiem swojego lenistwa. Za to zamotałam wątek i nie wiem, naprawdę nie wiem, jakie będą tego konsekwencje. xD]

Aed pisze...

Aed miał przemożną ochotę zamknąć oczy i powtarzać sobie jak mantrę, że to się nie dzieje. Znowu pokpił sprawę. Coś spartaczył, coś potraktował zbyt lekko. Zamiótł pod dywan i udawał, że tego nie ma.
- Co to znaczy? O czym on mówi? Jest coś, o czym na nie mówiłeś?
Zsunął jej dłoń ze swojego ramienia. Nie chciał, żeby się przemęczała. Potakująco skinął głową, choć każdy jego mięsień buntował się przeciwko temu gestowi.
- Dowiedział się o wszystkim. Z mojej winy. – Śmiesznie to zabrzmiało. Ktoś postronny dowiedział się o tajnej misji... tak po prostu.
Teraz zapytała Savardi:
- Znacie się, ty i ten...
Znów niechętne skinięcie głową. Zdaje się, że pewien mieszaniec powinien popracować nad uporządkowaniem starych znajomości. Niedomknięte sprawy zawsze lubiły się za nim ciągnąć i nigdy, przenigdy nie dawały o sobie zapomnieć na długo.
Lossenfeld nie podzielał zaniepokojenia trójki wysłanników ruchu oporu. Wyglądał na rozbawionego, choć mogło być to mylne wrażenie – wszak panujący mrok nie pozwalał dostrzec wszystkich szczegółów. Przyglądał się całemu zajściu, pozostając na uboczu i zachowując się zupełnie tak, jakby go tu nie było.
Jeszcze nic nie zrobił, a już miał przewagę. Skłócił ich ze sobą.
- Powiedz, o czym on mówi.
Aed tylko zacisnął usta w wąską linię. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, by to wszystko wyjaśnić.
- Jaki klucz? – ciągnęła Drzewna. – Czy to wszystko jest zasadzką?
- Zostaw ich.
- Nic nam nie zrobi – uspokoił Aed elfkę. Zdawał sobie sprawę z tego, że pojawienie się tu maga mocno podkopało zaufanie, jakim obdarzyły najemnika towarzyszki, i że teraz, kiedy broni on czarodzieja, naraża im się jeszcze bardziej. Jednak nie miał wyboru. Sprawę należało rozwiązać polubownie. Nie chcieli tu jatki.
- Pozwolicie, że wytłumaczę... – odezwał się niepytany przez nikogo Lossenfeld. Uznał, że nadeszła pora, by wziąć wszystko w swoje ręce. – Klucz pozwoli otworzyć drzwi, które znajdują się na końcu tego korytarza.
- Żadne wytrychy tu nie pomogą, to twierdza Zakonu – wtrącił mieszaniec, który najwyraźniej odzyskał mowę. Gdy rozpoczynał się temat włamań, najemnik był pierwszym, który miał ochotę uciąć sobie o nich pogawędkę.
- Wy chcecie dostać się na koniec tego korytarza bez nieprzyjemnych incydentów, jak choćby ten przed chwilą. Ja chcę dostać coś, co jest za tymi drzwiami. Myślę, że to całkiem uczciwy układ.
- Zapomniałeś o czymś – powiedział twardo mieszaniec.
Sacard machnął ręką.
- Tak, tak, pomogę jej. W miarę możliwości, oczywiście.
Aed milczał. Nie podobało mu się oskarżycielskie spojrzenie Tiamuuri ani reakcja Savardi, mimo że były całkiem zrozumiałe. Nie podobało mu się, że traci kontrolę nad sytuacją. I nie podobał mu się ton, w jakim przemawiał mag. Lossenfeld wyglądał na trzęsącego się ze starości zdziwaczałego dziadka, ale jeśli brać pod uwagę jego zdolności posługiwania się słowami mocy, nie mogło być nic bardziej mylnego niż wygląd.
Najemnik czekał na reakcję towarzyszek. Ona była kluczowa. Powinien zrobić coś, by przekonać je do pójścia na ugodę. Być może wyszłoby im to na dobre. Jednak czuł, że to nie w porządku. Nie tego chciał. Niech chociaż relacje w drużynie będą takie, jak być powinny.

[W ogóle Darrusowa wczoraj uświadomiła mnie, że Twierdza jest na terenie zajmowanym przez Wiewiórki, więc może być ciekawie, o ile planują wracać na piechotę. :D]

Aed pisze...

- Przykro mi, panie iluzjonisto, ale nikt pana nie uwzględniał w planie.
Lossenfeld uśmiechnął się do siebie, kręcąc głową.
- Ja również nie uwzględniałem was w planie, więc jesteśmy kwita. A iluzji nie musisz się obawiać. Może przydać się, gdy wreszcie przyjdą tu Wirgińczycy. Naprawdę myśleliście, że możecie bezkarnie panoszyć się po ich podwórku? Aż dziwię się, że wysłano tylko waszą trójkę. To wygląda tak jakby zwiad był ważniejszy od żołnierzy, których się na niego wysyła...
Aed drgnął i bezwiednie zacisnął zęby. Lossenfeld wypowiedział na głos myśl, która od momentu podjęcia się tej misji aż do teraz nie dawała mu spokoju.
Mieszaniec chciał powstrzymać Drzewną przed podnoszeniem się z pozycji siedzącej, jednak w jej wzroku z pewnością nie można było dostrzec przyzwolenia na wchodzenie jej w drogę.
- Chyba mu nie ufasz?
- Zaufanie i chwilowa współpraca nie muszą iść w parze – odparował. – Wy w tym momencie mi nie ufacie, ale nie rzucacie się na mnie z bronią w ręku. Na niego też nie musicie, bo na razie jesteśmy bezpieczni.
Tak, to należało ubrać w słowa i wypowiedzieć. Mag już wiedział, że każde z tej trójki ma inny pomysł na to, co powinni zrobić. Oni również musieli sobie tu uświadomić i jakoś pogodzić swoje obawy.
Dziewczyny obawiały się maga. Aed obawiał się, że bez maga nie przejdą tego korytarza żywi.
- Nie dasz rady nawet go dotknąć, Savardi. Nawet nie próbuj.
Aed odetchnął w duchu. Może nie do końca taka była przyczyna jego uspokajających zapewnień, ale dla niego liczył się sam fakt, że Tiamuuri spróbowała odwieść elfkę od rozwiązań siłowych.
- Nie możesz oddać mu klucza. Nie na tym polega nasza misja tutaj.
- Nie zamierzam – odparł krótko.
- Jeśli go nie dostaniesz, zabijesz nas wszystkich?
- Mnie będziesz chyba musiał załatwić pierwszą.
- Nie chcę waszego klucza – odrzekł Lossenfeld. – Chcę wejść tymi drzwiami. Wiecie, co tam jest? Podziemna kaplica Kapłanek Myrmidii. I nie, nikogo nie będę zabijał. Nie przeprowadzam eksperymentów na ludziach, po co więc miałbym to robić?
- Aed, nie myśl teraz o mnie, proszę. '⊍ Ђœ√ od czegoś takiego nie umierają. Naprawdę trzeba się bardziej postarać.
- Nie chcę tylko widzieć cię żywą. Chcę także, żeby nic ci się nie stało i żebyś szybko wydobrzała. – Może w tej sytuacji wypowiedź zabrzmiała jakby jej adresatem było kilkuletnie dziecko, jednak z tym wrażeniem kłóciła się stanowczość głosu mieszańca i pobrzmiewająca w nim powaga. Aed nie zamierzał tylko udawać troskliwego. On planował to wszystko naprawić, co do ostatniej spapranej rzeczy.
- Sam powiedziałeś, że tu nie pomoże wytrych. Chyba z jakiegoś powodu ktoś postarał się o takie zabezpieczenie. A nasza misja, przynajmniej w założeniach, miała pozostać w tajemnicy...
- Mapa – przyznał się. – Miałem ją w torbie, kiedy do niego poszedłem. To on zdobył dla mnie klucz.
Tak, to było szczere. Zbyt szczere. Jednak najemnik musiał odzyskać zaufanie Drzewnej i elfki. Bez tego mogli rzucić to wszystko i iść do domu.
Nie był pewien, jaki będzie efekt przyznania się do intencjonalnego związania tej misji z osobą Lossenfelda. Dziewczyny miały przecież na tyle rozumu, by pojąć, że jeśli wplątał w to kogoś trzeciego, to zrobił to tylko dlatego, że nie miał innego wyjścia. Jednak teraz, gdy krzyczały w nich emocje, a górę nad zdrowym rozsądkiem brało zaskoczenie i nieufność, ich reakcje mogły być niespodziewane.
- Mili państwo – odezwał się w końcu Lossenfeld. – To nie jest odpowiednie miejsce na dłuższe rozmowy. Spieszy nam się.
Drżącą ręką wspierając się na kosturze, przyklęknął i położył dłoń na ziemi, rozcapierzając przy tym powykrzywiane palce. Zamknął oczy. Przez moment nic się nie działo, a w ciszy tunelu było słychać jedynie bełkotliwy szept maga. Potem jednak rozległ się zgrzyt jakiegoś mechanizmu – najpierw pojedynczy, gdzieś blisko. Po chwili ten sam odgłos zaczął powtarzać się coraz dalej i dalej od nich, aż w końcu ucichł zupełnie.
- Możecie iść. Zabezpieczenia nie są już aktywne.

Aed pisze...

Mieszaniec napotkał spojrzenie Tiamuuri. Tym razem je wytrzymał, nie odwrócił wzroku. Drzewna uważnie go obserwowała. Zbyt uważnie.
- To było z góry zaplanowane?
- Nie – zaprzeczył krótko, lecz stanowczo. – O niczym nie wiedziałem. Mogłem się tylko domyślać, ale i tak nie spodziewałem się portalu. – Tu skinął magowi głową w drwiącym ukłonie. Musiał przyznać, że zdołał go przechytrzyć.
Lossenfeld odpowiedział jedynie lekkim uśmiechem. Gdyby tego wszystkiego dokładnie sobie nie zaplanował, nie byłoby go tu.
- Twoi mocodawcy wiedzą o tym?
Pokręcił głową w przeczącym geście.
- Nie wiedzą. Pozostawili mi swobodę w zdobyciu tego klucza. To była część zlecenia, za którą zobowiązali się mi zapłacić.
One też powinny były o tym wiedzieć. Dlaczego nikt im nie powiedział...? Aed sam powinien był to zrobić, gdy rozmawiali po drodze. Czemu to przemilczał? Trudno powiedzieć. Bał się? Bał się, że ten nieco desperacki plan skończy się fiaskiem? Że pan najemnik wyjdzie na niedoświadczonego ryzykanta? Możliwe.
- Może od razu powiedz, o co tu właściwie chodzi i kto jeszcze jest w to zamieszany.
Mieszaniec zawahał się. Uznał jednak, że przy Lossenfeldzie mogli swobodnie rozmawiać. Stary mag pozostawał poza gierkami politycznymi i walkami różnych organizacji. Nie obchodziło go to ani krztyny i nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy. Badanie właściwości rozmaitych artefaktów i substancji pochłaniało wystarczająco dużo czasu, wysiłku i pieniędzy.
- Według mojego stanu wiedzy nikt poza naszą czwórką – odparł Aed. – Ale o co tu chodzi? Żebym ja to wiedział... – Umilkł na chwilę. Jego czoło przeorała pionowa zmarszczka, zdradzająca, że najemnik się nad czymś zastanawia. Po chwili mężczyzna wziął głęboki oddech i, patrząc to jednej, to drugiej dziewczynie w oczy, zapytał: - Czy i wam wydaje się, że coś tu nie gra? Dostaliśmy zlecenie. Wysłali tylko naszą trójkę. Szanse na to, że nam się powiedzie, są niewielkie. Szanse na to, że dostaniemy się w ręce Wirgińczyków – ogromne. Jeśli nie dowiedzą się o tym przejściu, a my nie wpadniemy w ich łapy, uznam to za cud i może nawet zacznę oddawać cześć bogom. Nie wiemy, po co tu jesteśmy. Czy to możliwe, że...
Urwał. Dopiero teraz, gdy jeszcze raz wszystko przeanalizował, przyszło mu do głowy, że to mogło być coś wymierzonego przeciwko nim lub przeciwko ruchowi oporu. Może decyzja nie została podjęta przez ruch i Zakon? Może wpływ na nią miał na to ktoś z zewnątrz? Ktoś, kto chciał zaszkodzić partyzantce?
- Spisek... – podsunął szeptem Lossenfeld, po czym zaśmiał się cicho, piskliwie.

Aed pisze...

- Chyba ty musisz to zrobić, bo jedyny medyk w drużynie ma mały problem z opanowaniem się.
Skinął głową na znak zgody. Bał się, że, wyrywając strzałki, sprawi Tiamuuri niepotrzebny ból. Jednak w zaistniałej sytuacji mógł się tego podjąć. Miał nieco doświadczenia w opatrywaniu ran, zdobytego głównie dzięki swojemu talentowi do pakowania się w kłopoty. Wolał nie wspominać tych momentów, w których, pozostawiony sam sobie, musiał powstrzymywać upływ krwi lub unieruchamiać pogruchotane kości. Mimo to nie mógł zaprzeczyć, że dzięki temu potrafił obchodzić się z urazami.
Spojrzał na Savardi. Bała się. Bała się i nie była w stanie tego ukryć. Podniósł się z klęczek i położył jej dłoń na ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Cała się trzęsła, niczym przestraszone, zaszczute w kozi róg zwierzątko.
- Nie obwiniam cię, że czujesz się, jakby cię sprzedali.
Mieszaniec nie wytrzymał. Nie myślał już o tym, że ktoś może go usłyszeć. Nie myślał o tym, że to, co chce powiedzieć, może zabrzmieć za ostro.
- Do ciężkiej cholery! – wykrzyknął, czując, że wyrzuca z siebie coś, co narastało w nim od dłuższej chwili. – Choć na chwilę przestańcie o tym myśleć! Jak mamy się stąd, do kurwiej nędzy, wydostać, skoro będziemy zamartwiać się czymś, na co nie mamy wpływu, i myśleć o sobie jak o trupach?! – Wziął głęboki oddech. Teraz i on drżał. Trząsł się ze złości, od niekontrolowanego wybuchu gniewu. Następne słowa zostały wypowiedziane już nieco ciszej, ale nadal pobrzmiewała w nich wściekłość. – Zostaliśmy wysłani na misję. Tak czy nie? Więc mamy się na niej skupić, wykonać ją i wrócić z niej żywi. Potem się wszystkiego dowiemy. Wszystkiego – dodał z naciskiem. – A jeśli usłyszę, że przez moje domysły przestajecie ufać swoim dowódcom, szlag mnie trafi. To są tylko cholerne przypuszczenia, nic więcej.
- Aed, masz mi wyjaśnić, kto cię tu wysłał. Z kim bezpośrednio rozmawiałeś.
- Nie – warknął. – Nie teraz. Teraz zajmę się tym ostrym cholerstwem, a potem sprawdzę, co jest na końcu korytarza. Potem się stąd wydostaniemy. Wszyscy, cała czwórka. I wtedy będziemy dochodzić prawdy. Dowiemy się, co zaszło. Dlaczego. Kto za tym stoi. I jaki ma w tym cel.
Klap. Klap. Klap.
To Lossenfeld klaskał, szczerze rozbawiony.
- Błagam, daj mi spokój... – westchnął Aed bezsilnie. Obecność maga z każdą chwilą zaczynała robić się coraz uciążliwsza.
Najemnik niemalże siłą posadził Drzewną na kamiennej podłodze. To nie miało wyglądać jak egzekucja. Miało sprawiać pozory opieki medycznej.
Aed wsunął dłoń pod klapę torby, przez chwilę szperał we wrzuconych do niej rzeczach, aż w końcu znalazł kawałek czystej, lnianej tkaniny. Zwinął ją w rulon i wcisnął Tiamuuri do ręki.
- Masz, włóż między zęby i zaciśnij je, kiedy będzie bolało.
Ujął między palce pierwszą strzałkę, wybrawszy taką, która wbiła się najpłycej.
- Uwaga... – mruknął. Przygryzł dolną wargę, odczekał chwilę i wyrwał grot.

Aed pisze...

Lniany spłachetek z odciskiem zębów trafił z powrotem do torby.
Najemnik nie był pewien, co powinni teraz zrobić. Z jednej strony chcieli jak najszybciej się stąd wynieść, jednak z drugiej nie zamierzał pozwolić Tiamuuri odgrywać bohaterki, gdy była w takim stanie. Podzielał niepokój Savardi, doskonale rozumiejąc jej obawy. O Drzewożytach nie wiedział niemal nic. Zorientował się, że Drzewna mogła znieść więcej od nich, wykazywała większą odporność na urazy i ból, jednak rany pozostawały ranami. Dopóki ich drużynie nic bezpośrednio nie zagrażało, dziewczyna powinna była się oszczędzać. Dlatego mieszaniec pokiwał głową, gdy Savardi delikatnie zasugerowała:
- Siedź na tyłku, dopóki proces nie zakończy się całkowicie.
Najchętniej podałby Tiamuuri środek uśmierzający ból, którego buteleczka spoczywała na dnie jego torby. Problem polegał na tym, że substancja ta działała w pewnym stopniu nasennie, otumaniając tego, kto ją zażył.
Choć był tego samego zdania co uzdrowicielka, musiał przyznać, że chwyt z odebraniem elfce tej ciężkiej lagi był naprawdę dobry. Mogli żywić nadzieję, że w ciągu najbliższej godziny kij nie rozłupie na dwoje czaszki Lossenfelda. Jeden powód do obaw mniej. Mniej o jeden powód, dla którego Dziwka Fortuna mogła przyprawić ich o śmierć.
- Czyli idziemy?
Dziesięć minut to niewiele czasu. Spora jego część minęła na rozmowie, jednak mieszaniec wątpił, by ta chwila wystarczyła Drzewnej na regenerację. Właściwie nie wierzył również w to, że potrzebuje ona jedynie wspomnianych dziesięciu minut. Mogła blefować, by nie spowalniać reszty.
- Zaczekajmy jeszcze chwilę. Tymczasem… Lossenfeld, czego szukasz w tej kaplicy?
Nie chodziło o odpowiedź na to pytanie. Tak naprawdę mieszańca niezbyt obchodziło, jakie sprawunki ma do załatwienia zdziwaczały czarodziej w miejscu takim jak to. Dopóki jego eksperymenty im nie zagrażają, niech pozostają jego sprawą. Jednakże dzięki tej gadce Aed mógł nie tylko pokazać, że on również jest podejrzliwy w stosunku do poczynań starca, ale również opóźnić nieco dalszą wędrówkę korytarzem, dając tam samym upartej Drzewnej więcej czasu na odpoczynek.
Mag westchnął ciężko, spoglądając na mieszańca z niedowierzaniem.
- Mam zdobyć klucz, zablokować mechanizmy, bronić was przed Wirgińczykami, których sami na siebie ściągnęliście, nałożyć iluzję na ten cholernie widoczny otwór w marmurowej płycie i jeszcze się spowiadać? – warknął. Nikt mu nie odpowiedział, więc mówił dalej: - Chodzi mi o fiolkę wody, nic więcej.
- Wody? – powtórzył Aed, unosząc przy tym brew.
- Tak, wody – potwierdził mag, a w jego głosie pobrzmiewała zaciekła upartość. Z tonu jego głosu wynikało, że nie piśnie ani słówka więcej na ten temat.
Mieszaniec tylko wzruszył ramionami.
- Niech będzie. Sacard, jeżeli którakolwiek z tych pułapek nadal działa, przysięgam, że cię znajdę. Albo mój duch to zrobi.
Mag rozłożył ręce w geście bezradności i, wspierając się na swojej ladze, poszedł przodem.
- Jeśli tak wam straszno, poczekajcie tu sobie – rzucił przez ramię, dziarsko kuśtykając, postukując przy tym kosturem.

[Zostałam zadeklarowaną fanką Savardi i jej kija, kocham te sceny. :D Mam dwa pytania: podoba Ci się kierunek, w którym zmierza wącisze (bo te spiski to czysta improwizacja) i czy masz pomysł na ciąg dalszy?]

Aed pisze...

Aed westchnął ciężko. Chyba nikt ani nic nie było w stanie przekonać jego dwóch upartych towarzyszek do tego, że ze strony maga nic im nie grozi. Miały prawo być do niego uprzedzone, to fakt, jednak mieszaniec liczył na nieco dyskrecji z ich strony.
Najchętniej zgodziłby się z Savardi w kwestii podziemnych wycieczek, i to nader gorliwie. Jednak doświadczenie podpowiadało mu, że on, pan Kłopot, wpakuje się jeszcze w niejedno takie bagno, i to po czubki spiczastych uszu. Historia lubi zataczać koło, a fortuna kołem się toczy... o złośliwej Dziwce Fortunie nie wspominając.
- Naprawdę dziwne masz znajomości. Jak przez niego tu umrzemy, postaram się straszyć go każdej nocy, póki serce mu się nie zatrzyma.
- Owszem – przytaknął. – Raz mi się te znajomości opłacają, innym razem nie. Tym razem na nich skorzystam, bo nie musimy się niczego obawiać – zapewnił raz jeszcze, podejmując ostatnią, rozpaczliwą próbę choć chwilowego pogodzenia tej trójki. Czuł, że na nic się to nie zda, ale nie chciał tego tak zostawić.
Kątem oka uważnie obserwował Drzewną. Wydawało się, że dziewczyna umyślnie trzymała się z dala od maga, ale być może po prostu nie miała siły dotrzymać mu kroku.
- Pomóc ci? – zaproponował mieszaniec półgłosem. W pytaniu nie było poniżającej nagany, a jedynie troska, dla postronnego obserwatora niewyczuwalna przez zdenerwowanie najemnika zaistniałą sytuacją.
Tymczasem staruszek prowadził, nader uważnie przyglądając się zawilgotniałym ścianom. Drogę oświetlała mu wyczarowana przezeń kula niebieskawego, drażniącego oczy światła, wydobywającego się z górnego krańca kija, na którym wspierał się mag.

[To świetnie, że Ci się podoba. :D Ode mnie króciutko i bez ciągnięcia akcji dalej, bo nie mam teraz do tego głowy, a nie chcę spaprać.]

Silva pisze...

- Jesteśmy w Kresach wyjątkowo niemile widzianymi gośćmi.
Najemnik westchnął, idąc za kobietą, potwierdzając w ten sposób jej słowa; Drewienko miała cholerną rację. Bo przecież to, że utknęli w celi, że im się w ogóle nie udało dotrzeć do informatora było już farsą i śmiechu wartą sytuacją, ale dodając do tego fakt, że kiedy ów informator się odnalazł, następnego dnia zaraz im zniknął, wychodzi zwykła, chłopska kaszanka. Jakimi trzeba być geniuszami, aby dopuścić do takich wydarzeń? Nie, Kresy od tej chwili spadają na ostatnie miejsce w liście krain, które stały się ością w gardle.
- Jak to załatwimy, wracamy do Sevilli. Piłaś kiedyś krasnoludzki miód? - według Dara, najlepszą pociechą był trunek; nie mógł on przebić pewnego chlejącego krasnoluda, ale taki słodki miód miło wyganiał z głowy złe wspomnienia, a z kości chłód. - Przydałaby się choć butelczyna - Kveel przyglądał się bursztynowymi oczkami Drzewnej, rozluźniając nieco chwyt swoich szponów, a kiedy Tiamuuri wymówiła słowa po swojemu, sówka zahukała, jakby ją witając; poprzez więź łączącą ją z Darem, przebiła się radość i szczere powitanie, skierowane do kobiety. Kveel rozumiał język natury, który dla najemnika był… dziwny, po prostu dziwny. Brzmiał jak szum liści, głęboki i spokojny, chociaż poprzecinany syczeniem i poszczekiwaniem. Ciekawe, czy człowiek mógł nauczyć się słów, nie łamiąc sobie przy tym języka; być może elfy miałyby pewną łatwość, jako ci, którzy miłują naturę bardziej niż ludzie. Kveel ją rozumiał, najemnik to czuł poprzez ich więź - Zazdroszczę ci - mruknął zatrzymując się na chwilę, sięgając ostrożnie dłonią po kaptur, naciągając go na niebieskie kudły; nie tyle z zimna, co raczej by ukryć swoje zawstydzenie, które go zakłopotało. Zazdrościł Tiamuuri tego, że potrafiła rozmawiać z sowim bratem w sposób, którego on nigdy nie spróbuje, którego nawet nie potrafił sobie wyobrazić. To nie były obrazy i emocje, którymi rozmawiał z Kveelem, to był język natury, który rozumiały jej dzieci. Coś, czego nawet nie muśnie. Naprawdę zazdrościł Drzewnej tego daru. Tak swobodnie mówić z sowim bratem, nie zastanawiać się nad obrazami, nie przytłaczać go emocjami, po prostu mówić, jak rozmawia się z każdym innym człowiekiem.
Kveel wyczuł jego niepokój, uszczypnął więc swojego brata w okrągłe ucho.

[nie chciałabyś może… potropić? :D]

Szept pisze...

-Jak blisko jesteśmy skażonej ziemi?
Chciałby to wiedzieć. W ciemności lasu całkowicie jednak stracił rozeznanie w terenie. Gdyby nie Tiamuuri, mógłby kręcić się w kółko i nawet by tego nie dostrzegł. Mogli być blisko, musieli być blisko Błędnych Ziem. Jedna, dwie stajania? Kilkanaście? Pół zaledwie? Na bóstwa, miał takie samo, jak nie mniejsze pojęcie o ich obecnej pozycji jak młody Jeździec. Nie kłopotał się nawet wzruszeniem ramionami, pochłonięty obserwacją zbliżającej się watahy. Jak na złość, o zwierzętach też wiedział niewiele. Wieśniacy skarżyli się, że nocą podchodzą za blisko chat, że wczesną wiosną i zimą porywają zabłąkane sztuki ze stada. Ten i ów opowiadał, jak to zimą watahy nękały podróżnych, zdążając ich śladem, a nocą gromadziły się wokół obozu, szare widma, wychudłe szkielety czekające, aż trzymający je na dystans ogień zgaśnie. Czekając na śmierć.
Wzdrygnął się.
- Sądząc po obecności wilków, zdecydowanie za blisko. - Szept jednak o wilkach mówiła z ogromnym szacunkiem i miłością… Tiamuuri też uważała, że językiem natury, tą dziwną mową, której nie pojmował, zdoła do nich dotrzeć. Z tego, co jak na razie widział, niezbyt wychodziło.
-To klątwa czy po prostu są aż tak głodne?
W tej chwili jeden z trzymających się dalej wilków postąpił bliżej. W ciemności błysnęły lśniące ślepia. Alastair spojrzał w nie i nie zdołał stłumić drżenia. Musiał przełknąć ślinę, zwilżyć język, by wydusić z siebie głos.
- Sądzę, że to spaczenie – nawet on nie rozpoznawał własnego głosu, zniekształconego niepokojem i strachem…. Odrazą.
Ślepia wilka pałały szaleństwem. Nie było w nich nic. Śladu pojętności, instynktu, życia. W blasku magicznego ognia sierść sterczała na wszystkie strony, brudna, miejscami wytarta, miejscami aż sztywna, przypominająca druty. Pazury były dłuższe niż zwykle, ostrzej zakończone na kształt szponów, z kłów kapała spieniona ślina. Przypominały wściekłe psy i w istocie, w coś im podobnego zmieniało ich spaczenie. Niektóre, dotknięte bardziej niż inne, miały zniekształcone członki, powyginane kończyny aż zaskakiwały, utrzymując ciężar potężnego ciała.
Wilki poruszały się. Powoli, nieubłagalnie prąc do przodu, do nich. Zwykłe leśne drapieżniki trzymałyby się z dala od ognia, zatrzymały, zdradziły zawahanie. Chłodną kalkulację głodu ze strachem przed płomieniami.
Te nie były im podobne. Parły do przodu. Bez lęku, bo coś, co jest na wpół martwe, nie mogło go czuć. Szaleństwo i spaczenie kazało im pożywiać się i mordować i to właśnie robiły. Nierzadko z rozciętym brzuchem i narządami wewnętrznymi na wierzchu atakowały dalej, póki tliły się w nich resztki marnego żywota.
Mag uniósł głowę. Wargi poruszyły się bezgłośnie w próbie zliczenia członków półmartwej watahy. Zawahał się… Nie lubił korzystać w lesie z magii ognia. Ta łacno mogła rozprzestrzenić się…
- Bliżej, trzymajmy się bliżej… chroniąc swoich pleców … - mruknął bez przekonania, dłonią zataczając krąg. Jego większa kopia urosła wokół nich, na razie wierna rozkazowi maga, tylko we wskazanym miejscu, otaczając podróżników, tworząc barierę… Tylko czy ogień zatrzyma spaczone bestie?
Jedna z nich właśnie rzuciła się przez niego. Futro zajęło się ogniem, lecz to nie przeszkodziło zwierzęciu w próbie ataku na najbliżej stojącego z nich… na Shivana.
Cienie poruszyły się, ruszając za prowodyrem.

Silva pisze...

I.
Brzeszczot zatrzymał się nagle. W końcu uświadomił sobie, co takiego mu nie pasuje od dobrej chwili.
Braciszku?
Kveel miękko wylądował na obeschniętej gałęzi sosny; drzewo przechylało się na jedną stronę, igieł w wielu miejscach brakowało, kora niezdrowo się łuszczyła, pękała, a samo drzewo raczej chorowało, sądząc po czerwonoburych, kulistych tworach wokół obumarłego pnia. Płomykówka zacisnęła mocniej pazury, aż z gałęzi posypała się kora; przekrzywiła głowę, pohukując na znak, że słucha. Dar poczuł też, jak od sowy płynie ku niemu ciekawość.
- Mam wrażenie, że brakuje tu… zwierząt - powiedział to zarówno do płomykówki, jak i Tiamuuri; brakowało mu dźwięków lasu, chociaż szumu liści, trzasków gałązek pod ptasim ciężarem, szmerów w korzeniach i krzakach. Śnieg skrzypiał pod butami, wiatr wiał, ale las zdawał się być martwy.
Kveel zrozumiał, o co chodzi; poderwał się do lotu i zniknął pomiędzy koronami drzew.
- I coś śmierdzi, gorzej niż bąki olbrzymów - a Dar miał już okazję poczuć, jak to robią wielkoludy - Nie podoba mi się ten las - i nawet śnieg nie sprawiał, że drzewa wyglądały lepiej, wręcz przeciwnie; powykręcane konary, suche gałęzie, a im patrzyło się dalej tym bardziej robiło się gorzej. - Cieniarz mieszkał w takiej okolicy? Musiał być szalony. Te drzewa są martwe. Może dlatego się wyniósł, zostawiając to za sobą.
Im dalej szli, tym gorzej to wyglądało. Śnieg z białego zrobił się brudny, a kiedy Dar schylił się, dotykając palcem czegoś ciemnego, sypkiego jak proch, dotknął też czarnej, lepkiej mazi na uschniętym pniu choinki, która mogła być kiedyś złotą żywicą. Drzewa chorowały. Narośle przypominające skamieniałe guzki, pokrywały bezlistne gałęzie, powykręcane, suche. Niektóre pnie były gładkie, pozbawione kory, inne ją miały, ale łuszczącą się i odpadającą. Były też takie, które pękały, a w środku ziała pustka, niektóre miały małe dziurki, jakby ślady po termitach, czy kornikach. Człowiek mówiąc o drzewach, myślał o brązowych, zdrowych roślinach, te barwą przypominały zakrzepłą krew. Śnieg pod nimi był równie nienaturalny. Ułamane gałęzie leżały pod nimi, rozkładając się już od jakiegoś czasu. Ale nie było tu zwierząt, ani owadów, które mogłyby żerować w tych szczątkach.
W powietrzu zalegał ciężki, mdły zapach. Tak cuchnął rozkład i gnicie. Na takich drzewach nawet Kveel nie chciał siadać.

Silva pisze...

II.
- Matka… dobrze, że tego nie widzi - elfka Laurion, kobieta, która urodziła Darrusa, przyjaciółka lasu, umiłowana siostra drzew, o której wśród elfów ze stolicy krąży wieść, że pewnego dnia Laurion, która szczególnie ukochała drzewa, zamieni się w jedno z nich i stać będzie na straży prastarego lasu, do czasu jego końca, kiedy dęby i buki upadną, a ziemia stanie się jałowa. Taki widok byłby dla niej… trudny. Matka zawsze dbała bardziej i staranniej o drzewa niż o swoją rodzinę, nawet tą elfią; pielęgnowała je, śpiewała im aby zdrowo i wysoko rosły, szeptała kojące słowa, a drzewa jej słuchały, odpowiadając szelestem liści.
Brzeszczot nigdy tego nie rozumiał, nie potrafił ogarnąć miłości matki do drzew i, jako dziecko, był o to zazdrosny. Teraz potrafił lepiej podejść do rodzicielki, ale wciąż… Takie umiłowanie dla drzew? Takie dbanie o to, by rosły zdrowe, by ich korzeni nic nie podgryzało? To były tylko drzewa, rośliny, opał i budulec dla człowieka, jak marchew i rzepa, które się jadło, i woda do picia, i minerały w ziemi. Brzeszczot rozumiał miłość do zwierząt, ale żeby kochać drzewa? Laurion mająca szczególną do nich rękę, potrafiła wzmocnić słabe sadzonki, zaleczyć ułamane gałęzie, ale co jej to dawało? Drzewa nie potrafiły dziękować, nie mogły się odwdzięczyć. Były tylko… drzewami.
Najemnik zerknął na Tiamuuri. Drzewożyt. Drzewo. I z całą pewnością nie była tylko opałem. Dar podrapał się po głowie. Sprawy z prostym uznaniem miłości matki do drzew, będących jedynie rośliną, właśnie się skomplikowały. Czy dla Drzewnej ten widok też nie jest… Tiamuuri stała przed nim, a Dar był kiepski w odczytaniu emocji ludzkich kobiet, a co dopiero takich, które kiedyś by częścią lasu, mógł jednak dać sobie dłoń obciąć, że nie był to miły widok dla kogoś, kto dzielił umysł z większą całością. Jeśli las, jak twierdziła Laurion, stanowił jedność, miał jeden umysł… jaki ból musiał odczuwać w chwili, gdy umierało jedno drzewo lub setki, kiedy coś sprawiało, że się wynaturzał.
- Powinniśmy iść dalej.

[ ja żadnego ścisłego planu nie mam, to po prostu wątkowy spontan ;) Myślę sobie, że od zdziczałego lasu mogą być jakoś niedaleko, a tropienie… jak dla mnie śmiało możesz zrobić to po swojemu, a i jak coś im się przytrafi to… w końcu Fortuna jest dziwką, więc może psocić :D Więc jak tylko masz pomysł, śmiało ^^ ]

Szept pisze...

-To zaraźliwe? -rozsądek znów kazał Shivanowi zwrócić się do maga.
Mag nie miał czasu na dłuższy wywód, zajęty odpieraniem ataku wyjątkowo zjadliwej bestii. Kolekcjoner w ostatniej chwili osłonił się kosturem, szczęki wilka zwarły się na drewnie. Każda inna laska pękłaby pod naporem solidnych szczęk, zdolnych kruszyć jak zapałki kości grubej zwierzyny, magicznie wzmocnione drewno jednak wytrzymało. Skomplikowane zaklęcia nie były zbyt pomocne, by walczyć w zwarciu, mag musiał być szybki, nie tracić czasu na długie inkantacje i zbędną gestykulację.
Prosta fala energii odrzuciła wgryzającego się w kostur wilka. Siła, jaką musiał włożyć w ten czar była duża, basior zaciskał szczęki mocno, uporczywie nie chcąc puścić. W lekkim rozbłysku, jaki pozostał po zaklęciu, dostrzegł krople krwi na kosturze w miejscu, gdzie wcześniej zaciskały się potężne szczęki.
- Jeśli to spaczenie – wydyszał, łapiąc oddech – może być. – Zaraz musiał odeprzeć kolejny atak. Tym razem spostrzegł się w porę. Krótki rozbłysk i kilka świetlnych pocisków pomknęło w stronę skradającego się zwierza, precyzyjnie weń uderzając. Wilk zawył, zwijając się z bólu, szarpany drgawkami i raniony od wewnątrz.
-Czemu mam wrażenie, że skuteczne będzie jedynie POZBAWIENIE ich głów? -mruknęła Drzewna pod nosem.
- Na dole! Ja bym wlazł na drzewo! – wołanie z góry niemal utonęło wśród warkotu wściekłych bestii. Piskliwy głosik karzełka nie brzmiał lękliwie, mały człowieczek znalazł sobie bezpieczny punkt obserwacyjny, z którego nie dość, że widział walkę – a przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu na to ciemność, to jeszcze był zabezpieczony od każdej strony, z dala od ostrych, pokrytych śliną kłów. Tchórzostwo w każdym calu, zostawiać przyjaciół w potrzebnie, niemniej Odrin nigdy nie twierdził, że tchórzem nie jest. Poza tym, on przyjaciół nie zostawił, był wszak obok. A proca, jedyna broń, jaką umiał się posługiwać, na niewiele zdałaby się w ciemności lasu i przy szybkości ataku.
Mag zaklął, odskakując w bok przed kolejnym atakującym wilkiem, przez twarz przemknął mu bliżej nieokreślony wyraz, mieszanina bólu i szoku jednocześnie. Tym razem wilcze kły sięgnęły celu, zatapiając się w miękkim ciele.

Aed pisze...

- W czym pomóc? Teraz już naprawdę jest wszystko w porządku. To naprawdę naprawia się tak szybko.
Pokręcił głową, dając upust mieszance podziwu i niedowierzania. Na kolejną wypowiedź Drzewnej nie zareagował – po prostu nieznacznie skinął na znak, że zrozumiał, po czym spuścił wzrok. Nie wiedział, co powiedzieć. Bo nie chciał, by do tego doszło. A doszło, choć nadal starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. Nie tak to miało być...
Z zadumy wyrwała go Savardi.
- Coś tam jest, prawda?
- Owszem, jest – odparł przez nikogo niepytany Sacard. – Należy do mnie, chociaż chyba nie lubi, gdy tak mówię.
Warczenie straciło nieco na zajadłości, jednak nie ucichło zupełnie.
- Cicho tam! – syknął stary mag, uderzając w kamienną podłogę kosturem. – No – mruknął pod nosem ukontentowany, gdy pomruki przestały zakłócać jego spokój.
Szli jeszcze przez jakiś czas w zupełnej ciszy, na próżno nasłuchując kroków wirgińskich żołnierzy. Najwyraźniej Lossenfeld nie żartował i rzeczywiście zabezpieczył wejście do tunelu iluzją. Jedynym świadkiem ich obecności tutaj była wiekowa, kamienna konstrukcja, która zdawała się chłonąć odgłos każdego ich stąpnięcia. Tylko wprawny mag mógłby ich teraz odnaleźć. A Wirgińczycy nie lubili magów.
Sacard przystanął i schylił się, by podnieść coś z ziemi, zamiatając ją przy tym rąbkiem wystrzępionej szaty. Gdy odwrócił się do nich, mogli dostrzec, że w dłoni trzymał sznurek, na który ktoś nawlekł wilcze kły.
- I czegoście się tak bały, ha? – zakpił. On nie był z tych, którzy udają głuchych staruszków, milczących, gdy ktoś ich obraża. On lubił się odgryźć. Dogryźć też. – Parę zębów i jedno proste zaklęcie. Nie mówcie mi, ż...
- Byłeś tu wcześniej? – wszedł mu w słowo Aed. Spokojny, twardy ton jego głosu zbił z tropu maga.
- Nie mów mi tylko, że się nie domyśliłeś – odparł, niewinnie wzruszając ramionami. – Już niedaleko – dodał, by zmienić temat.

[Uf, już mam wakacje. Teraz będę odpisywać w jakimś rozsądnym terminie.]

Rosa pisze...

Wiedział, że koniec się zbliża. Nieuchronnie z każdą kroplą krwi, która wypływała z rany. Dlaczego to serce tak szybko biło? Głośne uderzenia, których dudnienie czuł całym ciałem. Bał się. Nagle, gdy okazało się, że umiera poczuł strach. Obezwładniający strach. Dlaczego dopiero teraz, a nie kiedy chciał zaciągnąć się do armii? Wtedy nie bał się, że zostanie ranny, że umrze?
Tak jak teraz, zabity przez kilku keronijskich partyzantów. Chciał splunąć na ziemię tego kraju. Państwa pełnego problemów, wyrzutów rzucanych w twarz innym, pełnego wojska i nigdy niekończącej się wojny. O co walczyli? O terytorium, o większą liczbę zabitych. Keronia mogłaby oddać im Wielką Równinę, tam i tak mieszka większość Wirgińczyków, albo tych, którzy mają mieszane rodziny. Mogliby oddać i skończyć tę wojnę. Oddać. Dom, przeszłość…
Stracił przytomność.
Narius miał wrażenie, że ktoś go niesie. Chciał się skrzywić kiedy położono go z powrotem na ziemi. Z jego ust wydarło się krótkie jękniecie. Oddychał z trudem, chrapliwie łapiąc powietrze, jakby obawiał się, że nie będzie mu dane zrobić tego więcej. Było mu zimno, potwornie zimno. Czy to śmierć wyciąga po niego łapska? Owiewa zimnym podmuchem wiatru…
Słyszał jakieś szepty, jakby jakaś kobieta mówiła coś w nieznanym mu języku. Miał wrażenie, że kogoś przywołuje. Jego? Błagał w duchu, by to nie były zwidy, by ktoś naprawdę mu pomagał.
Narius poczuł wokół siebie dziwną energię. „Ameteo.” Przywołał w myślach swoją patronkę. Nigdy nie był bardzo religijny. Nie modlił się, nie składał ofiar swoim bogom. Zawsze nosił zawieszony na szyi niewielki totem Ametei. Dostał go w czasie ceremonii, gdy patronka go sobie wybrała. Mały, misternie wyrzeźbiony w kawałku drewna strzyżyk.
Teraz błagał boginię, by pozwoliła mu jeszcze żyć. Ludzie zawsze przypominają sobie o bogach w potrzebie. Gdy mają problem i boją się, że sami nie dadzą sobie rady… Uśmiechnął się w duchu smutno.
- Otwórz oczy i wypij to. Tylko ostrożnie, bo jest jeszcze gorące. – ciche, niosące ze sobą ciepło słowa. Kto je mówił. Jego powieki zadrgały. Musiał otworzyć oczy… Znajdzie na to siłę, jeden niewielki ruch…
Otworzył oczy i zamrugał szybko chcąc zacząć ostro widzieć. Przełknął ciepłą miksturę, którą podsunęła mu kobieta. Ciemna skóra, na rękach coś co przypominało… korę drzewa? Narius nie myślał nad tym co zobaczył. Poczuł rozchodzące się po jego ciele ciepło, odrobinę energii. Nie wiedział co kobieta zastosowała, jakie zioła?
- Kim jesteś? – zapytał lekko zduszonym głosem.

[Przepraszam, że musiałaś tyle czekać na odpis. Nie miałam siły i o głowy na pisanie. Mam nadzieję, że nie jest najgorsze, ale muszę z powrotem przestawić się na odpisywanie. :]

Aed pisze...

Lossenfeld obejrzał się przez ramię, nie przestając dziarsko maszerować i postukiwać przy tym kijaszkiem.
- Och, dajcież spokój – sarknął. – Ładnie to tak staruszkowi człowieczeństwa odmawiać? – zapytał potulnie, szczerząc się próchniejącymi zębami. – W towarzystwie milej podróżować. Tyle – podsumował, wzruszając niewinnie ramionami.
- Sacard, błagam... – westchnął mieszaniec. Jego również zaczynało już męczyć towarzystwo maga, bynajmniej nie z troski o stan jego zdrowia.
Staruszek prychnął ze zniecierpliwieniem. Szedł jeszcze przez chwilę w milczeniu, po czym odwrócił się z furkotem długich, znoszonych szat. Pytania, pytania, pytania. Ciągłe wątpliwości i podejrzenia. Ileż można, u licha?
- Wy tu jesteście, bo was przysłali. Ja tu jestem, bo mam tu sprawę do załatwienia. Posprzątałem po was. Nie możecie osłaniać mi pleców przez pięć minut? Chyba nie proszę o wiele – obruszył się. Nie wszczynał jednak większej awantury. Widział, że dziewczyny są podenerwowane. Nie chciał, by rzuciły się na niego z bronią – wszak nerwy różne rzeczy z ludźmi wyczyniają, tak samo z nieludźmi.
Aed dał za wygraną. Nie zamierzał też przekonywać Drzewnej i elfki, że należy zachować spokój. Takie próby z góry skazane były na porażkę, a ich podejmowanie nie miało najmniejszego sensu. Mieszaniec mógł co najwyżej wysłuchać ich obaw, nie mógł im natomiast zaradzić.
- Jesteśmy – odezwał się w końcu mag.
Najemnik przyjrzał się nagiej, wilgotnej ścianie, wzniesionej z kamiennych, topornie ociosanych bloków. Nie widział żadnych drzwi, żadnej klamki, żadnej dziurki do klucza. Jedynym, co przykuwało uwagę, była kępka fosforyzujących grzybków, wyzierająca ze szczeliny pomiędzy jednym kamieniem a drugim.
- Jesteś pewien?
Starzec skinął głową. Nie wyglądał na takiego, który żartował.
- Daj mi klucz.
Mieszaniec sięgnął do torby i wyszperał z niej wełniany, podłużny woreczek. Rozsupłał sznurek, jednak nie podał klucza magowi. Zawahał się, spoglądając pytająco najpierw na Tiamuuri, potem na Savardi.
- Mogę?
Nie chciał robić niczego wbrew ich woli. Ich zaufanie do niego i tak zostało już wystawione na ciężką próbę, mieszaniec nie chciał go jeszcze bardziej nadwyrężać.

Szept pisze...

- Za tobą Al! – Karzełek wrzasnął z góry, w porę ostrzegając maga o kolejnym wilku, rzecz jasna zapominając, że nie tego miana winien używać. Głównie dlatego pytanie Tiamuuri zawisło w powietrzu, zagłuszone krzykiem, wyparte koniecznością działania i sięgnięcia po kolejny przygotowany czar. Wiązka jasnych błysków, niewielkich wyładowań, wystrzeliła z palców maga, uderzając najbliższe bestie, przeskakując na kolejne.
Gwałtowniejszy szelest spowodował, że mag obrócił się ponownie, akurat po to, by dostrzec, jak dość potężny basior upada na trawę, charcząc, z nożem tkwiącym między żebrami. Ciemna, wysoka sylwetka nie pochyliła się, by wyciągnąć sztylet, dobyła tylko krótkich mieczy, odganiając się od dwóch pozostałych wilków, tnąc, celując w łapy, bardziej by okaleczyć niż zabić, trzymać ociekające pijaną kły z dala od miękkiego ciała.
Alastair nie zastanawiał się. Chwilowo uzyskał odrobinę wolnej przestrzeni i wykorzystał to. Magia pchnęła, uderzając w jednego z atakujących wilków. Czysta, brutalna siła, zaklęcie zużywające najmniej many, odrzuciło wilka, ciskając nim w kolczaste krzewy rosnące tuż przy skałach. Zaraz potem rozległ się skowyt drugiego z wilków, nagle urwany, gdy krótki miecz zakończył wilcze życie.
Nagła cisza, jaka zapanowała i dziwny spokój, jakby nic się nie wydarzyło, wszystko to było nienaturalne. Jedynie wilcze truchła i wsiąkająca w ziemię krew stanowiły dowód walki. Las uspokoił się, zagłuszany jedynie szczękaniem broni Shivana i drugiego mężczyzny. Nowo przybyły oddychał szybciej, klatka piersiowa unosiła się rytmicznie jak po długim biegu. Długie włosy nosił związane z tyłu rzemykiem, na brązowym kaftanie widoczne były ciemniejsze plamy, spodnie nosiły ślady czarnej ziemi i zieleni trawy. O tę ostatnią sprawnie wytarł dwa krótkie ostrza, którymi jeszcze przed chwilą walczył.
- Musimy stąd odejść, zanim zbiegnie się ich więcej – wydyszał, rękawem ocierając czoło, prostując się. Spojrzenie miał intensywne, tęczówki ciemnozielone, na twarzy znać było kilkudniowy zarost. – Myślałem, że was nie dogonię – zwrócił się do maga, w spojrzeniu zamigotał cień ostrożności i jakiegoś zatroskania, gdy zerknął przelotnie na prawą rękę maga.
- Nic mi nie jest – Kolekcjoner jednocześnie odpowiedział na wcześniejsze pytanie Tiamuuri i spojrzenie mężczyzny. Dłoń odruchowo powędrowała do obszernej kieszeni szaty, spojrzeniem toczył po ich twarzach, pełen dumy, z jakąś nową siłą. O mnie się nie martwcie. Poradzę sobie.
Nowoprzybyły jedynie uniósł brew, wyraźnie wątpiąc i pochylił się, z truchła basiora wyciągając swój sztylet. Teraz miał na to czas.
- To jest…
- Nie teraz, nie czas na to. – Chociaż nie pochodził stąd, wyraźnie potrafił się odnaleźć w Larvenie. Wysunął się do przodu, nasłuchując, jakby las doń przemawiał, zdradzał więcej niż powinien, chociaż pogrążony w półmroku, w którym jego ludzkie oczy nie widziały za dobrze.
- Odrin, na dół!
- On powiedział, że mnie zabije. Znaczy, że mi nogi powyrywa! – Karzełek nie kwapił się z zejściem, uczepiony kurczowo gałęzi. – Czy z tym można żyć? I kto mnie będzie nieść?

[-Odrin, ty kurduplu, jak przeżyję, osobiście ci nogi z dupy powyrywam!- normalnie kocham Shivana i reakcję Tiamuuri. Wyszło kapitalnie.
Prawdopodobnie się powtarzam, ale opisy walki też są świetne i normalnie aż miło się czyta. Wczuwasz się w postacie, wczuwasz się w akcję.]

Silva pisze...

- Nie podoba mi się to. Widziałaś? - wskazał z niepokojem na niebo, którego nie było; zniknął gdzieś jasny błękit Kresów, nie było nawet widać słońca, nie było nawet deszczowych chmur, bo to, co wisiało nad martwym lasem, było raczej oparami i wyziewami; miały trupi, brudny kolor. Kveel mówił, że śmierdzą zleżanymi zwłokami. Smród zgnilizny i butwiejących drzew. - Cholera, gdzie jest Szept, kiedy mi jej potrzeba... To elfia magiczka - wyjaśnił, pocierając palcami czoło; zaczynała boleć go głowa, a jego wredota zdecydowanie by mu się teraz przydała; lepiej radziła sobie z magicznymi sprawami, lepiej ogarniała uroki i zaklęcia, albo magiczne skażenia. Bo to, co tu widzieli, z pewnością nie było czymś normalnym. - Czy my chcemy się w to pakować? - Dar miał poważne wątpliwości - Jeśli to efekt czarów, raczej ich nie przegonię śmierdzącymi onucami.

Aed pisze...

Lossenfeld zamaszystym ruchem wyjął woreczek z kluczem z wyciągniętej dłoni najemnika, wykazując się zwinnością, o którą żadne z nich go nie podejrzewało. Najwyraźniej spieszyło mu się, by dostać się już do kaplicy. I nie zamierzał tego ukrywać teraz, gdy był tak blisko celu, a trójka wysłanników kerońskiego podziemia była zdana na jego łaskę.
Chwycił woreczek do góry nogami i wytrząsnął masywny klucz na otwartą, wychudłą dłoń. Zacisnął powieki i przez chwilę stał bez ruchu, ważąc w ręce metalowy odlew. Aed nie był pewien, czy mag bezgłośnie porusza ustami, szepcząc jakąś inkantację, czy po prostu trzęsie mu się podbródek.
W końcu Lossenfeld otworzył oczy i powiódł spojrzeniem po błyszczących od wilgoci ścianach. Następnie przyklęknął na jedno kolano i przesunął dłonią po kamiennej, ledwo widocznej pod warstwą kurzu i ziemi płycie, która tworzyła podłogę. Ale czy na pewno podłogę...?
- Tutaj... – mruknął do siebie pod nosem.
Zachrzęścił klucz, wpychany do zasypanego brudem otworu, zgrzytnął ukryty w posadzce zamek. Kamień, na którym stali, drgnął. Zsypujący się w dół kurz i drobnoziarnisty piasek ukazał ich oczom szczelinę. Szczelinę w kształcie włazu.
- No, pomóż mi wstać – warknął mag na mieszańca z wyraźną pretensją w głosie, przywołując go niecierpliwym gestem.
Najemnik dźwignął starszego mężczyznę z ziemi. Jednak nie bardzo wiedział, jak zabrać się za podniesienie ciężkiej jak młyński kamień klapy, wykonanej z litego kamienia. Nie dostrzegał żadnych uchwytów, żadnych sznurów ani żadnych łańcuchów. Nic, co mogłoby mu ułatwić zadanie.
Mag cofnął się dwa kroki i stuknął lagą w posadzkę. Skrzypnęły z dawien dawna nieużywane zawiasy i płyta, na której stali Drzewna, elfka i najemnik, opadła, czyniąc przy tym niemało huku. Cała trójka zjechała w ziejący ciemnością otwór, potykając się przy tym, aż nie wytracili prędkości na dole.
Pochodnia wypadła z dłoni mieszańca i potoczyła się po podłodze, zostawiając na niej smugę płonącej smołyy i oświetlając barwione, ceramiczne kafle. Aed podniósł płonące wciąż łuczywo, uniósł je wysoko i rozejrzał się dookoła.
- No to jesteśmy – skwitował cicho. – I mamy cały garnizon Wirgińczyków nad głowami.
Niski sufit, cały ozdobiony wielobarwną polichromią, przedstawiającą chyba jakieś mitologiczne sceny, wspierały rzędy malowanych w niebiesko-białe pasy kolumn. Pośrodku kaplicy połyskiwała woda w okrągłej sadzawce, do której prowadziły wąskie schodki. W jednej ze skrytych w mroku ścian znajdowała się półkolista wnęka, w której leżało rzucone niedbale czerwone sukno. W kątach piętrzyły się stołki o połamanych nogach i puste, rozklekotane skrzynki. Wszystko to przykrywała gruba warstwa miękkiego, nietkniętego przez człowieka kurzu.
Powietrze było wilgotne i zimne, a nagie ściany zwielokrotniały najcichszy nawet odgłos.
Dwuskrzydłowe, masywne drzwi, spięte ozdobnymi okuciami, zasunięte były olbrzymią, żeliwną zasuwą, dodatkowo podpartą kilkoma prętami. Przed progiem bieliła się na podłodze długa karta papieru, na której wiły się niewidoczne z tej odległości i w tym świetle znaki.
- Tak, to zwój – mruknął Lossenfeld, kuśtykając ku znalezisku. – Pieczętuje drzwi. Dlatego nikt nie mógł się tu dostać.

Szept pisze...

Lekko ugięte, zdrewniałe kończyny. Prawa noga wysunięta do przodu. Wprawnie dzierżony sztylet, ostrzem skierowanym w jego stronę. Postawa iście bojowa. Postawa osoby gotowej i do ataku i do obrony. Mimo woli rzucił szybkim okiem, oceniając podłoże i ewentualnie nierówności terenu. Ludzkie oczy nie sprzyjały mu, wzrok nie był atutem. Mógł tylko walczyć tak, jak nauczył go Neris. Czując. Słysząc, nie zaś widząc. Lecz chociaż odruchowo miał przyjąć postawę obronną, walczył z tym uczuciem, powstrzymując się.
Nie był wrogiem. Przyszedł jako przyjaciel, pomoc w potrzebie. Postawa gotowości do walki nie przysłużyłaby się nikomu, stanowiąc tylko pretekst, by Drzewna nań uderzyła. Wyglądała tak, jakby potrzebowała tylko niewielkiej zachęty…
-To chyba nasz. – Młody wojownik stanął pomiędzy nimi. Żywa tarcza. Zadziałało lepiej niż pokojowa postawa Devrila. - Proszę wybaczyć. Jak widać jeszcze nie całkiem jest oswojona...
- Nie czuję się urażony – odpowiedział równie grzecznie, lekko skłoniwszy głowę w geście pozdrowienia.
-Na razie jesteś bezpieczny, wyrok odroczony. Przynajmniej do momentu, kiedy wreszcie się stąd wydostaniemy.
Odrin nie dał się prosić. Jak na małego człowieczka bardzo szybko zszedł z drzewa, sprawnie, przypominając przy tym małą małpkę. Teraz, w chwili, gdy stał przed Shivanem, strach nie miał do niego dostępu, przegrywając z ciekawością. Karzełek rozglądał się na boki, nie wzdrygał na widok wilczych trucheł i ani przypuszczał, na co liczy młody Jeździec i w jakiej roli widzi małego złodziejaszka.
- A co się stanie, gdy się wydostaniemy? - chciał wiedzieć karzełek, kręcąc się obok Shivana. W końcu ktoś, kto odpowiadał na jego pytania.
-Idziemy?
Nie trzeba było odpowiedzi. Bez ociągania się i bez szemrania ruszyli za Drzewną. Nowoprzybyły bez sprzeciwu oddał jej przywództwo i rolę przewodnika, uznając wyraźnie, że jako istota będąca częścią natury, łatwiej i sprawniej niż on odnajdzie się w pogrążonym w ciemności nocy lesie.
Polana, krew i wilcze truchła pozostały za nimi, stając się wspomnieniem. I tylko coraz bardziej piekąca, gorąca dłoń przypominała Alastairowi o tym, co zaszło.

Rosa pisze...

Narius nie odpowiedział, pokiwał tylko głową słysząc słowa Tiamuuri. Kim była? Raczej nie człowiekiem – jej twarz nie wyglądała na ludzką. Ciemna skóra w niektórych miejscach przypominająca… korę drzew? Zamrugał kilka razy, chcąc odegnać mgłę, która zasnuwała mu spojrzenie. Nie wiedział czy dziewczyna naprawdę tak wygląda czy to wzrok płata mu figle.
Jeszcze jako dziecku ojciec opowiadał mu o dalekich ludach mieszkających na samym południu Wirginii. Podobno nie podróżowali w strony Keronii i nie angażowali się w konflikty swojego państwa. Niewielu ludzi ich spotkało… Narius wiedział tylko, że są wysocy, ich twarze mają obce rysy twarzy a skóra ma bardzo ciemną barwę. Tak jak Tiamuuri. Ona jednak nie wyglądała na człowieka.
Poczuł nagle więcej siły, jakby nie odniósł aż tak poważnej rany. Spojrzał szybko na dziewczynę. Stosowała magię…? Żaden ze znanych mu znachorów nie pomógłby mu przy takim obrażeniu. Jak poradziła sobie z tym Tiamuuri?
Narius odpędził od siebie te pytania. Ważne było, że udało mu się przeżyć.
- Dziękuję… - przełknął ślinę. – Za pomoc. Niewielu udałoby się mnie uratować. – Spróbował się uśmiechnąć. – Nie wiem jak ci się odwdzięczyć. – W całej tej sytuacji zabrzmiało to głupio.

[Przepraszam za jakość odpisu. Wena jeszcze nie zdążyła powrócić w pełni sił, ale chciałam odpisać, by wątek dalej się rozwijał. Mam nadzieję, że mimo długiego czekania na moją odpowiedź dalej będziesz chciała ze mną pisać. :) Teraz przez kilka dni nie będę mogła odpisać, bo jadę do babci, gdzie nie będę miała dostępu do Internetu, ale jak wrócę odpiszę. :]

Szept pisze...

-Czy idąc zostawiliśmy za sobą aż tak wyraźny ślad?
- Wszystko, co żyje zostawia ślad – stwierdził odrobinę filozoficznie, po czym niespodziewanie uśmiechnął się. – Czekałem na was. Gdybym miał zdążać tu po waszych śladach, nie trafiłbym. Kryliście się aż za dobrze – nieznacznie zerknął na idącą z przodu Drzewną, zgadując, czyja to zasługa. – Lecz ten, kogo tropicie, zostawił aż nazbyt wyraźny trop dla oczu, które potrafią patrzeć. To jego śladem tu dotarłem.
- Wiesz coś na temat… - Alastair przystanął, otarł pot z czoła. Zignorował zaniepokojone spojrzenie, jakie posłał mu Devril i podjął marsz. Trzasnęła gałązka, na którą nieopatrznie nadepnął.
- Niewiele. Wirgińczycy chcieli go oszukać, zabrać papiery i pozbyć się świadka. Ranili go. Uciekł w las, nie miał innego wyjścia. Głupiec – powiedział to, co im obu chodziło po głowie. Larven dla kogoś, kto ma oczy i potrafi ich używać, nie był bardziej niebezpieczny niż las, bagno, trakt przez pustkowia. Dla tych, którzy go nie znali, nie miał jednak litości.
- Nie dojdzie daleko.
- Tylko czemu, ze wszystkich dróg, musiał wybrać Popielne Wzgórza – burknął pod nosem Devril.
Rozmawiając, nie zachowywali się zbyt cicho. Głosy mieli ciche, lecz w leśnej głuszy ich głosy brzmiały obco, nie pasowały. Nic dziwnego, że płoszyły tutejszych mieszkańców.
Dziwne było to, że Tiamuuri cokolwiek wyłowiła, dźwięk podrażnił jej zmysły, ruch w gęstwinie koron zwrócił uwagę. Przynajmniej jeśli mierzyć Drzewną ludzkimi standardami. Devril wciąż nie był pewien, jak ją traktować, niby idącą z nimi, ale pod wieloma względami obcą. Istotę inną niż jakiekolwiek przezeń spotkane.
-Zaprawdę, godnego masz przeciwnika.
-Nic dziwnego, że smoki wyginęły, skoro mieszały się z ptakami.
- Czy on też gubi pióra? – zainteresował się Odrin. – I czy ma łuski? Jak nie ma, to nie jest smokiem. Smoki mają łuski. I duuuże gadzie oczy. – Karzełek żywego, prawdziwego smoka nie widział na oczy. Smoki odeszły z Keronii, tak przynajmniej prawiły opowieści. Ryciny i baśnie przedstawiające kalesiany, jak je tutaj nazywano, nie zawsze były wierne. Gloryfikowały cechy wspaniałych, szlachetnych rycerzy, ruszających na śpiące na usypanej ze złota górce smoki. Smoki, które porywały bydło, owce, kozy, którym przyprowadzano dziewice…
Opowieści piszą zwycięzcy… i ci, którzy potrafią je pisać.
- Szept opowiadała, że są takie ptaki, które szponami zmiażdżyłyby czaszkę. A sowy Dara też polują na myszy – pochwalił się swą wiedzą mały człowieczek. Szeroko otwarte oczy śledziły dziwnego ptaka z zachwytem i ciekawością. Gdyby siedział niżej, karzełek niechybnie próbowałby go dotknąć, ignorując wszelakie związane z tym ryzyko.
Alastair milczał, korzystając z chwilowego przestoju, łapiąc oddech. Mag oddychał nieco szybciej niż zwykle, a na czole znów pojawiły się krople potu. Ręka, w którą został ugryziony, piekła niemiłosiernie, czerwona, obrzęknięta i gorąca.
Devril więcej uwagi poświęcał magowi niż dziwnemu stworzeniu. Zmarszczka na czole mężczyzny świadczyła o trosce. Kiedy jednak powiódł za spojrzeniem Shivana i Odrina, w oczach mignęła ciekawość. On, chociaż kształcony jak najlepiej, nie słyszał o takiej istocie.
Zaiste, Larven skrywał wiele tajemnic.

Silva pisze...

[Halo? ^^ nie wiem czy widziałaś, co nam się pojawiło na stronie głównej]

Aed pisze...

- Mamy wyjść do nich na górę? Czy założenia są inne?
- Powinniśmy wracać – odparł mieszaniec. Chciał stąd zniknąć. Chciał opuścić to przeklęte miejsce i o nim zapomnieć. – Nad nami są Wirgińczycy, wokół twierdzy również. Tym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. Musimy jak najszybciej dotrzeć do kogoś z Ruchu, by opowiedzieć o tym, co tu znaleźliśmy.
Aed również nie potrafił domyślić się, czego szukał tu stary mag. Jedynym przykuwającym wzrok miejscem była wnęka w ścianie, która – nie licząc zmiętego, czerwonego materiału – była pusta. Panu Kłopotowi coraz bardziej się to nie podobało.
- Co chcesz stąd zabrać? – zapytał Sacarda. Ton jego głosu zdradzał, że najemnik nie życzy sobie owijania w bawełnę. W rzeczy samej, czarownik odparł zwięźle i bardzo konkretnie:
- Zwój.
Zapadła chwila ciszy. Aed pokręcił głową w przeczącym geście.
- Nie ma mowy.
Wiedział, że nie ma nad magiem żadnej władzy. Na tym właśnie polegała beznadzieja tej sytuacji.

[Kiepski ten odpis, ale nie chciałam przedłużać. Przyłożę się do następnego.]

Silva pisze...

[Tak, dokładnie tak. Pisałabyś się na takie coś ze mną, jak to ustaliła Nef? :)]

Szept pisze...

-Nikt nie potwierdzi, że w pełni świadomie wybrał tę drogę. Uciekał. Wy, ludzie, pod wpływem emocji często działacie w sposób impulsywny i nieprzemyślany.
Powinien poczuć się urażony takim uogólnieniem, niemniej Drzewna stwierdziła prosty fakt, a zamiast słowa „zawsze” użyła „często”. Człowiek uśmiechnął się mimo woli, wytężając wzrok. Jego oczy nie były tak sprawne jak elfie, zmysły tak związane z lasem. Pozostawiony sam sobie na przedzie, kontynuował marsz w kierunku, który wytyczyła początkowo Tiamuuri, ufając bardziej jej niż sobie samemu.
-Chyba masz gorączkę.
- Nic mi nie jest – zaprzeczył ostro, uparcie brnąc w utrzymanie iluzji, nie takiej magicznej, słownej po prostu. To, co czasem robią ludzie, zwykli i prości, gdy nie chcą przyznać się do słabości, do tego, że coś, co wzięli na swoje barki, okazało się ponad ich siły.
Kłamią.
Idąc tuż obok, mogła czuć więcej, nie tylko jako Drzewna. Jako towarzysz podróży. Mag szedł powoli, oddychał ciężko, wyraźnie zmęczony, spocony nie tylko od marszu, lecz także od wciąż wzrastającej temperatury ciała.
-To przez ugryzienie?
- Nic mi nie jest – powtórzył uparcie, zapamiętale brnąc w kłamstwo. Może byłoby wiarygodne, gdyby w tej właśnie chwili nie zatoczył się, lecąc na Tiamuuri i niemal przewracając Drzewną.
- Kolekcjoner mdleje! – Odrin poinformował każdego z osobna, jakby nikt tego nie zauważył. Devril był już obok, podtrzymując maga, z niepokojem dotykając jego lepkiego, rozgrzanego czoła.
- Czemu nie mówiłeś!?
- Nic mi nie … jest… - wycharczał mag.
- Gadaj zdrów – ofuknął go arystokrata i uniósł zatroskane spojrzenie na ich dotychczasową przewodniczkę. – Musimy się zatrzymać, on dalej nie dojdzie. Potrzebuje odpoczynku i ziół. – Magia lecznicza też by nie zaszkodziła, na nieszczęście, magiem był tutaj tylko sam chory.

Szept pisze...

-Kolekcjoner stanie się... tym czymś, tak? Będzie jak te wilki?
-Nikt nie może w tym momencie przewidzieć, co się stanie.
- Tylko jeśli zakażenie przejdzie do nerwów. Jeśli jest tylko we krwi, pozostaje nadzieja - uzupełnił wypowiedź Drzewnej ich towarzysz.
-Czy to właśnie tak działa?
Pomimo oczu o niezdrowym spojrzeniu, jakie daje tylko gorączka spojrzał na nią całkiem przytomnie. Z tych ciemnych oczu mogła wyczytać tylko jedno. Był świadom tego, co go czeka, jeśli zakażenie będzie postępować.
- Jeśli zacznę się przemieniać...
- Nie zaczniesz...
- Jeśli...
- O czym oni mówią? - Niczego nieświadomy Odrin uczepił się konarów Tiamuuri, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.
Shivan zrobił to znacznie skuteczniej.
- Jeśli się zmieni, sam skrócę jego męki. - Devril zareagował równie gwałtownie, stając pomiędzy magiem a młodym Jeźdźcem. - Ale na pewno nie wcześniej.
- Oni chcą go zabić? - Odrin w końcu pojął. - Nie mogą, to Al, nasz przyjaciel. - Żałosny protest karzełka zabrzmiał nad wyraz dziecinnie.
-Co mamy zrobić?
- Kwiat ethral może spowolnić zakażenie – odpowiedzi, zamiast Alastaira, udzielił Devril. – Jeśli doszło do kontaktu z nerwami, nie zrobimy nic. Kwiat tylko spowolni zakażenie. Jeśli nie… możemy go nim uratować.
Problem polegał na tym, że kwiat ethral był niezwykle rzadki. Rósł tylko w Medrethu i Larvenie – na ich szczęście w jednym z tych lasów akurat byli. Cóż z tego, jeśli kwiat winien być świeży, niezasuszony, inaczej tracił część właściwości, rósł zaś tylko na najżyźniejszych glebach? Las Larven był rozległy, nie przeszukają go w ciągu pół nocy, każda zaś godzina była cenna.
Mieli jednak szansę. Mieli ze sobą kogoś, kto jak nikt orientował się w lesie.
Mieli Tiamuuri.

Narius pisze...

Narius przyjrzał się dokładniej dziewczynie, która mu pomogła. Ma jej nie dziękować? Duchy natury… On wierzył w kilku głównych bogów, duchy, których znał niewiele opiekowały się rzekami. Miały zazwyczaj mniejsze siły, a przynajmniej tak mu o nich opowiadano… Czy istniały istoty, które zajmowały się lasem? I, co najważniejsze, czy miały aż tyle siły, by… uratować prawie umarłego?
Usiadł powoli. Zamknął na chwilę oczy, kiedy zakręciło mu się w głowie. Spokojnie… Dopiero dochodzi do siebie.
- Nie jesteś Kerończykiem, prawda? - Narius uśmiechnął się do siebie. On? Kerończykiem? On nigdy nie zaatakowałby kogoś przejeżdżającego traktem. On nie zostawiłby kogoś na pewną śmierć bez powodu. Przed jego oczami na powrót stanął obraz palonych chat na Wielkiej Równinie. Wtedy po raz pierwszy zabił. Pamięta oczy zabitego, które nagle stały się puste, bez emocji.
Wtedy robił to by bronić domu. Siebie, Diny… Od zawsze ją bronił. A wtedy… zawiódł. Po raz pierwszy zawiódł swoją małą siostrę. Czy jeszcze żyła? Jeśli tak… Gdzie była?
- Jestem Narius. Wirgińczyk.
Słysząc kolejne pytania dziewczyny, spróbował głębiej odetchnąć. Udało się. Jak to możliwe, że nie czuł żadnego bólu?
- Jest dobrze. – posłał jej uśmiech. – Jak się nazywasz? – wydawało mu się, że kiedy był ranny już o to pytał, ale musiał stracisz przytomność, ponieważ nie pamiętał czy dziewczyna mu odpowiedziała.

[O…. tak. :D Pod tym względem towarzystwo jest bardzo wyrozumiałe. Mamy to szczęście. ;]

Silva pisze...

[Terminy miały być ustalone później. Hm, przynajmniej nic nie wiem, by były już ogłoszone. A czy ty masz może gg, albo mogłabyś podać maila - łatwiej by było się skontaktować]

Rosa pisze...

[Hej. Być może chcąc odpisać zdziwisz się, że w linkach nie ma już postaci Nariusa. Postanowiłam pisać Nariusem jako postacią poboczną a po urlopie wrócić z nową postacią Jeśli dalej chciałabyś pisać nasz wątek (ja jestem jak najbardziej na tak) odpisz pod kartą Isleen. :]

Olżunia pisze...

Aed postąpił krok do przodu, stając przed Savardi. Wiedział, że nie zdoła je osłonić, gdy przyjdzie do najgorszego. Wiedział to doskonale. A mimo to... Właściwie sam nie wiedział, na co liczył. Po prostu zrobił to, co podpowiadał mu instynkt, a raczej jakaś jego zmodyfikowana forma. Nie zastanawiał się, czy miało to sens. Ów instynkt kazał mu chronić towarzyszy, tak jak czynił to, gdy najmował się do eskortowania konwojów czy transportów. Robił więc, co instynkt mu podszeptywał.
Lossenfeld nie był magiem ani wybitnie utalentowanym, ani potężnym. Ale był nieprzewidywalny. Potrafił zaskoczyć. Niczym kot, który jest zbyt leniwy, by bawić się szmacianą myszką, ale – ku zaskoczeniu wszystkich – jest w stanie rzucić się na prawdziwą zdobycz i dorwać ją za wszelką cenę.
- Co się wtedy stanie? I do czego go potrzebujesz?
- Wtedy... – odparł Sacard, przeciągając sylaby, napawając się przy tym każdą chwilą niepewności swoich słuchaczy. – Wtedy zablokuję te wrota. Magią. O ile nie będę wyczerpany po unieszkodliwieniu waszej trójki – dodał, nagle stając się zupełnie poważnym. Bez cienia szyderczości. – Więc radzę nie stawiać oporu.
Najemnik spojrzał na Drzewną, potem na elfkę.
- Wy wykonujecie rozkazy Sokolnyka – powiedział w końcu. – Ja jestem tylko najemnikiem. Decydujcie.
Owszem, sprzyjał Zakonowi i Ruchowi Oporu. Ale robił to z osobistych pobudek i okazjonalnie. Nie poczuwał się do podejmowania ważnych dla tych organizacji decyzji.
Nie, dopóki nie było to konieczne.

[Przepraszam, że tyle to trwało. Znowu. Jestem niereformowalna. :I]

Aedówka

Szept pisze...

-Ktoś powinien ze mną pójść, tak będzie łatwiej.
Uniósł głową. Dotąd klęczał nad Alastairem, niepewny, zatroskany o życie maga. Prawie spodziewał się, że zaraz zacznie się zmieniać, skóra szarzeć, człowieczeństwo odchodzić w niepamięć, a wzrok zmąci szaleństwo. Prawie, jakby spodziewał się, że będzie musiał zrobić to, co obiecał młodemu jeźdźcowi. Zakończyć to, zanim przyjaciel rzuci się na nich, odległy wyglądem i psychiką od tego, kogo znali.
Tak było, dopóki nie odezwała się Tiamuuri.
Siłą rzeczy podejrzewał, że będzie chciała wziąć ze sobą Shivana. Znali się nie od dzisiaj, a zaufanie bywało ważne, zwłaszcza przy trudnych zadaniach, w mniej znanym terenie… nawet jeśli to ostatnie nie tyczyło się Drzewnej, dla której Larven był przecież domem.
-Nie, nie ty, bez obaw. Domyślam się, że skierowabyś tę broń przeciwko pierwszemu stworzeniu jakie wyłoniłoby się z zarośli, nawet się nie zastanawiając. Masz przy sobie flet?
Okazuje się, że znajomość drugiej osoby niosła też coś jeszcze, oprócz zaufania. Słabe i mocne strony. Ktoś, kto włada mieczem i może liczyć na pomoc gryficy, niekoniecznie przyda się podczas wędrówki po owianym legendami, przesądami i… prawdą lesie.
-Jeśli coś pójdzie nie tak, przywołaj gryfa i zabierz Kolekcjonera gdzieś, gdzie będzie mógł otrzymać pomoc.
- Mnie też zabierzesz! – przypomniał, podnosząc paluszek Odrin. – Jeszcze nigdy nie leciałem na gryfie.
- Ty mógłbyś pójść ze mną? Z ludzi chyba najlepiej potrafisz się tu poruszać.
- Mogę. – Od razu się podniósł, przeciągnął, prostując plecy. Takie słowa w ustach Drzewnej, można je było uznać za komplement, nawet jeśli niezamierzony. Nie zdążył jej poznać za dobrze, a mimo to dziwił się, że nie dodała czegoś w stylu, żeby jej nie zawadzał, pętając się pod nogami.
Las wciąż był ciemny. Noc okryła go swoim skrzydłem, ciemna, czarna, lekko niebieska. Drzewa rzucały głębokie cienie, gęste korony broniły wstępu nikłemu światłu gwiazd i księżyca. W takim otoczeniu niewiele widział, on, człowiek. Tylko człowiek. Nie bał się i nie lękał cieni, ciemności i legend lasu. Nie zawahał się, gdyby potrzebowała jego wsparcia i pomocy, mimo woli jednak zachodził w głowę, jak zamierza odnaleźć maleńki kwiat. Jeden, tak rzadki, tak niespotykany. Mimo woli rzucał jej dyskretne spojrzenie, zastanawiając się, czym ona się kieruje. Czy szeptały do niej drzewa? Co słyszała, gdy wiatr kołysał gałęziami i niewielkimi krzewami?

Olżunia pisze...

- Ale chyba nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyśmy patrzyli mu na ręce.
Starzec wzruszył ramionami.
- Nie będzie miał nic przeciwko – odparł zeźlony, przedrzeźniając Drzewną. Już go męczyło to mówienie o nim w trzeciej osobie. Jakby był, do kroćset, pomocą domową.
Mag przyklęknął z trudem, drżącą ręką wspierając się na kosturze. Trwał tak w bezruchu w zupełnej ciszy, która teraz zapadła. Sięgnął po zwój i niepewnie go dotknął. Zaczął coś mrukliwie inkantować. Aed nie zrozumiał ani słowa i nie był pewien, czy dlatego, że słowa zostały wypowiedziane niewyraźnie, czy dlatego, że nie znał tego języka, czy i jedno, i drugie. Sacard wziął do ręki zwój, strzepnął z niego kurz, zwinął go i wpakował do torby. Następnie podszedł do wrót i na jednym z wystających gwoździ zawiesił sznurek z nawleczonymi nań wilczymi kłami. Na koniec położył na skrzydle drzwi pomarszczoną dłoń i zacisnął powieki, marszcząc czoło w skupieniu.
- To by było na tyle – podsumował po dłuższej chwili, uśmiechając się pogodnie. Gdyby go nie znali, mogliby uwierzyć, że mają do czynienia z poczciwym staruszkiem. – Możemy wracać.
Nawet teraz Aed uważnie obserwował każdy jego krok i każdy jego gest. Nie pozwalał czujności osłabnąć. Nie teraz, gdy ich trójka przestała być narzędziem do odnajdywania ukrytych przejść i być może stała się niewygodnymi świadkami.
- Teraz musimy się tylko stąd wydostać – stwierdził najemnik, krzyżując ręce na piersi.
„Tylko”. A to dobre.

[Wreszcie coś z siebie wykrzesałam. :I]

Szept pisze...

-Gdzieś tu jest odpowiednia ziemia.
- Czujesz coś takiego? – zdziwił się. Dla niego ziemia pachniała tak samo. Może odróżniłby mokrą od suchej, piaszczystej, ale dopiero po przystawieniu do niej nosa. Na odległość odczuwał jedynie siłę lasu, zapach igieł, nielicznych liści, może mchu i grzybów. Tyle.
- Czuję jej zapach, to znaczy odpowiedni teren nie może być bardzo daleko.
Odpowiedni teren. Dopiero po dłuższej chwili kluczenia po lesie i podążaniu za nią uświadomił sobie, co to oznacza dla nich. Dla Alastaira. Nie ethral. Teren. Ziemia, jaka mu odpowiadała, by mógł zakwitnąć. Nadal pozostawało poszukiwanie maleńkiego kwiatu na bogowie wiedzą jak dużym obszarze, podczas kiedy musieli polegać głównie na niej, on zaś czuł się niemal całkowicie nieprzydatny.
Skowyt spowodował, że zesztywniał, wsłuchując się w otaczający ich las. Nie miał tak czułych zmysłów, nie znał tak dobrze lasu jak ona, a mimo to nawet on, po dłuższej chwili pojął, że wilki nie mogą być bardzo blisko.
Jeszcze raz zerknął na towarzyszkę. W podziw wprawiał sposób, w jaki poruszała się po lesie. Jakby była jego częścią, jakby ona i las stanowili jedność. W porównaniu z nią, zdawał się nieporadny, hałaśliwy i niezręczny, a przecież uchodził za dobrego tropiciela wśród swoich. Jeśli ktoś uratuje życie Kolekcjonerowi, to będzie to ona. I mały, maleńki kwiatek, o ile uda im się go odnaleźć. Jej. Gdyby wszystko zależałoby tylko od niego, szanse byłyby naprawdę nikłe i na roślinkę natknąłby się chyba tylko przez przypadek.
- Kwiat też potrafisz wyczuć? - zapytał i zaraz zganił się, czując, że zaczyna brzmieć jak Odrin. Pytania, pytania, pytania, pełno w nim było pytań, a każde następne zdawało się głupsze od poprzedniego. - Chyba nie pomogę ci wiele - przyznał się na głos, chociaż pewnie dla niej też stało się to oczywiste.

[Bardzo przepraszam, że czekałaś na odpis tak długo. Byłam na urlopie, potem się rozchorowałam, musiałam postawić na nogi. Jak się wykurowałam, to tak się zbierałam, nie bardzo mogąc się odnaleźć po przydługim urlopie, a teraz mi się zwierzak pochorował i nie bardzo miałam głowę do pisania czegokolwiek. Jakość powyższego też nie powala, bo po przerwie topornie mi to idzie.]

Szept pisze...

-Wyczuję go. Jak znajdziemy się wystarczająco blisko.
Było to i tak więcej niż mógł zrobić on. On mógł tylko się rozglądać. Las nie paraliżował go swym nieznanym, nie wiązał pętami strachu, niemniej nie czuł się aż tak swobodnie jak Drzewna. Las był dlań obcy. Nic dziwnego, że od czasu do czasu, dla dodania sobie pewności siebie, szukał ukrytego przy pasku sztyletu.
-Możemy poprosić o pomoc.
Spojrzał na nią tak, jakby postradała zmysły. Prosić o pomoc? Kogo? Młodego jeźdźca? Odrina? Umierającego w jaskini Alastaira? A może Wirgińczyków i krążącego po lesie szpiega? Może ptaków, saren i wilków? Popielnych?
-I mieć nadzieję, że któryś z duchów lasu nas wysłucha.
Prawdę mówiąc, duchy lasu traktował mniej więcej tak jak bóstwa. Raczej nawet z większym przymrużeniem oka. Były nacje, które wierzyły że duchy są we wszystkim i takie, które wierzyły, że duchy mają tylko istoty człekokształtne. Devril skłaniał się do drugiej wersji, a duchy lasu traktował bardziej jak stworzenia, bestie. Niemniej, nie zamierzał odrzucać ich pomocy, nie wtedy, kiedy był postawiony pod murem.
- Czy moja obecność ich nie rozjątrzy? – Nie uznają człowieka za kogoś, kto zakłóca ich spokój, kto wdarł się na świętą ziemię lasu, naruszył co ich i wydarł drzewom ich ziemię? Nie wiedział, wolał jednak nie doświadczyć ich gniewu na sobie i nie być przyczyną, dla której odmówią pomocy magowi.
Trzask spowodował, że tylko się spiął. Coś dużego przedzierało się w ich stronę. Coś dużego, pojedynczego. Nie wyglądało na watahę wilków, w każdym razie o ile nie mylił go słuch. Zerknął na przytuloną do kory drzewa Tiamuuri, zastanawiając się, czy słyszy, czy o to chodziło. Czy połączona ze świadomością drzewa czy cokolwiek robiła, słyszała to, co działo się w świecie?
- Coś nadchodzi, Tiamuuri – po raz pierwszy nazwał ją po imieniu.

Silva pisze...

[Kurcze, wiesz co? Nie mam pojęcia, co miało być dalej w wątku i w ogóle mi uciekło - przyznaję się szczerze... Ale mam pomysł. Co powiesz na coś nowego? Jakbyśmy np, wzięły pomysł, który nam podsunęła Nef do notki, zrobiły to w komentarzach, a potem, na końcu przerobiły na notkę?]

Zombbiszon pisze...

[Hej. Przepraszam że tak długo :( Z racji że raczej to szwędodroga( czyt. włóczykij) to można by powiedzieć że wszędzie. A przynajmniej chwilowo. Tak że może i być w jakimś lesie ;)]

Elias

Szept pisze...

-Chyba to właśnie nazywacie pechem.
Nie od razu połączył jej stwierdzenie z zaistniałą sytuacją. W spokojniejszych okolicznościach zwróciłby uwagę na to, że ona sama nie identyfikuje się z ludzkimi poglądami. W obecnych…
-Który w dodatku spada w najmniej odpowiednim momencie. No to Shivan wykrakał. Wiejemy!
Nie pytał, kto nadchodzi. Ona pewnie to wiedziała, była częścią tego lasu. Dla niego najważniejszy komunikat zawierał się w ostatnim słowie i wskazaniu bliżej nieokreślonego kierunku. Na prawo, w przeciwną stronę niż ta, z której nadchodziły narastające dźwięki i hałas. Lepszej zachęty nie potrzebował, puścił się biegiem za Drzewną. Gdzieś za jego plecami rozległ się ryk.
Jeszcze przyśpieszył, nie oglądając się nawet za siebie.
Ciemność utrudniała ucieczkę. Nieznany teren i ludzkie oczy nie pomagały. Parę razy poślizgnął się na mokrym kamieniu, na opadłych liściach, kilka razy potknął o wystający korzeń, raz upadł. Ciało mocno zaprotestowało bólem, gdy uderzył biodrem o kamień, aż skulił się, czując ból brzucha i nogi, ale poderwał się zaraz, biegnąc dalej.
Serce kołatało się w piersi, płuca walczyły o każdy oddech. Zimne powietrze sprawiało, że zaczynało mu brzydko cieknąć z nosa, oddychał coraz głośniej, nieco sapiąc, zmęczony wysiłkiem ciała, bo chociaż nie należał do zasiedziałych arystokratów, ucieczka w kompletnej ciemności nie należała do najłatwiejszych rzeczy.
W końcu się potknął. Znów. Niefortunnie poleciał na ziemię. W tym miejscu był spadek, dwa wzniesienia oddzielone wąwozem. Stoczył się w dół, boleśnie obijając o kamienie. Na szczęście, resztki trawy i starty liści złagodziły upadek na samym dnie, amortyzując. A i tak leżał chwilę, zastanawiając się, czy niczego nie połamał.
Chyba nie.
- Uh… - jęknął, sapnął i zamarł, nasłuchując. Nic nie słyszał. Ryk ustał, nic ich nie ścigało, czy on był po prostu zbyt oszołomiony upadkiem. – Tiamuuri? – szepnął cichutko w ciemność, bojąc się, co może tu zwabić jego głos oprócz Drzewnej.
O ile go tu nie zostawiła, niepotrzebnego jej balastu.

Silva pisze...

[O, to superaśnie :D Informacje... http://keronia.blogspot.com/2012/04/dodatkowe.html tutaj masz moje miejsca, w elfich jest Gniazdowisko i tam jest opis. Przeniesiemy to, jak się zgodziła Nef, na Dolinę Ciszy w Górach Mgieł, bo tam jest ich siedziba. Ogólnie, jeśli Tiamuuri będzie chciała dostać się do środka, będzie musiała obejść mury i bramą, albo przez mury, zależy jak chce wejść. Są strażnicy, bo Gniazdowisko broni szlaku znad morza do Irandal, więc gościniec biegnie pod murami. Ogólnie elfy strażnicę odbudowują, ale powoli. Wieża wciąż jest ruiną. Za bramą masz mały dziedziniec z zabudową gospodarczą, potem jest wejście do samej strażnicy. Czy... pytaj odpowiem, będzie lepiej :D]

Zombbiszon pisze...

[Myślę że można tak na spokojnie, a akcję się wykombinuje :P Z resztą ja każdy wątek robię na spontana :3]

Elias

Szept pisze...

Przez chwilę trwał otumaniony. Wydawało się, że pozostał sam. Nie słyszał gada, dobra wiadomość, nie słyszał jednak też Tiamuuri. W obcym lesie, już dawno pobłądził, nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, gdzieś tam był ich zdrajca z papierami, gdzieś potrzebujący pomocy Alastair… i on sam. Nic dziwnego, że zwątpienie, poczucie klęski, przygniatały mu pierś jak jakiś kamień, zbyt ciężkie, by mógł sobie ot tak poradzić.
I wtedy dostrzegł zarys jej sylwetki. Nie był tchórzem, zwykle potrafił sobie radzić sam, dlatego zdziwiło go poczucie ulgi, jaką odczuł na jej widok. Przyjął podaną mu dłoń, odepchnął się od ziemi, wstając. Nie próbował się nawet otrzepać, oczyścić. W ciemności i tak nie widział, jak bardzo jest brudny, takie trzepanie na ślepo nic by nie dało.
-Wszystko w porządku?
- Ucierpiała tylko moja duma. I trochę pośladki – uśmiechnął się nikle, czując pulsowanie poobijanych od upadku części ciała. Nie zdziwiłby się, jeśli następnego dnia całą lewą stronę będzie miał usłaną sinymi plamami.
-Wiem, co powinniśmy zrobić.
Podążył za nią, obserwując uważnie, starając się zapamiętać jak najwięcej. Nie na darmo mówi się, że uczymy się przez całe życie. Gryząca, gorzka woń owoców dotarła do jego nozdrzy, powodując mimowolny grymas na twarzy i chwilowe otumanienie, dopóki nie przyzwyczaił się do zapachu.
-Rozerwij, rozgryź i rozdepcz jak najwięcej. Kryptony mają dobry węch. Ten zapach nas ukryje.
- W to akurat nie wątpię. – Zapach mówił sam za siebie. Jeśli on go odczuwał tak intensywnie, człowiek, cóż dopiero mówić o zwierzętach, obdarzonych znacznie bardziej wyczulonymi zmysłami?
-Nie są trujące, ale obrzydliwe.
Spróbował. Urwał kilka małych owoców, nieco nieufnie, obawiając się smaku, rozgryzł. Usta wypełnił obrzydliwy, gorzki smak, aż się skrzywił, mając ochotę wypluć owocową papkę. Zwalczył ten odruch, jeszcze chwilę żując, po czym wypluł owoce pod nogi, depcząc je. Woń nasiliła się.
- Może je jeszcze wetrzeć w ubranie? – zasugerował, przypominając sobie, że w ten sposób czasem polowały dzikie, pierwotne plemiona Keronii, Wabowie i Arwakowie.

[widzę zmiana KP. Art jest zabójczy :D]

Szept pisze...

-To z pewnością nie zaszkodzi.
Więcej nie potrzebował. Następną partię owoców rozgryzł, przeżuł, po czym wypluł, ale na rękę, nie pod nogi. Miazga została wsmarowana w ubranie na ramionach, częściowo na piersi, kolejna wylądowała na nogach, częściowo na plecach, tak daleko, jak pozwoliły mu sięgnąć ręce. Najwyższy czas po temu. Nawet on usłyszał chrzęst zdzieranej kory z drzew i drżenie ziemi, gdy gad pędził w ich stronę.
Zesztywniał, nieruchomiejąc. Był może tylko człowiekiem, ale potrafił się zachować w chwili zagrożenia. Wiedział, kiedy walczyć, wiedział, kiedy uciekać, ale też wiedział, kiedy znieruchomieć w bezruchu.
Czekał. Czekał, napięty, w chwili, gdy nieznany mu gad węszył intensywnie, szukając zdobyczy. Pomimo ciemności był tak blisko, że widział go niezwykle dokładnie. Wyrostki kostne, masywny łeb, potężne cielsko. Widział, jak oddala się, lecz mimo to nadal stał w bezruchu, kątem oka dostrzegając uniesioną dłoń Drzewnej.
Nie, nie zamierzał przedwcześnie opuścić ich bezpiecznej kryjówki. Nie, dopóki nie zrobiła tego ona. Wówczas podążył za nią, przyklęknął przy znacznym śladzie, odcisku łap przedziwnego zwierzęcia. Potężnego zwierzęcia.
- Cóż to, na bogów, było – wyszeptał, bardziej twierdzenie niż pytanie z jego strony. Raz jeszcze spojrzał na ślad. Duży, w miękkiej ziemi macając odróżniał zarys pazurów. Drapieżnik, lecz nie jakiś zwykły, powszechnie spotykany w Keronii.
Mieszkaniec tajemniczej puszczy Larven. Już wiedział, czemu wielu lękało się tego lasu i omijało go z daleka.
- Cóż teraz? Możesz jeszcze raz spróbować znaleźć ethral? – zapytał, podnosząc się. Teraz, wysmarowani intensywnie pachnącymi owocami, powinni być bezpieczni o ile woń utrzyma się stosunkowo długo.

[Czyżbyś była zainteresowana którąś misją? Mogę podpytać, tak z ciekawości, którą? Dobra, nie do końca tylko z ciekawości, bo sama się zastanawiam, czy jakiejś nie podjąć, ale z moim zapałem i kłopotem z pisaniem solo może to wyjść różnie]

Narius pisze...

- Tiamuuri… - Narius powtórzył jej imię, jakby chciał wsłuchać się w obce brzmienie. Było o wiele dźwięczniejsze od tych, które nadawano w Wirginii czy na terenach zdobytych. Widząc ostrzej przyjrzał się jej twarzy, kocim rysom i wąskim oczom… Pierwszy raz widział taki typ urody. Kim była? Driadą?
Tam – na Wielkiej Równinie żyli tylko ludzie. Nawet jeśli inne stworzenie zgubiło się w jej okolicy, szybko zmieniało miejsce swojego pobytu. Narius jeszcze jako małe dziecko nie poznał dobrze kerońskiej natury.
Słysząc słowa Tiamuuri, usiadł powoli, podświadomie przygotowując się na zawroty głowy. Nic takiego nie nastąpiło. Narius zaśmiał się krótko. Żył. Udało mu się przeżyć! Miał ochotę wziąć Tiamuuri w ramiona i zakręcić się po polanie, śmiejąc się i tańcząc. Być może przypominałby w tym momencie dziecko, ale już od dawna Narius nie czuł takiej radości.
Wstał, na jednak drżących lekko nogach. Udało mu się wyprostować i nie upaść. Jakich mocy musiała użyć dziewczyna, by tak mu pomóc? Dalej pamiętał to tchnienie energii, którą poczuł, kiedy Tiamuuri go leczyła. Czary? Pomoc bogów? Narius nigdy nie był bardzo wierzący. Nosił co prawda wisiorek z talizmanem swojej patronki, ale nie modlił się do niej często. Raczej jak większość ludzi przypominał sobie o niej w potrzebie i to nie zawsze wierząc, że mu pomoże.
Poszli wolno w kierunku zarośli, które wskazała Tiamuuri. Narius zatrzymał się na chwilę, nasłuchując. Jakiś cichy szelest, poruszenie się liści, odległy trzask gałęzi.
- Też to słyszałaś?

[Hej. Przepraszam, że musiałaś tyle czekać na mój odpis. Nie jest może najlepszy, ale chciałam już wysłać swoją odpowiedź. Mam nadzieję, że nie będziesz miała problemu z napisaniem odpisu.]

Zombbiszon pisze...

Las. Dlaczego zawsze muszę się znaleźć i zgubić w czymś co ma więcej drzew niż troll włosów na głowie? I do tego ten ból. Spojrzałem na moją ranę. Większą sierotą chyba już nie można być, by się potknąć i bić sobie jakąś pół metrową drzazgę w bok. Co prawda tak gdzie mieszkałem też był las, ale drzewo drzewu nie równe. Zakaszlałem i splunąłem krwią. Fajnie wiedzieć że wygląda jak ludzka. - Czyli aż tak bardzo się nie zmieniłem, co? - Uśmiechnąłem się sam do siebie, by za chwilę skrzywić się z bólu. Świat wokół mnie zaczął wirować, więc usiadłem na chwilę na ziemi. Chciałem nawet zmienić opatrunek, ale byłem słaby zbyt słaby. Zamknąłem oczy by chwilę odpocząć. - Możliwe że się za niedługo spotkamy, Janno.

Elias

Szept pisze...

-Bogowie chyba nam sprzyjają. Widzisz to?
Z początku nie miał pojęcia, o co jej chodzi, może dlatego, że ethralu nigdy nie widział na oczy, nawet w formie zasuszonej. Ostrożnie, delikatnie wziął od niej listek, przysunął do twarzy, przyglądając mu się. Z wierzchniej strony jasny, od spodu ciemny, dziwnie się świecił. Urwany, lekko postrzępiony na brzegu, więcej jednak powiedzieć na podstawie tego fragmentu nie mógł.
- Czy to to, co myślę? – upewnił się, nagle ożywiony, unosząc twarz ku górze, spoglądając na nią z błyskiem w oku i obudzoną na nowo nadzieją.
Ethral rósł gdzieś w okolicy.
-Teraz nie mogłabym kierować się węchem. Na szczęście wygląda na to, że nie będę musiała. Krypton przyciągnął to ze sobą. Być może zdołamy odnaleźć to miejsce, idąc po jego śladach.
Poszli. Biorąc pod uwagę ślad, jaki zostawił krypton, podążanie jego tropem nie było trudne nawet dla Devrila. Przynajmniej na początku. Goniąc za nimi, zwierz nie skradał się, tratował co napotkał na swojej drodze. Miejscami, gdzie otarł się o pnie, odpadła kora. Łamał gałęzie, drobne krzewy, na podmokłym gruncie zapadał się głęboko, pozostawiając odcisk swych łap.
Niestety, tylko na początku.
Potem ślad był mniej wyraźny. Tutaj zwierz skradał się, kluczył, nie chciał być odkryty. Musieli przystawać, nieprzydatny Devril i Tiamuuri, na której spoczął obowiązek tropienia w ciemności i odszukiwania śladów.
Tym razem los im sprzyjał. W zagłębieniu, w niewielkiej, częściowo usianej liśćmi dolince, odnaleźli go. Młody kwiat, delikatny. Łodyga błyszczała delikatnie, jasnozielona, nakrzyżlegle ułożonymi liśćmi o ząbkowanych brzegach. Z jednej strony liście były poszarpane, cała roślinka, miast piąć się dumnie ku górze, była skrzywiona w bok, jakby coś ją przydepnęło. Kwiat jednak zdawał się cały. Zebrany w grono, intensywnie pachnący, nie dawał uczucia ciężkości i przesytu, raczej delikatną nutę, przyjemną dla nosa. Ten był niebieskiej barwy.
Na jego widok Devril aż przystanął, zdumiony.

Zombbiszon pisze...

Ciemność. Tylko to mnie teraz otaczało i nic innego. Inni jeszcze czują zimno, ale nie ja. Ja byłem zimnem. Krzykiem mrozu z ośnieżonych gór. Teraz jednak czułem jeszcze coś. Czyjąś obecność. Może mi się tylko to zdawało, ale ten ktoś był blisko natury i chyba chciał mi pomóc. Do tego ta wszechobecna wrogość. Czułem i słyszałem życzenia rychłej mojej śmierci. Setki cichych głosików, ledwo słyszalnych, mówiło bym już nie walczył. Bym umarł. Ale ten ktoś kto mi chce pomóc nie pozwala na to. Dlaczego? Aż tak bardzo przejmuje się moim losem? Powoli dochodziłem do siebie. W ustach miałem dziwny posmak, ale mimo to wciąż byłem za słaby by cokolwiek zrobić. Każdy mój ruch kosztował mnie sporo energii a moje ciało jakby było zrobione z ołowiu. - Gdzie ja jestem? - Zapytałem nawet nie otwierając oczu, a mój głos był cichy i słaby. Powoli docierały do mnie różne odgłosy. Wciąż stłumione.

Elias

[Wybacz że tyle czekasz na odpiski]

Sorcha pisze...

[Witam, witam! :) Przeczytałam kartkę i nasunął mi się pewien pomysł, a mianowicie, proponowałam dzisiaj Szept pomysł z poszukiwaniem ojca Sorchy, będącego jednym z Mrocznych Elfów, który ukradłby Szept coś ważnego, jak jakiś artefakt tudzież coś w tym stylu i póki co jeszcze nie otrzymałam odpowiedzi, ale jeżeli autorka postaci się zgodzi, to Tiamu, obdarzona tak cudownymi darami niebios/natury, mogłaby pomóc w taki sposób, że próbowałaby swoimi zdolnościami zlokalizować, gdzie poszukiwany elf się znajduje. Jestem otwarta na propozycje z Twojej strony, bo widzę, że masz tutaj piękny ruch oporu, więc jak masz chęć, by mroczny elf przewinął się jakoś przez ich organizacje w negatywny lub pozytywny sposób to napisz. Ojciec Sorchy jest postacią na razie słabo wykreowaną, więc można z nim zrobić dosłownie wszystko, co zechcemy. Jeżeli pomysł Ci się nie podoba lub w jakiś sposób koliduje z Twoją historią to jestem otwarta na inne propozycje.
Ponad to, oczywiście nie byłoby głupie, gdyby Ruch Oporu korzystali z usług Delviverów. Myślę, że to bardzo do siebie pasuje i można na tym obszarze stworzyć wiele, wiele ciekawych wątków. :D Niedługo dodam zakładkę pobocznych i będę tam miała postać zwaną lordem Kirkiem, który jest pośrednikiem Sorchy. Myślę, że Kirk bez problemu mógłby znać się z Tiamu i być nawet jej zaufanym przyjacielem, bo często dostawałby od niej zlecenia. Co ty na to?
Pozdrawiam! :)

Olżunia pisze...

- Idziecie? To wytrzyma ciężar jednej osoby jednocześnie, więc musicie iść po kolei.
Aed obejrzał się na maga. Staruszek nie wyglądał na zainteresowanego opuszczaniem kaplicy; zajęty był przyklękaniem na krawędzi sadzawki i nabieraniem wody do pękatej fiolki. Czarodziej chyba nawet coś wcześniej o jakiejś wodzie wspominał, mieszaniec nie był pewien. Machnął ręką na niego i jego dziwactwa.
Wspinaczka nie była trudna, na topornie ciosanych kamieniach można było w razie potrzeby oprzeć stopę. Bardziej kłopotliwe było nieodparte wrażenie, że używając pnączy jako liny, najemnik sprawia Drzewnej ból.
Puścił Savardi przodem. Wolał nie zostawiać tej dwójki na dole razem z Lossenfeldem – zwłaszcza elfki, której daleko było do zachowywanego przez Drzewną spokoju. Wdrapał się na górę zaraz po uzdrowicielce, po czym podał rękę Tiamuuri.
- Pospieszcie się – usłyszał za swoimi plecami. Drgnął, obejrzał się przez ramię, trochę zbyt gwałtownie, zdradzając tym samym niepokój zmieszany z zaskoczeniem.
Kula niebieskawego światła rozbłysła na nowo, rzucając na ściany tunelu długie cienie o ostrych krawędziach. Sacard już na nich czekał, wsparty na swoim kosturze i gotowy do drogi.
Najpierw zapieczętowanie drzwi, teraz teleportacja, w dodatku podążający za nimi ognik... Aedowi zakręciło się w głowie, w skroniach czuł nikły, acz uciążliwy pulsujący ból. Za sprawą mieszanej krwi – z przewagą tej elfiej – był wrażliwy na magię, zarazem nie będąc jej użytkownikiem. Miało to swoje zalety, ale miało również wady. Najemnik nie panował nad reakcjami swojego organizmu i nie potrafił ich przewidzieć.
Nie było jednak czasu się nad tym rozwodzić. Wolał opuścić to przeklęte miejsce nim Sacard postanowi zrobić z jego półelfiej osoby obiekt doświadczalny.

[Cudny ten nowy art... <3]

Szept pisze...

-Teraz musimy mieć nadzieję, że Kolekcjoner będzie wiedział, co robić.
Pokiwał głową, bo prawdę mówiąc, jedyne, co przychodziło do głowy jemu, to rozdrobnić kwiat na miazgę i nałożyć powstałą papkę bezpośrednio na ranę. A może… może lepiej zrobić z tego jakiś napar i doustnie? Albo napar i nasączyć czystą szmatkę nim, przyłożyć do rany…
Nie był medykiem. Nie był nawet zielarzem. O ile podstawowe, drobniejsze urazy potrafił tymczasowo opatrzyć, na tym się jego cała wiedza kończyła i nie miał pojęcia, co dalej i jak powinno się fachowo postępować. Alastair jednak był magiem, jako mag może wiedział więcej o tej małej, leczniczej roślince, niebywale cennej i rzadkiej.
-Wkrótce cały czas będziemy zagrożeni. A ten, którego szukamy, albo już nie żyje, albo jest przeżarty przez tę zarazę.
O tym też nie pomyślał. Zbyt skupiony na pokąsanym Alastairze, zapomniał o głównej przyczynie, dla której się tu znaleźli. Zdrajca. Dokumenty. Z dwojga złego lepiej, żeby nie żył. Spaczony człowiek nie byłby zbyt skory do oddania im i pokazania zawartości swoich sakw.
Odruchowo przyśpieszył kroku.
- Powinniśmy jakoś się oznajmić? – zagadnął, niepewien zachowań młodego jeźdźca. Las, nieprzyjazny, obok chory człowiek, który lada chwila może się przemienić w Popielnego i na ciebie rzucić, a tu jeszcze coś nadchodzi z głębi lasu. Można oszaleć, nawet pomimo odwagi i doświadczeń życiowych.

Sorcha pisze...

[W takim razie chyba mniej więcej większość do siebie pasuje. :) W takim razie możemy oskarżyć ojczulka Sorchy. XD A gdzie jest teraz Tiamurri? Stacjonuje w jakimś obozie, jest w jakimś mieście? :)]

Sorcha pisze...

[Może zrobimy taki myk, że ojciec Sorchy przez jakiś czas należał do tego oddziału, fałszując swoją tożsamość, a potem dokonał kradzieży na Szept i już nigdy do oddziału nie wrócił? Wymyślimy jakiś powód, dlaczego dołączył do rebelii. :)]

Zombbiszon pisze...

Poczułem jak moja głowa zostaje uniesiona do góry a potem ląduje na czyichś kolanach. Od razu domyśliłem się ze to muszą być nogi osoby która chce mi pomóc. I sądząc po głosie jest to kobieta. Cóż, Janna będzie musiała jeszcze na mnie poczekać i oby mnie nie rozerwała przy naszym spotkaniu. Chociaż może to właśnie ona mi zesłała moją wybawicielkę? - Kim..- Nie dokończyłem, bo coś śmierdzącego, ostrego i paskudnego zostało mi przystawione do twarzy. Nawet wolałem nie wiedzieć co to było. Walcząc o zachowanie przytomności zacząłem się wiercić. Mój nos dłużej tego nie wytrzymał i polowi zaczęła mi z niego lecieć krew. W końcu znieruchomiałem. Sam nie wiem co się działo.

Elias

Sorcha pisze...

[Myślę, że odpowiednim czasem, byłoby, że zniknął przed kilkoma tygodniami, bo przecież władza, po kradzieży przedmiotu, zareagowałaby natychmiast. Chociaż z Szept jeszcze nie dograłyśmy, czym jest ów przedmiot i myślę, że najlepiej by było, gdyby Sorcha nie podała Tiamuuri co to za przedmiot, bo nie chciałabym napisać czegoś, z czym nie zgadzałaby się autorka Szept. Myślę, że Sorcha po prostu wypytywałaby o niego, tłumacząc Twojej postaci, że elf jest poszukiwany przez Królestwo i ona ma za zadanie go odnaleźć, a wszystkie tropy prowadzą do tego obozu. Wtedy Twoja pani może wyjaśnić, że owszem, był tu taki, ale uciekł przed kilkoma tygodniami. Co do tego, jak się nazywał, weźmy cokolwiek. Np. Justus Keiman. Mógł zostać zapamiętany, jako gawędziarz i grajek, co także było jedynie jego grą na zmyłkę. Mógł wydawać się kompletnie nieszkodliwy, chociaż utalentowany w szpiegostwie oraz był świetnym łucznikiem, co pozwoliło mu zostać przyjętym do grona. A jeżeli masz na niego inny pomysł to proszę bardzo. Nie mam nic przeciwko, abyś nadała tej postaci własne rysy i puściła wodze wyobraźni. Chodzi o to, żeby wątek poprowadzić jak najswobodniej i nie będę Cię tutaj niczym ograniczać.]

Olżunia pisze...

[*włącza ścieżkę dźwiękową z Mononoke Hime*]

Na zarzuty Savardi czarodziej odpowiedział jedynie pobłażliwym uśmieszkiem. Winiono go o to, że jest magiem, nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni. Przywykł już i pogodził się z tym. A gdzie nie było argumentów, tam nie było sensu wszczynać dyskusji.
- Pomagać? – powtórzył, nie kryjąc zdziwienia. – A co właśnie robię? – zapewnił niewinnie o swojej dobrej wierze.
Aed otoczył Savardi ramieniem, lekko popychając ją w stronę wyjścia z tunelu. Nie powinni byli się zatrzymywać. Im szybciej się stąd wydostaną, tym lepiej.
- To nas chyba nie spali, prawda?
Lossenfeld, który już wydawał się być udobruchany, teraz przystanął nagle i odwrócił się w ich stronę z furkotem poszarpanych, znoszonych szat.
- Aż tak wam to przeszkadza? – warknął. Jego usta wykrzywił mimowolny uśmiech. – Dobrze więc...
Nim wybrzmiało ostatnie słowo, ognik zgasł – pozostawił po sobie tylko bezkształtną plamę, będącą złudzeniem oślepionych światłem oczu. Trzymana przez Aeda pochodnia zasyczała nagle, gdy jakaś niewidzialna siła zdusiła jej płomień. Podziemny korytarz pogrążył się w gęstej, przytłaczającej ciemności i dymie stygnącego łuczywa. W dusznym, wilgotnym mroku dało się słyszeć kroki Sacarda, oddalające się z każdą chwilą. Jednak nie ten dźwięk był najbardziej niepokojący. Ich uszu dobiegł narastający zgrzyt kół zębatych i stukot zapadek.
Tunel znów ożył.
- Jasna cholera... – syknął najemnik.
Czas przyspieszył, liczyła się każda sekunda. Albo teraz dopadną Lossenfelda, albo tu utkną. Na dobre. Tyle że Aed nie mógł zrobić nic. Zupełnie nic.
Nie do końca zdając sobie sprawę, po co, zaczął gorączkowo szukać czegoś w sakiewce. Powinna tu być... Gdzieś tu przecież była...

[Pozwoliłam sobie trochę zamieszać... *mina niewiniątka*]

Silva pisze...

I.
Stara strażnica Elu, wciąż bardziej w rękach natury niż elfów, które do niej powróciły, spała spokojnym snem. Odbudowana prezentowała się znacznie lepiej, powoli wracając do swej dawnej świetności, którą zabrał jej czas i zapomnienie.
Schodami na blanki i mur otaczający nową siedzibę rodu Crevan, wchodził elf.
Łagodny, męski głos przerwał nocną ciszę, a w blasku ognia pojawiła się wysoka, smukła postać elfa. - Oirl efêa, przyjaciele - Odziany był w zimowy płaszcz obszyty futrem, ciepłe rękawice, ale mimo to z jego ust ulatywała para. Miał czerwone włosy związane na karku, jak to czyniło wielu długouchych. Jego jasna skóra zarumieniła się od chłodu na policzkach. Wiatr wiał dziś zimny od strony Zatoki Wspomnień i Gadziego Przesmyku, a leżący na ziemi od przedwczoraj śnieg, ledwie ją otulający, zwiastował nadejście prawdziwej zimy. Elfy już jej wypatrywały, naprawiając to, co jeszcze mogą i gromadząc jedzenie. Wraz z chłodem i śniegiem, mogą pojawić się orki i gobliny, szukające szczęścia po tej stronie Gór Mgieł poprzez grabieże i rozlew krwi, a oni musieli być na to przygotowani.
- Teemâ, Diarmud’elda - dwóch elfów skłoniło głowy w powitaniu; jeden z nich, niższy, obserwował przed chwilą gościniec przed bramą wjazdową do strażnicy. W dole jaśniała przytłumionym, mdłym światłem krasnoludzka lampa, powieszona nad wejściem, by widzieć, kto zbliża się do bram. Drugi, wyższy, grzał dłonie przy ogniu rozpalonym na blankach, próbując je rozgrzać. Obaj nosili na sobie lekkie, skórzane napierśniki, karwasze i elfie hełmy, a na ramionach narzucone mieli płaszcze, spięte zapinką w kształcie sowy. Przy pasach miecze, a oparte o mur stały łuki.
- Tobie też, elda, przypadł obchód? - spytał Alkar.
Diarmud przysiadł na szerszym boku skrzyni, blisko ognia - Jest nas mało, wszyscy powinniśmy robić to, co należy - odpowiedział, dobrze wiedząc jaki stosunek do tego ma ich hyvan. Oczywiście nie zaszkodziło przypomnieć o tym strażnikom. - Finarthil nie lubi lenistwa. Teraz każdy jest potrzebny, a zima może ściągnąć orków i gobliny. Macie spokojną noc?
- Cisza, szlak pusty. Tylko szelest sowich piór nam towarzyszy.
- W ciemnościach porusza się duch. Ktoś zakłócił jego spokój, przyprowadzając tu - Diarmud jako mag, czuły był na zmiany w materii otaczającego ich świata. Potrafił, może nie tak dobrze jak szaman, wyczuć istotę nienależącą do tego świata tak, jak żywi, a teraz wyczuwał ducha, którego nie powinno tutaj być.
- Niepokoi cię to, elda?
Stary elf miał ochotę westchnąć, ale nie pozwolił sobie na ten przywilej. Przekrzywił tylko głowę, przyglądając się jak w blasku ognia poruszają się inni strażnicy; dwójka przy zrujnowanej wieży, gdzie ziała niezałatana dziura i dwójka na murze od strony gościńca. Jeden, samotny stał przy drzwiach prowadzących do środka strażnicy. - Dopóki się nie zbliży, zostawmy go. Różne istoty przywołuje noc, nie za…
- Din! Galvorn, słyszę kroki - niższy elf, ten sam który obserwował drogę, wyraźnie czegoś nasłuchiwał, spoglądając w stronę, z której do jego szpiczastych uszu doleciały nienaturalne dźwięki. To nie był szelest sowich piór, nie szum liści. Był taki...
- Może to zwierzę. Widziałem wczoraj lisy - ale i Galvorn odsunął się od ognia, podchodząc do murów.

Silva pisze...

II.
- Słyszę dwie nogi, żaden lis nie chodzi na dwóch łapach - Alkar spoglądał w ciemność, w stronę zachodnich murów i położonych dalej elfich kurhanów i rzeki za nimi.
- Ale goblin i orki już tak - Diarmud stał obok nich; podniósł się cicho, bezszelestnie. - Słyszycie, jak porusza się bluszcz? Ugina się pod ciężarem.
- Jest sam? I tak cicho - dźwięk kroków i pracującej rośliny były dziwne; jakby wspinało się po nich chuchro.
Mag machnął ręką, by ich uciszyć. Potrzebował spokoju. Słyszał dzięki elfim wrażliwym uszom. Czuł, ale było to bardziej wrażenie oparte na dźwiękach, które odbierał. To, co do niego docierało, zbudziło niepokój.
- Elda, sygnał.
W nocy rozbrzmiało sowie pohukiwanie. Przeciągłe hooo-hooo! Odpowiedni ton i długość. Straże przy wyłomie, najbliższe tamtej stronie muru, też usłyszały i meldowały innym. Odpowiedziało im krótkie hooo!, znad gościńca i zaraz takie samo w wykonaniu Alkara. Strażnik przy drzwiach też usłyszał, ale milczał tak, jak powinien.
- Te stwory zrobiły się zuchwałe - Galvorn nie ukrywał wstrętu w swoich słowach, chwytając za łuk i kołczan pełen strzał - Podkradają się pod elfią siedzibę…
- Może to zwiadowca, albo złodziejaszek. Jest jeden.
- Pilnujcie drogi, ciemność może skrywać dziś o wiele więcej niż jeden goblin - te kroki były za ciche na ciężkie, masywne orki, które hałasują. Diarmud odruchowo sprawdził, czy krótki miecz wciąż wisi u jego boku. Oby tylko nie był dziś potrzebny, oby tylko nie splamiła go brudna, ciemna krew mieszkańców Gadziego Przesmyku.
Noc znów przerwał sygnał. Naturalnie brzmiące, identyczne jak sowie: hoo! hoo! Ostrzeżenie. Ciche kroki i niepokój właśnie stały się realne. - Droga, szukajcie innych. Jeśli się pokażą, zabijcie w dzwon - żelazny dzwon alarmowy, który wisiał niedaleko. - Wolę obudzić Gniazdowisko bez powodu, niż pozwolić je złupić hordom goblinów - mówiąc to, już szedł schodami w dół, wyciągając krótkie ostrze.
Padło ostrzeżenie. Straże musiały kogoś zobaczyć, albo cień czegoś, co powinno zostać sprawdzone. Gniazdowisko znajdowało się zbyt blisko Gadziego Przesmyku, by ignorować takie sygnały, a zagrożenie ze strony goblinów, orków i pomniejszych, było zbyt realne, by machnąć na to ręką.
Coś zeskoczyło na dziedziniec. Cicho, jakby włamywacz ważył niewiele. Wychudzony, zdesperowany goblin? Bezczelny goblin, który ignorując wszystko, miał odwagę przejść przez mury. Idąc cieniem, za stertami drewna i kamieni, stary elf widział groty strzał wycelowane na dziedzinie. Strażnicy byli przygotowani, nawet pomimo tego, że w ciemności i słabym blasku ognia, będą to strzały chybione; ciężko jest trafić nocą w cel, nawet z elfim wzrokiem. Gdyby było ich więcej… Ale nie śmiał ściągać straży z murów.
Coś poruszyło się w cieniu. Jakiś kształt. O tam. Dziwny, nieregularny, zbyt wysoki na goblina. Diarmud nie miał zamiaru czekać. Mrok mógł skrywać wszystko. Jeśli to był mag, który się maskuje, dowie się za późno, ale będą wiedzieć inni.

Silva pisze...

III.
Uwalniając manę, która krążyła mu w żyłach, formując za pomocą słów mocy to, czego potrzebuje, poczuł mrowienie w palcach, kiedy nad dłonią zawisła kula jasnego światła.
Elf znów uwolnił magię; by pochwycić to, co wtargnęło do strażnicy, zebrał leżący na ziemi śnieg, uformował i ochładzając, zamienił w lód. Lód, który przywarł do nóg intruza, zatrzymując go w miejscu, nie pozwalając zrobić mu kroku.
Łagodny blask magicznego światła odsłonił to, co skrywała ciemność, nie oślepiając.
Dziwny, nieregularny kształt nie był goblinem, żaden goblin tak nie wyglądał. Przypominała drzewo, ale musiałby być ślepy, aby nie dostrzec kocich rysów twarzy, gałązek i liści. Lód przytrzymywał jej nogi, ale widać było, że są bardziej jak konary. Nie była stworzona z magii, nie przywołano jej do tego świata. Drzewożyt - przyszło mu na myśl. Obłąkana z Larvenu, jak mówiły plotki. Drzewo chodzące wśród innych ras. Wieści były więc prawdziwe. Inne informacje przedstawiały się dużo gorzej. Szpieg. Intrygant.
- Tylko włamywacze kryją się w ciemnościach - zaczął, podnosząc ostrze - I wkradają przez mur, jak złodzieje. Daj mi jeden powód, bym cię nie spalił - ogień był ostatnią bronią, jakiej chciał użyć, jednak gdy nie będzie miał wyboru, sięgnie po niego. Nie miał też powodu, aby traktować intruza inaczej, niż jak intruza.


[Łał, bardzo zgrabnie ci to wyszło, nie mam zastrzeżeń i łał za opis natury walczącej o swoje :D Nie do końca wiem, jak teraz wygląda Drzewna, więc nie opisywałam z gałązkami]
*Dobry wieczór
*Witaj
*Cicho!

Szept pisze...

-Shivan Fertner może ściąłby mieczem głowę każdemu, kto mu zagrozi, ale nie jest aż taki lekkomyślny, jak może się wydawać.
Odniósł zupełnie inne wrażenie, ale nie skomentował. Młody jeździec zdawał się narwany i ze skłonnością do paniki. Drzewna istota możne znała go lepiej, niemniej trudno Drzewożyta określać znawcą ludzkiej natury. Mogła się odnaleźć, ale w lesie, wśród natury, miasta, ludzie… to mógł być inny świat.
Przynajmniej on w tej chwili tak uważał.
W przeciwieństwie do niej, starał się iść jak najciszej, wciąż. Słyszał głosy i to uspokajało go odnośnie Alastaira. I przebijający się przez wszystko cieniutki głosik Odrina.
- Tarzaliście się w błocie? Podobno kąpiele takie są zdrowe – powitał ich mały człowieczek, porzucając Kolekcjonera, przy którym dotąd siedział. – Znaczy, te błotne. Niektórzy ludzie mówią, że wodne szkodzą. Heiana mówi, że jak się nie myjesz, to śmierdzisz i to nie… nie… niehigieniczne. No to wy się umyliście w błocie?
Devril zignorował potok pytań, tym bardziej, że karzełek w gruncie rzeczy nie oczekiwał odpowiedzi. Zatroskane spojrzenie wbiło się w bladą, mokrą od potu twarz maga. Alastair półleżał pod ścianą, otulony kocami, dygotał, szarpany dreszczami, ale poza tym, nie dostrzegł oznak zarazy. Skóra nie zmieniała barwy, a oczy zdradzały te same błyski, jakie znał. Nie był to obcy, ogłupiały przez spaczenie popielny.
-Znalazłam. Teraz wszystko w twoich rękach.
Mag przez chwilę patrzył, jakby nie rozumiał, o co chodzi. Spojrzenie przeniósł na drobny, delikatny kwiatek i w końcu połączył fakty.
- Musicie sam kwiat… - wydyszał. – Musicie go rozgnieść. Nałożyć na ranę. Powinno pomóc.
Jak on nie pomoże, nie pomoże nic, ale tego nikt już nie śmiał powiedzieć. Devril wyszukał jakiś bardziej płaski kamień, drugi mniejszy, bez słowa odebrał kwiat od Tiamuuri, przysiadł, miażdżąc go.
Alastair przymknął oczy, wyglądało, jakby usnął. Oddech był jednak zbyt ciężki. Po prostu odpoczywał.

[Sb nie sprzyja tłumaczeniu kodów, ale tam, bo najwygodniej, wrzuciłam link do instrukcji jak zrobić te zakładki. Jakbyś miała jeszcze jakieś pytania, wal śmiało, jakby potrzebna była dodatkowa pomoc, tez się nie krępuj. Moim tempem żółwia, ale pomogę, czy tam od biedy ustawię :D]

Sorcha pisze...

[Rzuciłaś mnie na głęboką wodę, nie ma co. Tylu bohaterów. XD Byłabym wdzięczna jeszcze za nakreślenie tła obozowego. Nie chcę tutaj napisać, o czymś, co nie ma prawa tam istnieć, więc zdaje się na Twoje kierownictwo. :)]

Sorcha była zmęczona wielogodzinną jazdą konną, ale trzymała mocno wyprostowane plecy, wodząc spojrzeniem od jednego mówcy do drugiego, zaskoczona, jak słowa płynnie i bez wahania przetaczając się po ich ustach, kreśląc obraz elfa, którego do tej pory miała w swej głowie jedynie, jako plamę czerni, nic więcej.
A jednak on gdzieś tu był, szwendał się po padlinie, jaką był ten świat i ostatecznie kazał jej podążać swym śladem, nawet o tym nie wiedząc.
Sorcha czuła, że zabiłaby go własnymi rękoma.
Miała na sobie ciemną narzutę w dobrym stanie, mocne buty powyżej kostki, nieprzemakalne spodnie i skórzaną kurtkę, chroniącą ją od zimna. Ulokowano ją przy ciepłym palenisku, w którym trzeszczał ogień. Jeden z nich podał jej talerz z tłustym mięsem.
Sumienia nie można im było odmówić. Skierowała spojrzenie na najbardziej interesującą ją postać, przedstawioną jej jako Tiuamuuri.
— Jesteś drzewożytem, pani, prawda? — Chociaż zasłyszała tak wiele cennych informacji, zmieniła temat. Ledwo się znali. Dziwiła się, że zaufali jej od razu, gdy się tu zjawiła. — Mój lud darzy tobie podobnych wielkim szacunkiem. Powiedzieliby, że spotkanie Ciebie obdarzy ich wielkim błogosławieństwem. Przykro mi, że spotykam Ciebie i twoich towarzyszy w takich okolicznościach — dodała, przypominając sobie opowieści matki i jej zamiłowanie do wszystkiego, co wiązało się z naturą.
Drzewożyty to była swoista legenda, prawie mit, ale wyrażane zawsze ze swoistym podekscytowaniem i nabożną czcią.

[Wybacz, że trochę zwolniłam akcje, ale nie gnajmy tak od razu ze wszystkim. XD]

Sorcha pisze...

[Hah, ja jakoś potrzebuje takiego solidnego wstępu, zanim może zacząć się coś dziać. :D Poza tym, byłoby głupio, gdyby Sorcha dowiedziała się, co trzeba i od razu sobie poszła. Polejmy trochę wody, a co! :D]

Sorcha była naprawdę wdzięczna za wodę. Normalnie już piłaby łapczywie, aż spływałaby strumieniami z jej podbródka, ale w tym wypadku to co innego. Nie przy Tiamuuuri. Oczywiście Drzewożytka nie wyglądała na osobę, która mogłaby odczuć zgorszenie na widok fatalnych manier gościa, ale Rysa wiedziała, że jej matka w podobnej sytuacji pewnie padłaby teraz do stóp kobiety i prosiła ją o błogosławieństwo. Nie inaczej. Pod tym względem matka – niech niebiosa będą dlań łaskawe – była dość prostą elfką i chociaż cechowała ją ogromna siła i wola przetrwania, uważała się za niższą od wszystkich „panów” tego świata.
Spotkanie Drzewożytu to był zaszczyt bez względu na okoliczności i Rysa przez szacunek dla pamięci matki, starała się zachować tak, jak matka by po niej oczekiwała.
— To prawda, pani. Szczególnie zaś elfy krętouche mają szacunek do drzew. Prastara legenda mówi, że gdy umrą drzewa, umrze też całe życie. Mówią, że drzewa oddychają, a ich oddech jest oddechem życia. Jeżeli drzewa przestaną oddychać, dla nas też zabraknie powietrza. Z tego względu krętouche mają swoje specjalne święta ku czci drzew z obawy, że pewnego dnia te już nigdy nie zechcą dzielić się z nami swym oddechem. — Posłała kobiecie uśmiech z nad kubka. Z podziwem obserwowała, jak Tiamuuuri wcale nie boi się trzeszczącego ognia. Była pewna, że tak prastara istota zbyt wiele wie o życiu, aby lękać się czegoś tak błahego.
Wiedziała, że powinna teraz wypytywać o ojca, zdobywać jak najwięcej informacji, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Spotykając Tiamuuuri, w jakimś sensie, spotykała się także z nigdy niewidzialnym ludem swej matki i ich wierzeniami.

Olżunia pisze...

Znalazł. Jego uwalane pyłem i kurzem palce trafiły na woreczek opinający się na pękatej fiolce. Wyszarpnął go z sakwy, rozplątał rzemyk, wyrwał korek zębami. Wypił, do dna. Cztery razy więcej niż zazwyczaj, a i tak stosował to rzadko, tak rzadko, jak to było możliwe.
Skowyt był gorzki do porzygu, najemnika w pierwszej zemdliło. Zakrył usta dłonią, wbijając paznokcie w policzek, zacisnął powieki. Usłyszał głos Savardi, ale nie zrozumiał słów. Wyrazy zlały się w jeden, niezrozumiały dźwięk, w pozbawiony znaczenia bełkot. Słyszał tylko jej strach, oburzenie i bezradność. Dla niego elfka mówiła teraz emocjami.
Otworzył oczy. Widział.
Widział siatkę korzeni, oplatającą kamienne ściany tunelu od zewnątrz. Za plecami, w kaplicy, w której został sznurek z nanizanymi nań wilczymi kłami, czuł jakąś kotłującą się, niespokojną siłę, spętaną wbrew jej woli. I widział mechanizmy. Gdy tędy szli, Sacard unieruchomił je magią. Ślad zaklęcia pozostał na trybach, dźwigniach i zapadkach, zalegał na nich niczym rdza.
Coś mignęło niebieskawym światłem, pozostawiając w stęchłym powietrzu smugę. Ognik, którym mag oświetlał sobie drogę. Blask był przytłumiony – to było proste, podręcznikowe wręcz zaklęcie, ale różnica między obecnością a brakiem jego widma była ogromna. Pozwalała dostrzec niewyraźny zarys ścian, posadzki i obniżonego w niektórych miejscach stropu.
Najemnik wytężył umysł. Świadomość rozszerzała się, mieszaniec słyszał coraz więcej dźwięków, czuł na raz chłód i ciepło, rozpierającą go energię i zmęczenie. Elfia krew jego ojca pulsowała rytmicznie w jego żyłach, skowyt uwalniał jej prawdziwą moc. Pozwalał czuć otaczającą najemnika energię zaklęć i energię natury. Magia przywoływała magię.
W oddali rozbłysły dwa oślepiająco jasne punkty. To byli oni. Sacard i Tiamuuri.
Aed odszukał w ciemnościach rękę Savardi i rzucił się pędem w kierunku wyjścia, ciągnąc dziewczynę za sobą. A przynajmniej tak mu się na początku wydawało. Szybko okazało się, że nie potrafił poruszać się tak szybko jak by chciał. Skowyt, który w niewielkiej dawce dodawał sił, pozwalał wytężyć zmysły i panować nad ruchami, gdy ciało domagało się już odpoczynku, teraz działał dokładnie na odwrót.
- Tiamuuri! Musisz go zatrzymać!
Miał nadzieję, że wykrzyknął te słowa po kerońsku...

[Tak, wątki są od utrudniania bohaterom życia i to właśnie kocham. :D Chyba trochę mnie poniosło...]

Zombbiszon pisze...

Poczułem jak znowu jest w e mnie wlewany jakiś płyn. Jednak ten był inny. Czułem jak rozlewa się po moim ciele gojąc rany. Efekt płyny przypominał wypicie czegoś ciepłego, ale tu bestia wewnątrz mnie nie wyła. Wręcz przeciwnie. Wydawało się że jej się to podoba. Było to dość dziwne. Nawet jak na nią. Co ciekawsze, ciemność powoli wypuszczała mnie, tak jakby ktoś złapałby mnie i wyciągał z głębokiej wody. Po chwili przewróciłem się na bok kaszląc i wypluwając jakąś wydzielinę. - Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? - Wychrypiałem, by chwile potem skrzywić się z bólu. Nie wiedziałem że gojenie się ran jest tak cholernie bolesne. Chciałem się rozejrzeć, ale wszystko było jeszcze zamazane i zniekształcone. - Co się stało?

Elias

Nefryt pisze...

[Zajrzyj na GG, jest konferencja :)]

Silva pisze...

I.
Diarmud w swoim długim życiu, sięgającym drugiej migracji elfów na tereny znane dziś jako Keronia, słyszał i czytał wiele o drzewożytach; jedni mówili, że ich swoistym domem była Dzika Knieja* u podnóża Gór Mgieł, a inni, że mieszkali wszędzie tam, gdzie rosły bory i zielone puszcze. Mało elfów wtedy i dziś akceptowało Knieję, ze względu na jej karłowate drzewa, bliskość ludzkich osad i palonych przez wieśniaków od niepamiętnych lat drzew, by odstraszyć wilkołaki, które się tam zaległy wieki temu. Różne były podania, różnie o nich pisano, ale były informacje, które się powtarzały, więc można było założyć, że choć trochę są prawdziwe. Drzewożyty, ożywione drzewa, rasa jak każda inna, tylko bardzo mało znana, przez co owiana tajemnicą i uszlachetniona pewną boskością, której Diarmud nie rozumiał.
- Znam hyvana Finarthila.
- Każdy może to powiedzieć - nie cofnął zaklęcia, nie uwolnił zebranej magii - Ale czy twoje słowa niosą prawdę, czy są tylko próbą zasłonienia prawdziwych intencji?
- Wysłano mnie z wiadomością dla hyvana. Niejaki Sokolnyk zdobył informacje, które mogą okazać się cenne dla Finarthila.
Diarmud wolałby już oddział goblinów; tych można było po prostu zabić. Miał za to drzewną, której dzisiejszej nocy nie chciał oglądać. Przygasił nieco kulę światła, ale nie odwołał straży, nie krzyknął im, że wszystko jest dobrze, że nie muszą się więcej martwić. Nie było dobrze. Sokolnyk i Ruch Oporu, któremu służył, niósł ze sobą kłopoty. Elfy wolały się nie wtrącać w pewne sprawy, a zwłaszcza ród Crevan, który utraciwszy rodowy dom w stolicy po ostatnich walkach, przeniósł się tutaj i wciąż nie miał ugruntowanej, pewnej pozycji. Skupieni byli na dobrych stosunkach z włodarzem Doliny, na odbudowie strażnicy i pełnieniu wart nie tylko tu, ale też na gościńcu.
- Z pośród wielu sposobów na kontakt z Finarthilem, wybrałaś najgorszy - wcale nie był spokojniejszy, nie odetchnął, nie przestał się martwić. Wciąż mieli intruza na wewnętrznym dziedzińcu. I jeszcze krasnolud, o którym wśród pewnych kręgów zwykło się mówić, że podwładni wskoczyliby za nim w ogień. Takie osoby budziły niepokój i obawę, że ich dar do porywaniu tłumu i jednoczenia, przyniesie kłopoty. Ruch Oporu był niebezpieczny. Mógł przynieść korzyści, ale też jak kamień pociągnąć na dno wszystkich, którzy do niego przywarli. Dotarły do nich plotki, jakoby krasnolud przyjął do siebie drzewną, ale to wciąż były niepewne informacje.
- Oddział Ruchu Oporu z Wielkiej Równiny nie atakowałby was z ukrycia, nie mając w tym żadnego interesu.
- Strzeżemy przesmyku. Jesteśmy przednią tarczą Irandal. Ich ostrzem skierowanym ku goblinom i orkom - być może ród zbyt poważnie podchodził do powierzonego zadania, ale nie znaleźli lepszego sposobu, aby odwdzięczyć się Elenardowi za okazaną dobroć; mógł przecież nie wpuszczać ich Doliny Ciszy, a jednak dał im miejsce, które mogli nazywać domem. - Może to jest twój cel? Zasiać ziarno niepewności?
Świsnęła strzała, wbijając się w dziedziniec niecałe sześć palców od nogi Drzewnej. Ktoś strzelał, ale chybił, najpewniej przez światło i złą widoczność. Być może to było ostrzeżenie, być może ktoś postanowił zlikwidować intruza nie tylko rodowego domu, ale i tego w planie zdrady.

Silva pisze...


II.
- Ala! Ala gorot nya!* - wykrzyknął, samemu nie mogąc dostrzec, kto strzela. Jeśli komuś puściły nerwy, będzie musiał z nimi porozmawiać. Jeśli ktoś sam zadecydował, nie będzie to miła rozmowa. Być może należało też zwrócić się do ich kwatermistrza. Kolejny problem na elfiej głowie. Pierwszym była drzewna.
- Tirion! Vesta ham ang nute - Diarmud słyszał, że jej rasa ma pewien wpływ na zwierzęta, ale jak było z roślinami, tego nie wiedział. Wolał jednak nie ryzykować i nie patrzeć, jak konopna lina rozwija się, posłuszna woli drzewnej istoty. Nakazał przynieść żelazne kajdany. Nie mógł jej wypuścić, nie mógł też pozwolić chodzić po strażnicy. Zakradła się do nich nocą, jak intruz i miał wszelkie prawo podejrzewać, że celem jej działań jest szkoda sowiego rodu.


[Ty się nic nie przejmuj! Traktujemy to jako wąteczek, a potem zrobimy z niego noteczkę, zwykłą noteczkę, jakich wiele opublikowałyśmy :D rilax!
*tak z ciekawości: Ty opisywałaś w rasach?]

*Nie! Nie strzelać!
*Żelazo! Zakuć ją.

Szept pisze...

Kwiat dał się rozgnieść stosunkowo łatwo. Tak cenny ze względu na właściwości, po kilku ruchach prowizorycznego moździerza, tworzył gęstą papkę. Nie pomyślał o bandażu, całe szczęście ten podała mu Tiamuuri, gdy tylko nałożył grubą warstwę na świeżą ranę. Skóra wokół rany nie wyglądała najlepiej, sina, przekrwiona, pomarszczona. Źle to wróżyło. Ostrożnie zawinął bandaż, nie za mocno, by nie blokować przepływu krwi, nie za słabo, by nie zsunął się przy lada ruchu. Była to jedna z nielicznych aktywności medycznych, które potrafił wykonać bez pomocy wykwalifikowanego uzdrowiciela czy zielarza.
Więcej zrobić nie mógł.
Zerknął na pozostałych, oczekując wskazówek. Shivan siedział spokojnie, Tiamuuri kołysała się, gest, który u człowieka wydałby mu się oznaką nerwowości, a którego nie potrafił sklasyfikować u nieznanej mu istoty, rasy, jaką były Drzewożyty.
Nic się nie działo. Może zniknęły krople potu z czoła, może gorączka nieco ustąpiła. Przyglądał się Alastairowi z uwagą, nie wiedząc, czy mag zaraz wstanie, gotów do drogi, czy też przeciwnie, zbyt słaby, nie będzie w stanie się ruszyć, nawet jeśli nie pojawią się u niego objawy spaczenia. W końcu zaś… czy ethral miał mu pomóc? Co jeśli było już za późno?
Siedzenie w bezruchu nie jest dobrym doradcą. W bezczynności czas płynie powoli, myśli zataczają coraz szersze kręgi. Rzadko pozytywne, ocierają się o wynajdywanie kłopotów, wypatrywanie wyimaginowanych trudności i niebezpieczeństw. I chociaż zwykle na to odporny, teraz martwił się o swego mentora i przyjaciela.
Troska też nie jest najlepszym doradcą.
- Jest szansa, że go jeszcze znajdziemy? Tego człowieka? – przerwał ciszę. Jego głos wydał mu się zbyt obcy, za głośny. Burzył spokój jaskini, w której się schronili.
Alastair poruszył się, ale nie otworzył oczu. Milczał nawet karzełek, z uwagą dłubiący w nagromadzonej w jaskini ściółce. Niepocieszony, nie znalazł niczego, co mógłby uznać za przydatne, bądź chociaż ciekawe.

Sorcha pisze...

-Nie należycie do tego dumnego ludu stolicy -powiedziała Drzewna cicho, słuchając jak Sorcha opowiada o zwyczajach swoich krewnych -Nie potrzebujecie budować pełnych przepychu miast...
- Nie, pani, obawiam się, że krętouchym daleko do wielkich budowniczych i wynalazców. Chodź nie wiem, czy mogę czuć się wyrocznią w tej sprawie. Wszystko to zasłyszałam jedynie z opowieści matki.
Przyjęła manierkę oburącz, rozkoszując się ciepłem ognia. Powoli, z minuty na minutę czuła się coraz swobodniej, mimo iż otaczało ją tak wiele istot.
-Czuję, że przydałoby ci się. Trochę daleko mamy stąd do cywilizowanego świata i nieźle musiałaś nadrobić drogi. W okolicy pewnie nie było gdzie się zatrzymać.
Rysa już chciała coś odpowiedzieć, gdy zamilkła pod dźwiękiem nagłego śmiechu, spoglądając w to samo miejsce, co Tiamuuri.
-Być może, jeżeli jeszcze żyje w tych czasach ktoś, kto potrafiłby porzucić całkowicie swoje życie i oddać się lasom, należy do waszego ludu – Usłyszała żart.
- Nie da się zaprzeczyć. — Elfka uśmiechnęła się, lekko skinąwszy głową. – Niestety, nie ważne, jakim jest się elfem czystość rasowa to podstawa, a jej złamanie jest surowo karane. Nie sądzę, pani, aby to było dla ciebie wielką tajemnicą, że przez wzgląd na ojca, którego szukam nie dane mi było zbyt dobrze poznać swój lud. Do tej pory nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi myśleć o nim tak dużo. Nigdy bym nie kusiła się tropić jego widma, gdyby nie owe, królewskie zlecenie. Jeśli pozwolisz jednak, pani, zmienię temat. Jestem bardzo ciekawa, jak do tego doszło, że przewodzisz organizacji takiej jak ta? — Po tych słowach znów dało się słyszeć śmiechy, podsycone oparami wina.

Zombbiszon pisze...

Okolice Wielkiej Równiny. Super, czyli znowu zabłądziłem. Dlaczego mnie to nie dziwi? Próbowałem usiąść, ale ból wciąż był za silny a i obraz nadal nie dawał pozwolenia by móc się nieco bardziej zorientować w terenie. - Raczej nikt nie chciał mnie zabić. - Oznajmiłem - To moje kalectwo. Potknąłem się i nabiłem na jakąś kija. Nie spodziewałem się, że kawałek przerośniętej wykałaczki prawie mnie zabije. - W sumie raczej nikt by się takiej śmierci nie spodziewał. Obróciłem głowę w miejsce skąd dobiegał kobiecy głos. - Jestem Elias. - Przedstawiłem się - Dziękuję, że uratowałaś mi życie. Choć, raczej duchy tego lasu nie będą za bardzo szczęśliwe z tego powodu. - Dodałem z niesmakiem. W końcu mogłem być odebrany jako zagrożenie dla nich oraz ich domu. Czystym zimnym złem.

ELias

Sorcha pisze...

Sorcha słuchała wszystkiego z uwagą i milczeniem, co jakiś czas tylko uwidaczniając wewnętrzne emocje poprzez niekontrolowany błysk w oku.
— Ach, wojna… — wymamrotała, smętnie kiwając głowami. Tak naprawdę nie kibicowała żadnej ze stron konfliktu, czuła się bardziej poza tym, ponieważ jej korzenie nie wiązały się ani z Keronią, ani Virginią. To jednak nie przeszkadzało jej w twierdzeniu, że wojna jest grą znudzonych głupców, wierzących, że odrobina więcej władzy zdoła ich uszczęśliwić. — Mnie się czasem zdaje, że wojna toczy się wszędzie. Miałaś szczęście pani, że to skończyło się dla ciebie gorzej. — Po tych słowach wypiła resztki wody. — Ja bym się nawet chciała zdziwić czasami, że ktoś gdzieś umiera w okrutny sposób, że gdzieś kogoś w niewolę biorą, ale… im dłużej żyję, tym bardziej przestaje to robić na mnie wrażenie.
I spojrzała na Tiamuuuri, jakby w oczekiwaniu na oburzenie jej słowami.

Unknown pisze...

[Dziękuję za powitanie i stwierdzam, że ta pani na arcie jak również wykreowana postać jest bardzo intrygująca. Tomoe bardzo chętnie zaprzyjaźni się z Drzewożytem, który zna tajniki natury a Kitsune lubi dowiadywać się nowych rzeczy. Mogliby siebie nawzajem uczyć :)
To ja proponuję, żeby spotkali się właśnie w lesie, gdzie Tomoe przyglądałby się florze i faunie, próbując zrozumieć ich zachowanie w tym kraju.]

Tomoe Yukimura

Szept pisze...

-Jeśli żyje i przebywa na wymarłym terenie, możemy znaleźć go dość szybko po wyjściu z lasu. W wypadku gdyby jakimś sposobem do tej pory uchronił się od zarażenia, prawie na pewno rzuciłby się z wdzięcznością w stronę ludzi, którzy przyniosą potencjalną pomoc.
- Jest coś, o czym powinniście wiedzieć – zaczął z ociąganiem, prawie niechętnie. Kątem oka zerknął na Alastaira. Nie spodobałoby mu się to, ale czy mieli wyjście? – On się nie ucieszy na nasz widok. To zdrajca, który wykradł ważne dokumenty, opłacany przez Wirginię. Prawdę mówiąc, nie szukamy jego. Mamy odzyskać te dokumenty zanim wpadną w niepowołane ręce.
-Jeśli stał się popielnym wampirem, też może się na nas rzucić.
-Jeśli zaatakuje nas w pojedynkę, nie będzie trudno go zabić.
- Czyżby? – Devril uniósł brew. Widział kiedyś atak popielnego. Zdziczały, odporny na ból, atakował dopóki go nie ubito, ignorując rany, obrażenia, krew. Łatwo było wówczas o zadrapania, ugryzienia. No i najgorsze, zakażenie.
- Chyba najgorzej będzie, jeśli ten człowiek już nie żyje.
- Tak ważne dokumenty miałby przy sobie. W sakwach przy pasku, może w kurtce, mniej prawdopodobne, że w jukach. – Znów zerknął na Alastaira. Ethral działał cuda, lecz nawet on błyskawicznie nie stawiał nikogo na nogi. – Może powinniśmy iść dalej? Ktoś zostałby przy nim, dla bezpieczeństwa…
- Mogę! – zaofiarował Odrin, lecz nikt nie wziął chyba tej oferty poważnie.

[Prawdę mówiąc, nie wiem. Troszkę tego szukałam i testowałam na próbnym, ale ciężko znaleźć ten kod dostosowany do blogspota, a nie do strony internetowej. Ten wydawał mi się najbardziej przystępnie napisany – jak dla mnie. Możesz szukać jako tabs in blogger albo Multi tabbed navigation z tym, że możliwe, że będzie to inny kod/sposób niż ja znalazłam. Ewentualnie shortcodes – ale to już zdecydowanie inny sposób. Czy taki opis istnieje po polsku? Nie mam pojęcia niestety.]

Zombbiszon pisze...

- Byłem szamanem. - Odparłem starając się by mój głos zabrzmiał naturalnie. Jednak duchów lasu nie da się tak łatwo oszukać, choć powinienem powiedzieć, że ich się wcale nie da oszukać.
- Kiedyś zrobiłem coś bardzo złego. Okrutnego. A teraz, teraz za to muszę odpokutować. A te duszki - tu wskazałem na jednego co się dopiero co wyłonił z lasu - nie przepadają za mną, pewnie dlatego że mam w sobie demona. - W sumie nie ważne jak bym go nie nazwał, demon to demon. Nawet jeśli wylądował ze mnie na własne życzenie i z kaprysu duchów. - Moje obrażenie faktycznie były aż tak poważne? - Zapytałem unosząc jedną brew. Pamiętam jak uciekałem, a potem nabicie się na przerośniętą dżazgę. Następnie budzę się przy strumieniu z drzeworytem. Obym tylko jej nic złego nie zrobił gdy byłem nieprzytomny.

Elias

Zombbiszon pisze...

- Może właśnie za to mnie tak nienawidzą. - Szczerze to nie wiem co mają do mnie te imitacje skrzatów, ale na pewno gdybym poszedł spać do dołka, zrobiłby taką imprezę, że z tego lasu dużo by nie zostało. W sumie im się nie dziwię, bo sam bym tak zrobił. - Nie. - Odparłem i spojrzałem w dół. Mój wzrok wrócił, ale wciąż dzwoniło mi w uszach, więc doszedłem do wniosku że lepiej nie wstawać. - To prośba i żart duchów. - Przynajmniej ja to tak odebrałem, bo jak dla mnie mogli by wskrzesić całą moją wioskę i wysłać by odebrali to co im zabrano. Ale zamiast tego zrobili ze mnie chodzący i kosmaty sopel lodu. Miło z ich strony, ale w jednym im przeszkodziłem. Umiem to kontrolować. A przynajmniej do pewnego stopnia.

Elias

Silva pisze...

I.
Diarmud potarł palcami skronie; czuł tępy, pulsujący ból, który przyprawiał go o mdłości i nie potrafił go ukoić od dłuższej chwili. Był zirytowany i zmęczony, a do wschodu słońca wciąż było daleko. Środek nocy nie chciał minąć i ciągnął się niemiłosiernie.
Drzewna istota trafiła do lochu; małego, kwadratowego pomieszczenia bez okien, z jednym tylko wejściem zagrodzonym kratami, gdzie płonęła pochodnia, rozświetlając ciemności. Była skuta, przywiązana łańcuchami do bolca w podłodze. Kamienne ściany były mokre od wody, gdzieniegdzie pokryte zielonkawym nalotem. Pachniało wilgocią, ziemią i stęchlizną.
Nocny szpieg przez chwilę przestał zajmować myśli Diarmuda. Jego uwaga skupiła się na czymś innym. Stał w sypialni hyvana, przylegającej do małego saloniku i czuł narastającą bezradność, która zaczęła kłębić mu się w gardle. Przyszedł tu, by obudzić Finarthila, chcąc wyjaśnić mu zaistniałą na dziedzińcu sytuację. Mówił, krzyczał, szturchał, ale żadna z tych metod nic nie dawała. Hyvan spał dalej, pochrapując w najlepsze. Rozwalił się na łóżku, leżąc na brzuchu; włosy w mdłym świetle krasnoludzkiej lampy miał rozczochrane, twarz spokojną, pogrążoną w głębokim śnie. Nie zdjął nawet podróżnego stroju, tylko płaszcz odrzucił na bok, buciory kopnął w kąt, a sądząc po zostawionej tacy z nietkniętym jedzeniem, nie zjadł też kolacji. Droga z Ataxiar musiała być męcząca; nawet przebyta konno, zajmowała wiele dni. Pewnie też nie zajrzał do rodzinnej wioski, kierując się od razu ku Rivendall i dalej wzdłuż Wielkiej Równiny do Irandal. Polityczne podróże były jego przykrym obowiązkiem, ale nie narzekał na nie i dzielnie je znosił i Diarmud był z niego dumny, chłopak naprawdę się zmienił, a elf nie wiedział kiedy, zaczął traktować go jak własnego syna. A jakiż ojciec nie pęka z radości, widząc że dziecko dojrzało i czyni dobrze.
Teraz jednak nie miał serca go budzić. Niech śpi, zasłużył sobie na chwile spokoju. Chciał, by wypoczął. Nocny szpieg poczeka, drzewna istota nie była tego warta. Niech śpi.
Wychodząc po cichu, zamknął za sobą drzwi, uśmiechając się pod nosem.

~*~
Minęło południe; dzień był słoneczny, chociaż zimny i wietrzny.
- Finarthil’elda - męski głos przerwał ciszę, jaka panowała w mniejszej sali strażnicy, wzbijając się ponad trzaskające w kominkach drwa. Wysokie pomieszczenie i kamienne ściany emanowały chłodem, utrudniając ogrzanie powietrza. Najbliżej paleniska siedział sam hyvan, błądzący myślami gdzieś po zakamarkach swojego umysłu. Strój podróżny zamienił na luźniejsze, wygodniejsze szaty, chociaż to wciąż nie były elfie, pewnych rzeczy nie dało się w nim zmienić. Czerwone włosy nie były już kłębkiem kołtunów, związane wyglądały znacznie lepiej, nawet z sowim piórem i koralikami; skąd taki pomysł zaczerpnął, nikt nie wiedział. Zdawał się być wyspany, choć ziewał co jakiś czas. Talerz przed nim był niemal pusty; nie zjadł wszystkiego, ale słodką bułkę, którą miał na deser, musiał wepchnąć w siebie nawet na siłą.
- Dar? - ten sam głos zabrzmiał bardziej miękko, swojsko. Ich hyvan chyba nigdy nie przywyknie do nazywania go elfim imieniem. Diarmudowi to nie przeszkadzało. To drobna niewygoda, do której mógł się przyzwyczaić, a i Darrus wiedział, kiedy powinien reagować na drugie imię. Nie był takim ignorantem, za jakiego go mieli inni. - Droga była spokojna?
Drgnął, zerkając na elfa.

Silva pisze...

II.
- Zimna jak cholera. Do Królewca tak tego nie czułem, ale im bliżej Doliny, tym bardziej marzłem - szczęście, że Heiana w Ataxiar, rozsądna dusza, wymusiła by najemnik zabrał w drogę powrotną cieplejszy płaszcz, rękawice i chustę. U elfów Dar narzekał, że to niepotrzebne, ale potem podziękował w duchu uzdrowicielce. - W górach spadł śnieg - to nie było pytanie.
- Spodziewamy się band orków i goblinów - podkradając z talerza najemnika podpłomyka, przełamał go na pół - Lato było upalne, jesień długa, mogą szukać pożywienia po tej stronie przełęczy.
- Ale jesteśmy na to przygotowani. Zdążymy załatać dziurę w murze? - w tej chwili to była ich największa bolączka i zarazem najsłabszy punkt w ochronie Gniazdowiska. Jeśli nie dadzą rady zasklepić wyłomu w linii murów przed nadejściem śniegów, będą w nosie. Wszyscy z rodu to wiedzieli.
- Jeśli bogowie pozwolą i los będzie łaskawy, zdążymy.
Brzeszczot kiwnął głową, pocierając palcami oczy. Bolały go plecy od jazdy konnej, a zimno nie chciało wyjść z rak i stóp; dlatego trzymał palce na glinianym kubku, tak przyjemnie ciepłym. Miał ochotę zakopać się pod kocami i nie wyściubiać nosa poza nie. Nie miał jednak na to szans. - Coś cię trapi. Zawsze, gdy się martwisz przygryzasz wargę. I nigdy nie bawisz się jedzeniem - teraz zaś Diarmud obracał podpłomyka w palcach, całkiem o nim zapominając - Mówże.
- Mieliśmy na nocnym patrolu niespodziewanego gościa.
- Wędrowiec? Nie, byle podróżnikiem byś się nie martwił - Brzeszczot przyglądał się staruszkowi - Orka czy goblina byś zabił i po prostu mi o tym powiedział. Co w nocy podeszło pod mury?
- Zakradła się po cichu, wspięła po murach i przeskoczyła na dzieciniec, chcąc wejść do strażnicy - elf odłożył podpłomyka, zostawiając go dla psów. Sprawa, o której mówił była kłopotliwa, ale przy hyvanie nie dało się kręcić. Finarthil miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało mu się wszystko powiedzieć. Diarmud nie miał zamiaru niczego ukrywać. - Spodziewałem się goblina, ale nie czegoś takiego.
- Szpieg?
- Być może. Nie potrafię stwierdzić. Jest w lochu, chciała widzieć się z tobą.
- To będzie musiało poczekać - przeciągając się, rozwalił się na ławie całkiem nie kulturalnie, wyciągając przed siebie nogi - Kwatermistrz prosił, bym do niego zajrzał. Ciekawe, czego chce.
- Ja wiem. Padł wczoraj strzał, bez rozkazu - kolejna kłopotliwa kwestia - Elf skończył wartę, ale jak wy to mówicie, zapadł się pod ziemię - kiedy się martwił, Diar nie tylko przygryzał wargę, ale też zaczynał szukać zajęcia dla rąk; znów obracał w palcach podpłomyka. Miał też wrażenie, że zwykłe schwytanie szpiega zamienia się w coś, co przyniesie im kłopoty. Nie wyglądało to dobrze.
- Jak długo go szukacie?
- Od świtu, po zmianie wart - długo, elf o tym wiedział. - Taran też pomaga.
- On? - najemnik zmarszczył brwi - Nie miał być w Nowym Dhar? - z tego co wiedział, dziwak Taran miał nad Zatoką Dasais łagodzić nieporozumienie pomiędzy turdusami, a rybakami z wioski. Nie powinien wracać jeszcze przez kilka dni. Czyżby tak szybko udało mu się wszystkich pogodzić?
- Widocznie zrobił, co miał i wrócił. Znasz go, jak kot chadza własnymi ścieżkami.
Dar machnął ręką. I tak dowie się wszystkiego, jak nie teraz, to później; Taran nie unikał zdawania relacji ze swojej pracy. Wieczór pewnie będą spędzać przy kuflu miodu, opowiadając historie z drogi - Pójdziesz ze mną?

Silva pisze...

III.
- Mogę. Zyriel wciąż cię przeraża, prawda? - napięcie zniknęło, ramiona się rozluźniły, a na ustach zamajaczył lekki uśmiech. Głowa wciąż się martwiła, ale mina hyvana musiała zostać skomentowana uśmiechem. Ich kwatermistrz był postawnym elfem, wysokim jak na swoją rasę, krępym bardziej niż inni. Mrukliwy i zawsze pochmurny, nie zachęcał do rozmowy, ale potrafił zadbać o swoje elfie owieczki, pełniące straże.
- Daj spokój, dziadku. Znów będzie mówił o rzeczach, których nie rozumiem - Dar podniósł się, chciał wstać i ruszyć z miejsca, ale jego czuły słuch wychwycił ruch. Ktoś biegł korytarzem, śpieszył się, sapał i hałasował, nie patrząc na to, że to nie wypada. Trzasnęły drzwi, do sali wpadł zdyszany elf; młodzik o czerwonych włosach. Nie tracił czasu na złapanie tchu, zaczął mówić, jednocześnie próbując wyrównać oddech.
- Hyvanie! - jego głos był pełen napięcia; nawet nie skłonił głowy przed najemnikiem, zapominając o elfich manierach. - Znaleźliśmy Callana - coś było nie tak… Bardzo nie tak. Dar poczuł jak niepokój zalewa mu żołądek. Diarmud też musiał się zaniepokoić.
- Wykrztuś to z siebie Ymerl - Diarmud nie miał w sobie dziś cierpliwości.
Byli sami na sali, to ich uratowało, o ile nikt nie słuchał. Ymrel zapomniał o dyskrecji - Callan nie żyje. Kiedy go znaleźliśmy konał, powiedział, że to Taran go ranił.

~*~
Darrus szedł do lochu z bólem głowy. Dawno minęło już popołudnie, niebo znów robiło się ciemne. Za nim podążał Diarmud, równie cichy i markotny co hyvan. Sytuacja z Callanem i Taranem była problematyczna. Obaj byli w rodzie, a śmierć pierwszego z nich wszystko komplikowała. Taran był starym elfem, ale mało który młodzik go kojarzył, a i dojrzalsi mieli problemy z przypomnieniem sobie imienia, które nadała mu matka. Był jednym z Crevanów, mieli pewność, że tak, ale co robił przez lata, gdy nie przebywał z nimi, nie wiedzieli. Wzbudzał niepewność i ostrożność, chociaż Finarthil i wcześniej Ivelios, wierzyli mu. Czemu jednak zabił, nie wiedzieli. W dodatku Taran twierdził, że nie miał z tym nic wspólnego.
- Kim ona jest? - najemnik nie miał ochoty użerać się jeszcze z więźniem.
- Drzewna istota. Nie podała swojego imienia.
- Świetnie. Przy tym wszystkim jeszcze nocny szpieg. Ten dzień bardziej spieprzony być nie może.
Diarmud nie powiedział tego na głos, ale hyvan miał rację. Wizyta w lochu była męczącym obowiązkiem.

[Czyli wiem, do kogo zwrócić się z pewną uwagą ;D Wybacz, że dostałaś takiego kolosa ]

Szept pisze...

[Hej, ja w sprawie rodu/organizacji i kwestii zmian na Popielnych Wzgórzach (nasz wybuch magii). W zasadzie, jeśli nie przeszkadza ci, że będę odwoływać się do legendy o Kosiarzu odnośnie Popielnych Wzgórz i tego, że kiedyś była tam jego wieża magii, to ja żadnych ale nie mam. Nie precyzowałam nigdy, kiedy żył Kosiarz, trudno mi się więc odnieść czy pierwszy był ród czy on. Z całą pewnością on sam jest przeze mnie traktowany jako postać historyczna (tyle, że dotąd nie opisana nigdzie), wokół niego narosło jednak wiele mitów i legend - choćby ten wybuch. Jeśli taki układ ci odpowiada, to dla mnie jest git.]

Szept pisze...

[W takim razie zdrowia życzę. I jak najmniej słabości, bólu i innych takich nikomu niepotrzebnych, nieprzyjemnych rzeczy.
Podoba mi się twoje uzasadnienie, przyklaskuje z całych sił. Co do dodania, wystarczy napisać, każdy chętnie doda :D I wiesz? Naprawdę podziwiam wyobraźnię, zaangażowanie, tak zgrabne łączenie wszystkiego, a przepis na konstruowanie takiej fabuły chętnie poznam :D O ile istnieje. Ostatnia notka jest cudowna - medyczne smaczki mnie kupiły do reszty, w połączeniu z kryminałem.
I uwielbiam Wiśniowieckiego. Tego książkowego.]

Olżunia pisze...

Cz. I

Najemnik tylko na to czekał.
W pierwszej chwili nie był pewien, czym są cienkie nitki, które połączyły dwa jaśniejące w tunelu punkty. Nie patrzył oczyma, postrzegał otoczenie umysłem. Nie potrafił odbierać tych obrazów, dopiero się ich uczył. Ale potem przypomniał sobie pędy, po których wspięli się, wydostając się z kaplicy, i zrozumiał.
Przyspieszył.
Eliksir zaczynał się stabilizować. Świadomość najemnika przestała się rozgałęziać i rozszerzać niczym kręgi na wodzie, które z każdą chwilą są coraz mniej widoczne. Elfia krew i skowyt przyzwały się nawzajem, po czym zgodnie umilkły. Mieszaniec miał wrażenie, że ustał irytujący go dźwięk poniżej progu słyszalności; dźwięk, którego istnienia dotychczas nie był świadom, ale którego obecność absorbowała bez reszty jego uwagę.
Nitki owinęły się wokół jasnego punktu. Lossenfeld był unieruchomiony. Skąd Aed to wiedział? Po prostu... czuł. W tym stanie mógł być pewnym jedynie tego, co w danym momencie odczuwał. Myśli miał osnute gęstą, lepką mgłą. Działał instynktownie, jego ciało go nie słuchało, wymykało się jego woli, ograniczało go. Mógł albo wsłuchać się w siebie, w swoje myśli i pogrzebane w pamięci wspomnienia, albo działać. Jedno z dwóch.
A instynkt, któremu teraz zaufał, mówił: otwórz dłoń, biegnij, zaciśnij dłoń.
Rozluźnił palce, wypuszczając rękę Savardi. Nagle poczuł, że może zerwać się do szybszego biegu. Zrobił to bez chwili zbędnego namysłu.
Wydłużył krok. Opanował oddech, nadając mu optymalne tempo. Gdy wyminął Tiamuuri, biegł dalej, po prawej mając wytworzone przez Drzewną włókna. Dopadł Lossenfelda, owinął palce wokół jego szyi, przyparł maga do ściany. Poczuł na swoich nadgarstkach jego przydługie, połamane paznokcie.
- Wydostań nas stąd – wycedził przez zaciśnięte kurczowo, zdecydowanie zbyt mocno, zęby.
W oczach starca zabłysł strach. Ale nie przed najemnikiem. Przed czymś, co było za jego plecami.
W tym momencie szczęknął mechanizm.
Sacard szarpnął się ostatni raz, potem zaprzestał prób uwolnienia. Czekał na coś. Znikł lęk, ustępujący niepewności i temu jedynemu w swoim rodzaju uczuciu, które pojawia się przy wygięciu warg w chytrym uśmiechu. Niby zwyczajny grymas, a niesie za sobą tyle odczuć.
Brzęknęła cięciwa. Mag syknął z bólu i jakby skurczył się w sobie. Mieszaniec tylko drgnął.
- Mieszana krew, co? – warknął Sacard zeźlony. – Tegom się nie spodziewał...
- Wydostań nas – powtórzył najemnik z uporem.
Chrzęst zapadek dał się słyszeć po ich prawej i lewej stronie. Początkowo pojedyncze stuknięcia z każdą chwilą narastały, zagęszczały się i nakładały na siebie, stawały się coraz głośniejsze.
Podziemny korytarz znikł. Zniknęły wilgotne ściany i krzywa posadzka, ukryte mechanizmy, nawet wypełniające tunel powietrze i unoszący się w nim kurz. Nie było światła. Nie było czym oddychać. Nie było niczego poza napierającą ze wszech stron ciemnością.
A potem teleport wypluł ich na zasłaną gnijącymi liśćmi trawę. Uderzył ich zapach lasu – woń grzybów, mokrej ziemi i gnijącego drewna, intensywna i dziwnie zwyczajna.
Najemnik uchylił zaciśnięte powieki. Oślepiły go ostatnie promienie zachodzącego jesiennego słońca. Światło dzienne, mimo że przytłumione przez gęstwę gałęzi, było zbyt ostre dla przyzwyczajonych do ciemności źrenic, dodatkowo rozszerzonych wskutek działania eliksiru. Migotało, gdy wiatr trącał poskręcane i pożółkłe liście, drażniło.
Mieszaniec wsparł się na łokciu i syknął z bólu. Powiódł dłonią po zdrętwiałym ramieniu, aż jego palce natrafiły na drzewce bełtu. Żeby było mało, grot najprawdopodobniej miał zadziory, utrudniające jego usunięcie. Ból jeszcze nie dawał się tak we znaki, wyciszony działaniem skowytu.
Cholerne pułapki. Kto niby chciałby tam włazić?
Aed zmusił się, by otworzyć załzawione oczy. Rozejrzał się dookoła, czując, jak nasila się tępy, pulsujący ból w skroniach. Lossenfelda nigdzie nie było.

Olżunia pisze...

Cz. II

[W takim razie zamieszałam jeszcze bardziej. xD To jeden z pierwszych razów, gdy opisuję jakiekolwiek działanie magii. I zaczynam dostrzegać, jaką zabawę traciłam. Toż to są ograniczone jedynie wyobraźnią i, wątpliwym u mnie, zdrowym rozsądkiem możliwości.
I... chętnie napisałabym z Tobą coś kręcącego się wokół magii, mniej wokół rozgrywek na linii Keronia-Wirginia. Czy to misję, czy jakąś notkę, czy jeszcze coś innego. :D Tylko sesja na mnie czyha, i to za niecały miesiąc... Więc niekoniecznie teraz. Ale ogólnie byłabyś chętna?]

Rosa pisze...

Narius obejrzał się za siebie, słysząc hałasy powracających. Po co Ci ludzie mieliby tu jeszcze wracać? Zostawili go rannego na skraju traktu, nie miał szans na przeżycie. Gdyby nie Tiamuuri zgodnie z ich oczekiwaniami umarłby. Wrócili na trakt, gdzie go zaatakowali? Po co? A nawet jeśli nie zaważyli ciała… Zawsze mogło zabrać je jakieś dzikie zwierzę jako swój posiłek. Wirgińczyk wzdrygnął się, myśląc o to takim rozwoju sytuacji. To nie mogli być Ci sami ludzie. O ile w ogóle nadchodzący byli ludźmi.
Wszedł za dziewczyną do wody, która szybko sprawiła, że nogawki jego spodni oblepiły się wokół nóg. Zaklął pod nosem po wirgińsku zły na siebie, że zapomniał zdjąć buty. Chociaż… Nie było czasu. Szelesty i dźwięki łamanych gałązek zbliżał się, nieuchronnie przyciągając ku nim kłopoty. Słysząc słowa Tiamuuri, pokazał jej, by siadała na tratwie, a on ją odepchnie dalej od brzegu rzeki i porastających go zdradliwych roślin.
Zaczął już przesuwać tratwę, kiedy coś go zaniepokoiło. Wydawało mu się, że dźwięki układają się dookoła nich…
- Oni nas otaczają! – w jego głosie można było wyczuć narastającą panikę. Nie miał żadnej broni. Łuku, miecza… Nawet głupiego kozika do krojenia mięsa czy chleba. A Tiamuuri? Nie wiedział czy ma jakieś magiczne zdolności oprócz tych leczniczych. Czy umiała walczyć?
Zaczął szybko wypychać tratwę na środek rzeki, jak najdalej brzegu. Jeśli napastnicy mają broń dalekiego rażenia już po nich. Muszą jak najszybciej zniknąć. Jeśli posiadają kusze… Je naciąga się dłużej niż łuki – Narius i Tiamuuri mieliby większe szanse ucieczki.
Zawiał lekki wiatr, przynosząc ze sobą obrzydliwy, trupi smród.
- Co do…?

Unknown pisze...

[Wybacz mój brak odzewu.
Jak najbardziej może być las Larven :)
Kitsune to istoty rozumne i posiadające magiczne zdolności, które zwiększają się wraz z wiekiem i zdobytą wiedzą. Przede wszystkim mają one zdolność przyjmowania ludzkiej postaci :)]

Tomoe Yukimura

Silva pisze...

Brzeszczot był całkiem blisko, chociaż nie było w nim najmniejszej ochoty, aby być w tym miejscu. Miał na głowie śmierć członka rodu i oskarżenie wymierzone przeciwko jednemu z nich. Cholernie kłopotliwa sytuacja. Do tego bolała go głowa.
Wąski korytarz zakręcił, kończąc się przy kilku celach; przed jedną stał strażnik, który ukłonił głowę na widok głowy rodu i starszego elfa. Nadszedł czas dowiedzieć się,kto zakradał się do nich po zmroku.
- Du deloi lunaea? - chciał zapytać kim była. Chrząknięcie Diarmuda coś mu uświadomiło, mówił w języku elfów, a ich więzień niekoniecznie musiał go znać. Teraz sam westchnął i poprawił się: - Kim jesteś? - pochodnię podsunął bliżej krat, a w ciemności dostrzegł jakiś kształt. Jego oczy nie potrafiły przejrzeć mroku, nie były elfie. Widział dziwny, nieregularny zarys. Co mówiono mu o więźniu?
Diarmud sięgnął po słowa mocy, tworząc nad palcami kulę mdłego, niezbyt jasnego światła, które posłał do celi, by rozjaśnić ciemności i dać hyvanowi możliwość zobaczenia czegokolwiek.
- Co tutaj robisz? - Zrozumienie nie przyszło od razu. W pamięci Dara pojawiły się północne ziemie, daleko za morzem, tak dawno temu, że nie potrafił określić, kiedy to było. Ruch oporu. Drzewna istota, która z nimi współpracowała. Znał jej imię, kiedyś na pewno. - Tiamuuri?

[Chciałam ją zapytać, czemu akurat tam, w miejscu gdzie nie ma normalnego lasu]

Silva pisze...

- Darrus! Jak to dobrze wreszcie cię widzieć!
Zabrzęczały łańcuchy, kiedy dziewczyna poderwała się z miejsca; nie zaszła za daleko.
Brzeszczot machnął ręką na kraty; strażnik, który pilnował celi posłusznie otworzył zamek, odchodząc na bok. Diarmud trzymał się z tyłu, ale na tyle blisko, by móc zareagować w razie konieczności. Wciąż nie ufał drzewnej istocie. Skoro jednak hyvan ją znał, postanowił być ostrożnym, ale nic nie mówić.
- Tiamuuri, co ty tu, do cholery robisz? - ból głowy właśnie się wzmógł - Rozkujcie ją.
Elf pilnujący drzewnej chciał coś powiedzieć; otworzył ust jak ryba wyjęta z wody, ale nie wydobyło się z nich nawet jedno słowo. To nie on decydował o tym, co ma stać się z więźniem.
- Ruch Oporu chciał się z tobą skontaktować.
Strażnik otworzył żelazne kajdany.
- Przychodzę tu w ich imieniu.
- Cicho, wiem. Wyjdźmy z tych lochów, bo od kapania tej pieprzonej wody, zaraz mi głowa pęknie - czuły słuch mieszańca czasami był błogosławieństwem, chociaż bywały chwile, kiedy miał go serdecznie dość.

[to jak się dowiem, dam znać]

Sorcha pisze...

-Nie, pani, nie jestem. - Sorcha pokręciła głową. - Osiadłam tylko kilka lat temu z Królewcu wraz z matką. Po jej śmierci żal mi się było wyprowadzić. Polubiłam zgiełk dużego miasta i jego smród. - Uśmiechnęła się krzywo, przypomniawszy sobie swoje mieszkanko nad sklepem pani Muri, która miała w swojej krwi chyba coś z rasowej wiedźmy, ale była przesympatyczną i trochę zabawną kobietą, wykłócającą się z wszelakiej maści przekupkami i handlarzami rupieci, który mieli śmiałość zaglądać do jej sklepu z własnymi towarami. Lubiła hałas i niespokojne noce, jakie zapadały nad Królewcem. — Co do ojca… gdybym cokolwiek o nim wiedziała poza faktem, że to jeden z tych mrocznych elfów, od których należy trzymać się z daleka, to nie przybyłabym do ciebie, pani. Miałam nadzieję, że dowiem się od ciebie czegoś istotnego. Zawsze, gdzieś podskórnie czułam, że ojciec para się niedobrą magią i nie ma zbyt szlachetnego serca, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, że zechce mieszać się w królewskie sprawy i okradać samą królową.

Olżunia pisze...

[Mam pytanie do wątku, wolę skonsultować niż zostawić akcję w tym samym miejscu. Gdzie teraz rzucamy nasze postacie? Bo teleport mógł ich wypluć praktycznie wszędzie, czy to niedaleko wejścia do tunelu, czy na jakimś końcu świata sami-nie-wiedzą-gdzie, a co za tym idzie, można im podsunąć pod nos Ruch Oporu, Wirgińczyków, jakieś większe miasto, cokolwiek. Co Ty na to?
Notka - to mega. :D Też jestem za wykorzystaniem misji, jeśli jakaś wpadnie nam w oko. Bardzo fajnie można te pomysły rozwijać, a i jest jakieś wyzwanie.
W takim razie korzystaj urlopu i zdrowiej. :) Teraz ciężko mi znaleźć wolną chwilę, ale postaram się odpisywać, kiedy tylko będę mogła.]

Silva pisze...

I.
[zaczęłam od momentu, jak wyszli z lochów, nie chciałam przeciągać]

Finarthil prowadził drzewną korytarzami oświetlonymi lampami. Niewiele tu było światła, zwłaszcza wewnątrz budowli. Jej obronny charakter dawał się we znaki nowym mieszkańcom; nie mogli wybić okien, bo w ten sposób osłabiliby nie tylko konstrukcję całej bryły, ale przede wszystkim najważniejsze obronne atuty. Budowla bez okien była niemal nie do zdobycia, straż w jej wnętrzu mogła się bronić miesiącami, o ile miała odpowiednio duże zapasy. Do tego wejście, najlepiej dziesięć metrów nad poziomem ziemi, po linie. Tutaj sowi ród nie miał wyboru: dawne, stare nadproże wejścia, zapomniane przez czas, zostawiono w spokoju, a to całkiem nowe, wykute jeszcze w tej erze pewnie przez rabusiów, powiększono i zamieniono we wrota. Niosło to pewne ryzyko, ale umocnienia przed strażnicą dawały nadzieję, że pierwsza fala ewentualnych atakujących, rozbije się właśnie o nie.
Korytarz zaprowadził ich na piętro, to lepiej zagospodarowane i nie tak zniszczone jak sama wieża. Wiatru nie było tu słychać, jak w innych miejscach. Na ścianach wisiały elfie tarcze, z przedstawienie sowy, także zielone sztandary z haftowanymi turdusami. Było też kilka okienek. Kamienną podłogę wyłożono tu drewnem; chłód jaki ciągnął od kamieni, drażnił nawykłe do ciepła lasów Eilendyr elfy. Tutaj też znajdowały się dawne strażnicze pokoiki, teraz zamienione i przystosowane do potrzeb elfów. Cóż, niestety młodziki i młodsze wiekiem elfy musiały dzielić jedno pomieszczenie wspólnie; nie było tu miejsca, aby każdy miał coś dla siebie, swoją klitkę. Należało pogodzić się z tym, że przestrzeń i wygody Sowiego Domu z Eilendyr już nie wrócą.
Zatrzymali się przed drzwiami. Nie byle jakimi. Wisiała na nich tabliczka „Hyvan Finarthil”, a Dar westchnął i obrócił ją na właściwą stronę: „Najemnik Brzeszczot. Nie hyvan Finarthil!”. Było tu tyle drzwi, że tak łatwiej dało się rozeznać, na początek.
Finarthil miał szczęście. Dostał osobną kwaterkę, z salonikiem, bo jak to tak, by gości przyjmować na łóżku? Sala do oficjalnych przyjęć wciąż nie miała podłogi, więc zaprowadzenie tam kogokolwiek nie wchodziło w grę.
Skrzypnęły nienaoliwione zawiasy, kiedy klamka drgnęła, a drzwi zostały pchnięte do środka.
Przez jedyne okienko sączyło się światło popołudniowego, przymglonego dnia. W saloniku, dzięki niech będą wszechmocnemu Turdusowi, panowała czystość. Ale to tylko dlatego, że po wyjeździe hyvana posprzątano tutaj i tak zostało. Finarthil nie miał jeszcze okazji tutaj nabałaganić. Sypialnia wyglądała za to jeszcze gorzej; do tego królestwa mieszańca nie wchodził sprzątać nikt, bo nikt nie był na tyle szalony. Ogarnąć ten bałagan mógł tylko hyvan, ale jedynie w sytuacji, gdy na progu Gniazdowiska stanęłaby Heiana. Wtedy, jak to mówią ludzie, ubrania i rzeczy latałyby oknami i drzwiami. Nie przeszłoby chowanie ich pod łóżkiem, w szafie, czy po skrzyniach; najczęściej lądowały za oknem, piętro niżej, na balkoniku, skąd potem w jednej kupie hyvan zanosił je do siebie, oczywiście, najpierw uzdrowicielka musiała zniknąć na gościńcu.

Silva pisze...

II.
- No, właźcie - chciał zamknąć za nimi drzwi, chłód z korytarza szybko wdzierał się do środka. Jednak starszy elf zawahał się, niewiedzący czy nie powinien wpierw udać się do Tarana.
- Diar, zostań - najemnik wskazał elfowi jeden z foteli, wpychając go do środka, nie pozwalając mu się wycofać. Sam zamknął drzwi, drzewnej kazał siadać na drugim fotelu. Wszystkie trzy siedziska stały przy małym kominku, przed okrągłym stolikiem.
Grzebanie w kufrze oznaczało, że wyciągnął z szafki zakorkowany dzban i postawił na małym stoliku z trzema kubkami. Stuknął krasnoludzką lampę i w pomieszczeniu zrobiło się odrobinę jaśniej. - Tiamuuri to Diarmud. Diarmud to Tiamuuri i tyle z zapoznawania musi wam wystarczyć. Zrób tę sztuczkę z podsłuchiwaniem.
- Magia to nie sztuczki kuglarskie - elf zawsze mu to wypominał, przy każdej okazji, teraz też musiał. Zrobił jednak to, o co go poproszono; wyszeptał kilka słów mocy, poruszył delikatną strukturę świata i kiwnął hyvanowi głową. Teraz nie powinien ich nikt podsłuchać. Rzucił też mały czar, by wykryć kłamstwo, gdyby padło.
- Jakie wieści przynosi ruch oporu? - gliniane kubki zostały napełnione aromatycznym winem, którego zapach przyjemnie połaskotał ich nosy.

Silva pisze...

I.
[aleś poleciała :D ]

Mieszaniec nie przerywał drzewnej; słuchał jej uważnie, obracając w rękach kubek z winem, zapatrzony w trzaskający w palenisku ogień. Chłonął każde słowo, nawet mało znaczące. Siedział sztywno, bez typowego dla niego luzu i wyglądał na człowieka starego, zmęczonego życiem, który wszystkie swoje dni na tym świecie przepracował na roli. Kiedy zaś drzewna przestała mówić, milczał dłuższą chwilę, aż w końcu westchnął, wypuszczając z ust powietrze. Spojrzał też na Diarmuda, który wszystkiemu się przysłuchiwał, a minę miał niczym kamień.
- Twoje słowa potwierdzają to, co już wiemy - starszy elf też kiwnął głową - Od kilku tygodni jesteśmy świadomi zagrożenia. Duch was wyprzedził - powiedział, ale nie wspomniał o tym, że owym Duchem działającym w ruchu oporu, był ktoś, kogo dobrze znał, ktoś o kościstych kolanach, kto swego czasu wyciągnął go z niemałych kłopotów, w które razem wpadli. Informacja była niewiarygodna, nie chcieli w nią uwierzyć, ale skoro ON im ją przesłał, musiała być sprawdzona, prawdziwa. To był drugi powód, dlaczego musieli skończyć odbudowę murów przy wieży.
- Wie również Irandal i stolica - Diarmud nie chciał za dużo powiedzieć; jego magia nie wyczuła w drzewnej zagrożenia, ale nigdy nie mógł mieć pewności. Duch przekazał wszystko elfiej królowej, a to angażowało nie tylko Gniazdowisko wraz z rodem, ale i elfów, bowiem tamea nie zostawi swojego domu. Były jeszcze krasnoludy, które zawarły przymierzę z elfami.
- Nawet ja wiem - najemnik spojrzał na drzewną - ...że armia nie przejdzie przez Góry Mgieł, spadł śnieg. Gadzi Przesmyk to orcze siedliska i nory goblinów. Nie przejdą niezauważeni. Armia to ludzie, zapasy. Musieliby być szaleni, by słać oddziały.
- Mogliby iść doliną rzeki Surany, to o wiele prostsza droga - elf mówił to, o czym już rozmawiali - Jednak jeśli chcą dostać się do Królestwa Keronii nie wchodząc przez prowincję…
- Pytaniem jest, czy znają przez góry drogę, o której nie wiemy - Dar wiedział, że to wątpliwe, bowiem strażnicy patrolowali teren Doliny, którego strzegli. Elfy znały te ziemie, wiedziałby o ścieżce.
- Drogę, którą przejdą zwiadowcy i mniejszy oddział. Przerzucenie armii przez góry będzie dla nich kłopotem - elf upił łyk z kupka, smakując północne wino. Lubił jego lekko cierpki smak, zmieszany z nutą słodkości. Dobry przykład, że ludzka rasa też potrafi zrozumieć sztukę produkcji wina.

Silva pisze...

II.
- Zapomniałem… - najemnik przekręcił się w fotelu, wygiął i w otwartej skrzyni zaczął przebierać pomiędzy papierami; porządek był mu całkiem obcy, ale po chwili znalazł to, czego potrzebował - Mapa gór i Doliny, elfia robota - nie była to jedna z tych pięknych, zdobionych map, które budziły zachwyt samym swoim istnieniem. Jej zaletą były szlaki, ścieżki i przeprawy przez góry oraz szczegółowość każdego zakamarka tych terenów. Dar pokazał coś palcem na mapie; miejsce przy ruinach, nad zatoką. - Armia, jeśli się cholernie postara, przejdzie. Ale konie, wozy, wierzchowce… Jeśli trafią na piach, kamienie… - był najemnikiem i chociaż od lat nie brał udziału w walkach, pamiętał jak działały. Nigdy nie był strategiem, ale znał jednego piekielnie dobrego.
- To nie będzie łatwa przeprawa, ale mogą stracić mniej, niż podczas walk z orkami - Diarmud pokazał na mapie kilka miejsc, w których znajdowały się orcze i nie tylko, siedziby. Cała dolina Surany była nimi usiana. Tylko głupiec by nią podąrzał.
- Tabory z żarciem… Armię trzeba wyżywić, konie… - Dar westchnął - Duch mówił o podjazdówce, oddziałach. Sam nie sądził, by Wirginia posłała armię.
- Jeśli zaatakują Gniazdowisko, ściągną na siebie elfy i nim dotrą do Keronii, utracą połowę sił. - Od dobrej chwili DIarmud zaczął się nad czymś zastanawiać. Informacje tygodnie temu przybyły do nich od samego Ducha, prawej ręki Kolekcjonera. Czemu więc jeszcze raz przekazywał je Sokolnyk? Czy zawiodła komunikacja w Ruchu? Góra z pewnością nie przekazywała wszystkiego tym na dole, ale słać wici raz jeszcze? Drzewna istota zachowywała się tak, jakby była przekonana, że nic o ataku Wirgini nie wiedzą. Sokolnyk działał sam? Wysłał ją na przeszpiegi? Czy śmierć elfa była przypadkiem? Być może wizyta drzewnej poruszyła struny, które przysypał piach. Szpieg, którego istnienie podejrzewali, spanikował?
Brzeszczotowi coś przyszło do głowy - A jeśli ten plan jest tylko zmyłką, która ma zasłonić nam oczy?

«Najstarsze ‹Starsze   1 – 200 z 271   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair