Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Ð¥µ°Ŋℓ»πə



(w ludzkiej mowie najbliższe brzmienie to Tiamuuri )





Najemnik zerknął na Tiamuuri. Drzewożyt. Drzewo. I z całą pewnością nie była tylko opałem. Dar podrapał się po głowie. Sprawy z prostym uznaniem miłości matki do drzew, będących jedynie rośliną, właśnie się skomplikowały.


Dar o Tiamuuri







Wizerunek:
[1] [2]

Około 1511 lat | Może i więcej, nie pamięta już | Drzewożyt | Korzonek | "obłąkana z Larven" | Drewienko | Dzikuska |


Przez wiele lat roślinka - Ђœ√

Przez półtora tysiąca lat albo dłużej była drzewem w głębi lasu Larven. Nie jest pewna, co było impulsem do przerwania tego stanu, nazywanego w świętym języku natury ╫ϞΛð'∩≈ι.
Przybrała postać mniej więcej ludzką, o ciemnej karnacji i kocich rysach twarzy. Kolejne cechy wskazujące na jej pochodzenie zauważalne są już z bliska. Skóra dziewczyny jest sucha i szorstka jak skóra gada, w miejscu paznokci u rąk i stóp ma zgrubienia, wyglądające jak blizny. Na czole i skroniach wciąż wyrastają jej gałęzie, które co jakiś czas przycina, w przeciwnym razie miałaby okazałe poroże z bujnym listowiem.
Jako drzewożyt nie posiada narządów wewnętrznych jakich należałoby oczekiwać u humanoidalnych ras, jej ciało składa się z różnej grubości włókien, których przedłużenia mogą w pewnych okolicznościach przebijać skórę i wydostawać na zewnątrz, po czym cofają się lub usychają i rozsypują w proch. Drzewna chętnie korzysta z tej możliwości, pomimo pewnego dyskomfortu, jaki sprawia ten proces.
Jako roślina do życia potrzebuje energii słonecznej i wody, czasem wykorzystuje wyrastające z ciała włókna jako zastępcze korzenie.

Rebeliantka mimo woli

Złośliwi mogliby powiedzieć, że z Ruchem Oporu współpracuje przypadkiem, podobnie jak przypadek sprawił, że obecnie określa się jako Keronijka. Jest to prawdą w tym sensie, że nie zaatakowała zaraz po przebudzeniu wirgińskich zwiadowców z powodu ich narodowości, ale dlatego, że to oni pierwsi okazali agresję, a dziewczyna zwyczajnie została zmuszona do tego, aby się bronić. Sama nie atakuje pierwsza, obca jest jej bezpodstawna nienawiść i złość. W jej naturze nie leży rywalizacja o cokolwiek. Z Ruchem Oporu połączyła ją lojalność i przyjaźń z niektórymi jego członkami. W kwestiach politycznych nie orientuje się prawie w ogóle, sprawy społeczne, intrygi i wzajemne zależności zwyczajnie ją przerastają i są dla niej czymś obcym, poza jej światem.
Żle czuje się wśród murów, w ludnych miastach, w tłumie i gwarze. Męczy ją tempo życia wymuszane przez postęp. Bardziej ceni sobie spokój, szuka odludnych miejsc, zwłaszcza tych nieprzekształconych przez rozumne istoty, pozostajacych nadal we władzy pierwotnej natury. W tym sensie pozostaje Һџǂ⊛Ꜭ. Dzika.
Nie snuje dalekosiężnych planów, żyje z dnia na dzień, nie organizuje sobie życia. Poza starym lasem Larven nigdzie nie ma domu, do którego mogłaby wrócić. Za rodzinę uznaje duchy natury, drzewa i dzikie zwierzęta.
Dziewczyna jest skłonna do popadania w zadumę, często w milczeniu rozmyśla. Jeśli chce, wprowadza się w odmienne stany świadomości, pogrążając w niezrozumiałych dla innych istot zakamarkach umysłu. W wolnym czasie coraz częściej zdarza jej się rzeźbić w drewnie albo szkicować węglem, wykazuje w tym kierunku znaczne uzdolnienia. Nie jest w stanie stwierdzić, czy zdolności te wynikają z rozwijania umysłu, czy pochodzą jeszcze z jej poprzedniego życia.
Jest spokojna, cicha i opanowana, wyprowadzenie jej z równowagi jest prawie niemozliwe, zazwyczaj też jest w stanie ukryć emocje, kiedy uznaje to za korzystne. Kieruje się raczej intuicją niż logicznymi przesłankami, stąd czasami jej decyzje mogą się wydawać nieco dziwne. Zmuszona przez sytuację, potrafi szybko znaleźć rozwiązanie jakiegoś problemu.
Wydaje się nie przywiązywać do niczego, nie pożąda bogactwa ani wpływu. Znacznie lepiej czuje się wykonując polecenia, a nie je wydając.
Przez długi czas spędzony w lesie na obserwacji doskonale zna liczne gatunki roślin i ich właściwości, a także zwyczaje niektórych zwierząt. Lubi dzielić się tą wiedzą, jeśli ktoś jest zainteresowany lub pojawia się taka konieczność.

… nie są magami, są słuchaczami...

Jak wszystkie istoty, które stały się drzewożytami, dziewczyna rozwinęła swój umysł w sposób niepojęty dla innych rozumnych ras. Jej zdolności, wbrew temu, co niektórzy powtarzają w niesprawdzonych plotkach, nie opierają się na magii ale na umyśle, zmianach stanów świadomości i percepcji. Ma niezwykle wrażliwe zmysły, co umozliwia jej odbieranie bodźców niedostępnych innym stworzeniom, oprócz tego może odbierać także inne informacje, jak emocje stan zdrowia swój i osób trzecich, zachodzące w żywych organizmach procesy, przepływ energii życiowej w otoczeniu i po wejściu w trans często jest w stanie odtworzyć przebieg wydarzeń w danym miejscu w ostatnim czasie. Może odbierać myśli innych, a jeśli się postara, także przesyłać informacje lub emocje.
W postaci drzewa była powiązana z innymi drzewożytami w najściślejszym znaczeniu, będąc Ꝼ∂Ɯœ°, cząstką wielkiej sieci dusz i umysłów. Obecnie w transie i wyjątkowo sprzyjających okolicznościach może przejściowo włączać się do tej całości. Potrafi też częściowo przenieść świadomość i postrzeganie na znaczne odległości od własnej lokalizacji, kiedy na przykład poszukuje kogoś, próbuje nawiązać telepatyczny kontakt albo przeanalizować na odległosć osobę lub obiekt.
Używając świętej pradawnej mowy, Þ╪ŋ'Ϡδœ·Λ⌠, może porozumiewać się z żywymi istotami, także tymi, które powszechnie nie są zaliczane do „rozumnych” oraz z duchami i bóstwami natury. W ograniczonym stopniu może używać także szczególnej odmiany języka natury, ҙ° Ťµ↨ꜿ, zwanego Językiem Czynu, który daje częściową, chwilową kontrolę nad zwierzętami i słabszymi duchami, nie pozwala jednak podporządkowywać sobie duchów, jak czynią to szamani. Działa to raczej na zasadzie chwilowej perswazji o wyjątkowej skuteczności.

•Zdolności i umiejętności – informacje ogólne

Walka:
·walka wręcz - dobra
·miecz - lepiej nie dawać jej do rąk, uszkodzi przypadkiem siebie lub ciebie
·sztylet - uczy się, nieźle jej idzie
·łuk - całkiem dobra celność, jeszcze trochę treningu i osiągnie mistrzostwo
·włócznia - marnie, pomińmy to milczeniem
·kij - całkiem zręcznie sobie radzi, nieźle wspomaga to walkę wręcz
·topór - najprędzej odrąbie sobie stopy... albo głowę

Języki:
·keroński - raczej biegły, stale (i bardzo szybko) się uczy
·wirgiński - parę podstawowych słów i zwrotów, które zasłyszała
·quingheński - "Języki obce są mi obce"
·mowa wspólna - komunikatywny, stale się uczy
·pradawny język natury - tak jakby ojczysty

Inne:
·cudowna zwinność, zdolności akrobatyczne
·niedawno odkryte zdolności artystyczne - malowanie i rzeźbienie
·doskonała, niemal fotograficzna pamięć szczegółów i zdarzeń
·nie jest ani praworęczna, ani leworęczna




~/Opowiadania $ ls -n


Ƕҙ⊛ꝼ∂⌅ cz. II











> z autorką Darrusa



~/Kontakt

MTAidrv220@gmail.com
NOWY NR gg: 58893607



[Nowa wersja karty. Zamierzam w którejś notce przywrócić Tiamuuri zdolności umysłowe Drzewnych, kartę zrobiłam już wcześniej bo znalazłam ten cudowny wizerunek kociokształtnej facjaty i musiałam wykorzystać.]



271 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 271 z 271
Sorcha pisze...

Taimuuri miała racje. Atak na własność królewską był aktem szaleństwa i głupoty. Lecz, jeżeli ostatecznie mu się udało, jakim rodzajem magii musiał dysponować, jak potężna była owa moc?
Rysa nie potrafiła sobie tego wyobrazić nawet w największym skupieniu. I nie ma, co się dziwić, ponieważ o magii wiedziała tyle, co dziecko wie o liczbach i polityce.
— O księdze — odparła Sorcha, zastanawiając się na ile może zaufać drzewożytowi. Oczy Tiamuuri były łagodne, chociaż trudne do przeniknięcia. Nie potrafiła z niej otwarcie wyczytać intencji, ale wiedziała, że bez przekazania podstawowych informacji niewiele będą mogli zdziałać. — Księga jest magiczna, pani i ponoć niezwykła, chociaż ja nigdy w ręku jej nie miałam. Ludzie królowej mówią, że księga na swój sposób żyje i czuje, a jej treść to tylko zlepek bezsensownych znaków, które układają się w logiczną całość tylko przed tym, kto wie, jak do księgi przemówić. Nie pytaj mnie jednak o treść znaków ani dlaczego sama księga jest tak ważna. Nie zostałam wtajemniczona.


[Przyznam się, że ta księga to czysta improwizacja, bo z Szept jeszcze nie doszłyśmy, co takiego zostało skradzione, ale myślę, że nic się nie stanie, jak poprowadzimy ten wątek we własną stronę. Na swój dziwny sposób żyjąca księga to uważam obiekt, którego znaczenie i tajemnica może dać nam jeszcze wiele ciekawych wątków. :)]

Olżunia pisze...

Aed pozwolił się opatrzyć bez słowa sprzeciwu czy skargi. Spoglądał kątem oka na to, co robi elfka, zupełnie jakby przyglądał się komuś obcemu, kto potrzebował pomocy uzdrowicielki.
Strzała w niczym nie przypominała bełtu z kuszy. Była znacznie krótsza i lżejsza, przez co nie weszła głęboko, a rana nie była zbyt poważna.
Najemnik tylko nieznacznie drgnął, gdy Savardi szybkim, wprawnym ruchem wyrwała grot bełtu. Wciąż był oszołomiony wszystkim, co wydarzyło się od momentu, w którym weszli do podziemnego korytarza. Ponadto skowyt, który otworzył jego umysł na postrzeganie magii, jednocześnie otumanił dość czułe zazwyczaj zmysły. Ból nie był teraz dlań tak odczuwalny.
... w przeciwieństwie do potwornego, obezwładniającego zmęczenia. Dla ich trójki to był długi, ciężki dzień.
- Mogę przeszukać jego torbę.
Mieszaniec po prostu pokiwał głową. Nie wiadomo, na które z zadanych mu pytań odpowiedział, być może na obydwa. On sam nie miał pojęcia. Był wykończony. Był zdezorientowany. A teraz również sponiewierany… i odurzony tym gorzkim cholerstwem.
- Aed, któraś z nich zawiera środek przeciwbólowy?
Spojrzał na fiolki. Zmarszczył brwi, jakby usiłował coś sobie przypomnieć, po czym pokręcił głową.
- Wystarczy ćpania na dziś – oparł. – Dam sobie radę.
Grot ominął kość, większe naczynia i ważniejsze mięśnie, a mimo to mieszaniec już teraz czuł pulsujące, narastające echo bólu, który miał dopiero nadejść. Że mu spiczaste uszy nie uschły od tego kłamania...
Podniósł się chwiejnie. Choćby nie wiadomo jak był sponiewierany, był gotów pokonać drogę powrotną nawet bez odpoczynku i na piechotę, byle dalej od tego miejsca. Byle dalej od tunelu, pułapek, ujadania niewidzialnych wilczych bestii i Sacarda, który być może wciąż był gdzieś w pobliżu. I od Wirgińczyków na grzybobraniu, którzy - o dziwo - nie stanowili ich największego zmartwienia.
Prawdziwym zmartwieniem było to, że nie mieli pojęcia, gdzie dokładnie byli.
- Poznajecie tę okolicę? – zapytał najemnik z nieskrywaną nadzieją na usłyszenie twierdzącej odpowiedzi.
Postąpił kilka kroków, ale zaraz przystanął. Rozejrzał się dookoła.
Powoli zaczynało do niego docierać, że to zupełnie inny las niż ten otulający zatokę Dasais. Inna roślinność, inny teren. Górzysty teren, uświadomił sobie. Poszycie, gdzieniegdzie upstrzone kamieniami, to wznosiło się, to opadało. Tam, gdzie uskoki były większe, widać było obnażone, płożące się po ziemi i oplatające głazy korzenie.
Iglasto-liściasty las, mieniący się wszystkimi odcieniami żółcieni i czerwieni, powoli układał się do zimowego snu. Słońce wisiało już nad horyzontem, na widocznych pomiędzy gałęziami skrawkach nieba dostrzec można było jego łunę.
Dokąd ich, u licha, poniosło?
Aed westchnął ciężko. Zaczynało mu być wszystko jedno, gdzie byli, byleby tylko nikt ich nie nękał. A skoro już mieli chwilę spokoju…
- Tiamuuri, Savardi… – odezwał się najemnik, znacznie przytomniej niż wcześniej. – Co dokładnie powiedział wam Sokolnyk?
Nie spodziewał się, że mu odpowiedzą. Chciał tylko sprowokować tę rozmowę, której nie sposób było uniknąć.
Wszystko poszło nie tak.

[W takim razie posłałam ich w jakąś głuszę. Będą mieli czas, żeby wyjaśnić sobie parę rzeczy... xD]

Silva pisze...

- Armia… Tiamuuri, wyobrażasz sobie przemarsz armii przez Góry Mgieł, zimą? - najemnik wypił jednym haustem całe wino i nalał do pełna nową porcję. Znowu wracali do tego samego pytania: czy tuziny ludzi przejdą przez zasypane przełęcze? Czy znają inną drogę, wybrzeżem przy ruinach, a może wykorzystają statki. Wszystko to wydaje się być takie nierealne, niedorzeczne w tych warunkach i tym położeniu Gniazdowiska. - Jaką musieliby znać trasę? Jakie przejścia? - spoglądał od dłuższej chwili na mapę, ten szczegółowy kawałek papieru, ciężką pracę elfich zwiadowców. Strażnica Elu, za dawnych dni, broniła przełęczy do Doliny; chroniła od orków, goblinów i nieprzyjaciół z zatoki. Armia? Nigdy, nawet w najlepszych swych latach, nie oparłaby się całej masie żołnierzy. Mogła ich spowolnić, zatrzymać na chwilę, ale nie powstrzymać.
- Wolałbym porozmawiać o szpiegu - elfowi nasunęła się bardzo zła myśl - Sokolnyk przekazał ci te informacje?

Sorcha pisze...

Sorcha skinęła głową, oddając Savardi kubek, po który wyciągnęła rękę. Nie miała ochoty wracać o zmierzchu do Królewca, więc propozycje noclegu przyjęła z ulgą i wdzięcznością, chociaż obecność Tiamuuri wcale nie wyłączyła w elfce skupienia, do jakiego przywykła w styczności z nowymi twarzami. Bądź co bądź każdy praktycznie umiał kłamać, a za twarzą przyjaciela chował nóż, który wbije w plecy, gdy ktoś odwróci się plecami choćby na moment. Serce kazało jej ufać tym gościnnym towarzyszom, ale rozum krzyczał, że mogli być po stronie jej ojca. Kto dawał jej gwarancje, że tak nie jest?
— Chętnie obejrzę obóz. Może coś rzuci mi się w oczy — powiedziała, chociaż tak naprawdę nie była na tyle naiwna, by wierzyć, że znajdzie trop naprowadzający ją na ojca. Nie znała go, nigdy go nie widziała. W zasadzie poza więzią krwi, nic nie łączyło ją z owym, mrocznym elfem.
Nawet Drzewna znała go lepiej od niej.

Silva pisze...

“Jesteśmy z tym sami” - pomyślał Diarmud, spoglądając na Brzeszczota, tego hałaśliwego mieszańca, zapatrzonego w padający za oknem śnieg - “Problemy rodu, pozostają w rodzie” i to była prawda, bo własne brudy należało prać samemu, a nie wciągać innych. - Nie raduje mnie fakt, że będziesz w tym w pewien sposób uczestniczyć - elf wolałby odesłać drzewną, ale nie mógł sobie pozwolić na odcięcie się od informacji, gdyby wciąż coś ukrywała. Nie podobała mu się Tiamuuri, nie ufał jej i podchodził do niej raczej ostrożnie. - Szpieg martwi mnie jednak bardziej. - Jest coś, co przemawia za tym, że ktoś tutaj naprawdę działa na waszą szkodę - odezwała się ponuro - Schwytany był znacznie mniej przerażony swoją klęską, niż należałoby się spodziewać. Tak, jakby miał świadomość, że nawet, kiedy on zawiedzie, zadanie nadal może być wykonane. Coś zostało puszczone w ruch. - Przymknęła oczy i dokończyła wino. Nie patrzyła na mapę, nie sądziła, że zdoła wywnioskować z niej coś więcej niż tamci dwaj.
“Och, gdyby tylko był tu Duch” myśli hyvana krążyły daleko, chociaż wciąż wracały do szpiega - Schwytany? - podjął Dar, odrywając oczy od śniegu - Masz na myśli tego, który wyjawił wam informacje - powiedział z rezygnacją w głosie; wolałby sam go przesłuchać, ze swoimi elfami, bowiem każde przekazywanie wieści niosło ryzyko własnej interpretacji i dopowiadania. Nie usłyszeli dokładnych słów zwiadowcy, tylko to, co swoimi zdaniami powiedziała im drzewna.
Brzeszczot miał wielką ochotę obudzić się, jak będzie już po wszystkim.
Diarmud znał tę minę swojego hyvana. Wiedział też, że najemnik nie odpuści sobie jeszcze jednej rozmowy. - Dość na dziś. Zostawmy to do jutra, wiele się tego dnia wydarzyło.
Dar mrugnął, patrząc na starego elfa. - Znajdź jej wolne łóżko. I zawołaj Tarana - teraz spojrzał na Tiamuuri z przepraszającą miną i lekkim wzruszeniem ramion - Dokończymy jutro, dobra?

Zombbiszon pisze...

- Krew za krew. Śmierć za śmierć. - Wyjąkałem. Chciałem wstać, ale po takim nadzianiu raczej się z tym pośpieszyłem, bo zrobiło mi się biało przed oczami i z całym impetem usiadłem na tyłku, aż mnie zabolało. - Zdziwiłbym się, gdybyś go wyczuła. Ja i on jesteśmy jednym. I to co go trzyma w ryzach jestem ja. - Położyłem się na trawie. W powietrzu wciąż mogłem wyczuć zapach własnej krwi. Czasami się przeklinałem za ten "dar". - I się mylisz, drzewna dziewczyno. Nie każdy lodowy demon ma namacalny. - Przypomniały mi się opowieści starszyzny o demonach północy, które były zimniejsze niż najchłodniejszy lód, przy czym nie posiadały materialnej powłoki. Były bardziej jak zabłąkane duchy uwięzione w świecie żywych. Ale też nie mogłem jej winić za ten błąd. Do czasu ataku na wioskę, sam uważałem np wendigo za bajkę dla niegrzecznych dzieci. - Przy okazji, gdzie to ja jestem? - Zapytałem, chyba po raz kolejny. Ja i moja orientacja to kiepski duet.

Elias

Zombbiszon pisze...

- Obawiam się że nie pierwszy i nie ostatni raz się gubię. - Jęknąłem. Dziewczyna nawet nie wiedziała ile jest w tym prawdy. W miastach jakoś nie tracę orientacji, ale wystarczy mnie wpuścić trochę bardziej w krzaki i nie wiem gdzie jestem. Gdy się do mnie zbliżyła poczułem zapach żywicy. Czyli była nie znanym mi dotąd stworzeniem. Ale tym zachowaniem zaskoczyła mnie. A tym bardziej jej pytania.- Tak, to nie odwracalne. - Odpowiedziałem z lekką nie pewnością cofając się. Zdecydowanie była za blisko. - Nie ma nieśmiertelnych. - Wstałem. Tym razem nie zakręciło mi się w głowie. - Na każdego można znaleźć sposób. Jedyne kogo nie da się zabić to bogowie. - Wiele widziałem i wiele czytałem, ale nigdy nie miałem okazji sprawdzić tego wszystkiego w praktyce. A przynajmniej większości, bo odkąd jestem wendigo raczej ciężko jest mi mówić do duchów. Zwłaszcza że to one mnie tak urządziły. Na samą myśl o tamtej nocy się skrzywiłem.

Elias

Sorcha pisze...

Sorcha podążyła za drzewną, lustrując kątem oka każdy detal obozu oraz krzątających się wokół niego istot. Musiała przyznać, że wszystko zdawało się tutaj działać w jak najlepszym porządku. Każdy wiedział, co ma robić, jak w jednej z tych świetnie naoliwionych maszyn, które Rysa bardzo rzadko, ale jednak miała okazje oglądać.
Przebiegła spojrzeniem po udeptanej ziemi, a potem po drewnianych szałasach, skonstruowanych zapewne tak, aby w nocy zatrzymywały potrzebne ciepło.
Szły dość powoli, więc mogła uważnie skupić się na wszystkim, co chodź trochę ją zainteresowało. Nagle przystanęła.
— Tiamuuri? — odezwała się niepewnie do drzewnej, która przystanęła. — Znaczycie swoje szałasy runami? Nie znam się za bardzo na magii, ale… to wyraźnie jest symbolika — Mówiąc to wskazała na jeden z wigwamów i to, co rzuciło jej się w oczy z taką siłą, jakby dostała obuchem w brzuch. Na drewnianym szkielecie konstrukcji, pionowo ktoś bardzo dyskretnie wyrył maciupeńkie znaki, które dla niejednego postronnego były jedynie naturalnym uszczerbkiem gałęzi, ale jej wydały się co najmniej nie ma miejscu.

Zombbiszon pisze...

- Nieśmiertelność, to pojęcie względne, Córko Natury. - Złapałem się za bark i machnąłem młynek ręką. Chciałem sprawdzić, jak bardzo jestem poturbowany. Jedyne co się odezwało to te chore dzwoneczki w uszach. Powiedzenie "Dzwoni w kościele ale, nie wiadomo w którym" wydało mi się teraz jak najbardziej na miejscu. - Nie można ich zniszczyć. - Oznajmiłem - Duch może wrócić w inne miejsce, a demon przybierze inną postać. Co prawda ducha można wypędzić jak i demona, ale z tym drugim bywa o tyle źle, że nigdy nie wiesz co mu strzeli do łba. - Potarłem bok. Ból w miejscu gdzie nadźgałem się na gałąź nie należał do przyjemnych, więc się skrzywiłem. Gdy wspomniała o tym, że byłem szamanem spojrzałem na nią. Teraz była wyraźniejsza, nie była jakby za zaparowaną szybą. - Owszem byłem. - Oznajmiłem bez emocjonalnie - Miałem i po części nadal mam. Bo widzę te chodzące bobki. - Wskazałem na kilka zaciekawionych duszków przypominające małe okrągłe cosie. - Niestety nie pamiętam mojego ducha opiekuna. Ale po tym jak mnie duchy dały mi ten "dar", jakoś nie za specjalnie się spiesze by z nimi porozmawiać. - Jej ostatnie pytanie wydało mi się dość ciekawe. - Nie wiem czy duch opiekun może się wyprzeć szamana. To chyba szamani mogą się wyprzeć opiekuna.

Elias

Rosa pisze...

[Cześć. Zbliża się czas publikacji (15-16 luty) nowego numeru WPT. Na GG stworzyłam konferencję, na której ustalamy wszystkie szczegóły dotyczące tego wydania gazetki. Czy chciałabyś coś do niej dodać? Z wolnych działów zostały jeszcze: ogłoszenia, imiennik, reportaż. Można też dodawać plotki i informacje. Jeśli masz pomysł na nowy dział, napisz o tym na konferencji. :]

Silva pisze...

Młody elf po chwili wahania zastukał do drzwi, jednak jego gest pozostał bez odzewu. Na stukanie nikt nie odpowiedział, a z pokoiku hyvana nie uleciał nawet najmniejszy szelest; jak nic nikogo nie było w środku, a młodzik wyglądał na zaskoczonego i zupełnie nie wiedzącego, co powinien teraz zrobić. Gdzie iść? Gdzie szukać głowy ich rodu, jak przecież miał być tutaj, w środku. Mógł być wszędzie, Gniazdowisko nie było małą strażnicą. Z westchnieniem i rezygnacją, ze marszczonym czołem i zmartwieniem w sercu, elf już odwracał się, by przeprosić drzewną istotę, już otwierał usta, kiedy…
- Qilue - młodszy strażnik skinął im głową, zerkając ukradkiem na drzewną istotę. Mówił melodyjnym, śpiewnym językiem swojej rasy - Finarthil’elda jest na dziedzińcu. On i Ardaniel’elda radzą nad wyrwą w murze. Chcesz zaprowadzić tam lehtiä? - jego spojrzenie na Tiamuuri było dość znaczące, a ton, którym to powiedział, zabrzmiał niepewnie i ostrożnie, jakby sugerował coś, o czym młody elf powinien pamiętać. Sprawy rodu należały do rodu.
- Hyvan prosił, by ją przyprowadzić… - wyraźnie nie wiedział, co powinien zrobić; decyzja nie leżała w jego mocy i tak naprawdę nie chciał jej podejmować, by nie sprowadzić na siebie gniewu Finarthila, chociaż mieszaniec nigdy nie pokazał się swoim elfom z krzyczącej i karzącej strony.
- Więc zaprowadź ją do niego. Iść z tobą?
- Nie, nie. Dziękuję - zrezygnowany pokręcił głową, zwracając się w końcu do Tiamuuri w nieco łamanej, nosowej wspólnej mowie, która nie była jego specjalnością - Finarthil’elda czeka na dziedzińcu. Pójdziemy? - nie powinien pytać, powinien ją zaprowadzić.

Sorcha pisze...

[Oczywiście, że tak. :) Myślę, że to bardzo negatywna postać, zła do szpiku kości. ^^]

Sorcha spojrzała na drzewną, badając spojrzeniem jej twarz, chcąc znaleźć podpowiedź, co do myśli, które krążą teraz w głowie Tiamuuri. Sama nie znała się na magi, rozpoznawała jedynie, co bardziej charakterystyczne runy. Kirk ją tego nauczył. Jeżeli miała unikać różnego rodzaju zagrożeń, musiała nauczyć się je rozpoznawać. Magia wchodziła w ten zakres.
- Myślisz, że to sprawka mojego ojca? - Mimowolnie w jej głosie pojawił się niepokój. Jeżeli okażę się to prawdą, będzie to pierwszy raz, kiedy znalazła się tak blisko mężczyzny, który sprowadził ją na ten świat. - Czy te znaki coś ci mówią, Tiamuuri? To zła magia, prawda?

Zombbiszon pisze...

- Z tego co mi wiadomo, to nie mamy jakichś "specjalnych" uprawnień. - A przynajmniej teraz sobie nie jestem w stanie o takich przypomnieć. Pamiętam przypadek zbuntowanego szamana z pewnej wioski podobnej do mojej. Skazali go na śmierć, ale proces miał tak jak inni skazani, tylko że kara była mocniejsza za zabójstwo syna wodza. Jednak teraz zastanawiałem się bardziej czy powiedzieć drzewnej pannie o mojej zbrodni czy może to przemilczeć. Uznałem jednak, że za uratowanie mi życia zasługuje na poznanie prawdy. - Poprosiłem je by zemściły się na oprawcach, którzy odebrali mi moje miejsce na ziemi. - Uśmiechnąłem się gorzko, niemal że z przymusu ale i z żalu nad sobą. Jak wielkim kretynem musiałem być by prosić o coś takiego? Ale stało się. - Byłem wykończony. Z całej masakry tylko ja zostałem. Straciłem nawet ukochaną. Niestety nie spodziewałem się, że to ja będę "narzędziem zemsty" duchów. - Gdybym to wiedział wolałbym umrzeć. Choć czasami się zastanawiam dlaczego wciąż żyję? - W noc gdy zostałem tym CZYMŚ, wymordowałem oprawców oraz ich całą wioskę. Następnego ranka, poznałem starca, który pomógł mi zapanować nad tym czym się stałem. Teraz kontroluje to, choć nie zawsze jest łatwo. - Oj nie zawsze. - Więc, tak. Jestem kryminalistą. - Poczułem jak jakiś ciężar spada mi z serca. Chwilę potem coś mokrego spłynęło mi po policzku. Była to łza. Sam nad sobą płaczę i się użalam, zamiast zaakceptować fakt że nie jestem już człowiekiem.

Elias

Sorcha pisze...

— Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jest to podejrzane — odezwała się Tiamuuri — Nikt nie przechowuje w szałasie wartościowych przedmiotów i żadnemu potencjalnemu złodziejowi nie przyszłoby do głowy czegokolwiek tu szukać.
Rysa zacisnęła usta, rozumiejąc tylko tyle, że runy zostały wyryte w celach zabezpieczających wejście przed intruzami. Wydawało jej się, że gdzieś widziała już coś podobnego, ale nie mogła przywołać konkretnych wspomnień. Ilekroć próbowała, nasilał się ból głowy i musiała się wycofać.
Kiedy nadeszła eksplozja, Sorcha właśnie nadepnęła na coś dziwnego, ukrytego pod warstewką ziemi. Chciała się już po to schylić, kiedy nagły podmuch powietrza wybił ją silnym uderzeniem do tyłu z taką mocą, jakby była wystrzeloną torpedą.
Na moment świat pokryła czerń, ale wokół słyszała paniczne krzyki i nawoływania. Kiedy uchyliła powieki, dostrzegła kopułę nieba, zasnutą chmurami, a do jej nozdrzy doleciał odór dymu.
Gdy spróbowała się podnieść, jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny ból, który pozbawił ją oddechu. Nie czuła prawej nogi, za to w biodrach miała żywy ogień.
Co się właściwie na wszystkich bogów świata stało?

Olżunia pisze...

- Sokolnyk powiedział, że organizacja, którą nazwał Zakonem z Wzgórz czy podobnie, prosi o pomoc Ruch Oporu.
Zakon sprzymierzający się z Ruchem Oporu. Nowy sojusz, bo z bandą się już zbratał. Sojusz, nie chwilowa współpraca. Najemnik miał złe przeczucia. Tym bardziej, że wiedział, kto powinien był udzielić mu wyjaśnień. Ten ktoś tego nie zrobił.
Zakonni coś planowali i Aed obawiał się, że to coś nie umknie uwadze zainteresowanych. Wirgińskiego wywiadu na przykład. A to oznaczało kłopoty.
- Wiedziałam tyle, że mamy odnaleźć wejście do jakiegoś korytarza. Tajne przejście do jakiejś twierdzy, zajętej przez Wirgińczyków. Sokolnyk mówił o znalezieniu korytarza, nie przekazywał dalszych instrukcji.
“Korytarz”. Mało precyzyjne określenie na tunel prowadzący do twierdzy wciąż wspierającego dawną dynastię zakonu, teraz przejętą przez Wirgińczyków.
- Czyli wiecie mniej więcej tyle, ile ja – skwitował. Z jednej strony trudno było dziwić się ich wysłannikom, że nie zdradzili im szczegółów. Gdyby coś poszło nie tak, mogliby je zdradzić, w najgorszym wypadku wsypać siatkę. Z drugiej strony ten brak zaufania skutkował nieufnością z ich strony. I nie było się co temu dziwić.
Najemnik jeszcze raz omiótł okolicę lekko apatycznym spojrzeniem. Jeszcze parę godzin temu powiedział, że mogą zaufać Sacardowi. Że to korzystny układ. Pomylił się. Bogowie, jak on się pomylił.
Przywołał w myślach mapę Keronii. Jego czoło przeorała pionowa zmarszczka.
- Albo jesteśmy w Górach Przodków – zaczął niepewnie – albo w Górach Mgieł. Gdzieś w niższych partiach. Stawiałbym na Góry Przodków, są bliżej.
Pokiwał w zamyśleniu głową. Gdyby Lossenfeld miał czas na rzucenie potężniejszego zaklęcia, mogliby teraz co najwyżej zgadywać, gdzie ich poniosło i dla rozładowania atmosfery się między sobą o to założyć, bo sytuacja byłaby tak beznadziejna, że lepiej byłoby się śmiać niż płakać. Ale to nie mógł być silny czar. Sacard korzystał wcześniej z magii, i to nie raz, a na zabranie ich z tunelu miał kilka sekund, nie więcej.
Najemnik zamknął torbę i zarzucił ją na zdrowe ramię.
- Chyba lepiej będzie się nam rozmawiało podczas spaceru. Niedługo zajdzie słońce i zrobi się niewesoło.
Skierował się w dół zbocza, starając się nie wleźć w jeżyny ani pajęczynę.

[Nie mogłam się powstrzymać, to ćpanie idealnie mi tu pasowało. A zainspirowało mnie do tego nic innego jak Twoje opowiadania. Nyakalu wymiatają. xD
Jednak nie dałam rady odpisać wcześniej, stresy mnie dopadły. Nie lubię stresów.
Gdzie ich rzucamy? Góry Przodków mogą być czy wolisz gdzieś indziej (czyt.: dalej, czyt.: bardziej przechlapane)? :3 *mina niewiniątka*]

Szept pisze...

Odrin beztrosko odpowiedział na ciężkie spojrzenie drzewnej istoty; uśmiechnął się leciutko, ucieszony uwagą tak interesującej, nietypowej rasy, jaką reprezentowała Tiamuuri. Nie pojmował, że w jej oczach jest tylko balastem, ciężarem, o jaki trzeba się zatroszczyć, plączącym się pod nogami malcem. Nie chciał zostawać tu sam, Alastairowi i tak nie potrafił pomóc, a tu wołała go przygoda i nieznane. Dzikie, nieco niebezpieczne, ale nietypowe, inne. Coś, co warto poznać, by zmniejszyć ilość rzeczy, jakich jeszcze nigdy nie robił. Nie próbował.
- Shivan mógłby zostać, jeśli uważasz, że ktoś powinien tu przy nim być. W takim razie przydałoby się podzielić nasze rzeczy. Jeśli mamy iść go szukać, weźmy to, co może okazać się potrzebne.
Nikt nie zaprotestował, nie z tych, którzy mieli realne prawo głosu. Alastair pozostawał półprzytomny i słaby, zaś los Odrina został przesądzony nim on sam mógł wyrazić swoją opinię. Devril pochylił się, przeglądając ich ekwipunek i zapasy. Części, żywności i wody, mógł dostarczyć las. Wśród Popielnych Wzgórz los bywał jednak kapryśny, zwierzyna mniej liczna, czasem dotknięta szaroskórym spaczeniem. Mieli trochę sucharów, suszonego mięsa, jakieś korzonki, które nadawały się do spożycia nawet na surowo, bukłaki, na razie pełne wody. Nieco suszonych owoców, w niewielkiej ilości, bardziej dla odmiany od mięsa i chleba, do tego mieszek z leczniczymi ziołami. Devril postarał się to podzielić mniej więcej po równo, biorąc poprawkę na to, że Shivan będzie tu sam jako zdolny i do obrony i poszukiwań żywności; zostającym więc w jaskini dostał się większy przydział. Zajęty, nie był świadom targających drzewną wątpliwości, rodzących się w jej głowie pytań.
Czy potrafiłby na nie odpowiedzieć?
- Może damy radę. Chociaż popielni walczą do końca, tak jak inne śmiertelne istoty posiadające ciała dają się unieruchomić i zgładzić.
Uniósł głowę. Ciemne włosy opadły na czoło, gdy przyglądał się jej poczynaniom i małej prezentacji tego, na co ją było stać. Podróżował wiele, jakby nie patrzeć należał do wykształconej klasy społecznej, a jednak to, co pokazywała, było dla niego nowością, nieznanym. Nie obawiał się go, chłonął, nową wiedzę, coś, co może im uratować życie w kryzysowej sytuacji, gdy będą zdani sami na siebie, a pomocy oczekiwać znikąd. Na pewno nie od popielnych.
- Tyle musi nam wystarczyć – otrząsnął się, podniósł z klęczek, jednocześnie podając jej sakwy, by rzuciła okiem, sprawdziła, czy jeszcze czegoś nie potrzebują. Oprócz żywności i wody, było także niezbędne krzesiwo, cieplejsze pledy, lina. Sztylet i broń miał przy pasie, żałował, że nie ma strzał i łuku, przydałyby się na dalszą odległość i do polowań. Niestety, musieli sobie radzić z tym, co mieli.

[Wybacz mi proszę moją dużą przerwę i lanie wody powyżej. Powroty z urlopu, zwłaszcza przydługiego, nie wpływają na mnie najlepiej. Ciężko się zebrać i zacząć pisać. Stąd jakość jaka jest, ale przynajmniej wróciłam :D]

Sorcha pisze...

-Wytrzymaj - powiedziała do rannej szeptem. Gdyby w tym momencie młoda elfka zemdlała z bólu, Drzewna nie zdziwiłaby się zbytnio.
Sorcha przytaknęła, gdy w jej usta wetknięto jakąś szmatę, co by mogła zagryźć w niej cały, nadchodzący ogień.
Najpierw rozległo się głośne chrupnięcie, a potem przez oczami elfki zamigotały mnożące się gwiazdy, które na moment całkowicie ją zamroczyły. Nie była pewna, czy krzyknęła, ale miała wrażenie, że całe jej ciało przeszył ostry prąd, który znalazł ujście w ustach.
Na wszystkich bogów świata, bolało, że można się wściec!
Kiedy najgorszy ból minął, opadła bezwolnie głową i wydała z siebie ciche westchnięcie, pozwalając, aby odpowiednio się nią zajęto. Spojrzała na drzewną, która ani na moment nie puściła jej dłoni i elfka pomyślała, że w jakiś sposób obecność Tiamuuri przynosi otuchę.
— Dziękuję — powiedziała, kiedy drzewna stwierdziła, że oprócz poważnego złamania w okolicach biodra nic gorszego się nie stało. Mimo to, oczami wyobraźni Rysa widziała już przyszłe kłopoty, wynikające z obrażenia. Cud, jak znowu wsiądzie na konia i będzie mogła wspinać się po dachach bez większego wysiłku. — Ale do jasnej ciasnej, co wybuchło? Tylko mi nie mów, że ktoś tak tragicznie pierdną.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Jeśli rzuciło nas daleko od zamieszkanych terenów, i tak nie będziemy mieli gdzie przenocować.
Właśnie to najbardziej irytowało Aeda. Nie mogli zająć się sprawami, którym w normalnych okolicznościach nadaliby najwyższy priorytet – a to dlatego, że musieli uganiać się za miejscem, w którym mogliby odpocząć chociaż do świtu… i w którym nie zmarzną. Zapadał chłodny, jesienny wieczór. Nie wystarczyło owinąć się płaszczem i podłożyć tobołek pod głowę, by zapaść w lekki sen. Potrzebowali schronienia przed wiatrem, wilgocią i drapieżnikami.
- Góry Przodków. To też rozległy obszar. Możemy być w każdym miejscu leżącym w pobliżu górskiego łańcucha.
Pokiwał głową, niechętnie przyznając Drzewnej rację. Wciąż nie mógł się skupić, wyciąganie logicznych wniosków przychodziło mu z trudem, nie wspominając o znalezieniu wyjścia z tej patowej sytuacji.
- Shivan może zna te tereny. Ale obecnie na jego pomoc nie możemy liczyć.
Aed spojrzał uważnie na Tiamuuri.
- Co w takim razie zrobiłby Shivan? – zapytał. Prosta sztuczka, pomagająca spojrzeć na problem z innej perspektywy. Psychologiczna zagrywka, niezbyt wyrafinowana. Ale czasami bywała przydatna.
Ruszył za Drzewną, przyglądając się pniom sędziwych drzew. Po chwili jednak dał sobie z tym spokój. Żaden z niego tropiciel, każde drzewo wydawało się być porośnięte mchem z każdej strony, mniej lub bardziej. Gdyby tylko mógł dostrzec gwiazdy… Mapę nieba znał doskonale, wszak uczył się nawigacji na statku. Żeglarze byli zdani na gwiazdy, astrolabium i swoją własną wiedzę. Aed utkwił wzrok w nieboskłonie, przysłoniętym baldachimem splecionych gałęzi. Wciąż było za jasno, światło gwiazd nie było widoczne gołym okiem. Za kwadrans, góra pół godziny powinno być wid...
Coś trzasnęło. Chwila ciszy, nieznaczne zachwianie i złapanie równowagi; potem głośniejszy trzask, odgłos osypującej się ziemi, a na koniec głuche łupnięcie. I zdławiony jęk, odbijający się wilgotnym echem, dochodzący… spod ziemi?
Najemnik z trudem podniósł się z cholernie twardej kamiennej płyty. Światło padało z góry przez otwór, przez który niechcący się tu dostał. Jednak półmrok wieczora zacierał szczegóły, a pod wpływem promieni słońca źrenice zwężały się miast przyzwyczajać się do panującej na dole ciemności.
Na dole… czyli gdzie? Kolejny korytarz? Komnata? Czyjaś spiżarnia? Tunel prowadzący do kopalni?
Aed sięgnął do torby, by wydobyć z niej elfi lampion – kryształowy flakon, po wstrząśnięciu jarzący się jasnym, ostrym światłem. Elf, który sprzedał mu to cudo twierdził, że w buteleczce zaklęto światło słońca, czemu najemnik nie chciał dać wiary i posprzeczał się o to z długouchym kupcem. Skończyło się na braniu nóg za pas, bo urażony elf okazał się magiem. Nie jakimś wybitnym, ale tyłek ogniem przysmażyć potrafił. Lampion przeleżał w najemnikowej torbie parę miesięcy, czekając na czarną godzinę. I to była właśnie ta czarna godzina.
- Nie podoba mi się to – westchnął mieszaniec. – Mam dość podziemnych korytarzy jak na jeden dzień. – W tym momencie stać go było tylko na nieśmieszne żarty. Był zbyt zmęczony, żeby się czymkolwiek przejmować.
Potrząsnął lampionem. W pierwszym momencie światło oślepiło go zupełnie, dopiero po chwili mógł otworzyć oczy i rozejrzeć się dookoła siebie.
- To chyba rzeczywiście tunel… – przyznał niechętnie. Na jednej ze ścian ktoś wyskrobał jakieś znaki. Litery i runy, uświadomił sobie Aed. Pierwszy fragment zapisano po kerońsku, ale napis był tak zniszczony, że nie sposób było go odczytać. Tylko początek: Udając się tą drogą... Obok nabazgrano strzałkę. Dalsze linijki składały się z elfich, a następnie krasnoludzkich run. Aed prześledził wzrokiem elfie pismo. Odczytał je z trudem i dopiero za drugim razem, a znaczenia nie był pewien.
- Savardi, mogłabyś rzucić na to okiem? – zapytał, zupełnie jakby zapadnięcie się pod ziemię w sensie dosłownym niewystarczająco ściągnęło uwagę dziewczyn.

Olżunia pisze...

Cz. II

[„Złą kobietą jestem” – padłam. xD
Well, nie wiem, skąd mi się to wzięło. Akcja spontan, to może być cokolwiek – korytarz, ślepy zaułek, spiżarnia, grota jakiegoś zwierza. To ostatnie tak a propos tego, że w każdej chwili coś może ich zeżreć. Na co tylko masz ochotę. xD]

Zombbiszon pisze...

Starałem się mimo wszystko panować nad uczuciami. Ale gdy tylko mnie objęła nie wytrzymałem. Uczucia wzięły górą. Odwzajemniłem uścisk i pozwoliłem by łzy żalu i bólu same poleciały mi po policzkach. Trwałem w tym uścisku przez dłuższą chwilę. - Nie wierzę w tutejszych bogów. - Wyszeptałem lekko łamiącym się głosem. - Oni oraz duchy przodków mnie zostawili. Skazali na potępienie i czekają na moją śmierć. Jak mogę im teraz zaufać? - Wciąż targały mną emocje. Teraz już nie bólu tylko żalu, że padłem ofiarą chorego, porąbanego spisku bogów oraz duchów. Mogą chcieć mojej śmierci. Mogą się upominać o moją krew. Ale Tiamuuri miała w jednym rację. Żyję. I tego muszę się trzymać tak długo, jak tylko będę mógł. W końcu złapałem ją za ręce i odciągnąłem od siebie. Poczułem ulgę, że mogłem się komuś pożalić. - Dziękuję. - Wychrypiałem.

Elias

Szept pisze...

-Nie musi stać się nic złego. Chodźmy.
Chciałby czuć taką pewność, jaka dźwięczała w jej głosie, udawana czy też nie. Chciałby tak mocno wierzyć, jak wiara malowała się na jej twarzy. Zamiast tego czuł niepokój i obawę, czy zastaną tu towarzyszy, gdy wrócą. W jakim stanie ich zastaną, jeżeli w ogóle wrócą.
Sam wybrałeś, przypomniał sobie, nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni.
O wiele później niż Tiamuuri zorientował się, że las się zmienia. Przerzedził się, drzewa skarłowaciały, krzaki były małe i suche. Gdyby mógł, porównałby je z sukulentami na pustyni. Trawa zanikała, bardziej żółta niż zielona, powiedziałby, że wypaliło ją słońce. Piach i pył wyzierały spod niej, okrywając ją częściowo, gromadziły się na butach i nogawkach spodni. Wolał nie wyobrażać sobie, jak jest tutaj, gdy wieje wiatr, a jedyną zasłoną przed nim są gołe wzgórza. Szary popiół musiał być wszędzie, przemieszany z drobinami żółtego piasku i czerwonego osadu.
Dalej było jeszcze gorzej. Wzgórza wznosiły się, górując nad wąwozem. Ponure, ciemne szczyty, niemal zupełnie gołe, niedorosłe żadną roślinnością. Wiódł do nich wąwóz, wzdłuż którego, domyślał się, do niedawna zdążali, dopóki nie skręcili na zachód.
Zwierząt też było jakby mniej. Ptaki ucichły. Raz wydało mu się, że dostrzega zarys wilczej sylwetki między drzewami, acz nie był pewien. Zbłąkany pies, wilk leśny, wilczarz z Gór Mgieł? Może nic, tylko jego pobudzona wyobraźnia?
- Czujesz go? Naszego zbiega? – zapytał. Nie był pewien, czy już dawno nie straciła jego śladu. – Możesz określić, czy wciąż jest człowiekiem, czy się zmienił? – Odległe wzgórza go niepokoiły. Pomijając popielnych, słyszał różne rzeczy. Opowieści. O dziwnej organizacji, Czarnym Klanie. O elfickim magu, wybuchu mocy i zmianach, jakie zachodziły tutaj pod wpływem dzikiej magii.
Nic dziwnego, że się obawiał. Nikt normalny nie czułby niepokoju.

Zombbiszon pisze...

Jej pytanie mnie zaskoczyło. Ktoś chciał bym go UCZYŁ? To by znaczyło, że miałbym UCZNIA! Chociaż w tym wypadku uczennicę i to dość ...nietypową. - Czasami zdarzało mi się przyrządzać leki a nawet kilka razy i trucizny. - Do tego ostatniego było wstyd się przyznać, ale co zrobić jak myszy buszowały w zapasach albo podgryzały to i owo w domu? - Tylko dlaczego chcesz bym Cię uczył? Nie bardzo nadaję się na nauczyciela. - Skoro z zupy potrafiłem zrobić coś co przypominało pseudo błoto z domieszką papki dla niemowląt to jak miałem ją uczyć? Chociaż... Tu się zawahałem. W końcu mój mistrz uczył mnie kilku dość ciekawych rzeczy z zielarstwa. Przygryzłem kciuka. Czułem jak moje zęby wbijają się w skórę, a chwilę potem tępy ból i niewielka stróżka krwi pociekła z miejsca ugryzienia. - Zgoda. - Odezwałem się po chwili. W końcu byłem jej coś winny za uratowanie mojego kosmatego tyłka. - Interesują Cię jakieś konkretne receptury?

Elias

Zombbiszon pisze...

- Z tym może, być ciężko. - Stwierdziłem ze smutkiem - Wiele roślin jakich stosowałem są charakterystyczne dla tamtych stron. Ale, może znajdę tu coś wspólnego. - A przynajmniej miałem taką nadzieję. Znałem kilka receptur na poparzenia, choroby gardła czy szybsze gojenie ran. Ale szukanie rzadkich roślin, czy też znalezienie zamiennika może nie być aż tak łatwe. A trucizn nie chcę jej za bardzo uczyć. - Zakładam, że toksyn nie chcesz się uczyć, więc skupię się na tym co może pomóc w danej dolegliwości. - Wstałem i od razu się zakołysałem. Noga mi zdrętwiała od tego siedzenia. O pośladkach nie mówiąc. Tupnąłem kilka razy nogą aż poczułem znów krążenie. Uczucie nie należało do miłych, bo najpierw coś co przypominało marsz mrówek a potem zanurzenie nogi w ciepłej wodzie. - Ruszamy? - Zapytałem z uśmiechem.

Elias

Szept pisze...

-Przy tak pylistym gruncie nawet nie ma co liczyć na ślady. Wiatr co kilka godzin zaciera wszystko.
Westchnął, w duchu przyznając jej rację. Pylisty grunt zdradzałby ślady tylko chwilę po ich pozostawieniu. W piasku stopy grzęzły, odciskając ślady, tropy zwierząt, lecz ten sam piasek i pył, niesiony razem z wiatrem, już chwilę później zacierał wszystko, rozmywając i nawet wybitny tropiciel miałby problemy z ich właściwym odczytaniem. Z drugiej strony, kamienisty grunt też nie sprzyjał poszukiwaniom, na kamieniach nie zostawał żaden ślad, nic, co mogłoby się rzucić w oczy.
Z tego, co wiedział, Błędne Ziemie to głównie pył, popiół, piaski i kamienie. Idealnie.
-A jeśli chodzi o żywe istoty, nie czuję na razie żadnych.
O martwe wolał nie pytać. Czasem lepiej nie wiedzieć za dużo.
-Tu i tak będzie nam łatwiej niż w lesie. Będziemy mieć szerokie pole widzenia i z daleka zobaczymy, jeśli ktoś albo coś zacznie się do nas zbliżać.
- To działa w obie strony – zauważył, odrobinę rozbawiony faktem, że zabrzmiało tak, jakby drzewna próbowała go pocieszyć. – Zobaczą i nas.
Zwłaszcza z góry, pomyślał ponuro, zerkając na czerniejące na horyzoncie wzgórza. Byli jak na widelcu, doskonale widoczni, bez zbawiennego cienia drzew. Dobrze chociaż, że popielni nie byli typowymi ludźmi. Posługiwali się, prawdopodobnie zmysłami, głównie jednak węchem, nie wzrokiem.
Co jeszcze mogło się tam czaić? Czarny Klan?
Ruszył na przód, powoli. Drzewa zostały z tyłu, gdzieniegdzie odznaczały się tylko wysuszone badyle, coś, co wyglądało jak uschłe drzewo, może jakby uderzył w nie piorun? Martwe. Równina ciągnęła się przed nimi, pusta i ponura. Dalej był, wiodący pomiędzy wzgórza, wąwóz. Miał nadzieję, że aż tak daleko nie dotrą. Miał nadzieję, że nie będą musieli.
Nie dostrzegł nawet kruków. Nie dostrzegł krążącego nad padliną ptactwa. Coś takiego mogłoby ich nakierować na ciało. Możliwe, że zdrajcy. Dotarł tak daleko, chroniąc się w lesie… Musiał być szalony, jeśli szukał ochrony w Larvenie, do tego wśród tych wzgórz… lecz może w tym szaleństwie kryła się metoda? Może liczył, że za nim nie pójdą? Nie tutaj?
A może doskonale wiedział, co robi? Znał to miejsce? Zmarszczył brwi zastanawiając się, czy Rob mógł mieć jakieś powiązania z Czarnym Klanem.
To by było bardzo niekomfortowe. Pożałował, że wcześniej tego nie sprawdził.

[Wiem, trochę mało wniosłam, trochę ględzenia o niczym, ale nie chciałam też ich bombardować akcją. Niech się trochę pomęczą :D]

Olżunia pisze...

[Hej. :) Piszę w sprawie dodatku świątecznego do WPT. Zorana wpadła na pewien pomysł, mianowicie - ponieważ odpowiednika Wielkanocy na KK nie mamy (?) - krótki tekst o tym, jak nasze postacie spędzają dzień wolny. Co robią, kiedy mają chwilę wolnego od bycia królami, królowymi, głowami rodów, hersztami, Cieniami, członkami Ruchu etc. i kiedy akurat nie siedzą po uszy w jakichś kłopotach. Dodatkowo można połączyć to z zabawą literacką - piszemy teksty ma 100 słów (+/- 10 słów). Jeśli nie na setkę, to po prostu umówimy się, że piszemy krótkie teksty, od pół do całej strony. Co Ty na to?]

Olżunia pisze...

[Hej. :) Piszę w sprawie dodatku świątecznego do WPT. Zorana wpadła na pewien pomysł, mianowicie - ponieważ odpowiednika Wielkanocy na KK nie mamy (?) - krótki tekst o tym, jak nasze postacie spędzają dzień wolny. Co robią, kiedy mają chwilę wolnego od bycia królami, królowymi, głowami rodów, hersztami, Cieniami, członkami Ruchu etc. i kiedy akurat nie siedzą po uszy w jakichś kłopotach. Dodatkowo można połączyć to z zabawą literacką - piszemy teksty ma 100 słów (+/- 10 słów). Jeśli nie na setkę, to po prostu umówimy się, że piszemy krótkie teksty, od pół do całej strony. Co Ty na to?]

Rosa pisze...

[Cześć. Przepraszam, że tyle się nie odzywałam, wiem, że powinnam to zrobić wcześniej. Znikam, już oficjalnie, na urlopie. Przygotowując się do egzaminu nie mam czasu ani głowy do pisania. Po 24.04 wrócę do pisania i odpiszę na wątek.]

Isleen/Narius

Olżunia pisze...

[Hej. :) Ja i Zorana mamy ogromną prośbę - chodzi o znaczenie imienia Tiamuuri. Tak, polujemy na Drzewną do WPT. xD
Przepraszam, że tyle czasu nie odpisuję, ostatnio jestem potwornie zmęczona i nie mogę się za to wziąć; pomysłowością też nie grzeszę. Usiądę do wątku na dniach. ^^"]

Zombbiszon pisze...

- Nie o zabłądzenie się boję, ale o to czy znajdziemy to co chcemy. - Coś w tym było. Nie raz błądziłem, a niektóre składniki znajdowałem dosłownie przypadkiem. - Z toksynami też będzie ciężko. Zwłaszcza z jedną.
Rozglądałem się dookoła. Większość roślin kojarzyłem, a niektóre pierwszy raz w życiu widziałem. Całe szczęście, że towarzyszyła mi Tiamuuri. Od czasu do czasu zrywałem albo pokazywałem jej jakieś rośliny tłumacząc na co są. W końcu zauważyłem, coś czego nie widziałem od dzieciństwa.
-Tam. - Wskazałem na małą roślinę. Czarny kwiat oraz poszarpane liście. Nie było mowy o pomyłce - Czarny Licz. - wyjaśniłem - Lubi wilgotne miejsca i zazwyczaj rośnie w pobliżu czyichś grobów.
Rozejrzałem się. Wiedziałem, że jego obecność nie jest tu przypadkiem. Jednak nic dziwnego ani nie zauważyłem ani też nie wyczułem. Dziwne, bo przeważnie dawało się wyczuć zapach śmierci.
- To główny składnik jednej z pięciu najmocniejszych a zarazem najrzadszych trucizn. Zmierzch Kresów. - wyjaśniłem patrząc na dziewczynę - Jak zobaczysz czarne usta, ciemne żyły, wysoką gorączkę a nawet drgawki to najpewniej TO - wskazałem na roślinę - jest sprawca tych objawów. A głównym antidotum jest to! - Wyjąłem z torby niewielki pomarańczowy owoc o ostrym zapachu. - Amla Wedora. - Powiedziałem podając jej owoc. Tego zapachu nie da się pomylić z żadnym innym. Owoc śmierdział lekko spoconymi skarpetkami oraz moczem. Idealny by obudzić nieprzytomnego.
Dałem jej znać ręką, że ruszamy dalej. Pokazałem jej jeszcze kilka znajomych mi roślin.
- Teraz najtrudniejsze zadanie. Zamienniki.
Podrapałem się po brodzie. Pamiętam, że podczas nauki, mistrz cos mówił o zamiennikach, ale za cholerę nie mogłem sobie wszystkich przypomnieć.
- Pamiętam, że było jakieś pnącze o sercowatych liściach i czerwonych kwiatach. Ale to górski kwiat, więc tu ciężko będzie go znaleźć. Więc potrzebne będzie nam - Starałem sobie przypomnieć zapach - coś co pachnie jak pieczony chleb.

Elias

Olżunia pisze...

[Bardzo, bardzo Ci dziękuję. :D Dokładnie o to chodziło, jest jak najbardziej ok. I naprawdę zaciekawiła mnie historia, która za tym stoi – w połączeniu z tym, że dzisiaj doszłam do wniosku, że dawno nie czytałam Twojego tekstu (zbyt dawno) mogę napisać, że ostrzę zęby na to opowiadanie. :D Znaczenie imienia podesłałam Zoranie.
Z ciekawości zapytowywuję: język natury to Twój twór? :3]

Olżunia pisze...

[Ja znów w sprawie WPT. ^^ Padła propozycja nietypowego dodatku świątecznego. Cały pic polega na tym, że każdy z autorów wysłałby Zoranie (na maila albo na GG, w prywatnej wiadomości - kontakt jest pod jej KP) jakąś ciekawostkę dotyczącą jej_jego postaci w formie krótkiego zdania (dlaczego nie może być za długie – o tym za chwilę). Ciekawostki z rodzaju tych niby nieistotnych, ale nieoczywistych – takie fakty o postaciach, których pozostali autorzy nie domyśliliby się bez odkrycia zdania. Zabawa polegałaby na tym, że Zorana rozbiłaby zdania na sylaby, poukrywała w tekście numeru (każde zdanie innym kolorem), a zadaniem autorów byłoby odszukać te sylaby i ułożyć z nich wspomniane zdania. Sęk w tym, że jest mało czasu na wysłanie ciekawostek – do piątku, najlepiej do około 18:00. Co Ty na to?]

Szept pisze...

-Te tereny należały kiedyś do elfów. Albo i nadal należą, nie mam pojęcia. Z dawnych czasów pozostały ruiny, niewykluczone, że kilka budynków zachowało się w stosunkowo dobrym stanie.
Idący obok człowiek spojrzał na nią dziwnie, nadstawił ucha. Najpierw nie do końca wiedział, do czego zmierza drzewna istota, nie pojmował, co mają elfy i ich ziemie do ich obecnej sytuacji. Skąd nagła myśl, gdzie politycznie przynależą Błędne Ziemie i Popielne Wzgórza?
- Należą do elfów, przynajmniej tak wynika z mojej wiedzy. Królestwo elfów na południu obejmuje Dolinę Ciszy, okoliczne górskie pasma, Las Larven i fragment Wielkiej Równiny – zrelacjonował. – Wątpię jednak, byśmy spotkali tutaj elfie patrole. Ta ziemia jest spisana na straty. Do czego zmierzasz?
Poczuł na sobie ciężkie spojrzenie drzewnej istoty.
- Zapewne jest możliwe, żeby przez krótki czas się ukrywać. Ale w ciągu kilku dni ten człowiek musiał uzupełniać zapasy wody. Bez jedzenia mógł jeszcze spokojnie wytrzymać, ale musiał pić...
Ukrywać. Ruiny. Elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.
- Tutejsza woda może być skażona – zauważył. – Tak się przynajmniej mówi o wodach Popiołka. To był człowiek … - zawahał się, nie wiedząc jak określić zdrajcę. – Jeśli dotarł aż na Popielne Wzgórza, uciekając przed nami, był albo głupi, albo zdesperowany, albo aż tak dobrze radził sobie w terenie. Obstawiałbym to drugie lub ostatnie.
-Szaroskórzy mogli go otoczyć, uniemożliwiając ucieczkę. Niektórzy twierdzą, że pośród popielnych jest jakiś żywy... albo kilku żywych, cała grupa. Ale jeśli istnieją tacy, nasz uciekinier miał szansę się z nimi zetknąć.
- Mogli – potaknął. – Miał szansę. Tylko… nie chce mi się wierzyć, że z dobroci serca by mu pomogli. Czy ich w ogóle interesuje polityka? Tych, którzy utknęli w takim miejscu jak to? – Zdał sobie sprawę, że zabrzmiał odrobinę pogardliwie. – Mam na myśli… Są tutaj, nie bez powodu. Armia, kerońska czy wirgińska, nie zapuszcza się w te strony. Nawet elfy czynią to rzadko. Jeśli są tutaj, są sami sobie panami. Na co im więc… szpieg? Zdrajca i papiery, jakie niesie? – zastanowił się głośno.
Teraz on dostrzegł ruch. Skulona sylwetka, pośpiesznie kryjąca się w cieniu pobliskiego pagórka. Nawet nie zdążył jej się przyjrzeć, zaraz zniknęła. Zwierzę? Człowiek? … Zdeformowany, naznaczony popielny?
- Myślisz, że podążają za nami?

Sorcha pisze...

Sorcha pokręciła końcówką nosa, wyraźnie wyczuwając woń jakiegoś leczniczego specyfiku, a jak wiadomo, takowe nigdy nie smakują ani zbyt dobrze, ani nie mają zbyt miłej dla języka konsystencji, która przy połykaniu często powoduje odruch wymiotny.
Ale co tam… przecież nie będzie męczyć się z tym piekielnym bólem biodra!
— Czy ja dobrze rozumiem, że macie tu jakieś cudeńko, które mogłoby mnie postawić na nogi? — Nie mogła powstrzymać w głosie jawnego tonu nadziei, gdy spojrzała na drzewną z jeszcze większym zainteresowaniem. — Albo ewentualnie odesłać mnie na spotkanie paskudnym bogom? — dodała z grymasem, wyobrażając sobie wątpliwy zachwyt najpotężniejszych, gdyby zobaczyli ją u stóp bram. — I spokojnie, niech się wasza towarzyszka tak bardzo nie dołuje, lubię sobie rekreacyjnie wzlecieć w powietrze. Nie pierwszy raz, podejrzewam, nie ostatni także.

Szept pisze...

-Z dobroci serca? Może to po prostu... jakby to powiedzieć po waszemu... antypaństwowa solidarność? Jeśli ktoś z jakichkolwiek powodów tu mieszka to nie dlatego, że interesuje się polityką, ale, że raczej polityka nadmiernie zainteresowała się nim...
Nie wiedział, czy powinien wyjaśnić, że dobroć serca została rzucona nieco ironicznie, lekko kpiąc. Nie, żeby nie wierzył w ludzi. Po prostu miał ograniczone zaufanie odnośnie ich motywów i postępowania. Większość najpierw postawi na siebie i swoje cele, potem na pomoc innej jednostce. Czasami, w chwilach gdy zastanawiał się, dokąd to wszystko zmierza i jakim cudem niegdyś tak silny kraj znalazł się w takim bagnie, przychodziło mu do głowy, że bezinteresowność, współczucie, takie wartości już dawno wyginęły. Za chwilę jednak znajdował się ktoś, kto niweczył, obracał w proch te ciemne, ponure myśli.
Choćby ona i Shivan teraz.
-Jeśli naprawdę na kogoś się tu natknął, nie sądzę, żeby jego tożsamość miała znaczenie -mruknęła -Ani jego papiery.
Zabrzmiało złowróżbnie. Ci tutaj kierowali się własnymi prawami, odlegli od spraw państwa jeszcze bardziej niż zamknięte w sobie elfy z Ataxiar czy krasnoludy z Grah’knar. Jeśli papiery i tożsamość szpiega nie miały znaczenia, nie miały znaczenia poglądy i tożsamość tropiących go. Może jeszcze Tiamuuri, jako drzewna, uznana byłaby za ciekawy obiekt badawczy, ale człowiek… Ludzi było na pęczki i chociaż mieli się za rasę zdobywców, wyjątkową, w porównaniu z krasnoludami i ich zdolnością do rozróżniania kamieni, w porównaniu z elfami i ich magią, siłą olbrzymów… w porównaniu z tym mieli tylko swoje przekleństwo śmiertelności. Przekleństwo lub dar, zależy jak na to patrzeć.
-Jeśli popielni nas zauważą, nie będzie w tym nic z celowego działania.To drapieżniki z prymitywnym instynktem. Będą po prostu tropić ofiarę.
Myśl olśniła go na tyle, że aż się zatrzymał.
- Drapieżniki… - powtórzył po niej. – Czy to oznacza, że będą podążać za węchem? A gdyby tak zamaskować zapach… - zapalił się do pomysłu, w ton wdało się lekkie podniecenie, niecierpliwość, która nie znalazła odzwierciedlenia w gorączkowych ruchach rąk, te zwisały wzdłuż ciała, równie bezwładnie jak wcześniej, czasem tylko kołysały się w rytm kolejnych kroków.
Wiedział, że niektóre plemiona stosują zioła, jagody i warzywa do nacierania. Bagno. Czasem też, mniej przyjemnie, odchody i gnijące części roślin.
- Znajdziemy coś takiego?

[Mam pytanie… czy Klan Czarnej Krwi to typowo elfia organizacja, tj. zrzesza same elfy, czy też członków innych ras?]

Zombbiszon pisze...

- Raczej to dość niebezpieczne. - Niemal na siłę starałem się przypomnieć nauki mistrza. Wiem, że coś o niej mówił, tylko co? Jedyne co pamiętałem to by unikać źródła tego zapachu.
- Lepiej poszukajmy innych składników. - Przypomniałem jej po co tak właściwie włuczymy się po tym lesie. Co więcej miałem dziwne uczucia widząc w jej oczach ogniki. Za bardzo przypominały mi te, które miewała Xian.

[Nie ma jej tutaj na blogu :D Zmyśliłem ją na potrzeby wątku ;) I nie wiedzę problemu byś i Ty mogła coś dodać ;)]

Elias

Rosa pisze...

Narius patrzył z rosnącym przerażeniem na zbliżające się postacie. Ożywieńcy. Nieumarli. Żywe trupy. Miał ochotę z pogardą wypluć te słowa, raz na zawsze o nich zapominając. Mało to nasłuchał się o nich opowieści? Pamiętał jak ojciec opowiadał sprawiając, że serce zaczynało szybciej bić, a każdy cień za oknem zaczął przypominać opisywane stworzenia. Pamiętał przestraszone oczy Diny i jej małe rączki, którymi obejmowała jego szyję. Pamiętał jak niewiele ważyła, kiedy zaspaną niósł ją do łóżka, gdzie troskliwie opatulał ją kocem. Na myśl o siostrze boleśnie zakłuło go serce. Gdzie jesteś, mała?
Tratwa zanurzyła się lekko w wodzie i leniwie przesunęła się w stronę środka rzeki. Zerknął w kierunku pojawiających się nieumarłych. Dojrzał podarte ubrania poplamione krwią i brudem z wielu dni. Poplątane resztki włosów, zsiniała w kilku miejscach skóra… Jego wzrok przesunął się po wykrzywionych twarzach, chcąc doszukać się jakichkolwiek oznak pozostałego w nich życia. Wśród zbliżających się postaci w oczy rzuciła mu się jedna z kobiet. Jej oczy nie straciły jeszcze blasku życia. Zmarszczył brwi. Czy to możliwe, żeby jeszcze żyła…?
Słysząc słowa Tiamuuri, – odetchnął z ulgą. Miała rację – brzeg porastały krzaki, gdzieniegdzie wyrastały drzewa. To skutecznie uniemożliwiało pościg.
Zamyślił się na krótką chwilę po usłyszeniu jej dalszych słów. Znał tutaj niewiele osób. Tamten wirgiński dowódca – Arhin… Nie, nie naraził mu się tak bardzo, po za tym on nie mógł być nekromantą. To niemożliwe.
- Chyba już nikomu. – zaśmiał się nerwowo – żadnych znajomych nekromantów. A ty? Znasz kogoś takiego? – Może dziewczyna nie chciała o tym mówić, przeszłość często zadaje rany. Wolał jednak wiedzieć na czym stoi.
Tratwa zaczęła coraz szybciej płynąć, poddając się nurtowi. Ożywieńcy pozostali w tyle. Narius widział jak próbują za nimi biec, jednak osłabione chorobą nogi poruszały się zbyt wolno. Wszystko wskazywało na to, że tym razem uda im się uciec. Na jak długo…?
Usiadł nieco wygodniej, próbując się rozluźnić. Dzisiejszego dnia spotkało go o wiele za dużo. Przesunął wzrokiem po Tiamuuri, która wciąż uważnie wypatrywała nadchodzących nieumarłych. Spojrzał za siebie, chcąc przekonać się dokąd zawiedzie ich wijąca się rzeka. Zaklął, widząc przewalony nad rzeką grupy konar drzewa, do którego nieuchronnie się zbliżali.
- Uważaj! – pociągnął za sobą Tiamuuri, przewracając ją na plecy. Może uda im się przepłynąć pod pniem? Przód tratwy hałaśliwie uderzył o konar, przed oczami mignęła mu jedna z gałęzi. Zatrzymali się.

[Wróciłam już po urlopie i teraz będę już odpisywała częściej. Wakacje zbliżają się do mnie wielkimi krokami razem z większą ilością wolnego czasu. :)
Mam nadzieję, że odpis nie jest bardzo zły – muszę na nowo wczuć się w postać. :]

Narius

Zombbiszon pisze...

Poczułem jak coś chodzi mi po ramieniu. Okazało się, że to wielki pająk, więc bez emocji dałem mu pstryczka. W efekcie zwinął się w kłębek i poleciał gdzieś w zarośla.
- Ta roślina, nie tylko może pomóc. W rękach sprawnego alchemika może nieść cierpienie a nawet śmierć. - Jeszcze raz rozejrzałem się dokoła. Nic nie było - Ale zazwyczaj jest pilnowana przez dość specyficzne zwierzę.
Prawdę mówiąc, nie bardzo chciałem się na nie trafić. Nie w tym stanie. Co gorsza, iskierki w oczach drzewnej panny napełniały mnie obawą jak i ciekawością... Dawno nic takiego nie czułem. Ostatni raz gdy byłem z ...
- Mistrzu? - Za jakie grzechy? - Ja mogę co najwyżej mówić czego szukać. Ale to TY znasz ten las, Moja Pani. - Ukłoniłem się teatralnie uśmiechając pod nosem.

Elias

Szept pisze...

-Rośliny? Tutaj? Raczej będzie trudno...
Nie musiała mu tego mówić. Widział pustkę dookoła nich. Pył, piach? Ziemia? Pewnie. Uschłe drzewa? Pewnie. Mimo wszystko miał jednak nadzieję, że coś tu znajdą, że jakimś cudem Drzewna wie coś, czego nie dostrzegają jego oczy. Nie na darmo w jego stronach istniało powiedzenie, że nadzieja jest jak marchew, którą pokazuje się koniowi, by zmusić go do cięższej pracy.
-Jeśli mamy cokolwiek znaleźć, powinniśmy poszukać któregoś ze strumieni. Chociaż większość z nich wyschła, kiedy... to się stało...
Nie protestował. Podążył za nią, uznając, że powiązanie z naturą pomoże jej lepiej odnajdywać ślady niż jego umiejętności tropienia. Zszedł na dół zagłębienia, ostrożnie stawiając stopy, bokiem, by nie polecieć w dół. Sypki grunt osuwał się spod nóg, utrudniając marsz, finalnie jednak stanął na dnie bez szwanku. Potem znów pieli się ku górze, a okazało się to jeszcze trudniejsze niż schodzenie w dół. Nie było się czego złapać, trzeba było mocno wbijać stopy w piasek, by nie osunąć się. Kiedy w końcu stanął na górze, rękawem otarł spocone z wysiłku czoło.
-Żywi.
- Masz na myśli… naprawdę żywi… czy…? – Zmrużył oczy, usiłując dostrzec, czym są postacie, które mgliście, rozmyte, widział na wzgórzu. Niestety, dla niego były czarną plamą. Do tego rozmytą, ale poruszającą się.
-Jeszcze żywi. Chociaż niewiele czasu zostało im do zakończenia męki.
- Popielni – mruknął z rezygnacją. A on był tak zmęczony marszem. Odruchowo ściszył głos, rozejrzał się, szukając kryjówki. – Zauważyli nas, prawda? – Czemu by się zbliżali, gdyby było inaczej? Zrezygnowany, już dobył swojego krótkiego miecza, w drugiej dłoni mocno ściskał sztylet.

[Czyli, gdyby przypisać Czarny Klan do państw, w których działa, to byłoby królestwo elfów i Królestwo Keronii czy jeszcze jakieś inne?]

AnneU pisze...

// Hej. Wątek z wielką chęcią, jestem ciekawa relacji między drzewożytem a opętaną żądzą postępu pani inżynier.

Co do fabryki golemów - trochę... dwemerska. Z tą różnicą, że golemy nie potrzebowały napędu parowego, zasila je magia. Taka "fabryka" duży kompleks składający się z kuźni, odlewni, warsztatu, wszelakich magazynów, skryptorium i biblioteki z planami. Opuszczono ją przez skrajną niedochodowość. Więcej nie powiem, i tak już zrobiłam spoiler do pierwszej notki.

Szept pisze...

- Czują odór strachu.
Skinął niemal automatycznie głową, przyjmując do wiadomości jej cyniczną wypowiedź. Dopiero po chwili zastanowił się, czy miała na myśli jego, czy nadchodzących. Tylko, czy popielni czuli jeszcze cokolwiek?
Zbliżali się powoli, chwiejąc na boki. Prawie, jakby zaraz mieli się przewrócić. Im bliżej, tym ożywiali się, jakby pozostały w nich śladowe ilości drapieżników, pobudzonych bliskością ich ofiar. Nie widział, by mieli broń, lecz same zęby za nią wystarczyły. Zęby i przerośnięte paznokcie. Może ten z tyłu, z resztkami szmaty miał coś… nie był pewien, przez chwilę wydawało mu się, że błysnęło coś … A może było to tylko odbicie?
Stali na otwartej przestrzeni. Źle. Odruchowo przesunął się, stając plecami do Tiamuuri, tak, że byli teraz częściowo osłonięci sobą nawzajem. Nie miał pewności, jak, w jaki sposób walczy drzewna, wiedział jednak, że jemu to bardzo pomoże i przynajmniej częściowo uchroni przed przykrą niespodzianką ze strony napastników i ryzykiem popadnięcia w szaleństwo, obłęd gorszy od samej śmierci.
Idąc za przykładem Taimuuri, lekko ugiął nogi. Popielni nie czynili takich przygotowań. Uderzyli całą chmarą, grupą, nieskładnie. Bez planu, bez zorganizowania. Zwykle to w tym leżała ich siła. W parciu do celu, za wszelką cenę, nie patrząc na nic i w przewadze liczebnej.
Teraz na szczęście nie było ich wielu. W każdym razie nie zbyt wielu.
Pierwszego uderzył rękojeścią sztyletu w zęby. Z pyska, bo twarzą tego nazwać nie było można, trysnęła krew. Drugiemu przejechał ostrzem miecza po udzie, na swój pech za płytko, by sięgnąć arterii. Trzeci zaatakował z boku, jeszcze gdy był zajęty poprzednim napastnikiem. Wpadł na Devrila, miecz, za długi, okazał się nieprzydatny. Arystokrata wpakował sztylet w szyję popielnego, czarna posoka trysnęła, plamiąc mu twarz.

[Dziękuję za odpowiedź xD W bardzo odległych planach planujemy zaktualizować nieco państwa (zakładki), stąd wywiad]

Anonimowy pisze...

Spojrzałem na sarnę. - Niektóre fragmenty zwierząt również są składnikami niektórych eliksirów. Ale i tak najczęściej idą jako amulety. - Co prawda to prawda. Wątroby, serca, woreczki żółciowe, kości... Kto zdolniejszy ten mądrzejszy. Przeważnie.
Trzask! Zatrzymałem się nasłuchując. Trzask! Coś lub ktoś się zbliżał. Dałem drzewnej znak by się zatrzymała i przykucnęła w zaroślach. Sam zrobiłem to samo. Po chwili naszym oczom ukazał się wielki srebrny jeleń. Spojrzał na nas, ale nawet nie drgnął. Po chwili jednak zerwał się i uciekł.
- Wiedziałem, że znajdę Cię w krzakach. - Odezwał się głos za moimi plecami - Ale nie spodziewałem się, że będziesz w nich z dziewczyną.
Obejrzałem się. Oczywiście...szkaradna morda Guldora, który jak zwykle pojawiał się w najmniej spodziewanych momentach.
- Co tu robisz? - Zapytałem z irytacją.
- Grzyby zbieram. - Pokazał mały kosz z grzybami. Większość były trujące - A i kamienie. Mam kilka zamówień. - Podrzucił małą czarną sakiewkę - A wy?
- Uczę ją jak szukać składników do eliksirów leczniczych. - Z niepokojem spojrzałem na grzyby - Wiesz, że to jest trujące? - Pokazałem mu muchomora.


Elias

Olżunia pisze...

- Czekaj. Chyba nie zamierzasz tam wskoczyć?
Aed mruknął coś, co zabrzmiało jak podszyte wątpliwą skruchą “ups”, po czym odsunął się nieco od wylotu tunelu. On również nie do końca wierzył, że ponownie włażą pod ziemię. Z drugiej strony czuł, że ma coraz mniej kontroli nad tym popapranym dniem. Pan sceptyczny najemnik musiał poważnie przemyśleć kwestię wiary w bogów, bo oddanie swojego losu w ręce jakichś abstrakcyjnych bytów i tłumaczenie swojego pecha ich wolą kusiło niepoprawnie.
Abstrakcyjne byty lub zwykły przypadek podsunęły im właśnie fragment układanki. Tyle że póki co najemnik jej nie rozumiał. Miał nadzieję, że to się w najbliższym czasie zmieni.
- Albo jakieś zapomniane fortyfikacje, albo magazyny. Albo... sama nie wiem.
Mieszaniec skinął w podzięce głową. Uniósł elfi lampion wysoko nad głowę, rozglądając się dookoła. Szukał jakiejś podpowiedzi, wskazówki. Czegokolwiek, co podszepnęłoby mu, co powinien zrobić. Albo czego nie robić. Podszepnęło cokolwiek.
- Czy to mają być… schody? – zapytał niepewnie.
W pierwszej chwili pomieszczenie wydało mu się zawalonym tunelem i niczym ponadto. Im dłużej się jednak przyglądał, tym więcej szczegółów dostrzegał. Korytarz owszem, zasypał się... lub został zasypany. Jednak kamienie nie leżały jak bądź; nie tam, gdzie spadły. Ktoś ustawił sobie z nich wejście. Strome, ale zbyt regularne, by było dziełem przypadku.
Coś trzasnęło pod stopą najemnika. Aed opuścił nieco źródło światła, by móc dojrzeć, co leży na posadzce. Przestawił stopę. Kość, pociemniała i spróchniała, cienka, delikatna, łukowato wygięta. Żebro jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie ptaka. Mieszaniec ponownie omiótł korytarz wzrokiem, tym razem skupiając się na jego dnie. Nieco dalej leżąły żebra z kawałkiem kręgosłupa, należące do jakiegoś ssaka. Kilka mniejszych, trudnych do zidentyfikowania. Długa kość o charakterystycznym zakończeniu – kulce, takiej jak ta tkwiąca w stawie biodrowym.
Szczątki również nie leżały rozrzucone jak bądź. Były aż nazbyt widoczne, narzucały się. I leżały blisko “schodów”.
- Żaden drapieżnik nie przynosiłby zdobyczy do swojego leża tylko po to, by zeżreć ją w miejscu takim jak to, gdzie inny drapieżnik może skoczyć mu na kark. Stąd wnioskuję, że to oznacza “nie wchodzić” – zgadywał dalej pan trubadur. I rzeczywiście czuł się jak jakiś mierny poeta, niemogący ułożyć dobrej opowieści. – Ale nie odpowiada na pytanie, gdzie iść, jeśli nie tym tunelem.
Aed spojrzał na swoje towarzyszki. Musieli zdecydować, czy porwą się na jedno szaleństwo, czy na drugie, a on nie chciał robić tego sam.
- Las czy korytarz?

[To była historia o tym, jak współlokatorki musiały zamknąć niemającą kluczy Olżunię w mieszkaniu, żeby Olżunia zebrała się w sobie i odpisała. Bosz, jaka stagnacja. Ja się serio muszę pozbierać.]

AnneU pisze...

// Ze względu na problemy z kompatybilnością z fabułą bloga Vanja stała się alchemikiem, ale nadal robi golemy i w sumie mogłyby być punktem zaczepienia. Wraz z konstruktami często włóczy się po kraju, często jako cień innych poszukiwaczy przygód. Mogłaby też z pewnych powodów chcieć odwiedzić rodzinny las Tiamuuri ( na pewno jest tam jakiś czarci krąg, ruiny, cmentarzysko, tajemnicze źródło, demon do wypędzenia albo inna robota dla nieustraszonych awanturników).

Zombbiszon pisze...

Obaj spojrzeliśmy na Tiamuuri.
- W rzadkich przypadkach dodaje się pył z kamieni. - Odparłem krzyżując ręce na piersi - Ale nie takie z rzeki. Bardziej kwarc, złoto, srebro. Do trucizn nadaje się idealnie np rtęć, siarka.
- Ja szukam innych kamieni. - Odparł Guldor - Akwamaryn, opal... Takie co można wykorzystać przy jubilerstwie.
- Ale z muchomora pierścienia nie zrobisz. - Odparłem patrząc na niego podejrzliwie.
- Nie, ale do grzybówki czy jakichś trucizn się idealnie nada.
- To grzybówkę robi się z muchomora? - Moje zaskoczenie nie miało granic. Tyle razy to piłem.
- Mnie nie pytaj. - Guldor się skrzywił - Kazali mi przynieść to przynoszę.
Czyli zrobili z niego chłopca na posyłki. W końcu coś co do niego pasuje. Po chwili krótkiej rozmowy pożegnał się z nami i ruszył w swoją drogę. Całe szczęście, bo zazwyczaj ściągał kłopoty podobnie jak Aed.

Elias

Szept pisze...

Odepchnął bezwładne, półnagie ciało od siebie, uwalniając się od krępującego go ciężaru. W samą porę, bo ku niemu zbliżali się już dwaj popielni. Szli szybciej niż pozostali, może zdrowsi, może po prostu bardziej sprawni…
Bardziej głodni…
Pnącze oplotły ich niespodziewanie dla niego, unieruchamiając. Szamoczące się cielska daremno próbowały się uwolnić. Zapora na krótką chwilę przytrzymała pozostałych szaroskórych, zmuszając ich do wyminięcia towarzyszy.
Devril odetchnął mocniej. Przez krótkie starcie zapomniał, że tym razem nie jest tu sam. Zapomniał o obecności Tiamuuri.
Nie dano mu dłużej obserwować drzewnej. Odczuł jej dotyk, gdy gwałtowniej ruszyła ramieniem, broniąc się. Dwaj popielni ruszyli na niego. Gdyby były myślącymi istotami, rozproszyliby się, a każde zachodziłoby ich od innej strony. Z przewagą liczebną i niemożnością ochrony zawsze i w każdej sytuacji, prędzej czy później ulegliby lub chociaż zostali poważnie ranni.
Popielni atakowali jednak grupkami lub watahą, nie dbając o szyk i taktykę. Teraz też chaotycznie wyrwali się do niego. Pierwszy nie miał broni, drugi dzierżył buławę. Sztylet nie nadawał się do parowania uderzeń tego typu ciężkiej broni, Devril wybrał więc pierwszego atakującego. Szybki wypad, celował w pierś. Sztylet omsknął się na żebrach bez większej szkody. Poprawił, tym razem ostrze weszło gładko, rozcinając brzuch.
Zamroczyło go, gdy poczuł na plecach solidne grzmotnięcie. Aż osunął się na kolana. Ostatkiem odepchnął się, przeturlał w bok, unikając kolejnego ciosu.
Odsłonił Tiamuuri.
Zaciskając zęby, podniósł się na kolana, nieco zgarbiony, stanął na nogach. Lewe ramię rwało tępym bólem, prawą dłonią mocniej ścisnął miecz. Sztylet gdzieś zgubił, może wysunął mu się z lewej dłoni, gdy otrzymał uderzenie, nie pamiętał.
- No chodź tu, gadzino – wymamrotał przez zęby, obserwując zbliżającego się popielnego.

Zombbiszon pisze...

- Czasami sam się nad tym zastanawiam.
Odprowadziłem wzrokiem przyjaciela. Gdy zniknął między drzewami poczułem pewnego rodzaju radość, że już go tu nie ma. Chyba, powoli docierało do mnie co on tu robił. Ale jakoś nie chciałem dopuszczać tej myśli do siebie. Jedyne co, to miałem tylko nadzieję, że zabrał to ze sobą. Mam dość problemów i bez jego "kamyczków". Oby tylko nie wpadł w jakieś kłopoty.
- Nasze relacje są dość...specyficzne, bym powiedział. - Pytanie drzewnej sprowadziło mnie na ziemię. Wole nie myśleć co Guldor wyprawiał w tym lesie - Ale nie w zboczonym sensie. - Teraz dotarło do mnie jak moja odpowiedź mogła zabrzmieć - Po prostu jest dla mnie jak brat. Martwię się o niego. To wszystko. Zwłaszcza, że lubi pakować się w kłopoty.
Od razu przypomniał mi się Aed. Jest równie "zaskakujący" co Guldor.

Elias

AnneU pisze...

// Vanja to osoba, która specjalizuje się w szukaniu i udowadnianiu że jakieś rzeczy istnieją, upartość to jej drugie imię. Co do powiązania między postaciami - pani z golemami mogłaby zostać zatrzymana przez Ruchu Oporu, z którym Tiamuuri się kumpluje, bo no jak to tak, że ktoś im się włóczy po ich terenie. Jak wyjaśniłby się cel podróży Vanji, zapewne poprosiłaby o pomoc w dotarciu na miejsce.
Co do jej orientacji to chciałam stworzyć postać, która po prostu nie będzie z nikim romansować bez zbędnych dramatów i traum. //

AnneU pisze...

// Pasuje mi taki motyw.
Co do składu golemiej eskorty, są to trzy konstrukty - dwa bojowo-obronne (Hrabia i Baron), które wyglądają jak zakuci w ciężkie zbroje rycerze i jeden juczny (Warkot), czyli ożywiona rzeźba psa. Hrabia ma u boku miecz (dla picu, w walce używa pięści), Baron zamiast jednej ręki ma na stałe przytwierdzony sporej wielkości młotek. Warkot zazwyczaj trzyma się z dala od walki, zdarza się, że Vanja dosiada go jak konia, by uciec, lub odjechać na odpowiedni dystans, by użyć kuszy. //

Szept pisze...

Nie tracił czasu. Wykorzystał moment zdekoncentrowania stwora. Pokonał dzielący ich dystans, ciął z boku. Ostrze miecza przemknęło po zszarzałej, pokrytej łuskami i grudami skórze szyi. Chlusnęła, prysnęła na boki czarna, cuchnąca posoka, jakby kreatura gniła od środka.
Korpus osunął się na ziemię, u stóp Devrila. Popiół i piach rychło zabarwiły się krwią.
Ostatnia dwójka popielnych zakołysała się na boki. Każdy w inną stronę, nieskładnie, nierówno. Trwali tak chwilę, faktycznie jakby coś ich odurzyło.
- Biorę tego z prawej – rzucił Devril, dysząc po wysiłku, ruszając do ataku.
Walka była praktycznie skończona. Rozkład sił wyrównany, a pozostała dwójka popielnych chyba najsłabsza z całej, uderzającej na nich watahy. Niemrawy przeciwnik Devrila próbował jeszcze coś zdziałać, sięgnąć ostrymi szponami, bo paznokciami tego nie można było nazwać, twarzy, piersi i szyi członka ruchu. Gdy się tak rzucał, w szale, tocząc pianę z pyska jak wściekłe zwierzę, dosięgnął go miecz arystokraty.
Nie było o co otrzeć zabrudzonego ostrza, nie było trawy, liści, a cuchnąć posoką popielnego nie chciał. Otarł ostrze o strzępek tkaniny ledwie okrywający ciało jednego z trupów, rozejrzał się, szukając zgubionego podczas walki sztyletu. Bok jakby rwał mniej, prawdopodobnie efekt podniecenia i pobudzenia walką. Wiedział, że gdy emocje opadną, prawdopodobnie poczuje każde stłuczenie, każdego sińca i krwiaka.

AnneU pisze...

Podróż wydawała się całkiem przyjemna. Vanja jechała sama, w towarzystwie milczących konstruktów. Wreszcie chwila spokoju! Pogrążyła się w rozmyślaniach, Warkot trzymał się drogi a dwa golemy obronne podążały za nim. W tej okolicy nie spodziewała się żadnych problemów, zwierzęta trzymały się z dala od hałasujących, nienaturalnych istot, a stwory stwarzające większe zagrożenie o tej porze dnia trzymały się raczej głębszych części lasu Larven. Mimo tego, Alchemik miała przy boku załadowaną kuszę i nóż - wielokrotnie już miała okazję się przekonać że przezorny rzeczywiście jest zawsze zabezpieczony.
Zaniepokoiły ją szmery z zarośli, aczkolwiek jechała dalej. Była w lesie. Może to zając? Sarna? Spokojnie, mieszczuchu - pomyślała, kładąc jednak dłoń na kuszy, gotowa w każdej chwili odpiąć i odbezpieczyć broń, a potem naszpikować cel bełtami. Dziesięć pocisków z magazynku zazwyczaj załatwiało sprawę, jeśli nie, życie adwesarza brutalnie kończył któryś z konstruktów. W poczuciu względnego bezpieczeństwa, Kugge jechała dalej, mrucząc pod nosem formuły ochronnych zaklęć. Jej zdolności magiczne ograniczały się do stworzenia wokół siebie prostej bariery.
Nie straciła zimnej krwi, widząc na drodze elfa, który niemalże wyrósł spod ziemi. Leśny rabuś, psia mać! Znał dobrze teren, a na konarach pobliskich drzew z pewnością ukryli się jego pobratymcy. Cudownie. Vanja wydała swym konstruktom rozkaz, te zatrzymały się natychmiast.
- Nazywam się Kugge. - powiedziała spokojnie, w jej głosie wyraźnie słychać było charakterystyczny dla pogranicza akcent, łatwy do pomylenia z demarskim - Jestem Alchemikiem z Królewieckiego cechu i pragnę spokojnie tędy przejechać. Nie wiozę złota, ani nic wartościowego. Odstąp, nie atakuj, nie chcę by moje golemy zrobiły ci krzywdę. One nie mają sumień, nie zawahają się przed odebraniem życia w mojej obronie.

// Dzięki za zaczęcie.

Zombbiszon pisze...

- Tych małych nie znam. Ale TEN -Tu wskazałem drugiego grzyba - To specyfik na...No cóż, nie będę okłamywał. Używa się go gdy ktoś ma problemy...łóżkowe. Oczywiście jeśli wiesz, co mam na myśli. - Wzruszyłem ramionami. Cała sytuacja stawała się co najmniej groteskowa. Najpierw o mało co nie zabiłem się o gałąź, potem cudem uratowany przez Tiamuuri, nauka o roślinach, Guldor a teraz grzyby na ...erekcję. No mogłem się spodziewać niemal wszystkiego, ale to by dobiło nawet Xian. Zwłaszcza Guldor.
Coś się poruszyło w krzakach. Natychmiast spojrzałem w tamtą stronę. Z zarośli wyskoczył królik. Stan przed zawałowy gwarantowany. Ciekawe, czy jeszcze coś lub ktoś przyprawi nas o szybsze bicie serca?
Wtedy poczułem znajomy zapach.
- Czujesz? - Zapytałem węsząc w powietrzu.

Elias

Szept pisze...

-W porządku?
- Żyję – mruknął, prostując się. Powoli łapał oddech, najpierw gwałtownie i szybko, ustami wciągał powietrze, potem stopniowo starał się wyciszyć. Głębsze oddechy przez nos, na których prawie się nie koncentrował, usiłując przyjrzeć napastnikom.
- Żaden z nich nie jest raczej tym, którego szukamy, prawda?
- Chyba nie – mruknął niepewnie. Rozejrzał się, przeszedł kilka kroków pomiędzy trupami. Jednego szturchnął nogą; wydawał się bledszy niż pozostałe, jego skóra nie była tak szara jak pozostałych, mógł zostać zmieniony całkiem niedawno. Ciało nieznacznie drgnęło, przechylone na bok i wróciło do pierwotnej pozycji. Chwila nie wystarczyła, by mógł przyjrzeć się dokładnie, szturchnął raz jeszcze, tym razem przytrzymał nogą, przyglądając się1) dłuższą chwilę twarzy, która kiedyś była całkiem ludzka.
- To nie on – skwitował, sam nie wiedząc, czy czuje ulgę, czy przeciwnie, jest rozczarowany. Nikomu nie życzyłby takiego losu, takiego nieżycia, lecz z innej strony, to zakończyłoby ich poszukiwania. Mogliby spokojnie wrócić, pewni, że ich sekret pozostanie bezpieczny.
Tak się nie stało.
- Nie ma go tu – powtórzył, głośniej nieco, utwierdzając to przekonanie także w sobie, odpychając na bok filozoficzne wątpliwości. Nie było na nie czasu. Nie teraz. – Może pójdźmy ich śladem – zasugerował, tak jakby czytał jej w myślach; a może po prostu doszedł do podobnych wniosków, do jakich doszła ona. – Tam ślad jest w miarę wyraźny. A jeśli otrzymał pomoc, atak Popielnych mógł nie być przypadkiem.
Jeśli prawdą były niejasne pogłoski o istnieniu Czarnego Klanu, może prawdą było też to, że istnieli tacy, którzy potrafili wykorzystać szaroskórych. W jakiś sposób je wykorzystać. To zaś oznaczało, że idąc śladem atakujących, możliwe, że coś znajdą. Z całą też pewnością, powinni zachować jeszcze większą niż dotychczas ostrożność.
Kątem oka zerknął na zranione ramię, drugą dłonią delikatnie rozchylił zaczerwienione od krwi skrawki koszuli. Jak to przewiąże, powinno wytrzymać do wieczora, gdy zatrzymają się na noc i odpoczynek, wtedy mógłby solidniej opatrzyć ranę. Teraz tylko tyle, by nie tracić krwi.
I nie zostawiać śladu.

Rosa pisze...

Narius zaklął pod nosem. Przewalony konar skutecznie uniemożliwił im ucieczkę. Widział jak niektórzy z Popielnych przyśpieszają, czując już łatwą ofiarę. Myślał gorączkowo co robić. Nie miał broni, a nieumarłych było zbyt dużo, by Tiamuuri dała radę pokonać ich samotnie. Po za tym nie zamierzał pozostawać bezczynny. Zerknął na Tiamuuri, na to jak płynnym ruchem wyciąga sztylet.
Wydawała się tak spokojna, zupełnie nie pasując do sytuacji w jakiej się znaleźli. Gdzie nauczyła się takiego opanowania?
Spojrzał na zbliżających się popielnych. Nie byli jeszcze na środku rzeki, a woda sięgała im już do ud. Jak głęboko było na środku? Musieli odciągnąć konar na bok, by tratwa mogła swobodnie przepłynąć. Muszą uciec. Narius nie miał cienia wątpliwości, że w walce zostaną pokonani.
- Popielne wampiry. W przeciwieństwie do truposzy są silni. I mogą zarażać przez ugryzienie. – słysząc słowa Tiamuuri, plan, który powoli rysował mu się w głowie przestał być tak ciekawy, jak kilka sekund temu. Nie uśmiechało mu się zostanie Popielnym.
Zaśmiał się nerwowo.
- Jak można zabić trupa? – czy możliwym było ponowne posłanie umarłego do grobu? Serca już dawno przestały im bić, więc… jak?
Zdusił okrzyk zdziwienia, kiedy z rąk Tiamuuri wyrosły długie pnącza. Bezlitośnie wciągnęły jednego z nieumarłych pod wodę. Nagle Tiamuuri przestała mu się wydawać tak ludzka, jak z początku mu się wydała. Egzotyczna i niebezpieczna, całkowicie oddana i pasująca do tak innego świata natury. Odsunął się nieco.
- Dasz radę zatrzymać ich na dłużej? – nie czekając na odpowiedź zsunął się z tratwy do wody. Była lodowata, prąd bezlitośnie szarpał nogawki spodni. Woda była głęboka, sięgała mu do ramion. Zaczął powoli iść w stronę brzegu.
- Spróbuję przesunąć konar! – nogi ślizgały się po mulistym dnie, ciężki konar nie ustępował. Narius zdusił w sobie przekleństwo.
Musi się udać.

[Powracam po bardzo długiej nieobecności, za co bardzo Cię przepraszam. Mam nadzieję, że mimo tego nadal chcesz ze mną pisać. :/ ]
Narius

Sorcha pisze...

[Nasz wątek się coś urwał. Czyżbym Ci nie odpisała? :D]

Olżunia pisze...

- Można zawsze obrać kierunek i iść do skutku.
- Owszem, ale za dnia – westchnął Aed. Coraz bardziej świadom był tego, jak bardzo nie mają wyboru. Praktyczne, ale niezbyt, hm... pocieszające.
- Uważasz, że te szczątki pozostawiono celowo?
Najemnik w zamyśleniu skinął głową.
- Leżą za blisko wejścia – odparł, gestem wskazując na stromą konstrukcję, ustawioną z kamiennych bloków. – Ktoś ustawił sobie tu te eleganckie schody nie po to, żeby deptać po zwierzęcych kościach… i nie tylko zwierzęcych – dodał, noskiem buta trącając kość udową.
- A jeśli to w waszym pojęciu istota rozumna, to może warto byłoby tego osobnika odszukać.
- Co, wytłumaczyć, że się zgubiliśmy?
- I że nie zamierzamy wykradać niczego, co tu może być ukryte.
- I że nie zauważyliśmy ostrzeżenia – dorzucił Aed pod nosem, chyba zapominając o tym, że krytykuje także swój pomysł.
- Idziecie? Tu przynajmniej nie będzie… wężowilków.
Najemnik nigdy żadnego wężowilka nie spotkał i wolał, by na razie tak pozostało. Ruszył więc przodem, oświetlając drogę trzymanym nad głową elfim lampionem.
Korytarz bardzo szybko przestał przypominać konstrukcję wybudowaną ludzką ręką. Grubo ciosany kamień zastąpiły masywne, ciasno splecione korzenie, podtrzymujące ściany i strop, formujące się w coś na kształt ostrołuku. Aedowi przypomniały się opowieści co przesądniejszych napotykanych na traktach podróżnych o tym, jakoby elfy miały w zwyczaju śpiewać drzewom, by te formowały się w ich domy – majestatyczne, harmonijne w swej chaotyczności, nierozerwalnie zespolone z naturą “budowle”. Teraz był pewien, że to bujda.
Elfy nie mieszkały pod ziemią.
Jarzący się chłodnym, niebieskim światłem flakon zaczął świecić jaśniej niż do tej pory. Co chwilę nieznacznie przygasał, by zaraz rozbłysnąć jeszcze mocniej.
- Co mogło uformować to… coś? – zapytał Aed, zwalniając nieco tempa. W końcu przystaną i odwrócił się w stronę dziewczyn, jakby się rozmyślił i nosił się z zamiarem zaproponowania powrotu na powierzchnię. Mając za towarzyszki Drzewną i elfkę, wolał zasięgnąć ich rady. Nie znał się na magii ani na siłach, jakimi dysponowała natura, pobłażliwie nazywana matką.
Nad ich głowami przefrunął nietoperz.

Sorcha pisze...

[Gdzieś mi przepadł ten wątek! Poważnie! Nawet nie wiem, jak to się stało, bo byłam pewna, że robiłam odpis na niego. xD Pamiętam, że Sorcha była ranna i Tiamuuri coś tam próbowała temu zaradzić z inną kobietą. Mylę się? :)]

Szept pisze...


-Wiesz, może to dziwne, ale mam niejasne wrażenie, że jeśli przypadkiem w naszych poszukiwaniach znajdziemy się na ziemiach Molag Haglaya, będziemy trochę bardziej bezpieczni.
- Molag Haglaya? – powtórzył po niej, odrobinę zbity z tropu. Jak na Drzewną istotę miała zaskakującą wiedzę, taką, jakiej po niej nie oczekiwał. Rozeznanie w obecnej sytuacji między Wirginią a Keronią to raz. Dwa to kwestia organizacji i stowarzyszeń istniejących poza. O Czarnym Klanie zdawała się wiedzieć więcej niż on. Spotkała ich już kiedyś? A może… osobliwa myśl powstała w jego głowie. A może działała z nimi i niechcący się…
Może to była jakaś pułapka?
-Przynajmniej w przypadku, jeśli ten uciekinier nie jest jakoś powiązany z Molag Haglayem. Ale to mało prawdopodobne.
- Dlaczego? – skorzystał z okazji, by dowiedzieć się więcej.
-Wiesz może, czy był magiem, alchemikiem albo innym eksperymentatorem? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, patrząc mu w twarz.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Gdyby był magiem, Al by to chyba jakoś poczuł. – Zerknął na nią, ale zdawała się znów nieobecna, zamyślona. Zajęta własnymi myślami. – Zdajesz się dużo wiedzieć o Czarnym Klanie. Spotkałaś się z nim wcześniej? – Niewinne pytanie, nic nieznaczące. Po części był ciekaw, po części ją sprawdzał.
Chyba bardziej to pierwsze, pomyślał, wspinając się na kolejne, pokryte pyłem i porosłe karłowatymi, powykręcanymi drzewami wzgórze.

avatari pisze...

[ Dziękuję za powitanie i miłe słowa :) Wątek bardzo chętnie, po to w końcu się zapisałam na bloga :D Jednakże znacznie wolałabym zaczynać niżeli wymyślać :) ]

Nadira

Szept pisze...

-Podejrzewasz mnie o przynależność, czy jak?
Musiał utrafić w czułą nutę, odnotował, obserwując jak podejmuje marsz. Ton głosu Drzewnej nie był wprawdzie uniesiony zdenerwowaniem, trudno było jednak nazwać go neutralnym. Krok miała jak uprzednio, zdecydowany, stanowczy, zdradzał, że jest w głębokiej harmonii z okolicą, nie boi się głosów otaczającej ich natury, tak obcych dla mieszczuchów i wychowanych w cywilizacji, z dala od głuszy. A jednak…
-Pamiętaj że nigdy, przenigdy i za żadną cenę nie splugawiłabym się ich odrażającym zepsuciem.
Podjął marsz, akurat tak, by zrównać się z nią i dostrzec pojawiający się na twarzy grymas. Nie mylił się, trafił w czuły punkt. I chociaż życie nauczyło go nie wierzyć tylko słowom, nie dziwota, zwłaszcza, że parał się szpiegostwem, chociaż często nie wierzył nawet i czynom, coś w jej żarliwym gniewie przemawiało do jego serca.
- Po prostu zdajesz się dużo o nich wiedzieć – zauważył, czując się jak kłamca. Zwykłe stwierdzenie, w miarę neutralne, które przeczyło jednak myślom. Tak, zrodziło się przecież podejrzenie, że może mieć coś wspólnego z Czarnym Klanem, zrodziło się podejrzenie, że mogła z nimi współpracować.
-Wiem to, co mówią leśne duchy.Oni są jakoś powiązani z... tym. Nie są twórcami tej trucizny, to podobno było już wcześniej. Ale Czarny Klan jest odpowiedzialny za rozpowszechnianie tego. Duchy mówią, że to oni zjawili się tu przed tym, jak... Coś się stało.Trucizna i śmierć. I coś obcego, coś, co powoduje zmiany. A według duchów Czarny Klan świadomie wspiera te zmiany. Mówią, że oni są za potężni, jak na czarnych magów. Że muszą wykorzystywać to coś obce, jakoś się z tym łączyć. Nie wiem, co to jest. Duchy też nie wiedzą, a to oznacza, że to jest musi być od nich silniejsze. I bardziej... złożone?
- Istnieją Kerończycy, którzy zdradzają własne pochodzenie i kraj, służąc Wirgini – podjął szczerze. – Nie zamierzałem cię obrazić, Tiamuuri. Ani zasmucić. Proszę o wybaczenie – słowa, szczere, w jego własnych uszach zabrzmiały patetycznie, wyniośle niemal. Przystoiły na salonach i balach, lecz w poufnej, zwykłej rozmowie, chociaż w myśli i sercu szczere, w brzmieniu zdawały się szczerości pozbawione.
-A Molag Haglaya raz spotkałam. Poczułam przez chwilę jego umysł, dlatego domyślam się jego sposobu myślenia. Jemu zależy na planowaniu i kontroli. No i w jakiś sposób on sprawuje kontrolę nad Popielnymi. Podejrzewam, że na jego terenie te stworzenia będą spokojniejsze... ale zawsze mogę się mylić i wyciągać złe wnioski.
- Brzmi logicznie – nie spotkał Molag Haglaya, trudno było mu więc wysnuć własne spostrzeżenia. Jej wywód trafiał mu do przekonania. – Jeśli będą spokojniejsze, będzie nam łatwiej podróżować. I szukać śladów. Jakieś musiał pozostawić. Nie znał tego terenu. Błądziłby. Powinien… - chyba, że wszystko, co wiedział o Delneyu, jeśli w ogóle tak się nazywał, było kłamstwem. Chyba, że miał pomoc z zewnątrz. Ktoś, kto go prowadził i zatarł za nim ślady.

Szept pisze...

-Wiesz, my na razie też jakoś poruszamy się po tych ziemiach, żywi i w jednym kawałku.
Nie dało się ukryć, lekka zadyszka i zmęczenie dobitnie przypominały o tym, że żyje. W jednym kawałku. Z kilkoma siniakami powstałymi po upadku i spieczonymi wargami, łaknącymi świeżości chłodnej, czystej wody. Ta tutaj była mętna, ciemna, smakowała popiołem. Pijąc, niemal czuł drobinki piasku między zębami.
-Tu chyba coś jest!
Ze stromego zbocza schodził wolniej niż Tiamuuri, ostrożnie stawiał kroki na sypkim gruncie i drobnych, żwiropodobnych kamyczkach. Umykały spod nóg, tocząc się w dół z cichym stukotem. Stopy układał bokiem, przekonany, że w ten sposób lepiej rozkłada ciężar ciała i tym samym zmniejsza ryzyko upadku w dół.
To, o co chodziło Drzewnej, zobaczył dopiero, gdy już był na samym dole.
Nic dziwnego. Manierka nie była wielkim przedmiotem. Skórzana, sflaczała, pokryta odrobiną piasku i pyłu, leciutko, zaledwie muśnięta. Devril przyklęknął, przyglądając się bliżej znalezisku. Na razie nawet jej nie podniósł, tylko rozglądał się, wpatrując w okolicę, szukając innych śladów bytności człowieka.
Manierka jednak, oprócz znaku, że całkiem niedawno ktoś tędy przechodził, nie dostarczyła więcej wiadomości. Zwykła, z taniej, bydlęcej skóry, odpowiednio wyprawionej, nie przykuwała uwagi ani przyczepiona do paska, ani na kupieckim straganie. Każdy szanujący się podróżnik mógłby ją nosić.
- Ktoś szedł tędy niedawno. Przed nami – potwierdził jej przypuszczenia. Sięgnął dłonią, podniósł manierkę. Pusta. Ostrożnie otworzył, powąchał. Dotknął. W duszy żałował, że piaszczyste podłoże tak szybko zacierało ślady. Niewielkie wgłębienie powstałe po odcisku stóp tylko chwilę wyróżniało się na ziemi, wkrótce wiatr nanosił w nie piasek, na powrót wypełniając. Może w bardziej osłoniętych miejscach… jak podnóże wzgórza?
Obrócił się, patrząc na wzgórze, z którego przed chwilą zeszli.
Powinien, mógłby być ślad. Gdyby dopisało im szczęście…
- Ostrożnie – zasugerował. – Może znajdziemy tu coś więcej.

Whinchat pisze...

[A my to się znamy]

Dobrawa

Whinchat pisze...

[Nic dziwnego, pewnie nie ma mnie po czym zidentyfikować, bo i nick się zmienił i w ogóle... :D A znamy się z Empire Bysen. O ile dobrze pamiętam, że ta (wybacz określenie, inaczej nie umiem) "elekryczna" pani była właśnie Twoja :) Od razu Cię poznałam, bo zawsze tworzysz fantastyczne postaci, zupełnie inne niż reszta :) Ja tam miałam głównie Alastara Wrighta, takiego kotowatego gościa, dziewczynę z mechanicznym sercem i wiedźmę Natalie]

Dobrawa

Whinchat pisze...

[Może nie tyle pomysł, co jakiś początek bądź punkt zaczepienia do pomysłu.
Na pewno czytałam opis rasy drzewożytów, ale nie jestem pewna czy dobrze wszystko pamiętam... w każdym razie chodzi mi o to, że każda wiedźma z wyspy Nias jest w mniejszym lub większym stopniu związana z naturą. Przechodzą one dość mało fajny rytuał, podczas którego zapadają w trans, a ich ciało ciasno oplatają korzenie drzewa... cóż, bardzo często je miażdżąc i rozrywając na strzępy: kobiety albo wychodzą z tego cało i z mocą, albo zostaje z nich miazga, którą się zakopuje (żeby glebę użyźnić, ha). czy jest jakaś szansa, aby Twoja postać wiedziała o tym albo była z tym brutalnym procederem jakoś, nawet delikatnie, powiązana? Nie, żeby uczestniczyła ale... no nie wiem. Tak tylko przyszło mi do głowy, że to mógłby być jakiś punkt łączący :x]

Dobrawa

Whinchat pisze...

[Jasne, że o bezpośrednie uczestnictwo w rytuale jej nie podejrzewam, bo tak samo nie podejrzewam jej o okrucieństwo, a sam akt rytuału jest dość... niefajny, ot co. Ale mogłaby być wtajemniczona w to, jak to wszystko wygląda, a tak naprawdę nikt poza mieszkańcami wyspy nie ma pojęcia co tam się dzieje i jak to wygląda. Z bardzo prostego powodu: nikt nie żyje wystarczająco długo. Może mogłaby być też przeciwna temu wszystkiemu?
Może wiedźmy pochwyciłyby jakiś drzewożyt (tak to się odmienia? :<) i trzeba by było przeprowadzić "akcję ratunkową"?
Cieszę się, że jestem "źródłem natchnienia" xD Wracaj, wracaj do blogowego życia, bo z kim wątki pisać będę.
Co do Aidana to dziękuję za powitanie! :D Ja wątek z nim bardzo chętnie i myślę, że tu można wykreować coś ciekawego na zasadzie przeciwieństw. Tiamuuri jako odzwierciedlenie natury, Aidan jako twór technologii, ognia i stali. Tutaj też można wynaleźć coś ciekawego! Tylko jeszcze nie całkiem wiem co... jakieś pomysły?]

Dobrawa/Aidan

Nefryt pisze...

[Hej! Rinne, dziewczyna, która pracuje nad naszym szablonem, potrzebuje naszych avatarów - najlepiej na już. Wrzuć swój avatar na hosting http://tinypic.com i prześlij jej link (nr. GG: 36209554).]

Szept pisze...

Widywał, słyszał różne rzeczy, lecz widok węszącej w powietrzu Drzewnej zaskoczył go. Podobnego widoku spodziewał się po zwierzętach, zmiennokształtnych, wilkołakach, lecz nie po kimś, kto w umyśle kojarzył mu się… po prostu z drzewem. Rośliną. Tiamuuri była chyba jedną z najniezwyklejszych postaci, jakie dotąd spotkał. Jeśli nie najniezwyklejszą.
-Nie jestem pewna, czy przypadkiem nie znajdziemy wkrótce szczątków.
- Naszego człowieka? – zapytał. Przypuszczał, że jeśli mówiła o zwłokach, musiała poczuć woń śmierci. Może zgnilizny, może rozkładu? Nie był pewien. On nie czuł nic. Czy człowiek, nawet po śmieci, pachniał dla niej inaczej?
W tej chwili, patrząc na zdolności swej towarzyszki, uwierzyłby we wszystko.
-Wydaje mi się że tędy.
Poczuł na sobie jej spojrzenie. Zastanawiał się, co też maluje się na jego twarzy: zwątpienie, podziw, szacunek? Sugerując się tym, że obróciła się, coś musiało być nie w porządku, doszedł do wniosku, przyśpieszając kroku, mimo woli zerkając we wskazanym kierunku, jakby miał coś tam dojrzeć. Póki co widział tylko wzgórza, niemal łyse, jeśli nie liczyć głazów i martwych drzew.
-Jeśli coś zaczęło go... konsumować... to rzeczy, które miał przy sobie, mogły zostać zniszczone. Jak bardzo ważne są te dokumenty, które zabrał?
- Najważniejsze, żeby nie dostały się w niepowołane ręce – wyjaśnił. – Lepiej, by zostały zniszczone niż by mieli je dostać w swoje ręce Wirgińczycy czy Szafira.
Szafira. Jeśli chodziło o nią, miał specyficzne podejście, stawiał ją niemal na równi z Wirgińczykami. Nie była dobrym wyborem dla Keronii, nie dla Wolnej Keronii, o którą walczyli. Była obca, a przez to nie była w stanie porwać za sobą Kerończyków, przekonać ich do siebie. Była Wirginką, którą osadzono na tronie i która na tym zyskała. Może próbowała dbać o Kerończyków, tak jak gospodarz dba o swoje świnie – były źródłem jego utrzymania.
Nie miała ich serca. Jej wystarczyło to, co ma. Oni chcieli zrzucić Wirginię, odzyskać, co ich. Była dzieckiem. Młodym, naiwnym dzieckiem, które może stało na czele wywiadu – nazywanego kerońskim, lecz nie oszukiwali się. Był to wywiad Szafiry.
Prawdziwym kerońskim wywiadem byli ci skupieni wokół ruchu oporu.
Zapach nasilił się i teraz czuł go nawet on. Zgnilizna. Zmarszczył nos, żałując, że nie ma chociaż szalika, który mógłby nań nasunąć, tłumiąc nieprzyjemną woń. Rozglądał się, szukając przyczyny, lecz nic takiego nie widział.
Do czasu.
To nie był zwłoki. TO było żywe.
-To nie może być on. Minęło zbyt mało czasu, żeby już był w takim stadium.
Potaknął głową, obserwując, jak istota, półmartwa właściwie, pełznie w ich stronę. Siła życia. Walka przeciwko śmierci. W oczach popielnego byli mięsem. Łupem. Pokarmem, a więc życiem. Nawet półmartwy, gnijący, jeszcze walczył, opierając się odejściu.
Cofnął się o krok. Mimo woli poczuł litość. Mimo woli pomyślał o zakończeniu tego. Nie miał jednak łuku ani kuszy, nie miał nawet procy, a podejść do istoty nie zamierzał. Prawie martwa, wystarczyło jednak, by go zadrasnęła…
- Chodźmy stąd – ponaglił twardo Tiamuuri, podejmując decyzję.
Popielny jeszcze się za nimi czołgał, ale był zbyt powolny. Stopniowo zostawał w tyle. A oni parli do przodu.
Idąc dalej trafili do kamienistej doliny. Mniej tu było pyłu i piasku, więcej żwiru i kamieni. Na kamieniach rysowały się pstrokate, ciemne plamy, odcinające się od ich naturalnego, szarego koloru. Dolina miała kształt klina, z jednej strony niemal okrągła, z drugiej zwężała się gwałtownie. Zwolnił kroku, zaskoczony zmianą. Pomiędzy kamieniami wydawało mu się, że dostrzega nawet jakieś zielone pędy, jakby ta dolina była mniej skażona niż reszta tutejszych ziem.
- Wiesz, gdzie jesteśmy? – zwrócił się do Tiamuuri.

Szept pisze...

- To chyba jedno z nieco przyjaźniejszych miejsc tutaj, gdzie wędrowiec mógłby się zatrzymać.
- I gdzie najwidoczniej się zatrzymał. Ktoś. – Devril ściszył głos, obawiając się, że ktoś, kto tu był przed nimi, wciąż jest gdzieś w pobliżu. Postąpił kilka kroków po piasku, w stronę resztek ogniska. Przyklęknął, wyciągając dłoń płasko przed siebie, zewnętrzną stroną do popiołów. Nie unosił się z nich żaden, nawet najcieńszy strumyczek dymu.
- Zimne. – Nie poczuł ani trochę żaru. Ogień wygasł. Zbyt dawno.
Usłyszał kroki, gdy Tiamuuri z wahaniem podeszła do niewielkiej kupki ułożonej w pobliżu. Zawiesił wzrok najpierw na stercie drewna i gałęzi, niewątpliwie mającej posłużyć za paliwo dla łapczywego, dającego ciepło i ochronę ognia.
-Ktoś chyba zamierzał tu wrócić – osądził z lekkim wahaniem w głosie. Z tego, co wiedział o popielnych, znaczna ich część, zbyt ogłupiała, nie potrafiła posługiwać się bronią. Ani ogniem. Istniały tylko nieliczne wyjątki, lecz nawet te wyjątki nie potrzebowały korzonków i jagód. – Są jadalne? – zapytał Tiamuuri, uznając ją za obeznaną w tematach natury. Tak pomarszczone jagody, czy były w ogóle świeże? – To… nie dzieło popielnych, prawda? – ciągnął z wahaniem, podnosząc się i rozglądając. Miejsce, tak przyjazne do zatrzymania się, będące niczym oaza na pustyni, teraz wydawało mu się wrogie, niebezpieczne. Jak pułapka.

Olżunia pisze...

[Cz. I]

Istota przysłuchiwał się im od dłuższego czasu. Im dalej byli od wejścia, tym wyraźniej słyszała ich głosy. Nie, nie chodziło o dźwięki rozumiane jako drgania powietrza. Ona (a może on? lub ono?) słyszała w swojej głowie (a może w sercu?) znaczenie słów, samą ich esencję. Czuła też emocje, z jakimi te słowa były wypowiadane. Delektowała się ich słodkawym smakiem z nutą goryczy. Powoli, niespiesznie. I uśmiechała się do siebie w niemalże ludzkim tego słowa rozumieniu.
Te trzy humanoidalne stworzenia krążyły zaskakująco blisko prawdy. Ich przypuszczenia podszyte były niezłą jak na wtórne gatunki intuicją...
Chociaż nie. Tylko dwoje z nich należało do wtórnych. Jedno stworzenie różniło się od pozostałych. Rozumiało więcej. Szerzej, wyżej i głębiej. Bardziej przenikliwie.
Zaintrygowało go. Wydawało się w jakiś sposób jemu podobne.
Siedząca obok istoty drobna, przygarbiona dziewczyna wzdrygnęła się i ledwo słyszalnie pisnęła przez zaciśnięte kurczowo gardło. To ciche westchnięcie odbiło się nikłym echem od ścian podziemnej komnaty.
- Pochlastali moje włókna - wychrypiało skulone dziewczę, po czym zaniosło się paskudnym kaszlem.
- Nie martw się, miła moja - rozbrzmiał głos w jej głowie. - Oni nie są nam wrogi. Ale nie wolno iść im dalej.
- Co mam robić? - zapytała.
Istota nie odpowiedziała od razu.
- Zabierz im ich narzędzia, które kaleczą. Ale krzywdy nie czyń im. Niech nie idą dalej. Niech nie idą głębiej. Nie wolno.
- Nie wolno - powtórzyła i na powrót zamilkła.
Istota milczała również. Obserwowała. Ale nie oczyma, lecz siecią utkaną z nerwów drzew, krzewów i leśnego poszycia.

Olżunia pisze...

[Cz. II]

***
Ich szamotanina była równie zaciekła, co jałowa. Od początku musieli zdawać sobie z tego sprawę. Im bardziej starali się wyswobodzić, tym więcej bólu zadawały im pnącza. Ni to łodygi, ni to korzenie – pojawiały się znikąd, rosły w błyskawicznym tempie i wiły się niczym węże. Atakowały zaciekle całą trójkę.
Nie mieli szans.
Nóż, którego dobył Aed, został wytrącone tak niespodziewanie i brutalnie, że mieszaniec ze swoim półelfim refleksem nie zdążył choćby skinąć palcem. Kolejne jego kończyny były unieruchamiane, jedna po drugiej. Mocno – tak, że przestawała dopływać do nich krew.
Aed podjął ostatnią próbę.
- Tiamuuri! – wysapał, wciąż się szarpiąc. Instynkt kazał mu walczyć, mimo że mieszaniec nie miał najmniejszych szans na wyswobodzenie się. Włókien było po prostu za dużo. I zaczynały przyrastać na grubość, zamieniając się przy tym w drewno. Co, u licha…? – Tiamuuri! Czy nie da się nic z tym zrobić?!
Podobne – przynajmniej jego zdaniem podobne – pnącza widział u Drzewnej. Miał nikłą nadzieję, że leśna istota będzie w stanie coś tu zdziałać. Cokolwiek. Choćby miało to oznaczać pogawędkę z atakującym ich organizmem… czymkolwiek on był.
W ostatnim zrywie wolną jeszcze rękę wyciągnął w stronę Savardi. Nie miał już nic. Ani jednego ostrza i ani kropli trucizny, która mogłaby zadziałać.
Spacyfikowano go niemal natychmiast. Cała wiązka pnączy owinęła się wokół jego ręki, od nadgarstka aż po bark. Drewniejące łodygi przycisnęły całe jego ciało do ściany tak, że poczuł, jak powietrze ucieka mu z płuc. Poczuł też coś innego. Cienkie włókno wypełzło zza jednego końca jego żuchwy i powędrowało aż do drugiego.
Nim się zorientował, miał boleśnie wykręconą rękę i pętlę na szyi. Przełknął suchość w ustach.
Z głębi tunelu ich uszu dobiegły miękkie kroki i jakby... szuranie.
Leżący na ziemi elfi lampion wciąż pulsował chłodnym światłem. Po dłuższej chwili wyczekiwania ciemność wybrzuszyła się i zbliżyła do nich na wyciągnięcie ręki.
- Niech się nie rusza, bo się udusi.
Ich oczom ukazała się chuderlawa dziewczyna. Była sinoblada i lekko opuchnięta, a jej skóra przypominała jasny, pomarszczony od wilgoci papier. Z jej włosów i burego odzienia sterczały rzeczne rośliny i spływały krople wody. Zawilgocone łachmany wyglądały jakby ktoś wytarzał je w rzecznym mule. Chodziła na boso, znacząc dno tunelu mokrymi śladami stóp. W płynnym świetle gwiazd, wlanym przez elfy do kryształowego flakonu, migotała niczym poranna rosa na źdźbłach wysokiej trawy.
W niedbale zapleciony warkocz z jasnych włosów powtykała kaczeńce. Kwiaty były świeże; rzec by można, że wyglądały jak żywe.
Dziewczyna nie drżała z zimna. Nie podnosiła na nich wzroku.
Za sobą ciągnęła ciężki sznur splecionych ze sobą korzeni. Ich końce przenikały przez jej odzienie i wrastały w skórę, od szyi, przez całą długość kręgosłupa, aż po kość ogonową.
- Jam jest ten, który jest – odezwała się. Jej głos brzmiał tak, jakby jej gardło oblepiała jakaś lepka maź. – To mówi ten, który jest – wyjaśniła, niczego nie wyjaśniając. – Wyście są ci, którzy przychodzicie. Powiedzcie, dokąd prowadzi wasza droga.
Zamilkła. Przygarbiła się lekko, zanosząc się paskudnym, chlupoczącym kaszlem. Gdy zdołała uspokoić odruchy ułomnego organizmu, spojrzała na nich… a właściwie na jedno z nich. Na Tiamuuri. Na długowieczną, której umysłu nie są w stanie pojąć niedoskonałe, wtórne rasy.

[Trochę się zagalopowałam i znów przyłapałam się na tym, że lubię pisać za współautorów, co dzieje się z ich postaciami. Poprawiaj mnie, dopisuj i śmiało modyfikuj. Twoja dwójka mogła w tym czasie coś wykombinować, czego ja nie uwzględniłam. Ten odpis traktuję raczej jako szkic, nie ostateczną wersję. Tak jak napisałam w mailu, nie chciałam po tylu miesiącach milczenia wysyłać dziesięciu zdań na krzyż.
Jeśli odpowiadają Ci poboczni, kieruj nimi i modyfikuj ich do woli. Próbowałam zawrzeć jak najwięcej wskazówek na temat tego, co łączy dziewczynę z tą istotą, ale – jak wyżej – to nadal jest szkic, który można dowolnie poprawiać.]

Olżunia pisze...

Cz. I

[W tekście poniżej pojawi się nazwa “Czarci Ogon”. Wzięła się stąd, że niedawno przysiadłyśmy z Zoraną nad Zakonem Wśród Wzgórz i doszłyśmy do wniosku, że umiejscowienie Twierdzy nad wschodnim wybrzeżem Keronii, nad zatoką Dasais jest głupie i bez sensu. Przeniosłyśmy więc zameczek w pobliże Rivendall, na południowe zbocze Gór Przodków, na południe od kopalni Runn. Link do starej mapy: klik.
Jak widać ja też zrobiłam sobie przerwę. :P Tekst może nie powalać jakością, ale muszę coś wysłać, inaczej moja łepetyna będzie dalej beztrosko odpoczywać.]

- Nieumarła utrzymywana przy życiu przez więź z tym czymś?
- Chyba nawet nie do końca.
Topielica nie przemówiła. Była tylko naczyniem, pustą skorupą. Była przedłużeniem skrytej pod ziemią pradawnej istoty. Tliła się w niej iskra poprzedniego życia, ale była maleńka, zduszona. Czasami nieumarłej wydawało się, że coś pamięta. Że widzi coś lub słyszy nie po raz pierwszy. Że jakiś zapach zna bardzo dobrze, zna go odkąd sięga pamięcią. A raczej sięgałaby, gdyby tę pamięć miała.
Istota nie chciała przemówić, więc ona milczała także.
- Nie jesteśmy wrogami.
Słowa Drzewnej wybrzmiały po chwili także w języku natury. Topielica uśmiechnęła się, ale oczy nadal miała puste, pozbawione wyrazu. Zupełnie jakby ktoś inny uśmiechał się jej ustami.
- Nie jesteście wrogami – odpowiedziała, także w języku natury.
- My tylko się zgubiliśmy. Znaleźliśmy się gdzieś... Nie wiemy, gdzie.
Dziewczyna z kaczeńcami we włosach nie odrzekła nic. Spojrzała na Savardi, a z jej ust spełzł uśmiech. Słowa były zbędne. Na elfkę patrzyły oczy kogoś, kto nie nawykł do współczucia czy choćby litości... choć należałoby raczej powiedzieć, że nieumarła stała odwrócona w jej stronę. Spojrzenie nieruchomych oczu utkwiła gdzieś w ścianie tunelu za plecami elfki.
Odwróciła się do Aeda.
Aed broni już nie miał. Stał na palcach, wyprostowany jak na baczność, ledwo dotykając stopami podłoża. Pnącze wokół jego szyi było bardzo krótkie.
Topielica przyglądała się mu spokojnie.
- Tar’hur – odezwała się w końcu. – Dwie natury rozrywają jedno ciało.
Aed skinął głową. Milczał przez chwilę, ale w końcu odpowiedział:
- Tak, kaczeńcowa panno.
Panna nie zareagowała na tę próbę ocieplenia relacji. Po chwili idealnego bezruchu uniosła jednak zaciśniętą w pięść dłoń i powoli rozprostowała palce. Pnącza rozluźniły uścisk. Nieznacznie, ale wystarczająco, by ich ofiara postawiła stopy na ziemi.
- Nie wolno dalej iść – odezwała się znów topielica.
- Nie chcemy iść – sprostował Aed. – Chcemy się stąd wydostać.
- Mogliście wyjść od razu – warknęła nieumarła. Jej słowom towarzyszył charkot, przywodzący na myśl chlupot rzecznego mułu. Zapach rozkładu stawał się trudny do zniesienia.
- Musimy dostać się na Czarci Ogon – szedł dalej w zaparte mieszaniec.
- Nie wolno iść dalej – usłyszał znów w odpowiedzi.
- Więc nie ruszymy się stąd – odparł butnie po chwili zawahania. – Pomóż nam dostać się na Czarci Ogon, a więcej tu nie wrócimy.
Topielica rzuciła się na niego. Przypadła do ściany, a jej twarz zatrzymała się tuż przed jego twarzą. Dyszała z wściekłości, cała dygotała. Zdawało się, że zaraz naprze czołem na jego czoło. Ze świstem wciągnęła powietrze przez kurczowo zaciśnięte zęby, po czym wykrzyczała półkrwi elfowi prosto w twarz:
- Nie wolno! Wam! Iść! Dalej!
Pod koniec jej głos załamał się i dziewczyna zaniosła się kaszlem. Uspokojenie oddechu zajęło jej dłuższą chwilę.

Olżunia pisze...

Cz. II

Aed zacisnął usta i nieznacznie zadarł głowę, usiłując zwiększyć dystans. Starał się się nie dać znać po sobie, jak bardzo obawia się tego, co było spięte korzeniami z ciałem dziewczyny.
Postawił wszystko na jedną kartę.
- Więc zostaniemy.
Topielica była już zupełnie spokojna. Podniosła na mieszańca spojrzenie ciemnych, martwych oczu.
- Nie – odparła. – Umrzecie. Ty najpierw.
Spodziewał się, że poczuje ucisk wokół gardła. Nie stało się tak. Zamiast tego wzdrygnął się, gdy cieniutkie roślinne włókno dotknęło jego karku. Tam rozdwoiło się i jedna jego odnoga wpełzła Aedowi za kołnierz, po czym zaczęła błyskawicznie przyrastać na długość wzdłuż kręgosłupa.
Wzdrygnął się ponownie, gdy usłyszał dobiegający zewsząd i znikąd głos:
Będziesz mój jako ona jest moją, a ja jestem jej.
Topielica drgnęła z cichym westchnieniem. Odwróciła się jak oparzona i wlepiła wytrzeszczone oczy w Savardi, a po chwili utkwiła je w Tiamuuri. Nie mrugała. Wydawała się czymś podekscytowana.
- Wy pójdziecie na Czarci Ogon. Ta osoba zostanie.
***
Istota uśmiechała się do siebie coraz szerzej. Dużo czasu minęło, nim mogła zabawić się kosztem długowiecznych istot. Ciekaw był, ile jest dla nich warte ułomne wynaturzenie, mieszanka dwóch ras, która prędzej czy później umrze.
Raczej prędzej.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 271 z 271   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair