Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

1 – 200 z 1268   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Znała go zbyt dobrze, przez co odwrócenie jego uwagi od tego czemu nie włożyła bransolety było wręcz zbyt proste. W dodatku, że Wilk nie chciał już oglądać sukni jaką miała na sobie, a chciał zobaczyć cóż ciekawego skrywa się pod nią. A to, że sama do niego podeszła... No, nie musiała go dwa razy zachęcać. Ledwo przyszła, a już wylądowali w łóżku i to wcale nie z zamiarem pójscia spać, a wręcz przeciwnie. Nie tylko Devril miał pracowitą noc.
Ranek jego zdaniem nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Przysnął kiedy już szarzało na dworze, zwiastując rychłe nadejście świtu, przypominając o tym, że to koniec świątecznego lenistwa i radości. Przypominało o tym, że mieli do wykonania bardzo ważną misję, której skutków ubocznych jak i finalnego efektu nie sposób było przewidzieć. Ale nie ruszył się, robił w końcu za poduszkę magiczce, więc wolał by się choć trochę wyspała. Wstanie dopiero wtedy, gdy i ona się wybudzi uznając, że pora działać.

draumkona pisze...

Dźwięk trzaskających drzwi tylko sprawił, że jęknął boleśnie, nie chcąc się ruszać z łóżka. Już sądził, że obowiązki, Starszyzna... Ale nie. To był tylko Cień, a może aż Cień. Krótkie spojrzenie wystarczyło by upewnić się, że to w istocie on, w dodatku ubrany i gotów do drogi jaka ich czekała. Pomimo tego, że tak bezczelnie wparował, to nie zamierzał się okrywać. Niech się liczy z tym, że wchodzi do prywatnych komnat.
- Znajdź Hauru, zarz zejdziemy - burknął tylko, zjadując na poczekaniu zadanie dla Cienia, bo pewnikiem by tutaj stał i czekał aż się ubiorą. Cholerny bubek. Mieli cały dzień na cofnięcie czasu, nie zas minuty czy godziny. Rozumiał, że mu się śpieszyło, byle bliżej Zhao, ale... No właśnie. Jemu się tak nie śpieszyło.
Zaś znalezienie Hauru było kolejną kłoda rzuconą Lucienowi pod nogi, bo mag po prostu wyparował. Nie było go ani w pokoiku, który zajmował, nie było go w kryptach, nie było nawet w Ametyście. Biały mag zniknął, choć nie opuścił Ataxiar. Po prostu chciał zobaczyć pewną czarodziejkę, którą tak się składa, przetrzymywały Cienie, a raczej jeden, konretny Cień noszący miano Królika. Musiał się upewnić, że nic jej nie jest nim wyruszy.

draumkona pisze...

- Lepiej się pośpieszmy - jeszcze tak niedawno mógłby swobodnie mówić, że nic mu nie umknie, nie jeśli chodzi o nią, ale teraz gdyby powołać się na te słowa, to byłoby to po prostu fatalne nieporozumienie. Mimo tego, że ją znał już tyle czasu, mimo tego, że wiedział kim jest nie pomyślał, że wezwanie demona może skończyć się źle. Nie znał sie na tym ani trochę, ale mimo wszystko powinien wyczuć napiętą atmosferę, dziwną zachłanność z jaką go całowała. Powinien. Ale nie dostrzegł.
- Mhm... - mruknął zamiast tego i niechętnie się podniósł do siadu, przeciągając. Był niewyspany i zmęczony, co na pewno nie zwiększało ich szans na powodzenie, ale słowo się rzekło. Mieli pomóc, a jak już Zhao wróci to on jej opowie co Cień wyrabiał pod jej nieobecność. W końcu, finalnie, zwlókł sie z łóżka i zaczął ubierać - Jak już wrócimy to biorę urlop od ratowania cudzych żon i ogólnie świata - burknął, zakładając najpierw ciepłą skarpetę, a dopiero potem buta.
- Upadłeś na głowę! - krzyknęła kobieta, awanturując się niemalże tak, jak Iskra. Magiczka zamachała rękami w bliżej nieokreślonym geście, a Hauru wywrócił oczami. Moryena lubiła panikować kiedy chodziło o cofanie czasu. W sumie wiedziała czym to grozi, kiedy wyda się ich obecność, albo coś się potoczy nie tak jak trzeba. Według przewidywań białego maga, jedyne niebezpieczeństwo jakie mogło ich tam spotkać to inny mag czasu, który cofnie się w tą samą warstwę co oni. Mag czasu, który nie będzie przyjaźnie nastawiony.
- Cicho bądź. Cofniemy czas, potem wrócę... Zrozum, nie mam wyboru. albo pomogę, albo coś ci się stanie...
- Nic mi nie będzie - jego głos nagle złagodnial, wyciągnął ramiona chwytając ją i przyciągając do siebie, gładząc uspokajającym gestem kręcone, ciemne włosy. Wróci jak najszybciej się da, wtedy oni się od niej odczepią i będą mogli znów ruszyć gdzieś w świat. W tym czasie, lub innym. Wypuścił ją z objęć dopiero wtedy, gdy spostrzegł kątem oka Cienia stojącego u progu. Wyprostował się, mrużąc oczy, a czarodziejka obejrzała się przez ramię. Oczy te same, fiołkowe, te same kręcone, czarne loki... Ale to nie była Iskra. To był ktoś łudząco do niej podobny, zupełnie jakby Hauru miał jakieś zboczenie na punkcie ciemnowłosych i fioletowookich kobiet.

Nefryt pisze...

[To mi trochę użyło, bo było mi straszliwie głupio, że muszę cię o to prosić... Szczerze mówiąc, to głupie uczucie - po dobrych paru latach blogowania nie móc sklecić odpisu. Dziwnie tak ;)
Wiesz, teraz może i powoli, ale zwykle odpisujesz jakieś trzy razy szybciej ode mnie.
Co do założenia - nie wiem. Może zrób, jak bedzie ci wygodniej do odpisu, a ja się dostosuję. To samo ze skokiem akcji. Jedyne co, to jakoś zalezy mi, żeby "odegrać" moment urabiania, bo choć nie mam większych nadziei, to jednak jestem szalenie ciekawa, jak to wyjdzie.]

Summer pisze...

[ Na początku włóczyła się po mieście nocą, bo nie była jeszcze oswojona z miastem, zasadami jakie tam są, więc wolała utrzymywać się w ukryciu, starając się nie rzucać w oczy, bo jednak jako śnieżna elfka, ze swoją bladą skórą i jasnymi włosami mogła odstawać od reszty mieszkańców. Ale tak sobie teraz myślę, że wydarzenia, które opisywałam w karcie miały miejsce w 12 roku, a teraz jest 14 w sumie już prawie 15, więc po tych dwóch latach zdaje mi się, że zaczęła by wychodzić za dnia, jednak nadal unikając miejsc gdzie jest gwarno. Bałaby się pytań dotyczących jej pochodzenia, które mogłyby być podstawą plotek na temat dość liczebnej grupy elfów mieszkających na odludziu i pochopnych założeń.
Bardziej szuka kogoś przyjaznego, kogoś kto byłby w stanie zjednoczyć jej lud z resztą królestwa. Sama Lëlan jest przeciwieństwem swojego ojca, mimo, że bije od niej naturalny chłód, stara się być przyjacielsko nastawiona i pokojowo rozwiązać konflikty. Ale… Twoja sugestia mnie zainspirowała, i może moja elfka mogłaby spotkać kogoś kto jednak nie sprzyja Królestwu, i życzy mu źle, ale podaje się za kogoś innego i ta niewiedza Lëlan mogłaby wpakować ją w kłopoty?
Ja także, odkąd ją przeczytałam stała się moją ulubioną. Nie wiem czy czytałaś, ale sequel trylogia Zdrajcy też jest bardzo wciągająca, chociaż moim zdaniem nie aż tak dobra jak ta o Czarnym Magu : ) ]

draumkona pisze...

- Zaczynajże.
- Wedle życzenia - burknął mag, odsuwając od siebie Moryenę, byle dalej, byle bezpieczniej. Ostatni raz sprawdził stan swojej many i czystośc umysłu, które tutaj odgrywały największą rolę. Na próbę wymamrotał pod nosem kilka formuł, a na ziemi zaczął wypalać się dość spory krąg, obejmując ich w swoje pole działania. Powietrze wewnątrz niego dziwnie drgało, uniemożliwiając dokładne przyjrzenie się danemu przedmiotowi, było też nienaturalnie ciepło. Hauru odetchnął głębiej i sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjmując stamtąd nasycony zieloną energią kamyczek. Esencja czasu, przedmiot niezbędny do cofnięcia, do zmiany biegu wydarzeń. Ostrożnie ułożył kamyczek na samym środku okręgu, po czym zamachnął się kosturem, rozbijając go w drobny pył. Przez chwilę nic się nie działo, niektórzy mogli nawet zwątpić.
Wtem po posadzce, w obrębie okręgu, przebiegły zielonkawe cienie, smużki dymu, wznosząc się ku górze, wirując, tworząc pewien rodzaj zasłony odcinającej ich od wszystkiego. I jak wszystko się zaczęło, tak nagle wszystko skończyło. Na podłodze zostały jedynie wypalone trzy runy. Po lewej stronie maga był symbol oznaczający przeszlość, na środku teraźniejszość, zaś poza kręgiem wypalony był symbol przyszłości. Czegoś, co było poza ich operacją, poza zdolnościami.
- Przyzwij go - mruknął, będąc absolutnie skupionym na tym, co ma za chwilę nastąpić. Wilk z niepokojem zerknął na płonące runy, ale nie ruszył się z miejsca. Hauru za to zaczął przypominać najważniejsze zasady cofania czasu - Pamiętajcie, że nikt nie może nas zobaczyć. Nie będę teraz mówił dlaczego, powiem tylko, że skutki splątania ze sobą dwóch czasów są fatalne w skutkach. Musimy tez wrócić na czas, dokłądnie w ten sam moment w którym cofamy się w czasie, inaczej powstanie luka, coś czego na pewno nie chcielibyśmy przeżyć. I trzymajcie się mnie na bogów, bo cofanie się w czasie to nie jest żaden niedzielny piknik, tylko zabawa w bogów...

draumkona pisze...

Z początku planował stopniowo dodawać do zaklęcia moc demona, ale szybko zorientował się, że to nie Szept kontroluje przyzwaną bestię, a ona ją. W dodatku, już zaczęła sie wyrywać, usiłując wydostać sie do świata rzeczywistego. Nie miał wyboru, zaczął mamrotac pod nosem bardzo skróconą wersję zaklęcia, której bał się używać. Teraz jednak nie miał wyboru, bo jeśli demon ucieknie w trakcie tkania zaklęcia... Będą mieli przekichane.
- Trzymać się w kręgu! - warknął, przerywając na chwilę inkantacje czaru. Mocniej zacisnął palce na kosturze, powietrze zawirowało, przesuwając drobne kamyczki, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Ruchy Królika i Moryeny zaczynały sie powtarzać, czynności zdawały się odwrócone, aż w końcu kopie ich samych oddzieliły się od właścicieli, zyjąc odtąd życiem przeszłym. Stopniowo, wraz ze słowami białego maga wszystko przyśpieszało, obraz się zamazywał dając znak, że czas rzeczywiście się cofa i to w piekielnie szybkim tempie.
Sam moment cofania nie był az tak straszny jak Wilk sądził. Tylko trochę go wierciło w brzuchu i uciskało w głowie, ale to nic... Znacznie bardziej interesowała go natomiast magiczka. Przyglądał się jej uważnie, śledząc każdy ruch, każde drgnięcie. Zauważył brak podarku, aczkolwiek nie wziął tego do siebie, w końcu mieli sporo na głowie, mogła zapomnieć, zdarza się... na razie nie powiązał tego z przywołaniem demona.
Nagle wszystko ustało. Wirowanie, ruch, nawet szum. Wiatr zniknął, tumany kurzu opadły ukazując im towarzystwo w jakim się cofnęli. Hauru wyprostował się, jakby zupełnie nic się nie stało i rozejrzał. Do komnaty dopiero wdzierało się światło dnia zakłócone zielonym, niezdrowym blaskiem zwiastującym bliską obecność Szczeliny.
- Mamy ranek, Szczelina jak widać nie jest jeszcze zamknięta... Gdzie byłeś z rana, kiedy miało się to wszystko skończyć? - zwrócił się do Wilka, chcąc ustalić pewien plan działania i wytyczyć trase gdzie nie spotkają swoich przeszłych wcieleń.
- Ja... - Wilk podrapał się po głowie, zastanawiając się nad tym strasznym problemem. Co on wtedy robił? Gdzie był? Na pewno był przekonany, że Szept nie żyje, ale czy już wypełzł z komnaty? - Na murach. Musiałem byc na murach i dowodzić obroną.
- Mhm. Mamy o tyle szczęscia, że Szept przez długi czas była nieobecna w Atax, co adje nam pewną przewagę... A ty, Cieniu? Gdzie byłeś w tym czasie?

draumkona pisze...

Osuwającą się na ziemię magiczkę pochwycił nikt inny jak elfi władca, chroniąc przed upadkiem i siniakami. Troche niepokoił go stan magiczki, tak wielkie osłabienie, ale uznał to za skutek przywoływania demona i po części miał też rację. Pomógł jej też ustać na nogach robiąc za podpórkę i słuchając tego, co mówił Hauru.
- Musimy obejść Lumielów szerokim łukiem. Mieli rozstawioną straż wokół obozu. I uważać na zwiadowców. Odsiecz nie przybyła na ślepo.
- I tak też zrobimy... Wilku, czy są tu jakieś podziemne przejścia? Kanały miasta, lub coś podobnego?
- Są - mruknął po dłużej chwili analizowania struktury Atax - Ale sam osobiście po przebudowie się tam nie zapuszczałem, więc nie wiem...
- Da się nimi dostać do rzeki?
- To na pewno.
- Więc ustalone... Obejdziemy ich tunelami, a kiedy dotrzemy do rzeki to będziemy myśleć co dalej. Szczelina była na zachodnim brzegu i tam też musimy się dostać... ktoś pamięta kiedy dokładnie została zamknięta?
- Na pewno po tym, jak przybyła odsiecz - Wilk obejrzał się za siebie, słysząc jazgot i krzyki dochodzące z muru. To chyba w tym momencie Lumiele wygonili jeńców robiąc z nich żywe tarcze.
- Więc jest jescze trochę czasu. W drogę - Hauru poprawił kurtę na swoich ramionach i chuchnął w dłonie, rozcierając je. On najmocniej odczuwał konsekwencje zaklęcia, które ostatecznie cofnęło dla nich czas, w końcu sam je rzucił. Przenikliwy chłód i uderzenia gorąca należały do normalności, przywykł już do tego, z tym że bliskość Szczeliny potęgowała te dolegliwości, przez co z minuty na minutę czuł się coraz to gorzej. Musieli to szybko załatwić.
Wilk spojrzał na magiczkę, upewniając się, że może ją bezpiecznie puścić, bez obaw, że nagle runie na ziemię i już nie wstanie. Chwilę jeszcze myślał nad tym gdzie znajdą najbliższą bezpieczną klapę do kanałów, aż w końcu ruszył, ostrożnie wymykając się z komnaty i prowadząc ich za sobą korytarzami, przez inne puste komnaty aż w końcu dotarli do podziemi miasta. Podziemi, które były integralną częścią krypt.
- Tu gdzieś będzie klapa. Stara, trochę zardzewiała... Zwykle ktoś jej pilnuje, ale wydaje mi się, że wtedy wszystkich wezwano an mury więc nie powinno być problemów - mruknął rozglądając się za rzeczoną klapą.

draumkona pisze...

- Nie możesz po prostu mu się pokazać? Weźmie cię za władcę, polezie gdzie mu każesz…
- Nie, nie może. Będzie rozdżwięk między teraźniejszością w przeszłością, Wilk nie może być w dwóch miejscach na raz... - mag pochylił się po kamień i gestem kazał się reszcie schować za rogiem. Tak po prostu. W następnym ruchu cisnął kamyk przed siebie, nieco dalej niż wejście do klapy i czmychnął za róg do towarzyszy. Za pierwszym podejściem strażnik tylko niespokojnie się poruszył, obejrzał na klapę, ale nie zrobił nic. Po drugim kamieniu nieco się ruszył, ale kiedy stukot ucichł, to i on wrócił na miejsce. Wilk westchnął zrezygnowany.
- I co teraz jak on stamtąd nie wylezie? Tracimy czas...
- Szept możesz wytworzyć lekki podmuch wiatru, który utrzyma się przez dłuższą chwilę? To powinno zająć go na tyle że tam przemkniemy niezauważni... - mruknął Hauru, mrużąc oczy. Czasami bywało właśnie tak, że przeszłość sama w sobie utrudniała zmiany wystawiając na przeszkody elfy typu tego strażnika. No przeciez ktoś normalny do razu poszedłby to sprawdzić!
- A nie lepiej rzucić go tym kamieniem w głowę?
- Nie, ma hełm czyli musiałbyś mieć sporo siły i spory kamień. A takie uderzenie pewnie go zabije... Albo wręcz przeciwnie, zmobilizuje na tyle, że zacznie się drzeć i zaroi się tu od straży. Zaufaj mi, drobne ingerencje są lepsze i mniej... No, mniej oddziaływuja na teraźniejszość.

draumkona pisze...

Wilk znał magiczkę, znał ją dośc dobrze, by wyłowić tę nutę niepewności i zwątpienia we własne siły. Ściągnął brwi, uwaznie obserwując to, co robi. Odsunęła się by rzucić zaklęcie, choć nie było groźne, ani nie mogło ściągnąc na nich uwagi. Przypomniało mu to scenę gdy zarówno ona jak i Char nie panowały nad swoimi umiejętnościami. Wtedy też... też się odsuwała, unikała jego samego tłumacząc to tym, że nie chce zrobić mu krzywdy. Teraz zachowywała się bardzo podobnie i to go niepokoiło. O czym mu znów nie powiedziała uznając za nieważne? Albo co gorsza, co zrobiła i o czym mu nie powiedziała, usiłując go chronić?
- - Ja bym go po prostu ogłuszył.
- Na szczęście to nie ty decydujesz o tym co zrobimy - odburknął mu Hauru, usiłując wyobrazić sobie konsekwencje działania Cienia. A te byłyby straszne, choć pewnie nie ujawniłyby sie od razu. Tak to z manipulacjami bywało... Były jak mrowisko. Człowiek wsadzał w nie kij, ale mrówkom zawsze zabierało trochę czasu wspinacza po owym kiju. Ale kiedy już człowieka oblazły...
- Naprzód - syknął znów mag, widząc jak zwiedziony ciekawością strażnik oddala się dając im jedyna szansę. Przekradł się do klapy i bezszelestnie ją podważył i uniósł, otwierając przejście - Szybko, nie mamy czasu - ponaglił jeszcze towarzyszy, widząc, że Wilk jakby nagle stracił cały zapał i w efekcie wszedł przed ostatni. Za nimi hauru wskoczył do tunelu, zamykając za sobą klapę, a ich otoczyła miękka, nieprzenikniona ciemność.
- To kto ma ogień? - odezwał się po chwili Wilk, przypominając sobie, że kanały były niebezpiecznym miejscem. Mieszkały tu śluzaki, mieszkały szlamowe gobliny... Dlatego wejśc pilnowały straże.
- Moment - Hauru mruknął coś szybko pod nosem, a nad jego kosturem zapłonął zielonkawy płomień, oświetlając otoczenie. Stali na brzegu jegnego z szerokich tuneli, ich droga była jedynie szeroka na metr, bowiem tuż obok płynęły ścieki niosąc ze sobą niezbyt przyjemny zapach i szczątki ofiar szlamowych goblinów - Musimy trzymać się razem, cokolwiek nas tutaj dopadnie... - zaryzykował ostrożnie stwierdzenie i postapił niewielki krok naprzód, badając grunt. Było bardzo ślisko - Elfie, którędy?
- Przed siebie jak na razie. Powiem kiedy trzeba będzie skręcić.

draumkona pisze...

Szli długo. Wilk zatracił rachubę czasu, nie wiedział czy jest już wieczór, czy dopiero popołudnie, jedynie stłamszone dźwięki rogów i krzyki bojowników dawały jako takie wskazówki, choć i one ucichły. Zamiast tego narastał szum wody pochodzący od D'vissu, co zwiastowało im zbliżenie się do celu.
- Tutaj. W lewo - odezwał się w któryms momencie Wilk, kiedy mijali kolejną odnogę. przystanął i wpatrzył się w ciemność mrużąc przy tym oczy, jakby sam sebie podejrzewał o pomyłkę... A jednak zagłębił się w tunel nie czekając aż Hauru przejdzie przodem. Było to ryzykowne, zwłaszcza dlatego, że nie wiedział co tak naprawdę może kryć tunel prócz chodniczka i ścieków. Szczęściem, wyjście nie było przyblokowane, a po ostrożnym podniesieniu klapy nie znaleźli straży. bez większych problemów wydostali się na zewnątrz, stając nieopodal wrót Morii, w towarzystwie ryku rzeki, która gdzieś tutaj nabierała prędkości by w końcu zlecieć w dół w formie wodospadu.
- Patrzcie... - mruknął Wilk, wskazując na płonące Atax. Pamiętał tę chwilę, to było niedługo przed nadejściem odsieczy... Miasto płonęło, a on nie mógł nic zrobić, brakowało leków, brakowało ludzi, wszystkiego... Stał, jakby wmurowali go w posadzkę, tylko patrząc na to jak wojska Lumielów przedzierają się przez wyłom w murze.
- Im nic nie będzie, odsiecz jest już blisko - Hauru za to patrzył w kompletnie innym kierunku. Na zachód, na brzeg który elfy okrzyknęły miastem umarłych, ruiny Eilendyr i masowe grobowce, walające się szkielety. Z ich pozycji było już widac potężną Szczelinę, jakby czarną dziurę wiszącą na niebie, a z niej emanującą zieloną poświatę. Nie widział jeszcze tak dużej Szczeliny, nie takiej, która zdawała się sięgać nawet nieba.
Wiatr zawiał mocniej, targając ich ubraniem, gasząc magiczny płomyk Hauru, co osobiście go zdziwiło. Nie był to ogień byle jaki, więc i pierwszy lepszy podmuch nie powinien go zgasić. Rozejrzał się, czując narastający niepokój, ale nic podejrzanego nie znalazł.
- Musimy przeprawić się przez rzekę... - jeszcze gdy to mówił, Szczelina zareagowała na czyjąs magię, kurcząc się i pulsując, a w efekcie wypluwając z siebie kolejne demony, które zaniknęły za jednym ze zryjnowanych domostw. Byli już blisko.
- Tędy! - Wilk w końcu oderwał wzrok od Ataxiar i szybko znalazł przejście przez rzekę. Stary, nieco naderwany mostek, którym kiedyś przeprawiały się na druga stronę straże, póki jeszcze było tu w miarę bezpiecznie. Zbadał wytrzymałość przejścia i stwierdził, że most może nie wytrzymać - Musimy iść po kolei i powoli, inaczej most się zarwie... Ja idę pierwszy, będę asekurować z tamtej strony - i nim kotkolwiek zdążył zaprotestować, władował się na spróchniałe deski, ostrożnie przechodząc na drugą stronę. W pewnym momencie źle postawił stopę i zapadł się. Szczęściem, dwie inne deski utrzymały jego ciężar, więc tylko utknął jedną nogą w wodzie.
- Podciagnij się! - krzyknął Hauru, chwytając mocniej jedną z lin, która zaczęła się obsuwać grożąc zawaleniem mostku. Wilk zrobił co mógł, ale prąd rzeki wydawał się zbyt silny, by cokolwiek zrobić. Ostrożnie, by nie uszkodzić więcej desek, chwycił się liny i podciągnął, a resztę trasy do brzegu przebył na czworakach, by lepiej rozłozyc ciężar ciala. Jemu się udało.
- Teraz ja - mag czasu uznał, że lepiej będzie kiedy do Wilka dołączy jakiś mag, gdyby demony znalazły się zbyt blisko. Wspomógł się magią, lekko lewitując, odciążając stare deski i niemalże przepłynął w powietrzu nie doznając takiego strachu jak Wilk. Kiedy zaś znalazł sie na drugim brzegu, pierwsze co zrobił, to podniesienie bariery, tak na wszelki wypadek.
Szczelina znów zareagowała, tym razem nie na ich obecność, czy magię, a na kontrataki tego, kto usiłował ją zamknąć. Nagły wybuch ognia, ulubionej magii Zhao mógł jasno wskazać gdzie furiatka się znajduje.

draumkona pisze...

Za długo to trwało. Kiedy most zarwał się Hauru został wystawiony na cięzką próbę. Ratować Cienia, czy pozwolić mu spłynąc wraz z prądem? W zasadzie, gdyby tak się stało, to mógłby sam Moryenę uwolnić, bo główną jego przeszkodą był właśnie Poszukiwacz... Z drugiej strony, spadła też i Szept, a utraty jej nie mógł zbytnio ryzykować. jeśli ona zginie, zaklęcie drastycznie straci na sile, przez co mogą być później przebitki w czasach, a to byłoby niebezpieczne. Obejrzał się szybko na Wilka, obejrzał za siebie, na grasujące w oddali demony i zdecydował.
- Łap! - krzyknął do Cienia, wysuwając ku niemu drugi koniec swojego kostura. W końcu laska wzmaciana magia powinna utrzymać ciężar człowieka.
- Szept! - Wilka nie interesował Cień, ani Hauru, nawet Szczelina i ratowanie skóry Zhao niknęło w obliczu takiego problemu jakim był fakt, że Cień owszem, chwycił się i wylazł, a magiczka... - Gdzie ona jest?! - ledwie Lucien pojawił się na brzegu, a dopadł do niego wściekły elf, chwytając za poły płaszcza i trzesąc nim to na prawo to na lewo - Gdzie jest Szept! Co żeś jej zrobił! - nie miał dowodów, nie miał nawet podejrzeń by sądzić, że coś jej zrobił, w końcu wedle logiki była Cieniowi potrzebna by zamknąc Szczelinę, albo chociaż pomóc. Tymczasem...
- Nie mamy czasu! - Hauru czuł jak magia Szczeliny dobiera się i do niego. Obca, lepka, zdecydowanie nieprzyjemna w odczuciu dla maga jego pokroju. A mimo to tak kusząca... - Zostaw! Musimy iść dalej!
- Nigdzie nie idę! - jeśli kogokolwiek można było nazwać szaleńcem bez rozumu, to w tej chwili do tej roli idealnie nadawał się Wilk, który przez miłosć wręcz postradał zmysły. Wdrapał się na skałkę, patrząc w dół, na zdradziecki strumień szukając czegokolwiek, jakiegoś znaku, czegoś... Musiała tu być. Nie mogła sobie ot tak wyparować. Znajdzie ją i wyciągnie...
- Nie możemy dłużej czekać! - kolejny wybuch zagłuszył część słów białego maga, w dodatku ziemią wstrząsnęła eksplozja, a częśc budynków po prostu runęła wzbijając tumany kurzu i budząc umarłych. Hauru obejrzał się na Cienia, to na Wilka. Nie miał czasu, ani pewności, że magiczkę znajdą. Będzie musiał liczyć na coś innego, co zamknie Szczelinę, albo wspomóc jakoś Iskrę. Nie mół czekać, aż magiczka cudownie wypłynie z górskich odmętów... Nie mógł ryzykowac życiem Mory. Już raz to zrobił i nie chciał powtarzać tego błędu - Idziemy! - szarpnął Cienia za rękaw, podejmując wędrówkę ku Szczelinie, zostawiając Wilka samemu sobie.
Kiedy obejrzał się znów na skałki, władcy już tam nie było.

draumkona pisze...

Eksplozje przybierały na sile i częstotliwości. To było jak pulsowanie, jak tętno. Szczelina zbliżała się do ostatecznego wysypu plugawców zza Zasłony skuszonych obietnicą wolności, mocy i posiadania. Hauru wbiegł na niewielkie wzgórze i przesłonił oczy, zielony blask aż raził.
- Tam! - wycharczał, wskazując dwa plugawce i jedno widmo pastwiące się nad jakąś czarodziejką. Rzecz jasna, była to Zhao, brudna, zakrwawiona, z poszarpanym ubraniem i nadpalonym płaszczem. Odskakiwała, parowała bezpośrenie ciosy kosturem, miotała zaklęciami na prawo i na lewo, ale znający jej słabości Lucien i Hauru mogli wiedzieć, że mimo brawurowej postawy elfka słabnie z każdym ruchem. Hauru znał Iskrę bardziej od strony magii niż słabości fizycznych, w kocu był jej mentorem od czarów i zaklęć. Wiedział, że nie byłaby w stanie zamknąć sama Szczeliny, a jednak ta kurczyła się...
- Coś... Coś jest nie tak... - wymruczał przesłaniając się przed odłamkami czarnego metalu wypadającymi ze Szczeliny. Kiedy wysyp ustał, znów zaczął się rozglądać w poszukiwaniu źródła mocy, które ograniczało Szczelinę, zasklepiało ją jak lekarstwo pomagało zasklepiać rany.
Miał ochotę krzyknąć, by elfka się wycofała, by odpuściła i uciekła ratując życie. Wiedział, że nie może tego zrobić, nie teraz kiedy byli tak blisko osiągnięcia celu... A mimo to, szarpnął się kiedy demon zaszedł ją od tyłu i wbił szpony w ciało elfki, przebijając je na wylot. Serce, płuca, mięśnie i kości. Musiał na to patrzeć, na śmierć kolejnej podopiecznej... I najgorsze było to, że nie mógł uczynić absolutnie nic. Tylko stać i czekać aż demony rozejdą się, bądź wciągnie je z powrotem Pustka.
No i ta obecność. Całkiem obca, a jednak dziwnie znajoma, jakby kiedyś już tego kogoś spotkał... i ten ktoś ujawnił się. W chwili kiedy Zhao osunęła się na ziemię, zza Szczeliny wyłonił się elf, którego od razu rozpoznał. Był kiedys jego rywalem w dążeniu do poznania magii czasu, kiedyś, dawno temu... Hauru sądził, że ten zmarł, albo ktoś go zabił dla Esencji. Wyglądało na to, że się pomylił. Wyglądało też na to, że to nie sama Iskra zamknęła Szczelinę, a Solas, elfi mag czasu i badacz Pustki jej w tym dopomógł.
Wilk zszedł po skałkach an dół, na niewielki skrawek żwirku moczonego wodą D'vissu i jeszcze raz krzyknął imię magiczki. Musiała gdzieś tu być, przecież nie rozpłynęła się w powietrzu... I wtedy ją dostrzegł. Pogruchotaną, zakrwawioną i półprzytomną. Na drugim brzegu rwącej rzeki.
- Szept! - spróował raz jeszcze zwrócić na siebie jej uwagę, ale jego krzyk utonął w szumie wody. Bezradny zakręcił się w kółko szukając sposobu by się tam przedostać. I kiedy on usiłował znaleźc sposób, cokolwiek co dałoby mu szansę ocalenia jej... Wtedy pojawiło się coś. Nie mógł określić co to było, bo z początku wyglądało jak czerwonawa, bezkształtna masa zbliżająca się do Szept. W końcu zaś masa zaczęła nabierać kształtów i ukazał mu sie plugawiec, chociaż... Wiedział, że coś było z nim nie tak. To nie był plugawiec z prawdziwego zdarzenia, bardziej jakby ta masa wyczuwała lęk magiczki i uformowała się na jego kształt. Czy Szept bała się plugawców?
Po dłuższych oględzinach doszło do niego, że plugawiec jest nieco podobny do niego samego. I gdyby nie ciekawość, gdyby nie to, że nic z tego nie rozumiał... Dostrzegłby prędzej ruch, ruch przesądzający o wszystkim. Stwór uniósł rękę w której dzierżył sztylet.

draumkona pisze...

II
Stary jak sam świat, z nadgryzionym ostrzem i wytartą, skórzaną rękojeścią i po prostu wbił go w pierś Niry kończąc to wszystko. Wilka zamurowało. Stał, jakby go zmienili w skałę i przez sekundę czy dwie miał kompletną pustkę w głowie. Plugawiec podniósł głowę i popatrzył na niego... I zniknął.
- SZEPT! - wydarl się, tym razem przezwyciężając ryk wody i rzucił się w jej wir nie patrząc na nic, na swoje życie czy zdrowie, nie było tego. Liczyło się tylko dotarcie do magiczki, pomoc... prąd zniósł go niżej, walnął o jeden z głazów aż powietrze uszło mu z płuc a w głowie zadźwięczało. ostatkiem sił wdrapał się na głaz i skoczył na skałki. Tam palce odmówiły posłuszeństwa i znó runął na ziemię, tym razem niedaleko niej. Błyskawicznie podczołgał się, ujął jej dłoń, sprawdził funkcje życiowe... Ale uciekała. Życie z niej uciekało jak z pękniętego wiaderka uciekała woda. A on nie mógł nic zrobić. Nie przy takich obrażeniach.
- Szept... - obraz mu się rozmazał, a on sam odkrył, że po policzkach ciekną mu łzy. Nie hamował ich, nawet nie próbował. Nie w obliczu takiej tragedii.

draumkona pisze...

Wszystko co mogło się zepsuć - zepsuło się.
Wszystko co mogło pójść źle - poszło źle i nie tak jak powinno.
Zasady zostały złamane, a konsekwencje miały ich ścigać przez wieki. Czas nie był rzeczą, czas nie był istotą, nie był czymś w czym powinno się grzebać, ustawiać tak, by świat działał wedle myśli jednego, bądź paru ludzi. Niebo pociemniało, wszystko zniknęło, by pojawić się na nowo, choć nie tak jak możnaby było sie tego spodziewać. Czas się pomieszał, część rzeczy była z przeszłości, część z teraźniejszości, a jeszcze inna część w ogóle oderwana od tych dwóch nurtów.
Pomieszały sie także pory roku, które były uzależnione od przepływu czasu. W jednym miejscu panowała zima, a już za rogiem kwitły kwiaty, które spotkac można było tylko latem. Wszystko zostało zaburzone, nie było równowagi, a czas szalał nieukierunkowany, wyrwany ze swojego koryta, którym dotąd płynął. Stało się to, do czego magowie starali się za wszelką cenę nie dopuścić. Zapanował kompletny chaos, a to była już domena sił złych, sił ciemności i zepsucia. I jak mówiła dawna, zapomniana juz legenda, dopiero kiedy nastanie chaos, jeden z przedwiecznych stworów, Onox, może się przebudzic i uzyskac kształt. Tak też się stało.
Wraz z jego przebudzeniem czas rozerwał się, mieszając ze sobą w taki sposób, że nawet przedwieczna istota czasu zwana Panią nie mogła nad tym zapanować. Nie sama, nie kiedy jej bliźniaczka odpowiadająca za pory roku została zaklęta w krysztale, burząc równowagę, a swe siły oddając - pod pewnym przymusem - Onoxowi. Wszystko runęło, a świat wydawał się zmierzać ku końcowi.
Kto zawinił?
Hauru obudził się z potężnym bólem głowy i mdłościami. Był w... Jakiejś sali pełnej gobelinów przedstawiających zapomniane przez ludzi sceny. Całe szczęście, nie był sam, bo na podłodze obok leżeli kolejno Wilk i Cień. Gdziekolwiek byli, byli tu razem, co trochę podnosiło go na duchu, ale... Właśnie. Ale. Ale co się właściwie stało? Gdzie trafili? Nawet tutaj czuł, że czas się rozwarstwia tworząc luki, których nikt nie przewidział. Luki w których łatwo było coś zmienić, namieszać. Zmieszany swoją niekompetencją i brakiem wyobraźni, podniósł się do siadu i rozmasował głowę, choć pulsujący, tępy ból nie ustępował. W międzyczasie obudził się też i Wilk, który prócz ogólnej bladości na twarzy wyglądał jak sto nieszczęść.
- Gdzie jesteśmy? - spytał tylko martwym tonem, jasno sugerującym co się stało z magiczką i po części, choć nieświadomie, nasuwając Hauru rozwiązanie zagadki dlaczego przerwało się jego zaklęcie. Wraz ze śmiercią jego naczynia z maną szlag trafił i całe zaklęcie... Tylko co teraz? Byli poza czasem? Czy wszystko szlag trafił, a czas zdołał wrócić na normalne tory?
Nie wiedział co najlepszego narobili, jeszcze nie. Choć miało się to wkrótce wyjaśnić, bowiem znajdowali się w Świątyni Czasu, w Subrosii.

draumkona pisze...

- Jak możemy sprawdzić, co się zmieniło?
- Wstając i wychodząc - mruknął Hauru, podnosząc się i zaciągając powietrzem... I wtedy to pojął. Nie był nigdy w krainie w której była teraz świątynia, ale sporo o niej czytał. Wiedział, pamiętał jak odkrywcy opisywali tamtejsze powietrze. Suche, przesycone zapachem przeszłości, jak pożółkłe stronnice starych ksiąg... Powietrze gorące, ale jakże łagodne, nie palące w gardle, nie drażniące nosa. Powietrze nasączone zapachem lawy i magmy...
Stanął jak wryty, nie ruszajac się ani o milimetr. Czy to możliwe? I jak niby mogło do tego dojść? Przecież w chwili końca zaklęcia byli w Atax nie zaś... Na pewno nie tutaj.
- Co jest? - Wilk, choć załamany i kompletnie zrezygnowany potrafił rozpoznać coś, co wywołało na Hauru wrażenie. A raczej potrafił rozpoznać jego minę, kiedy coś szokowało lub zaskakiwało.
- To... Niemożliwe... - usłyszął tylko w odpowiedzi, a stary mag rzucił się do drzwi, otwierając je na oścież. Gorący podmuch wdarł się do środka targając gobelinami, wzniecając tumany kurzu w górę. Tuż za drzwiami mieli dziedziniec kuty w czerwonej, popękanej skale, otoczony kolumnami rzeźbionymi w posągi dawnych magów czasu. Przez środek dziedzińca płynął strumień, cudownie, krystalicznie czysty i niosący za sobą obietnicę chłodu... Hauru jednak zamiast od razu rzucić się do wody, rozejrzał się. Wyszli z jednej z czterech, niewielkich, masywnych wieżyczek. każad z nich była osadzona na rogach dziedzińca i każda nosiła osobne zdobienia, jak i kolor. Ich była w kolorze chłodnego błękitu, pozostałymi była czerwień, intensywna zieleń i żółć. Coś nieśmieło podsunęło mu skojrzenie z porami roku, ale wolał nie oceniać w ciemno. Przed nimi, pomiędzy wieżą zieloną i żółtą stał kolejny budynek, z tym, że ten był po prostu szary i prowadziły do niego schody tak wysokie, że cel wędrówki umykał, nie dał sie zobaczyć. Wniosek był jeden.
- To Subrosia - odezwał się w końcu, opierając się na kosturze, czując, jak odpływają z niego siły - A my jesteśmy w świątyni czasu... I nie wiem jak moglibyśmy się stąd wydostać.
- Świetnie - skomentował elfi władca, także znajdując się an dziedzińcu i rozglądając wzrokiem pozbawionym zwykłej ciekawości. I wszyscy zdawali się zapomnieć o pytaniu Cienia.

draumkona pisze...

- Jakby cie nie zobaczył Solas to by nas tu nie było, idioto - warknął Hauru, który jeszcze nie wiedział, że nie tylko Cienia ktoś przyuważył. W zasadzie nawet nie spytał o magiczkę, bo jasnym było co się z nią stało skoro zaklęcie się urwało, a Wilk wyglądał jak sto nieszczęść.
- Jakie to ma teraz znaczenie? - spytał rzeczony elf, rozglądając się bez większego zainteresowania. Trafili gdzie trafili, może taka jest kara dla tych, którzy igrają z czasem? Jak na chwilę obecną wyjśnia nie widział, więc na pewno była to kara. Wieczność w tym dziwnym miejscu... Jakie to ma znaczenie...
- Chodźmy - mag skierował się do długich schodów, jedyny jasno myślący i nie pozbawiony chęci życia. Wspiął się na pierwsze stopnie, obejrzał się za siebie i odkrył, że znajduje się an samym szczycie budowli, jakby coś go teleportowało. Znów spojrzenie przekierował przed siebie, na niewielki budynek, jakby kapliczkę. Wślizgnął się do środka nie bacząc na konsekwencje.
W środku było biało. Cicho szemrał strumyk, a raczej jego źródło, stała tu też i pusta misa, było parę figurek bóstw, ale nic poza tym. Nic wartego uwagi... No, chyba że liczyć dziwne, wypalone miejsce w miejscu gdzie powinna stać jedna z figurek. Przysunął się, musnął palcami dziurę i poczuł ekscytujący dreszczyk przebiegający po plecach, dotyk obcej, starej magii. Szkoda, że ten pacany zostały na dole...
- Idę tam, nie wiem jak ty - mruknął Wilk za siebie, do Cienia, który nadal zalegał w niewielkiej wieży i ruszył przed siebie, na schody. Jego również bezgłośnie teleportowało na sam szczyt, choć na pewno był wobec tych wszystkich cudów i pięknych rzeczy o wiele bardziej zobojętniały niż Hauru - Co to?
- Trudno mi powiedzieć... - elf musnął palcami dno pustej misy, jakby spodziewał się, że coś się tam pojawi. W istocie, powinien być tutaj Zmieniacz, w końcu byli w świątyni, właściwe miejsce, właściwy czas... Chociaż moment, skoro czasu już nie było, to może i Zmieniacza nie było?
Intruzi... Oboje to słyszeli, obaj równocześnie i w tym samym momencie popatrzeli po sobie węsząc podstęp. Głos jednak był zdecydowanie zbyt łagodny i zbyt miękki jak na osobników płci męskiej, pozostawało więc uznać, że jest to osoba trzecia. W istocie tak też było.
*
Hauru niewiele pamiętał z przebiegu tej rozmowy. Tylko tyle co powiedziała na początku, ledwie parę słów i gniew jaki im okazała za nieprzestrzeganie zasad. Czas był jej grą, a świat planszą, nikt i nic nie miał prawa by od reguł odstąpić. Tych, którzy to zrobili czekała kara. I nie wiedział czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie kiedy padła propozycja, oferta współpracy. Pani czegoś potrzebowała i mogła w zamian, za wypełnienie warunków umowy, dać im cofnąć czas ponownie by naprawić co zepsuli. W zasadzie nawet nie mieli zbytniego wyboru, bo nim cokolwiek odpowiedział, zemdlał. A teraz obudził się...
Zamrugał, odzyskując przytomność. Znów byli na ziemiach Atax, dokładnie w tym miejscu gdzie zerwał się most, a Szept popłynęła osłabiając znacznie działanie zaklęcia. Byli we trójkę, Wilk, Cień i on sam. Uznałby, że Pani jednak zrezygnowała z mieszania ich w swoje sprawy, gdyby nie to, że elfie miasto i otoczenie... Wyglądało dziwnie. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że częśc miasta na wschodniej stronie wyglądało tak jak pamiętał, jak Atax. Zaś brzeg zachodni zamiast być ruiną i pustką, wciąż tętnił życiem. W dodatku widział zdobienia i domki, które pamiętał jeszcze z Eilendyr. Na domiar złego nad tym wszystkim widać było zieloną poświatę upiorów Gona.
- Co do cholery... - mruknął, rozglądając się. Następną niespodzianką był Medreth, którego w zasadzie nie było. Nie były to zgliszcza jakie widział po bitwie o Eilendyr, to... las jeszcze nie wyrósł, co dawało jasny wniosek, że czas się pomieszał i to solidnie. Wyglądało na to, że umowa została zawarta choć nikt z nich jednoznacznie nie wyraził zgody.

Falka pisze...

Cz. I

Falka po raz kolejny próbowała wytłumaczyć tubylcowi, że polowanie na Endriagę jest bardzo niebezpieczne i tak jak poprzednio nie wzruszyło to wieśniaka. Westchnęła zrezygnowana. Cóż miała zrobić? Mężczyzna był bardzo uparty, poza tym, jak białowłosa się domyślała, chciał pokazać swoje męstwo i zdobyć serce dziewczyny. Przez całe negocjacje nerwowo zerkał ku swemu obiektu westchnień. Jeszcze raz powtórzyła, że nie ponosi odpowiedzialności za wszelki obrażenia lub śmierć. Chłopak pokiwał głową widocznie zniecierpliwiony. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie uratuje go. Trudno, kobieta będzie miała z głowy o jednego zalotnika mniej. Jej zleceniodawca był magiem. Potrzebował on kolca jadowego Endriagi, mającego bardzo silne działanie magiczne. W okolicy było mnóstwo tych stworzeń, ale nikt nie miał odwagi się do nich zbliżyć. No, kilku ludzi miało i przypłaciło to życiem. Chłopak uparcie prosił ją o pozwolenie na wyruszenie do lasu. Dziewczyna zmęczona jego natrętnością, w końcu się zgodziła. W ten właśnie sposób, Falka zyskała niechcianego towarzysza, lub jak wolicie, gapię. Zrobiła szybki przegląd broni i eliksirów, po czym wstała z karczmianej ławy. Młodzieniec był bardzo podekscytowany. Wciąż dreptał w miejscu, nie mogąc się doczekać, aż Falka opuści lokal. Wyszła z gospody, a chłopak za nią. Poprawiła siodło i strzemiona Sivir, po czym na nią wsiadła. Jej towarzysz wskoczył radośnie na grzbiet innej klaczy, którą wypożyczył od właściciela karczmy. Endriagi żyły głęboko w lesie. Dojechanie tam, zajęło im sporo czasu. Nagle Białowłosa zatrzymała się i zeskoczyła z siodła. Swojemu znajomemu nakazała poczekać. Za drzewem czaiła się jedna z Endriag. Właśnie kończyła jeść zająca. Falka miała idealną okazję do ataku. Powoli skradała się do swojej ofiary... Trzask. Głuche stuknięcie o ziemię. To chłopak spadł z siodła. Potwór natychmiast zorientował się o ich obecności. Błyskawicznie podbiegł do towarzysza Falki i wbił w niego kolec jadowy. Dziewczyna nie mogła nic zrobić. Pędziła w jego stronę, ale była za daleko. Chwyciła oburącz Zireael i wbiła ją w plecy poczwary. Endriaga padła na ziemię. Młodzieniec miał na klatce piersiowej dość sporą, krwawiącą ranę. Było już za późno. Falka przejrzała zawartość swoich eliksirów. Żaden z nich nie był w stanie zneutralizować trucizny wstrzykniętej do krwi chłopaka. Schylona nad nim, wytłumaczyła mu, że za kilka minut umrze. Spytała, czy chciałby, żeby coś dla niego zrobiła. Chłopak przerażony wizją śmierci pokiwał głową. Poprosił ją, aby dała dziewczynie, w której był zakochany medalion jej matki. Podał go Falce, a ta schowała go głęboko w kurtce. Po tym skonał.
- Przepraszam, że nie mogę Ci pomóc... - szepnęła zrezygnowana.
Mimo tego, że nie znała młodzieńca zbyt dobrze, było jej go szkoda. Mógł prowadzić długie i spokojne życie, tymczasem zginął głęboko w lesie, zdala od bliskich mu osób. Białowłosa odpędziła od siebie ponure myśli. Odcięła kolec jadowy Endriagi i powoli wstała. Usłyszała czyiś krzyk i odgłos ucieczki. Już po chwili w lesie znajdowała się grupa mężczyzn.
- Zabiła go! Widziałam to na własne oczy! Zabiła mi syna! Ta wiedźma zabiła mi syna! - wrzasnęła, płacząca kobieta.
Falka była zdezorientowana. Oskarżono ją o morderstwo, którego nie popełniła.
- Nic nie zrobiłam. To była Endriaga. - powiedziała, wskazując na leżące w krzakach ciało potwora.
- Tak, tak... pogadamy o tym później. Dalej chłopy! Brać ją! - odparł jeden z mężczyzn.
Rzucili się Falkę. Mimo swoich umiejętności mieli nad Falką znaczną przewagę liczebną. Około trzydziestu, dorosłych wieśniaków, przeciw jeden, młodej dziewczynie...

Falka pisze...

Cz. I

Falka po raz kolejny próbowała wytłumaczyć tubylcowi, że polowanie na Endriagę jest bardzo niebezpieczne i tak jak poprzednio nie wzruszyło to wieśniaka. Westchnęła zrezygnowana. Cóż miała zrobić? Mężczyzna był bardzo uparty, poza tym, jak białowłosa się domyślała, chciał pokazać swoje męstwo i zdobyć serce dziewczyny. Przez całe negocjacje nerwowo zerkał ku swemu obiektu westchnień. Jeszcze raz powtórzyła, że nie ponosi odpowiedzialności za wszelki obrażenia lub śmierć. Chłopak pokiwał głową widocznie zniecierpliwiony. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie uratuje go. Trudno, kobieta będzie miała z głowy o jednego zalotnika mniej. Jej zleceniodawca był magiem. Potrzebował on kolca jadowego Endriagi, mającego bardzo silne działanie magiczne. W okolicy było mnóstwo tych stworzeń, ale nikt nie miał odwagi się do nich zbliżyć. No, kilku ludzi miało i przypłaciło to życiem. Chłopak uparcie prosił ją o pozwolenie na wyruszenie do lasu. Dziewczyna zmęczona jego natrętnością, w końcu się zgodziła. W ten właśnie sposób, Falka zyskała niechcianego towarzysza, lub jak wolicie, gapię. Zrobiła szybki przegląd broni i eliksirów, po czym wstała z karczmianej ławy. Młodzieniec był bardzo podekscytowany. Wciąż dreptał w miejscu, nie mogąc się doczekać, aż Falka opuści lokal. Wyszła z gospody, a chłopak za nią. Poprawiła siodło i strzemiona Sivir, po czym na nią wsiadła. Jej towarzysz wskoczył radośnie na grzbiet innej klaczy, którą wypożyczył od właściciela karczmy. Endriagi żyły głęboko w lesie. Dojechanie tam, zajęło im sporo czasu. Nagle Białowłosa zatrzymała się i zeskoczyła z siodła. Swojemu znajomemu nakazała poczekać. Za drzewem czaiła się jedna z Endriag. Właśnie kończyła jeść zająca. Falka miała idealną okazję do ataku. Powoli skradała się do swojej ofiary... Trzask. Głuche stuknięcie o ziemię. To chłopak spadł z siodła. Potwór natychmiast zorientował się o ich obecności. Błyskawicznie podbiegł do towarzysza Falki i wbił w niego kolec jadowy. Dziewczyna nie mogła nic zrobić. Pędziła w jego stronę, ale była za daleko. Chwyciła oburącz Zireael i wbiła ją w plecy poczwary. Endriaga padła na ziemię. Młodzieniec miał na klatce piersiowej dość sporą, krwawiącą ranę. Było już za późno. Falka przejrzała zawartość swoich eliksirów. Żaden z nich nie był w stanie zneutralizować trucizny wstrzykniętej do krwi chłopaka. Schylona nad nim, wytłumaczyła mu, że za kilka minut umrze. Spytała, czy chciałby, żeby coś dla niego zrobiła. Chłopak przerażony wizją śmierci pokiwał głową. Poprosił ją, aby dała dziewczynie, w której był zakochany medalion jej matki. Podał go Falce, a ta schowała go głęboko w kurtce. Po tym skonał.
- Przepraszam, że nie mogę Ci pomóc... - szepnęła zrezygnowana.
Mimo tego, że nie znała młodzieńca zbyt dobrze, było jej go szkoda. Mógł prowadzić długie i spokojne życie, tymczasem zginął głęboko w lesie, zdala od bliskich mu osób. Białowłosa odpędziła od siebie ponure myśli. Odcięła kolec jadowy Endriagi i powoli wstała. Usłyszała czyiś krzyk i odgłos ucieczki. Już po chwili w lesie znajdowała się grupa mężczyzn.
- Zabiła go! Widziałam to na własne oczy! Zabiła mi syna! Ta wiedźma zabiła mi syna! - wrzasnęła, płacząca kobieta.
Falka była zdezorientowana. Oskarżono ją o morderstwo, którego nie popełniła.
- Nic nie zrobiłam. To była Endriaga. - powiedziała, wskazując na leżące w krzakach ciało potwora.
- Tak, tak... pogadamy o tym później. Dalej chłopy! Brać ją! - odparł jeden z mężczyzn.
Rzucili się Falkę. Mimo swoich umiejętności mieli nad Falką znaczną przewagę liczebną. Około trzydziestu, dorosłych wieśniaków, przeciw jeden, młodej dziewczynie...

Falka pisze...

Cz. II

* * *

Prowadzili ją do więzienia. Związana, z kneblem w ustach, szamotała się jak zwierzyna w potrzasku. Nie mogła nic zrobić. Z bezsilnością patrzyła, jak chłopi oceniają wartość jej rzeczy. Zabrali wszystko. Łącznie z ubraniami, pozostawiając jedynie w cienkiej koszuli. Jeden z napastników przyglądał się Zireael. Jej ukochanej Jaskółce. Z furią wyrwała się i go przewróciła. Mogą zabrać jej wszystko, ale nie Zireael! Srebrna klinga jej miecza zadudniła o ziemię. Wieśniacy rzucili się na nią i związali również nogi. Była niesiona przez dwóch mężczyzn, którzy dyskutowali na temat jej "ciałka". Falka nie wytrzymała. Złożyła palce w znak Aard. Pchnięcie energii przerwało sznury wiążące jej ręce i przy okazji przewróciło kilku wieśniaków. Powtórzyła ich ustawienie, tym razem kierując w stronę swoich nóg. Znak nie zadziałał. Falka nie piła eliksirów od dawna, co osłabiło jej wiedźmińskie moce, które stały się bardziej prymitywne niż zazwyczaj.
- Morderczyni i w dodatku czarownica! Na stos! Na stos! - wydarli się chórem.
Gdyby nie to, że znajdowali się już przed budynkiem więzienia, pewnie spaliliby ją żywcem. Wyprostowała dłonie, które powyginały się w nienaturalny sposób. Wieśniacy odebrali to jako kolejną próbę rzucenia znaku i już po chwili dostała czymś w głowę...

* * *

Obudziła się w ciemnym pomieszczeniu. Nie przeszkadzało jej to, gdyż oczy miała znacznie bardziej rozwinięte od innych. Nie bez powodu nazywano je "kocimi". Przyłożyła rękę do głowy, napotykając tam sporo zaschniętej krwi. Jęknęła obolała. Powoli wstała, chcąc rozprostować kończyny. Zerwała się i po chwili z głośnym hukiem znów wylądowała na kamiennej posadzce. Przy okazji uderzyła głową o ścianę, na nowo otwierając ranę. Przeklinając zdradziecką celę, spojrzała na swoje nogi. Była do czegoś przykuta... a może raczej, do kogoś.

draumkona pisze...

- Są jakieś zasady?
Hauru nie wiedział. Po raz pierwszy od wieku czuł się jak nowicjusz, jak młokos, który dopiero poznaje tajniki magii, który dopiero co wczytuje się w stare księgi traktujące o magii czasu. Czy zasady obowiązywały ich teraz? Skoro czas się pomieszał... Ale Pani z kolei nic nie wspominała. Nie ostrzegła ich, nie powiedziała nic, co mogłoby pozwolić na posądzenie, że reguł wciąz trzeba przestrzegać. Czasu jako takiego już nie było, a zasady te miały na celu utrzymanie jego normalnego biegu. Skoro zaś ten bieg zepsuli...
- Wydaje mi się, że nie. Zasady, tamte zasady, adekwatne były w momencie, kiedy czas biegł normalnie swoimi torami, nie tak jak teraz. Skoro zaś czas się splatał, wydarzenia nakładają się... Nie, zasady nas nie obowiązują. Nie obowiązują już nikogo - to było dla niego wielkim szokiem. Nie podejrzewał, że stanie sie elementem tak wielkiego bałaganu i co najlepsze, najprawdopodobniej przyjdzie mu ten bałagan naprawiać. Bo on nie miał wątpliwości, że przyjmie ofertę boginki. Nie chciał tej rzeczywistości, chciał powrotu do normalności... Tylko co na to tych dwóch?
Wilk rozglądał się od dłuższego czasu usiłując pojąć o co tu właściwie chodzi. Medrethu nie było. Stało za to Eilendyr, wymieszane częściowo budynkami, jakby gdzieniegdzie było Atax, a gdzie indziej Eilendyr, ale nikt nie zwracał na to uwagi, uznawali to za naturalny element rzeczywistości. Podobnie i zieloną poświatę, którą nikt nie zawracał sobie głowy.
- Ktoś jedzie - Hauru skrył się obok Cienia i pociągnął za sobą Wilka w dół, choć dwukolorowe oczy zdązyły dostrzec gniadosza bez ogłowia. Tylko jedna znana mu osoba miała jednocześnie wstęp do elfich miast i jeździła na gniadoszu bez ogłowia. Żyła? Musi to sprawdzić...
- Skoro nie obowiązują nas zasady, to musze coś sprawdzić - podobnie jak Cień uznał, że jeśli Szept żyje tutaj, w tym skręconym czasie, to on się stąd nie rusza. Miał gdzies prawidłowy bieg czasu, gdzies miał bliźniaczą siostrę boginki czasu, którą uwięził jakiś parszywiec. jak na jego gust, świat mógłby runąć, ale gdyby Szept żyła, on wciąz miałby sens istnienia.
- Nie rozdzielajmy się.. - zaczął Hauru, usiłując pochwycić Wilka, ale ten już wstał i kierował się do bram, chcąc wyjaśnić parę rzeczy.
Cień zaś, gdyby udał się na poszukiwania, znalazłby to, czego tak bardzo szukał i o co dbał. Zhao była tutaj, żywa, w jednym kawałku i najwyraźniej przy zdrowych zmysłach, choć jemu, który znał ją najlepiej mogła wydać się jakaś inna. Obca. Jakby nigdy się nie spotkali, a Cycero nigdy nie przywiózł jej do Bractwa. Na potwierdzenie tej teorii miał i obrazek pewnego elfa, którego również znał. Szlachcic z dumnie brzmiącym nazwiskiem de Sade, kiedyś starający się o rękę furiatki był tutaj obecny. Tuż przy niej, obok... I pewną wskazówką co do ich relacji mógł byc fakt, że elf obejmował ją w sposób wielce daleki od przyjacielskiego.

Anonimowy pisze...

Shivan gwałtownym gestem złączył dłonie nad rękojeścią miecza, jakby w ten sposób chciał osłonić broń przed wzrokiem Odrina.
-Na to się nie zgadzam!- krzyknął, trochę oburzony, ale w gruncie rzeczy rozbawiony, jakby nie traktował ostrzeżenia maga całkiem poważnie -Tylko nie zakonny miecz!
Nie była to zwyczajna broń, utrata miecza byłaby dla chłopaka sporą stratą. To tak, jakby udowodnił, że nie jest godny miana Jeźdźca, że stracił swój honor.
Tiamuuri słysząc za plecami głos przyjaciela, tylko ciężko westchnęła. Powoli szła przed siebie, schodząc w dół wraz z obniżeniem terenu. Teraz musiała koncentrować się na drodze, szukać niepozornych śladów, takich jak rozgarnięta butem ściółka czy połamane krzewy na drodze wędrowca.
Najlepiej jakby się okazało, że miał przy sobie miecz, pomyślała dziewczyna z mimowolnym rozbawieniem. Gdyby zobaczyli ścięte po drodze zarośla, mieliby pewność, że podążają śladami człowieka.
-Skoro mówisz, że tutaj są wielkie gady, to może dla własnego bezpieczeństwa spróbowałbyś trochę nad sobą zapanować? -zwróciła się z uśmiechem do Odrina -Chyba nie chcesz, żeby cię usłyszały...
Właściwie obawiała się nie drapieżników, których zbliżanie się zdołałaby zapewne usłyszeć i wyczuć, ale zawsze istniało ryzyko, że rozochocony karzałek dotknie nieopatrznie jakiejś mniej lub bardziej trującej rośliny czy rozdrażni przez nieuwagę jadowitego owada. Nie potrzebowali dodatkowych kłopotów.
Droga zdawała się kierować ku zachodowi.

[Nie jest źle. Też czasem czuję, że piszę na siłę, podczas gdy innym razem samo przychodzi...]

draumkona pisze...

- Twojego czarnego maga? - wypalił w końcu Wilk, nie mogąc dłużej czaić się w krzakach. Wyszedł, strzepnął trochę ziemi z płaszcza i parę liści z kolan, ale nie zmieniało to faktu, że wyglądem przypominał bardziej włóczęgę, którym zawsze chciał być, niż władcę tego miasta. Podszedł do zebranych jak gdyby nigdy nic, łypnął na jednego, na drugiego, a kiedy w końcu dostrzegł gest Starszego, który w jego czasie był uznany za zdrajcę i martwego hultaja...
- Łapy precz od Szept, zdradziecki pomiocie - nie panował nad sobą, nie kiedy widział, jak obejmuje ja inny. On musiał patrzeć jak magiczka umiera, jak dławi się krwią na jego rękach, a ten tutaj... Co to był za czas? Co to kurwa miało być?
- Z szacunkiem do Radnego, szaraczku - jakiś strażnik trącił go włócznią, co by się elfiak uspokoił, a Wilkowi dosłownie opadła szczęka.
- Szaraczku? Jestem do cholery władcą tego miasta, więc uważaj co mówisz - warknął, i już sam chciał wołać straże, kiedy coś do niego dotarło. Szept z Firandilem, Atax wymieszane z Eilendyr... To, że nie był tu władcą też mogło być możliwe. Nawet bardzo możliwe.
- kto tu rządzi? - wycedził jeszcze, nim strażnik w uniżeniu i skrusze zaczął przepraszac radnych i go odciągać od zbiegowiska.
- Jej wysokość Erza. A teraz spadaj, nim ktoś się tobą zainteresuje i wrzuci do lochu.
Iskra wiodła w stolicy całkiem spokojne życie. Wyszła za jednego z szanowanych elfów, miałą zapewniony dostatek, była ustawiona już na długi czas, a jednak... Mimo ciepła męskiego ciała co ranek, mimo dobrego jedzenia i wygód, jej serce ciągnęło dalej, za góry, na otwarte tereny... W świat. Zawsze chciała dowiedzieć się co jest poza murami Eilendyr, ale nigdy nie było jej to dane. Była przeklęta i to wiązało ją z tym miejscem na dobre, na wieki, co by się nie działo.
Zamknęła czytaną księgę i westchnęła ciężko, podnosząc spojrzenie na zachodzące słońce. Ileżby dała, by zwiedzić chociaż kawałek świata.
- Zhao? - ciemnowłosy elf pojawił się w drzwiach prowadzących do maleńkiego ogródka w którym tyle przesiadywała - Ach, tu jesteś. Wszędzie cię szukałem.
- Nigdzie nie uciekłam - uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu brakowało wesołości. Pojawiła się za to tęsknota.
- Będę cię musiał zostawić na noc, pilne wezwanie do górskiego obozu robotników. Cos z goblinami.
- Dobrze. Poczekam... - mruknęła, podnosząc się, poddając się jego silnym ramionom. Nie protestowała nawet gdy całował ją na pożegnanie.

draumkona pisze...

Nie mógł uwierzyć w to co widzi. reakcja Sarriela i Gallara wcale nie była mu tak obca jakby można było przypuszczać, w końcu za jego kadencji też wzdychali do Szept. Potrafił to rozpoznać i akurat ten fakt pojął w ciągu kilku chwil. Sam miał ochotę roznieśc Firandila, a jednak nie mógł. Nie, jeśli miał uniknąc lochów i wątpliwie przyjemnego spotkania z Erzą. Potrzebował informacji, potrzebował nawet plotek. Wszystko mogło mu teraz pomóc. Ustalić relacje, poszukać luki, którą mógłby zapełnić. Ale najpierw musi dowiedzieć się jakim cudem poślubiła tego parszywca. I co się stało z nim samym, przecież powinien tu egzystować. Co, nie urodził się? Albo lepiej, zabili go...
Burknął coś niepocieszony z takiego stanu rzeczy i odgarnął opadające na oczy ciemne włosy. Informacje. Pamiętać o informacjach. I w zasadzie już odchodził, kiedy coś w nim zbuntowało się i kazało obejrzeć za siebie. Sarriel polazł gdzieś z tym nadętym bufonem, może by tak... Przystanął. I zawrócił się, odczekawszy parę chwil aż jej cudowny mężulek zniknął gdzieś za murami.
- Nigdy nie widziałem takiego talentu do poskramiania zwierząt - zaczął całkiem przyjaznym tonem, pojawiając się znikąd przy koniach i przy niej samej. Znał ją przecież, wiedział co powiedzieć, wiedział co zrobić by uzyskać jakąś reakcję... Musiał o tym pamiętać. Może jej coś to przypomni, może się ocknie i wtedy razem stawią czoła temu wszystkiemu. jeśli nie... Wtedy nie pozostanie mu nic innego jak przyjąć ofertę tej boginki i modlić się o cud.
W ogródku pojawił się kolejny osobnik, którego z początku wzięła za męża, który czegoś zapomniał. W zasadzie czasami mu się to zdarzało, więc z przyzwyczajenia obejrzała się, szukajac po ziemi jego pasa do miecza i z rozczarowaniem odkryła, że go tu nie ma. No cóż.
- Kochanie, nie wiem gdzie dałeś ten pas, tu go nie ma... - zaczęła, zaglądając jeszcze pod krzesełko na którym siedziała, a kiedy podniosła spojrzenie, doszło do niej jak wielką gafę popełniła.
- Ja w sprawie pracy.
- Ememem... - zaczęła chwilowo gubiąc rezon, ale nie przez to, że go rozpoznała. Nie, w fiołkowych oczach nie ujrzął nic prócz jawnego zakłopotania tą sytuacją - Świetnie. Usiądź proszę, o, tutaj... - ustawiła naprzeciwko siebie kawałek pieńka, by przybysz miał na czym usiąść. Brakowało w niej początkowej niechęci do ludzi, jaką pałała jeszcze w Bractwie. Brakowało też tego zawadiackiego błysku w oku, kiedy stawała przed nowym wyzwaniem. Była jakby wyciszona, stonowana. Na pewno nie taka jaką ja pamiętał.
- Nie jest to najsowiciej płatna praca, ale prócz wynagrodzenia zawsze trafi ci się jakiś dodatkowy dzień wolny, albo jakis bonus... - rozejrzała się znów, tym razem sięgając po kieliszek z winem - Może i panu nalać? Bardzo dobry rocznik, półsłodkie - Zhao nigdy nie znała się na winach. Nigdy, przenigdy nie interesowało jej to, co w sobie zawierają, z czego są i czy są gorzkie czy słodkie. Widać bardzo musiała się nudzić by zainteresowało ją coś takiego jak wino.

draumkona pisze...

- Nie trzeba mieć talentu, by umieć postępować ze zwierzętami.
- Nie? Ja na przykład prędzej dostałbym kopytem w twarz niżbym tego karosza uspokoił - nie wiedział co zrobić, przedstawić się? Przecież go znała. Znała go lepiej niż on sam... - Ale wybacz, gdzie moje maniery. Jestem... Jestem Wilk. Tak na mnie wołają - mruknął, obserwując ją uważnie, oczekując chociazby najmniejszej reakcji na te słowa. W końcu i przed zmianą ciała tak na niego wołali. Zawsze był Wilkiem. Jeśli istniał w tym czasie, jeśli cokolwiek go z nią łączyło... Powinna zareagować na to miano.
- A to pewnie Zahir? - zwrócił się do gniadosza, zerkając na niego spod oka. Może i zaszkodzi sobie takim popisem wiedzy, ale... No właśnie, cóż miał do stracenia? - A Corvus też tu jest?
Nalała mu więc wina, ale drżenie dłoni wzięła za stres spowodowany rozmową o pracę. W końcu nieczęsto widywało się w elfich miastach ludzi na tyle odważnych by chociażby się odezwać słowem, a ten szukał pracy. Uśmiechnęła się uspokajająco, usiłując mu ulżyć w tym zdenerwowaniu.
- Miło mi cię poznać Lucienie - Poszukiwacz. Cień. Coś... Coś jej to mówiło. Dzwon dzwonił, ale nie wiedziała w której kapliczce szukać źródła jego dźwięku. Lekko zmarszczyła brwi, ale nic poza tym. Wielu ludzi nosiło dziwne przydomki, a ten tutaj... Ciekawe czemu Cień. I czemu Poszukiwacz. Szukał czegoś? - Ja jestem Zhaotrise, ale to pewnie wiesz z ogłoszenia. I wybacz ciekawość, ale... Czemu Poszukiwacz? Szukasz czegoś? Albo czemu Cień? Widzisz, nieczęsto mam okazję porozmawiać z kimś kto wychodzi poza to przeklęte miasto i... Wybacz. Nosi mnie troche po tym winie...

draumkona pisze...

Sądził, że dobrze zrobił ujawniając część swojej wiedzy, ale oto bogowie po raz kolejny pokazywali mu, jak mocno mozna się pomylić i w dobrej wierze wszystko popsuć zamiast naprawić. Na chwilę go zatkało, wpatrywał się w nią jak gdyby była przybyszem z innego wymiaru, albo co najmniej dopiero co wyszła z Pustki.
- Ale komu amm co przekazać? - wydukał w końcu, nic nie pojmując. Za kogo ona go wzieła? Za jakiegoś zabojce? Myśliwego? Domysłów było wiele, ale wolał sie bardziej nie narażać głupio pytając o co jej chodzi. Może lepiejby było, gdyby pofatygował się do Darmasia? Były mentor Szept zaskakująco dużo wiedział, chociaż... Nie, to odpadało. Mroczny tolerował go chyba tylko dlatego, że chroniła go Szept i status władcy, nic poza tym. Gdyby wtargnął do wieży takim jak teraz... uznany za włóczęgę, z innego czasu... Nie, nie wyszedłby stamtąd żywy.
- Nie wiem za kogo mnie wzięłaś, ale mylisz się. Nie znam żadnych ich i nigdy nie chciałem dla ciebie źle.
Iskra. Nikt od dawien dawna jej tak nie nazywał... I od wielu lat nikt też nie wspominał o Gonie. Wszyscy zapomnieli, kiedy ją wyciszono, gasząc tlący się w niej talent magii i tym samym wiążąc klątwę w stabilny sposób. Lucien otrzymał uważne spojrzenie, ale zabrakło w nim ciekawości. Iskra wietrzyła podstęp w jego słowach i nietrudno było to dotrzec. Ostatecznie cofnęła się nieco, odstawiając trunek na bok. W razie czego powinna mieć wolne ręce...
- Kim jesteś i czego chcesz - mruknęła, mrużąc oczy, śledząc każdy jego ruch gotowa zaatakowac jeśli coś pójdzie nie po jej myśli - Nikt mnie już tak nie nazywa a Gon to przeszłość. Ktokolwiek cię tu wysłał... Nie, nie będę z tobą po prostu rozmawiać - że też ona chciała zaufać człowiekowi, co ją w głowę uderzyło, jakim czarem ją omotał... Powinna była zostać w domu.
- Idź już. - usłyszał jeszcze Cień.

draumkona pisze...

Ściągnęła brwi, zmylona jego nagłym odejściem od tematu. Czy gdyby był związany z tamtymi wydarzeniami odpuściłby tak po prostu? Ci magowie z lochów... Nie, oni nigdy nie odpuszczali. Nawet kiedy prosiła, by dali jej spokój, kiedy błagała... Nie zaznała zbyt wiele łagodności w zyciu, większośc jego czasu siedziała przecież pod ziemią, w lochach, dopiero od dwóch lat mogła cieszyć się jako taka wolnością. Nic dziwnego, że każde podejrzane słowo było wiązane z większym spiskiem bądź intrygą.
- Ja... Nie wiem. Musze porozmawiać z mężem. Przyjdź jutro - i tyle ją widział, bo spanikowała, nie wiedząc jak się zachować, co zrobić. Umknęła do domu, do ciemnych kątów w których czuła się znacznie bezpieczniej niż na zewnątrz. Powoli, acz nieustannie zaczynała popadać w paranoję.
- Czego chcesz? Nie znasz mnie, a mówisz tak, jakbyś uważał, że jest inaczej. Czego chcesz, kimkolwiek jesteś?
- Chcę... To skomplikowane. A jak bym ci powiedział, to uznasz mnie za wariata... Więc... Powiedzmy, że chciałem zobaczyć czy jesteś cała. I jak ci się wiedzie - nie potrafił wymyśleć nic innego, nie kiedy patrzyła na niego tak, jakby był kims zupełnie obcym, niechcianym. Nie potrafił tego znieść, nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Najgorzej jednak było ze zniesieniem widoku innych, tego nadętego bubka Firandila zagarniającego ją dla siebie... I nawet gdyby udało mu się ją jakoś zdobyć, to co? Co mógłby jej dać? jako władca miał chociaz pozycję, jakieś pieniądze... A teraz? prócz magii uzdrawiania i swojej nietypowej Gwiazdy nie miał nic.

draumkona pisze...

On spędził noc sam, pod gołym niebem, ale Zhao póxną nocą miała gościa. Co gorsza, Lucien znał tego kogoś, bo był to nikt inny jak tak lubiany przez niego wiedźmak. Białowłosy wślizgnął się do domu jak złodziej, ale brak protestów czy krzyków pomocy mógł jasno wskazać w jakim celu wiedźmin odwiedził furiatkę.
Zmył się nim nastał świt i nim wrócił de Sade. Elf wyglądał na zmęczonego i jakiegoś dziwnie przygnębionego, ale na rozmowę o ogrodniku znalazł chwilę. I wyglądało na to, że Lucien jednak dostanie tę pracę.
– Potrafię sobie radzić sama.
- W to nie wątpię - nim ugryzł się w język, to mu się wymsknęło, a przeciez miał uważać na to co mówi. Zrezygnowany upchał ręce w kieszenie płaszcza, jak to miał w zwyczaju kiedy cos mu nie pasowało - A czy... czy znasz kogoś o imieniu Merileth? - może mała też tu żyła w tym czasie, tylko... W sumie skoro Szept go nie znała, to i pewnie Mer byłaby inna. Aż się wzdrygnął pod wpływem tej myśli, ale co zostało powiedziane, to już się nie cofnie.

draumkona pisze...

Lucien dostał pracę, choć tą jakże cudowna nowinę musiała obwieścić mu Zhao, bo de Sade znowu gdzieś wyjechał w interesach. W sumie, gdyby tak popytac to okazałoby się, że mąż Iskry często zostawia ją samą, wiadomo, interesy, transakcje na drugim końcu świata... A jej nie mógł brać ze sobą. Była związana ze stolicą i miała zakaz opuszczania jej terenów. Wypuszczając ja z lochów wcale nie dali jej wolności, jedynie powiększyli rozmiary klatki.
W pierwszy dzień pracy zaczął padać śnieg. Ni z tego ni z owego, nagle ciepły poranek zmienił się w zimowe popołudnie w którym pełno było sniegu, a niecałą godzinę później znów pojawiło się słońce, jakby mieli co najmniej środek lata. Anomalie czasu byływ idoczne jak na dłoni, choć elfy tu żyjące zdawaly się tego nie widzieć, nie zauważać. Dla nich było to normalne.
- Te trzeba regularnie przycinać - poinstruowała go Iskra, kiedy w końcu pojawiła się w ogrodzie. Wyglądała fatalnie, jakby co najmniej nie spała dwa dni a w dodatku brała ją jakaś choroba. Oczy podkrążone, blada cera i ściszony ton głosu. Z westchnieniem opadła na krzesło jakie zajmowała kiedy rozmawiali po raz pierwszy i bezradnie potoczyła spojrzeniem po ogrodzie, jakby był źródłem jej złego samopoczucia.
I stało się. Potwierdziły się jego najgorsze obawy... Szept miała dziecko. Ich małą Mer, która tutaj wcale nie była ich. No i znowu miała go za wroga, za kogoś, kto chce jej krzywdy, a to akurat było tak dalekie od prawdy jak wyspy wodników od Wirginii. Przychyliłby jej nieba, gdyby się dało byleby wywołać usmiech na wargach, radosny błysk w oku...
- Uspokój się Szept, nie mam złych zamiarów - spróbował delikatnie pochwycić jej dłonie i odczepić od swoich ramion - Nie zrobię nic ani tobie, ani małej, prędzej sam sobie coś zrobię. Zrozum, nie jestem twoim wrogiem. Znasz mnie... Przynajmniej znałaś, póki wszystko się nie wysypało. Znam Darmasia, wiem że ten bubek Sarriel zawsze się w tobie podkochiwał. A ty wiesz kim jestem. Wiesz, że cię nie skrzywdzę.

draumkona pisze...

Spojrzała na niego tak, jakby był wytworem Pustki, jakimś duchem, w dodatku bełkoczącym do niej w innym języku niż zna. patrzyła tak dłuższa chwilę, opierając głowę na dłoni, zastanawiając się czy tego człowieka czasem nie wynajął de Sade żeby udawał ogrodnika.
- Nic mi nie będzie. Nie pierwszy raz źle się czuję i nie ostatni. Musze cię przypilnować, bo jak źle utniesz to wszystko pójdzie na marne.
- Nie wyjadę - teraz to on spróbował ją pochwycić, zatrzymać łapiąc za ramiona, zmuszając do spojrzenia na siebie - Nie, kiedy mam szansę cię odzyskać. I Mer. W innym czasie to była moja córka, mała, kasztanowłosa dziewczynka. Spytaj Erzy. Próbowała mnie zabić i chyba w tej wersji czasu jej sie to udało... - mruknął, łypiąc na brame zza której dobiegał głos. Bubek Sarriel, jak na zyczenie...
- Nie wyjadę. - powtórzył jeszcze, nim zerwał z szyi amulet i tym samym zmienił się w wielkiego wilczura. Wiadomo, cztery łapy dają więcej możliwości w dziedzinie biegu, niż dwie nogi. A co jak co, nie chciał by bubek Sarriel go widział.

draumkona pisze...

- Może nie pierwszy, ale nie zaszkodzi trochę o siebie zadbać. Jeśli to ja będę się martwił, mogę niechcący coś źle przyciąć. Choćby swój palec, a tego byśmy nie chcieli. W każdym razie ja nie.
- Więc uważaj jak tniesz, Lucienie. Moje zdrowie nie ma nic wspólnego z twoimi palcami - może Zhao, ta stara Zhao, by sie przejęła takim tokiem rozumowania i poszłaby do łóżka nie chcąc mu zaszkodzić. Dla tej Zhao był... Ogrodnikiem. Po prostu, człowiekiem od przycinania kwiatków i dbania o dobrą ziemię dla roślin. Nic więcej. Na domiar złego, pojawił się kolejny gość, którego Lucien znał. I to bardzo dobrze znał, bo ów gościem był Pajęczarz, chociaż nie miał przy sobie Figla i wyglądał nie jak zabójca Bractwa, a jak jeden ze służacych w pałacu. Wszedł cicho do ogrodu, a na jego widok Zhao jakby się ożywiła, podnosząc się z krzesła.
- Marcus, mówiłam ci, żebys się tu nie pokazywał... On zawsze może zawrócić... - zaczęła, ale nie dane było jej skończyc zdania, bo niedoszły Cień przywarł do jej warg, kradnąc pocałunek.
Siedział przez chwilę schowany bezpiecznie w krzaczorach i słuchał. I zdecydowanie nie podobało mu sie to co słyszy. Przyjdzie w nocy? Niedoczekanie, to on tam przyjdzie i zastawi stosowną pułapkę. Albo uzyje leczenia w niezbyt przyjemny sposób i sobie odbije na głupim bubku wszystkie krzywdy. Tymczasem... Co on miał zrobić? No tak, najlepiej będzie jak zacznie Nirę śledzić, dowie się chociaż gdzie się zatrzymuje podczas pobytu w stolicy.
I tak, zmieniwszy znów postać, zrobił.

draumkona pisze...

Hauru juz od dawna uznał, że to nie jest świat w którym chce przebywać. Pozostawiając tych dwóch zakochanców samych sobie zaczął poszukiwania czegos związanego z Onoxem na własną rękę. I nawet udało mu się co nieco znaleźć. Na pewno zaś coś, co stawiało go na pozycji pozwalającej an stawianie warunków. Musiał tylko przekonać do tego Cienia i Wilka, w końcu sam nie będzie szukał tego... Onoxa, czy jak mu tam.
W zasadzie znaleźć Cienia nie było trudno, wystarczyło spytać gdzie mieszka Zhao. Nie była to tajemnica, więc i szybko dowiedział się czego chciał i zjawił pod domostwem, z pewną dozą ciekawości obserwując reakcję Cienia na to co dzieje się obok. Ale widowisko jak szybko spostrzegł, tak szybko stracił z oczu, bo Iskra zniknęła w domu, razem ze swoim koleżką.
- Psst. Panie ogrodniku - syknął, usiłując wyłowić uwagę Luciena, przekradając się pod barierką do ogrodu - Mam pewien plan, ale będziesz mi potrzebny.
Niech on tylko spotka Sarriela w swoim czasie to go wygna. Tak. Idealny plan pozwalający cieszyc się zemstą po czasie, na zimno, a gwarantujący mu jako takie trzeźwe myślenie. Głeboko niepocieszony usiadł pod ścianą domostwa, w cieniu rzucanym przez budynek, powstrzymując się od westchnięcia. Powinien był iśc na układ z ta boginką, znaleźć tego Onoxa i go zabić, odzyskać siostrę Pani... Zaraz. Siostrę. Czy w tym czasie miał wsparcie w osobie Char? A może też nie żyła? Nie widział jej w zasadzie w stolicy...
- Cholera - burknął jeszcze, bardzo niezadowolony. Na jego gust bubek siedział tam już za długo. Nawet jak na chędożenie. Powinien wejśc i wyjść, a najlepiej jakby się pokłócili. Własnie. A gdyby tak... Wilk rozmarzył się, wyobrażając sobie scenę jak wparowuje im w trakcie rozmowy, albo czegokolwiek i mówi do Sarriela czy go aby nie wzywał, bo ma raport odnosnie Niry... Usmiechnął się posępnie, jak elf, który niewiele ma do stracenia. Tak. Szept zaczęłaby podejrzewać podstęp, ale gdyby zagrał wystarczająco wiarygodnie to mogłoby się udać. Niech tylko ten bubak wyjdzie, to on juz mu pokaże...

draumkona pisze...

Na Hauru warknięcia ani złośc nie robiły wrażenia. Był naukowcem, poszukiwaczem, choć nie takim jak Lucien. On szukał dawno zapomnianych wspomnień zaginionych cywilizacji, badał echa czasu, wędrował przez świat w poszukiwaniu przeszłości, poprawiając ją gdzieniegdzie. Czuwał nad przepływem czasu, a teraz sam był przyczyna jego zaburzenia. To go fascynowało... Ale i przerażało.
- Wiem czym jest ten cały Onox i wiem, że jest tutaj. Mam informacje, które pozwolą stawiać warunki tej bogini. A ja chcę by po wszystkim oddała nas w ten moment w którym dopiero co się cofnęliśmy. Miałbys szanse na normalne życie Lucien, nie musiałbys tego znosić. A nawet gdybyś zniósł... To tutaj nie masz dzieci. Ani Bractwa. Pomyśl o tym.
Słyszał jak Sarriel wychodzi, a to, co dochodziło do jego uszu bardzo mu sie nie podobało. przeciez on mu urżnie palce jak dopadnie sam na sam... Ale moment, miał sie opanować. Miał im zniszczyc relacje. Do tego musiał być spokojnym, opanowanym i doskonale rżnąc głupa. W końcu który dobry szpieg przybiegłby do pana z informacjami przy obiekcie, który obserwował. Tak, musi wydać sie wiarygodny, przynajmniej Nirze. Bubka wyeliminuje tuz potem jak przestanie być mu potrzebny. Wstrzymał oddech na dłuższy czas, podniósł się, chwilę potruchtał w miejscu, a kiedy juz nie mógł dłużej wstrzymac powietrza, wypuścił je. Teraz miał przyspieszony oddech, był nieco czerwonawy na twarzy jakby faktycznie przebiegł spory kawałek a nie jedynie te parę metrów. Nie czekał dłużej, wypadł z krzaków i podbiegł do Sarriela jak gdyby nigdy nic.
- Panie! - zdyszany wykonał pośpiesznie formalny ukłon - Mam informacje, mam... mam o co prosiłeś, o czarnym magu... - zdyszany, wpatrzony w buźkę białowłosego elfa robił co mógł, by nie wypaśc z roli - Są tez informacje o tej Merileth, które kazałeś sobie przekazac bez zbędnej sekundy zwłoki... - mamrotał coś dalej, bez ładu i składu, jakby rzeczywiście Sarriel był tak straszny, że sterroryzował biednego szaleńca i kazał mu śledzić Szept.

draumkona pisze...

Miał co chciał i wyglądało na to, że więcej nie wskóra. Nie teraz. Ale ziarenko zostało zasiane i pozostawało czekać na efekt, który wcale nie był az taki daleki. Mag podniósł się i spojrzał w okienko domu, w którym wciąz paliło się światło świecy. Iskra nie była tutaj sobą, to wiedział nawet on, a przecież był tylko mentorem. jeśli zaś nie była sobą... Człowieka, czy elfa kształtuje to, co przezył. I z kim. Jeśli iskra tutaj nie mogła wychodzic poza miasto, w dodatku... Nie wyczuwał u niej tego typowego pulsu magii, a skupiwszy się na mocy słyszał jedynie własne echo. I wtedy do niego dotarło.
- Wyciszyli ją... - szepnął, nie odrywając spojrzenia od okienka, przezywając groze tego czynu w głebi siebie. Nie ma gorszej kary dla maga niż wyciszenie. Gdyby to zamiast niej wyciszyli jego... Chyba by się zabił. Po co mu życie, kiedy nie mógłby się poświęcać temu, co kochał?
Wilk uśmiechnął się parszywie do siebie, ale nie nagabywał dalej Sarriela. Wystarczy, że ona słyszała. Nie całość, ale choć część... Na pewno już tak chętnie z nim do łóżka nie pójdzie. Jeszcze puści jakąs plotkę i powinno jej przejść zamiłowanie do kuści Ard'berio. Juz on sie o to postara.
Tylko czy miał prawo szastać życiem Mer na lewo i prawo? Nie. Nawet jeśli nie była jego, to nie dawało mu prawa. Ale z drugiej strony... Westchnął cięzko, już sam gubiąc się w swoich planach. Chciał po prostu znów trzymac ją przy sobie, jak dawniej. Jeśli zaś nie mógł miec ani jej a Mer nie była jego córką... Po co mu taka rzeczywistość? Już chyba wolałby wypełnić warunki umowy i zrobić wszystko, by tym razem śmierć ominęła Szept.

draumkona pisze...

Nawet nie wiedział, że tak to na niego podziała. Nie sądził, że argument o wyciszeniu może być mocniejszy od dzieci, ale na każdego działa co innego. Zerknął jeszcze na Luciena, potem znów na okno, jakby jednak Zhao miała nagle ozdrowieć i wyrzucic Marcusa oknem. Nic z tego. Blask świecy zniknął, a w domu zapadla ciemność.
- Nie traćmy czasu. Musimy znaleźć jeszcze elfa, a jego nie wiem gdzie szukać. Jakieś pomysły?
cokolwiek zamierzał, na pewno nie chciał fundowac jej bezsennej nocy. Jednakże i on nie spał, sidząc nieopodal i obserwując ją, czuwając nad jej bezpieczeństwem, choć pewnie to on bardziej potrzebowałby ochrony niz ona. Przynajmniej nie chędożyła z Sarrielem. Co prawda nie wiedział czy to była czysto jego zasługa czy po prostu jej nastroju. Fakt był jeden, nie do przebicia. Nie podobała mu sie ta rzeczywistość, będzie musiał znaleźć Hauru.

Silva pisze...

I.

- Pomijając jednak twoje i moje gusta, hyvanie, może mi powiesz cóż to za wyimaginowanego potwora znaleźliście w piwnicach i co ja tu naprawdę robię. Tylko proszę, jeśli będziesz chciał zwabić do Gniazdowiska kogoś innego, wymyśl coś bardziej przekonującego. Mam też nadzieję, że twoi przyjaciele wrócą prędko do zdrowia i dowiemy się, co ich spotkało na szlaku.
- Troszkę nakłamałem, to prawda… Poczekaj chwilę.
Pośpieszne kroki na korytarzu zdradziły nadchodzącego gościa. Brzeszczot słyszał je wyraźnie, wciąż oddalone, ale z pewnością zmierzające w tę stronę; echo czasami dawało się we znaki mieszkańcom starej strażnicy, każdy głośniejszy odgłos odbijał się tutaj od kamiennych ścian, zwielokrotniony i denerwujący. Dar nie mógł się do tego przyzwyczaić, tak samo jak nie potrafił przywyknąć do tego miejsca. Wciąż czuł się tutaj obco, jak wędrowiec, który przystanął tutaj tylko na noc i z rana zaraz zniknie, jak przejezdny. Daleko mu było do uznania Elu swoim. Strażnicy nie brakowało wspomnień, historii, ale nie wiązały się z nią żadne myśli dla najemnika. Nie było tu zapachu sów, czy lasu. Żaden z członków rodu Crevan, od wieków, nie chadzał tymi korytarzami, nie żył w tych pomieszczeniach; brakowało tu ducha Sowich Piór. Dzieci nie uczyły się tutaj chodzić, matki nie płakały, mężowie nie uczyli się walczyć. Nawet nazwanie strażnicy Gniazdowiskiem, dla najemnika, było sposobem na oswojenie tego miejsca. Dodanie elementów sowich także. Chciał żeby Elu stała się nowym domem dla jego elfów, dla niego samego też, ale popędliwy i niecierpliwy w swym zachowaniu, zapomniał, że nic nie dzieje się od razu, że na uczynienie strażnicy swoją będzie musiało złożyć się wiele kamieni; mniejszych historii elfów z rodu, wielkich wydarzeń i najzwyklejszych dni, które tutaj przeżyją.
Kroki zadudniły za rogiem.
- Mitologia elfów to już dużo, nie męcz mnie jeszcze tą krasnoludzką - przekrzywiając się w fotelu, sięgnął do kuferka po drugi bukłaczek; ten mu się nie spodobał, był w nim bowiem ukryty słodki, mdły likier jagodowy, który uwielbiał tylko Diarmud. Następny to midarowa gorzałka z orzechów laskowych, mocna tak, że wypala gardło, więc na dzisiaj też nie. Obie stanęły na stoliczku. Trzeci bukłaczek okazał się być właściwym: oto w łapki najemnika trafił pitny miód, w sam raz na tę okazję. Tatko miał gorzałeczkę krasnoludzką, a on miodek. - Nie ogarniam bogów i bogiń, co…
- Finarthil!
Głos Ardaniela, chociaż było wiadomo, że nadchodzi, wystraszył najemnika. Dar drgnął, podskoczył i byłby się zalał tym, co miał w bukłaczku. - Zwariowałeś? Zmarnowałbym dzieło rąk mego ojca.
- Nie możesz upić szlachetnego Elenarda-elda! - tutaj wzrok młodego elfa powędrował na stolik zastawiony trzeba bukłaczkami i na ten, który trzymał jego hyvan. Dłonie mu się trzęsły, taca dźwięczała.
- Upić tatka? - najemnik prychnął, mając w pamięci, jak przed momentem zaledwie, ten szlachetny elf wypił duszkiem najmocniejszy krasnoludzki trunek.

Silva pisze...

II.
Upić, jasne. Były podejrzenia, że tatko prześcignie nawet Midara, ale niestety nikt się o tym nie dowie, a na pewno nie Ardaniel. Co jak co, ale to najemnik zachował dla siebie - Daj spokój. Nawet szlachetni elfowie piją i chadzają tam, gdzie królowie tylko piechotą idą - podciągając się i prostując, zerknąć na tacę - Masz tam coś dobrego? - w pokoju pojawił się przyjemny zapach; więc mieli coś więcej w spiżarni niż gomółkę sera i mleko, które widział tam przed wyjazdem, kiedy częstował się ostatnimi jabłkami.
Młody elf poczerwieniał, tym razem ze złości. Nie dość, że hyvan zapomniał o prawach gościnności i powinności gospodarza, to jeszcze częstował gorzałką Pana Doliny; trudno było pojąć zachowania Finarthila, zrozumieć jego myśli i przytaknąć niektórym słowom. Wprowadzał w elfią etykietę ludzkie przywary, a elf nie wiedział, co z tym począć.
- Przekąski, na wieczór przyszykujemy odpowiedniejszy posiłek.
Brzeszczot z kolei nie rozumiał elfów. ELenard był… Elenardem, tatkiem, staruszkiem, swojakiem, dlaczego więc Arda zachowywał się przy nim, jak przy królewskiej parze? Z resztą, królową była Szept, jego magiczka i to po prostu była Nira, co pcha palce w szparę między drzwiami i nie przejmuje się przytrzaśnięciem. - Idź do Vei, zobacz co u tej dwójki - ta prośba wynikała nie tylko z pytania Elenarda, ale też najemnikowej obawy. I trochę z bezczelnej i niekulturalnej potrzeby pozbycia się młodzika z pokoju.
- Pójdę - taca wylądowała na stoliku, drzwi też się zamknęły.
- Zwabiałem ciebie - to wracając do pytania Tatka - Chociaż jakbym kogoś innego, to pewnie bym coś podobnego wymyślił. Żadnego potworka nie mamy - jakby tego Elenard nie wiedział - Chciałem się pochwalić… - i, bogowie, najemnik mówił teraz prawdę. On naprawdę chciał się pochwalić tym miejscem, Gniazdowiskiem, które w ten sposób chciał uczynić trochę bardziej swoim. Bo je odnowili, nie całkiem jeszcze, ale naprawili i pomału przywracali do dawnej świetności, znów próbując tchnąć życie w to miejsce. I naprawdę Darowi zależało na tym, by Elenard to docenił i… pochwalił; można to było poznać po jego oczach - czekających, z nadzieją, że idą w dobrą stronę. Brzeszczot czasami naprawdę był jak dziecko.

draumkona pisze...

To i Hauru wziął się za szukanie, niektórych pytając o to czy widzieli jegomościa o dziwnych, dwukolorowych oczach, innym zaś zadając pytania o wielkiego wilka. Po długich poszukiwaniach w końcu udało mu się go namierzyć, a to wszystko dzięki strażnikowi, który owszem, potwierdził, że go widział, a ponadto powiedział mu, że obcy zachowuje się jak pomyleniec i że lepiej uważać. Wilk w jednym słowie? Szaleniec. Musiał go znaleźć jak najszybciej, nim zrobi coś głupiego.
I dobrze, że znalazł go w porę, bo elfiak własnie kierował się w stronę magiczki, jakby chciał jej wybić coś z głowy, albo co najmniej stróżować. hauru chwycił go za ramię, nim ten ujawnił się wychodząc z kryjówki w której tyle siedział.
- Szukamy Onoxa. To nie ma sensu Wilk, sam widzisz.
- Ale ona...
- To nie jest Szept jaką znasz. Chodź ze mną, to będziesz miał szansę ja ocalić. W prawdziwym, realnym świecie.
Wilk popatrzył tęsknie jeszcze na magiczkę i... Wylazł z kryjówki, ku irytacji Hauru, który wyszedł wraz z nim, chociaz nie podszedł, trzymając się daleko z tyłu. Elf natomiast zbliżył się ostrożnie z wybitnie smutnym wyrazem twarzy.
- Pozwól mi tylko coś powiedzieć i już więcej mnie nie zobaczysz. Obiecuję.

draumkona pisze...

- Lucien nie pomagasz. I lepiej będzie, jak się zamkniesz. Elfie uszy są wyjątkowo czułe - przypomniał mu uprzejmym tonem obecny mentor Iskry i przyjrzał się uważniej Poszukiwaczowi. Niby nie miał o to pytać, ale co to komu zaszkodzi...
- Nie chciałbym, żeby w łapy Bractwa trafił mag czasu, panie Cieniu. Naprawdę bym tego nie chciał, ale nie mam aż takiego wpływu an decyzje Iskry, a ona coraz bardziej zaczyna interesować się możliwością powrotu. Jeśli kiedyś dojdzie do tego, że tam wróci... To pamiętaj jakie są konsekwencje cofania - nie było to ostrzeżenie, nie była to dobra porada, w zasadzie... Nie wiedział czemu udzielał Cieniowi tych informacji. Może i on, Hauru, miał jakieś wyższe uczucia i nie chciał patrzeć na Iskrową samotność? Może rzeczywiście leżało mu na sercu jej dobro?
- Pracujesz dla Ziraka, Sarriela czy Firandila?
- Dla żadnego z nich i teraz mówię całkiem poważnie. Popatrz na mnie Szept, nie gdzieś w bok, nie na tych z tyłu, tylko na mnie - byłby ujął jej twarz w dłonie i zwrócił ku sobie, ale nie chciał jej płoszyć. Nie teraz - Wiem, że brzmię jak idiota, ale to się dzieje naprawdę. Znaczy, nie do końca, ale... Bo widzisz. jesteś magiem, tak? ja wiem, że jesteś, nie musisz odpowiadać, to było głupie pytanie retoryczne... Wiesz o tym, że istnieje magia czasu? Wiesz, że można cofnąć jego bieg? Jak nie wiedziałaś, to już wiesz. Ten z kosturem za mną to Hauru, jeden z ostatnich magów tego rodzaju. Ja jestem Wilk, Gha'ldil est raa'sheal, władca elfiego miasta, jak i elfów zamieszkujących Keronię. W moim czasie... tam jesteś królową. Jesteś moją żoną i mamy córkę, małą Mer, która po mnie ma dar jasnowidzenia. Wiem, że dla przyjaciół jesteś zrobić wiele o ile nie wszystko, wiem, że uwielbiasz siedzieć w zatęchłych, niebezpiecznych ruinach, a kiedy pada słowo "kłopoty" to jesteś pierwsza osobą, która sprawdza co i jak. Wiem, że twój ojciec nazywa się Elenard, a twoja matka to Aerandel i że jej nie lubisz. Wiem, że masz brata, Eredina, który lubi mi łamać nos, bo ciągle mnie posądza o jakieś dziwne rzeczy. Wiem, że drugi twój brat nie żyje. Wiem, że Darmar to nadęty bubek i twój były mentor, wiem, że Kosiarz miał wieżę, którą nazwali Okiem. - nadrał tchu, szukając w głowie jeszcze jakichs informacji, czegokolwiek co mógłby jej powiedzieć - Odnośnie kłopotów... W moim czasie przyjaźniłas się z Iskrą. Ale Iskra poszła sama zamknąc Szczelinę i zginęła, cofnęlismy więc czas by ją ratować, ale coś poszło nie tak. Czas się rozsypał, przeszłość nakłada się na teraźniejszość... Nawet pory roku się wymieszały, nie wiem czy to zauważasz. Trafiłem tutaj ja, Hauru i pewien człowieczek, którego w moim czasie bardzo nie lubisz. Gdybyś mnie pamiętała, gdyby był jakiś cień szansy na to, że odzyskam co miałem tam... To bym nie ingerował w ten wymieszany czas, zostawiłbym to tak jak jest. Ale w mojej linii czasu zginęłaś. A ja... Ja juz nie umiem zyc bez ciebie - urwał, zmieszany takim monologiem, w końcu nigdy do wylewnych nie należał... Ale musiał. I samo wyszło.
- Teraz już wiesz. Nie wiem co zrobisz z tą wiedzą, ale my idziemy łatać czas, żeby było tak jak dawniej. Aha, i Firandil to zdrajca - dodał jeszcze na odchodnym, muskając szybko czoło magiczki, póki była w szoku po takim nawale informacji i odszedł do reszty.

draumkona pisze...

- Już? - zagadnął Wilka Hauru, ale ten zbył go mruknięciem i owinął się mocniej płaszczem.
- Wiesz coś konkretnie w ogóle, czy znowu działamy na ślepo? - burknął zamiast tego i jeszcze raz obejrzał się na domostwo w którym teraz mieszkała Szept. Tu powinien być Medreth...
- Wybrzeże Sztormowe, tam teraz idziemy.
- Przecież to port.
- Wiem.
- A wiesz co tam lubi chodzić?
- Orki? Drogi Wilku, jak chcesz mnie wystraszyć to musisz użyć czegoś lepszego niż orki czy gobliny. Poza tym, to jedyne wyjście. Niektórzy mówią o pojawieniu się dziwnej bestii w tamtych rejonach i nadaktywności magicznej. Podejrzewam, że tam ukrył się ten cały... onox, czymkolwiek jest. Ta bogini mówiła o tym, że patałach nie może przybrać stałego kształtu, a magia tej jej siostry daje mu utrzymac jako taką formę. uwolnimy siostrę, zdeformujemy Onoxa i tyle.
Brzmiało tak cudownie prosto.

draumkona pisze...

Pojawili sie również oni. Wilk w towarzystwie Hauru, jeden dziwnie milczący, a drugi wręcz przeciwnie. Mag czasu był podekscytowany wizją szybkiego wydostania sie z tego małego piekła i powrotem do normalności. Do badań, do normalnej pogody...
- ktoś miejscowy? - spytał jeszcze mentor widząc tylko objuczonego konia i zerknął na Wilka. W końcu on tu był władcą.
- A nie wystarczę ja? Atax jest wymieszane z Eilendyr, ale góry nie powinny się dużo zmienić, nawet jeśli będą placki miejsc starsze o ten tysiąc lat. A tak się składa, że znam drogę do własnej przystani - burknął, oglądając się za siebie, na miasto i rozważając coś jeszcze. Wyglądać to mogło jakby miał plan, ale w rzeczywistości myslał o Szept.
- Chodźmy - mruknął Hauru, podejmując trasę. Akurat do gór wiedział jak dojść, gorzej ze szlakiem.

draumkona pisze...

- Układ? - powtórzył Hauru.
- Układ? - powtórzył zaraz za nim Wilk, czując, jak osoba Cienia nagle podnosi mu ciśnienie. Weź takiego patałacha, chciej dobrze, to nie. Bogowie, czemu on musiał z nim współpracować, za jakie grzechy, co takiego zrobił? Czy bóstwa wiecznie zamierzały go karać za Errila, który był chwilowym zapomnieniem podczas rozpaczania? Niech to szlag.
- Świetnie - Hauru nie miał nic przeciwko. Wzruszył tylko rmaionami, czując na sobie wściekłe spojrzenie Wilka i ostatecznie zniknął na ścieżke do gór.
- świetnie?! - Wilk nie chciał jej narażać. Mógłby narazić każdego, byle nie ją czy Mer. Aż prychnął widząc tryumfalną minę Cienia i wskazał go Szept dłonią - Widzisz tego głupka? To jego tak nie znosisz - i tu, zamiast maszerować grzecznie dalej, to sie po prostu rzucił na Cienia z pięściami.

draumkona pisze...

- Nie traćmy czasu - Wilk burknął tylko coś w odpowiedzi pod nosem i otarł rozwalony, krwawiący skroń. Głupi Cień. Jak on mógł mieszać w to Szept? Może on powinien iśc do Iskry i spytać, czy nie miałaby ochoty pokazać im drogi do portu? Głupi, nadęty... Ale oko mu podbił. I nabił parę sińców, dobrze mu tak.
- Pośpieszcie się! - dosłyszał jeszcze głos Hauru, który zdązył zniknąć w przesmyku, nim sam się w końcu ruszył, wlekąc nogami i wpychając dłonie w kieszenie.
- A masz już coś konkretnego o tym Onoxie całym? Jak to ma wyglądać?
- Podejrzewam, że jeśli uwolnimy tą siostrę to straci kształt i częśc mocy, co uczyni go jakby... Podatnym na nasze ataki. Pamiętaj, że to nie jest istota z naszego wymiaru, nawet nie z naszego czasu. Coś jakby... Powiedzmy, ze wytwór Pustki. Albo tego, co było przed Pustką.
- Skomplikowane. Nie można powiedzieć, że trzeba uwolnić dziewuchę i dać mu łupnia?
- Można.
- To czemu tak nie mówisz?
- Bo ty mówisz to za mnie - mag wspiął się na jedną z wyższych skałek i rozejrzał się. Przed nimi ścieżka rozwidlała się, czego nie było w Atax jakie pamiętął on.
- No, to teraz niech nasza przewodniczka prowadzi.

Summer pisze...

[Cieszę się, że taką postać znalazłaś. Co do ukrytego celu tej postaci, to zdaje mi się, że zabójstwo nie wchodzi w grę, gdyż rzeczywiście Lëlan nie należy do osób, które by się podjęły zabójstwa, byłoby to zbyt sprzeczne z jej charakterem. Chociaż z drugiej strony taki obrót spraw też może być interesujący, gdyż po prostu pozostanie bez wyboru i będzie musiała się przełamać, a i z tego mogą się wywiązać poważne problemy gdyż zakładam, że jej się nie uda wykonać zadania. A może tak informacje za informacje? Tak jak zasugerowałaś mógłby z elfki zrobić swojego szpiega, ale także zlecić jej wydobycie pewnych informacji, gdyż Lëlan wyspecjalizowała się w magii mentalnej, zwłaszcza w hipnozie, więc to by jej umożliwiło uzyskanie ich, zwłaszcza jeśli miała by je uzyskać od nietypowej (np. wysoko postawionej?) osoby.
Jeśli Tobie nie przeszkadza pisanie postaciami pobocznymi przez jakiś czas to możemy właśnie od tego zacząć. Bo gdybyśmy już zaczęli potem, jak już moja elfka ma te kłopoty, czyli praktycznie od spotkania Szept i Lëlan, wiele rzeczy trzeba byłoby jeszcze omówić tak ja wspomniałaś, a może podczas pisania wątku jeszcze coś ciekawego uda nam się dodać? ]

draumkona pisze...

- Na twoim miejscu nie kwestionowałbym decyzji przeowdniczki - Wilk miał za wszelką cenę Szept ochraniać, nawet jeśli ta miała go w chwili obecnej za wariata i skończonego idiotę - Nie masz tak dobrej pozycji, by podważać jakiekolwiek jej słowo - burknął jeszcze, idąc w ślad za magiczką i nawet ni pytając czemu tak, a nie inaczej. Znaczy... No, niby góry znał. leżały tuz przy jego stolicy, obok jego miasta, ciche, tajemnicze i majestatyczne. Gdzieś tu przecież było jedno z tajnych wejść do Morii. Ale w jego czasie góry chyba nie zmieniały się na bieżąco... Nie, w jego czasie do Tir Valdr i Valnwerd miały taką właściwość.
- Ile zajmie nam przejście? Tak orientacyjnie? - Hauru miał jeden cel i zamierzał się go trzymać. Nie ważne, którą drogą, byle do celu. Nawet po trupach, nie ważne. Wszystko było nie ważne... Prócz wizji, że jak to wszystko się skończy, to zabierze Moryenę gdzieś daleko, tam gdzie nikt jej już nie zagrozi.

draumkona pisze...

Hauru przystanął, nasłuchując. Nie poruszyło go tak osunięcie i związany z tym hałas, jak to, co niekażdy teraz dosłyszal. Kroki, lekkie, szybkie... Ktoś za nimi szedł i najwidoczniej mimo przeciwności losu i samej specyfiki gór nie gubił wcale tropu. ktoś od Onoxa? Wróg? Przyjaciel?
- Mamy towarzystwo - mruknął, sięgając kostura i szykując się na najgorsze. Nie spodziewał się, że ścieżką pod górkę podążać będzie Iskra. Co prawda Iskra jaką pamiętał zapewne zasypałaby ich przekleństwami i rzuciła jakimś kamykiem. Ta tutaj... No, powiedzieć, że była kompletnie zobojętniała to mało - Co ty tu robisz? - wypalił, ale elfka kompletnie go zignorowała, kierując się za to w stronę Luciena. Cokolwiek ją tu sprowadziło, miało związek z Cieniem. Może oprzytomniała, a wyciszenie się nie udało? Może...
- Nie ładnie jest zatrudniać się i potem uciekać z miejsca pracy - odezwała się, stając przed Cieniem i krzyżując ręce na piersi. żadnego krzyku, wyrzutu, nic. Tylko suche wypomnienie.
- Ekhm, Iskra... - Wilk odezwał się, usiłując coś zaradzić, ale elfka nie raczyła nawet na niego spojrzeć. Podobnie zresztą jak na innych towarzyszy.

draumkona pisze...

- Wypowiedzenie składa się w formie papierowej, trzy miesiące przed faktycznym odejściem. Tak było w umowie, było ją przeczytać, Lucienie Czarny Cieniu - odburknęła mu Zhao i zrównała z nimi krok, nie zamierzając tak po prostu odpuścić, choć nie wiedziała w sumie dlaczego. Coś w tym człowieku nakazywało jej trzymać się blisko, coś...
Hauru uniósł brew, zastanawiając się, czy Cień faktycznie przedstawił się takim mianem, czy też Iskra miała jakiś przebłysk pamięci. Gdyby tak było, to wkraczali an niebezpieczne tereny, bo Lucien pewnie gotów byłby zawrócić i tyle z powrotu.
– Pozwól, że to ja będę prowadzić.
Wilk nie miał nic do gadania. Nim cokolwiek powiedział, nim ją pochwycił, to już jej nie było, bo poszła dalej. Zaklął brzydko po krasnoludzku i postarał się magiczkę dogonić, a przy okazji nie skręcić sobie karku.
Na domiar złego, właśnie lunął deszcz. Tak całkiem z niczego.

draumkona pisze...

- Czemu mnie tak nazwałaś?
- Bo takie nosisz miano, człowieku. Nie rób ze mnie idiotki - znów burknęła, odrzucając czarne loki z ramienia na plecy i mijając go ostatecznie, kierując się w stronę magiczki - Zdaje się, że gdzieś idziecie. Pójdę z wami. A potem wrócisz, bo taka była umowa - jakikolwiek był to przebłysk, zniknął równie niespodziewanie jak się pojawił.
- Pośpiesz się, Cieniu. Nie mamy całego dnia - Wilk zezował to na magiczkę, to na Cienia, czując narastającą irytacje jego zachowaniem. Co on sobie kurcze myslał? Że pozwoli Szept tak marznąc i się narażać, mimo, że sam niewiele mógł zrobić? Nie, nie da. A jego opóźnienia... Jak trzeba będzie, to zrzuci iskrę z jakiejś skałki i tyle.

draumkona pisze...

- Jak to nie przedstawiłeś? - a jej się wydawało, że tak właśnie się przedstawiał, to... Wydawało się być oczywiste i naturalne. On zawsze nim był, odkąd pamiętała... Choć przecież znała go trzy dni, albo nawet mniej. Skąd więc ta pewność co do jego mienia?
- Na pewno tak sie przedstawiłeś - machnęła ręką, zbywając resztę dyskusji na ten temat, nie chcąc się zagłębiać w zakamarki swojej pamięci, bojąc się dotrzeć do dawno zakopanych wspomnien.
- Jest za pusto i za cicho.
- Też to zauważyłem - mruknął mag, obserwując jak Lu okrywa ramiona Iskry płaszczem. Przeniósł spojrzenie na dalszą drogę doszukując się... W sumie nie wiedział czego. Coś było tu niepokojącego.

draumkona pisze...

- Zawsze możesz zawrócić, skoro ci się nie podoba - stwierdził uprzejmie Hauru, zezując na Wilka i w porę łapiąc go za ramię, co by nie wystrzelił za Szept - Ona nie jest prawdziwa. A ty jesteś. Jak zginiesz tu to pożegnaj się z powrotem do normalnego czasu.
- Ale Szept...
- Zostań tu i daj jej działać. A ty przestań wiecznie komentować - to drugie skierowane było do burczącego pod nosem Luciena - Nie znamy tych gór i lepiej żeby nasza przewodniczka przeprowadziła nas żywych.
- A jak samej coś się stanie?
- Nic jej nie będzie...
- Coś... jest nei tak - mruknęła Zhao, wychodząc nieco przed szereg, ale w końcu się zatrzymała, rezygnując.

draumkona pisze...

- Ukryć się. Musimy gdzieś się ukryć…
Iskra doskonale wiedziała czego im teraz trzeba było. Jaskini. Ukrycia. Tylko, że w tych górach ciężko było cokolwiek znaleźć, poczynając od właściwej ścieżki, a kończąc na samym celu podrózy. Zaś doszukanie się jaskini, która nie kryje w sobie nieprzyjemnego lokatora było... krótko mówiąc niemożliwe.
- Ale ja nie wiem... - rozejrzała się rozpaczliwie, odgarniając lepiące się do twarzy włosy, mrużąc oczy i przesłaniając je nieco dłonią, co by oszczędzić sobie patrzenia na tą przeraźliwą biel. Okręciła się wokół siebie usiłując coś znaleźc, cokolwiek, ale zamieć była zbyt silna. W dodatku po ryku nastąpiło tąpnięcie, które ich powywracało, a nagły huk świadczyć mógł o załamaniu gruntu i wytworzeniu szczeliny w ziemi. najgorszy był brak widoczności, nic, zero...
- Dziura! - krzyknął trzymający się nieco z boku Wilk, ale chyba nikt go nie usłyszał. Zresztą, władca zapadł się pod ziemię raze z resztą śniegu, podobnie jak i reszta kompanii.

draumkona pisze...

Wilk był ledwie przytomny. Obił się, gruchnął głową o zlodowaciały kamień i lewo kontaktował. Już lepiej wyglądał hauru, choć było to pewnie zasługą w porę uzytej magii.
- Szept... - wyukał tylko elfi władca i to było wszystko, co udało mu się powiedzieć, bo zemdlał.
- Świetnie - mruknął Hauru, przyklękając przy elfie i odciagając go nieco na bok, na odsłonięte przez zawał skałki. Przecież nie zostawi go na śniegu.
- Nic mi nie jest - stwierdziła Zhao, strzepując z siebie śnieg. Była tylko mocno poobijana, gdzieś na policzku wykwitał powoli zacny siniak, ale nic poza tym.
- I co teraz...? - spytała jeszcze patrząc po towarzyszach/

draumkona pisze...

- Jestem magiem, ale nie uzdrowicielem. Miałem cichą nadzieję, że rozróżniasz te dwie profesje - odpowiedział równie spokoijnie co zawsze Hauru i kiedy zabezpieczył jako tako Wilka przed wychłodzeniem, to zajął się sobą i lekkim rozdarciem skóry na ramieniu. Zawsze wyznawał zasadę, że najpierw powinno się pomóc sobie, bo martwy na nic się nie przyda. A że za Cieniem nie przepadał... Nic mu sie nie stanie jak trochę poboli.
- Pomóż mu... - usłyszał delikatny głos za sobą i obejrzał się. Któż inny mógłby prosić o pomoc dla Cienia, jak nie jego podopieczna? No i te smutne oczy głodnego szczeniaczka... Nigdy nie potrafił jej odmówić. Nie, kiedy brała go na litość tym wyrazem twarzy - Echhh, zaraz.
Zhao, jako osoba wyciszona, mogła zrobić jedynie tyle, że z martwego konia, który wpadł tu razem z nimi, odwiązała racje żywności i parę kocy, by ich okryć.
- gdzie boli? - mruknął Hauru, kiedy juz znalazł się przy Cieniu, a ten ostatni mół poczuć dotyk magii. Nie tak delikatny i precyzyjny jakim charakteryzował się Wilk, ale jednak niosący ulgę.

Silva pisze...

I.
Za elfem zamknęły się drzwi. Cichutko, bez zgrzytów, zamiatając z podłogi odrobinę kurzu, który wypadł spod progu, zamykając się wolno aż trzasnął ukryty w nich zamek. Kroki młodzika słychać było jeszcze przez dobrą chwilę; pan ognistowłosy hyvan poznał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten nierówny, z pozoru spokojny krok, zdradza podenerwowanie elfa i Dar był pewien, że gdyby nie był hyvanem, Ardaniel wytargałby go za uszy, jak to czasami czynił Diarmud czy Ullas. Ten młody, zwariowany na punkcie architektury dzieciak, co w kamiennych rzeźbach widział piękno, a w prostych formach najwyższą perfekcję, okazywał się wielce niecierpliwy i kapryśny, kiedy chodziło o etykietę i formalności. Tak samo miał, gdy mówił o budownictwie, chociaż nigdy nie używał tego słowa: to była architektura, a nie wznoszenie prostych, wiejskich chat; dążył do doskonałości poprzez wielkość i piękno tego, co tworzył. Czasami zdarzało mu się budowanie, jak każdemu, ale spytany o to, będzie się wykręcał od odpowiedzi. Jeśli ktoś szukał elfa dokładnego, precyzyjnego i twardo trzymającego się reguł, bez pójścia na ustępstwa, śmiało można było udać się do Ardaniela. Formy, proporcje i zasady rządzące stylem, w którym tworzył, nie pozwalały na błędy i pójście na skróty; tutaj zamienniki oznaczały kruchość. Młodzik dlatego tak bardzo trzymał się reguł, bowiem cały jego świat był nimi usłany.
Brzeszczot uśmiechnął się pod nosem, sięgając po marynowaną jagódkę. Odruchowo, nawet nie zwracając uwagi na to, że poprawia się po słowach elfa, wyprostował się i usiadł tak, jak powinien siedzieć młody mężczyzna w pokoju, a nie w burdelu czy karczmie. Czasami to, co było wygodniejsze, nie było tym, co powinno się pokazać i Dar już jakiś czas temu zaczął się przekonywać, że teraz tak czasami będzie wyglądać jego życie, a chwile swobody będzie miał tylko przy najbliższych lub w samotności, kiedy zrzuci buty, rozepnie koszulę i z nogami na stole, butelką wina w ręce, będzie mógł siedzieć i grzebać w uchu.

Silva pisze...

II.
- Powinieneś dać im czas. Twoje… podejście do życia dla wielu z nich jest nowością. Starszym nie będzie tak łatwo się przekonać i zmienić. Starych drzew się nie przesadza.
- Starsi bywają bardziej wyrozumiali i przychylni niż niejeden młody - jagódki okazały się na tyle dobre, że paluszki najemnika nie tylko po nie sięgnęły, ale także zabrały całą ich miseczkę i postawiły na swoim kolanie - Dwójka, która wprost powiedziała, że nie będzie dawać posłuchu mieszańcowi, siedzi w Ataxiar z Frilem. Krokusica zabrała kolejną dwójkę - teraz najemnik machnął ręką; babka zabrała tylko tych, co słuchali jej jadu sączącego się do ucha, głównie swoje służki i dzieciaki z jej rodu oraz tę nieszczęsną dwójkę, którą przekabaciła na swoją stronę. - Czasami naprawdę jestem ślepy, a kiedy inni chcą mi otworzyć oczy, kończy się na mojej wielkiej obrazie i przekonaniu, że ja wiem lepiej. Kłócę się z nimi, chociaż już w połowie wiem, że nie mam racji, ale głupia duma nie pozwala mi się do tego przyznać - może Dar czasami był cichy, trochę mrukliwy, ale potrafił się rozgadać, jeśli czuł się w towarzystwie pewnie i swojsko, wtedy buźki mu się nie zamknie; a nie zawsze mądre rzeczy z niej wychodzą, o czym zdołali przekonać się wszyscy ci, co z nim wytrzymywali.
Darowi zależało nie tyle na pochwałach Elenarda, czy jego miłych słówkach, ale przede wszystkim na jego aprobacie. Bo to była jego dolina, jego ziemie, jego miejsca, a Brzeszczot czuł się dziwnie, kiedy przyswajał i adaptował to, co nie było jego. To tak, jakby poruszać się w materii, której się nie zna, we mgle, po omacku, jednocześnie starając się robić po swojemu i nie naruszyć założeń drugiej osoby. Dlatego też mieszaniec szukał aprobaty. I, chyba ją znalazł, bo zaświeciły mu się oczy i jakoś tak wargi drgały w uśmiechu.
- Któregoś dnia, wiosną, będziesz musiał Tatku rozwiązać problem z wieżą. Tworzymy tutaj nasz dom, ale mamy też pewne zadanie. Mury stoją, zabezpieczymy też gościniec nad wybrzeże, ale wieża stoi nam ością w gardłach. Diarmud rzucił ostatnio myśl, by na jej szczycie umieścić ogień sygnałowy, gdyby sowy nie mogły zanieść wieści. Inni wolą umieścić tam gniazda, albo stanowiska dla strzelców.

draumkona pisze...

- Umiem, przecież to magia - burknął urażony Hauru. Co jak co ale wytworzenie prostego płomyczka nie było jakimś czynem, który mógłby dokonac jedynie heros magii. Odwrócił się od nich i zaczął szukać w miarę osłoniętego miejsca, bo co jak co, ale many na podtrzymywanie targanego wiatrem płomienia nie chciał marnować. Rozpalić to jedno, ale utrzymac to drugie. W końcu jednak, ostatecznie, płomień zapłonął, dając ciepło i przysmażając mięso kobyłki, która nie miała szczęścia.
- Nie jest mi zimno - usłyszał Lucien od Iskry, która chyba uznała, że i tak zbyt wiele ma wspólnego z tym człowiekiem i odsunęła się, zajmując miejsce przy ognisku i obserwując ściekający po mięsie tłuszcz.
Powoli zapadała noc, ale wiatr wcale nie słabł, co troche Hauru martwiło. No i gdzie była ich przewodniczka?

draumkona pisze...

Informacje nie były dobre. Podobnie jak i stan odnalezionej elfki, wołały o pomstę do nieba. Smok... Spodziewał się czegoś tego pokroju, zapomnianych przez tamten świat bestii, o których nikt już nie wspomina. Ostatnim zaś czego oczekiwał i czego by chciał był smok. Bestia stara jak sam czas, mądra, sprytna...
- Przeczesałem nieco okolice magią, są tu tunele. Jeśli uśmiechnie się do nas szczęście to przejdziemy nimi do portu niezauważeni przez smoka. W innym wypadku...
- Nie chciałabym skończyć jako jego kolacja - odezwała się Iskra ponurym tonem. Nie zjadła nic z koniny, nie potrafiła. Spać też nie mogła, wybudzana co chwilę dziwnymi głosami w głebi umysłu, efektem ubocznym wyciszenia. Była zmęczona i pozbawiona sił.
- Tak się zapewne nie stanie... - Hauru obdarzył elfkę dziwnym spojrzeniem i podniósł się by podać Szept koc, wygrzany przez niego i zdecydowanie lepszy od przemokniętego płaszcza - Weź, szybciej się ogrzejesz. Widziałaś coś więcej, prócz tego, że to smok? Bronił czegoś? Młodych, gniazda, czegokolwiek?

Falka pisze...

Dziewczyna nadal była nieco oszołomiona. Przyglądała się mężczyźnie, do którego była przykuta. Siedział oparty o ścianę, a usta jego ułożone były w dziwny grymas. Twarzy jegomościa dojrzeć nie mogła, gdyż zasłaniał ją cień kaptura. Pora karmienia? Była ciekawa, jaki więzienny specjał dadzą jej tym razem. Miała szczerą nadzieję, że będzie to coś zjadliwego. Wstała, kierując się do drewnianych drzwi celi. Znajdował się tam jedyny otwór w całym pomieszczeniu. Było to niewielkie okienko z żelaznymi kratami. Dziewczyna nie wiele zobaczyła. Przy masywnym stole siedział strażnik, przeglądający jej skonfiskowane rzeczy. Widząc porozrzucane eliksiry, o które przecież tak bardzo dbała, przełknęła nerwowo ślinę. Używała ich jedynie na specjalne okazje, a jeśli którykolwiek zostanie zniszczony... Składniki na nie było niezwykle trudno znaleźć, nie mówiąc już o kasztach związanych z przygotowaniem... i niezwykłą siłą każdego z nich. Wiedziała, że musi odzyskać swoje rzeczy... i broń oczywiście. Strażnik wstał, znikając z pola widzenia Falki. Znów usiadła na zimnej podłodze celi. Musiała jakoś się stąd wydostać. Jej rozmyślania przerwał dźwięk przekręcanego zamka. Jakaś chuda kobieta położyła na ziemi dwie porcje czegoś, co jedzenia na pewno nie przypominało. Czując duszący odór, niemalże zwymiotowała, a niezwykle trudno było doprowadzić ją do takiego stanu. No, w końcu na co dzień widywała wnętrzności różnych plugastw... Głód natychmiast znikł. Talerz odłożyła w róg celi. Strażnik wrócił do przeglądania przedmiotów leżących na stole. Dziewczyna wiedziała już, jak zwrócić na siebie jego uwagę. Schyliła się do łańcucha, udając, że próbuje się uwolnić. Reakcja była natychmiastowa.
- Co ty tam kombinujesz? Hmmm? - powiedział szorstko, po czym podszedł do okna, przyglądając się Falce.
- Nic. - odparła, zakrywając łańcuch plecami.
Drzwi ponownie się otwarły.
- Zaraz zobaczymy...
Strażnik skierował się w stronę dziewczyny. Teraz wystarczyło go ogłuszyć i odzyskać broń. Wtedy pójdzie gładko. Gdy chciała wykonać ruch, przypomniała sobie o siedzącym w rogu mężczyźnie. Sama nie mogła nic zrobić...
- Mam nadzieję, że potrafisz się bić... - mruknęła w stronę swojego współlokatora, niemalże niedosłyszalnie.

Silva pisze...

I.
- Ja? Strażnica leży w granicach Doliny Ciszy, lecz nie ja nią zarządzam. To twój ród w niej osiadł i do was należy decyzja, co z nią zrobicie. Jeśli pytasz mnie o radę w ten sposób, wtedy powiem, wybierz mądrze. Ogień sygnałowy może być zapalony tak przez przyjaciela jak i wroga. Sowy zaś… To nie są tereny, na jakich naturalnie występowały i nawet mędrcy nie przewidzą, jak natura zareaguje na ich pojawienie się tutaj. Czy one się przystosują? Czy i jak wpłyną na zwierzynę już tu występującą?
- Ja pierdolę Tatku, jak ty masz mi tak pomagać, to normalnie wolę męczyć listami Szept - był to tylko przejaw małej złośliwości najemnika, ot żeby coś wypaplać, bo sam dobrze wiedział, że nikt za niego tej decyzji nie podejmie. Wysłucha rad, propozycji, ale ostatecznie będzie musiał sam podejść do problemu, przyjrzeć mu się i zadecydować, mając na uwadze skutki, które ta decyzja wywoła. Ani tego nie zrzuci na kogoś innego, ani nie machnie ręką, nie odpowiadając wcale, bo nie godzi się tak traktować własnego rodu. Elenard miał rację; ognie sygnałowe po zdobyciu Gniazdowiska mógł zapalić także wróg, istniała taka możliwość, bowiem dawna strażnica Elu nie była warownią nie do zdobycia. Z drugiej strony sowy także stanowiły problem w miejscu, gdzie wcześniej ich nie było. Tylko o ile ogniska można było przemyśleć, o tyle sprawa ptactwa mogła okazać się kłopotliwa. - Potrzebowałem rady, świeżego spojrzenia - teraz mówił już poważniej, podsuwając starszemu elfowi zapiekane w cieście maliny; swoją drogą, Ardaniel musiał się postarać, by je zdobyć i być może pan hyvan powinien w buty schować swoje zachowanie i pójść przeprosić młodzika, który tak się postarał i chciał zachować etykietę, by on, głupi hyvan, nie miał kłopotów. Brawo Darrus, nic ino przyklasnąć. - Wiążą mnie umowy z turdusami - prychnął pod nosem - Nie, nie wiążą. Te wielkie ptaszyska są jak bracia. Są nasi. Tatku, nie zdziw się jak zobaczysz turdusa, one są ponad moimi słowami i jeśli będą chciały przybyć, pojawią się na niebie nad Doliną. A sowy z Eilendyr, niewiele ich zostało i wątpię, by Maann znów nam pomógł - tutaj najemnik machną ręką, nie widział sensu w tłumaczeniu Elenardowi zawiłości ich sojuszu z sowami i ich roli jako pośredników z leśnymi ptakami, przynajmniej nie teraz. [czyt. autorka ma tylko mglisty zamysł, dla jej dobra nie pytać.] - Chciałbym znów zostawić dom za sobą, wejść na gościniec i iść przed siebie, nie myśląc o niczym innym, jak tylko o samej drodze - dobrze jednak wiedział, że po części było to kłamstwo. To był jego ród, jego dom, nawet jeśli więzy krwi były połowiczne i rozwodnione. Gdyby jeszcze sprowadzić tutaj ojca, jego rodzina byłaby kompletna.

chwilę później
Gdzieś w Gniazdowisku rozległy się kroki. Ktoś biegł korytarzem.
Trzasnęły drzwi.

Silva pisze...

II.
- Dar!
Gdyby jeszcze po minie i wyglądzie Ardaniela ktoś wątpił, że niesie złe wieści, teraz można było mieć pewność, że nie powie nic dobrego. Ten elf, który miłował etykietę, który świat postrzegał jako ułożoną w harmonii całość, nigdy nie zwróciłby się do swojego hyvana w ten sposób; nie ludzkim imieniem, nie zdrobnieniem, prędzej użyłby elfiego z odpowiednim szacunkiem, jak zawsze to czynił. A on nie tylko nazwał Finarthila imieniem, które nadał mu jego ojciec, ale zdrobnił je tak, jak to czynili ci, którzy byli blisko niego.
Brzeszczotowi nie podobał się głos młodzika, nie podobała mu się jego mina, wszystko w nim było nie tak. Odruchowo już się podnosił, gotowy do działania. Co tym razem? Czy orki wylazły ze swych kryjówek i zawędrowały zbyt daleko i zbyt mocno zamanifestowały swoją obecność w przesmyku? A może to gobliny przekroczyły góry po tej stronie, korzystając z niewydeptanych ścieżek? A może nieszczęście przydarzyło się tutaj, w strażnicy, w tych murach, w jego domu. Zadrżał na tę myśl, bo wiedział, kogo dotyczyła. - Mówże człowieku, no! - w nerwach zapomniał się trochę, normalnie nigdy by nie nazwał długouchego w ten sposób. Niewiele też brakowało, aby złapał Ardaniela za ramiona i potrząsnął nimi.
- Nasi goście… Kobieta i mężczyzna… zniknęli. Bez śladu.
- Pożegnali się i odeszli, to masz na myśli?
- Nie. Veya wyszła, a kiedy wróciła, już ich nie było. Sakwy zostały. Okiennica była wyrwana…
Ich uzdrowicielka rannymi i wycieńczonymi zajmowała się na parterze; dwa okna pomieszczenia wychodziły na tyły strażnicy, czyli tam, gdzie kończył się mur, ale wciąż stała zapadnięta wieża, która w tej chwili stanowiła najsłabszy punkt obrony Gniazdowiska. Wznosiła się na twardym, kamiennym wzniesieniu, jednak jak mówiło ludzkie przysłowie: dla chcącego nic trudnego. Tam były elfy! Cholera. Cholera. Cholera. Cholera. Cholera.
- Sprawdzaliście na zewnątrz? Od strony wieży… - już był obok młodzika, już go mijał, kiedy elf złapał go za ramię.
- Kiedy Veya wystawiła głowę, strażnicy się zdziwili i…
Tupot przerwał ich rozmowę. Znowu ktoś biegł. Pośpiesznie, tak, jak biegnie się z ważnymi wieściami. Pojawiła się Veya. Zdyszana, zmachana, z zaczerwienioną twarzą. Wyraźnie zmartwiona. Kolejne złe wieści, znów powód do zmartwień i trosk. Czy uzdrowicielka dowiedziała się czegoś więcej? Może szamanka zostawiła choć słowo, zanim zniknęła z wilkołakiem. Może był jakiś niezatarty ślad, może…
- Fin, bo ja nie zdążyłam ci powiedzieć. Ona wspominała o niej.
- Silva coś mówiła?
- O królowej przy źródle Inki, o orczych siedliskach. O tym, że byli razem, ale się rozdzielili.

[szamanka wróci - więc jakby miała być wielka babska wyprawa, to będzie]

draumkona pisze...

Coś dziwnego. To samo w sobie brzmiało już źle i podejrzanie. Może to nie był smok, a jakieś... Coś jak Kalcifer? W końcu i on kiedyś potrafił zmienić się w smoka, choć nim nie był.
- Nie podoba mi się to... - mruknął sam do siebie, bo magiczka juz zajęła się Wilkiem, Zhao dalej coś mamrotała pod nosem, a Cień zdawał się przejmowąc jedynie Iskrą, niczym innym.
- Nie, daliśmy mu ogrzewaną poduszkę pod dupę.
- Też poproszę - odezwała się Iskra, ciaśniej owijając płaszczem i usiłując opanować pełzające po plecach dreszcze - On ma chyba wstrząs. Spadł z wysoka, widziałam jak uderzył lewym bokiem w zmrożony śnieg... Zanim mnie wyciszyli to uczyłam się uzdrawiania... Zanim... Po prostu wiem, jak wygląda wstrząs, dobrze? - choć nikt nie powiedział złego słowa, Zhao zareagowała tak, jakby co najmniej zaczęli jej wytykac błedy w analizie i zarzucać niekompetencję.
- Możliwe, że to wstrząs. Nie jestem medykiem, a jedyny uzdrowiciel leży nieprzytomny. Straciliśmy tragarza i obawiam się... Kto go będzie niósł? Na pewno nie ty Zhao, ani nie Nira. Lucien? - tu spojrzenie błekitnych oczu maga padło na Cienia, jakby oczekując wykazania chęci do niesienia elfiaka.

draumkona pisze...

- Przecież mówiłem, że możesz przyjść jak ci zimno. - dobrze Lucien przeczuwał, bo w odpowiedzi na takie słowa otrzymał tylko krzywe spojrzenie jasno sugerujące, żeby czlowiek trzymał łapki przy sobie i nie kusił jej tutaj ciepłymi ramionami. Już się an to nie nabierze, nigdy.
Hauru zaś był pod wrażeniem, bo oto tutaj, w tym czasie, Szept wykazywała jakiekolwiek zainteresowanie leczeniem. I co najlepsze, cokolwiek potrafiła. Cokolwiek, co było w ich czasie poza jej zasięgiem, bo i czasu na naukę brakło, a zamiast słuchac nauczyciela to pewnie chędożyli po salach.
- Poczekamy aż się ocknie. Noc jeszcze trwa, nie warto ryzykować. Wzejdzie słońce to ruszymy i przy okazji ustalimy co dalej z nim i z nami wszystkimi - zawyrokował, opierając sie wygodnie o ścianke i przymykając oczy. Był cholernie zmęczony, ale sen nie nadchodził.
- Nic nie jadłaś
- Nie mam ochoty na jedzenie - i żadne argumenty do upartej elfki nie dotarły i nie dotrą, Zhao w kwestii uporu niewiele się różniła. Z tym, że w ich czasie ulegała jego słowom ze względu na uczucie. Tutaj, gdy uczucia zabrakło... Nie sposób było ją przegadać.
- Niedobrze mi i tyle - podsumowała burknięciem, z pewną dozą obrzydzenia patrząc na koninę. Naprawdę na sam widok zbierało jej się na wymioty. Cóż u licha znów ja brało? Jakie choróbsko?

draumkona pisze...

Iskrze nie udało się zasnąć. Nie tak na dobre, bo owszem, zasnęła na te parę chwil, kwadrans góra, lecz nic poza tym. Męczyło ją sumienie, choć przecież nic nie zrobiła, nie coś, czego powinna żałować. W efekcie z rana była niewyspana i osłabiona, w dodatku potwornie mrukliwa i markotna.
Jedynym solidnie wyspanym wydawał sie być Hauru, bo nie dośc,że trzymał wartę jako ostatni, to zdawał sie być kompletnie nieprzejęty tym, co się wokół dzieje i smacznie sobie spał. Mylne było to wrażenie, bo gdyby wiatr zmienił kierunek, a płatek śniegu opadł na niego nie tak jak powinien, to błyskawicznie by się wybudził. Nic takiego nie miało miejsca, to i sie wyspał, jako jeden z nielicznych.
Wilk też był niewyspany. Głowa bolała go niemiłosiernie, kręciło się wszystko, łacznie z ziemią na której siedział, wirowały obrazy, dźwięki nakładały sie na siebie i mieszały przyprawiając o mdłości. szczęściem, że nie miał nawet czym wymiotować. Ale żył.

Nefryt pisze...

[Daj spokój, przecież jest dobrze. A przynajmniej mi się podoba. Wiesz, dla mnie ważne jest to, żebyśmy się obie dobrze bawiły, a nie żebym dostawała odpisy jak z doskonałej książki. Po pierwsze, to chyba nawet taka nie istnieje. Po drugie, jesteśmy amatorkami. Nie musimy dobrze pisać! Jak się udaje, to super, a jak nie, to kit z tym, bo (po trzecie) to ma być rozrywka, a nie katowanie się. Nie przepraszaj mnie, nie za to :)]

Przez chwilę musiałam chyba mieć minę z rodzaju „Devril-zabierz-mnie-stąd-proszę”, przynajmniej tak się czułam. Morze nie było moim żywiołem. Na statku, obojętne jakim, byłam przydatna jak miedź w złożu platyny.
Odgarnęłam włosy z czoła. Trudno, miedź to miedź, ale i tak coś z niej można zrobić. Uniosłam nieco głowę, uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust. Załatwię to, chciałam mu przekazać.
Nie wiedziałam jeszcze jak. Jedyne, czego byłam pewna, to że muszę wyciągnąć z tego bagna nas wszystkich. Miałam wrażenie, że Devril zaczął stawiać mnie na pierwszym miejscu, ale patrząc nawet wyłącznie z punktu widzenia interesów, bez niego nie miałam czego szukać w Quinghenie. To on reprezentował Ruch Oporu, a mając obok siebie mężczyznę ze sprzymierzonej frakcji będę traktowana poważniej. Co innego być potencjalną królową bez armii, która dopiero zdobędzie poparcie, a co innego być tą samą królową, ale uznaną przez lud oraz część arystokracji i przynajmniej sprawiać wrażenie, że potrzebuje się głównie armii, a nie i armii, i pieniędzy.
Wyszłam na pokład, starając się poruszać bardziej kobieco, niż miałam to w zwyczaju. Miałam być Laną: mało znaczącą szlachcianką albo nieco bogatszą mieszczką, nikim na tyle szczególnym, by zanadto się mną zainteresowano, ale jednocześnie kimś, kto zasługuje na lepsze potraktowanie, niż powieszenie w najbliższym porcie. Dziewczyną naiwną, przynajmniej trochę, ale nie bezdennie głupią.
Idąc w stronę dziobu, nie kryłam niepewności. Miałam nadzieję, że wygląda to naturalnie i że nikt nie zwróci uwagi na to, jak wbijam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Musiałam wyciągnąć stąd przynajmniej siebie i Devrila. Nie byłam tak naiwna, by sądzić, że Flynn pomoże nam wszystkim. Będzie dobrze, jeżeli w ogóle wykaże jakąś… jakąkolwiek dobrą wolę. Jednak będąc na wolności, przy odrobinie (albo raczej: całej masie) szczęścia, uratujemy z Devem resztę.

Nefryt pisze...

[ciąg dalszy:]

Dostrzegłam sylwetkę Flynna. Wzięłam głębszy wdech. Do dzieła.
Jak go przekonać? Nie wiedziałam, czym mogłabym go przekupić. Jedyne, co być może by go przekonało, to możliwość posiadania własnego statku… Ale to było nieosiągalne. Jakaś inna, bardziej wyrafinowana kobieta, prawdopodobnie by go uwiodła. Mogłabym spróbować, gdybym miała więcej czasu. Obecnie, raczej nie miałam szans, zwłaszcza, że nigdy nie znałam się na miłosnych gierkach. Na jawny układ wydawał mi się za uczciwy, za dobry jako człowiek i chyba właśnie tę dobroć powinnam wykorzystać.
Zatrzymałam się kilka kroków od niego. Chyba usłyszał mnie wcześniej. Nie szkodzi. Miałam się odezwać. Właściwie ułożyłam sobie nawet wstęp, ale gotowe zdania zaczęły się rwać, gdy dostrzegłam spojrzenie, jakie mężczyzna kierował ku brzegowi. Zacisnęłam wargi. Spojrzałam w dół.
- Ten port, to był twój dom, prawda? – zapytałam cicho. Zaraz potem skarciłam się w myślach. Nie tak miałam to rozegrać. Dość. Mam zadanie do wykonania.
- Przyszłam, bo…. bo nie wiem, co robić. Boję się, Flynn – wyszeptałam. Starałam się wyglądać możliwie bezradnie. – Ty to na pewno widzisz... przecież ja nie jestem przemytniczką. Na statki nie bierze się kobiet, nikt mnie tam nie chciał. To był mój pomysł, żeby płynąć, mój… - tu postarałam się o to, by mój głos się załamał. – Flynn, w moim kraju jest wojna. Głodujemy. Nikt nie wie, co dalej. Dla wielkich rodów to może jest gra, ale… Kamienicę mojego ojca po prostu spalili. Nikogo nie ukrywaliśmy, nic nie zrobiliśmy, a oni… oni wszystkich… - Mówiąc to, myślałam o mojej prawdziwej historii, a zarazem o innych, faktycznie niewinnych ludziach, którym nie dało się pomóc. Chciałam, by płynęły łzy. Chciałam, by tym fałszywym zdaniom towarzyszyły autentyczne emocje. Pozwoliłam, by mój umysł wypełniło wspomnienie łapanki w Demarze, bitew, tych przegranych… i wygranych. By w moich oczach zajaśniała pasja. By owładnęła mnie i moje słowa. – Chciałam tylko żyć, czy to jest według was zbrodnia, która zasługuje na śmierć? Wsiedliśmy na statek, uchodźców nie stać na wizę, Flynn. Chcieliśmy uciec. Gdziekolwiek. Jestem w ciąży. Chciałam, by moje dziecko widziało przed sobą życie, nie śmierć. Błagam, Flynn. Zaklinam na wszystkich bogów, moich, twoich, na tę twoją ujmującą lojalność, na wszystko: pomóż mi.

[Jejku, ja nawet nie wiedziałam, że tak mi będzie brakowało pisania na Keronii…]

draumkona pisze...

Wilk był już na takim etapie, że potrafił Cienia i jego radosne docinki zignorować. Kompletnie, bez jakiejkolwiek emocji czy wysiłku potraktować osobę Luciena jak powietrze, jak pyłek kręcący się w powietrzu. Ale tak, jak mógł ignorować Cienia, nie mógł ignorować szept. A już na pewno nie mógł obojętnie przejśc obok tego, że go tak oschle traktowała. No i ta diagnoza...
- Widzę, że ktoś cię w końcu nauczył podstaw - burknął, podnosząc się, niezadowolony z faktu, że nauczycielem nie był on. Pewnie jakiś kolejny kochaś, bo Sarriel takich zdolności nie posiadał, Darmar też nie.
Spojrzał nieprzyjaźnie na Poszukiwacza, luzem puszczając wiązkę magii, co by się dowiedzieć co mu dolega, bo diagnoza Szept, choć trafna, nie mogła mu zobrazować tego jak wygląda stan tkanek przy złamaniu, czy nawet tego jak szybko przebiega naturalny proces gojenia. Lucien miał wyjątkowo mocne ciało, które do regeneracji zabierało się tak, jak on za ściaganie Iskrze majtek, więc by sie nie martwił. Diabła zło się nie ima, jak to mówili w ludzkich wioskach.
W końcu stanął na nogach, rozmasowując tylko skroń, usiłując pozbyć się uporczywego pulsowania i jakoś ustabilizować widziany obraz, który nieprzerwanie wirował i migotał jaskrawymi barwami.
- Zaraz się nim zajmę - mruknął jeszcze okazując swój brak entuzjazmu.
- Ty masz poparzony bok, a on się zaraz wywróci. Lepiej mu pomóż nastawić człowiekowi rękę, ja sprawdzę górę - znów był dla niej tym, czym dla każdego elfa. Człowiek. Tylko człowiek, nawet już nie Cień, nie Lucien, a juz na pewno nie ukochany. Zhao podniosła się i nie czekając nawet na odpowiedź, czy protesty, zaczęła szukać sposobu by szybko wydostać się na powietrznię i sprawdzić okolicę. Smoki są duże, więc problemy być nie powinno.

draumkona pisze...

- Anders sranders - usłyszała w odpowiedzi magiczka od szanownej królewny, która w końcu odzyskała zdolnosć panowania nad swoim ciałem i znalażł się tuz przy Cieniu, bezceremonialnie podwijając rękaw i nie bawiąc się w znieczulenia. Niech sobie chłop pocierpi.
- Nah, mogłes upaść lepiej, za dużo babrania się - skomentował jeszcze wpuszczając do ciała poszkodowanego wiązkę magii, po drodze odcinając od poniektórych nerwów czucie, co by jednak złagodzić mu ból. Nastawianie kości to nigdy nie była bezbolesna sprawa.
Rozerwane tętniczki i naczynia krwionośne łatał na bieżąco, choć musiał przyznać, że po wstrząsie troche trudno było mu się połapać co jest od czego i gdzie podłączyć jedno, a gdzie drugie, ale koniec końców ewentualne naderwanie tkanki, czy uszkodzenia zostały scalone. Przed nim zostało najgorsze, czyli scalanie kości. Nigdy tego nie lubił, a jak widział co jego siostra potrafiła zrobić alchemią z koścmi, to aż czuł ciarki chodzące po plecach.
- Będzie bolało - orzekł, zostawiając odblokowywanie nerwów wcześniej przyblokowanych magią Szept i skupił się na kości, mamrocząc do siebie w duchu, że zawsze mogło być gorzej. Sam zabieg nie trwał długo, parę sekund, które dla niego zdawały się wiecznością. Migracja minerałów, skłądników odżywczych, samej krwi była podczas tego procesu gwałtownie przyspieszona, przynajmniej w tym rejonie i niektóre żyły, czy naczynia krwionośne były narażone na naderwanie, dlatego tak waznym było ich uprzednie scalenie. Gdyby tak teraz pękła mu żyła...
Szczęściem jednak nie pękła, migracja się zakończyła, a ręka była prwie jak nowa. Prawie, bo kość choć już cała, to była osłabiona i kolejny upadek, nawet z niewielkiej wysokości mógł ją ponownie połamać.
- Gotowe. Tylko postaraj się na nią nie upadać, bo sam sobie będziesz ją składał - burknął jeszcze, nim odwrócił się do magiczki. Poparzony bok, tak?
- Pokaż mi ten bok, nie będziesz tak chodzić, bo jeszcze wda się infekcja, albo zacznie się babrać, a tego nie chcemy. I tak, ja wiem, że będziesz miała dużo "ale" i oczywiście wiem tez, że przecież "nic ci nie jest" i że to "nic takiego", więc możemy przejść już do etapu kiedy po prostu pokazujesz bok Szeptuś - nie miał czasu by ją przekonywać jak to się zwykle odbywało. Oni wszyscy nie mieli czasu...

draumkona pisze...

Trochę go ubodło zachowanie magiczki.
Trochę nad sobą nie zapanował.
I trochę go to wszystko powoli zaczynało przerastać.
- Wilk! - usłyszał tylko za plecami głos Hauru, kiedy zniknął w tunelu, podążając śladem magiczki. Co on jej takiego zrobił? Chciał pomóc, nic więcej, a ona traktowała go jak...
Ale to nie była ona, zaraz podpowiadał umysł, przypominając, że to zagięty, zakrzywiony czas. To nie była jego Szept. Czy wobec tego powinien przejść obojętnie obok krzywdy magiczki? Wiedział, że to oszczędziłoby im czas. Dużo czasu, bo szept nigdy nie była łatwym pacjentem.
Wiedział.
A mimo to, nie mógł zrobić nic innego jak ruszyć jej tropem. Znalezienie jej nie było trudne, nie uszła daleko, a on nie miał ochoty na zabawy. Może był zbyt brutalny, w końcu go nie znała, nie ona... Możę...
Za dużo było tych może.
Sięgnął magii, ukrytych na czarną godzinę źródeł i uformował zaklęcie, które wniknęło w ciało magiczki, paraliżując je. Mięśnie zesztywniały, stawy odmówiły posłuszeństwa. Nie każdy medyk to potrafił, a można było nawet pokusić się o stwierdzenie, że jedynie ci z najwyżej półki.
Nie powiedział nic, wciąz zły i rozleziony. Dlaczego nie mogło być nic prostego? Dlaczego po prostu nie mogli znaleźc tego zasranego Onoxa i wrócić dawny bieg czasu, uratować Szept, Iskrę... Czy bogowie się na nich uwzięli? Myśli skutecznie pochłaniały jego uwagę, podobnie jak i obserwacja boku i jednoczesne zaleczanie go w dośc szybkim tempie, by nie trzymać jej długo w tym dziwnym usztywnieniu.
Zhao wypruła do przodu na dobre paręset metrów nim Cień zdążył się wygramolić. Śniegu przez noc nasypało po kolana, więc chodzenie było mocno utrudnione, chyba, że było sie elfem. iskra utrzymywała się na pokrywie śnieżnej, jakby nic nie ważyła i obserwowała jakieś ślady, które ludzkiemu oku umykały. Na razie nie było widać smoka, choć nikt nie mówił, że to się nie zmieni.

draumkona pisze...

Wszystko o dziwo zakończyło się dobrze.
Nie podejrzewał, że uda im się zdązyć w wyznaczonym czasie, bo gdy w końcu dostali sie do Onoxa to dowiedzieli się, że czas użycia jednej esencji czasu wciąż biegnie i gdyby cwaniactwo Cienia, to byliby utknęli w tamtym pokręconym czasie, który ani trochę mu się nie podobał.
Ale udało się. Tylko to w zasadzie miało znaczenie, choć nie obyło się bez zmian w tym czasie. Konsekwencje na razie nie były duże, ale... Ale było widać drobne skazy w czasie. Na przykład z Atax zniknął jeden z budynków, choć nie wiedział dokładnie dlaczego, a na niebie, tam gdzie zamknęli Szczelinę, widniała zielonkawa zorza, zupełnie jak w tamtym czasie.
Uratowali Iskrę, a Szept nie dali zginąć, choć podejrzewał, że było coś, czego nikt mu nie powiedział, bo Szept zachowywała się dziwnie. Jak nie ona stroniła od magii, a czasami to nawet stroniła od niego samego, czy od Mer. To było aż nazbyt wyraźną wskazówką. Co jednak się stało... na razie do tego nie doszedł. Na razie.
Zhao nakazał przenieść do szpitalika w którym wciąż leczyli się ranni i okaleczeni po bitwie z Lumielami. jej stan był ciężki, ale w miarę stabilny, niektórzy medycy wręcz ośmielali się wystawiac tezy, że furiatka wkrótce wybudzi się ze śpiączki. Po prawdzie, to nawet był przychylny tym twierdzeniom.
Był drugi dzień świąt. Dzień po tym jak wrócili scalając czas i naprawiając błedy.

draumkona pisze...

- Plugawiec? - ściągnął brwi, na razie nic nie podejrzewając, zbyt zajęty myśleniem o tym co dolegac może Szept - To się nim zajmijcie, przecież to wasza broszka, a nie moja - ofuknął ich, w końcu nie musieli mu każdą pierdołą zawracać głowy... No dobrze, plugawiec, ale czy to było aż tak wazne, by... Moment. Plugawiec, czyli związanie z demonem, tak? Pojawiający się akurat teraz, kiey wrócili, kiedy Szept przywołała... Zaklęcie...
Zrozumiał. I irytację w dukolorowych oczach Wilka zastąpił strach, który szybko ukrył pod pozorem obojętności. Nie mogli widzieć po nim strachu. Nie po władcy.
- Podejrzewacie Nirę, tak? - wypalił w końcu, kiedy cisza zaczęła dzwonić mu w uszach.
Pech czy nie pech, a może wielkie szczęście, nim Poszukiwacz zdołał sie oddalić od łóżka chorej, nastąpiła pewna zmiana. Medycy od dawna twierdzili, że nie będą jej wybudzać, niech organizm sam to zrobi i oto w końcu stało się. Furiatka skrzywiła się nieznacznie, czując ból mięśni i zszytą skórę, w końcu zaś przeogromną falę zmęczenia. Nie sądziła, że będzie to czuć. Nie sądziła, że w ogóle się obudzi. Siłą woli zmusiła się, by podnieść ociężałe powieki i rozejrzeć się po otaczającym ją świecie. Było... Ciemno, to mogła powiedzieć na pewno. Zamrugała z wolna, a wzrok zaczął przyzwyczajać się do panującego lekkiego półmroku w pomieszczeniu.
- Pić... - zdołała wychrypieć, odwracając nieznacznie głowę, chcąc zorientować się co się dzieje.

draumkona pisze...

Pokiwał głową, udając, że słowa lethiasa go uspokoiły i nie ma żadnego przeciwskazania dla ich działań. W środku... Głeboko w głowie, w ciemnych zakamarkach myśli szalały przewijając się setkami przez umysł. Nie dopuściłaby? Cholera, ale ona już to zrobiła. I ta ucieczka na drugi koniec pałacu, niby zmęczenie... Czym prędzej ruszył na spotkanie Nirze, nawet nie żegnając Starszych. A jeśli ona sama postanowiła cos sobie zrobić? Jeśli coś jej...
Nie dokończył myśli, puścił się biegiem.
Nie zareagowała na jego obecność negatywnie, jak to było w innym czasie. Nie było kwaśnego komentarza pod jego adresem, nie było beznamiętnych spojrzeń. Wręcz przeciwnie, kiedy doszło do niej, że tu jest, przez jawne zmęczenie w spojrzeniu i zniechęcenie do wszystkiego przebił się na chwilę błysk radości.
Upiła łyk wody, dopiero teraz doceniając jej wspaniały smak, a chwilę potem się zakrztusiła. A było tak łapczywie nie pić.

draumkona pisze...

- W końcu jesteś.
W końcu? To ona na niego czekała? Może miał tu iśc za nią bo chciała mu powiedzieć? Nadzieje na to, że tak własnie miało się stać prysnęły w momencie kiedy zobaczył wyraz jej twarzy. To nie on miał przyjść. Nie on... Pewnie Sarriel, albo inny dupek. Tak, jemu nic nie chciała powiedzieć, ale im to by opowiedziała wszystko.
Wydarzenia z innego czasu wciąz nie dawąły mu spokoju.
- Magowie mówią, że jest plugawiec, ale nie podejrzewają ciebie. Dlaczego... Dlaczego mi nie powiedziałaś jak się zabija plugawce? - gdyby to wiedział nigdy by sie nie zgodził na przywołanie demona, a Lucienowi kazałby się pogodzić ze stratą Iskry. Gdyby wiedział... No własnie, ale nie wiedział, nikt go nie poinformował. Znowu. - I co chowasz za plecami?
- Nie, już nie... - mruknęła obserwując jak odstawia kubek na bok i usiłując przy tym znów nie zasnąć. Cokolwiek medycy jej zrobili, musiały być to silne leki i zaklęcia, które wyprowadziły naturalny rytm organizmu z równowagi. Zhao jeszcze zbyt mało znała się na tej magii by powiedziec cokolwiek więcej o swoim stanie niż tylko to, że czuła się jak w nieswoim ciele.
- Jak się czujesz?
- Okropnie - usłyszał Cień w odpowiedzi, ale w sumie nie było się co dziwić. Od szponów demona w sumie uratował ją przypadek i aż do teraz nie mogła pojąć jakim cudem nagle zniknęła jej ziemia spod stóp... - Ale przynajmniej żyję. Co jest... Co mamy za dzień? Długo spałam? - wiedziała tylko tyle, że kiedy poszła walczyć z demonami i szczeliną, to wciąz trwało oblężenie. Nikt nie powiedział jej, że oblężenie już odparto, a nawet minęły już Dremady. W sumie, nie było nawet jak jej tego powiedzieć, bo spała.

draumkona pisze...

- Nie wydaje mi się, żeby to było nic Szept - zaczął ostrożnym tonem, postępując krok naprzód, tłumiąc w sobie narastający niepokój. Co ona zamierzała? Zabić się? Musi wybić jej to z głowy...
- Muszą być inne sposoby na pozbycie się demona. Nie tylko śmierć. Pójdziemy do Darmara, zajrzymy do ksiąg... nie umrzesz. Ja ci nie dam umrzeć - powoli, ale sukcesywnie przybliżał się do niej choć nie wiedział co zrobi kiedy już będzie obok.
- No żyję, chociaż czuję się trochę jakbym nie żyła. Wszystko mnie boli... - zamarudziła, opierając głowę na ramieniu Cienia i przymykając oczy. Było jej dobrze, ale tylko dlatego, że był obok, był przy niej. Obecnośc Cienia koiła wszelki ból fizyczny i zmęczenie.
- Dzień po Dremadach... To wesołych świąt Lu, chociaż wiem, że ich nie obchodzisz - szepnęła jeszcze, czując jak powoli opada z sił. Organizm był przemęczony, mimo tego, że zdołała się już wybudzić.

draumkona pisze...

- Nie, nie wolę patrzeć. Chcę znaleźć sposób na ratunek - w końcu znalazł sie przy niej i sięgnął za jej plecy, odnajdując sztylet zaciskany w dłoni i spróbował jej go po prostu zabrać - Oddaj mi ten sztylet Szept, bo to nic nie zmieni. Znajdziemy sposób na to, żeby to wszystko odkręcić. Jest Hauru, Iskra... Darmar jeśli trzeba. Może alchemicy? Jest sposób Szept, musi być.
- Nie, nic nie chcę... Ich leki przytępiają zmysły i potem dochodzisz do siebie tydzień - rozluźniła się wyraźnie czując gładzącą włosy dłoń. Bogowie, jak ona za tym tęskniła.
- Zostań tu ze mną... - poprosiła cicho, ewidentnie przysypiając.

draumkona pisze...

- Nie, nie chcę, ale nie pozwolę też na to żebyś tak po prostu zginęła - nie lubił uzywać siły, ale teraz nie było wyjścia, złapał za nadgarstek magiczki i siłą rozwarł jej palce, odbierając broń. jeszcze zrobi coś głupiego...
- Jak ty się tak po prostu poddajesz, to może ja też powinienem, co? - spróbował zajść ją od tej strony, zdenerwować, wziąc pod włos. W końcu podobno go kochała, a skoro tak...
Szantaż. Szantaż wydawał się jedynym rozsądnym wyjściem.
- Ale ja nie chcę spać tu sama... - usłyszał jeszcze Cień, nim Zhao odpłynęła z powrotem do krainy snów wypełnionych środkami znieczulającymi i ziołami, od których zaczynało jej się robić niedobrze.

draumkona pisze...

Uniósł lekko brwi, ale nie łyknął tego kłamstewka. Akurat teraz, kiedy byłoby to bardzo potrzebne, pewien był jak nigdy, że magiczka nikogo na boku nie ma. I już miał nawet wyrazić swa wątpliwość w słowach, kiedy ktoś im przeszkodził.
- Nie mam dużo czasu, obiecałem, więc jestem. Zrobię swoje, byle szybko. Sztylet, trucizna jak chciał… Miałaś być sama. Co to za sztuczki?
- Właśnie Szept, co to za sztuczki? - burknął Wilk, obserwując Cienia i jego sztylet uważnie. Co ona, już całkiem powariowała i sama na siebie wynajęła Cienia? jeśli tak, to Lucien najpierw będzie musiał zabić jego, bo nie zamierzał dopuścić zabójcy do magiczki. Po jego trupie.
- Jak przyszedłeś po nią, nawet na jej własne życzenie, to najpierw musisz zabić mnie - oświadczył, choć nie sądził by Lu się tym zbytnio przejął.

draumkona pisze...

Jak tylko Cień rzucił się w stronę magiczki, to to samo zrobił Wilk. Bardzo zły i wkurzony Wilk.
Elfiak nie miał żadnych skrupułów i zabójca dostał na wstępie pięścią w twarz, a chwilę potem łokciem w skroń, choć to ostatnie było przypadkiem, kiedy elfiak stracił panowanie nad tym co robi i wpadł w poślizg. Oboje padli na ziemię, jeden drugiego oklepując, z tym że Lucien miał broń. I Wilk robił doprawdy wszystko by ta bronią nie oberwać.
- Żadnych warunków nie było, wypierdalaj! - warknął jeszcze, siłując się z Cieniem aż w końcu zdołał sprzedać mu kopniaka i odepchnąc go na stosowną odległość. Zanim stało się coś jeszcze, on dopadł już do Szept nie mając zamiaru dopuścić byłego sojusznika choćby o krok bliżej.

draumkona pisze...

Powiedzieć, że elfi władca był wściekły byłoby kłamstwem. On po prostu czuł, że zaraz rozniesie cały ten pałac i połowę miasta. Znowu o niczym nie wiedział. Znowu dowiedział się od osób trzecich. I znowu to ona ryzykowała wszystkim nie mówiąc mu całej prawdy. Ktoś tu był badzo mocno poirytowany tym stanem rzeczy i sądząc po tonie Szept, to nie była ona.
- Ciekaw jestem kiedy zamierzałaś mi powiedzieć - zaczął tonem, któremu daleko było do delikatności, za to przesiąkał sarkazmem i pretensją - Może jakoś na pogrzebie? Zza grobu, hm? jako duch byś przyszła i wytłumaczyła jak to wszystko wyglądało? Dlaczego zawsze robisz ze mnie debila i nic mi nie mówisz? Przecież bym ci pomógł, nie wiem, nie ufasz mi albo co... Sarrielowi na pewno byś powiedziała. Albo Gallarowi. Im zawsze wszystko mówisz - tak jak jeszcze przed chwilą ostatnie o co by ja posądził to romanse, tak teraz był rozgoryczony i nie myślał zbytnio nad tym co mówi, wyrzucając dawno chowane w sobie żale. Tak, im to pewnie od razu by powiedziała gdyby tylko spytali. Ba, pewnie wygadałaby im nawet to ile razy sypiają ze sobą w tygodniu i jakiego koloru mają pościel.
Pochylił się, zgarniając z posadzki sztylet i jeszcze raz spojrzał na magiczkę. Nawet nie próbował złagodzić spojrzenia, w zasadzie nic nie próbował. Cały kipiał od gniewu, więc wyszedł po drodze trzaskając drzwiami, nim powiedziałby za dużo.
Lu zjawił się w szpitaliku w samą porę, bo Zhao akurat się wybudziła. Choć mówiąc ściślej, to nie ona się obudziła, a medycy ją ocucili chcąc sprawdzić stan pacjentki i zastosowac odpowiednie zioła czy zaklęcia. Rzecz jasna samej Zhao niezbyt to odpowiadało i mimo zmęczenia i ciemnych plam pod oczami, niezadowolenie można było z niej wyczytać jak z otwartej księgi.
- Nie, nie boli - burknęła na kolejne z pytań medykow, az w końcu odpuścili, zostawiając ją samą, a Cienia mijając w drzwiach bez słowa.

draumkona pisze...

Nie miał pojęcia co miało miejsce po jego wyjściu. Po prawdzie, nawet nie przyszło mu do głowy, że kiedy zostawi ją samą, to coś sobie może zrobić w imię wyższego dobra, czy wartości. Zamiast tego zaszył się gdzieś w podziemiach, nieopodal alchemików. Tam zawsze był spokój, nikt nie będzie mu truć tyłka ani przeszkadzać. Będzie szansa na uspokojenie się i przemyślenie... Dupa, nie było tak dobrze.
Spokój, owszem był, ale nie taki jakby się tego spodziewał. Nie było tak, jak chciał. Miast uspokojenia się to porozrzucał po komnatach napotkane rzeczy tłukąc wazy, talerze, rozbijając krzesła. Był wściekły i już od dawien dawna nie było tak, że nie potrafiłby się uspokoić. Zwykle nad sobą panował, potrafił powiedzieć dość... Najwidoczniej tym razem to nie wystarczyło. Poirytowany kopnął w ścianę nie zwracając już nawet uwagi na ból. Jak ona mogła wyskakiwać mu z Erzą? To było zupełnie co innego niż plugawiec i sposoby pozbywania się go. Erza... Erza nie oznaczała końca. Miał wybór, poza tym wciąż żył i miał sie dobrze. A ona? jeśli Starszyzna się dowie... Nawet on nie zdoła ich powstrzymać.
Uważne spojrzenie Cienia zwiastowalo pytania. I Zhao była nawet gotowa na te pytania, bo zapewne będzie chciał wiedzieć to, co medycy.
- Szybko się obudziłaś… Ateraz bądź grzeczna i powiedz mi prawdę. Boli cię coś?
- Nie Lu, nie boli mnie nic, czuję się dobrze, nie mam nudności, światło mnie nie drażni i nie, nie mam ochoty spopielić całego miasta, nie boli mnie też noga, nie boli głowa, dupa też mnie nie boli - może zabrzmiało nieco szorstko, ale przez ostatnie pare chwil nie słyszała nic innego jak ciągłe pytania i pouczenia. A Iskra nigdy nie tolerowała pouczania.
- Gdzie byłeś? Miałeś tu być jak się obudzę... I czemu masz opuchnięty nos? - w ostatnim pytaniu dało się słyszec nutke podejrzliwości. Opuchlizna nie pojawia się sama z siebie, zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą jej nie miał... a może miał, a ona tego nie dostrzegła? Zmrużyła oczy, doszukując się jakichś wskazówek, ale nic więcej nie znalazła. Nawet jego ubiór był podejrzanie czysty.

draumkona pisze...

Char na widok Devrila z Szept natychmiast odechciało się prezentów i tego wszystkiego. Nie, żeby magiczki nie lubiła, po prostu wyraz jej twarzy... Coś było nie tak. I ta krew, jakieś siniaki... I gdzie był Wilk? Czym prędzej znalazła się przy nich, posyłając Devrilowi uwazne spojrzenie, jakby jakimś cudem miał jej telepatycznie przekazać co się stało.
- Szept? Co się... Uderzył cię? - oczywiście kochana siostra elfiego władcy założyła najgorszy z mozliwych scenariuszów i wzięła swojego brata za damskiego boksera. Popędziła jeszcze Devrila co by szybciej wszedł do komnaty i sama także w niej znikneła, od razu krzątając się i szperając po szafkach w poszukiwaniu jakiegoś alkoholu do przemycia i szmatki.
- Co się stało? - jedno, a jakże ważne pytanie.
Zhao przyjrzała się Cieniowi uważniej, doszukując się podstępu. Szczęściem dla niego, wszystko układało się w logiczną całość i kłamstwo nie zostało wykryte. Zamiast zaś dalej wiercić mu dziurę w brzuchu, przysunęła się bliżej, obserwując napuchnięty nos, chcąc pomóc.
- Wygląda na połamany, ale gdyby tak było to byś bardzo marudził. Skoro zaś nie złamany... Zagoi się - musnęła lekko nos Cienia wargami, jakby był małym dzieckiem, któremu na rany pomaga jedynie pocałunek matki. Właśnie. Dzieci.
- Są tutaj? - od razu zmienił jej się głos, zmieniła się barwa. Tak dawno ich nie widziała, nie trzymała ich w ramionach... Rozejrzała się, szczerze zawiedziona faktem, że ich nie przyprowadził do niej i westchnęła - Szkoda, że ich nie przyprowadziłeś... Cienie na długo zostają? - w końcu jej rodzina była w Bractwie, Natan i Robin podlegali rozkazom... Cała rodzina. Wszyscy, prócz niej...
Dopiero teraz zaczynała bolesnie odczuwac skutki swoich nieprzemyślanych decyzji i szczerze żałowała. Jak mogła porzucić swoich najbliższych w zemście za elfy? Jak mogła skazywać dzieci na życie z daleka od niej, przecież potrzebowały nie tylko ojca, ale i matki...
- Chciałabym je zobaczyć...

draumkona pisze...

Nie podobało jej się to, co mówiła Szept. Ona sama, bardzo dawno temu, tez tak się tłumaczyła kiedy wracała z nowym sińcem na twarzy od Escanora. Że półka, że sie potknęła, że wypadek... Ale prawda była inna. Obrywała i to mocno za najdrobniejszy sprzeciw, czy różnicę w zdaniach. Dlatego potem nauczyła się siedzieć cicho i robić to, czego chciał. Jeśli jej brat też miał być kimś jego pokroju... To nie chciała dłużej nazywać się jego siostrą, nawet jeśli przyszywaną.
Zamyślona pozostawiła Devrilowi prowadzenie rozmowy, sama za to zniknęła w bocznej komnatce łazienkowej i napełniła misę chłodną wodą. Będzie musiała znaleźć tego idiotę i go wypytać. Może... Może to jednak nie tak? Może miał coś na swoje usprawiedliwienie? A co jeśli jej też się oberwie? Nie, nie podniósłby ręki na ciężarną... Ale skoro zrobił to w stosunku do żony, którą podobno tak kochał...
- Proszę - postawiła misę na niewielkim stoliczku i podała magiczce czsystą, miękką szmatkę. Ściągnięte brwi świadczyły o tym, że Char jest daleko myślami, być może dlatego umknęła jej wymiana zdań i pytanie Devrila.
Cienie. Musi z nim porozmawiać o tym co zamierzała... Ale po co kłopotać się tym teraz? Były święta, niedługo nowy rok, powinni się cieszyć, że są razem, wszyscy. Cali, w jednym kawałku, zdrowi i bez uszczerbu na umyśle. Na potem formalności, na potem wszystkie sprawy.
- Nie chcę tu już siedzieć... Chodźmy gdzieś Lu, gdziekolwiek. Mam w Medrethu małą chatkę, nawet zostanę w łóżku jak tak bardzo chcesz i będę grzeczna, ale nie chce już tu leżeć... Czuję się obco. jak intruz. Mimo tego, że gdybym tam nie poszła to Szczelina dawno objęłaby całe niebo nad Atax... - w zasadzie nie pamiętała nawet kto ją zamknął. Ona sama? Nie, czuła w sobie zbyt duzo magii żeby wysnuć takie wnioski, bo po zamknięciu długo byłaby bez magii. Skoro zaś czuła moc... pewnie kto inny. Nie zmieniało to jednak faktu, że pomogła im. Pomogła elfom. A w zamian dostała jedynie chłodne spojrzenia i oschłe słowa.

Silva pisze...

- Ovi, zwołaj elfy, przygotujcie się do wymarszu - mości hyvan nie miał zamiaru zwlekać, skoro magiczka zgubiła się gdzieś w górach należało zacząć działać, nawet, jak się do końca nie wiedziało, gdzie szukać. Bo to, że rozstali się u źródeł Inki, niewiele znaczyło; mogli udać się nad rzekę, poszukać śladów, jednak ile już śniegu zdążyło spaść i zasypać najmniejszy odcisk stopy, czy kałużę krwi? Być może kilku magów by pomogło, może ludzie zebrani przez Tatka. Nie, magiczce trzeba wyjaśnić, że zimą w góry samemu się nie chodzi, a wilki nie są najlepszymi towarzyszami; dobra, są dobrymi, ale to nie to, co ludź. Okej, mają zęby i pazury, ale na stado goblinów czy orków na niewiele się zdadzą. Dobra, magiczka by powiedziała, że są najlepszymi towarzyszami, obrońcami, dostawcami pożywienia i poduszką pewnie też, ale to cholercia nie to samo.
Ardaniel opuścił pomieszczenie, kiedy Dar zastanawiał się, czy zabrać ze sobą miecz, czy może jednak nie. Ale iść z pięściami na plugastwo zamieszkujące Gadzi Przesmyk, to raczej głupota. Więc dziadkowy sztylet, ostrze to ostrze i zadaje rany nawet, jak jest krótkie i nie tak długie jak miecz.
- Kiedy dokładnie się rozdzielili?
Jakby ktokolwiek z nich znał odpowiedź na to pytanie.
Pośpieszny tupot butów znów zadudnił na korytarzu; ucho mieszańca wychwyciło urywany oddech, sapanie i szelest ubrań. Chwilę przed tym, jak zza drzwi wyłoniła się niska postać, można było wyczuć zapach ziół, głównie pokrzywy oraz odczuć zimno, które wniesiono do kamiennych wnętrz starej strażnicy.
Veya cofnęła się o krok; w małym pokoiku ich hyvana zaczynało brakować miejsca, nie było to wielkie, okazałe pomieszczenie godne głowy rodu, ot salonik na potrzeby towarzyskich spotkań. Poza tym uzdrowicielka nie miała nic więcej do powiedzenia, a sądząc po stanie ów niespodziewanej osoby, która pewnie zdążyła już wymarznąć, zapowiadały się ważniejsze wieści.
Na progu stała szamanka, podpierając się na swoim kijaszku. Jej drobne ramiona unosiły się i opadały, w nierównym oddechu. Zmachana, zdyszana, ledwo łapiąca oddech; miała zaczerwienione policzka i czerwony nos, włosy rozwiane, a nad brwią świeżą rankę, niewielkie zadrapanie. Jej jasne, szare oczy przypominające zamarzniętą tafle jeziora, zabarwione były złością. Silva nie była zmartwiona, nie była zdenerwowana, nie drżała od trosk, ona po prostu, po ludzku była wściekła. Drżały jej ręce i jak to mówią ludzie, gdyby oczy mogły zabijać, pewnie ktoś właśnie teraz padałby na podłogę pod jej spojrzeniem. Burza z piorunami właśnie zawitała do Gniazdowiska.
- Ten chędożony, zapchlony kundel… - przerwała, łapiąc oddech; zaczynała boleć ją od tego wszystkiego głowa - Zniknął. Jeśli to przez Wilczą Pełnię, wyrwę mu ogon - szamanka ciskała się nie o to, że wilkołak zniknął, ale o fakt, że przepadł bez wieści i zostawił ją samą jak palec. Zazwyczaj rozdzielali się tylko wtedy, gdy musieli i zawsze o tym wiedzieli, zawsze to było ustalane bardziej lub mniej. A teraz ten kundel przepadł bez słowa, bez jakiegokolwiek… no bez niczego. Jeśli temu głupcowi coś się stanie, jeśli wpadnie w jakieś tarapaty… Wilkołak, on był jednym z Tęskniących do Księżyca, a ona martwiła się o niego jak o kilkuletnie, ludzkie dziecko, które przez długi czas po urodzeniu jest bezbronne. Przecież on był starszy, dłużej żył na tym świecie, widział więcej… ale to przecież nie znaczy, że stał się bardziej odpowiedzialny. Jego trzeba było prowadzić za rączkę. Albo po prostu szamankę martwi fakt, że zniknął jej z oczu.
- Dobra, a Szept? - Brzeszczot nie był równie spokojny jak Silva. Właściwie to nie pojmował jej opanowania. Zdenerwowany hyvan z kolei zaczął nerwowo poruszać palcami, co rusz zaglądając szamance za ramię, z nadzieją, że w końcu przybędą.
- Co z nią? - tym razem to szamanka szczerze się zdziwiła, unosząc brew; popatrywała to na najemnika, to na dwójkę elfów, to na nieznanego jej dumnego pana, który najpewniej był ojcem magiczki, sądząc po pewnych i całkiem widocznych podobieństwach - Rozstaliśmy się nad Inką. Ona poszła w swoją stronę, a my w swoją.

draumkona pisze...

Pech chciał, że na parę kwestii vetinari była mocno wyczulona. Szczególnie, jeśli te kwestie tyczyły się pana Wintersa i wychodzenia gdzieś samemu. Od razu spojrzała na niego całkiem przytomnie, całą uwagę poświęcając człowiekowi.
- Chyba nie myślisz, że sobie tam pójdziesz? Nawet go nie znajdziesz, bo jak znam życie, to się gdzieś zaszył i tyle. Idziemy razem, albo zaraz skończysz nieprzytomny - pogrozila mu jeszcze palcem. Nie będzie włóczył się sam po pałacu kiedy jej brat bawi się w boksera. Po jej trupie normalnie. Co prawda miała na siebie uważać, ale... Ale nie mogłą zostawić tego bez echa. Pójdzie i najwyżej będzie na niego wrzeszcześć z pewnej odległości.
- Kawałek będzie, bo to w Medrethu, a las znowu nie jest aż tak blisko jak kiedyś... Nie martw się, nie zmarznę - podniosła się, zeszła z łóżka i... Runęła na posadzkę. Może czuła się dobrze, może i siły miała, ale na pewno jej organizm tego tak nie odbierał. Zresztą, było widać w jakim jest stanie, nogi jak z waty, niezdolne unieść i tak małego ciężaru ciała. Jęknęła, zbierając się do siadu, jedynej bezpiecznej pozycji i roztarła rozbite czoło.
- Pięknie... - mruknęła jeszcze, niezbyt zadowolona z wywiniętego orła i takiej słabości.

draumkona pisze...

Pokój zdemolowany, ale sam władca o dziwo tylko troche poszarpany, z okularkami na nosie i czytający jakąś książkę. Okularki na pewno nie były jego, ksiązka zreszta też nie, bo pochodziła z działu zakazanego. Nie spodziewał się, że ktoś będzie go szukać, a już na pewno nie tego, że będzie to Devril. I nic nie mógł poradzić na leciutkie ukłucie rozczarowania kiedy zdał sobie sprawe z tego, że to nie Szept.
- Kiedy ostatni raz widziałeś Szept?
- A bo ja wiem, parę godzin temu - wzruszył ramionami, wciąż zły za tamto. Za brak zaufania, za to że nie chciała mu pozwolić na działania... A przede wszystkim za to, że wynajęła na siebie Cienia. Sama.
Spojrzała krytycznie na podany jej zestaw, ale ubrała się grzecznie, nie dyskutując. Ale kiedy już wszystko było założone, to poczuła sie jak wielka, wełniana kula. A on jeszcze trzymał koc...
- Za gorąco - mruknęła niezadowolona, poprawiając za dużą, zjeżdżającą skarpetkę. Wyglądała bardziej jak gnom z redakcji niż dumna elfia pani, ale kto by sie tym przejmował. Poza nią oczywiście, bo w obecności Cienia chciała wyglądać jak najlepiej, a zielone wełniane skarpety i zjeżdżająca na oczy czapka były dalekie od wzoru i kanonu elfiego piękna.

draumkona pisze...

- Pobiłeś ją głąbie i nie udawaj takiego niewiniątka! - Char nie wytrzymała, nie potrafiła się opanować kiedy widziała tę jego obojętność na twarzy. Rzuciła się do przodu, chcąc mu oddać za magiczkę, ale elfiak był szybszy. Poderwał się z krzesła, pochwycił jej dłonie i zablokował, więżąc w uścisku.
- Pojebało was już całkiem? - wypalił po chwili, patrząc to na jedno, to na drugie. On miałby pobić magiczke? Co oni, z choinki sie urwali czy jak? - Nigdy bym na nia ręki nie podniósł - warknął, puszczając ręce Char i odwracając się plecami, zastanawiając się co może im powiedzieć. Hauru nie mówił nic o tym, że cofnięcie musza trzymać w tajemnicy, więc czy mógł...?
W skrócie opowiedział co się stało. Od początku, od pomysłu by uratować Zhao i poprzez konsekwencje tego pomysłu. Zakończył na momencie, kiedy wpadł do nich Cień.
- Sama na siebie wynajęła Cienia, nikt nie powie mi, że to normalne. I oczywiście ja nic o tym nie wiedziałem, jak zwykle. Ale pewnie jej kochany Sarriel wie o wszystkim i już przekopuje Istar w poszukiwaniu odpowiedzi - zły, poirytowany, uderzył pięścią w ścianę, ignorując ból w dłoni i obite kostki. Jak mogła? Dlaczego? Co on jej takiego zrobił?
- A te siniaki?
- A bo ja wiem, może sama próbowała się zabić. Zaraz po tym wyszedłem, potem jej nie widziałem.
- Powinieneś do niej pójść... - zaczęła łagodniej Vetinari, zbliżając się do pleców brata, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu -Wilk...
- I co to da, jak znowu coś zatai? Albo okłamie? Po co w ogóle mam cokolwiek robić, skoro ona i tak wie lepiej? Nawet nie chce spróbować...
Wygodniej usadowiła się w ramionach Cienia a jego ramienia uzyczyła sobie w formie poduszki. Dawno już tak jej nie niósł, bo i nie było okazji. Zupełnie jakby znowu była panną młodą, albo coś w ten deseń. Chociaż w dniu ich ślubu to przez próg razem weszli razem przy okazji zdzierając z siebie ubrania, po tym jak uciekli z własnego wesela by chędożyć.
- A przyprowadzisz potem dzieci?

draumkona pisze...

- Nie wiem. Możesz siedzieć tu i czekać, albo tam iść. Może to coś da. A może wrócisz jeszcze bardziej sfrustrowany.
- Świetna rada - burknął, czując, że zamiast się uspokoić, to znowu mu cisnienie skacze. Jak on miał tam iśc w takim stanie? Po to żeby znowu zacząc wrzeszczeć i sie denerwować? Po co miał cokolwiek robić, skoro Szept i tak miała to zawsze w głębokim poważaniu...
- Nie bądź już taką królewną - Char spróbowała sobie pożartować, co by mu humor poprawić, ale nie wyszło, bo tylko brata dodatkowo rozjuszyła. Odwrócił się ku niej mrużąc oczy z takim wyrazem twarzy jakby co najmniej nazwała Nirę dziwką.
- Może twój piękniś nie zataja wszystkiego przed tobą, ale ja nie lubię dowiadywac się ostatni.
- Daj spokój...
- Powiedz mi szczerze, że nie byłabys wściekła gdyby taił przed tobą rzeczy które ważą na jego życiu i zdrowiu.
Char z niepokojem zerknęła na Devrila. Wszyscy wiedzieli, że byłaby wściekła. Ba, wściekła to mało powiedziane, ona rozniosłaby połowę tego zakichanego miasta, a gdyby trzeba było to poszłaby zmasakrować tych z twierdzy, byleby mu pomóc. Przygryzła wargę, czując, że tu ją ma. I po części zaczynała rozumieć jego zachowanie.
- Teraz idziesz jak do pałacu - skorygowała, wciąz zachowując jako taką czujność, choć ciepło i jego bliskość zdecydowanie temu nie sprzyjały i trochę przysypiała - Musisz iść bardziej na zachód Lu, bo nigdy z miasta nie wyjdziesz... Jak coś to będę ci mówić gdzie iść... - w praktyce jednak sen brał górę nad zmęczonym organizem i niedługo później Lucien był zdany już sam na siebie.

draumkona pisze...

Char uniosła brwi słuchając jego słów i prawie parsknęła śmiechem. Ona coś zatajała? Ciekawe co! Poza tym, on zataił znacznie ważniejszą rzecz, mianowicie swoje zaręczyny. I to ona niby była ta zła? No chyba nie.
- Ja zatajam? A przepraszam, kto zataił swoje zaręczyny z tą całą wirginką? Pewnie gdyby nie list od Escanora to nawet bys mi nie powiedział! - wybuchnęła, tracąc nad sobą panowanie. Była już podminowana swoim stanem, w dodatku Szept, teraz Wilk i to wszystko, bitwa... Trochę ją to przerastało, to i miał miejsce wybuch. Wybuch o taką rzecz na którą nawet nie miał wpływu.
Wilk skrzyżował ręce na piersi i spojrzał sobie na nich tak jak patrzy się na ludzi, którzy miast zjednoczyc się przeciwko wspólnemu wrogowi to rzucili się sobie do gardeł. Świetnie, niech oni się kłócą, a on sobie tu zostanie.
- Jak chcecie się kłócić to może nie tutaj?
Na skraju lasu na Cienia czekał przewodnik. Małomówny i raczej czekający na Iskrę niż na niego, ale przynajmniej gwarantował dojście do celu. Kalcifer, ognisty demon, którego motywy pozostawały nieznane czekał na nich tuż po wejściu między drzewa w formie ognistego pataka. Na widok Cienia machnął skrzydełkami i odleciał kawałek dalej wskazując drogę do chatki.

draumkona pisze...

- Nie miałeś zamiaru? To trzeba było mu sie postawić! - jego sposkój miast przejśc tez i na Char, to sprawił, że jeszcze alchemiczkę rozsierdził i to tak, że sama najchętniej by się na niego rzuciła. Co on sobie myślał? Co za głupek, idiota... Wiedział w ogóle co przezywała? Co przeżywa nadal?
Bolało ją to, że się nie sprzeciwił. Bolało też to, że gdyby doszło do ślubu to dochowałby jej wierności, mimo tego, że podobno jego serce należało do niej. Zaś odrzucenie jej bliskości, jej dotyku... Char traktowała to wręcz jak potwarz. Ona sama gdyby została wydana za innego na pewno nie zrezygnowałaby z sypianiem z Devrilem. A skoro on zamierzał Tarinie dochować wierności i wszystkiego innego... Nie mogła być mu obojętna. A ta myśl doprowadzała Vetinari do szału.
- Po prostu powiedz, że ci to pasuje! - krzyknęła jeszcze zirytowana, wcale nie zamierzając tak odpuścić. Nie kiedy nadarzyła się okazja na wygarnięcie tego, co jej lezy na sercu.
Wilk tak obserwował ich i pomyślał sobie, że chyba pora sobie iść. Co jak co, ale to była nie jego sprawa, jak chcą się an sebie drzeć to dobrze, ale jego niech w to nie mieszają. Jakieś Escanory, Tariny.. nie, to nie była zdecydowanie jego bajka. I juz miał rzeczywiście sobie iść, kiedy w drzwiach spostrzegł obcego, a w zasadzie obcą. Magiczka. Co tu robiła? Po co przyszła? W zasadzie, czy to było wazne...
- Chodź lepiej - mruknął wyciągając ją z komnaty i kierując się korytarzem gdzieś dalej, byleby uciec od Char i Deva.
Cień nie siedział długo sam, bo ciche trzaskanie drewna w kominku wystarczyło, by Iskrę wyrwac ze snu. To i odczuwalny brak Luciena obok. Najpierw mruknęła coś niewyraźnie, potem otworzyła oczy i rozejrzała się. Zniknęły białe szpitalne ściany, za to pojawił się znajomy półmrok jej chatki w Medrethu. Lubiła to miejsce. Był święty spokój, elfy bały się tu przychodzić, bo nie dość, że w pobliżu mieszkał Duch, to jeszcze kręciły się tu leśne bóstwa, czy ich podwładni. Spokój i cisza.
- Chodź do mnie - usłyszał Cień, kiedy zdołała wydobyc z siebie coś innego, głośniejszego, niż tylko marny szept.

draumkona pisze...

- Tak jak ty mu się zawsze stawiałaś?
- Ja się stawiałam dla twojej wiadomości, panie szpiegu. Jak widac twój wywiad nie jest tak boski jak ci się wydaje - syknęła wściekle, przywołując z odmętów pamięci bolesne wspomnienia - I właśnie przez to stawianie się mnie bił a w ostateczności uszkodził tak, że myślałam, że nigdy dzieci mieć nie będę - niebezpieczny grunt, na punkcie którego Char zawsze była przewrażliwiona. Dlaczego wszystkie kobiety mogły sobie zachodzić normalnie w ciąże tylko nie ona? taka Iskra, niby elfka, że niby to niepłodne, a miała już dwójkę, jeśli nie liczyć tych martwych. A ona? Ona nie mogła donosić nawet jednego...
- Jasne, pasuje mi płaszczyć się przed zabójcą mojego własnego ojca. Wprost o tym marzę. Tak samo jak o tym, by oddawać swoje nazwisko, ziemię wrogom tylko dlatego, że ten dupek tego chce. Wprost nie posiadam się z radości.
- To świetnie! Tylko nie wysyłaj mi zaproszenia na wesele bo nie zamierzam się pojawić! - może było to głupie, może było dziecinne, ale miała dość. Były święta, niby było dobrze, ale jednak... jednak to, co się w sobie dusi prędzej czy później wychodzi na światło dzienne. Tak samo jak kłamstwa.
Zdyszana od złości i czerwona na twarzy odwóciła się wychodząc. Miała się nie denerwować. Stres i nerwy szkodzą dziecku... Ale kogo to obchodziło? Na pewno nie jego. Miał swoją Tarinę, niech się o nia martwi. Mogła w ogóle mu nic nie mówić i pwiedzieć, że Wilk stracił rozum. Tak, powinna była tak zrobić. Wychodząc zaś trzasnęła drzwiami tak mocno, że jęknęły zawiasy. Coś jednak wspólnego z Wilkiem miała.
W zasadzie kierował sie do jednej z ukrytych tutaj komnat, przecież nie będą rozmawiać na korytarzu. Ale coś go powstrzymało wpół kroku. Coś, a dokładniej mówiąc ktoś. Magiczka zaczepiłą go za rękaw, przystanął spoglądając na nią. Dostrzegł rozcięcie, oczywiście, że dostrzegł. Widział też i inne sińce, drobne zadrapania. Nic mu nie umknęło, w końcu był medykiem. Ale nie sięgnął magii by to zaleczyć jak to zwykle czynił, teraz wiedział czym to może grozić. Nie będzie żywił pasożyta jakiego na siebie wzięła.
- To nie jest dobre miejsce na rozmowę - usłyszała tylko cichy głos elfa. Uniósł dłoń, zgarniając kasztanowy kosmyk, przesłaniając na powrót ranę. Jeszcze ktoś zobaczy, a on miał dośc pytań i oskarżeń - Chodź - skierował się głębiej w zapomniane tunele, w końcu zaś wprowadzając magiczkę do niewielkiej komnaty zawalonej starymi księgami i zwojami. Stary magazynek o którego istnieniu już nikt nie pamiętał.
- Nie będę bezczynnie siedział i patrzył jak on przejmuje kontrolę Szept, czy ci się to podoba czy nie, to nie dam ci się zabić, ani wynając na siebie Cienie. Nie wierzę, że nie ma sposobu. Po prostu nie wierzę i koniec. pójdziemy do Iskry, ona ma Kalcifera. Nie wiem na jakiej działa zasadzie, ale też jest demonem, może powie nam coś więcej niż księgi czy zwoje... - urwał, nagle wątpiąc w swój pomysł. Czy Kalcifer zechce ujawnić choćby ułamek swojej wiedzy? Wilk trochę się go bał, w końcu jak demon może byc przyjazny i w miarę normalny? W dodatku jak może chronić i wspierac miast niszczyć? Niby mieli z Iskrą kontrakt, ale... No właśnie, ale.
Zgaszony spojrzał raz jeszcze na magiczkę i wescthnął. Myslał, że po wyratowaniu się z tego bagna zwanego zmianą czasu będzie choć chwila spokoju, ale najwidoczniej bogowie mieli miec z niego niezły ubaw jeszcze przez jakiś czas.

draumkona pisze...

II
- Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć, ale coś we mnie pękło jak zobaczyłem tego Cienia... - nie powiedział już tego, że nie potrafiłby żyć z myślą, że na to pozwolił. Nie wspomniał o tym, że on sam pewnie umarłby wraz z nią duchem, bo ciałem był wciąz potrzebny tutaj. Mer, stolica. Byłby potrzebny... Żyłby... lecz cóż byłoby to za życie?
Uśmiechnęła się do siebie, wygrzebując się z koca i kozucha, mozolnym ruchem ściągając buty i rozplątując na wpół rozwalony już warkocz. Wślizgnęła się pod kołdrę, przytulając do ciepłego ciała Cienia, zwyczajowym sposobem robiąc sobie z niego poduszkę. Jak za starych, dobrych czasów.
- Mieszaliście w czasie - oznajmiła po krótkiej chwili ciszy i trzaskania ognia. Skąd to wiedziała? - Widać blizny - mruknęła jeszcze, choć nie wyjaśniła co to znaczy. Najwidoczniej jednak konsekwencje i ślady ich nieudolnej próby cofania się były widoczne aż tutaj. Przymknęła znów oczy, czując błogi spokój, czując się bezpiecznie. Miała go przy sobie, był cały i zdrowy. Nic więcej nie miało teraz znaczenia.

Summer pisze...

[Nie, kompletnie mi to nie przeszkadza, musiałyśmy mieć jakiś punkt startowy, dzięki za zaczęcie. I przepraszam, że odpisanie zajęło mi tyle czasu, lecz jedynie późnymi wieczorami znajdowałam czas na pisanie i po prostu często zasypiałam w trakcie. ]

Od samego początku Lëlan wiązała wielkie nadzieje z przyjazdem do Ataxiaru, gdyż wierzyła, że w stolicy elfów znajdzie rozwiązanie do problemów jej ludu tak jak i jej. Kiedy opuszczała swoją rodzinną wioskę była przygotowana na wszelkie przeciwności jakie miała spotkać na swojej drodze, była zdeterminowana żeby osiągnąć swój cel. W końcu wszyscy na nią liczyli. Lecz każdy oczekiwał od niej czegoś innego; ojciec chciał żeby zbierała informację na temat postępach w odbudowaniu Irandalu oraz planów jakie władcy mieli odnośnie doliny, Rada kazała jej znaleźć słabe punkty w elfim mieście lub samej rodzinie królewskiej, a jej ludzie porostu chcieli odzyskać wolność. Jednak ona wiedziała co musi zrobić. Co było słuszne. Mimo to jej zadanie stawało się coraz trudniejsze. Czas uciekał. A elfy robiły się niecierpliwe.
Kiedy rok temu zjawiła się po raz pierwszy w Ataxiar, była zafascynowana majestatyczną, lecz delikatną architekturą miasta, różnorodnością elfiej społeczności oraz miejskim gwarem. Życie w stolicy całkowicie się różniło od tego, które dotychczas prowadziła w wiosce położonej w górach, ale mimo to elfka potrafiła dostrzec uroki zamieszkiwania w mieście tak tętniącym życiem. Jednak krótko po swoim przyjeździe zrozumiała, że jako śnieżna elfka, tak różniąca się z swoją jasną karnacją musiała będzie się zmagać z dyskryminacją. Musiała pamiętać że nie jest już w domu. Teraz była inna. Więc żeby uniknąć rozgłosu, była zmuszona odbywać swoje poszukiwania w cieniu księżyca odwiedzając różne obskurne zakamarki miasta, podsłuchując rozmowy, spotykając się z podejrzanymi osobowościami i słuchając ich opowieści. Wiele razy miała ochotę się poddać, wrócić do domu, oddać komuś innemu te brzemię, komuś bardziej odpowiedzialnemu. Ale wiedziała, że nie mogła. Za każdym razem kiedy odwiedzała dom dwudziestego dnia co trzeciego miesiąca żeby zdać raport Radzie i ojcu, widziała bezgraniczną ufność w oczach swoich ludzi. Oni wszyscy w nią wierzyli. Była ich nadzieją. Ich jedyną nadzieją. Dlatego każda jej porażka, każda niesprawdzona pogłoska, każdy fałszywy trop sprawiały jej ogromny ból.
***

Summer pisze...

ciąg dalszy...
Wolnym krokiem przemierzała białe zaspy, kierując się ku niewielkiej dolinie znajdującej się przy zapomnianym lesie. Nie śpieszyło jej się; uporczywy chłód jej nie przeszkadzał, a jedynie podmuchy wiatru targające jej białe włosy, zasłaniając jej tym samym co jakiś czas widok irytowały ją, ale potrzebowała czasu żeby jeszcze to wszystko przemyśleć. Wydawało jej się, że podjęła właściwą decyzję podążając za tropem zostawionym przez tak naprawdę nieznajomego. Jednak była w sytuacji gdzie nie miała innego wyboru.
Podczas swoich nocnych wypraw słyszała wiele plotek z różnych źródeł, a każda z nich przedstawiała rodzinę królewską oraz społeczność elfów w innym świetle – według niektórych władcy byli sprawiedliwi oraz wyrozumiali, lecz byli też tacy którzy uważali, że społeczność elfów wciąż żyję traumą z przeszłości, nieufna i chciwa jak nigdy wcześniej. Zakładała, że różne wersje tych opowieści są zabarwione odczuciami z osobistych przeżyć, co tym bardziej utrudniało jej obiektywne ocenienie obecnej sytuacji. Dla elfki najkorzystniejszym wyjściem byłoby by przekonać władców, że jej lud, mimo tylu lat ukrywania się w Górach Mgieł nie stanowił żadnego zagrożenia dla ich narodu, a splamiona hańbą krew już nie płynęła w ich żyłach. Był tylko jeden problem. Nie wiedziała jak ma tego dokonać i cały czas była możliwość, że przypadkiem sprowadzi najeźdźców na własnych ludzi. A czas uciekał.
Jednak podczas jednej ze swoich nocnych wędrówek, i także kilku kolejnych, Lëlan napotykała elfa, który zwał się Finrandil i to właśnie z nim miała się dziś spotkać poza obrzeżami miasta. Za każdym razem sprawiał wrażenie niedostępnego i tajemniczego, jednak przy każdym spotkaniu stwierdzał, że był w stanie jej pomóc, i że rozumiał targające nią uczucia. I to wszystko. Żadnego słowa wyjaśnienia. Mimo to śnieżna elfka postanowiła póki co mu zaufać, i tak w tej chwili niemiała już nic do stracenia.
Nurt szumiącej rzeki stawał się co raz głośniejszy, kiedy zbliżała się do zagłębienia w kotlinie, w której elf miał na nią czekać. Kiedy rozejrzała się dookoła wyszukując sylwetki mężczyzny, przy pierwszym rozeznaniu nikogo nie zauważyła, a otaczał ją tylko krajobraz okryty nienaruszonym białym puchem. A może nie powinna jednak tu przychodzić, może ją wystawił? Milion myśli przelatywało przez głowę elfki, kiedy stawiała kolejne kroki, kierując się w stronę D’viss, cały czas rozglądając się niespokojnie. Ale w końcu go dostrzegła. Kryjącego się w cieniu sosny. Lëlan nadal nie wiedziała jakie ma odczucia co do tego osobnika. Nie wiedziała kim jest naprawdę, jak będzie w stanie jej pomóc przekonać władców o niewinność swojego ludu i czego będzie chciał w zamian. Wątpiła, że okaże pomocną dłoń bezinteresownie. Takie typy zawsze chcieli czegoś w zamian.
- Czyżby to mnie oczekujesz?. – przemówiła melodyjnym głosem elfka, poprawiając biały kaptur tak żeby odkryć swoją twarz i podeszła do elfa, jednak zatrzymując się w bezpiecznej odległości.

draumkona pisze...

Zaklęła ostro pod nosem, poddenerwowana i niepocieszona takim rozwojem wydarzeń. Mógł zaprzeczyć, mógł zrobić... cokolwiek. Mógł się postawić, pokazać Escanorowi, że potrafi myśleć. Ona sama w tej chwili nie pamiętała o tym, że takie zachowanie zawsze niesie za sobą konsekwencje w różnorakiej postaci. Może też nie chciała o tym pamiętać, zbyt rozżalona faktem, że tak bezspornie przystał na warunki gubernatora, że ma zamiar dochować jakiejś przysięgi danej osobie, której tak naprawdę nie znał. Której nie zależało na nim.
A ona... Właśnie, kimże była ona by cokolwiek od niego żądać? Z ponurym wyrazem twarzy ruszyła przed siebie, pośpiesznie stawiając kolejne kroki, jakby uciekając przed wszystkim co zaprzątało jej głowę. Cholerny arystokrata. Powinna była skupić się na badaniach, na szukaniu kamienia... A teraz nie dość, że spodziewała się dziecka to możliwym było, że największy wróg dostał artefakt w swoje łapska. Gdyby wykradli sekret nieśmiertelności, gdyby... Potrząsnęła głową, pozbywając się nielogicznych i pełnych chaosu myśli. Cholerny arystokrata. Cholerne uczucia. Było trzymać się od niego z daleka, jak papcio kazał...
Niemalże biegiem wpadła do komnaty wspólnej alchemików i z zaskoczeniem odkryła, że są tutaj niemalże w komplecie, dyskutując nad czymś. Na jej widok umilkli, ale tylko an chwilę, zaraz wtajemniczając. Tak, powinna skupić się na pracy i wsparciu dla ruchu. Znó brakowało broni, pancerzy, tunik... Oni mogli część chociaż transmutować z podanych surowców, oszczędzając pracy kowalom czy rzemieślnikom. Muszą zabrać się do roboty. Ona musi.
- Spanikowałam. Wertowałam te księgi i nic tam nie było. Żadnej rady… Jedna wspominała o zmierzeniu się z demonem w Pustce. Potrzeba niezwykle silnego maga, a i tak demony właśnie na to czekają i zamiast jednego plugawca, ma się dwa. Dlatego tego się nie robi…
- Moment. A gdybyś weszła do Pustki... ale nie sama? Wtedy moglibyśmy osłonić się przed demonami i jednocześnie zniszczyć tego. Sama wiesz... - zaczął, nagle ożywiony. To już była wskazówka, to już było coś, na co warto było zwrócić uwagę. Jeśli by wyszło... Byłaby ocalona. Ale dopaść Zhao i zażądać rozmowy z Kalciferem i tak chciał, w końcu nic to nie zaszkodzi. A nawet jeśli Kal był w rzeczywistości duchem, nie demonem, to pochodził z Pustki. Musiał coś wiedzieć. Cokolwiek...
Te myśli ratowały jeszcze jego nadzieję, umacniały ją i dawały możliwość by w jasniejszych barwach rysować przyszłość. Będzie dobrze, podsunął mu myśl jego własny umysł. Wyjdą z tego, jak z każdych innych tarapat w które wpadli. Bogowie mieli z niego zbyt dobry ubaw by odbierać mu jeden z dwóch powodów do życia.
Spojrzał na nią uwazniej, lustrując twarz wzrokiem, choć na razi etrzymając dystans. Wyrwał się juz trzy razy, więc mógł wyrwac i czwarty... najchętniej przygarnąłby ją do siebie, ale nie było pewności, czy demon własnie an to nie czekał. Nie cenił swojej osoby zbyt wysoko, ale podejrzewał, że gdyby zabił jego, to bardzo osłabiło wolę walki magiczki, co ułatwiłoby przejęcie demonowi kontroli. Westchnął smutno, jednie muskając palcami policzek Niry, nawet nie zaleczając drobnych ran czy siniaków.
- Wybacz ten dystans, ale obawiam się, że twój lokator tylko czeka by wyrządzić komuś krzywdę żeby cię złamać...
Przbiegła palcami po piersi Cienia, bawiąc się rzemykiem koszuli, a po chwili rezygnując z tych podchodów wsunęła dłoń pod koszulę, gładząc skórę, rozkoszując się ciepłem jego ciała i zarysem mięśni grających pod skórą. Dla niej to, że grzebał w czasie było oczywiste, w końcu była magiem czasu, co prawda jeszcze nie tak doświadczonym jak Hauru, ale swoje wiedziała.
- Jakie blizny?
- Po każdej ingerencji w normalny bieg wydarzeń... Zostają ślady, których trudno jest się pozbyć.

draumkona pisze...

II
Szczególnie, kiedy stan rzeczy nie jest taki sam, jak był. Mam rozwiniętą magię snu i więcej odbieram, kiedy śpię. Kiedy szedłeś tutaj musiałeś przejśc przez całe Atax, więc wyłapałam parę... różnic. Niektóre elfy nie są takie, jakie były, trudno to wyjasnić, ale widać zgrzyty w ich zachowaniu. Jak niedopracowany silnik machiny. No i przneosiny w czasie zostawiają ślady na tych, którzy szli tam jako ci, którzy zachowują świadomosć jego cofania. tak jakbyś wszedł do zakurzonej księgarni i ruszył jedną z ksiąg, burząc cały stos. Kurz osiada. Na włosach, na ubraniach, we wnętrzu... Może normalny mag tego nie widzi, nie wiem, ale kiedy grzebie się w czasie to takie rzeczy stają się oczywiste. To wszystko wyjaśnia tez obecność mojego mentora. Tylko nie wiem... Czemu bawiłeś się w cofanie czasu? czemu nie przyszedłeś do mnie, tylko do niego? Wiesz jakie to niebezpieczne? Mogliście nie wrócić, bo te zgrzyty i zmiany są dość widoczne, co znaczy, że nie wszystko poszło zgodnie z planem...

draumkona pisze...

Uśmiechnął się, mimo powagi sytuacji w jakiej się znaleźli. Jak widać, zachowała resztke poczucia humoru mimo zatroskanego wyrazu twarzy. Zrobiło mu się nawet lżej na duchu na widok jej uśmiechu, aż chciało się kombinować i szukać rozwiązania.
- Tylko kogo moglibyśmy prosić o takie coś? Jest Iskra, Hauru pewnie jeszcze sie nie zmył, może pomogą... - swojej siostry ani Devrila pod uwage nie brał. Biorąc pod uwagę to, że gdy wychodził byli pośrodku wielkiej kłotni... Poza tym, oboje byli niemagiczni, a Char wykazywała wręcz wielki talent do bycia antymagiem. No i była w ciąży, a to swoje robiło. Nie puściłby jej. Nie gdyby nie musiał.
- A.. twój ojciec wie? - spytał ostrożnie, będąc świadomym, że Elenard to nie byle kto i myślec potrafi, tak samo jak łączyc fakty. Nie był tez pewien czy chciałby żeby teść wiedział o tym, że jego córka się splugawiła... To mogłoby się źle skończyć. Dla Wilka zwłaszcza.
- Wszystko poszło dobrze, jak widzisz.
- Widzę Lu. Ale trochę mnie to niepokoi, jak już raz zaczniesz bawić się czasem to będzie kolejny i kolejny... uzależniające - wymruczała w szyję Cienia, zaciągając się jego zapachem. Bogowie, kiedy oni ostatnio sobie tak leżeli, niedostępni dla świata i wszystkich jego mieszkańców? Ośmieliłaby się nawet spytać czy kiedykolwiek mieli takie chwile tylko dla siebie. Chociaż... Pierwsza wspólna noc w Dolnym Królestwie, tak, wtedy mieli tylko siebie.
- Śpij jak jesteś zmęczony - musnęła wargami skórę szyi swojego prywatnego zabójcy i rozciągnęła się wygodniej na pościeli. Ona sobie poleży, poczuwa, pomyśli.

draumkona pisze...

- Nie chcę zostać sam i bezczynnie czekać i mimo tego, że argumenty masz dobre, to... Nie Szept. Nie zostawię was samych. Poza tym uzdrowiciele znają jedne z lepszych zaklęć na bariery przeciwko właśnie demonom, więc sie przydam, zwiększę wasze szanse. Idę. I nie będzie żadnych dyskusji - akurat tutaj nie zamierzał się ugiąć. Nie tym razem. Skoro ona miała podejmowac jakiekolwiek ryzyko, skoro znów nadstawiała karku... Poza tym był jej to winien za tego demona.
- Chodź, wracamy na górę... Bedą nas szukać. A trzeba znaleźć kogoś kto wejdzie z nami do Pustki.
- Nie kłopoczę przecież... tylko zastanawiałam się czemu. I po co... - wędrująca dłoń elfki przesunęła się z piersi na brzuch, lekko drapiąc, a chwilę później jeszcze niżej, drażniąc i prowokując. Najwidoczniej Zhao nie zamierzała spać ani odpoczywać, a chędożyć. W końcu kiedy ostatnio była ku temu okazja? Chyba jeszcze jak była w Bractwie. A ona nie przywykła do życia w celibacie, na pewno nie tak długim jak ten teraz.

draumkona pisze...

Iskra westchnęła poirytowana słysząc stkanie do drzwi. Kto się odważył, by tu przyjść? I w sumie, po co jej szukali? Czy ona nie mogła liczyć na odrobinę prywatności i małe sam na sam z Cieniem. Zrezygnowana spojrzała na Luciena, musnęła palcami nieco kłujący juz policzek i zwolniła magię trzymającą drzwi. te powoli sie uchyliły... A oczom furiatki ukazał się nikt inny jak elfi władca i jego szanowna małżonka.
- Wilk? Szept? - wydusiła z siebie, unosząc wysoko brwi. Co jak co, ale ich sie nie spodziewała.
- Niespodzianka - mruknął elf, wpychając dłonie w kieszenie i wkraczając do domku. Po części rozglądał się z ciekawości, a po części dlatego, że miał nadzieję spotkać Kalcifera. Uparł się, że go spyta i tej upartości w postanowieniu zamierzał sie trzymać mimo wszystko.
- A nie możecie później? - nerwowo zezowała na Cienia, bezskutecznie usiłując pozbyć sie intruzów.
- Nie, chodzi o demona, którego wezwała Szept żeby cofać się w czasie.
To zainteresowało Iskrę na tyle, że wyślizgnęła sie spod ciała Luciena i usiadła na łóżku, skupiając uwagę na nowoprzybyłych. Wilk wiedział jak Zhao zainteresować.
- Jakiego demona?
- Żeby cię wskrzesić musieliśmy wezwać demona, bo nikt nie miał mocy by dokńczyć zaklęcie.
- Żeby mnie... wskrzesić? - jeszcze trochę i elfka albo zaliczy zawał, albo będzie zbierać szczękę z podłogi.

Silva pisze...

I.
Veya była uzdrowicielką, ponad wszystko stawiała dobro tych, którzy powierzali swoje życia i ciała w jej dłonie; zapytana nie potrafiłaby mówić w sprawach niezwiązanych z uzdrawianiem. Uznała, że skoro przyniosła wieści, została zwolniona z obowiązku przebywania w saloniku hyvana. Robiło się tutaj coraz tłoczniej, dlatego postanowiła wrócić do swoich ziół i maści, do miejsca, gdzie mogła pomóc i gdzie czuła się dobrze. Wychodząc cicho skinęła głową Panu Doliny, szepnęła szamance, by ją odwiedziła i zostawiając za sobą mały pokoik. Po drodze minęła kolejną osobę. Dzisiejszy dzień nie zwalniał swojego szalonego biegu ani na chwilę, nie dawał wytchnienia nawet na moment, a do jego końca wciąż było daleko i jeszcze wiele mogło się stać.
- Do tego zanosi się na śnieżycę. W przeciągu dwóch, trzech godzin widoczność będzie marna.
- Czyli nie zrobisz nic? - to pytanie skierowane było do Tatka - Przecież Silva powiedziała, że… - Brzeszczot wskazał paluchem na szamankę. Czasami był w gorącej wodzie kąpany i najpierw działał, a potem myślał o konsekwencjach swoich decyzji i poczynań. Zazwyczaj. Później często żałował, albo musiał odkręcać, na szczęście robił to coraz rzadziej. Niewyparzoną gębę też miał, ale z tym zrobić nic się nie dało, bo chociaż znał język elfów, nawet w nim odnajdywał słowa niepożądane, albo po prostu dodawał te ze wspólnej mowy.
- Tak, że nie tylko nie odnajdziecie śladu, ale i siebie nawzajem. Nie potrzeba nam więcej osób zaginionych.
- I martwych - tego nie powiedział Elenard, ale słowa te zabrzmiały jak echo jego myśl, jak dokończenie tego, co nie zostało wypowiedziane. W drzwiach pojawiła się kolejna osoba. A jakże by inaczej, dzisiejszy dzień był pełen spotkać i tupotu butów. Tym razem był to elf. Długie, czerwone włosy związane w luźny kucyk, częściowo wysunięte spod rzemienia, przy twarzy splecione w warkoczyki, zdradzały jego przynależność do Sowich Piór. Oczy miał, jak to mawiają ludzie, jadowicie zielone, niczym magiczny eliksir. Jego twarz można by określić jako drapieżną; surowa i poważna, z mocno zarysowaną szczęką i orlim nosem. Przewyższał o kilka centymetrów swojego hyvana, chociaż i Finarthil nie należał do niskich. Był odziany jak przystało na elfa; w lekkie szaty koloru ciemnego miodu, ale w oczy od razu rzucały się pewne różnice, które nie pozwalały pomylić tego elfa ze zwykłym członkiem rodu. Jego ubiór był przede wszystkim praktyczny, ale i schludny; wysokie buty, spodnie, kaftan z klamrą w kształcie sowy, przy pasie miecz w pochwie. Jak przystało na strój kogoś, kto zajmuje się strażą, uzbrojeniem i ochroną. Prawda była taka, że hyvan może i był najemnikiem, ale musiał się jeszcze dużo nauczyć, dlatego wojaczkę szerokorozumianą, zostawił w rękach kogoś odpowiedniejszego. W dłoniach tego właśnie elfa, który wyglądał jak gotowy do drogi, jakby w każdej chwili, jeśli zajdzie taka potrzeba, mógł wskoczyć na konia i wyruszyć, albo ubrać zbroję, będąc gotowym do walki.
- Bądź pozdrowiony Elenardzie-elda, niechaj gwiazdy ci sprzyjają - elf przywitawszy się z najstarszym w saloniku, będącym jednocześnie ich włodarzem, tak jak nakazuje etykieta, przyjrzał się uważniej szamance. Tylko chwilę, bo sam ją z gościńca wprowadził do Gniazdowiska, więc zamienił z nią kilka słów. Był na rutynowym obchodzie strażniczych umocnień, kiedy dostrzegł szamankę i gdy Ardaniel pędząc na złamanie nóg, drąc się jak ze skóry obdzierany, dopadł go i oznajmił, że hyvan rozkazał szykować się do wymarszu. Temu należało się przyjrzeć i zaradzić. Nad górami ciemniało niebo, dlatego też spóźnił się i przepuścił przodem kobietę. Tym elfom, których poderwał Ardaniel, on sam rozkazał spocząć i złożyć broń.

Silva pisze...

II.
- Girionel, nareszcie! - Brzeszczot naprawdę się ucieszył, widząc tego długouchego. Teraz będzie mógł wyruszyć z własnymi ludźmi, aby poszukać królowej. Wrednej, dziecinnej Szept, co pcha paluchy tam, gdzie nie powinna. Co tym razem wymyśliła? Gdzie znów polazła i w co się wpakowała? Co kolejny raz chciała zrobić sama? Uparta, porywcza maruda. Pewnie nikomu nie powiedziała i pewnie znowu mości pan jasnowidz, co własnego kataru nie przewidzi, będzie miał właśnie do niego pretensje. Jakby Dar mógł powstrzymać magiczkę, skoro nawet jej własny mąż tego nie potrafił. Jedyne co mógł, to iść razem z nią i, cholera, jakby poprosiła, to by polazł. Kto normalny idzie sam w góry, zimą? Szept. No tak, ale od czasu do czasu mogłaby uchylić rąbka swoich wypraw, korona z głowy by jej nie spadła. Nawet nie chciał myśleć, że stało się jej coś więcej, niż przytrzaśnięcie paluchów. - Wszystko gotowe i możemy iść, prawda? - Dar już był z przodu, już gnał do drzwi, już prawie wyleciał ze strażnicy. Prawie było tu kluczowym słowem.
- Odwołałem wszystko. Wyjrzałeś za okno, czy znów cię poniosło bez rozważenia konsekwencji? - syn Aliosa nie bez powodu stał w drzwiach, na progu, swoich ciałem zasłaniając wyjście. Znając hyvana, Finarthil był gotów wylecieć stąd jak strzała wypuszczona z łuku. Daleko i szybko.
- Założę się, że wyjrzał, ale i tak postanowił iść - to wtrąciła szamanka, siadając na fotelu, który wcześniej zajmował najemnik; znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że taki pomysł na pewno pojawił się w łepetynie tej czerwonowłosej paskudy. Znała Dara też na tyle, by wiedzieć, że pójdzie nawet sam. Wiedziała również, jakie są góry, te góry. Rozpięła płaszcz i zarzuciła go na oparcie, dębową laskę odkładając na bok. - Te góry wymagają szacunku, zwłaszcza zimą.
- Elenard-elda ma rację, powinieneś go posłuchać - krzyżując ramiona na piersi, Girionel spojrzał spokojnie na swojego hyvana, na tego zapalczywego, w gorącej wodzie kąpanego młodzika z wielkim sercem - Szamanka także mądrze mówi. Co zrobisz, kiedy wokół rozpęta się śnieżyca?
- Jeśli będę mógł, to pójdę dalej. Usłyszę - głos Dara wcale nie świadczył o tym, że najemnik jest przekonany do tego, co mówi. Wiedział, że elfy mają rację, rozumiał słowa szamanki, ale i tak chciał iść. Czy usłyszałby? Być może, ale bardzo wątpliwe; zapewne tylko wiatr i śnieg. Był na przegranej pozycji.
- Nierozsądnym jest pchać się w lodowe piekło z tymi, za których odpowiadasz dla własnych pragnień. Oni za tobą pójdą, wierząc ci, miej więc to na uwadze - to było przypomnienie, uwaga Girionela. - Nie szafuj śmiercią dla poszukiwań, bo narażasz własne i ich bezpieczeństwo.
Dar nie odpowiedział. Bo co miał powiedzieć? Elf utrafił w samo sedno. Nawet jeśli ród by miał inne zdanie, nawet jeśli by wiedzieli, że pchają się w ramiona śmierci, poszliby dla niego. Miał ich wykorzystać? Żerować na tym zaufaniu? Tylko, że to Szept. Ona też była rodziną, jej częścią. - Mam ją zostawić?

Silva pisze...

III.
Nim Girionel odpowiedział, wtrąciła się Burzowe Kocię - Jej z nami nie było, rozstaliśmy się nad Inką - ale wiedziała, że żadne słowa nie uspokoją sytuacji, że w żadnym wypadku nie powinno się marnotrawić ludzkich żyć. Trzeba było podejść do problemu inaczej. Elfy nie, sowy także nie, ale były stworzenia, które mogły im pomóc i na pewno ukoić nerwy nie tylko Dara, ale i ojca magiczki, przede wszystkim jego - Postaram się pomóc - Silva przymknęła oczy, powtarzając w myślach słowa mantry; dzwoneczki sanku na jej dębowej lasce zadźwięczały, a pióra kolibra poruszyły się, chociaż nie było przeciągu. Po chwili nad jej wyciągniętą dłonią pojawiła się malutka iskierka; rosła wraz z mantrą, aż stała się dużym płomieniem koloru niebieskiego. Lisi ognik. Prosta manifestacja ducha. - Poszukajcie jej - lisi pomocnicy szamanki byli obojętni na przyrodę, nie przeszkadzał im mróz, śnieg i zawieja. Były rzeczy, których się bały i które im szkodziły, ale nie była to natura. Duchy istniały w tym świecie dzięki sile szamanki, czerpiąc z niej, ale płomienie były ich osobistą formą. Lisi ognik zniknął, wysłuchawszy woli swojej pani, a szamanka zerknęła na Brzeszczota. - Rozdzieliliśmy się. To Szept. Czasami jej nie doceniasz.
- Nie było jej z wami, gdy doznaliście kłopotów w górach? Co właściwie się wydarzyło?
Silva przeniosła spojrzenie na Elenarda. Girionel oparł się o framugę. - Z Gadziego Przesmyku, po przekroczeniu rzeki, przeszliśmy na zbocza otaczające dolinę - nie powiedziała czemu, ale miała powód by wejść w las i śnieg - Chcieliśmy potem zejść na twoje ziemie i udać się tutaj, ale nie wszystko poszło po naszej myśli. Po zmroku zaatakowały nas orki. Nie ma co mówić, daliśmy się podejść. Nim pomogłam wilkołakowi, musieliśmy uciekać.

draumkona pisze...

- Przepraszam, ale co zrobił? - Zhao podniosła się, zadzwiająco bez żadnych nagłych upadków i niespodzianek. Najwidoczniej stres i napięcie pozwalały jej przezwyciężyć zmęczenie. No i ciekawość. Ciekawość potrafiła zwycięzyć nawet największe zmęczenie, przynajmniej w przypadku Iskry.
- O co tu chodzi? - spytała jeszcze, nie skrywając juz irytacji w głosie i w oczach. Furiatka wracała do siebie.
- Zaraz ci powiem o co - mruknął Wilk i po raz kolejny streścił szybko to, co działo się parę dni temu. Demon, zmiana czasu, problemy z powrotem, zmiezany czas... Ale kwestię Cienia i jego próby zabójstwa magiczki pominął, zbył milczeniem. Wiedział, że Zhao pewnie by tego Lucienowi nie wybaczyła, mimo tego, że do niczego w sumie nie doszło. A lewie skończył, już uznał, że to był zły pomysł. Dowodem na tę tezę mogło być to, że Zhao po prostu zemdlała, opadając częściowo na łóżko, to na posadzkę.
- Kurde... - mruknął, drapiąc się po głowie i nie rozumiejąc co w tym było takiego szokującego.

draumkona pisze...

- Pozwól, że sama zdecyduje o tym czy idę czy nie - furiatka wparowała do biblioteki zaraz za nim i jasnym się stało, że ktoś tu kogoś śledził. Najpierw z czystej ciekawości poszla za nim, a kiedy zoabczyła gdzie sie kieruje... Nie mogła tego tak zostawić, a już na pewno nie po tym co słyszała. Wyprawa poza granice czasu by tylko wrócić jej życie... Nie żeby w Cienia wątpiła, ale nie sądziła by ostatecznie podjął się takiego wyzwania. A jednak...
- Już dośc się naraziłeś, poza tym nie jesteś magiem. Demony cię tam zjedzą. Ja idę, ty zostajesz i koniec - zarządziła, nie chcąc nawet słuchać o sprzeciwie w jakiejkolwiek formie. Dość już ryzykował, dość nadstawiał karku... Teraz była jej kolej.

draumkona pisze...

Skrzyżowane na piersi ręce wróżyły ciężki bój o to kto ostatecznie wejdzie do Pustki. Niby miał rację, straciła życie przez demony z niej wypełzające, ale... No właśnie, Zhao zawsze potrafiła wymyśleć jakieś ale.
- Zginęłam bo nie pilnowałam swoich pleców. Wystarczy, ze zachowam czujność... A we dwójkę iść nie możemy bo ktoś musi zostać z dziećmi - tak, najmocniejszy argument jaki miała. I mimo tego, że chętnie to ona zostałaby z nimi... No, ktoś musiał Szept pomóc. A skoro magiczka ryzykowała dla niej to ona nie zamierzała pozostawać dłużną. Poza tym, była jej przyjaciółką, nie mogła jej tak zostawić na pastwę demona.
- Zostań Lu, proszę cię - złagodziła ton, sięgając jego ramion, gładząc materiał koszuli, odciagając jego myśli od buntu, a kierując w znacznie innym kierunku. W to miejsce gdzie im przerwano.
Po części papiery dotyczyły elfów. Po części też i demonów, a jeszcze w innej części były to papiery ruchu. Może elfy nie miały w tej chwili zbyt wiele, ale zawsze mógł jakoś wspomóc buntowników racjami elfiego chleba, czy dobrymi łukami. Kiedy usłyszał, że ktoś wchodzi, płynnym ruchem przykrył dokumenty o demonach i te dotyczące ruchu innymi papierami, że niby czegoś szuka. Z ulgą odkrył że to tylko Szept, nikt inny.
- Iskra pójdzie nawet jeśli Cień jej nie puści, przecież wiesz o tym - odłożył pióro do kałamarza i westchnął ciężko, odchylając się do tyłu na krześle, lekko huśtając. O zmierzchu. Niewiele czasu na przygotowania, ale jaki mieli wybór? patrzeć jak się męczy, jak cierpi... Nie, wieczór był zdecydowanie dobra porą.
- Powiem Char, zastąpi mnie na trochę - a jednak zamierzał iść.

draumkona pisze...

- Uparłeś się - mruknęła łapiąc oddech po wyjątkowo długim pocałunku i po chwili wtulając się w pierś Cienia. Nie chciała by tam szedł, by narażał się i ryzykował, ale... Jak miała go przekonać by tego nie robił? Znała go przecież na tyle, że mogła swobodnie stwierdzić, że nie ustąpi, nie tak prosto... A w dodatku miał argumenty. Pójdzie do kogokolwiek by i jego wrzucił do Pustki, powie wszystko co wie nawet jesli miałoby to zaszkodzić Szept, czy reszcie. I nie wiedziała tak do końca czy nabija sobie tym u niej punkty czy wręcz przeciwnie.
- Niech będzie, pójdziesz. Ale masz się nie wyrywać naprzód.
- Idę Szept i żadne słowa tego nie zmienią - chciał mieć kontrole nad tym co się dzieje, chciał byc obecny... Bo jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie mógł coś zrobić. Zaradzić. Cokolwiek... A gdyby został to nie zrobiłby nic, w dodatku miałby zafundowane nieprzespane noce i dnie spędzane na wpatrywaniu sie w okno. To nie było dla niego. Bezsilność też nie.
- Chcę mieć na to wszystko oko, bo jeśli coś się stanie... Nie wybacze sobie tego, że nie poszedłem. Po prostu.

draumkona pisze...

Wilk zamierzał uważać. zamierzał, ale jego zamierzenia zawsze mogły pójść w łeb, w końcu każdy był podatny, wystarczył jeden błąd, jedno potknięcie...
Rozejrzał się, mrużąc oczy przy tym i doszukując się jakiejś niescisłości, ale obecności demona. Nic niestety nie wypatrzył, wiec przerzucił spojrzenie na Szept i resztę towarzyszy. Co mieli teraz zrobić? Jak uwolnić ją od demona? Zacząć atakować... ją? Nie rozumiał tego, jak mogli się go pozbyć teraz, będąc w Pustce.
- Co teraz? - spytał cicho, nadal obserwując otoczenie.
- Trzeba poczekać na pierwszy atak - mruknęła Iskra. Demony zawsze podejmywały próbe przechwycenia ciał, co potocznie sama Zhao nazywała pierwszym atakiem. potem... potem niesposób było przewidzieć co się stanie. Niektóre z demonów odpuszczały, ale inne stawały się bardziej agresywne. Nie mniej jednak, według samej Iskry powinni zaczekac na pierwszą falę zainteresowanych, potem mieliby chwilę względnego spokoju.
- A Kalcifer?
- Siedzi cicho - demon wniknął do Pustki przed nimi, na swój sposób, Iskra nie chciała wiedzieć jaki to sposób. Może Hauru otworzył mu przejście wcześniej... Jakkolwiek jednak by się to nie stało, Kal był tutaj i czekał na nich by pomóc im z usunięciem towarzystwa magiczki. W międzyczasie wydało się też, że jego przeszłość jest znacznie bardziej skomplikowana niz tylko proste bycie demonem.

draumkona pisze...

- Nie, wizje są tutaj zakłócone i nie ufałbym... - nie zdązył wytłumaczyć, nie zdązył oświecić Cienia, że poleganie na wizjach w Pustce to jak powierzanie prowadzenia ekspedycji ślepcowi. Wszystko tu było inne, zdradzieckie. Otaczające ich demony wyglądały momentami dziwnie, może nieco komicznie, ale wiedział, że to tylko pozory.
- W nogi... - mruknął tylko, po omacku odszukując dłoń magiczki i pociągając ją bardziej w tył. Demony jednak nie ustąpiły. Zhao obejrzała się za siebie, czując jak serce podchodzi jej do gardła. Nie może tu zginąc, oni wszyscy nie mogą. I na pewno nie tak szybko, nie po paru minutach...
- Przebijamy się - zdecydowała, unosząc dłonie, modląc się by widok mamrotanego zaklęcia odstraszył te mniejsze pomioty, by dały im odejść. I rzeczywiście, coś je wystraszyło, ale na penwo nie byli to oni, ani nieskończone zaklęcia. Coś większego, znacznie groźniejszego zbliżało się, tupiąc ciężko.
- Wiać! - Wilkowi nie trzeba było nic dwa razy powtarzać, demoniki odeszły, ale teraz sżło po nich coś dużego, czyli ich sytuacja zaczynała się gwałtowanie pogarszać. Wciąż trzymając Szept za rękę pociągnął ją w przeciwną stronę z której dochodziły kroki, tą samą ścieżkę obrała też Zhao. Im dalej uciekną od tego cholerstwa, tym lepiej.
Przynajmniej n razie.

draumkona pisze...

- Co? - Zhao też niczego nie widziała, ściągnęła tylko brwi patrząc w stronę gdzie patrzył Cień i zaklęła domyślając się, co się dzieje. Musiał mieć jakieś omamy. Już coś go kusiło usiłując przejąć ciało... A najgorsze było to, że ona sama nie mogła nic zrobić. Chyba, że...
Dopadła do niego, chwytając za ramiona i potrząsając, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, usiłując sprawić by oprzytomniał. Wzrok Cienia jednak był nieobecny, jakby wizja pochłonełą go już całkowicie.
- Lu! Nie słuchaj go! Kłamstwa, to wszystko kłamstwa, pamiętaj o tym... - co mogła jeszcze zrobić? Chyba tylko stac i patrzeć, bo przecież nie rąbnie go czymś w głowę. Potrzebowali go przytomnego i zdatnego do działania, a nie...
Wilk patrzył w ten sam punkt co Cień, ale omamów na pewno nie miał. przynajmniej tak mu się wydawało, bo z perspektywy osoby trzeciej to jego stanie w miejscu i brak reakcji był idealnym przykładem dla działań demona. Jego też ktoś kusił, podsuwał wizje... Nie widział jednak martwego samego siebie, nie widział martwej Szept, ale widział sytuację w Ataxiar już po śmierci jego, czy magczki. Jakie problemy miała Mer ze Starszyzną, z Radnymi, z samym utrzymaniem władzy i to tylko dlatego, że była kobietą.
Mogę sprawić..., usłyszał cichy, kuszący szept tuz przy uchu, ale resztę słów urwało tąpnięcie. Cokolwiek ich goniło, nie przestawało. Syn, którego tak chciałeś...

Aed pisze...

Cz. I

- Bo ty jesteś pan Kłopot, a to pani Kłopot.
Takie wyjaśnienie w zupełności mieszańcowi wystarczało. Jednak to wyłożone przez elfkę uświadomiło mu, co mu ślina na język przyniosła.
- Nie znam cię, ty nie znasz mnie. Jednak przez te mapy i swoją wadę Odrin może znaleźć się w poważnych tarapatach. Jeśli nie wierzysz w moją bezinteresowność, uwierz w to. Nie zostawiam przyjaciół.
Głupio mu się zrobiło. Bo owszem, chwilę temu palnął głupotę. I to nie byle jaką. W ustach kogoś innego mogłoby to rzeczywiście zabrzmieć normalnie. Bo przecież kto dziś, kiedy wszystko jest tak niepewne i niebezpieczne, pozostałby wierny jakimkolwiek ideałom? Aed jednak do takich nie należał. Owszem, uparcie twierdził, że wszystko robi dla własnego interesu. Że to mu się opłacało, a tamto to przez przypadek i dziwny zbieg okoliczności. Jednak raz za razem kłamał. Bo był naiwnym mieszańcem. Był włóczykijem, który, poczuwszy zew przygody lub usłyszawszy wypowiedzianą przez przyjaciela prośbę o pomoc, rzuci wszystko, spakuje się i pojedzie choćby na drugi koniec świata... oczywiście utrzymując, że nigdzie nic go nie trzyma, może się snuć gdzie mu się żywnie podoba, że to jego i tylko jego sprawa, i nikomu nic do niej.
Mieszaniec i elfka, póki co, nie rozumieli się doskonale. Jednak Aed nie miał pojęcia, że mimo tych wszystkich sprzeczności tak wiele ich łączy. Sam przed sobą nie chciał przyznać, że dobrze wie, o czym mówi Szept. Aż za dobrze.
- Moje wyjaśnienie bardziej mi się podobało. To macie i mój topór! Będzie jak znalazł do kostura i… sztyletu?
Aed otrząsnął się z zamyślenia.
- Powiedzmy, że wiem, z której strony trzyma się miecz – odparł, kładąc dłoń na głowicy broni. Co prawda nie było to ostrze, do którego przez lata przyzwyczaił rękę, jednak to przypasane teraz do jego boku było naprawdę porządnie wykonane. Jego ukochany miecz zapewne wciąż leżał w jednym z tuneli kopalni Runn, przywalony kamiennymi odłamkami. Pewnie szczurze szkodniki ostrzą sobie teraz na nim pazurki.
- Dzisiaj i tak już nic nie zaradzimy.
Mieszaniec mruknął coś na znak potwierdzenia. Rozejrzał się wokół, wzrokiem omiatając górujące nad nimi konary drzew, w znacznej części ogołocone ze złotawych i czerwonych liści. Całun mroku powoli, niepostrzeżenie opadał na las. Słońce skrywało się coraz dalej za horyzont, skąpiąc swoich promieni.
- Jak po północy, to zaradzimy. Co nie, stary?
- Astronomią też się parasz? – Skinął z uznaniem. – No, no, proszę...
Kolejne niespotykanej siły łupnięcie w plecy. Fortuna pokarała.
- Jeśli jeszcze raz go uderzysz, to zrobisz mu krzywdę. – Aed gorliwie pokiwał głową, odsuwając się od Midara o pół kroczku, a potem o kolejne pół, tak dla pewności. – Po nocy nie będziemy nigdzie chodzić. Moglibyśmy wpaść przez przypadek na Cienie. A gdybyśmy dobijali się o tej porze do gospody, uznają nas za intruzów… zwłaszcza po tym, co się stało.
I znów poczuł się jak zganione dziecko. Nie żeby nie było ku temu powodów.

Aed pisze...

Cz. II

- Ognisko jest, na deszcz się nie zapowiada, kilka ciepłych koców się znajdzie... – podsumował, spoglądając w ciemniejące niebo, po którym z wolna przesuwały się strzępki pierzastych obłoków. – Nienajgorzej.
W takich warunkach pan włóczykij wreszcie mógł czuć się swobodnie. Nie przeszkadzał mu zbytnio chłód czy twarda ziemia, na której trzeba było usnąć. Tutaj był sam. Nie, nie zupełnie sam. Czasami potrzebował chwili wytchnienia i spokoju, by móc z kimś porozmawiać. Tak jak teraz.
Gestem zaprosił elfkę, by usiadła na jego połatanym płaszczu, przy niewielkim ognisku, dającym upragnione ciepło w ten chłodny wieczór. Wszak ona również niemało czasu spędziła na końskim grzbiecie, w dodatku prowadząc dwa aedowe wierzchowce. Pogawędka pogawędką, ale ona tu marznie... Myśl, chuchraku, do cholery.
Mieszaniec poszperał chwilę w torbie i wyjął z niej trzy jabłka – jedno podał Szept, jedno Midarowi. W żołądku pusto, głód od czasu do czasu dawał o sobie znać, ale chuchrakowi już nic się nie chciało. Prędzej by skonał niż poszedł po kociołek, nie mówiąc o gotowaniu w nim czegokolwiek. No, mógł zdobyć się chociaż na przygotowanie czegoś do picia... Po chwili walczenia ze zmęczeniem i lenistwem wyciągnął z torby gliniany kubek, odkorkował bukłak i wlał wodę do naczynia, które postawił blisko ognia. W kubku wylądowało parę szczypt suszonych liści mięty. Naczynie było jedno, dla każdego trzeba będzie przygotować oddzielną porcję.
Otulone płomieniami gałęzie trzaskały cicho, od czasu do czasu strzelając snopami drobnych iskier. Uderzające w twarze ciepło co prawda wzmagało poczucie chłodu kąsającego plecy, ale i tak było przyjemne. Delektowanie się nim miało w sobie coś z obrzędu. Aed znów popełnił ten sam błąd i znów zapatrzył się w ogień, zapominając, że w przypadku nagłego odwrócenia od niego wzroku grozi to kilkunastoma sekundami ślepoty. Czasami to było dużo.
Teraz jednak czuł przemożną ochotę, by zapomnieć o zagrożeniu, jakkolwiek poważne by ono nie było. Poddał się tej ochocie bez zbędnego zastanowienia.
- Ale dosyć o mnie. Co was tu sprowadza?

Aed pisze...

Cz. III

[No, to teraz Ty się naczekałaś. :< Naczytałam się głupot w internetach, wena uciekła, a byle czego i na ilość nie chciałam pisać, bo zależy mi na naszym wątku, a jakże. No ale mi przeszło, sesja była, gnomy były, pozbierałam się. :D Niezbyt bogaty w akcję ten odpis, bo... zabrakło mi na niego pomysłu. Niby filmy ostatnio oglądam, książki zaczęłam wreszcie czytać (lektury bo lektury, ale zmobilizowałam się, żeby czytać cokolwiek), a tu nic. A o zmęczeniu coś wiem, pisać się wtedy nijak nie da. Nawet jeśli moje osobiste zmęczenie jest moją winą, bo nie chce mi się od razu usiąść do roboty i potem muszę siedzieć po nocy. :P
Wreszcie brat sprawił sobie komputer, wszystko ładnie chodzi. Pozostaje tylko wykłócić się o te dwie godzinki siedzenia. :D Nie żeby przedtem grał parę lat na moim kompie, wcale... :P A mój kochany laptop nie wytrzymuje przeglądania deviantArta, więc nie mam już wobec niego żadnych oczekiwań... Ale wymagania gier są teraz straaaszne. Aż się nieraz boję czytać.
Najpierw śniegu chciałam. Teraz na niego warczę. Bo na busa pobiec nie mogę, przewrócę się i ludzie idący na rynek dziwnie będą się na mnie patrzeć, a bus odjeżdża punktualnie. Cały rok się spóźnia, a zimą odjeżdża punktualnie, masz ci los. Ale staram się głośno nie narzekać, jak śniegu nasypie to jest ślicznie i cudnie. Aczkolwiek busa mogłoby zasypać, ominęłoby mnie wpisywanie się do znienawidzonego zeszyciku ze spóźnieniami.
Co do Muszkieterów - książki nie czytałam, więc nie jestem w stanie obiecać, że serial nie obraca książkowej wizji w perzynę. Ale stroje ładne, muzyka ładna, momenty napięcia i te zabawne są, jest też trochę intryg (ale tak przedstawionych, żebym zrozumiała, a i miała czas pogdybać, kto, co, po co i dlaczego, i czy to ten zabił, czy tamten), aktorzy przystooojniii... xD No anonimowi ludzie od scen walki (i pewnie spece od szkolenia aktorów) to moja najukochańsza czeska grupa Merlet, zajmująca się szermierką historyczną (pracowali też przy Trzech Muszkieterach, w których Milady grała Milla Jovovich). Przyjemnie się serial ogląda. 10 odcinków po ok. 50 minut, po angielsku wychodzi właśnie drugi sezon. No, to zrobiłam reklamę. :P
Teraz zaczęłam bawić się w szukanie artów do pobocznych... To jest dopiero odjazd. :D Biegaj, pytaj, głów się, jak zagadać (chwała Darrusowej, że mi „formułkę” podesłała, inaczej bym nigdy się za to nie zabrała) – skutek: Aedówka wreszcie uczy się angielskiego, ma poczucie, że ten język jest jej potrzebny i przestaje odnosić się do niego z ignorancją. Myślałam, że się nie doczekam. W ogóle pisanie na KK dokształca... A to sprawdzam, jakie kolory mają kamienie szlachetne, a to uczę się konstrukcji nośnej dachu, a to czytam o żegludze w średniowieczu i na początku nowożytności, a to czytam książkę o wierzeniach słowiańskich i zastanawiam się, co może być dla mnie jakąś inspiracją, a to dowiaduję się, jaka jest różnica między dudami a kobzą...
A gdyby Twoje poboczne były nudnymi flakami z olejem, to nie spędzałabym na czytaniu ich tyle czasu, więc veto! ;)
Co do olimpiady – strasznie miło jest coś takiego przeczytać. Dzięki. <3 Przeszłam do drugiego etapu, Zorana również (miała 2 pkt więcej ode mnie). Dziś byłyśmy na wykładach przed drugim etapem – zapowiada się dużo roboty, siedzenia przez ferie i uczenia się dziwnych rzeczy pozbawionych jakiegokolwiek praktycznego zastosowania. Warczę na gramatykę, bo wolę część literacką polskiego, a nie rysowanie wykresów zdań, które nie wiadomo komu i na co są potrzebne... No ale jak każą, to trzeba. Słowem, zacznie się to „pasmo upokorzeń”, o którym wspomniała jedna z moich polonistek. :D
I się rozgadałam. Sorry. xD Chyba powinnam iść wreszcie spać. I policzyć koty, te niewirtualne.

Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. xD
Midar: To macie mój topór!
Aedówka: https://www.youtube.com/watch?v=7B2LPxggvqY]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri uniosła brwi. Jakie miałaby powody, aby zapuszczać się na tamte tereny?
-Fizycznie nie -powiedziała ostrożnie -W końcu od przebudzenia ruszyłam w stronę traktu, nie zapuszczając się głębiej. A umysłowo, cóż...
Tu sprawa była bardziej skomplikowana. Jedność zapewniana przez ⊒œŋʠҙ»ι Δ·ҩþīҺð obejmowała las, ale nie do końca tereny, gdzie życie zostało wyparte przez śmierć. Tam było... inaczej.
-W pewnym sensie -dokończyła- To miejsce jest złe. Zatrute.
Chyba dobrze użyła kerońskich słów, chociaż nadal zdarzało jej się, że nie miała pewności.
Shivan spoglądał na ucieszonego jak dziecko Odrina kątem oka. Nie umiał stwierdzić, czy bardziej jest zaniepokojony czy zirytowany. Starał się milczeć, do momentu, w którym ten lekkomyślny karzeł wysunął swoją "genialną" propozycję. Wtedy nie wytrzymał. Podszedł do Odrina, chwycił go za koszulę pod szyją i gwałtownie szarpnął, tak, że na krótką chwilę buty karzełka straciły kontakt z podłożem.
-Słuchaj, ty... kimkolwiek jesteś -sapnął -My nie potrzebujemy kłopotów. Zamierzamy zrobić co trzeba i wyjść stąd żywi i w jednym kawałku.
Tiamuuri spojrzała w ich stronę, lekko zaskoczona, ale zdała sobie sprawę, że czuje wobec przyjaciela jakiś rodzaj wdzięczności. Sama nie wyobrażała sobie, w jaki sposób mogłaby próbować uspokoić Odrina, podobne gwałtowne zachowania i emocje jeszcze jej się nie udzielały.
Przeniosła wzrok na ścieżkę i nieznacznie przyspieszyła kroku.
-Zawsze można mieć nadzieję, że po drodze gdzieś zboczył -mruknęła, na tyle głośno, że pozostali bez problemu mogli ją usłyszeć. Gdyby tropiony przez nich szpieg dotarł jednak na Popielne Wzgórza, szanse na znalezienie go żywego znacznie malały.

draumkona pisze...

Co miała zrobić? Nie słyszał jej, albo nie słuchał. Jedno, czy drugie, ograniczało jej dostęp, możliwości by mu pomóc. Kątem oka wychwyciła jak Szept sprzedaje soczyste uderzenie Wilkowi, ale wolała nie uciekać się do takich czynów. Zwłaszcza, że ruch Szept niewiele dał, bo elf jak stał, tak stał, z tym że lekko przekrzywioną miał głowę.
- Lu... - dotknęła jego policzków chłodnymi dłońmi, przesunęła po nich palcami nawet nie marudząc, że znów trochę zarósł. Co miała zrobić? W takich sytuacjach każde wyjście, nawet początkowo głupie - wydaje się być najlepszym z pomysłów. Skoro krzyki i ruch na niego nie działały, to może spróbuje go wyprowadzić z równowagi? Tylko jak?
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej sięgnęła jego warg, modląc się by to dało jakiś skutek.
Dum, dum, dum
Cokolwiek szło ich tropem nie zamierzało odpuścić. Zaciekłość i tak duża wytrwałość cechowały demony pewne swego, ufne w swą siłę i potęgę. Nie istniała jako taka, ścisła kwalifikacja demonów i pomiotów według rang, ale gdyby do takowej się dokopać, to ścigającego ich stwora z powodzeniem możnaby było zaliczyć do tych z kasty elitarnej.
Uderzenie nie spowodowało nic. Kompletnie żadnej reakcji, choć ślad na twarzy pozostał. Spojrzenie elfiaka nie wróciło do normy, a można śmiało pokusić się o stwierdzenie, że jeszcze bardziej zmętniało pod wpływem demona. Widział rzeczy straszne, takich, jakich nie powinno sie pokazywac ojcu, a strach wypełniał jego ducha. Był o włos od przystąpienia do kontraktu, tak blisko podjęcia decyzji...

draumkona pisze...

Trudnym byłoby opisać fale ulgi jaka ją zalała, jednocześnie wzbudzając radość i otrzeźwienie. Demon zniknął, lub odpuścił, cokolwiek się stało zostawił go w spokoju. Odwzajemniła uścisk, mocniej wtulając się w Cienia, ale finalnie nie przedłużając pocałunków i pieszczot.
- Co ci demon pokazał? - chciała wiedzieć, być może uda się jej jakoś sprawić, że jego oferta przestanie być kusząca, lub całkiem wypadnie z obiegu... Pytanie tylko czy sam Lucien to pamiętał.
Wilkiem dziwnie szarpnęło, jakby dotyk magiczki był mu obcy i wstrętny, ale było to odrzucenie jedynie chwilowe, zapewne spowodowane pasożytem, plugawcem, który mamił jego umysł. Kiedy demon całkiem odpuścił, przyciągnął magiczkę bliżej, nie mając zamiaru wypuścić. O czym on przed chwilą myslał? Cos o Mer... Ale nie pamiętał co. Ważne było jedynie to, że miał Szept przy sobie i wszyscy byli cali. Jak na razie.
- To coś idzie tutaj... - zaczęła Zhao, chwilowo przerzucając swoja uwagę na problem tego co ich goniło - I chyba wszyscy wiemy po co.

draumkona pisze...

Zhao nie uwierzyła rzecz jasna w słowa Cienia. Posłała mu podejrzliwe spojrzenie, mówiące tyle, że czeka ich rozmowa na ten temat i lepiej nich sobie przypomni bo inaczej będzie miał kłopoty. Co jak co, ale Cienia nie podejrzewała o sklerotyzm jakic zasami dopadał elfiego władcę. Ale teraz nie była pora by się wykłócać, trzeba było zając się demonem.
- Większego nie było? - rzuciła nerwowo słuchając nowinek odnośnie goniącego ich potwora. Świetnie. Pięknie się wpakowali... Czy Szept nie mogła wziąć czegoś mniejszego? Chociaż biorąc pog uwagę to, do czego demon im był potrzebny... Nie, zdecydowanie mniejszy nie wchodził w grę.
- Wszystkie demony uciekły - mruknął Wilk, odgarniając ciemne włosy z oczu. Może nie była to błyskotliwa uwaga, godna geniusza, ale zapewne co poniektórym ukazywała poage sytuacji. Na pewno samej Iskrze coś to dało, bo furiatka nie dostrzegła tego, że wszyscy uciekli. Wszyscy poza nimi.
- Cholera jasna. Jakieś pomysły? Taktyka? Cokolwiek? On zaraz tu będzie...

draumkona pisze...

Nikt na pewno nie spodziewał się tak szybkiego uderzenia od strony demonów. Wilka zaskoczyło wszystko, łącznie z jego własnym zachowaniem bo zamiast zadbac o to by zabrać stąd magiczkę, to rzucił się na pierwszego lepszego demona. Dostał w łeb raz, drugi, a wtedy Cień pozbawił go jedynej broni, która nie była magią. Sięgnął na oślep do pochwy, gdzie powinien znaleźc się sztylet, ale... Nie było go tam. Dopiero wtedy obejrzał się za siebie doznając kolejnego szoku. Krew. krew plamiąca jasną skórę, sztylet, jego własny sztylet...
- Szept! - Iskra nie wierzyła w to co widzi. Co Lucienowi odbiło? Co mu strzeliło do łba?
Gładkim ruchem wywinęła się jednemu z pomiotów i spróbowała przebić się do reszty. O tym samym pomyslał Wilk, ruszając biegiem do magiczki, już w pierwszych krokach mamrocząc pod nosem swoje czary, nawet te do których powinno się najpierw odpowiednio przygotować. Nic nie miało w tej chwili znaczenia, jakby klapki opadły mu a oczu pozwalającwidzieć jedynie jeden cel, ocalenie magiczki. Potknął się, wywrócił, ale nie przerwał plecenia czaru. Na czworakach ruszył do przodu powoli wstając i prostując się, nie zwazając na to co działo się wokół.
Zhao przestała krzyczeć, może dlatego że zaczęła do niej docierac powaga sytuacji. Byli otoczeni, a ona... W sumie to została sama. Wilk już nie nadawał się do niczego prócz ratowania Szept, ta była o włos o śmierci, a Lucien wcale nie wyglądał lepiej. A demony wciąz podążały ich śladem otaczając, szukając okazji... Co mogła zrobić? Wiedziała, jako uczennica Hauru była doskonale świadoma konsekwencji zabaw z czasem w miejscach, które nosiły jeszcze blizny po poprzednich przesunięciach. Nie było wyjścia.
Dobiegła do reszty i odwróciła się w kierunku demonów, zbierając w sobie siłę i moc, skupiając się na rozciągnięciu czasu jak masła na kromce chleba. Był to jeden z prostszych manewrów w czasie, trudnośc polegała jedynie na tym by obszarem działania objąć więcej obiektów niż tylko siebie. Magia popłynęła, a czas stopniowo zaczynał się rozciągać przy okazji spowalniając też i ich. Dopiero kiedy demony poruszały sie w ślamazarnym tempie Iskra zaczęła ściągać ten efekt z siebie i towarzyszy, w końcu oni musiali stąd uciec czym prędzej.
- Wilk, Wilk wstawaj! Szybko! - szarpneła ramieniem władcy, ale ten odepchnął ją tylko dalej mamrocząc, teraz szybciej i zdecydowanie niezroumiale.
- Nie utrzymam tego długo, nawet o tym nie myśl... - z rostargnieniem spojrzała jeszcze na Luciena, czując jak jej uczucia mieszają się a ona sama jest w przysłowiowej kropce. Dlaczego chciał zabić Szept? Po tym wszystkim... Po co? Czemu? Z drugiej zaś strony, sama zaatakowała magiczkę, by go chornić. Potrzebowali pomocy. Natychmiast.

Silva pisze...

[Bo musiałam pokazać :D ]

Silva pisze...

- Strażnicy rozbili bandę orków na wschodnich zboczach.
- Sądzę, że to ci sami, którzy nas zaatakowali. Nie doceniliśmy ich umiejętności. Na niebie wisi księżyc lodu, to czas uzdrawiania i podwajania sił - być może szamanka w ten sposób chciała powiedzieć, że orkowie w tym miesiącu wykazywali się większą siłą i zaradnością, że okrągłe oko na niebie dodawało mocy dzieciom ziemi. - Zlekceważyłam wpływ Srebrnego Aningana. Luty nie jest dobrym czasem, aby podróżować przez orcze siedliska, kiedy stworzenia te robią się agresywniejsze - w szamanistycznych wierzeniach ludu gór Mgieł, każdego miesiąca na niebie pojawiał się księżyc o innych właściwościach, odmiennym wpływie na świat i jego dzieci. Na przykład w marcu pojawi się księżyc zasiewu i wtedy nastanie czas, gdy warto rozpocząć coś, co przyniesie nam w przyszłości plon, a w kwietniu zaświeci księżyc różowy, który zwiastuje wzrost.
- Być może powinniśmy pilniej spoglądać w stronę przesmyku, a i obsadzenie strażnicy nie może już czekać - Girionel mówił właściwie do siebie, chociaż po części jego wypowiedź wynikała z wniosków, jakie wyciągnął po usłyszanych przed chwilą słowach; zarówno od kobiety, jak i Pana Doliny. Prawda była taka, że Gniazdowisko, gdyby nastąpił atak, wytrzymałoby zaledwie kilka dni, o ile nie padłoby po kilku godzinach. Na dniach mieli ustalić warty, patrole i obowiązki strażników, ale widać powinni to zrobić jeszcze dzisiejszego wieczora. Girionel i Tamiel mieli wszystko przygotowane, zwlekali, bowiem chcieli uzyskać wpierw aprobatę swojego hyvana, który z kolei stwierdził, że musi wpierw pomówić z ich włodarzem. Jak widać sprawy troszkę się skomplikowały.
Brzeszczota nosiło. To było widać gołym okiem. Potupywanie jedną nogą, nerwowe przebieranie palcami, jak nic nie umiał ustać w jednym miejscu, ale o dziwo nie wybuchał jak zwykle, wrzeszcząc, że i tak zrobi swoje, bo uważa to za słuszne. Być może wykład Elenarda o tym, by pamiętać o rodzie i tym, że hyvan nie odpowiada tylko za siebie, poruszył jakąś strunę, która teraz brzęczała i nie dawała spokoju najemnikowi.
W końcu Dar ruszył w stronę drzwi. Szamanka odruchowo zerknęła na przyjaciela.
- Przepuść mnie - mruknięcie skierowane było do Girionela, co to stał na progu i zasłaniał sobą całe wyjście.
- Dokąd zmierzasz, Finarthirze?
- Weź daj spokój. Wyślę tylko sowę, na wszelki wypadek - ptaki te może i nie były tak praktyczne w złych, zimowych warunkach jak lisie duchy, ale mogły pomóc. W chwili zagrożenia zawrócą, więc najemnik nie martwił się, że wlecą w zamieć i zawieruchę. - Będę spokojniejszy.
Girionel zerknął uważnie na swojego hyvana i po naprawdę długiej chwili wahania, ustąpił, robiąc mu przejście. - Wracając, poślij słowo do Ardaniela, aby ożywił kuchnię. Ciepła strawa przyda się wszystkim.
- Być może powinienem też opróżnić kuferek Griosala - mówiąc to, najemnik już wychodził z pokoju i, o dziwo, uśmiechał się pod nosem.
- Orki naprawdę mogły być tak dużym zagrożeniem dla Ninareth? - to pytanie zaś, skierowała szamanka do Elenarda.

[tak, Dar nie poszedł ani po jedzenie, ani po sowę. On się idzie szybko wyszykować i ruszać w góry, a jak, przynajmniej spróbuje. Ewentualnie może wychodzić, a tu Szept. Czy coś. Chociaż jak wolisz, mi obojętne]

draumkona pisze...

Do Wilka zaczynało powoli dochodzić to, o czym truł Cień. On nie chciał jej zabić, nie tak dosłownie, ale jego durny plan zakładał doprowadzenie jej na skraj. Nie mógł... Nie potrafił na to patrzeć i jednocześnie nie reagować, choć wiedział, że tak powinien zrobić. Zostawić ją na te pare chwil aż demon sam ucieknie bojąc się ostateczności i dopiero wtedy... Ale co, jeśli się spóxni choć chwilę z zaklęciem? Co jeśli ją zawiedzie? Najbardziej w świecie chciał dla niej bezpieczeństwa i szczęścia, a swoimi decyzjami doprowadził ją niemalże do śmierci. Powinien był się zainteresować tym, co niesie ze sobą przyjęcie demona, ale... Cóż, wierzył jej. Naiwnie wierzył, że przy tak waznej sprawie nie zataoi niczego. Pomylił się. Boleśnie przekonał się o tym, że magiczce nie można było zostawiać takich rzeczy, bo nie informowała o wszystkim, w dodatku powody takiego zachowania nadal były niejasne. Chciała go chronić? Przed czym, skoro to nie on brał demona...
Zmusił się do zerwania czaru, do cofnięcia przelewanej magii i oklapł ciężko na tyłek jedynie ja obserwując, nie mogąc oderwać spojrzenia, chociaż najchętniej to wziąłby ją w ramiona i jak najszybciej podbiegł do uzdrowicieli.
Zhao jęknęła cicho, kiedy co silniejsze demony zaczęły przełamywać czar zwolnienia czasu. Nie dość, że ciężko było go utrzymać wobec tak wielu celów, to jeszcze ten opór i magia wyciekająca z samej Pustki. Ciemna, mroczna, a jakże kusząca...
- Nie dam rady... - szepnęła bardziej do samej siebie niż kogokolwiek innego i powoli osunęła się na kolana, a im bliżej była ziemi, tym bardziej zaklęcie puszczało. Finalnie, kiedy znalazła się na czworakach, sapiąc i dysząc, czar całkiem prysł pozostawiając ich na łasce bogów.

draumkona pisze...

Nie zdążył się uchylić, nie zdążył nawet pomysleć, czegokolwiek odczuć, a co dopiero mówić o jakimkolwiek uniku, o czymkolwiek co mogłoby go ochronić przed demonem. Ten wniknął w niego, przechodząc przez ciało i uciekając dalej. Nie znalazł luki w jego barierach, nie mógł więc wejść w jego ciało i spróbowac je przejąć. Ich główny problem odszedł w niepamięć. Z tym, że Wilk z cichym warkotem opadł na ziemię nie mogąc opanować drgawek. demon może go nie kontrolował, ale wnikając w ciało zdołał namieszać, przestawić funkcje paru organów, odwrócić krążenie, czy zamknąć parę żył. Organizm Wilka walczył, wypracował w sobie takie mechanizmy przez to, że sam na sobie eksperymentował z zaklęciami. Regeneracja postępowała szybko, ale jego ruszy były mocno nieskoordynowane i kiedy spróbował się podnieść na klęczki, to nagle rozjechały mu sie ręce i wylądował na twarzy. Noga uciekła gdzieś w bok, a brew zaczęła niekontrolowanie drgać. Byłby tak został i odpuścił, gdyby nie to, że widział teraz szansę. Dla siebie, dla niej. Dla nich. Demona juz nie było, musiał tylko wyleczyć...
Z trudem wywalczył posłuszeństwo organizmu i sięgnął do szyi, zrywając swój amulet. Może jego decyzja była dziwna, ale wiedział, że zwierzęta odczuwają inaczej niż ludzie. Pamiętał zaś z swoich wcześniejszych przemian, że jako wilk skupia się na innych rzeczach, a część mętliku z głowy po prostu znika, jakby nowa forma nie była przystosowana do takich problemów. Czując jak magia się uwalnia, jak rosnące kły wbijają mu się w wargę, rzucił Gwiazdę Elenardowi nim całkiem zmienił się w wielkiego, kudłatego, czarnego basiora, którego szanowny teść jeszcze nie miał okazji oglądać.
Lepiej stwierdził jedynie w zaciszu własnych myśli i szybkim, płynnym ruchem wepchał nos pod ciało magiczki unosząc ją i przerzucając lekko na grzbiet. I tak będzie musiał biec ostrożnie, żeby mu nie spadła, ale przynajmniej teraz miał pewność, że dotrze nim znajdą się tu magowie. Nie pomyślał za to o tym jak on się do cholery zmieni z powrotem. Nie pomyślał też o Zhao czy Lucienie, po prostu wystrzelił przed siebie jak czarny pocisk pędząc ku Atax.
Iskra nawet nie zorientowała się w sytuacji, jedyne co zdązyła zarejestrować to czerwony błysk klejnotu z Gwiazdy Wilka, a chwilę potem kupę futra pędzącą do miasta. Nawet nie miała mu tego za złe. Miała poważniejsze problemy, bo kiedy magia zaczynała sie odradzać, kiedy zasłona zmęczenia opadła a umysł w końcu wziął się do pracy, zdała sobie sprawę z tego kto zranił magiczkę. Kto. I kim ten ktoś był dla elfów.
- Lu... - podniosła się w chwili kiedy Cień dobył krótkiego miecza by mieć się jak bronić. Szybko sięgnęła magii i posłała w pomiot kulę energii, a kiedy ta uderzyła w cel rozbryznęła się w setki maleńkich błyskawic, które odbijały się od ziemi i leciały na oślep przed siebie raniąc pobliskie demony. Musiaął go stąd zabrać nim pojawią się elfy, nim ktokolwiek zacznie go podejrzewać... - Chodź - widziała jego ranę, czuła zapach krwi, wobec czego ostrożnie pociągnęła go za rękę w stronę lasu. Im szybciej znajdą się w medrethu tym szybciej będzie mogła wezwać któregoś z wielkich węży na pomoc. Albo chociaż Moro, by poniosła ich nad sadzawkę.
- Już niedaleko! - głos załamał się elfce, kiedy prócz woni krwi doszła do niej osobliwa woń demoniego jadu, trucizny, która wdarła się kiedy przeorano mu bok. Niedobrze, niedobrze, będzie musiała to jak najszybciej opatrzyć. Najlepiej byłoby zwolnić czas dla samego Cienia, ale... Nie czuła sie już na siłach by grzebać w czasie, wobec czego musiała odpuścić. Zmęczony mag i zabawy z czasem to ryzyko porażki zwiększone przeszło o sto procent. Zas takie ryzyko... To była pewna śmierć. A czegokolwiek by furiatce nie zarzucić, śmierć Cienia nie była tym, czego pragnęła.

draumkona pisze...

Pierwszym działaniem elfa po przemianie było rzecz jasna dopaść do magiczki i wpleść resztę zaklęć poczynając od tych zajmujących się drobnymi uszkodzeniami, po te które reperowały całe tkanki i organy. Olbrzymie ilości magii przepływały przez jego umysł i doprawdy cięzko było nawet znaleźc sensowne wytłumaczenie takiego zgromadzenia many, bo Wilk nie wydawał się nigdy kimś, kto może taką mocą dysponować. Choć nie mówił o tym głośno, to w swoim Amulecie znów gromadził magię, upychał tam energię, tak jak czynił to wtedy, przed zamachem. To i parę sztuczek umożliwiło mu gładko zmianę ciała, ucieczkę z umierającego organizmu.
Jak mawiały stare baby, przezorny zawsze zabezpieczony, poczynił ten ruch i teraz, a gładko płynąca moc pochodziła właśnie z amuletu, łatając poszarpane tkanki, dodając sił i podtrzymując niektóre funkcje życiowe z którymi osłabiony utratą krwi organizm magiczki po prostu sobie nie radził.
- Nie powiedziała mi... - mruknął tylko, cichym, grobowym głosem, kiedy zaklęcia się unormowały, a on mógł podzielic uwagę - Nie powiedziała nic. Czym to grozi, co może się stać... A ja głupi liczyłem na szczerość.
Cień czuł się obco, niekomfortowo, a w przypadku furiatki było wręcz odwrotnie. Od kiedy wypuścili ją za dzieciaka z lochów to zawsze przychodziła tutaj słuchać szumu drzew i zażywać świętego spokoju. Potem Duch wyratował ją ze szponów śmierci, wracając to co utracone i ten czyn, a także pojawienie się tatuazu jasno wskazywały na jej związanie z lasem. Jako elfka zawsze lubiła naturę, ale nie każdego elfa ta natura ratuje z opresji. Zhao mieszkając w Medrethu nauczyła się ufać zwierzetom, zarówno tym, które były jedynie pionkami w boskiej grze jak i samym bogom. Szukała ich towarzystwa czasami porywając się przez to na długie wędrówki. Tak znalazła Nago i jego węże. Stary, zapomniany bóg w chwili odnalezienia wyglądał bardziej jak wykuty z kamienia posąg niż jak żywa istota, ale i to z biegiem czasu uległo zmianie.
Kiedy przekroczyli granicę lasu i znaleźli się w miękkim i dusznym półmroku, przystnanęła dobierając się do boku Luciena i kląc na każdym kroku. Rana wyglądała okropnie, jakby demoni jad miał co najmniej właściwości żrące.
- Złagodzę działanie jadu czarami, ale bez ziół i leków się nie obejdzie... - mruknęła nawet nie pytając go o zgodę, a od razu wprowadzając plan w życie. Kątem oka zauważyła poruszenie wśród krzewów, a chwilę potem wyskoczył z nich puchaty królik i to tylko po to, by tupnąc dwa razy łapą w ziemię i uciec. Gest z pozoru pozbawiony sensu, ale w lesie nic nigdy nie przechodziło bez echa, jak i nie było pozbawione sensu.
- Ktoś powinien się zaraz po nas zjawić, wytrzymaj... - trzęsła się nad nim jak nad jajkiem, co rzadko jej się zdarzało, nawet gdy jeszcze byli razem w Bractwie. Dłonie elfki drżały od zdenerwowania i stresu, ale czar płynął nadal, nie zważając na nic - Chodź, tylko ostrożnie... - znów pociagnęła go za dłoń, wciągając w las, czekając na ratunek, boskiego posłańca, cokolwiek.
Doczekała się, choć sporo wody musiało w rzece upłynąć nim na spotkanie wyszedł im jeden z wielkich wilków Moki. Nie była to Moro, nie był nikt im znany, ot jeden z członków watahy ogromnych bestii zamieszkujących te okolice. Bez słowa pozwolił by znajdy wdrapały mu się na grzbiet i w równie milczącej atmosferze ruszył w stronę chatki Iskry.

Silva pisze...

I.
Silva zamyśliła się. Siedziała na tyle blisko okna, że mogła wyjrzeć na zewnątrz; świat poza murami strażnicy rozbrzmiewał wyciem wiatru i mienił się białym puchem. Pomiędzy płatkami śniegu, widziała unoszące się duchy wiatru i duchy śniegu, maleńkie iskierki, które w swym szalonym tańcu, tworzyły zawieję. We wszystkim, nawet tym, co przynosi dla człowieka trudności, była odrobina boskości. Każdą cząstkę świata, tworzyły duchy. Były w wodzie, powietrzu, roślinie, kamieniu, w smugach zachodzącego słońca. Pozornie martwy głaz żył, na swój dziwny, eteryczny i powolny sposób, duchowym życiem. Drewno, które posłużyło do budowy fotela, na którym siedziała, było zimne i martwe, bo poddane obróbce, nie należało już do świata, a szamanka dotykając go palcami, czuła tylko pustkę, w której zabrakło iskierki ducha.
- Pojedynczy ork na pewno nie, chyba że zaskoczenie będzie po jego stronie. W starciu jeden na jednego szanse będą po jej stronie. Jeśli zaatakują ją całą grupą, jedyną nadzieją jest ucieczka i ujście pogoni.
- Śnieżyca zatrze jej kroki, pogoń zgubi ślad, jednak podróż przez przesmyk w taką pogodę będzie… kłopotliwy - Girionel, który część życia po tej stronie morza spędził na Kresach, wiedział jak zdradliwe bywają śnieżyce. Z resztą, każdy, kto raz zimą przebywał w górach, doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. - Finarthil zgubiłby się po chwili - co znaczyło, że Szept przynajmniej znała te góry. - Czasami zapomina, że to nie spokojne lasy Eilendyr - elf odwrócił głowę, zdradzając tym samym niepokój o hyvana, który był we wrzącej wodzie kąpany i najpierw robił, a potem myślał. Długo go nie było. Za długo.
- On wszedł do leża chłeptokrwija - tak szamani nazywali stworzenia, na które natknął się najemnik z uzdrowicielką, wendigo - Sam, z marszu, bo mu porwało panią uzdrowicielkę. Zamknij mu kogoś bliskiego w dole z wężami, a tam też wejdzie - Burzowe Kocię odwróciła spojrzenie od okna.

~~

Był tylko jeden idiota, który w taką pogodę, w taki mróz, zupełnie bez niczego, z małą lampką i całkiem świadomie, wlazłby w taką śnieżycę.
Brzeszczot nie poszedł wysłać żadnej sowy. Głupek zrobił to, przed czym go ostrzegali. Wlazł w zawieruchę, mając na sobie jedynie futrzany płaszcz, wysokie buciory i chustę, o której by zapomniał, gdyby nie to, że miał ją głęboko wciśniętą do kieszeni. Płaszcza też by nie wziął, gdyby Girionel swojego nie zostawił tam, gdzie zawsze. W dłoni otulonej rękawicą, niezdarnie, trzymał szklany flakonik mieniący się jasnym światłem; płomień, który nigdy nie gasł, choć mrok rozpraszał jedynie odrobinę, rzecz dobra w ciemnościach tuneli, ale nie podczas śnieżycy.

Silva pisze...

II.
Najemnik, którego ktoś całkiem normalny nazwałby nie tylko idiotą, ale kretynem bez mózgu, co to pcha się w niebezpieczeństwo bez pomyślunku. A podobno to magiczka była specjalistką od wkładania palców tam, gdzie nie powinna. Widać swój do swego ciągnie i najemnik wcale się tak od magiczki nie różni, przynajmniej w tym przypadku.
Gdyby zaś spytać czerwoną łepetynę, dlaczego okłamał pośrednio Pana Doliny oraz całkiem jawnie Girionela (szamanka tutaj się nie liczyła), odpowiedziałby, że to oczywiste i wzruszyłby jeszcze ramionami, patrząc na pytającego, jak na idiotę. Okłamał, bo inaczej suszyliby mu głowę i zatrzymali w pokoju, jak pięcioletniego dzieciaka, który robił, robi i na pewno zrobi głupstwa, jak się go tylko z oka spuści*. Z pewnych rzeczy, ponoć się nie wyrasta. Ale najemnik wyszedł tak o, na chwilę, na trochę. Nawet on wiedział, że z tymi górami nie należy żartować, a już na pewno nie powinno się kpić i lekceważyć potęgi śnieżycy. Zdawał sobie z tego sprawę, ale serce nie pozwalało mu usiedzieć na boskim tyłku, gnało go do przodu, do działania, byleby chociaż wyjść ze strażnicy, na dziedziniec, za bramę, tylko zerknąć na gościniec, czy aby jakaś sylwetka nie wyłania się ze śniegu, czy czasem ktoś nie zmierza w stronę starej strażnicy. Na chwilę popatrzeć, tak dopóki nie odmarznie jakaś kończyna.
Ale w zawierusze widać było tylko wirujące płatki śniegu. Żadnego cienia elfiej sylwetki, nawet czubka nosa. Nic tylko śnieg przeganiany wiatrem.
Stojąc tak na skraju gościńca, mają za sobą wrota do strażnicy, najemnik zaczął marznąć. Szczypały go uszy, nos i policzka, chociaż niemal pod same oczy naciągniętą miał chustę, a na głowę założył kaptur. Na jego ramionach osiadał śnieg, a na brzegu chusty zamarznięty oddech. Zaczął tuptać w miejscu. Był tu od dobrej chwili, a co ma powiedzieć Szept, która być może przez tę zamieć próbuje dotrzeć do domu? I taki Wisielec, który przepadł nie wiadomo gdzie, zostawiając szamankę samą. I wszyscy wędrowcy, którzy nie zdążyli znaleźć schronienia na czas.
wuff! wuff!
Czy wiatr właśnie zawył jak wilk? Czy to echo watah z gór?
wuff!
Czułe ucho Brzeszczota wychwyciło szczekanie wilczarza. Było tak niewyraźne, stłumione przez wiatr, że nie był pewny, czy to naprawdę był dziki wilk, czy tylko zmaterializowana nadzieja serca. Mimo to postanowił zaryzykować. Zrobił krok, oddalając się od dającej poczucie bezpieczeństwa bramy.
W śnieżycy był bladym światełkiem pośród śniegu.
wuff!
Zabrzmiało całkiem blisko, gdzieś z lewej, chyba lewej, to i ruszył w tamtą stronę. Zrobił krok, zawadzając o coś buciorem i padło typowe: - Kurwa mać, ja pierdolę tę chędożoną śnieżycę… Co za pieruństwo, na cholerę to komu…

[Em, lisi ognik znalazł Szeptuchę?
wisz? kocham „wuff” :D
*mam zboczonego worda :D]

draumkona pisze...

- Nie wiem - przyznał cicho, także znajdując się przy łóżku i patrząc smętnie na twarz magiczki. Nie czuł się najlepiej, jakby miał jakąs gorączkę, dreszcze ogarniały jego ciało, wzdrygał się raz po raz, choć starał się to ignorować i nie zwracać uwagi.
- Noc będzie decydująca... Robię co mogę, bo z takimi ranami jej nie zaniosę do medyków, bo będą pytania, domysły... a nie chce by wiedzieli. Nie mogą się dowiedzieć, nie teraz - brakowało mu słów, nie wiedział co ma mówić, zbyt pochłonięty obserwacją stanu magiczki i ostrożnym wysuwaniem wniosków. Tak, noc będzie dla niej decydująca i ciężka, przynajmniej dla niego, bo mana z amuletu spadła już do połowy, co nie wyrokowało zbyt dobrze. Jeśli zabraknie many, jeśli czar się przerwie... Nie wiedział co wówczas się stanie. I nie chciał wiedzieć.
- Nie burcz tak już - jęknęła zmęczona, nie mogąc już wytrzymac Cieniowego marudzenia. Czegokolwiek by nie zrobiła, to było źle, niedobrze... Westchnęła ciężko, czując jak zmęczenie postępuje coraz bardziej, a jej powieki same opadają. To nie tak, że była na niego zła, ale... On od razu poszedłby do Czeluści gdyby miał taki wybór. Ona wolała iść do lasu niż Atax, jeśli miała takie wybór.
- Nie pójdziemy do Atax, bo zabiłeś Szept głupku. A Wilk tego akurat ci nie odpuści i albo zabije mnie, albo ciebie, więc już cicho... - wilk lekkim truchtem doniósł ich do Iskrowej chatki, a już chwilę potem znaleźli się w ciepłym wnętrzu. Demon Kalficer siedział w palenisku, ogrzewając skromne pomieszczenie, a na ich widok tylko załadował sobie następne drewienko do buzi.
- Pokaż mi to marudo - Cień został posadzony na taborecie, a pani elfka zabrała się za oglądanie rany.

draumkona pisze...

Stan magiczki poprawiał się i to była mysl przewodnia jaka towarzyszyła mu na każdym kroku. Nie waznym było to, że sam wypruł się ze wszystkiego co miał w zanadrzu by tylko podtrzymać zaklęcia, nie wazne było ogarniające go zmęczenie. Uparl się, że sam legnie dopiero wtedy gdy Szept się obudzi, musiał czuwać, musiał... Dużo rzeczy musiał, a jeszcze węcej powinen. Na pewno powinien przewidziec, że jego kompletne osłabienie mogą wykorzystać wrogowie i tak tez niestety się stało. Ledwo wstało słońce, a on już czuł wszechogarniające zimno skuwające jego ciało, zamykające powieki... I wiedział czyja to sprawka. Już nie pierwszy raz Erza próbowała się go pozbyć, teraz jednak czar był silniejszy, jakby sama rzucająca także urosła w siłę. Nie miał szans, zaklęcie go zwyciężyło na powrót wprowadzając w stan śpiączki i zmrażając ciało. Bezwładnie runął na posadzkę nie mając szans nawet by jakos upadek zamortyzować, potłukł się, a na ciele elfa gdzieniegdzie zaczynał pokazywać się szron.
Milczała długo, skupiając się na pracy i specjalnie wybierając specyfik do przeczyszczenia rany na bazie czystego alkoholu, żeby mu trochę dopiec. Nikt nie będzie tu w mniej lub bardziej dosadny sposób obrażał magiczki, nawet jeśli ta nie żyła. Przemyła ranę, posmarowała zielonkawą maścią z glinianego słoiczka o intrygującym zapachu i w końcu się odsunęła podziwiając swoje dzieło. Co miała mu powiedziec, skoro sama nie wiedziała?
- Nie wiem, Lu - zdecydowała się w końcu na szczerość, przynajmniej na razie, bo bała się wyznać to o czym myslała od kilku miesięcy, co chodziło jej po głowie... Bractwo i tak było juz zbyt potężne, gdyby zaś mieli w szeregach kogoś kto potrafi manipulować czasem... Moralna część Zhao krzyczała w imię sprzeciwu i sprawiedliwości, że skoro los ich rozdzielił ona nie powinna na siłę się tam pchać. Zaś z drugiej strony... Tam były jej dzieci. Był Lucien. Czy nie powinna zostawić tego wszystkiego i iść do nich? Co z niej za matka skoro nie przebywała z własnymi dziećmi?
- Nie ma już miejsca dla mnie na tym świecie - mruknęła po dłuższej chwili dośc ponuro i odeszła do niewielkiego okienka zaglądając przezeń - jestem Wygnańcem i zdrajczynią, w lesie mam swój azyl. Obserwuję przepływy czasu, pilnuję jego biegu... Nie wiem co zamierzam. Chyba nic. Pytanie jest inne, co los zamierza wobec mnie.

draumkona pisze...

Ten moment wykorzystała vetinari by się pojawić w komnacie, którą zajmowała teraz magiczka. Nie wiedziała o Wilku, jeden z Radnych był łaskaw poinformowac ją dopiero przed chwilą. Człowiek znika na tydzień ze stolicy a tu już się wszystko wali. I weź tu zostaw te elfy same.
- Szept? - dostrzegła magiczkę w osobliwej pozie z czołem przyklejonym do blatu biurka i aż przystanęła. Może i ją dopadło to co jej brata?Nie, wtedy byłby szron, a tu tego nie zauważyła - Dopiero wróciłam, powiedzieli mi... - ona nie postawiła kreski na bracie. Już raz z tego wyszedł, wyjdzie i drugi. Usilnie trzymała się tej myśli jakby do tego zależały losy dalszego świata.
- Myślałam o tym by odejść za Wieże - a więc jednak, takie myśli krążyły jej po głowie - Ale to niewiele zmieni i jeszcze dodatkowo oddali mnie od was, a tego nie chcę. Czemu pytasz w ogóle? - obejrzała się na niego przez ramię z zaciekawieniem. W końcu wielki Poszukiwacz nic nie robił bezpodstawnie. Pytając musiał mieć cel, przynajmniej tak jej się wydawało.
- Poza tym czemu rozmawiamy znowu o mnie... W tej kwestii nie ma o czym mówić. Opowiedz lepiej co ty zmaierzasz.

draumkona pisze...

Char nie była przyzwyczajona do takich sytuacji. Zwykle to ona była na miejscu Szept, między młotem a kowadłem, głowiąc się i martwiąc o dalszą przyszłość. To ktoś zwykle ją pocieszał, nie ona... Ona nie potrafiła. Owszem, wybełkotać parę dobrych słów każdy potrafi, ale co z tego?
- Powinnaś dać Starszym kopniaka za skreślanie go - odezwała się w końcu po dłuższej chwili milczenia z jej strony i splotła nerwowo ręce za plecami zaczynając krążyć po komnacie, myśląc gorączkowo nad wyjściem z sytuacji. Tak, rozpaczliwe próby działania były lepsze niż myślenie o tym, że może tym razem... może to będzie koniec.
- Ostatnio przecież się obudził, a dopadło go to samo. Jakby miało go zabić to zabiłoby na miejscu, a tymczasem on nadal żyje, choć wielu zdaje się o tym zapomniało. Co ostatnio sprawiło, że się wybudził? Coś musiało się stać... - przynajmniej brzmiało to logicznie. Najlepiej byłoby znaleźć tego, kto mu to robi i skopać mu tyłek i wtedy... Właśnie. To było genialne - Wiesz kto mu to robi? To ta cała Erza? Znajdźmy ją i skopmy jej tyłek, to się od niego odwali! - Vetinari wpadła w bojowy nastrój, zapominając przy tym, że ona sama powinna teraz siedziec na tyłku w kryjówce i przez najbliższe pięć miesięcy zapomniec o czymkolwiek co kwalifikuje się jako "niebezpieczne". Przy ostatniej wizycie u medyków zaczęli podejrzewać bliźniaki, a przy jej słabym organiźmie i ogólnych uszkodzeniach... Było wielce prawdopodobne, że ktoś nie przeżyje porodu, albo nawet go nie dożyje.
- Wezwanie... - mruknęła ponuro, odwracając się od okna i znajdując się po chwili przy niewielkim regaliku z książkami. W zasadzie miała jeszcze jeden pomysł, choć pewnie Lucienowi by się nie spodobał. Ale skoro Bractwo raczej by jej nie chciało, to może... - Widziałeś się ostatnio z Mercerem? Szukają jakichś rekrutów? Bo wiesz, skoro nie mogę wrócić do Bractwa to może tam... Przynajmniej byłby choć cień szansy na częstsze widywanie, bo przecież złodzieje współpracują z wami...

draumkona pisze...

- Cholera. Nawet twój Devril sugerował, że powinnam o tym pomyśleć. Nawet mój własny ojciec… - na miano arystokraty zareagowała natychmiast, tak jakby szept nagle ktoś powiedział, że Wilk się wybudził. Zapał do kopania tyłków opadł i została tylko niezbyt wesoła mina. "Twój"? Nie było żadnego twój...
- On nie jest mój Szept. Nigdy nie był i nie będzie, wyraził się dostatecznie jasno w tej kwestii... - mruknęła tylko odchodząc do wysokiego okna i przyglądając się na wpół uśpionemu miastu. W końcu zapadał już powoli wieczór, słońce zachodziło leniwie za horyzont pozbawiając istoty żyjące swego ciepła i blasku. Jak długo jeszcze Wilk wytrzyma? Co rzeczywiście stanie się po jego śmierci? No i sprawa Devrila... Nie pojawił sie tu jako przyjaciel, ale jako wysłannik. Kolejna, niewielka szpilka wbiła się w jej umysł, powodując jeszcze większe zniechęcenie. Po tym co ostatnio się między nimi stało, jak na niego nakrzyczała... Nadal uważała, że było to słuszne. Mówił jej jedno, a robił drugie całkowicie temu zaprzeczając.
- Wszystko na to wskazuje. Szukaj jednak wiatru w polu… A skopać jej tyłek… moglibyśmy, gdyby poszli z nami arcymagowie albo Darmar, Hauru … i Nieuchwytny z Bractwa Nocy. I Zirak. Lecz ci panowie nie pójdą i nie zjednoczą się razem, a dla nas obu Erza … mogłaby okazać się zbyt silna. Chyba, że znowu sprowadzę sobie demona.
- A Iskra? Gdybyśmy we trzy... Może nakłoniłaby Hauru. Może... - za dużo było już tych może. Za dużo niepewnych i zbyt dużo pytań jak na ten moment. Co mogli więc zrobić? Zostawić go tak? Nie było mowy...
Miała cichą nadzieję, że zaprzeczy, że powie coś o Bractwie, że będzie nalgał by wróciła... A on tak łatwo przystał na złodziei. Czy powinna być rozczarowana? Raczej nie, w końcu ona odeszła bez konsultacji z nim. Westchnęła ciężko i przejechała dłonią po twarzy odganiając zmęczenie i nagły brak zapału do życia.
- Muszę się przespać Lu, bo padnę, zużyłam za dużo many... Nie będę cię tu trzymać, jeśli wolisz wrócić do Cieni... - nie mogło jej przejść przez gardło że zrozumie. Nie rozumiała i nie potrafiła zrozumieć dlaczego roganizacja była dla niego tak wazna.

draumkona pisze...

W takiej sytuacji nie miała innego wyjścia jak tylko pocieszyć magiczkę; czego zrobić nie potrafiła nie mając odpowiednich argumentów. Wiedziała bowiem, że do Szept słowa o treści "będzie dobrze" niezbyt trafią. Wszyscy mówią, że będzie dobrze a potem... potem to wychodzi jak wychodzi. Westchnęła ciężko i podeszła powoli, kładać dłoń na ramieniu Szept.
- Nie wiem jeszcze jak, ale go z tego wyciągniemy. Nie chcę mówić, że będzie dobrze bo sama wiesz jak wtedy wychodzi, ale... Znasz go. Nie podda się i my też nie. Musimy tylko znaleźć sposób, a ten jest zawsze. Może czasami bardziej ukryty niż zwykle, ale jest... - cofnęła dłoń, nie wiedząc czy takie słowa elfki nie wkurzą i na wszelki wypadek odsunęła się, tym razem z zamiarem wyjścia. Może znajdzie coś w alchemicznych księgach? Cokolwiek...
- Nie będę dłużej przeszkadzać, ale jak coś... To wiesz gdzie mnie szukać. Jeśli cokolwiek znajdę to ci o tym od razu powiem.
On milczał, podobnie zresztą Zhao. Bez zbędnych ceregieli zrzuciła płaszcz i buty, ładujac się do łóżka w koszuli i spodniach, nie mając nawet sił by się całkiem rozbierać, a już po chwili po prostu spała, odpływając myślami gdzieś do sennych krain.

draumkona pisze...

Wilk nadal milczał, nie było reakcji żadnej, choćby najmniejszej. Żadnego nagłego ruchu, nic kompletnie, jakby już umarł, a sępy zbierające się nam nim miały słuszność w dzieleniu łupów. Jedynie lekki, ledwie wyczuwalny oddech świadczył o tym, że elfi władca jeszcze nie opuścił tego świata.
Tak jak w poprzednim przypadku, Wilka obserwowała Zhao, głowiąc się i zastanawiając jak go z tego wyciągnąć. Skoro skuwał go lód to może powinna go jakoś rozpalić? W końcu mówili, że ona sama była jak ogień, szalejący płomień... Ale kiedy w końcu się znalazła w komnacie cała nadzieja ją opuściła. No i widok Szept, która nie wyglądała na najszczęśliwszą osobę na świecie.
- Szept? - spytała cicho, ledwie słyszalnie, co by nie ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi strażników, których obeszła korzystając z nauk Cieni - Co z nim...?
Char krążyła po pałacu nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca odkąd Wilk zapadł w jakiś sen, nie potrafiła zebrać nawet myśli. Książki nic nie podpowiedziały, podobnie stare zwoje, nawet jej umysł milczał nie podsuwając żadnych, nawet głupich pomysłów i czuła się z tym dziwnie źle. Z braku jakiejkolwiek inwencji twórczej postanowiła iść do magiczki.

draumkona pisze...

- Jak tu ostatni raz byłam to też nie chciał nic odpowiedzieć - burknęła Zhao zbliżając się do posłania i spoglądając ponuro na twarz włacy. Spał sobie tak spokojnie, kiedy im tu się na głowę waliła cała stolica i setki problemów. Nie było lepszego momentu na pójście sobie spać? Też sobie wybrał czas... Właśnie. Czas.
- Skoro skuwa go ogień to pomyślałam, że może powinnam użyć magii ognia, jakoś wniknąć do jego ciała, do ducha i jakoś go rozpalić... - może brzmiało to dwuznacznie, ale Iskra na pewno nie miała złych ani sprośnych intencji. Swoich przemyśleń odnośnie czasu nie ujawniała, bo sama nie wiedziała co na ten temat mysleć. Nie powinna ingerować, nie po tym jak Hauru rozbił czas na terenie Atax chcąc cofnąc ich do tamtego dnia w którym zmarła. Wilk spał dopiero dzień, ale jak na jej możliwości i tak było to zbyt dużo. I bała się. Cholernie bała się konsekwencji ewentualnego cofnięcia... I musiałaby mieć tutaj Hauru. A on pewnie się nie zjawi, będzie milczał i obserwował jej poczynania i decyzje z daleka, jak to zwykle czynił uznając, że mag najszybciej uczy się na włąsnych błędach i jeśli będzie miałą dość rozumu i sprytu to nawet uda jej się przeżyć z tą wiedzą jaką już posiadła. A wiedza o zmianach czasu nie była lekkim problemem, nie była czymś, co czyniło tylko niewielkie zgrzyty w jej życiu. Cokolwiek teraz chciała zrobić, musiaął mysleć. I to nie tylko o sobie jak dotychczas, ale i o tym co jej ruchy spowodują w najbliższym otoczeniu. Czasami miała wrażenie, że trzeba było trzymać się łucznictwa, a nie babrać w magii.
- ... Nigdy nie grzebałam w cudzej duszy - szepnęła przerażona stopniem niebezpieczeństwa tego zadania. A jeśli go zepsują? I... I to nie będzie ten sam Wilk?
Char owszem, była świadoma tego, że gdzieś tu jest Devril, ale na pewno nie spodziewała się go w drodze do Szept, na pustym korytarzu. Myśl, świadomosć jego obecności była gdzies na skraju umysłu, zepchnięta jak najdalej by nie przejmowac się ostatnimi wydarzeniami. Ale kiedy wszedł na główny korytarz wychodząc z jakiejs komnaty, kiedy znalazł się ledwie parę kroków od niej... najpierw ją zmroziło. Stanęła jak kołek nie wiedząc co ma robić, co planowała i gdzie szła. Dłuższą chwilę po prostu się w niego wpatrywała jakby zamiast niego stał tu co najmniej Osen, mistrz Gildii Alchemików a ledwie parę sekund później umysł nagle odzyskał sprawność i wstyd to przyznać, ale uciekła. Pzyśpieszyła kroku w ekspresowym tempie zmierzajac do komnaty w której położyli Wilka.

Nefryt pisze...

[Hm, jak jest na uczelni nie wiem, ale myślę, że to może mieć wpływ i ogólnie wysysać człowieka z weny. Chyba, że chodzi po prostu o robienie czegoś, co zrobić musisz, niekoniecznie chcesz.
Mówisz: z pasją? Bardzo chciałam, żeby tak wyszło, ale nie sądziłam, że mi się uda :) Cieszę się, że nie masz problemów z pisaniem jako Flynn. I wiesz co? Ja go całkiem lubię. I aż mi trochę szkoda, że Nef tak go wrabia :D To jest takie… nie fair wobec tak porządnej postaci.
I przepraszam, że dopiero teraz odpisuję. Musiałam się naprawdę dużo uczyć przed olimpiadą poza zajęciami w szkole. Ja wiem, że Darrusowa się trochę ze mnie podśmiewuje, że robię z igły widły, ale naprawdę nie miałam czasu, żeby usiąśc do komputera i zająć cię pisaniem.]

Kiedy ujął moją dłoń, drgnęłam nieznacznie. Spojrzałam na niego nieufnie, ale nie odsunęłam się.
- Dziękuję – powiedziałam, choć zdawałam sobie sprawę, że to niewiele. Milczałam przez chwilę, zbierając myśli. Starałam się wyglądać, jakbym próbowała się uspokoić. Prawda była taka, że nerwy miałam napięte jak postronki. Wiedziałam, jak małe mamy szanse. Chciałam coś ugrać. Cokolwiek, biorąc pod uwagę, że tego, co najbardziej by nam pomogło, Flynn zwyczajnie nie mógł zrobić.
Byłam w stanie uwierzyć, że jeżeli dojdzie do sądu, Flynn naprawdę się za nami wstawi. Problem polegał na tym, że po pierwsze mogło to nic nie dać, a po drugie, wśród domniemanej załogi byli Lunn i ten chłopak od Devrila, którego imienia nie pamiętałam. Jeżeli nie uciekniemy przed wydaniem wyroku, nie zdołamy ich wyciągnąć. Wpakowałam ich wszystkich w bagno. Gdybym nie wspomniała o umowie z Kha’sanem… Powinnam płynąć sama, zamiast ich wszystkich narażać.
„I co byś zrobiła? Postała w keronijskim porcie, czy przepłynęła ocean wpław? Przecież nawet nie umiesz nic powiedzieć po quingheńsku!” - odezwał się w mojej głowie jakiś cień głosu rozsądku.
Jak na ironię, przypomniało mi się powiedzenie tego idioty, Arhina. „Nie ma kłopotów, z których nie da się wyjść”. Dureń. Ciekawe, co by zrobił teraz, na moim miejscu. Chociaż, znając jego, po prostu wysłałby do kogoś notkę i….
No jasne! Przecież Dev miał posłać wiadomość do członków Ruchu w Quinghenie. Jeżeli i ja coś wyślę, któraś informacja na pewno do nich dotrze.
- Flynn, ja… wiem, że proszę cię i tak już o zbyt wiele, ale czy mógłbyś wysłać do kogoś wiadomość? – Zawahałam się. Jak to sformułować, by się nie domyślił, że kłamię? - W twoim kraju mieszka kobieta imieniem Selena de Varney. Mój towarzysz wspominał, że to jakaś jego daleka krewna. Bardzo daleka – mruknęłam, jakby z rezygnacją. – Ale może by nam pomogła. A przynajmniej, gdyby wszystko skończyło się… dobrze, może mielibyśmy dokąd pójść. Czy mógłbyś po prostu napisać… właściwie cokolwiek, nawet to, że złapaliście nas na przemytniczej łodzi.
To była właściwie brawura, próbować przekonać drugiego oficera fregaty, by, nie wiedząc o tym, powiadomił Ruch Oporu, że planowana królowa Keronii, arystokrata Winters i ich obstawa „wpadli” w czasie akcji de facto przeciwko cesarzowi Quingheny. Tylko… co innego mogłam zrobić?

draumkona pisze...

- Nigdy nie ma gwarancji - burknęła Zhao podwijając zarazem rękawy, postanawiając w końcu coś zdziałać. Nie mogły tak siedzieć i debatować, kiedy z niego uchodziło życie. Marniał w oczach i nie podobało jej się to. Wilk przecieżby walczył, nie dałby się tak po prostu...
- Jak mówiłam, nigdy nie grzebałam komus w duszy - przyłozyła dłonie do zlodowaciałego ciała elfa, a po paru chwilach i jej skórę pokrył lekki szron, choć z samą Zhao wydawało się być wszystko w porządku - Ale nie będę stać i nic nie robić, kiedy on umiera - wedle swojego planu, pchnęła w ciało elfiaka magię, choć nie jako czystą energię, ale jako coś co mogło przypominać magiczny ogień. Połączyła to z zaklęciem typowo regenerującym i rozgrzewającym, wprowadzając ciepło w tkanki, a narządy, rozpaczliwie usiłując pomóc. W pierwszej minucie nie stało się kompletnie nic, ale kiedy czas popłynął dalej, dało się dojrzeć pierwsze oznaki poprawy. Co prawda nie obudził sie, nie rzucił im na szyję, ale przynajmniej na twarz wrócił w miarę normalny kolor.
- Ciocia Char!
Vetinari zaklęła bardzo brzydko w myśli, zatrzymując się wpół kroku, słysząc ciche kroki za sobą. Co miała zrobić? Schować się za filar? Może udać, że nie słyszy? Przeanalizowała szybko możliwe wyjścia z sytuacji, ale żadno sensowne nie nadawało się do wprowadzenia w życie. Mer nic tu nie zawiniła, nie powinna jej odtrącać, zwłaszcza teraz, kiedy jej ojciec znowu był w takim a nie innym stanie.
- Co się stało Mer? - odwróciła się, przykucając by być z dziewczynką na tej samej wysokości i spoglądając w dwukolorowe oczy. Bogowie, rzeczywiście miała takie same jak Wilk. Identyczne..

Silva pisze...

- Zgubiłeś drogę?
- Tak, kurwa, wybrałem się na spacer! - padła burkliwa odpowiedź, rozeźlonego najemnika; był mokry od pasa w dół, bo wylądował na tyłku, wiatr popychał go do przodu, plącząc nogi i do tego wilcze szczekanie sprowadziło go na manowce. Teraz nawet nie był pewien, czy je słyszał. Tylko on był takim idiotą, aby leźć w śnieżycę i do tego na wołanie dzikiego zwierza! Jak nic głupiec bez rozumu, bo kto normalny pcha się w paszczę bestii? Tylko, że on miał przeczucie, i wiatr niósł w powietrzu zapach cynamonu i kurzu, zapach pewnej upierdliwej elfki. Wypadałoby zawrócić, elfy pewnie już się zorientowały, że go nie ma.
Ej, czy on usłyszał to, co usłyszał? Przed nim wyrosła magiczka. Taki zadziwiający, szczęśliwy traf; to teraz pewnie dziwka Fortuna skopie mu dupsko, przy następnej okazji.
- Wyglądasz jak śnieżny potwór - stwierdził, bowiem magiczka spokojnie mogła uchodzić za upiora śnieżycy. Wyraźnie zmarznięta, zmęczona, wręcz wykończona. Powiedzieć, że śnieżyca ją pochłonęła i wypluła, to pewnie za mało. Miała oblodzony rąbek płaszcza, szron na ubraniu. Blada twarz, siny nos, usta pewnie też: zupełnie jak palacze uzależnieni od lotosu, którym siniały usta, ropiały kąciki warg, a przekrwione oczy mętniały. Ci sami, co to po spożyciu o jednej dawki za dużo, kończyli z wypalonymi płucami, plując czarną, mazistą flegmą. - I czego lazłaś przez śnieg? Magowie bywają bezużyteczni - nawet wredne słowa nie mogły ukryć ulgi, która zabarwiła jego głos. Ale Dar tak działał, rzadko wyrażał swoje uczucia wprost. Jednak… Szept tu była, cała chociaż przemarznięta. Dzięki niech będą bogom. I kto tu był prawdziwym idiotą? Tylko magiczka mogła go prześcignąć, i tylko ona lazłaby przez śnieżycę do domu.
Najemnik pogrzebał w kieszeni; wyciągnął z niej włochatą czapę z uszami, ciepłą, wyłudzoną od pewnego złodziejaszka na targu w Sevilli. Nie umiał sobie przypomnieć, kiedy wcisnął ją do kieszeni. Za to teraz zrobił dwa kroku ku magiczce, strząsnął z jej kaptura śnieg i przyjrzawszy mu się krytycznie, naciągnął na elfią głowę czapę; sięgnęła Szept aż za uszy, niemal przykrywając oczy.
- Nawet ja wiem, że w śnieżycę nie lezie się na oślep przez góry - po czym, przygryzając wargi, zarzucił ręce na ramiona magiczki i przyciągnął ją do siebie; opatuloną, zmarzniętą, niższą, tuląc ją jak małe dziecko, które zginęło w jego niedźwiedzim uścisku.

~~
W Gniazdowisku zapanowało lekkie zamieszanie. Tak szamanka określiłaby sytuację, w której się znalazła. Po stwierdzeniu przez Girionela, że hyvana nie ma naprawdę długo, zaszła potrzeba, aby sprawdzić, co się z nim stało. Czerwonowłosy elf wyszedł, Elenard podążył za nim, a szamanka została sama. Wciąż siedziała na fotelu, ale teraz nogi miała skrzyżowane, a powieki przymknięte. Na kolanach ułożony spoczywał bębenek; naciągnięta na okrągłą ramę skóra zwierzęca, a na niej czarnym tuszem naniesione plemienne symbole, głównie lisy, konie i nieco koślawe runy. Bębenek, swoisty wierzchowiec szamana po zaświatach, bez którego ani jeden zraniony uzdrowiciel nie potrafiłby przemierzać żadnego ze światów dolnych, czy górnych. Narzędzie, które zostało zrobione przez rzemieślnika zgodnie z tym, co ujrzał świeżo upieczony szaman w swoim transie. Dźwięk bębna to głos duchów.
Drobne palce Awahka'towa:ni uderzały w membranę; na każdym z nich, poczynając od kciuka, a kończąc na najmniejszym, widniał tatuaż w kształcie trzech kropek tworzących trójkąt: pozostałość po duchowej wizycie Silvy w szałasach chorób, gdzie duchy dolegliwości poddawały ją próbą, które kończyły się opanowaniem lub niemożnością leczenia każdej z nich.
Szamanka zapomniana, pozostawiona sama sobie, trwała w transie. Szukała ducha pomocniczego. Lisi ognik powinien wrócić jakiś czas temu. Wrócić lub posłać coś, co można nazwać słowem, chociaż byłoby bardziej przesłaniem emocji. Jednak ognik zniknął, nie było go w świecie żywych, więc najpewniej coś sprawiło, że powrócił na drugą stronę, rozwiązując więzy z tym światem. Takie wydarzenie należało sprawdzić i właśnie to robiła teraz szamanka.

Tiamuuri pisze...

Tiamuuri, zauważając chwilę ciszy, odetchnęła z ulgą. W końcu dało się skoncentrować i racjonalnie pomyśleć, co robić. Jeszcze istniała szansa, że znajdą trop świadczący o tym, że zaginiony zmienił kierunek marszu. A jeśli nie? Do licha, wtedy nie będą mieli wyboru, wkroczą na te przeklęte pustkowia popiołu i rozkładu... Nie miała na to ochoty, czuła, że jej umysł bardzo odczuje to zaprzeczenie naturalnej harmonii i życia.
-Równie dobrze coś mogło go zmusić do ucieczki na te tereny -mruknęła. W jej głosie nie dałoby się znaleźć entuzjazmu, chociaż może właśnie dzięki temu jej akcent na chwilę stał się bardziej keroński.
-Coś gorszego niż to, co czekałoby na niego na Popielnych Wzgórzach? -spytał Shivan z niedowierzaniem. Przyjrzał się sceptycznie postaci maga.
-Czego właściwie poszukujemy? -spytał po dłuższej chwili -Te dokumenty są tak cenne, że aby uniknąć przejęcia ich przez Wirgińczyków ten nieszczęśnik zdecydował się uciekać w te niegościnne i niebezpieczne tereny?
Chłopak przypuszczał, że gdyby sam znalazł się w podobnej sytuacji, posiadając coś o wielkim znaczeniu, również zdołałby pokonać naturalne zahamowania i chronić to za wszelką cenę. Służył Keronii, należał do zakonu najemników. Jak dotąd miał szczęście, że owa służba nie zmusiła go do ponoszenia wielkich ofiar.
Tiamuuri wysunęła się tymczasem naprzód, starając się niczym nie sprowokować u Odrina kolejnego wybuchu entuzjazmu. Coraz częściej węszyła w powietrzu jak drapieżnik na polowaniu. Nie sądziła, że ślady zapachu zaginionego jeszcze wisiały w powietrzu, były zbyt ulotne, ale jeśli zdołałaby wyczuć człowieka, oznaczałoby to, że znajduja się w pobliżu miejsca jego aktualnego pobytu albo chociaż spoczynku jego zwłok. A to oznaczałoby, że nie muszą zapuszczać się w martwe obszary lasu. Nadzieja zawsze umierała ostatnia...

draumkona pisze...

- Nie zostawiłby was tak przecież... - mruknęła Zhao dla podtrzymania rozmowy, rozluźnienia lub przynajmniej dla próby zachowania pozorów. Czuła, że coś wysysa z niej zbyt szybko manę, ale zrzuciła to na karb zbyt potężnego czaru jak na jej siły. Zaniepokojona zerknęła na twarz elfa, ale ta wyglądała o niebo lepiej niż jeszcze parę sekund temu.
Dobra passa jednak minęła. Erza była zbyt dobra w te klocki i potrafiła wyczuć, kiedy ktoś miesza w jej czarach nawet jeśli była daleko. Siła i mądrość płynąca z ksiąg robiła swoje. Swoje robił też i wiek elfki, w końcu nie każdy w tak dobym stanie jest po przeżyciu przeszło trzech er. Iskra sapnęła cicho, kiedy Erza włączyła się w jej czar, ściągając z Zhao całą manę, zdzierając resztki sił i okradając z rezerw pozostałych po klątwie.
- O... o kurwa... - westchnęła tylko piskliwie, osuwając się powoli na kolana czując jak opuszczają ja nie tylko siły, ale i życie. Atak dawnej królowej odparła dopiero silna wola, którą zdołała przerwać swój własny czar jednocześnie odrzucając od siebie Erzę. Bezsilnie opadła na bok, a w momencie kiedy jej ciało zderzyło sie z posadzką; ta zlodowaciała w mgnieniu oka. Lód nie objął tylko tej jednej komnaty, pod drzwiami wypełzł na korytarz zatrzymując się dopiero przy oknie.
Stara elfka nie miała więcej czasu na swoje czary, coraz więcej osób próbowało wrócić elfiemu władcy normalny sen, przez to usiłując dojść do wybudzenia. Jeśli jej plan miał się powieść to tylko teraz, kiedy miała znów dość sił, a ciało Wilka było wyzute z wszelkiej obcej i pomocnej jemu magii. Będąc w swojej kryjówce zaintonowała czar, wyrysowując przy tym w ziemi okrąg magiczny. Zaklęcie płynęło, rosło w siłę, sięgając celu i wydzierając z niego duszę.
- Erza... - wyszeptała cichutko Zhao, nim jako mag dosłyszała krzyk wydzieranej z ciała duszy. hałas był okropny, gorszy niż przejechanie paznokciami po uczelnianej tablicy i jeszcze bardziej nieznośny, bo krzyczał ktoś jej bliski. Zagryzła zęby kuląc się i okrywając uszy dłońmi choć nic to nie dawało, aż w końcu wszystko umilkło pozostawiając po sobie tylko martwą ciszę. I martwe z pozoru ciało.
Vetinari zamurowało i parę razy zamrugała niż w ogóle jej rozum objął to, co powiedziała właśnie Mer. Zaśmiałą się nerwowo i puściła Devrilowi niezbyt przychylne spojrzenie, jakby to była jego wina i to on małej nagadał takich rzeczy i co gorsza, on ją nasłał. Padalec jeden.
- Przed nikim nie uciekam maleńka... - uśmiechnęła się, drgnęła jej brew, co nieco burzyło obraz szczerego uśmiechu. I właśnie wtedy na posadzce pojawił się lód. Char podniosła się błyskawicznie z kucek biorąc mała na ręce i odskakując poza jego zasięg. Cokolwiek to było, śmierdziało magią.
- Zostań tu lepiej... - mruknęła, dosłownie wciskając małą elfkę na ręce arystokraty a sama zbliżyła się do lodu marszcząc brwi i coś kalkulując. Lód. Lód czasami nie pojawił sie wtedy kiedy Erza pierwszy raz dopadła Wilka? Jeśli i tym razem... - Zaraz wrócę - nie patrząc na sprzeciwy i nie patrząc na nic innego, ruszyła pośpiesznie w stronę komnaty w razie czego szykując się na szybką kontrę. Albo na najgorsze.

draumkona pisze...

Tradycyjnie jednak Vetinari nie zamierzała słuchać nikogo poza sobą samą. Słowa devrila obiły się gdzieś o uszy, ale do niej nie dotarl ich sens. Widziała tylko lód, strach podsuwał najczarniejsze wizje... I jedna z nich okazała się prawdą.
*
Iskrze zajęło przeszło dwa dni by chociaż się wybudzić. Była kompletnie wyczerpana, więc organizm zareagował na magiczny atak jak na próbę zabójstwa i wprowadził mechanizm ochronny. Dezaktywował się kompletnie wprowadzając elfkę w stan śpiączki póki rezerwa energii nie będzie na tyle wysoka by podtrzymać funkcje życiowe na zadowalającym poziomie.
Char siedziała większość czasu z Iskrą, krążąc od ściany do ściany, zachodząc w głowę co teraz. Wilk... Czy to był Wilk? Erza go zabiła, czy podmieniła? A może się nie dał i po prostu śpi? Nie dowiedzą się, póki czar będzie go trzymał... Ta myśl napawała ją głębokim strachem. O to co jest, o to co dopiero nadejdzie. Co z elfami? Co z nią samą i jej dziećmi? Miał jej pomóc do cholery a nie sobie umierać. Przecież przy jej możliwościach popsucia wszystkiego i słabościach organizmu... No i to przecież miały być bliźniaki, o czym nadal nie powiedziała szacownemu tatusiowi. Prócz strachu o brata pojawił sie też zgoła inny, znacznie bardziej mroczny. Strach o nienarodzone istnienia, jakie od paru miesięcy nosiła pod sercem.
- A co, jeśli to nie on? - spytała cicho, po raz klejny wertując tę myśl. Bogowie wiedzieli czy pytała samą siebie, czy obecne tu osoby.
*
Wilk czuł... Suchośc w gardle. To po pierwsze. I było mu jakby trochę przyciasnawo, choć ubiór zdawał się dopasowany do ciała. To jakby... Jakby ciało było inne. Obce. Znał już to uczucie przeciez, pamiętał je z czasów kiedy Cień usiłował go...
Usiadł gwałtownie, przez co uderzył czołem w bardzo długi stakalktyt. Z sykiem rozmasował czoło i przyjrzał się dłoniom. Nie przypominał sobie by miał na swoic jakieś blizny, a te tutaj... nie, to zdecydowanie nie były jego ręce. Ani jego nogi. I w ogóle nic. Dla pewności obmacał twarz i włosy z niemym przerażeniem dochodząc do jedynego słusznego wniosku. Zmienił ciało. Ale przecież sam nie był w stanie, nie miał sił... Kto? I po co przede wszystkim? Może to Erza go gdzieś uziemiła na końcu świata w zapomnianej przez bogów pipidówie by gnił tu usiłując jakoś sie wydostać? Wcale by się nie zdziwił.
Ale nie. Pierwszym co zobaczył (prócz stalaktytu) był Darmar Mroczny.

draumkona pisze...

- To boli… ale na trzeźwo musimy się zastanowić, co dalej…
- Gdzie Luc... - Iskra, jeszcze oszołomiona po ataku Erzy rozumowała z pewnym opóźnieniem i dopiero teraz dostarł do niej brak Cienia w pobliżu. Już wyruszył? Tak bez pożegnania? A przecież miała zobaczyć dzieci nim odejdą. Tak mówił, przecieżby nie poszedł tak sobie... Chyba, że nie wiedział. Pytanie Zhao także nie zostało zadane do końca, bo furiatce w końcu przypomniało się w jakich okolicznościach straciła przytomność i jej lekko śnięte spojrzenie powędrowało w kierunku władcy - Co z nim? - spytała słabym głosem, podnosząc się w końcu do siadu i opatulając płaszczem.
- Nie wiadomo - orzekła po krótkiej chwili milczenia Vetinari. Skrzyżowała ręce na piersi i usilnie starała się unikać spojrzenia arystokraty, ale niezbyt jej to wychodziło, bo uzależnienie od jego osoby dawało o sobie znac i co chwila zerkała w bok chcąc upewnić się co robi - Myślałam, że mu pomożesz...
- Myślisz, że nie próbowałam? - burknęła czarnowłosa elfa, teraz już podejmując próby powstania z łóżka. czy tylko jej było tak cholernie zimno?
Char przy kolejnym kontrolnym zerknięciu na Devrila spojrzała i na magiczkę. Nikt Iskrze nie powiedział, że teraz jest główną podejrzaną jeśli idzie o stan władcy. Główną i w zasadzie jedyną...
*
- Nie jestem Fenris. I nie jestem Cieniem, jakbyś nie wiedział, nie ważne czym i kim było to ciało - burknął w odpowiedzi zbierając włosy z czoła i odgarniając je do tyłu. Cholerny dupek, ciekawe czego będzie chciał w zamian za ten "ratunek". Darmar nigdy nie robił nic za darmo i nic z dobrego serca, bo teg ostatniego chyba nie posiadał, więc cena... Wilk doszedł do wniosku, że chyba lepiej byłoby wpaśc w łapy Erzy niż mieć teraz dług u Darmasia.
- Chciałem być tym, kim byłem a nie jakimś... - może Mroczny odpowiedzi nie oczekiwał, ale elfowi naszła ochota na prowadzenie monologu o bezsensie natury i zacieralnych granicach pomiędzy życiem a śmiercią. To jednak nie był ani czas ani miejsce by wygłaszać ów monolog, więc się powstrzymał. Cień. Znowu Cień do cholery... Bogowie go musieli mocno znielubić za zachowanie wobec Errila skoro tak go karali, niech ich szlag. I co z Mer, Szept, stolicą? Co z nimi będzie jeśli ten... podstawiony ktoś zacznie robić dziwne rzeczy? A jeśli się ich pozbędzie? Nie, Szept na to nie pozwoli...
Ciężko westchnął i podniósł się z wolna, by nie narazić się na jakieś zawroty głowy czy osłabienie. Musi coś wymyślić, musi wrócić do ciała. Jeszcze nie wiedział jak, nie wiedział kiedy... Ale wróci. Odbierze to, co należało do niego.

draumkona pisze...

- Ale że... - Lucien. Gdyby mówili o Lucienie to na pewno móżdżek szybciejby zaskoczył i włączył roumowanie, a tak to mogli sobie mówić, a do niej i tak mało co docierało. Gdzie był Cień? Powinien tu być do cholery. Gdzie się schował? Pewnie znowu gdzieś polazł z tą przeklętą Solaną.
- Powinniśmy się ulotnić. Nim on się obudzi. - Vetinari jeszcze raz spojrzała na ciało brata. Jedynie ciało, powłoka pozbawiona duszy... To nie był już on. I nie wiadomo było co stanie się w następnej kolejności. Jeśli Erza po tym małym zwycięstwie postanowi się ujawnić? Na pewno sprzątnie wtedy kłody spod nóg czyli Szept i małą Mer. Ją samą na pewno też sprzątnie, tak dla pewności. Musieli odejść póki czegoś nie wymyślą... - Nim cokolwiek się stanie Szept. Dla dobra nas wszystkich a najbardziej Mer, bo to ona jest tu najbardziej zagrożona. - to brzmiało całkiem sensownie, przynajmniej według alchemiczki.
- Oskarżyli mnie? - odetkała się w końcu Iskra i po głosie elfki poznać można było, że jeśli ktoś ze Starszych postanowi jej to oznajmić, to skończy z podpalonym zadkiem.
*
A jeśli przypadkiem rozważasz pójście do Ataxar, to ci przypomnę, że nazywasz się Fenris, wyglądasz jak Fenris i jesteś Cieniem.
- Jak na razie. Gwarantuję ci, że nie jest to stan stały - odburknął w ramach ogólnego podziękowania za ratunek. Nie miał zamiaru oddawać swojego życia komus innemu, jakiemus obcemu, wrogowi. Prędzej sobie umrze i to tak definitywnie. I poszedł sobie, tak po prostu, nie mówiąc już nic, nawet nic nie mysląc. Miał cel i tego celu zamierzał sie trzymać.
Przeszło godzinę zajęło mu odnalezienie Cienia. Nie był zadowolony i to widział nawet on, który był mu czyms w rodzaju pseudo-wroga w konkurencji o serce furiatki. A ów niezadowolenie mogło wynikać z ... sam nie wiedział czego. Nie miał żadnego rozeznania w tym co działo sie w stolicy kiedy on był niedysponowany. Nie wyglądało to jednak najlepiej.

draumkona pisze...

- Ale sami nie pójdziemy Szept. Mer musi ktoś pilnować, a to twoja córka. Twoja i tego patałacha, który dał się dał złapać w jakąś głupią pułapkę! - Char nie wytrzymała, tupnęła nogą i sapnęła ciężko. Wahania nastrojów dały o sobie znać bo oto z calkiem spokojnej alchemiczki stała się jakimś bardzo wkurzonym stworzeniem. Przeszła od ściany do ściany nerwowo sapiąc jak parowóz, usiłując się uspokoić i dopiero nagły, kłujący ból w okolicy podbrzusza jakoś przywołał ja do porządku. Z cichym sykiem oparła sie o ścianę, dłonią rozmasowując bolące miejce. Coś było nie tak. Coś... Miał jej pomóc. Miał czuwać. Miał... Z jej stanem zdrowia ciąża? Pogrzalo ich wszystkich, a ją najbardziej, było się zabezpieczać.
- Ja sobię poradzę. Nie pierwszy raz mnie o cos oskarżaja i zapewne nie ostatni - Zhao nie zwróciła zbytnio uwagi na alchemiczkę. Sama miała podobne stany i wtedy wszyscy dawali jej spokój, bo tak było najlepiej, wobec czego furiatka przybrała ta samą taktykę. Finalnie podniosła się do pionu, poprawiła wygniecony płaszcz i zaczęła gorączkowo myśleć nad sposobem ucieczki.
*
- Starsza Krew? - spytał głupkowato, mają w pamięci to, co powiedział mu Darmar. Może się ujawni jeśli wymagać będzie tego sytuacja... odruchowo dotknął szyi, gdzie powinna wisieć gwiazda, ale tym razem z lekkim rozczarowaniem doszło do niego, że klejnot nie należy do tego ciała.
- Ach, Iskra - tym razem zapomniał sie, że furiatkę zna i Lucien mógł zrozumieć to zgoła opacznie, jakby świeżaczek już miał jakąś przygodę z mości furiatką, a jego szanowną żoną. Rozejrzał się, okiem prawdziwego znawcy rozpoznając zakamarek miasta w którym obecnie się znaleźli i obejrzał się na Poszukiwacza - Gdzieś konkretnie ją przyprowadzić? Jakaś zbiórka, przegrupowanie? Cokolwiek?

draumkona pisze...

- Jeśli nagle zniknę ja i Mer to i tak zacznie cos podejrzewać. Zresztą, myślę że ona to przewiduje... Albo przynajmniej zakłada ryzyko pomyłki lub tego, że po prostu się zorientujemy. Trudno jest być Wilkiem, on sam czasami ma z tym problemy z co dopiero ktoś obcy - mruknęła Vetinari ostentacyjnie oglądając swój brzuch. Wielki brzuch. Ogromny brzuch. Bogowie, jak tak siedziała to nie widziała większości swoich ud. I to... I ona to miała niby urodzić? Mowy nie ma, no po prostu to się nie da.
- Zakłada czy nie, powinniście stąd odejść póki można. Starsi i tak zrobią co będą chcieli, w końcu mają ustawową większość... A głosem nielubianej przez nich królowej nie będą się przejmować. Zwłaszcza, że nie wiadomo jaki będzie nowy Wilk, albo jego podróbka. Nie wiesz Szept czy czasem nie każe cię stracić, albo nie wygna. A to... Nie możesz do tego dopuścić bo wtedy nic już Erzy nie powstrzyma przed odnalezieniem reszty - odezwała się Iskra jednocześnie szykując się do odejścia. Wymknie się oknem, tak jak tu weszła i tyle. Nawet było ciemno, więc to nie problem...
- A gdzie w ogóle mamy iść? - znów głos Vetinari. W tej chwili do głowy wpadła jej też myśl co stanie się z alchemikami, ale zaraz po tym przypomniała sobie, że zaczęły się roztopy, a więc koniec okresu zimy. A wraz z roztopami mieli ruszyć na dawne trasy, więc ten problem rozwiązał się sam. Chociaż tyle.
- Ja wiem gdzie Erza mnie nie dopadnie. I podróbka Wilka też nie - Zhao podeszła do okna i jeszcze raz obejrzała się na towarzyszy z całego serca życząc im powodzenia. Nic więcej zrobić nie mogła - Nie dajcie się pozabijać. Do wszystkich mówię... Znajdziemy sposób prędzej czy później. A kiedy wróci Wilk to tym razem to my zapolujemy na Erzę - z tymi słowami opuściła komnatę władcy tak, jak tu weszła; oknem.
*
Głupi rekrut zniknął bez słowa. Głupi rekrut długo nie wracał i to nie miało się wcale zmienić. Znalezienie Zhao w tym wszystkim wcale nie było proste, a co dopiero odnalezienie takiej Mer. Długo bił się z myślami, długo rozważał to co powiedział Cień. Oni widzieli w tym kartę przetargową, królową na szachownicy... On widział to inaczej. Miałby małą pod ręką, mółby chronić... Bractwo nie zrobi jej krzywdy póki będzie potrzebna. A kiedy status ochronny zniknie, to i on zniknie, razem z małą. Tylko co, jeśli plan się nie powiedzie? Był już raz Cieniem, wiedział jak wygląda takie życie... I duzo nie zalezało od niego, a od działalności mentora. Gdyby trafił pod wladze takiego Królika to nic straconego, bo ten głównie siedział w Czeluści i łatał ludzi. Ale gdyby trafił na takiego Luciena czy Szczura... To małą widziałby może raz na miesiąc jak nie gorzej. Ale musiał zaryzykować. Szept sobie poradzi, Szept... Wierzył w jej umiejętności, wierzył w spryt i cwaniactwo. Nie da się złapać, a co dopiero zabić. Nie, kiedy Cienie będą miały Mer.
Ale zanim pójdzie po córkę, to musi znaleźć Iskrę. Wiedział jak małą podejść, w końcu była z jego krwi. Ale furiatka... jak dobrze ogłuszy ją cegłą to powinno pójśc gładko. Gorzej jak zwolni bieg czasu, wtedy ucieknie i guzik będzie miał. Guzik i naburmuszonego Cienia na karku.
Szczęście jednak dopisało. Jako tako, ale dopisało, bo wytropił Iskrę w jednym z ciemnych, pałacowych zaułków. Musiała dopiero teraz wymknąc się z terenu jego posiadłości, nerwowe ruchy i coraz częstsze rozglądanie świadczyło o tym, że czegoś się obawia. Ataku. Zasadzki... Ale chyba nie z jego strony? Nie... Może jego ciało już się wybudziło? Może terroryzuje okolice...
Przemykając w głębokim cieniu budowli podążył za furiatką. Szczęście w nieszczęściu, świecił księżyc dając nowe cienie, znacznie głębsze i ciemniejsze niż te normalne. Ale i ujawniając intruzów przy nieostrożnym poruszaniu się.

draumkona pisze...

- Ekhem… Alchemicy sobie poradzą. Lepiej, by ruszyli stąd, bo jeśli ta cała Erza siedziała w głowie Wilka, to nie mamy pewności, ile z niego wyciągnęła i ile wie.
- Nadeszła pora roztopów i większości alchemików już tutaj nie ma. Wrócili do swoich zadań - odburknęła Vetinari wchodząc mu w słowo i podnosząc się z trudem. Wyprostowanie się graniczyło z cudem, chodzenie było uciążliwe a oni mówili jej o jakimś wyjeździe. Pewnie, jasne, urządźmy sobie biegi na przełaj, efekt będzie podobny - Głupio mi to mówić, ale ja nie jestem w stanie nigdzie jechać. Własnych stóp nie widzę więc jak niby miałabym dosiąść konia? Zresztą, zarwałby się pod takim ciężarem - burczała dalej doszukując się dziury w planie. Bała się. zarówno tego co będzie jak i tego co sie stanie jeśli stąd ruszy. Tu przynajmniej byli medycy, a znając jej szczęście to ledwo znajdą się na jakimś zadupiu i zacznie rodzić. Taka perspektywa nie napawała zbytnim optymizmem ani ochotą do realizacji.
Mogliby tu stać i dyskutować do rana, gdyby nie drobne drgnięcie dłoni władcy. Po ów drgnięciu pojawił się całkiem kontrolowany ruch ręką, jakby nowy właściciel testował zdolność do ruchu ciała. Char ściągnęła brwi, cofając się ostrożnie o parę kroków. Budził się. Kimkolwiek teraz był.
- Lepiej stąd idźmy, póki jeszcze można...
*
Już chciał zganić małą za wałęsanie się po nocach po ogrodach, już miał nawet wymierzyć jej stosowną karę typu "nie będzie bajki na dobranoc", kiedy doszło do niego, że ma się nie ujawniać. Zamiast więc być sobą przybrał dośc zdziwiony wyraz twarzy, jak an obcego przystalo i przykucnął by mieć twarz małej elfki na wysokości swoich oczu.
- Znam twojego tatę. Przysłał mnie żebym cię zabrał do miejsca w którym będzie na ciebie czekać razem z mamą. Taka... niespozianka - momentalnie się zająknął, jakby wypaplał jakąś tajemnicę i zakrył usta dłonią. troche czuł się jak idiota próbując nabrać własne dziecko, ale wiadomo bylo, że nic bardziej dzieci nie wabiło niż tajemnice związane z nieszpodziankami.

draumkona pisze...

Już stojąc za drziami Char posłała Szept pełne nienawiści spojrzenie. Jak ona mogła trzymac stronę tego głupiego padalca? Jeszcze niech powie, że owszem, powinien lecieć teraz do Twierdzy i umawiać datę ślubu z tą oślicą wirgińską...
- Żaden wóz. Nie jestem kaleka żeby jechać wozem, poza tym wóz przecisnąć sie może tylko przed Medreth, a tam jest niebezpiecznie. Dam sobie radę do cholery, nie jestem z cukru - byłaby tupnęła nogą, gdyby nie fakt, że to ja kopnięto. Od środka. Skrzywiła się nieznacznie, wciąż nienawykła do takich rzeczy i bezradnie spojrzała za siebie, na zamknięte drzwi. I co ona ma zrobić? - Na razie to może zejdźmy do podziemi bo nic tu po nas...
*
Wilk zaklął. Juz miał przecież mieć ja w garści... jednocześnie był zły przez taki obrót sytuacji, ale jednocześnie dumny, że jego córka umiała zmanewrować jakiegoś obcego i prawie wkręcić go w jego własna pułapkę. Z westchnieniem podniósł się, niby to pokonany przez dziecko... Po czym zaatakował, błyskawicznym, precyzyjnym ruchem. Może cios powinien być łagodniejszy, może nie powinien... Ale jakie miał wyjście? Musiał ją ogłuszyć bo inaczej nie dałaby się zabrać. Na wpół śniętą podniósł z ziemi i dotarło do niego, że znajdując Mer zgubił Zhao.

draumkona pisze...

Char pojawiła się. Nie była zadowolona z tego, że wszyscy maja gdzieś jej zdanie, że nikt nie respektuje tego, że woli tu zostac niz włóczyć się bogowie wiedzą gdzie. A jak spełnią się jej najczerniejsze obawy? A co jeśli, jeśli? Przynajmniej o tyle dobrze, że była Heiana...
- Kto będzie jechać osłem? - spytała, przystając wpół kroku i widząc spojrzenie uzdrowicielki natychmiast pojęła. Brew alchemiczki drgnęła, drgnął kącik ust w pohamowanym wybuchu gniewu. Ona? Osłem? Toć to wredne jest, jeszcze ja ugryzie... Oni wszyscy poupadali na głowy - mowy nie ma - skrzyzowała ręce na piersi, rzucając Wintersowi wyzywające spojrzenie mówiące mniej więcej tyle co "spróbuj mnie tam posadzic cwaniaczku, teraz waże tonę i nawet mnie nie podniesiesz".
*
W końcu przeklęty dureń pojawił się. Pod pachą niósł nieprzytomną, kasztanowłosą dziewczynkę, córkę samego elfiego władcy, zaś przerzuconą przez ramię miał Iskrę. obie były nazbyt spokojne, więc i obie pozbawione świadomości. Mer miała niewielką rankę na skroni, zupełnie jakby w atak na małą włożył o wiele więcej serca i delikatności, bo Zhao wyglądała tak, jakby rzeczywiście ktoś przysadził jej cegłówką. Ale je miał.
- Wedle życzenia - burknął, skladając ciała na ziemi i odsapując ciężko. Cholera, jednak jak się nie było pełnej krwi elfem to wszystko przychodziło jakoś... ciężej.

draumkona pisze...

Vetinari też nie była wcale pomocna, bo nie kiwnęła palcem by jakoś arystokracie ulżyć. Nie, nawet swojej torby nie odała Heianie, a trzymała ja kurczowo w rękach jakby miała tam co najmniej kamień filozofów. Milczniem ominęła też należną Devrilowi pochwałę za taki upór i wyczyn. Nadal była za niego zła, w sumie ciągle była zła odkąd wykrzyczała mu wszystko w twarz i wyszła trzaskając drzwiami. Siedząc już na ośle odwróciła twarz na bok, udając wielkie zainteresowanie zbrojami strażników.
- Gdziekolwiek mamy jechać, jedźmy już... - mruknęła po dłuższej chwili, tym razem oglądając się na Szept - Jedź z nami. Nic tu po tobie...
*
Byłby Cieniowi wygarnął, że zachowuje się jak jakis pantofel i głupek, a on wypełnił swoje zadanie należycie, gdyby nie fakt, że miał trzymać kamuflaż. Ugryzł się w język i mimo krwawiącego nosa przepuścił słowa swojego opiekuna. Bo chyba tym dla niego był jak na razie? Opeikunem? Tylko żeby bogowie dali sobie spokój z tymi żartami i nie dali mu tego bubka za mentora...
- Zauważyłem - sarknął, zabierając podarowana chusteczkę i ocierając nos. Świetnie, teraz będzie cały uświniony. I jak on się tak pokaże Mer? Już i tak sobie napytał biedy bo uderzył własne dziecko... Chyba sobie tego nie wybaczy. Chyba na pewno.
Spojrzenie przeniósł na dziewczynkę i mimo wciąż lecącej z nosa krwi, zabrał się za wiązanie małej. Delikatnie związał jej rączki i nóżki, co by sznur nie obtarł za mocno młodej skóry i dodatkowo opatulił ja płaszczem, a widząc zaskoczone spojrzenie Cieni wzruszył ramionami stwierdzając - No co? zakładniczką jest, tak? A jak ruda się dowie, że jej córeczce włos z głowy spadł to nawet nie będze chciała rozmawiać i tyle. Lepiej dmuchać na zimne - pobieżnie jeszcze sprawdził stan ranki na skroni, ale nie wyglądała poważnie. Całe szczęście.
Iskra ściągnęła brwi, wybudzając się. Tak cholernie bolała ją głowa, jakby, jakby... Podniosła się gwałtownie z sykiem łapiąc się za obite miejsce na głowie i wściekłym spojrzeniem odnalazła sprawcę bólu.
- Ty ch... - urwała wpół wyzwiska orientując się, że jest wśród Cieni. Skoro zaś najbliżej był Poszukiwacz, posłała mu pytające spojrzenie. Dezorientacja na najwyższym poziomie.

draumkona pisze...

Droga rzeczywiście była długa. Nawet za długa zdaniem Vetinari, więc z ulgą powitała mury Drummor. Wbrew jej najczarniejszym oczekiwaniom, rozwiązanie nie nastąpiło gdzieś w szczerym polu, trzymała się całkiem dobrze, chociaż Heiana twierdziła, że nie ma co się czuć dobrze, bo przy takim brzuchu wszystko może się zdarzyć. I o każdej porze.
Nadal nie wyjaśnili spraw, bo i nie bylo czasu. Char była zbyt padnięta po podróży, więc nie dziwota, że niedługo po przyjeżdzie po prostu zasnęła. I dopiero w środku nocy, jakby dzieci wyczuły, że już jest w miarę bezpiecznie, zaczęło się jej małe prywatne piekło, a krzykiem pobudziła chyba wszystkich w okolicy.
*
Iskra nie dyskutowała. Dom. To brzmiało onbiecująco, chociaż nie sprecyzował nic dokładnie. Czy to uzgodnione? Cokolwiek? Plan? Czy Nieuchwytny wie i nie będzie sie pieklił? W sumie nagle jej sprawa powrotu do Cieni nie była wcale tak wazna. Teraz miała nowy problem. Co się stanie z Lucienem jeśli robi to wbrew wszelkim nakazom, bez wiedzy Rady... Nie była nigdy lubiana przez Nieucha i chyba nigdy nie miało sie to zmienić, więc tym bardziej...
Pojawienie się jej w Czeluści też nie wywołało wiwatów i fali oklasków. Każdy Cień patrzył na nią wilkiem i tylko obecność Poszukiwacza koiła jakoś obawy. Przynajmniej dopóki ten nie zniknie by wytłumaczyc się Radzie, a to było nieuniknione. Może to, że jest związana z czasem coś pomoże? To jakis rodzaj przewagi...

draumkona pisze...

Gdyby ktoś teraz powiedział Char, że specjalnie z jej powodu budzą Devrila to niechybnie kazałaby się wszystkim wypchać, zwyzywała od najgorszych i ogólnie okazała swoje niezadowolenie. To była jego wina, jego wina że teraz tak bolało, że do sylwetki sprzed ciąży będzie wracać latami i ogólnie wszyscy co złe, było winą Devrila.
Heiana zastała Char w łóżku, bo alchemiczka nawet nie zdążyła nigdzie się ruszyć nim się zaczęło. Pościel była mokra od wód, które zdązyły już opuścić organizm, gdzieniegdzie były też i ślady krwi. Sama Vetinari starała się nie krzyczeć, bardzo się starała, ale miała wrażenie jakby ktoś rozrywał jej mięśnie od środka. Zagryzała zęby, zaciskała dłonie, ale niewiele to pomagała.
- Heiana! - krzyknęła na widok uzdrowicielki, czując pewna ulgę. Ona się nią zajmie, już nie będzie boleć, będzie dobrze...
*
Próbowała się tym nie przejmować. Próbowała... I całkiem dobrze jej szło. W końcu nawet mieli powód by witać ją wrogo, była zdrajczynią i niczym więcej. Rozumiała po części ich złość, starała się pojąc tok rozumowania. Ale nic nie mogła poradzic na niezbyt przychylne spojrzenie Królika. Biały wiedział, że wraz z pojawieniem się tutaj Iskry bedą kłopoty, a on nie lubił kłopotów.
- Czarny Cień! - ten glos wzbudził w furiatce najgorsze obawy. Nieuchwytny. On na pewno będzie sprawiał najwięcej kłopotów z przyjęciem jej z powrotem. Może powinna teraz wstrzymac czas z wykluczeniem maga ukazując co potrafi? Hauru by tego nie pochwalił, zresztą nie wiadomo co czerwony mag zrobiłby będąc z nią sam na sam w zawieszonej rzeczywistości. Chyba wolała nie sprawdzać. Ale niepokój o bezpieczeństwo Cienia pozostał.
- Nigdy mnie nie lubił, ja myślałam, że Lucien powiedział, że Rada wie, że... - wyszeptała pośpiesznie czasem gubiąc niektóre literki ze stresu. Nic nie będzie dobrze. A jeśli cos się stanie Poszukiwaczowi, jeśli coś mu zrobi...
Wilk byłby odrzucil ja od siebie, gdyby nie fakt, że wlaśnie ważyły się losy Iskry i był w pobliżu Nieuchwytny, który móglby go łatwo przejrzeć, bo nei zachowywał się jak typowy rekrut. Całe szczęście, przywódca rzadko zwracał uwagi na szaraczki. Ale gdyby zaczął wrzeszczeć, że go mała gryzie to na pewno by mu się przyjrzał. I małej też.
- Przestań - syknął tylko, usiłując ją jakoś uspokoić.

draumkona pisze...

Pogrążona w głębokim, nienaturalnym śnie niewiele miała do powiedzenia, czy nawet zobaczenia. Ostatnim co pamiętała była twarz wkurzonej Heiany i jakaś stara baba, którą Vetinari podejrzewałaby o porastanie mchem, gdyby tylko miała okazję sprawdzic co to za dziwne coś, co porastało jej łokieć. Ostatnim co czuła był ból i więcej bólu, choć ten z wolna ustępował tępiony przez sam organizm, hamowany wydzieleniem odpowiednich hormonów o których nie miała bladego pojęcia. Gdzieś na skraju świadomości słyszała wciąz głosy, płacz, gniewne słowa i dużo brzydkich słów. Gdzieś na skraju świadomości...
Bliźniaki wyciągnięte przez uzdrowicielkę okazały się być młodymi damami. Podobnie jak i matka, nie prezentowały sobą najlepszego stanu zdrowia i okazu sił fizycznych. Jedna z nich, nieco mniejsza od siostry, plakać zaczęła dopiero w chwili, kiedy przyłożono jej w pośladek, a i to kwilenie bylo jakieś słabe, jakby dziecku już od początku brakowało sił nawet na sam oddech. Druga z nich chwilę tylko płakała, a kiedy poczuła otulający ją ciepły kocyk, to natychmiast umilkła najwidoczniej uznając, że nie ma co krzyczeć, skoro ani nie biją, a kocykiem otulają.
Char z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej. Skóra traciła koloryt, gdzieniegdzie występowały sine plamy, jakby pojawił się nagły kłopot z krążeniem. Wilk ostrzegał ją przed donoszeniem ciąży z góry zagrożonej. Ostrzegał bo znał jej stan, wiedział, że nigdy nie była kimś mocnym fizycznie, a zwykłe przeziebienie potrafiło zmieść ją z powierzchni ziemi, co zaś dopiero podwójna ciąża. Ale ona się uparła. Teraz ujawniały się konsekwencje tego uporu.
*
Nowe twarze niezbyt Zhao zajmowały. Jakiś elfiak, jakis jegomość, którego nigdy wcześniej nie widziała... Co jej po nich, kiedy nie wiadomo co stanie się z Lucienem? A co jeśli Nieuch go wyrzuci, uzna za zdrajcę? Ona mogła to przeżyć, Cienie nie były dla niej wszystkim, ale dla niego? To tak jakby odebrac mu tożsamość...
- Franca gryzie - mruknął Wilk niby to niezadowolony z takiego obrotu spraw - ale widzę że jakieś zamieszanie jest to stwierdziłem, że nie będę scen odstawiać - wzruszył ramionami, znów prezentując swa obojętność i ogólny brak zainteresowania. Gdyby mógł, wypytał by Łowczynię co teraz z nia zrobią, jak będa traktować, jak karmić... Ale zdemaskowałby się. Pierwszy dzień w Czeluści i już zdemaskowanie... jeśli miał wybrnąć z tego cało i jeszcze wyciagnąc stąd Mer to musiał trzymać jęzor za zębami.
Pomiędzy Cieniami pojawił sie też i Szczur, niezwykle rzadko ostatnimi czasy przebywający wśród swych braci i sióstr zabójców. Chytre spojrzenie podwójnego agenta omiotlo salę, zatrzymując się na Iskrze. Tak, to jej szukał.

Aed pisze...

[Mam pytanie co do wątku. Kto tam nadjeżdża? :D Bo chciałabym choć trochę pociągnąć akcję zamiast zatrzymać się w tym samym momencie, w którym skończył się Twój odpis, a nic zepsuć nie chcę. ;)]

draumkona pisze...

Alchemiczka wciąz nie kontaktowała zbyt głęboko pogrążona w śnie wywołanym magią i ziołami. Oddech miała płytki i słaby, jkby lada moment miał się urwać i już nie powrócić. Podobnie zresztą zachowywały się niewielkie istotki, jakie niedawno opuściły jej ciało. Młodsza z dziewczynek już w ogóle nie dawała oznak życia, nieruchoma i blada. Jeszcze nie wiedzieli o tym, że dla niej ratunku już nie było - zasnęła na zawsze. Starsza z dziewczynek miała się całkiem dobrze, jeśli nie wliczać ogólnej słabości fizycznej jej ciała. Spała teraz, uspokojona ciepłem i ciszą jaka zapadła po zabiegu.
*
Niecierpliwiła się. Bała się. A on wciąz nie wracał, długo, zbyt długo to wszstko trwało. Nie mogła znieść samotności i niepewności. Co jeśli Nieuchwytny jednak coś mu zrobił? Dlaczego tak długo nie wraca? Już przecież dawno powinien... Wzrokiem osoby pokonanej rozejrzała się po zakurzonej komnacie i od niechcenia starła dłonią kurz z wieka kufra. Normalnie nie sprzątałaby w cudzym pokoju, nawet jeśli był to pokój jej szacownego męża, ale... No właśnie, ale. Nie miała co ze sobą zrobić, a musiala zając czymś myśli byle nie zwariowac od tego strachu i niepewności. A kiedy w końcu pojawił się Poszukiwacz to nie wiedziała co powiedzieć, stojąc jak ten kołek ze szmatką w dłoni i po prostu się na niego gapiąc.
- Tu jesteś…
- No. Tutaj... - nie ma to jak elokwentna odpowiedź, brawa dla tej pani. nerwowym gestem podrapała się po karku, a kiedy nic nie wpadło jej genialnego do głowy, znów podniosła na niego spojrzenie - Myślałam, że oni wiedzą, że im powiedziałeś... Nie powinieneś tak ryzykować... - aż dziwne, że mówiła tak łagodnie, tak cicho zamiast krzyczeć i rzucać wazonami.

draumkona pisze...

Niestety malej dziewczynki nie udało się wrócić życia i trzeba bylo ja pochować. Gdyby Charlotte była przytomna zapewne zasugerowałaby dość dobitnie, że córka ma spocząć tam, gdzie pochowała Alberta i Jomsborga, czyli w okolicach Drummor, ale zrządzeniem losu wciąz pozostawała nieprzytomna, choć stan zdrowia zaczynał się powoli poprawiać. W końcu wybudziła się. Przeszło trzy dni zajęło jej organizmowi dochodzenie do siebie i nie powinno to nikogo dziwić. Z jej zdrowiem, przy ciąży mnogiej, przy niedoborze medyków i stresie... Cóż, stać mogło się wszystko.
Ciepło przyjemnie otulalo jej ciało, ale jedynym co przeszkadzało w spokojnym spaniu był rwacy ból mięśni i niezaleczonej wciąż rany po cięciu. Z jękiem odwróciła twarz w drugą stronę, ale natrętny, pulsujący ból nie ustał wcale, ale też nie wzmógł się. Jęk alchemiczki zaś wybudził śpiącą lekkim snem dziewczynkę, aktualnie jedynaczkę, która zaczęła cicho płakać z nieznanego nikomu powodu. Vetinari zachciało się płakać. Była zmęczona, obolała, a teraz jeszcze to...
*
- Zdegradowali cię. Startujesz z pozycji zwykłego rekruta, świeżaka, który musi się wykazać, by mu zaufano i powierzono ważniejsze zadania… i informacje. Nie wolno ci kontaktować się z księżniczką… nawet zbliżać się do niej. Najlepiej, to w ogóle zapomnij, że tu jest.
Może w jego mniemaniu nie były to dobre informacje, ale dla niej... Cóż, w końcu miała coś co spełniało jako taką rolę domu. I była blisko dzieci, blisko niego... Więc zamiast niezadowolenia czy irytacji w fiołkowych oczach odbiła się radość, a przynajmniej jakiś jej rodzaj. Chwilę później Lucien miał uwieszoną u jego szyi panią elfkę, której naprawdę obojętne było to wszystko, kto będzie jej mentorem, gdzie, po co, jak ona to wszystko zrobi. Liczyło się tylko to, że mogli być razem i nikt nie obetnie nikomu głowy.

draumkona pisze...

Ból. Wrażenie rozciągniętych niemiłosiernie mięśni i suche gardło. Niemrawo mruknęła coś do siebie, obserwując co się dzieje i dopiero teraz zaczynała wyłuskiwac pewne fakty. Kołyska była jedna, nie dwie. A ona przecież nosiła bliźniaki. Co prawda Wilk ostrzegał, mówił, że ktoś może... Że jedno z nich... Ale na bogów, wolałaby sama odejść z tego świata niż miałoby umrzeć jej dziecko. Kolejne, jeśli licząc tamto poronienie na wskutek tortur...
Żal. Ogarnął ją niepomierny żal i smutek, ale nie miała sił by wykrzesać z siebie łzy. Leżała jak kłoda w łóżku nie mając sił by sięgnąc po gliniany kubeczek z wodą stojący obok. Na nic nie było chęci, było tylko wpatrywanie się w sufit i rozmyslanie. Nawet nie zauważyła jak w pokoju pojawił się Devril i taki stan rzeczy zapewne by pozostał gdyby nie Pomstnik, wredny gołąb, który znienacka uderzył o szybę. Chyba jej nie widział.
Odwróciła niemrawo spojrzenie od sufitu i spostrzegła arystokratę. I co miałą zrobić? Jak reagować? Pewnie wiedział juz wszystko i znów był zły, jak wtedy gdy nie raczyła go oświecić o ciąży, a teraz... Teraz pewnie był zły za to, że mu nie powiedziała jaka to ciąża i jak zagrożona. Czy tym razem będzie krzyczał? Może nawet rzuci czymś o ścianę? Chyba wolałaby nawet to niż patrzenie na jego wyraz twarzy, niż wpatrywanie się w dziwnie smutne oczy. Co miała mówić? Jak się zachować...
- Przepraszam... - szepnęła tylko zachrypniętym głosem przepraszając i jego i córkę i bogów. Czuła się fatalnie. Okropnie. Jakby odejście małej było tylko i wyłącznie jej winą. Mogła ja jakoś ochronić, zadbać... Nie liczył się w tej chwili dla niej fakt, że była wtedy nieprzytomna, pod wpływem ziół i medykamentów. W zasadzie nie liczyło sie nic. A łzy płynęły same, ciało drżało, dusza ubolewała nie mogąc pogodzić się z zastanym stanem. Z tym co się stało.
*
Iskra wcale nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Miała cichą nadzieję, że trafi do Luciena, że będzie tak jak dawniej, że... A zresztą, myślenie o tym wcale nie pomagało, a wierciło tylko większą dziurę w brzuchu. Ukradkiem zerknęła na Fenrisa, drugiego świeżaczka z którym ostatnio dogadywała się najlepiej. Chodzili razem na treningi, razem zdawali testy i oboje byli tak samo ignorowani. Fenris przez swoją nieudolność, bądź niechęć do współpracy, ona za przeszłość. Nie mogła zaprzeczyć, zbliżyło ich to trochę do siebie... Może dlatego, że przypominał jej trochę Wilka tymi swoimi poglądami? Nie wiedziała co w nim takiego jest jej znajome, ale... Ale miała wrażenie, że dobrze go zna, choć widziała pierwszy raz na oczy.
- Wśród niektórych Starszych pojawiły się ciekawe plotki. Mówią, że Raa’sheal to podmieniec. A prawdziwy nie żyje - czegokolwiek nie powiedziec o Zhao, nie potrafiła w tym momencie ukryć zdziwienia i kompletnego zbicia z tropu. Wilk nie żył? No w sumie jeśli dopadła go ta cała Erza... Ale przecież on miał takie głupie szczęście, jak ślepa kura. Nie mógł tak po prostu...
- Jeśli obecny jest podstawiony, to elfy mają jakiegoś wroga. Jeśli jest podstawiony, nie ma prawa do korony. Księżniczka jest w naszych rękach, a Erril to jedyny syn i do tego uznany.
- Jeśli wrogowi elfów udało się podmienić króla, to na pewno ma jakieś wsparcie ze strony Starszych. A ci póki mają zapewnione pozycje, to nie opowiedzą się przeciwko obecnemu królowi nawet jeśli macie tego całego... Errila. Jest bękartem. Może, niby, Wilk go uznał w co niezbyt wierzę, ale i tak wśród elfów pozostanie niczym. Ma skażoną krew i tyle - odezwał się Fenris, nagle żywo zainteresowany tematem, jakby rozprawiali co najmniej o losie małej księżniczki.
- A nie lepiej dowiedzieć się najpierw co chce władzy nad elfami i dopiero potem ładować w to Errila? - spytała Iskra ściagając brwi. Erza pozbędzie się dzieciaka bez trudu skoro zdołała tak wymanewrować medyka i jasnowidza. Taki Erril nie byłby nawet przekąską przed daniem głównym.

draumkona pisze...

- To nie twoja wina. Nic nie jest twoją winą.
Tylko tyle? Nic więcej? Do smutku i ogólnego rozżalenia dołączyło i rozczarowanie. Chciała... Sama nie wiedziała czego chciała. Na pewno zaś nie chciała widzieć go takim dziwnym, odrętwiałym, obojętnym na los jej i drugiej córki. Przecież zrobiła co mogła. Najwyraźniej bogowie uznali, że mała... Że... Że tu nie jest jej miejsce. teraz, dopiero teraz dochodziło do niej to co czują żony arystokratów, czy królów. Dzieci. I choć ona nie była formalnie dla Devrila nikim ważnym, na pewno chciała dać mu syna. Zamiast tego mieli dwie córki z czego jedna już umarła, a druga...
Druga właśnie w tej chwili znów zaczęła płakać, jakby wyczuwając dziwną atmosferę jaka zaczęła tworzyć się w niewielkiej komnatce. Char spróbowała się podnieść do siadu nie zamierzając dłużej leżeć bezczynnie. Nie nawykła do takiego postępowania i teraz widząc postawę arystokraty miała ochotę uciec gdzieś daleko i już nigdy nie wrócić. Uniosła się na łokciach, ale podbrzusze odewało się ostrym bólem zmuszając ją do położenia się z powrotem. W tej chwili nienawidziła samej siebie. Tego słabego ciała pełnego defektów, niedociągnięć... Wirginki zawsze były silne. Mężne i uparte. Może jednak lepiej było, że Escanor przymusił go do małżeństwa z Wirginką niżby miał się wiązać z takim czymś jak ona.
*
- Jesteś Cieniem, nie obrońcą księżniczki i królowej.Dla ciebie został uznany i jest następcą, nawet gdybyś miał wybić pół Starszyzny i małą dziewczynkę, by to osiągnąć… Nie muszę ci przypominać, co miałeś zrobić w Ataxiar… a co nie udało ci się zrobić.
- Dla mnie może być nawet królem jeśli taka jest wola Bractwa, ale tak się składa, że to nie ja rządze w Ataxiar tylko Starsi i ta wiedźma. A jeśli oni nie widzą w Errilu następcy to nie widzą go też elfy. Prędzej posadzą na tronie Lumielów i Darkaia niż Cienia - taki szaraczek, taki nic nie ważny rekrucik, ale swoje wiedział. Ba, wiedział nawet kto kiedy z kim bitwe toczył i o co. Nawet znał imię przywódcy, którego wciąż nie udało się elfom pochwycić...
- Córka. To tylko córka. Do tego czarnego maga i uczennicy Darmara. To też … skażony dzieciak.
- Nie. Nasza magiczka pochodzi z Erianwenów, a to jeden z najbardziej szanowanych rodów. To, że jest czarnym magiem niewiele zmienia bo nie jest Wygnańcem, podobnie Darmar. Oficjalnie lud ją zaakceptował,

draumkona pisze...

Starsi mogą sobie kręcić nosem ale mało mają do powiedzenia w tej kwestii. Połączenie Raa'shealów z Erianwenami... To nie jest coś, co przebije dzieciak z Bractwa, bez urazy Łowczyni - szaraczek założył dłonie na kark, odchylając się an krześle i chuśtając chwilę. W tym momencie Zhao, od dłużsego czasu przyglądająca się Fenrisowi zmarszczyła brwi. Z kimś jej się to kojarzyło... Taka postawa, bujanie się a krześle, arogancja wobec wyżej postawionych wręcz jawne igranie z ogniem...
- Zaraz zarwiesz to krzesełko matole - odezwała się zimnym tonem, nawet nie myśląc o tym co robi. Co mówi.
- Wolałbym kogo innego zarwać - Fenris mrugnął do niej porozumiewawczo, a Iskra musiała użyć całej swojej obojętności i umiejętności utrzymywania jednego wyrazu twarzy by nie dac nic po sobie poznać. Miała pewne podejrzenie kim jest ów chultaj i dlaczego tyle wie o elfach... No i te słowa. Zwykły rekrucik nie odważyłby się tak do niej mówić, nie kiedy wszyscy naokolo wiedzieli kim była dla Poszukiwacza. Właśnie. Lucien...
oderwała spojrzenie od kolegi rekruta i przeniosła je na Cienia spodziewając się czegoś na kształt bulwersacji. W końcu oto otwarcie Fenris przyznał, że chętnie by się nią zajął skoro Pan Poszukiwacz nie może...
- Chodzi mi o fakt, że królowa jest młoda. Jedna dziewczynka? Bogowie, zawsze może mieć następne. Podmieniec czy inny… Trzeba było porwać królową, a nie jej bachora.
- Ale Szept nie zrobi sobie bachora z kim innym niż Wilk, pojmijcie to w końcu. No, chyba że z Darmarem - furiatka zamyśliła się na chwilę rozważając tę kwestię. No, magiczka dla obrony siebie i Mer była w stanie zrobic bardzo wiele, tylko czy od razu dzieciak? W sumie kto tam wiedział czego chciał Darmar, a wpadki ciążowe były dośc powszechne nawet wśród elfów. Zaś dzieciak tej dwójki... Bogowie, drugi Kosiarz.

draumkona pisze...

- Dlaczego ona…
- Myślisz, że wiem? Nie mam pojęcia o dzieciach... Może pielucha, może głodna, może... Nie wiem, Wilk mial mi pomóc ale postanowił sobie umrzeć - wymruczała pod nosem nie wiedząc której myśli uchwycić się jako pierwszej. Pielucha? Jedzenie? Może brakowało jej rodziców? W końcu chyba nikt prócz Heiany jej do tej pory nie brał na ręce...
- Może nie chce być sama słysząc nas obok - zasugerowała znów podejmując próbę podniesienia się do siadu, ale jedyny efekt jaki uzyskała, to oparcie się o ścianę za łóżkiem. Cóż, lepsze to niż ciągle leżeć - Daj mi ją - zadecydowała w końcu i poinstruowała Devrila jak w ogóle wyjmuje się dzieci z kołyski. Przynajmniej to jedno wiedziała, bo z resztą było bardzo krucho. Kiedy w końcu dostała małą w swoje ręce, kiedy jako tako ułożyła ją sobie w objęciach to poczuła się... Dziwnie. Bardzo dziwnie. Nigdy nie przepadała za dziećmi, ale patrząc na nią, na te małe usteczka, drobne rączki miała wrażenie, że gdyby ktoś usiłował zrobić jej krzywdę, to rozniosłaby go na miejscu gołymi rękami. Chciała ją chronić, a przy tym zapewnić to co najlepsze. Dysponując alchemią nie będzie to trudne, ale... No właśnie. Ona i Devril wcale nie widywali sie tak czesto, więc mała będzie skazana na życie w rozbitej rodzinie, gdzieś wśród alchemików i gęstego buszu. Albo w murach Ataxiar.
- Jak my ją w ogóle nazwiemy? I jej siostrę, bo nie zostawię jej bez imienia, chociaż tyle moge zrobić... - chwilowo przeszedł jej wstręt do samej siebie a spowodowała to rzecz jasna bliskośc córki.
*
Słuchał uważnie i nie dał po sobie poznać jak bardzo zainteresowała go informacja o Szept. Podobnmo się zeszli? Świetnie, to już wiedział po co ten bubek go ratował i wciskał w to cholerne ciało, kurwa wodna. A mógł trafić w łapska Erzy, na pewno byłoby o wiele prościej.
- Przytyła czy nie, póki jest tam Darmar to na niewiele się zdamy - podsumowała Zhao podnosząc się z krzesełka i przeciągając. Cholera, zasiedziała się, aż jej mięśnie zastały i teraz czuła mrowienie na całym ciele, którego tak nie lubiła. Coś miała zrobić, coś... W tym momencie do sali wszedł jeden z kurierów, którzy roznosili szaraczkom polecenia swoich mentorów jeśli ci byli akurat w terenie. Iskrze dostała się koperta z elegancką pieczęcią Szczura, a kurier bez słowa poszedł dalej szukać innych dla których miał wiadomości. Szybko rozerwała list i przebiegła oczami czytając tekst. No pięknie, ledwo sie zadomowiła a już wezwanie...
- Mam wezwanie - burknęła mnąc papier. Przez ułamek sekundy wydawac się mogło, że z dłoni furiatki wyłonił się niewielki, ognisty duszek i połknął kartę papieru spopielając ją na miejscu i znów wniknął w ciało elfki. Kalcifer nie opuszczał swojej towarzyszki mimo tego, że przystanie do Cieni za bardzo mu nie odpowiadało.
- Wezwanie? - ożywił się Fenris ściagając z głowy kapelusz i odkładając go na stolik.
- Mhm. Mentor wzywa... - ukradkiem zerknęła na Luciena, szczerze żałując że to nie on jest jej opiekunem. A mogło być tak pięknie... - Muszę jechać.

Falka pisze...

[Wybacz, że tak długo... Cóż, nie ma dla mnie usprawiedliwienia]

Falka patrzyła z podziwem na martwego strażnika. Gdyby nie nieznajomy, zapewne to ona byłaby trupem. To, co zamierzała zrobić, na pewno nie uratowałoby jej skóry, a wręcz przeciwnie. Dobrze, że mężczyzna zareagował pierwszy... Jej współwięzień wyglądał na zmęczonego. Białowłosa z nieukrywaną niechęcią przeszukała ciało strażnika. Nie miał on przy sobie niczego szczególnego, kilka monet, drewniane kości dostosowane do wyrzucania samych szóstek, sztylet dość wątpliwej jakości i... klucz. Dziewczyna z entuzjazmem sprawdziła zamek przy jej nodze. Klucz do takowego nie pasował, ale ku radości Falki otworzył ten przy ścianie. Teraz więźniowie mogli opuścić celę... Mężczyzna wychylił się za drzwi, po czym rozejrzał po pomieszczeniu. Białowłosa postanowiła pójść w jego ślady. Podeszła do masywnych drzwi. Stwierdziwszy, że pokój jest pusty, skierowała się do drewnianego stołu. Łańcuch kołyszący się przy kostce nie pomagał. Ograniczał ruchy więźniów, którzy musieli dreptać tuż obok siebie. Na szczęście nieznajomy nie miał nic przeciwko. Falka z grymasem niezadowolenia oglądała eliksiry porozrzucane na blacie. Ostrożnie odłożyła je do skórzanego pokrowca. Obok leżało podejrzane zawiniątko. Falka ostrożnie odwinęła materiał. Z radością stwierdziła, że były to jej miecze. Nie mogła znaleźć odzieży, więc postanowiła sprawdzić, czy przypadkiem w szufladzie nic się nie zawieruszyło. Ze zdziwieniem stwierdziła, że takowa była otwarta. Tym lepiej dla niej, bo okazało się, że to właśnie tam znajdowała się jej garderoba. Ubrała się i założyła swój ekwipunek. Czując na plecach znajomy ciężar, uśmiechnęła się pod nosem. Ale widocznie nie dane było jej się cieszyć długo. Wyczulony wiedźmiński słuch pozwolił usłyszeć jej dźwięk kroków. Kroków, które słyszała coraz wyraźniej, mimo tego, że tak naprawdę dochodziły z daleka.

draumkona pisze...

Nagły spokój jaki ogarnął jej ducha był związany rzecz jasna z bliskością córki. Zawsze chciała mieć dziecko, choć po rewelacjach z Escanorem nie myslała, że będzie to możliwe. Po tym jak straciła jedno po torturach... No, nie sądziła. Nawet nei wierzyła w to, że kiedyś... A teraz była mamą. Całkiem szczęśliwą, jeśli nie brac pod uwage pewnych kwestii, które starał się spychac na dalszy plan.
- Tullia - wyłapała jedno z imion, jakby tylko na nie czekała. Czułym gestem przyczesała tych parę ciemnych włosków na malutkiej główce i przyjrzała się córce raz jeszcze. To imię pasowało. Zupełnie jakby juz od dawna czekało gdzieś w eterze nadane przez bogów, czekające by je wymówić - Vetinari Tullia - mruknęła raz jeszcze, sprawdzając czy aby jej wybór nie będzie gryzł sie z nazwiskiem, którego mała i tak miała nie poznać. Nie póki trwała wojna.
Pozostawała jeszcze kwestia drugiej córki, która ledwo się pojawiła na tym podłym świecie a juz z niego odeszła. Tu rozmyślanie nad wyborem było znaczne dłuższe, bo Vetinari umilkła nie mogąc się na nic zdecydować. W końcu zaś wybó musiał paść - Moira. Druga z nich to Moira... - teraz kiedy obie dziewczynki miały już imiona, poczuła dziwny spokój. Oparła się wygodniej o ścianę i poprawiła otulający córkę kocyk, skrzętnie unikając patrzenia na jej ojca. Nadal pamiętała o co się ostatnio pokłócili i nie zamierzała odpuszczać. Nie była pierwszą lepszą kochanką, której można zrobić bachora i zostawić, albo ignorować. Albo wciskać kit.
Ale ta rozmowa musiała poczekać. Wszystko musiało poczekać, bo sielanka jaka trwała od paru dni właśnie chyliła się ku końcowi, a nad Drummor nadciągały czarne chmury - i w znaczeniu dosłownym i w przenośni.
*
Wilk klął pod nosem co chwila, niezbyt zadowolony z uczynku Pana Luciena Dobrodzieja. Róża. Jeszcze mu tego brakowało... Niechby go jeszcze Solana rozpoznała po tej jawnej niechęci co do ejj ciałą i osoby, to już w ogóle będzie po ptakach. Zgrzytnął zębami wielce niepocieszony takim obrotem sytuacji, bo w duchu liczył na to, że Poszukiwacz weźmie i pojedzie sobie z Iskrą szukać czegoś u złodziei a on będzie mógł poszpiegować przy Mer. Ale nie, bogowie jak zwykle musieli sobie z niego okrutnie zakpić.
- Baw się do woli, szaraczku.
- Nie przywitasz się z Solaną mentorze? Wypytywała o ciebie i o miejsce twojego pobytu - spróbował zagrac idiotę, głupka i wszystko co najgorsze w jednym. Wiedział jak Iskra zareaguje na choćby plotki o Lucienie i Solanie. Wiedział, że to może skończyć się awanturą. Ale musiał się odgryźc. Skoro on się nie wyśpi i skazują go na Różę, to Lucien też nie pośpi, skazany na zamartwianie się, czy cokolwiek innego.
- Z Solaną mówisz... - mruknęła Iskra, a ton jej głosu nie zwiastował niczego miłego. Podobnie postawa. Skrzyżowane ręce na piersi, lekko przymrużone oczy, umysł wyczkujący kłamstwa czy zwodu ze strony Luciena - Może rzeczywiście idź się przywitaj ze swoją starą koleżanką skoro tak cię wygląda - burknęła jeszcze po chwili stanowczo chwytając za ogłowie Kelpie i odciągając ją na bok, jakby chciała gdzieś pójśc. I to gdzieś na pewno nie było ani w Róży ani na Wiązowej.

draumkona pisze...

Char miała już dośc leżenia. Devril niestety nie domyślił się o co może chodzić, nadal chodził taki radosnie niedoinformowany, co osobiście doprowadzało ją momentami do szału. Może była to wina rozszalałych hormonów po ciązy, może była to wina wciąż bolącego ciała. Nie wiadomo. Wiadomym był jedynie to, że alchemiczka w końcu opuściła łóżko żeby się rozruszać. Ubrała się w stare, wytarte spodnie i rozciagniętą koszulę, jak jakaś wieśniaczka. Włosy spięła w byle jakiego koka i widok ten daleki był od damy jaką zwykła kiedyś być. Korzystając zaś z okazji jaką zafundowała jej Tullia - dziecięcego snu, opuściła komnatę na palcach byleby małej nie zbudzić i ruszyła korytarzem w bliżej nieokreślonym kierunku, nawet nie podejrzewając, że może trafić na kuzynkę Devrila.
*
Iskra wyklinała pod nosem wszystko to, na czym świat stoi. Głupi Lucien i jego głupia dziwka. Jak on mógł tam pójść? Jak mógł jej to zrobić? Przecież wiedział jak na to reagowała, wiedział...
Rzuciła torbą pod ścianę i usiadła obok całkowicie nie w humorze. Sowita zapłata jakij zarządał gospodarz miała i swoje plusy, bo jedzenie wraz z całkiem znośnym winem wniesiono jej do pokoju, pozwalając zjeśc z dala od głupków wszelkiej maści i idiotów patrzących na nia jak na widmo. Bo jak to tak, samotna kobieta? Całkiem sama? bez obstawy...?
Na szczęście, tutaj, zaciszu niewielkiego pokoiku w którym zamierzała nocować niewiele się działo. Mogła więc w spokoju zalać swoje żale trunkiem.

draumkona pisze...

- Nie lubię cię – to akurat Vetinari nie zdziwiło, bo była osobą dośc specyficzną i o mocnym charakterze, a takich ludzi niewielu innych ludzi lubiło. Nie mniej jednak oczekiwała jakiegoś sensowniejszego powodu dla znielubienia jej na wstepie przez szacowną kuzynkę Devrila niż to... że co, że miała niskie pochodzenie? Nieomal się zaśmiała. Fioletowe oczy bardziej nawet barwą pochodząc pod ametyst błysnęły niebezpiecznie. Charlotte nie lubiła być obrażana. Nie, jesli nie było ku temu podstaw.
– Nie znam twojego pochodzenia, ale biorąc pod uwagę jak się zachowujesz, daleko ci do osób, które można cenić. Czego teraz będziesz wymagać? Małżeństwa? Ma rzucić wszystko, bo ty tak chcesz? Jakbyś miała prawo cokolwiek mu dyktować.
- Wyjdź może z zamczyska to dowiesz się droga Elain za co się ceni ludzi - błysk jak nagle się pojawił, tak i zniknął. Prawa dłoń alchemiczki dziwnie drgnęła kiedy ona sama wstrzymała w sobie naturalny odruch zaprezentowania osobom trzecim tego, kim jest. Po co miałaby się ujawniać? Niech sobie myśli co chce na jej temat, może kiedys, po wojnie... Jak wróci do nazwiska. ale może by ja tak oświecić? I tak pewnie nie miała pojęcia o jej rodzie, zbyt dawno wygasł.
Słowa młodej dziedziczki jednak bolały. Char z całego serca pragneła takiego rozwoju wydarzeń, który kończy się ślubem jej i Wintersa, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację... Cóż, było to mało prawdopodobne. W zasadzie, to może Elain miała rację? Kim była by cokolwiek mu nakazywać..
- Nie martw się, twoje włości jak i twojego drogiego kuzyna niedługo opuszczę, bo widzę, że takie jest twe wyraźne życzenie - skłoniła się teatralnie, nieco krzywo, bo mięśnie nagle odmówiły posłuszeństwa. I tak miała odejść, wrócić do Atax, gdziekolwiek... Tu nie czuła się dobrze. Nie była u siebie.
*
Miał mu ochotę odpowiedzieć, ale co niby miał zrobić? Czegokolwiek by nie powiedział i tak będzie źle i tak niedobrze. Poza tym, miał własne problemy. Nie patrzył na kurtyzany, a przynajmniej się starał i to bardzo, choć raz czy dwa prześlizgnął się spojrzeniem po nagim udzie czy kawałku piersi, ale niz poza tym. Nie było tu Szept, nie było nikogo kto by go tak naprawde interesował, wobec czego siedział tylko osowiały przy stoliku jakby zabranie go o burdelu bylo największa karą jego życia. W sumie reakcja, jedyna pozytywna, pojawiła się w momencie kiedy przynieśli trunek.
- Nie mają czegoś elfiego? - burknął patrząc dziwnie na etykietkę gorzałki i wzdychając smutno. Napiłby się krasnoludzkiego miodu, to by dopiero siekło... A nie jakieś tam ludzkie podróbki, czy goblinia gorzałka z orzeszków i żabich udek.

draumkona pisze...

Nie wszyscy spali. Nie spała Charlotte, zwijając ostatnie szmatki do tobołka i szykując córke do podróży, która wcale nie miała być taka krótka, w końcu do Królewca był kawałek drogi. Jednocześnie dopisywała też parę słów do liściku zostawionego przy sakiewce ze złotym kruszcem, a którego treśc brzmiała nastepująco:
Zostawiam równowartość konia, którego zabrałam z twojej stajni żeby twoja szacowna kuzynka nie dopisala mi do długiej listy zarzutów dodatkowej kradzieży.
W zasadzie nic więcej nie dopisała, nawet nie złozyła podpisu uznając, że Devril domysli się kto mógł zostawić taki list. Z westchnieniem przerzuciła torbę przez ramię i zabrała córkę z kołyski, wymykając sie jak jakiś bandyta, jak poszukiwany... W zasadzie, ciągle była poszukiwana. Escanor, jak to lubił mawiać kiedy chodzilo o nią, zawsze chciał mieć lisią skórę nad kominkiem. Miała juz wprawę w wymykaniu się a nawet gdyby ktoś ja zauważył to nie zamierzała dać się powstrzymać.
Kłopoty pojawiły sie dopiero w stajni, kiedy pojawił się jeden z młodzików od koni. Stanął jak wryty widząc ją przy jednym z koni, ale zabójcze spojrzenie Vetinari powstrzymało go od komentarzy. Przyłożyła też palec do ust nakazując milczenie i zerkając znacząco na przywiązany do siodła krótki miecz. Nie miała zamiaru nikogo zabijać, ale chciała stąd wyjechać. Możliwie szybko i bez kłopotów. Chłopak zniknął równie szybko jak sie pojawił, ale nie obchodziło jej to gdzie poszedł. Może sobie podnosić alarm, może wszystko. Ona w tym momencie dosiadła już konia, sprawdziła jeszcze co z córką i opuściła posiadłość Devrila Wintersa.
Dopiero pod Królewcem dotarło do niej, że jedynym miejscem w które może się udać... jest mieszkanie jej przyszywanego ojca. I tam się też skierowała, tradycyjnie waląc w drzwi jakby sie co najmniej kończył świat.
*
Iskra nie była w lepszym stanie niz Lucien. Ludzkie wino, przepuszczone jeszcze przez jakieś destylaty i inne bzdety wypaczyły trunek przez co szybciej uderzał do głowy. Była ostro pijana a zachciało jej się spacerów w środku nocy. W sumie gdyby nie wyszła to zwymiotowałaby na podłogę, więc może to i lepiej...
- A mówiłem - odezwał się oburzony Kalcifer, płonąc sobie na malutkim drewienku w stajni, gdzie zaszyła się elfka nie mając ochoty by widzieć kogokolwiek i z kimkolwiek rozmawiać.
- Dupek jeden, pewnie teraz sobie chędoży tą całą...
- Ale spokojnie, tak? Nikt nie powiedział, że to...
- Nie pomagasz. I bądź już cicho... - demon umilkł zgodnie z wolą Zhao, ale dalej mamrotał sobie cos w myśli po swojemu.

draumkona pisze...

- Charlotte, co ty tu robisz?
- Przyszłam ci oznajmić, że zostałeś dziadkiem, tato - burknęła w odpowiedzi opadając na swój ukochany, dziurawy fotel który stał tu tylko dlatego, że go lubiła a mag najwyraxniej nie chciał czynić jej przykrości. Tu go poznała, w tym pokoju. Stał tam, przy oknie...
Potrząsnęła lekko głową pozbywając się myśli o Devrilu. Miała teraz inne problemy na głowie niż myślenie o arystokracie, który i tak nie należał się jej. Kij mu w tyłek.
- Bardziej mnie ciekawi co robi tutaj elfia królowa.
- Zamierzam znaleźć Mer. Chociaż jej ślad.
- Przekonałaś mnie, szukajmy razem - coś za łatwo poszło, nawet jak na rozmowę z alchemiczką. Była zbyt chętna do pomocy i nawet nie spytała o plan, co zwykła zawsze robić bo jak wiadomo przezorny zawsze ubezpieczony. Od razu, z miejsca podniosła się z fotela i otrzepała zakurzony płaszcz.
- Tatku, zostaniesz z małą? Poznacie się lepiej i w ogóle... Pieluchę ma zmienioną więc nie powinno się nic dziać. A my z Szept zaraz wrócimy.
*
- O wilku mowa... - mruknął jeszcze demon, wywracając ciemnymi oczkami na widok zalanego w trupa Cienia i zdematerialozował się nie chcąc oglądać tego, co tu się zaraz będzie działo. Zhao nie spodziewała się wzyty Cienia. W pierwszej chwili nawet go nie zauważyła, bo krzyki i pijacki bełkot zakwalifikowała jako "kolejnego pijanego przyglupa". Dopiero kiedy wywrócil sie po raz kolejny, tuż przy niej, spostrzegła kim jest jej nowy gość.
- Coś ty ze sobą zeobił... - miała trudności z wymiawaniem literki "r", ale nic strasznego jej nie dolegało. No, może poza utratą zdolności logicznego myślenia - a nie szukałeś może Solalalay? - zająknęła się nie do końca potrafiąc wymówić imię kurtyzany. tak, zazdrość obecna była nawet po pijaku.

draumkona pisze...

Char też nie poruszała tematu brata. Wbrew ogólnym pozorom, może i się wyzywali, może wbijała mu małe szpilki w zadek kiedy tylko mogła, ale strata bliskiego, kolejnego bliskiego, mocno ja dotknęła. Albert. Jomsborg. Alchemicy. Mała Moira i Wilk. Imiona te wyryły sie w jej pamięci napędzając do działania, sprawiając, że wciąz miała siły by walczyć o to co słuszne.
– Chcę się nająć do Róży. Kto jak kto, ale oni na pewno wiedzą, gdzie jest Merileth. Kto jak kto… - nie zamierzała jej potępiać. Akurat teraz, kiedy sama miała dziecko rozumiała kierujące Szept powody. gdyby Tullia zniknęła... Pewnie zrobiłaby to samo.
- Potrzeba nam dobrego przebrania - orzekła tylko, a magiczce nie mogło umknąć, że uzyła liczby mnogiej, najwidoczniej mimo ryzyka i osłabienia nie zamierzała puszczać Szept samej.
~*~
W zasadzie najęcie się nie było takie trudne jak się spodziewała. Solana akurat potrzebowala nowych dziewczyn, a dwie dziewki z pobliskiej wsi, wcale niebrzydkie, idealnie się nadawały. Niska pensja, niewielkie wymagania, czego chcieć więcej?
- Czuję się jak kretynka - mruknęła Char ubierając "uniform" Róży, czyli parę szmatek zasłaniających to i owo, a raczej odsłaniających wcześniej wspomniane to i owo. Dawno się nie malowała, nawet wtedy gdy przebywała w Ataxiar preferowała dłuższy sen niż staranną pracę nad swoim wyglądem. Zresztą, zawsze tak robiła, chyba że Al akurat wcielał ją w jedną z dziwnych ról gdzie trzeba bylo być wymalowanym jak na wesele codziennie.
- Co to jest? - odwróciła parę razy w dłoniach skrawek materialu, który mógł przypominać majtki, ale w Róży mógł robić jednocześnie za coś innego. Char naoglądała się kiedyś tancerek z tego przybytku i musiała stwierdzić, że za cholerę nie wiedziała jak one potem ściagają te dziwne stroje.
*
Milczenie. tym przywitano nagłe problemy żołądkowe Cienia, a wyraz twarzy Iskry wystarczyłby za wszystkie słowa tego świata. Oburzenie, zaskoczenie, niechęc, zniesmaczenie i odruch wymiotny, choć w przeciwieństwie do jej męża wcale nie zwymiotowała. Zasłoniła usta i nos skrawkiem rękawa i zabrała się za magię. A każdy szanujący się mag wiedział, a raczej wiedzieć powinien, że używanie magii po pijaku to nienajlepszy pomysł. Pstryknęła palcami, ale rzygowiny miast zniknąć, nadal były na jej spodniach. Dach stajni natomiast zajął się ogniem i to całkiem prawdziwym, a w chacie obok podniosły się krzyki i ponaglające głosy. zaraz potem ktoś wpadł do stajni po konie i przy okazji wezwał paru chłopa żeby wynieśli tą narabaną do reszty dwójkę.

draumkona pisze...

Char w zasadzie nie spodziewała spotkac się kogokolwiek znajomego. No, chyba że Poszukiwacza, ale on jej znajomym nie był, a wręcz przeciwnie. Była tu tylko dla Szept i Merileth. Wijąc się leniwie na podeściku skupiała się na tym co można wyłowić wśród ogólnego szumu. Podobnie jak Szept, wcale nie kryła szpiczastych uszu, wręcz uważając to w tej chwili za atut. Wkrótce jednak przestała wyłapywać informacje o malej mer, bo jej uwagę ściagnąc członek Gildii. Alchemik. Nie znała go, widziałą pierwszy raz w życiu, ale podpowiedzią co do jego przynależności był malutki tatuaż węża za szpiczastym uchem. Tatuaż węża pożerającego swój ogon, Uroborosa. Od tamtej chwili starała się nie spuszczać go z oczu, co rzeczony pan wziął za zainteresowanie i postanowił umilic sobie czas towarzystwem pani z pieknymi, dlugimi, rudymi włosami.
Tego nie było w planie, ale... No, Solana powiedziała jasno, że kurtyzanami nie są. Z kolei rozmowa to nie jest od razu chodzenie do łóżka, więc musiała przecierpieć i zamienić z nim parę słów. Lekko wstawiony, całkiem przystojny, ale mający całkowicie inne spojrzenie na świat niż ona. Zabrał ją do kącika na wielkie, miękkie poduchy i zaczął mówić od rzeczy, usiłując głupiutkiej tancerce wyjasnić tajniki alchemii, a raczej wykazac się, czego to on nie potrafi. Car nie pozostało nic innego jak uprzejmie się usmiechać i dolewać wina.
*
Iskrę obuziło namolne ćwierkanie ptaszków za oknem. Z początku usiłowała je ignorować i całkiem dobrze jej to szło, dopóki cierpliwośc się nie wyczerpała, a Zhao dopadla do okna trzaskając nim aż na szybce pojawiły sie pęknięcia. Cholerne ptaszki, psia mać. Piekielny ból głowy towarzyszył jej cały czas, a od tego nagłego poderwania się tylko się wzmógł, stając się nie do zniesienia. Ostrożnie, powoli, wróciła do łóżka i owinęła się kocem jak kokonem, przy okazji majstrując przy spodniach i wyrzucając je z łóżka. Śmierdziały okropnie, ona sama zreszta też. A nie pamiętała by puszczała pawia...
W tej chwili spostrzegła Luciena na drugim łóżku. I juz sobie przypomniała dlaczego tak śmierdzi.

draumkona pisze...

Alchemik wkrótce zasnął, zmozony mocą gorzałki i Vetinari mogła wrócić do węszenia. Mogłaby, gdyby nie zderzyła się z jakimś pajacem. Znów całkiem przystojnym o niepokojącym, szaro-niebieskim spojrzeniu. Coś... Coś było w nim znajomego, ale nie potrafiła określić co takiego. No i był mieszańcem, jak ona. Akurat to potrafiła poznac na pierwszy rzut oka, zachowywał sie niby jak elf, ale jednak było coś, co powodywało zgrzyt. I tym zgrzytem był brak tej elfiej gracji i lekkości ruchu.
- Patrz gdzie idziesz - mruknęła zimno, a obcy wytrzeszczył na nia oczy, jakby co najmniej wiedział kim była. Char pokręciła głową i minęła go, znów wracfając na podeścik, bo przełożona krzywo patrzyła.
Wilk był w szoku. Czy to była Char? Co ona tu u diaska robiła? Chciała się już całkiem zdemaskować? I co z ciążą? Przecież... No nie. Pokręcił głową, nie dowierzając temu co widzi i pochwycił jedna z butelek lżejszej gorzałki ze stolika, pociagając solidny łyk. To co tu się działo przechodziło zdolności jego rozumowania. Może mu sie tylko przywidziało? Rozejrzał się, ale nie dostrzegł już siostry.
*
- Iskra?
- Nie, Marcus - burknęła, zła, że ktoś zakłóca jej błogi spokój. Przekręciła się na bok i otworzyła jedno oko chąc zobaczyć co sie w ogóle dzieje. Naciągnęła koc pod sam nos i podkuliła nogi. Tak było dobrze. Przyjemnie i cieplusio... Nawet prawie zapomniała o tym, że śmierzi. Sporzjała jeszcze na leżące na podłodze jej spodnie i buty i zmarszczyła nos. Fuj.
- Obrzygałeś mnie - odezwała się nie kryjąc wcale wyrzutu w głosie, no bo jak to tak i kto to widział.

draumkona pisze...

- Mentor tu jest? - dopiero to pytanie wyrwało go z zamyślenia. Rozejrzał się, wzruszył ramionami i pociągnął kolejny, solidny łyk trunku. a co go mentor obchodził? Jak na jego rozumowanie, to równie dobrze mógł sobie nie żyć gdzies w krzakach.
- Nie, polazł gdzies kompletnie nadupcony - odpowiedział zgodnie zresztą z prawdą, a skrywana ulga nie umknęła uwadze Wilka. Cano. Pamiętał złodzieja z chwili gdy na serio był Cieniem i mieli do wykonania zadanie. Całkiem śmieszny typek, przypominał mu trochę Marcusa, z tym że złodziej nie miał całego stada dzieci z pustynnej siczy. Złodziej coś powiedział, ale Wilk nie słuchał, zbyt zajęty swoimi myslami, dosłyszał jedynie końcówkę.
- ... niezła, naprawdę niezła - podniósł spojrzenie, nie chcac wypaśc z roli i szybko przechwycił cel spojrzenia Cano i... zamarł. Wyglądał teraz jak jakiś posążek, w dodatku butelka wyślizgnęła mu się z dłoni i zbiła o posadzkę plamiąc ja i brudząc. Szept. Do cholery, to była Szept, wszędzie ją pozna choćby płeć zmieniła. Co ona tu do diaska robiła? Nie wiedziała jakie to ryzykowne? Ale żyła, dzięki bogom... teraz już nikt nie zmusi go od odwrócenia spojrzenia. zupełnie jakby rozpoznał wroga Bractwa z numerkiem jeden i tarczą strzelniczą nad głową.
*
Prychnęła poirytowana zachowaniem Luciena. Sama wracałd o zdrowia o wiele szybciej, a to tylko dzięki tlącej sie w niej magii i obecności Kalcifera, więc Cień mógł zacząć żegnać się ze spokojem. Elfka jeszcze chwilę poleżała w łóżku, ale w końcu z niego wypełzła świecąc gołymi posladkami, bo koszula ledwie ich dosięgała i postanowiła się umyć. A że przy tym narobiła całkiem sporo hałasu, szurając wielką, drewnianą misą po podłodze to nie był jej problem, a nawet mała zemsta za to, że sobie poszedł do Róży. gdyby się z głupia Solana nie upił to nie miałby teraz kaca, bufon jeden. Pajac nadęty.
Mruknęła pod nosem zaklęcie, dzięki któremu misa wypełniła się wodą. Drugim zaklęciem ją podgrzała i wślizgnęła się do środka, zrzucając przy okazji brudną koszulę. Chwilę tak posiedzi, a potem... Cóż, wypadałoby w końcu zajrzec do złodziei, przeciez zniknął jeden z Radnych.

draumkona pisze...

- Ej, to może coś mocniejszego, co Fenris?
- Mówisz, że gdzie twój mentor? Wiesz już, jakie masz zadanie? - na oba pytania złodziej nie uzyskał nawet strzepka odpowiedzi, bo Cienia jakby wmurowało w posadzkę. Nie odrywał od magiczki spojrzenia, jakby go co najmniej zaczarowała w jeden z tych swoich sposobów. Ku przerażeniu Cano w końcu sie podniósł i ruszył szybkim krokiem w jej kierunku. Nie pomogły próby odwrócenia uwagi, nie pomogło nic. Bezceremonialnie też oepchnął niedorobionego amanta, nawet zdzielił go po twarzy a ten poddał się uznając, że nie warto sie bic skoro tyle towaru naokoło. Obejrzał się na nią i przez chwilę znów stał jak wmurowany w posadzkę. Znał ją, potrafił dostrzec, że tego sie nie spodziewała. On sam się tego nie spodziewał.
- Wiem o Mer - mruknął do szpiczastego ucha, usiłując odciagnąc ją na bok, byle dalej od świadków.
Vetinari była błogo nieświadoma tego, kto zawitał do Róży. Po prawdzie, burdel był ostatnim miejscem gdzie by się teraz Wintersa spodziewała. Miał swoje problemy, swoje Drummor i swoje kredki, więc co niby miałby tutaj robić? Z lekkim usmiechem powitała jakiegoś gostka najprawdopodobniej z kuźni sądząc po szerokich, mocnych barach i zapachu metalu. Lekkim ruchem dłoni przejechała po jego ramieniu zachęcając do zabawy, rzecz jasna też dopełniając pusta juz szklaneczkę gościa. Wiadomo, im bardziej pijany tym łatwiej gada.
- Mi tez dolej! - odezwał się ktoś z tyłu, a Char calkiem posłusznie powędrowała dolać klientowi, który nie omieszkał pochwycić jej za biodra i pociagnąc do siebie na miękką kanapę jak jakąs maskotkę.
*
I tu Lucien robił podstawowy błąd. Iskra nie zamierzała go przeprosić, a sama tychże przeprosin oczekiwała. W końcu to on zostawił ja samą, zamiast po nia iść, powiedziec cokolwiek... Nie, on wolał chlać w Róży i bogowie niejedyni wiedzą co jeszcze robić. Zła, wciąz zirytowana nie przepuszczała okazji by mu dopiec i dogryźć. Tak jak teraz, kiedy rozmieszała zioła na ból głowy z proszkiem z grzybków halucynków, osłabiając działanie lecznicze. Niech się męczy, było tyle nie chlać. Bydlak jeden. Patafian. Skończony bubek. I jak ona mogła go kochać?
- Kiedy zamierzasz mnie przeprosić? - spytała w końcu, stając przed Cieniem ze skrzyzowanymi na piersi rękami co nie wróżyło nic dobrego.

Iskra pisze...

- Nic jej nie będzie – mruknął ciągnąc ją dalej, jak najdalej od Cieni, kurtyzan, tancerek i tego wszystkiego. Nikt nie powinien usłyszeć tego, co zamierzał właśnie powiedzieć. Nikt nie mół tego słyszeć, dla dobra ich wszystkich. Poprowadził ją schodkami w dół, do piwnic gdzie trzymano wino i trunki, a finalnie schowali się za wielką beczką z piwem. Nic innego nie było i musieli uważać, ale lepsze to nić rozmawiać pod nosem Skorpion.
- Zabrałem ją ze stolicy bo nie wiedziałem co będzie jak Erza przejmie moje ciało. Mała jest w Czeluści i nic jej nie grozi, póki Cienie widzą w niej cenny skarb i kartę przetargwą. Ale zanim urwiesz mi głowę, to wiedz, że nie miałem czasu na zastanawianie się czemu u licha puszczasz naszą córkę samą po nocy na dwór i wolałem mieć ją na oku… - urwał i w końcu przyjrzął się magiczce, zamiast co chwila wyglądać zza beczki w poszukiwaniu szpiegów i podsłuchu. I dopiero teraz dotarło do niego… Że ten dupek Darmar nic jej nie powiedział.
- Ty nic nie wiesz…. – mruknął ponuro, chwytając ją za ramiona jakby miałą mu gdzieś uciec – To ja. Wilk. Twój głupi shalafi przejął moją duszę i wsadził w… w to coś. Nawet nie raczył mi powiedzieć, że jestem Cieniem.
Względny spokój ze strony Vetinari zawdzięczał kompletnej dezorientacji jaką u niej wywołał. Nie spodziewałą się go tutaj, nie podejrzewała nawet, że pan earl może opuścić kamienne mury Drummor i za nią ruszyć. W końcu była tak mało ważna, że…
- Nie mamy o czym – zaczęła, powoli odzyskując zdolność mowy jak i myślenia. Była zła. Zła bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, bo podczas podróży dotarły do niej kolejne fakty ich „związku”. Dla Neme był gotów na wszystko. Utratę ziemi, złość ojca, gniew bogów. Wszystko byleby móc ją poślubić, być z nią… To chyba bolało ją najbardziej. Twierdził, że kocha, ale ogólny stan rzeczy raczej tego nie potwierdzał. I nie docierało do niej to, że odmawianie Escanorowi nie jest dobrym pomysłem, nie docierała logika, nie miał głosu rozum i jego racje. Emocje uderzyły jej do głowy nie pozwalając na wysnucie właściwych wniosków, poza tym jeśli chodziło o Wintersa to już dawno zatraciła zdolność logicznego myślenia.
- Puść… Puść mnie! – krzyknęła w końcu i szarpnęła się, ale było już za późno, bo wepchnięto ją do pokoju i tyle było z buntu. Co prawda zostało jeszcze okno, ale… - Nie mamy o czym rozmawiać, słyszysz? I nie wmawiaj mi, jaka to jestem ważna, bo wcale tak nie jest. Jestem nikim, dokładnie tak jak twoja Elain mówiła. Nikim i też jako nikt nie mam prawa czegoś żądać. Ale wiesz co? Najbardziej w sumie boli mnie to, że tak dobrze się w to wszystko bawisz. Dla Neme byłeś gotowy zrobić wszystko, nawet narazić się ojcu… Wszystko. A mi mówisz, że jak poślubisz Tarinę, której podobno nie kochasz to zamierzasz dochować wierności i innych pierdół. Może jak tak bardzo ci zależy na dobru tej kobyły to idź jej dzieciaka zrób! Pewnie nie okażę się tak wybrakowanym egzemplarzem i urodzi żywe dzieci! I pewnie samych synów, żebyś nie musiał szukać pocieszenia u innych! – zdyszana urwałą tyradę i otarła wierzchem dłoni załzawione oczy. Co za głupek.

Iskra pisze...

Padalec jeden. Jak on mógł… Jak, jakim sposobem ją tak zmylił? Wodził za nos tyle czasu…
- Nie jestem jakimś popychadłem, Devril. Nie jestem pierwszą lepszą kochanką, której wciska się taki kit – jej głos był zaskakująco spokojny i ponury, jakby już pgodziła się z porażką, albo ten fakt właśnie do niej dotarł – I nie zaprzeczaj, bo wszyscy wiemy jak jest. Tato miał rację. I w sumie to niech tak zostanie… Ja będę nikim a ty będziesz wielkim earlem – pod koniec wywodu wdarła się w głos alchemiczki nuta goryczy. Miała dość. Naprawdę miała serdecznie dość. Jak deklarowała pomoc Szept to nikt nic nie mówił o nagle wpadających do burdelu earlach. Powinna złożyć reklamację.
- Odsuń się – poprosiła jeszcze cicho, zamierzając rzecz jasna wyjść z pokoiku, póki całkiem się nie rozkleiła.
*
- Przepraszam, że cię obrzygałem. Trochę wypiłem i … mi zaszkodziło.
- Tylko tyle? – widać, że nie o to chodziło furiatce, bo kiedy Cień nie dodał nic więcej, tylko prychnęła wołając jednocześnie o pomstę do nieba – Chodzisz po burdelach, chlejesz na umór z tą dziwką a mnie przepraszasz za spodnie?! Czyś ty do reszty zdurniał?! W nosie mam te spodnie! Chodzi o twoje wieczne łażenie za tą głupią pindzią! – chorobliwa zazdrość furiatki najwidoczniej nigdy ustać nie miała. I żeby tradycji stałą się zadość, chwyciła pochwę jakieogoś miecza (najprawdopodobniej Zabójcy) i cisnęła nią w Luciena. Zaraz za pochwą poleciał wazon. I but. Ten obrzygany.

Anonimowy pisze...

Grupa wędrowców na chwilę się zatrzymała, wtedy też bardziej dał się odczuć chłód. Pomimo sklepienia jakie tworzyły korony drzew, do tej pory w głąb lasu w jakiś sposób przenikało światło słońca, teraz powoli zapadała prawdziwa ciemność. Tiamuuri odwróciła się do pozostałych, świadoma, że już wkrótce ich ludzki wzrok nie pozwoli im swobodnie poruszać się po lesie. A wtedy rozpalą ogień... w ten sposób informując o swoim położeniu częściowo inteligentne istoty, które obok zwyczajnych drapieżników również zamieszkiwały starą puszczę, nie wspominając już o okropieństwach zamieszkujących zatruty teren. Jak długo byliby w stanie jeszcze wędrować? Do całkowitego zachodu słońca mieli trochę czasu.
-Jesteście już zmęczeni? -spytała Drzewna -Bo jeśli nie, możemy za chwilę iść dalej. Ja nie widzę przeszkód.
-Za kilka godzin bez słońca też będziesz padnięta -westchnął Shivan -Nieciekawie, jeśli w takim stanie przyjdzie nam z czymś walczyć.
Tiamuuri przeniosła wzrok na maga, najbardziej pośród nich posuniętego w latach, nie licząc jej samej. No, z małą poprawką na to, że Kolekcjoner był jednak człowiekiem i starość odciskała na jego ciele swoje piętno.
-Jeśli nasz zaginiony żyje i znajduje się na bardziej odsłoniętym terenie, możliwe, że się nie zatrzyma -powiedziała spokojnie -I równie dobrze może nie przeżyć tej nocy. Jeśli uznasz, że nie zdołamy go ocalić i przeżyć, a bezpieczniej dla nas będzie przeczekać do rana, możemy zatrzymać się gdzieś tutaj.
Dziewczyna nie znała szczegółów, wyznaczono ją na przewodniczkę nie podając informacji na temat człowieka, którego szukali. O zdradzie nie miała pojęcia, nie przypuszczała, że śmierć tego człowieka była magowi obojętna. Myślała o tym, jakie mają szansę spotkać go żywego.

draumkona pisze...

I
Nigdy nie lubił, kiedy się na niego wydzierała. Nie lubił też kiedy bezsensownie okładano go pięściami, czy też niesłuchano. Cholera, przeciez mówił, że nie chciał źle, a w zamian dostał co? Rozkwaszony nos.
- Przestań już! - warknął, uslnie panując nad głosem i swoim zachowniem. Złapał obie jej ręce uniemożliwiając dalsze bicie i burknął pod nosem jedno z krótkich zaklęć uzdrawiających by naprawić nos - Nie dotarło do ciebie nic?
- Czego chcecie? Tronu? To sobie go weźcie, śmiało. No, na co czekacie? Jakie są wasze warunki?
- Po prostu bądź cicho i mnie posłuchaj, bo nie będę znowu powtarzać. To JA zabrałem Mer, owszem, ale jako jej ojciec mam takie prawo. To JA jestem elfim władcą i to twój głupi mistrz wsadził mnie w to ciało. Mała jest bezpieczna w Czeluści i jak będę miał okazję to ją wyprowadzę, więc jedyna osobą, którą powinnaś sprać nie jestem ja, tylko cholerny Darmaś - po jej minie wywnioskował, że niezbyt mu uwierzyła, a chyba jeszcze wzięła za wariata. No i co on miał do cholery zrobić? Jak wytłumaczyć?
- Chcesz potwierdzenia, że ja to ja? Proszę, pierwsze z nich to to, że obiecywałem zatruwać ci życie po kres i to też robię, całkiem zreszta skutecznie skoro chcesz mi połamać szczękę. Jak się uspokoisz to cię puszczę.
Została sama. W zasadzie powinna się cieszyć, bo o to jej chodziło? Ale nie, nie cieszyło jej nic, a sytuacja wydawała się być patowa. On miał swoje racje, ona miała swoje. I chyba tylko dawno temu wypowiedziane słowa Szept, że warto jednak o to co między nimi było walczyć, sprawił że nie wyszła tak jak zamierzała. Poza tym, gdyby wyszła to znów by się na siebie natknęli a to... nie było wskazane. Z ciężkim westchnieniem przejechała dłonia po twarzy, uciskając palcami nasadę nosa, jakby to miało pomóc w zebraniu myśli. Te jednak krążyły po umysle, chaotyczne i rozbiegane, niemożliwe do zebrania. Poirytowana odeszła do okna, opierając się czołem o chłodną szybę. Może to cokolwiek jej da, może ostudzi, może... Zresztą, to już było nie ważne. Jak miała się nie porównywać z wszystkimi jego kochankami, z jego byłymi, z jego sennymi marzeniami? Nie potrafiła. Umysł instynktownie wyłapywał to w czym one były lepsze nie zwracając uwagi na to, jakie cechy posiada ona sama. Zawsze stawiała się w gorszym świetle, miała taki brzydki nawyk, podłapany jeszcze z czasów kiedy mogła przedstawiać sie rodowym naziwskiem. Bogowie, jakżeby przydałaby się jej teraz rada ojca, matki... Kogkolwiek.

draumkona pisze...

II
Pech chciał, że w sumie większośc jej rodziny nie żyła, a jedyna osoba, której mogłaby się poradzić przebywała za Wieżami.
- Niechby to wszystko... - mruknęła przymykając oczy, czując jak chłód szkła przenosi się na jej czoło, a później na twarz, zaczerwienione od nerwów policzki, jak spływa na szyję. Pomyliła się. Oczywiście, że się pomyliła bo nie sądziła, że Devril jest aż taki honorowy by dotrzymywać przysiąg wrogowi. Poza tym, czy to czego tak uparcie się trzymała, czy to o co kazała walczyć jej Szept... Czy to w ogóle kiedykolwiek miało miejsce? On miał swoje życie związane z ruchem, ona miała alchemików. On... Większośc jej decyzji było pod dyktando serca, by tylko móc sie z nim widywać częściej, by móc... Równie dobrze mogli zostać w Ażuborze, Escanor nie odważyłby się tam zapuścić, podobnie Rzeźnik i jemu podobni. Ale wtedy by go straciła. Nie, poprawka, nie mozna utracic czegos, czego się nigdy nie miało. Straciłaby kontakt z Wintersem. I swoje cierpienie jeszcze zdołałaby przeżyć, w końcu długi czas ukrywała się z uczuciami do niego. Mogłaby i jeszcze dłużej, po kres swych dni... Ale teraz w grę wchodziła też Tullia.
Kolejne ciężkie westchnienie pomogło jej oderwac się od szyby, choć nie zdołała juz odejśc dalej, po prostu osuwając się po ścianie w dół, na podłogę. Objęła kolana ramionami chcąc po prostu wyparować, nie istnieć.
*
Prychnęła jeszcze bardziej poirytowana. Świetnie, super, ale ona sypiała z nimi jak jeszcze sie nie znali, albo ich związek był głeboko w lesie na grzybach. A on... On się dalej z nią kontaktował, zupełnie jak dawniej. A i Solana wcale sobie nie darowała głupich docinków, które teraz odbijały się na nich. Zhao nie lubiła rywalek. Zwłaszcza takich, które miały wedle mniemania elfki, realne szanse na namieszanie. Skorpion zaś miała je nie tylko realne, ale i też z wysokim prawdopodobieństwem ziszczenia się, co dodatkowo przyprawiało Iskrę o istną furię i czerwoną mgiełkę przed oczami.
- Świetnie! - krzykneła jeszcze, wyrzucając dłonie do góry i odchodząc w drugi kąt pokoju co by nie doszło do rękoczynów. Świetnie, niech sobie wszyscy posłuchają jaka to ona zła i niedobra, jak terroryzuje biednego Poszukiwacza.
- I jakbyś nie pamiętał, to twoje zarzuty miały miejsce przed tym wszystkim co było między nami, Panie Poszukiwaczu - nie omieszkała mu wytknąć, całkiem bezczelnie sobie z nim igrając.

Silva pisze...

I.
Po powrocie naprawdę zapanowało małe zamieszanie, jednak wszystko, co nagłe, równie szybko się kończy. Atmosfera zaczęła robić się spokojna, większość elfów rozeszła się do swoich zajęć, najemnik odstawiwszy odnalezioną magiczkę do swojego saloniku, gdzieś zniknął, zmył się, wyparował jak kamfora. Być może miało to coś wspólnego z jedzeniem, o którym cały czas mówił.
Tymczasem na piętrze, stał sobie Ardaniel; młody elf miał dobrą duszę; czasami postrzegał świat zbyt łatwo i widział w nim tylko ład, wyznając ideę dobra w pięknie. Bywały dni, że nie pozwalało mu to dostrzec rzeczy takimi, jakimi są naprawdę; czasami za wszelką cenę próbował doszukiwać się porządku w chaosie i o ile odnosiło się to tylko do architektury i świata, tak było dobrze. Nie był na tyle naiwny, by patrzeć tak na inne elfy, na ludzi i pozostałe rasy; wobec nich bywał aż nazbyt nieufny. Czasami poddawał się swojej wewnętrznej ciekawości, nie rozumiejąc, że może wtykać nos tam, gdzie zaraz go ktoś przytrzaśnie, zupełnie jak teraz.
Stał na korytarzu, ledwie wychylając się zza framugi drzwi do hyvanowego saloniku. W rękach trzymał tacę z dzbanem grzanego miodu i owocami. Nie wchodził do środka, jeszcze nie. Stał i się przyglądał. Nigdy nie widział z bliska Tamei. Właściwie tylko raz, w starym Eilendyr, ale z daleka. Gdy ta odwiedzała hyvana tutaj, po prostu się mijali. To pierwszy raz, jak mógł zobaczyć królową i po prostu był ciekawy. I jeszcze wilczarz! Słyszał tylko o wielkich wilkach i niby wiedział, że Tamea ma ich za swoich towarzyszy, ale wiedzieć, a zobaczyć to zupełnie dwie różne sprawy. Wilczarz był ogromny, w oczach zachwyconego Ardaniela, znacznie większy niż naprawdę. Jego szare futro w świetle elfich lamp, zdawało się mienić, a wilcza sylwetka: idealnie wyrzeźbiona, masywna, a zarazem gibka, majestatyczna i ukrywająca siłę, przypominała posąg najbieglejszego rzeźbiarza. Ardaniel oczami wyobraźni widział dwa takie wilki, potężne i dzikie, manifestacje sił natury, pazur i kieł lasu. Dwa posągi u wejściowych wrót, dwaj strażnicy zaklęci w kamieniu.
Potrząsnął głową, odpędzając od siebie eteryczne wizje. Miał przed sobą nie tylko mocarza lasu, ale przede wszystkim elfią królową. Zmęczoną, wyziębioną, wciąż zaczerwienioną. Ile musiała mieć sił, ile determinacji i wiary, aby przez śnieżycę i zawieruchę przeć do przodu, w stronę ciepłego, domowego ogniska. Miała ładny, filigranowy profil twarzy, nieco wystające kości policzkowe i zgrabny nos; zręczna dłoń rzeźbiarza mogłaby wyciosać to piękno w marmurze, zachowując je na wieczność.
I młodzik nawet nie pomyślał, że wilk wie o jego obecności, że królowa także, że ktoś może w końcu przyjść.
- Ardaniel?
Elf podskoczył, jak dzieciak przyłapany na podglądaniu kąpiącej się kobiety. Jego policzki zarumieniły się, a uszy zapłonęły czerwienią. Zawstydzony odwrócił się, stając twarzą w twarz z hy… Chwileczkę, to nie był hyvan! Głos należał przecież do kobiety, a przed nim stała szamanka. Zostawiła gdzieś swój płaszcz, nie miała też dębowej laski. Ktoś musiał podarować jej nowe ubranie, albo sama nosiła takie w torbie, chociaż było dziwnie normalne. A może miała je cały czas pod płaszczem. Jej ramiona okrywała krótka, sięgająca do pasa tunika bez rękawów; czarna jak noc, z czerwoną obwódką, wiązana w pasie szarfą, zawiązana na supeł. Na prawym ramieniu, aż do nadgarstka, mienił się kolorowy tatuaż; lis o siedmiu ogonach i drzewo. Na lewym wiła się czarna plecionka*. Spodnie miała czarne i była na boso. Jasne włosy związane w warkocz, na tle ciemnego stroju, zdawały się być jeszcze jaśniejsze. Prosty ubiór, bez ozdób. Gdzie miała talizmany i amulety? Gdzie duchowe przedmioty?

Silva pisze...

II.
- Przyniosłem to dla Tamei-elda, od kucharza.
- Daj, wezmę - wyciągnęła dłonie po tacę - Brzeszczot prosił być przyszedł.
Ardanielowi zajęło chwilę nim zorientował się, że szamanka ma na myśli ich hyvana. Brzeszczot, co za pospolite, dziwne przezwisko, kojarzące się jednoznacznie z brzeszczotem do cięcia, albo co gorsza z ludzkim, niegrzecznym określeniem człowieka niezbyt urodziwego, głupiego i prymitywnego*. Elf znów potrząsnął głową.
- Hyvan Finarthil? - powiedział to celowo, chcąc, aby stało się jasne, jak powinno się do półelfa zwracać; zapomniał tylko o tym, że dla szamanki Darrus był najemnikiem Brzeszczotem. Dla każdego grał inne role, każdy postrzegał go na swój sposób. Nie był tylko półelfem, głową rody, jego egzystencja nie ograniczała się tylko do roli dbania o elfy z rodu Crevan. Należał też do innych, był częścią ich świata, dla każdego po trochu. - Dobrze. Jest na dole? - kiedy szamanka potwierdziła, oddał jej tace. Nawet nie chciał przypuszczać, co znowu wymyśliła ta czerwonowłosa głowa ich domu; nie powiedział jednak nic na głos, nawet się nie skrzywił, bowiem nie znał szamanki i nie chciał powiedzieć czegoś niestosownego w obecności kogoś spoza rodu. - Zaproś królową na dół, kiedy się ogrzeje - tamea z pewnością ich teraz słyszała, ale o tym też elfiak nie pomyślał. Skłonił się z szacunkiem należytym gościom Gniazdowiska, po czym wyminął szamankę i poszedł odnaleźć Finarthila.
- Podejrzewam, że doczekasz się pomnika - Silva przekroczyła próg najemnikowego saloniku - Ten elf jest artystą, wiesz? Patrzył na ciebie w sposób, w jaki rzeźbiarz patrzy na blok marmuru, gdy jego sztuka szuka ujścia - szamanka uśmiechnęła się do magiczki, siadając naprzeciwko niej. Szept była zmęczona, na jej twarzy widać było trudy przebytej drogi, aż dziw brał, że niczego sobie nie odmroziła. Szamanka dobrze wiedziała, jakie są zimy i zamiecie w Górach Mgieł, w końcu były i jej domem, chociaż po zupełnie innej stronie. - Królowa z wilczarzem - Silva żartowała, nawet kąciki warg jej zadrżały! To dobrze, zapowiadała się dobra, długa noc, zwłaszcza biorąc pod uwagę pomysł najemnika.

*jak te celtyckie.
*słownik slangu miejskiego mi to podpowiedział i po prostu musiałam wykorzystać :D

draumkona pisze...

- Nie puszczę cię, już mówiłem - mruknął widząc, że jego słowa nie zmieniły jej podejścia. Owszem, była jakaś drobna zmiana w spojrzeniu, ale nie tego chciał, nie tego oczekiwał - To pytaj o co chcesz. Nie grzebałem nikomu w głowie i tyle. Wiem kim jestem Szept, choć może ciężko w to uwierzyć. W sumie to może ty mogłabyś pogrzebać w mojej głowie... Albo nie. Bo jeszcze mnie w ogóle unieszkodliwisz i znowu władujesz się w jakieś bagno. Pytaj - złośliwy głosik podpowiedział, że gdyby zobaczyła wszystko to co siedziało w jego głowie, to by jednak nie zrobiła mu krzywdy, w końcu wiedziałaby, że nie kłamie i nie zwariował. Ale z kolei... Tu lada moment mógł ktoś wejśc i ich nakryć, a co jak co, nie chciał ryzykowac zdemaskowaniem Szept. Jego sobie mogli rozgryźć, ale nie ją.
- Uwierz mi Szept, proszę cię...
Char była zbyt głęboko pogrążona w smutku żeby zauważyć, że ktokolwiek wszeł. Nawet gdyby wszedł tu sam Osen, mistrz Gildii, nie wywołałoby to żadnej reakcji. Siedziała dalej pod ścianą z kolanami przyciągniętymi do siebie i czołem opartym o kolana. Z początku nawet płakała, ale teraz nawet na to nie miala ochoty. Siedziała po prostu... I nic więcej. Zupełnie jakby coś w niej umarło, coś się skończyło. I poniekąd tak było. Co mogła więcej zrobić? Powiedziała co leżało jej na sercu, a on zachował się tak chłodno, zupełnie jakby wcale mu nie zależało. I co ona teraz ma zrobić? Sama z dzieckiem? W środku wojny i rozgrywek między alchemikami... Gdyby Osen wiedział, to Tullia byłaby w niebezpieczeństwie. Ona i Devril, choć ten ostatni jakośby sobie przecież poradził... Chrząknęła cichutko nosem i skuliła się bardziej, chcąc zachować resztki ciepła i jakby bardziej się schować, choć niezbyt było wiadomo przed kim. Czuła się fatalnie, nie dość, że zaczynał jej znowu dokuczać brzuch, to jeszcze to wszystko, co miało miejsce chwilę temu. Bez sensu. Wszystko było kompletnie pozbawione sensu.
- Ech... - westchnęła jeszcze ocierając mokre oczy rękawem dopiero teraz zaczynając jako tako mysleć nad tym co zrobi teraz. Kiedy została kompletnie sama.
*
- Świetnie!
- Świetnie!
- Zajebiście! - podsumowała jeszcze i kopnęła w szafeczkę. Chwilę jeszcze była nieziemsko wkurzona, ale chwilę potem doszło do niej co zrobiła i syknęła, utykając odchodząc na łóżko i masując obolałą stopę. Głupek. Wszystko jego wina, jego i tej przeklętej rudej baby, niech ją pchły i termity. Łypnęła na niego wrogo, jakby to on ją kopnął w nogę a nie ona sama sobie to zrobiła - I czego tu jeszcze stoisz? - warknęła, choć poziom złości elfki wyraźnie spadł. Przynajmniej już niczym nie rzucała ani nie krzyczała na całą gospodę.

Aed pisze...

Mieszaniec słuchał skupiony, w milczeniu wpatrując się w ogień, rozświetlające ciemniejącą polanę i rzucający na nią wydłużone cienie trzech otaczających je postaci. Mężczyzna sięgnął jedynie po kubek, by upewnić się, że napar jest gotowy, i podał go Szept. Rozgrzane gliniane naczynie parzyło skostniałe palce, ale - mając na uwadze panoszący się po lesie chłód nadchodzącej nocy - uczucie to nie należało do nieprzyjemnych. Kubek parującego, miętowego naparu pozwalał ogrzać zgrabiałe dłonie, a także najzwyczajniej w świecie poczuć się jakby się siedziało w bezpiecznym kącie, z daleka od tego całego Bractwa Nocy, od gubernatora, od fałszerzy dokumentów i od marudnych karczmarzy.
Do niedopowiedzeń mieszaniec nie przywiązywał większej wagi. To, że się teraz wygadał nie oznaczało, że robił to zawsze i przed wszystkimi. Wręcz przeciwnie. Kłamał jak z nut, łgał ile wlezie, byleby tylko wywieść w pole tych, których intencji nie był pewien. Dlatego dziwił się, że elfka w ogóle postanowiła wyjawić mu powód, dla jakiego przyjechała w te strony.
Słuchał więc z zaciekawieniem, w międzyczasie usiłując przyzwyczaić się do kultury osobistej w pojęciu Midara. Co zadziwiające, przychodziło mu to szybko, bardzo szybko. I to chyba nie przez gorzałę. Urok osobisty krasnoluda, nic dodać, nic ująć.
- To skopiemy komuś dupę?
Tu Aed mimowolnie się wyszczerzył. A on się dziwił, że w karczmie Midar taki chętny był do bitki, a on się dziwił...
Wzruszenie ramionami było chyba najlepszą z możliwych odpowiedzi.
- Nie wiem, czy przyłączenie się do was jest najlepszym pomysłem - włączył się mieszaniec, ciągnąc temat. Ilość problemów, których rozwiązanie trzeba było szybko znaleźć, zdawała się wcale nie maleć. - Mogę ściągnąć na was Cienie. Ale jeśli tak to zostawimy, ściągnie je na siebie Odrin. A tego wolałbym uniknąć, bo to ja narobiłem tego zamieszania. - Dalej się nie rozgadywał. Czekał na komentarz i ewentualne sprostowania. Radę, przyzwolenie bądź odmowę.
Aedowi trafiła się kompania. Kompanii trafił się Aed.
Tymczasem konie chuchraka dalej spokojnie chrupały obrok. Intruzów zauważyły chwilę później niż wierzchowiec magiczki. Nie narobiły hałasu, ale srokata zarżała cichutko. Koniska z nich były poczciwe, owszem, ale nie zawsze można było im bezgranicznie zaufać. Właściwie wszystko zależało od ich nastroju... i motywacji, bo gdy niebezpieczeństwo było wystarczająco niebezpieczne, potrafiły zostawić w tyle choćby bojowego rumaka. Widocznie to nadjeżdżające z głębi lasu nie było, bo zwierzaki zachowywały spokój. Natomiast "pożyczone" sprzed gospody konie zdawały się niczym nie niepokoić. Niewykluczone, że po prostu usnęły.
Mieszaniec siedział z ramionami otaczającymi podkurczone nogi. Podbródek oparł na kolanach i zastanawiał się, czy rzeczywiście coś słyszy, czy to już mu się śni. Powieki wydawały mu się ciężkie jakby były odlane z ołowiu, skronie pulsowały nieznacznym, ale irytującym bólem, a spiczaste uszy wypełniał cichy, balansujący na granicy postrzegania, uporczywy szum. Nic więc dziwnego, że najemnik nie ufał swoim zmysłom.
- Ktoś jedzie.
Te dwa słowa odegnały senność skuteczniej niż kubeł lodowatej wody wylany na łeb. Ręka Aeda powędrowała po leżący nieopodal miecz. Z trzymanego u lewego boku futerału mieszaniec nieznacznie wysunął półtoraka. Przyklęknął na jedno kolano, obserwując gęstwę drzew i zarośli. Jeźdźcy wciąż znajdowali się w pewnym oddaleniu od nich, ale chyba lepiej było siedzieć i czekać jak przewrażliwieniec niż dać się zaskoczyć.
Najgorszym było to, że najprawdopodobniej właśnie próbowało ich dorwać Bractwo. Właściwie nie ich, ale pewnego najemnika, co to własnych spraw pilnować nie umie, a i wymyślenie porządnej wymówki przerasta jego możliwości. Ten właśnie najemnik modlił się w duchu, by był jeszcze Cieniom potrzebny. Bo odjechać już nie zdążą.
Polana leciutko się kołysała. Cholera.
Mężczyzna spojrzał z ukosa na Szept. Zdawać by się mogło, że bardziej od tożsamości i intencji nieznajomych interesuje go reakcja magiczki na ich przybycie.

Aed pisze...

[Mam nadzieję, że da się to czytać, bo zdycham. Jestem właśnie na etapie zbierania się po szkolnouczelnianych plagach, o którym ostatnio pisałaś. :D
Haha, a więc spontan... Czyli to co Aedówki lubią najbardziej. :D Pomysł z MUE bardzo mi się podoba. Ale mimo (jakiś tam) chęci pociągnięcia akcji nic mi tego nie wyszło. Przepraszam, że zwalam na Ciebie robotę - kiełkują mi w łepetynie pewne pomysły, więc następnym razem postaram się, żeby było bardziej kreatywnie. Na pewno mam poboczną, którą mogę na towarzystwo nasłać w charakterze sojuszniczki. Gdyby napatoczyli się na Łowczynię, to byłaby jak znalazł, bo łuczniczka. Tylko że wtedy to się z tego jakaś zbrojna wyprawa zrobi. :D Poczciwi wieśniacy nie spodziewali się chyba takiej krucjaty w imię ich bezpieczeństwa i honoru...
Kiedyś się pewnie po listę autorów użyczających artów zgłoszę, więc z góry dziękuję. A i widzę, że o listę dobrych książek i filmów też będę Cię nękać. ;)
Ja tak mam z uczeniem - jeśli jakiś temat lubię, to wystarczy, że raz przeczytam. I pamiętam, choćby w środku nocy z łóżka wyciągnęli i pytali. Jeśli mi nie podchodzi - tragedia, mogę co najwyżej zakuć, ale nie zapamiętać.
Techniki rozpalanie ognisk pod kątem pisania. Żebyś widziała moją minę, kiedy uświadomiłam sobie, jak dobrze, że skonfrontowałam właśnie napisane "krzesanie ognia hubką i krzesiwem" z Wikipedią. Geniusz.
Na filmikach z YT płakałam ze śmiechu tak jak dawno mi się już nie zdarzyło. Brat tak samo, a młodszy sporo. Jeżeli na tym etapie nas to bawi, to nie wiem, czy to źle, czy bardzo źle. :D
Krótko, bo spać. xD I pewnie z masą literówek, bo komp mój ogłosił strajk i piszę teraz na "obcej" klawiaturze.]

draumkona pisze...

- Wilk pozwoliłby mi sprawdzić wspomnienia - to ostatecznie przesądziło sprawę. Jedno, magiczne zdanie, które z myslenia o tym jak tu wywinąc się przed otwarciem umysłu wróciło go z powrotem na tor całkiem przeciwny. Zgodnie z życzeniem puścił jej ręce, ale wciąż był gotów na ewentualny unik czy odskok.
- Więc sprawdzaj. Nie mam nic do ukrycia - usiał wygodniej, wiedząc, że badanie umysłu może zamknąc się w pięciu minutach a może potrwać i dobrą godzinę. Czego jednak nie robi się dla bliskich osób chcąc na nowo pozyskać ich zaufanie - A Erza... to nie jest nasza liga Szept. Ona ma przewagę dziesiątek lat poświęconych na zgłebianie tajników swojej dziedziny. I zawsze ma za sobą element zaskoczenia. Zawsze... - wcale mu sie to nie podobało sądząc po minie jak i po głosie, bo podejrzany półelfiak nagle spochmurniał, jak zwykł robić Wilk kiedy ktoś zaczynał temat jego przodkini. Cholerna elfia baba, czy ona nie mogła tak po prostu umrzeć?
Drgnęła czując dotyk miękkiego materiału na ramionach i byłaby powiedziała coś niemiłego, gdyby nie dotarło do niej, że intruem jest nikt inny jak Devril Winters, z którym niedawno wymieniła parę dość nieprzyjemnych zdań. Pociągnęła znów nosem i otarła rozmazany makijaż wierzchem dłoni w efekcie rozmazując go jeszcze bardziej. To nie były dobrej jakości kosmetyki, nie takie które trzymały się w miarę nawet podczas wzruszenia. Nie, to był pierwszy lepszy nabytek z bazarku i teraz tenże zakup mścił się na Vetinari rozmazując się na oczach, nawet zahaczając o policzki nadając jej doprawdy żałosny wygląd porzywdzonej przez los dzieciny.
- Nie.. tu... - wymamrotała do samej siebie, jakby sens słów gdzies jej umknął, albo mówił w jakims obcym języku. Dopiero po chwili podniosła się chwiejnie z ziemi i przytrymała płaszcz by nie spadł. Ubranko z Rózy było cienkie, a tutaj, na zapleczu wcale nie było ciepło - Chodźmy - zdecydowała w końcu, równie cichym głosem bardziej podobnym do szeptu niż do tonu jakim zwykła zwykle przemawiać.
*
- Tobie wielu ludzi sie nie podoba, ale jeszcze nie spotkałam się z tym żebyś z tego powodu spił się na umór w burdelu. szczerze powiedziawszy ty nigdy nie spijasz się na umór, chyba, że w Dolnym królestwie - wytknęła mu przywołując stare wspomnienia ich pierwszej nocy, która zapewne nigdy nie miałaby miejsca gdyby nie krasnoludzka, piekielnie mocna gorzałka, którą uraczył ich Ymir. Syknęła, kiedy nieostrożnie natrafił na bolące miejsce i byłaby go kopnęła, gdyby w porę nie zareagowała nad natualnym odruchem ciała.
- Ty też nie uleczysz, bo medyk z ciebie żaden. Aż dziw, że drzazgę umiesz sobie wyjąć - tym razem sobie z niego drwiła, a to zwiastowało poprawę humoru furiatki. Choć z nią nigdy nic nie było wiadomo, bo zbyt podobną była do ognia, który to raz wyrzcał płomienie w górę by za chwilę ledwo tlić się między drewnianymi gałązkami. Choć on, Lucien, znał ją już na tyle by wiedzieć kiedy ów ogień przygasa.

draumkona pisze...

- Gdyby Wilk żył, spróbowałby się skontaktować, a nie ukrywał się w burdelu - z emocji Wilka w tym momencie niewiele dało się odczytać, prócz niepokoju o elfy i o małą Mer, którą zostawił w Czeluści. No, może lekki wyrzut sumienia, ale przecież miał powody i brak możliwości.
- Nie ukrywam się w burdelu... Kiedy Darmar mnie przechwycił to wsadził w to ciało. Cienie się ewakuowały i Lucien kazal mi znaleźć Iskrę i Mer, to je znalazłem. Mała była sama, nie wiedziałem co się stanie z tobą, z resztą więc zabrałem ją ze sobą. A w Czeluści mnie obserwowali. W sumie nadal obserwują, a Lucien robi się podejrzliwy. Nie mogłem się odezwać. To tak jakbym od razu poszedł do Nieucha i powiedział mu, że ja to ja i zrobię co chcecie bo macie moją córkę.
– Śpieszyło się do Róży, Solany czy Łowczyni? - teraz to go wkurzyła, bo do żadnej z tych rzeczy śpieszno mu nie było, chyba że z powrotem do Czeluści, a to z kolei powodowane było córką. Cały czas na wierzch wypływała myśl, wyrzut, że zostawił ją tam samą, bo Poszukiwacz ubzdurał sobie jakąś misję przez którą musieli stamtąd się ruszyć.
- Do żadnej z nich i chyba już to przerabialiśmy. A ty nie masz obrączki i...
- A jeśli ci powiem, że to co mówili twoi o mnie i Darmarze to prawda? - tym pytaniem zamknęła mu usta, a myśli po prostu wyparowały, jakby złamała jakieś chroniące go zaklęcie. Ona... Darmar... Prawda... Bez słowa podniósł się odchodząc kawałek, krzyżując ręce na piersi. Świetnie, on umiera a ona od razu leci do Darmara. Świetnie. No po prostu kurwa świetnie.
- To w takim razie życzę wam wiele szczęścia. Ale nie myśl, że oddam temu pajacowi Mer - wywarczał przez zaciśnięte zęby, usiłując opanować mieszaninę rozczarowania, smutku i wściekłości w jednym. Cholerny mag, może ją jakoś zaczarował, albo co?
Nie zaprotestowała, nawet nie pisnęła kiedy porwał ją w górę. Chwyciła się jego koszuli dłonią, jakby to w finalnym efekcie miało cokolwiek dać. Nawet nie wiedziała gdzie ją niesie i w sumie nie chciała wiedzieć. Powinna nauczyć się mu ufać, w końcu już raz mówił, że żadnego ślubu nie będzie, mówił... Powinna... Westchnęła, opierając głowę na jego ramieniu i pogrążając się w morzu własnych, niezwykle poplątanych myśli. Wrodzona ciekawość długo nie mogła być wstrzymywana, choćby nie wiadomo jak się starała.
- Gdzie idziemy?
*
- Prze rekruta, czy nie, nie powinieneś się tak upijać. A jakbyś na mnie nie trafił, tylko w łapy jakiegoś gangu? Nie każdy zna twoją facjatę... - urwała, uważnie obserwując dłoń Cienia, która niebezpiecznie zbliżala się do jej bioder. Nie żeby jej to przeszkadzało, wręcz przeciwnie... Nadal nie nadrobili tego czasu kiedy ona gdzieś włóczyła się po świecie z Hauru a on robił swoje.
- Lu pamiętaj, że Szczur zniknął, misja... - zaczęła, ale znów nie dokończyła zdania, bo dłoń znalazła się na udzie, niebezpiecznie blisko celu. I może pokazywała teraz jakim to beznadziejnym jest rekrutem, ale nie obchodziło jej to. Ważne było tu i teraz, a tu i teraz oznaczało chędożenie.

draumkona pisze...

- Miałam na myśli, że wróciłam do nauk u niego. A co pomyślałeś? - nie odpowiedział, jeszcze bardziej poirytowany, że go podpuszczała. Wiedziała doskonale jak reagował na Darmara więc nie powinna mu tego robić. Nawet jeśli tylko chciała się upewnić, sprawdzić... To było zagranie poniżej pasa.
- Nie myśl, że zamierzam ją zostawić w rękach Cieni. Nie myśl, że wiesz wszystko. Może twoim zdaniem powinnam tu jeszcze przyjść w diademie?
- Mogłaś przyjśc w worku na kartofle, przynajmniej by nie rozbierali cię do reszty wzrokiem. I ty też nie myśl, że ją zostawię wśród Cieni. Jak na razie jest tam bezpieczniejsza niż w Atax i tylko dlatego ją zabrałem. Nastraszyłem, ogłuszyłem... - pokręcił głową, znów nękany wyrzutami sumienia. uderzył własna córkę. Co z niego był za ojciec? Chyba raczej taki, którego nikt by nie chciał.
- A co miałem ci powiedzieć, że pójdę i mu nogi z dupy powyrywam? Zginę zanim zdążę się zbliżyć do tej jego zasranej wieży? - jak zwykle miał problem z okazywaniem uczuć i nawet głupiej zazdrości nie mógł w tej chwili należycie odtworzyć. Poza tym, co by to zmieniało, gdyby powiedział to, co myślał? Gdyby rzeczywiście rzuciła go dla Darmara... Co by wówczas zrobił? Nie wiedział, choć bardzo prawdopodobnym wydawało się pójście do wieży i próba uprzykrzenia mu życia. Pierwsza i ostatnia próba.
Pozostawiona sama sobie rozejrzała się po pokoju w którym to przyszło jej spędzić tą chwilę czasu bez towarzystwa. Prześlizgnęła się wzrokiem po łóżku, świeżej pościeli, po jakimś obrazie, podłodze, dywanie. Właśnie, dywan. Miękki i puchaty kojarzył jej się z sierścią jakiegoś miłego zwierzaczka, więc przysiadła na nim i z pewną dozą ulgi pozbyła się pantofelków. Miała parę otarć, ale nie było to coś poważnego czy wymagającego uwagi specjalisty, ot trochę zdartej skóry i nic więcej. Nim zdołała wziąć jakieś dodatkowe okrycie, czy sie przebrać, wrócił Devril z gorącą czekoladą, której sam zapach potrafił poprawić jej nastrój. Teraz jednak odniosło to słaby skutek, podobnie jak rogaliki na których widok w normalnych warunkach by sie uśmiechnęła.
- A jakbyś chciał to powiedzieć? - mruknęła zdejmując z tacy kubek i upijając łyk napoju, wzrok wlepiając w tańczące płomienie. Może ona też powinna przeprosić za ten naskok? Ale... No właśnie, było pewne ale. Pojawiło się dziecko, a jak dziecko to i pojawią się pytania z których cięzko będzie wybrnąć, a których Vetinari obawiała się najbardziej. Małej na pewno nie umknie fakt, że jej rodzice widują się dośc rzadko, że inni mają normalne rodziny, że wszystko w sumie wygląda tam inaczej. I zacznie pytać. Dlaczego. A ona nie będzie potrafiła ani odpowiedzieć, ani wymyślić żadnego kłamstewka.
- Devril... - zaczęła, ale urwała na chwilę zbierając w sobie siły by mówić dalej - Ja wiem, że w sumie to... to ja nie mam prawa się czepiać co ty robisz. Nie powinno mnie obchodzić to z kim śpisz, z kim jesteś, co robisz... Ale co ja powiem Tulli jak się spyta kto jest jej ojcem i czemu go przy niej nie ma? Co ja jej powiem jeśli ktoś nazwie ją bękartem? Nie chcę żeby skończyła jak Erril... - młody Cień był dla jej brata tylko ciężarem i trudno było mu pogodzić się z jego istnieniem, widziała to. Był kartą przetargową Bractwa, był nic nie znaczącym pionkiem... Nie chciała takiego losu dla swojej córki. Z całego serca pragnęła tego uniknąć.
*
Iskrze dopiero po chędożce przypomniało się, że dziś był taki dzień, który obwołano dniem kobiet. Tradycja nakazywała obarowanie pań jakimś drobnym upominkiem, ale ona chyba już swój otrzymała. I wcale nie taki drobny.
- Wiesz jaki jest twój ukryty talent? - mruknęła leniwie, wtulając się w szyję Cienia leżącego obok i naciągając na siebie bardziej kocyk. Noc była chłodna - zaciąganie mnie do łóżka mimo trwającej kłótni. Zacny talent, nie powiem.

draumkona pisze...

- Będę musiała jeszcze tam wrócić. Noc jeszcze się nie skończyła.
- Po moim trupie. Jak znikniemy we dwójkę to nic się nie stanie - przynajmniej tak on to widział. Zauważył już, że Lucien baczniej go obserwuje, ale nie wychwycił tego, że pod nieobecność Lu na oku miała go Solana. Dodając do tego fakt, że nie zdzierżyłby widoku Szept na podeście i klejących się do niej pijusów i podejrzanych typków... Nie, prędzej ją też ogłuszy i gdzieś wyniesie.
- Ale zawsze mogłem jakoś inaczej, delikatniej... Żebyś widziała jakiego siniaka jej nabiłem to byś mnie nie usprawiedliwiała - zupełnie jakby sam prosił się o ochrzan z jej strony w tej kwestii. I rzeczywiście, nie chciał usprawiedliwień, do umysłu nie docierało to, że nie było wyboru. Czuł się okropnie i nic nie potrafiło tego zmienić. Tknięty jakimś dziwnym uczuciem przyjrzał się jej uważniej, jakby doszukiwał się jakiejs podpowiedzi co do dalszego zachowania w jej wyrazie twarzy, w oczach.
- Muszę wrócić do ciała i odzyskać dawne życie. Odzyskać was. Nie wiem jeszcze jak... Ale coś wymyślę - aż dziw, że takie słowa przeszły mu przez gardło na trzeźwo i bez żadnych magicznych ziółek. Korzystając z okazji, że była tak blisko, przygarnął ją do siebie, ciasno przytulając. Bogowie, jakże mu tego brakowało.
Słuchała uważnie, chłonąc każde jego słowo, każdy gest czy ruch. Wreszcie mogła się czegoś dowiedzieć na spokojnie, bez wyrzutów. I zastanawiała się dlaczego od razu nie udało im się tak porozmawiać, co wtedy poszło nie tak, że tak na siebie skoczyli. Może to była wina atmosfery panującej w Róży i tych nigdy nie ustających krzyków i jęków do wtóru muzyki i kolejnych skrzypnięć łóżek? Tu przynajmniej było cicho i spokojnie.
- To wiele wyjaśnia - podsumowała w końcu, odstawiając kubek na bok, z dala od dywanu by przypadkiem nic się nie zabrudziło i przysunęła dłonie do ognia, ogrzewając je - Ale nie wiem czym się martwisz. Escanor nie może mnie dopaść nawet teraz, kiedy ma wsparcie w postaci alchemików Gildii. A nie mając mnie u siebie nie będzie mógł wymierzyć kary za twoje czyny, więc nie panikuj - pominęła milczeniem kwestię jednego zdemaskowania, przez które musiała ukrywać się ze swoją tożsamością i przedstawiała się głównie jako Asznan, dla nielicznych pozostająch nadal jako Charlotte. Zbyła milczeniem także sprawę tortur w wyniku których straciła pierwsze dziecko, którego ojciem najprawdopodobniej też byłby Devril.
- A póki ja żyję, to Tulli nie dostanie, więc powtarzam, nie panikuj. Potrafię sobie radzić - chciała go jakoś uspokoić, ale niezbyt wyszło. Zwłaszcza biorąc pod uwagę nerwowe ruchy czy krążenie po pokoju - Nie denerwuj się tak... - mruknęła, odrywając dłonie od ciepła kominka i odwracając się by móc mu się przyjrzeć.
*
Iskra też nie pamiętała o dniu kobiet, przynajmniej do momentu w którym ktoś pod oknem krzyknął jakiś frazes o tym, że kwiaty w takim dniu powinny być tańsze. To dało jej do myślenia, a umysł od razu podsunął odpowiednie rozwiązanie. I swoją drogą, czy Lucien pamiętał? Dałaby sobie rękę uciąć, że nie.
- A wiesz Lu, że jest dzień kobiet? Przyznaj, że zapomniałeś - szczerze bawiło ją przypominanie Cieniowi o tkich rzeczach jak święta czy inne drobnostki w typie dnia kobiet. Dziwnie było go oglądać nieco spanikowanym, lub przerażonym wizją prezentów i ich pakowania, albo składaniem życzeń.

draumkona pisze...

- Bo nie jestem jeszcze w tym dobry Szept i dobrze o tym wiesz. Twój ulubiony najemnik wszystkim przecież rozpowiedział, że nie potrafię przewidzieć własnego kataru - czasami go to irytowało. Czasami, bo nie mógł zbyt wiele poradzić na częstotliwość wizji i ich prawdziwość. W zasadzie nawet nie wiedział jak to działa, nie rozumiał istoty tej magii tak jak jeden krasnolud, który mówił, że przewiduje na raz wszystkie trzy ścieżki losu i pozostaje zawieszony w międzyczasie.
- Muszę odzyskać - zacisnął wargi nerwowo, widząc jak wiele przeszkód piętrzy się jeszcze przed nim. Najpierw będzie musiał odzyskać ciało, tylko... W jaki sposób? Erza wyrwała jego duszę zapewne bazując na wiedzy o magii uzdrawiania, albo magii mentalnej, a on... Czymże był on w porównaniu do jej umiejętności i wiedzy? Nawet nie wiedział jakby się miał zabrać za przenoszenie, czy wyrwanie, a co dopiero mówić o podmianie - Skoro Darmar zdołał przechwycić duszę i wsadzić ją w ciało, to może cię nauczy? Wtedy mogłabyś mnie podmienić... - nawet nie wiedział jak ryzykowanym jest zabieg. Nie wiedział nawet, że wyrwanie duszy nie jest niczym szczególnym, ale jej poprawne zagnieżdżenie to nie lada wyczyn.
- Tylko trochę? Jak na mój gust to zaraz zaczniesz się trząść i mdleć, więc lepiej chodź tu i usiądź - trochę sobie z niego zażartowała, ale to miało mu pomóc w rozgoneniu czarnych myśli. Martwił się na zapas, zupełnie zreszta niepotrzebnie. Ona wolała do tego wszystkiego podchodzić bardziej optymistycznie, doszukiwała się jakichś małych rzeczy, które wskazywały na poprawę sytuacji. Pesymizm w niczym by tutaj nie pomógł.
- Nie martw się na zapas Devril, bo zmarszczek dostaniesz i się szybciej zestarzejesz, a takiego już nie będę cię chciała - sięgnęła po jeden z rogalików, w końcu decydując sie na zjedzenie czegokolwiek.
*
Iskra nawet nie musiała się wysilać ze swoja miną uprzejmego niedowierzenia, bo wystarczyło, że na nia spojrzał i od razu sie przyznał. Bogowie, czy oni naprawdę znali się aż tak dobrze, że wystarczyło jedno spojrzenie i już wszsystko stawało się jasne? z jednej strony bardzo wygodne takie porozumiewanie bez słów, ale z drugiej, jakby chciała coś ukryć... To jak, skoro tak szybko ja rozgryzał?
- Ja myslę, że to było zadośćuczynienie za te miesiące rozłąki Lu, a prezent i tak mi się należy - miło było się z nim podrażnić. Chociaż, gdby go tak solidnie sprowokować to pewnie by wyleciał po prezent nawet bez spodni i kupił kolejny sztylet. Może ona powinna kupic gablotki i tam chowac te sztylety? Bo robiła się ich już całkiem pokaźna kolekcja. Albo otworzy mały sklepik - sztylety na każdą okazję. Sztylety do mięsa, sztylety do opornych gorsetów, sztylety do zabijania, sztylety do rozcinania sznurów, sztylety...

draumkona pisze...

- Nikt nie mógł nic zrobić - mruknął, dziwnie się teraz czując. Róża, stosowne odgłosy, półnagość magiczki... Gdyby nie fakt, że mogą ich zdemaskować to byłby ją wciągnął w jakiś kąt i bezczelnie wykorzystał. A może jednak powinien spróbować? W końcu kto by zaglądał do piwnicy...
- Znikajmy stąd Szept. Cienie i tak się dowiedzą, prędzej czy później - pociągnął ją za sobą, do tylnego wyjścia. On nie zostanie tu ani chwili dłużej, podobnie zresztą magiczka, któej nie zamierzał zostawiać tutaj samej. W zasadzie nie miał żadnego planu co teraz, co dalej i jak on to wszystko odkręci, ale obiecał sobie wymyslac na bieżąco. I jak na razie bieżącą sprawą było uciec z Róży bez wykrycia.
Łypnęła na niego oblizując palce po rogaliku, uważnie go lustrując. Dlaczego on się tak martwił? Rozumiała, że przeiwdujący i w ogóle, ale... Ale przecież tak się zamartwiając na zapas to on sie pewnego dnia zajedzie. A to byłoby jej bardzo nie na rękę. Niepokój o jego osobę potęgował fakt, że z jej nieudolnych żarcików nawet sie nie śmiał. Ba, nawet się nie uśmiechnął, tylko klapnął na ten fotel jakby problemy nagle go przerosły. Z westchnieniem podniosła się z dywanu i podeszła do fotela, po prostu ładując się arystokracie na kolana, nie pozostawiając mu wyjścia innego niz spokojne siedzenie.
- Nie martw się tak, słyszysz? I nie przewiduj. Przynajmniej teraz. Nie myśl... nie myśl o niczym - sięgnęła dłonią jego twarzy, delikatnie głaszcząc policzek, usiłując odegnać złe myśli.
*
- To co chcesz dostać? - gdyby była złośliwa to kazałaby mu się domysleć. Gdyby była wredna to powiedziałaby, że to co kobiety lubią najbardziej. Ale że akurat byli po chędożeniu i Iskrze całkiem odpowiadało leżenie sobie przy Cieniu...
- Kwiatka mi potem kupisz, a resztę możesz mi dać teraz - innymi słowy nie zamierzała łóżka opuszczać, a i Cień przez to wyjśc nigdzie nie mógł. Jeszcze jeden raz, ostatni, nim w końcu zajmą się misją.
- Dobra - mruknęła jeszcze bardziej rozleniwiona niż przedtem, przeciągając się i podnosząc do siadu - Musimy w końcu zainteresować się tą misją...

draumkona pisze...

- Wydostaniemy ją. Jeśli się nie ujawnię, to Cienie prędzej czy później zwrócą się do ciebie z jakims bzdurnym założeniem, że Mer za władzę czy coś. Zgodzisz się, dostaniemy Mer a oni figę z makiem, bo się ujawnię - plan miał pewne luki, ale nie myslał teraz o tym. Po pierwsze, Cienie na pewno nie dałyby się ot tak, bez zabezpieczenia, naciągnąc na to żeby władze dla Errila wymienić na Mer. Po drugie, nie wiadomo w jakiej formie przekazaliby elfią księżniczkę. Po trzecie zaś na pewno wcześniej upewniliby się, że elfi władcanaprawdę nie żyje. Ale ten ostatni zdawał się chwilowo zajmować przekonywaniem magiczki by opuściła z nim Różę. I pewnie przekonywałby ją tak do rana, gdyby nie skrzypnięcie drzwi i kroki.
- Wiejemy - syknął, pociągając ją do drzwi, nawet nei dając szansy na sprzeciw. Nie chciał by ich złapano, bo to już byłaby całkowita demaskacja.
Uśmiechnęła się zawadiacko czując jego dłoń oplatającą ją powoli w talii. Niby była obolała, niby po porodzie, ale chędożenia to się chciało. Przylgnęła do niego ciasno, ciesząc się bliskością, jego ciepłem i dotykiem. Palce wplotła w ciemne włosy arystokraty, agresywniej wpijając się w jego wargi, wciąż zachłanniej, łapczywiej, jakby co najmniej się rok nie widzieli i dopiero teraz mieli okazję nadrobić zaległości. Płaszcz miała ledwie zarzucony na ramiona, więc przy pierwszym lepszym ruchu się zsunął pozostawiając ją tylko w skąpej sukience z Róży. Nie, żeby jej to przeszkadzało.
*
- Ała! - pisnęła rozmasowując pośladek. Co za niedobry człowiek z tego Cienia, tak ją szczypać, kiedy ona była taka miła i grzeczna... Łypnęła na niego przez ramię i rzuciła poduszką, trafiając Luciena w udo, niebezpiecznie blisko krocza, jakby ostrzegając, że ona owszem też może go uszczypnąć, ale gdzieś indziej. Wypełzła w końcu z łóżka i zaczęła ubierać się w porozrzucane uprzednio rzeczy, ukłądając w głowie plan.
- Pamiętasz gdzie jest wejście do kryjówki Cieni? Bo mi juz to wyparowało z głowy. I musimy iść po tego twojego rekruta?

draumkona pisze...

- Chodź tu elfico, zabawimy się - tyle wystarczyło, by Wilk całkowicie zapomniał o i tak niedopracowanym planie i zatrzymał sie wpół kroku. Wysledził w ciemności mówiącego i ściągnął brwi. Jakiś człowieczek w eleganckiej koszuli, z wielkim bębnem od piwska i niemiłosiernie zarośnięty. Żaden przeciwnik dla niego, zwłaszcza, że tamten był nieco podpity. Wprawnym ruchem zdjął swój płaszcz i narzucił go na Szept i już miał ruszać obić obcemu gębę, gdyby nie pociągnęła go mocniej. Zahwiał się, usiłując utrzymać równowagę i ostatecznie odpuścił, odprowadzając człowieczka nieprzyjemnym spojrzeniem mówiącym tylko jedno tylko spróbuj, a nie popuszczę.
- Musisz się przebrać - zarządził w końcu, nie dbając o to jak oni niby w środku nocy znajdą dla niej jakieś ubrania. Jak na jego gust mogli nawet obrabować miejscowego krawca czy butiki, cokolwiek, byleby ubrała się normalnie. Znaczy... Jemu sie podobało. ale nie podobało mu się to, że prócz niego jeszcze widzą ją jakies oprychy. Szept była jego i koniec.
Vetiari obudziła się dopiero późnym rankiem po wyjątkowo wyczerpującej nocy. Najpierw doszedł do niej szum i gwar z podbliskiej ulicy, dopiero potem zaś zorientowała się, że to jakaś rezydencja Devrila w mieście. Ta myśl nieco ją uspokoiła, bo juz chciała się zrywać z łóżka i szybko sie zmyć. A tak... przeciągnęła się leniwie, przysuwając do Devrila, który chyba wciąż spał, albo doskonale udawał robiąc sobie z niego poduszkę. Ciepłą, miękką i ładnie pachnącą.
- Śpisz? - mruknęła, kiedy znudziło jej się wpatrywanie w jego oblicze i czekanie na to aż da jakiś znak, że jednak tylko udaje.
*
- Wiesz, mi on nie jest do niczego potrzebny, ale sam się wczoraj zarzekałeś, że chcesz go mieć na oku. Jak już ci przeszło to możemy iśc bez niego - rzuciła wciagając spodnie na nogi i zapinając pasek ze sztyletem, który należał do jej prywatnej kolekcji Lucienowych podarków. Co prawda nie znała poziomu trudności misji, ale sam fakt że Szczur milczał wydawał się mocno niepokojący. Widziała przelotnie Cano, ale gdyby było to coś ważnego to pewnie by powiedział od razu... Zresztą, dowie się jak tam przyjdą. Teraz nie będzie się domyślać. Przystanęła, zawiązując rzemyki dekoltu, tak by jednak co nieco ukryć i nie latać z biustem na wierzchu, choć nieprzychylni furiatce twierdzili, że i tak pod koszulą nic nie ma i dlatego Lucien tak często odwiedza Różę.
- Najbliższe wejście jest przy pomniku tej całej bogini z mieczem… jak jej tam… Ta, co niby wojownikom patronuje…
- Nie znam się na ludzkich bogach - stwierdziła splatając czarne loki w gruby warkocz i wiążąc go kolejnym rzemykiem - ale imię tejże bogini nic nam nie da, grunt żebyś pamiętał lokalizację... Pomóc ci? - uśmiechnęła się kącikiem ust, zerkając na porozrzucane rzeczy Cienia. Biedaczek, teraz będzie musiał to zbierać... Może zamiast proponować pomoc powinna usiąść i popatrzeć? Chociaż nie, wtedy nigdy stąd nie wyjdą.

draumkona pisze...

Lofar. Nie bał się go tak bardzo jak był we własnym, dobrym, sprawdzonym ciele. Wiedział, że krasnolud ma straszną słabośc do dara, ale zwalał to na ogólny zachwyt boskimi posladkami, nie zas ogólna słabością do rasy. teraz zaś miał się przekonać, że Lofarowe fantazje nie tyczą się tylko Dara, ale każdego w miarę przystojnego półelfa.
- Nie idę do żadnego Lofara. Lubię swoje pośladki, nawet jeśli te tak do końca nie są moje - zabrzmiało trochę zbyt skomplikowanie jak na jego zmęczony umysł, więc się poddał. Po dzisiejszym dniu nie miał siły na nic, nawet na jedzenie, a co dopiero na ucieczki przed Lofarem, jego kuśką i/lub patelnią.
- Idę spać, a z tego co widzę ty też się wybierasz do łóżka więc... - zerknął znacząco na jedno łóżko, uśmiechając się charakterystycznie. szept dobrze znałą ten dziwny uśmieszek i mimo innego ciała, wyraz jego twarzy kiedy myslał o chedożeniu wcale sie nie zmienił. Ani trochę.
- Obudzić mówisz? - oczywiście, że się połapała, że nie śpi, a tylko ją podpuszcza. Ale dobrze, skoro chciał się tak bawić to nie ma sprawy, ona w to wchodzi. przysunęła sie jeszcze troszeczkę i sięgnęła wargami jego szyi, muskając ją lekko, znacząc słabymi pocałunkami i tak wędrując aż do linii szczęki arystokraty. Dotarła nawet do policzka, kiedy nagle zrezygnowała, na powrót się kładąc i korzystając z ramienia Devrila. Nikt nie lubi jak sie przerywa pieszczoty, może więc to go zmobilizuje do ruszenia pośladków.
*
Klepnięcie w tyłek zignorowała, acz postanowiła, że przy najbliższej okazji jakoś mu się odpłaci w ten, czy inny sposób. Wyszli na dwór, prosto w uliczny gwar i dzięki bogom, że nie był to środek lata bo prócz tłoku mieliby do czynienia z wszechobecnych zaduchem i smrodem spoconych ciał. A tak towarzyszył im tylko lekki, wiosenny wietrzyk, równie miły co i zdradliwy, niosący ze sobą długa falę przeziębień i epidemii kataru.
Kierując się do kryjówki złodziei napotkali Myszołów. Bliska wspólniczka Radnego wyglądała źle. Miała podkrążone oczy, bladą cerę, a jasne, zwykle błyszczące włosy przypominały raczej suche siano wzburzone po jakimś przypadkowym chędożeniu. Nie przypominała samej siebie, odważnej i brawurowej złodziejki zdolnej ukraść nawet Escanora z jego włąsnego wychodka. Dopiero widząc ją do Iskry dotarła powaga sytacji.
- Jesteście. W końcu - powitała ich ponurym tonem, od razu w skrócie opowiadając co się stało. I z minuty na minutę sytuacja wyglądała coraz gorzej. okazało się, że Szczur zniknął na jednej z misji gdzie łączono siły Bractwa i złodzieji. On miał kogoś zabić, Myszołów wykraść, nic nowego, a jednak... jednak Cień nie stawił się w umówionym miejscu o umówionej porze. Nie dał również zaku życia.
- Mercer wie więcej niż ja - zakończyła jeszcze bardziej ponurym tonem niż zaczęła i zniknęła w tajnym przejściu do ścieków, w których to mieściło się jedno z przejść.

draumkona pisze...

- Spać? - podążył za nią, krok po kroku pozbawiając się ubrań. Najpierw buciory i płaszcz, koszula zaraz później. Bezczelnie wślizgnął się do łóżeczka przy magiczce, nawet jeśli miałby byc z niego zaraz wyrzucony, to chciał choć chwilę poczuć się jak dawniej. Jakby zupełnie nic się nie stało, on nie miał innego ciała a ona wcale nie była narazona na spotkanie z Erzą, czy starcie z tym co wsadziła w jego ciało. Przysunął się bliżej magiczki, zaciagając się jej zapachem i tylko prypadkowo wodząc dłonią po cieniutkim materiale sukienki.
- Na pewno? W końcu tyle się nie widzieliśmy... - mruknął wcale nie sennie, a bardziej jakby tylko czekał na sygnał do "ataku".
-Wiesz, mi tam się budzenie podobało. Mogłabyś kontynuować… - podniosła spojrzenie, przyglądając sie mu uważnie, jakby cos rozważała. on tak serio mówił? Może rzeczywiście chciał większośc dnia spędzić w łóżku, umilając słuzbie czas krzykami i jękami rodem z Róży? A właśnie, Róża... Może by mu pokazała co tam podpatrzyła? pewnie i tak juz o tym wiedział, w końcu miał taka opinię jaką miał, ale... No, zawsze inaczej się to odczuwa kiedy robi się takie reczy z osoba bliską.
- Mówisz? - mruknęła, przygryzając lekko płatek jego ucha, a zaraz chwilę jakby rezygnując znów i zniknając pod kocami. W pierwszej chwili mógł poczuć zawód, lub rozczarowanie, że alchemiczka jednak odpuściła, ale... Ale jednak nie. Dotyk ciepłych warg na skórze piersi zwiastował co innego, zwłaszcza, że ów dotyk ześlizgiwął się coraz to niżej i niżej, po brzuchu i niżej...
Tak, Vetinari nie miała kompletnego pojęcia co robi.
*
- Może to jakieś osobiste porachunki?
- Nie sądzę, bo na misji byliśmy oboje. Rozstaliśmy się w momencie kiedy on miał wykonac część Cieni a ja złodziei. Nie była to pierwsza taka misja, więc znał plan działania. Nie było żadnych znaków... nic. Nie odezwał się ani potem, ani w ogóle później. Nic. Jakby... - bała się to pwoiedziec na głos, ale wszystko na to wskazywało, że Szczur niestety ich opuścił i jest już po drugiej stronie chmur, zasiadając z bogami.
- A co to za misja? - spytała w końcu Iskra, zastanawiając się czy może nie ma to czegoś wspólnego z magią.
- Artefakt. Przynajmniej ze strony złodzieji, kontrakt Cieni mówił chyba o zabójstwie strażnika czy coś w ten deseń...
- Ale strażnika takiego zwykłego cepa, czy strażnika artefaktyu?
- tego nie wiem...

draumkona pisze...

W spodniach? Ach, rzeczywiście, nie zdjął ich... ale to była wina magiczki, bo od kiedy zniknęła pod kołdrą to nie myslał o niczym innym jak o solidnej dawce chędożenia. Długo jej przy sobie nie miał i tęsknota robiła swoje. A to udo przerzucone przez jego biodra, te koronkowe majtki... to wszystko ani trochę mu nie pomagało się skupić na mówieniu. Ani na myśleniu.
- Widzieliśmy? Mam wrażenie, że akurat oglądanie to nie to, co masz w tej chwili na myśli - przełknął nerwowo ślinę, usiłując nie zerkać co chwila na t odsłonięte udo i nie reagowac na jej zapach. Mimo tego, że półelfie zmysły były nieco przytłumione niż te do których przywykł, to... No nie mół pozostać obojętny, nie wobec niej. Dłoń odruchowo wylądowała na nodze magiczki, sunąc powoli w górę, w kierunku majtek, a ustami odszukał jej wargi smakując ich łapczywie, jakby nie widzieli się co najmniej rok.
Vetinari nie wiedziała kompletnie co z nim takiego robi, nie wiedziała co na niego tak działa, ale pewnym było jedno - nie zamierzała przestać i tego postanowienia sie trzymała, doprowadzając go na skraj wytrzymałości, nie pierwszy zresztą raz, choć w ten sposób to jednak po raz pierwszy. Kiedy w końcu wylazła spod kołdry, to na twarzy miała bardzo silne rumieńce, nie wiadomo czy z braku powietrza pod kocami, czy też ze wstydu odnośnie tego co zrobiła. Zerknęła kontrolnie na Devrila, nie wiedząc co o tym wszystkim powiedzieć. W końcu zdecydowała się na:
- Ekhm... Fajna nowa sztuczka, nie?
*
- Witaj Cano - uśmiechnęła sie lekko na widok złodzieja, w końcu... lubiła go. Cokolwiek myslał sobie Cień, ten złodziej zdobył jej sympatie i chyba nie miało sie to zmienić. Nie w najbliższym stuleciu.
- idziemy - mruknęła Myszołów, wymijając całe to tałatajstwo i zagłebiając sie w tunele. Musieli szybko znaleźć Mercera nim ten zniknie na koeljnym wypadzie. Może przywódca złodziei jednak tym razem gdzieś zaległ i nie zniknie tak szybko jak poprzednio... - Nikt sie nie zgłosił, przynajmniej na razie. To magiczne gówno, jak to ślicznie określiłeś, jest u nas, w piwnicach i niech tam zostanie. Przynajniej na razie, może iskra niech sie temu przyjrzy, w końcu jest magiem...
- Pokaż mi gdzie i się przyjrzę - furiatka miałą zamiar ryzykować, zwłaszcza, że nie było tu jej szacownego mentora który mógłby jej tego zabronić. Stety niestety, Lucien nim nie był.

draumkona pisze...

Ledwie poczuł jak jej dłoń schodzi niżej a już dobrał sie do cieniutkiej tuniki dzielącej ich ciała i to tak chaotycznie i tak pożądliwie, że została bez niczego w parę sekund, co niezwykle go zadowalało. Dobrał się do niej, wywrócił na plecy wpijając się pocałunkami w szyje elfki, schodząc niżej, na dekolot, nie pomijając żadnej z piersi, należycie każdą z nich pieszcząc. Tej nocy wcale nie przejmował się tym, że ktoś może ich podsłuchać, czy nawet podglądać, liczyła się tylko ona i nic więcej, zupełnie jakby reszta świata kompletnie znaczenia.
Milczenie Devrila nie napawało jej optymizmem, aż zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła ujawniając się ze swoją wiedzą godną potępienia. Już chciała nawet przeprosic, poprosic by zapomniał o wszystkim, kiedy jednak odezwał się. Rychło w czas.
- Chodź tu - posłusznie przysunęła się, na powrót robiąc sobie z niego poduszkę, gładząc umięśnioną pierś arystokraty dłonią, drapiąc lekko pazurkami - Cóż ty ze mną robisz…
- Uzależniam - odpowiedziała lekkim, żartobliwym tonem, dłonią z piersi sięgając jego twarzy, odwracając ją ku sobie i przypatrując się mu. Lubiła na niego patrzeć. Zielone oczy miały zwykle taki spokojny wyraz, jakby jego ducha nie nękał żaden problem, ni zmartwienie. Uspokajał ją i dawał poczucie bezpieczeństwa, choć wcale nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że był obok.
- Próbuję uzależnić cię ode mnie... tak jak ja jestem uzależniona od ciebie.
*
- Mówiłam, że nie wiem kim był strażnik. To była część Cieni i Szczur nie chciał na ten temat nic mówić... Ale może w jego pokoju zostały jakies papiery odnosnie misji, więc cie tam zaprowadzę i sobie pooglądasz - złodziejka pochyliła się, przechodząc pod częściowo zawalonym stropem i prowadząc ich stromym zejściem w dół. Czułe uszy iskry wychwytywały juz pierwsze dźwięki, pierwsze oznaki życia w kanałach. zbliżali się.
- Bla bla bla... - mruknęła Iskra, nie chcąc słuchac pouczających formułek. Może i był wyzszy rangą, ale na pewno nie zamierzała go we wszystkim słuchać. Jak na przykład teraz. zejdzie tam jak będzie trzeba i koniec kropka.
- A wszystko miało miejsce niedaleko Valnwerdu. Szczur zaginął najprawdopodobniej w lesie, albo pod ziemią, bo z tego co wiem jest tam zejście do Donego Królestwa, ale... Ale krasnoludy odkąd trwa wojna zamknęły swoje tunele chroniąc się w głębi ziemi. Poza tym, po co miałyby porywać Szczura?
- Może to nie krasnoludy - mruknęła Iskra ponuro, przypominając sobie co jeszcze kryje się w ciemnych tunelach zapomnianych przez krasnoludy - albo głębinowcy. Tego nie wiemy, musielibysmy znaleźć jakieś ślady, cokolwiek... - mruczała dalej, wchodząc za Myszołów przez wąskie drzwi do okrągłego, głównego pomieszczenia przypominającego wyludniona karczmę, która dzięki szerokim tratwom dryfowała po oczyszczonych ściekach.

draumkona pisze...

Uparty elfiak nie miał aż tak wyczulonych zmysłów, a zmęczony chędożeniem pewnikiem by się nie obudził gdyby nie pierwsza tego roku mucha, która zaczęła natarczywie latać przy jego uchu dokładnie wtedy kiedy odezwała się magiczka. Zmarszczył nos, mruknął coś, szarpnął głową, usiłując odgonić nieprzyjemne, wkurzające bzyczenie, ale nic nie pomogło.
- Spadówa no... - mruknął i poderwał się do półsiadu, opierając na łokciach. Zaspany i kompletnie rozczochrany, najpierw usiłował znaleźć winowajcę jego pobudki, ale półelfi wzrok nie był w stanie mu w tym pomóc więc z westchnieniem opadł z powrotem. i dopiero wtedy pan zapominalski zaskoczył, że ma obok siebie magiczkę. Spojrzał w bok, na jej twarz i nie wiedział, co ma powiedzieć. Wyglądała na zaskoczoną, jakby... A umysł, jakże życzliwie, podsunął mu echo jej słów. A on kazał jej spadać. znaczy nie jej, a wrednej musze...
- Dzień dobry - ziewnął potężnie w poduszkę, nie mogąc dłużej się powstrzymać - To spadówa to było do muchy, nie do ciebie tak w razie czego... - na wyznanie nie wiedział jak odpowiedzieć, po prostu go zatkało.
Westchnęła ciężko. Znowu ktoś im przerwał, znowu... Czy oni nie mogli być troch,ę sami? Czy świat nie mógł zapomniec o nich na chwilę i dać święty spokój? najwidoczniej nie.
- Tato? - spytała samą siebie, zaskoczona i wcale nawet sie nie gniewając o to, że to on mógł być tym kto zdradził Devrilowi miejsce jej pobytu. Rozleniwione myśli skondensowały się, tworząc coś w rodzaju sensownego schematu. Alastair. Zostawiła tam Tullię. Chciał ich oboje, może...
- Tullia - byłaby się zerwała z łóżka, gdyby nie fakt, że nie miała w co sie ubrać. Sukienka leżała gdzies obok w strzępach, a koronkowe majteczki na środku pokoiku, wcale nie zachęcając by po nie sięgnąć - Henry, jak możesz... możesz sobie iść? Devril, ja nie mam w co się ubrać... - usiadła, owijając sie kołdrą. Wypadałoby przygładzić włosy, może jakiś makijaz, że niby oni nic... Bo przeciez tatko nie wiedział czyją córką jest Tullia. Nie zdążył spytać.
*
Myszołów zgodnie z poleceniem zniknęła w tunelach by przynieśc papiery z pokoju Szczura, a Iskra wepchała rączki w kieszenie swojego płaszcza, zastanawiając się nad tym, czemu Szczur nie użył swojego daru jakim było gadanie i owijanie sobie ludzi wokół palca... I jak to się stało, że jego, szczura, który wciśnie się wszędzie, nagle przytrzasnęły jakieś drzwi. Może to był element jego planu? A może chciał coś tym przekazać? przemyślenia, jakiekolwiek by nie były zostawiła jednak dla siebie i Luciena, nawet nie mysląc o tym by powiadomić Mercera.
- Mhmh - mruknęła coś w nieokreslony sposób i wyjęła ręce z kieszeni, przy okazji ściagając rękawiczki i podchodząc do artefaktu. Obejrzała go dokładnie z każdej strony, spróbowała wniknąc w strukturę, sprawdzić jego istotę... Ale wyglądał jak mało ciekawe i wyjątkowo nudne znalezisko - Nie wiem czemu był tak strzeżony, skoro to tylko marny artefakcik dla adeptów...

Silva pisze...

I.
Wilczarz wyglądał majestatycznie; leżał u stóp magiczki niczym pies, ale żaden głupiec nie nazwałby tak dziecka starych lasów i wysokich gór. Wisielec zdążył go już poznać i wcale nie wyglądało to dobrze. Dla szamanki oba wilki były dumnymi przedstawicielami swojej rasy, oba groźne i straszliwe. Drav jako człowiek miał jedynie drapieżną twarz oraz głupie nawyki, każdy głupiec powiedziałby, że to jedynie zapatrzony w siebie fircyk, który dużo gada. Szamanka widziała go jednak jako wilkołaka, czyli takim, jaki był naprawdę; czasami to jej zarzucano drapieżność w momentach, gdy tylko działała zdecydowanie, a ona widziała, chcąc nie chcąc, jak wilkołaki walczą między sobą o przywództwo, jak bronią swojego terytorium i nie były to miłe widoki. Wilczarze z pewnością były podobne. A tutaj? Magiczka zanurzała bose stopy w futrze wilka, jakby był domowym pupilkiem. Cóż, o niej można było powiedzieć podobnie: sama była bliżej wilkołaka niż powinna.
- Podejrzewam, że doczekasz się pomnika. Ten elf jest artystą, wiesz? Patrzył na ciebie w sposób, w jaki rzeźbiarz patrzy na blok marmuru, gdy jego sztuka szuka ujścia.
- Dobrze, że nie jak na blok lodu…
- Ale ja nie jestem dobrym materiałem na… - szamanka zmarszczyła brwi, spojrzała na magiczkę, podrapała się po czole - A, tobie chodziło o siebie. Ale przecież ty nie jesteś bezkształtna jak bryła lodu - Silva dalej nie ogarnęła wypowiedzi przyjaciółki; czasami pewne rzeczy ze świata elfów i ludzi jej umykały, niektórych spraw nie rozumiała, albo tłumaczyła je sobie na swój sposób, co nie raz sprawiało, że źle odbierała pewne rzeczy. Przekładała kulturę i słowa innych, na obyczaje plemienia. Gdyby któregoś dnia, pewien wilkołak wygadał się o tym, że nocami, przed snem mają chwilę na wyjaśnianie zawiłości wspólnej mowy, słownych aluzji i obyczajów, szamanka by zaprzeczyła i kazała pchlarzowi iść w las.
- Czy to jest ten moment, w którym powinnam stwierdzić, że jestem nieuczesana i rozmazana? I w całkowicie nieodpowiednim stroju?
Spojrzawszy na magiczkę, Silva doszła do wniosku, że czegoś nie rozumie. - Strój ma być wygodny i praktyczny. Nie potrafię zrozumieć kobiet w miastach i ich bogatych, krępujących ruchy strojów. I te rzeczy… - kręcąc palcem na wysokości biustu, starała sobie przypomnieć, jak nazywa się ta część damskiego stroju - Halka? Te, w których nie da się oddychać - machnęła ręką, wstając - Zapomnij. Brzeszczot prosił, byś zeszła. Ma plan - wskazała na drzwi.
- Plan Barszcza?
- Barszcza? To taka zupa?

~~

Silva pisze...

II.
Na dole, w małym pomieszczeniu, było gwarnie i hałaśliwie.
Był tu nawet Taran; nikt nie wiedział, kiedy dokładnie się zjawił, ot od dłuższej chwili siedział na ławie najbliżej kominka, opierając się plecami o kamienną ścianę. Na głowie nie miał kaptura, a czerwone włosy związał w prosty kucyk. Obserwował całą salę, popijając ciemne, korzenne piwo.
Diarmud kręcił się z kieliszkiem wina, znosząc chodzącą za nim Veyę; cóż mógł poradzić na to, że elfka była córką jego siostry i czasami po prostu lubiła wuja irytować po prostu za nim łażąc i marudząc, opowiadając o swoim minionym dniu.
Biedny Ardaniel nerwowo rozglądał się po całej sali. Znowu wziął na siebie zbyt dużo i za bardzo chciał się postarać, a przecież hyvan prosił, by tylko przygotować coś do jedzenia i popicia, nic wielkiego i wyszukanego, że to przecież domowa impreza, jak sam powiedział, chociaż musiał potem owo słowo lepiej wyjaśnić. O dziwo znalazły się zapasy; Ardaniel po prostu zapomniał, że trafiły do nowej piwnicy, mniej wilgotnej i zatęchłej. Przynajmniej kucharz miał z czego gotować, o ile cokolwiek w końcu wyjdzie na stół. Szkoda tylko, że Arda chciał mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, wszystko na najwyższym poziomie, bo przecież królowa, bo znamienici goście, bo to tak nie wypada, bo etykieta… Dobrze, że Ilian w kilku słowach wyjaśnił mu, że to nie oficjalny bal, a zwykła, ludzka popijawa, co w cale nie oznaczało, że Ardaniel pozwolił sobie na rozluźnienie.
Bliżej kominka siedziało kilku innych członków rodu; kolejni czerwonowłosi elfowie. Reszta zdołała się wykręcić; bo obowiązki, bo to nic oficjalnego i najlepiej zostawić starych przyjaciół samych sobie, niech porozmawiają i napełnią brzuchy dobrym jedzeniem.
Gdzieś pod sklepieniem, wspartym na drewnianych belkach, pohukiwały sowy.
Oto część cyrku Brzeszczota.
- Żarcie! - właśnie pojawił się właściciel tego grajdołka; najemnik wszedł tylnymi drzwiami, w dłoniach trzymał dwa zakorkowane dzbany, a za nim wśliznął się młody elf, niosąc prawdziwe jedzenie. Zapachniało korzennymi przyprawami, grzybami i mięsem, w końcu Dar zieleniną i króliczym żarciem się nie naje, więc przekabacił kucharza już dawno temu, by nieco rozszerzył jadłospis.
- I imbirowy miód. Daj jeden - Taran nie wiadomo skąd i kiedy, wychylił się zza hyvana, sięgając po dzban.
- O nie, spadaj, bierz skrzydełko - dzbany zostały pieczołowicie przygarnięte do piersi przez Brzeszczota, bo były jego - Co ty tu w ogóle robisz?
- Mieszkam.
Przy kominku trzasnęła miska o podłogę.
- Nie przestawiajcie rzeczy, do cholery! Niektórzy tu są ślepi! - Finor klął pod nosem, kucając przy rozbitym naczyniu, dłonią próbując ją znaleźć. Ktoś na stole przesunął jego talerz, a elf był niewidomy od dawna, niewielu pamiętało od kiedy, on sam zatracił już rachubę i do swojej ślepoty podchodził z dystansem, przyzwyczajając się do niej. Przed latami umiłował elfią muzykę, dziś pozostał mu z niej tylko głos.
- Poczekaj, pomogę ci - Veya najwyraźniej dała spokój swojemu wujowi, bo klęczała obok elfa, zbierając skorupki miski, nie omieszkując posłać winnym młodzikom wrogiego spojrzenia.
Oto cyrk Brzeszczota.

Anonimowy pisze...

[Nie zapominaj o mnie ;-)

~Tiamuuri]

Falka pisze...

Falka nie zareagowała. Stała w miejscu, chcąc przemyśleć sytuację. Grupa strażników była coraz bliżej. Z przeciwnej zaś strony zbliżał się jakiś człowiek. Był sam, to pewne. Co powinna począć? W pokoju nie było żadnej drogi ucieczki. Z jednej strony około dziesięciu strażników, a z drugiej tajemniczy samotnik. Nie było czasu na rozmyślania. Lepiej wdać się w potyczkę z jednym, niż z dziesięcioma. Jej współwięzień wcale nie pomagał.
- Nie tędy... - mruknęła szorstko.
Ten nie zareagował. Ciągnął Falkę w drugą stronę. Nic zresztą dziwnego, grupa strażników znajdowała się jakieś pięć minut drogi stąd, normalny człowiek nie był w stanie ich usłyszeć.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. Jeśli tam pójdziemy, natkniemy się na dziesięciu strażników. Tam jest tylko jeden. - powiedziała spokojnie.
Zawahał się. Białowłosa stała w milczeniu, uporczywie próbując odgadnąć zamiary mężczyzny. Ten jednak nie okazywał żadnych emocji. Po chwili ruszył w przeciwnym niż wcześniej kierunku. Falka mimowolnie odetchnęła. Zręcznym ruchem wyjęła z pochwy stalowy miecz, po czym ustawiła się przy drzwiach prowadzących na korytarz. Głowa bolała ją piekielnie. Dziewczyna jednak nie zwracała na to uwagi. Tajemnicza osoba pchnęła masywne wrota, a żelazne zawiasy zaskrzypiały głośno. Falka wytrzeszczyła oczy. Spodziewała się ujrzeć strażnika, żołnierza, lub kogoś zwyczajnie uzbrojonego. Tymczasem za drzwiami stała pulchna kobieta, trzymająca w dłoniach talerz z apetycznie pachnącą żywnością, najwidoczniej przeznaczoną dla nieżywego już strażnika. Twarz niewiasty zbladła, a w gardle utkwił niemy krzyk. Białowłosa zareagowała błyskawicznie. Doskoczyła do kobiety, po czym przyłożyła jej miecz do gardła. Niewiasta była zupełnie bezbronna i nieszkodliwa, a Falka nie miała zamiaru jej zabić, jedynie obezwładnić. Czując dotyk zimnej stali, kobieta cicho jęknęła. Po chwili zemdlała. Tępy ból przeszył głowę Falki. Dziewczyna zamrugała nerwowo. Rana na głowie ponownie się otworzyła. Białe włosy przybrały czerwoną barwę. Ostrożnie położyła kobietę na ziemi. Drżącymi rękoma sięgnęła do pudełka z eliksirami. Wyciągnęła z niego granatową buteleczkę. Szybko wyjęła z niej kurek i wypiła zawartość. Mikstura jedynie znieczuliła białowłosą. Kroki grypy strażników były coraz bliższe. Teraz również Lucien mógł je usłyszeć...

Rosa pisze...

[Przepraszam, za jakość tego tekstu, ale po długiej przerwie dopiero się rozkręcam… :/ I jeszcze raz przepraszam za tak długą nieobecność. A, i mogłabyś sprawdzić maila?]

Isleen słuchała cienia, uspokajając się powoli. Dobrze, miał rację. Mimo to czuła jeszcze złość i lekki niepokój na myśl o tym co może się jeszcze stać. Strzała dalej tkwiła w ścianie, jakby ktoś specjalnie wycelował tak, by nie zabić. Jakby chciał pokazać im, że jest od nich silniejszy, że tylko się z nimi bawi.
Elfka zerknęła szybko w kierunku okna. Wolała, żeby mężczyzna tego nie zauważył, ale była niemal pewna, że akurat jemu nic nie umknie uwadze. Ponury, milczący, obserwujący. Odzywał się chyba tylko wtedy kiedy musiał komuś odpowiedzieć…
Kiwnęła głową słysząc o spakowaniu się. W zasadzie nie miała za dużo. Czekając aż cienie przybędą do karczmy nie rozpakowywała się ze swojej torby, wyjęła tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Otworzyła torbę, metalowe klamry uderzyły o podłogę. Isleen skrzywiła się na ten dźwięk. Wcisnęła głębiej mapy, o których wolała nie mówić na głos. Nawet jeśli teraz by się ich pozbyła, przeciwnicy dalej by ich atakowali. Wzięła ze stołu kilka kartek i pióro. Dalej nie mogła się przyzwyczaić do spodni, które teraz nosiła zamiast długich sukni. Ale w spódnicy nie dawało się szybko uciekać…
Wpakowała je do torby i spojrzała w kierunku cienia. Rozmawiał o czymś cicho z Finnem. Miała ochotę przewrócić oczami. Po co to wszystkie tajemnice? Kiedy skończyli Finn podszedł do drzwi i uśmiechnął się do Isleen. Czyli on już ich opuszczał… Wyszedł z pokoju.
Elfka wstała i zarzuciła sobie torbę na ramię.
- Jestem gotowa.
***
Finn widząc zachowanie Luciena nie mógł wymarzyć sobie lepszej ochrony dla Isleen. On i Łowczyni stanowili świetną parę profesjonalistów. Miał wrażenie, że nie można im nic zarzucić.
Słuchając dalszych słów cienia, skrzywił się lekko. Karczma była sprawdzona, a ludzie pracujący w niej zaufani. Ktoś musiał śledzić ich wcześniej, wyłapać odpowiednie informacje, a potem przygotować się do ataku wcześniej. To mogła być większa organizacja, a nie pojedynczy człowiek…
Podszedł do cienia i powiedział cos myśli o całej sytuacji. Zamienili ciszej parę słów. Po skończonej rozmowie Finn uśmiechnął się do Luciena i kiwnął mu głową na do widzenia. Może kiedyś jeszcze się zobaczą.
***
Ear zaklął kiedy strzała go trafiła. Przycisnął dłoń do rany na barku. Gdyby nie zdążył się trochę schylić, już dawno by nie żył. Gwałtownym ruchem wyrwał strzałę z rany i skrzywił się kiedy po jego palcach zaczęła spływać krew. Kątem oka dojrzał jak kobieta wyskakuje przez okno. Nie spodziewał się tego. Wstał szybko, zaciskając z bólu zęby. Przestawał czuć lewą rękę, wiedział , że nie jest dobrze. Zostawił pod drzewem kuszę, z której i tak nie dałby rady strzelić. Nie miałby czasu. Schylił głowę, a jasne włosy przykryły jego elfie uszy. Pobiegł w kierunku ciemniejszej części lasu, gdzie drzewa rosły gęściej. Cały czas trzymał dłoń na ranie, by krew zostawiała jak najmniej śladów. Słyszał za sobą kroki kobiety. Dlaczego nie strzelała? Oboje byli elfami, ona miała broń i sprawne ręce, on znał teren i miał konia, który czekał przy jednej z bocznych dróg. Równe szanse… Musiał tam dobiec. Skręcił kilka razy, skrywając się w cień drzew. Zatrzymał się i ukucnął. Nasłuchiwał.

~Isleen

Anonimowy pisze...

Tiamuuri odwróciła się powoli, wychwytując pytające spojrzenia.
-Wilki -powtórzyła cicho -Można tak powiedzieć... Jeden z kilku tutejszych gatunków psowatych. Są tylko większe... znacznie większe.
Shivan rozejrzał się szybko, jakby oczekiwał, że coraz głębszy mrok nagle się rozwidni i jego oczom ukażą się przyczajone wśród bujnej roślinnosci drapieżniki, najlepiej jeszcze w odległości tak dużej, że dałoby się zaplanować jakieś rozsądne posunięcia. Niestety młodzieniec widział jedynie ostatnie smugi światła między plątaniną gałęzi, krzewów i pnączy.
- Czy są... inteligentne? -spytał niepewnie, na co Tiamuuri zmarszczyła czoło.
- W waszym znaczeniu nie -odparła spokojnie -Ale mają znacznie rozwinięty spryt i instynkt drapieżnika. No i są bardziej agresywne.
Ruszyła powoli, kontynuując marsz we wcześniej obranym kierunku.
-Ja nadal mogę poruszać się tu bez problemu - mruknęła, jakby odpowiadając na poprzednie wątpliwości maga. Na razie nie było żadnych wyraźnych przeciwwskazań.
Shivan dobył miecza. Wolał być przygotowany na jakieś niespodziewane okoliczności. Ku swojemu zadowoleniu stwierdził, że tym razem przyjaciółka nie zareagowała na to dezaprobatą.
Wycie powtórzyło się, tym razem nieco bliżej, na północ od miejsca, w którym się znajdowali.
-Mają dobry węch - stwierdziła Tiamuuri z zaskakującym jak na sytuację spokojem - Prawdopodobnie już nas czują... świeżutkie, żywe mięsko...
Pociągnęła nosem. Sama też mogła, wśród mieszaniny woni wilgoci, żywicy, butwiejącej ściółki i ziół, wyczuć ostry zapach nieco mokrej wilczej sierści i wydzielin ich gruczołów. Sygnał, który pozwalał na synchronizację stada...
-Jeśli zmniejszą dystans, zawsze można rozpalić ogień -odezwała się Tiamuuri po chwili.
Teren obniżał się, siłą rzeczy musieli zmniejszyć tempo marszu. W niektórych miejscach przy mniej ostrożnym kroku ziemia mogła nieco usunąć się spod nóg.
-To pomoże? -spytał Shivan sceptycznie.
-Jak w przypadku każdego drapieżnika - odparła Tiamuuri.
W głębi duszy dziewczyna miała nadzieję, że wilki zrezygnują. W przeciwnym wypadku, niezależnie od wyniku starcia, tak czy tak skończyłoby się to obrażeniami u żywej i czującej istoty.
Czuła, jak coś porusza się w mroku dookoła nich, ściółka chrzęściła pod ciężarem potężnych łap. Również Shivan musiał już zdawać sobie z tego sprawę, bo zwiększył czujność. Chłopak pomyślał w tym momencie o ukrytym w sakwie krzesiwie... Cóż potrzebowałby dwóch rąk. Poprosić Drzewną o pomoc?

[Nie, wszystko jest ok. Każdy miewa krótszy czy dłuższy niedowen ;-) Też czasami zwlekałam albo pisałam coś, z czego nie byłam zadowolona i wydawało mi się słabe.
PS. zauważyłam, że w internetowej społeczności ćpunów niektórzy przypisują sobie tytuł "Kolekcjonera" ;-)]

Iskra pisze...

Spał. Spał albo rozmawiał z muchą. I tak mozna było po części zdefiniować uczucia elfa do magiczki, bo albo sam nie wiedział co czuje, albo też nie wiedział jak je określić. Tak czy inaczej, Szept w tym związku była chyba najbardziej poszkodowana, nawet bardziej niż Heiana z niebieskowłosą marudą, której przejście do etapu przytulenia zajęło rok.
- Jeszcze jego tutaj brakowało... - burknął i posłał Szept podejrzliwe spojrzenie, jakby to jej wina była, że Darmar się tu pofatygował - Czego chcesz?
-Gdybym chciał, żeby cały Królewiec wiedział o mojej obecności, wszedłbym drzwiami. W przeciwieństwie do naszego świeżo upieczonego Cienia, ja potrafię nie zdradzić się - no tak, Mroczny jak zwykle go zignorował, ale do tego już mniej więcej przywykł. Natomiast nie przywykł do tego, że wsadza się go w jakieś obce ciało jak żabę do słoika i każe robić różne rzeczy - A może zależy mi na tym, żeby się zdradzić? - syknął, siadając i pilnując swojej części kołderki jak i tego by żaden skrawek ciała Szept nie ujrzał więcej światła dziennego - Poza tym wsadziłeś mnie w to ciało i nawet nie raczyłeś poinformować kim jestem, prócz tego, że wabię się Fenris. Wielkie kurwa dzięki.
Al ich potrzebował... Ale do czego? Ponure myśli nie opuszczały głowy Char nawet wtedy kiedy doszło do niej, że w skąpej, podartej sukieneczce z Róży do niego nie pójdzie. Podniosła się z łóżka i przeszła parę razy po pokoju, przy okazji ubierając się w rzeczy pana Wintersa, a ten niech sobie szuka nowych. Nie przeszkadzałby gdyby to nie było coś ważnego. Może chodziło o Tullię? Ale co mogło się jej stać pod jego opieką? Nie, to na pewno nie to. Gorzej jeśli chodzi o sprawy ruchu. Roztargniona nie zauważyła stoliczka w ktory przydzwoniła nogą i aż się zgięła w pół, bo kant stoliczka oczywiście wbił się w udo przypominając jej, że żyje. Obejrzała się na Devrila, któy wciąż był w proszku bo ktoś tu zabrał mu ubrania.
- No na co czekasz? Nie ma czasu! - a to, że ktoś tu chodzi w nieswoich ubraniach nie miało kompletnie na to wpływu. W międzyczasie upięła jeszcze włosy w niezbyt symetrycznego koka już mogłaby iść, gdyby nie fakt, ż nie chciałą iśc sama, a Devril potrzebował jeszcze tych paru chwil.
*
- Do diaska, mój człowiek zniknął przez to coś, więc dam ci radę, magu. Postaraj się lepiej.
- Nie da się postarać lepiej, panie złodzieju. Artefakt nie odpowiada na moją magię, więc jest stworzony do rzeczy przyziemnych, bardziej jako jakby... magazyn energii, czy co,ś w ten deseń - Iskra odwróciła szkiełko w palcach mrużąc podejrzliwie oczy. Nie odpowiada na jej magię dlatego, że jest zbyt słaby czy może ktoś go tak zapieczętował? Będzie musiała to przedsykutować z Lucienem, bo złodzieje to może i bliski sojusz, ale Bractwo to Bractwo.
- Nie wiem czy specjalista od artefaktów nie byłby tutaj potrzebny, tak jak mówi Cano - złapała ostrzegawcze spojrzenie Cienia, ale wzruszyla ramionami - Są specjalizacje w magii, które nie są tak oczywiste. Ja manipuluję czasem Lu, a nie artefaktami i dobrze o tym wiesz. A ten mag... Musi mieć słabe punkty, przez które... nakłonimy go do współpracy - odłożyła podejrzany przedmiot z powrotem na miejsce i wsunęła dłonie w kieszenie, czując dziwne mrowienie na skrórze, która jeszcze chwilę temu miała kontakt ze szkiełkiem. Dziwne...

draumkona pisze...

Nie mamy czasu? I te szaty... Czy Szept znowu się kumplowała ze swoim mistrzuniem? zerknął na nią z jawnym oskarżeniem w spojrzeniu, ale nie skomentował tego. Świetnie, to on się naraża, robi co może a ona sobie chodzi z Darmasiem i pomaga mu osiagnąc taka potęgę przez którą nikt nie będzie mógł go lekceważyć. Świetnie. No po prostu kurwa świetnie.
– Ty lepiej wracaj do Róży, zanim zdradzisz się do reszty… bo nie wierzę, żebyś był aż tak głupi i robił to celowo. Pomyśl o konsekwencjach, nie tylko względem siebie.
- Świetnie - sarknął jeszcze, kładąc się z powrotem i zakładając ręce pod kark, ani myśląc o tym by sie stąd ruszyć. Niech go nakryją, niech zdemaskują, co go to obchodzi. A ona się wtedy będzie świetnie bawić z panem Mrocznym. I jeszcze to spojrzenie. Co oni, myśleli że zgłupiał przy zmianie ciała, czy co? Na jego nieszczęście niestety tak się nie stało i widział co się kroi. Magiczka go zostawiła i poszła sobie do Darmara. W sumie gdyby był na jej miejscu to sam siebie też by zostawił.
- Nie mamy czasu.
- Świetnie - powtórzył się, jeszcze bardziej poirytowany niż chwilę temu.
*
- Czekaj - ale na co? Aż ich Al sam znajdzie? Wolałaby do tego nie dopuścić, zwłaszcza, że nie była pewna tego czy jej przyszywany ojciec zdaje sobie sprawę z tego, że Tullia nie sprowadziła się sama na ten świat. Ostatnio przecież, na początku jej znajomości z Wintersem... Na tym statku i pod wpływem leków... No, o mało szału nie dostał. A teraz? Teraz to liczyła na to, że ma ważniejsze problemy na głowie i nie będzie zawracać sobie tyłka takim przyziemnym czymś.
Przyjęła koszulę bez marudzenia, choć nie domysliła się czemu Devril tak naprawde nalegał na wymianę. Koszula jak koszula, dekolt zawsze można jakoś okryć, szaliczkiem czy czymś. Ale dostrzegła jego niepokój, zresztą była obserwatorem i czasami dobra obserwacja w Twierdzy to jak być albo nie być. Z westchnieniem wciągnęła świeży ubiór na siebie i posłała mu ciepłe spojrzenie, żeby choć troche podnieść go na duchu. Jakikolwiek problem zmusił Ala do wezwania ich, nie może być aż tak straszny. W końcu Dev był Duchem tak? Czyli nie byle kim. Czyli sobie poradzi. Tak. Na pewno.
- Chodź, bo pewnie się niecierpliwi - ponagliła go jeszcze, samej się zaczynając niecierpliwić.
*
Iskra skrzywiła się słysząc przydomek znienawidzonej kurtyzany, ale nie skomentowała tego choćby słowem. Jedynie Lucien, który znał ja tu najlepiej mógłby zauważyć tą malującą się w oczach niechęć do współpracy.
- I musimy pogadać - Lucien mógł wysnuć jakże mylący wniosek, że Zhao chce rozmawiać o konieczności współpracy ze Skorpion, ale tym razem czekało go zaskoczenie, bo jak rzadko kiedy, Iskra chciała się skupić na zadaniu. I to wcale nie dlatego, że Nieuchwytny ciągle patrzył jej na ręce, no przecież że nie.
Może tylko trochę.
- Na osobności - dopowiedziała jeszcze widząc minę Mercera, który nie dośc, że zdegradowany, to odcięty od niektórych informacji. Wybuch lidera złodziei mógł nastapić w każdej chwili.

draumkona pisze...

Kątem oka wychwycił, że nie pozbierała swoich nowych, czarnych szmatek od Darmasia, tylko zabrała się za jego rzeczy i byłby to w jakis sposób deocenił, gdyby nie był tak chorobliwie zazdrosny. Tak to tylko prychnął, podnosząc się na łokciach i spoglądając na to z lekka irytacją.
- Co, nie chcesz szmatek od swojego nowego kochasia? - burknął ponuro, owinął się kołdrą i przekręcił na bok, wielce obrażony. Nie to nie, niech sobie idzie do Darmarka, on tu zostanie i sobie poczeka, wróci do Mer, jakoś odzyska ciało... I sobie poradzi. A ona... No, jak chce się poświęcać całkowicie magii, jak ten pajac to prosze bardzo.
Nie wiedział za bardzo co bez niej potem zrobi, nawet nie zastanawiał się jak bardzo smutne stałoby się jego życie gdyby magiczka z niego odeszła.
*
Zaskoczył i ją i to bardzo. Char mimo iz zauważyła brak Wintersa w poblizu to nie reagowała. Znała go już trochę i wiedziała, że znajdzie się sam, a dopiero po paru dniach nieobecności mogliby zacząć się martwić, ale takiego obrotu sprawy nie spodziewała się nawet ona, toteż i na widok jego i kwiatów... Po prostu przystanęła nie wiedząc co ma powiedzieć i w jaki sposób cokolwiek okazać. Patrzyła tylko to na niego, to na kwiaty a jej reputacja wyszczekanej i wygadanej alchemiczki gdzieś się ulotniła.
- Ja... Dziękuję... - pisnęła w końcu przyjując bukiet ostrożnie jakby był to jakiś wielki skarb i ucałowała go w policzek. W końcu byli w miejscu publicznym gdzie ktoś mógł ich zobaczyć, a on przecież oficjalnie z Tariną...
No i nie wiedziała nwet z jakiej to okazji.
*
- Potrzeba nam jej znajomość Królewca.
- Co? - wypaliła po dłuższej chwili milczenia i patrzenia się na niego jak na idiotę. Co on, o czym on? O Solanie? A pal sześć Skorpion i jej skąpe kieci, ona tu miała do rozwiązania zagadkę - Chodzi mi o artefakt Lu, a nie o jakąś tam Solanę. To... To może być coś więcej. Nie chciałam mówić przy Mercerze, ale to może być coś naprawdę grubego. Nie odpowiada na moją magię z dwóch powodów, albo nie potrafi bo magazynuje tylko energię bo jest zbyt prosty, albo ktoś go tak zaklął by tak wyglądał i dopiero po zebraniu paru części mamy całość. Takie artefakty były popularne w poprzsedniej erze... I nie wiem co o tym mysleć - i to najwidoczniej ja gryzło, bo roztargniona zaczęła krążyc po komnatce nie wiedząc kompletnie co robić.

draumkona pisze...

Wiedział, że tak się stanie. Wiedział, że dostanie w twarz, że się w kocu doigra. A jednak jakiś mały diabełek siedzący gdzieś głeboko w nim samym poczuł się lepiej, kiedy zadał to pytanie. Uśmiechnął sie krzywo, jak nie on, udając, że w ogóle go ten gest nie ruszył. Chyba jednak dusza elfiaka nieco ucierpiała na tych wszystkich przenosinach i wyrywaniach.
- Nie moja wina, że postanowiłaś sobie wtedy umrzeć i oczywiście nic mi o tym nie powiedzieć. Bo przecież nie powinno się informowac o takich reczach rzekomo bliska osobę, bo po co przecież - nie zatrzymał jej, nawet nie próbował. On był zły, ona była zła, a sytuacja wcale nie sprzyjała ociepleniu nastrojów. W zasadzie to sytuacja ani obecność Mrocznego nie sprzyjała niczemu co z kolei pomogłoby im jakos sie porozumieć. I dopiero po dobrych parunastu minutach jego ciemna strona natury ustąpiła, zostawiając ta jaśniejszą w sporych tarapatach i jednej wielkiej kropce.
A mógł trzymać język za zębami.
Cholera.
*
- Jedną z trzech? - o ile pierwsze słowa przyjemnie wpadały w ucho, to pojawił sie pewien zgrzyt. Vetinari nie lubiła się dzielić, ani ciężko wypracowaną pozycją, ani Wintersem, a jeśli zaś miało chodzić o cięzko wyharowana pozycję u Wintersa... No, stwierdzenie, że rywalkę mogłaby bez mrugnięcia oka wysłać na tamten świat nie był zbyt odbiegający od prawdy.
- To kim są pozostałe dwie? - uniosła brew, czując jak rozluźnienie zostaje zastąpione przez nieprzyjemny ucisk w żoładku i wrażenie niepokoju. Ona, Tarina... I kto? prócz Tariny jest jeszcze jakaś kobieta? I wtedy to wymysliła. Przecież była jeszcze Neme, chociaż nie żyła to przecież miała na Devrila spory wpływ. No tak... Czasami ciężko konkurować ze zmarłymi, zwłaszcza tych których trzymało się blisko i w cieple za zycia, a nie tylko obsypywano pomnikami i dobrymi słowami po śmierci.
- Z okazji dnia kobiet... - mruknęła jeszcze do siebie, usiłując sobie przypomnieć co dziś za dzień, jaką mamy datę i czy faktycznie święto takie istnieje.
*
- Ale że co mówiłaś? - teraz to ona znów na niego spojrzała jak na niepełnosprawnego umysłowo. Co on, nie słuchał? I wtedy zauważyła. Zbicie z tropu, zmieszanie na jego twarzy... I się zaśmiała cicho, co by złodzieje nie słyszeli.
- Wielki Pan Poszukiwacz myslał, że znowu będę się pieklic o Solanę? - mrugnęła do niego, a mina furiatki sugerowała, że popieklic się może póxniej, jak będą sam na sam w jakimś przytulnym pokoiku z miękkim łóżkiem - Nie tym razem. Mamy zadanie do wykonania Lu i jeśli mówisz, że trzeba nam jej pomocy... To jakoś ją zdzierzę. Ale jak polecą znowu zaczepki to nie ręczę za siebie i spale jej te rude kudły. I mi możesz wierzyć na słowo, że zostanie łysa i będzie mogła sobie szukać dobrej perunki na mieście - pominęła rzecz jasna fakt co by jej Nieuch zrobił za takie zachowanie, ale.. Cóż, słowo sie rzekło, a ona nie zamierzała się z tego wycofywać.

draumkona pisze...

Wilk westchnął ciężko, w ogóle nie reagując na nowego towarzysza. Midar i jego gorzałka, pięknie, jeszcze tego mu tu brakowało, jakby wystarczająco go bogowie nie pokarali już tym co zaszło chwilę temu.
- No bo wiesz, to kerońskie święto. Dzień kobiet, cholibka. Patrząc na nastrój i gorzałeczkę, to nieźle go uczciliście, skoro wstać nie możesz.
Tak, wspaniale sobie go obeszli i uczcili. A już najlepiej to wykazał się on sam zapominalstwem i takim, a nie inym wyskokiem. I te słowa krasnoluda o chędożeniu... Może zareagował za ostro? Może był w swojej zazdrości zbyt znieczulony na niektóre fakty? Jak dotąd przecież go nie zdradziła, za to on... No dobra, Łowczyni nie liczył, bo to był wręcz afekt i przymuszenie z wykorzystaniem jego tamtejszego stanu ducha. A że wyszło co wyszło... A do Solany się nie zbliżył i nikt mu nie wmówi, że było inaczej. Nie zdradziłby magiczki.
Między innymi dlatego teras udawał eunucha.
- Nie, to nie moje. Midar, skoro już wiesz kim jestem to może skołujesz mi jakieś ubranie w którym mogę pokazać się światu?
*
- Ty, Tullia. I moja matka - to ją znów zbiło z tropu i Devril mógł zaobserwować kolejny tego ranka wyraz kompletnej dezorientacji na twarzy alchemiczki. Jak to? Ona? Więc jednak nie Tarina i nie Neme, nie one... Z tego wszystkiego nawet zapomniała o oddychaniu, więc łapczywie zaciągnęła się powietrzem kiedy organizm buntowniczo się upomniał o swoje i zaśmiała się nerwowo. No tak, tu chodziło o nią samą i o małą, no przecież. Takie oczywiste, tak proste a jednak...
- To takie kerońskie święto. Dzień mężczyzn podobno też kiedyś jest, ale to już ty powinnaś wiedzieć, kiedy, nie ja.
- Juz ty się o dzień mężczyzn nie martw - musnęła palcami płatki jednej z róż, nie wiedząc co ma na ten temat mysleć. Jednoczesnie czuła sie i bardzo szczęśliwą, jak i nieco zagubiona w swoim szczęściu, bo takie kwiaty, cały bukiet... Nie przywykła. Nie do kwiatów przekazanych z uczuciem, takich o których się pamięta i wspomina przy kubku herbaty zimowym wieczorem - A teraz chodź do ojca - spoważniała nagle, przypominając sobie, że nie są tutaj na miesiącu miodowym tylko mają do wykonania jakieś zadanie, ktego treści wciąż nie znali.
*
– Mówiłaś coś o tym artefakcie, że w poprzedniej erze…?
- W poprzedniej erze artefakty typu dzielonego były popularne ze względu na nagły wzrost liczby elfich magów. Ci lubili kryc się ze swoimi zabawkami, lubili też tajemnice i łamigłówki... A artefakt można było gdzieś zostawić i ukryć, tak na wszelki wypadek gdyby się potrzebowało mocy. Potem jednak wyszło, że taki mag może przejąc artefakt i wyjąc zmagazynowaną w nim energię, więc posiadacze artefaktów zaczęli się zabezpieczać rozbijając je na części, a części te czyniąc z pozoru niepozornymi. Niektórzy nawet specjalnie kradli z domów biedoty jakieś zardzewiałe imbryki czy stłuczone kufle by przedmiot był jak najmniej interesujący. Ale tylko z wierzchu. Ten kto spojrzy głebiej dojrzy prawdę, z tym... Artefakty maja cos w sobie Lu. Mają coś, czego ja nigdy nie potrafiłam dostrzec. Jestem magiem czasu i widze skazy nieprawidłowego jego przepływu, sam widziałeś że zorientowałam sie, że cos było namieszane w Atax. Mag artfaktów, ten Kolekcjoner, widzi podobne rzeczy, ale jeśli idzie o artefakty. Dlatego jest nam potrzebny. I dlatego ja nie mogę nam zbytnio pomóc, choćbym bardzo chciała - trudno jej było się przyznac do tego, że jednak jest dziedzina w której nie przoduje, nie odkrywa nowych zagadnień i nie przyswaja wiedzy. To niemalże było jak przyznanie sie do porażki, a z tym Iskra sobie nigdy nie radziła. Nic więc dziwnego, że ostatecznie umlikła odwracając wzrok na niewielkie szkiełko, popadając w głebokie zamyslenie.

Nefryt pisze...

Od czasu, kiedy nas zamknięto, prawie nie ruszałam się z miejsca. Siedziałam pod ścianą, z podkurczonymi nogami i pochyloną głową, obojętna na chłód podłoża, wilgoć i brud. Obejmowałam się ramionami, choć właściwie nie było mi zimno.
Znów byłam w więzieniu.
Próbowałam sobie tłumaczyć, że to przecież nie to samo, że mamy jakieś szanse. Wystarczy, że Flynn zawiadomił Selenę de Warney. Taak. Ale jeśli tego nie zrobił? Jeśli nikt nie przyjdzie nam z pomocą? Nie mieliśmy jak uciec, nawet nie byliśmy pewni, gdzie dokładnie jesteśmy.
Myśli mnie nie słuchały. Plątały się, gasły. Jakby została już tylko pustka, tylko beznadzieja.
Przygryzłam wargę. Potrząsnęłam głową. Nie daj się, nie daj się! Na początku udało mi się zamienić kilka słów z Lunnem. Bał się, ale miał nadzieję. Więcej, niż ja.
To moja wina. To ja chciałam płynąć do Quingheny. To ja uważałam, że trzeba się śpieszyć.
- „Patowa sytuacja”.
Spojrzałam na Devrila. Jeszcze chwilę siedziałam w bez ruchu, ogarnięta apatią. Potem udało mi się zmusić do tego, by wstać i podejść do niego.
- Nic nie możemy zrobić? – zapytałam tylko po to, by się upewnić. Zawahałam się. Przez tą chwilę zdążyłam obejrzeć dokładnie czubki swoich mocno poprzecieranych butów. Oba zdarte, zdezelowane, zużyte. W jednym odrywała się podeszwa. Pewnie w tym, którym rzucałam po kajucie. Zmusiłam się, by podnieść wzrok. W końcu miałam coś do powiedzenia człowiekowi, a nie butom, podłodze, czy czemuś innemu, na co łatwiej było w tej chwili spojrzeć. – Dev. Wysłuchaj mnie – zaczęłam cicho. Głos mi nieco drżał. – Nie wiem, co będzie dalej, więc… Więc czuję, że powinnam ci to powiedzieć. Dziękuję za wszystko, co robiłeś dla Keronii i… i dla mnie. I za to, jak mnie osłoniłeś na statku. To było takie… rycerskie – parsknęłam, zdając sobie sprawę z tego, co mówię. – Wiesz, przez te cztery lata nauczyłam się, że rycerze jakby służą Escanorom. A to było takie… - urwałam. Odchrząknęłam, zmieszana. – Po prostu dziękuję. I przepraszam za to – nieznacznym ruchem głowy wskazałam nasze otoczenie.
***
Tymczasem Flynn faktycznie przekazał wiadomość. Problem polegał na tym, że człowiek, który odebrał ją jako sługa Seleny de Warney, w rzeczywistości był jednym z informatorów Czarnego Cienia. Niedługo potem informacja trafiła do Poszukiwacza.

[Połączyłam losy Nefryt i Devrila z Shelem i Lucienem, mam nadzieję, że taki obrót spraw ci nie przeszkadza?
Hm, teraz to ja zawaliłam czas odpisu. Mówiąc wprost – nie mogłam się do tego zabrać. Nie wiem czemu, bo lubię nasz wątek, a twój odpis był fajny, ale jakoś tak nie mogłam i już.]

«Najstarsze ‹Starsze   1 – 200 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair