Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   1201 – 1268 z 1268
Zombbiszon pisze...

- Od trzech dni nic nie mam. - Odparłem znad kufla.
- Jesteś od trzech dni i nawet nie przyszedłeś powiedzieć głupiego "dzień dobry"? - Zdziwiła się Rosie.
- Nawet gdybym chciał, to i tak bym Cię nie znalazł. - Rzucił krótko - Łazisz jak kot z pęcherzem.
- Ej...No może coś w tym jest. - Dziewczynka spojrzała wymownie w inna stronę.
Spojrzałem na Alistar'a. Nie zapraszałem go, a mimo to się dosiadł. Gdy sięgnął pod płaszcz szukałem w głowie wszystkich zaklęć ochronnych. Kto wie co on tam chował? Jednak widok koperty mnie zdziwił. Czyli jednak będzie zleceniodawcą? Na kopercie nie było adresata. I do tego jeszcze to pytanie o relacje z innymi elfami.
- Zależy o których elfach mówisz?
Odstawiłem pusty kufel. Nie z każdym elfem szło się dogadać. A w szczególności nie z tymi "jasnymi". Z mrocznymi jeszcze mogłem jakoś podyskutować. W końcu swój swego wysłucha...czasami.
- Gdzie tym razem mam się udać? - Wolałem się upewnić co do misji. Rzadko biorę jakoś ciemno. Zazwyczaj wystarczy mi imię i miejsce. Ale tylko w przypadku "uciszenia".
Jednak widząc powagę w oczach Alistar'a poczułem ciarki. Czyli jednak będzie to poważna dostawa.
- Dobra. - Wyprostowałem się i spojrzałem magowi w oczy - Co, gdzie i kto?
Konkrety. To mnie interesowało. Bo od tego też zależała zapłata za dostarczenie przesyłki.

G'eldnar

[Jechałem czasami lepiej. Ale to za czasów Eliasa :D
Co do artów pobocznych... Eliasa wciąż znajdziesz w zajętych. Resztę znalazłem wpisując odpowiednią sekwencję w wujku google xD Ale dziękuję za komplement w wyszukiwaniu :*
I nie. Nie przeszkadza mi 3os :P chyba, że dziwnie Ci z tym że ja pisze w pierwszej a Ty w trzeciej. Jak tak to mogę postarać sie pisać inaczej. Tylko, że tak mi łatwiej.]

Zombbiszon pisze...

[Rany ... znowu wydawało mi się, że dużo napisałem a tu tak mało ;(]

G'eldnar

draumkona pisze...

- Jest magiem. I ma znaczną wiedzę. Jeśli w przeszłości wydarzyło się coś podobnego, jest duże prawdopodobieństwo, że o tym wie.
- Więc postanowione - mruknął, pochylając się i muskając wargami policzek magiczki, jakby nie zauważając tego, że Lucien się patrzy jakby nigdy nie widział jak się obchodzić z wybranką swego serca. Wilk złośliwie pomyślał sobie, że w istocie Lu niewiele wie na temat postępowania z kobietami. Zupełnie jakby on sam, wielki elfi władca miał w tym temacie większe doświadczenie i lepiej mu się powodziło.
- To super. I co teraz? Wy idziecie rozmawiać, a my? - Iskra nie lubiła bezczynności. Nawet osłabiona i ledwo co po dziwnym ataku demona, ale już rwała się do pracy. Chciała coś zrobić, coś zdziałać, pokazać, że nie jest bezużyteczna. Poza tym, to była jedna z nielicznych sytuacji, gdzie rzeczywiście mogła coś zmienić.
- Nie wiem, ty powinnaś odpocząć, zregenerować siły - elf wzruszył ramionami. To już Lucien powinien zadecydować co powinni robić, w końcu oboje byli Cieniami, a z tego co wiedział, Poszukiwacz nadal był wyżej rangą niż Zhao - Ciekawe co z Devrilem i Charlotte - nieobecność siostry zaczynała go niepokoić. Niby wiedział do czego jest zdolna, wiedział co potrafi zrobić i z jakich tarapatów się wydostać, ale i tak zawsze się martwił. Niestety, Vetinari nie wyskoczyła nagle zza drzwi krzycząc "niespodzianka", co tylko pogorszyło mu nastrój, który i tak nie był zbyt dobry. Co prawda była z Wintersem więc niby nie powinno nic się im stać... Ale mimo wszystko - Chodźmy - podniósł się, oferując magiczce dłoń w szarmanckim geście oferującym pomoc w podniesieniu czterech literek.

Nefryt pisze...

[Uwolnienie demona miało być zemstą tamtych kultystów – w sensie – nie słuchali ich, więc teraz dostaną za swoje.
Ale po przemyśleniu: chyba niepotrzebnie skomplikowałam. Może pojechać klasyką w stylu bardzo-nie-fantasy? Świątynia jest faktycznie opuszczona, ma mroczną przeszłość, więc w okolicy ludzie wierzą, że jest przeklęta i trzymają się od niej z daleka. W rzeczywistości w świątyni nie ma żadnej aktywnej magii (pomijając kwestię składanych ofiar, przez co Shelowi szybciej regeneruje się moc). Jest za to coś innego – bakterie powodujące jakąś chorobę. Shel i Lucien byli w świątyni, zarazili się (kwestia otwarta, czy w tej chwili nieświadomie zarażają Nefryt i Devrila). Objawy można byłoby wziąć z jakiejś prawdziwej choroby. Wyleczyć można by to było czymś działającym jak antybiotyk (mikstura magiczna o takim działaniu? Odpowiednio zastosowana magia „uśmiercająca” te bakterie wewnątrz organizmu?)
Co ty na to?
Na razie nie odpisuję fabularnie, bo nie chcę lać wody, a wydaje mi się, że jeżeli mamy robić coś z „klątwą”, to przydałoby się już wiedzieć co i jak].

Zombbiszon pisze...

Słuchałem tego co mówi Alistar i... nie bardzo wiedziałem do czego zmierza. Tu jakiś Elendar, tu znowu Haiana... Nie może od razu powiedzieć co i kto? Westchnąłem.
- Pięć sztuk złota i wolna ręka. Przy odrobinie szczęścia pod koniec tygodnia uda mi się to dostarczyć. - Spojrzałem na Rose.
Dziewczynka bacznie obserwowała Alistara. Zupełnie jakby chciała go rozgryźć. Rozebrać na części pierwsze, by potem znowu go złożyć. Zupełnie jakby był...układanką.
- Za bardzo się starasz. - Powiedziałem do niej.
- Przynajmniej się nie pakuję w jakieś szambo. I to bez zastanowienia.
- Może i tak. - Nie lubię jak ma rację - Ale muszę coś jeść. A bez pieniędzy nie ma jedzenia.
- Ty i tak żyjesz tylko piwem.
Kolejna bezsensowna dyskusja z dzieckiem. Zupełnie jakbym kłócił się z żoną...jak bym ją jeszcze miał. W towarzystwie Rosie żona mi nie potrzebna. No, przynajmniej do dyskutowania.
Mimo wszystko dziewczynka wyglądała na nieco przygnębioną. Wiedziałem o co chodzi. Ledwo wróciłem a już muszę gdzieś pędzić.
- Król albo królowa, mówisz? - Przeniosłem wzrok z Rosie na maga.
Dostarczenie tego dokumentu jakiejkolwiek radzie odpada. Nie lubię nikogo kto siedzi w radzie. Bez względu na rasę. Jednak najgorsze będzie dostanie się do samej stolicy.
- Ja jakoś nie specjalnie mam cokolwiek do "braci", ale wątpię by mnie wysłuchali. W końcu, jak się to mówi? - Przygryzłem wargę i spojrzałem wymownie w sufit - Różnica zdań? Poglądów?
Z resztą, nad czym ja się zastanawiam?
- Pięć sztuk złota i wolna ręka. - Powtórzyłem swoje wymagania. Nie wiem czy to dobry pomysł by dyskutować z magiem, i to do tego akurat z TY, ale nie mam wyboru - I to zapłata z góry.

G'eldnar

Olżunia pisze...

[Hej. :) Masz ochotę wziąć udział w zabawie integracyjnej? Zorana mnie dołączyła, wysyłając mi pytania, więc teraz moja kolej na wysłanie pytań innej osobie.]

Olżunia pisze...

Aed wciąż bawił się nożem. Zaprzestał na moment i uważnie przyjrzał się ostrzu – niby po to, by sprawdzić, czy się nie stępiło – po czym dyskretnie starł z niego smużkę zakrzepłej krwi. Westchnął. Zaniedbanie godne nowicjusza.
Nieopatrzny głęboki wdech przerodził się w ziewnięcie.
Ktokolwiek kazał karczmarzowi milczeć, poczciwina bał się go bardziej niż uzbrojonego w kawał naostrzonej stali, poirytowanego elfiego mieszańca i tak samo, jeśli nie bardziej, zeźlonego krasnoluda. Krasnoluda skorego do robienia użytku z toporka i pięści, należałoby dodać.
- Najlepiej byłoby się rozdzielić.Trochę się rozejrzeć. Potem może udać się do sióstr…
Meryn skinął głową.
- Chętnie nas ugoszczą – odrzekł. – Ponadto… jestem prawie pewien, że coś wiedzą, coś podejrzewają. I że okażą się bardziej skore do otwartej rozmowy.
- Rozdzielenie się to dobry pomysł – podjął Aed. Wyglądał na coraz bardziej zaintrygowanego całą tą niedającą się racjonalnie wytłumaczyć sytuacją. – Trzeba się rozejrzeć, oczywiście dyskretnie. Dyskretnie w miarę możliwości, bo nasz gospodarz z pewnością doniesie, co trzeba i komu trzeba. Ludzie będą mieć się na baczności. Może się okazać, że wszyscy postanowią trzymać gęby na kłódkę, zastraszeni przez kogoś lub lojalni wobec niego, a wtedy będziemy zdani na własne obserwacje.
Moyr postukał palcem w krzywo ogolony, naznaczony śladami zbyt tępego noża podbródek, nad czymś się zastanawiając.
- Skoro możemy być niemal pewni, że karczmarz się wygada – zaczął ostrożnie, powoli dobierając słowa – warto byłoby go obserwować. A jeszcze lepiej posłuchać, o czym rozmawia.
- Nieco to niewykonalne – skrzywił się szermierz. – Chcesz cały dzień siedzieć przy kontuarze?
- Nie. Raczej obdarować naszego gospodarza… – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – … amuletem. Nie do końca zgodnie z jego wolą. – Poszukiwania właściwego terminu spełzły na niczym. Amulety zwykle chroniły przed niepożądanymi efektami magicznymi, jak by na to nie patrzeć. – Ale będę musiał tu zostać. Potrzebuję ciszy i skupienia.
Meryn uniósł brew. Skinął głową na znak zgody, podszytej niewielką dozą niepewności, ale także zaufaniem.
- Ja i Rell wybieramy się do sióstr – zwrócił się do reszty gromady. – Wy? – zapytał Szept, Midara i Aeda.
- Padało – burknął mieszaniec. Okręcał kosmyk wokół palca, wyglądając za okno. Światło poranka migotało w rytm podmuchów wiatru, poruszających gałęziami rozłożystego dębu. Napojona deszczem ziemia pachniała uspokająco. – Lało przez całą noc. Jak na złość. Ale kiedy jedne rzeczy zostają wymyte, inne mogą wypłynąć.
Ciekawskie ponad wszelką miarę chuchro poważnie zainteresowało się tą sprawą. A poważnie zainteresowane chuchro nigdy nie odpuszczało.

[Ja tam uwielbiam to, że Lu nie jest czarno-biały. W ogóle nie hoduje się na tym blogu oczywistych, jednoznacznych postaci i to jest fajne.
Jeśli chodzi o Rogatego demona, to zostawiłam komentarz w dokumencie google’a.
Rozdzielenie się naszych – jestem za. Będzie więcej interakcji między Twoimi a moimi, lepiej się poznają. Spotkanie u sióstr też jest dobrym pomysłem. Dodatkowo jedną grupę – tę zmierzającą prosto do “zakonu” – może coś zatrzymać po drodze. Tylko jeszcze nie wiem, co by to mogło być. Wysłannicy sołtysa/kapłana (jeśli jest w to zamieszany)? Coś w ten deseń.
I znowu zarwałam nockę, i nie mam głowy do stworzenia sensownego opisu tego, jak siostry się gospodarzą w Dąbkach. Podeślę go oddzielnie.
*ziewa* Nghhh, spaaać...]

Zombbiszon pisze...

Śmiechy. Szepty. Jak ja dobrze znam to uczucie jakie mi teraz towarzyszyło... Niepokój...
- Rosie, jaki mamy dziś dzień? - Zapytałem dziewczynkę.
- Wtorek, a co?
- Wtorek mówisz?
Wtorek... Najbardziej porąbany dzień w karczmie. Dlaczego? Dlatego...
- Lepiej się schowaj. - Rzuciłem do Rosie.
Podszedłem do baru i od razu zapłaciłem za piwo oraz kilka srebra za to co się stanie.
Gdy tylko monety znikły z blatu zaczęło się.
Dwóch napastników od razu rzuciło się na mnie, ale mocny kopniak był w stanie powalić jednego z nich. Drugi mnie dopadł i drasnął nożem w ramię. Syknąłem, ale i temu się oberwało. W efekcie wylądował na stole rozlewając postawione na nim piwo.
Kolejny napastnik. Tym razem trzymał w ręku krótki miecz.
Uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem. Kocham tego typu rzeczy.
Rozpęd. Wbiegłem na stół po czym się od niego odbiłem i przeleciałem na drugi stolik. Poczułem jak pod mną przemyka ostrze napastnika. Adrenalina buzowała mi w żyłach.
Chwyciłem sztylet i wbiłem go w oko napastnika. Ten zawył z bólu i upuścił swoją broń łapiąc się za miejsce trafienia.
Zeskoczyłem ze stołu i podszedłem to mężczyzny obserwującego to wszystko ze stoickim spokojem.
- Może innym razem, Tom. Innym razem.
- Twoja głowa kiedyś będzie moja.
- Wybacz, ale jestem do niej trochę ...przywiązany. - Obróciłem się do Alistara - Ruszam natychmiast. Resztę zostawiam w rękach Rosie. I lepiej się z nią nie kłócić. Chyba, że chcesz stracić palce.
Pomerdałem palcami w powietrzu. Aż za dobrze wiem na co stać tą małą. Podszedłem jeszcze do maga by zabrać list, po czym wyszedłem z karczmy. Przed mną długa droga. A czas nie jest mi tu sprzymierzeńcem. Ale kiedy był?
Swoje kroki od razu skierowałem w stronę bramy. Tak. To będzie długa podróż...

Zombbiszon pisze...

G'eldnar
(Oczywiście zapomniałem się podpisać xD)

Anonimowy pisze...

Tiamuuri na chwilę się zatrzymała. Spoglądała na Devrila badawczo, usiłując odczytać jakieś jego uczucia. Nie wyczuła nic szczególnego, dlatego, uspokojona, znów podjęła marsz.
-Podejrzewasz mnie o przynależność, czy jak? -spróbowała zażartować, ale niezbyt jej to wyszło. Było po prostu kilka rzeczy, z których Drzewna nie potrafiła swobodnie żartować.
-Pamiętaj że nigdy, przenigdy i za żadną cenę nie splugawiłabym się ich odrażającym zepsuciem.
Mimowolnie się wzdrygnęła, grymas pojawił się na chwilę na jej twarzy, psując zwyczajne opanowanie. Chwilowa rysa na idealnym zwierciadle spokoju.
-Wiem to, co mówią leśne duchy -westchnęła po chwili -Oni są jakoś powiązani z... tym.
Gestem wskazała do przodu i w dół, na ziemię, po której szli.
-Nie są twórcami tej trucizny, to podobno było już wcześniej. Ale Czarny Klan jest odpowiedzialny za rozpowszechnianie tego. Duchy mówią, że to oni zjawili się tu przed tym, jak...
Urwała i odruchowo otuliła się ramionami.
-Coś się stało - podjęła. Głos jej zadrżał, nie było w nim pewności siebie - Ja byłam częścią tego lasu. I częścią naszej sieci, częścią ⊒œŋʠҙ»ι Δ·ҩþīҺð. Coś zrobiło nagle wyrwę w tym złożonym, doskonałym systemie. Poczuł to cały las. I ja. A przeze mnie, przez łączność umysłów, poczuli to nasi, '⊍ Ђœ√. Trucizna i śmierć. I coś obcego, coś, co powoduje zmiany. A według duchów Czarny Klan świadomie wspiera te zmiany. Mówią, że oni są za potężni, jak na czarnych magów. Że muszą wykorzystywać to coś obce, jakoś się z tym łączyć. Nie wiem, co to jest. Duchy też nie wiedzą, a to oznacza, że to jest musi być od nich silniejsze. I bardziej... złożone?
Zacisnęła zęby i przez chwilę szła w milczeniu, ze spuszczoną głową. Patrzyła bardziej w ziemię, ale kątem oka widziała, że mijali drzewa, suche, czarne. Tiamuuri jako drzewożyt normalnie czułaby ich energię życiową, ale te tutaj były martwe od dawna. Nie rozkładały się, bo pewnie nie było tu żyjątek, które mogłyby żywić się martwym drewnem, może zresztą to skażenie czyniło samo drewno toksycznym.
-A Molag Haglaya raz spotkałam -odezwała się, teraz tonem bardziej zawziętym, złym -Nie zabił mnie i towarzyszących mi osób z oddziału, jak podejrzewam dlatego, że nasza śmierć w jego oczach miała niewielką wartość. Poczułam przez chwilę jego umysł, dlatego domyślam się jego sposobu myślenia. Jemu zależy na planowaniu i kontroli. No i w jakiś sposób on sprawuje kontrolę nad Popielnymi. Podejrzewam, że na jego terenie te stworzenia będą spokojniejsze... ale zawsze mogę się mylić i wyciągać złe wnioski.

draumkona pisze...

- Nie wiem, ty powinnaś odpocząć, zregenerować siły.
- Powinnaś.
- Sami sobie regenerujcie, buce głupie - Iskra nie uszanowała woli męża ani medyka, nawet miała im za złe takie ostentacyjne propozycje. Co ona, kaleka? Bywało gorzej, a i tak robiła swoje więc ten konkretny raz nie zamierzała zmieniać swoich przyzwyczajeń i tego do czego była przyzwyczajona. Siedząc na posłaniu oceniła racjonalnie na ile może sobie pozwolić, czy nie zachwieje się gdy wstanie, albo co gorsza nie upadnie bo wtedy to Cień prędzej przywiąże ją do łóżka niż gdziekolwiek puści - choćby do toalety.
- Ciekawe co z Devrilem i Charlotte.
- Jak zwykle się wywinie.
- Wzięli Corvusa. Gdyby coś się stało, wiedzielibyśmy.
- Mogę pokręcić się po okolicy, zobaczyć co z nimi.
- To idź. Ja pójdę do Elenrada razem z Szept i Wilkiem, ustalimy co dalej - czuła się już nieco pewniej, więc nawet powoli się podniosła, uważając, piekielnie uważając na to by nic sobie przy tym nie zrobić. Widmo przykucia do łóżka było wciąż jak najbardziej realne.
- Róbcie jak chcecie - mruknął Wilk, niezbyt zadowolony z decyzji Iskry, ale nie miał zamiaru się wtrącać. Była dużą dziewczynką, nie musiał co chwila przypominać jej jakie są skutki zaniedbania regeneracji, co może się stać jeśli tak osłabiona zacznie coś znowu kombinować z magią. Powinien się zająć czym innym. O, takimi poddanymi na przykład, których w tym momencie mordują zapewne plugawe orki. Zdenerwowany zacisnął parę razy dłonie w pięści i na powrót je rozluźnił, ot tak, by nieco dać upust złości. Najchętniej wziąłby oddział, nawet całkiem niewielki, i poszedł na kopalnię powbijać tym ścierwom włócznie w dupy - Chodźmy - zwrócił się bardziej do Szept niż do Cieni, odwrócił się na pięcie i po prostu poszedł wcielać swój plan w życie.
- Idź szukaj tamtej dwójki, ja pójdę z nimi. Tylko tak mogę się teraz przydać - Zhao przyjrzała się uważniej Lucienowi, jakby oceniała czy na pewno wszystko ze sobą ma i z góry założyła, że ten grzecznie pójdzie szukać i nie będzie protestował.

Olżunia pisze...

[Zabawa skończyła się (chyba?), ale ja byłam na doczepkę, więc uznałam, że akurat termin nie jest problemem.
Rozumiem. :) Gdybyś jednak była chętna odpowiedzieć na jakieś pytania dotyczące inspiracji, pisarskich preferencji i innych okołopisarskich tematów - bez poruszania tych osobistych - chętnie napiszę takowe i podrzucę, a potem wrzucę w komentarzu. Terminem bym się nie przejmowała, bo ostatnio - nie licząc początku września - trochę u nas przymarło.]

Nefryt pisze...

[Na razie ci nie odpisuję, bo obiło mi się o uszy, że i tak masz "zaległości" w wątkach, a póki co ledwo żyję i chciałabym się trochę ogarnąć, bo na razie trudno mi się skupić od A do Z na wątku. Ale odpiszę, serio.]

Nefryt pisze...

[Kurde. Źle się wyraziłam. Nie chodziło mi o to, że do ciebie o coś piję. Wcale nie. Po prostu gdzieś (nie pamiętam już gdzie) wspomniałaś, że coś-tam u ciebie czeka na odpowiedź. Uznałam, że pewnie masz dużo roboty/bezwen, więc nie będę zwalała ci się na głowę z jeszcze jednym (zapewne marnym, bo pisanym na bezwenie) tekstem. Chodziło mi tylko o to, serio, o nic więcej. Bardziej chciałam się wytłumaczyć, dlaczego ja się nie odzywam. Także nie gniewaj się, proszę.
Co do sesji i ciągnięcia akcji - z tym akurat się zgadzam. Ale wiesz co? Wydaje mi się, że oprócz tego, co napisałaś, jest jeszcze jedna przyczyna, mianowicie błąd MG. I nie to, że ktoś jest złym MG, bo niekoniecznie, po prostu nawet najlepsi popełniają często ten błąd, że nie potrafią zrozumieć DLACZEGO gracze utknęli. Szczerze, sama tego często nie ogarniałam, jak można się tak mulić np. z podjęciem decyzji. Teraz trafiło mi się grać w sesji poza blogiem z moim znajomym jako MG. Efekt gry i szczerych rozmów był taki, że zdałam sobie sprawę, że czasami jako gracz dumam nad czymś, co z punktu widzenia prowadzącego nie ma znaczenia. Albo boję się podjąć decyzję, bo np. nie chcę narazić reszty drużyny (w tamtej sesji dochodzi to, że postacie mogą zginąć, więc jest jeszcze większe wahanie). W efekcie wszyscy się migamy, bo nikt nie chce mieć na sumieniu, że "zrobił coś źle". Nie wiem, na ile to się sprawdzi w praktyce, ale doszliśmy do wniosku, że graczom na sesji trzeba "pokazać", że jeżeli postacie stoją w miejscu, będzie gorzej, niż gdyby zrobiły COKOLWIEK. Znaczy, wiesz, pewne rzeczy na świecie dzieją się niezależnie od tego, czy w tym czasie coś robisz i zajmujesz się daną sprawą, czy oglądasz się na innych i wzdychasz nad swoimi emocjami. Chciałam to wypróbować na najbliższej sesji. Szczerze - nie wiem czy ani jak to wyjdzie. Ale chciałabym chociaż spróbować.
A zmieniając temat - mam wrażenie, że od jakiegoś czasu masz zły nastrój. Nie wiem, może tylko mi się tak wydaje, może się mylę. Ale... Gdybyś miała ochotę pogadać, zawsze możesz się do mnie odezwać. Nie wiem, czy będę potrafiła pomóc, ale na pewno wysłucham.]

Nefryt pisze...

[Hej, przecież nie ma za co. Każdy czasami może być rozdrażniony, ja to rozumiem.
Dzięki za to, co napisałaś - tzn. o tym, kiedy ty nie wiesz, co napisać. Takie rzeczy bardzo mi pomagają, jak przychodzi do prowadzenia sesji. Ja też jestem za ograniczeniem: 1 gracz = 1 postać. Przynajmniej na razie. Raz, bo to, co napisałaś. Dwa, bo w sytuacji kiedy cześć osób prowadzi po 2,3 postacie w trakcie sesji, wszystko bardzo się przedłuża (bo jest dużo postaci) i ostatnie osoby w kolejce bardzo długo czekają na odpis, przez co - mam wrażenie - siada klimat. Więc na mojej sesji siła rzeczy będzie ograniczenie. Jak się komuś to nie podoba, trudno, ale mam nadzieję, że ludziska to zrozumieją.
W sprawie reszty napiszę prywatnie na gg.]

draumkona pisze...

- Byliście tam. Coś musieliście poczuć. Magię pochodzącą od portalu… i pośrednio od tego, co go powołało.
- Tam… były jakby ożywione ciała. Ale stworzone nie z jednego… a z kilku. Taki zlepek.
- Ożywione zwłoki nie zawsze pochodzą z jednego ciała. Czasem z kilku. Monstra. Mogła je powołać dzika magia bądź twórca portalu. Mogły powołać otchłańce, demony, które przeszły do naszego świata.
- Czułam demony - Iskra zezowała to na jedno, to na drugie i coraz bardziej nie podobało jej się to, że znów będzie na nią. Odkąd się urodziła, zawsze towarzyszyły jej nieszczęścia i bała się, że ten cały portal i morderstwa na elfach to znów jej wina. Co gorsza, nie była pewna tego co ją czeka kiedy obawy się potwierdzą, bo mimo całej sympatii i Wilka i Szept... Czy puściliby wolno kogoś, kto jest za to odpowiedzialny? Nawet jeśli nie był świadom? Bo jak miała niby za siebie poręczyć, jeśli traciła czasami panowanie nad własnym ciałem na całe godziny i nie miała zielonego pojęcia o tym co robi? Za dużo niewiadomych, burknęła do samej siebie, a ta bohaterska, dobra strona jej ducha postanowiła działać nim wątpliwości na zawsze każą jej siedzieć cicho.
- Ja... - wyrwało się jej, a kiedy spojrzenie całej trójki na nią padło, zapomniała całkiem o tym co miała mówić. I w dodatku zapomniała o etykiecie, wszak Elenarad nie był jej koleszką, ani tym bardziej ojcem... A zresztą. Jeśli i tak mają ją przymknąć za noszenie demona, to etykieta nie ma tu nic do rzeczy - Ja noszę jednego demona. To Kalcifer, taki ognik. Czasami wychodzi i pomaga, czuwa kiedy ja śpię, oddaje część swojej mocy i parę innych rzeczy też robi. W pobliżu otwartych przejść do Pustki przejmuje nade mną kontrolę, blokuje ale o dziwo nie po to by przepuścić jak najwięcej swoich pobratymców, ale rzekomo by ci pobratymcy nie wypchnęli go z mojego ciała i sobie go nie wzięli. On to nazywa ochroną, ja nie mam na to słowa - wzruszyła ramionami, robiąc się coraz bardziej ponura, jakby ją już skazali i prowadzili do arcymagów na spętanie - Gdy poszliśmy pod portal znów przejął kontrolę i ustąpił dopiero wtedy, gdy przekonała go Szept. Nie wiem... Nie pamiętam dokładnie tego co mówił, ale ostrzegał - spojrzała na magiczkę, szukając ratunku dla własnych braków w pamięci - Pamiętasz? Pamiętasz co mówił?
*
Śmierdzące, parszywe orki. Pozastawiały pułapki, wystawili zwiadowców, pilnowali rzecznego szlaku z baryłkami jak oczu w głowie. Charlotte była zła i poirytowana, a fakt, że po raz kolejny zaliczyła niezbyt przyjemną kąpiel w bagnie nie dodawała jej sił, ani cierpliwości. Zaszyła się w krzakach i właśnie wylewała z buta wodnistą maź, kiedy doszły ją jakieś odgłosy od strony rzeki, które natychmiast przywróciły jej zdolność logicznego rozumowania i zbyt dużą wręcz ostrożność.
Kroki.
Słyszała cudze kroki, ale nie potrafiła odróżnić cięzkiego, orczego buta od stąpania elfa, czy człowieka. Usiłowała pozbyć się wody z uszu, ale na próżno, co bardzo utrudniało jej dojście do tego kto idzie. W końcu zdecydowała się na wstępne użycie alchemii, przyłożyła dłonie do ziemi, czekając aż intruz się pokaże, a ona będzie w stanie go dojrzeć. Wbiła spojrzenie przed siebie, zastygając w jednej, przyczajonej pozycji. Gdyby tak przyjrzeć się temu z oddali to można byłoby ją pomylić z jakimś brzydkim, obsranym gargulcem, które ludzie powykuwali sobie na murach.
Intruz okazał się jedynie Devrilem, który chyba mając zdolność jasnowidzenia przewidział, że Vetinari może mieć trudności z odróżnieniem tego kto idzie i zbliżał się wyjątkowo powoli, tak że zdążyła nawet pomyśleć o tym co ciekawego znalazł.
- I co? - burknęła na wstępie, odrywając dłonie od ziemi i próbując pozbyć się wody z uszu - Wlazłeś tam? - po tym jak odnaleźli baryłkowy szlak rzeczny, szli nim aż rzeka nie wnikała znów pod ziemię. Tam odnaleźli przejście, którego strzegły jedynie trupy. Devril miał zobaczyć czy da się "wleźć tam", a Charlotte została, usiłując przechwycić jeszcze część ładunku by zobaczyć co jeszcze spływa rzeką.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri, słysząc przeprosiny, skinęła nieznacznie głową. Nic w końcu się nie stało. Może nawet za bardzo pozwoliła, żeby to jej dotknęło.
-Wiesz, my na razie też jakoś poruszamy się po tych ziemiach, żywi i w jednym kawałku -zauważyła. Pomyślała zaraz potem o szaroskórych, których zabili. Było ich dwoje przeciwko temu stadu. Jakie byłyby szanse samotnego wędrowca?
Po zboczu wzgórza niemal zbiegła, wzbijając w powietrze chmurę pyłu. Przed sobą, na równiejszym nieco terenie, widziała kolejne martwe drzewa i smukłe, rzeźbione wiatrem głazy. Na ziemi leżało mnóstwo kamieni i suchych konarów, dlatego niewielki obiekt Tiamuuri zauważyła dopiero po chwili.
-Tu chyba coś jest! -zawołała do Devrila. Może i radość była przedwczesna, może o niczym to jeszcze nie świadczyło...
Drzewna powoli podchodziła do grupy większych i mniejszych kamieni, obok których leżał ciemny przedmiot. Skórzany, jak okazało się z bliska. Była to pusta manierka na wodę. Najwyraźniej nie leżała tu zbyt długo, bo nie była jeszcze pokryta w całości jednolitą warstwą szarego pyłu.
Tiamuuri pochyliła się i wyciągnęła rękę, ale zatrzymała się w połowie ruchu. Wolała nie dotykać tego, dopóki Devril tego nie obejrzy. Czas mógł się zgadzać, jeśli tak, znów byli na tropie.

Silva pisze...

Brzeszczotowi nie przeszkadzało coś tak przyziemnego, jak gorący posiłek. Poparzył paluszki i język, ale rozmemłany gulasz z grochem pomału znikał z miski. Pajdą nieco suchego, zaczynającego czerstwieć chleba, wybierał resztki jedzenia z naczynia.
- Wiesz, że Diarmud próbował mnie nauczyć tańczyć? - rzucił od niechcenia, bo nim wyruszyli w tę podróż, trochę czasu się nie widzieli; każde z nich miało swoje ważne, elfie sprawy. - Ględzi coś o jakimś przyjęciu w Irandal. To twoja sprawka? Bo jak miód kocham, on mnie w elfie wdzianka nie wciśnie.
Wyciągając buciory do ognia, poruszył nimi. Podobała mu się ta podróż i wcale nie umknął z Gniazda przed starym magiem, a droga przywracała wspomnienia z czasów, kiedy nie liczyło się nic więcej niż droga, koń i ciepły posiłek z kompanami. Kiedy nie miał w rękach tego, co włożył mu w nie dziadek. Stare, dobre czasy.
- Wyobrażasz sobie mnie na sali? Ja ciebie tak, bo to pasuje do królowej.

Zorana pisze...

Kopyta dudniły na przemarzniętym po nocy trakcie. Choć trakt to zbyt hojna nazwa dla polnej drogi, jaka wiodła między dwoma zżętymi łanami na granicy dwóch królestw: ludzi i elfów. Mroźny wiatr kołysał trawami gęsto pokrytymi lodowymi igiełkami. Lato minęło bezpowrotnie.
Mleczna mgła spowijała widok, dlatego wioska stała się zupełnie wyraźna dopiero wtedy, gdy kobieta wjechała między pierwsze zabudowania. Mijając zbitą z bali studnię z kołowrotem posłyszała krzyki - pierwsze tego dnia odgłosy cywilizacji. Uśmiechnęła się ponuro, wychwytując wyzwiska i dźwięki towarzyszące szamotaninie. Owinęła się ciaśniej płaszczem. Nie przyjechała tu brać udział w wiejskich przepychankach. Kątem oka wyłapała dwie skrzynie wielkości człowieka, zbite z prostych, nieoheblowanych desek. Trumny stały oparte o jedną z chat. Ta część wioski wydała się opustoszała, więc trzeba było podążać dalej. Zorana ścisnęła łydkami boki wierzchowca.
- Zobaczmy, co się dzieje - mruknęła.
Wjechała między chaty stępem, trzymając się boku drogi, zatrzymując się z dala od zbiegowiska. Przed drzwiami chat, owinięte ciepłymi chustami, stały kobiety. Parę z nich, najwyraźniej spłoszonych, schowało się z powrotem do domów. Na środku placu stała grupka mężczyzn, ludzi. Gdzieniegdzie znalazłby się jakiś toporek za pasem, ale w żadnym razie nie mogli uchodzić za uzbrojonych. Chyba że w pięści, bo te niedługo widać miały pójść w ruch. Po przeciwnej stronie stała niewielka grupka elfów. Stroną zaczepną byli jednak ludzie.

Silva pisze...

- Nie lubisz tańczyć - najemnik prychnął, wrzucając twardawy środek rzepy do ognia; w górę poleciały iskry z roznieconego żaru. - Ale umiesz to robić i to jest niesprawiedliwe. Wilk nie musi się za ciebie wstydzić. Heiana zapadnie się pod ziemię - dodał już nieco ciszej; kiedy jednak podniósł na magiczkę wzrok, wcale nie wyglądał na zmartwionego. W jego oczach był plan; on po prostu złamie nogę, rękę, cokolwiek byleby nie musieć tańczyć. Powie, że spadł z konia, przewrócił się, albo ktoś dał mu za mocno w mordę i połamał kulasy.
Nie całkiem nad ich głowami, wcale też nie daleko, zabrzmiał grom. Siąpienie, ledwie mżawka, która nikomu nie przeszkadzała, w jednej chwili zamieniła się w oberwanie chmury; zgasł ogień zalany strugami wody, sycząc złowieszczo. Wystarczył moment, by ubrania przemokły do suchej nitki.

draumkona pisze...

- Demony i ich magia zawsze są silniejsze w pobliżu Pustki . Przejmował kontrolę wcześniej, w zwykłych, codziennych sytuacjach?
- Mówił, że Zhao go blokuje.
- Uważasz, że on ci pomaga? Wierzysz mu? Zaakceptowałaś go jako część siebie, przyjęłaś… zaprosiłaś?
- Portal. Chodzi o portal w Morii.
Zhao krzywo popatrzyła na Elenarda, nie bardzo chcąc brnąć dalej w rozmowę w którą jakby nie patrzeć sama się, nieproszona, wtrąciła. Mogła siedzieć cicho, ale część jej jestestwa nakazała pomóc, powiedzieć tyle ile wie. Zbyt mocno była związana z elfami. Tyle razy jej to powtarzano, a dopiero teraz docierało do niej, bardzo powoli zresztą, że być może ona dla elfów zrobiłaby bardzo wiele, ale elfy dla niej niekoniecznie.
Ale jeśli powiedziało się "A" to trzeba też powiedzieć "B", szczególnie w tej chwili, kiedy może zostać uznana za plugawca, bądź nie.
- Nie zaprosiłam go. Nie wywoływałam. To... To kara - burknęła, mocniej obejmując się rękami. Nie lubiła do tego wracać - Nie wiem czy wiesz, ale pod swoje skrzydła swego czasu wziął mnie niejaki Hauru. Mag czasu. Uczyłam się, pracowałam dla niego, wykonywałam różne zadania... Ale nie wolno mi było samej cofać czasu. Nie miałam prawa, mocy i wiedzy na tyle by grzebać w przeszłości. No ale... - Zhao pokręciła głową, jakby sama nie dowierzając we własną głupotę - Po kryjomu cofnęłam czas, żeby zobaczyć czy mogę zmienić bieg wydarzeń. Nie mogłam. W dodatku zepsułam przeszłość i powstała luka w czasie, ale to nie ważne, nie będę teraz nikogo zanudzać tajnikami magii. Fakt jest jeden i to bardzo w tej historii ważny. Hauru był zły. To on skądś, nie wiem skąd, zawarł z Kalciferem kontrakt. On go ściągnął albo jakoś tu przeniósł bez naruszania zasłony. Kiedy go ostatni raz widziałam, powiedział tylko tyle, że to będzie dobra kara, że Kalcifer mnie przypilnuje. Potem... Może to zabrzmi trochę śmiesznie, ale po prostu sobie zniknął.
Wilk zmarszczył brwi. Od pewnego czasu czuł się źle w tej całej konwersacji, bo znów, nieuchronnie, zbliżał się niezręczny i trudny wybór. Jeśli Zhao trafi przed Arcymagów, będzie musiał coś zrobić. To coś pewnie będzie się wiązało ze spętnaiem mocy. I o ile nie miałby nic przeciwko jeśli taka byłaby cena za jej życie, to wyszedłby na durnia, głupka i hipokrytę, bo o Szept walczył nawet kiedy była w o wiele gorszej sytuacji z tym demonem. Nie potrafił tak po prostu kiwnąc głową i skazać przyjaciółki na związanie mocy.
- Trochę to... Skomplikowane. - mruknął w końcu, pocierając brodę w zamyśleniu - No i poza tą całą sprawą, to zdajesz sobie sprawę z tego, że oskarżasz maga o celowe sprowadzenie demona w niewiadomym i zatajonym celu? To poważny zarzut.
- Mówię jak było - Iskra wzruszyła ramionami. Jeśli chcą, to niech sobie nawet grzebią we wspomnieniach, mruknęła do siebie w myślach, mając jednak nadzieję że do tego nie dojdzie.
*
- Nie, ale znalazłem towarzystwo. To coś więcej niż orki i ich broń . Albo to zbieg okoliczności i dwie rzeczy na raz. - Charlotte zostawiła ubłoconego buta w spokoju i spojrzała uważnie na swojego towarzysza. Zacięta, ponura mina jasno dawała do zrozumienia co sądzi o portalu i tym wszystkim, ale zamiast brzydko przeklinać - ugryzła się w język.
- Szkoda, że nie jestem magiem. Mag byłby o wiele bardziej przydatny - wygłosiła swoje zdanie, nijak nie nawiązując do tematu rozmowy i podniosła się. Otrzepała siedzenie z liści i zaschniętych grudek ziemi, usiłując tymi prostymi czynnościami jakoś ułatwić sobie przemyślenie pewnych kwestii. Demony. Magia. Portal. To dalece wychodziło poza jej kompetencję i zdrowy rozsądek nakazywał znalezienie jakiegoś dobrego konia i szybką ewakuację choćby do Drummor, do piwnicy w której by się zabarykadowała i obwiesiła wszystkimi możliwymi talizmanami ochronnymi. Demony. Brrr.
- Poszukajmy Cienia. On też jest niezgorszym tropicielem, może coś znajdzie. A jak nie... Ja bym wróciła Dev. Za niedługo będzie zachodzić słońce, a nie chciałabym tu zostawać po zmroku. Za blisko kopalni.

Zorana pisze...

Skrzydlata zaklęła bezgłośnie. Tyle byłoby w temacie niemieszania się. Powybijają się, cholera. Cmoknęła na konia. Zostaw ich, usłyszała w myślach, na co odpowiedziała krótko: nie mogę. Żgnęła demona piętami tak, że do kłusa ruszył z wyskoku - na tyle, na ile pozwalała ograniczona przestrzeń między budynkami. Wstrzymała konia w ostatniej chwili, wjeżdżając między ludzi, chcąc nie chcą - odrzucając ich na boki. Ten z mężczyzn, który wpadł pod przednie kopyta pobudzonego konia, odbił się od szerokiej, czarnej piersi i runął jak długi. Widać niezbyt szczęśliwie, bo zawył jak zwierze i odczołgał się, trzymając się za zadek.
- Hola, hola!
Olbrzymia kara bestia niemal zupełnie przesłoniła przybyszów zza granicy. Ogier wygiął szyję, położył uszy na potylicy i zacharczał, wydmuchując obłoki pary. Kobieta, widząc zniżające się po broń ręce, rozchyliła poły płaszcza, ukazując szeroką rękojeść odpowiednio długiego miecza. Wieśniacy wiedzieli, że na tym polu walki są jak dojrzałe zboże - do zżęcia. Nie należało więc atakować jeźdźca od razu, zwłaszcza że na wywróconym na ramię płaszczu widniał wyhaftowany herb, bogowie niejedyni wiedzą jakim. A zniknięcie “herbowych” gości rzadko pozostawało bez odwetu.
- Co się tu wyprawia? - warknęła właścicielka pogoni na polu purpurowym, obracając konia zadem do grupy elfów. Wielki kary ogier maszerował z dumnie uniesionym łbem, wysoko unosząc kudłate pęciny. Dłoń kobiety nie traciła kontaktu z bronią. - Łapy precz od posłańców! Chroni ich prawo. Wiecie, czym grozi jego naruszenie?
Jej słowa jakby zasiały zwątpienie, bo krąg ludzi przerzedził się. Skrzydlata wyłuskała z pamięci słowa powitania i parę podstawowych zwrotów.
- Oirl, nimeni oi Zorana. - Przegrzebała pamięć w poszukiwaniu innych przydatnych zwrotów i nawet znalazła jakieś znajomo brzmiące słowa, ale musiały one brzmieć dość barbarzyńsko, albo przynajmniej niegramatycznie. - W porządku? Mówicie we wspólnym?

Zorana pisze...

- Mitä sinä teet.
Nie mogła powstrzymać oddechu ulgi. Porozumieli się, więc na szczęście nic nie przekręciła. Tradycyjne przywitanie rozpoznała bez większego trudu, słyszała je przedtem parę razy. W pełni odetchnęła jednak dopiero słysząc pierwsze słowa we wspólnym.
Zorana wykonała krótki gest w stronę ludzi.
- Czekajcie - rzuciła po kerońsku.
- Nie mało. Amista läläin häpeä. Nitään stä meil.
Następujący po nim potok słów… cóż, wyłapała dość, by zrozumieć ogólne przesłanie. Niemniej na jej czole pojawiła się zmarszczka wysiłku.
- Nikään ei ole. Avahaira morë cenda. Tamea olla assa. - Z tych trzech zdań skrzydlata zrozumiała tylko “Kłopoty na horyzoncie”, choć nie miała bladego pojęcia, czego one dotyczyły. - Nimeni oi Eredin. Että Lonarion, Imladen, Haldir, Celedin, Turgon... - Kobieta odpowiedziała skinieniem głowy. W jej nienawykłych do elfickiego uszach imiona te brzmiały mniej więcej jak "Balin, Dwalin, Bofur, Bombur", niemniej postarała się zapamiętać właścicieli każdego z nich. Zwłaszcza tych, z którymi była w stanie porozumieć się we wspólnej mowie. - Znam wspólny, trochę. Przybywasz w samą porę, rycerzu Zorano.
Jakiś głos w jej głowie roześmiał się ironicznie, słysząc ostatnie słowa. “Rycerz” - nigdy, przenigdy nie myślała o sobie w ten sposób, mimo że technicznie być może zasługiwała na ten tytuł. Rycerz Zakonu Wśród Wzgórz.
- W naszym zakonie zwykliśmy zwać się Roccar, Jeźdźcami - Powstrzymała parsknięcie, ale jej bursztynowe oczy rozbłysły rozbawieniem. - Sorrime, ni vamme quet- ehtelë -esse eldarin - dodała na swoje usprawiedliwienie. - Whime túl tye tar?
Miała nadzieję, że pytanie “Co was tu sprowadza” zabrzmiało choć trochę tak oficjalnie, jak sobie tego zażyczyła.

Zorana pisze...

[Wtrącenie, powinno znaleźć się po "Rycerz Zakonu Wśród Wzgórz"]
Nie była ubrana po pańsku. Lekka, pikowana kurta zapinana na skórzane paski nosiła ślady zniszczenia, zapewne od noszonej nań kolczugi. Ręce kobiety chroniły na naramienniki i karwasze z solidnej, grubej blachy, zadbane, ale także nieco zużyte. Gdyby nie ukryty nie przyszyty do wewnętrznej części płaszcza herb, nie można by jednoznacznie stwierdzić, czy różni się od przeciętnego watażki.

Sorcha pisze...

Sorcha z dużym opóźnieniem zdała sobie sprawę, że jej rozmówczyni oczekuje od niej odpowiedzi. Była nieco zdziwiona, że traktuje się ją w tej sprawie, jak kompana, choć przecież problem ze znalezieniem Mrocznego Elfa był dlań tyle istotny co końskie łajno na drodze w zeszłym roku. Mimo to, zaczęła zauważać, że nie wymknie się z tej sytuacji tak łatwo, jak by chciała, szczególnie, że osoba z którą właśnie przyszło jej przebywać okazała się mniej wychuchana niż mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka.
— A to już jak sobie panna… pani życzy. — Sorcha wzruszyła ramionami. — Ja tylko chcę wiedzieć, co mnie potem czeka? Jak już będziemy w Królewcu. Wciąż będę waszym zakładnikiem?
W duchu pomyślała jeszcze o jednym. Wkrótce zacznie szukać ją Kirk i bogowie wiedzą, że nie ma takiego miejsca na tej ziemi, której stopa tego skurczybyka by nie stanęła, ani szczeliny, w którą by się nie wcisnął, a to oznaczało tylko jedno, że wkrótce może dojść do małego starcia.


[Przepraszam za takie opóźnienia!]

Zorana pisze...

- Ludzie. Ich podobno…
Obserwowała Eredina z uwagą, mając nadzieję, że w końcu czegoś się dowie. Musiała przyznać, że rozmówca budził w niej cień sympatii - otwartością i rozsądkiem.
Ech, cholerna bariera językowa.
- Esse elien omna.
“To nasza sprawa”. Skrzydlata spochmurniała. Elf nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był w błędzie.
- Mylisz się - odparła chłodno. - Esse et elien omna. Inaczej nie byłoby mnie tu. - Zwróciła się do ludzi. - Muszę wiedzieć więcej.
- To od nich pochodzi klątwa. Przyszła od nich. Ludzie, zwierzęta. Pogoda. Plony. Zła magia.
To tyle by się zgadzało, jeśli chodzi o powód jej przybycia.
- Erim tamea Niraneth isse. Et nesse.
Niewiele zrozumiała. Pojawiło się imię królowej, być może nie pomyliła się wiele, ogłaszając przybyszów królewskimi posłańcami. Cóż, trudno było oceniać po samym wyglądzie. Zastanowiło ją jednak, czy nie słyszała tego imienia już wcześniej, niekoniecznie w kontekście władzy wśród elfów.
- To oni!
- Ich podobno… klątwa.

Więc to próbował wydusić z siebie Eredin. Czyli nie tylko do jej uszu dotarły niepokojące pogłoski. Sąsiadów zza granicy także musiały zmartwić. Ciekawe, tylko ile wiedzieli...
- Emme imeúyo sinte tare. - "Oboje musimy dowiedzieć się więcej", powtórzyła, tym razem po elficku.
- Moje dziecko zmarło!
Ból. Rozpacz. Gniew. Bezsilność. Skrzydlata była tu zapobiegać, nie leczyć, a jednak patrzenie na dotychczasowe skutki plagi sprawiały osobistą… profesjonalną przykrość.
- Lonerin! Ta thur!
Nie zdążyła zareagować.
Sprawy posunęły się za daleko. Odetchnęła z ulgą, widząc, że choć jeden z elfów panuje nad nastrojami… przynajmniej po ich stronie. Jeśli mężczyzna zaatakowałby zrozpaczoną kobietę, chłopi stanęliby w jej obronie. Zaczęłaby się jatka - widziała to w kogucich postawach, zacietrzewionych spojrzeniach i zaciśniętych pięściach. Nie chciała brać w tym udziału.
Nie cieszyła jej rola mediatora. Zawsze zresztą uważała ją za co najmniej niewdzięczną.
- Dosyć!
Zamaszystym ruchem wyciągnęła miecz z pochwy przy siodle. Wymagała tego zwyczajnie jego długość, bo oparty o ziemię musiał sięgać kobiecie do mostka. Tłumek zafalował, a gdzieniegdzie wyrwały się głuche okrzyki. Trzasnęły drzwi jakiejś chaty, a sam przywódca ludu wyglądał, jakby miał wziąć nogi za pas. Ogier zatańczył w miejscu.
- Zmiłujcie! - zaskomlał.
- Wy jesteście tu sołtysem? - spytała siarczyście skrzydlata. Broń w zwieszonym ręku chybotała się na wysokości końskiego grzbietu.
- J-ja - z pewnym wahaniem potwierdził ów nieco pucułowaty człowieczek, jakby zastanawiając się, czy ta odpowiedź będzie dla niego najbezpieczniejsza.
- Będziesz odpowiadał za bezpieczeństwo naszych gości - powiedziała spokojnie kobieta. - Głową, jeśli będzie trzeba. - Przytrzymała lewą ręką pochew zawieszoną u pasa i wsunęła do niej broń. - Chcemy wiedzieć więcej. - wysunęła obie stopy ze strzemion, pochyliła się w siodle i zeskoczyła na ziemię. - Prowadź pod dach, nie będziemy strzępić języka na tym zimnie.


[Pisząc ten kawałek miałam w głowie jedną z metod ogarniania dzieci na zajęciach - zleć jednemu z nich odpowiedzialność za resztę (inna sprawa, że temu zwykle niegrzecznemu), a klasa będzie siedzieć cicho. Nie mogłam odpędzić tego skojarzenia.
Zastanawiam się, czy moja postać nie za często wchodzi z buta. Już przywykłam do tego, że zdarza mi się być nietaktowną, ale żeby to na bohaterów ciągle przenosić? ;)]

draumkona pisze...

- Dla twojego własnego dobra może być lepiej, byś nie wiedziała o dalszych działaniach w związku z portalem - zacisnęła wargi, nie mogąc pogodzić się z tym, że tak szybko ją skreślił. W zasadzie, czego się spodziewała? Że przytaknie, pogłaszcze po głowie i powie, że nic się nie stało?
- Jak sobie chcecie - burknęła, bez chwili zastanowienia i odeszła, usiłując wytłumaczyć sobie samej zaistniałą sytuację. Nie lubiła ostrych tonów, nie lubiła surowych, natychmiastowych osądów. Kojarzyło jej się to z dzieciństwem, z tym jak bardzo niektórzy usiłowali się jej pozbyć przez klątwę. Teraz historia zatoczyła koło, ale prócz klątwy miała na głowie jeszcze demona.
Nie potrzbujesz ich. Nie widzisz jak cię nienawidzą? Nie chcą cię tu. Odejdź póki możesz, odezwał się potulnie Kalcifer w głębi jej umysłu, ale go zignorowała, kwitując jego troskę prychnięciem. Nie po to tyle razy narażała siebie i swoje relacje z Lucienem czy Bractwem żeby teraz to tak wszystko po prostu zostawić. Nie. Będzie działać po swojemu, jak zwykle. Nie musi wiedzieć co zamierzają elfy, nie musi nic wiedzieć. Poradzi sobie.
Tylko... Od czego zacząć?
- No dobra, porozmawialiśmy sobie, ale nadal nie mamy żadnego pomysłu na obecną sytuację - odezwał się po chwili Wilk, wciąz wpatrując się w plecy Iskry, póki ta nie zniknęła mu z oczu - No i... Skoro ją wykluczyliśmy, czy nie powinien jej ktoś mieć na oku? Ktoś poza Cieniem. Dam sobie rękę uciąć, że będzie działać na własny rachunek - w końcu sama ochoczo się ładowała w każdy napotkany kłopot, prawie jak druga magiczka, pani królowa. Zerknął na Szept ukradkiem, jakby się chciał upewnić, że nadal tu jest i chwilowo nie pakuje się w żadne tarapaty. Była tu. Czuł jej zapach i bijące od ciała ciepło.
- Teoretycznie mogę się zwrócić jeszcze po pomoc do arcymagów, chociaż nie wiem czy to nie wywoła zaraz fali paniki - wysoko postawieni elfi magowie mieli skłonności do panikowania. Przynajmniej niektórzy, a to znacznie utrudniało mu momentami komunikację z wieżą w której się gnieździli.
*
- Co myślisz?
- Patrząc na to, co jest w tych kopalniach, to nie orki i ich mierne zbroje są naszym … waszym problemem. Lepiej wracać i zobaczyć, jak mają się sprawy w Ataxiar.
- A może ktoś stworzył nową rase orków? Większą, silniejszą, rozumniejszą? - pytała sama siebie alchemiczka, odwołując się do tego, co miało miejsce pareset lat temu. Już raz ktoś zmutował orki i nie wyniknęło z tego nic dobrego. Między innymi dlatego Moriar miał już tylko jedną siedzibę, a nie cały ich szereg - Zresztą, gdybaniem za dużo nie zdziałamy - to mówiąc, skierowała się z powrotem, tam skąd przyszli.
Słońce bardzo szybko niknęło za górami i kiedy mieli w zasięgu wzroku bramy miasta było już kompletnie ciemno i zimno. Chłód atakował nawet najlepiej okryte i zabezpieczone skrawki ciała, nie dało się wręcz od niego uciec, więc koniec końców, kiedy Vetinari dotarła do podziemi elfiego pałacu, do komnat które zimną zajmował Brzask, od razu zaczęła szukać sposobu na ciepłą kąpiel. Wilka i tak nie mieli co szukać, bo rozmawiał z kimś bardzo ważnym. A kiedy skończy, to sam przyjdzie, przynajmniej tak uznała jego kochająca i uczynna siostra.
- Devril, czy widziałeś gdzieś pod drodze moją wannę? - Winters też był obecny w podziemiach, przynajmniej w chwili obecnej, bo nie znała jego dalszych planów. Co prawda nocą niewiele da się zrobić, ale kto go tam wie co arcyszpieg planuje.

Sorcha pisze...

- Okoliczności. Różnie z nimi bywa. — Sorcha uśmiechnęła się półgębkiem, zastanawiając się, czy ów elfka zdaje sobie sprawę, że szala szczęścia może przechylić się w stronę krętouchej, dając jej sposobność do ucieczki. Nie byłby to zresztą pierwszy raz. — Jak daleko stąd jest do Królewca? — zapytała nagle. — Twoi przesympatyczni kompani, tuż po tym jak mnie ogłuszyli, to jeszcze uprzejmie wsadzili cuchnący wór na głowę, więc jakby to powiedzieć, ominęła mnie rozrywka krajoznawcza. — Skrzyżowała ramiona. Pewnie teraz cuchnęła gorzej niż wspomniany wór i nawet czerpała pewną satysfakcję z myśli, że to pełne przepychu i ksiąg pomieszczenie na jakiś czas przesiąknie jej fetorem. — Trudno mi ocenić zatem, czy z radością zaryzykuje rozszarpanie bebechów w transporcie jakąś podejrzaną magią, czy wolę posadzić zadek na koniu. Ostrzegam, że przy pierwszej opcji, mój żołądek bywa nieobliczalny. — Raz, jeden jedyny raz przelazła przez dziwne wrota i obiecała sobie solennie, że będzie unikać takich sytuacji niczym diabelskiego ognia.

[ W takim razie dziękuję za wyrozumiałość! ]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zmrużyła oczy i powęszyła w powietrzu. Na jakiś ślad uciekiniera raczej nie liczyła, zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że to bez sensu. Zwłaszcza w takim miejscu. Wyczuła jednak w mieszance subtelnych woni nieprzyjemny aromat. Zepsucie, gnijące mięso. Jakieś padłe stosunkowo niedawno stworzenie, prawdopodobnie jeszcze nieodkryte przez przemykających po popielnej pustyni padlinożerców.
-Nie jestem pewna, czy przypadkiem nie znajdziemy wkrótce szczątków -odezwała się Drzewna ponuro. Właściwie byłaby to dobra wiadomość, ale sama myśl o tym sprawiła, że poczuła się nieswojo. Człowiek którego szukali... Przynajmniej gdyby już był martwy, nie mieliby dylematu, czy muszą go zabić.
Zerknęła na Devrila, chciała upewnić się, czy nadal za nią idzie.
-Wydaje mi się że tędy - ruchem podbródka wskazała kierunek, mniej więcej na północny zachód. Wszystko tu wyglądało tak samo, szara ziemia, łagodne, zaokrąglone wzgórza, ukształtowane przez wiatr i pojedyncze, od dawna martwe drzewa. Po jakimś czasie podążania za tropem rzeczywiście dało się dostrzec jakieś ślady, o dziwo świeższe niż znaleziona manierka. Czyżby jednak coś zainteresowało się zwłokami?
-Jeśli coś zaczęło go... konsumować... to rzeczy, które miał przy sobie, mogły zostać zniszczone - zauważyła Tiamuuri -Jak bardzo ważne są te dokumenty, które zabrał?
Zapach stał się wyraźniejszy, wyczuwalny bez większego wysiłku chyba przez każde wyposażone w nos stworzenie. Na wszelki wypadek dziewczyna rozglądała się bacznie. Zwracała uwagę na kamienie, poczerniałe konary i wszelkie inne mijane obiekty. Tam naprawdę mieli znacznie większe szanse dostrzeżenia jakiegoś tropu niż po prostu na pylistym gruncie.
Kiedy fetor wzmógł się na tyle, że niemal dławił, wyraźne stało się, że obły kształt przed nimi nie był tylko głazem pokrytym kurzem i piachem. To było ciało, a właściwie żywe stworzenie. Jeśli to jeszcze było życie... Raczej nie wyglądało na to, że miałoby trwać to długo.
Obrzmiałe ciało zachowało jeszcze humanoidalny kształt, chociaż było napęczniałe, jak zwłoki leżące dłuższy czas w wodzie. Pod pokrytą plamami skórą rysowały się pagórkowate wypukłości. Nieszczęsna istota pokryta była ranami, poszarpane łydki świadczyły o tym, że coś próbowało tego stoczonego chorobą mięsa nie czekając, aż ofiara umrze.
-To nie może być on -wyrwało się odruchowo Tiamuuri -Minęło zbyt mało czasu, żeby już był w takim stadium.
Gdyby ktoś ją teraz spytał, nie umiałaby stwierdzić, czy jest rozczarowana faktem, iż nie znaleźli tego, którego szukali. Była chyba... zbyt zaskoczona.
Półżywy popielny, słysząc zbliżających się, uniósł prawie łysą głowę z ziemi i spojrzał na nich zmętniałym okiem.

Silva pisze...

Zdawało się, że burza przybrała jeszcze na sile; konie nie wytrzymały mieszanki grzmotów, huku, deszczu, błysków i zerwały się z postronka, uciekając byle dalej od zawieruchy. Sucha, spękana ziemia nie potrafiła przyjąć takiej ilości wody; w zagłębieniach zaczęły tworzyć się kałuże.
Brzeszczot miał ochotę krzyknąć Szept, że powinna zrobić swoje czary mary, aby chociaż im na głowę nie padało, skoro konie już uciekły. Nie miał jednak na to siły, bo doskonale wiedział, jak to się skończy.
- Zostaw! - krzyknął za to; konie mogły być już daleko - Właź pod namiot - najemnik był bliżej, schował się tam pierwszy, dość sceptycznie patrząc na zdawać by się mogło lichy, marny materiał, który powinien pęknąć już za momencik. Wielkie krople bębniły głośno i tylko patrzeć, aż zawali się im to na głowy.

Potworna pisze...

[no czesc. Coz ja moge powiedzieć. Prawda jest taka, ze wszedzie jest juz tak samo. Niby cos sie dzieje, kazdy probuje cos od siebie dac/zmienic/ Admini robia co moga, ale kazdy jest inny. Niektorych nie sposob zmienic w ten czy inny sposob - mam tu na uwadze poglady. Oficjalnie jestem tu z Wami od niedawana acz w rzeczywistosci prawie od samych przenosin z Onetu (zatem mozna powiedziec, ze dlugo). Lubie czytać notki innych. Ja jak pisze (albo probuje pisac) jakies opka to wychodzi mi kilka zdan. Czasem bywam zbyt tresciwa by wyciagnac wiecej a lanie wody mnie meczy. Niektorzy to lubia. Moze jak sie wciagne cos napisze, ale trudno pisac o czyms by potem stwierdzic, ze to nie ten temat albo nawet i fabula. No ale starczy tego gadania.
Ah te linki - ilekroc je naprawiam to one nadal sa uszkodzone. Szkoda gadac.
W zasadzie w jednym wylegu jest tylko jedno. W jej sytuacji: byly to rzadkie dwa: samiec i samica bo ona sama przygotowywala sie do odejscia, no ale coz. Robiłam zmieny przez pol dnia - wiec moglam to zle sama napisac. Jeszcze zmienie.
Jesli chca to moga, ale to jest meczace i bardzo rzadko stosuja zmiany. To tak jakbys bulce powiedziała, ze ma sie zmienic w kanarka xD Same pytania... ;) zeby doszlo do przemiany musza sie skupic i myslec jak czlowiek, by nie utknac pomiedzy postaciami. Cos jak zmiennoksztaltnosc.
Ogolnie rzecz magia ognia (nie chciał z niej robić niewiadomo jaka potege wiec to omienial). Krzyk moze oslabić szybkosc wrogow/czy oslepienie/ma zdolnosci lecznicze a w razie zagrozenie potrafi wytworzyc ogromne ilosci ognia spopielajac wszystko i wszystkich, w tym siebie sama. Ah i zapomnialam o telepatii w pierzastej formie. Wylacznie w tej.
Ograniczenia powstaja, gdy jest w postaci czlowieka - czyli np nie uzyje szponow i nie rozerwie cie cala, bo z logicznego punktu widzenie nie ma ich w tej formie. Czyli jakbys miała powykreslac te powyzej - to zostalo by leczenie jesli uzna ze jest potrzebne (a to zalezy czy dana osobe lubi czy nie/ rozumienie jezykow i dostep do ognia. Eh sie zmeczylam ^^.
Miałam w planach przystac do bandy Nef. ale to pod znakiem zapytania stoi, bo nie wiem co ona sama tam mysli a trudno cos ruszyc, gdy sie odpowiedzi nie ma - poczekamy zobaczymy.
Gdzie? W sumie wszedzie.
Domyslam sie; ale lepiej jej sie "gada" z ptakami niz z ludzmi, ktorych probuje przekonac, ze sama nim jest. Co przychodzi z trudem, gdy nie wie co to np lyzka. Zawsze to innaczej sie patrzy czasem na ludzi poznajac ich zwyczaje z ich strony. Normalnie trwa samotnie w swym gniezdzie na zupelnym odludziu. Dlatego podrozuje po czesci dla tego a takze po to by sie dowiedziec, kto mial/ lub tez ma popyt na skladniki. Wspomnialam o ognistym ptaszku, jednak jest tez wodny lub tez wietrzny - nie mniej o nich nie pisalam gdyz tu sie bardziej rozchodzi o same zywioly. Same zwyczaje i obyczaje feniksow sa takie same - zreszta ciezko znalezc jakis pozadny opis.
Co do ewentualnego watku to mogly by sie spotkac gdzies podczas jednej z wedrowek dolaczajac do jakies karawany do miasta X (do mapy bym musiala zajrzec wpierw)]

Ysmay

Olżunia pisze...

Cz. I

[Krótki fragment do pierwszej sceny z Twojego odpisu, reszta do tych dalszych.]

Reakcja Szept, mimo iż powściągliwa, nie umknęła uwadze Moyra. Elf spuścił wzrok i jakby przycichł.
Władał słowami mocy, ale nigdy nie czuł się magiem. Prawdziwym magiem, powołanym do posługiwania się nadprzyrodzoną siłą i do czynienia przy jej pomocy dobra. Traktował magię raczej jako… narzędzie? Nie rozwiązujące wszystkie jego problemy, nie całkowicie mu posłuszne, ale jednak narzędzie. Momentami czuł się jak kuglarz, który udaje, że ma władzę nad czymś, co w rzeczywistości wymyka się jego kontroli.
Teraz nadszedł jeden z takich momentów.
***
- Jeśli przybyłby tu ktoś obcy, zatrzymałby się w karczmie. Czy kupiec tu w ogóle dotarł?
Aed w geście bezradności wzruszył ramionami i zacisnął usta w wąską kreskę. Czuł się jakby błądził we mgle. Brakowało mu jakichkolwiek wskazówek koniecznych dla rozwikłania tej zagadki.
Niebezpiecznej zagadki.
- Kupiec odwiedziłby innych kupców. A poborca wójta. A może oboje poszliby do wójta?
- Jeśli nie liczyć dwóch handlarzy, o których wspominał szynkarz, innych kupców raczej tu nie zastaniemy – odrzekł półkrwi elf. – Co najwyżej jednego, przejazdem, jeśli szczęście będzie nam sprzyjało. Ale możemy o nich pytać – zastanawiał się dalej. – Być może zmówili się między sobą, by wyeliminować konkurencję. Musimy ustalić, czy handlowali podobnym towarem albo czy mieli długi u zaginionego kolegi po fachu.
Westchnął krótko, jak mają w zwyczaju sfrustrowane, zniecierpliwione koty.
Wciąż żywił naiwną nadzieję, że mieszkańcy osady będą współpracować. Że – obawiając się o swoje życie, interes bądź jedno i drugie – jakkolwiek im pomogą. Że będą żywili nadzieję, iż dziwni przybysze rozwiążą ich problem, po czym odjadą w pokoju. Najlepiej nie żądając pieniędzy, których i tak nie było tu wiele.
- Poborca podatkowy… – Aed w zamyśleniu postukał palcem w czubek nosa. – O jego przybyciu będzie wiedzieć byle pijaczyna. Takie wieści roznoszą się szybko niczym nasiona dmuchawca.
Wciąż brakowało im konkretów.
- Są jeszcze ławnicy – dodał Meryn. – Ławę wiejską tworzą najstarsi mieszkańcy wsi, a przewodzi jej wójt – wyjaśnił. – Jest odpowiednikiem ławy miejskiej i pełni rolę zarządu wsi. A także sądowniczą, i to ta rola nas najbardziej interesuje. Ławnicy powinni szukać winnych. Mogli wpaść już na jakiś trop… lub wcale go nie szukali.
- Najpierw popytajmy mieszkańców. Ławników, kapłana, zebrane przy studni kobiety. – Aed skinieniem głowy wskazał stojącą na placu grupkę odzianych w suknie postaci. – Wy porozmawiajcie z kapłankami.
Najemnik naciągnął na głowę kaptur, ukrywając pod nim spiczaste uszy. Schował wreszcie nóż i podniósł się z siennika.
- Lith, pozwolisz? – Aed lewą rękę zgiął za plecami, drugą zaś w dwornym geście podał Szept. Mrugnął porozumiewawczo, by dać znać, że to jedynie aktorska wprawka i nieudolna próba rozładowania napiętej sytuacji.
Maskarady ciąg dalszy czas zacząć.
***

Olżunia pisze...

Cz. II

Czasami ma się nieodparte wrażenie, że wszyscy się na ciebie gapią. Podejrzliwie, z odrazą albo z wyrzutem – nigdy do końca nie wiadomo, ale jest się święcie przekonanym, że się gapią i koniec.
Właśnie takie wrażenie miał Aed, kiedy wraz z Szept przechadzali się po wiosce. Ot, spacerowali i próbowali dowiedzieć się i wypatrzeć jak najwięcej. Jak najwięcej szczegółów, objawów niepokoju, potencjalnych poszlak, a nawet fałszywych tropów. Jak najwięcej szeroko pojętego czegokolwiek... przy jednoczesnym niezwracaniu na siebie niepotrzebnej uwagi.
Do łatwych zadań to to nie należało.
- O Meryna nie musimy się martwić – zagaił półgłosem Aed, chcąc zdjąć z barków Szept choć jedną obawę. Magiczka nie miała najmniejszych powodów, by mu wierzyć, ale najwyraźniej nie przeszkodziło mu to. Chciał choć spróbować. – Nieraz ratował mi skórę, ja jemu zresztą też. To samo mogę powiedzieć o Moyrze, który swego czasu poskładał mi połamane kości, za jedyną pobudkę mając ciekawość. To, co mnie martwi, to karczmarz – mówił dalej najemnik, spuszczając nieco z tonu. – Z natury jest zbyt gadatliwy, by jego milczenie było skutkiem niechęci do obcych. Ktoś musiał zamknąć mu usta.
Rozmawiając [o ile pociągnęli gadkę mieszańca; określenie robocze], zbliżyli się do cembrowanej, zadaszonej studni. Ich uszu zaczęły dobiegać rozmowy, które prowadziły zgromadzone tam kobiety. Małżeńskie kłótnie, sprawdzone przepisy, dająca mało mleka krowa...
- Szukamy handlarzy, sprawę do nich mamy. – Tych kilka słów wystarczyło, by skupić uwagę trzech białogłów, do tej pory wymieniających spostrzeżenia o tym, gdzie jakie pokazały się zioła. – Gdzie ich znajdziemy?
Nastąpiła chwila podszytego zaskoczeniem milczenia.
- O, tam jeden chałupę ma. – Jedna z kobiet, nosząca dziecko pod sercem, wskazała w końcu na oddalone o kilkadziesiąt kroków domostwo, schowane za innymi chatami i kępą drzew. Z otworu w dachu unosił się dym.
- Doma? – chciał upewnić się Aed.
- Zdaje się, że doma – odparła druga niewiasta. Kasztanowe włosy z odblaskami miedzi wymykały jej się spod przetartego czepka. – Kopeć widać. Drugi ryby łowić poszedł nad staw, do południa powinien wrócić. Ten ma zagrodę dalej nieco, bydło hoduje i potem pędzi do miasta na targ.
Najemnik i magiczka ruszyli we wskazanym kierunku. Do chaty odprowadziła ich grupka dzieci, które darły się wniebogłosy i, biegając na bosaka, wymachiwały znalezionymi kijami i zerwanymi wierzbowymi witkami.
- Kupiec na wsi na pewno nie wyżyje z samego handlu – tłumaczył Aed po drodze. – Albo jeździ po innych osadach i pobliskich miastach, gdzie handluje tym, co wytwarza w przydomowym warsztacie… Wtedy najpewniej jest partaczem, czyli kimś, kto nie nie dostał się do cechu rzemieślniczego i pracuje w fachu poza miastem. Tutaj nie obowiązuje go statut cechowy, zabraniający parania się rzemiosłem poza bractwem. Albo – podjął przerwany wątek – jest trochę rzemieślnikiem i handlarzem, a trochę rolnikiem. Samoukiem.
Już z oddali powitał ich dźwięczny, rytmiczny stukot kowalskiego młota. Dzieciakom widać się nie spodobał, bo gdy odgłos przybrał na sile, gromada rozdzieliła się na dwie grupki i rozbiegła się po wioskowym placu, popiskując i pokrzykując co i rusz. Wtórowało im ujadanie psów.
Aed zapukał do drzwi. Nie doczekawszy się odpowiedzi, zapukał i drugi. Postukiwanie młota nie ustało, nikt nie odezwał się ze środka.
Nie mając większego wyboru, weszli do środka.

Olżunia pisze...

Cz. III

Chata podzielona była na dwa przestronne, wysokie pomieszczenia – z pierwszego, mieszkalnego, przechodziło się do drugiego, przeznaczonego na warsztat. W zadymionym wnętrzu panował męczący oczy półmrok. Zapach zwisających z belki ziół oraz bulgoczącej nad ogniskiem, przypalającej się polewki zdawał się mieszać z wonią długo niezmienianej pieluchy. Nosy ich nie myliły, bo na szuranie drzwi o oberwanych zawiasach odpowiedział płacz dziecka. Zawieszona na sznurze kołyska rozhuśtała się lekko, gdy ludzkie szczenię zaczęło wierzgać, zapragnąwszy wyswobodzić się z zawiniątka.
Tylko niemowlę zauważyło ich obecność. Aed zamknął drzwi, po czym zapukał w futrynę.
Znów nic. Dziecko zaczęło głośniej płakać. Polewka zabulgotała i wykipiała z sykiem.
- Jest tu kto? – zakrzyknął od progu najemnik.
- Idę, idę – odpowiedział mu z dalszej izby niski, męski głos.
Z prowadzącego do kuźni przejścia wyłonił się barczysty mężczyzna. Na karku mógł mieć około czterdziestu lat. Rudawą brodę miał zwichrzoną i oprószoną sadzą, włosy zaś cienkie, jasne i również potargane. Przyglądał im się przenikliwie błękitnymi, obrysowanymi fioletem oczyma. Skórzaną czapkę zatknął za pas juchtowego* fartucha. Skrzyżował ręce na piersi, być może starając się ukryć drżenie przepracowanych, poparzonych dłoni.
- Zajętym jest – zastrzegł, nim zdążyli cokolwiek powiedzieć. – Niczego się nie podejmę.
- Chcemy tylko porozmawiać.
Odpowiedziało im ciężkie westchnięcie.
- Czasu mało, parę dni ledwie, a zamówień dużo – odparł po chwili milczenia. – Rozmawiajmy, ale pracy przerwać nie mogę... – urwał, patrząc na płaczącą, wymachującą rączkami zawartość kołyski. – Przewiniecie dziecko? – przemógł się w końcu. W jego głosie słychać było wstyd, zmęczenie i bezradność. – Pieluchy są w koszu.
Nie zaufał im dlatego, że był wśród swoich i nie bał się, że ktoś wyrządzi dziecku krzywdę w biały dzień. Tak naprawdę nie zaufał im w ogóle. Był po prostu zbyt przemęczony, by trzeźwo ocenić sytuację. Głowa pulsowała mu tępym bólem, zasypiał na stojąco.
Aed z nieskrywanym przerażeniem spojrzał na wierzgającego, zapłakanego niemowlaka.
- Zajmę się nim – odezwał się w końcu.
Kowal uniósł brew, całym sobą wyrażając powątpiewanie. Przypomniał sobie jednak o przypalającej się potrawce, więc podważanie kompetencji Aeda zostawił sobie na inną okazję.
_______
*juchtowy – wykonany z wyprawionej skóry bydlęcej
***
Klasztor znajdował się w odległości niecałego stajania od wioski. Otoczony był wysokim żywopłotem; na teren konwentu można było wejść przez zbitą z surowych desek furtę. Od wioski oddzielała go kępa zarośli i niskich drzew.
Midara, Meryna i Rella czekała przykra niespodzianka. Gdy osada zniknęła im z oczu, ze stojącej w połowie drogi, z pozoru opuszczonej chałupy wysypała się grupa mężczyzn. Odziani w burą, podniszczoną odzież, uśmiechali się szczerbami. Stanęli w ciasnym, niespokojnie kołyszącym się łuku i przyglądali się czujnie wędrowcom. Czekali bez cienia wątpliwości na nich, wyraźnie już zniecierpliwieni. Doczekali się, ale uparcie czekali dalej. Na lekkomyślny ruch, na prowokację.
Pokryte bliznami, spracowane dłonie o twardej, opalonej skórze zaciskali wokół kijów i stylisk drwalskich siekier. Broń prowizoryczna, ale groźna, jeśli użyć jej w odpowiedni sposób i w odpowiedniej ilości.
- Jeśli nie wysłała was przeorysza, nie macie prawa bronić nam wstępu do konwentu – odezwał się Meryn spokojnie, zbyt spokojnie jak na niego.
- Nie, nie mamy – zgodził się z nim jeden z oprychów, po czym zaśmiał się krótko i skrzekliwie. Spojrzał na swoich kamratów, którzy wyglądali na ludzi znudzonych i pewnych swojej racji. Tak jak on. – Za dużo węszycie, przybłędy. Na tyle dużo, żeśta zasłużyli na nauczkę.
Szermierz spojrzał na stojącego obok niego krasnoluda, i, lekko skłaniając głowę, powiedział:
- Nie mam prawa prosić cię o pomoc.
O, ludzka naiwności.

Olżunia pisze...

Cz. IV

[Ostatnio napisałaś w klamerkach, że Aeda i Szept dajemy do kupców, więc przerzuciłam ich od razu do kolejnej lokacji. Jeśli chcesz dopisać coś, co wydarzyło się w międzyczasie (jakieś wydarzenie czy rozmowę) – śmiało. Ponadto Zorana zwróciła mi uwagę na to, że powierzenie opieki nad dzieckiem obcym “ludziom” jest co najmniej nieprawdopodobne, ale głupi pomysł nie chciał się odczepić (i nie chce nadal, od paru godzin). Więc możemy to bez problemu zmienić, bo wymyślam tylko kolejne powody, dla których taka sytuacja mogłaby mieć miejsce zamiast trzeźwo na to spojrzeć.
Wiem, że się powtarzam i słyszysz to ode mnie kolejny raz, ale przepraszam za masakryczną zwłokę. Nie jestem pewna, z czego do końca ona wynikała, bo w pewnym momencie po prostu przestałam odpisywać i czytać opowiadania, bez żadnego postanowienia pt. “dobra, to teraz odpocznę od pisania”. Nałożyły się na to problemy zdrowotne i wypadłam z rytmu.
Przepraszam.
Drugą sprawą są kapłanki. Krótko o regule i zwyczajach: wcześniej funkcjonowały jedynie przy siedzibie Zakonu Wśród Wzgórz i stanowiły coś w rodzaju zakonu żebraczego (nie mogły przyjmować pieniędzy ani mieć żadnej własności, były zobowiązane pomagać wszystkim proszącym o pomoc i brać tylko tyle, ile potrzebują). Wszystkie poza Matką Przełożoną (jeszcze nie dogadałyśmy z Zoraną, co się z nią stało po upadku Twierdzy) muszą zasłaniać twarze, wszystkie uczą się posługiwania bronią białą (najczęściej mieczem), leczenia chorób, opatrywania ran, zielarstwa, czytania i pisania. Po zdobyciu Twierdzy Zakonu (roboczo nazwałyśmy ją Twierdzą Myrmidii) kapłanki opuściły swoją siedzibę (czyli podziemia Twierdzy i budynki w obrębie jej murów), podzieliły się na grupy i pozakładały mniejsze klasztory – gdzie i jak się dało, byleby mieć dach nad głową, miejsce do modlitwy i możliwość zarobienia na swoje utrzymanie (leczenie, zielarstwo, łatanie rannych; udzielanie błogosławieństw, ślubów; pogrzeby). Trochę jakby ze zgromadzenia zamkniętego (no, prawie) stały się zgromadzeniem misyjnym. Wobec nieobecności Matki Przełożonej każde takie mniejsze zgromadzenie musi mieć przeoryszę, której reszta kapłanek winna jest bezwzględne posłuszeństwo. Siostry dalej przyjmowały nowicjuszki, pomagały miejscowej ludności, leczyły z chorób jak umiały. Uczyły się walczyć, by umieć obronić siebie i innych w razie potrzeby (musiały radzić sobie bez pomocy zakonnych mentorów). Część sióstr dalej przestrzegała nakazu zasłaniania twarzy w obecności osób spoza zgromadzenia, ale nie był on już tak surowo egzekwowany jak dotąd (zasłanianie tylko części twarzy/bardzo cienka woalka lub jej brak). To samo tyczyło się habitów – część nadal chodziła w granatowych sukniach, ale granatowy materiał jest drogi, więc nosiły co było, byleby skromnie skrojone. No i pozostaje kwestia powiązań siostrzyczek z Zakonem. Jak o tym myślę, to widzę to tak, że w każdej “placówce” członkowie Zakonu otrzymają pomoc jeśli o nią poproszą, ale nie wszystkie kapłanki (zwłaszcza te z krótszym stażem) są wtajemniczone. Udzielają także schronienia ludziom i nieludziom obdarzonym magią, na których ktoś poluje (jak w naszym wątku) – tak jak dawniej. Uczą ich panowania nad mocą, a jeśli mają taką możliwość, podszkalają ich trochę. No i bronią. Jeśli trzeba, z użyciem siły.

Olżunia pisze...

Cz. V

Ich obecność w Dąbkach tłumaczyłabym tym, że szukały ustronnego, położonego z dala od traktu miejsca, by założyć w nim klasztor. Stworzyć taką bezpieczną przystań, wokół której niewiele się dzieje, życie toczy się swoim rytmem i nikt niepotrzebnie nie węszy, a jak zacznie, to trudno mu będzie pozostać niezauważonym. Bezpieczną przystań, w której będzie można bezpiecznie kogoś ukryć. Albo, jak w naszym wątku, naiwnie liczyć na to, że będzie on bezpieczny. #takieczasy
Co do budynku “klasztoru” w Dąbkach, to na pewno daleko mu do ogromnych założeń klasztornych średniowiecznej Europy, takich z kościołem, dziedzińcem i całą masą budynków gospodarczych. Ot, drewniany budynek, w nim miejsce wydzielone na kaplicę, refektarz (jadalnia), dormitorium (sypialnia), pomieszczenie na smętną namiastkę biblioteki i skryptorium. Wokół tego plac (ubita ziemia upstrzona kępami trawy, może służyć za miejsce do trenowania szermierki) i ogród z sadem (żeby było coś swojego do jedzenia), na tyłach parę budynków gospodarczych – spichlerz, niewielka obora. Całość otoczona żywopłotem; położona w niewielkim oddaleniu od wioski, tak, że kawałek za żywopłotem (kilkaset metrów?) zaczyna się podmokły teren.
Tyle mi się urodziło w głowie. Możesz śmiało coś do tego dodawać, dopisywać. Nie musimy bardzo trzymać się tej mojej wizji, bo kapłanki trochę już w Dąbkach pewnie siedzą, ich zwyczaje mogą zacząć odstawać od tych wcześniej praktykowanych, przenikać się z miejscowymi obyczajami. Do kultu Myrmidii mogły dołączyć kult lokalnego bóstwa – tego, którego kapliczka stoi w centrum osady (lub odwrotnie, zwłaszcza teraz, kiedy kapłan mąci i spiskuje, a kapłanki próbują rozwikłać zagadkę). No i wizja dopiero się tworzy, także na potrzeby wątku. Każdy pomysł będzie dobry.
Trzecia sprawa to mój sposób odpisywania. Bo rzeczywiście wcześniej wygodnicko i dość ignorancko stwierdzałam, że jak jest dużo tekstu, to wystarczy, a czy to ciągnięcie akcji, czy sama reakcja – to już mniejsza o to. W tym odpisie postarałam się już nie powielać tego błędu skoro go wreszcie zauważyłam (czy raczej mnie uświadomiłaś, za co Ci dziękuję, bo ile można). I w ogóle muszę się wziąć do roboty i na poważnie za to pisanie i odpisywanie. Na przykład zacząć używać przy tym głowy. Sporo pracy przede mną.
I dzięki za cierpliwość, za całe pokłady cierpliwości.]

Zorana pisze...

Na chwilę zawiesiła spojrzenie na twarzy Eredina. Nie na obitym, zakrwawionym policzku, nie na znakach, ale na oczach.* Patrzyła przenikliwie, świetlistymi, żółtymi oczami. Miała w nich coś nieludzkiego, co wprawiało w zakłopotanie. Jej jednak kontakt wzrokowy nie sprawiał dyskomfortu.
- W porządku - skinęła głową. Puściła konia luzem - Ni indóme hir tye**. Ale nie planuję tu zabawić aż tak długo.
Był przecież dopiero ranek, a wioska nie była liczna.
Skrzydlata również odczuwała dyskomfort wynikający z różnicy języków. Posługiwanie się elfickim przychodziło jej tak lekko, jak łatwo wycina się las przy pomocy noża. Z obyciem nie było wcale lepiej: zwyczajnie dotychczas nie musiała współpracować z elfami, miała od tego ludzi. Częściej przebywała z mieszańcami, ale ci rzadko opowiadali o tej stronie rodziny. Gdy drużyna oddaliła się, westchnęła. Z ich nastawieniem współpraca, najoględniej mówiąc, nie sprawiała przyjemności. Przyłapała się nawet na tym, że najchętniej wzięłaby sprawy we własne ręce. Z drugiej strony, jeśli źródło problemów znajdowało się po tamtej stronie granicy, jak inaczej mogła dopilnować zlecenia? I czemu, u licha, Mika’el wysłał ją na ten kraniec ludzkiego świata, jeśli zwyczajnie się do tego zadania nie nadawała?
- Trzymaj się blisko - rzuciła do konia, ale on i bez tego dobrze wiedział, co ma robić. Łypnął na nią spode łba. Zorana skierowała swoje kroki za sołtysem.

Nie można było rzec, że wyszła z wioski mądrzejsza. Ba, wiedziała dużo mniej niż gdy tu przyszła. Gdy ponownie wsiadła na konia, słońce wisiało już wysoko na niebie i zaczynało przesuwać się z wolna na zachód. Było już znacznie cieplej, niż rano. W ciepłym, słonecznym świetle las mienił się wieloma kolorami. O ile znajdujące się w centrum sosny faktycznie się zieleniły, o tyle liściaści sąsiedzi zaczynali zmieniać kolory na odcienie żółci i czerwieni.
Wąpierze czy skrzaty szczające do mleka?
Och, zamknij się. I jedź.
Przed lasem zwolnili. Bądź co bądź nie byli u siebie. I nie mieli białej chusty na podorędziu.

[*Chętnie odczytałabym opis tego, co mogłam z nich wyczytać. To wpłynie na ocenę Twojej postaci w oczach mojej.
**“Odnajdę was.”
Dlaczego pozamarzają? W ich rejonie nie ma zim? xD Jest wczesna jesień, z pierwszymi przymrozkami. (Link do całości: https://docs.google.com/document/d/1cmY1wu9atsPbvE60vVdvhQmmpIbNSfmo8uh2uQqTOus/edit#). Na pocieszenie dodam, że drzewa iglaste zielenieją cały rok.
Mogę spróbować pobawić się w docinanie, ale art jest specyficznej jakości, chyba nie najlepiej się prezentuje po przybliżeniu.]

Silva pisze...

Przeraźliwy kwik umilkł równie szybko, jak rozbrzmiał w ciemnościach nocy. Ulewa rozszalała się na dobre, ciemne niebo przecinały zygzaki błyskawic, a wiatr targał resztki tego, co zostało z zeriby.
Burza nie była ich jedynym problemem. Oboje o tym wiedzieli.
Przemoczeni i wyziębieni usłyszeli głośny, przepełniony czystym przerażeniem kwik umierającego zwierzęcia. Warkot drapieżników niósł się daleko, mieszając się z grzmotami, przypominającymi plemienne bębny.
- Zbliżają się.
W ciemności rozbłysły dwa światełka. Jasne punkciki, nie większe niż guziki od tuniki. Obok pojawiły się kolejne, i jeszcze jedne, i jeszcze. Zdawały się okrążać półtoraelfów.
- To chyba czas na twoją słynną rękę do zwierząt... - Brzeszczot sięgnął po sztylet, wyciągając go z pochwy. Rękojeść ślizgała się w mokrej dłoni, ale uchwyt palców był mocny. Najemnik wolał nie bronić się przed kojotami.

draumkona pisze...

Było zimno.
Śnieg sypal się gestymi platami z nieba, zakrywajac znany dotąd świat pod biała, puchata pierzyna. Warunki były ciężkie w całej Keronii, a najgorzej mieli ci, co mieszkali w pobliżu gór. Zhao nawet nie chciała sobie wyobrażać sobie tego jak wygląda życie zwykłych zjadaczy chleba, którzy nie mogli sobie pozwolić na nic więcej prócz ciepła pierzyna i paleniskiem.
Wiatr zawyl potwornie, wydmuchujac z górskich szczelin poluzowane kawałki lodu i śnieg. Temperatura była tak niska, że nawet tutaj, w Czelusci, odczuwala tego skutki, choć do dyspozycji miała niewielki, magiczny ogrzewacz sprowadzany prosto z Dolnego Królestwa. Krasnoludy, choć niemagiczne, tworzyły piekielnie dobre rzeczy dla magow. Kryształy skradzione skalom miały szczególne właściwości, a w połączeniu z odpowiednim stopem metali i kunsztem rzemieslniczym tworzyły unikalne połączenia, jak lampy zdobiace elfickie domostwa w stolicy, czy właśnie ten piecyk.
Od dłuższego czasu była Cieniem. Przeszła inicjacje przybierajac miano Upiora, a pod swoje skrzydła przyjął ja sam Lucien Czarny Cień. Z tego co słyszała, nie miał dotąd rekruta i w głębi serca naprawdę cieszyła się z takiego obrotu spraw. Zwłaszcza, że jej mentor, mimo ludzkiego pochodzenia, był całkiem niczego sobie. Zwłaszcza te oczy, ciemne, skrawające emocje i myśli do których nie miała dostępu. Iskra lubiła tajemnice, więc nie dziwila się temu, że osoba Luciena wydaje się jej tak interesująca.
W tej chwili szykowali się do opuszczenia kryjówki Bractwa Nocy. Nieuchwytny miał dla nich misję, ale Lucien nie palił się by zdradzić szczegóły. Był malomowny, jak zawsze zresztą, ale tym razem czuła coś innego, coś co macilo między nimi atmosferę. Może znowu Cyceron bredzil mu o tej Astrid? Nie wiedziała.
Coś jeszcze spakować? - Odezwała się Wreszcie, przełamujac ciszę. Chciała być pomocna, chciała się przydać. A przede wszystkim chciała zwrócić na siebie jego uwagę, nawet jeśli jedynym sposobem na to było rozmawianie o misjach i broniąch. Cień zdawał się kochać swoje bronie bardziej niż cokolwiek innego, co trochę ja martwilo.

draumkona pisze...

– Jak jesteś gotowa, szykuj konia. Ruszamy jak najszybciej. - Zhao westchnęła w duchu. No tak, kto powiedział, że będzie łatwo i miło. Cokolwiek by sądzić o Czarnym Cieniu, to na pewno nikt nigdy nie posądziłby go o bycie miłym. Odkąd przypadkiem trafiła na tego szaleńca z trumną wszystko zaczęło się zmieniać. Nie była już tylko przypadkowym magiem uciekającym przed duchami w które mało kto wierzył. Teraz była Cieniem. Częścią jakiejś społeczności, choć nadal nie potrafiła wczuć się w to tak na całego. Dalej były dylematy moralne, dalej nie wiedziała co by było gdyby jej kazano zabić chociażby Szept. Podniosłaby rękę na przyjaciółkę? Nie wyobrażała sobie tego.
- Ja gotowa, koń gotów - poinformowała swojego gburowatego mentora, dopinając odpowiednio uprzednio poluzowany popręg. Chcąc też nieco uspokoić swojego wierzchowca, przejechała dłonią po końskiej szyi. Zazwyczaj to działało. Ale zazwyczaj Kelpie stała na otwartym terenie, albo w zagrodzie. Nie w jakiejś ponurej jamie.
- Jaka jest nasza misja? - spróbowała dopytać się Luciena, dosiadając klaczy.
*
Zimno było pierwszym, co do niego dotarło. Nawet myśli i ostatnie wspomnienia dotarły później niż przeraźliwe, cholerne zimno.
Śmierć. Umarł. W sumie to raczej go zamordowali, pieprzone Cienie. Kto ich wynajął? Kto chciał jego śmierci? cesarz Wirginii, czy może jacyś życzliwi Radni? Teoretycznie nadal rządził jego ojciec, ale pozbawiając go potomka i jedynego dziedzica... Ród Raa'sheal był na wymarciu. Amon był ostatnim męskim potomkiem i jeśli skończy się też i jego życie, kto inny przejmie władzę nad elfami. A jak dotąd się to nie zdarzyło. Będzie chaos, będą się bić o stołki... To będzie tragedia.
Zabili go i uciekł. Tak to podsumował, kiedy już dotarło do niego, że przeraźliwe zimno to na pewno nie coś co czuje elf kiedy już poszedł do bogów. Na pewno też nie czuje ciała, które wyraźnie domagało się ogrzania i jedzenia. Słyszał jak burczy mu w brzuchu, co ostatecznie go otrzeźwiło. Skulił się i otworzył oczy. I to był błąd. Nieprzyzwyczajone do nikłego chociaż światła oczy zapiekły, łzy same popłynęły mu po policzkach, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że to naprawdę, że on żyje. Że jego pomysł, czy może plan awaryjny miał jednak odnieść sukces i dokonał czegoś, co nigdy wcześniej się nikomu nie udało. Przeniósł jaźń do innego ciała.
Tylko... Co to za ciało?
Obmacał uszy i z ulgą odkrył, że są elfie. Czyli jeśli uda mu się wrócić do Eilendyr to nikt go nie zlinczuje za bycie nie-elfem. Obmacał też twarz, ale to w niczym nie pomogło, nie mógł stwierdzić czy przypomina siebie, czy nie. Wymacał jedynie tyle, że miał krótsze włosy, ciemne. W zasadzie nawet go to cieszyło, nie lubił tamtych jasnych kudłów.
To były początki odkrywania nowego ja. To było dobrych parę dni temu.
Teraz już wiedział mniej więcej jak wygląda, przestudiował możliwości swojego nowego ciała w różnych warunkach, głównie odwiedzając ruiny. Te w które wlazł teraz okazały się być prawdziwym labiryntem. Błądził, wracał do wejścia, zagłębiał się w tunele i znów wychodził na zewnątrz. Tym razem jednak, usłyszał jak ktoś jeszcze wchodzi do ruin. Kroki lekkie, leciutkie muśnięcie stópką starej posadzki. Elf. Elfka znaczy się, bo elf stąpałby ciężej.
- Halo? - odezwał się, wystawiając głowę zza murku, chcąc się przekonać na kogo się natknął - O. Nie spodziewałem się tu kogoś... kto nie jest brzydkim pająkiem, albo widmem - w istocie, ładnej elfki się nie spodziewał. Do cholery jasnej, skąd on kojarzył tę twarz? Kasztanowe włosy, szare oczy... Coś mu to mówiło, ale pamięć wciąz nie działała właściwie.
Oczom Szept ukazał się włóczęga. Szpiczaste rondo ciemnego kapelusza częściowo zakrywało jego twarz, a ciało okrywały przypadkowe znaleziska. I tak miał na sobie całkiem dobre, ciemne buciory, szmaciane spodnie jakby ukradzione jakiemuś chłopu, koszula która dawno nie widziała igły i nitki i dobrej jakości płaszcz. Również ciemny. Tajemniczy osobnik roznosił wokół siebie zapach burzy.

draumkona pisze...

- Twoja się uczyć i nie przeszkadzać - teraz otrzymał w odpowiedzi burknięcie i jakieś pomrukiwania pod nosem, kiedy wspinała się na koński grzbiet i mościła się w siodle. Najprawdopodobniej było to przedrzeźnianie mentora.
– Jedziemy do Demaru. Daleko, mam więc nadzieję, że jesteś dobrym jeźdźcem.
- Mogłabym to samo powiedzieć o tobie - odburknęła, głęboko urażona tym, że nie zna jej umiejętności, choć tak naprawdę nie miał nigdy szans by w istocie zobaczyć co potrafi. Nie mniej jednak, Iskra była momentami typową kobietą potrafiącą się przyczepić i obrazić dosłownie o wszystko - Umiem jeździć, większość życia spędziłam w siodle - nie kłamała. Po tym jak w końcu wyszła z lochów Eilendyr i nauczyła się w miarę kontrolować swój prezent od Gona, opuściła miasto nie chcąc nikogo więcej narażać na śmierć, czy ciężkie uszkodzenie jaźni czy ciała. Tułała się po świecie, aż strach przed Gonem zagnał ją wtedy w okolice Demaru, gdzie go pierwszy raz spotkała. Kowal. Asgir Thorne... Kto by pomyślał, że tak naprawdę to słynny Poszukiwacz Bractwa Nocy?
- Co wiesz o wojnie?
- Wiem, że jest zawieszenie broni - niby oficjalnie tak było, ale buntownicy, rebelianci i inni niezadowoleni wciąz wszczynali bójki i prowokowali drobne potyczki. Chociażby tacy Alchemicy, czy ruch oporu - Wirginia zajęła pewne obszary Keronii, trochę ludzi zginęło - wzruszyła ramionami. Póki wojna nie dotknęła komuś jej bliskiego, pozostawała obojętna. W końcu też elfy nie miały zwyczaju mieszać się w wojny ludzi - A co, jedziemy na wojenne obszary? - próbowała dalej zgadywać jaki będzie ich cel.
*
- Nie spodziewałam się tu kogokolwiek. - nieprzyjazny ton, cofanie się... Pani elfka z pewnością nie była zadowolona z tego, że kogoś tu napotkała. On w zasadzie też niespecjalnie był zachwycony, ale wolał niepewne towarzystwo kogoś, kto umie mówić niż pająki i pleśń.
– Czego tu szukasz? Kim jesteś?
- Jestem... - właśnie, kim był? Wiedział, że elfem, że pochodził z królewskiego rodu... Ale kim konkretnie? Wilk. Jesteś Wilkiem, debilu, podpowiedział mu umysł, ale tego przecież jej nie powie. Nie kiedy jest najprawdopodobniej poszukiwany. Jeśli ktoś wykrył jego sztuczkę. Bo jeśli nie... Mógł być kim tylko zechciał - Rincewind. Znajomki mówią mi Rince - przedstawił się, ściągając kapelusz i wykonując teatralny ukłon. Teraz mogła zobaczyć nietypowe oczy nieznajomka. Dwukolorowe. Prawe w kolorze ciemnego granatu, a lewe zielone. O ile różne kolory tęczówek można było uznać za niespotykane, to zestawienie takich kolorów jak u niego graniczyło niemalże z cudem. Dodatkowo, twarz szpeciła cieniutka blizna, ciągnąca się od lewej brwi, poprzez oko i kończąca się na policzku, tuż pod okiem.

draumkona pisze...

- Jesteś zaangażowana po którejś ze stron?
- A wyglądam ci na buntowniczkę? - burknęła, owijając się ciaśniej płaszczem i płacząc w duszy o szybki powrót w cieplutkie miejsce, najlepiej z paleniskiem do którego mogłaby się wręcz przytulić. Co z tego, że by spłonęła. Byłoby chociaż cieplutki, choć przez krótką chwilę - Nie, nie jestem po żadnej ze stron. Powiesz mi w końcu co to za misja? - tym razem powiedział. A przynajmniej częściowo zdradził plan, bo Iskra podejrzewała, że to nie wszystko. W końcu była dopiero co przyjęta, świeżaczek, te sprawy. A takim osobom nie powierza się całego planu, chociażby ze względu na to, że mogą coś zepsuć.
- I co, mamy się do niego przymilać żeby wziął nas na kufelek czegoś ciepłego? - dopytywała się, nie rozumiejąc celu misji. Nie mogli po prostu go przycisnąć, ona by mu weszła w umysł i już by wiedzieli? Musieli się bawić w jakieś podchody? To nie miało kompletnego sensu. Chyba, że Cień wiedział jeszcze o czymś, o czym jej nie powiedział - No dobra, ale co będzie jeśli ten... elf... zginie sobie wesoło gdzieś po drodze? W końcu Kansas to nie byle kurnik z którego można sobie wynieść kurkę, a właściciel tylko pogoni z widłami - doskonała znajomość tematu pozwalała sądzić, że Zhao już miała do czynienia z widłami i kurami w różnych kombinacjach.
*
- Jesteś elfem miejskim czy z Królestwa?
- Zza Wież - palnął, całkowicie nie przemyślając tego co mówi. Elfy ewentualnie wypływały za Wieże, ale nie widywało się nikogo kto by dobrowolnie wracał. Wilk wyklął sam siebie w myśli za to, co powiedział, ale nie było już odwrotu. Chyba, że nieskładne mówienie, że to żarcik, na co Szept by nie poszła. Właśnie. Szept. teraz już pamiętał, dlaczego ją tak kojarzy. Przecież to Nira, córka Erianwena, siostra Eredina i była uczennica Darmara. W sumie to dobrze. Mógł trafić na kogoś obcego, kto znowu by mu poderżnął gardło, albo zrzucił z klifu.
- Zresztą nic nie muszę mówić. Takie wypytywanie jest niegrzeczne, kiedy samemu się nic o sobie nie mówi, droga Szept - ostatnie dwa słowa mijały w sobie specyficzną nutę, jakby je specjalnie podkreślił, choć nie wiadomo dlaczego i po co.
– Czego szukasz w tych ruinach?
- Towarzystwa - odpowiedział, znów głupio, ale zgodnie z prawdą. Tamto też było zgodne z prawdą, przynajmniej w sporej ilości - W tych ruinach jest coś dziwnego. Chciałem się temu przyjrzeć, ale błądzę, czyli środek ruin jest chroniony. Nie dostanę się tam sam. A skoro tu weszłaś... To też chciałaś tu sobie pogrzebać - coś dziwnie błysnęło w oczach elfa - Może pogrzebiemy razem?

draumkona pisze...

- A wyglądam ci na buntowniczkę?
- Tak.
- Pfffff.
- Już głowa pilnujących go, by nie zginął. Przetrwał tortury i milczy jak zaklęty. Poza tym, nie wiemy, ile naprawdę wie. Bezpieczniej wkraść się do podziemia, rozeznać i dopiero zacząć coś działać w tej materii. Mamy go tylko stamtąd wyciągnąć, udawać sojuszników… Dorwać jego szefa. I go wykończyć. - patrzyła na niego dziwnie przez chwilę, przez małą sekundę wątpiąc w jego człowieczeństwo i myśląc czy ten człowiek podający się za Cienia ma rzeczywiście jakieś serce, jakieś sumienie, cokolwiek. I po tej krótkiej chwili uznała, że nie. Nie ma serca, nie ma sumienia ani tym bardziej skrupułów.
- Rozumiem - odpowiedziała wobec całego wykładu. Na razie nie miała więcej pytań, ani więcej zaczepek, więc po prostu jechała, wsłuchując się w świst wiatru i skrzypienie śniegu pod końskimi kopytami.
Nienaruszona niczym cisza trwała aż do zmierzchu, kiedy to trzeba było zdecydować się na rozłożenie się gdzieś na noc. Lucien znał te tereny, więc i znaleźli jakąś przytulną jamę na noc w której było dość miejsca dla nich i dla koni. Pierwszym co zrobiła Zhao po wejściu do jaskini było otrzepanie się ze śniegu i rozładowanie konia. Krótkie oporządzenie i nagłe olśnienie. Przecież to był mentor. Mogła go pytać o wszystko, o struktury działania Bractwa, o innych członków... Co prawda Czarny Cień nie należał do rozmownych Cieni, nie tak jak... jak mu tam, Marcus, ale zawsze mogła próbować.
- Kim jest Marcus? - spytała, chcąc się dowiedzieć nieco więcej na temat nowego kolegi - Taki z wielkim pająkiem w torbie.
*
- Chciałam się temu przyjrzeć. Nie zamierzam cię odpędzać, jeśli chcesz iść za mną, Rincewindzie zza Wież.
- Więc pójdę - i poszedł, jak powiedział. Nie skomentował tempa ich podróży po korytarzach, większość pułapek zdezaktywował osobiście kiedy w nie wlazł. Dlatego był gdzieniegdzie poobijany i potłuczony. Całe szczęście, zachował dar magii i wiedzę jaką zdobył za czasów bycia... Nim. Księciem. Wyleczył te drobniejsze i nieco obszerniejsze rany, ale nie zmaierzał jej o tym mówić. Jeszcze straciłaby do niego tą namiastkę zaufanie na jakie sobie zasłużył.
- Widzisz coś ciekawego, koleżanko? - z minuty na minutę pamiętał coraz więcej i coraz bardziej podobało mu się bycie w innym ciele. Jeszcze nie pomyślał jaką inni przechodzą traumę, nie pomyślał o tym że ktoś może po nim rozpaczać. Jak na razie była tylko uciecha z wolności jaką dostał przez przypadek.

draumkona pisze...

Nie była ślepa. A kidy oczekiwała odpowiedzi, była jeszcze bardziej spostrzegawcza niż zazwyczaj, więc smutek i lekka irytacja jej nie umknęły. Nie wiedziała tylko czego się tyczą. Jej pytań, czy może osoby samego Marcusa? Czy jeszcze czegoś innego, o czym nie miała zielonego pojęcia? To właśnie w nowych relacjach było najgorsze, kompletna nieznajomość tej drugiej osoby i zgadywanie o co może chodzić.
- Jest Cieniem. Czemu pytasz?
- Bo mnie podrywał - odpowiedziała całkowicie szczerze i bez ogródek. Nie wiedziała, że takie zachowanie u Pajęczarza to norma i nie powinna czuć się specjalnie tym wyróżniona - I mówił coś o tobie. Żeś gburek i lodowa góra - to ostatnie określenie usłyszała u tego drugiego mężczyzny... Królika? Chyba tak na niego wołali. Ze wszystkich poznanych dotąd Cieni to właśnie medyk i truciciel Bractwa wydawał się jej najmilszą i najprzyjaźniej do rekrutów nastawioną osobą - No i wspomniał też o tym, że spotkamy się na miejscu, cokolwiek to znaczy 0 a znając Marcusa, znaczyć mogło to bardzo wiele.
*
- Znam to rozwidlenie.
- Mi też wygląda znajomo, zupełnie jak to które mijaliśmy kwadrans temu - dobry humor go nie opuszczał, co mogło irytować. Zwłaszcza kiedy chodził sobie po ruinach i kompletnie nic nie robił sobie z ewentualnych niebezpieczeństw. Brakowało jeszcze tego żeby wepchał ręce w kieszenie.
- Poszliśmy chyba w lewo. Ja chyba pójdę w prawo.
- Jak poszliśmy w lewo, to pójdziemy w prawo - poczuł się w obowiązku poprawić to drobne przejęzyczenie, albo celowy zabieg z jej strony skorygować tak, by i jemu było dobrze. Teraz nie miał zamiaru dać się tak łatwo zbyć i zostawić. Nadal nie docierało do niego to, że być może Szept nie szuka towarzystwa, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. W zasadzie nic do niego nie docierało, nic co tyczyło się poważnej sytuacji w stolicy. Teraz była tylko wolność. Musi znaleźć Ymira i mu wszystko opowiedzieć.
- Myślisz, że są tu jakieś tajne tunele do Grah'knar? - od myślenia przeszedł od razu do działania, wypytując towarzyszkę o to co wie o tych terenach i okolicznych przejściach.

draumkona pisze...

- Wątpię. Cel misji jest znany tylko tym, co go podjęli. Idź spać. Będę czuwał pierwszy. O północy mnie zmienisz.
- Niech będzie - mruknęła, zawiedzona klasyczną spychologią mentora. Nie oczekiwała długich wywodów, ale chociaż krótkiej rozmowy. Do tej pory była dość towarzyska, zwłaszcza w kręgu ludzi i nieludzi z którymi miała spędzić dłuższy okres czasu. Lubiła sobie pogadać, ale z tym tutaj będzie ciężko. Misja. To jedyne co się dla niego liczy, przypomniała sobie słowa Marcusa i pożałowała, że go tu nie ma. Wydawał się sympatyczniejszy niż ten tutaj gburek.
- Dobranoc - burknęła, układając się wygodnie na boku na swoim posłaniu i okrywając się szczelnie płaszczem. Mogłaby dodatkowo użyć magii by ich ogrzać, ale wolała nie tracić mocy na pierdoły. Poza tym, po ostatnich wydarzeniach w Demarze wciąż się bała tego, że upiory Gona ją namierzą i znów zacznie się pościg. A wtedy misja czy nie misja, będzie musiała uciekać.
*
- Nie wiem. Raczej nie. – mógł być ślepy na sytuację, ale nie potrafił przejść obojętnie wobec tego lekko schrypniętego głosu. Coś... niepokoiło go w tym tonie. Nie powinna się smucić.
- Coś się stało? - spróbował zagadnąć, kiedy przeszli do większego pomieszczenia, a ona oddaliła się tych parę kroków, które po chwili nadgonił nie chcąc jej stracić z oczu. Nie czuł się tutaj najlepiej, a wejście do tej komnaty tylko pogorszyło jego samopoczucie. Nie znał się na demonach i iluzjach, ale coś tu mocno nie grało. Być może to fakt, że przeciwległą ścianę zdobiły malowidła (przynajmniej kiedyś) a częśc z nich uchowała się do tej pory. Coś mówiło mu, że Szept będzie chciała się temu przyjrzeć.
- Szept? Widziałaś to? - podpytał, wskazując na kryjące się w półmroku dowody życia starożytnych - To chyba ten stary, elficki dialekt - innymi słowy język wciąz żywy za Wieżami, a tutaj lekko już wymarły, nieużywany.

draumkona pisze...

- Północ. Twoja kolej. Siądź bliżej ognia i weź dodatkowo futro do okrycia. Jest w moich jukach. - zaspana Iskra średnio kontaktowała. Spojrzała na swojego mentora tak, jakby widziała go pierwszy raz na oczy, dopiero po chwili rozumiejąc sens wypowiedzianych słów. Twoja kolej. Warta. No tak, miała czuwać do rana, przecież po to spała. Ale i tak była tak koszmarnie zmęczona...
- Mhm - mruknęła tylko, wygrzebując się z posłania. Długie loki zostały związane rzemykiem żeby nie przeszkadzały w wpatrywaniu intruzów, a twarz przetarła śniegiem by się dobudzić. Zadziałało, przynajmniej na chwilę, bo kiedy opatuliła się Lucienowym futrem senność powróciła. Walczyła ze sobą, ze zmęczeniem, najpierw wpatrując się w Cienia i doszukując się różnych znak charakterystycznych na jego twarzy. Śledziła rysy twarzy, odkryła nawet drobną, ledwie widoczną bliznę, którą prawie zakryła zarost. Obliczyła średnią oddechów na minutę, później przeszła do obserwacji koni. Te też spały, farciarze jedne. Tylko ona siedziała i modliła się o szybki wschód słońca. Im dłużej siedziała, tym bardziej zmęczenie brało górę, aż w kocu usnęła, pozostawiając ich mały obóz kompletnie niestrzeżony, na co tylko czekali poukrywani w śniegu intruzi.
*
- Wspomnienie. Przeszłość, która już nie wróci. - już miał powiedzieć jakąś błyskotliwość w rodzaju "przeszłośc ma to do siebie, że nie wraca", ale zdążył się ugryźć w język, który teraz krwawił. Wolał jednak krwawiący język niż zamienienie w żabę, albo coś innego, a wiedział, że Nira, wkurzona Nira, byłaby zdolna zmienić go w karalucha i tu zostawić.
- Te ruiny nie były… Nie pójdziesz… Nie, nie wrócisz. Nie wrócisz tam… Tu pozostań… Niewiele da się odczytać.
- Patrz, a tu jest rysunek... - ale nim zdążył dokończyć, dotknął ściany w miejscu w którym wymalowany tajemnicze runy i wcześniej wspomniany rysunek. Pomieszczeniem wstrząsnęło, a ze stropu posypało się parę kamyków i pył. Wystraszony Wilk chciał się cofnąć, ale za nic nie mógł odkleić ręki od ściany - Cholera, nie mogę oderwać ręki! Szept, pomóż! - nie podejrzewał nawet, że wpadł w jakąś pułapkę i że wołając ją na pomoc, skazuje ich obu na karę za szperanie po cudzych grobowcach.

Zorana pisze...

[Za każdym razem, gdy widzę słowo ‘rycerz’ po głowie tłucze mi się myśl, że to jest jedna z tym rzeczy, która będzie mnie prześladować xD Nie wszystkie, nie przeczę. Co do temperatury - nie myślałam przez pryzmat noclegu; nie szalejmy, zostańmy przy początku jesieni.]
Zsiadła z konia, jak nakazywał ludzki obyczaj. Nie była pewna, jaki pogląd w tej kwestii mają elfy, ale w końcu nieuprzejmie było z kimś rozmawiać “z góry”, jeśli akurat nie wymagały tego okoliczności. Nie było też sensu ciągnąć konia w gąszcz. Skrzydlata pozostawiła broń przy siodle.
Gdy sklepienie z gałęzi zamknęło się nad ich głowami, nie czuła większego niepokoju. Szelest suchego poszycia, kwilenie ptaków ukrytych w zaroślach… i wiele par oczu nieprzerwanie śledzących każdy jej ruch. Szła swobodnie, kołysząc połami antracytowego płaszcza, końcem okutego pasa i włosami nieco zbyt luźno upiętymi na karku. Swobodnie, nie pewnie siebie. Szła sprawiając wrażenie, że nie zwraca uwagi na to, że jest ‘odprowadzana wzrokiem’. Mimo że czuła się, jak gdyby ktoś nieprzerwanie trzymał rękę na jej ramieniu. Wiedziała, że jest intruzem.
- Pójdź.
Pozwoliła prowadzić się Lonerinowi, zastanawiając się w duchu, jaki jest sens całej jego - i zresztą nie tylko jego - niechęci. O ile różne mieliby podejście, gdyby miała trójkątną twarz, szpiczaste uszy, mówiła ich językiem. Byłaby wówczas bezużyteczna, jeśli chodziłoby o sytuację w wiosce… ale czy byłaby przez to mniej obca? Miała ochotę o to spytać idącego przed nią bufona. Sęk w tym, że nie bardzo umiała zrobić to po elficku; przyzwoite rozumienie tego języka nie szło w parze ze sprawnym operowaniem mową. Po namyśle wypluła w elfim:
- Wszystkich obcych... tak… lubisz?
Ale nie spodziewała się otrzymać na to pytanie odpowiedzi i bynajmniej nie oczekiwała jej.
- Ilna. Ta rocan – wyrzucił z siebie Lorelin, nie kryjąc pogardy.
- Ilna n’est Aszara elien. Ilna n’est magian.

Gdy plecy elfa ustąpiły miejsca Strażnikowi i jego towarzyszce, Zorana przystanęła. Zmierzyła wyraźnie zainteresowanym wzrokiem elfkę, próbując przywołać w pamięci sytuację, w której mogła ją dotychczas spotkać. Długoucha kobieta wyglądała znajomo, jednakże jej imię nie od razu pozwoliło się wydobyć z pamięci. Skrzydlata skłoniła się lekko. Z jej kamiennej twarzy trudno było w tym momencie trudno było odczytać cokolwiek. Ton Lonerina wydawał się nie zrobić na niej żadnego wrażenia, do tego stopnia, że trudno było powiedzieć, czy po prostu nie zrozumiała ani słowa, czy zwyczajnie postanowiła ignorować jego osobę.
- Przybywasz z wioski. – Nie było to pytanie. – Z Helrad. Cóż mówią ludzie, co chcesz nam przekazać, rycerzu Zorano?
Na moment oczy kobiety się zwęziły. Reszta twarzy wciąż przedstawiała wyraz, no, może co najwyżej uprzejmego zainteresowania.
- Nie ma potrzeby, by mnie tak tytułować - rzuciła spokojnie, od niechcenia. Zapauzowała krótko, zbierając myśli. Już wcześniej zastanawiała się, jak to rozegrać. Mogła z miejsca próbować stawiać warunki. Po nawiązaniu kontaktu z rudowłosą doszła jednak do wniosku, że nie tędy droga. Więc spróbowała z innej strony. - Ludzie, jak wiecie, mówią różne rzeczy. Jednak zanim do tego - spojrzała po twarzach, szukając cienia zrozumienia. Westchnęła i spróbowała wrócić do elfickiego. - Obie… oboje… ech, wszyscy wiemy o… klątwie. Jesteście tu… więc problem to nie tylko Helrad? - Po czym dodała, uprzedzając odpowiedź. - Bo to zmienia postać rzeczy.
[Postanowiłam przerzucić się na narracyjne sugerowanie języka, bo jest to zwyczajnie przejrzystsze i mniej czasochłonne. W ogóle, strasznie mi się podoba zdrobnienie “Din”. Przy tej całej elfiej powadze kupują mnie takie smaczki. :)
Ech, poprowadźmy jakoś szybko tą rozmowę, przerzuciłabym się już na czystą akcję, eksplorację i magię.]

draumkona pisze...

Zmęczona i wyziębiona z całych sił usiłowała oprzeć się ciążacym powiekom i chęci zwinięcia się w kłebek i zaśnięcia. Nie pomagał fakt, że futro pożyczone od mentora przyjemnie grzało, nie pomagał również fakt niewielkiego ogniska, jakie ich nieco chroniło przed piekielnym zimnem jakie panowało w górach. Ostatnie wydarzenia też mocno ją wymęczyły, cała ta sprawa z oszalałym Cyceronem i Bractwem Nocy, duchy Gona, inicjacja. To wszystko, składając się w całokształt zmęczenia jaki ją ogarniało doprowadziło do tego, że nie wiedząc nawet kiedy, przechyliła się nieco do przodu i zasnęła, zostawiając obóz bez ochrony i czujki.
- Upiorze? Upiorze? Zhao?
- Mhmhmm - odpowiedział mu zaspany pomruk, kiedy Iskra się budziła. Zaspanym spojrzeniem spojrzała w twarz Cienia, a wzrok przybrał nieco mądrzejszego wyrazu dopiero wtedy gdy zauważyła kajdany. Panika zalała jej ciało, kiedy poczuła ciążenie na swoich dłoniach, a przeczucie jej nie zawiodło. Gdy spojrzała w dół, również zauważyła kajdany. Co najgorsze chyba w tym wszystkim, ogniwa ciągnęły się aż do kajdan Luciena, zostawiając im może metr czy dwa wolnej przestrzeni.
- Ja.. Tego... - zaczęła bez ładu i składu, bojąc się przyznać do tego, że po prostu zmęczenie wzięło górę. Nie chciała go rozgniewać, ale i tak już chyba był wystarczająco wkurzony. W końcu zniknął dobytek i konie. Dobrze, że chociaż ubrania wciąż mieli na sobie - Zaraz to rozwalę - mruknęła, mając nadzieję na odwrócenie jego uwagi od tego kto zawinił na warcie. Sięgnęła po magię, ostrożnie, pomalutku, odmierzając siłę z aptekarską dokładnością. Do rozbicia spojenia ogniwa nie potrzeba zbyt wiele, czyli akurat tyle by nie ściągnąć na siebie uwagi żadnych okolicznych, złorzeczących duchów.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że magia nie zadziałała. Iskra zrobiła wielkie oczy, patrząc na łańcuch tak, jakby zaraz miał się zamienić w pstrokatą żmiję i ukąsić ją albo Cienia. Nic takiego się jednak nie stało, więc spróbowała znów. I kolejny. I jeszcze jeden, aż w końcu pełna irytacji użyła zdecydowanie więcej mocy, aż trzasnęło, a łańcuch zadrżał obiecująco. A potem znów nic.
- Cholera jasna! - warknęła, szarpiąc się z ogniwami, nawet próbując je przegryźć w akcie desperacji. Ale ponownie, nic z tego.
*
- I o co tyle krzyku?
- No co, bolało... - burknął, rozmasowując dłoń. Mógłby nawet przysiąc, że jak on szarpał to nie chciało cholerstwo puścić. A ona podeszła i już, siup!
- Co jest?
- Co? - nie zrozumiał za pierwszym razem. Dopiero gdy chciał odejść kawałek, sprawdzić inny interesujący go zakątek, odkrył to samo, co magiczka. Nie dało się odejść - Co jest... - powtórzył dokładnie te same słowa, ale nie było czasu by sobie podyskutować i kopnąć ze złości w ścianę, bo sufit dosłownie spadał im na głowy. Krztusząc się pyłem złapał magiczkę za dłoń i pociągnął w stronę wyjścia na korytarz, a stamtąd w stronę - miał nadzieję - wyjścia.
- Cholera, blisko było - ledwo zdązyli wybiec nim tunel ostatecznie się zawalił, kryjąc swoje sekrety pod stosami gruzu, ziemi i elfich szczątków. Teraz, kiedy byli względnie bezpieczni, można było przejść do analizy łączącego ich problemu. Elf spojrzał na swoją dłoń, to na dłoń magiczki, ale nic ciekawego nie zobaczył. No ręka jak ręka. Ale niezaprzeczalnie coś nie pozwalało im się oddalić od siebie. A akurat nadeszła pora na pójście za krzaczek, na szczęście tylko na małe siku, a nie coś gorszego.
- Wiesz co to? Umiesz się tego pozbyć? Nie ukrywam, że nieco mi się śpieszy... - nerwowo skinął głową w bok, na pobliskie krzaki.

Anonimowy pisze...

-Tak dokładnie to trudno powiedzieć - westchnęła Drzewna. Widok stanowił dość miłe zaskoczenie po monotonii brudnoszarych wzgórz i wydm, ale nie był czymś bardzo dziwnym. Tiamuuri domyślała się, że skażenie nie wysyciło w pełni terenów narażonych na kontakt. Nie wszystko też całkowicie wymarło i pomiędzy połaciami jałowej ziemi mogło trwać w jakichś formach bardziej czy mniej wypaczone życie.
Dziewczyna przeszła kilka kroków. Kamienie nieznacznie przesuwały się pod jej butami. Przyjrzała się pędom, z których część wyglądała na zwyczajną trawę. Inne rośliny przypominały nieco mysie ogony, były wiotkimi żółtawymi włóknami, cieńszymi przy końcach, pokrytymi krótkimi włoskami. Kilkanaście stóp dalej kamienie były wyraźnie poruszone. Przemieszczono je w sposób nieprzypadkowy, odsłaniając i wyrównując niewielki krąg, który następnie otoczono pojedynczą obręczą gładkich skalnych odłamków. We wnętrzu żwir mieszał się z sadzą.
Tiamuuri czubkiem mocno zakurzonego już buta rozgarnęła mieszany pył.
- To chyba jedno z nieco przyjaźniejszych miejsc tutaj, gdzie wędrowiec mógłby się zatrzymać - mruknęła. W pobliżu widać było kolejne oczywiste ślady ogniska. Połamane gałęzie, obecnie jeszcze ułożone mniej więcej na jeden stos. Dalej Drzewna ujrzała coś, co nie wydawało się już tak oczywiste. Na niewielką kupkę rzucono pocięte w plasterki korzonki i jakieś czerwone jagody, obecnie pomarszczone i barwy rdzy. Tiamuuri podeszła do tych śmieci i z wahaniem zaczęła je rozgarniać.

draumkona pisze...

- Jeszcze jakiś genialny pomysł? - w odpowiedzi otrzymał tylko milczące, nieprzyjemne spojrzenie. Wiedziała, że dała plamę, że zasnęła i teraz będzie najgorszym co go spotkało, ale tak samo jak i jemu, jej też było to nie na rękę.
- Zawsze mogę użyć... mocniejszej magii. Ale to może ściągnąć to, co mnie przygnało do Demaru - przyznała niechętnie, nie paląc się do tego by odkrywać przed nim całą swoją historię, choć pewnie i tak nie byłaby na tyle ciekawa by go zainteresować. Dla Luciena liczyły się konkrety. A ględzenie o tym co jej wolno, a czego nie wolno raczej do konkretów się nie zaliczało.
Jej spojrzenie powędrowało w stronę otworu jamy. Śnieżyca jaka jeszcze szalała parę godzin temu ustała, teraz prószył lekki śnieg, budząc w niej fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Śnieg kojarzył się ze świętami, a te z elfami. Elfy zaś z domem, a wspominanie pięknej stolicy na nic dobrego nigdy nie wychodziło. Szybko odrzuciła myśl o urokach Eilendyr i tamtejszym rodzie panującym, skupiając się na problemie z jakim przyszło się jej mierzyć tu i teraz. Spojrzenie powędrowało z powrotem na łańcuch.
- Przed zimnem znów może ochronić nas magia. Przez jakiś czas mogę opóźniać uczucie głodu i wspomagać nasze organizmy, ale to nie jest rozwiązanie długofalowe. Ile jest do najbliższej wioski? - spytała licząc na to, że Cień orientuje się w okolicy doskonale. Intuicja podpowiadała jej, że za takie pytania i stawianie jego orientacji pod znakiem zapytania może zostać znów zburczana i ofuknięta, ale była w stanie to przeboleć byleby tylko dowiedzieć się tego, co było jej potrzebne.
- Gdyby nie fakt, że nie znam tych gór za dobrze zaproponowałabym użycie teleportacji do najbliższego zasiedlonego miejsca - nie powinnam tyle oferować, zganiła się w duchu, dopiero teraz kojarząc, że skoro magią nie dała rady zniszczyć łańcucha to bogowie niejedyni wiedzą czy cokolwiek z wymienionych chwilę temu rzeczy uda się jej zrobić.
*
- Niezbyt.
- No to klops - podsumował całą ich wycieczkę w głąb ruin. Dwukolorowe spojrzenie powędrowało na jego dłoń, dokładnie tą samą której dotknął ściany, a po minie elfa można było pomyśleć, że wini swoją kończynę za całe zło tego świata. Trwało to krótką chwilę, podczas której ciało wyraźnie zasygnalizowało mu pilną potrzebę pójścia w krzaki. Mógł nie pić tyle wody, psia mać.
- Hm... Możesz się... Wiesz, odwrócić? - tyle chyba mogła zrobić, przynajmniej miał taką nadzieję. Sam nie czułby się najlepiej świecąc jej po oczach przyrodzeniem, a po minie Szept domyślił się, że i ona o tym nie marzy. Zwłaszcza, że był dla niej kimś kompletnie obcym. I być może było to absurdalne i głupie, ale poczuł się z tym dziwnie, nieprzyjemnie. Znał tę kobietę niemalże od maleńkości, w końcu należała do jednego z najznamienitszych rodów i choć pół życia była w Irandal, to jednak znał ją. W pewien pokrętny sposób, ale znał.
Ona jego też znała. Zanim uznano go za zmarłego. Swoją drogą, ciekawe czy była na pogrzebie...
Powinien jej powiedzieć? Zdradzić się i pożegnać ze swobodą jaką teraz zyskał? Utracić to, o czym zawsze marzył? Egoistyczna strona jego osobowości gwałtownie się sprzeciwiła temu, nawet jeśli miał sprawić że będzie bardzo niezręcznie. Mimo wieku, Wilk wciąż miał etapy w których myślał jak rozkapryszony pięciolatek, a najważniejszym był on sam i jego samopoczucie.
Nie, nie mógł się zdradzić.
- Nie znam żadnych specjalistów od ruin - przyznał szczerze - Nie wiem kto mógłby nam teraz pomóc - jedyną opcją jaka przychodziła mu do głowy to krasnoludy. Może nie byli związani z magią zbytnio, ale o takich pułapko-zagadkach lokowanych w dawnym budownictwie wiedzieli niemal wszystko.
- Jeśli magia na to nie działa... To może to sprawka goblinów? Albo jakieś krasnoludzkie sztuczki? - spróbował ją jakoś naprowadzić, bo jako ruinołaz miałą o wiele większe doświadczenie od niego.

draumkona pisze...

- Mówimy o dniach. Nie godzinach. - to znacznie pogarszało sprawę, choć gdzieś w głębi ducha wiedziała, że to nie może się skończyć tak łatwo i prosto. Bogowie najwidoczniej chcieli pokazać w jak głębokiej i ciemnej dupie się znajduje nim wyciągną ku nim pomocną dłoń. Była świadoma tego, że Lucien nie jest zbyt religijny, a i jej pobożność postawiona była pod wątpliwym znakiem zapytania, nie mniej jednak, wierzyła w pewne boskie siły. I wierzyła w to, że tacy ignoranci jak oni będą musieli zapłacić za swoje niedowierzanie.
- Nie możesz magią ściągnąć czegoś do jedzenia?
- Co masz na myśli? - spojrzała na Cienia lekko marszcząc brwi. Kajdany ją uwierały, ocierały delikatną skórę przy nadgarstku, a wszechobecny mróz wcale nie niósł poczucia ulgi - Wyczarowane jedzenie będzie... No, to tak nie działa. To nie alchemia, żeby robić coś z niczego. A jeśli mówiłeś o zmuszeniu jakiegoś biednego zwierzęcia by tu przylazł to owszem, mogę spróbować. Ale masz czym je upolować? - w tej chwili w dłoni Poszukiwacza pojawiły się zioła i nóż. Chyba los postanowił się do nich uśmiechnąć - No dobra, kwestia narzędzi do polowania jest załatwiona... - podniosła się i spróbowała przeciągnąć. Od siedzenia w jednej pozycji zdrętwiały jej nogi, a ciało po nocy domagało się dawki ruchu, choćby najmniejszej. Kiedy pochyliła się do ziemi kości "chrupnęły" jej tak głośno, że można było śmiało podejrzewać złamanie kręgosłupa.
- Dobra. Oczywiście jesteś świadom tego, że nie wiem co tu przyjdzie? Jeśli to będzie niedźwiedź to nie będzie zbyt wesoło, ale zawsze pozostaje magia. No i twój nóż. - zamknęła oczy, skupiając się na otoczeniu, usiłując dotrzeć do czegoś, co będzie w stanie dotrzeć tu w ciągu najbliższego kwadransa. Góry nie były miejscem sprzyajjącym rozwojowi jakichkolwiek stworzeń, ale po długich minutach milczenia w końcu natknęła się na ślad życia. Sięgnęła więc magii, wpływając delikatnie na jego umysł, na wolę, kierując w ich kierunku. Jaźń wołanego przez nią zwierzęcia była dośc prymitywna i Zhao podejrzewała, że to jakiś górski, zmutowany królik, lub koza.
- Idzie - odezwała się, otwierając oczy, orientując się w terenie po chwilowym zagubieniu. Nie łatwo było się zorientować w jakim ciele się było, kiedy jeszcze chwilę temu szperała w głowie jakiemuś zwierzęciu.

draumkona pisze...

*
- Znam kilku, ale… Zakazano mi. - kierowany dziwnym ukłuciem w sercu chciał coś powiedzieć, dodać otuchy, ale w porę odezwał się zdrowy rozsądek podpowiadając, że to nienajlepszy ruch. Zacznie coś podejrzewać, bo w końcu zwykły przybłęda za jakiego się podawał nie powinien znać tak szczegółowo sytuacji odnośnie jej wygnania. W zasadzie nie powinien wiedzieć czegokolwiek co się tyczyło tej sytuacji.
- Czymkolwiek to jest, jest magią. Ruiny wyglądały na połączenie stylu krasnoludów i elfów. Może któraś z ras by coś wiedziała… Nie wiem, czy… moglibyśmy poszukać pomocy u wykwalifikowanego maga… albo w Dolnym Królestwie.
- Skoro mówisz, że ci zakazano... - ostrożnie dobierał słowa, będąc świadomym, że stąpa po bardzo cienkim lodzie. Jedno słowo na opak, bądź niedokładnie dobrane i będzie po w miarę przyjaznych kontaktach - To może lepiej udać się do krasnoludów? - nawet w pobliżu jest przejście, uświadomił sobie, kiedy w pamięci ukazało się wspomnienie jego ostatniej wędrówki z Ymirem. Ciekawe czy już wieść dotarła i do nich...
Kiedy pilna potrzeba zastała zaspokojona, a interes schowany, sam się do niej odwrócił, dostrzegając akurat jak nerwowo skubie rękaw. Pomyślał, że to przez niego i poczuł się dziwnie zakłopotany. Dotąd nie był świadom tego, jak bardzo jego śmierć zburzyła dotychczasowy porządek, ale powoli zaczynał cokolwiek rozumować, a różowa otoczka wolności opadała. Miał jej pomóc wrócić. Miał się wstawić u ojca, miał... Ach, miał tyle rzeczy zrobić. A tymczasem stał tutaj, na kompletnym odludziu i podawał się za jakiegoś powsinogę.
- Nie martw się. Znajdziemy sposób na zdjęcie tego cholerstwa, czymkolwiek jest i nie będę już ci zatruwał życia - spróbował ją pocieszyć. Delikatnie ułożył wolną dłoń na jej ramieniu, jakby dotyk miał zadziałać pozytywnie - Znasz drogę do Dolnego Królestwa? Bo ja tam byłem tylko raz - skłamał gładko, na poczekaniu wymyślając jakąs historyjkę gdyby miała pytać.

draumkona pisze...

- W porządku? - skinęła głową, oszczędzając mu słuchania o tym, jak to dziwnie przebywać w czyimś umyśle i czuć dokładnie to samo co on. Gdyby nie to, że to nie był jej pierwszy raz, pewnikiem zaczęłaby jeść trawę, albo wyć do księżyca. Po chwili pojawiła się też wezwana przez nią zdobycz - uroczy długouchy, z oczkami czarnymi jak dwa paciorki, puchaty, milusi... I jak ona niby miała zrobić mu krzywdę? Owszem, jeśc trzeba. Ale czy to koniecznie musiał być ten słodziak? Nie mogła wezwać czegoś mniej puchatego i uroczego?
Zhao dalej rozwodziłaby się nad króliczkiem, gdyby nie ponaglające spojrzenie Luciena i jego jawna chęc mordu na stworzonku. Pokazał jej co ma robić raz, później drugi raz, a ona wciąż się wahała. Wodziła spojrzeniem między mentorem, a zwierzątkiem, zastanawiając się czy da się to załatwić jakoś inaczej. Króliczek chyba w końcu zwietrzył podstęp i już miał dawać susa za zaspę, kiedy Zhao wróciła zimna krew i unieruchomiła królika nie korzystając z żadnego gestu, czy słowa. Wystarczyła sama myśl, celne uformowanie mocy i skumulowanie jej siły.
Śmierć króliczka była szybka i bezbolesna.
Gorzej było z sumieniem elfki. Prześladywały ją obrazy wykręcanych karków, a ponadto miała wrażenie, że zaraz przyjdzie jakiś gigantyczny królik, bóg wszystkich królików, i sam jej ten kark skręci. Na ich szczęście, Medreth był daleko i żadne elfie bóstwo nie powinno ich dosięgnąć.
- Proszę bardzo, podano do stołu - podsumowała, podchodząc po zwierzaka i jednocześnie prowadząc za sobą Cienia - Ale ty patroszysz mam nadzieję? - ze wszystkich rzeczy jakich nie lubiła w samotnym żywocie, patroszenie zwierzyny było najgorsze. Nie lubiła widoku flaków, a zapach przyprawiał ją o mdłości - Biedny... - rozczuliła się jeszcze nad trupkiem, kiedy do czułego, elfiego nosa, wraz z wiatrem dotarł nowy zapach.
- Nie jesteśmy tu sami, Lu - rzadko zwracała się do niego tym zdrobnieniem, nadal dziwnie brzmiało jej w ustach. I trochę do niego nie pasowało. Do tej góry lodowej i głazika - Coś... Coś tu krąży. To nie człowiek, nie elf. W zasadzie to nie jest istota jako taka. To... - zawahała się, usiłując określić naturę "cosia". Mając do dyspozycji tylko zapach i mgliste wrażenie obecności niewiele dało się wywróżyć - Pachnie zwłokami. To mogą być jakieś trupojady - a biorąc pod uwagę łączący ich łańcuch i brak broni, trupojady były ostatnim czego by potrzebowali.
*

draumkona pisze...

- Znam, ale… ale… Nie wiem, jak nas tam powitają. Jestem wygnańcem i czarnym magiem z niezbyt mile widzianymi powiązaniami. Do tego niektórzy łączą mnie z Cieniami, a w świetle ostatnich wydarzeń… Nie mogłeś trafić gorzej. Jesteś, panie Rincewindzie, moim najmniejszym zmartwieniem, a gdybyś mnie naprawdę zatruł, może tylko byś pomógł. - z każdą pozornie nową informacją zyskiwał coraz większe pole do popisu. Mógł już przestać kryć się z tym, że wie o jej czarnej magii, że wie o tym, że ją wygnano. To już był pewien plus w tej niezbyt wesołej sytuacji.
- Chodźmy. I tak nie wiem, czy zejdziemy do tuneli przed zmrokiem. Trzeba się śpieszyć, jeśli mamy znaleźć wejście.
- Prowadź miła pani - byłby się wdzięcznie skłonił przed elfią panią, ale krępowała go magia. No i chyba nie była w nastroju do żartów, ani nawet teatralnych dygnięć.
Pozostawała też obawa o to, czy Szept zna na tyle teren by po ciemku określić gdzie jest przejście. W głębi ducha wierzył uparcie w to, że da radę, ale na wszelki wypadek przygotował sobie zarys planu, by ją w razie czego naprowadzić. W końcu już pokazał się jako roztrzepany lekkoduch, który dotyka czego popadnie, co między innymi zaskutkowało magicznym łańcuchem. Chyba nie zaskoczy jej to, jak "przypadkiem" usiądzie na głaziku i zapadną się do tunelu? Miał nadzieję, że nikt tu się nie połapie.
- Hm.. Szept? - odezwał się po dłuższej chwili marszu w milczeniu - Mówiłaś, że jesteś wygnańcem, prawda? Możesz mi powiedzieć co się dzieje ostatnio w elfiej stolicy? Co prawda jam mieszczuch, ale zawsze chciałem... Wiesz, zobaczyć to wszystko. Śledziłem też wieści, ale ostatnio wszystko zamilkło - mówią, że rozmowa pomaga. Nawet jeśli miałaby to być bolesna rozmowa, podobno pomaga. A co jak co, on nie zamierzał pozwolić na to, by się tak dołowała, nawet jeśli miał za to wypytywanie dostać w ucho.

draumkona pisze...

- Padlinożercy nie stanowią chyba zagrożenia - nie odpowiedziała mu, zbyt skupiona na otoczeniu i na tym, czego na razie zobaczyć nie mogli. Podejrzany osobnik był zbyt daleko.
- Masz na myśli nieumarłych?
- Coś w tym stylu - Zhao spotkała już wiele dziwnych stworzeń na swojej drodze i z całą swoją wiedzą bałą się postawić prostą diagnozę, że to na pewno nieumarły. Równie dobrze to mógł być jakiś zmaterializowany upiór ze świty Gona, oni cuchnęli podobnie.
- Spadamy stąd - nie musiał tego powtarzać dwa razy, dotąd krnąbrna i podważająca większość jego słów podopieczna, ruszyła jakby się co najmniej grunt palił jej pod nogami. Korzystając ze wskazówek Cienia oddalili się na tyle, że niepokojący zapach zniknął, a oni byli względnie bezpieczni. Nieprzyjazne podróżnikom Góry Mgieł okazywały się całkiem milusim miejscem, jeśli wiedziało się gdzie leżą ukryte pod śniegami ścieżki i było się odpornym na zimno. To ostatnie poniekąd zapewniała Zhao, wznosząc po kryjomu osłonę przed wdzierającym się wszędzie lodowatym wiatrem.
Wędrowali póki nie zapadł zmrok. W górach miało to miejsce znacznie szybciej niż na równinach, więc nie mając zbyt dużego wyboru, musieli się gdzieś schronić. Niewielka jama w skałach miała im zapewnić minimalną osłonę przed ewentualną śnieżycą, a także dać szansę rozpalenia ognia, który nie wymagałby magicznej asekuracji.
- Masz jakiś plan? Jak odzyskać nasz rzeczy? - zagadnęła go, po długim okresie milczenia. W domyśle pytała też o to, czy ma jakiś pomysł jak pozbyć się łączącego ich łańcucha, który jak na jej gust, z każdą godziną robił się coraz krótszy. Pozostawała też kwestia ewentualnej walki, albo... Chociażby sen. Wzdrygnęła się na samą myśl, że będą tak blisko, ciało przy ciele... Wiadomo, zimno to trzeba się przytulić.
Mina Iskry zdradzała zbyt wiele jeśli chodzi o wspólne nocy i łańcuchy.
*
- Gdzieś tu powinno być wejście – skupił się na tym co widzi, odróżniając szarość traw od skał, usiłując wyłowić kontury kamieni, które miały symbolizować przejście. Wciąż nie był w pełni sił po tym jak przeniósł ducha z jednego ciała do drugiego i jego wzrok pozostawiał trochę do życzenia, ale uparcie brnął dalej w to, że w razie czego ją naprowadzi. Uparł się jak osioł.
- Zamordowano władcę. Bractwo Nocy.
- A... O... Przykro mi - nie wiedział co więcej mógłby powiedzieć ktoś, kto się tylko interesuje stolicą, komuś kto się tam wychowywał, kto był z tamtymi elfami ściśle związany - Nie sądziłem, że Bractwo wściubia nos nawet w elfie sprawy - po prawdzie naprawdę nie wiedział dlaczego wydali na niego wyrok. Owszem, wiedział, że Zhao wstąpiła w szeregi Cieni i szczerze mówiąc nawet się specjalnie temu nie dziwił po tym jak jego ojciec trzymał ją pod kluczem ze względu na klątwę, ale... No właśnie. Była Cieniem, a jednak nie ostrzegła go. Nie zrobiła nic, by mu pomóc, nawet go nie szukała. W sumie to pewnie ona maczała w tym palce. Bractwo dotąd nie mieszało się w sprawy Eilendyr, a najgorszym ciosem jaki można było teraz zadać była jego przedwczesna śmierć. Co stawiało siłę rodu panującego pod sporym znakiem zapytania. Radni pewnie już szaleją, pomyślał z przekąsem.
Kiedy tak krążyli między kamieniami na dnie dolinki, zaczął zauważać pewne drobne wskazówki. Niby pozorne ułożenie głazów, a jednak szpiczasty koniec jednego z nich kierował wzrok do drugiej kupki kamieni, na których - jeśli pamięć go nie myliła - była runa. Przechodząc obok, musnął chłodną powierzchnię skały dłonią, upewniając się, że znak wciąż tam tkwi. Nie mylił się.

draumkona pisze...

- Jeśli zejdziemy z gór, może trafimy na jakąś osadę. I kowadło. Rozwali się to - Zhao z powątpieniem spojrzała na łańcuch. Nie sądziła by kowal i kowadło miały pomóc, skoro nawet magia zawiodła, choć nie chciała tego pomysłu krytykowac otwarcie. Już parę razy widziała jak zwykłe, ludzkie urządzenia radziły sobie z czymś, czemu nie podołała magia. Z tym mogło być podobnie i w głebi ducha liczyła na to, że naprawdę kowal będzie tym, który ich oswobodzi.
Na jej nieszczęście, elfi amulet był piękną i cenną błyskotką, więc przepadł, podobnie jak Kelpie i bronie Luciena. Pożałowała, że nie ukryła swoich rzeczy lepiej, jak Cień ostrze chociażby. Co prawda nadal zostawała jej magia, ale nie wiedziała czy szukanie amuletu za pomocą mocy przyniesie jakikolwiek skutek. I czy przy okazji znajdzie Lucienowe zabawki, które wydawały się być cenniejsze dla niego niż życie nowej podopiecznej.
- A co ze spaniem? Robimy warty? Bo niczego za bardzo nie mamy... - nie uśmiechało się jej znów zarywać noc. Zmęczony mag to martwy mag, jak zwykł mawiać ktoś ze stolicy - No i... spanie. Ogólnie spanie. Nie żebym miała coś przeciwko tobie... - co prawda zamierzchłe, burzliwe przejścia z ludźmi w roli głównej nie nastrajały jej ciepło do nadchodzącej wspólnej nocy, ale nie miała wyjścia - Ale wolałabym żeby nikt się nigdy o tym nie dowiedział - już i tak nasłuchała się plotek, głównie rozsiewanych przez Pajęczarza, że to mentorowanie to nie tylko ze względu na naukę.
*
- Cienie nie chybiają. Ale to my zawiedliśmy. Strażnicy. Gwardziści. Uzdrowiciele. Magowie. Pozwoliliśmy na to. Wszystkim jest przykro, boją się… ale to nic nie zmieni.
- To nie wy zawiedliście - stwierdził pewnie i zaraz ugryzł się w język. Miał pozostawać incognito, a nie mielić ozorem na lewo i prawo. Słowa jednak zostały wypowiedziane i trzeba było rozwinąć myśl - Miałem na myśli, że na pewno daliście z siebie wszystko. I nie każdy szczegół da się przewidzieć. Może wystąpiły jakieś nieoczekiwane okoliczności? - tak, dałeś się zarżnąć jak prosię przez zazdrosnego Cienia, brawo, skomentował kwaśno w myśli, przypominając sobie tamtą feralną noc i wyraz twarzy Poszukiwacza kiedy zadał mu ostateczny cios. Tak, jego śmierć musiała go bardzo ucieszyć.
- Powinien być znak. Runa.
- Runa... - mruknął, teatralnie rozglądając się wokół, szukając chwilę temu muśniętej runy - To ta? - spytał niewinnie, wskazując jej wyryty w skale znak, który okazał się aktywatorem ukrytego przejścia, dzięki któremu chwilę później znaleźli się w pogrążonych w mroku tunelach. Teraz musieli tylko znaleźć właściwy chodnik prowadzący do Grah'knar. O ile go pamięć nie myliła, w tej okolicy najczęściej używanym chodnikiem była Arehaza, łącząca co większe garnizony z tunelami niegdyś prowadzącymi do Morii. Oni zaś powinni iść w kierunku południowym aż do garnizonu należącego do Kamiennych Toporów i skorzystać ze spływu podziemną rzeką Rhubarb. Jeśli nic ich nie zatrzyma, czekała ich parodniowa wędrówka nim zawitają w stolicy Dolnego Królestwa.

draumkona pisze...

- Rozumiem. Wolisz zamarznąć?
- Tego nie powiedziałam - rzuciła mu dziwne spojrzenie, usiłując jednocześnie rozszyfrować spojrzenie tych ciemnych oczu. Coś, może intrygujący wzrok, może miła aparycja, przyciągało ją do Cienia, za co wyklinała się w duchu od najgorszych. Już miała epizod z człowiekiem i nie skończyło się to miło. W zasadzie nawet nie skończyło się dobrze, bo pobudka w rowie z raną po mieczu nie była miłym pożegnaniem.
– Nikt nie każe ci spać ze mną. Śpij gdzie chcesz. Na tyle, na ile pozwoli ci łańcuch - i znów pozostawała jej jedynie obserwacja, jak Lucien się układa do snu, jak specyficzne poczucie humoru i ślad troski niknie pod maską Człowieka Misji. Siedziała jeszcze chwilę, spoglądając w słabnący ogień, bijąc się z myślami. Powinna się do niego przytulić? Nie potrafiła tak bezceremonialnie i ochoczo władować mu się pod płaszcz, choć zimno stawało się już bardzo dotkliwe. Zagryzła wargę, dokonująć najbardziej przełomowej decyzji tego wieczoru.
- Posuń się - usłyszeć mógł Poszukiwacz, a chwilę później mógł też i poczuć ciepło drugiego ciała. Co prawda Zhao nie zdecydowała się na ściągnięcie ubrań, ale bezceremonialnie wtuliła się w ciało mentora i zastygła w bezruchu, jakby oczekiwała na jakąś kąśliwą uwagę, z czego Lucien przecież słynął - Dobranoc - odezwała się jeszcze, owijając szczelniej swoim płaszczem. Nie sięgnęła po magię, chcąc zachować jak najwięcej sił na sytuację awaryjną, która w każdej chwili mogła się przecież pojawić.
*
- Nie było cię tam. Nic nie rozumiesz. - wobec takiego zarzutu, umilkł, nie chcąc jej dalej drażnić. Widział, że jego pytania były niewygodne, w końcu nie był pierwszym lepszym przybłędą widzącym ją pierwszy raz na oczy, a przyjacielem.
- Tu mogą być orkowie. Gobliny. Popielni. I inne plugastwa.
- Ty masz magię, ja mam sztylety i niezgorszy cel - podsumował lekko, jak to miał w zwyczaju. Prócz tego miał też jeszcze parę umiejętności, jak chociażby zachowane z poprzedniego "życia" umiejętności lecznicze i jasnowidzenie. Jedyne co go niepokoiło to kolor kryształów w elfim amulecie, które z czystej bieli zmieniły barwę na czerwień, która w ciemnościach odznaczała się słabym, stłamszonym blaskiem. Ukrył ją pod tyloma warstwami ubrań, że nie powinno nić prześwitywać, ale kto wie, czy to wystarczy. Ponadto, gdy amulet ściągał, nieoczekiwanie zmieniał się w wielką bestię. Bogowie postanowili sobie z niego okrutnie zażartować za to, co uczynił. Umknął śmierci i teraz ma za swoje.
- Z opowiadań słyszałem, że taki bałagan jest tylko na mniejszych chodnikach. Jak dojdziemy do tego głównego, to chyba będzie już lepiej? - tego nie był pewien, ale Szept, jako bardziej doświadczona w wędrówkach, raczej dysponowała większą wiedzą na ten temat niż on. Poza tym, potrzebowali chyba neutralnego tematu, bo nie chciał skończyć z nadpalonym tyłkiem.

draumkona pisze...

Spała jak kamień i gdyby Cień się nie poruszył, przespałaby całą noc. Kiedy poczuła jak dotyka jej ramion, jak je rozciera usiłując nieco ją rozgrzać, zrobiło się jej dziwnie głupio. Otworzyła jedno oko, podglądając co robi, a chwilę później drugie. Zauważyła obłoczki pary wydobywające się z jego ust, nie umknęło jej drżenie ciała. Zamarzał. Powoli, ale sukcesywnie. I nawet palące się obok niewielkie ognisko nie mogło mu dać tyle ciepła ile potrzebował. Ona odczuwała to nieco inaczej, ogrzewała ją magia. Od wewnątrz. Gdzieś w zakamarkach umysłu płynął niewielki strumyczek mocy, który samoistnie zamieniał się w ciepło. W końcu była kojarzona z ogniem i to nie tylko przez charakter.
- Do rana zamarzniemy - w tym momencie podjęła decyzję. Nie mogą tak po prostu zmienić się w kostki lodu. To nie może się tak skończyć - Muszę... Użyję magii. Tylko bądź blisko, bo im większy obszar do ogrzania, tym gorzej - do świtu zostało jeszcze trochę czasu, ale te godziny przez które będzie ich ogrzewać nie powinny aż tak bardzo nadszarpnąć jej sił. Owszem, kiedy nadejdzie czas wymarszu może się lekko słaniać na nogach, czy mieć opóźnione reakcje, ale wolała to, niż szczękanie zębami i powolne zamarzanie.
Nie czekając ani chwili dłużej sięgnęła po więcej mocy, formując ją myślą w coś na kształt koca, który miałby ich chronić przed zimnem i grzać. Dokładne objęcie tak skomplikowanego kształtu jakim była dwójka splecionych ze sobą ludzi wcale nie było takie proste i musiała się z tym pomęczyć, ale finalnie, już po paru długich minutach można było poczuć przyjemne ciepło otulające ciało.
Tak dotrwali do rana, kiedy słońce nieśmiało zaczęło przebijać się przez górskie szczyty, a do ich jamy zaczęły wpadać pierwsze promienie zwiastujące koniec mroźnej nocy.
Obudziło ją światło. Widząc, że Cień jeszcze się nie obudził albo doskonale udawał, wyślizgnęła się z jego objęć i w panice skontrolowała swoje zapasy many. Nie było najlepiej, ale też i nie tak całkiem źle. Na uwagę zasługiwał też fakt, że dotrwali do rana żywi i nikomu nic nie odpadło z powodu mrozu. Żołądek zaburczał głucho, wypominając jej ostatnią, niezbyt sycącą kolację i domagając się więcej.
- Na to jeszcze musimy poczekać... - mruknęła do siebie samej, poklepując pusty brzuch i powoli cofając zaklęcie, by nie doznać szoku termicznego.
*
- Gdy znajdziemy się w granicach Dolnego Królestwa. Lecz i tam różnie się dzieje. Tutaj… to droga. Tunel. Tu... Nie tylko krasnoludy żyją w podziemiach. - czuł się trochę jak kretyn gdy musiała mu to wszystko tłumaczyć. Jakże wygodnie byłoby wykazać się wiedzą większą niż typową dla mieszczucha. Ale słowo się rzekło, kości zostały rzucone, a on nagle nie mógł jej powiedzieć, że tak naprawdę mieszczuchem nie jest.
Dalsza część wędrówki minęła im w milczeniu, aż potracili poczucie czasu. Wilk nie był pewien jak długo już idą w dół, ale wydawało mu się, że niebawem powinni trafić na jakąś bardziej przyjemną trasę, gdzie być może nawet nic na nich nie napadnie. Tak się jednak nie stało, bowiem droga niespodziewanie rozwidlała się. Trzy odnogi oferowały drogę w kompletnie neiznane zakamarki tuneli. Elf zmarszczył brwi. Nie pamiętał by takie rozwidlenie się tu znajdowało, nie w tej części tunelu. Czy już zbłądzili? A może ktoś, lub coś, przebudowało tunel? Nie miał zielonego pojęcia, ale problem wyboru trasy nadal pozostawał.
- I gdzie teraz? - spytał, wściubiając głowę w jedno z przejść. Pociągnął nosem, ale wyczuł tylko ziemię i kamień. Ewentualnie głębinowy mech. Kolejnych przejść nie mógł sprawdzić, ograniczał go łańcuch.

draumkona pisze...

- Zostało jeszcze trochę królika. Weź. Użycie magii musiało cię osłabić. Nie połykaj od razu. Dokładnie pogryź, żuj - obejrzała się na kompana, witając się spojrzeniem. Z wdzięcznością zgarnęła pozostała część królika, ale zamiast wziąć wszystko dla siebie, niewielką część oddała jemu.
- Ty też coś zjedz. W końcu ty jeden znasz drogę w dół, sama niewiele poradzę - byłaby się nawet uśmiechnęła, gdyby tylko potrafiła. Cień jak na razie budził w niej mieszane uczucia i nie wiedziała jak się przy nim zachowywać. Bywało przecież, że pokazywał cieplejszą stronę tylko po to by zaraz skryć się za swoją maską. Czasami od tego głupiała, czasami ją to irytowało. Faktem było, że Lu nadal pozostawał zagadką do rozwikłania.
- Do wieczora powinnam się zregenerować jeśli chodzi o magię, więc nie zamarzniemy - był tylko jeden warunek. Nic nie mogło im się przytrafić po drodze, nic, co wymagałoby magicznej interwencji. Inaczej przynajmniej jedno z nich będzie pozbawione ochrony przed mrozem. Może powinna przywołać jakieś nieboskie stworzenie by ich przeniosło do wioski, albo chociaż w jej pobliże? To nie byłoby głupie, ale co tutaj mogłaby przywołać? Jakiegoś lodowego ptaka?
- Daleko jeszcze? Ostatnio wspominałeś, że to odległość do pokonania w parę dni, a nie parę godzin, ale może dałoby się to jakoś doprecyzować? Mogłabym wtedy lepiej rozplanować zużycie many - mimo wskazówek Cienia, nie udało jej się powoli i dokładnie przeżuć, była na to zbyt głodna i pozostałą częśc mięsa pochłonęła niemalże na raz, potem zostało już tylko oblizywanie palców.
*
- Pierwszy albo drugi - nie pytał dlaczego. Nawet on czuł, że coś jest z tym tunelem nie tak, choć jego odczucia bardziej bazowały na gdybaniu i przebłyskach wizji.
- Góra czy dół… Nie możemy tutaj się zatrzymać. Musimy iść. W dół?
- W dół - potwierdził, choć i on strzelał na ślepo. Tego kawąłka drogi kompletnie nie pamiętał, a narastający w głębi serca niepokój tylko potwierdzał jego obawy. Sam tunel nie wyglądał jakoś inaczej, nie można było się spodziewać po nim niczego specjalnego. Ot, wydrążona dziura w skale. Wędrowali więc na ślepo, trzymając się obranej wcześniej ścieżki póki zmęczenie nie wzięło góry. Przynajmniej jeśli chodziło o mieszczucha. Zmęczony usiadł na pierwszym lepszym głazie i zasępił się. Myślał, że to ciało będzie wytrzymalsze, a okazywało się, że wcale tak nie było.
- Szept... Muszę odpocząć. Już jest chyba noc, tak bardzo chce mi się spać. Wiem, że nie kusi cię wizja spania tuż obok, ale obiecuję, że rączki będę trzymać przy sobie. Zresztą, taki mag jak ty z łatwością by mnie unicestwił zanim zdążyłbym pomyśleć "cycuszki" - nie do końca myślał nad tym, co mówi i taki był tego efekt. Gadania od rzeczy.

draumkona pisze...

- Zhao, ja nie wiem, ile dokładnie – Iskra spojrzała na Cienia tak, jakby widziała go właśnie po raz pierwszy w życiu. On nie był pewien swego? On... Lucien Czarny Cień? Poszukiwacz? Z niedowierzaniem pokręciła głową. Do tej pory jawił się jej jako wzorowy zabójca, który nawet mapy okolicznych terenów ma w głowie. Oczywiście pomijając Iskrowe uprzedzenie do rasy ludzi, można powiedzieć, że na swój pokręcony sposób go podziwiała. Nie każdemu dane było wstąpić w szeregi Cieni, a już na pewno nie było łatwo dostać się do Rady, objąć funkcję Poszukiwacza.
- Zwabię coś do jedzenia - powiedziała w końcu, po krótkim milczeniu i przeżuwaniu kawałków nieszczęsnego królika. Skoro Poszukiwacz poniekąd poległ przyznając się do niewiedzy, Iskra poczuła się w obowiązku zadbać o ich dwójkę. Jako mag miała większe możliwości. Poza tym, gdyby nie jej gapiostwo i lekceważenie zmęczenia, byliby już dawno u celu, poza zasięgiem śniegów i mrozów.
Żując kolejny kęs przymknęła oczy, usiłując wychwycić choćby najmniejszego zwierza kryjącego się wśród białych zasp. Czuła głuchą, tępą odpowiedź jaką dawał kamień po wysłaniu do niego wiązki mocy, czuła też martwą pustkę, kiedy myślą muskała nieżywe, zamarznięte stworzenia. W promieniu kilometra nie wyczuła kompletnie nic, co nadawałoby się na strawę. Z wolna podniosła powieki, krzywiąc się nieznacznie, kiedy popękana skóra w kącikach oczu dała o sobie znać.
Z ponura miną potoczyła spojrzeniem po pobliskim krajobrazie, a co mocniejsze podmuchy wiatru targały jej długimi, czarnymi lokami i płaszczem.
- Musimy zejść niżej. Ta ziemia nie ma nam już nic do zaoferowania, prócz ewentualnego pochówku - odwróciła głowę, spoglądając na Cienia. Na dłuższą chwilę zawiesiła na nim spojrzenie, jakby coś rozważając - Chodźmy - nie mieli czego pakować, a śladów ognia i ich obecności tutaj raczej nikt nie będzie szukał. Iskra więc uznała, że nie ma po co marnować sił na zacieranie śladów.
Wiatr zawył wśród ośnieżonych skałek, wzbijając w powietrze kłęby białego puchu. Zbliżała się śnieżyca.
*
- Przejdźmy na bok - nie protestował, dał się poprowadzić jak owieczka na rzeź. Bez słowa sprzeciwu usadowił się obok niej, choć za okrycie posłużył mu płaszcz, nie koc. Otępiały umysł dopiero analizował jej wcześniejsze słowa o tym, że będzie czuwać pierwsza. Rycerska strona Wilka natychmiast chciała się temu sprzeciwić, bo nie godziło się, by kobieta czuwała pierwsza. W ogóle nie godziło się by czuwała, on powinien był być na tyle wytrzymały by znieść trudy podróży sam, nie trapiąc jej. Racjonalna strona byłego władcy wiedziała jednak, że takie zachowanie na dłuższą metę nie przyniesie im korzyści, a może jeszcze dodatkowo narazić na niebezpieczeństwo. Gdyby zasnął na warcie i jakiś potwór by się napatoczył... Byłoby krucho.
- Czuwaj pierwsza - potwierdził skinieniem głowy, przymykając oczy. Chwilę później już spał w najlepsze. Organizm regenerował się po wyczerpującym dniu.
Obudził się tuż przed tym jak magiczka planowała go obudzić. Nagle wzdrygnął się i podniósł do siadu, całkowicie rozbudzony i gotów rzucić się komuś do gardła w razie czego. Niebezpieczeństwa na horyzoncie nie dostrzegł, oczy jeszcze nie do końca przyzwyczaiły się do otaczającego ich mroku.
- Twoja kolej - odezwał się schrypniętym głosem, owijając się szczelniej płaszczem. Miał wrażenie, że gdzieś solidnie wieje, bo marzł w plecy - Obudzę cię jak tylko będzie mi się wydawać, że jest już ranek - obiecał solennie, od razu zaznaczając, że pobudka magiczki w jego wykonaniu zależy do tego, co mu się będzie wydawało. Po cichu miał nadzieję, że Szept ma wyuczony już organizm by zrywać się o określonej porze, ale kiedy on zasypiał, zdążył zauwazyć zmęczone spojrzenie elfki. Dodając do tego godziny jakie on już przespał... Musiała być okropnie padnięta.

draumkona pisze...

Pomysł ze zjechaniem w dół został odrzucony, a oni dalej brnęli w śniegu po kolana. Wiatr wiał coraz mocniej, a śnieg moczył kaptur i płaszcz, sprawiając że widmo zamarznięcia zbliżało się w szybkim tempie. Nawet magiczna tarcza niewiele dawała, bo gdy Zhao w końcu ją aktywowała, nie kwapiła się by użyć sporej dawki mocy do ogrzania powietrza wokół nich, jednoczesnego przesuszenia szat i osłonienia przed śniegiem i wiatrem. Ciągle myślała, że jeszcze chwila, jeszcze moment i da z siebie wszystko. Wolała krytyczny moment odkładać coraz to dalej, łudząc się, że dadzą radę zejść jeszcze niżej. Z początku się udawało, ale w miarę upływu czasu, mimo zbliżającej się linii drzew, czuła, że nigdy tam nie dotrą.
Wciąż bała się wytropienia przez sługi ścigającego ją upiora, ale tak po prawdzie, to czy podniesie tarczę, czy tego nie zrobi, wynik zdawał się być jeden. Śmierć. A jeśli przy tym miałaby kogoś ocalić... Z ukosa spojrzała na Cienia, rozważając na nowo tę opcję. Iskra nie była altruistką, nie miała w zwyczaju poświęcać własne zdrowie dla kogoś, a już na pewno nie dla człowieka, ale... No właśnie. Są pewne rzeczy, które się filozofom nie śniły, tak samo jak i Iskrze nie śniło się nigdy, że będzie dobrowolnie narażać się dla dobra człowieka.
Sięgnęła mocy, czerpiąc ze źródła tyle ile było trzeba do natychmiastowego ogrzania ich dwójki i osłonięcia od wiatru i śniegu. Ciepło szybko rozlało się po ciele, a z ubrań zaczęła unosić się para. Wiatr ich nie dosięgał, rozbijał się o tarczę, podobnie jak tumany śniegu.
- Przepraszam, że tak późno - mruknęła zmieszana, dziwnie czując się pod wpływem nagłej satysfakcji z powodu Cienia. Nie wiedzieć czemu, jego samopoczucie obchodziło ją o wiele bardziej niż powinno, nawet jak na relację mentor-uczennica - Zaraz będzie lepiej - czucie wracało powoli do przemarzniętych kończyn, pojawiało się mrowienie skóry.
- Kiedy wejdziemy między drzewa zacznę szukać jakiejś zwierzyny. Jeśli coś się napatoczy to dobrze byłoby się gdzieś zaszyć i zjeść, a potem iść dalej póki... - urwała, odnotowując dziwne poruszenie mocy nieopodal. Miała zwidy, zbyt przewrażliwiona na tym punkcie, czy rzeczywiście ktoś całkiem niedaleko korzystał z magii?
Przystanęła, uważnie obserwując stronę z której nasilniej dochodziły do niej echa wykorzystanej mocy, ale tak szybko jak to wychwyciła, tak szybko też wrażenie zniknęło - Bogowie, ile ja bym dała żeby znaleźć się już w jakiejś osadzie - otoczona innymi istotami czuła się bezpieczniej. Zawsze przecież mogłaby wykorzystać osoby trzecie by osłonić siebie... I Cienia.
*
- Tylko mnie obudź - skinął głową, zaczesując dłonią ciemne włosy tak, by nie leciały mu do oczu, czego szczerze nienawidził. Włosy miziające go po nosie też były nie do zniesienia, przynajmniej nie w jego przypadku.
Zgodnie z tym co sobie postanowił, czuwał uparcie, choć raz czy dwa miał wrażenie, że na powrót zaśnie. Nie wiedział czy to sprawka grzejącego obok, miłego ciałka, czy też po prostu zmęczenie i narastający leń. Finalnie zdołał przetrwać tyle czasu by uznać, że już najprawdopodobniej jest ranek, albo przynajmniej coś w tym rodzaju.
Zgodnie z obietnicą, deliktanie szturchnął magiczkę, budząc ją, a w razie potrzeby gotów był ją nawet uszczypnąć.
- Szept, wstawaj - odezwał się, krzywiąc nieznacznie na dźwięk swojego głosu. Schrypnięty, obcy, kompletnie jak nie jego - Już musimy iść - ponaglił ją, mając nadzieję, że to wystarczy by się ocknęła i wznowiła wędrówkę. Chciał się stąd jak najszybciej oddalić, w powietrzu wisiało coś dziwnego, a on mógł tylko być pewien tego, że nadchodzą kłopoty.

draumkona pisze...

- Bogowie nie mają z tym nic wspólnego. Gdyby naprawdę istnieli, zesłaliby nam jakiś opuszczony obóz albo innych kretynów, którzy zabłądzili w górach. - jak na gust Iskry, to bogowie już zesłali dwoje kretynów, którzy pobłądzili w górach, ale wolała nie mówić tego na głos, by jeszcze bardziej nie pogarszać nastroju Cienia. Po części miał też rację, z ich umiejętnościami napatoczenie się na jakichś biedaków byłoby uśmiechem losu, zwłaszcza jeśli ofiary miałyby jedzenie, wierzchowce, może nawet i pieniądze. Zhao westchnęła. Nawet ona nie liczyła na takie szczęście.
- W pobliżu jest coś do jedzenia - odezwała się po dłuższym milczeniu, podczas którego jedynym dźwiękiem jaki dało się słyszeć było skrzypienie śniegu pod ich stopami - W zasadzie jest już martwe - kolejny odpływ many, ale nie wspomniała o tym słowem. W zasadzie i tak musiałaby się do tego uciec, Lucien mógłby nie być w stanie zabić jeśli znowu byłby to króliczek. Wzdrygnęła się na myśl, że być może znów niewinny puchaty stworek padł jej ofiarą, ale nie miała wyboru. Przystanęła na sekundę, lokalizując truchło i ruszyła na wschód, zmieniając nieco ich trasę.
- O proszę - skomentowała swój łup, podnosząc go z ziemi. Zwierzyną okazał się jeden z górskich łazów, zwierzak podobny do dzika, ale znacznie mniejszy i nie miał nóg, bardziej poruszał się jak wąż. Kły jednak zachował, miał też parę innych niebezpiecznych niespodzianek i Iskra cieszyła się, że wyeliminowała go nim ich zwietrzył - znaczy, że jesteśmy już na względnie normalnym poziomie. W sensie, schodzimy - łazy nie lubiły aż tak ekstremalnych warunków, trzymały się podnóży gór, choć rzadko zdarzało się, że zapuszczały się dalej. Tak jak ten.
- Wiesz jak to oprawiać? - zagadnęła Cienia, osobiście nie wiedząc o anatomii stwora zbyt wiele. Fakt faktem, kiedyś już takowego jadła. I nawet był względnie smaczny.
*
- Już musimy iść.
- Nie – westchnął zrezygnowany, obserwując tulącą się do niego magiczkę. W tym widoku było coś, co koiło jego i tak już zszargane nerwy, niweczyło obawy o przyszłość... Mógł ją tak obserwować, nic nie stało na przeszkodzie, gdyby nie myśl, że dotąd przyglądał się z takim rozanieleniem tylko jednej osobie. A ta osoba nie dość, że dała mu kosza ostatecznego, to jeszcze nasłała na niego Cienia.
- Jak nie chcesz żeby coś nas tu zeżarło to lepiej wstań - nie mógł się powstrzymać, no po prostu nie mógł. Uszczypnął ją znów, ale tym razem w pośladek, łudząc się, że to wywoła jakąkolwiek reakcję poza "spać". Nawet jeśli miałby dostać z liścia i iść dalej z nadąsaną i wredną magiczką. Chciał się znaleźć u krasnoludów jak najszybciej, zasięgnąć języka, no i oczywiście pozbyć się tych łańcuchów. Co prawda to oznaczało rozstanie z Szept, ale starał się na tym za mocno nie skupiać.
- No Szeptuś no... Niruś? Nireczka? - umilkł na chwilę, starając się sobie przypomnieć najbardziej obelżywe zdrobnienie jej imienia, które zmotywowałoby ją do wstania i dania mu w zęby. Bo jeśli o niego chodziło, wystarczyło tylko użyć prawidłowego, elfiego imienia i Wilk był już gotów zabić tego, kto wymówił je na głos. - Nirelka?

draumkona pisze...

- Ściągnąć skórę i pozbyć się flaków?
- No... Niby tak, ale pamiętam jak mój... znajomy zwracał uwagę by czegoś tam nie zepsuć bo inaczej jest niejadalne - wspomnienie zabójcy potworów, Acherona, sprawiło że uśmiechnęła się lekko do siebie samej. Dawno nie widziała tego nicponia, a ich ostatnie spotkanie skończyło się w dość dramatycznych okolicznościach. Od tamtej pory nie dostała żadnej wieści... Choć ciepło na sercu przy wspominaniu jego facjaty pozostało.
– Jak to Kozie Ścieżki, to zaraz będzie Dolina Uroczyska. I Srebrna Grań. To w ogóle jadalne jest?
- Tak, tylko trzeba uważać jak się oprawia... - wysiliła umysł w poszukiwaniu tego, przed czym przestrzegał wiedźmin - Ach! Ma taki gruczoł w środku, wygląda dość niewinnie i w zasadzie trudno go przeoczyć...
– Jak się trzymasz… magicznie mam na myśli. Czujesz jakieś… kłopoty?
- Czuję. Coś idzie z gór, ale nie wiem czy to po prostu ktoś szukający kłopotów, czy to coś, co szuka mnie - odparła nie skrywając prawdy. W końcu był jej kompanem podróży i mentorem, powinien wiedzieć. Gdyby przyszło im uciekać, bądź walczyć powinien wiedzieć co ich czeka - A magicznie... - wzruszyła ramionami, nie potrafiąc się określić - Trudno to nazwać jednym słowem. To tak jakbyś cały czas coś kuł, pracował fizycznie. Nie odczuwasz tego tak mocno póki praca trwa, ale kiedy już usiądziesz to całe zmęczenie do ciebie magicznie przypływa. Tu jest podobnie, póki magia stale jest używana to tego aż tak nie odczuwam... Dopiero kiedy przestanę będę mogła całkowicie ocenić jak wielki był to wysiłek - chyba, że prędzej dojdzie do krytycznych stanów many. Ale jak na razie się na to nie zanosiło.
- Wymieniałeś wcześniej jakieś nazwy terenów... Ja się tu nigdy nie zapuszczałam, więc nie wiem zbytnio co to znaczy - pomijając fakt, że gdy wspominał rzeczone meijsca wydawał się dość zadowolony, co dawało nadzieję, że są naprawdę blisko celu - Jesteśmy już niedaleko? Ta... Srebrna Grań brzmi całkiem przyjemnie. Myślisz, że przed zmrokiem dojdziemy już do jakiejś osady? - jej ciało upominało się o odpoczynek w czymś bardziej przyzwoitym niż jaskinia. No i ten łańcuch.
*
- Miałeś trzymać ręce przy sobie!
- Jakbyś wstała jak elf to bym trzymał... - fuknął obrażony, bo w swoim mniemaniu nie uczynił nic złego, czy obrażającego jej honor. Od małego uszczypnięcia nikt jeszcze nie umarł.
– Jakby zeżarło, to pozbyłbyś się tych głupich magicznych kajdan. Problem rozwiązany.
- Obawiam się, że musiałbym targać twoje ciało za sobą do końca moich dni w ramach kary.
- Szept. Co robiłeś w tamtych ruinach? I skąd ta Niruś? – oho, wkopałem się, pomyślał sobie, powstrzymując się od przyłożenia sobie w tą głupią gębę. Szybko, wymyśl coś, ale jak na złość nic sensownego nei przychodziło mu do głowy, zaś zwłoka czasowa nie działała na jego korzyść. W końcu westchnął bezradnie już gotów się przyznać i narazić się na wyśmianie, ale wtem wpadł na pewien pomysł.
- Mówiłem przecież, że interesuję się stolicą i tamtejszymi elfami. Może najnowsze nowinki mi umykają, ale akurat te głośniejsze wygnania pamiętam. Na przykład taki Darmar Mroczny, jego też wygnali, nie? Wiem też o niejakiej Niraneth. A ty wspominałaś, że cię wygnali, to w sumie reszta była dość prosta do domyślenia - w głębi ducha miał pewne obawy czy Szept w to uwierzy. Teoretycznie nie był to fakt ukrywany przed światem, elfy skazując na wygnanie obwieszczały to wszem i wobec, razem ze wspisem do uroczystej księgi. On też był elfem, co prawda teoretycznie miejskim, ale mógłby się o tym dowiedzieć. A pamięć do imion... konkretnie tego jednego to rzecz jasna czysty przypadek.
- Spokojnie, przecież nie jestem jakiś bogowie wiedzą czym, szpiegiem, albo zabójcą - uniósł dłonie w obronnym geście, ale po ciemku raczej ciężko było by to zobaczyła - Poza tym, gdybym miał na ciebie jakieś zlecenie to wykonałbym je gdybyś spała, mam rację? - spróbował w ten sposób, licząc na to, że wygra zdroworozsądkowa Szept, a nie ta podejrzliwa i zapewne życząca mu wszystkiego najgorszego.

Zorana pisze...

[Ja natomiast myślałam, że jeśli podam im odpowiednik w ich własnym języku, będą woleli używać właśnie elfickiego. Ale to dowód na to, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. ;) A elfy mają swoich rycerzy? I dobrze, że nie łykasz wszystkiego jak leci. Tyle że po takiej reklamie będę do Ciebie leciała z każdym tekstem jaki napiszę. :D
Gdy czytam wypowiedzi Szept, zaczynam zastanawiać się, jak subtelne są czasem granice między osobowością bohatera i jego autora.]

Lonerin mógł robić co chciał. Była za stara, żeby dać się zdenerwować. Nie zaszczycała go ani spojrzeniem, ani grymasem czy gestem. W ogóle skrzydlata zdawała się na niewiele rzeczy reagować; rzadko się poruszała, uśmiechała, a nawet mrugała. Jakby zapominała to robić.
- Najwyraźniej mimochodem - błędnie - przyjęłam, że podzielacie ten pogląd - powiedziała na swoje usprawiedliwienie. Nie wyglądała na przejętą.
O swoich odkryciach nie mówiła długo, bo i nie było ich wiele. O części już wiedzieli, a niemal cała reszta wymagała sprawdzenia. Nie do końca jasne przyczyny zgonów, mutacje zwierząt, wiedźma, której nie zastała, kapłan, który uczestniczył w pogrzebach. I to owiane tajemnicą miejsce, o którym mówiono niechętnie, lakonicznie lub wcale. Krążące na jego temat pogłoski, plotki i legendy. Miejsce przeklęte i miejsce kultu. Wszystko to strasznie mętne i niejednoznaczne.
- To będzie trzeba z nimi porozmawiać. Tylko nie wszyscy na raz. Cały oddział elfów, nawet tak nieliczny, to więcej niż mogą znieść wieśniacy.
- Będę rada, jeśli zechcesz mi towarzyszyć, pani - oświadczyła, w myślach nie mogąc się nadziwić, jak nienaturalnie brzmi ta maniera w jej ustach. Zauważyła stosunek obecnych do Szept i postanowiła mieć się na baczności. - Bo jak zauważył pan Lonerin, nie jestem biegła w sztukach magicznych i moja wiedza opiera się wyłącznie na domysłach. A to może nie wystarczyć do zbadania tutejszego miejsca kultu.
- Zbezczeszczenie świętego miejsca mogłoby rozgniewać waszych bogów? Na tyle, by zaczęli was karać plagami?
Zorana przymknęła oczy, wyraźnie zamyślając się.
- Myślę, że w tej kwestii nie będę żadnym autorytetem. Zwyczajnie nie znam odpowiedzi na to pytanie - wzruszyła ramionami. - Mogę tylko przypuszczać, że nie jest to wyłącznie miejscem kultu, ale i skupiskiem mocy.
- Kapłan, zdaje się, miał konkretniejszą opinię w tej sprawie - oznajmiła po krótkiej pauzie, w pamięci przywołując obraz młodego kapłana, który nie ukrywał niechęci względem miejscowej wiedźmy, mimo iż sam zdawał się być magii nieobojętny. - Można będzie go spotkać dziś jeszcze przed nocą, na pogrzebie dziewczynki, która zmarła ponoć wskutek tej plagi. Mieszkańcy będą ją żegnać w drodze do grobu, składać podarki. Myślę, że obecność kogoś z Was w trakcie obrządku będzie w dobrym tonie i chociaż część z nich zaakceptuje to jako akt dobrej woli.
Wiedząc, jakiej reakcji może się zaraz spodziewać, postanowiła przejść do drugiej części argumentów.
- To będzie ostatnia okazja, aby przyjrzeć się temu dziecku. Nie mówię tu o żadnym… badaniu - długo smakowała w głowie słowo ‘biologia’, które było w tych czasach dość niespotykane - bo do tego nie dopuści ani kapłan, ani rodzina, nie mówiąc już o reszcie mieszkańców. Jednak jeśli wystarczy wam rzut oka na ciało, nikt nie zabroni nam zbliżyć się do ciała, by podarować zmarłej coś na ostatnią drogę.
- Co zaś tyczy się dwugłowego zwierzęcia, jeśli was to interesuje, możecie znaleźć go w rowie za wioską. Kręcą się tam dzikie psy, ale z tego co widziałam, coś jeszcze zostało. W czasie pogrzebu raczej nikt nie powinien tam zabłądzić.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri potrząsnęła głową i roztarła kilka owoców między palcami. Uniosła dłoń do twarzy, powąchała.
- Nie jest jakieś szkodliwe, ale też niezbyt pożywne - wyjaśniła. Wstała z wyciągniętą ręką, przysuwając ją bliżej twarzy Devrila, aby i on mógł powąchać.
- To może mieć zupełnie inne zastosowanie. Ta niezbyt przyjemna woń może maskować zapach potu i wydzielin ciała. Przypuszczalnie czyni to nieatrakcyjnym dla Popielnych. Nie przypomina ani świeżego mięsa, ani padliny.
Dziewczyna rzucała spojrzenia ku szarym wydmom wokół. Byli chyba częściowo osłonięci, nie tak łatwo widoczni z oddali. Chyba. To, co widzieli, świadczyło o tym, że wpadli na trop żywego człowieka, przypuszczalnie nie zarażonego.
- Chyba... - zaczęła Tiamuuri, nieruchomiejąc. Czuła coś, takie przynajmniej miała wrażenie. Tu, na zatrutej pustyni, rzadkie przejawy życia, wyizolowane, nieotoczone niczym innym, były znacznie łatwiej wyczuwalne. Gestem podbródka wskazała kierunek na swoje lewo. W oddali rzeczywiście majaczył jakiś ciemny kształt. Humanoidalna sylwetka.
Tiamuuri spojrzała pytająco na Devrila.

draumkona pisze...

- To znaczy, że schodzimy w dół. Niższe partie. Nie pytaj mnie, jak się nazywają, nie jestem uczony. Ale przed zmrokiem to znajdziemy się w dolinie, nie w osadzie. Jutro… jeśli jutro napotkamy jakąś osadę, będzie dobrze.
- Och... - zdawała się nieco zawiedziona faktem dojścia do doliny, a nie do jakiegoś siedliska ludzkiego. Cóż, sprawa łańcucha i łóżko będą musiały niestety poczekać.
- Pójdziemy dalej. Im szybciej dotrzemy do doliny, tym lepiej dla nas. Tam się zatrzymamy.
- Dobrze, Poszukiwaczu.
Idąc wciąż w dół i w dół, Iskra zaczęła rozmyślać o tym dlaczego Cień jest Cieniem i jak w ogóle do tego doszło. Od czasu do czasu rzucała mu ukradkowe spojrzenia, głównie wtedy gdy pochłaniała go obserwacja otoczenia, cały czas utwierdzając się w przekonaniu, że zarówno miano Poszukiwacza, jak i Czarnego Cienia po prostu do niego pasują. Tak... naturalnie. Nie to co ona z tym swoim pseudo-imieniem nadanym podczas inicjacji. Powinna się była nazwać Iskra Furiatka i już, byłoby po problemie.
- Skoro zostałeś moim mentorem to może mi opowiesz jak w ogóle zostałeś tym, kim zostałeś? Wiesz, dla zabicia czasu - oczywiście istniała też opcja, że Lucien się nie zgodzi i będą szli dalej w milczeniu, słuchając wycia wiatru i szukając niebezpieczeństwa wokół.
*
- Idziemy do krasnoludów. Potem każde pójdzie swoją drogą.
- Dobrze, Wasza Wysokość - znów nie ugryzł się w jęzor. Poza tym, skąd u niego takie odzywki? Przecież Szept nijak nie była spokrewniona z rodem panującym, a on jej tu... Umilkł na chwilę, obserwując jak się zbiera i myśląc przy tym intensywnie. Miał niejasne wrażenie, że Szept jednak coś z jego rodem łączy i to bardzo wiele. Coś mu umykało. A kiedy coś mu umykało, to pewnikiem był to element wizji, o której zdążył już zapomnieć. Niech to cholera.
- Chodźmy. Szybko.
- Też to poczułaś? - tak przynajmniej mu się wydawało. Że też poczuła to, co on wcześniej. Obejrzał się przez ramię, upewniając się, że nic za nimi nie idzie - Ciekawe jak daleko jeszcze do stolicy - na początku mniej więcej wiedział ile drogi ich czeka. Teraz, kiedy nieprzenikonione ciemności towarzyszyły im od parunastu godzin, zaczynał tracić poczucie czasu i kierunku. Niby, teoretycznie, nie mieli zbytnich możliwości się zgubić... Prócz tamtego niespodziewanego rozwidlenia, którego nie pamiętał. Najwyżej trafią na głębinowców, albo coś jeszcze gorszego. Pamiętał jak Ymir kiedyś opowiadał mu legendę o wielkim, podziemnym stworze strzegącym ziemi i jej klejnotów. Podobno ktoś odważył się wydłubać mu oko i zrobił z tego wielce potężny artefakt, ale w to już Wilk średnio wierzył.
- Wiesz, nigdy nie sądziłem że spędzę tyle czasu z elfką ze stolicy - spróbował zagaić rozmowę, nieco chcąc ukoić jej nerwy. Spięła się kiedy drażnił się z nią imieniem, zauwążył to. I wiedział też, że jego osoba ją niepokoi. Nie znała go, więc w sumie nic dziwnego. Nie wiedziała kim był.

draumkona pisze...

- Nie ma o czym - no tak, typowy Lucien. Szkoda, że nie miał w zwyczaju się upijać po misji, to wtedy mogłaby go pociągnąć za język, a tak... Tak pozostawały tylko domysły. Powinna trzymać się tylko zawodowych tematów, szukać wskazówek i ewentualnego wsparcia, czy porad jeśli chodzi o walkę. Z niewiadomych przyczyn jednak wolała poznać Luciena takim jakim był, chciała zobaczyć co skrywa się pod maską Pana Misji. Chciała się przekonać, czy potrafi żywić wyższe uczucia, czy jedynie wegetować jak roślinka, mając na ustach jedynie nazwę "Bractwo Nocy".
Zamyśloną Iskrę na ziemię sprowadził dopiero smród. Smród orków, którego żaden elf mieszkający w stolicy nie mógł zapomnieć, ani umyślnie ignorować. Zapach wwiercał się w mózg, wybudzając gniew, wystawiając na próbę opanowanie i cierpliwość. Bo ile jeszcze mieli czekać, aż bogowie naprawią swój błąd i zetrą te robaki z powierzchni ziemi? Nie dość już napsuli? Nie dość namordowali? Po co ktoś ich w ogóle powoływał do życia?
Pociągnięta na ziemię, posłusznie padła plackiem, ze skrzywioną twarzą obserwująć obóz. Mogłaby tam wparować, sięgnąć magii tak potężnej, że je powybija, albo co najmniej poważnie uszkodzi. Ściągnie na siebie tym samym uwagę ścigających ją upiorów, zdradzi kryjówkę Luciena... Właśnie. Lucien. Nie mogła zrobić nic z tego, co już sobie wyobraziła, bo ograniczał ją przeklęty, głupi łańcuch.
- Nie ruszą się stąd przynajmniej do rana - burknęła widząc jak rozbijają mały obóz i szykują się do jedzenia jakiegoś truchła zwleczonego z gór. Mieli teraz poważny problem, choć już miałą pewien pomysł jak by tu ich ominąć. Mogła nałożyć na nich czar, by stali się niewidzialni. Nadal jednak pozostawała kwestia skrzypiącego śniegu pod stopami i brzęczącego łańcucha.
- Trzeba owinąć łańcuch materiałem. I przekraść się krzakami jak najdalej od nich. Nałożę na nas zaklęcie kameleona... - wymruczała, jednocześnie zaglądając przez gałązki krzewu na orków. Na jej oko nie posiadali żadnych magicznych artefaktów, które tłumiłyby magię. Powinno się udać.
*
- Im szybciej dotrzemy do stolicy, tym lepiej. Ymir nam to wszystko wyjaśni - na dźwięk imienia starego przyjaciela poczuł jak ściska się mu serce. Jak on niby ma się z nim spotkać i się nei zdradzić? Może powinien mu powiedzieć na osobności? Nie, Dolny Król mu nie uwierzy. Zażąda wspomnień, a do odczytu wspomnień zaprosi Szept... Czyli cały jego misterny plan ze zniknięciem diabli by wzięli. Nie, musiał wymyśleć coś innego jeśli chciał się przyjacielowi objawić.
Szli jeszcze spory kawałek drogi mrocznymi tunelami, nim zaczęły pojawiać się na drodze ślady bytności krasnoludów. Pochodnie oświetlające drogę, coraz liczniejsze runy opisujące kierunki najbliższych tuneli, aż w końcu doszli do jednego z większych posterunków. Nie była to tylko kupa kamieni w razie czego służaca za ewentualny grób, czy mizerne fortyfikacje. Ten posterunek miał mury i to solidne, grube. Na rozdrożu wyglądał jak wielki klocek ustawiony pośrodku sali z której odchodziły kolejne odnogi. Potężna fortyfikacja miała czterech strażników na murach, każdy z nich obserwował inną stronę. Co do reszty obecnego składu żołnierskiego, mogli jedynie gdybać, gdyż byli schowani w głebi miniaturowej fortecy.
- Stać! - jeden z wartowników od razu ich zauważył, nawet dobrze nie wyszli z tunelu, a on już miał w pogotowiu masywną kuszę - Kto idzie!

Aniha Adrien pisze...

Jestem dziś bardzo szczęśliwa za pomoc, jaką udzielił mi Voodoo Lord w odzyskaniu męża. Jestem mężatką od pięciu (5) lat i było to okropne, ponieważ mój mąż mnie zdradził i złożył wniosek o rozwód. Podczas tego procesu natknąłem się na kontakt z Lordem Voodoo w Internecie, który został opublikowany przez wiele osób. Postanowiłem się z nim skontaktować, wyjaśniłem mu swoją sytuację, a następnie poszukałem jego pomocy, ku mojemu zdziwieniu powiedział, że pomoże mi w mojej sprawie, bo nie ma problemu bez rozwiązania. . Powiedział mi, co mam robić, pracował dla mnie, a mój mąż wrócił do obiecanego po dwóch (2) dniach. Tutaj świętuję, ponieważ mój mąż znów jest w domu i naprawdę cieszymy się moim życiem małżeńskim. Będę dalej pisał w internecie o dobrej pracy pana Voodoo. Skontaktuj się teraz z Lordem Voodoo, jeśli stoisz przed wyzwaniami w swoim życiu miłosnym lub jakimkolwiek innym aspekcie życia. Wyślij do niego e-maila voodooconnect60@gmail.com lub przez WhatsApp na numer +2348097014925


«Najstarsze ‹Starsze   1201 – 1268 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair