Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   1001 – 1200 z 1268   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

- Nie usnę teraz. Możesz pierwszy. - spojrzał na nią dziwnie, jakby pień drzewa był wręcz idealnym miejscem do spania, a ona mu tu wydziwiała. Po prawdzie chciał być trochę sam, przemyśleć to i owo, a czując na sobie jej spojrzenie czuł się rozproszony. W zasadzie to ona go rozpraszała, jak zawsze zresztą. Skup się, skup, powtarzał sobie, choć wiedział, że to na nic.
- Ja też nie usnę. I co teraz? - spojrzał na nią dziwnie, usiłując wyczytać cokolwiek z twarzy magiczki, z jej gestów, z mimiki twarzy. jakaś wskazówka co do tego co powinno się dziać dalej byłaby całkiem dobra, no i... Może powinien teraz wcielić w życie plan Elenarda? ten o rozmowie? Co prawda nastrój nie był zbyt dobry, ich życie było zagrożone i te sprawy... Może lepiej poczekać?
- A skoro ty nie uśniesz i ja nie usnę, to sobie posiedzimy - on rozłożył się na gałęzi, dziękując w duchu, że wybrał tak solidny konar - Jak się miewa Mer, prócz tego, że wróciły koszmary? - to był względnie bezpieczny temat na dalszą część wieczoru i późniejszej nocy. W zasadzie czasami o czyms rozmawiali, czasami temat wygasał, a żadne z nich nie kwapiło się by rozmowe podtrzymać. Atmosfera była dziwna, ale udało im się dotrwać do świtu. Sytuacja nie uległa znacznej poprawie, jedynie mgła nieco zrzedła co można było uznać za dobry omen.
- Zejdę sprawdzić - zadecydował po chwili zastanawiania się co teraz. W końcu słońce już wstało, promienie przebijały się przez korony drzew rozświetlając mrok, więc powinni zacząć coś robić. A najlepiej było sprawdzić czy ktoś przeżył.
*
Char było obojętne czy pokoik duży czy mały, czy średni czy zapełniony świnkami. Chciała po prostu się położyć, odpocząć, bo od jazdy bolał ją już tyłek. Zadowolona, że jednak dostaną coś w gospodzie weszła z Devrilem na górę i ... I mina jej zrzedła gdy zobaczyła jedno, wąziutkie łóżko. Bardzo wąziutkie. Sztuk jeden. Ostrożnie wkroczyła do pokoiku, odkładając tobołek na bok, tuz obok skrzynko-stoliczka i od razu przemyła twarz w misie wody. Była przyjemnie chłodna, idealna na zmęczoną cerę. Starała się zachowac spokój, nie myślec o tym, że najprawdopodobniej skończą razem w łóżku. Sypiali ze sobą już tyle razy, ale teraz... Teraz wszystko było inaczej. Nie byli już narzeczonymi, nie byli już nawet razem...
- To... jak robimy z tym łóżkiem? Zmieścimy się tam w ogóle? - bo wbrew wszystkiemu, wbrew logice i rozumowi nie chciała by spał na podłodze, choć wiedziała, że w razie jej sprzeciwu poszedłby spac na ziemię. No i jak ona miała się jakoś umyć przy nim? To nie wypada przecież...
- I... I jak będę się przebierać to prosiłabym żebyś się odwrócił - normalnie cyrk i zachowanie na poziomie przedszkola.
*
Wspięła się po schodach, mijając kolejne kobiety. Inne trochę bardziej poobijane, inne mniej. Wszystkie obłożone szmatkami, miotłami i zmiotkami, niektóre nawet trochę zakurzone. Kątem oka zauważyła jak zmiatają gruz z zawalonej ścianki między dwoma pokojami, ale nie spytała co się stało. Najpierw musiała znaleźć Lu. Wspięła się wyżej, na kolejne piętro i znalazła tu jedne, jedyne drzwi, w dodatku zamknięte na kluczyk. Chwilę szarpała się z klamką, ale ta nie chciała ustąpić. Sięgnęła więc włosów, wypinając jedną z długich spinek i pomajstrowała w zamku. Nie była to jakaś mistrzowska robota, więc ustąpił w miarę szybko, a jej oczom ukazał się strych pełen staroci, zakurzony, zagracony.
- Lu? - zaryzykowała pytanie, wiedząc, że może się na nią profilaktycznie rzucić, bo uzna ją za kurtyzanę.

draumkona pisze...

- Zostań na drzewie - fuknęła na niego. Ona. Na niego. prawie się przy tym nie zapowietrzył ze złości, bo jak to tak, ona sobie ryzykowac może, a jemu to nie wolno? I gdzie tu sprawiedliwość? Nie tylko jego głowa tutaj była koronowana, jej też i to pełnoprawnie, bo nie wyraził poparcia dla jej wniosku wygaśnięcia mocy sprawczej tytułu. Więc skoro ona mogła schodzić na dół, to mógł i on co zresztą zrobił. Zeskoczył, miękko lądując, tylko odrobinę krzywiąc się przy lądowaniu, ale zaraz chęć do marudzenia jak to bok boli mu przeszła, kiedy dostrzegł pewne ślady na ziemi, tuż przy konarze. I tak się nimi zainteresował, że wyrwało go dopiero z zamyślenia lekkie zderzenia i znajomy głos:
- Mówiłam, żebyś został na drzewie!
- Ja też ci mówiłem dużo rzeczy - burknął w odpowiedzi, nie wyjaśniając do czego pije - A i tak się nigdy nie słuchasz - on też się słuchać nie zamierzał - Co wyczułaś? - w końcu bez powodu by tak nie odskakiwała w tył, musiała coś zauważyć, albo poczuć. Przyjrzał się jej uważniej, a później miejscu w którym stała i przypomniał sobie o czym to rozmawiali w nocy. Portale. Dzika magia.
- Wyczułaś portal? - w sumie jak wiedzieli już czego szukają, było to prościej wyczuć, uważać gdzie się chodzi. Ściągającą magię portalu nawet on potrafił wyczuć, jeśli tylko odpowiednio się do tego przyłożył i skupił. Pewne rzeczy przychodziły mu ciężej niż magowi pokroju Szept, ale dawał sobie radę.
- Skoro jest portal z tej strony... To musi być i druga strona - mruknął, dochodząc do jednego, słusznego wniosku. Musieli znaleźć miejsce, gdzie portal wypluwał zaginione elfy. Może ktoś przeżył. Tylko jak się dowiedziec co jest na drugim końcu bez włażenia do portalu? Nie miał zielonego pojęcia, a bał się, że jeśli wypowie swoje wątpliwości na głos to ktoś bardzo chętnie wpakuje się do środka, byleby tylko on tego nie robił.
*
- Jeśli poczujesz się pewniej, mogę spać na podłodze.
- Nie, nie, przeziębisz się jeszcze, a mamy zadanie do wykonania - zasłoniła się sprytnie powierzoną sprawą, bo przecież nie przyzna się, że nie chce go wpędzić w chorobę, że nie chce by mu było niewygodnie i zimno. Wąskie łóżko i tak już było same w sobie niekomfortowe, nie chciała mu dokładać. I choć ona prosiła o to by sie odwrócił gdy będzie się przebierac, nikt nie powiedział tego samego o niej. Dlatego powoli, niby to rozbinając koszulę, płaszcz, rzucała ukradkowe spojrzenia w jego stronę. Miał bliznę, świeża... Ciekawe skąd. I czy mocno bolało. Dostrzegła też to, co zawieszone miał na rzemyku i poczuła się bardzo dziwnie, bo zwykle na szyi nosił talizman od Neme... Speszona odwróciła się, zrzucając koszulę i spodnie, wciągając na siebie coś luźniejszego, czyjąś za dużą koszulę i wślizgnęła się do łóżka, z głupia miną czekając na to co ma zaraz nastąpić.
- No chodź, nie wygłupiaj się. Podłoga nie jest dla ciebie - odchyliła mu nawet kocyk, zachęcając do przyjścia, a kiedy podszedł bliżej, serce przyśpieszyło zwykły wybijany dotąd rytm. Miała nadzieję, że tego nie słyszał.
*
- Zhao?
- To ja, gdzie się chowasz? - pociągnęła nosem, chcąc go wyczuć, ale to był błąd, bo tylko nawdychała się kurzu. Zatkała szybko nos, tłumiąc kichnięcia. W końcu nie chciała go zdradzić, ani siebie samej, bo ktoś w końcu mógłby się połapać, że ona tu nie pracuje. Rozejrzała się uważniej, usiłując dostrzec skrawek ciemnego ubioru, ale się skubaniec dobrze ukrył - Było chyba jakieś włamanie, wszyscy sprzątają, jest okropny bałagan... Mnie też zaprzęgnęły do sprzątania to może się czegoś dowiem. Sporo kobiet jest poobijanych, wygląda to podejrzanie... Spróbuj coś wywęszyć, poszperaj po pokojach, ja postaram się cię ostrzec gdyby ktoś szedł się umyć czy coś - z tego co zauważyła kurtyzany trzymały się razem i sprzątały jedno pomieszczenie na raz, co dodatkowo ułatwiało jej zadanie.

draumkona pisze...

- One mogą być tworami… Mogą czerpać z siły życiowej, by się utrzymać… albo przemieszczać. Może być tak, że po prostu na nie wpadaliśmy… na portale. Albo one szukały nas.
- Ciekawa teoria - stwierdził, też wyczuwając jakąs dziwną siłę, tajemniczą, pociągającą... Gdyby nie wiedział, że to dzika magia portalu to pewnikiem ruszyłby w tamtą strone, wiedziony ciekawością, która już nie raz i nie dwa wpędziła go w kłopoty - Tylko dlaczego miałyby nas niby szukać? - tylko to mu nie pasowało, bo... Bo w sumie po co jakiś portal miałby go szukać, przemieszczać się po lesie wchłaniając inne, obce życia. I po co to wszystko? Magia, jej wrażenie, obecność, nasiliła się, więc odruchowo się wycofał o tych parę kroków. W dobre wróżki komunikujące się za pomoca portali już dawno przestał wierzyć, wolał być ostrożny, ale wizja by sprawdzić co jest po drugiej stronie była bardzo kusząca.
- Jak zamierzasz tam wejść, to wiedz, że też idę - ostrzegł, nie wiedząc co magiczka zamierza. Niby ją znał, niby się wręcz tego spodziewał, ale... No właśnie, było pewne ale i nie zmaierzał na hurra pchać się do teleportu. W końcu gdyby wlazł pierwszy, ona mogłaby się rozmyslić i została tu sama, zdana całkiem na siebie. A może o to jej chodziło? Żeby się go pozbyć?
Idiota, skomentował jakiś cichy głosik w jego głowie, a on sam poczuł irytację, jakiś wstręt do swojej osoby, że w ogóle taka myśl wpadła mu do głowy.
- A jeśli tam wejdziemy, to nas nie znajdą. O ile w ogóle przeżyjemy podróż portalem bogowie niejedyni wiedzą dokąd - mogło ich wyrzucić nawet na jakąś bezludną wyspę na krańcu świata i pomarliby tam z głodu, a to mu się średnio podobało.
*
- Przeziębienie mnie nie zabije, nie musisz się przejmować takim drobiazgiem, Char. - dziwnie się poczuła, słysząc zdrobioną wersję swojego imienia. W jego wykonaniu brzmiało to tak... właściwie, jakby wypowiadał je ten, który powinien i nikomu więcej ten przywilej nazywania jej zdrobnieniem nie powinien przysługiwać. Cholera jasna, nadal się w nim durzę, burknęła do siebie w myśli, średnio zadowolona ze swojego odkrycia. Z początku chciała tylko zpaomnienia, później chciała zemsty, a teraz... Teraz sama już nie wiedziała czego chce.
- Jeśli ci to naprawdę nie przeszkadza.
- Inaczej bym nie nalegała - mruknęła, układając się na boku, prezentując mu plecy. Nawet swoje długie włosy zgarnęłana pierś, przekładając je przez ramię, choć zwykle się nimi nie przejmowała, bo i po co. Czując jak się wierci, przesunęła się jeszcze ciut bliżej swojego brzegu i prawie by spadła, więc opcja spania do niego plecami była średnio bezpieczna. Chwilę się powierciła, aż w końcu ze zrezygnowaniem odwróciła się do niego twarzą, udając, że nic się nie stało, a ona wcale nie jest zakłopotana. Był tak blisko... Tak blisko, że prawie dotykała czołem jego ramienia.
- Um... To dobranoc - mruknęła, zamykając oczy, usiłując przekonać siebie samą co do tego, że nie ma się czym przejmować.
*

draumkona pisze...

- Ty to dyskretnie dowiedz się, czego szukali. Nikt się nie włamuje bez powodu. Albo coś zginęło, albo kogoś ubili, albo chcieli tylko zmydlić oczy i zająć. I postaraj się nie rzucać zbytnio w oczy, bo się połapią, żeś nietutejsza, nie swoja.
- No dobrze, panie mentor. Spotkajmy się tu koło południa, wymienimy informacje - poprawiła chwyt na miotle, sprawdzająć czy w ogóle nada się do roli tymczasowej sprzątaczki - Tylko nie właduj się w żadne kłopoty - zastrzegła jeszcze, doskonale wiedząc, że jeśli ktoś wpakuje się w kłopoty to pewnie ona, nie on. Ale i tak swoje powiedzieć musiała. Nie tracąc więcej czasu, wyszła ze strychu, drzwi pozostawiając otwarte, w końcu nie chciała zamykać go w środku, a jak będzie chciał zatrzeć ślady to sam strych zamknie. Cichcem zeszła na dół, do pozostałych kurtyzan i wmieszała się w tłum i ogólny harmider związany ze sprzątaniem.
A parę godzin później pojawiła się znów na strychu. Lekko przybrudzona, zakurzona i z pajęczyną w ciemnych, błyszczących lokach, ale wciąz cała i najwyraźniej bez kłopotów. Zhao kiedy naprawdę chciała, potrafiła wmieszać się w tłum. Drzwi na strych były otwarte, więc podejrzewała, że Lucien już tam na nią czeka. I jakie było jej zdziwienie, kiedy na strychu zastała jakiegoś dziwnego, zamaskowanego człowieczka, który rzucił się na nią w milczeniu, chcąc uchronić się przed ewentualnym wszęciem alarmu. Pech chciał, że Zhao nie była byle dziwką, ale magiem i Cieniem, więc napastnik bardzo się przeliczył, kiedy udało się jej ataku uniknąć, a co gorsza, zaatakować jego. Zasadziła mu kopa pod żebra, łokciem uderzyła w kręgosłup bandyty, na chwilę go oszałamiając, a tyle wystarcyzło by sięgnąc magii i go spętać, nie pozwolić na żaden ruch.
- A to ci niespodzianka - burknęła pod nosem, rozglądając się za Cieniem. Powinni go chyba przesłuchać.

draumkona pisze...

- Jeśli bym tam wchodziła, wchodziłabym sama. Jeszcze mi brakuje oskarżenia o próbę zabicia Jego Wysokości do szczęścia. - spojrzął na nią dziwnie, jakby stwierdziła, że teraz to ona chce rozwodu i zabiera Mer do Irandal. Albo, że chce rozwodu bo woli Sarriela, bo jest lepszy, mądrzejszy, przystojniejszy i w ogóle. Zamrugał, usiłując odzyskac kontrolę nad mimiką twarzy, co by się nie zdradzić jak go to wytrąciło z równowagi.
- No chyba nie - on miał swoją wizję w temacie wchodzenia do portalu.
- Wejdę, nie wejdziemy. Jeśli tam wejdę. Spróbuję go zakotwiczyć w miejscu. Jeśli nie będzie się przemieszczał dalej, nikogo więcej nie pochłonie. Jeśli zostawimy go samego sobie, nie znajdę go potem albo znajdę po czasie, gdy narobi jeszcze więcej szkód.
- Spróbujemy. Zakotwiczymy. W ostateczności wejdziemy - poprawił ją uprzejmie, odzyskując rezon i jako takie panowanie nad sytuacją i znów wysunął się do przodu, równając z nią ramieniem. Nie będzie go kobieta bronić przed nienznanym, przecież był mężczyzną, to on powinien chronić ją. I to nie tylko ze względu na płeć, nie ze względu na to, że była królową, czy matką jego dziecka, ale przede wszystkim dlatego, że nie chciał by spotkało ją coś złego - Dobrze więc, spróbujMY go zakotwiczyć - co prawda jego rola raczej będzie się ograniczała do ewentualnego użyczenia mocy, na co Szept się oczywiście nie zgodzi, ale musiał postawić na swoim. A że magiczka nie zdołała go przekonać co do słuszności pomysłu, w którym tylko ona ryzykuje i bawi się z portalami, siedział obok, obserwując co robi, gotów rzucić się z pomocą, albo nawet i w portal, byleby ją zostawił w spokoju. Trwało to dobrych parę godzin, bo kotwiczenie dzikiej magii prostym zadaniem nie jest, w żadnym przypadku, ale można było się tego spodziewać. Słońce zdązyło zmienić położenie na niebie, stając niemalże w zenicie, przez liściaste korony trudno było to określić.
- Skoro portal jest zakotwiczony, to spróbujmy może nieco wrócić. Pewnie Corvus już napsuł krwi komu trzeba i nas szukają - nie wiedział jak bardzo ją to wyczerpało, nie dawała nic po sobie poznać, a on nie chciał być nachalny i się co chwila dopytywać. Najwyżej straci przytomność, to ją stąd wyniesie, akurat po Medrethu potrafił chodzić, więc i ryzyko, że jeszcze bardziej się zgubia było niewielkie. - Dobrze się czujesz? - a jednak nie wytrzymał, musiał spytać.
*
Char zasnęła bardzo szybko. Ledwie przekręciła się na drugi bok, a już po chwili spała. Efekt zmęczenia i długiej podróży, kiepskiego jedzenia i stresu czy aby zdąży na czas i jak to wszystko będzie, bo w końcu nie miała zadania z byle kim, a z Wintersem. Kiedy obudziła się późnym rankiem nie pamiętała by cokolwiek jej się śniło, a krople deszczu rozbijające się o dach nie zachęcały by wyjść z łóżka, choc było wąskie i niezbyt wygodne. Chociaż w sumie... Ona nie narzekała. I w tym momencie dopiero zdała sobie sprawę z tego, że podświadomie, chyba w nocy, użyła Devrila jako poduszki i grzejnika w jednym. Ostatkiem sił powstrzymała się by nie odskoczyć od niego jak oparzona, tylko delikatnie, powoli wyplątała się z uścisku i zwinnie okręciła na drugi bok, znów prezentując plecy, że tu niby nic nie zaszło, że nikt się do nikogo nie kleił. Długo tak leżeć też nie mogła, rozpraszał ją swoim zapachem, obecnością, ciepłem. Wczorajszego dnia była zbyt zmęczona by to wszystko zauważać, ale teraz, kiedy już się wyspała...

draumkona pisze...

Nie, musi wstać, musi coś ze sobą zrobić.
I wstała, przebrała się znów w swój strój podróżniczy, przemyła twarz i dłonie w wczorajszej wodzie i przygładziła długie włosy. Cholera, przydałoby się je umyć, ale do tego potrzebowałaby albo jakiegoś miłego strumyczka, albo wanny. Albo balii przynajmniej, takiej z ciepłą, gorącą wodą... Aż się rozmarzyła i to do tego stopnia, że nie zauważyła jak budzi się earl Drummor. Łóżko skrzypnęło, a ona podskoczyła wystraszona, oglądając się za siebie w najgorszym możliwym momencie, bo Dev akurat stał sobie na środku pokoju nagusieńki jak go bogowie stworzyli. I żeby jeszcze wzrok odwróciła, ale nie, ona się tak gapiła jakby w życiu go nagiego nie widziała. Dopiero jak uszczypnęła się w dłoń, opanowanie powróciło.
- Em... Tego... Dzień dobry -bąknęła zażenowana, sama nie wiedząc co ma teraz zrobić. Alastair pewnie miał niezły ubaw jak dobierał jej partnera do zadania.
*
Lu nie pokazywał się jeszcze dłuższy czas po tym jak pochwyciła zbira. Zaciągnęła go za stare pudła i skrzynie, tam sadzając na ziemi i zrywając maskę z twarzy. Okazało się, że włamywaczem był jakiś elf. Mieszczuch, w życiu stolicy na oczy nie widział, ale kiedy tylko wspomniała imię władcy, skulił się jakby go co najmniej miała zaraz kijem okładać. I wyjawił parę faktów, całkiem nawet interesujących. I wtedy przyszedł Lu.
- No i co, jednak się w coś wpakowałaś? Co to za typek?
- To kłopoty wpakowały sie do mnie - burknęła niezadowolona, bo choć raz to on mógłby mieć jakis ciekawy incydent, a nie ona. Głupi pech - To Voile, elf.
- Zgadza się - potwierdził jasnowłosy, drobny chłopaczek z błyskiem w oku.
- Wygląda na to, że wpakowaliśmy się w sam środek wojny między miejscowymi gigantami - Iskra przyjrzała się swoim paznokciom i zmarszczyła brew, kiedy zauważyła pęknięcie na jednym z nich - Voile nosi wiadomości. A w tej chwili jest ogłupiony zaklęciem, więc nie pamięta, że w ogóle ktoś go przyłapał. Miał listy od niejakiego Relio do Rizy. Wiadomość pisana jest szyfrem, więc musielibyśmy znaleźc kogoś kto nam to przetłumaczy, ale z tego co wyciągnęłam z tego chłopaczyny, to Relio jest kolejną wazną figura w tym mieście. Czyli mamy Skurwiela, króla tutejszych bandziorów, Rizę od szmuglowania narkotyków i prostytucji i Relio od bankowych spraw. Przynajmniej tak sądzę, że od bankowych, bo jego imię kojarzy mi się z pewną rodziną zajmującą się bankami właśnie... - dziwne było tylko to, że tamta rodzina była rodziną goblinów. A Relio brzmiało mało goblinio, bardziej jak imie jakiegoś elfa - Trzeba jakoś przepisać te listy, bo jak weźmiemy oryginały to się szybko zorientują. I nie możemy robić tego za długo, bo połapią się, że ktoś kuriera złapał.

draumkona pisze...

- Słucham? Głupi kamień.
- Nie taki głupi. Zmęczona jesteś po tym wszystkim. - niemalże był tego pewien. Dyskretna obserwacja i poznanie zwyczajów pacjenta prowadziły go zwykle do sukcesu, do trafnej diagnozy. Mogła być silna, mogła być twarda, ale pewnych rzeczy ukryć się nie dało.
– Pytasz, bo chcesz się zatrzymać?
- Nie kochana, dlatego, że ledwo trzymasz się na nogach. Siadaj - ostatnie słowo było wręcz poleceniem i nie zamierzał słuchać żadnego sprzeciwu. Pociągnął ją za dłoń i usadził pod jednym z drzew, przyłożył dłoń do czoła sprawdzając czy aby nie nabawiła się jeszcze od tego gorączki, czy sie nie zaziębiła. Skórę miała chłodną, jak na jego gust nawet zbyt chłodną, więc ściągnął swój płaszcz i narzucił na ramiona Szept, nie bardzo rozumiejąc co w tej chwili robi. No bo niby pokłóceni byli, o rozwodzie co poniektórzy mówili i w ogóle straszne rzeczy, a teraz on jej tyle serca okazuje jakby chciał jej zadośćuczynić przez te ostatnie dni. On sam za to zdawał się kompletnie nie zauważać tego swojego dziwnego zachowania, kompletnie naturalny i niespeszony.
- Posiedzimy tu trochę, odpoczniesz i pójdziemy dalej - zarządził, siadając naprzeciw i rozglądając się wokoło. Bo kto wie co na nich zza krzaka wyskoczyć może, on akurat nie chciał być tak brzydko zaskoczony. No i ułatwią sprawę poszukiwaczom.
*
- Daj mi chwilę, ubiorę się.
- Uhm - potaknęła, odwracając twarz i spoglądając przez okno, usiłując opanować wypieki na twarzy, które na pewno miała. reagowała na niego jak jakaś młódka, co to w życiu kuśki nie widziała, a sama persona Devrila Wintersa niebywale ja peszyła. Odczekała chwilę, słuchając szelestu ubrań i odwróciła się kiedy juz uznała, że jest dostatecznie ubrany - Proponuję zjeść coś w drodze, bo w karczmie pewnie będzie tłok. Może trafimy na jakiegoś wędrownego kupca - w tej części Wirginii panował całkiem ciekawy zwyczaj, gdzie kupcy wychodzili na ulicę i wędrowali po okolicznych wioskach, sprzedając przejezdnym jedzenie. Ta część kraju była całkiem żywa, więc i podróżnych sporo, a to oznaczłąo zarobek. Zdarzało się nawet trafiać na jakieś niewielkie wozy sprzedające mleko, czy słodkie bułki. Char osobiście bardziej wolałaby słodką bułkę, no ale jeśli szczęście im nie dopisze to zadowoli się czymkolwiek.
- Albo do Iluny od razu i tam szukać tej jego kobiety i dalszych wskazówek - w międzyczasie zaczęła zbierać swoje rzeczy, wrzucać je na powrót do tobołka, tylko troszkę się krzywiąc na myśl jazdy we dwójkę na jednej kobyle.
*
- Nie masz w zanadrzu jakiegoś zaklęcia? Coś jak odbitka tego, co na papierze?
- Hm... - zastanowiła się chwilę, patrząc na bezbronnego chłopca - W zasadzie coś mogę wykombinować, ale muszę mieć papier. Albo kawałek płaskiej deski, ale to będzie gorsze w transporcie - podniosła się ze skrzynki na której siedziała i zaczęła grzebać po kufrach i skrzyniach usiłując znaleźć jakiś kawąłek papieru. Chwilę później doszukała się całego pliku kopert związanych elegancko czerwoną wstążką. Znak, że korespondencja była dla kogoś wazna. Zhao nie mając za grosz szacunku dla cudzej prywatności sznurek rozwiązała i listy wyjęła, chcąc sprawdzić czy druga strona kartki też jest zapełniona. I bywało różnie, jedne były wielostronicowe, zapisane obustronnie, takie wrzucała z powrotem do kufa, a były i czyste kartki które odkładała na bok.
- Zaraz zobaczymy czy zadziała - mruknęła do siebie, siadając z oryginalnymi listami i brudnymi kartkami. Chwilę nic się nie działo, później zaczęła coś niezrozumiale mamrotać, ale finalnie znaczna część znaków przeniosła się na jej kartki. A co się nie przeniosło, dopisała ręcznie znalezionym przy okazji piórem.
- Gotowe. Wiesz do kogo to zanieść?

draumkona pisze...

Słuchał całego wywodu z kamienną twarzą, nie dając nic po sobie poznać, jak bardzo go dotknęła, nie pierwszy zresztą raz. To on sądził, że chcą się pogodzić, że koniec sporu i tak dalej, a tu w zamian za okazane serce dostawał opieprz, jego zdaniem niesłuszny. Nie zauważył tego jak traktował ja ostatnimi czasy, a raczej nie skojarzył tego wszystkiego ze swoją nagłą zamianą w postępowaniu. Dla niego to było... Jakby naturalne. Złość i żal mijały, a wspólne uziemienie na gałęzi jakoś pomogło mu się z tym wszystkim uporać. A teraz znowu był zły.
Podniósł odrzucony płaszcz z kolan, otrzepał go z paru źdźbeł żółtawej trawy i narzucił na ramiona, ani myśląc by wstać. Jak jest taka twarda i w ogóle niezależna to niech idzie sama, on tu sobie posiedzi, poczeka, pomyśli. Nawet po krótkim namyśle się położył, zakłądając ręce pod kark, wesoło się gapiąc w kawałek nieba widzony między koronami drzew. Aż dziw, że o tej porze roku było tu tak dużo liści.
Zjadłbym kanapkę, pomyślał sobie, patrząc na opadający listek.
- Chciałem się pogodzić. Ale jak wolisz rzucac ,moim płaszczem, to rób co chcesz - burknął sam do siebie, nie wiedząc nawet czy go słyszy, czy już jest za daleko. Odpowiedziała mu cisza, okręcił się na bok, szczelniej otulił płaszczem... I przymknął sobie oczy zamierzając sobie chyba uciąć drzemkę kompletnie ignorując przy tym niedawne niebezpieczeństwo, magię, portale i wszystko inne.
Długo tak leżał, nawet mu się chyba przysnęło, nim wybudziły go z letargu szybkie kroki i nawoływania. Początkowo nie rozumiał ich sensu, ale w końcu dotarło do niego. Zjawiły się posiłki. Podniósł sie do siadu, strzepując nieco trawy z włosów i ramion, a jego oczom ukazało się paru Strażników.
- wasza wysokość, nic ci nie jest? - dopytywał jeden.
- Medyka?
- Może jasnie pan wstać?
- Może ranny? - ukrócił te wszystkie dywagacje machnięciem dłoni i sam się podniósł, całkiem zdrowy, nieco tylko zaspany.
- Nic mi nie jest. Gdzie Szept?
*
– Wiem, że to szybko, może za szybko… Chcę tylko wiedzieć, czy mamy jakieś szanse, czy też wszystko straciłem.
- Uhm... - znów to wahanie w głosie, brak pomysłu na to jak ma się niby zachować. No i co ona mu ma powiedzieć? Że sama w najlepszym wypadku wie tylko jak się nazywa, a co dalej z tym... związkiem to bladego pojęcia nie ma? To wcale nie uratowałoby beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazła. Nerwowym gestem zaczesała kosmyk włosów za ucho i znów odwróciła się do okna, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, a najprościej było uciec. Chociazby tutaj, teraz, tym oknem...
Ale to byłoby tchórzostwo. A ona nie tchórzyła. Nawet kiedy miała dokończyć zadanie, wiedząc, że wyląduje przy tym najprawdopodobniej w Kansas. Może było to głupie, może bohaterskie, a może całkiem pozbawione sensu, ale Vetinari nie tchórzyła. Chyba, że przed Devrilem Wintersem.
- Ja... Sama nie wiem - zaczęła, ostrożnie dobierając słowa, robiąc długie przerwy między kolejnymi zdaniami, ukazując jak bardzo niepewna jest swojego stanowiska - To... To co się stało nie było pomiędzy tobą, a jakąś przypadkową markizą czy inną princessą, ale pomiędzy moim byłym narzeczonym a byłą przyjaciółką. To... To prawie tak jakbyś przyłapał mnie i Anraia w składziku na miotły u Gorlana. Byłoby ci miło? Potrafiłbyś mi zaufać? Jak byś się czuł po czymś takim? - wciąż stała do niego plecami, wpadając w coraz to większą panikę - Nie wiem co mam ci powiedzieć Devril. Nie wiem czy mamy jakieś szanse na powrót do normalności, nie wiem czy kiedyś będziemy jeszcze razem. Na razie wiem tyle, że mamy zadanie - spróbowała jakoś pokierowac rozmowę znów na służbowe tory, czując, że jeśli to się nie uda, to się po prostu rozpłacze.
*

draumkona pisze...

- Mają tu maga? - Zhao zmarszczyła na chwilę czoło, doszukując się w poblizu znajomego widma mocy, ale niczego takiego się nie doszukała, więc pokręciła przecząco głową.
- Nie, nie czuję go przynajmniej. Jeśli nie czuję to albo go nie mają, albo jest lepszy ode mnie i przejrzy moja magię i wszystko inne. Chcesz go śledzić? - ich znajomośc była juz na takim etapie, kiedy część rozmowy odbywała się jakby w innym wymiarze, a tu rozumieli się całkiem bez słów. Znała go już łądny szmat czasu i potrafiła wychwycić niektóre plany Poszukiwacza, czego nie potrafił chyba nikt inny w Bractwie. Co prawda zawsze można było też zapytać, ale Iskra szczyciła się tym, że pytać nie musi. Po prostu wiedziała.
- Mogę cię nafaszerować zaklęciami, później wrócę jeszcze tam do tych kobiet, chwile poudaję, że sprzątam... A później spotkajmy się gdzieś na placu głównym - charakterystyczne miejsce na którym stały dwa świeżo spalone stosy ze zwłokami jakichś dwóch elfów. Nieludzie nie byli tu zbyt mile widziani odkąd ród panujący upadł, a forteca Vorgaltem została zburzona.

draumkona pisze...

Będąc potraktowanym tak, a nie inaczej nie spieszył się do stolicy. Zwłaszcza gdy Strażnicy utwierdzili go w przekonaniu, że magiczka dotarła cało i bezpiecznie do stolicy. Nigdzie nie musiał gnać, nic nie musiał robić. Nawet nagła ulewa nie była w stanie popsuć mu bardziej humoru, bo Wilk uznał, że osiągnął dno pod względem nastrojowym. Kiedy dowlekł się w końcu do pałacu, równie zziębinięty i przemoczony co Szept, pierwsze co zrobił to ucieczka do swoich komnat. Na jego nieszczęście nadal pracowali tam skrybowie, robiąc sobie z jego ostoi, zacisza i odludkowa coś w rodzaju wielkiej biblioteki dokumentów. Na ich widok tylko westchnął zrezygnowany, zabrał parę plików papierów, karafkę wykwintnej nalewki z aronii i udał się do komnaty, którą zazwyczaj dzielił z Szept. Oczywiście nie było jej tam.
- Kobiety... - mruknął sam do siebie, karafkę ustawił na biurku, a dokumenty rzucił na łóżko, nie mając chwilowo do nich głowy. Poszedł się przebrać, osuszyć, ale i to tak naprawdę nie przyniosło mu ulgi ani nie poprawiło nastroju. Suchy, w ciepłym szlafroczku wrócił do komnaty i rozsiadł się w fotelu. Korzystając z dobrodziejstw magii zmusił karafkę do lewitacji, kierując ją ku sobie, do pary z kryształową szklaneczką. W końcu co miał robić? Pogodzić się chciał - źle, chciał się rozwieść - źle, chciał pomóc - źle.
- No to zdrowie - nieładnie było pić samemu, ale czy miał jakiegoś kompana? Czy ktokolwiek chciałby mu potowarzyszyć w burczeniu pod nosem?
*
- Jeśli mnie pamięć nie myli, oświadczyłem się - dla niej sytuacja z Ametystem wyglądała trochę inaczej, ale byłaby hipokrytką gdyby teraz mu zaczęła tłumaczyć i mówić, że jej pewne rzeczy wolno a jemu nie. No i pomijając hipokryzję, byłoby to najzwyczajniej w świecie nie w porządku. Westchnęła ciężko, odwróciła się do niego, nie wiedząc co mu teraz powiedzieć. Przyznać rację? Wtedy cała ta akcja będzie wręcz śmieszna, a już po raz kolejny zwracanie tej pieruńskiej błyskotki... Ech. Czemu to wszystko musiało być takie trudne?
- Może po prostu jesteś lepszym człowiekiem niż ja Dev, bo nie potrafię z miejsca wybaczyć, zapomnieć i udawać, że absolutnie nic się nie stało. Ja... Ja też cię kocham, nawet nei wiesz od jak dawna bo w tamtych czasach wciąż wzdychałeś do Neme, ale mniejsza z tym. Nie potrafię ci tego zapomnieć. Może to dlatego, że to za szybko, a może po prostu ja jestem jakaś dziwna... Ale nie straciłeś wszystkiego, przecież nadal z tobą rozmawiam - a przecież gdyby była na niego aż tak zła jak sugerowałoby oddanie pierścionka, to nawet by się tu nie pojawiła, olałaby zadanie, miałaby w poważaniu konsekwencje. A jednak przyjechała, pełna obaw, ale również stęskniona za znajomym dotykiem, zapachem i ciepłem.

draumkona pisze...

Zhao wykorzystała teleport do Ataxiar po nieudanej misji. Nie było jej do śmiechu, nie była zbytnio zadowolona z takiego obrotu sprawy i co najważniejsze, nie była pewna tego co stanie się dalej. Lu musiał wrócić do Czeluści, podobno wzywał go sam Nieuchwytny i zapewne oberwie się mu za to, że się czasem wtrącał. Szczurowi oberwie się za nieupilnowanie jej i mjisji. reszta... Zresztą, jaki ona miała teraz na to wpływ? Żaden.
Pojawiając się w stolicy pierwsze o kogo pytała to Szept. Nie podejrzewała, że przyjaciółka ma teraz włąsne problemy, a chciała jej jeszcze dorzucić swoje. Korzystając ze wskazówek, plotek i własnego przeczucia zaczęła jej szukać, aż w końcu znalazła w niewielkiej komnacie z dala od miejsca w którym zwykle była. Zhao weszła bez pukania, zawsze tak robiła, bo i nikt chyba nie nauczył jej co to jest prywatność, a na markotną minę Niry tylko cmoknęła.
- Co się stało? - potrafiła dodać dwa do dwóch, a nawet trzy do trzech i wiedziała, że osobna komnata i mina nieszczęśnika oznaczają kłopoty w małżeństwie. Podeszła, przysiadła na krzesełku obok biurka, a torba została odstawiona gdzieś na bok - I nie mów, że nic bo za dobrze cię znam. Ciebie i tego pajaca szumnie nazywanego elfim władcą. Opowiedz mi - Iskra, elfia furiatka, już bez tłumaczenia chciała wstać i iść komuś dać w nos za ranienie Szeptuchy.
*
- Nieważne - zabrzmiało złowróżbnie. Jak dotąd się nie bała, było jej tylko smutno i źle, tak teraz nagle strach ścisnął jej serce. Bo co jeśli on uzna, że nie warto sobie języka strzępić? Co jeśli znajdzie jakąś inną, lepszą, która nie będzie mu robić problemów? Takie kłótnie, spory z jednej strony mogły umacniać, ale z drugiej, kiedy za długo to trwało mogły bardzo szybko i na zawsze związki zakończyć. A ona nie chciała skończyć. Nie w taki sposób i nie z nim.
- Trzeba przepytać sąsiadów. Może widzieli naszą zaginioną panią domu. Jeśli nie, będzie trzeba wrócić do Iluny.
- Dev... - zająknęła się, ruszając w jego kierunku, niespodziewanie go obejmując, przytulając się - Nie chcę żebyś mnie zostawiał - a tak jego "nieważne" zabrzmiało, jakby zaraz miał powiedzieć, że to definitywny koniec i więcej nie będzie z nią rozmawiał - Potrzebuję po prostu czasu, nie umiem sobie z tym poradzić, z myślą, że gdybyś mnie nie pamiętał to mogłaby cię w ogóle interesować inna kobieta... Nie lubię się tobą dzielić, nie chcę się dzielić, a wtedy, jak nic nie pamiętałeś to wręcz musiałam i to w najgorszy możliwy sposób. Daj mi czas, nie chcę cię tracić - słowa wypowiedziane szybko, głosem jakby się miała zaraz rozpłakać. A puścić go, nawet gdyby chciał ja odepchnąć, nie zamierzała.

draumkona pisze...

- Nic. Wyjeżdżam. Jak szukasz Wilka, to nie tutaj. - zmarszczyła brwi, zastanawiając się czym sobie na takie traktowanie zasłużyła. Nie zaczęła jej jeszcze przekonywać, że pochopnie i pod wpływem emocji się nie działa (choć sama tak robiła, czasem nawet nie myśląc nad tym co właśnie czyni i jakie będą tego konsekwencje), żeby się zastanowiła i przemyślała a nie rzucała wszystko w diabły, wszystko o co tak walczyła przez te lata gdzie skrywała swoje uczucia do pana władcy.
– Wybacz, nie jestem w nastroju - to brzmiało już lepiej, więc zamiast terroryzować magiczkę wykładem o tym, że nie tak się traktuje znajomków, po prostu wysłuchała całej historii, poniekąd niedowierzając temu co właśnie usłyszała. Amnezja? Szept... z Devem? Aż się skrzywiła, bo to prawie tak jakby ona z Epohem, albo z Mordredem, fuj. Nie żeby rodzinie odmawiała urody, ale jednak... jednak byłoby to mocno nie na miejscu. Podobnie widziała relacje Deva z Szept. Może nie wiedziała o nich zbyt wiele, ale jednak ta dwójka zdecydowanie nie była sobie pisana, nie w takich rolach.
- Nie jesteś z Lucienem?
- Nie, musiał wrócić do Czeluści bo nawaliliśmy na misji - machnęła reką, pomijając temat, bo nei było o czym mówić - Ale mniejsza o mnie, widze że u ciebie to się dzieje - pogawędka się rozpoczęła, a Zhao nie miała zamiaru tak po prostu dać jej zaprzepaścić wszystko co udało się zdobyć tylko po to żeby sama się wygnała a później wzdychała na szlaku do elfów. Do tego jednego elfa i córki szczególnie. Iskra znała ten ból, wiedziała też, że długa rozłąka niczemu nie służy, bo sama miała tak drastyczny epizod za sobą.
- Wiesz... Pamiętasz jak było kiedy odeszłam z Bractwa? Pamiętasz jak było mi źle? Jak za nim tęskniłam, jak tęskniłam za dziećmi? Chcesz to przechodzić Szept? Naprawdę nie masz innego wyjścia jak tylko się wycofać i poddać? Tyle lat do niego wzdychałaś żeby teraz odpuścić? Przecież znasz go, znasz go tyle czasu, przecież wiesz, że nie potrafi okazywać czegoś takiego jak uczucia. Nie mówię, że masz się kajać, łazić i prosić, ale... Pod tym względem jest trochę podobny do Luciena, więc ciężki przypadek - wzruszyła ramionami, nie wiedząc co jeszcze może powiedzieć by jakoś ją odwieść od tej decyzji.
*
- Przecież nic nie powiedziałem.
- A to nieważne? Brzmiało źle - byłaby się mu tu jeszcze rozpłakała, gdyby nie wyćwiczona żelazna samokontrola. Dalej tak stała, twarz chowając na piersi Wintersa, grzejąc się przy jego ciele - po prostu daj mi chwilę czasu. Dzień... może dwa. Będzie dobrze - stojąc tak tuż przy nim cały problem nagle wydawał się nic nie znaczącą błahostką, wręcz pierdołą. Jak ona mogła w ogóle się na niego obrażać, czy złościć, skoro pamięć odzyskał i wrócił od razu do niej? Co jej w ogóle odbiło?
- Chodź, poszukamy tej całej kobiety, wypytamy o co trzeba i tyle - humor miałą zdecydowanie lepszy, a nawet na buźce pojawił sie cień uśmiechu.

draumkona pisze...

Znów wysłuchała w milczeniu wykładu i naprawdę nie wiedziała jak ma zaradzić nieuchronnemu rozwodowi. Teoretycznie rzecz biorąc nie powinna się w to mieszać wcale, powinna tylko pomóc jej przez to przejść, zabrać daleko stąd i niech się bubek martwi... Ale wiedziała, że to wcale do niczego dobrego nie prowadziło. gdyby swojego czasu ktoś ją tak wziął i zabrał przy okazji wymyślając Luciena od najgorszych to pewnikiem dziś byłaby po rozwodzie, a dzieci widywałaby raz na rok, albo jeszcze rzadziej.
Iskra, elfia furiatka, była jednak pod pewnymi względami kompletnie nieprzewidywalna. I w jednym niby Wilka broniła, a w drugim, właśnie w tej chwili, podwijała rękawy by iść i po prostu spuścić mu solidny łomot, co by się opamiętał, bo pewnie teraz siedzi gdzieś w kącie i beczy jaki to świat zły. I poszłaby. Obiłaby mu twarz, złapałaby ją straż i wrzuciliby ją do lochu. Zrobiłaby to. Gdyby zza drzwi nie dobiegł wysoki głosik dziewczynki i kroki. Znała ten głos i wiedziała, że jeśli idzie tutaj Mer to na pewno nie jest sama, a jedyny osobnik jakiego mogłaby tu ciągać o tej porze...
- Ale chodź do mamy - usłyszały nim drzwi skrzypnęły, wpuszczając do środka smugę światła rzucanego przez pochodnię i niewysoką dziewczynkę, a zaraz za nią samego elfiego władcę w szlafroczku. Zhao poczuła się bardzo niezręcznie, prawie jakby przyłapali ją na chędożeniu z Lucienem.
- Khem...
- Ciocia Iskra! - dziewczynka dawno się z Zhao nie widziała, być może stąd ten wybuch entuzjazmu, który magiczka postanowiła niecnie wykorzystać by zostawić jaśnie państwa samych.
- Chodź, pokaże ci coś - i chwilę później nie było ani członkini Bractwa, ani królewskiej córki, a jasnie państwo zostali sami, najwidoczniej nie wiedząc co się robi kiedy jest się samym.
- No... Mer mówiła, że coś ci jest i uparła się, że mam sprawdzić - wytłumaczył swoją obecność tutaj Wilk, omiatając wzrokiem pomieszczenie - Wyjeżdżasz? - spytał, nie kryjąc zaskoczenia w głosie - Myślałem, że jednak chcesz ze mną zostać...
*
Char prychnęła, stając po raz kolejny pod drzwiami wejściowymi. Ani widu ani słychu tej głupiej baby. No gdzie ją mogło wciąć? Może męża szukać poszła? Nie, to głupie by było bo taka prosta wieśniaczka to ani alchemii nie znała, magii tym bardziej. O znajomości by jej nie posądzała, więc... Porwanie? Morderstwo? najczarniejsze scenariusze zaczęły układać się w jej głowie z prędkością grzybków rosnących po deszczu, czyli nei dostatecznie szybko by zacząć się bać, ale wystarczająco szybko by zacząć się solidnie niepokoić.
- Nie wiem, nie widzę jej - mogła być w Ilunie, albo się minęli. nalegała by jeszcze raz sprawdzić domostwo, ale jej pomysł nie wypalił prowadząc ich do punktu wyjścia - A jak ją też porwali albo zamordowali? Może działa tu jakiś gang... - i wtedy przypomniała sobie, że są w Wirginii, blisko dużego portu i poprawiła się - Ciekawe która banda za tym stoi - musieliby tylko zrobić rozeznanie kto z kim się nei lubi i komu ewentualnie podpadł Żar.

draumkona pisze...

- To nie ma już znaczenia. To, czego chcę. Nie chcę tylko stać obok, żona z nazwy, nie chcę chłodu i obojętności. Nie chcę tylko obowiązku.
- Ale przecież ja w tym lesie chciałem się pogodzić, to ty rzuciłaś płaszczem i poszłaś gdzieś w cholerę - burknął, nie wiedząc co ma robić. Wyglądało to na jedno, bardzo poważne nieporozumienie, które początek brało kiedy przyłapał ją i Deva. Nie powinien tak reagować, nie powinien wtedy był zostawiać jej samej, ale czasu nie cofnie, przeszłości nie zmieni choćby chciał - Szept... - jego głos złagodniał, zrobił krok do przodu jakby chciał coś jeszcze zrobić, ale zrezygnował nie wiedząc jaka będzie reakcja - Nie chcę żebys odchodziła. Jeśli nie chcez zostać dla mnie, to zostań dla Mer. Sam nie będę mógł poświęcić jej tyle czasu ile trzeba, poza tym ona cię potrzebuje - przemógł się, pokonał dzielącą ich odległość, ujmując za ramiona, ani myśląc ją wypuścić - Przecież ja cię kocham - aż dziw, że się do takich rzeczy przyznawał, w końcu tak mu źle z uczuciami szło.
*
Char też było trudno skupić się na misji, choć bardzo się starała. Po głowie chodziła jej jedna myśl: już drugi raz oddała mu pierścionek, a to wcale dobrze nie wróżyło. Może po misji powinni po prostu wziąć i doprowadzić pewne sprawy do końca zanim całkiem się rozstaną przez jakąś błahostkę? Tylko, że to nie było takie proste, przynajmniej w oficjalnym przypadku... Najpierw musiałby ją przedstawić Escanorowi i tak dalej, dopiąć ustalenia, organizacja... No i cały cyrk od strony elfów, bo wywodziła się z królewskiej rodziny.
- Zanim wyciągniemy pochopne wnioski, lepiej sprawdzić Ilunę.
- Więc jedźmy - nadal mieli jednego konia, ale teraz jej to nie przeszkadzało - I... Będziemy musieli porozmawiać Dev - zabrzmiało groźne, złowróżbnie wręcz i biedny arystokrata mógł się wystraszyć, o co nie do końca jej chodziło. Nie czekając dłużej władowała się na koński grzbiet, czekając aż właściciel kobyłki zajmie swoje miejsce.

draumkona pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Zombbiszon pisze...

- Nie ważne kogo chcemy chronić. Ważne, by nie podzielił naszego losu. - Rzuciłem przez ramię wchodząc do wioski. Nie wiedziałem czego szukać, ale wiedziałem że znajdę śmierć. A raczej jej żniwo. Zatrzymałem się, po czym uklęknąłem na jedno kolano. Położyłem rękę na ziemi, zamknąłem oczy. Chciałem poczuć coś żywego. Cokolwiek. - Nie spodziewaj się za wiele, elfia przyjaciółko. - Wstałem - Tu nawet ziemia jest martwa. Ale w jednym masz rację. - Obróciłem się do Szept - Coś się tu stało. Coś złego. A my możemy być kolejnymi ofiarami tego czegoś. Nadal chcecie tam iść? - W życiu nie byłem tak poważny tak jak w tej chwili. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Czy zastaniemy coś żywego czy też żywego inaczej?

Elias

draumkona pisze...

I
Uczucie jakie mu towarzyszyły w tej chwili były co najmniej dziwne, jednocześnie obce i wyjątkowo dobrze znane. Przeważała radość, radość dlatego, że go nie odepchnęła i nie kontynuowała realizacji swojego szalonego pomysłu o odejściu. Bo choć zawartości koperty nie wiedział, rozmowy z Zhao nie podsłuchał, to domyślał się co może nastąpić. Ciążyło też nad nim fatum, osobliwe błogosławieństwo w postaci daru jasnowidzenia. Nie miał bezpośredniej wizji, ale jego duchem targały silne niepokoje, jakby w głebi samego siebie przeczuwał nadejście jeszcze większych kłopotów niż mieli teraz.
- Ja… wiem. Tylko… ja naprawdę nie chciałam ani tej władzy, ani pozycji, ani… Ja tylko... Nie chcę jej zostawiać. Nie chcę, byś mną gardził, unikał na każdym kroku, to nie byłam ja, ja bym ci nigdy tego nie zrobiła, nigdy bym nie chciała innego. Nie, kiedy miałam ciebie. - miłe słowa działały kojąco, nawet się trochę uspokoił, poziom paniki powoli padł, a on odzyskiwał panowanie nad sytuacją, które stracił w chwili kiedy przyszła po niego mer potwierdzająć najgorsze przypuszczenia, mówiąc, że z Szept jest coś nie tak, że jest źle, że mama jest smutna. Te słowa potrafiły skutecznie wytrącić go z równowagi. Jego, zazwyczaj opanowanego władcę, zręcznego polityka i niezgorszego maga, który nawet w sytuacji kryzysowej jaką była chociażby bitwa o Medreth potrafił zachować zimną krew. I pomyśleć, że ten sam władca miękł na dźwięk głosu córki, czy w samej tylko obecności żony.
Spokojnym ruchem dłoni przeczesał kasztanowe włosy, uspokajając ją i siebie, a drugim ramieniem docisnął ją szczelniej do siebie, chcąc się upewnić, że wciąz tu jest, nigdzie nie poszła. Nie odeszła. Czegokolwiek by mu nie zarzucić, nie można było stwierdzić, że jej los jest mu obojętny. Że jest posążkiem z lodu, jak słynny już Lucien. Może czasami bywał szorstki, ale zaraz się reflektował, a przynajmniej starał.
- Cii... - mruknął, muskając wargami czubek głowy elfki, ostrożnie, jakby miała się zaraz spłoszyć i gdzieś uciec - Już do mnie dotarło. Zrozumiałem. Wiem, że byś nie chciała, po prostu... Chyba nie mogłem pogodzić się z faktem, że mógłbym mieć konkurencję - przyznał się niechętnie do własnych obaw, wciąż nie wypuszczając jej z objęć. Tak było dobrze.
Zhao stała pod drzwiami, wścibsko podsłuchując, kontrolując sytuację. Władcę może i znała, ale nigdy nie była do końca pewna tego, co w danej chwili zrobi. A teraz, w tym momencie zdobył nawet jej uznanie. Ładnie wybrnął z sytuacji, choć nikt nie powiedział, że to już koniec, że wszystko będzie w porządku. Zerknęła kątem oka kontrolnie na Mer, zaczepiającą jednego z strażników. Byli wytrenowani, nie ruszą się choćby im się powiesiła na kuśkach, chociaż wolała tej ich legendarnej cierpliwości nie sprawdzać. Było późno, może powinna kupić tamtej dwójce nieco czasu i zabrać Mer do łóżka? Tylko pytanie kto ją wpuści do apartamentów królewskich... Chociaż, kto powiedział, że mają ją wpuszczać. Sama sobie wejdzie.
- Chodź Mer - wyciągnęła rękę, czekając aż mała elfka podbiegnie i ją chwyci, po czym poprowadziła ją wolno na zewnątrz. Przejdą się na krótki spacer wśród kolorowych światełek, wieczór był podejrzanie ciepły jak na wczesną wiosnę, więc lepiej było korzystać od razu. A potem, jak się mała zmęczy to ją jakoś wniesie. Zresztą, coś wymyśli później. Nie ma sensu się kłopotać na zapas.
*

draumkona pisze...

II
Nie odpowiedział nic na jej słowa, więc skarciła się w duchu za taki wyskok. Może było za wcześnie żeby cokolwiek w tej kwestii ruszać? W końcu ledwie parę godzin temu dopiero odpuściła, poszła po rozum do głowy i spasowała zamiast dalej się dąsać w obawie, że to on pierwszy odpuści. Czekając aż wsiądzie za nią, wykorzystała chwilę by podciągnąc nieco strzemiona, w końcu on był dłuższy i większy, nie to co ona, mała, drobna, aż dziwne, że w ogóle koń jej słuchał a nie traktował jak jakąś dużą, rudą, wyjątkowo upierdliwą pchłę.
Kobyłka parsknęła niezadowolona, kiedy poczuła dodatkowy ciężar na grzbiecie, ale prócz tego parsknięcia nie było więcej oznak sprzeciwu. Posłusznie ruszyła stępa kiedy połaskotało się ją piętą po boku, niosąc ich leniwym krokiem w stronę Iluny, wielkiego portu. Droga jaką jechali nie była jakimś specjalnym, wybrukowanym traktem, ot, dróżka wśród trawy jakich wiele. Po prawej płynęła spokojnie Srebrna Wstążka, po lewej mijali co jakiś czas zanurzone w krzewach i schowane między pniami drzew niewielkie kapliczki jakiegoś lokalnego bóstwa z posągiem i paroma świeczuszkami przyklejonych woskiem do drewnianej podstawki. Niektóre bóstwa cieszyły się większą sławą - te można było odróżnić po darach złożonych u stóp posążku, czy ususzonych kwiatach przywiązanych do szyi boga, czy nóg. Wiara w tym miejscu była mocno w ludziach zakorzeniona, skoro tak dbali o te miejsca, pomyślała Char, rozglądając się co jakiś czas na boki, ciesząc oko widokiem i jednocześnie odkładając zapowiedzianą rozmowę na później. Było wiele kwestii do omówienia, sporo z nich budziło w niej lęk w momencie kiedy sobie o nich przypomniała, inne nie wydawały się aż tak straszne.
Spokojną jazdę przerwał widok ciemnej wstęgi dymu unoszącej się ponad portem. Char zmrużyła oczy, usiłując wypatrzeć nieco szczegółów, ale z tej odległości mogła sobie jedynie powróżyć z fusów. Zacisnęła wargi mając złe przeczucie, że ten pożar ma jakiś związek ze sprawą zniknięcia Żara, choć nikt nie powiedział, że łącznik jest na tyle ważny by ktoś zaczynał przez to łańcuch ognia. Bo wiadomo, słomiane dachy, drewniane ściany, chałupa przy chałupie, szczególnie w tej biedniejszej części. Wystarczy byle iskra, by wzniecić płomień, który pochłonie setki sztuk złota w ramach odbudowy.
- Nie podoba mi się to - mruknęła, poganiając kobyłkę, w duchu ciesząc się ze zrządzenia losu i odłożonej, niefortunnie zaczętej rozmowy, a z drugiej strony wiedząc, że co się odwlecze to nie uciecze.

Nefryt pisze...

Część I

Spojrzał na Cienia, potem na ruiny. Rusz tyłek, Arhin, popędził się w duchu. Odpoczywać będziesz po misji.
- Gdybym nie wrócił za pół godziny, to znaczy, że mnie coś zeżarło. Nie musisz po mnie płakać. Do rodziny pisać też nie – zażartował, domyślając się, że zabójca wcale by się nie zmartwił na taki obrót spraw. To w pewnym stopniu prawda, że do wszystkiego można przywyknąć. Przynajmniej do tego, że nikt nie darzy cię sympatią.
Shel bardzo starał się iść normalnie, ale efekt był raczej mizerny. Ledwie dowlókł się do opustoszałej budowli, a już musiał oprzeć się o jej wygładzoną upływem czasu ścianę. Odetchnął ciężko. Dłonie już nie piekły, a rwały przejmującym bólem. Skóra miejscami zżółkła, pojawiło się kilka pęcherzy. Skrzywił się. Przeklęta magia...
…Nie, nie magia. Tym razem przeklęte był jego własny brak pomyślunku.
Zadarł głowę do góry, przyglądając się świątyni. Była z pewnością opuszczona. Zewnętrzne ściany, z daleka wyglądające solidnie, z bliska sprawiały opłakane wrażenie. Wykonano je z granitu, co samo w sobie było dość dziwne. To nie był kamień popularny w tych stronach. Sama bryła także nie wydawała się typowa, przynajmniej nie pod kątem tego, co wiedział o quingheńskiej architekturze. Masywny, grubo ciosany mur, sprawiał wrażenie starego… bardzo starego. Arhin wspiął się po wysokich, prowadzących do łuku drzwiowego kamiennych stopniach. Próg był solidny i trzeba było włożyć trochę wysiłku w przestąpienie go. Gdyby nie był tak zmęczony, Shel prawdopodobnie wszedłby do środka niczego nie zauważając. Teraz jednak, boleśnie odczuwając każdy krok, bezwiednie obejrzał kamienny kloc. W granicie było wgłębienie… nie, nie wgłębienie. Runy. Dwa splecione ze sobą znaki, wygładzone przez upływ czasu. Wirgińczyk zatrzymał się w pół kroku. Świątyń quingheńskiego boga nie pieczętowano runami. Tego jednego był akurat pewien.
Odwrócił się w odpowiednim momencie, by zobaczyć Cienia, z ponura miną człapiącego w jego stronę.
***

Nefryt pisze...

Część II

- Nie przepraszaj. Nigdy. Nie mnie. - Podniosła na niego wzrok, jakby zaskoczona. Szare oczy potomkini pokoleń Marvolów spotkały się z zielonymi, należącymi do jarla. Nieco podobną gwałtowność słyszała w jego głosie już wcześniej, przynajmniej tak to wtedy odebrała. Jego hołd. Był tak samo nagły, tak samo… naturalny? Płynący z serca? Poczuła coś dziwnego, coś, czego nie potrafiła nazwać. - Nie mnie. – Dostrzegła żal w jego oczach. Spuściła wzrok. Bezwiednie zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie znała jego myśli, nie była pewna, skąd…
- Nadzorca portu jest naszym kontaktem. Prawdopodobnie wie już, że zostałem tutaj aresztowany. Musiał rozpoznać nazwisko i przekazać wieść dalej. Jeśli nie, złożę mu wizytę. I tak ktoś musi przeniknąć do miasta, dowiedzieć się, czy nas szukają i zdobyć podstawowe rzeczy. Ubrania, broń, żywność. Pieniądze. Sądzę, że powinienem dać radę. Nawiązanie kontaktu i tak jest potrzebne. Oszczędzi to nam kłopotów, dostarczy wszystkiego, co potrzebne, a może nawet pomoże wymknąć się z miasta.
Była pod wrażeniem jego zaradności. Wydawać by się mogło, że żadne przeciwności losu nie są mu straszne, że na wszystko znajdzie antidotum. Pomoże, załatwi, zorganizuje. Był przy tym taki… odważny. Doceniała to, a nawet podziwiała. Jej odwaga płynęła z emocji; z gniewu, goryczy i desperacji, czasem z nadziei. Jego była dojrzalsza, wyważona.
- Jeżeli… - jej głos wydawał się nienaturalny, a spokój wymuszony, jakby panowanie nad sobą wciąż sprawiało jej problem. - …jeżeli mogę ci jakoś… jakkolwiek – podkreśliła - pomóc, po prostu powiedz. – Obecny stan rzeczy był dla niej novum. Przywykła do planowania, do tego, że to ona panuje nad sytuacją. Dziś… Podczas tej wyprawy było inaczej. Nie była pewna, jak się z tym czuje.
- Byłeś tu już kiedyś? W Quinghenie – uściśliła. Chciała zmienić temat, jeszcze mocniej zatrzeć wcześniejszą słabość. A przecież… Miała mu powiedzieć. Zapytać. Był mężczyzną, owszem, ale najtaktowniejszym, jakiego znała. W obozie, wśród swoich ludzi… Nie potrafiła. Nie miała odwagi zwrócić się z tym, zwłaszcza do Leylith, choć ta na pewno by wiedziała. Myślała, że teraz będzie łatwiej, ale… Nie było. Zwłaszcza, że Devril widział w niej królową, a ona… Przygryzła wargę. To, że widział w niej królową, było jednym powodów, dla których powinien wiedzieć. Jeżeli oczywiście jej podejrzenia były słuszne.
- Devril, ja… muszę cię o coś zapytać. – Przemogła się. – Wiesz, że kiedy moi rodzice zginęli, miałam naście lat. I nie miałam dobrych kontaktów z żeńską służbą – plątała się, czując, jak jej policzki zaczynają się pokrywać rumieńcem. Wyduś to wreszcie, nakazała sobie. Miała wrażenie, jakby świat na chwilę stanął, a powietrze zawisło nieruchomo. Bała się, że nie rozumie. Że się od niej odwróci, uzna za nic niewartą, winną… Lękała się, że jeżeli mu powie, zostanie z tym jeszcze bardziej sama. Odkaszlnęła. – Myślę, że mogę być w ciąży. – Powiedziała to wreszcie. Twarz piekła ze wstydu, ramiona opadły. Czuła się żałosna, nędzna. – Pomyślałam, że może ty wiesz, jakie są objawy – dokończyła niemal szeptem. Podobno kobiety to czują. Podobno… Ona nie wiedziała. Nie czuła potrzeby, żeby wcześniej o to pytać. Poza tym, nie miała kogo. Matka, i tak obca, niedostępna, zmarła zbyt wcześnie, ze służącymi o tych sprawach nie rozmawiała, a potem… Leylith by wiedziała. Leylith, gdyby jej powiedziała…

Nefryt pisze...

Część III

Po twarzy Nefryt pociekły łzy. Całe wypracowane wcześniej opanowanie prysło. Zaczęła łkać, rozpaczliwie, bezsilnie. – Oni mnie… nie mogłam… jeden… - wyrzucała siebie urywane, zduszone słowa, jakby jedna jej część chciała to komuś powiedzieć, sformułować wyraźnie i na głos, a druga usiłowała ją uciszyć, nim będzie za późno, nim sama się pogrąży. - Nie tylko mnie torturowali. – Drżała na całym ciele. To było silniejsze od niej. Potężniejsze, niż myślała. Liczyła, że uda jej się schować to gdzieś głęboko, odsunąć od siebie i udawać, że nigdy się nie wydarzyło. Żyć, jak dawniej.
Nie umiała. Nie była w stanie się uspokoić, gorzkie łzy płynęły po jej twarzy, skapując na rozpiętą pod szyją koszulę i zostawiając na materiale plamy. - …wtedy, w Kansas. Wynosili mnie, ja nie mogłam się ruszyć i oni jeszcze… i to im nie wystarczyło… nienawidzę ich. Nienawidzę ich wszystkich. – Ukryła twarz w dłoniach, osunęła się na piasek, kołysząc się w przód i w tył. – Zgwałcił mnie. Przyszedł i… Brudny, niedomyty strażnik, który donosił więźniom żarcie. Bo byłam kobietą. – Koniec ostatniego słowa zmienił się w bezgłośny, dławiący płacz, szloch, na który zabrakło łez. Była. Jakby w Kansas stała się zbrukaną szmatą, jakby istniała już wyłącznie jako to, co z niej zrobili. Oni. Ten, którego łapczywy dotyk wciąż czuła na swojej skórze, ci, który kopali ją, aż zemdlała i ci, którzy doprowadzili do tego, że tkwiąc półżywa w celi, nawet na pełznącego po ścianie żuka patrzyła pod kątem jedzenia.
- Ja już nic nie chcę – wyszeptała ochryple. Wciąż zakrywała twarz dłońmi. Bała się na niego spojrzeć. Bała się. Jego, siebie, ich. Bała się cały czas, choć przecież byli wolni. – Nie daję rady. Nie chcę. Nawet żyć już nie chcę, skoro to wciąż wraca.

draumkona pisze...

- Mogę mieć prośbę?
- Hm? - wyrwała go z przyjemnego otępienia w jakie popadł odkąd miał ją obok. Zadziwiające jak niewiele trzeba było, by zaczął tracić kontakt ze światem jako takim, skupiając się jedynie na doznaniach wynikających z bliskości, dotyku. Tak dawno nie trzymał jej przy sobie, tak dawno... W ogóle nie powinien był się tak denerwować. Ewentualnie porachować Wintersowi kości za przystawianie się nie do tej kobiety co trzeba.
-Żadnej więcej ciszy i ignorowania się nawzajem? - mimo powagi sytuacji nie mógł zdusić uśmiechu, lekkiego wygięcia warg. Nie potrafił się na nią gniewać, w każdym razie nie długo. Ponowił gest, przeczesując kasztanowe kosmyki, zastanawiając się nad jakąś zabawną odpowiedzią, ale nie znalazł takiej, która sprostałaby delikatnym wymogom sytuacji, wobec czego tylko skinął głową, stawiając na oszczędność.
- Żadnej ciszy i ignorowania. - ale chcąc nie chcąc trochę ciszy znów między nimi zaległo, kiedy tak sobie stali, chłonąc obecnośc drugiej osoby, nadrabiając braki w bliskości.
- Nie mógłbyś. Mieć konkurencji. Wpadłam za mocno. I aż zgłupiałam. - to wyznanie trochę zbiło go z tropu, bo co innego niby podświadomie wiedzieć to o czym mówi, a co innego słuchać tego na żywo.
- Czy to znaczy, że wrócisz, że ja mogę wrócić?
- Ale dokąd? - z początku nie zrozumiał o czym mówi, dopiero po chwili umysł podsunął mu wizję pustej komnaty, tej wspólnej - No ja już wróciłem, ale ciebie tam nie było, więc się poczęstowałem Ymirową nalewką - usprawiedliwił się, bo przecież picie w samotności pachniało problemem z alkoholem, którego nie miał i mieć nigdy nie chciał - Jeszcze sporo zostało, to mogę się podzielić. Ale tylko jak wrócisz - zastrzegł, jakby nalewka była jakimś wielkim skarbem i nie można było jej rolewać z byle powodu.
*
- Najpierw wdowa, rodzina. Potem pomyślimy, co dalej.
- Jak każesz - mruknęła Char, skręcając kobyłką w uliczkę. W Ilunie byli już od paru godzin, popytali o pożar, ale nie wyglądało to na nic nadzwyczajnego. Ot, komuś po prostu bliżej przyjrzał się Pech do spółki z Dziwką Fortuną i proszę, dobytek całego roku poszedł z dymem. Nieszczęśników też nic na pierwszy rzut oka nie łączyło ani z handlem na boku, ani z Żarem, ani tym bardziej z ruchem, więc nie było sensu upierać się przy śledztwie.
Ulice w tej części miasta były dość szerokie, spokojnie mogli sobie jechać na kobyłce, nawet mijali co poniektórych ludzi także na koniach, ale ci zmierzali raczej do miasta, a nie tak jak oni, snuli się na obrzeżach. Było też brudno, śmierdziało dymem i rybami, a w co gorszych zaułkach też niedomytym ludzkim ciałem albo odchodami. Paskudna dzielnica, ale gdzieś na pograniczu tego półświatka biedoty i dzielnicy rzemieślników, biedniejszego mieszczaństwa, mieli znaleźć "babę" Żara lub samego syna, bo ten terminował u miejscowego kowala. Może pojechała go odwiedzić? A może jednak była u córki, jednej z całkiem bystrych szwaczek?
- Co zrobimy jak nie będzie jej u syna? - spytała, omijając przydrożny stragan z muszelkami i kierując kobyłkę dalej, pod górę, do kowala.

draumkona pisze...

– Wiesz, że jak mnie dzisiaj upijesz, jutro będziesz mnie stawiał na nogi? Słowem, idę z tobą. Wracam. Możesz uznać, że skusiła mnie nalewka.
- A ja już myślałem, że to ja cię skusiłem - mruknął zaczepnie, prowadząc ją do wspólnej komnaty, niebywale z siebie zadowolony. To wszystko, cała ta rozmowa była taka prosta... A jeszcze kiedy siedział sam w komnacie, w smętnym towarzystwie nalewki, myślał, że będzie to najgorsze co może go teraz spotkać, taka rozmowa. Spokojnym krokiem przeszli korytarzem, uchylił jej drzwi do komnaty puszczając przodem jak na elegancika przystało. Wewnątrz panował względny ład, jeśli nie liczyć paru dokumentów na biurku i łóżku i stojącej kryształowej karafki przy jednym z foteli, na całkiem ładnym stoliku.
- Zapraszam, zapraszam - teraz to już sobie żartował, pod wpływem zadziwiająco dobrego humoru. Prędko przysunął magiczce drugi fotel, wyszukał drugą szklaneczkę i rozlał nieco nalewki i do jednego naczynia i do drugiego, to pierwsze podając jej i zapadając się z drugą szklaneczką w swój fotel. Czuł się dziwnie lekki, wolny, prawie tak jakby cały ciężar władzy i problemy dnia jutrzejszego miały nigdy nie nadejśc, a liczyło się tylko to co tu i teraz.
- Z aronii, Ymir zachwalał - mruknął pomiędzy jednym a drugim łyczkiem. Wchodziła całkiem bezproblemowo, nawet nie smakowała jak nalewka, co w takich przypadkach było bardzo zdradliwe, ale też i typowe dla krasnoludzkich nalewek. Nie wiadomo kiedy wchodziła cała butelka, a rano się człowiek budził z przepotwornym bólem głowy i zastanawiał się czy czasami po drodze nie umarł.
*
Char była sceptycznie nastawiona do pomysłu, ale nie mieli wyjścia. Musieli się rozdzielić jeśli nie chcieli tu utwkić na parę tygodni, albo i miesięcy, bo wiadomo, że pozyskiwanie informacji i budowanie zaufania co poniektórych mogło trwać i całe wieki. Umówili się na spotkanie wieczorem, w jednej z gospód w tej lepiej sytuowanej części miasta. Devril chyba nawet wykupił tam nocleg, bo i kobyłkę mogli zostawić i część rzeczy, choć za wiele tego nie było. Char nawet nie widziała pokoju, nie wiedziała jakie niespodzianki tam na nią czekają i czy czasem łóżko nie będzie jeszcze węższe niż ostatnio. Ledwie odstawiła kobyłkę, a już poleciała w miasto zbierać informacje, rzucając się w wir zadań, który tak ją pochłonął, że wróciła dopiero późnym wieczorem. Na ulice zdązyli wyjśc dodatkowi strażnicy w formacjach nocnego patrolu, pojawiły się też gdzieniegdzie panny lekkich obyczajów, kusząc kusym strojem, czy kawałkiem nagiej skóry. Char szczęśliwie udało się dotrzeć do gospody, nikt jej po drodze nie zaczepił, nikt nie niepokoił. Ale w pokoju niestety była sama, Devril jeszcze nie wrócił, więc miała nieco czasu na rozejrzenie się. Łóżko było całkiem normalnym rozmiarów, nawet nieco szersze, jakby gospodarz wiedział, że jego klient nie będzie sam. Ogólnie było czysto, ładnie, na niewielkim stoliku nawet leżała cerowana serweta, zapewne dzieło jakiejś babki, czy innej wioskowej matrony. Prócz tego misa i dzban wypełniony wodą, drewniana miska z paroma owocami, nic nadzwyczajnego. Ją w zasadzie i tak interesowało tylko łóżko. Była taka zmęczona...

Olżunia pisze...

[Nie, nie pominęłaś, to po prostu ja mam zamuł i nie mogę się zabrać do żadnego odpisu ani skomentować żadnej notki. :D Z chomikowaniem wątków przerzuciłam się na dysk Google'a, więc podrzucam Ci link do dokumentu, który regularnie aktualizuję, nie trzeba będzie więcej bawić się w przesyłanie: [link] (ustawiłam, że każdy może wyświetlać + wysłałam Ci na maila zaproszenie do edytowania dokumentu). Pewnie paru odpisów brakuje na końcu, ale nie mam dzisiaj czasu tego ogarnąć, zrobię to na dniach. ;)
W sumie opowiadania też mogłybyśmy tak ogarniać. Nie dość, że nie trzeba odsyłać sobie plików, to można edytować jednocześnie. I komentarze wstawiać również (niby w Wordzie też można, ale nie lubię ich jakoś).
I tak, muszę ruszyć wreszcie tyłek i odpisać. Ale przedtem... przedtem chyba wezmę sobie urlop. :I Bo młyn życiowy i zmęczenie materiału. I napad lenistwa.]

Zombbiszon pisze...

- Ryzyko wliczone w cenę. - Zaśmiałem się pod nosem. Chociaż cała ta sytuacja raczej nie nakłaniała do tego typu przyjemności. Mimo to weszliśmy do wioski. Jak na razie wszystko było dobrze. Nawet za dobrze. A to co przyprawiało mnie o ciarki to ta cisza. Powietrze aż śmierdziało śmiercią, a ziemia...bardziej przypominała piasek. Zaraz piasek? Schyliłem się by to sprawdzić. To nie był piasek.
- Popiół. - Stwierdziłem po tym jak rozmazał mi się w palcach. - Czysty popiół. Zupełnie jak piasek. - Wyprostowałem się. Jedynym krukiem w okolicy był ten towarzyszący elfce. Nie było innych moich "przyjaciół". Czyżby się bali? - Widzisz coś? - Zapytałem elfki. Miałem nadzieję, że chociaż ona coś zauważy w tym upiornym miejscu.

Elias

[Lecę na spontana :D ALe mam koncepcję jakiejś klątwy albo demonów]

draumkona pisze...

- Już pracujesz?
- Pracuję od urodzenia - mruknął, nalewając sobie jeszcze szklaneczkę, bo co będzie sobie żałował. I po części, całkiem sporej części, miał rację. Od urodzenia był szkolony w jednym kierunku, kształtowany skrupulatnie przez nauczycieli i samego ojca. Ciężko pracował nad zapamiętaniem skomplikowanego systemu hierarchii elfich rodów, poszczególnych nazw, imion, całego tego bałaganu, które potocznie nazywano państwem - Ale tak, w tym konkretnym przypadku pracuję. A raczej pracowałem, teraz mam wolne - bo jak niby miałby się skupić w jej obecności? I to jeszcze jak przysiadła obok, tak blisko, że aż miał ochotę... Ale w zasadzie czemu się hamował? Po co?
Łagodnym ruchem ją złapał i zsunął z oparcia fotela na swoje kolana, w końcu tak lepiej, wygodniej, nie będzie musiała sobie siedzieć na twardym podłokietniku, u niego lepiej. Korzystając z tego, że jest tak blisko, obejrzał ją sobie nieco dokładniej, tym razem z czystej troski, bo nie miał ku temu okazji odkąd to coś napadło ich w tunelach. Mogła mieć rany, trwałe uszkodzenia, tak jak on wciąż kuśtykał.
- Nic ci nie jest? Wiesz, po tym co dopadło nas w tunelach...? - spytał cicho, odczuwając pewien dyskomfort kiedy powracał myślami do tamtej chwili. Cholera, bał się, że wszyscy tam pomrą, ale jakimś cudem przeżyli. Nie wiadomo jak, dzięki komu, ale przeżyli.
- Jak słodko - Zhao pojawiła się w oknie bezszelestnie, jak rasowy Cień najwyższej klasy. Uśmiechnęła się zawadiacko na widok dwóch gołąbków w jednym fotelu i zeskoczyła z parapetu na którym siedziała - Uspałam wam dziecko, powinniście mi dziękować - rzuciła lekkim, wesołym tonem i zajęła pusty fotel w którym uprzednio siedziała Szept.
Wilk wyglądał na lekko zbitego z tropu, już zapomniał, że Zhao tu jest i poczuł się niezręcznie. W końcu co jak co, ale kiedyś tam do niej wzdychał. I nie żeby jej teraz urody odmawiał, czy coś. Po prostu... Odnalazł spokój. W ramionach innej.
- Nalewki? -odezwał się, chcąc się na coś przydać.
- A w sumie to czemu nie. Misji nie mam, Luciena nie ma, mogę poszaleć. - fiołkowe spojrzenie zawiesiło się chwilę na Szept, jakby sprawdzając czy magiczka na kolanach władcy znalazła się z własnej woli, czy z przymusu.
*
Char w obcym miejscu nie mogła sobie pozwolić na głęboki sen. Padła na łóżko z zamiarem chwili odpoczynku, poleżenia, ale na pewno nie spania. Cichy szmer drzwi już ją rozbudził, ale taktycznie pozostawała w bezruchu, z zamkniętymi oczami, obawiając się, że to intruz. Pod poduszką miała schowaną dłoń, zaraz obok sztylet, który teraz ostrożnie chwyciła. Rzeczony intruz zignorował ją całkowicie, przeszedł dalej, a chwilę później poczuła zapach topionego wosku. Zaryzykowała otwarcie jednego oka i zauważyła, że to nie intruz, nie zły duch, a Devril. Podniosła się do siadu, koszmarnie zaspana, ale wciąż z ostrym narzędziem w dłoni.
- Trafiłeś na coś ciekawego? - spytała od razu, usiłując zmusić umysł do pracy, do połączenia faktów. Nic to jednak nie pomogło, umysł nie funkcjonował, a ona jedyne o czym myślała i skrycie marzyła to łóżko, ale wrodzony profesjonalizm nie pozwalał jej niczego po sobie pokazać - Ja znalazłam syna i córkę... Pierwszy był zaskoczony, nie wyglądął jakby coś ukrywał, natomiast córka... Ona coś kręci Dev. I są drobne nieścisłości w księgach rachunków w jej zakładzie. Przyjrzałabym się temu, może doprowadzi nas do matki, albo chociaż do następnego tropu.

draumkona pisze...

Zhao nie znała myśli Szept, te były ukryte pod zasłoną, pod zaporą chroniącym również jej potencjał magiczny, skrywając jej prawdziwe umiejętności przed oczami wrogów i nieprzychylnych osób. W zasadzie nawet gdyby były odkryte, Iskra nie pokusiłaby się o ich sprawdzenie, chyba że w konieczności. Ale gdyby już, gdyby jakimś cudem poznała to o co obawia się Szept, gdyby wiedziała o tej niewielkiej zazdrości... Na pewno byłoby to tematem żartów następnego stulecia.
- Chyba nic wam nie grozi? Z powodu tej misji? - szklaneczka wypełniona trunkiem trafiła do jej dłoni i furiatka upiła spory łyk, traktując to jako zaproszenie do opowiedzenia tego i owego. Od czego miała zacząć? Najlepiej od początku, podpowiedział usłużnie Kalcifer, który tak się wtopił w jej ducha, że czasami miała pewne problemy z odróżnieniem swoich myśli od jego. Tym razem świadomość demona została zepchnięta na bok, co by nie przeszkadzał.
- Tego nie wiem Szept. Teoretycznie mi jako szaraczkowi niewiele mogą zrobić, ewentualnie dać misję z której już nie wrócę... Nie wiem natomiast co z Lucienem. Miał obserwować moje poczynania i się nie wtrącać, ale prawda jest taka, że gdyby nie jego interwencja zaraz po wyjeździe, kiedy głupia chciałam ratować jakiegoś górskiego trolla, to bym tu teraz z wami nie rozmawiała. Zresztą nie tylko wtedy ocalił mi tyłek, ale to już inna para kaloszy - jakoś nie chciała wracać do tematu nawiedzonego domu. Zostawili go, nie spalili jak początkowo chciała. Zagadka pozostała więc nierozwiązana, a duch wciąż terroryzuje domostwo. Chociaż może powinna wykorzystać swoje magiczne towarzystwo i podpytać, czy wiedzą jak się z tym bagnem uporać? - Najbardziej to chyba oberwie się Szczurowi - a widząc pełną niezrozumienia minę Wilka, wyjasniła - Po tym jak wróciłam Nieuchwytny postanowił mnie ukarać. Moim mentorem nie jest Lu, tylko Szczur. A jak wiadomo, a może i nie wiadomo - w końcu z ich trójki tylko Szept nie znała od podszewki struktur Bractwa, bo nigdy Cieniem nie była - Szczur jest i Cieniem i należy do Gildii Złodziei. Podczas tej nieszczęsnej misji mnie zostawił i odpowiedział na wezwanie Mercera, potem przepadł choć mieliśmy się spotkać na Wyjcach, niedaleko ruin Vorgaltem i kontynuować zadanie... Gdybym miała nieopisane szczęście to Nieuch może by mnie przydzielił z powrotem do Lu... Zresztą zobaczymy. Teraz nic nie mogę zrobić, jedynie czekać na wieści. A co jak co, ale Poszukiwacz wie gdzie mnie znaleźć - czasami nawet zastanawiała się czy nie wszył jej w portki jakiegoś talizmanu namierzającego.
*
Przyjemnie było na niego patrzeć. Wojownik, czy szpieg, z bliznami czy bez, był mężczyzną bardzo atrakcyjnym i wzbudzającym dziwne, nieokreślone uczucie, które niektóre panie przyprawiało o siarczyste rumieńce, inne zaś o chwilowa utratę tchu. Char nie była wyjątkiem pod tym względem, ale bardzo chciałaby nim być, więc tylko uśmiechnęła się pod nosem, odwracając wzrok gdzieś na bok, że ona niby nieczuła na takie wdzięki, że nie z nią te numery i silna wola kobiety niezależnej.
- Wspólnicy nie widzieli Żara od czasu, gdy zniknął. Niechętnie odpowiadali na pytania, ale powiedziałbym, że to z powodu obaw o interes i wietrzenia kłopotów. Ich ostatni transport nie dotarł do portu, piraci. Teraz ginie ich wspólnik. Podobno nie mieli zatargów, podobno Żar nie miał wrogów, ale nie wiem, czy bym w to wierzył. Zaprzeczyli też, jakby interesował się kopalniami, a wiemy, że tak było. Księgi zdają się w porządku, ale jeśli Żar robił przekręty wątpię, by nie potrafił tego ukryć. Był szpiegiem i informatorem ruchu, nie był głupi.

draumkona pisze...

- Nie był głupi - powtórzyła za nim jak echo, dużo cichsze i zdecydowanie bardziej zamyślone - A jednak interesował się kopalniami. Może go co zeżarło? Coś wiadomo o tych dołach? O tunelach? Niby krasnoludy tu nie sięgają, ale kto ich tam wie. Granic Dolnego Królestwa nigdy nikt oficjalnie nie określił - w tej chwili było wiadomo dokąd sięga, ale nie było ksiąg czy pergaminów traktujących o tym dokąd sięgały kilofy knurlan jakiś tysiąc lat temu. Char podejrzewała, że takie informacje mieliby jedynie głębinowcy.
- Jutro znów się rozdzielimy. Ja pośledzę córkę, będzie chciała ostrzec tego, kogo chroni, że węszymy. A ty może popytaj o kopalnie. Być może rozwiązanie znajdziemy tam - chociaż po ostatnich wydarzeniach nie miała szczególnej ochoty by schodzić pod ziemię.

draumkona pisze...

- Nie mogą was winić o niepowodzenie. To nie zależało od was.
- Ach Szept, gdyby to wszystko było takie proste - westchnęła elfka, nie mogąc się pogodzić z faktem, że pewne rzeczy są poza jej mocą sprawczą i nie zależą do końca od niej. Nieuchwytny tak naprawdę mógł wszystko. Nie była zbyt lubiana wśród Cieni, więc nawet gdyby uznał ją winną i zlinczował publicznie to nikt ani nic nie wstawiłoby się za nią. Prócz Luciena.
- Nie wiedziałam, że jest tak dobrym tropicielem - tu Zhao się zaśmiała cicho i upiła kolejny łyk trunku, tym samym opróżniając kompletnie szklaneczkę. Alkohol grzał przyjemnie od środka, a przy okazji rozleniwiał tak, że nie miała ochoty wychodzić na chłodną noc, czy w ogóle opuszczać to zacne miejsce.
- Po prostu wie gdzie będę. Zupełnie jakby mi w tyłek wszył jakiś talizman namierzający - dała upust niedawno pomyślanej teorii, podajjąc pod ocenę postronnych. Wilk uniósł brew słysząc tak absurdalną teorię, aż nie wiedział co powiedzieć, bo pomysł choć pełen absurdu, to jednak... Może powinien coś takiego zaaplikowac pewnej magiczce? Wtedy nie musiałby używać wilczej formy by ją czasem wytropić, wystarczyłoby sprawdzić talizman i gotowe. Kurczaczki, powinien to przemyśleć na poważnie.
- Oryginalna teoria - skwitował w końcu, bo między rozmawiającymi zaległa dziwna cisza.
- Słyszałam, że zamierzacie oczyszać Morię, to prawda? - to pytanie w sumie nękało ją odkąd tylko dowiedziała się gdzieś na szlaku od elfich kupców, że stolica szykuje się do wielkich zmian. Ciekawe co było powodem.
- Zamierzamy, nie zamierzamy... Prędzej czy później trzeba będzie zrobić tam porządek. Orki się rozzuchwalają, zaczynają podchodzić pod granice miasta, a ja nie mogę pozwolić na to by niepokoiły tych biedniejszych, co to chatki pobudowali pod murami miasta bo wewnątrz nie było już miejsca - ostatnimi czasy nawet słyszął o tym, że orcze pomioty wypracowały u siebie coś takiego jak złośliwość i zamiast elfy zabijać, to po prostu porywają co poniektórych członków rodziny, by ból pozostałych był większy nim i jego porwą w odmęty starej kopalni - No i krasnoludy chcą odzyskać swoje stanowiska. Orki i gobliny nie potrafią wydobywać kruszców. Ale to wszystko tylko plany - a jak wiadomo, od planów do czynów była daleka droga.
- Jak będzie trzeba, to mogę pomóc. Chyba, że mi dadzą nową, beznadziejną misję...
*
- To, że interesował się kopalniami nie świadczy o głupocie.
- Nie o to mi chodziło - mruknęła, rozbierając się nieśpiesznie. Tym razem już go nie prosiła by nie patrzył. Może to dlatego, że nie rozbierała się cała, a może dlatego, że już powoli cała ta złość jej mijała? Nie zareagowała nawet jakimś strasznym prostestem gdy znalazł się obok, w łóżku. Znów przypomniało jej się, że mieli porozmawiać o czymś bardzo ważnym... Ale czy to był czas i miejsce na takie dywagacje? Może jednak powinna odpuścić i iść spać? Nie wiedziała. Odpowiedzi jakie podsuwały jej rozum i serce były ze sobą sprzeczne, przyprawiające wręcz o mały ból głowy.
- Jak wrócimy... To przyjadę zobaczyć się z małą - powiedziała, zamiast tego co powiedziec miała, zamiast całej pięknej przemowy jaką sobie ułożyła w głowie, po raz kolejny tchórząc i po prostu kładąc się obok, na boku, zerkając na niego kontrolnie. Użyć jako poduszki, nie użyć? Obrazi się, nie obrazi? zaryzykuje. Najwyżej umrze ze wstydu.
Przysunęła się kawałek, w duchu modląc się by nikt nie usłyszął jak głośno i szybko bije jej serce i oparła głowę na Devowym ramieniu, używając go jako poduszki.

draumkona pisze...

- Moria? Oczyszczenie jej nie będzie łatwe. W podziemiach panoszy się wiele stworzeń, bestii. Demonów. Bezpiecznie jest tylko na dużych chodnikach, w pobliżu posterunków, ale jeśli się odsunąć, zboczyć z nich… nie jest dobrze.
- Wiem. Ymir też o tym wie, dlatego wstępnie zaczęliśmy myśleć nad oczyszczaniem - to zadanie było wieloetapowe, bardzo złożone i wymagałoby sporych nakładów nie tylko pieniężnych, ale i siłowych. Dolny Król musiałby posłać od swojej strony coś w rodzaju małej armii, a on ze swojej strony musiałby uczynić to samo. Wtedy większość sił ciemności wzieliby z dwóch frontów, byłoby prościej... Ale ktoś w międzyczasie musiałby się zająć właśnie tymi demonami, nieczystą magią i innymi plugastwami. Myślał o niewielkim oddziale magów, ale to miało wady. Dużo wad. Magowie rzadko bywali zgodni, to raczej typy samotników. No i weź wytłumacz takiemu jednemu z drugim, że ich arcywróg to teraz orki i demony a nie sąsiad idący obok. Byłby westchnął, ale obiecał sobie, że dość smutków na dziś.
- Myślisz, że kiedy cię znajdzie? Twój Cień?
- Podejrzewam, że zaraz - znów uśmiech zawitał na wargach furiatki - W Medrethu są portale, portale są i przy kryjówkach. jeśli poseidzenie już się skończyło to pewnikiem Cień właśnie zagląda do mojej chatki w lesie, a kiedy zorientuje się, że tam nikogo nie ma to na pewno przyjdzie tu - na pewno będzie zły i już wpadnie w wir dziwnych myśli o tym co ona może robić w pałacu i z kim. W zasadzie ona myślałaby tak samo gdyby on sobie poszedł do Solany na wino - Jak wam nie na rękę się z nim spotkać to już sobie pójdę - w końcu nie wszyscy w tym towarzystwie pałali do siebie sympatią, a Lu nie był typem biesiadnika.
*
- Oczywiście - teraz to ona nie wiedziała co ma dalej robić, co mówić. Rozmowa ewidentnie się nie kleiła. W sumie to się nawet nie zaczęła, ale chociaż ją objął, nie odtrącił, nie wygonił i nie zrzucił na podłogę. Od razu poczuła się lepiej, jakaś jakby ośmielona nagle do działania, do rozmów.
- Tęskniłam za tobą - przyznała się cichutko, jakby ktoś ich podsłuchiwał pod drzwiami a ona nie chciała by ktoś wychwycił co mówi - W sumie to dobrze, że mnie Al ściągnął... Inaczej byśmy ze sobą nawet nie rozmawiali, a tymczasem robisz mi za poduszkę. Widzisz jakie postępy? - i dopiero teraz doszło do niej, że być może Winters jest zbyt zmęczony na rozmowy, na słuchanie jej marudzenia i aż się skarciła w myśli. Ona to zawsze z czymś wyskoczy.

draumkona pisze...

Wilk nie miał kiedy powiedzieć Szept o swoich planach. Sprawa ta wypłynęła zaraz po tym jak wrócił do Atax, wtedy też posłał poselstwo do Grah'knar i ustalił większość ogółów, na szczegóły musiał poczekać aż Ymir się tu zjawi. Kiedy ona tu przyjechała... Wtedy miał co innego na głowie, a o sprawie kopalni kompletnie zpaomniał, nie mogąc się skupić na czymkolwiek wiedząc, że Szept jest w pałacu, że jest w mieście i ma zamiar ładować się w kłopoty. Nie protestował kiedy opuściła jego kolana, powiódł za nią spojrzeniem dwukolorowych oczu, napawając się tym prostym, ale bardzo satysfakcjonującym widokiem. lubił na nią patrzeć.
- Jak odłoży broń, przeżyję.
- Coś wymyślimy - po prawdzie to nikt nie powiedział, że Cień na pewno się tu pojawi. Takie były przypuszczenia Zhao, ale mogła się mylić.
- Nie będzie miał nic przeciwko temu, że chcesz iść do Morii?
- Obawiam się, że będzie miał - to się akurat Zhao nie podobało. Najlepiej byłoby żeby pójść tam już teraz, zaraz, co by nie miał czasu na sprzeciwy a ewentualne dołączenie do niej, ale wiadomo, trzeba było zaczekać na oficjalne kroki władców a nie ładować się do siedliska zła na hurra, bo mi się śpieszy - Zapewne mu się to nie spodoba i będzie marudził - im brnęła w domysły dalej, tym markotniejszy miała głos i bardziej zawiedzioną minę. Z jednej strony miała ochotę na przygodę, na pomoc komuś a z drugiej... Miała być przykładnym Cieniem. Zero mieszania się w sprawy nie dotyczące Cieni. Zero... Ale jak ona u licha miała się nie mieszać w sprawy elfów skoro sama nim była? Nie potrafiłaby przejść obojętnie.
*
Chwila milczenia z jego strony, a ona już miała wątpliwości czy aby dobrze zrobiła zabierając głos w tej delikatnej sprawie. Potrafiła rządzić twardą ręką w bandzie alchemików, potrafiła utrzymać przez tyle lat Escanora przy sobie, a kiedy chodziło o niego, kiedy chodziło o Devrila Wintersa, to zachowywała się jak jakaś młódka, co to doświadczenia nie ma ani w życiu, ani w rozmowach ani w postępowaniu z ludźmi.
- Nie odpuściłbym tak łatwo. Po tamtym zebraniu... Po tamtym zebraniu potrzebowałem chwili dla siebie. Wyjechałem, ale to nie oznaczało, że nie próbowałbym dalej. Inaczej bym tutaj nie próbował rozmawiać o… wydarzeniach w Dolinie.
- Właśnie. Rozmawiać - mruknęła, zastanawiając się czy poruszanie tego tematu późno w nocy było najlepszym wyjściem, ale teraz już chyba nie mogła się wycofać - Wiem, że jest późno i pewnie wolałbyś iść spać, ale... Bo to już drugi raz. Drugi raz jak się rozstaliśmy. A ja... Nie chciałabym ryzykować trzeciego razu, więc gdyby... gdybyśmy się teraz zeszli, to chyba trzeba byłoby zająć się tym nieszczęsnym ślubem - policzki paliły, a ona miała wrażenie, że zaraz utopi się w kołdrze ze wstydu. Cholera, uspokój się, upomniała samą siebie, ale niewiele to dało.

draumkona pisze...

Podejrzewała, że prędzej czy później Lu się pojawi i miło było odkryć, że zna go już na tyle, że o pomyłkę naprawdę było trudno. I dopiero kiedy się pojawił, kiedy wyłowiła go wzrokiem z półmroku, zdała sobie sprawę z tego, że trochę to dziwnie wygląda, że siedzi tutaj sobie z Wilkiem, który ma na sobie tylko szlafrok... Dobrze, że ona była ubrana.
- Lu. Czekałam na ciebie - podniosła się z fotela i podeszła, obejmując go, choć szanse na odwzajemnienie uścisku były raczej nikłe, szczególnie, że nie byli sami na odludziu tylko w towarzystwie.
- Domyślam się, że to koniec naszej posiadówki - władca podniósł się i przeciągnął. Było późno, powinni się położyć. I w sumie to nie zauważył, że bogowie go opuścili, że Szept zamiast się rozluźnić i poprawić humor to się poirytowała. Nie mógł nic poradzić na to, że Zhao wiedziała, a ona nie. I nie mógł też poradzić nic na to, że wolałby trzymac ją od sprawy z daleka. Zhao jak chce to niech sobie idzie, droga wolna, ale Nira była mu zbyt droga by tak ryzykować, by dać jej zejść do Morii, chodzić po tunelach, narażać się.
- To my już pójdziemy - zadecydowała Iskra, ciągnąc Cienia z powrotem do okna. ktoś tu nie potrafił używać drzwi.
Wilk za to przyglądał się badawczo magiczce, powoli orientując się, że ktoś tu jest zły, albo chociaż lekko poddenerwowany. Nie chciał jednak pytać, poruszać drażliwych tematów w obecności osób trzecich. Poczeka aż Cienie pójdą.
*
- Gdyby?
- No... Gdyby - mruknęła, teraz już kompletnie żałując podjętego tematu. Powinna była siedzieć cicho. - Ale nie myśl, że cię zmuszam do czegokolwiek. To tak po prostu... zresztą to nie pora na rozmowy - zreflektowała się, niestety za późno bo temat już się zaczął. Zakłopotana wywinęła się z jego objęć, przekręcając na plecy, a spojrzenie wlepiając w mało atrakcyjny sufit. Może powinna pójść na miasto powęszyć? W nocy można skorzystać z innych możliwości, kontaktów. Nie powinna była nie korzystać z takiej okazji. W zasadzie na co komu sen? Na co jej sen? I tak już nie zaśnie - Śpij Dev, musisz odpocząć. Porozmawiamy kiedy indziej.

draumkona pisze...

- Musiałaś do niego przychodzić? Jeszcze trzeba było nago przed nim przeparadować, pewnie na to liczył. Dupek. Cholera jasna, nie widzisz, jak on się na ciebie gapi?
- Ja też tęskniłam. Wszystko u mnie w porządku jeśli o to pytasz, nie było problemów po drodze, orki mnie nie napadły, a chatka w lesie nei spłonęła - trzeba powiedzieć, że Zhao czasami zazdrość Cienia bawiła. Ale tylko czasami, póki nie popadał w dziwny nastrój i nie wytykał jej Wilka na każdym kroku, bo wtedy to już miała dosyć.
Zręcznie zeszła po ścianie, lądując w królewskich ogrodach i z wolna kierując się do murów, co by sobie przez nie wyskoczyć i zaszyć się w Medrethu. Chciała już wrócić do swojej chatki, do świętego spokoju, do nic nie robienia. A teraz kiedy Lu już wrócił i to w jednym kawałku, bez widocznych obrażeń na ciele czy duchu, mogła w pełni oddać się leniuchowaniu.
- Wpadłam po drodze. Jak rada? Czepiali się o misję? Coś mówili ważnego? - zainteresowała się, bo w końcu to był temat którego obawiała się najbardziej, a Lu jako członek rzeczonej Rady miałby dla niej informacje z pierwszej ręki.
*
- A więc Moria, tak? - wychwycił nutę irytacji w głosie. Nie był tak pijany, nawet wstawiony, by to przeoczyć. A nuta irytacji w głosie magiczki zwiastowała kłopoty i nową kłótnię, której za wszelką cenę wolałby uniknąć.
- Moria - potwierdził, decydując się na grę w otwarte karty - Sprawa wypłynęła zaraz po tym jak wróciłem z Doliny, nie było cię tu wtedy, a potem... Zapomniałem szczerze mówiąc, bo ustalenia utknęły w martwym punkcie. Bez Ymira i oficjalnych dokumentów nic nie zrobię, a kiedy się pojawiłaś... Miałem inne rzeczy na głowie - w zasadzie to ustalenia dotyczące kopalni były tylko gdybaniem i myśleniem, snuciem teorii. Żaden zwiad nie poszedł zbadać chociażby wejścia, czyli de facto nic się jeszcze nie zaczęło dziać. Ale jak on miał jej to wyjaśnić?
- Pewnie sobie myślisz, że wolałbym żebyś nie szła i powiem ci, że masz rację. Wolałbym cię trzymac od tego z daleka. Zhao niech robi co chce. Ona... Ona nie jest mi tak droga jak ty. Jej stratę przeżyję, choć będzie mi przykro bo to moja przyjaciółka, twoja zresztą też. Ale twojej straty bym nie zniósł. Sama widziałaś co się dzieje gdy się kłócimy, więc wyobraź sobie co będzie jak całkiem znikniesz z mojego życia. Nie mogę na to pozwolić Szept - dziwnie się czuł, tak się tłumacząc. Prawie jak... pantofel?
Nie spodobała mu się ta myśl.
*
- Moment, jak to gdyby? Jak zmuszać? - pytania te, choć wypowiedziane jasno i wyraźne, nie wymruczane gdzieś tam w poduszkę, nie doczekały się odpowiedzi. Przynajmniej nie od razu, bo Char milczała uparcie sądząc, że Devril odpuści i rzeczywiście pójdzie spać, ale to chyba tak nie działało. Po raz kolejny brzydko wyklnęła siebie w duchu. Odwróciła twarz w jego kierunku, ale na niewiele się to zdało. Mimo nieco wyostrzonych zmysłów z racji pochodzenia, nie mogła poszczycić się taką umiejętnością jak widzenie w ciemności. A szkoda.
- Bo teraz to wygląda tak, jakbym cię do tego ślubu zmuszała. A ja nie chcę cię zmuszać do czegoś na co nie masz ochoty... - ciężka, słowna artyleria ledwo przeszła jej przez gardło, ale udało się zformułować myśli i przekazać je w formie ustnej, a nie czekać aż ktoś się domyśli - I mimo tej całej bieganiny, tego wszystkiego... Nie myślałeś czasami żeby z tego zrezygnować? Dać sobie spokój? W końcu to już drugi raz... - zaryzykowała kolejne spojrzenie w jego kierunku, ale nagle nie zyskała zdolności widzenia w ciemności, więc musiała polegać na domysłach i na reszcie zmysłów, ale i te nie chciały jej zdradzić jakiejś wskazówki co do dalszego działania. Mimo tego, że znała Devrila długo, to czasami miała problemy z rozszyfrowaniem go. I to niestety był jeden z tych razów.

draumkona pisze...

- Pochwał się nie spodziewaj - Iskra westchnęła ciężko słysząc te słowa. No ale przynajmniej Nieuchwytny nie posłał go tu by zakończył jej życie, jak to było wtedy gdy odeszła i ścigała ją Czarna Ręka. Liczyła co prawda na nieco otuchy, na jakieś cieplejsze słowo od niego, bo wiadomo, Rada Radą, a to co myśli pan Poszukiwacz było kompletnie odmiennym tematem, ale w tych okolicznościach prędzej doczekałaby się tego, że Wilk rzuci Szept i przyjdzie do niej niż tego, żeby Lu powiedział coś miłego.
Myśl, nakazała sobie, chcąc jakoś wyciągnąć męża z tego burkliwego stanu, bo nie było jej na rekę wysłuchiwanie teraz wyrzutów o coś, czego nie było. Wychodziło na to, że w mniemaniu Luciena nie mogła mieć znajomych płci męskiej, a to było bardzo smutne. Lubiła swoich przyjaciół i kolegów, nie wyobrażała sobie też, że nagle przy jakimkolwiek mężczyźnie miałaby się zamieniać w cnotkę i każdego informować, że rozmawiac nie może bo przyjdzie zły mąż.
Tylko co powinna zrobić? Chyba nie pozostawało jej nic innego niż ucieczka do najstarszego zawodu świata, który w związkach był akceptowalny tylko wtedy, gdy wykonywało go się z tylko jedną osobą. W zasadzie od dawna byli na szlaku, okazji do chędożki za dużo nie było... Może powinna tego spróbować? Ale co, tak w lesie? Nie, trzeba poczekać aż dojdą do chatki.
- Trochę to smutne, ale trudno. Nie moja wina, że dali mi niewykonalną misję - tu akurat mówiła całkiem szczerze, zmartwienia odsuwając na bok. Zrobiła co mogła, ale ktoś tu chciał ją ewidentnie pogrązyć i dopiął swego. Ale ona nie będzie się tym przejmować. Nie aż tak - Zmęczony jesteś? Głodny? - zaczęła badać Poszukiwacza pod kątem ewentualnej niechęci do seksu. W końcu nie chciała się zbłaźnić.
*
– Co więc zrobisz, karzesz mi tu zostać czy zabronisz iść? Ty możesz ryzykować, nie oglądając się, czy mnie to martwi, ty się obruszasz, gdy wspomnę, że coś jest niebezpieczne. Jeśli chciałeś potulnej żony, która nie ośmieli się sprzeciwić, wybrałeś fatalnie. Nie chcę uciekać się do szantażu, do emocji… Nie możesz zamknąć mnie w klatce i liczyć, że tego nie odczuję. Zrozum… proszę. Nie mogę, nie zamierzam mówić ci, co masz robić, ale nie mów tego mnie. Nie zmuszę cię, byś widział, że nie jestem bezradną panienką, ale nie odbieraj mi możliwości decydowania. - zdziwiło go to wyznanie, bo nawet nie wziął pod uwagę tego, że może to wszystko tak odebrać. Jego plan był inny, nie zakładał przymusowego zostawania w stolicy bo to i tak nigdy się nie udawało. Kiedy usilnie próbował jakoś ją przekonać do tego by została, ona i tak znalazła pretekst by wyjśc i iść za nim, albo władować się w inne kłopoty.
- Nie zamierzam cię nigdzie trzymać przecież. Chciałem... Chciałem tylko spróbować cię przekonać żebyś została, ale jeśli zdecydowałabyś inaczej to czemu mam cię zatrzymywać? I tak tam pójdziesz, a jak już to lepiej żebyś szła ze wszystkimi niż sama jakimiś bocznymi tunelami - podszedł powoli bliżej, ujmując jej dłonie, chcąc by na niego spojrzała, powstrzymując tym samym od wędrówki po pokoju albo i ucieczki - Nie wiem czy mi uwierzysz, ale nie wiem skąd wie Zhao. Ja jej nic nie mówiłem, w ogóle nie miałem z nią kontaktu, więc nie bądź o to zazdrosna, bo ty nic nie wiesz. Kto wie czy nie mam tu gdzieś szpicla z Bractwa i to on doniósł? Naprawdę dużo można wysnuć podejrzeń, ale nie w tym rzecz. Nie chcę żebyś czuła się tu ze mną źle, jak zamknięty ptaszek w klatce. Po prostu... Zawsze warto spróbować. Nawet jeśli wiem, że wolisz też iść, to nic się nie stanie jeśli zaproponuję, że pojadę sam. No dobra, ryzykuję malutkim obrażeniem się o takie sugestie, ale to nic takiego.

draumkona pisze...

*
- Zrezygnować? Ja nie rezygnuję, gdy widzę problemy. - chyba go Zirytowała Ostatecznie. Widząc jak się podnosi nerwowo przygryzła wargę, tym razem błogosławiąc otaczającą ich ciemność. Widziała tylko jakis tam zarys, czuła ruch powietrza gdy się gwałtowniej ruszył przecierając twarz i nie wiedzieć skąd, nagle zapragnęła się odsunąć jeszcze kawałek. A co jak jej przyłoży za takie plecenie bzdur po północy?
Cholera jasna, idź się lecz babo głupia, napomknęła samą siebie, w porę orientując się jak bardzo absurdalne myśli w tej chwili snuje. Co jej w ogóle do głowy strzeliło? Uniosła nieco dłoń, skupiając się na materii wokół i lekko ją naginając do swoich potrzeb, kumulując na moment spora iskrę nad dłonią, która wystarczyła dosłownie by tylko zerknąć na jego twarz, upewnić się, że nie ma na niej grymasu złości i zgasła, pogrążając ich znów w milczeniu i ciemnościach na dobrych parę chwil.
- Po prostu... Dotąd nie zrobiliśmy nic w sprawie ślubu. A teraz nie wiadomo nawet czy do niego dojdzie, bo bądź co bądź należę do rodziny królewskiej. A nie widze jakoś tego by Wilk radośnie przytaknął co do tej całej sprawy po tym co było w Dolinie - z kolei ona nie mogła sobie pozwolić na jawne zignorowanie woli brata, bo straci całą namiastkę pozycji jaką miała, a Escanor uzna, że Tarina jednak byłaby lepsza i wszystko runie, czego bardzo nie chciała.

draumkona pisze...

- Nie. Był z tobą? - zatrzymała się gwałtownie, zdając sobie sprawę z tego, że ona tu chce mu dogodzić, że już namyśla się jakby go tu zachęcić do chędożenia a on oczywiście o jednym. Zupełnie jakby była jakąś pieprzoną dziwką, która skacze z kwiatka na kwiatek. Nie ma Cienia to do władcy bo przecież jest taki wspaniały, a jak nie on to z powrotem do Cienia? Zagotowało się w niej, ciśnienie skoczyło, a brew drgnęła niebezpiecznie. Miała nad sobą pracować, miała uważać na to co robi, co mówi, ale nie dała rady. Biedny, niczego nie spodziewający się Cień dostał plaskacza ostrzegawczego.
- Czy ja ci wyglądam na dziwkę, która chodzi z pierwszym lepszym do łóżka jak cię nie ma?! - jeden plaskacz nie wystarczył, miała ochotę mu przyłożyć jeszcze raz i kolejny i jeszcze jeden... Ale powstrzymała się. Jeden wystarczy w zupełności. Przynajmniej na razie - Jakbym chciała się pieprzyć z kim popadnie to nie dałabym się zaobrączkować i nie bawiłabym się w tą całą szopkę z Bractwem! Opanuj się! - zła, poirytowana i kompletnie nie w nastroju ruszyła przed siebie szybkim krokiem, wyklinając pod nosem zazdrość jaka opanowała umysł Cienia, całkiem odbierając mu zdolność myślenia.
*
- Bo… czasem mam wrażenie, że znacie się, dogadujecie lepiej… ty i ona. - westchnął, ale nie cofnął się, nie uniknął dotyku, poddał się temu co robiła. I jak on miał jej wytłumaczyć, że Zhao to przeszłość? Był wtedy młody głupi i w ogóle, nie powinni do tego wracać. Teraz elfia furiatka była tylko... przeszłością. I dobrą przyjaciółką, nic więcej.
- Ty też się czasem lepiej dogadujesz z Darem niż ze mną i co, też mam być zazdrosny? - spytał łagodnie, uwalniając dłonie i ujmując w nie jej twarz, delikatnie muskając kciukami policzki swojej królowej - Zhao to przeszłość, po prostu. Nie wiem jak inaczej mam cię zapewnić, że mnie z nią nic nie łączy, nie mam pomysłów, a nie chcę się kłócić. Już jedną awanturę właśnie przeszliśmy, potrzebujemy kolejnej? - pochylił się, muskając jej czoło wargami - chodź spać, późno jest już.
*
- Jeśli twój brat daje słowo i cofa je zależnie od kaprysu, widać jaki z niego władca. Jeśli to dla ciebie przeszkoda nie do pokonania, to myliłaś się. To nie ty zmuszasz mnie do czegokolwiek. To ja zmuszam ciebie. - spojrzała smutno w miejsce gdzie powinien być. Niby była tak blisko, niby tak niewiele brakowało do tego by się pogodzili, a wszystko nagle się zepsuło, choć nie o to jej chodziło.
- Nie o to mi chodziło - zaczęła bez większej nadziei na poprawę sytuacji - Nie gniewaj się na mnie. Dev - nie dała za wygraną, dotknęła jego ramienia, chcąc sprawdzić czy naprawde poszedł spać, czy jednak tylko się obraził - Po prostu jeśli chodzi o sprawy związane z tobą... Nie umiem mysleć racjonalnie. Nie umiem, nie potrafię choćbym chciała. Kocham cię, nie chcę się rozstawać, chcę wziąć ślub, chcę... ugh - reszta słów nie ujrzała światła dziennego, bo Vetinari się zacięła. I tak powiedziała już wiele, bo takie wyznania mimo wszystko nie były w jej stylu.

draumkona pisze...

A miało być tak miło. Już się zdązyła za nim stęsknić, ale to co tu odwalił, jakaś awantura o nic... O co mu chodziło? Jak szukał pretekstu żeby ją zostawić to mógł po prostu powiedzieć, sama by odeszła. Albo mógł iśc do swojej cudownej Solany, ona zapewne nie dawałaby mu powodów do zazdrości. Głupek. Dupek. Zazdrośnik i cymbał. I jak ona mogła go kochać? No co w nim takiego było, co nie pozwalało jej się uwolnić, przestać myśleć, tęsknić...
- Dupek - burknęła pod nosem, idąc w swoją stronę, ale nie zamierzając nocować w chatce. Nie miała ochoty tam siedzieć, bo puste łóżko zbyt przypominałoby jej o nim, a tego nie chciała. Mogła poszukać leśnych bogów, zajrzeć do nich. W końcu prócz bycia Cieniem miała pewne obowiązki wobec lasu.
- Idiota - kolejne burknięcie, kiedy znalazła się już wewnątrz prostej, drewnianej konstrukcji. Odgoniła parę myszy od kosza w którym trzymała parę ubrań na zmianę. Częśc miała dziury i wymagała cerowania, ale tym się teraz nie przejmowała. Zrzuciła rzeczy , które miała na sobie od prawie tygodnia i z radością wślizgnęła się we w miarę świeże ubranie. A niech sobie idzie w cholerę. Niech sobie idzie do Solany. Bubek jeden.
*
Pocałunek po tym wszystkim był całkiem przyjemną odmianą. Nie odsunął się póki nie zabrakło mu tchu, a i tak miał wrażenie, że to mało, że nie powinien był się odsuwać ani na centymetr w obawie, że zaraz ją znowu czymś do siebie zrazi.
- A poratujesz mnie? Późno już, nie wracałabym się po rzeczy, a w ubraniu za wygodnie spać nie jest. - uniósł brew, nie bardzo wiedząc o co może jej chodzić, bo... Czym miał ją poratować? Ubrnaiem? Piżamą? Ale po co jej, w końcu noc ciepła, kołdrę mają... Poza tym kto powiedział, że on jej ogrzać nie może?
- To śpij bez ubrania - stwierdził z dziwną lekkością, nie mogąc powstrzymać uśmieszku wykwitającego na ustach. Ciekawe czy była bardzo zmęczona, mogliby... Nie wróć, żadnych sprośnych myśli bo jeszcze się znowu coś popsuje. Chociaż... Może była szansa żeby sobie chwilę pobyć sam na sam w łóżku przed spaniem? Bardzo rozochocony własną myślą rozwiązał pasek szlafroka i zsunął go z ramion, przewieszając przez oparcie krzesła, a trzeba zaznaczyć, że pod nim nei miał kompletnie nic, jeśli nie liczyć białego pasma materiału obwiązującego mu część piersi i bark. Znów się w coś wpakował, albo ostatnie rany jeszcze się nie zagoiły - Ja będę spał bez - poinformował ją jeszcze, zupełnie jakby nie miała oczu i sama nie widziała tego jak świeci pośladkami. Dobrze, że ciemno było i nikt nie widział prócz niej.
*
- Ja się nie gniewam.
- Nie? - wypaliła zmieszana, bo ona tu się odkrywa i produkuje przecież tylko dlatego, że wyglądał na zagniewanego. I obrażonego. Czyli... Mogła to wszystko zostawić dla siebie i efekt byłby ten sam? Cholera, a myślała, że potrafi go rozszyfrować.
- Twoim bratem i elfami będziemy się martwić później. Najważniejsze, że my wiemy, czego pragniemy - chciała coś dodać, coś jeszcze powiedzieć, ale zapomniała co. Właściwie zapomniała o wszystkim kiedy poczuła jak ją do siebie przyciąga, mocno, szczelnie, jakby od tego uścisku zależały dalsze losy Keronii. Wtuliła się, korzystając z okazji i gdzieś tam w głębi ducha obiecując sobie, że nie pozwoli więcej na takie głupie kłótnie.
- Czyli teraz idziemy spać? - spytała jeszcze, mrucząc w jego szyję, dłonią sunąc delikatnie po jego boku.

Sorcha pisze...

[Przepraszam, że tak późno odpisuje! Wesołych Świat! <3]

Ataxiar. Sorcha zastygła w bezruchu. Lodowaty dreszcz przebiegł tysiącami, pajęczych nóg po jej plecach, aż do czubka głowy, gdzie zjeżyły się jej splątane włosy.
„Niech twoja stopa nigdy nie postanie w elfiej ojczyźnie, mała. Kiedy to zrobisz, twoja głowa zawiśnie”, słyszała jak przez mgłę proroczy głos wuja, który chwile temu pozbawił ostrzem życia jej matkę. Nad nią ulitował, pod warunkiem, że nigdy nie wróci tam, skąd pochodzi.
Ataxiar. Prawdopodobieństwo, że spotka tutaj krętouchego-elfa była dość niewielka, chyba, że na służbie… Spojrzała niepewnie na kobietę. Czyżby to faktycznie była królową?
— Ja nie mam ojca — odpowiedziała zadziornie.

draumkona pisze...

Podobała mu się jej mina, kiedy zrzucił szlafrok. Najdiwocznej nie tylko mężczyźni byli wrażliwi na takie widoki i wbrew obiegowej opinii kobiety też lubiły sobie popatrzeć, toteż nawet nie sięgał po piżamkę. Zaskoczyła go tylko tym, że się od razu na niego nie rzuciła i nie przeszli do działania, tylko zajmowała się tym czy go boli. On już nawet nie zwracał na to uwagi. Fakt faktem, ból był czasami nieco upierdliwy, promieniowało mu na nogę, ale nie było to nic z czym by sobie nie radził.
- Boli?
- Poboli i przestanie. Zresztą i tak już jest lepiej, nie ma się czym martwić - przynajmniej jeśli chodziło o niego, bo ten bark nie wyglądał najlepiej. No i ten bandaż - A co z tobą? Byłaś u uzdrowicieli? Co mówiła Heiana? Może powinnaś to czymś smarować? Mam nawet taką całkiem fajną maść, ale ma intensywny, ziołowy zapach... - no i chyba jednak będzie musiał obejść się smakiem. Bo o ile on mógł sobie pofolgować to ona... No jak? Z takim barkiem? A jak jej krzywdę zrobi? Co jeśli jej się pogorszy? Nie mogli tak ryzykować. On nie mógł - Chodź, położysz się moja pani. Chory potrzebuje odpoczynku - nie tyczyło się to jego, nie tak w stu procentach, bo on to miał obowiązki, on miał na głowie państwo, ale Szept to kompletnie inna sprawa i powinna wyleżeć rany.
*
Od razu poczuła się lepiej słysząc te słowa. Uśmiechnęła się lekko do samej siebie, a korzystając z bliskości arystokraty, wtuliła się w jego ciało, jednocześnie się ciesząc jak dziecko i czując potwornie zmęczoną. Cała ta bieganina dała jej popalić, a ostatnie dni też nie należały do najlżejszych i najprzyjemniejszych. Usnęła w zasadzie chwilę później, nie zdradzając oznak jakoby coś jeszcze było źle, czy nie tak, organizm upomniał się o swoje, a umysł zbuntował i wyłączył. Spokojnie przespała całą noc nawet się nei ruszając, nie zmieniając pozycji co zdziwiło nawet ją samą kiedy już się wybudziła skoro świt. Promienie słońca nieśmiało zaglądały przez dziurawą okiennicę oświetlając pokój, odsłaniając jego nocne tajemnice. Dziwny kształt jaki wieczorem wydawał jej się beczką okazał się stolikiem, a dzban z wodą wcale nie przypominał tego jak myślała o nim wczoraj.
Poruszyła się, usiłując wyplątać z objęć i jednocześnie starając się go nie obudzić. Musiała rozprostować kości, rozciągnąć się... Może zejdzie na dół poprosić o jakieś śniadanie? Dobry pomysł. Zerknęła z niepokojem na twarz Devrila, ale ten nie wyglądał na rozbudzonego. Przynajmniej na razie.

Anonimowy pisze...

[Hej. Wole osobno. Przynajmniej nie będą mi się myliły wątki]

Ząbek

Nefryt pisze...

- Tak. Konkretnie Thurisaz i Iwaz – nazwy znaków wymienił ostrożnie, z szacunkiem. – Pierwsza jest dziwna, jakby obrona i atak jednocześnie. Podobno niektórzy magowie używają jej jako pieczęci, to coś jak klucz do klatki z bestią. Podobno – zaznaczył – bo nie słyszałem o nikim, kto potrafiłby zapanować nad czymś na tyle potężnym, by trzeba było używać tego znaku. Iwaz to brama między światami. W tym wypadku chyba metaforyczna, na zasadzie: wchodzicie do sfery boskiej i takie tam.
Raz jeszcze przyjrzał się runom. Thurizaz była przytarta, zniekształcona. Prawdopodobnie już nie działała. A Iwaz? Teologiczna symbolika, czy coś więcej? Nie wiedział, jaki to rodzaj mocy. W Wirgini trudno było o magiczne księgi, te prawdziwe rzecz jasna, bo o podróbki na czarnym rynku można się było potknąć. Jego ojczyzna, czy też raczej niektóre organizacje działające w tym kraju, dbały, by wiele okruchów wiedzy nie ujrzało światła dziennego. Shel czasami miał wrażenie, że te starania chwilami do złudzenia przypominają zazdrosne chowanie skarbów.
- Wchodzimy tam? – spojrzał na Cienia.
***
- Nie wiem. – Nie przyznawała tego często, ale nie chciała kluczyć, udawać. Nie była pewna, więc o tym mówiła. Może dlatego nie pasowała do dworu i jego intryg. – Arhin nie wie... – zawiesiła głos, przygryzając dolną wargę, jak zwykle, gdy się denerwowała. Czy na pewno nie wie? – Nie, raczej niemożliwe. Jako księżniczkę widział mnie raz, ale to było bardzo dawno temu. Miałam wtedy... ze trzy lata? – Pamiętała tylko tyle, że kiedy Arhinowie byli z kurtuazyjną wizytą w Królewcu, dała Shelowi figurkę konika, chyba z pozłacanym siodłem, bo bardzo mu się podobała. – Od tego czasu bardzo się przecież zmieniłam. A Cień... – urwała. Jej spojrzenie powędrowało w dół. – On wie. Ja i Lucien... – bezwiednie użyła imienia Poszukiwacza, tego, pod którym go poznała. Nigdy nie pytała, czy jest prawdziwe. – Tak wyszło. Ja mu nie mówiłam, ale tak wyszło – stwierdziła. Miała wrażenie, że to za mało, że powinna wyjaśnić. Wytłumaczyć się? Czuła się winna, potwornie winna, choć minęło tyle lat. Na ujawnienie swojej tożsamości nie miała wpływu, ale... ta misja. Zlecenie. Tkwiło w niej jak niemy wyrzut sumienia, tym boleśniejszy, im częściej zadawała sobie pytanie o to, czy było trzeba. Czy tamto powstanie naprawdę by wybuchło? Czy naprawdę nie miało szans powodzenia? - Jestem pewna, że nie wiedzą o tobie. Byli zdziwieni, kiedy zobaczyli nas razem. – Zastanawiała się przez chwilę. – Arhin zlecił coś Bractwu. Jak Arhin, to niestety Wirginia. Czyli w najlepszym wypadku są neutralni – westchnęła. – Myślę, że nie powinni poznać twoich kontaktów z Ruchu Oporu. Dopóki nie skontaktujemy się z de Warney, możemy współpracować, może tak będzie łatwiej... bezpieczniej, bo jeżeli oni też trafili do celi, to może związek Wirgini z Quingheną jest słabszy, niż sądzimy. Albo ich dyplomacja nie nadąża poza stolicą... Tak czy inaczej warto wiedzieć.

Nefryt pisze...

[Ciąg dalszy:]

***
Zesztywniała. To była chwila, ledwie zauważalna, jakby jej ciało kurczyło się przed wyimaginowanym ciosem. Odetchnęła, nie mając siły, by otrzeć z twarzy łzy. Na początku myślała, że uda jej się powiedzieć tylko cześć, tylko zapytać. Że, tak jak wcześniej, będzie udawała, że wszystko jest w porządku. Zanim trafili do Quingheny, wydawało jej się, że sobie radzi, że mur, którym się otoczyła jest na tyle szczelny, by nikt się nie dowiedział. A Devril... On nie powinien wiedzieć. Pomyliła się. Popełniła błąd. Nie miała prawa zrzucać na niego swojego ciężaru. Nie wystarczało jej, że o nią dba, jakby była niewiadomo kim, że jest obok niej cały czas, nawet w największym syfie, że mu ufa? Ufa niezależnie od tego, co robi w Twierdzy, u Escanora? Nie zasługiwała na to. Na jego troskę, dobroć, poświęcenie. Jarl Drummor, wielki pan, u boku kogoś takiego jak ona... nikogo. Przeszłość... jakie znaczenie miały minione tytuły, stracone dziedzictwo, niedoświadczone zaszczyty? Nikt nie powiedział, że wygrają. A jeśli nawet, jeśli się uda i odzyskają wolność, prawdziwą wolność i niezależność, to czy ona zostanie królową? Ona? Po tym wszystkim? Tylko, że...
Obiecała mu. Kiedy składał jej hołd, przyjęła go. Złożyła niemą deklarację, potwierdziła, że jest z nimi. Z Ruchem.
Wstała. Na chwiejnych, trochę miękkich nogach, wciąż drżąc. Przysunęła się do niego. Zatrzymała. Nie zasłużył, żeby tak na niego reagowała, na jego ciepły, dobry dotyk. Chciała widzieć jego, nie tamto, ale jego, takim, jakim był. Jej siła? Piękno? Sił już nie miała. Pozostała jej tylko idea, tylko nadzieja desperata. Miała wrażenie, że od czasu uwięzienia w Kansas, jej „siła” przypomina ostatnią walkę człowieka prowadzonego na szafot, wyprany z głębszej myśli instynkt przetrwania. Piękno..? Jakie piękno? Czuła się kondensacją więziennego brudu, zlepkiem nieszczęść z pozlepianymi włosami, poszarzałą twarzą, połamanymi paznokciami i niezaleczonymi śladami po chłoście na plecach. Czuła się bardziej nikim, niż kiedykolwiek przedtem.
Spojrzała na niego, w jej oczach malowały się sprzeczne emocje: lęk, wstyd i wdzięczność. Nie mogła nie zauważyć, że jego ubranie także nie należy do najczystszych. Bezwiednie zmarszczyła nos. Oboje do cna przesiąkli kanałem.
Ostrożnie, jakby niepewna własnych odruchów, objęła go, splatając palce na jego plecach. Na początku lekko, potem uścisnęła go mocniej, pewniej. Przez chwilę uspokajała się, z czołem wspartym o jego ramię.
- Dev – odezwała się tak cicho, że trudno było ocenić, czy zdrobniła jego imię, czy reszta słowa utonęła w odległym szumie egzotycznych drzew. – Dziękuję, że tu jesteś. Nawet... Zwłaszcza po tym, co ci powiedziałam. Tylko... Obiecaj, że nikomu nie powiesz. Nie potrafiłabym stanąć przed nimi... – przełknęła łzy - ... przed Ruchem, gdyby wiedzieli. Teraz tylko ty wiesz.

draumkona pisze...

- Jest coś, czego potrzebuję bardziej. Ktoś, kogo potrzebuje bardziej. Potrzebuję ciebie Wilku. Bardzo - to co robiła było bardzo przyjemne, aż zapomniał o tym co jeszcze sekunde chwilę planowął zrobić, czyli grzecznie położyć ją do łóżka, okryć kołderką i uspać. Objął ją, przyciskając szczelnie do siebie, odszukując jej wargi i całując je tak, jakby nie widzieli się co najmniej przez ostatnie dziesięciolecie. Nie zważając na rany, na swoje wciąz pobolewające żebra uniósł ją na rękach, zabierając w jedyne słuszne miejsce. Do łóżka.
Igraszki nei trwały tak długo jakby sobie tego życzył. Bok w którymś momencie zapiekł tak jakby ktoś go przypalał, w dodatku pojawiłą się też gorączka i tyle było z zabaw, władca musiał odpocząć, co wcale mu się nie podobało. Czuł się jak ostatni dziadziuś, jak jakiś stary niedołężnik co to już sił nie ma nawet na chwilę sam na sam. Był zły z tego powodu, zawiedziony i po prostu smutny. Chciałby już odzyskać pełnię sił, ale rany nie goiły się szybko, najwidoczniej starożytne monstrum miało coś w zębach takiego, co wstrzymywało szybkie gojenie się. W dodatku było to kompletnie odporne na działania magiczne, więc nie było mowy o zaleczeniu tego w przysłowiową chwilę.
- Chyba jestem bezużyteczny - burknął sam do siebie, oglądając wschód słońca ze swojej pozycji w łóżku. Stary i schorowany, na co komu taki władca? Na co komu taki mąż? Jeszcze niech dostanie kataru i już w ogóle umrze.
*
Charlotte nie było ani na korytarzu, ani na dole. Nie było jej nawet w przybudówce, która służyła podróżnym jako stajnia. Gospodarz widział jak wychodziła, ale nie potrafił powiedziec nic więcej w temacie jej zniknięcia. Dziwnym było, że gdzieś poszła nie mówiąc nic nikomu, a rzeczy zostawiając w pokoju. Nawet gdyby jednak było między nimi źle, gdyby zdecydowała się odejść to przecież zabrałaby rzeczy i konia, albo chociaż same rzeczy. W końcu w jej płóciennej torbie ktoś o alchemicznym wykształceniu mógłby znaleźć bardzo cenne rzeczy i parę unikatów.
Kiedy Devril pojawił się w końcu na dole mógł zauwazyć, że do karczmy wchodzi ktoś znajomy. Ów znajomek kiedyś był jego konkurencją, a nieżyczliwi mówili, że dalej coś do Vetinari ma. Desmond, bo o nim była mowa, na widok samotnego Devrila nieco się zaniepokoił i od razu podszedł witając się skinieniem głowy.
- Coś się stało? Był sygnał... taki jaki tylko alchemik może posłać w eter i wiem, że to Charlotte - a Vetinari na darmo swojej pozycji nie zdradzała. W zasadzie nigdy tego nie robiła, bo taki sygnał mógł odczytać każdy alchemik który znajdował się w pobliżu, ryzyko było więc spore. Albo więc ktoś ją do tego zmusił, albo nie miała wyjścia - Nie zdradzałaby swojej obecności bez powodu - dodał znacznie cichszym tonem, obawiając się, że ktoś może mieć tu wyjątkowo czułe uszy i jeszcze ich wydać.

Zombbiszon pisze...

-Nic nie widzę. - Wyprostowałem się. Widziałem wiele dziwnych rzeczy, ale takiego popiołu ani aury sobie nie przypominam. - Mówisz o nekromancji, prawda? - Spojrzałem na Szept. Normalnie elfy się brzydzą tego typu magia, ale wydawało mi się że ona coś o niej wie. Wie i to więcej niż chce powiedzieć. - Może znajdziemy coś w głębi wioski? - Zaproponowałem, choć i tak czułem że coś jest nie halo z tym miejscem.
Przeszedłem ledwie kilka kroków, a znajome uczucie sprawiło że się zatrzymałem.
- Wiem, że tu jesteś! Wyłaź! - Zawołałem rozglądając się dookoła.
- Jak zwykle wyczulony. - Odezwał się rozbawiony głos. Po chwili na jednej z chat siedział ... mroczny elf - Jak zwykle pakujesz kosmaty tyłek w największe bagno?
- Tylko jeśli Ty tam jesteś, Guldor. - Uśmiechnąłem się na jego widok. Ale i poczułem coś dziwnego. - Co tu robisz?
- Poczułem twój zapach, więc przyszedłem. - Elf zeskoczył z dachu - Ale skoro tu jesteś, to nie muszę się martwić. - Spojrzał na Szept. Wyglądał jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jestem tu sam. Potem przeniósł wzrok na mnie.
- To nowa przyjaciółka. - Wyjaśniłem.
- Jak Xian czy Iris? - Uniósł brew. Widać było, że jest zaskoczony sytuacją.
- Można to tak ująć. - Wyjaśniłem - To jest Szept. - Przedstawiłem towarzyszkę - Szept, poznaj Guldora. - Elf ukłonił się jakby witał królową - Guldor jest ...specyficzny. - Wyjaśniłem jej.
- Ja specyficzny? - Zdziwił się - W którym miejscu?
- Mam wyciągnąć listę?
- Dobra. - Zaśmiał się - Ale radziłbym wam tu długo nie zabawić. Chyba, że lubicie mocne kłopoty. - Ponownie się ukłonił, tym razem na pożegnanie - Szept. Zapamiętam to imię. - Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu.
- Kocham jego iluzje. - Skomentowałem gorzko - Tylko przynajmniej mógł powiedzieć czego mamy szukać. Co nie? - Spojrzałem lekko rozbawiony na elfkę - To co teraz robimy?

Elias

[Takie sobie coś ubzdurałem ;)]

Olżunia pisze...

[Jak na komentarz z ustaleniami, bez odpisu, to zbierałam się z nim karygodnie długo. xD W poprzednim wcieleniu musiałam być sójką.
Mam problem z odpisem, bo nie bardzo wiem, co dalej. Chcę skonsultować wizje i pomysły - tak, naszło mnie na burzę mózgów, bo dopiero po przeczytaniu Twoich komentarzy pod Twoją i Paeonii misją zorientowałam się, że właśnie takiej burzy mi brakuje. :P
I Twój odpis to nie było lanie wody, to było bardzo fajne podsumowanie tego, co się do tej pory w wątku wydarzyło i które bardzo mi pomaga ogarnąć fabułę. :D
Mapy zniknęły, Odrin zniknął (a jeżeli się znajdzie, to bez map - to na rzecz zgodności fabularnej z pewnym opowiadaniem o pewnej stypie :D). Cienie mogą się wycofać, tzn. ktoś może tę dwójkę odwołać (bo jest potrzebna gdzie indziej), ale mogą też szukać mieszańca dalej. No chyba że wzięli się za tropienie Odrina. Wtedy krzyżyk na drogę, niech szukają wiatru w polu. xD Cóż, jeżeli znajdą Aeda… Nie wiem, jak wyciągnę(-niemy) go z tego żywego. xD
Meryna i Moyra planowałam wprowadzić jako wątek poboczny i uzupełnienie wątku z MUE, mogą w każdej chwili zostawić chłopaka u Kapłanek i odjechać w swoją stronę. Ale można ich też zwerbować do kompanii. Bo nie ukrywam, że pisanie magiem w wątku z Tobą to jest to, na co mam chrapkę. :D Dodatkowo kiepsko byłoby uratować rudzielca przed Myśliwymi, a teraz zostawić go na pożarcie żujkom i wszystkim innym złym rzeczom, które się tam czają, a o których oni jeszcze nie wiedzą. Mogli co prawda liczyć na to, że zła sława tego miejsca odstraszy niechcianych gości, ale z drugiej strony tam, gdzie zjawiska, powiedzmy, paranormalne (niewyjaśnione, a na dodatek w ich wyniku znikają ludzie), tam poczciwi mieszkańcy wioski mogą zacząć szukać winnego. A podejrzanego mają w sam raz - nieszkolonego maga.
No i kwestia tego, co się dzieje w Dąbkach. Chyba że to ma być niespodzianka, a ja podglądam - wtedy mów, nie będę wściubiać nosa. xD
Na razie chciałam ruszyć temat, za wiele inwencji w tym nie ma. Zapewne odpali się potem, jak znajdę punkt zaczepienia. No i kluczowa rzecz - zaczęłam to kminić, teraz inspiracje będę widziała WSZĘDZIE. :D
A komputer… Heh. Mój właśnie skapitulował, odpala się raz na dwa dni. Więc piszę z obcych komputerów albo z telefonu, śmiesznie. xD]

draumkona pisze...

- Jesteś chory. Obolały. I mój.
- Bezużyteczny - cokolwiek magiczna by teraz nie powiedziała, on swoje wiedział. Męska duma została urazona, samoocena spadła i morale zostało podkopane. Czuł się jak ostatni dziadzio, który już nic nie może i zaraz go pozbawią nie tylko władzy, ale i zdolności decydowania o samym sobie. Bardzo mu się to nie podobało, czuł się źle, okropnie i na chwilę obecną nic nie mogło poprawić mu nastroju. Nawet przyjemny widok półnagiej magiczki.
– Wiesz, że w takim stanie nie masz co myśleć o Morii, bohaterze?
- Zanim pojawi się tu Ymir z kompanią to wyzdrowieję - tu nie miał wątpliwości, wciąż mając w sobie spore pokłady wiary w zdolności lecznicze tutejszych medyków. Poza tym nawet jeśli krasnoludy pojawią się jutro, czy pojutrze, to on pojedzie. Nie było mowy by został tutaj w łóżku, kiedy inni idą się bić, idą dbać o bezpieczeństwo jego miasta. To się nie godzi.
Pozostawiony sam sobie oglądał jak Szept krząta się po komnacie, jak się ubiera, jak spina włosy w luźnego koka i zastanawiał się o czym myśli, aż w końcu odważył się zapytać - O czym myślisz? Co planujesz?
*
- Tak sądzisz? Co dokładnie według ciebie się stało?
- Tak, tak sądzę - burknął zły, że nie traktuje się go poważnie. Przyszedł tu, bo mniej więcej z tej okolicy pochodziło źródło sygnału, ślad po źle transmutowanej materii zdradzający pozycję alchemika. Widząc obojętność Devrila zaczął się zastanawiać czy trafił w dobre miejsce, czy może Wintersa podstawili, albo przeszedł jednak na stronę Gildii czy Escanora. Ale złość na bok, upomniał sam siebie.
- Skąd mam wiedzieć co dokładnie się stało? Nie było mnie tu, przyszedłem po śladach jakie zostawiła z nadzieją, że dowiem się czegoś więcej - podejrzewał, że musiało się stać coś, co nie pozostawiało jej wyboru by zostawić ślad w takiej, a nie innej postaci. Nie miała czasu, albo ktoś patrzył jej na ręce, stąd pośpiech i brak jakichś innych wskazówek, czy informacji. Rozejrzał się dyskretnie, czy aby nikt im się specjalnie nie przygląda, ale byli sami jeśli nie licząc dwóch podróżnych siorbiących sobie zupę pod ścianą - Zawsze umawialiśmy się, że takie ślady zostawiamy tylko wtedy kiedy nie ma innego wyjścia, kiedy nie ma czasu, a sytuacja jest na tyle poważna, że wymaga interwencji możliwie najszybciej.

draumkona pisze...

- Zaklnę ci tę laskę, jeśli pozwolisz. Nie zaszkodzi to. Pójdę po gorącą wodę, zaparzę nieco ziół, które pewnie i tak masz pić. Powinieneś odpocząć, na pewno to wiesz, a papiery możesz przeglądać w łóżku. Jakieś specjalne życzenia odnośnie śniadania? - przyglądał się jej zaciekawiony szczególnie tym rumieńcem. Jak dotąd pani magiczka rzadko się tak ślicznie czerwieniła i już podstępny władca zastanawiał się jak wprowadzić ją częściej w taki stan lekkiego zakłopotania. Takie typowe panny z dobrych domów to czerwieniły się na sam dźwięk słowa "kuśka", ale podejrzewał, że tutaj tego efektu nie odniesie, zwłaszcza że Szept doskonale wiedziała co to i do czego się tego używa.
- Zaklnij jeśli chcesz, ja nie mam nic przeciwko. byleby nie były to jakieś czary na czyraki albo kurzajki, bo cię przełożę przez kolano - zagroził, miał nadzieję że całkiem sensownie i jasno dając do zrozumiania co czeka niegrzeczne magiczki. A raczej tą jedną, jedyną magiczkę, bo ani myślał inne przekładać przez kolano - Co do śniadania to nie mam specjalnych typów. Zresztą wiesz co lubię - dał jej miał nadzieję wolną rękę w komponowaniu posiłku. Najwyżej spyta kucharza co zwykle Wilczuś jada, a ten poda to co zwykle - Tylko herbaty bym prosił, miła pani.
*
Alchemik się irytował, bo zapomniał już jak to jest rozmawiać z kimś, kto o alchemii wie tyle co nic. Mówiąc sygnał oczekiwał pełnego zrozumienia, wręcz instynktownego, a tu taka niemiła niespodzianka. Powinien był pamiętać o tym, że choć Winters tak często wśród nich bywał, to alchemikiem nie był. Nie umniejszało to jednak niepokojowi jaki odczuwał, a to tylko pogarszało jego nastrój. Każdy alchemik mógł wyczuć to wołanie, nawet taki z Gildii co czyniło ten sposób wołania o pomoc wyjątkowo niebezpiecznym.
- Widziałeś… wyczułeś ten ślad tutaj? W środku? Na zewnątrz? Zabierz mnie dokładnie tam.
- Wyczułem. To... trudno to objaśnić komuś, kto nie ma z alchemią nic wspólnego - ale ustąpił, odszedł w kierunku drzwi zamierzając pokazać arystokracie miejsce w którym siła tego sygnału była najsilniejsza. Daleko nie uszli, bo wystarczyło obejść niewielkie domostwo, skręcić koło wychodka w prawo i przeskoczyć niski płotek, który odgradzał dwa konie od paru owiec. Na miejscu nie było nic specjalnego, prócz przypalonej ziemi i dziwnie wyglądającej trawy. Jakby ktoś usiłował zmienić jej kształt, istotę na coś innego, ale w chwili formowania materii się rozmyślił, pozostawiając trudny do opisania widok.
- Ewidentny błąd transmutacji, wyrwa w materii i urwany proces dekompozycji - stwierdził Desmond, przestępując z nogi na nogę. Denerwował się, teraz jeszcze bardziej niż w karczmie, bo on jako zwykły zjadacz chleba nie widział więcej śladów niż tylko nadpalona ziemia i dziwna trawa. A było ich tu całkiem sporo. Ślady ciężkich, szurających wręcz buciorów, ślady czyjegoś upadku, znów ślady stóp, tym razem nie tych ciężkich i wreszcie odciski kopyt i wozu, parę słomek siana.

draumkona pisze...

- Śniadanie podano.
- Ja to mam najlepszą żonę na świecie - mruknął pacjent, korzystając z okazji, że siedzi tak blisko niego i nachylił się, muskając jej policzek. Aż dziw, że stać go było na takie czułe słówka i pochwały, że jeszcze się w sobie nie zamknął. Najwidoczniej sam czasami nie panował nad tym co robi i mówi, ale wystarczyło mu to tylko wypomnieć by zaraz to opanowanie odzyskał.
Obserwował jej ruchy, jak powoli rozprawia się z jego laską, jak ją zaklina i dokłada jeszcze coś od siebie. Nie znał się na takiej magii, może rozpoznał jedną runę ochronną, ale to było wszystko jeśli chodzi o jego wiedzę z dziedzin zaklinania. A szkoda, mógłby sprawdzić co właściwie zrobiła z tym kawałkiem badyla, czy czasami jego użytkowanie nie zaszkodzi jej. Podczas tej obserwacji zauwazył też jedną, ale bardzo nie podobającą mu się rzecz. Szept nie zjadła nic, a jego jawne niezadowolenie w spojrzeniu szybko ten fakt naprawiło.
- Jem, przecież jem.
- No teraz tak, ale gdybym na ciebie nie popatrzył to nic byś nie zjadła, a organizm potrzebuje... Zresztą chyba sama wiesz - nie miała dwudziestu lat, nie musiał jej pouczać, a jednak czasami miał wrażenie, że Nira próbuje żyć samym powietrzem. Może chciała schudnąć? Ale po co? żeby nie miał za co chwytać? Nie lubił kobiet, które bardziej przypominały obciągnięte skórą szkielety...
- Jak chcesz schudnąć to na bogów, nie rób tego, bo nie będzie za co chwytać - odezwał się, nie chcąc ryzykowac utraty widoków do których tak przywykł i które tak lubił.
*
Desmond mógł tylko stać i patrzeć na to, czego nie widział. A może raczej próbować wychwycić coś jeszcze, może jakiś ślad, cokolwiek co pozwoliłoby sądzić, że to co się tu stało dotyczyło na pewno jej, a nie jakiegoś przechodnia, którego ktoś dopadł chwilę później.
- Duze buty. Ktoś rosły, pewnie mężczyzna. Wgniecenie. Mogła tu być. Ale nie jestem w stanie stwierdzić czy ją uprowadzono, czy uciekła. Ślady wydają się za duże jak na nią, te prowadzące do wozu. - westchnął ciężko, przeklinając po części w duchu to, że alchemików jest tylko dziewiątka. W ten sposób tylko Vetinari pozostawała bez pary, a wiadomo, drugi kompan przy dupie zawsze mógłby powiedzieć coś więcej. Zareagowałby też szybciej niż on, mimo tego, że był w pobliżu.
- Przypuszczam, że ją porwano. Nie wiem jednak, dlaczego. I nie gwarantuję, że idąc tam znajdziemy ją i nie zgubimy - zauważył tę chwilę słabości odbijającą się w oczach Wintersa i nie wiedział czy ma mu współczuć, czy zazdrościć. Sam też się martwił, ale to nie za niego Vetinari miała wyjść.
- Nie wiem jak ty, ale ja będę jej szukał - jego osobiste śledztwo dotyczące Gildii mogło zaczekać. Wszystko mogło kiedy chodziło o bezpieczeństwo Charlotte. Poza tym, nie był tu sam. Jego partnerka, Parquasha, też była w mieście. Mogła na ten krótki czas przejąc śledztwo na siebie - Jeśli to porwanie... To albo porywacze mieli teras, albo połamali jej rękę. Albo obie ręce - w innym wypadku zakładał, że Vetinari zdołałaby się sama uwolnić. Nie była dzieckiem i już nie raz była zdana tylko na siebie i wychodziła z tego cało. Spojrzał znów na Devrila, na trzymaną w dłoni broszkę - Nie potrafię jednak czytać śladów. Jeśli pójdziesz ze mną na pewno szybciej ją znajdziemy i wrócimy do swoich zadań.

draumkona pisze...

- Mówili, że krasnoludy mogą pojawić się przed wieczorem. I jakiś elfi ambasador z Quingheny.
- No i koniec odpoczynku - stwierdził z westchnieniem, zwijając plasterek szynki w rulonik i zjadając go ze smakiem. Akurat wtedy kiedy rany znowu musiały mu dać o sobie znać pojawiały się i krasnoludy (z czego się cieszył) i ambasadorowie (z czego się nie cieszył). Swoją drogą zaciekawiło go to nadchodzące poselstwo z Quingheny. Cóż tamtejsze elfy mogły od niego chcieć? Niby podlegały mu, zresztą tak jak wszystko inne, ale zazwyczaj radziły sobie bez szukania wsparcia w stolicy. Być może chodziło o bunty. A może była to wizyta towarzyska? Zresztą nie będzie sobie teraz zaprzątać tym głowy.
- Jeśli chcesz mi pomóc to zarządź przygotowania do przyjęcia naszych specjalnych gości. Wśród krasnoludów na pewno będzie Ymir, nie wyobrażam sobie żeby wolał siedzieć na tyłku w Grah'knar niż się bić, a koniec końców to krasnoludzki król i trzeba go przyjąć jak króla, choć oboje wiemy, że jemu samemu pewnie wystarczyłaby dobra gorzałka i kawałek skały do spania. No i ten ambasador... Gdybym był wrednym królem to wymyśliłbym zatrzymania i przeszukania na granicach żeby go opóźnić. Ale jestem całkiem dobrym władcą - teraz to już sobie żartował, bo nigdy nie przyszłoby mu do głowy by na poważnie opóźniać jakiegoś wysłannika, nawet jeśli jego wizyta była Wilkowi mocno nie na rękę.
Skończywszy jedzenie szyneczki, doszedł do wniosku, że pora wstać. Odgarnął kołdrę na bok i spróbował tej trudnej sztuki stania na dwóch nogach o własnych siłach, co ku jego zadowoleniu nawet mu wyszło. Ostrożnie przeszedł się po komnacie, wciągnął na tyłek pierwsze, lepsze portki a na plecy narzucił koszulę.
- No co? Nie będę przecież cały dzień leżał w łóżku - teraz to ona robiła miny, praiwe takie same jakie robił on gdy nie jadła.
*
- Albo dała się zaskoczyć. Nikt nie jest nieomylny - spojrzał na niego trochę krzywo, bo dla niego Char była czymś w rodzaju bogini, której ot tak zwykły bandzior by nie zaszkodził. A nawet gdyby, to zaraz potraktowałaby go jakimś łomem, albo kopniakiem, dlatego sugerował, że od razu musieli zrobić jej cos strasznego. Co zrobić, był przewrażliwiony na jej punkcie, a wprawny obserwator dostrzegłby, że jest to chyba osoba, która jest mu droższa niż cały ruch, Keronia i wszyscy alchemicy razem wzięci.
Bez słowa ruszył za Devrilem, w końcu on tu był tropicielem i w głębi ducha zastanawiał się co ten arystokrata ma, czego nie ma on. Pozycję? Bogactwo? Przecież Charlotte gdyby chciała mogłaby wytworzyć tyle złota i klejnotów ile by tylko chciała. Pozycję też miała, wystarczyło tylko odbić Keronię by mogła się ujawnić. Chodziło o urodę? Przecież byli trochę nawet podobni, przydługawe włosy, te sprawy... On miał tylko nieco niesprawną dłoń po pobycie w Kansas i to tyle. Gdzie więc przegrywał? W którym aspekcie był gorszy?
- Znowu - idąc tak ze wzrokiem wlepionym w ziemię nie zauważyłby nic. Ale poczuł. Poczuł jak przesuwa się materia, ale tym razem bezbłędnie formuje się z jednego przedmiotu w drugi. Błyskawicznie podniósł głowę, jak pies który złapał trop, cały podekscytowany i jednocześnie przerażony, bo była gdzieś tam, gdzuieś niedaleko, a on nadal nie mógł jej pomóc - Tym razem nie ślad, poprawna transmutacja... Coś się dzieje - i znów to charakterystyczne uczucie, tym razem zbyt szybkie do zarejestrowania, do stwierdzenia kto i co robił z materią - Alchemicy. Jacyś alchemicy się tłuką - doszedł do tego z jeszcze większym przerażeniem malującym się na twarzy, bo jeśli ktoś atakował innych alchemików to wniosek był jeden. Gildia złapała trop wcześniej niż oni.

draumkona pisze...

- Wilku… ... Ostatnia rada… zrzekłam się władzy.
- Hm? Ach, faktycznie. Ale ja tego nie poprałem, w sumie to wrzuciłem wszystkie papiery tego dotyczące do kosza, więc formalnie i nieformalnie wciąz masz władzę i Starsi o tym wiedzą. W zasadzie wszyscy o tym wiedzą, bo odebranie ci praw nie przeszłoby bez echa - dla niego sprawa była prosta. Nie zmaierzał odbierać jej władzy, nawet gdyby tego chciała. Tak... No tak się po prostu nie robiło. Mogła go zranić, mogła zdradzić, ale pozostawała królową póki trwał ich związek. Po prostu.
- Mógłbyś. Powinieneś. Krasnoludy będą dopiero wieczorem, nie musisz już się zrywać. Jak nie będziesz miał siły, to kto przełoży mnie przez kolano, jak znowu nabroję? Proszę?
- Ty też nie jesteś dobrą pacjentką, coś za coś - uderzył w czuły punkt, mając niewielką nadzieję, że kiedy to ona następnym razem będzie ranna czy chora, przypomni sobie jego słowa i przestanie burczeć na medyków. Poza tym już część nocy sobie leżał, później przeleżał cały ranek, popołudnia nie zamierzał w taki sposób spędzać. Przeszedłby się chociaż na krótki spacer, zobaczył co słychać w stajniach, może nawet przejrzałby jakieś papiery, nic strasznego - Przecież nie wsiądę od razu na konia i nie pojadę tępić orków, spokojnie Szeptuś - mruknął, wiążąc tasiemki koszuli i wciągając na nogi swoje ukochane buciory - Nic mi nie będzie, czuję się dobrze. Pojadłem, odpocząłem, pora działać.
*
- Tylko spokojnie. Bez głupstw . Zaryzykujemy. Idź tam, gdzie poczułeś te całe zmiany. Ale pod żadnym pozorem nie pokazuj się. Cokolwiek zobaczysz. Nie wychylaj się. Jasne?
- Mhm - alchemik wyswobodził się z uścisku Wintersa, niebzyt zadowolony, że traktuje się go jak jakiegoś młokosa co to nie potrafi gęby na kłódkę zawrzeć i od razu pozycje zdradza. Wbrew pozorom potrafił być cicho, potrafił się przekraść i zaplanować zasadzkę, czy odbicie zakładnika. Teraz zamierzał przejąć pałeczkę w całej tej akcji ratunkowej. Ruszył naprzód pewnym, szybkim krokiem aż dotarli do pobliskiego niewielkiego zagajnika. Tam zwolnił kroku, ostrożnie klucząc wśród drzew i krzewów, kierując się prosto do miejsca z którego emanowała specyficzna dla alchemii energia. Z minuty na minuty zwalniał kroku, aż w końcu schował się za jakimś krzakiem, dyskretnie zza niego wyglądając. Dotarli w okolicę końca lasku, wyszli na drugą stronę, na polanę z jednej strony odciętą korytem rzeki, a z drugiej zasłoniętą gęstwiną lasku. Na samym środku leżał wywrócony wóz pełen siana i wpółżywy osiołek, który pojazd ciągnął, a kawałek dalej, w lekkim zagłębieniu spoczywało zakrwawione ciało. Sądząc po butach to do niego należały te wielkie ślady. Był też ktoś jeszcze, człowiek dośc wysoki, z łysą czaszką pokrytą gdzieniegdzie czarnym tatuażem. Stał od strony rzeki, wpatrując się w osobę która stała od strony lasku, w Vetinari.
- Gildia - mruknął Desmond, rozpoznając członka wrogiej frakcji, ale nie ruszył się z miejsca. Obcy alchemik ruszył się, to samo zrobiła Vetinari okrążając wóz. Ręce miała zakrwawione, ubranie pobrudzone, a we włosach nieco wplątanego siana, ale prócz tego nie wyglądała na ranną, co niebywale Desmonda ucieszyło.

draumkona pisze...

- Gdybyś uznał, że cię tam potrzebują, wsiadłbyś. - tu go miała, ale nie zamierzał przyznawać jej racji, nie tak od razu i nie na głos. Zbył ten fakt milczeniem, udając że bardzo zaabsorbował go jakiś papier, który w rzeczywistości był tylko jakąś listą rzeczy jakimi miał się zająć jakiś czas temu, innymi słowy, przeglądał śmiecia.
- Powiedz mi, wasza wysokość, jak bardzo oficjalne będzie to wieczorne powitanie? - poczuł obejmujące go dłonie i odłożył papier, bo z tak bliska pewnie zauważy, że nie czyta a zręcznie unika przyznania jej racji.
- Części oficjalnej na pewno nie ominiemy, w końcu to spotkanie dwóch króli. Co prawda nie na rękę mi są długie bankiety bo wolałbym sobie z Ymirem posiedzieć sam na sam i ewentualnie omówić co trzeba... A czemu pytasz? - obejrzał się przez ramię, zerkając na nią ciekawsko jednym okiem - Czyżbyś planowała się wymigać? - tego nie mógł jej mieć za złe, bo i jego oficjalna część spotkań nużyła. Niestety ktoś musiał krasnoludy przyjąć, a że on już do tego raczej przywykł... - Wiesz, jak bardzo nie chcesz to nie musisz tam iść, ja wszystko załatwię.
*
- Umiesz walczyć inaczej niż alchemią? - znów Devril otrzymał niezbyt przychylne spojrzenie, ale obyło si bez mruknięć i komentarzy.
- Coś tam umiem, ale na turnieje bym się nie nadawał - odpowiedział, bo jak na jego gust liczyło się bardziej to by przeciwnika dopaść jak najszybciej niż to, z jaką finezja wbija mu się miecz w tyłek.
– Alchemia w ostateczności. Daj im zacząć walczyć, potem wchodzimy.
- Ale... - tu już chciał zaprotestować, bo pozwolić alchemikom zacząć starcie to jedno, a później je przerwać to drugie. Nie martwił się o to co stanie się z wysłannikiem Gildii, ale jak coś przez ich wyskok stanie się Vetinari? Jak on to wtedy przeżyje? Jak sobie wybaczy? Nie miał czasu na reakcję, na protesty i próbę zmiany planu, bo starcie się zaczęło. Wystarczyło spuścić ich z oka na chwilę, a już działy się dziwne rzeczy. Ziemia falowała, poddając się zmianom materii na bieżąco, bo obaj alchemicy usiłowali złapać tego drugiego w pułapkę. Tak było najprościej, najszybciej. Nie mieli też czasu i miejsca na żadne widowiskowe walki. Zanim jednak walka zaczęła się na dobre, zanim Charlotte zdążyła powietrza zrobić wodę a w ostateczności kawałki lodu wtrącił się Desmond, po prostu rzucając na tego drugiego. tak po prostu, po barbarzyńsku, całkiem nie myśląc, chyba że o niej o tym jak jej pomóc. Po prostu się rzucił, zwalając drania z nóg, kupując parę cennych sekund czasu na zmianę taktyki.

draumkona pisze...

Wilk nie nalegał by została, nie nalegał też by szła z nim. Po prostu wybór pozostawił jej, wszak była duża dziewczynką i decydować za siebie potrafiła. I kiedy tak Szept decydowała o tym czy iść czy nie, co włożyć i jakie pantofelki dobrać, on ogarniał sprawy od strony technicznej. Wybrał salę do jakiej mają zaprowadzić króla, sprawdził osobiście stan komnat w jakich ma później odpoczywać. Nawet ze swoja laseczką zaszedł do stajni posprawdzać boksy, zajrzeć do koni. Mijały godziny, z popołudnia zrobił się wieczór, a oni wciąż czekali. Pojawiła się nawet Zhao, choć nieoficjalnie, całkiem incognito, tylko przelotnie gdzieś migając Wilkowi, jakby niekoniecznie chciała by wszyscy wiedzieli, że tu jest.
W końcu pojawił się i orszak krasnoludów. Szły po trzy w jednym rzędzie, paru jechało na niewielkich kucach a dwóch eskortowało wielkiego niedźwiedzia, który dźwigał większość broni, tobołki z jedzeniem i bukłaki z wodą. Wyszli od strony kopalni, ale Wilk wiedział, że na pewno się przez nią nie przebijali a wybrali inną, bezpieczniejszą ścieżkę. Cierpliwie czekał na przyjaciela na dziedzińcu przed pałacem jak zwykle ubrany w swoją ciemną tunikę z równie ciemnymi spodniemi i buciorami, a jednyną weselszą rzeczą w jego ubraniu był srebrny haft na piersi przedstawiający widziany z profilu łeb wilka. jedyna co go zastanawiało to to gdzie podziała się jego szanowna małżonka. czyżby tak długo wybierała pantofelki?
*
Idiota nie patrzył na swoje bezpieczeństwo, jedyne co się w tamtej chwili liczyło to ocalić Vetinari, a to był jedyny sposób jaki przyszedł mu do głowy. Ryzykowął własnym życiem, dałby się nawet pokroić, a tu co? Winters zgarnia całą nagrodę, on tu się siłuje z tym głupkiem, a arystokracik sobie idzie do Charlotte. Oczywiście nie zauważył, że to Dev ocalił go przed ostrzem sztyletu i że to właśnie dzięki temu arystokracie jeszcze żył. Był zbyt rozgroyczony, zbyt przytłoczony poczuciem porażki.
- Jesteś cała?
- Jak widać - mruknęła, zerkając mu przez ramię na alchemika Gildii, nie do końca wierząc, że tak po prostu zemdlał - Ktoś musiał mnie rozpoznać w mieście albo na obrzeżach, wiedzieli... - wpadła w lekką panikę na samą myśl o tym co byłoby gdyby do tego alchemika dołączyli koledzy. Poddenerwowana przylgnęła do Wintersa, przytulając się, szukając ukojenia i obietnicy bezpieczeństwa. Przy nim było lepiej - Woźnica tutejszy, ale był z nim w zmowie.
- Nie ma czasu - Desmond odzyskał rezon i nie miał zamiaru ot tak wyłączyć się z gry. Już znalazł się obok z bardzo powazną miną, jakby mieli co najmniej świat do ocalenia - Chodź ze mną, znajdziemy ci jakąś kryjówkę, a Devril zabierze rzeczy. nie możesz zostać w gospodzie.

draumkona pisze...

Jakby w kontrze do czającego się w tłumie Poszukiwacza, znac o sobie dała Zhao, na chwilę pozwalając się dojrzeć wśród elfów. To był znak dla pana Poszukiwacza, ostrzeżenie, że cokolwiek sobie myśli na temat władcy, ona nie da go tak zabić bo jest po prostu zazdrosny i sobie coś ubzdurał. Co jak co, ale jeśli Wilk był niewinny to zamierzała go bronić.
Sam władca zaryzykował szybkie spojrzenie na kobietę stojącą przy jego boku i aż się uśmiechnął na ten widok. Jednak warto było dać jej ten czas na wyszykowanie się, warto było troszkę poczekać, bo widok zapierał dech w piersiach i aż miał znów ochotę zabrac ją do sypialni. Poczucie obowiązku wygrało tym razem, ale obiecał sobie, że takiej okazji nie przepuści. W końcu nieczęsto spotyka się magiczkę tak wystrojoną.
- Wasze Wysokości.
- Witaj ambasadorze - Wilk powitał go skinieniem głowy, bo władcy kłaniać się nie przystało. Serdeczniejszy uśmiech i kolejne skinienie było przeznaczone dla Ymira, a ten z racji zajmowanej rangi wysunął się przed ambasadora by jako pierwszy przywitać się z elfim władcą. Uścisnęła sobie dłonie, Ymir nie omieszkał rąbnąć Wilka w krzyż, ale na tym spoufalenia się skończyły, w końcu byli na oficjalnym spotkaniu - Mam nadzieję, że podróż minęła wam spokojnie, zarówno z Quingheny jak i z Grah'knar - gestem zaprosił gości do budynku za nimi - Oferuję lekki posiłek i komnaty do waszych dyspozycji, zakładam że jesteście zmęczeni i chcielibyście odpocząć.
- A pewnie - Ymir machnął ręką na swoje krasnoludy, dając im sygnał do nie wiadomo czego, a ci zaciągnęli kuce i niedźwiedzia gdzieś w głąb dziedzińca, w tylko sobie znanym kierunku - Elfy aż z Quingheny ściągasz do naszego małego przedsięwzięcia?
- Nie, wizyta ambasadora jest... nieoczekiwana - to mówiąc posłał rzeczonemu ambasadorowi świdrujące spojrzenie, jakby miał go tym prześwietlić na wylot i dowiedzieć się jakie są jego intencje.
*
- Czekaj - Dev warknął, a desmond wywrócił oczami. Czy on musiał się z nią obściskiwac tak publicznie? Nie mieli czasu na takie dyrdymały, na takie pierdółki. Tu chodziło o czyjeś bezpieczeństwo cholera jasna, ślinić mógł się potem. Głupek, nadęty piękniś się znalazł. Wrrr...
Char nie wiedziałą skąd ten nagły wylew czułości, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Kobieca intuicja podpowiedziała jedynie, że być może taki wylew uczuć powoduje nie troska, a chęć zaznaczenia tego kto tu jest czyj, zwłaszcza w obecności potencjalnego rywala, ale nie pisnęła o tym słowem. Całkiem zabawne było towarzyszące tym myślom uczucie, więc wolała sobie tych przyjemności na razie nie odbierac, zwłaszcza, że okoliczności zbyt przyjemne nie były.
- Spokojnie, kochanie. Będzie dobrze. Spokojnie. Char pójdziesz z nim. Oboje jesteście alchemikami, nie możecie tu zostać za długo. Przeszukam ich, wrócę po nasze rzeczy i przyjdę po ciebie. Idź. Znajdę cię.
- Uważaj na siebie. Mogli nas widzieć razem, nie wiadomo kto doniósł... uważaj na bogów - może on potrafił się powstrzymać, ale ona nie potrafiła. Nadal kurczowo trzymała się jego ramion, ściskając dłońmi materiał koszuli, nie chcąc, nie mogąc odejść - Nie chcę żebyś mnie zostawiał, nie chcę... - w tej chwili lekko pociągnął ja Desmond, przypominając o tym, że jednak iśc trzeba bo zaraz ich tu dopadną.
- Char, musimy iść... Słyszysz mnie? Chodź, narażasz się zostając tutaj.
- Ale...
- Chodź, zaufaj mi - znów pociągnięcie, przy którym uległa puszczając koszulę Wintersa i dając się odprowadzić kawałek, co chwila zerkając przez ramię, jakby sie upewniając, że nic jeszcze Deva nie dopadło. Rozliczy go z tych słów, że ją znajdzie. A niech spróbuje nie zaleźć.

Olżunia pisze...

Cz. I

[Jakże mogłabym nie pamiętać stypy? To była jedna z najlepszych styp, na jakie mnie zaproszono (jako autorkę, nie Aeda). :D
“Małe przepychanki” w wykonaniu tej kompanii i wnerwionych Cieni… Rety, ja chcę to zobaczyć. XD Na przekór zdrowemu rozsądkowi i chuchrzemu głosikowi w mojej głowie. Ale to może w przyszłości. Na razie gromada ma naprawdę sporo na głowie, nawet bez Cieni.
„I krową.” – padłam. xD A więc panowie z Zakonu zostają ze względu na obustronne korzyści wynikające z ich pozostania. Moyr to taki trochę niedouczony mag (ani wybitnego talentu, ani dobrego mentora), więc chętnie podpyta... najlepiej o wszystko. :D
Pomysł z miejscowymi podtykającymi ofiary swojemu bóstwu... Już się jaram, kupiłaś mnie tym, z sercem i duszą. :D To bóstwo może się okazać czymkolwiek (bogiem, bestią, magiem, nieumarłym, whatever) – chodzi o sam motyw mieszkańców wioski, składających ofiary. W info w WPT była mowa o tym, że na początku zniknęli „lokalny pijaczyna, kilku żebraków i złodziejaszków o lepkich rączkach”. Ta „porządniejsza” część społeczności mogła uznać to za dobrą okazję, by zaprowadzić porządek. Na swoich zasadach. Potem zniknął kupiec, czyli przyjezdny. Niby ważna osobistość dla nieco odseparowanych od świata wieśniaków, ale skoro jest popyt na towary, będzie i podaż – znajdzie się inny pośrednik. Poza tym to nie musiało stać się z inicjatywy mieszkańców, być może kupiec sam zaplątał się gdzieś, gdzie nie powinien był się zapuszczać. I go zżarło. Z czasem „bóstwo” mogło urosnąć w siłę i samo zacząć szukać sobie ofiar – coraz bliżej wioski. A zadaniem naszych byłoby 1) dowiedzieć się, dlaczego znikają ludzie, 2) spróbować rozwiązać problem (dowiedzieć się, kto to zainicjował; znaleźć znajomego Szept; zapobiec samosądom; wersja optymistyczna: wykończyć bądź przegonić to, co w lesie straszy, wersja mniej optymistyczna: nie dać się zeżreć). Ale i tak... jedna wielka improwizacja. <3
Pomysł z nadaniem „charakteru” miejscowym – jestem bardzo za. Przetestowane w innym wątku, zdecydowanie robi robotę. Podział na „naszych” i „tych innych” staje się sztuczny, aż w końcu się zaciera – nie ma „tych dobrych” i „tych złych”, każda strona ma swoje racje i swoje interesy. I to lubię. Póki co do głowy przychodzi mi to, że na warsztat możemy wziąć tych, którzy zapoczątkowali składanie ofiar (czyli tych, którym najbardziej zależy na tym, by prawda nie wyszła na jaw i którzy będą najbardziej mącić) i tych, którym pod wpływem strachu o życie swoje i najbliższych zaczynają rozwiązywać się języki, być może są nawet skłonni do współpracy. Skoro już o współpracy – kooperacja z Myśliwymi jest bardzo kusząca. To będzie piękne – MUE łączący siły z dwójką elfich magów, półkrwi elfem i szermierzem-pięknisiem, który nie pozwala im dorwać dzieciaka, Rella. To będzie cuuudne. Spektakularne wręcz.]

Olżunia pisze...

Cz. II

[Kapłanki wciąż czekają na chwilę uwagi, stąd pustki w zakładce (właściwie nie doczekały się jeszcze nawet swojej zakładki). Ja widzę to tak, że w jednym z porozrzucanych po Keronii zakonów (jeszcze nie określiłam, gdzie) razem z innymi siostrami mieszka Matka Przełożona (chociaż jak tak teraz o tym myślę, mogłaby podróżować od zakonu do zakonu). Wśród „zwykłych” sióstr wyodrębniłabym tzw. Widzące, czyli kogoś w rodzaju wieszczek (mają wizje dotyczące przeszłości i przyszłości, np. podczas modlitwy). Siostry do polityki jako takiej by się nie mieszały, ale Zakonni (albo ktokolwiek inny) mogliby w razie potrzeby szukać u nich schronienia czy pomocy, tak jak teraz Rell (siostry są poza podejrzeniem). No i fechtunek. Nie mogłyśmy się oprzeć z Zoraną. :D Więc siostrzyczki nie są bezbronne. Zwykle noszą długie suknie i zasłaniają twarz, ale na czas treningu albo na wypadek zagrożenia dałabym im dyspensę, przecież potkną się o te fałdy... Koncepcja jeszcze w powijakach, muszę ją skonsultować z Zoraną. Bo na razie tylko strój obgadałyśmy, a po jej ostatniego opowiadaniu widzę, że ma na to parę pomysłów. Ale wracając do rzeczy. 1) Któraś z kapłanek mogła zniknąć. 2) Któraś z nich mogła coś widzieć (na własne oczy lub w wizji, o ile założymy, że jest tam Widząca). 3) Oskarżenie kapłanek o ściągnięcie nieszczęścia – podoba mi się. :D I jeszcze obcego wynaturzeńca przygarniają, niedoczekanie. Nasi mogą je wypytywać, bo na pewno będą bardziej skore do współpracy niż hermetyczna społeczność, zwłaszcza gdy każdy czuje się zagrożony (w taki czy inny sposób). Ze wszelkich interakcji będę rada, bo moim najnowszym odkryciem jest, że moje poboczne nie funkcjonują, jak ich nie wykorzystuję w wątkach albo opowiadaniach pisanych co najmniej w dwójkę. Albo chociażby w międzyautorskich rozmowach. Na przykład Twoje wnioski pod moim opkiem - czytasz mi w myślach + zwracasz uwagę na istotne aspekty, które przeoczyłam, a które zaczynam brać pod uwagę.
A jeżeli zdecydujemy się zrobić tak, że miejscowi wkręcą naszych i wyślą ich, żeby ich licho zżarło... Będę cała szczęśliwa. <3
(Za wszelkie ewentualne literówki, dziwne konstrukcje gramatyczne i niejasne sformułowania przepraszam, umieram ze zmęczenia. Niby się pilnuję, ale z doświadczenia wiem, że wychodzi różnie. Więc jak coś, to pytaj.)
To jak? „Bóstwo”? *cieszy się jak dziecko*
PS Mam jeszcze pytanie, dotyczące bardzo ważnej kociej sprawy (czyt.: leci offtop): pod Powrotami napisałaś, że chuchrak kupił Cię do reszty przez pewien opis. A ja umieram z ciekawości, co to za opis był. :D]

draumkona pisze...

Wilk starał się słuchać jednym uchem co dzieje się za jego plecami. Dzielił uwagę między Ymira i jego słowa, a Szept i ambasadora. Z tym ostatnim miał lekkie problemy jeśli chodzi o zrozumienie, w pierwszej chwili nie zrozumiał o czym ten mówi, o jakim zrzeczeniu jest mowa, ale powoli zaczynał łapać. Sporą wskazówką okazał się głos Szept w którym wyczuwał chłód, może nawet nutę irytacji. Ambasador zdecydowanie za dużo sobie pozwalał. Przystanął zły, poddenerwowany i zniechęcony. A już myślał, że otaczają go same światłe elfy.
- Pragnę panu przypomnieć, że wciąż mimo braku pompy w pańskim przyjęciu obowiązują nas pewne reguły. Między innymi wymaga się szacunku do królowej, nie tylko przez wzgląd na zajmowaną pozycję, ale też poprzez wzgląd na to, że jest reprezentantką płci pięknej, którą winniśmy szanować. Myślałem, że co jak co, ale panu, panie ambasadorze, tłumaczyć tego nie muszę - starał się jak mógł mówić spokojnie, ale jednocześnie na tyle chłodno by ambasador zdał sobie sprawę z tego, że wkroczył na niebezpieczne tereny. Nie był wśród swoich, Atax to nie była słoneczna Quinghena i na pewno nie mógł sobie pozwalać na takie zachowanie.
- Przejdźmy na salę - mruknął, przyciągając Szept do siebie, by szła z nim i Ymirem w jednej linii a nie z tym osłem.
*
Desmond zaprowadził ją na skraj miasta, tam gdzie mieszkali rolnicy bardziej ceniący sobie ziemię niż dary morza. Luźno postawiane chaty dawały sporo prywatności, a jednoczesnie gdyby coś się działo wystarczyło krzyknąć by zwabić sąsiadów na pomoc. Oni zatrzymali się u pewnej rodziny, która dosłownie mieszkała w jednej izbie z owcami i kozami. Nie żeby jej to przeszkadzało, było po prostu... dziwnie. Nawet jeśli ci ludzie wspomagali ruch, czuła się jak na obcym kawałku ziemi. Devril się długo nie pojawiał a to ją martwiło, nawet kubek ciepłego mleka nie pomagał. Siedziała na drewnianym taborecie, obserwując jak starsza córka gospodyni doi kozę. Pan domu wyszedł rąbać drewno, małżonka gotowała obiad, a mniejsze dzieci bawiły się na dworze a ona tylko siedziała i wzdychała, co chwila zerkając w okno, bo może się pojawi, może już za chwilę, za momencik...
- Jak się masz? - Desmond pojawił się obok z zatroskana miną, ale to nie jego chciała zobaczyć, więc tylko wzruszyła ramionami.

Anonimowy pisze...

Na otwartej przestrzeni chyba łatwiej było znaleźć cokolwiek. Zwłaszcza na takiej martwej ziemi. Tiamuuri przesunęła butem odłamek kości, który znalazł się na jej drodze, częściowo wbity w pylisty grunt. Był stary, całkowicie wybielony od wiatru i słońca. Z pewnością nie miał nic wspólnego z ewentualnymi zwłokami tego, kogo szukali. Nieco dalej leżało coś, co wyglądało na skalny okruch. Z bliska dało się zauważyć, że jasny kamień zachował fragmenty gładkich ścian. Lata temu bloczek musiał być wygładzony. Widok ten nasunął Drzewnej kolejną myśl.
-Te tereny należały kiedyś do elfów -mruknęła -Albo i nadal należą, nie mam pojęcia. Z dawnych czasów pozostały ruiny, niewykluczone, że kilka budynków zachowało się w stosunkowo dobrym stanie.
Rozejrzała się, ale w zasięgu wzroku akurat nie było żadnej elfiej konstrukcji. Możliwe, że jeszcze mieli jakąś znaleźć.
Tiamuuri zwolniła i odwróciła się do Devrila, rzucając mu ciężkie spojrzenie.
-Zapewne jest możliwe, żeby przez krótki czas się ukrywać. Ale w ciągu kilku dni ten człowiek musiał uzupełniać zapasy wody. Bez jedzenia mógł jeszcze spokojnie wytrzymać, ale musiał pić... Chyba, że miał tyle samozaparcia, że zabarykadował się w jakiejś zrujnowanej izbie i czekał. Albo sytuacja go do tego zmusiła.
Na chwilę umilkła i znieruchomiała. Spojrzała daleko przed siebie, gdzie, jak się wydawało, coś poczuła. Tak, dostrzegła jakiś ruch. Na tle nieba przemknęła jakaś niska, zgarbiona sylwetka, zdeformowane zwierzę, albo wyjątkowo okropnie okaleczony człowiek. Może popielny wampir.
Tiamuuri przez chwilę obsrewowała go, zanim ukryło go łagodne wzniesienie terenu.
-Szaroskórzy mogli go otoczyć, uniemożliwiając ucieczkę. Chyba, że najzwyczajniej w świecie od razu zdybali go na otwartej przestrzeni - teraz nieświadomie zniżyła głos. I znów podjęła marsz.
-Niektórzy twierdzą, że pośród popielnych jest jakiś żywy... albo kilku żywych, cała grupa. Razem przemierzają wymarły teren. Może używają magii, albo znają inny sposób, żeby szaroskórzy ich nie atakowali. Nie wiem, to domysły. Ale jeśli istnieją tacy, nasz uciekinier miał szansę się z nimi zetknąć. A oni albo mu pomogli, albo zabili, pozostawiając skażonym bestiom ucztę.
Właściwie wszystkie bardziej lub mniej prawdopodobne scenariusze były możliwe, a to im nie pomagało, wręcz przeciwnie.


[Nie szkodzi. Nawet lepiej, bo nie mogą mieć za łatwo ;)]

draumkona pisze...

- Nic się nie stało. Nie czuję się obrażona, tylko mnie zaskoczył. Nie myślałam, że o tym wspomni… Nie wiedziałam, że się rozeszło…
- Ale nie musisz się tłumaczyć przecież - w głosie elfa dało się wyczuć drobne zaskoczenie. Nie oczekiwał, że magiczka zaraz zacznie łagodzić sytuację, czy w ogóle ratować ambasadorski tyłek. Może rzeczywiście zareagował za ostro? Zastanowił się chwilę nad tym pomysłem, ale odrzucił go uznając, że tak czy inaczej ambasador, uosobienie dyplomacji, nie powinien poruszać takich tematów, zwłaszcza że nie byli na osobności, a wśród Radnych i całego tego tałatajstwa zwanego potocznie dworem - Powinien uważać na język, nie ważne czy to plotki, czy nie chciał, czy jeszcze coś innego. Tym razem może nie poczułaś się urażona, ale gdybym teraz nie zareagował to kto wie, może posunąłby się dalej? - w końcu było wiele faktów, które można było im wytknąć. Jemu słabość, jej czarną magię... No i co poniektórzy mogli wytknąć też Errila, choć nie wiedział nadal ile elfów wie i czy Cienie już zrobiły z niego kartę przetargową.
Przejście do sali bankietowej nie trwało długo, łączyła się ona z jednym z większych tarasów z którego roztaczał się widok na leżace w dole pola i rzekę. W przeszłości było to miejsce przeznaczone dla królow i ich rodzin, a od czasów panowania Amona mieściła się tu sala przyjęc i bankietów. Momentami Wilk zastanawiał się czy nie przywrócić starego ładu, bo miejsce było naprawdę ładne, komnaty dobrze wyposażone, no i te widoki... Ale zaraz po tym jak nawiedzał go taki pomysł przypomniało mu się dlaczego jego ojciec tak postąpił. Prywatność. Tu, na parterze łatwo było zajrzeć komuś w okno.
- E tam, dobrze mu przygadał - odezwał się Ymir, świadek całego zajścia. Nie wydawał się specjalnie przejęty atakiem władcy na biednego dyplomatę, prawie jakby się tego spodziewał - Ja to bym jeszcze kopniaka sprzedał, ale to chyba nieelfie... - zakłopotany swoim wystąpieniem, podrapał się po głowie trzonkiem toporka.
*
Tkwiła na swoim stołku jak kołek nie chcąc ani nic jeść, ani nic pić poza kubkiem mleka, które zdązyło już ostygnąć i zrobić się niedobre. Zachowywała się jak otumaniona, rozważając równe możliwe scenariusze, zachodząc w głowę czemu go nie ma tyle czasu, co się stało. Nie podniosła się nawet kiedy ktoś wszedł do chaty, uznała, że powrócił pan domu z naręczem drewienek do paleniska, ale nie. Te kroki były lżejsze, zapach był inny... Z nadzieją podniosła wzrok i zobaczyła go. Devrila. Całego i zdrowego.
Kubek wypadł jej z dłoni, Desmond zdązył go złapać tylko dzięki temu że był blisko i zachowął wciąż swoją zręczność mimo pobytu w Twierdzy i lochach. z kwasną miną oglądał jak tamta dwójka się wita, a raczej jak nawzajem się sprawdzają czy przypakiem nie stało się nic ponad to o czym już wiedzieli.
- Opatrzyli cię?
- Nie było za bardzo co opatrywać - mruknęła, oglądając go dokładnie, doszukując się ran, znamion walki - To było tylko drobne draśnięcie - białe pasmo materiału zdobiło dłoń alchemiczki, ale nic nie wskazywało na to, że coś ukrywa poza tym - Czemu nie było cię tak długo? zaczynałam się martwić... - to już nie była do końca prawda, bo niewiele brakowało a zaczęłaby rwać włosy z głowy.

draumkona pisze...

Przez resztę wieczoru syn ambasadora robił wszystko, by tylko Wilka bardziej rozdrażnić. Władca, choć zajęty rozmową z Dolnym Królem, obserwował kątem oka poczynania gości. Tu rzucił ukradkowe spojrzenie, tam zerknął niby przypadkowo. Lubił miec kontrolę nad tym co się działo, a widok Valdora łążącego wszędzie za Szept tylko utwierdzał go w przekonaniu, że powinien był przy okazji dobrać się do skóry synowi. Tak dla zasady. W końcu był taki straszny, taki okropny, powinien jakoś utrzymywać reputację.
Irytacja minęła mu dopiero kiedy znaleźli się we trójkę w królewskich apartamentach, w głównej komnacie, która łączyła się i z sypialnią i z jego ukochanym gabinetem. Kiedy weszli w kominku już się paliło, na stoliku ktoś umyślnie zostawił parę szklaneczek i karafkę z trunkiem. Wilk od razu zapadł się w swoim fotelu, wyciągając nogi i nie wiedzieć czemu, czując się bardzo staro. W zasadzie zawsze się tak czuł kiedy wracał do siebie z ważnego spotkania, czy powaznieszej narady.
- Nie wolicie zostać sami? - rozmawiał właśnie z Ymirem na temat wyższości jucznego niedźwiedzia nad koniem, kiedy się odezwała. Spojrzał na magiczkę niezrozumiale, podejrzewając jakiś kobiecy spisek. Jak miał odpowiedzieć biorąc pod uwagę to, że u kobiet nie znaczy tak i na odwrót? Niebezpieczna sytuacja.
- Nie, skąd ci to do głowy przyszło? - spytał łagodnie, siadając w fotelu nieco inaczej, tak by móc chociaż na nią spojrzeć, a nie wręcz w rzeczonym fotelu leżeć - Chodzi o to, że rozmowa tyczy niedźwiedzi? - nie wiedział czy nie spodobał się jej temat, czy woli konkrety o Morii, czy może poczuła się samotnie bo rozmawiał tylko z krasnoludem - Wiesz Szept, jeśli się nudzisz to nie musisz tu koniecznie siedzieć... Znaczy jeśli chcesz to zostań, jak najbardziej. Ale jeśli chcesz się położyć, wykąpać albo po prostu gdzieś iśc to śmiało, przecież się nie pogniewamy.
- Tylko cię nalewka ominie - zauwazył bardzo trzeźwo Dolny Król, dolewając sobie szklaneczkę.
*
Uparty jak osioł Dev twierdził, że pamięta co innego. Ona mogłaby równie uparcie twierdzić, że kluczenie drogami by zgubić ewentualnego szpicla też trwa dużo krócej, ale to prowadziło donikąd. Fakt faktem, miał nieco racji, bo gołymi dłońmi chwyciła za ostrze sztyletu kiedy ten głupi woźnica chciał jej zrobić krzywdę i na pewno nie było to draśnięcie, czy takie małe nic, ale nie zamierzała mu o tym mówić. Nie po tym jak zszedł z tematu i uderzył do Desmonda.
- Skąd się wziąłeś w Wirgini? - alchemik wydawał się być zdziwiony pytaniem. Zaskoczony uniósł brwi, najpierw nie wiedząc co powiedzieć, zerknął na Char, ale ta też wyglądąła na zaciekawioną, więc odpowiedział.
- Jak co roku wiosną wracamy na szlaki w sumie bez celu. Krążymy po kraju, gdzie da się pomóc to pomagamy, śledzimy poczynania Gildii... Ja z Parquashą trafiliśmy na ślady paru alchemików Gildii, zaczęliśmy ich śledzić, aż w końcu dotarliśmy tutaj. Ten śledzony przez nas nie dawał żadnych podejrzanych oznak aż do dzisiejszej nocy, kiedy to spotkał się z jakimś możnowładcą i dosłownie mi zniknął z oczu. Potem wyczułem to o czym ci mówiłem. Ślady po nieudanej transmutacji i już wiedziałem co się święci - wzruszył ramionami, w końcu to nie było nic wielkiego, a wręcz zbyt mało. Powinien był domyślić się wcześniej - Nie wiedziałem, że tu jesteście, inaczej nawiązałbym jakiś kontakt wcześniej - tu spojrzał dziwnie na Char, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia, ale informacje te dotyczyły tylko czegoś związanego z alchemią. Czegoś, czego Dev nie pojmie a nawet może się o to wkurzyć.

draumkona pisze...

- Widzę, że coś cię jeszcze męczy Des. Mów. Przy nim możesz - Char jednak była innego zdania co do przemilczenia pewnych spraw.
- Na spotkaniu z tym możnym alchemik przekazał mu parę rzeczy z Ażubora - mruknął niechętnie alchemik - Wygląda na to, że Gildia weszła dalej niż my i wynosi stamtąd przedmioty. Te z sali przemian - Vetinari burknęła coś mało eleganckiego pod nosem. Wszystko czego się imała, wszystko co odkrywała musiała przejmować ta idiotyczna Gildia. A oni ze swoimi środkami, z ilością alchemików jaką mieli mogliby nawet przejść góry kopiąc sobie własne tunele.
- Niepokojące - skomentowała, ograniczając się na razie tylko do tego jednego słowa. Musiała sobie poukładać pewne rzeczy w głowie, zwłaszcza te ostatnie rewelacje dotyczące Żara, kopalń a teraz możnych Iluny i alchemików grzebiących w starej świątyni do której nikt nigdy nie powinien był wchodzić - Ale nie mogę się teraz tym zająć. Mamy inne zadanie.
*
Zhao nie była zadowolona. W tłumie widziała Cienia. Cień ten był jej bardzo dobrze znany, w końcu był to jej własny, osobisty mąż z którym trwała to w związku małżeńskim już dobrych parę lat. A mimo tego wszystkiego nadal nie potrafiła go momentami rozgryźć. Co robił wśród elfów? Po co przyszedł? Znowu ją sprawdzał czy się nie puszcza z byle kim? A może chciał się zemścić na Wilku za to, że z nią rozmawiał? prychnęła zirytowana zachowaniem Luciena, bo można było załatwić to inaczej, bez robienia takiego szumu i obrażania się. Całe szczęście jak na razie noc mijałą spokojnie. Po skończonym bankiecie wyszła na zewnątrz, pooddychać świeżym, chłodnym powietrzem. Alkohol lekko zamroczył jej zmysły, przytępił je, a w głowie przyjemnie szumiało. Mogła tyle nie pić... Ale w zasadzie co jej tu groziło? Chyba tylko nadprogramowe kilogramy jak dalej będzie się stołować w królewskiej kuchni i na bankietach.

draumkona pisze...

Po prawdzie nie wziął pod uwagę tego, że może po prostu chciała zrobić im przyjemność i dać nieco swobody. On, nieco już przewrażliwiony, szukał gdzieś spisku, jakiegoś podstępu, w najgorszym zaś wypadku spodziewał się tupnięcia nóżką i focha, że się nią nie zajmuje. Zachowujesz się jakbyś jej nie znał, odezwał się wredny głosik, kryjący się gdzieś w głębi umysłu, a który zwykł lekceważyć bo podsuwał mu same głupie myśli. Tym razem jednak podsunłą mu nawet dobrą myśl. Przecież to była Szept, nie jakaś Yustiel na bogów.
- Jak będę chciał zostać sam, to ci o tym powiem. A tymczasem cieszmy się towarzystwem naszego dawno nie widzianego koleszki - w końcu Ymir był nie tylko jego znajomym, ale też magiczki. Wiedział, że podczas jej wygnania się czasem spotykali gdzieś na szlaku, wiedział że to Zhao i krasnolud byli głównymi źródłami informacji odnośnie tego co się dzieje wśród elfów no i wiedział też o sympatii magiczki do Dolnego Króla.
- A ty co sądzisz o tym, pani królowo najjaśniejsza? - spytał nieco podpity już Ymir, pijąc do sprawy oczyszczania kopalni.
*
Widząc jak Dev odchodzi do okna westchnęła ciężko, krecąc głową. Wyszło na to, że równie dobrze mogła nic nie powiedzieć, milczeć i słuchać Desmonda a efekt byłby taki sam, albo tylko odrobinę gorszy. I co ona miała teraz zrobić? przepraszać go? Kajać się? Ale za co przepraszać? I o co mu w ogóle chodziło? Nie wiedziała. Znów westchnęła, całkiem już nie słuchając Desmonda, który jak najtreściwiej chciał wykorzystać swoje pięć minut chwały kiedy Winters oddał pole walki walkowerem.
- Des naprawdę nie mam czasu - przerwała alchemikowi ze skruszoną miną - Musisz wziąc sprawy w swoje ręce - i tak samo zamierzała zrobić ona. Podniosła się ze stołka i odeszła do Devrila, przystając tuż obok, zerkając w okno na szybko pochłaniającą świat ciemność. Nie wiedziała zbytnio co powiedzieć, jak załagodzić sytuację. W zasadzie to nie wiedziała nic, a w głowie czuła wielką pustkę.
- Co cię ugryzło Dev? - spytała cicho, zerkając na niego i wcale się z tym ukradkowym spojrzeniem nie kryjąc. Chciała sięgnąc jego dłoni, pogłaskać jej wierzch, ale nie była pewna czy jej nie odtrąci. OStatnio miał jakieś dziwne wahania nastrojów.
*
- Nie jesteś z nim? I tą całą bandą?
- Nie, dzięki tobie i twojej chorobliwej zazdrości o wszystko i wsyzstkich - odburknęła mu, nadal zła i zirytowana jego ostatnim postepkiem. Za kogo on ją miał? nawet gdyby Wilk się przystawiał to na pewno nie poszłaby z nim do łóżka, a jeszcze połamała nos i rzuciła butem bo chciałby zranić tym samym jej najdroższą przyjaciółkę. Głupi faceci - Już ci przeszło, czy dalej będziesz mi zarzucać pchanie się każdemu do łóżka? - widziała subtelne znaki klarujące sytuację. Zmęczony wzrok, nie tak bystry jak zawsze, burkliwy ton i zły humor. Nie znosił tego dobrze, ale co miała powiedziec ona? W końcu chciała zgody, a to on doprowadził ją wtedy do szału. No i sam sobie poszedł.
- Co tu robisz? Myślałam, że wróciłeś do tej swojej całej bandy.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Ludzie tu znikają, co nie? Magowie tyż. Ale ty weź mi nie znikaj, co? Bo mnie Wilk zeżre.
- Magowie? – powtórzył Moyr niczym echo, marszcząc czoło w zamyśleniu. Wiedział o zaginięciach. Mało tego, przez całą drogę truł Merynowi, że trzeba się tym zająć, że zostawianie tam chłopaka to głupota, jeśli nie szaleństwo. Mogło przydarzyć mu się to, co tym, którzy przepadli bez wieści. Mało tego, plotki o zniknięciach mogły ściągnąć do Dąbków Myśliwych. A to był ledwie początek wyliczanki potencjalnych nieszczęść, wierzchołek góry lodowej. Koniec końców, bezpieczniej byłoby, gdyby odciągnęli Myśliwych od wioski Rella i zostawili chłopaka w spokoju niż gdyby powierzyli go opiece Sióstr i zignorowali gromadzące się nad Dąbkami chmury. Nie było co liczyć na to, że w razie zagrożenia rudzielec obroni się sam. Zaginął już mag. Wnioskując z rozmowy, wyszkolony użytkownik magii.
Niedobrze.
- Myśliwi będą problemem, jeśli zainteresują się nami.
Aed wywrócił oczyma na samo wspomnienie rycerzyków. Co zakon, to nowe problemy. Najemnik spojrzał spode łba na Moyra. Ten też dał się wplątać we współpracę z panem szermierzem. Ech, Jeźdźcy. Ci, którzy siedzieli w radzie Zakonu Wśród Wzgórz przynajmniej wyglądali na takich, co nie postradali zdrowych zmysłów. Ale Jeźdźcy? Szkoda słów.
- Kto wie… – zastanowił się głośno Moyrlay. – Gdyby zainteresowali się Dąbkami, może byłby z nich jakiś pożytek? – W tonie jego głosu pobrzmiewała nuta drwiny. Elfi uzdrowiciel jakoś nie potrafił wykrzesać z siebie choć krztyny szacunku dla kogoś, kto polował na magów. Mógł zrozumieć strach, nawet uprzedzenia. Ale to było coś innego. Gorszego. Celowe, zaplanowane działanie, którego nie dało się usprawiedliwić brakiem dostępu do wiedzy. Jeśli wiedza była potęgą, to jej brak był czymś znacznie, znacznie więcej.
- Żeby wyegzorcyzmowali rogatego demona? – zapytał Aed, po czym upił łyk ze swojego kubka. – Niech spróbują zadrzeć z krową – mruknął, odstawiając naczynie na stół. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na piersi. – Będą mieli do czynienia ze mną.
Rellian zmierzył mieszańca uważnym spojrzeniem. Nie był pewien, co sądzić o tym osobniku, co ani na człowieka, ani na elfa nie wyglądał i w sumie nie wiadomo było, czym się zajmował. Jedno wiedział. Był dziwny i chłopak nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
Niespecjalnie przejęte reakcją rudzielca, naburmuszone chuchro przysłuchiwało się dalszej rozmowie.
- Można też pociągnąć za język karczmarza.
- Podpytać go?
Mieszaniec z niemym przerażeniem spojrzał na Szept, potem na Midara, a potem znów na Szept. W jego wzroku było coś więcej niż przestroga czy odradzenie czegoś. To był komunikat z gatunku “Padnij!” i “Uciekajmy, póki można!”, i jeśli miał być lekką sugestią, to coś elfiakowi najwyraźniej bardzo nie wyszło.
- Myślałam o Aedzie. Przy okazji możesz zapytać o nocleg.
Najemnik skinął głową, w duchu oddychając z ulgą. Sięgnął po swój kubek, duszkiem dopił grzane wino, po czym wstał od stołu, zabierając puste już, nieco poobtłukiwane naczynie ze sobą.
Karczmarz – brodaty, przysadzisty, łysawy już mężczyzna, odziany w zgrzebną koszulę i przepasany fartuchem – siedział za kontuarem; na kolanach trzymał księgę, zapisaną kolumnami cyfr, w której coś zaznaczał ołowianym rysikiem. Przerwał lekturę i podniósł wzrok na Aeda, który przysunął sobie stołek i usadowił się przy ladzie.
- Coś podać? – zapytał gospodarz, podejmując jeszcze jedną próbę dogadania się ze swoim nowym klientem.
- Coś mocniejszego, jeśli jest – odparł Aed. Musiał zapić ten pulsujący ból głowy, bo wewnątrz czaszki biło mu drugie serce. W dodatku w ustach mu zaschło. – I szklankę wody.
Chciwie upił kilka łyków podsuniętej gorzałki. Nie tak mocna jak midarowa, ale też dawała w kość. A klin należało dobić klinem.
- Coś krzywym okiem na nas popatrują… – zagadnął mieszaniec, nieznacznym ruchem głowy wskazując na siedzącą w drugim końcu pomieszczenia grupę. Odkrywcze stwierdzenie, nie ma co. Jeszcze brakowało, żeby zaczesał kosmyk za spiczaste ucho.

Olżunia pisze...

Cz. II

- Nic dziwnego. – Gospodarz wzruszył ramionami. – W takich czasach… Niespokojnych, rozumiecie…
Najemnik skinął na znak, że rozumie doskonale.
- Tak, słyszałem – potwierdził. Znów pociągnął łyk, skrzywił się lekko. – Ponoć ktoś zniknął, nieciekawa sprawa – ciągnął, bawiąc się kubkiem.
Brodacz zerknął przelotnie na swojego rozmówcę, po czym spuścił wzrok.
- Ach, tak – przyznał niechętnie, mierzwiąc siwiejące włosy na potylicy. – Bral, Korkoząb go wołaliśmy. Lubił do kufla zajrzeć. Tam, pod oknem zawsze siadał, na lewo od drzwi. Pewnie wypił za dużo i wpadł do jakiej dziury. Albo na bagna polazł i nieopatrznie stopę postawił gdzie nie trza. Niebezpiecznie tam chodzić, gdy się jest w pestkę zalanym. A Bralowi to przychodziło nad wszelki podziw łatwo. – Karczmarz ponownie wzruszył ramionami, rozłożył bezradnie ręce, po czym klapnął z powrotem na krzesło i z wielkim zainteresowaniem zaczął przeliczać liczby zapisane w księdze.
- Czyli pogłoski były przesadzone… – mruknął Aed, dalej drążąc temat, choć wykazując większą ostrożność niż przed chwilą. – Można prosić jeszcze wody?
- Naturalnie. – Gospodarz znów musiał przerwać sprawdzanie rachunków i skupić się na swoim kliencie. – Plotki jak plotki – odparł obojętnie. – Zawsze jest w nich ziarno prawdy, ale niewielkie. A prawda jest taka, że Bral polazł do lasu i go coś zżarło. Albo się utopił. Albo po prostu zapił, bo i tak mogło być.
Aed pokiwał głową jak ktoś, kto nie jest dłużej zainteresowany tematem.
- Zanocować można? – podpytał.
- A można – odrzekł brodacz, wyraźnie zadowolony, że interes się kręci. – Trzy izby jeno mamy, ale wszystkie puste.
- Starczą dwie.
Najemnik wysupłał z sakiewki denara, położył go na ladzie i przesunął w stronę karczmarza. Podziękowali sobie nawzajem oszczędnymi, uprzejmymi uśmiechami.
Aed zabrał swój kubek i wrócił do stołu.
- Mamy nocleg – obwieścił, siadając obok Szept. – Udaje, że nie wie – powiedział półgłosem do elfki. Usiadł bokiem, a przodem do magiczki, opierając łokieć na blacie stołu, na dłoni wspierając głowę. – A wie.

[Muzyka, którą sobie włączam do pisania, skończyła mi się podczas skrobania tego odpisu, ale w końcu jest. A nie, została jeszcze jedna playlista, mam na czym dojechać do końca. :D
Ale ty weź mi nie znikaj, co? Bo mnie Wilk zeżre. Tyle razy to czytałam, a nadal mnie tak samo bawi. xD
Tak, Kapłanki to Siostry Miecza. Pewnego razu rozmawiałam z Zorą przez telefon i nagle wypaliłam: “Ej, zróbmy Siostry Miecza.” Zora zaczęła się histerycznie śmiać, więc uznałam, że to aprobata.
Wnioski pod opkiem – tak, dokładnie to mam na myśli. :D Idealnie ujęte, a raczej ujmujące. Moje serduszko konkretnie. Stwierdzenie, że Meryn (co ja mam z tymi igrekami w imionach?) jest zaślepiony ideą Zakonu – kocham. A i skłaniający do przemyślenia wszystkiego raz jeszcze ten komentarz, bo nadal podchodzę do tej merynowo-kargierowej przyjaźni na zasadzie “yay, przeprośmy się, od teraz wszystko będzie dobrze, chodźmy ratować świat”. A to nie tak ma wyglądać przecież. W ogóle cały czas zbieram się do odpisania pod Powrotami, ale coś mi nie wychodzi. xD Brawo ja, zabić dyskusję w zalążku, najlepiej tępą łyżką.
Aż sobie wróciłam do tego fragmentu – do momentu, w którym chuchrak i magiczka pierwszy raz się spotkali. Ten kawałek jest… magiczny. :D I naturalny. Podoba mi się, naprawdę mi się podoba. A że ja uwielbiam czytać o swojej postaci, perwersyjnie wręcz uwielbiam… No. I widzę, że obie wertowałyśmy wtedy swoje KP, mniej więcej w tym samym czasie. :D]

draumkona pisze...

Słuchali uważnie tego co mówi, w końcu ona jako jedyna stąd była ostatnimi czasy chociażby w pobliżu niebezpiecznych chodników. Ymir zbyt długo siedział w stolicy, miał na głowie wiele ważnych, krasnoludzkich spraw i choć ubolewał nad swoim stacjonarnym trybem życia, niewiele mógł w temacie wycieczek zrobić. Dolne Królestwo wymagało jego uwagi i opieki, powinny zostać wdrożone odpowiednie dokumenty, powinien nieco utemperować wielką władzę niektórych klanów na granicach, ale do tego potrzebował poparcia i szacunku. Pozostawała też sprawa głębinowców, którzy jawnie wypowiadali mu posłuszeństwo, a tak być nie mogło.
- W podaniach, które ostatnio przeglądałem pisali o jakimś wielkim złu, co czai się w głębinach i napędza orki i gobliny do działania. Myślisz, że to może być jakiś mag? - musiałaby być to zaiste ciekawa osobowość, bo posiąść wielką moc to jedno, a dogadać się z tymi plugastwami i co najlepsze podporządkować je sobie, to kompletnie inna kwestia. Martwiło go to, czasami nawet spędzało sen z powiek i to najczęściej wtedy gdy był sam, a Szept wędrowała gdzieś po świecie. Nie miał się wtedy kim zająć, więc siedział sam i dumał. A myśli jakie zazwyczaj wtedy snuł nie należały do najweselszych - Być może coś jeszcze znajdziemy w części zakazanej biblioteki - mruknął, popadając w lekkie zamyślenie. Będzie musiał spotkać się z wojskowymi, omówić wstępną strategię, omówić ile w ogóle elfów pójdzie i czy będą to głównie magowie, czy może żołdacy.
- A co jeśli to jakiś magiczny stwór? Albo po prostu wyjątkowo wredny i duży ork? - spytał Ymir, wycierająć poplamioną brodę serwetką. Pewne nawyki przeszły na niego od żony, bo to ona zwykle dbała o to by się jako tako prezentował, a nie wiecznie brudny i przykurzony. No i przez jej troskę też przybrało mu się parę kilo - Gdybyście mieli pod domem jakiegoś cwanego, magicznego skurczybyka to pewny jestem, że Nira zaraz by go zwęszyła i tyle. A taki ork? Kto wyczułby wrednego orka? - krasnolud nie był skłonny do poparcia tezy Wilka. Nie znał się na magii, ale był święcie przekonany, że mag maga wyczuć potrafi. Nie brał pod uwagę oczywiście tego, że niektórzy posiedli umiejętność maskowania, czy ukrywania swojej obecności jak i mocy. Dla niego wykraczało to już poza granice rozumowania.
*

draumkona pisze...

- Co cię ugryzło Dev?
- Nic. - i rozmawiaj tu z takim. Westchnęła ciężko, z rezygnacją, poddając się. Chciała dobrze, ale jak zawsze gdy chciała dobrze to musiało wyjść kompletnie na opak. A pewnie gdyby poszła z Desem na boczek omówić sprawę to byłby urażony tak samo, albo jeszcze bardziej. Mężczyźni. To już kobiety się mniej obrażały.
- Jutro pojadę do tych kopalni. Powęszę trochę… może uda mi się wejść do środka albo znaleźć kogoś, kto widział, kto pamięta, co zainteresowało tam Żara. Myślę, że są bardzo małe szanse na to, że znajdziemy go żywego.
- Pojedziemy. Powęszymy. - poprawiła go usłużnie, nie mając zamiaru po prostu siedzieć na tyłku i czekać aż on wypełni całe powierzone im zadanie. Może i było trochę niebezpiecznie, może Gildia kręciła się po okolicy, ale od czego miała wcześniej z trudem nabyte umiejętności kamuflowania? Gdyby przegrzebać jej rzeczy, można byłoby znaleźć niewielką sakiewkę, która zawierała parę dobrych kosmetyków, taką podstawę jakiej zawsze używała kiedy wcielała się w kogoś innego. A włosy zafarbować to nie problem, znajdzie byle zamtuz i pożyczy nieco farby, potem tylko parę szczegółów i już. A póki nie użyje alchemii to jej nie wytropią - Nie dam ci pracować samemu. Jak chcesz się mnie pozbyć to było mnie zostawić na tej polanie, ale jak już mi pomogłeś to wiedz, że się nie odczepię, choćbyś się miał obrażać o każdą pierdołę jaka jeszcze pojawi się na naszej drodze - w jej głosie dało się wyczytać upór, ale nie ciągnęła swojej tyrady. Korzystając z tego, że wciąż stoi obok, wspięła się na palce, muskając nieco szorstkawy policzek.
- Zostaniecie państwo na kolacji? - zagadnęła córka gospodyni, jak duch pojawiając się im za plecami. Char skinęła głową, ale nie miała pojęcia co teraz zrobi Devril, więc spojrzała na niego uważnie, chcąc wychwycić ewentualne nieprawidłowości w jego zachowaniu. Nadal był zły? Nadal był obrażony?
*
- Chyba naszej. Jesteś Cieniem. – prychnęła tylko, jakby wypominanie jej przynależności do Bractwa było jeszcze większym błędem niż wytykanie jej spotkań z dawnymi przyjaciółmi.
- Owszem jestem. A pamiętasz dlaczego? Po co tam wróciłam? Dlatego żeby być ze swoją rodziną i dobrze wiesz, że nie mam tu na myśli Nieuchwytnego. Wróciłam dla ciebie, dla dzieci. Więc przestań odgrywać jakieś sceny zazdrości - szkoda, że Lucien nie miał takiego przełącznika z trybu wredny i uparty pan misja i lodowa góra, do kochanego człowieka jakim czasami bywał. Zerknęła na niego podejrzliwie, jakby oczekując kolejnych zarzutów i pomówień, ale nic takiego nie padło, przynajmniej w tej chwili - Na długo zostajesz, czy przyjechałeś mi tylko przypomnieć, że jestem Cieniem?

draumkona pisze...

- Gdybym wiedziała, że tam jest, poszłabym i próbowała się go pozbyć. Nie wiem jednak, a to, że nie czuję, nie oznacza nic. Może tam być. Może go nie być. Może to być mag. Demon. Magiczne stworzenie. Może wielki ork. Może nawet go nie ma, a to tylko opowieść… Są jakieś dowody? Coś, co wskazywałoby, że naprawdę istnieje?
- Tylko opowieści - mruknął Ymir, zawiedzony samym sobą i swoimi pomysłami. Mówią, że tonący brzytwy się chwyta i po części on właśnie to robił. W poszukiwaniu odpowiedzi łapał się każdej możliwej myśli, pomysłu by tylko zbliżyc się do rozwiązania upierdliwej zagadki, która zalegała w kopalni zbyt długo by móc ją dalej ignorować. Zwłaszcza, że Wilk wspominał o coraz zuchwalszym zachowaniu orków. Porywanie dzieci, elfów, niszczenie niektórych co dalej wysuniętych domostw. To nie było zwyczajne zachowanie. Coś je pchało dalej, do przodu. Coś dawało im siłę, napęd do działania.
- Też bym poszedł i próbował się go pozbyć - odezwał się Wilk, zerkając dziwnie na magiczkę. W zasadzie spodziewał się po niej takich słów, ale z drugiej strony wolałby żeby powiedziała coś w stylu "ojej, ale straszne, chyba jednak odpuszczę sobie tym razem wycieczkę do kopalni i nie będę wpychać paluchów w szparę między drzwi". Doskonale jednak wiedział, że gdyby Szept powiedziałaby coś takiego należałoby się udać do pierwszego napotkanego maga umysłu by sprawdzić czy ktoś jej nie opętał, bądź nie podmienił - Rano pójdziemy do biblioteki. Jeśli tam nic nie będzie... to puścimy pierwszy zwiad.
*
- Nie chcę sprawiać kłopotów. Będzie mi bardzo miło – Char westchnęła cichutko, ale nie ciągnęła tematu jego urażonego jestestwa i ich pracy. Zostawi to tak jak jest, może do rana mu przejdzie. Może powinna zamiast się zamartwiać pomyśleć nad noclegiem? W końcu chata do największych nie należała, a ona ani myślała się z nim znowu rozstawać... Już wystarczająco długo spała sama i wystarczająco długo była pozbawiona jego towarzystwa. Zresztą na swoje własne życzenie tak miała.
- To siadajcie - pojawił się pan domu. Wysoki, dobrze zbudowany człowiek z ciemną czupryną i równie ciemnymi oczami. Widać było, że ciężka praca nie jest mu obca, a zmęczone spojrzenie tylko utwierdzało ich w tym przekonaniu. Gospodyni podała dużą miskę kaszy na środek stołu i kolejną michę pełną warzyw, darów natury które zdołali wyhodować na tej ziemi. Prócz tego było kozie mleko, albo woda. Nic nadzwyczajnego, choć goście pojawili się w ich domu i to wcale nie byle jacy, nie było jak skombinowac lepszej strawy. Być może znalazł by się jakiś kawałek podsuszonego mięsa, ale byłby to raczej rarytas, którym musieliby się podzielić wszyscy. Char usiadła na niewielkim taborecie i w milczeniu nałożyła sobie nieco kaszy do mniejszej miski i dorzuciła nieco warzyw. Na takiej diecie to pewnikiem schudnie i odzyska dawną sylwetkę, stwierdziła, obserwując jak rodzina się modli do miejscowych bożków i bóstw dziękując za jedzenie i prosząc o dalszą pomyślność. Zabawne było tak patrzeć na ludzi, niby pochodzących z tej samej rasy, ale trochę... innych. Imion tych bóstw nie znała, nie znała ich funkcji. Nie wiedziała nic.
- Masz gdzie spać? -odezwała się do Wintersa gdzieś w połowie opróżniania swojej miski.
*
- Sama je odgrywasz ilekroć odwiedzam burdel.
- Pokaż mi kobietę, która nie będzie robić scen kiedy usłyszy, że jej mąż regularnie odwiedza burdel - odgryzła się kwaśno, nadal niezadowolona.
- Żeby przyjechać, musiałbym najpierw stąd wyjechać. Tego jeszcze nie zdążyłem zrobić.
- To coś ty tu robił tyle czasu? - od razu pojawiły się dziwne myśli. Śledził ją? Planował zamach? Odwiedzał Ametyst? Zresztą nieważne, i tak jej nie powie - Zresztą nie musisz mówić. Wracam do domu, idziesz też? - mówiąc dom miała oczywiście na myśli domek w lesie, nie Czeluść.

draumkona pisze...

- Lepiej, żebyś miał rację. Lepiej, by był to wyjątkowo duży, wielki ork, nie zaś magiczny stwór czy mag… - wyobraził sobie to mimo woli. Walkę z jakimś arcydemonem, ze stworem z dawnych historii, czy jeszcze innym badziewiem. Liczył na łatwe, proste zadanie. Wejdą, wybiją co do nogi i wyjdą. Na razie jednak mogli snuć tylko domysły co do tego co czai się w mrokach byłej krasnoludzkiej siedziby i gdybać w jakim to stanie zastaną dawną stolicę, dawną chwałę Dolnego Królestwa.
- Jak znam nasze szczęście to pewnie trafimy na jakiś relikt przeszłości przed którym nawet Darmar będzie uciekał w podskokach - wargi elfa wygięły się lekko w posępnym uśmiechu kiedy sobie wyobrażał Mrocznego zakasającego kiecę i uciekającym przed czymkolwiek. W zasadzie powinno go to bawić, ale zdązył popaść już w jakiś podły, psi nastrój. nie lubił sam siebie kiedy ogarniała go jakaś dziwna melancholia i apatia. Nie lubił upijać się na smutno, a tak właśnie zrobił. No, może nie był jeszcze spity, ale wcale tak dużo mu nie brakowało.
- E tam, nie psiocz. Ledwie się do roboty bierzemy a ty już marudzisz, normalnie jak baba - Ymir rzucił w elfa papierkiem po maślanej babeczce, ale ta nie doleciała i opadła smętnie na podłogę - Gdzie twój upór i wola walki? Gdzie ten elfiak co miał siły stawić czoła każdemu?
- Ten elfiak myśli racjonalnie, bo odpowiada za królestwo - burknął Wilk, teraz już kompletnie tracąc humor mimo prób krasnoluda by go rozweselić. Rozmowa chyba schodziła an zły tor i Ymir spojrzał na magiczkę wzrokiem szukającym pomocy.
*
- Zawsze mogę wrócić do gospody – ta odpowiedź jej się nie spodobała. jeśli chciał wracać to na pewno bez niej nawet jeśli ona byłaby chętna do powrotu. Zapewne sięgnąłby argumentów typu bezpieczeństwo, Gildia, mogą nas śledzić, ale ona o to nie dbała. Liczyło się tylko to, że chciał iść gdzieś bez niej, znowu zostawić ją samą sobie, a na to pozwolić nie zmierzała. A co jeśli to jego Gildia śledzi i przy okazji tylko wpadli na nią? Wszystko było możliwe. Musiała go chronić.
- Chyba, że znajdzie się tutaj dla mnie miejsce - to już brzmiało lepiej. Spojrzała na gospodynię, na gospodarza, a ci mieli bardzo zamyślone miny, jakby zezwolenie na pobyt było decyzją bardzo poważną w skutkach i ciężką.
- Nie mamy wiele miejsca, ale jeśli nie przeszkadza wam jasnie panie podłoga, to możecie tu zostać - Char byłaby zaoferowała szybką transmutację paru desek w stelaż łóżka, ale przypomniała sobie o tym co zdarzyło się ledwie parę godzin temu. Nie mogła. Z cichutkim westchnieniem wróciła wzrokiem do obserwacji Devrila, wyczekując jego słów wyrażających chęć bądź niechęć pozostania w chacie.
*
- Nie zamierzasz wracać do Czeluści?
- Nie. Zgłosiłam, że nie mam misji, nikt mi nic nie przydzielił, Szczur znów zniknął więc czekam na zadanie, nie będę przecież za nim latać jak głupia - już za jednym mentorem latała i teraz stał tu przed nią, całkiem bez powodu, bez misji do wykonania, po prostu dlatego że chciał. Przynajmniej miała taką nadzieję. Zeskoczyła z zajmowanego dotąd parapetu i ruszyła wolnym krokiem w kierunku drogi do Medrethu. Kolorowe lampiony zdobiące budynki stolicy oświetlały im drogę, przynajmniej z początku, póki nie weszli na biedniejsze rejony gdzie mogli liczyć tylko na pochodnię i to od czasu do czasu. Większość drogi milczała, nie wiedząc co ma mówić, a widząc, że Luciena coś jakby gryzie.
- Widziałeś się z dziećmi? - spróbowała zacząc neutralnie, pytaniem o dzieci. W końcu one nikogo nie usiłowały zaciągnąć do łóżka ani nie odwiedzały burdelów.

draumkona pisze...

- Ten elfiak jest jeszcze bardziej uparty niż ja. I na pewno ma w sobie więcej siły. Z całą pewnością myśli racjonalnie, ale na pewno nie pesymistycznie. Gdyby myślał, stwierdziłby, że nie wytrzyma z taką wredotą - dopiero kiedy dotknęła jego ramion zaczynając lekki masaż poczuł, jak bardzo jest spięty i poddenerwowany. Dotyk był przyjemny, choć czasami zdarzało się, że łapał go niewyjaśniony skurcz i leciutko się krzywił. Chyba naprawdę powinien się rozluźnić, odpuścić chociaż na tę parę godzin.
- Zobaczymy. W razie czego dobrze byłoby, by ze zwiadem poszedł ktoś z krasnoludów. Nikt tak nie orientuje się w podziemiach i nie poznał Morii. Nie wspominałeś… Jak ma się twój syn? - trunek jej i Wilk był dokładnie taki sam, elfiak nic do jej kielicha nie dolewał, nie rozcieńczał i nie osłabiał w obawie o głowę królowej. W końcu była już dużą dziewczynką, a on nie musiał jej kontrolować we wszystkim.
- Wciąż jeszcze jest pod opieką matki. Ale już niedługo będzie miał swoje mrguug i będzie w końcu mógł zacząć się uczyć wszystkiego co powienien umieć męzczyzna - mrguug był rytuałem. Starym jak kamień, starym jak cały kransoludzki świat. Był to moment kiedy młody krasnolud - jeśli był płci męskiej - odchodził od matki pod opiekę ojca. Ścinano mu wtedy włosy, otrzymywał swoją bransoletę klanu i pierwszy przydomek, który nierzadko tak wiązał się z właścicielem, że nazywano go już tak do końca. Dopiero wtedy takiego chłopca zaczynało się traktowac jak młodego mężczyznę, jak kogoś kto za wiele lat założy swoją rodzinę, której będzie bronił. Wtedy to zaczynano też uczyć młodzików rzemiosła, zabawy z drewnianym toporkiem zmieniały się w ciężkie ćwiczenia, a zabawy z kolegami zmieniały się w rywalizację. Tylko najsilniejsi dorastali by zasilic później szeregi wojowników i zwiadowców klanów - A jak się miewa jej małą, wredna wysokość? - krasnolud lubił rozmawiać o bliskich. Lubił się czasami pochwalić co też jego syn wymyślił, co nawyprawiał, albo jak bardzo napędził mu stracha.
- Z dnia na dzień ma coraz dziwniejsze pomysły, do wizji chyba zaczyna coraz silniej mieszać się magia - w zasadzie to, że Mer będzie magiem było bardzo oczywiste, choć do tej pory najsilniej dawały im popalić losowe wizje. Teraz równie ważna jak nauka jasnowidzenia była nauka magii i jej kontroli, a to już nie była jego broszka. Nie tak do końca, bo on się jakimś wspaniałym magiem nigdy nie czuł i tu pierwszeństwo oddawał Szept - Powoli też zaczynamy uczyć ją historii, rodów i tego jak działa królestwo - w końcu jako przyszła królowa powinna to wiedzieć. Jak trochę podrośnie to zacznie ją uczyć niecnych, politycznych forteli, dzięki którym uniknie sprzeczek, a przynajmniej ich większości, z Radnymi. Aż na samą myśl (i pod wpływem dotyku pewnej magiczki) zrobiło mu się lepiej.
*
Char spała jak kamień. Stres ostatnich dni ją wykańczał, tak samo jak niepokój o siebie i o Devrila. Głównie o niego. Pluła sobie w brodę o to jaka była nieostrożna kiedy używała alchemii za gospodą, powinna była pomysleć, a tak... Ach, szkoda było słów. Nie sypiała najlepiej aż do momentu kiedy pojawił się on i mogła usnąć w ramionach Wintersa, co zdecydowanie działało kojąco na nerwy i stres. I byłaby spała dalej, gdyby nie rozmowa, która bądź co bądź do niej docierała.
- Jak to nie żyje?

draumkona pisze...

- Znaleźli go w kopalniach. Martwy. Podobno wypadek, ale nasi znaleźli małą ranę pod pachą. Nic. Nikt nie widział, nie słyszał, nie wie. Mamy stąd znikać. Jakby jednak Żar coś chlapnął. Lepiej, by nikt inny nie wpadł w Wirgini. - zaspana podniosła się z łóżka i cichutko podeszła do rozmawiających mężczyzn. Początkowo walczyła z przemożną ochotą przytulenia się do Deva, ale w końcu przegrała. Wsunęła dłonie pod jego ramię, oparła o nie policzek i wlepiła półprzytomne spojrzenie w kolejnego członka ruchu, którego widziała pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.
- Co się dzieje? - spytała, usiłując ukryć zdradzające ją zmęczenie - coś poważnego? - po tym pytaniu mężczyzna oświecił ją co do śmierci Żara i podobnie jak Dev, nie potrzebowała już więcej żadnych pobudek. Ale ramienia nadal nie puściła. Dłuższą chwilę rozmyślała nad sytuacją, aż w końcu sie odezwała - Muszę go obejrzeć. Żara. Ciało znaczy się - miała niejasne, paskudne przeczucie, że zna jego oparwców i naprawdę wolałaby się mylić.
*
- Ale jesteś tutaj. Z elfami.
- Co? - Zhao nie nadążała już za tokiem myślenia Cienia. Raz mówił o Cieniach, raz o Wilku, a jeszcze kiedy indziej o nie wiadomo czym. Przystanęła już na granicy lasu, patrząc na niego niezrozumiale. O co mu chodziło? - O co ci chodzi? Słuchasz mnie w ogóle? Dobrze się czujesz? - podeszła, dotykając teatralnie czoła Cienia, doszukując się gorączki, ale takowej nie znalazła. Znów otrzymał uważne spojrzenie, tym razem bardziej oceniające. Zhao zastanawiała się co też może chodzić po tej Cieniowej głowie - W Czeluści... nie czuję się najlepiej - ujęła to najdelikatniej jak mogła, odsuwając się i znów ruszając do chatki - Jak intruz trochę.

Zombbiszon pisze...

- Naprawdę uważasz, że... Guldor? Że on? - Ledwo powstrzymywałem się od śmiechu - Ten błazen prędzej załatwi się pod czyimś oknem, niż wybije całą wioskę. - Szkoda, że nie wie ile w tym prawdy - Ale jedno muszę mu przyznać. Jeśli chodzi o biżuterię, to lepszego jubilera nie znajdziesz. - I tu była prawda. Sam widziałem jak nie raz naprawiał tak zniszczone amulety, że nadawały się tylko do wyrzucenia. - I tak, znam go dość dobrze. W końcu raz mi pomógł. I to bardzo.
Tak. Do tej pory mu nie zapomnę tego co dla mnie zrobił. Szczerze powiedziawszy, to braknie mi życia by mu się odwdzięczyć, ale może znajdę jakiś sposób. Jednak Szept miała rację w jednym. Guldor coś wiedział. Wiedział więcej niż chciał a może i mógł powiedzieć. Teraz to mnie uderzyło z siłą sztormu. Cokolwiek zniszczyło tą osadę było potężne.
- Chyba powinniśmy poszukać czegoś, co pozwoli nam ustalić co się tu wydarzyło. - Spojrzałem pod stopy. Ten popiół nie dawał mi spokoju. A do tego ta dziwna aura, przez którą atmosfera stała się nieco ciężka.

Elias

[Ciesze się, że się podobała niespodzianka ;)]

draumkona pisze...

- Mam nadzieję, że nie pójdzie w moje ślady i nie zacznie opuszczać co nudniejszych nauk. A raczej bardziej nielubianych. - zerknął na nią ciekawsko, gotów posłuchać o tym więcej. W końcu wstyd się przyznać, ale o takich szczególikach z jej życia nie wiedział, a przecież chyba jako jej mąż powinien. Zastanowił się chwilę nad tą myślą, aż w końcu ją porzucił nie mogąc się skupić na jednym temacie. Zwłaszcza, że przez alkohol i jej dotyk miał co innego w głowie. Niedobra magiczka.
Ymir obserwował elfią parę i zastanawiał się czy to już ten moment w którym powinien ich zostawić samym sobie i iść spać, albo chociaż nie przeszkadzać. Znał Wilk nie od dziś, ani nie od wczoraj i wiedział kiedy coś było na rzeczy. Nie było to coś złego, nie było to spowodowane nerwami, ale pani magiczce jak nikomu innemu udało się wyprowadzić go ze stadium złego humorku. Dopił swój trunek do końca, kieliszek odstawił na bok i zsunął się z krzesełko, ciężko stając na ziemi.
- No moje gołąbeczki, to ja się zbieram - zagaił, mrugając do Szept, muskając swoją długą brodę dłonią i po prostu sobie idąc, lekko tylko się zataczając.
- Dobranoc Ymir - pożegnał go elfi władca, wcale nie śpiesząc się by przyjaciela zatrzymać. A wszystko przez kobietę stojącą za jego plecami. Odczekał chwilę, aż drzwi się za krasnoludem zamkną i podniósł się, niebezpiecznie szybko znajdując się przy niej - Wiesz, że takie pieszczoty i alkohol prowadzą do jedynego słusznego rozwiązania? - mruknął, przyciągając ją do siebie, ale jeszcze nie czyniąc żadnych erotycznych czynności.
*
- Możemy zobaczyć ciało. Niekoniecznie miejsce.
- To się lepiej pośpieszcie. Będą go chować, a kopać w ziemi raczej nie chcecie.
- O której mają go chować? Wiesz?
- Jakoś niedługo, niewiele czasu zostało więc się śpieszcie - Char nie trzeba było dwa razy powtarzać. Już układała w głowie plan działania, już duchem była na miejscu choć nie wiedziałą gdzie mają się udać. Na szczęście w porę udało jej się oprzytomnieć z tego zapału do pracy i zapytać:
- A gdzie go mają chować?
- W zagajniku, jak pójdziecie wzdłuż rzeki to przy moście w prawo i obok głazu w lewo, tam zwykle naszych chowali jak co poszło nie tak - skinęła głową, zapamiętując wskazówki przekazane przez mężczyznę. Wyglądało na to, że nie ma po co wracać do łóżka, a powinna zacząć się ubierać jeśli mają tam zdążyć. W końcu mieli tylko jednego konia. No i musieli zachować szczególną ostrożność, alchemicy Gildii wciąz mogli być w pobliżu.
- To idę się ubrać - obwieściła, niechętnie opuszczając bok Devrila i znikając w ciemnościach niewielkiej izby w której spędzili dzisiejszą noc.
*
- A ja nie należę tutaj. Tutaj ja jestem intruzem - westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że ta rozmowa nie prowadzi do niczego dobrego, a do ewentualnej kłótni, kolejnej już z rzędu i rozstania, przynajmniej na te parę tygodni jak to mieli w zwyczaju. Dłuższą chwilę mierzyła go wzrokiem, nie wiedząc co ma powiedzieć żeby uniknąć kolejnej kłótni.
- Ale jesteś mój i to powinno cię obchodzić - gdyby rozumować to w ten sposób, to ona nie powinna przejmować się Cieniami - Lu, chcesz się znowu kłócić? Bo ja nie. Nie lubię Czeluści, czuję się tam trochę jak więzień... Nie przywykłam do siedzenia w zamkniętych kryjówkach w jaskiniach czy podziemiach. Większośc dzieciństwa przesiedziałam pod ziemią, więc teraz nie chcę. A skoro nie ma dla mnie misji jak na razie... To chcę posiedzieć tutaj. W lesie. Nie w stolicy, nie z Wilkiem jak ci się wydaje, nie dla niego. W lesie mam spokój. Nikt nic nie chce, mało kto tam w ogóle dociera - nie wiedziała czy sens wypowiedzi do niego dotarł, czy znów nie uczepi się tego, że wymówiła przydomek tak znienawidzonego przez niego elfa. Chciała spokoju, to przede wszystkim. Niepewnie zbliżyła się do niego, tym razem nie po to by badać czy ma gorączkę, ale po to by sie przytulić, tak po prostu, licząc na zażegnanie konfliktu.
- Jak ci tu tak źle to możemy jeszcze pojechać do Demaru... To najbardziej neutralne miejsce jakie nam zostaje.

draumkona pisze...

- Na razie to tylko masaż. I odrobina alkoholu. I ty - szczerze rozbawiony uniósł brew, z zawadiackim uśmieszkiem na ustach chcąc by kontynuowała swój wywód, ale niestety na tym sie skończyło, pozostał jedynie dotyk i niecierpliwe ręce pewnej magiczki usiłujące pozbyć sie jego tuniki. Uniósł dłonie, puszczając jej biodra i pomógł rozsupłać rzemyki wiążące materiał, trzymające to wszystko w całości. Pozwolił tunice zsunąć się po ramionach, w porę ją pochwycił i przewiesił przez fotel, ustami doszukując się warg Szept. Po chwili wrócił do pieszczot, do drażniąco powolnego rozwiązywania tasiemek sukni, zupełnie jakby specjalnie ją tak podpuszczał by rozebrała się sama robiąc przy tym małe, prywatne widowisko. On nie miałby nic przeciwko.
- Nie umniejszaj swojej roli - mruknął tylko, przypominając sobie że wypadałoby przecież coś odpowiedzeć, a nie tylko skupiać się na chędożeniu.
*
- Gotowa?
- Zawsze jestem gotowa, nawet kiedy jestem w negliżu - usłyszał w odpowiedzi, kiedy naciągała na nogi wysokie, nieco przybrudzone buty. Nie miała czasu żeby je oczyścić, w zasadzie nie miała czasu na nic. Palcami przeczesała włosy, licząc na to, że same jakoś się ułożą, przetarła twarz wilgotną szmatką i narzuciła na ramiona płaszcz. Jak na obecną pogodę i tak było to za mało, ale nie miała nic więcej. Poza tym zdążyła już nawyknąć do trudów podróży, więc nawet nie zamierzała mówić o czymś tak przyziemnym jak chłód.
Jechali powoli, ledwie stępa, ale jej to wcale nie przeszkadzało. Siedziała za plecami arystokraty, obejmując go ciasno, nie chcąc puścić ani na chwilę. Niewiele się odzywała, myślami będąc przy swoich przypuszczeniach i przy trupie, rozmyślając nad tym co może tam zobaczyć i co jeśli jej podejrzenia się potwierdzą. Czy powinni brnąć w to dalej? Odpuścić? Podejrzewała, że tę decyzje podejmie już Alastair po tym jak zdadzą raport, więc i tak czekała ich podróż do Keronii.
- To tu? - spytała, wyrwana z zamyślenia, kiedy zatrzymał konia. Wychylając się nieco zza jego ramienia dostrzegła niewielką grupkę ludzi, dosłownie parę osób gromadzących się nad dołem i leżącym obok ciałem. Zdążyli.
*
- On mnie wkurza. To, że tu jest i jak na ciebie patrzy. Wiem, że nie jesteś… że nie byłabyś… z nim… Ale on mnie wkurza. On i te jego gierki. - Zhao nie wiedziałą jak jeszcze ma mu powiedzieć, że jeśli Wilk jest zainteresowany jakąś magiczką, to tylko taką o kasztanowych włosach i szarych oczach. Taką z wysokiego, starego rodu, związaną silnie z magią, a nie byle elfką włóczącą się gdzie popadnie, a nawet odwiedzającą sabaty.
- Nie ma żadnych gierek. Jest zapatrzony w Nirę, więc daj w końcu spokój. Odpuść po prostu. Zajmij się mną, a nie domysłami - tak było dobrze, kiedy nie burczał, nie klął, ani się nie wściekał, a po prostu stał tak ją obejmując. Czuła jak nawija sobie na palec kosmyk jej włosów i objęła go mocniej, chowając twarz na piersi Cienia, rozkoszując się chwilą spokoju bez kłótni i wypominek - Chodź, musimy odpocząć. Jutro zastanowimy się co dalej - spróbowała jeszcze raz go przekonać do pójścia do chatki.

draumkona pisze...

Usiadł posłusznie, dając się jej tak po prostu powalić, jakby miała niewyobrażalną siłę. Obserwował jej ruchy, wodził wzrokiem za drobnymi dłońmi rozwiązującymi miękkie tasiemki, obserwował materiał sukni powoli zsuwający się z ramion, obnażający delikatną skórę bez skazy. Cierpliwości i sił do tego by się pohamować starczyło mu tylko do momentu w którym suknia opadła do pasa. Jego silna wola w jednej chwili zniknęła, a on porwał ją do siebie, przyciskając do siebie, dłońmi majstrując przy reszcie jej ubioru chcąc się go jak najszybciej pozbyć.
- Znowu to robisz - mruknął w jej szyję, zaciskając palce na miękkim udzie magiczki - Odbierasz mi zdolność myślenia. Tracę rozum - więcej słów nie było, bo i głos elfa odmówił całkiem posłuszeństwa, zdolność myślenia zanikła, pozostało tylko ślepe pożądanie i coś czego bardzo długo nie mógł nazwać odpowiednim słowem, a którego nauczył się stosunkowo niedawno jak na swoje lata. Miłość.
*
– Co spodziewasz się znaleźć?
- Gildię - odpowiedziała tajemniczo, dając mu się zsadzić z konia, miękko lądując na poszyciu lasu. Chwilę się zawahała, nie wiedząc od czego zacząć, trzymając się kurczowo jego ramion, jakby zaraz miała spaść choć nie było już z czego spadać. Po chwili puściła go w końcu i oddaliła się, witając żałobników skinięciem głową, oszczędnym słowem pociechy.
- Muszę go obejrzeć - obwieściła, zerkając na córkę, syna i wdowę.
- Ale bo to się tak godzi? Spokój zmarłemu naruszać... - zaczęła ich zguba, ale Char miała już na to gotową wymówkę.
- To co dopadło go w kopalni może dopaść później twoje dzieci. Jeśli to jakiś stwór, to trzeba się tym odpowiednio zająć, wynająć kogoś - to mówiąc już była przy trupie, oglądając dokładnie ubiór, badając każdego siniaka i mniejsze ranki, doszukując się tego, co było charakterystyczne dla starć alchemików. Żar może i nim nie był, ale zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, w okolicy kręciła się Gildia, musiała więc sprawdzić. Przewracała trupa z jednego boku na drugi, a w tle było słychać urywany szloch dzieci i ciężkie westchnienia wdowy, która wciąz nie mogła się pogodzić z zakłócaniem spokoju truposza. Rana pod pachą nie znaczyła dla niej nic szczególnego, być może ostrze po tak małym przedmiocie było zatrute, ale to już nie jej oceniać. Przydałby się Wilk...
- Być może to robota Wypłoszy. Lubią gnieździć się w kopalniach - mruknęła, doskonale wiedząc, że żadnych wypłoszy tu nie ma. Kopalnie miały zbyt płytkie tunele by ściagnąc uwagę stworów głębin, które mieszkały chociażby na chodnikach Dolnego Królestwa, tych starych i zaniedbanych z opuszczonymi posterunkami - Nie będę was dłużej niepokoić - podniosła się, dłonie wycierając w płaszcz i wracając do Devrila, zajmując miejsce tuż przy jego boku - Najprawdopodobniej trucizna, uszkodzeń typowych dla alchemii nie widzę. Być może to nie nim Gildia się tak zainteresowała by tu posłać ludzi - i to nie byle jakich. Alchemik jaki ją dopadł transmutował bez użycia kręgu, korzystał tylko z dłoni. Tak jak ona. To nie był ktoś przypadkowy...
- I co teraz? - spytała, kiedy oddalili się nieco - Wracamy do Ala?

draumkona pisze...

*
Jego rozumowanie nieco ją rozbawiło, choć na dłuższą metę potrafiło być męczące. Czy ta obsesja go kiedyś opuści? Czy już zawsze będzie podejrzewał Wilka o podkochiwanie się w niej? Z jednej strony jej to nawet schlebiało, ale z drugiej... To była kolejna rzecz o którą bardzo łatwo mogli się pokłócić, zupełnie jakby mało było różnic między nimi.
Zaprowadziła go prosto do chatki przy jednym z jezior gdzie czasami można było spotkać Ducha Lasu. Tym razem nie było nikogo z wyzszych bóstw, jedynie grzechoczące duszki kodama obsiadujące pobliskie drzewa i krzewy, świadczące o dobrej kondycji tutejszej flory. Duszki jarzyły się w ciemnościach miękkim, mlecznym światłem i ktoś widzący je z daleka, a niewtajemniczony mógłby je pomylić ze świetlikami. Zhao uśmiechnęła się lekko pod nosem na ich widok, ciesząc się, że w końcu dotarła do domu i udało jej się przyprowadzić największego awanturnika jakiego nosiła ta ziemia.
- Jesteś głodny? Mam tu trochę zapasów... Wody wbród, więc można się też i umyć. Albo po prostu połozyc się spać.

draumkona pisze...

Nawet mu przez myśl nie przeszło żeby mówić cokolwiek o zmęczeniu, choć takowe się pojawiło. Rany wciąż nie do końca się zasklepiły, a on nadal był osłabiony, ale ani myślał rezygnować z tej rozrywki. Poza tym, pomijając swoje własne zachcianki, miał tu pewną niewyżytą magiczkę do poskromienia. Lubił tak o sobie myśleć, jakby był jedynym elfem na świecie zdolnym ją należycie wymęczyć. Nie wiedzieć czemu, taka myśl zawsze dodawała mu swego rodzaju otuchy, podnosiła na duchu.
Po wszystkim leżał wygodnie rozciągnięty na łóżku, z ciepłym ciałem przytulonym do boku. Dłonią leniwie przeczesywał rozczochrane, kasztanowe włosy, a w geście tym zawierało się tyle delikatności i czułości, o które sam siebie by nie podejrzewał. Nie w takim stopniu. Z wolną ręką podłożoną pod głową obserwował szybko znikające za górami słońce. W Atax, w dolinie zmierzch zapadał nieco szybciej niż w takiej Karmazynowej Twierdzy, która wtulona była w wysoko położone górskie skały. Rozmyślał nad obowiązkami nadchodzących dni, nad tym jak rozwikłać sprawę z orkami i Morią, jak podjąc sprawę z którą zjawił się tu ambasador. Elfy z Quingheny nie fatygowałyby się tu przez całe morze i pół kraju tylko po to, by przypomnieć mu o tym, że istnieją. Sprawa musiała być poważna.
Lekki ruch u jego boku wyrwał go z zamyślenia, zerknął na mruczącą coś pod nosem Szept i uśmiechnął się lekko, przekręcając na bok, odgarniając z jej twarzy parę zbłąkanych kosmyków. Nie wiedział czy spała, czy tylko leżała z przymkniętymi oczami, ale lubił na nią patrzeć. Więc patrzył, nie zważając na to czy robi z siebie teraz zakochanego głupka, czy nie.
*
- Muszę przekazać ostrzeżenie, by reszta stąd zniknęła. Co mądrzejsi już to prawdopodobnie zrobili. Potem… muszę przekazać ostrzeżenie Alowi. Wieści dotrą do niego przed nami, ale dla ich poszerzenia i tak będziemy musieli się spotkać z Kolekcjonerem. Potem zaś… wszystko zależy… jeśli nie będę miał nic nowego ze zleceń, będę wolny. - ich spojrzenia się skrzyżowały, a mimo poważnego tonu i powaznej sprawy, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Spróbowała zapanować nad miną, ale jej opanowanie i gra aktorska zawiodły na całej linii. Spuściła głowę, udając, że musi spojrzeć na swoje buty, a tak naprawdę, w sekrecie kryjąc uśmiech.
- Alchemicy opuścili kwatery na wiosnę, co oznacza, że i ja będę wolna. Oczywiście jeśli nie będę miała żadnego nowego zlecenia - zażartowała sobie, przekręcając nieco jego słowa. Stanęła na palcach, by sięgnąć jego warg, całując je leciutko, delikatnie, bo przecież bądź co bądź byli na pogrzebie a nie w karczmie - Im szybciej wyruszymy tym lepiej - szepnęła, stając z powrotem na ziemi i znów zadzierając głowę by móc na niego spojrzeć. Czasami wyklinała w duchu swoją awersję do mleka w dzieciństwie, może gdyby je piła to teraz byłaby choć odrobinę wyższa? - Chodź, zanim coś się stanie - pociągnęła go za rękaw koszuli, z zawadiackim błyskiem w oku.

draumkona pisze...

*
- Coś bym może zjadł - skinęła głową, krzątając się przy niewielkiej szafce w której trzymała większość swojego kuchennego dobytku. Znalazła nieco czerstwy chleb, był też kawałek sera i warzywa. Były zioła, ale podejrzewała, że Lucienowi mogłyby co najwyżej posłużyć jako przyprawa do mięsa, którego nie mieli. Były ziemniaki, które obrane niewielkim nożykiem, trafiły do metalowego, nieco krzywego rondelka zawieszonego nad paleniskiem. Nad nim z kolei, w samym dachu, ziała niewielka dziura, by dym miał którędy uchodzić. Wiązać się to powinno ze stratami ciepła, ale tylko wtedy gdyby nie była magiem. Prosty gest dłonią i w duchu wypowiedziane zaklęcie zabiegały utracie ciepła przez jakiś czas.
Przygotowanie zjadliwej kolacji nieco jej zajęło, więc w międzyczasie po prostu zrzucała kolejne warstwy ubioru, przebierając się w coś luźniejszego, a raczej zostając w prostej, długiej spódnicy spiętej wąskim paskiem i luźniej koszuli wciśniętej za ów pasek. Chcąc być dobrą żoną dołożyła wszelkich starań do tego by ziemniaki były dobrze doprawione i dogotowane, a warzywa świeże, przynajmniej w miarę. Do tego wyszukała stary, zakurzony kompotu z gruszek i rozlała go do dwóch kubków, jeden podając jemu, a drugi zostawiając sobie. Jeść musieli na podłodze, na jednej ze skór oddzielającej ich tyłki od chłodnych desek.
- Jakie masz plany? Rada cię nie wzywała? - podpytała, oblizując palce po ziemniaczku.

draumkona pisze...

- Nie śpisz?
- Nie - mruknął, muskając jej czoło wargami w opiekuńczym geście. Troszkę pożałował, że ją obudził, tak słodko spała. Bo to, że to on był powodem jej wybudzenia załołozył już z góry, nie mysląć nawet o tym że może się mylić.
- Jak ty to robisz, że przez ciebie wychodzę na niewyżytą?
- Po prostu... jestem - znów mruknięcie i lekkie muśnięcie skóry jej policzka. Mogłby sobie tak tutaj leżeć i do końca świata, wystarczyłoby żeby ona była obok. Nie wiedział kiedy tak mocno przepadł, kiedy wpadł jak śliwka w kompot i zakochał się tak na zabój. Zrobił dokładnie to, przed czym przestrzegał go ojciec, przed nadmiernie okazywanymi uczuciami. Amon był specyficznym elfem, szanował go oczywiście jako ojca, jako króla, ale nie mógł się z nim zgodzić odnośnie uczuć i ich okazywania - Wyspałaś się? Potrzebujesz czegoś? Może owoców? Śniadanko? Kawa z mlekiem?
*
- Trzymaj się – i tak też zrobiła, ciasno chwytając go w pasie, ani mysląc by puszczać. Policzkiem oparła się o plecy arystokraty, oglądając szybko przesuwające się krajobrazy. Rzeka, łąki, jakaś wioska i kobiety wieszające pranie, wieśniacy łowiący ryby w bajorku, wędrowni kupcy i trupa aktorska z wozem. Nawet się nie zorientowała kiedy dotarli pod Ilunę, a Dev wstrzymał konia. Zaniepokojona zerknęła mu przez ramię, chcąc zobaczyć co się dzieje. Pojawili się w godzinach szczytu kiedy do miasta była po prostu kolejka, bo ludzi sprawdzano. Nie zawsze i nie każdego, ale na wyrywki co opóxniało przepływ masy ludzkiej i zwierzęcej.
- Masz jakiś plan jak się dostać do Keronii? Statek? Tak chyba byłoby najszybciej... - a wiadomo, że jak statek to zaraz nadzieją się na jakies morskie potwory czy piratów. Nie wiedzieć czemu, Vetinari działała na takie rzeczy jak magnes. Być może fakt, że jako dzieciak więcej czasu spędzała na morzu miał coś z tym wspólnego? A może po prostu ktoś ją przeklął po trzykroć i miała w tym wszystkim udział magia? Choć tym razem, jak nigdy dotąd, wolałaby spokojną podróż. Ona mogła się rozbijać, trafiac na bezludne wyspy czy polowac na rekiny, ale Devril? Nie, przy nim nie powinny sie dziać tak niebezpieczne rzeczy. To nie wypada.
*
- Smaczne - on, nienawykły do chwalenia, a ona nienawykłą do ich przyjmowania. Spojrzała na niego dziwnie, niemal dziko, jakby zmieniła się w spłoszonego zwierza który nie wie czy ma podejść i dać się pomiziąc za uchem, czy uciekać w krzaki. nerwowym ruchem przetarła trzymany w dłoni talerz, aż w końcu uśmiechnęła się lekko w podzięce za, bądź co bądź, komplement.
- Na razie nie. Czeluść miała problemy w podziemiu, coś owadopodobne wylazło z tunelu… Powiedzmy, że mam się zorientować, co to za sojusz elfy i krasnoludy. I czy ma związek z tą przerośniętą ważką.
- Czeluść jest za daleko by ten sojusz miał wpływ na to co wychodzi z wasz...naszych tuneli do Cieni - siedziała już obok, z pustym talerzem ułożonym na nogach. Kończyła właśnie drugiego ziemniaczka - Jak mi pokażesz jakis obrazek z tą ważką to może coś podpowiem - nie była co prawda potworoznawcą, ale swoje już wiedziała. Przyżyła parę ładnych lat na tym świecie, była w różnych miejscach i czego zdołała się dowiedzieć to jej. A wielki robal w kryjówce Cieni nie oznaczał zagrożenia tylko dla Bractwa, ale i dla jej rodziny. Zamyślona, upiła łyk swojego kompotu. Słodki. Może nawet ciut za słodki jak na jej gust, będzie musiała nad tym popracować.
- Chcesz się w to mieszać? W Morię? - spytała, zerkając na niego spod oka, nie wiedząc jak ma sama do sprawy podejść.

draumkona pisze...

- Nawet. Się wyspałam. Chociaż trochę mnie wymęczyłeś, panie specjalisto. Kawy nigdy nie odmówię. Tylko nie zrywaj się od razu, bo będzie mi zimno i nie będę miała się do kogo tulić.
- Och... - a on właśnie miał się podnosić i iść spełnić zachciankę jej królewskiej mości odnośnie kawy i ewentualnych owoców czy ciasteczek. Co prawda ciasteczka z rana to nie był dobry pomysł, ale chciał jej dogodzić. Rzadko to robił, więc może nie będzie marudzić tak jak jego siostra kiedy proponował jej ciastko z czystej dobroci serca? Nie miał chyba sił na słuchanie o tym jak szybko można utyć jedząc na śniadanie ciastka i w skrytości ducha liczył na to, że Szept nie zwraca na takie rzeczy uwagi - To jak mam ci przynieść małe co nieco kiedy nie chcesz żebym sobie szedł, hm? - co prawda mógłby poczekać, może nawet ją jakoś utulić do snu albo chociaż drzemki, ale do tego już się nie nadawał. Podniósł się na łokciu, znów ja obserwując, jakby nie miał lepszego zajęcia niż tylko badać wzrokiem kształty jej ciała tymczasowo przykryte ciepłą kołderką
- A może jednak pójdę i szybko wrócę?
*
Podróż minęła w zasadzie bez większych problemów, co ją cieszyło. Morze, ocean zawsze działały na nią dobrze i ten rejs nie należał do wyjątków. Mogła nieco odpocząć od wszystkich trosk tego świata, posiedzieć na bocianim gnieździe i pomachać bosymi nogami, nacieszyć się pozorną wolnością. Może kiedyś wróci na morze? Chociaż... jeśli ma wyjść za Devrila to raczej się to nie stanie, bo z Drummor daleko było do portów, daleko do krzyków mew i łopotania żagli. Będzie za tym wszystkim tęsknić. Tak jak tęskniła dotąd.
Dalej był znów ląd, Keronijskie ziemie, Królewiec i w końcu mieszkanie maga. Nawet się specjalnie nie szykowali do spotkania, jak zeszli z drogi tak zawitali w jego bądź co bądź gościnne progi. Vetinari marzyła o gorącej kąpieli, o odpoczynku i ciepłej misce zupy. Takiej dobrej, najlepiej rosołku a nie zupopodobnego kapuśniaku na kapuście sprzed wieku. Albo mięsko. Taki kotlecik pyszny... Albo chociaż kawałek pieczonego królika. Cokolwiek, co nie było sucharem albo kawałkiem suszonego mięsa czy cebulą.
- Ty mówisz - mruknęła, kiedy stali pod drzwiami, a kroki zza nich zwiastowały nadejście właściciela mieszkania - A potem musimy się umyć, coś zjeść... Bo jak nie, to jak tu stoję przysięgam ci earlu Winters, wytnę ci serce i zjem na śniadanie.
*
Nie zdązyła ugryźć się w język, słowa padły a ona żałowała, że prędzej mówi niż myśli. I prawdę mówiąc spodziewała się kłótni, trzaskania drzwiami i latających talerzy mimo tego, że się poprawiła, ale Lucien... Jakby nieco złagodniał, a dalsze ciągnięcie rozmowy tylko usypiało jego gniew czy żal o "wasze" zamiast "naszych". Po prawdzie odzwyczaiła się myśleć o Bractwie jak o czymś co dotyczyło też jej. W końcu sporo czasu spędziła jako wyrzutek, na własne zresztą życzenie.
– Wielkie, owadopodobne, trochę jak patyk.
- Może gigantyczna modliszka przyszła wam wszystkim poodgryzać głowy? - zażartowała sobie okrutnie z nieszczęścia jakie nawiedziło Czeluść, bo i czarny humor się jej dzisiaj trzymał. A korzystając z tego, że był obok, oparła głowę na umięśnionym ramieniu Cienia, patrząc w tańczące pod pustym już rondelkiem płomyki. Były małe, u kresu swej żywtoności w zasadzie, ale wciąz grzały - Nie z takimi rzeczami sobie Cienie radziły, gigantyczna modliszka nie może się równać z chociażby Figlem.

Sorcha pisze...

Sorcha podniosła na królową ponure spojrzenie z pod splątanych kosmyków.
— Ja nie mam z nim nic wspólnego — odezwała się gniewnym tonem. — Kto sprzedał wam informacje, że cokolwiek mogę wiedzieć? Skąd w ogóle wiecie kto jest moim ojcem? A jeżeli jesteście już tak świetnie doinformowani, to jedno wam powiem: nigdy nawet nie widziałam go na oczy. Cokolwiek uczynił, jest to sprawa między nim a wami. Nie mogę być nawet waszym zakładnikiem. Ten gość… gdziekolwiek teraz jest i cokolwiek teraz robi, nie uznaje we mnie żadnej wartości.
I miała nadzieje, że teraz dadzą jej spokój, chociaż patrząc na nieprzenikniony wyraz kobiety mogła się spodziewać, że łatwo nie będzie.

draumkona pisze...

- Może… - skoro nie protestowała i już nie miała nic przeciwko temu by jednak na chwilę ją zostawił samą w wygodnym łóżku, z czego skorzystał, ostrożnie wyślizgując się spod pościeli i stając na nogach. W słabym świetle wstającego poranka dało się dostrzec nierówne, krzywe blizny zdobiące plecy elfa, pamiątki po przebytych potyczkach i część nieskończonego tatuażu, który już pewien skrawek zabliźnionej skóry pokrywał. Nim jednak zdoązyłaby przyjrzeć się wzorom na tyle by odgadnąć co tworzą, na ramiona narzucił koszulę, a na tyłek wciągnął spodnie. Butów nie włożył, nie miał ani sił ani ochoty się schylać i grzebać gdzieś pod łóżkiem w poszukiwaniu zaginionego obuwia, więc po prostu poszedł boso. Taki sielankowy Wilk nie był częstym widokiem i co poniektórzy, zwłaszcza niektórzy nowozatrudnieni służący oglądali się za władcą zdumieni, w głowę zachodząc co to się stało, że ten chodzi boso i w rozpiętej koszuli, cały poczochrany.
Pierwszym miejscem do którego się skierował była kuchnia. Tam zarządzała niejaka Frigg, wyśmienita kucharka i bardzo przyjazna kobieta, którą Wilk osobiście bardzo lubił. Nie była typową kucharką, nie miałą zarumienionych policzków i nie jadła tyle by nie mieścić się w drzwiach, wręcz przeciwnie, była w sumie całkiem szczupła. Gotowanie traktowała jak sztukę, a krzywo pokrojona marchewka stanowiła obrazę dla majestatu jego wysokości. Nic nie opuszczało kuchni bez jej wiedzy i zgody, co czasami bywało męczące, zwłaszcza kiedy Raa'sheal wpadał niezapowiedzianie tylko po jakąs przekąskę, czy tak jak teraz po parę kąsków dla Szept.
- Wasza wysokość - powitała go, na co odpowiedział skinieniem głowy i szybkim strzeszeniem tego po co tu przyszedł. W efekcie kazano mu usiąść i czekać, bo przecież nie godziło się by król sam sobie robił śniadanie, nawet jeśli nie miało być dla niego.
Wrócił dobry kwadrans później z całą tacą, na której nawet znalazł się malutki wazonik z wątłym kwiatuszkiem z ogrodów. Prócz tego obecne były owoce, orzechy, kawąłek słodkiej bułki i oczywiście kawa. Tacka trafiła na stolik nocny znajdujący się tuż obok łóżka, a pan elfiak pacnął z powrotem na łóżko, czując się tak, jakby zdobył całe obce państwo i teraz musiał odpocząć.
- Podano do stołu - mruknął, łapiąc jej sylwetkę spojrzeniem i w skrytości ducha licząc na docenienie jego starań w tematyce śniadaniowej.
*
- Tak czy inaczej, mam obserwować i donosić. Nic więcej, chyba że będzie dotyczyło Bractwa i naszych kłopotów i ma nam pomóc. W innym wypadku nie jestem… zobowiązany do interwencji. Nie muszę.
- Wiem. Zawsze tak było - odpowiedziała mu, delikatnie gładząc dłoń Cienia. Czy jej się wydawało, czy miał znowu jakąś drobną bliznę? Przeciął się? Przytrzasnął? Może przy pracy w Demarze coś się stało? - Skoro już się najadłeś i napiłeś, to może teraz czas na coś mocniejszego? Wstyd przyznać, ale napędziłam swojego bimbru - i nadal nie wiedziała czy ów bimber w ogóle nadaje się do degustacji... Ale z kim miałaby to sprawdzić jeśli nie z nim? Opinia może i będzie szorstka, jak to typowe wyznanie u Luciena, ale raczej szczera. Zanim zdązył przytaknąć, czy choćby zaprzeczyć, już wstawała i drobnym gestem, impulsem magii, otworzyła sobie klapę w podłodze nieopodal. Prywatna piwniczka.

draumkona pisze...

W zasadzie, to w planach mieli wizytę w Drummor, typowa sielanka, nieco czasu dla nich i dla małej Tulli. Zrządzeniem losu ledwie wyjechali z Królewca a już mieli twardy orzech do zgryzienia. Alchemicy jak nigdy pojawiali się nadzwyczaj często. I to nie Gildia, a jej własny Brzask. Tym razem natknęli się na bliźniaków, którzy całkiem niedawno znów byli w Ataxiar i mieli wiadomości z pierwszej ręki. Podczas posiedzenia przy ognisku i przygotowywania kolacji podzielili się tym co wiedzą z Char i Devrilem.
- Bo elfy to szykują się na wiosenne porządki.
- Znaczy, że co? - Char spytała z pełną buzią chrupiącej marchewki. I całą etykietę i wychowanie wzięło w łeb, gdyby tylko ją teraz widział Alastair...
- Znaczy, że zabierają się za orki w Morii - uzupełnił słowa brata Dorrien, obierając jajko.
- Ale jak? Co im do głowy strzeliło? Kto tak zarządził?
- Jego wysokość Raa'sheal - a widząc wzrok Vetinari, zaraz umilkł i wzruszył ramionami, pałeczkę w rozmowie przejął na powrót pierwszy z braci.
- Myśleliśmy, że wiesz, w końcu rodzeństwo i te sprawy...
- Nie, nie czytam mu w myślach na odległość - kolejne burknięcie. Z naburmuszoną miną przeżuła do końca marchewkę i owinęła się ciaśniej swoim pledem, co by nie zmarznąć, bo wieczory wciąż bywały chłodne - Ile dni temu wyjechaliście z Atax?
- A z tydzień to już będzie.
- Czyli równie dobrze może być już po wszystkim.
- No nie wiem. Czekali na krasnoludy, a te szły tunelami jakoś naokoło więc to na pewno jeszcze trwa - Char zerknęła kontrolnie na Devrila, usiłując wyczytać cokolwiek z jego miny. Na pewno to co chodziło jej teraz po głowie by mu się nie spodobało. W zasadzie jej spotkanie z magiczką też nie było zbyt miła perspektywą, ale z drugiej strony... Jakoś trzeba tę dziwną sytyuację rozwikłać. No i chciała pomóc w oczyszczaniu kopalni, już dawno zresztą deklarowała swój udział w tego typu schadzce.
- Dev? - znów miał ten nieodgadniony wyraz twarzy, z którego nijak nic się nie dało odczytać. Zatroskana sięgnęła jego dłoni, ściskając ją lekko, jakby chciała go jakoś pocieszyć, czy nakłonić do powiedzenia czegokolwiek.
*
Objęcia i pocałunek były cokolwiek zaskakujące, bo sie ich najzwyczajniej w świecie nie spodziewał. Jakiegoś "dziękuję", lub coś w tym stylu owszem, może i się spodziewał, nei zdziwiłoby go to, ale takie podziękowanie też było odpowiednie i miłe. I zaskakujące. Nie protestował jednak, jadł z jej ślicznej rączki bez słowa protestu i można byłoby się zastanawiać, czy po zerwaniu amuletu się przypadkiem nie zmieni w jakiego wróbelka, bo tak ładnie wszystko zjadał co mu tylko jasnie pani podsunęła. Kwiatuszka zapewne też by zjadł gdyby taka była jej wola.
- Jesteś kochany. Mój pan władca.
- Bo się zarumienię - zakpił sam z siebie, z lekkim uśmiechem malującym się na wargach. Sięgnął po jeden z kubków, upijając spory łyk kawy. W zasadzie rzadko pijał ten napój, wolał herbaty, albo po prostu gorzałkę. No albo wodę, jak nie było już nic innego. Widzieć Wilka z kubkiem kawy przyniesionej sobie samodzielnie i to bez zmuszania było tak rzadkie jak spotkanie białego kruka, czy Charlotte wyszywającej haftowane firanki - No ale zostaw też coś sobie - zaprotestował po którymś orzeszku, martwiąc się, że wszystko jej wyje, a to przecież nie on miał się stołować, a jego szanowna małżonka. Sięgnął po kawałek brzoskwini i podsunął jej pod nosek - No zrób am, bądź dobrą magiczką i zjedz brzoskwinkę.

draumkona pisze...

- Ty? Elfka? Bimbru? Nie żartujesz? - zaśmiała się szczerze widząc jego minę i słysząc tę nutę niedowierzania w głosie. Czy to aż tak dziwne? Siedząc tutaj miała aż nazbyt dużo wolnego czasu, który zaczynała przeznaczać na pierdoły zamiast zająć się chociażby doglądaniem lasu. To była jej mała tajemnica, malutki grzeszek, którym nie chciała się chwalić wszystkim naokoło bo jako opiekun leśnych duszków i bóstw powinna zająć się nimi, a nie sobą. Za dużo jednak siedziała wśród ludzi, nasiąknęła poniekąd ich egoizmem no i... Ileż można latać po lesie za wielkimi dzikami? Ile można rozmawiać z bóstwami w tym ich trudnym, starodawnym dialekcie, który sama ledwo rozumiała?
- A czy wyglądam jakbym żartowała? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając sie figlarnie pod nosem i schodząć do piwniczki po drabince. Chwilę jej nie było, ale dało się słyszeć szuranie, odgłos przesuwanych przedmiotów, aż w końcu tryumfalne "jest!" i elfka wróciła na powierzchnię ze szklanym baniaczkiem w wiklinowym koszyku. Znów drobny gest wystarczył by piwniczkę zamknąć. Bimber trafił w ręce Cienia, a ona zgarnęła resztki po kolacji i wyniosła na zewnątrz, do niewielkiego wiadra które czasami opróżniały dziki. W końcu może i boskie, ale ziemniaczkami to mało który gardził.
- I co? Da się pić? - zagadnęła, ledwo przekraczając próg swojej chatki i wracając na poprzednio zajmowane miejsce, tuż obok niego.

draumkona pisze...

- Cóż powiesz? - w odpowiedzi otrzymał spojrzenie spod zmrużonych oczu. Nie do końca satysfakcjonowała ją taka odpowiedź, ale rozumiała, że woli nie rozmawiac o czymkolwiek związanym z tamtą dwóją przy alchemikach. W sumie to i racja, nie ma co mieszać kolejnych osób w coś co ich nie dotyczy. Choć nie znałą jego myśli, to znała jego. I to wystarczająco długo, by mniej więcej odtworzyć szlak myślowy jakim najprawdopodobniej podążałby Devril. Spotkanie z magiczką i Wilkiem nie jest przyjemną zachętą, w dodatku Moria... Czyli coś, co go kompletnie nie dotyczy. Jeśli już zgodzi się tam pojechać to tylko ze względu na nią, żeby nie wpakowała się w jeszcze większe kłopoty niż ma to miejsce zazwyczaj.
Odwróciła na chwilę spojrzenie, zawieszając je na drzewach szumiących w oddali. W otaczającym ich półmroku ciężko było odróżnić kształty, ale jej lekko wysotrzone zmysły pozwalały chociaż rozgraniczyć gdzie jest jakie drzewo, zamiast przedstawiać je jako jedną, bezkształtną, szumiącą masę. Milczała dopóki alchemicy nie odeszli. Spotkanie nie było planowane, a im się śpieszyło, nie zabawili więc długo i godzinę, czy półtora później byli tylko oni, konie i dogasające ognisko.
- Wiem, że nie chcesz jechać - odezwała się w końcu, łamiąc w dłoniach źdźbło zasuszonej trawy - Wiem, że wolałbyś żebym też nie jechała. Ale... Obiecałam dawno temu, że pomogę. Możemy się rozdzielić, ty pojedziesz do Drummor, a ja dołączę jak tylko się to wszystko skończy - czyli w praktyce oznacząło to, że może być i dzień po nim, a może nie pojawić się wcale. Obejrzała się na niego, licząc w skrytości ducha na to, że jednak pojedzie, że będzie obok kiedy będą wchodzili do kopalni. No i kto będzie ją ratował z tarapatów jak nie on? Potrzebowała go.
*
- A co będzie miała magiczka za bycie grzeczną? - to było trudne pytanie. Mości władca nie przywykł do odpowiadania na takowe, więc zamyślił się bardzo. Tak bardzo, że Szept mogła mieć wrażenie, że nie zamierza odpowiedzieć, choć jego odpowiedź pozostawiałą wiele do życzenia.
- W zasadzie to nie wiem. Powiedziałbym, że obiad do łóżka, ale to chyba nie byłaby dobra odpowiedź. Poza tym co jeszcze mogę ci zaoferować? Wszystko już chyba przerabialiśmy. Od oświadczyn w lochach, rzuconych bardziej w formie obietnico-groźby aż po... no wszystko - znów upił łyk kawy i poczęstował się słodką bułeczką - Jakbyśmy byli rolnikami to powiedziałbym, że umyję talerze - mruknął, nie znajdując bardziej sensownej odpowiedzi.
W tej chwili radosną sielankę przerwało lekkie stukanie w drzwi. Znak, że posłaniec czeka by przekazać wieści, bo już wszyscy go widzieli i wiedzą, że nie śpi więc pora działać. Wilk ze zrezygnowaną miną przełknął kolejny kęs bułeczki.
- Wejść!
- Wasze dostojności - elf zgiął się w pół na samym wejściu i złożył raport w którym informował o tym, że ambasador pilnie nalega na spotkanie, a krasnoludzki król sobie poszedł na zwiad z wesołą kompanią. Było też parę spraw mniejszej rangi, ale nie zwrócił na nie większej uwagi, zastanawiając się poważnie nad ambasadorem.
- Powiedz ambasadorowi, że spotkam się z nim... za kwadrans - najpierw dowie się o co mu chodzi, a później dogonią Ymira. To brzmiało rozsądnie.
*
- Gdyby się nie dało, nie dolewałbym - opinia oszczędna, ale po panie lodowa góra nie można było oczekiwać wiele więcej. Uśmiechnęła się do siebie, obserwując jak sobie dolewa i sama wykorzystała okazję, by i jej kubeczek napełnił. Trunek okazał się całkiem dobry, choć po jednym łyku już wiedziała, że na pewno będzie musiała jakos zneutralizować posmak alkoholu, bo był tak mocny, że aż jej oczy łzawiły. Nie nawykła do takiego mocnego pioruństwa. Nie to co Lu, bimbrowy weteran.
- Dobrze, że jest znośne - a już parę kubeczków później Zhao całkiem nie przeszkadzał mocny smak, nie przeszkadzał zapach, w zasadzie nic jej nie przeszkadzało, bo była zalana w trupa. Straciła wprawę w piciu.

Silva pisze...

- Lada chwila może lunąć. Znasz te strony?
- Niewiele lepiej niż ty - padła odpowiedź z boku, po której dało się usłyszeć donośne kichnięcie; lekki wiatr niósł ze sobą kurz i piach, drażniąc nos. Na gniadym koniku, spokojnym, wręcz osowiałym, jakże idealnym dla aktualnego jeźdźca, jechał Brzeszczot. Miał na sobie ulubiony podróżny strój, włosy związane na czubku głowy w rozczochrany kok i nawet brodę zapuścił dość konkretną. W przytroczonych jukach miał najpotrzebniejsze rzeczy, w tym owinięty materiałem kociołek, który targał ze sobą w dalsze podróże. - Kiedy mieszkałem w Ilunie, razem z Kiggsem, Rudym i Tage, ochranialiśmy karawany do Devealanu, ale to nie znaczy, że znam te tereny. - Kiedy wybierał się na But, zawsze korzystał ze statków, czy to handlowych, czy jakichkolwiek innych: dużo bardziej skrócały czas podróży i nie były tak męczące, nie licząc choroby morskiej, kiedy mieszaniec wisiał z głową za burtą. - Mieszkają tu koczownicy. Często się przemieszczają, szukając lepszych pastwisk dla swojego bydła. - Pomyślał chwilę, wodząc wzrokiem po płaskim terenie, zerkając na ciemniejące niebo. Góry Wichrowe zostały za nimi, a po prawej ciągnęły się góry Ifrit. - Trochę tu ruin. Jest główny szlak na Ifrit i stolicę. Na wybrzeżu jest duże miasto Thres, z portem. W cieniu gór jest handlowa wioska Bhakur. Było jeszcze… Chyba Khun, gdzie koczownicy zjeżdżają na sprzedaż bydła.
Konik, nazwany przez właściciela Ułomką, przystanął na chwilę z sobie tylko znanych powodów; może coś usłyszał, a może taki miał konikowy kaprys.
- Chcesz rozbić obóz? - Mieli ze sobą materiał i rzemienie, które razem ze znalezionymi patykami mogli przemienić w prowizoryczne zadaszenie. Przygotowując się do drogi, dobrze wiedzieli, że więcej dni spędzą pod gołym niebem niż w czterech ścianach. Chociaż Szept marudziła na pewne rzeczy, które Dar chciał zabrać, on i tak je wziął. Mógł nie mieć poduszki pod głową, ale kociołek, materiał na namiot i kilka innych zabrać musiał. - Gacie mi nie wyschły po ostatniej ulewie. - Wyruszyli z Iluny zaledwie kilkanaście dni temu, a już zdążyli zmoknąć dwa razy. - I zjadłbym coś. Rzygam już suszonym mięsem. Może zapolujemy?

Silva pisze...

- Nie zgubimy, nie zgubimy… to byś się jeszcze zdziwiła - mruknął pod nosem pan najemnik, bo wciąż miał w pamięci, jak dawno temu, kiedy był młody i w głowie miał wróble, razem z kompanami odłączyli się od karawany. To duży teren, a góry nie zawsze ułatwiają orientacje, zwłaszcza wtedy, kiedy jest się młodym i chętnym na przygody. Wtedy nawet kamienie pod kocem, wbijające się w plecy, nie przeszkadzały. - Kveel powinien być niedaleko. Może pomóc.
Na wschodzie zagrzmiało. Nadciągający deszcz nie poprawił humoru najemnika. Ledwo co wysuszył buciory, a już zapowiadało się, że będzie znowu miał je mokre. Gdyby tak magia mogła odgonić ciemne chmury, albo chociaż wyczarować dach nad głową…
- Chcesz rozbić obóz?
- Dar, nie…
- Oj daj spokój, marudo - złośliwy uśmieszek pojawił się na ustach najemnika; dobrze wiedział, jak magiczka lubiła dbanie o nią i przypominanie, że przecież powinna odpoczywać, nabierać sił i zdrowieć, by być silną królową, a nie chorowitą, z którą nikt się nie liczy. - Obóz to obowiązek. Ja nie będę odstraszać głodnych zwierzaków, kiedy noc nas zastanie w drodze - burknął, niby to obruszony i święcie obrażony, ale oboje dobrze wiedzieli, że zrobi wszystko, co trzeba, by te głodne drapieżniki odgonić.
- Przed zmrokiem musimy się zatrzymać… - Czyżby Dar usłyszał w jej głosie rezygnacje? Hihi. - Trzeba by popatrzeć za dogodnym miejscem. No, chyba że jest szansa, że prędzej spotkamy koczowników.
Dar już od chwili wyciągał szyję i się rozglądał. Po prawej płaski teren, po lewej płaski teren, przed nimi płaski teren i za nimi, gdyby się obejrzał, też byłby płaski teren. - Co myślisz o tym miejscu, tam za obniżeniem terenu, koło tych głazów? Rozbiliśmy graty, albo ty, a ja bym nam kolację znalazł. O, baby zostają w domu, a chłopy polują! - I tak oto Dar, mądrala jedna, już miał gotowy plan działania. Szept zajmuje się obozem, a on jedzeniem, jak na mężczyznę przystało. - To ja jadę szukać jedzonka! Rozpal ogień! - Pogoniwszy konika do biegu, pomachał magiczce i tyle go widzieli.

[A ja uparcie trzymam ich na trakcie, nie za za łatwo :D]

draumkona pisze...

- Uważam, że próba odzyskania kopalni jest niemożliwością, stratą czasu, zwiadowców, wojowników i głupotą. Nie jestem bywalcem podziemi, ale o strategii coś wiem. To desperacja. Może trafią przez to do legend i pieśni, ale nic więcej nie zyskają. Nie przedrą się. Ale nie zatrzymam cię tu siłą, pomimo tego, co myślę. Zrobisz jak zechcesz - uśmiechnęła się smutno do siebie, zapatrzona gdzieś w dal, duchem i myślami znów nieobecna. Po części miał rację. Nie musieli się o to wykłócać, nie musiała nawet potakiwać. On wiedział, że ma rację, wiedziała to też ona. Ale było coś jeszcze.
- Wiesz... Znam takiego mężczyznę. Niebywale przystojny - zerknęła na niego z ukosa, odczuwając przyjemność ze sprawiania mu lekkiej udręki i nie zdradzania imienia rzeczonego pięknisia - Silny, zdecydowany, a przy tym delikatny kiedy trzeba. I taktowny. Wysoko postawiony w hierarchii, obyty w polityce... - mówiąc, przybliżyła się do niego, że siedzieli łokieć w łokieć - Ale też i szpieg. Skłamałabym gdybym mówiła, że nie jeden z najlepszych jakich spotkałam. I wiesz co ów szpieg zrobił z tym całym rozsądkiem i przezornością, kiedy ktoś bliski wpadł w łapy gubernatora i trafił do Kansas? - nachyliła się lekko, szepcząc mu do ucha - Pieprznął tym całym rozsądkiem w diabły i poszedł bliską osobę ratować. I żadne argumenty o beznadziejnym położeniu i pewnym niepowodzeniu nie docierały - lekko, jakby zaczepnie przygryzła mu płatek ucha - Więc teraz mi nie mów o rozsądku i o tym że wszystko stracone Devrilu Wintersie. Jeśli chciałeś posłusznej narzeczonej trzeba było brać się za sikoreczki z zamku - odsunęła twarz, znów zerkając gdzieś w dal, na rozpościerające się pod nimi lasy i równiny. Siedzieli na niewielkim wzgórzu, nieopodal puszczy, która za parę dobrych dni drogi przechodziła w Tir Valdr, a później w Valnwerd. Zachodzące słońce przyjemnie grzało, nie było wiatru ani chmur co wprawiało ją w dobry nastrój. Tak dobry, że zastanawiała się nawet czy Dev miały ochotę na małe sam na sam w krzakach paproci.
*
- Spotkasz, czy potrzebujesz wsparcia?
- Myślę, że ambasador nie jest na tyle groźnym stworzeniem bym musiał brac obstawę... Ach, o ciebie ci chodzi - udał, że nie zrozumiał o co jej chodzi. Elfi król potrafił czasami, dla czystej zabawy i rozrywki być lekko złośliwym. W końcu jak mówiło sławne, ludzkie porzekadło: z kim przystajesz takim się stajesz, a magiczka była doskonałym okazem złośliwości - Jeśli wolisz mi towarzyszyć to nie mam nic przeciwko i podejrzewam, że ambasador też nie, chociaż w sumie niewiele obchodzi mnie jego zdanie w tej materii - nadal żywił do niego urazę za wczorajsze słowa - Ale takie spotkanie wymaga strojenia się. Uwiniesz się w kwadrans? - to mówiąc, on już naciągał na tyłek bardziej eleganckie spodnie i wyszukiwał świeżej koszuli. Z tuniki zrezygnował, za to narzucił na grzbiet lekką kamizelkę. Razem z rozczesaniem włosów i przemyciem twarzy uwinął się w niecałe pięć minut i już był gotów do wyjścia.
- Pośpiesz się Szeptuś, mało królewsko jest się spóźniać na godzinę ustaloną przez siebie - w duchu wiedział, że za te wszystkie drobne złośliwości i żarciki Nira mu się ładnie odwdzięczy i to tak, że na najbliższe stulecie odechce mu się żarcików, ale nie mógł sie powstrzymać.

draumkona pisze...

*
Alkohol falami rozgrzewał jej ciało. Mocny, ostry smak kontrastował z łagodnością owoców, co tworzyło całkiem ciekawą mieszankę, ale i tak Zhao czuła, że o dużo za dużo dolała alkoholu. Przynajmniej jak na jej gust. Mimo wszystko starała się dotrzymac Cieniowi tempa, co poskutkowąło tym, że narąbała się jak bela, już po paru szklaneczkach chichocząc i rozglądając się po pomieszczeniu nieprzytomnym i nieobecnym spojrzeniem. Usłyszała jak Lucien coś mówił, a może jej się wydawało? W każdym razie jej umysł zarejestrował to jako bardzo śmieszny fakt, przez który parsknęła opluwając i siebie i jego bimbrem i jeszcze się do tego śmiejąc jak głupi do sera.
- Upiłam się! - zaśmiała się znów, nie wiadomo czy nabijając się z tego co przed chwilą zaszło czy ze swojego cudownego odkrycia - I ty też! - a takie oskarżenia mogły wywołac prawdziwą wojnę na picie, albo na poduszki, gdyby takowe miała. Znaczy była jedna, spora, nieco wysłuzona, ale jak tu bić się jedną poduszką?

draumkona pisze...

- Mówię tylko, że nie powinnaś tak ryzykować, jeśli nie przez wzgląd na mnie, to na Tullię. - spojrzała na niego z nieskrywanym bólem. To zagranie było nieczyste, było poniżej pasa i myslała, że stać go na więcej. Na lepsze argumenty, na mniej ostre słowa. Bo choć pozornie prowadzili spokojną rozmowę, wymianę poglądów, to jednak były tematy, których nie powinno się tak wywlekać. Nie tak ostentacyjnie. Zmieszana odwróciła głowę kiedy tylko napotkała jego spojrzenie, wlepiając spojrzenie w dłonie, nerwowo pocierając palce jakby chcąc się rozgrzać. Parę razy chrząknęła, przełykając łzy i hamując wzbierający w niej smutek. Nie rozpłacze się.
- To było zagranie poniżej pasa - wyrzuciła z siebie stłumionym głosem.
- Nie wiem, czy pojadę… Nie jestem mile widziany w Ataxiar.
- Wiem o tym. I nie każę ci tam jechać. Mówiłam już, jedź do Drummor, zajmij się córką - zabrzmiało prawie tak, jakby Tullia była tylko jego dzieckiem - Ja dołączę po wszystkim. Albo... porozmawiaj z Szept. Z moim bratem. Nie było wieści o żadnym rozwodzie, więc pewnikiem cały ten bajzel rozlazł się już po kościach. Przecież cię nie powiesi - to ostatnie nie było aż takie pewne, ale usilnie wierzyła w to, że gdyby zagrała własnym życiem by ratować tyłek Wintersa to Wilk by odpuścił. Naiwnie wierzyła trzeba przyznać, ale czasami ów wiara działała cuda.
- Musimy się namyślić do rana, nie możemy tracić czasu - podsumowała, odzyskując powoli panowanie nad sobą. Lata treningu pod czujnym okiem Alastaira dawały swoje efekty.
*
- Będę musiała wcześniej chodzić spać, jeśli zamierzasz tak ustalać spotkania. Mam sińce pod oczami. W końcu trzeba się wyspać. Jesteś niedobry. Niedobry, wredny i do tego gryzie.
- Och, skoro tak cię męczę to dziś pośpię w drugiej komnacie gołąbeczko. Wszystko po to byś nie miała sińców pod oczami - skłonił się jej teatralnie, odpłacając pięknym za nadobne, w tym momencie wydając też wyrok na siebie i na nią. A zapowiadało się tak milusio - No i doceń to, że tylko gryzę. Zawsze mogłem zmienić postać i nasiusiać ci w pantofelki - wredny dalej sobie z nią igrał, ale jak prawdziwy pan na włościach zaproponował jej ramię kiedy szli korytarzem do sali w której postanowił udzielić ambasadorowi audiencji.
Nie było to jakieś szczególnie wyszukane pomieszczenie. Tu zazwyczaj podejmował tych ważniejszych gości, który mieli sprawę o delikatniejszej naturze, która ni enadawała się dla większej ilości uszu jaka zapewne znalazłaby się w wielkiej sali, gdzie rozstrzygano co ostrzejsze sądy między elfami i dostojnikami państwowymi. Oni weszli drzwiami od boku komnaty, przeznacoznych tylko dla tych którzy zasiadali na solidnych, bogato zdobionych krzesłach. Najczęściej był to tylko sam Wilk, rzadziej ktoś z Rady działający w jego imieniu. A dnia dzisiejszego dostawiono nawet siedzisko dla magiczki, równie bogate i wygodne. A rzadko zdarząło się by królewski mebel łączył obie te funkcje.
- Widzisz, nawet jesteśmy przed czasem - mruknął, siadając na swoim miejscu i podpierając głowę dłonią. Ledwo usiadł a już wyglądał na lekko znudzonego. I tak w zasadzie miało być. Zawsze starał się dać po sobie jak najmniej poznać co myśli o danej sprawie - Jak sądzisz, ile się spóźni? - zagadnął swoją królową, zerkając kątem oka w jej stronę. Może powinni pomyśleć nad jakąś barbarzyńską karą jak na władców przystało?
*
- Nie. Nie upiłem się.
- Mhm, w Grah'knar też tak mówiłeś, a potem wylądowaliśmy w łóżku - brakowąło jeszcze tego żeby pokazała mu język, w obecnym stanie lekko fioletowy, zabarwiony owocowym trunkiem. Podpita traciła powściągliwość jakiej się nauczyła ostatnimi czasy siedząc wśród elfów i wychodziły z niej wszystkie niespełnione od dawna zachcianki na czele z upiciem się.
- O a co to... - pochyliła się, pięknie eksponując dekolt i zaglądając mu we włosy. Poczuć mógł lekkie ukłucie, a Zhao zachichotała cicho, pokazując mu włos. zwykły włos - Siwiejesz Lu. Aż tak się o mnie martwisz?

draumkona pisze...

- Nie ma potrzeby czekać do rana. Ty do tego czasu nie zmienisz decyzji. A jeśli zamierzasz jechać, to dla mnie sprawa jest oczywista. Też pojadę.- znów spojrzała na niego, tym razem z nutą podejrzliwości czającą się w spojrzeniu. Kombinował coś? Czy to było szczere i temat został oficjalnie zakończony? Na wszelki wypadek chwilę odczekała, spodziewając się jeszcze jakichś słów, ale te na padły, przynajmniej nie z jego strony.
- Dobrze - zdobyła się na suchą odpowiedź i znów zamilkła, na powrót odnajdując ukojenie w patrzeniu przed siebie, w śledzeniu linii horyzontu. Dzień mimo tego, że był dłuższy niż jeszcze tydzień temu, powoli chylił się ku końcowi, powinni pomyśleć o kolacji, o tym jak rozplanować nocleg i kto trzyma warty, o ile w ogóle. Tutaj, na równinach, bywało wyjątkowo spokojnie - Mamy jeszcze coś w sakwach, czy czeka nas małe polowanie? Jak stoimy z wodą? Zawsze mogę zaryzykowac i coś przemorfować - ale zawze dziwnei jadło się posiłki stworzone alchemią. Jednak co innego jeśc kotlet, taki prawdziwy, a co innego jeśc kotlet, który przed chwilą był stęchłymi liśćmi, kawałkiem kości i mchem.
Podniosła się z ciepłej trawy i przeszperała swoją torbę w poszukiwnaiu jedzenia. Nie było tego wiele, ale na dwa puste brzuchy powinno wystarczyć. Wody też mieli całkiem sporo, nawet więcej niż jedzenia. Machinalnie przyjrzała się pasącym obok koniom, w pamięci odnotowując że i im ta miejscówka odpowiada. Znów zerknęła na Wintersa. W tym zachodzącym słońcu wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj.
- Wiesz... Dawno nie robiliśmy nic razem... - zaczęła, niemalże się krztusząc ze wstydu. Do czego to doszło, że zamierzała mu otwarcie zaproponować pójścia w krzaki? Nie sądziła, że będzie kiedyś aż tak zdesperowana.
*
- Wasze wysokości. Panie, pani.
- Witajcie. Obaj - powitał ich mruknięciem pan elfi władca i machnął niedbale ręką by ten przechodził do rzeczy pomijając przy tym stosowne dla etykiety dworskiej powitania i pozdrowienia - Co przywiodło do Ataxiar ambasadora z Quingheny? To szmat drogi i ufam, że sprawy są najwyższej wagi - innymi słowy dał wszystkim do zrozumienia, że pierdół wysłuchiwac nie będzie. Zerknął jeszcze raz, jakby kontrolnie na nagle zamyśloną magiczkę. Chciała uciekać? Teraz już nie miała wyjścia jak z nim siedzieć i słuchać, chyba że chciała narobić mu wstydu, a on mimo wszystko raczej wolałby tego uniknąć.
Elf zaczął przemowę. Tym razem pozbawioną dwuznaczności, grzeczną, dyplomatyczną. Mówił o niepokojach na wyspie, o tym że niektórym elfom wyżej postawionym w Quingheńskiej hierarchii marzy się autonomia, że dość mają rządów zza morza i niezrozumienia swojej sytuacji. Wilk natomiast słuchał, uwage dzieląc między trzy obecne osoby - ambasadora, Szept i synalka dyplomaty, który cały czas ich obserwował. uczył się? Podziwiał krój koszuli czy szal Niry? Nie dane było mu się tego dowiedzieć, bo wyraz twarzy młodzieńca pozostał nieodgadmniony do końca spotkania.
- Poważna sprawa - skwitował w pewnym momencie, gorączkowo zastanawiając się nad tymczasowym rozwiązaniem problemu - Czy znasz panie kogoś, kto wykazuje... zapędy by wprowadzić bunt w życie? - aż się podniósł i zaczął krązyć po komnacie, nie mogąc usiedzieć w miejscu.
*
- Nie, usłyszałem, że wolisz łysych i brodatych. To pozbywam się włosów z głowy i hoduję brodę.
- Co za kłamstwo! Przecież ja lubie dłuższe włosy... nawet jeśli siwe - a przecież dłuższe włosy miał właśnie on. Niebezpiecznie przysunęła się jeszcze bliżej niż poprzednio, opierając się o niego biustem, a wargami odszukując szyję Cienia. Rzecz całkiem przyjemna, gdyby nie to, że Iskra zamiast pocałować, czy sprawić przyjemność to po prostu go ugryzła. A po ugryzieniu było czknięcie i lekki bezwład ciała, póki nie odzyskała sił i przytomności po niecałej minucie.
- Lu? Czemu jeszcze jestem ubrana? - to ją zaskoczyło, myślała, że Cień już dawno zabrał się chociażby za rozsznurowanie tasiemek koszuli.

draumkona pisze...

- Hmm? Teraz robimy. Wiesz, to się… dotrze. Obowiązki, czasem te różne, nauczymy się dzielić czas między nas a je. To przychodzi z czasem. Teraz jesteśmy razem. Robimy coś razem - teraz to już całkiem zbił ją z tropu i biedna alcemiczka nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Pokręciła się chwilę przy jukach, w końcu rozłożyła sobie kocyk, który wiozła zrolowany za siodłem i usiadła na posłaniu. Może lepiej będzie nie poruszać takiego tematu? W końcu gdyby zniknęli w krzakach to jeszcze znając ich szczęście ktoś by ich napadł, ukradł dobytek czy coś...
- Nauczymy się dzielić obowiązki? - mruknęła, wyobrażając sobie Devrila w roli kogoś, kto pokierowałby alchemikami w razie jej nieobecności. Teoretycznie było to możliwe, w końcu czasami zarządzał szpiegami. Ona też niby mogła doglądać Drummor, w końcu miała szlacheckie pochodzenie i wiedziała co nieco o prowadzeniu posiadłości. Ale jeśli wniknąć w szczegóły... jej słowo nie równało się jego słowu. Nie miałaby posłuchu. Podobnie on, pozbawiony alchemicznego autorytetu. Pokręciła głową, znów widząc świat w czarnych barwach, pesymistycznie nastawiona do nadchodzących czasów. To będzie trudne. Ale nie niemożliwe.
- Mam nadzieję, że masz rację - odezwała się znów po krótkim milczeniu. Straciła ochotę na jedzenie i przez sekundę naprawdę rozważała powrót do Drummor, nawet jeśli czuła się tam jak wyrzutek i intruz - Zjedz coś. Będziemy musieli pójść Medrethem i zejść do kanałów - co jawnie wskazywało na to, że nie zamierza wchodzić do miasta oficjalnie, a zakraść się od strony wejścia do tymczasowej siedziby alchemików. Będą mieli całe podziemia dla siebie.
*
Martwiło go to co własnie usłyszał, ale nie dał nic po sobie poznać. Od razu po audiencji poszedł w ślad za magiczką, ale nie odzywał się pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Już jeden bunt mieli, za Wieżami kiedy Lumiele usiłowali wziąc władzę siłą najpier tu, w Atax a potem za morzem. Czy możliwym było, że to znów ten ród upominał się o to co nie leżało w jego gestii? Każdy bunt jak na razie kończył się bitwą, śmiercią wielu niewinnych istot, której tym razem wolałby uniknąć. Nie powinien był pozwalać na bunty, ale jak miał zapanować nad elfami, które dzieliło całe morze i kontynent? Podejrzewał, że nawet jego ojciec tego nie potrafił i w tej chwili pożałował, że nie ma go tuz obok, by mógł się poradzić, zasięgnąc opinii kogoś, kto pewnikiem przez takie rzeczy przechodził.
Dogonił ją jeszcze na schodkach na dziedziniec. Gustowne, miękkie materiały zastąpiło to w czym zwykle wybywał w teren, łącznie z płaszczem, który magiczka tak lubiła sobie przywłaszczać. Zarejestrował wszechobecny chłód, spojrzał w pochmurne niebo i mruknął coś nieprzychylnego pod nosem do siebie.
- Nie zmarzniesz? - zagaił, widząc cienki płaszcz Niry. Już był gotów sięgnąć broszy i oddać jej swój, a sam pojechałby w samej koszuli. Nie pierwszy to byłby raz. Tylko czy magiczka jeszcze bardziej się o tę propozycję nie obrazi? Przyjrzał się jej badawczo, doszukując się oznak foszka i ku swemu zasmuceniu, znalazł je. Co tym razem powiedział nie tak? - Nira? Wszystko w porządku?

draumkona pisze...

*
- Bo się nie rozebrałaś. I bo gryziesz... Bo mnie nie rozebrałaś. Tylko ugryzłaś!
- Ugryzłam, bo siedzisz i nic nie robisz tylko gorzałkę pijesz! - zaprotestowała przed takim oskrażaniem. Ona tu była kobietą, to ją się powinno rozbierać, a ona powinna leżec i pachnieć. W zasadzie to teraz pachniała lasem i dymem, zamiast słodkimi perfumami, ale jaki spity człowiek by się tym przejmował. Nawet jej naturalna woń malin była jakby zatarta. A za to to, co robiły jego dłonie było bardzo przyjemne i aż przymknęła oczy, wcale nie protestując gdyby miał sie posunąć ciut dalej. Kubek z bimbrem został odstawiony na bezpieczną odległość, a Zhao sięgnęła supełka wiążącego brzegi chusty okrywającej ramiona i spróbowąła się jej pozbyć, co udało się dopiero za którymś podejściem. W ślad za chustą poszła też koszula, uznana jako zbędny element garderoby. Została tylko długa spódnica.
- Szach mat - burknęła, uznając tę potyczkę za wygraną. Zupełnie jakby startowali w konkursie na to kto więcej z siebie zrzuci na raz.

draumkona pisze...

- Zawsze tylko ja mogę zejść kanałami - jej mina chyba mówiła wszystko co sądzi na ten temat, bo więcej nie podnosił tematu samotnej wycieczki po kanałach. I dobrze, nie miała teraz sił by go przekonywać co do niesłuszności tego pomysłu. Poza tym, Wilk domyśliłby się, że mają intruza w kanałach i jeszcze sam by poszedł Wintersa przepędzić... A tak nikt nie będzie wiedział, że tu są. Póki nie wyjdą na powierzchnię. Razem.
– Lepiej się prześpij, czeka nas daleka droga.
- Co racja to racja - ale zamiast się grzecznie położyć, to znów się podniosła, tym razem dobierając się do jego pakunków i wygrzebując stamtąd spięty i zrulowany pled, który sobie bezczelnie zabrała, wracając na swój podziurawiony koc. A widząc jego minę tylko poklepała miejsce obok siebie, dobitnie dając do zrozumienia, że Devowe fantazje odnośnie robienia z kogoś poduszki zamierzają się ziścić - Myślisz, że nikt nas nie dopadnie jak będziemy spali? Chociaż w sumie... Elfy mają swoje sprawy, a ludzie tu nie chodzą. Najgroźniejsze co może nas tu spotkać to dzik - a z kolei taki dzik to wcale nie było coś czym nie należałoby się martwić. Ale Char wyznawała zasadę, że póki zwierzęciu nic sie nie zrobi, to samo ataku nie podejmie. Może było to głupie, może naiwne, ale starała się tym kierować w kontaktach z przedstawicielami puszczy i jak dotąd działało to na jej korzyść.
*
- Czy… ja… Czy było tak bardzo źle? Rano… i na spotkaniu? Bo… ten czas… i na szybko… to może lepiej powinnam była zostać w komnacie niż robić z siebie taką ofiarę - zszokowany jej słowami prawie wypuścił wodze z ręki, a jego szara kobyłka z uporem maniaka zeszła kawałek z głównej drogi i z zainteresowaniem zaczęła zaznajamiać się z czyjąś sadzonką na parapecie. Po chwili władca odzyskał rezon i parsknął tłumionym śmiechem, nie wierząc, że ona tak na poważnie. Opanował kobyłkę, sprowadził ją na drogę i ruszył dalej, tuż przy niej.
- Przecież to były żarty, nie chciałem cię urazić moja pani. Po prostu mając przy sobie taką wredotę nie sposób jest nie przejąć niektórych nawyków - korzystając z tego, że konie jak na razie szły stępa, pochylił się ku niej, muskając wargami miękki, lekko zaróżowiony policzek magiczki - Wyglądałaś ślicznie i skromnie. A zmęczony ma być prawo każdy. Zresztą ja sam nie prezentowałem się lepiej - machnął ręką, nie zamierzając się przejmować tym, co mogliby pomyśleć inni widząc go w tak frywolnym stroju jak sama koszula z portkami i buciorami. Przez myśl przeszło mu, że chyba powinien jakoś jej zadośćuczynić swoje słowa z rana, ale w tym momencie nie miał głowy do układania romantycznych zapędów, bardziej skupiał się na zadaniu, zwłaszcza, że już byli za pierwszą bramą i konie spokojnie można było pogonić do kłusa bez obaw że nagle się w kogoś wjedzie. Ulice na drugim poziomie były znacznie mniej zaludnione, szczególnie o poranku. Potem jeszcze tylko jedna brama i będą już w połowie drogi.
*
- Ale ty masz mnie, nie siebie, rozbierać – prychnęła, niby to oburzona, ale taka odmiana stanowiła miłe wyzwanie. Chwilę posiedziała, obserwując Cienia jak i to, co ma aktualnie na sobie, układając w szumiącej głowie plan działania. Najpierw płaszcz. Dłońmi sięgnęła wiązania, które trzymało go na miejscu i o dziwo poszło jej lepiej niż ze zdjęciem swojej chusty. Później była kolej na koszulę, która stawiła więcej oporu, być może dlatego, że miał ją wcisniętą w portki, a portki trzymał pasek, o którym nie pomyślała. Materiał zatrzeszczał cicho w akcie protestu przed wyrywaniem go ze spodni, aż w końcu z głośniejszym trzaskiem się rozdarł, prezentując umięśniony brzuch Luciena. A skoro koszula się rozerwała, to Zhao nie zamierzała bawić się w dalsze delikatne ściąganie, tylko podarła ją już do reszty, kawałki rozrzucając wokół, byleby szybciej dostać się do tego co pod koszulą.

Anonimowy pisze...

-Z dobroci serca? -powtórzyła w zamyśleniu Tiamuuri -Może to po prostu... jakby to powiedzieć po waszemu... antypaństwowa solidarność? Jeśli ktoś z jakichkolwiek powodów tu mieszka to nie dlatego, że interesuje się polityką, ale, że raczej polityka nadmiernie zainteresowała się nim... Przynajmniej tak mi się wydaje.
Nie widziała zbyt wielu powodów, dla których ktoś mógłby znaleźć się w takim miejscu. Pomyślała o pewnym mrocznym elfie zamieszkującym tutaj, o wzmiankach o innych i przyczynach, dla których tu żyli. Czy ci wędrujący wśród martwych wzgórz byli z nimi powiązani?
-Jeśli naprawdę na kogoś się tu natknął, nie sądzę, żeby jego tożsamość miała znaczenie -mruknęła -Ani jego papiery.
Kiedy zniekształcona istota zniknęła z pola widzenia, Drzewna jeszcze przez chwilę wpatrywała się w to miejsce.
-Chyba zarażona istota -oceniła- W takim stadium, że i tak nie dałoby się zidentyfikować.
Musieli iść dalej, przechodząc obok miejsca, gdzie zobaczyli popielne stworzenie. Teraz nic nie wskazywało na to, że cokolwiek tu przechodziło. Na zboczu łagodnego wzniesienia leżały kolejne całkowicie suche i oczyszczone kości.
-Jeśli popielni nas zauważą, nie będzie w tym nic z celowego działania -odparła -To drapieżniki z prymitywnym instynktem. Będą po prostu tropić ofiarę.
Podejrzewała, że wiatr rozprzestrzenił już w okolicy ich zapach. Możliwość bliskiego spotkania z szaroskórymi była tylko kwestią czasu.

draumkona pisze...

- Nadal sądzisz, że twój braciszek nie będzie chciał nikogo wieszać? - w odpowiedzi kopnęła stojące w kącie wiadro, które pewnie miało im służyć za wychodek. Bolała ją twarz po tym jak któryś ze strażników przyłożył jej łokciem. W zasadzie miała za swoje, nikt nie kazał jej nikogo gryźć... Ale nie zamierzała dać za wygraną. Nie póki traktowano Devrila jak jakiegoś zbiega, byle złodzieja, czy jeszcze gorzej. Nie godziła się na to i jeśli on miał siedzieć, to ona razem z nim.
- Jeśli będzie chciał cię wieszać to od razu mogą mi też drugą szubienicę stawiać - warknęła rozjuszona, gotowa rzucić się do krat i nawet użyć alchemii byleby go stąd wyciągnąć, dać szansę na ucieczkę. A było go słuchać. Mogli być w tym czasie w Drummor, z Tullią, bez żadnego widma szafotu i śmierci...
Znów kopnęła, tym razem w ścianę i tylko cichy, stłumiony jęk obrazował ból jaki poczuła kiedy jej noga zaliczyła bliski, niespodziewany kontakt ze ścianą. Zachowywała się jakby to co najmniej była jej wina i jakby to całe zamieszanie było wyłącznie jej winą.
- A mogłam cie posłuchać - wyznała po dłuższej chwili milczenia podczas której gryzła się z myślami - Bylibyśmy teraz w Drummor... - spojrzała na niego zrezygnowana i podeszła, zajmując miejsce obok niego - Wilka nie ma teraz w mieście. Jak wróci to mu przemówię do rozumu - sięgnęła jego dłoni, ściskając ją lekko, starając się dodać mu otuchy i w jakiś mistyczny sposób zapewnić o tym, że będzie dobrze.
*
Nie mając innego wyboru, pognał za nią. Jego siwa kobyłka nie mogła się równać w szybkości z takim Zahirem, ale wcale nie zostawała aż tak daleko w tyle. Co dziwne, średnio mu zależało na tym by pojawić się na miejscu jak najszybciej. I im bliżej kopalni się znajdowali tym bardziej chciał zawracać i wrócić, co trochę go irytowało, bo niezdecydowaniem mógłby w tej chwili konkurować z niejedną babą, a to uwłaczało jego męskości.
- I co? - zagadnął, kiedy odnaleźli krasnoludzkiego króla, który siedział na jednym z większych głazów i pykał z fajki kółka. Niezykle sielankowy widok i lekko niepasujący do całej sytuacji, zwłąszcza jeśli dokładnie sobie przypomnieć po co tu są i dlaczego.
- Drzwi mocno trzymają - stwierdził krasnolud oględnie, nie śpiesząc się by wyjawiać techniki starego kamienia - Obawiam się, że zagadkę zatarł czas, a bez niej nie wejdziemy tędy. Zostają nam boczne, niewielkie tunele choć nie jestem pewien ich istnienia, bo zaniedbane mogły się zawalić. Albo są zapchane orczym ścierwem - to splunął w bok, cały wypełniony odrazą dla tej rasy - Może... Szept, może spróbujesz jakoś wyostrzyć to, co zatarł czas? Wiem, gdzie runy być powinny, ale ich tam nie ma - i zaczynał podejrzewać, że jakieś zmyślne orki czy gobliny po prostu runy wydłubały swoimi dłutami. Dobra, krasnoludzka robota potrafiła trzymać całe tysiąclecia, a Moria nie miała nawet sześciu wieków więc zniknięcie run-zagadki było tym bardziej dziwne.
*
Zhao obudziła się dopiero wtedy, gdy ciepłe ciało obok nagle sobie zniknęło. Z pomrukiem niezadowolenia wymacała zagłębienie w łóżku, ale niestety Lucien nagle nie zmaterializował się przy niej by dalej służyć jako poduszka i grzałka. Przewróciła się na drugi bok, przymrużonymi oczami wypatrując znajomej sylwetki i odnalazła go po chwili przyzwyczajania wzroku do nagłej jasności. Ubierał się, a ona w ciszy podziwiała jego ciało i choć cichy głosik wewnątrz łkał i płakał, że takie ciało niknie pod kolejnymi warstwami ubrania, nie odezwała się słowem. Zdołała wykrztusić z siebie cokolwiek dopiero wtedy, gdy był już w pełni ubrany.
- Idziesz sobie już? - jej głos był zachrypnięty, dziwny w brzmieniu, jakby nie dośc, że męczył ją kac to była jeszcze przeziębiona. I po części tak się też czuła. Bolały ją nieco plecy, a w gardle prócz suchoty czuła dziwne drapanie - Zostań... - dodała cichutko, przytrzymując kołdrę przy biuście by nie spadła, kiedy podnosiła się do siadu.

draumkona pisze...

- Jesteś siostrą władcy. Ja szarą eminencją ruchu. Co najwyżej potrzymają nas tutaj chwilę. Nic się nie stanie. Nic więcej.
- Mój brat jest nieprzewidywalny - mruknęła w odpowiedzi, wcale nie podążając tym samym torem myślowym co on, nie zachowując spokoju ani nie panując nad sobą samą. Bała się, naprawdę się bała, bo elfi strażnicy mimo jej powiązania z samym elfim władcą nie mieli oporów by potraktować ją jak jakąś byle panienkę, która utrudnia zatrzymanie. Nie szanowali jej, z tym sie mogła nawet pogodzić bo bądź co bądź była tylko bękartem, ale mimo wszystko... to bolało. Zwłaszcza kiedy nie przywykło się do takiego traktowania - I momentami nic na jego decyzje nie ma wpływu. Mam nadzieję, że kiedy się z nim spotkamy to nie będzie miał akurat takiego momentu - bo wtedy będzie nie tylko po nim, ale i po niej bo nie zamierzała oglądać jak Wintersa wieszają. prędzej weźmie kuszę i się zaweźmie, nawet zagrozi śmiercią Szept choć starcie alchemika z magiem łatwo można było przewidzieć.
*
- Nikt nie majstrował przy nich? - pokręcił głową, również zsuwając się w końskiego grzbietu i przywiązując wodze kobyłki do suchego, krępego drzewa nieopodal wejścia. O ile pamięć go nie myliła to żaden elf nie majstrował przy wrotach do Morii. Ale podszedł, chcąc zobaczyć czy możę zobaczy jakieś znajome ślady, czy cokolwiek co dało by im wskazówkę. Po chwili obserwacji uniósł dłoń, wskazując jej miejsce nad drzwiami, pusty pas gładkiego kamienia.
- Tam były kiedyś runy, nie wiem czy pamiętasz... Iluzja ich raczej nie kryje, wyczulibyśmy chyba. Poza tym krasnoludy znają sposoby na wywabienie run z kamienia, jeśli te zanikły. Skoro Ymir mówi, że runy zniknęły to albo ktoś je po prostu skuł pieczętując wejście na wieczność, albo... albo nie wiem. Innego wyjścia nie widzę - no i nie znał się na runach, na kamieniach, by cokolwiek szerzej o tym mówić. Poza tym co on mógł jej poradzić skoro w życiu nie miał takiego kamienia w rękach, a run też nie rył? - Runy da się jakby... zebrać i gdzieś schować? - brzmiało to absurdalnie, prawie tak jakby każdy mag mógł sobie przyjśc z pudełeczkiem i pozbierać do niego runy, ale wolał sprawdzić każdy, nawet najbardziej szalony pomysł.
*
- Nie mogę. Mam robotę - chora, skacowana elfka miała ochotę zawinąć się w kołdrzany naleśnik i po prostu sobie popłakać. Jak on mógł być taki niedobry? W zasadzie zawsze był, nie licząc tych krótkich momentów kiedy jednak przejawiał jakieś drobne uczucia i oznaki człowieczeństwa. Złośliwa i zdesperowana, korzystając z tego, że jego ukochana broń leży tuż przy łóżku, szybkim ruchem zgarnęła ją z podłogi i schowała pod kołdrę, nie mając zamiaru dać mu tak po prostu odejść i iść na jakąś beznadziejną misję.
- Zostań - powtórzyła raz jeszcze, niemalże błagalnym tonem.

Silva pisze...

Rozmawiającą z konikiem magiczkę, usłyszał zanim jego wzrok zdołał ją zobaczyć. Mówiła coś o kolczastych gałęziach, które musiała zebrać, a które powinien przytargać najemnik, a nie ona, bo ona powinna odpoczywać, w końcu po to tu przybyła. Wywnioskował z tego, że ochronny płotek, który miał dziwną nazwę, właśnie powstawał, albo był już gotowy. A mogła postawić magiczną tarczę i nie byłoby problemu z dziką zwierzyną, która połakomiłaby się na ich mięso; niby władała magią, zmieniała świat za pomocą słów, a prostej, przyjemnej tarczy nie chciała wznieść. Ile by to im zaoszczędziło, a magia mogłaby ich wysuszyć i ogrzać, i nie musieliby robić tego nad ogniskiem. Tak, on wiedział czemu, ale i tak lubił na czary marudzić.
- No koniku, wracajmy do mojej królowej.
Zbliżając się do obozowiska, najemnik zobaczył porządną, skrupulatnie zrobioną zeribę z kolczastych gałęzi; była dobrą barierą przed dzikimi zwierzętami, chroniąc ludzkie życie. Koczownicy także ją stosowali, by odgrodzić bydło, chociaż zwali ją korral. Dziwna konstrukcja, którą zawsze wznosiło się od nowa. Nie była zbyt wysoka, ot w sam raz. Magiczka zawsze, jeśli miała gałęzie, chciała ją budować. I po co jej była magia?
Prowizoryczny namiot, składający się z kilku długich kijów, rzemyków i materiału nałożonego na nie i obciążonego kamieniami, też już stał. Ognisko płonęło, a przy nim, na kamieniu, grzała się woda w kociołku. Konik magiczki był oporządzony.
- Zawstydzasz mnie - przywitał się po dwóch godzinach nieobecności, trochę zmoczony, bo mżawka na północy siąpiła dużo bardziej, niż tutaj. - Mogłaś poczekać z zeribą, aż wrócę - zeskoczył z konika i odwiązał od siodła to, co udało mu się upolować; miał kilka piesków preriowych i dwie norki. Nic wielkiego, ale na gulasz lub pieczyste nadadzą się idealnie. - Teraz czuję się głupio.

Zombbiszon pisze...

- Jeśli faktycznie to sprawka demonów, to mamy poważny problem. - Skrzywiłem się na samą myśl. Jak nie Guldor to demony. A przy odrobinie szczęścia będzie to jakiś powalony maniak. Cokolwiek by nie stało za unicestwieniem wioski, to i tak będzie nie wesoło. Jednak gdy Szept wspomniała, że to może mieszkańcy mogą być ...ofiarami.... Zrobiło mi się niedobrze. Wtedy by to oznaczałoby, że ten pył to tak naprawdę....
- Czyli, chcesz powiedzieć, że ten pył to...- Spojrzałem na elfkę z lekką nutą paniki - NA WSZYSTKIE GWIAZDY! - Wrzasnąłem wysypując pył, który trzymałem w ręce - Czyli ten pył to ludzkie i zwierzęce prochy!
To by wyjaśniało, dlaczego nie byłem wstanie wyczuć nic żywego oraz skąd znam ten proszek. Jednak martwiło mnie to, co sprawiło, że powstał.
Nagle powietrze stało się ciężkie. Zupełnie jakby zapowiadało nadejście burzy. Rozejrzałem się z niepokojem. To co zostawiało taką aurę nie było niczym dobrym. Błysk. Coś srebrnego przecięło powietrze.
- Szept, uważaj. - Rzuciłem się w jej kierunku. Na próżno. Dystans między nami był za duży, a to coś leciało stanowczo za szybko. Ciche mlaśnięcie wbijanego ostrza, a chwile potem cichy jęk. Nie wierzyłem w to co widzę. Guldor osłonił Szept własnym ciałem, a w lewym ramieniu sterczał długi srebrny przedmiot.
- Mówiłem, wam byście stąd poszli.- Wyciągnął z ramienia to czym oberwał.
- Znasz mnie. Jestem uparty. - Odgryzłem się - Nic ci nie jest? - Zapytałem widząc jak krwawi.
- Da się z tym żyć. - Spojrzał na Szept - Jesteś cała? - Podał jej rękę. W całym tym zamieszaniu musiała wylądować na ziemi. Ja z kolei przyjrzałem się temu czym oberwał Guldor.
Na początku myślałem, że to sztylet. Jednak okazało się, że to był biały długi na dziesięć centymetrów kolec.
- Co to jest? - Zapytałem przyjaciela.
- Jego zapytaj. - Wskazał na coś co stało na jednym z dachów.
Mężczyzna wyższy niż normalny dorosły. Jego ubranie było poszarpane. Sylwetka zgarbiona a z pleców i ramion wystawały ostre przedmioty.
- Opętaniec. - Odparłem z przerażeniem.
Co się w tej wiosce wydarzyło? Czy faktycznie w jej unicestwienie mieszały się demony?
- Zabierz ją stąd. - Poprosiłem elfa.
- A ty?
- Kupię trochę czasu. - Bez ostrzeżenia zamieniłem się w wendigo i rzuciłem na opętańca.

Elias

Silva pisze...

- Zajmij się Ułomką. - Miał na myśli konika; oboje dobrze wiedzieli, że elfka zrobi to lepiej, sprawniej i z większą przyjemnością. Dar by się męczył godzinami, marudził, a i zwierzak nie byłby zadowolony. Niech zrobi to ktoś, do kogo przychodzą nawet dzikie zwierzęta i dają się pogłaskać. - A ja nam zrobię kolację. I trochę wiary. Arda suszył mi głowę tym, jak ważne są proporcje w przyprawianiu. Jak cię otruję, to zakopię i powiem, że zgubiłem - dodał i wyszczerzył się szeroko, uśmiechając głupkowato. - Dostanę mniejszy opieprz. - Ściągając z ramion płaszcz, całkiem bezczelnie i specjalnie, rzucił go magiczce na głowę, co by nie była marudą i uwierzyła w swojego najemnika. Wylewając nieco wody z bukłaku, przepłukał dłonie i ściągnął upolowane zwierzątka. Drobne ssaki, z których miał zamiar przygotować coś dobrego. W końcu mięso!, to mówiło jego spojrzenie, kiedy pokazywał elfce swoją zdobycz. Mówiło też: a widzisz, nie skopałem tego.
- Chcesz jutro jechać w stronę ruin? Musielibyśmy zjechać z głównego traktu - podwijając rękawy koszuli, podstawił sobie kociołek i klapnął na ziemi, wyciągając z futerału nóż myśliwski. Nie chciał zniszczyć skóry uszaka, susła i norki; mógł je potem sprzedać koczownikom, albo się wymienić. Łapiąc za nóż, naciął łapy dookoła i zabrał się ostrożnie za skórowanie, uważając by nie uszkodzić skóry. - Ale to lepsze niż prosta droga. Koczownicy boją się tego miejsca. - Kiedy po dłuższej chwili skóra ze zwierzątek została ściągnięta, najemnik zabrał się za oczyszczenie tuszek. Rozciął delikatnie brzuch, uważając by nie naruszyć wnętrzności i wyciągnął serce, płuca, nerki i wątrobę, które miał zamiar upiec nad ogniem z dziką cebulą, którą znalazła jego kobyłka. Kiedy uporał się ze wszystkimi tuszkami, opłukał mięso i zebrawszy wnętrzności, z których nie mógł nic zrobić, zniknął na chwilę, zakopując w ziemi resztki ssaków nieco dalej, poza kolczastym ogrodzeniem.
- Stare ruiny, jakieś grobowce w ziemi - machnął ręką, dając jej do zrozumienia, że to typowe bajania przesądnych koczowników. - Dużo tu tego, można rzucić okiem. - Rozcinając tuszki, porcjując je, zabrał się za przyrządzenie gulaszu. Nereczki, płuca i wątrobę razem z sercem, nabił na zaostrzone patyki i wetknął w ziemię, aby się w ognisku upiekły.

[Ciiiiii, nie wywołuj Wilka z lasu ;p]

draumkona pisze...

- Nie ma co, pocieszyłaś mnie. - spojrzała na niego bez cienia emocji na twarzy, nawet nie próbując jakoś go przekonać co do tego, że pogrążanie go nie było jej celem. Bała się o to co Wilk zrobi, sytuacja wcale nie była kolorowa, a ona za nic nie była w stanie przewidzieć co się stanie. Gdyby to była normalna sytuacja uciekłaby się do proszenia o pomoc Szept, bo jako jedna z nielicznych osób miała na głupiego elfiaka ogromny wpływ. A teraz... Teraz to nawet nie wiedziała jak ma się do niej zwracać. Teraz. Po tym wszystkim co się stało. Chociaż ona i tak nie miała najgorzej, bo taki Devril to na pieńku miał i z Szept i z Wilkiem, co stawiało go w najgorszym możliwym położeniu.
- Zastanówmy się... Czy Szept jest fanką szubienic? - mruczała pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, rozważając możliwe scenariusze. Najwyżej ucieknie się do alchemii. Co prawda niewiele może to dać, ale przynajmniej spróbuje mu uratować tyłek. A jak nie... Cóż, wtedy zginą oboje. On wisząc, a ona usiłując mu pomóc.
- Możemy sobie tylko gdybać. Trzeba czekać aż się jaśnie pan pojawi.
*
- Ymir, czy po skuciu zostałby jakiś ślad?
- Pewno tak - krasnolud zadumał się, puszczając kółka z dymu - Chyba, że to krasnoludy skuły, to wtedy trudno byłoby powiedzieć cokolwiek w tym temacie. Nie pamiętam jednak żadnej wzmianki o tym by poprzedni królowie kazali skuwać runy i zamknąc przejście na zawsze - co prawda głębinowcy wcale nie musieliby takich akcji nikomu zgłaszać i zapisywać, robili co chcieli. I to Ymira martwiło. Czy zatwardziałe, tradycyjne krasnoludy byłyby w stanie posunąc się do układów z orkami by wymusić na podziemiach powrót do korzeni? Zamknięcie tuneli, zerwanie traktatów i szlaków handlowych? Wniosek jaki mu się nasuwał był zbyt straszny, by sformułować go w jasną myśl, więc odsunął te ponure rozmyślania na bok, koncentrując się na sprawach bieżących. Na drzwiach, a raczej ich braku - Postaramy się obadać kamień, mam ze sobą najlepszych knurla Grah'knar. W temacie kamienia, walenia się po mordach i gorzałki nie ma lepszych - w głosie pojawił się cieplejszy ton, jakby nie mówił tylko o jakichś byle wojownikach, strażnikach królewskiego tyłka, ale o braciach. O całkiem bliskich mu osobach, które nieprzypadkowo znalazły się tutaj razem z nim.
- Są w lochach. Oboje, panie. - Wilk zgrzytnął zębami. Dał człowiekowi szansę to nie, musiał wepchać kij w sam środeczek mrowiska. I jeszcze Charlotte. Czy ona nie potrafiła trzymać się z daleka od kłopotów?
- Wypuśćcie moją siostrę. Człowieka zostawcie w lochu - podejrzewał jednak, że jeśli trafili do pudła razem, to półelfka odmówi wyjścia bez Wintersa, co znacznie komplikowało sprawę. Ukradkiem zerknął na Szept, zastanawiając się co ona powiedziałaby w tej sprawie. W końcu to do niej przystawiał się arystokrata... Za co teraz miał ochotę ukręcić mu to i owo - Nira? - odezwał się, kryjąc irytację najlepiej jak potrafił. Zbliżył się do niej i Ymira ostrożnie, jakby bał się im przeszkodzić w jakieś arcyważnej rozprawie - Devril tu jest. Siedzi w lochu. Mam go powiesić? - wypalił prosto z mostu, nagle tracąc wszelką zdolnośc do delikatnego przekazywania informacji i dyplomatycznego załatwiania spraw.

draumkona pisze...

- Cholera jasna, powiedziałem, że mam robotę. Chcesz to idź ze mną, nie bronię ci. Chcesz, to leż dalej i lecz kaca - Zabójca wylądował na podłodze, a elfka odwróciła się do Cienia plecami, naciągajac kołdrę po sam nos. Ona tu do niego z sercem a ten jak zwykle za nic ma okazywane mu uczucia, liczy się tylko misja. Pan Lodowa Góra, psia krew. Roboty się zachciało.
- Mogłabyś coś zrobić na kaca. Dla nas oboje.
- Wypchaj się - usłyszał w odpowiedzi. Byłaby skłonna zrobić dla niego wszystko, gdyby tylko inaczej to rozegrał. A tak to Zhao rozdrażnił, sprawił przykrość i jeszcze udawał głupka. W takim paskudnym humorze mogłaby go ewentualnie zmienić w ropuchę, a nie pomóc, choćby był umierający - Jak chcesz to idź, Poszukiwaczu - ostatnie słowo podkreśliła, jakby specjalnie chcąc zaznaczyć, że w tej chwili nie jest dla niej mężem, nie jest nawet przyjacielem, a kimś kto przypadkiem nalezy do tej samej organizacji co ona. I niech się w nocy sam chędoży, burak jeden.

Sorcha pisze...

— Coś takiego! Mam ojca złodzieja! — Sorcha wykrzyknęła sarkastycznie, nieco teatralnie i podniosła się nieco obolała z posadzki. Zastygłe na ciele błoto nieprzyjemnie naciągało skórę przy najmniejszym ruchu. — Widać ja dowiem się więcej od was o moim ojcu niż wy ode mnie — prychnęła — Jaka królowa pozwala się okraść? — Wbiła w kobietę przenikliwe spojrzenie. Próbowała ją sprowokować, ponieważ prowokując najłatwiej obnażyć cudzą duszę. To właśnie gniew pokazywał skrywane za maską oblicza i Rysa miała nadzieje, że jeżeli dostatecznie rozwścieczy tamtą, ta straci nad sobą kontrolę i pokaże coś, co chciała w sobie ukryć.
Od razu wiedziała jednak, że domniemana królowa to wysokiej klasy przeciwnik, pionek na szachownicy, którego nie sposób przesunąć lekką ręką.
— Naprawdę liczycie, że wam pomogę? A co będę z tego miała? — Uniosła z zaciekawieniem brwi. W końcu zaczęło docierać do niej, że nie jest zakładnikiem, ale że może ubić ciekawy interes. Na ojcu przecież jej nie zależało. Jeszcze dziś wydałaby go w ręce kata.

[Nie martw się, Rysa coś ma pewne informacje o ojcu, tylko teraz pogrywa. ^^ Ale niedługo coś wyjawi.]

draumkona pisze...

- Chyba… nie? - jego umysł wyrwał się z odrętwienia, a to już było coś. Zachęcona malutkim efektem jaki zdołała osiągnąć usiadła tuż przy nim na pryczy, dłonią gładząc plecy arystokraty.
- No właśnie. A jak Szept nie zechce cię powiesić to mamy bardzo duże szanse na wyjście z tego cało. Tylko błagam, nie przystawiaj się do niej bo to ja będę tą, która cię skróci o głowę - czarny humor, kiepski żart, ale na nasilające sie poczucie bezradności zawsze reagowała w taki sposób. Brakowało jeszcze nerwowego, szaleńczego śmiechu i błędnego spojrzenia do kompletu i mogliby ją zawijać w biały kaftanik - Jak jednak się nie uda, to użyję alchemii - w oczach Char zapłonęły niebezpieczne ogniki, jawnie wskazujące na wczesne stadium obłędu - Nie ważne co za szpiedzy tu są, nie dam cię tak po prostu powiesić, po moim cholera trupie - dłoń zniknęła z jego pleców, aChar zaczęła krązyć po niewielkiej celi do której ich wciśnięto. Słoma szeleściła pod jej stopami wymuszając na strażniku zajrzenie przez niewielką szparę w drzwiach by sprawdzić co oni tam najlepszego wyrabiają. Może chędożą i sobie popatrzy? Niestety to nie był ten dzień.
- Musimy zaczekać, tylko zaczekać... - mamrotała do siebie nieskładnie, kiedy nagle drzwi stanęły otworem, a w nich strażnik. Nie ten, który sekunde temu tu zaglądał, inny. Jakby przełożony.
- Ty - wskazał na Char - możesz wychodzić.
- Z nim?
- Nie, on zostaje - żołnierzowi jakby przyjemność sprawiły ten słowa. I jej oburzona mina.
- No to zostaję.
*
- Nie… Ja… nie… To była… moja wina.
- Gówno prawda, to nei ty mu wpychałaś język do gardła - efiak był chyba innego zdania niż ona i twardo się tego trzymał.
- Jest z twoją siostrą, Char by ci tego nie wybaczyła.
- Co? - teraz to on wypalił nieelegancko zapominając o fakcie, że Devril ni jest tutaj sam. Zły zapomniał o tym, że jeszcze chwilę temu sam kazał Char wypuścić, ale swój sklerotyzm tylko podsumował machnięciem dłoni. znacznie powazniejszym problemem był Winters. Może... Może powinien rozkazać by ucięli mu to i owo? Wtedy nie byłby zagrożeniem... Nie, wróć. Nadal mógł się gapić na Szept, mógłby ją napaść i dotykać. Może więc oślepić? I wyrwać głupi jęzor, zapobiegawczo. No i odrąbać dłonie, żeby nie macał. Tak, wtedy rzeczywiście mógłby go nawet wypuścić na wolność i w tej chwili ten plan wydawał mu się wręcz idealny, bez skazy.
- Szkoda, że odesłałem już posłańca - mruknął do siebie, oglądając się przez ramię na konie. Chyba zamierzał wrócić, bo w sumie niewiele zrobią bez drugich drzwi. Będą musieli coś wymyślić, coś innego... - Ymir, poszukajcie jeszcze trochę, może coś znajdziecie - zwrócił się do krasnoluda, powierzając powodzenie zwiadu w jego ręce, a sam gwizdnął, żądając konia.

draumkona pisze...

- Może skorzystaj z okazji? Będziesz mogła z nim porozmawiać, spróbować udobruchać, przekonać.
- Nie. Sam tu przyjdzie, prędzej czy później - uparła sie i koniec, nie było mocnych by alchemiczkę do czegokolwiek przekonać. Nawet on, osoba wyjątkowo jej bliska nie był w tej chwili wybić jej z głowy takiego zachowania. Odprawiła bezczelnie posłańca, wyglądając na bardzo oburzoną propozycją wyjścia, ale jej pozycja nie pozwalała im na utemperowanie jej charakterku. Zwykli strażnicy nie mogli sobie pozwolić na skrzywdzenie siostry samego władcy, nie jeśli chcieli zachowac pozycje i życia. Wilk, choć był dobrym władcą to miewał swoje dziwactwa, a dwukolorowe spojrzenie, tak rzadko spotykane i zazwyczaj nieodgadnione przysporzyło mu niesławnej reputacji jeśli chodzi o łaskawość w wyrokach i ogólne miłosierdzie. Był ugodowy, owszem, można było się dogadać, ale jeśli już coś elfa zirytowało, to nie było przebacz. No, chyba że miało się dobry kontakt z elfią królową, która działała zbawiennie na zły humor władcy.
- Zostanę tu z tobą i nawet nie próbuj mnie przekonywać - zastrzegła sobie jeszcze, gdy drzwi zamknęły się z hukiem, a echo oddalających się kroków ucichło - Może jeszcze nic nie przysięgałam, ale cie nie zostawię - byłaby się uśmiechnęła, słabo nawiązując do tego co ich jeszcze czekało, ale była na to zbyt zdenerwowana.
*
Wilk, mistrz nietaktu już siedział w siodle. Zbyt zaaferowany ostatnimi wieściami nawet nie zdawał sobie sprawy z tego w jakim świetle przedstawił teraz magiczkę. A może był już tak przyzwyczajony do obecności krasnoludów, że traktował je jak swoje niskie, kudłate klony? Tak czy inaczej, nie zarejestrował tego jak magiczkę speszył, jak brutalnie wypomniał jej małe sam na sam z Wintersem. Zorientował się dopiero, że coś jest nie tak jak powinno być kiedy mijali pierwszą brame miasta.
- Coś nie tak? Bo jak nie wieszać... Zawsze można mu wyłupac oczy. Wyrwac język. No i wykastrować, albo uciąć dłonie. Albo wszystko na raz. W ten sposób ocali życie, ale i poniesie karę - ktoś powinien nieco upuścić mu krwi, albo sprawdzić czy szanowny władca czasami nie choruje na jakąś przypadłość upośledzenia umysłowego, bo takie zachowanie nie było dla niego typowe - Szept? Jakoś blado wyglądasz... Na pewno wszystko w porządku? Jak chcesz to przecież możesz wrócić do domu, zajmę się tym sam... - bądź co bądź kierowali sie do lochów, niezbyt przyjemnego miejsca.

draumkona pisze...

- Po prostu wolałbym, żebyś nie ucierpiała przez całą tą sprawę - przystanęła i spojrzała na niego dziwnie, osobliwie wręcz. Chciała nawet coś powiedzieć, ale słowa uleciały jej z głowy pozostawiając wewnątrz niezbyt elegancką pustkę, wobec czego tylko stała w miejscu i mu sie przyglądała. Trwało to dobre parę minut, nim poruszenie na korytarzu nie wyrwało jej z odrętwienia. Drzwi znów się otworzyły, ale tym razem strażnicy wlali się do środka, porywając ją i Devrila na korytarz, ciągnąc gdzieś w nieznane.
- Co się stało? - spytała zdezorientowana, już obawiając się że czeka ich kara za jej buńczuczne zachowanie, ale nikt nie raczył jej odpowiedzieć, póki nie kopnęła jednego ze swoich oprawców w kostkę. Elf syknął, przeklnął ją brzydko po elficku, ale odpowiedzi udzielił.
- Władca się z wami rozprawi. Właśnie tu jedzie - taka odpowiedź była całkiem pokrzepiająca, gdyby nie kiełkująca w głebi ducha panika.
*
- Tak jak przed chwilą? Dziękuję, wolę przy tym być. Po prostu ich wypuść. Zostaw to, proszę – speszony i upomniany elf spuścił głowę, dopiero teraz rozumiejąc w jakiej sytuacji ją postawił. Krew zbytnio uderzyła mu do głowy, podobnie jak nieograniczona możliwośc działania. A on chciał tylko dać komuś nauczkę za naruszanie godności pani magiczki.
- Nie chciałem cię zawstydzić. Po prostu... Zasłużył na nauczkę, że do niektórych się nie przystawia, nawet jak się ma amnezję - koń zwolnił kroku, kiedy zbliżyli się bardziej do więzienia i już dało się słyszeć krzyki oficerów stawiających żołnierzy do pionu, bo jedzie ktoś ważny - Ymir nikomu nie powie - dodał jeszcze, nie wiedząc czy słusznie rozumie jej irytację i czy chodzi o widownię jaką jej zaserwował kiedy przekazywał nowiny.
- Bramy! - dało się słyszeć kolejny krzyk, a chwilę później jęknęły mechanizmy utrzymujące wielkie, drewniane skrzydła bramy pozwalając im na wjazd na dziedziniec. rezydujący tu oficerowi i ich podopieczni już tam czekali, ustawieni w przeróżne formacje, w końcu nieczęsto odwiedzął ich tu ktoś ważny, nie mówiąc o samych władcach. Wilk wstrzymał konia i zsunął się z siodła, lądując miękko na ziemi.
- Chcę zobaczyć tych dwóch nowych więźniów. Człowiek i moja siostra - zażądał na wejściu, machnięciem ręki przerywając oficjalne powitania. Nie miał teraz na to czasu.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zmarszczyła czoło w zadumie.
-Rośliny? Tutaj? Raczej będzie trudno...
Szerokim gestem wskazała beznadziejnie szary krajobraz wokół nich. Istniała jeszcze jedna możliwość, niezbyt zachęcająca.
-Jeśli mamy cokolwiek znaleźć, powinniśmy poszukać któregoś ze strumieni -wyjaśniła -Chociaż większość z nich wyschła, kiedy... to się stało...
Właściwie niewiele wiedziała o tym, co właściwie zaszło na tych terenach. Nikt z Δ·ҩþīҺð ╫ǿΛ∂°þ nie obserwował tego celowo, nikt nie spodziewał się, że coś może się stać. A potem część przestrzeni została wyłączona z obszaru przenikniętego siłą życia i stała się niewidoczna i nieosiągalna.
Pociągnęła nosem i ruszyła, odbijając na północ. Gestem pokazała Devrilowi, żeby poszedł za nią. W pobliżu teren gwałtownie opadł. Dziewczyna znalazła się w korycie dawno wyschniętej rzeki, wspięła się po sypkim zboczu na dawny drugi brzeg. Oprócz Popiołka niewiele strumieni pozostało na wzgórzach po tym, jak teren stał się skażony i niezdatny do życia.
Z dali doleciała woń bagna. Zmierzali w dobrym kierunku. Na horyzoncie znów pojawiła się jakaś ciemna sylwetka, za nią kolejna. Istoty były mniej więcej wzrostu dorosłego człowieka. Tiamuuri przystanęła, zanim jeszcze odwróciła się i spojrzała w ich stronę.
-Żwyi -powiedziała złowieszczo brzmiącym tonem -Jeszcze żywi. Chociaż niewiele czasu zostało im do zakończenia męki.
Ręka Drzewnej powędrowała do zamocowanego u pasa sztyletu.

Anonimowy pisze...

[PS. Czarny Klan początkowo wywodził się od mrocznych elfów, ale obecnie od dłuższego czasu przynależność rasowa nie ma znaczenia.]

draumkona pisze...

Charlotte stała, kryjąc się w cieniu celi, oparta o ścianę. Jakby czekała na sposobność do rzucenia się Wilkowi do gardła w razie neipomyślnej decyzji. Niezręczna cisza przedłużała się, elfi władca mierzył się spojrzeniem z człowiekiem i miał naprawdę spory dylemat. Wydając zakaz jasno dał Devrilowi do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany, że powinien Atax omijać z daleka. I naprawdę wierzył w jego rozsądek i że ostrzeżenie do niego dotrze, że weźmie je sobie do serca. Nie rozważał natomiast ewentualnych konsekwencji jego schwytania. Jeśli go ułaskawi tak bez żadnej kary, bez niczego, bez procesu... Wtedy będzie to wyglądało dziwnie, zwłaszcza że był tylko człowiekiem. Oczywiście pozycja earla Drummor też miała tu znaczenie, ale w stolicy królestwa elfów dla większości Radnych mógłby być nawet namiestnikiem armii, a nie zmieniłoby to ich decyzji. Musiał coś zrobić, a mając za ścianą świadków w postaci strażników, musiał wydać wyrok adekwatny do przewinienia.
Zerknął na Szept, na kryjącą się w cieniu siostrę. Jeśli jego słowa jej się nie spodobają, to zrobi wszystko byleby ocalić człowiekowi skórę. Ucieknie się nawet do alchemii. Widział, że dłonie splotła ze sobą, wystarczyłby więc ułamek sekundy by mogła przetworzyć materię. I nawet kiedy wiedział co zamierza, wiedział co może go spotkać, nie był pewien czy zdoła uderzenie skontrować. Jeśli zaś się na niego rzuci... Wtedy będzie odpowiadać jak za zamach na króla, co w obecnym świetle prawa równało się śmierci. Trudny przypadek. I jeszcze kiedy sobie przypomniał, że cały ten cyrk był tylko na jego własne życzenie, to aż się przeklinał w duchu i wymyślał od najgorszych.
- Myślałem, że masz na tyle rozumu żeby omijać Ataxiar, zwłaszcza, że jesteś w nim ścigany listem gończym - zaczął ostrożnie, spoglądając w twarz swojej "ofiary" - Ale myślę, że sto batów załatwi sprawę - ledwie skończył mówić "sto", a już czuł zmiany w otaczającej materii. Zgodnie z przewidywaniami, Charlotte się na niego rzuciła, ale zdązył skontrować jej uderzenie włąsną magią. Złapał ją za ręce, szarpnął i wypchał za drzwi, prosto w ręce zołnierzy - Trzymajcie ją!

draumkona pisze...

- To człowiek - usłyszał jej słowa, ale w tej chwili nie mógł wycofać decyzji. Posłał Devrilowi twarde spojrzenie, jakby chciał bezgłośnie mu przekazać, że kara jest ostateczna i nic więcej dla niego nie zrobi. Char natomiast nie uchwyciła wzroku Wintersa, zbyt się szarpiąc ze strażnikami, póki nie oberwała czyms mocniejszym w głowę, tracąc świadomość na pewien czas.
- Wykonajcie wyrok do wieczora - burknął jeszcze, wychodząc z celi, obawiając się tego co może za chwilę nastąpić. Albo Szept zemdleje na miejscu, albo jego siostra się wybudzi i puści więzienie z dymem. Nie znał granic alchemii, nie wiedział tak naprawdę do czego byłaby zdolna, zwłaszcza w takim stanie. On sam gdyby ktoś skazał magiczkę na chłostę... Aż się wzdrygnął, wyobrażając sobie taką sytuację.
Po tej wizycie rutyna w więzieniu znów wróciła na swoje miejsce, a strażnicy zaczęli szykować miejsce kaźni.
Wbrew temu co sobą reprezentował w więzieniu, nie zamierzał dać Devrila zabić. Wiedział, że to zakończyłoby i tak kruchy sojusz z ruchem, mogłoby wywołać skandal a może i małą wojnę. No i też wbrew obiegowej opinii, nie był swoim ojcem, nie miał serca z kamienia i nie chciał go skazywać na cierpienie. Uważał, że swoją decyzją wystarczająco napędził mu stracha. Kiedy wrócili do pałacu od razu zniknął, tłumacząc się pilnymi sprawami, a Szept zostawiając z Charlotte by jej przypilnowała. Mogło się to wydawać głupie, niemądre, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich ostatnie relacje, ale nie miał wyjścia jeśli chciał uratować Wintersowi tyłek. Przebrał się tylko w strój w którym zwykle włóczył się po kraju incognito, zniknął jego płaszcz, zniknął ulubiony kapelusz. Z pałacu ulotnił się też generał Airo i jego syn Arno, a wraz z nimi Viori. Wilk potrzebował ich by jednocześnie wypełnić karę i jej uniknąć.
- Z rozkazu króla, ja wykonuję karę na człowieku - zaznaczył na wstępie generał, kiedy tylko pojawił się w więzieniu. W roli kontrolera pojawił się Viori, a ciemnowłosy Arno czekał przyczajony w sekretnym przejściu łączącym boczne korytarze, kwatery i salę tortur czy też egzekucji do której teraz prowadzono Devrila.
Charlotte obudziła się niedługo po tym jak zniknął Wilk. Wciąz w bojowym nastroju, żądna zemsty i urwania komuś głowy. Bo po co mu skoro i tak z niej nie korzysta. I rzeczywiście rzuciłaby się od razu do drzwi pragnąc zemsty, gdyby nie obecność Szept, która ją zaskoczyła. Półelfka, zbita z tropu przyjrzała się magiczce, nie bedąc pewną dlaczego ta jest w jednej komnacie z nią. Może Wilk wymierzył jeszcze karę dla niej i Szept miała ją wykonać? W takim razie nie da nikomu tej satysfakcji, nie będzie krzyczeć i prosić o litość. Uniosła wysoko głowę, dumna, niezłamana. Dokładnie tak samo zachowywała się kiedy pojmał ją gubernator.
- Jeśli ten kretyn, zwany tutaj władcą kazał ci wymierzyć mi jakąs karę, to prosze bardzo. Nie będę prosić o łaskę.

draumkona pisze...

Pręgierz był naszykowany, podłoga całkiem czysta, a stare ślady krwi prawie niewidoczne. Jak na miejsce kaźni pokój wydawał się całkiem czysty, prawie jakby nieużywany. Wilk rzadko miał w zwyczaju kogoś wysyłać na tortury albo chłostę, rzadko też skazywał delikwentów na śmierć. Czekało na niego dwoje elfów, generał i Radny. Oboje wydawali się być lekko zawiedzeni całym zajściem, jakby decyzja Wilka średnio była im na rękę.
- Przywiązać go? - spytał strażnik, który Devrila tu przyprowadził.
- Sam się nim zajmę. Możesz odejść - polecił chłodnym tonem Airo, jak to miał w zwyczaju odnosząc się do młodzików dopiero zaczynających swoją przygodę z wojskiem. Tak naprawde generał był bardzo miłym elfem, pomocnym i z dziwacznym poczuciem humoru. Charlotte czasami nazywała go starym erotomanem, choć nie wiadomo ile było w tym prawdy. Odczekał aż strażnik zniknie, aż zapadnie błoga cisza. Kiedy to nastąpiło skinął na Viorego. Radny wysunął dłonie z rękawów i podszedł do Devrila, ściagając mu z dłoni kajdany w jakie go wcisnęli i podprowadził go bliżej pręgierza. Zamiast jednak przywiązać go do słupa, poszli dalej, do ściany. Viori pociągnął za uchwyt pochodni, a za ścianą coś zgrzytnęło, ukazując tajne przejście.
- Arno! - syknął starszy elf, nie mogąc wyłowić w ciemności kolejnej osoby, która miała Wintersa zabrać dalej. Syn generała pojawił się dopiero po chwili, cały podekscytowany tajną misją i igraniem sobie ze strażą, choć tak naprawdę nic im nie groziło.
- Chodź. Mam cię zaprowadzić na zewnątrz - młody elf pociągnął Deva dalej, w ciemność, znikając w jednym z wąskich korytarzy. Szli dobry kwadrans, jeśli nie dłużej, mijając po drodze sale wypełnione żołnierzami i strażnikami. Na szczęście dla nich obojga, byli ukryci w tajnym przejściu, choć słyszeli niezbyt pochlebne komentarze co do niektórych spraw, czy typowo wojskowe żarciki jakie umilały w więzieniu wieczór. W końcu Arno wyprowadził Devrila na zewnątrz, poza mury więzienia, w miasto. Zamiast iść główną drogą zboczył, kierując się do tajnego wejścia do podziemi zamku, tam gdzie pierwotnie zmierzał Dev z Vetinari. Do kryjówki alchemików. Tam zaś, tuż przed wejściem siedział kolejny osobnik, tym razem zamaskowany, choć znajoma woń burzy zdradzała go od razu. Siedział na jednym z głazów z założonymi rękami i wpatrywał się w paprocie póki nie znaleźli się bliżej.
- Dziękuję Arno. Możesz już sobie iść - odezwał się Wilk, zsuwając chustę z twarzy. Wciągnął Wintersa bez słowa wyjaśnienia w kanał, prosto do siedziby Brzasku i zostawił go dopiero wtedy gdy znaleźli się w pustej sali służącej za jadalnię i miejsce spotkań.
- Działałeś pod wpływem uroku, czaru, czy cokolwiek innego to było. I sądzę, że lepszą karę wymierzyła ci moja siostra. Wybacz tą całą szopkę, ale musiałem z tego wyjść z twarzą, sam rozumiesz. A skoro karę ci rzekomo wymierzyłem... To mogę też ściągnąc też nakaz aresztowania - wypalił niespodziewanie, z tym wybaczaniem zaskakując sam siebie - Może nie jest to też odpowiednia pora, ale wolałbym... Żebyście się z Szept jakoś dogadali. Wyjaśnili. Nie mówię, że teraz, że natychmiast. Nie mówię że musi to nastąpić jutro ani za tydzień. Ale widzę, że ją to męczy. Widziałem, że nie miała sił na ciebie patrzeć w więzieniu. Wiem też, że chyba czuje się winną całego zajścia, a ja nie potrafię jej pomóc. Spróbujcie się dogadać - nieswojość magiczki bardzo go martwiła. Tak samo jak obwinianie się o to całe zajście. Przecież to nie była jej wina.

draumkona pisze...


- To znaczy, że mogę sobie stąd iść i nie zamienisz mnie w ropuchę? - spytała dla pewności, odsuwając chwilowo dumne zachowanie i butne słowa cisnące się na usta na bok. W zasadzie nie szukała przecież zwady, tylko się martwiła. I chciała jak najszybciej zobaczyć się z Devrilem, zobaczyć jego plecy, nawet opatrzyć rany, choć nie miała pojęcia jak to się robi... Może powinna znaleźć jakieś zioła łagodzące ból?

draumkona pisze...

- Oh… Ja… Wolałbym, żebyśmy najpierw my się dogadali. Jesteś bratem mojej narzeczonej.
- O, naprawdę? - Wilk bardzo uprzejmie udał zdziwienie, jakby taki obrót sytuacji był dla niego czyms nowym. Po prawdzie podejrzewał, że gdyby nawet Devril poszedł jawnie do burdelu i się z kimś przespał to Vetinari bymu wybaczyła prędzej czy później. Po prostu była beznadziejnym przypadkiem, zupełnie jak on sam.
– Jeśli ona czuje się winna, to bardziej z twojego powodu, z powodu Char… nie mojego. Ja nie potrafiłbym czuć do niej urazy.
- Czyli co? To z Charlotte powinna rozmawiać, nie z tobą? Ale to nie ma sensu - przynajmniej dla niego nie miało, bo to nie Char obmacywała Nirę w lesie. Ale pojęcie sytuacji i tego co sie właściwie działo teraz z relacjami między niektórymi wykraczało poza jego zdolności. Był królem, a nie bogiem - Aha. I zostań tutaj na noc z łaski swojej, a jak pojawisz się gdzieś publicznie to spróbuj chociaż udawać że jednak dostałeś te baty. Nie chciałbym... No wiesz, wyjść na mięczaka. A jednak z drugiej strony bardzo też lubię miasto w obecnym kształcie i nie chciałbym żeby ktoś na przykład puścił je z dymem, albo po prostu rozłożył na czynniki pierwsze - nie powiedział o kogo chodzi, ale oboje wiedzieli do czego pije.
Odruchowo, bo nie wiedział co z rękami zrobić, poprawił chustę na szyi. Porozmawiali sobie, może coś nawet ustalili... Tylko co dalej? Mieli sobie iść w swoje strony?
- Charlotte cię tu zaciągnęła bo Moria? - zagadnął jeszcze, chcąc potwierdzić swoje podejrzenia.
- Nie wiem… Wilk nie powiedział mi więcej. Wiem tyle, co ty… - za duzo informacji jak na jedną wypowiedź. Char zgubiła się już po słowach w których Szept dawała jej do zrozumienia, że nie wie nic więcej, co już wytrąciło ja z równowagi, czego efektem było nerwowe krążenie po komnacie. Ktoś powinien Wilka kopnąc w dupę, albo dosypać czegoś do herbaty, może by zmądrzał a nie sobie rzucał wyrokami na lewo i prawo. W ogóle jak on śmiał wymierzać Devrilowi karę bez procesu?
- Nie chciałam tego. Heiana jest w Ataxiar.
- Nikt nie chciał, a jednak się stało - burknęła, siadając na stołku i chowając twarz w dłoniach. Teraz, kiedy poziom złości był mniej więcej stały zaczynała pojawiać się bezradność i poczucie winy. To ona go tu ściągnęła, ona namówiła. A teraz przez nią mógł nawet umrzeć przy tym cholernym pręgierzu.

draumkona pisze...

- Wspominała o Morii... Ale bardziej jestem tu, bo ona się w to pakuje. No … i chyba liczyła na nasze pogodzenie. Moje, twoje, Szept, jej. Tak przy okazji.
- Aha... - Wilk odpłynął nieco myślami, zastanawiając się czy słusznie postąpił zostawiając Szept samą z Char. Po prawdzie sądził, że między nimi akurat wszystko jest w porządku, a teraz Devril uświadomił go, że chyba nie tak do końca. I co gorsza, chyba czytał mu w myślach.
- Tylko nie mów, że zostawiłeś je same!
- A co miałem zrobić! - wybuchnął, czym prędzej lecąc na wyższe poziomy, obawiając się tego co tam zastanie. Nawet nie zaprzątał sobie głowy tym by przypomnieć Wintersowi żeby się stąd nie ruszał, bo po prawdzie była już noc, a w nocy po korytarzach niewiele chodziło elfów. Zwłaszcza, że kanały i podziemia nie były zbyt interesującą częscią pałacu - Wszystko twoja wina, było nie pchać jej jęzora do gardła - burczał jeszcze, nie wiedząc czy go ktoś w ogóle słyszy. I wpadł do komnaty akurat wtedy, gdy Szept starała się jakoś pocieszyć Vetinari.
Wbrew pozorom jest rozsądny. Nie zrobi… nie odbierze ci go. Nie zrobi ci tego.
- Ale czego kto? - wypalił, nie rozumiejąc, nie łapiąc się w rozmowie wyrwanej z kontekstu. Głupawo spojrzał to na jedną kobietę, to na drugą i już chciał coś mówić, kiedy wpadł mu na plecy Devril. Wilk wepchnął do bezceremonialnie do komnaty i zamknął za sobą drzwi nie chcąc, by ktokolwiek widział ich razem - Co ja ci mówiłem! Miałeś tam siedzieć! - warknął na biednego arystokratę i byłby go jeszcze pacnął za tę niesubordynację, gdyby nie rzuciła się na niego z pięściami Vetinari, święcie przekonana że biednego Devrila po chłoście jeszcze przytargał tutaj by znęcac się nad nim psychicznie zamiast dać spokój.
- Ty okrutniku! - usłyszał krzyki siostry, kiedy bezskutecznie usiłował złapać jej ręce i jakoś uniknąc ciosów pięści - Jak mogłeś go tu ciagać! Powinien odpoczywać! Medyka powinieneś mu załatwić! W ogóle nie myślisz!
- Ale przecież nic mu nie jest!
- STO BATÓW TO NIC?! - tym razem trafiła go w szczękę i musiał przyznać, że cios miała całkiem niezły.
- Nie dostał żadnych bat...
- KŁAMCA!

draumkona pisze...

- Uspokój się. Naprawdę nie dostałem tych batów.
- Co? - dopiero teraz dotarło do niej, że nie okłada już Wilka, więc przestała się szamotać, uciekać i wiercić się. Łypnęła przez ramię na swojego nowego oprawcę, którym okazał się sam Devril. Momentalna zmiana w jej spojrzeniu potwierdzała fakt dotarcia pewnych informacji do rozumku alchemiczki. zaraz zaczęło się sprawdzanie czy nie jest ranny, czy naprawdę mówi prawdę czy tylko kłamie bo nie chce jej martwić. Po dokładnych oględzinach doszła w końcu do tego, że nic mu nie jest, czego efektem było tylko podejrzliwe spojrzenie to na jednego, to na drugiego mężczyznę.
- Jak to nie było? Co to za szopka? Czemu mi nic nie powiedziałeś? Martwiłam się! - i oczywiście oberwąło się biednemu Devrilowi, jakby nie dośc miał wrażeń na dzisiejszy dzień.
Wilk sie nie szamotał. W zasadzie on sie tylko dzielnie bronił i nie chciał sobie zapracować na łatke damskiego boksera, więc kiedy tylko Winters odczepił od niego Vetinari, pozbierał się z ziemi i otrzepał, usiłując wyglądać nieco bardziej dostojnie niż miejski włóczęga. zerknął na Szept, ale ta nie wyglądała tak, jakby się biła z jego siostrą, wręcz przeciwnie.
- Wróciłem? - bąknął, nieco speszony, czując się jak uczniak przyłapany na jakiejś psocie przez nauczyciela - Coś mnie ominęło? Devril powiedział, że na pewno się pobijecie - przekręcił słowa arystokraty, ale co zrobić, że tak pokracznie zrozumiał ich sens co było powodem jego błyskawicznej interwencji - NO i przybiegłem, a ten pacan poleciał za mną chociaz mówiłem mu, że ma zostać w podziemiach żeby nie wzbudzac podejrzeń. Jak będą na mieście gadać, to cię powieszę - ostatnie słowa skierowane były już do prawie wychłostanego Deva, a w odpowiedzi otrzymał tylko śmiertelnie wkurzone spojrzenie swojej siostry, wobec czego kapitulacyjnie uniósł obie dłoni ku górze, co by nie wszczynać drugiej bójki.

draumkona pisze...

- Powiedziałem. Ale byłaś zajęta okładaniem Wilka, nie dałaś mu dojść do słowa.
- Och... Przepraszam - wyglądąła na speszoną, bo w końcu on coś do niej mówił, a ona brzydko mówiąc miałą go w poważaniu wybierając okłądanie się pięściami z bratem. Czasami zachowywali się jak rodzeństwo takie pełnoprawne, pełnokrwiste i w ogóle "pełno". Ale tylko czasami. Potem znów udawali dorosłych.
- Po tym jak był nakaz, nie mogłem od tak wyjść, a jakakolwiek kara mogłaby wywołać konflikt elfów i ruchu. To było jedyne słuszne rozwiązanie. Taka mistyfikacja. Przykro mi tylko, że się martwiłaś.
- Wiesz co ja tu przechodziłam? Jeszcze chwila, a nie byłoby Atax - poskarżyła się obrażonym tonem, poprawiając arystokracie koszulę, bo brzydko ułożona, bo brudna i w ogóle be. Powinien się umyć i przebrać. No i coś zjeść, ostatnie dni nie obfitowały w dobrą, pożywną strawę i napitek więc powinni to nadrobić. Całe szczęście w podziemiach mieli wygospodarowane małe pomieszczenie, które robiło za spiżarnię. Jeszcze powinni coś tam znaleźć, alchemicy nie odeszli stąd zbyt dawno. A jeśli zachce im się czegoś świeżego, takiego prosto z drzewka czy mięciusiego, cieplutkiego kotleta... Zawsze można iśc do Frigg, ona zawsze coś znajdzie. Char czasami zazdrościła kucharce nieograniczonego dostępu do jedzenia.
- Powinieneś się umyć, bo śmierdzisz - wytknęła mu jeszcze bardzo uprzejmie, tylko trochę marszcząc nosek. I nie, ona wcale nie śmierdziała, skądże.
– Nie byłem pewien, czy sam je rozdzielisz, to chciałem pomóc. Doceniam to, co dla mnie zrobiłeś.
- Skąd pomysł, że się pobijemy?
- Yyyy... - odpowiedział mało elokwentnie Wilk. Raz, że zaskoczył go Devril wyznaniem, a dwa, że nie wiedział co odpowiedzieć Szept. W końcu to nie jego pomysł, a niedobrego arystokraty, który tylko krakał i psioczył. Przecież jego Szeptuś by się nie zniżyła do ich poziomu by się tak tarzać i prać po mordach. Ona? Jego pięknisia? A gdzież tam - Nie patrz tak na mnie, to Devril upierał się, że na pewno skoczycie sobie do gardeł po tym wszystkim, a ja się tylko przestraszyłem, że może mieć rację. No wiesz, o ile ty się na nikogo nie rzucasz z pięściami, to co niektórzy... - tu spojrzął wymownie na swoją siostrę przypominającą teraz bardzije milusińskiego kotka łaszącego się do Wintersa niż tego dzikusa sprzed paru minut.

draumkona pisze...

- Ja tylko zapytałem, czy powiedział wam, co planuje. No i czy to rozsądne , zostawiać was same, obie w niewiedzy. Nie powiedziałem, że to zrobicie na pewno. To on wypruł z komnaty jakby gonił go cały oddział orków . Ja tylko ruszyłem za nim, tak na wszelki wypadek, jakby potrzebna była pomoc.
- Łżesz jak pies, podpuściłeś mnie - Wilk za nic w świecie nie chciał przyznać się do tego, że bał sie o czyjąs skórę. A już na pewno nie chciał tego przyznać w obecności osób innych niż Szept. I szedłby dalej w zaparte kłócąc się i zaprzeczając gdyby magiczka się nie odezwała, kierując jego uwagę w kompletnie innym kierunku.
- Może byście coś zjedli?
- Ja to bym zjadł chlebek z miodem - choć pytanie nie było do końca kierowane do władcy, czuł się on w obowiązku odpowiedzieć. Przygarnął Szept do siebie, przeczesując kasztanowe włosy dłonią, bawiąc się końcówkami, nawlekając je na palce. Znów się zapomniał, że mają widownię. A widownia w postaci Charlotte odchrząknęła znacząco, chcąc uświadomić mu, że nie są sami i tak dalej.
- Też coś zjemy z chęcią, ale ja to bym się umyła... Nie lubię śmierdzieć. Dałoby się podesłać coś do komnaty? W końcu Devril musi się ukrywać dziś i takie tam... - zerknęła na arystokratę, oczekując wsparcia w swoich życzeniach.
- Pewnie by się dało. Co myślisz Szept? - zagadnął magiczkę, przyglądając się jej uważnie. Bo jeśli chciała jeśc w towarzystwie to nie było mowy o podsyłaniu dań do komnaty.

draumkona pisze...

- Może być i w komnacie. Nie trzeba wiele, nie musicie się kłopotać …
- Żaden kłopot. Tylko ciebie ma nikt nie widzieć… albo widzieć słaniającego się.
- Pamiętam. To my już pójdziemy. Mam nadzieję, że wytrzymasz ten mój niezbyt przyjemny, więzienny zapach, moja droga.
- Po prostu wrzucę cię do wanny przy najbliższej okazji - usłyszał w odpowiedzi biedny skazaniec świeżo co przyniesiony z chłostyna rozkaz okrutnego władcy. Char zastanowiła się, czy przypadkiem nie powinna mu nieco podrzeć koszuli i przybarwić czymś czerwonym. Oczywiście by zachować realizm, nie dlatego, że po prostu lubiła go pozbawiac ubrań, nic z tych rzeczy. Obejrzała się na Deva, zamyślonym spojrzeniem ślizgając się po jego sylwetce, a jednocześnie usiłująć nie dać po sobie poznać o czym myśli.
- Powiem żeby wam coś przysłali. Jest w tym budynku jeszcze parę elfów, którym mogę ufać - w ten sposób nawiązywał poniekąd do trójki, która pomogła mu zorganizować całą tę szopkę - W podziemiach będziecie?
- Mhm. Tylko nie przysyłaj Airo, bo będzie buba - alchemiczka uśmiechnęła się dziwnie pod nosem, jakby ją i generała łączyła jakaś mała tajemnica. W istocie, oboje mieli słabośc do dobrych gatunków herbat i gry w coś, co Vetinari nazywała elfickimi szachami, a w ojczystym języku miały swoją inną, unikalną nazwę której nigdy nie mogła zapamiętać. Jeśli wziąc pod uwage skłonności generała do hazardu to łatwo było się domyślić co ów robił kiedy zostawał sam z siostrą władcy. I co się stało z niewielką sakiewką z oszczędnościami.
Wilk przyjrzał się Charlotte uważniej, nie wiedząc co sądzić o takiej prośbie. W końcu bądź co bądź nie będzie generała wysyłać z jedzonkiem, to chyba by uwłacząło jego pozycji.
- A czy jaśnie pani odpowiada Arno? - spytał, drwiąc sobie z wymagań Vetinari.
- Odpowiada. To my idziemy - pociągnęła arystokratę za sobą, chcąc jak najszybciej uciec, schować się w ciepłej komnacie, która na czas pobytu w mieście elfów zawsze była dla niej namiastką domu.
- Ciekawe co miała na myśli... - mruknął do siebie Wilk, kiedy Vetinari i Winters zniknęli na korytarzu - Nieważne zresztą. A ty Niruś też chcesz coś do jedzenia? - łypnął na magiczkę stojącą tuż przy nim. W zasadzie też mogliby coś wziąc do komnaty - Może ciasteczko? Albo serniczek? - teraz to już się nabijał. I brakowało jeszcze tego, żeby ją zaczął targać do policzek i robić "puci puci".

Zombbiszon pisze...

- Elias!- Zawył Guldor - Mam pozwolić Cię spalić Twojej dziew....
Nie dokończył, bo w tym momencie dostał kawałkiem dachu, którym w niego cisnąłem.
- Ona nie jest moją dziewczyną! - Warknąłem tym samym wystawiając się na atak.
Opętaniec wykorzystał sytuację. Z całych sił zacisnął zęby na mojej prawej ręce...no dobra, łapie. Ból był niesamowity. Był tak silny, że aż zawyłem. Wolną łapą uderzyłem pseudo kanibala by się odczepił. Odpuścił dopiero po kilku mocniejszych ciosach. Posoka, ciekła w najlepsze z rany, a ja nie miałem czasu by się nią zająć.
Widząc, że znowu chciał cisnąć kolcem, a tamta dwójka raczej nie miała zamiaru uciekać, natarłem na niego. Moje rogi wbiły się w bok demona. Jego wycie poniosło echo. Odrzuciłem go i od razu rzuciłem się w stronę dwójki elfów.
-Elias, nie! - Zawoła Guldor, ale było już za późno.
Natarłem na nich i porwałem z wioski. I tak tam byśmy nic nie zrobili. Gdy upewniłem się, że jesteśmy bezpieczni, postawiłem ich na ziemię. Guldora raczej zrzuciłem, w efekcie wylądował na tyłku z cichym jękiem. Szept postawiłem ostrożnie, po czym wróciłem do ludzkiej postaci.
- Przynajmniej znamy powód, dla którego nikogo nie wpuszczali do wioski.- Wydyszałem na wpół zgięty. Całkowicie zapomniałem o ranie.

Elias

draumkona pisze...

- Coś słodkiego to bym zjadła - nie mógł się powstrzymać i zamiast dalej czesać kasztanowe włosy, to zjechał dłonią niżej. Znacznie niżej, bo aż na pośladki magiczki, podszczypując lekko, zaczepnie.
- Więc chodźmy. Przy okazji wybierzemy coś dla naszych gołąbeczków - ujął jej dłoń i wyprowadził na korytarz, wolnym krokiem kierując się do kuchni. Lubił takie sielankowe chwile, kiedy wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku i w zasadzie tylko czekał na kolejny ruch bogów. Na kolejną katastrofę. Bo to, że prędzej czy później wszystko runie i znów bedą kłopoty było pewne tak samo jak pewne było to, że jutro wzejdzie słońce. Powinni wykorzystać chwilę spokoju nim krasnoludy wrócą ze zwiadu. Coś czuł, że wieści jakie przyniosą nie będą najlepsze i wymusi to na nim jakieś specjalne posunięcie.
W kuchni nie było dużego ruchu. Może dlatego, że większośc lokatorów pałacu już swoje posiłki dostała i służba powoli się wykruszała. A to pomocnice wychodziły do domu, kucharki czyściły piece i zastawy nie mając nic innego do roboty. Parobki obierały ziemniaki w nieznanym Wilkowi celu, a w garnkach coś tajemniczo bulgotało. Ich pojawienie się wywołało co prawda lekkie poruszenie, ale niespodziewane, nocne napady na kuchnię w wykonaniu Wilka nie były niczym nowym.
- Och - Frigg właśnie obierała jabłko niewielkim nożykiem, a na widok pary królewskiej szybciutko wstała i dygnęła - Podać kolację, czy raczej coś mniejszego?
- Moja dama woli raczej coś słodkiego. Ja natomiast zadowolę się czymś bardziej... treściwym. I dwie kolacje jeśli możesz.
*
Char siedziała w miękkim fotelu i obserwowała poczynania arystokraty. I wszystko byłoby naprawdę w jak najlepszym porządku, gdyby z głodu nie zaczęło jej głośno burczeć w brzuchu. Z krzywą miną chwyciła się za brzuch, usiłując stłamsić głośne "bluuurp" i jakoś uspokoić buntujący się żołądek, ale niewiele to pomogło. Biedna Vetinari miała wrażenie, że już cały zamek wie o tym, że ktoś tu jest głodny.
- Dev? A co by się stało, gdyby Wilk się jednak uparł na... na tę chłostę? Ruch by sie odezwał? Byłby rozłam? - to była ciekawa kwestia. Choć po prawdzie każda kwestia była dla niej teraz ciekawa, zwłaszcza jeśli mogła odwrócić jego uwagę od głośnego domagania się kolacji przez jej żołądek. I od czerwonych wypieków na twarzy ze wstydu.

draumkona pisze...

- Dama dziękuje - on już dawno przyzwyczaił się do tego co gadają w pałacu, na mieście i w salach obrad. Tylu ilu elfów tyle było też zdań, opinii na temat tego związku i prawdziwych pobudek nim kierujących. Jedni uważali, że Szept użyła na nim wywaru miłosnego, inni twierdzili, że to sidła diabelskiej magii. Jeszcze inni próbowali przepchnąć teorię o cyckach i tyłku, albo o jakiejś łączącej ich mrocznej tajemnicy. Wilk bardzo lubił słuchać sprawozdań niektórych szpiegów, bo te potrafiły być bardzo śmieszne i nieprawdopodobne zarazem.
- Tutaj czy do komnaty?
- Do komnaty - odpowiedział, zawijając swój kawałek kotleta w serwetkę, bo głupio było mu tak paradować po korytarzach z kawałkiem mięsa w ręce. No i fakt, że elfy nie powinny... Ale co miał zrobić, kiedy wszystko co robiła ichniejsza kucharka było takie dobre? Podejrzewał, że od tej kuchni za niedługo urośnie mu brzuszek, czego bardzo by nie chciał, bo jeszcze co poniektórzy zaczęliby sądzić, że ciąża u mężczyzny jest jednak możliwa.
Wyszli z kuchni i wolnym krokiem przemaszerowali do części prywatnej, królewskiej w której zawsze panował spokój. Nikt nie krzyczał, nikt sie n darł, nie biegał z praniem i z naręczem papierów i listów. Na swoim biurku nie znalazł żadnych nowych raportów ani wieści, nie było też żadnej karteczki informującej o powrocie krasnoludów. Zaniepokojony spojrzał w okno, zastanawiając się czy czasem coś złego sie nie stało. Powinni już wrócić.
- Możesz jakoś magią wyśledzić co robią krasnoludy? Trochę się martwię - wyznał, między jednym kęsem, a drugim.
*
- Prawdopodobnie więc obawy twojego brata były mocno wyolbrzymione. Nikt nie zrobiłby nic.
- Nikt prócz mnie - uściśliła, bo co jak co, ona na pewno nie siedziałaby z założonymi rękoma. Słysząc pukanie do drzwi wstała i odebrała dwa talerze z parującymi jarzynami i innymi elfickimi smakołykami. Ustawiła je na stoliku, a znając jako tako rozplanowanie pomieszczenia, wiedziała gdzie znajdzie materiałowe, duże serwety co by sobie położyć na kolana. Może i byli w czymś w rodzaju tymczasowego domu, może powinna mieć zchomikowany zapasowy ubiór, ale niestety nie miała, a swojego bardziej brudzić już nie chciała. Szczególnie, że kucharka dołączyła też jakieś tajemnicze sosy, które zapachem tak kusiły, że nie dałoby się ich nie spróbować.
- Chodź - mruknęła, opadając na krzesło i zabierając się za całkiem przyjaźnie wyglądającą kalarepę.

draumkona pisze...

- Mogę posłać za nimi Corvusa. Będzie naszymi oczami i uszami.
- Nie jestem z nim związany, więc czy też będę słyszał co on słyszy? Czy zobaczę to, co zobaczy on? No i nie chciałbym żeby ktoś go zjadł... Okolice kopalni to nie miejsce dla miłych ptaszków - nawet sama natura zdawała się to potwierdzać, bo im bliżej Morii tym było mnie drzew, roślinności, a zwierzęta omijały te tereny szerokim łukiem. Samotny kruk byłby tam raczej sensacją. Chociaż... I tak wystarczającą sensacją była sama obecność krasnoludów. Jeden ptaszek w tą czy w tą raczej nie powinien orkom zrobić różnicy. Co prawda powinien wziąć pod uwagę, że Corvus to nie byle ptaszek, a chowaniec, ale on jako pierwszej klasy ignorant w tych sprawach nie rozumiał istoty chowańca. Sam żadnego nie miał, nie widział na oczy żadnego, jeśli pominąć Corvusa.
- Chociaż nawet jeśli nie zobaczę, to ty zobaczysz i mi powiesz - pomyślał sobie na głos po pewnej chwili przeżuwania kawałka mięsa. Cholera, co to były za przyprawy, że miał ochote jeśc więcej i więcej? Jak Frigg robiła to mięso? I dlaczego nie powinien jeśc go więcej? Przecież mięso jest zdrowe... Prawda? - Daj mi też kawałek... - mruknął, znajdując sie obok. Wiecznie głodny, łakomy na słodycze, zwabiony intensywnie owocowym zapachem jej zdobyczy.
*
Obserwowała go kątem oka i musiała przyznać, że zachowywał się trochę dziwnie. Może jednak go trochę obili w tym więzieniu, kiedy jej nie było? Może coś mu dosypali do wody? A może po prostu lekko zwariował po tym wszystkim? Tak czy siak w końcu odzyskał głowę. Może to na wskutek jej gapienia się, a może dlatego, że dotarł do niego w końcu zapach jedzonka. Ich posiłki zbytnio się nie różniły, w zasadzie gdyby nie fakt, że Vetinari miała po prostu mniej na talerzu to można byłoby posądzić kucharkę o taśmowe wydawanie posiłków. Kulturalnie uzywała noża i widelca, bardzo dbając o to by na jedzenie się po prostu nie rzucić choć miała na to nieodpartą ochotę. Wszystko tak cudownie pachniało, że nawet odechciało się jej spać, a chęci do wykąpania się też gdzieś przepadły.
- Jak tylko zamkniemy tą sprawę z Morią, to nie ma mnie dla nikogo - odezwała się między jednym kęsem, a drugim - Wyjeżdżam na urlop, wiesz? Może słyszałeś, taki ośrodek wypoczynkowy Drummor, podobno mają całkiem dobre cynamonowe babeczki - innymi słowy, skoro ona brała urlop od wszystkich i wszystkiego, to on nie miał wyjścia i też takowy wziąć. Chyba, że chciał narobić Vetinari przykrości, to wtedy by nie musiał.

Silva pisze...

- Co mi tu zaglądasz? Jeszcze zauroczysz wiedźmim okiem! - burknął z udawaną odrazą i złośliwością, odganiając przyjaciółkę ręką tak, jakby odstraszał kurę, która podeszła za blisko grządek z młodymi warzywkami. - Ugotuje się to będzie. Od gadania ogień nie zrobi się gorętszy - sprzątając po sobie, w końcu klapnął na ziemię, przeciągając się tak bardzo, że aż mu w stawach coś trzasnęło i chrupnęło. Za stary był, zdecydowanie za stary; młodzieńcze lata już dawno umknęły, pozostawiając w pamięci jedynie wspomnienia. - Dawno nigdzie nie byłem sam - wyznał po chwili ciszy, spoglądając na ciemniejące niebo. - Nie ma hałasu… Ta cisza jest dziwna. Cholera, robię się za stary, bo nagle mi cisza przeszkadza. - Ale prawda była taka, że przywykł do gwaru, elfiej mowy, ich kuchni i wszystkiego tego, czego kiedyś nienawidził. Aż pokręcił głową, pomstując w myślach na bogów i dziwkę Fortunę.

draumkona pisze...

- Smacznego, kochanie. - nie kazał jej czekać z ręką uniesioną w górze, od razu pożarł niewielki kawałek ciasta, z trudem powstrzymując się od mlaśnięcia. Cholera, to było takie dobre. Następnym razem też sobie weźmie kawałek, przecież nikt nie zauważy jak mu się zrobi mała oponka na brzuchu. Zresztą...Magiczka nie pozwoli żeby tak się stało. Zadba o to by miał sporo ruchu, nawet w nocy. Wilk, jak typowy facet, uśmiechnął się do swoich myśli, choć nie zdradził na głos co mu po głowie chodzi. Zamiast tego odszedł do niewielkiego kredensu, gdzie w głebi chomikował swoje cenne mapy. Po chwili wrócił z jedną z nich i nietrudno było się domyślić, że jest to mapa okolic Morii.
- To powiedz, co twój ptaszek zobaczy - on zaś sięgnął po pióro, podsunął sobie kałamarz i czekał w napięciu na jakieś istotne informacje, które wypadałoby zaznaczyć na papierze. Musiał dopieścić plan, jakikolwiek by nie był, a miał ich chyba ze trzy. I wszystkie wymagały konsultacji z krasnoludzkim królem tak samo mocno, jak tego by dowiedzieć się jak obecnie wygląda okolica Morii.
*
- Coś słyszałem. Jeśli tak go polecasz, muszę się tam wybrać. Musimy. - uśmiechnęła sie leciutko, słysząc te słowa. Cieszyła się, że popierał jej pomysł urwania się od obowiązków i zniknięcia dla wszystkich, zaszycia się gdzieś na końcu świata. Bo tym właśnie czasami było dla niej Drummor. Jakimś odległym, mglistym zakątkiem, choć musiała przyznać, że z każdą wizytą czuła się mniej obco, bardziej już jak bywalec niż jak specjalny gość. Choć nadal nie kupiła sobie zaufania służek, parobków czy samej Elain, uznała, że nie ma się co stresować. Jeśli nadejdzie stosowna chwila to się z nią oswoją. A jak nie, to trudno.
- Cieszę się, że nie protestujesz - uścisnęła lekko jego dłoń, ani myśląć ją puścić, póki nie zerknęła na jego wciąż prawie pełny talerz. Wtedy dopiero mógł wyswobodzić dłoń, a Char miała niewielkie wyrzuty sumienia, że on tu je, a ona go trzyma. Na bogów, mogłaby się czasem opamiętać - Pójdę się chociaż umyć przed spaniem - w końcu była brudna i zakurzona, nie mówiąc już o pocie. Przez ostatnich parę dni nie było zbyt gdzie się umyć, więc musiała sobie radzić innymi sposobami by nie zacząć śmierdzieć na kilometr. Podniosła się, zostawiając w połowie pełny talerz - więcej już by nie zmieściła - i w miarę energicznym krokiem ruszyła do łazienki.
- Zostawić ci ciepłej wody, czy jutro będziesz się kąpał? - zawołała, ściągając koszulę przez głowę.

Sorcha pisze...

— Wolność? Więc jednak wasze zamiary nie są, aż tak sympatyczne, jak próbowaliście zapewnić? Robi się milutko. — Sorcha wytargała łokieć z uścisku jednego z przybocznych, któremu ewidentnie nie podobał się ostry ton smarkatej względem królowej. — Jeszcze raz draśniesz mnie paluchem i po to tobie! — rzuciła groźbę bez pokrycia, a po wściekłym sapnięciu, spojrzała na drugą kobietę w tym pomieszczeniu. — Ojciec mnie nie obchodzi. Wolę święty spokój. — Zmierzyła królową chmurnym spojrzeniem z pod splątanych włosów. — Ale dobra… kończmy to nudne spotkanie. Jak go nazwałaś, pani? Justus Keiman? — Uśmiechnęła się drwiąco. — Jeżeli o czymś mogę cię stanowczo zapewnić to to, że nie jest to jego prawdziwe imię i nazwisko.

draumkona pisze...

- Chyba coś odkryli, bo są poruszeni. Powiedziałam mu, żeby podleciał bliżej. Nie widzi Ymira. Orkowie! – poderwał się błyskawicznie, reagując bardzo podobnie do niej. Ale mimo tego jak się zachował, jak to nim wstrząsnęło, nie zrobił nic więcej. Ojciec zawsze uczył go podchodzić do nowości ze spokojnym umysłem, a nie na hurra i chyba nareszcie te nauki zaczęły procentować.
- Nie zdążymy. Nie na samo starcie. Mów mi co widzi Corvus, cokolwiek by to nie było - poprosił, usiłując znaleźć jakieś sensowne wyjście prócz rzucenia wszystkiego i pędzenia po nocy pod kopalnię. Najlepiej byłoby gdyby wojownicze krasnoludy wzięły nogi za pas zamiast walczyć z orkami, które mogą ich zasypywać falami aż do białego rana. Na szczęście Ymir był chyba podobnego zdania, co Wilk, bo z relacji Corvusa wynikało jedno - krasnoludy odpierały ataki i jednocześnie cofały się do miasta.
- Są jacyś ranni? Jeśli rzeczywiście się wycofują to mogą też potrzebować pomocy medycznej - a co jak co, tego już nie zamierzał odkładać ani nikomu odmawiać, to byłoby postępowanie wbrew samemu sobie.
*
- Może zjesz jeszcze chociaż trochę warzywek? - Char wyłoniła się z łazienki już w koszuli nocnej, zadowolona i czysta. Zerknęła na swój talerz i uśmiechnęła się kątem ust widząc, że ktoś tu je za dwoje i tym razem nei jest to ona.
- Nie Dev, jeśli mam się zmieścić do łóżka to lepiej nie. Bo pęknę - może nie zjadła wiele, ale czuła się tak jakby sama wyczyściła całą zawartość elfiej spiżarki. A trzeba zauważyć, że elfie spiżarki wcale do ubogich i małych nie należą, zwłaszcza te pałacowe. Wolnym krokiem przeszła się przez pokój, w końcu docierając do celu jakim było mięciutkie łóżko i siadając sobie na materacu. W następnym ruchu przewidziane było użycie szczotki i rozczesanie długich, splątanych kudłów potocznie nazywanych włosami. Ten zabieg zajął jej dobre parenaście minut, tak że Devril zdązyłby pobiec jeszcze po deser i wrócić nim w końcu szczotka zostałaby odłożona na swoje miejsce. Alchemiczka zakopała się pod pierzyną z ulgą witając noc. Wyśpi się, odpocznie... Nie, jak Dev będzie sobie tak latać bez koszuli zamiast się położyć to ona jednak nie zaśnie. I on też nie, już ona o to zadba.

draumkona pisze...

Wilk zaklął okropnie pod nosem, widząc jak magiczka po prostu go olewa i wybiega. Czy on czasem jasno nie zasugerował, że nie powinni się wychylać, zwłaszcza w szlafrokach? Ona może sobie mogła pozwolić na wyczarowanie zbroi, ale on już nie. Był typem walczącym w zwarciu. Owszem, znał różne sztuczki z łukiem, ale nie zmieniało to faktu, że nie bez powodu nosił dłuższy sztylet i miecz przy boku. Nawet gdyby miał bronić się magią, potrzebował byś blisko swojego przeciwnika, a nie na drugim końcu Keronii. Zirytowany chwycił tylko pas z bronią, wskoczył w buciory i pobiegł za swoją szaloną małżonką, łopocząc szlafroczkiem, aż się strażnicy oglądali z niepokojem.
Widział ją, jak kluczy uliczkami śpiesząc do głównej bramy. Za sobą słyszał tupot stóp pałacowych straży, bo w końcu jak para królewska nagle wypada z zamku jakby ich co najmniej wiedźma na miotle ścigała, to coś tu chyba jest nie tak. Ledwie zaś dotarli do bramy, a okazało się, że cała ta pogoń była kompletnie niepotrzebna, bo krasnoludom nic nie jest i w dodatku się świetnie bawią, szczególnie Ymir Pomysłodawca.
- Bardzo śmieszne cholera jasna - burknął Wilk, widząc ucieszoną twarz przyjaciela. Krasnolud machnął ręką, druga otarł toczącą się po zabrudzonym policzku. Tak wrobić wielkich władców, no kurka, pięknie mu się to udało.
- Nie doceniasz kunsztu moich żartów przyjacielu - poklepał Wilka po krzyżu, a do magiczki puścił oczko - Musiałem was trochę rozerwać, co by wam dupy do krzeseł nie poprzyrastały.
- Dowiedziałeś się czegoś? - wyburczał znów elf, wcale nie przekonany co do żartowniczego kunsztu.
- I tak i nie. Jak załatwisz mi kufelek dobrego miodu to może ci opowiem. A może nie.
*
- Dobranoc. Wyśpij się.
- Mhm, ty też - Char powierciła się chwilę, az w końcu uznała, że bez poduszki spać się nie da i choć otaczałą ją cała masa poduszek i poduszeczek, to ona wybrała pierś Devrila, jak zawsze ceniąc ją znacznie wyżej niż jakąkolwiek inną poduszkę. Wraz z tym ruchem ustały inne, nie było wiercenia, poprawiania, po prostu przysnęła z błogim uśmiechem.
Spokojnie przespała całą noc, budząc się dopiero późnym porankiem. Devril jeszcze się nie obudził, więc nie ruszyła się, powoli układając w głowie plan dnia. Dużo zależało od tego co za wieści przyniosą wojownicy Ymira i on sam. W zasadzie jeszcze więcej zależało od ruchu Wilka, bo to on miał decydujący głos w sprawie odbijania kopalni. Nie mniej jednak, były i czynności, które mogła zrobić bez wiedzy i nadzoru kogokolwiek. Chociażby domknąc sprawy tutejszej kryjówki, załatacparę dziur, sprawdzić stan spiżarki i opróżnić ją z rzeczy, które szybko sie psują. To wszystko tam na nią czekało, a ona nie miała najmniejszej ochoty opuszcząć łóżka. Przynajmniej póki ma z kim w nim leżeć.

draumkona pisze...

- Załatwimy dwa. Chodź, bo trochę zimno.
- Racja, racja, a nie godzi się by kobiet marzła - to mówiąc szybko zagonił kompanię i władców do pałacu, głośno wołając o miód do komnat a dla kompanów piwa i jadła. W końcu należało im się coś za ciężką harówkę przez całe popołudnie i noc - Widziałem całkiem ciekawe rzeczy przy rzece, tam gdzie pewna niewielka odnóżka D'vissu włazi do tej przeklętej kopalni. Ale to chwila, chwila, wszystko w swoim czasie - i nie tłumacząc nic więcej po prostu ich zaciągnął do królewskich komnat, do ich własnego kącika, który mogli nazwać domem. Tam się rozsiadł w fotelu i duszkiem wypił przyniesione zawczasu piwo. Kufel z miodem zostawił na późniejszą chwilę, po czym donośnie beknął, wcale się nie kryjąc, wzruszając ramionami na minę Wilka.
- Jak nie wyszłoby górą, to dołem. Co wolisz?
- Żadnych pierdzących krasnoludów - elfowi najwyraźniej przypomniał się jakiś przykry incydent z życia - Co widziałeś?
- Nasze orki spuszczają rzeczką jakieś ładunki. Jak to orki nie robią tego z wprawą czy nawet odrobiną pomyślunku, więc paru moim chłopakom udało się wyłowić jedną paczuszkę. Ślą w doliny kosztowności z kopalni i lżejsze zbroje. Nie wiem co szykują, ale nie wygląda to dobrze - Wilk siedzący naprzeciw, w swoim fotelu, pokiwał wolno głową. To nie było dobrze, zwłaszcza że nie mieli pojęcia kogo orki z kopalni mogą wspierać w dolinach i co może z tego wyniknąć.
- A sama kopalnia? - spytał.
- Zamknięta na cztery spusty i piąty malutki. Nawet robal się nie wciśnie.
- No ale ta rzeka?
- No, chyba że naszła cię ochota na kąpiel w lodowatej wodzie, w kompletnych ciemnościach i prawie stuprocentowe szanse na wpadnięcie prosto w łapy orków. To wtedy gorąco polecam.
*
- Dobry. Dawno nie śpisz, pani alchemiczko?
- Dobry. Może kwadrans, może ciut więcej. Trudno ocenić, wydaje mi się że słońce podróżuje tu po niebie nieco wolniej niż w innych częsciach kraju - a może miała takie wrażenie dlatego, że byli w górach i jakby nie patrzeć wysokie szczyty robiły swoje. Leniwie przesunęła dłonią po ramieniu Devrila, rozkoszując się dotykiem i chwilowym spokojem. Nikt nic od nich nie chciał, nie musieli planować taktyki ani nic. Mieli tylko w razie czego wziąc kijek i sprać kogo trzeba.
- Wyspałeś się chociaż? Dawno nie widziałam, żeby Pan Obowiązek sobie tak spał w najlepsze ignorując wschód słońca - wymruczała mu w szyję, lekko przygryzając jego skórę, ot tak, zaczepka na dobry początek dnia.

draumkona pisze...

- Orkowie potrafią wytwarzać cokolwiek… porządnego?
- Społeczeństwo orków wbrew pozorom jest bardzo złożone. Z tego co wiem, mają coś takiego, jakby... rzemieślników. Nie wiem jak to określić, ale są to istoty, które potrafią zanalizować pancerz wroga kiedy ktoś już go zabił i wytworzyć coś podobnego. Raczej nie rozumieją sposobu działania, ale widzą, że coś, cokolwiek, co włożą na grzbiet może chronić przed ciosami. Może lekkie pancerze to były zbyt wielkie słowa jak na to co robią, ale dla nich jest to swego rodzaju... no po prostu zbroja.
- Jakoś tam wejść trzeba… jeśli chcemy wejść. A gdyby przecisnęła się… powiedzmy jedna osoba… jest szansa, by otworzyć wam kopalnię? Wiesz, nie od zewnątrz, od wewnątrz?
- Znam tę kopalnię i wiem o której rzeczce mówisz, więc mogę się wcisnąć. - wybiegł daleko myślami w przyszłość, już wietrząc co się święci. Magiczka zapewne zaraz zaproponuje, że to ona kopalnię otworzy, a na tę propozycję przystałby dopiero bedąc martwym. Oczywiście nie blefował też, nie kłamał, że zna teren a tak naprawdę go nie znał, to byłoby zbyt ryzykowne. Ale znawcą takim z prawdziwego zdarzenia też nie był. Coś pamiętał, widział mapy, resztę musiałoby mu dopisać szczęście.
- Hm... Nie wiem jak wyglądają zabezpieczenia od środka, więc trudno mi cokolwiek przewidzieć. Jeśli nie zniszczyli mechanizmów to będzie się dało. Zawsze... Zawsze można wysadzić skały w miejscu drzwi. Strop nie powinien runąć, ale... Jeśli się nie powiedzie oczyszczanie kopani, to orki będą miały wolną drogę do miasta. No oczywiście pomijając dwa mury i bramy, ale rozumiesz aluzję.
- Rozumiem - Wilk przyglądał się swojemu winu w kubku, nagle tracąc ochotę do picia go. Którego wyjścia by nie wybrać i tak mieli ograniczone możliwości - Więc decydując się na wejście musimy być pewni swego - przynajmniej tak on to widział, nie zamierzając na razie rezygnować z planów.
*
- I nikt po nas nie przyszedł? Nie pytał?
- Nie kochanie, wszyscy o nas zapomnieli - odpowiedziała ostrożnie, obserwując jego twarz. Ten błysk w oku coś jej mówił, ale wciąż wpół śpiąc nie mogła skojarzyć co jej to mówi. Dopiero po chwili umysł, a może raczej ciało, podpowiedziało, że za tym konkretnym błyskiem w oku i za tą miną kryją się całkiem przyjemne czynności. Jakże pożałowała, że nie dysponuje mocą maga, mogłaby pstryknięciem palców przyblokowac zamek w drzwiach, co by być pewną, że nikt im nie przeszkodzi. A tak, nie będąc magiem mogłaby wstać i zamknąć drzwi na klucz, ale... Ale była za leniwa. Poza tym już dobierała się do półnagiego arystokraty, błogosławiąc w duchu to, że jednak nie zdecydował się na piżamkę.

draumkona pisze...

- Trzeba posłać kogoś za towarem. Zobaczyć, dokąd dociera. Może to zagrożenie dla nas, może nie ma z nami nic wspólnego. Musimy wiedzieć, że jeśli wejdziemy do Morii, nikt nie zagrozi nam od tyłu.
- To fakt, potrzebujemy informacji o tym gdzie towar płynie... - i jak on tu miał ją ustrzec przed złym, jak sama się tam ładowała? Do Wilka nie docierało, że to tylko pomysł, propozycja, on już widział magiczkę w piżamce na koniu jak gna w dół rzeki żeby odkryć tajemnicę spływu i kończy nabita na pal. Aż się wzdrygnął pod wpływem tej myśli, a wino zaplamiło mu kawałek szlafroczka na nodze. Zaklął brzydko pod nosem, wcale nie po królewsku. I ten moment wybrała jego siostra na nadejście wraz ze swoim lubym.
- Dowiedzieliście się czegoś? Macie jakieś plany? - elf był zajęty wycieraniem z wierzchu mokrej plamy chustką, więc za tłumaczenie wziął się Ymir.
- Orki coś knują - obwieścił z zadowoloną miną, podkręcając sobie nieco brodę - Puszczają wodą zbroje i klejnoty, być może mają sojuszników... - z namysłem przyjrzał się arystokracie, ale nie dlatego, że wywąchał co to się przed chwilą wyprawiało, ale dlatego, że wpadł na pewien pomysł. W zasadzie nasunęło mu się to zaraz po tym jak sie pojawił - A nie moglibyście iść ich tropem? Słyszałem, że z Devrila niezgorszy tropiciel, a z ciebie wcale nie taki zły szpieg - mruknął porozumiewawczo do Vetinari, a to zakrztusiła się winem. Nazwanie jej niezgorszym szpiegiem było jednocześnie zaskakujące, zabawne i smutne, bo choć owszem, swego czasu szło jej całkiem dobrze, to ostateczny wynik tego był jaki był.
- Miałam wam pomóc, więc wezmę każde zadanie. Jak powiecie, że mam szukać tych... ładunków to będę ich szukać - stwierdziła oględnie, oddając się w ich ręce.
- Co myślicie? - krasnolud zwrócił się do władców, dzieląc uwagę między zamyśloną magiczkę, a wycierającego się elfika.
- Na moje może być - orzekł Wilk, jak zawsze robiąc wszystko by tylko odsunąc Szept od czegoś co niebezpieczne. Nie zamierzał jej tego mówić co prawda, bo by sie obraziła, że traktuje ją jak niedorozwiniętą, czy jakąś miękką panienkę, ale wolał dmuchać na zimne. Nie chciał by cokolwiek złego ją spotkało i jeśli już chciała pomagać, wolał by robiła to z w miarę bezpiecznych, tylnych szeregów żołnierzy, wspierając w walce swoją magią, eksplozjami i innymi czarami.

draumkona pisze...

- Potrafię tropić . Ale na rzece śladów nie ma. Musielibyśmy jechać tuż za ładunkiem, tak by nikt nas nie dostrzegł. To może nie być łatwe. Jedna osoba może poradzić sobie lepiej niż dwie. Mogę się tego podjąć.
- Jakie zadania przewidujesz dla tych, którzy zostają? - zwietrzył zbyt uprzejmy ton i coś w nim drgnęło. Prawie tak, jakby się bał jej wybuchu, reakcji kiedy już się domyśli i przejrzy jego grę. A jednak, zamiast ja ugłaskać to brnął dalej, rżnąc głupa i udając idiotę, że przecież co złego to nie on.
- Jeszcze nie wiem. Pewnie będę cię prosił o zorganizowanie ogólnej odsieczy dla kopalni. Nie każdy mag zapewne będzie chciał się w to mieszać, a ty jako mag... - wykonał niezrozumiały gest rękami, mający chyba oznaczac, że ona jako mag na pewno z innymi magami się dogada. Zupełnie jakby on sam nie mógł. Poza tym, organizacją regularnego wojska zajmował się zwykle Airo, bądź Radni odpowiadający formalnie za niektóre aspekty wojska. Skoro tym razem usiłował zrzucić to zadanie na nią, to równie dobrze mogłaby się zakładać o grube miliony, że coś tu mocno, mocno śmierdzi i na pewno nie jest to niemyty krasnolud.
- Tropić potrafisz, zadbać o siebie potrafisz, ale jeśli orkowie cię wykryją to otoczą całym kordonem. A mimo całej mojej wiary w ciebie i twoje umiejętności, sam nic nie zdziałasz - innymi słowy nie było mowy by została. Zamierzała mu towarzyszyć nawet w formie ochrony, bo w końcu alchemik to nie byle popychadło i paru orkom może spuścić manto, nawet jeśli będą w kupie. Zawsze też może kupić im cenny czas na ucieczkę. A nawet jeśli nie, to zginą oboje i koniec, nikt nie będzie płakał za drugim i wyrzucał sobie, że mógł pójśc, bądź mógł zostać - Idziemy razem, albo możemy wrócić do sypialni - mruknęła po chwili, bardziej już do siebie, choć uwaga nie umknęła uwadze Wilka, który posłał Devrilowi oskarżycielskie spojrzenie. Co innego wiedzieć, że są już dorośli i no niby moga robić co chcą, a co innego wiedzieć, że kwadrans temu ktoś bałamucił mu siostrę.

draumkona pisze...

Tak jak magiczka kochała tego głupiego idiotę, tak głupi idiota kochał panią magiczkę, ale pewne rzeczy przychodziły mu z trudem. Nie potrafił opanować innej magii niż uzdrawianie, nie potrafił przestac porównywać się do wcześniejszych władców, a przede wszystkim z wielkim oporem przychodziła mu nauka społecznych zachowań i wyciąganie z nich wniosków. Każdy normalny mężczyzna już dawno zorientowałby się czego nie należy robić przy małżonce, co ją drażni i czego unikać. Zdawać by się mogło, że Wilk - w końcu taki inteligentny mężczyzna - powinien to zauwazyć w pierwszej kolejności. Ale... Nie. Nie zauważał, nie potrafił odpowiednio tego zinterpretować a co najważniejsze, nie potrafił zapamiętać ciągu przyczynowo-skutkowego, co prowadziło ich do nieuniknionej kłótni.
- Idziemy razem, albo możemy wrócić do sypialni.
- Nie zabronię ci iść. Tylko się martwię, że ryzykujesz. Nie chciałbym, by coś ci się stało. Skoro to jednak dla ciebie ważne…
- Organizacją możesz zająć się sam. Masz doświadczenie w rozporządzaniu innymi.
- Nie zrozum mnie źle, nie chcę żeby coś się stało. Poza tym przecież nie powiedziałem, że masz siedzieć i dziergać serwetki, tylko żebyś trzymałą się bardziej z boku... A zorganizowane wojsko też jest ważne - burczał pod nosem, pamiętając, cudem przypominając sobie, że niedawno toczyli bardzo podobny spór, gdzie obiecał jej, że nie będzie nic zabraniał. I wedle jego pomyślunku, nie zostało nic zabronione. Po prostu ktoś inny podebrał jej potencjalne zadanie, zdarza się. A że on maczał w tym paluchy? No trudno, może nikt nie zauważy. Poza tym bogowie mu świadkiem, nie chciał źle - Nie denerwuj się na mnie, przecież wiesz, że potrzebuję twojej pomocy - spróbował ją jakoś ugłaskać słowami, choć nie uciekając się do kłamstwa, to byłby gwóźdź do trumny jaką już sobie naszykował. Potrzebował jej, jej magii, wsparcia, obecności, choć nie miał zamiaru się do tego przyznawać. Nie przy świadkach.
- Jak mamy śledzić, musimy wiedzieć kiedy i jakie ilości są spuszczane. Czy ktoś pilnuje transportu? Jak to przebiega? Zanim ruszymy, przydałyby się dokładne obserwacje i wywiad.
- W pewnym momencie jest po prostu dziura w skałach i tamtędy płynie rzeka. Pakunki lecą bez większego ładu i składu, podejrzewam, że są spuszczane na bieżąco. Żadnych strażników nie widziałem, nie wiem czy ktoś patroluje teren i pilnuje drogi przesyłek. Nie zdążyliśmy sprawdzić - Ymir nerwowo zerkał to na pana władcę, to na magiczkę, bojąc się, że ta d1)ójka zaraz sobie skoczy do gardeł, bo żadne z nich nielubiło ustępować i być tym "uleglejszym".
- Jeśli to tylko tyle, to może powinniśmy się już zbierać? - Char też nie miałą ochoty słuchać królewskiej kłótni, a za to bardzo chętnie ruszyłaby już z misją w teren.

Silva pisze...

Brzeszczot oderwał wzrok od ognia, powoli odwracając głowę w stronę przyjaciółki; spojrzenie, którym ją uraczyło było raczej z tych, które czemuś nie dowierzają i są trochę zniesmaczone. Mówiło: naprawdę? - Chyba nie będziesz mi tu matkować, co? Przypominam ci, że mam ponad trzydzieści lat na karku - mruknął, szturchając patykiem drwa w ognisku. Jeszcze by tego brakowało, żeby magiczka się nad nim użalała. Był facetem i nawet jeśli coś go gryzło, należało to tylko do niego i nie miał zamiaru zrzucać tego na kogoś innego. Był facetem i musiał sobie poradzić z tym samemu. - I wciąż twarde pięści - dodał już z uśmiechem, zaciskając palce w pięść, mając na myśli to, że skoro miecz nie robi się tępy przez lata i jego ręce wciąż mogą pamiętać, jak przywalić w mordę tak, by zabolało.

draumkona pisze...

- W czym to transportują? Możliwe, by odbiorca znajdował się jeszcze w Królestwie?
- Jeśli to tylko tyle, to może powinniśmy się już zbierać?
- Zapewne. Ostatnie szczegóły, kochanie.
- Odbiorca.. - wymruczał Ymir, sącząc sobie miód i zastanawiając się do kogo orkowie mogą wysyłać takie pakunki. Nie bywał już w tych stronach pewien czas, ale sojusznik na tyle silny by dogadać się z orkami z kopalni na pewno nie umknąłby jego uwadze. Wilk też na pewno by coś wiedział, a tymczasem był równie zaskoczony co oni wszyscy tymi nowinami - Być może w dole rzeki stacjonują jakieś niewielkie oddziały, które dozbrajają. Przynajmniej to jedyne przychodzi mi do głowy. Bo cóż innego może tam być? Mroczne elfy? Jakiś nowy, nieznany nam jeszcze wróg? - krasnolud pokręcił głową, odprowadzając smętnym spojrzeniem odchodzącą magiczkę - Nawet nie wiem dokąd ta odnoga sobie spływa. Górskie ścieżki są mało znane mi jako krasnoludowi, a skoro Wilk milczy to on raczej też nie wie. Mam rację?
- Być może wnika znów pod ziemię, do jakiegoś zbiornika. Dużo jest podziemnych jezior w tych rejonach, tak samo jak i jaskiń czy jam. Jeśli te pakunki rzeczywiście płyną gdzieś dalej, to może być problem z niezgubieniem ich śladu.
- Poradzimy sobie - Char nie miała wątpliwości, że Dev znalazłby nawet igłę porwaną strumieniem rzeki w tych całych strasznych górach. Wyprostowała się dumnie, jakby się chciała pochwalić, że to jej narzeczony ma tak dobrą reputację jeśli chodzi o tropienie, a nie taki Wilk, który powinien raczej iśc do łazienki i zacząć przepraszać, a nie spokojnie siedzieć.
- To każdy ma chyba zadanie, a ja sobie klapnę, bom zmęczony - Ymir zsunął się z fotela i odstawił na stolik opróżniony kufelek - Ale gdyby jednak coś się działo, to budźcie - co prawda w głębi ducha liczył na to, że jednak nic się nei stanie, bo musiał odespać całą noc i dzień podróży.

draumkona pisze...

- Na pewno pożyczyłbym Corvusa. Jeśli coś się stanie albo zajdzie konieczność szybkiego przekazania informacji, jest chowańcem. Szept będzie wiedziała od razu. Poza tym, nic więcej… o, przydałyby się jak najdokładniejsze mapy okolicy strumienia, wzdłuż jego biegu. Potrzebujemy czegoś jeszcze?
- Hm... Mapa, jedzenie, konie...O broni chyba nie muszę wspominać, więc wygląda na to, że nic więcej. Pójdę powiedzieć komu trzeba żeby nam naszykowali coś co wytrzyma podróż i ewentualne braki możliwości odgrzania - no i musiała zabrać jeszcze parę rzeczy ze swojej komnaty. Niektóre składniki wspomagały transmutacje, a od biedy, jeśli coś by się jej stało, to kawałkiem kredy zawsze da radę coś nabazgrać i wtedy nie będzie trzeba do transmutacji nic prócz jej obecności. No, chyba że połamie sobie obie ręce, wtedy będzie nieciekawie.
- O Corvusa pytaj Szept, ja nie będę decydował za nie mojego ptaszka - dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jak idiotycznie to brzmi, ale dzielnie udał, że nic się nie stało. Też podniósł się z fotela, odstawiając pusty kubek po winie na stolik i przeciągnął się, aż coś mu strzeliło w krzyżu. Syknął cicho, czując pewien dyskomfort w plecach. Zrobił się chyba za stary na takie rzeczy. Normalnie już niedługo pojawią się pierwsze siwe włosy... zwłaszcza jak dalej będzie. Z nim i z Szept. Osiwieje ze strachu i z nerwów.
- Nira? - spytanie o Corvusa może pomóc mu obadać sytuację. Nim Devril zdążył ruszyć zadek i iśc zapytać, on zniknłą w łazience, dołączając do żony - Devril pyta o Corvusa, w razie czego dowiemy się od razu, a nie będziemy się martwić i szukać ich trupów po górach - zrelacjonował szybko, przyglądając się jej, temu jak odgarnia włosy, jak osłania ciało ubiorem. Jak na jego gust, mogłaby tego nie robić.

draumkona pisze...

– Może lepiej chwilkę poczekajmy?
- Chyba masz ochotę na trochę adrenaliny z rana - skomentowała Vetinari, ale została, nie chcąc by w razie czego był tutaj sam. Bądź co bądź kłótnie królewskie były w pałacu całkiem dobrze znane, ciche dni potrafiła rozpoznać każda dłużej tu pracująca służąca i ogólnie prawie cały zamek wiedział, kiedy pan elfi władca ma z królową nie po drodze.
- Devril może go wziąć. Dziwne, że w ogóle pytasz.
- Oj nie gniewaj się na mnie. Przecież wiesz, że nie chciałem źle... Co mam ci powiedzieć, że następne zadanie jakie się trafi przypadnie tobie? Jakiekolwiek by ono nie było? Nie chcę się znowu kłócić, ledwo co się pogodziliśmy... Nira - nagle znalazł się obok, łapiąc ją w objęcie, usiłując przytulić i zażegnać rodzący się spór. Nie miał ochoty po raz kolejny się z nią spierać, nie był Lucienem, nie był głupi i nie chciał cichych dni. Zwłaszcza, że jeszcze parę dni temu własnie mieli jedną kłótnię i jemu to kompletnie wystarczało na najbliższy miesiąc. W tym samym czasie też nie chciał by ryzykowała, ale i pojmował, że nie można wolnego ducha trzymać pod kloszem - Chcesz iść z nimi? - spytał, z westchnieniem - Z Devrilem i Charlotte? Czy wolisz iśc ze mną do tej rzeki i szukać przejścia?
- Coś długo go nie ma. Myślisz, że go zadźgała końcówką od szczotki? - spytała Char, opierając się ramieniem o ścianę i ciekawsko zaglądając przez okno na dziedziniec. W sumie to było całkiem prawdopodobne... Przynajmniej jak na jej rozum. Ona, gdyby miała okazję, już dawno by tak zrobiła, bo czasami pomysły Wilka po prostu były absurdalne, podobnie jak argumenty.

draumkona pisze...

- Nic nie rozumiesz. Nadal. Podejmujesz za mnie decyzje. Odsuwasz od wszystkiego, gdzie naprawdę mogłabym pomóc. W zamian rzucasz coś, co ma mnie zadowolić i zmydlić oczy, żebym się przypadkiem nie zorientowała. Tak według ciebie wygląda uczciwość? Tak według ciebie wygląda nie zamykanie w klatce? Podobno miałeś już tego nie robić, ale wszystko wskazuje na to, że robisz tylko to, co jest wygodne dla ciebie i nie dbasz o to, co ja myślę. Puść, muszę się ogarnąć - puścił ją ze smętną miną, bo jednak liczył na to, że mu się upiecze i magiczka nie będzie się długo na niego gniewać. Chyba powinien się zapisać na jakieś szkolenie u arystokraty odnośnie podejścia do kobiet i tego co powinny, a czego nie. Nie skomentował też jej słów, bo po prostu nie wiedział co powiedzieć by znów jej nie urazić. Stosownym więc było milczeć. Przynajmniej do czasu.
- Chciałabym, byś brał pod uwagę co myślę i czuję. A nie robił to, co wygodne dla ciebie i tylko wymagał, bym się dostosowała.
- Przecież biorę pod uwagę... - zaczął, ale pod wpływem jej wątpliwego spojrzenia umilkł, nie chcąc się ładować głebiej w bagno - Dobrze, będę brał to pod uwagę. Obiecuję - spróbował magiczkę lekko uszczypnąć, znów testując czy aby na pewno tylko tyle wystarczy by zażegnać spór, czy może jeszcze jednak mu się nie udało - Pójdę powiedzieć Devrilowi - poinformował ją jeszcze nim opuścił jej tymczasowy azyl.
- O, jednak nikt cię nie zabił w tej łazience - powitała go siostra, ale przytyk zignorował. Nauczył się już, że odpowiadanie na zaczepki Charlotte prowadzi tylko do kłótni, tym razem bratersko-siostrzanej, a nie partnerskiej, choć wcale nie oznacząło to, że ten rodzaj kłótni jest jakiś prostszy czy lepszy. Powinien uważac co robi, ostatnio tylko się ze wszystkimi kłóci.
- Możesz wziąć Corvusa - poinformował Devrila - I uważajcie na siebie. I żadnych głupich wyskoków - tu spojrzał na Charlotte, dobitnie pijąc do niej i do jej nie myślenia podczas niektórych zadań.
- Bla, bla, bla. Skończyłeś? - Char przewróciła oczami słysząc przytyk, bo ile można w kółko trąbić o jednym. Bezpieczeństwo. Uwaga. Orki to ona jadała na śniadanie, więc taki mały wypad w góry to będą dla niej wakacje - To możemy iść - dodała, nim Wilk zdązył jeszcze jej coś wytknąć, czy dopowiedzieć i pociągnęła Deva do drzwi.

draumkona pisze...

- Char może weź ty z nim porozmawiaj? Bo zdaje się mocno nadopiekuńczy. Jeszcze tego brakuje, żeby miał przez to kłopoty. Znaczy, jak wrócimy, bo teraz to mamy dużo na głowie. Wszyscy.
- Nie wiem czy cokolwiek do niego dotrze. W końcu nie mam kasztanowych włosów i nie wołają na mnie "Szept" - mruknęła, idąc dziarsko korytarzem. Problemy jej brata nie były jej sprawą. Przynajmniej te, które sam sobie stworzył. Nadopiekuńczośc czasami się u niego pojawiała, czasami zanikała, podobnie było z chęcią kontrolowania wszystkich i wszystkiego - Wszystko będzie dobrze, nie martw się na zapas - spróbowała go jakoś podnieśc na duchu. Dłoń alchemiczki nagle znalazła się na pośladku arystokraty, szczypiąc bezlitośnie, a Char oczywiście udawała, że co złego to nie ona.
- Krak.
- Cześć Corvus. Chcesz ciasteczko? - Vetinari lubiła zwierzęta, lubiła im dogadzać i sprawiać, że były zadowolone. Choć nie miała takiego daru do nich jak chociażby magiczka, to po prostu lubiła z nimi przebywać. Przywitała się też ze swoim wierzchowcem, po czym wskoczyła na siodło, sadowiąc się wygodnie i jeszcze raz sprawdzając czy wszystko ma, bo może jednak czegoś zapomniała.
- A właśnie Dev. Masz coś mojego - upomniała się, wymownie zerkając na jego koszulę, a raczej to co wisiało sobie na rzemyku pod nią. Pierścionek. Najwyższy czas by wrócił tam gdzie być powinien.
Zhao miała dość siedzenia w lesie i udawania, że zachwanie Luciena wcale jej nie obeszło. Starała się grać twardą, lodową skałę, ale nie wychodziło jej to tak jak Cieniowi. On był w tym cholernym mistrzem. W lesie czuła się źle, w chatce tak samo, więc jedynym słusznym wyjściem wydawało jej się iśc do Szept, spytać jak sprawa z orkami i ewentualnie się pożalić. I nawet przez myśl by jej nie przeszło, że Nira może mieć podobne problemy.
Zwyczajowo też nie weszła drzwiami, tylko oknem, nie chcąc tłumaczyć się strażom i nie chcąc budzić niepokoju. W końcu jako Cień potrafiła się przemknąc niezuważona nawet po ścianie pałacu.
- Co się stało? - zagadnęła od razu, widząc Szept przy papierach. A Szept przy papierach równało się problemik z współmałżonkiem, zajmowanie czymś głowy byleby o rzeczonym problemiku nie myśleć i nie rozpamiętywać.

Sorcha pisze...

— Pomóc… wzajemnie pomóc. — Sorcha zmieliła w ustach ślinę, jakby smakowała wyjątkowo dziwną konsystencje. Potem uśmiechnęła się z rozdrażnieniem. — Już czuję rozkoszną woń długoletniej przyjaźni między nami. — Przechyliła głowę, drapiąc się za uchem, gdzie swędziało ją tak niemiłosiernie, że tylko bardziej spotęgowało jej podły nastrój. Zresztą, całe ciało miała oblepione obrzydliwością, której paskudny zapach nie zejdzie pewnie nawet i za rok.
— No d0brze, zastanówmy się. — Poddała się, gdy cisza w pomieszczeniu wyraźnie zgęstniała, a z jej ciętego humoru nikt nie raczył się roześmiać. Banda sztywniaków. Postukała kilkakrotnie butem o gładką podłogę, wydobywając ze wspomnień potrzebne obrazy. — Matka nie wspominała o nim zbyt często, kutas podle ją wykorzystał… to chyba dość powszechne, jeżeli chodzi o osoby pokroju mojej matki, skrajne naiwne — zaczęła szorstko. — W każdym razie, do jasnej ciasnej… jak to było? A tak, nazywała go Railem… albo właśnie kutasem i to zawsze w takim gniewnie, że szkoda było słuchać — westchnęła, wiedząc, że połowę z tego, co powiedziała na nic się im wszystkim przyda. — Rail… jestem pewna, że nazywa się Rail. No chyba, że mojej matce też się fałszywie przedstawił.

Anonimowy pisze...

-Czują odór strachu -mruknęła Tiamuuri ironicznie. Nawet nie zauważyła, kiedy przejęła od Rienny i Shivana ten typowo ludzki cynizm. Dobyła broni, jak zauważyła w tym samym momencie, w obecnej sytuacji mało użytecznej. Na razie nie dosięgnie ich sztyletem, a celowe zmniejszanie dystansu było niebezpieczne. Rzucanie sztyletem w przypadku popielnych nie miało większego sensu.
Dała jedynie kilka kroków w stronę spaczonych istot. Czekała na ich reakcję. Tamci szli powoli, ale też się zbliżali, stawali się bardziej widoczni. Prawie całkiem nadzy, jeden tylko miał resztki ciemnej, podartej szmaty wokół bioder i ud. Naprawdę byli szarzy, dosłownie. Choroba z czasem zmieniła kolor ich skóry. Na nagich torsach i ramionach mieli guzki, szyje mieli obrzmiałe. Na głowach pozostało kilka kosmyków włosów, łysinę i twarze znaczyły blizny i nie całkiem wygojone rany. Jeden z nich wydał bulgoczący dźwięk, po czym obaj z sykiem wyszczerzyli długie zęby.
Tiamuuri stała naprzeciwko nich na lekko ugiętych nogach. W prawej ręce ściskała sztylet, lewą dłoń otworzyła, pozwalając, by z jej wnętrza powoli rosły dwa szarozielone pnącza. Czekała, pozwalała na to, żeby popielni sami się zbliżyli.


[I jeszcze Podziemie, jeśli nadal istnieje w realiach bloga ;). Na terenach obecnie wirgińskich działa obecnie parę osób, ale to się raczej nie liczy. Zaferin mieszka w Rivendall, a to chyba prowincja demarska.]

draumkona pisze...

- Słucham? - westchnęła, widząc jego biedną, pełną niezrozumienia minę. Skoro nie wiedział o co może jej chodzić, to ona mu pokaże. Pogoniła konika, co by się zbliżył i sama ostrożnie wydobyła spod koszuli arystokraty rzemyk na którym nadal zawieszony był jej pierścionek. Niby tylko błyskotka, nie powinna była się upominać i grzecznie poczekać na jego ruch, ale po prawdzie czuła się trochę dziwnie bez tej małej ozdoby. Prawie tak, jakby udawała czy coś. Pod tym względem była naprawde dziwna.
- To chyba moje? Czy już się rozmyśliłeś i chomikujesz dla następnej? - podpytała półżartem, półserio i tak naprawdę nie było wiadomo, czy czasem ta sielanka i z pozoru proste pytanie nie są pułapką, która człowieka wpędzi w jakieś piekło. Char wydawała się normalną kobietą, przynajmniej przez większość czasu, ale nigdy nie było nic wiadomo.
Zhao nie ruszyła się z parapetu, siedziała sobie na nim i dla wygody założyła jedynie nogę na nogę. Wysłuchała całej skargi Szept i po prawdzie nie wiedziała jak ma reagować. Próbować go usprawiedliwić? próbować jakoś ułagodzić sytuację? Może nie powinna tu siedzieć jak kołek tylko znaleźć Wilka i dać mu w nos? A może lepiej nie, bo Lucien uzna, że elfiak się do niej oczywiście przystawia i dlatego dała mu w nos... Westchnęła ciężko, poirytowana brakiem możliwości.
- Jego jedynym argumentem jest, że nie chce się kłócić. On nie rozumie, że mi nie chodzi o ryzyko, urażoną dumę czy szacunek z powodu zadania, a o to, bym mogła jeszcze decydować o sobie, a nie grzecznie siedzieć na tyłku i czekać, co on zadecyduje!
- Faceci - burknęła, decydując się na względnie neutralny komentarz i jednak zeskoczyła z parapetu, zwinnie lądując na podłodze. Odrzuciła czarne loki na plecy i zajrzała magiczce przez ramię ciekawsko, chcąc zobaczyć co takiego dokładnie robi - Jak nie chorobliwa zazdrość o kogokolwiek, to nadopiekuńczość - zdradziła się nieco ze swoim osobistym problemem, ze zmorą jaka ją trapiła już od wielu lat, bo Lucien nigdy się z tej zazdrości nie wyleczył. raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze ten element był obecny w ich życiu. Obecny i niesamowicie męczący.
- Idziesz na dwór? Wolę nie rozmawiać tutaj bo raz, że ściany mają uszy to na pewno mam ogon. A ogon może uznać, że bo ja wiem, może ściany chcą mnie przelecieć i wysadzi wam dom - z chwili na chwilę jej humor ulegał spaskudzeniu i miała nadzieję, że wyjście na powietrze w towarzystwie przyjaciółki jakoś jej pomoże. Im obu może pomoże.

Zombbiszon pisze...

Spojrzałem z zaskoczeniem na Szept. Jak na tak drobną kobietę, potrafiła sprawić, że chciało się przed nią uciec. Na wszelki wypadek pokazałem jej ranę. Ugryzienie było głęboki a i rana krwawiła dość mocno. Na moje szczęście nie na tyle by umrzeć.
- Trochę nici i będziesz jak nowy.- Guldor wyciągnął za pazuchy fiolkę z czarnym płynem i wypił ją duszkiem. Po zapachu wiedziałem co pije.
- Ale najpierw poszukam Ci nowego mózgu. - Odgryzłem się. Chwila wytchnienia sprawiła, że zapomniałem o tym co czai się w wiosce - Jak pozbyć się tego czegoś? - Zapytałem towarzyszy.

Elias

[Wybacz, że tak mało i że tyle czekałaś ;( ]

draumkona pisze...

– Chyba… o nim zapomniałem. Zechcesz go przyjąć? Jego i moje uczucia do ciebie? - przyjrzała się mu lekko zaskoczona, bo chyba pierwszy raz słyszała by o czymkolwiek zapomniał. Może był chory? W zasadzie ona nadal odchorowywała ostatnią rozłąkę i tą całą awanturę, więc może i on dochodził dopiero do siebie... Ale czy w takim razie powinien ruszać w teren? Może powinna go przekonać by został? Już to widzę, odezwał się głosik w głowie.
- Przecież znasz odpowiedź - przyjmując po raz kolejny błyskotkę, wypowiedziała w duchu życzenie, by już nigdy nei stało się nic co znów skłoni ją do zdjęcia pierścionka. Co za dużo to niezdrowo, a jak zacznie w niego z byle powodu rzucać pierścionkiem to jeszcze się naprawdę rozmyśli i co wtedy? Co ona wtedy zrobi? - Chodźmy, nie powinniśmy zwlekać zbyt długo - cmoknęła, poganiając swojego konia, który zwiesił głowę i ogólnie miał wszystko w poważaniu, swojego jeźdźca też. Do ruszenia się przekonało go dopiero lekkie, ponaglające uderzenie piętami o boki - Masz jakieś konkretne pomysły co do tropienia tych ładunków? Może najpierw do tego zejścia, gdzie były krasnoludy? Poobserwujemy którędy paczki spływają, może przy okazji na coś trafimy...
- Co jest ze mną nie tak? - dopytywała się magiczka, a Zhao nie miała zielonego pojęcia co ma jej odpowiedzieć. Równie dobrze ona mogłaby pytać o to samo. Co jest z nią nie tak, że non stop się kłóci z Lucienem o byle pierdoły? Czy aż tak się źle zachowywała, że miał podstawy by czuć się zazdrosnym o wszystko i wszystkich?
Opuściły pałacowe mury, kierując się bardziej do lasu niż na miasto, przynajmniej tak zhao prowadziła ich skromny pochód. W lesie łatwiej było jej posługiwać się magią, bo w mieście od razu ktoś wyczułby dziwną aurę Kalcifera, a tak mieszała się ona z aurami duchów i zamieszkujących Medreth dziwnych stworzeń. Dzień był całkiem ciepły, pachniało wiosną, słońce przedzierało się przez wysokie drzewa i gęste liściaste korony. W takim dniu wszystko mogłoby wydawać się możliwe. A jednak takie nie było, co niezbyt się Zhao podobało.
- I Wilk i Cień to głupki - orzekła po krótkim milczeniu - Naprawdę nie wiem co gorsze, zazdrość czy nadopiekuńczość. Może powinnyśmy po prostu wziąc i uciec, ruszyć w daleki świat i niech się martwią, albo sobie skaczą do oczu - to też było jakieś wyjście. W zasadzie byłby to całkiem miły powrót do bardzo starych czasów, kiedy zdarzało im się podróżować razem po Keronii. Stare dzieje. Prawie tak stare, że wspomnienia wywietrzały jej z umysłu - Chociaż... orkowie. Nie możemy tak sobie zniknąć - z irytacją kopnęła niewielki kamień leżacy jej na drodze. Zobowiązała się pomóc, Szept zapewne też więc zostawiać przyjaciół na pastwę Dziwki Fortuny... Brzydkie i ryzykowne posunięcie. Kuszenie Losu.

draumkona pisze...

- Myślałem o tym samym. Najlepiej śledzić ładunek niemal od samego początku trasy. Możemy też wypytać krasnoludy, może ktoś z nich coś jeszcze zauważył, może coś sobie przypomni.
- Można i tak, choć nie wiem czy jeszcze gdzieś krasnoludy spotkamy - te, które przybyły z Ymirem właśnie odpoczywały i Charlotte wątpiła by mieli siłę jeszcze raz iść do kopalni i im pokazać gdzie widzieli ładunek. Pomysł mimo swoich zalet miał też tą ogromną wadę, że był dośc trudny do realizacji. A przez wzgląd na zmęczoną kompanię Vetinari wolała sama szukać igły w stogu siana. No i nie umiała polegać na innych - Wiemy co powiedział Ymir, mamy mapy, Corvusa, ja znam trochę okolicę... Znajdziemy ładunki i bez pomocy - przynajmniej taką miała nadzieję. Podczas rozmowy zdązyli już minąć pierwszą bramę, odprowadzani jedynie ciekawskimi spojrzeniami straży czy nielicznych przechodniów. Do opuszczenia miasta brakowąło im jeszcze trochę, a później już tylko dzicz Medrethu i kopalnia.
*
- Orkowie. Państwo. Moria. I dzieci. Bractwo. I jak tu uciec od tego wszystkiego. No i… to tylko potwierdziłoby opinię, jaką mój mąż ma o mnie. Nieodpowiedzialna królowa za miedziaka, pierwsza do bezpodstawnego ryzyka i zbierania chwały. I nie, to wcale nie jest cholerna klatka. Co ja mam robić? Podobno jeśli ktoś cię ciągle bezpodstawnie o coś oskarża, to w końcu to robisz, tylko po to, żeby przynajmniej była to prawda. - to już była pewna myśl. Z jednej strony czuła się mocno związana przez obowiązki i rodzinę, a z drugiej miała ochotę się po prostu zbuntować. Tupnąć nogą, nawrzeszczeć na kogoś i uciec, zrobić w końcu coś co nie będzie miało związku z Cieniem czy Bractwem.
- Chrzanić to wszystko Szept. Skoro my cały czas mamy być idealne i najtaktowniejsze i w ogóle naj, to niech sobie zobaczą jakby wyglądało ich życie w ogóle bez nas, może wtedy docenią co trzeba a nie będą się skupiać na pierdołach - idąc kopnęła kamyk, ostatnio ten odruch wszedł jej w nawyk i już nie raz obiła sobie stopę, czym zdawała się w tej chwili kompletnie nie przejmować - Dzieci sobie poradzą, zostaną w końcu z najlepszymi tatusiami, po co im matki za dychę. A Moria... Zawsze możemy iść na własną rękę. Od dołu - to mówiąc coś błysnęło w fiołkowych oczach elfki, jakiś dziki ognik zwiastujący kolejny szalony pomysł - Nikt się nie spodziewa ataku z najniższych tuneli. A jak zaczniemy wykurzać orki od dołu to będą musiały wszystkie wyleźć na powierzchnię, a tam dopadnie je elfia armia. No i poniszczymy im leża, wylęgarki i tak dalej... - wyliczała, już się zapalając do pomysłu.

Silva pisze...

- Sama mnie do tego zmusiłaś. - Dar dobrze pamiętał, jak próbował się z tego wszelkimi sposobami wyplątać, wymigać i uciec. Niekoniecznie dlatego, że magiczka była kobietą, nie bo krucha, delikatna; co jak co, ona akurat taka nie była. A nie ma lepszego treningu niż sparing z drugą osobą. Tylko, że… Po prostu wolał nie zostać wezwanym przez pana władcę na dywanik i zgiętym wpół tłumaczyć, dlaczego szanowna żona ma podbite oko, siniaki i ciągle ją coś boli. Już na samą myśl o tym, miał ciarki na plecach. - Poza tym… trzymaj się może miecza, co? Albo magii i zaklęć mocy, bo to ci zdecydowanie lepiej wychodzi. - Zupełnie nie wiedział też, jak wyjaśnić magiczce, że pewne miejsca na ciele, odpowiednio mocno uciśnięte sprawiały, że przeciwnik albo odpływał, albo zostawał sparaliżowany. I wcale nie chodziło o pokazywanie, a raczej o chętny obiekt testowy. - Twój tatko by mnie za uszy wytargał…
Ogień przyjemnie trzaskał, a iskry strzelały w górę. Gdzieś daleko zaszczekało jakieś stworzenie. Nocne niebo, czyste i bez żadnej chmurki, wyglądało jak ciemny, aksamitny materiał, udekorowany białymi perłami. Mieniło się od gwiazd. Na północny, niezmiennie, świeciła Cynozura; gwiazda, którą wykorzystywano do określania kierunków i położenia, przyjaciółka żeglarzy.
- Mięska? - spytał, wyciągając z ognia osmolony patyczek i nabitego na nim zwierzaczka. Może nie było to królewskie danie, ale żołądek pełen suszonego prowiantu, nie powinien narzekać. Chociaż taki sos z ucieranych pomidorów… - W kociołku jeszcze nam się pogotuje.

draumkona pisze...

- Wolałbym najpierw wybadać sytuację, potem szukać w ciemno. Ale jak się nie uda, postaramy się poradzić sobie inaczej. - i tu pojawiały się pierwsze zasadnicze różnice pomiędzy ich postępowaniem. Char gorąca głowa, zaraz włądowałaby się do kopalni i szukała guza, Dev natomiast działał bardziej taktycznie. Vetinari nie zamierzała się kłócić, czy obstawiać mocno przy swoim, w końcu on był bardziej doświadczony w tych sprawach niż ona.
- Więc prowadź, ja się dostosuję - stwierdziła bez cienia urazy w głosie, po prostu podążając jego śladem.
las o dziwo był o tej porze spokojny. Żadnych śladów dzikich, wielkich stworów, żadnych śladów bytności niepożądanych osób trzecich. Drzewa szumiały lekko smagane łagodnymi powiewami ciepłego wiatru, gdzieś w oddali dało się słyszeć nawoływania ptaszków. Gdyby Char nie wiedziała, że to Medreth to zapewne uznałaby to miejsce za idealne na jakiś piknik. Wiedząc jednak co to za miejsce, jedynym co mogłaby tu zrobić dobrowolnie, to jak najszybsze odnalezienie ścieżki poza gęste zarośla i stare pnie. Las może i był schronieniem dla elfów, ale ona była nim tylko w połowie, a Devril wcale, więc nie mogli liczyć na pomoc tajemniczych mieszkańców gęstwiny w razie problemów.
- Z tego co wiem, to za niedługo powinien być skrót... - zaczęła chcąc jednocześnie pomóc, ale bojąc się cokolwiek mieszać. W końcu jej chodzenie na skróty zawsze kończyło się w wiadomy, niebezpieczny sposób.
*
- Niby go znam… ale zupełnie tracę głowę... Chrzanić to. Zobaczę się z Mer i jedziemy. Nikt się nie spodziewa ataku z najniższych tuneli. Może nie mamy szans na jawny atak, tylko dwie, ale zaszkodzić i zdezorientować możemy. Kto wie, co odkryjemy. Może dowiemy się, co knują orki.
- I bardzo dobrze - podsumowała Zhao, już pełna optymizmu i nowej siły do działania. Nic tak dobrze na nią nie działało jak coś czym mogła zająć myśli po niezbyt udanym pobycie w towarzystwie swojego pana męża. I całe szczęście nie musiała się z nikim żegnać, bo dzieci były daleko stąd, a do tego bubka iść nie zamierzała. Niech się pomartwi, może przestanie sobie sam stwarzać problemy.
- Gdzie on teraz powinien być? Jaśnie oświecony władca? - spytała, podążając za Szept z powrotem, nieco się obawiająć reakcji pana władcy na to w jakim towarzystwie zobaczy swoja małżonkę. Co jak co, ale Wilk dodawać umiał i wiedział, że jedna Pani Kłopot plus druga Pani Kłopot równa się Katastrofa - Musimy się jakoś przekraść żeby nas nie przyuważył - dodała mimochodem, zdając się na przyjaciółkę w kwestii dostania się niepostrzeżenie do komnat Mer. W końcu to Szept tu mieszkała od dobrych paru lat, więc powinna znać teren.

draumkona pisze...

- Chyba powtórzę po tobie: prowadź. Ja się dostosuję. - Char cmoknęła z udawaną dezaprobatą, niby to negująć to jego niezdecydowanie, że raz chce prowadzić a zaraz potem się z tego wycofuje. W zasadzie lepiej było by wiedział kiedy odpuścić dla ich bezpieczeństwa, niż tak jak co poniektórzy, twardo stawiać na swoim. Chyba miała szczęście, że na niego trafiła.
- To jedziemy - i owszem, jechali choć może było to za mocne słowo. Bardziej pasowałoby tu "przedzierali się", bo droga przez Medreth wcale nie była taka łatwa, prosta i przyjemna. Las miał swoje gęściej i rzadziej zarośnięte miejsca, a droga do skrótu była raczej rzadko używana, co automatycznie wiązało się z tym, że droga była zaniedbana i zaatakowana różnej maści zielskiem.
Było duszno i parno, a to wrażenie jeszcze się zwiększało gdy zagłębiali się mocniej w las. Char sądziła, że im dalej między drzewa tym będzie chłodniej, ale niestety. Z niewyjaśnionych przyczyn robiło się coraz goręcej, a ona miała wrażenie jakby wjechali do ceglanego pieca zamiast do lasu. Już miała się podzielić niepokojącą wiadomością z Devrilem, kiedy wzrok odnalazł znajomą, charakterystyczną runę wypaloną w korze solidnego, szerokiego drzewa. Jechali dobrze, a zejście powinno już niebawem im się ukazać. Tym tempem jednak czekała ich chyba noc w elfim lesie, bo słońce coraz szybciej znikało między gęstymi liśćmi, by niebawem całkiem się schować za linią gór.
- Nadal jedziemy dobrze, ale do zmroku raczej się z lasu nie wydostaniemy - odezwała się mrukliwym tonem, średnio zadowolona z tej sytuacji. Nie lubiła nocować w lasach, wolała otwarte przestrzenie gdzie było widać kto idzie i gdzie idzie. I po co.
*
- Jeśli wejdziemy do Dolnego Królestwa, może dotrzemy do Morii bocznym korytarzem. Możemy też wejść od strony strumienia. Tego, którym spuszczają towary.
- Hm? Aha, tak, masz rację - Iskra odkąd opuściły elfią stolicę była nieco nieobecna duchem. Zdecydowanie nie przypominała siebie jeszcze sprzed paru lat, kiedy jedynym jej problemem było coś do jedzenia i unikanie miejsc mocy by nie zwabić Gona. Gdyby ktoś t4e parę lat temu powiedziałby jej, że poślubi człowieka, w dodatku takiego zazdrośnika i mruka, to tylko by popukała się w czoło i kazała się delikwentowi leczyć. Rozłąka z Lucienem nie służyła jej zbyt dobrze, zwłaszcza, że Cień nie miał pojęcia co zrobiła, a ostatnio pomysły miał doprawdy durne, więc się obawiała tego co może się stać.
- Nad strumieniem chyba węszą Dev z Charlotte, więc trzymałabym się tuneli jeśli nie chcemy niewygodnych pytań i prób nawrócenia na jedyną słuszną ścieżkę - mruknęła, wygodniej sadowiąc się w siodle. Do samotnych nocy była bardziej przyzwyczajona od magiczki, bo Cień jak to Cień, albo na misji, albo na naradzie, albo szukał rekrutów. Ostatnimi czasy nie widywali się często, a jak już to większość czasu byli skłóceni, albo on miał poparzone pośladki. I dokąd to wszystko zmierza, pytała samą siebie, ale nie chciałą choćby próbować znaleźc odpowiedź. Zbyt się bała.
- Być może jakieś krasnoludy są na posterunkach - co prawda byłoby to trochę dziwne, ale krasnoludy bywały nieprzewidywalne i choć byłoby kiepsko z zaopatrzeniem i wsparciem, gotowi byli wysłać tu jakiś śmiałków gdyby była taka potrzeba - Pokierowałyby nas.

draumkona pisze...

Wilk się martwił. Szept się nie pojawiała, a minęło już dobrych parę dni. Owszem, mógł pójśc jej szukać, ale nie chciał. Na bogów, nie chciał wyjśc na mięczaka i pantofla, a w jego mniemaniu właśnie na takie miano zasługiwałby gdyby rzucił to wszystko i zaczął jej szukać. Była dużą dziewczynką, wiedziała gdzie jest dom i jak do niego trafić. Wiedziała też, że to nie jest najlepszy czas na fochy i foszki. Wiedziała, że szykują się do poważnych operacji w kopalni. A ona co? No wzięła i spierdzieliła, cholera jasna.
Zirytowany odsunął od siebie dokumenty, ciskając je na bok, na stojące przy nim krzesełko ze skrzynką jeszcze większej ilości znienawidzonych papierzysk. Kolejny wieczór zapowiadał się paskudnie i bezproduktywnie, bo w takim stanie nie mógł pracować, nie potrafił sie skupić. Myślał tylko o niej, o tym gdzie jest i dlaczego od niego uciekła. Przecież jej nie bił. Nie zdradzał. Czy naprawdę był aż tak kiepskim mężem?
- Zhao jest dla ciebie stracona. Nie wiem, co sobie uroiłeś, ale ona cię nie chciała i nie chce. Porwanie nic nie da. - pojawienie się Cienia ucieszyło go przez ułamek sekundy. Przez ułamek sekundy, gdy widział ciemny materiał obuidziła się w nim nadzieja, że to może Nira, ale kiedy zza drzwi wysunęła się ciemna sylwetka, jego nadzieja się ulotniła zastąpiona przez znudzenie i irytację. A ten znowu to samo.
- A ty znowu? Ile jeszcze razy mam powtarzać, że mnie twoja żona nie obchodzi - i tu skołowanyh umysł Wilczka zaskoczył, jak trybik w maszynie - Czekaj... Zhao zniknęła? - podłapał, a cała ta dziwna sytuacja zaczęła się układać w całkiem logiczną całość. Skoro Iskra zniknęła to pewnie uciekła, a to znaczy, że nie tylko on był beznadziejnym mężem, ale Lucien też. Co za ulga! Aż się uśmiechnął, co prawda sam do siebie, bo do Cienia szczerzyć się nie zamierzał - Pewnie od ciebie uciekła - stwierdził lekko, uznając, że jest zobowiązany by Luciena o takim fakcie poinformować.

Anonimowy pisze...

Dwaj Popielni zatrzymali się, kiedy pnącza oplotły im szyje i barki. Stojąc w tym miejscu, przy okazji spowolnili pozostałych, zmuszając ich do omijania znieruchomiałych sylwetek. Któryś z nadchodzących w pierwszym odruchu zaczął gryźć ramiona stojącego towarzysza. Zdecydowanie te istoty dawno już zatraciły człowieczeństwo.
Drzewna pchnęła sztyletem w bok, uderzając ostrzem w klatkę piersiową kolejnego szaroskórego, chudego jak szkielet, poza obrzmiałymi ramionami. Drugi ruch, którym rozpłatała mu gardło, był jeszcze szybszy. W ich przypadku Tiamuuri nie odczuwała zwykłego poczucia winy, wiążącego się z pozbawianiem życia innych istot, to był raczej akt miłosierdzia, biorąc pod uwagę ich stan.
Kiedy wykonywała gwałtowniejszy ruch, dotykała pleców albo ramion Devrila. Dobrze. Walczył i wszystko wskazywało na to, że na razie nie miał kłopotów.
Spróbowała policzyć przeciwników. Chyba nie było ich dziesięciu. I, co najważniejsze, nic nie wskazywało na to, że dołączą do nich kolejni. Tiamuuri szarpnęła lewą ręką, miażdżąc szyje i karki dwóch unieruchomionych i obalając ich na ziemię. Pnącza wyrastające z jej dłoni skierowały się ku następnemu monstrum. Kolejny przeciwnik próbował zajść ją od prawej strony, uniemożliwiając uchwycenie go razem z tamtym. Dziewczyna uniosła sztylet, gotowa zadać kolejny cios. Musiała ufać, że znów się uda. Miała może znakomity refleks, ale wbrew temu, co parę osób myślało, nie potrafiła poruszać się z jakąś nadludzką szybkością.
Popielny uniósł prymitywną broń, coś jak drewniana pałka ze stalowym obuchem, dodatkowo nabita gwoździami. Trudno było stwierdzić, gdzie zamierza uderzyć, zdawał się patrzeć na punkt, gdzie prawie stykało się prawe ramię Tiamuuri i lewe Devrila. Drzewna spróbowała sięgnąć go ostrzem sztyletu, zdołała rozciąć mu skórę na żebrach. Popłynęła gęsta, ciemna krew. Szaroskóry zdawał się tego chwilowo nie zauważać. Rana raczej niewiele mu szkodziła. Tiamuuri spróbowała uderzyć jeszcze raz, ale nie mogła go dosięgnąć. Jednocześnie starała się udusić Popielnego, który usiłował uwolnić się od krępujących go pnączy.

draumkona pisze...

- W taki razie może lepiej zatrzymajmy się.
- Racja - mruknęła, z niepokojem obserwując przyglądającego im się z gałęzi drzewa ptaka. Zwierzak był całkiem spory, barwami przypominał Char sikorkę, ale na pewno nią nie był, mogła iśc w zakład o własne dziewictwo, którego już nie miała, że to nie jest żadna sikorka. Do tego pojawiło się dziwne wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Z niczego nie zdradzającym wyrazem twarzy, zsunęła się z siodła, lądując z cichym szelestem na ziemi. Od niechcenia szturchnęła nogą zalegające w trawie gałazki i igiełki.
- Trzymamy warty? - spytała siląc się na neutralny ton, plecami odwracając się do zmutowanej sikorki i niemym, dyskretnym gestem dając mu znać, że coś tu nie gra. Jeśli ktoś ich obserwował, nie mogli dać po sobie poznać tego, że już wiedzą o obecności intruzów, bądź intruza, a przygotować się na ewentualny atak. Na szybko przemyślała kwestię orków, pytając samą siebie czy odważyłyby się zagłębić tak bardzo w las. Odpowiedź brzmiała przecząco, więc porzuciła podejrzenia, że to plugawe orki czyhają na ich życia. Jeśli drzewa i krzewy rzeczywiście kogoś kryły, to kogoś znacznie sprytniejszego i mądrzejszego niż tępogłowe śmierdziuchy.
*
- Szkoda, że Devrila nie ma w Ataxiar - Zhao spojrzała na przyjaciółkę dziwnie, nie rozumiejąc co do tego wszystkiego ma Devril. No i przecież teoretycznie był w Atax, tylko chwilowo... Ruszył w teren.
- A na co ci on? - spytała, ale pytanie jak na razie zawisło bez odpowiedzi bo znalazły się pod ziemią, w zimnych, ponurych tunelach do których miała uraz i na widok których przewracało się jej w żołądku. Ciaśniej owinęła się swoim płaszczem, spode łba rzucając podejrzliwe spojrzenia. Mimo swej niechęci wiedziała, że pewne rzeczy muszą być zrobione i przetrzepanie Morii jest właśnie jedną z tych rzeczy. No i musiała uciec od tego cholernego, nadętego zazdrośnika. Czy on nie rozumiał, że jak tak dalej pójdzie to będzie mógł robić co chce bo ona po prostu od niego ucieknie jak najdalej?
Nie zorientowała się kiedy zbliżyły się do posterunku, dopiero dźwięk naciąganego mechanizmu kuszy i gniewne, krasnoludzkie pomruki wyrwały ją z zamyślenia. Przystanęła, zerkając na szept, bo w końcu to ona królowała na tych ziemiach i może tych typków znała. A jak nie... To jakoś się dogadają łamanym krasnoludzkim i na migi.
- Nie strzelajcie - odezwała się nieco podniesionym głosem we wspólnej mowie, licząc na to, że nie trzeba będzie się uciekać do bardziej drastycznych metod.
*
- A ty nie masz z tym nic wspólnego i nie maczałeś w tym paluchów. I ja mam to kupić? Że niby to zbieg okoliczności?
- Cokolwiek powiem i tak mi nie uwierzysz, bo swój idiotyczny wyrok już wydałeś - burknął elf, krzyżując ręce na piersi. Widział, że w małżeństwie Cienia wcale się ostatnio dobrze nie układa, a co najlepsze, widział cucdze problemy, nawet się nimi przejmowął, a swoje bagatelizował. Po prostu dramat - Ale powtórzę, żeby nie było. Nic nie wiem o zniknięciu Zhao, prócz tego, że skarżyła się na twoją obsesyjną zazdrość. I powiedziała, że ma dość - trochę w tym momecie zmyślał, ale nie miał zamiaru tak o Cieniowi popuścić. Chciał się choć trochę zemścić za wszystkie krzywdy, dobić go psychicznie, zadać ból tworząc jak najbardziej wiarygodną w jego mniemaniu historyjkę, licząc że choć trochę Luciena nastraszy - Lepiej się dowiedz czy twoje pociechy nadal są w Czeluści czy może też tajemniczo zniknęły.

Zombbiszon pisze...

- To bardziej wygląda na przywołanie albo zawarcie paktu. - Skrzywił się Guldor. Ja krzywiłem się natomiast gdy Szept próbowała uporać się z raną. Gdy tylko wbiła igłę od razu łzy same pojawiły mi się w oczach. Czyli jednak będę zszywany jak dziurawa skarpeta? Miło. Ale lepiej nie tryskać krwią na prawo i lewo. Zwłaszcza, gdy ma się do czynienia z Opętańcem.
- Jeśli to pakt, to będzie ciężko. - Wychrypiałem. Walczyłem sam ze sobą by nie zawyć z bólu. Na wszystkie gwiazdy, dlaczego to musi tak boleć? Gdzie znieczulenia? Gdzie gorzała?
- Wyglądacie naprawdę słodko, gdy tak Cie szyje, mój drogi przyjacielu.
Widać było, że Guldora bawi cała ta sytuacja. Szkoda, że nie poszedł pierwszy pod igłę.
- Przynajmniej moja twarz nie wygląda jak zbiorowy seks gołębi. Niby coś się dzieje, a nie wiadomo co. - Odgryzłem się elfowi. Ból był mniejszy. chyba do niego przywykłem. Guldor parsknął śmiechem. Ciężko było go obrazić. Zupełnie jakby prawić komplementy głuchemu.
- Mam za to większe jaja. - Odparł rozbawiony Guldor.
- Chyba jak Ci spuchną od imadła. - Lekko się poirytowałem. Jak długo można tego kołka obrażać?
- Przynajmniej nie będę wyglądał jak skarpeta.
- Nie. Będziesz wyglądał gorzej. - Odparłem z szyderczym uśmiechem - Ale chyba mamy inny problem. - Wskazałem w stronę wioski.
Czułem, że to COŚ wciąż tam jest. Zaraz... Wciąż tam jest?
- Zauważyliście, że nie ścigał nas po opuszczeniu wioski? - Zapytałem towarzyszy. Guldor znowu pił jakiś dziwny płyn. Tym razem wyglądało jak smarki trolla. Cokolwiek było w butelce, zrobiło mi się niedobrze.
Jednak moje słowa dotarły do mrocznego elfa. Przygryzł końcówkę kciuka. Jak go znam, to pewnie rozważał wszystkie możliwe opcje. Jak na iluzjonistę przystało. Każda iluzja wymagała jakiegoś podejścia do danej sytuacji. Po chwili wstał. Rzucił krótkie "Chwilę" po czym rozpłynął się w powietrzu. Zostałem sam na sam z Szept oraz świerszczami dookoła nas.

Elias


[ Jak chcesz mnie przynudzić (Dlaczego mam to podkreślone? o.O), to musisz się trochę bardziej postać ;) Cieszę, się, że mogłem Cie "zadowolić" :D Jakkolwiek by to nie brzmiało >_< ]

draumkona pisze...

- Myślisz, że tylko on może czuwać? W ogóle, myślisz, że możemy tu rozważać rozpalenie ognia, czy nie ma mowy?
- Hm... - alchemiczka zasępiła się, spoglądając na czarną kulkę siedzącą na ramieniu Wintersa. Po prawdzie to mimo swojej wątpliwej pozycji i koneksji nie wiedziała o Medrethu za dużo. Elfy niechętnie dzieliły się wiedzą odnośnie lasu, poza tym większośc rzeczy była dla nich po prostu oczywista i naturalna, nie wymagająca przypominania. Z całych sił chciała się jednak na coś przydać, więc wytężyła umysł, sięgając głębiej we włąsną pamięć, usiłując odgrzebać dawno zasłyszane informacje.
- Ogień tak, może być, ale tak żeby nie zagrażał drzewom. Żadnych polowań. No i światło może zwabić... gości - nie pamiętała zbytnio co to za goście, czy są źli czy też dobzi, ale nic więcej nie potrafiła z siebie wyciągnąć - A co do Corvusa... To mądry ptaszor. Chyba coś podobnego do wilków Szept, choć w rozmiarze torebkowym. Niech zostanie sam na warcie, najwyżej nas pozabijają we śnie, ale podejrzewam że wtedy będzie nam już wszystko jedno - i tak oto Vetinari ogarnął czarny humor.
*
Zhao stała z boku i przysłuchiwała się twardej mowie, usiłując opędzić się od wspomnień jakie wiązały się i z krasnoludami i z Cieniem. Ich pierwszy raz... Mimo tego, że później pomylił ją z Solaną i dalej był Panem Misją, to nadal uważała to za jedno z najcenniejszych wspomnień w swojej kolekcji. I byłaby sie rozkleiła, rozbeczała i zażądała szybkiego powrotu do domu, gdyby nie fakt, że na dźwięk słów "biały mag", któryś z krasnoludów burknął komendę, a przed posterunek wypchnięto delikwenta z bardzo paskudną raną na twarzy. Tak paskudną, że kiedy Iskra zbliżyła się do pacjenta i dotknęła zranionego miejsca, wypłynęła ropa. Reszty nie trzeba było tłumaczyć i po prostu zabrała się do pracy, choć uzdrowiciel nie był z niej najlepszy. Owszem, maczała w tej dziedzinie palce, ale... ale to nie było to. Nie potrafiła się w tym odnaleźć tak dobrze jak chociażby Wilk.
- Orki dawno się tu nie pokazywały, a my ich nie szukaliśmy - oznajmił dowódca kompanii, podejrzliwie obserwując poczynania Zhao - Jeśli to rozkaz Dolnego Króla, to puścimy was dalej, nawet damy lampę... Ale nie po co magom lampa. Ale powiem to co mówię każdemu. Kto tam idzie ma nie po kolei w głowie i na śmierć liczy, rzadko się stamtąd wraca, a jeszcze rzadziej wraca się o zdrowych zmysłach. Bedę się za was modlił - kapitan nie należał do osób, które usilnie pragną kogoś nagiąć do własnej koncepcji świata. Wyrósł juz z tego i teraz gdy słyszał, że ktoś chce iść na miesję samobójczą to po prostu machał dłonią, uprzednio jednak mówiąc co ma zostać powiedziane.
- Dziękujemy za ostrogę - odezwała się Zhao łamanym krasnoludzkim.
*
- Acha! - i to by było na tyle. Nie, żeby nie był na to gotowy, bo był. Nie musiał być jasnowidzem by wiedzieć, że Lucien wyjdzie stąd tylko skuty w kajdany albo martwy, ale nadal nei zmieniało to faktu, że był diabelnie szybki i zwinny, prawie jak dobrze wyszkolony elf. Nie zdążył uskoczyć, zamiast tego wpadł w papiery razem z Cieniem, wywiązała się wściekła szamotanina i wymienili parę ciosów kiedy ktoś im przerwał.
- … ujek Głazik!
- Tatuś pracuje. Nie ma czasu. A ty mu przeszkadzasz. I jobisz burdel.
- Burdel? - teraz to Wilk wyglądał jakby ktoś mu dał w zęby i to całkiem niesłusznie. Spojrzał na córkę dziwnie, zastanawiając się którego kochanego wuja to zasługa, że jego córka, jego oczko w głowie, jego maleństwo i radość życia zna takie słowa.
- Mama powiedziała, że mam pilnować tatusia. Ty niedobri. Ujek, nu nu, nie wolno.
- Co?
- Przeszkadzasz tatusiowi.
- Kochanie - elf wyswobodził się spod papierów i porwał mała na ręcę, byle dalej od tego psychopaty - Czemu nie jesteś u siebie? Już późno, nie powinnaś czasem spać? - a po chwili dotarło do niego coś jeszcze - I jak to mama ci kazała? To co ona, poszła gdzieś? - Wilk, idealny mąż właśnie zdał sobie sprawę z tego, że może to nie Zhao odeszła od Cienia, ale może Szept porzuciła jego? Nie czuł się z tym zbyt komfortowo.

draumkona pisze...

- Marne pocieszenie.
- Zawsze mogło być gorzej - skwitowała, rozkładając sobie prowizoryczne posłanie tuż pod drzewem - Mogliśmy trafić w niezbyt przyjemną część lasu, gdzie jest pełno węzy i innych gadów - aż się wzdrygnęła na samą myśl o tamtym miejscu, gdzie królowały przeróżne obrzydlistwa, a pieczę nad nimi sprawował wężowy bóg, którego imienia nie pamiętała, ale nie należał on do przyjemniczaków. Nieświadoma tego, że uraziła biednego ptaszorka, zaczęła rozbrajać konia z siodła, a sakwy trafiły w miejsce tuz obok jej posłania, więc Corvus ze swoją kupą musiałby uważać, żeby przypadkiem nie narobić na alchemiczkę.
- Jutro powinniśmy być już na miejscu, przy tym zejściu do rzeki gdzie krasnoludy widziały spływające pakunki. Z opisu okolicy wychodzi na to, że będzie się dało schować w krzakach w razie czego, ale konie chyba lepiej będzie zostawić gdzieś na skraju lasu. Może i są wychowywane przez elfy i tak dalej, ale nie wiem czy stałyby spokojnie kiedy orki dobrałyby się im do zadków - to mówiąc poklepała swojego wierzchowca po szyi, sprawdziła jeszcze raz czy aby na pewno jest solidnie przywiązany do korzenia pobliskiego drzewa i czy sięgnie trawki rosnącej dookoła. Dopiero wtedy zakopała się w posłaniu i zaczęła obserwować co jeszcze ciekawego zrobi Devril.
*
- Dziękujemy. Niech kamień wam sprzyja. To nie brzmiało dobrze.
- Nie brzmiało - potwierdziła Zhao, wycierając dłonie w płaszcz. Nie lubiła kiedy kleiły się jej palce - To, że należe do Bractwa też nie brzmi dobrze. I to, że praktykujesz "czarną" magię też nie brzmi, a mimo to robimy co do nas należy i co powinno być zrobione. To też musi ktoś zrobić. No i to nie jest chory wymysł, czy misja samobójcza, cokolwiek by kransoludy mówiły. Oni... Oni nie mają magii. Nie tak jak my - owszem, mieli coś w rodzaju magów, ale taki przypadek trafiał się raz na setki, tysiące urodzeń i wcale nie było to coś szeroko pojętego - Nie martw się Szept, przecież tam nie zginiemy - spróbowała pocieszyć przyjaciółkę, ale sama wątpiła w powodzenie całego przedsięwzięcia. Orków była cała masa w kopalni, to była ich wylęgarnia. One były dwie... No dobra, były we trzy jeśli liczyć obecność Kalcifera - Pewnie już wiedzą... - dodała, jakby od niechcenia, nawiązując do tego kogo zostawiły bez słowa w Atax.
*
- Mama powiedziała, że pracujesz duzio. I żebym miała cię na oku jak jej nie będzie. I że postara się wrócić jak najszybciej.
- Phi. Nie mówiłem, że w końcu się wkurzy jak będziesz na Zhao dybał? To cię rzuciła.
- Ciocia Zhao była z mamą. Mama mówiła, żeby się nie martwić. I że one tylko chcą pomóc. Mama i ciocia.
- Ujek Głazik chyba źle się czuje.
- Nie martw się kochanie, on tak ma od urodzenia. Niektórzy ludzie już tak mają - nie mógł powstrzymać się od tej drobnej złośliwości, przytyku w kierunku Cienia - Nie powiedziały ci gdzie idą, prawda? A pamiętasz jak były ubrane? - spróbował czegoś się dowiedzieć, bo jak na razie to nie wiedział nic. Nawet nie wiedział, że właśnie go porzucono, co niezbyt mu sie podobało. I choć sam ubiór jest marną wskazówką... Gdyby miała odejść do Sarriela to na pewno nie w worku na kartofle, a w czymś gustowniejszym. No i może Zhao też miała jakąś broń czy cokolwiek? W sumie gdyby brała broń... Wilk kontrolnie zerknął na Cienia, rozważając parę pytań.
- Zhao ma jakąs broń prócz magii? Miecze? Sztylety? W ogóle walczy czymś jeszcze prócz magii? - jeśli iskra byłaby uzbrojona, a Szept nie ubrana gustownie tylko tak... no, normalnie, to można byłoby podejrzewać... - Moria... - mruknął do siebie, niezadowolony ze swojego odkrycia prawie tak samo jak z tego, że obie panie zniknęły bez słowa, porywając się na coś co było samobójstwem.

draumkona pisze...

- Nie wiem… myślisz, że za nami pójdą?
- Hm... - Iskra od momentu wyjechania z miasta była dośc mocno zamyślona i zazwyczaj każda jej wypowiedź rozpoczynała się mruknięciem - Zależy. Wszystko zależy od tego kiedy się dowiedzą i jaka będzie sytuacja z orkami. O ile Luciena nic w Atax nie trzyma i może w każdej chwili po prostu wsiąść na konia i zacząc szukać, to Wilk... Sama zresztą wiesz. Królowanie, te sprawy. Ale nie sądzę, by wytrzymał długo. Będzie się starał, będzie udawał że wszystko jest dobrze, a w pewnym momencie po prostu zniknie, jak to ma w zwyczaju i dołączy do Cienia, albo rozpocznie poszukiwania na własną rękę.
- Wilk i Lucien razem… już sama taka myśl brzmi abstrakcyjnie.
- Jak to było? Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem? Tylko tu trzeba byłoby to trochę przekręcić, bo ani ja nie jestem waszym wrogiem, ani wy moim, zresztą wiesz o co mi chodzi - przynajmniej miała taką nadzieję. Odzwyczaiła się podczas swojego długiego pobytu w Bractwie by ktokolwiek rozumiał to, co miała na myśli. Często gubiła słowa, nie wiedziała jak się wyrazić i trzeba było gestykulować. Trochę ją to martwiło, bo takie zaniki nie powinny się pojawiać, nie w tym wieku. Owszem, gdyby miała z tysiąc lat to może... Ale nie teraz. I jak zwykle nic nikomu nie powiedziała, nie podzieliła się obawami o własne zdrowie.
Beztroską rozmowę przerwało lekkie tąpnięcie, jakby kawałek dalej ktoś zrzucił na ziemię coś bardzo ciężkiego. Zhao urwała wpół słowa i zastygła w bezruchu, oczekując na kolejny odgłos, cokolwiek, co wskaże jej gdzie szukać źródła. Wzrokiem odszukała magiczkę, usiłująć bez słowa dowiedzieć się co planuje.
*
- Ślicznie. Ale mama nie miała twojego płaszcza – Wilk zgrzytnął zębami. Pewnie, że nie miała jego płaszcza skoro odeszła do tego skurwiela Sarriela. Niech on go tylko dopadnie, to nogi z dupy powyrywa. A ją to zamknie w jakiejś wieży.
- Zhao zawsze jest śliczna – gdyby była tu Zhao to pewnikiem właśnie musieliby ją reanimować, a Wilk mógłby dać popis swojej leczniczej magii. A tak tylko władca spojrzał na cienia nie kryjąc zdziwienia, bo jak to tak, to człowiek miał jakiekolwiek uczucia poza poczuciem obowiązku wobez Nieuchwytnego? Wychodziło na to, że... Że jego naprawdę interesowało czasami coś poza misją…
- Zhao ma jakąs broń prócz magii? Miecze? Sztylety? W ogóle walczy czymś jeszcze prócz magii?
- Zhao jest Cieniem. Oczywiście, że ma broń. To nie byle magik, który bez swojej many zatacza się i szuka ochrony.
- Tato. Ciocia mówiła, że ujek Głazik lubi burdel. A ty masz burdel w papierach i głowie. Co to burdel? Co to znaczy che… endozić?
- Zhao nie byłaby tak… - po raz kolejny go zamurowało, tym razem nie przez Cienia, a przez córkę, która sypała nowościami jak z rękawa. Spojrzał na nią kompletnie zbity z tropu i zmieszany, bo sądził, że wyjasniać takie sprawy to będzie dopiero za dobrych parę dekad, a nie już teraz. On chyba zabije Iskrę za takie słownictwo przy małej.
- Nie słuchaj cioci mała - zdołał z siebie wydusić, przy okazji usiłując na szybkiego wymyślić coś, co odciągnie uwagę małego potworka od nowych słówek - Czasami gada głupoty... A wujek Głazik po prostu lubi kobiety - nie mógł sobie darować kolejnego przytyku, zwłaszcza, że jak dotąd Lucien mu sie nie odpłacił - A wiesz o czym pomyślałem? Wujek Ymir mówił, że ma dla ciebie coś ciekawego z kopalni - spróbował ją czymś zainteresować i choć łgał teraz jak z nut, musiał próbować. Najwyżej sam szybko poleci do Ymira i da mu jakąs błyskotkę, że to niby od niego i dla małej, byleby nie musieć odpowiadać na te pytania. Niech się Szept tłumaczy skoro pozwala małej słuchać takich rzeczy, o.

draumkona pisze...

- Będzie się zarzekał, że Bractwo Nocy, misje, Cienie, Czeluść. A jednak pojedzie za tobą. Rzuci wszystko, odpuści wszystko inne i pojedzie. Odpuści powinności, zobowiązania, misje.
- A Wilk to niby tak nie robi? - podpytała, kiedy tąpniecie zniknęło, a podziemia znów były "normalne" o ile w ogóle można tak określić tunele prowadzące do Morii - Nie rzuca wszystkiego i nie leci po ciebie? Przecież słyszy się, że władca sobie w kulki leci dośc często... To wtedy nie chodzi o ciebie? Znika bo znika, bo ma dość? - nie było w tym pytanie złośliwości, przytyków, bardziej ciekawość, bo dotąd Zhao była święcie przekonana, że za wszystkimi zniknięciami Wilka stoi też zniknięcie Szept.Jeśli zaś nie, to trochę robiło się to dziwne i już była gotowa wygłosić motywującą przemowę by magiczkę pocieszyć, a Wilkowi przy następnej okazji nakopać do tyłka. Oczywiście o ile wrócą na powierzchnię.
- Słyszysz? - rozmowę o partnerach przerwało coś niepokojącego, choć Iskra nie była pewna czy czasami się nie przesłyszała. Niby jakiś szmer, niby szept jakiś... Ale natychmiast ucichło, jakby spłoszone tym, że ktoś zwrócił uwagę - Zniknęło... - najpierw tąpniecie, teraz jakieś szepty. Zaczynała się powoli niepokoić, choć do siedlisk orków było jeszcze daleko. Może to jakiś zapomniany dawno stwór?
*
- Czy to znaczy, że ty tesz je lubisz?
- Ja lubię tylko mamę.
– Co oznacza lubić kobiety? Bawisz się z nimi? To znaczy chendozić czy burdel?
- A może wujek Głazik ci powie co to znaczy? - wciąż próbował wymknąć się z pułapki, w duchu wyklinając tego, od którego Mer się nauczyła takich słów.
- Mama wróciła? I ciocia?
- Zhao poszła do Morii?
- Mama wróciła?!
- Na to wygląda - burknął niezadowolony Wilk. Kopalnia. Świetnie. Już lepiej wybrać nie mogły, chociaż nie, wróć. zawsze mogły od razu skoczyć gdzieś z klifu i byłoby po sprawie, efekt ten sam. Zgrzytnął zębami, posadził małą w fotelu i łypnął na Cienia - Idziesz tam? Do Morii? - zawsze mogli iść razem, bo w pojedynkę byłyby marne szanse na przeżycie, a co dopiero na znalezienie. I może trudno byłoby się do tego przyznać, ale elf wolał mieć za kompana Cienia, któremu też zależało na odnalezieniu zguby niż jakiegoś przypadkowego elfa, który spierdzieli na widok bandy orków. Wspólny cel łączył. A to, że pewnie cała wyprawa będzie jednym wielkim koszmarem, bo jednak towarzystwo Luciena bywało ciężkie, nie miało zbytniego znaczenia. Nie, kiedy ceną było bezpieczeństwo pewnej magiczki.

Nefryt pisze...

- Możliwe. – Prawie się uśmiechnął. Teoria brzmiała prawdopodobnie, przynajmniej tak mu się wydawało. Ekspertem nie był i nawet nie próbował na niego pozować, dzielił się zaledwie okruchami wiedzy, które gdzieś, kiedyś, udało mu się zdobyć. Bycie magiem w Wirgini to ciężki kawałek chleba, zwłaszcza jeżeli nie ma się mistrza, który w razie potrzeby wskaże drogę. On nie miał.
- Nie jestem magiem – zaprotestował, chyba bardziej dla zasady, niż zgodnie ze stanem faktycznym. – Mag by wiedział, ja tylko się domyślam. - Wydawał się znużony. Pokręcił głową. Za dużo pytań na raz. I pomyśleć, że Cień na początku ich znajomości wydawał mu się małomówny…
- To, czy runy trzymają coś w środku, czy na zewnątrz, zależy od ich układu. W sytuacji, kiedy jest ich kilka, znaczenie ma krzywizna. Jak znaki wyginają się do środka, dotyczą strefy wewnątrz. Tak jest tutaj. – Nie zamierzał się mądrzyć, po prostu odpowiadał na pytanie. – I tak, my też tam wchodzimy. – Na to oczywiście był sposób, odpowiednie runy ochronne, zaklęcia… Tyle, że ta wiedza pozostawała daleko poza jego zasięgiem.
Pierwsze pytanie celowo zostawił na koniec. Zastanawiał się. Pochylił się i obrysował palcami znaki wyryte w progu, starając się wyczuć magię, jakakolwiek anomalię, drżenie powietrza, posmak mocy… Nie rozpoznał niczego. Zmarszczył brwi. Bezpiecznie, czy..?
- Wchodzimy – zdecydował.
***
Wyczuła gniew, jaki go ogarniał. To było widać, w twarzy, w postawie, choć zwykle krył się na tyle dobrze, że miała problem z odczytaniem jego emocji. Ścisnęła go za ramię, chcąc ostudzić targające nim uczucia.
- To nic nie da – stwierdziła cicho. – Czułam to samo. Gniew na nich wszystkich – powiedziała „na nich”, nie „na niego”. Nie na jednego człowieka, a na zbiorowość, jakby granica między tamtym strażnikiem a resztą najeźdźców w którymś momencie się zatarła. – Potem na siebie. – Nostalgicznie odgarnęła pasmo włosów, które wysunęło się z warkocza. Odchyliła wilgotny materiał koszuli, odsłaniając czerwoną, wciąż nie całkiem zagojoną smugę powyżej lewego obojczyka, na wysokości tętnicy. – Zdążyłam się skaleczyć, kiedy Lunn zaczął krzyczeć – kiedy mówiła, jej dolna warga drżała nieznacznie, jak u kogoś, kto za chwilę się rozpłacze albo roześmieje. W oczach wciąż błyszczały niedawne łzy, spojówki były zaczerwienione. - Naszą wartę zaatakowała furia. Pobiegłam pomóc, bo miałam w ręku ten cholerny nóż. – Zaniosła się histerycznym śmiechem, wyższym o prawię oktawę od jej normalnego głosu. – Nawet to… nawet to mi się nie udało – wydusiła między atakami głośnego, nieracjonalnego śmiechu – bo pojawiła się pieprzona furia. – Ramiona jej drżały, stres i napięcie powoli uchodziło w najgłupszy możliwy sposób: przez śmiech. Śmiech z czegoś, co ani trochę nie było zabawne. - Rozumiesz, Dev? Nawet to. – Wsparła się o niego ręką, jakby grunt uciekał jej spod nóg. Śmiech urwał się równie nagle, jak nią targnął, po policzkach pociekły ostatnie, ciepłe łzy. Odetchnęła, najpierw jak zachłystujący się topielec, potem już normalniej, głębiej. Już się nie trzęsła, nie łkała. Tylko twarz miała szarą.
- I wierzę ci. Niezależnie od wszystkiego, wierzę ci. – Otrząsnęła się. Teraz mówiła prawie spokojnie. Spróbowała się do niego uśmiechnąć, ale wyszło żałośnie, bardziej jak skrzywienie jednego kącika ust.
- Chodź, trzeba znaleźć coś do jedzenia, zanim Lucien i Arhin zmienią się w kanibali.

[Miała być jeszcze jedna scena, ale poprawiałam, poprawiałam i w końcu wróciłam do pierwotnego zamysłu. Swoją drogą, nie wiem, czy ci to mówiłam, bardzo podoba mi się cytat w twojej karcie. Taki...wymowny. I pasuje do wszystkich twoich].

Silva pisze...

- Oczywiście, że boję się twojej rodziny! - wykrzyknął, nieco zbyt głośno, zbyt energicznie i z błyskiem w oku, po czym można było poznać, że zwyczajnie się droczy, nawet jeśli ktoś inny niż magiczka, by tego nie rozpoznał. Innych najemnik miał gdzieś. - A już nie będę mówił, gdzie z tobą łaziłem… A twój ślepy jasnowidz to jest przewrażliwiony, wiesz? Więc ja dziękuję, jeszcze mnie zamieni w jaszczurkę. - Najemnik naprawdę miał jakieś dziwne podejście do króla wśród elfów. I to zanim ten został władcą, jeszcze nim jego relacje z Szept zrobiły się bardziej zażyłe. Może to kwestia podejścia elfa, a może zwykłe niedopasowanie charakterów. Jak nic, to dlatego Frilweryn przebywał częściej u Wilka niż sam hyvan ich rodu.
- Mogliśmy kupić ziemniaki od karawany. Kij wie, kiedy spotkamy następną. - po chwili braku słów z jego strony i mlaskania upieczonego mięska, z pełną buzią znowu się odezwał. - Chcesz powalczyć? - spytał zupełnie spokojnie, jakby przed chwilą nie użalał się na to, że ją tego uczy.

Sorcha pisze...

- Może znajomi twojej matki będą pamiętać coś więcej?
Znajomi matki. Och gdyby to było takie proste. Grzebanie w przeszłości nigdy się Rysie za bardzo nie uśmiechało, ale jak mówi stare porzekadło: przeszłość jest jak zdradzona kochanka, w końcu cię dopadnie.
— Obawiam się, że to bardzo grząskie podłoże. Nie znam krewniaków mateczki. Jedyny wuj, jakiego poznałam celował do mnie nożem, ale podejrzewam, że najsympatyczniejszy z niego gość w całej rodzinie, bo chociaż zasztyletował mi matkę, mnie dobrodusznie oszczędził. — Sorcha przewróciła oczami, dając wyraz temu, co sądzi o owej dobroduszności.
Ale wtedy coś sobie przypomniała.
— Pamiętam, że matka miała pukiel białych włosów ojca, przewiązane wstążką. Po co jej one były nie mam pojęcia, ale kiedy wuj zjawił się w naszym domu, jak tylko zrobił użytek ze swojego miecza, od razu przeszukał wszystkie zakamarki, by zdobyć owy pukiel. Tak sobie myślę, że te włosy… one mogłyby pomóc go zlokalizować. W sensie Raila. Najpierw jednak należałoby odnaleźć Utrusa, mego wuja. Może przechowuje pukiel do dzisiaj.

draumkona pisze...

Zhao czasami nie potrafiła dostrzec tego co ma, ale za to bardzo dobrze szło jej punktowane cudzego. Idąc tym tropem łatwo można było dojść do wniosku, że po prostu nie widzi tego co robi dla niej Cień. Nie widzi jak się czasami starał, jak rzucał wszystko i leciał by jej pomóc, za to widziała wszystko to, co zdawało się umyka magiczce. I wyglądało na to, że powinien ktoś trzeci im obu wyłożyć kawę na ławę, a przy okazji porozmawiać jeszcze z "okropny" meczami, wskazać im cóż takiego tak drażni ich kobiety.
Tymczasem jednak były w tunelach, całkiem niedaleko Morii.
Cisza zalegająca w starożytnych korytarzach i dziwne odgłosy w losowych momentach były co najmniej niepokojące. Zwłaszcza, że wyglądało na to, że słyszała je tylko ona. Zhao zerknęla kontrolne na Szept, ale przyjaciółka nie wyglądała tak, jakby zaczęła słyszeć głosy. Może gdzieś ułatniaja się jakieś trujące gazy? Pomyślała Zhao, nerwowo pocieszające policzek dłonią.
- Idzmy dalej. Im szybciej znajdziemy właściwe tunele, tym szybciej cała ta smierdzaca sprawa zostanie zamknięta - na ich nieszczęście tunel którym szły rozwidlal się, a przy ścianie prawej odnogi leżała słabo świecąca elficka lampa. Sądząc po niklym świetle musiała tu być od dobrego tygodnia jak nie lepiej, co wzbudziło w elfce dodatkowa podejrzliwosc.
- Skoro jest lampa to ktoś ją musiał tu przynieść. Pytanie gdzie jest ciało - mruknela, pochylajac się po przedmiot, od razu też zakładając że śmiałek który się tu zapuscil już nie żyje.
Chwilowo gorycz po burzliwym pozegnaniu z Cieniem minęła, zastąpiona ciekawością i nuta strachu o własną skórę.
*
- hm... Wolałbym ja znaleźć - wilk patrzył na niego z uraza, dłonmi szczelnie zakrywajac uszy Mer. Niestety jego córka swoje usłyszała, nie zdążył oszczędzić jej większej części wywodu Luciena. Jak on w ogóle tak mógł? Swoje dzieci też od najmłodszych lat uczył po co jest kuska? Niezadowolony prychnal, ale powstrzymał się od komentarza, nie chcąc prowokować tego bubka do dalszych wynurzen.
- więc pójdziemy tam we dwójkę - Burknal, sam nie wierząc że dobrowolnie proponuję lu współpracę. Uszy Mer zostały odetkane, a elfiak się podniósł z kucek - byłeś tam kiedyś? W kopalni. Ale nie powierzchownie, nie na spacer, tylko w tunelach, a tych głębokich tunelach które łączą się z krasnoludzkimi korytarzami... - To mówiąc już zarzucal na siebie płaszcz i szukał wzrokiem swoich sztyletow, w końcu to było najważniejsze.

Silva pisze...

- Aż tak bardzo chcę mieć pewność, że królewski tyłek umie dać komuś w mordę, jak mu zabraknie magii i klingi - mruknął, szczerząc się wesoło; blask ognia rozświetlił jego twarz, malując na niej cienie i ostrzejsze niż zazwyczaj rysy. Nieułożone, czerwone kudły miał rozpuszczone, a rzemyk, który je wiązał, zsunął się zapomniany na sam koniec. - Zanim wrócimy, to siniaki ci zbledną - dodał, jakby czytał jej w myślach. On już chciał walczyć. Mimo, że nie poważnie, nie zbyt mocno, nie tak, jak prał się z Taranem lub Milczkiem, krew zaczęła mu się już gotować w żyłach. To była jedna rzecz, w której czuł się naprawdę dobrze. Mieczem potrafił się zaciąć, magii nie znał, łucznictwo było poza jego zasięgiem, a kuszy nigdy nie próbował. Walka wręcz była tym, co przepełniało go całego.

draumkona pisze...

- Zhao… - tak, Iskry nie trzeba było ostrzegać. Nie przed wielkimi robalami, które miały ochotę zrobić z niej obiad. Ogólnie rzecz ujmując, Iskra panicznie bała się jakichkolwiek robali, nienawidziła kiedy coś po niej łaziło, nie znosiła czuć na skórze dotyku małych odnóży, a na widok pająka gotowa była puścić całą chałupę z dymem, byleby mieć pewność, że drań zginął.
- Widzę - burknęła, ledwie panując nad sobą i ochotą by się wzdrygnąć na widok wypełzającego, opancerzonego tułowia i długich, paskudnie owłosionych odnóży. Najprościej byłoby go po prostu spalić, jak każdego innego robala, ale te robale miały to do siebie, że nagle masowo pojawiały się by pomścić swego poległego kompana, a Zhao nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z wieloma robalami - Zamrożę go, one mają jakieś czujki i wiedzą kiedy któryś z nich ginie - wyjaśniła mało klarownie, święcie wierząc w swój zabobon. Sięgnęła magii i wyburczała swoje zaklęcie, zmrażając delikwenta. Nie za mocno, by tam nie zamarzł, ale skutecznie odbierając mu zdolność do poruszania się. Przynajmniej na jakiś czas.
- Chodźmy stąd, chodźmy Szept - zapiszczała, czepiając się rękawa magiczki jak małe dziecko, które właśnie zobaczyło, że kopce na cmentarzu nie biorą się z księżyca, tylko ktoś to musi wykopać, a co najgorsze, ktoś musi tam trupa wsadzić - Chodźźźmyyyyy - nawet ją popchała nieco, co by pierwsza weszła w korytarz, przy którym wielkiego robala nie było.
*
- Byłem. Z Solaną, potem z Iskrą. Nie powiem ci, jak daleko wleźliśmy.
Cisza. Elfiak nie odpowiedział na te rewelacje, bardziej jakby rozmawiał sam ze sobą, coś tam mamrotał, coś bluzgał o za dużej ilości obowiązków, odgrażał się, że abdykuje, aż w końcu dopiął pasek spodni i uznał, że jest gotów na przygodę.
- Wiesz, gdzie mogły dokładnie pójść?
- Nie mam pojęcia szczerze mówiąc, ale znając je... Na pewno będą chciały wziąc udział w odbijaniu Morii. Skoro nie z nami, to jakoś na własną rękę... Skoro poszły tunelami, to mogą iść albo od poziomów średnich, albo iść na sam dół... - umilkł porażony myślą, czy może wspomnieniem tego co czaiło się w mrokach kopalni. To nie był już poziom jakichś głupich orków, to było czyste zło pod niewiadomą postacią, zło kierujące całą tą orczą machiną gnieżdżącą się pod jego nosem. Z takim czymś nie powinny się mierzyć nawet one - Musimy się śpieszyć - orzekł finalnie, wyparowując z komnaty jakby się co najmniej paliła i lecąc na łeb, na szyję do stajni. W końcu jakoś musieli podjechać choćby w okolice tuneli.

draumkona pisze...

- Powinno być więcej. Tylko jeden… - dla Zhao tylko jeden był nawet lepszy niż cały tuzin. Mimo tego, że taka informacja była najzwyczajniej w świecie niepokojąca, nie potrafiła tego poprawnie przyjąc do wiadomości zbyt wystraszona obecnością znienawidzonego robala.
Ich wycieczka wcale nie skończyła się po przejściu paru rozwidleń i przeskoczeniu paru dziur w których powinny być schody. Nie napotkały żadnego wroga, żadnego orka ni goblina i dopiero to dało Zhao do myślenia.
- Kiedyś musiał tu być krasnoludzki posterunek – kiwnęła głową, zgadzając się z drugą elfką, a jednocześnie wodząc wzrokiem po tym co dało się wyłowić z mroku. Parę pobielałych kości, resztki rozbitego dzbanka, kawąłek skóry. Nic co wskazywałoby na niedawną egzystencję w tym miejscu kogokolwiek z istot żywych. Może orkowie sami wystraszyli się tego, co siedzi na dnie kopalni?
- Dotąd nie spotkałyśmy żadnego orka, ani nikogo im podobnego. Myślisz, że to pułapka? - uniosła dłoń, przywołując niewielki ognik, który rozświetlił większą część tunelu w jakim obecnie się znalazły - Albo to całe "zło" ich przepędziło - to też była opcja, choć w jej mniemaniu mało prawdopodobna.
Wiedziona ciekawością rozejrzała się jeszcze po pozostałościach posterunku, w zasadzie nei wiedząc nawet czego powinna szukać i po raz pierwszy wątpiąc w słuszność tej całej eskapady. Może i ich mężowie sobie na to zaśłużyli, ale mogły się po prostu obrazić i działać zgodnie z planem zamiast ładować się w sam środek tego... No właśnie. Nawet nie wiedziały w co wlazły.
- Szept... - chciała przywołac przyjaciółkę do siebie, by też obejrzała dziwnie świezy ślad, kiedy niespodziewanie wyczuła ujawniającą się obecność. Dużo obecności. Dużo obcych żyć, które Kalcifer identyfikował jako tlące się światełka. Dużo, za dużo. Skąd się wzięli? Kim byli? Odruchowo cofnęła się do magiczki, nie chcąc się rozdzielać. W kupie siła.
*
Siwek Wilka nie był wcale w lepszym stanie niż wierzchowiec Luciena, ale nie miał czasu teraz rozwodzić się nad tym jak dobrego wybrał sobie konia. Wyraził tylko nadzieję, że nic ich tu nie zeżre i dał susa w tunele, nawet nie oglądając się na Cienia, będąc wręcz pewien, że za nim podąża. W końcu jakby nie patrzeć chodziło o Zhao, jedyny powód dla którego Lu wciąz tu był.
- Nie możesz znaleźć jej jakoś magicznie? Jesteś też magiem, nie?
- Szept i Zhao to nie byle jakie maginie, ukrywają swoją obecność i nie potrafię ich wyczuć. Może ktoś pokroju Darmara albo Nieuchwytnego by potrafił, ale nie ja. No chyba, że któraś zacznie używać magii i to takiej solidnej, a nie jakiegoś tam światełka oświetlającego drogę - nie wnikał w to dlaczego tak się dzieje, ani w to, że duża odległość wcale nie działa na ich korzyśc, po prostu parł przed siebie gotowy na wszystko, na każde drgnienie powietrza czy zmianę aury tego miejsca.
- Ty też jesteś trochę magiem. Uważaj na zmiany aury, może to da nam jakąs wskazówkę. No i może zauwazysz jakieś ślady, czy cokolwiek innego - szkoda, że nie mieli jakiegos magicznego kompasu, który wykrywałby magnesy na kłopoty, wtedy nie mieliby żadnych problemów.

Anonimowy pisze...

Kolejne nagłe szarpnięcie. Bardziej pomagało Tiamuuri zaskoczenie niż siła, kiedy miażdżyła gardło popielnego wampira. Włókna nie wytrzymały, pękły, skracając się o połowę. To, co pozostało, Drzewna cofnęła do swojego ciała. Odwróciła się, czując, że odkąd padł cios, Devril nie stał za nią.
Przynajmniej znów stał na nogach, stwierdziła w duchu z ulgą. Naprzeciw popielnego z buławą.
Dziewczyna szybko rzuciła okiem na pole bitwy. Za plecami miała jeszcze dwóch, stali nieco dalej, jak czające się zwierzęta. Czy to możliwe, że woń przelanej krwi pozostałych podziałała na nich lekko odurzająco?
Tiamuuri dała kilka szybkich kroków w stronę szaroskórego z buławą. Ten nie zwrócił uwagi na to, chwilowo zaabsorbowany Devrilem. Drgnął dopiero, kiedy Drzewna kilka razy sięgnęła sztyletem do jego dłoni, starając się jak najgłębiej ciąć po palcach. Z miejsca gdzie stała, nie była w stanie sięgnąć dalej.
Bestia, raczej lekko zirytowana, uniosła broń, odwracając się w stronę Tiamuuri. Z gardła popielnego wydobyło się bulgotanie, jakby stwór topił się we własnej ślinie. Mógł uderzyć Drzewną, albo znów zająć się Devrilem.

Silva pisze...

- Mam obawę, że ten medyk to siniaki wywącha nawet, jak znikną - ale ostatecznie machnął ręką, wstając z ziemi; wyprostował się, przeciągnął, rozprostował ramiona, aż mu w kościach strzeliło. Chciał rozgrzać mięśnie. Soren w takiej chwili przegoniłby go dookoła rybackiej wioski. Ileż to razy tak zaczynał i kończył dzień, niezależnie od pogody. Kiedy myślał o tamtych czasach, a robił to niemal zawsze, kiedy ćwiczył, niczego nie żałował. Wtedy, dla dzieciaka jeszcze, były to ciężkie czasy, ale Staruszek ukształtował fundamenty tego, kim się stał.
- Królewskie pośladki gotowe? - spytał, z przekornym uśmiechem. Cieszyły go sparingi. To było jedyne, co naprawdę potrafił robić i w czym był dobry. - Rozgrzane? - na zachętę uderzył pięścią w pięść, zastanawiając się przez chwilę, czy aby nie podnieść poprzeczki. Ale nie. Jeszcze nie.
Gdyby role się odwróciły, jego nauka magii wyglądałaby znacznie gorzej. Szept przynajmniej robiła postępy i słuchała, nie wyśmiewając rad i poleceń najemnika. Obił więcej mord niż ona, stoczył potyczki, gdzie wygrany odchodził żywy. Świat nie był miłym miejscem. Czasami uliczna bójka przemieniała się w walkę o życie.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Udaje, że nie wie. A wie.
- Skąd możesz to wiedzieć?
Aed w jednej chwili pożałował, że przerwał rozmowę. Przypomniał Szept o problemach, o których zdołała na moment zapomnieć; brutalnie ściągnął ją na ziemię. Jednak nieopatrzne słowa padły, najemnik nie mógł się już wycofać.
- Gospodarze zawsze wiedzą, jak coś się święci.
Półkrwi elf skinął głową, przytakując na poły słowom Midara, na poły samemu krasnoludowi. Właśnie to zamierzał powiedzieć, a poczciwy wojak go w tym wyręczył.
- Mówiłaś, że znikają ludzie – odparł na pytanie Szept, po czym upił łyk z trzymanego w dłoni kubka. Znów zaczął bawić się naczyniem. Zdać by się mogło, że gawędzi o grze w kości. – Karczmarz twierdzi, że zaginął jeden pijaczyna, który przesadził z gorzałą i utopił się gdzieś na bagnach. Jeśli pogłoski były prawdziwe, ten tutaj siłą rzeczy coś ukrywa. – Kolejny łyk, przypieczętowany mimowolnym skrzywieniem się. – Mianowicie stos trupów.
- Może widział Alvara?
- Nie możemy zadawać zbyt wielu pytań i węszyć za bardzo. Nie lubią tego, a nam nie potrzeba kłopotów.
Chcąc, nie chcąc, Aed znów przytaknął. Obserwował magiczkę. Wiedział, że nie da za wygraną. Elfka wcale nie ukrywała swoich zamiarów – ani słowami, ani zachowaniem.
- Mam dowiedzieć się, co tu się dzieje i znaleźć Alvara.
Mieszaniec zastanawiał się, co począć.
- Kilka zaginięć – nie dawała za wygraną magiczka. – A on mówił tylko o miejscowym pijaku. Było ich więcej. Słyszałam o obwoźnym kupcu. Mówiono, że giną ludzie.
- Strach ma wielkie oczy. Plotki mogły wszystko wyolbrzymić.
- Znam Alvara. Nie był głupcem. Co się z nim stało?
- Dowiemy się tego – odrzekł Aed. Znów upił łyk, po czym, nie odejmując naczynia od ust, w zamyśleniu przygryzł krawędź kubka i zapatrzył się w dal. – Dziś w nocy – zawyrokował po chwili. – Ludzie chętniej języki rozwiązują, gdy im się groszem sypnie lub nóż do gardła przystawi. On zaczął grę, zatem my w nią zagramy. Ale teraz udajmy się na spoczynek. Mamy jeszcze czas.
Moyr, który do tej pory milczał i uważnie się przysłuchiwał, teraz zabrał głos.
- Pójdę z wami – zaoferował elf. – Żaden ze mnie wybitny mag, ale może się na coś przydam. Meryn pewnie zostanie z Rellem – uprzedził pytanie chłopaka. Rudzielec, który już nabrał powietrza w płuca, by coś powiedzieć, zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił głowę. Trudno orzec, czy obawiał się, że będzie musiał z nimi iść, czy też właśnie tego chciał.
- Zatem postanowione. – Aed duszkiem wychylił zawartość kubka, po czym zaniósł się kaszlem. Solidnego sobie klina zafundował, zwłaszcza jak na jego słabą głowę i niezaprawione w takim piciu gardło.
***
Wynajęli dwa pokoje na piętrze, ale na razie siedzieli w jednym z nich – narożnym, wychodzącym na zachód. Skromnie umeblowany, a przez to dość przestronny alkierz rozświetlały ciemnopomarańczowe promienie zachodzącego słońca.
Palenisko było wygaszone, ale gospodarz zostawił w pokoju kilka ciepłych koców, którymi mogli się okryć.
- Goście pewnie jeszcze trochę posiedzą – zastanowił się Meryn, który zdążył już do nich dołączyć. – Ale niedługo. To rolnicy i hodowcy, dla nich dzień zaczyna się i kończy wcześnie.
Aed w zamyśleniu pokiwał głową. Siedział na jednym z sienników, owinięty burym, pocerowanym pledem. W jego dłoni raz po raz błyskał krótki, masywny nóż z plamistej, twardej, zgrzewanej stali, z okładziną z ciemnego drewna. Najemnik lubił mieć zajęte dłonie, kiedy się nad czymś zastanawiał.
- Naprawdę miałem nadzieję na to, że to żujpaszcze wciągają wieśniaków pod wodę – westchnął. Żeby tego było mało, przypomniał sobie o Cieniach i o mapie. Szybko zepchnął wspomnienie tam, skąd wypłynęło. Co za dużo zmartwień, to niezdrowo. A Cienie ich wszak jeszcze nie odnalazły.
Podrzucony nóż obrócił się parę razy. Najemnik chwycił go za rękojeść i począł dalej obracać między palcami.

Olżunia pisze...

Cz. II

- Co to może być? Ludzie nie giną ot, tak – zainteresował się Meryn. Marudzenie elfiego uzdrowiciela w końcu przyniosło oczekiwane skutki.
Moyr rozłożył ręce w geście bezradności.
- Wybierasz się dziś do kapłanek? – zapytał szermierza.
- Gdy wychodziłem, udawały się już na wieczorne modły i na spoczynek – odparł. – Musimy odłożyć to do jutra. Ale mamy ich zaproszenie, bynajmniej nie tylko na wspólny posiłek. Wydaje mi się, że mogą coś wiedzieć. I że potrzebują pomocy, choć nie powiedziały tego wprost.

[Tyle zwlekałam z komentarzem do swojego opka, że po prostu wrzucę go pod drugą częścią. Pod pierwszą już nikt nie zajrzy. xD Mam już plan na drugą część, a niedługo będę miała wolne. To dobrze wróży. No i wszystko wskazuje na to, że druga będzie krótsza od pierwszej. To też dobrze wróży. :D
“Wiesz, pewnie kwestia na jakiej stopie Meryn i Kargier byli, jak to się zaczęło. Są takie przyjaźnie, gdzie nie widzisz się przez lata, a jak spotkasz – gadasz o wszystkim, jakbyście się widzieli wczoraj.” To chyba jedna z takich przyjaźni, aczkolwiek chcę nadać temu poznawaniu się od nowa trochę dramatyzmu. Niech nie będzie zbyt miło i przyjemnie, obydwaj mają prawo mieć żal – czy to do siebie, czy to do kogoś z gromady. “Ciekawie mogłoby wyglądać takie godzimy się – i nagłe spięcie na jakimś tle, taki wybuch, wylewanie zażaleń.” Właśnie to mam na myśli. *zaciera rączki* Powoli to piszę, czekam, aż będę miała do tego czas i głowę, bo jak patrzę na swoją wizję tego tasiemca sprzed kilku lat… to udławić się można. Kostką cukru. Ale bez obaw, nie zostawię tego, nawet nękana przez ten najgłupszy rodzaj perfekcjonizmu (ten pt. “i tak nie będzie idealnie, nie ma sensu tego robić”). Dla takich komentarzy jak pod pierwszą częścią naprawdę warto. :D
Myślę, jak tam upchnąć postać chuchraka… Na razie szykuje się retrospekcja i opowieść o tym, jak się poznali z Merynem. Trudno mi wyciągnąć z tego coś więcej, bo krótko przed drugą częścią pan najemnik szwenda się gdzie indziej. :P Ale dosłownie przed chwilą przyszedł mi do głowy pomysł, jak go wplątać w kolejne części. Mało tego, ten pomysł niesamowicie przypadł mi do gustu. Weno, przybywa, bo idą wakacje.
“Gadulstwo i słowotok są u nas rodzinne, wyjątek: Szept na studiach, gdy nie ma pojęcia, czego dotyczy pytanie.” Ahahah, na studiach mam dokładnie tak samo. :D
“Jeszcze niedawno śmiałam się z Nefryt z istoty kamuflażu w fantasy, teraz się pośmieję, bo… Szept, jedna baba w gronie samych facetów, realia KK średniowieczne… dobra, chociaż tyle, że mężatka, a nie panna :D Istota różnych płci i podróży w swoim towarzystwie w fantasy :D” Hahah, mamy raczej przyzwoite towarzystwo pod tym względem jeśli chodzi o panów. xD No i Szept przecież jest z Midarem. Jakby się ktoś do niej dobierał, krasnoludowi chyba nic nie przeszkodziłoby w dopadnięciu delikwenta, choćby go sama Fortuna na rękach niosła.
A skoro już o tym mowa… to mam z tym problem. Realia średniowieczne, a ja nie potrafię stworzyć postaci, którą brałabym na serio i która byłaby przykładnym szowinistą, takim przesiąkniętym nietolerancją do szpiku kości. No nie potrafię i już. Tak samo jak postać chuchra prowadzę cztery lata (cztery dni temu miał czwarte urodziny! xD), nie robiłam z niego twarożercy, a mięcha mu na talerz (chyba) ani razu nie nałożyłam. To ci dopiero...
A ja z kolei lubię rozmowę o demonach i aż żałuję, że ją Aed przerwał. Fajnie się czyta o magiczce, która wkręca się w temat magii, naprawdę bardzo fajnie. :D
“Rogaty demon” jako tytuł następnej notki – kupuję to, idę va banque. xD
No i na koniec – przepraszam, że odpisuję dopiero teraz. Stres mnie zżarł, nie mogłam nic wymyślić. Pierwsza sesja letnia zrobiła ze mnie mielonkę. Konserwową. Opowiadania też niedługo przeczytam i skomentuję, na razie priorytetem są zaległe wątki.]

draumkona pisze...

- Magia śmierci. Coś tu zabija - nawet Zhao, niezbyt zorientowana w niuansach związanych z ożywianiem wiedziała, że kupki kości nie powinny same z siebie wstawać i łączyć się w stawach, a już na pewno nie powinny wydawać z siebie jakichś upiornych odgłosów i się ku nim zbliżać. Zaklęła szpetnie pod nosem, próbując policzyć wrogów, ale ci mnożyli się jak grzyby po deszczu. Tu jeden, tam drugi, trzeci gdzieś pod ścianą celował z łuku. Jeszcze inny czołgał się po ziemi, chwycił ją za kostkę...
- Wara! - krzyknęła, traktując skostniały tułów z ręką trzymającą ją za kostkę magią, popieląc przeciwnika. Szkoda tylko, że czar nie wystraszył reszty kostnych koleszków, bo nacierali na nie z uporem maniaka. Już teraz wiedziała, że jest ich zdecydowanie za wiele i jeśli szybko nie wymyslą jakiegoś sprytnego rozwiązania, to może się okazać, że ktoś je tu zaraz przemieni w ożywieńce.
- Szept... Szept potrzebujemy pomysłu. Planu. Czegokolwiek! - zawołała rozpaczliwie, broniąc się przed kolejnym szkieletem, tym razem uciekając się do wylewitowania sporego kamienia i zmiażdżenia. Myśl, nakazała sobie samej, gorączkowo szukając wyjścia z drętwej sytuacji w jakiej się znalazły. Nie miała zamiaru umierać, nie teraz i na pewno nie tak.
- Mogę spowolnić bieg czasu jeśli potrzebujesz chwili na splecenie czaru - to było jedyne sensowne w tej chwili wyjście. Bo jeśli obie skupią się na pleceniu czarów, które szkielety obrócą w proch to może się okazać, że rzeczone szkielety przebiją się przez kruchą obronę, a wtedy nie będzie za wesoło.
*
Wcześniejsze słowa puścił mimo uszu, zrzucając kąsliwe słowa Cienia na zły humor i zmartwienie o Zhao. W końcu on też się martwił, ale nie o czarnowłosą furiatkę, a o kasztanowłosą wredotę.
- Szły tędy?
- Na to wygląda. Ogień to w końcu specjalność Iskry - mruknął, analizując znalezione szczątki. Widział zwęglony pancerzyk, sparzone odnóża i wypalone oczka. Co prawda żeby na jednego dużego robala aż palić całe zaklęcie... Trochę wydawąło mu się to dziwne, nieco odmienne od zwyczajów bojwych Iskry. Ale w końcu mogła się wystraszyć, mogła to być też Szept, choć zwykle nie reagowała tak gwałtownie. Jedno było pewne, coś go niepokoiło w tej sprawie, choć nie potrafił do końca dojść do tego, co go tak niepokoi - Tylko... Nie wiem po co używały magii na jednym osobniku - wyraził na głos swoje obawy i podniósł się, myślami już pędząc wprzód i szukając możliwego wytłumaczenia.
- Czekaj... - mruknął, unosząc dłoń by w razie czego uciszyć Cienia. Czułe, elfie ucho wychwyciło jakieś dźwięki pozostające jeszcze poza granicą słyszalności dla człowieka. Wilk liczył w wielkim skupieniu, analizował, usiłując dojśc do ładu z tym co przekazują mu zmysły. Jeden?Dwa? Nie, tuzin. Trzydzieści. Czterdzieści. Dwadzieścia osiem i jedna czwarta?
- Cokolwiek to jest, swoją śmiercią ściągnęło tu kumpli - cofnął się, dobywając sztyletów i przez ułamek sekundy zastanawiając się nad tym, czy nie warto byłoby dać nogi. W końcu martwi im nie pomogą, a liczebność robali działała zdecydowanie na ich niekorzyść.

draumkona pisze...

- Zamrozić… - Zhao nerwowo zerknęła na magiczkę, usiłując domyślić się co ta zamierza. Niestety, żadnych słownych rozkazów czy wskazówek nie było, ale po ruchach zdołała odgadnąć co Nira zamierza. Kiedy druga elfka zbierała moc, kiedy formowała ją w ogień, Iskra dotknęła dwoma palcami ust, mamrocząc już jakąś inkantację. Wolną dłonią wykonała dość skomplikowany, zawiły gest wprowadzając się w stan lekkiego transu. ostrożnie zaczerpnęła mocy. Wszystko działo się błyskawicznie, jakby nie plotła czaru zaawansowanej, trudnej magii, a jakby obierała ziemniaki na obiad. Co prawda błąd przy obieraniu ziemniaków nie skutkowął rozerwaniem w czasie, ale starała się o tym nie myśleć zwalniając magię, wprowadzając czar w życie i obserwując jak nieumarli zwalniają, aż w końcu całkiem stają. Dla nich czas się zatrzymał. I całe szczęście. Na ich korzyść działał też fakt, że ożywieńce zwykle nie posiadają ochrony, która utrudnia wplecenie ich w sidła zmian czasu.
- Nie utrzymam ich długo - ostrzegła, chcąc uniknąc niedomówień. Truposze może osłon nie miały, ale nadal było to wiele celów na raz, a każdemu z nich musiała poświęcić cząstkę swojej uwagi. Nic więc dziwnego, że Iskra stała napięta jak struna, jakby od prawidłowej postawy zależało ich życie. W bezruchu prościej było jej się skupić.
*
- Skąd?
- Uszy elfa - odparł wymijająco, odpierając jednego z robali uderzeniem magii, czystej, niczym niezmąconej siły. Niestety, prócz lecznictwa znał tylko to jedno zaklęcie, więc jego ofensywa przy pomocy magii skończyła się tak szybko jak się zaczęła i byli zdani tylko na swoje bronie. I szło im nawet całkiem nieźle, póki Cień nie oberwał odwłokiem i nie rzuciło go na skały. Wilk usłyszął jak coś gruchnęło, ale nie potrafił rozróżnić czy to już trzask kości, czy po prostu odgłos opadającego ciała, chciał się obejrzeć, wrócić, ale robale skutecznie odcięły go od Cienia, musiał walczyć sam jeśli chciał wyjśc z tego żywy. Minuty mijały, a on słabł, czarne myśli zaczęły nawiedzać jego głowę. Co jeśli robale już rozprawiły się z Zhao i Szept? Co jeśli i oni tu zginą, a one jednak gdzieś leżą ranne, w stanie krytycznym...
Ponure rozważania przerwał świst błyskawic, które poraziły najbliże robale i odpędziły nieco na bok. Zdziwiony elf obejrzał się za siebie i zamarł. W tunelach, tuż za nimi stała Sacharissa, jego przyboczna, ale i pretendentka do tytułu Arcymistrzyni w którejś z dziedzin magii o ile się orientował. Za nią stał jeszcze stary generał Airo, cały zziajany, z brodą zatkniętą za pasek, co by mu się pod nogami nie plątała.
- Trzeba stąd iść, za dużo ich! - elfka kolejne bestie poraziła magią, ale tunel szybko wypełniał się kolejnymi, jakby śmierć jednego powodowała narodzenie się dwóch kolejnych.
- Nigdzie się stąd nie ruszam! Nie bez Szept!
- Martwy jej nie pomożesz!
- Uciekając też jej nie pomogę!

draumkona pisze...

- Do cholery ciężkiej, jesteś elfim królem a nie podlotkiem-romantykiem, żeby ginąc w tunelu jak debil! Pomyśl, jak pójdziemy inną drogą to szybciej je znajdziemy! A tu czeka nas tylko strata czasu albo śmierć! - po części miała rację, ale i tak nie chciał się stąd ruszyć, zbyt uparty. Poruszyła w nim czułą strunę, poczucie obowiązku. Nie mógł sobie tak o zginąć jak bałwan, Mer byłą za mała na rządzenie. Cholera jasna.
- Chyba twojego kompana trafił szlag... - Airo pochylił się nad nieprzytomnym, krwawiącym Cieniem. Szybko wybadał puls i z aprobatą kiwnął głową, dając znak, że ten jednak nie kopnął w kalendarz.
- Bierz go i wynosimy się stąd! - kolejna błyskawica trafiła w pajęczaka. Wilk nie dał się dłużej prosić, podniósł cielsko Luciena i przerzucił sobie jego ramię za karkiem, co by lepiej mu się go wlokło. Airo szedł pierwszy, sprawdzając drogę, a pochód zamykała Sacharissa, rozważając zawalenie tej odnogi tunelu, ale jednocześnie gryząc się z własnym sumieniem. Wyraźnie czuła, że całkiem niedaleko ktoś tka potężną magię. W zasadzie dwa ktosie i coś jej mówiło, że to właśnie dwie zaginione elfki. Ale mając do wyboru bezpieczeństwo własnego króla i miasta, a dwie kobiety, choć niewątpliwie utalentowane i silne... Nerwowo przełknęła ślinę, zatrzymując się u wyjścia z tunelu, oglądając się jeszcze za siebie. Robale szły za nimi, a wraz z rozszerzniem przejścia szły coraz szybciej.
- Risa? - Airo nie krył niepokoju, nawet wtedy gdy znaleźli się już w lesie. Nim jednak jego głos całkiem ucichł, rozległ się głośny huk zwiastujący zawalenie się pewnej części odnogi.
- NIRA! - Wilk rzucił biednego Cienia i tylko dzięki uprzejmości generała nie wylądował na kamieniach. Elf popędził z powrotem do wejścia, rozrzucał kamienie, usiłując odkopac sobie drogę. Sacharissa chyciła go mocno za przedramię, wbijając w skórę długie paznokcie.
- Zawaliło się. Kamień był tu słaby. To... To moja wina, mogłam nie uzywac błyskawic, tylko czegoś innego - mogła też nie wywoływac wstrząsu, który był bezpośrednim powodem dla którego strop runął, ale o tym nie musiał wiedzieć. Elfi władca szarpał się, dalej grzebał w kamieniach, nie dając sobie przemówić do rozsądku, aż pojawił się trzeci elf. Viori.
Widząc rozpacz Wilka od razu znalazł się obok, usiłując opanowac sytuację, uciłując przemówić mu do rozsądku i znaleźć wyjście z tej sytuacji.
- Na pewno jest inne wejście, a jej wysokość na pewno udało się przeżyć zawał. Poszukamy jej jak tylko porozmawiasz z posłem.
- Jakim kurwa posłem? - zły Wilk nie miał za grosz dobrych manier.
- Podobno orczy buntownik, chce sojuszu. Nie patrz tak na mnie, dla mnei też to wygląda podejrzanie, ale musimy spróbować. Nie możemy narażać znów elfów na straty, nie po tym jak Escanor powyrzynał większość kobiet i dzieci. Sam wiesz jak wygląda sprawa płodności, sam wiesz, że nie zostało nas wiele. Nie możemy...
- NIe może, nie możemy - zapiszczał Wilk, parodiując Radnego - Chuj mnie to boli. Idę szukać Niry - w tym momencie chyba nawet on sam siebie nie poznawał, a ciało reagowało automatycznie. Wstał z klęczek, otrzepał spodnie i po prostu ruszył wzdłuż kamiennej ściany, usiłując wymacać kolejne wejście. Viori obejrzał się na Sacharissę i nieznacznie kiwnął głową. Magini uciekła się do ich ostatniej deski ratunku. Do zwalenia Wilka z nóg silną magią.
- przepraszam.... - mruknął Radny, pakując władcę na konia. Nie miał wyjścia. Oni nie mieli.

Olżunia pisze...

[Skok do rana jest dla mnie ok, aczkolwiek bardzo lubię Twoje wątkowe niespodzianki, więc wiesz... :D Czyli podpytywanie karczmarza przekładamy na rano? Bo zachachmęciłam, wcześniej przecież umawiałyśmy się na ten przeskok do rana, a ja wcisnęłam motyw z karczmarzem na noc. Można go równie dobrze ogarnąć rano, zanim w karczmie pojawią się pierwsi bywalcy.
Uwaga, mistrzostwo świata - wybieram opcję ze szwendaniem się po wiosce, bo nie chce mi się opisywać siostrzyczek. Tak, to było szczere. Dziecina się przeziębiła, nie spała całą noc i nie jest w stanie napisać czegoś sensownego, a nie chce przedłużać.]

draumkona pisze...

- Coś je powołało. Coś je powołało i na pewno nie zrobiły tego krasnoludy.
- W to nie wątpię - Iskra rozejrzała się wokoło, oceniając stopień unicestwienia umrzyków. Kości się nie ruszały, nie wyczuwała też żadnych zrywów magii, który mógłby je znów postawić na nogi i sprawić, że mogłyby im zagrozić. Co prawda mignęło jej dziwne wrażenie obcej mocy, ale to było krótkie. No i bardziej była skupiona na tym, by powstrzymać upływ czasu tylko dla tych parudziesięciu elementów. Od niechcenia trąciła stopą jakiś piszczel, jakby upewniając się, że na pewno, na 100% już się nic nie stanie - Chodźmy stąd. Trzeba iść dalej - stwierdzając oczywistość ruszyła dalej, w jedynym kierunku jaki im obcenie pozostał. Cofać się nie zamierzała, poza tym ich akcja mogła odnieść sukces. Zobaczą tylko co czai się tam w dole i jeśli będzie za mocne to odejdą i złożą raport. Nic się nie stanie...
Tylko skąd to dziwne przeczucie, że coś będzie nie tak? Że coś się jednak stanie?
Obejrzała się na idącą obok Szept, ale nie powiedziała nic, nie chcąc zdradzić swoich obaw. Przynajmniej nic, co byłoby związane z tym po co tu wlazły ryzykując własną głową.
- Lucien już pewnie się zorientował, że sobie poszłam - mruknęła, trochę się jednak o Cienia martwiąc. Na pewno zrobi coś głupiego i na pewno pierwsze co zrobi, to rzuci się na bogom ducha winnego Wilka z oskarżeniami odnośnie porwania albo czegoś równie głupiego - Jak myślisz, jest już w lochu za rzucenie się na Wilka z gębą i pięściami? - to chyba ją denerwowało najbardziej. Owszem, ona też miała swoje sceny, miała swoje słabości, chociażby taka Solana, ale na pewno gdyby zniknął to nie poszłaby obić jej tej ślicznej buźki... Przynajmniej nie od razu. Najpierw zebrałaby wywiad.

draumkona pisze...

Ciasnota tuneli zaczynała ją przytłaczać. Zawsze starała się nie marudzić, z nieodgadnioną miną znosić trudy podróży czy misji, w końcu marudzenie nikomu nie było potrzebne. Nie musiała przechodzić szkolenia w Bractwie żeby umieć sobie radzić z niewygodą i niemożnością spełnienia każdej zachcianki ciała czy ducha natychmiast. A jednak przeciągający się pobyt w tunelach zaczynał ją męczyć.
- Nie podoba mi się to - burknęła w końcu, przerywając długą ciszę. Powodem niezadowolenia Iskry był kolejny martwy ork. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, ani strasznego, gdyby nie to jak prezentowało się jego ciało. Nie umarł od ran, czy ze starości o ile w ogóle orkowie mogą tak umierać. Jego ciało wyglądało tak, jakby ktoś wyciągnął z niego wszystkie siły witalne. Leżało porzucone na środku drogi, wysuszone i kruche, zdolne rozpaść się w pył pod najlżejszym dotykiem. To nie był pierwszy taki przypadek i Zhao obawiała się, że także nie ostatni. A cokolwiek zabijało orki w ten sposób robiło to coraz częściej, bo i trupy zaścielały tunel w coraz krótszych odstępach. Czuły elfi nos podpowiadał, że w ciemnościach, ledwie paredziesiąt metrów dalej lezy kolejne ciało, a może nawet i kilka. Otaczał je dziwny, osobliwy zapach, którego nie mogła sklasyfikować.
- Myślisz, że to robota jakiegoś maga? W końcu sami się nie wysuszyli - a skoro mag, to podejrzenia odnośnie tego, że ktoś orków napędza stawały się coraz bardziej prawdopodobne. No i Kalcifer. Demon dziwnie się zachowywał, choć na razie ta informacja nie ujrzała światła dziennego. Iskra czuła, że coś jest nie tak, że coś się z nim dzieje nie tak jak się dziac powinno, ale demon nie był zbyt skory do rozmowy. Czuła jego świadomość chowającą się gdzieś na skraju jej własnej, ale nie odpowiadał ani na zaczepki, ani na próby rozmowy. Zupełnie jakby się obraził - Trupów coraz więcej, więc chyba zbliżamy się do źródła tego wszystkiego - i powinno ją to cieszyć, a zamiast tego budziło niepokój i chęć ucieczki na powierzchnię.

draumkona pisze...

- Tsss… słyszałaś to?
- Co? - spytała, nie w porę orientując się o co chodzi. Kroki. Dość lekkie, jeśli pod uwagę brało się albo stukanie odnóży ciężkich insektoidów, albo orków. W dodatku pojawiający się wkrótce potem zapach powierzchni był czyms jeszcze bardziej niepokojącym. Przynajmniej do momentu, w którym nie rozpoznała znajomej woni. Niektórzy mogliby powiedzieć, że tak po prostu pachnie ktoś, kto przebywa sporo na powietrzu, zwykły, niewyróżniający się zapach. Ale ona poznałaby go chyba wszędzie. Nie spodziewała się go tutaj, więc zamarła, nie wiedząc co ma zrobić ani co powiedzieć, póki nie poczuła na sobie jego dłoni. Wtedy dopiero przypomniało jej się po co tu wlazła i co się stało tuż przed tym.
- Nie mogłaś poczekać, poszedłbym z tobą.
- A nie wolałeś obić komuś bezpodstawnie mordy? Tak dla zachowania tradycji - burknęła na powitanie, strzepując dłonie Cienia z ramion, bawiąc się w panią obrażoną i nietykalską. Dalej była zła o tą całą szopkę, ale tak jak była zła, tak cieszyła się, że go widzi, ale nie chciała dać po sobie poznać. Będzie twarda, nie ma, że boli.
Za Lucienem szedł jeszcze jeden ktoś. Może nie zdradziły go kroki, ale charakterystyczny zapach burzy na pewno. Wilk mimo sprzeciwu Starszych nie zamierzał siedziec na dupie w Ataxiar, przygotowania do walk pozostawił wojskowym, a sam znów przepadł jak kamień w wodę przyprawiając tym co poniektórych o białą gorączkę i chęć dokonania przykrego aktu królobójstwa. Elf wynurzył się zza zakrętu, przystanął widząc tamtą sprzeczającą się parkę i Szept. To o tę ostatnią panią mu chodziło, ale zamiast podbiec i płaszczyć się, prosić o wybaczenie i przepraszać, najpierw ją sobie obejrzał dokładnie z odległości paru kroków, chcąc się upewnić, czy na pewno nic się jej nie stało, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dopiero po chwili znalazł się obok, chwytając ją w ramiona, nawet jeśli zaraz miałaby go odepchnąć chciał ją mieć choć parę sekund obok.
- Przepraszam. To nie jest tak, że w ciebie nie wierzę, po prostu... Chyba za dużo się martwię - w głowie układał sobie całą przemowę przez większośc drogi, rozmyślał nad róznymi scenariuszami, a jak przyszło co do czego, to nie potrafił powiedzieć nic sensownego. Gdzie podziała się jego elokwencja? Gdzie zdolność negocjacji? - Przepraszam - powtórzył raz jeszcze, mając w głowie kompletną pustkę, zdolny tylko do odczuwania skrytej radości po tym jak ją odnalazł.

draumkona pisze...

- Zachowałem - Zhao prychnęła, jawnie ukazując swoje niezadowolenie. Czy on nie wiedział, co ją tak denerwowało? Nie widział, nie potrafił połaczyć faktów? Przecież nie był głupi, wręcz przeciwnie. Jak więc doszło do tak poważnego nieporozumienia? Nie ważne. Nie miała zamiaru od tak puszczać mu tego płazem, bo już nie raz nie dwa dostała za odpuszczanie. Za szybko się godzili, a on dalej odstawiał szopki z biciem kogo popadnie. Nie, żeby ona była lepsza, ale przynajmniej Skorpion nie znajdywała już trucizny w swoim jedzeniu, ani nei obrywała butem, a to był spory postęp. On też mógłby nad sobą popracowąć, postarać się... Aż zatęskniła za czasami, kiedy wydawało się jej, że nawet jak na Lodową Górę, starał się nieco bardziej. Nie wiedziała czy był to wtedy zabieg celowy, czy przypadek, nieświadoma, chwilowa utrata kontroli, ale na bogów, chciałaby żeby nie kontrolował się częściej.
- To świetnie - burknęła, oddalając się od niego, by usiąść na jakimś zalegającym na ziemi głazie. Sądząc po tym jak elfiak mamrotał coś do magiczki, jeszcze chwilę to potrwa nim ruszą dalej. Niby taki romantyk za dychę, a jednak wiedział co zrobił źle. Chyba. Iskra łypnęła wrogo na Cienia, daleka od chęci pojednania.
- Potrzebowałam dystansu. To, Moria, to nie było, że odchodzę i się wściekam… może troszeczkę. Musiałam spojrzeć z boku. - skinłą nieznacznie głową, przyjmując do wiadomości jej słowa. Czasami tak już bywało, że potrzebowało się spokoju, chwili odetchnienia by spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. On też potrzebował chwili dla siebie, musiał dojść do pewnych rzeczy i choć trochę je zrozumieć. Bo ładowanie do Morii we dwójkę nadal było dla niego nieco niemądre, ale miał na tyle rozumu by o tym głośno nie mówić.
- Co tu robicie? Macie jakiś konkretny plan? - spytał zamiast się pieklić, lekko gładząc kasztanowe włosy, jakby to miało ukoić jego poszarpane nerwy - Czy poszłyście na żywioł, jak za starych, dobrych czasów? - trochę sobie z nich teraz żartował, trochę nawiązywał do powiedzonka, że ktoś tu jest magnesem na kłopoty, a trochę dała o sobie znać wredota, której nauczył się od takiej jednej magiczki.

draumkona pisze...

- Oczywiście, że mamy.Wejść, zbadać, skopać parę orczych tyłków i wyjść. Chciałyśmy dotrzeć jak najdalej w głąb. To by oznaczało, że w dół. Zbadać sytuację, byśmy wiedzieli, czego się spodziewać. Boję się, że to nie tylko orki.
- Od początku wydaje mi się, że to nie tylko orki. One same nie wpadłyby na pomysł grożenia miastu, nie kiedy muszą chować się w kopalniach i wychodzić po nocach na łowy. Ale cokolwiek to jest, napędza je za mocno, robią się za śmiałe. Nie wiem czy to ktoś wyjątkowo charymatyczny, jakiś demon, zło, czy inna magia... - a według niego od tego powinno się zacząć to całe dochodzenie. Od dowiedzenia się, co pcha orki w miasto.
Dlatego tu był.
No nie do końca tylko dlatego, bo powód numer dwa stał tuż obok, chwilowo spokojny i nie wykazujący chęci do kłótni, czego nie można było powiedzieć o Iskrze, która ewidentnie chciała komuś dać w nos. Ale to nie był jego problem. Już nie.
- Chodźmy kawałek tunelami, jak nic nie znajdziemy to trzeba będzie się wrócić... Nie wiem czy wiecie, ale minęło dobrych parę dni od waszego zniknięcia, a przebywanie tak długo pod ziemią kiedy nie jest się krasnoludem nie jest najlepszym pomysłem - innymi słowy sugerował by wróciły i odpoczęły, nabrały sił, cokolwiek miało się później zdarzyć.
- Więc chodźmy - wtrąciła się Iskra, nie mogąc sobie tak spokojnie stać i patrzeć jak ta dwójka się miętoli w najlepsze, a ona jedyne na co może liczyć to kompletny brak zrozumienia. A przecież powinna już dawno przywyknąć, cholibka. Korzystając z okazji, ruszyła przodem, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się co jest niżej, dokąd prowadzi ten cholerny tunel i po prostu wrócić. To miejsce zaczynało sprawiać, że czuła się jak chora. Odcięta od wiatru, od zieleni, otoczona martwym, nieładnym kamieniem.
- Ktoś tu się śpieszy - mruknął Wilk, oglądając plecy furiatki, ale nie powiedział nic więcej, pociągnął tylko Nirę za sobą, nie chcąc jej stracić z oczu, skoro już ją odnalazł - Czuć magią - im dalej wchodzili w zbiegający w dół tunel tym wyraźniej czuć było zakłócenia, negatywne fale wysyłane... Właściwie przez co? Po co? Nie wiedział. Nie był specjalistą od Pustki, ale i Szept i Zhao, mogły rozpoznać charakterystyczne muśnięcie złej siły emanującej z otwartego portalu do krainy, gdzie zaległy cienie.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri na chwilę pochyliła się, wsparła ręce na kolanach i wzięła kilka głębokich oddechów. Kiedy wyprostowała się, przyjrzała się Devrilowi. Nie wyglądał na ciężko rannego. I przed wszystkim obojgu udało się uniknąć ugryzienia.
-W porządku? -spytała. Wyglądało na to, że chyba na jakiś czas mogli schować broń. Drzewna przeniosła wzrok na leżące wokół nich ciała. Popielni byli nadzy albo prawie nadzy, ciała wyraźnie nosiły ślady klątwy. Musieli przemienić się jakiś czas temu, przynajmniej większość z tych tutaj.
-Żaden z nich nie jest raczej tym, którego szukamy, prawda? -chciała się upewnić. Przeszła pomiędzy trupami, niektórych trącała nogą, chcąc zobaczyć rysy ich twarzy. Z tego, co dało się stwierdzić, wcześniej szaroskórzy byli ludźmi albo elfami. Nawet jeśli nie było wśród nich ich uciekiniera, Tiamuuri miała niejasne wrażenie, że podążanie mniej więcej tam, skąd nadeszli Popielni, byłoby nie najgłupszym pomysłem. Teraz ślady na pylistej ziemi były świeże i w jakimś stopniu widoczne. Pomimo zmęczenia, powinni ruszyć jak najszybciej.

draumkona pisze...

- I orczym ścierwem. Czuć zgnilizną.
- Nie magią… gorzej. Czuć demonami.
- Ja pierdole - usłyszeli tylko burknięcie Iskry, której całe to znalezisko spodobało się chyba najmniej. Nerwowo rozejrzała się na boki, jakby spodziewała się natychmiastowego ataku, próby przekupstwa by oddali swoje ciała. W zasadzie tą nerwowością usiłowała nieudolnie zakryć lęk o swój tyłek, bo być magiem i znajdować się w pobliżu portalu to jedno, a być magiem z demonem już przyczepionym do własnej duszy to była kompletnie inna kwestia. Ufała Kalciferowi, ufała swojemu mentorowi jeśli chodzi o magię, ale jednak nie potrafiła się wyzbyć strachu przed tym, że małemu ognikowi jednak odwidzi się bycie tym dobrym i z łatwością przejmie nad nią kontrolę. Cholera, było ich kopnąć wszystkich w dupy, a nie wplątywać się w jakieś przekazywane kontrakty...
- Czyli jest gorzej niż podejrzewałem - to z kolei mruknął Wilk, nadganiając dzielącą ich odległośc od pleców furiatki i Cienia. Nim jednak zdążył wyrównać z nimi krok, tamci przystanęli, więc i on musiał by na nich nie wpaść. Powodem był nagle urwany tunel, który prowadził do sporej jamy. Mogliby nawet wejśc do jamy, pomyszkować, gdyby nie to, że tunel urywał się dobre paredziesiąt metrów nad ziemią, a w dole ziała wielka dziura z której raz po raz dobiegały dziwne odgłosy, bądź falami wypływała magia. Portal do Pustki był spory, aż dziwne, że żaden z magów obecnych w mieście go nie wyczuł. Może coś go maskowało? Zresztą nie było to teraz istotne.
- Na dole - szepnęła Iskra, kucając na krańcu ścieżki. Nerwowo otarła strużkę potu ściekającą po skroni, ale poza tym wydawało się, że nic jej nie dolega. W głębi, na ziemi której nie pochłonęło przejście między wymiarami spacerowały, czy może lewitowały, dziwne, niezydentyfikowane stwory. Jakby orki... Ale nie do końca. Pewną wskazówką było to, że tuż pod ich tunelem, tuż przy ścianie leżały porozrywane truchła zarówno orków, jak i elfów. Wilk rozpoznał nawet paru zaginionych Strażników. Brakowąło im członków, brakowąło organów, a kiedy spojrzeć na te chodzące w dole dziwolągi, to łatwo było się domyslić z czyich części się składają - Coś jakby... Monstra stróżujące? - pierwszy raz widziała coś takiego i nie wiedziała jak ma reagować. Całe szczęście stwory wędrowały w dole na razie nie zwracając na nich uwagi, być może nie zauważając, a być może uznając za coś niegodnego uwagi.
- Chodźmy stąd. Chodźmy póki jeszcze możemy - Wilk miał dziwne przeczucie, że strażnicy celowo ich ignorują, a on nie miał zamiaru wracać do domu martwy.

Nefryt pisze...

Część 1:

Shel rozglądał się, uważnie badając otoczenie. Ciemnoniebieskie oczy w skupieniu poszukiwały anomalii, czegokolwiek, co mogło wzbudzać podejrzenia. Nic. Czysto. Świątynia miała grube mury, przez co jej wnętrze, dziwnie małe w porównaniu z pozostającym w pamięci obrazem zewnętrznej bryły, wydawało się przytłaczające. Pomieszczenie, w którym się znaleźli, było zaledwie przedsionkiem, z którego można było pójść w dwie przeciwległe strony, przez dwa otwory po dawno zgniłych drzwiach. Wirgińczyk podniósł leżący na ziemi, niewielki kamień i rzucił nim tak, by ten potoczył się po podłożu. Trywialna i na dłuższa metę głupia metoda, ale była szansa, że w ten sposób wykryją chociaż te najbanalniejsze pułapki… O ile jakieś, jakiekolwiek, tu były.
Kamień stuknął o przeciwległa ścianę. Nic się nie wydarzyło.
- Rozdzielmy się. Będzie szybciej. Gdybyś zauważył cokolwiek podejrzanego… zwłaszcza jakaś mgiełkę, runy, gdybyś poczuł coś dziwnego, krzyknij. I natychmiast zawróć. – Nie miał zapasu many, której w razie potrzeby mógłby użyć. Był bezbronny, ale gdyby zaczerpnął więcej energii od Cienia, mógłby go zabić. A tego nie chciał.
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Uśmiechnął się do Poszukiwacza jednym kącikiem ust. Ruszył w swoją stronę: w lewo. Gruby, masywny, kamienny łuk po drzwiach. Za nim surowa sala z owalnym zagłębieniem pośrodku. W zagłębieniu kamienny stół, właściwie trzy ociosane na płasko granitowe płyty, jedna położona na dwóch. Shel powiódł wzrokiem po ścianach. Mozaiki. Setki zwijających, skręcających się linii ułożonych z drobnych kamyków o dziwnych kształtach. Drgnął, wyczuwając coś jakby szept na granicy słyszalności. Rozejrzał się. Pusto. Wydawało mu się? Przyjrzał się mozaikom. Ktoś kiedyś, przed laty, włożył wiele wysiłku, żeby je ułożyć. Wydało mu się to piękne. Pokręcił głową. Nie czas na to. Ruszył dalej, mijając kamienny stół i kierując się do niewielkiej przybudówki w końcu sali, podobnej nieco do tych, w których wirgińscy kapłani Wielkiej Szóstki trzymali przedmioty potrzebne im do prowadzenia nabożeństw. Liczył, że znajdzie coś przydatnego. Nie pomylił się. Wśród ksiąg spisanych w języku, którego nie rozumiał i naczyń wszelakiego kształtu znalazł kilka kapłańskich tog z dobrego gatunkowo płótna. Dwie wierzchnie były zetlałe, ale pozostałe wydawały się nienaruszone przez czas. Wziął cztery. Ciekawe, czy Latawica potrafi przerabiać ubrania? W sumie… Jest kobietą, to pewnie umie… Zamarł. Szepty. Szelesty tych, którzy odeszli.
Niepokoiło go jeszcze jedno. Na mozaikach, które wcześniej mijał, było wiele postaci. Wiele bóstw. A o ile wiedział, Quingheńczycy byli monoteistami.
- Lucien? – zawołał. – Spadajmy stąd.
Trzymając poskładane togi na tyle daleko od siebie, by ich nie zabrudzić, ruszył w stronę wyjścia. Nic się nie działo.
Przechodząc obok mozaiki, zauważył, że czerwona farba, jaką pokryty był kamyk w jednym miejscu się wykruszyła, ukazując żółtawe podłoże. To nie kamyk. To kość. Przycięta i pomalowana… To wszystko, ta cała mozaika, była z kości.

Nefryt pisze...

Cześć 2:

***
- A może właśnie udało? Pomogłaś warcie. Lunnowi.
Uśmiechnęła się. Nie byłą pewna, za co jest mu bardziej wdzięczna: za to, że znalazł coś dobrego nawet w tamtej sytuacji, czy że w ogóle spróbował ją pocieszyć. I znów, poczuła się zażenowana. Jakby po raz kolejny zrobił dla niej coś, na co nie zasłużyła.
Szła za nim w milczeniu, nie negując, gdy ocenił jagody jako trujące. Ufała mu.
Widząc bajecznie kolorowe, rozwrzeszczane ptaki, zatrzymała się w odległości kilku metrów od bananowca i patrzyła z szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma. Wychowana w Keronii, nie sądziłaby, że coś takiego jest możliwe. Przywykła, że barwne, dziwne zwierzęta to domena bordiur malowanych w księgach, nie rzeczywistość. Nie przeszkadzał jej rejwach, jaki tworzyły ptaki. Po prostu patrzyła. Patrzyła i chłonęła ten widok całą sobą.
- Wiedziałeś… wiedziałeś, że one naprawdę istnieją? – zapytała, raczej niezbyt mądrze, jak to człowiek zafascynowany czymś, co uznawał dotąd za wytwór wyobraźni iluminatorów. A potem otrząsnęła się. Wróciła do rzeczywistości.
- Wytrzymamy. Jutro może znajdziemy coś lepszego. Może nawet w mieście.

[Cieszę się :) Co do przeznaczenia/fatum etc. – chyba mam podobną opinię :D Aha. W razie czego, w obu częściach wątku masz wolną rękę co do rozwijania tego, co napisałam. Więc jeżeli coś ci chodzi po głowie, to śmiało.]

draumkona pisze...

- W porządku?
- Nic mi nie jest - mruknęła Zhao, nie chcąc żeby cokolwiek wyszło na jaw. Poradzi sobie, nic się tu nie stanie. Musi tylko wystarczająco mocno w to wierzyć.
- Chodźmy stąd. Chodźmy póki jeszcze możemy.
- Nietypowe, ale się z nim zgadzam. Chodźmy stąd. Chodźmy stąd już... Nawet o tym nie myślcie.
- Jak zostawimy tu ten portal to więcej demonów się wyleje. A więcej demonów to jeszcze większy problem. Jako mag... - Zhao już wdała się w analizę, a prócz tego chyba myślała podobnie jak magiczka, bo ta nie sprzeciwiła się, nie poparła chęci ucieczki obu panów. Zupełnie jak milcząca aprobata, choć i tego nie można było być pewnym.
- Pieprzyć demony. Jeśli teraz się za to zabierzecie, to was pochłonie, a nie zamierzam chwili spokoju przypłacać twoim życiem - elf pochwycił dłoń magiczki i pociągnął do siebie, jakby usiłował ją odciągnąc nie tylko od głupawego pomysłu, ale i z tego przeklętego miejsca. Najgorsze było to, że dmeonów nie można było przegadać, nie można było jakoś przekupić pustymi słowami, czy omotać. Jego z trudem wyćwiczony kunszt polityczny był tu na nic, podobnie jak umiejętność wpakowania komuś sztyletu pod żebro. Nawet magia uzdrawiania nie była tu przydatna, chyba że jakimś cudem nauczyłby się jakiegoś magicznego nawracania demonów na dobrą stronę, a wątpił by taka magia w ogóle istniała.
- Ja... Musze stąd iść... - Iskra nie czuła się najlepiej. Na zmianę miała dziwne uderzenia gorąca i zimna, ponadto czuła jak Pustka wzywa Kalcifera do siebie, tam gdzie powinien należeć. To było okropne uczucie, jakby próbowali wyrwać jej jakieś wnętrzności. Miała ochotę wymiotować, a obraz powoli się podwajał, nie wiedziała już czy widzi jednego Luciena czy dwóch Wilków.

draumkona pisze...

Zhao nie miała nawet sił by protestować przed wzięciem na ręce, czy by pomarudzić tak dla zasady i pokazać jaka to ona jest silna i twarda. Doszło już nawet do tego, że momentami odpływała w czeluść umysłu, chwilowo tracąc przytomność i budząc się kawałek dalej. Ten stan utrzymywał się póki nie wyszli z kopalni, na świeże powietrze. Tam doiero odetchnęła głebiej, można byłoby nawet powiedziec, że zachłysnęła się powietrzem i wyglądała jakby się miała zaraz udusić. Całe szczęście do niczego takiego nie doszło.
- Trzeba...Tam wrócić... - wydyszała, z trudem łapiąc oddech - Z większymi siłami. Może magowie ze stolicy...
- Porozmawiam z Arcymagami - odezwał się Wilk, lekko zdyszany po "ucieczce" z kopalni - Ale nie jestem w stanie przewidzieć na co się zdecydują. Mogą się wypiąć bo to Moria, bo to nie do odbicia, bo to bo tamto - nie ukrywał, że lekko go to irytuje, bo w końcu jeśli on tak zadecyduje to powinni zrobić to, co im kazał. Jakby nie patrzeć, nadal był cholernym władcą. Chyba, że pomówi z nimi Nira. Może jej posłuchają, jako autorytetu w dziedzinie magii? Chyba, że znów uczepią się tego, że uczył ją Mroczny...
- Musze się położyć - Iskra już doszła do siebie, chociaż nie wykazywała chęci by iśc samej, wygodniej było pozostać na rękach Cienia - Wilk? Jesteś w stanie załatwić mi komnatę w pałacu? Jeśli coś się ma dziać, wolę być blisko... A moja chatka w Medrethu jakby nie patrzeć stoi spory kawałek dalej - delikatnie powiedziane.
- Powinno dać radę. Cień zapewne też ma się tam znaleźć?
- A bo ja wiem co Cień zamierza - ale mimo wszystko, mimo tego jak brawurowo ją Lucien wyratował i jak się martwił, niedobra Iskra nadal była zła o to co miało miejsce nie tak dawno temu, a co już powoli ulatywało jej z pamięci, więc w efekcie nie bardzo pamiętała o co była obrażona.

Zombbiszon pisze...

- To bardziej wygląda na przywołanie albo zawarcie paktu. - Skrzywił się Guldor. Ja krzywiłem się natomiast gdy Szept próbowała uporać się z raną. Gdy tylko wbiła igłę od razu łzy same pojawiły mi się w oczach. Czyli jednak będę zszywany jak dziurawa skarpeta? Miło. Ale lepiej nie tryskać krwią na prawo i lewo. Zwłaszcza, gdy ma się do czynienia z Opętańcem.
- Jeśli to pakt, to będzie ciężko. - Wychrypiałem. Walczyłem sam ze sobą by nie zawyć z bólu. Na wszystkie gwiazdy, dlaczego to musi tak boleć? Gdzie znieczulenia? Gdzie gorzała?
- Wyglądacie naprawdę słodko, gdy tak Cie szyje, mój drogi przyjacielu.
Widać było, że Guldora bawi cała ta sytuacja. Szkoda, że nie poszedł pierwszy pod igłę.
- Przynajmniej moja twarz nie wygląda jak zbiorowy seks gołębi. Niby coś się dzieje, a nie wiadomo co. - Odgryzłem się elfowi. Ból był mniejszy. chyba do niego przywykłem. Guldor parsknął śmiechem. Ciężko było go obrazić. Zupełnie jakby prawić komplementy głuchemu.
- Mam za to większe jaja. - Odparł rozbawiony Guldor.
- Chyba jak Ci spuchną od imadła. - Lekko się poirytowałem. Jak długo można tego kołka obrażać?
- Przynajmniej nie będę wyglądał jak skarpeta.
- Nie. Będziesz wyglądał gorzej. - Odparłem z szyderczym uśmiechem - Ale chyba mamy inny problem. - Wskazałem w stronę wioski.
Czułem, że to COŚ wciąż tam jest. Zaraz... Wciąż tam jest?
- Zauważyliście, że nie ścigał nas po opuszczeniu wioski? - Zapytałem towarzyszy. Guldor znowu pił jakiś dziwny płyn. Tym razem wyglądało jak smarki trolla. Cokolwiek było w butelce, zrobiło mi się niedobrze.
Jednak moje słowa dotarły do mrocznego elfa. Przygryzł końcówkę kciuka. Jak go znam, to pewnie rozważał wszystkie możliwe opcje. Jak na iluzjonistę przystało. Każda iluzja wymagała jakiegoś podejścia do danej sytuacji. Po chwili wstał. Rzucił krótkie "Chwilę" po czym rozpłynął się w powietrzu. Zostałem sam na sam z Szept oraz świerszczami dookoła nas.

Elias


[ Jak chcesz mnie przynudzić (Dlaczego mam to podkreślone? o.O), to musisz się trochę bardziej postać ;) Cieszę, się, że mogłem Cie "zadowolić" :D Jakkolwiek by to nie brzmiało >_<
Musiałaś go przeoczyć :D Wkleję go jeszcze raz :D ]

draumkona pisze...

- Potrzebuję. Się zatrzymać - Zhao łypnęła na Cienia ze swojego wygodnego miejsca w jego ramionach i wyglądało na to, że Lucien poczynił właśnie pierwszy prawidłowy krok do tego, by przestała się na niego obrażać. Co prawda nie zamierzała go o tym informować, ani dawać nadziei, więc na powrót spuściła wzrok, bardzo dobrze udając, że nie czuje się najlepiej. W końcu skoro może ją ktoś zanieść do samego łóżka, to dlaczego miałaby mówić, że już jej lepiej?
- Mhm. Coś wam znajdę - najchętniej to by ich oboje zamknął gdzieś w podziemiach, żeby nikt nie zarzucił mu, że zadaje się z Cieniem i wygnańcem, ale w podziemiach mogli natknąć się na alchemików, a to byłoby jeszcze gorsze. Co prawda alchemików w podziemiach być nie powinno, ale licho ich tam wie czy czasami ktoś się po coś nie wrócił. Lepiej nie ryzykować. Wilk westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego jak ciężko jest mu wszystkich kryć i udawać, że z nikim nie łączą go żadne podejrzane sprawki.
- Wrócę. Wrócimy. Z większymi siłami. Albo bez, cokolwiek postanowią Arcymagowie, ten portal nie może tam zostać.
- Powiedziałabym "polać jej", ale obawiam się, że nie mamy czym ci polać - mruknęła Iskra, zerkając ponad ramieniem Cienia za siebie, na idąc nieco z tyłu mości władców. Kiedy Wilk się tak zmienił i zaczął myśleć i poniekąd rozumieć kobiece zachownaia? Trochę to Iskrę przerażało, bo robił się z niego drugi Devril i wychodziło na to, że tylko ona swojego głazika nie potrafi wychować ani niczego nauczyć, co robiło z niej złą żonę. Na bogów, czy ja nie mogę mieć jakichś poważniejszych problemów? Zapytała samą siebie, zła, że umysł zaprząta sobie pierdołami, a nie chociażby tym jak pozbyć się portalu.
Cienie zostały ulokowane w komnacie, całkiem niedaleko ich własnych, królewskich komnat. Wilk uznał, że woli ich mieć bliżej niż dalej na wypadek nieoczekiwanych problemów czy innych komplikacji. No i gdy byli bliżej to łatwiej byłoby mu się wytłumaczyć z ewentualnych zniszczeń. Chwilowo jednak zwolniony z obowiązku pilnowania tych dwóch dzieciaczków, rozciągnął się wygodnie na fotelu, w spokoju rozmyślając o tym co widzieli w tunelach.
- Spotkanie mamy umówione na wczesny ranek, bo później podobno Arcymagowie mają coś w rodzaju... wykładów? - sam nie wiedział jak miał to przedstawić, ale najwidoczniej mistrzowie własnych dziedzin woleli uczyć jakieś magiczne szaraczki niż z nimi rozmawiać. Ich postawa zawsze go irytowała - Chcesz ty mówić? Niby wiem co to Pustka i portal, ale... Ty jakby masz o tym większą wiedzę - Szept mogła się dziwić, mogła podejrzewać, że ktoś jej męża podmienił, bo nie dość, że ustępował jej pola, to najwidoczniej z góry zakładał, że na ewentualną wyprawę w głąb Morii idą razem.

draumkona pisze...

- Lepiej ci? - Iskrze wcale nie było lepiej, ale nie chciała się do tego przyznawać w obawie przed uziemieniem. Mimo wszystko nie chciała by Szept szła tam bez wsparcia kogoś bliższego i jednocześnie mogącego coś zdziałać, nie jak mości władca. Milczała dłuższą chwilę, po prostu obserwując jego ruchy, jak delikatnie obchodzi się z Zabójcą i płaszczem, pozwalając sobie nawet na marudzenie w myślach, że więcej czułości okazuje swojemu rynsztunkowi niż jej. Gdyby była pewna, że w pomieszczeniu jest jeden Lucien, a nie dwóch i miałaby siłę na dyskusję to zapewne nie omieszkałaby mu tego wytknąć.
- Może. Nie wiem - mruknęła, podnosząc się do siadu. Nie miała zamiaru wstawać, ale przynajmniej chciała ściągnąć buciory i część tego co miała na sobie. Co jak co, ale leżenie ze sztyletami wbijającymi się w udo czy w tyłek nie było wcale miłe. Czym prędzej pozbyła się broni, ale po prostu położyła ją przy łóżku, bez tej delikatności, czy może i szacunku z jakim robił to jej mąż. Dla niej to było tylko narzędzie. No, może sztylet-prezent od Poszukiwacza był traktowany lepiej. Buty zostały rzucone na podłogę bez zbędnych ceremoniałów, podobny los spotkał przylegające ciasno do ciała spodnie i skórzaną kamizelę. Zostawiła sobie tylko materiałową, lekką i dośc cienką tunikę, co by nie latać na golasa - Dalej... Dalej mi sie chyba obraz dwoi - aż się skrzywiła, kiedy Kalcifer dał jej mocniej znać o sobie. Wiedziała, że chciałby się zmaterializować, ale nie była pewna jego zamiarów. Chciał się pojawić i przenieść do tuneli? Chciał przejąc jej ciało? Czy po prostu chciał dowiedzieć się co się dzieje i czy może coś zrobić. To też była opcja, jedna z trzech możliwych, ale mimo całej sympatii do małego ognika, Iskra nie była pewna czy może podjąć tak duże ryzyko, zwłaszcza, że nie czuła się w pełni sił by w razie czego go opanować.
- Mogę. Ale potrzebuję twojej osoby jako wsparcia. Wzbudzasz większy respekt, wasza wysokość. - gdyby to słyszał pierwszy, czy drugi raz to pewnie próbowałby zaprzeczyć, powiedzieć, że i ona wzbudza respekt, ale po tylu latach wiedział, że to nie ma sensu. Nie żeby odmawiał jej posłuchu wśród elfów, ale Arcymagowie byli bardzo specyficzną kastą, która otwarcie krytykowała jego małżeństwo. Ojciec w przypływie dobrego humoru zdradził mu kiedyś parę drobnych sekretów, które mogły rozmowę z mistrzami przesądzić. No i nie mógł zaprzeczyć też temu, że w niektórych momentach on sam wyglądał dośc strasznie, nie żeby mu się to nie podobało. Lubił trochę swoich podwładnych postraszyć.
- I tak mieliśmy iść we dwójkę, przynajmniej tak zakładałem. Ale jak mam budzić taki respekt jak sobie pani życzy, to muszę sprawdzić co ciekawego jest w szafie. A właściwie... - przyjrzał się jej uważniej, korzystając z okazji, że była dość blisko - Czy pani nie jest aby głodna? W tunelach za dużo jedzenia nie było, a ze sobą też niczego pożywnego zabrać nie mogłyście bo by się popsuło. Wołać parobka z kuchni, żeby coś przyniósł?

Anonimowy pisze...

Spojrzałem na dzieło Szept. Nadal lekko krwawiło, ale mniej niż wcześniej.
- Ładnie Ci to wyszło. - Pochwaliłem jej dzieło.
Rozejrzałem się za Guldorem. Pajac jeden jeszcze nie wrócił, więc pewnie chwile mu zejdzie. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
- Jak znam tego błazna, to pewnie wpadł na jeden ze swoich "genialnych" pomysłów. - Jęknąłem wiedząc co może czaić się w jego pokręconym umyśle. Oby tym razem miał lepszy plan niż ostatnio. Kolejnej eksplozji bym mu nie darował.
Spojrzałem na elfkę. Nie wyglądała na ranną. Może na nieco zmęczoną tą sytuacją, ale nie ranną. Poczucie ulgi nieco łagodziło ból rany.
- Często mieliście problemy z ludźmi z TEJ wioski? - Zapytałem z ciekawości. Wziąłem ją za dłoń i zbliżyłem do twarzy. Zlizałem krew z koniuszków jej palców, po czym ucałowałem jej wierzch.
Dziękuję, za zszycie. - Wyciągnąłem coś w rodzaju jakiegoś materiału i wytarłem jej dłoń - NASZA krew jest niebezpieczna. - Wytłumaczyłem ze spokojem - Gdyby dostała się do Twojego organizmu mogłabyś stać się taka jak ja. Byłabyś potworem.
Wstałem, po czym zrobiłem kilka kroków. Siedzenie na tyłku było wkurzające, bardziej niż docinki Guldora. Z resztą musiałem pochodzić, bo tyłek mi zdrętwiał.

Elias

[Nie magia, tylko moja głupota :D Okazało się, że odpis doszedł, ale ja wziąłem go za coś innego niż był. Dlatego myślałem, że mój odpis był odpowiedzią dokładnie na TEN komentarz :D
Nie ma magii. To tylko moja ślepota i "Kubusiowy Rozumek" :D]

draumkona pisze...

- Chyba? Może pójdę po tego całego medyka?
- Nie, nie - zaprzeczyła od razu, nawet na chwilę przytomniejąc. Wzrok stał się ostrzejszy, jakby dopiero groźba, że pójdzie po medyka wyrwała ją z jakiegoś letargu. I póki się trzymała tej myśli, że rzeczywiście Lu może po kogoś iść, pozostawała w miarę przytomna - Nie idź po nikogo. Przejdzie mi do rana, po prostu... Muszę odpocząć - opadła z powrotem na łóżko i niedbale zarzuciła na siebie koc. Lekko kręciło się jej w głowie, słyszała głosik demona, ale nie potrafiła rozpoznać słów. Nie dość, że mówił za cicho to jakby w kompletnie innych języku. Co gorsza, całkiem nieświadomie, zaczęła mamrotać słyszane słowa, co mogło Cienia mocno zaniepokoić, bo język w jakim przemawiała nie brzmiał podobnie do żadnego ze znanych.
- Wilk... Wilk sie nie zna... Szept... Jak chcesz to idź po Nirę... - zdołała jeszcze wymamrotać w przerwach pomiędzy urywkami monologu demona.
- W zasadzie… głodna nie jestem. Ale zjadłabym coś dobrego.
- Dobrze. To ty sobie posiedź, a ja zajrzę do kuchni - przesunął ją ze swoich kolan na oparcie fotela i podniósł się, przeciągnął aż mu coś chrupnęło w krzyżu. Wyglądał jakby ta cała sprawa w ogóle go nie ruszała, nie martwiła, ale Nira, znając go już tyle czasu, wiedzieć mogła co kryje się pod tą beztroską miną, ile czarnych myśli i scenariuszy kłębi się pod ciemną czupryną mości elfa. Nie dzielił się nimi, nie chciał jej martwić, przypominać. Wystarczy, że powiedział raz, obrazując z czym mają do czynienia. Dłużej też nie marudził w pokoju, po prostu poszedł szukać czegoś co spełni zachcianki królowej.

draumkona pisze...

Gdyby Iskra zachowała przytomny umysł, powiedziałaby, że Cień przesada, że żadne szybko bo nic się w sumie nie dzieje. Jak na złość jednak tej czystości umysłu nie miała, a na domiar złego majaki przeszły w całkiem poważną fazę. Kiedy Lucien wrócił z magiczką do komnaty zastali Iskrę leżącą na podłodze, tuż przy łóżku, owiniętą szczelnie kocem. Nie wykazywała zbytnio czynności życiowych, póki ktoś jej nie dotknął. Nie była pewna kto to i już się wystraszyła, że to zmaterializowany Kalcifer. Odskoczyła jak oparzona, patrząc na sprawcę jak oparzona, ale to nie był demon. Lucien. Tylko Lucien, zganiła się w myśli.
- Szept... - wymamrotała, zauważając w końcu magiczkę - On chce wyjść.. demon... Ale ja nie wiem czy to z powodu Pustki, czy po prostu dlatego, że chce. Nic nie wiem. Ale on chce wyjść... - dłuższe zdanie jakie udało jej się złożyć od kiedy tu przyjechali, a które kosztowało ją sporo wysiłku, aż się zasapała i zaczerwieniła. Kiedy Kalcifer znów dał o sobie znać zacisnęła mocno powieki, dusząc w sobie demonie zachcianki. Starała się opierać możliwie długo, ale wiedziała, że długo tak nie pociągnie. A jeśli teraz pozwoli mu wyjść i jednak będzie pod wpływem Pustki, to w trymiga przejmie kontrole nad jej ciałem i nie będzie za wesoło.
- Może... Może wniknij mi do umysłu, spróbuj... mu się przyjrzeć... to trochę jak ze świadomością chowańca, z tym, że ten siedzi w tobie... ciężko to wyjaśnić... - w tej chwili nie było jej stać na żadne barwniejsze metafory i porównania - Jak... Jak jest normalny to mu powiedz, żeby nie wymuszał na mnie wyjścia, bo nie dam rady tak dłużej - gdyby nie fakt, że za plecami miała łóżko, na pewno nie utrzymałaby pozycji siedzącej. Gdyby była przy lepszym zdrowiu na pewno pomyślałaby też o tym, że wnikając w jej umysł, tak głęboko by doszukać się więzi z demonem na pewno trafi też na jakieś sekrety Bractwa. W tej chwili jedynym o czym myślała to to czy nikt się nie obrazi jak zwymiotuje.

draumkona pisze...

Nawet gdyby Szept była nowicjuszką w dziedzinie magii umysłu zauważyłaby kompletny brak obrony. Nie musiała się wślizgać, kryć, czy omijać jakieś wewnętrzne mury, które powinny ochraniać umysł maga. Kompletna pustka, czasem jakieś wspomnienie, myśl, ale generalnie nie było tu za wiele, jakby coś blokowało swobodny przepływ informacji. Gdyby się skupić, zacząć szukać powodu dla którego umysł Zhao nie pracował tak jak powinien, znalazłoby się go na uboczu, skrytego wśród jej własnych strachów i cieni.
- Jednak ktoś przyszedł - usłyszała głos, całkiem wyraźny, z pewnością należący do demona - Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Po prostu... czy otworzyły się portale? - w dotąd monotonnym, jednostajnym brzmieniu pojawiła się nuta zainteresowania i ekscytacji - Chciałbym wyjść, ale ona mnie blokuje. Dlaczego to robi? Przecież nigdy nie zrobiłem nic złego - stwierdził kwaśno i choć nie przybrał żadnej konkretnej postaci, Szept mogła poczuć się bardzo wnikliwie obserwowana.
Wilk za ten czas zdązył już wrócić z ciasteczkiem, ale widząc że magiczki nie ma w ich komnacie, zaczął się lekko niepokoić. Coś się stało? Niepokój nasilił się jeszcze bardziej, gdy wyczuł ją w komnacie dwóch Cieni. Jeśli ten kretyn i bubek Lucien podniósł na nią rękę z tylko jemu wiadomych, bzdurnych powodów to bez względu na Iskrę czy ich dzieci, osobiście go powiesi.
- Szept? - wpadł do komnaty jak burza i na szczęście Luciena, nie zobaczył żadnej makabry ani nic z tych rzeczy. Zaniepokoiło go co prawda to, że Nira była chyba w jakimś.. transie, ale widząc, że z Zhao też nie jest najlepiej części prawdy się domyślił - Co ona robi? - podpytał Cienia, w nadziei, że ten wie.

Nefryt pisze...

Część 1

[Spokojnie, ja się przygód nie boję :) I egzotyki też nie.
A’propos Luciena i Shela – czytasz mi w myślach :D Skoro już o tym mowa, to ci powiem, co planowałam – może dodasz od siebie coś ciekawego. Ogółem: chciałam naszym panom podarować wredną klątwę. I bardzo, BARDZO skomplikować pobyt w Quinghenie.
Przechodząc do konkretów: świątynia miała być w założeniu starym miejscem kultu quingheńskiego odłamu wyznawców Nazary i Hazary (wzięło się od mrocznych elfów, potem znaleźli się naśladowcy. Kultystów wiele lat temu wytępiono (a przynajmniej na to wygląda), świątynię pozostawiono samej sobie. Runy zostały, bo wśród miejscowych nie było nikogo, kto by się na nich znał. O miejscu poszła plotka, że jest przeklęte, więc od dziesięcioleci nikt tam nie chodzi – zwłaszcza, że w okolicy pamięć o kulcie jest nadal bardzo żywa.
Shel miał rację co do run – nie działają od jakiegoś czasu. Wyryli kultyści, kiedy w trakcie jednego z rytuałów obudzili jakiegoś wrednego demona – na początku brali go za wcielenie jednej ze swoich bogiń, potem się zorientowali i próbowali zapieczętować świątynię. Tyle, że runy trzeba było co jakiś czas odnawiać, dbać o nie, a kiedy zabrakło kultystów, znaki pozostawiono same sobie. Teraz demon może się odrodzić – ale potrzebuje do tego ofiary w postaci śmierci kogoś, kto był w świątyni.
I teraz, klątwa. Kultyści, zabici w samosądzie (Quingheńczycy dowiedzieli się o ofiarach z dzieci itd.) przeklęli wszystkich, który wejdą do świątyni: mają oni zginąć w przeciągu kilku dni i tym samym uwolnić uwięzionego dotąd demona.
Lucien i Shel badając świątynię, niechcący aktywowali klątwę. Początkowo nic się nie stanie. Wszystko się zacznie, kiedy pójdą spać. Każdemu z nich przyśni się jakaś pozornie nie mająca z nimi związku scena – sen o tyle niepokojący, że odczuwany wszystkimi zmysłami. Podobnych wizji będzie coraz więcej – najpierw tylko, gdy zasną, potem, coraz częściej, także na jawie. Dojdzie do tego, że nie będą znali dnia ani godziny. Każda kolejna wizja będzie dotyczyła wydarzeń coraz bezpośredniej powiązanych z nimi.
I teraz, o co chodzi? Wizje to zapowiedź tego, co się stanie, ich przyszłości. Przyszłością w tym wypadku ma być śmierć za te kilka dni, a wizje będą przedstawiały wydarzenia i decyzje, które do tego doprowadzą. Klątwę da się złamać (i tym samym przeżyć) – wystarczy postąpić inaczej, niż karze „los”. Problem polega na tym, że wizje nie są wcale jednoznaczne. No i trzeba się jeszcze w porę zorientować, co oznaczają – bo wizja sceny śmierci będzie miała miejsce dopiero zaledwie na kilka godzin przed faktycznym końcem.
Klątwa ma jeszcze jeden „bonus”. Po pierwszej wizji, na skórze Luciena i Shela pojawi się niewielkie znamię, symbol kultystów. Wystarczy, że ktoś je zobaczy, a uzna naszych za wyznawców dwóch bogiń – a ci w Quinghenie są stanowczo niepożądani…
Co ty na to?
Jeszcze tak sobie pomyślałam, że żeby było ciekawiej, gdyby przyszło nam opisać wizje, ja mogłabym opisać wizję dla Luciena, a ty dla Shela – np. w takiej formie jak wstępniaki do sesji, tj. 2 osoba.]

Nefryt pisze...

Część 2

W oczach Shela tlił się niepokój, choć ruchy i poza pozostawały spokojne. Zastanawiał się, jak ma mu powiedzieć. I, przede wszystkim, co. Bo przecież stwierdzić, że miało się złe przeczucie, to, w tym wypadku, prawie jak wdrapać się na najbliższe drzewo i wykonać małpi taniec. Śmiechu warte.
Skrzywił się na samą myśl, że ma wyjawić Cieniowi coś, co dotąd uważał za swój sekret. Czuł wewnętrzną blokadę przed mówieniem o tym. Odetchnął ciężko. Narastający ból w poparzonych wcześniej dłoniach utrudniał koncentrację.
- Jako nekromanta słyszę echa umarłych. Tym wyraźniej, im więcej osób zginęło w danym miejscu. W tej świątyni martwi szeptali wokół mnie, a moja moc zaczęła się regenerować. - Gdyby ktoś patrzył na niego wystarczająco uważnie, zauważyłby, że Shel bezwiednie napiął mięśnie, jak człowiek spodziewający się ataku. - To nie powinno się dziać. Nie tutaj.
***
Chciała zaprotestować.
Przywykła, że to ona ryzykuje. Że daje przykład. Chroni, a nie chowa się za cudzymi plecami. Nie siedzi sobie gdzieś, bezpieczna, podczas gdy inni nadstawiają a nią karku. To nie było w jej stylu.
Może dlatego była hersztem bandy, a nie królową.
Przez chwilę patrzyła na niego z czymś wyrażającym jednocześnie niepokój i żal. Potem wolno, z niechęcią, kiwnęła głową. Któreś z nich musiało móc wykonać misję, jeśli jedno wpadnie w pułapkę.
***
Kiedy wrócili, Lucien i Arhin byli już na miejscu. Wirgińczyk podniósł się z ziemi, na której wcześniej usiadł, oparty o pień jakiegoś drzewa i wyszedł im naprzeciw.
- Znaleźliście coś? – zapytał. Nefryt pozostawiła odpowiedź Devrilowi. Jakoś nie miała ochoty odzywać się do Arhina. Najmniejszej.
Shel spojrzał badawczo na Kerończyka, potem na herszt. I znów na mężczyznę. Zmarszczył brwi.
- My się znamy? Wydawało mi się, że widziałem cię na balu u gubernatora… - mruknął, udając zastanowienie. Był ciekaw reakcji – i jego, i Nefryt.

Silva pisze...

- Jestem głooooodny! - jęknął i sapnął najemnik, zwalając się na ziemię przy ognisku; był nieco spocony, trochę zziajany, ale zdecydowanie w lepszym humorze niż wcześniej, chociaż nie mógł powalczyć na serio, przywalić mocniej i stoczyć małego sparingu, który zawsze oczyszczał jego splątane myśli. Teraz czuł się lekki, bo trochę wyprany z wszystkich emocji. Jedyne, o czym potrafił myśleć to jedzenie, picie i spanie. Dokładnie w tej kolejności. I w dużych ilościach. - Zeżarłbym konia z kopytami… - wygrzebując wyszczerbione, nieco poczerniałe miski, jedną rzucił magiczce, a drugą napełnił po same brzegi gulaszem, który zdążył już dojść. Teraz miał problem, bo co się gwałtowniej ruszył to i nieco mu się ulało z naczynka. Za dużo! Ale nie mógł się powstrzymać, bo jeszcze mu magiczka zabierze więcej i nie będzie mógł sobie dołożyć. - I jak tu nie kochać walenia po mordach? - spytał, trochę niewyraźnie, z pełną buzią, krzywiąc się, dmuchając i czując, jak gorące mięso parzy mu język, a po brodzie kapie mu sos.

[Żeś mi nie dała skopać królewskich pośladków ;p ]

Zombbiszon pisze...

Wysłuchałem tego co mówiła o mieszkańcach. Najbardziej zaciekawiło mnie to że "ostatnio się to zmieniło". To było zastanawiające.
- Nie widzę siebie jako demona. - Odparłem lekko smutnym głosem - Po prostu świat mnie takim widzi. Takim jak "JA" ciężko znaleźć miejsce, które możemy nazwać domem. Mi się udało. A ten pajac - Tu wskazałem głową miejsce gdzie był Guldor - Jest jego częścią. Chociaż i on stracił dom, by go znaleźć na nowo. - Dodałem z lekkim rozbawieniem.
Spojrzałem w stronę wioski. Z jej strony dobiegł nas dziwny i niepokojący ryk. Poczułem jak włosy na rękach stają mi dęba. Znajomy ryk. Pełen bólu, złości...
- Też raz taki byłem. - Rzuciłem niemal w przestrzeń - Na samym początku. Jedną jedyną noc w moim życiu byłem prawdziwym potworem.
Wspomnienie tamtej nocy, nie napawało mnie ani dumą ani radością. Może i zemściłem się na mordercach. ale za jaką cenę?
W tej chwili wrócił Guldor. Cały był w pajęczynach i kurzu.
- Wycierali Tobą podłogi? - Zapytałem unosząc brew.
- A czy ja mam zbierać na wesele? - Odparł siadając na wielkim kamieniu.
W tej samej chwili zniknął za nim. Nie mogąc wytrzymać cisnąłem w niego małym kamieniem. Siła uderzenia była tak duża, że elf spadł do tyłu.
- Za co? - Zapytał z pretensjami.
- Za żywota, do jasnej ciasnej. - Burknąłem - Co tam masz?
Dopiero teraz zauważyłem, że Guldor coś ściskał w ręce. Modląc się oto by nie był to jeden z nasyconych kamieni...
- Rozwiązanie problemu. - Odparł z uśmiechem rzucając mi zawiniątko.
Złapałem je i rozwinąłem.
W środku był kawałek kanciastego kryształu. Kształtem i wielkością przypominał wielką marchewkę. Matowy niebieski kolor sugerował tylko jeden typ kamienia. Kamień Dusz.
- Skąd go masz?
- Nie daleko mam jedną ze swoich kryjówek. - Na nowo wgramolił się na kamień, masując czoło w miejscu gdzie dostał kamieniem - Musiałem stać się niewidzialny, byście mnie nie śledzili.
- Już się bałem, że umiesz się teleportować.
- Wtedy nie dał bym Ci spokoju. - Spojrzał na Szept - Proszę bardzo. Wasza Wysokość.
Jej również rzucił mały okrągły przedmiot. Był to pierścień w całości wykonany z kryształu.
- Może to ja zacznę zbierać na wesele? - Chciałem mu się odgryźć, ale chyba mi nie wyszło.
- Jak zwykle zazdrosny.
- Bardziej współczuję Szept takiego męża. Ale możesz sobie wmawiać.
Atmosfera nieco się poprawiła. Przynajmniej tutaj, bo w wiosce raczej nie było wesoło.

Elias

Zombbiszon pisze...

- No proszę. Jednak poczucie humor w końcu Cię dorwało. - Zawołał uradowany Guldor zeskakując z kamienia.
- A co ja mam z tym zrobić? - Zapytałem pokazując kamień dusz - Wbić mu w oko by nas lepiej widział czy może wsadzić mu w tyłek by pierdział kolorami tęczy?
- Ani jedno ani drugie, przyjacielu.
- Scenek nie mam zamiaru robić.
- I nie będziesz. - Skrzyżował ręce - Bo tu kończy się moja rola. Nie mam na tyle dużej magii by móc użyć tak dużego kamienia.
Wskazał na kamień trzymany przez mnie. Już jak zobaczyłem opętańca czułem, że czeka mnie trudne zadanie. Ale TO? Nie, to też jest po za moimi granicami.
- Mowy nie ma. - Rzuciłem krótko - Nie zrobię tego. Ostatnim razem niemal zginąłem.
- Nie tym razem.
Uśmiech na twarzy Guldora przyprawiał mnie o dreszcze. Zawsze jak się uśmiechał w ten sposób wpadał na jeden ze swoich głupich pomysłów. Spojrzałem na kamień. Tak. Ten był inny. Był bardziej ...czysty. Zupełnie jakby chciał nam pomóc.
- Ilu?
- Tylko jeden.
Spojrzałem na przyjaciela.
- Jeden? - Zdziwiłem się - Sam by nie zrobił czegoś takiego!
Wskazałem na wioskę. Czyli to co ją zniszczyło to jeden opętaniec? Jakim na wszystkie gwiazdy sposobem? Fakt, wioska nie była duża. Ale nawet jeden opętaniec ni spowodował by takich strat. Takiego chaosu. chyba, że...
Teraz to do mnie dotarło.
- Jaki kształt ma wioska? - Zapytałem Szept.

Elias

[Spokojnie :* Źle nie jest :D]

draumkona pisze...

- Nie wyjdziesz teraz. Odpuść. Przestań. - Kalcifer przekrzywił lekko głowę w bok, badawczo przyglądając się magiczce. Wyraźnie oceniał jej siłę, jej stopień zaawansowania w tajemnych sztukach magii, jakby usiłował sklasyfikować ją jako przeciwnika. Na co dzień był całkiem miłym stworzeniem, podtrzymywał magiczny ogień i strzegł śpiących obozowiczów z Iskrą na czele, ale jego motywy działania nadal pozostawały nieznane. On sam miał kłopoty z określeniem własnego "ja". Czasami czuł i zachowywał się jak typowy demon, dokładnie tak jak teraz, czerpiąc z Iskry za dużo, a czasami był raczej czymś w rodzaju ducha pomocniczego, jakiegoś tworu, który w niewyjaśniony sposób znalazł się za Zasłoną i nie może wrócić tam, skąd go wyciągnięto.
- Ale ja jej pomagam. Inaczej Pustka sama by się upomniała - burknął demon, przyjmując obronną pozę, zupełnie jak małe, obrażone dziecko - Zarażony mag jest osłabiony. Zarażony mag jest łatwiejszym celem, bo łatwiej demonowi wykopać siedzącego w ciele demona niż złamać całą obronę maga i gnieździć się samemu.
Wrażenie ucisku wyraźnie zelżało, pozwalając Iskrze nieco odetchnąć od ciągłego bólu. Moc popłynęła swobodniej zmiast blokowac się gdzieś w ciele. Jej świadomość powoli powracała do normalnego funkcjonowania, ale Kalcifer wciąż trzymał ją w szachu póki była w poważny sposób osłabiona. Zdołała jednak coś mruknąć, poruszyć się, nawet przekręcić głowę na bok, ale nadal była nieprzytomna.
- Nie grzebcie przy portalu. Inaczej zaczną ginąć elfy. i to w znacznie większej ilości niż teraz - to były ostatnie słowa demona, nim całkiem się wycofał do swojego mrocznego miejsca na krańcu umysłu, tym samym całkiem uwalniając Zhao spod swojego wpływu.
- Co ona robi?
- Nie wiem. Coś. Magicznego chyba. Zhao źle się czuje. Ma jej pomóc. Ponoć.
- Magicznego... - mruknął Wilk, wyciągając swoje wnioski. Żył już trochę na tym świecie i był całkiem dobry w łączeniu faktów, więc domyślił się, że Szept najpewniej weszła do Iskrowego umysłu. Co do dalszego postępowania nie był pewien, ale w tym samym czasie kiedy on rozważał możliwe wyjścia, obudziła się Iskra. Gwałtownie, jakby ktoś ją właśnie dźgnął sztyletem. Zachłysnęła się powietrzem, połknęła jakąś przypadkową muchę i zakrztusiła się, kaszląc jak opętaniec. Elf niewiele myśląc rąbnął Iskrę w plecy, ale przynamniej pomogło, bo przestała kaszleć i się krztusić. Wyglądała jak sto nieszczęść, ale jej życiu chwilowo nie zagrażał żaden demon, ani żadna mucha.
- Nira? - pan władca szturchnął lekko magiczkę, chcąc zobaczyć czy i ona ma się dobrze.

draumkona pisze...

- Zhao? Wszystko w porządku? Lepiej ci? - Iskra jeszcze chwilę dochodziła do siebie, rozglądając się po pomieszczeniu, usiłując jakoś odnaleźć się w nowej sytuacji. W końcu ostatnim co widziała ostatnio był portal schowany głęboko w czeluściach krasnoludzkiej kopalni.
- Można tak powiedzieć. Kalcifer ustąpił - zdołała w końcu odpowiedzieć. Było jej nieco niedobrze, w dodatku kręciło jej się w głowie, ale wolała to niż uczucie blokowanego przepływu magii. Tego nawet nie dało się opisać, a na samo wspomnienie miała ochotę się schować pod kołdrę, choć było to dziecinne i zapewne nie uchroniłoby jej przed działaniami demona - Wyglądasz na zmartwionego - dodała, dopiero teraz znajdując w sobie odwagę na to by mu się przyjrzeć - Nie bój się Lu, nic mi nie jest.
- Nic mi nie… Mówił, że jak ruszymy portal, zginie jeszcze więcej elfów. Mógł kłamać, żeby nas powstrzymać. Mógł powiedzieć półprawdę. Mógł…
- To go nie ruszajcie. To tylko portal w starej, opuszczonej kopalni. Na kij wam się tam pchać i to ruszać. Niech się orki martwią.
- Opętane orki nie będą bezpiecznym sąsiedztwem.
- Iskra nie powinna zbliżać się do portalu.
- I nie musi tego robić, wycieczka w głąb ziemi była, że tak to nazwę.. dobrowolna - odezwał się Wilk, przysiadając obok magiczki i delikatnie rozmasowując jej ramiona, jakby chciał pomóc jej odpędzić czarne myśli i choć trochę się rozluźnić - Odkryliśmy przecież, że portal wchłania niektóre orki, przez co sam zyskuje na sile, na zasięgu. Może tu ściagnąc znacznie gorsze rzeczy. Poza tym, istnieje ryzyko przerwania Zasłony jeśli to, co kryje się po drugiej strony wchłonie wystarczająco dużo żyć. A na walkę z arcydemonem nie mam ochoty. Lepiej zdusić problem w zarodku - najgorsze było tylko to, że nie było to wcale proste jak mogłoby się wydawać. Iskra była mocnym wsparciem, mogliby sobie poradzić we trójkę, a tak... Tak będą musieli wymyślić coś innego - Myślisz, że możemy powiedzieć o tym twojemu ojcu? - odezwał się, w myśli szukając sprzymierzeńców. Elenard nie mielił ozorem na lewo i prawo, potrafił też doradzić. Dobrze doradzić, nie tak jak dyktowało mu widzimisię i Wilk już powoli zaczynał rozumieć, czemu jego ojciec go tak cenił.

Sorcha pisze...

Magia krwi. Zaczarowane odbicia w lustrze. Sorcha uświadomiła sobie, jak wielka przepaść dzieli ją od tych istot. Spojrzała na szpiczaste uszy kobiety – wciąż nie docierało do niej, że może być w istocie królową – i przyszło jej na myśl, że oto ma do czynienia z kimś więcej niż tylko wysoko urodzonym elfem. Dla krętouchych nie od dziś było wiadomo, że elfy szlachetniejszej rasy parają się magią, ale dla Sorchy sfery magiczne wciąż pozostawiały tak samo abstrakcyjne i niepojęte, jak myśl o Bogach, zamieszkujących odległe niebiosa. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że pukiel włosów może być czymś więcej niż… no właśnie, puklem włosów.
— Jeżeli pytasz mnie, czy potrafię jakąś magiczną sztuczką przywołać poszukiwanego to muszę cię rozczarować. Nas, krętouchych rzadko dopuszcza się do wiedzy o magii. — Sorcha przekornie dmuchnęła w zalegający na nosie kosmyk włosów. — Ale wiem, gdzie matka ukryła owy pukiel włosów. Od razu mówię, że to nie będzie łatwe, bo dom, w którym kiedyś mieszkałyśmy, obecnie znajduje się w posiadaniu kogoś innego. Nie mam pojęcia kogo, ale trzeba mieć dobre wytłumaczenie, by wtargnąć w jego włości. No chyba, że faktycznie jesteś królową, pani.

[Wszystko gra! :) Przepraszam, że tak późno odpisuję! :)]

Zombbiszon pisze...

[No niestety tak się stało, że Elias'a juz nie ma :( Pewnie ma miesiąc miodowy z Iris :D A co do wątku...uprzedziłaś mnie :P Ale z Tobą zawsze i chętnie :P w sensie że wątek by nie było podtekstu >_<]

G'eldnar

Zombbiszon pisze...

[Jakieś pomysły?]

G'eldnar

Zombbiszon pisze...

[Jak mówiłem...Elias i Iris są na miesiącu miodowym i są nieosiągalni przez gołębie pocztowe :D No, mówiąc wprost...cieszą się sobą >_< Chyba, że im to zepsuję *złowieszczy śmiech*

Co do wątku...Myślałem o dostarczeniu listu/przesyłki z którego/ej by wynikało, że ma być celem zamachu czy coś w te gusta. Wtedy G'eldnar (w końcu chyba nauczyłem się tego imienia :D) postanowiłby że pomoże chronić Szept. Bo może jej zagrażać:
- ktoś z bliskiego otoczenia
- sprzeciwiła się radzie co ich wkurzyło
- ktoś chce pozbawić ją tronu (chyba 3 i 1 są takie same, ale cii :D

Co Ty na to, droga Szept?]

G'eldnar

Anonimowy pisze...

Tiamuuri z posępną miną ruszyła po śladach pozostawionych w pylistej ziemi przez Popielnych. Nie odwracała się już do Devrila, ani nie ponaglała go żadnym gestem. Kiedy spowodowane walką emocje opadły, poczuła znużenie. Sięgnęła do manierki z wodą, pociągnęła kilka łyków. Starała się być oszczędna, czuła, że ciężar naczynia nie jest już zbyt duży, a nie była pewna, jak długo jeszcze przyjdzie im błąkać się po zatrutym pustkowiu. Uzupełnienie zapasów wodą z nielicznych tutejszych strumieni nie wchodziło w grę.
-Wiesz, może to dziwne, ale mam niejasne wrażenie, że jeśli przypadkiem w naszych poszukiwaniach znajdziemy się na ziemiach Molag Haglaya, będziemy trochę bardziej bezpieczni -westchnęła po chwili. Sama była tym zaskoczona, nie była pewna, skąd wzięło się to przeczucie, ale niewątpliwie intuicja podsunęła jej taką właśnie myśl. Zdrowy rozsądek po chwili dopowiedział coś jeszcze.
-Przynajmniej w przypadku, jeśli ten uciekinier nie jest jakoś powiązany z Molag Haglayem. Ale to mało prawdopodobne.
Na chwilę zatrzymała się i spojrzała Devrilowi w twarz.
-Wiesz może, czy był magiem, alchemikiem albo innym eksperymentatorem?
Właściwie ta wersja byłaby BARDZO mało prawdopodobna.
Znów Drzewną nawiedziła przelotna myśl o tym, co zrobią, jeśli znajdą uciekiniera. Oby już był martwy, mogliby znaleźć jego zwłoki. Bo gdyby żył, Tiamuuri ciężko byłoby zgodzić się na zabicie go. Co innego walka na śmierć i życie, to nie to samo co... egzekucja?
Otrząsnęła się. Najpierw musieli go znaleźć. A słońce zaszło prawie do końca. Nie wiadomo, jak długo mieli jeszcze iść bez przerwy.

Zombbiszon pisze...

[A... Niech będzie... Pierwszy raz na tym zacnym blogu to ja zacznę watek :D Szału nie ma, ale jak na razie tylko tyle miałem w głowie :D]

Wciąż ledwo przytomny i obolały szedłem ulicami wciąż śpiącego Królewca. Ostatnie zlecenia były naprawdę męczące. Jak nie bieganie z tajnymi dokumentami to próby zlikwidowania jakichś ważniaków. Na wspomnienie głupawego wzroku gubernatora jednej z prowincji uśmiechnąłem się pod nosem.
- Jak zwykle głupkowaty uśmiech. - Odezwał się głosik za moimi plecami.
- A Ty nie powinnaś spać?
Mała blond dziewczynka siedziała na ławeczce. Rosie. Cięty język i wrzód na tyłku. Nadal nie mam pojęcia dlaczego przyczepiła się akurat do mnie.
- Idziesz pić? - Zapytała lekko oburzona. W sumie nie musiała pytać, bo i tak znała odpowiedź. Zawsze o tej samej porze szedłem się napić, więc w odpowiedzi tylko wzruszyłem ramionami. Po dotarciu do karczmy, czułem jakiś niepokój. Coś wisiało w powietrzu...chyba, że to niestrawność albo nadchodzący kac.
W środku było mało klientów. Barman wycierał szklankę jakąś szmatą, dwóch elfów o czymś dyskutowało, ale po zobaczeniu mnie przenieśli się bardziej w kąt. Jakiś mężczyzna leżał na stole i spał. Norma o poranku.
- Śmierdzi tu. - Rzuciła Rosie.
- Nikt nie kazał Ci iść za mną.
- Ktoś musi Cię pilnować.
- I akurat musisz to być Ty?
Nie usłyszałem odpowiedzi, ale dziewczynka nadal szła przy mnie. Niczym ojciec i córka. Tylko z jedną różnicą: ona była człowiekiem a ja...mrocznym elfem. Podszedłem do baru, a barman na mój widok od razu przystawił mi kufel i wlał do niego coś czerwonego. Podziękowałem i usiadłem w jednym z kątów. Spokój karczmy dawał się we znaki. Dzisiaj nie biorę żadnych zleceń. Ledwo to pomyślałem, a drzwi do karczmy się otworzyły i weszła zakapturzona postać. Niebieski płaszcz w dobrym stanie. Od razu rozpoznałem właściciela. Był nim Alistar. Wiem, bo czasami zdarzało mi się dostarczać jakieś ważne dokumenty dla niego. Może nie zawsze były zgodne z prawem, ale nie pytam o tego typu rzeczy.
- Czyli jednak to nie kac. - Odparłem widząc jak się mag się rozgląda.

G'eldnar

Sorcha pisze...

- Jeśli znajduje się na terenie elfów, nie będzie to problemem.
Sorcha nie odpowiedziała. Zacisnęła jedynie wargi, świadoma, że takim zachowaniem doprowadza pozostałych do szału.
- Chodź za mną – mruknęła. Skoro Sorcha nie chciała ani odpoczywać, ani odświeżyć się, równie dobrze mogły zaplanować kolejne posunięcia.
Rysa bez sprzeciwu podążyła za wyższą od siebie kobietą. Głównie dlatego, że wartujący jej mężczyźni raczej nie podeszliby przychylnie do sprzeciwu. Zdążyła już się przekonać, jacy potrafią być brutalni. Wciąż coś łupało ją boleśnie w karku. Przeklęte typki!
Podczas, gdy inni kłaniali się kobiecie w pas lub okazywali inne formy szacunku, Sorcha po prostu obrzucała ich badawczym spojrzeniem, nie omieszkają bezwstydnie podgryzać paznokieć kciuka, którego resztki spluwała na ziemie, ku zgorszeniu niektórych dostojnie ubranych osobników.
Kiedy weszły do obszernego pomieszczenia, pełnego ksiąg i wszędobylskiego kurzu, krętoucha zadarła głowę, by powieść spojrzeniem po grzbietach tomiszczy i zwojach, zalegających na półkach.
- Więc, gdzie to jest? – zagadnęła magiczka podchodząc do jednego z regałów.
— Królewiec. — Sorcha skrzyżowała ramiona. Nienawidziła książek, od ich zapachu kręciło jej się w głowie, chociaż jej smród pewnie zabijał każdą woń w odległości kilometra. — Dokładnie, dzielnica Goblinie Uroczysko. Oczywiście, nie ma nic wspólnego z uroczyskiem, chociaż przekleństwo szwęda się tam, jak smród po gaciach — dodała, podkreślając to lekceważącym wzruszeniem ramion. — Nie byłam tam od kilku lat. Wiele mogło się zmienić.

«Najstarsze ‹Starsze   1001 – 1200 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair