Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   801 – 1000 z 1268   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Słuchała tego co mówiła jej magiczka i z jednej strony nie mogła uwierzyć w tak durny pomysł, a z drugiej nie mogła nadziwić się prostocie w wykonaniu. To nawet miałoby sens. Odrobinę. Tyci-tyci. Mogli powiedzieć cokolwiek zamiast brac się za to samemu, mogli też wynając jakiegoś chłoptasia do takich zabaw a sami przekopaliby rzeczy, ale najwidoczniej ktoś chciał tu sobie poużywać.
- Wygląda na to, że potraktowali to jako jakąś… misję do wykonania. Cokolwiek… Nic nie wiedziałam, inaczej… Cóż, nie powiedzieli mi. Wiedział, jak zareaguję…
- Misję na wychędożenie wszystkiego co się rusza - teraz przesadzała, ale była zła i zraniona więc nie zamierzała uważać na słowa. Nie po tym co widziała i nie po tym jak rzuciła w niego pierścionkiem. Niech go da tej całej Yen, może ta w zamian da mu kamień.
- Char? - o wilku mowa. Głos dotąd budzący same ciepłe uczucia teraz ją zirytował. Czego tu szukał? Po co przylazł? Nie odpowiedziała mu, tylko wbiła spojrzenie w deski na których siedziała nie zamierzając nawet na niego spojrzeć. Niech sobie idzie i nawet nie tłumaczy, wszystko było skończone. Ona popłynie do matki, za Wieże i tam juz zostanie. Zabierze Tullię, zagwarantuje jej jakąś szkołę, wychowanie, dostatnie życie... Wcale go nie potrzebowała. Doskonale sobie poradzi sama. Co prawda czasami może zatęsknić za poduszką, ale to minie z czasem, tłumaczyła sobie. Ten ból też minie. Wszystko minie, jak jego fascynacja nią na początku.
Wilk trzymał sie nieco z tyłu obserwując całą trójkę, usiłując wyczuć sytuację. Szept była jawnie przybita, Char była urażona i zła, Devril popadł w depresję. Może powinien jakoś zmusić Vetinari do rozmowy? Najpierw i tak powinien zabrać stąd Szept i jeszcze raz jej wyłożyć to jak to wygląda z jego strony. Postąpił parę kroków naprzód, całkiem śmiało i przykucnął przy magiczce.
- Chodź, porozmawiamy. Proszę.
*
- Jak oni to wynieśli! - zajrzała zaraz za nim i oniemiała wyobrażając sobie jakie ilości złota i klejnotów musiały tu zalegać. Okręciła się po pustej komnacie, chłonąc wzrokiem każdy szczegół, najmniejsze zadrapanie drewnianych paneli, które ktoś tu o dziwo położył, malowidła na suficie i nienaruszone gobeliny wiszące na ścianach. Pomieszczenie było ogromne i na pewno nie opróżnili go w godzinę ani nawet we dwie. Iskra już układała w głowie pytania jakie będzie musiała zadać klientowi, a przy okazji starała sie znaleźć jakąkolwiek wskazówkę co do tego jak mogli tego dokonać.
- Widzisz coś podejrzanego? - spytała jeszcze, pochylając się i muskając palcami zarysowane panele. Tu stało coś ciężkiego... I to też wynieśli. Może jednak zmanipulowali jakoś trolla i on im to wyniósł? A może... mieli swojego trolla?

Iskra pisze...

- Widzisz coś podejrzanego?
- Oprócz rozmiarów pomieszczenia? – sarknął. – Może przenieśli to magią? A może to właściciel przeniósł gdzieś wszystko i udaje, że go okradziono? – głowił się, tak naprawdę nie mając pomysłu, co z tym zrobić. – Mieli trolla? Był ich cały oddział? Cholerka, ta sprawa cuchnie na odległość. Gdybym…
Czy w radzie aż tak go, jej nie lubili, by dawać jej najgorsze śmieci czy też przeciwnie, mieli aż tak wysokie mniemanie o ich, o jej umiejętnościach? – To cuchnie na odległość – powtórzył. – Może są tu jeszcze jakieś przejścia? Może przenosili to stopniowo, a wybuch ma tylko zwieść właściciela? Albo nas? Może ktoś to wszystko ukartował?
Tak wiele pytań. Tak mało odpowiedzi. Jedno było pewne, bardzo dobrze, że tu zeszli przed rozmową z właścicielem.
……………………..
Nie chciałą go widzieć. Nie chciała go nawet słuchać, pomimo tego co opowiedziała jej Szept. W zasadzie nic nie mogło zmieć tego jak teraz o nim myślała. Pragnął czy nie pragnął, chciał czy nie, poszedł na plan Wilka. Poszedł się z nią obmacywać, całować… Jakby nie mógł zdzielić po głowie czymś ciężkim. On może nie chciał finalnie jej wychędożyć, ale myślał, że jak kobietę rozochoci to ona go tak po prostu wypuści? Powie, że no dobrze miło było, ale tam są twoje kapcie? Czy tego chciał czy nie, skończyliby w łóżku. Gdyby weszła nieco później miałaby na to niezbity dowód.
- Wilk, miałeś wytłumaczyć – bezradny, widząc że z Szept nic chwilowo nie ugra, podniósł spojrzenie na alchemiczkę. Pustka w głowie utrudniała tłumaczenie, a myśli kręciły się raczej wokół tego jak wytłumaczyć to Szept a nie Charlotte. Chwilę jeszcze tak stał jak słup soli, zbierając argumenty, którymi jeszcze do niedawna tak świetnie operował.
- Muszę obejrzeć te runy.
- Czekaj, pójdę z tobą – spróbował jeszcze zatrzymać ją na chwilę, po czym rzucił się do Char i zaczął gorączkowo tłumaczyć, że to jego pomysł jego wina i ogólnie całe zło tego świata to też jego wina. Miał nadzieję, że to załatwi sprawę, ale bardzo się pomylił. Char odwróciła się i do jednego i do drugiego plecami, z nadzieją wyczekując umocowania tratwy i wyklinając sobie w duchu, że nie skorzystała z pierwszej.
- Skoro to twój pomysł… To ciebie też nie chcę widzieć. Was obu. - okrutna, dała im promyk nadziei by zaraz później brutalnie go zabrać i pogrążyć w mroku. Wobec takiego obrotu sytuacji Wilk nie wiedział co ma dalej robić, tłumaczenia zawiodły, dobra wola się skończyła. Musiał biec za Szept zanim mu zniknie…
- Poszedłbyś z nią do łóżka czy być tego chciał, czy nie – orzekła w końcu gorzko, bo chyba do niego nie dotarł przekaz – Gdybyś mnie kochał to nie zrobiłbyś mi czegoś takiego. Nie zrobiłbyś jak Al, Devrilu Wintersie. A skoro tak mocno uwierzyłeś w tłumaczenia elfiego władcy to może teraz jemu sprezentuj pierścionek. Albo nie! Sprezentuj go Yenesmen, wiesz jak się ucieszy? Od razu wypapla całą tajemnicę kamienia! – podniosła się, wciąż nie zamierzając się do nich odwracać. Nie miała jak stąd uciec, chyba że zmieni materię, dorobi sobie drugi mostek, cokolwiek… Ale wtedy by się ujawniła. Chociaż… Kogo to obchodzi… - Ja już swoje powiedziałam. Nie chcę cię znać – ostatnie słowa wypowiedziała tak wypranym z emocji tonem, tak bezbarwnym że aż sama się wystraszyła. Ale po prawdzie tak się czuła. Nagle zmęczona, pozbawiona uczuć i zdolności odczuwania radości. W jednej chwili wszystko się zmieniło, z narzeczonej do stanu nikogo, zwykłego szarego obywatela. Chciała się gdzieś zaszyć, gdzieś gdzie nikt jej nie znajdzie. Chciała porozmawiać z matką, jedną z jej najbliższych koleżanek, bo tych ostatnich Charn nie miała za dużo. Finalnie chciałaby się do kogoś lub czegoś przytulić i po prostu wypłakać. Ale oni nie musieli o tym wiedzieć. On nie musiał.
Kiedy cisza się przeciągała, a sprawa z Vetinari wydawała się stracona, Wilk popędził w ślad za magiczką ratować to, co jeszcze jest do ratowania pozostawiając Devrila sam na sam z byłą narzeczoną i krasnoludami.

Iskra pisze...

II
*
Pytań było za dużo i na żadne z nich nie znała odpowiedzi. Mogliby tu siedzieć i debatować nad możliwościami wyniesienia stąd z skarbu, a finalnie dojść do tego, że sprzątaczki mogły wynosić po monetce przez lata a potem zrobić bum i tyle. Bez sensu. Potrzebowali chociaż jakiejś oficjalnej informacji, czy wersji wydarzeń żeby móc odnieść ją do stanu zastanego. Powinni teraz spotkać się z klientem.
- Musimy mieć więcej informacji. Nawet jeśli Cridan ma nas okłamać i nie powiedzieć prawdy to potrzebujemy punktu zaczepienia by cokolwiek zacząć. Myślisz, że jest w domu tylko nie chce nikogo widzieć? Co sądzisz o małym rozeznaniu? Jak go nie będzie tu, to najwyżej potem będziemy się martwić…

draumkona pisze...

Nie poczekała. Nawet się nie obejrzała kiedy za nią wołał, potykając się o wystający kamyczek i lądując na twarzy. Nie zwróciła uwagi na jego obecność, nawet kiedy już ją dogonił, choć Wilk osobiście uważał to za prawdziwy cud bo już mu znikała w tunelach. Przez dłuższą częśc ich drogi milczał układając w głowie co mógłby powiedzieć. On nie patrzył na seks tak jak ona. Szept była jedna i podobnie jak Devril tylko przy jednej kobiecie się całkowicie zapominał. To z Yenesmen... Zadanie. Misja. Po prostu.
- Chciałem wrócić do domu. Do Mer, do nudnego trybu dnia. Chciałem żeby to się skońcyzło bo widziałem, że też już tęsknisz za domem. Sama wiesz ile czasu zajęło nam dowiedzenie się, że Yen nie ma już w Wirginii, że jest skoligacona chyba z Zirakiem. Nie chciałem tracić tyle czasu by dowiadywać się czy ma kamień czy nie, czy o nim coś wie, czy nie. To był najszybszy sposób i najprostszy... - urwał, zatzymując się na skrzyżowaniu. On nie miał pojęcia jak iść, więc trzymał się jej, zdając całkowicie na magiczkową pamięć - To nie jest tak, że mnie to pociągało. Widzę to inaczej niż ty, może to różnica płci, może różnica w usposobieniu, ale... Tylko przy tobie się zapominam. Tylko przy tobie nie budze się od lekkiej zmiany w ułożeniu kołdry gotów by się bronić. Poszedłem do niej żeby ją zająć korzystając z tego co podobno mi wychodzi. To było tylko zadanie Szept, nic więcej.
- Cudownie. Nie chcesz mnie znać. Jak bardzo łatwo kogoś skreślić przez jedno zdarzenie. Przyszło ci to tak prosto, jakbyś się po prostu znudziła. Zaledwie kilka tygodni temu nasze role wyglądały zupełnie inaczej i to ja zastałem cię w burdelu. Skoro ty tak łatwo wszystko przekreślasz, to musiałem być bardzo naiwnym głupcem w twoich oczach, skoro zamiast stwierdzić, że nie chcę cię znać, poszedłem po pierścionek - odwróciła się gwałtownie, ledwo nad sobą panując żeby mu nie przyłożyć. Jak on śmiał? Mimo tego, że nie pamiętała to Iskra powiedziała co zaszło. Czyli dokładnie nic. To nie była ta sama sytuacja, rola. Niech nie bredzi...
- Ale mnie żaden tępak nie obmacywał ani nie wgryzał mi się w cycki - warknęła, cofając się o parę kroków jak zwierz zapędzony w kozi róg, jeszcze niegotowe by się rzucić na oprawcę - Pomiędzy mną a tym typem do niczego nie doszło, więc nie mów mi, że to ta sama sytuacja bo to nie jest to samo. Ja się nie śliniłam na widok jego piersi w przeciwieństwie do ciebie - znów cisza, tylko jęk naprężanych lin, szmer wody i krzyki krasnoludów. Trzęsła się po części z zimna, po części ze złości. Jeszcze brakowało żeby się rozpłakała. Nie przy nim. Nie tutaj.
- I nie, nie znudziłeś mi się. Ja cię kochałam kretynie... ale powiedz mi jak mam się czuć kiedy ledwo co się zaręczyliśmy a lądujesz w ramionach jakiejś innej baby?! Jak mam teraz dać się tobie dotknąć wiedząc, że te same dłonie przed chwilą pieściły obce ciało, że tak samo jak patrzysz na mnie patrzyłeś na nią... - pokręciła głową, do oczu znów napłynęły łzy nad którymi tym razem nie zdołała zapanować, popłynęły po bladych policzkach niknąc gdzieś przy kołnierzyku tuniki.

draumkona pisze...

II
*
- Nasze pojawienie się raczej nikogo nie zdziwi. W końcu, jesteśmy Cieniami. Wynajął nas, ale nie kupił. Pracujemy po swojemu.
- Więc postanowione - iskra chyba traciła i zasady moralne i skrupuły w towarzystwie Luciena, bo jeszcze kiedyś myszkownaie po czyimś domu było dla niej nie do pomyślenia. Teraz zamiast się zajmować tym co się powinno, a czego nie, zaczęła szukać wyjścia z piwnicy. Kilka minut później znalazła drabinkę prowadzącą w górę, jak się później okazało to rozległej winiarni w której prócz butelek leżakowały też i całe beczki. Zhao rozejrzała się, zajrzała do paru koszy, nawet przywołała nikłą wiązkę magii do sprawdzenia terenu i zawartości beczułek. W końcu kto wie co w środku pływa.
- Tu... Bogowie... - sygnał jaki posłała w głąb największej beczki wrócił niosąc ze sobą szokujące informacje. Gorączkowo chwyciła się rękawa koszuli Cienia, pociągając go do siebie. Dłonie jej lekko drżały, bo magia prócz informacji o kształtach i cieczach niosła ze sobą także obraz. Widziała co jest w beczce. Widziała i musiało nią to mocno wstrząsnąć - Lu... Tam jest poćwiartowany człowiek pływający w jakiejś zalewie - trochę plątał jej się język jak to mówiła, nagle wytrącona z równowagi. I nie miała pojęcia co teraz mają zrobić.

draumkona pisze...

- Piękna, pełna życia i chętna kobieta, z całą pewnością o niezwykłych… umiejętnościach. A ty twierdzisz, że cię nie pociągała. Może na początku nie, ale… Oboje wiemy, że gdyby role się odwróciły, nie kupiłbyś całego tego gadania o misji, zadaniu i o tym, że to nic nie znaczyło. Widziałbyś to. Inny ze mną. Inna z tobą.
- Na początku bym nie kupił, to prawda - zaczął ostrożnie, usiłując wczuć się w taką sytuację. Co jeśli by ją zastał na obmacywaniu się z innym, a ona tłumacząc wyjasniłaby, że to w imię wyższego dobra? Zapewne byłby wściekły, że nikt nie raczył go wtajemniczyć żeby się nie denerwował, ale... Już przecież coś takiego robiła. Wtedy, w Róży kiedy z Char poszły udawać kurtyzany by czegoś się dowiedzieć. Pamiętął jak tam wpadł i ją wyniósł nie mając może zbytnio pretensji do magiczki, ale do mężczyzn, którzy chętnie chwyciliby ją za to czy tamto.
- Nie wiem czy pamiętasz swoje genialne wystapienie w Róży, gdzie miałaś zdecydowanie więcej wielbicieli niż ja teraz. I nie wiem czy pamiętasz, ale nie robiłem ci wyrzutów tylko im, gotów pomordować każdego kto krzywo spojrzy, albo połozy łapę nie tam gdzie trzeba. Ty dostałaś po uszach tylko za to, że to było niebezpieczne - jeśli skręciła ona, skręcił i on, wciąz trzymając się jej, nie mając zamiaru odpuścić, chyba że każe mu się wynosić. Chociaż... Nie, wtedy i tak po chwili by wrócił. Zbyt mu na niej zależało.
- Nie patrzyłem na nią. Nie w taki sposób… Nie odpływaj. Nie odchodź. Wiem, że cię zraniłem, że… Weź tylko pod uwagę, że cię kocham. Ciebie. Zrobię wszystko, by cię odzyskać, lecz jeszcze więcej, byś była bezpieczna. Nie płyń teraz nigdzie, sama, przybita, złamana i niezdrowa. Proszę - przygryzła wargę usiłując się uspokoić, bólem wstrzymać łzy. Jak nie patrzył, skoro widziała? Jak mogła go nie pociągać magini z takim ciałem, gęstymi, lśniącymi włosami... Jej własne poczucie wartości było mocno załamane po wydarzeniach w Twierdzy i ciężko było jej uwierzyć, że może mu się podobać takie ciało jak jej. Poznaczone bliznami, które w większości nigdy już nie znikną, a będą tylko straszyć i szpecić. Wystarczyłby jeden, najmniejszy powód by jej pewność siebie runęła w gruzy i teraz właśnie się tak stało. Dlatego nie wierzyła w to co mówi. Dlatego wydawało jej się, że w jego oczach widziała tylko pożądanie gdy patrzył na Yen.
- Przyjechałam tu tylko po to żeby ci powiedzieć, że w Drummor źle się dzieje, że potwory wyłażą i sie mnożą... ani ja ani wiedźmin nie dawaliśmy im już rady - wyznała cicho, decydując się ograniczyć do spraw oficjalnych. W głebi duszy coś mówiło jej, że nie ma co płakać, że powinna go posłuchać, a z drugiej strony był bunt, chęć rozkwaszenia mu nosa i ucieczki jak najdalej. Sama nie wiedziała już co ma ze sobą zrobić, czy odejść definitywnie i zapomnieć, czy przebaczyć.
*
- Tylko w jednej?
- Nie wiem, reszty jeszcze nie sprawdziłam...
– Świeży czy stary? Myślisz, że to właściciel czy nieproszony gość?
- Raczej ktoś obcy. Właściciel podobno nie mieści się w drzwiach - rozejrzała się po winiarni, nadal kurczowo trzymając się koszuli Cienia, sięgając po więcej magii i rozdzielając ją na pomniejsze wiązki. Kolejne beczki zostały przebadane i jeszcze dwie zawierały szczątki. Kobieta i niemowle, do tego ten mężczyzna...
- Wygląda na to, że to jakaś rodzina. Tak przypuszczam, bo trzyma ich tu razem i zginęli mniej więcej w tym samym czasie. Niemowlak jest w jednym kawałku... - zrobiło jej się słabo. kiedyś, kiedy nie miała jeszcze dzieci nie wywarłoby na niej to wrażenia, wręcz zdziwiłaby się że dzieciaka też nie pokroił, ale teraz... Gdyby ktoś tak zrobił z Natanem czy z Robin...
- Trupy są dość świeże, a zawartość beczki to nie wino tylko jakby... coś podobnego do galaretki, ale zawiera alkohol, winogrona i sporo wosku. Dziwne. Chcesz to otworzyć? - spytała widząc jego minę. Przecież ona tu zemdleje.

draumkona pisze...

- Z tą różnicą, że ja nikogo tam nie macałam, na nikogo nie patrzyłam, z nikim się nie całowałam, a już na pewno nie byłam gotowa zaciągnąć kogokolwiek do łóżka. A nawet jeśli, to o ile pamiętasz, wszyscy myśleli wtedy, że nie żyjesz.
- No dobra. To ty ochłoń, a ja będę po prostu za tobą biegał jak ten debil - burknął, przyspieszając kroku, gotów nawet się zmienić byleby nie stracić jej z oczu - Gdyby mnie ta cała Yenesmen obchodziła to siedziałbym teraz z nią zamiast biegać po tunelach za szaloną magiczką, nie uważasz? Kocham ciebie, nie ją i ciebie pragnę. I tak jak ci obiecywałem w tych głupich jaskinio-ruinach, będę za tobą łaził aż do śmierci - nic innego nie zamierzał robić, zwłaszcza teraz kiedy mogła wpaśc na jakiś szalony pomysł typu szukania Antrikshy na własną rękę.
- Dobrze. Przekazałaś mi to. A ja proszę, żebyś nie jechała nigdzie sama, nie w swoim stanie. Wciąż widać po tobie ślady walki.
- Ej, panienko! - jakiś krasnolud zakrzyknął do niej od strony tratw - Ostatnia partia jedzie dzisiaj do Gardzieli, jak się nie załapiesz teraz to dopiero jutro! - obejrzała się za siebie, na krzyczącego i naprawdę wyglądała na rozdartą. Posłuchać go? Zostać? Mogłaby, ale... Nie. Nie zostanie, nie wytrzyma w jednym miejscu z tą wiedźmą. Spojrzała znów na Devrila i to takim wzrokiem jakby mówiła mu "żegnaj", choć nie chciało jej to przejść przez gardło. I nim znów się rozkleiła, odbiegła do tratew, w ostatniej chwili wskakując na pokład, przytrzymując się lin kiedy krasnoludy wprawiły mechanizmy w ruch. Nie mogła zostać.
*
- Kanibal? Byłoby więcej. Przyjrzałbym się im. Zawsze warto wiedzieć, kogo możemy powiązać z naszym klientem. Będziesz umiała to potem zamknąć tak, by nikt się nie domyślił, że w tym grzebaliśmy? Chyba, że po prostu pokarzesz mi, co tam widzisz… - to było znacznie lepsze wyjście niż zakłócanie spokoju zmarłych tutaj osób i pogrzebanych w tak bestialski sposób. Jako elfka miała wpojony wręcz szacunek dla tych co opuścili już ten padół i na samą myśl o otwieraniu beczek robiło jej się słabo. Podniosła dłoń, dotykając nią czoła Cienia. W pierwszej chwili czuł tylko chłód jej skóry, znajomy zapach Iskry, dopiero później pojawiły sie obrazy. Drastyczne na tyle, że pod Iskrą ugięły się nogi i musiał ja łapać żeby nie wylądowała na ziemi. Z tej perspektywy wyglądąło to tak jakby sam pływał wśród tych szczątek mając pełne spojrzenie nawet na częściowo wyprute wnętrzności.

draumkona pisze...

– Gdybyś liczył się ze mną, przyszłoby ci do głowy, jak bardzo ucieszę się, że zabrałeś ją do łóżka i chciałeś wychędożyć. Poza tym, jest lepsza w łóżku. Po mnie się nie będziesz spodziewał takich rzecz jak po niej.
- Z początku chciałem ci powiedzieć... ale Devril uznał, że blefuję i jak tylko się z Yen spotkam to zrobie wszystko żeby ją do siebie zrazić. Więc milczałem, spytaj go to ci powie jak było. Chciałem ci powiedzieć. I co ty masz z tym łóżkiem? Nie lubię jak kobieta wyciąga wszystko co umie z rękawa już na pierwszym rzucie bo potem jest nudno. A wiesz jak miło jest partnerkę nauczyć czegoś nowego? Pozwolic odkrywać swoje słabe punkty i uczyć się je wykorzystywać? Po stokroć wolę ciebie, niedobra i wredna magiczko niż jakąś nierozgarniętą babę. Uwierz mi i proszę, nie złość się już - pochwycił w końcu jej dłoń, stając i przytrzymując przy sobie. Powinna się uspokoić, ochłonąć a nie lecieć w tunele - Popatrz na mnie. Nie chciałem cię ranić, chciałem tylko żebyśmy wrócili do domu cali i zdrowi. Do Mer...
W Gardzieli czekał już na Vetinari zostawiony tam uprzednio wierzchowiec. Z jego pomocą szybko wydostała się na powierzchnię, na równiny i rozpoczęła się jej długa wędrówka do Gliniaków, gdzie ostatnio pojawiły się potwory. Ostatnio to znaczy nim wyjechała na złamanie karku pędząc do Dolnego Królestwa. Jadąc sama miała wiele czasu na przemyślenie sytuacji od deski do deski i stwierdzenie, że z tą tratwą to mogła poczekać. Teraz... Teraz już nie było wiadomo czy Devril podejmie kolejna próbę zażegnania konfliktu, czy już na dobre go straciła. I jak zwykle kiedy pojawiał się problem natury miłosnej zamiast go rozwiązać, szukała możliwie najgorszego zajęcia by odciagnąć od problemu myśli.
W Gliniakach unikała ludzi, zdając się tylko na siebie. Słuchała plotek, czytała przybite na drewnianych tablicach miejscowe ogłoszenia. Plaga potworów wciąż była, wciąz zagrażała ludziom. Co prawda niedaleko była Gildia i jej alchemicy, ale... Ale nawet jeśli ją wytropią to nim tu dojadą to jej już tu dawno nie będzie. Upewniła się tylko co do ilości widzianych stworów i wyruszyła w drogę do Wierzejek, najbliższej miejscowości przy kopalniach w głowie układając jakiś plan działania. Znała już nieco tryb walki potworów, wiedziała czego unikać i co najważniejsze, tym razem nie czuła oporu przed używaniem alchemii.
*
- Ej, co tobie … Słabo ci?
- Nie widać? - burknęła tylko, zamykając na chwilę oczy. Musiała się uspokoić. Nie powinna tak reagować na jakieś kawałki ciał, przecież to śmieszne... - Zaraz mi przejdzie. Po prostu... nie spodziewałam się poćwiartowanych ciał w beczkach - wyjaśniła, już pewniej stając na nogach i odchodząc od bezpiecznej podpórki w postaci Luciena - Chodź, to tylko winiarnia a przed nami reszta domu. Mam nadzieję, że nie poupychał więcej ludzi na przykład w imbrykach do herbaty bo zwymiotuję...

draumkona pisze...

- Nie rób… Nie lubię się tobą dzielić. Nie chcę. Nie chcę, by jakaś inna odkrywała twoje ciało, by była z tobą… Wolałabym z nią walczyć, nasłać na nią złodziei, ale nie ciebie. Jestem zazdrosna, może irracjonalnie, ale jestem. Jeśli masz kogoś uwodzić, wolę, żebyś uwodził mnie. Ona, ty, to zabolało, ale nie dlatego, że myślałam, że coś jest pomiędzy wami… bardziej… zazdrość. Myśl, że może ci nie wystarczam, że tak łatwo, bez oporów poszedłbyś do innej.
- Wystarczasz mi zazdrośnico - zaśmiał się widząc, że pierwsza burza już minęła i on przynajmniej nie oberwie pierścionkiem. Jego związek z magiczką zdawał się być tymczasowo bezpieczny. Przygarnął ją do siebie ściskając mocno, jakby nie widzieli się co najmniej miesiąc. Trwał tak jeszcze chwilę, po prostu ciesząc się jej bliskością - A... wiesz w ogóle gdzie jesteśmy?
Od paru dni krązyła po okolicy tropiąc potwory. Jednego już się pozbyła, ale to była kropla w morzu potrzeb. Teraz jadąc trasą pomiędzy Gliniakami a Drummor zwęszyła zapach krwi. Zaniepokojona pośpieszyła konia w tamtym kierunku, a kiedy dojrzała pierwsze szczątki tylko zaklęła. Kolejne ofiary...
- Szlag. Szlag - ześlizgnęła się z siodła podbiegając do pierwszego całego ciała jakie dostrzegła. Za późno. Nie żył. Znów zaklęła, odwróciła się szukając na ziemi jakichs wskazówek kim były ofiary... I dostrzegła to. Kieł , wilczy kieł na skórzanym rzemyku. Pamiętała ten podarek, ten jedyny który dała Devrilowi. Biorąc pod uwagę tę masakrę... Bogowie, jeśli potwór go dopadł...
- Devril? - zawołała w głuszę w głębi ducha licząc na to, że arystokrata wyjdzie zza krzaka i powie, że ją sprawdzał. Nawet niech sobie chędoży tą Yenesmen, niech żeni się z Tariną, byleby żył - Bogowie nie zabierajcie mi go... - jęknęła, podejmując trop. Były jakieś ślady, najpierw stóp a później jakby ktoś ciągnął ciało... albo się czołgał. Podążyła tym tropem modląc się w duchu by był chociaż w jednym kawałku.
*
- To przez te ciała?
- Tak, a co żeś myślał - mruknęła zirytowana.
- Po prostu nie sprawdzaj tak dokładnie. Pobieżnie.
- Dzięki za radę - dmuchnęła w opadające na oczy włosy i zakradła się za Cieniem. Następne pomieszczenie za schodmai przypominało coś jakby kuchnię. Wstępne skanowanie magią nie przysniosło efektów w postaci upchanych po szafkach ciał. Skinęła na Luciena dłonią, zagłębiając się dalej w posiadłość, niezwykle ostrożnie stawiając stopy, a i tak po drodze coś potrąciła. W kuchni panował nieład, jakby ktoś zostawił wszystko w środku przygotowań do obiadu i uciekł. Dziwne.

draumkona pisze...

- W Dolnym Królestwie? - chwila wymownego milczenia. Więc jednak jego najczarniejsze obawy właśnie się ziściły. Zgubili sie w tunelach krasnoludów bez żadnego przewodnika, wody, prowiantu... Nawet koca. Czeogkolwiek.
- Świetnie - westchnął używając swojej ulubionej frazy, ale bardziej niż irytacje było w głosie słychać zmartwienie. Jak on ją teraz stąd wyciągnie? - Może jakoś... Nie wiem wyczuć magią gdzie jest wyjście? A może pamiętasz jak szłaś? - nie, to było głupie. Gdyby pamiętała to powiedziałaby coś więcej niż to, że są na terenie królestwa krasnoludów.
Im dalej szła w bagna tym strach rósł. Strach nie o to, że spotka stwora, ale o to co znajdzie na końcu szlaku wytyczonego krwią. Po drodze na krzaku znalazła skrawek koszuli i z trzepoczącym w piersi sercem doszła do wniosku, że to nie jakaś tania bawełna ani nie len. Tkanina była miękka, a użyte nici mocne i solidne. Ktoś ważny. Devril. To musiał być on... Podjęła wędrówkę, a kiedy zobaczyła w dole ciało od razu zbiegła z pagórka, po drodze tracąc równowagę i sturlając się na dół, po drodze uderzając w coś głową. Cholernie bolało, będzie guz, ale nie to ważne. Dopadła do ciała, które okazało się ciałem Devrila. Szybkie oględziny, sprawdzenie pulsu. Żył. Jeszcze żył, choć tętno było słabe. Tylko jak ona go miała... Gryf. Musi wezwać gryfa. Wsunęła zakrwawione palce do ust, gwiżdżąc głośno, a chwilę później zabierając się za cucenie arystokraty. Klepała go po twarzy, głaskała, robiła wszystko by chociaż na chwilę otworzył oczy.
- Nie rób mi tego, nie zostawiaj mnie samej... - chlipnęła, wyrzucając sobie, że mogła zostać a nie bawić się w panią obrażalską - Zaraz nadejdzie pomoc, trzymaj się... - przytuliła go do siebie, gorączkowo przygładzając ciemne włosy i odliczając kolejne stracone sekundy.
*
- Zorientowali się, że serwują wina z ludzkich ciał i uciekli? – zajrzała do garnka i odkryła tam podgniłą golonkę, co skutecznie odebrało jej dalsze chęci do przeszukiwania. Skrzywiła się i odsunęła jak najdalej, stając przy stole na środku sali.
- A może zamyka służbę w beczkach, topi i przerabia na wino? - spojrzała na niebo z wyrzutem. On tak specjalnie, nie? - Dobrze, zrozumiałem. Mam być poważny.
- Jeśli nie chcesz żebym się... - nie zdązyła dokończyć, bo dotarł do niej kolejny odorek, choć jego źródła nie potrafiła zlokalizować. I jak dopadła do jakiegoś garnka, tak zwróciła tam całe śniadanie i obiad. Lu w końcu się doigrał i powinno być mu wstyd, że biedną małżonke do takiego stanu doprowadza. Blada, nieco oszołomiona swoim występem odsunęła się od garnka, ciężko opierając się o blat stołu kuchennego. Otarła usta wierzchem dłoni, a po podłodze przebiegła mysz, jak na razie pierwsza żywa istota w tym dziwnym domu.
- Idźmy dalej bo zaraz znowu rzygnę...

draumkona pisze...

- Szliśmy.
- Dobrze, szliśmy - poprawił się, a słysząc słowa o płaszczu, ściągnął go i narzucił na ramiona swojej żony. Poprawił jeszcze materiał, co by sie nigdzie nie obsunął i dokładnie okrywał biedną, zmarzniętą magiczkę. Teraz tak, mieli dwa wyjścia, albo zostać albo... Iść dalej - Może się zmienię? W wilczej postaci łatwiej tropić nawet po kamieniu - zaoferował, już gotów sięgać po gwiazdę i zrywać. W sumie to nie był wcale zły pomysł.
- Charlotte! Devril pisał, że umierasz... Nie mogłam pojawić się wcześniej, a ty wyglądasz… - dopadła do elfki łapiąc ją za ramiona i potrząsając.
- Nie ma czasu, on umiera! Heiana! Szybko! - panika. Panika robiła z alchemiczki kogoś kto na pewno by się nie przydał w tej sytuacji choć bardzo by chciał. Char zrobiłaby wszystko byleby mu pomóc, nawet mogłaby próbować transmutacji uszkodzonych organów, czeogkolwiek. Nie mógł umrzeć. Nie on - Bogowie, Devri... Tylko nie on... - mamrtowała dalej pod nosem, rozhisteryzowana, krążąc od Heiany do ciała arystokraty nie mając co ze sobą zrobić - Potwór go zaatakował. Potwór z Dolnego Królestwa, może mieć w sobie jad, truciznę... - może, ale wcale nie musi. Zwłaszcza że jego rany były inne niż jej, kiedy to ona natknęła się na tę bestię - Chcę mu pomóc, powiedz co mam robić...
*
gdyby Zhao wiedziała o czym myśli Lucien kiedy ona wesoło wymiotuje do garnka, zapewne nie omieszkałaby uderzyć go w głowę. Przecież ona już się narodziła za życia i nie ma zamiaru tego przerabiać ponownie.
- Mysz? Myszy są w spiżarni. W szopie. Stodole. Jednak nie w kuchni arystokratycznego domu. To… To nie pasuje.
- Wiele rzeczy tu do siebie nie pasuje począwszy od ciał w beczkach, poprzez kuchnię i na myszach na razie kończąc - burknęła, przechodząc za nim do korytarza. Drzwi były zamknięte, kurz zalegał na podłodze i komodach jakby pan gdzieś wyjechał a wraz z nim cała jego służba prócz tej baby na zewnątrz... A właśnie... Iskra podkradła się do okna i wyjrzała na zewnątrz, dokładnie tam gdzie uprzednio widzieli niemiłą kobietę. Nie było jej, co akurat elfki nie zdziwiło bo ile można wieszać pranie, ale... Teraz dopiero zauważyła, że to nie jest zwykłe pranie. Fartuch, rękawice, chusta którą zapewne ktoś miał na głowie... Mimo woli wyobraziła sobie kogoś ubranego w te rzeczy i ćwiartującego tamte osoby. Wzdrygnęła się.
- Chodź na górę, może w pokojach pana coś znajdziemy.

draumkona pisze...

- I znaleźć nasz ślad. No i nie zmarzniesz tak bardzo jak teraz. Futro jest cieplejsze niż tylko koszula. - westchnął ciężko, bo przecież był twardym elfiakiem i nie bał się zmarznięcia. Co prawda fajnie było posłuchać jak się o niego martwi, bo jednak uznał to za martwienie się skoro tak uważała co by nie przemarzł. Nie miał pięciuset lat żeby musieć uważać na korzonki.
- Trzymaj - zerwał amulet z szyi i włożył go w dłoń magiczki nim pochłonęła go magia, dokonując przemiany ciała. Nie minęła chwila i już był w swojej kudłatej formie, którą lubił nie mniej niż elfią wersję. Co prawda ledwo mieścił się w tym tunelu, ale nie miał innego wyjścia jak się jakoś przepchać. Ślad był wyraźny, jakby zapach pozostawiony przez nich miał odrębną barwę. Wilczy nos rozpoznawał te zapachowe barwy i już wiedział którędy iść - Mam trop - poinformowął jeszcze Szept, żeby się nie martwiła że idą gdzieś na oślep i ruszył powoli do przodu.
Char była agresywna. Była zła, zmartwiona i przerażona, choć te dwa ostatnie chytrze ukryła pod maską agresji. Powyganiała z komnaty zbędnych wedle swego mniemania ludzi. Dostało się Gorlanowi, że stoi i się gapi, nawet biedny Anrai nie został oszczędzony. Dopiero kiedy w jej mniemaniu w pokoju zostali sami użyteczni ludzie, wzięła się do roboty. Wykonała każde polecenie nie patrząc na to czy jest sensowne, czy nie. Tego nauczyła się pomagając czasem Wilkowi. To medyk decyduje co robić, ty jesteś od podawania a nie poddawania jego słów pod wątpliwość i pytania "a dlaczego wpychasz mu do gardła tą wielką igłę?". Nie bała się ani szyć, ani łatać, ani sprzątać wymiocin kiedy trzeba było komuś płukać żołądek. Teraz nie bała się niczego podwójnie, bo chodziło o Devrila.
Papka trafiła pod język, ręce zostały dokładnie przemyte a ona zjawiła się obok Heiany. Bez płaszcza, który mógłby utrudniać, krępowac ruchy, z podwiniętymi wysoko rękawami i włosami spiętymi ciasno w koka. Słuchała intrukcji wypełniając każdą tak sumiennie i tak szybko jak tylko potrafiła. W takich przypadkach liczył się czas, którego nie mieli wiele, a został wykorzystany w pełni. Pod koniec, kiedy wszystko było juz zszyte można było przejść do bandażowania. Char czuła się zmęczona, było to też po niej widać. Tyle stresu, tyle strachu. No i on nadal się nie obudził...
- Będę go pilnować - postanowiła. W końcu jeśli coś złego zacznie się dziać ktoś powinien iść po Heianę, której należał się solidny odpoczynek.
*
- Możesz sprawdzić, czy ktoś jeszcze jest w domu? A ja w tym czasie zajmę się zamkiem w drzwiach. Nie wygląda na skomplikowany - skinęła głową, znów sięgając magii i skupiając się na całej rezydencji, wysyłając to tu to tam malutkie cząsteczki magii. Nie chciała się ujawnić, nie chciała znowu odkrywać jakichś makabrycznych scen. Tylko ogóły. Żadnych szczegółów...
- Na drugim piętrze są ciała. Nie potrafię określić czy żywe, czy martwe bo coś jakby.... blokuje... jakaś bariera. Słaba, ale jest a jeśli mamy pozostać niewidoczni to nie mogę jej zniszczyć. Prócz tego ktoś jest w głównym salonie - odetchnęła głębiej, wycofując swoja magię nim ktokolwiek ją zauważy i oglądając się na Cienia. A cóż on tam majstrował jeszcze? - I co z zamkiem?

draumkona pisze...

- Wilk! – głos, ledwie słyszalny. Gdzieś na granicy świadomości, nie dający spokojnie leżeć. Warknął, co było odpowiednikiem jęknięcia w wilczej postaci i podniósł łeb. Bolało go dosłownie wszystko, jakby rzucili się na niego z maczugami i obili całe ciało, a głowę szczególnie. Czuł zaschniętą ciecz lepiącą sierść na głowie i przy uszach, więc trochę musiało ich ponieść. Przywołał w pamięci echo głosu, który go obudził chcąc go zanalizować, przypomnieć... Znał ten głos.
Poderwał się na cztery łapy, zaliczając łbem bolesne spotkanie z sufitem. Pomieszczenie do którego go wsadzili wcale nie było duże, ledwie się tutaj mieścił. Tępy ból nie ułatwiał myślenia, pulsował, nie dawał się skupić. W końcu położył się nie chcąc po raz drugi zderzyć się z sufitem i znów warknął, tym razem ze złości. Dopiero po chwili dobiegł do niego zapach pomarańczy i cynamonu, zapach całkiem bliski...
- Szept! - podczołgał się kawałek, póki nie trafił na prowizoryczne kraty wytopione ze słabego stopu stali. Gdyby się oparł bokiem może by je wyłamał... zwłaszcza, że po drugiej stronie zauważył magiczkę - Szept! Nic ci nie jest? - pierwsze pytanie jakie padło musiało rzecz jasna tyczyć się jej stanu - Nic ci nie zrobili? Głowa cała? Czuję krew...
- Możecie tu nieco sprzątnąć, brudne szmaty, krew… zmienić pościel na świeżą i czystą - nie trzeba było dwa razy powtarzać. Gdyby Heiana powiedziała, że można byłoby jeszcze zmyć podłogę szczotką ryżową i przemyć okna, a może nawet zetrzeć kurze to zapewne zrobiłaby to bez szemrania, tak bardzo chcąc się przydać. Posprzątała brudne szmaty, wrzucając je do płóciennego wora do którego służba zwykle zbierała rozrzucone przez arystokracje rzeczy do prania. Później starła krew nie chcąc żeby obudził się i zobaczył tak makabryczny widok, bo póki nie posprzątali to jego komnata wyglądała trochę jak rzeźnia. Ona sama wcale nie prezentowała się lepiej. Na twarzy ślady krwi, kiedy nieopatrznie starła pot zakrwawioną dłonią, same ręce ufajdane po łokcie. Ubranie podarte i brudne. Będzie musiała się przebrać, wyjdzie tylko na momencik i zaraz wróci. I tak była tu jeszcze Elain, więc będzie go ktoś mieć na oku żeby nie zrobił nic głupiego jak się obudzi. Bo co do tego nie mogła tracić nadziei. Obudzi się. Na pewno się obudzi...
*
- Myślę, że martwe. Dam sobie rękę uciąć, że doszło tu do walki.
- No dobrze, ale w takim razie po co nas ktoś tu ściągnął i kto z kim walczył? I po co? - pytania trudne, na które teraz nie mieli odpowiedzi. Zhao nawet nie miała na nie pomysłu. Na widok bariery tylko zmarszczyła brwi, bo taki twór też swoje kosztował, zwłaszcza jeśli trwał tyle czasu. Skoro bariera tu była już jakiś czas, to jej twórca musiał ją cały czas podtrzymywać, a żadnego maga nie wyczuła... Może bariera ciągnęła magię z jakiegoś artefaktu? Dziwne.
- Wygląda na to, że mamy problem.
- Wygląda na to, że tak. Barierę musi ktoś podtrzymywać, musi skądś czerpać siły a maga tutaj nie wyczuwam - rozejrzała się, odeszła kawałek po stare, zmarszczone jabłko leżące w srebrnym półmisku na komodzie i rzuciła je w stronę bariery. Lekko, choć pewnie poleciało w jej kierunku, a kiedy tylko się z nią zetknęło, odbiło się nabierając takiego impetu i mocy, że gdyby Zhao nie odskoczyła to pewnikiem miałaby teraz dziurę w głowie. Jabłko wybiło szybę wielkiego witrażu i wyleciało na zewnątrz, a Iskra, lekko zszokowana, spojrzała na Luciena.
- Co teraz? Zawsze mogę spróbować zdjąć barierę... A może powinniśmy spróbować wyjść oknem, wspiąć się na dach, wybić jakieś inne okno i wejść do pomieszczenia? Ale to chyba lepiej byłoby robić po nocy, żeby nikt nas nie zauważył... - a to znaczyłoby że musza spędzić parę godzin w tym nawiedzonym miejscu.

draumkona pisze...

- Jak z tobą? Nie widzę dokładnie, ale…
- Nic poważnego, tylko trochę obili mi głowę. Chyba się bali, że szybko się wybudzę - zrelacjonował, pomijając parę szczegółów jak palący ból grzbietu i lekkie rwanie w nodze, jakby wszczepili mu jakiegoś robala, który wyżerałby tkanki. Przyjrzał sie jej uważniej, ale nie wykrył żadnych nieprawidłowości prócz tego, że lekko się chwiała - Mocno oberwałaś? - spytał jeszcze, nie kryjąc troski. Może zdołałby to wyleczyć? Spróbował sięgnąć magii ale... Nie było jej. Jakby źródełko many wyschło i nie potrafiło się odnowić, a taki efekt utrzymywał się tylko w obecności dwóch znanych mu rud. I na ich nieszczęście, obie te rudy występowały na cąłym terenie Dolnego Królestwa.
- Mają gdzieś tu dwimeryt albo teras. Nie czuję swojej magii, ty pewnie też nie. Nie wiem kto nas pojmał, ale... - nie. Wiedział. Teraz na to wpadł bo przecież kto mógł ich zamknąć jeśli nic nie zrobili? Kto mógł ich napaść i zawlec gdzies w ciemne tunele? Nie było tu żadnej pochodni, żadnego źródła światła. Z tego co zauważył sam tunel był podniszczony i bardzo stary, a to wskazywało tylko jedną grupę. Głębinowcy. To oni zawłaszczyli sobie stare tunele wykute przez przodków, wypowiadając posłuszeństwo królowi. Za nic mieli władców powierzchni, dla nich liczyła się tylko Ciemność i tradycja. No i kamień. Wpadli po uszy...
- Dopadli nas głębinowcy Szept. Mamy przesrane - bo z tego co wiedział, zaściankowa wersja krasnoludów nigdy nie wypuszczała swoich zdobyczy, więżąc aż do śmierci.
*
Char pojechała aż do Riam, do Przystani gdzie ostatnio zostały jej rzeczy i musiała przyznać, że nie sposób się zawieść na gospodarzach tego przybytku, bo jej sakwy wciąz tam były i czekały. Podziękowała gorąco za przechowanie, nawet za pozwoleniem Aronny skorzystała jeszcze z pokoju co by sie przebrać i jakoś doprowadzić do porządku. W końcu jak się obudzi to nie może zobaczyć jej w takim stanie. Poszarpanej, brudnej, prosto z podróży. Odświeżyła się, włosy upięła na nowo wykorzystując znalezioną w jukach wstążkę, która posłużyła do zawiązania warkocza. Nie pamiętała co wsadzała do juków, ale miło było wyjąć całkiem prosta suknię z odkrytymi ramionami, lekko opinającą tułów. Długi rękaw zapobiegał zmarznięciu, w końcu to już końcówka lata. Tak wyszykowana mogła wrócić do Drummor, gdzie jak sie okazało, obudził się Devril. Zaklęła brzydko pod nosem, tak jak damie nie przystoi, wyklinając Wintersa że lepszego momentu wybrać nie mógł. Pośpiesznie wpięła w uszy niewielkie kolczyki i wpadła do komnaty, gdzie było prawdziwe zbiegowisko. Heiana, Anrai, Elain... I znowu służba. Ktoś poprawiał poduszkę, ktoś sprawdzał bandaże, jeszcze inny ktoś składał w nogach łóżka kolejny koc gdyby pan nagle zapragnął dodatkowego okrycia.
- Co z nim? Jak się czuje? - spytała od razu podchodząc do uzdrowicielki, na razie spoglądając na Devrila z niewielkiej odległości. Nie wiedziała na ile może sobie pozwolić po... tym wszystkim co zaszło.

draumkona pisze...

II
*
- Jeśli to pułapka i ktoś nas wrabia, lepiej, by nie poczuł naszej obecności. Niewątpliwie to zrobi, jeśli zdejmiemy barierę. Może nie ma innych zabezpieczeń i wejście oknem to najlepszy sposób… o ile to nie kolejna pułapka. – zastanowiła się chwilę, dokładnie lustrując barierę wzrokiem. Mogłaby wezwać Kalcifera, ale... Jeśli magowie podtrzymywali barierę to na pewno wyczują demona, mieszkańca Pustki. Ich aura była zbyt charakterystyczna i zbyt silna by tego nie poczuć, nie zauważyć. Nie, Kalcifer powinien być ostatecznością jak już skończą się pomysły albo wpadną w jakieś straszne bagno.
- Czekamy do zmierzchu - postanowiła w końcu, przeniosła spojrzenie z bariery na Poszukiwacza. Znała ten wyraz twarzy, w końcu nie na darmo mogła mienić się jego żoną. Może dla innych był nie do odczytania, był panem misją i lodowym głazikiem, ale ona potrafiła nawet odczytac subtelną różnicę w jego minie pomiędzy "jestem głodny", a "chodźmy w krzaczki". Wbrew pozorom odczytanie takiej różnicy było bardzo istotne. Pożałowała, że nie ma przy sobie nic więcej, żadnych sakiew, nawet swojej torby nie miała. Pozostawał tylko mączny cycek.
- Jak jesteś głodny to chodź, pójdziemy do tej kuchni chociaż ja bym nie dotykała żadnego jedzenia jakie tam jest... - dodatkowo odpychał ją fakt, że do jednego z garnków po prostu zwymiotowała.

draumkona pisze...

- Już dochodzę do siebie. To tylko uderzenie. Nic takiego - nie uwierzył do końca, ale na co zdałyby się jego protesty? I tak nie mógł jej pomóc, nie w tej postaci i nie bez magii. Może lepiej więc, że nie znał całej prawdy. Obserwował jak próbuje zrobić coś z kratami, ale na niewiele się to zdało. Może on dałby radę?
- Tylko jeśli tu zostaniemy.
- Trafna uwaga, ale jeśli nie ma dostępu do magii to możemy mieć kłopoty. Muszą mieć przewagę liczebną, a nasza pozycja nic nam tu nie da. Oni nie słuchają niczego i nikogo prócz własnych guru i tradycji. A tradycja nie toleruje nikogo z powierzchni - podniósł się, znów ledwo mieszcząc się w celi - Odsuń się - polecił, naciskając wielką łapą na kraty. Te jęknęły nie chcąc ustapić, ale w końcu pod naporem zbyt dużej siły wygięły się tworząc całkiem sporą szparę. On się nie przeciśnie, ale ona już tak.
- Teraz możemy posiedzieć razem. Chodź bo zmarzniesz, zimno jest w tych lochach, tunelach czy cokolwiek to jest. I musimy pomysleć jak stąd uciec... - połozył się znów, robiąc jej nieco miejsca obok siebie.
*
- Char? - od razu wśród szeptów i rozmów wychwyciła jego głos, choć brzmiał tak słabo. Przepchnęła się do łóżka, a materac ugiął się lekko pod jej ciężarem gdy przysiadła przy nim. Z początku nie wiedziała nawet co może zrobić, czy może go dotknąć, czy może coś poprawić... Niepewność przegrała z tym co do arystokraty czuła. Już i tak zbyt długo przebywała w odosobnieniu. Devril mógł poczuć dotyk drobnej dłoni na policzku, chłód jej skóry i znajomy zapach magnolii.
- Jestem tutaj. Nie podnoś się - poprosiła, widząc że już sie rwie do wstawania i szukania kolejnego guza. Po jej trupie, nie po to go przytaszczyła z równin żeby teraz wszystko psuł - Leż. Jesteś słaby, ledwo przeżyłeś. Zostanę jeśli chcesz... - to ostatnie dodała znacznie ciszej, znów dopadnięta przez własną niepewność i lekkie ukłucie strachu w sercu. A co jeśli powie jej żeby sobie poszła? W końcu oficjalnie już nic między nimi nie było...
*
- Widzisz tu gdzieś pieczywo? Masło? Kiełbasę?
- Hmm... - Zhao zaczęła zaglądać do szafek i udało jej się znaleźć bułkę. Nieco czerstwą i troche twardą, ale bułkę. Podała ją Lucienowi, razem ze znalezionym ogórkiem, a widząc jego spojrzenie tylko wzruszyła ramionami - No co? Kiełbasy nie widzę, to chociaż masz ogórka - później zaczęła grzebać jeszcze po spiżarni, która jak się okazało znajdowała się pod kuchnią. Niewielka, pod drewnianą klapą kryła w sobie cały szynkowy arsenał. Udziec z dzika, sarnina, baranina... Do wyboru do koloru. Ale masła nie potrafiła znaleźć. herbaty też nie, chociaż przeszukała każdą półkę i szafeczkę. Może mieli specjalny pokój do herbaty?
- Ja to bym chciała owsiankę... - ze smutkiem rozejrzała się raz jeszcze po kuchni, ale ani płatki owsiane ani tym bardziej mleko nagle się nie pojawiły z dopiskiem "zjedz mnie".

draumkona pisze...

- Nie przemienisz się? Nawet z amuletem? To znaczy, jego magię też blokuje? Umiesz otwierać zamki?
- Nie sądzę. Zaklęcie, którego użyłem zmieniając ciała też jest w pewnym sensie magią. Znaczy... Amulet ma w sobie pewne rezerwy, ale nie wiem czy to starczy by mnie zmienić. W najlepszym wypadku będę elfem z... ogonem na przykład. Albo zostaną mi wilcze uszy. W najgorszym w ogóle nie przyniesie żadnego efektu. A zamki otwierać umiem, w końcu byłem Cieniem - a co jak co, ale otwieranie zamków nawet za pomocą damskiej spinki było absolutną podstawą. Zastanowił się chwilę nad istotą swojej techniki zmiany ciał. Teoretycznie jeśli zmieni go tylko częściowo i będzie mógł otworzyć zamek i wyjdą... Czy ponowny dostęp do magii pozwoli ukończyć mu przemianę? Czy już mu tak zostanie? W zasadzie nie mieli i tak wyjścia. Albo on się zmieni, albo będą tu siedzieli robiąc zakłady co głębinowcy zrobią im najpierw.
- Założ mi amulet. Zobaczymy co się stanie - postanowił w końcu wiedząc ile w tym momencie ryzykuje. Ale musiał przyznać też sam przed sobą, że siedzenie długo w wilczej postaci częsciowo odbierało mu rozum a nie chciał się na nią rzucać. Nie znowu...
*
- Co się stało?
- Nie wiem. ja polowałam na potwory, które grasowały w kopalniach i koło Gliniaków. Ciebie znalazłam przypadkiem, tropiąc kolejnego stwora. Wszyscy ludzie jadący z tobą zginęli... Ty odczołgałeś się kawałek dalej, wytropiłam cię i gryfem przetransportowałam tutaj. Gdyby nie było tu Heiany to nie wiem jakbyś skończył... - cofnęła dłoń, poprawiła mu kołdrę, na nowo ugniotła poduszkę. Obudził się, nawet rozmawiał. Co prawda nie był zbyt przytomny i mógł tej rozmowy nie pamiętać, ale bogowie... Żył. Żył i miał duże szanse na powrót do zdrowia.
- Odeszłaś - słuchała jeszcze tego co mamrotał pod nosem, usiłując wychwycić co chciałby żeby teraz zrobiła. Miała odejść bo już nic ich nie łączyło? Zostać? Nic nie mogła poradzić na nagłe ukłucie bólu w sercu jakie poczuła słysząc te pomruki. Może już znalazł pocieszenie? Na przykład u Yen? A może u Elain. W końcu widziała jak młoda panienka na nią patrzyła... Może sama chciała z nim posiedzieć... Poruszyła się niespokojnie, jakby chciała odejść ale coś ją powstrzymało.
- Chciałam... tylko upewnić się, że nic ci się nie stanie... Ale jeśli takie jest twoje życzenie to już pójdę... - podniosła się, mocno zdruzgotana takim obrotem sprawy. Materac znów odgiął się potwierdzając fakt, że na łóżku znów był sam ze stosem poduszek i kocami. Nie sądziła, że tak szybko zdoła się pocieszyć, ale w końcu która by go nie chciała...?
*
Zhao została sama z ogórkiem, siedząc sobie na stołku i ze zmarszczonym nosem obserwując obżerającego się Cienia. A jeśli to wszystko jest zatrute? A co jak mu się coś stanie i się przeje? A gdzie tu był wychodek gdyby musiał iść na stronę? Rozejrzała się, ale tak jak w przypadku owsianki, nikt nie udzielił jej potrzebnych w tej chwili informacji.
– Owsianki i mleka szukasz, przeleci przez gardło i tyle, a tu tyle dobra wisi.
- To dobro to biedne, pomordowane w bestialskich warunkach zwierzęta - uświadomiła go, choć bez większego skutku, bo Cień po prostu tą informację olał. Tak po całości. Westchnęła, odkładając ogórka na stół i znów wstając. Jeszcze raz zajrzała do wszystkich dzbanuszków i dzbanków, ale mleko się tam magicznie nie pojawiło. Płatków nigdzie nie znalazła, nawet ryżu nie było. Albo kaszy. Kaszę ze śmietaną też mogłaby zjeść.
- Ale jak ci smakuje... To smacznego - uśmiechnęła się lekko, opierając się o kuchenny blat i go obserwując. Czasami lubiła sobie an niego tak po prostu popatrzeć, jak teraz kiedy był taki... Zwykły. Naturalny. zachowywał się jak człowiek a nie jak pan misja.

draumkona pisze...

- A co jeśli nie będziesz mógł tego odwrócić? Albo zostanie ci ogon? Sierść? Albo uszy?
- Sierść zgolę, a ogon i uszy zawsze można uciąć - no niezupełnie, bo jeśli miałby dwie pary uszu to jeszcze, ale jeśli nie miałby uszu elfa tylko wilcze? Co wtedy? Też uciąć? - Lubię wilki, ale są takie chwile, kiedy wolę cię w elfiej postaci - nie wiedzieć czemu, ale pomyślał o sytuacji łóżkowej. No trochę dziwnie byłoby gdyby miał uszy, ogon czy byłby porośnięty grubą sierścią. Ale czy mieli jakieś wyjście? Nie wiedzieli jak wyglądają tunele poza celą, mogły być za wąskie jak na jego gabaryty, więc i tak będzie musiał ryzykować. Chociaż może teras lub dwimeryt był obecny tylko tu? I jak wyjdą to będzie mógł bezpiecznie się zmienić? W zasadzie nie chciał jej martwić, a przecież była bystra i szybko sie uczyła. Mogli spróbować z tym zamkiem.
- Weź coś wąskiego. Patyczek, spinkę... nawet kawałek kości może być. Zwykle zamki mają parę zapadek i musisz jakby wyczuc kiedy zapada się któraś z nich. Mają taki charakterystyczny dźwięk... jak chwilę pokręcisz to się zorientujesz. Musimy ustalić ilość zapadek w tym zamku, a później uruchomić właściwe zapadki w jednym momencie żeby odblokować zamek - w teorii wyglądało to prosto, ale w praktyce... Bywały tez i wredne zamki, na wpół popsute gdzie trzeba było otworzyć trzy zapadki a słychać było tylko dwie. Ale na szczęście on był obok, potrafił już rozróżnić wredne zamki od tych normalnych i miał nadzieję, że z jej drobnymi rączkami i jego słuchem uda im się wyjść.
*
- Ale ja nie chcę, żebyś szła.
- Nie, nie, nie, nie - znów usiadła, delikatnie chwytając go za ramiona i popychając w dół, z powrotem na łóżko. Nie powinien się ruszać, a co dopiero wstawać - Nie podnoś się, nigdzie nie pójdę. Potrzeba ci czegoś? Koc? Może głodny jesteś? Spytam Heiany czy można ci coś dać, choćby kaszkę na mleku to nie będziesz musiał gryźć... - spróbowała odszukać wzrokiem uzdrowicielkę, ale chyba już się ulotniła. A przecież nie powinna, powinna tu być gdyby coś nagle zaczęło sie dziać. A może elfka uznała, że jest tu wystarczająco duzo osób, które się nim zajmą? W zasadzie gdzieś blisko widziała Anraia, Elain siedziała gdzieś na widoku, ale akurat młoda kuznką earla najmniej się zajmowała. Spojrzała jeszcze raz na poszkodowanego, na wszelki wypadek przyłożyła też dłoń do jego czoła, obawiając się że może ma gorączkę. Na szczęście nie miał.
- A może chciałbyś po prostu pospać? Mogę rozgonić to towarzystwo zaraz... - o ile by posłuchali jakiejś półelfki z prowincji.
*
- Tego szukałaś? Ale mleka nie znalazłem - spojrzała na niego, wciąż nieco zawiedziona, ale na widok płatków owsianych usmiechnęła się, od razu przejmując niewielkie opakowanie i zaglądnęła do środka. Nawet nie było moli, prawdziwy sukces. Teraz tylko mleka. Albo nawet woda, byle świeża i zje płatki z wodą i cukrem, w końcu nie można mieć wszystkiego.
- A wodę widziałeś? I cukier? - spytała, na nowo rozglądając się po kuchni. Ciekawe skąd brali wodę... z piwnicy? Mieli prywatną studnię? A może coś filtrowało wodę z kanałów? - W ostateczności zjem tę twoją kiełbasę... - ale na samą myśl aż się skrzywiła. Mogła zjeść kurczaczka, delikatną kaczuszkę albo ewentualnie królika. Ale taka kiełbasę jak jakaś wiejska baba? Toć to zbyt proste jak na wysublimowane podniebienie elfiej damy!

draumkona pisze...

Cichy zgrzyt dobitnie świadczył o tym, że nie bez kozery ufał w jej umiejętności szybkiego uczenia się i pojętność. Byłby się uśmiechnął, ale w tej postaci raczej wyglądałoby to jak grymas odsłaniający kły, a to mogła źle odebrać, więc nic nie zrobił prócz podniesienia się i przeciśnięcia przez drzwi celi. Trochę otarł się o karty, ale wyszedł. Bogowie, jak cudownie znowu było być wolnym... prawie wolnym.
- Wiedziałem, że ci się uda - nie krył nawet dumy w głosie, bo i nie było potrzeby. Przed nią nie musiał się kryć. Poniuchał w powietrzu, szpiczaste uszy co chwila zmieniały położenie to się nieco odwracając w bok i znów wracając na miejsce kiedy usiłował namierzyć poszczególne źródła dźwięku. Słyszał szmer podziemnej rzeki, słyszał rozmowy głębinowców. Słyszał też cichutki szum wiatru, więc gdzieś musiały być szyby, albo i wyjście na powierzchnię - Do końca tunelu i w lewo - zadecydował w końcu, kierując ją do wyjścia. Przynajmniej miał nadzieję, że do wyjścia a nie w łapy staroświeckich krasnoludów.
*
- Koc i wodę - oderwała od niego spojrzenie odszukując Anraia. Wciąż tu był. Skinęła na niego dłonią prosząc by podszedł i przekazała mu życzenie Devrila, samej nie chcąc się ruszyć. Jeszcze znowu uparłby się żeby wstawać a tego naprawdę nie chciała. Nie kiedy ledwo co się obudził i był taki słaby. Odwróciła się, sięgając po złożony w nogach łóżka koc, rozwinęła go i jeszcze go okryła, spełniając drugie życzenie. Trochę ją martwił fakt, że wciąz było mu zimno chociaż miał już na sobie tyle koców i kołdrę.
- Zostań. Zostań ze mną.
- Zostanę, nie martw się. Będę cały czas obok - zapewniła go, jeszcze raz głaszcząc nieco szorstkawy policzek. Zapuścił się, czy jej się wydawało? A może po prostu nie miał kiedy się ogolić? Zsunęła z nóg pantofelki i wdrapała się bardziej na łóżko, przysiadając po drugiej stronie Devrila. Tam było nieco więcej miejsca niż na skraju łóżka i gdyby sama przysnęła to nie spadnie. Wkrótce pojawił się też Henry z wodą i tutaj także Vetinari całkiem przejęła pałeczkę, polecając jeszcze słudze by rozpędził towarzystwo bo earl musi odpocząć. Szklanka wody trafiła na szafkę nocną, a Char podłożyła Devrilowi pod głowę jeszcze jedną poduszkę i wolną ręką, bardzo ostrożnie, delikatnie co by go nic nie zabolało, zdołała go jeszcze nieco podnieść żeby pijąc sie nie zakrztusił i podsunęła mu naczynie z wodą.
- Pij. Tylko powoli, bo sie zakrztusisz.
*
- Była naprawdę dobra. Z dziczyzny. - wzdrygnęła się na samą myśl o małych, biednych dziczkach, które mogły być ofiarami rzeźnika. Wiedza Zhao o tym jak się robiło kiełbasę była znikoma i ograniczała się do mordowania malutkich, słodkich dziczków, choć ta informacja bardziej wynikała z jej sentymentu do zwierząt niż rzeczywistych zasad produkcji kiełbasy.
- Chodź jeszcze raz na dół. Może mają tam coś wodopodobnego – znów wzdrygnięcie. tym razem nie z powodu malutkich dziczków, ale na wspomnienie tego co ostatnio znaleźli na dole. Ale cóż mogła zrobić, zostać tu sama? A co jeśli dopadnie ją jakiś duch, czy demon tego przeklętego miejsca? Już wolała z nim iść, nawet jeśli powrót w pobliże upiornych beczek nieco ją przerażał.
- Dobrze, chodźmy. Ale ja żadnych beczek nie ruszam.

draumkona pisze...

- Zmieścisz się? - fachowym okiem ocenił wielkość wyjścia i już wiedział, że nie. Cholerka, a tak dobrze im szło, nie mogłoby jeszcze dopisać szczęście przy wychodzeniu? Nie, pewnie, że nie bo po co...
- Amulet? - spojrzał na nią dziwnie, jakby proponowała coś niemożliwego i wtem poczuł słabą odpowiedź własnej magii. Już nic jej nie blokowało, najwidoczniej wyszli z objętego działaniem rud obszaru.
- Tak - pochylił łeb cierpliwie czekając aż amulet trafi tam, gdzie być powinien. Parę minut później był już w elfiej postaci, dość zniecierpliwiony tak długa przemianą. Najwidoczniej magia była obecna, ale wciąż zakłócana terasem. Prześlizgnął się przez wyjście i stanął na niewielkim polu. Niezebrane jeszcze zboże kołysało się lekko, a niedaleko dało się dostrzec odbijającą światło księzyca taflę jeziora Pervrell. Byli daleko od domu i daleko od stolicy krasnoludów. Głębinowcy musieli ich długo trzymać nieprzytomnych. To w zasadzie tłumaczyłoby ilość razów jakie wyrwał. Pewnie się wybudzał..
- Mamy jakiś plan? - spytał, pomagając magiczce wydostać się z tunelu, jak na prawdziwego mężczyznę przystało. I skrycie liczył na to, że Szept ma jakiś plan, najmniejszy, najbardziej szalony... Jakikolwiek.
*
Widząc, że już nie chce pić, odłożyła szybko szklankę na szafeczkę i ostrożnie ułożyła go na poduszkach, znów parę z nich poprawiając z uporem godnym maniaka. Miło mu być wygodnie, a ona już o to zadba, nie ma przebacz.
- Char? Wróciłaś. Nie wyjechałaś. Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć, ale ja nie… Nie chciałem, by tak się skończyło. Powinienem… powinienem zatrzymać cię za wszelką cenę, tam w Dolnym Królestwie - nagle straciła cały zapał do czegokolwiek, nawet trochę się jakby zgarbiła, a wzrok został wbity gdzieś w bok, w kolorową poduszkę. Była tak zaaferowana jego stanem, że kompletnie zapomniała o tej całej sprawie i dopiero kiedy wróciła do Drummor już jako tako ubrana zaczęła myśleć co powiedzieć, jak się zachować, więc gotowej odpowiedzi nie było. Gotowego wzorca zachowania też nie miała. Trzeba było iść na żywioł.
- Racja, nie wyjechałam - wzięła sobie jedną z poduszek na kolana i zaczęła skubać kłaczki jakie się do niej przyczepiły - Ktoś musiał dopilnować żebyś nie umarł od tych ran... - umilkła na dłuższą chwilę, zbierając sobie do kupy to co chciała powiedzieć, a i tak z jej pięknego przemówienia wyszło dukanie i duzo milczenia.
- Oboje powinniśmy zrobić co innego w Dolnym Królestwie. Ty nie powinieneś iść na ten kretyński pomysł, a ja nie powinnam była rzucać w ciebie tym pierścionkiem, ale... Nie potrafię, nie lubię się tobą dzielić. Nie ważne czy mam się dzielić z rodziną, z ruchem, wieśniakami czy Escanorem. Nie lubię i już. A kiedy zobaczyłam cię z nią... Nie wiem, nie myślałam wtedy racjonalnie. Chciałam uciec i już nigdy się nie pokazywać. Poczułam się tak jakbyś mi dał w twarz. Ledwie się zaręczyliśmy a ty już miałeś na koncie skok w bok z jakąś maginią... - znów cisza, a Char coraz bardziej znęcała się nad poduszką, aż finalnie zrobiła w niej dziurę i odrzuciła na bok, wzdychając ciężko. Była wyszkolona w tworzeniu pięknych, kwiecistych mów, a jednak przy nim urywane w połowie myśli zdania to było jej największe osiągnięcie.
- Nie chciałam żeby to się tak potoczyło - wyznała w końcu - Myślałam, że będziemy już zawsze razem, wiesz, do śmierci - ale przecież nie będzie go prosić żeby się z nią ożenił. To byłoby... niestosowne. Nachalne. Dla niej nie musiałby się oświadczać, już raz to przerabiali i starczy. Wystarczyłoby żeby powiedział, że są znów razem... Nawet pal sześć ten pierścionek, może nosić kawałek drutu albo nic, w końcu nie każdy musi wiedzieć. Znaczy, o niej wiedziec nie muszą, ale o nim tak żeby trzymać łapska z daleka. Może to jemu powinna kupić jakiś sygnet, żeby było wiadomo, że Winters jest zajęty i wara? Hm...

draumkona pisze...

II
*
- Serka? Ja w tym czasie jeszcze tu pogrzebię, ale dobrze by było, gdybyś zjadła cokolwiek. Może… - Zhao zmarszczyła lekko nos, czując charakterystyczny, serowy zapach, który średnio jej się podobał. Znaczy lepszy zapach sera niż zgnilizny i rozkładu, no ale... Westchnęła i sięgnęła po niewielką kosteczkę jednego z serów i wpakowała sobie do ust, dokładnie przeżuwając. Kleił się. I był cąłkiem dobry w smaku.
- Woda! Mam! Tylko cukru nie ma – zaśmiała się cicho widząć jego zrozpaczoną minę.
- Nie szkodzi, zrobimy bez cukru - przejęła od niego dzbanek wody i weszła na górę, tam znajdując czysty rondelek, szybko rozpalając nad paleniskiem i wsuwając rzeczony rondelek na szeroką kratę nad paleniskiem. Teraz poczekać aż woda się podgotuje i wrzucić płatki - A suszonych owoców nigdzie nie widziałeś? Mogłyby zastąpić nam cukier.

draumkona pisze...

- Nie sądzę, by nas szukali na powierzchni, ale lepiej odejdźmy stąd. Trzymając się brzegu jeziora nie zgubimy drogi - nie wierzył w to żeby głebinowcy wychodzili na powierzchnię, ale jak to mówili, przezorny zawsze ubezpieczony, więc nie zamierzał dyskutować. Odsunął się od tuneli, brodząc w zbożu po pas, aż w końcu wyszedł i z pola mamrocząc coś pod nosem o wielkich pająkach.
– Może… Powinieneś się uleczyć. Ja zatroszczę się o coś jadalnego… przydałaby się też jakaś woda.
- Nie trzeba, krew już zaschła, tkanki się łączą. Nie ma potrzeby ingerować magią. A wody mamy aż nadto, tam - bliżej nieokreślonym gestem wskazał jezioro. Wykąpałby się, bo czuł od siebie nie dość, że zapach mokrej sierści to jeszcze potu i krwi. A w jeziorku może nawet uda im się złapać jakąś rybę - Mam pomysł, załatwimy wszystko za jednym razem. W jeziorze są ryby, jest woda więc można się przemyć. Chrust na małe ognisko tez się znajdzie, a co wilgotniejsze gałązki przesuszysz magią i gotowe. Chodź, nie będziemy tu tak sterczeć bo jeszcze ktoś uzna, że zboże kradniemy - pochwycił znów jej dłoń, ciągnąc w stronę zejścia do jeziora chcąc jak najszybciej doprowadzić swój genialny plan do realizacji. I naprawdę miał nadzieję, że tym razem obejdzie się bez niespodzianek w postaci utopców czy innych stworów.
*
- Oh.
- No i co się wiercisz? - podniosła się na czworaka i sięgnęła przez niego po zrzuconą poduszkę i koc, na powrót go okrywając, a poduszke kładąc obok w razie gdyby była potrzebna. Ona na niego tutaj dmucha i chucha a ten sobie wszystko zrzuca, co za niedobry...
- Char, to nie… Nie tak. Nazwij mnie staroświeckim głupcem i romantykiem, ale nie potrafię się dzielić na kilka części, dla każdej, dla innej. Tobie jednej się oświadczyłem, cokolwiek słyszałaś i cokolwiek mówi się o mnie. Ciebie jedną… Nie powinienem na to iść… wcześniej, gdy nie byłem z nikim związany, nie miało to znaczenia. Teraz ma. I pewnie to nic nie znaczy, ale sam… nie czułem się z tym dobrze - pokręciła głową, zastanawiając się czy nie powinni skończyć już tego okropnego tematu. Stało się. Widziała go z inną, wytłumaczył się. Powinna mu odpuścić już wtedy, przy tratwach zamiast uciekać a później płakać sobie w rękaw.
- Już cichutko... - z przyzwyczajenia odgarnęła parę ciemnych kosmyków z czoła arystokraty, palcami musnęła policzek usiłując sprawić by się uspokoił. Nie powinien się denerwować. Ani ruszać. Myśleć też za bardzo nie powinien, myślenie męczy kiedy jest się zbyt słabym.
- Też tego nie chciałem. Nie wiesz, gdzie są moje rzeczy? - zdziwiła ją nagła zmiana tematu, uniosła lekko brew nie wiedząc co ma o tym sądzić, ale może w rzeczach było coś ważnego? Wskazówka co do potworów? List do kogoś? Ściągnęła brwi usiłując przypomnieć sobie gdzie ostatnio widziała jego rzeczy.
- Część chyba poszła od razu do wyrzucenia, były podarte i zakrwawione... reszta zdaje się do prania. Przynieść ci coś z nich? - zaoferowała, już gotowa by lecieć do pralni nawet na boso, zaraz, już, natychmiast byleby mu sprawić przyjemność przynosząc to czego akurat w tej chwili chciał.
*
- Księżniczka. Groch ci znajdę - obejrzała się na niego kompletnie zbita z tropu. A jemu co? Jeszcze nie dawno taki był zadowolony znalezieniem kiełbasy i szynki, a teraz jej suszonych owoców żałował? Głupek. Już ona mu potem da kiełbasę, dosypie mu grzybków na przeczyszczenie i nie wyjdzie do końca misji z wychodka...
- Znowu jesteś wredny - upomniała go, nie mając nadziei na to, że odniesie to jakikolwiek skutek poza wzruszeniem ramion. Odwróciła się znów do niego plecami, obserwując uważnie bulgoczącą wodę i wsypując tam odpowiednią ilość płatków i mieszając. Chwilę to jeszcze potrwa. I swoją drogą ciekawe ile zostało do nocy. Tutaj, na wybrzeżu słońce wstawało wcześnie i znikało późno, dzień był długi, więc pewnie jeszcze parę godzin... Tylko co oni tu będą robić? Grać w karty? Chędożyć? Nie, na pewno nie...

draumkona pisze...

Wilk pamietał jeszcze z nauk pewnego elfa, który łowił ryby w D'vissie na życzenie jego ojca, że nie nalezy ani nic wrzucać do wody, ani jej niepotrzebnie mącić jeśli chce się złapać rybkę. Co prawda rzeka rządziła się swoimi prawami, ale nawet na D'vissie zdarzały się niewielkie bajorka w których Wilk za dzieciaka ćwiczył łapanie ryb. Nauki w las nie poszły, teraz sobie wszystko przypomniał, dlatego tak nalegał na kąpiel po złapaniu kolacji. Odszedł nieco dalej od Szept, na spokojną wodę, podwinął nogawki spodni, zdjął buty i koszulę i wszedł do wody. Tam zastygł bez ruchu, intensywnie wpatrując się w nieruchomą taflę. Słaba widoczność wcale zadania nie ułatwiała, ale był nieugięty. W końcu każdy przyzwoity mąż dba o swoja wybrankę a co jak co, on swojej miłej nie zamierzał zostawić z pustym brzuchem.
Wrócił dużo później, cąły mokry, cały z ziemi i gliny, z trzciną wplątaną we włosy, ale z pokaźnym trofeum w postaci aż czterech rosłych ryb. Namęczył się by je złapać, ale warto było, bo upieczone i oprawione były bardzo dobre w smaku. Żałowął tylko tego, że nie mieli przy sobie przypraw. W zasadzie nie mieli niczego prócz siebie i rybich szkielecików.
- To by było na tyle - podsumował, wypluwając ostatnią ość i ocierając usta dłonią. Teraz była jego kolej na kąpiel i nie krępując się ani trochę pozbył się jeszcze spodni i wlazł do wody od razu pod nią znikając, a wynurzając się spory kawałek dalej. Lubił sobie popływać.
*
- Sakwy. Miałem sakwy przy pasku… Anrai może je tu przynieść?
- Zaraz mu powiem, powinien się tu gdzieś kręcić. Daj mi chwilę - zsunęła się z łóżka i na boso podreptała do drzwi, uchylając je i zaglądając na zewnątrz. Miała rację, Anrai tam był, sługa i wierny przyjaciel w jednym. Szybko streściła życzenie Devrila jakim było przyniesienie sakiew i wróciła do łóżka earla, znów maniakalnie poprawiając co się dało.
- Przepraszam… - spojrzała na niego zaskoczona. On dalej o tym nieszczęsnym planie? A może źle się poczuł?
- Devril? Co się stało? Źle się poczułeś? - przeraziła sie nie na żarty i już była gotowa znowu gdzieś lecieć, tym razem po Heianę - Może chwilę pośpij? Henry zaraz przyniesie twoje sakwy, położe je na szafce, dobrze? A ty się zdrzemnij, nigdzie nie pójdę, zostanę i będę cię pilnować - obiecała.
*
- Wiesz co? Ja to się chyba prześpię. Muszą tu mieć jakieś łóżka, co nie? Nie będziesz się bała zostać sama, tak blisko piwnicy?
- I ty niby nie jesteś wredny? Chcesz mnie tu zostawić samą mimo tego, że narzygałam do garnka i zemdlałam? Naprawdę aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć i zostać wdowcem Lucienie Czarny Cieniu? - pół żartem, pół serio, ale bardzo nie podobała jej się wizja siedzenia samej tutaj, w kuchni. Tak blisko piwnicy... - Idę z tobą. Kalcifer nas nie popilnuje, ale masz lekki sen więc się obudzisz nim nas wyrżną duchy tych co ich wcisnęli do beczek - bardzo szybko znalazła jeszcze miseczkę i przełożyła sobie do niej swoje płatki z wodą. Teraz mogła iść szukać sypialni, albo chociaż kanapy.

draumkona pisze...

Pływał sobie spokojnie, póki nie doslyszał głosu. Obcego, szrostkiego. Od razu zwrócił większą uwagę na brzeg, gdzie siedziała Szept, gdzie płonęło słabe ognisko. Bandyci. Cholera, jakby nie mieli już dość problemów na głowie. Powinien się zmienić? Nie, jeśli teraz zerwie amulet to potem będzie musiał po niego nurkować, a nie było pewności czy nie pochłonie go muł zalegający na dnie. znów zanurkował, przegapiając spektakularne odepchnięcie magią i wynurzył się bezszelestnie tuż przy brzegu, na razie obserwując. Nieoczekiwanie magiczkę zaszedł od tyłu jakiś dryblas, a on nie miał zamiaru pozwalać by ktokolwiek chwytał tak jego żonę. Wystrzelił z wody, rzucił się na chłopa i oboje polecieli na bok. Element zaskoczenia był teraz po jego stronie, nim tamten się opamiętał to dostał ze dwa razy po mordzie. Potem sam oberwał, prosto w nos a jego przeciwnik wykorzystał to by przewrócić go na plecy i popełnić fatalny błąd. Z tej pozycji Wilk mógł uderzyć gdzie chciał i wybrał nieosłonięty brzuch, w uderzenie wkładając też magię. Duże naczynia krwionośne nagle zostały wyłączone z użytku, jakby zniknęły. Organizm nie wiedział co się dzieje, nagromadzona krew wypychała tętnice i żyły, a bandzior wył, kiedy poszczególne naczynia zaczęły pękać. Zrzucił do z siebie, dwukolorowe ślepia błysnęły niebezpiecznie kiedy poderwał się znów na nogi, dłonie zapłonęły białym ogniem jak zawsze kiedy używał magii leczniczej do zabijania. Żarty się skończyły.
- Wynocha bo pozabijam - warknął jeszcze dając pozostałym szansę na ucieczkę.
*
- Nie chcę spać.
- Twoje oczy mówia co innego - widziała w nich zmęczenie, senność ogarniającą ciało i szczerze wątpiła w to, że jej się tylko wydaje a on ma się tak świetnie jak mówi. Pogłaskała jego włosy, zaczesując je do tyłu co by mu nie leciały do oczu i uśmiechnęła się lekko. Niech odpoczywa. Zasłużył przecież.
– Ale też odpocznij… chodź …
- Odpocznę, nie martw się i śpij. Jestem tutaj, nigdzie nie pójdę - pochyliła się, muskając wargi arystokraty w lekkim pocałunku na dobranoc. Zostanie, bo gdzie miałaby niby iść? Niestety, po paru godzinach lekkiej drzemki pojawił się Desmond, którego sama tu wezwała. W zasadzie wezwała wszystkich alchemików, bo potwory wciąz grasowały, a sam jeden wiedźmin nie da im rady. Alchemika przyprowadził Henry, rozpoznając w nim współpracownika Charlotte, zaufanego członka Brzasku. Vetinari spotkała się z nim na korytarzu by nie budzić niepotrzebnie Devrila, szeptem wymienili parę uwag, a prócz tego dowiedziała się o potworze grasującym niedaleko Riam. Tak blisko żaden z potworów jeszcze nie podszedł i trzeba było coś z tym zrobić. Spojrzała na zamknięte drzwi komnaty earla, czując się naprawde rozdartą, ale... Spał. A ona wróci nim się wybudzi i zdąży spytać gdzie jest. Zdąży.
Nie zdążyła. Devril się obudził, a ona wróciła dopiero parę godzin później, mocno zmęczona, ale w jednym kawałku i lekkim otarciem na policzku, od razu kierując się do jego komnat chcąc zobaczyć jak się czuje.
*
Iskra miała tyle przyzwoitości, że nim weszła do łóżka to ściągnęła buty i kubraczek z płaszczem. W końcu było brudne, poza tym opinało ciało, a ona miała niby odpocząć chociaż trochę. Rozpuściła włosy ze spinającego je do tej pory warkocza i okryła się kocykiem. Przekręciła się na bok, spoglądając na Cienia, jak miała w zwyczaju kiedy kładła się razem z nim.
- Nie rozbierzesz się chociaż trochę? Buty, płaszcz... Rękawice też możesz sobie podarować, ciało bardziej odpocznie a jak nas kto napadnie to fakt czy masz buty czy nie nie będzie miał za bardzo wpływu na przebieg walki.

draumkona pisze...

- Myślisz, że tu wrócą? – dopiero teraz się rozpogodził, z zachowania godnego dzikusa stając się znów panem elfem. Biały ogień zniknął, wchłonięty przez dłonie Wilka. Nie miał pewności co do tego jak bardzo ich wystraszył, ale kto powiedział, że jak nie oni to inni? Powinni zgasić ognisko i się ogrzać ciałami, albo magią.
- Nie ma pewności. Zgasimy ognisko i posiedzimy razem to nie będzie tak zimno - postanowił w końcu, przytulając ją na nieco dłuższą chwilę niż zamierzał dopiero po paru minutach przypominając sobie, że przecież jest cały mokry. Pośpiesznie się odsunął i jako tako otrzepał, sięgając znów magii, a woda spływająca po skórze wyparowała pozstawiając ją suchą i czystą. Wciągnął na zadek spodnie, założył swoje buciory a nawet i koszulę. Zalał ognisko i przysiadł nieopodal, chcąc mieć na widoku jak największy obszar.
- Chodź, ogrzejesz się - poklepał miejsce przy sobie - Jak będzie ci bardzo zimno to powiedz, zmienię się to będzie cieplej.
*
Weszła do komnaty Devrila bez pukania, jakby w jakimś dziwnym transie. Była lekko oszołomiona, ale nic poza tym. Widząc zaś, że już nie śpi tylko jakiś zmarkotniały wpatruje się... Co on właściwie tam trzymał? Westchnęła ciężko podchodząc i siadając przy nim na łóżku, dokładnie tam gdzie ostatnio i badawczo mu się przyglądając.
- Jak się czujesz? - zagadnęła poruszając najważniejszą dla niej sprawę, przy okazji pozbywając się mocnych, nieco za dużych jak na jej dłonie rękawic - Wyglądasz znacznie lepiej, nie jesteś już taki blady... Jadłeś coś? Może coś przynieść? - na razie nie chciała go martwić sprawami potworów i przypadkowych ofiar na trakcie. Robiła co mogła, choć jej oficjalna obecność tutaj wszystko psuła, nie mogła być w dwóch miejscach na raz a tak bardzo by chciała.
*
- Oprócz faktu, że nieosłonięte niczym części ciała łatwiej zranić czy chwilowo wykluczyć. Jak masz kogoś kopnąć, lepiej zrobić to w butach niż na boso. A jak walnąć, to lepiej w rękawicach.
- Jak chcesz - burknęła, niepocieszona praktycznością Cienia z którą spotkała się juz po raz którys tego dnia. Odwróciła się nawet do niego plecami, co by pokazać, że praktyczność w jego wykonaniu nie wychodzi mi wcale na dobre, bo gdyby tak ściągnął buty... Można by było coś podziałać. No może nie od razu chedożyć, ale troszkę podotykać... W końcu kto powiedział, że dłonie nie mogą sprawić komus przyjemności. Ale jak tak bardzo chciał być praktyczny ten nasz pan misja, to niech się sam dotyka. Phi.

draumkona pisze...

- Jak będzie ci zimno, mogę ogrzać nas magią - nie lubił marnować magii na ogrzewanie kiedy groziło mu tylko lekkie zmarznięcie, ale skoro ona nalegała... oczywiście fakt, że dla niej zmarnowałby całą manę gdyby chciała podgrzewanej rybki nie podlegał ocenie i surowym restrykcjom co do tego kiedy należy używać magii do takiego ogrzewania ciał czy potraw a kiedy nie.
- Może tak być? Możemy czuwać na zmianę… albo ściągnę jakieś dzikie coś z lasu, żeby nas pilnowało - objął ją, jeszcze chwile się powiercił aż finalnie znalazł wygodną pozycję do siedzenia i zastanowił się nad jej propozycją. W zasadzie oboje mieli sporo za sobą, od kłótni po tunele i oberwanie w głowę więc odpoczynek się należał jak psu buda.
- Jeśli możesz, to ściągnij jakiegoś wilka czy inną sowę, oboje musimy odpocząć chociaż do światu wcale nie zostało wiele czasu - ziewnął niekulturalnie jeszcze kiedy mówił, przez co ostatnie słowa były trochę niewyraźne. Nie wiedział jak to jest w przypadku Szept, ale jego już brało na spanie.
*
Nie zauważyła pierścionka, zbyt zaaferowana nim i jego stanem. Dowiedziała się, że Devril grzecznie zjadł rosołek i wypił ziółka, a na ta ostatnią informację to aż uniosła brwi, dziwiąc się że jest takim milusim i grzecznym pacjentem. Heiana musi być wniebowzięta.
- Stało się coś? Wyglądasz dziwnie blado - uśmiechnęła się pod nosem, przetarła przekrwione oczy wierzchem dłoni usiłując odpędzić sen. Wracał do sił, inaczej nawet by nie zauważył.
- Nie spałam wiele po prostu. Potwór pojawił się bardzo blisko Riam, nie chciałam żeby cokolwiek się stało. Ściągnęłam alchemików, sam jeden wiedźmin nie wydoli i poszłam z nimi się go pozbyć - od duchu Jomsborga i o tym jak Desmond odsunął ją od misji mu nie powiedziała, bo... No wyszłaby na wariatkę, a tego naprawdę nie chciała, bo jakby wtedy wyglądała w jego oczach? Jeszcze posłałby kogoś po kaftanik... - Ale ty wracasz do zdrowia i to się liczy. Odeśpię później. Potrzebujesz czegoś? - ciągle o to pytała, jakby Dev był z cukru i przy najmniejszym zetknięciu z czyms co nie było poduszką albo lekiem miał się rozlecieć w proch.
*
- Iskra? Iskra! - Lucien dostał po łapach, Zhao odwróciła się gwałtownie zatykając mu usta dłonią. Po krótkiej chwili milczenia dało się usłyszeć cichutkie, bardzo cichutkie skrzypienie. I zgrzyt łańcuchów. Coś było w domu i nie był to normalny twór. Iskra wyczuwała słabą, magiczną aurę typową dla duchów lub zjaw, poza tym nim zjawa się zmaterializowała obudził ją Kalcifer wszczynając alarm, ale była tak przerażona, że zastygła bez ruchu nasłuchując. Do momentu aż Lu zaczął się wydzierać. Powoli cofnęła dłoń, przyłożyła palec do ust nakazując milczenie i w języku gestów używanym w Bractwie przekazała mu, że gdzieś tu jest duch, czy inny bubel. Kazała mu też zostać choć szczerze wątpiła w to by się posłuchał mimo tego, że to ona dowodziła tą cholerną misją. Bezszelestnie ześlizgnęła się z łóżka, przykucnęła na podłodze. Dźwięk ciągniętych po podłodze łańcuchów oddalił się jakby intruz zszedł do piwnicy, tam gdzie były okropne beczki. Przywołała do siebie Kalcifera, a mały demon zmaterializował sie na jej ramieniu, jarząc się przygaszonym światełkiem. Lucien tego nie wiedział, ale Zhao naradzała się z demonem usiłując ustalić co grasuje po domu i jak sie od tego uwolnić. Finalnie doszła do wniosku, że chyba powinni skorzystać z okna póki zjawa jest na dole i wspiąć się tam gdzie mieli zamiar iść od samego początku. Obejrzała się na Cienia, wskazała mu okno i ruszyła skradając sie w jego kierunku.

draumkona pisze...

- Ściągnę nawet oboje, tak na wszelki wypadek.
- Dobry pomysł - znów ziewnął, położył się pod naciskiem dłoni Szept, wcale nie mając nic przeciwko chłodnej, twardej ziemi. Już tyle razy na niej spał w tej czy innej postaci, że naprawdę nie robiło to już na nim wrażenia, choć była to miła odmiana od miękkiego, pałacowego łoża. Wolność. Kiedyś chciał tylko tak żyć, żadnych papierów, żadnych radnych, żadnego rządzenia. Teraz wiedział, że była to nieodłączna część niego i bez swojego dziedzictwa nie byłby tą samą osobą, którą był teraz. No i nie miałby magiczki, bo jak ktoś o jej pozycji, tak światły i tak... tak idealny miałby popatrzeć na jakiegoś włóczęgę spod gospody? Pozycja sporo ułatwiała, zwłaszcza jeśli chodzi o spełnianie życzeń czy to magiczki, czy ich córki. Przy tych rozmyślaniach jego umysł odpłynął do krainy snów, a ciało zaczęło swoją codzienną regenerację. Usnął i nie miał obudzić się aż do godzin późnego ranka, a nawet południa. Musiał swoje odespać po prostu.
*
- Nie powinnaś była tam chodzić. Od tego są wiedźmini, najemnicy i kompania, a nie przyszła pani Drummor i narzeczona erala - spojrzała na niego dziwnie, jakby jej co najmniej oznajmił, że to Dremady i trzeba ubierać drzewko świąteczne i szykowac prezenty. Serce zabiło szybciej, bo do tej pory, mimo tego, że się pogodzili, nie była pewna swojej pozycji ani tego jak ma się zachowywać wobec niego i wobec ludzi z Drummor. Jego słowa jasno określały ścieżkę i zasady według których powinna postępować. Ale powoli, po kolei.
- Wiedźmin jest sam, niewielu ich zostało. Najemników wcięło, a kompania się na razie nie pojawiła więc trzeba było działać - ale nim skończyła swoją mysl, znów odezwał się on.
- To znaczy… jesteś tutaj. A ja chciałbym, żebyś nie była ty tylko jako siostra Wilka i alchemiczka. Nie tylko.
- No pewnie, jestem tu też jako prywatny obiekt nienawiści twojej kuzynki i magnes na kłopoty, nie wiesz? - zażartowała sobie, uśmiechając się, nie mogąc pohamować radości wypełniającej jej ducha. Bogowie, nie skończył z nią po tym wszystkim, nadal jej chciał mimo tego, że rzuciła w niego pierścionkiem i powiedziała takie okropne rzeczy, mimo tego, że popatrzyła na niego tak jakby sie żegnała przy tratwach... - A przyszła pani na Drummor i narzeczona earla wcale nie była pewna tego czy nadal nia jest - wyznała, uciekając spojrzeniem gdzies w bok, lekko zawstydzona własnym postępowaniem i myślami. Głupia, gdyby jej nie chciał to przecież nie leciałby za nią po tym wszystkim, nie tłumaczyłby się... Głupia, głupia, głupia.
*
Na chwilę obecną Zhao nie myślała o żadnych dodatkowych drogach ucieczki, znacznie szybszych i bezpieczniejszych. Miała inne problemy na głowie, jak przyblokowane okna od wewnątrz i to akurat w tym pomieszczeniu, które było już za barierą. Następne okno było daleko, gzyms się skończył... trzeba będzie skakać. Przynajmniej ona miała taki zamiar, w końcu elfy lżejsze i zwinniejsze. Doskoczy, włamie się i otworzy Lucienowi okno na pierwszym gzymsie. Tak.
- Skoczę tam i ci otworzę. Zostań tu, tym razem mnie chociaż posłuchaj - ale nim cokolwiek zdązył powiedzieć, Zhao już skakała na drugi gzyms. I tylko szczęście i łaska bogów sprawiła, że zdołała się chwycić, niemalże spadając na dół bo wzięła za krótki rozbieg. Jeknęła cicho, czując piekący ból ramion kiedy podciągała sie do góry, ale finalnie znalazła się na gzymsie po drugiej stronie. Spróbowała otworzyć okno i to, ku jej uldze, ustąpiło. Zerknęła jeszcze kontrolnie na Luciena, czy on aby nie przymierza się do skoku, znów sprzeciwiając się jej woli.

Iskra pisze...

Miałą rację. Nie wybudził go ruch uciekającej w las magiczki, nie obudziły go nawet ptasie trele i krzyki wodnego ptactwa. Zareagował dopiero na zapach posiłku, przyjemnie pachnących, przypieczonych korzonków i bulw. Otworzył oczy i ukazało mu się bezchmurne, czyste niebo. Ani jednej chmurki, z czego w innych okolicznościach by się cieszył, ale bezchmurne niebo, brak chmur i obecna pora roku dobitnie sugerowały, że niebawem dopadnie ich taki upadł, że sami wejdą do jeziora i bardzo będą pragnęli stać się rybami. Podniósł się, ziewając i przecierając dłońmi twarz co by się obudzić, ale przyniosło to średni efekt. Nadal kleiły mu się oczy i musiał aż podejść do brzegu jeziora i ochlapać twarz chłodną wodą żeby oprzytomnieć.
- Dzień dobry – zagaił, zbliżając się do żaru pracowicie przygrzewającego ich śniadanie – Dziś w menu dary lasu jak mniemam? A mięska nie było…? – lekko zawiedziony, bo co to za posiłek bez mięsa, ale przecież nie będzie jej wytykał, że nic nie upolowała, w końcu polowanie i patroszenie leżało zwykle w męskiej gestii.
*
- Ja z tobą nie zerwałem. To ty zerwałaś. I rzuciłaś we mnie pierścionkiem. Nie jesteś podobna do brata, inaczej to ty byś nimi obrywała. Tyle, że ja nie mam czym rzucać … chociaż… - rzeczywiście, trzeźwa ocena sytuacji przez Devrila nie była rozsądna, a gdyby zamiast Charlotte siedziałą tutaj Iskra to arystokrata już oberwałby jakimś butem czy innym wazonem. Tak tylko sprawił jej przykrość, wpędził w lekkie zakłopotanie, ale nic poza tym się nie stało. Nie póki nie wyjął ręki spod kołdry i póki nie zobaczyła swojego pierścionka, bo wtedy w oczach alchemiczki pojawiły się łzy i niewiele brakowało żeby się biedna rozkleiła.
- Wolisz, żebym rzucił, czy go ładnie włożysz na palec, tam gdzie jego miejsce? – delikatnie ujęła pierścionek w palce i wsunęła go tam, gdzie być powinien, jak to poetycko ujął Devril. Jeszcze chwilę patrzyła na pierścionek i rzuciła mu się na szyję przewracając. Całe szczęście, że miał pod sobą miękki materac a nie twardą i zimną podłogę.
- Wolałabym żebyś nigdy niczym we mnie nie rzucał. Ani ja w ciebie.
*
- Widziałaś coś dziwnego, nietypowego? – pokręciła głową. Dopiero co weszła i otworzyła od razu okno by go wpuścić, jeszcze nie miała czasu by się rozejrzeć. Pokoik w którym stali był w zasadzie niewielki, aż dziw, że ktoś postanowił zrobić w nim dwa okna. Zhao odeszła do Cienia, skradając się podeszła do drzwi i leciutko je uchyliła. Korytarz po tej stronie bariery wyglądał dokładnie tak samo, choć mleczna osłona zalepiała jeden jego koniec, ten z którego patrzyli ostatnim razem nie mogąc się przedrzeć. Z tego co zauważyła, na korytarzu były jeszcze cztery wejścia do komnat i schody na górę. Dużo terenu do sprawdzenia, a oni nie mogli się rozdzielić. Nie kiedy po domu krążyły zjawy o nieznanych zdolnościach i mocach.
- Trzymajmy się razem – szepnęła gorączkowo, kiedy Lucien stanął na korytarzu przy niej – I sprawdzajmy komnaty po kolei, nie wszystko na hurra. Proponuje najpierw tą – to mówiąc, delikatnie pchnęła drzwi komnaty znajdującej się naprzeciwko i wślizgnęła się do środka.

draumkona pisze...

- Od rana wypominki? Dopiero wstałeś. Założyłam, że chcemy wyruszyć jak najszybciej. No i nawet nie mamy czym tego oprawić.
- Oj przecież się droczę, pani obrażalska - przysiadł obok, uważnie obserwując co to Szept robi z tymi korzonkami i dlaczego je wygrzebuje kijaszkiem z paleniska. Nie mógłby tak ich... Tak na gorąco? Przecież zupy jadł gorące, a to pewnie ten sam stopień ciepła i by się nie poparzył. Sięgnął po jedną z ciekawiej wyglądających bulw i syknął. Nie, to chyba było jednak zbyt gorące.
- Gdziekolwiek pójdziemy, potrzebujemy prowiantu, podstawowych przedmiotów, ubrań, koców. Koni. Pieniędzy. Pamiętam, że w okolicy Peverell jest kilka wiosek i miasteczek. No i sam Królewiec.
- A nie możesz przywołać pieniędzy? Tak jak alchemicy robią i z kamienia moga zrobić złoto? - zaciekawił się, bo sam nie miał możliwości ani skorzystać z takiej magii, ani alchemikiem nie był, więc pytał. W ostateczności mogliby coś ukraść, bo nie widziało mu się chodzenie od wioski do wioski i proszenie o zapomogę. W Królewcu też nie chciał się pojawiać, nie lubił Szafiry i nie miał ochoty prosić nawet jej, choć zapewne zaraz by im pomogła. W końcu oficjalnie elfy nadal miały rozejm z Wirginią i Escanorem. Kruchy, bo kruchy, ale rozejm.
- Najlepiej byłoby wrócić do Ymira. Zmienię się i wywęszę jakieś wejście, nie martw się.
*
Devril uparł się żeby iśc do ogrodu. Uparł się i koniec choć nalegała by się nie przeciążał i nie odchodził tak daleko od komnaty. No uparł się i koniec. Ale przynajmniej mogła iść z nim i mieć go na oku. Earl został przez nią osobiście usadzony na wiklinowym fotelu, do ręki dostał chłodzoną wodę z plasterkiem cytryny i miał siedzieć. Ona zresztą robiła dokładnie to samo, tyle że na drugim krzesełku i czytała książkę, która nie była ani tanim romansidłem, ani arcyskomplikowaną alchemiczną księgą. Ot, tomik poezji autorów pochodzenia kerońskiego wygrzebany gdzieś z biblioteki Drummor. Czytała i za nic nie mogła pojąć takiej fascynacji tomikami poezji jakie wykazywały wszystkie arystokratyczne damy. Dziwne. Naprawdę dziwne.
- Miałeś wieści od Szept? - zachmurzyła się, słysząc głos przywódcy ruchu. Nie określała go już nawet w myślach ojcem, bardzo pilnując by ich relacje, jakiekolwiek by były, zostały ograniczone do minimum i sprowadzone do poziomu relacji służbowych. Żadnego spoufalania się, bo znowu zaboli. - Ponoć elfi władcy zniknęli - ale na taką nowinę zareagowała nawet ona, zamykając swój tomik poezji i podnosząc spojrzenie znad książki. Przyjrzała się Devrilowi, usiłując ocenić czy wiedział, czy jednak nie i w końcu spojrzała też na Ala. Tutaj te wieści jeszcze nie dotarły, przynajmniej ona o takich rewelacjach nie słyszała.
*
Zaklęła brzydko, widząc jak wszystko kotłuje się ze sobą, jak poderwane przedmioty wirują w powietrzu, a zjawa się materializuje. Jeszcze nie do końca się uformowała, a skoro ożywił to wszystko mały kroczek do przodu... Zhao złapała Cienia za fraki i wypadła z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi i jeszcze poprawiając zamknięcie paroma zaklęciami, choć wcale nie było powiedziane, że teraz nic ich nie dopadnie. Szybkim krokiem oddaliła sie do następnej komnaty, najpierw zaglądając do środka przez lekko uchylone drzwi. Biblioteka. Może tu będzie bezpieczniej...?
Nie zauważyła, że po stojącego wciąż przy pierwszych drzwiach Cienia sięga widmowa ręka obleczona w bandaże...

draumkona pisze...

- Martwiłabym się, gdybym była tu bez ciebie. To nie może być zwykłe wejście, jakie bądź. Nie możemy błądzić po tunelach, których nie znamy. Potrzebujemy utartego szlaku, gdzie spotkamy krasnoludy. poczuł się mile połechtany jej słowami. W końcu też czuł się ważnym elementem tej układanki a nie tylko mości władcą na którego ktokolwiek zwraca uwagę tylko dlatego, że jest władcą. Zgodnie z zaleceniami Szept zamiast za bulwy wziął się za jagódki, wyjadając co większe i ładniejsze sztuki. Jeśli Nira chciała skosztować jagódek to powinna się pośpieszyć.
- Potrafię wytropić nawet takie. I powinno byc prościej, uczęszczany szlak ma mocniejszy zapach - nie wyjaśnił, że to nie szlak ma zapach, ale przy szlaku są zapachy odwiedzających go osób, transportowanych zwierząt czy jedzenia. Zdecydowanie łatwiej tropić wizję zapachu, którą się zna, niż widmo kamienia, który nijak to pachnie, nijak to śmierdzi.
- Chcesz jagody? Bo jak nie to zjem wszystko - przestrzegł na wypadek gdyby później chciała na niego krzyczeć bo wszystko zjadł. Nie jego wina, że był głodny...
*
- Ostatnio byli w Dolnym Królestwie. Szukali runów i klejnotu… Mogli zbyt się zbliżyć i ktoś próbował się ich pozbyć.
- Dolny król nie kontaktował się z wami?
- Nie. Ymir jest ich przyjacielem, nie wciągnąłby ich w pułapkę. To musiał być ktoś inny.
- Ymir na pewno nie wciągałby ich w pułapkę - odezwała się, łapiąc spojrzenie Devrila. No i koniec odpoczynku, jeszcze brakowało żeby pan earl przestał być grzecznym pacjentem i kazał siodłać konia - Jeśli coś działoby się z tym... stworem - którego nazwy zapomniała, ale to taktownie przemilczała - to Ymir by nie milczał. Powiadomiłby Radę żeby się nie martwili, cokolwiek. Znikanie bez słowa, bez śladu to nie w ich stylu... - podniosła się i zaczęła krążyć. Mogła rozpuścić alchemików by zebrali plotki i informacje, ale to wciąz było jej mało. Wilk był jej bratem, powinna go poszukać. Ale Devril nie puści jej samej... Chyba, że wyjechałaby pod osłoną nocy zostawiając mu liścik żeby się nie martwił. Tylko czy za takie zagranie Dev by się nie obraził? Nie zdenerwowałby się na nią? Nie chciała go martwić, gniewać... Ale jakie miała wyjście?
*
W bibliotece panował spokój. Żadnych upiorów po wejściu, żadnych duchów i fruwających w powietrzu widmowych bandaży. Zhao powoli przeszła się po komnacie, rozglądając uważnie. Na tej czynności zastał ją Poszukiwacz.
- To stare księgi... Krasnoludzkie legendy w starym dialekcie, spis odnalezionych artefaktów, książka kucharska... A to co? - tytuł na grzbiecie księgi był zatarty. Sięgnęła po nią lekko stając na palcach i otworzyła gdzies na środku. Kartki były puste, księga zaczęła drżeć a po chwili na stronie zmaterializowała się twarz, która jakby chciała sie przebić przez kartkę i w dodatku zaczęła krzyczeć. Iskra wystraszyła się nie na żarty, z piskiem zatrzasnęła księgę i szybko odłozyła ją na półkę.
- Cholerny nawiedzony dom - burknęła tylko roztrzęsiona, rozglądając się za podobnymi niespodziankami. Umrze tu na zawał, jak nic.

draumkona pisze...

– Mogę spróbować przywołać jakieś wierzchowce, chociaż… jeśli zamierzasz być w wilczej postaci, może to być niepotrzebne. Tyle, że prowiant i kilka rzeczy i tak by się przydało. Więc najpierw jakaś wioska - przyglądał sie jak ostrożnie ujmuje bulwę i odgryza kawałek. Już można było jeść? Już nie parzyło? Podejrzliwie przyjrzał się skarbom lasu wrzuconym brutalnie w żar, a teraz stygnącym. Raz poparzony nie ufał tak samo.
- No to postanowione. Jak elfy pojedziemy na jakichs konikach z równin do wioski, ukradnę co trzeba i ruszymy dalej. Zmienię się w wilka i poszukam tego wejścia. Plan wydaje się być całkiem dobry - ostrożnie sięgnął po bulwę, bo jagódki już mu się skończyły i odgryzł kawałek, ostrożnie przeżuwając - Smakuje trochę taką podeszwą od buta, nie? - musiał mieć bardzo dziwne wyczucie smaku skoro smak ziemniaka identyfikował z podeszwą buta. A może po prostu był dziwny? A może ktoś go rzeczywiście podmienił...
*
- A gdyby w ten sposób chronił swoich? - to było pytanie, które jej wiarę w przyjaźń skutecznie podkopało. Właśnie... Co jeśli Ymir poświęcił Wilka i szept byleby uspokoić stwora? Ale nie, stwor nie był ukojony bo dziwne mackowate cosie nadal wychodziły i mordowąły niewinnych ludzi. Sprawa Antrikshy wcale się nei zakończyła.
- Wywiad, szpiedzy, na pewno dowiedzieli się wszystkiego, co ogólnie wiadome Starszyźnie. Jeśli ktoś wie więcej, to tylko Ymir.
- Wszyscy wiemy, że żaden wywiad nie dorównuje Duchowi - odrzuciła tomik na stoliczek i założyła nogę na nogę. Nieświadoma komplementu jaki własnie wyprawiła Devrilowi zaczęła obmyślać własny plan. A gdyby spróbowała go przekonać, że powinna jechac i to sprawdzić a on dołączy jak tylko Heiana wyda pozytywną opinie o jego stanie zdrowia?
- Ponoć zniknęli w tunelach. Krasnoludy szukali ich, lecz nic nie znaleźli.
- Może nie wiedzą gdzie szukać. Tunele w tej części gdzie są runy są stare, miejscami poniszczone i zejście tam bez przewodnika graniczy z cudem. Poza tym niewielu w ogóle wie gdzie są runy. Ja na przykłąd wiem. Mogłabym to sprawdzić... - delikatna, lekka sugestia dla Devrila. usiłowała wybadać teren, sprawdzic jak bardzo arytokrata będzie przeciw jej wycieczkom.
*
- Ciekawe, czy kontaktował się z Bractwem osobiście. Albo Dibbler, Marcus i Biały spartaczyli wywiad, albo jeszcze wtedy wszystko tu było normalne.
- Możliwe, że kontaktował się z nimi spoza domu. Na przykład w Haino, dlatego nas tam ściągnęli. A dom... Tu dzieje się coś złego Lu. Od piwnicy już trafiamy na dziwne, niewyjaśnione rzeczy, teraz to. Brakuje jeszcze wejścia do Pustki na strychu i pamiętnika Kosiarza pod poduszką - nawet nei wiedziała, że jeden z jej kąśliwych komentarzy jest prawdziwy. Gdyby posiadała tę wiedzę... Na pewno nie pozwoliłaby Poszukiwaczowi iść dalej. Pustka była zdradzieckim miejscem zarówno dla magów, jak i dla osób niemagicznych. Ale ona oczywiście iśc mogła.
- Tu nic nie ma, prócz dracych się ksiąg. Zostają dwie komnaty na tym piętrze i ostatni poziom. Chodźmy. Im szybciej to sprawdzimy tym szybciej złożymy odpowiedni raport bo nie wiem czy ten kontrakt obejmował zabawe w domu strachów czy poszukiwnaie skarbów - burknęła, zła że ktoś wpakowął ją w takie bagno.

draumkona pisze...

- Jak ci nie smakuje, możesz nie jeść. We wsi sobie kupisz albo ukradniesz porządny posiłek.
- Nie to miałem na myśli. Po prostu specyficzne w smaku - burknął niepocieszony, bo wcale nic złego nie miał na myśli. Po prostu bulwa sama w sobie smakowała dziwnie, jakby jadł podeszwę i nie miało to związku z jej poświęceniem i przyrządzeniem tego. To wina bulwy, że tak smakowała. Ale za późno, kości zostały rzucone a Szept się obraziła. Wstała i poszła sobie zostawiając go sam na sam z bulwami. A skoro ich nie chciała... To zjadł sam, wpychając sobie wszystko na raz do buzi i niemalże się tym dusząc. Łzy stanęły mu w oczach, ale dzielnie pogryzł i połknął wszystko nim doszło do zgonu.
Potem ją obserwował. Dyskretnie, po cichu i nie dając nawet najmniejszego znaku życia sobie na nia patrzył po prostu ciesząc się widokiem usmiechniętej Szeptuchy. Lubił taki widok, jak się usmiechała do samej siebie z tylko sobie znanych powodów. Ale wkrótce powód był znany też i jemu. Pojawił się Zahir i drugi koń, którego nie kojarzył, ale pewnie także przybył na wezwanie magiczki. Podniósł się, lekko zachwiał jakby bulwy miały w sobie jakieś dziwne środki odurzające i podszedł, przystając dopiero za plecami magiczki.
- Czujesz je tak jak Corvusa? - zainteresował się, choć nie chciał ich dotknąć. Konie niezbyt go lubiły, wszystkie go żarły w palce, nie wazne jak miły i kochany starałby się być. Może to przez jego dwuformowość ciała.
*
- Ymir też wie. To jego ludzie mieli nas poprowadzić zanim plan uległ zmianie. Jestem pewien, że runy sprawdzili jako pierwsze miejsce, gdzie mogli się udać Wilk i Szept. Nikt z nas nie zna Dolnego Królestwa lepiej niż oni. Można jednak porozmawiać z Ymirem i dowiedzieć się, co wie, a czego się domyśla.
- Pojadę. I tak nie mogę tu siedzieć cały czas, a ty wciąż jesteś niedysponowany. Czas ucieka - przeszła od razu do rzeczy. Dłonie złożyła w piramidkę, dokładnie tak samo jak jej ojciec kiedy obmyslał jakiś plan - Dołączysz do mnie jak Heiana powie, że wszystko się zrosło - mówiła zupełnie tak jakby to już było postanowione i zatwierdzone, ale na własne szczęście, w porę się zreflektowała. Poderwała się, podchodząc bliżej, delikatnie sunąc dłońmi w górę jego ramion, zatrzymując się na barkach - Proszę cię. Podpytam go tylko, a jeśli nic nie będzie wiedzieć ani podejrzewać to wrócę od razu tutaj i będziemy myśleć co dalej. Nie chcę żebyś się nadwyrężał, nie po tym co cię spotkało na tamtym trakcie Dev. I jak zostaniesz tutaj i dasz mi pracować to bedę o wiele spokojniejsza i skupiona na pracy a nie na tym czy czasem nie puścił ci szew - spróbowała chwytu, którego on użył kiedy usiłowął przekonac ją do przejścia przez portal po dużym bum w Twierdzy. I miała ogromną nadzieję, że podziała.
*
Kolejne pomieszczenie, w którym oczywiście się nie zawiedli. oczywiście nie zawiedli się znajdując kolejne dziwne, straszne i bardzo nieprzydatne coś. Mięsień? Galareta? Zhao nie miała pojęcia co to ma niby być, ale natura odkrywcy i kogos kto lubi kłopoty kazała jej podejśc bliżej, wyjąć niewielki szpikulec z buta i dźgnąć to... coś. Owe coś skurczyło się gwałtownie, rozpłynęło tworząc bezkształtna plamę i uformowało się w inny kształt. Bardzo dziwne.
- Kalcifer? - demon znów zmaterializował sie na jej ramieniu, a ona poczuła gwałtowniejszy ruch magii. Coś reagowało na płynne przejście między Pustką a światem realnym Kalcifera. I nie podobało jej sie to - Wiesz czym to... No wiesz.... - zaczęła nieco nieskładnie, wskazując towarzyszowi galaretę.
- To odrzut z pustki. Tak jak wy, ludzie i elfy, istoty żywe odrzucacie pewne elementy... tego co daje wam energię, to co jecie. Takich ogryzków sie nie je, prawda? To jest coś podobnego, ale z Pustki. Nieprzydatne, nieszkodliwe, ale w dużych ilościach trujące.
- Skoro to odpad z Pustki... - szybko połączyła sobie w głowie fakty i podniosła się z kucek, prostując plecy i chowając swój szpikulec na miejsce - Gdzie jest? - znów pytanie do Kalcifera, demon zdematerializował się na chwilę i pojawił znów.
- Na górze.
- Świetnie. Nie dość, że chałupa nawiedzona, to z przejściem do Pustki...

draumkona pisze...

- Inaczej. Corvus jest chowańcem, istotą magii. On rozumie mowę. One tylko swój język znaków i spojrzeń. Emocje, lecz nie słowa - pokiwał głową, starając się pojąc o czym mówiła. Wbrew pozorom wcale nie było to takie proste, bo on chowańca nigdy nie miał. Bardziej on sam był chowańcem, bo kto normalny ma dwie formy? I w zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale... Czemu po zerwaniu amuletu zmieniał się w bestię? Co to miało z nim wspólnego? No dobrze, jego przydomek miał wiele z bestią wspólnego, ale prócz przezwiska co innego? Zastanawiając się dalej nad tym jednym problemem, bardzo istotnym w jego mniemaniu.
Wspiął się zwinnie na swojego konia, wplótł palce w gęstą grzywę nie wiedząc czego może się po takim zwierzu spodziewać. Nie przepadał za jazdą na oklep, bo wtedy niemalże zawsze jakimś cudownym sposobem spadał. Ostatni raz kiedy jechał na oklep to połamał sobie biodro i rękę, ale wolał nie chwalić się przed tym Szept, bo jeszcze by go zostawiła uznając niegodnym. Bo co to za facet, który na oklep sobie nie radzi?
- Jedźmy - zachęcił swojego wierzchowca do startu, uważając na zdradzieckie końskie ruchy, które zwiastowałyby mu rychłe i bolesne spotkanie z ziemią. Skierowali się w dół jeziora, ku wiosce, której żadne z nich nie kojarzyło ani po nazwie ani po widokach.
*
- Powiedziałem, że pojadę. To tylko podróż do Dolnego Królestwa, żadna walka i żaden wielki wysiłek - westchnęła ciężko, puszczając go. Człowiek chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. I jak ona miała go przekonać do tego by sobie na razie darował wycieczki konno gdziekolwiek? Powinien odpoczywać, a nie ganiać po kraju i pod nim i szukać elfiej pary, która momentami miała więcej szczęścia niż rozumu. Nie żeby to samo nie tyczyło się jej.
- Zrobisz jak będziesz chciał - stwierdziła w końcu, wzruszając ramionami, poddając się. I tak go nie przekona, ale ona sobie to zapamięta. Skończyło się grzeczne siedzenie na tyłku. Niech tylko coś powie, że powinna na siebie uważać, albo żeby została bo będzie się martwić. Niech tylko powie - W każdym razie ja będę juz się zbierać. Niektóre rody tylko czekały na ten moment, a jeśli odezwą się ci zza wież to dojdzie do kolejnej rebelii. Wielu jest łasych na tytuł króla, czy królowej elfów - to mówiąc wzięła swój tomik poezji i wierszy i odeszła szybkim, żwawym krokiem, myślami już będąc w drodze, na szlaku. Gdzie mogło ich wciąć? Cholera jasna, rzeczywiście mogła się powstrzymać przy tych tratwach.
*
- Właściciel był magiem? Jest magiem? Mówili coś o tym? - zaryzykowała i dźgnęła znów galaretę, tym razem palcem. Strzeliła niewielka iskra, ale nic poza tym.
- W liście wyszczególnili tylko niezdrowe zainteresowanie magią. Nie sprecyzowali czy to zawodowe, czy hobbysta.
- Pięknie się sprawili. Cholernie pięknie. Sprawdzamy ostatni czy idziemy od razu na górę? Czy po prostu wynosimy się stąd?
- Jeśli jest tu wejście do Pustki to trzeba je zamknąć. I nie patrz tak na mnie, nie jestem ciotką dobra rada, tylko to potem może się odbić nawet na Cieniach. Im więcej przejść, niekontrolowanych przejść, do Pustki tym demony mają prostsze zadanie, a pamiętaj że im zalezy tylko na ciele zdolnym spełnić ich zachcianki i osiągać kolejne cele. Reasumując, skoro trzeba iść na górę, to chodźmy. Ostatnią komnatę można sobie podarować, pewnie znajdziemy tam kolejne wrzeszczące ksiązki i galaretę - podniosła się z kucek i z naburmuszoną miną skierowała się do drzwi, a później do schodów, modląc się w duchu by nic się już dziwnego nei stało.

draumkona pisze...

- Zostanę z końmi - nie protestował. Jeśli nie czuła się na siłach, czy też nie potrafiła zakraść się tak by ich nikt nie spostrzegł to nawet powinna zostać, co pochwalał w skrytości ducha. Konia zostawił pod opieką magiczki, całkowicie ufając w to, że nic złego się nie stanie ani wierzchowcom ani samej elfce. Jego pierwszym celem były koce, bo to najcięższe, jakiś worek i finalnie jedzenie. Gdyby znalazł taki duzy worek po ziemniorach to nawet upchałby wszystko razem i zaoszczędziliby sporo miejsca. Na pewno łatwiej było trzymać jeden worek niż dziesięć małych pakunków, zwłaszcza, że przywołane wierzchowce chodziły nieosiodłane. A może Szept mogłaby stworzyć jakąś malutką torbę, która nie miałaby dna i tam załadowaliby wszystko? Nie zdążył juz spytać, nogi poniosły go do wioski, instynkt byłego Cienia robił swoje przez co stał się niemalże niewidoczny dla oczu zwykłego śmiertelnika. Plan jednak wziął w łeb kiedy znalazł jako pierwszy worek, całkiem spory, ale kocy niet. Najwidoczniej mieszkańcy byli zwolennikami puchowych kołder z pierza tego, co się ubiło, albo też koce były pochowane w wielkich, drewnianych skrzyniach, swoistych skarbcach. Do domów ładować się nie zamierzał, nie w środku dnia. Za duże ryzyko.
Finalnie, po niecałej godzinie wrócił ze swoim worem. Nie był wypchany po brzegi, nie zdołał tyle nakraść, ale w środku znaleźć mogła spory kawał chleba, suszone owoce, kawałek mięsa i sera, ze dwie cebule z czosnkiem i parę ziemniaków. Nie było to wiele, ale do następnej wioski czy miasta powinno wystarczyć.
- Nic lepszego nie znalazłem, koce pochowali albo nie mają - wytłumaczył się jeszcze, siląc się by ton głosu brzmiał pewnie, a nie tak jakby ją przepraszał za to, że jednak nie spisał się na medal. Zrobił ile mógł i najlepiej jak mógł.
*
Char dosyć szybko z sukni wskoczyła w spodnie, koszulę i trzymający ją przy ciele gorset. Gdyby nie Anrai zapomniałaby zmienić buty z pantofelków na buciory sięgające niemalże kolan, z paroma klamrami by regulować opięcie materiału na łydce. Myślami była zbyt daleko by pamiętać o wszystkich szczegółach i dopiero zdziwione spojrzenie sługi dało jej do myślenia. Po tym małym incydencie sprawdziłą wszystko ze dwa albo i trzy razy, więc Devril wcale nie musiał sie śpieszyć by się zebrać do kupy. Ponadto Vetinari uparła się, że sama sobie objuczy konia i osiodła, co kosztowało ją dodatkowy kwadrans. Wbrew temu co mówiła, o braku czasu, wyglądało to tak jakby po pierwsze na coś lub kogoś czekała, a po drugie jakby usiłowała wymyslić jakiś plan, który miałby w sobie więcej elementów niż tylko "szukać".
*
- Czekaj!
- Nie krzycz tak! - syknęła, zatrzymując się na stopniach i czekając aż ją dogoni - Nie wiadomo co jest na górze, jeszcze się obudzi - upomniała go jak uczniaka, naprawdę martwiąc się tym co kryją ostatnie drzwi wprowadzające na drugie piętro domu. Zbliżyła się do drzwi, ostrożnie nacisnęła klamkę i pchnęła je, wchodząc. Ich oczom ukazała się spora powierzchnia bez ścian działowych. ostatnie piętro po prostu samo w sobie było jednym wielkim pokojem. W rogu, przy jednym z zasłoniętych kotarami okien stąło biurko, niewielka biblioteczka i skórzany fotel. Wokół było rozrzucone mnóstwo kartek wypełnionych drobnym, ledwo czytelnym pismem. Notatki. To, co mogłoby im wyjaśnić co się tutaj do cholery stało.
- Lu, zobacz czy to notatki tego Cridana. Ja się rozejrzę, może znajdę przejście - poprosiła jeszcze, w myślach już wymieniając z Kalciferem parę myśli dotyczących zamknięcia wejścia do Pustki.

draumkona pisze...

- Trudno. Będziemy spać na ziemi. Zawsze możesz zmienić się w wilka i porobić za futrzaste okrycie albo odwołamy się do magii. Będzie dobrze, jakieś wioski są tu na pewno, damy sobie radę.
- Co racja to racja – stwierdził, przekładając swój wór dobroci przez koński grzbiet i patrząc na zwierza nieufnie, jakby miał mu zrobić brzydki psikus i albo przegryźć worek, albo uprzejmie się odsunąć kiedy on będzie wsiadał. Brak strzemion odczuwał boleśnie, bo jak tu kontrolować zwierzaka? Jak tu nie dać się zrzucić?
- Lepiej stąd jedźmy. Prości ludzie nie witają za przychylnie obcych, a tym bardziej elfów – wiedział skąd pochodzi jej wiedza i nie podobało mu się to, choć nie miał na to wpływu. To jego ojciec zatwierdził wygnanie zarówno jej jak i Darmara, jego ojciec nie pozwalał jej wrócić i to jego ojciec… Zresztą nieważne. Amon był teraz za wieżami, tam pilnując interesów rodu królewskiego co by nie było kolejnej rebelii. Prócz tego, choć bardzo by chciał, nie mógł zmienić przeszłości i jakoś pozbawić ją niemiłych wspomnień. Mógł tylko pracować nad przyszłością, a ta nie rysowała się zbyt kolorowo, przynajmniej póki zostają poza Atax. Odwykł już od włóczęgi, odwykł od ryzyka i dni gdzie zdobycie jedzenia było wyzwaniem wagi państwowej. Mogłoby się zdawać, że odwykł w zasadzie od wszystkiego co nie jest związane z królowaniem póki z lasku nie wyłoniło się dwóch ludzi. Wilk zmrużył oczy, uważnie ich obserwując, rozpoznając w nich wczorajszych gości. Chcieli dopaść Szept. Chcieli ją znieważyć, wyrządzić krzywdę a po wszystkim najpewniej zabić. Szept. Jego idealną elfią damę chciały dotykać jakieś oblechy, które nie miały nawet koca w domu. A on im darował tylko zabijając jednego… Powinien wyrżnąć całą trójkę. Powinien. I zaraz naprawi swój błąd. Bez słowa ruszył w ich kierunku, z początku powoli, ale z każdą sekundą przyśpieszając krok, w końcu biegnąc. Dłonią sięgnął amuletu i zerwał go, czując że jeśli tego nie zrobi to bestia wylezie w ten czy inny sposób. Poczuł jak ogarnia go to dziwne uczucie, kiedy ciało przybierało inną formę, poczuł żądzę krwi i zemsty. Czarna, kudłata bestia rzuciła się na dwóch bandziorów i chyba tylko Szept mogła ocalić ich nędzne żywoty.
*
- Gdzie najpierw? Dobrze byłoby najpierw spotkać się z Ymirem. Będziemy wiedzieć, na czym stoimy – Devril mógł sobie mówić, mógł sobie rozmawiać i planować, bo alchemiczka się do niego nie odzywała, wciąż zła i rozgniewana za jego upór i wcześniejsze zachowanie. I byłaby milczała dalej, popadając w coraz to paskudniejszy nastrój, gdyby Devril nie przełknął dumy i nie podjął tematu.
- Char? Ja… odwykłem. Od tego, że ktoś się martwi i radzi dla mojego dobra… Trochę… dotąd po prostu byłem wolnym duchem i z grubsza robiłem to, co ja uważałem, że trzeba. Chcę tylko powiedzieć, że zareagowałem nieco zbyt gwałtownie. Zbyt gwałtownie – jeszcze chwilę milczała, po czym westchnęła ciężko, lekko przymykając oczy i pociągnęła za wodze, wstrzymując konia. No i co ona miała z nim zrobić? Martwiła się i chciała jak najlepiej, chciała żeby najpierw wyzdrowiał, odzyskał siły i nadgonił sprawy earlatu, a dopiero potem ładował się w kolejną przygodę. Ale on, gorąca głowa, chciał już, teraz, natychmiast.

draumkona pisze...

II
- Chciałam żebyś trochę odpoczął od przygód i potworów, zwłaszcza, że nie tak dawno omal od jednego nie umarłeś. Nie traktuję cię jak niedołęgi i starca, po prostu się martwię. I było mi przykro, bo jak ty kazałeś mi zostać to zostałam, a nie ładowałam się na konia – co prawda ona wtedy dopiero co się obudziła, ale ten fakt albo świadomie zignorowała, albo jej umknął. Poza tym i tak w końcu zrobiła po swojemu, choć nie dane było im się dowiedzieć czy gdyby nie plaga potworów to czy by została grzecznie w Drummor czy wynalazłaby inny powód by z zamku uciec – A jak odwykłeś… To znów się przyzwyczaisz – korzystając z tego, że jego koń stał tuż obok, sięgnęła dłonią jego dłoni, ściskając ją lekko, jakby chciała mu dodać otuchy – W końcu całe życie przed nami – uśmiechnęła się słabo, bo w głowie brzmiało to dużo lepiej, podobnie jak jej słaba przemowa, ale przynajmniej konflikt wyglądał na zażegnany.
*
- Może to jego notatki, ale pisały dwie osoby. Ględzi o jakimś stworze z innego wymiaru, kamieniu, kobiecie… Miejscami przypomina to pijacki bełkot. Zdaje się jednak, że w skarbcu miał coś naprawdę cennego oddanego na przechowanie i trochę spanikował, jak zniknęło. Na tyle, by zadrzeć z Pustką. Ktoś, kto powierzył mu ten cały depozyt musiał być nie byle kim… I chyba coś poszło nie tak, jak powinno. Wygląda na to… że nasi towarzysze z beczek to ofiary. Porąbany psychopata – wzdrygnęła się na samo wspomnienie zawartości beczek. Ciarki przebiegły po plecach elfki i Zhao miała brzydką ochotę wybiec stąd z krzykiem, ale potrzeba ta zostałą stłumiona w zarodku. Nigdy tego nie zrobi, bo Lu będzie jej to wypominał do końca życia, a nawet po życiu.
- Stwór, kamień… - mamrotała do siebie, sondując przy okazji teren w poszukiwaniu anomalii typowych dla Pustki i jej wejść – Kamień… ważny depozyt… - spróbowała sobie przypomnieć sam początek tej dziwnej misji, może na początku były jakieś informacje o których teraz zapomniała? Myśl kobieto, myśl. Co mogło jej umknąć? Czeluść? No w Czeluści podpiekła Lucienowi pośladki, bo… Darmar. Co mówił Darmar? Mówił coś, co wydawało jej się wtedy ważne….
- Darmar mówił coś o kamieniu. Ale nie wiem czy to to samo… Poza tym nie widzę w tym więcej punktów wspólnych. Chociaż Mroczny na pewno miał w tym jakiś cel. Może on zlecił tę misję, ale podając się za kogoś innego? Nie wiem… - dalej mruczała do siebie, skupiona na szukaniu śladów Pustki. Kalcifer milczał, kręcąc się gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia, szukając dokładnie tego samego co ona. I znalazł, choć nie dokładnie o to mu chodziło. Wejście do Pustki było dziwnie ustawione, jakby otwierało się na specjalny znak, czy komendę… Albo tylko pod czyjąś obecność. Najwidoczniej ktokolwiek wejście otworzył chciał mieć kontakt z demonami tylko w szczególnych okolicznościach. Czyli póki rzeczony duch czy demon nie zechce sam z przejścia wyjść, to mogą sobie tu siedzieć nawet i do usranej śmierci.
- Mam wejście – oznajmiła mu, po drodze tłumacząc też jak sprawa wygląda.

draumkona pisze...

Nie zdązył nic zrobić, magia pochłonęła go odcinając od własnego ciała, mrożąc i przyprawiając go o zawroty głowy. Gdyby nie to, że skuwało go zaklęcie pewnikiem padłby na bok bez życia, mamrocząc coś w mniej lub bardziej zrozumiałym języku. Akurat jak miała nadejść wizja to nie mogła objawić mu się w normalnej, elfiej postaci kiedy mógł jeszcze jakoś ją przyblokować, tylko teraz, kiedy był praktycznie bezbronny. Widział groby, wiele grobów porośniętych trawą i polnymi kwiatami. Ludzie, elfy i krasnoludy poległe w bitwie przeciwko najeźdźcy jakim była Wirginia, odwieczny agresor dobitnie przypominający o swoim istnieniu od czasu do czasu. Mogiły były w większości bezimienne, choć i zdarzało się parę takich na których nie dość, że było imię to jeszcze i kwiaty. Przechadzał się między nimi jako istota spoza czasu i przestrzeni, oglądając to wszystko, a jednocześnie jakby ogarniając umysłem wszystko to, co działo się wokoło i w dalekich krajach. Wiedział, że mimo tylu ofiar Wirginia wcale nie zagwarantowała sobie praw do ziem kerońskich, wiedział że ruch oporu został wykryty, a jego członków tropiono każdym możliwym sposobem. Wiedział, że elfy opuściły Atax udając się za wieże. Wiedział, że Antriksha była katalizatorem, że jej przebudzenie ośmieliło dotąd spokojnych Wirgińczyków do ataku. Kruchy rozejm poszedł w diabły, podobnie jak starania i poświęcenie jego bliskich i przyjaciół. Choć nie patrzył już na nagrobki wiedział co na nich znajdzie. Tam, pod koniec grobowej alejki, przy dwóch sosnach... Ich już nie było. Nie było earla Drummor, nie było Vetinari. Ale najbardziej bolała go strata magiczki, niedobrej, wrednej i krnąbrnej magiczki tak bliskiej jego sercu. Leżała tu, wraz z innymi dobitnie przypominając o tym, że on wciąż żył. Został na tym przeklętym świecie sam.
Czar zamrażający puścił, a on zamiast się rzucić spojrzał tylko smętnie na magiczkę. Ciało znów pochłonął czar, tym razem ten który gwarantował zmianę postaci. Zachwiał się, klapnął na tyłek, usiłując uporządkować w głowie to co przed chwilą zobaczył. Wizja była szokiem sama w sobie, a jej treść... Całe szczęście, nie był tak wykwalifikowanym jasnowidzem by widzieć to, co na pewno się stanie. Jego wizje miały sporo błędów, czasami całe były nieprawdziwe i w głębi serca gorąco wierzył w to, że nic z tego się nie sprawdzi. Ani Wirginia, ani potwór, ani tym bardziej śmierć bliskich mu osób.
- Czemu mnie powstrzymałaś? Zasłużyli na śmierć - chociaż nie wyjaśnił wcale dlaczego tak nagle zmienił zdanie, ani co takiego zrobili, że w ogóle chciał ich pozabijać. Z westchnieniem podniósł się ostrożnie, nie ufając jeszcze swoim nogom. Zawsze po zmianie postaci były jakieś dziwnie miękkie.
*
Char starała się nie pokazać nic po sobie. Wysłuchała do końca tego co mówił Ymir z dzielną miną, podziękowała mu za pomoc i to byłoby na tyle. Po wyjściu z kamiennego pałacu usiadła na ostatnim stopniu skalnych schodów, westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach. I co oni mieli teraz zrobić? Tunele były już przeszukane i to nie raz i nie dwa. Nie było ani śladu Szept czy Wilka... Nie było także ciał. Nic nie było. Krasnoludzccy tropiciele mówili też, że elfia para nawet nie dotarła do korytarzy z runami, nie było tam śladów bytności póki nie pojawili się oni ze swoimi podziemnymi bestiami do tropienia.
- Co ja mam teraz zrobić? - spytała bardziej siebie niż jego, choć myśl została wypowiedziana na głos. W głowie miała kompletną pustkę, nic. Nawet nie miała pomysłu co teraz mogą zrobić. Gdzie mieli ich szukać, skoro nie było po nich śladu? Co powinna zrobić? Może chronić Mer i jej dziedzictwo przed Starszymi? Ale to byłoby jawne przyznanie, że Wilk i Szept nie żyją... - I co ja mam tera zrobić...

draumkona pisze...

*
- To znaczy, że oprócz stwórcy, ani nic tam nie wlezie, ani nie wylezie? No to załatwione, spadamy stąd - posłała mu kose spojrzenie, bo ona ani myślała stąd iść. Potęzniejszy demon niż ten, kto wejście tworzył bez problemu przelezie i wtedy dopiero będzie kłopot. Poza tym portal był częściowo zapieczętowany więc nie powinno być problemu z jego zamknięciem. Wbrew temu co mówił Lucien, zamierzała dopiąc swego. Zbliżyła się do miejsca gdzie wyczuwała ewidentny przeskok mocy pomiędzy domem a Pustką i wymruczała pod nosem zaklęcie demaskujące. Oczom Cienia i Zhao ukazał się owalny portal, którego tafla falowała niebezpiecznie, jakby od gorąca, a po drugiej stronie widać było tylko puste, spieczone ziemie Pustki.
- Musze to zamknąć. Jak chcesz to sobie zejdź na dół i szykuj... - nie dane było jej skończyć. Portal zamigotał, pomieszczenie bardzo szybko zaczęło się nagrzewać, aż w końcu pojawił się duch. Duch całkiem prosty, imitujący starszego człowieka podchodzącego gdzieś pod pięćdziesiątkę - Cridan? - spytała, co by mieć pewność, w razie czego przestrzegając Kalcifera i szykując magię co by nie dać się zaskoczyć - To ty nająłeś Cienie?

draumkona pisze...

- Znikajmy stąd. Chyba nikt nie widział, ale ty się zmieniłeś, a ja używałam magii. Jeśli są bardzo przesądni, za takie coś można spłonąć.
- Ludzie są tacy prymitywni - burknął niepocieszony, wciąż zszokowany swoją wizją. Sprawdzi się? Wolałby żeby jednak nie... Lubił swoje życie i tych, którzy w nim występowali. Takiego końca nie życzył chyba nawet niedobremu Poszukiwaczowi, a co dopiero mysleć o mogile pod jakimiś sosnami dla Szept. Z daleka od Atax, od niego... Nie, musiał dać spokój. Nie może o tym myśleć.
- Jedźmy dalej, może trafimy na mieścinę czy coś żeby powiadomić radę i Charlotte. Pewnie już od zmysłów odchodzą - odruchowo, machinalnie wręcz poklepał szyje swojego siwka i wskoczył zwinnie na koński grzbiet. Poprawił jeszcze worek, co by nie spadł i ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku, mocno zamyślony. Wizja nie dawała mu spokoju.
*
- Char, to Szept i Wilk. Wpakują się w kłopoty, ale wyjdą z tego jak są razem. Ona nie pozwoli, by coś mu się stało, a on, by jej. Zniknęli, ale ktoś kiedyś zauważył, że elfi władcy znikają wyjątkowo często. Poza tym, Heiana mówiła, że Corvus jest cały. Pamiętasz, co się mówi o chowańcach? Może wyszli na powierzchnię? – słuchała go i choć słowa niosły ukojenie, to dziwny niepokój pozostał i wcale nie zamierzał tak szybko odpuszczać i sobie iść. Zgubiła ich trop, nie miała żadnych konkretnych informacji i w głębi ducha strasznie się o tę dwójkę bała. Byli zbyt ważni by tak pozwolić im sobie gdzieś jeździć. zbyt ważni nie tylko dlatego, że mieli koronowane głowy, ale ważni dla niej, jako po prostu Wilk i po prostu Szept. Temu kto zrobiłby im krzywde nie darowałaby wyklinając po dziesiąte pokolenie i nasyłając straszne klątwy. Nawet opłaciłaby Cienie żeby dopiekły temu kto ich skrzywdził. Ale najpierw musiałaby wiedzieć. Coś. Cokolwiek.
- Może ktoś ich uwięził w tunelach? Wiem, irracjonalne, bo byli gośćmi Dolnego króla, ale… może jest tu ktoś, kto mu nie podlega, bądź lekceważy jego zdanie czy ma w tym jakiś interes. Char? Spójrz na mnie. Znajdziemy ich - teraz wywołał jakis efekt. Char westchnęła znów, ale cofnęła dłonie, teraz splatając je ze sobą i wpatrując się w podłogę.
- Głębinowcy nie słuchają się Ymira. Mają go kompletnie gdzieś, bo według nich nie jest królem, nie według starych tradycji o których pamiętają tylko oni. I żeby było śmiesznie nie chcą nikomu zdradzić jakie to niby tradycje były, liczą na to że ktoś się domyśli co mają na myśli. Ale czy głębinowcy mogliby... zaraz. Jasne, że mogliby. Wystarczyłoby żeby Wilk czy Szept weszli na ich teren. A droga do run przebiega bardzo blisko "ich terenu" - podniosła się, czując jak wypoełnia ją nowa motywacja do działania - Wiem gdzie szukać.
*
- Nazywam się Cirdan… i nie wiem, czy nająłem Cienie. Nie za życia.
- Wiesz, że ci wyczyścili cały skarbiec?
- Lu, cicho bądź - ofuknęła go Iskra wiedząc jak kapryśne bywają duchy. Ten może był spokojny, ale to mogła być zmyłka by uśpić ich czujność. W końcu należał teraz do Pustki więc kto go tam wie... - kto cię zabił?
- Pytania... Pytania... - duch wydawał się szczerze rozbawiony, ale jednocześnie jakby jakis melancholijny. Zhao zachciało się spać - Nie ja nająłem Cienie. Nie wiedziałem o moim skarbcu, ale kto by się nie pokusił o jego opróżnienie kiedy już byłem martwy? I nie wiem droga elfko kto mi to zrobił. jeśli bym go spotkał... - temperatura w pomieszczeniu gwałtownie się obniżyła adekwatnie do usposobienia ducha tego miejsca. Iskra owinęła się szczelniej swoim płaszczem i bardzo starała sie nie szczękać zębami.
- Sam otworzyłeś portal?
- Nie. Zmusili mnie.
- Kto?
- Nie... Nie pamiętam... Wspomnienia z tamtych chwil są urywane, zamazane i niedostępne. Wiem, że chodziło o kamień...

draumkona pisze...

Głowa bolała, obroża dusiła. Ciałem wstrząsały drgawki, znak że już za długo siedzi w tej formie i niedługo zaczną się dziać rzeczy na które nie miał zbytnio ochoty. Zamrugał parę razy, mając nadzieję że chwiejący sie obraz znormalnieje, że ból głowy ustanie. Podniósł się chwiejnie, ruch powietrza zakotłował zastałymi zapachami. Krew. Tyle krwi... Gdzie on był? Co się do cholery jasnej stało? Jak znalazł się w tej głupiej zagrodzie? Podniósł spojrzenie w górę, szacując czy dałoby radę przeskoczyć. Może i by dało... Ale nie z takim małym rozbiegiem, a na sucho tam nie doskoczy.
- Co jest... - warknął do siebie, poirytowany łapą zadrapał posadzkę, łudząc się, że może się podkopie. I dopiero później zainteresował się otoczeniem. Nie potrafił zidentyfikować czy to lochy, czy piwnica, czy magazyn, czy jeszcze coś innego. Były cele, była krew, były worki na których ktoś porzucił Szept. Krew się w nim zagotowała, dwukolorowe ślepia błysnęły niebezpiecznie w półmroku. Skoczył i barkiem zasadził w kraty usiłując coś zrobić. Cokolwiek. Przecież ona tam zmarznie, kajdany przetrą skórę, zakażenie... I kto śmiał ją tak traktować? Niech on go tylko dorwie.
- Szept! - niektórych mogło zdziwić to, że zwierzak gada, ale Wilk nie tylko tym potrafiłby zaskoczyć w swojej obecnej postaci. Musi się tam dostać. Jakoś. Nim zwariuje, a do tego wcale daleko mu nie było...
*
Przeraziła si w tych tunelach nie na żarty. Głębinowcy zawsze byli zdradzieccy względem obcych, nie lubili ich i życzyli im otwarcie jak najgorzej. Gdzieś w głębi ducha spodziewała się takiego zagrania, ale co innego spodziewać się, a co innego zostać tak potraktowanym. Całe szczęście byli w miare dobrze zaopatrzeni i znaleźli wyjście. Już bała się, że zacznie wariować, jak to zwykle się działo w małych, ciemnych tunelach czy pomieszczeniach. Gdyby nie obecność Devrila zapewne poddałaby się własnym strachom i tam została, zbyt spanikowana by się ruszyć.
- Chyba jesteśmy… Bagna… - skorzystała z jego dłoni, w końcu jak dają to bierz, jak biją to uciekaj i w końcu stanęła na normalnej, miękkiej ziemi a nie na jakiejś głupiej skale. Śladem Devrila rozejrzała się wokoło, usiłując znaleźć jakiś punkt zaczepienia, czy cokolwiek co podpowiedziałoby jej gdzie są.
- Możemy być... wszędzie - stwierdziła w końcu po dłuższym milczeniu i taka była prawda. Było wiele nieoznakowanych i zapomnianych przejść do Dolnego Królestwa. Sprawnym ruchem zabiła komara i westchnęła. Ciężka sprawa - Chodźmy, bo zjedzą nas komary, może nieco dalej znajdziemy jakiś ślad, albo cokolwiek... co powie nam gdzie jesteśmy.
*
- Ten kamień, co o nim wiesz?
- Jest ważny. Miałem go pilnować. Przekazać...
- Ale komu? - wtrąciła znowu Zhao, ale duch złapał jedną ze swoich myślicielskich zawieszek. Lewitował w powietrzu z rękami splecionymi z tyłu i wyglądał na bardzo smutnego i rozczarowanego. Elfka już podejrzewała, że to koniec rozmowy, bo Cridan nie reagował na nic, aż w końcu sam z siebie się "odetkał", zachłysnął widmowym powietrzem i spojrzał na nich nieprzytomnie.
- Kim jesteście? Co tu robicie? To teren prywatny! Straż! - Iskra stanęła jak wryta, nie do końca pojmując zachowanie ducha. Co mu odbiło? zachowywał się tak jakby nadal żył... Dla pewności obejrzała się przez ramię, ale nikt cudownie nie wpadł do pokoju, żadne duchy straży też się nie pojawiły.
- Ty nie żyjesz - uświadomiła mu, choć nie była pewna czy to do byłego zleceniodawcy dotrze.

draumkona pisze...

Myślami przebywał zbyt daleko, skupiony na kratach i na sposobie ucieczki. Ignorował ich nieświadomie póki nie padły słowa o tym co zrobią z Szept. Łypnął to na jednego, to na drugiego, zły że wpakował ją w takie bagno. A mógł się powstrzymac od rzucania na tych dwóch, chociaż w zasadzie... Teraz im nie popuści. Jak tylko się wyrwie... Nie, stop. Nie może w taki sposób myśleć, bo jeszcze szybciej straci nad sobą kontrolę, a to nie prowadziło do dobrych rzeczy, wręcz przeciwnie. Tracąc kontrolę nie tylko rzuci się na tych typów, ale może też rzucić się na szept, a to było ostatnie czego by chciał. Pomachał łbem to w lewo, to w prawo usiłując się uspokoić, wyprzeć szeptające w umyśle głosy nakłaniające go do zjedzenia tych typków.l
- Myślę, że to najlepszy z interesów. Walka bestii i obsługująca zakładających się elfia sucz. Ciekawe, co przyciągnie większą uwagę? Nasza bestia ma zęby, panowie.
- Jak będziesz grzeczny, to może nawet w nagrodę pozwolimy ci wrócić do elfiej postaci i poużywać - podniósł łeb spoglądając na mówcę, spojrzeniem samym obiecując mu straszną śmierć, pełną bólu i mąk. Później się uśmiechnał. Ponuro, z jakąś dziwną nutą szaleństwa w spojrzeniu, szczerząc przy tym kły, pokazując co włożyła mu natura w paszczę. Podniósł zadek i zaczął krążyć wkoło celi, powstarzając sobie jak mantrę to, że nie wolno mu stracić kontroli, choć tak naprawdę już ją powoli tracił. Bestia wychodziła na każdym kroku, najpierw kiedy wyszczerzył pełen arsenał ząbków, teraz wyłaził z niego skołowany zamknięciem zwierz gdy tak krązył. Ktokolwiek otworzy celę, ktokolwiek zagrozi Szept będąc pewnym, że widok narażonej elfki go powstrzyma - szczerze się zdziwi.
*
Nyrax. Nie powinna marudzić, w końcu lepsze to niż dać się pożreć komarom, ale wszechobecny zapach ryby ją dołował i skutecznie odbierał chęć do czegokolwiek. Bardzo źle nastawiona do świata wyszła powęszyć, popytać, zebrać jakieś informacje. I nawet sie nie spodziewała, że los tak szeroko się do niej usmiechnie. Dotarła bowiem do plotek o jakimś dziwnym wilku, którego niektórzy przyrównywali do wilczarzy z legend i co jak co, więcej jej nie było trzeba by stwierdzić, że to musi być Wilk. Ucieszona, że cokolwiek znalazła zaczęła szukać Devrila, by przekazać mu całkiem dobre wieści. I wtedy los uznał, że koniec tego dobrego, dopadł ją pech i miejscowi rozbójnicy. otoczyli ją w ciemnym zaułku, paru ich było więc fizycznie nie miała szans. Musiałaby sie uciec do alchemii, ale to nie byłby dobry pomysł. I w tym postanowieniu trwała póki nie zaczął jej ktoś obmacywać, póki ktoś nie położył brudnych łaps tam gdzie nie powinien. Od razu poszła w ruch dekompozycja i zbój z ręki miał tylko krwawiący kikut. Następny poczuł jak to jest kiedy twoją nogę ktoś przemorfowuje na kawałek solidnego drewienka. Nie przewidziała tylko tego, że ktoś może skoczyć na nią z niewielkiego daszku nad nimi. Nie przewidziała, że ktoś może przyrżnąc jej w głowę, a tak własnie się stało. Wkrótce potem pochłonęła ją ciemność i brzydki zapach ryby.
*
- Weź go uspokój, bo ja mogę go co najwyżej jeszcze raz zabić.
- Nie wiem jak! - krzyknęła, uchylając się przed lecącym kałamarzem i książką. Cholera, powinna się spodziewać takiego zachowania. Powinna, a jednak nie przewidziała takiej ewentualności, ślepo wierząc, że duch okaże się dobry i pomocny i ogólnie rzecz biorąc kochany. W końcu taki staruszek... - Kalcifer! - znów krzyk, tym razem wzywający demona do niej. Płomyk stał się wyraźniejszy, powietrze w pokoju ociepliło się, przedmioty zawisły nieruchomo w powietrzu kiedy moc demona mocowała się z mocą ducha. Przez parę długich minut zapadła głucha, martwa cisza.
- Kalcif... - nie zdązyła cokolwiek dopowiedzieć, duch oprzytomniał, ale już nie krzyczał, znów patrzył na nich melancholijnie, zupełnie jakby nci się nie stało.
- Kamień? Kamień był ważny... Miałem go pilnować... Ona tak mówiła...
- Jaka ona?
- Ona... Kamień jest ważny. Trzeba go pilnować - i gadaj tu z takim.

draumkona pisze...

- Musisz z tym walczyć. Cokolwiek się stanie, musisz przetrwać. Nie dać się ogarnąć bestii. Proszę, walcz z tym. Proszę, cokolwiek zrobią, powiedzą… cokolwiek zrobią ze mną… nie możesz pozwolić, by to się stało - przystanął, spoglądając na nią. Jak miał niby nad sobą panować, kiedy był świadkiem takiego traktowania najcenniejszej dla niego osoby? Jak niby miał usiłować stłumić w sobie narastającą chęc ich rozszarpania na strzępy?
- Ty! Zobacz co nasza bestia potrafi. - doskonale. Sami tu wlezą a on nawet nie będzie musiał siłować się z tymi kratami. Poruszył się, jakby chciał krązyć dalej, ale ciało nie posłuchało dalej tkwiąc w miejscu. Szept, która była najbliżej niego mogła zauwazyć jak źrenice Wilka gwałtownie się rozszerzają, pochłaniając niemalże całą tęczówkę i znów wracają do normalnej wielkości. Trwało to mniej niż sekundę, ot, dyskretny, niemalże nie do wychwycenia znak przeskoku świadomości. Gdziekolwiek przebywał teraz Wilk, nie mógł panowac nad ciałem i nad tym co zrobi bestia.
- Węszyła. - podniósł łeb na dźwięk nowego głosu, zaintrygowany świezym zapachem. Gdyby był normalny, zapewne usiłowałby coś wymyślić, zamiast bez sensu krążyć przy kracie w te i we wte obserwując co robią. I na pewno rozpoznałby w nowej osóbce swoją siostrę, której już mijały efekty ogłuszenia i powoli wracała do siebie. Jęknęła, chciała dotknąć piekącej rany na głowie i odkryła, że na nadgarstkach ciążą jej dziwne bransolety. Zaaferowana żelastwem w pierwzej chwili nie zwróciła uwagi na to co się dzieje, dopiero gardłowy warkot wielkiego wilka wrócił jej zdolność racjonalnego myślenia.
- Sz... - chciała zawołać magiczkę, ale umilkła nie chcąc się zdradzać zbyt wcześnie z tym, że ją zna. Mogliby to wykorzystać. Zerknęła na Wilka, wskazując go nieznacznie podbródkiem, mając nadzieję, że Szept zrozumie jej nieme pytanie o stan brata i czy już pochłonęła go bestia.
*
- Opiszesz nam ten kamień?
- Był ważny. Bardzo, bardzo ważny. Ona zła. Bardzo, bardzo zła…
- To ona cię zabiła?
- Kamień. On ważny.
- Nie mów mu lepiej, że... - szybkim ruchem udała, że podrzyna sobie gardło. Spostrzegła, że duch zwariował dokładnie w chwili kiedy uprzejmie zawiadomiła go o jego śmierci - Powiedz mi, kto ci to zrobił? Kto kazał otworzyć portal? - duch nie był magiem, była tego niemalże pewna. Albo inaczej, nie był magiem jej pokroju. Poza tym gdyby był magiem to ściągnął by sobie demona i ten by go ocalił za jakąs straszliwą cenę i teraz bawiliby sie w odsyłanie czarcich pomiotów, a nie rozmawiali tak o z duchem. Ktoś... albo coś otworzyło mu portal, ale cena go przerosła. Albo też ktoś celowo użył go jako ofiary, dodatkowo kotwicząc tutaj, by w razie czego mieć z nim kontakt. Tylko... po co?
- Portal... Mówili, że tak trzeba. Kamień dobrze czuje się w pobliżu magii, tak mówili. Kazali otworzyć, otworzyli. Nie wiem. Nie pamiętam...
- A ludzie w piwnicy? W beczkach wina? Wiesz coś o tym? - no i Zhao zamiast kierować sprawę tak by jak najszybciej rozwiązać kwestię formalną kto się za niego podał i najął Cienie i kto dał mu ten przeklęty kamień, zaczęła pytać o rzeczy najmniej dla Bractwa istotne, czyli co to za biedacy trafili poćwiartowani do beczek. Duch nie wiedział. Patrzył na nią smętnie, aż zrobiło jej się go żal.
- Ludzie... Żyli tutaj ludzie. Dużo. Służba. Ale odeszli... Została tylko służąca. Zawsze robiła pranie. To ją uspokajało... - tak samo jak mówienie o niej uspokajało jego, co nie umknęło uwadze elfki. Coś między nimi musiało być. Albo może to ona była tą, która dała mu kamień? W końcu nie była dla nich zbyt miła i usiłowała zbyć jak najszybciej...

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zmarszczyła czoło. Była szansa, że znajdą kwiat ethral, o ile nie zbliżyli się za bardzo do wymarłej strefy.
-Znajdziemy go -powiedziała. Jej twarz miała poważny wyraz. Nie dodała na głos, że nie jest pewna, jak wiele czasu zajmą im poszukiwania.
-Ktoś powinien ze mna pójść, tak będzie łatwiej -odezwała się po chwili, przebiegając wzrokiem po twarzach pozostałych. Devril wydawał się chyba najbardziej opanowany z nich. Odrin nie mógł spokojnie usiedzieć na miejscu a Shivan nadal trzymał w rękach miecz i wyglądał, jakby jeszcze się nie zdecydował, czy ma kogoś poszatkować, czy rozpocząć taktyczną ewakuację.
-Nie, nie ty, bez obaw - zwróciła się Tiamuuri do młodego Fertnera - Domyślam się, że skierowabyś tę broń przeciwko pierwszemu stworzeniu jakie wyłoniłoby się z zarośli, nawet się nie zastanawiając. Masz przy sobie flet?
Shivan pokiwał głową. Cieszył się, że ciemność ukryła jego rumieniec. Czyżby aż do tego stopnia dawał innym odczuć, że tak słabo nad sobą panuje?
Chłopak poklepał bok, przy którym przytroczone miał dwie pochwy, większą, z której dobył miecza i mniejszą, kryjącą instrument.
-Jeśli coś pójdzie nie tak, przywołaj gryfa i zabierz Kolekcjonera gdzieś, gdzie będzie mógł otrzymać pomoc - poleciła Drzewna i przeniosła wzrok na Devrila - Ty mógłbyś pójść ze mną? Z ludzi chyba najlepiej potrafisz się tu poruszać.
I nie będziesz sprawiał kłopotów, pomyślała, ale to zostawiła dla siebie. To mogłoby zabrzmieć jak obelga.

draumkona pisze...

Char zaklęła w duchu widząc minę Szept. Stało się. Wilk oszalał i teraz ich wszystkich rozszarpie. Już chyba wolała robić jako kobieta do towarzystwa tych idiotów, niż zostać tutaj, na dole, gdzie oszalały basior mógł wydostac się ze swojej klatki i ich wszystkich pozabijać.
- Oto bestia. Nie karmcie go zbyt obficie. Głodny będzie jeszcze bardziej wściekły. - znów pokreciła głową, nie dowierzając w słowa własciciela. Basior nie był ewidentnie zainteresowany jedzeniem, szczątki tylko przetrącił łapą w jedną i drugą stronę i stracił nimi zainteresowanie, kładąc się w ciemnym kącie. To był dopiero początek.
Niecałe dwa dni później ciekawscy pasjonaci tego krwawego sportu zebrali się w specjalnie przygotowanej do walk sali. Czuli się bezpiecznie odgrodzeni od dzikich bestii, chociaż takie koguty czy dzikie psy nie były naprawdę dla nich zagrożeniem. Gwoździem programu był rzecz jasna Wilk. Schudł nieco, bo od akcji w celi nie dostał nic do jedzenia, w dodatku krzyki i wrzaski mocno działały mu na nerwy, a właściciel popełnił błąd zamykając go w jednej z klatek przy arenie, przez co sprytna bestia mogła dokładnie przyjrzeć się całemu ułożeniu pomieszczenia, szukając drogi na wolność. Czekał, aż go wypuszczą. A wtedy nie będzie się oglądać na cokolwiek.
Char w tym czasie, zgodnie z e swoim pobożnym życzeniem wypowiedzianym w myślach, skończyła jako "przynieś, podaj, pozamiataj", a w wolnym czasie jako ładna ozdoba osobistego haremu własciciela. Jak dotąd nikt się do niej nie dobierał, za co błogosławiła los i upraszała o więcej łask. Z niepokojem stała nieco za krzesłem właściciela, trzymając tacę z winogronami i czekając na wezwanie, oglądała to, co działo się nieco w dole, z niepokojem wypatrując brata i Szept.
*
- Ta służąca wchodziła do skarbca? Wiedziała, co w nim jest?
- Każdy wiedział, że jest tu skarb. Dlatego się najmowali. Nigdy ni płaciłem za wiele, więc szukali. A ja surowo karałem tych, którzy mylili się w swoich przypuszczeniach. Nie wiem czy weszła. Mnie nic o tym nie wiadomo, ale może udało jej się to, co nie udało się innym?
- Więc tym w beczkach się nie udało? - Iskra nie dawała za wygraną. Poza tym, gdyby rozwiązali tę sprawę mogliby przejśc do następnej, a białe pola układanki zaczęłyby się powoli wypełniać prowadząc ich do rozwiązania sprawy, na czym zależało zarówno jej jak i Lucienowi.
- Nie wiem nic o żadnych beczkach, mówiłem już - zirytował się duch i nieco zbladł. Zhao wystraszyła się, że zaraz z powrotem wchłonie go Pustka bo nie ma dośc sił by się tu utrzymać i w zasadzie miała rację.Zjawa zaczęła się stopniowo rozmywać, aż w końcu magia świadcząca o jego obecności całkiem zniknęła, a oni zostali sami.
- Nie zamknę przejścia. Nie teraz, będzie nam jeszcze potrzebny. Na razie proponuje zając si ta babą i wyciągnąć od niej kim jest. Może... gdyby dostała się do skarbca i znała drogę... Może to ona zabiła tamtych ludzi nie chcąc konkurencji? Co o tym sądzisz?

draumkona pisze...

Char zmarszczyła nos widząc jak kolejny pies rozszarpuje drugiego, tego słabszego, starszego, który tak czy inaczej miał małe szanse na przeżycie tej rundy. Jak oni mogli to lubić? Jak do cholery nazywać takie coś "sportem"? Przecież to nieludzkie... I podobno to elfy były barbarzyńcami piekącymi dzieci w piecach? Ludzie bywali doprawdy nieskończenie głupi, przynajmniej w niektórych przypadkach. Odwróciła głowę, przymykając oczy kiedy zwycięcki pies rozszarpywał przeciwnika na strzępy, a flaki latały na wszystkie strony, ochlapując co poniektórych krwią. Jak jeszcze troche tu postoi to puści pawia...
- Już niebawem walka bestii z piekła rodem! Obstawiajcie ludzi póki można, obstawiajcie póki czas! - usłyszała gdzieś w boku i tam też powędrowała spojrzeniem, byleby dalej od areny. Krzyczał jakiś chłopaczyna zachęcając do zakładów, nic ciekawego, więc powędrowała wzrokiem dalej, aż natrafiła na... Bogowie, chyba go nie złapali? Wszystko, tylko nie jego...
- Jeszcze jedna runda do finałowej walki! - usłyszała gdzieś w tle i całą sobą musiała walczyć by zachowac kamienną twarz i nie dać nic po sobie poznać. Mogliby coś zauwazyć, zwęszyć. W końcu była obserwowana. Nie tylko przez tępych osiłków z drewnianymi pałkami, którzy pilnowali służby, ale też i przez podstarzałych czy mniej zdolnych zboczków. W końcu niewiele miała na sobie, jakąś kolorową szmatę, która tak naprawdę niewiele zasłaniała i na pewno była kiedyś robiona na dziewoję z mniejszym niż ona biustem. Ku jej uldze, nie wyglądał jak więzień, bardziej jak pracownik. Przynajmniej tyle zdążyła wywnioskować nim właściciel nie ryknął, że chce winogron. Postapiła więc krok do przodu, podsuwając mu usłużnie tackę, znów zerkając w bok, tam gdzie jeszcze przed chwilą był Devril, a teraz już był zupełnie kto inny. Zniknął.
*
Kluczem do sprawy wydawała się być kobieta, którą po raz pierwszy zobaczyli podczas rozwieszania prania. Znali, pamiętali jej twarz i ton głosu, poza tym wytropienie jej po śladach jakich nawet nie zacierała nie było wyzwaniem dla dwóch Cieni. Znaleźli jej chatę jeszcze przed kolejnym zmrokiem, bo z willi wydostali się dopiero przed południem i to najpierw nieźle kombinując z zejściem po dachu, później szukając jeszcze paru rzeczy porzuconych w popłochu przed nocnym upiorem przez Zhao. Nie lubiła takich przesłuchań, nie kiedy pytany nie chciał współpracować jak ta kobieta, więc całą brudną robotę zostawiła Lucienowi. Ona usiadła sobie na taborecie i usilnie przyglądała się swoim paznokciom, ignorując to, co jej robił jednocześnie pytając o interesujące go informacje. Do magii nie chciała się uciekać, podobnie jak wcześniej obawiając się wykrycia.

draumkona pisze...

Wilk z zainteresowaniem obserwował trybuny, krzyczących ludzi, jakby oceniał wartość ich życia. Szepty magiczki ignorował, bo wątpliwe było by z jego słuchem tego nie słyszeć. Nie trafiło zupełnie nic, ani wspomnienia o Medrethu, o Mer, o nich. Nic nie wywołało pożądanej reakcji, jakiegoś przebłysku, że jego druga tożsamość wciąż tam jest i jest w ogóle po co go ratować. jakakolwiek reakcja była dopiero gdy go zapowiadano. Wtedy podniósł zadek a kiedy opadły kraty, wyszedł dostojnie na środek pola walki, mądrymi ślepiami oceniając znów trybuny. Wypuścili na niego wściekłe kundle, które w ferworze złości i agresji rzuciły sie na niego, ale on nie był zainteresowany walką. Unikał, skakał, trącał łapą, ale nie zabijał. Publika zaczęła wyć z oburzenia, właściciel wyklinał pod nosem. Aż stało się to, co podejrzewała Vetinari i zapewne nie tylko ona. Wilk rozpędził się i skoczył prosto na trybuny, teraz wcale się nie hamując i rozrywając kogo tylko napotka na swojej drodze. z niebezpieczną szybkością przebijał się przez tłumy zmierzając do właściciela. Char upuściła tackę i uciekła kiedy tylko nadarzyła sie okazja, niknąc gdzieś w tunelach. Tam własnie natknęła się na Devrila, na którego praktycznie się rzuciła, cała roztrzęsiona i wystraszona.
- Wilk... Wilk jest na trybunach, rozrywa na strzępy co mu w zęby wpadnie... - mówiła nieskładnie, co chwila sie oglądając, spodziewając się, że ktoś ją zaraz dopadnie - Amulet. Amulet... widziałam go...
*
- Pytanie, odpowiedź. Wtedy nie będzie bólu. Spróbujmy… Wiesz o ciałach w piwnicy, w beczkach?
Cisza.
- A może wiesz coś o kamieniu, który był w skarbcu, biedactwo? - podniosła nieśmiało spojrzenie, przyglądając się mu. Nie chciałaby żeby tak ją kiedyś potraktował. Nie chciałaby żeby kiedykolwiek ją tak traktował. Ta sztucznośc, wymuszona, aktorska czułośc w głosie i lodowate spojrzenie... Aż się wzdrygnęła. Na szczęście, dla niej Lu był ciepły. Czasami kochany. No... Przynajmniej większość czasu taki był.
Służka nadal uparcie milczała, choc igły pod paznokciami sprawiały jej nieziemski ból. Zagryzała wargi, piszczała, tłumiła krzyk, ale nadal nie było to co co chciałby usłyszeć Lu. Nie była Solaną, nie potrafiła tak stanąć przy Poszukiwaczu i proponować mu nowe pomysły na drobne tortury. Ją cierpienie osób trzecich bolało, bolało póki rzeczone osoby trzecie nie zagrażały jej bliskim.

draumkona pisze...

- Nie wiem, czy to cokolwiek pomoże. Nikt do niego nie podejdzie. Słyszysz, co on tam robi?
- Są inne sposoby. Gdybym nie miała kajdan... - odruchowo spojrzała na pozdzierane ze skóry nadgarstki. Kajdany trzymały się nadzwyczaj mocno i nawet kiedy usiłowała je ściągnąc to nie odnosiła żadnego innego skutku jak tylko kolejne rany.
- Prowadź - miała ochotę go uściskać, schowac się w objęciach arystokraty i poczekać sobie aż wszystko co złe się skończy, ale takim postępowaniem na pewno nie przyczyniłaby się do poprawy sytuacji Wilka. Wobec tego ograniczyła się tylko do szybkiego wyminięcia Devrila i szybkim krokiem skierowała się gdzieś w boczne odnogi tunelu, prowadząc krętymi i wąskimi korytarzami, aż trafili do niewielkiego gabinetu urządzonego z takim przepychem, że aż głowa bolała. Wszystko tu było złote, albo obwieszone ciężkimi, wielkimi klejnotami, w powietrzu unosił się duszący zapach zbyt słodkich perfum wymieszany z kadzidłem. Char pomachała dłonią usiłując jakos rozgonić zapach i błyskawicznie dopadła do biurka, nie bawiąc się w grzeczne wyłamywanie zamka, po prostu wyrywając z niego szufladę. Jej zawartość wysypała się na ziemię, a wśród nich niewielka szkatułka.
- To w tym trzyma gwiazdę. Ale nie wiem gdzie jest klucz, a tak małego wytrycha nie skołuję... Spinką otwierać nie umiem - innymi słowy, cała nadzieja w nim, w Duchu. Pochyliła się i podniosła pudełeczko, trzymając je w drzących dłoniach, usiłując się jakoś uspokoić.
*
- Będzie mi potrzebne żelazo. Jak je znajdziesz, połóż na ogniu, niech się nagrzeje. I jakieś obcęgi. I dobry nóż - skinęła głową, podniosła się z taboretu i zaczęła przetrząsać pomieszczenie, powtarzając sobie jednoczesnie, że Lu dał jej szansę na spowiedź. Gdyby miała choć ciut oleju w głowie powiedziałaby wszystko co wie nim pierwsza igła wbiłaby się pod paznokieć. Sama była sobie winna. Podczas przetrząsania szafek trafiła na cały zestaw noży, mniejszych, większych, średnich. Arsenał godny dobrego zabójcy a nie jakiejś praczki. W milczeniu podała pasmo skóry owinięte rzemykiem Lucienowi, a kiedy rozwinął materiał jego oczom ukazał się cały znaleziony przez Zhao zestaw. Niedługo później znalazła coś, co przypominało pogrzebacz do kominka, który trafił do ognia. Obcęg niestety nie znalazła, ale była za to motyka. Gdyby ją nagrzać do czerwoności, pewnikiem można by zdzierać za jej pomoca skórę, więc też trafiła do ognia, przynajmniej metalową częścią, a Zhao stanęła przy Cieniu, obserwując co ten robi, a jednocześnie zachodząc w głowę jak wyciagnąć z tej kobiety cokolwiek. Arsenał noży był już mocno podejrzany i nie było mowy o tym by zostawić ją w spokoju.

draumkona pisze...

Odetchnęła kiedy okazało sie, że chociaz on potrafi cokolwiek w tej sytuacji zdziałać. Znalezisko okazało się całkiem spore, bo prócz amuletu były tam również obrączki tamtej dwójki, pierścionek Szept... i jej pierścionek. No tak, przecież już go nie miała kiedy się obudziła, ale zbyt zaaferowana zagrożeniem własnego życia i stanem jej brata nie miała nawet czasu by pomyślec o tym gdzie jej jedyna ozdoba. Uśmiechnęła się lekko, niemalże się rumieniąc kiedy Dev wsuwał pierścionek tam, gdzie jego miejsce.
- Ostatnimi czasy za często opuszczał mój palec - poskarżyła się niby to urażonym tonem i byłaby bawiła się w najlepsze, kompletnie zapominając o niebezpieczeństwie, gdyby nie rozpaczliwy krzyk kolejnej ofiary Wilka - Pośpieszmy się - natychmiast spoważniała, wyprowadzając Wintersa z gabineciu, znów niknąc w skomplikowanej sieci korytarzy i przejść, bezpiecznie przeprowadzając go na główny korytarz. Teraz z kolei on musiał przejąc prowadzenie, bo ona nie miała pojęcia gdzie szukać magiczki. Dłuższą chwilę biegli korytarzem, aż dotarli pod klatki. Wściekłe psy rzuciły sie do krat warcząc, ujadając i gryząc metalowe pręty, a gdzieś tam, wśród nich, na podłodze leżała magiczka.
- Cholera - Char dopadła do niej, brzydko obmacując, szukając rany. I znalazła. Niegłęboka, ledwie dźgnięcie, ale bez pomocy umrze - Szept, Szept słuchaj! Mamy amulet, możemy zakończyć to szaleństwo. Tylko weź nie umieraj...
*
Sól nie była problemem, znalazła ją w niewielkim pojemniczku przy głównym palenisku, razem z pieprzem i paroma innymi przyprawami. Nic prócz soli by się jednak Cieniowi nie przydało, więc przyniosła tylko jeden pojemniczek. Później zajęła się organizowaniem wody, bardzo starając się by nie używać magii. Przesiedzieli tu już trochę czasu, na dworze znów ciemniało, poza tym zrobiło się zdecydowanie zimniej niż dotychczas więc o zimną, lodowata wodę wcale nie było trudno, wystarczyło parę wiader postawić przed chatą. Z wrzątkiem musiała się nieco namęczyć, rozpalić główne palenisko i nad nim zawiesić wielki kocioł, nanieść wody i ja zagotować. Chwilę nawet rozważała dosypanie tam soli, ale finalnie pozostawiła to w gestii Luciena. Największym wyzwaniem okazał sie olej, którego nie mogła znaleźć, ani krztyny, ani odrobiny.
- Woda się gotuje, niedługo dojdzie. Oleju nigdzie nie ma, więc idę poszukać. Może znajdę ci też te obcęgi... - mruknęła, przerywając mu na chwilę zabawę w kata. Zaryzykowała szybkie spojrzenie na ich ofiarę i poczuła się naprawdę dziwnie. Dobrze, że jej nie kazał takiego czegoś robić - Niedługo wrócę - obiecała jeszcze i wyszła z chaty.
Wróciła po niedługim czasie, niosąc cały wielki baniak oleju i obcęgi, które to musiała upchać do torby żeby mieć jak je przenieść bo obie ręce zajęte miała baniakiem. Tak wyposażony Lucien mógł się bawić do woli i do upadłego.

draumkona pisze...

- Char, opatrz jej to, zawiń czymś - skinęła głową, oddarła kawąłek materiału ze swojej tuniki i zaczęła jakos opatrywac Szept w miare możliwości, usiłując ja jeszcze uspokoić. Wszystko to dopóki Devril nie uznał, że pójdzie na samobójczą misję założenia amuletu. Podniosła się gwałtownie, kompletnie spanikowana i spojrzała na niego tak, jakby oznajmił jej, że woli panów.
- Trzeba mu założyć amulet. Ona nie da rady tego zrobić. Spróbuję…
- Oszalałeś?! To samobójstwo! Nie jesteś Szept żeby sobie ot tak do niego podchodzić! Na mnie dmuchasz jak na jajko a sam chcesz mu się władować do paszczy?! A pomyślałeś co będzie jak się na ciebie rzuci?! W kajdanach ci nikt nie pomoże, więc umrzesz sobie tutaj, w tym śmierdzącym rybami miejscu. Tego chcesz? Chcesz zostawić mnie i Tullię samą, bo chcesz zgrywać bohatera? Nie Devril, nigdzie nie pójdziesz. Po moim trupie.
*
Skrzywienie w temacie Cienia doprowadziło ja do tego, że na widok nagiej służki zaczęła się zastanawiać czy czasem się za nią nie zabrał... W końcu może jak nie ból, to zbeszczeszczenie jej ciała coś da? Wzdrygnęła się na samą myśl, odkrywając że bardzo by nie chciała żeby tak sobie poczynał, nawet na misji, nawet torturując ich potencjalnego dostawcę niezbednych informacji. Znów trafiła na swój taboret, obserwując jego technikę, aż krzyki i jęki kobiety przyprawiły ją o piekielny ból głowy. I już miała powiedzieć, że użyje magii bo to nie ma sensu, kiedy nagle...
- Zostaw! Zostaw mnie potworze! Powiem wam! - w końcu się złamała, a Zhao odetchnęła z ulgą. Co jak co, ale nie chciała skończyć z migreną na dobranoc.
- Gadaj - burknęła zimno, bez cienia współczucia, zupełnie jak nie ona.
- Znam... Wiem gdzie jest skarbiec.l.. - i tak zaczęła się długa opowieść o tym jak znalazła drogę do skarbu i jak pozbyła się tych, którzy przypadkiem nakryli ją na wybieraniu kosztowności z piwnicy. Ponadto okazało się też, że w beczkach leży zarządca budynku, kucharka i bękart Cridana, ale jak na złość o kamieniu nic nie wiedziała. Dalsze przypiekanie i rwanie skóry nie dało żadnej nowej informacji o tym co interesowało ich najbardziej, praczka zaczynałą odchodzić do tematu aż w końcu straciła po raz kolejny przytomność. Iskra milczała, zaciskając wargi w wąską kreskę, bijąc i gryząc się z własnymi myślami. Nie dowiedzieli się wiele.
- I co teraz? Powtarzamy męki bo może coś powie ciekawego, czy dajemy spokój? - ona osobiście nie znała się tak bardzo na torturach jak Cień, nie mogła więc określić czy praczka znów kłamie czy naprawdę już nic nie wie.

draumkona pisze...

Stała przy Devrilu, nadal wzburzona i bardzo zła, że wpadł na tej głupi, wariacki pomysł i jeszcze chciał go realizować, samobójca jeden. Pewnie, do zadań samobójczych to on był pierwszy, szkoda tylko, że nie pamiętał, że teraz ma rodzinę, kogoś kto będzie na niego czekać aż wróci z kolejnej szalonej misji ruchu, czy innej równie świetnej czynności. Aż sobie zaklęła pod nosem, nie mogąc powstrzymać zirytowania. Wszystko to jednak zniknęło kiedy basior zaczął kłapać zębiskami i jeżyć sierść na grzbiecie. Char przysunęła się do krat, ściskając je mocno aż pobielały jej kostki. Modliła się w duchu do wszystkich znanych i nieznanych jej bogów by jakoś sprawili, że ten jej nie zeżre, nie rzuci się na Szept. Bo jeśli nie ona mu założy amulet... to po prawdzie nikt tego nie zrobi. Będą zgubieni.
- To się nie uda. - zignorowała jego pesymistyczne nastawienie, z pełnym napięcia spojrzeniem wpatrując się w tamta dwójkę. Magiczka podeszła już całkiem blisko, brakowąło jeszcze paru kroków, ale te były kluczowe. Jeśli miał sie rzucić to teraz, kiedy potencjalny obiadek był tuż pod nosem.
- To się nie uda.
- Oj cicho. Jak tak będziesz psioczył, to na pewno się nie uda. Trochę wiary... - w tym momencie basior już miał się rzucić magiczce do gardła, ale ta w ostatniej chwili dopięła amulet do zawieszki na szyi elfiaka. Bestia zaskomlała, kuląc się i uciekając od niej do kąta, tam dostając ataku drgawek. Malał w oczach, aż w końcu skończył na posadzce w elfiek postaci, kompletnie roztrzęsiony, nie mogąc zrobić kompletnie nic. Ciało odwykłe od tej postaci nie rozumiało jego działania, chciał się podnieść, ale zamiast czterech łap miał dwie nogi. Jęknął, czując się trochę jak ryba nagle wyjęta z wody, spróbował się przewrócić na bok, albo chociaż na plecy, ale nie dał rady.
- Udało się... - szepnęła Vetinari sama do siebie, osuwając się na ziemię, wciąż przytrzymując się krat. Całe napięcie z niej opadło tak nagle, że zabrakło jej sił by stać. Patrzyła tylko jak magiczka dopada do jej brata, jak usiłuje coś z nim zrobić, postaiwć na nogi, sprawdzić czy świadomośc nie ucierpiała na tak długim pobycie w wilczym ciele - Udało się. - powtórzyła, tym razem pewniej.
*
- To twoja misja, ty decydujesz. Jeśli chcesz znać moje zdanie, nie powie nam już nic ważnego… Ale nie powinniśmy zostawiać kogoś, kto może nas rozpoznać, albo zdradzić komuś trzeciemu - dla niej było to trochę dziwne i zdecydowanie mało ludzkie, że decydowali o jej życiu bądź nieżyciu, gdy ona leżała sobie obok. Co prawda nieprzytomna, ale kto ją tam wiedział czy czasami nie udawała...
- Więc ją dobij. Chałupę puścimy z dymem, żeby nie było dowodów a sami przeniesiemy się gdzieś bliżej slumsów. Tam się najmie coś na noc i rano zaczniemy szukać informacji o szefach tutejszego przestępczego światka - wyglądał na zmęczonego, dlatego uznała że lepiej będzie odpocząć chociaż tą część nocy i może nawet ranek. Był twardy, owszem, tego mu nie mogła odmówić, ale wiele godzin tortur, ciągłego powtarzania procedur i tych samych pytań... To musiało męczyć. Chciała go dotknąć, pogłaskać po szorstkim policzku, ale nie miała pewności, że jej nie odtrąci. Trochę się bała. Trochę mocno, zwłaszcza po tym co widziała tutaj.
- Zajmę się podpalaniem - a mówiąc to, miała rzecz jasna na myśli Kalcifera. Demon był cały czas przy niej, choć w większości czasu niewidoczny. jego natura był ogień, on był ogniem, więc wystarczyło by tylko wniknął do pomieszczenia, przeleciał nad słomianym dachem by ten zajął się ogniem. Mieli mało czasu. Choć chata była na uboczu, władze miasta nie pozwolą sobie na rozprzestrzenienie się pożaru.

draumkona pisze...

- Wasze. Odzyskałem. Lepiej ci już? Trochę nas postraszyłeś swoimi ząbkami - w nagrodę otrzymał tylko naganne spojrzenie elfiaka, któremu wcale do śmiechu nie było. Co innego oglądać z boku jak bestia rozszarpuje ludzi a co innego czuć ich krew w ustach. Aż mu się zrobiło niedobrze od tych wyrzutów sumienia. No i co najważniejsze, niemalże rzucił się na Szept. Gdyby choć sekundkę później wyciągnęła dłoń by zawiesić mu amulet to byłoby po niej. A on nie mógłby nic w tym temacie zrobić prócz biernej obserwacji.
- Daj mu spokój - Char szturchnęła swojego narzeczonego w ramię. Może próbował jakoś rozładować napięcie, pożartować żeby poprawić mu humor, ale to nie odnosiło pożądanych skutków. Podejrzewała, że lepiej byłoby zostawić ich samych. Wilk najwidoczniej nie miał ochoty na towarzystwo kogoś innego niż Szept.
- Trzeba się tego pozbyć.
- Tak, właśnie. Choć, panie wytrychowy, może coś poradzisz - to mówiąc złapała go za rękę i wyciągnęła z pokoju elfich władców. Devril został wciągnięty do ich pokoju, tego tuż obok. Char z westchnieniem opadła na nieco twarde łóżko, ale było to zdecydowanie wygodniejsze niż ziemia jaką serwowali jej w tamtych podziemiach. Spojrzała na swoje pozdzierane nadgarstki i błyszczące bransolety. Niby dziurkę do klucza miały, ale... czy to nie byłoby za proste? Chociaż skoro on potrafił otwierać nawet spinką, to czy jakieś tam kajdany mogłyby mu się oprzeć? Tak czy inaczej, zawsze dobrze było spróbować.
Wilk odwrócił z trudem głowę, zerkając na leżacą na drugim łóżku magiczkę. Gdyby chciał do niej iśc miałby do przebycia spory kawałek. Biorąc pod uwagę, że ciało nadal nie do końca go słuchało i generalne osłabienie... zczołgał się z łóżka, uznając, że nic go nie powstrzyma. Dojście do jej posłania trochę mu zajęło, po drodze parę razy zaliczył zderzenie z podłogą i leżał tak, jakby miał już sie więcej nie podnieśc, ale za każdym razem jednak podejmował wyzwanie i czołgał się dalej, aż osiągnął swój cel.
- Szept? - nie chciał jej nastraszyć, nie po raz kolejny. Podniósł się na kolana, rekami oparł o materac nie mając sił na cokolwiek innego - Śpisz?
*
Obserwowała go z niepokojem, idąc tuż u jego boku w tę ciemną noc. Za nimi słychać było krzyki ludzi, dzwonki bijące na alarm. Mieszkańcy dzielnicy zwozili wodę na koniach specjalnie wyposażonych w spore bukłaki. Panował kompletny chaos, więc dyskretne ulotnienie sie nie było wcale trudne. Jej niepokój wcale nie zniknął kiedy znaleźli się w gospodzie. Siedziała znów na taborecie, tym razem obserwując jak ściaga z siebie ubrania i ładuje się do balii z gorącą wodą. Potem dopiero naszła ją refleksja. Przecież go znała. Znała go jak nikt inny, wiedziała kogo bierze sobie za męża i wiele razy miała dowód na to, że jak traktował innych a ją... to były dwie odmienne rzeczy. Pan misja nie zbierałby dla byle kogo korzonków po Medrethu i trząsłby się nad rozerwaną nogą. Nie tak jak trząsł sie nad nią. A kiedy ścigała ją Czarna Ręka... mimo przynależności i powinności wobec Bractwa nie zrobił jej krzywdy. Nie powinna się go bać. Nie miała ku temu podstaw.
- Chcesz mydło, brudasie? - zagadnęła, pogodniejszym tonem niż dotychczas, bez niepokoju jaki towarzyszył jej jeszcze chwilę temu.

draumkona pisze...

Obruszyła się, jak dziecko któremu według niego niesłusznie się zwraca uwagę. Myślała o magiczce, wiedziała że i ona może się go bać, ale wiedziała też, że Wilk jej nie skrzywdzi, co najwyżej będzie chciał się wytłumaczyć, jakos odzyskac utracone zaufanie. Nie zrobi jej nic złego, nie kiedy był w elfiej postaci.
- Może to nim wstrząsnęło, ale nie tylko nim.
- Myślisz, że o tym nie wiem? I jesteś niedobry - wytknęła mu, nie precyzując jednak o co chodzi. Ze swojej półleżącej pozy wodnej nimfy przeszła do siadu i z westchnieniem spojrzała znów na dłonie. Bransolety były cztery, dwie na nadgarstkach i dwie na kostkach, choć alchmik był groźny tylko wtedy gdy miał wolne dłonie. Cóż... Dobrze, że założyli jej bransolety a nie ucięli rąk, albo nei połamali. Takie skutki byłoby zdecydowanie cięzej usunąć niż kajdany.
- Chcesz spinkę? Mam jeszcze jedną, ale nie wiem czy tym dasz radę... Znaczy nie, żebym w ciebie wątpiła, ale sam wiesz... - wytłumaczyła się szybko, nie chcąc zostać źle zrozumianą. Bo przecież nie chciała go urazić, nei chciała się kłócić ani nie chciała żeby dalej jej tłumaczył jak niesfornemu dziecku, że nie tylko Wilk jest tu poszkodowanym.
*
Nie umknęło jego uwadze to jak sie uwadze i zrobiło mu sie przykro. Przecież nigdy by jej nie skrzywdził, nie z własnej, nieprzymuszonej woli. I już nawet obejrzał się na swoje łóżko, porzucone w dalekim drugim końcu pokoju, gotów odejśc i dać jej spokój. Czas na przemyślenie. Wystarczył jeden ruch by go powstrzymać. Jeden drobny gest kiedy dotknęła jego dłoni wystarczył, by miał siłę tu siedzieć następny tydzień i jej pilnowac jak wierny piesio.
- Powinnam, ale nie mogę. Chodź do mnie.
- Nie wiem czy dam radę. Nie czuję zbytnio nóg - mruknął, z wyrzutem spoglądając na dolne kończyny, jakby te były wszystkiemu winne. Dopiero później doszło do niego, że przecież ma jeszcze ręce. Silne, mocne, które czuł doskonale, każdy mięsień, każde nadwyręzone ścięgno. Podciągnął się i władował mało elegancko do nieswojego łóżka, od razu obejmując magiczkę, wtulając nos w kasztanowe kosmyki. Jej zapach koił, obecność łagodziła ból i obawy. Niczego nie trzeba było mu więcej.
- Nie chciałem cię wystraszyć .
*
- Chcę. Przydałby się jeszcze jakiś ręcznik. I ktoś, kto umyje mi plecy - zaśmiała się cicho pod nosem, podnosząc zadek z taboretu i przegrzebując szafeczki komody w poszukiwaniu mydełka. Znalazła je po krótkiej chwili, wielką, szarą kostę, tak bardzo kojarzącą się jej z wielkimi, białymi prześcieradłami suszącymi się na sznurkach w wioskach. Podała je grzecznie Cieniowi żeby się brudas namydlił, rozejrzała się też za czymś w rodzaju gąbki, ale jedyne co znalazła to szorstka ścierka. Musiała wystarczyć.
- Może jeszcze mam się rozebrać i usiąść grzecznie za tobą żeby ci te plecy umyć? - niby pół żartem, niby pół serio, ale właściwie to czemu nie? Co prawda wiedziałą czym to się skończy, no ale... Coś im sie po tym parszywym dniu należało.

draumkona pisze...

Siedziała, cierpliwie obserwując jego poczynania. Gmerał w zamku i gmerał, aż jej trochę noga ścierpła, ale nie poskarżyła się ani słowem. Nawet nie zrobiła miny, nie skrzywiła się ani nie syknęła, mimo tego, że tam też miała startą skórę. Co prawda nie aż tak jak na nadgarstkach, ale zawsze był to jakiś dyskomfort. Musiało minąc sporo czasu, bo już chciała zaproponować by poszli do jakiegoś kowala by to dziadostwo ściągnął, kiedy nagle usłyszała magiczny chrzest, jaki zwykle wydobywał się z otwartego zamka. Uniosła brwi, szczerze zaskoczona obserwując jak Devril delikatnie uwalnia jej nogę z bransolety. Zaraz potem na linie ognia poszła druga bransoleta i tu był już sprawniej. Najwięcej problemów zaś było przy dłoniach, tam skóra była mocno zdarta, miejscami nawet do krwi. cieniutkie strupy zrywały się przy każdym ruchu bransoletą i Char musiała mocno zaciskać zęby żeby nic nie powiedzieć. Finalnie była wolna. I to tylko dzięki zasługom młodego earla.
- W końcu wolna - dotknęła palcami podrażnionej, nieco zakrwawionej skóry i syknęła. Zupełnie jakby się nie spodziewała, że będzie boleć. Spojrzenie z rąk przeniosła na niego, uśmiechając się - I co ja bym bez ciebie zrobiła? Dalej latałabym w tych bransoletach, a tak, dzięki tobie i twoim nadludzkim umiejętnościom otwierania zamków tylko za pomocą spinki jestem wolna - przysunęła się bliżej niego i musnęła wargami policzek arystokraty w geście podziękowania.
*
– Przepraszam. Przepraszam. Gdybym nie powstrzymała cię nad jeziorem, nie doszłoby do tego. Przepraszam. Nie powinnam była cię zamrażać. Nie musiałbyś przez to przechodzić. Nie musielibyśmy – leżał tak, kompletnie zszokowany, niemalże dostając zawału. Ona go przepraszała? Ona? Jego? Przecież... Przecież to on zawinił, zawalił na całej linii dając się tak po prostu wyprzeć wilczej świadomości, poddając się krwawej dyktaturze. Długo milczał, nie mogąc dobrac odpowiednich słów by jej odpowiedzieć.
- Ale... To ja powinienem przepraszać, nie ty. Gdybym się zachowywał można by było inaczej to rozegrać... Nie pobiliby cię, nie oberwałabyś nożem... - pokręcił nieznacznie głową, na tyle ile mógł nie burząc jej spokoju i wygodnego ułożenia ciała. A on myślał, że to koniec, że powie... No jak miałaby żyć z takim potworem jak on? Jak miałaby kochać kogoś takiego?
- Myślałem, że chcesz odejść... Jestem potworem... - wyznał cichutko, bojąc się usłyszeć to nawet z własnych ust.
*
- Możesz. Ale wolałbym, żebyś usiadła przede mną, nie za mną - prychnęła, niby to bardzo obrażona jego bezpośredniością, a tak naprawdę odkrywając, że w istocie zna go jak nikt inny. Wiedziała, że coś takiego powie, no mogłaby się założyć o swojego lewego cycka. Ale czy jej to przeszkadzało? A gdzieżby. Jej się to jeszcze podobało, bo choć znała odpowiedź jeszcze nim zadała pytanie, to gdy odpowiadał wciąz czuła ten sam dreszczyk jaki towarzyszył jej kiedy byli w Dolnym Królestwie, kiedy pierwszy raz skończyli w łóżku.
- Tobie też mogłaby się przydać kąpiel.
- Już nie czaruj, dobrze wiesz, że i tak skończymy razem w tej wannie - i pokaz był, owszem. Z tym, że pierwszy ciuszek jaki zdjęła, rzuciła mu na twarz, w tym czasie błyskawicznie się rozebrała i wślizgnęła do wanny nim zdołał uwolnić się z lepiącej się do twarzy koszuli elfki. Zanurzyła się jeszcze wredna franca po sam nosek, co by sobie nie pooglądał za dużo.

draumkona pisze...

- Przemyjemy to. Potem odkazimy i zawiniemy, żebyś nie urażała tego przy każdym, najmniejszym ruchu.
- Ale to nic... A ty? Tobie nic nie jest? - zainteresowała się nagle, zdając sobie sprawę, że skoro zachęcał do zakładów to pewnikiem też się najął. A jeśli zrobił coś nie po myśli dozorcy... Mógł miec jakieś rany. Albo siniaki, czy cokolwiek innego. A nie chciałaby żeby przedkładał jej dobro ponad własne.
- Przyznaj się, myślałaś, że mi się nie uda.
- I tak i nie. Ale to trochę skomplikowane... - zastanowiła się chwilę, obserwując go jak szuka potrzebnych mu rzeczy po pokoju, usiłując wyłowić z myśli to, co chciała mu przekazać i jednocześnie ubrać to w takie słowa, by nie wyszedł z tego jeden wielki bełkot - Cokolwiek byś sobie przedsięwziął to twierdziłabym, że ci się uda. Tutaj też twierdziłam, że się uda, ale... Co innego mieć do tego narzędzia, a co innego robic na żywioł spinką do włosów. Poza tym, te zamki sa piekielnie trudne, więc byłam ciekawa jak to się skończy. A poradziłeś sobie doprawdy śpiewająco i gdybym była twoją nauczycielką to wpisałabym ci nawet pozytywną uwagę do dzienniczka, wiesz? - jak to powiedział kiedys ktoś mądry, komplementów nigdy dość. Zwłaszcza, że lubiła mu sprawiać przyjemność, czy to gestem, czy słowem.
– Może szczypać.
- Ałłł... - syknęła. Zaskakującym było, że przy nim syczała i mamrotała pod nosem dziwne rzeczy tylko kiedy przemywał drobne ranki, a w twierdzy znosiła cały zestaw tortur bez najmniejszego krzyku czy piśnięcia. Rzecz jasna do czasu, ale swoim milczeniem potwornie irytowała Escanora - Boli - poskarżyła się jeszcze, chcąc wysepić jakieś zadośćuczynienie.
*
- Ale wiesz… odnośnie obrączki i pierścionka…- znów niemalże przyprawiła go o zawał. Bo może jednak zmieniła zdanie mimo deklaracji sprzed paru chwil? W końcu zawsze miała prawo się rozmyślić... - oni je zabrali, jak tylko rozpoznali mithril – odetchnął w duchu, nie dając po sobie tym razem poznać, że kiedy zaczęła to zdanie jego serce stanęło, jakby wyczekiwął wyroku decydującego o jego życiu bądź nieżyciu.
- Chyba będziemy musieli znowu odwiedzić jubilera. Głuptas. Ja, ten potworny czarny mag, cię kocham i twój futrzasty problem mnie nie odstraszy.
- Jubiler raczej nie chciałby nas widzieć, a już na pewno nie w towarzystwie Devrila - to mówiąc sięgnął do kieszeni, gdzie uprzednio upchał biżuterię. Teraz wyjął ją, delikatnie wsuwając pierścionek i obrączkę tam, gdzie być powinny. Na palec magiczki, przy okazji muskając wargami wierch jej dłoni. On sam tęz się zaobrączkował rzecz jasna, żeby nie było żadnych wątpliwości - Jak tylko moje ciało zacznie się słuchać to zrobię coś z tymi otarciami i raną po nożu. Na razie nie jestem w stanie pomóc, moge tylko zaszkodzić.. - posmutniał znów, dręcząc się tym, że nie dośc, że przez niego tyle wycierpiała to teraz jeszcze nie mógł jej w tym cierpieniu ulżyć.
*
- Uważaj, bo się doszorujesz do mięśni i co wtedy? Wiesz jak nieestetycznie wygląda oskórowane ciało? - zagadnęła, wynurzając się nieco z wody i wygodnie rozkładając w balii. Ciepła, gorąca wręcz woda robiła swoje. Rozluźniała spięte dotąd mięśnie, usuwała zmęczenie i brud. W dodatku na mentalną prośbę Zhao Kalcifer czuwał nad temperaturą wody by ta nie spadła, przynajmniej póki nie zdecydują się przenieść gdzieś indziej. Rozłożyła ręce, opierając je na brzegu balii i odetchnęła głębiej, czując jak senność bierze ciało we władanie. Mokry kosmyk zaplątał sie gdzieś na policzku Zhao, ale ta nie zwróciła na to kompletnie uwagi, zbyt zmęczona i zbyt rozleniwiona.
- Zróbmy sobie dzień wolny... - mruknęła, więdząc, że w ich przypadku to na penwo nie byłby dzień, ale pewnikiem tydzień, albo i miesiąc.

Iskra pisze...

- Nie boli, tylko szczypie. Zaraz to ładnie opatrzymy i po bólu. No, jak ładnie.
- Powinieneś jeszcze pocałować każdą z ran, nie wiesz jak się postępuje z małymi dziewczynkami panie Winters? – tym razem sobie z niego okrutnie zażartowała, ale prawdą było stwierdzenie, że taki krótki pocałunek, cmoknięcie zaledwie, to było zbyt mało jak na wynagrodzenie za ból przy opatrywaniu i znoszenie nieprzyjemnego szczypania – A kokardkę z bandaża zrobisz? Bo nie chce takiego supełka… - teraz to już się nabijała, przysuwając się bliżej niego, uwieszając na szyi, żądając by ją przytulił i zrobił coś więcej niż tylko krótki cmok.
*
- Jak tylko odpocznę, pozbędę się tych głupich bransoletek. Póki co niewiele mogę – prychnął, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Ona nic już nie musiała, powinna leżeć i odpoczywać a bransoletkami zajmie się on. W końcu miały zamek, normalny zamek na kluczyk, więc pewnie odpowiednio kombinując mógłby go złamać. Ona niech leży, niech oszczędza ciało.
- W Przystani… Powiedziałeś, że rzadko tak do ciebie mówię. Ty też tak do mnie nie mówisz.
- Ale o co chodzi? – on, romantyk za dychę, już dawno zapomniał w czym rzecz i jak do niej niby nie mówi. Musiał wysilić nieco pamięć by sobie przypomnieć tą scenę, a jeszcze bardziej skupić się musiał na zrozumieniu tego, dlaczego jej tak na tym zależy. W końcu zaś westchnął, nie wiedząc co ma powiedzieć – Nigdy tak do nikogo nie mówiłem prócz Mer. Do żadnej kobiety, bo… Nie wiem. Nikt mnie tego nie nauczył – a jak wiadomo część zachowań w późniejszych relacjach z partnerką wynosi się z domu. A co mógł wynieść Wilk, kiedy jego rodzice od dawien dawna byli dla siebie tak odlegli jak dwa bieguny? W życiu nie słyszał żeby Amon mówił do jego matki coś więcej niż „pani”, albo „żono”. Żadnych zdrobnień, żadnych skarbeczków. Co prawda nie chciał jej robić przykrości i znów okazywać się podobnym do ojca, ale… Jakoś dziwnie. Będzie musiał nad tym popracować.
- A jak wolisz żebym cię nazywał? Koteczku? Może małpeczko? – na żarty mu się zebrało, niedobry.
*
- Widziałaś kiedyś takie? – chwila milczenia, kiedy Zhao wertowała wspomnienia, szukając w pamięci czegoś co dałoby jej podstawy do twierdzącej odpowiedzi.
- Widziałam. Byłam nawet przy tym jak nieszczęśnika skórowali, a później wrzucili do beczki soli – odpowiedziała rzeczowo, choć nie byłą pewna czy Lucien chciałby słuchać o szczegółach tego jakże pięknego procederu.
- Chyba raczej noc.
- To po co ja się rozbierałam, skoro chcesz mieć wolną noc? – otworzyła jedno oko, spoglądając na niego uważnie, jakby wystawiała go na jakiś test, czy próbę. Lubiła go podpuszczać, lubiła robić w konia, w końcu byłą wredną i niedobrą elfką. Poruszyła się lekko, wprawiając dotąd zastałą wodę w ruch i przysunęła się do Cienia, teraz to jego traktując jak oparcie i materacyk – Jeszcze mi powiedz, że będziemy spać w osobnych łóżkach to cię ugryzę.

Iskra pisze...

Wcale nie protestowała przeciwko pocałunkom, jakby nagle straszny ból i szczypanie nadgarstków odeszło w niepamięć. Wystarczyło by ją przytulił, nie mówiąc już o całowaniu a ból znikał, a świadomośc poranionego ciała rozpływałą się nie pozostawiając po sobie śladu. Korzystając zaś z tego, że są sami i ryzyko, że ktoś im tu wejdzie były naprawdę niewielkie. Pociągnęła go na siebie, grzecznie się kładąc i powoli, bardzo ostrożnie dobierając się do koszuli arystokraty. W końcu zawsze mógł uznać, że z biednymi, poranionymi narzeczonymi nie można się chędożyć. Chociaż sam przed chwilą mówił… A zresztą, nie ważne. Ważne było tylko to, że koszula była już w połowie zdjęta, a pasek Devrilowych spodni rozpięty.
*
- Masz jeszcze słoneczko, kwiatuszka, skarbka, złotko, myszkę i rybkę.
- A misiaczek? Zapomniałaś o misiaczku – wytknął jej, szczerze rozbawiony, przy okazji wyobrażając sobie jej minę gdyby zaczął do niej mówić „misiaczku”. Jak była w ciąży to jeszcze by to jakoś pasowało, a tak… Nie, bo jeszcze się obrazi, albo uzna, że jest za gruba.
– Zawsze możesz mnie też nazwać szukającą kłopotów, wredną jędzą… albo zostać przy kochanie.
- Od wrednych magiczek i jędz masz swojego najemnika, ja jeśli mogę to zostanę przy tym kochaniu – uśmiechnął się pod nosem leniwie, czując jak ogarnia go wszechmocna chęć uśnięcia. Przydałoby mu się tak parę godzin na drzemkę… Może organizm w końcu dojdzie do ładu i będzie mógł normalnie funkcjonować, bo co jak co, ale kaleką to być nie chciał. Po co Szept taki mąż co od pasa w dół nic nie czuje?
- Zdrzemniesz się? Bo mnie coś bierze a nie chciałbym żebyś się tu nudziła i leżała plackiem… - chociaż, trzeba było przyznać, że wtedy przynajmniej magiczka-wędrowniczka leżała by spokojnie i nie narażała się na dalsze kłopoty. Może nie powinien jej pytać tylko zasnąć?
*
- A jak będziemy w jednym, to mnie podrapiesz?
- Ty cwaniaczku – usłyszał w odpowiedzi, a Zhao odwróciła się, teraz leżąc sobie na nim na brzuchu, z głową opartą na piersi Cienia. Tu było tak ciepło i miło a on chciał iść do zimnego łóżka? – Podrapię i ugryzę jak dasz mi zmarznąć – innymi słowy, róbmy cokolwiek byleby nie było zimno bo przestanie być przyjemnie. Nie lubiła chłodu, a już najbardziej go nie lubiła kiedy wdzierał się pod pierzynę i wychładzał nagrzane ciało. Wtedy cała przyjemność znikała, a Iskra zaczynała się irytować.
- I normalnie to bym nalegałą na wannę, ale… Trochę już rozmiękłeś, Lu.

Silva pisze...

I.
- Jeszcze żyjesz.
Ciemność przemówiła przyjemnym głosem, przerywając ciszę. Dźwięk był tak nieoczekiwany, że wymęczony wilkołak uznał go za wytwór swojej wyobraźni. Nie zareagował na niego, musiał być sztuczny, nieprawdziwy. Umysł płatał mu figle, mieszał wspomnienia, pamięć podsuwała obrazy, których nie mógł sobie przypomnieć, więc głos też był niewiarygodny. Naprawdę nie chciał rozmawiać z marami. Wolał zatracić się w myślach o delikatnej, porcelanowej skórze, w uśmiechu który tak rzadko widywał. Znów chciał usłyszeć jej głos…
- Dasz mi wątrobę?
To nie był jej głos. Otępiałe zmysły nie wyczuły ruchu, kiedy ktoś przeszedł z miejsca na miejsce; szuranie i szelesty, choć ciche, zostały uznane za tupot szczurzych łapek. Ale głos znowu przemówił, zupełnie tak, jakby był najnormalniejszą rzeczą w tym miejscu, gdziekolwiek się znajdował; nie było w nim niepewności czy strachu. Głos czuł się u siebie, a to wywołało w wilkołaku niepokój. Uchylił spuchnięte powieki, ale w ciemności nie potrafił rozróżnić kształtów, nie w tym stanie, nie teraz.
- Dasz śledzionkę? Nereczkę chociaż?
Skąd dobiegał ten głos… nie wiedział. Słyszał go z prawej, potem z lewej, później rozbrzmiał za nim i gdzieś z przodu. Drav chciał mu odpowiedzieć, przegnać tę marę, ułudę, ale tylko otworzył usta, po chwili je zamykając; spękane kąciki zapiekły, suchy język przykleił się do podniebienia, a gardło wyschnięte na wiór nie chciało wydać z siebie głosu. Pić. Druga próba zakończyła się charkotem i niewyraźnymi seplenieniem. Zagrzechotały łańcuchy.
- Wątroba się regeneruje, wiedziałeś o tym?
Słyszał słowa, ale nie rozumiał sensu. Dźwięki brzęczały mu w uszach, niezrozumiałe i mętne. Wyciągnięte do góry ręce zdrętwiały, skóra na plecach paliła. Nie wiedział, co do niego mówił głos.
- Ponoć da się żyć z jedną nerką. To jak dasz mi? Mogę wyciąć teraz?
Chciał zwilżyć spierzchnięte wargi językiem, ale nawet na to nie miał siły. Pić. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał wodę w ustach. To, co po chwili wycharczał, nie było zbyt zrozumiałe. - W… w… dy…

~*~
Więc magia nie mogła im pomóc. Duchy także nie wiedziały, gdzie szukać wilkołaka. Jeśli zawiedzie także ich więź, być może odnalezienie przyjaciela okaże się o wiele trudniejsze, niż przypuszczała. To był pierwszy raz, kiedy Drav siłą został od niej zabrany. Pierwszy, kiedy nie potrafiła powiedzieć, gdzie się znajduje. Świadomość, że to nie kolejna rozłąka na kilka dni sprawiała, że drżało jej serce.

Silva pisze...

II.
- Spróbuj za nim… podążać. Poczuć go. Poczuć jego uczucia.
„Ale jak?”, chciała zapytać, jednak jej usta nie wypowiedziały tych słów. To nic nie dawało. Czuła coś na krańcach swej świadomości, ale to było tylko wrażenie delikatnego ucisku, nic więcej. Gdy przymykała powieki widziała rozmazane obrazy, ciemne miejsca, słyszała plusk kapiącej wody i... tylko tyle. To nie pozwalało jej stwierdzić, gdzie jest wilkołak. Kiedy tylko próbowała iść jak po sznurku za tym uczuciem, ten po kilkunastu krokach się urywał, a ona zostawała z końcem w ręce. Nie mogła nawet powiedzieć, czy ślad został urwany siłą, czy po prostu tutaj miał swój kres. To nie działało, nic nie przynosiło, nie miały nic, siedziały tu jak głupie, marnując czas, zwlekając. Im dłużej trwały w bezczynności, tym dłużej magiczka pozostawała z dala od brata, tym bardziej oddalał się od nich wilkołak. To było... frustrujące. Dravarena nie było, jego brak drażnił ją znacznie bardziej, niż mogłaby przypuszczać. Po jego zniknięciu zrobiła się niespokojna, czuła się tak, jakby coś jej zabrano, coś takiego, bez czego nie mogła zaznać spokoju ducha, myśli i serca. Nigdy wcześniej się tak nie czuła i to nowe wrażenie... nie podobało się jej. Sprawiało, że nie potrafiła skupić myśli, nie umiała opanować szybszego bicia serca i strachu, który wkradał się do jej głowy i zagnieździł na dobre; tego szepczącego głosu siejącego obawę, podsuwającego obrazy, których wolała nie oglądać. Opanowanie i lodowy spokój, którymi zazwyczaj emanowała, pierzchły przepędzone przez uczucia, których kiedyś w niej nie było. Nie chciała czuć niepokoju ściskającego serce. Nie chciała czuć napierających myśli. Nie chciała drżeć od strachu. Nie chciała martwić się o tego pchlarza. Ona tylko... spuściła go z oczu i już nie mogła naprawić tego błędu. Błąd... tak, to był jej błąd. Wypuściła z rąk coś cennego, ukochanego. Nie ochroniła tego, co było dla niej ważne. I musiała się do tego przyznać.
- Zawaliłam na całym sznurze - jakby to powiedział najemnik, czy jakoś tak. - To na nic. Mogę wysłać duchy, ale to też szukanie gruszek w sianie. Nie mamy nic... - szamanka najwyraźniej dowiedziała się, co to znaczy być zrezygnowanym; uczucie, które było jej obce.

draumkona pisze...

Dopiero kiedy leżała sobie spokojnie na łóżku, wtulona w ciepłego arystokratę, zdała sobie sprawę z tego, że łóżko do najcichszych nie należało i najprawdopodobniej ten, kto miał czulszy słuch się nasłuchał. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby obok nie leżał jej brat, porywczy elf, który choć zapewne wiedział, że w celibacie nie żyją to... No. Ślubu oficjalnie nie było, a kto wiedział co Wilkowi strzeli do głowy i czy zaraz nie wpadnie złamać pewnego nosa.
- Myślisz, że Wilk nas słyszał? - spytała, nie mogąc dłużej wytrzymać. Podniosła nieco głowę, by móc mu się przyjrzeć. Lekko przyrumieniona skóra świadczyła o tym, że nie tylko ona się zmęczyła, ale legendarny bawidamek także. Nie, żeby jej to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Świadczyło to o tym, że wcale mu nie odbiega jeśli chodzi o igraszki i jest równie wymęczony co ona, choć może tego tak bardzo nie pokazuje.
- A wiesz, że się trochę przyrumieniłeś? - spytała zgoła niewinnie, nie mogąc mu tego nie wytknąć.
*
- Nie martw się, nigdzie stąd nie pójdę.
- No nie wiem. W końcu mam ryjek zamiast twarzy, więc muszę uważać czy czasem nie odejdziesz. W końcu kto chciałby męża-prosiaka? - może troche teraz przesadzał, ale określanie go ryjkiem albo prosiaczkiem na pewno by mu sie nie spodobało, a już na pewno nie wzbudzałoby żadnych przyjemnych uczuć. Czym zalazł jej tak za skórę, że przyrównywała go do prosiaka? ... A może to dlatego, że odkąd wylazł z podziemi to sie nie mył? Hm...
- Jak wstanę to się ogarnę - stłumił ziewnięcie, odkłądając ten poważny problem natury filozoficznej na później, a chwilę później już całkiem spał jak zabity.
*
Poddała się całkowicie jego pieszczotom i tym co z nią robił. Jak ją prowadził, jak wymuszał na niej określone reakcje. I choć nie wiedziała czemu zachowuje się trochę inaczej niż zazwyczaj, to jej się to podobało. No bo w końcu kto wpadłby na to, że słowa o tym, że rozmiękł wziął na poważnie? Jej chodziło tylko o to, że z powodu długiego posiedzenia w wannie jego skóra dziwnie rozmiękła, szczególnie ta na dłoniach, nie zaś że miękł na jej widok, czy też dla niej. A skądże.
- Możesz być pewna, że nie rozmiękłem całkowicie.
- Poprosze o dowód - zamruczała, prowokując go jeszcze bardziej. Lucienowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, ani dwa razy zachęcać do chędożenia, więc dostała co chciała. I to tak, że później musiał ją wynosić z balii bo nie miała sił nawet kiwnąć palcem.

draumkona pisze...

– Nawet jeśli słyszał, to cóż? Po ostatnich przejściach wątpliwe, by chciał i mógł się ruszyć z pokoju. Poza tym, nie zostawi tam samej Szept, a ona go nie puści.
- Takiś pewien? - ona wcale tego taka pewna nie była, nie kiedy znała brata tak dobrze i wiedziała, że gdyby był całkiem zdrowy to pewnikiem by potem dopytywał czy to aby na pewno słuszne, że byli głośno i czy nie można było ciszej i tak dalej.
- Od słońca chyba albo od gorąca.
- Yhy, a ja się spociłam ze strachu przed zawalającym się łóżkiem.
– Czemu pytasz o Wilka?
- Bo martwię się o twój śliczny, arystokratyczny nosek - odpowiedziała szczerze rozbawiona i pstryknęła mu w rzeczony nosek lekko. Przekręciła się na plecy, uważnie podciagając kocyk by czasami nie świecić gołym biustem. No przeciez nie będzie biednego, zmęczonego arystokraty kusić. aż tak niedobra nie była - Co teraz? Znaleźliśmy elfich władców... Ach. Potwory. I kamień - Dev nie wyglądał jednak na kogoś, kto chce rozmawiac o poważnych sprawach, więc urwała temat, poprzestając na obserwacji jego twarzy. Sięgnęła dłonią jego czoła, odgarniając z niego parę zbłakanych, ciemnych kosmyków. Tak było zdecydowanie lepiej.
*
Spał jeszcze jak to mówiła, przegapiając tym samym cały uroczy monolog magiczki. Pewnikiem gdyby wiedział to piekielnie by żałował, że nie miał okazji by jakoś się zreflektowac i też powiedziec jej coś od serca, coś co podbudowałoby samoocenę Szept, choć wątpił by taki zabieg był potrzebny. Była taka pewna siebie, taka dumna i silna... W życiu nie spotkał takiej kobiety jak ona.
- Mmmhmm? - mruknął pare minut później, kiedy obudziło go dziwne wrażenie, że coś do niego mówiła. Otworzył zaspane oko, stłumił znów ziewnięcie. Za oknem było już ciemno, chłód powoli wdzierał się do pomieszczenia, więc naciągnął na siebie bardziej płaszcz i przygarnął do siebie Nirę - Mówiłaś coś? Wydawało mi się...
*
Zaskoczona spojrzała na Cienia dziwnie, jakby podejrzewała jakąs chorobę. Chociaż... Może to był jeden z nielicznych momentów, kiedy Lucien pozwalał sobie na śladowe ilości czułości? Uśmiechnęła się niepewnie na ta myśl i skinęła głową, potwierdzając, że owszem jest dobrze i lepiej żeby tak zostało.
- Jesteśmy cali mokrzy, nie możemy się przeziębić wiesz? - przysunęła się bliżej, obejmując go i wtulając - Jak wstaniemy to się porozglądamy... za śniadaniem. A dopiero potem misja, dobrze? - zupełnie jakby to on tu nadal decydował i miał pierwszeństwo w układaniu planu.

draumkona pisze...

Zaśmiała się cicho, kiedy musnął wargami koniuszki jej palców. Może było to dziwne, może irracjonalne, ale łaskotało. Zaskakujące, jak nic nie mówiąc, nic konkretnego w każdym bądź razie, potrafił ją nakłonić do zmiany czy porzucenia tematu. Samą postawą... Nawet spojrzeniem. I czasami wciąz nie mogła uwierzyć, że to spojrzenie jakoś wyłowiło ją z tłumu jego wielu kochanek i koleżanek i że to na niej skupił swoją uwagę. W końcu mógłby mieć każdą, gdyby tylko zechciał.
- Wiesz, że tam u Ala, kiedy się spotkaliśmy tak oficjalnie po raz pierwszy to w głębi ducha mi imponowałeś? - spytała, choć odpowiedzi zbytnio nie wyczekiwała. Nie, póki jakaś dziwna fala weny jej nie opuszczała, pchając dotąd skrywane w umyśle słowa, które rzekomo nigdy nie miały ujrzec światła dziennego. Skoro zaś jej dłoń była tak blisko, tuz przy jego wargach, przesunęła ja na nieco szorstki policzek, głaszcząc delikatnie - Byłeś... jesteś... taki tajemniczy, że czasami nie wiem nawet o czym sobie myślisz. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale od tamtego spotkania specjalnie się pchałam Alowi do mieszkania, usiłując wywiedzieć się gdzie przebywa Duch, czy jakąs ma misję, czy można mu pomóc. I mimo, że nie zwracałeś na mnie wtedy zbytniej uwagi to cieszyło mnie bycie obok. Przebywanie z tobą w jednym pomieszczeniu, możliwość dyskretnej obserwacji jak radzisz sobie z codziennością. Potem zapragnęłam mieć cię na wyłączność, tylko dla siebie. Móc bez skrupułów podkradać ci rzeczy i w nich spać, wyczekiwać czułego gestu by odwdzięczyć się tym samym - zsunęła dłoń z policzka po szyi na ramię Devrila, chłonąc wzrokiem zarysowane pod skórą mięśnie - Czekałam długo. Nawet bardzo, ale... Opłacało się. I patrząc w przeszłośc teraz, nie wiem jak mogłam wytrzymać sama, bez ciebie. Jak znosiłam długie, samotne noce i jeszcze dłuższe dni. Uzależniłam się od ciebie w pewien sposób i powiem ci, że wcale nie zamierzam się oduzależniać.
*
- Ja? Nie… Nic ważnego w każdym razie. Co ci się wydawało? To, że coś mówiłam, czy co dokładnie mówiłam?
- Coś... Słyszałem głos, myślałem, że to ty usiłujesz mnie obudzić - teraz to on sam się już rozbudził, tworząc sobie nowy problem w postaci "czy mi sie przesłyszało, czy nie?". I oczywiście nie mógł leżeć spokojnie, póki nie stwierdził, że to chyba nic ważnego skoro Szept nie powtórzyła tego od razu. Gdyby tylko wiedział, gdyby jeszcze na wpół uśpiony umysł połączył fakty, to pewnikiem wytężyłby pamięć i przypomniał sobie co takiego miłego o sobie słyszał. A idąc tym tropem na pewno nie pozostałby dłużny, wynagradzając to jakoś nie takiej wrednej magiczce.
- Wypocząłeś chociaż trochę? Głodny? Mogę coś… poprosić, żeby nam przynieśli. Powiem, że nie lubisz brokułów, to ich nie dadzą.
- Nigdzie nie pójdziesz. Nie w tym stanie. Ja w zasadzie też nie, więc poczekamy aż Dev albo Char tu przyjdzie i zażądamy jedzenia, co ty na to? - w ten sposób mogli jeszcze chwilę poleniuchować, poleżeć sobie w świętym spokoju w ciepłym łóżeczku i martwić się jedynie lecącymi przez uchylone okno komarami - Chyba, że ty jestes głodna - podniósł głowę, zaintrygowany. To zmieniałoby całkowicie postać rzeczy. Byłby gotów nawet zczołgac się na dół po posiłek i jakoś wnieśc go tutaj byleby mogła coś zjeść, ukoić podstawowe potrzeby organizmu. W końcu była ranna, a ranni powinni szczególnie o siebie dbać.
*
- To twoja misja. Ale z pustym brzuchem biegać nie będziemy.
- Nie musisz mi ciągle przypominać, że jest moja Lu, przecież wiem... - a jednak ciągle go o coś pytała, zdając się na jego osąd. Teraz też zdała się na niego, robiąc sobie z niego poduszkę i okrywając szczelnie kołdrą. Noc była chłodna, więc trzeba było się szczelnie zakryć. No i oczywiście przytulić do prywatnego grzejniczka, bo jakżeby inaczej - Zarządzam śniadanie jak wstanę - ziewnęła jeszcze pokaźnie, nie mogąc się po prostu powstrzymać ze zmęczenia i przymknęła oczy usiłując zasnąć.

Iskra pisze...

- Nie mógłbym być szczęśliwszy. Nie mógłbym być z inną – nawet nie wiedział jak wielką radość sprawia jej tymi słowami. Ochoczo wtuliła się, kiedy tylko przysunął się nieco bliżej. Bogowie, nigdy tak naprawdę nie przypuszczała, że to się tak skończy, że jednak zwróci na nią uwagę, że będą razem… To było jak sen z którego nie miała zamiaru się budzić, nawet jeśli miałby być zabójczy w skutkach.
- Znaleźliśmy się. Oboje.
- Ty i Tullia jesteście moim największym szczęściem. Największym skarbem jaki dane mi było mieć i którego będę bronić ze wszystkich sił. Mam tylko nadzieję, że tak jak starczało mi sił do waszej dwójki, tak starczy i do trójki – mruknęła w szyję Devrila, trochę niewyraźnie, bo brało ją spanie i trochę się wstydziła. Ostatniej rewelacji nie powiedziała mu wprost, nigdy nie była w tym dobra, ale tak jak mogła zignorować brak jednego krwawienia, tak brak drugiego i to pod rząd zignorować się nie dało.
*
- Rozpieszczasz mnie. Lubię jak to robisz.
- A ja lubię cię rozpieszczać – przyznał bez żadnych ogródek, zresztą zgodnie z prawdą. Ile razy robił coś tylko ze względu na nią, tylko po to by sprawić jej przyjemność? Tylko po to by zobaczyć uśmiech na twarzy elfki? Nie potrafił już zliczyć tych razów, choć jeden, całkiem świeży, wciąż zalegał w pamięci. Zapach morza, plaży… I ten nieszczęsny pierścionek do drugich oświadczyn. Wszystko to tylko po to, żeby miała co wspominać, żeby mieć do czego uśmiechać się w myśli. Jemu samemu wystarczyło by na nią patrzeć, na szczęśliwą, zadowoloną Nirę. Nic więcej do szczęścia mu nie trzeba było.
- Tylko jak od tego rozpuszczania zrobisz się niedobra, to nie omieszkam dać ci klapsa – i znów rozmowa zeszła na ten dziwny tor, a niedobry elfiak zaczął się dziwnie uśmiechać, tylko częściowo nad sobą panując. No bo Szeptucha ranna, bo słaba, bo pobita… Przecież nie będzie jej w tym stanie ruszał.
*
- Zimno?
- Już nie – usłyszał bardzo senną odpowiedź, ostatnie zdanie zresztą nim Zhao pochłonął zbawczy sen. Spałą spokojnie, niemalże w ogóle się nie wiercąc co było dla niej dziwne. Lucien, stały bywalec jej sypialni, wiedział, że sypianie z Iskrą bywa trudne, bo tak się wierci, bo przeszkadza. A teraz cisza, spokój. Zupełnie jakby zapadła w jakąś śpiączkę, albo co gorsza umarła. Na szczęście, nic takiego miejsca nie miało i obudziła się cała i żyjąca koło południa. Ciało nie miało ochoty być odkrywane i wystawione na chłód jaki zaległ w izbie, poza tym o wiele przyjemniej było leżeć sobie wciąż przy Cieniu, robiąc z niego poduszkę. I rzecz jasna dyskretnie obserwować, wyczekując momentu przebudzenia.

draumkona pisze...

– Masz na myśli… Jesteś pewna?
- Dokładnie to mam na myśli. I tak, jestem pewna. Od dwóch miesięcy nie krwawię, to wystarczający dowód jak dla mnie, ale jak chcesz to poprosze Wilka żeby sprawdził później - jednak czasami posiadanie pod ręką wprawnego medyka miało swoje dobre strony, prócz tego, że mógł od ręki zając się ranami, czy też coś poradzić. Nie wiedzieć czemu, trochę się niepokoiła, że może jednak Devrila ta informacja nie ucieszy, albo co gorsza spyta czy to na pewno jego... Ale na szczęście obyło się bez nieprzyjemnych sytuacji, a ona poczuła jak kamień spadł jej z serca. W zasadzie ona sama nie była tego do końca świadoma, póki pozostawiona sama sobie w podziemiach Nyrax nie miała czasu na rozmyślania. I dopiero tam się zorientowała. Lepiej późno niż wcale, choć niedługo to zdradzałby ją już brzuch a nie brak krwawienia.
- Wystraszyłam cię? - widząc jak się poderwał, mogła wysnuć wiele wniosków, ale pesymistyczna natura Vetinari zawsze zakłądała te najgorsze.
*
- To ma mnie zniechęcić czy zachęcić? - to było bardzo cięzkie pytanie, bo ta rozsądna i racjonalna strona elfa mówiła, że zniechęcić, że powinna sie wystraszyć, zawinąc w kokonik i nie wstawać póki rana się przynajmniej nie zasklepi i go nie kusić. Druga strona, ta porywcza i ta, która sięgała po to czego w danej chwili chciała bez najmniejszych zahamowań mówiła natomiast, że małe sam na sam nie powinno wyrzadzić jej krzywdy, zwłaszcza jeśli nie będzie się bardzo ruszać, a on będzie się zachowywać spokojnie, a nie jak niewyżyty dzikus. Ciężko było pogodzić ze sobą te dwie postawy, więc początkowo naprawde się opierał, starał nie reagować jakos specjalnie, ale jak to zwykle bywało z jego oporem i wstrzemięźliwością - wszystko wzięło w łeb, kiedy nadto się zbliżyła, pozwalając sobie na pocałunki, na bliskość.
- Będę ostrożny - mruknął jeszcze, usprawiedliwiając swoje zachowanie samemu sobie i magiczce, co by nie zeżarły go sumienie i dobrał się do koszuli elfki, delikatnie wsuwając pod nią dłonie, muskając palcami piersi, a bandaż i ranę omijając szerokim i bardzo ostrożnym łukiem.
*
- Nie śpisz już? Jest już późno?
- Sądząc po odgłosach miasta dochodzi południe. Słyszysz? Dzwony nawołują wiernych na południową mszę - orientowała się w takich szczegółach, w końcu swoje między ludźmi spędziła, znała nieco ich zwyczaje, znała i zwyczaje wiernych. Nawet pamiętała paru bogów, imiona, funkcje... Kończyło się lato, nadchodziła jesień a za nią zima, więc popularność przechodziła z bogów typowo letnich i odpowiedzialnych zaurodzaj na tych, którzy mieli strzec ludzi w czasie deszczów i śniegów. Zhao nigdy tego nie rozumiała, ale był to dobry wyznacznik pory dnia - Na śniadanie proponuję wyjść na miasto, może będą mieli coś ciekawego na targu, takiego na już. Zjadłabym skrzydełko z kurki... - rozmarzyła się, ślinka niemalże pociekła jej z ust, ale ruszyć to się nie ruszyła, zupełnie jakby czekała aż Cień wykona pierwszy ruch i rozpocznie trudny rytuał wstawania i wygrzebywania się z ciepłej kołdry.

draumkona pisze...

- Ucieszyłaś ale i wystraszyłaś. W końcu pamiętam, jak ciężko było ostatnio… i tak, trochę się boję. Cieszy mnie to… ale nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie chciałbym cię stracić.
- Ja... - nie skończyła mówić, przerwało jej ciche skrzypienie łóżka. Cichce, bo ciche ale jednak przez cienkie ścianki było słychać. A widząc minę Devrila, już chyba zapomniał, że jeszcze chwilę temu to ich tak było słychać, a nawet głośniej bo oni nie mieli ran, ani nie mieli niedowładu niektórych kończyn. Chociaż skoro łóżko sobie skrzypiało to pewnikiem Wilk czuł się już lepiej.
- Dev... - ale arystokrata już wstał, wciągnął spodnie na swoje boskie pośladki i wyszedł. Niestety, ona miała trochę więcej do ubrania, a spodnie jak na złośc nie chciały się gładko wślizgnąc na tyłek.
Wilk nie przypuszczał, że ktoś im tu wejdzie, a już na pewno nie spodziewał się w drzwiach Devrila. zdezorientowany popatrzył na niego tak, jakby widział pierwszy raz na oczy, dopiero potem wpadając na właściwy tor myśli. Widział kawałek nagiej magiczki. I wszedł tak bezceremonialnie jakby był u siebie co najmniej.
- Idź sobie - burknął elf, okrywając magiczkę kocykiem bardziej niż siebie, ale niedobry arystokrata wyglądął raczej tak jakby chciał tu komuś wygarnąć. Szczęściem z pokoju obok wyleciała w końcu Char, co prawda z niedopiętymi spodniami i koszulą tył naprzód, ale jednak było to pewne wsparcie. Uczepiła się ramienia Devrila, usiłując go odciągnąć.
- Dev, przed chwilą nas tak było słychać, daj spokój... - zazwyczaj reagował na racjonalne argumenty, ale czy tym razem też tak będzie?
*
- Mogliby godzinę dłużej pospać, a nie na mszę lecieć.
- Ojej, Cieniuś Lucuś chciałby tloszeczkę pośpać jeśce? - zakpiła sobie z niego bezlitośnie, delikatnie drapiąc plecy Luciena pazurkami. W końcu sam się prosił, tak od niej odwracając i naciagając na siebie kołdrę, że niemalże ją całą odkrył. Niedobry.
- Co się odwracasz, bezczelny... - skoro on nie wyzkazywał chęci do wstania, to ona tym bardziej. Przysunęła się, przytuliła do pooranych bliznami pleców Cienia, a rączką pogłaskała go po torsie, zjeżdzając nieco niżej niż zakładał pierwotny plan. I wcale nie było jej wstyd z tego powodu, wręcz przeciwnie. Jedni szli na msze, inni spali, a ona prowokowała. Nic nowego.

draumkona pisze...

- Moglibyście być trochę ciszej. Niektórzy chcą spać w nocy.
- Ja wam nie przeszkadzałam - teraz to Char spłonęła rumieńcem. Odwróciła wzrok od brata i Szeptuchy, bo tak jak usilnie okrywał ją kocykiem, usiłując zakopać pod nim jak pies w ogrodzie zakopuje najcenniejsza kość, tak całkiem skutecznie odkrył to i owo. Char nie była na tyle wzburzona żeby patrzeć na nich wściekle, tam zauwazyła kawałek elfiego pośladka, tam kawałek magiczkowej piersi, a czy to... Czy to była kuśka? Całkiem speszona odwróciła się bokiem, usiłując jakoś odciagnąc Devrila. Całkiem nieskutecznie.
- Czy ty nie masz za grosz rozsądku?
- Uważaj na słowa, bo wstanę i będziesz sobie szukał nowego koleszki-medyka, który poskłada ci nos.
- Devril… - alchemiczka widziała błagalne spojrzenie Szept, ale niewiele z narzeczonym mogła zrobić. Gul mu urósł i już.
- Szept, cicho. Ty zawsze go chronisz. Jesteś medykiem, powinieneś mieć rozum, a nie brać co chcesz. Jakbyś rąk nie mógł użyć, tylko…
- Devril, to ja chciałam! Sprowokowałam go - w tym momencie w pokoiku zapadła głucha cisza i do komediowego obrazu brakowało tylko grających świerszczy w tle. Twarz Char nie mogła być już chyba bardziej czerwona, końcówki szpiczastych uszu wręcz paliły. No pieknie.
- To... To my juz pójdziemy - znów pociagnęła Devrila, a biedny, zszokowany dośc łatwo tym razem ustąpił i czym prędzej wyciągnęła go z pokoiku władców, zamknęła drzwi i wepchała go do ich izby, wpadając za nim i zatrzaskując drzwi, jakby ich co najmniej goniło stado czortów - Dev... Oszalałeś? - spytała jeszcze, puszczając drzwi i wracając na łóżko, tam sobie siadając i obrzucając arystokrate urażonym spojrzeniem - Oni nam nie przeszkadzali, więc chodź tutaj do mnie, do łóżka i ignoruj. Bądź uprzejmy.
*
- Podobno mieliśmy iść na rynek, zjeść coś i powęszyć. A cieniuś jest małym chłopcem i nie nadaje się na takie zabawy dla dorosłych - zaśmiała się cichutko, jak rasowa czarownica. Podniosła się na łokciu, przygryzając płatek ucha Cienia. Ona wiedziała. Wiedziała kiedy jej sztuczki się udają i kiedy kłamie. Znałą go juz za długo - Kłamiesz - szepnęła, znów przygryzając uszko Lucienowi. Odsunęła się i zdecydowanym ruchem przewróciła go na plecy, wzrokiem rzecz jasna wędrując w dół, po brzuchu zabójcy i jeszcze ciut niżej.
- Kłamczuch.

draumkona pisze...

- To oni jeszcze?
- Nie mam pojęcia czy jeszcze, wiem, że bardzo popsułeś im humorki swoim wystąpieniem. A mówiłam, żebyś został...
– Bo Wilk spał, dlatego nie przeszkadzał. I nie mógł się podnieść – westchnęła ciężko i zabrała się za rozpinanie krzywo spiętych spodni. Zdjęła je, złożyła ładnie w kosteczkę i odłożyła na krzesło. Podobny los spotkał koszulę, choć ta została luźno przewieszona przez oparcie, a Vetinari wróciła do łóżka, a raczej do Devrila, sadowiąc się mu na kolanach.
- A skąd wiesz? Może by nie przyszedł? - w naturze sióstr należało bronić braci, a w naturze narzeczonych leżało przyznawać rację partnerom. I jak teraz miała niby działać? - Zresztą, nie ważne. Stało sie i tyle, więcej się nie powtórzy, dobrze? Devril, popatrz na mnie. Już więcej się tak nie wygłupisz? - wolała żeby to obiecał, przyznał na głos by potem mogła wyegzektować ewentualne złamanie obietnicy - I rozbierz się, idziemy spać - bo o chędożeniu nie było mowy. Gdyby teraz oni zaczęli skrzypieć łóżkiem to Wilk na pewno znalazłby siły by wstać, dowlec się tu i sprać Wintersa na kwaśne jabłko.
*
- Może mieli poważną rozmowę i ich dekoncentrowaliśmy - spojrzał na nią uważnie, jakby spodziewał się jakiegoś "żartowałam", albo że zaraz zacznie sypać przekleństwami godnymi karczmarzy i szewców. Rzecz jasna przekleństwa te powinny być pod adresem Devrila.
- Tak, śmiertelnie poważną rozmowę o tym jaką pozycję przerobić przy następnej okazji do seksu - prychnął, wciąż nie ulagodzony. Przynajmniej dopóki nie zauwazył jak się chowa pod pościelą. jeszcze brakowało żeby się wyziębiła, biedactwo - Już wracam - wślizgnął się pod pierzynę, znów przygarniając ją do siebie, wciąz wściekły na Wintersa, ale jej przecież nie zostawi na pastwe chłodnej nocy. Mowy nie było. On to nie Winters co ciąga swoją kobiete po chłodnym korytarzu bo musi sąsiadom poprzeszkadzać. Niechby go.
- Cieplej?
*
- Kłamczuch. A tobie się to podoba. Prawda - zarumieniła sie lekko, przyłapana na gorącym uczynku, ale nie zaprzeczyła. Nie, kiedy robił jej tak przyjemne rzeczy. Uśmiechnęła się więc, jednym z tych swoich specjalnych uśmiechów, które tylko prowokowały do dalszej zabawy i pochyliła się, szukająć jego warg. W końcu nie mógł się tak sam męczyć, powinna mu pomóc, ewentualnie się odwdzięczyć za noc. Czasami lubiła być na górze i to był właśnie ten raz.

Zombbiszon pisze...

[Kto pyta nie błądzi, więc wątek i durne pytania zawsze mile widziane :D]

Elias

draumkona pisze...

- No, chodź tutaj, bo zmarzniesz jeszcze bardziej, pani obrońco braciszka - zaśmiała się cicho, choć w zasadzie nie powinna, bo był to lekki wyrzut w jej stronę. W końcu nie broniła jego, swojego przyszłego męża, a niedobrego elfiaka, nie do końca braciszka. Ochoczo wślizgnęła się do łóżeczka, korzystając z ciepłego ramienia i ogólnie ciepłego arystokraty, tuląc się i przymilając. jeszcze brakowało tego, żeby zaczęła trzepotać rzęsami by mu sie przypodobać.
- Przecież wiesz, że ciebie też bronię. Odciągnęłam cię stamtąd póki Wilk ci nei skoczył do gardła, a wierz mi, po jego minie można było się tego spodziewać, mimo że nie czuje zbytnio nóg - przestrzegła go jeszcze, jak przykładna narzeczona martwiąc się o ukochanego i jego możliwe ubytki na zdrowiu. Mimochodem oparła biust na torsie Devrila, całkiem bez podtekstów, po prostu się tuląc, ale jednak nagie ciało przy nagim ciele działało dość skutecznie na wyobraźnie. Co prawda ją jeszcze powstrzymywał fakt, że jeszcze przed chwilą ktoś tu wypominał komus skrzypiące łóżko... Chyba, że wzięliby kołderkę i poszli na podłogę. Chociaż... Czy byli aż tak zdesperowani?
- Wracając do tematu, twoim zadaniem jest wymyślenie dwóch imion. Jednego dla dziewczynki, a drugiego dla chłopca, bo nigdy nie wiadomo co się urodzi.
*
– Nie bądź zły. Oboje wiemy, że cię sprowokowałam i że uważałeś. Bardzo uważałeś. Nie bądź zły. Wiesz, ile razy jeszcze nam ktoś przerwie? Ledwo mi się oświadczyłeś, a już nam przerwali, pamiętasz?
- Pamiętam - burknął, wcale nie chcąc przywoływac na dobitke wspomnień z tego jak jeszcze kto inny im przerwał. Wybijało go to z rytmu, rozpraszało i weź tu się potem skup z powrotem. To wcale nie było takie proste. Uśmiechnął się czując łaskotanie jej warg na skórze ramion. Bardzo przyjemne uczucie musiał przyznać, w dodatku rozpraszało jego zszargane nerwy i wprawiało go znowu w nastrój kompletnego rozluźnienia. Nawet mu rączki nieco się zsunęły na pośladki magiczki, lekko je ściskając. Były takie jędrne, lubił je obmacywać. Po prostu lubił.
*
Kiedy Cień opuścił pokoik, ona zaczęła się szykować. I zesżłoby jej to całkiem szybko, gdyby ni nagła zachcianka, by się wystroić i umalować. W końcu obiadośniadanie z mężusiem na rynku to nie byle co, nawet jeśli najprawdopodobniej miała to być prosta bułka ze straganu. Wygrzebała ze swojej bezdennej torebki parę malowideł, ulubiony kohl do podkreślania oczu i pachnący olejek. Trochę jej zeszło z nałożeniem tego wszystkiego i ładnym podkreśleniem atutów swojej twarzy, więc schodząc pominęła milczeniem komentarz Cienia. W końcu chciała ładnie wyglądać. Dla niego.
- Na bal jakiś idziesz?
- Nie, z mężusiem na obiad - odpowiedziała zadziwiająco szczerze, bez ogródek i ucałowała policzek Luciena. Jak zawsze szorstki, jak zawsze nieogolony - Chodźmy, bo umrzesz z głodu biedaku.

draumkona pisze...

- Odnotowane. Odchodząc od tematu, myślę, że to może poczekać. Chociaż do rana - uśmiechnęła się lubieżnie, wiedząc co za chwilę nastąpi. Po prostu wiedziała, nie musiała być jasnowidzem, nie musiała być magiem, ni wróżką. Wystarczyła jej znajomość Devrila i jej własna intuicja, by podpowiedzieć dalszy ciąg wydarzeń. Jakże przyjemnych wydarzeń, musiała zaznaczyć. Pieszczoty nie przeszły bez echa, natrętne dłonie alchemiczki najpierw zadrapały skórę na plecach i ramionach arystokraty, a później dobrały się do jego krocza, całkiem zręcznie zajmując się jego interesem, pobudzając do działania, prowokując wręcz. Nie tylko on miał tutaj gdzieś skrzypienie łóżka.
*
Już zaczynało być przyjemnie, milusio, kiedy znowu ktoś wlazł. Rozleziony, wściekły wręcz, oderwał się znów od magiczki i miał wystosować do intruza brzydką wiązankę, kiedy zorientował się, że nieproszonym gościem jest jedzenie. I kobieta. Dokłądnie w tej kolejności. Podejrzanie przyjrzał się zawartości talerza, a kiedy uznał, że jednak potrzeby igraszkowania magiczki są ważniejsze, po prostu kazał jej to postawić gdziekolwiek i się wynosić. Nie był zbyt miły, nie kiedy po raz kolejny się mu przerywa. I tym razem ledwie panienka wyszła, on wstał i mogłoby się wydawać, że to koniec, czar intymności prysł bezporotnie, ale nie. Niespodzianka. Elfiak po prostu poszedł zamknąc drzwi na kluczyk, nagle cudownie odzyskując czucie w nogach. Nawet sam nie zwrócił na to uwagi, to było oczywiste, że pora wkońcu interweniować. No i ciało w końcu przywykło do nowego kształtu.
- Teraz nikt nam nie wejdzie - kluczyk rzucił na stoliczek, obok talerzy i wślizgnął się do łóżka, kontynuując to, na czym ostatnio stanęło.
*
- Idziemy na rynek. Nie do żadnej wytwornej restauracji. Jedzenie w rękę i do pracy, nie siedzimy elegancko przy stoliczku.
- Przecież wiem o tym. Dzień w którym zaprosiłbyś mnie w jakieś eleganckie miejsce na kolacje będzie chyba ostatnim dniem tego świata. Albo nie. Taki dzień chyba nie nastanie, bo wtedy to nie byłbyś ty - słowa szczere, może lekko wytykające mu brak finezji i zbytnie skupianie się na pracy, ale tak naprawde nie miała nic złego na myśli. No, może wbicie malutkiej szpileczki, ale to wszystko.
Przynajmniej przepuścił ją w drzwiach, więc tragedii nie było. Zhao podparła się dłońmi pod boki, rozejrzała się to w jedną, to w drugą i w końcu ruszyła dróżką przed siebie. Dość wąska, trochę podmokła i zdecydowanie niewybrukowana jak reszta głównych dróg prowadzących na rynek, ale zdecydowanie krótsza.
- Kurczak. Kurczak. Kurczak. Kurczak - powtarzała sobie Iskra jak tylko znaleźli się w zasięgu smakowitych zapachów, od których burczało jej w bruzchu. Mijali tyle pyszności, a ona szukała tego jedynego. Kurczaczka z rożna najlepiej.

draumkona pisze...

Przyjemnie było sobie tak po prostu poleżeć, polenić się i trochę chociaż podrzemać. Bo ona choć troszkę spała, ciało potrzebowało regeneracji po intensywnej nocy. Ponadto teraz, kiedy w końcu dotarła do niej świadomość, że nie jest sama w swoim ciele zaczęła jakby bardziej uważać na to co robi. I nawet teraz, drzemiąc sobie lekko była dokładnie okryta, czego sama przypilnowała, nie tak jak wcześniej, że to jeszcze Dev musiał ja okrywać, bo alchemiczka o tym zapomniała.
- Głodna? – otworzyła jedno oko, zerkając na niego sennie. W zasadzie to nie przymierała głodem, nie czuła tego ssania w żołądku, ewentualnie lekki niedosyt. Może jednak powinna coś zjeść?
- Troszkę. Ale w sumie możemy wstać oboje i zejść na dół na jakieś śniadanie. Nie musisz iść sam - uśmiechnęła się, pogłaskała lekko policzek arystokraty. Nadal nie mogła zrozumieć jak on ma gładszą skórę na twarzy po goleniu niż ona na nogach, ale to chyba miała być zagadka, której nigdy nie rozwiąże.
*
- Wilczku? Zdejmiesz mi je potem? Te bransolety? - akurat jadł rybkę. W końcu Nyrax było miastem, które słynęło z ryb, więc ich obecność na talerzu wcale nie dziwiła. Dokładnie przeżuł, wyjął spomiędzy warg jedną z większych ości i przyjrzał się jej fachowo. Była dośc giętka, ale jednocześnie na tyle mocna, że powinna wystarczyć. Był zbyt zmęczony na szukanie spinek, czy wytrychów.
- Już się za to zabieram - sięgnął po dłoń magiczki, tą którą wodziła po jego plecach i delikatnie obejrzał nadgarstek i bransoletę na nim. Dopiero potem wziął się za gmeranie w zamku. Nie było łatwo, ość się ułamała, a on musiał oczyścić sobie kolejną, ale koniec końców w końcu sie udało. Przeszło kwadrans grzebał przy tym wszystkim, ustalając technike łamania specyficznego zamka, ale w końcu jedna dłoń magiczki była wolna. I jak tylko bransoleta opadła, obejrzał fachowym okiem nadgarstek, od razu posułając nieco swojej magii w głąb ran, usiłując załagodzić ból i dyskomfort.
- Jeszcze trzy kochanie. Wytrzymaj.
*
- Ja bym wolał prosię z rożna.
- Nie idziemy do żadnego eleganckiego lokalu ani restauracji - wytknęła mu bezczelnie, uśmiechając się przy tym wrednie i nieładnie. W końcu jak Kuba bogom, tak bogowie Kubie i tyle. Nikt nie powiedział, że musi być ciągle miła i kochana.
- Może kurczaka też mają?
- A niech spróbują nie mieć - odpowiedziała buńczucznie, kierując swe kroki do dośc sporego namiotu. Na rynku stawiano jakieś dekoracje, barwne szarfy wisiały od słupa do słupa. Festyn? Nie ważne, ważne, że w namiocie był rożen, były i kurczaczki, były nawet jajka sadzone i parę serów. Naprawdę bogata impreza, jeśli miało się pieniądze. A tak się składało, że Zhao zamierzała ufundować Cieniowi obiadek. Po części dlatego, żeby potem nie mówił, że ona go nigdzie nie zabiera, nie płaci i tak dalej, ale głównie dlatego, żeby w końcu zjadł coś porządnego i treściwego.

draumkona pisze...

- Poczekaj. Przyniosę coś.
- Uparciuch - usłyszał w odpowiedzi, ale Char nie zerwała się z łóżka tylko po to by dopełnić tego, co już sobie zdązyła wymyślić. Skoro tak bardzo chciał ją rozpieszczać, to proszę bardzo, ona wcale nie musi stąd wychodzić. Jeszcze bardziej zagrzebała się w kołdrze, podkulając pod siebie nogi i wtulając sie w miękką podusię. Mogłaby sobie tak leżeć... Gdyby nie fakt, że to było Nyrax, a oni wciąż mieli parę mało przyjemnych spraw na głowie. No i osobiście wolałaby teraz siedzieć w Atax. Albo w Drummor... w zasadzie powinna siedzieć w tym drugim, bo raz, że niedługo miała wyjść za tamtejszego earla, a dwa, nosiła dziecko. Pamiętając zaś jak było z jej ciążą ostatnio i tym jak to się skończyło... Poczuła lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie zmarłej córki. Nie chciałaby znów przez to przechodzić. Ale czy to czasem nie znaczyło, że musi na te pare miesięcy zmienić się w kurę domową? No i... No i jak ona miałaby się pokazać w białej sukni z brzuchem? Może powinna powiedziec o tym Devowi? Nie, chyba nie. Takimi błahostkami przecież nie będzie go zajmować.
Czas szybko upłynął, szczególnie przy tak intensywnych rozmyślaniach, a śniadanio-obiad jaki jej zafundował poddał pod wątpliwość ich obecne miejsce pobytu. To naprawdę było Nyrax, biedna mieścina gdzie więcej było ryb niż ludzi, a nie Drummor? Nie żeby jej to przeszkadząło, albo się nie podobało.
- A kwiatuszka w wazoniku nie mieli? - zagadnęła wesoło, tylko troszkę się z niego nabijając i podnosząc się do siadu. Wszystkie te pyszności zostały przyniesione na tacce i Char mogła objąć wzrokiem całe to dobrodziejstwo i zdecydować co chciałaby zjeść najpierw. Obiado-śniadanie do łóżka. W zasadzie było to całkiem miłe i chyba będzie musiała kiedyś wziąć go z zaskoczenia i odwdzięczyć się podobnym czynem.
- To co radzisz zjeść najpierw? W końcu skoro przyniosłeś, to pewnie jesteś ekspertem i w ogóle. Jajko? A może bekon? Bekon tuczy. Kiełbaski? A może ten chleb? O, pomidorki...
*
Zerknął na nią kątem oka, chcąc sprawdzić jakiż efekt wywołały jego słowa i poczuł się mile zaskoczony, bo choć nie skomentowała tego ani słowem, ani gestem, to widać było po minie jak ją to ucieszyło. Chyba będzie musiał tak częściej, w końcu nie był to jakiś mocarny wysiłek, a ile sprawiał jej radości. Tak. Będzie trzeba tak częściej.
Rozbroił wszystkie bransolety, ale zajęło to jeszcze kawałek czasu, podczas którego rybka zdązyła całkiem ostygnąć, podobnie opiekane ziemniaczki jakie im do tego dano. Trochę było mu żal, bo zimne nie było już tak smaczne, w zasadzie nie było nawet dobre, ale był na tyle głodny, że zjadłby nawet surową koninę na zimno. Po uwolnieniu magiczki z magicznych kajdan zwiększył nakład magii, chcąc jak najszybciej zaleczyć jej rany. W końcu mogło sie wdać zakażenie, o ile już się nie wdało.
- Od razu lepiej, co? - uśmiechnął się, widząc, że ciało powoli odreagowuje swoje i przyzwyczaja się do płynnego dostępu do magii - Jeszcze byłoby dobrze gdybyś coś zjadła, wiesz? Co prawda już ostygło, ale powinnaś coś zjeść.
*
- O, tu mają miejsce - jak tylko zauważyła pustą ławę dostawioną przed sekunda do stolika, od razu się rzuciła jak lwica i poodpędzała tych, którzy niecnie chcieli zająć jej i Luciena miejsce - Popilnuj - poprosiła jeszcze, zostawiła swoją torbę, żeby nie było, że nie wróci i zniknęła w tłumie przebijając się do kogoś, kto wyglądał na kucharza. Zagadnęła do niego, coś tłumacząc, gestykulując zawzięcie, nawet trochę krzycząc, bo najwidoczniej coś nie do końca poszło po jej myśli, ale finalnie, nieco później niż pusty żołądek Cienia by sobie życzył, wróciła niosąc dwa ogromne talerze. Jeden z jakimś kotletem równie wielkim co talerz, obsypanym złocistymi plasterkami ziemniaczanymi, a na drugim widać było dość skromnie urządzonego kurczaczka z taką ilością warzyw, jakby miała zamiar wykarmić jakieś królicze stado. Pierwszy z talerzy trafił pod nos pana Marudy, z drugim Zhao usadowiła się obok.
- Smacznego - usłyszął jeszcze, nim furiatka zabrała się za swoje jedzenie i to tak, jakby ją co najmniej tydzień głodzili.

draumkona pisze...

- Wszystkiego po trochu. Będzie zróżnicowany posiłek i pełnowartościowy.
- Jak ty o mnie dbasz. To pewnie dlatego, żebym nie przytyła za bardzo - a ona ciągle o jednym. Cóż poradzić, całe życie przebywała w towarzystwie panien dla których ważne były dwie rzeczy. Dobrze usytuowany mąż i dobry wygląd ciała. Umysł wciąż żył według restrykcyjnych zasad odnośnie słodyczy, czy tuczących - w jego mniemaniu - potraw. Podejrzliwie szturchnęła kawałek kiełbaski widelcem, jakby zaraz miało z niej wypłynąć tak dużo tłuszczu, że zatopiłoby talerz. Koniec końców zjadła co jej nałożył na talerzyk i wcale nie musiała udawać, że podane zestawienie bardzo jej podpasowało. I ani się obejrzał, podkradła kolejny kawałek kiełbaski i bekonu.
- Smacznego tak w ogóle. I... dziękuję. Za wszystko - filozoficzna zaczepka, kompletnie niewyjaśniająca o co może jej chodzić. No i dziękowanie za obecność było trochę dziwne, ale nie dla Char, która mogłaby bogom i jemu dziękować za każdą minutę spędzoną razem.
*
- Jesteś najlepszym, co mnie spotkało - tak jak ona wcześniej się czegoś po nim nie spodziewała, tak teraz on zamarł, kompletnie zaskoczony, z widelczykiem rybki zastygającym w połowie drogi do ust. Gapił się tak na nią chwilę, kątem oka tylko rejestrując dokładkę złocistych ziemniaczków i rybki, wciąż głęboko przeżywając ten szok. Najlepszym co spotkało, tak powiedziała. Najlepszym. Darmar przy tym to mógł iść pokazywać swoje magiczne sztuczki w cyrku, nadałby się, a ten dupek Sarriel mógł z tą swoją nieskazitelną buźką iść urabiać Yustiel. Najlepszym, co spotkało.
- Jesteś moim skarbkiem, wiesz? Najcenniejszym skarbkiem - wyznał cichutko, dłubiąc widelcem w rybce.
*
- Dziękuję. Powinni ci dać podwójną. Tym się nie najesz, zagłodzisz się.
- Wierz mi Lu, to mi w zupełności wystarczy. Mogę ci nawet trochę sałaty dać, wiesz? W końcu przydałyby ci się jakies witaminy, bo jeszcze szkorbutu dostaniesz i co wtedy... A ja lubię jak masz ząbki... I w ogóle... - dalsza część wypowiedz to było bardziej przebąkiwanie jakichś komplementów pod jego adresem, aż w końcu się poddała i skupiła na jedzeniu. Zresztą, Cień nie był jakoś szczególnie ukierunkowany na słuchanie jaki to jest dla niej cudowny.

draumkona pisze...

- Nie jestem pewien, czy masz mi za co dziękować. Jestem egoistą i chcę być po prostu obok.
- Po prostu chcesz, panie egoisto? A ja po prostu lubię jak jesteś przy mnie, całkiem egoistycznie nie chcąc się tobą z nikim dzielić, nie ważne czy to rodzina czy nie - to mówiąc odłożyła pusty już talerz i przygarnęła miseczkę truskawek ze śmietaną, nabijając jedną na widelczyk i przyglądając się jej, oceniając kolor i stopień dojrzałości, a także zastanawiając się czy rzeczona truskawka będzie w wydaniu słodkim, czy nieco kwaśniejszym. W końcu zaś owoc trafił do ust alchemiczki, która z niemałym zadowoleniem odkryła, że truskawka jednak jest słodka, a w towarzystwie śmietany i cukru może śmiało walczyc o pozycje deseru miesiąca. Po zjedzonym posiłku przeciągnęła się, podniosła z łóżka i zaczęła ubierać porozrzucane od wczoraj rzeczy. Nie żeby jej się jakoś specjalnie chciało, ale byłoby miło opuścić Nyrax.
- Najedzony? - spytała, przysiadając znów obok niego, przewijając koszulę z lewej strony na prawą. Udało się jej już ubrać spodnie i buty, ale koszula nie dość, że wywinięta, to jeszcze dziwnie poplątana, musiała się bardziej natrudzić żeby ją doprowadzić do porządku, a tymczasem Dev do jedzonego śniadania miał też całkiem ciekawe widoki na biust alchemiczki. Nie, żeby się wstydziła.
*
Uśmiechnął się sam do siebie, milczeniem odpowiadając na jej słowa. Moment w którym Wilk był tak wylewny i ochoczy by mówić o uczuciach skończył się, a elfiak wrócił do dzióbania rybki. Rzecz jasna drugą ręką, nie tą na której opierała się magiczka, bo nie chciał jej przeszkadzać, no i przyjemnie było, ale jednak trzeba było też coś zjeść. I to szybko, nim się wpół zmrozi i będzie kompletnie niedobre. Szybko pochłonął też ziemniaczki, kawałek surówki i odstawił talerz, wstrzymując niezbyt eleganckie beknięcie, znak, że jedzenie się ułożyło i czeka na swoją kolej w długim procesie trawienia. Wypadałoby się ubrać.
- No, koniec lenistwa, pani magiczko. Zapraszam do ubrania się - to mówiąc wciągnął na tyłek spodnie, które leżały najbliżej i zaczął szukać swoich butów.
*
- I co teraz?
- Nie wiem. Cridan zdawał się związany z tą kobietą, więc lepiej mu nie mówić co się stało. Ja bym powęszyła za tymi bandziorami, za tym całym półświatkiem, o którym słyszeliśmy. No i mamy ślad tej bomby, mam jedną połówkę metalowej osłony, więc jeśli wśród bandziorów znajdziemy coś podobnego to już będzie jakiś punkt zaczepienia - ostatnie kawałki kurczaczka trafiły do żołądka Iskry w tempie ekspresowym, bo przecież nie zmusi go do czekania. Odsunęła talerz na którym jeszcze leżało trochę ziemniaków i mięsa, decydując się na zakończenie posiłku - Chodź. jest już popołudnie, czyli niewiele czasu do zachodu, a po zachodzie nie wiem czy coś zdziałamy. To miasto rządzi się swoimi prawami.

Zombbiszon pisze...

[Już odpowiadam:
1. Panuje nad tym. Miał z tym problemy ale tak panuje choć czasami jak emocje wezmą górą to kosmate lodowe demonisko wyskakuje :D
2. W ludzkiej formie nie znosi upałów, więc chyba będę musiał to dopisać.
3. Elias przerwał szamanizm gdy stał się wendigo co w pewnym sensie jest szamanizmem czy jak wolisz opętaniem. A przynajmniej dla mnie bo to odpowiedź duchów na jego prośbę.
4. Jego mistrz, nie pan, nie żyje bo to był staruszek :D
5. Biblioteka chwilowo to temat tajne przez poufne ;)
Mam nadzieję że odpowiedziałem na wszystkie pytania :D]

Elias

Silva pisze...

I.
- To mag.
Szamanka nie mogła tego stwierdzić. Trudno jej było orzec, czy mężczyzna spotkany na trakcie jest użytkownikiem many, czy kreuje świat za pomocą słów i gestów, czy czyni otoczenie wedle własnych praw i uznań. Dla niej był zwykłym człowiekiem. Wychudzonym, zabiedzonym wędrowcem albo pustelnikiem, który zapragnął samotności i oddalenia się od hałaśliwego, męczącego świata. Mógł być kimkolwiek i o ile nie był dzieckiem duchów, dla szamanki był tylko spotkanym na drodze człowiekiem.
Ale nie była w stanie zignorować słów przyjaciółki. Tej, która kroczy ścieżką magii, która splata słowa mocy i jest im oddana, nosząc w sobie ducha Aszary. Jej ostrzeżenie już nie raz ratowało życie; gdy chodziło o magię, ta elfka nie miała sobie równych i nie dziwota, że zaczęły krążyć plotki o tym, jakby Szept była dziedziczką magicznych mocy Aszary. Ale dla Silvy to była Szept przyjaciółka; nie mag, nie elfka, nie królowa, ale bratnia dusza i jeśli mówiła, że siedzi przed nimi mag, należało zachować ostrożność.
Mężczyzna obracał coś w palcach, mamrocząc do siebie, niewyraźnie, prawie nie otwierając ust. Kawałek mięsa odpadł, za mocno pociągnięty. W słabym świetle zdawał się niemal czarny. Pozostałą część uniósł do ust, odgryzając spory kawałek.
- Wątróbki?
Były plemiona, które wróżyły z wnętrzności zwierząt ofiarnych, odprawiając harguły, doszukując się w ich organach odpowiedzi; liczył się kolor, kształt, a każda narośl czy przebarwienie były interpretowane inaczej. Byli wróżbici, którzy szczególnie cenili wątrobę, dzieląc ją na dwie części; jedna odnosiła się do losu najbliższych, druga wrogów. Niektórzy uważali, że im ciemniejszy kolor, tym wróżba była pomyślniejsza, a jakiekolwiek uszkodzenie przy jej wyjmowaniu, uznawano za zapowiedź złych wieści.
Wątroba w ręku mężczyzny była surowa. - Da siłę wilka.
Nic dziwnego. Powinna być jeszcze ciepła, chwilę temu wyciągnięta z ciała, aby to, po co ją spożywano zadziałało. Była to stara wiara, wiara w moc zawartą w ciele zwierząt, w to, że po spożyciu serca czy wątroby wejdzie w człowieka siła bestii. Doświadczeni łowcy z plemienia Silvy, po upolowaniu wilka, czy niedźwiedzia, najpierw zjadali jeszcze ciepłe, parujące serce, aby siła wypełniła ich ciała. Potem mogli oprawić zwierzynę. Ceniono też oczy orłów o bystrym wzroku i móżdżki wijących się węży.

Silva pisze...

II.
Wątroba wilka... Powinien też zjeść jego serce, jeśli chciał przejąć w pełni jego siłę. Mógłby sięgnąć po organy wilkołaka, dla niektórych cenniejsze, a gdyby spożył wilkołacze serce w czasie pełni, zyskałby o wiele więcej. Po to na nie polowano, bo przecież tęskniący do księżyca byli silniejsi niż podobne do nich wilki.
Mag. Miały przed sobą maga. Maga w głuszy. Maga, który jadł wilczą wątrobę, chcąc jego błogosławieństwa. Mag i truchło wilka. Mag z wątrobą wilka... A może wilkołaka? Bo przecież jeden zaginął, bo przecież czuła jego ból, bo przecież szukały maga, bo przecież wilkołaki były też w pewien sposób wilkami, bo przecież nie mogła sięgnąć poprzez więź... A może nie mogła, bo więzi już nie było? Bo została zerwana, zniszczona ostrzem śmierci? Nie mogła go poczuć, bo może nie było kogo wyczuć? Może po drugiej stronie ziała pustka, bo nić pękła? Śmierć zrywała wszelkie więzi.
Mag jadł wątrobę. Odebrał ją, wyrywając z ciała wilkołaka. Dla jego siły.
Śmierć wilkołaka. Jego brak, jego nieistnienie, jego wieczna nieobecność. Martwe ciało odrzucone jak szmaciana lalka, niepotrzebne, nieistotne, zbędne. Zimne zwłoki, sztywne, nieruchome.
Zabrali go od niej. Wyrwali z jej rąk. Zabili dla wątroby. Jej wilkołaka. Jej pchlarza. Wszystko skończyli i nie będzie już kudłacza, nie będzie ciepła dłoni, nie będzie bliskości. Braknie słów, gestów, obecności, umilknie śmiech. Skończą się wspólne dni i noce. Teraz będzie tylko pustka, zimno i samotność. Zgasili ogień, zadeptali żar. Skazali ją... Wszystko skończyli, odebrali wilkołaka, który był tak bardzo jej. Jej...
Silva zrobiła krok do przodu. W jednej chwili ostrożność zniknęła, zastąpiona innym uczuciem. Gniew odmienił jej spokojną twarz. Złość wykrzywiła usta, nienawiść przyćmiła oczy, furia wdarła się do serca i myśli. Lód pękł, a ogień pod nim wybuchnął.
Zabrali jej wszystko! Wszystko!
- Ta wątroba... Jesz wilkołaczą?!
Zrobiła kolejny krok. Gdyby nienawiść była mgłą, a jej gęstość zależała od siły gniewu, Silva byłaby nią spowita od stóp po głowę. Gdyby wściekłość była widoczna, szamanka żarzyłaby się niczym oliwna lampa. Nie była górą lodową, była ogniem wulkanu.
Wokół niej tańczyły duchy. Ogoniaste lisy tłoczyły się dookoła, wezwane emocjami swej pani, czerpiąc z nich siłę do materializacji w tym świecie; były pobudzone, niespokojne, przepełnione gniewem szamanki. Ich ruch poruszał pióra przy dębowej lasce.

Silva pisze...

III.
- Niech pochłoną cię duchy!
Wygaszone ognisko strzeliło iskrami, zimne i zwęglone drewienka zapłonęły; lisie duchy tchnęły w nie życie sprawiając, że mag odskoczył, podrywając się na nogi. Od płomieni zaskwierczała jego szata. Zdawało się, że po okolicy niesie się zawodzenie, że drzewa szumią złowieszczo. Zrobiło się zimniej, kiedy materializowały się duchy, przyzwane słowem szamanki. Duchy lasów, gór, ziemi; ledwie widoczne, pojawiające się na mgnienie oka. Ale były tu też duchy dawno zmarłych ludzi, duchy-patrony świętych gajów, całkiem dobrze widoczne. Pojawiały się też zjawy złaknione mocy, zwabione niczym wilki do krwi; ciemne, zdeprawowane duchy.
- Zabrałeś mi go! Dla wątroby, dla siebie. Zabrałeś! Przepadnij... Zgiń!
Silva zaczęła oddychać szybciej. Wszystko to, co przybyło, czerpało z jej siły, a zjawy kradły ile mogły z jej ciała. Za dużo! Ale złość szamanki nie malała, rozpalona płonęła. Jednak jej ciało miało ograniczenia. Pojawił się duch-bóstwo, mieniąc się jasno; przybył korzystając z zaproszenia, z otwartej bramy. Z ziemi wyłonił się upiór, kradnąc co mógł dla siebie.
Przybysze byli kapryśni; w szale szamanki tylko część kierowała swą złość ku mężczyźnie, reszta była pasożytami. Ale duchy atakowały, zadając drobne obrażenia, będąc niczym chmara os, jak stado ptaków z dziobami i pazurami.
Gdyby tylko Silva to kontrolowała, gdyby tylko świadomie nimi kierowała, gdyby tylko złość nie przyćmiła jej osądu i myśli... Atak w gniewie był furią, gwałtownością, szaleństwem, ale nie mógł być precyzyjny i długotrwały. Nie, gdy mana opuszczała ciało, wylewając się jak woda z sita. Nie wtedy, gdy część duchów robiła, co chciała, a zjawy żerowały. Błąd głupiego szamana: brak kontroli i poddanie się emocjom; wezwanie duchów bez pieczy nad nimi. Szaleństwo, które może pochłonąć, ale czymże ono było w porównaniu ze śmiercią tego, którego kochała.
Zatracenie było niczym.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zaczęła cofać się w kierunku, z którego przyszli. Miała nadzieję, że nie weszli zbyt głęboko na skażony teren, bliżej serca puszczy mieli większe szanse na znalezienie kwiatu ethral. Dziewczyna powoli oddalała się od ścieżki, zbaczając na północny wschód. Nie miała pochodni, wszystkie źródła światła pozostawiła Shivanowi. Nie potrzebowała tego, w przeciwieństwie do przyjaciela, który pozostawiony na polanie z pewnością czuł się wystarczająco niepewnie.
Węszyła w powietrzu, marszcząc swój koci nos, chłonęła zapachy wilgoci, żywicy, mchu i ziół.
-Gdzieś tu jest odpowiednia ziemia - mruknęła, częściowo do siebie, częściowo do podążającego za nią Devrila - Czuję jej zapach, to znaczy odpowiedni teren nie może być bardzo daleko.
Odpowiedni teren. Niekoniecznie oznaczało to, że rzadka roślina musi w tym miejscu występować. Larven był naprawdę rozległy.
Zarośla z szelestem otarły się o nogi dziewczyny, kiedy ta przeszła między nimi, nie wysilając się, aby je odsunąć. Teren łagodnie opadał, grunt był miękki i wilgotny, przez co zapadał się pod wpływem mniej ostrożnych kroków. Każdy ruch powodował wzbicie w powietrze chmary owadów, muszek i świetlików. Spod nóg wyskakiwały pokryte łuską drobne stworzenia, przypominające żaby i jaszczurki. Tiamuuri jeszcze raz odetchnęła głęboko. W takiej mieszance raczej nie mogła liczyć na wykrycie tego, czego szukali. Sam węch do tego nie wystarczał.
Gdzieś w ciemnościach rozległ się skowyt, któremu natychmiast odpowiedział inny, nieco dalej. Tiamuuri na chwilę znieruchomiała, ale zaraz ruszyła dalej w mrok. Drapieżniki były daleko. Na razie nic im nie groziło.

Nefryt pisze...

- Dev, szukasz biżuterii u mn… - nie dokończyła. Przypomniała sobie o czymś, co mogło pomóc. Pamiętała, że niektórzy Wirgińczycy noszą zawieszkę przedstawiającą zwierzę. Nefryt przypuszczała, że miało to jakiś związek z religią. Zawieszka wisiała zwykle na haczyku z metalu, który, gdyby odpowiednio go wyprostowali, mógłby posłużyć za prowizoryczny wytrych.
Ponagliła Arhina, żeby dał jej zawieszkę.
- Nie mam – Wirgińczyk mówił prawdę. Strażnicy zrewidowali go równie dokładnie, jak Nefryt. Nie znając wirgińskich obyczajów, uznali figurkę orła, zwierzęcia przypisywanego Khaine, za jakiegoś rodzaju magiczny amulet.
Sytuacja wyglądała na beznadziejną. Nefryt też nic nie miała. Najczęściej, tak jak teraz, zaplatała włosy w warkocz i związywała je wstążką.
Herszt pierwsza pociągnęła za uchwyt klapy. Całość drgnęła. Nie otworzyła się.
- Czekaj – Shel czuł, że magia w jego ciele zaczęła się regenerować, że dysponuje jeszcze jakąś wątłą iskrą. Przekazał nieprzytomnego Luciena Devrilowi. Położył dłonie na ramionach zaskoczonej herszt. Skupił się na własnej magii, wyobraził ją sobie jako materialną kroplę. Doświadczony mag stwierdziłby być może, że przypomina w tym dziecko, które niewprawnie kreśląc pierwsze litery, wysuwa język… ale Shel był samoukiem, który przez większość życia udawał, że magia to siła całkiem mu obca. A teraz… Teraz nie mógł zawieść.
Przesłał ową kroplę mocy w ramiona kobiety. Poczuł jej opór. Nienawiść. Nie wiedział, że aż tak go nienawidzi. Poczuł coś jeszcze. Strach. Przedarł się przez jej mentalną barierę, szybko, bez subtelności. Niemal zobaczył jej energię. Krople, wiele kropel potencjalnej mocy, rozrzuconych, niewykorzystanych. Zebrał je. Połączył ze swoją.
- Ciągnij.
To trwało zaledwie sekundę. Nefryt chciała go odepchnąć, strącić jego dłonie. W jej świadomości wybuchł ból. A potem poczuła wypełnianiach ją siłę. Powietrze wokół jej zaciśniętych na uchwycie klapy rąk stało się przeraźliwie zimne. Pociągnęła. Coś mówiło jej, że to jedyna szansa. Nie mogła zawieść.
Loch wypełnił zgrzyt podnoszonej klapy i osypującej się z zawiasów rdzy.
Udało się.
Arhin puścił ją i osunął się na kolana. Oddychał ciężko. W oczach błyszczał mu uśmiech. Udało się. Na razie.
Klapa stała otworem. W dole szumiała woda. Duchy zmierzały w ich stronę.


[Wiesz, ja nie przepadam ani za Tolkienem, ani za Sapkowskim :D Więc jak widać są gusta i gusta… Co do samych lektur szkolnych, to może miałabym do nich inne nastawienie, gdyby nie sama szkoła. Po pierwsze nie cierpię, kiedy ktoś mi coś nakazuje, zwłaszcza w sferze myślenia, a to przy lekturach jest akurat częste. Po drugie, w momencie, kiedy co tydzień muszę czytać powieść (lekturę szkolną) i nie mam czasu na choćby zajrzenie do jakiejkolwiek książki spoza kanonu, to, mówiąc dosadnie, rzygam literaturą dawną, mimo że ogólnie lubię czytać.
Wiesz co? To może dobrze, że jednak przegłosowany został ten pomysł ;) Bo coś czuję, że to moja postać zostałaby zwierzątkiem. Tylko nie mam pojęcia jakim. Nie wiem, dlaczego, Shel skojarzył mi się z FRETKĄ :P
Co do wątku – przez długi czas zupełnie nie wiedziałam, co odpisać. Ogólnie mam wrażenie, że zwaliłam ten wątek. Mam nadzieję, że tym razem poszło mi lepiej.

PS.Widzę, że zmieniająca się treść robi furorę ;)]

Rosa pisze...

[Hej.
Przepraszam, że dopiero teraz o tym piszę. Chciałabym zakończyć nasz wątek, ponieważ brakuje mi pomysłu jak go dalej rozwinąć.
Dziękuję za wspólne pisanie i miłe wspomnienia, które się z tym łączą.]

Isleen

Nefryt pisze...

Zaraz po Lucienie do tunelu trafiła Nefryt, sekundę później Shel.
- Mogę spróbować – Wirgińczyk wymruczał jakąś inkantację, wspomagając siłę zaklęcia gestem. Działał na resztkach many. W normalnych okolicznościach nie miał problemów z zapieczętowywaniem. W normalnych… Normalne okoliczności oznaczały cichą, odosobnioną komnatę, albo składający się z ledwie kilkunastu mogił przymglony cmentarzyk, z którego nie dało się przywołać niczego naprawdę groźnego. Shel, czy to jako arystokrata, czy jako szpieg, nie opierał się na magii. Nigdy nie był na tyle butny, by uważać, że nad nią panuje. Używał jej więc w ostateczności i, mimo iż ćwiczył i samotnie próbował uczyć się wykorzystywać swój „talent”, nigdy nie mógł być pewien, co z tego wyniknie.
- Powinno działać – stwierdził, gdy na spodniej stronie włazu rozjarzyło się kilka znaków. Chwilę później przygasły, a o obecności pieczęci świadczyła wyłącznie cisza, jaka odgrodziła ich od wszystkiego, co na górze. Nagle urwały się odgłosy więzienia. Powietrze stało w miejscu. Pozostał tylko obrzydliwy plusk otaczającego ich szlamu. – Ale lepiej się pośpieszmy.
Kiedy herszt wpadła w wypełniającą tunel breję, w pierwszej chwili zachłysnęła się smrodem, potem niechętnie obejrzała się na Wirgińczyka i jej twarz przybrała zacięty wyraz. Obserwując tych dwoje, łatwo można było dojść do wniosku, że dzieli ich więcej, niż jedno spotkanie i jedna kłótnia. Kobieta szła w milczeniu, bo i nie było o czym mówić. Musieli wydostać się z tego przeklętego więzienia. Dopóki nie dotrą do końca tunelu, nie mogą nic zrobić. Potem… o ile w ogóle będzie jakieś potem, będą musieli przedostać się na ląd i…
Nefryt zmarszczyła brwi. Coś ni dawało jej spokoju, ilekroć miała chwilę, by pomyśleć. Coś przeoczyła. Coś w sprawie Kha’sana, coś ważnego.
I jeszcze tych dwóch, Lucien i Arhin. Czego szukali w Quinghenie? Jeżeli rozum jej nie zwodził, Wirginiec był zleceniodawcą. Skrzywiła się, w połowie na skutek wszechobecnego smrodu, wdzierającego się do nosa, ust, oblepiającego gęstą maską skórę, wsiąkającego w ubranie, włosy… To nie wróżyło dobrze. Wątpiła, by interesy Arhina, a więc zapewne i Cienia, współgrały z zadaniem jej i Devrila. Skoda. Lucien mógłby być dobrym sojusznikiem, gdyby rodzące się w jej głowie podejrzenia nie były bezpodstawne i Kha’san naprawdę coś knuł. Rzecz jasna, o ile Cień miałby w tym swój interes.
Shel nie potrafił określić, jak długo szli tunelem. Raz wydawało mu się, że zaledwie kilka minut, chwilę później czas rozciągał się do ponad pół godziny. „Wody” było teraz więcej, sięgała im już do piersi. Stopy, które na początku wędrówki zapadały się w osiadłą na dnie mieszaninie mułu i nierozpuszczonych resztek rozmaitego pochodzenia, teraz napotykały twardą powierzchnię, może kamień, może cegłę. Przez nieustający odór ścieku, do ich nozdrzy przedostawał się z wolna inny zapach.
- Czujecie to? – zapytał.
Herszt kiwnęła głową.
- Morze. Zapach soli… otwartego morza, nie zatoki.

Nefryt pisze...

[A’propos czytania w liceum – widocznie to zależy od profilu… Albo od szkoły. Albo od predyspozycji ucznia. Albo… od wszystkiego po trochu :) Ja bibliotekę mam w miarę pod nosem cały czas, tylko właśnie czasu brakuje.
A tak w ogóle to przepraszam, że tyle czasu ci nie odpisywałam. Wtedy to była kwestia weny i pomysłu na wątek. Teraz zamulam, bo moja mama, po kilkunastu latach mojej edukacji, stwierdziła, że nic się nie uczę. I jeszcze uświadomiła sobie, że jestem JUŻ w klasie maturalnej. Zaczynam mieć wrażenie, że w jej oczach oznacza to przemianę w robota, który nie musi spać, nie musi odpoczywać ani jeść, za to jak najbardziej powinien uczyć się 24 na dobę. Odrobiłaś lekcje? Nie ważne, masz jeszcze płytę ćwiczeniami, karty pracy, a tak w ogóle to mogłabyś jeszcze nauczyć się jakiś nowych słówek na rosyjski, tak gratis. Rzygam szkołą. Rzygam lekcjami. Trans-Atlantykiem. Maturą. Wszystkim. Rzygam, jakbym miała mentalnego rotawirusa. Chwilami mam ochotę zostać specem od kopania rowów, ale na szczęście moja logika ma jeszcze siłę się włączyć i powiedzieć: zrób studia. A po nocach śni mi się matematyka. I jeszcze mi źle i smutno, bo nikt o mnie nie pamięta. I brak mi nawet takiego frajera, który by od czasu do czasu chociaż przytulił albo powiedział to głupie „będzie dobrze”.
No. Więc sobie narzekam i się żalę, bo wszystko jest takie do dupy i bez celu, bez sensu.]

Olżunia pisze...

Cz. I

- Popsuł mi zabawę. Długouche, nie umie się bawić.
Meryn omiótł spojrzeniem okolicę, a jego dłoń niemal bez udziału jego świadomości oplotła się wokół rękojeści miecza. Wcale nie było mu do śmiechu. No, chyba że będzie mu dane zobaczyć, jak Myśliwi wpadają w zasadzkę żujpaszczy. Zwłaszcza że komu jak komu, ale im na pomoc nie przyjdzie magia.
- Idealne wyczucie chwili.
Moyr chętnie odparłby coś na te słowa uznania lub choć skinął głową, nie chciał się jednak czymkolwiek dekoncentrować. Trzymanie tego, co wypełzło z bagna na odległość nie było trudne - miał wszak amulet i rytualny tatuaż, które pomagały mu zapanować nad zaklęciem, magia właściwie nie mogła wyrwać się spod jego kontroli. Jednak wolał mieć pewność. Nie był dobry w swoim "fachu", znane mu były tylko jego podstawy i niektóre aspekty. Bardziej polegał na intuicji i własnym doświadczeniu niż na czyjejś wiedzy. To była nieokiełznana moc, która dawała się ujarzmić tylko z pozoru.
Postawił krok do przodu, potem drugi, pewniejszy. Ruszył przed siebie, utrzymując wzniesioną z many barierę.
- Wynośmy się stąd.
Aed przytaknął niecierpliwym skinieniem głowy i, odkładając wszelkie podziękowania i zapoznawania na potem, odwrócił się na pięcie, by móc jak najszybciej wynieść się z tych zapomnianych przez bogów - za wyjątkiem Dziwki Fortuny i jej wiernego towarzysza - bagnisk. Broń wciąż ściskał w garści, zupełnie jakby nie dawał wiary ustabilizowanemu amuletem zaklęciu. Już zaczął dziarsko maszerować w kierunku Dąbków, kląc mamrotliwie na czym świat stoi, gdy nagle...
- Muuu.
Zatrzymał się, wywrócił oczyma, westchnął z rezygnacją.
- O, wołowina żyje! Aed, ratuj wybrankę!
Bez słowa sprzeciwu, ale i bez entuzjazmu, posłusznie i flegmatycznie zarazem, zawrócił. W końcu to nie wina poczciwego zwierzaka, że za nimi tu przydreptał, widocznie miał w tym jakiś swój krowi interes. Jeśli ktoś tu zawinił, to raczej ich trójka, pozwalając mu zawędrować aż tutaj. Ale co mogli zrobić? Przywiązać krasulę do drzewa, żeby padła z głodu albo przegryzła postronek i znów ruszyła za nimi? To dość skomplikowane.
Starając się nie tracić z pola widzenia żadnej czającej się w pobliżu żujpaszczy, podszedł do łaciatej i sięgnął po postronek. Starał się nie spłoszyć jej trzymanym w drugiej ręce mieczem. Jednak gdy na moment stracił równowagę, lekko zamachnął się ostrzem. Krowa z przerażeniem cofnęła się kilka drżących kroków wgłąb bagna. Cholera. Ktoś musiał ją bić. Nic dziwnego, że uciekła. Mimo bezpodstawności wielu stereotypów, wieśniacy bywali prymitywni. Wyżywając się na żywym inwentarzu chociażby.
Oho. W mieszańcu odezwała się elfia krew.
- Aed, na wszystkich bogów, także tych, przez których to cholerstwo wypełzło z błota, pospiesz się. - Moyrlayowi zabrakło właściwej długouchym cierpliwości i bezgranicznego umiłowania natury. Wolał ratować ich gromadę niż roztkliwiać się nad losem biednego zwierzątka.
- Zaraz, jak to się mówi... - zastanowił się najemnik. - Nazad! - przypomniał sobie w końcu. - Nazad! Wracaj! Do mnie!
O dziwo krowa posłuchała. Z trudem wydostała się z brunatnozielonkawej mazi, w którą zapadła się niemal po kolana, i, ciągnięta za postronek, dobrnęła do ścieżki. A potem, jak gdyby nigdy nic, zaczęła skubać rosnącą na skraju ścieżki trawę, a Aed pozazdrościł jej tego błogiego poczucia bezpieczeństwa.
- Chodźmy - zakomenderował, gdy już nieco odetchnął. Słowa skierowane były także do krowy. - Zabawiliśmy tu zdecydowanie za długo.
Sugestywne szarpnięcie za postronek i mogli ruszać w dalszą drogę.

Olżunia pisze...

Cz. II

~*~
- Co was tu przygnało?
Krajobraz powoli zaczynał się przeobrażać. Ścieżka stała się szersza i bardziej wydeptana, pojawiły się na niej pierwsze koleiny po kołach drabiniastych wozów. Zniknęły mętne bajora i gęste szuwary. Na ich miejscu pojawiały się coraz wyższe krzewy, a potem również drzewa. Mgła zrzedła, aż w końcu rozwiała się zupełnie.
Na zadane przez najemnika pytanie Meryn odpowiedział, ruchem głowy wskazując na siedzącego przed nim rudowłosego chłopaka.
- On.
- A przeprawiacie się przez bagna, jakby was diabli ścigali, bo...? - dopytywał się Aed. Dostrzegł ukradkowe spojrzenie rozmówcy w stronę Szept i Midara. Szermierz ich nie znał. Nie wiedział, ile wolno mu powiedzieć, a ile winien zachować dla siebie.
- Możesz mówić - zapewnił go mieszaniec, a Meryn nie miał innego wyjścia niż temu zapewnieniu uwierzyć. Pan trubadur mało komu ufał, wolał wcielać się w rozmaite role, zakładać maski, kłamać i koloryzować. Nie dla zabawy. Dla bezpieczeństwa. Kiedy mówił, że można komuś ufać, zazwyczaj tak właśnie było.
- Długa historia. - Szermierz raz jeszcze spróbował wymigać się od odpowiedzi, zbywając rozmówcę machnięciem ręki.
- A przed nami długa droga - zaoponował Aed.
- Owszem, ścigają nas - przyznał w końcu mężczyzna. - Kto wie, czy nie są gorsi niż duchy. Na pewno bardziej upierdliwi. Ale dzieciak też ma niezły tupet. Dasz wiarę, że...
- Nie jestem dzieciakiem - warknął rudzielec, wchodząc mężczyźnie w słowo.
- Dla mnie jesteś. - Mer wzruszył ramionami. - Nawiałeś, gdy Myśliwi siedzieli nam na ogonie. Gdyby nie szczęśliwy traf, wieźliby cię teraz w kajdanach albo egzorcyzmowali, bogowie ich tam wiedzą.
Nie zamierzał ukrywać przed towarzyszami podróży, że dzieciak obdarzony jest mocą. Gdyby coś poszło nie tak, coś wyrwało się spod kontroli, musieli wiedzieć, co się święci. Wszyscy, nie wąskie grono wtajemniczonych. Po to, by mogli właściwie zareagować.
- Nigdzie się nie wybieram - oponował dalej chłopak. - Nie z wami.
- Upartyś jak mało kto - westchnął Meryn. - Karczmarz za parę sfatygowanych miedziaków wygadał mi, gdzie i z kim mieszkasz, jak wyglądasz i po czym poznać twoją chałupę. Boją się ciebie. Są skłonni wydać cię każdemu, choćby był dziadem podróżującym rozklekotanym, zaprzęgniętych w woły wozem lub Myśliwymi Ulotnych Energii właśnie.
To było brutalne, ale i szczere. I skuteczne, bo zakończyło dyskusję toczącą się tam, gdzie miejsca na dyskusję nie pozostawiono.
Aed uniósł brwi. Wreszcie pojął, co zaszło i zyskał pewność, że się uprzednio nie przesłyszał.
- Więc to wy ich tu ściągnęliśnie? - zapytał z niedowierzaniem.
- Widzieliście Myśliwych? - zainteresował się szermierz, nie ukrywając zaskoczenia.
- Nawet nie pytaj.

Olżunia pisze...

Cz. III

[Przepraszam za to. Powinnam była wziąć urlop, a nawet tego nie zrobiłam. Mało tego, nie powala ta pisanina jakością. Nie chciałam bardziej przeciągać.
Mój laptop padł i nie zanosi się, żeby miał kolejny raz zmartwychwstać. Muszę Cię więc prosić o wrzucenie notki kolejny raz. Dozgonna wdzięczność. I karton krówek. Albo cała paleta.
"Czy krew może być stęchła?" - kocham. xD
Z walką też miewam spore problemy. Bo fajnie byłoby sypnąć szermierczymi terminami, będzie klimat. I jest siedzenie na wikipedii oraz modlenie się, żeby nazwy z bractwowego żargonu nie brzmiały zbyt dziwnie. Chyba wolę opisywać strzelanie z łuku. Postać bierze strzałę, postać nakłada strzałę na cięciwę, postać naciąga cięciwę, postać wypuszcza strzałę, autor rzuca kością na celność, koniec. Muszę zainwestować w łuczników w pobocznych, zdecydowanie. Brzmi jak plan.
Zaczynam sobie zdawać sprawę, że mania na realizm to u mnie dopiero nadchodzi. Z konwersatorium o ciele w sztuce średniowiecza wyniosłam wiedzę, że obraz rozmodlonych, pobożnych i myjących się od święta średniowiecznych to pakudny stereotyp, że w średniowieczu funkcjonowały łaźnie, podczas kąpieli nagość nie była niczym wstydliwym, kobiety kąpały się razem z facetami i nikt nikomu nie robił nieprzyjemności (wliczając mężatki) oraz że takie łaźnie nieraz znajdowały się na otwartym powietrzu i w mieście, tak, że przechodnie mogli zatrzymać się i pogadać z kąpiącymi się albo sobie po prostu popatrzeć. I nikt się nie oburzał, że wygląda przez okno, a tam biegają golasy. Ciekawe, jak by to funkcjonowało w takiej Keronii.
Przepraszam za ewentualne literówki, piszę z telefonu. Swoją drogą ciekawe doświadczenie - w każdej wolnej chwili pisać na KK. Chyba dzięki awarii komputera odkryłam lek na swoje lenistwo - notatki w telefonie.]

Nefryt pisze...

Nurkuj. Ph, to by był najmniejszy problem. Miał wprawdzie wątpliwości, czy jego żołądek nie zacznie wywijać fikołków, jeżeli zmniejszy odległość „woda” – nos choćby o centymetr, ale był gotów zrobić wiele, jeśli nie wszystko, żeby się stąd wydostać, znaleźć z dala od duchów i celi, do której wciąż mogli wrócić, jeśli ktoś ich znajdzie.
Obejrzał kratę na tyle, na ile pozwalała ciecz. Rdza nie osłabiła metalu wystarczająco, by mogli poradzić sobie bez magii. Niech to pustynia pochłonie... Nie znał czaru, który mógłby od tak wyłamać/skruszyć/rozpuścić kratę. Wtedy, przy klapie, zamierzał pomóc herszt, przekazując jej resztkę własnej many w postaci fizycznej siły. Wcale nie był pewien, czy to wystarczy. Tymczasem… Okazało się, że Nefryt jest całkiem dobrym źródłem. Podejrzanie dobrym. Wystarczyło użyć jej potencjału, nie musiał dokładać od siebie, dlatego wystarczyło mu many na zapieczętowanie kraty.
Tylko…
Oprócz rozrzuconych „kropel” many, poczuł u tej kobiety coś innego. Nie był pewien, o co chodzi, dopóki nie zobaczył, jak herszt wskoczyła do kanału. Po tym, jak skorzystał z jej energii życiowej, powinna być wyczerpana. Żywa, ale bardzo osłabiona. Chyba, że…
Chyba, że tylko myślał, że skorzystał z jej energii. A w rzeczywistości… Odsunął od siebie myśl o konsekwencjach, jakie mogło nieść pobranie tamtej mocy. Nie wiedział wtedy, że… a nawet gdyby wiedział, czy postąpiłby inaczej?
Skrzywił się. Nie czas na wyrzuty sumienia. Zwrócił się do Luciena i Devrila:
- Któryś z was musi mnie wspomóc swoją energią. – Nefryt nie mogła drugi raz zostać dawcą, bo jeżeli pomylił się we wnioskach, jeżeli faktycznie to była jej siła witalna, a ona umiała wystarczająco dobrze udawać, by ukryć przed nimi wyczerpanie, następny pobór mógłby ją zabić. Wyłowił nieufne spojrzenie herszt. Myśli pozostałych łatwo mógł się domyślić. – Inaczej stąd nie wyjdziemy. Nie oszukuję was, nie umiem zrobić tego inaczej. – To ostanie bardzo mu się nie podobało. Zwłaszcza, że całego procesu nauczył się ze starej, zakurzonej księgi dziwnego autora, w której opisywano, jak zabijać metodą czerpania many.

Nefryt pisze...

[I cz. II]

Nefryt nie ufała Shelowi ani na jotę. W jej oczach podejrzenia budził już sam fakt, że pochodził z Wirgini. Odkąd żyła, z południa nie przyszło nic dobrego.
Nie miała pojęcia, co zrobił przy klapie, ale wtedy liczyło się tylko to, żeby stamtąd uciec. Arhin miał w tym swój interes. Teraz też, dlatego nie protestowała, kiedy prosił Luciena i Devrila o pomoc…właśnie, prosił. Z tego, na ile zdążyła poznać Arhina, wynikało, że mężczyzna nie ma w zwyczaju prosić. Po prostu bierze to, czego potrzebuje, albo płaci komuś, żeby to dla niego zabrał. Jeśli okoliczności zmuszały go, by o cokolwiek prosił, oznaczało to, że naprawdę nie widział żadnego innego wyjścia z sytuacji. Jej obawy budziło natomiast to, jak Shel zachowa się, kiedy już się stąd wydostaną. Zwłaszcza, że był nekromantą, magiem, czy jak to tam kto zwał.
- Zobaczę, może uda mi się określić, gdzie jesteśmy – stwierdziła. Miała dosyć bezwolnego poddawania się przypadkom, a skoro nie była potrzebna przy pobieraniu mocy, nie miała nawet pewności, czy Dev albo Lucien się na to zgodzą, nie dostrzegała sensu w bezczynnym staniu obok. Spojrzała na breję, jakby rzucała jej wyzwanie. Odetchnęła, usiłując opanować mdłości. Zanurkowała.
Czyli jednak nadętemu arystokracie się udało i nie on pierwszy zakosztował uroków całościowej kąpieli.
Herszt przytrzymała się zardzewiałych prętów i z policzkiem przyciśniętym do chropawego metalu wyjrzała na zewnątrz. Dno było trochę niżej, jakby tunel, którym tu przyszli znajdował się na czymś w rodzaju nasypu. Z góry przeświecało światło, ale unoszące się w wodzie resztki, glony i poderwany z dna pył uniemożliwiały ocenę odległości. Nefryt wnioskowała, że powierzchnia nie może być daleko, bo inaczej morska woda całkowicie zalałaby ich tunel. A jeśli tak, to albo nasyp był znacznie wyższy, niż jej się wydawało, albo nie mogli być daleko od brzegu. Była pewna, że nie jest to obszar portu. Nie widziała cieni, jakie musiałyby rzucać kadłuby zacumowanych łodzi. Nie słyszała też żadnych odgłosów, prócz naturalnego, głębokiego szumu wody, napierającego na nią ze wszystkich stron.
Wynurzyła się, prychając i próbując zatrzeć z twarzy, włosów, szyi smród brei, w której przed chwilą zanurkowała. W uszach wciąż czuła szum, nie słyszała więc, czy Devril, Lucien i Shel cokolwiek ustalili. Czuła… W zasadzie czuła coś dziwnego. Przez moment wydawało się jej, że coś chłodzi jej mokrą głowę. Zmarszczyła brwi. Jakby…ledwie wyczuwalny… powiew?
- Arhin, możesz poświecić? Tam w górę.

[No to się rozpisałam ;)]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri spojrzała na niego z twarzą nie wyrażającą właściwie niczego.
-Wyczuję go -powiedziała spokojnie -Jak znajdziemy się wystarczająco blisko.
Odgarnęła ręką pajęczynę, która pojawiła się znienacka na ich drodze. Po ciemnym pniu drzewa coś przemknęło szybko, kryjąc się w mroku. Przypuszczalnie pająk, chociaż wydawał się co najmniej dwukrotnie większy od myszy.
Wystarczająco blisko. Zabrzmiało tak, jakby zdawali się na przypadek. A Drzewna nie znosiła nie mieć kontroli. Rozejrzała się wokół, chociaż było to niepotrzebne. Gdyby w okolicy krążył jeden z duchów natury, już wcześniej wyczułaby go. Istniało jakieś prawdopodobieństwo, że coś zainteresuje się ich obecnością... albo mogli sami postarać się takie zainteresowanie wzbudzić.
-Możemy poprosić o pomoc -odezwała się dziewczyna niepewnie -I mieć nadzieję, że któryś z duchów lasu nas wysłucha.
W każdym razie byli stosunkowo blisko skażonej strefy, miejsca, gdzie życiowe siły ustępowały rozkładowi.
Gdzieś w ciemności jakieś stworzenia przebiegły pośród starych drzew z szelestem potrącanych w biegu roślin. Tiamuuri podeszła do najbliższego drzewa , objęła je ramieniem i przywarła twarzą do kory. Powoli zamknęła oczy, próbując się skoncentrować. Najpierw wyczuła życiową siłę drzewa, stosunkowo prostą, podporządkowaną głownie trwaniu. Zeszła umysłem wzdłuż korzeni do ziemi, po drodze odbierając sygnały z korzeni innych roślin, pomiędzy którymi krążyły żywe punkty larw owadów i podobnych drobnych żyjątek kryjących się w glebie. Zawsze istniała możliwość, że w ten sposób pośrednio dotrze również do śladu pochodzącego od ethral, chociaż była zdania, że raczej jeszcze nie znaleźli się na to wystarczająco blisko.
W oddali rozległ się suchy trzask, jakby coś dużego przemieszczało się, łamiąc konary drzew.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri otworzyła oczy i gwałtownym ruchem odsunęła się od drzewa.
-Chyba to właśnie nazywacie pechem -powiedziała złowieszczo -Który w dodatku spada w najmniej odpowiednim momencie.
Pociągnęła nosem, poszukując odległej woni krwi. Gdyby ją wyczuła, mogłaby przyjąć założenie, że drapieżnik zmierzający w ich stronę tej nocy już ucztował, w przeciwnym razie należało oczekiwać, że będzie znacznie bardziej zawzięty i zdecydowany na polowanie. Nie wyczuła nic, co równie dobrze mogło wynikać ze zbyt dużej odległości między nimi a rozpędzonym zwierzęciem.
-No to Shivan wykrakał. Wiejemy!
Szybkim gestem pokazała nieokreślony kierunek na prawo od nich, gdzie natychmiast zaczęła biec.
Z mroku wydobył się głuchy ryk. Na ziemi zadudniły łapy dźwigające masywne cielsko. Trasnęła kora, zdarta przez biegnące zwierzę z drzew, o które się otarło.
Ten łowca nie przejmuje się hałasem, pomyślała Tiamuuri nie bez lekkiego sarkazmu. Nie musi się czaić i skradać. Sukces zapewniają mu rozmiary, brutalna siła i całkiem niezła szybkość.

Zombbiszon pisze...

[Spokojnie, nawet jeśli będzie okropne czy oklepane to i tak może z tego wyjść niezłą historia ;) Pomysł ze strażą mi się podoba. Co powiesz na to by pomieszać to z angażowaniem się w sprawy jeszcze jakiejś wioski?]

Elias

Nefryt pisze...

- Taki mam zamiar. - Shel nie obiecywał, jeśli nie był pewien, czy uda mu się spełnić własne słowa. Mogło być tak, że nie podoła. To, że wyszło poprzednio, nie znaczy, że uda się i tym razem. Kiedy jego przełożony z siatki szpiegowskiej nalegał, by rozwijał się w tym kierunku, odmówił. Stary mag, podobno z uniwersytetu, który miał wtedy rozpoznać jego umiejętności, stwierdził, że drzemie w nim wielki potencjał, duży talent. Tyle, że sam talent to nie wszystko, zwłaszcza, gdy brakuje umiejętności. Shel wiedział, że rezygnując z kształcenia pod okiem mistrza robi błąd. Jako wyszkolony mag mógł być podwójnie przydatny dla siatki. Poza tym, istniało zagrożenie, że korzystając z magii sam, nie zapanuje nad nią. Że sam unicestwi siebie, być może razem z tymi, którzy znajdą się obok. Prawdopodobnie, gdyby wychował się w innej kulturze, w innej rodzinie, postąpiłby inaczej. Ale w Wirgini, przynajmniej w tych rejonach, które znał, magów się wiesza, a nekromantów upadla, aż staną się zwykłymi Niedotykalnymi. Wzdrygnął się na samą myśl. Wolałby zginać.
- Muszę cię dotknąć – uprzedził. – Pomyśl o czymś błahym, wtedy trudno zobaczyć… - zawahał się, nie wiedząc, jakiego słowa użyć. Magia była dla niego czymś tak ulotnym, że niemożliwym do opisania. - …to, co ukryte głębiej. Myśli, uczucia. I staraj się nie opierać, nie wiem, co się stanie, jeśli spróbowałbym złamać za silną barierę. – Podejrzewał, że nic dobrego.
Zerknął na Devrila. Domyślał się, co ma zrobić Winters. Przynajmniej gdyby on był na miejscu Cienia, chciałby od kogoś tego samego. Niech i tak będzie. Jeśli mu się nie uda, i tak zdechną w tym lochu. Zaczerpnął tchu, jak ktoś kto szykuje się do skoku w nieznaną otchłań. Khaine, miej mnie w opiece.
Shel rzadko się modlił. W zasadzie tylko wtedy, kiedy śmiertelnie się bał. Oczywiście, czasem chodził do świątyń, ale zwykle na samym chodzeniu się kończyło.
Tymczasem wyglądało na to, że Nefryt coś zauważyła. Nie darzył jej ani sympatią, ani zaufaniem, ale spojrzał w górę. Czerń, mrok, nic więcej. Z resztą co mogło kryć ceglane sklepienie?
- Jeżeli zużyję manę na światło, może nie wystarczyć na pozbycie się karty. Nie mogę wciąć dużo od Cienia, od niego też nie – nieznacznym ruchem głowy skazał na Wintersa. Wciąż zastanawiało go, co Nefryt robiła w towarzystwie sprzyjający gubernatorowi arystokraty. – Widzisz tam coś?
Herszt pokręciła głową.
- Nie wiedzę. Czuję. Mam mokre włosy, a z góry… stamtąd idzie jakiś podmuch. Może ta krata to niejedyne wyjście.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri po ześlizgnięciu się ze stromego zbocza, na chwilę zatrzymała się, rozglądając i nasłuchując. Chwilowo nie słyszała aktywności ścigającego ich ogromnego gada, a szukać jego energii życiowej nie miała ochoty, uznając to za stratę cennego czasu. Musieli jakoś zyskać pewność, że drapieżnik zaprzestanie pogoni.
Słysząc szept Devrila, odwróciła się gwałtownie. Idąc bezszelestnie w stronę jego głosu, mimowolnie pociągnęła nosem, wyłapując ciężką, gorzką woń. Natychmiast zaczęła szukać wzrokiem jego źródła, nauczona doświadczeniem, że niekoniecznie wydzielająca ów zapach roślina musi znajdować się blisko. Tym razem jednak mieli szczęście.
Dziewczyna podbiegła do Devrila i podała mu rękę, pomagając wstać z ziemi.
-Wszystko w porządku?- spytała niemal niesłyszalnym szeptem -Wiem, co powinniśmy zrobić.
Poszła kilka kroków w prawo, przywołując mężczyznę niecierpliwym gestem. Wślizgnęła się zwinnie między wiotkie gałęzie krzewu o wąskich listkach, z których zwisały brunatne kulki owoców. Gwałtownie zerwała kilka z nich, część z nich miażdząc od razu w dłoni, po czym rzuciła je na ziemię i roztarła butem. Gorzka woń stała się niezwykle intensywna, niemal powodująca zawroty głowy.
-Rozerwij, rozgryź i rozdepcz jak najwięcej -poleciła Devrilowi -Kryptony mają dobry węch. Ten zapach nas ukryje.
Wrzuciła kilka owoców do ust i wzdrygnęła się od ich goryczy. Nie przeszkodziło jej to rozgryźć ich, żuć przez chwilę, po czym papkę wypluła pod nogi.
-Nie są trujące, ale obrzydliwe - ostrzegła.

Zombbiszon pisze...

Stałem skołowany. Nie bardzo wiedziałem co się dzieje. Dlaczego ich nie wyczułem? Nie słyszałem? Przecież byłem w tym lesie już od kilku dni i ani razu nie spotkałem tego czegoś. Z dziecięca ciekawością pochyliłem się do przody by się przyjrzeć. Dziwna aura, mowa której nie bardzo rozumiałem i długie uszy. A sądząc po cerze to mogła to być tylko jedna rasa: elfy. To ładnie się wpakowałem. Mistrz nie pałał do nich za dużą sympatią. Zawsze mówił że uważają się za lepszych od innych. -E...- Wyjąkałem - A po ludzku nie łaska? - Zapytałem prostując się. Chyba dość się już napatrzyłem. Na słowo człowiek tylko się uśmiechnąłem. Akurat to słowo znałem. Elfickich run nie rozumiał za grosz. O ile krasnoludzkie były jeszcze jako tako jasne tak te od elfów... koszmar. Często się zastanawiałem kto ich uczył pisać! Spojrzałem na ich łuki. Ostatnią rzeczą jaką chciałem robić było by wyciąganie ich grotów z tyłka, więc przemiana w lodowego kosmatego demona odpadała. Dla własnego bezpieczeństwa wolałem pozostać w owej postaci.

Elias

Silva pisze...

Poczuła uderzenie i osunęła się na śnieg. Zimny, mokry puch przylegał do jej rozgrzanych policzków, lepiąc się do ubrania. Chłodził palące ciało. Był tak przyjemny… Powieki same jej się zamykały. Dookoła niej była cisza. Wszechogarniająca cisza. Krzyk duchów umilkł. Nie było słychać ich zawodzenia i jęków. Wrzask potępionych dusz przycichł, znikając całkowicie. Odpłynął ciężar; uścisk na sercu zelżał, uczucie rozrywania duszy też. Przyzwańcie już nie czerpały z niej, już nie karmiły się jej siłą, nie żerowały. Nie dzieliła ciała z tuzinami dusz. W końcu była sama ze sobą. Myśli przestały się mieszać, głowa nie wirowała. Czuła taki spokój, kiedy została sama. Wszystko ucichło. Duchy znikały jeden po drugim; opiekun odsyłał największe, magia przepędzała pozostałe. Wreszcie przestały z niej pić tak zachłannie. Tak natarczywie. Nie rozrywały, nie szarpały, byleby dostać więcej, złapać tylko dla siebie.
Oddychała spokojnie, nie mając sił aby się ruszyć. Mogłaby już nie podnosić się z zimnego, tak przyjemnego puchu. Wszystko inne nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Duchy wyczerpywały, były zabójcze dla głupiego szamana, niosły śmierć i ułomności; szkodziły, kiedy nieumiejętnie się je wzywało. A ona taka była, głupia. Poddała się uczuciom, pozwoliła im zawładnąć sobą, odeszła od zimnego rozumu, by działać zgodnie z wolą emocji. Głupia.
Głuche na świat zmysły, usłyszały słowa magiczki; mówiła do maga.Tego, który wciąż budził podejrzenia. Mógł coś wiedzieć, coś widzieć. Powinna…
Podniosła się, ostrożnie siadając.
- Nie wypuszczaj go… - oddech wciąż miała szybszy. - Nie możesz… - minie dobra chwila zanim będzie w stanie się podnieść, zanim postawi krok, czy zrobi cokolwiek innego.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zmusiła się do uśmiechu, chociaż jej usta już automatycznie układały się w nieprzyjemny grymas od goryczy. Przelotnie pomyślała, że mrok działa na ich korzyść, wykrzywieni, ze zmarszczonymi nosami i brunatnymi stużkami soku spływającymi po podbródkach wyglądali zapewne jak wampiry, które miały pecha uraczyć się zepsutą krwią.
-To z pewnością nie zaszkodzi -mruknęła. Po chwili znieruchomiała, słysząc chrzęst kory zdzieranej z drzew. Ziemia lekko zadrżała od ciężaru poruszającej się gadziny.
Tiamuuri przykucnęła i zmrużonymi oczyma wpatrywała się w mrok, w miejsce, z którego nadeszli. Przez chwilę padł na nich cień, w słabej poświacie księżyca pojawiła się sylwetka zwierzęcia nieco podobnego do smoka, ale bardziej krępej budowy, mającego około ośmiu stóp w kłębie, masywną szyję i kostne wyrostki nad nosem. Drapieżnik węszył przez chwilę, pochylając łeb nad ziemią, wydał z siebie niezbyt przyjemny niski pomruk, ale nie ruszył w stronę ich kryjówki. Szybko stracił zainteresowanie intensywną roślinną wonią i ociężałym krokiem ruszył dalej, szukając zapewne innej zdobyczy. Znów zadudniło echo jego ciężkich kroków.
Tiamuuri uniosła rękę, mając nadzieję, że Devril zauważy ten gest i odczeka chwilę, zanim będą mogli bezpiecznie opuścić kryjówkę wśród gałęzi wonnego krzewu. W końcu, uspokojona, opuściła rękę i zaczęła rozgarniać gałęzie przed sobą. Czuła, że brakuje jej świeżego powietrza, duszący aromat prawie całkiem zdążył ją obezwładnić.
Na ziemi, w miejscu, gdzie przez chwilę stał krypton, teraz były ślady jego łap, głęzboko odciśnięte w wilgotnym gruncie. Poruszając się, ogromny gad niszcył roślinność, dlatego obok śladów leżały rozsypane okruchy kory, fragmenty cienkich, pnących łodyżek i kępki trawy, wyrwane przez potężne szpony. Pomiędzy nimi znajdowały się także strzępki rozszarpanych liści, które zdawały się emitować lekkie, jasnozielone światło.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri uśmiechnęła się.
-Tak mi się wydaje.
Pochyliła się nad śladami bestii i podniosła świecący lekko skrawek liścia.
-Bogowie chyba nam sprzyjają. Widzisz to?
Spojrzała w stronę, z której tu przybiegli, skąd przybiegł za nimi krypton.To był bardzo dobry znak. Ethral rósł gdzieś w okolicy.
-Teraz nie mogłabym kierować się węchem. Na szczęście wygląda na to, że nie będę musiała. Krypton przyciągnął to ze sobą. Być może zdołamy odnaleźć to miejsce, idąc po jego śladach.
Plan miał szansę powodzenia pod warunkiem, że nie zgubią tropu. Nie wszędzie cielsko gada zostawiło połamane gałęzie, zdartą korę i zagłębienia w ziemi. I pod warunkiem, że ethral będzie kwitł, same liście niewiele mogły im pomóc.
-Musimy uważać -powiedziała do Devrila tonem, który miał w zamyśleć zabrzmieć zachęcająco i optymistycznie. Powoli zaczęła cofać się do miejsca, gdzie byli, kiedy usłyszeli pędzącego przez las gada.

[Zapewne którąś misję wymagającą dłuższego pobytu w jakimś lesie. Mam wielką ochotę wykorzystać różne dziwne istoty w notce ;)
Mam małe pytanie. Kim są earlowie? Bo może mi się to przydać później w opowiadaniach. To ktoś w rodzaju szlachcica-właściciela dworu i okolicznych wiosek?]

draumkona pisze...

- Chyba będzie trzeba wrócić do krasnoludów i zobaczyć te runy.
- Pora na przygodę - podsumowała Char, będąc w dość specyficznym humorze, bo niby mnie było to nic śmiesznego, ale ona miała całkiem dobry humor i nawet mogłaby sobie pożartować. W końcu nie można być całe wieki poważną. Już ubrana, nawet w butach, sięgnęła po kubeczek z resztką świeżej wody i dopiła, w końcu takie dobrodziejstwo marnować się nie może. Zwłaszcza, że przed nimi majaczyło widmo ponownej podróży, gdzie o świeżą, pachnącą wodę trudno, a pozostałości z bukłaka to najlepsze co może ich spotkać.
- Ubierasz się sam, mości earlu, czy zawołać ci kogoś do pomocy? - w sumie, ona sama mogłaby mu pomóc, ale doskonale wiedziała, że zmaiast go ubrać to na powrót rozbierze i nici z wyprawy.
*
- Możesz sam mnie ubrać.
- Mogę to ja cię... - obejrzał się na nią, akurat w momencie kiedy wstała i się przeciągnęła prezentując wdzięki i racząc go tym co najlepsze. Przez chwilę jego umysł otrzymał błąd krytyczny, ciało nie było zdolne do ruchu, a pan władca i medyk się najzwyczajniej w świecie zagapił jak jakis młokos co to pierwszy raz cycki widzi. Aż się skarcił w myśli, kiedy już otrzymał zdolność jako takiego myślenia i wrócił do ubierania się. Naciągnął spodnie na tyłek, koszulę narzucił na plecy i zaczesał włosy do tyłu, co by mu do oczu nie leciały i znów się obejrzał na panią magiczkę, która jakoś nie kwapiła się do tego by samej się ubrać wobec czego rozejrzał się za majteczkami i resztą bielizny, usłużnie pozbierał części garderoby i jej przyniósł.
- Zobacz jak ci pomagam - zaznaczył, co by nie umknęło to jej uwadze i by pamiętała, by potem go odpowiednio za taką pomoc wynagrodzić.
*
- Kolejny temat tabu? A co mnie to, niech nie wie. Duch tego nie wyczyta, nie wiem, z umysłu, jak mag?
- Co cię to? No to ja ci powiem co cię to, jak go rozzłościmy to może nas wciągnąć do tej swojej dziury i tyle z nas będzie. Albo opęta ciebie, czy mnie, a wiesz ile potem jest zabawy z takim duchem i to do tego takim złośliwym, co wyjśc nie chce? No kurde ubaw po pachy - widelec został odłożony, nie miała juz ochoty ani na owoce, ani na sałatkę, ani na nic. Po prostu chciałaby załatwić tę sprawę możliwie szybko i wrócić do normalnego życia - Nie powinien wyczytać, przynajmniej nie z umysłu który jest osłonięty, a nasze są - nawet jeśli on nie miał silnych barier, to gdy był w jej towarzystwie starała się go chronić możliwie tak dobrze jak siebie samą.
- O ile nas wpuszczą do światka, można powęszyć. Szczur zdaje się zebrał jakieś informacje na ich temat. Dobrze wiedzieć, czego możemy się spodziewać po największych szychach w mieście.
- Skurwiel ma porozstawianych bandziorów po całym mieście, możemy ich po prostu śledzić, w końcu wejśc do tego ich światka musi być parę. No i trzeba się pilnować, bo z tego co wiem nowa władza ma uprzedzenie do nieludzi, magów i takich różnych. Nie wiem czy zauważyłeś te słupy na głównym rynku. To główna atrakcja ostatnimi czasy, palenie żywcem na stosie... - podniosła się, otarła usta kawałkiem szmatki i zostawiła ja na stole. Torbę chwyciła w dłoń, przerzuciła ją przez ramię i wyszła, zastanawiając się jak to możliwe, że miasto rzekomo tak kolorowe i radosne może kryć w sobie takie tajemnice, rasizm i ksenofobię. Może to wina nowej władzy? Ale to nie ich problem, oni mieli znaleźć Skurwiela i zaginiony skarb z kamieniem na czele.

Zombbiszon pisze...

- Więcej pytań nie było? - Uniosłem brew. Ostatni raz dostałem takim gradem pytań od dziewczynki z mojej wioski, gdy razem z Janną szliśmy do innej wioski by wymienić się towarami. - I chyba by wypadało się przedstawić nim zaczniesz bombardowanie, nie? - Może i to było nie na miejscu, ale jakoś nie za specjalnie o to dbałem - A mówią że elfy są dobrze wychowane. - Pokręciłem głową. Wychodzi na to że jednak nie należy wierzyć we wszystko co mówią o tej rasie - Jestem wędrowcem i szukam pewnego e... zielska, że tak powiem. - Wstałem (bo chyba siedziałem, ale nie pamiętam xD) z pniaka - I macie dość... osobliwy sposób witania gości w waszym lesie. Kapitanie? - Nie byłem pewny jego rangi co dałem wyczuć w moim głosie.

Elias

Anonimowy pisze...

Tiamuuri pochyliła się i spokojnie wyjęła sztylet. Jednym ruchem przecięła łodyżkę i chwyciła dwoma palcami za koniec, jakby usiłowała w ten sposób zatrzymać upływ soków, chociaż nic nie wypływało.
-Teraz musimy mieć nadzieję, że Kolekcjoner będzie wiedział, co robić -mruknęła. Sama nie miała pojęcia o leczeniu tej choroby.
Wyprostowała się i powoli, niosąc kwiat w wyciągniętej ręce, zaczęła wycofywać się tą samą drogą, którą tu przybyli. Idąc, zastanawiała się, co zrobią dalej.
Kolekcjoner potrzebował czasu, żeby przygotować lek, potem musiał go zażyć. Ewentualnie poczekać na jego działanie... I ruszą dalej, ku skażonym ziemiom, narażając się na kolejne spotkania z zarażonymi istotami.
-Wkrótce cały czas będziemy zagrożeni -powiedziała smętnie Tiamuuri -A ten, którego szukamy, albo już nie żyje, albo jest przeżary przez tę zarazę.
Powoli zbliżali się do miejsca, w którym usłyszeli kryptona. Skręcili nieznacznie w prawo, kierując się ku słabo widocznej ścieżce.

Olżunia pisze...

Cz. I

- Był szkolony czy to samouk?
Meryn spojrzał z zaskoczeniem na elfkę. Rzeczowe, wypowiedziane spokojnym tonem pytanie przywołało go do porządku. Przestał strofować chłopaka, który niczemu winny wszak nie był. Dzieciak miał prawo czuć do nich nieufność. Miał prawo do strachu, skoro jechał na cudzym koniu w nieznane, wcześniej zapewne nie wyściubiwszy nosa poza wioskę, by nie zwracać uwagi takich jak Myśliwi.
- Obawiam się, że ani jedno, ani drugie – odparł szermierz. – Zresztą, sam opowiedz – zwrócił się do rudowłosego.
Chłopak zacisnął usta w wąską kreskę i spojrzał na mężczyznę spode łba.
- Stodoły żadnej co prawda nie spalił, ale ludzie i tak się boją – wyręczył go Meryn.
- Nie spalił? – zdziwił się Aed. – Więc o co tyle krzyku?
- Traf chciał, że tamtejsi nigdy nie mieli do czynienia z magiem w swojej społeczności – wyjaśnił Moyr. – To dla nich coś nowego, obcego. Nawet jeżeli znają go od urodzenia.
Elf uśmiechnął się do siebie gorzko. Z ludzką nieufnością zmagał się całe życie, a i tak zawsze był na przegranej pozycji. Zabobony i legendy nigdy nie przestawały go zaskakiwać, były silniejsze niż jakakolwiek religia czy kult. Milczenie dzieciaka tylko go w tym przekonaniu utwierdzało.
- Magia nie jest przekleństwem, jest darem. Dano ci dostęp do mocy, o jakiej marzy wielu. Musisz tylko nauczyć się jej właściwie używać.
Chłopak był zaskoczony i nie zdołał tego ukryć. Po raz pierwszy ktoś rozmawiał z nim o tym otwarcie, bez niedomówień, bez znaczących spojrzeń, bez chowania twarzy w dłoniach, bez krzyku i gróźb. Tak jakby to, co mu się przytrafiło, nie było złośliwością bogów, a ich błogosławieństwem. Darem, jak to nazwała elfka.
- Toście wdepnęli.
- Wy... uczyliście się magii, pani? – zapytał cicho chłopak, nauczony zwracać się do starszych wiekiem i doświadczeniem z należnym im szacunkiem. – Można się tego nauczyć?
Nigdy nie wytłumaczono mu, co się z nim dzieje ani dlaczego tak jest. Zostawiono go samemu sobie. Odwrócono się doń plecami. Nigdy też nie wyjaśniono, że biegli w swym rzemiośle magowie istnieli poza opowieściami prababek.
- Czemu ten dzieciak jest dla was taki ważny? Skoro już rozmawiamy względnie szczerze, to na diabła jedziecie do takiej dziury jak Dąbki?
- Moim zadaniem jest chronić takich jak on – władających magią i narażonych na kogoś z wirgińskim do tej magii nastawieniem – odparł Meryn. – I nie pozwalać na samosądy na obdarzonych mocą. A w Dąbkach przed kilku laty osiadły kapłanki, które pomogą mu nad sobą zapanować.
Starał się, by zabrzmiało to naturalnie, ale odpowiedź była starannie wyreżyserowana. O pewnych sprawach mógł swobodnie mówić, jednak pewne szczegóły był zmuszony zachować dla siebie. Rozmawiał „względnie szczerze”, jak to zgrabnie ujął Midar.
- Rell – mruknął cicho chłopak.
- Hm? – Szermierz nie dosłyszał.
- Mam na imię Rellian. Rell.

Olżunia pisze...

Cz. II

***
Dotarli na miejsce. Jednak takiego widoku się nie spodziewali.
W Dąbkach życie toczyło się jak w każdej zwyczajnej wsi czy większej ludzkiej osadzie. Kilkanaście krytych strzechą chałup, zarówno poczerniałych ze starości, jak i wzniesionych niedawno lub dopiero budowanych. Parę szop, dwie obory, stajnia, wiekowa, obrośnięta mchem studnia. Plotkujące gospodynie czerpiące wodę i jedna prządka, siedząca na ławie przed chatą. Pokrzykiwania dochodzące z jednego z budynków, ujadanie psów.
Żadnych oznak nadprzyrodzonych zjawisk. Nic niezwykłego.
No, może poza jednym, drobnym szczegółem.
- Widzę, że nauczyli się tu radzić sobie z żujpaszczami - mruknął najemnik, wychylając się z siodła. Nieopodal drogi, w miejscu wypalonej do gołej ziemi trawy leżał jakiś zwęglony, zdeformowany od gorąca kształt. - Miałaś rację, Szept. Umierają od ognia. Sporego ognia - dodał, przyglądając się ścieżce poskręcanej, osmalonej trawy, która prowadziła od jego znaleziska najpierw w stronę wsi, a potem z powrotem, w kierunku bagien. Żujpaszcza nie zdążyła umknąć i zanurkować w bagnie, by ugasić płomienie. Tam, gdzie trawa nie spłonęła, można było dostrzec jakąś czarną maź, zastygłą na źdźbłach, ni to matową, ni to błyszczącą w promieniach popołudniowego słońca. Smoła?

[Tak, zaległości ciężko nadrobić. *gorliwie przytakuje* Jestem w tym momencie żywym tego dowodem.
Z szermierką mam dokładnie ten sam problem. Walka rozgrywa się za szybko, żeby bez posługiwania się fachowymi terminami, obrazowo opisywać krok po kroku i niepotrzebnie nie rozwlec akcji w czasie. Więc rzucam kilkoma zasłyszanymi na bractwie nazwami, wierząc uparcie, że istnieją i coś znaczą.
To o carycy genialne. xD Muszę poczytać, bo mało o niej wiem, a to taka cudowna postać historyczna.
Wdepnęłam czy nie wdepnęłam, moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie, Tobie powinno dawać się magię do wątku, bo wtedy robi się ciekawie. Natomiast mi jest dziwnie pisać magiem, bo nie do końca to czuję. Opisywać magię lubię, ale boję się, że walnę jakiegoś babola i będzie niespójnie. A magicznej teorii wystrzegam się jak mogę. Czytałam zakładkę, ale zamieszczony w niej opis jest bardzo ogólny. Więc będę pewnie zadręczać Cię pytaniami. :P
I nie, to nie był problem z odpisem, to była prokrastynacja.
Czy u Ciebie też pojawiają się problemy z wyświetlaniem KK? Jakieś randomowe niewyświetlanie się fragmentu tekstu lub wręcz przeklejanie prostokątnego kawałka szablonu w inne miejsce? Na przykład takie coś: link. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze oprócz mnie i Zorany ma z tym problem i czego to kwestia – przeglądarki, szablonu czy jeszcze czegoś innego.]

Zombbiszon pisze...

Gdy się tylko nieco uspokoili i zostaliśmy sobie przedstawieni od razu poczułem się nieco lepiej. Zdawało mi się że nawet atmosfera nieco się poprawiła, czego nie mogę powiedzieć o nastroju Eredina. - Możesz być spokojny. - Zwróciłem się do niego - Jak tylko znajdę moje zielsko to od razu się wynoszę z waszych ziem. - Ukłoniłem się okazując im szacunek. A przynajmniej tak mi się wydaje. - Co do pytania. - Wyciągnąłem z kieszeni niewielki świstek pergaminu. Nie wiem jakim cudem mój mistrz potrafił coś z niego odczytać, skoro niemal każde słowo było wyblakłe albo zatarte, więc odczytanie tego zajęło mi chwilę. - Srebrne płatki, czarno środek. - Przeczytałem - Wychodzi na to że to musi być kwiat Księżycowego Kruka. - Odparłem - Nadal nie wiem jakim cudem udaje mi się to rozszyfrować. - Podrapałem się po głowie. Może i było to zapisane w mowie wspólnej ale czytanie z czegoś co wyglądało jakby ktoś się tym podtarł było ciężkie. Okropnie ciężkie.

Elias

[Spokojnie, też chwile nie odpisywałem bo nie miałem za bardzo weny xD]

Sorcha pisze...

{Witam również! :) Oczywiście nie mam nic przeciwko dodaniu moich opisów do stosownych zakładek. Jest mi nawet bardzo miło z tego powodu, bo fajnie jest wnieść coś od siebie do uniwersum. :) Jestem jak najbardziej chętna na wątek i skoro najlepiej pisze Ci się panią Szept to nie mam nic przeciwko. Zastanawia mnie jednak, co mogłoby ją łączyć z Sorchą, skoro Szept - jak wyczytałam z karty - jest w istocie teraz królową? Dobrze zrozumiałam? Jedyne, co mi przyszło do głowy to ojciec Sorchy, mroczny elf, który mógłby być poszukiwany przez królestwo za... powiedzmy kradzież czegoś ważnego. Wyczytałam, że Szept swego czasu lubowała się w ruinach i artefaktach, więc rozumiem, że ma w swoim skarbcu całkiem niezłą kolekcje pamiątek po tamtych przygodach. Ojciec Sorchy mógłby zwinąć coś cennego i teraz Szept jest gotowa zrobić wszystko, aby to odzyskać, a ponieważ dowiedziała się o jego wyklętej córce, postanowiła wezwać ją na przesłuchanie. Sorcha oczywiście pewnie sama by się nie zgłosiła, więc widzę tutaj jakieś nieszkodliwe porwanie i wyrzucenie ją przed oblicze Monarchini. Co ty na to? Sorcha wprawdzie praktycznie nic nie wie o swym ojcu, pewna jest w niej jedynie nienawiść w stosunku do niego, ale tak może zacząć się znajomość między Szept a Rysą. Mogą wspólnie poszukiwać Mrocznego Elfa i jego zdobyczy, a ponieważ tę postać mam na razie najmniej przemyślaną, mamy duże pole do popisu, by zrobić z nim, co zechcemy. Jeżeli masz ochotę włączyć w to poboczne postacie nie ma sprawy. :D Jestem otwarta na wszelakie propozycje z twojej strony!
Pozdrawiam!]

Sorcha pisze...

[Witam raz jeszcze! Ogromnie, przeogromnie podobają mi się te zakładki w notkach, rozdzielające bohaterów. Byłabym zobowiązana, gdybyś zechciała podsunąć mi sposób na uczynienie kart moich postaci tak estetycznymi, bo takie rozwiązanie jest naprawdę świetne i notka nie robi się niebotycznie długa. Będę bardzo, bardzo wdzięczna za pomoc! :)]

Silva pisze...

- Zajmij się nim. Zaraz do siebie dojdę - szamanka machnęła ręką, dając znać przyjaciółce, że nic jej nie jest, że zaraz dojdzie do siebie, żeby się nie martwiła i nie troskała. Silva potrzebowała tylko chwili, aby uspokoić wewnętrzny strumień i zregenerować siły. To wystarczy do chodzenia i działania. Robiła trochę dobrej miny do złej gry, ale nie chciała martwić przyjaciółki; nie teraz i nie w takiej sytuacji. Wiedziała też, że aby wezwać jakiekolwiek duchy, będzie musiała jeszcze długo poczekać. Machnęła ręką. Znów jej głowę wypełniły myśli o zapchlonym wilkołaku, który się dał porwać jak ostatni dureń; jak zawsze sprawiał jej problemy, jak zawsze.
Mówiący do siebie mag był dziwny. Szamanka nie rozumiała jego zachowania. Czy wątroba była mu potrzebna do obrządku jakiegoś, do czarów albo zaklinania? Czy miała być talizmanem? Nie rozumiała.
- Spytaj go... - wiedziała, że magiczka to zrobi, ale pełna była niecierpliwości.

Sorcha pisze...

[Cieszę się, że pomysł Ci się podoba. :) jak mówiłam, ojciec Sorchy to postać na razie blada, więc można z nim zrobić wszystko na potrzeby wątku, więc dostosuje się do Twoich pomysłów. Jeżeli masz chęć, by był magiem, który pozyskał owy artefakt w niebezpiecznym celu to jasna sprawa może tak być. :) Co do porwania... też myślałam tu o pobocznych postaciach, bo sama królowa przecież by tego nie zrobiła, tak mi się wydaję. ^^ Haha, najlepiej jest właśnie tak, jak wątki idą spontanicznie, a postacie same nam ewoluują i zmieniają się. XD Nie wyobrażam sobie mieć taka samą postać na końcu, co była na początku. Myślę, że porwanie można opisać pobieżnie, a zacząć od momentu, gdy już zostaje rzucona przed oblicze Szept. Co o tym myślisz?

Co do kodu to pobieżnie znam CSS, z HTML mi daleko niestety. ;c Więc chyba najlepiej by było, gdybyś wstawiła mi kod, jeżeli to nie będzie nadużyciem Twojej dobroci. ^^]

Anonimowy pisze...

Na myśl o Shivanie, Tiamuuri nie mogła powstrzymać serdecznego śmiechu.
-Nie ma się czego obawiać -odparła spokojnie na wątpliwości Devrila -Shivan Fertner może ściąłby mieczem głowę każdemu, kto mu zagrozi, ale nie jest aż taki lekkomyślny, jak może się wydawać.
Nie starała się zachować szczególnej ciszy, tyle tylko, że nasłuchiwała, w miarę jak zblizali się do pozostałych. Słyszała głosy, w miarę jak byli coraz bliżej, rozróżniała je i nic nie wskazywało na to, że pod ich nieobecność stało się najgorsze. Chwilowo mogli uznać, że cos wreszcie idzie po ich myśli.
-Nareszcie!- powitał ich Shivan, kiedy tylko Tiamuuri i Devril znaleźli się w zasięgu światła dawanego przez wbite w ziemię i mech pochodnie.
-Chyba sobie nie wyobrażacie, co ja musiałem z nim znosić.
Oskarżycielsko wycelował palcem w Odrina.
-Myślałem, że juz wyjdę z siebie, albo od razu eksploduję. Ten mały jet tak irytujący, że nawet milionletni drzewożyt straciłby przy nim cierpliwość...
Urwał, widząc brunatne plamy na twarzach i odzieniu tamtych.
-Co robiliście? -zdziwił się -Wyglądacie, jakbyście musieli przepływać bagna wpław.
-To nie ma znaczenia -ucięła Tiamuuri. Z poważnym wyrazem twarzy podeszła do siedzącego na ziemi starca. Przykucnęła obok niego, pokazując świeży kwiat.
-Znalazłam. Teraz wszystko w twoich rękach.

draumkona pisze...

Widziała jego minę, a to od razu podsunęło jej wspomnienie tego co było wczoraj i jak to Dev taktownie przerwał jej bratu to i owo. Niewdzięczna, niedobra alchemiczka zachichotała, wcale nie podzielając jego obaw i niechęci, a wręcz przeciwnie, mając z tego całkiem niezły ubaw. Skoro zaś on się nie kwapił by tam zajrzeć, to ona postanowiła to zrobić. Wyślizgnęła się z pokoju, po drodze dopinając klamrę płaszcza i zapukała wystukując na drewnianych drzwiczkach pewien rytm.
- Wilk? - spytała jeszcze, niemalże czołem opierając się o drewno.
- Noo? - słysząc całkiem zadowolony głos brata pchnęła drzwi i wślizgnęła się do środka. Na szczęście oboje byli ubrani, magiczka dopinała mu koszulę. Innymi słowy kompletna sielanka i wyglądało na to, że nikt w tej chwili żadnym potworem się nie przejmuje - Zaraz będziemy gotowi, chwila.
- Przecież nie poganiam. Przyszłam tylko sprawdzić jak wam idzie ubieranie, bo Dev się wstydzi.
- I powinien - burknął Wilczek tracąc nieco dobry humor, przypominając sobie cóż takiego miało miejsce parę godzin temu. Niech tylko Dev sie wpakuje Char do łóżka to też im wejdzie, niech ma za swoje bubek jeden. Przecież tak się ładując istniało ryzyko, że zobaczy kawałek ciałka magiczki a tego nie chciał najbardziej w świecie. Od jego magiczki wara proszę państwa, tak po prostu.
- Daj spokój, nie chciał - Char znów majstrowała coś przy klamrze, która z niewyjaśnionych przyczyn zaczęła wpijać się jej w szyję. Cholerne ustrojstwo, chyba pora kupić nowy płaszcz. I nową klamrę.
*
- Może lepiej, żebym szukał sam?
- Może lepiej nie? - mruknęła, narzucając na głowę kaptur. Po ulicach krążyła straż świątynna lubiąca się czepiac każdego kto wyglądał podejrzanie, a w wąskich alejkach zwykle czekały bandziory Skurwiela, co skutecznie zniechęcało większość ludzi do włóczenia się po mieście w nieodpowiednich porach - Nie znają mnie tutaj. I o ile nie pojawi się nasz wspólny przyjaciel Gon, to nie poznają - orzekła twardo, szybkim krokiem przechodząc z jednej alei w drugą i starannie omijając podejrzane miejsca, czy szemrane lokale. Z tego wszystkiego, z tego stresu i ostrożności zapomniała po co tak naprawdę wyszli. I zapomniała tez o tym co myślała o Lucienie kiedy ten torturował tamtą kobietę, co chyba jednak było pozytywną wiadomością.
- Po prostu rozwiążmy szybko tę sprawę i znikajmy stąd, dobrze? Czego my właściwie szukamy Lu? Kamienia? Nie, czekaj, przecież zlecenie było na skarb... - skarb który wyparował, przeszło dwadzieścia ton czystego złota i kruszców. No i te ciała w beczkach, które były robotą chyba tej babki, którą zabili. A może nie? Dziwnie się czuła, jakby zdobyte informacje jakimś magicznym sposobem ulatniały się z jej głowy. Jakby nie chciały zostać zapamiętane.

draumkona pisze...

- Lepiej znikajmy. Na dole kręcą się podejrzane typki. Nie jestem pewien, czy nie szukają swojej zguby.
- Ja im zaraz dam zgubę - pan basior wcale nie był skory do uciekania, co chyba dziwić zbytnio nie mogło, bo przecież traktowali go jak zwykłą bestię wyciągniętą z lasu. No i co najgorsze - źle traktowali magiczkę, a takich rzeczy się nie zapomina ani tym bardziej nie wybacza. Po prostu.
- Okno? - ale jego chęci do bitki nie podzielał chyba nikt, więc niestety musiał się poddać. Łypnął jeszcze na schody, gotów w razie czego się rzucić gdyby kto wchodził na górę, ale nikt sie nie pofatygował.
- Okno. Najpierw Dev, potem wy i na końcu ja - zawyrokował, uznając że to on powinien zamykać ich mały pochód. W końcu zawsze mógł się zmienić i znowu napędzić co poniektórym stracha, przecież musieli pamiętać co takiego zrobił na arenie, a czego nie było w planie. Szybkim krokiem wrócił się do pokoju, otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Nic, ziemia, żadnych wozów, koni ani siana - Można skakać - odsunął się, czekając zgodnie z tym co sobie zaplanował - Szybko, szybko.
*
- Zdaje się, że miałaś odnaleźć wszystko i zwrócić je w stanie nienaruszonym. Tyle, że nie mam pojęcia, komu, bo właściciel się przekręcił. Co chyba unieważnia zlecenie. Zdaje się, że jeśli w ogóle natrafimy na ten cały kamień, będzie można uznać to za sukces. - Zhao zirytowana dmuchnęła w opadające na nos włosy. Zawsze był jakis problem. Ona nie mogła dostać po prostu jakiejś miłej i fajnej misji? Nie mogła powiedziemy po prostu się gdzieś zakraść i kogoś otruć albo co? Nie, Nieuch sie chyba zawziął, a raczej na pewno to zrobił i za punkt honoru obrał sobie danie jej w kość, co by nigdy więcej nie myślała o dziwnych wybrykach.
- Ten duch będzie nękał ludzi z okolicy póki nie zostanie mu zwrócone to, co zabrano - orzekła, a jej słowa zwiastować mogły kłopoty, zwłaszcza kiedy pod uwage brało się to, że Iskra jest magnesem na kłopoty i nie zostawi biednych ludzi w potrzebie, podczas kiedy Lu najzwyczajniej w świecie by sobie poszedł - Musimy znaleźć tego Skurwiela, ta babka o nim mówiła. On na pewno coś wie i o skarbie i o tym całym kamieniu - co oznaczało, że zamiast się rozejrzeć idą prosto do siedziby największego zbira w mieście. - Ty się wychowałeś w takich dziwnych kręgach, jak najlepiej przemówić takim bandytom ulicznym do rozumu, że chcemy widzieć się od razu z szefunciem?

draumkona pisze...

I
- Wilk, szybko - władca jeszcze raz obejrzał się przez ramię, na schody. Nie tylko Szept się wydawało, że coś słyszy... I finalnie skrzypnięcie zdradzieckiej deski na stopniach zdradziło tych, którzy kierowali się na górę. Bez wahania wyskoczył oknem i wylądował na ugiętych lekko nogach bezpiecznie na ziemi. W czasach włóczęgi nauczył się ładnie skakać z okien tak by nie zrobić sobie nic złego.
- Rozpuść włosy. Zakryj uszy. Wynosimy się stąd jak najszybciej - może słowa kierowane były głównie do Szept, ale szanowny małżonek postąpił tak samo. Jego oczy były zbyt charakterystyczne, więc naciągnął materiał tak, że sam ledwo co widział spod opuszczonego łba. Musieli się stąd wydostać i Wilk po raz pierwszy w życiu szczerze pożałował, że Cienia nie ma z nimi. W końcu z tego co wiedział wychował się tutaj, musiał znać najszybsze przejścia i dróżki które gwarantowały bezpieczną ucieczkę.
- Tędy - Char też miała kaptur, w końcu i ona siedziała w tamtym dziwnym, parszywym miejscu. No i uszy. Uszy bywały bardzo niewygodnym elementem świadczącym o pochodzeniu, ale to wcale nie przeszkadzało komuś, kto większość czasu i tak musiał się kryć. Alchemiczka dołączyła do grupki ludzkich handlarzy, którzy szli nieopodal dźwigając wielkie kosze wypełnione rybami. Kierowali się w stronę miejsca, gdzie w Nyrax dokonywano handlu legalnego, jak i tego, który nie był zbyt aprobowany przez pewną część miasteczka. Jeśli dostaną się do placu, być może uda się cichcem przejść przez grupki ludziskupionych na targowaniu się o cenę.
- Ta ryba śmierdzi! - dało się usłyszeć, kiedy zbliżyli się do "rynku".
- Wcale nie! - najwidoczniej kłótnie o świeżośc były czyms powszednim, bo nikt nie zwracał na kłócących się uwagi, przynajmniej póki nie dołączył ktoś jeszcze też mając zastrzeżenia co do ryb. Wilkowi wpadł do głowy głupi pomysł, ale tenże głupi pomysł zagwarantowałby im zamieszanie, a więc warunki sprzyjające niezauwazonemu zniknięciu. Szybko, zwinnie, jak rasowy złodziejaszek podprowadził jedną z ryb i cisnął nią w broniącego się przed obelgami handlarza, krzycząc przy tym - Ta ryba śmierdzi!
Nie trzeba było dłużej prowokować co poniektórych do rzucenia się na podejrzanego, choć zamiast trafić na Wilka, trafili na jakiegoś przypadkowego przechodnia, któremu darmowe obijanie mordy wcale sie nie spodobało i oddał napastnikowi, co zamiast ostudzić emocje jeszcze je podgrzało, a bitka na ryby rozgorzała na dobre.
- Szybko, szybko - ponaglała Char widząc nawet jakąś dróżkę odchodzącą z tłumu w bok i modląc się w duchu by wyprowadziła ich gdzieś poza Nyrax.
*

draumkona pisze...

II
- Nyrax znam i wiem do kogo iść. Tu to inna sprawa. Nie dopuszczą cię do szefa, bo jesteś obca i nic nie wiedzą. Jak nie masz nic do zaoferowania, to ci co najwyżej gardło poderżną, a potem pomyślą, że mogli zadać pytania.
- Straszny jesteś wiesz? Straszny pesymista - Zhao widziała to tak, pobije jednego zbira, a drugiego nieźle postraszą, a Skurwiel jeśli dba o reputacje to na pewno nie puści tego płazem. Sam ich znajdzie i sam będzie chciał rozmawiać. A ona wtedy wyłoży kawe na ławę i w razie czego skopie im tyłki z pomoca magii, ewentualnie przysmaży komu trzeba dupsko - Mam plan - szepnęła mu do ucha, oczywiście nie zamierzając nic zdradzać, tylko od razu przejśc do działania. I tak zamiast dalej iść główną alejką, odskoczyła w bok, na mniej uczęszczaną trasę i szybkim krokiem zagłębiła się dalej. Nie uszła dziesięciu metrów, a trafiła w ślepy zaułek. Z jednej strony kamienica, z drugiej kamienica a przed nią tylko spad do rzeki. No i trzech jegomości siedzących na ławeczce pod jedną ze ścian budynku. Byli wytatuowani niemalże cali, choć nie były to jakieś arycedzieła sztuki. Bardziej jakieś przypadkowe malunki. No i maski. Każdy miał maskę.
- Czego tu? - zagadnął jeden z nich, podnosząc się i krzyżując ręce na piersi. Gdzieś z wnętrza kamienicy dało się słyszeć krzyk, nagle urwany i stłumiony. Gdziekolwiek wlazła, wyglądało jak jedna z dzielnic opanowanych przez Skurwiela, albo przez jednego z czterech wielkich bandziorów tego miasta. Może to byli ludzie Tasaka?
- Wiadomość mam - odpowiedziała, prostując się dumnie, rozmawiając z nimi tak jakby to ona była ich panią, co bardzo się hołocie nie spodobało, bo podneiśli się pozostali dwaj panowie. Jeden z nich niecierpliwie uderzał pałką w otwartą dłoń - Do pana Skurwiela.
- Ta? Ale pan Skurwiel może nie będzie chciał jej wysłuchać - Zhao niemalże się uśmiechnęła. Nie był to ładny uśmiech, bardziej paskudny, zwiastujący rychłe kłopoty, choć ten wyraz jej twarzy mógł rozpoznać tylko Lu, człowiek znający ją z tego grona najdłużej.
- Gwarantuję, że zechce - sięgnęła magii, ignorując niebezpieczeństwo i to, że ktoś może ich wykryć. W końcu jeśli w mieście poszukiwano magów to musieli mieć jakis sposób na wykrywanie ich. Nieważne. W tej chwili było to nieważne, bo Zhao jak zwykle najpierw działała, a później dopiero myślała. Wykonała skomplikowany gest, szepnęła coś pod nosem i posłała falę energii w jegomościa z pałką. Ten znieruchomiał, zamilkł. A chwilę później skóra z jego ciała zaczęła się odrywac płatami i spalać na oczach jego kolegów, na których z początku nei zrobiło to wrażenia, póki nie dotarło, że to nie sztuczki, a magia i to wcale nei taka jaką posługują się miejscowe wróżki i jasnowidzki. Koleszka stał, sypiąc się, skóra płonęła, w proch sypały się mięśnie, aż do kości. Szkielet chwilę tak stał, trzymany jeszcze siłą magii aż się rozpadł kiedy zaklęcie dobiegło końca.

Zombbiszon pisze...

- Za.. Co? - Byłem zaskoczony, że są tu jakieś ludzkie wioski - To tu są jakieś wioski ludzi? I o co chodzi z tą wojną? - Tego ostatniego miałem naprawdę dość. Wystarczyło mi że straciłem przez to moją wioskę, rodzinę, przyjaciół, Jannę. - I kim jesteś? - Teraz to ja zrobiłem się podejrzliwy co do kobiety. - A co do szpiegostwa. - Zwróciłem się do mężczyzny z którym rozmawiałem wcześniej - To radziłbym uważać na słowa. Może wyglądam bezbronnie, ale zapewniam że tak nie jest. Z resztą, sam staram się unikać wiosek na tyle na ile to możliwe. - Odparłem lekko urażony jego uwagą. Już słyszałem głos w mojej głowie, który kazał mi go oraz jego towarzyszy rozszarpać. Jednak wolałem tego uniknąć. - Co do szacunku. - Spojrzałem na elfkę. Zdawała się być bardziej roztropna niż reszta towarzystwa. - Byłem kiedyś szamanem. Więc, wiem co znaczy szacunek do matki ziemi. - Zrobiłem kilka kroków wychodząc elfce na przeciw - Elias Ainsworth, do usług. - Ukłoniłem się jakby dopiero zakończyła się sztuka w której byłem aktorem.

Elias

draumkona pisze...

Ledwie płaszcz dotknął jej ramion, a ona już szykowała się by go ściągnąć. Nie chodziło o to, że nie chciała, że nie lubiła jego płaszcza. Bardziej przerażał ją fakt, że jest tak zimno a ten głupek jeszcze się rozbiera, jakby sam był niezniszczalny i odporny na wszystko. Szybko oddała mu płaszcz i nawet przystanęła na chwilę, jego zmuszając do tego samego, okrywając i opatulając wielkiego earla aż po samą szyję i czubek nosa.
- Nie wygłupiaj się, nie jesteś niezniszczalny - w końcu ona też była ciepło ubrana, nawet rękawiczki ze sobą miała, choć te miały swoje specjalne, alchemiczne właściwości i tylko dlatego nosiła je ze sobą. Były białe, stosunkowo cienkie z dziwnym symbolem na lewej dłoni. Ale tak czy inaczej, miała w co włożyć dłonie, a on nie, więc punkt dla niej i koniec wygłupów ze ściąganiem płaszcza.
- Wilk, wiesz, gdzie jest wejście? - władca zerknął na nią spod oka, kontrolnie upewniając się, że magiczka jeszcze nie zamarzła i ma się dobrze. Czerwone od mrozu policzki wzbudzały pewien niepokój, ale w tej chwili niewiele mógł poradzić prócz znalezienia szybko przejścia.
- Wiem, ale na tych terenach krasnoludy rzadko wystawiają patrole przy wejściach... Możemy mieć kłopot z dostaniem się do środka jeśli nikogo nie będzie po drugiej stronie.
- Niedługo zrobi się ciemno, a pogoda tylko się pogarsza. Dev jest człowiekiem, nie elfem.
- Wiem o tym. Ty mimo elfiego pochodzenia tez powinnaś się gdzieś schronić. Nie możesz tymczasowo otoczyć nas jakąś barierą? - nie znał się na jej magii, nie tak jak na swojej a on niestety takiej bariery wznieśc nie mógł, wykracząło to poza jego uzdrowicielskie umiejętności. Chyba powinien się podszkolić - Jeszcze trochę i będziemy przy pierwszym wejściu jakie udało mi się zlokalizować. Ale jak mówiłem, to wcale nie gwarantuje nam schronienia... Chyba, że Char zrobi te dziwne rzeczy z materią i będzie. Albo ty nam zrobisz dziurę w ziemi i ją załatasz, ale nie wiem czy masz tyle sił... - nie żeby odmawiał jej umiejętności, co to to nie. Po prostu się martwił. Cholernie się martwił. W pewnym momencie przystanął i obejrzał się na Deva i Char idących nieco z tyłu, poczekał aż się z nimi zrównają - Trzymajmy się w kupie. Dużo tu sideł i innych dziadostw pozastawianych na dzikie bestie, a nie mamy sił ani czasu by kogoś z tych sideł potem wyciągać. Char?
- Hm? - alchemiczka roztarła dłonie, klasnęła w nie i chuchnęła, ale te prowincjonalne czary wcale nei pomogły jej się rozgrzać.
- W razie czego dasz radę zrobić te dziwne alchemiczne rzeczy i otworzyć zamknięte przejście do Dolnego Królestwa?
- Nie wiem, wszystko zależy od struktury kamieni naokoło. Duzo tłumaczenia, nie zrozumiesz, a innymi słowy mówiąc - dowiemy się na miejscu...

draumkona pisze...

II
*
- Cholera, bardziej subtelnie nie mogłaś!
- Cicho, nie każdy musi usłyszeć! - jakby to, co zrobiła chwilę temu nie było wcale o wiele gorsze od krzyków. Nie protestowała gdy ją złapał, bo znała i ten chwyt i tę minę. Teraz z Lucienem nie było żartów i nawet ona to wiedziała, bo jeszcze by się jej oberwało. Może by jej nie pobił ani nie zrobił tego co z tamta babką, ale czasami słowa potrafiły zranić znacznie bardziej niż jakieś rany na ciele.
W końcu trafili do jakiegoś paskudnego przybytku, a od zapachu przepoconych ciał, bąków i rzepy zrobiło się jej niedobrze i to tak, że prawie zwróciła cały obiad jakim się raczyli jeszcze parę godzin wcześniej. Śmierdziało, można było się bac o swoje zęby, ale tu na pewno nikt nie będzie szukać potężnej magini, bo jak wiadomo, czy też jak powszechnie mówi jeden z zabobonów, magowie lubują się w luksusach. Zhao i Szept były żywym przykładem na to, że wyjątki istnieją i trzymają się całkiem dobrze pomimo braku owych luksusów.
- I co teraz? czekamy? - zagadnęła, kiedy przepchali się na drugi koniec karczmy, z dala od drzwi ale jednocześnie na tyle blisko by móc je obserwować i w razie czego dać nogę - Nie wiem ile czasu zajmie naszym kurierom dostarczenie wiadomości i ile czasu zajmie Skurwielowi reakcja. trochę dziurawy ten plan... - mruknęła, sięgając bukłaczka i odkorkowując go. Upiła parę solidnych łyków wody i spojrzała na męża, nie będąc pewną co dalej i czy aby jednak się jej nie oberwie. W geście pojednania podsunęła mu bukłaczek, na razie badając teren i czy bardzo jest wkurzony.

draumkona pisze...

Osłona nieco im pomogła, nie przemarzli przynajmniej do kości, choć Wilk przewidywał, że prędzej czy później ktoś skończy z solidnym katarem i chrypką. Na domiar złego spełniły się jego najgorsze obawy - przejście do Dolnego Królestwa było zamknięte. Wartowników chyba nie było za ścianą, inaczej już by zaczęli sprawdzać kto przyszedł i czego u licha chce. Zamiast kransoludów było tylko wycie wiatru na zewnątrz i przejmujący chłód.
- Drzwi są zamknięte... Nie wiem czy po drugiej stronie śpią strażnicy, czy nie, ale nie możemy czekać do rana by się przekonać. Możecie coś zrobić? Char? Szept? - wolałby nie nadwyrężać sił jedynej osoby, która w razie czego mogłaby ich uchronić przed jakimś stworem, albo innym, niespodziewanym i zbyt potężnym problemem, ale nie miał zbytnio wyjścia.
Char bez słowa podeszła do ściany i zaczęła sunąc po niej dłońmi, starając się wyczuć strukturę, ułożenie, czy kamień jest jednolity czy ma pęknięcia. Starała się poznać swojego "przeciwnika", ale ten nie był ani zbyt pomocny ani rozmowny. Wprawa w badaniu materii podsunęła jej parę wniosków, a lotny umysł splótł to w jedno i wyznaczył najlepszą ściezkę działania. Nie była ona zbyt bezpieczna, kamienie wcale nie trzymały się tak jak powinny, a przejście wyglądało na dawno nie używane co jeszcze sprawę komplikowało.
- Mogę zrobic po prostu dziurę w materii, dodatkowe drzwi. Ale nie ma pewności czy czasem strop nie runie nam na głowy. Chyba, że Szept by asekurowała i pilnowała tego stropu, podczas kiedy ja bedę robić dziurę... Innych pomysłów nie mam.
*
Cmoknęła, jeszcze raz ogarniając izbe wzrokiem. Podobnie jak Lucien wolałaby czekać na Skurwiela w jakiś miłych warunkach, ale niestety nie było im to dane. Nie tym razem. Bukłaczek został zakorkowany i schowany z powrotem do torby, a ona sama zaczynała odczuwac lekkie zmęczenie. W końcu co innego uzywać magii takiej słabszej, jakiejś zaklęcia typu słabych barier, a co innego przetapiać ludzkie ciała tak na dzień dobry.
- Po prostu powinnaś uważać.
- Jestem już duża. I uważam - obruszyła się i mało brakowało, a jeszcze pokazałaby mu język - Jesteś zmęczony? Bo ja bym się chwilę zdrzemnęła, nawet tutaj gdzieś w kącie na krześle... Obserwowałbys drzwi i w razie czego mnie szturchnął. I nie, nie wolę pytać o jakąs norę potocznie nazywana pokojem. Ich sienniki pewnie żyją własnym życiem, a ja nie chcę mieć pcheł więc wolę krzesło - choć i krzesła pewnie żyły swoim życiem. Kto powiedział, że nie ma w nich korników.
- Jak już wrócę z tej głupiej misji, to biorę urlop - burknęła, ale oboje dobrze wiedzieli, że w Bractwie nie ma czegoś takiego jak "urlop".

Sorcha pisze...

[Jestem Ci naprawdę przeogromniaście wdzięczna <3 Wciąż się zachwycam, jak teraz karta wygląda <3 Cieszę się, że zaczęłaś wątek w ten sposób, bo sam moment porwania mógłby być zbyt skomplikowany. Tak łatwiej mi się wczuć. A Elf podawał się za Justusa Keimana i przez chwilę był w rebelianckim obozie Tiamuuri, ale o tym Sorcha jeszcze nie wie, bo dopiero dzięki Szept zacznie go szukać. Tak myślę. Może to robić nawet na jej polecenie. Jeżeli chcesz dopisać do tego elfa jakąś inną jeszcze historię, coś gdzieś zasłyszanego na jego temat to śmiało. XD]

„Mała?”. Sorcha zmarszczyła brwi, półleżąc na posadzce przed obcymi obliczami mężczyzn, gdzie każdy z nich wydawał jej się na równi odrażający. Przed chwilą zdjęli jej worek z twarzy i od kneblowali usta, ale wciąż miała związane za plecami ręce. Mocny węzeł. Nie mogła się uwolnić.
„Kto to jest Mała?”, myślała gorączkowo, jednocześnie wodząc chmurnym spojrzeniem z pod brwi ku zebranemu nad nią towarzystwu.
Było jej zimno, była brudna, morka, śmierdziała bagnem, a włosy miała zlepione w strączki. Do tego krwawiła z kącika wargi i miała liczne otarcia na kończynach, co było znamieniem odbytem wcześniej walki.
Zaatakowali ją w jednej z uliczek, próbowali najpierw przekonać, by poszła z nimi, że są wysłannikami królowej. Akurat! Sorcha nie wierzyła im ani przez chwilę. Próbowała ich przechytrzyć, a w najgorszym razie dotkliwie pobić, ale okazali się świetni, lepsi od niej. Chociaż walczyła do końca i pewnie przysporzyła im niemało wysiłku, co świadczyły liczne przekleństwa, padające pod jej adresem, ale ostatecznie i tak dokonali swego, przywlókłszy ją tutaj.
A tego miejsca Sorcha nie widziała nigdy wcześniej. Dość jasno, nawet z przepychem. Bez wątpienia właściciel takiego miejsca nie narzeka na brak złota. No i to wielkie, zdobne, ogromne krzesło, imitujące tron… przynajmniej wtedy Elfka sądziła, że to imitacja. Bo przecież wciąż nie wierzyła, że byli wysłannikami królowej. Nigdy tej nawet nie widziała na oczy, ale nie uważała, by taka wysoko postawiona osoba miałaby czego u niej szukać. Chyba, że władczyni marzyłoby się nająć delvivera. Mało jednak prawdopodobne. Wtedy poszłaby utartym szlakiem i najpierw odszukała jakiegoś pośrednika. Rysa przecież nie miała jakiejś wybitnej reputacji w stolicy. Możnowładcy nie bili się o jej usługi.
Krzywiąc się, splunęła krasnoludowi pod nogi, a zlepiony kosmyk szaro-niebieskich włosów opadł jej na nos.
— Chrzań się — warknęła, by następnie przekierować wzrok na tego, który zaczął strofować swego towarzysza. Uśmiechnęła się podle. Mądry gość. Przynajmniej jej nie lekceważył. — Gdzie jest wasza królowa, co? — zapytała z kpiną. Królowa! Ha ha ha! Nie urodziła się wczoraj. — Jakikolwiek popapraniec was nasłał, niech wie, że skończy z nożem w gardle. Już moja w tym rzecz!


Anonimowy pisze...

Tiamuuri przez krótką chwilę przyglądała się poczynaniom Devrila. Mimowolnie skinęła głową z aprobatą, chociaż mężczyzna pewnie tego nie dostrzegł, co w tym momencie nie miało żadnego znaczenia. Nie chcąc pozostać bezczynna, dopadła sakwy Shivana, którą młody Kerończyk pozostawił chwilowo na ziemi i zaczęła szukać czegoś, co mogło się przydać do opatrunku. Spodziewała się, że w tej kwestii można było polegać na Savardi, która przed opuszczeniem obozowiska zaopatrzyła ich odpowiednio. Tiamuuri znała już uzdrowicielkę na tyle dobrze, żeby być pewna, że ta prędzej będzie dmuchać na zimne, niż potem żałować. I tym razem Drzewna się nie pomyliła, wśród wielu rzeczy znalazł się i bandaż. Kiedy Devril roztarł kwiat na bezkształtna masę, mogli zrobić okład i zabandażować rękę maga. Jednak wyraz twarzy zarówno Tiamuuri jaki i Shivana pozostawał poważny. Żadne z nich nie miało pojęcia, czy zdążyli z pomocą i jak mieli to rozpoznać. Po twarzy maga dało się wywnioskować tylko tyle, że jest źle.
Tiamuuri przysiadła na podkulonych nogach, zamknęła oczy i ścisnęła dłońmi nasadę nosa. Shivan odsunął się od niej bez słowa. Przywykł do tego, że Drzewna koncentrowała się, dostrajając percepcję do innych bodźców, wchodząc w trans lub inne stany umysłu w różnych celach, dlatego wydawało mu się, że znów to robi, dlatego wolała nie przeszkadzać. W rzeczywistości dziewczyna nie robiła nic poza tym, że usiłowała zmusić się do zachowania spokoju.
Czekać. Nic innego przecież nie mogli teraz zrobić. Na pewno?
Tiamuuri nie chciała dopuścić do głosu wątpliwości, nie do końca zdając sobie sprawę, że w tym momencie traktuje rozważanie najgorszych scenariuszy jako kuszenie losu, aby one właście się ziściły. Odpychając je od siebie, mimowolnie, zaczęła kołysać się w przód i w tył.

Zombbiszon pisze...

- Gdybym znał, było by dobrze. - Oznajmiłem z lekkim zmieszaniem. Zawsze wepchnę kinol gdzieś, a potem nie mogę sobie poradzić z problemami jakie wychodzą z tego. - Dwie rzeczy, Pani. - Jak ktoś robił posłuch u innych to warto go szanować. Nawet jeśli mógłby być tyranem. - Pierwsza, co by mi dało wejście do Waszego miasta? I drugie. - Tu spojrzałem na Lethanas'a - Łatwo jest mówić, gdy się ma do czynienia z opornym umysłem. - Coś o tym wiedziałem. Znowu zwróciłem się do kobiety - Nie każdy człowiek rzuca nożem na powitanie. - Chociażby mój mistrz. Chociaż, raz mu się zdarzyło. Szept. - Znam szepty. - Odparłem - Nie są za miłe, ale mieszkają na bagnach. Lepiej tam się nie zapuszczać. - Przygryzłem wargę.Teraz do mnie dotarło czego od mnie oczekiwano. - Czyli mam być Waszym dyplomatą? - Wolałem się upewnić, nim wpakuję tyłem w kolejne kłopoty.

Elias

Zombbiszon pisze...

[Rozbite to 7 lat tragedii xD Tylko że u mnie nie poszło w maczek, a pękło wzdłuż xD I bez przesady, że pewnie byś wywołała koniec świata i brak internetu :D]

Elias

Sorcha pisze...

[Za nic nie przepraszaj, bo nie ma za co. Myślę, że wątek zaczął się idealnie. No i mojej Sorchy nie należy głaskać. XD Lubię, jak postacie mają swój charakter i nie wszystko opiera się na grzecznym przyklaskiwaniu sobie wzajemnie. Te szydercze reakcje są jak najbardziej w moim stylu i nie mam zamiaru o nic się obrażać, bo takie docinki i kpiny nadają wątkowi charakteru. Także jeżeli ktokolwiek z Twoich postaci ma chęć po obrażać i nie lubić mojej elfki to droga wolna, bo myślę, że może wyjść całkiem zabawnie. XD I oczywiście poboczni są mile widziani. Wejście królowej w pięknym stylu, że tak powiem. Sorcha się zdziwi.:)]

— Nie niepytana.
Sorcha uniosła spojrzenie z pomiędzy skołtunionych włosów na protekcjonalnie mówiącego jegomościa, nim na jej wargach pojawił się kpiący uśmiech.
To prawda, nie zbliżyłaby się do owej pseudo królowej. Wystarczyło na nich spojrzeć, by wiedzieć, że to świetnie wyszkoleni obrońcy. Zresztą, gdyby nie byli takowymi, nie zdołaliby ją uprowadzić. Sorcha była naprawdę zaskoczona, gdy okazało się, że ta walka skończyła się dla niej klęską. Jeżeli jednak odbiorą ci całą broń, zostaje ci jeszcze cięty język. Charakteru nie można utracić do samego końca.
Otworzyła usta, gdy wtem ktoś wszedł do pomieszczenia, a otaczający Rysę mężczyźni wyraźnie się wyprostowali. Potem zaczęło się to pompatyczne klękanie, którego elfka i tak nie miała czasu wykpić, chociażby w myślach, bo jej umysł owładnęła ciekawość na widok kobiety, która ewidentnie niewiele miała wspólnego z wyobrażeniami Sorchy o królowej.
Cóż musiała owa „królowa” dostrzec, gdy spojrzała w końcu na krętouchą? Sorcha wyglądała, jakby ją ktoś wyrwał z żołądka bagiennej bestii. Nie tylko okaleczona, ale także brudna musiała uosabiać wszystko, czym charakteryzowało się społeczne pospólstwo.
Gdy się uśmiechnęła, z jej czerwonych zębów spłynęła strużka obrzydliwej krwi i skapnęła na posadzkę.
- Nie jest więźniem. Jedynie krewną poszukiwanego. – Zabrzmiało prawie jak nagana ze strony kobiety.
— Mała? Więc to ty jesteś małą? — spytała Rysa chrapliwie nim ktokolwiek zdążyłby się odezwać i zaraz zaniosła się kaszlem. — Co to za królowa, co pozwala nazywać siebie małą? — Wbiła w kobietę kpiące spojrzenie.

draumkona pisze...

– Jak się tam włamiemy, nie uznają nas za intruzów?
- Na nasze szczęście Wilk jest rozpoznawalny.
- Po pierwsze jestem rozpoznawalny, po drugie to strażnicy. A strażnicy wiedzą, że jesteśmy przyjaciółmi króla - problem zaczynałby się dopiero wtedy gdyby po drugiej stronie nie było strażników Ymira, a powiedzmy głębinowcy. Tak, wtedy mieliby kłopoty i najprawdopodobniej nie wyszliby z tego cało i bez szwanku.
- Hm... A może inne przejście? Wspominałeś, że to pierwsze i najbliższe, a co z resztą? - Char posępnie przyglądała się idealnie gładkim wrotom do głębi Dolnego Królestwa, ale te ani drgnęły.
- Kolejne jest pół drogi dnia stąd, bez gwarancji na to, że będzie otwarte i niezasypane. Nie ryzykowałbym...
- Ale ja nie wiem czy to otworzymy. W ogóle krasnoludy lubią się bawić zagadkami, nie ma tu czegoś na drzwiach? Nie widzicie nic? Dev? Szept? - ona sama podeszła i dłońmi zaczęła wodzić po zimnym kamieniu, licząc w głebi ducha na to, że może coś się jej trafi nawet jeśli miałoby być pisane krasnoludzkim, albo w jeszcze innym, pokrętnym języku. Jeśli nie znajdą zagadki albo ktoś ją celowo starł i będą tylko jej urywki... Wtedy będzie myśleć nad tym jak otworzyć wrota i jednocześnie uniknąć zawalenia jaskini. Patowa sytuacja.
*
- Nie jestem. Wolę czuwać - w zasadzie nawet nie zdążył dopowiedzieć co woli, a czego wolałby uniknąć, a Zhao już drzemała. Ostatnimi czasy odzwyczaiła się do takich nagłych odpływów many i teraz miała tego efekty w postaci szybszego przemęczania się i ogólnego spadku formy. Siedziała na stołku, oparta plecami o ścianę, ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Głowa opadła jej na klatkę piersiową i niewiele brakowało do tego żeby zaczęła chrapać. Zdecydowanie wypadła z formy.
Było spokojnie, przynajmniej wedle tutejszych standardów. Ktoś komuś wygarnął, ktoś komuś przyrżnął kuflem w twarz, rozpętała się mała wojna, aż w końcu tawerna się nieco wyludniła, a było to już nieco po północy. I dopiero wtedy zaczęło się dziać cos istotnego dla dwójki Cieni. W progu stanęli dwaj mężczyźni. Oboje w dziwnych, jakby błazeńskich strojach, wytatuowani, brudni i nieprzyjemni. Wzrokiem samym wywoływali w ludziach dziwne wrażenie i ochotę szybkiego opuszczenia lokalu. Nonszalancko podeszli do szynkwasu i zagadnęli właściciela tego zacnego przybytku. Ludzie Skurwiela, jak bum cyk cyk.

Zombbiszon pisze...

- Świeży. - Oznajmiłem nie wierząc, że pakuję się w jakieś głębsze kupsko trolla. Jakbym sam miał dość swoich problemów, ale przecież nie mogę ich zostawić. Dobra, mógłbym ale efekt byłby kiepski: brak kwiatka oraz zrobienie ze mnie poduszki na strzały. Mało przyjemna perspektywa.
- Tu się zgodzę. - Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowe - Oddział uzbrojonych elfów raczej by problemu nie rozwiązał. - Starałem się przemówić do rozsądku Eredin'owi oraz pozostałym - To by raczej wyglądało jak atak zbrojny, a to by oznaczało by pewnie wojnę. - Jak ja dobrze to pamiętam. Śmierć, krzyki, strach, ból aż w końcu nienawiść do okupanta i chęć jego krwi. Wiem, bo sam przez to przechodziłem. - Przemoc rodzi przemoc, mój drogi elfi przyjacielu. - Zwróciłem się do elfa - Czasami lepiej jest coś załatwić słowem niż stalą. Stal powie ci tylko to co chcesz usłyszeć, a nie to co powinieneś.

Elias

[Kurdę, znowu mało napisałem :( Ja ostatnio też mam jakieś dziwne zaniki internetu,więc nie jesteś sama :D A co do kabli... to bywa z nimi kilka fajnych historii :D]

Anonimowy pisze...

Pytanie Devrila wyrwało Tiamuuri z nieprzyjemnych rozmyślań, za co dziewczyna była mu wdzięczna. Spróbowała przestawić umysł na chłodną analizę sytuacji.
-Jeśli żyje i przebywa na wymarłym terenie, możemy znaleźć go dość szybko po wyjściu z lasu - odparła - W wypadku gdyby jakimś sposobem do tej pory uchronił się od zarażenia, prawie na pewno rzuciłby się z wdzięcznością w stronę ludzi, którzy przyniosą potencjalną pomoc.
Siłą rzeczy myślami znów wróciła do Kolekcjonera. Chociaż nie przestawała mówić, na ułamek sekundy skierowała wzrok i kilka innych nienazwanych zmysłów na maga. Wyglądało na to, że sytuacja pozostawała prawie bez zmian. Wiadomość dobra o tyle, że zakażenie nie postępowało.
-Jeśli stał się popielnym wampirem, też może się na nas rzucić -ciągnęła -Raczej dałoby się jeszcze go rozpoznać.
-Jeśli zaatakuje nas w pojedynkę, nie będzie trudno go zabić -wtrącił się Shivan -Ale pewnie tam gdzie jest jeden, pojawi się zaraz całe stado, jeśli już zwęszą naszą krew.
-Trzeba będzie uważać i nie dać się ugryźć - podsumowała Tiamuuri - Chyba najgorzej będzie, jeśli ten człowiek już nie żyje. Zwłoki mogą być w dowolnym miejscu, tam gdzie zabił go któryś popielny, albo gdzie przeniósł ciało albo jego fragmenty. Nie mówiąc już o rzeczach.


[Jakoś nie bardzo zrozumiałam to wyjaśnienie z kodem. W HTML jestem słaba i z dziesięć lat tego nie używałam. Da się to gdzieś znaleźć dokładnie opisane tak dla ostatniej nogi?]

Nefryt pisze...

[Kombinuję nad odpisem, stąd pytanie: co dalej? Przenosimy akcję na ląd? Próbujemy uwolnić Luna, Bevana, ew. załogę, łączymy ich losy z kimś z Ruchu Oporu? Albo dokładamy sprawę rodu Kha'san, czy może jeszcze jakąś inną? Rozdzielamy ich, czy nie? Ogółem mile widziane wszystkie plany i sugestie, bo chciałam trochę popchnąć akcję do przodu, żebyśmy nie stały w miejscu.]

Olżunia pisze...

Cz. I

- Macie się gdzie zatrzymać?
- W gospodzie. Jest co zjeść, wypić i gdzie spać. No i ciepło.
Aed uniósł brew i spojrzał na krasnoluda porozumiewawczo, ale i z powątpiewaniem. Ich ostatnia przygoda z karczmą zupełnie nie pasowała do midarowego optymizmu. Jeżeli gospoda będzie prezentować się podobnie do „Nadobnej Dziewki”, wcale nie będzie ciepło, spać lepiej będzie na słomie w obórce niż na przeżartym przez robactwo sienniku, jedzenia najpewniej żadne z nich nie tknie, a z napitkami Midar upora się w pojedynkę, głośno przy tym narzekając. Oby najemnika myliło przeczucie. Był zbyt zmęczony na takie sensacje.
Meryn przytaknął skinieniem głowy.
- Tak, jest tam gospoda, choć niewielka. Zatrzymamy się w niej, nie chcę nadużywać gościny sióstr – odparł. – Żyją skromnie, ale nie powinno ci niczego brakować – zapewnił Rella. – Udam się do nich jeszcze dziś i uprzedzę o naszym przybyciu, wrócę niebawem. No, zeskakuj, młody. Moyr cię podwiezie.
Chłopak przerzucił zesztywniałą od długiej jazdy nogę przez łęk siodła i zsunął się z końskiego grzbietu. Mag pomógł mu wsiąść na swojego wierzchowca.
Mer ruszył piechotą w stronę wsi, ściągając na siebie uwagę czerpiących wodę ze studni kobiet oraz psiego stadka, które zaczęło go zapamiętale obszczekiwać. Gdy doszedł do skupiska budynków, skręcił za róg jakiegoś domu i tyle go widzieli, słychać było tylko ujadanie. Wydawało się, że szermierz doskonale wiedział, dokąd i jaką drogą powinien się udać, bo w istocie tak było. Ostatnią rzeczą, jaką by zrobił, było udanie się na misję bez uprzedniego zebrania wszystkich informacji, które mogły być użyteczne. Nawet tych z pozoru nieistotnych. Pod tym względem różnił się od mieszańca, i to bardzo.
Aed popędził gniadosza.
- Chodźmy z nimi poszukać tej karczmy – zwrócił się do Midara i Szept, oglądając się na nich przez ramię. – Odpoczniemy chwilę i ustalimy, co dalej. A przy okazji dostarczymy miejscowym trochę plotek.
Ujechał kawałek, ale za chwilę ściągnął wodze i bez ostrzeżenia zawrócił wierzchowca. Skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył czoło, nad czymś się zastanawiając. Jego spojrzenie zatrzymało się na ich towarzyszce podróży, która zamykała cały pochód, przy okazji skubiąc przydrożną trawę.
- Szept, tak się zastanawiam... Czy za zostawienie krowy w stajni płaci się tyle, ile za konia?

Olżunia pisze...

Cz. II

***
Gospoda stanowiła miłe zaskoczenie dla zdrożonych wędrowców. Daleko jej było do królewieckich karczm i jadłodajni, ale przynajmniej było spokojnie, sucho, a w kominku płonął ogień. W powietrzu unosił się zapach dobrze przyprawionego wina. Coś, czego nie uświadczyłoby się w „Nadobnej”.
- Z daleka? – zagadnął karczmarz, być może nim zorientował się, kto jest jego rozmówcą.
- Z Etir – zełgał gładko Aed. – Nie pogardzimy czymś na rozgrzanie, wieczór dziś chłodny – dodał. Nie wyglądał na chętnego do rozmowy – raczej na takiego, który dałby się pokroić za solidny posiłek i pościelone łóżko, toteż szynkarz nie ciągnął rozmowy na siłę. Najemnikowi wciąż w głowie huczało. Z czego krasnoludy robiły te gorzałki? Bogowie niejedyni raczyli wiedzieć, bo po skosztowaniu Aed był w stanie powtarzać to pytanie w kółko i do znudzenia, wcale nie szukając na nie odpowiedzi. Mieszaniec nie miał siły nawet na przebieranki. Jak gdyby nigdy nic wszedł do karczmy, obwieszczając wszem wobec, że oto do Dąbków zawitał potomek dwóch nienawidzących się ras. Tak po prostu.
Wybrał stół ustawiony we wnęce, częściowo odgrodzony od reszty pomieszczenia prowadzącymi na piętro schodami. Bynajmniej nie bez powodu czy z uprzedzenia do prostych ludzi. Grupka mężczyzn, przed chwilą hałaśliwie debatująca nad dzbanem grzańca, teraz ucichła. Wybrzmiał ostatni basowy śmiech; teraz gromada obserwowała przybyszów ukradkiem znad krawędzi połyskujących w blasku ognia szkliwionych kubków i kufli z ciemnego drewna. Obcy ściągali uwagę, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. Zwłaszcza uwagę liczniejszej grupy podchmielonych ichmości, którzy, jak by nie patrzeć, byli u siebie, na swoim. A Meryn, który najlepiej wybijał z głów durne pomysły amatorom szermierki kijem bądź cepem, jeszcze do kompanii nie dołączył.
Najemnik odtroczył od pasa miecz, oparł broń o ścianę i, udając spokój, zajął miejsce za stołem. Nie szukał zwady, a już na pewno nie kolejnej bijatyki w karczmie.
Chociaż Midar pewnie by się ucieszył.
- Ciągniemy za sobą Myśliwych i moich niedoszłych kontrahentów – zaczął Aed półgłosem. Przerwał na moment, gdy karczmarz przyniósł im tacę z dzwoniącymi o siebie kubkami i dzbanem tego samego aromatycznego grzańca, którym zapewne raczyła się gromada urzędująca na drugim końcu pomieszczenia. Najemnik podziękował skinieniem głowy. – Myślicie, że zeźlone żujpaszcze wystarczą, żeby dali sobie spokój? Tak prawdę powiedziawszy, to o Myśliwych się nie martwię, łaciata sobie z nimi poradzi. Bardziej frapuje mnie tamta dwójka.

[Uznałam, że można zakończyć pierwszą część, bo podoba mi się ta konkluzja magiczki. Takie a’la „to be continued”. :D
Tym razem to ja pokierowałam Szept i Midem, zaciągając ich do gospody. Jak Ci pokrzyżowałam plany to mów, można coś zmienić, zamienić, cokolwiek. ;)
Och, zaległości. Właśnie mnie zaskoczyły, one zawsze zaskakują, nie inaczej. Obiecałam sobie, że ich już nie będzie, a tu WTEM. A na prokrastynację to cierpi chyba 90% populacji, także nie ma powodu do obaw. xD Jak to powiedział mój kuzyn, „każdy ma tyle czasu, ile ma”. Spodobało mi się to stwierdzenie. Ciekawe, czemu. Hm. Hmmm.
Ostatnimi czasy szablon ładnie się wczytuje. Gorzej z komputerem, który bez ostrzeżenia zacina się tak, że przestaje nawet wyświetlać aktualną godzinę. To mogła być wina sprzętu, bo doprowadziłam go do takiego stanu, że jestem w stanie wybaczyć mu wszystko. No, może poza zawieszaniem się, gdy ubzdura mi się pisać komentarz w Notatniku. Po co mi to było to ja nie wiem. A KK cięło się w ten sposób często, aż w końcu przestało. Z drugiej strony może to być wina neta, bo u mnie i u Zory szaleństwa z łączem nie ma. Na razie się na szczęście uspokoiło. Byłam ciekawa, czy ktoś jeszcze obserwuje u siebie taki ewenement.
Ale że jakie tragicznie? Że ten kawałek, który ukradłam do opisu na GG? No chyba nie. :D]

Nefryt pisze...

[Okropne mi to wyszło. Długie i pełne przemyśleń. Znowu będzie ci się trudno odnieść. Przepraszam, miało być inaczej.]

Cz. I
Oparł opuszki palców na ramionach Cienia. Rozluźnił umysł, oddalił wszystkie myśli, pozwalając, by energia życiowa Luciena sama go przywołała. Przymknął oczy, wyobrażając sobie ciało jako naczynie z kroplami potencjalnej many. Wyszeptał inkantację, dwa krótkie, śpiewne wersety przełożone na starowirgiński z jakiegoś dawno wymarłego dialektu. W księgach, które studiował, wskazywano, że słowa nie są konieczne, a przy bardziej złożonych czarach mogą nawet utrudniać sprawę. Jemu pomagały, sprawiały, że magia nabierała bardziej materialnej, możliwej do ogarnięcia rozumem formy… dawała się ująć w ramy. Lepiej wykształcony mag uznałby pewnie, że jest w tym podobny do dziecka, które ucząc się pisać, wystawia koniuszek języka.
Zobaczył to… wyczuł. Krople energii. Były mniej rozsiane, niż u Nefryt. Zaczerpnął. Przez chwilę niemal fizycznie czuł w dłoniach ciepłą, pulsującą ciecz. Uczucie przenikania, wchłaniania cudzej mocy było cudownym doświadczeniem, połączeniem wolności, od własnego ciała, od ograniczeń i poczuciem całkowitej kontroli nad drugim człowiekiem, nad życiem, śmiercią i myślą. Przerażało go, jak dobrze się wtedy czuje. Słyszał niejedną opowieść o magach uzależnionych od pobierania mocy. O potworach w ludzkich ciałach. Wirgińska propaganda? Może. Ale kiedy przystąpił do siatki szpiegowskiej, Donavan nalegał, by dał się zbadać nekromancie. By został jego uczniem. Siatka nie miała wtedy żadnego maga… Shel pozwolił. Zapamiętał aurę otaczającą tamtego. Bijące od niego trupie zimno. Nieustającą ciekawość kota, który rozcina pazurem brzuch myszy tylko po to, by dowiedzieć się, jak wyglądają jej wnętrzności. Nekromanta bardzo chciał go uczyć. Twierdził, że ma potencjał, że może stać się naprawdę potężny. Układ miał być prosty, chyba uczciwy – część odnawialnej energii życiowej w zamian za naukę, trochę po każdej lekcji. Do tego jednorazowo pobrana niewielka dawka krwi.
Właśnie wtedy, patrząc na swojego niedoszłego mistrza zrozumiał, że chce być tylko człowiekiem. Nikim więcej. Nie niezwyciężonym, nieśmiertelnym… tylko… albo aż człowiekiem. Odmówił. Nazwano go ignorantem, marnym pyłem, wreszcie idiotą. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Poprzysiągł sobie, że nie będzie używał swojej mocy. A teraz… Teraz właśnie to robił, czując, że odkąd dawno temu użył mocy po raz pierwszy, przychodzi mu to coraz łatwiej.
Wolał nie wyobrażać sobie, jak czuje się Cień. Skończył najszybciej, jak mógł. Odsunął się, otwierając oczy. Cały zabieg trwał krócej, niż minutę, choć Shel miał wrażenie, że czas dla nich dwóch zwolnił.

Nefryt pisze...

Cz. II
Przez chwilę obserwował Luciena z czymś, co w zasadzie można było nazwać troską. Bał się szkodzić komuś magią. Paradoks, biorąc pod uwagę, że Cień nic dla niego nie znaczył i gdyby przyszło mu zabić go w inny sposób, nie miałby żadnych oporów. Problemem byłyby wyłącznie umiejętności, którymi członek Bractwa Nocy bił go na głowę.
- Pobrałem czwartą część tego, czym dysponował. Do jutra się zregeneruje – odparł na skierowaną do niego cześć pytania Wintersa.
Do jutra, czyli dziś będzie słaby jak rzadko. Nie powiedział tego na głos. Jego i Cienia łączyło zlecenie. Po której stronie był Winters, nie wiedział. Żenująca sława arystokraty dotarła do jego uszu, ale… był w towarzystwie Nefryt, a ona z Wirginią na pewno nie współpracuje. Fakt, iż, mimo sponiewierania w więzieniu, keroński włazidupiec całkiem nieźle się trzyma też budził podejrzenia.
- Dasz radę usunąć tę kratę?
Nie odpowiedział. Bo niby co? Że będzie próbował, ale jego starania mogą się okazać funta kłaków warte? Że być może zdechną tu, mając za sobą wściekłe duchy, a przed sobą kratę?
Powstrzymał odruch wymiotny, zaczerpnął powietrza i kucnął w pełnej bogowie wiedzą czego pełnej breji. Teraz miał kratę na wysokości oczu. Co można zrobić z prętami grubymi na kciuk? Przeciąć? Magią nie umiał. Przekształcenie many w siłę fizyczną zadziałało przy rdzy, ale tu metal jest zbyt solidny. Roztopić? Aha, bingo. Energia w ciepło.
Dotknął kraty. Rozgrzej się. Roztop. Pręty rozjarzyły się na chwilę… i zgasły, twarde, niezmienione. Magia go nie posłuchała. Szarpnął kratę w bezsilnej złości. To się nie może tak skończyć. Nie. Nie! Rozwali to, choćby miał tu sczeznąć. Wynurzył się tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Spróbuje jeszcze raz. Dotąd, aż się uda. Musi się udać.
Raz jeszcze dotknął prętów. Musi dać więcej energii. Zacisnął powieki. Wyobraził sobie własną moc, jak wyjmuje ją z ciała i wlewa w ten cholerny pręt. Całą. Mało… za mało? Musi zaczerpnąć więcej. To ostatnia szansa, na więcej nie starczy many. Uda się, powtarzał w duchu. Czuł się wyczerpany. W jego głowie pojawił się parszywy, dobrze znany głos: nie uda się. Nie dasz rady. Za kogo ty się masz? Nie jesteś nawet magiem. Nic nie umiesz. Słabeusz. Ktoś inny by sobie poradził. Idiota. Nie poradzisz sobie. Z niczym sobie nie radzisz. Ciota. Dworska ciota! Nawet twój brat by… Nie dasz rady. Miernota. Znowu zawiedziesz. Jak zawsze. Zawsze zawodzisz.
Zacisnął palce na metalowych sztabach, aż zbielały mu knykcie. Nie myśl tak. Uda ci się.
Uwolnił całą moc. Metal rozbłysnął tak, że mimo zamkniętych oczu zobaczył biel i stopniał. Spłynął leniwie w dół, gęsta, szarawa masa. Woda w odległości kilkunastu centymetrów od kraty się zagotowała. Stojący dalej Devril, Nefryt i Lucien mogli poczuć co najwyżej ciepło. Arhin nie miał tyle szczęścia. Wrzątek poparzył mu dłonie. Wrzasnął, zachłystując się szambem. Wynurzył się. Kaszlał, desperacko chwytając powietrze. Nie przewidział tego. Jak zwykle czegoś nie przewidział.
Słabość dopadała go podstępnie. Wcześniej oddalana przez emocje, owładnęła nim, aż pociemniało mu w oczach. Zużył wszystko. To, co pobrał i okruchy własnej mocy, które wcześniej zostawił, by nie opaść z sił. Świat wokół niego przechylił się, stanął na sztorc. Ktoś chyba go podtrzymał, bo nie wpadł z głową w breję. Dopiero po kilku minutach ciemność ustąpiła czerwonawym mroczkom migającym w polu widzenia.
- Udało się. Kerończycy przodem – zażartował zmęczonym głosem.

Nefryt pisze...

Cz. III
Kiedy Nefryt wynurzyła się po drugiej stronie, miała ochotę się roześmiać. Byli wolni. Wolni!
Byli także koszmarnie brudni. Śmierdzieli jak mieszanka rynsztokowa z ulic portowej, rzeźników i farbiarzy. Arhina trzeba było podtrzymywać. Lucien jeszcze udawał, ale znała go na tyle, by widzieć, że także jest wyczerpany. Ona trzymała się zaskakująco nieźle, choć i tak każde podniesienie nogi, każdy krok przychodził jej trudniej. Devril… Devril miał pieprzone szczęście nierobienia za źródło mocy, i chwała mu za to, bo ktoś musi o nich zadbać, jak zasłabną.
Ale mimo to byli wolni.
Przestrzeń na zewnątrz okazała się płytką zatoczką, ograniczoną z dwóch stron wybiegającymi w morze cyplami. Po przeciwnej stronie jednego mieściło się więzienie. Gdzieś tam było portowe miasto. Tunel wyprowadził ich na tyle daleko, by przez jakiś czas mogli czuć się bezpiecznie…
…Dopóki strażnicy nie zauważą, że udało się nam otworzyć klapę, pomyślała kwaśno. Tylko że teraz nie mogli na to nic poradzić.
Wtedy, w więzieniu… zachowywała się jak kretynka. Kłóciła się z Arhinem, zamiast myśleć o ucieczce. A wcześniej… ta beznadzieja. Oni pomyśleli, żeby wykorzystać jej stan i wydostać się z celi. Ona… Miała mózg otulony jakaś watą. To przez to cholerne więzienie. Odkąd trafiła do Kansas, paraliżowała ją sama świadomość uwięzienia. A tamto… kasza była dobra, to znaczy: paskudna w smaku ale niezatruta. Nie wiedziała, co jej jest. Jeżeli jej podejrzenia… jeżeli miała rację… Niektóre nie dają rady. Przy warunkach w obozie… Nie wiadomo, co będzie potem. Teraz najważniejsze, to doprowadzić misję do końca. I wydostać Lunna. Jest mu to winna…
Musi zatroszczyć się o to, by Keronia była silna… wystarczająco silna na prawdziwe powstanie. By wywalczyć sobie bodaj kilka lat pokoju, przez które będzie można wzmocnić i odbudować państwo. Jeśli będzie trzeba, Ruch Oporu znajdzie sobie nową królową. Tylko żeby ta królowa – a może król, może to by nie był zły pomysł? Żeby ten władca miał czym rządzić. Ruch Oporu. Devril. Chyba powinna mu powiedzieć. Tylko… jeszcze nie potrafiła.
Woda sięgała im do piersi, fal prawie nie było. Zatoka w zatoce. Tunel, którym tu doszli wystawał nad powierzchnię jak dziwaczny ceglany wąż, wijący się w wodzie. Musiał być częścią starego quingheńskiego projektu, zakładającego, że wszystkie strategiczne obiekty na wybrzeżu powinny się ze sobą łączyć. Tunele, tajne przejścia… Musieli tego nie dokończyć, a potem przerobili na kanał odprowadzający nieczystości. Szkoda, że do morza. Gdyby nie te ścieki, musiałoby być tu pięknie. Ten horyzont…
Drugi cypel był mniejszy. Na kamienistym, ale niezbyt stromym brzegu rosły egzotyczne rośliny, cienkie drzewka, jakieś pnącza… Między nimi stała spora budowla z czarnego kamienia, przywodząca na myśl starą, bardzo starą świątynię. Wyglądała posępnie, jak coś dobudowanego tu na siłę, a potem obróconego w niwecz przez naturę. Nawet z tej odległości mogli zobaczyć, że dach runął do jej wnętrza, a w całości ostała się jedynie jedna z bocznych naw.
- Powinniśmy odpocząć – zwróciła się do towarzyszy. – I zorganizować coś czystego. – W tym stanie nie mogli pokazać się w żadnym mieście. – Tam? – Wskazała pytająco na resztki przycupniętej na brzegu budowli. Niedługo zapadnie zmrok, a jej ściany przynajmniej osłonią ich przed dzikimi zwierzętami, bo zapewne jakieś tu były.

Zombbiszon pisze...

Gdy zostałem sam na sam z elfką, poczułem pewien niepokój. Na pewno nie wynikało to z różnicy wieku, bo na pewno była starsza niż ja, a raczej z tego że miałem złe przeczucia co do tej wioski. No i raczej kiepsko radzę sobie z kobietami, co Janna mogła by potwierdzić.
- To w którą stronę? - Zapytałem całkowicie pozbawiony właściwego kierunku. W końcu się zgubiłem i aż się dziwię, że jeszcze żyję. - Nie jestem z tych okolic, więc nie za specjalnie wiem gdzie iść. Co więcej, musimy się jakoś przygotować do drogi. - Spojrzałem na elfkę. Mam nadzieję, że nie brzmię jak jakiś desperat czy ktoś podobny. Jednak nie to jest w tej sytuacji najdziwniejsze. Najdziwniejsze jest to że postanowiła iść ze mną i to całkiem sama. Czyli będę musiał się nią jakoś zaopiekować a w razie potrzeby bronić. Ja wendigo. Teraz już wiem co to za niepokój: mój wewnętrzny demon.

Elias

[Skoro tak mówisz :D To będziemy kombinować, ale najpierw musimy dojść (jak kolwiek by to nie brzmiało) do tej wioski (tu się wszystko wyjaśniło) :D Mam tylko nadzieję, że nie wyjdzie nam coś kategorii" Nasza mućka zginęła i sąsiad ją zjadł" :D]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri rzuciła karzełkowi ciężkie spojrzenie. Pozostawienie go przy magu, zamiast ciągnąć go ze sobą na Popielne Wzgórza nie było takim głupim rozwiązaniem. A przede wszystkim było bezpieczniejsze. Drzewna nie potrafiła sobie wyobrazić walki między szaroskórym a Odrinem, raczej nie widziała szans, żeby mały człowieczek wyszedł z tego bez szwanku, unikając ukąszenia. Wystarczyło na niego popatrzeć, on aż się prosił o kłopoty. Dziwne było już to, że do tej pory jakoś uchował się żywy i w jednym kawałku.
- Shivan mógłby zostać, jeśli uważasz, że ktoś powinien tu przy nim być - powiedziała Tiamuuri niepewnie. Jej przyjaciel nie odezwał się, nic nie wskazywało na to, że zaprotestuje.
-W takim razie przydałoby się podzielić nasze rzeczy - ciągnęła Drzewna, znów spoglądając na Devrila - Jeśli mamy iść go szukać, weźmy to, co może okazać się potrzebne.
Dużo łatwiej było jej zaplanować dalsze działania, skupiać się na stronie organizacyjnej poszukiwań, niż rozważać to, co powiedział mag i przede wszystkim to, co z jego słów wynikało. Zdrajca... zatem dla niego i Devrila jego życie nie miało znaczenia. Gdyby znaleźli jego zwłoki, mieliby je przeszukać, wziąć dokumenty i wrócić do pozostałych. A gdyby żył... Raczej nie oddałby im papierów z własnej woli. Z jakiegoś powodu przecież przed nimi uciekał, dlatego znaleźli się tutaj. Czy mieliby go zabić?
Przyjrzała się Devrilowi badawczo, starając się, aby jej wyraz twarzy się nie zmienił. Nie znała tego człowieka, nie umiała powiedzieć, czy byłby w stanie z zimną krwią i spokojem zabić zdrajcę w imię ich misji. Ona sama nie była nigdy dotąd postawiona w takiej sytuacji. Jeśli zabijała, tylko w koniecznej obronie, to jej przeciwnicy atakowali. Gdyby tamten ich zaatakował... gdyby był już zarażony to byłoby o wiele łatwiejsze. Wtedy wiedzieliby, że i tak nie ma innego wyjścia.
- Może damy radę - odezwała się po chwili, wyciągając przed siebie rękę. Z wnętrza dłoni wyrosło jasnozielone giętkie włókno, wijące się jak ogon węża.
- Chociaż popielni walczą do końca, tak jak inne śmiertelne istoty posiadające ciała dają się unieruchomić i zgładzić.


[Po próbie przebadania w przeglądarce kodów stron i kopiowaniu ich na jakiś czas zrezygnowałam. Strasznie mi to się sypie, a edytowanie treści postów w html jest trochę męczące. Może za jakiś czas znów coś pokombinuję.]

Anonimowy pisze...

[Nie było mnie w internecie ostatnio, bo umierałam i nie wiedziałam, co mi jest, dopiero dzisiaj lepiej się poczułam i zajrzałam.
Kosiarz mógł być wcześniej i zbudować wieżę, w mojej wizji jest tak, że przed wybuchem okresowo spod ziemi coś się uwalniało skażając wodę i zarażając zwierzęta. Mogło być tak, że Kosiarz chciał zbadać przyczyny i wykorzystać to do eksperymentów, mógł coś tam robić, w końcu się znudził i opuścił tamto miejsce. Sorsjel Gallaban Fyr przybył tam dopiero w U.D. 271 a wybuch nastąpił 3 lata później. Mogło być tak, że jemu akurat przyszło do głowy szukać odpowiedzi pod ziemią, co potem skończyło się wybuchem. Wtedy by się to nie kłóciło, bo on i Kosiarz przebywaliby na Wzgórzach w innym czasie. Co do dat, planowałam za jakiś czas prosić o dodanie do kalendarium.
A co do rodów, ir Molag mogli nie do końca być tak zorganizowani jak elfy że stolicy, bo od pokoleń byli z tych mrocznych. A jakiekolwiek struktury utrzymywały się tylko dlatego, że ich hyvan, w mojej wizji ktoś pomiędzy Vladem Palownikiem a Jeremim Wiśniowieckim, trzymał wszystkich krótko.]

Sorcha pisze...

[W takim razie wierzę, że to będzie dla nas obu bardzo miły i fajny wątek. :) Mnie w każdym razie bardzo się podoba!]

Sorcha, owszem, bardzo chętnie zmyłaby z siebie brud i krew, ale dość nieufnie zareagowała na tak hojną prośbę. Że niby miała się wykąpać, ubrać w czyste odzienie, jakby w istocie nie była porwana, ale była jednym z gości? Życie nauczyło ją, że to pierwszy krok do utraty czujności. Niektóry lubili głaskać swoje ofiary przed zadaniem im śmierci.
— Czemu niby miałabyś być dla mnie taka dobra, królowo? — Nie omieszkała obtoczyć kpiną ostatnie słowo. Wciąż jeszcze nie wierzyła, że może przed sobą faktyczną władczynie kraju. Gdyby wiedziała, szybko starłaby z twarzy tą głupkowatą pewność siebie, która pozwalała jej zachować honor w chwilach nawet największego lęku. Nie chciała cuchnąć strachem. Niektórzy, jak zwierzęta, potrafili go doskonale wyczuć. Nie zamierzała nikomu w tej sali dać tej satysfakcji. Zwłaszcza wspomnianemu Midarowi. Nie zapomniała mu, jak trudnym był przeciwnikiem i że gdyby nie on, pewnie dałaby radę uciec. Przynajmniej tak wierzyła.
Nie rozumiała jeszcze, że owa królowa, w której postrzegała teraz swego największego wroga, w istocie doskonale znała wszystkie trudy życia w wielkim świecie i radzenia sobie tam, gdzie dzikość i bezduszność miały swe władanie.
Chciała teraz poderżnąć jej gardło i jakoś się stąd wydostać, chociaż plan ten miał pozostać na zawsze tylko w jej myślach. Przy takiej obstawie nie miałaby szans.

Silva pisze...

- Widziałeś wilkołaka?
- Blondyn? Niebieskooki?
Magiczka pokręciła głową. Przecząco. Oklapła, opuściła ramiona, pokonana.
- To widziałem!
Szamanka podniosła głowę. Starzec widział wilkołaka. Czy mógł widzieć Drava? Gdzie i kiedy to było? Czy temu pchlarzowi nic nie było? Czy miał się dobrze? W sercu Silvy pojawiła się nadzieja; to była pierwsza dobra wiadomość, jaką usłyszały od wyruszenia z wioski. Nawet śnieg, mróz i wiatr nie zdołały powstrzymać jej od lekkiego uśmiechu, który jednak zaraz zniknął, by nie kusić losu. Chciała tylko znaleźć tego pchlarza, żywego.
- Gdzie go widziałeś? - starzec pewnie jej nie odpowie; nie wywarła na nim dobrego wrażenia.

draumkona pisze...

- Ale ja nie wiem czy to otworzymy. W ogóle krasnoludy lubią się bawić zagadkami, nie ma tu czegoś na drzwiach? Nie widzicie nic?
- Ja nic.
- Wiem, w którym miejscu są ukryte drzwi. Lecz mechanizmu otwierającego czy zagadek nie widzę. Trudno. Spróbuj się przebić, ja spróbuję stworzyć barierę ochronną. Osłoni to nas na wypadek, gdyby strop runął. Mogłabym go podtrzymać, ale to zużyłoby zbyt wiele many na raz - Char skinęła głową, nie widząc innego wyjścia. Zimny w dotyku kamień nie wykazywał chęci do współpracy, ponadto trochę zaczynała marznąć. Ostatnimi czasy odzwyczaiła się do niewygód jakie przynosi tułanie się po nieznanych szlakach i wioskach, więc i czym prędzej chciała się schować gdzieś, gdzie jest przyjemnie i mniej więcej ciepło. Bo jedno trzeba było krasnoludom przyznać, w tunelach które zajmowały zazwyczaj było przyjemnie i bezpiecznie. Nie licząc rzecz jasna tuneli głębinowców i tych zajmowanych przez potwory.
- Wilk, Dev, odsuńcie się może - w końcu miały rozwalać te cholerne drzwi, strop mógł runąć więc lepiej żeby panowie nie przeszkadzali. Wilkowi się to średnio podobało, bo w końcu jak to tak, żeby się kobiety narażały a oni stali sobie z boku? Nie mógł im pomóc, nic nie mógł i było mu z tym źle.
- Nie mogę nic? Pomóc?
- Możesz się odsunąć, bo mi przeszkadzasz. - fuknęła Char, rysując kawałkiem kredy po kamieniu - Schowaj dumę do kieszeni, bo nic z tego dobrego nie wyniknie - wypowiedź była raczej z gatunku tych oschłych, od których odechciewało się każdej pomocy, ale w tej sytuacji była to prędzej troska pod płaszczykiem niedobrej, młodszej siostry. Smarowała jeszcze chwilę kredą, dorysowując coraz to bardziej skomplikowane symbole do kręgu transmutacyjnego, aż w końcu schowała pisadło do kieszeni i przyłożyła dłonie do kamienia. Z początku nie stało się nic godnego uwagi, dopiero po dobrej minucie nastąpiło głuche tąpnięcie, ziemia się zatrzęsła, a od wzorów zaczynały rozchodzić się pęknięcia. Gdzieś w tym momencie według jej wyliczeń strop powinien runąc im na głowy, a skoro tego nie zrobił to świadczyło o tym, że Szept wyczuła moment.
Kamień stawiał opór. Nie wiedziała czy był wzmacniany jakimś terasem czy innym ustrojstwem, które blokowało jej działania, czy były to inne zabezpieczenia, ale przebić się na druga stronę było ciężko. I to tak jak nigdy dotąd. Kropelka potu nieelegancko spłynęła jej po czole, zatrzymując się na czubku nosa, ręce pobladły jej od wysiłku, a serce tłukło się jak oszalałe w piersi, a umysł zaczął gorączkowo rozpracowywać bardzo poważny problem. Czy ona aby na pewno to wytrzyma? Czy to nie w tym tkwiła pułapka, żeby ewentualnych intruzów od razu, z miejsca zabić wysysając ich z sił? To byłoby mądre. To byłoby bardzo mądre i bardzo prawdopodobne.
- Coś... coś jest nie tak... - zdążyła wychrypieć sama do siebie, bo huk pękających głazów był zbyt głośny. Skupiła energię, na szybko przeanalizowała wzór jaki narysowała na samym początku. Czy coś sknociła? Nie. Potrzeba więcej energii. Zasady nie można było ominąć nawet wspierając się wzorami. Zacisnęła wargi, wlewając w transmutację tyle sił ile tylko mogła, kamień w końcu ustąpił, a ona wleciała z krzykiem do dziury prowadzącej na drugą stronę, do tunelu.

draumkona pisze...

II
*
- Kłopoty - rozbudzona Zhao mlasnęła sobie cicho, usiłując się dobudzić. Było to ciężkie zadanie, zwłaszcza kiedy było się tak niewyspanym jak ona, ale nowy zapach jaki wyłowiła zdecydowanie jej w tym pomógł. Uniosła głowę, lustrując wyludnione pomieszczenie wzrokiem aż natknęła się na dwóch typków. Wytatuowani, średnio zamożni sądząc po ubiorze, niby w jakiś sposób imitujący średniej klasy mieszczanów, ale brudny i gdzieniegdzie połatany.
- Szybcy są... - mruknęła wysuwając się zza stolika, siedząc tuż na skraju krzesełka, że niby do niczego się nie szykuje ani nic z tych rzeczy. Właściciel gospody nie był chyba skory do wydawania klientów, ale wystarczyło mocniejsze uderzenie pięścią w ladę i parę warkliwie wypowiedzianych słów i wskazał im kąt w jakim siedzieli. Iskra spięła się nieznacznie, szykując do użycia magii w razie czego.
- Jaśnie Skurwiel chce się z wami zobaczyć - odezwał się pierwszy, ten wyższy i z lekkim zarostem - Po dobroci pójdą, czy siłą mam wziąć, hę?
- Daruj sobie - mruknęła Zhao, podnosząc się z siedziska - Zobaczymy się ze Skurwielem - nie stosowała żadnych gróźb, że jeśli to pułapka to pożałują, nic z tych rzeczy bo podejrzewała, że droga jaką mają podążać i tak jest już obstawiona. jeśli to zasadzka i tak nie mają szans, a jak pójdą po dobroci to może dojdą w jednym kawałku. Przynajmniej tak sądziła, żywiąc cichą nadzieję, że się nei myli.

draumkona pisze...

I
- W ostatniej chwili - sapnął elf, opierając się plecami o chłodną ścianę tunelu. Gdziekolwiek trafili byli tymczasowo bezpieczni. Co prawda pozbawieni wiedzy o położeniu i ewentualnym niebezpieczeństwie, ale jednak cali, a to mu wystarczyło. Obejrzał się na magiczkę, ale ta wyglądała na całą i zdrową, jakby podtrzymanie stropu to było dla niej dziecinnie proste zadanie i poczuł coś, co z powodzeniem można byłoby nazwać dumą, choć starał się tego nie okazywać, bo jeszcze by go ofuknęła i powiedziała, że jest jakiś głupi, a on nie chciał jej denerwować. Z kobietami to nigdy nic nie wiadomo.
- Char, w porządku?
- Może być... - mruknęła Vetinari, rozcierając dłonie i usiłując się jakoś zebrać do kupy. Cokolwiek się stało przy rozwalaniu tego kamienia... Nie lepiej będzie tego nie roztrząsać. Przebili się i o to chodziło, nie ma po co drążyć tematu. Podniosła się, wspierając dłonią o ścianę tunelu, a przy okazji się rozglądając, a przynajmniej próbując, bo mimo mieszanej krwi jej wzrok nie był aż tak dobry jak chociażby władców. Z pomocą przyszła nieoceniona Szept, przywołując magiczne światełko.
– Macie pojęcie, jak iść dalej?
- Na razie tak, jak prowadzi tunel. Potem potrzebna nam boczna odnoga. Najlepiej byłoby dotrzeć do głównego chodnika. Tam powinny być znaki. Krasnoludzkie runy wyryte w ścianie. Wskazałyby nam kierunek, podały nazwę chodnika. Byłoby łatwiej się odnaleźć.
- Droga nie zapowiada się najlepiej - Wilk pociągnął nosem raz, czy dwa i z przykrością musiał stwierdzić, że czuje zapach stęchlizny, a ta jak wiadomo sama z siebie się raczej nie pojawia. Coś siedziało w tych tunelach, a później sobie kopnęło w kalendarz. Pytanie tylko czy ktoś mu pomógł w przejściu na tamten świat, czy zrobił to z głodu, czy wyziębienia, bo ten odcinek tunelu do najcieplejszych nie należał - Czuć stęchlizną - wyjaśnił, widząc pełne niezrozumienia spojrzenie siostry.
- Możesz zlokalizować źródło zapachu? W sensie gdzie jest ten trup? Moglibyśmy zobaczyć co go zabiło... i czy to w ogóle kransolud albo chociaż człowiek - nie zamierzała zaprzątać sobie głowy jeśli to było zwierzę. Nawet te pod ziemią musiały coś jeść i taka była kolej rzeczy, ktoś kogoś zjadał, ktoś kogoś zabijał. No i znalezienie ciała dałoby im jakąś podpowiedź co do tego gdzie są, bo w każdym rejonie bestie różniły się od siebie lekko, a ona te różnice znała. Nie wiedziała jak inni, czy z tą wiedzą też są obeznani, ale mogłaby powiedzieć coś więcej po widoku trupa. Chyba, że ten byłby człowiekiem, to nie. Ale to już była broszka jej brata, ten pewnie by sobie poradził ze sklasyfikowaniem ran - Szept ty też to czujesz? - zagadnęła magiczkę, widząc że władca średnio potrafi się rozeznać w terenie. Albo ślad zapachu nagle mu umknął, albo coś go dezorientowało na tyle mocno, że nie mógł się skupić.
*

draumkona pisze...

II
Atmosfera była napięta, a Iskrze ciągle wydawało się, że coś tu jest nie tak. Spodziewała się wręcz zasadzki, jakiegoś ataku na plecy, czegokolwiek. A tymczasem szli sobie ciemnymi ulicami za tymi dwoma typami spod ciemnej gwiazdy i tak naprawdę nie mieli pojęcia gdzie ich prowadzą i co ich czeka. Na dobrą sprawę mogli okazać się tylko wytatuowanymi oszustami, którzy podszyli się pod ludzi Skurwiela, kto to wiedział. Mimo wszystkich obaw, mimo strachu tlącego się w sercu szła dalej, pewnie stawiając krok za krokiem i wpatrując się uparcie w plecy przewodników, przy okazji obmyślając plan, czy chociażby jego namiastkę.
Noc była chłodna, wiatr wkradał się pod ubranie wykorzystując nawet najmniejszą, nieosłoniętą szparkę, co sprawiało bardzo nieprzyjemne uczucie wychłodzenia. W dodatku wszechobecne było błoto, które przyklejało się do podeszw butów, brudziło nogawki spodni, a ten uroczy obraz nędzy i rozpaczy dopełniała również bieda obecna w dzielnicy, walające się kawałki spróchniałego drewna i brud. Bandziory wprowadziły ich w boczną dróżkę, a później jeszcze skręcili w inną odnogę, tak klucząc, że Zhao straciła kompletnie orientację, aż w końcu stanęli przed jedną z kamienic wciśniętych między inne budynki. Z lewej mieli jakąś wątpliwej sławy karczmę, podejrzanie cichą jak na tę porę, a z prawej kolejny budynek bliżej nieokreślonego przeznaczenia.
- Broń - zażądał ten wyższy, ten który z nimi rozmawiał już wcześniej - No chyba nie myślałaś, że wejdziecie uzbrojeni? - uśmiechnął się krzywo do Iskry, zapewne w reakcji na jej minę i wyciągnął dłoń, ponaglając by oddać mu broń. Elfka spojrzała na kompana, mentora i męża w jednym, czując się w tej chwili bardzo zagubioną. Co innego iśc na spotkanie, a co innego wchodzić na obcy teren bez broni. Że też o tym nie pomyślała wcześniej...

Sorcha pisze...

[Wszystko pamiętam, także nie ma stracha. :D Cieszę się, że powróciłaś, bo warto było czekać i mam nadzieję, że wszystkie egzaminy pomyślnie zdałaś :*]

Sorcha spuściła głowę, a z pod opadłych na boki, brudnych i sklejonych włosów dało się słyszeć ciche parsknięcie, świadczące o ponurym rozbawieniu, na jakie pozwoliła sobie pojmana.
— Och, Wasza Wysokość, racz wybaczyć, że naniosłam tyle smrodu w twoje cudowne włości. — Rysa uniosła umorusaną twarz, by obdarzyć kobietę kpiącym uśmieszkiem. Usłyszała za sobą nerwowe poruszenie, słusznie przeczuwając, że pilnujący ją mężczyźni ostrzą sobie na nią noże. Zdążyła już zauważyć, że kobieta mianująca się królową miała za sobą nie tylko lojalnych sługusów, ale przede wszystkim ludzi szczerze jej oddanych, a to świadczyło, o jej zdolnościach przywódczych. Tacy byli najbardziej niebezpieczni. Nie stanowili uosobienia morderczych uzurpatorów, gnębiących i palących za sobą wszystkie mosty, ale tworzyli silne więzi w grupie, na czele której stali. Grupie, gotowej przelać nawet najgęstszą krew za swojego pana.
Dokonawszy tej szybkiej i krótkiej analizy, przyszło jej spojrzeć na kobietę z nieco większym szacunkiem, może nawet podziwem, ale wciąż grodziła się nieufnością i przekonaniem o kłamliwych zamiarach fałszywej królowej.
— Wolałabym od razu dowiedzieć się, czemu przywleczono mnie tu jak psa i co to właściwie jest za miejsce? — Mówiąc to, czujnie przebiegła wzrokiem po sklepieniu pomieszczenia i jego ścianach.

draumkona pisze...

Gdyby Wilk wiedział o melancholijnych wynurzeniach swojej zony, pewnikiem zacząłby się poważnie zastanawiać nad tym, czy aby na pewno dobrze postąpił wybierając właśnie ją. Nie żeby uważał ją za złą partię, wręcz przeciwnie, kochał ją całym sercem, ale... No właśnie i tu zaczynały się schodki. Jak mógłby nie pomyśleć o tym, że taka poważna pozycja może odebrać jej radość życia, poważnie namieszać w głowie i to do tego stopnia, że ją to unieszczęśliwiało? Może powinien to zauważyć, jakoś wyczuć, że magia poszła w odstawkę, że ona sama jest jakaś inna, ale nie zauważył. Wyrzuciłby sobie wszystko, gdyby tylko wiedział.
Ale nie wiedział i może w tym tkwił problem, czy też jak mówili pesymiści - początek końca.
- Na razie mamy drogę tylko przed siebie. Jeśli pojawi się jakieś rozwidlenie, będziemy się zastanawiać. Nie ma co stać, ruszając się tak nie zmarzniemy jak stojąc. - Char bardzo poważnie zastanawiała się nad problemem rzekomej stęchlizny i z rozmyślań wytrącił ją dopiero Dev i jego uścisk, który był miłą odmianą od tego co ostatnio się działo. Taki jakby uśmiech losu, choć i to nie było dobre określenie. Poetka z niej żadna, to i określenia słabe.
- Chodźmy Dev, na obściskiwanie przyjdzie czas potem - zażartowała sobie, nawet nie myśląc, że mógł się martwić o to czy zmarznie. Zresztą, niewiele myślała ostatnio o nim jako o kimś o kogo należy dbać, uważać. Zawsze było tak, że gdy pojawiała się sprawa, albo co najgorsze misja sięgająca rangą do problemów z kamieniem filozoficznym, to traciła głowę i leciała w nieznane po przygodę zapominając o najbliższych i o tym co może się stać jeśli z którejś przygody już nie wróci.
- W sumie jakbym się zmienił... - gdybał sobie pod nosem Wilk, idąc tuż obok magiczki, jak pies stróżujący - To lepszy węch bym miał. I słuch. I wzrok. I w ogóle wszystko bym miał lepsze - a w takiej wilczej postaci to i szybciej zagrożenie dostrzeże niż elfem będąc, przynajmniej tak sprawa wyglądała według niego. A to, że w wilczej formie łatwiej było mu nad umysłem zapanować zbył milczeniem, bo w końcu gdzie w takich tunelach jakiś dobry mag? Zabłądzić by chyba musiał.
Szli dość długo, tunel wciąż ciągnął się w linii prostej, acz Char miała wrażenie, że schodzą coraz to bardziej w dół i w dół, co nieco ją niepokoiło, ale milczała bo i innego wyjścia nie mieli. Wilk parę razy przystanął, obwąchując ściany i twierdząc, że za ścianą coś gnije, bo śmierdzi, ale intrygującym faktem było to, że tylko on czuł ów smród.
- Coś chyba jest nie tak... - mruknęła Char przy kolejnym postoju, gdzie Wilk znowu upierał się, że śmierdzi.
*

draumkona pisze...

II
Skoro Lucien spasował, to spasowała i ona. Oczywiście nie obyło się bez przeszukania i w jej przypadku, choć podejrzewała, że to raczej z chęci pomacania tego i owego niż z przyczyn bezpieczeństwa, bo i nic przy niej nie znaleziono. Bandyci popełnili za to najgłupszą rzecz jaką mogli zrobic i pominęli jej zdolności magiczne, pozostawiając dłonie wolne. O ile nie mieli w budynku wykładanych ścian terasem to nic nie mogło jej powstrzymać przed uzyciem magii.
- Włazić - ktoś otworzył drzwi, niemalże wepchnięto ich do środka. Wnętrze było jasne, co parę metrów stały wysokie świeczniki, a ogólny wystrój był całkiem elegancki. Nie było to coś w guście pałacu, ale obrazy wiszące na ścianach, porządne, dębowe schody i gdzieniegdzie nawet zabytkowe dzbany czy inne zabytki ceramiczne czyniły ze Skurwiela kogoś, o kim można było powiedzieć "pan koneser". Zhao podążając nadal za przewodnikiem wyłapała parę szczegółów z elfich skarbów, ale wolała nie mówić o tym głośno. W końcu trudno było strzec wszystkich zrujnowanych miejsc przed złodziejaszkami, podobnie jak trudno było ustrzec każdy grobowiec przed hienami cmentarnymi.
Wspięli się po schodach na piętro, a tam powitał ich chórek bandziorów, tych z lepszej półki. Siedzieli przy stołach zawalonych jedzeniem i gorzałką, a parę gospodyń chodziło z tackami, zbierając co chwila talerze. To nie był ich przystanek, weszli jeszcze wyżej, na kolejne piętro gdzie panowała cisza i jedynie chrząknięcie jednego czy drugiego strażnika ją przerywało. A strażników tych stało tu paru, każdy przy drzwiach. bandzior doprowadził ich do tych na samym końcu, po prawej stronie i bezceremonialnie wepchnął do środka.
- A, moi goście - głos był dziwny, Zhao kojarzył się z kimś kto po zmianie w zwierza byłby stuprocentowym wężem. Skurwiel stał oparty o komodę, nagusieńki ja go bogowie stworzyli i zdawał się nad czymś zastanawiać. Być może rozmyślał nad tym, czemu w jego wielkiej balii stojącej na środku pokoju pływała martwa kobieta? Być może zastanawiał się skąd ma tyle krwi na sobie? A może był po prostu szaleńcem i zastanawiał się co z nimi zrobi?

Anonimowy pisze...

Tiamuuri skinęła głową, pokazując Devrilowi, że mogą wyruszać. Spojrzała na maga, który wyglądał trochę jak pogrążony w płytkiej drzemce, potem na zakonny miecz Shivana, wbity w ziemię kilka stóp od miejsca, gdzie siedział młody Jeździec. Kiedy spojrzenia Shivana i Drzewnej się spotkały, młodzieniec uśmiechnął się cierpko.
-Właśnie się zastanawiam, która z grup znajdzie się w większym niebezpieczeństwie -powiedział. Tiamuuri potrząsnęła głową, długie włosy opadające na plecy zafalowały.
-Nie musi stać się nic złego -powiedziała spokojnie. Nie czuła takiej pewności, jaką starała się przed nim okazywać, niczego nie mogła z góry zakładać.
-Chodźmy -powiedziała do Devrila. Wyminąwszy go, wyszła z jaskini, w której się skryli. Na zewnątrz było już prawie ciemno.
Przymknęła na chwilę oczy, skupiła się na słabym powiewie, który mogła odczuć na twarzy. Nie była pewna, czy ulegała już autosugestii, czy naprawdę byli na tyle blisko, żeby dało się wyczuć woń niesionego z wiatrem pyłu.
-Tędy -gestem ręki wskazała na zachód. Szła między drzewami, w miejscu właściwie równie dobrym jak pozostałe. Nie było tu żadnej ścieżki, dziewczyna starała się tylko wybierać miejsca, gdzie nie rosły jakieś kolczaste krzewy ani wilgotna warstwa mchu i torfu nie była zbyt gruba.
Nie musiała oglądać się za siebie, żeby sprawdzać, czy Devril za nią podąża. Słyszała go wystarczająco wyraźnie, a gdyby znalazł się mniej niż dziesięć stóp od niej w wieczornym chłodzie prawdopodobnie wyczułaby ciepło jego ciała.
Przy pasie czuła niewielki ciężar woreczka, w którym mieściła się część ich rzeczy. Przy drugim boku zwieszała się pochwa ze sztyletem. Jedyna broń, której Tiamuuri używała w sposób pewny, nie wydawała jej się odpowiednia do zadania, jakie przed nimi stało. Walka w zwarciu z szaroskórymi, ofiarami zaraźliwej klątwy?
Przyspieszyła. Jakiś czas później zdała sobie sprawę, że las się przerzedza. Zmieniła się też ziemia pod nogami. Roślinność była niższa, źdźbła trawy krótkie i sztywne, pomiędzy nimi wiły się twarde, rozgałęzione szkarłatne łodyżki. Pnie i kamienie nie były pokryte mchem, a jeśli juz coś je porastało, były to śliskie glony tworzące wielowarstwowy nalot albo twory przypominające giętkie, puste w środku rurki.
Zwolniła, aby Devril także to zauważył. Zbliżali się do martwej strefy.



[Nie, wcale nie jest źle. Ja też czasami mam wrażenie, że piszę coś z nadludzkim wysiłkiem a potem jestem niezadowolona z efektu.]

draumkona pisze...

- Nie zacząłbyś dziczeć? - z całym szacunkiem dla Deva, ale nie mógł skomentować tego inaczej jak prychnięciem. O tym nie pomyślał, w sumie nie brał tego nawet pod uwagę, bo i nie widział takiej potrzeby. Dziczał wtedy gdy za długo przebywał w odmiennej postaci, a nie wtedy kiedy zmieniał się na powiedzmy godzinę, czy dwie. Ale fakt, faktem, nie było wiadomo czy w wyniku jakichś mistycznych sił mu nagle nie odbije.
- Wilk by nie skrzywdził nikogo z nas - przynajmniej Szept była tego zdania co on, za co był jej dozgonnie wdzięczny, bo jej wsparcie liczyło się dla niego bardziej niż jakiekolwiek inne. Szkoda, że nie miał czasu wyrazić swojego uznania, bo nagle zgasło światło, coś wydarło się tak, że miał ochotę wyrwać sobie uszy, a zmysł słuchu wymienić na coś pożyteczniejszego.
Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie miał czasu na reakcję, na cokolwiek innego poza krzyknięciem imienia magiczki, ale i to się na nic nie zdało, zagłuszone odgłosami szarpaniny, walki i domieszką czyjegoś krzyku. Kompletne ciemności wcale nie ułatwiały mu sprawy, a wręcz niepokoiły, bo zwykle w ciemności też coś widział, a teraz nic, kompletna ślepota. Coś zdzieliło go w twarz z takim impetem, że aż poleciał na przeciwną ścianę tunelu, uderzając w kamień. Czując pulsujący ból zgadł, że oberwał najprawdopodobniej ogonem. Kolejny ryk sprawił, że aż się skulił, zatykając biedne uszy.
Char nie wiedziała co ma zrobić. Najpierw po omacku próbowała odszukać Deva, ale kiedy go nie znalazła próbowała użyć alchemii. Na ślepo było to kompletnie do niczego, w dodatku tylko bestię rozjuszyła, a ta rzuciła się na nią. Krzyk Char był tym krzykiem, który słyszał Wilk. Bestia dopadła ją, przydeptując oślizgłą stopą, pazurami orając plecy, a zębami wyszarpując kawałek mięsa z ramienia. Nie mogła nic zrobić, nie potrafiła, a już poraniona nie miała jak się ruszyć. Potwór musiał złamać jej nogę kiedy ją przydepnął, bo czuła potworny ból kiedy próbowała nią ruszyć. Wkrótce potem po prostu zemdlała z bólu i ze strachu o to co teraz będzie.
Wilk trzymał się dłużej, być może dlatego, że bestia zajęła się nim znacznie później. Nie myślał o tym co będzie gdy on zginie, co się stanie jeśli on i Szept nie wrócą do stolicy. Po prostu próbował ich ocalić, bez względu na wszystko. Rzucił się na ślepo, szczęśliwym trafem dostając się na grzbiet potwora. Był oślizgły, miał kolce przebiegające wzdłuż kręgosłupa na które się nadział. Zamachał rękami próbując się czegoś chwycić, trafił na łeb, dłoń ześlizgnęła mu się niżej, trafiając na pusty oczodół. I wtedy, dopiero wtedy w umyśle mignęła mu myśl, że to może ta bestia którą mieli powstrzymać. Że to może ta cała legenda.
Bestia szarpnęła się, zrzucając go i przydeptując, łamiąc żebra i zawzięcie gryząc ciało, wyrywając kawałki mięsa. Potem była tylko ciemność.
*

draumkona pisze...

Skurwiel popatrzył sobie to na jedno, to na drugie, a za jedyną stosowną czynność uznał zapalenie sobie jakiegoś skręta. Po zapachu Zhao rozpoznała jakieś odurzające zioła, na szczęście odurzał sam siebie, nie ich. Przynajmniej na razie.
- Słyszałem, że tak bardzo chciałaś się ze mną spotkać, że aż zamordowałaś dwóch moich ludzi - zaczął zaciągając się dymem, a Iskra zaklęła w duchu, starając się jednocześnie opanować i grać taką twardą jak Lu. Wolałaby żeby to on prowadził rozmowę na temat tego co znaleźli w jednej z rezydenji, a nie ona. Wciąż czuła się jak... jak szaraczek, nowicjusz. Nie miała tak naprawdę zielonego pojęcia jak załatwia się sprawy w wielkim stylu Cieni. Tak czuła.
- Musiałam jakoś zwrócić na siebie uwagę jednego z osławionej "wielkiej czwórki" - mruknęła, starając się wyglądać na wyluzowaną.
- Dla kogoś z twoja pozycją wyszukanie informacji powinno być pestką. Zabiłaś dwóch moich ludzi, a stary zwyczaj nakazuje bym teraz ja zabił dwóch twoich - tu znacząco spojrzał na Luciena, jasno dając do zrozumienia, że na jego skinienie moga podzielić los zadźganej kobiety z bali. Zhao zmarszczyła brwi, siła woli powstrzymując się przed ukręceniem mu łba. Lu nie dałby się zadźgać jak jakaś kurwa, więc niech go nie porównuje i niech sobie te oczka i spojrzenie w dupę wsadzi. Ona się nie boi.
- Zabicie Cienia przyniesie ci tylko problemy, a my chcemy informacji, więc proponuję układ. Żadnych więcej zabitych, ty nam powiesz co wiesz, my robimy swoje i zapominamy o sprawie - przedstawiła szybko, ale po minie Skurwiela domyśliła się, że ten ma ochotę ją wyśmiać. Cholera i co ona robiła nie tak?

Nefryt pisze...

- Dziękuję. – Shel opadł na ziemię, powstrzymując jęk, kiedy otarł poparzoną dłoń o szorstki, ostry piasek. Nawet nie próbował udawać. Czuł się wykończony, a oni wszyscy - z Latawicą i Wintersem włącznie, dobrze wiedzieli, że nie był w stanie nawet samodzielnie ustać na nogach. Nekromanta za pięć groszy, prychnął w duchu. Ból poparzonych rąk utrudniał mu skupienie, mącił myśli, doprowadzał do szału. Obejrzał obrażenia. Skóra była czerwona, w paru miejscach sączyła się limfa, ale nic poza tym. Za parę godzin pewnie wyjdą pęcherze. Zacisnął zęby. Niech to piaski pochłoną, wytrzyma przecież. Mają teraz ważniejsze sprawy na głowie niż skutki tego, że znowu czegoś nie przewidział.
– Rozejrzę się, może coś z tych roślin nadaje się do jedzenia. Dobrze byłoby wysuszyć ubrania, ale z ogniska raczej musimy zrezygnować. Będą nas szukać. Potem pomyślę nad ubraniami. – Earl go zaskoczył. Znowu. Słyszał o nim sporo, ale jako o bawidamku, piesku salonowym, a tu… całkiem rozsądna inicjatywa. I wcześniej, w lochach, to samo. Trzeba mu się bliżej przyjrzeć. Nefryt nie podróżowałaby ze zdrajcą. A jeśli nawet, to na pewno nie pozwalałaby mu decydować. Nie pytałaby o zdanie. Zerknął ukradkiem na herszt.
Stała z opuszczonymi ramionami. Nie usiadła, nie oparła się o nic. Wiedziała, że nie może okazać słabości. Nie teraz. Potrząsnęła głową, by odegnać zmęczenie.
- Pójdę z tobą – odpowiedziała Devrilowi, jakby odnosząc się wyłącznie do tego, co powiedział na głos. Dopiero potem wyszeptała: - Nie o to chodzi. – Skoro nie zrobili jej niczego wcześniej, nie spróbują i teraz. Była tego niemal pewna. Wtedy, w lochach, do niczego jej nie potrzebowali, mogli ją zabić albo zostawić na miejscu, podobnie jak Devrila. Mimo to, wciąż nie znali ich motywów. – Musimy porozmawiać.
Spojrzała na Luciena, potem na Wirgińczyka. Oni też będą mieli okazję, by coś ustalić, umówić się, co dalej. Więc zostać? Chyba bez sensu. Jeżeli miała rację i Arhin zlecił coś Bractwu Nocy, to dogadali się już na samym początku. Poza tym, Devril mógł potrzebować pomocy. Bezpieczniej było iść we dwoje.
Miała wrażenie, że Arhin obszedł się z nią delikatniej, niż z Lucienem. Cień był od niej znacznie silniejszy, a jednak to on słaniał się na nogach, ona była tylko zmęczona… bardzo zmęczona, ale nie do tego stopnia, by padać z nóg.
Wykrzywiła wargi w pogardliwym grymasie, widząc jak Wirgińczyk niezdarnie gramoli się z ziemi. Pan świata? Jeden z tych silnych, niebezpiecznych, pociągających za sznurki? Jeden z najeźdźców.
- Zbadam te ruiny – jego głos był zdecydowany, co kontrastowało z postawą. – Gdyby coś było nie tak, poślę wam sygnał telepatyczny. Odczucie, słów nie umiem. – Nie dziś, dodał w myślach.
- Żadne z nas nie jest magiem – zastrzegła.
- To nie ma znaczenia. Wystarczy, że byłaś źródłem.
Skrzywiła się, odwracając. Czas iść.
- Shel? – Obejrzała się przez ramię. Wirgińczyk drgnął. Prawie nikt nie zwracał się do niego imieniem, Isleen była pod tym względem wyjątkiem. – Tylko się nie przewróć po drodze.
Arhin zmełł w ustach przekleństwo. Powstrzymał się przed odpowiedzią.

[Odpowiedziałam w mailu , co by nikt nie podczytał ;)]

Zombbiszon pisze...

- Jeśli nie będę musiał gotować, to Twoja obecność będzie wystarczająca. - Dodałem ze szczerością godna małego dziecka. Fakt, że dużo do szczęścia mi nie potrzeba. Ale na taką niespodziankę, jak towarzystwo efa z wyższych sfer raczej się nie spodziewałem. To pokazało mi jak mało wiem o tej starej rasie. - I faktycznie, coś tam mam. - Coś to raczej ogólne pojęcie. Tak czy inaczej z głodu nie zdechnę. Choć pewna szamanka by się z tego powodu ucieszyła. A skoro las może nas żywic, to droga będzie w miarę spokojna. - To prowadź, o Pani. - Ukłoniłem się teatralnie.

Elias

[Spokojnie, jeszcze pamiętam co nie co xD]

draumkona pisze...

Wśród obecnych w komnacie był też i Viori. Przybył od razu po tym jak stolica otrzymała wieści, mocno zaniepokojony stanem przyjaciela i jego małżonki. Dobre wychowanie nakazywało by zainteresował się też losem pozostałej dwójki, ale w tej chwili nie miał na to czasu. Trzeba było wdrożyć odpowiednie procedury przygotowujące Starszyznę na ewentualne przejęcie tymczasowej władzy, trzeba było przygotować się na każdą ewentualność. No i miał też doglądać stanu władców, a po ewentualnym przebudzeniu natłuc im do łbów, że to nie zabawa.
- Co oni tam w ogóle robili? Osoby panujące powinny wiedzieć, jak się zachować, na jakie ryzyko mogą sobie pozwolić. Powinna pamiętać, że już nie jest trzecim dzieckiem, ani tym bardziej wygnańcem. - i tu całym sercem się zgadzał z przedmówcą, choć nie poparł tego na głos, podszedł tylko bliżej po raz setny sprawdzając, czy aby władca się nie przebudził, ale nie, bo po co, lepiej sobie leżeć i udawać trupa. Poirytowany prychnął tylko, odchodząc do okna, spoglądając przez nie na zewnątrz, obserwując pracę inny elfów, tych z pomniejszych rodów bądź po prostu sług, bo i takowe wśród długowiecznej rasy się znalazły, co dla ludzi z zewnątrz było niepojęte. Elfy i sługi? Nie, to nie może być prawda - mówili wtedy śmiejąc się i klepiąc po plecach. Viori już dawno zaprzestał prób wytłumaczenia czegokolwiek ludziom, albo rasa ta była zbyt głupia by pojąć niektóre sprawy, albo on miał takiego pecha i bogowie podsuwali mu na ścieżkę samych debili?
- Na razie powinniśmy zachować spokój i poczekać aż się wybudzą, bez tego nic nie zdziałamy - zerknął kątem oka na siostrę władcy i jej towarzysza. Zawsze myślał, że Devril Winters jest jednak człowiekiem z podgatunku tych myślących, ale ten wybryk... On jeden powinien zachować resztki rozsądku gdy reszta go straciła.
- Wody... - słaby, słabiutki głosik przerwał chwilową ciszę jaka zapadła. Na nieszczęście Starszych była to Char, nie zaś umiłowany władca. Jeden z medyków podszedł od razu z kubeczkiem wody i przysiadł na łóżku, podając jej ostrożnie. Vetinari upiła łyk, może dwa i mało efektownie się zakrztusiła, plując wodą i prychając. Każdy ruch sprawiał jej ból, a takie gwałtowne kaszlenie nieomal doprowadziło ją do płaczu - Dev... gdzie jest Devril? - mimo bólu i osłabienia, umysł pracował na tyle by przypomnieć sobie, że w tunelach nie była sama.
- Jest obok - medyk wskazał dłonią sąsiednie łóżko, gdzie leżał arystokrata.
- Bliżej... - jak na jej gust odległość między nimi była za duża, chciała być obok, tuż obok, mieć pewność, że nikt mu nic nie zrobi i że dowie się pierwsza gdy ten się obudzi.
- Nie możemy dać cię bliżej, medycy muszą mieć dostęp do was obojga - upomniał ją medyk dośc suchym i rzeczowym tonem, bo nie należał do tego typu uzdrowicieli, którzy z pacjentem mieli dobry kontakt.
- Och...
*

draumkona pisze...

II
Iskra była w kropce. Niby Skurwiel nic jej nie zrobił, ale jednak siedzenie w jego melinie całkiem samemu było ciut podejrzane. Zwłaszcza, jeśli jej drzwi pilnowała zgraja uzbrojonych po zęby bandziorów, a ręce zdobiły bransolety z terasu. Nawet nie wiedziała kiedy jej to założyli... Chyba wtedy kiedy rozdzielili ją z Lu, oberwała czymś w głowę, potem ja otumanili i założyli kajdany. Niepokojące, ale co mogła zrobić. Trzeba było się tutaj nie ładować tak od razu, trzeba było pomyśleć, ułożyć jakiś plan. A teraz na domiar złego w głowie kołatała się jej tylko jedna myśl - znaleźć Lu. Wstała z taboretu na ktorym siedziała i dokładnie obejrzała sobie okno, jego zamknięcie i kraty wstawione od zewnetrznej strony.
- Myśl Zhao, myśl... - mruczała do siebie, majstrując przy zamku, ale ten był robiony na zasadzie krasnoludzkiej układanki, gdzie przesuwało się trybiki aż trafi się na właściwe ułożenie, wtedy mechanizm puszczał. Że też Skurwiel mógł sobie pozwolić na takie ekscesy... Nie widząc wyjścia tędy, odeszła od okna szukając jakiegoś tajnego przejścia, czegokolwiek co pozwoli się jej wydostać na zewnątrz i pozbyć terasu.

Anonimowy pisze...

- Jeśli lubisz coś co przypomina błoto? - Wzruszyłem ramionami. Nie raz osoby mi towarzyszące, wypominały mi ten jakże zaskakujący fakt. Spojrzałem w górę. Łyse drzewa, przypominały uśpione demony. Jedyną nadzieją na jakiekolwiek kolory były sosny i świerki. - W takim razie mów mi Elias. - Jak ja mam mówić elfce po imieniu to wolałbym by i ona się do mnie zwracała, tak jak dostałem na imię. Choć nazwiska wolałem nie podawać. Ten starzec miałby za dobrze. Na odgłos krakanie(?) przeszły mnie ciarki. Spojrzałem na to co siedziało jej na rękę. Nosz, na wszystkie rzadkie zioła i biegunkę zajęcy! Znowu kruk? Już czułem, że ta podróż będzie ciekawa, ale jego się nie spodziewałem. - Można tak powiedzieć. - Skwitowałem krótko - Byłem kiedyś szamanem. Ale, po pewnym...incydencie - Ładny mi incydent - przestałem nim być. To prowadź. Im szybciej ruszymy, tym szybciej dotrzemy na miejsce. - Wolałem jak najszybciej zacząć to zadanie.

Niezalogowany Elias

[Masz czekoladę i nic nie mówisz? Osz ty :D Też zaczynałem na Onecie. Stare dobre blogi onetowskie :3 brakuje mi ich ;( Wstyd się przyznać, ale Wy ładnie komentujecie moje notatki, a ja? Nic :( Musze, chyba nad tym popracować. I cieszę, się że moje drobne historyjki aż tak przypadły Wam do biustu... znaczy...e... gustu :D Naprawdę, się cieszę, że je lubicie i że pomagają wepchnąć trochę humoru oraz życia w bloga i nie tylko (patrząc na niektóre komentarze) ;)]

draumkona pisze...

Słuchała Heiany, ale sens słów nieszczególnie do niej trafiał. Niby uzdrowicielka mówiła konkretnie i powinno ją to interesować, ale nie potrafiła się skupić na tym co się dzieje wokół, a co dopiero na słowach. Chciała iść do Deva i w zasadzie jedynym powodem dla którego jeszcze tego nie zrobiła były rany i ból jaki wywoływały. Poszarpana skóra, miejscami ogólny brak tej skóry, czy wyszarpane "mięso" skutecznie dawały jej popalić, a na domiar złego ręka zaczynała się odzywać i przypominać, że prócz tego wszystkiego ma jeszcze paskudne złamanie. Musiała samą siebie przekonywać do tego, że nie ma po co wstawać, skoro leży tuż obok, ledwie parę metrów od niej, a i tak mimo wszystko chciała podejść, coś do niego powiedzieć, sprawdzić jak się czuje. Po prostu być obok.
- Heiana! – wołanie ojca magiczki wywołało grymas na pokiereszowanej twarzy alchemiczki. Nie w smak były jej krzyki i hałasy, nawet te związane z wybudzeniem. Bo tak jak jej przebudzenie mieściło się dla nich w klasyfikacji zaczynającej się od "niestety", tak i wybudzenie Szept, choć pokrzepiające, nie było tym, czego oczekiwała w tej chwili. Odwróciła głowę w bok, po raz kolejny zerkając z nadzieją na arystokratę, ale ten wciąż spał. Może ona też powinna spasować i jeszcze odpocząć? W końcu pod kołdrą było tak miło i ciepło, w komnacie unosił się całkiem znośny zapach ziół i jakiejś maści, który wręcz usypiał, przynajmniej tak się jej wydawało.
- Szept, pamiętasz co się stało?
- Kto był z tobą?
- To może być krótkotrwałe. Skutek urazu w głowę. Spokojnie Szept, nie przejmuj się, to minie. Spokojnie – Viori był w tej chwili daleki od uspokojenia się. Krążył nerwowo od ściany do ściany z dłońmi splecionymi za plecami, bardzo w tym momencie przypominając swojego władcę. Amnezja królowej była mu tak bardzo nie na rękę, że aż miał ochotę zakląć, choć zwykle tego nie robił uważając taki rodzaj upuszczania złości za niegodny jego rangi i pozycji. Nie od dziś wiadomym było, że jak każda władza Wilk i Szept mają swoich zwolenników i wrogów. Teraz, kiedy oficjalna wieśc poszła w świat, że ich stan jest ciężki i niepewny, na nowo zaczęły się podziały w rodach, ewentualne dyskusje nad tym kto ma przejąc władzę na wypadek śmierci. Utrata pamięci u Niry mogła dać tylko impuls Radnym do działania, do jak najszybszego odsunięcia jej w cień i znalezienia Wilkowi innej żony, takiej która będzie pamiętać kim jest i gdzie powinno być jej miejsce. I jeśli do tego wszystkiego dojdzie, a Raa'sheal wtedy się obudzi, to obawiał się, że z miejsca zejdzie na zawał.
- Nie możemy jakoś wrócić jej pamięci magią? A co jeśli to długotrwałe? Co jeśli... - aż bał się dokończyć zdanie, w obawie przed przysłowiowym wywoływaniem wilka z lasu.
*
Czas uciekał, a ona zdołała się wydostać na zewnątrz, co w tym wypadku oznaczało korytarz. Pusty korytarz, trzeba było zaznaczyć i to w tym wszystkim było najbardziej niepokojące. Skurwiel może specjalnie dał do pilnowania jej takich debili? W końcu kto normalny by wszedł do pokoju z elfką sam, w dodatku wiedząc, że ta jest Cieniem... Już sama propozycja powinna im się wydać podejrzana, bo do tej pory broniła się przed uwodzeniem kogokolwiek jak mogła. A kiedy już przydusiła łańcuchem kajdan jednego, to z drugim nie było problemu. Tylko czemu wciąż się jej wydawało, że to idzie za łatwo?
- Lu... - mruknęła do siebie, przypominając po co w ogóle wylazła z tej celi. Wciągnęła powietrze nosem, skupiając się na zapachach i na otoczeniu. Myśl. Gdzie mogli go zabrać? Na pewno nie tutaj, rozdzielili ich, to akurat pamiętała... Ale dokąd go zabrali? Sprawdź piętro, podpowiedział umysł, co też zrobiła, ale Cienia nigdzie nie było. Wszystkie pomieszczenia były puste, jakby wszyscy uciekli.

Nefryt pisze...

Shel nie wydawał się zaskoczony. Spojrzał na Cienia.
- Liczyłem, że ktoś będzie nas ubezpieczał od strony wody. Jeżeli Quingheńczycy mają nas szukać, mogą najpierw sprawdzić wybrzeże. Ale jak uważasz. - Nie zamierzał się kłócić. Nie teraz, kiedy jedyne, co mogli zrobić, to przyczaić się na jakiś czas i odzyskać siły. Chcieli, czy nie, byli jak garstka rozbitków próbujących przetrwać na ziemi należącej do kogoś innego. Bezradni... Shel nie znosił tego słowa. Smakowało porażką.
Raz jeszcze przyjrzał się zarysowi ruin. Jeżeli domysły go nie myliły i naprawdę widzieli pozostałości starej świątyni, to istniała szansa - bardo niewielka szansa -że w środku znajdą coś przydatnego, choćby koce, może nawet jakieś ubrania? W tym, co mieli na sobie, nie mogli się nigdzie pokazać. Nie chodziło nawet o woń, jaka od nich biła, ale o krój. W Quinghenie ubierali się inaczej. Jako obcokrajowcy wydadzą się podejrzani. Ktoś może chcieć sprawdzić, czy mają wizę. To akurat najmniejszy problem, on i Cień mieli. Gorzej z tożsamością, jeżeli ktoś zapamiętał, jak nazywali się ci, którzy trafili do więzienia...
***
Nefryt otarła pot z czoła. Było jej duszno, gorąco i ciężko. Najchętniej usiadłaby na tym cholernym, wsypującym się do jej dziurawych butów piasku, oparła się o palmę i poszła spać. Znając jej szczęście, wtedy kokosy zaczęłyby spadać same. Na jej głowę. No cóż, przynajmniej nie musieliby szukać kolacji. Westchnęła. Weź się w garść, Nefryt. Jeszcze trochę. Potem się położysz. I wyśpisz..
- Mogliśmy wziąć ze sobą Arhina. Strąciłby parę. - Nie roześmiała się. Błądziła wzrokiem to po obcych roślinach, to po złotawym piasku, w którym grzęzły ich stopy. Obawiała się zdjąć buty, bogowie wiedzą, czy w ziemi nie siedzi nic jadowitego. Możliwe, że w innych okolicznościach żart Devrila by ją rozśmieszył, ale nie dziś. Nie po tym wszystkim.
- To przez niego trafiłam do Kansas - powiedziała to tak cicho, że jej głos niemal całkowicie utonął w szumie morza i szeleście palmowych liści. Przez chwilę wsłuchiwała się w te kojące dźwięki. Dziwiła się, że nie potrafi się cieszyć otaczającym ich pięknem. Kiedyś mogłaby uznać to miejsce za utopię, a dziś? Dziś wszystko było już inaczej. Czy Kansas wpływa tak na wszystkich? Myślała, że zapomni. Że to wszystko zatrze się w jej pamięci do rangi nieistotnego, przelotnego stanu rzeczy, tymczasem wystarczył krótki pobyt w quingheńskiej celi, by wszystko wróciło. Nie zauważyła nawet, kiedy się zatrzymała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że obejmuje się ramionami, jak obudzone z koszmaru dziecko. Poczuła dojmujący wstyd, że Devril - że w ogóle ktoś - zobaczył ją w takim stanie. Herszt była przecież silna, dumna, waleczna. Nie słaba i zagubiona.
- Ja... przepraszam - odchrząknęła, by głos jej się nie załamał. - To wszystko czasem wraca i... - urwała. Wraca. Sprawia, że wszystko kojarzy jej się z tamtym, że wystarczy, że zamknie oczy i w ciemności znów majaczą te same obrazy, te same głosy, te same krzyki. Jej krzyki. A potem już tylko łzy, które bezsilnie płyną po jej policzkach, rozmazując się po całej twarzy razem z krwią i kurzem. Musiała skupić się na czymś innym. Zająć myśli, choć na chwilę.
- Czy... Czy masz pomysł, jak nawiązać kontakt z Seleną de Warney?

draumkona pisze...

- Co z nim? - pytanie padło, a Viori, podobnie zresztą jak inni obecni tutaj, był żywo zainteresowany odpowiedzią. Kiedy tu przybył uzdrowiciele byli w środku walki o czyjeś życie, więc wolał wtedy nie dopytywać, nie przeszkadzać. Spojrzał na Heianę, na Wilka, jakby od tego spojrzenia mieli się wszyscy pobudzić i od razu wyzdrowieć. W głębi ducha żałował, że to niemożliwe.
- Doznał poważnych obrażeń, dajcie mu czas. Napijcie się wody albo co, ale nie stękajcie mi pod nogami.
- Martwimy się po prostu... - trochę dziwnie się poczuł, zupełnie jak uczniak kiedy kuzynka Niry go tak... no besztanie to nie było, ale upomnienie na pewno - W końcu powinien się już wybudzić. Ran jakiś bardzo poważnych nie miał, więc... - ale może oberwał jakoś wewnętrznie, albo nie dajcie bogowie magicznie? Niby był magiem umysłu, niby mógł pomóc ale koniec końców wolał nie brac na siebie tej odpowiedzialności. Nie czuł się na siłach.
Dłuższy czas nadal nic się nie działo. Vetinari usnęła, wciąż będąc za słaba na cokolwiek poza zamartwianiem się, a to jak wiadomo nikomu nie służyło. Viori opuścił komnatę w której położono całe to tałatajstwo, przez co przegapił to, na co wszyscy tak bardzo czekali.
Wilk się obudził.
Nie było to jakieś spektakularne, majestatyczne czy tym bardziej nadzwyczajne. Ot, w pewnej chwili otworzył oczy z kwaśną miną, stwierdzając, że chyba jednak wolałby umrzeć niż żeby go tak bolało. Ostrożnie ruszył ręką, obmacał piekielnie bolące żebra i aż syknął, ściągając wtym momencie na siebie uwagę uzdrowicieli i reszty, co rzecz jasna prowaziło do wypytywania jak się czuje, czy coś boli, czy wszystko w porządku. Nic nie było cholera w porządku, o mało ich to coś nie pozabijało przecież.
- Co z resztą? - spytał od razu i aż wystraszył się własngo głosu. Był schrypnięty, mrukliwy, jakby co najmniej należał do jakiegoś przyjemniaczka zza grobu.
*
Zhao przeklinała pod nosem własną nieudolność, czy fatum jakie nad nią zawisło. Nie dość, że tych dwóch jegomości musiała wabić na nazbyt oczywistą ofertę cielesnych uciech, to teraz jeszcze zabiła jedynego bydlaka, który mógłby coś wiedzieć o kluczu. Kopnęła w martwe truchło, jakby od tego miał ożyć i wyznac całą prawdę o ukrytym przedmiocie, ale tak się nie stało. Chwilę jeszcze tak stała, wyklinając to na czym świat stoi, aż w końcu do głowy wpadł jej pomysł przeszukania skrzyni, jaką jegomość miał pod opieką. Powoli, ostrożnie, zaczęła grzebać spinką w zamku. Bawienie się w złodzieja zawsze wystawiało na ciężką próbę jej cierpliwość, ale zazwyczaj się udawało. teraz nawet musiało się udać, bo nie mogła skrzyni po prostu rozwalić magią.
- Nareszcie - syknęła do siebie, kiedy po dobrych paru minutach grzebania w zamku ten puścił, ukazując wnętrze i skrywane skarby.
Znalazła broń. Broń swoją w postaci prostego sztyletu i cały oręż Lu, któego nie mogła zabrać ze sobą. Nie teraz i nei wszystko na raz, nie jeśli miała mieć wolne ręce. Zdecydowała się więc zabrać swój sztylet i ulubioną zabawkę Poszukiwacza - Zabójcę i udała się na dalsze poszukiwania, które nie trwały zbyt długo. Skrzynia z depozytem była ulokowana tuż przy niewielkich celach, a charakterystyczny dla niej zapach męża był aż zbyt dokłądną wskazówką. Nie pomyślała tylko, by go uprzedzić przed otworzeniem drzwi, że to ona a nie ludzie Skurwiela. I tak, otwierając drzwi i ładując się do środka wpadła prosto w Lucienową pułapkę.

Zombbiszon pisze...

Podczas naszej podróży do wioski poznałem kilka ciekawych faktów odnośnie elfów. Po pierwsze nie są tak źli jak się o nich mówi. Po drugie, nie są marudni. Choć mogą być odrębne przypadki. Po trzecie. Nie żywią się tylko roślinami. Dodatkowo udało mi się poznać kilka ciekawych metod gotowania oraz nowy rodzaj jedzenia: pseudo ziemniaki z popiołu. Wyglądały jak ziemniaki ale w smaku odbiegały od nich. Mimo pieczenia wciąż były twarde, a po ugryzieniu pozostawał dziwny posmak w ustach. Muszę spróbować ugotować z nich zupę. Może nie zmieni się w błoto tak jak zwykle. Chociaż błoto z pseudo ziemniaczkami brzmi dość...obiecująco. W końcu udało się nam dojść do wioski. Muchy, pustka i odór rozkładu. Śmierć. - A mówią, że pola bitew to śmietnik. - Podszedłem do pierwszego lepszego domu i zajrzałem przez okno. Było tak brudne a w środku tak ciemno, że nic nie dało się zobaczyć. Nie byłem nawet w stanie nic wyczuć. Wróciłem do towarzyszki podróży. - Cokolwiek się tu stało, nie oszczędziło nikogo. - Stwierdziłem ponuro. - Może mieszkańcy byli agresywni by chronić innych przed tym co ich spotkało? - Śmiałą teoria, ale chwilo jedyna jaka przychodziła mi do głowy. - Chcesz wejść do wioski? - Zapytałem patrząc na Szept oraz jej chowańca.

Elias

[Albo pójdzie w biust. Raz przy znajomej powiedziałem inaczej, to prawie mnie zabiła na miejscu :D]

draumkona pisze...

- Hmm… echem… - może i był ranny, otumaniony lekami i ogólnie niedysponowany, ale na pewno nie był ślepy, ani upośledzony. Nie wiedział jeszcze co jest nie tak, ale wyczuł, że coś jest na rzeczy, tak po prostu. Heiana powiedziałaby mu wszystko o stanie bliskich mu osób od razu, bez kręcenia. Przynajmniej tak mu się wydawało. Posłusznie wypił parę łyków wody, powoli, pomalutku, co by sie nie zakrztusić, w końcu płyny trzeba było uzupełniać jeśli chciało się wyzdrowieć w miarę szybko. Skrzywił się tylko raz, kiedy ostrym bólem odezwały się wciąż połamane żebra.
– Odpoczywają teraz albo śpią. - tego też nie kupił, nie tak całkiem. Spróbował się rozejrzeć po komnacie, ale nie dał rady, był przykuty do łóżka póki żebra się mniej więcej nie zrosną i póki nie minie ból ogólny karku czy pleców, bo teraz dosłownie każdy ruch sprawiał mu ból, szczególnie jeśli miał się jakoś ruszać.
- Hei, mów prawdę - poprosił cichym, schrypniętym głosem, obawiając się najgorszego. W końcu popularne ludzkie powiedzenie brzmi "wyśpisz się jak umrzesz", co on odbierał na swój sposób. Może inni "usnęli" już na dobre?
- Devril i Szept mają amnezję - ta informacja trochę go zszokowała. Bo owszem, spodziewać się śmierci, czy cięzkich obrażeń po walce z mitycznym stworzeniem to normalne, ale... amnezja? Nawet w szpitalach gdzie czasami pomagał nie spotykano tego zjawiska zbyt często, a i nie do końca wiedziano jak się z nim obchodzić. Nawet on, medyk o sporym doświadczeniu i podobno ogromnym talencie, miał do czynienia z amnezją tylko raz, góra dwa z czego oba byly to przypadki beznadziejne i pacjenci nie wychodzili z tego cało. Czy taka ponura przyszłość czekała też na Devrila i Szept?
- Czego nie pamięta? Szept, nie Devril - dopytał się od razu, na drugi plan zrzucając troskę o człowieka, kogoś kogo powoli zaczynał nazywać przyjacielem. Ważniejsza była żona, jej zdrowie i to, co ewentualnie mogło jej jeszcze zagrażać. Nie wziął pod uwagę tego, że w tym wszystkim Szept zapomni właśnie o tym. Nie był gotowy na taki cios, a bogowie jak na złość właśnie coś takiego dla niego szykowali. To nie miał być dla Wilka lekki czas.
*
Dostanie się do środka nie było wybitnie trudne. Nie, kiedy przeszło się jednocześnie szkolenie Cieni i Złodziei. O to pierwsze zadbał Lucien, o to drugie zaś Szczur i Myszołów, czyli złodzieje z najwyższej półki i nie byle kto nawet w samej Gildii. Taki podrzędny zameczek nie był dla niej wyzwaniem, mogła nawet otwarcie stwierdzić, że na egzaminie dostała trudniejszą sztukę. Ale nie była to pora na przechwałki, miała męża do ocalenia.
Pchnęła drzwi, odważnie wchodząc do środka, czując niemalże wypełniające ją poczucie dumy, że oto ona, drobna elfka ratuje z opresji rosłego mężczyznę, kiedy nagle coś dosłownie zwaliło się jej na głowę, przygniatając boleśnie do ziemi. Jęknęła cicho, kiedy pierwsza fala otępienia minęła, w sam raz by wysłuchać tyrady zaserwowanej przez Czarnego Cienia.
- Cholera jasna, nic się nie nauczyłaś! Włazić do nieznanego pomieszczanie jak tępa idiotka z salonów! - chciała się odgryźc, albo chociaż obronić, że gdyby on nie dał się zrobić w bambuko to by ich tu nie było. Oczywiście milczeniem pominęłaby swoją w tym rolę i zwaliła cała winę na niego, w końcu Poszukiwacz, Radny, starszy stopniem i stażem powinien przewidzieć takie ewentualności.
– Cholera jasna, byłbym cię zabił.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć - odpowiedziała zamiast się odgryzać, dając sobie pomóc i wcale się nei wyplątując z objęć. Lubiła jak ją tak tulił, a na jej nieszczęście zdarzało się to wciąż zbyt rzadko niż by tego chciała. Szkoda tylko, że teraz robił to dlatego, że o mało jej nie zabił - Wiesz, tak mnie zgniotłeś, że teraz będę jeszcze chudsza - i bardziej płaska, dodał niedobry umysł, wyciągając na wierzch morza myśli jej największy kompleks - Chodź Lu, uciekamy stąd i musimy zastanowić się co dalej. Nie możemy mu tak puścić płazem ataku na Cienie.

Rewka pisze...

[Cześć. :)
Nah, imieniem się nie przejmuj, sama się czasem zastanawiam, gdzie dokładnie to drugie "h" powinno stać. :D Zresztą - Eh'orhje nie obraża się, kiedyś ktoś pomyli jej imię.
Pewnie, że mam ochotę na wątek! Na razie muszę jeszcze na spokojnie poczytać karty twoich postaci, więc póki co raczej żadnym pomysłem nie zaskoczę, ale możliwe, że coś wpadnie mi do głowy podczas lektury. Chyba że ty masz już jakiś pomysł. :)]

Eh'orhje

draumkona pisze...

- To nie tylko amnezja. To jakby… zmiana osobowości. Nieco...Wilk ona… Pamięta wygnanie. I pamięta ciebie… i Iskrę. Was. Nie pamiętała, że została królową i twoją żoną, nie pamiętała Merileth, pamiętała że to z Iskrą chciałeś brać ślub. I raczej cię nie rozpozna. Chyba zatrzymała się… na twoim pierwszym wyglądzie. Powiedziałam jej już wszystko, co się wydarzyło, ale … ona zdaje się myśleć, że to wszystko polityczne, łaska by wygnaniec mógł wrócić i by tobie dali spokój… bo Iskra ma Cienia, a nie chcesz innej. Wilk, ona teraz przegląda papiery. Szept. Papiery. Char nie wie. Śpi. A Devril… on też niewiele pamięta z ostatnich wydarzeń. Jej, Tulii, zatrzymał się na początku ich znajomości, nawet jak jeszcze nie wiedzieli, że jest twoją siostrą. Nie była z alchemikami. I… on zachowuje się tak, jakby był martwy i liczył się tylko ruch. Ciągle o nim mówi. - to już była poważna sprawa. Zachmurzył się, miną ewidentnie dając do zrozumienia, że najświeższe informacje wcale mu do gustu nie przypadły, a wręcz przeciwnie. Nie pamiętała go? Ale jak to? Czym sobie w ogóle zasłużył na taki obrót wydarzeń?
- Muszę ją zobaczyć - orzekł po długiej chwili milczenia. Z grymasem na twarzy podniósł się do półsiadu, opierając ciężar ciała na prawym łokciu. Wiele zniósł, więc i tą falę bólu jaka go zalała też ścierpiał w milczeniu, nie dając po sobie nic poznać, choć Heiana jako wykwalifikowany medyk i tak widziała swoje. Mógł grać bohatera, mógł udawać, że to nic takiego, ale oboje wiedzieli, że jeśli zbytnio się przemęczy teraz, to nici z powrotu do zdrowia - Musze z nią porozmawiać - nie zdawał sobie sprawy z tego, że Szept może go w ogóle nie poznać, wziąć za łgarza, albo kompletnie inną osobę. Ale nawet jeśli miało tak być, chciał się przekonać, chciał zobaczyć czy może jego magia coś tu zdziała, czy cokolwiek może jej pomóc...
- Boję się Heiana - wyznał niespodziewanie, powstrzymując się jedynie siłą woli od jęknięcia z bólu - Boję się, że ona z tego już nie wyjdzie.
*
Kiedy już byli we dwójkę, Zhao czuła się tak jakby mogła zdziałać dosłownie wszystko, od ponownego zostania dziewicą aż po przenoszenie gór. Z jednej strony było to całkiem przyjemne uczucie, z drugiej bardzo zgubne, bo zdarzało się jej wtedy lekceważyć przeciwnika, czego przykład mieli teraz, kiedy zlekceważyła Skurwiela mając go nie dośc, że za jakiegoś tam człowieczka, to za bandziora pomniejszej ligi.
- Znalazłam go w skrzyni - odwiązała od paska spodni prowizorycznie przywiązanego Zabójcę i oddała go prawowitemu właścicielowi - Wiem, gdzie jest reszta, nie dałam rady przytaszczyć tego od razu. Chodź, może znajdziemy tam też kluczyk do kajdanek - już i tak miała przetarte do krwi nadgarstki od żelastwa, a na dodatek zero magii. I brakowało jej Kalcifera, choć momentami bywał irytujący, żeby nie powiedzieć wręcz dziecinny.
Poprowadziła go pustym korytarzem do pokoiku na zakręcie, które zawierało trzy rzeczy: stołek, trupa i skrzynię, w której to leżał cały ekwipunek Poszukiwacza. Kluczyka jak na złość nie było, ale Zhao z nadzieją patrzyła na wytrychy jakie Lu wydobył ze skrzyni. Co prawda zamki w bransoletach z terasu to inna liga, ale może się uda? Wtedy by im pokazała, że z Bractwem się nie zadziera.
- Dałbyś radę to otworzyć? Albo chociaż spróbować?

draumkona pisze...

Uśmiechnął się lekko, nie mogąc inaczej wyrazić wdzięczności za ciepłe futro i laskę. Była wysoka, prawie tak wysoka jak ona sam przez co mógł się swobodnie na niej oprzeć gdyby coś go bardziej zabolało. Futro przyjemnie grzało, a z pomocą uzdrowicielki przeszedł tych parę decydujących kroków podczas których nie zaliczył bliskiego kontaktu z podłogą. Co prawda zbladł nieco, parę razy przystanłą by się za bok chwycić, usiłując jakoś stłumic ból.
- Zaraz wezmę leki, pamiętam… - dobrze było ją zobaczyć, usłyszeć dźwięk głosu, nawet jeśli ten nie zdradzał radości na jego widok. Wsparł się na lasce, przenosząc na nią większość ciężaru ciała. Nawet spróbował się jakoś uśmiechnąć, ale nie wyszło. Zamiast tego był brzydki, bolesny grymas.
- Wzięłam cię za uzdrowiciela.
- Bo nim jestem - mruknął, obserwując co robi. Szept i papiery? czasami gdy był chory, ciężko niedysponowany to mu pomagała, przejmowała część królewskich obowiązków, ale to było krótkotrwałe. I zawsze zaglądała do niego chcąc zobaczyć jak się czuje. A teraz... Cóż, niby był na to przygotowany, ale jednak zabolało - Jak się czujesz? - spytałby czy może się przysiąść, ale jakoś tak... Dziwnie. Traktowała go z chłodem, dystansem na jaki nie zasłużył, przynajmniej według niego -I od kiedy tak ochoczo siadasz do papierów? - spróbował jakos zacząć luźniejszą rozmowę, może ja jakoś podejść, zaproponowac pomoc w przypomnieniu sobie. Nie darowałby sobie gdyby chociaż nie spróbował czegoś z tą amnezją zrobić. Nie byłby sobą.
*
Z każdym złamanym wytrychem jej nadzieja nikła, aż w końcu po piątym podejściu całkiem się rozmyła pozostawiając ją zawiedzioną i smutną. Chciała się już pozbyć przymusowych ozdób, ale niestety, los miał dla niej inne plany. Dla upewnienia się, szarpnęła raz czy dwa bransoletą, ale ta puścić nie chciała. nawet miała wrażenie, że zacisnęła się mocniej. Cholerne, krasnoludzkie dziadostwo.
- Raczej nie dam rady.
- No trudno... Przynajmniej ty masz ręce wolne. Jakiś plan? Dokąd najpierw idziemy? Wydostajemy się stąd i wracamy gdzieś do gospody, czy od razu szukamy Skurwiela? - w zasadzie ich dwójka na całą tą melinę to było trochę za mało, mimo kwalifikacji i umiejętności jakie posiadali - A może wróćmy do tej rezydencji? - co prawda wizyta u ducha niezrównoważonego psychicznie arystokraty nie była jej na rękę, ale może tym razem będzie w lepszym humorze i im coś powie.

draumkona pisze...

Traktowała go jak powietrze, chociaż nie miał zielonego pojęcia dlaczego. Owszem, nie pamiętała, no ale chyba jakieś podstawowe zasady kultury wciąż ich obowiązywały, prawda? A może jednak nie? Może ta dziwna, odmieniona Szept zwykła traktować wszystkich po królewsku, jak przystało na wielka panią? Czy może było aż tak źle, że go nie rozpoznała? Zastanowił się dłuższą chwilę nad tą opcją, by chwilę później dojść do wniosku, że to wielce prawdopodobne, ale też i bardzo rozczarowujące. Bo cokolwiek by sobie nie pomyślał, czeogkolwiek by się spodziewał, to jednak w głebi ducha tliła się nadzieja, że na jego widok sobie coś przypomni, a najlepiej to wszystko. Niestety, nie było tak kolorowo.
- To mój obowiązek.
- Szept, zlituj się nad nim, ledwo stoi. Siadaj. Przecież zaraz się przewrócisz!
- Aj tam - machnął wolną dłonią, a to prawie kosztowało go utratę równowagi, którą z trudem utrzymywał stojąc tak na przesłuchaniu u pani władczyni - Jaśnie pani, czy zezwolisz bym zajął kawałek miejsca przy twej zacnej osobie? - Wilk był głupi. Był po prostu głupi, bo w obliczu tak poważnej sytuacji jemu zebrało się na żarciki i udawanie, że on tu tylko sprząta i medykuje, a nie rządzi. Głupota ta, po części celowa, miała pewien cel. Dowiedzieć się czegoś najpierw z pozycji kogoś, kto jest jej kompletnie nieznany, ale i neutralny, niezamieszany w sprawę. A dopiero potem może ktoś jej powie kim jest, a wtedy zapewne coś się zmieni. Jeszcze nie wiedział do końca co, ale na pewno nie będzie go już karcić ostrym tonem, jak jakiegoś przybłedę proszącego o miedziaka na suchą bułkę.
Na domiar złego, bezczelny schorowany medyk nawet nie poczekał aż jaśnie pani się zgodzi, tylko usiadł ostrożnie obok, laskę kładąc na razie na kolanach. Nie miał sił by się później po nią schylać na podłogę, poza tym żebra by mu na takie wygibasy nie pozwoliły, co to to nie. Kątem oka przyjrzał się jej, wychwytując a tu jakiegoś drobnego siniaczka, a tu malutką szramę. Żeby wywiedzieć się czegoś więcej będzie musiał pytać. Więc zaczynajmy, mruknął do siebie w myśli.
- Jak się jaśnie pani czuje? Głowa nie dokucza? Jakieś nudności, nawroty wspomnień? Jaśnie oświeconej pani kuzynka posłała po mnie, bom specjalista od amnezji - skłonił lekko głowę, bądź co bądź siedział obok królowej i mówił o jej kuzynce. Za mniejsze zniewagi czasami wieszali, a on jednak chciałby wciąż żyć.
*
- Sami nie mamy szans z nimi wszystkimi, trzeba ściągnąć posiłki. W sumie, możemy całą tą misję spisać na straty i wracać, dużo więcej tutaj nie osiągniemy. Raczej. - zrobiło się jej przykro. Ot tak, po prostu przykro. Pokładała wielkie nadzieje w tej misji, może ewentualne zaskarbienie sobie nieco przyjaźni co poniektórych Cieni, które uważały, że pierwszą lepsząmisję spaprze, bo jest tu tylko ze względu na Poszukiwacza i łączące ich relacje. A to przecież wcale nie było tak. Na początku, zaraz po tym jak Cycero przywiózł ją do kryjówki... Wtedy też miała misje, miała dużo misji i z każdej wychodziła cało. Może bez premii, ale zadanie było wykonane w ten czy inny sposób. A teraz...? Nic tylko same porażki. Aż płakać się chciało.
- Do tego ducha? Jeśli chcesz, możemy.
- Kalcifer wspominał coś o sposobie komunikacji, jeśli uda mi się zdjąć kajdany to mogę spróbować tego, co podpowiada demon - dotąd otwarcie nie nazywała Kalcifera demonem, nie tak w rozmowie, nie oficjalnie. Wolała mówić o nim jak o wolnym duchu, a tymczasem dowody coraz bardziej utwierdzały ją w przekonaniu, że kontrakt jaki zawarł kiedyś Hauru opierał się na współpracy z demonem.
A teraz to przeszło na nią.
- Jest tu gdzieś kryjówka złodziei? Oni będą potrafili to otworzyć, więc może najpierw tam - ze względu na współpracę Gildii i Bractwa mogli liczyć na natychmiastową pomoc zamiast tułać sie po mieście i narażać na zainteresowanie ze strony władz, która magii i tych co nią władają niecbyt lubiła. A z kolei kajdany z terasu aż nazbyt rzucały się w oczy.

Iskra pisze...

- Mogłeś od tego zacząć, panie. – wbrew pozorom, nie, wcale nie mógł. Wbrew obiegowej opinii chciał się najpierw przekonać na własne oczy, że go nie pamięta, że nie skojarzy jakoś jego osoby. Zresztą, w tej chwili to co mógł, a czego nie mógł było nie ważne.
– Czuję się lepiej, dziękuję. Odrobinę dokucza mi ból głowy, bark i ramię, ale to chyba normalne. Trochę też kręci mi się w głowie. Jeśli życzysz sobie wiedzieć, co mi podają, powinieneś pytać mej kuzynki. Nie mam nudności. I… Są rzeczy, których nie pamiętam… ostatnie zdarzenia… więc wygląda to na stan pourazowy i zakładam, że wspomnienia wrócą. Tak czy inaczej Heiana już mi je przybliżyła, to, co mi umykało.
- Wiem pani, że coś… ci umyka. Dlatego tu jestem – teraz to już przestraszył się nie na żarty. Zuepłnie jakby rozmawiał z jakąś elfią damą, a nie ze swoją Szeptuszką, która przecież nigdy nie postawiłaby sobie sama diagnozy. Nie żeby wątpił w jej umiejętności, ale… No właśnie, ale. Normalna Szept też sama nie pytała o papiery – Wspomnienia mogą nie wrócić moja pani – zaczął ostrożnie, palcami sunąc po lasce, badając wgłębienia i wyryte na niej proste wzory – Jeśli uraz będzie trwały, to stan rzeczy pozostanie takli jaki jest obecnie i nic tego nie zmieni, co bardzo mnie martwi – do głowy wpadł szatański pomysł ujawnienia się już teraz, za moment, ale idea ta została wyparta przez rozsądek, który czasami objawiał się u Wilka, najczęściej całkiem niespodziewanie i losowo – Czy wasza wysokość rozmawiała już z najbliższymi? Ojcem, mężem? Z kimkolwiek? – poniewczasie przypomniał sobie, że Szept w tamtym okresie chyba była święcie przekonana, że jej ojciec nie żyje. Choć może terapia wstrząsowa da jakieś rezultaty?
- Myślę, że powinienem spotkać się z elfim władcą.I królową. Możesz jakoś mi pomóc? – obejrzał się przez ramię na Wintersa, orientując się jak bardzo sytuacja jest poważna. Kolejna osoba, która go nie poznała. Co gorsza, nie kojarzył w roli królowej Szept. No i normalny Dev siedziałby teraz przy Vetinari, a nie szlajał się po pałacu szukając władców.
- Idź się połóż lepiej człowieku – ofuknął go, jak na szalonego medyka przystało.
*
- Sposobie komunikacji? – spytał, więc pokrótce opowiedziała o co chodzi. Ktoś kiedyś nazwał to komunikacją post mortem, a Zhao nie znalazła lepszej nazwy. Głównie chodziło o to by znaleźć coś, kogoś kto też jest martwy i spróbuje przeciągnąć ducha na tę bardziej optymistyczną stronę. Złapany „duch zkładnik” robił za tarczę, za ochornę przed ewentualnym gniewem drugiego rozmówcy, ale nie dawało to gwarancji, że ów duch wyjdzie z tego cało. Zdarzały się przypadki w których dobry, pojmany duch, pod wpływem narzuconej woli zmieniał się w demona i zabijał pętajającego. Ale gdyby to Kalcifer ściągnął jakiegoś pomocnego ducha… Wtedy sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej.
- Na zachodnim krańcu miasta. Wejście jest przy jednej ze starych, rozlatujących się chat i pozostałości muru strażnicy. Nie szukają nas. Jest dziwnie cicho. Jeszcze nie zauważyli?
- Nie wiem ile byłeś nieprzytomny, ale wydaje mi się, że większość tych buców chodzi teraz po mieści i „pilnuje porządków”. Mnie pilnowało tylko dwóch, ale ich podusiłam, zwabiłam podstępem i nie zdążyli pisnąć nim pomarli. Skradać też się potrafię, minęłam po drodze paru strażników… Ale jeśli się nie spostrzegli, to zaraz to zrobią bo zbliża się pora karmienia ewentualnych więźniów… - nie zdążyła skończyć myśli, a do ich uszu dobiegł dźwięk histerycznego dzwonka przy akompaniamencie słów:
- Uciekli, uciekli! Łapać! Szukać! Nie mogą być daleko!
- No właśnie – skwitowała jeszcze Zhao z kwaśną miną, bo nagłe wykrycie oznaczało szybką potrzebę ewakuacji, a jej skończyły się pomysły.

Sorcha pisze...

[Nie, nie. Niczego nie przeoczyłaś. To ja powoli spinam tyłek do odpisu i pokonuje mnie wewnętrzne lenistwo i zmienna pogoda. xD Ale niedługo ukręcę łeb nic nie robieniu i zabiorę się za odpisywanie. ;)]

Iskra pisze...

- Mój ojciec zginął podczas ataku orków. Nie zamierzam przyzywać jego ducha, jeśli to sugerujesz. Nie zajmuję się tym – Wilk pobladł jeśli w jego stanie było to jeszcze możliwe. Szept odmawiająca użycia magii? Szept niepamiętająca własnego ojca? W końcu zaś Szept niekojarząca kompletnie Mer, jej oczka w głowie? To już było dla biednego władcy za dużo, w dodatku pod nogami pałętał się człowiek, który z minuty na minutę coraz bardziej go irytował. Zupełnie jak wilka, tłusta mucha, która krąży gdzieś po komnacie i kamufluje się tak dobrze, że nie można jej zabić, ale irytujące bzyczenie pozostaje.
- Mam ważne informacje, które władający powinni jak najszybciej usłyszeć.
- Czemu myślisz, że cię wysłuchają?
- Leży to w ich interesie. Słyszałem o rozsądku królewskiej pary. Będą chcieli usłyszeć to, co mam im do przekazania, moja pani. Z całą pewnością ktoś tak piękny i mądry jak ty, potrafi to zrozumieć.
- Połóż się. Połóż się Devril.
- Racja. Połóż się – warknął Wilk, ledwo panując nad nerwami. Winters z wizji natrętnej muchy właśnie jawił się elfowi jako potencjalny kandydat do wsadzenia w dyby. Powinien martwić się o Charlotte cholera jasna, a nie podlizywać Szept. I on głupi się zgodził na ten ich mariaż, głupek jeden. Przecież od razu widać, że Wintersowi chodzi tylko o ruch.
Spokojnie, upomniał sam siebie, przypominając, że Dev też niewiele pamięta, że jest ciut odmieniony. Ale nawet te okoliczności łagodzące nie były w stanie ukoić bólu i gniewu jaki mu towarzyszył. Co zrobić, poczuł się dziwnie zdradzony, jakby bogowie spiskowali jak mu utrudnić życie, jakie pod nogi rzucić dzisiaj kłody. Nie był na to gotowy. W zasadzie nie był na nic gotowy w chwili obecnej.
- Gdybyś wykazał się choć cieniem zainteresowania, wiedziałbyś, że stoisz przed elfią królową, jej wysokością, panią Ataxiar, A teraz idź się połóż. Heiana, możesz posłać po Elenarda? Ktoś potrzebuje odświeżyć informacje – to mówiąc podniósł się z wielkim trudem, nie mogąc stłumić stęknięcia, kiedy żebra zaprotestowały bólem kiedy się prostował. Nie powiedział wprost kim jest, ale też byle medyk nie mówi nikomu co ma robić, ani po kogo posłać. Nie takim tonem, jakby polecenia były u niego na porządku dziennym.
*
- Co mówiłaś o większości?
- Cicho bądź – odgryzłą się, lecąć na ślepo za nim. Pech chciał, że wciąż byli w podziemiach, a ten poziom był w rezydencji Skurwiela nad wyraz rozwinięty. Mijali kolejne cele, a zza drewnianych, ciężkich drzwi było słychać jęki i prośby, czasami nawet krzyki by im pomóc, by uwolnić. Wrażliwe serce elfki by uległo, pomogłaby im kosztem szans na sukces włąsnej ucieczki. Na szczęście dla nich oboje, Lucien miał serce z kamienia i ani myślał się zatrzymać i pomóc, pruł przed siebie jakby miał plan, albo chociaż jego namiastkę. Skręcili w jakąs odnogę korytarza, schowali się za winklem tylko po to by upewnić się, że ich część podziemi jest jeszcze w miarę putta.
- Mag. Jakiś mag tu jest – szepnęła Zhao, czując mocny impuls magii gdzieś w pobliżu – Musimy się gdzieś schować… Skrzynia? Beczki? – ostatnie budziło niemiłe skojarzenia z upiornej rezydencji, ale chyba nie mieli innego wyjścia. A jak na złość beczki stały nieopodal, kryjąc niewiadomą zawartość.

draumkona pisze...

Chociaż ojca rozpoznała, jedyna dobra wiadomość podczas całego paskudnego dnia. Przyglądał się jak tuli się do niego, w głebi ducha zazdroszcząc Elenradowi natychmiastowego rozpoznania. On jak zwykle był tym złym, tym który podkochuje się w furiatce. Owszem, kiedyś tak było, ale to był błąd, koniec kropka. Niestety nie było jak tego przetłumaczyć Szept, zresztą podejrzewał, że jemu też by nikt nie zdołał przetłumaczyć pewnych rzeczy gdyby ich nie pamiętał.
- Obudziłaś się. W końcu. Nareszcie. Już dobrze, wszystko będzie dobrze. Obudziłaś się, to najważniejsze. Wspomnienia wrócą. Ciii.
- Mówili, że nie żyjesz…
- Żyję. Jestem tutaj. Już dobrze. Jesteśmy tutaj. Heiana coś wymyśli. Wilk wymyśli. Nic się nie bój, nic się nie martw. Może już coś wiedzą. Będzie dobrze. Hei? Nie ma co płakać, kochanie. No już. - wzywając teścia nie przewidział tylko jednej rzeczy. Że on o jego grze nie wie i przy pierwszej sposobności po prostu zepsuje mu kamuflaż i to całkiem niechcący. Elf nie zauważył też dyskretnych znaków Heiany, a w zasadzie to przeszedł od razu do rzeczy.
– Badałeś ją już? Może możesz coś zrobić za pomocą magii uzdrawiania? Heiana sugerowała, że ze znanych jej uzdrowicieli, ty mógłbyś się tego podjąć, Wilku.
- Do kogo mówisz? Jego tu nie ma.
– Nie powiedziałeś jej? Nie poznała…
- Musiałem coś sprawdzić - mruknął na swoje usprawiedliwienie, czując, że burza dopiero nadchodzi.
- Nie jesteś medykiem. Jesteś Raa’sheal. Wilk. Syn Amona. Podobno mój mąż.
- On jest twoim…
- Co jeszcze? Co jeszcze jest fałszem? Może moja córka ma fiołkowe oczy?
- Chwilowo sam siebie nie mogę wyleczyć z połamanych żeber - mruknął, bardzo niezadowolony z własnej nieudolności, zaczynając wywód odnośnie pytania numer jeden i płynnie uzasadniając swoją odpowiedź - Nie podejmę się leczenia amnezji w takim stanie. Zwłaszcza, że ten przypadek obejmuje parę ładnych lat. No i to Szept - zabrzmiało to tak, jakby była jakimś krnąbrnym konikiem, który przy każdej sposobności kopie i gryzie kogoś kto chce mu pomóc - Tak, jestem Raa'sheal, jestem elfim królem, twoim mężem i przysięgałem, że będę za tobą łazić aż na koniec świata, a to doprowadziło nas tu. Ty mnie nie pamiętasz, ja mam połamane żebra, a tamta dwójka... - w połowie zdania zrezygnował. I tak nie będzie wiedziała o kim mówi - I nie. Nasza córka ma oczy po mnie, włosy i kształt twarzy, a nos powiedziałbym, że po obecnym tu dziadku - ciężko było mu mówić o małej Mer, opisywać w prostych słowach jej wygląd jej własnej matce. A najciężej zaś było odpierac zarzuty jakoby nie była z niej, a jakimś podrzutkiem. Kukułczym jajem. Odwrócił się od zebranych, spoglądając przez okno na wciąz budujące się miasto. Dzisiejszego dnia znów padał śnieg. Lekki puch spadał z nieba z wolna pokrywając daszki i ulice bielą, a jemu jeszcze bardziej pogarszał nastrój.
- Ma ktoś może jej portrecik ze sobą? Elenardzie? Heiana? - on swoje rzeczy zgubił, najprawdopodobniej przepadły gdzieś w tym przeklętym tunelu. - I to nie jest żadna gra, czy fałsz. Chciałem zobaczyć jak silna jest amnezja, czy rzeczywiście nic nie pamiętasz. Pierwsze, łągodniejsze sposoby leczenia tego zawiodły. Trzeba będzie sięgnąc magii, a jeśli to nie pomoże... - wzruszył ramionami, a raczej wykonał podobny gest do wzruszenia, bo na to nie pozwalał promieniujący ból.
Nie chciał na razie myślec o tym co będzie gdy zawiedzie. I ją i siebie.

draumkona pisze...

II
*
- Nie wyczuje cię pomimo to? Ten cały mag?
- Nie powinien. Teras jakby wycisza całkiem zdolność do używania magii, zeruje manę, więc jestem niewidoczna dla niego... Ale on dla mnei niekoniecznie - poza tym może by to głupio zabrzmiało, ale dla niej magia miała swój zapach. Hauru mówił, że magia, istota mocy kojarzy się każdemu z czym innym, jej kojarzyła się z zapachem, którego nijak nie potrafiła określić. A jako osoba silnie z magią związana, potrafiła ją wyczuć - To silna magia, mag o takiej mocy raczej by się ukrył... Chyba, że to na pokaz i ma nas wystraszyć... - jej debatowanie przerwały szybkie kroki. Z grymasem na twarzy obserwowała co robi Lucien, a ten po prostu, jak gdyby nigdy nic, wlazł do beczki i się tam zamknął. Skoro jeszcze nie umarł, ani nie krzyczał o pomoc to musiało być to względnie bezpieczne... Poza tym co jej pozostawało? Musieli stąd uciec. Tą, czy inną drogą, więc sama też wgramoliła się do beczki i przytrzasnęła wieko.
Kroki były coraz głośniejsze, podobnie nawoływania. Ludzie Skurwiela biegali obok beczek bez ładu i składu, czasem jakąś przewracając, ale żaden z nich nie wpadł na to by sprawdzić czy beczki zawierają tylko dzwiną maź, czy może jeszcze jakąś niespodziankę.

draumkona pisze...

- Jeśli to nie pomoże…? - zrobiło mu się jej żal, jeszcze bardziej niż do tej pory. Była taka biedna, a on nie mógł jej pomóc. Po pierwsze nie miał na to siły, po drugie nie miał zielonego pojęcia jak. Kończyły się pomysły, kończyły znane i sprawdzone metody, a na niej nie chciał eksperymentować, ryzykowac, że całkiem skasuje jej pamięć i będą musieli uczyć jej jak się chodzi, czy czyta.
- Jeśli to nie pomoże, to jestem bezradny - niechętnie się do tego przyznał, przy okazji krzywiąc się znów, bo ostrym bólem odezwały się żebra. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, odciążając prawą stronę ciała, a ból nieco zelżał. Nie były to cuda co prawda i natychmiastowe zniknięcie bólu, ale jednak drobna ulga była wyczuwalna - I szczerze mówiąc nawet nie wiem u kogo szukać pomocy - nie znał dobrych uzdrowicieli. Podobno on był dobry, dobra była Heiana... Może Królik? Chociaż znając jego i jego zamiłowanie do ciekawych przypadków pewnikiem pobrałby od magiczki kawałek mózgu co by sobie do słoiczka schować i próbował leczyć to truciznami. O dziwo, Biały miał wyjątkowo wysoką przeżywalność jeśli chodzi o pacjentów.
- Może jeszcze Urs... O ile wciąż siedzi w swoich grotach - podstarzały, zgrzybiały dziadzio z brodą tak długą, że się o nią potykał, odkrywca cudownych grot był bardzo dziwny jeśli idzie o metody. Pomocników też miał dziwnych, ale jego siostrę zawrócili spod bram śmierci, więc może pomógłby i teraz? Pod warunkiem, że wciąż żyje.
*
Charlotte śniły się dziwne sny. Nie pamiętała dokładnie ich treści, ale wiedziała, że nie należały do przyjemnych. Wybudzenie się też nie było najlepsze, choć łóżko zaliczało się do tych miękkich i wygodnych, a kołdra przyjemnie grzała. Rany wciąż piekły i rwały, w głowie szumiało, ale czuła się o wiele lepiej niż wtedy gdy wybudziła się po raz pierwszy. Rozejrzała się nieprzytomnie po sali, wzrokiem szukając Deva. Jego posłanie było puste, musiał więc wstać, tylko... Gdzie on był? Zawiedziona, że nie ma go przy niej podniosła się do siadu i spuściła nogi na podłogę, bosymi stopami dotykając chłodnych desek.
- Devril? - spytała, widząc kogoś przy oknie. Obraz był rozmazany, jeszcze nie doszła do siebie, ale serce podpowiadało jej, że to właśnie on - Dzięki bogom nic ci nie jest... Jak się czujesz? Jak się pierwszy raz obudziłam to jeszcze spałeś...
*
Zhao wygramoliła się z beczki zaraz po Cieniu, kiedy już doszła do wniosku, że jest bezpiecznie. Po minie wnioskowac można było, że tylko siła woli powstrzymuje ja od zwymiotowania na ziemię, a i tak niewiele jej brakuje i to zrobi. Spojrzała zrozpaczona na Poszukiwacza, no bo jak oni teraz się domyją i gdzie, bo na pewno nie w tej upiornej rezydencji. Chyba. Miała taką nadzieję przynajmniej.
- Poszukajmy wyjścia stąd jak najszybciej, bo ten smród nas zaraz zdradzi... - mruknęła w przerwie między jego jednym, a drugim przekleństwem. Pamiętała jak bardzo nie znosił ryb, a to przed chwilą było jak żarcik Dziwki Fortuny dedykowany specjalnie dla Luciena.

draumkona pisze...

- Czy jest coś jeszcze? Co teraz będzie? Tego nie da się utrzymać w tajemnicy. Nie na długo. Są… obowiązki, sprawy, którymi… Starszyzna, stolica. Powinnam się jeszcze czegoś nauczyć, coś przyswoić, by móc jakoś funkcjonować? Powinnam się usunąć, nie rzucać w oczy, by nikt poza nami nie wiedział? - władca posłał jej zamyślone spojrzenie, prawie równe nieobecne co to, którym spoglądał na miasto. Sam nie wiedział co jeszcze może jej przekazać i jak to wszystko rozegrać by kupić jej możliwie jak najwięcej czasu.
- Nigdy nie byłaś spokojnym duchem skorym do przeglądania papierów - orzekł w końcu zamyślony, z ukosa zerkając na rozgrzebane dokumenty - Starszyzną zajmę się ja, wymyślę coś żeby kupić nieco czasu, może do tego czasu wróci ci pamięć. Jeśli nie... - zawiesił głos, szukając naprędce jakiegoś rozwiązania, ale to cudownie nie objawiło mu się w żaden sposób. Najchętniej to by ją ukrył gdzieś, gdzie nie wyjdzie na jaw jej amnezja. Gdyby dowiedział się o tym ktoś im nieprzychylny to stanowiłaby łatwy cel, nie wiedząc komu ufać a kogo się wystrzegać - Zresztą każdy ma prawo do odpoczynku. Powiem, że zostałaś tutaj żeby przypilnować jakichś prac, coś wymyślę. Starsi też nie muszą wiedzieć wszystkiego - miał tylko nadzieję, że tutejsza służba potrafi zawrzeć gęby na kłódki, bo jak nie to sam będzie później szukał szczura. A jak już znajdzie, to nie będzie zmiłuj się.
- Odpocznij Szept. Odłóż papiery, może porozmawiaj sobie z Heianą - nie znał się na odpoczynku. Zazwyczaj kiedy oboje lądowali w łóżku to inaczej spędzali czas, nawet jeśli mieli rany. Dziwnie tak... znać ją, a jednak nie do końca. Jakby się z kimś zamieniła ciałami.
*
- Nic mi nie jest - ot, koniec. Sucha odpowiedź, jakby się co najmniej tuż przed atakiem bestii pokłócili o coś poważnie, tylko... Ona nic takiego nie pamiętała? Ma amnezję? Nie, to chybaby go nawet nie poznała, a tymczasem kojarzyła go dobrze, nawet za dobrze. To on był jakiś dziwny. Zimny. Oschły.
- Na pewno? Trochę dziwnie się zachowujesz... - podniosła się, dłonią wspierając o ścianę, by nie zaliczyć bliskiego spotkania z podłogą. Już dośc się poobijała, nie miała ochoty na więcej. Postąpiła parę chwiejnych kroków w jego kierunku, a im bliżej była tym lepiej widziała, obraz się klarował, mogła już nawet odróżnić nogę od ramienia. Nie przytuliła się do niego, czując w powietrzu jakąś zmianę, jakieś dziwne... Nie potrafiła tego sprecyzować, ale to nie był jej Dev. Może to jakaś iluzja? A może jednak się nie obudziła i to kolejny głupi koszmar...
- Nie spytasz jak się czuję? Zawsze tak robiłeś kiedy coś się działo... I zawsze siedziałeś obok - nie mogła się oprzeć, wyciągnęła dłoń, kładąc ją na jego ramieniu, jakoś próbując go ośmielić, zrobić cokolwiek żeby zaczął się zachowywać jak zawsze. To ją powoli przerażało.

draumkona pisze...

II
*
Ruszyła za nim, równie ostrożnie i równie sprawnie. Szkolenie Cieni procentowało, bo zamiast tupac jak słoń i być święcie przekonanym, że idzie cicho, stawiała kroki niemalże bezszelestnie. Zdradzało ją od czasu do czasu ciche kapanie, kiedy jakaś nadprogramowa kropla oleju spływała z ubrania na ziemię. Z tym nie mogła nic zrobić, nie mieli czasu na wykręcanie ubrań i martwienie się tym, że ktoś może zobaczyć ślady oleju na podłodze.
- Psy - mruknęła, ostrzegając go. Ktoś poszedł po rozum do głowy i zaczął szukac zbiegów z psem, który jak wiadomo o wiele lepiej poradzi sobie z szukaniem niż taki człowiek, w dodatku w większej części podpity, bo bandziory Skurwiela rzadko miały co robić. Przynajmniej te stacjonujące w rezydencji - Dwóch... Trzech... Czterech ludzi przy drzwiach jest na pewno. I pies. Musimy się przez nich przebić, później dupa w troki i chodu w miasto, tam nas zgubią. Zaszyjemy się w rezydencji upiora - poinformowała go, na wypadek gdyby coś poszło nie tak i podczas ucieczki musieli się rozdzielić - Dopiero jak trochę sprawa ucichnie to pójdziemy do złodziei. Albo ty pójdziesz, a ja posiedzę na tyłku - niezbyt jej się ten plan podobał, ale bransolety były zbyt charakterystyczne i trudne do ukrycia by sobie z nimi tak paradowac po mieście, kiedy można było tego uniknąć.

Anonimowy pisze...

Timuuri przeszła kilka kroków, butami wzbijając chmury pyłu. Pochyliła się i uniosła w dłoni garść suchej gleby i popiołu, powąchała, mimo oporu, jaki przed tym poczuła. Dotąd niewiele było szczegółowych informacji na temat tego, jak bardzo draństwo było toksyczne. Nie warto było zbytnio ryzykować.
-Przy tak pylistym gruncie nawet nie ma co liczyć na ślady -westchnęła -Wiatr co kilka godzin zaciera wszystko.
Odwróciła się. Za sobą miała niewyraźne smugi, jakie pozostawiły jej buty, ale nie łudziła się, że przetrwają tu zbyt długo.
-A jeśli chodzi o żywe istoty, nie czuję na razie żadnych.
Była na tle blisko lasu, że mogła czasem uchwycić śladowe ilości energii życiowej żyjących w glebie larw, ale stopniowo wykraczała poza zasięg tych słabych sygnałów. A na Wzgórzach jak dotąd nie było żywego ducha poza nią i Devrilem.
-Tu i tak będzie nam łatwiej niż w lesie -powiedziała pocieszająco -Będziemy mieć szerokie pole widzenia i z daleka zobaczymy, jeśli ktoś albo coś zacznie się do nas zbliżać.
Pomyślała też o tym, że na terenie tak wymarłym łatwiej będzie wyczuć pojedyncze żywe istoty.
Ruszyła dalej, pozornie na przełaj, w łagodnie pagórkowaty teren. Pokryta popiołem ziemia nie była jednolicie szara, mieszały się tam różne odcienie szarości, czerni, brązu i smugi nieprzyjemnej czerwieni, przywodzącej na myśl zaschniętą krew. Przy gruncie tak suchym nawet niewielkie ruchy powietrza wzbijały co jakiś czas niewielkie obłoki drobnego pyłu.

draumkona pisze...

- Nie musisz się martwić. Nie zrobię nic głupiego, co postawiłoby cię w kłopotliwej sytuacji. Nie będę się chwalić swoją ułomnością - spojrzał na nią dziwnie, zaskoczony i zbity z tropu. Ułomnością? Ale co to miało do rzeczy? I ona wcale nie robiła jemu kłopot, a samej sobie. Jeśli Starszyzna się dowie, że ma amnezję i nie kojarzy nawet jego, to zapewne podejmą próby odsunięcia jej od władzy, od niego. Była jego słabym punktem, a teraz, kiedy nic nie pamiętała była zbyt łatwym celem do usunięcia. Chciał coś powiedzieć, nawet otwierał usta, ale zrezygnował. Nie będzie jej tego tłumaczyć, nie uwierzy mu to raz, a dwa nadal żył nadzieją, że ona sobie lada moment wszystko przypomni i wszystko wróci do normy.
- To nie mi robisz kłopot, tylko sobie - stwierdził tylko, mało zresztą konkretnie - Pójdę się położyć. Gdyby coś się działo, to mnie budź bez względu na wszystko - obraz lekko mu się dwoił, a to nie świadczyło najlepiej o jego stanie zdrowia. Gdyby był w pełni sił zapewne rozważyłby koncepcję spania z dwoma Szeptuchami na raz, ale był zbyt zmartwiony na sprośne żarty i zbyt obolały by choćby coś takiego przemknęło mu przez myśl.
*
- Zawsze?
- No... tak... - teraz to on ją zbił z tropu. Dziwnie się zachowywał, nawet jej nie objął, nie przygarnął do siebie, nic kompletnie. Niepokoiła się i nie wiedziała czego oczekiwać w dalszym rozwoju wydarzeń, a serce podchodziło jej do gardła na samą myśl o tym co mogło się kryć za tymi słowami.
- Obawiam się, że po ostatnich wydarzeniach mam … kłopoty z pamięcią. Tak twierdzi wasza uzdrowicielka. Heiana. Ten medyk o dwukolorowych oczach twierdzi, że leży tu elfia królowa. Ta kasztanowłosa. To prawda? Odnoszę wrażenie, że i on sam jest kimś więcej, niż tylko uzdrowicielem. Obawiam się, że ciebie też nie pamiętam. - te słowa sprawiły, że zachwiała się, oparła dłońmi o parapet, wzdychając ciężko. A więc jednak, najgorsze koszmary zaczynały się spełniać. Ale spokojnie Charlotte, przecież sobie przypomni. Musi. Musi....
- Dwukolorowe oczy ma mój brat, Wilk. Jest medykiem, to prawda, ale przede wszystkim jest elfim władcą, a kasztanowłosa to Szept, elfia królowa. Byliśmy wszyscy przyjaciółmi, jeśli tego też nie pamiętasz... A ja jestem Charlotte Vetinari, twoja narzeczona - ciężko jej było to powiedzieć, poczuła się zupełnie jak ktoś bez tożsamości, bez znaczenia dla niego. Nie znał jej, nie pamiętał, nie kojarzył. Mina nie wskazywała na to, że nagle sobie coś przypomniał, choć w każdym romansie jaki czytała ukochany już w chwili usłyszenia imienia swojej wybranki cudownie zdrowiał. Tu fikcję zweryfikowało życie. Nie przypomniał sobie. Nie poznał.
- Mamy... Mamy córkę, Tullię. Druga zmarła przy porodzie i leży pochowana niedaleko Drummor, przy zagajniku. Ty nadal działasz w ruchu, ja też, chociaż moja rola się zmieniła. Wyratowałes mnie z lochu Escanora kiedy ktoś mnie zdemaskował. Stoję na czele małej grupki alchemików, ograniczamy wpływy Gildii na ziemiach Keronii i... zresztą to nie ważne. Coś sobie przypomniałeś? Cokolwiek? - patrzyła na niego z taką nadzieją, jakby była to sprawa życia i śmierci, bojąc się tego co odpowie.
*
- Albo zginą od razu, albo nie bawimy się w walkę, tylko przebiegamy obok i próbujemy zgubić pościg w mieście .
- Z kajdanami i bez magii ci nie pomogę. Masz jakąś bombę dymną? Cokolwiek? Lepiej będzie jak od razu zwiejemy, bez zabawy w walkę - co prawda ona wciąż wierzyła w to, że Lu dałby im radę sam, ale była nieobiektywna jeśli chodzi o realne ocenienie siły i umiejętności Poszukiwacza. Jak dla niej to on powinien przewodzić Bractwu, nie Nieuchwytny. Ale to nie były rozważania na tę chwilę.
- Kto biegnie pierwszy? Mogą mieć strzały, albo noże do rzucania, co będzie jak kogoś z nas trafią? Nie zostawię cię przecież... - na samą myśl aż się wzdrygnęła, a umysł podsunął wizję Luciena wciąganego za nogę z powrotem do środka, do rezydencji. A ona nic nie mogła zrobić. Straszna myśl i straszne uczucie bezradności ją w tej chwili wzięło we władanie, przyćmiewając na parę chwil zdolności logicznego myślenia.

draumkona pisze...

- Wasza wysokość! - wasza wysokośc spał snem mocnym, zdolnym zregenerować umęczone ciało i ducha. Jak na niego była to ogromna rzadkość, że nie budził się od razu, zaraz po tym jak weszła do komnaty.
– Wilk! Wilk! Szept zniknęła! - dopiero to go jakoś ruszyło. Otworzył oczy z miną jakby ktoś go budził za karę. Umysł nie do końca pracował, myśli dopiero leniwie rozlewały się po umyśle. Jak to zniknęła? Nie mógł sobie tego wyobrazić, w końcu cały budynek straży, wszędzie elfy... Nie mogła sobie tak po prostu wsiąknąć.
- Co? - burknął, przecierając oczy i podnosząc się do półsiadu, wspierając na łokciu - Jak to zniknęła? Nie mogła sobie tak zniknąć po prostu. Może poszła się wykąpać? - umysł nie przyjmował do wiadomości takiej informacji. Nie, to było niemożliwe. I dopiero po chwili, kiedy zaspany połączył wszystkie fakty, to naprawdę się wkurzył. Zniknęła jego magiczka, tuż pod jego nosem i nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. prócz Heiany rzecz jasna. Zerwał się z łóżka, ignorując rwący ból w żebrach, ignorując wszystko. Naciągnął na grzbiet koszulę, nieco niezdarnie, bo jednak złamania ograniczały mu pole manewru. Wciągnął na ramiona futro, stopy wsadził w buciory i już był na korytarzu - Kiedy? jak długo jej nie ma? Jakieś poszlaki? - zaczął wypytywać biedną uzdrowicielkę już będąc w drodze na dziedziniec.
*
- Nie wyglądasz jak kobieta, za którą się podajesz. Tym bardziej rzekome pokrewieństwo z elfim władcą, na które się powołujesz - znów ją zatkało. Stała jak słup soli, wpatrując się w niego tak, jakby umarł i zmartwychwstał, a to jak wiadomo proste nie było. Wiedziała, że cierpi na amnezję, ale... Ale żeby aż tak? Nie zachowywał się jak Dev, jak jej Dev. Ten był jakiś inny. Obcy. Zimny.
- Jestem z innego ojca - warknęła przez zaciśnięte zęby. Nie lubiła tego wpsominać, a już tłumaczenie JEMU dlaczego nie jest podobna do Wilka bolało jeszcze bardziej - I całe Irandal może potwierdzić to, kim jestem - coś w niej aż się gotowało na myśl, że oto on, Devril Winters, mógłby pomylić ją z przekupką na ulicy czy kurtyzaną z Róży. Klasnęła zdrową dłonią w parapet, a zza drzwi zajrzał do nich jeden ze służących.
- Tak, pani?
- Kim jestem? - spytała, nawet się nie oglądając, za to wwiercając spojrzenie w twarz Wintersa.
- Hm? Nie rozumiem pytania... - wymowna cisza jasno dała mu do zrozumienia, że bękart żąda odpowiedzi, a nie rozumienia - jesteś pani siostrą władcy, to jasne - jedyne czego nie potwierdził to jej imię i nazwisko.
- Widzisz? Nie kłamię, bo nie mam po co... - spojrzenie złagodniało, znów przeniosła dłoń na jego ramię, jakby desperacko pragnąc tego, żeby coś sobie przypomniał, żeby przestał się tak oschle zachowywać.
*
- Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Zachowuj się jak Cień, a nie jak baba – i tu pan Cień dostał łokciem pod żebro. Była babą i miała prawo się tak zachowywac, niech on się tu już tak nie mędrkuje, bo mu da popalić, jak sam sobie będzie musiał radzić z nocnymi zachciankami.
– Jedno z nas musi umknąć i sprowadzić pomoc. Żadnego cholera, zawracania. Biegiem. Nawet lepiej się rozdzielić, trudniej im będzie nas ścigać. - Zhao pokiwała głową, ale już miała swój własny plan, który zakładał dokładnie to, czego Lu nie powiedział. Albo też przekręcała jego słowa na swój tok rozumowania. Innymi słowy, jeśli ją złapią to on ma uciec, ale jeśli jego ktoś choćby dotknie, to poodgryza napastnikowi palce. Nie ma żartów z elfią furiatką o czym przekonało się już gro ludzi przed tymi tutaj, aż dziw, że jeszcze nie ostrzegali przed nią w gazetach.
- Biegiem - rzuciła tylko i puściła się przed siebie, najszybciej jak mogła. Miała to szczęście, że zaskoczyła strażników i nim zdołali zrobić cos konkretniejszego, ona już wypruła w tłum, mając tylko nadzieję, że Lucienowi też się uda.

draumkona pisze...

- Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Nie ma jej od rana, ale zanim przyszliśmy do ciebie, Elenard zebrał swoich zaufanych i przeszukaliśmy miasto. Jest możliwość, że odeszła sama. Nic nie pamiętała. Nie wiem, czy nam ufała. Jeśli uznała, że coś przed nią ukrywamy, kłamiemy… Ktoś mógł też wykorzystać jej amnezję i ją porwać… albo namówić do ucieczki. W kubku znalazłam mieszkankę kozłka, werbeny i maku. Silna. I jak wiesz, nasenna. Elenard sugerował, że powinniśmy rozszerzyć poszukiwania na całą Dolinę Ciszy.
- Jeśli tak mój teść sugeruje, to tak zrobimy - w końcu on znał swoją córkę najlepiej. On, mimo tego, że był jej mężem nie mógł powiedziec, że zna ją tak dobrze, że potrafi przewidzieć co może zrobić. W tej chwili w głowie miał jedną wielką pustkę, nic. Tylko echa dawnych wydarzeń, wspomnienie jej zagubionego spojrzenia, zakłopotanej miny - Jeśli uciekła sama to nie wiem co zrobić... Jesli ktoś ją porwał, to gorzko tego pożałuje - a ktokolwiek widział Wilka w drugiej formie, wiedział że nie są to żarty - Zaprowadź mnie do Elendarda - jeśli się zmieni, to może zdoła ją wytropić. Przynajmniej miał taką nadzieję.
*
Stała i patrzyła na niego całkowicie zbita z tropu. Może go podmienili? Zadawała sobie cały czas pytanie, nie mając zielonego pojęcia co o tym wsztkim ma myśleć. Osłabiona, poddała się i oklapła na krzesło stojące obok, ignorując nawet ostry ból ręki. On udawał? Grał? Może to wszystko było po to żeby przekonać elfy do ruchu? Może była mu do czegoś potrzebna? Nigdy dotąd by tak nie pomyślała, ale teraz...
- Wiem kim jestem Devril. I niezależnie od tego co sobie o tym myślisz, nie zmienię tego. Spytaj swojego kochanego Kolekcjonera, może ci powie dlaczego wyglądam tak, a nie inaczej. Spytaj dlaczego nie jestem już kochanką Escanora. - więcej nie miała siły mówić, po prostu zamilkła, wpatrując się gdzieś w martwy punkt przed sobą. I jak ona go miała przekonać? Co miała jeszcze powiedzieć, żeby jej uwierzył?
*
Zhao biegła przed siebie tak szybko jakby ścigał ją co najmniej sam Dziki Gon, co nie raz i nie dwa miało miejsce. W zasadzie dzięki jednemu z takich pościgów spotkała jego, Luciena, wtedy w roli kowala Asgira. Zabawnie było tak wspominać dawne dzieje, a jeszcze dziwniej było gdy przypomniała sobie, że w pogardzie dla gatunku ludzkiego, gdy spytał o imię odpowiedziała mu, że brzmi ono widelec, tyle że w elfiej mowie.
Biegnąc prześlizgiwała się między ludźmi zamiast ich popychać. Preferowała taki sposób uciekania, wychodził jej lepiej, ponadto nie zostawiał aż takich śladów, bo poprzewracani czy popchnięci ludzie stanowiliby jasną wskazówkę co do tego gdzie pobiegła. A tak? Nim ludzie Skurwiela dotrą do tłumu, ten już zapomni o jej istnieniu i ucieczce.
Nie zwolniła kroku ani na chwilę, póki nie dotarła do rezydencji. Okolica, choć bogata, była pusta, co zapewne miało związek z duchem zamieszkującym budynek i krwawymi historiami krążącymi już po mieście. Nikt jej tu nie szukał, nikt nie zawadzał. Musiała teraz tylko pcozekać na Lu.

draumkona pisze...

Wilk tropił. Był zawzięty, zdeterminowany i zrobiłby wszystko, byleby ją znaleźć. Zaprzepaścił szansę na szybkie wyzdrowienie zmieniając się i gnając gdzieś po bezdrożach, szukając jej śladu. W końcu, po paru godzinach kręcenia się bez żadnego śladu czy tropu, coś znalazł. Nie było to wiele, ledwie skrawek sukni. Oddarty, brudny, zabłocony. To dało mu motywację, by szukać dalej. Zignorował ból, przez który dwoiło mu się w oczach, zignorował zmęczenie i zimno. Musiał ją znaleźć. Musiał, choćby miał to przypłacić trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, czy życiem. To postanowienie, wielce szlachetne, trzymało go w gotowości, pozwlalało na działanie, ale kiedy w końcu dotarł na miejsce gdzie trop był najświeższy, kiedy zrozumiał co widzi... Nie było miejsca na wybaczanie, na zrozumienie czy postawienie się na czyimś miejscu. Zalała go ślepa furia i jak stał, tak się rzucił na Wintersa obmacującego, dobierającego się do JEGO magiczki. Nim do niego dopadł zdążył zmienić formę, w końcu trudno obić komuś twarz łapami.
- Ty psie! - to jedno z najłagodniejszych określeń, jakimi obrzucił Wintersa, odciągając go od Szept - Ty sukinsynu! - dalsze słowa zagłuszyły odgłosy bijatyki od czasu do czasu przerywane nieudaną próbą rozdzielenia ich. Byc może Dev chciał by ktoś mu pomógl, być może nie, ale elfiak nie chciał go wypuścić za nic w świecie. Na ślepo okładał go pięściami, nawet go pokopał kiedy tylko stanął na równe nogi, zmierzając do zakatowania go na śmierć.
*
Północ. Najstraszniejsza pora nocy. Osamotniona i mocno zaniepokojona skuliła się na swoim miejscu na poddaszu, tuz obok portalu. Miała koce, miała jedną świeczkę przymocowaną stopionym woskiem do glinianego talerza i trzęsła się ze strachu. Nikt o zdrowych zmysłach nie zarzuciłby Zhao tchórzostwa, ale w tym momencie naprawdę się bała. Była bezbronna, kompletnie pozbawiona swojej głównej siły. W rezydencji było strasznie, po korytarzach szwędały się jakieś upiory, a Lu jak nie było tak nie ma. Rozważyła już każdy możliwy scenariusz, przerobiła każdą możliwość, ale nie ruszyła się by go poszukać. Co by było gdyby tu wrócił i z kolei poszedł szukać jej? Szukaliby się tak w nieskończoność, a ona nie miała nawet czym napisac dokąd idzie, chyba że własną krwią na ścianie.
Kroki. Czułe, elfie ucho wychwyciło kroki. Spięła się cała, zdmuchnęła szybko świecę pogrążając komnatę w całkowitej ciemności, rozproszonej jedynie w miejscu gdzie migotał portal. Nasłuchiwała, starając się rozróżnić chód jednego od drugiego, próbowała ocenić ciężkość kroków, zgadnąć z kim ma do czynienia...
- Zhao? - głos. ten głos rozpoznałaby nawet na końcu świata po latach spędzonych w samotności. Przeklnęła w duchu samą siebie za zgaszenie świecy, teraz nie miała jak jej znów zapalić.
- Tutaj - odezwała się, na czworakach przechodząc pod drzwi i odciągając wielką deskę je blokujące - Tu jestem - przełknęła łzy, dzielnie udając, że nic a nic jej nie przeraża, że wszystko jest dobrze. W zasadzie tylko obecność obcego nie pozwalała jej wybuchnąc płaczem. W końcu co by ten ktoś później mówił, że Cienie to mazgaje?

draumkona pisze...

- Sam jesteś psem! Nasłałeś na mnie tych zbirów! Jeśli tak wygląda w twoim wykonaniu uczucie, wolę nie wiedzieć, jak wygląda nienawiść! Zostaw go! - jej słowa nie przyniosły pożądanego efektu, Wilk nagle nie odsunął się od Wintersa, nie przeprosił i nie poszedł sobie gdzieś w świat. Dalej okłądał go pięściami, gotów zatłuc na śmierć i byłby to rzeczywiście zrobił, gdyby nie Elenard. Zdołał go odciągnąć, jakoś powstrzymać przed dalszym okładaniem Devrila, ale to nie znaczyło, że wszystko już jest dobrze, że nic się nie stało. Wręcz przeciwnie. Taką miał nienawiść w spojrzeniu gdy patrzył na Wintersa, że aż strach było pomyśleć co będzie następnym krokiem władcy. A ten, kiedy adrenalina opadła i pozostała zimna wściekłość, zaczął odczuwać skutki swojego wybryku. Przez porwaną koszulę było widać jak ma cały siny bok, dokładnie ten gdzie miał złamane żebra, a na domiar złego zaczął kaszleć krwią. Ale i to zignorował, zbagatelizował. Spojrzał to na jedno, to na drugie i po prostu okręcił się na pięcie i odszedł, a przynajmniej spróbował, bo już parę kroków później musiał się oprzeć ręką o drzewo, by nie wylądować gdzieś w ściółce leśnej.
W głowie panował istny chaos, koniec świata i armageddon. Wiedział co zobaczył, ale nie potrafił tego do końca przyjąć, zaakceptować, pogodzić się. Niby coś tam słyszał piąte przez dziesiąte, że nic nie pamiętał, że to nie jego wina. Ale parę godzin temu też nic nie pamiętał i nic nie wskazywało na to by nagle ozdrowiał. A Devril był sprytny. Teraz Wilk porównałby go do kameleona, który barwą dostsowuje się do otoczenia. Potrwali Szept? To zagramy bohatera. Biją nas? Powiemy, że nic nie pamiętaliśmy. Co jednak ubodło go najbardziej, to fakt, że taki sposób bycia przejęła też Szept. W komnatach taka dama pierwszej klasy, normalnie druga Aerandel, a tutaj proszę, miło spędza czas z człowiekiem. I jeszcze to on jest tym złym do diaska. Powinien był go zabić, a nie się tak dać odciągnąć.
- Wracam do Ataxiar - oznajmił sucho i potykając się poszedł sobie. Co on miał teraz zrobić? Rozwieść się? Byłby skandal na miarę kraju. Odsunąć ją od władzy? W sumie wyglądało na to, że tylko po to za niego wychodziła, więc to byłaby całkiem dobra kara...
I teraz, dopiero teraz, rozumiał jak musiał czuć się jego ojciec po zdradzie matki. Jeszcze brakowało, że Szept zaciążyła z tym bucem i już w ogóle będzie pięknie.
*
- Wstąpiłem do kryjówki. Erin pomoże ci pozbyć się kajdan. To złodziej. W porządku?
- Tak, w porządku - mówią, że z kim przystajesz takim się stajesz. W tej chwili przysłowie sprawdziło się w stu procentach, bo Zhao, osoba która zwykle robiła to na co miała ochotę, teraz powstrzymała się od rzucenia mu na szyję i rozpłakania się, bo się czegoś wystraszyła. Siedziała niby to niewzruszona na swoim miejscu, dzielnie przełykając łzy i nie dając po sobie nic poznać - Witaj Erin. Niestety zgasiłam świecę jak usłyszałam kroki, a sama nie mam jej już czym zapalić... Więc albo wy ją zapalicie, albo rozbrajasz po ciemku - a nawet ona wiedziała, że rozbrajanie terasowych kajdan w ciemności to nie jest miła sprawa - Jak wam w ogóle idą interesy w tym dziwnym mieście? - skorzystała z okazji by przemaglować jakby nie patrzeć kolegę po fachu. Może coś ciekawego im powie, może zdradzi nieopatrznie jakiś sekret, który jemu, stałemu bywalcowi, wydawał się zwykłą informacją, nie zaś cenną tajemnicą.

draumkona pisze...

Zmienił komnatę. Nie sypiał już w tej dużej, ich wspólnej, a wybrał mniejszą, pozbawioną dostępu do jego ukochanego gabinetu. No ale w tej przynajmniej ryzyko spotkania j e j malało praktycznie do zera. W zasadzie spotkanie kogokolwiek prócz oczywiście służby i strażników w tym miejscu pałacu było dziwne, niespotykane. Elfy jakoś wolały niższe poziomy, a on upodobał sobie jeden z niewielkich pokoików przeznaczonych dla odwiedzających ich czasami możnych. Przeniósł tu już większość papierów, nawet nieco ubrań, a spał na skórze na podłodze, bo jak się okazało, spać w łóżku sam nie lubi, poza tym to świetne miejsce na ułożenie alfabetycznie dokumentów. zresztą, kto go tu mógł skontrolować jak śpi? Co je? Nikt. No i był władcą, mógł robić co chciał. Przynajmniej teoretycznie.
Szept nie pokazała się do tej pory i nie wiedział co o tym myśleć. Z jednej strony myślał, że to dobrze, że wie co teraz się stanie i się z tym pogodziła, oszczedzając mu tym samym kłopotów. Z drugiej strony... martwił się. Co zrobić, uczucie nie wygasło po dniu, po drugim dniu, ani nawet po całym tygodniu, trwało nadal, choć mocno nadwątlone. Był zły i zraniony, ucierpiała też jego duma, bo pół biedy jeśli byłby to jakiś elf, nawet Sarriel, ale człowiek? I to w dodatku narzeczony jego siostry? Pokręcił głową sam do siebie, jeszcze raz poddając pod wątpliwość to co zobaczył tamtego dnia podczas szukania zaginionej królowej. Devril. Ten bury kundel. I on dał mu pozwolenie na ślub z Vetinari? Niech pokaże się tu raz jeszcze to mu chyba nogi z dupy powyrywa i nikt go tym razem nie powstrzyma.
Syknął, upomniany ostrym bólem żeber. Nie zagoiły się jeszcze, a można było powiedzieć, że nie zagoiły się wcale. Bok wciąż był cały siny, o czym wiedział tylko on i uzdrowiciele. Przed resztą nie okazywał zbytnio słabości, owszem, mówiono, że króla męczy jakaś rana, ale mało kto kojarzył chodzenie o długim kiju z połamanymi żebrami. Bardziej obstawiano nogę, którą też oszczędzał, ale bardziej na pokaz. W końcu niemało miał wrogów, a ranny król to martwy król.
- Oirl efêa - mruknął wchodząc do sali narad. Było już późno, słońce zdązyło się częściowo schować za górskie szczyty, a w domach i w pałacu zapalano krasnoludzkie lampiony do spółki z tymi elfickimi, co w nocy dawało bardzo ładny, kolorowy efekt. Lubił czasami sobie popatrzeć na miasto w nocy.
Starszyzna odpowiedziała, każdy coś tam mruknął pod nosem, paru tych lepiej sytuowanych odpowiedziało mu głośno, a niektórzy tylko skinęli głową. Dzień nie należał do najlżejszych, kłopoty w okolicach Morii dawały wszystkim swe znaki, ponadto wszystko wskazywało na to, że czeka ich powódź na niższych poziomach miasta. Tej zimy było dużo śniegu, a roztopy już się zaczęły.
Bystry, choć zmęczony wzrok władcy dostrzegł jedną dodatkową osobę. Nira we włąsnej osobie. Coś w nim pękło, chciał krzyczeć, wręcz ją stąd wyrzucić, ale trwało to tylko ułamek sekundy. Później po prostu zrezygnował. Niektórzy Starsi zauważyli subtelną zmianę w postaci zignorowania sylwetki królowej. Zwykle gdy uprzedziła go z przybyciem witał ją osobno, albo zwrotem, albo gestem. Teraz nie było nic, a Szept została potraktowana jak bardzo ładnie pachnące, królewskie powietrze.
- Zacznijmy od raportów z doliny - rozpoczął narady, zmęczonym głosem, siadając ostrożnie na swoim miejscu, lekko się krzywiąc kiedy naruszył obolały bok.
*

draumkona pisze...

II
- Mówiłem ci, żebyś dawał zawsze papier - burknął Dorien, podobno starszy bliźniak.
- A skąd miałem wiedzieć, że on będzie co losowanie dawał inaczej? - odburknął mu bliźniak, Dorian. Oboje siedzieli, czy raczej gnili w podziemiach Ataxiar, w siedzibie alchemików Brzasku. W korytarzach zaległa cisza, przerywana tylko ich głosami dochodzącymi z głównej sali, gdzie stał duży stół przy którym albo się wszyscy kłócili, albo grali w karty, albo jedli. Teraz byli tylko oni, najwięksi przegrani tego stulecia.
- Miałeś się mnie słuchać i tyle. Nie wierzę, że przegraliśmy w papier, kamień, nożyce z Desmondem! On zawsze wszystko przegrywał!
- Oj cicho. I tak mamy czekać tylko do nocy przesilenia, a to już dzisiaj. Potem niech sobie sam szuka.
- A masz to, czy zgubiłeś już?
- No mam - Dorian wyjął niewielką sakiewkę z kieszeni i ułozył ją na dębowym, starym stole.
- Wiesz co jest w środku?
- Nie i nie chcę wiedzieć, to sprawy prywatne.
- No weź, nikt się nie dowie jak zerkniemy... - Dorien miał małe poszanowanie cudzej prywatności, zwłaszcza gdy nikt prócz brata nie patrzył. Wysunął dłoń w kierunku mieszka, już miał rozwiązywac sznurek i zajrzeć do środka, kiedy usłyszeli kroki. Bliźniacy zastygli w bezruchu, nasłuchując.
- Ktoś idzie.
- Przecież słyszę głupku.
- która strona?
- Zewnątrz - kroki od storny pałacu nie oznaczałyby aż takiego zagrożenia. Ale kroki z "zewnątrz" oznaczały, że ktoś znalazł wyjście z ich kryjówki, wyjście prowadzące od razu w dzicz Medrethu. oczywiście, mógł być to przyjaciel... Ale mógł też być i wróg, albo znowu te głupie, wielkie dziki, które chciały im zjeść drzwi.
*
- Dziwnie. Gdyby nie przydział, już dawno byłbym w Królewcu. Albo w Nyrax. Pokaż te cud bransoletki. - no to pokazała. Złodziej aż syknął kiedy zobaczył przetarte nadgarstki do żywego mięsa - Pewnie nieźle daje w kość, nie?
- Żebyś wiedział - mruknęła, zaciskając zęby kiedy Erin zaczął majstrować przy zamkach, okręcać bransoletę i kombinować - Problemy?
- Ciężka robota, bo to nie byle podróba, ani gobliński wyrób. Bransoleta prosto z Grah'knar albo Tiufry. Zakładałbym, że to bardziej Tiufra niż stolica, oni nei znakują każdej bransolety - krasnoludzkie miasto Tiufra było znane ze swoich porządnych wyrobów eksportowanych na "górę". Krasnoludzccy specjaliści potrafili zrobić tam wszystko, od wydmuchania szklanego konika po bransolety z terasu najwyższej próby.
- Dasz radę?
- Jasne, mała, takie zamki to przy zadaniach Mercera pikuś. Ale trochę mi zejdzie. - Zhao spojrzała na Cienia, orientując się, że ten dziwnie badawczo się jej przygląda. Uniosła brew, bezsłownie usiłując spytać o co mu chodzi, ale chyba nie zrozumiał przekazu.
- Lu, będę potrzebowac jakiegoś czystego kawałka szmaty i wody i miski, żeby to przemyć. Poszukasz?

draumkona pisze...

Chciała go zaskoczyć i zaskoczyła. Ale tak, że aż mu się znowu ciśnienie podniosło, brew drgnęła nieznacznie, a ona za wszelką cenę starał utrzymać maskę opanowania na twarzy. W co ona pogrywała? Przecież i tak wyszła za niego tylko dla władzy, a teraz z niej rezygnowała. To nie miało najmniejszego sensu. W dodatku te pełne współczucia spojrzenia Lethiasa. Może teraz z Wintersa przerzuciła się na Starszego? W sumie władza nadal jest.
- Królowo, to….
- Mam prawo wystąpić z takim wnioskiem. Wiem, czym to skutkuje i zdaję sobie z tego sprawę. Ponadto, jako królowa tylko z nazwy, nie muszę utrzymywać tutaj własnych, odrębnych przybocznych. Emis i Gallar zostaną odesłani do Irandal, chyba że władca życzy sobie ich zachować jako swoich przybocznych. Życzysz sobie tego, Wilku? – i co najgorsze, zwróciła się bezpośrednio do niego. Czegokolwiek by o niej nie myślał, nie mógł zignorować zwrócenia się bezpośrednio do niego. To byłoby nietaktem i potwierdziłoby i tak pewnie już krążące po pałacu plotki.
- Zrób z nimi to co uważasz za słuszne - odpowiedział, siląc się na obojętny ton. Jej decyzja była dziwna i musiał poświęcić trochę czasu na jej przemyślenie. Ona mogła wystąpić z wnioskiem, ale on mógł zawsze zaprotestować, co zniweczyłoby jej plany. Będzie musiał bardzo poważnie zastanowić się nad ewentualnymi skutkami.
- To już wszystko na dziś? Więc udam się na spoczynek - podniósł się, a wraz z nim część Radnych, a dotąd tłumiony głosik w umyśle podpowiedział: łatwiej byłoby wziąć rozwód. Skoro chce się tylko wyzbyć władzy, a zostać z tobą, to czy to nie świadczy o pokucie? O tym, że żałuje? Wilk jednak nie był w nastroju na tego typu głosiki i stłumił takie myśli w zarodku. Może powinien poradzić się Elenarda? Niby to jej ojciec, będzie mało obiektywny, ale i tak nie znał nikogo lepszego w roli doradcy na chwile obecną. Viori wyruszył do Grah'knar, jego ojciec był za wieżami. Char ruszyła w świat razem ze swoją bandą. Był sam.
*
- Z zewnątrz. I was słyszy.
- Znam ten głos - szepnął odkrywczo Dorian, ale bliźniak zbył go machnięciem dłoni.
- Alchemicy już się rozjechali?
- No pewnie, przecież już od przeszło miesiąca śnieg się topi, a na roztopy zawsze idziemy w świat i wracamy dopiero na zimę. Tylko my zostaliśmy, bo przegraliśmy w papier, kamień i nożyce - kontynuował podobno starszy z braci, podczas gry drugi gdzieś popędził i wrócił dopiero ze wszystkimi tobołkami jakie mieli już popakowane od paru dni.
- Tylko na ciebie tu w sumie czekaliśmy, mamy ci coś przekazać - Dorien zarzucił na ramiona czerwony płaszcz i majstrował przy zapince, co by sie nie obsunął, a Dorian wsadził Wintersowi w rekę sakiewkę.
- Nikt tam nie zaglądał, nikt nie wie co to. Nasza Lisiczka zostawiła to i przekazać nakazała, to przekazujemy. A teraz zbieramy dupy w troki i idziem w świat - i dołączył do brata, zbierając ostatnie rzeczy i ubierając się trochę cieplej, bo na dworze mimo tego, że roztopy, to się wcale nie ociepliło. Szybko się uwinęli z zebraniem rzeczy, a Dev, gdyby zebrał się na zajrzenie do sakiewki znalazłby błyskotkę, pierścionek, który jeszcze do niedawna znajdował się na dłoni Vetinari. Prócz tego nic, żadnego liściku, choćby skraweczka tekstu. Ot, sama ozdoba.
- To widzimy się pewnie za rok - zwrócil się jeden z nierozróżnialnych bliźniaków do Deva, chcąc się po ludzku pożegnać. Torby były juz przewieszone przez ramiona, dodatkowe bukłaki i torebeczki mniejszego kalibru też, mieszki z kredą i ziołami przytoczone do paska. Nic tylko ruszać.

draumkona pisze...

*
Kiedy jego nie było, ona pogawędziła sobei troche ze złodziejem. Dowiedziała się paru ciekawych rzeczy, między innymi czegoś o domu w którym aktualnie siedzieli i o całym mieście, jak i o Skurwielu i jego ostatnich posunięciach. Powoli zaczynała układać w głowie plan zemsty za uwięzienie ich i utrudnianie w działaniu, kiedy pojawił się znów Lu. W tym samym momencie, kiedy miska stanęła obok niej, jedna z bansolet puściła, opadając ze szczękiem na podłogę. Zhao syknęła cicho, widząc poszarpaną skórę w miejscu gdzie jeszcze przed sekundą była bransoleta, ale jedną ręką niewiele mogła zrobić. Musiała poczekać aż erin wyswobodzi drugą.
- Nasz kolega opowiedział mi trochę o Skurwielu i mam pewien pomysł, wiesz? Ale to będzie wymagało skontaktowania się z babką, która rządzi wszystkimi burdelami w tym mieście, trzęsie też światkiem przestępców, ale od strony dostarczania różnych podejrzanych... substancji. - trochę jej się to kojarzyło z Solaną, ale nie mieli wyjścia niż nawiązac kontakt. Może coś ciekawego im powie, bo i tak musieli czekać na posiłki z Czeluści by nakopać komu trzeba.

draumkona pisze...

- Stawiasz mnie w trudnej sytuacji. Mówimy o mojej córce. Znam ją jak mało kto, ale też mało kto jest mi tak drogi jak ona.Wiem, że masz swoje zdanie na ten temat, ale… moja córka nigdy nie chciała władzy. Zdaje się, że właśnie próbuje to komuś udowodnić. Tobie udowodnić. Była trzecim dzieckiem, poprzedzona przez dwóch braci. To Tamarel i Eredin mieli dziedziczyć. W zasadzie, Tamarel, bo Eredin… jest idealnym strażnikiem, ale obawiam się, że w roli pana w dolinie... Jak znam moją córkę, to nie pierwsza i nie ostatnia rzecz, jaką wkrótce zrobi. Obojętność może nie wystarczyć, Wilku. Możliwe… że jeśli nie podejmiesz decyzji, nie będzie chciała tego tak zostawić. Mogę się mylić, ale … przydałaby wam się rozmowa. Jasna, bez niedomówień. Inaczej oboje będziecie głubić się w domysłach. - nie wiedział czego oczekiwał po wizycie u Elenarda. Jego ojciec zawsze mówił o nim dobrze, że starał się byc chociaz obiektywny nawet gdy mu to nie wychodziło. Czasami to, co mówił Amon okazywało się być przerysowane, nieprawdziwe. A może po prostu niektórzy zmienili się na tyle, że osąd jego ojca przestawał być aktualny. Teraz siedział na jednym z pięknie rzeźbionych krzeseł i zastanawiał się, co on ma u licha zrobić. To, co powiedział teść tylko potwierdziło to, czego się w zasadzie obawiał. Że tłukąc Deva i później odchodząc popełnił błąd, nie wziął pod uwagę ich amnezji... Ale przecież historii były przypadki, gdzie rodzice wplątani byli w intrygi dzieci, albo sami padali ich ofiarą. Musiał uważać.
- To co mam zrobić, za Wieże ją wysłać do mojego ojca? - burknął, dopiero po chwili orientując się, że jest niegrzeczny. Westchnął ciężko, przesunłą chłodnymi dłońmi po twarzy, usiłując się jakoś pozbierać - Rozwieść się? Zdegradować ją tak jak sobie tego życzy? jeszcze jakby się nawet przespała z Sarrielem to może bym to jakoś zniósł... Ale cholera jasna, to był człowiek Elenardzie. Człowiek. A w dodatku narzeczony mojej siostry. I co ja mam zrobić? - nawet raz rozważał myśl skończenia z samym sobą, to rozwiązywało wszystkie problemy na raz, ale to było tchórzostwo.
*
- A więc była tu… Minęliśmy się. Kiedy? Mówiła, gdzie będzie? Jak się z nią kontaktować?
- Musiałbyś być alchemikiem, żeby się kontaktować. A tak to... Nie wiem, może jakiś gołąb myśliwski?
- Pomstnik!
- O, to wredne ptaszysko jeszcze żyje?
- Żyje.
- To Pomstnika złapać, on pewnie wiadomość by doniósł. O ile po drodze się nie da zeżreć - powszechnie wiadomo było, że Char szuka Kamienia. Zawsze go szukała, zawsze sprawdzała jakieś wiarygodniejsze pogłoski. Tym się zajmowała po tym jak ją zdemaskowali u Escanora. Włóczyła się po świecie, nierzadko opuszczając granice Keronii, badając jakieś co ciekawsze ruiny czy świątynie. Ale zamiast powiedzieć devrilowi by sprawdził co ma na biurku, co ostatnio za papiery przeglądała, alchemicy sobie poszli. W końcu coś było na rzeczy skoro nie chciała spotkać się z nim osobiście, a oni nie zamierzali jej wtopić.
*
Z ulgą odetchnęła kiedy druga bransoleta opadła, a ona w końcu miała wolne ręce. Od razu zabrała się za przemywanie ran, bo w końcu zakażenie to nie jest dobra rzecz, szczególnie teraz, kiedy potrzebowała być w pełni sprawna, bez żadnych otarć i zakażeń. Umoczyła kawałek koszuli w wodzie i delikatnie przemyła rany na lewej ręce.
- Kim jest ta kobieta? Znaczy, jak się nazywa? Gdzie jej szukać?
- W burdelu, Lu - mało odkrywcza była to odpowiedź, ale bardzo szczera - Z tego co Erin mówił nazywa się Riza. Nie wiem czy to jej prawdziwe imię, czy przydomek czy co, ale pod takim mianem ją tu znają.- jeszcze kiedy odpowiadała mu na pytanie, złodziej pożegnał się i poszedł. Iskra odczekała stosownie długi moment, a kiedy usłyszała trzask głównych drzwi i kroki niknące w oddali, w pełni się rozluźniła.
- Już myślałam, że cię złapali. Mogłeś chociaż zostawić jakąś wiadomość! Wiesz jak tu jest okropnie? Po piwnicy łażą jakieś upiory, zresztą po korytarzach też, aż dziw że na was nie wpadły i nie próbowały zeżreć... - i wydało się czemu to Iskra płakała wcześniej. Po prostu się wystraszyła. Jak mała dziewczynka.

draumkona pisze...

I znów, to co radził mu teść nijak mu pomogło. W głowie miał jeden wielki mętlik, z jednej strony chciałby to skończyć, z drugiej wybaczyć, a z jeszcze innej po prostu się zemścić. W jednym Elenard miał rację, powinien najpierw spytać sam siebie czego w ogóle chce, czego oczekuje i co może wybaczyć. I co tak naprawdę go bolało. Rasa? To, że po amnezji nie zadurzyła się w nim z miejsca? Może to? Nie wiedział, ale nawet nie chciał się tego dowiadywać, zrezygnowany. Mógł grać obojętnego, mógł nawet próbować być jak ojciec, ale nigdy nie potrafił być jak Amon. Czasami tego żałował, czasami go to dołowało. Teraz było mu to obojętne. Był, jaki był. Nie potrafił już się zmienić.
- Dziękuję, że poświęciłeś mi czas. I chyba w jednym masz rację, powinienem najpierw się zastanowić czego sam chcę - mruknął, podnosząc się ostrożnie, wspierając na swoim kiju, który był mu ostatnimi czasy bliższy niż cokolwiek innego. Aż czuł się głupio, bo kawałek drewna spędzał z nim więcej czasu niż chociażby córka - Ale to wszystko... Ech. Wy po prostu się rozeszliście, a ja się czuję tak jakby mi publicznie w twarz dała - a co jak co, jego królewska mość nie był przyzwyczajony do tego typu ekscesów - Pójdę już do siebie, powinienem nadrobić pracę z dokumentami - i poszedł. Czasu dla Mer raczej dziś mieć nie będzie, pamiętając hałdy, tony papierów zalegające w jego nowym pokoju. Już nawet na jego skórę na której sobie sypiał zaczłęy te papiery włazić i czuł się jak prawdziwy marynarz. Tylko, że jego morzem były dokumenty, nie woda.
*
W ruchu oporu co jakiś czas odbywały się narady. Miejsce i czas tego dziwnego spotkania zazwyczaj ustalał sam Alastair, co nie dawało gwarancji, że sam się na nim pojawi. Zazwyczaj zastępował go odpowiednio poinstruowany Duch i większość uczestników narady zachodziła w głowę czy i tym razem tak będzie. Był Jack Szakal, którego głównym zajęciem była rekrutacja nowych ludzi po uprzednim ich sprawdzeniu. A sprawdzał ich dokładnie. Dochodziło nawet do tego, że wiedział kto z kim spał x lat temu, albo co jadł na śniadanie gdy miał lat sześć i dziewięć miesięcy. Były też i inne osoby, główni zaopatrzeniowcy, co ważniejsi szpiedzy. Były nawet buntownicze elfy, które samozwańczo wspierały ruch. Brakowało tylko wysłanników elfiego królestwa, Ataxiar i kogoś od alchemików.
Większość już siedziała w jednej z podziemnych jaskiń, całkiem niedaleko Grah'knar. Tunele tutaj były co prawda opuszczone, ale nie na tyle by zalęgły sie tu jakieś monstra, które podróżników pozabijają. Poza tym każdy z tej kompanii potrafił chronić swój interes.
- Wszyscy są? - spytał Szakal wszystkich i nikogo jednocześnie, bo nie sprecyzował odbiorcy. Zgromadzonych tu parę osób zaczęło się rozglądać, rozpoznając znajomych, zastanawiając się kogo jeszcze może nie być.
- Chyba wszyscy - odpowiedział ktoś z tyłu.
Char była spóźniona. Była tak bardzo spóźniona, że aż wyklinała pod nosem. Mogła być zła na Deva, mogła mieć mu za złe, mogła nie chcieć go widzieć, ale spotkanie ruchu było czymś, gdzie musiała się pojawić, nawet jeśli średnio jej się to podobało. Minęło już co prawda trochę czasu, ale jej się wydawało jakby to było wczoraj. W końcu niecodziennie najbardziej zaufana osoba mówi ci, że zdradziłaś ruch i wspomina Neme. Znowu neme. A już sądziła, że się uwolniła od jej idealnego widma...
- Wybaczcie spóźnienie - wparowała do niewielkiej jaskini, przerywając komuś składającemu raport wpół zdania. Zrzuciła kaptur, uśmiechnęła się nerwowo na karcące spojrzenie Szakala. On zawsze słuchał i nie lubił gdy mu tę czynnośc przerywano. Od razu też zlokalizowała Wintersa, ale nie po to by w niego wbijac maślane spojrzenie jak zawsze, ale wiedzieć gdzie ma nie patrzeć.

draumkona pisze...

*
- Jestem Cieniem. Nie dałbym się złapać byle bandziorom.
- A kogo musiałam uwalniać z przytulnego więzienia? - odgryzła mu się niewinnie.
- Już dobrze, przecież tu jestem, nie ma co obawiać się upiorów.
- Było trochę strasznie. Szczególnie jak zaczęli dzwonić łańcuchami... - niby była stałym bywalcem ruin, nie powinny ją już takie rzeczy ruszać, a jednak będąc tutaj nie potrafiła tłumić tego strachu. Bała się, po prostu - Dziś znów będziemy tu spali? Do portalu nie podchodzą, chyba się boją tego ducha co w nim siedzi. I rano przydałoby się coś zjeść, ale jeśli szukają nas dalej ludzie Skurwiela to znowu będą kłopoty... - ale teraz przynajmniej mogła używać magii. Nawet czuła słabą, mentalną obecność Kalcifera. No i nie mogła zapominać o tym co sama przedtem proponowała, wywabienie ducha, te sprawy.

draumkona pisze...

Nie spodziewał się jej pod drzwiami. Co jak co, ale bardziej myślałby, że poszła po Mer, albo coś w tym stylu, a nie że będzie tu siedzieć i marznąć. Bo w tej części było chłodno, głównie przez to, że rzadko zaglądało tu słońce, a okna zazwyczaj były uchylone by wpuścić nieco świeżego powietrza. Nawet nie zdawął sobie sprawy jak świetnie wychodziła mu rola obojętnego władcy, po prostu przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy. A teraz pojawiła się ona, burząc cały nowy porządek, zmieniając jego nowe nawyki. Miało być inaczej. I przede wszystkim miało jej tu nie być.
- Aż tak mnie nienawidzisz?
- Podejrzewam, że nie o tym chciałaś rozmawiać - mruknął, bagatelizując sprawę, nie dowierzając samemu sobie, że właśnie po to tu przyszła, by wyjaśnić i porozmawiać.
– Zamierzasz mnie zablokować? Zrzeczenie władzy - poczuł się słaby. Słaby jak czterystuletni staruszek, równie pozbawiony sił do działania i zdolności szybkiego, logicznego myślenia. Był zmęczony i wciąz obolały. W dodatku nie miał nawet na czym jej posadzić, bo krzeseł w pokoiku nie było, a nawet jeśli cokolwiek nadawąło się do siedzenia, to pokrywały to papiery. Wobec tego podszedł do łóżka i odgrzebał stamtąd poduszkę, podając jej.
- Usiądź - polecił, w zasadzie nie wiedząc po co to robi. Przecież miał ją jakoś stąd wyprosić, ale tak dyskretnie. Po rozmowie z teściem nie miał ochoty na kolejne rozmyślania, ale co zrobić. Mówił szybciej niż myślał, działał instynktownie. On sam usiadł ostrożnie na swojej skórze, plecami opierając się o łóżko i z wolna przeglądając otaczające go papiery stwierdził:
- Nie wiem jeszcze co zrobię. Chciałem to wszystko utrzymać w tajemnicy, bo teraz kazdy będzie się zastanawiać co się stało, dlaczego tak a nie inaczej. Równie dobrze mogłaś napisac sobie na czole "wolę Wintersa" - stwierdził z przekąsem. Był wredny, okropny i w ogóle to bezczelny, co gorsza zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił inaczej. Żal był w nim wciąż zbyt duży, nie doszedł jeszcze do ładu z samym sobą, a co dopieru mówić o układaniu spraw, które nei dotyczą tylko jego.
*
Char rozejrzała się za wolnym miejscem, ale pech chciał, że to znajdowało się tylko przy Wintersie. W duchu przeklinając własnego pecha zajęła swoje miejsce, średnio zadowolona z obecności sąsiada. A miało go nie być, nie potwierdzał obecności... W zasadzie jej też miało tu nie być. Trafiła na interesujący ślad Kamienia i Boskiej Pięści, już była w drodze, kiedy doszło do niej, że ostatnie cztery raporty sobie odpuściła, więc na tym mimo wszystko wypadałoby się pojawić. No i się pojawiła.
No i masz babo placek.
Pecha też.
W skupieniu słuchała tego, co się mówi, wręcz żądna nowych informacji, raportów, czegokolwiek, byleby broń boże siedzący obok Winters nie próbował z nią rozmawiać. Była tak zaangażowana w naradę jak nigdy dotąd, co aż mogło co poniektórych dziwić, zwłaszcza kiedy wdała się z sprzeczkę z jakimś zwiadowcą co do tego co dzieje się teraz pod Valnwerdem. Doszłoby pewnie do rękoczynów, bo prócz wielkiego zaangażowania w rozmowę Char wykazywąła też chęci przyłożenia komuś butem w twarz. Uspokoił ją dopiero Szakal, upominając i przywołując do porządku. Zdecydowanie miała dzisiaj pecha.
*

draumkona pisze...

- Chciałaś powiedzieć, komu wpakowałam się niemal pod nóż.
- Nie dałabym się zabić, phi.
- Byłbym zapomniał. Zabrałem trochę zapasów od złodziei.
- O. A co dali? - tego się nie spodziewała. Raczej myślała, że będa zmuszeni częstować się tym co pozostało w upiornym domu, ale Lu wyratował ich od tej nieprzyjemnej konieczności. Normalnie bohater, choć nie rozumiał i nie lubił gdy go tak nazywała.
- Nie mamy zbytnio wyjścia. Sama powiedziałaś, tu nas raczej szukać nie będą. Najwyżej ułożymy się bliżej portalu. Postaram się znaleźć jakieś koce, poduszki, może pościel. Poczekaj tutaj na mnie.
- Ale tak sam? A co jak dopadną cię upiory, masz się jak bronić? Nie lepiej żebyśmy poszli razem? - bała się go puszczac samego, bo kto wie co się jeszcze w tym ponurym miejscu czai. Może draugry? Tak, do pełnego zestawu przerażających rzeczy brakowało tylko draugrów. Miała nadzieję, że gdzieś pod budynkiem nie ma jakiegoś starożytnego grobu, z którego mogłyby wyłazić. - Albo możemy spać pod twoim płaszczem, mam tu jeden koc, nie trzeba więcej przecież... - nawet gdyby nie miała tu nic, to twierziłaby, że przecież nie trzeba, że po co, że nie musi.

draumkona pisze...

Cała ta rozmowa potoczyła się nie tak, jak tego oczekiwał. Powiedział za dużo, nie zdołał ugryźć się w język i został sam. Wiedział, nie wiedział skąd, ale wiedział, że ją zranił. I znów jego mściwa częśc cieszyła się z zadanego bólu, niech ma za swoje, a ta druga częśc jego osobowości, ta łagodniejsza, ta od której dał się jej poznać, uważała to za błąd. Nie powinien jej tak odtrącać, a wybaczyć.
- Szlag by to... - mruknął do siebie, wkurzony, odrzucając papiery na bok. Źle to rozegrał. Wszystko źle.
W parszywym nastroju zasnął, znów wśród papierów i na swojej skórze, głowę opierając na jakimś pliku dokumentów. Śniło mu się, że pływał w papierowej łódce po morzu dokumentów i bał się wyjść poza swoją łódeczkę by nie zeżarły go urzędowe rekiny. Obudził się, a raczej ktoś go obudził trzaskiem drzwi. Nie był w komnacie sam. Odruchowo wymacał sztylet, ukryty gdzieś między kolejnymi papierami i otworzył nieco oko, by sprawdzić kto przyszedł. Ku jego zaskoczeniu byli to skrybowie z Moriaru, ci sami którym powierzył opiekę nad skarbcem, który znajdował się w Karmazynowej Twierdzy. Część z nich krzątała się w rogu, dyskutując nad jakimś urzędniczym problemem, inni zgarniali dokumenty z łóżka, a jeszcze inni przeliczali coś na liczydłach. Wilknie był pewien, czy to czasem nie jest druga część jego snu.
- Co tu się u licha dzieje? - burknął, podnosząc się do siadu.
- Przysłano nas by pomóc waszej wysokości - przemówił jeden z nich, chyba przełożony, kłaniając się wpół. Nie skończył się zginać, a do pokoju wparowali uzdrowiciele. I w tym momencie Wilk już wiedział komu dziękowąć za nagłe zainteresowanie i troskę jego osobą.
Nie wypuścili go póki nie opatrzyli wszystkiego dokładnie, nie sprawdzili jak wyglądają poszczególne rany, a to trwało aż do popołudnia, tak że został od razu zaprowadzony do jadalni. Jedzenie już tam czekało, podobnie jak sprawczyni tego wszystkiego, choć ta ostatnia chyba była zaskoczona jego widokiem. Nasłała na niego tych wszystkich ludzi w akcie zemsty? Myślała, że zejdzie mu do wieczora?
- Dobry - burknął, siadając do stołu tuż obok, w końcu nie będzie się odsuwać - Zadowolona? - to mruknął już znacznie ciszej, tak by doszło to tylko do właściwych, elfich uszu należących do kobiety siedzącej obok.
*
Słuchała, nie miała innego wyjścia, chociaż miała ochotę zatkać sobie uszy. Niestety po ostatniej sprzeczce ze zwiadowcą czuła na sobie czujne spojrzenie Szakala, gotowego dać jej przysłowiowego klapsa na ostudzenie zapału do bitki. Nie zebrali się tu po to by pruć mordy, jak to wesoło określił. Phi. Też coś.
Siedziała z założoną nogą na nogę, nerwowo kręcąc stopą młynki. Denerwowała się, nie w smak było jej siedzieć i słuchać tego wszystkiego co mówił Winters. Chciała na niego nakrzyczeć, rzucić czymś co akurat byłoby pod ręką, a na koniec rozpłakać się i uciec, ale nie mogła zrobić sceny. Miała związane ręce.
– Gram przed każdym, ale nie przed tobą, Char.

draumkona pisze...

- Bzdura - skomentowała jednym słowem cały jego długi i szczery wywód, odwracając twarz w bok, niby to przyglądając się kolejnemu mówcy, który okazał się krasnoludem. Jak na swoją rase był nawet całkiem wysoki i korzystał z normalnego krzesła bez dodatkowej poduszki, więc naprawdę stanowił ewenement. Opowiadał o kłopotach na Thmerk’mir, o jakimś szczególnym incydencie, który poruszył krasnoludy nawet w stolicy. Mówiono, że jak tak dalej pójdzie, to zło z Morii dosięgnie i innych w ich kamiennych domach, radzono co robić, ale nikt nie znalazł ani skutecznego rozwiązania, ani źródła niepokoju.
- Nie znam cię, tylko mi się wydawało, że jednak jest inaczej. Trzeba było cały czas uważać, w końcu tak jak przed Escanorem udajesz pupilka, tak i przede mną możesz sobie teraz udawać skruchę. Ale ja się nie dam znowu nabrać - to było jej postanowienie prawie noworoczne. Wprawdzie do końca roku było jeszcze sporo czasu, ale nie zwracała na to zbytniej uwagi.
I o co jej się chciało tak płakać? Przecież obiecywała sobie, że już przez niego nie uroni ani jednej łezki, a tymczasem jedyne na co miała ochotę to zaszyć się w kącie i chlipać, jak przez pierwsze dni po rozstaniu.
*
- Zmarzniemy. I będzie twardo. A my powinniśmy chociaż trochę odpocząć.
- Ale... - nie skończyła mówić, a jego już nie było. Poszedł sobie, zostawiając ją całą w strachu o jego życie i zdrowie. Mimo własnych lęków podeszła do drzwi wyglądając przez nie, chcąc zobaczyć jak wraca i w razie czego zbiec mu pomóc. Stała tak dobrych parę minut, aż zaczęła się niecierpliwić, martwić. A co jeśli upiory go dopadły i nawet nie miał jak krzyknąc o pomoc? Musi tam zejść, sprawdzić.
Nie czekając ani chwili dłużej chwyciła swój talerzyk z dolepioną świecą i zeszła ostrożnie po schodach na dół. Serce tłukło się jej w piersi jak oszalałe, adrenalina przekroczyła normy i mogłaby teraz dostać zawału od choćby najmniejszego, zbyt niepokojącego szmaru.
- Lu...? - spytała cicho, bojąc się wybudzić demony domostwa - Lu jesteś tu?

draumkona pisze...

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - posłał jej takie spojrzenie, jakby co najmniej zaczęła mówić, że to krasnoludki weszły mu do komnaty i sprzątają papiery, a nie skrybowie. Innymi słowy, wcale jej nie uwierzył. Wiedział swoje, poza tym nikt sie nim nie interesował tyle czasu, a tu ona przychodzi i nagle wszyscy się trzęsą, dogadzają... Aż się odzwyczaił od takich zachowań.
- Ode mnie nie przyjąłbyś pomocy. Od nich była szansa. Powinieneś… Mógłbyś dać jakiemuś magowi ten kij. Wykreśliłby kilka runów i zawsze w ostateczności mógłbyś użyć go jako broni.
- Nie miałem wyjścia. Weszli mi po prostu do komnaty i tyle - niezbyt mu sie to podobało, lubił swój bałagan - A kij jak kij, ma służyć za oparcie, a nie jakieś... - poza tym w stolicy mało kto odważyłby mu się coś zrobić. Chyba tylko jakiś desperat. A i nie było maga, któremu by teraz zaufał na tyle by oddać swój kijek by ten narysował na nim runy. Jedyny mag, któremu ufał siedział obok, ale tu miał meiszane uczucia, wciąż niepewny całej tej sprawy.
- Mer pytała o ciebie. Znowu ma koszmary.
- Przyjdę do niej po jedzeniu - w końcu zjawił się sługa z talerzem. I znów widać było jakąś cudowną boską opatrzność, bo zamiast swojego ulubionego zestawu dostał zdrowe warzywka. Spojrzał z wyrzutem na sługę, na stojącego w drzwiach mistrza kuchni, aż w końcu spojrzał i na Szept - No ale te warzywka to mogłaś sobie darować. Jak ja mam wyzdrowieć jeśc coś takiego? Czy ja wyglądam jak królik? - można by było to wziąc za poważną urazę, ale Wilk wydawał się być w chwili obecnej bardziej rozbawiony niż wkurzony.
- Możemy wymienić... - zająknął się kuchar, ale elf machnął ręką, nabijając na widelec brokuła. Nie wiedział czy to efekt leków, czy po prostu już wariował, ale miał wrażenie, że ten się do niego uśmiecha.
*
I znów zniosła przymusowy wykład w milczeniu, a jedynym znakiem zniecierpliwienia były bębniące o podłokietnik palce. On desperacko chciał to wszystko naprawić, a ona desperacko chciała stąd uciec byle dalej, całkiem sama, bez nikogo, bez ogona, bez szpiegów na plecach. Niby miał rację, bo kto normalny pchałby się do Kansas. Nawet Alastair tego nie zrobił, a podobno była mu droga jak córka. Aż prychnęła pod nosem, nie mogąc się powstrzymać przed wyrażeniem swojej irytacji, choć ta tym razem skierowana była bardziej w kogoś, kogo kiedyś nazywała papą niż w samego Deva.
– Może grałem, gdy odrzuciłem mariaż proponowany przez Ecanora, gardząc nim, narażając mu się? Po co miałbym to robić, gdybym nic do ciebie nie czuł, gdybym cię nie kochał?
- Nie wiem po co miałbyś to robić, ale na pewno miałeś w tym jakiś swój cel - i tyle, gadaj zdrów. Alchemiczki w tym momencie nie przekonałoby i tysiąc elickich mędrców, że jest inaczej, uparła się, zamknęła w sobie i nie zamierzała zmieniać zdania. Wciąż nie poukładała sobie pewnych rzeczy w głowie, z pewnymi nei mogła się pogodzić. A przemożna chęć ucieczki nasiliła się - Daj mi spokój Devril. Daj mi po prostu spokój... - głos ją zdradził. Zdradził jak bardzo nie ma na to wszystko już siły.
*
- Jestem. Idę.
- Wół jest mniej obładowany niż ty. Daj, pomogę ci - i on jej tu truł o tym żeby uważac na siebie i nie dać się zaskoczyć, a sam nie miał nawet wolnej ręki by się w razie czego bronić.
- Chodź, lepiej wracajmy na górę. Nie żartowałem, kiedy mówiłem, że powinniśmy chociaż trochę odpocząć.
- Aż tak bardzo się zmęczyłeś? - ona mimo znużenia i chęci do spania wykazywąła jeszcze jakieś minimalne zasoby energii. zapewne powracająca do jej ciała magia pozwalała jej na trochę żywsze podejście do sprawy. No i bliskość portalu, straszne duchy, to wszystko robiło swoje.
Wdrapała się z nim z powrotem do pokoju i zaczęła mościć posłanko nieco bliżej portalu niż ona siedziała. W końcu nie zamierzali czuwać, a to oznaczało, że będzie musiała jeszcze wezwać Kalcifera by czuwał za nich. W sumie skoro portal odstraszał te upiory, to demon tym bardziej.

draumkona pisze...

- Wasza wysokość. Orlios przysłał mnie z wiadomością. Strażnicy wyruszą godzinę po zmroku, pani.
- Będę - przyjrzał się jej uważniej. Magiczce oczywiście, nie jakiejś młodce, bo jej los średnio go obchodził. Ale los elfiej pani siedzącej obok... Co ona znowu planowała? Czyżby spełnić się miały słowa Elenrada odnośnie ryzyka? I to mu miało pomóc dojść do ładu ze wszystkim? Ryzykowanie własnym zdrowiem i życiem? A co jeśli coś ją dopadnie? W zwarciu z tą ręką to ona sobie może...
Lekko tylko poddenerwowany, rozsiadł się wygodniej, ale apetyt stracił. Widelcem dziobał biednego brokuła, a ten nie stawiał najmniejszego oporu. Nie podobało mu się to, co zamierza Szept, bo i w głębi ducha wiedział, że nic dobrego z tego nie będzie. Obiło mu się o uszy, że są problemy w Medrethu, że ktoś nie wrócił, ale dotąd nie zaprzątał sobie tym głowy. Strażnicy zawsze sobie potrafili poradzić sami, natomiast elfy mieszkające przy korycie D'vissu i niedaleko Morii nie mogły i były zdane na niego, na żołnierzy. Może to był jego błąd, że nie zwrócił na Medreth większej uwagi?
- Nie wyglądasz jak królik. Ale trochę jak cień samego siebie. Gdybyś o siebie zadbał, nie chciałabym się … wtrącać.
- A propos wtrącania. Też będę - spojrzał na nią, lekko mrużąc oczy - U Orliosa. Na zwiadzie - jeśli ona zmaierzała ryzykować, to on nie zamierzał sobie siedzieć w cieplutkim pałacu i przeglądać papiery. Zresztą i tak chciał gdzieś wyjść, a zastrzyk adrenaliny byłby całkiem mile widziany, może w końcu zebrałby się do kupy z tym całym burdelem jaki się narobił - Ty masz niesprawną rękę, ja się trochę pozataczam i popluję krwią, będziemy stanowić idealnie nieprzydatny zestaw magów, co ty na to?
*
- Jak sobie jaśnie pani życzy. Oskarżaj mnie o wszystko. Wedle życzenia i jak ci wygodniej.
- Kontynuujcie, proszę - i co ona narobiła? Teraz, kiedy jawnie odpuścił miała ochotę pobiec za nim i przepraszać, powiedzieć, że to nie o to jej chodziło, że po prostu potrzebuje czasu. Duma jednak nazywała siedzieć na naradzie, nie dać nic po sobie poznać jak bardzo ją to wszystko dotknęło. Duma nakazywała grać twardziela i wyjść dopiero po zakończonej naradzie.
Obiecywała sobie, groziła, próbowała wysiedzieć, ale nic z tego. Nie wytrzymała nawet pięciu minut i po prostu wyszła bez słowa, bez pożegnania, w ciszy. To był jednak błąd przyjeżdżać tutaj, a jeszcze gorzej, że wdała się z nim w rozmowę. Próbował oczyścić się z zarzutów, próbował to wszystko naprawić, ale... Ale czy tu było jeszcze coś do naprawienia? Nie łączyło ich już chyba nic, prócz tego, że mieli córkę, której nie widziała już tyle czasu. No i ruch. Tylko te dwie rzeczy. A jeszcze tak niedawno wydawało jej się, że spełniły się wszystkie jej marzenia, nawet te najskrytsze.
Westchnęła ciężko, narzucając kaptur na głowę i kierując się na powierzchnię, do kryjówki w której zostawiła swojego konia. Pora wrócić do pracy, do poszukiwań i zapomnieć o reszcie świata.
*

draumkona pisze...

- No to dobranoc.
- Dobranoc - mruknęła, korzystając z tego, że jest tak blisko i przytuliła się do jego boku. W końcu tak cieplej i w ogóle lepiej, bezpieczniej. I oczywiście zrobiła to z przyczyn czysto praktycznych, a nie dlatego, że po prostu lubiła tak spać.
- Dobranoc - trzeci głos należał do przywołanego, niewielkiego demona, który siedział na podłodze, na kupce połamanych desek i z wolna je przepalał. Oddzielony do Zhao Kalcifer potrzebował drewna, które mógłby spalać by utrzymać się w tym świecie, bo inaczej byłby zgasł i trzeba byłoby wędrować po niego aż do Pustki, skąd mogliby już nie wrócić.
Zhao obudziła się rano. Nie był to ani wczesny ranek, ani późny ranek, ot, po prostu ranek, pora idealna na obudzenie się. Lucien jeszcze spał, więc postanowiła się ruszyć i może cichcem przygotować coś do jedzenia, co by na czasie zaoszczędzić kiedy on już się obudzi. Ostrożnie, powoli wyślizgnęła się spod koców i opuściła przyjemnie ciepłe legowisko, uprzednio zastępując swoje miejsce torbą, co by się Cieniowi w razie czego wydawało, że ktoś tam nadal leży. Nie chciała go specjalnie budzić, niech sobie pośpi, w końcu ostatnie dni były ciężkie i pełne niepowodzeń.
Usiadła na podłodze, tuż obok Kalcifera i zaczęła przeglądać zawartość torby. Mieli kawałek sera, kawałek niezbyt świeżego chleba, suszone mięso i parę marchewek i innych bulw, czy warzyw, które uprawiali ludzie, a których Zhao nie znała mimo swojego całkiem sporego stażu życia wśród nich. Koniec końców zdecydowała się jakoś poporcjować chleb i ser, warzywami będzie martwić się później.

draumkona pisze...

- Po co? Dlaczego? - na to nie chciał odpowiadać, więc milczął, znów znęcając się nad brokułem i marchewką z groszkiem. Kurde, mimo tego, że był elfem to jednak czasem mięso jadał i teraz za nim tęsknił. Szczególnie za takim świeżo z ogniska, zjedzonego gdzieś na bezdrożach, popitym dobrą, krasnoludzką gorzałką... Byłby się nawet rozmarzył, gdyby nie kolejne argumenty siedzącej obok elfiej królowej. To co mówiła brzmiało sensownie, przynajmniej dla każdego, kto myślałby racjonalnie i logicznie, czyli na pewno nie dla Wilka. Spojrzał tylko na nią niezrozumiale, jakby mówiła w jakimś innym języku.
- To tylko zwiad. Jeden mag wystarczy, a uzdrowiciela mają. Nie ma potrzeby, żebyś był na zwiadzie. Zamiast się skupiać na zadaniu, będą pilnować, by nic się nie stało ich władcy. Jesteś mądry, na pewno zdajesz sobie sprawę, że coś takiego nie wchodzi w grę.
- Och, schlebiasz mi moja pani tymi słowami o rzekomej mądrości. Ale mimo to pójdę, czy to się Strażnikom i ich uzdrowicielowi spodoba, czy nie. W końcu powinienem się zainteresować jeśli ktoś nie wraca ze zwykłego zwiadu, czyż nie? - bywał czasami uparty jak osioł, szczególnie jeśli mu na czymś zależało i to była jedna z tych chwil, kiedy upór przyćmiewał wszystko inne. Może i go zraniła, może i nie potrafił jej jeszcze tego wybaczyć, ale na pewno nie zamierzał siedzieć bezczynnie kiedy idzie na jakiś podejrzany zwiad.
- Mer potrzbuje obojga rodziców, więc nie mogę pozwolić byś zniknęła razem z kolejnym zwiadem - mruknął, zasłaniając swoje motywy dobrem córki. Czasami czuł się podle tak nią zasłaniając, ale w tej chwili nie miał innego wyjścia.
*
Może powinna inaczej zareagować. I w ogóle nie powinna mu dojśc do słowa, to nie była rozmowa, która powinna się odbyć na jakiejś naradzie. Nie powinni w ogóle poruszać tego tematu na forum publicum, ale gdzieś na odosobnieniu, gdzie byliby sami. Teraz już wszyscy wiedzieli, że raz, coś między nimi jest, a dwa, że jest źle.
Opuszczając tunele myślała, że będzie miała święty spokój, ale nie. Odnaleźli ją bliźniacy donosząc wiadomość, że Alastair pilnie potrzebuje się z nią spotkać, bo podobno ma dla niej zadanie wielkiej wagi. Skoro zaś sam kolekcjoner po nią posyłał, to mimo najszczerszych chęci nie mogła tego zignorować. Ruszyła do Królewca po niemalże miesiącu przebywania w kompletnej dziczy na skraju Valnwerdu i Tir Valdr, gdzie badała bardzo interesujące pozostałości po jakiejś podziemnej krypcie. Badania szły nawet całkiem sprawnie i dowiedziała się, że jest to grobowiec całej rodziny i paru pokoleń wstecz, a wtedy nadeszło wezwanie. Wyklinając na czym świat stoi zjawiła się u maga w mieszkaniu i z niemałą ulgą odkryła, że nie czeka tu na nią niespodzianka w postaci Wintersa. Przynajmniej zadanie będzie mogła robić sama.
- Wzywałeś - powitała maga sucho od progu, ledwie ją wpuścił. Nie było uścisków, nazywania go "papą", nie było nic z tego jak było kiedyś. Dystant był niemalże namacalny. W końcu niecodziennie ktoś, kogo uważasz za ojca zostawia cię na pastwę Escanora w lochach.
*
- Powinnaś mnie obudzić.
- Ja też cię kocham. Choć, udało mi się zrobić grzanki - rzeczywiście, na kijku miała nabitą kromkę niezdarnie wycietego chleba i podsmażała ją tuż nad Kalciferem, który średnio był z tego powodu zadowolony, co można było zobaczyc po nieszczęśliwej minie demona. Nie do takich rzeczy go przyzywano cholera jasna - Chcesz z serem? Są jeszcze jakieś warzywa, ale nic z nimi nie robiłam na razie, bo nie wiem co to jest. Ziemniak? Burak? - pokręciła głową, nie mając nawet odpowiednich sugestii co do tego czym tajemnicze bulwy są - No i jest trochę mięsa, nie za dużo, ale na śniadanie by starczyło - później będą musieli poszukać wicej prowiantu, bo pomra z głodu nim zakończą tę cholerną misję.

draumkona pisze...

- Chodzi więc o zaginiony zwiad czy o to, że to ja idę z kolejnym? - teraz to ona zbiła go z tropu i aż przestał maltretować warzywka widelcem. Odłożył sztuciec na bok, co by się nie bawić, bo to nie ładnie i świadczy o braku kultury. Cholera jasna, nie przewidział tego, że może go dopytać konkretniej, że może jej narobić nadziei, że wszystko będzie dobrze, kiedy sam nie wiedział co z tego będzie. I co on miał jej teraz powiedzieć?
- Chodzi o to, że dotrzymuję słowa - odpowiedział wymijająco, nawiązując do tego co powiedział jej kiedy spotkali się w grobowcu, kiedy powiedział, że nie da jej spokoju i będzie łaził za nia póki sił mu starczy. Oczywiście powód był inny, ale o nim bał sie mówić głośno w obawie, że zaraz znowu mu coś odbije i jeszcze się rozwiedzie.
Skrzypnęło odsuwane krzesło, a elfi władca się podniósł, wspierając od razu na lasce. Nie zjadł za wiele, w zasadzie nic nie zjadł tylko powalczył z brokułami na talerzu i narobił magiczce mętliku w myślach, ale od tego to był chyba specjalistą. Musiał się jakoś przygotować do wyjścia wieczorem, no i powiadomić odpowiednie osoby, że i on rusza na zwiad. Powinien się przejśc do Strażników? W zasadzie i tak nie miał co robić, a do papierów i piekielnie czystej komnaty wracać nie chciał. Przejdzie się, postanowił w końcu.
- Idę zapowiedzieć swoją wizytację - mruknął jeszcze na odchodnynym, nie wiedząc czy czasami Szept nie pójdzie za nim żeby go pilnować.
*
- Potrzebuję, byś zbadała sprawę naszego kontaktu na wirgińskim bucie. Badał sprawy w Ilunie, donosił, że coś tam się dzieje… i nagle umilkł. Ostatnie wieści przyszły z Rin. Posługiwał się przydomkiem Żar. Naprawdę zaś nazywał się Alik Rys i był iluńskim kupcem. - już miała powiedzieć, że wycofała się przecież ze szpiegostwa, że teraz to powinni ją wzywac głównie do alchemicznych zagadek, ale... Co miała robić? Zresztą śladów Kamienia znów nie było, przepadł bez echa. A słyszała, że na bucie jest bardzo ładnie, świeże powietrze i te sprawy. Może nawet coś ładnego Tulli przywiezie.
- Duch tam będzie. Wyjechał przedwcześnie, posłałem za nim Bevana, powie mu, w czym rzecz. Na miejscu już się z nim skontaktujesz, pomoże ci. - w tym momencie cała sielankowa wizja zniknęła, a ona poczuła się dziwnie osaczona. Czemu z nim akurat? kto to wymyślił? Po co? Jeśli to znowu była jakaś zagrywka...
- Nie da się nie dostrzec, że nienajlepiej dogadujecie się… prywatnie. Tu jednak zadanie wymaga, byście współpracowali i mam nadzieję, że jest to dla ciebie jasne.
- Mhm - burknęła niezadowolona, ale nie sprzeciwiła się. Pojedzie tam, na but, do Iluny czy gdziekolwiek będą chcieli i wykona zadanie, pokazując, że można na nią liczyć mimo jednej skandalicznej wpadki i pobycie w lochu - Wyruszam natychmiast - dorzuciła jeszcze, niemalże w tym samym momencie opuszczając mieszkanie maga i kierując się w bliżej nieokreślone miejsce, co by się dopakować i uzupełnić zapasy. Czekała ją długa droga.
*
- Niech będzie z serem. Można i nieco mięsa, a warzywka zostawimy na potem.
- No dobra, ty tu rządzisz - to nałożyła mu na cieplutką grzankę kawałek równie krzywego plasterka sera, który ładnie zaczął się topić na gorącym chlebku. Zabieg ten powtórzyła jeszcze raz, kiedy szykowała kromkę dla siebie i z zapałem od razu ją spałaszowała, w końcu głodna była - Teraz szukamy tej Rizy, tak? A co z Cieniami? Mamy jakis kontakt tutaj, czy trzeba wysyłać coś w rodzaju poczty? A może złodzieje przekażą naszą wiadomość komu trzeba? - w końcu mieli wzywac posiłki, bo sami rady Skurwielowi nie dadzą. Chociaż jeśliby to dobrze rozegrać z tą Rizą i uzywkami... Można byłoby go wtedy ładnie załatwić.
- Albo napuścimy na niego ducha stąd - olśniło ją nagle, kiedy tak patrzyła smętnie na portal - Mogę użyć techniki, która by go upchała... Bo ja wiem, można i do lapmy. Podrzucimy ją Skurwielowi i duch go będzie męczył. A to miejsce najlepiej puścić z dymem.

draumkona pisze...

- Podejrzewaliśmy, że to jakieś anomalie lasu. Możliwe, że jednak coś innego. Dzika magia. Obcy mag. Dużo bezpieczniej byłoby, żebyś za obiekt wizytacji wybrał inny zwiad niż ten, jeśli mam być szczery. Orlios nie chce posyłać za dużej grupy, ale jeśli wśród elfów będzie władca, będzie musiał ją powiększyć.
- Orlios może chcieć, może też nie chcieć. A ja nie potrzebuję sztabu żołnierzy, żeby mnie pilnowali Eredinie, tobie chyba tego tłumaczyć nie muszę. I nie byłoby mnie tu, gdyby twoja siostra nie pakowała się sama w kłopoty - bo to z jej powodu tu był, do tego zdołał już dotrzeć, ustalić, że to nie chęc pomocy, nie chęc sprawdzenia, a właśnie bezpieczeństwo magiczki skierowało tu jego kroki. Może obrączki nie nosił, ale nie zamierzał siedzieć kiedy ona ryzykuje. Zresztą i tak nigdy nie potrafił puścić jej samej.
- Zwęglone zwłoki, części ekwipunku... Brzmi dziwnie - chociaż sam nie potrafił skojarzyć czy juz kiedyś się spotkał z czyms takim w Medrethu. Znaczy spotkał się i to nie raz, ale nie pamiętał czy były to anomalie lasu, czy może ktoś zwłokom pomógł się zwęglić - Tydzień to dośc spory rozstęp czasu. Ślady mogły się zatrzeć, a dziki Udunry mogły roznieść ewentualne dowody czy szczątki po lesie - dziki w Medrethu potrafiły być doprawdy okropne, ale to nie one były przedmiotem ich rozmowy - No i jeśli tylu ludzi to problem, to pójdę sam. Bez Szept. Niech ją Orlios odeśle, rozmyśli się, cokolwiek - co prawda wiedział, że jeśli magiczka się o tym dowie, o tym że ją wygryzł ze zwiadu to chyba go zamorduje, ale... Ale ona będzie żyła. A o to mu przecież chodziło.
*
Droga była bardzo długa i męcząca. Część przejechała wozem z jakimiś artystami, ale tuż przy Górach Mgieł się rozstali. Oni nie zmaierzali pakować się w krasnoludzkie przejścia, poza tym zbyt cenili sobie własne życia i wolność. Na drogę dostała od nich niewielki bukłaczek gorzałki, który później opchnęła krasnoludzkim strażnikom bram wiodących na chodniki pozwalające przejść bezpiecznie i szybko przez góry do Wirginii. Podróż tunelami była taka jak zawsze - nudna, jednostajna i zlewająca się w całość. Nic dziwnego, że kompletnie straciła poczucie czasu i nie mogła uwierzyć, że przejście tunelami zabrało jej aż tydzień czasu. Po drugiej stronie, w Maliar najęła konia, którym przejechała aż w okolice solnych jezior, gdzie dołączyła się do karawany, która akurat wyruszała na pustynię. Było trochę kłopotów z koniem, nie miała komu go zostawić, bo wiadomo, że na pustynię nie ma z nim po co iść, na tak długą wyprawdę nadawał się tylko wielbłąd, a ładną buźką i miłym słowem łatwo wkupiła się w łaski tubylców. Dobra passa zakończyla się dopiero w Porcie Devel, gdzie przeszło cztery dni czekała aż jakiś statek raczy ją wziąc na pokład i podrzuci do Iluny. W końcu zlitował się nad nią właściciel niewielkiego stateczku handlowego, który jeździł regularnie od Portu do Iluny i woził ludziom różne towary. Honorowego miejsca nie dostała, musiała razem z innymi harować przy statku, ale to przypominało jej dawne czasy, kiedy morze i statek były jej domem, miejscem do którego wciąz tęskniła i ciałem i duszą. Trzymali się brzegu, mały stateczek nie wypuszczał się na wielkie morze nie chcąc narazać się na utratę towaru. I tak zmęczona, ale dziwnie zadowolona dotarła do Iluny. A stamtąd znów turkocącym po drodze wozem do jakiejś dziury koło Srebrnej Wstążki. I tak siedząc sobie na koźle razem z woźnicą, opatulona szczelnie płaszczem, wypatrzyła jeźdźców przed nimi. Niby tylko dwie osoby, ale na traktach i tak było niebezpiecznie, a ona miała się trzymać na baczności. I jakie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że jeźdźcem był Devril i jakiś miejscowy sądząc po akcencie, pewnie kontakt albo co. I co miała teraz zrobić? Złazić z kozła? I co, weźmie ja na konia i pojadą gdzieś niewiadomo gdzie? Co teraz? Co teraz?
Nie panikuj, nakazała sobie, usiłując robić dobra minę do złej gry.
*

draumkona pisze...

- Słucham? Możesz jaśniej? Zapominasz, że nie jestem magiem. - westchnęła, trochę zniechęcona do wszystkiego wieściami o mentorze. Nie chciała go informowac o niepowodzeniu, poza tym nadal uważała Luciena za swojego mentora, a nie jakiegoś Szczura. A właśnie...
- Lu? A pytałeś o tą zmianę mentora...? - zagadnęła, niby to tak całkiem od niechcenia, że niby to tak przy okazji, że wcale jej nie zależy. A w ramach łapówki dała mu jeszcze jeden paseczek mięsa z kromką, w końcu nikt z rana nie lubi słuchać złych wieści. No i wciąż miała nadzieję, że Nieuchwytny się zgodzi, albo sam ja odda Lucienowi. No bo ile można karać? Już wystarczającą karą były spojrzenia Cieni w Czeluści i degradacja.

draumkona pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
draumkona pisze...

A jednak zjawił się, niwecząc jej plany i nadzieje. Już bez laski, ubrany w swój ukochany płaszcz, ale bez kapelusza. Ten ostatni gdzieś się zgubił, a on mimo tego, że przeszukał cały pałac nie zdołał go znaleźć. W zasadzie w jego wyglądzie niewiele się zmieniło, bo gdy był w trasie, gdy coś badał zazwyczaj wyglądał tak samo. Jakaś koszula, która lata świetności raczej miała za sobą, buciory i spodnie, co by pośladkami nie świecić. Czasami miał też i rękawice, które tym razem miał zatknięte za pasek spodni. Wydawał się jakiś dziwny, jakby w ciągu dnia uciął sobie jeszcze drzemkę, ale ktoś mu przypomniał, że umówił się ze Strażnikami na patrol.
- Wszyscy gotowi? - spytał na powitanie, chcąc to szybko odbębnić i dalej spać. Najlepiej byłoby gdyby okazało się, że nikt podejrzany w śmierci Strażników nie brał udziału, bo to wiązało się z grubszym poszukiwaniem, na które średnio był gotowy. Nie chodziło już o samo zmęczenie, ale o to, że mocno nagiął swój grafik by móc tutaj przyjść. Starsi pewnie nie obrażą się jak opuści wieczorny raport. W końcu od paru dni był niemalże wzorowym władcą, przynajmniej w ich mniemaniu. Zauważył też mimochodem, że jego obecność wprowadziła pewną napiętą atmosferę, jakby miał ich co najmniej sprawdzać i oceniać. Trochę go to martwiło, bo nie po to tu przyszedł, poza tym nie lubił kiedy ktoś się go bał tylko dlatego, że był kimś ważnym. Cholera, a mógł przyjśc incognito.
Spojrzał po twarzach towarzyszących mu dziś elfów, finalnie spoglądając i na magiczkę, jakby dając jej ostatnią szansę na wycofanie się z tego szaleństwa, co oczywiście nie nastąpiło. Czyli oboje będą w to brnąć, świetnie.
- Prowadź na miejsce - rzucił w eter, do kogokolwiek kto miał przewodzić ich ekspedycji i ruszyli. Z początku las był nawet przyjazny, nie utrudniał im drogi, korzenie drzew siedziały w ziemi, tam gdzie ich miejsce, a nie wyskakiwały nagle komuś pod nogi. Drzewa szumiały pod wpływem łagodnych podmuchów chłodnego wiatru, który przyprawiał Wilka o dreszcze. Dopiero kiedy któryś ze Strażników zakomunikowął, że są w połowie drogi zaczeły się dziać rzeczy dziwne. Najpierw jeden ze Strażników po prostu zniknął. I to nie tak, że się oddalił, gdzies przepadł. Nie, po prostu szedł obok i nagle go wcięło.
- Szept? Czujesz jakąś magię? - on sam nic nie czuł, żadnego źródła mocy, żadnej ingerencji z zewnątrz, ale elf zniknął. Nawet nie było szczątków, prochów, czegokolwiek. Rozpłynął się w powietrzu - Trzymajmy się bliżej może - zaproponował, sądząc, że to w jakiś sposób im pomoże, że może byli zbyt rozciągnięci.
*
Char wstrzymała woźnicę, wręczyła mu przybrudzoną monetę, zabrała tobołek i zeskoczyła z kozła, miękko lądując na ziemi. Tobołek został przewieszony przez ramię, a alchemiczka odczekała aż życzliwy woźnica odjedzie stosowny kawałek. W międzyczasie rzuciła wojownicze spojrzenie towarzyszowi Devrila, bo ten ostatni został w ogólnym przeglądzie towarzystwa nieco pominięty. Zerknęła tylko kątem oka, upewniając się, że żadnych ran podczas podróży nie odniósł.
- Witaj Nevik - mruknęła, witając się ze znajomkiem. Tego działacza ruchu poznała będąc jeszcze kochanką Escanora, wydawał się być nawet całkiem w porządku i pod względem tego co poza ruchem, jak i tego co robił w ruchu. Raz nawet jej samej posłużył za kontakt z resztą świata, ale to była inna historia - Devril - jego też powitała, choć w powitaniu zabrakło tej serdeczności, czy nawet ciepła w spojrzeniu jakie otrzymał jego kompan - Jakie mamy wieści, prócz tego, że zniknął jeden kontakt? Już coś próbowaliście zrobić? - od razu przeszła do kwestii służbowych, prywatę omijając jak najszerszym łukiem.

draumkona pisze...

*
- A niby kiedy? Ostatnio była mowa, że masz się sprawdzić, że potem będzie wiadomo, co i jak. No to cię posłali na misję, mnie dali na obserwatora, a jak wrócimy, temat znowu ruszy. - westchnęła smutno, ale nie podjęła tematu. Dokończyła swój chlebek w ciszy, wpatrując się w płomyki i rozmyślając nad tym co teraz mają zrobić by wyjśc na tym jak najlepiej i jak najszybciej zakończyć tą poronioną misję.
- Skończyłeś już? - spytała widząc, że jego dodatkowy chlebek leży samotny i Cień nie wykazuje nim zainteresowania - Dojedz Lu bo nie wiadomo kiedy następnym razem coś zjemy, a szkoda żeby się marnowało. Ja zgarnę rzeczy i możemy iść szukać tej Rizy. Masz pomysł jak ją zlokalizować i jak przekupić żeby nam pomogła? Możę lepiej będzie powęszyć czy czasem nie ma zatargów jakiś ostrzejszych ze Skurwielem, czy kimś tam? - gdyby miała, to wspaniłomyślnie mogliby zaoferowac pomoc w zmaian za pewna przysługę i byłoby po sprawie.

draumkona pisze...

- Wasza wysokość, powinniśmy zawrócić.
- Może faktycznie powinniście. Dotrzymałeś swojego słowa, poszedłeś, teraz cię z tego zwalniam.
- Jeśli chcecie, zawracajcie, ściągnijcie posiłki, ja zostaję z Szept - i teraz nie było nawet opcji by ją zostawił tutaj samą. Mogła krzyczeć, tupać, upierać się i zdradziecko popierać to co mówiła Strażniczka, ale nie było mowy żeby odszedł. Nie kiedy większośc oddziału zniknęła, a zostali chyba tylko oni z tą młódką. Coś było ewidentnie na rzeczy, coś złego, a to zimno, ten lodowaty wiatr kojarzył mu się z Erzą i jej zamiłowaniem do lodu i wszelkich innych rzeczy, które są po prostu zimne. Ale co Erza robiłaby w lesie? To nie miałoby sensu.
- Nira, nie odeślesz mnie, cokolwiek byś nie powiedziała i kogokolwiek nie poparła, zostaję. To już nie są żarty - w końcu las sam z siebie nie atakował elfów. jeśli już zdarzały sie ataki od strony drzew, czy roślin, to było to powodowane anomaliami, głęboką chorobą toczącą las, dlatego zaczął uwazniej się przyglądać otaczającym go konarom, do jednego nawet podszedł, ucho przyłożył i zaczął słuchać, ale nic ciekawego kora mu nie powiedziała. Trawa też wyglądała na zdrową, żadnych śladów magii i obcej egzystencji. Dziwne.
- Idziemy do końca, do miejsca gdzie znaleźli tamtych nieszczęśników. Może i nasze zguby się tam znajdą - zadecydował, przejmując rolę dowódcy, w końcu był ostatecznym zwierzchnikiem w królestwie elfów. Ruszył dawnym tropem, cały spięty i gotowy na coś, co mogłoby ich nagle napaść wyskakując z ostrych krzaków, czy zza potężnych konarów. Ale im dalej szli, tym było gorzej, nagle pojawiła się dziwna, gęsta mgła sięgająca po kolana, zrobiło się chłodno, a jego samego strasznie rozbolała głowa. Zniknął kolejny wojownik, choć ten najpierw wydarł się w niebogłosy, rzuciłna trawe i jakby zapadł w tej całej mgle pod ziemię. Wilk poczuł, że i pod nim ziemia się obsuwa, więc wypruł naprzód, łapiąc tylko Szept za rekę i gnając w te pędy przed siebie. Zatrzymał się przy solidniejszym dębie i wskoczył na niższą gałąź, podając jej dłoń by i ona weszła na górę.
- Szybko, szybko - ponaglał ją, gotów wciągnąć i Strażników, ale nikt więcej ku jego zgrozie nie dobiegł. Ziemia natomiast jakby falą uderzyła o drzewo, a kiedy nie napotkała żadnego żywego elfa na swojej powietrzchni, znów się wygładziła - Co jest kurwa... - burknął pod nosem, nie mając kompletnie pojęcia o co tu chodzi.
*
Wciągnęła się na siodło za nim i już pojawił się pierwszy problem. Ona... Ona ma go tak objąć? Tak w pasie? Ale to blisko przecież, jeszcze sobie coś pomyśli, że tęskniła, albo że jej go brakuje, czy cokolwiek innego, a ona nie chciała wyjść na słabszą. On mógł sie unieśc dumą, to i ona mogła. Zresztą to on obściskiwał elfią królową. No i miała zadanie. Skup się na zadaniu, powtarzała sobie w myśli, obejmując go w pasie. W końcu nie chciała zlecieć.
- Miał partnera w interesach.
- No, ale tamten kantował. Aresztowali go przed tygodniem, interes zwinięty.
- Żar znika, a jego parner ląduje w więzieniu. Dziwny zbieg okoliczności. Słyszałaś coś, jadąc tutaj?
- Tylko tyle, że piratów się boją i wieszają każdego kto może być podejrzany o jakieś związki z nimi. Może ten partner został wzięty na przesłuchania w tej sprawie? Albo chodzi o ten przekręt z tranem, który płynął tutaj aż z Quingheny. Podobno ktoś chciał wyłudzić odszkodowanie i statek utopił, a z nim ładunek i niewolników jacy na nim byli. Szczegółów niestety nie znam, ale można pójść tym tropem. Może Żar w przekręcie uczestniczył... Miał jakieś kłopoty finansowe ostatnio? ktoś rozmawiał z jego kobietą? - próbowała być rzeczowa, kompetentna, ale jego obecność, bliskość, zapach, wszystko to skutecznie ją rozpraszało i nie pozwalało normalnie funkcjonować. Myślała, że może sobie żyć bez niego, tak jak to robiła wtedy, gdy uczucie było tylko z jej strony, a on wciąz wzdychał do zmarłej Neme. Wtedy jakos potrafiłaś się skupić na zadaniu, skarciła samą siebie w myśli.

draumkona pisze...

*
Nie wiedziała czemu go tak śmieszy jej troska i chęc zadbania o niego i jego zdrowie, w końcu to była wazna sprawa, tak samo jak to kto będzie jej mentorem. I już miała się obrazić i więcej mu nie matkować, kiedy doszło do niej jak takie obrażanie się byłoby absurdalne. Udało jej się go rozbawić, co można było uznać za sukces, zwłaszcza, że Lu uchodził za człowieka-misję lub też pana lodową górę. A ona prócz tego, że ową górę w znacznej częsci stopiła, to jeszcze potrafiła go rozbawić. Powinni jej dać za to order żony roku.
- Najprościej. Popytać u źródła. W burdelach lubią gadać, klienci i dziwki. Trzeba tylko uważać, żeby samemu za dużo nie zdradzić. To tobie Erin opowiadał o tej Rizie. W jaki konkretnie sposób może nam pomóc? Mówił coś, co zasugerowało, że ma konflikt ze Skurwielem albo że po prostu ucieszy się, jeśli spotka go jakiś mały wypadek?
- Hm... jego wypowiedź bardziej wskazywała na to, że ma z nim konflikt. Zresztą sam widziałeś jak byliśmy u niego w komnacie, że w balii leżąły martwe kobiety, całe nagie. Pewnie prostytutki i idę o zakład, że są z burdelu tej Rizy. Tylko dlaczego miałaby je wydawać na pewną śmierć jakiemuś psychopacie? - to było dziwne. Może Skurwiel ją czymś szantażował? - Chodźmy do burdelu - dziwnie to brzmiało, aż parsknęła cicho, zbierając swoje rzeczy do torby.

draumkona pisze...

- Poczekajmy aż opadnie mgła. Może zdołali się jakoś ukryć - spojrzał na nią dziwnie, jakby zaskoczyła go tą propozycją. On już dawno założył, że przeżyli tylko oni, nikt więcej i jakoś nie wydawąło mu się, by ta historia mogła skończyć się inaczej. Byli zdani całkowicie na siebie, a jedyną dobrą wiadomością było to, że władców zapewne zaczną szukać szybciej niż po całym tygodniu. Kto wie, może Eredin już kogoś zebrał i poszli ich śladem, tak na wszelki wypadek? Tylko co teraz, mają czekac na posiłki na tym drzewie?
– Czy to… las?
- Trudno mi powiedzieć. Nie widziałem nigdy takiej ziemi, takiego zachowania - rozejrzał się, obadał drzewo na którym siedzieli i stwierdzić mógł jedno: zwierzęta gdzieś pouciekały. Nie było zimowego robactwa, nie było nic - Wdrapię się wyżej, może coś zobaczę - i jak powiedział, tak zrobił, ostrożnie wspinając się po gałęziach. W końcu spaść nie chciał, miał po co żyć i dla kogo, nawet jeśli w chwili obecnej z tym kimś słabo się dogadywał. Powoli, gałąź po gałęzi wspinał się coraz wyżej aż dotarł do korony. Stamtąd miał widok na większą część Medrethu, było nawet widać w oddali Ataxiar i jego kolorowe światełka. Daleko się zapuścili jak na parogodzinny zwiad, az sam był zdziwiony, bo taką odległośc zwykle pokonuje się w dzień, może ciut więcej... Ale nie parę godzin. Poza tym nic ciekawego nie zobaczył, więc wrócił na swoją gałąź nieco zawiedziony.
- Jesteśmy za daleko od Atax jak na te parę godzin wędrówki... - i w tym momencie pojawiło się pewne podejrzenie. Może tutaj, tak jak w Valnwerdzie, pojawiło się na raz zbyt dużo dzikiej magii i ta zaczęła się formować w portale? To tłumaczyłoby i zniknięcia... i szczątki - Znasz naturę portali w Valnerdzie? Tu może być podobnie... przynajmniej tak myślę, bo innych pomysłów nie mam, a to wydaje się być w miarę sensowne. Twory dzikiej magii i magii lasu... może to powinniśmy się starać wyczuć zamiast tej normalnej, użytkowej magii...
*
- To nie nowina.
- Nie słyszałem, by miał kłopoty. Ale kupcy czymś takim się nie chwalą. Baba za dużo nie wie, chałupę na głowie miała, nie interesy.
- Będzie trzeba raz jeszcze przepytać tę kobietę. I wspólnika. I rozejrzeć się po kopalniach. Po coś przecież tutaj przyjechał… Chyba, że po prostu uciekał.
- To może najpierw kobieta? - na włamywanie do więzienia nie miała dzisiaj sił. W przeciwieństwie do Devrila nie zrobiła sobie dnia, czy choćby pół dnia odpoczynku, cały czas była w ruchu, w podróży, a teraz kiedy w końcu dotarła do celu, czuła się jednocześnie pobudzona i zmęczona. Chęci i zapał do działania był, ale trochę głowa jej leciała. I gdyby nie fakt, że prywata na bok, to byłaby się oparła o Wintersa i po prostu przysnęła, w nosie mając to czy spadnie, czy nie. A tak siedziała niemalże na baczność, jeszcze tobołek między nich wcisnęła, co by go za bardzo nie dotykać, tylko tyle ile trzeba - Wypytamy ją i w zależności od tego co powie ustalimy dalsze działania - mówiąc to jednocześnie rozważała co Alastairowi strzeliło do głowy żeby ją tu wysyłać. Miał tuzin szpiegów pod ręką, w wieku reprodukcyjnym jak i grubo po nim, kobiety, mężczyzn, nawet jednego utopca jeśli Wiesława można nazwać szpiegiem. A on kogo wysyła? Ją. Chyba tak naprawdę nie zależało mu na odnalzieniu Żara tylko na tym, żeby komuś zrobić na złość. Niech go kraken.
*

draumkona pisze...

- To akurat proste. Klient nasz pan. O ile pozostałe dziwki nie wiedzą, co się święci, ma z tego całkiem niezły interes. A jak jakaś zniknie, to ojej. Klienta poniosło, ta uciekła, ta nie wytrzymała. W końcu zaś, to nie Królewiec i luksusowe kurtyzany. Większość z nich nie ma dokąd iść, a tak mają żarcie i dach nad głową. Ale trzeba się temu przyjrzeć. Może konflikt faktycznie jest.
- Chodźmy do burdelu.
- Ale pamiętaj, twój pomysł, żeby potem nie było, że się po burdelach szlajam - Iskra parsknęła śmiechem, już wyobrażając sobie co by było gdyby go zastała samego na szlajaniu się po burdelach. Wtedy nawet wytłumaczenie, że to na potrzeby misji by nie pomogło. W zasadzie to nigdy nie pomagało. Zgarnęła ostatnie rzeczy, przerzuciła torbę przez ramię i przywołała do siebie Kalcifera. Demon chwilę siedział jej na ramieniu, aż w końcu zniknął, pozostając przy niej samą obecnością, związany z jej duchem.
Wyszli z rezydencji o dziwo bez żadnych problemów. W dzień zjawy i upiory dawały sobie spokój i opuszczone domostwo było po prostu straszne. Ale tylko straszne, bez żadnych bonusowych atrakcji. Z tego co zdążyła się zorientować, burdel Rizy mieścił się w północnej dzielnicy miasta, gdzie zaglądali i ci bogatsi i ci biedniejsi i tam też skierowała swoje kroki, bardziej trzymając się bocznych uliczek niż głównych alei. W końcu trochę zaleźli Skurwielowi za skórę a do lochu wracać nie chciała.
- Coś się dzieje - mruknęła, kiedy czaili się za skrzyniami czekającymi na wniesienie do jakiegoś z pobliskich kramów. Burdel niby nie wyglądał jakoś specjalnie, ale pod głównymi drzwiami stało jakichs dwóch osiłków, którzy nie chcieli nikogo wpuścić. Coś musiało być na rzeczy.

draumkona pisze...

- Poznałam portale… Nikt by tego nie zauważył? Sam portal nie mógłby się utrzymać długo, a dzika magia go nie zakotwiczy. Przemieszczałby się. Ale coś go musiałoby napędzać… Jeśli to kwestia jednego miejsca, jednego czy dwóch portali, gdyby je zlokalizować, można by je unieszkodliwić. Ale jeśli rozrosło się to na cały las, nie dam rady.
- Jak ty nie dasz rady to nikt nie da - stwierdził, rozmasowując bolący bok. Strach dawął mu siłe do działania, strach tłumił ból, ale powoli zaczynał się uspokając, mysleć. A ból wracał. Nie wyzdrowiał jeszcze całkiem, choć ostatnia pomoc medyków i uzdrowicieli sporo mu dała, już przynajmniej nie chodził o lasce, nie tak często jak jeszcze parę dni temu. Powinien jej podziękować? - Zapada zmrok, po ciemku niewiele zrobimy. Lepiej będzie poczekać do rana. Może tak jak mówisz ktoś przeżył i leży po prostu pod tą mgłą... - a może jednak to on miał rację i nikt nie przeżył, co w przypadku nieprzewidywalnego Medrethu było bardziej prawdopodobne - Odpocznij, ja jeszcze posiedzę, może coś się wydarzy - w głebi ducha miał nadzieję, że znajdzie ich chociażby Moka, wilcze bóstwo. Na jej grzbiecie mogliby wrócić po posiłki, po magów i wrócić by sprawdzić co tu się wyprawia. Duchów i bogów tego miejsca rzadko cokolwiek dotykało, mało rzeczy było w stanie im zagrozić. Dzika magia, magia lasu była ich magią, byli więc na nia w pełni odporni.
- Przyroda w tym miejscu niby żyje, a niby nie, jest jakby na pograniczu. Duch Lasu odpowiada tutaj za życie i śmierć. Być może to z nim jest coś nie tak, stąd te anomalie - chociaż wolałby żeby akurat Ducha Lasu nikt nie ruszał, bo jego rany i jego śmierć oznaczałyby śmierć także dla urodzonych tutaj elfów. Tych, które z dziada pradziada żyły tylko tu, w elfim królestwie. Czyli mniędzy innymi, śmierć jego samego.
*
- Jak chcesz - ugryzła się w język by nie komentować. Ona tu się stara, rzuca pomysłami, a on co? Jak chcesz. Ładna pomoc, dzięki Alastairze, że mnie oderwałeś od badań. I pomyśleć, że pod jego nieobecnośc mogłaby odwiedzić Tullię, chwilę z nią pobyć... Niech to szlag i cholera.
- Z babami to do ładu nie dojdziesz. Szkoda czasu, chyba że chcecie posłuchać, jak strzępi język na chłopa. Normalnie, za moją to tęskniłem ino jak na morzu. Jak za długo na lądzie, to człowiek wiał na statek, aż się kurzyło.
Charlotte pomyślała, że chyba wszyscy mężczyźni są tacy sami.
- Cóż, przynajmniej powęszymy w sytuacji. Może zmienił nawyki? Co jak co, ale takie rzeczy będzie wiedziała, a to też dużo o człowieku mówi.
- Więc prowadź możny panie - burknęła zza jego pleców, poirytowana zachowaniem Nevika. Lubiła go, ale bez przesady, nie da się wsadzać do jednego wora z jakimiś wieśniaczkami czy ladacznicami z portu, bo tylko taka zapewne na Nevika spojrzała. Bez ogłady, bez wykształcenia, co to tylko ma odchowac tabun dzieci i umrzeć. Co jak co, ale za generalizowanie to juz mogłaby się na niego obrazić, albo przynajmniej podrzucić mu coś do strawy na sraczkę, niech potem sobie hasa wesoło po krzakach. Zobaczymy wtedy kto z kim do ładu nie dojdzie.
Konie ruszyły, niosąc ich drogą, do kobiety Żara, która mieszkała we Wrońcach, niewielkiej wiosce nieopodal Srebrnej Wstążki.
*

draumkona pisze...

- Może otwierają później?
- Żartnowniś - burknęła, wodząc za nim spojrzeniem. Też mu się w odpowiednim momencie zebrało na podśmiechujki.
- A to co, zamknięte?
- Zamknięte, oczów nie masz? - warknął jeden z osiłków, ten po lewej. Był wysoki i barczysty, głowę miał łysą jak jajo i pooraną bliznami, jakby jego ulubionym zajęciem było nacinanie sobie skóry na głowie, bo wtedy będzie wyglądał groźniej.
- Pani Riza i jej babeczki zajęte są, później przyjdź - poradził ten drugi, z prawej. Był równie rozbudowany w rmaionach co pierwszy, z tą różnicą, że ten wyglądął normalniej, włosy miał i wąsy nawet, a z oczu mu jakoś przyjaźniej patrzyło niż tamtemu zakapiorowi.
- Nie słyszał? - znów warknięcie z lewej. Ktoś tu ewidentnie szukał guza.
- Wpuście mnie, głąby - Zhao pojawiła się za plecami Cienia, już bez swojej torby i płaszcza.
- A kto ty?
- Miałam się dzisiaj do madame zgłosić na podpytki o robotę - zawiesiła dłoń na biodrze, wykorzystując w tej chwili cały swój aktorki talent jaki tylko potrafiła w sobie odnaleźć - No co gały na mnie wieszasz? Puszczaj oblechu jeden bo fantowe płacić będziesz za nielegalne obmacywanie - dzięki częstym wizytom w Róży poznała nieco żargon tamtejszych dziewczyn i mogła się łatwiej wczuć w kurtyzanę.
- Po panią Rizę czeba byłoby iść.
- A myślicie, że pani Riza chce żebyście jej głąby głupie przeszkadzali w spotkaniu? Mówiłam, że na mnie czeka! Nogi wam z dupy powyrywa jak jej przerwiecie, a ja tu stać i kwitnąć nie zmaierzam. No jazda mi stąd - i jednemu sprzedała kuśkańca pod żebra, drugiego kopnęła w kostkę, po prostu przepychając się za drzwi.

draumkona pisze...

- Albo coś weszło do lasu ze swoją magią, coś, co nie podlega ani Duchowi, ani Medrethowi.
- Albo i tak - przytaknął, nie chcąc się upierać przy swoim, czy wykłócać się o coś czego sam nie był pewien. W zasadzie wszystko to było jak jedna wielka, śmierdząca kupa w którą wdepnęli z bardzo głupiego powodu. Ona żeby mu pokazać, że jest, że żyje i nie może tak po prostu o niej nie słyszeć, a on dlatego, że chciał jej dopilnować, żeby żadne złe rzeczy jej nie spotkały. No i miał za swoje. Miał tak bardzo za swoje, że chyba jak wróci cało do domu to się przeprowadzi znów do swojej komnaty. Znaczy, do ich komnaty, nie tylko jego.
- Mogę… się skontaktować. Przez chowańca. Nie wiem, czy udałoby mu się tu dotrzeć, ale gdyby ktoś sięgnął jego myśli, wiedzieliby. A Corvus potrafi zwrócić na siebie uwagę .
- Tylko teraz pytanie kto będzie grzebał w umyśle ptaszorowi, który kradnie klamerki od prania - jego samego raz tak Corvus zaatakował. Siedział sobie na polanie, wśród szuszącego się prania, a ten okropny ptak ukradł klamerki i zrzucał mu je na głowę tak długo, az miał ochotę go złapać i upiec na rożnie. Co prawda wtedy też Corvus przyleciał by podnieść alarm, że coś się dzieje, ale to była inna para kaloszy - Kiedyś ktoś za to zwracanie uwagi złapie i upiecze sobie na ognisku, wiesz? - odezwał się pan pesymista, wróżąc biednej ptaszynie śmierć w mękach. Wróżka Pierdziuszka powinna się od niego uczyć fachu - I ogólnie śmiem twierdzić, że to ja powinienem czuwać pierwszy. Powinnas odpocząć, żeby w razie czego nas bronić swoim magicznym fachem - zresztą on już postanowił i żadne sprzeciwy nie były w stanie wpłynąć na to jaką decyzję podjął. A to, czy jego kompan się posłucha, czy ulegnie upartemu władcy to była kompletnie inna para kaloszy.
*
- Może odwiedza dzieci? Albo musi dopilnować coś w kramie w Ilunie? – Char właśnie wykonywała skłony do ziemi, żeby rozciągnąc trochę obolałe mięśnie. Nie lubiła jeździć w dwie osoby na osiodłanym koniu, było źle i niewygodnie, ale nie zamierzała nikogo o tym informować, bo zaraz będzie, że miękka z niej baba i nie nadaje się do takich poważnych zadań.
- Hm... Skoro Żar zniknął to może rzeczywiście pilnuje mu interesu. Zanim odjedziemy to bym się tylko rozejrzała, może czegoś się doszukamy - w końcu głupio byłoby tak odjechać a potem się dowiedzieć, że babka martwa lezy w środku. Char od razu zabrała się do roboty, obchodząc powoli chałupę, zaglądając do środka, ale niewiele można było tam zobaczyć. Ot, ład i porządek, żadnych śladów włamania i morderstwa. Wszystko w jak najlepszym porządku.
- Nic nie widzę, a ty? - zagadnęła, kiedy znów spotkali się pod wejściem - Może rzeczywiście powinniśmy sprawdzić teraz Ilunę - błysk chowającego się za horyzontem słońca uświadomił jej jak jest późno. Czy ta okolica była bezpieczna? Po drodze widziała całkiem znośną gospodę, mogliby tam zanocować... Bo i blisko Iluny i w razie czego do Wrońców daleko też nie było.
- Wiem gdzie możemy przenocować - nie wiedziała jak on, ale ona nie miała zamiaru pracować w nocy.
*
Kiedy Lucien sobie wesoło dyskutował z tymi oszołomami, Zhao zwiedzała wnetrze burdelu. Nie było tu co prawda magów, nei czuła ich, ale wolała się ze swoją magią nie ujawniać i nie uzywać zaklęć kameleona na niewidzialność. Przeszła kawałek korytarza, zajrząła do paru pomieszczeń i stwierdzić mogła na pewno jedno - ktoś tu się włamał, albo rzeczywiście była tu ostatnio jakaś dzika posiadówka, bo wnetrze burdelu wyglądąło jakby ktoś wpuścił tu tornado.
- A ty co się obijasz? - powitała ją jakaś młoda dziewczyna z sińcem pod okiem i wcisnęła jej miotłę w ręce - Weź nam pomóż a nie łazisz jak po jakiejs galerii sztuki! - Zhao zmarszczyła brwi i już chciała odpyskować, kiedy przypomniała sobie w jak bardzo beznadziejnym położeniu znajduje się jej misja i zrezygnowała, zamiast tego zamiatając, a raczej udając, że coś zamiata. Lu. Musi go jakoś znaleźć, bo na pewno zdołał się już tutaj dostać. Pomyślmy... Od frontu nie wejdzie, tył na pewno jest obstawiony... Pozostaje dach i piwnice. Może sprawdzi najpierw dach?

«Najstarsze ‹Starsze   801 – 1000 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair