Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   601 – 800 z 1268   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

- Tacie się nie podoba - posłał jej w zamian równie kose spojrzenie, jakie przed chwilą otrzymał od niej. Jemu się nie podobało, a jakże. Nikomu by sie nie podobało gdyby jego kobieta paradowąła półnaga po mieście, bo ktoś nie ptorafił nad sobą zapanować. oczywiście, przez nią. To przez nia nie potrafił nad sobą zapanowac i to wszystko to była jej wina i o.
- Tatuś nie lubi jak mamusia ma brudną sukienkę. Dlatego musi mieć płąszcz od taty, wiesz? - wytłumaczył jeszcze Mer, utwierdzając się w przekonaniu że to wcale a wcale nie jest przepychanka słowna z wykorzystaniem dziecka. Zresztą, już on jej pokaże jak powinna się ubierac jak wrócą do pałacu. Najpierw ją rozbierze, a potem... potem ubierze. Ale to potem może nastąpić rano. Późno rano. Albo za tydzień. W końcu musieli się jakoś postarac o dziedzica, którego tak pragnęła Rada.
*
- No już, przyznaj się, wstyd ci za te pośladki – westchnęła ciężko widząc, że raczej jej tego nie odpuści póki się sama nie przyzna.
- Dobrze, niech ci będzie - mruknęła, odblokowując drzwi. Już wyglądał na mniej naburmuszonego, więc raczej gdyby poprosiła to by uległ prośbom i nie zrobił nic głupiego, jak na przykład zmiana zdania w kwestii mentora. Zhao uśmiechnęła się lekko, kciukiem musnęła szorstki policzek i cofnęła dłonie.
- A ogolisz się? Bo jak tak dalej pójdzie to mnie strasznie pokłujesz i wtedy to ja będę naburmuszona i będę ci wypominać.
*
Westchnęła zrezygnowana, słysząc tak drastyczną opinię. Zresztą, widząc jego minę nie mogła oczekiwać innej reakcji jak taka. Dobrze, że ich nie powyzywał i sam nie poszedł robić z nimi porządku.
- Problem w tym, że nie wiem komu mogłabym na tyle zaufać. Szakal? Nie wiem, desmond wydawał mi się dobry, poza tym naprawdę się stara, chociaż czasmai mam wrażenie że bardziej usiłuje odciągnąć mnie od ciebie niż od pracy i realnego ryzyka. A wdrażanie osoby nie mającej zielonego pojęcia o alchemii zajmie duzo czasu. jeszcze więcej czasu i środków pochłonie naprawianie błędów po kimś takim jeśli się go źle nauczy - pominęła fakt, że jak dotąd to ona wszystkich uczyła, ona wyszkoliła znaczną część Brzasku i to dzięki jej wskazówkom Desmond był teraz zdolny do transmutacji bez użycia kręgu, a tylko za pomocą dłoni.
Zrezygnowana całkiem odrzuciła książkę na bok i owinęła się kocykiem, czując jak chłodny wiatr smaga jej ciało. Momentami mieli tu przeciąg, ale nikt nie kwapił się, by pozamykać okna, lepiej było leżeć. zresztą, kocyk i ciepły grzejniczek w postaci arystokraty jej zupełnie wystarczał. Wtuliła się więc w bok Devrila, ale kocykiem się nie podzieliła.
- I nie chcę prosić Ala o nic, bo... bo nie - uraz po tym jak się jej wyparł wciąż trwał, nie dając jej spokoju.

Anonimowy pisze...

-Widzę -odpowiedziała na to, co mówił Devril i co wydawało jej się oczywiste. Na razie nie mogli dalej iść. Dziewczyna z cichym westchnieniem oparła się o pień najbliższego drzewa, próbując zastanowić się nad tym, co powinni zrobić. Gdyby to była zwykła choroba, być może Kolekcjoner sam wiedziałby czego potrzebuje. Byli w sercu puszczy, ziół i innych składników pod ręką było mnóstwo, możliwe także, że mag nosił coś przy sobie. Ale w tym przypadku chodziło o coś innego. Dodatkowo złowieszczego z powodu swojej niejasnej natury...
Shivan myślał w tym momencie o tym samym, ale jego myśli biegły nieco odmiennym torem. Ta klątwa była zaraźliwa i prowadziła do przemiany w bezmyślne monstrum opętane żądzą zabijania i głodem krwi.
-Kolekcjoner stanie się... tym czymś, tak? -spytał młody Jeździec -Będzie jak te wilki?
-Nikt nie może w tym momencie przewidzieć, co się stanie -odparła Tiamuuri zdecydowanie. Podeszła do maga i przykucnęła, patrząc w rozpaloną twarz pokrytą kropelkami potu. Sytuacja była zła i w każdej chwili mogło być gorzej.
-Czy to właśnie tak działa? -spytała cicho, mając na myśli przypuszczenia, które wyraził Shivan. To nie brzmiało za dobrze. A jeśli tak, czy do któregoś momentu dało się to powstrzymać?
-On nie będzie już człowiekiem? -pytał dalej Shivan. Głos młodzieńca lekko zadrżał. Ręka po raz kolejny powędrowała do miecza. Tiamuuri wyczuła jego mieszane uczucia i spojrzała na przyjaciela przez ramię.
-Chyba nie zamierzasz ściąć mu głowy? -spytała z niesmakiem.
-Teraz może nie...
Tiamuuri ciężko westchnęła.
-On nie jest jeszcze bestią. Czuję w nim życie. Nie jest takim... żyjącym trupem? Upiorem?
Shivan cofnął się kilka kroków.
-To powiedz mi, jeśli to się stanie -mruknął -Jeśli trzeba będzie to zrobić.
Ku uldze Tiamuuri wycofał się. Dziewczyna znów skupiła się na chorym starcu.
-Co mamy zrobić?
Przez chwilę przyszła jej do głowy myśl, że mogłaby spróbować dać mu trochę swojej krwi. Nie cofnęłoby to zakażenia, ale przez jakiś czas regenerowało ciało. Czy to mogłoby chociaż spowolnić zachodzące procesy? Tego nie była pewna. I ile, na bogów, mieli czasu na działanie?

draumkona pisze...

Widząc minę małej od razu zmiękł. Nie potrafił jej odmówić, nie potrafił znieść tego smutnego spojrzenia i to nie dlatego, że miała bardzo podobne do niego oczy. Po prostu nie umiał jej odmawiać, a za to uwielbiał rozpieszczać i spełniać zachcianki małej. Uśmiech córki był dla niego najlepszą nagrodą jaką mógł dostać, a teraz gdy niemożliwym było spełnienie zachcianki natychmiast...
- Dam ci mój płaszcz, taki specjalny, królewski jak będziemy w domu, dobrze? - pochylił się, biorąc małą na ręce, wolną ręką poprawiając córce włoski - Musisz chwilkę poczekać - tajemniczy, królewski płaszcz był zarazem jego najlepszym płaszczem. Miał go na sobie ledwie parę razy odkąd sam został królem. Dotąd też nie pozwalał Mer bawić się w jego płąszczach, więc sądził, że taka miła odmiana wynagrodzi jej chwilowy brak materiałowego okrycia.
- Chodźmy - mruknął widząc, że Szept już jest gotowa, on sam też już jest ubrany i nic mu nigdzie nie wystaje, więc ruszył raźnym krokiem w kierunku domu.
*
- Brody są teraz w modzie, wiesz? W Devealen podobno każdy je nosi. Dodają powagi. No i jak urosną, to będą znacznie przyjemniejsze, wiesz?
- Tak? A wiesz, że w Quinghenie kobiety praktykują posiadanie wielu mężów? Podobno to podnosi ich status i ważność społeczną, zyskują więcej szacunku. Jak myślisz, jakbym tak wzięła sobie jeszcze Marcusa i Dibblera... A może Ash? W Bractwie nie było chyba wiedźmina, nie? No i jak już za nich wyjdę to pewnie ich polubisz, bo będziemy rodziną, wiesz? - jak on sobie mógł z niej tak kpić, to odpłaciła mu równą monetą. Co prawda jej zagranie było nieco wredniejsze, ale należało mu się. Niedobry, wredny Cień. Ale żeby przypadkiem się nie obraził za bardzo, zaczęła majstrować przy koszuli Luciena. Płaszcza jeszcze nie zdązył ubrać, więc miała ułatwione zadanie. Wsunęła chłodne dłonie pod cienki materiał koszuli Poszukiwacza, gładząc skórę, zachęcając do czegoś jeszcze.
*
- Rozumiem. Zastanów się, na co masz ochotę. Muzyka, poczytać? Może jakaś gra? Wszystko, byleby nie wiązało się z pracą.
- Na ciebie mam ochotę. Na spędzenie czasu z tobą, po prostu - przyznała się po chwili cichutkim głosem, podciagając się nieco, co by ucałować policzek arystokraty. On w przeciwieństwie do Wilka czy Cienia wiedział kiedy powinien się ogolić i dzięki temu nie kłuł - Możemy coś poczytać... a może pouczyć cię o alchemii? Może masz w sobie talent i udałoby ci się nagiąc ciut materię? Jak sądzisz? chcesz spróbować?

draumkona pisze...

- Czyś ty na głowę upadł! Coś ty najlepszego zrobił! Ty wiesz, co się na takich wieczorach robi? Jak mogłeś na to pozwolić!
- To prawda? Mają panieński?
- Panieński! To mężatka, mężatka nie może mieć panieńskiego! One sobie męskie kurwy sprowadzą!
- Spokojnie, nikt nie powiedział, że sprowadzą. Trochę się pobawią w swoim towarzystwie…
- Wyjdą na miasto i będą się podpisywać na nagich torsach!
- Zaraz będzie padać. Nie wyjdą. Co najwyżej będziesz…
- Zachciało się poprawności! Nie mogłeś, jak tak bardzo chciała, zabrać ją do łóżka, a nie nakłaniać do zabaw z innymi? - Wilk już w momencie kiedy usłyszał kroki odłożył pióro do kałamarza, oparł się wygodnie i wyciągnął nogi. Palcami przesunął po podłokietnikach fotela, z zadowoleniem odnotowując lekkie łaskotanie materiału jakim był obity. Zaraz się zacznie, a przecież to nie było nic strasznego, każdy przecież miał prawo się zabawić... A on akurat ufał swojej magiczce i był przekonany o tym, że żadnych męskich kurew tam nie będzie. Z udawanym wyrazem uprzejmości wysłuchał zarzutów Cienia i trochę bardziej dyplomatycznych pytań Devrila. W międzyczasie splótł dłonie ze sobą i wpatrzył się w pejzaż za oknem. Widział budynki, kawałek głównego placu, a nawet skrawek wodospadu. Naprawdę dobry był to widok, zwłaszcza jeśli wszystko skąpane było w blasku księżyca przy czystym niebie.
- Każdemu przyda się trochę zabawy, tak wam powiem. Nie nazwałbym tego wieczorem panieńskim, bo są mężatkami... - tu spojrzał dziwnie na Devrila, jakby się czegoś spodziewał - za wyjątkiem jednej, ale nadal nie jest to panieński. Bardziej zwykła balanga, spotkanie towarzyskie zakrapiane alkoholem i tyle. Nie panikowałbym na twoim miejscu Cieniu, chyba że Zhao nie ufasz. Ja Szept ufam i wiem, że nie zrobi mi czegoś takiego i …żadnych kurew tam nie sprowadzi. Sami też możecie się przecież zabawić, czyż nie? Nawet mam tutaj całkiem dobre wino, świetny rocznik... Pewnikiem dobrze zrobiłby ci na nerwy, Lu.
*
W najwyższej wieży pałacu, na samym jej szczycie, paliło jej światło. W większości legend najwyższa wieża kojarzyła się z księżniczkami zamkniętymi tam przez złą czarownicę, która zazdrościła rzeczonym księżniczkom urody. Biedne niewiasty zazwyczaj czekały na wybawienie swego księcia na białym rumaku by żyć długo i...
- Szczęśliwie! - Vetinari zagarnęła ze stołu lwią część malowanych, drewnianych żetonów. Tak, jej rozdanie zakończyło się szczęśliwie, a karty uśmiechnęły się do tego kogo trzeba było. Ograła Iskrę już prawie ze wszystkiego co miała ze sobą. Magiczka radziła sobie lepiej, przynajmniej wciąż była ubrana w przeciwieństwie do furiatki.

draumkona pisze...

II
- Do diabła z tym - burknęła Zhao rzucając swoje karty niedbale na stół. Sięgnęła po butelkę wina która stała tuż przy nóżkach jej krzesła i zaciągnęła się solidnie, w końcu po tak cięzkiej grze jej się należało. Włosy miała w kompletnym nieładzie, znaczna ich częśc wymsknęła się z misternego koka jaki miała na samym początku ich spotkania. Teraz część ich nadal była upięta, a reszta spływała swobodnie na plecy i ramiona, czyniąc z tego dość osobliwą i oryginalną fryzurę. Oczy miała podkreślone ciemnym kohlem i jasną ochrą co dawało efekt kociego oka, który bardzo iskrze odpowiadał. Rzadko się malowała, ale kiedy już do tego dochodziło, wystawiała pełen arsenał swojej "broni" zalegających na dnie kuferka. Woda różana do przemycia twarzy, ciemna, czerwona ochra do podkreślenia ust i kohl. Ubioru już praktycznie nie miała, bo ograła ją Vetinari, ale wciąż zostawała jej ciemna halka i długie kolczyki. No i pantofelki.
- Ale wiesz, kto ma szczęście w kartach nie ma szczęścia w miłości - zakpiła sobie z samej siebie Char, wesoło kołysząc zawartością kieliszka. Ona zdecydowała się na Katastrofę, choć nie w mocnym stężeniu. Specjalnie na te okazję ukradła Wilkowi z jego szafeczki całą butelkę Katastrofy i teraz sobie korzystały do woli. Ona była w pełni ubrana, czerwona, wyjątkowo opięta suknia z rozcięciem z boku sięgającym od kostki aż po same biodro. Z włosami nie kombinowała zbytnio, były luźno rozpuszczone prócz paru kosmyków, które związała w cienki warkoczyk, co by nie leciały jej do oczu, zgodnie z obecną elfią modą. Na uszach błyszczały kolczyki, niezbyt pokaźne, ani bogate, ale jeden z pierwszych samodzielnych zakupów jakich dokonała u jubilera. Oczy, podobnie jak Iskra miała podkreślone kohlem, choć nie kombinowała tyle by uzyskać taki sam efekt, ot po prostu zwykłe podkreślenie, zaznaczenie linii górnej powieki.
- Głupie pierdolenie. Nie możemy zagrać w coś innego? W Wirgińczyka może?
- Nie mam planszy. A pionki zjadł mi gryf... - mruknęła Vetinari, układając pieczołowicie swoje żetony w wysoką wieżę. W zasadzie mogłyby sobie plansze narysować a za pionki wziąc guziki... Kiedy była jeszcze w trasie i trafiła na tymczasowy obóz Szakala i paru jego ludzi, poznała grę zwaną między nimi jako alko-Wirgińczyk. Bardzo popularna gra dla dzieci została urozmaicona i wzbogacona, przez co stała się niemalże niemożliwa do ukończenia - Ale plansze da się wyrysować, a pionki mogą być czymkolwiem. Alko-Wirgińczyka znacie? Potrzeba nam planszy, pionków właśnie i... dużo alkoholu. Ale nie sądzę żebyśmy ukończyły grę. Karczmowe legendy mówią, że gra jest nie do przejścia.
- Przekonałaś mnie - Iskra podniosła tyłek i zaczęła krzątać się po komnacie w poszukiwaniu papieru i czegoś co mogłoby robić za pionki. No i piórko z kałamarzem też by się zdało.
- Chyba, że masz jakąś inną propozycję. Szept? - pstryknęła palcami, usiłując zwrócić na siebie uwagę magiczki. Wydawała się zamyślona jakby... A może był to już skutek po-alkoholowy? A może po prostu nie miała nic do powiedzenia?

draumkona pisze...

- To co, pilnować z nami nie idziesz?
- Pilnować?
- Oczywiście, że nie. Potem będzie się jedna z drugą pieklić, że zaufania za grosz i tak dalej. Chcesz kolejnej awantury? Bo ja nie - burknął elfiak, lekko tylko wytrącony z równowagi. Rzeczywiście dwóch ktosiów weszło do wieży, ale tam też były straże, osobiście je tam postawił... Nie mogli więc zrobić im nic złego, zwłaszcza że mieli do czynienia z "wielką trójką". Czarna magini, biała magini i alchemiczka. Musieliby to być wybitni ktosie pokroju Hauru albo Darmara żeby im zagrozić. Tak realnie zagrozić.
- Ja zostaję. Jak chcesz to sobie idź, ale potem nie płacz, że nie ostrzegałem jak ci Iskra znowu tyłek sfajczy - skąd elfiak o tym wiedział musiało pozostać tajemnicą. Może miał wizję, może Zhao mu powiedziała... A może nadal miał kontakty w Bractwie. Kto to wiedział.
*
- Chodźmy do miasta.
- O! To jest plan - Zhao czknęła, odrzuciła dopiero co znalezioną, czystą kartę papieru i sięgnęła po swój szal, opatulając nim ramiona. Sama halka nie była odpowiednim strojem na miasto, ale elfka zdawała się już dawno nie reagować na rozsądne uwagi słane przez zmysły do umysłu, zupełnie jakby zakończyła z nim współpracę w kategorii "świadome myślenie".
- Nie wpadłabym na to... - Char przyglądała się zbierającej się do wyjścia Iskrze, sama trochę otępiała i odrętwiała po ilościach alkoholu jaki w siebie wlała. W końcu podniosła się i ona, nieco chwiejnie, nie ufając własnym nogom i podejrzewając, że jak tylko puści oparcie krzesła to runie na dół. Na próbę puściła się, oddaliła nieco dłoń i ku swemu własnemu zdziwieniu nie przewróciła się po pierwszym, ani po drugim kroku. Odzsyskawszy pewność siebie i pewność kroku, sięgnęła po cienką narzutkę w postaci ciemnego płaszcza i narzuciła go na ramiona - A gdzie idziemy?
- Gdzie... nas nogi poniosą - Zhao dopadła do drzwi, całym ciałem opierając się na klamce, która nie wytrzymała i została jej w dłoniach. Mrucząc coś o słabych klamkach odrzuciła ją na bok, a drzwi stanęły otworem.
~*~
Był późny ranek, a ich nadal nie było. Wilk krązył nerwowo po komnacie, plując sobie w brodę że jednak nie zrobili jak mówił Cien, było ich pilnować, nie byłoby takiej sytuacji jak teraz. Gdzie one poszły? Strażnicy widzieli jak wychodziły same gdzieś koło północy, ale do cholery teraz już dochodziło niemalże południe, a po nich ślad zaginął. Nie podniósł jeszcze alarmu, że królowa zaginęła, ale był tego bliski.
- Gdzieś polazła... - mruknął, znów zerkając w okno, w nadziei że może ją gdzieś zauwazy, ale nic z tego. W końcu padła decyzja, ubiera się i idzie. Spyta jeszcze po drodze Devrila i Luciena czy Zhao i Char wróciły. jeśli nie... Jeśli nie, to pewnie będzie miał kompanów do szukania. Pierwszy znalazł się arystokrata. Był w wieży, w komnatach Vetinari i z niepokojem przyglądał się wyrwanej klamce, usiłując dojść do tego co tu zaszło.
- Devril? - rozglądnął się, modląc się w duchu by nie dopatrzeć się śladów krwi, ani nic z tych rzeczy. dzięki bogom nie było jej, ale za to zauwazył suknię Iskry. Wyszła na miasto... w halce? - Co tu się stało? - spytał, choć arystokrata pewnie wiedział tyle co on, albo nawet mniej.

draumkona pisze...

- Tylko… gdzie one mogły iść?
- To ty potrafisz czytać ślady - burknął elf niewdzięcznie, jakby to wszystko była wina Devrila. Sam się rozejrzał, wciągnął powietrze do płuc usiłując zwietrzyć zapach. Perfumy, pot, zapach ciała... cokolwiek. I nic. Cholerna burza, musiała sobie przyjśc akurat tej nocy, jakby nie mogła później. Bez magii raczej ich sami nie wytropią, pozostaje pytać przechodniów i rozglądać się, może jakaś wskazówka... Jeśli ktoś je porwał to na pewno zostaiwły widoczny ślad, albo cokolwiek innego.
- Dwóch typów... A jak wyglądali? Elfy? Ubiór bogaty czy tak średnio? Gdzie poszli, w którą stronę... - rozejrzał się znów, jakby spodziewał się że dwóch ktosiów nagle wyskoczy zza krzaka i zażąda okupu za dwa i pół elfki. Ku jego rozpaczy nic takiego nie miało miejsca, a oni wciąz mieli jedno wielkie nic.
- Psst - czułe, elfie ucho pochwyciło jakiś szept. Odwrócił się, widząc jedną z nowicjuszek Sacharissy. Młodym adeptkom nie wolno było samemu sobie chodzić, nie po pałacu, ale tu miał przed sobą mały przykład krnąbrności i nieposłuszeństwa. Ciekawe jaki miała w tym interes by go jeszcze wołać... Ale podszedł, unosząc brew, czekając na to co ma do powiedzenia.
- Poszli tam - dziewczyna wskazała palcem główną drogę z pałacu na rynek, gdzie było tyle przybytków zbytu i uciechy, że nie mogli gorzej trafić. Szukanie igły w stogu siana... I skąd pewność, że dziewczyna wskazała im dobry kierunek? Chciał spytać, ale kiedy znów się obejrzał na nieznajomą, tej już nie było, co jeszcze bardziej mu sie nie spodobało - idziemy - zarządził. Może tam będą jakieś ślady do odczytania przez Cienia albo Devrila.
*
Char obudziła się z potwornym bólem głowy i wyschniętym na wiór gardłem. Bolało ją też całe ciało, najbardziej zaś nogi, jakby przeszła pół Keronii. Ciepły koc przyjemnie ogrzewał ciało i gdyby nie fakt, że tak ją suszyło to zasnęłaby znów. Przecież była u siebie, w komnacie, więc woda powinna być niedaleko... Otworzyła oczy i rozejrzała się, a z każdą sekundą serce podchodziło jej do gardła. To nie była jej komnata, a jakieś poddasze. Nie było wody. A ona była kompletnie naga...
- Co do cholery... - mruknęła pod nosem, podciagając koc pod sam nos.
- Ała... - druga była Iskra. Ciemny makijaz oka całkiem się w deszczu rozmazał i teraz wyglądała jak bardzo szczupła i pozbawiona futra panda. Furiatka nie wstała jeszcze, nie otworzyła oczu, przewróciła się tylko na drugi bok, usiłując znów pogrązyć się w snach. Bo według niej na kaca i ból głowy najlepszy był sen.

Silva pisze...

I.
W czasie, gdy Silva zbierała miski, Dzięcioł znów coś bazgrał: - „Błyski widziałem przez dwie noce, o różnej porze. Pierwszy raz nad północnymi szczytami” - staruszek podrapał się po brodzie, wygrzebując z miski chlebkiem resztki gulaszu; nic nie marnował, zwłaszcza dobrego jedzenia, o której było tu trudno. Zaraz też, jakby coś sobie przypomniał, zabrał się znów za pisanie - „Nad górami niebieski księżyc” - chodziło mu o podwójną pełnię w miesiącu. - „Dzieci, jutro. Góry męczą”.
I tak wszyscy zostali wygonieni do spania.
Nocny Wiatr był dobrym gospodarzem. Nim wszyscy się zorientowali, już przygotował dla gości miejsce do spania. I mówicie co chcecie, niechaj elfy zaprzeczają, niech mówią, że nie trzeba, ale nic nie zmieni faktu, że są gośćmi i przybyli tutaj z ich szamanką. Wśród plemienia nie funkcjonowały prawa gościnności, ale ludzie byli tutaj życzliwi i wyznawali zasadę gość w domu, szczęście w rodzinie. Podróżnikom pomagali, gdy ci byli w potrzebie, nie odganiali zagubionych tylko dzieciaki prowadziły ich na właściwą ścieżkę, czasami nawet sprowadzając z gór do wiosek u ich podnóża. Służyli schronieniem i tym, co mogli ofiarować wędrowcom. Tym razem Nocny Wiatr postarał się, aby elfom było wygodnie, by nie odczuwały tego, że pod siennikiem i puchową poszewką jest podłoga. Rodzeństwo miało spać blisko ognia, nie pod ścianą, gdzie czasami między szczelinami hulał wiatr. Młody szaman miał swoje miejsce obok Letniego Tańca.
- Wrócę do was rano - to Silva zbierała swoje rzeczy; płaszcz narzuciła na ramiona, w ręce trzymała już dębową laskę, w drugiej podróżny worek. Szałas chorób nie był miejscem dla niej, w żadnej jurcie nie mogła spędzić nocy. Szamani wedle praw plemienia winni spać osobo, aby śmiertelnicy nie rozpraszali nocą ich myśli, by żywi nie zakłócali czasu duchów. Jej miejscem było tipi. Stare tipi, w którym nie nocowała od czterech lat, wciąż stojące mimo, że puste. Czekało na nią. Plemię go nie ruszy do chwili jej śmierci, kiedy w rytualnym ogniu spłonie wszystko, co do niej należało.
- Dobrej nocy, Awahka'towa:ni.
- Śpijcie spokojnie, przyjaciele.

~~
Poranek powitał Masyw Sokolego Pióropuszu jasnym słońcem; to był jeden z tych dni, kiedy szare niebo przykrywało słońce, choć jasną kulę widać było przez chmury. Niby promienie nie powinny razić w oczy, jednak nie sposób było długo spoglądać w górę.

Silva pisze...

Wioska była cicha, uśpiona; w niczym nie przypominała tej gwarnej, pełnej głosów osady, jaką była naprawdę. Śnieg otulał tutaj wszystko zupełnie nie zważając na pory roku; wiosna, lato i jesień różniły się tylko temperaturami i opadami śniegu, ale każdy kto widział choć raz zimie w wysokich górach dobrze wiedział, że różnica była znaczna.
Lekki wiatr targał materiał jurt. Króliki miały wymienione siano, owce i kozy zamknięte w zagrodzie pasły się spokojnie, wydojone i nakarmione; Nocny Wiatr nim jeszcze noc czmychnęła, wydoił każdą więc one miały lżej, a i ludzie na pierwszy posiłek dostaną coś smacznego.
Na schodku jurty siedziała Silva; szamanka jasne włosy upięła w zgrabny kok, ozdabiając go białymi piórami kvezala, niewielkiego ptaka z okolicznych lasów, o skrzydłach z długimi lotkami, które pozwalały mu na szybowanie, ale nie dawały możliwości lotu. Na ramionach narzucony miała płaszcz obszyty futrem, ten sam strój, w którym tu przybyła. Jej jasne oczy zdawały się być zamyślone. Trwała w takim zawieszeniu, a przed nią siedział smoliście czarny, kudłaty zwierz. Był większy niż domowy pies, odrobinę wyższy niż kuvasz, który siedział zamknięty w szałasie chorób. Blada dłoń szamanki czule drapała skórę za uszami, mając na kolanie oparty wielki łeb.
W otoczeniu wioski zaszła subtelna zmiana. Zwierzęta zniknęły, instynktownie chowając się za drewnianymi ścianami, przycichły udając, że wcale ich w zagrodach nie ma. Nawet jakby wiatr ustał, a tam, gdzie leżały kamienie graniczne wioski, wśród bieli śniegu wyróżniały się ciemne kształty; masywne, dobrze zbudowane, nieruchome niczym posągi. Obok nich poruszyła się biała plama; to nie były tylko ciemne kształty.
Siedzący przy szamance zwierz był tylko jednym z wielu.

Rosa pisze...

Isleen prychnęła, mimo tego, że słowa Cienia ją zabolały. Nie może okazać słabości. Nie teraz kiedy groziło jej niebezpieczeństwo. Nie odpowiedziała na przytyk Luciena, zaciskając gniewnie wargi. Zaplatanie warkocza, zakończyła szybko, nawykła do robienia tej fryzury. Dzięki niej włosy nie plątały się a po rozpuszczeniu, ładnie się układały.
- Zakryj uszy. Lepiej ukryć te szpice – spojrzała lekko zdziwiona na Cienia. Czyżby zmienił zdanie…? Rozluźniła nieco włosy przy samej głowie, by lepiej zakryły uszy mrucząc, że warkocz to nie najlepsza fryzura do ukrycia długich uszu i by nie oczekiwał zbyt dobrych efektów. Nic więcej już nie dodała, bojąc się, że Lucien zechce jednak obciąć jej włosy. Po raz pierwszy blondwłosa zaczęła żałować, że jest elfka. Szpiczaste uszy sprawiały, że bardzo łatwo było ją zapamiętać, a ukrycie ich nie należało do najłatwiejszych…
- Skoro nie chcesz ich ścinać, może je zafarbujesz? W Quinghenie używa się jakiś barwników roślinnych do takich celów. – Isleen nie mogła się powstrzymać przed lekkim uniesieniem warg. Czyli, na jej szczęście, będzie miała włosy tej samej długości.
- Rozmawiałam kilka razy z zielarkami z Królewca. Mówiły mi, że kora dębu zabarwi włosy na brąz. Moje są jasne, więc powinno przyjść łatwo. Będzie trzeba zrobić z liści napar…. – spojrzała na Luciena
- Mogę szybko pójść znaleźć to drzewo, a ty zaczekasz pilnując koni… - spojrzała na niego pytająco. Chciała jak najszybciej zafarbować włosy i wyruszyć w dalszą podróż. Miała dosyć ironizowania Cienia. Po za tym… Skąd mogli wiedzieć, czy ich nie śledzą?
- Jest może w pobliżu jakieś miasteczko? Kiedy już zafarbujemy mi włosy moglibyśmy kupić jakieś nowe ubrania… - najlepiej byłoby gdyby wymyślili dla siebie wspólną historię i to co razem robią.

[Przy wyglądzie wszystko się zgadza. :D A jeśli chodzi o myśli Cienia na temat Isleen. Za co mam się gniewać? Po części ma przecież rację. ;)
A jeśli chodzi o Łowczynię… Jak dla mnie możemy na razie pisać parą Isleen – Lucien. Nie chciałabym prowadzić Twojej postaci pobocznej, bo nie znam jej tak dobrze i nie chcę zrobić czegoś wbrew jej charakterowi i przyzwyczajeniom. Także zwalam na Ciebie równoległe prowadzenie dwóch postaci więc… Tutaj pozostawiam to Twojemu wyborowi. Chociaż byłabym chyba nawet chętniejsza tymczasowemu pozostawieniu Łowczyni w okolicach karczmy żeby rozwinąć relacje Isleen z Lucienem.
A jeśli chodzi o dalsze opisy poczynań Eara i Mhyri na razie dalej ich nie opisywałam bo muszę zebrać pomysły, a potem jeśli wymyślę coś ważnego to napiszę z którąś odpowiedzią.
Przeszukałam. Znalazłam informacje, które pisałam Ci o siatce szpiegowskiej. Tutaj je skopiowała.:
Szajka szpiegowska jest keronijska, ale zbiera informacje o wszystkich krajach. Wysyłają też agentów do państw innych niż Keronia. Siatka będzie podlegała Szafirze i nie ma nic wspólnego z Ruchem Oporu.

Możemy zawsze coś teraz ustalić. :]

draumkona pisze...

Char siedziała na swoim posłaniu, trzęsąc się. Co się stało? Czemu miała taką dziurę w pamięci? Przecież... Wyszły razem, we trzy. Co prawda trochę pijane, ale ubrane i zdrowe. Nie to co teraz, lekki katar, ból głowy i kompletna nagość. Pamiętała chłód, kiedy wiatr targał suknią i smagał odkryte ciało, pamiętała smak trunku w ustach... I czyjeś spojrzenie. Piękne, błękitne... Nie, lazurowe oczy. Tak, teraz była tego pewna. Lazurowe oczy i blond włosy sięgające ramion, usta wygięte w łagodnym, a zarazem zaczepnym uśmieszku. Ciepły głos szepczący coś do jej ucha, słowa których nie była sobie teraz w stanie przypomnieć. Z paniką w oczach spojrzała na suknię wiszącą smętnie na krześle. Mokra plama na podłodze jawnie świadczyła o tym, że została zdjęta zaraz po tym jak tu trafiły. Do burdelu. Czy... Oficjalnie niby razem nie byli, więc nie miałaby tak przesrane jak Szept czy Zhao, ale nadal... Czy ona go zdradziła? Devrila? Nie mogłaby...
- Niedobrze mi.
- Pamiętacie coś? - zagadnęła, licząc w głębi ducha na to, że chociaż one coś pamiętają. Zhao pokręciła głową, dopiero co wybudzona ze snu. Była śmiertelnie blada i wystraszona. Jeszcze niedawno sama wypominała Lucienowi nieistniejące zdrady a teraz sama... Nie, to nieprawda. Na pewno nie poszła z kimś innym do łóżka. Nie zrobiłaby mu tego.
*
- One oszalały – wydukał.
- Zhao nie. Ale te dwie tak. Doszczętnie je porąbało. Jeszcze brakuje, żeby do burdelu poszły i pościągały ubrania - na ich nieszczęście okazało się, że Lucien Prorok mówił prawdę. Ślady i zebrane wskazówki od przechodniów, czy sprzątaczy ulic jasno prowadziły ich do bogatego przybytku, lekko na uboczu. Ametyst, burdel owiany legendą a to za sprawą gazetki i jej plotek. W dniu otwarcia, mimo iż nie serwował w menu kurtyzan Iskry, nie zawiódł gości wystawiając swoje najlepsze kobiety. Najbardziej gibkie, o smukłych ciałach i jędrnych udach, karminowych wargach i pięknych oczach. Warte swej ceny mówili. A spotkana obsługa burdelu nawet nie ukrywała, że wczorajszej nocy działo się tutaj coś specjalnego. Wilk do tej pory starał się nad sobą panować, ale kiedy wszedł do burdelu, kiedy wyczuł słabą woń pomarańczy i cynamonu, oszalał. Rzucił sie przed siebie, niuchając w powietrzu, doszukując się źródła, ale woń znikała, to mieszając się z alkoholem, albo zapachem nocnej burzy. Były tu. Może nadal były.
- Są tu. Albo niedawno były, trzeba przeszukać pokoje - zarządził, nie kwapiąc się by kogokolwiek z obsługi powiadomić o swoich zamiarach.

Silva pisze...

- A więc wilkołaki przybyły.
- Z pięciu watah. Przybyli wszyscy wezwani - odpowiedziała na pytanie strażnika, zerkając na siadającą obok niej magiczkę; widać było, że to ona w tym rodzeństwie jest najbardziej oswojona z wilkołakami. Z pewnością elfy już nie raz napotkały na swej drodze dzikie watahy, pełne popędliwych, wściekłych przemieńców, które musieli przegnać ze swoich ziem. Trudno je było kontrolować, bowiem nie słuchały nikogo, poddane swojemu wewnętrznemu instynktowi; pojawiały się i znikały, przemierzając kraj zupełnie bez celu. I takie było też ich własne życie. - Od Mogaby, Klekota, Pióra, Gnatogryza i Jednookiego. Po jednym samcu. Biały wilkołak to Pióro, obok niej jest jej brat. Jest gwarantem tego, że nam pomogą.
Czarny zwierz nie podnosząc łba z kolana szamanki, spojrzał na magiczkę. Mrugnął witając się z nią w ten sposób; nie godzi się przecież łasić do innej kobiety, kiedy ta twoja siedzi tuż obok. O Silvie można było powiedzieć, że jest sopelkiem, ale nawet pod tym lodem rodziła się zazdrość.
- Duchy też nie przyszły - to było dopowiedzenie do tego, co magiczka mówiła o czuwaniu w nocy; szamanka także nie poszła od razu spać. Będąc w transie, krocząc z duchami po ich płaszczyźnie, szukała odpowiedzi, ale przodkowie milczeli, nie mając jej nic do powiedzenia. W ich krainie panowała cisza, chociaż głęboko pod nią wyczuwała strach. Coś, co może przerazić i wzbudzić w duchach strach, powinno jeszcze bardziej zmartwić żywych. Niematerialni pozbawieni są uczuć, obce są im emocje, które stracili po przejściu na drugą stronę. Ich strach przerażał bardziej niż zniknięcie szamanów. Pachniał czymś, co stare podania nazywają Ukrytymi. Być może powinna udać się dalej, zajrzeć głębiej, ale potrzebowała zakotwiczenia, a tego w nocy nie miała. Bez niego mogła pozostać pustą skorupą. - To milczenie jest niepokojące - dodała, bardziej do siebie, drapiąc wielkiego zwierza za uchem.
Podniosło się wilcze wycie. Ponaglające. Pióro mogła jedynie zasugerować, żeby się pośpieszył. Nie mogła wydać bezpośredniego rozkazu wilkołakowi, który nie należał do jej watahy. Mogła być jedną z wilczej rady, ale sama niewiele mogła zdziałać. Z resztą tak samo było z pozostałymi samcami.
- Nie liczcie na wilkołaki - tam, gdzie jeszcze przed chwilą przycupnął kudłaty, masywny samiec, teraz pomiędzy nogami szamanki, opierając brodę o jej kolano, siedział uśmiechnięty Dravaren, wyraźnie zadowolony z pieszczot i tego, że znowu znalazł się obok swojego sopelka. Dłoń Silvy, która chwilę temu drapała wilcze ucho, zastygła teraz w powietrzu i cofnęła się. Koniec tego dobrego. - Ochronią wioskę - a przynajmniej zrobią wszystko, by tego dokonać - Ale nie pokażą się wam w ludzkiej, słabej i kruchej postaci, która nieco nas ogranicza - wysoki, blady, z rozczochranymi czarnymi kudłami, które niezwiązane opadały mu na ramiona i przysłaniały oczy, Wisielec siedząc na śniegu i opierając się plecami o kolano szamanki, zerknął na wilkołaki. Był jednym z nich, ale złośliwi powiedzieli by, że pewna kobieta nieco go oswoiła; być może, ale wilka z jego serca nie wygna nawet ona. - Haara węszy dookoła, szukając śladów. Ale żaden nie wejdzie do wioski bez waszego zaproszenia. Możecie wykorzystać nasz nosy.

draumkona pisze...

- Czy ja go zdradziłam - bardziej zabrzmiało to jak mantra, jak powtarzane w kółko słowa, które miały magiczkę przekonać, że jednak nie zdradziła. Fakty jednak świadczyły przeciwko niej. Przeciwko każdej z nich w zasadzie, bo nie pamiętały wiele, a ubrania same się nie ściągnęły. Vetinari otuliła się kocem, podkulając nogi pod siebie i wzdychając co jakis czas, usiłując wyplątać się z mętliku mysli i rozmazanych wspomnień w jaki wpadła. Na trzeźwo nigdy by Devrila nie zdradziła. Nigdy... Ale po pijaku? Kto wie co ona robiła po pijaku, skoro była tak zalana, że nie pamiętała nawet jak weszła na górę?
- To na pewno nie tak... - usiłowała pocieszyć siebie i ogół jako taki Char. Powtórzyła to jeszcze parę razy, a umysł zdawał się powoli przyjmować to do wiadomości. To na pewno nie tak, nie przespała się z jakimś elfem o lazurowych oczach. To na pewno nie było tak.
Zhao obserwowała je dwie i zastanawiała się o co cały lament. Ona bawiła się całkiem dobrze, w dodatku nie miała wrażenia, że kogokolwiek zdradziła. Jakby była zbyt pewna tego, że nawet po pijaku nazbyt nachalnych zalotników zdzieli pięścią i się nie da. No i jej ubranie nie leżało równo rozwieszone na krześle, a spoczywało skołtunione i byle jak wciśnięte pomiędzy szpary oparcia. Widać, że ona ściągała, a nie jakiś fagas.
*
Wilk latał jak oszalały, wchodził do każdego pokoju nie bacząc na to, czy przebywające w nim elfy sa zajęte czy nie. Wpadał do środka bez pukania, panicznie przyglądał się kurtyzanie jeśli taką zastał, a kiedy okazywała się nie-magiczką, to wylatywał przez drzwi i leciał dalej. Sprawdził tak całe jedno piętro, do spółki z Cieniem, wymieniając się pokojami, chodząc na skos, jeden do jednego, drugi do drugiego, zawierając niepisaną umowę, że jak kogoś znajdą to podniosą raban na pół miasta. Niestety, nic z tego.
- Devril! Nie ma tutaj! - zrozpaczony elfi władca dopadł do arystokraty, kiedy ten tylko pojawił się w zasięgu widzenia. Elf wyglądał jak sto nieszczęść, ale informacje jakie dostarczył Winters - a raczej jedna informacja - zadziałały na niego tak, jakby dostał solidnego kopniaka w tyłek. Wiedział już jaki to pokój, wiedział gdzie ów pokój się znajduje i nim Devril zdązył powiedzieć cokolwiek innego, jego już nie było, jakby się teleportował, a nie odbiegł pędem w stronę schodów na drugie piętro i na poddasze.

Nefryt pisze...

Gdyby nie sytuacja, Shel obraziłby się za „wirgińca”, obraźliwe określenie Wirgińczyka, które aż nazbyt często słyszał w Keronii. W obecnym stanie rzeczy nie pozostało mu nic innego, jak potulnie to znieść, zamknąć się i – przynajmniej zewnętrznie – dziękować Nefryt za wsparcie, a Wintersowi za rezygnację z wcześniejszego planu. Wewnętrznie miał ochotę wychłostać Latawicę, a arystokratę… Nie, ten już dostanie swoje od gubernatora, bo jak to, wierny piesek psuje reputację, szlajając się po więzieniach?
***
Czyli nic z tego. Z resztą… gdyby mógł wykorzystać magię, nie czekałby, aż trafi do celi. Niech to wszystko szlag, pomyślałam. Zupełnie, jakby Lucien z powodu bycia Cieniem mógł poradzić sobie w każdej sytuacji.
- Nie udaję – wydusiłam równocześnie z Devrilem, tylko mniej wyraźnie. Wokół mnie powstało zamieszanie, a mi nie pozostawało nic innego, jak pozostać w przyklęku, bo świat wokół mnie wirował, a przed oczami latały czarne plamki. Dziwiło mnie jedno. Nie dusiłam się. Z moim sercem też chyba wszystko było w porządku. Poza okropną słabością, tak wszechogarniającą, jak skutki tortur w Kansas, nic mi się nie działo. Chyba jednak nie umierałam.
Tymczasem strażnicy weszli do naszej celi. We trzech. Uwierzyli, że mnie otruto. Zaczęłam symulować, żeby nie wyprowadzać ich z błędu. Przez głowę przeleciała mi kawalkada myśli. Oni myślą, że to trucizna. Ja i Devril jedliśmy z jednej miski. Chyba, że on… nie. To nie miałoby sensu. Jemu nic nie jest. Czyli to nie trucizna.
Nie miałam jak dać znać Devrilowi, Lucienowi ani Arhinowi, że teraz udaję. Z resztą, czy byliby w stanie tak pięknie to odegrać?
***
Niektórzy ludzie byli przesądni. Aura absurdalnego lęku emanowała od nich do tego stopnia, że Shel był w stanie od niechcenia ją wyczuć. Nieujawniany talent nekromantów? Czy coś innego? Nie miał pojęcia, ale też nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Kiedy aura bijąca od jednego ze strażników dotknęła jego zmysłów, wiedział, co robić. Zwłaszcza, że nie byli w Wirgini. Tu magów się nie wiesza, a nekromantów nie wyklina…
Przywołałem ducha. Jednego, drugiego… Nic szczególnego, po prostu kilka stosunkowo wyraźnych cieni tych, których zabiło to miejsce. To nie było trudne, ale zużywało mnóstwo energii, bo każdą zjawę musiałem podtrzymywać osobno.
To wystarczyło.
-D-duchy! – zawył pierwszy ze strażników. Uciekł, machając rękami, jakby coś odpędzał. Idiota. Jakby duchy mogły mu cokolwiek zrobić. Drugi się zawahał. Wyraźnie czuł obecność widm. Trzeci właśnie dobywał miecza.

Nefryt pisze...

[Wiek Adaline – o kobiecie, która przestała się starzeć. Niby nic, historia nieprawdopodobna – ale kolejne ujęcia z jej córką, najpierw dziewczynką, kobietą, potem pomarszczoną, ledwo chodzącą staruszką były jak dla mnie aż za dobre – przynajmniej od strony emocjonalnej. Chociaż, może mi po prostu niewiele potrzeba do wzruszenia.
Wisz, idiotyczne to ono jest dlatego, że to ciągle to samo. W zasadzie wiem na czym stoję, ale to w niczym nie pomaga… Pewnie gdybym umiała naprawdę się przekonać, że nic z tego, to miałabym spokój, ale cały czas mam jakąś naiwną nadzieję – zbyt naiwną, żeby brać ją serio, a jednocześnie zbyt… jakąś żeby się jej pozbyć. Eh, nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu Mickiewicz ze mnie żaden, a „szczęście” w miłości mam jak któryś z jego bohaterów, których tak na marginesie nie cierpię. Ironia losu.
Myślę, że możemy założyć, że Dev wie o Shelu, a Shel o Devie nie. Byłoby to o tyle logiczne, że Escanorowie a co za tym idzie gubernator, to jednak dość ważny ród, więc i swoje dojścia na pewno mają. Więc czego Devril nie dowie się u źródła, to w Twierdzy może usłyszeć – to jeśli chodzi o plany małżeństwa. Co do samego szpiegostwa – mógłby może nie tyle wiedzieć na sto procent, ale się domyślać. Bo, jak wspomniałam wcześniej, żeby nie wiedział zupełnie nic, wydaje mi się mało prawdopodobne.
Autorkę Morghuliusa zamierzam wkręcić w zabawę, z resztą – poszła notka, a ona odezwała się, że chce, więc tym bardziej. Kombinuję jeszcze co i jak z parą dla niej, ale chyba będzie ze mną, bo wy macie już swoje składy. Tzn. wiem, że ty, Isleen i Paeonia chyba jeszcze nic nie zaczęłyście, a poza tym jest was trzy, ale nie chciałabym was rozdzielać: z rozmowy z Paeonia wnioskuję, że ona i Isleen mają troszkę podobny problem, a z kolei ty będziesz tam potrzebna jako przewodnik, ktoś, kto zna świetnie realia, umie komplikować fabułę i – co też ważne – zagadać, żeby reszta się odezwała.
Znaleźć coś dobrego w szkole? Hm. Trudne zadanie :D Ale… Hm. Mam. Został mi tylko rok. Całe dwa już przeżyłam :D A po maturze najdłuższe wakacje, od końca maja…. Bajka.
Pecha masz z podejściem rodziców. Moi, jak się odważyłam i opowiedziałam, co robię, w miarę to zaakceptowali. Do grafiki komputerowej podchodzą bardzo ostrożnie, bo dla nich to istnieje tylko „trochę”, skoro nie można tego realnie dotknąć, ale herb który robiłam do zakładki z rodami im się podobał. No i jak tłumaczę, że pisanie na blogu pomaga mi rozwijać warsztat pisarski, to mniej marudzą o te godziny przed ekranem, bo wiedzą, że chcę zostać pisarką. Więc chyba mam lepiej… Z historią najnowszą to może też by narzekali, ale ja jestem w tej dobrej (?) sytuacji, że interesuje mnie i „stare” średniowiecze, i „nowsza” II wojna światowa. Za to chyba trochę nie potrafią zrozumieć, że nie interesuje mnie PRL. Wychodzą z założenia, że tego nie rozumiem, więc powinnam pooglądać z nimi filmy. A ja tych czasów nie lubię i już i niby wiem, jak wtedy było, ale – w przeciwieństwie do takiej wojny czy średniowiecza – nie czuję potrzeby poczucia atmosfery tamtych czasów.
Z domem – masz rację. Chociaż czasami jest mi strasznie ciężko. I nie, nie przeszkadza mi, że napisałaś to na blogu. W sumie – to ja zaczęłam się tu żalić.
W najbliższym czasie dowiem się, czy rodzice mają jakieś plany Warszawo-wyjazdowe albo w ogóle jakieś, bo chętnie bym się spotkała :) Zaraz, ile my już ze sobą piszemy? Ze cztery lata? :O ]

Iskra pisze...

Iskra siedziała grzecznie, znosząc każdy zabieg Poszukiwacza. Od oględzin po doszukiwanie się malinek, lub ewidentnych oznak tego, że ktoś ją dotykał. Dzięki bogom, nie znalazł nic co tylko potwierdziło jej teorię, że nic z nikim nie zrobiła.
- Zaczynałem się już martwić! Wiesz, że jest południe? I to jeszcze burdel? Trzymali chociaż łapy z dala, czy musiałaś zdzielić kogoś po gębie? Cholera jasna, aż tak ci źle patrzeć na mnie, że przyłazisz do męskich kurew?
- Uspokój się, Lu. Nic się nie stało przecież – złapała go najpierw za ramiona, chcąc powstrzymać od dalszych badań i poprawiania na niej płaszcza. I tak wyglądała tragicznie, poza tym obecnemu towarzystwu nie miała już nic do pokazania, bo wszyscy wszystko widzieli. Z ramion przesunęła dłonie na twarz Cienia, układając je na policzkach – Po prostu byłyśmy pijane jak bele, a na dworze rozszalała się burza. Ktoś pewnie poznał Szept i nas tu poskładał, co by nie mieć później problemów. W końcu królowa. I nie, nie zbrzydłeś mi, nie szukałam tu męskich kurew ani damskich – ucałowała krótko usta Cienia, nie chcąc narażać go na zbyt długie, przymusowe wdychanie jej zapachu tak mocno w chwili obecnej przesyconego alkoholem.
- No już, nie martw się.
Po Cieniu wpadł Wilk. Wystraszony, przerażony wręcz tym w jakim stanie magiczkę zastanie. I rzeczywiście nie wyglądało to najlepiej. Siedziała skulona, coś mamrocząc i się kołysząc, co przypominało mu objawy choroby sierocej u małych dzieci. Podszedł ostrożnie, przyklnęknął obok posłanie i ściągnłą z ramion płaszcz. Ten, który tak lubiła i otulił nią magiczkę. Nie wiedział z początku co powiedzieć, czuł się zagubiony. Z jednej strony intymne doznania z nieznanymi osobnikami w burdelu były dość oczywiste, ale… nie sądził by Szept lubiła mieć widownię.
- Martwiłem się – zaczął łagodnie, przeczesując kasztanowe włosy, usiłując ją jakoś uspokoić. Sam wyglądał na trochę przygaszonego, jakby domysły stały się faktem dokonanym i nieodwracalnym.
- Długo nie wracałyście, zaczynaliśmy się martwić.
- Devril… - ale zamiast się tłumaczyć, ledwie się pochylił otulając ją swoim okryciem, to uwiesiła się mu na szyi, nie mając zamiaru puścić. Bała się tego, co umysł traktował jak czarną, pamięciową dziurę. Bałą się dociekać do prawdy, ale widok takiego smutnego arystokraty ją doprowadzał do obłędu. Wolałaby żeby na nią nawrzeszczał, nawet uderzył, albo powiedział, że to koniec i poszedł. Wszystko byleby nie był taki osowiały, jakby wszystko było przesądzone.
- Nic nie pamiętam, dziura, nie wiem… nie wiem, nie pamiętam… - mocno nieskładne i kompletnie pozbawione sensu wytłumaczenie nie brzmiało najlepiej, ale usiłowała mu jakoś dać do zrozumienia, że nawet jeśli coś było to była wtedy pijana i kompletnie nie miało to dla niej znaczenia. Liczył się on, Devril Winters a nie jakieś lazurowe oczy.

Iskra pisze...

Iskra widząc poczynania Cienia tylko parsknęła śmiechem. Ze wszystkich obecnych tu pań ona zdawała się doskonale bawić i w ogóle nie przejmować tym co zaszła, a być może nie zaszło w nocy. No ale ona miała ten komfort, że pamiętała całkiem sporo, nawet fakt zrzucania cienkiej halki.
- Luuu! – zawołała za nim, podnosząc się, owijając całkiem płaszczem jak kokonikiem i podeszła do Cienia, odciągając go od przeszukanej i dogłębnie sprawdzonej szafy – Nie ma tu nikogo prócz nas, nie panikuj. Nie mogłabym cię zdradzić, bo wtedy byłabym hipokrytką. No już, zajmij się mną, do domku zanieś – a mówiąc do domku miała rzecz jasna na myśli chatkę w Medrethu.
- Wilk… Ja…
- Cśś… Zabiorę cię do domu. Nic nie mów, nie musisz – on to by w takiej sytuacji już dawno oberwał obrączką po łbie i mógłby planować nadchodzący rozwód. Pamiętał tamte chwile, pamiętał jakby to było wczoraj. I pamiętał jak się wtedy czuł, kiedy tak od razu zaufała temu co gadały Cienie. Temu, jak zagrała Solana. Czuł się zdradzony i oszukany, w końcu to on był jej rodziną, jemu powinna ufać i tylko w obliczu twardych dowodów to zaufanie tracić. I mimo tego, że czasami bywał mściwy i zły, to nie chciał by przechodziła przez to samo co on. Pomógł magiczce wstać, zgarnął suknię i przerzucił ją sobie przez ramię, co by nie zawadzała. Ostatnie co należało zrobić to wziąć magiczkę, ale… czy będzie chciałą tak po prostu dać się ponieść na rękach? Na boso iść nie będzie, nie było mowy.
- Obejmij mnie – polecił tylko, pochylając się, czekając na jej ruch, by ją unieść i stąd wynieść. Musi dojść do siebie.
- Przypomnisz sobie. Przyszłaś tu w trakcie burzy, kompletnie przemoczona, z Szept i Iskrą… Nieważne. Zabiorę cię do twoich komnat, do pałacu…
- Nie chcę do moich komnat, chce zostać z tobą. Nie zostawiaj mnie tylko dlatego, że nic nie pamiętam… - przylgnęła do niego mocniej, żądając wręcz tego samego. By objął, przytulił, powiedział że nic się nie stało. Że nie wyszła w jego oczach na zazdrosną hipokrytkę, która wypomina mu każde, nawet najmniejsze spojrzenie na inną. Miałą ochotę płakać. Tupać, krzyczeć, bić tego, który ją tu przyprowadził kłądąc między nimi cień na zaufaniu.
- Nie chciałam robić ci przykrości – zapewniła jeszcze, podnosząc spojrzenie na jego twarz – Nie chciałam… tak wyszło…

draumkona pisze...

- Ale burdele to mi wypominasz, nawet jak w nich nie chędożę. Nawet jak pojawię się w ich okolicy, to narzekasz.
- Oczywiście. Jestem kobietą więc mogę. A ty powinieneś być moim dzielnym Cieniem i pośpieszyć do lasu, bo trochę marznę - celowo powstrzymała się od określenia go rycerzem, bo wiedziała że nie wywołałoby to pożądanego skutku. Zamiast tego był bohaterskim Cieniem, jej Cieniem. I to powinno wystarczyć.
- Nudziłbyś się, gdybym ci nie robiła żadnych awantur Lu. A zadaniem żony jest dbać o męża, nie wiedziałeś? - zakpiła sobie, zaniepokojonym spojrzeniem odprowadzając tych, co jeszcze zostali w komnacie. One nie miały tyle szczęścia, zbyt dużo trunku, albo za słaba głowa. A może i jedno i drugie, a może żadne. W każdym razie, ona już najcięższe miała za sobą. Tak przynajmniej sądziła.
- Obejmij mnie.
- Spójrz na mnie. Jeśli nie chcesz mnie widzieć, powiedz to. Nie zdradziłabym cię… nie chciałabym. Nie… nie pamiętam… piłyśmy… Nie wiem, czemu tu przyszłyśmy. Chciałam przyjść do twojego gabinetu… Nie pamiętam. Powiedz coś, potrzebujesz czasu, przestrzeni, nie możesz na mnie patrzeć, ale się nie zmuszaj. Ja… nie pamiętam…
- Ja za taki tekst dawno dostałem obrączką po łbie - wytknął jej chłodnym tonem. Nagle jakby się opanował, zagubienie ze spojrzenia zniknęło, zastąpione zwykłą pewnością siebie, jaką prezentował wszystkim naokoło. Nie czekając aż spełni jego prośbę, uniósł ją i wyniósł z komnaty, bocznymi ścieżkami miasta, które znali tylko nieliczni, prowadząc ją do pałacu. Milczał całą drogę, nie wiedząc czy jest jeszcze cokolwiek do powiedzenia. Kłócił się sam ze sobą, częśc niego wołała o pomstę do nieba, chciała wypomniec jak ona się zachowała kiedy tak wpadł, dopiec i pokazać jak to jest miło. Druga część chciała magiczce ulżyć, jakoś pomóc z tym wszystkim, może nawet pomóc odzyskać zatracone w alkoholu wspomnienia. Był rozdarty, ale skutecznie ukrył to pod maską dworskiej uprzejmości i życzliwości.
Finalnie Szept znalazła się w ich komnatach, wysprzątanych po jego nocnym posiedzeniu nad papierami, z świeżą dostawą owoców w półmisku i nowym dzbanem wody gdyby ktoś postanowił się odświeżyć. Usadził ją na łóżku i odsunął się, wzrokiem sięgając widoków za oknem. Niedługo pora rady, powinien się pojawić. Nie. Musiał się pojawić.
- Ubierz się. Uspokój. Może prześpij, jeśli męczy cię ból głowy. Wrócę po radzie - mruknął, mówiąc dalej do okna i wyszedł tak, jak stał. Całe uczucie jakie do niej żywił jakby wyparowało, zastąpione przez zainteresowanie obowiązkami i polityką, ludowi któremu miał jako władca służyć.
- Ciii… Nic nie pamiętasz, nie wiesz, co się zdarzyło. Może nic - widziała jego dziwne spojrzenie. Znała go zbyt dobrze i tak bardzo nie mógł się skryć ze swoim bólem, nie tak jakby chciał. W większości przypadków wiedziała, kiedy zaczyna coś udawać, grać. Tym razem była specjalnie wyczulona na takie sztuczki, jakby tylko czekała na takie zagranie. Nie protestowała słowem, nawet mruknięciem kiedy ja uniósł. Od razu przylgnęła do niego, obejmując za szyję jedną ręką, a głowe opierając na ramieniu. Musi sobie przypomnieć. Nawet jeśli ma iśc do Medrethu narażając się bogom, którzy mieszanej krwi nie lubili, zwłaszcza nad jeziorem... Jeśli ma tam iśc i prosić Zhao żeby snami pomogła jej dojść do prawdy to tam pójdzie, nie patrząc na to czy coś ja po drodze zeżre. Dowie się... I wtedy mu powie co się działo naprawdę. Będzie szczera, bez względu na to jaki ostatecznie będzie wynik.
- Nie gniewaj się na mnie... - poprosiła jeszcze cichutkim głosikiem, kiedy jako ostatni opuścili komnatę.

draumkona pisze...

Długo nie wracał. Rada zdążyła się już skończyć, przynajmniej o tej porze zwykle się kończyła, ale nie dziś. Dziś nastąpiło coś, co wprawiło Radę w osłupienie, bo władca sam przeciągał obrady, pytając o coraz to nowsze rzeczy i jakby szukał dziury w całym. Po paru godzinach, nie doszukawszy się niczego czego można byłoby się przyczepić, uznał posiedzenie za zakończone. Radni opuścili salę, a on został sam na swoim niby-tronie, spoglądając spod oka na siedzisko obok niego. Miejsce Szept. I co, miał tak wrócić po prostu do komnaty? Powiedzieć, że rada jak zwykle była nudna, ale wolał siedzieć tu niż udawać, że nic się nie stało? Co on miał zrobić... Obiecał, że wróci. Słowa winien więc dotrzymać. Podniósł się, ciężko wzdychając i opuszczając salę, kierując się do swoich komnat. Może posiedzi nad papierami? Nadrobi zaległości, jakie nawarstiwły mu się ostatnimi czasy, kiedy więcej czasy poświęcał rodzinie niż obowiązkom. Nie powinno tak być. Powinien dzielić czas po równo, nie mógł zaniedbywać procesów legislacyjnych, prawo musiało być cały czas aktualizowane i zmieniane. Prawo nie śpi.
Pchnął drzwi do komnaty nawet nie bawiąc się w pukanie, w końcu wchodził do siebie, do swojego gabinetu, gdzie stało biurko, parę szaf, a wszystkie równo zawalone papierami, pergaminami i zwojami, które miał albo przejrzeć, albo przeczytać, albo podpisać. Szept rzadko tu bywała i tym razem jej tu nie było. Specjalnie wszedł od razu tutaj, korzystając z pałacowych przejść, byleby tylko ominąc sypialnię, gdzie ją zostawił. A i tak istniało całkiem spore ryzyko, że tu przyjdzie.
- Zabierzemy cię do komnaty. Odświeżysz się, może medycy dadzą ci coś na ból głowy, odeśpisz nieco. Odświeżysz się. Poczujesz się lepiej - kiedy ona nie chciała nic z tych rzeczy. Chciała tylko dowiedzieć się co tak naprawde się stąło, chciała rozwiać ten ból widoczny w jego spojrzeniu. Nienawidziła siebie w tej chwili za to, że poddała pod tak wielką wątpliwość szczerość jej uczuć. Bo jak teraz wyglądała w jego oczach? Matka dziecka, która szlaja się po burdelach i jeszcze daje się rozbierać komu popadnie...
Przygryzła wargi, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Siedziała na tym łóżku jak kołek nie potrafić nic wymysleć. Może powinna iśc spać? Ale co jesli on wtedy odjedzie bo uzna ja za jakąś nie teges? Za niegodną w ogóle jego zaufania czy uczuć? Nie, nie mogła spać. Musi czuwać.
- Nie chcę spać - zaczęła - Nic nie chcę.

draumkona pisze...

Kolejne godziny nie przyniosły poprawy w zachowaniu Wilka. Siedział nad papierami, a następnego ranka przeciągnął kanapę do gabinetu, postanawiając spać tam. W pokoiku panował kompletny chaos, porozrzucane papiery i w tym wszystkim biurko z kanapą zaraz obok i stolikiem, na którym stała szklanka wody z dzbanem i na którym leżała też Wilkowa obrączka. Ściągnął ją jeszcze w nocy, nie mogąc znieśc widoku małego, złotego krązka na palcu. Coraz bardziej też zżerało go myslenie o tym, że ktoś inny jej dotykał. Ktoś... Jakiś elf, czy bogowie niejedyni wiedzą kto. Dotykał, pieścił, całował... Szlag go trafiał. gdyby mógł, to dałby mu w mordę i to tak raz a porządnie, że zapamiętałby pięść na zawsze. I zapamiętałby to, że królowej się nie tyka.
Do samej Szept podchodził raczej chłodno. Zaobserwowane w póxnym dzieciństwie oziębłość i zdystansowanie ojca wobec matki teraz procentowało, czyniąc z nich dokładnie ten sam przypadek jeśli chodzi o relacje. Uczucie jakie ich z początku wiązało zostało zepchnięte gdzies na bok, zapomniane, przynajmniej przez niego. Poważniej zajął się polityką, ku uciesze Rady, która miała w końcu z kim konsultować swoje propozycje. Mało spał i nie zjadł nic prócz słodkiej brzoskwini z rana, kiedy to przebierał się na kolejne zebranie. Dzisiaj pojawił się krasnoludzki ambasador, musiał go jakoś powitać i przedstawić plan sojuszu wobec ostatnich wydarzeń i aktywności w Morii. Do Szept się nie odezwał, chyba że o coś pytała, a wtedy tez udzielał krótkiej i zwięzłej odpowiedzi, nie rozwodząc się i nie wnikając w szczegóły.
Z kolei Char reagowała na Devrila dość osobliwie, za każdym razem rozpaczliwie usiłując wyjaśnić mu, że to wcale nie tak, że ona była pijana i że może do niczego nie doszło. Tak się w tym wszystkim zamotała, że potrafiła mamrotać to pod nosem jak mantrę, kołysząc sie przy tym niebezpiecznie. Nie mogła zapomnież o tamtym elfie ale nie dlatego, że jej się spodobał, czy fascynowała ja tajemnica tego spotkania. Nie, nie mogła zapomnieć, bo to przez niego teraz tak świarowała usiłując wszystko naprostować. Kiedy Winters wychodził, zazwyczaj tylko po to by zaraz wrócić to wpadała w dziwny stan otępienia, po którym zwykle leżała na łóżku chlipiąc w poduszkę, tak bardzo chcąc sobie przypomnieć.
Nie dziwiła się wcale Szept, że przyszła się wyżalić. Po prawdzie i ona tego potrzebowała. Nie radziła sobie z nową sytuacją w której to Devril jest tym zranionym, a nie ona. Teraz to ona zawiodła jego zaufanie, a mimo to nie zrobił awantury jak ona o Tarinę czy inna kobietę. Był cichy, uprzejmy, jak zawsze. I być może to ją dobijało.
*
W leśnej chatce, nad jeziorem Ducha Lasu mieszkała czarownica. Tak mówili ci, którzy czasami pobłądzili w lesie docierając na skraj elfiego królestwa i ciesząc oczy jego widokiem. Powiadali, że czarownica zna tajniki usuwania kurzajek i wyciągania woskowiny z uszu, że zna tajemnicę nieba i gwiazd. Dużo o niej mówiono. Ale jeszcze nikt nie powiedziałby o Zhao, że jest dobrym materiałem na pocieszycielkę, albo na kogoś w tym guście. Jeśli idzie o pomoc z cudzymi uczuciami to wolała mówić o sobie jako "nowicjusz", zdecydowanie pewniej czując się w dziedzinie ciskania stołkami w Cienia.
- W czym mogę ci pomóc, Devril? - jej dzisiejszy gośc był wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że był jej dawnym kochankiem, po prostu... Nie pamiętała by kiedykolwiek do niej przychodził po radę, albo coś z tych rzeczy. Wiedziona ciekawością wskazała mu jedno z krzeseł przy stoliku, a sama wróciła do wielkiego kotła z którego ulatniały się lekko zielonkawe opary, a zawartośc podejrzanie bulgotała strzelając wielkimi bąblami.

draumkona pisze...

- To koniec, Charlotte.
- Nie mów tak... Znasz go. Znasz go z nas wszystkich najlepiej i wiesz czyim jest synem i jak skończyło sie ich małżeństwo. On zawsze chciał być jak ojciec póki nie zdobył ciebie. Wtedy mu przeszło i myślę... że teraz też mu przejdzie. Musi się tylko sam z tym uporać, na swój sposób a niepewnośc co do tamtej nocy mu na pewno nie pomaga. Nie ma jakiegoś magicznego sposobu żeby to wyciągnąć? Znaczy... Byłyśmy wtedy przytomne, ale było za dużo alkoholu. Teoretycznie te wspomnienia tam są... w naszych głowach...
– Łączy nas jedynie Merileth… gdyby nie ona…
- Łączy was dużo więcej niż mała.
- Gdybym umarła, zrobiłabym mu tylko przysługę. Skazał mnie, jak ja jego kiedyś, chociaż nawet nie wie, jak ja nie wiedziałam… Tylko, że ja go wtedy kochałam, a on… Powinnam się wyprowadzić. Przeze mnie śpi na kanapie, niedojada i unika własnej komnaty.
- Nie mów tak. Gdybyś umarła to na pewno nie byłoby z tego nic dobrego, bo on pewnikiem też by umarł. Ze smutku, ze zgryzoty. Proszę cię, chociaż ty zachowaj rozsądek skoro on nie potrafi - byłaby złapała magiczkę za ramiona, potrząsnęła nią, ale sama zalegała w łóżku lekko podziębiona, z gorączką. A Devril kazał nie wychodzić. W świetle takiej a nie innej sytuacji nie mogła zignorować tego polecenia, poza tym usilnie starała się pokazać, że jest dobra i grzeczna. Żeby się nie gniewał... - Jeśli zaraz rzucisz się z tej wieży to na bogów, rzucę się z tobą i będziesz miała dużo więcej na sumieniu niż tylko dziura w pamięci - spróbowała jej zagrozić, mysląc że może to cokolwiek da. Cokolwiek.
*
Wysłuchała całej opowieści i z każdą minutą czuła się coraz bardziej przytłoczona tym wszystkim. Czy tylko ona i Lu nie powariowali na punkcie tej akcji w burdelu? Czy to świadczyło o tym, że są najlepszą parą? Chyba nie biorąc pod uwage ich poprzednie kłótnie o wszystko.
- Pamiętasz cokolwiek z tamtej nocy? Właścicielka Ametystu mówiła, że i Charlotte i Szept przyszły tam w towarzystwie, że byłyście przemoczone. Charlotte słaniała się na nogach i ten obcy wnosił ją po schodach… do pokoju… Wiesz coś? O Charlotte… o Szept? Ona to bardzo źle znosi - milczała przez dłuższą chwilę, nerwowo pocierając palcami podbródek i myśląc nad tym co może mu powiedzieć. Szperała już w swoim umyśle wprowadzając się w stan snu i budując nierealny świat do którego zwykle zaciągała śniących ludzi bawiąc się ich snami. W takiej fazie można było wyciągnąc z umysłu bardzo wiele, nawet dziury pamięciowe po pijackich eskapadach. Niestety dla Devrila miała dobrą i złą wiadomość.
- Istnieje rodzaj magii, który pozwala wejrzeć w głąb siebie. Wydobyć z umysłu informacje o których zwykle nie pamięta, ale mniejsza z tym. Z ciekawości sama wprowadziłam się w ten stan chcąc zobaczyć... i mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. Zacznę od złej. Nie widziałam wiele, bo od razu usnęłam. Dobra jest taka, że ten kolega Charlotte po rozebraniu jej i wsadzeniu do łóżka bardziej był zajęty tatuażem niż chędożeniem. Kimkolwiek był, wiedział co ma wytatuowane. Potem mi się trochę przysnęło i obudziłam się dopiero pare minut przed waszym wejściem. Żeby wiedziec więcej musiałabym uzyć tego bezpośrednio na Charlotte.

Silva pisze...

- Wzywałaś ich?
Silva uśmiechnęła się znacząco, nieco tajemniczo, ale zaraz pokiwała potwierdzająco głową; wzywała, owszem, posłała wieści do watah, powołując się na ich sojusz. Robiąc to nawet nie przypuszczała, że przybędą samce alfa, ale siedem wilków i Pióro było jasnym i czytelnym sygnałem: pamiętamy i szanujemy. - Jeden przybyłby na pewno, ale to dobrze, że są inni. Znają te góry, a nie ma lepszego nosa od tych, które mają Tęskniący do Księżyca.
Jeden z nich właśnie czymś się zainteresował. - To jest… Twój brat - oparty o kolano szamanki Drav, przyjrzał się elfowi. Jego słowa były bardziej stwierdzeniem niż pytaniem. Widział go po raz pierwszy, ale musiałby być ślepy albo głupi, by nie zobaczyć w rysach ich twarzy podobieństwa. Pachnieli też podobnie. Cóż, to dodatkowe ręce do pomocy, więc mógł się odprężyć. Z resztą sama Silva wyglądała na… rozluźnioną, jakby tęsknota za czymś, czego nie miała przy sobie, nagle zniknęła. Nie miała serca strącać wilkołaczej głowy z kolana, mimo iż wiedziała, że musi mu być niewygodnie. Lubiła też chwile po jego przemianie; wtedy bardziej pachniał wilkiem, lasem i wiatrem. A i on cieszył się z tej bliskości, przeciągając i opóźniając chwilę podniesienia się. Drobne gesty, ale jednak. Czuł jednak palące spojrzenie Pióra, słyszał jej ponaglające wycie. - Znacie dzikusy, nie? - ciemnozłote oczy, przesłonięte niesfornymi kosmykami włosów, patrzyły na rodzeństwo. - My nimi nie jesteśmy. Nie jesteśmy też wilczarzami, które zna Szept. Ja to ja… Ale oni nie będą tacy - stosunek wilkołaków z Dzikiej Kniei do obcych, czy innych ras był obojętnie neutralny. Jeśli oni nie przysparzali im problemów, oni też się nie naprzykrzali. Mieszkańcy okolicznych wiosek mieli inny problem: wilkołaki nie wszystkie młode potrafiły upilnować, czasami szczeniaki wymykały się z lasu. - Nie pogadacie z nimi. Dla nas ludzka forma, ta druga, jest słabą powłoką. Jesteśmy wrażliwi na srebro i poświęcone przedmioty. W ludzkim ciele zranieni takim ostrzem mamy problemy z leczeniem. Srebro sprawia, że z wilka zamieniamy się w człowieka. Jemioła nas osłabia. Tojad ujawnia. To ciało… - Wisielec spojrzał teraz na siebie. To była jego pierwsza przemiana od miesiąca; w Kniei nie było takiej potrzeby - Sprawia, że łatwiej nas dopaść - wielu myśliwych, łowców i najemników polując na Tęskniących do Księżyca, wpierw zmuszało ich ciała do przemiany, by potem je złapać. Wilk był groźny, zwinny, szybki, silny, a otumaniony człowiek dawał pewne szanse.
Ale szamanka wiedziała, jak wiele to ludzkie ciało, ta przemiana, którą wilkołaki kontrolowały, im dawała. Wystarczyło spojrzeć na samca z Kniei i dzikusa; ci drudzy łaknęli krwi, kąsali by zabijać, przemieniali się podczas pełni i byli wrażliwsi na światło księżyca. Szaleni wędrowcy, relikty starych wysp.
- Powinniście ich traktować jak dzikie. Choć z ludzkim umysłem, w sercu mruczy im wilk - słowa szamanki zostały potwierdzone kiwnięciem głowy; Wisielec aż poklepał ją po włosach, traktując niczym dzieciaka, który choć raz coś mądrego powiedział. Biedna Silva nie miała jak się zamachnąć, by przyłożyć mu dębową laską, ale mogła zrobić coś innego… Odsunęła się na schodu, zabierając kolano spod pleców wilkołaka. Drav zaskoczony zachwiał się, kopyrtnął i podpierając na ręce, stracił swoje oparcie lądując na śniegu. - W głowie niektórych gra gnom.
Wisielec roześmiał się wesoło, rozbawiony. Wilkołaki, które czekały przed wioską, nastawiły uszy, słuchając. - Nic się nie zmieniło. Kurde, bądź tu mądry i graj rolę ich wysłannika, kiedy masz po drugiej stronie Sopelka - rozbawienie nie zniknęło z jego głosu, nawet nie przyblakło w jego oczach. Droczył się. Igrał. Jednak przynęta nie została złapana. - Powiadomiłaś go?
Teraz to Silva skinęła głową. - Nocny Wiatr poprosił o czas. Przygotuje wszystko na drogę, ale sam nie pójdzie.

draumkona pisze...

- Nie, nie chodzi o to. Potrzebuję porady… - tyle zdołał usłyszeć, kiedy lekko pchnął drzwi i wślizgnął sie do środka. Jak zwykle na czarno, jak zwykle w tunice i wysokich buciorach, ale zarazem jakże elegancko. Wilk lubił ciemne kolory, jak wylał na siebie wino to nie było widać. Podobnie zresztą krew. Zawahał się widzą Devrila w towarzystwie magiczki, przystanął nie wiedząc jak reagować. W końcu zaś wzruszył ramionami i podszedł bliżej unosząc brew.
- Mówiłeś coś o ruchu i elfach. Coś się stało? - spytał tym dziwnym, wypranym ze wszystkiego głosem w którym jedyną wysuwającą się naprzód emocją było zmęczenie. umysł podpowiadał, że to mógł być podstęp tylko po to by ich teraz tu zamknąć żeby zaczęli rozmawiać. Dokłądnie tak samo jak on zrobił jemu i Charlotte. Umysł podpowiadał, szeptał... A on i tak święcie wierzył w to, że jednak chodzi o ruch.
- Jeśli chodzi o te orki to elfy poradzą sobie same, nie ma powodów do obaw - to jedyne przyszło mu do głowy jako powód tej niecodziennej narady. Patrzenia na magiczkę unikał jak ognia, zupełnie jakby jej tutaj nie było. Tylko kiedy wszedł zaryzykował nerwowe spojrzenie na elfkę, by tylko upewnić się, że mu sie nie przywidziało.

draumkona pisze...

- Zamierzam oświadczyć się Charlotte - cisza to było mało powiedziane. Gdyby był w formie i gdyby wszystko w jego małżeństwie grało to pewnie teraz zbierałby szczękę z ziemi i jeszcze raz spytał, czy to prawda a najlepiej to wysłałby go do medyków, może chłopak ma gorączkę albo co. Sobą jednak nie był, więc zamiast tego ciemne brwi elfiaka podjechały nieco do góry, ukazując lekki zdziwienie.
- Przydałaby mi się pomoc w wyborze pierścionka. Pomyślałem, że posłużysz mi dobrą radą, a Szept i radą i dłonią do przymiarki. Poza tym, jesteś Wilku jej jedyną rodziną tutaj, dlatego to do ciebie się zwracam, prosząc o zgodę na jej poślubienie i błogosławieństwo - teraz to pan władca skrzyżował ręce na piersi, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego. Przeszedł się z jednej strony na drugą, słuchając ich wymiany zdań i coś do niego dotarło. Tak jak Charlotte, tak i Szept, nawet jeśli coś zrobiła to była pijana jak bela, więc powinni bardziej to podpiąc pod wykorzystanie a nie pod zdradę. Ale Devril o co innego pytał...
- Jest moją krewną, siostrą dokładniej. Rada spodziewa się, że nie będę dalej rozrzedzać krwi królów - orzekł w końcu, stając przy oknie i patrząc przezeń na dziedziniec pałacu po którym krzątały się ogrodniczki pielęgnujące krzewy i wędrowały patrole straży - Rada spodziewa się, że wydam ją za jakiegoś elfa z dobrego rodu, najlepiej koligacąc mój ród z nimi, umocnienie sojuszy, te sprawy... - zamruczał, opierając się ramieniem o framugę okna, nadal nie odrywając wzroku od tego co działo się w dole - Ale kimże byłbym odmawiając jej prawa do poślubienia tego, kogo sobie życzy, skoro sam miałem w dupie postanowienia Rady, a nawet rady ojca? Zapewne hipokrytą - odwrócił się do nich, tym razem wsuwając dłonie do kieszeni, nie wiedząc co z nimi zrobić - Jeśli tylko sprawisz, że będzie z tobą szczęśliwa to ja wam na drodze nie stanę - dziwnie się czuł, bo jeszcze niedawno to on rozmawiał z Elenardem i ten przemaglował go z lewa na prawo. Myślał, że ta chwila, kiedy decyduje się o błogosławieństwie lub wyklęciu jest bardziej ekscytująca, ale zamiast tego... Cóż, bardziej zajmowało go to czy alchemiczka przypadkiem nie zemdleje jak Devril wyskoczy z oświadczynami. Niby tego chciała, ale... No właśnie, ale. Po Charlotte można było się wszystkiego spodziewać.
- Ale jeśli dojdą mnie słuchy, że źle się dzieje, to obiecuję ci jak tu stoję, że spokojnej starości nie dożyjesz - nie ma to jak braterska miłość w wykonaniu Wilka. Najpierw niedoszłego pana młodego podburzyć, zdenerwować, potem powiedziec mu, że w sumie to nie ma nic przeciwko a na sam koniec zagrozić. Wilk w pełnej krasie.

draumkona pisze...

Widząc tak szczęśliwego arystokratę aż nie sposób było pozostać nadal takim ponurym, jakim był przez ostatnie paredziesiąt godzin. Szedł razem z nimi, a po ustach elfiego władcy błąkał się lekki, ledwie widoczny uśmieszek. Jednak jego zrzędzenie i wszystkie te rozmowy z Devrilem dały efekt, może więc nie należało wątpić w ludzi? Ani w elfy...
Tu dyskretnie zerknął na magiczkę, dokładnie analizując jej stan. To nie było tak, że chciał się rozwieść. Po prostu tamtej nocy ściagnął obrączkę i... Juz jej nie zobaczył, pewnie wleciała pod kanapę a on nawet nie szukał zbyt zajęty pracą i radnymi. Praca działała na niego najlepiej, inaczej dawno już by sie pokłócili, rozwiedli i zamieszkali na dwóch końcach Keronii. Tu trzeba było ostrożności, czasu. No i to co mówił Winters nadal dźwięczało mu w uszach. Jeśli była tak pijana, to nie była to zdrada. Bardziej napaść. Napaść na królową.
- A może ten? - rzucił od niechcenia, wskazując jeden z pierścionków które już od parunastu minut analizował arystokrata. Nie był to co prawda mithril ani stygium, ale też miał swój urok, jak każdy dobrze oszlifowany kamień lśnił i zachęcał do kupna.
- Albo ten - zdał sobie sprawę z tego, że chyba biednemu arystokracie nie pomaga, bo ten ze szczęśliwego i radosnego człowieka zmienił się w kogoś na kim ciąży mnóstwo problemów a najważniejszym z nich jest wybór właściwego pierścionka. Ale milczał w tej materii, nie szczędząc mu czasu. Sam pamiętał ile wybierał ten dla Szept. Właśnie, magiczka. I co on miał z nią zrobić? Będą musieli porozmawiać, ale... Na pewno nie tutaj. Nie przy nim.
Tylko... Jak nie tu i nie przy nim, to niby gdzie i kiedy? Jeszcze sobie biedaczka coś zrobi.
- Szept? Pozwól na chwilę - Devril i tak nie zauważy jak znikną na parę minut, zbyt zajęty był porównywaniem jednego pierścionka do drugiego, jednego odcienia klejnotu do innego i tak dalej - A może taki z inskrypcją? - podsunął mu jeszcze, co by miał biedak nad czym myśleć i ulotnił się ze sklepu, zatrzymując się zaraz za drzwiami.
- Odnośnie tej nocy w karczmie... - zaczął, ale nie wiedział co mówić dalej. Że co, że się pomylił? No ale przynajmniej nie rzucił w nią obrączką, tylko ją zgubił tak?

Iskra pisze...

- Dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że po tym, co się tam stało, nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Nie mam prawa nic mówić, sama nie zachowałam się inaczej wtedy… z Solaną. Nie ważne, co czuję i co ja bym… jeśli ty nie czujesz tego samego, to i tak nic nie wyjdzie. Nie możesz wiecznie spać w gabinecie i uciekać na rady, a ja nie potrafię udawać, że nic dla mnie nie znaczysz. Nie wiem, kim jest ona, nie chcę wiedzieć. – patrzył na nią tak, jakby zobaczył po raz pierwszy w życiu, całkowicie zbity z tropu. Co jej do łba strzeliło?
- Nie o to mi chodzi – mruknął wciskając ręce do kieszeni, znów nie wiedząc co z nimi zrobić – Po tym co dzisiaj powiedział Devril… Wiesz, to o tym, że Char nawet jeśli go zdradziła to nie była sobą… Myślę, że ma rację. I z tobą było zapewne podobnie, nawet jeśli do czegoś doszło… To skoro teraz tego nie pamiętasz to bardziej napaść i gwałt na królowej niż realna zdrada. Sam bym zapewne do tego nie doszedł i dalej bym spał na kanapie, ale… Nie chcę żebyś odchodziła. I żadnej innej też nie chcę, więc zakładaj te pierścionki i mnie nie denerwuj – nic tak go nie drażniło jak widok zdejmowanych przez nią pierścionków i obrączek. No szlag go jasny trafiał, a do tego jak mówiła, że koniec i tak łatwo się poddawała… W sumie sam ją do tego swoim wcześniejszym zachowaniem zmusił. W przypływie nagłej, niespodziewanej fali uczuć wobec niedobrej magiczki, przygarnął ją do siebie na chwilę, póki zduszony jęk jubilera nie zmusił go do powrotu do rzeczywistości.
- Nie smuć się już, nie będę spać na kanapie. I chodź, trzeba ratować jubilera przed niezdecydowanym Devrilem…

Iskra pisze...

Widząc, że Szept ledwo stoi, pomógł jej wejść z powrotem do sklepu gdzie zastali jubilera – obraz nędzy i rozpaczy – i Devrila, niezdecydowanego na nic klienta, którego biedny elf wyklinał już pod nosem.
- Nie, nie, nie.
- Jak tak dalej pójdzie to i za rok się nie oświadczysz – skomentował Wilk z przekąsem, podchodząc bliżej i zerkając co jubiler jeszcze tu u siebie ma. Ametysty, szmaragdy, mithril, złoto, aleksandryty… - A coś specjalnego? Takiego… nie dla pospólstwa? – elfi władca wiedział jak uderzyć, w końcu na co dzień robił za polityka i dyplomatę, w dodatku teraz zachował jako taką trzeźwość umysłu. Przeciwieństwie do Devrila – Coś, co jest niepowtarzalne 0 dorzucił jeszcze, widząc, że elfiak nie jest przekonany. Koniec końców wyjął jednak pierścionek misternie wykonany w oprawie imitującej rogi jelonka, ale metal jaki tu wykorzystano był zwykłym złotem, choć kamień był podobny do stygium. Machnął ręką odrzucając go z miejsca i nawet nie proponując arystokracie. Kolejne były kamienie, których w ogóle już nie znał, metali też nie, ale wszystkie charakteryzował złoty, metaliczny poblask którego Vetinari nie lubiła. Dopiero gdzieś przy końcu ukrytej kolekcji doszukali się pierścionka w srebrnej jakby oprawie, choć srebro to dziwnie się mieniło.
- Co to? – spytał Wilk, obracając pierścionek w palcach.
- Ruda księżycowa, pochodzi ze stolicy krasnoludów. Rzadko się trafia tak podatny kawałek na obróbki by tworzyć z niego biżuterię… - jubiler byłby opowiadał dalej, ale Wilk powstrzymał go skinięciem dłoni, przekazując znalezisko Devrilowi, modląc się w duchu by to było to. I o ile się orientował, kamieniem w rudzie był właśnie aleksandryt.

Iskra pisze...

W końcu padł wybór, w końcu mogli stąd iść. Wilk obserwował kątem oka magiczkę. Była blada, mocno nieswoja no i zataczałą się przed jubilerem, prawie jakby miała zemdleć. I miał słuszność obserwując ją tak, bo ledwie Devril wybrał, ledwie przymierzył, a ona już leciała do tyłu. Tylko refleks przypisany jego rasie uratował magiczkę przed łupnięciem o podłogę, bo Wilk pochwycił ją tuż nad ziemią, brakowało dosłownie paru centymetrów by łupnęła głową o podłogę. Pozbierał ją szybko z ziemi, trzymając w ramionach i łypnął na Devrila.
- Zbieraj się i idziemy – burknął, zły że tak ją ciągał ten niedobry, niezdecydowany arystokrata, aż doprowadził ją do omdlenia. To pewnie od tego przymierzania – Tylko żeby Charlotte nie zemdlała, bo byłoby śmiesznie – rzucił jeszcze, stając przed sklepem i powoli kierując się w stronę pałacu. Tam, w ich komnatach, złożył magiczkę na łóżku, na czoło ułożył chłodny okład i czekał. Czekał dość długo, bo cały kwadrans aż uznał, że jej utratę przytomności wykorzysta by skończyć pracę. Udał się do gabinetu, zapalił świece i siadł do papierów, choć drzwi zostawił mocno uchylone, by w razie czego zjawić się w sypialni gdyby czegoś potrzebowała. Albo kogoś, na co skrycie liczył.

Silva pisze...

I.
- Wilkołaki z Gór Mgieł miały problemy z elfami z Doliny Ciszy.
- Wiem. Wiemy. Polowałeś na wilkołaki, zetknąłeś się z nimi. Jesteś dorosłym mężczyzną, a nie dzieckiem, nawet jeśli wdajesz się w dziecinne przepychanki i próbujesz mi oddać.
- Miały, tak samo jak z ludźmi z pustyni. Te potyczki to już historia. Nie wychylamy się poza Knieję. Dzikusy nie są zaś częścią nas - w dzisiejszych czasach elfów mogły zaatakować jedynie przemieńcy, albo samotne osobniki bez stada i swojej watahy. Alfa Tęskniących do Księżyca nigdy nie wyda rozkazu do ataku ludzkiej siedziby, musiałby być głupi.
- Znamy możliwości wilkołaków, już się z nimi zetknęliśmy. Z tymi w ludzkiej i z tymi w wilczej formie. Może praktyką ludzką jest zmuszać was do przemiany, lecz nie elfią.
Wisielec uśmiechnął się złośliwie, odsłaniając zęby; coś w jego spojrzeniu, jakaś dzikość sugerowała, że nie ma nic dobrego do powiedzenia. Nic miłego, choć prawdziwego. To, co mówił przed chwilą zrodziło się z potrzeby przestawienia im sprawy jasno, żeby potem nie mówili, że nie wiedzieli - Musisz bardzo wierzyć w swoją rasę, bracie Szept. Młode Anaara zginęły od srebrnych strzał wypuszczonych z elfiego łuku tydzień temu. Srebro ma jeden cel: osłabić i wymusić przemianę. Wiele młodych i starych tak ginęło. I jeszcze zginie. Twoi bracia i siostry przelewają naszą krew, w Kniei, jako najemnicy lub łowcy skór, więc nie próbuj mi wmawiać, że jako jedyni nie podnieśliście na nas ręki. Polujecie na nas dla złota, na zlecenie. I uwierz mi, jesteście w tym cholernie dobrzy. Srebrne strzały elfów zawsze trafiają.
- Elfy w Irandal i stolicy...
Wisielec warknął, dając znać szamance, że zdaje sobie z tego sprawę - Wiem o tym. Nie wrzucam ich wszystkich do jednego worka - zerknął na Szept; nie mógłby wrzucać - Przypominam tylko, że tak samo jak my nie kontrolujemy samotników, tak samo elfy nie mają wpływu na ich najemników. A mówienie, że elfy nie zmuszają nas do przemiany, że nie osłabiają nas w ten sposób, by potem zabić, jest... Robią to tak samo, jak wszyscy inni.
To nie świst dębowej laski przerwał ciszę, a lecąca w stronę twarzy wilkołaka śnieżna kulka. - Uspokój się. To przyjaciel.
- On może i tak, ale nie może zapewniać w imieniu wszystkich elfów, że nie...
Kolejna kulka ugodziła Wisielca w twarz - Wszyscy wiemy, jak wygląda sytuacja. To samo mogą powiedzieć syreny, turdusy, wilczarze i wiele innych. Zabijano was dla monet i dalej tak będzie - szamanka wstała ze schodka i podeszła do pchlarza; stojąc nad nim, wyciągnęła ku niemu dłoń - Świat nie jest sprawiedliwy, ale masz w nim kilku przyjaciół, więc postaraj się ich nie obrażać i nie obwiniać za grzechy innych, hm?
Drav spoglądał przez chwilę w spokojną, drobną twarz szamanki, w jej jasne oczy, które mimo ostrych słów, nie były wcale zimne. Dla niego te oczy, choć w kolorze lodu, nigdy nie emanowały chłodem. Były białe od rozgrzewającego je ciepła. - Nie chciałem nikogo obrazić, sprostowałem - ujął wyciągniętą ku niemu dłoń, pod dźwignął się i stanął na nogi. Wyprostowany przewyższał szamankę o niemal dwie głowy. Silva wyglądała przy nim jak dziecko, sięgając mu zaledwie ponad pas.Uśmiechnął się do niej, skinął głową, że nie będzie się czepiał i zerkając na Eredina, powtórzył ten gest mówiąc: nie będę się czepiał.

Silva pisze...

II.
Kawałek dalej
W tym samym czasie Nocny Wiatr ostatni raz sprawdzał, czy zapakował wszystko, co potrzebne. Sakwy nie były duże, raczej lekkie, akurat w sam raz dla osób, które miały zamiar brnąć przez śnieg ku przełęczy. Chłopak przypuszczał, że nie wrócą do wioski, że po znalezieniu śladów, ruszą dalej, więc musiał rozsądnie spakować ich rzeczy. Narty śnieżne, których mieli pod dostatkiem. Suchy prowiant, co nie zepsuje się po kilku dniach. Słodka woda, którą będą uzupełniać przez roztopienie śniegu. Opatrunki, noże, maści. Chyba miał wszystko. Lisi Kłos mówiła, że tego im brakuje.
Zawiązywał właśnie sakwy, gdy usłyszał wycie wilka. A więc przybyli. Tak, jak mówiła szamanka. Wilkołaki nadeszły, wypełniając swe przyrzeczenie. Będą strzegły plemienia, gdy odejdą elfy i córka wodza. Nocny Wiatr miał nadzieję, że wrócą wszyscy; miał wiele pytań do magiczki Szept i jej brata; być może Eredin przybliżyłby mu świat rozciągający się poza Masywem, opowiedział o innym państwie, o innych rasach, których młody szaman mógł nigdy nie zobaczyć. Chciałby z nim pomówić, zapytać o wiele. Awahka'towa:ni mogła mu jedynie przedstawić świat widziany okiem szamanki, niezrozumiały do końca, bowiem do żadnej tej społeczności nie należała. Elfy były elfami i najlepiej mogły mu opowiedzieć o sobie.
Biorąc w obie dłonie sakwy, Nocny Wiatr wyszedł z drewnianej przybudówki, kierując się tam, gdzie według duchów znajdowali się wędrowcy.
Znalazł ich na miejscu. I widział ciemne kształty czekające za granicą wioski. Dopóki szamanka nie pozwoli im wejść, nie zrobią tego. A widział, że wraz z tym Tęskniącym do Księżyca, szła w ich stronę.
- Tutaj macie wszystko - dwie sakwy zostały wyciągnięte w stronę elfów - Resztę podaruje wam las. Chciałbym żebyście wrócili - nie mógł się jednak powstrzymać. Z jednej strony chciał poznać ich świat, a z drugiej pokazać im swój własny, nie tak cichy, martwy i przerażający. - Awahka'towa:ni rozmawia z Tęskniącymi do Księżyca? - było to pytanie w zasadzie niepotrzebne, ale samo wyrwało się z jego ust.
Silva nie znała języka wilków, nie rozumiała tej ich specyficznej mowy ciała, ale miała przy sobie pchlarza, który przedkładał wszystko na wspólną mowę. - Na duchy przodków i nasze przymierze, możecie wejść do Ti'Ran.
Pięć wilkołaków podniosło się, powoli przekraczając dwa monolity; zdawało się, że nic ich nie interesuje. Szły w stronę totemu i jurty Sokolego Oka. Do środka szałasów nie miały wstępu i dobrze o tym wiedziały. Kiedy ludzie odejdą, znajdą sobie miejsce.
Przy monolitach zostali ci, których zwą Haara i Feern. Dwa samce niewiele starsze od Wisielca, nieco od niego mniejsze w swym wilczym ciele. Obaj mieli ciemnoszarą sierść, ale łapy pierwszego były znacznie ciemniejsze. Drugi miał nadszarpnięty kawałek ogona. Mieli pójść z nimi.

[Kocham to rodzeństwo ^^]

draumkona pisze...

Usłyszał, że wstała. Właśnie po to zostawił uchylone drzwi, by w razie czego zaraz być obok gdyby coś się działo. Wyglądało to na zwykłe omdlenie, ale wolał być ostrożny i dmuchać na zimne. Słyszał jak wstaje z łóżka, jak szeleści materiał jej szat. Usłyszał też i kroki, bose stopy stukające o posadzkę. Powinien jej dać klapsa za chodzenie na boso tak jak robił z Mer, może się oduczy. Na szybkiego dopisał jeszcze parę uwag, które kłębiły mu się od dłuższego czasu w głowie do raportu jaki właśnie studiował i odwrócił się, wstając. Dokładnie zlustrował magiczkę spojrzeniem, jakby doszukiwał się przyczyny omdlenia, a ta ze strachu przed spojrzeniem miała wypisać się sama na czole.
- Zemdlałaś. Tam, u jubilera więc cię przyniosłem. Jak się czujesz? Lepiej ci? Powinnaś się ochłodzić, podejrzewam że to przegrzanie. No i zjeść coś porządnego bo długo tak nie pociągniesz - zauważył, że obrączka i pierścionek już wróciły na swoje miejsce. Jego obrączka zrobiłaby to samo, gdyby tylko potrafił ją znaleźć. Przeczesał cały gabinet a po niej nie było śladu. Cóż, pójdzie do jubilera po drugą. O ile ten już sklepu nie zamknął i właśnie nie wyprowadzał się z Atax po dzisiejszym kłopotliwym kliencie.
*
- Jak się czujesz? - wydawał jej się podejrzanie wesoły. W końcu kiedy wychodził to nadal był taki przygaszony i jakby smutny, ale jeśli mu minęło to ona jak najbardziej z tego powodu się cieszyła. Na jego widok zamknęła od razu tomiszcze, jakby w ogóle go nie czytała a tylko podziwiała wzorek na okładce.
- Lepiej, gardło mnie nie boli, mięśnie też nie. Cokolwiek próbowało mnie dopaść wydaje się, że odpuściło.
- Czy to moja koszula? - spojrzała po sobie, teraz dopiero zdając sobie sprawę z tego, że zapomniała się przebrać. Po tym jak wyszedł szybko ubrała na siebie coś od niego, bo gdyby wrócił i zapragnął odejść z powodu tamtej nocy to na penwo zabrałby swoje rzeczy, prócz tego co miałaby na sobie, więc ubrała na siebie cały arsenał Devrilowych rzeczy, by potem mieć w co płakać. Bo przecież by jej nie rozebrał? Nie?
- Twoja, nie trzymam tu koszul nikogo innego - ani płaszczy, kaftanów, kamizelek i pasków.
- Pochwal się, co robiłaś cały dzień?
- No... - i tu zaczynały się schody. Przeciez nie powie mu, że rozkradała mu rzeczy i chowała je po kątach, to byłoby głupie - Zastosowywałam się do zaleceń znachora Wintersa - zażartowała sobie z niego i tego co jej przykazał. jeszcze brakowało, że kazał jej pić sok z cebuli na odegnanie przeziębienia, a fe.
- A ty co robiłeś? Długo cię nie było...

draumkona pisze...

- Za dużo pracujesz. Tobie też przydałby się i posiłek, i odpoczynek.
- To chodź, zjemy coś. W kuchni powinni znaleźć jeszcze jakieś poobiadowe resztki dla władców - uśmiechnął się, zupełnie tak jakby tamto noc w burdelu w ogóle miejsca nie miała. Ruszył do drzwi, skręcił gdzies po drodze znikając w mniejszej komnacie w której nikt nigdy nie wiedział co było pozostawiając magiczkę chwilowo samą, tym samym tworząc idealną okazję do porzucenia złotego krążka. Wrócił niosąc jakieś damskie pantofelki, które po głębszych oględzinach okazały się być pantofelkami magiczki. Tymi, w których chodziła raz do roku jak trzeba było iść ładnie ubranym na radę. Ułożył je obok niej pozostawiając wybór czy je włoży czy też nie i tym razem odszedł do drzwi nie uskakując nigdzie na boki i przytrzymał jedno ze skrzydeł otwarte, co by magiczkę puścić przodem.
*
- Ruch. Sprawy ruchu. Jestem trochę zabiegany, wpadłem tylko na chwilę, zobaczyć jak się czujesz. Potrzebowałby twojej pomocy wieczorem, jeśli masz siły na chwilę wstać. Ruch znalazł jakąś starą książkę alchemiczną, chciałbym, żebyś rzuciła na to okiem. W końcu się na tym znasz. Będę na górnych tarasach, znasz to stare wejście na dach, prawda? Tam nikt nie będzie przeszkadzał. Wiem, że nie najlepiej się czujesz, ale wynagrodzę ci to… kolacją. W końcu, mieliśmy znajdować więcej czasu dla nas pomiędzy sprawami Brzasku i ruchu - miał rację, informacje o księdze od razu ją zainteresowały, zwłaszcza, że większość tomów z ostatniego stulecia było napisanych przez niejakiego Hohenhaima, który bardzo ją zaciekawił. Istniało więc ryzyko, czy tez spora szansa że odnaleziona przez Ruch książka będzie jego autorstwa. Poza tym mówił, że wynagrodzi. I to kolacją. Nie pamiętała by kiedykolwiek wcześniej tak hojnie jej cokolwiek wynagradzał, a na kolacji z nim to chyba nigdy nie była. I gdyby nie zaznaczył, że wieczorem to już zerwałaby się z łóżka i poleciała ubrać w cokolwiek byleby iść we wskazane miejsce.
- Równie dobrze mogę wciągnąć spodnie na tyłek i pójść teraz... To tylko książka? Czy coś broni dostępu? A otoczona wzorem? Bo jak tak to troche niebezpieczna, może lepiej tam sam nie wchodź tylko poczekaj na mnie... - zaczęła mysleć na głos, głowiąc się nie na żarty. Bo co jeśli to była jedna z tych przeklętych książek, co to z bibliotek uciekały na własnych nóżkach? Księgi alchemiczne to nie były żarty, mogły człowieka pogryźć, albo pomeiszać mu w głowie. Zwłaszcza te z zeszłej ery.
- Chociaż mówiłeś, że coś masz do zrobienia... - zamruczała znowu, mysląc czy może wziąc swoich alchemików i z miejsca odrzuciła ten pomysł. Nie, lepiej niech zobaczy to sama bo tamci to pewnie wszystko zepsują i jeszcze nie dajcie bogowie coś się zawali, jak ostatnio - A kiedy ta kolacja? Po książce? To będę musiała przyjść tam jako tako ubrana... A co jeśli ta książka jest niebezpieczna? Może powinnam jednak wziąc kogoś z Brzasku...

draumkona pisze...

Brokuły. Jak on tego warzywa nie lubił, niech bogowie przeklną tego kto wyciągnął to z ziemi i wpadł na głupi pomysł ugotowania warzywska. Znosił ich obecność tylko dlatego, że była tu Szept, która brokuły lubiła, choć nie miał bladego pojęcia co ona w nich widzi. Tak samo jak nie miał pojęcia co widziała w Darmarze. Jadł sobie spokojnie ta potrawkę z królika, kiedy jego błogosławiony spokój zakłócili Starsi. Ostatnimi dniami nawet ich lubił, ale teraz, kiedy pojął parę rzeczy znów zaczęli mu przeszkadzać. Powstrzymał się od kąśliwego komentarza kiedy ich zobaczył, a na widok papierów dostał niemalże furii, choć jeszcze nie znał ich zawartości.
- Wasza wysokość, można prosić o chwilę twego czasu?
- Nie. Jem - burknął, mocząc łyżkę w potrawce i krzywo na nich patrząc. Zaszeleściły papiery, ktoś podsunłą mu je pod nos i aż się zakrztusił posiłkiem. Porwał dokumenty w drobne kawałeczki dając do zrozumienia co myśli o podpisywnaiu bzdur - Nie będę tego podpisywać, mówiłem już.
- Ale nie nosisz obrączki królu, a...
- I co z tego? To, że ją posiałem nie znaczy że się rozwodzę. A teraz wyjdźcie, jem przecież. - dla niego było to nie do pomyslenia. Nosz do cholery, magiczka przecież siedziała obok i wszystko słyszała. I jak on teraz wyglądął w jej oczach? A przecież to nie on wyjechał z pomysłem rozwodu...
*
Nie drążyła tematu, połykając haczyk. W końcu brzmiało to całkiem prawdopodobnie, a wspomnienie imienia przywódcy Ruchu skutecznie ją zniechęciło do czegokolwiek. Kiedy wyszedł znów pogrążyła się w lekturze na dobrych parę godzin, oczekując póxnego popołudnia by zacząć się szykować. I mimo tego, że w myśli ułożyła jako taki strój, to rzecz jasna w praktyce okazało się, że nic z tego. Że te buty do tego nie, że skończył się róż do policzków, że nie ma czym spiąć włosów, że gdzie są jej kolczyki a tak w ogóle to czy ubierąc halkę? Koniec końców pojawiła się wyszykowana najlepiej jak można było, ale nieco spóźniona.

draumkona pisze...

II
Długie, rude włosy spięła w misternego koka, którego nauczyła się robić jeszcze nim wyjechała do Twierdzy. Uszy przyozdobiła jedynymi kolczykami jakie jej zostały, niewielkimi, kryształowymi łezkami kołyszącymi się na srebrnym zapięciu. Furorę robiła za to suknia. Była cała czarna, co nie było niczym szokującym, ale za to jej krój... Aż dziwić mogło, że to się na niej trzyma. Rękawy były całkiem odcięte od reszty, zrobione na zasadzie zszytych ze sobą mniejszych koronek, kończyły się jeszcze przed nadgarstkiem, a szrama przecinająca materiał biegła od rzeczonego nadgarstka az do końca rękawa znów wprawiając niedoświadczony, męski umysł w osłupienie, bo jak to się mogło trzymać? Suknia była na podobnej zasadzie, ciemny materiał przesłaniał tylko część piersi czyniąc ogromny dekolt, a właściwie zasłaniając tylko to co uznane byłoby już za niesmaczne. Tatuaż zamazała pudrem z piaskowca, co by się nie zdradzić już do reszty. Rozcięcie biegło od dekoltu, poprzez brzuch i kończyło się na lewym udzie, znów bez połączenia jednej części z drugą. Lewa nowa była kompletnie odsłonięta, bez nawet żadnej pończochy, czy rajtuzy, druga za to obleczona była takim samym materiałem jak rękawy. Tył sukni wykończony był cienkimi warstwami czarnego jedwabiu, który przy odpowiednio słabym i powolnym wietrze mógł imitowac nawet dym. Praktyczności tej sukni Charlotte postanowiła nawet nie przytaczać, bo prócz krótkich wizyt gdziekolwiek, krótkich schadzek by pokazac się z najlepszej strony to nadawała się tylko do zdjęcia i zakopania na dnie kufra. Nawet buty były niepraktyczne. Tez ciemne, na wysokim, cieniutkim obcasie tak że gdyby przyszło im uciekać przed ta cholerną książką to pewnie by je cisnęła w kąt w pierwszej kolejności. I modliła sie w duchu by jednak tego wieczora nie działo się nic takiego, co wymagać będzie od niej pozycji bojowych czy brońcie bogowie transmutacji materii, bo cała misterna plątanina niewidocznych tasiemek i niteczek pójdzie w diabły a ona zostanie całkiem naga.
Wdrapanie się na tarasy w tym czymś sięgało niemalże poziomu mistrzostw we wspinaczce, ale poradziła sobie, troche nieelegancko sapiąc i dysząc gdzieś w połowie. Katar nie był sprzymierzeńcem jeśli chodzi o długie chodzenie po schodach, a zreszta schodów to ona nigdy nie lubiła. Mimo wszystko jednak wspięła się, już panując nad oddechem i po drodze jeszcze poprawiając puder na zaczerwienionym nosie. Nos podpowiadał, że był tam, choć oczy jeszcze nieprzyzwyczajone do ciemności potrzebowały chwili by przywyknąc do nowego podziału między światłem a cieniem. Specyfika krasnoludkich budowli, gdzie w jednym miejscu było pełno światła a metr dalej można było się zabić o własne nogi.
- Devril? - spytała jeszcze , chcąc się upewnić że na pewno trafiła.

draumkona pisze...

Nie narzucał rozmowy, zjadł do końca w milczeniu, od czasu do czasu obserwując tylko co robi Szept. A ta nie robiła nic, prócz grzebania łyżką w potrawce, ewidentnie straciła i chęci i apetyt. Co znowu ją ugryzło? Przecież ich przepędził z tym ich wnioskiem rozwodowym...
- Co się stało? - nie wytrzymał, odkładając na bok jedzenie, choć brzuch zaprotestował głośnym burczeniem na znak swojego niezadowolenia - To nie był mój pomysł jeśli chodzi ci o te papiery - burknął, domyslając się, że pewnie chodzi o to, bo w sumie o co innego? Znowu oberwie mu się o coś o czym nie miał bladego pojęcia i znowu dostanie obrączką w łeb. A już miał całkiem dobry nastrój, wszystko powoli wracało do normy to nie, musieli przyjść z jakimś debilnym pomysłem.
*
Uniosła brwi na jego widok, bo ostatnim czego się spodziewała był arystokrata we fraku i... no. I ogólnie tak wystrojony jakby co najmniej zaraz miał mieć jakąś ważną wizytację Wirginii w domu. Nie widziała go jeszcze w takim wydaniu, ale bardzo jej się ta edycja podobała. Mógłby tak częściej chodzić, szczególnie do gustu przypadła jej ta kokarda.
– Pięknie wyglądasz.
- Ty też jesteś dzisiaj nad wyraz elegancki. Chyba jeszcze cię w takim wydaniu nie widziałam, wiesz? O, a czy to jest... - dopiero teraz zauwazyła osobliwy kwiat wpięty w materiał fraka i zmarszczyła brewki, usiłując sobie przypomnieć czy ona mu kiedyś mówiła o tym jakie kwiaty lubi. No nic, liczył się gest. skorzystała z uprzejmości arystokraty i usiadła, rozłożyła serwetkę na kolanach nie chcąc się pobrudzić i już miała coś powiedzieć, kiedy na stole pojawiło się tyle pyszności, że nie wiedziała za co się brać najpierw. Char może i miała talię osy, ale kosztowało ją to wiele. Trzeba było zrezygnować z drugiej największej miłości jej życia, czyli z jedzenia co wpadło jej w ręce. Lubiła jeść. jedzenie było dobre. jedzenie poprawiało humor. Szczególnie lukrowane ciasteczka. Ale na pierwszy ogień poszła brzoskwinka. Twarda, soczysta, takie jak lubiła.
- Od kiedy potrafisz używać zaklęć typu "stoliczku nakryj się"? - zagadnęła rozbawiona widokiem pojawiających się znikąd potraw w niewielkim obłoczku pary, jakby dopiero co je przyrządzono. Za dzieciaka miała taką książeczkę o smaonakrywającym się stoliku, ale miło było widziec coś takiego na żywo. No i towarzystwo też było wyborowe.
- Podoba mi się ta kokarda, wiesz?

draumkona pisze...

I
- No dobrze, pomyślałam, że… byłeś zły i… taki odległy i że mogło ci to przyjść do głowy, bo… cię zdradziłam. Twoje zaufanie. Pomyślałam, że gdyby przyszli wczoraj, mógłbyś się z tego ucieszyć i je podpisać. Nie chciałam rezygnować z nas, nawet wtedy, przed jubilerem, ale… nie chciałabym, żebyś zmuszał się do czegokolwiek. Był nieszczęśliwy i musiał cokolwiek udawać. Zrobiłabym wszystko, byś został ze mną, ale tylko wtedy gdybyś tego chciał. Zrobiłabym wszystko, byś mi znowu ufał, chociaż cię rozczarowałam. Zrobiłabym wszystko, byś spojrzał na mnie tak, jak przed tamtą nocą, byś czuł to samo…
- Nie rozbijam raz zawartego związku. A już na pewno nie małżeństwa. Może gdyby mi nie przeszło to stałoby się czymś na zasadzie politycznych koligacji póki sama byś nie odeszła, ale to nie ja byłby tym kto ostatecznie rozbił ten związek - odpowiedział nadzwyczaj szczerze, składając palce w piramidkę, a łokcie opierając na podłokietnikach krzesła. Lubił tak siedzieć, podobnie zresztą jak jego ojciec choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Łączenie palców w piramidkę pomagało mu się skupić, oczyścić umysł ze zbędnych myśli.
– Pójdę do Iskry, może uda jej się wyciągnąć z moich wspomnień to, czego nie pamiętam. Porozmawiam z właścicielką, na pewno coś wie, musiała widzieć.
- A co to da? nawet jeśli rzeczywiście do czegoś doszło to był to, jak wspominałem wcześniej, raczej gwałt niż realna zdrada. z tego co mówisz nigdy byś tego na trzeźwo nie zrobiła, a z tamtej nocy nie pamiętasz nic. Jeśli już to cię wykorzystał, a to jest karalne - gdyby wiedział, gdyby dowiedział się kim był ten pacan to dorwałby go nawet poza prawem ściągając na siebie gniew Rady. Bo jak to tak, władca stanowiący istotę prawa, ale już mu niepodlegający? Mogliby go zmusić do abdykacji na rzecz Errila, mogliby go nawet skazać na śmierć za działanie na szkodę królestwa elfów, ale on miał to gdzieś. Gdyby dorwał tego padalca to po prostu by zabił, ot co.
- Odnośnie tej obrączki… Nie zgubiłeś jej. To ja ją wzięłam po tym, jak ją zdjąłeś. Nie wiem, czemu… Jest na biurku, pod papierami. Odłożyłam ją tam.
- Tak właśnie myslałem, że sama sobie z gabinetu nie wywędrowała... - mruknął, posyłając jej badawcze spojrzenie. W końcu podniósł się z głośnym zgrzytem odsuwając krzesło po kamiennych płytach. Westchnął, rozmasował obolałą szyję i spojrzał na bezradną magiczkę. Wyglądała strasznie. Jak sto nieszczęść, albo jeszcze gorzej - Oboje powinniśmy mieć większe zaufanie do siebie w takich kwestiach... Bo jak tak dalej pójdzie i Cienie znowu mnie w coś wrobią, to Rada któregoś dnia mi się postawi i powiedzą, że to Erril ma dziedziczyć. Teraz wiesz jak się czułem kiedy od razu, na wejście, dostałem obrączką w łeb i mam nadzieję, że więcej nia nie dostanę, podobnie jak mam nadzieję, że więcej nie zastanę cię nagiej w burdelu... I zapomnijmy juz o tym, dobrze? Bo źle mi się ta potrawka trawi... - usiłowął jakoś zażartować, rozweselić ją bo była tak smutna że nie mógł na to patrzeć - Chodź, przejdziemy się po ogrodach, może te kwiatki Mer zdążyły już wyrosnąć.

draumkona pisze...

II
*
Oparła się wygodnie na krześle, w jednej dłoni kołysząc powoli kielichem wypełnionym świezym sokiem z pomarańczy i malin. Niby dość kwaśne połączenie, ale Vetinari takie lubiła. Zwłąszcza kiedy sok pomarańczowo-malinowy wystepował w duecie z lukrem i ciastkami. Teraz niestety ciasteczek nie było, ale był Devril.
- Mam ją częściej nosić? To szczyt quingheńskiej mody.
- Zwykle widuję cię w myśliwskiej kurcie, więc nie dziw się że aż tak mnie wybiła z rytmu ta kokarda. Ale to nie jest odpowiedź na twoje pytanie... I powiem ci, że i tak i nie. Kokarda nie pasuje do stroju pana Ducha, a strój pana Ducha nie pasuje do kokardy - przechyliła kieliszek, opróżniając go do dna za jednym zamachem. Po tej wycieczce po schodach strasznie chciało jej się pić - Gdybym nie była aż tak poszukiwana to pewnie ciągałabym cię po jakichś balach i tam kokarda byłaby bardzo mile widziana, ale tak... - westchnęła, wzruszyła ramionami i tym razem zamiast sokiem, zainteresowała się winem, usiłując rozgryźć co to za rocznik i jaki kraj pochodzenia.
- Ciekawe co jest teraz modne w Quinghenie jeśli chodzi o suknie. Zawsze mieli... dośc odważne kroje. Wiesz, że to co mam na sobie to prezent od Sallah'dena? Skrojone na miarę, szyte na zamówienie, kawał dobrej roboty - oszczędziła mu opowieści o tym jak cholernie ciężko to włożyć by nic nie zepsuć, jak trudno jest dociągnąc tasiemki i związać cieniusie sznureczki, które trzymały wszystko razem - Dawno nie byłam na takiej kolacji... Z tobą to chyba nawet nigdy - posłała mu ciepły uśmiech, doceniając ogół pracy jaki został w to włożony i na pewno planując jakiś rewanż. Tylko co ona mu mogła zaoferować? Skąpa halka wydawała się mało oryginalna, wręcz tandetna, tak samo jak propozycje łóżkowe.

draumkona pisze...

Uśmiechnął się blado, widząc ich splecione dłonie. Brakowąło mu tego. Chociaż tak naprawdę osobno byli może ze dwa dni to jemu wydawało się jakby to był co najmniej miesiąc albo i lepiej. Nie czekając dłużej, porwał ją do ogrodu. Wieczorem wyglądał jeszcze lepiej niż za dnia, krasnoludzkie niewielkie lampki porozwieszane tu i ówdzie nadawąły mu magiczną aurę. Rosły tu rośliny, których nazw juz nikt nie pamiętał, bo posadozne były wiele lat temu. Przetrwały susze, powodzie i pożary, prztrwały nawet upadek Eilendyr. Dlatego też pałac stanął w tym samym miejscu, ze względu na ogrody których Wilk nie chciał tak zostawiac samym sobie. Wychował się w nich i chciał by i Mer się w nich wychowała. Prócz roślin były tu tez niewielkie skałki i strumyczek ciągnący się przez niemalże całą połać ogrodu. Drobne kanaliki wyżłobione przez elfy zapewniały nawodnienie nawet w najdalszych zakątkach, przez co nie trzeba było chodzić i podlewac specjalnie niczego. Wyjątkiem były rzecz jasna upały, kiedy strumyczek czasami wysychał, albo kiedy orki tamowały D'viss.
- Zawsze lubiłem tu siedziec - wyznał jej, kiedy tak szli między krzewami róż, które tak lubiła jego matka - za dzieciaka. Teraz nie mam na to czasu...
*
- Czemu Sallad’den robił ci prezenty? - uśmiechnęła się kątem ust, gdzieś na bok uciekając spojrzeniem. Cesarz był osobliwy. Lubił kobiety błyskotliwe i pewne siebie, a ona bardzo dobrze wpasowywała się w ten obrazek. Poza tym znając Escanora i jego skłonnośc do zmian kochanek był pełen podziwu dla niej, że utrzymała go przy sobie tak długo. A podczas jednej z długich wypraw na cesarski dwór na wyspy wyznała cesarzowi, że mają bardzo ciekawe kroje sukni. I w sumie to tyle, żadna tajemnica, nawet Escanor wiedział, że nie było podtekstów, chociaż podarek Sallah'dena sprawił, że i on się swego czasu wysilił na kolię. Ale to były stare czasy. Czasy, które nigdy nie wrócą.
- Lubił mnie. I nie, nie spałam z nim jeśli o to ci chodzi. Po prostu... U nich kobiety nie mają takich praw. Są zwykle pod pantoflem męża, czy ojca. A ja miałam swoje zdanie i potrafiłam zdzielić ambasadora po twarzy za niestosowny komentarz. Podejrzewam, że ten podarek był jakby... wyrazem szacunku dla mojej osoby, choć Kibba nigdy nie powiedział tego oficjalnie.
- Dlatego uznałem, że powinniśmy to nadrobić. I odkupić tę nieszczęsną halkę, którą ci ostatnio zniszczyłem. A ponieważ wiem, jak kochasz słodycze, deser też będzie. Lepiej zostaw sobie na niego miejsce.
- Naprawdę chcesz mi kupić halkę? A wiesz, że zakupy z kobietą to samobójstwo? Zwłaszcza ze mną, jak wdam się w dyskusję z krawcem to koniec - rzecz jasna był to żart, nieco słaby i typowy dla Charlotte, ale cóż poradzić. Na widok owoców morza tylko zaświeciły się jej oczka z radości. Dawno nie jadła takich smakołyków, choć krewetkom najpierw musiała oderwać łebek, zgodnie z zasadą, że nie zje nic co na nią patrzy. Na osobnym spodeczku były ćwiartki cytryny, która można było wycisnąć na palce po skończonym posiłku by pozbyć się zapachu morza i ryb, co Charlotee w głębi ducha bardzo doceniła. Nie mogłaby chyba tak siedzieć z dłońmi pachnącymi rybą.
- Chyba naprawdę żal ci tej halki skoro porwałeś się aż na krewetki... - wiedziała, że on za nimi nie przepada. W zasadzie ze znanych jej osób to tylko ona była prawdziwym fanem skarbów morza. Mogłaby to jeść dzień i noc, na przemian z ciastkami. Skończywszy ostatnią krewetkę, dopełniwszy jeszcze trochę żołądek kaszą, uznała że można poczekać na deser. I tak musiała się pilnować, bo jeśli zje za dużo to suknia puści i będzie sobie stać na golasa, a to byłoby wysoce niewskazane - No dobra. Ja jestem gotowa na deser i ty raczej też z tego co widzę. Tylko Devril nie wymiotuj... - zaniepokoiła sie trochę widząc na jego twarzy jakby zdenerwowanie? A może jej się pomyliło i to był odcień bladej zieleni od hamowania wymiotów? Naprawdę powinien sobie darować te owoce morza, biedny.

Iskra pisze...

Legł na trawę razem z nią, pod głowę podkładając sobie ręce i patrząc w usiane gwiazdami niebo. Też lubił w nie patrzeć, ale z nieco innego powodu niż ona. Gwiazdy może i same w sobie były ciekawe, ale on wierzył wciąż uparcie w to, co kiedyś usłyszał od ojca, a on podobno usłyszał to od swojego ojca. Duchy wielkich królów znajdowały się gdzieś tam, pomiędzy świecącymi kuleczkami obserwując ich, ochraniając. Podobno każdy król wędrował tam po śmierci, ale… Czy wędrował sam? Gdzie była jego rodzina? Akurat on nie życzyłby sobie żeby go ktokolwiek rozdzielał z wredną magiczką, bo nawet po śmierci pewnie dalej przyciągałaby kłopoty. Jeśli już to musieliby znaleźć się tam, na górze razem. A może to wszystko zależało od punktu widzenia i tego co opowie się dziecku? Czy gdyby on mówił Mer, że wędrują tam wielcy królowie i królowe… Czy jej wiara w taki stan rzeczy pozwoliłaby im być tam razem? Nie wiedział. Podobnie jak nie wiedział czemu zebrało go na filozoficzne smęcenie.
- Chociaż na chwilę.
- Obiecuję – odpowiedział zamiast tego krótko, wciąż wpatrzony w niebo. Wygodnie było sobie tak leżeć, zwłaszcza nocą gdzie żadne mrówki nie próbowały cię zabić i rozłożyć na czynniki pierwsze – Tylko musisz mi przypomnieć, bo ja nie będę pamiętał.
*
- Nie zamierzam. Wyglądasz zbyt pięknie. Nawet po krewetkach – mimo stonowanej pudrem twarzy, na policzkach Vetinari pojawił się rumieniec. Komplementy od mości Wintersa były najlepszym rodzajem pochwały i na takież to pochwały warto było pracować tyle czasu przed lustrem i męczyć się z tą suknią. Naprawdę warto. Podobnie jak warto było wspinać się na tarasy mimo tego, że przynajmniej dziewięć razy miała ochotę zrezygnować i iść po jakiegoś maga, albo wysłużyć się alchemią i podnieść nieco poziom ziemi, co by nie musieć chodzić po schodach. Ale koniec końców była tutaj. Z nim. Na najlepszej schadzce jaką w życiu dane jej było przeżyć.
Deser chyba sprawił jej największą radość, na widok bez i musów owocowych o mało co nie parsknęłaby śmiechem. Nie takim szyderczym, nie nawet wesołym, a bardziej takim jakim reaguje się kiedy ktoś cię zawstydzi. Znał ją aż tak dobrze, że wiedział o hortensjach i bezach, a ona nawet nie potrafiłaby powiedzieć jaki Devril lubi kolor. Marna z niej kochanka, ale teraz przynajmniej będzie miała co nadrabiać. Tu już nie oszczędzała miejsca w brzuchu, choć wciąż trzymała się wytycznych by nic nie popękało od pełnego jedzenia brzucha. Skonsumowane zostały bezy, było też i parę lukrowanych ciasteczek i mimo wewnętrznej walki o to czy je zjeść czy nie, w końcu się poddała i zjadła jedno czy dwa, nie pozwalając sobie na więcej, zupełnie jak za dawnych dni. Ostatecznie deser zakończył się kiedy spostrzegła, że Devril jakoś dziwnie lustruje ją wzrokiem. Mógł być tylko jeden, albo dwa powody takiej obserwacji…
- Ubrudziłam się? – szybkim ruchem sięgnęła serwetki i otarła nią usta, co by pozbyć się ewentualnych plam z musu, ale widząc po jego minie że to chyba nie to, zaczęła podejrzewać najgorsze – Suknia mi strzeliła…? - spytała konspiracyjnym szeptem, jakby ktoś to miał usłyszeć i zacząć wyglądać oczka w koronkowym rękawie albo zsunięcia materiału na piersi.

Iskra pisze...

- Jaką znowu babę – burknął Wilk, podnosząc się do siadu i strzepując z ramienia trawę i jakiegoś nierozgarniętego chrząszcza, który odważył się wejść na królewskie ramie. Goła baba? U nich? I w dodatku podobno biust duży…
- Charlotte? – spytał nie widząc innej opcji. Ale żeby naga u nich w komnacie? To pewnikiem Winters też tam był i już świętowali zaręczyny. Szkoda że nie na swoim łóżku, ale dziś nie będzie im tego wypominał – Jak ruda, to moja siostra, pewnie ze swoim chłoptasiem się bawią i przetrzepię im tyłki jutro, nie dziś. I nie Midar, nie lubimy trójkącików. Co ty tu w ogóle robisz? – bo ostatnio jakoś krasnoluda tu nie widywał. Teleportował się? W sumie to nie, pod Atax byłą cała sieć tuneli… ale moment, Midar był powierzchniowcem. Zresztą, nie ważne.
- A gdzie Mer? – zainteresował się, w końcu kompan magiczki wspominał coś o zasłanianiu jej oczu.
*
Nie ubrudzona i wciąż w ubraniu podniosła się z siedzenia, ściągnęła serwetkę z kolan w międzyczasie i przewiesiła ją przez oparcie krzesła nie chcąc by gdzieś się zawieruszyła. Być może jeszcze się przyda. Podeszła bliżej, ujmując w dłonie książkę. Ostrożnie, z pewną dozą nieufności bo kto wie co czyha w środku. Najpierw pobieżnie przejrzała zawartość podsuniętej strony. Na jej oko wyglądało to na wzór dekompozycji.
- Dekompozycja, ale nie wiem o co mu chodziło… - zaczęła, rzecz jasna od razu tłumacząc co zaobserwowała, sunąc palcem po linijkach cyferek i liczb, po kolei objaśniając o co może chodzić – Dość proste jak się w to zagłębić, nie wiem co budzi takie wątpliwości… - i w tym momencie dotarła do kłopotliwego frazesu. Najpierw będąc pod wpływem alchemicznych myśli usiłowała to rozłożyć na czynniki pierwsze, uznając za wzór, czy może jakiś skrót myślowy. Dopiero potem, po długich sekundach milczenia zorientowała się, że nie wzór. To pytanie. Serce podeszło jej niemalże do gardła tłukąc się tak głośno, że miała że całe Atax słyszy. Spojrzała na niego pytająco, nie wiedząc jak reagować.
- To pytanie budzi twoje wątpliwości? – spytała jeszcze, wskazując palcem odpowiedni fragment tekstu by rozwiać całkiem swoje wątpliwości. Niemożliwe. W życiu by się nie spodziewała oświadczyn… Prędzej Escanor umarłby na raka kuśki, a tu… No niemożliwe.

draumkona pisze...

- Pokazać nieproszonemu gościowi, gdzie są drzwi – Wilk dopiero teraz oprzytomniał i rozejrzał się. Magiczki obok już nie było, zapewne poszła kopać elfie tyłki. Dlaczego on się tak zamyślił? Ach, to co mówił Midar, żę przyszedł po nią żeby nie wypłakiwała sobie oczu… Dobrze, że miała takich przyjaciół. Gdyby zginął w niewyjaśnionych okolicznościach to miałby ją kto pocieszać i odciągać od jego nagrobka. Wstał, strzepnłą trawę z królewskiego tyłka i ruszył pędem za magiczką obawiając się co może biednej elfce zrobić. Nie jej wina, kazali jej… Powinien ukierunkować swoją i Szept złość na Starszych i Radę, to ich pomysł. Nikt, żadna kurtyzana czy elfka nie weszłaby do jego komnat bez wyraźnego polecenia, czy nawet groźby wiszącej nad jej rodziną o ile takową miała.
- Szept, czekaj! – zawołał, nie mogąc nadążyć za prującą przed siebie magiczką.
*
Stała, kompletnie oszołomiona, bledąc nagle. Bogowie, on nie żartował, to było na poważnie. Nie było żadnego alchemicznego problemu, to był podstęp po to by on mógł…
- Bogowie… - wymsknęło jej się podczas jego przemowy, więc szybko zasłonił usta dłonią, co by dalej mu nie przeszkadzać. Upadł na głowę, wariat jeden. Kompletny wariat… Ale za to jaki kochany.
- Wiem, że jesteś dla mnie stworzona, dlatego pytam, Charlotte Vetinari, Asznan, Lisico czy zostaniesz moją żoną? - w końcu padło to pytanie na które czekała odkąd się w nim zadurzyła. Ujęła w dłonie małe pudełeczko, przyglądając się pierścionkowi, bardziej z ciekawości niż z zamiłowania do biżuterii. Księżycowa ruda, aleksandryt. Utrafił w dziesiątkę. Pochwyciła jego dłoń, pociągając do siebie, zmuszając do podniesienia się z przyklęku. Nawet nie zauważyła kiedy jej makijaż zakłóciło parę łez płynących po policzku.
- Zostanę. Tak. Na bogów, tak, zostanę. Ty wariacie… - no i rozszlochała się na dobre, ale nie były to łzy smutku, ale łzy radości. Wciąż ściskając pudełeczko w dłoni przylgnęła do niego, pragnąc bliskości jak nigdy – Mam nadzieję, że to wcale nie jest sen – mruknęła jeszcze we frak arystokraty, kiedy umysł wyratował się od fali szczęści i uczuć, przypominając o racjonalnym myśleniu.

draumkona pisze...

- Hm? Przecież nie powiedziałam, że to ty ją tam zaprosiłeś, więc… nie musisz panikować, niczym w ciebie nie rzucę. Rzuciłam raz i o jeden raz za dużo.
- Nie o to mi chodzi, po prostu wystrzeliłaś jak z procy a nie chciałem puszczać cię tam samej bo jeszcze coś zrobisz tej kobiecie. Nie żebym jej bronił, ale proste elfy nie mają nic do gadania jak Starszyzna rozkaże - dogonił ją, ale wcale nie zwolnił kroku, samemu wysuwając sie naprzód. Był już zmęczony machinacjami Rady i po prawdzie zostawiłby tą babkę w komnatach, niech sobie tam siedzi a z rana pójdzie, ale widząc zapał Szept do wyrzucania niechcianych gości, musiał się ruszyć. W końcu nie chciał żeby później Rada postawiła wobec niej jakieś oskarżenie, albo bogowie wiedzą co.
- Tylko spokojnie - mruknął jeszcze, wpadając do komnaty jak burza i od razu dostrzegając na łóżku skuloną postać. Nie podszedł jednak, całą zabawę zostawiając Szept.
*
- Mogę cię uszczypnąć. W pośladek na przykład - już chciała mu wytknąc, że ledwie się zgodziła a pan czarujący zniknął równie szybko jak się pojawił, ale i tu ją zaskoczył całując, zamiast uszczypnąć. Z radością wpiła się w jego wargi, pogłębiając pocałunek i nie chcąc się od niego odsunąc póki nie zabrakło jej tchu. Jednak pocałunki z katarem były ciężką do zrealizowania opcją. Jeszcze raz spojrzała do pudełeczka, na pierścionek i oddała mu je, no bo przecież ona sobie sama pierścionka nie założy.
- Czyń honory - rzuciła jeszcze pogodnym tonem, podsuwając mu rączkę. było jeszcze tyle spraw... Weselicho, suknie, goście, wszystko trzeba było ustalić. I mogła teraz Elain pokazać gdzie się zgina dziób pingwina, bo niedobra kuzynka Devrila nie była dla niej zbyt miła. Miała ochotę iść na dach i sprawdzić czy z tego szczęścia nauczyła się latać, ale tylko przez wzgląd na Wintersa tego nie zrobiła. Pewnie by się zapłakał gdyby jednak latać nie potrafiła...
- Cwany jesteś. Tak mnie podpuścić... - skomentowała cicho, jakby bardziej do siebie niż do niego kierując te słowa. Spryciarz - A teraz mamy już czas wolny, czy jeszcze nam coś zaplanowałeś? - może poszłaby się pochwalić bratu... Chociaż on pewnie i tak wiedział.

draumkona pisze...

Obserwował to wszystko z boku i o ile w pierwszych chwilach naprawdę sądził, że to biedna ofiara szantażu i w ogóle. Później, kiedy elfka zaczęła jawnie go prowokowac, trochę się wkurzył ale to nie było to samo, co w tej chwili musiała czuć Szept. Wkurzona Szept.
- Tak, czekałaś, zasnęłaś, obudziłaś się, wiemy. Nie wiem, w czym przyszłaś, ale zabieraj to i wychodź. Chyba, że cię stąd wynieść. Nie on, straże!
- Raa’sheal nie chce, żebym wyszła. Myślę, że woli, żebyś ty wyszła.
- Biorąc pod uwagę, że sam mnie tu wniósł, wątpliwe.
- Ubieraj się i zmiataj stąd.
- Suka!
- Ej, ej, ale bez takich - teraz to się przejął, nikt nie będzie obrażać magiczki w jego obecności. Straże pojawiły się akurat w porę, a on wskazał im ruchem głowy elfkę leżącą na łóżku - Zabierzcie ją ale nie wypuszczajcie. Niech ktoś z niej wyciągnie czyj to był pomysł żeby tu przyszła - dotąd nigdy nie spowiadał złapanych półnagich kobiet nasłanych przez Radę ale teraz przegięli. Więcej tego tolerowac nie będzie. Co prawda za torturami nie przepadał... Ale może to by zniechęciło inne kobiety by ładowac mu się do komnaty. Może...
"*
- W zasadzie… Teraz mamy czas wolny, tylko do naszej dyspozycji. Jest coś, co chciałabyś zrobić?
- Pochwalić się - mrugnęła do niego kusząco, bez słów stwierdzając, że są też inne rzeczy, które mogliby zrobić by uczcić taką okazję. A tu byli sami, żywej duszy prócz nich na taras nie uraczysz, ale... głos się niesie. A ona kiedy była z nim to nigdy nie była cicho - Możemy też się przejść po mieście, w końcu tak ładnie wyglądasz, trzeba cię pokazac świetu w takim wydaniu - ona chciała pokazać jakiego to ma cudownego narzeczonego. Niech inne żałują, że go nie mają, o.

draumkona pisze...

- Biedna, przymuszona ofiara. Drzwiami i oknami tu włażą, mogła ci jeszcze cyckami przed twarzą pomachać, a nadal byś twierdził, że nie, ona wcale cię nie chce. Zawsze przysyłają czarnowłose.
- Bo jak się kłócimy to mają nadzieję, że nadal jestem na etapie czarnowłosych - mruknął, siadając na łóżku i nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. To było kompletnie bez sensu, cała ta pozycja, przywileje... Po co mu to skoro teraz tyle byle panienek pchało mu sie do komnat drzwiami i oknami mysląc, że cokolwiek zdziałają? Nawet gdyby mu się z Szept przestało układać, to raczej zostałby sam a nie szukał nowych doznań, ciekawe kiedy Radni to pojmą. I o ile w ogóle pojmą.
- Nawet o tym nie myśl - zauważył, że przygląda się swoim włosom w lustrze, jakby już planowała zmianę koloru na kruczy. Może jeszcze sobie zrobi loki? On wybrał ją taką i nie życzył sobie żeby ulegała jakimś... dziwnym, zewnętrznym naciskom - Nie chcę żebyś się farbowała ani robiła loki ani żebyś zmieniała kolor oczu. Czemu cię to obchodzi kogo mi podsyłają? Ciebie mam za żonę, nie czarnowłose, fioletowookie panienki więc prosze cię przestań. Dla mnie jesteś jedyna w swoim rodzaju i... - nim skończył myśl rozległo sie pukanie. Ciche, nieśmiałe, jakby ktoś się bał że zaraz go władcy zjedzą. Wilk z irytacją przewrócił oczami, ale podniósł sie z łóżka znów stając naprzeciw drzwi, gotując się do ataku jeśli to znowu jakaś panienka albo Starszy.
- Wejść - zarządził, a przez uchylone drzwi wślizgnęła się Charlotte... Co ona miała na sobie? Pierwszy raz w życiu widział taki krój i... było to całkiem ładne. Chętnie zobaczyłby Szept w takim wdzianku, ale tylko pod warunkiem że będzie mógł je potem zedrzeć.
- Przeszkadzam? - spytała, zezując to na brata, to na magiczkę, ale nim padła jakakolwiek odpowiedź, wciągnęła do komnaty Devrila.
- O, to już po wszystkim? I co, odmówiłaś prawda? Zgodnie z umową.. - zażartował sobie okrutnie z Wintersa, jednocześnie puszczając do siostry oczko, co by się na niego nie rzucała z pięściami. W zamian za to pokazała mu język, nic więcej. Co ma się produkowac skoro wiedział.
- Popatrz - uniosła dłoń, prezentując błyszczący pierścionek na palcu, a elfiak cmoknął udając, że widzi go pierwszy raz w życiu.
- No, ładna robota. Ciekawe ilu jubilerów przypłaciło ten wybór życiem...
- Co masz na myśli?
- Nic, nic. Plany już jakieś macie? Miejsce, lista gości, ułożenie warstw tortu...
- No chyba do reszty zdurniałeś.
- A będzie miejsce dla mnie? Wiesz, chętnie bym coś pojadł...
- Ty i tak będziesz musiał tam być ze względu na pokrewieństwo i to... Bo zwykle ojciec odprowadza córkę do wybranka, a ja... - posmutniała nagle, westchnęła i spuściła głowę. Zawsze kiedy wypływał temat jej ojca traciła nastrój.
- Wiem. Wiem też co masz na myśli - no to będzie miał wycieczkę aż pod sam ołtarz.

draumkona pisze...

- Charlotte, ty nam powiedz, jak on to zorganizował – Char przygryzła wargę, nie wiedząc zbytnio co ma teraz powiedzieć. Z jednej strony bardzo chętnie poopowiadałaby magiczce co i jak, ale z drugiej... Nie chciała, wstydziła, mówić przy nim. W końcu to jakby... Jakby wystawienie oceny końcowej. Na szczęście w tym momencie bezradność w oczach Vetinari dostrzegł Wilk i złapał arystokratę pod ramię, w drugą rękę złapał butelkę wina i wyszedł na taras, zamykając za sobą dwuskrzydłowe drzwi. Butelkę odkorkował zębami, bo była już napoczęta i pociągnął sobie łyk.
- Przy tobie nic nie powie pewnie, a tak to możemy podsłuchać trochę - chociaż jego to szczerze mówiąc średnio interesowało.
Char przysiadła obok magiczki i westchnęła uśmiechając się do siebie, przymykając oczy i przywołując niedawne wspomnienia. To naprawdę było jak sen, taki z którego nie chce się obudzić. Po krótkiej chwili otworzyła oczy, a Szept mogła stwierdzić, że chyba jeszcze nie widziała Charlotte tak szczęśliwej.
- Wrobił mnie, wiesz? Nagadał, że to sprawy ruchu i że wynagrodzi mi to kolacją... - zaczęła dośc nieśmiało, zaczesując za szpiczaste ucho kosmyk, który umknął jej z koka - I najpierw była ta kolacja. Nie wiem skąd on wiedział takie szczegóły... nawet były hortensje, a lubię hortensje. W ogóle cała ta kolacja... Ach, nie potrafię tego opisać. To jak mi się czasami przyglądał... Gubiłam przez ten wzrok sztućce - faktycznie, parę razy zdarzało jej się upuścić widelczyk, czy łyżkę, ale zawsze zrzucała to na karb braku koordynacji, a winnym miał być katar. Przynajmniej tak mu mówiła - nawet biedny skombinował owoce morza wiedząc jak je lubię, chociaż sam prawie tam zzieleniał. Naprawdę się postarał i to było takie kochane... - znów urwała, bawiąc się pierścionkiem. Przesuwając go, przecierając opuszkiem palca klejnocik, poprawiając ułożenie. Nie mogła się do niego przyzwyczaić - Potem pojawiła się rzeczona książka, którą miałam obejrzeć bo coś mu tam nie grało. Dostałam ją do ręki a tam wzór prosze ja ciebie. No to ja wiadomo, podeszłam do sprawy profesjonalnie, produkuję się, tłumaczę co to jest, do czego... Ale potem dociera do mnie, że ten wzór nie ma sensu. Patrze uważniej, a tam ciąg literek... I na początku kompletnie nie mogłam zrozumieć o co tam chodzi, jakby treść przesłania w ogóle do mnie nie docierała. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wzór pytał czy za niego wyjdę. No po prostu umarłam w tym momencie. Kompletnie się nie spodziewałam... Wiesz, bo ogólnie to już stwierdziłam, że nie ma na to szans, że my... Bo Tarina... - pokręciła głową nie wiedząc jak to określić. W zasadzie nic nie wiedziała, prócz tego że któregoś dnia zostanie jego żoną, teraz już na pewno.

draumkona pisze...

II
- Najpierw bardzo długo w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Nie tak jakbym chciała. Dawno temu, w Twierdzy i w ogóle... Tak szybko sie z nim zakochałam, że sama się przeraziłam bo zwykle nie popadam w żadne stanu zauroczeń ani innych, dziwnych rzeczy. Długo żył przeszłością i myślałam, że zawsze tak zostanie. Dopiero dużo później w jakiś sposób, dalej nie wiem co go skłoniło do tego, zaczął na mnie patrzeć inaczej. Nie tylko jak na członka ruchu, ale jak na kobietę. Taką, do której można coś czuć. I to był już jakiś mały sukces, ale to co stało się dzisiaj... To było jak spełnienie marzenia. Długo czekałam, ale opłacało się.. - starła łzę z policzka i chrząknęła nosem. No i o co ona znowu płakała? Przecież już nie powinna, dała upust radości na tarasach. Nie powinna... Parę łez zdążylo zaburzyc ład i porządek makijażu, ale tylko otarła oczy wierzchem dłoni by nie wyglądać aż tak bardzo jak panda i uśmiechnęła się - Nie wiem o co ciągle ryczę. To chyba z radości - tego faktu nigdy nie rozumiała, póki sama nie znalazła się w takiej sytuacji. Płacz kojarzył jej się tylko ze smutkiem, a teraz... teraz miał się kojarzyć też z radością.
- Ciekawe co Szept twierdzi o moich zaręczynach - burknął Wilk. Żeby podsłuchiwać rozmowę wcale nie musiał stac z uchem przy drzwiach, wystarczyło że siedział całkiem blisko. A jeśli Szept miała inne marzenie? I on go nie spełnił? A może wolałaby oświadczyny gdzieś... A może w Irandal? Dolina Ciszy? Powinien pomyślec o tym żeby ją tam zabrać...

draumkona pisze...

- A same oświadczyny?
- Była cała przemowa - ale nie mogła jej teraz przytoczyć. Choć pamiętała ogólny sens i to o cym mówił, to za nic nie potrafiłaby tego powtórzyć. Za dużo emocji towarzyszyło tamtemu wpsomnieniu.
- Jesteś szczęśliwa. A on… po prostu potrzebował czasu, by do pewnych rzeczy dojrzeć i z innymi się pogodzić. Devril nie jest głupcem. Jest tylko... bardzo honorowy. Mogę ci jednak powiedzieć, co go skłoniło. Ty. Zakochał się w tobie. Jestem pewna, że dużo wcześniej niż myślisz widział w tobie kobietę, nie tylko członka ruchu. Po takim tańcu na pewno.
- Wiedziałaś jak to się zaczęło? - zainetresowała się, spoglądając na magiczkę jak na rasowego szpiega w owczej skórce i ładnymi kopytkami. Trwało to dosłownie chwilę, nim doszło do niej że pewnie Devril jej o tym opowiedział, albo słyszała od Ala, który w cąłą tę historię był zamiesznay i doskonale sie orientowął kto z kim i dlaczego. I co za głupi plan popchnął i jedno i drugie na parkiet - Nie znam Wilka z czasów kiedy miał inne ciało - przyznała szczerze, jednoczesnie bolejąc nad tym, że nie może Nirze pomóc w rozwianiu wątpliwości czy to miłość czy może po prostu zostawił gdzies mózg po drodze z jednego ciała do drugiego - Ale wiem na pewno, że gdyby cię nie kochał to nie zawracałby sobie głowy. Może tak jak Devril musiał dojrzeć do pewnych rzeczy? To są faceci Szept, tego sie nie zrozumie. I podziękuję pieknie za alkohol, troche już wypiłam na tarasie a nie chcę... Chce pamiętać ten wieczór. Tę noc... - kącik ust Char podjechał ku górze, a usta ułozyły sie w frywolnym uśmieszku. Tak, noc też chciałaby pamiętać, zwłaszcza jeśli przejdzie jej katar.
- Między wami wszystko w porządku?
- Teraz już tak - odpowiedział zgodnie z prawdą. przynajmniej zgodnie z jego prawdą, bo nie wiedział czy magiczka podziela to zdanie, choć żywił szczerą nadzieję, że myslą tak samo w tej kwestii. Spod oka spojrzał na szczerzącego się do drzwi Winetrsa i pokręcił głową. Co ta miłosć robiła z ludźmi...
- Oświadczyny to tylko pierwszy, najprostszy ruch w trudnej grze zwanej wdzięcznie "małzeństwo". Nie żebym cię straszył, ale sam ślub i wesele jest o bilion razy gorsze. Stres, głupie pomysły jak na przykład ucieczka sprzed ołtarza... A, no i zaufany kucharz potrzebny od zaraz. Mi próbowali Szept otruć, więc uważałbym na twoim miejscu po pierwsze gdzie ma się to odbyć, po drugie kto będzie tam obecny a po trzecie kto będzie pilnował kuchni. Jeśli będziecie chcieli to możecie się chajtać tutaj, w Atax... Chyba, że wolicie Drummor albo jeszcze gdzie indziej - sam skrycie liczył na to, że zaproszenie dostanie. Bo jeśli jednak Vetinari pogodzi się z Alem to nici z odprowadzeniem pod ołtarz i będzie zwykłym, szarym gościem. O ile go zaprosi. No wprawdzie powinna, bo była jego siostrą i w ogóle... Ale kto ją tam wiedział.
- A twoja rodzina wie tak w ogóle? - zainteresował się nagle, pamiętając pytanio-wałkowanie w wykonaniu Elenarda kiedy on sam był pytac o błogosławieństwo dla siebie i Szept.

Iskra pisze...

- Mam teorię. Myślę, że po prostu zmieniając ciało, zgubił gdzieś po drodze mózg. Innego wyjaśnienia nie widzę.
- Wiesz, że dokładnie o tym samym pomyślałam? Biedny Wilk, bez mózgu egzystuje – chociaż trochę tym stwierdzeniem obrażały też i magiczkę, w końcu wybrała sobie faceta pozbawionego mózgu i zdolności racjonalnych wyborów, jednak nikt tym faktem zdawał się nie przejmować.
- Myślisz, że mnie też ktoś będzie chciał otruć? Na przykład ta Elain cała… Wiesz, że jak urodziła się Tullia to nagadała mi bardzo brzydkich rzeczy? Na przykład, że o Devrilu mogę zapomnieć bo na dziecko nigdy nie poleci i parę innych takich… kąsków – mruknęła, ściągając brwi. Wprawdzie kuzynka earla wzięła ją chyba za jakiegoś obdartusa, który nabiera szlachciców na dziecko a nie za siostrę elfiego władcy, no ale uraz pozostał. A miałą o niej takie dobre zdanie na początku – Może ona będzie chciała mnie otruć? Albo Tullię? W końcu Dev to jej kuzyn…
Akurat kiedy zawiązał się ciekawy temat w pokoju, to elfiak musiał się rozgadać. W zasadzie on to i tak wszystko słyszał, elfy miały lepszy słuch niż ludzie, ale czy słyszał to wszystko Winters, to tego nie był pewien. Urwał temat, myśląc intensywnie nad opcją przemaglowania arystokraty na lewo i prawo póki jest okazja. Solidnie pociągnął sobie z butelki i westchnął.
- A co zrobisz kiedy nadejdą ciężkie dla was chwile? – pan brak kreatywności rżnął pytania z pamięci ze swojej rozmowy z teściem. W zasadzie ojciec Szept zadawał całkiem sensowne pytania, a Wilk nie potrafił doszukać się bardziej sensowniejszych – Drummor jest niedaleko zamku Crimson, a jak znamy Charlotte to nie przepuści jeśli Gildia zacznie robić coś, co wykracza dalece poza granice zrozumienia i etyki. Co kiedy odezwą się powinności związane z alchemią?

Zhao pisze...

Gdyby Vetinari wiedziała o miłosnych zapędach Elain zapewne nie zastanawiałaby się teraz dlaczego kuzynka earla za nią tak nie przepada i nie zamartwiałaby się tym jak ocieplić te relacje. W końcu w niedalekiej przyszłości mieli być… Rodziną. Bogowie, jak to dziwnie brzmi.
- Ale ja mam swoją pozycję, jestem… - urwała, wspominając ruiny własnego zamku i tego co zostało z jej rodu. Nie zostało nic i nie miała niczego prócz alchemii. No i tego co raczy z nią zrobić Wilk bo jej pozycja, prócz bękarta, nadal była wśród elfich rodów bliżej nieokreślona. Jedni mówili, że jest z rodziny królewskiej, że siostra samego Wilka, a drudzy zaznaczali, że owszem rodzina królewska, ale nie z krwi a poprzez ożenek, bo to matkę dzieli władca z bękartem a nie ojca, który to pochodził z rodu Raa’sheal. Koniec końców zdań było tyle ilu było elfów, a Wilk jakoś nie wydał stosownego oświadczenia w tej kwestii. Mógłby uczynić z niej księżną, czy kogoś w podobnym guście, a równie dobrze mógłby zrównać do rangi zwykłego, bardzo niekrólewskiego bękarta.
- Starszyzny nie mam, ale mam bonus w postaci wycieczek do Escanora kiedy będzie mu się widziało i Gildię pod nosem. Wiem, że Devril nie będzie zadowolony, ale… To jest część mnie. Alchemia. Nie będę potrafiła siedzieć spokojnie na tyłku w Drummor i hodować marchew. Może się pieklić i irytować, ale nie potrafię… Al. Wychował mnie w innym celu, piraci wychowali w innym – okręciła wokół palca rudy kosmyk i padła już całkiem na łóżko, wpatrując się w sufit – Zobaczymy. Najwyżej ucieknę sprzed ołtarza – kiepski to był żart, podobnie jak kiepskawy humor Vetinari.
- Drummor nie ma. Ale twoja jeszcze-nie-żona ma. – umilkł, dając Devrilowi szansę podsłuchania kolejnego urywku rozmowy. Faktycznie, miał swoje pięć minut, ale wtedy raczej nie był sobą. Bardziej swoim ojcem – Miałem swoje pięć minut, ale przełożyłem je na potem, wiesz? Taki ukryty zapisek w umowie – podniósł się z krzesła i stanął przy drzwiach, też trochę nasłuchując – Myślisz, że powinniśmy im tak dać gadać? A jak zaczną spiskować? A jak oceniają… walory łóżkowe? To trzeba ukrócić, mówię ci. Z takich rozmow nie ma potem nic dobrego – a co jak co, on nie chciał być przyrównywany do Devrila. Chyba nikt by nie chciał być w tym aspekcie do nikogo przyrównywany.

Iskra pisze...

- Ale znasz metodę Iskry i Luciena na godzenie się? Muszę przyznać, że to dużo ciekawsze niż zwykłe „przepraszam”.
- Słyszałam o tej metodzie kiedy raz na moich oczach się pokłócili o kompletną pierdołę a potem musiałam spać z poduszką na głowie bo nie dało się inaczej.
- Czy on też ma takie charakterystyczne spojrzenie i uśmieszek? Kiedy Wilk myśli o chędożeniu, od razu to po nim widać… ostatnio niezbyt mu to w głowie. Nie, żebym się dziwiła, potrzebuje czasu… Chociaż, raczej nie chcesz wysłuchiwać o łóżkowych poczynaniach swego brata. Czy Devril… jako człowiek… zawsze myślałam, że ludzie mają mniejszą wytrzymałość niż elfy, ale ostatnio poprosił mnie o pomoc w wyborze halki, bo czyjąś podarł – zaśmiała się, wyobrażając sobie scenę w której Devril w kąciku konspiracyjnym szeptem wyjaśnia Szept po co właściwie mu te halki. No tak, mógł nie drzeć tylko grzecznie pomóc zdjąć.
- On.. czasami po nim widać i to od razu co mu chodzi po głowie, a czasami byłoby to ostatnie o co byś go podejrzewała. Trudno go też wyczuć. Co zaś do wytrzymałości… - tu uśmiechnęła się lubieżnie, wcale nie kryjąc o czym teraz myśli – niejeden elfiak mógłby mu pozazdrościć. Escanor w zasadzie też przy nim wypada blado i mówię to całkiem szczerze, nie przesadzam – rzadko trafiał jej się za dawnych czasów kochanek który zdolny byłby do wytrzymania całonocnej hulanki pod kołdrą. A jeszcze taki, który dbał nie tylko o własną przyjemnośc, ale też i doznania partnerki to w ogóle skarb, diament i ze świecą drugiego takiego. Devril łączył w sobie wszystkie te cechy, no i jeszcze jej relacje łóżkowe z tym konkretnym arystokratą były podkolorowane mocno uczuciem.
- Wilk też rwie halki? – spytała z czystej ciekawości. Może ona, powołując się na geny rodziny, też powinna zdzierać coś z Devrila? I to tak zdzierać by więcej tego nie założył?
- Skąd mam wiedzieć? Mało co słyszę.
- Rozmawiają o tobie, czemu rwiesz halki – poinformował usłużnie Wilk i jeszcze się głupek wyszczerzył, zadowolony że to nie o nim mowa i w ogóle. Tak, on sobie też chętnie posłucha, potem mu powypomina. W pewnym sensie zamieniał się powoli w Cienia, słuchając informacji tylko po to by potem mu nieco powbijać małych, malutkich słownych szpileczek. Na szczęście nie był tego kompletnie świadom, bo pewnie gdyby się dowiedział o tym do kogo się upodabnia to rzuciłby się z pierwszego lepszego dachu.
- Charllote też marudzi jak.. czasem jej coś porwiesz? – podpytał arystokratę, apmiętając magiczkowy bulwers o te nieszczęsne majtki.

Silva pisze...

Przed nimi podniosło się wilcze wycie. W ciszy poranka niosło się znacznie dalej, płosząc ptaki z drzew. Dwa wilkołaki, które z nimi wyruszyły, Haara i Feern, zatrzymały się w miejscu, nie chcąc iść dalej. Nie usiadły, aby poczekać aż reszta podejdzie, stały nieruchomo, wyczekująco spoglądając na swojego kompana.
- Mamy niespodziankę - Drav, który szedł z przodu, też się zatrzymał krok od wilkołaków - Feern mówi, że coś jest mocno nie tak.
Miejsce, które wskazał wyglądało całkiem zwyczajnie. Kawałek lasu zasypany śniegiem, drzewa i krzewy, a nad nimi szczyty gór i las. Świerki pięły się w górę, od czasu do czasu zrzucając z siebie nadmiar białego puchu. Śnieg przed nimi nie był poruszony żadną zwierzęcą nogą, ale widać było, z której strony wiał ostatnio wiatr, zawiewając go na bok. Las jak las. Nic nie wskazywało na to, by coś było z nim nie tak. A jednak wilkołaki nie śmiały postawić łapy ani kawałek dalej.
- Śmierdzi trupem, trochę zwietrzałym. Albo ktoś przyniósł go tu na sobie. Nawet ja czuję krew - w tej postaci ludzki nos nie był tak czuły jak w tej prawdziwej, ale wilk żyjący w jego sercu czuł wyraźnie woń krwi; przyblakłą, mniej intensywną, ale jednak obecną.
- Tylko, że miejsce wygląda jak każde inne - szamanka miała rację. Nie znała się na tropieniu, szukaniu śladów i odczytywaniu z nich tego, co pewnie odkryłby przed nimi brat magiczki. Dla niej złamana gałązka była tylko złamaną gałązką i niczym więcej. Ślad raciczki w śniegu nie mówił jej nic o zwierzynie. Była córką duchów, a nie lasu i łowców, mimo że jej plemię polowało w tych górach. - Czy to magia? - pytanie było skierowane do elfki.
Wilkołak o ciemniejszej sierści obchodził niepokojące miejsce, nie zbliżając się do niego; po chwili, gdy zatoczył koło, wydał z siebie gardłowy pomruk.
- Haara mówi, że mamy kłopot. Zapach jest tylko tu. Nie odchodzi od niego w żadną stronę, chociaż dalej przed nami znów się zaczyna.
Przez chwilę, kiedy drugi wilk robił to samo, słychać było jak zwierz smakuje powietrze, węszy, szukając śladów w powietrzu. Feern znowu przemówił po swojemu.
- Smród krwi i rozkładu nie powstał tutaj. Możemy tam znaleźć przytarganego trupa albo pułapkę - chwila zawahania - Sugerują, że elf strażnik powinien się rozejrzeć.

Iskra pisze...

– Nawet na nią nie spojrzał, nawet mu się namiocik nie zrobił. On chyba jest chory. Jakiś zanik sprawności albo co?
- Ja to bym się cieszyła jakby Devrilowi nie robił się namiocik przy żadnej innej niż ja. To by coś znaczyło – zupełnie jakby to, że właśnie się oświadczył nie było niczym ważnym i w sumie niczego nie udowadniało – Znaczy… Wiesz, są ładniejsze niż ja. I czasami mnie to zastanawia czy jakby była taka ładniejsza alchemiczka z mózgiem to czy by… No wiesz. W końcu był kiedyś, nadal jest, bawidamkiem, mimo że tylko na pokaz to jednak coś w nim takiego musi siedzieć. Albo jest doskonałym aktorem. Nie wiem co gorsze – jęknęła gotowa znów się rozszlochać, ale w jte samej chwili drzwi tarasu się otworzyły i wkroczył przez nie pan nie-tak-zdrowy-elfiak.
- O czym rozmawiacie? – spytał ciekawsko, jakby zupełnie przed chwilą niczego nie podsłuchał. Nic a nic. Tylko słowa Devrila dźwięczały mu w głowie, że Char to bawi… A Szept to się wścieka. Nie fair.

draumkona pisze...

Wilk stanął w przejściu pomiędzy tarasem a własna komnatą i nagle poczuł się tutaj bardzo obco. A wszystko to rzecz jasna wina magiczki, bo kogo innego? Nachmurzył się, ręce wepchał do kieszeni i spojrzał w okno, byle nie na grymaszącą magiczkę. Przecież nie wracał znowu tak nieregularnie jak mówiła. To, że czasem posiedzenie rady przeciągało się do godzin w których słońce zamieniało się rolami z księżycem, znów wstając i okświetlając świat ciepłymi promieniami… No nie zdarzało się to tak często żeby ją mieli nagą wynosić bo by z nudów umarła, albo zamarzła jak to zimą mogło się zdarzyć. Posłał jej urażone spojrzenie, żałując, że jednak się na takie niespodzianki nie zdecydowała bo chętnie by zobaczył jak to w praktyce wygląda. Wszedłby taki zmęczony i zły po radzie, a tutaj proszę. Magiczka na łóżku i czekająca na niego. No żyć nie umierać.
Char obejrzała się przez ramię na Devrila, świeżo upieczonego narzeczonego i natychmiast rozpoznała ten błysk w oku. Pewnie myślał o tym co by było gdyby teraz byli u niej w wieży, sami… odwróciła spojrzenie, tym razem na Wilka i na Szept, jakby szukając niemego przyzwolenia na działanie. Elfiak wydawał się jakiś obrażony, a Szept chyba rozbawiona, choć z magiczką to nigdy nic nie wiadomo.
- To… My już pójdziemy. Niedługo północ minie, pewnie chcecie odpocząć – stwierdziła podnosząc się i wygładzając fałdki materiału jakie zrobiły się jej na brzuchu. Skinęła na Devrila, wyciągając do niego dłoń, czekając aż ją ujmie i poprowadzi tam, gdzie powinni znaleźć się zaraz po zaręczynach zamiast się włóczyć i chwalić.
Ledwie drzwi komnaty się za nimi zamknęły, a Wilk odwrócił się od okna, wbijając spojrzenie w bogom ducha winną magiczkę.
- To aż taki zły jestem i niedobry? Darmar pewnie był lepszy i pojawiał się regularnie… - naburmuszył się jak małe dziecko, oczekując że Szeptucha przyjdze i pogłaszcze biednego Wilczka, a może nawet powie, że na przykład na tarasie to jeszcze tego nie robili. Zawsze gdy udawał obrażonego to bardziej przypominał naburmuszonego pięciolatka, któremu ktoś odmówił cukierka, a Vetinari zwykle zamiast odesłania go na chędożkę do Szept, to robiła mu najstraszniejsza rzecz na świecie. Ciągała za policzek z tym słowim sławnym „puci, puci”.

draumkona pisze...

Zaciągnęła go do wieży, wcale się nie śpiesząc i wcale nie reagując na to, że położył dłoń na jej pośladku. Nie reagowąła negatywnie wypadałoby zaznaczyć, bo spojrzenie jakie otrzymał po tym ruchu było przeciągłe, jakby oceniała do czego tak naprawdę jest zdolny. Wzrok alchemiczki powoli ślizgał się po sylwetce arystokraty zatrzymując na strategicznych miejscach, ale nic poza tym. Póki nie znaleźli się w komnacie. Tam zatrzasnęła drzwi, ledwie weszli a ona już biednego Devrila pchnęła na łóżko siadając sobie na nim, wpijając się w wargi i dobierając się do fraka. W końcu powinien się uwolnić z tego oficjalnego ubioru, a ona tylko mu w tym pomoże.
– Przecież wiedziałam, że podsłuchujesz. Chciałam sprawdzić, jak długo wytrzymasz, zanim tu wpadniesz – odwzajemnił uścisk, dodatkowo przeczesując dłonią kasztanowe włosy. Wredna magiczka. Wredna, zła, niedobra. A on święcie wierzył w to, że nie skupiała się na tym by słuchać kto ich słucha. Następnym razem powinien głośno i wyraźnie udawać, że wcale nie słucha.
- Wredna - podsumował na głos, nie mogąc oprzeć się temu stwierdzeniu. Ale prócz umysłu buntującego się w temacie wredoty pewnej pani, był też zakątek ciekawości z uwagą skierowaną na goliznę. Uśmiechnął się do swoich myśli, gdzie już widział Szept całkiem bez tych zbędnych szmatek - To co z tym leżeniem nago na łóżku? Może przetestujesz? Wiesz, żeby potem osiągnąć... właściwy efekt.

draumkona pisze...

Char nie spała już od bardzo dawna. Katar i ból głowy nie dawały jej normalnie spać, ani nawet oddychać, bo hałas był przy tym taki jakby co najmniej miała za brata smoka a nie elfa. Leżała nieco z boku, co by nie zarazić arystokraty. W końcu nie musiał przechodzić przez to samo co ona. Kichnęła donośnie, nie zdążyła zatkać sobie nosa by stłumić głośne "apsik" a już chwilę później miała chłodną dłoń Devrila na czole, badającego czy przypadkiem nie ma gorączki. Uśmiechnęła się lekko i przymknęła oczy na chwilę, póki nie cofnął dłoni.
- Tylko nie leć od razu po Wilka. To przeziębienie, na to sie nie umiera - spróbowała sobie zażartować, bo jeszcze zacznie się martwić... A ona tylko potrzebowała odpoczynku, herbaty z miodem i swojego pielęgniarza. Stłumiła kaszlnięcie i przysunęła się bliżej, wtulając w poduszkę, co by go nie obkaszleć.
Wilk obudził się niedługo po Szept. Trochę niewyspany i śmiertelnie zmęczony po chędożeniu do rana. A miał się wyspać cholerka, miał takie piekne plany odespania wszystkich zarwanych nocy i w ogóle... Spojrzał w bok, na magiczkę. Też nie spała. Przyczyna jego niewyspania i zakwasów.
- Dobry - mruknął, przeczesując ciemne włosy, zaczesując je do tyłu. Nie lubił jak opadały mu na oczy ograniczając widoczność. Co miał dziś w planie w ogóle? Ach, rada... - Musimy się zbierać - poinformował ją jeszcze, muskając wargami czoło i siadając, dłońmi rozcierając twarz, pobudzając krążenie - Radni będą czekać.

draumkona pisze...

Westchnęła zrezygnowana widząc, że cokolwiek powie to i tak nie zostanie wysłuchane. Chyba, że powie że coś ją boli, czy coś w ten deseń, albo że jej źle i ogólnie czuje się do bani. Nawet gdyby nagle zaczerwieniony nos zniknął i zaczłęaby tryskać energią i radością to pewnikiem i tak poszedłby po Wilka. Żeby się upewnić rzecz jasna.
- Nie wstawaj. Lepiej, żeby ktoś cię zobaczył. Będę spokojniejszy mając fachową opinię, wiesz? No, a jeśli twój braciszek stwierdzi, że potrzebujesz się wygrzać i odpocząć, ktoś będzie musiał się tobą zająć.
- Dobrze tato - odpowiedziała z westchnieniem zakopując się pod kocykiem i zerkając kontrolnie na dłoń. Pierścionek wziąż tam był, nie zniknał ani nie okazał się snem. Poprawiła go, by kamyczek był idealnie pośrodku i zerknęła kontrolnie na Devrila. Lubiła na niego patrzeć, zwłaszcza kiedy prezentował się całkiem nago, a promienie słońca oświetlały jego sylwetkę uwydatniając zarys mięśni. Obserwowała jak się ubiera, trochę zawiedziona że zabiera jej ulubioną koszulę do spania, ale nie pisnęła nawet słowem, zamiast tego naciągnęła koc niemalże pod sam nos. Poczeka.
Wilk właśnie wracal z rady. Sam, bo magiczka chciała pospać, a on nie potrafił jej odmówić kiedy robiła słodkie oczka. Poza tym, powinna odespać noc, zregenerować siły po tym co działo się ostatnimi dniami. Może powinien jej kupić jakiegoś kwiatka po drodze? Pewnie by się ucieszyła. Albo nie, pójdzie do ogrodu po różę. I tak, zgodnie ze swoim niecnym planem postąpił całkiem nie spodziewając się, że ten gnający człowieczek po schodach to do niego, więc był bardzo zdziwiony kiedy pędzący człowieczek okazął się zdyszanym po biegu po schodach arystokratą.
- Coś się stało? - zagaił od razu, przy okazji przyglądając się krzewom róży niezbyt fachowym okiem.

draumkona pisze...

- Charlotte. Gorzej się czuje. Zobaczysz ją, proszę? Przydałaby się fachowa opinia i zalecenia. Wczorajszy pobyt na dachu musiał jej zaszkodzić. Niby są inni medycy, ale ty jesteś jej bratem… no i jesteś najlepszy.
- Brzmi co najmniej jakby własnie umierała - burknął, pochylając się i odcinając jeden z kwiatów. Będzie musiał się pośpieszyć jeśli chce donieśc roślinę nim zacznie więdnąc z braku wody i gorąca - Pewnie się przeziębiła, a ty od razu panikujesz. Chodź, zobaczymy co to za straszne rzeczy jej dolegają - to mówiąc, ruszyl już w kierunku wieży Vetinari. przejście do jej komnat zajęło im pare minut, więc już chwilę później był przy łóżku siostry, badając przyczyny jej złego samopoczucia. Zajrzał do gardła, sprawdził gorączkę, pytał o katar i ogóle samopoczuczie. Wniosek był jeden.
- Przewiało ją, przeziębiła się po prostu, a ty od razu panikujesz. Powinna sie wygrzać, wyleżeć i odpocząć, nic więcej.
- Ale ktoś...
- Tak, ktoś musi się tobą zająć - stwierdził to oficjalnie, widząc że Vetinari bardzo na tym stwierdzeniu zalezy - Coś jeszcze? Może ciebie przebadać Devril? Katarek masz? A może coś cię boli?

draumkona pisze...

Wskazówki zostały udzielone, nawet zapisał mu poszczególne zalecenia na kartce, wypisał nazwy ziół które moga pomóc na ten czy inny objaw, pod błagalnym spojrzeniem Charlotte utwierdził Devrila wprzekonaniu, że jak wyjdzie na trochę z łóżka to nic jej się nie stanie i żeby uważać na przeciągi.
- Ja nie umieram Devril naprawdę. To tylko katar - spróbowała jeszcze Char, siedząc oparta o ścianę na łóżku, wśród puchatych poduszek, szczelnie okryta kocykiem aż nad linię biustu. W końcu nie będzie Wilkowi świecić cyckami przed oczyma - Po prostu zostań tu ze mną w łóżku, ale może lepiej mnie nei całuj bo się jescze zarazisz - aż się bała co by było gdyby rzeczywiście się pochorowała. Z jednej strony fajnie było tka siedzieć i patrzeć jak się martwi i stara, ale z drugiej... jeszcze dojdzie do tego, że zabroni jej wychodzić z łóżka gdziekolwiek, a akurat tego by nie chciała.
- Skoro jesteś pod fachowa opieką, to ja sobie idę - kompletnie zignorował oburzenie Devrila jego zbyt lekkim podejściem, ale cóż miał zrobić. Dla niego przeziębienie to nie była jakaś powazna chorba, w życiu naoglądał ich się już tyle, że miał naprawdę dość, a przebieg typowej choroby mógł wyrecytować z pamięci, do tego dokładając od czasu do czasu możliwe powikłania i przekształcenia choroby. Rzecz jasna, gdyby chorowała Szept zapewne tez stawałby na głowie by jej ulżyć i robiłby co mógł, łącznie z robieniem ciepłej herbatki. Nawet na rady by nie chodził, bo kto się biedną magiczką zajmie? Na szczęście dla wszystkich dookoła, Szept niebyła chora - Gdyby coś się działo to wiesz, gdzie mnie szukać - rzucił jeszcze na odchodnym, ulatniając się i schodząc na dół, na swoje włości, do swoich komnat. trochę mu zeszło, ale to była tylko i wyłącznie wina Devrila, który pytał nawet jaki rozmiar łyżeczki ma na myśli, czy deserową, czy stołową kiedy mowa była o dawkach ziółek do herbaty. Może na urodziny powinien sporezentować mu łyżeczki w każdym rozmiarze i odpowiednio podpisać? Łyżeczka deserowa - najczęściej stosowana do dawkowania drobno zmielonych ziół udrazniających drogi oddechowe... Tak, zapewne by mu się spodobało.
bezszelestnie wślizgnął się do komnaty i uniósł brew na widok niry w szlafroku. Aż tak jej się nie chciało wstawać? Nie widział by miała mokre włosy czy ciało, więc w kąpieli nie była. Po prostu lenistwo?
- Devril mnie napadł po drodze i wałkował od lewej do prawej o dawkowanie ziółek dla Charlotte. Przeziębiła się... A ty nadal w szlafroku? jakiś straszny leń cię chyba dopadł - bo magiczka w godzinach popołudniowych w szlafroku? Kiedy nie przechędożyli całego poranka? Rzecz dziwna i niespotykana.

Iskra pisze...

Syrop z cebuli. Mleko z czosnkiem. Tylko o nich wspomniał, a ona już poczuła się nie jak w mięciutkim łóżeczku z osobistym opiekunem, ale jak na torturach. Zbladła jeszcze bardziej, o ile było to możliwe i wodziła za nim spojrzeniem, obserwując jak się krząta i szuka a to mleka, a to cebuli. Dobrze, że ani czosnku ani cebuli w komnatach nie było i musiałby lecieć na dół do kuchni po takie rarytasy, ale znając jego upór to zapewne tam poleci. Na jej nieszczęście. A gorące prośby by jej odpuścił też na nic.
- Devril… Nienawidzę syropu z cebuli i mleka z czosnkiem. To jest najszybsza droga żeby doprowadzić mnie do płaczu, chcesz tego? – spróbowała podejść go od tej strony, jak on przedtem podchodził ją, przekonując, że wizyta medyka jest konieczna i wymagana natychmiast. Spojrzała na niego żałośnie, jak zbity szczeniak prosząc by się dłużej nad nią nie znęcać i odpuścić, zwłaszcza tę cebulę. Nie lubiła cebuli nawet w sosie, każdy napotkany skrawek cebuli wydłubywała, nie ważne czy z zupy, czy z sosu czy potrawki. Dla niej cebula mogłaby nie istnieć.
- Nie rób mi tego – poprosiła jeszcze cicho, chrząkając nosem.
Nie wiedział jak wielki zawód jej sprawił pojawiając się później niż powinien. Nie domyślił się, że czekała tu na niego chcąc zrealizować plan, który pojawił się ledwie wczoraj. Niby jasnowidz, a się nie spodziewał. Obserwował ją za to uważnie, usiłując domyślić się co się stało. Nie wyglądała na zadowoloną jego widokiem, a przecież się nie pokłócili, ani nic. Po chwili głębszego namysłu i stania jak kołek postanowił wręczyć jej swój mały prezent.
- A… No i byłem w ogrodach, bo… Widziałem, że wczoraj miałaś to we włosach i tak sobie pomyślałem… - kwiat pojawił się w dłoni elfa, a ten nagle stracił całą odwagę i swoje zwykłe wygadanie. Zupełnie jakby magiczka była jego pierwszą kobietą, a on prawiczkiem – No, podobał ci się – to mówiąc wręczył jej różę, dokładnie z tego samego krzewu którym wykazała zainteresowanie w nocy, kiedy leżeli na trawie obserwując niebo. I prócz oczywistego pragnienia by jej się spodobało, miał także cichą nadzieję na rozwianie ciemnych myśli magiczki, bo to że coś było nie tak akurat zauważył.

Iskra pisze...

- Charlotte, to lekarstwo. Lekarstwo ma leczyć, a nie smakować. To się pije, bo musisz, a nie bo lubisz.
- Ale ja nie chcę. Nie możemy poprzestać na zostaniu w łóżku i wygrzaniu? Ostatnio tak zrobiłam i mi przeszło – próbowała jeszcze przekonać go do swoich racji i uniknąć dwóch znienawidzonych przez siebie specyfików. Od kiedy z niego taki znachor, że mlekiem i czosnkiem chce ją leczyć? Dobrze, że nie chciał wkładać jej nigdzie sarnich raciczek…
- Chociaż jedno z nich – westchnęła ciężko, zrezygnowana wiedząc, że więcej ustępstw nie będzie – To prawie jak nakaz by skazaniec sam sobie ukręcił pętle na szyję, wiesz? – burknęła siadając i odkrywając się w akcie buntu i poczucia niesprawiedliwości – Mleko z czosnkiem. I z miodem. Bez miodu nie wypiję – zastrzegła jeszcze, czując jak na samą myśl ostatni posiłek podchodzi jej do gardła.
*
Nie zauważył butelki wina w pierwszej chwili, bo jak zwykle całą jego uwagę pochłonęła osoba Szept. Całkiem naga osoba, wystarczyłoby tylko ściągnąć szlafrok i proszę. Chociaż nie powinien myslec o takich rzeczach, w końcu dopiero co minęło południe, to całus w policzek tylko go rozochocił. Póki nie wspomniała o Ametyście.
– Wiem, że mieliśmy do tego nie wracać, ale… poszłam do Ametystu. Musiałam wiedzieć. Nie … przyszłam tam z kimś, ale kiedy chciał iść na górę za mną, spadł ze schodów. Podobno uparcie twierdziłam, że nie czuję burzy, chociaż na zewnątrz lało i grzmiało – westchnął zawiedziony zmianą tematu, ale informacja była dobra. Nie zdradziła go, więc nie trzeba było się już obawiać czy czasem nie będzie z tego kolejnego bękarta. Koniec końców, uśmiechnłą się nieco, zaczesał kasztanowy kosmyk za ucho i musnął usta Szept wargami.
- To dobra informacja. Dlatego przyniosłaś tu to wino? – i nie, jego głos wcale a wcale nie był zaczepny i jawnie sugerujący, że wino to mogłaby otworzyć. I byłoby się to stało, gdyby to komnaty ktoś nie wpadł jak burza. Zapach malin wlał się do komnaty jakby ktoś obok otworzył wielką składownię tego owocu, a wraz z nim pojawiła się też nuta wanilii. Burza czarnych loków i fiołkowe oczy jasno wskazywały na tożsamość intruza.
- Przyszłam się pożegnać – wydyszała Zhao, bezceremonialnie wpychając się między tą dwójkę, ściskając najpierw magiczkę, potem Wilka. Wyglądała jakby przebiegła prawdziwy maraton, rumieńce zdobiły policzki, a przyśpieszony oddech zdawał się potwierdzać tezę szybkiego biegu.
- Pożegnać? – spytał uprzejmie elf, siląc się na uprzejmość. Szkoda że nie zrobiła jak Charlotte i nie spytała czy przeszkadza, to by jej powiedział co o tym sądzi.
- Tak, pojawiła się misja i wyjeżdżamy. Uważajcie na siebie i w ogóle i… - twarz elfki rozjaśnił nagle uśmiech olśnienia. Zerknęła na magiczkę wciąż jeszcze będącą – dzięki bogom – w szlafroku – Widziałam Darmara w Czeluści. Cokolwiek tam robił, nie zwiastuje to nic dobrego.
- A co Mroczny robił u Cieni?
- Nie wiem, ględził o jakimś kamieniu królow. I była jakaś białą wiedźma co chciała wychędożyć mojego Lu – wszystko na opak i nie tak, ale informacja o kamieniu była jak najbardziej prawdziwa. Wilk zerknął porozumiewawczo na Szept. W końcu trafiła im się wskazówka. Może wrócą nadzieję Ymirowi, który po znalezieniu fałszywki załamał się i wrócił do stolicy krasnoludów by tam dopilnować biegu spraw.

Iskra pisze...

Czekała tak, jak skazaniec oczekuje na świt w dniu egzekucji. Zrezygnowana, zdecydowanie marniej wyglądająca niż przed świetnym pomysłem o czosnku z mlekiem lub syropie z cebulą. Na jego widok wcale się nie ucieszyła, ale nie dlatego, że już go nie chciała czy coś w tym stylu, ale dlatego, że tak bardzo Dyktator Devril nalegał na jedną z ohydnych mikstur.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Cieszę się, że cię widzę. Ale nie cieszę się z tego co mi przyniosłeś – mimo to ujęła kubek w dłonie i dmuchnęła w mleko. Pływający na powierzchni czosnek, jak i jego wszechobecny zapach odbierał jej chęć do wyzdrowienia – A wiesz, że jak chorego się do czegoś zmusza to wcale nie zdrowieje? – zarzuciła mu jeszcze chcąc wywołać porządne wyrzuty sumienia, że wmusza w nią takie obrzydliwe rzeczy. I jak ona potem będzie całować go w policzek tak śmierdząc czosnkiem na kilometr? No jak? Pomyślał o tym?
- Powinieneś się nazywać Devril Dyktator – burknęła jeszcze, upijając łyk mleka i krzywiąc się okropnie.
*
- Ta wiedźma była z Darmarem? Wiesz o niej coś więcej? – Iskra uniosła brew, dziwiąc się że głupia wiedźma wywołała takie poruszenie, że aż o nią Szept pyta. Może były w zmowie?
- Nie wiem czy z Darmarem… Przedstawił ją tak trochę między wierszami. Jakaś Yenesmen Pani… Nie wiem czego. Wiem, że szamani nie lubią jak ją tak przedstawiać. Biały mag, koniecznie chciała się spotkać z Nieuchwytnym co zresztą się stało. Czerwony mag nigdy nie stronił od ciekawostek w temacie magii i artefaktów, a kamień królow brzmi jak artefakt. Chyba coś o nim nawet czytałam, ale nie pamiętam gdzie.. – urwała, zamyślona, usiłując przypomnieć sobie coś więcej, ale jedyne co pamiętała to spalone pośladki biednego Luciena. O tym raczej ani Szept ani Wilk nie chcieli słuchać, więc zbyła tę kwestię milczeniem.
- A miałą ze sobą kamień?
- Kamienia nie widziałam. Wiem, że miała taką sobie minę, ale nie wiem czy to jej zwykły wyraz twarzy czy była czymś strapiona. Poza tym dość szybko opuściłam tamto pomieszczenie. A czemu was to interesuje?

Iskra pisze...

- Nazywam się earl. To trochę jak dyktator. No, pij swoje mleczko. Do dna, bez grymaszenia. Im szybciej wypijesz, szybciej będziesz miała za sobą. Pij, póki jeszcze ciepłe, no.
- Earl? A w papierach masz Winters… - zażartowała sobie z niego, znów pociągając łyk mleka i krztusząc się nim. Fuj. Okropność. Niedobre. A miód wcale nie pomógł, wręcz przeciwnie, pogorszył całą sytuację i teraz naprawdę miała ochotę wymiotować. Zasłoniła usta dłonią wyczuwając nagły atak śliny przypuszczony ze ślinianek, ale wymiotów nie było. Zmusiła się za to i dopiła obrzydlistwo do dna, znów kaszląc i prychając. Na dnie kubka ostało się nieco posiekanego czosnku, ale nie zamierzała go wyjadać ani palcem ani tym bardziej łyżeczką. Widelczykiem też nie. Oddała mu kubek niemalże wpychając w dłonie i spojrzała na niebo z wyrzutem, jakby jej co najmniej zrobił krzywdę wielką.
- Mam nadzieję, że Tullia nie będzie taka wredna jak tatuś – burknęła jeszcze, wciąż za złe mu mając to mleko. A przecież on tylko chciał dobrze.
*
- Ona była u Cieni, Zhao. Lepiej, żebyś nie wiedziała. Dla twojego dobra i byś nie musiała wybierać albo by oni nie zarzucili ci, że coś wiedziałaś i im nie doniosłaś. Możliwe, że ta wiedźma i my stoimy po przeciwnej stronie… a jeśli ona sprzymierzy się z Cieniami… Lepiej nie pytaj. – o dziwo Zhao nie wzięła tego jako przytyk czy oznakę nieufności. Nazbyt dużo razy musiała już wybierać między Bractwem a przyjaciółmi i za każdym razem wybór ten był trudny i niesprawiedliwy. Jeśli Szept mówiła, że lepiej nie wiedzieć, to przyjęła to za pewnik. Skinęła tylko głową, oglądając się jeszcze na jedno, to na drugie, nagle poważniejąc.
- Uważajcie na siebie – powtórzyła raz jeszcze, tym razem mówiąc całkiem poważnie. Jeśli oni będą chcieli coś od wiedźmy, a wiedźma będzie sprzymierzeńcem… Wtedy i ona będzie musiała stanąć przeciwko nim. Znowu. A już myślała, że nigdy do tego nie dojdzie. Cholerne Bractwo – Idę, nim Lu szlag trafi z tymi końmi – i już jej nie było, wybiegła z komnaty równie szybko jak wbiegła, kierując się na dziedziniec gdzie czekał Lucien, Cienisty i Kelpie.
- Przynajmniej mamy w końcu jakiś trop – odezwał się Wilk po chwili ciszy, wpatrując się w niedomknięte przez Zhao drzwi jakby coś analizował – Ale nie mówiłbym o tym Ymirowi. Nie póki nie będziemy mieli czegoś pewnego, albo kamienia w ręku.

draumkona pisze...

– Jakbyś zamieszała, to byś wypiła wszystko, nic by nie zostało na dnie.
- Mogę ci to zywmiotować jak chcesz - znów przesłoniła usta, kiedy się jej odbiło, naprawde bojąc się o to, że może zwrócić ciepłe mleczko - I nie stój tak, efektów w pięc minut nie będzie. Nic nie jest w stanie pomóc natychmiast, chyba że magia, chociaż ja się na magii nie znam - mruknęła nieco stłumionym przez dłoń głosem. Rozejrzała się po łóżku szukając jakiejś książki, którą przeglądała gdy ten gnał po ohydne mleko. Nie było jej nigdzie. Dostała nóżek?
- Zamiast mnie przytulić i pogłaskać to mnie trujesz, a nawet nie jestem twoją żoną. Aż strach pomyśleć co będzie później! - nadal nie wybaczyła mu tego czosnku i nie zanosiło sie na to by ten cudowny moment nastapił.
*
- I że z jakiś przyczyn Darmar zwrócił na to uwagę Zhao.
- Pewnie wiedział, że informacja trafi do ciebie. Może zachciało mu się bawić w podchody?
- A to oznacza, że może wiedzieć coś więcej i może powinno się go wybadać . W Twierdzy… tam było całkiem sporo gości i każdy mógł wykraść kamień. Myślisz, że Yenesmen tam była?
- Nie wiem. Devril jest tutaj nadwornym szpiegiem, członkiem ruchu i w ogóle i był tam od początku, może on coś wie? - to byłoby najlepsze wyjście, podpytać się kogoś kto siedział tam od samego początku aż do solidnego bum. Może wiedział, może widział kogoś podejrzanego, niespotykanego? - Chodź, spytamy - stwierdził w końcu, lustrując ją jeszcze spojrzeniem - Ale może się ubierz. Kto wie kogo spotkamy po drodze i co pomyśli widząc cię w szlafroku.
*
- Nie mogłaś wyjechać bez pożegnania?
- Nie Lu, nie mogłam - wskoczyła na grzbiet swojej klaczy, usadowiła się wygodnie i wsunęła stopy w strzemiona. Dawno już nie była na żadnej misji, a teraz im się trafiło podobno coś ciekawego. No i co najlepsze, z Lucienem - Zamiast marudzić to byś jechał już - popędziła swojego konia do kłusa, przemierzając dość wąskie uliczki b dostac się na szersze drogi prowadząc do bram, a dalej na trakt i do Medrethu.
- Wiesz coś? Czy dowiemy się wszystkiego na miejscu? I dokąd w ogóle mamy się kierować? Bo są takie skróty... - a ze skrótami Zhao zwykle było tak, że jak ich co nie zeżarło to musieli jeszcze nadkładać drogi. Nie, ze skrótów nigdy nie wynikało nic dobrego.

draumkona pisze...

- Zależy jak szybko wyzdrowiejesz. Jeśli szybko, to będzie znacznie więcej przytulania i głaskania. Chora możesz się otulić kołderką i grzecznie odpoczywać. W końcu nie chcemy cię przemęczać, prawda?
- Ale ja nie chcę sama - burczała dalej niezadowolona, jak małe dziecko żadając bliskości drugiej osoby. Wzięła książkę, z pewną dozą zażenowania spojrzała na okładkę, gdzie ten sam facet obściskiwał tą samą rudowłosą kobietę. Zerknęła na Devrila kontrolnie, co by sprawdzić co robi, ale ten dalej szedł w zaparte, że żadnej bliskości. Przecież mógłby ją przytulić, od tego dzieci się nie robią...
- Czemu nie chcesz tutaj obok być? Jak nie będę na ciebie kichać i kaszleć to się nie zarazisz... A mi tu jest smutno. I nie zasnę sama a chory powinien dużo spać, nawet Wilk ci tak napisał na kartce! A ty nie chcesz przyjść bo mnie nie chcesz, o - i pokazała mu język manifestując w ten sposób swoje niezadowolenie. Następnie otworzyła romansidło na stronie zaznaczonej zakładką (skradzioną z księgi w której zawarł swoje magiczne pytanie) i bardzo ostentacyjnie zaczęła czytać.
Wino zostało schowane zgodnie z poleceniem Szept. On sobie grzecznie poczekał aż się przebierze, ubierze i w ogóle wyszykuje i mimo tego, że w sumie nei ubrała nic szykownego i specjalnego, to... No. W sumie dla niego mogłaby nawet chodzić w worku po kartoflach i tak by mu się podobała.
- Chodźmy - otworzył jej drzwi, puszczając przodem i czym prędzej kierując się do wieży. Już dość czasu stracili przez brak jakichkolwiek informacji. Teraz kiedy pojawił się choć cień szansy na to, że kamień się znajdzie, był gotów rzucić wszystko, wziąć konia i pędzić na drugi koniec Keronii. Spacer do komnat Charlotte nie trwał długo, znacznie dłużej zabierała wspinaczka po schodach ale i z tym dali sobie radę. Wilk nawet nie pukał. Skoro Char była chora to nie mogli chędożyć, Devril by sobie na to nie pozwolił, więc nacisnął klamkę i wszedł po prostu.
- Mamy parę pytań.
*
- Na razie jedziemy do Haino. To małe miasteczko w Górach Przodków. Tam spotkamy się z kimś z naszych. Gdybyś nie straciła pół dnia na żegnanie się, bylibyśmy już w połowie drogi.
- Tak Lu, ja też się cieszę że jedziemy we dwójkę - ucięła temat jej pożegnań. A on to z Solaną mógł się żegnać i cały tydzień, głupek jeden. Jej to wypominał wszystko, a sam to niby kryształowy był. Powinna czasem kopnąć go w tyłek, tak dla przypomnienia - Znasz drogę do tego Haino? I wiadomo coś już z tym mentoringiem? Dalej należę do Szczura? - trochę dziwnie to zabrzmiało, ale nie miała jak inaczej tego określić - Możemy ściąć kawałek drogi przez góry... zahaczyć o Karmazynową Twierdzę, odwiedziłabym w końcu brata - zebrało się jej na towarzyskie odwiedziny w idealnym momencie - albo możemy jechać do spływu tratew, zaoszczędzilibyśmy ten czas o który się tak pieklisz Lucienku.

draumkona pisze...

- Zrozumiałem przekaz. To nie Tulli powinienem kupować misie, a tobie. Może być zamiast tej nieszczęsnej halki? Widziałem takiego ładnego, puszystego.
- Nie chcę misiów - burknęła i tym razem oberwał poduszką za plecenie takich bzdur - Dobrze wiesz, że chcę ciebie. W formie poduszki, kołdry, materaca i opiekunki a nie żadne misie. Jesteś wredny i przez ciebie nie wyzdrowieję w ogóle! - dalszej tyrady nie było, bo do komnaty wszedł Wilk i Szept, oboje jacyś dziwni.
- Jeśli mi kiedyś każesz to brać, uduszę.
- Ale co? - Wilk nie zorientował się, że ktoś tu kogoś zmusił do mleka z czosnkiem.
- To nie on, to ten dyktator! - Char nie omieszkała donieść na arystokratę, który przecież chciał dla niej jak najlepiej.
- Nie wiem, twojemu mężowi zachciało się ze mną pogrywać, ale zadaj to pytanie jemu. Może ci odpowiedzieć, biorąc pod uwagę, że ją widział. Do tego narobił jej na buty.
- Wilku?
- Ale to Tarina była. Innej na buty nie narobiłem jak tylko jej - podrapał się nawet po głowie, usiłując wyłapać z pamięci obrazy tamtej nocy, tuż przed wielki, felernym "bum". Umysł zaś odpowiedział jasno, żadnej innej damie tej nocy nie narobił, ani nawet nie ugryzł cierpliwie znosząc każde mało przyjemne drapanie po głowie i za uchem. Nie był kotem …żeby lubić drapanie za uchem, wolał jak się go drapało pod bródką, o.
- Tarina? - zainteresowała się Charlotte, wyłapując z całej konwersacji tylko jedno imię. Tarina.
*
- To nie jest czas na rodzinne odwiedziny. Mamy misję – wywróciła oczami i popędziła Kelpie w ślad za Cienistym. Droga, która powinna się już tylko poszerzać robiła się coraz to węższa, aż utknęli na końcu długiej kolejki na której końcu znajdowała się wąska furta.
- Remont bram - mruknęła puszczając wodze i ściągając rękawiczki, bo za gorąco. Szkoda, lubiła jeździć w rękawiczkach - Albo pojedziemy moim sposobem, albo będziemy tu stali następną połowe dnia, panie mentor - rękawiczki trafiły do jednego z juków, upchane byle jak i byle szybko. Znów złapała za wodze i zawróciła Kelpie wybierając inną ścieżkę. Ta schodziła w dół dośc łagodnym podejściem, ale do szerokich nie należała, tak że musieli jechać jedno z drugim. Darowała sobie szlak górski i wybrała przeprawę tratwą. D'viss wydawał się dzisiaj spokojny, więc ze spłynięciem nieco niżej, gdzie kolejki od bramy już nie będzie nie powinno zająć wiele czasu.
- Najszybciej będzie tratwami. Mam tutaj takiego znajomego, ryby zwykle łowił na tych tratwach więc powinien znaleźć dla nas jakieś ekstra miejsce - i pewnie Lucien byłaby całkiem zadowolony, gdyby rzekomy znajomy chodził w pełni ubrany a nie z obrażonym, umięśnionym torsem. Z uśmiechem na twarzy przywitał Zhao, zamienili parę zdań czy uścisków i już parę chwil później oboje ładowali się na wielką tratwę razem z końmi, kurami i kozami.

draumkona pisze...

- Mamy ją. Ta magini. To ona musiała wykraść kamień… albo wie, co się z nim stało.
- Ten kamień? Co zamierzacie? Wiecie, gdzie jej szukać?
- Nie wiem o niej nic. Znam jednak kogoś, kto podał nam jej miano. Mogę z nim porozmawiać - Char uważnie przysłuchiwała się rozmowie odkąd wychwyciła miano Tariny. Była na to wyczulona, imię Wirginki działało na nia jak płachta na byka i tylko przez to zwróciła uwagę na to o czym rozmawiają. Gdy przyszli lekko się wyłączyła, analizując lekkie zawirowania w materii, jakie dało się odczuć. Pewnie alchemicy coś majstrowali w laboratorium. Więc wspólnymi siłami dotarli do jakiegokolwiek źródła informacji o kamieniu. Szykowała się kolejna wyprawa nie wiadomo dokąd, której nie zamierzała odpuścić tylko dlatego, że ma katar.
- Darmar? - Wilk domyślił się, że ten tajemniczy "on", który w dodatku wszystko wie to Mroczny, poza tym już wcześniej Szept wspominała o konieczności spotkania z nim - Skoro Zhao mówiła, że był u Cieni to może minąc sporo czasu nim wróci do siebie... Chyba, że masz jakiś magiczny sposób na przywołanie go. Takie "hokus pokus" - nie lubił Darmara, ale był im potrzebny, wobec czego swoja niechęć potrafił przekuć w chęć do działania. W końcu Ymir mówił, że kamień jest wazny i bez niego życie może stracić dużo krasnoludów, których liczebność i tak znacząco się obniżyła w ciągu ostatnich stuleci.
*
Iskra z westchnieniem spojrzała na naburmuszonego Luciena, ale nie ingerowała. Niech sobie siedzi, niech się naburmusza, ale innej drogi nie było. Mogli albo czekać pół dnia w kolejce do bramy bez pewności, że zostaną wypuszczeni, w końcu wąska furta zamykała się o zmierzchu i otwierała o świcie. Mogli tam koczować nawet i ze dwa dni. Szlak górski tez ominęła, głównie ze względu na jego marudzenie sądząc, że tratwy będą najlepszym wyjściem. Nie były. Wrócił Pan Misja, Pan Lodowa Góra.
- Powiadom mnie kiedy będziemy się zbliżali do Wrotówka - poinstruowała jeszcze swojego znajomka, chcąc miec pełną kontrolę nad sytuacją. Wysiądą przy Wrotówku, niewielkiej ludzkiej osadzie która utrzymywała się z handlu rzecznego i ze szlaku kupieckiego wiodącego przez góry. Wejście na szlak było płatne, bo mieszkańcy Wrotówka osobiście dbali o większą jego część usuwając gruzy zalegające na ścieżkach po lawinach, czy pozbywając sie górskich trolli, a czasami nawet goblinów. To była ich szansa na nadrobienie straconego czasu choć w niewielkim stopniu, bo sam szlak do przyjemnych nie należał. Był męczący i stromy, na koniach lepiej było nie jechać, lepiej było iśc piechotą i wierzchowca prowadzić. Ostrożnie, co by nóg nie połamać.
Lepsze to niż czekać na furtkę, powtarzała sobie, siadając na brzegu tratwy i obserwując spływ rzeki przed nimi. Zawsze tak siadała kiedy przychodziło jej płynąc tratwą, lubiła wiedziec co się dzieje. I w razie nagłego głazu, którego nie powinno w korycie być mogła reagowąc magią i tym samym ocalić ich od katastrofy.
Lucienowi dała spokój. Pan Misja skutecznie odstraszał nawet muchy.

draumkona pisze...

- Żadne z tego i wszystko zarazem.
- Świetnie. Powinienem zacząć się martwić czy jechać z tobą? Nawiasem, czy to koszula Wilka?
- To jedziemy? - alchemiczka zajrzała do komnaty królowej w pełni ubrana. Podobnie jak Szept wybrała przylegające do ciała spodnie i nieco luźniejsza koszulę, choć była jej a nie Devrila. Na nogi wciągnęła wysokie buty sięgające niemalże kolan na małym obcasie, co by choć trochę poczuć się lepiej ze swoim wzrostem. Włosy upięła w rozwalającego się koka, byleby nie leciały jej włosy do oczu, choć przydługawe kosmyki i tak się wymykały przeszkadzając.
- Wilk raczej nie będzie jechać... prosił żeby wam przekazać. Podobno na D'vissie poszła jakaś pomniejsza tama i grozi nam lekka powódź i musi się tym zająć to raz, a dwa że rada pilnie chce przedyskutować sprawę ewentualnego mariażu Mer - pominęła fakt, że podobno zgłosił się już ochotnik bo wtedy i magiczka miałaby powazny problem z wyborem pomiędzy wizyta u Darma w kolejną Radą.
*
- Coś mi tu śmierdzi.
- Rybka? - Zhao analizowała właśnie zachowanie stojącej nieopodal grupki miejscowych. Zerkali niepewnie na tych, którzy zeszli z tratwy, lękliwym spojrzeniem odprowadzając ich do karczm, czy od razu na szlak. jakby bali się, że lada chwila to się skończy, żyłka złota zniknie a oni zostaną znów z niczym - Ludzie są zaniepokojeni. Masz jakieś sposoby na skuteczne wyciągnięcie prawdy pomijając tortury? - spytała pochylając się lekko w jego stronę, ściszając głos. Ona sama mogłaby skorzystać z magii, ale nie wiedziała czy nie przebywa tu jeszcze jakiś mag, a wolała się nie ujawniać.

draumkona pisze...

- Jeśli nie chcesz, nie musisz jechać. Nie dla każdego wizyta u Darmara kwalifikuje się jako przyjemność. No i może wolisz zostać w Ataxiar. Chyba Wilk nie kazał ci jechać, żebym przypadkiem nie skończyła rozmowy z Darmarem w łóżku?
- Wilk nie ma z tym nic wspólnego - zaprzeczyła, wspinając się na grzbiet swojego konia i odruchowo poprawiając strzemiona. Nie wiedziec czemu, ktoś ciągle je wydłużał albo jej na złość, albo... No nie miała innego pomysłu jak tylko to, że ktoś robił jej na złość - Chcę się stąd wyrwać, gdzieś pojechać nawet na chwilę... Katar mi nie przechodzi a Devril jeszcze wpadnie na genialny pomysł podania mi syropu z cebuli a ja się porzygam. Nie chciałabym żeby widział jak sobie wesoło rzygam, bo jeszcze zerwie zaręczyny i co wtedy. Poza tym nie usiedzę na tyłku w jednym miejscu ani minuty dłużej - innymi słowy, koniec urlopu, koniec odpoczynku i ona chce jechać w teren naprzeciw przygodzie. Była tak zdesperowana, że nawet chciała zaliczyć wycieczkę pod wieżę Mrocznego, co nie należało do przyjemnych doświadczeń.
*
- Ślepy by zauważył – Zhao westchnęła cięzko, nie mogąc się przyzwyczaić do nagłego powrotu Pana Misji. Już to przechodziła, znosiła i tolerowała, więc powinna być juz uodporniona, a jednak... jednak ciężko było jej się przyzwyczaić do tego, że nagle z Luciena któremu zależy ma Luciena, któremu nei zależy. No chyba, że na misji.
- Hmm… pomyślmy. Tortury? Żaden z tych drobnomieszczańskich sknerów nic ci nie powie. Ten ich cały szlak szwankuje albo mają problemy z jakimś potworem czy bandą najemników. Jak to zwykle, nie potrafią sobie poradzić i boją się własnego cienia. Jak im zadzwonisz sakiewką albo obijesz buźkę, może któryś zacznie gadać. Szkoda tortur na ich tchórzliwe karki.
- To zadzwoń sakiewką. Ja magii nie używam, ludzie z Wrotówka lubią palić czarownice i im podobne na stosach uznając za zły omen dla interesu. Może nawet jakaś wiedźma im się zalęgła na szlaku? Powęszę trochę, ty też byś mógł - w końcu jeśli nie dojdą do tego co się dzieje i wkroczą na szlak w ciemno... Nie, to nie byłoby mądre.

draumkona pisze...

Może było to lekko chore, a może lekko dziwne, ale Char podziwiając okolice wiezy Darmara i samą wieżę, doszła do wniosku, że ona sama chętnie też by w czymś takim zrobiła siedzibę alchemikom. Jakieś straszne miejsce, do tego strzeżone przez równie straszne istoty... Tak, tylko gdzie ona znalazłaby taką wieżę?
- Elfia królowa we własnej osobie. Co za zaszczyt. Nie zabrałaś ze sobą swojego oswojonego wilka?
- Darmar.
- Tak myślałem. Tylko ty miałabyś na tyle odwagi, by zdejmować moje osłony. Albo głupoty. Jeszcze może przyszło ci do głowy, że go po prostu ominiesz? Nie, nie przyprowadziłaś oswojonego wilka. Masz za to jego siostrę. Teraz dopiero poczułem się zaszczycony - Char skierowała spojrzenie z wieży na Darmara. Nie kojarzyła by go widywała już wcześniej, ale może coś umknęło jej pamięci. Tak czy inaczej, do wieży wchodzić nie zamierzała. Nie zamierzała też węszyć wokół niej, choć miała na to wielką ochotę by sprawdzic czym jeszcze zabezpiecza się czarny mag, ale... Pamiętając opowieści jakie słyszała o tym konkretnym magu i to co widziała przed chwilą... Nie chciała by Devril zostawał wdowcem jeszcze nim doszło do ślubu.
- Zostanę - powiedziała jedynie, wciąż tkwiąc w siodle i nie zamierzając się stamtąd ruszyć by nie kusiło.
*
- Mogą cię tu jakoś wykryć?
- Nie jeśli sama się nie ujawnię. Znaczy... Jeśli byłby tu jakiś mag pokroju Darmara to mnie wykryje, ale tak to nie. Nie póki sama z czyms nie wyskoczę.
- Powęszę trochę przy początku szlaku i przy tej całej ich bramie. Może pozostali, którzy chcą skorzystać z przejścia przez góry coś wiedzą. Jak nie złoto, to trunek rozwiąże im usta.
- Ja sprawdzę swoje stare kontakty. Odszukam cię jak skończe, a przynajmniej się postaram więc nie ukrywaj się tak mocno jak zawsze, bo cię wezmę i nie znajdę. Mam nadzieję, że szybko się czegoś dowiemy. I tak już straciłeś dużo czasu... - mruknęła czująć jak humor jej się psuje. Nie dość że pół dnia wygrzebywała się z łóżka i żegnała to teraz jeszcze to.

draumkona pisze...

Char bardzo się zdziwiła kiedy wjechała na dziedziniec przed pałacem. Devril gdzieś jechał? Może wezwanie... Ale nie, gdyby to było wezwanie to chyba wyglądałby bardziej jak paniczyk a nie jak włóczęga w myśliwskiej kurtce. Bardzo pociągający i przystojny włóczęga. Wstrzymała konia i ześlizgnęła się z siodła, miękko lądując na ziemi, na ugiętych nogach. Konia olał, ale może jak zacznie go podchodzić to jej nie oleje i jednak dowie się co tu się dzieje.
- Devril? - podeszła lekkim krokiem, palcami muskając frędzle kurty - Wezwanie? - choć się starała, nie mogła do końca skryć lekkiego żalu i rozczarowania. Myślała, że dłużej będą mogli pobyć razem, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń, ale nie mogła go tu trzymać wiecznie. Miał Drummor i Escanora na karku, więc prędzej czy później coś pilnego go jej odbierze na czas mniej lub bardziej nieokreślony.
Był tam. Stał pośród skałek, całkiem blisko nurtu rzeki i obserwował pracę kamieniarzy i rzemieślników, którzy wspólnymi siłami łatali to co zostało ze starej tamy i przy okazji dostawiali nowe umocnienia. Chętnie popracowałby z nimi, brakowało mu czasami wysiłku fizycznego, ale to się nie godziło. Król nawet nie powinien tu przebywać, dopatrując się dziur w planach, czy czuwając nad bezpieczeństwem elfów i w razie czego oferowując swoją wiedzę medyczną. Zerkał co jakiś czas do planów budowy, coś burczał pod nosem i pytał na co im taki kamień, a czemu taki i w ogóle jak oni go tam wcisną jak wazy chyba z tonę. Huk wody znajdującego się nieopodal wodospadu zagłuszał wszystko, nawet wykrzyczane w jego stronę odpowiedzi na pytania, więc kroków magiczki nawet nie miał szans wychwycić.
*
Wyglądał na strapionego. Czy to, co usłyszął było az tak źle rokujące? Cóż, ona niby nie miała duzo szczęścia i dowiedziała się niewiele bez używania magii, ale i tak nie mogła patrzeć jak był taki ponury. Przysiadła się bez większych ceregieli, zerknęła na kufel ale nie wyrqaziła chęci spróbowania.
- Znalazłaś coś?
- Troll siedzi na jednym z mostów i nie chce go opuścić, tyle wiem - wyznała ściszonym głosem. Znając naturę trolli, skoro ten uparł się akurat na tne most... Ludzie coś musieli mu zrobić złego i ten chciał się odegrac. Pytanie co zrobili trollowi i jak to odkręcić by bezpiecznie przejść przez szlak - Zabija ludzi i robi sobie z nich szaszłyki. Tak mówią. Ale to mało prawdopodobne, trolle tak nie robią...

Silva pisze...

I.
Nie był to upolowany przez wilki łoś. To był ich zaginiony szaman. Martwy szaman.
- Kamienne Serce - teraz powinna przejść na plany dusz, odnaleźć chłopaka i poprowadzić go tam, gdzie sam nie mógł trafić. Nie miała jednak na to czasu. Być może Ostry Cierń wciąż żył i to jemu należało poświęcić większą uwagę. Nie było nawet czasu na rozpalenie ognia i spalenie martwego ciała, aby nie pozostało po nim nic w tym świecie. - Nie ma przy nim bębenka. Nigdy się z nim nie rozstajemy. I coś dziwnego... - nie wiedziała, jak to powiedzieć - Jego dusza powinna szybować. Nie ma jej, ale jakiś ślad... - pokręciła głową; potrzebowała chwili, na zastanowienie się.
- Może ktoś je tu po prostu zostawił? Chodźmy za wilczym nosem.
Mówią, że bogini Fortuna jest ślepa i trafia się każdemu. Ale to tylko czcze gadanie, bo Fortuna to dziwka kapryśna, która raz daje, by potem odebrać z nawiązką. To kobieta, która sypia z wszystkimi, wszystkich jednocześnie pierdoląc. I tym razem też nie omieszkała wcisnąć swoich paluszków w życie śmiertelników.
Wszystko nadeszło bez zapowiedzi, bez wcześniejszego sygnału. Nie było zwiastuna nadciągających kłopotów, nie było forpoczty. Elfie uszy mogły to usłyszeć, wilczy węch wyczuć, a zmysł maga poczuć jakąś sekundę przed tym, nim było już za późno na cokolwiek.
Pierwszy padł Feern. Wilkołak zaskomlał, przewracając się na bok, a jego brzuch otworzył się niczym rozpruty ręką rzeźnika. Krew trysnęła na biały śnieg, barwiąc go nienaturalnie, a z jamy brzusznej wypadły wnętrzności; wciąż ciepłe, w zetknięciu z zimnym powietrzem zaczęły parować.* I od tego wszystko się zaczęło.
Kiedy padał Feern, z ciała znalezionego pod śniegiem wylazło to, co go zaatakowało. Wydostało się przez usta. Szamani nazywali to gebbeh*, dla ludów gór był to szaart, a dla świata opętana, nieukojona dusza szukająca zemsty za śmierć, napełniona złą wolą tego, który ją powołał, wyzwalając z okówów ciała. Stwór mienił się czernią i szarością, był niestały, zmienny w swej formie i tylko czerwone punkciki czegoś, co było oczami, nie poruszały się w ogóle. Była to zmaterializowana dusza, której cierpienie, złość i nienawiść nie pozwalały odejść. Wola tak silna, że gebbeh przekuwał ją w czyn. Ale było w tym coś jeszcze. Coś mrocznego, nienaturalnego, coś, co kryło się w cieniu stwora. Jakaś wola, która nim sterowała.
Czuł ból. Patrzył na świat w barwie czerwieni. Jego zniszczona, okaleczona dusza płonęła. Rozrywała się na cząstki. Zmaltretowana i wykorzystana. Był potworem; cieniem dawnego siebie. Czuł tylko gniew. Złość pchała go do działania. I wola. Wola jego pana uciskająca myśli. Przykaz by zabijać. Kiedyś był szamanem. Teraz nie pozostanie z niego nic. Zhańbiono go. Zniknie jakby nigdy się nie urodził. Wielki Ojciec nie przyjmie go do swego królestwa. Był stracony. Nakaz by krzywdzić był taki silny... Palił, otumaniał, zalewał go niczym krew...
Gebbeh, upiór duszy, nie stanowił dużego zagrożenia, ale ten pchany był rozkazem swego pana i nie miał spocząć, dopóki go nie wypełni. To był warunek jego wyzwolenia z okowów tego świata. Aby tego dokonać, gebbeh będzie walczył, będzie gryzł, ciął i drapał. Cechowała go siła, zwinność i brutalność, ale nie mógł uczynić nic ponad to, bowiem nie miał nic więcej.
Zaatakował. Ostre pazury celowały w Haarę, ale wilkołak był przygotowany. A przynajmniej tak sądził w swej naiwności, bowiem szybkość działała na korzyść gebbeha. Tak Haara stracił lewe ucho, ocalając swe życie. I to był jego błąd. Wilkołak nie czekał na jakiś inny sygnał, oddalił się, by nie być blisko stwora, po czym zawył i pognał w las, zostawiając za sobą ślady krwi. Gdzieś z boku przewinął się Wisielec. Silva coś krzyczała.
Krew. Czuł krew. Krew podrażniała jego zmysły. A pan kazał ją przelać, skąpać świat w jej purpurze. Zabić!

Silva pisze...

II.
Biały, równy śnieg zamienił się w pobojowisko, wiatr jakby przycichł, a gdzieś daleko zawyły wilki; być może Haara dotarł do swoich, wzbudzając strach w sercach młodych szamanów z wioski. Nie mieli co liczyć na pomoc, nie miał kto przybyć, zostali sami, z truchłem wilkołaka i otumanioną duszą przepełnioną wściekłością, pośród śniegów i wysokich szczytów gór.
Gebbeh nie czekał, nie wybierał ofiary. Miotał się tylko chwilę, rzucając w stronę magiczki, ale drogę zastąpiła mu Silva. Była niską osobą, ale jej poważna twarz i jasne oczy sprawiały, że budziła szacunek. Dębowa laska mieniła się na czubku, tam, gdzie tkwił kamień duszy; pióra kvezala drgały, choć nie było wiatru. To lisie duchy, opiekun i jego pomocnicy. Silva potrzebowała chwili, by zmaterializować je w tym świecie, by je przywołać i umieścić na czubku dębowej laski. Gebbeh był wynaturzeniem, pogwałceniem świętych wierzeń szamanów, stworem, który w żaden sposób nie powinien istnieć, obrażającym prawa natury.
Ból wzmógł się. Palił jego duszę. Pożerał, niszcząc coś, co kiedyś było świętością i ostoją jego ciała. Światło tego kija! Parzyło, nie pozwalało się zbliżyć! Nie pamiętał, co to było... Czy sam kiedyś nie czynił podobnie? Nie pamiętał, pamięć mu się mieszała.
Dębowa laska go powstrzymała. Silva korzystając z duchów, niszczyła duszę, która nie powinna istnieć w tym świecie. Ale gebbeh był przewrotny. Gnany jednym pragnieniem, wolą swego pana, porzucił to, czego nie mógł dosięgnąć i rzucił się na Eredina. Jego szybkość zaskakiwała, zwinność niemal przewyższała elfią... Na drodze gebbeha stanął Dravaren. Robił to, co krzyczała do niego Silva. W wyciągniętej ręce dzierżył runiczny amulet emanujący bladym światłem; to ogoniasty lis, przeniesiony do innego medium, dający niestałą ochronę. Wystarczyło wytrącić amulet z ręki, wypuścić go, by przestał działać. Wystarczyło, aby gebbeh obszedł wilkołaka i już mógł zatopić pazury w elfim ciele. Amulety nie były stałą ochroną, poza tym te tworzone na potrzebę chwili, były jednorazowe; dlatego też, kiedy odpędził stwora pękł, a lisi duch powrócił do szamanki.
Gebbeh spróbował z kolejną osobą. Skoczył ku szamance, ale otoczona duchami była poza jego zasięgiem. Zniknął więc wśród drzew; czarna plama wciąż była widoczna ale okrążając ich, nie było sposobu by przewidzieć, w kogo uderzy. Zaatakował od tyłu, haniebnie, nie patrząc w oczy, celując pazurami w szyję magiczki. Nagły ruch sprawił, że Szept krzyknęła coś, odskakując.
I to był błąd Eredina.
Silva nie mogła być wszędzie, nie mogła tworzyć amuletów, nie mogła otoczyć duchami przyjaciół, bowiem nie było gdzie ich zakotwiczyć. Mogła jedynie skakać ku magiczce, ku jej bratu odpędzając demona uderzeniami. Dlatego Szept miała zranione przedramię, dlatego sama czuła ból w ramieniu i na szyi. Tym razem się spóźniła. Eredin odruchowo reagując na głos siostry, stracił z oczu gebbeha tylko na sekundę, chcąc zerknąć w jej stronę. O tę jedną sekundę za dużo. Upiór uderzył pazurami, raniąc elfie plecy, zadając głębokie rany. Chciał drapać dalej, ale reakcja magiczki i szamanki odpędziły go od Eredina. Elf nie stracił przytomności, ale rana zbyt mocno krwawiła, była zbyt obszerna by mógł się ruszać.
Szaman! Tak, to jest to słowo! Miał szarpać, drapać, ale też sprowadzić tego, którym sam kiedyś był. Szamana!

Silva pisze...

III.
Silva gorączkowo myślała. Musieli coś zrobić, coś wymyślić. Gebbeh zagrażał nie tylko im, ale także wszystkim żywym istotom. Jeśli tylko go odpędzą, wróci zabijając wszystko, co żyje; z zazdrości, zawiści, że on został zabity, a oni żyją. Ta złość będzie go napędzać, dodawać mu sił. Należało go zniszczyć... ich szamana... tak młodego. Życie bywa okrutne. Oto ten, który współżył z duszami, ratował je od niebytu, a sam został skazany na unicestwienie. Należało go zniszczyć, każdą jego cząstkę. Aby tego dokonać, musiała stworzyć amulety mocniejsze i wystarczające do wielu ciosów. Dla każdego z nich.
Gebbeh przycichnął. Zniknęła jego niekształtna, zmieniająca się postać. Nagła cisza i spokój budziły jeszcze większe oczekiwanie i gotowość, niż wycie i drapanie pazurów. W tej ciszy kryło się zagrożenie. Żadne z nich nie przepędziło, ani nie zniszczyło gebbeha. On wciąż istniał. Napędzała go żądza krwi i wydany rozkaz; nie myślał jak strateg, nie kombinował, nie układał planów, bowiem był do tego niezdolny. Gdzie więc był, jeśli się nie przyczaił?
I nikt nie zauważył w tym zamieszaniu i oczekiwaniu, że nie ma Dravarena.
I to był błąd Silvy.

Gdzieś tam daleko
Za górami, za lasami, za kilkoma rzekami, w pięknej dolinie, w starej wieży z kamienia, mieszkała sobie mała księżniczka. Dzieciątko podobne do swych rodziców, psotne i roześmiane, ale jakże przez to kochane. A na imię jej było Merileth...
W ten sposób Ardaniel mógłby zacząć poemat na cześć przyszłej królowej, ale tego nie zrobi. Bo tylko w bajkach wszystko wygląda pięknie i ładnie, tylko tam każdy jest szczęśliwy, a kłopoty spotykają jedynie złych ludzi. Tym, co powinien zrobić teraz Ardaniel, powinno być wysłanie sowy do królewskiej matki, aby swą córkę zabrała. Nie, hyvan tego nie zrobi, ale jeszcze kilka dni i ktoś z rodu sam pofatyguje się do królowej. Bądź króla. Stare przysłowie mówi, że cierpliwość jest cnotą, ale życie pokazuje, że przy dzieciach jest ono niemożliwością. Najlepszy przykład: dwa dni temu Gniazdowisko odwiedził Frilweryn, chciał zostać na dłużej, ale nie było mu to dane; nawet zamknięcie się w piwnicach i lochach nie przyniosłoby mu spokoju, jakiego tutaj szukał. Wyjechał równie szybko, co się pojawił, tłumacząc się tym, że ma coś do zrobienia w elfim porcie na wybrzeżu Zatoki Wspomnień. Ardaniel naprawdę marzył, by zrobić to samo. Jak większość elfów z rodu, którzy zadziwiająco ochoczo, od chwili wyjechania królowej Niraneth, zaczęli pomagać w odbudowie strażnicy. Gdyby Ardaniel też mógł zająć się czymś innym...
Gdzie w tym wszystkim był mości hyvan? Ano w samym środku wydarzeń. Wszystko, co działo się tutaj od wyjazdu królowej, miało swój początek w jego osobie. I jeszcze innej. Owej księżniczce z kamiennej wieży, stojącej w pięknej dolinie, której okienko wychodziło na góry i niknący w dali gościniec.

Silva pisze...

IV.
- Łiiiiiiiiii!
- Ujek Daj, sybciej!
Ardaniel westchnął, schodząc tej dwójce z drogi. Bo oto czcigodny hyvan starego rodu Crevan, sojusznik turdusów, ich przewodnik, wnuk czcigodnego Iveliosa, biegał po sali, piszcząc i śmiejąc się w głos jak dziecko. Takie samo dziecko, które miał na ramionach. W tej chwili nie był żadnym hyvanem, nawet nie mieszańcem. On był postawnym wierzchowcem księżniczki Merileth, dzielnej wojowniczki, która pędziła aby pokonać wrogów elfiego królestwa. I nic to, że za laskę maga służyła jej drewniana łyżka, że za płaszcz maga miała obrus, a na buzi ślady po czekoladzie. I wierzchowiec nie był też wyjątkowo urodziwy. Nic to!
- Pędźmy pokonać wrogów! Ihaaa! - krzyknął Dar, podskakując jak prawdziwy konik; dziewczynka zaśmiała się, wymachując magiczną laską. Dar zatrzymał się przed Ardą - Spójrz! Dzielny elf przed nami!
- Ujek Aj! Bedzies moim lycezem.
Ardaniel westchnął, patrząc na Finarthila. Niekoniecznie chciał brać w tym udział. Za to wyraźnie było widać, że hyvan tego właśnie oczekuje. Jego spojrzenie jasno mówiło: przyłącz się do zabawy, bo cię wydziedziczę, albo coś bardzo podobnego. Arda był ostatnim bastionem normalności w strażnicy, ale... Pochylając głowę, uklęknął na jedno kolano. - Do twoich usług, o pani.
- Choć sel Aj.
- Tam masz oręż, ser Aj - najemnik nabijał się z elfa, jak nic, wskazując mu drewnianą, długą łyżkę, którą ukradli kuchcikowi. Rycerski miecz. Obok leżał koc, rycerski płaszcz i garnek gliniany jako rycerski hełm. Do boju, dzielny elfie!, należałoby krzyknąć.
Ardaniel przeżywał naprawdę trudny czas.

[no po prostu musiałam <3 potraktuj to jako ot taki opis gratisowy, nie musisz ciągnąć]
* wiem, że ty byś zrobiła to lepiej xD
* musiałam mimo, że wiem, ze to złe

draumkona pisze...

- Długo was nie było. Coś poszło nie tak jak powinno? Stało się coś złego?
- Szept się uparła żeby zebrać w Medrethu jakieś zioła. Dwa dni szukałyśmy jakiegoś dziwnego kwiatu, eth..erthal? - nigdy nie potrafiła spamiętać nazwy tego zioła. Objęła go, wtulając się w pierś arystokraty, ciesząc się z tego że w końcu wróciła - I nie, nic złego się nie stało nie martw się. Chciałeś po nas jechać? - zadarła głowę do góry, zerkając na niego czule. Pięć dni... Ciekawe jak ona wytrzyma kiedy będzie jechać do Drummor albo do Twierdzy. Może pojechałaby z nim? W końcu narzeczoną i tak musi przedstawić... - I w sumie Szept pojechała od razu do Wilka z tymi ziółkami a ja wróciłam sama. Taka to nasza historia.
Nie zorientował się z początku, że ktoś chce mu się władować na plecy. Dopiero kiedy zbliżyła się na tyle, że odróżniał kroki od huku wody pojął, że coś się święci. Odwrócił się, spodziewając się jakiegoś Radnego czy architekta, ale nie. Dopadła go magiczka, robiąc małą scenę typowo prywatną, czego nie miał jej za złe. Martwił się, w końcu już dwa dni temu powinna była wrócić, a ona... No właśnie.
- Miałyście wrócić dwa dni temu, co się stało? Darmar nie chciał was wypuścić? - odgarnął kasztanowe kosmyki z czoła magiczki, muskając je wargami i ściskając ją mocno - Tęskniłem, ale nie bardziej niż Mer która ciągle pytała gdzie jest mama.
*
- Z tego, co słyszałem, wolą surowiznę. Słyszałem, że ci, którzy wyszli oczyszczać szlak, nie wrócili. Karawany i podróżni wciąż wchodzą na szlak, uiszczają opłatę, ale tak naprawdę nikt nie jest pewien, czy docierają na drugą stronę gór. Większość z nich nawet nie wie o ryzyku. Ci, którzy wiedzą albo odchodzą i szukają innej drogi, albo mają ze sobą najemników i znacznie więcej broni.
- Nie wiadomo tez co dzieje się we Wrotówku Górnym, nie ma kontaktu z miasteczkiem odkąd pod mostem mieszka troll...
- Dzisiaj już i tak nie wyruszymy. Ci, z którymi rozmawiałem, to tylko podróżnicy. Podadzą ci dziesięć sposobów na zabicie trolla, ale nie będą się głowili, skąd on się tam wziął. My też nie musimy tego wiedzieć.
- Gdybym wiedziała na co troll jest taki zły to mogłabym mu pomóc i przeszlibyśmy spokojnie, jak ludzie... - Cień miał pecha. Iskra zawsze próbowała pomóc, nawet jeśli nikt jej o to nie prosił. Teraz współczuła trollowi, bo swego czasu Hauru zmusił ją do przestudiowania opasłego tomiszcza dotyczącego ich natury - On ma powód żeby tam siedzieć Lu... - ale widząc nieszczęśliwą minę Poszukiwacza urwała temat, powołując do życia całkiem odmienny - Nocleg jakiś załatwiłeś czy nocujemy pod gwiazdami?

draumkona pisze...

- Mam coś dla ciebie i nie byłem pewien, jak długo wytrzyma. Chcesz zgadnąć, co to takiego?
- Ja też coś dla ciebie mam - dobrze, że jej przypomniał bo inaczej by zapomniała i byłby klops a nie prezent. Odsunęła się, podchodząc do wierzchowca i grzebiąc w jukach, mamrocząc coś pod nosem o tym, że sakwy dna nie mają i nigdy w nich nie może nic znaleźć. Po paru minutach intensywnego grzebania w końcu wróciła niosąc w dłoni wilczego kła przewleczonego rzemykiem - Znalazłyśmy to przy jeziorze gdzie mieszkają ci wilczy bogowie i Szept mówiła, że to pewnie jednego z nich. Tego z tych mniejszych. Nie wiem czy tacy bogowie chcieliby chronić człowieka, ale może taki ząbek by pomógł? - wręczyła mu prosty naszyjnik mając nadzieję, że prezent jest całkiem znośny. Nie umywął się co prawda do tego kamienia jakiego miał od Neme, no ale cóż... Nic innego w lesie znaleźc nie mogła, choć szukała ładnych kamyczków.
- I nie mam pomysłu co mogłeś dla mnie naszykować, wiesz? - po ostatniej jego niespodziance wytrącił jej wszystkie możliwe pomysły na jego niespodzianki z ręki.
- Ja… to było chyba jednak głupie… Pomyślałam, że może by cię to ucieszyło… trochę… praktyczne aż do bólu, ale nie potrafiłam wymyślić nic lepszego, a chciałam… chciałam cię zaskoczyć – spojrzał na nią trochę dziwnie, kompletnie nie spodziewając się podarku, nawet tak prostego. Przyjął woreczki i zajrzał pobieżnie do środka, od razu wyczuwając woń ziół - Um... Dziękuję? - kwiatu jeszcze nei spostrzegł, zbyt zajęty dyskretnym obserwowaniem magiczki. Cała jest? Zdrowa? Żadnych ran ani nic? Żadnych śladów łapsk Mrocznego? Wyglądała normalnie... - Dziękuję - znów ją objął, nie znajdując lepszej formy podzięki za upominek. W końcu mogła przyjechać tu od razu a nie się bawić w ganianie po lesie... Dziwnie się tak czuł z wiedzą, że zrobiła to specjalnie dla niego.
- Udało się wam czegoś dowiedzieć? - on w przeciwieństwie do Devrila pamiętał o celu ich wyprawy.
*
- Pod gwiazdami albo we wspólnej izbie. Pokoi przez zastój na szlaku nie ma.
- To w sumie nawet lepiej. Widziałam takie całkiem miłe miejsce niedaleko rzeki, osłonięte krzewami od wiatru - ale nie wyznała mu już, że kiedyś w tamtym miejscu nocowała i to wcale nie sama. Zdecydowanie wolała też otwartą przestrzeń jeśli karczma miałą być przepełniona, albo jeśli mieliby nocować w jakiejś wspólnej izbie razem z czterdziestoma innymi osobnikami niewiadomego podejścia do higieny. Temat trolla i pomocy mu został chwilowo zażegnany przez pilną potrzebę znalezienia miejsca do spania - Lu... A co jak oni nas rozdzielą? - widok kufla i zapach alkoholu wpędził furiatkę w smętny nastrój.

draumkona pisze...

- Zaskoczyłaś mnie. Dziękuję. Jest… Ludzie, których mam za rodzinę, noszą takie. Zawsze mi się to podobało, wiedziałaś o tym? Ale nie przypuszczałem, że sam będę się mógł poszczycić…
- Byłam kiedyś wśród tych ludzi i pamiętam jak ich cenisz - zapanowała nad sobą, nad słowami które przypomniałyby mu Neme. Jej już nie było. Teraz była ona. - Na początku chciałam przytargać poroże, ale nie dość że było duże to mógłbyś się obrazić i co wtedy? Nie, wilczy kieł był lepszy. Może kiedyś znajdę jakimś cudem truchło niedźwiedzia i jemu też wyrwę zęba? Albo pazur? - w wyobraźni już planowała co by pasowało do jej podarku. Uśmiechnęła się lekko widząc jak go zakłada i nawet nie chowa pod kurtę. Podobał mu się, trafiony podarek, aż sobie w duchu pogratulowała.
- Podpowiem. Słodkie.
- Pączki? - to było pierwsze co wpadło jej do głowy. I w zasadzie ciastka czy wszelkiego rodzaju słodkości chodziły za nią odkąd wyjechała. Chyba była uzależniona.
- Musiałam je trochę zasuszyć, bo by jeszcze się popsuły, a tak nie tracą właściwości… To znaczy, ethral będzie działał słabiej, ale… w takiej temperaturze i tak bym go nie dowiozła świeżego… Wiem, że… To znaczy, nie pomyślałam, że możecie się martwić i… nie wzięłam tego pod uwagę…
- Ale spokojnie - zaśmiał się cicho widząc jej zakłopotanie, jakby co najmniej zaraz miał ją wysłac do kąta w ramach kary - Nie tłumacz się naprawdę. A zioła zachowam na jakieś wyjątkowe okazje, co by nie marnować ich od razu. W końcu musiałaś się nieźle naszukać i natrudzić.
- Trochę. Yenesmen była w Twierdzy i prawdopodobnie rozpoznała mnie. Ona pracuje z Zirakiem, Wilku. Była u Cieni i Darmar twierdzi, że miała ze sobą kamień. Nie wiem, czy ma powody, by kłamać, ale… jakiekolwiek są jego intencje, nie pomógłby Zirakowi. Podobno węszyła wokół Dolnego Królestwa. Bractwo korzysta z niektórych, starych tuneli, a ona chciała się tam dostać bez zwracania uwagi. Wspomniał też o antrishce i radził, by poszukać na jej temat więcej… w niektórych zakazanych księgach.
- To nie są dobre wieści... - mruknął, poważniejąc. Skoro ta cała Yen miała kamień i już chciała iść do Dolnego Królestwa... Tylko w zasadzie po co? żeby go oddać prawowitym właścicielom? To nie miałoby sensu - Chodź, wrócimy do Atax... Chcesz chwilę odpocząć? Kąpiel? Ja przyniosę księgi z podziemi, może coś w nich znajdziemy - w końcu ledwo co wróciła z trasy, miała pełne prawo do odpoczynku a nie od razu latać po podziemiach i szukać zakurzonych ksiąg traktujących o legendach krasnoludów i stworach.
*
- Jacy oni?
- Bractwo. Rada. - również się podniosła, chwilę zawiesiła na nim wzrok jakby spodziewała się, że trunek jakim się raczył jednak wywołał jakiś mocniejszy efekt. Tak się nie stało, Lucien miał mocną głowę i już chwilę później prowadziła go w upatrzone miejsce nad rzeką - Nieuchwytny może zrobić nam na złość. Nie lubi ciebie ani tym bardziej mnie... - podjęła wzdychając ciężko i kopiąc przy okazji jakieś małe kamyki, które nawinęły jej się pod stopę - Nie chcę pracować z kimś innym.

Iskra pisze...

Wcale nie śpieszyła się z kąpielą. Zdążyła zatęsknić za czystą, świeżą wodą pełną olejków i pachnideł więc teraz korzystała do woli, do upadłego i póki jej dłonie nie rozmiękną. Dopiero wtedy wygrzebała się z wanny, osuszyłą ciało i włosy ręcznikiem i przywdziała szlafroczek. Za długi, za obszerny i za luźny, bo to nie jej szlafroczek był, ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie ona. Wyłoniła się z łazienki z wciąż wilgotnymi włosami, które przyjemnie chłodziły w upał i spostrzegła tacę pełną łakoci i Devrila. Dokładnie w takiej kolejności.
- Niespodzianka.
- Och… wiesz jak ja przez ciebie zgrubnę? – spytała z lekkim wyrzutem w głosie, ale jak to ona, najpierw przejmowała się swoją wagą, a dopiero po chwili doceniałą gest. Devril został wyściskany i ucałowany w policzek w ramach podziękowania, po czym Vetinari zabrała się za próbowanie lukrowanych ciasteczek. Nawet jemu talerz podsunęła, chcąc by w razie czego on też utył.
- Możesz to spokojnie zostawić? – oderwał od niej spojrzenie, kierując je na robotników i dyskutujących ze sobą architektów i kamieniarzy. Prace posuwały się w dobrym tempie naprzód, dotąd komplikacji nie było, architekci nie przewidywali żadnych niespodzianek. Co prawda czuł się trochę bezużyteczny tak stojąc i wydająć rozkazy, ale… Miał pewne opory przed zostawieniem ich tu. Finalnie jednak chęć pomocy przyjacielowi wygrała i wydając ostatnie rozkazy opuścił swój posterunek w towarzystwie magiczki.
- Weź kąpiel, ja przyniosę te księgi – odprowadził ją pod komnatę, ale później została już sam na sam z wanną, wodą i myjką do ciała.
Wilk wrócił niecałą godzinę później taszcząć ze sobą trzy wielkie i stare tomiszcza, które pamiętały jeszcze rządy jego pra pra pra pra dziada. Część stron była tak krucha, że groziła rozsypaniem się w pył przy najlżejszym dotyku i elf zachodził w głowę jak oni to przejrzą nie czyniąc żądnych uszkodzeń.
*
- Nieuchwytny nie zrobi nic, co zaszkodziłoby Bractwu. Gdybyś z nim nie zaczynała, nie miałabyś teraz problemów.
- Aha – mruknęła sucho – Więc to teraz moja wina, tak? – drugim najpopularniejszym powodem dla którego Lucien obrywał rzucanymi przedmiotami, albo zostawał sam na bogowie wiedzą ile czasu były jego związki z Bractwem. I to nie takie normalne związki, ale momentami ślepa wiara, że to co robią i to co mówią jest w pełni akceptowalne. Nic tak nie wkurzało Iskry jak Lucien, który idealizował Nieuchwytnego. I Lucien, który miał rację, nawet jeśli jej rozumek bronił się przed tym stwierdzeniem jak mógł. Wściekła prychnęła tylko, starając się zapanować nad furiatkowatą naturą.
- A może tobie to jest na rękę, co? Święty spokój, tylko ty i misja…

draumkona pisze...

Nikt nie powiedział, że ma zjeśc to wszystko na raz, ale przynosząc jej pełny talerz sam ją na to skazał. Nigdy nie potrafiła się oprzeć łakociom i ten raz nie miał być wyjątkiem. Przysiadła na krześle, zarzuciła nogę na nogę, a pasek szlafroka nieco się zluzował, materiał zsunął się z ramienia ukazując walory alchemiczki, którymi wręcz mogła się pochwalić. A ona nadal jadła ciastko, obserwując go kątem oka. Nie radził sobie z tym gniazdkiem zdecydowanie.
- Może ci pomóc? - zaproponowała, choć bardziej prawdopodobnym było to, że Char ukradnie mu gniazdko niż nauczy jak je jeść bez obaw, że się cały ubrudzi lukrem.
- Nie myśleliście, by przepisywać stare księgi? W ten sposób można by pracować na kopiach, nie martwiąc się o zniszczenie oryginału - przelotnie spojrzał na nią, dmuchnął w opadające na oczy ciemne włosy i pokręcił głową. Książki wylądowały na łóżku, nie mógłby donieśc ich dalej, bo bolały go całe ramiona. Cholerstwo sporo ważyło, a przytarganie ich wszystkich naraz z podziemi nie było proste.
- Radni nie chcą ich ruszać. Nikt tam nie zagląda, nawet w zasadzie ja nie powinienem, chociaż nie wiem własciwie co takiego złego może być w księgach o krasnoludzkich legendach. Bo ten cały stwór jest legendą, bardzo starą i bardzo niepokojącą, ale jednak legendą - sapnął, usiadł na łóżku i ostrożnie otworzył pierwszą z ksiąg. Nie ugryzła go, ani nie zaczęła uciekać co wziął za dobry początek. Pojawił się jednak pewien malutki, drobniusi problemik - No dobra... A znasz krasnoludzki?
*
- Stwierdzam tylko fakt. Nawet jako moja uczennica, miałabyś misje z kimś innym. Zdarza się, więc nie wiem, o co się tak pieklisz. Jakby w innych małżeństwach ludzie wszystko robili zawsze razem. Zdarza im się pracować i w innych miastach albo co - on tego kompletnie nie pojmował. Ona mogła zrobić wszystko żeby tylko spędzać z nim jak najwięcej czasu się da, a on w zasadzie to miał to w nosie. Tak to teraz odebrała i wcale jej się to nie podobało. Wróciła do tego przeklętego Bractwa tylko po to, żeby być z nim, a ten jej tu teraz mówi że nie ma o co się pieklić bo w sumie to normalne, że jedno z nich będzie siedzieć w Czeluści a drugie szlajać się bogowie niejedyni wiedzą gdzie. W odpowiedzi usłyszął tylko prychnięcie, a Zhao zamiast siedzieć grzecznie na tyłku i szykować się do snu, po prostu sobie poszła w ciemność, nie wiadomo czy do rzeki, czy do miasta, a może prosto do trolla. Kobiety.

draumkona pisze...

- Znalazłyście coś nowego? W sprawie tego kamienia? - Char niechętnie przerwała wybieranie nowego ciasteczka z talerza i spojrzała znów na Devrila, który chwilę wcześniej odmówił przyjęcia pomocy. Niedobry, a ona tylko chciała mu pokazać to i owo...
- Darmar widział tą całą Yen u Cieni, miała kamień ale nie wiadomo co dalej. Szept mówi, że skoro wmieszał w to już Zhao i ją to raczej sam palcem nie kiwnie. Wypłynęło też miano jakiegoś Ziraka, ale nie wiem o co z nim chodzi. jakieś międzymagiczne zatargi, lepiej nie wiedzieć. Koniec końców - sięgnęła w końcu po lukrowany rogalik z nadzieniem - nadal jesteśmy w czarnej dupie. Kamień może być wszedzie, podobnie jak ta wiedźma. Były słuchy, że próbowała zejść do Dolnego Królestwa, pozostaje tylko pytanie po co? Bo na pewno nie po to by oddać kamień Ymirowi, to byłoby zbyt piękne - i byłoby z jej storny zbyt naiwne wierzyć w to, że tak się stanie a cała sprawa legendy stwora i kamienia pójdzie w niepamięć. Krasnoludy lepiej powinny pilnować swoich skarbów, jak kiedyś... I w głębi ducha musiała po części przyznać rację głębinowcom, chociaż próbowali ją zabić za penetrowanie tuneli. Ymir był postepowym królem, ale krasnoludy nie były gotowe na postęp. Wolałyby dłubać w kamieniu jak czynili od setek lat ich przodkowie, a nie słuchac o jakichs ludzkich wojnach. Powinni strzec złota, tego co wychodziło im najlepiej. Ale gdzie jej tam pouczać królów. Była tylko prostym bękartem, co prawda według elfiego władcy nalezął jej się jakiś tytuł z tej okazji, ale Char zawsze dostawała w takich chwilach ataku głupawki. Ona? Ostatnim razem jak miała tytuł to zmietli jej zamek z powierzchni ziemi, więc lepiej by tym razem żadnego tytułu nie miała.
Oczywiście, że była to głupota. Czytając stare woluminy dotyczące elfiej historii zauważył, że wiele błędów i pomyłek zostało powtórzonych w kolejnych stuleciach za co życiem płaciły najczęściej elfy mieszkające przy Morii, albo w dolinie rzeki, której tama wielokrotnie puszczała. opisy tych zdarzeń wpisywano do księgowych rejestrów, ale kto myślał o tym by o to dbać i zachować dla potomnych? Nikt. Dlatego część ksiąg była wybrakowana, inne były kompletnie zniszczone. Powinien coś z tym zrobić, bo wiedza dawnych elfów przepadnie całkiem a oni będą musieli spisywac wszystko na nowo zamiast korzystać z juz zebranych źródeł wiedzy, a nie na tym rzecz miała polegać.
- Wilku, moimi najbliższymi sąsiadami były krasnoludy.
- A moimi to niby nie? - wtrącił, lekko tylko obruszony, że potraktowała go jak nieuka. Fakt faktem na widok pierwszej, starej i nieznanej mu runy stwierdził, że nie umie, ale to nie dawało nikomu prawa by sugerować, że on czytać nie umie. Pokrętne myślenie Wilka.
- To pierwszy język, jakiego mnie uczono, oprócz rzecz jasna elfiego. Starokrasnoludzki może pójść trudniej.
- Własnie w tym sęk. Stare runy, z tego co kiedyś tłumaczył mi Ymir, mogą mieć różne znaczenia, więc to będzie... zabawa w dopasowywanie znaczeń do zdań i ogólnego sensu. Mam tylko nadzieję, że wszystko jest w miare wyraźnie bo inaczej sprawa się znacznie skomplikuje... - stłumił jęk na widok paru następnych stron, gdzie runy były przetarte i niemalże w ogóle niewidoczne. Jak on to przeczyta?
*
Z początku chciała się uspokoić. Przysiadła na ściętym pniaczku tuż przy mostku, gdzie cumowano tratwy. Wpatrywała się w odbijający się w ruchomej tafli rzeki księżyc, potem zaczęła ciskać weń kamienie usiłując się uspokoić. Pewnie bubek jeden w ogóle nie myślał o tym, że zostawiła elfy i poszła za nim, jak jakaś naiwna wieśniaczka. Za kogo on się w ogóle miał? Głupek.
Kolejny ciśnięty w wodę kamień uświadomił jej bezsens tej czynności, więc znów prychnęła i spadła z pieńka, lądując plecami na podmokłej trawie i patrząc w niebo. I co ona miała zrobić? Nie wróci do niego, niech sam sobie śpi bubek jeden. Czasy z grzeczną i miłą Zhao się skończyły.

draumkona pisze...

II
- Troll! - dobrze, że nie krzyknęła tego pełnią głosu bo jeszcze ściągnęłaby na siebie chłopków z widłami i pochodniami. Bardziej był to głos olśnienia. Skoro nie miała zamiaru wracać do okropnego Luciena, może powinna zrobić coś by szlak znów stał otworem? Byłaby korzyśc dla wszystkich. Dla Cieni, dla ludzi i dla trolla. Tylko jak ona go przekona żeby w pierwszej chwili jej po prostu nie zeżarł? Może unieruchomić magią? Nie bo wyczują i przyjdą z widłami nie dość, że na nią to jeszcze na trolla.
Mimo braku pomysłu na wykonanie, tak się do tego zapaliła, że od razu pozbierała się z ziemi i otrzpeując się z trawy i ziemi ruszyła w kierunku bramy prowadzącej na szlak. przemknąć obok strażników bez uiszczenia opłaty było łatwo, schodki zaczynały się wtedy gdy stanęła sama jak palec w ciemnej głuszy i tylko wyostrzone zmysły mogły doprowadzić ją do trolla i mostu.

draumkona pisze...

Alchemiczka była zdolna zjeść nawet i nadgryzionego pierniczka, zwłaszcza jeśli był to pierniczek Devrila. Oparła się wygodnie na krześle i wgryzła się w ciasteczko.
- Co się stanie, jeśli krasnoludy nie znajdą tego kamienia? Ma to jakieś znaczenie oprócz symboliki? - zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. W zasadzie nie wiedziała wiele o kamieniu, ale z tego co zdązyła się zorientować przed wyprawą to sprawa nie wyglądała na taką, która kończy się tylko na symbolach i wzniosłych słowach.
- Według legend ten kamień to oko potwora, który zmaieszkuje głębokie tunele wykute w przedwieczu. Oba oka potrafią czynić straszne rzeczy, jakby taki artefakt... Przynajmniej tak czytałam w jednej z tych ksiąg co mamy w piwnicy - innymi słowy, ona wcześniej niż Wilk zainteresowała się zbiorami zakazanymi. Ciasteczko zniknęło z jej dłoni, lądując w żołądku i czekając na strawienie - Nie znam dokładnych właściwości ani celu przesiadywania potwora. Jeśli jednak legenda ma w sobie ziarno prawdy i ten kamień to rzeczywiście poteżna rzecz która potrzebuje jakby... katalizatora, to nasza sytuacja jest bardzo zła -a to skutecznie odebrało jej apetyt na resztę ciastek. Zamiast tego więc podniosła się i bezczelnie wgramoliła się na kolana arystokraty - Nie może znaleźć katalizatora - zakończyła dramatycznym tonem, obejmując go i odgryzając mu pół pierniczka.
Wilk zainteresowany był książką z pewnego prostego powodu. Jeśli teraz tego nie znajdą, jeśli ksiąg nie przeszukają... To nikt tego za nich nei zrobi. On też chętnie rzuciłby to w diabły i poszedł chędożyć, zwłaszcza mając obok siebie tak kusząco wyglądającą elfkę, no ale... Miał pomóc przyjacielowi. Ymir na pewno zrobiłby wszystko by mu pomóc, a nie chędożył co chwila.
Nad księgami siedzieli długie godziny, aż dzień zmienił się w noc i dopiero Wilk dotarł do połowy swojego tomiszcza. Zrezygnowany, z piekącymi oczyma ziewnął przeciągle i zmienił pozycję, tym razem kładąc się na brzuchu i czytając dalej, choć sens literek już do niego nie docierał.
- Masz coś? - spytał w końcu zmęczonym tonem, spoglądając na magiczkę.
*
Zhao całą noc szła do trolla. Skubaniec nie zagnieździł się ani przy pierwszym, ani przy drugim moście. Siedział przy trzecim, z wielką nabitą gwoździami maczugą i wył, jeśli te odgłosy można było w ogóle nazwać wyciem. Teraz, kiedy wstawał ranek nieco zmieniał swoje zachowanie, cichł i zszedł pod most jakby sie ukrywał. Iskra wiedziała, że trolle są głupie, ale też potwornie uparte. Jeśli siedział tutaj, to nie bez powodu, powtarzała sobie ciągle.
W końcu wyłoniła się zza krzaków i ostrożnie zaczęła skradać pod most. Troll tam siedział, a jakże. Układał jakąś bezsensowną budowlę z krzywych kamieni i wciagał cieknące z nosa smarki. Jak miała go podejść? Niestety, nim wpadła na jakiś pomysł troll zorientował się, że ma gościa, chwycił maczugę i zamachnął się. Elfka cudem uniknęła z nia kontaktu wykonując szybki, zwinny uskok w bok. Tam przeturlała się kawałek dalej, lądując w płytkim, wysuszonym potoczku. Stwór z rykiem znów się zamachnął, a ona znów uskoczyła, sięgając jedynej znanej jej broni, która nie utkwiła by w cielsku trolla nie czyniąc mu krzywdy i nie stercząc jak wykałaczka. Wykrzyknęła zaklęcie, które go unieruchomiło.
- Nie chcę twojej krzywdy trollu! Chcę tylko wiedzieć co się stało... - spróbowała łągodnie, ale troll wyszczerzył zębiska wyglądające jak niewielkie, spróchniałe pniaczki - Mów! - nakazała, a ton głosu gwałtownie się zmienił, zapominając czym jest łagodność.
- Baby nie ma! - zajęczał w końcu - Chłopy przyszli, babie łeb ucieli! - teraz to juz wył, zanosząc się czymś w rodzaju szlochu. A więc to tak. Chłopi z Wrotówka ubili mu trollicę i teraz byli bardzo zdziwieni, że troll się mści. Ludzie...

draumkona pisze...

- Chyba powinienem porozmawiać z Wilkiem - oblizała na spokojnie palce z lukru i czekolady, obserwując jak krąży po komnacie niby sokół nad zdobyczą. Rozmowa z jej bratem może i była pewnym wyjściem, ale co on mu niby powie? Wiedzieli tyle co nic, marny ochłap informacji jakiego udzieliły jej historie z ksiąg wcale nie dawał pewnego tropu. Nic nie dawał.
- Co jeszcze może ich interesować w Dolnym Królestwie…
- Nie wiem Dev, naprawdę nie wiem. Najpierw musielibyśmy mieć więcej informacji o wszystkim. A jak na razie mamy jedno wielkie nic - trochę ją to irytowało, bo jak pomagać komuś kiedy nie znało się zbytnio natury problemu? Po raz kolejny uznała, że krasnoludy to jednak powinny bardziej strzec swojego ukochanego złota i klejnotów - A Wilka nie wiem czy zastaniesz, ostatnio ciągle siedzi na budowie. Co prawda teraz wróciła Szept, ale... - wykonała bardzo nieokreślony gest, który jej się kojarzył z chędożeniem, ale nie był tej teorii zbyt pewna. W końcu oni tez byli w to zmaieszani.
- Tracimy czas. Mój ojciec jest przecież w Ataxiar. Zakazane księgi czy nie, dam głowę, że miał je w ręku, a nawet jeśli nie, wie o kamieniu więcej niż powiedzą nam one.
- Szkoda, że nie wpadłaś na to wcześniej - ziewnął znowu, także zsuwając się z łóżka i wkładając swoje ciemne buciory. Z płaszczem to nawet się nie fatygował, w końcu szedł do teścia i to nie w sprawach oficjalnych, a prywatnych. No i Nira wcale też się nie stroiła, a ta koszula jak na jego gust to trochę za mocno prześwitywała, ale nic nie powiedział. Najwyżej... Najwyżej zakosi coś Elenardowi z szafy, o.
Intruz w pałacowych korytarzach, w dodatku tak blisko ich komnat. Kim był ten jegomość? I czego chciał od magiczki? Czy on dobrze widział skrawek papieru przechodzący z rąk do rąk? Zimne dreszcze przebiegły mu po plecach, kiedy lustrował nieznajomka lodowatym spojrzeniem. Ciemne włosy, w sumie byłby chyba w typie Szept, chociaż co on mógł wiedziec o typach, jakie się jej podobają. Ale ten liścik... Węszący podstęp umysł podpowiedział, że romans, ale wolał nie wyciągac pochopnych wniosków.
- Co to? - spytał stając obok, kiedy intruz zniknął równie szybko jak się pojawił.
*
Siła z jaką musiała napierać na umysł trolla by jednak nie wyrwał się zaklęciu była duża. Nie specjalizowała się w magii umysłowej, najlepiej zawsze wychodziły jej płomienie i duże bum. Pierwszy raz przymuszała kogoś do gadania w tak brutalny sposób. Po krótkiej, przymusowej pogawędce dowiedziała się, że troll miał swoje legowisko pod górami, ale wieśniacy kiedy tylko ich wykryli od razu przyszli z widłami i zbili mu trollicę zatykając głowę na widły. Troll więc, choć głupi, był pamiętliwy i nie zmaierzał doznanych szkód puścić płazem. Okupował most od dobrego miesiąca i nie zmairzał go opuszczać póki nie pomści zabitej trollicy.
- A nie możesz stać na moście? Pieniądze brać od ludzi za przejście mostem - co prawda nie miała pomysłu co troll robiłby z pieniędzmi, ale trzeba było znaleźć mu jakieś zajęcie. Trolle lubiły mieć zajęcia, a jesli ten strzegłby mostu i pobierał opłatę... Może udałoby jej się mu wmówić, że żadając opłaty mści się na chłopach, a jednocześnie powstrzyma go od pójścia z maczuga na miasto. Tylko co jeśli chłopi przyjdą z widłami? Cóż... jej już tu wtedy nie będzie. Przynajmniej taką miała nadzieję.

draumkona pisze...

- To nie Iskra i Cień. Tylko do nich wchodzisz na własne ryzyko. Pewnie szukają informacji o tym całym kamieniu i potworze. To znaczy, nowych informacji, bo zakładam, że powiedziałaś im, co wiesz .
- Myslisz, że człowiek jest w stanie być lepszym niż mój brat? - burknęła, nieco zirytowana. On, Devril oczywiście mógł być lepszy choć nie jej to oceniać, ale nieobiektywne oko Char nie pozwalało na określenie takim samym stwierdzeniem Cienia. Nie, na pewno nie był lepszy i lepiej żeby Devril więcej takich insynuacji nie prawił, zwłaszcza w towarzystwie bo jeszcze Wilk ją tu zamknie a jego wyrzuci za mury i tyle będzie z tych całych zaręczyn.
- Co, nie powiedziałaś im?
- Nie. Myślałam, że już dawno o tym wiedzą skoro chcieli pomóc Ymirowi. Przecież to jest napisane w każdej krasnoludzkiej księdze z legendami czy podaniami. Nie czytali? - teraz to ona się zdziwiła. Podniosła się, wiążąc pasek szlafroka by nie ściecić gołymi piersiami, widząc że Deva całkowicie pochłonął kamień. Ją też powinien, ale jakoś... nie mogła się skupić. Tak ją wyurlopował, że teraz nie potrafiła sklecić jakiejś porządnej, logicznie brzmiącej myśli, nic tylko leżenie w pierzynie i seks. Bogowie, co on z nią robił.
- Myśl, myśl... - teraz to ona przejęła rolę krążownika, kołując po pokoju i mamrocząc coś pod nosem.
- Chyba nie sądzisz, że to romans?
- Nie, bardziej wygląda na spisek - skoro ona mogła fukać, to on mógł być nie do końca miły.
- Nie wiem, co to, wcisnął mi to do ręki.
- Aha - odpowiedział tylko, mrużąc lekko oczy, zerkając na dłoń w której trzymała swistek. Przecież jej go nie wyrwie, ale takie skrywanie się z jego treścią... - Szkoda, że mi nic nikt nie wciska do rąk. Żadnych tajemniczych świstków - mruknął, kontynuując swoją wędrówkę do teścia. Bo w końcu niezależnie od tego, czy Szept miała romans, czy może chciała go obalić i na tronie usadzić takiego Darmara, wciąz miał do załatwienia sprawę z kamieniem. A raczej sprawę z dowiedzeniem się czegokolwiek na jego temat.
*
Wytłumaczenie trollowi dlaczego ma stać właśnie tu i nie zjadać przechodniów zajęło jej dużo czasu. Potem musiała wymyślić sposób by nakłonić go do przyjmowania pieniędzy. Z tłumaczeniem jak wydawać resztę nawet się nie trudziła bo i tak by nie zrozumiał.
- Przyjmujesz monetę i puszczasz. Tak?
- Moneta - troll powtórzył na próbę, oglądając srebrny krążek - Przyjmować moneta i nie bić?
- Nie bić - skinęła głową, jakby potwierdzenia słownego było mu mało i odsunęła się parę kroków. Troll siedział przy moście, całkiem rozbawiony i wyglądał na szczęśliwego. Maczuga leżała obok w razie potrzeby mógłby szybko po nią sięgnąć i przerobić kogoś na papkę.
- Ty zostać? Nowa baba troll? - Iskra zbladła. Co on do cholery, wziął ją za swoją nowa trolicę?
- Nie, ja...
- Ty zostać!!! - ryknął troll, na wpół z rozpaczy a na wpół z gniewu, że chce sobie iść. Iskra nie wiedziała co ma zrobić, umysł pracował gorączkowo, ale nic sensownego poza użyciem sporej dawki magii nie przychodziło jej do głowy.

Silva pisze...

I.
Gebbeh zniknął, zostawiając za sobą truchło wilkołaka i rozlaną krew.
- Silva!
Słyszała ją, słyszała też strach w jej głosie, ale sama nie mogła się odezwać. Manipulacja duchami, naginanie otaczającego ich świata wymagało skupienia; jeśli teraz przerwie swą mantrę, będzie musiała zaczynać od początku, a na to nie mieli czasu. Nie mogła też założyć, że upiór duszy nie powróci. Musiała dać im szansę na wcześniejsze go zobaczenia. A innej metody nie znała. Szeptała więc dalej szamańskie pieśni, a wraz z ich intensywnością wokół nich zacieśniał się krąg. Mienił się lekko w miejscach, gdzie stykał się z ziemią; miał nie przepuścić nic, co pochodziło z duchowego świata, miał też dać im czas na wcześniejszą reakcję.
- Drav?!
Znów krzyczała. A Drava nie było. Silva zerknęła na nią tylko kątem oka, wciąż nucąc swą pieśni do duchów. Jej głos był… To nie był głos Ninareth. Nie należał on do elfki, która włada magią, która mierzyła się z rzeczami, z którymi inni by sobie nie poradzili. To nie była twarz przyjaciółki, zawsze pewnej tego, co robi, dbającej o wszystko i wszystkich, chociaż większość jej samej by nie pomogła. Gdzieś zniknął spokój, umknęło opanowanie. Szept też się bała, nawet jeśli do tej pory tego nie pokazywała. Też odczuwała panikę i zdenerwowanie, chociaż to ona zazwyczaj była ostoją pewności i dodawała ją innym. Na Szept zawsze można było polegać. A teraz sama potrzebowała wsparcia.
- Silva, jego już nie ma. A jak mi nie pomożesz, zabierze ze sobą jeszcze mojego brata.
Wiem o tym przyjaciółko, ale musisz wytrzymać jeszcze trochę. Jeszcze jedna pieśń, jedna nuta i znajdę się obok ciebie. Dopiero, kiedy była pewna, że to już, szybkim krokiem podeszła do magiczki, klękając obok - Jesteśmy bezpieczni. Wybacz, że tak długo. Musiałam postawić barierę. Nie zaatakuje nas nic, co nie jest żywe - dębowa laska została odrzucona na bok, ale nie aż tak daleko, by nie mogła do niej sięgnąć w razie potrzeby. Nie chciała ryzykować, że upiór duszy powróci dokończyć to, czego za pierwszym razem nie zdołał. Teraz zaś energicznie szukała czegoś w sakwie, aż w końcu wyciągnęła zawiniątko. Na rozwiniętym materiale leżała kościana igła z oczkiem, pajęcza nitka, którą plemiona gór skręcają z nici pająków i obrabiają oraz buteleczka z mętnym, ziołowym płynem do przemywania ran. Nie miała nic więcej, a i to zawdzięczała tylko bystremu umysłowi Nocnego Wiatru.

Silva pisze...

II.
- Opatrzę jego ramię, przemyję mohorką, to zioła. Ty szyj - Silva nie odważyłaby się za to zabrać. Chyba, że magiczka nie dawałaby rady, ale była kuzynką uzdrowicielki i żoną uzdrowiciela; nawet jeśli czuła obawę, wiedza powinna pozostać. Szamanka mogła spokojnie zająć się powierzchniową mocno krwawiącą raną, resztę pozostawiając przyjaciółce. - Posłałam po pomoc - zerknęła na brunetkę, kładąc delikatnie dłoń na jej ramieniu. Po elfim strażniku, należało zająć się magiczką. Ucierpiała tam, gdzie wszyscy; pazury stwora sięgnęły wewnętrznej strony ramienia, znacząc je rozerwaną skórą i zaognionymi mięśniami; rana mocno krwawiła, zapewne wyglądało to gorzej niż było w rzeczywistości. Też musiała czuć ból. Wszyscy oberwali. Zaraz miała szyć swojego brata, a to nigdy nie pomagało w skupieniu się. W jej głosie jeszcze przed chwilą dało się słyszeć strach. Umysł podpowiadał najgorsze, a serce rwało się ze zmartwienia. Wystarczyło jednak spojrzeć na magiczkę, by wiedzieć, że pierwszy strach i panika minęły; ona dobrze wiedziała, że to jej nie pomoże, że jeśli podda się tym uczuciom nie będzie w stanie nic zrobić. - Nira, twoja magia działa, zobacz. Teraz musisz tylko zszyć ranę - łatwo było mówić, kiedy nie miało się krwi brata na rękach, kiedy to nie ty patrzyłaś na rozorane plecy krewniaka. - Kiedy to zrobisz, zabierzemy go do wioski.
Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a śmierć wilkołaka i zranienie Eredina znacznie ją utrudniały. Nawet ktoś nieobeznany w leczeniu, czy uzdrawianiu jak ona, mógł stwierdzić, że pazury gebbeha pozostawiły ciężkie rany, sięgające głęboko. To nie będzie się łatwo goić, zwłaszcza bez umiejętności maga uzdrowiciela.
Feern nie żył; nad jego truchłem zaczęły zbierać się muchy. Po Haarze pozostało tylko oderwane ucho, a wilkołak najpewniej zasiał już strach w wiosce, biegnąc dalej, ku ich siedlisku. Ti'Ran było zaalarmowane, ale jej lisi duch niósł też wiadomość. Nie będzie łatwo przenieść Eredina, ze względu na rany, zalegający w górach śnieg, odległość, a wioska spała. Tu potrzebna była pomoc wilkołaków, ale po śmierci Feerna, mogły całkowicie się wycofać; nie była pewna, czy przysięgi okażą się być dla nich ważniejsze. Pomagały, ale przede wszystkim miały nie narażać siebie.

draumkona pisze...

Wilk miał wielką ochotę wyjść, dlatego nie poprosił nawet o wodę. Siedział tylko na krześle, naburmuszony z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył gdzieś w bok, tam gdzie powinna być rzeka, ale obecnie ciemnośc skutecznie ją kryła. Zdradzał ją tylko szum wody i zapach, chłodny wiaterek tak przyjemnie muskający przegrzane ciało. Magiczkę i jej zgryźliwości nauczył się już ignorować. W końcu ona mogła się pieklić o wszystkie gołe babki, które podsyłała mu Rada, ona mogła rzucać w niego obrączką, ona mogła wszystko. Ale on widząc ją z jakimś podejrzanym typem, któremu źle z oczu patrzy ma jej oczywiście ufać na całego, samemu tego zaufania z jej strony nie doświadczając. Świetnie.
- Czemu akurat teraz? - Wilk mu streścił w paru rzeczowych zdaniach dlaczego teraz i dlaczego nie wcześniej. Wtajemniczył go w Ymirowy sekret mając nadzieję, że starszy elf będzie w stanie im cokolwiek pomóc. Sądząc po splecionych dłoniach, zanosiło się na dłuższą pogawędkę i taką tez pogawędka się okazała.
*
Naprawdę odetchnęła z ulgą widząc jak się podkrada i finalnie kładzie trolla trupem. To ona mu tu pomaga, a ten... Ech, Lucien miał rację, trzeba było trolla zabić od razu a nie bawić się w uczłowieczanie stwora.
- Nie mogłaś od razu go zabić?
- Chciałam mu pomóc... - mruknęła, otrzepując ciemne ubranie z niewidzialnego pyłku - Chłopi zabili mu trollicę, myslałam że... Zresztą nieważne - wsadziła dwa palce do ust i gwizdnęła głośno. Chwilę później spomiędzy krzaczorów wyłoniła się Kelpie - Jedziemy? - tak po prostu spytała, nie tłumacząc co jej do łba strzeliło, gdzie była i po co i na cholerę zadawała się z trollem. Zupełnie jakby akcja sprzed paru minut nie miała w ogóle miejsca.

Nefryt pisze...

[To ja z twórczości Mickiewicza ballady jako tako znoszę, a sonety – ogółem znam poezję, która ujęła mnie bardziej, ale faktycznie da się przeżyć. Z resztą… według większości humanistów mam pewnie dziwne gusta, bo z romantyków najbardziej odpowiadał mi Goethe (dobra, to w zasadzie jeszcze preromantyzm…) i Słowacki. Prusa ogółem lubię, raz bo „Lalka”, którą cenię ze względu na klimat (chyba w żadnej książce nie czułam takiego marazmu) a dwa – „Kamizelka”. Z resztą, ja ogólnie lubię nowele. Pozytywizmu już niestety nie, więc w szkole zaszufladkowano mnie jako romantyczkę z odpowiedniej nazwą epoki. Grrr. Faraona nie czytałam.
Za Sapkowskim nie przepadam, choć nie czytałam Wiedźmina. W ręce wpadły mi jego opowiadania – niektóre faktycznie, super, ale doszłam do wniosku, że Sapkowski powinien poprzestać na pisaniu fantasy i poważniej zająć się s-f, za to natychmiast odpuścić horror, bo wychodzi… horror :D
O Pratchettcie nie mam jeszcze wyrobionego zdania. Na razie przeczytałam jego jedną książkę, bo przyjaciółka dała mi ją na urodziny – musiała zapamiętać, jak mówiłam, że wkurza mnie, że na szereg książek o awanturnikach, złodziejach, najemnikach itd. znalazłam jak dotąd tylko jedną jedyną dotyczącą straży miejskiej. No to dostałam drugą pod pozornie błahym tytułem „Straż!”. Ta mi się podobała. Raz, bo temat. Dwa, że bohaterami byli ludzie nie mający za bardzo do tego predyspozycji (czy też raczej myślący, że ich nie mają). Natomiast o ile rozumiem zachwyty nad Lordem Vetinari (pewnie się pomyliłam w nazwisku), o tyle nad Diblerem już nie. Książka – jako satyra na fantasy – była jak dla mnie okej.
Komizm mówisz? W pomyśle dla mnie i Zorany, czy w waszym?
Szczerze mówiąc, ja też nie potrafię napisać całej notki na wesoło. Coś na urodziny czy do wróżki – okej, nawet dobrze się przy tym bawię, ale zazwyczaj staram się stawiać grubą kreskę między tymi gazetowymi rzeczami, a wątkami. Tzn – zdarza mi się humor w wątkach i nie uważam, że to coś złego, ale wolę raczej komizm dialogów, sytuacyjny… postaci już niekoniecznie.
Ja moim rodzicom tak długo mędziłam, że chcę być pisarka, że odpuścili twierdzenie, że to niepoważne – nie mieli wyboru.
Ile istnieje KK? Właśnie nie jestem pewna. Wydaje mi się, że w przedziale 5-4 lat. Kurczę. Blogowy emeryt chyba :D
W związku z planami wyślę ci SMSa, Aedówce też, bo może udałoby się to zgrać razem? Chyba, że wolisz np. osobno ze mną i osobno z nią.
Hm, Shel i Szept to mogłoby być ciekawe, choćby z racji tego, że ona jest elfką, a mój Shel nekromantą :D
A za co mam bić? Ja twoje kierowanie magią uwielbiam, jest takie odczuwalne. W porównaniu z twoimi opisami magii, moje są, lekko mówiąc, kiepskie.
A co do tego, że duchy tylko straszą – to nie moje zdanie, tylko Shela :P Wiesz, z nim jest taka sytuacja, że ma naprawdę spory potencjał magiczny, ale nieszczególnie o niego dbał. Więc to takie czary-mary samouka który może się mylić, któremu może coś nie wyjść itd. Dlatego magii używa w ostateczności.
Usmażyć mózg? Nie wiem, tzn. wydaje mi się to zbyt bezpośrednie, proste. Bardziej byłabym za szaleństwem, może nawet opętaniem – choć to niby domena demonów. Ogółem wydaje mi się, że skoro duchy nie są całkiem materialne, powinny wpływać bardziej na psychikę, duszę, mentalność niż na ciało. Ale tak w sumie to nie wiem.
Jakby co, przerzucam się na trzecią osobę. Do naszego wątku będzie mi łatwiej. Nie ciągnęłam dalej, bo nie wiedziałam jak. A’propos Lucienowej broni, to… z resztą przeczytaj i się domyśl ;)]

Nefryt pisze...

- Devril, ja udaję – Strażnicy byli od nich na tyle daleko, że nie mogli jej usłyszeć. Zwłaszcza, że przewieszona przez ramię arystokraty Nefryt mogła powiedzieć mu to w zasadzie do ucha. Mimo starań herszt, jej głos zabrzmiał trochę słabo, choć poza brakiem sił w zasadzie nic jej nie dolegało. Pomyślała, że zapewne uznają ją za niezrównoważoną psychicznie, ale nie było teraz czasu na szczegółowe wyjaśnienia.
Duchy – zdążyła naliczyć ich trzy, nie wydawały się nieszkodliwe. Nefryt nigdy nie była szczególną entuzjastką wiary; bogów wkładała między bajki, czy też może raczej metodę sterowania ciemnym ludem. Co innego magia: ta była czymś groźnym, bo dla niej niepojętym, nieznanym. I chociaż Szept zdołała nieco zmniejszyć jej opory wobec magii, strach ale i zarazem szacunek nie zniknęły. W przeciwieństwie do Luciena, szybko skojarzyła fakty. Duchy musiały się pojawić chwilę po tym, jak do ich celi weszli strażnicy. Nie widziała tego momentu, wtedy jeszcze naprawdę wymiotowała. Ale cóż za zadziwiający zbieg okoliczności, że duchy nie pojawiły się wcześniej. Devril i Lucien byli zajęci wzywaniem strażników. Czyli… To Arhin przywołał duchy.
Shel tymczasem próbował pozbyć się widm. Liczył, że wystarczy mu mocy, by z powrotem odesłać je w niebyt. Wywołując je, nie znał ich prawdziwej mocy. Choć już kilkakrotnie przywoływał duchy, robił to zwykle na niewielkim cmentarzu, porzuconym wśród drzew, gdzie leżeli na ogół ludzie niemający się za co mścić. Tamte zjawy były na ogół słabe, rachityczne, przypominające bardziej ulotną mgiełkę, wspomnienie po zmarłym, niż na wpół rzeczywiste widmo. Te były inne. Wyraźne. Złe. Groźne.
Wirgińczyk poczuł, jak jeżą mu się włosy na głowie. Raz jeszcze powtórzył inkantację, tym razem już desperacko wspomagając się słowami. Nic z tego. Stracił kontrolę. Jego ciało było jak puste naczynie, w którym nie zostało ani kropli many. Czuł, że już podczas ostatniej próby odwołania duchów przekroczył cienką granicę między rezerwą magii, a własna energią życiową. Nie mogło być następnej próby.
- Arhin, do diaska!
Ruszył tyłek. I to na tyle skutecznie, że sekundę później sam dyszał Lucienowi w kark, żeby się pośpieszył.
W przeciwieństwie do Cienia nie miał już czasu na gmeranie w rzeczach zabranych więźniom. Chwycił pierwsze z brzegu ostrze, coś w podobie noża, bo akurat to się nawinęło. Przecież nie rzuci się na strażników z gołymi rękami!
- Cholera, trzeba było wziąć maga!
Nefryt spojrzała na niego jak na wariata.
- Mag stoi obok ciebie. – Szybko i nieszczególnie uprzejmie pokazała na Arhina palcem, jakby był co najmniej ciekawym towarem we właśnie napadniętym wozie.
- Mag? – Shel omal nie zakrztusił się stęchłym powietrzem. – Chciałbym być magiem!
W Wirgini, przynajmniej w rejonie, skąd pochodził, nekromanci byli kimś w rodzaju magów gorzej niż drugiej kategorii. O ile zwykły mag był uznawany za niebezpiecznego, o tyle samo słowo nekromanta stanowiło obelgę. Nikt nie wnikał to, że różne rodzaje magii mają wspólne źródło, że różnica polegała tylko na naturalnym talencie do którejś z dziedzin, że nawet z tym, co przypadło mu w udziale, mógłby, przynajmniej częściowo, nauczyć się innej dziedziny magii. Był nekromantą. Nie magiem.
- Devril, kłopoty!
Bo jak trwoga, to do Devrila.

draumkona pisze...

Minęło nieco czasu odkąd się rozstali i Vetinari postanowiła sprawdzić co nowego w Drummor. Prócz tego chciała tez zostawić alchemików samych sobie, sprawdzić jak sobie poradzą pod jej nieobecność. zgodnie z tym co poradził jej Devril, zrobiła kompletną rewoltę, przywileje odebrała i powiedziała, że dostanie je ten kto na to rzeczywiście zasłuży. Padły też słowa o tym, że nie może ich niańczyć do końca żywota, że ona tez ma swoje sprawy i swoje życie, które niestety związane z alchemią nie jest. O dziwo, nie było kłótni. Była tylko pełna wstydu cisza po stronie alchemików. Wyjechała niedługo po rewolcie. Do końca nie wiedziała jak ma się niby ubrać, nie wiedziała czy ma oficjalnie się podać za jego narzeczoną, czy może siedzieć cicho, ubrac spodnie, płąszcz i buciory i go gdzieś zaskoczyć. Finalnie suknię wepchała w juki, stwierdzając że jeśli trzeba będzie to się przebierze, a na podróż ubrała się w spodnie, luźną koszulę przycisniętą gorsetem i wysokie buty.
Droga zajęła jej trochę czasu, zwłaszcza że fale upałów stanowczo utrudnialy jazdę konno, nawet spacer, więc musiała robić częste postoje by mogła odpocząć i by mógł odpocząc jej konik. Dobrych wieści w Drummor nie usłyszała i tylko dzięki temu, że w porę dopadła Henryego dowiedziała się finalnie gdzie pojechał Devril. I wcale nie była to wizyta by pomachac sobie rączką i przeciąć wstęgę nowej karczmy. Coś się działo. I nie musiał jej wcale nic powtarzać, bo ledwie usłyszała, a już była z powrotem na koniu pędząc w niemiłosiernym upadle we wskazane miejsce.
- Earlu? - wyczulone, półelfie ucho pochwyciło głos starego alchemika-hobbysty i dzięki tej wskazówce zdołała go finalnie odnaleźć. Koń został sam w cieniu, a ona podeszła, przy okazji ocierając spoconą twarz rękawem by jako tako wyglądać. zapach krwi przesycał powietrze, co tylko potwierdzało słowa Anraia, że źle się dzieje.
- Devril? - odezwała się, ostatnie pare metrów przebiegając mimo ogarniającego ciało zmęczenia i przegrzania - Co tu się stało... - na chwilę, na parę sekund dotknęła jego ramienia i gdyby nie fakt, że siedział tak blisko wejścia to by z nim została. Tak tylko się przybliżyła, zaciagając powietrzem, usiłując coś z niego wyciągnąć. Krew. Tylko krew i gnijące wnętrzności. Cholera, a miało być tak miło...
*
- ...To jest ta część historii, o jakiej nie układa się pieśni. Wtedy kamień wrócił w porę i antrishka nie przebudziła się. Lecz magia artefaktu została użyta o jeden raz za dużo.
- Ale kto jej użył? I kiedy? Jeśli to oko stwora, to co z drugim? Jest na swoim miejscu? A co jeśli ktoś ma oba oka? Artefakty mają czasami ukryte własciwości, zwłaszcza te, które mają parę części składowych - niedobrze. Bardzo niedobrze, ale przynajmniej już coś wiedzieli. Będzie musiał wypytac Ymira o zawalone tunele i tą niechlubną częśc historii... Może zdołaliby odnaleźc leże stwora i przekonać się czy ma drugie oko? Chociaż nie, bo jeszcze ją... albo jego wybudzą.
- Ile czasu minęło wtedy od zniknięcia kamienia do jego oddania? Będziemy wiedzieli ile czasu nam zostało... - biorąc pod uwagę fakt, że zabójstwo Dolnego Króla miało miejsce całe wieki temu, to nie byli w dobrej sytuacji, jakby wszystkie czynniki, czas, niebo i ziemia sprzysięgli się przeciwko nim.
*
- Myślałaś, że mu ją zastąpisz? Nie przypominasz trollicy. I zdecydowanie tak nie cuchniesz.
- To był komplement? - spytała, na drwinę odpowiadając drwiną. Lata małżeństwa już ją nauczyły jak postępować z Cieniem, przynajmniej w niektórych okolicznościach. Poza tym... On pewnie na to tak nei patrzył, ale w tym momencie został jej osobistym rycerzem na czarnym koniu i w przykurzonym płaszczu, który ocalił ją z łap trolla. Dziecięce marzenie spełniło się.
- Tak, jedziemy. Muszę tylko wrócić po Cienistego. Przywiązałem go na dole.
- No to ruchy, raz raz - sama już trzymała swoją klacz za ogłowie i coś majstrowała przy sprzączkach. I tak konno jechac nie mogli, bo zaraz za mostem była kolejna stromizna i dopiero po niej zaczynał się w miare utarty i normalny szlak na którym było juz względnie bezpiecznie.

draumkona pisze...

Nie za bardzo podobało jej się wołanie Gildii na pomoc. Wolał ich niż posłać po nią? Przecież wcale nie ustępowała im umiejętnościom. Duma Vetinari została urażona, a poczucie własnej wartości nieco zdeptane, jednak nie dała tego po sobie poznać. Ciekawsko, jak to ona, zajrzała do wylotu tunelu i bogowie świadkami, gdyby nie był tu stary Gorlan, transmutowałaby część ziemi by zejśc bezpiecznie na dół.
- Sam chciałbym to wiedzieć.
- Zamiast wołać Osena, który zażąda góry złota za pomoc, mogłeś napisac do mnie - syknęła, tuż przy arystokratycznym uchu, tuż po tym jak znów znalazła się obok niego. Martwiła się, to było jasne i wcale nie próbowała się z tym kryć. Chciałaby mu pomóc, ale z tego co zdołała wyłowić z rozmowy coś siedziało pod ziemią. Może ten krasnoludzki stwór już się obudził i szaleje? Oby to nie było to - Daj mi tam wejść, a powiem ci co zabiło wiesniaków - wiedziała, że się nie zgodzi. Bogowie, nawet nie musiał się odzywać by była o tym święcie przekonana. Ale spróbować nie zaszkodziło. Zwłaszcza, że po ostatnim urlopowaniu wciąz było jej mało pracy.
*
Odprowadził ją spojrzeniem, ale nie powiedział nic. Zauważył nagłą zmianę w zachowaniu, zauwazył lekką bladość skóry i trochę się zaniepokoił. Co jej się stało? I to tak nagle...
- Dziękuję - powiedział jeszcze, także się podnosząc i po drodze stwierdzając, że na razie więcej pytań nie ma. Nie jeśli chodzi o stwora - Obiecuję zrobić użytek z informacji jakich nam użyczyłeś, ale teraz... muszę cię przeprosić - już jawnie zaglądał w szparę pomiędzy drzwiami a framugą jaka powstała kiedy Szept wyszła i nie dokmnęła drzwi. Szybko podązył jej krokiem nie chcąc, by coś jej się stało, by zemdlała gdzies po drodze, albo ktoś ją napadł. Podążał jej tropem aż do komnaty, gdzie ku jego zdziwieniu zajęła kanapę, która wcale bliżej niż łóżko nie była. Odczekał chwilę, nim też zagłębił się w komnacie i dałby głowę, że magiczka śpi. W takiej sytuacji mógł sobie pozwolić na więcej, jak okrycie jej cienkim kocykiem, co by się nie zgrzała w nocy ale i nie zmarła, w końcu nie spał obok i nie mógł jej ogrzać. Skoro zaś toczyli jakąs dziwną wojnę, ona wybrała kanapę... To on wybrał podłogę. Ułożył się na dywanie, pod głowę wsuwając opasłe, krasnoludzkie tomiszcze, którego żadne z nich nie tknęło i spróbował zasnąć.
*
- Nie ma go.
- No to będziesz rycerzem z mocnymi nogami od chodzenia - stwierdziła będąc już w o wiele lepszym humorze niż początkowo. Mogli pojechać razem na jednym, Kelpie zapewne zachwycona nie będzie, ale jako koń nie miała wiele do gadania. Zresztą teraz i tak mieli iśc pieszo - Może nie wytrzymał smrodku. Chodź Lu - Cienisty czasami znikał, ale zawsze do Luciena wracał, więc nie zmaierzała się martwić zwierzęcymi humorkami. Może zobaczył gdzieś jakąś ładną, górską klacz? Nie, to byłoby do wierzchowca Cienia niepodobne. Cienisty był Lodową Górą wśród koni, wątpiła więc by poddał się chwilowemu popędowi.
- Najgorsza część szlaku niedługo będzie za nami. Potem prosta droga i będziemy we Wrotówku Górnym, a stamtąd prosto po misję - spróbowała go jakoś pocieszyć, skierować myśli na właściwy tor.

draumkona pisze...

No tak. Oficjalne kanały, zapomniała o nich. Ona nigdy nie musiała się przed nikim tłumaczyć, no chyba, że ten nikt był Escanorem, ale jako jego kochanka miała mu raczej niewiele do powiedzenia. Nie w kwestii tego z kim przebywa i od kogo przyjmuje pomoc gdy takowej było jej trzeba. Po prostu go to nie interesowało. Z niepokojem obserwowała jak krąży, rozszyfrowując powoli jego nastrój. Źle, bardzo źle. Że też akurat pojawiła się w tym momencie a nie jakimś przyjemniejszym...
- Nie ma mowy.
- Skąd ja to wiedziałam... - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, ale nie sprzeciwiła się. odór śmierci nei zachęcał do odwiedzin w tunelach, poza tym nie chciała się mu narażać i podważać jego autorytetu robiąc sobie co chce.
– To za bardzo niebezpieczne i bez uzbrojonych najemników nikt tam nie wejdzie.
- Nie mogę pracować z najemnikami, bo mnie rozpoznają - znów musiała ściszać głos, by nikt ich nie usłyszał. Jak mogła mu pomóc kiedy nie miała ku temu warunków? - Mogę też obejrzeć ciała. Pobrac pare próbek, kawałek kości, kawałek skóry... Nie będę tłumaczyć, bo to brudna robota. Ale da się co nieco z takiego materiału wyciągnąć - może chociaż powiedziałaby mu jak działa stwór. Czy najpierw zabija i potem rozszarpuje, czy robi to na żywca, czy... Pewnie i tak się nie zgodzi.
*
Nie wyczuwał ataków na Szept, nie był aż tak wyczulony na magię, która należała do innych. Jako medyk musiał mieć czysty umysł, nawet podczas bitew gdzie magiczne pociski mentalne były codziennością i nikt się nimi nie przejmował. Znieczulica ustąpiła dopiero kiedy łupnęła o podłogę. Zerwał się do siadu, od razu do niej doskakując i podnosząc, składając tym razem na łóżku. Nie zmaierzał z nią dyskutować, zwłaszcza że wyglądała strasznie, a bał się wnikać teraz magią w jej ciało, spodziewając się silnych mechanizmów obronnych. Mogłaby go nie poznać.
- Jak potrzebujesz many to bierz moją. I nie dyskutuj, proszę cię. To nie pora na głupie dyskusje - miał nadzieję, żechoć raz go posłucha. Naprawdę, chociaż raz.
*
- Mogliby nam zapłacić za trolla.
- Nie jesteśmy wiedźminami - przypomniała mu bardzo uprzejmie, tylko troszkę wbijając szpileczkę, pamiętając jak to nie lubił Acherona. A szkoda, bo całkiem miły był z niego facet. I uczynny. I taki... No. Może nie będzie się wdawała w szczegóły. Czując dłoń w talii uśmiechnęła się tylko pod nosem, lekko, delikatnie co by przypadkiem nie zauważył. I pomyśleć, że jeszcze w nocy chciała kopnąc go w tyłek i jechać sama.
- Dla mnie jesteś rycerzem i koniec. Zawsze idziesz mi na ratunek, wiesz? Nawet podczas bitwy o Medreth, jak jeszcze bardzo dobrze udawałeś lodową górkę. To ty mnie zaniosłeś do Ducha, tam, na wyspę. Zabójcą może jesteś dla innych, ale nie dla mnie. Znaczy... - nie wiedziała jak to powiedzieć by zrozumiał. oczywiście, dla niej tez tym zabójca był, tak samo jak mężem, ale to nie o to się tu rozchodziło.

Iskra pisze...

- Nikt nie wejdzie tam bez obstawy. A już zwłaszcza ty. Nie chcę, nie zamierzam pozwolić, żebyś ryzykowała. By spotkało cię to samo – ostry ton działał na nią jak płachta na byka i już miałą mu na ten temat coś powiedzieć, kiedy w końcu ułowiła jego spojrzenie i dostrzegła co kryje się w zielonych oczach arystokraty. Martwił się, to jasne, ale nie mógł wszystkiego robić sam. Jeszcze parę tygodni temu sam jej to wypominał kiedy mu opowiedziała jak funkcjonuje jej Brzask.
- Devril – zaczęła łagodnym tonem, dłońmi sięgając ramion Wintersa, lekko sunąc po materiale koszuli w górę i w górę, aż sięgnęły celu – Ten stwór, czymkolwiek jest, nadal jest na wolności. Bez szybkiej identyfikacji możesz mieć więcej takich scen i więcej zasmuconych rodzin do odwiedzenia. Pozwól mi działać. Nie jestem magiem, ale alchemia w moim wykonaniu to też bardzo potężna broń. Poza tym, jestem półelfem i czuję, widzę i słyszę więcej. Nie wejdę głęboko, pierwsze lepsze szczątki, zbieram materiał i wychodzę – dłonie z ramion sięgnęły jego twarzy, gładząc policzki. Musiała skupić na sobie jego uwagę jak najdłużej, by wysłuchał do końca nim przerwie – Nie możesz czekać kolejne dni na Kompanię. Nie możesz czekać aż Osen raczy ci łaskawie odpowiedzieć. Tu chodzi o życie ludzi. Pozwól mi działać. Potrafię się bronić… - łagodny ton głosu zmienił się niemalże w proszący. Nie mogła na niego patrzeć jak był w takim stanie. Nie powinien się smucić, powinny mu się trafiać same miłe rzeczy, a nie jakieś tragedie – Pozwól mi… - powtórzyła raz jeszcze, czując że jak teraz się nie zgodzi to chyba nigdy tego nie zrobi, nie ważne jakie argumenty przedstawi.
*
- Nie. Sam jesteś głupi – westchnął poirytowany. Uparła się, oślica jedna a on nie miał pojęcia jak jej pomóc. Co, wbije się swoją magią? Potraktuje go jak intruza, osłony podniesie i papa. Co prawda on mógł zrobić jej małą rankę i przez krew dostać się do organizmu, podrzucić swoją manę. To jednak była ostateczność, bo nagłe nakłucie mogłoby ją zdezorientować i rozproszyć co może dać szansę intruzowi na przełamanie barier.
- Oślica. Ogonek ci doczepię – spróbował zamiast tego pomóc jej rozmową. Przysiadł na skraju kanapy, by więcej nie spadła i obserwował ją wnikliwie – Prościej by było gdybyś jednak wzięła tę manę. Nigdy nie wiadomo kiedy będzie kolejny, silny atak. Ze względu na Mer, jak nie na mnie, weź manę – powtórzył cierpliwie, stosując nasjstarszy chwyt świata, jakim było używanie jako formy argumentu dziecka. Mer. Zawsze reagowała na Mer.
*
Biedny, zmieszany Lucien tylko chrząknął na jej wywód i dalej upierał się…
- Nie jestem rycerzem.
- Dobrze, więc jesteś zabójcą na nóżkach, pasuje ci? – ona mu tu komplementy prawi, że rycerz, że mężny, że na ratunek przybywa a ten swoje. No uparty jak nic, niech go demony. I jak ona miała tworzyć z takim kimś normalną, zdrową relację? Przecież poza kłótniami i chędożeniem to musieli nauczyć się jakoś żyć we dwójkę, jako pełnoprawne małżeństwa, bo dotychczas trochę jakby im to nie wychodziło.
Minąwszy most weszli znów na stromą, kamienistą ścieżkę prowadzącą nieco w dół, na polany i podmokłe równiny. Iskra spokojnie prowadziła Kelpie na dół, uważając by klacz nie stanęła źle na kamieniach, albo przypadkiem się o coś nie potknęła. Wędrówka była mozolna, długa i bardzo męcząca, ale Zhao obiecała sobie, że nie spocznie nim nie zejdą na polany, co też się stało. Wśród traw i niskich krzaczków stanęli późnym popołudniem, słońce już chowało się za góry pogrążając ich w półmroku.
- Musimy znaleźć miejsce do spania – jakby to nie było wystarczająco oczywiste.

Iskra pisze...

- Nie wejdziesz tam sama. Osen nie odmówi earlowi, ale ponieważ tu jesteś, nie mogę po niego posłać. Nawet najlepszy może popełnić błąd. Nie wejdziesz tam bez ochrony i sama. Z kimś albo wcale – miała inne zdanie co do tego kogo Osen zignoruje a komu odpowie, ale nie chciała się kłócić. W końcu jego relacji z Mistrzem Gildii nie znała, może żyli w komitywie? A może przesyłali sobie podarki od czasu do czasu? Pod pewnymi względami Osen kojarzył się jej z Darmarem. Podobnie jak Mroczny, Mistrz Gildii nie uznawał żądnej władzy nad sobą.
- Może Midar? Nada się? Przyjechał tu ze mną, bo w Ataxiar się nudził – tonący brzytwy się chwyta i tak alchemiczka zaproponowała ostatnią osobę jaka przyszłaby jej do głowy. Nie daltego, że uważała krasnoluda za złego wojaka, czy pijusa. Nie, nie. Po prostu miałą skłonności do zapominania o niektórych faktach, jak na przykład o tym, że nie przyjechała tu wcale sama, a z Moczymordą. Co prawda jeśli Mid poszedł gdzieś uraczyć się gorzałką, to raczej pijanego go z nią nie puści… Cholerka.
*
- Nie. Spiskuję, żeby się ciebie pozbyć, nie pamiętasz? Zabrać ci manę i zostawić na pastwę jakiegoś maga. Idealnie. Nie – westchnął, znów czując lekkie ukłucie irytacji. On do niej z sercem, załagodzić chce ten cały foch a ona do niego… I co on miał zrobić?
- To nie – wzruszył ramionami, ale zamiast ją tu zostawić i niech sobie spiski knuje, przeniósł ją na łóżko. I tak w obecnej formie nie mogła się zbyt ruszyć, zbyt wyczerpana utrzymywaniem osłon i obroną przed atakami. Mimo wszystko nie odszedł, został przy niej siedząc na łóżku i nadal ją obserwując – Może chcesz okład zimny? Albo wody?
*
- Tylko znowu nie wybiegaj do przodu.
- Dobrze tato – westchnęła ciężko, widząc że jej wybieg z rycerzem tylko wprawił Cienia w dziwny nastrój w którym nerwowe chrząkanie można traktować jak przerywnik myślowy. Puściła ogłowie Kelpie i ruszyła za Lucienem, a klacz ruszyła za nią. Przez chwilę tworzyli osobliwą wycieczkę, która szła gęsiego przez otwartą, szeroką polanę.
- Stare drzewo – od razu zauważyła Iskra. Podeszła, zastukała w korę uprzednio przykładając do niej ucho i uśmiechnęła się. Lubiła być blisko natury, lubiła stare drzewa i ogólnie, lubiła być elfem – Ma paręset lat – poinformowała Luciena, którego to nie obchodziło i zabrała się za rozkładanie posłania, którym okazał się podziurawiony kocyk i jakaś zbita, twarda plątanina szmatek grająca rolę czegoś w rodzaju poduszki. Może jeśli Poszukiwacz będzie w nastroju na robienie za poduszkę… Może wtedy wyśpi się normalnie, a nie wstanie z połamanym karkiem jak zawsze po nocy na pseudo-poduszce.
- Będziemy coś jedli? Głodny jesteś? Mam w jukach trochę suszonego mięsa i chleb – ona za mięsem nie przepadała, ale wolała to niż głód.

Silva pisze...

I.
- Nie umiem szyć. Nie jestem uzdrowicielem...
Szamanka pozwoliła sobie na prychnięcie, bardziej po to, by rozładować sytuację niż z rozbawienia. Magiczka nie była uzdrowicielką, to prawda, nie miała tak dużej wiedzy ani umiejętności jak wykwalifikowani magomedycy, jednak była magiem, kształtowała świat za pomocą słów i gestów, wpływając na niego poprzez manę; była więc ostrożna, subtelna, rozważna i nie miała w sobie popędliwość, a to pomagało. Mogła też nie słuchać swojego męża czy kuzynki, ale umysł człowieka był tak zadziwiający, że przyswajał sobie wiedzę zupełnie przypadkiem; wystarczyło by patrzyła jak robią to inni. Mniej więcej.
- Jesteś magiczką, Nirą. Nigdy nie będziesz medykiem, jeśli się tego nie nauczysz. Więc rób to, co umiesz i instynktownie przeczuwasz.
I magiczka to zrobiła. Chociaż drżały jej ręce przy nawlekaniu nitki, chociaż złościła się na uciekający czas, wraz z którym upływała także elfia krew, zrobiła to sama, bez przekazywania kościanej igły i pajęczej nitki. Według szamanki pomogło jej to bardziej skupić myśli, otrząsnąć się z emocji i skoncentrować na szyciu; drżące ręce i zdenerwowanie uciekło, kiedy próbowała nawlec igłę. Teraz mogła zacząć szyć.
Silva mogła zająć się elfim ramieniem. Krew zakrzepła w niektórych miejscach, tworząc brudnoczerwone strupki; kiedyś, za dawnych dni, ich plemię wierzyło, że rasa szaltiri od słowa szalti, oznaczającego długie uszy, miała błękitną krew. Elfy były tak rzadkim widokiem, zamknięte w swoich lasach, tak niespotykanym, że zaczęło je postrzegać niemal jako bóstwa, które zeszły na ziemię. Dopiero wiele wieków później, kiedy elfy otworzyły się na inne rasy, sprostowano wiedzę na ich temat, czyniąc je śmiertelnikami o długim żywocie.
Krew Eredina nie była niebieska, miała barwę równie czerwoną, co jej własna. Rana ramienia nie była poważna, ale i ją należało opatrzyć. Czysty gałganek szybko nasiąknął gęstym, zielonkawym płynem. Wystarczyło kilka razy przemyć skórę, aby oczyścić ją z krwi i przemyć; była podrażniona, napuchnięta, ale tylko jeden pazur ją nadszarpnął. Zagoi się do wesela, jak mówiło ludzkie przysłowie, i nawet nie będzie śladu. Zaś plecy... Silva kiedyś słyszała o maściach, które rozjaśniały blizny, ale ponoć robiono je z pereł muszli, znajdowanych u wybrzeży wysp Pogranicza; jednym słowem nic pewnego.
- Przemyj to jeszcze raz.
Skończyła odrobinę wcześniej niż magiczka, więc była już gotowa do przemycia zgrabnego szwu na plecach zieloną maścią. Nie szło jej to tak sprawnie, jakby chciała; lewe ramię piekło i paliło, jakby sparzone rozgrzanym żelazem. Nie ruszała nim zbytnio, oszczędzając sobie bólu, choć materiał ubrania zdążył już nasiąknąć krwią i przy najmniejszym ruchu, odrywając się od skóry, kłuł i rwał. Gebbeh nikogo nie oszczędził.
- I pokaż tę szyję i ramię, chyba że wolisz poczekać na kogoś, kto się na tym lepiej zna.
- W sakwie masz wodę, umyj ręce. Mohra zostawia na palcach specyficzny zapach. Skoro jestem w niej utytłana, pokaż swoje - i zostało to powiedziane głosem, który jednoznacznie sugerował, że tak ma być i najpierw magiczka.

~~
Wezwana pomoc przybyła. Nie w takiej formie, jakby tego chciały, ale się pojawiła. Między drzewami, kuśtykając i podpierając się na grubym kiju, szedł ku nim Dzięcioł. Staruszek na ramionach narzucone miał futro, a w siwych włosach zaplątało się kilka sosnowych gałązek. Krok miał nierówny, ostrożny; szedł metodycznie, noga za nogą.

Silva pisze...

II.
Nie wyglądał na zdziwionego, kiedy przystanął obok wilkołaczego truchła. Spojrzał na nie, jakby właśnie tego się spodziewał. A potem przeszedł po pobojowisku, wydeptanym śniegu i uklęknął obok kobiet. Pokiwał głową, widząc wykorzystaną mohrę, rozognione ale zaszyte rany na elfich plecach i opatrzone dziewczyny. Uśmiechnął się do nich, chcąc w ten sposób powiedzieć, że dobrze się spisały. Sam też rozgrzebał swoją podartą i cerowaną wiele razy sakwę, wyjmując z niej uszczerbiony słoiczek, z korkiem; w środku znajdowały się liście elessi, niewielkiej rośliny, którą plemię gotowało na wolnym ogniu, wydobywając z niej cenne olejki. Po obróbce liście razem z wywarem trafiały do słojów, by odleżeć do następnej pełni; po niej były wykorzystywane przez wioskowych uzdrowicieli. Dzięcioł chciał, aby obłożyć nimi plecy Eredina, ale nie nalegał, w swej mądrości rozumiejąc, że może to być niechciany gest.
Dzięcioł nawet nie powiedział skąd wie o wszystkim i być może to duszki lasu zaalarmowały kroczącego pomiędzy nimi samotnika.
Zdawało się, że jest sam, ale wilcze wycie nadciągające od strony wioski zaraz rozwiało te obawy. Nadeszła pomoc.
Prawdę mówił Wisielec, kiedy twierdził, że wilkołak nie przemieni się przy obcych w swe drugie, ludzkie ciało; słabe i kruche. Te wilkołaki przybyły na dwóch nogach; nadeszły od Ti'Ran. Było ich troje. Kobieta i dwójka mężczyzn. Niemal nadzy, nie licząc materiału, który przesłaniał im ciało; nie byli przyzwyczajeni do ludzkich ubrań, które ograniczały i krępowały ruchy, a coś na siebie założyły tylko dlatego, by nie zniechęcić obcych.
- Zabierzemy go - odezwała się kobieta; mówiła niewyraźnie, zaciągając niektóre słowa tym swoim charczącym głosem. Wysłał ich tu Nocny Wiatr; on sam nie mógł opuścić wioski, ale Pióro wykazała się życzliwością, choć z jej strony to była łaska, i posłała w las dwa swoje samce i młodą samicę.

Iskra pisze...

- Nie wolno tam wchodzić! – zaciekawiona zerknęła ponad ramieniem Deva i spostrzegła nikogo innego jak Midara i jego nieodłączny bukłaczek. No proszę, krasnolud chyba potrafił się teleportować, bo w jednej chwili go nie było, a w drugiej puf i był, całkiem ciekawsko zaglądając do tuneli. W zasadzie, jako krasnolud miał chyba jakieś… No, lubił tunele chyba. Tak przynajmniej sądziła, niezbyt znając się na krasnoludach jako takich.
- Tak, z nim możesz. Ale idę z wami – jęknęła niezadowolona. Akurat jego nie chciała w to mieszać, bo co jeśli potwór tam siedział? Co jeśli coś się stanie i jego też będą musieli pochować? Spacerki po tunelach to nie było zajęcie dla earlów.
- Dev, jesteś earlem, nie możesz. Nie ty. Jeśli zginiesz to co ci ludzie zrobią? Zostań tutaj, przecież to zajmie tylko chwilę – nagle olśniło ją co do sposobu przekonywania i postanowiła zagrać dokładnie tą samą kartą, jaką grał on kiedy rzekomo musiał wracać się pożegnać z Escanorem.
- Nie idź z nami, bo nie będę mogła się skupić na pracy, tylko na tym by w razie czego cię ochronić, przez co będę zdekoncentrowana i jeśli coś się stanie nei zareaguję w porę. Chcesz narażać mnie i Mida? Zostań, powiedz Gorlanowi żeby odwołał Gildię… I powiedz mi w której gospodzie mają jakieś znośne noclegi – miała szczerą nadzieję, że się uda i Devril jednak zostanie na powierzchni, bo naprawdę będzie miałą problemy by się skupić na pobraniu próbek. Jeśli nie… Cóż lepiej było nie wystawiać jego cierpliwości na próbę, zwłaszcza teraz. Jak się nie zgodzi to pójdą we trójkę i oby nic się nie stało.
*
- Naprawdę… naprawdę myślisz, że chcę się ciebie pozbyć? I zastąpić kimś innym?
- Nie, nie do końca. Ale wiesz, dziwne to było, że wychodzisz i jakiś gośc od razu rzuca się do ciebie i podaje jakiś skrawek papieru. Mógł podejść do każdej, a wybrał akurat ciebie i akurat teraz. A ty jeszcze nie chciałaś powiedzieć ani pokazać co jest w liściku. Miałem prawo coś sobie pomyśleć – a że ona od razu się obraziła… Nie przemyślał tego, mógł jakoś inaczej podpytać ją o liścik, ale w tamtej chwili daleko było mu do racjonalnego władcy, pana opanowanego. Kiedy zobaczył tego typka z wargami tak blisko jej dłoni… I jeszcze to spojrzenie. Dziwne. Nie potrafił go rozszyfrować, ale wiedział, że już go nie lubi i nie polubi. Nadęty bubek, pewnie Rada go przysłała żeby ich skłócić.
- Jeszcze? – spytał, zamiast ciągnąć temat, widząc jak bardzo byłą spragniona.
*
- Mogę zapalić – w zasadzie nie ona, a Kalcifer. Demon zawsze przebywał blisko niej, był jakby elementem magii, więc trudno było go wytropić kiedy nagle nie materializował się w formie czegoś wielkiego. Patyczki zajęły się ogniem kiedy demon zajął swoje ulubione miejsce, kryjąc się między trawą a gałązkami. Zhao zaczęła grzebać w jednej z sakw wyjmując kolejno suszone mięso, kawałek chleba, cebulę, rzodkiewkę i coś, co mogło być kiedyś ziemniakiem.
– Nie będzie ci tam niewygodnie?
- Będzie. Ale widzę, że jesteś chętny by ten stan rzeczy zmienić – uśmiechnęła się kątem warg. Byleby jej nie podpuszczał i nie kusił, bo to że byli w trasie i na polach wcale nie mówiło, że się na niego nie rzuci. W końcu jakos trzeba się pogodzić po „kłótni” z wczorajszego wieczora.

Iskra pisze...

– Ale poślij do Królewca do Kolekcjonera.
- Naprawdę? On? Dlaczego? – jęknęła zrezygnowana, odsuwając się od Devrila. Nie miała dobrych układów z magiem ostatnimi czasy i raczej nie wpadała w zachwyt na myśl, że niebawem się tu pojawi. A miło być tak miło…
– A kto szuka noclegu?
- No… Ja? – nie wiedziała jak Midar, ale krasnolud zapewne też chętnie pospałby w jakichś normalnych warunkach. Poza tym, w Drummor czuła się dziwnie, jakby co najmniej była na łąsce jakiegoś króla i lada chwila może wylecieć. To uczucie jeszcze się pogłębiło po zaręczynach, kiedy w końcu się zebrałą żeby tu przyjechać. Stary zamek ją przytłaczał, działał dziwnie niepokojąco, ale nie pisnęła o tym nawet słówka.
- Dobra, chodź – westchnęła zrezygnowana, czując że więcej nie ugra i powinna korzystać z tego co udało jej się wytargować.
*
- Bo go nie przeczytałam. Potem na mnie naskoczyłeś, więc ci nie pokazałam. Mam patrzeć podejrzliwie na każdą, którą w ten sposób witasz? Dla twojej wiadomości, twierdził, że zna rozwiązanie mojego kłopotu. Zakładam, że z kamieniem, acz nie mam pojęcia, skąd on by o tym wiedział. Oferował pomoc. Zanim zapytasz, albo… nic o nim nie wiem, ale już raz się spotkaliśmy. To jego zrzuciłam ze schodów.
- Ach, tajemniczy wielbiciel z burdelu… - mruknął opierając się plecami o ścianę przy łóżku i wzdychając – Dobrze, przepraszam że na ciebie tak naskoczyłem, już lepiej? Po prostu… Nie lubię widzieć cię w towarzystwie innych mężczyzn niż ja czy twój ojciec. Ewentualnie Eredin – przyznał w końcu coś, co kiedyś nie przeszłoby mu przez gardło nawet gdyby był pijany – I co, spotkasz się z nim? A jeśli to pułapka?
*
- Skoro nalegasz.
- To ty zapytałeś… - już miałą się odgryźć, ale zrezygnowała. Mięso lekko podgrzała, choć suszone to nadal lepiej smakowało ciepłe. Nad ogień trafił też dziwny ziemniak i oderwane kawałki chleba. Zhao lubiła grzanki i nie potrafiła przepuścić okazji by takie zjeść.
- Jutro powinniśmy wyjść ze szlaku, wiesz? A potem do tego miasta na h… Jak mu było? Hejano? Nie, zbyt podobne do kuzynki Szept…

draumkona pisze...

- Myślałem, ze zatrzymasz się… zatrzymacie w Drummor. Jeśli jednak wolicie gospodę.
- Ja... trochę dziwnie się czuję w Drummor. Niezbyt mile widziana, te sprawy - na szczęście nim nadeszła odwaga by mówić dalej, o tym dlaczego się tak czuje i jakie są tego powody, odezwał się Midar.
- Długo się będziecie zbierać? To tylko kopalnie, nie?
- Już idziemy - ruszyła do przodu, zbliżając się do krasnoluda i zaglądając do środka. Krew czuć było nawet tuż przy wejściu, co nie świadczyło dobrze o tym co leżało w środku. Nie czekając na dalsze zaproszenia, weszła do środka, na chwilę przystając by wzrok przyzwyczaił się do mroku jaki tu paował. Nawet mimo wyostrzonych zmysłów miała problemy z rozróżnieniem co jest skałą, a co ziemią, ale pochodni brać nie chciała. Ostrożnie stawiając stopy zeszła niżej, jednocześnie skupiając się na tym co słyszy. Każdy podejrzany dźwięk musiałaby natychmiast zidentyfikować i stwierdzić czy to stwór wraca czy nie.
- Midar? - nagle zrobiło się cicho i nie wiedziała czy się zgubiła bo zbyt wypruła naprzód, czy to specyfika kopalni. Tak czy inaczej, były tu ciała. Porozrywane na kawałki, zmasakrowane. Już zaczynały lekko gnić, więc przesłoniła usta dłonią, choć troche hamując odór i zabierając się do pracy. Z sakiewki przyczepionej do paska wyjęła parę malutkich fiolek z solidnym korkiem i tam składowała materiały z podziałem na tkanki, szczątki kości i krew zeskrobaną z ziemi. Jej spokój zakłócił obsuwający się kamień. Niewielki, ale półelfce wydawało się że narobił huku jakby był co najmniej głazem wielkości krowy. Poderwała się czym prędzej chowając fiolki z materiałem i rozejrzała się wokół. Nic, tylko mrok i wilgoć unosząca się w powietrzu.
- Midar? - powtórzyła znów, siląc się na spokój - Devril?
*
- Nie wiem. Jeśli już, na pewno nie pójdę sama. To zbyt… ni stąd ni zowąd oferuje pomoc. Zaraz potem atakuje mnie dwójka nieznanych magów. I skąd wie o kamieniu? W co pogrywa i czego chce? Nie jestem głupia. Jeśli mam wdepnąć w pułapkę, to zabezpieczona.
- Pomyslimy nad tym - stwierdził uznając, że jego to tez jak najbardziej dotyczy. W końcu była mowa raz, ż eo jego żonie, a dwa że o kamieniu, który mieli namierzyć i odzyskać. W zamyśleniu potarł palcami brodę, usiłując coś wymyślić na poczekaniu. Zmartwiony jej stanem umysł nie chciał współpracować, więc westchnął tylko, znów się jej przyglądając.
- Może się prześpij? Będę czuwać i wybudzę cię jeśli wyczuje napierającą obcą magię - coś mu mówiło, że i tak na to nie pójdzie ale zawsze warto było spróbować.
*
- To ona ma kuzynkę?
- Heian...
- Nie, nie odpowiadaj. Miasteczko nazywa się Haino. Tam czeka na nas reszta. Ktoś. Może kilku ktosiów - westchnęła zrezygnowana. I weź rozmawiaj tu z takim, wykaże zainteresowanie z araz potem powie, że w sumie to nie chce wiedzieć i pytał tak o, żeby spytać. Skończyła swojego ziemniaka, dopchała się paroma grzankami i upiła nieco wody z bukłaka. Stłumiła beknięcie, w końcu w towarzystwie nie wypada i przeciągnęła się, czując jak ciało żądając snu osłabia stanowczośc umysłu, jak ten podsuwa wizje mięciusiego Poszukiwacza i przyjemnego snu. W parę chwil ze strażnika ogniska zmieniła się w bardzo śpiącą elfkę czekającą na dziurawym kocu na swoją poduszkę.
- Idziesz spać Lu? Czy będziesz siedzieć? Od razu mówię, że Kalcifer czuwa więc nie ma potrzeby, w razie czego mnie obudzi - taki demon nie potrzebował snu i było to bardzo przydatne, szczególnie kiedy podrózowała sama, nie musiała się martwić o nic.

draumkona pisze...

- Dziecina, ja ci mówię, że nie zeżre. Już się przeżarło. To twoi? Daruj, ale się trochę wgryzło - Char truchcikiem wróciła do panów, szczelnie korkując fiolki by przypadkiem nieco ohydna zawartośc nie ujrzała światła dziennego. Teraz pozostawała kwestia gdzie ona to przebada. Niby Gorlan był jakimś alchemikiem, ale... No własnie. Przecież nie wejdzie mu od tak do laboratorium i nie spyta czy może sobie pożyczyć jakieś aparatury. Dekompozycji też wykonywać nie chciała, bo nie wiedziała czy czasami nie ma tu kogoś z Gildii. Innymi słowy, trochę klops.
- Mam co chciałam, wracajmy. Straszne miejsce... - szepnęła, bojąc się że stwór może ich usłyszec i jednak stwierdzić, że zjadłby sobie takiego krasnoluda albo półelfkę, bo ludźmi to się trochę przejadł - Dev, Gorlan ma jakieś laboratorium? Musiałabym z niego skorzystać ale tak żeby sie nie zorientował...
*
- Mogę. Ale chodź tutaj - to go zaskoczyło. Spodziewał się oporów, kolejnych docinków i ogólnej wredoty, a tutaj... No proszę. Naprawdę się nie spodziewał, że dzisiejszą noc spędzi na łóżku a nie powiedzmy na kanapie, czy podłodze. Zgodnie z jej prośbą położył się obok, choć najpierw pozbył się buciorów i koszuli. Noc i tak była wystarczająco ciepła nawet bez tego, a on nie lubił gdy było mu za gorąco. Pewnym ruchem przygarnął ją do siebie, służąc piersią w roli poduszki, ewentualnie ramieniem.
- Śpij dobrze i odpocznij.
*
- Idę spać – i to jej się podobało. Poklepała miejsce na kocu obok siebie, czekając aż się dosiądzie i połozy, by zrobić sobie z niego wygodną poduszkę i przytulasa w jednym. Musnęła wargami nieogolony jak zawsze policzek Cienia na dobranoc i ułożyła głowę na piersi Luciena. Wyciągnęła spod niego płaszcz, co by się też nim troszkę okryć, bo w nocy bywało chłodno.
- Obudź mnie gdybym zaspała, dobrze? - poprosiła jeszcze sennym głosikiem, na wpół już śpiąc.

draumkona pisze...

- Gorlan jest alchemikiem, oczywiście, że ma laboratorium. Zorientuje się. Nie jest głupcem. Wie, co gdzie trzyma. Wystarczy, że coś źle odłożysz, a będzie wiedział.
- Dlatego proszę ciebie o pomoc. Mogę to zrobić też innym sposobem, ale nie mam pewności, że w okolicy nie szlaja się ktoś z Gildii i mnie nie wykryje. Może... a gdybym powiedziała, że Wilk uczył mnie paru medycznych sztuczek? W końcu medycy często czerpią z wiedzy alchemików jeśli chodzi o zabawę z probówkami. Powiedziałbyś, że to do diagnozy i w ogóle, a ja bym normalnie weszła jak człowiek i zrobiła co muszę. I potrzeba będzie jakiegoś suchego i chłodnego miejsca, najlepiej chyba w piwnicy, bo próby trochę trwają. Nie ma tak hop siup - choć bardzo nad tym ubolewała w tym momencie. Im szybciej rozwiążą zagadkę śmierci tych ludzi tym szybciej wyciągnie Devrila z dołka.
- Chodźmy, chodźmy - popędziła ich jeszcze, pośpiesznie drepcząc w stronę wyjścia, a przynajmniej tam, gdzie sądziła, że jest wyjście.
*
Spało mu się źle. Źle jak nigdy i nie wiedział w zasadzie czemu. Może dlatego, że czuwał póki oczy mu się nie zamknęły ze zmęczenia? Może było zbyt gorąco? Może powodem był pusty brzuch? Nie wiedział. Wiedział tylko to, że jest bardzo niewyspany i zmęczony.
- Dzień dobry - usłyszał głos magiczki i poczuł jej wargi na swojej szyi. Miło było być tak powitanym. Przyjemna odmiana po niemiłej nocy.
- Dzień dobry - mruknął zaspany i przetarł oczy, usiłując choć trochę się rozbudzić. Bolała go głowa i czuł się tak jakby stratowało go stado słoni cyrkowych, a przecież nic takiego nie zrobił. Nawet przecież nic nie pił z gatunku alkoholi by się czuć tak koszmarnie. I o czym to on myślał nim usnął? Coś o kamieniu, ale żeby on teraz pamiętał co to takiego było - Odpoczęłaś? Po głowie słyszę, że nie śpisz już od dłuższego czasu - normalnie spytałby czemu go nie obudziła, ale teraz miał ochotę zagrzebać się w łóżku i iść dalej spać.
*
Iskra obudziła się sama, bez pomocy Cienia. Chwilę jej to zajęło i pewnikiem Lucien sam się przymierzał by ją wybudzić, ale uprzedziła go. Kontrolne spojrzenie od razu padło na ognisko, które wciąż płonęło mimo braku drewna, jawny znak obecności Kalcifera i jego magii. Prócz tego miała przy sobie Luciena, czyli nic więcej jej do szczęścia w tej chwili nie było trzeba. Przeciągnęła się ziewając, ale zadka z koca nie ruszyła.
- Dzień dobry - mruknęła, wtulając się w ramię Poszukiwacza i w sumie to nie kwapiąc sie by wstać ani zrobić cokolwiek innego od leżenia.

draumkona pisze...

- Wtedy musiałabyś mu powiedzieć. I być gotową, że będzie ci patrzeć na ręce. W końcu, to jego cenne laboratorium.
- Ale wtedy się pozna... - no i co miała zrobić? Może zdobędzie własne szkło, o to głównie się rozchodziło. Może coś wykombinuje z prostych naczyń, ze szklanek i glinianych kubków. Może. A może nie. Cholera, a mogła zabrać swoją walizkę, której zawartość pozostawała dla laików tajemnicą, a dla tych bardziej zaawansowanych stanowiła skarbiec sam w sobie. Choć waliza była ciężka jak jasny pierun, to warto było ją tachać. Takie jakby małe laboratorium. Szkła, fiolki, kolby i odczynniki potrzebne do reakcji. Niebo dla alchemików-tradycjonalistów, przydatna zabawka dla tych, którzy potrafili wplywać na przepływ materii.
- A jak to magiczne i odrosną mu dwa łby?
- To się je znowu utnie.
- I wyrośnie pięć kolejnych az w końcu i nas zeżrą. To droga do nikąd Midar, gorzałką potwora nie pokonasz - chociaż... a gdyby tak potworowi podać ciało człowieka wypełnione gorzałką? Może by padł od tosktyczności tego ostatniego, a może schlałby się w trupa? Ciekawa wizja.
- Wyjście - mruknęła, widząc jasniejącą dziurę i czym prędzej przez nią przechodząc. Po drugiej stronie chwilę stała mrużąc oczy, przyzwyczajając je do światła. Zerwał się lekki wiatr, przyjemnie chłodzący rozgrzane ciała, choć Vetinari po pobycie w chłodnej kopalni było troche chłodnawo - A teraz co? - spytała, oglądając się na Devrila. W końcu on tu rządził.
*
- Dużo bardziej niż zwykle. Za to ty wyglądasz jak cień samego siebie. Jeszcze masz czas, możesz się przespać – był zbyt nieprzytomny by rozeznać się w tym jaka jest pora dnia. Świt wstawał teraz wcześnie, nawet w Atax i trudno było określić czy to już pora śniadania, rady czy może zaraz będzie obiad. Magiczce natomiast ufał i skoro mówiła, że może pospać to wziął to za pewnik.
- Tylko chwilę się prześpię, obudź mnie na radę... - problem w tym, że rada to już się zaczęła, a on nie miał sił by nawet zwlec się z łóżka. Prawdopodobnie nie zareagowałby na żadną pieszczotę, czy prowokacyjne obmacywania. Nie zwróciłby uwagi na pradowanie nago, albo w jego koszuli. Nie musiała mu więcej nic powtarzać, po prostu osunął się w sen, poddając zmęczeniu.
*
- Trzeba wstawać.
- Jesteś pewien? Ja nie widziałam nigdzie żadnego gościa z batem, który by czuwał nad tym kiedy wstaniemy... A w mieście można powiedzieć, że kłopoty na szlaku - po prawdzie to je mieli. W postaci zabitego już trolla i nadchodzącej burzy, ale nie miała ochoty mu o tym przypominać. Wygodniej było nie myśleć i słuchać rytmu bicia jego serca. Takie monotonne... take.... usypiające...
Ziewnęła znów i na pewno by się nie ruszyła, gdyby z ciemnych chmur nie spadły pierwsze, ostrzegawcze kropelki deszczu. Dopiero wtedy podniosła się i przetarła oczy, nie wiedząc kompletnie na ile jej się tak przysnęło i ile czasu tak sobie przeleżeli. W końcu chmury nie teleportowąły się nagle z jednego miejsca na drugie...
- Tylko nie to - jęknęła Zhao, której nie uśmiechało się iść w deszczu.

Iskra pisze...

- Ja mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w pobliskich kopalniach. I w Gliniakach. Wy jesteście wolni, możecie jechać do Drummor z Gorlanem, który i tak tam wraca. Mogę wydać przez niego odpowiednie rozporządzenia, Anrai zajmie się pokojami dla was, niezależnie czy chcecie nocować na zamku czy w gospodzie, i ciepłym posiłkiem. Jeśli zechcesz Gorlan udostępni ci laboratorium. Wydam mu odpowiednie…
- … dyspozycje.
- Chcę jechać z tobą – przyznała się alchemiczka, panicznie bojąc się solowego występu w Drummor. Przecież nikt cię nie zje, upomniała samą siebie, ale strach wcale nie zniknął, wręcz przeciwnie – nasilił się. Nerwowo wykręciła sobie palce usiłując jakoś nad sobą zapanować. Wcześniej, zanim trafiłą do uroczej celi w Twierdzy zapewne od razu skorzystałaby z okazji posiedzenia chwilę samej, może nawet wpakowałąby się do komnat Wintrersa nie bacząc na to co jest taktowne, a co nie. Teraz wizja pobytu w praktycznie obcym jej zamku i wśród niezbyt przychylnych jej ludzi wystarczyła, by ją zniechęcić do włóćzenia się samemu.
- Poślę kogoś do Wilka i Szept. Jeśli to związane z krasnoludami, będą wiedzieć, co z tym zrobić.
- Małej i Wilka. Te, arystokrata, nie słyszałeś, że kobietom się ustępuje?
- No widzisz Midar jaki z niego arystokrata za pięć groszy? – zażartowała sobie z Devrila okrutnie, podłapując Midarowe rozumowanie – Mi też w drzwiach ustąpić nie chce, ani pomóc wsiąść na konia, a one przecież są takie wielkie. I gryzą – ten wizerunek zwierzęcia zapewne bardzo odpowiadał wyobrażeniom krasnoluda na temat końskiej natury – A teraz w dodatku mówi, że sama mam jechać do Drummor albo do gospody. A jak mnie coś napadanie? – spojrzała na Devrila, a wyraz jego twarzy pozostawał nieodgadniony. Nie potrafiła określić czy on sobie tego przypadkiem nie wziął za poważnie, czy podłapał żart i szykuje ripostę.
*
Wilk obudził się późnym popołudniem. Wyspany, wypoczęty, aczkolwiek dziwne uczucie zmęczenia nie opuściło ciała. Zupełnie jakby tym razem spał zbyt długo. Z westchnieniem podniósł się od razu do siadu, by przypadkiem znowu nie usnąć i rozejrzał się po komnacie. Lekkie zasłony falowały pod wpływem łagodnych podmuchów wiatru, który winien nieść ochłodę, a tylko wpychał żar do komnat. Co prawda gdyby pozamykali wszystkie okna to by musieli oddychać jakimś stęchłym powietrzem, więc wolał opcję uchylonych okien. Był przewiew, a komnaty i tak zwykle były stosunkowo chłodne w porównaniu do tego co się działo na zewnątrz.
- Szept? – odezwał się, spodziewając się magiczki gdzieś w jednej z komnat, które łączyły się z sypialnią. Magiczka nie stawiła się jednak na wezwanie, wobec czego wysnuł wniosek, że musiała gdzieś wyjść. Może na radę? A może do Mer? Każda opacja jaka wpadałą mu do głowy była prawdopodobna, a po dziesiątym pomyśle gdzie może się podziewać stwierdził, że nie ma sensu nad tym myśleć. Po prostu wstanie i spyta zamiast gdybać. I to najlepiej kogoś zaufanego. Viori wyjechał do Grah’knar wybadać teren, zostawał więc teść. W zasadzie lubił swojego teścia więc wizyta w siedzibie rodowej Erianwenów nie będzie dla niego niemiłym przeżyciem. Z takim postanowieniem zwlókł się w końcu z łóżka, odświeżył korzystając z wody zalegającej jeszcze w dzbanie od rana, a na grzbiet narzucił jakąś zwiewną koszulę i już był gotowy do wyjścia, co zresztą uczynił kierując się do Elenrada.

Iskra pisze...

II
*
- Mogłaś mu wyrwać zęba. Albo język – pięknie, nie dość że wrócił gburowaty pan misja, to jeszcze to była jej wina, tak? Niechby go, a ona myślała nad prezentem dla niego i czy czekać na niego nago czy jednak dać mu tę radośc zerwania z niej jakiejś prowokacyjnej halki. A teraz to będzie mieć figę co najwyżej i niech chędoży się sam, głupek jeden.
- Tobie mogę urwać kuśkę za głupie gadanie – odpyskowała, jak na furiatkę przystało – To ty go zabiłeś, więc trzeba było myśleć na przyszłość o jakimś trofeum bo wieśniacy ci nie uwierzą na piękne oczy, wójt też nie, ani żaden inny burmistrz. Teraz masz, figę z makiem – we Wrotówku Górnym mógł też wypożyczyć konia, o ile stajenny miałby coś na stanie, albo mogli też wynająć miejsce na wozie do Haino. Kupcy jeździli dość często, dyliżanse z pocztą podobnie, w końcu komunikacja między Haino, Wrotówkiem a resztą świata nie mogła sobie nie istnieć.
- Skoro już wiemy, że zaprzepaściłeś szansę na nagrodę to może coś zjemy? Z tamtej karczmy unosi się ładny zapach – zaciągnęła się nim, aż musiała ocierać usta rękawem by ślinka jej nie pociekła – Kasza, kapuśniak i kawałek szynki w sosie. I grzybki – jeśli chodzi o rozróżnianie potraw po zapachu, Zhao była niemalże mistrzynią w tym fachu.

Iskra pisze...

Charlotte mogłaby być nawet ignorowana resztę drogi z Devrilem, byleby nie jechać do Drummor. Wspomnienie Elain i jej gadki o dzieciach i małżeństwach nie należało do najprzyjemniejszych, w dodatku nie miała po prostu ochoty na konfrontację z panią Eiffor bez autorytetu w postaci jaśnie pana Wintersa. Oczywiście z czystej złośliwości pomachałaby jej pierścionkiem przed nosem, ale uznała że to jednak poniżej pewnego progu godności i tak zachowywać się nie będzie. Chyba.
- A co ty, paniusia, że temu i owemu w ryja nie dasz, jak napadnie?
- Nakopię. Ale Mid, miałeś mnie poprzeć żeby wywołać w nim poczucie winy do cholery a nie pytać czy nakopię. Zniszczyłeś plan! – jęknęła, widząc jak Gorlan odciąga Deva na bok. No pewnie, niech zabierze go jeszcze dalej, z dala od niegodziwej bękarcicy. Akurat jak miała chwilę i wyrwała się żeby trochę z nim pobyć to coś napada ludzi w kopalniach. Same kłody pod nogi, głupia Fortuna.
- Jakbym nie chciała z tobą jechać to bym o tym powiedziała i sobie pojechała choćby do Valnwerdu – innymi słowy, zamierzała jechać z nim i koniec, nawet jeśli miał się użerać, kłócić i denerwować. Akurat z tym była oswojona, bo Wilk czasem zabierał ją na rady gdzie działo się dokładnie to samo, choć na wyższym poziomie udawanej uprzejmości.
*
- W rannych godzinach wyszło coś z Morii. Coś zjadło trzy konie i pilnującego je pastucha, a bawiące się w pobliżu dziecko zaciągnął do kopalni. Strażnicy zagłębili się w pierwsze korytarze i stracili maga i dwoje ludzi, zyskali za to opis. Opis dość niewiarygodny, ale moja córka rozpoznała tego stwora. Niewiele przed południem zeszła w korytarze Morii z Eredinem. Potwory trzeba się pozbyć, no i jest nadzieja, że dziecko jeszcze żyje.
- Poszła sobie do Morii i nawet mnie nie obudziła? – to był największy, najcięższy szok. No jak ona mogła, niedobra jedna… - Idę tam – od razu postanowił, nawet się nad tym zbytnio nie zastanowił – Dziękuję za pomoc – i z tymi słowy wymaszerował z komnaty w której znalazł teścia, a kiedy tylko opuścił siedzibę rodową jego żony, puścił się biegiem ciasnymi, bocznymi uliczkami Atax zmierzając w dół, ku wejściu do Morii od ich strony, gdzie orków było zdecydowanie mniej, a czasem to nawet żadnego. Oby tylko jej się nic nie stało. Znaczy, Eredinowi też niech nic się nie stanie, ale Szept niech się nic nie stanie bardziej.
Po dłuższym biegu w końcu wpadł do chłodnej kopalni, teraz zachowując się już ostrożnie i cicho. Szkoda, że nie mógł jej zawołać, czy cokolwiek. Tak będzie musiał tropić..
*
- Powiem ci, co zrobimy. Pójdziemy do tej gospody i zjemy coś. Potem pożyczymy sobie konia i jedziemy do Haino – Zhao mimo uszu puściła wstawkę o braku mózgu i posłała mu tylko nieżyczliwe spojrzenie żony, która pewnej nocy może zdecydować o tym, że boli ją głowa i z chędożenia nici. Zdecydowanie bardziej spodobała jej się druga wypowiedź Cienia i choć wiedziała, że pod słowem „pożyczymy” nie kryje się nic związanego z płaceniem za konia a raczej z szybką ucieczką nim ktokolwiek się zorientuje, nie oponowała.
- Chodź, czuję też kompocik – to mówiąc ruszyła do karczmy, śmiało wchodząc do środka i od razu przepychając się do karczmarza. Ścisk był ogromny, może dlatego że za niewielką stawkę można było tu zjeść naprawdę dobrze. Córy Yurana, bo tak zwał się karczmarz, chodziły między klientami niosąc kufle z piwem wysoko w górze, co by nikomu w łepetynę nie przygrzmocić. Panowała powszechna wesołość i rozluźnienie, miła odmiana od tych karczm na wygwizdowiu gdzie najczęściej widywało się na talerzu grzybki-halucynki w sosie z pomyj i wykrzywione gęby najemników. Zhao wyczuła też nasilający się zapach sosu.
- Znajdź jakieś miejsce! – krzyknęła jeszcze do Cienia, jemu pozostawiając najgorszą część zadania – znaleźć miejsce gdzie nikt nie będzie im przeszkadzać i gdzie będą mogli w spokoju zjeść. Sama zajęła się najpierw marną próbą zbicia ceny w dół, a kiedy się nie udało, poprosiła o dwa talerze pełne kaszy, sosu z szynką i grzybków.

Silva pisze...

I.
Były opatrzone, w sam raz na przybycie wilkołaków.
Szamanka poprawiła zsuwający się skrawek materiału, związany supełkiem, aby uchronić ranę od zabrudzenia; tylko jedno miejsce wymagało szycia, tam, gdzie pazur wszedł głębiej. Reszta nie wyglądała dobrze, ale oczyszczona i pokryta maścią, powinna się wygoić za jakiś czas, o ile nie wda się w to zakażenie. Ból nie zniknął z ramienia; wciąż ją mrowiło i uciskało, szczypiąc i rwąc przy każdym ruchu. Będzie musiała wytrzymać.
Kiedy Dzięcioł uklęknął przy Szept, odsunęła się. Ręce wytarła śniegiem, ścierając z nich krew; kiedy były już czyste, przetarła też twarz. Płaszcz miała podarty, lewe ramię całkiem w strzępach, a i materiał nasiąknął krwią. Zwinęła więc go w tobołek, zostawiając pod przewróconą sosną; jeśli będzie okazja, wróci po niego. Spodnie przemokły, ale je wysuszy się przy ogniu. Musiała tylko wygrzebać z torby narzutkę, którą nie wiadomo po co zapakował jej Nocny Wiatr; przynajmniej tak sądziła rano, teraz była jak znalazł.
Zerkając na przyjaciółkę stwierdziła, że ma jeszcze chwilę. Przejrzała zawartość ich sakw, odrzuciła to, co mogłoby tylko obciążyć i rozłożyła ciężar na dwie torby. Nie miała prosić magiczki o to, by ta z nią poszła, nie miała, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, by chociaż spróbować. Sama mogła nie wrócić z tej potyczki. Nie miała prawa, a chociaż widziała wahanie Niry, choć dostrzegała jej strach i troskę, i tak zamierzała to zrobić. A to nie było w porządku.
Kiedy wilkołaki odeszły, szamanka podeszła do przyjaciółki.
- Szept...
- Mamy problem.
- Wiem... nie chcę.
- Duch nie pojawił się tu sam. Ktoś go związał i ukierunkował...
- Ale najpierw zabił ciało - czy ona już zdecydowała, czy Nira była pewna swej decyzji? - Okaleczył też duszę, zdeprawował i upodlił - w głosie szamanki dało się słyszeć gniew - Dla nas dusza jest świętością. Teraz Kamienne Serce nie pójdzie przed oblicze Najwyższego. Zniknie, kiedy go rozproszymy... - gniew zastąpił żal. Silva umilkła, zachowując te myśli dla siebie. Większość wierzeń zakładało, że istnieje jakieś życie po śmierci, jakieś miejsce, do którego zmierzamy, kiedy uwolnimy się z okowów doczesności. Zależnie od kultur, by się tam znaleźć, należało zachować ciało, pomyśleć o duszy, bądź spalić ludzkie szczątki; dlatego większość żywych istot martwiła się o swą duszę, o to, co stanie się z ciałem po jego śmierci. Szamani, dla których dusza była wszystkim, szczególnie o nią dbali; jej skażenie bądź splamienie, równało się z zamknięciem bram po tej drugiej stronie. Taką duszę należało zniszczyć.
- Sprawił, że na nas czekał. Wzmógł gniew i nasycił go nim. Mamy tu czarnego maga. Założę się. Mamy tu nekromantę.

Silva pisze...

II.
- Nira, czy sama jesteś w stanie go pokonać? - szamanka jasno dawała do zrozumienia, że może okazać się kulą u nogi i niewiele pomóc z magiem tego rodzaju. Mogła jednak zapewnić magiczce wsparcie, a przede wszystkim będzie umiała zadbać o siebie tak, by Szept nie rozpraszała się jeszcze ochroną przyjaciółki. - Jestem tylko szamanką, mogę próbować rozproszyć gebbeha, ale mag... - pokręciła głową, ciężko wspierając się na kiju. - Jeszcze możesz ich dogonić. Nie chcę się mierzyć z nim sama, ale twój brat... Ja spróbuję odnaleźć tego... idiotę, co dał się porwać, ten pchlarz, ten kundel bury, ten kretyn... - Silva umilkła. Niektórzy mówią, że szamani poprzez kontakt z duchami, obojętnieją i zatracając zdolności wyrażania emocji. Nie była to do końca prawda, ale to dobra zasłona, wymówka, by nie pokazywać strachu. - Ten mag porywał szamanów. Najpierw dzieciaka, który miał zbyt mało umiejętności, a potem doświadczonego. Być może i starzec zawiódł. Sama mówiłaś, że gebbeh tu czekał. Na kogo? Na kolejnego szamana? Ale musiał wiedzieć, że wioska usnęła. Mógł pomylić tego kundla ze mną. Rytualny ślub i amulet mogły go zwieść...

draumkona pisze...

Char cierpliwie czekała, aż się ta cała litania ludzka skończy i będzie miał choć chwilę czasu na wytchnienie. Nie miał. Nie było chwili, minuty, by ktoś czegoś od niego nie chciał. Nawet w drodze do Glinianek oblegali go albo wójtowie poniektórych wiosek, które zaniepokojone działalnością earla w temacie zamykania kopalń chciały się upewnić, że im jako hodowcom czy rzemieślnikom nic nie grozi, że to tylko górników sprawa i nikogo innego.
Ona trzymała się z boku. Nie rzucała się w oczy, bardziej skupiając na myśleniu o tym co będzie za dzień, za dwa, za pięć. Bardzo chciała mu jakoś ulzyć w obowiązkach, ale cóż ona mogła, prócz poprawienia pierścionka, by klejnocik był idealnie pośrodku palca? Niewiele. Co prawda Wilk powiedział jej parę dni przed wyjazdem, że jeśli ktoś będzie pytał ma się przedstawiać jako jego siostra, nie żaden bękart. Że jest częścią Raa'sheal tak samo jak on i nikomu nic do tego. Bękart czy siostra króla, nie było to ważne, nie tutaj. Kto z tych ludzi chciałby słuchać elfów? To, że ich miasta były całkiem niedaleko, a Valnwerd był kiedyś miejscem gdzie się ukrywały nie napadał większości ludzi optymizmem. W prostych, malutkich wioskach królowały zabobony przedstawiające elfy jako pożeraczy niemowlaków, albo niezdrowo związanych ze zwierzętami. Miała nadzieję, że na terenach earlatu nie było takich wierzeń, bo jeszcze ludzie by się pobuntowali wiedząc kogo earl zamierza wziąć za żonę.
Wiele godzin później, w Gliniankach, kiedy Dev nadal walczył z wysłannikami rodzin i tymi, których potwór nie dopadł, Char wdała się w bardzo filozoficzne rozmyślania, których wniosek był jeden. Panicznie bała się małżeństwa, chociaż bardzo go pragnęła, co według niej było irracjonalne i głupie, przeczyło logice na której tak lubiła polegać. Kątem oka zerknęła na arystokratę, który cierpliwie tłumaczył coś kolejnej rodzinie. I tak aż do późnego popołudnia, aż do zachodu słońca. Dopiero wtedy biedny i zmęczony Winters wsiadł w końcu na koń i skierował się w stronę zamczyska, a za nim Vetinari.
- Nie spadnij z konia - spróbowała go jakoś zaczepić, wyrwać z ponurego zamyślenia. Wyglądał na zmęczonego i zapewne taki był, a ona nie wiedziała jak mogłaby mu ulżyć. Może powinna ograniczyć się do tego by dopilnować by jak najszybciej znalazł się w łóżku i poszedł grzecznie spać? Tak, na początek wydawało się to całkiem dobre - Mam nadzieję, że nie planujesz żadnych spotkań jeszcze w Drummor, bo osobiście wezmę drewienko i ci nim przyrżnę w głowę żebyś poszedł odpocząć. Wyglądasz okropnie i potrzebujesz snu. Może jakiegoś jedzenia, bo większość dnia strzępiłeś język...
sieli iść po tego konia, a najlepiej to jak najszybciej, co by nie drażnić pana misji.

draumkona pisze...

II
*
- Chcesz iść dalej. Powinniśmy wziąć kilku wojowników… albo cały zastęp medyków. Wiesz, że jako królowej nie powinno cię tu być?
- Jestem tu jako królewski mag. Nie królowa - ależ on jej kiedyś złoi tyłek za takie gadanie. Słyszał ich już co było dobrą wskazówką co do tego gdzie biec teraz. Wciąz ostrożnie i cicho posuwał sie naprzód, choć dla tak wprawnego Strażnika jakim był Eredin nie stanowił wyzwania. W dodatku, też niezbyt się krył przed możliwością wykrycia przez elfy, nie chcąc ich zaskoczyć co by Szept nie puściła może w niego jakiejs kuli ognia, chociaż... Gdyby oberwał to na pewno nie chciałaby już tak ochoczo siedzieć w jakichś śmierdzących tunelach. W ciszy zagłębił się w tunele, niemal wywracając na mazi, której się tutaj nie spodziewał. W porę jednak odzyskał równowagę i tylko przejechał kawałek jak po lodzie.
- Nira! - gorączkowy, głośny szept wkurzonego elfiaka zdradzający jego tożsamość. Zresztą, zapach burzy pewnie i tak zdradził go pierwszy - Co to za idiotyczny pomysł na chodzenie po Morii. Wiesz, że orki są teraz dziwnie pobudzone, a to jest ich miejsce! - dalej się pieklił ograniczając się tylko do szeptu, nad czym bardzo ubolewał, bo miał ochotę na nią nawrzeszczeć. Poszła i nic nie powiedziała, ba, nawet go nie obudziła. A on sądził, że grzecznie poszła na radę. Głupiec.
*
- No, co, zająłem - Zhao westchnęła tylko, kręcąc głową i przysiadając się na wolny taborecik obok. Kiedy tylko zanurzyła drewnianą łychę w kaszy i wymieszała ją z sosem i grzybkami, pojawiła się córa karczmarza i podała jej zamówiony wcześniej kompocik malinowy. Iskra skinęła głową, bo z pełnymi ustami mówić nie wypada i popiła kasze kompotem.
- Chcesz też? - podsunęła kubek Lu, aczkolwiek szczerze wątpiła w to, by chciał pić coś tak banalnego jak kompot. Elfem nie był, kobieta też nie więc pewnie wolałby jakieś zimne piwo. O, albo miód kransoludzki.
Resztę posiłku siedziała cicho, pałaszując i nawet wyskrobując resztki kaszy z miski, na dowód tego jak bardzo głodna była. z zadowoleniem obmacała brzuch, sprawdzając czy nie odstaje od tego obżarstwa za bardzo i podniosła się. W końcu kiedyś mu

draumkona pisze...

- Wolę mieć całą głowę. Obejdzie się bez drewienka. Bez jedzenia też. Chyba bym zasnął nad pełnym talerzem.
- To pójdziesz prosto do łóżka - stwierdziła, jakby nie było to do końca oczywiste i jakby obwieszczała reszcie świata, że oto Devril Winters udaje się na spoczynek i łapy precz bo będzie bić.
- W Drummor wszystkim zajął się już Gorlan. To dobry człowiek, nawet jeśli bardzo zasadniczy. Zresztą, do zamku dojedziemy późno, pewnie koło północy… Na pewno wolisz spać w gospodzie? - westchnęła ciężko i jakby oklapła w siodle. I co ona mu miała powiedzieć? Tak, wiedziała że najlepiej będzie wyjawić po prostu prawdę, podzielić się obawami niż gryźć się z nimi samemu. Tylko... Coś mówiło jej, że powinna sobie z tym sama poradzić, a nie mu płakać w rękaw bo ktoś tam jej nie lubi. Takie tajenie jednak nie wróżyło jej świetlanej przyszłości w związku i zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy.
- Na pewno nie chcę znowu wysłuchiwać od Elain, że nie mam na co u ciebie liczyć i że na dziecko cię nie złapię i w ogóle to najlepiej żebym zniknęła z zamku i więcej się nie pojawiała - teraz nie pamiętała już czy młoda arystokrata powiedziała coś o znikaniu z zamku czy nie, była wtedy zbyt oszołomiona całym porodem i tym, że jedno z bliźniąt nie przeżyło. Ona sama zresztą ledwo przeżyła, bo mimo zaleceń medyków zdecydowała się urodzić - Szept mówiła, że to może z troski, bo nigdy nie znajdzie się ktoś wystarczająco dla ciebie dobry w oczach bliskich, ale to nie było to. To nie była rodzinna troska, bardziej jakby... - nie potrafiła tego określić łagodniej niż pilnowaniem własnego terenu. Ona sama tak się zachowywała kiedy Escanor poznawał nowe, zainteresowane nim kobiety. Rozmawiała nimi, w słowa wplatając subtelną i delikatną groźbę by zaznaczyć kto tu jest panią, a kto wyleci z Twierdzy w podskokach. Tu role się odwróciły.
- Może to dlatego, że nic o mnie nie wie. Może myśli, że chcę tylko tytułu i ziemi. Może... Nie wiem Devril, po prostu nie mam ochoty na słowne potyczki - nie była to co prawda odpowiedź na pytanie, ale po prawdzie nie znała jej. Z jednej strony chciałaby nocować w Drummor, najlepiej z nim, ale z drugiej...
*
- Mówiłem.
- Już kiedyś zetknęłam się z czymś podobnym. Ja i Midar. Musiałam spróbować, poza tym kto… Ojciec ci powiedział?
- Nie, krasnoludki przyszły mnie obudzić bo moja żona mnie olała i poszła naparzać się ze śluzowatymi stworami - burknął bardzo niezadowolony. Świetnie, to sobie postoją tu we trójkę, a jak ich zeżre to rządzić będzie kilkuletnia Mer. Brawo. Super pomysł, genialny wręcz - Skoro ty jesteś królewskim magiem, to ja jestem królewskim medykiem i nie ruszę się stąd bez ciebie. A jak mnie coś zeżre, to może w końcu obudzi się w tobie jakies poczucie winy - kto tu chyba był lekko urażony tym brakiem sumienia w wykonaniu magiczki. Chyba za długo siedziała w Atax, że tak wypruła od rauz na stwora nawet nie biorąc... kogokolwiek prócz brata, ale on sie nie liczył bo był bratem.
*
- Nieee .
- To nie - i ta odpowiedź poniekąd uratowała Luciena i jego honor, bo gdyby Iskra zobaczyła to spojrzenie, nawet niewinne i przypadkowe na piersi obcej kobiety to byłaby awantura jak nic. A tak, po przeczącej odpowiedzi ze strony Cienia zaczęła grzebać łyzką w kubku, usiłując wyłowić zalegającą tam malinę.
- Ta to ma wyposażenie... - usłyszała gdzieś za sobą i to dopiero skłoniło ją do podniesienia spojrzenia na jedną z córek. Rzecyzwiście, cycki to ona miała... Zhao zmarszczyła brwi i powoli, bardzo powoli odwróciła się w stronę Poszukiwacza chcąc zobaczyć jak mu idzie jedzenie kaszy i czy czasem też nie łowi spojrzeniem piersiatej kobiety.

draumkona pisze...

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - a jakże miałby je mieć, skoro nie pisnęła przez ten cały czas nawet słowem o tym co się dzieje? Zapewne nadal by mu nic nie mówiła gdyby się tu nie pojawiła i gdyby nie wypłynęła kwestia sypiania w Drummor. prędzej Szept by się wygadała niż ona, ale rzecz się stała.
– Nie wiedziałem nawet, że między wami coś się nie układa… wydawało mi się… Przepraszam, możemy do tego wrócić rano? Wiem, że to dla ciebie ważne, ale dzisiaj nie nadaję się do niczego - uśmiechnęła się ze współczuciem, rozumiejąc o czym mowa. Sama momentami też tak miała, Des coś do niej mówił a ona była tak nieprzytomna, że rozumiała co trzecie słowo a sens umykał, pozostawiając tylko wrażenie, że coś tutaj wypadałoby powiedzieć.
– Nie mogę cię zmusić, żebyś spała w zamku, jeśli nie czujesz się tam dobrze. Jeśli wolisz, mogę odstawić cię do „Przystani”…
- Jedź do Drummor, połóż się spać a jak wstaniesz to najwyżej wrócimy do tematu. - poprawiła się w siodle, czując jak boli ją już od jazdy tyłek. Chętnie by się położyła, ale chciała jeszcze posiedzieć trochę nad tajemniczymi szczątkami. Może coś powiedzą jej na temat stwora i choć trochę poprawi mu nastrój. W końcu może będzie wiadomo z czym walczą.
Siłą rzeczy i tak ją odstawił pod samą karczmę, w końcu droga do Drummor biegła własnie przez Riam. Devril został ucałowany na dobranoc, a alchemiczka zniknęła we wnętrzu budynku, na wstępie prosząc o pokój i parę naczyń. Do czego były jej naczynia nie wyjaśniła, choć miała w zanadrzu parę wymówek. Pokój dostała, naczynia też więc mogła zabrać się do pracy. Ściągnęła buciory i rzuciła je gdzieś koło łóżka, rozpięła szeroki pas i tez rzuciła go w kierunku łóżka. Potem drugi pas, znacznie cieńszy, na którym na metalowych kółeczkach były doczepione sakwy. Tam, w jednej z nich miała swoje fiolki, które teraz pieczołowicie wyjęła i ustawiła na beczce grającą tu rolę stolika. Przeniosła świecę z niedużej komody w okolice beczki, by cokolwiek widzieć i westchnęła, przecierając oczy.
- Co ja miałam... - mruknęła, zmuszając ociężały umysł do myślenia, do odtworzenia wzorów i tego co wiedziała na temat wyciągania informacji ze szczątków. Po dłuższej chwili mamrotania do siebie w końcu doszła do ładu i zabrała się do pracy.
*
Nie chodziło o to, że w nią nie wierzył. Chodziło bardziej o to, że nie wyobrażał sobie życia bez nieodobrej magiczki, a gdyby coś się jej stało podczas kiedy on sobie smacznie spał, toby sobie nie wybaczył. Nigdy. Ale tego magiczce mówić nie zamierzał, chyba że jak będzie spać a on będzie pewny, że nie udaje tylko rzeczywiście śpi.
- Miałam pozbyć się potwory. Chyba, że on woli przysłać tu cały zastęp magów i wojowników. A może wystarczy sama Iskra i Charlotte.
- Nie chodzi o to kto wystarczy, a kto nie. One są znacznie mniej warte niż ty Szept, aż dziwne że tego nie rozumiesz. Gdyby im się coś stało to jeszcze bym to przeżył, ale gdyby coś stało się tobie... - urwał, nagle uświadamiając sobie, że przecież tego miał nie mówić. Ale ona i tak zdążyła się już wściec, więc cokolwiek powie to i tak nie wywoła żadnego pozytywnego skutku. Przynajmniej porzuciła tropienie stwora...
*
Zhao zmrużyła oczy, czując jakiś podstęp, jakąs machloję nieczystą, ale nie powiedziała nic. W końcu każdy może się zakrztusić, a że on zrobił to dokładnie w tym samym momencie kiedy padła wypowiedź o wyposażeniu tej czy innej babki... Podejrzane. Bardzo podejrzane.
- Ubrudziłem się?
- Tak prosiaczku - bezcelowo szpileczki by mu nie wbiła. To było ostrzeżenie. Jeśli wykryje że naprawdę patrzył w dekolt innej to mu dorobi świńskie uszka i ogonek i tu zostawi razem z córkami Yurana, niech się bawi do śmierci wśród miodu i cycków. Prócz malutkej tyci, tyci groźby sięgnęła tez po chusteczkę i musnęła nią brodę Cienia, co by zaznaczyć, że on już ma swoją kobiete i żadne cycki świata tego nie zmienią. A jak zmienią, to rzuci na niego urok i tyle.

draumkona pisze...

- Pomyślałem, ze przyda ci się towarzystwo. Jeśli jednak wolisz być sama, zrozumiem - westchnęła cięzko, podnosząc się ze swojego stołka i odstawiając jedną z fiolek do innych. Teraz bardziej przypominały flakoniki z olejkami niż z cudzymi wnętrznościami, co jawnie świadczyło o tym, że zmaiast iść spac po męczącym dniu wciąz siedziała i pracowała.
- Nie chcę być sama. Po prostu nie umiem... dziwnie się czuję w Drummor - już mu mówiła o Elain, ale chyba nic nie zapamiętał. zresztą trudno się dziwić, ledwo żył po wyczerpującym dniu - A skoro już przyszedłeś, to już ja cię spać położę - to mówiąc przemierzyła dzielącą ich odległość i dobrała się do koszuli arystokraty, ściągając ją z niego. Następny w kolejce był pasek, co poniekąd przeczyło temu, jakoby chciała mieć coś wspólnego z czystością czy innymi tego typu bzdurami trzymania się wzorowo z przyzwoitką aż do ślubu.
- Za kwadrans będę musiała dodać jeszcze jeden składnik do fiolek, a potem mogę się zdrzemnąć na parę godzin, więc spróbuj nie rozepchać się na całym łóżku bo jest dość wąskie - pasek tez poszedł gdzieś w kąt, obok łóżka, dołączając do butów alchemiczki.
*
Cofnął się, w końcu nie chciał skończyć jako pasztecik w sam raz dla potwory. Obserwował z niezadowoleniem lecące kamienie. A jeśli to pobudzi stwory zalegające w Morii? Były tu o wiele gorsze istoty niż takie plugawe orki, czy śmierdzące gobliny. Jeśli ona była zła, to jemu wcale nastrój się nie poprawił a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej stoczył się w otchłań irytacji. Chciał dobrze to jest źle. Jakby tu nie przyszedł i coś by się stąło to też pewnie byłoby źle bo nie przyszedł. Następnym razem po prostu jej nie uwierzy i spać nie będzie. Mogła go chociaż obudzić, kartkę zostawić... Cokolwiek. Cholera, a dopiero co się względnie pogodzili to już następne kwiatki się pojawiały, jakby mało mieli problemów.
- Cokolwiek zrobię to jest źle - burknął jeszcze na dokładkę, czując się śmiertelnie pokrzywdzonym w tym wszystkim.
*
- Czy on mówił o twoich cyckach? - Iskra parsknęła. Płaskich desek nikt nie komentuje, chyba że w niezbyt przyjemny sposób uświadamiająć po raz enty, że nie mają za dużo tego i owego.
- Nie Lu, on komentował córkę właściciela, nie mnie. Ja nie mam takich cycków żeby je każdy zachwalał, zresztą sam doskonale wiesz - wyłowiła w końcu malinę z kubka i zjadła ją szybko, nim ktokolwiek pomyslałby o tym by jej odebrać owoc. przeżuła dokładnie, w międzyczasie tocząc spojrzeniem po karczmie i obserwując ludzi. Wydawali się tacy... tacy szczęśliwi i normalni. Bez problemów typu Ponurego Gona, czy nawrotów pana misji tudzież lodowej góry.
- Już skończyłeś? - zajrzała mu do miski, sprawdzając na jakim etapie konsumpcji jest - Pośpiesz się, bo zaraz ci zacznę podjadać, wiesz? A chyba nie chcesz żebym zgrubła?

Olżunia pisze...

Cz. I

- Midar! Stój, to nie człowiek!
Aed dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że patrzą na potwora, usiłującego zwieść ich zmysły. I zaklął. Cicho, acz siarczyście.
- Żujpaszcze!
- To miała być bajka! One nie istnieją!
Bajką okazały się za to opowieści o dzielnych rumakach, które w kryzysowej sytuacji na grzbiecie wynosiły swoich jeźdźców z najgorszego piekła. Aedowym wierzchowcom daleko było do spokoju Zahira. Rżąc ze strachu, usiłowały wyrwać najemnikowi wodze z dłoni. Ten jednak siłą przyciągnął je jeszcze bliżej. Odwrócił się plecami do Midara i Szept, obserwując bagna za nimi.
- Miecz na nie pomoże? – zapytał, oplatając palce wokół rękojeści półtoraka. Wiedział, że niektóre potwory były niewrażliwe na stal. Niestety, tu się jego wiedza kończyła.
Grobla, na której zostali uwięzieni, była wąska, śmiesznie wąska w porównaniu z powierzchnią bagnisk, w których mogły kryć się żujpaszcze. Żujpaszcze skorzystały z tej przewagi.
Kępa trzcin tuż obok grobli nieznacznie zafalowała. Gdyby ktoś uważnie się przyjrzał, dostrzegłby ciemny kształt kryjący się pomiędzy źdźbłami traw i pałkami wodnymi. Ale Aed nie patrzył w tę stronę. Wpatrywał się w to, co wyłoniło się z wody i wylazło na brzeg zaledwie kilka kroków od niego, po drugiej stronie wydeptanej przez nielicznych wędrowców ścieżki. Pokraczne, przygarbione, o długiej szyi i niemalże sięgających ziemi ramionach, ociekające mulistą wodą i błotem, pokryte skrzepami krwi.
- Midar, możesz wyciągnąć toporek – powiedział Aed, starając się rozładować atmosferę. Atmosfera była bliska paniki, przynajmniej w odczuciu najemnika.
~*~
- Nie możesz czegoś z tym zrobić? Jesteś magiem!
Za Szept, Midarem i Aedem zdążała kolejna trójka podróżnych, zupełnie nieświadoma tego, że pakuje się wprost na Panią Kłopot, Pana Kłopota i skłonnego do wszczynania bijatyk Moczymordę. Dwóch mężczyzn prowadziło za uzdy wierzchowce, rudowłosy chłopak siedział w siodle kasztanki i zawzięcie milczał. Całe szczęście, bo gdyby włączył się do dyskusji kto wie, czy żujpaszcze nie zdecydowały się na inny posiłek.
- Jestem uzdrowicielem – przypomniał szermierzowi mag.
- A tarcza? – nie dawał mu spokoju długowłosy. – Potrafisz stworzyć tarczę!
- Meryn...
- Potrafisz odrzucić człowieka na odległość kilkunastu kroków, nie dotykając go! Potrafisz...
- Meryn.
- Potrafisz zrobić z magii użytek, kiedy trzeba! Dlaczego nie możesz przepędzić kilku...
- ... komarów. Meryn, to tylko komary.
Moyr, który szedł przodem, zatrzymał się nagle. Jego jabłkowity wierzchowiec poszedł w jego ślady i mało brakowało, a Meryn zarobiłby od niego kopniaka.
- Mógłbyś, do cholery, ostrzegać... – zaczął znów narzekać.
- Cicho – ukrócił jego utyskiwania elf, obserwując rozgrywającą się na jego oczach scenę.

Olżunia pisze...

Cz. II

~*~
Srokata zarżała z przerażenia, gdy chude, nienaturalnie wydłużone ramię wystrzeliło spomiędzy trzcin, a sine, chude palce zakleszczyły się na łaciatej końskiej nodze. Aed również zaatakował, ale nie był wystarczająco szybki, by uprzedzić żujpaszczę. Ciął na oślep, bacząc jedynie, by nie ranić klaczki. Chybił, zatoczył się nieznacznie po nietrafionym, silnym ciosie. Żujpaszcza wpełzła z powrotem w zarośla.
- Klacz by mi okulawiła, cholera jedna... – warknął mieszaniec. – Koniny się zachciało, co?
Wiedział, że to był dopiero początek i że nie czas jeszcze na prawdziwe narzekanie.
Nagle poczuł tę dziwną falę gorąca, od której kręciło mu się w głowie i ciemniało przed oczyma. Magia. Niezbyt potężna, ale użyta niespodziewanie, bez ostrzeżenia.
Najemnik zamrugał, starając się przywrócić ostrość widzenia. Najpierw dostrzegł zielonkawe światełko na brunatnym, rozmazanym tle. Dopiero potem zaczął dostrzegać szczegóły. Dwa wierzchowce, trzy postacie. Dwie z nich stała na ziemi. Ktoś w bordowej, powłóczystej szacie, jasnowłosy... w dodatku ten blask... Moyr?
Tatuaże na przedramionach elfa emanowały chłodnym, niebieskozielonym blaskiem. Palce maga zbielały na trzymanym w zaciśniętej pięści amulecie.
Towarzyszyli mu Meryn i jakiś rudowłosy chłopak, którego Aed nigdy wcześniej nie spotkał. Dzieciak był przerażony i tylko paraliżujący strach trzymał go na grzbiecie klaczy szermierza.
Jedna z żujpaszczy, ta którą wzięli za przygarbionego staruszka i która zdążyła niepostrzeżenie zakraść się bliżej, rzuciła się na Szept i Midara. Nim zdołała się do nich zbliżyć, syknęła z bólu i odskoczyła.
Zaklęcie rzucone przez Moyra trzymało stwory na dystans. Byli bezpieczni.
Na razie.

[Mam nadzieję, że nie ma za dużo literówek i innych błędów. Chciałam wysłać póki wenę mam. Niestety wena nie idzie w parze z przytomnością.
Tak, też mi się zdarza, że mnie fabuła zabija. Nawet często. Aż sobie rozrysowuję i rozpisuję, co się działo w którym miesiącu. Nawet nie wiem, skąd mi się tyle przeplatających się ze sobą wątków w jednym opku bierze. One po prostu się pojawiają. :P Z realiami to już w ogóle leżę. Jak jakiś element świata jest istotny, to spoko, wymyślę go. Ale jeśli akurat nie ma on dla mnie znaczenia... To jest dziura we wszechświecie.
Spotkanie na pewno na raty, skrzyknięcie całej ekipy graniczy chyba z cudem. Ale nawet parę osób, nawet jedna... Fajnie byłoby się poznać. :D
Kiedy piszesz o szczurach, na myśl przychodzi mi ta autorka z dA: [link].
Teraz morduję Sezon burz i zaczynam dostrzegać rzeczy, które mi wcześniej nie przeszkadzał, bo ich nie zauważałam. W moim odczuciu Sapkowski archaizmy wprowadza nieco na siłę, podczas gdy np. u Brzezińskiej wydaje mi się to bardzo naturalne. A z soundtrackami różnie, raz mi pomagają, raz przeszkadzają. Zależy od humoru i mojego widzi mi się.
Akcję z zakonnymi pociągnęłam, taki przeskok chyba można zostawić... Chyba, zostawiam Ci to do oceny. „Nic nie stoi na przeszkodzie, by było tam kilka żujek” – no to nic mi nie stanęło na przeszkodzie. xD]

Iskra pisze...

- Ja się nie rozpycham… nie kopię … I ty też idź spać, żadnych eksperymentów.
- Oczywiście kochanie – usłyszał w odpowiedzi kojący głos Charlotte, która przysiadła na skrawku łóżka i delikatnie głaskała go po głowie, co by jeszcze szybciej usnął. Nie trzeba było dużo, żeby go uśpić w końcu był taki zmęczony, że wystarczyło parę chwil i już sobie spał. Ona zamierzała skończyć co zaczęła, dlatego uparcie przeczekała ten kwadrans i dopiero po tym jak zaaplikowała ostatni składnik wślizgnęła się do łóżka obok niego, tym razem niestety nie korzystając z jego ramienia czy piersi jako poduszki, bo padł na łóżko jak kłoda i nic się z tym nie dało zrobić, ale wciąż pozostawała blisko.
Nie była aż tak mocno zmęczona jak on, więc obudziła się jako pierwsza. Kontrolnie zerknęła na fiolki, ale żadna w nocy się nie rozpuściła ani nawet nie wybuchła co dobrze świadczyło o przebiegu eksperymentu. Z łóżka co prawda nie chciało się jej schodzić, więc tylko się przeciągnęła, poprawiła poduszkę pod głową i spojrzała na Devrila. Wciąż spał biedaczek. Może powinna zejść na dół i poprosić o śniadanie? Taka jajecznica powiedzmy z małymi pomidorami… Tylko co jeśli ona przyniesie a on będzie spał i wystygnie? W zasadzie mogła zmajstrować niby-palnik i wykorzystać wiedzę o ogniu i powietrzu, którego tak bardzo potrzebował by trwać bez podsycania magią. Po chwili namysłu podniosła się z łóżka i znalazła stojaczek na którym zapewne kładziono garnki i stawiano nad ogniem. Aż dziw, że pomyślała wieczorem by o coś takiego prosić. Reakcja z ogniem byłą prosta i nawet nie wymagała zbytniego mieszania w materii, więc mogła załatwić to potem, teraz szybko zejść i poprosić o jakąś jajecznicę.
*
- Zamkniecie się w końcu?
- Sam się zamknij…
– Jesteśmy w M-O-R-I-I.
- I co z tego?
- Din? – świetnie, Strażnik ich tu zamknął. ICH. WŁADCÓW ATAXIAR. Mógłby go za to powiesić. Mógłby… ach, mógłby skazać go na takie tortury, że już by z tego nie wyszedł cało i w tej sytuacji bardzo miał ochotę. Zachował się jak dzieciak zamykając ich tutaj bez wody, bez jedzenia… I co on sobie tak poszedł? Nie siedział tutaj? W ogóle po cholerę ich tu zamknął?
- Świetnie. Po prostu świetnie. Utknąłeś tu z bezużytecznym magiem. Jaka szkoda, że nie z alchemikiem.
- Świetnie, utknęłaś tu z bezużytecznym mężem-medykiem. Szkoda, że nie z Darmarem, jemu nawet teras nie straszny – powiedział w tej samej chwili co ona, a że nie rozumiał wstawki z alchemikiem, to tylko prychnął, skrzyżował ręce na piersi i usiadł obok jakiegoś szkieletu krasnoluda. Świetnie. Umrą tu sobie, teraz nie będzie to grota króla gór, ale grota króla gór i upartej, krnąbrnej i wrednej magiczki oraz pana elfa. Po prostu świetnie.
*
- Słucham? Ja je zachwalam. Sugerujesz, że nie mam gustu? A na co komu takie balony jak mają one? Z tym i ciężko chodzić… i… - Iskrze byłaby opadła szczęka, gdyby nie mieli aż tak szerokiej publiczności. To on nie chciałby żeby miała większe? Aż spojrzała po sobie, dokładnie lustrując wzrokiem swój dekolt, nawet z pewną dozą podejrzliwości bo może się powiększyły dlatego Cień taki przychylny?
- Nie mówię, że nie masz gustu, po prostu mówię, że mam mniejsze… - wkraczali na niebezpieczny teren i trzeba było się z karczmy ewakuować nim Lucien wychwyci, że ktoś przypadkiem prześlizgnął się po niej wzrokiem i będzie chciał wszystkich pozabijać – Chodź, idziemy po konia – mruknęła widząc, że dokańcza już kufel.

Iskra pisze...

Nie chodziło o to, że Aronna gotowała źle, ale przecież zimnej jajecznicy mu nie da, a spalonej nie będzie chciał, więc przy garnkach i tak stać musiała, przy okazji nadzorując to co się dzieje z jej fiolkami i eksperymentem.
- Dzień dobry. Gotujesz?
- Niezupełnie – mruknęła w odpowiedzi, od razu przekładając jajka znów na talerz gdzie pierwotnie sobie leżały w postaci jajecznicy i podsunęła ją Wintersowi pod nos – Odgrzewałam, bo kiedy to przyniosłam to jeszcze spałeś i nie chciałam cię budzić. Smacznego – uśmiechnęła się lekko, czując pewne rozczulenie takim widokiem. Biedny, rozespany pan earl z talerzykiem jajecznicy, którą nie ma szans się w pełni najeść – To tak na ząb, żebyś z siodła nie wyleciał, reszta czeka zapewne w Drummor gdzie powinieneś być, a nie się szlajać po gospodach – jeszcze pogroziła mu palcem, bo przecież kto to widział takie niegodne arystokraty zachowanie. Dla towarzystwa przysiadła sobie obok, z fiolką wypełnioną czerwoną cieczą i zaczęła ją wnikliwie oglądać pod światło.
- Ja już jadłam, więc się nie przejmuj mną i jedz.
*
Nie zjadł nic, nie wypił nawet wody stojącej zwykle przy jego łóżku. Poleciał jak stał, tylko tyle że zdążył narzucić na grzbiet koszulę i wciągnąć buciory. Nawet się nie uczesał, o czym jawnie świadczył kołtun z boku głowy. Przybiegł tylko po to, żeby znowu mieć awanturę, opłacało się jak nic.
- No tak, zapomniałam. Oprócz bezużytecznego maga masz tu jeszcze bezużyteczną żonę. Jakże pechowo – znów prychnął, nawet nie chcąc tego komentować. Teraz dopiero, kiedy adrenalina w miarę opadała poczuł ssący głód i okropne pragnienie, ale nie chciał się do tego przyznać by nie okazać słabości. Magiczka go jednak rozgryzła i przysiadła się obok podając bukłaczek i sakwę, których z początku nie chciał, ale po chwili się skusił. A jak dopadł mięso i chlebek, to nie było przebacz. Ale nadal się nie odezwał, był na to zbyt beznadziejny.
*
Czając się z nim pod płotem, a raczej lekko za nim, miała doskonały widok na sylwetkę Cienia jak i jego pośladki. I zamiast myśleć o koniu, to myślała o tym co by było gdyby teraz zrobiła mu patykiem dziurę w materiale na pośladku. Bardzo by się wkurzył…? Czy może jednak nie…?
- Nada się?
- Hm? – wyrwana z zamyślenia z początku nie wiedziała o co chodzi, ale w mig zorientowała się, że pyta o konia. Odszukała spojrzeniem tego, na którego patrzył Lu i skinęła głową – Nada. Tylko szybko Lu, nie mamy czasu – pogoniła go, czując że zaraz nie wytrzyma i się na niego rzuci. Cholera, wszystko przez te pośladki.
- Idę do Kelpie, będziemy na ciebie czekać.- szybko wycofała się spod płotu i jakby uciekła od niego do swojej klaczy, która stała całkiem niedaleko. Starałą się zachowywać normalnie, co by nie zdradzić że zaraz będą oboje stąd wiać.

draumkona pisze...

- W zasadzie… jestem pieszo. Nie brałem konia, mała odległośćć. Można powiedzieć, że Duch się wymknął.
- Jak miło - parsknęła, wyobrażając sobie scenę w której to Dev więżony jest we własnym zamku i musi się cichcem wymykać. Nie wiedzieć czemu strasznie ją bawiła ta wizja - A jest jakaś nagroda za przyprowadzenie go z powrotem do Drummor? - podniosła się z łóżka, sięgnęła po grzebyk leżący na komodzie od wczoraj i zaczęła rozczesywać długie włosy, przy okazji zaglądając ciekawsko przez okno. Dzień był ładny, słoneczny, ale nie upalny a po lekko uginających się gałązkach doszła do wniosku, że jest też wiatr co dodatkowo ją ucieszyło. Lubiła wiatr, ale tylko latem. Zimą nie.
- Dziś też masz w planach odwiedzanie rodzin, czy już masz wolne? - spytała, znów kierując spojrzenie na niego i odłozyła grzebyk na miejsce. Chyba musiała się znowu spakować i ubrac do końca, w końcu w rozsznurowanym dekolcie koszuli nie pójdzie, podobnie jak nie mogła wyjść bez pasków, które trzymały wszystko na miejscu.
*
Siedział tak dłuższy czas jak posążek, nerwowo dłubiąc językiem w zębie bo utknął mu tam kawałeczek suszonego mięsiwa, co strasznie go irytowało. Jakby mało miał już powodów do irytacji, to bogowie zesłali mu jeszcze jeden. Na szczęście dla groty króla gór, Wilk szybko pozbył się mięsistego problemiku i wdał się w dyskusję myślową z samym sobą, gdzie część niego chciała się po prostu pogodzić, a druga częśc uważała, że wcale nie musi bo problemu nie ma, a magiczka wydziwia.
- Po prostu nie chcę któregoś dnia zbierac twojego ciała z podłogi - mruknął, nie patrząc na nią a wlepiając spojrzenie przed siebie, na wykute w grobowcu sceny walk z życia króla i co wazniejsze jego wyczyny - Nie mówię, że jesteś słaba, że brak ci sił... Ale pamiętaj, że nie jesteś niezniszczalna. I czasami zanim polecisz na pomoc pomyśl co się stanie jeśli tym razem bogowie się o ciebie upomną. Co zrobię ja. A gwarantuję, że zwariuję i będą musieli mnie zamknąć w mało wygodnej celi.
*
Widząc pędzącego go galopem, natychmiast wskoczyła na siodło i popędziła Kelpie. Nie mogła zbytnio zostać w tyle, bo jeszcze się na nią rzuca oskarżając o współudział albo co. Poza tym w Haino mieli stawić się razem, nie osobno cyz w wybrakowanym składzie. Przylgnęła cisno do końskiej szyi, pozwalając się nieść w ślad za Poszukiwaczem, ciesząc się z tego, że znowu byli gdzieś na szlaku. Zapachniało starymi, dobrymi czasami i ziemią, zwilżoną deszczem przed którym umykali do Wrotówka.

draumkona pisze...

- Pewnie kilka papierków do podpisania… no i … sprawa kopalni sama się nie wyjaśni, a jeśli chcę mieć ludzi po swojej stronie, nie mogę trzymać ich wiecznie zamkniętych. Masz coś? Jakiś trop? - tego pytania się obawiała. Westchnęła ciężko kręcąc przy tym przecząco głową. Gdyby byli w Atax to może miałaby pierwsze wyniki, ale tam miała swoje zabawki i mogła do woli korzystać z alchemii. Tutaj była mocno ograniczona strachem przed ewentualnym wykryciem i brakiem odpowiedniego sprzętu.
- Jeszcze nie. Reakcje dopiero zachodzą, to jeszcze potrwa... Jutro koło południa, może trochę później powinnam mieć pierwsze wyniki, ale one czasami nie pokazują nic sensownego. Najistotniejszy jest drugi rzut, wtedy da się wyczytać najwięcej, ale kiedy będą drugie wyniki zalezy od tego co wyjdzie z pierwszych... Dużo tłumaczenia, ale nie mogę tego przyśpieszyć. Nie jestem w Atax i mam ograniczone pole działania - gdyby miała dostęp do laboratorium Gorlana to może wyszłoby coś szybciej, choć i tego pewnym nie można było być.
- Na razie moge powiedzieć tyle, że próbki są zakażone jakby... jakimś jadem. Nie wiem czy to trupi jad już, czy może jad stwora. Próbowałam neutralizować... - wyjęła z sakwy fiolki, choć przed chwilą się im przyglądała. Nadal konsystencją przypominały olejki. Wstrząsnęła energicznie, spojrzała jeszcze raz pod światło - Neutralizator nie powinien zakłócić wyników, to jedyna dobra wiadomość jaką mogę ci teraz przekazać - posmutniała, chowając fiolkę znów do sakwy, a sakwę dopięła do szerokiego pasa. Liczyła, że wyniki będą już w nocy, dlatego tak uparcie nad nimi siedziała, ale wszystko obsunęło się w czasie przez jad, który się nagle ujawnił niszcząc część jej pracy. Materiał na którym pracowała nie współpracował z nią najlepiej, nad czym ardzo ubolewała. Ta sprawa była ważna, a ona czuła się kompletnie bezużyteczna.
- Skoro to tunele, to może mieszkają na terenie earlatu jakieś kransoludy i może ich spytać? W końcu kto zna lepiej tunele niż one... chociaż nie, Mid nie wiedział co to to one też... Ale z kolei Mid to powierzchniowiec taki typowy i nie wykazuje zainteresowania księgami pisanymi przez jego pobratymców. Może jednak... - myślała na głos, nie mogąc dać mu żadnej sensownej rady prócz jednej - Tak czy inaczej idziemy do Drummor, musisz coś zjeść.
*
- Gdybym myślała, że mogę wszystko, właśnie bym próbowała rozwalić te drzwi. Wtedy byś dopiero zwariował. W innym przypadku… Nie zwariowałbyś. Masz Mer. Nie zostawiłbyś jej. - w pewnym sensie miała rację, ale już mieli raz przedsmak tego co zrobi jak się dowie, że gdzieś zginęła. I z tego nie wyszło nic dobrego, pojawił się Erril i w ogóle... Westchnął ciężko, przytulając ją i wtulając nos w kasztanowe włosy, całując je lekko.
- Nie byłbym tego taki pewien. Mer... Pewnie próbowałbym się jakoś dla niej trzymać, ale to wcale nie byłoby łatwe ani miłe. Już raz miałem przedsmak tego co bym robił gdybyś umarła. I teraz mam na głowie bękarta, który za parę lat poderżnie mi we śnie gardło.
*
Skinęła głową Łowczyni, przyjmując do wiadomości jej słowa. Nie dała też po sobie poznać, że cholernie ją cieszyło, że choć misja jest jej to Lu może jechać i towarzyszyć. To była najlepsza wiadomość dnia. Tylko ciekawe co Tino napisał w liście... Może ruszył sprawę mentoringu? Może się udało... To byłaby kolejna dobra wiadomość dnia.
- To pójdziemy ich poszukac - zadecydowała Zhao, zsiadając z konia i wprowadzając go do miasta. Gdzie mogli szukać Marcusa i Królika? Zresztą, sami się znajdą, bardziej ciekawe było... - Co napisał w liście? Coś o mentorze?

Silva pisze...

I.
- Mag jest istotą, jak każdy. Elfią, półelfią, ludzką. Krwawi jak każdy i ginie jak każdy.
- Tak, ale zmienia i tworzy świat za pomocą many, a to czyni go niebezpieczniejszym - gdyby Silva była najemnikiem, powiedziałaby: bez kija nie podchodź, bardzo długiego kija. - To nie wojownik, czy łucznik. Jego wola może przyzwać i stworzyć… - szamanka się martwiła; o ile mogła zranić ciało ostrzem, o tyle na magię nie miała nic, była na nią bezbronna. Duchy nie sięgały czegoś, co było poza ich zasięgiem; nawet jeśli materializowała je w tym świecie, szkodziły tylko żywym bądź duszom. Nie kreacjom magii.
Jej myśli przerwało coś innego.
- Nazywając go głupkiem, idiotą i kundlem nie zniwelujesz faktu, że zniknął. A ty się o niego martwisz.
- Bo kiedy stracimy betę Mogaby, stracimy też nasz sojusz z wilkołakami - Silva nie zmieniła się na tyle, by otwarcie, na głos przyznać, że martwi się o tego pchlarza. Nie zdradzi, że serce jej drży na myśl o wyleniałym idiocie. Że woli mieć go przy sobie, bo kiedy są osobno, czuje się nieswojo. Zależało jej, na tym głupim, śmierdzącym kundlu, którego teraz miała ratować. Nie chciała go stracić, a myśl, że może, w każdej chwili, że nie będzie jej obok aby pomóc i uratować jego tyłek sprawiała, że drżała ze złości. To był jej wilkołak. I nawet jeśli śmierdział mokrym psem i lizał swój tyłek, nie zamieniłaby go na nikogo innego. Nie chciała członka plemienia, górala, zamkniętego w swym światopoglądzie, nie potrzebowała porywczego człowieka, czy długowiecznego elfa. Wystarczył jej ten łobuzerski, zadziorny uśmiech i rozumiejące wszystko oczy, tak przenikliwe, że odgadywały to, co wolała przed nim ukrywać. I duże, ciepłe dłonie, w których jej maleńkie ręce niemal ginęły.
- On nie chce was. Ciała. On chce to, co możecie zrobić.
Głos magiczki przywołał ją do porządku. Musi mieć spokojny, czysty umysł; nie powinny jej rozpraszać emocje, myśli, własny strach, bowiem to wszystko wpływało na osąd sytuacji i reakcję. Jeśli będzie trząść się nad wilkołakiem, przegapi coś ważnego, czegoś nie zauważy. Poza tym nikt nie spodziewał się po niej troski, okazywania żalu czy strachu, a przynajmniej tak myślała. Była szamanką, panią duchów, nie powinna wyrażać uczuć.
- Ale co my możemy? - widząc, że magiczka sięgnęła po sakwę, ruszyła z miejsca; byle dalej od truchła wilkołaka, krwi i tego miejsca; w stronę przełęczy i gór - Ilu jest ludzi, którzy w nas wierzą? Ilu magów i nekromantów sprowadza dusze z zaświatów i przywołuje upiory? Te same dusze, które ja przeprowadzam na drugą stronę - była świadoma jak wygląda sytuacja; Keronia dość dobrze zweryfikowała jej poglądy - Mag przywoła duszę równie skutecznie jak ja. Więc po co mu my?
Przez chwilę szła przed siebie, poprawiając sakwę. Zerwał się wiatr, nawiewając śnieg z drzew. Dzień był jaśniejszy, słońce zbliżało się do południa.
- Mogłabym spróbować go odnaleźć. Wisielca - odruchowo chciała podwinąć prawy rękaw, ale ból w lewej sprawił, że tylko się skrzywiła. Wyciągnęła więc dłoń ku magiczce, prosząc ją o pomoc. Kiedy zaś Szept zawinęła materiał po łokieć, mogła zobaczyć czarny, plemienny tatuaż; składał się z kropek i linii, biegnąc od nadgarstka przez wewnętrzną stronę dłoni, zakręcając wokół kciuka, urywając się przy palcu wskazującym. Wyglądał jak niedokończony, ale gdyby Dravaren złapał ją za rękę, jego tatuaż uzupełniły jej, a oba tworzyły by razem całość, jedność, dopełniając się nawzajem. - Widziałam u ludzi i elfów obrączki, po ślubach. My tego nie mamy. To jest dowód zawartej przysięgi, rytualnego ślubu. Nasze dusze zostały połączone, a to oznacza więź. Myślisz, że mogłabym spróbować?

Silva pisze...

II.
~~
Łańcuchy zagrzechotały, skrzypnęły cicho zamykane za wychodzącym mężczyzną kraty, trzasnął przekręcany zamek. Kroki oddalającego się maga i łuna płonącej żagwi zniknęły po chwili. W korytarzach zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu kapaniem wody, skraplającej się na kamiennym sklepieniu, tworzącej w zagłębieniach kałuże. Ciemność rozświetlał słaby blask pochodni, dopalającej się w małym, zaokrąglonym lochu; była to naturalna jaskinia, wieki temu wyrzeźbiona przez płynącą tędy wodę. Bez okien, bez dziennego światła. Powietrze było tu zatęchłe, nie było przeciągów, które wywiały by ciężki zapach zmieszany z wonią wilgoci, grzybów i porostów obrastających ściany. Śmierdziało spalenizną od osmolonych kamieni, czarnych, pokrytych sadzą. Ciemne plamy na posadzce, smród niemytego ciała, wilgoć i cuchnący, charakterystyczny zapaszek starej krwi z przesiąkniętych szmat rzuconych w kąt. Woń rozkładu, którego źródło zostało usunięte. Czuć było mokrą, psią sierścią. A nad tym wszystkim obrzydliwy zapach świeżej, upuszczonej dopiero co posoki, ludzkiego potu i swąd przypalanego ciała.
Blask dogasającej pochodni migotał, odbijając się w zebranej w zagłębieniu krwi. W nierównym sklepieniu ktoś zamocował hak, na którym zawisły brudne, rdzewiejące łańcuchy; kajdany na ich końcu zatrzaśnięto na ludzkich nadgarstkach. Mężczyzna wisiał, ręce miał uniesione do góry, związane razem nad głową, naprężone, a jego stopy nie dotykały dna jaskini. Wisiał nie mając oparcia, nie mogąc wesprzeć się rękoma; ciężar własnego ciała i obciążniki zawiązane na jego kostkach, ciągnęły go w dół.
Na sobie miał coś, co kiedyś mogło być lnianą koszulą. Teraz podarty materiał ledwo przypominał ubranie; przesiąknięty krwią i potem, z rozerwanymi rękawami, lepił się do ciała. O wiele lepiej wyglądały spodnie, choć mokre, były niemal całe.
Pod strzępami koszuli widać było gołe ciało. Plecy znaczyły miejsca przypalonej skóry; czerwone, opuchnięte, z żółtawymi strupami i bąblami od ognia, gdzieniegdzie czarne. W piersi, najbliżej serca, na przedramionach tam, gdzie biegły żyły i w szyi, wbite tkwiły srebrne igły; wokół nakłucia pojawiło się zaczerwienienie, wysypka, reakcja na szkodliwe srebro, którego nie było aż tyle, by zabić, ale utrzymywało aktualny stan mężczyzny. Na ziemi leżało żelazne urządzenie, przypominające śrubę z otworami, służące do miażdżenia palców; wiszący mężczyzna miał ściągnięte buciory, a kilka palców u lewej nogi wykrzywionych. Nad jego głową, na drugim haku, wisiało dziurawe wiadro; przesz szparę metodycznie, powoli, nieprzerwanie kapała oleista, mętna substancja. Wyciąg z tojadu, zostawiający w miejscu kapnięcia swędzące zaczerwienienie. W zębach tkwił knebel z brudnej szmaty.
Pochodnia gasła, ledwo się tląc. W jej świetle dało się dostrzec twarz. Twarz Dravarena.

draumkona pisze...

- Tak czy inaczej idziemy do Drummor, musisz coś zjeść.
- Daj mi się tylko… o, już nic. Jeśli chcesz, porozmawiam z Gorlanem… ale…
- Jeśli mu ufasz... Nie mam na czole napisane "Lisica", albo "Asznan" i równie dobrze jak on mogę podać się za hobbystkę. Nie mniej jednak jeśli Gildia się dowie to pewnikiem będzie chciała to sprawdzić. A nie wiem czy możesz pozwolić sobie na takie ryzyko, sam powtarzałeś że earlat nie ma z nimi zatargów i lepiej by tak pozostało. Poradzę sobie, najwyżej napiszę do Wilka żeby odesłał tu nieco mojego sprzętu, tak na zapas. W końcu kiedyś... kiedyś to będzie też mój dom. Może oddam jedną fiolkę, ta z nienaruszonym materiałem Gorlanowi? Tak, to dobry pomysł nawet... Jemu pójdzie szybciej i może coś odkryje, potem ja dodam swoje obserwacje - wpadła na to samo co Dev i naprawdę nie miałaby nic przeciwko temu by drugi alchemik też się za to zabrał. Dopięła pasek i wyszła z pokoiku, kierując się do wyjścia z karczmy i w końcu po swojego konika, którego zostawiła w przybocznej stajni.
- A są w Drummor precle? Zjadłabym precla...
*
- To było dawno. Dawno i… Po prostu dawno. By cię dostać, musiałby przejść przeze mnie. Może dla ciebie nie wyglądam przerażająco, ale ciebie nie chcę wystraszyć – byłby parsknął, gdyby nie humor pod psem i ogólne przygnębienie. Drgnął ledwo czując dotyk jej chłodnych dłoni na ciele, w innym przypadku, gdyby siedzieli na powierzchni byłoby to całkiem przyjemne, ale tu nie dość że marzł to jeszcze te zimne rączki... Ale rozumiał, chciała się ogrzać. Że też głupi eredin musiał ich tu zamykać bez żadnych koców ani nawet prowiantu. Bubek. Powinien go ukarać.
- Nie chodzi o to jak wyglądasz Szept, chodzi o narażanie się. Jak chodzisz gdzies sama, czy to orki, czy cokolwiek innego a ja zostaję w stolicy bo nic o tym nie wiem... Wiesz jak się wtedy czuję? Jak jakiś niedołęga, że to kobieta musi iśc i walczyć o swoje miasto, bo ja nie potrafię, a to jest najgorsze. Już teraz niektórzy mówią jaki to ze mnie pantoflarz, że nie zrobię nic co ci się nie spodoba, że nawet do bitki nie pójdę. Rujnujesz mi reputację trochę - usiłował wytłumaczyć jej to najłatwiej jak potrafił, bo nie był pewien czy zrozumie o co mu chodzi.
*
- Daj mi czas, żebym to w ogóle przeczytał. Pewnie jakieś polecenia czy coś, nie liczyłbym na… - i dała mu czas na przeczytanie, zrozumienie, nawet chwilę namysłu. Ale w końcu nie wytrzymała i zajrzała mu przez ramię, usiłując dojrzeć co jest wypisane na skrawku papieru.
- I co? I co? Już przeczytałeś? No i co tam jest? - momentami zachowywała się gorzej niż dziecko, a szczególnie wtedy gdy miał coś czego chciała i nie chciał jej tego pokazać. Ale nie wyrwała mu kartki, o tyle dobrze, że wciąz zachowała w sobie część dorosłego i nie posunęła się do takich bezczelnych zachowań - No Lu... Nie daj się prosić.

draumkona pisze...

Skorzystała z uprzejmości arystokaty i wyszła z pokoiku, jeszcze po drodze do drzwi wyjściowych obmacując kieszenie, czy aby na pewno wszystko ma. Fiolki, sztylecik, pierścień rodowy i zaręczynowy były obecne na dłoni, więc chyba wszystko ze sobą wzięła. Przynajmniej taką miała nadzieję.
- Nie, żadnych więcej życzeń. Tylko precle. Jedziemy na koniu czy idziemy piechotą? - spytała na poczekaniu, kiedy znaleźli się już w stajni przy koniu alchemiczki, a ta zaczęła rumaka siodłać - Bo jak piechotą to popręgu nie dociągam, niech sobie siodło tylko tak leży... Chociaż ty głodny jesteś, to może jednak lepiej konno? - zachowywała się tak, jakby kwestia nakarmienia arystokraty była absolutnym priorytetem tego dnia i nic nie mogło stanąć na przeszkodzie by ten absolutny cel osiągnąć.
*
- Ja? Nie robię nic, czego nie robiłam wcześniej. Nigdy ci nie broniłam walczyć. Nawet ludzkie kobiety walczą o to, co dla nich drogie. Elfie też zawsze to robiły. Przecież nie karzę ci… nie rozkazuję, nie… Nie mówię, że masz robić wszystko tak, jak ja chcę.
- Wiem, że ludzkie kobiety też walczyły, ale na bogów nie tak. Chodzi mi po prostu o to żebyś mi mówiła, że gdzies idziesz, bo potem latam jak pajac i pytam wszystkich gdzie jesteś, bo żonę zgubiłem. Gdybyś mnie dzisiaj obudziła to korona by mi z głowy nie spadła przecież, odespałbym następnej nocy... - poruszył się, poprawiająć bo jakiś kamyk zaczął uwierać go w zadek i mało przyjemne stało się takie siedzenie. Pozbywszy się kamiennego intruza, kontynuował - Nie chcę cię ograniczać, po prostu powiedz mi co zamierzasz, zostaw kartkę, cokolwiek. Żeby uniknąc sytuacji takich jak ta dzisiaj. I żeby uniknąć siedzenia w zimnej, stęchłej grocie - teraz to on próbował zażartować, choć blado wypadł żart, zwłaszcza że czyiś grobowiec nazwał "stęchła grotą".
*
- Misja jest twoja, nie nasza. Ja jestem obserwatorem. Mam cię ocenić. Wygląda na to, że twoja sprawa ruszyła. Sprawdzają nas. Mnie. Chyba wątpią, że potrafię być obiektywny jeśli chodzi o ciebie. Tak czy inaczej, od teraz ty decydujesz i planujesz. Ja nie mogę – w pierwszej chwili zmarkotniała. Znowu ich sprawdzają, jakby nie mogli już dać spokój i po prostu ją przerzucić... Pewnie kolejny głupi pomysł Nieuchwytnego. Po chwili zwątpienia i ogólnego niezadowolenia przyszła kolej na determinację. Już ona im pokaże, bubkom jednym, że sama też potrafi sobie doskonale poradzić.
- I bardzo dobrze, pokaże ci jak się po mistrzowsku zdaje misję. I to jeszcze z bonusem premiowym! - ile by dała żeby rzeczywiście zdać tak misję. Bez zastrzeżeń, zarzutów i uwag. I jeszcze zasłuzyć na pochwałę ze strony Rady. Ile by dała... - Chodź, poszukamy tej dwójki - pociągnęła Kelpie za sobą, przywiązując do jednej z drewnianych beli przy korycie z wodą, gdzie zwykle można było zostawić swojego konia bez obaw że ktoś go zabierze, czy zwieje. Zresztą, ktokolwiek próbowałby ukraść Kelpie zaraz by się przekonał, że to nie jest rumak dla niego, bo gryzie, bo kopie i w zasadzie to się nadaje tylko na kiełbasę.
Raźnym krokiem, maskując niepokój o dobro jej misji i opinię jaką musi wystawić Lucien, ruszyła przed siebie, skupiając się na wyczuciu albo charakterystycznego zapachu Figla, którego raz poznanego nie dało się pomylić z niczym innym, lub aury magii Królika. Zwykle gdy wiedział, że ktoś będzie go szukał to zostawiał jakby magiczne ślady, niewielkie ładunki many, które emanowały mocą, wskazując drogę temu, kto potrafił się w tym rozeznać. Poza tym była niemalże pewna, że znajdując jednego znajdzie i drugiego.

draumkona pisze...

- Moja żona prosiła, bym ci to dał, pani. Powiedziała, że poczujesz strony swego brata.
- Yyy... - zaczęła alchemiczka, bo nie wiedziała ani jakim cudem tamta elfka odgadła, że ma brata, ani tym bardziej jak sie domyśliła, że trochę brakuje jej elfiego miasta. Jasnowidzka cholibka? A może jednak miała coś napisane na czole...? - Dziekuję - poprawiła się szybko, ale nim zdązyła pakunek odebrać, wciśnięto jej go w dłonie. Z podejrzliwą miną uniosła zawiniątko i powąchała, od razu rozpoznając zapach. Koulau, babeczki wypełnione stopioną czekolada, która o dziwo nie zastygała, wciąz pozostając w postaci płynnej. Char mogłaby dosłownie zabić za dożywotnie dostawy tego łakocia, który w przygotowaniu wcale nie był prosty, bo równie kapryśny jak bezy, ciasto babeczek miało swoje humory i mogło się w ogóle nie podnieść, albo napuchnąc zbytnio, uniemożliwiając wypełnienie nadzieniem. Zbyt spuchnięte ciasto tworzyło bąbelki, a bąbelki pękały pozostawiając sporej wielkości dziurki, przez które czekolada uciekała. Char poczuła nagły przypływ sympatii dla pary prowadzącej karczmę.
- Mój żołądek wytrzyma krótki spacer. Chyba, że ty jesteś głodna.
- Nie, nie jestem. Jadłam przecież jajecznicę, tylko mam ochotę na precla, to wszystko - skinęła mężczyźnie na pożegnanie, bo przecież już raz mu podziękowała - Przekaż proszę swojej żonie, że podziwiam jej kunszt - Charlotte, specjalistka pierwszego stopnia jeśli chodzi o słodycze, potrafila rozpoznać ich stan po samym zapachu. A ta werjsa koulau pachniała znakomicie i obiecująco. Nie musiała patrzeć do pudełka by wiedzieć, że są najlepsze jakie być mogły. Elfka nie dałaby jej bubla. Poza tym magiczne stwierdzenie "strony swego brata"... jeśli naprawdę domyśliła się z kim jest spokrewniona, to na pewno nie dałaby jej bubla. Na pewno.
- Jadłeś kiedyś koulau? - zagadnęła arystokratę, pieczołowicie chowając pakunek do jednej z sakw przy siodle.
*
- Nikt nie mówił, że jak tylko zniknę z pola widzenia musisz mnie szukać. I tak mieliśmy wracać jak nas znalazłeś. Ja i Din. Wyglądało inaczej, ale… trochę go po prostu nastraszyłam. Mieliśmy tylko spróbować odnaleźć dziecko.
- Wybacz, ale wyglądało to zupełnie inaczej. Tak jakby Din wyciągał cię stamtąd siłą, a ty nie byłaś temu zbyt przychylna. I nie wiem czy straszeniem było ładowanie mu się do leża... - ale finalnie nie znał się na tym, był tylko królem, nie zabójca potworów, wiedźminem czy innym najemnikiem. Wiedział tylko, że nie chciał jej kiedyś w takim tunelu znaleźć - Zresztą to nie ważne jak to wyglądało, bo już się stało. Teraz lepiej pomyślmy jak stąd wyjść, bo nie chciałbym umierać wśród tych bardzo zacnych, ale jednak wciąż szkieletów.

draumkona pisze...

II
*
On popadał w ponure rozmyślania, a Zhao właśnie jak najbardziej usiłowała ich uniknąć. Gdyby zaczęła mysleć pesymistycznym torem, szukać dziury w całym... Nie, to nie skończyło by się dobrze, znowu pokazałaby Nieuchwytnemu gdzie się zgina dziób pingwina i już nic by jej nie pomogło, a pewnie jeszcze zaszkodziłaby Lucienowi, a to było ostatnie czego w tej chwili chciała.
Dłuższą chwilę chodzili po miasteczku, nim w końcu Iskra wyczuła wygasający ślad magii Królika. Był gdzies tutaj, krążył... Jej mięśnie instynktownie się napięły, szczególnie mięsnie ramion, zdradzając nerwowość i jawnie dając Poszukiwaczowi znak, że coś znalazła.
- Mam trop Królika. Idziemy - i przyśpieszyła kroku, chcąc Radnego jak najszybciej znaleźć i dowiedzieć się co takiego kryje misja.
Medyka znaleźli siedzącego w bocznej uliczce pomiędzy dwoma budynkami. Siedział sobie na ziemi i palił fajkę, obok niego lezała Marcusowa torba, a wypukłość na skórze jawnie świadczyła o tym, że w środku siedzi Figiel. Podeszła, przykucając obok znajomka i uśmiechnęła się lekko. Dobrze było go widzieć.
- Przyszłam po misję. Szczegóły... - zaczęła, ale Królik machnął fajeczką, a ta wypuściła kłąb dymu.
- Musisz jeszcze chwilę poczekać. Marcus... Kolekcjonuje ostatnie informacje, a przekaźnik jest bardzo oporny we współpracy - innymi słowy Pajęczarz właśnie obijał komuś mordę, albo wyrywał zęby obcęgami i musieli chwilę zaczekać aż ten wyciągnie wszystkie sekrety ze swojej ofiary.

draumkona pisze...

- Nawet nie wiem, co to takiego. Pachnie jednak wybornie, a ponieważ Aronna jest elfką i wspomniała o bracie, zakładam, że to coś z elfickich przysmaków - słońce lekko przygasło pod zasłoną z niewielkiej, białej chmurki. Na moment zrobiło się ciemniej i zdecydowanie chłodniej, co Char powitała z ulgą. Rankiem może i było przyejmnie, ale teraz z nieba lał się żar, więc każdy moment w którym działanie słońca było osłabione był jak zbawienie dla rozgrzanego ciała. Dopiero co wyszli, a ona już czuła jak kropla potu spływa jej po plecach, wsiąkając dopiero w materiał koszuli dociśniętej do ciała paskiem. Nie lubiła upałów. Naprawdę, szczerze ich nie lubiła.
- Koulau to takie... jakby babeczka, ale według elfiego przepisu. Taka miękka i pusztysta, wypełniona stopioną czekoladą, zazwyczaj gorzką bo sama babeczka jest piekielnie słodka - wytłumaczyła usłużnie, choć sama od takiego opisu miała ochotę natychmiast dobrać się do pudełka i wchłonąć jego zawartość nawet bez gryzienia - Przez ciebie zrobiłam się głodna - jęknęła zrzucając winę na niewinnego Devrila. W końcu nikt jej nie prosił o babeczkowy wykład. Odruchowo przyśpieszyła kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w Drummor, do którego jeszcze pół godziny temu po dobroci by nie poszła. W zasadzie to nie tyle co chciała do Drummor, a raczej do jego kuchni.
*
- Te drzwi prawdopodobnie są otwarte. Pewnie otworzył je jak tylko przestaliśmy się do nich dobijać. Pewnie stwierdził, że to idealny pomysł, byśmy przestali na siebie wrzeszczeć. Chcesz, to możesz sprawdzić. – z niechęcią przyjął fakt opuszczenia jego kolan. Bądź co bądź, magiczka stanowiła milusi grzejniczek, który teraz nagle sobie poszedł, a on biedny musiał wstać i iść do drzwi. Wstał więc, spodnie otrzepał z kurzu i podszedł do drzwi, napierając na nie. Może krasnoludom otwieranie tych wrót nie sprawiało takiego problemu, ale elf już miał lekki problem. Zwłaszcza, że ktoś je najpierw zatrzasnął i wprawił w ruch z dawna nieużywane mechanizmy, które swoim zwyczajem i prawem nieużywania znów się zacięły. Wilk musiał się naprawdę postarać żeby uchylić skrzydło ciężkich wrót. W dodatku racja była po stronie Szept.
- Chodź, nakopiemy mu do tyłka za zamykanie nas tutaj - wyciągnął ku niej dłoń, mając nadzieję, że ją pochwyci i pójda sobie stąd. Jęk wrót mógł obudzić coś, co spało w Morii snem sprawiedliwego, a on nie miał ochoty na spotkanie z takim czymś.

draumkona pisze...

II
*
- Powiedz chociaż, że już kończy, a nie dopiero zaczyna – Biały pyknął sobie z fajeczki, dym znów wywinął spiralę i rozpłynął się w powietrzu. Po prawdzie to nie wiedział ile już Marcus tam siedzi. Wiedział tylko, że ofiara stawiała opór i to tak mocny, że aż musieli odszukać jego rodzinę żeby zaczął gadać. Królik nigdy nie był stronnikiem szantażu w postaci trzymania dziecka nad kotłem z wrzącą wodą, ale... Misja. Poza tym jak tylko zaczął sypać to osobiście zadbał o to by dzieciaka nikt nie nękał ani nie dręczył, a odstawił w jakieś lepsze miejsce.
- Musiałem wytropić jego rodzinę. Marcus wszedł niedawno, po tym jak jeden z Cieni się poddał. Stracił cierpliwość i przejął to zadanie. Mogę ci nieco zarysować misję jaka cię czeka - to ostatnie skierował już do Zhao, która przysiadła się obok i podkuliła nogi pod siebie, by oprzeć sobie na nich głowę.
- Poproszę.
- Kojarzysz ruinę Vorgalthem? Siedziba Vetinari i miasto jakie tam było... w zasadzie to nadal jest.
- No kojarzę. Co z tym miastem?
- Po zburzeniu zamku władza rodu znacznie osłabła, o ile całkiem nie zaniknęła. Havelock Vetinari nie żyje od wielu lat, z jego córką nie wiadomo co się stało, ale ja nie o tym. Chodzi o to, że w mieście mieszkał jeden ze szlachciców bardzo przychylny Wilhelmowi. Ów znajomek posiadał skarbiec, którego zawartość niepotrzebnie określił na którym z balów jako "bajeczną". Pewnie zapomniał o tym, że ściany mają uszy. Skarbiec...
- Okradli go? - nie dała Królikowi dokończyć, pojmując o co chodzi i na tym polegać będzie misja. Na pierwszy rzut oka wytropienie złodziei nie powinno być wcale trudne, ale... Właśnie. To mogły być tylko pozory. Trzeba było uważać.
- W rzeczy samej. Znajomy gubernatora jest bardzo niepocieszony tym faktem i wynajął Cienie by po pierwsze odnaleźć skarb, a po drugie dopaść tego, kto rabunku się dopuścił.
- Skoro tyle wiemy to po co Marcus...
- Doszły nas pogłoski jakby ten mało rozmowny pan nagle zaczął obracać sporymi nominałami. W dodatku Dibbler znalazł przy nim monetę, identyczną jak tą która była w skarbcu. Nasz wspólny znajomy nie chomikował byle jakiego złota, a skarby odebrane ściętym piratom z ładowni i zwiezione z map skarbów. Mamy do czynienia z wieloma wybitymi monetami pochodzącymi z innych krajów. Takich, które nasze mapy skrzętnie omijają, bądź jeszcze kartografowie ich nie wyrysowali. Ten człowieczek może wskazać nam ilość rodzajów monet co powinno znacznie ułatwić zadanie. Łączna suma zrabowanego złota i kruszcu znajduje się w opisie misji, podobnie jak dane zleceniodawcy. Prosił o kontakt kiedy już znajdziecie się w Vorghaltem, będzie na was czekać w gospodzie tuż przed miastem - to mówiąc wyjął ze swojej niewielkiej torby zwinięty, nieco pożółkły papier przewiązany wstęgą i zapieczętowany pieczęcią woskową. Zhao ostrożnie odebrała swoją pierwszą od bardzo dawna misję, złamała pieczęci i zagłębiła się w lekturze.

draumkona pisze...

W pierwszej chwili była przyjemnie zaskoczona, że ją tak całkiem przy wszystkich wziął za rękę i gdzieś ciągnął. W drugiej chwili zdała sobie sprawę z tego, że w sumie powinna sie przyzwyczajać. I bardzo jej się ta myśl podobała.
Kucharce skinęła głową, na razie milcząc i słuchając opowieści Devrila jakim to był krnąbrnym dzieckiem. I niejadkiem, nie wtedy kiedy trzeba. Klapnęła na stołku, a kiedy tylko pojawiła się tacka z rogalikami, sięgnęła po jednego z nich, delektując się smakiem kruchego ciasta i kremu.
- Pamięta mnie jeszcze dzieciakiem. Zawsze miałem brzydki zwyczaj znikania, omijania posiłków, a potem żebrania w kuchni. Zawsze mnie za to ganiła, ale uważała, że to urocze.
- Dzieci muszą jeść.
- Dla niej nadal jestem chłopczykiem. Chcesz?
- Chcę, mój chłopcze - zażartowała sobie nieco z niego, dając się ponieść na fali dobrego humoru. Z uśmiechem przyjęła ofiarowany kubek mleka i pociągnęła łyk. Nieco chłodnawe, ale w porównaniu z żarem jaki był na zewnątrz to zimne mleko było naprawdę przyjemną odmianą - Widzisz, teraz będę mogła spać spokojnie wiedząc, że Zelda czuwa nad twoim brzuchem i w razie czego biednego earla dokarmi - brakowało jeszcze by zrobiła mu swoje słynne "puci, puci", ale Char wolała nie przeginać i zachować resztki reputacji dobrze wychowanego mieszańca. W ramach rekompensaty za zjedzenie połowę rogalików, sięgnęła do sakwy, którą odpięła od konia nim go zabrali i przyniosła ze sobą. Było tam parę narzędzi, parę mieszadeł i pustych fiolek, a prócz tego tajemnicze pudełeczko od żony karczmarza. Koulau.
- To teraz zaznajomię cię trochę z kuchnią elfów - otworzyła pudełeczko i wydobyła stamtąd jedną, całkiem niewinnie wyglądającą babeczkę i ustawiła na talerzu Devrila. Niewinną, bo kiedy raz spróbuje się koulau to nigdy się nie zapomni tego smaku, a na samo wspomnienie ślinianki dostaną ataku paniki. Char zawsze podziwiała elfy za wyważenie w smaku. Przy pierwszym gryzie słodycz był piekielnie słodki, ale kiedy zmysł smaku w końcu złapał oddech i dotarła do niego nuta gorzkiej czekolady... Mogłaby o tym napisac książkę.
- Czy pani nadworna kucharka też reflektowałaby na koulau? - obejrzała sie przez ramię na kobietę, gotowa oddać jedną z babeczek, niech ich sława rośnie, niech rzesza wielbicieli się poszerza.
*
- Słyszałeś?
- Cii... - cofnął się instynktownie pare kroków, ciągnąc ją za sobą. Źródłem szmeru okazał się stwór, który wyglądał tak jakby wyciągnęli go prosto z jakiegoś koszmaru i wypuścili na ulice. Mięśnie imitujące macki, ciemny otwór ziejący pośrodku istoty, jakby tylko czekał aż ktoś tam wpadnie. Podobnie jak Szept, szybko przeanalizowął sytuację. Nie miał broni, ona może coś miała. prócz tego magia, ale... Nie, nie byli dla stwora żadnym wyzwaniem, nie będąc we dwójkę. Musieli uciekać.
- Teleportuj nas stąd. Coś... Albo wiejemy - syknął, ciągnąc ją za soba, przyśpieszając kroku. Stwór wydał z siebie dziwny, niezydentifikowany dźwięk, a Wilk tylko przyśpieszył kroku mając nadzieję, że ten nie dostanie nagle jakiegoś turbo napędu i ich nie dopadnie.

draumkona pisze...

II
*
- Niczego sobie misja. I masz już pierwszy trop. Wiadomo coś więcej? – Biały nie wiedział do końca czy to pytanie do niego, czy do Iskry, ale widząc że Poszukiwacz obserwuje tę drugą to zapewne był zwolniony z odpowiedzi, pyknął więc sobie wesoło z fajki, jakby wrzaski z domku obok wcale mu nie przeszkadzały.
- Tu są tylko dane tego gościa... No i piszą, że strażnikiem skarbu był oswojony troll. Lubisz trolle, prawda Lu? - usmiechnęła się dziwnie, zupełnie jakby się z biednego Cienia nabijała, a to przecież nie on został nazwany "baba troll". Złożyła list w kosteczkę, chowając go za pazuchę, tam gdzie dostęp miał tylko Lu i jego łapki i tylko w określonych sytuacjach - Napisali tu, że zniknęły też całe statuy ze złota przywiezione z grobowca jakiegoś cesarza zza nieznanych wód. Cholernie drogie przedmioty, jedne będzie łatwiej wytropić jak te posągi, o ile jeszcze ich nie przetopili, ale monety i naszyjniki... - pokręciła głową, pojmując jak złożone i trudne jest to zadanie - Jakie straty dopuszcza klient? - zagadnęła jeszcze Królika.
- Żadnych. chce odzyskać wszystko, a prócz tego chce móc wymierzyć karę złodziejowi - ach, czyli chciał mu pokazać jak silnych ma oprychów i jak dobre narzędzia do tortur. Typowy pokaz siły, nic czym warto sobie zawracać głowę. Ale straty... Westchnęła cięzko, już teraz wiedząc że misji perfekcyjnie nie wykona, bo po prostu się nie dało.

draumkona pisze...

- Rogaliki nie smakują? Prostota się nie podoba? - Char uniosła brew. Nie znała poczucia humoru kucharki, nie znała jej właściwie wcale i nie wiedziała czy Zelda sobie żartuje, czy jednak mówi poważnie. Spojrzała do pudełeczka, przleiczając jeszcze raz babeczki. Zostało sześć sztuk i chciała się podzielić, no ale przecież nie wepchnie jej do gardła...
- Zelda udaje, że nie lubi nowinek w swojej kuchni. Ale jak jej zostawisz na talerzyku, to dziwnym trafem zniknie.
- A już myślałam, że ona tak na poważnie z tym wałkiem... - mruknęła, zabierając się za kolejnego rogalika, chcąc jakoś oszczędzić parę koulau bo jeśli się nie powstrzyma to pożre wszystkie naraz. Zapiła resztę mlekiem i otarła usta serwetką. Nie było to zbyt pożywne śniadanie, bo opierało się głównie na słodyczach ale obiecała sobie to odbić jakimś długim spacerem.
- Jeszcze kanapkę czy wolisz słodycze, pani głodna?
- Ja już pas, dziękuję - wstałą od stołu i przeciągnęła się, przypominając sobie w tym samym momencie o czekających próbkach i sprawie z Gorlanem - Dev chodźmy do Gorlana, przekażę mu tę próbkę żeby mógł zacząć działać... - w końcu jeśli miał sprzęt i wiedzę to grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Zabrała sakwę ze stołu, a jedno z z koulau zostało sobie na tacy z rogalikami. Biedne, samotne, wystawione na widok tak by czasem kucharka sprzątając tackę nie przeoczyła go spojrzeniem.
- Czy mogę liczyć na pomocne ramię mojego przyszłego małżonka? - spytała parodiując dworską etykietę i dygając nisko w ukłonie, jakby co najmniej witała samego króla. A przecież prosiła tylko o ramię i przeprowadzenie do laboratorium.
*
Nim zdązył cokolwiek zrobić poczuł palący ból na plecach, aż na parę sekund oślepł. Sapnął, niemalże tracąc równowagę i jednocześnie ktoś wepchnął go w wąską szczelinę między ścianami. Sam ledwo się tam zmieścił, miał ograniczone pole manewru, a potwora wcale głupia nie była i zamiast rzucić się na Szept, wsunęła macki w szczelinę sięgając Wilka. Bardzo starał się nie krzyczeć, ale bolało tak jakby go przypiekali żelazem, a jego ciało z pomocą magii nie nadążało z regeneracją. Usiłował się stąd wyrwać, ale szarpiąc się tylko bardziej się klinował i pogarszał swoją sytuację. Bogowie... Czy taki miał być jego koniec? Tu w tej szczelinie?
- Uciekaj! - wychrypiał, chwytając jedną z macek i ściskając ją w ręce. Z dłoni elfa uniosła się para, kiedy śluz monstrum wypalał mu skórę, tkanki i wyżerał mięśnie - No już!

draumkona pisze...

II
*
- Nie dość, że przerośnięte ego, to jeszcze głupiec. Nie odzyskamy mu każdej monety. Nawiasem, jak wmieszał się w to wszystko Dibbler? I czemu ktoś przystał na te idiotyczne warunki?
- Nie wiem kto przystał i czemu, ale podejrzewam szczególny nacisk ze strony gubernatora, który rzecz jasna jest naszym drogim przyjacielem i niech bogowie oświetlają mu drogę. Dibbler... Zdaje się, że był pierwszym który miał kontakt z klientem zaraz po zajściu. On zebrał większośc informacji, znalazł też tego gościa z dziwną monetą. Wydaje mi się, że ten nieszczęśnik jakoś mu podpadł bo z niespotykanym dla niego pedantyzmem pilnował każdej tortury, a nawet niekiedy poprawiał po Marcusie.
- Dibbler jest jak dym. Nie ma dymu bez ognia, więc musi w tym być jakiś jego interes, mniej czy bardziej prywatny - stwierdziła filozoficznie Zhao. Albo działo się jeszcze coś innego, coś o czym oni wszyscy nie mieli pojęcia. Dibbler momentami znikał na całe miesiące z tajemniczymi misjami zleconymi albo przez Nieuchwytnego najczęściej. Być może to też miało związek z czymś... wyższym? Nie miała pojęcia, ale szczerze mówiąc póki Dibbler i jego obłęd nie będą jej potrzebni lub nie wejdą jej w paradę to niewiele ją obchodziło jak się w to wmieszał i po co, jaki miał w tym cel.
- Głupiec czy nie, chce skarbu w komplecie... I albo dostanie cały skarb albo będziecie... będziesz musiała wymyslić jakąs dobra wymówkę, mo…że nawet go jakoś uwieść albo rzucić czar. Nie możemy pozwolić sobie na szarganie reputacji przez jakiegoś niedorozwiniętego idiotę, ale decyzja jaką podejmiesz będzie twoją decyzja tylko i wyłącznie.
- Świetnie - burknęła, krzyżując ręce na piersi i wlepiając spojrzenie w drzwi. No i gdzie ten Marcus?

draumkona pisze...

- Gorlan cię szukał. Przybył dzierżawca z Bliźniaków. Jest jakiś kłopot w tamtejszym młynie.
- Dobrze się składa, bo ja… my szukamy Gorlana - nie mogła się nie uśmiechnąć. Aż jej się lżej na duszy zrobiło kiedy usłyszała jak z liczny pojedynczej zmienia na liczbe mnogą. Nie "ja", już było "my". I pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu miałą słudze za złe, że ją wydał przed Devrilem, że mu powiedział o jej uczuciach wobec niego. Kto wie, może gdyby wtedy o tym nie powiedział to teraz byłoby zupełnie inaczej... Powinna mu podziękować? Jeśli nawet, to na pewno nie przy publiczności w postaci Devrila.
- Gorlan jest w bibliotece. Zdaje się, że rozmawiał z panienką Elain - Vetinari zmrużyła lekko oczy słysząc miano kuzynki Devrila. Troska w głosie sługi też była dziwna, może coś się stało? Chociaż nie, gdyby coś się stało to pewnie od razu pojnformoawałby arystokratę... Nie mniej jednak wizja spotkania z kuzynką nie należała do najprzyjemniejszych i od razu dobry humor jej minął. Nie przypadła do gustu młodej panience i nie wiedziała cóż jest tego przyczyną, a nie lubiła nie znać przyczyny. Nie mniej jednak w dziewczęce fochy wnikać nie zamierzała. Jeśli Elain uznała, że jej bękarcie towarzystwo jest dla niej obrażające to trudno.
- Dev... idź już do Gorlana, dobrze? Sprawa z młynami wydaje się pilna. Ja zaraz dołączę - i może nie będzie musiała spotykać Elain, a przy okazji porozmawia chwilę z Henrym na osobności, dwie pieczenie na jednym ogniu.
*
- Tak, chodź tu, no chodź!
- Szept! Miałaś uciekać! - niedobra, krnąbrna magiczka zamiast się posłuchać to jeszcze ściągnęła potwora na siebie. Jęknął, czując jak czucie w prawej ręce zanika, co jeszcze bardziej utrudniło mu wydostanie się z dziury, ale jednak się udało. Porwał sobie przy tym nieco koszulę, zranił ramię, ale uwolnił się o to się liczyło. Wszystko jednak było już nadaremno, na próżno. Potwór spalał się od środka, ale co z tego jak magiczka leżała bez życia na posadzce. Runął na kolana, po części z wskutek działania jadu, a po części pod wpływem wielkiej rozpaczy ogarniającej jego ciało i umysł. Podczołgał się jeszcze, spróbował ją szturchnięciem wybudzić, mówił, krzyczał, ale nic to nie dało. W końcu też sam utracił świadomość, magia gdzieś uleciała zamiast leczyć rany na ciele, wchłonięta przez teras. Ciemność i cisza.
*
Czekali tak jeszcze bitą godzinę nim w końcu z budynku wyszedł Marcus. W białej koszuli całej ufajdanej krwią i dziwną, niebieskawą mazią, w podartych na udach i zakrwawionych spodniach. bez swojego nieodłącznego płaszcza i wyraźnie zmęczony. Opadł przy schodach na ziemie, obok Królika, zabrał mu fajeczkę i zaciągnął się wypuszczając z wolna dym.
- Powiedział, że nie wie kto jest zleceniodawcą i po tylu godzinach tortur albo nie wie tego naprawdę, albo jest szkolony w odporności na ból. Wspomniał tylko o wielkiej czwórce bandziorów, którzy trzesą miastem i jego podziemiem, że to oni mają coś z tym wspólnego. Niezbyt pomocne, ale nic więc nie powiedział. Nawet po tylu godzinach...
- Zawsze coś - mruknęła Zhao, zastanawiając się czy samej nie wejść i nie użyć przeciw niemu magii. Może wdarłaby się do umysłu... - Pójdę tam, sprawdzę mu jeszcze umysł - podjęła w końcu decyzję. Przecież chodziło o misję.

draumkona pisze...

- Mogę czymś służyć? - Vetinari przygryzła wargę nie wiedząc od czego zacząć. Tak normalnie ma mu powiedzieć "dziękuję"? Ale wtedy pewnie sie nie zorientuje do czego pije... Bogowie, taki problem z tak błahej sprawy.
- Ja... Po prostu chciałam ci podziękować. Bo... Gdybyś wtedy nie wygadał Devrilowi co do niego czuję i... i w ogóle to nie wiem czy dzisiaj byłabym zaręczona. Może przedtem miałam ci to za złe, ale nie sądziłam, że tak wpłynie to na całą historię - uśmiechnęła się nieco nerwowo, jakby nie była to normalna rozmowa a odpytka u nauczyciela gdzie za błędnie dobrane słowa można było wyrwać linijką po rękach.
*
- Lepiej w najbliższym czasie nie pokazuj im się na oczy, synu. Masz szczęście, że żyją - to były pierwsze słowa jakie usłyszał. Przytłumione, jakby z daleka i nie do końca zrozumiałe. Kto żyje? Jakie szczęście... I czemu ma się nie pokazywac na oczy? Umysł nie chciał pomóc w rozwiązywaniu zagadki, głowa bolała go niemiłosiernie, ręce i plecy tak samo. Jakby go biczowali haczykami do łowienia ryb, straszne uczucie.
- Szept... - wychrypiał, przypominając sobie co widział jako ostatnie. Jej ciało, bez życia, brak odpowiedzi na szturchnięcia, czy krzyki. Otworzył oczy i zobaczył jasny, biały sufit, więc raczej nie był już w Morii. Miękka, ciepła pościel też nie potwierdzała przypuszczenia, że obudził się w kopalni. Ale gdzie była magiczka? - Szept... - powtórzył, tym razem usiłując się podnieść chociażby do siadu.
*
Nie było zbytnio na co patrzeć. Zhao stała naprzeciw biednego człowieka, którego Marcus przywiązał do krzesła. Biednego, pokrytego dziwną niebieską mazią i krwią człowieka, który niemrawo jęczał raz po raz, albo wydawał z siebie takie dźwięki jakby już był kimś rodzaju zombie. Iskra stała z przymkniętymi oczami, z wyciągniętą przed siebie dłonią i zaciśniętymi wargami. Dostanie się do umysłu człowieka proste nie było, chronił go jakiś mag, a ona łamiąc bariery natychmiast ostrzegłaby chreoniącego go maga. Osłony musiała więc obejść i to tak by nie zostawić za sobą śladów, co było dośc trudne. Przerwała ciszę znów mamrocząc coś pod nosem, jakieś zaklęcie. Człowieczek załkał, nie mając już sił na cokolwiek. Osłabione ciało nie chroniło tak bardzo fortecy jaką był umysł, więc Zhao miała ułatwione zadanie.
- Gadaj... - mruknęła bardziej do siebie niż do otoczenia. Jej ofiarą targnęła jakaś niewidoczna siła, a Iskra sapnęła z wysiłku. Mag, kimkolwiek był, zareagował na wyciek wspomnień i teraz pozbywał się świadków. Czyli tego kogo chronił i Iskry.

draumkona pisze...

- Nie wpłynęło. Pan zrobił to, bo jemu zależało. Twoje uczucie nie sprawiłoby, że by się oświadczył. Powiedziałem mu, bo żył przeszłością i chciałem, by przestał i dostrzegł, że na tym się życie nie kończy - spojrzała na niego dziwnie, nagle całkiem zdezorientowana. Nie rozumiała tych ludzi, kucharce chciała dać ciasteczko to wzięła wałek. Anraiowi podziękowała to mówił, że to wcale nie jego zasługa ani nic.
- Jeśli panienka chce mi być wdzięczna, nie zabronię. Ja jednak niewiele pomogłem. Nic prawdę mówiąc. To pan i pani zrobili resztę.
- Ja sądzę, że jednak trochę pomogłeś. Jak sam zauwazyłeś, wyciągnąłeś do z rozmyślań o przeszłości. Gdybyś tego nie zrobił to pewnie dalej żyłby pamięcią o Neme. Ale to jest moje zdanie, twoje jest inne i go nie zmienię. Ale po prostu jestem wdzięczna - skinęła mu głową i odeszła w kierunku biblioteki, nie wiedząc co mogłaby jeszcze słudze powiedzieć. pewnie z Gorlanem będzie to samo, da mu fiolkę i powie, że to do badań a ten ja ofuknie, że materiał przechowywany w złych warunkach, czy coś podobnego. No i jeszcze ta Elain...
A dzień zapowiadał się tak dobrze...
*
- Szept...
- Jest obok. Żyje.
- Na wstrząs mózgu, ale to nie powstrzymało jej przed małym spacerem.
- Wilk? Nie wstawaj - żadne słowa Elenarda nie powstrzymałyby go przed wstaniem. Dopiero dotyk magiczki i jej słowa sprawiły, że przestał się wiercić. Odwrócił ku niej głowę, lustrując dokładnie wzrokiem. Wyglądała na trochę poobijaną, ale nic poza tym.
- Cała jesteś? - spytał zachrypniętym głosem. Szyja piekła tak, jakby potwór dotarł mackami aż tutaj.
*
- Zhao? Biały! - medyk pojawił się natychmiast. Przyklęknął przy Iskrze, sprawdzając puls i funkcje życiowe organizmu. Wszystko było w normie, tylko umysł z czymś walczył, z jakąś dziwną, obcą siłą...
- Ktoś chronił tego człowieka. Jakiś mag i teraz dopadł Zhao. Walka się toczy - mruknął, dokładając swoją manę do sił Iskry. Furiatka ściągnęła brwi czując napływ obcej siły, ale rozpoznała Królika i przyjęła jego wsparcie, ze zdwojoną siłą atakując intruza. Jeszcze parę chwil to trwało, nim w końcu gwałtownie zaciągnęła się powietrzem i otworzyła oczy.
- Ktoś... bronił go... - wydyszała, błądząc wzrokiem po pokoju, nie mogąc skupić spojrzenia na żadnym konkretnym przedmiocie. Obraz jej się rozmazywał, w głowie się kręciło - Ale już nie broni... Jakiś mag... Mam... Informacje mam - kaszlnęła i z trudem dźwgnęła się do siadu. Rozmasowała skroń i przymknęła na chwilę oczy usiłując się uspokoić, uporządkować zdobytą wiedzę.
- Spokojnie. Czego się dowiedziałaś?
- Coś... było silne wspomnienie człowieka, który nazywał się Junior.... Chyba... A może Skurwiel? Nei jestem pewna, musze pomyśleć.

draumkona pisze...

Idąc za Henrym zamyśliła się nad istotą tego, co miała w fiolce. Niby takie mięso, odłamek kości, a dało się z tego za pomocą odpowiednich odczynników wyciągnąć całkiem sporo informacji. Sięgnęła do sakwy wyjmując fiolkę, tą którą nie skaziły żadne jej próby ani badania i lekko nią wstrząsnęła. Ciecz zafalowała, kawałki kości spłynęły powoli na dół. Podniosła spojrzenie, kontrolnie sprawdzając drogę, czy aby nie ma żadnego progu czy schodów. W końcu nie chciała się wyłożyć jak długa i ośmieszyć się jeszcze przed Anraiem. Elain zauważyła w momencie gdy uniosła wzrok, ale nie odezwała się nie wiedząc jak się zachować. Zamknęła fiolkę w dłoni, a kiedy szlachcianka minęła ją bez słowa czy żadnego gestu uznała, że skoro tak to ona też będzie traktować ją jak powietrze. W swojej opinii nie zrobiła jej nic złego, więc dziwne zachowanie ze strony Elain wydawało jej się co najmniej irracjonalne i niegrzeczne. Dobrze, jeśli chce złych stosunków, to takie będą. Ona nie zamierzała za nią ganiać i usiłować naprawić znajomość, która się nawet nie zaczęła.
Weszła do biblioteki i przywołała na twarz uśmiech. W końcu Dev nie musiał wiedzieć o tych dziwnych relacjach. Co prawda już mu o tym mówiła, ale wydawało się, że zapomniał. W sumie lepiej, mniej problemów będzie miał na głowie. W dodatku ten problem był wyjątkowo błahy i bzdurny, z czego dopiero teraz zdała sobie sprawę.
- Witaj - powitała Gorlana, skinęła mu głową i znalazła się tuż pryz boku Devrila, gdzie czuła się najlepiej - Słyszałam, że znasz i interesuje cię sztuka alchemii. Kiedyś o niej czytałam, ale mi wydaje się za trudna - znów uśmiech, bardzo udany zresztą, który kreował ją na osobę, która z alchemią nie ma nic wspólnego - Przy jaskiniach udało mi się zebrać nieco materiału... Mój brat nauczył mnie paru technik by ciało, nawet poszarpane zdradziło co nieco, ale obawiam się, że takie prymitywne metody nie umywają się do tego co mógłbyś panie, o ile zechcesz pomóc, wydobyć za pomocą alchemicznych metod - miała nadzieję, że rozegrała to dobrze. Że Gorlan przyjmie fiolkę i zacznie badania by mogli sprawę pchnąć dalej i dowiedzieć się co zabiło tamtych biednych górników.
*
- Nawet nie pozwolili mi przejść do ciebie. To poczekałam i przeszłam sama. Wielcy mi medycy. Powiedzieli, że przynajmniej 3 dni powinnam leżeć. Ale powiedz mi, jak ty się czujesz. To parzyło.
- Szept... Ale powinnaś słuchać co mówią medycy bo wstrząs mózgu to wcale nie przelewki i może ci się coś stać. Powinnaś leżeć... W ogóle jak ty leżysz? Podciągnij się, o tutaj obok mnie... - odsunął się kawałek robiąc jej miejsce przy sobie. Przecież nie będzie leżeć taka powykrzywiana, bo jeszcze coś jej się stanie - Nijak się czuję... trochę boli po oparzeniach i źle reaguję na światło z tego co zdążyłem zaobserwować, ale to nic takiego. Nie mam wstrząsu tak jak ty - wytknłą jej, troche zły że tak swojego ciała nie szanowała. Choć gdyby to on obudził się pierwszy pewnikiem zrobiłby dokładnie to samo, przy okazji terroryzując kogo napotka za to, że nie położyli go razem z magiczką.
*

draumkona pisze...

II
- Jasna cholera. Jak się czujesz?
- Spokojnie Lu, przecież nic mi się nie stało. Czuję się... normalnie. Trochę mi sie tylko w głowie kręci, ale to zaraz minie. Nie spodziewałam się ataku, ale tamten nie spodziewał się, że mam opanowaną magię czasu i snu. Jeśli nie miał w pobliżu medyka pokroju Białego, czy Wilka to już nie żyje - spróbowała się podnieść, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Jeszcze było za wcześnie i gdyby nie Cień zapewne znów runęłaby na posadzkę.
- Przynajmniej misja jest bezpieczna i cię nie odkryli. O ile rzeczywiście zmarł - ocenił Królik dość obiektywnie, a przynajmniej tak sie starając by to zabrzmiało.
- W magii czasu ważne jest zrozumienie tego, że takiej rybie, czy ślimakowi czas nie jest potrzebny. Żyją, ale nie odczuwają jego przepływu. Ważna jest świadomość, że w niektórych miejscach czas płynie szybciej. Nie miałeś nigdy tak, że czasami godzina ci się dłużyła jak dzień, a innym razem mijała szybciej niż minuta?
- No... Miałem.
- Czyli padłeś ofiarą zręcznego maga czasu, który ci dołożył czas, bądź go nieco wykradł. Ja ukradłam czas tego maga, bo nie wiedział jak się przed tym obronić, a kiedy dostałam się do jego umysłu nie broniło go już absolutnie nic. Jego czas oddałam komuś innemu, posyłając go gdzieś w eter - istniały co prawda naturalne zabezpieczenia chroniące ludzi i nieludzi przed złodziejami czasu, ale Zhao nie chciała sie w to zagłębiać. Złamanie ich kosztowało sporo sił, ale nie miała innego wyjścia. Oszołomiła obcego maga wizją magii Gona, która w nieznającym jej użytkowniku wywoływała wielką trwogę, strach i blokowała zdolność logicznego myślenia. Potem złamanie naturalnych barier było już kwestią potężniejszego strumienia magii. Nieczyste zagranie, pokazujące jak bardzo klątwa mogła czasami ułatwiać jej życie.
- Nic mi nie jest, naprawdę - znów spróbowała wstać i tym razem się jej udało. Spojrzała w bok, na człowieka, który siedział z głową zwieszoną na pierś. Prawdopodobnie już nie żył, mag potrafił się zabezpieczyć przed wykradzeniem informacji z tego jegomościa kiedy juz się zorientował - Musimy jechać Lu. Czas nagli.

draumkona pisze...

W mysli zganiła samą siebie za ten wybieg. No tak, przecież to było dość oczywiste, że go uprzedzi, a nie ona mu tu teraz wyskakuje... Ale chciała dobrze.
- Pochlebstwo nie jest konieczne, pani. Pan Winters uprzedził mnie już odnośnie chęci skorzystania z alchemii. Skoro zaś masz pani próbki, nie odmówię. Jeśli zechcesz, możesz pójść ze mną. Aparatura alchemiczna może pomóc i twoim technikom. Jeśli nie, pozwólcie, że zajmę się pracą. O ile zrozumiałem, zależy nam na jak najszybszych wynikach - zaryzykowała szybkie spojrzenie na Devrila, jakby oczekiwała od niego jakiejś wskazówki. Takiej sie nie doczekała, w kazdym razie nie takiej którą by wyłapała, więc podjęła decyzję sama.
- Tak, szybkie wyniki to nasz priorytet w obecnej chwili. A ja nie będę ci przeszkadzać Gorlanie - podała mu wyjętą z sakwy fiolkę, tą jedną jedyną, której materiał był w stanie nienaruszonym od momentu zebrania. Jej próbki już reagowały z odczynnikami, więc nie miała nic więcej do zrobienia prócz czekania. A to czekanie zamierzała przeznaczyć na towarzyszenie Wintersowi, choć dokładnie to wciąż nie miała pojęcia co mogliby jeszcze porobić. Prócz chędożenia rzecz jasna, ale to powinna zostawić sobie na wieczór. Tylko gdzie on miał komnaty? Bogowie, nawet nie wiedziała tak podstawowej rzeczy - Dev? Możesz mnie oprowadzić jeszcze po zamku? Bo się trochę gubię...
*
- Nie musiałeś łapać za te macki.
- Jasne i mogłem jeszcze go poszczuć na ciebie, nie? - burknął niepocieszony, że jego akt heroizmu nie przypadł jej do gustu. Gdyby mógł to by go za tą mackę wciągnął do tej szczeliny, byleby ona uciekła, by przeżyła - Gdybym nie został wepchnięty do szczeliny to zrobiłbym znacznie więcej. Poza tym to nie było mądre, wiesz? - wytknął jej bezczelnie, mając nadzieję że to choć trochę ją czegoś nauczy. Mógł przecież zginąć gdyby ten stworek zainteresował się nim bardziej. Patrząc z innej strony... Zrobiła dokładnie to samo co zrobiłby on. Dlatego chwycił mackę, by ją chronić - Poza tym jeśli miałoby się to kiedyś powtórzyć to zrobiłbym dokładnie to samo. Może bym się do niego darł żeby przyszedł bliżej do mnie.

draumkona pisze...

II
*
- Przed chwilą leżałaś na posadzce - to wcale jej nie przeszkodziło by się zebrać i do razu zabrać do roboty. W końcu miał ja ocenić a od tego zapewne zależała dalsza ich przyszłość jako mentora i uczennicy. Chciała dać z siebie wszystko, nawet jeśli lekko kręciło jej się w głowie. Spokojnie poprawiała popręg Kelpie, a kiedy zauważyła, że Lucien od czasu do czasu rzuca jej jakieś dziwne spojrzenie, nie wytrzymała.
- Lu, nie jestem z cukru. Byle mag nie może mi nic zrobić, nie jestem słaba i nie osunę się na ziemię jak tylko przestaniesz na mnie co chwilę zerkać. Nie martw się tak o mnie, dobrze? - to mówiąc podeszła, chwytając Poszukiwacza za poły płaszcza i przyciągając go bliżej siebie, patrząc w oczy - Nie martw się. Chcę po prostu dobrze wypaść na tej misji, a do tego potrzeba szybkiego i sprawnego działania, a nie rozczulania się bo mi się zemdlało - stanęła na palcach, lekko muskając jego wargi swoimi - Pora jechać.

Iskra pisze...

- Chodź. Zaczniemy od piętra i naszych przyszłych komnat. Będzie trzeba pomyśleć też…o jakimś laboratorium – z zadowoleniem wsunęła dłoń pod jego ramię i powoli sunąć naprzód, dając się mu prowadzić. W pierwszej chwili, gdy tak ściszył głos i zrobił dramatyczną pauzę pomyślała, że chodzi o komnatę dla Tulli. Zaskoczył ją i tym razem, mówiąc o laboratorium. Spojrzała na niego kątem oka, uniosła brew wpierw poddając jego słowa pod wąpliwość, a dopiero po chwili uznając, że przecież nie miał powodu by kłamać, czy robić ją w bambuko.
- Stare zamki zawsze mają wiele ukrytych komnat i tajnych przejść… Byleby nie było zaraz obok sypialni, bo będziesz sobie biedaku spał sam – i mówiła to całkiem poważnie, znając siebie i wiedząc do czego jest zdolna, kiedy coś ją pochłonie bez reszty. A tak… Może gdyby laboratorium było nieco dalej, to złapałby ją leń i zamiast włóczyć się po nocy to zostałaby w łóżku? – I musiałabym pomyśleć gdzie ulokować gryfa – mruknęła, nieco pochmurniejąc. Gryfiątko bywało rozkoszne, szczególnie świeżo po wykluciu, czy urodzenia (Char nadal nie wiedziała jak rodzą się gryfy) ale odkąd zaczął rosnąć i wszedł w okres dojrzewania to stała się mocno nieznośna. Czasami nawet dopuszczała się mordu na niewinnych owieczkach czy kurach, za które potem Vetinari musiała zapłacić, bo wszyscy w okolicach Atax i samym mieście wiedzieli czyj jest gryf.
*
- Zrobiłabym dokładnie to samo. Tylko wcześniej bym go odciągnęła od tej szczeliny – no i wytłumacz tu takiej, że jak jest okazja to powinna uciekać a nie ciskać w potwora kulami ognia, które z powodu terasu trudniej uformować i utrzymać. Podziękowania jednak przyniosły efekt, bo zamiast dalej jej wypominać i drążyć temat po prostu przymknął oczy ciesząc się, że jednak nic strasznego się nie stało.
- Ale go zabiłaś. Już po wszystkim – stwierdził, znów odwracając ku niej głowę i muskając czoło magiczki wargami – Jak tylko wstanę to będę musiał zająć się paroma sprawami… - to wszystko uświadomiło mu, że nikt nie jest niezniszczalny a oni w każdej chwili mogą zginąć, wobec czego sprawa dziedziczenia i sprawa Charlotte wypłynęły na wierzch jako priorytet. Musiał im jakoś zagwarantować przyszłość, w końcu Devril może znów zostać zmuszony by ulec Escanorowi, a ona sam też gdzieś zginie i kto wtedy będzie Vetinari bronił? Musiał o tym pomyśleć, podobnie jak o tym co zrobić by przekonać Radę do tego, żeby dali Mer wybór męża. I żeby przestali naciskać na dziedzica w formie męskiej. Co prawda rozumiał ich obawy, bo po tym co pokazałą Erza zaufanie do kobiet samodzielnych królowych drastycznie spadło, ale… ale Mer to nie Erza.
- Odpocznij jeszcze, ja też odpocznę… Należy ci się chwila spokoju – wymruczał w kasztanowe włosy, nie mając sił by nawet odwrócił głowę do pierwotnej pozycji, nadal mając ją zwróconą w bok, do magiczki.
*
- Tchórz. Uciekać przed trollem. Wstyd – zaśmiała się obserwując jego słowną potyczkę z rumakiem, ale nie skomentowała tego w żaden zgryźliwy sposób. To było nawet zabawne, tak ich obserwować, ale czas naglił i nie mogli tak stać i ganić Cienistego za ucieczkę.
- Daruj mu Lu, to tylko koń, nic dziwnego że uciekł jak nieprzyzwyczajony do trolli – wygodniej usadowiła się w siodle i poprawiła uwiązanie paru sakw, co by jej po drodze nie odpadły – Przeglądałeś mapy? Bo ja osobiście nawet ich nie tknęłam i nie wiem gdzie jechać, więc zdam się na ciebie. Poza tym w tym Vorghaltem nigdy nie byłam. A ty? – to mówiąc, ruszyła lekkim kłusem, co by w końcu uznać misję za rozpoczętą. W końcu każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.

Rosa pisze...

Kiedy Isleen uporała się wreszcie z ukryciem uszu miała ochotę się roześmiać. Po co je zakrywała skoro i tak będzie musiała rozpuścić włosy do farbowania? Mimo tych myśli nie powiedziała nic na głos, nie chcąc, jeszcze bardziej rozzłościć Cienia. Elfka słysząc cichą odpowiedź mężczyzny pokiwała tylko radośnie głową i oddając mu lejce Ines weszła głębiej w las.
Szła kilka minut oddalając się coraz bardziej od ścieżki, na której zostawiła Luciena razem z końmi. Przymknęła oczy, zatrzymując się na chwilę. Przyjemny, ciepły już o tej porze roku wiatr zaszeleścił liśćmi, poruszył tymi delikatniejszymi gałązkami. Isleen uwielbiała zapach lasu: żywicy, która spływała po pniach sosen, młodych liści… Uklęknęła dotykając długimi palcami miękkiego mchu. Mogłaby tutaj zostać dłużej…
Cichy szelest dochodzący z oddali przywołał ją do rzeczywistości. Wstała gwałtownie wsłuchując się w las. Nie słysząc niczego podejrzanego, Isleen odetchnęła głęboko, wmawiając sobie, że to tylko jakieś zwierzątko. Widząc potężny dąb, wyjęła zza paska nóż i zaczęła zeskrobywać potrzebną jej korę. Zerknęła na jasny kosmyk, który wydostał się z warkocza. Niedługo będzie mogła pożegnać się z jego barwą.
***
Jechali już od dłuższej chwili. Elfka spojrzała na luźno związane włosy, które teraz stały się brązowozłote. Niektóre pasma włosów, uparcie nie chciały się zafarbować i pozostały jaśniejsze, większość jednak wyglądała tak, jak chcieli. Isleen nie mogła się przyzwyczaić do tego nowego koloru, dlatego coraz częściej zerkała na swoje włosy. Poprawiła fryzurę, upewniając się czy uszy są starannie zakryte. Wszystko było dobrze.
- Moglibyśmy udawać Kerończyków. Może chcieliśmy uciec z prowincji demarskiej, mając dość wpływów Wirginii? – Isleen mówiła to z powątpiewaniem, sama wiedząc, że jej pomysł nie jest dobry. Kim mieliby dla siebie być? Bliskimi przyjaciółmi? Rodziną? Mimo, że miała teraz ciemniejsze włosy i tak nie byli do siebie podobni. – A ty? Masz jakiś pomysł?
W oddali zaczął majaczyć dym z pobliskiej wioski. Najpewniej nie była nawet zaznaczona na mapie Cienia, ale może udałoby się załatwić im ubrania…

[Tak, Isleen miała papiery (tutaj z Nef nie ustalałyśmy dokładnie co miałoby w nich być, ale założyłam, że jest tam coś obciążającego kogoś z wyżej postawionych Wirgińczyków.: gubernator, ktoś z armii?) w wątku z Nefryt elfka już je oddała, ale Is przerysowała sobie jedną z mapek. Może byłoby na niej zaznaczone miejsca jakiś akcji i dlatego są cenne? Tutaj mamy pole do popisu. Cieni wynajęła siatka szpiegowska działająca dla Keronii, a Ear i Mhyri do szajki pracującej dla Wirginii.
Co Cienie wiedzą na temat Isleen… Tutaj jak Ci pasuje. Pewnie Cienie pogrzebali w jej przeszłości pytanie tylko ile znaleźli skoro sama elfka wie o sobie bardzo niewiele. Lucien i Łowczyni na pewno będą wiedzieli o tym, dlaczego mają chronić Isleen (że miała kontakty z siatką Keronijską, i jakieś wartościowe papiery) to czy zrobiła sobie kopię Lucien może albo nie wiedzieć, albo domyślić się jakoś po drodze, lub po prostu zobaczyć je w torbie Isleen kiedy będzie coś z niej np.: wyjmowała. Ale to zobaczymy chyba jak będziemy pisać. ;)
Jeśli chodzi o korę dębu – nigdy nie próbowałam, ale podobno da się tym zafarbować włosy. Można jeszcze używać liści i łupin orzecha (tutaj powinien wyjść ładny brąz), sok z cytryny razem z promieniami słońca rozjaśni włosy. Dzięki miodowi na włosach pojawią się złote refleksy (tutaj nie wiem jak w większych ilościach, w mojej odżywce do włosów jest miód i efekt jest taki jak napisałam). Więc trochę tego jest. ;) ]

draumkona pisze...

Posłała mu dziwne spojrzenie na wieść o tym, że biedak nie chciałby spać sam. Bał się ciemności? A może miał dośc sypiania sam? Zupełnie jakby sie nie domyślała, że tu nie o sen, a o chędożenie również chodzi. Kompletnie niewinne spojrzenie Charlotte wskazywało jednak na to, że i jej myśli na chwilę wkroczyły na teren zakazany przynajmniej do wieczora. Usiłowała to ukryć, zamaskować się, ale Devril znał ją od tej strony zbyt dobrze.
- Jak blisko chcesz go mieć?
- Dobre pytanie - mruknęła obserwując obrazy zdobiące ściany, zastanawiając się czy odstęp między nimi jest idealnie równy i czy ktoś to juz sprawdzał - Ale... Nie musi być tutaj, w Drummor ani bardzo blisko. Ona jakby... jak zaczyna się coś dziać, to wyczuwa niebezpieczeństwo, nie wiem na jakiej zasadzie i zwykle pojawia się na czas gdy jej potrzebuję. I najlepiej czułaby sie w górach, albo chociaż na jakimś wzgórzu - o Pomstniku nie wspominała, bo gołąb robił co chciał, nawet gdy był ledwie jajeczkiem. Charlotte podejrzewała, że już gdzieś znalazł sobie wyrwę między kamieniami ścian zamku, albo gdzieś w okolicznej chacie wlazł pod dach. I jeśli twierdzić, że gołąb to najmniejszy problem z jej inwentarza to wielki błąd, co wredny gołąb dobitnie i na każdym kroku udowadniał samej Vetinari albo obrabiając ulubioną poduszkę, albo przypadkiem rozdziobując przenoszony liścik. Wystarczyło co prawda zawczasu wyciągnąc parę ziaren by uniknąc poszarpanej korespondencji, ale jednak.
- Lis może zostać z nami jeśli nie masz nic przeciwko. Nie brudzi za bardzo i bardzo przypomina zachowaniem kota, lubi być blisko i lubi mizianie za uchem, prawdziwy pieszczoch. A jaki mięsciusi - odwróciła głowę, tym razem zerkając na to co widnieje na drugiej ścianie. Parę gobelinów w większych odstępach niż obrazy, misterna robota - A pan Winters ma stosownie duże łóżko by w ogóle mysleć o takim zwierzątku jak żona? - zagadnęła kompletnie schodząc z tematu, dając dowód temu, że jednak wcale nie jest taka czysta i niewinna jak jeszcze przed chwilą usiłowała być.
*
- Teraz mówisz znacznie bardziej poprawnie – poddał się, rezygnując tymczasowo z wypełniania obowiązków i doszedł do wniosku, że może i Szept ma rację? Może rzeczywiście nie powinien się stąd ruszać? Zwłaszcza, że ogarniał go dziwny chłód, którego nie przegnała nawet kołdra i ciepło leżącej obok magiczki. Zimno rozchodziło się zaczynając od ran poparzeniowych, rosło, ogarniało całe ciało, aż po paru godzinach zaczął szczękać zębami. Skóra nabrała białawego koloru, zbladła znacznie, a pod oczami pojawiły się ciemne sińce. Wargi zsiniały i kiedy pojawili się medycy z wieczornej zmiany by sprawdzić stan władców o mało co nie uznali go za martwego. Od razu zrobił się raban, kocioł, bo cóż mu jest, co się stało? Magiczkę odciągnięto nieco na bok, na fotel tłumacząc, że musi ich dopuścić do króla, że nie ma czasu bo to nie wygląda dobrze.

draumkona pisze...

II
*
- Jeśli nie znasz żadnego skrótu, czeka nas mozolna i długa droga. Nie byłem tam, ale przeglądałem mapy. Musimy wcisnąć się między bagna i Medreth. Nie chcę zapuszczać się w żadne z nich. A potem dalej, na Sevillę. Nadal nie rozumiem, po co ściągali nas do Haino. Przez nich kluczymy.
- Może nie mogli wywlec tego gościa dalej? Zresztą nie wiem, nie zagłębiajmy sie to bo to nie ma sensu. Ściągneli to ściągneli, zapewne był w tym jakiś wyższy cel - urwała, rozważając słowa na temat drogi. Do bagien miała uraz po małej przygodzie z Szept i bodajże Wieżą Wielkiej Magii, czy może Wieżą samego Kosiarza? Nie była pewna co takiego zesłało na nich tamte straszliwe rzeczy, ale nie chciałaby tego powtarzać. Medreth za to znała i czuła się tam prawie jak w domu. Gdyby zaś trafili na jedno z leśnym bóstw mogłaby spróbować je przekonać by poprowadziło ich skrótem. Co prawda Lu nie lubił ani Medrethu ani jego bogów, ale czy było inne wyjście?
- Zejdźmy bardziej do Medrethu, ten teren przynajmniej znam i wiem czego się po nim spodziewać - co prawda to nie była ta sama puszcza co przy Atax, ale miała nadzieję, że bogowie aktualnie nie toczą ze sobą żądnych wojen i nie ma wśród nich rozłamu. Inaczej mogliby być niemile widziani, a to znacznie utrudniłoby im podróż.

draumkona pisze...

I
- Żartujesz? Arystokratyczne łóżko na jedną osobę jest takie, jak zwykłe dwuosobowe.
- To sugerujesz, że jak dwuosobowe to potrzeba osobnej komnaty? Swoja drogą wyobraź sobie takie wielkie łóżko... Byłoby całkiem śmieszne - ona już sobie to wyobraziła. To i to co by mogli robić na takim łóżku, oraz fakt jak ciężko by jej wtedy było wstać bo gdzie nie spojrzysz - łóżko.
- W zasadzie to mógłbyś mi pokazać sypialnię... na przykład teraz, bo się ściemnia i niedługo trzeba będzie iść spać. A właśnie... - temat, który męczył ją odkąd Dev wyjechał. Skutecznie spędzał sen z powiek, martwił i wpędzał w zakłopotanie jednocześnie. Bo no dobrze, zaręczli się, ale co z ceremonią? Gdzie to być miało? Drummor? Atax? A może jeszcze gdzieś indziej? Takie rzeczy powinni ustalić. - Myślałeś coś o ślubie? W sensie gdzie ma się odbyć? A tylko ślub? Nie bo w sumie ty to arystokrata jak się patrzy to bez weselicha się nie obędzie. A kogo chcesz ściągnąć? A wiesz, że jak Wilk ma się pojawić z Szept to musisz się liczyć z całą elfią obstawą? Nikt nie pójdzie na nich z widłami? - grad pytań spadł całkiem nieoczekiwanie na biednego Devrila, który bezpośredniego, ślubnego ataku mógł się nie spodziewać. Niestety, a może i stety, Vetinari należała do osób, które dany problem załatawiają od ręki. Ale problem ten musiał być rangi sporej, takiej jak ten który spędza sen z powiek i wprawia w brzydki zwyczaj obgryzania paznokci.
*
U władcy nie było oznak poprawy. Żadnych, nawet najmniejszych. Heiana jako wprawna uzdrowicielka mogła wychwycić, że ciało nęka jakaś trucizna, albo jad nie pozwalając organizmowi na właściwą pracę, zakłócając przebieg codziennej regeneracji poszczególnych organów i wprowadzając zamęt w układzie odpornościowym, przez co w pierwszym tygodniu musieli Wilka odizolować, bo byle katar byłby dla niego w tamtej chwili zabójstwem. W tygodniu drugim stan nieco się poprawił, głównie dzięki ziołowym naparom i tym, że organizm w końcu podjął walkę z trucizną. Zniknęły sińce pod oczami, powoli poprawiał się także sam koloryt skóry. Magia, jego własna siła, dotąd zastała w organiźmie znów zaczęła płynąc, wypełniając go siłą, której dotąd mu brakowało.
- Wyjdzie z tego. W zasadzie to niedługo powinien odzyskać przytomność - poinformował Viorego jeden z zaczepionych medyków, a że jego pozycja nie pozwalała na zignorowanie pytania, medyk zmuszony był odpowiedzieć. Starszego martwił stan władcy i na sercu leżało mu jego dobro, podobnie zresztą jak i królowej, choć z nią samą miał zdecydowanie mniej kontaktu. Udało mu się utrzymać radę w ryzach, by z projektami ustaw i wnioskami zaczekali aż Wilk sie wybudzi. W międzyczasie zastanawiał się też nad fenomenem tej dwójki, która coraz bardziej jednała sobie zwykłe, proste elfy. Po wyczynie w Morii, kiedy oficjalnie potwierdzono ubicie potwory i wzięto jego szczątki do laboratoriów, kiedy wyszła na jaw informacja o złym stanie zarówno Szept jak i Wilka, pod pałacem, niedaleko głównego wejścia, gdzie każdy miał dostęp, zaczęły pojawiać się kwiaty. Z początku parę kwiatków, nic szczególnego. Ale wraz z upływem czasu zaczęło się ich pojawiać coraz to więcej, były też i kadzidełka, niewielkie, kolorowe krasnoludzkie lampiony. Viori czasami bał się tego co może się stać jeśli któreś z nich nie przeżyje. Rozwścieczona, bądź pogrążona tłuszcza jest gorzej niż nieprzewidywalna.
- Dziękuję - skinął głową medykowi i zbliżył się do łóżka władcy, wzdychając ciężko. I tak pewnie Heiana zaraz go wygoni, ale nie mógł się powstrzymać. Wilk był mu nie tylko królem, ale też przyjacielem, których Viori nie miał wielu. Dłonie wsunął w obszerne rękawy szaty świadczącej o jego statusie i spojrzał smętnie na twarz chorego. Mógłby się już obudzić i pozbawić go tych wątpliwości. Mógłby się obudzić... Choćby tylko po to żeby ponarzekać na radę.

draumkona pisze...

II
*
- Skąd ja to wiedziałem.
- Wybacz, ale nie chcę być pożarta przez komary ani nie chcę mieć nic do czynienia z mieszaną magią tamtego rejonu. Nawet bliskie podejście tam może skończyć się źle, więc wolę nie ryzykować. A w lesie... - urwała na moment, przypominając sobie co przed chwilą myślała o wojnach bogów, ale nie chciałaby się dowiedział co ją męczy - A w lesie jest znany teren. Wiem, że nie lubisz bogów, ale teraz ja ich strzegę. Jestem częścią Ducha Lasu, tak jak on jest częścią mnie. Jeśli chcesz wykładu to zaraz ci opowiem ze szczegółami jakie są zależności między mną a tymi... boskimi duchami, bo tym w istocie są - nerwowo przygryzła wargę, wspominając ciemna stronę tych duchów. Właśnie tutaj, po tej stronie gór częściej można było spotkać złego ducha, który w dobrej wierze dbał o las, ale zapomniał o wszystkim innym. Agresja i chęć zemsty za ukochane drzewa wykorzeniła z nich pierwotną dobroć i przemieniła je w coś w rodzaju cieni dawnych dni. Niebezpieczne twory. Liczyła na obecność kodama, niewielkich duszków starych drzew, które zawsze sprzyjały podróżnym. Jeśli dopisze im szczęście to powinni je spotkać tuz po zapuszczeniu się w las.
- Jeśli nie ufasz drodze, to zaufaj mi. Przecież nie ciągnęłabym cię na smierć - mimo tego, że bała się cieni z dawnych dni, to nie sądziła by te były zdolne do morderstwa elfa i człowieka. Walczyły o dominację w swoich rejonach przepędzając niektóre zwierzęta, ale nigdy dotąd nie napadły na elfy. To była nadzieja jakiej powinna się trzymać.

draumkona pisze...

- Arystokratyczne wesela są bardzo oficjalne. Zapewne się odbędzie, ale wątpię, by przypadło ci do gustu.
- Dev, zapominasz że długi czas sama byłam arystokratką. Alastair mimo wszystko wyłożył mi to i owo i poinformował, że takie śluby to w rzeczywistości nic fajnego, ale... - no właśnie, było pewne ale, całkiem solidne w podstawach. Miał jej towarzyszyć earl Drummor, sam Devril Winters, który tym samym miał stać się jej mężem na prawach boskich i ludzkich. W takich okolicznościach mogłaby nawet wmaszerować do Twierdzy przy fanfarach i głośno wszystkim obwieścić, że ona to ona i róbcie co chcecie. Byłoby to jednak niemądre.
- Nikt nie rzuci w nich kamieniem. Ale będziesz musiała trzymać swojego brata na smyczy, a Szept przekonać, że łakome spojrzenia, jakie widzi, wcale nie są rzucane na Wilka. Kaganiec może też się przydać.
- Haha, boki zrywać - burknęła, obawiając się nieco tego co jeśli ktoś Wilka wkurzy. Co jeśli zmieni się w wielkiego basiora i wystraszy wszystkich ludzi i narobi bałaganu? Może by mu tą gwiazdę przywiązać jakoś na stałe? Tak by jej zerwać nie mógł... - Wilk na pewno pojawi się oficjalnie jako pan na zamku Ataxiar, król elfów i tak dalej, pewnie to da potwierdzenie moich korzeni, czy coś w tym rodzaju. Porozmawiam z nim i z Szept o tych spojrzeniach i zachowaniach, które mogą im się wydawać dwuznaczne. Zapewne pojawi się też jeden czy dwóch radnych, co by miec oko na sytuację. I... najlepiej spotkac się na neutralnym gruncie. Medreth i jego mieszkańcu nie lubią ludzi, nie po tym co zapoczątkowało małą wojnę z ludźmi a skończyło się bitwą o Medreth. Tamtejsze duchy nie są przychylne ludziom - parę razy była świadkiem tego, co działo się z ludźmi którzy zapuścili się zbyt głęboko. Błąkali się na wpół oszalali, błagali o wodę, o jedzenie. Pomalutku stawali się częścią lasu przez korzystanie z jego dóbr. Z drzewa, wody, roślin, jagód. Stając się częścią lasu stawał się też kimś, kto był podatny na wolę Ducha Lasu, a ten na wpół oszalałych intruzów usuwał poprzez prosta dekompozycję, co Vetinari bardzo fascynowało. Element alchemii w tak magicznym miejscu, używany przez istotę uchodzącą za boską. Gdyby nie resztki zdrowego rozsądku zapewne sama usiłowałaby stać się częścią lasu by zobaczyć jak to jest zostać poddanym dekompozycji.
- Lepiej żeby ten cały ślub odbył się tutaj - mruknęła finalnie, rzucając się na łóżko, chwilę tak leżąc bez ruchu, aż przekręciła się na plecy i wspomagając się nogą ściągnęła jednego buta, chwilę potem zsunęła drugiego. W końcu wolność, mogła się położyć a nie siedzieć w twardym siodle od którego chyba miała już odciski - Skoro tak mi demonizujesz ślub, który powinien być najlepszym dniem w życiu to musisz mi to wynagrodzić, wiesz? Zacząć możesz już teraz - uśmiechnęła się kątem warg, jak miała w zwyczaju kiedy myślała o chędożeniu.
*
Obudził się. Obudził i pierwsze o co spytał to Szept, ale odpowiedzi nie otrzymał. Jeden medyk udał, że nie słyszy, drugi powiedział, że musi odpoczywać. Zauważył Viorego, ale starszy już wychodził i nie usłyszał cichego, zachrypniętego głosu władcy. Wobec takiej znieczulicy i powszechnej zmowy milczenia pomyślał sobie, że magiczka...
- Nie żyje? - spytał, gorączkowo śledząc wzrokiem każdy ruch medyka zmieniającego mu opatrunek. Był to nowicjusz, świeżaczek ledwie i nie wiedział dokładnie o co włądca pyta. Umysł podpowiedział, że może pyta o stwora którego spotkali w kopalniach Morii.
- Nie żyje - potwierdził i skinął głową, ale Wilk zmaiast się uspokoić to wpadł w szał, zerwał się z łóżka, ale osłabione ciało nie chciało współpracować, osunął się z hukiem na ziemię, jęknął i podczołgał.

draumkona pisze...

II
- Trzymać go! - usłyszał gdzieś w oddali, ale nie zamierzał dać się po prostu złapać. Musiał ją znaleźć. Dowiedzieć się jak, dlaczego... I gdzie ją pochowali. Nie da się złapać, niech się pierdolą. Sięgnął amuletu na szyi i zerwał go jednym ruchem, odsuwając gdzieś na bok. Czar zadziałał zmieniając jego ciało w wielkiego, czarnego wilka. W tej postaci czuł się silniejszy, choć nadal słaniał się idąc przed siebie. Nikt nie ośmielił się do niego podejść, nie kiedy był w tej postaci gnając przed siebie na tyle ile pozwalało słabe ciało, nie zważając na wywrotki i ból w łapach.
*
- Jasne, pewnie. Tylko do bezmózgich istot, które w swej mądrości uznaliście za bogów. Dobrze, twoja misja, to prowadź. Potem nie będzie na mnie - zacisnęła wargi, powstrzymując cisnące się na nie słowa o tym jak sam kiedyś miał do czynienia z tymi rzekomo bezmózgimi istotami. Dokładnie wtedy gdy jeszcze jako głupia rekrutka rzuciła się przed szanownego pana Poszukiwacza żeby uchronić go przed strzałem z łuku. Prychnęła w odpowiedzi, robiąc dokłądnie to co jej przykazał, czyli prowadząc go w stronę lasu. Ale i tak czekała ich jeszcze droga górskim szlakiem by zejść na niziny, dopiero później można było drogi dzielić na te przez mokradła i na te przez las.
Ścieżka jaką podążali była wąska i kamienista, trzeba było więc jechać za sobą, a nie obok siebie, co Iskra przyjęła z ulgą, bo jak nic była na granicy wybuchu i rzucenia czymś w niego. Ona nie obrażała jego durnego Bractwa, które z powodzeniem można uznać za głupia organizację, a jego samego za ślepego na niedorzecznośc rozkazów. Głupek jeden. I co ona w nim widzi?
- Pośpiesz się, musimy odjechać jak najdalej nim się ściemni - poinformowała go z chłodem w głosie. Głupek.

draumkona pisze...

- Musiałbym wiedzieć, jak ci to wynagrodzić. Czekoladowy tort? Lody? Ciasteczka? - uśmiech poszerzył się. Czasami zabawnie było tak patrzeć jak Dev rżnie głupa i idzie w zaparte, że on to alizji nie widzi, nie wyłapał poza tym przecież powinni się od siebie trzymać z daleka aż do ślubu. Takie bzdurne tradycje Char miała zwykle w poważaniu, sprawa ze wstrzemięźliwością nie została potraktowana ulgowo. Podniosła się do siadu, powoli rozwiązując rzemyki wiążące dekolt. Materiał koszuli zsunął się jej nieco z ramienia odsłaniając kawałek lewej piersi alchemiczki i tatuaż jaki na niej miała.
- Wystarczy, że zamiast rżnąc głupa przyjdziesz do mnie i nie odejdziesz aż do rana. Albo nie, do południa bo pewnie wtedy się obudzisz.
*
- Wilk! Raa’sheal! – to skutecznie wyrwało go z rozpaczy w jaką już zdążył wpaść. Podniósł łeb, usiłując skupić spojrzenie na postaci przed nim, która była coraz bliżej i bliżej, aż w końcu poczuł kojący zapach pomarańczy i cynamonu wraz z objęciami magiczki. Nie rozumiał o co szlochała, w końcu żył i nic mu przecież nie było, ona żyła i chyba też nic jej nie było... Gdyby mógł, to przygarnąłby ją do siebie, ale w tej formie miał ograniczone pole działania. Spróbował objąc ją łapą, ale wyszło niezdarnie i nie osiągnął nawet połowy celu, a gdyby się uparł to pewnie podarłby pazurami swój płaszcz.
- No już, cicho... - bardzo dobrze zamaskował własny strach o to, że jej już nie ma, że się nie pożegnał. Że już jej nie zobaczy. No przecież nie powie jej, że wyleciał z łóżka dlatego żeby zobaczyc co się z nią dzieje, bo sam po łbie dostanie jak znał życie - Nic mi nie jest, tobie też nic nie jest więc nie płaczemy - spróbował ją uspokoić, kompletnie ignorując głosy medyków czy straży. Wróci do łóżka jak będzie miał taką zachciankę, więc wara.
*
Iskra zadecydowała o noclegu tuż pod drzewami Medrethu. Ścieżek tej części lasu nie znała i wolała nie wchodzić tam po nocy, kiedy aura cieni jest zdecydowaniej potężniejsza, a stwory rozzuchwalają się. Zatrzymali się wśród wykarczowanych młodych sosenek, gdzie było wedle zdania Iskry najbezpieczniej. Duchy dawnych dni nie zaglądały zazwyczaj na wycięte połacie lasu, unikały tych miejsc więc byli względnie bezpieczni.
- Możesz rozpalić jakieś małe ognisko, będzie cieplej i coś można podgrzać - na samą myśl o kolejnej dawce suszonego mięsa robiło jej się niedobrze, ale miała do wyboru to albo głodówkę. Wybrała to pierwsze - Ja rozłożę koce i oporządzę konie - rzecz jasna jeśli Cienisty pozwoli się oporządzić, bo przecież akceptował tylko Luciena w roli opiekuna. Chociaż po tym jak legendarny koń Poszukiwacza uciekł przed trollem zaczęła mieć wątpliwości czy to rzeczywiście Cienisty, czy może jakaś gnomia podróbka.

Iskra pisze...

Obudziła się jakiś czas temu. W zasadzie obudziło ją szeroko pojęte otoczenie. Nie była przyzwyczajona do odgłosów Drummor, nie był przyzwyczajona do pór tych dźwięków. Nad ranem, nim przeniesiono ją na łóżku słyszałą wredne wróble, potem rozpoczynającą pracę służbę a na końcu trele miejscowych ptaków innych niż wróble. Zasypiałą co chwila i budziła się zaintrygowana nowym dźwiękiem i tak w kółko. Teraz też już nie spała, drzemała tylko usiłując zregenerować choć część sił jakie straciła w nocy.
- Nie, ptaki to zrobiły – mruknęła sennie, przysuwając się jeszcze bliżej i muskając szyję arystokraty ustami – Przez ciebie pieką mnie pośladki i plecy. A na udzie to mam siniaka – pożaliła się. Gdyby nie udawał głupka to na pewno nie odniosłaby tak śmiertelnie poważnych obnrażeń. Wszystko jego wina – Mogłeś się nie zgrywać, to nikt nie miałby podrażnionych pleców. Albo wymień dywan, na taki mięciutki jak mają w Quinghenie.
*
- Musisz wracać do łóżka. Niech ktoś przyniesie jego gwiazdę… Zabierzemy cię do twojej… naszej komnaty, chcesz?
- Mam gwiazdę – dał sobie założyć amulet na szyję. Siedział spokojnie a czar objął znowu jego ciało zmieniając formę w elfią. Biedny władca siedział na posadzce w samej koszuli i jakiś luźnych, bawełnianych spodniach, nawet butów nie miał bo nie zdążył ubrać jak wyparował z komnaty.
- Chcę do naszej. Nic ci nie jest? Powiedzieli mi, że nie żyjesz – i oto cała tajemnica ucieczki Wilka ze szpitala. Wystarczyło powiedzieć, że Szept albo coś jest, albo coś się stało a nawet w stanie agonalnym mógłby wstać i lecieć jej na pomoc, albo chociaż po to by ją zobaczyć – Długo spałem? Wyglądasz strasznie… To mój płaszcz? – nie żeby miał coś przeciwko by go nosiła, ale jego czerń tylko podkreślała jak bardzo jest blada i zmęczona, a to wpędzało go w jeszcze większe zmartwienie – Jadłaś coś w ogóle? Chodź, idziemy coś zjeść – zarządził, ledwo się podnosząc. Viori, który jak na zawołanie pojawił się obok podsunął mu laseczkę, którą już kiedyś musiał się podpierać, jak ranili go w nogę. Mamrocząc pod nosem przyjął kawałek drewna i wsparł na nim ciężar ciała. Przynajmniej się tak szybko nie przewróci.
*
– A nie wkurzą się, że palę im drzewka?
- Póki będziesz zbierał to, co już na ziemi to nie. Poślubiłeś elfkę i nie wiesz jak to działa? – aż się oderwała od grzebania w sakwach i jukach, zdziwiona ignorancją Cienia w tej sprawie. W zasadzie, czemu ją to dziwiło? Luciena rzadko interesowało cokolwiek innego co nie było misją, albo faktem, który tyczył się niej i zamykał w obrębie „ranna” lub „chędożenie”. Zhao czasami w myślach była dla Poszukiwacza zbyt surowa, ale zwykle było to powodowane troską o jego osobę. Jak miała go ochraniać przed duchami lasu, kiedy on najchętniej to wszedłby do lasu sobie upolować młodego króliczka. Pokręciła głową i zajęła się rozsiodłaniem Kelpie. Na Cienistego łypnęła raz, czy dwa usiłując wyczuć karosza, ale ten kompletnie ja ignorował. Zmieniło się to dopiero kiedy podeszłą chcąc i jego rozsiodłać, ale zamiast posłuszeństwa było gryzienie i nerwowe tupanie kopytkiem.
- Lu? Weź ty sobie go oporządzaj, ja chcę mieć palce całe – burknęła po kwadransie szamotania się z Cienistym, w końcu się poddając. Głupia kobyła. Elfki to się nie boi a przed trollem nawiał gdzie pieprz rośnie.

draumkona pisze...

- To ty się na mnie rzuciłaś.
- Bo mnie sprowokowałeś specjalnie. Chciałeś zachować twarz i zamiast się na mnie rzucić jak dzikus to sprowokowałeś mnie. Mówię ci, na pewno tak było - mruknęła w szyję Devrila, usiłując wmówić mu swoją wersję wydarzeń. Gdzieś za oknem odezwał się pies ujadając wściekle. Charlotte podciągnął się nieco wyżej, delikatnie przygryzając płatek ucha Devrila. Po tej drobnej pieszczocie przeszła dalej, muskając wargami policzek, schodząc niżej i nieco na bok, sięgając w końcu warg arystokraty. Zachowywała się jakby ciągle było jej mało, wciąz była niewyżyta. Po prawdzie tak było, choć bardziej jej zachowanie powodowane było faktem, że nie mogła się nim nacieszyć. Zawsze było jej mało, zawsze chciała więcej, szczególnie jeśli chodziło wspólnie spędzony czas nawet na tak prostej czynności jak chędożenie.
- Masz coś do zrobienia? - spytała, nim wciąż śpiący umysł przypomniał o wynikach badań. Westchnęła ciężko, wsparła się na łokciu i rozejrzała nieprzytomnym wzrokiem po pokoju szukając swoich rzeczy. Gdzieś tam, w sakwie leżały fiolki... - Powinny być wyniki. Wyniki badań Gorlana, moje też już być powinny - ale zamiast się podnieść, znów osunęła się na łóżko, tuż przy Devrilu.
*
- Idziesz do łóżka. Tam przyniosą nam posiłek. Nie byłam zbyt głodna i niezbyt mi smakowało. Nie jest ci za zimno? Masz ochotę na coś szczególnego?
- Mam ochotę iść spać tak po prawdzie - czuł się słaby, a to było najgorsze. Umysł niby pracował, ale co chwila ucinał myśli nie mogąc ich kontynuować, ciało lekko drżało wychłodzone do granic wytrzymałości. Tylko fakt, że miał ją obok trzymał go przytomnego. To i zmartwienie, bo nie jadła, bo nie spała. No i nosiła jego płaszcz, a nawet będąc tak zmęczonym domyślił się dlaczego. Mógł się nie obudzić, spał ponad dwa tygodnie... To nie rokowało za dobrze. O podpórkę w postaci kobiety się nie kłócił, nie miał siły i jeśli już to wolał zachować ją na coś innego niż głupie kłótnie. Zresztą oboje wiedzieli, że sam daleko nie ujdzie. Słaby. Za słaby...
- Nie będę nic jeść jeśli ty też nic nie zjesz - zastrzegł w porę, co by się później nie migała od jedzenia - Poza tym też powinnaś iść do łóżka a nie się włóczyć. Musisz odpocząć Szept, niech się dzieje co chce, ale musisz odpocząć.
*
- Ale pilnuj tej podeszwy, bo się jeszcze spali.
- Dobrze najdroższy - mruknęła. Przecież doskonale wiedziała, że ma pilnować suszonek bo wystarczy mocniejszy płomyk i będą mieli po kolacji. Pouczał ją jakby nadal była... Parsknęła z niewyjaśnionych przyczyn, odwracając "podeszwy" na drugą stronę. Dokładnie tak samo wściekała się kiedy rzeczywiście była prostym szaraczkiem. Tak samo się na niego wkurzała i wyzywała w myśli od najgorszych, mieszając przy tym z błotem i trollim łajnem. I co z tego wyszło? Z tej całej wyższości elfów nad ludźmi w którą tak wierzyła? Z tych nerwów i burknięć? Musiała powstrzymać cisnący się na usta uśmiech. Mimo wszystkich tych złych chwil, mimo tego co czasami sobie robili, mimo poparzonych pośladków Iskra sądziła, że nie mogła lepiej ulokować swoich furiatkowatych uczuć. Ale tego mu nie chciała powiedzieć, bo jeszcze Lucien popadłby w jakiś samozachwyt.
- Gotowe. Jak Cienisty? - obejrzała się przez ramię, sprawdzając postęp w oporządzaniu konia, a widząc że Cień kończy z kopytami wzięła się za rozdzielanie mięsa i ziemniaczków zabranych w Haino na porcje.

draumkona pisze...

Widząc jak Dev się podnosi, jęknęła. Nie chciała wstawać, mieli mieć trochę czasu dla siebie, mieli odpocząć... Przecież po to się tu wybrała. No ale z drugiej strony on jako earl tych ziem, związany z ludźmi... Nie mógł sobie tak leżeć kiedy po kopalniach grasowało jakies monstrum. Dopiero ta myśl dodała jej sił by sie podnieść i wyjść z łóżka. Całkiem naga przeszła się powoli po komnacie, wzrokiem namierzając swoją sakiewkę.
- O, jest - mruknęła do siebie podchodząc i wyjmując stamtąd fiolki. Odeszła z nimi do stoliczka, przysunęła sobie talerz i wylała zawartośc pierwszej z nich na płaskie naczynie. Przy okazji założyła nogę na nogę i odchyliła się nieco, plecy wspierając na oparciu, wciąz nie przejmując się własną golizną. Teraz zostawała analiza. I dopiero przy tym etapie naprawdę żałowało się, że nie ma się profesjonalnego sprzętu, bo wróżenie z papki było często dalekie do prawdy, a jeszcze częściej mało czytelne.
- Daj mi jeszcze moment, musze to odczytać - skupiła spojrzenie na tym co zostało z jej mikstury. Ciecz szybko odparowywała pozostawiając ścięgna i resztki tkanek z kośćmi. Dziwnie podbarwione, momentami jakby troszkę przeżarte. Char ujęła w dłoń widelec i dźgnęła owoc swojej pracy. Nie wyglądało na skore do współpracy, poza tym nigdy nie lubiła pracować na martwej tkance.
*
- Będziesz jadł, choćbym miała cię nakarmić. Bądź grzecznym Wilczkiem i kładź się. No, już - łypnął na nią niezadowolony. Przecież nie miał dwudziestu lat, nie musiała go niańczyć. Co prawda było to miłe, no ale... To on powinien niańczyć ją, nie na odwrót.
- Nie będę jadł jak ty nic nie zjesz - uparł się i koniec, ust nie otworzy i żadne słowa tego nie zmienią. Nie póki nie zobaczy jak Szept sama je, albo sama się kładzie na łóżko - To ja cię powinienem niańczyć a nie na odwrót... - burczał dalej, ale na łóżku usiadł czując, że jeśli tego nie zrobi to zaliczy bliskie spotkanie z podłogą, a na to nie miał juz ochoty. Wystarczy mu spacerek od łóżka na korytarz, gdzie z podłogą spotykał się aż nazbyt często.
- Badź grzeczną magiczką i chodź do mężusia, co samego mnie zostawisz?
*
- Też gotowe. Nie wiem, co się tak obawiasz tego konia.
- Bo na mnie tupie i chce gryźć, nie widziałeś przed chwilą? - no przecież musiał widzieć. Tak samo jak musiał widzieć, że to nie pierwsza jej próba przejednania karosza. Mięsna podeszwa trafiła do osobnej drewnianej miseczki wraz z ziemniakami, a troskliwa i momentami nadopiekuńcza Zhao wrzuciła Cieniowi jeszcze parę rzodkiewek. I tak trzeba było je zjeść nim się zmarnują i podała mu wykwintne danie.
- Smacznego - dorzuciła jeszcze, biorąc swoją porcję z jedną rzodkiewką i kawałkiem rzepy - Dzielimy warty, czy wołać Kalcifera?

draumkona pisze...

Przestała go obserwować kątem oka kiedy się ruszył i najzwyczajniej w świecie zaczął szukać ubrań. A ona miała nadzieję, że jeszcze... No nic, znów napadnie go w nocy, w końcu musiał mieć czas na regenerację sił. Nie można cały czas chędożyć. Kiedy Devril zniknął jej z pola widzenia znów skupiła się na szczątkach przed sobą. Niechętnie szturchnęła widelcem kawałek kości usiłując go przesunąć kawałek dalej, obrócić. Przebarwienia na strukturach świadczyły o obecnym silnym jadzie, innym niż ten z którym miała styczność podczas zbierania szczątków do fiolek. Z jej wstępnych wniosków stwór musiał mieć dwa osobne worki jadowe. Podejrzenie, że jeden paraliżował a drugi rozpuszczał tkanki było śmiałym i całkowicie niepotwierdzonym założeniem, ale Vetinari już sporo w życiu naoglądała się stworzeń z jadem do dyspozycji.
Potem poczuła dotyk warg na ramieniu i dłonie sunące po ciele. I ona miała uznać, że to wcale nie jest prowokacja? Przecież on się jawnie prosił... Ale nie odwróciła się. Nie rzuciła się na niego, nie tym razem. Teraz to ona go zmusi żeby się rzucił, prędzej czy później. Odchyliła głowę do tyłu, przymykając przy okazji oczy. Było jej tak przyjemnie...
- Stwór ma dwa rodzaje jadu, wiesz? Gdybyś mnie nie obmacywał to może powiedziałabym ci więcej... - ale zamiast się od niego uwolnić, to jeszcze odszukała jego dłonie, nakryła swoimi i z brzucha zjechała nimi niżej, na podbrzusze, na uda. zdecydowanie w tej chwili nie myślała o pracy. Ani o badaniach, co w wypadku alchemiczki było szokującą nowością. Jakby ją podmienili, albo co.
*
Szept popełniła elementarny błąd, bądź bardzo sprytnie rozegrała kwestię czegoś, co znów ją ominęło. Ostatnio jak mówiła, że nie ma pierścionka to była cała akcja z plażą. Teraz kiedy wypomniała mu brak śniadania... Coś znajomego błysnęło w oku władcy i nie zmienił tego nawet widok znienawidzonych brokułów. Wiedział, że szept niezbyt przepada za mięskiem, ale prócz niego na talerzu miał też ryż i nieszczęsne brokuły. Widelcem odsunął część ryżu i brokułów z myslą, że będzie to dla niej - To dla ciebie - poinformował ją jeszcze, tak gdyby się nie zorientowała.
- Przecież tu jestem. Tyle, że papiery się same nie podpiszą, a rada nie zbierze.
- Rada potrafi radzić sobie sama. A papiery mogą poczekać - poinformował ją łagodnym tonem, po czym wgryzł się w stek.
*
- Jak jest, to po co mamy nie spać i mniej wypocząć? O ile obudzi nas rano, a obecność ognika nie wkurzy twoich duszków.
- Nie, jego obecność nie powinna wprawić duchów w złość. I jest, zawsze jest obecny w zasadzie - tylko po prostu rzadko się pokazywał niewzywany. Wystarczyło posłac ku niemu małą wiązkę magii a się pojawiał jak na zawołanie. Dobrze było mieć takiego swojego demona. Nabiła na widelec ziemniaczka i przyjrzała się mu krytycznie, jakby chciała by zmienił się w słodką piankę. Kalcifer zmaterializował się w płomieniach, zabierając się za degustację sosnowej gałązki.
- Lu? A co jeśli... jeśli nie odzyskamy całego skarbu? Misja będzie nieudana...? - to nie dawało jej spokoju. Jak klient mógł życzyć sobie czegoś niemożliwego, czegoś czego nei można było dokonać, nie po tak długim czasie od kradzieży. Może Nieuchwytny specjalnie jej to dał, by mieć pretekst by ich rodzielić?

draumkona pisze...

- Może zmuszę cię do mówienia? Jak myślisz? – uśmiechnęła się kątem warg, popadając w dobry nastrój. Ciepło jego ciała przyjemnie otulało, podobnie jak zapach arystokraty. Mógłby z nią zrobić wszystko, a ona zapewne nie wydusiłaby z siebie słowa sprzeciwu.
- Możesz próbować, ale ostrzegam że nie należę do takich co szybko sprzedają informacje... - umysł krzyczał, upominał i próbował przywołać ją do porządku, ale już dawno straciła głowę, poddając się uczuciom jakie w niej wzbudzał. Jeszcze niedawno nie do pomyślenia byłoby przeoczyć wyniki, spóźnić się choć chwilę z odczytem. Teraz mogłaby nawet w ogóle ich nie odczytywać i pewnikiem tak by sie stąło gdyby ta sprawa nie była dla niego ważna. Sięgnęła dłońmi za siebie usiłując go dosięgnąć, dotknąć, ale taki manewr był niezwykle trudny w wykonaniu, zwłaszcza że ciągle ją rozpraszał.
- Musiałbys się... bardzo postarać… - udało jej się jeszcze wyszeptać, powstrzymując kolejną falę dreszczy. Co on z nia zrobił...
*
- Ja… po prostu… Widzisz… Nie mogłam tylko siedzieć… Wolałam się czymś zająć, papiery były… pomocne. Rada też. To nie tak, że nie byłam obok, po prostu… Nie mogłam siedzieć, nie mogąc ci pomóc - akurat to w pełni rozumiał, bo nawet on, medyk, nie był w stanie niekiedy jej pomóc, a tak samo jak magiczka źle znosił bezczynność. Zwykle uciekał wtedy w politykę, w rady i papiery nie chcąc myśleć o tym co może nadejść, jak ciemne dni może szykowac przyszłość.
- Rozumiem - usłyszała w odpowiedzi, kiedy elfiak skończył przeżuwać kawałek swojego mięska - Najgorsza jest bezczynność, sam to czasmai przechodzę jak wpakujesz się w coś mocno magicznego, ale wtedy... Wtedy mam świadomość, że mógłbym pomóc gdybym wiedział więcej. Szkoda, że mam tak mało czasu na... cokolwiek - nie pamiętął już kiedy w szpitalu pojawił się bardziej w formie medyka niż władcy by szlifować umiejętności. Nie pamiętał kiedy ostatnio próbował dojśc do ładu ze swoim jasnowidzeniem.
- Co tak patrzysz? - spytał, zaprzestając dziobania widelcem steku i również wbijając w nią spojrzenie podszyte pytaniem. Miał coś na twarzy? Może jakąś krostę?
*
- Misja będzie częściowo udana. Takie rzeczy już się działy. Były misje udane, nieudane i częściowo udane. Cienie nie są idealne. My też popełniamy błędy. Jestem obserwatorem, coś wymyślę. Powiem, co trzeba. Nikt się nie będzie czepiał, zwłaszcza, że to i tak niewykonalne - to wcale nie rozwiało jej wątpliwości, a jeszcze je zagęściło czyniąc z nich prawdziwe czarne chmury zalegające w myślach Iskry.
- Jesteś obserwatorem... A Nieuchwytny jak się uprze to przeczesze ci pamięć i tyle będzie z twojego mówienia co trzeba - a nie chciała by to nastapiło. Sama pamiętała jak ją badali pod kątem klątwy i tego czy mówi o niej prawdę. Badanie należało do jednej z najmniej przyjemnych rzeczy jakich doświadczyła w życiu. Poza tym takie "mówienie co trzeba" mogło się odbić na jego pozycji, na karierze... a co jak co, nawet jeśli nie przepadała za Bractwem to wiedziała ile znaczy ono dla Luciena. Nie chciała skazywać go na jakieś kary, czy niesławę.
- Ale... to jest test Lu. Rada i Nieuchwytny sprawdzają nas na każdym kroku, a ja nadal nie rozgryzłam ich planu działania. Nie wiem jak zachowac się by ich zadowolić. Nic nie wiem. jestem jak dziecko we mgle - ostatecznie straciła apetyt nawet na rzodkiewkę, którą trącała od niechcenia widelcem w te i we wte.

draumkona pisze...

I takim sposobem znów wylądowali na łóżku, nie żeby jej to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Jedyny fakt, jaki troszke ją irytował był taki, że Dev zdążył się już ubrać... Ale znała na to lekarstwo - zdjąć szmatki.
- Mogłeś się nie ubierać - usłyszał jeszcze w przerwach między zachłannymi pocałunkami, kiedy niecierpliwe dłonie Charlotte zdejmowały z niego najpierw koszulę, a później w ślad za nia spodnie pozostawiając go nagusieńkim jakim stworzyli go bogowie. Gdyby ktoś teraz spytał ja o wyniki, o to co wie o sprawie pewnikiem nie potrafilaby odpowiedzieć na żadne z pytań, zbyt pochłonięta osobą Wintersa.
- Coś ty ze mną zrobił - usłyszał jeszcze, nim alchemiczka całkiem umilkła uznając, że słowa to marna kominukacja, lepiej się wpijać w czyjeś wargi i sunąć dłońmi po ciele, mierzwić włosy i drapać. Tak, to zdecydowanie wychodziło jej lepiej niż budowanie zdań i używanie skomplikowanej formy porozumienia się, która niektórzy uczeni nazywali dialogiem.
*
Od razu jego wartośc podskoczyła o parę stopni, kiedy dosłyszał te nutkę podziwu w głosie magiczki. Zawsze miło było usłyszec coś takiego z ust własnej żony i gdyby tak jeszcze powiedziała mu parę komplementów to pewnikiem obrósłby w piórka. Zamiast kończyć swój stek to zagapił się na rozbierającą się Szept i uczciwie mógł potwierdzić fakt, że oderwanie od niej wzroku było... niemożliwe. Nawet tak osłabiony i zmęczony pomyslał sobie, że miło byłoby zakończyć ten dzień malutkim akcencikiem w łóżku, ale bał się że ją wykończy, albo zawiedzie swoim poziomem sił. Podniósł się z łóżka, wspierając na laseczce odniósł talerz z potrawką na stolik i pozbył się przy okazji koszuli, która nie trafiła na oparcie krzesła a na podłogę, odsłaniając umięśniony tors elfiaka, który w tym momencie zdobiło jeszcze parę poparzeń po starciu ze stworem.
- I tak już nic nie zrobię.
- Ja też nie - wrócił do łóżka, usiadł sobie i najspokojniej w świecie pozbył się też spodni, w końcu niewygodnie w nich spać jeśli się nie musi i wślizgnął się pod kołdrę, przyciagając magiczkę do siebie - Noc chłodna, a ciało lepiej grzeje niż niejedna kołdra - wyjaśnił swój niecny postępek gdyby naszły ją jakieś dwuznaczne wątpliwości.
*
- Zjedz w końcu tę rzodkiewkę, przecież je lubisz. Możesz wziąć też moje, już się najadłem ziemniakami. I nie przepadam za warzywkami. To test, ale zamartwianie się nic nie da. Rób po prostu swoje i rób to najlepiej jak potrafisz. Nie ma złotego środka. A jak skończysz maltretować tę rzodkiewkę, to chodź tu do mnie.
- Ziemniak jest warzywkiem - zauważyła trzeźwo, wciąż dzióbiąc rzodkiew widelcem. Po paru minutach milczenia i przekonywania samej siebie, że jednak warto ją zjeść w końcu to uczyniła i odstawiła pusty talerz obok ogniska. Był z drewna, co mogło podsunąc wniosek, że furiatka na ogniskach sie nie zna, bo a nóż spadnie jakaś iskra i podpali talerz. Ale teraz w ogniu siedział Kalcier, a on nie zjadał talerzy, już go tego oduczyła - Skończyłam - poinformowała go jeszcze i podniosła się, wędrując ostrożnie między siodłami i jukami do Cienia, finalnie opadając na ziemię tuz przy nim.

draumkona pisze...

- Coś ty ze mną zrobiła
- Ja? - mruknęła sennie, otwierając oczy i zerkając na niego półprzytomnie - To raczej co ty ze mną zrobiłeś niegodziwcu. Teraz nie mam na nic siły - przesunęła dłoń z piersi arystokraty na ramię, głaszcząc delikatnie. Ona nic mu nie zrobiła, przecież sam zaczął ją zaczepiać, a ona nawet nie stawiała oporu choć wyniki czekały... I nadal czekają, bo przecież mieli jeszcze odwiedzić Gorlana. Odetchnęła głębiej, czując lekkie rwanie w udzie. Musiała sobie coś nadwyrężyć, a to wszystko przez niego.
- Musimy wstać, wiesz o tym prawda? - spróbowała go jakoś ruszyć zdając się na słowa. Może się podniesie i ją przy okazji też posadzi - Mam… Suknię w jukach, wiesz? Ale musisz mi pomóc ją włożyć... - tak, bo ona nie da sobie rady. Pobyt w Drummor chyba ja upośledzał, bo jak potrafiłą wszystko zrobić koło siebie sama, tak teraz potrzebowąła pomocy ze wstaniem i ubraniem się - I chodź, idziemy do Gorlana - ale zamiast się podnieść to tylko się wtuliław niego mocniej.
*
Uśmiechnął się pod nosem czując jak go obejmuje chcąc być bliżej. Jemu to odpowiadało i gdyby nie fakt, że czuł się ldwo żywy to zapewne coś by z tym faktem zrobił. Tak tylko wtulił twarz w kasztanowe włosy, coś pomruczał jeszcze, że rano trzeba to, że tamto, że zobaczy co u rady, ale tak rekreacyjnie tylko, aż finalnie usnął. Organizm potrzebował wciąż regeneracji, zwłaszcza po tym jak walczył z jadem przez tak długi okres.
Obudził się jeszcze przed południem, względnie wyspany i nawet jako tako wypoczęty. Co prawda nadal nie czuł się na siłach bo od razu lecieć i wszystko naprawiać, by pilnować jak idzie praca nad tamą i wszystko inne co wymagało jego uwagi. Przetarł twarz wolną dłonią, usiłując jednocześnie nie obudzić Szept, tak sobie słodko spała. Zresztą też zasłużyła na to by wypocząć, więc uznał że póki i ona się nie obudzi to on się nie ruszy, choćby miał sie tu zanudzić.
*
- Nie zamartwiaj się. Będzie dobrze - dobrze to było jej teraz, w jego objęciach, całkiem blisko, ciało przy ciele. Lu nigdy nie miał takich odruchów i czy on właśnie próbował ją pocieszyć? Może go podmienili w tym Haino?
- Póki będziesz obok to na pewno będzie - odpowiedziała zamiast wytknięcia mu nienaturalnego dla niego zachowania. Z Cieniem było jak z dzieckiem, zamiast zwracać uwagę na dziwne zachowanie trzeba było pochwalić czyn sam w sobie, bo gotów był się rozmyślić i zmienić postępowanie o 180 stopni. A powrotu lodowej góry ani pana misji nie chciała. Poza tym... taka odmiana była całkiem miła.
Dłuższą chwilę milczała, ciesząc się z bliskości Poszukiwacza i błogą ciszą zakłócaną tylko trzaskaniem płomieni. Szum drzew Medrethu uspokajał, wprawiał w senny nastrój i byłaby usnęła, gdyby nie nagłe ostrzeżenie ze strony Kalcifera. Demon zmaterializował się w płomieniach, przeskoczył z ognia na ziemię i zmienił formę. Teraz zamiast ognika był niewielkim, płonącym ptaszkiem. Iskra szybko wyplątała się z objęć Poszukiwacza i rozejrzała się nerwowo.
- Gdzie? - spytała tylko, zapominając o tym że Lu nie miał kontaktu z demonem i nie wiedział o co chodzi - Sprawdź - Kalcifer odfrunął w kierunku lasu, a Zhao zakręciła sie po niewielkim obozie jakby szukała intruza. W tym wszystkim dopiero po dłuższej chwili doszło do niej, że powinna powiedzieć o co chodzi - Las ma swoje duchy, ma też i swoje cienie - zaczęła pośpiesznie, sprawdzając stan swojej many - Zwykle trzymają się z dala od wykarczowanych miejsc, ale Kalcifer wyczuł jak podchodzą. Chyba...

draumkona pisze...

II
Odejdźcie!, głos bardziej trafiał bezpośrednio do umysłu, jakby pomijał całkiem zmysł słuchu uznając uszy za bardzo niepewny przekaźnik. W ciemności pojawiło się parę par oczu koloru przygaszonej czerwieni. Duchy siedziały niedaleko, Zhao mogła rozróżnić ich kształty. Małpy. Duchy korzystające z tych form były zazwyczaj upierdliwe i wredne, Moka zawsze groziła im zjedzeniem przez wilcze watahy.
- To nie jest już część lasu. Nie macie prawa tu przychodzić - oznajmił Iskra cierpliwie, ale duchów wcale to nie uspokoiło, wręcz przeciwnie w stronę elfki poleciała kulka błota. Cholerne małpy.
Ludzie nie szanują nas i my nie szanujemy ludzi, usłyszeli w odpowiedzi, a Zhao przeklęła brzydko w myśli. Co oni mieli do tych ludzi...
- Ale ja jestem elfką. A ten człowiek jest moim towarzyszem i nie zrobił nic złego.
Sprowadziłaś tu złego ducha, a my nie możemy sadzić nowych drzew w jego obecności!, jęczały dalej małpokształtne zjawy, a kulek błota leciało coraz więcej i więcej. Zhao uchylała się raz po raz aż zirytowana wzniosła tarczę. Negocjowanie z nimi nie miało sensu.

Nefryt pisze...

Shel zdążył się cofnąć, czy też, mówiąc wprost, uciec, choć zdawał sobie sprawę, że był o włos od podzielenia losu Cienia. Głupia moc. Głupia, przeklęta… gdyby był normalny nie mógł by przywołać tych duchów. Gdyby… Znaleźliby inny sposób na wydostanie się z celi. Musiał istnieć inny sposób. Gdyby herszt zaczekała chwilę z tym swoim teatrem… skoro zamierzała udawać, mogła ich, do cholery, uprzedzić, myślał, wściekły i przerażony jednocześnie, szczególnie, że sam spowodował tę sytuację.
- Kurwa, zrób coś! – nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, kto na niego wrzeszczy. W tym lochu klęła tylko jedna osoba: ta najlepiej urodzona.
- Myślisz, że nie próbowałem? – warknął. - Many mi zabrakło. Musi sam to zwalczyć. Może mu się uda.
- Jak zwykle. Zaczął i nie skończył – głos Nefryt drżał. Patrzyła, wcześniej z nadzieją na Arhina, potem, już bezradnie, na Luciena. W przeciwieństwie do Wirgińczyka, ona zrozumiała niebezpieczeństwo od razu. Tylko że nie mogła nic zrobić. Nie była magiem, co więcej, los nie obdarzył jej nawet minimalną ilością many, za małą, by jej używać, ale wystarczającą, by wzmocnić kogoś innego, jaką posiadali nieraz ludzie wywodzący się z rodzin, w których pojawiali się magowie. Ona, choć wśród Marvolów zdarzali się magowie, była zwyczajnym człowiekiem.
Bała się o towarzyszy i o siebie, ale to nie było jedyne uczucie. Oto bowiem ziszczała się właśnie jedna z jej najgorszych obaw: ten, którego znała, który w czasie ich dawnej, bardzo dawnej podróży, stał się dla niej tak istotny jako człowiek, nie jako Cień, był teraz po drugiej stronie, był niebezpieczeństwem, nawet jeśli nie z własnej woli. A ona, choć jeśli kiedyś to nawet była miłość, to teraz i tak już wygasła, nie była pewna, czy gdyby miała wybór, on czy ona, potrafiłaby wybrać swoje życie. Liczyła, że nigdy nie będzie musiała się tego dowiedzieć.
- Lucien, ocknij się! Słyszysz mnie? Ocknij się, proszę!
Shela zaskoczyła rozpacz w głosie kobiety. Tam, w celi, przez chwilę miał wrażenie, że coś jest lub przynajmniej kiedyś było między tym dwojgiem. Widział jak, przez ułamek sekundy, jej twarz się zmieniła, jak w oczach coś rozbłysło. A teraz… teraz nie miał już wątpliwości, że to, co kiedyś usłyszał, było prawdą.
Księżniczka, psia krew. Dla tych durni z Ruchu Oporu nawet królowa! Zadawała się z…
To mogło wszystko zepsuć.
~*~
- Lucien, do cholery! Misję masz! – krzyknęła Nefryt w akcie desperacji, wiedząc, że jeśli cokolwiek może wpłynąć na Poszukiwacza, będzie to Bractwo Nocy. Ona, Devril i Arhin wycofywali się w stronę głównego korytarza. Nie miała pojęcia, jak uciec przed duchami. Ani co zrobić z kimś, kto najwyraźniej został opętany.
Tymczasem… Drzwi były zamknięte.
Dotarli w ślepy zaułek.
Drzwi nie dało się wyważyć. Shel to sprawdził, nie czekając, aż spróbuje ktoś inny. Po odgłosie, jaki wydały, kiedy na nie naparł, wywnioskował, że po ich drugiej stronie nie było skobla. Jedynym zabezpieczeniem był zamek, którego nie potrafili otworzyć.
Byli uwięzieni. Nie uciekną stąd.
Jego wściekłość osiągnęła apogeum, bo przecież skończyć tak marnie i to w taki głupi sposób…
- To wszystko przez ciebie, Arhin!
Chyba nie tylko jego wściekłość.
- Przeze mnie?! Było lepiej pilnować swojego kochasia!
Herszt w pierwszej chwili nie zrozumiała. W drugiej jej kolano wylądowało w tym miejscu, które Arhina mogło zaboleć najbardziej. W trzeciej zdała sobie sprawę, że, niezależnie od tego, co ten bałwan sobie wymyślił, niepotrzebnie dała się sprowokować.
Zaczęła pośpiesznie szukać czegoś, co mogłoby posłużyć za wytrych. To, co miała przy sobie zanim została uwięziona, zabrali strażnicy.
Tymczasem Shel, zgięty w pół, usiłował się pozbierać. I zaciskał zęby. Żeby nie jęczeć.
- W ogóle z ciekawymi ludźmi się zadajesz. Kiedyś Cień, dziś zdrajca twojego kraju – udało mu się powiedzieć, gdy skutki kopniaka nieco zelżały.
Nefryt chyba go nawet nie słyszała. Teraz trzeba było otworzyć te przeklęte drzwi. I „zniknąć” duchy.

Nefryt pisze...

[Ja jeszcze Fausta czytałam, od połowy mnie nawet wciągnęło, choć omawiane w szkole przesłanie za grosz do mnie nie dociera. Może kwestia innego światopoglądu czy co? Ale jako, że było mało lektur szkolnych, przy których co strona nie miałam ochoty rzucać książką o ścianę (ekhem, „Ludzie bezdomni” na przykład), „Zbrodnię i karę”, „Lalkę”, „Kordiana”, „Makbeta” i „Fausta” uznałam za moje top 5.
Z nowel Sienkiewicza czytałam tylko „Sachema”, ale jakoś… nie bardzo. Ogólnie Sienkiewicz to nie mój typ pisarza.
Mitologia? Początkowo lubiłam. Ale potem poczytałam egipską, celtycką i skandynawską, dotknęłam słowiańskiej i zaczęło mnie wkurzać, że omawia się tylko grecką plus Rzym. A teraz jakoś ogólnie mi przeszło.
Gombrowicza nie znoszę, jak dla mnie w dużej mierze przerost formy nad treścią. Pozostałych jeszcze nie znam, pewnie omawia się je dopiero w trzeciej klasie. Beznadziejnym przypadkiem jestem chyba i ja – „human” który lubi (i przez długi czas umiał!) fizykę. Tylko, że nadal nie umie liczyć.
Widzisz, co do magii i nekromancji, to ja w wątku operuję wirgińskim ich postrzeganiem – przynajmniej, jeśli piszę o Shelu. Tymczasem uznaję za stan faktyczny to, co jest w zakładce – tj. nekromancja jako rodzaj (czarnej) magii i stawiam ją w zasadzie na równi z innymi rodzajami. Tak jakby: ta sama moc, „mana” czy jak to nazwać, ale inaczej zagospodarowana. Ale że w Wirgini niektóre przesądy są dosyć silne, to swoje robią, dlatego tak opisałam to w narracji – żeby oddać ten stosunek do nekromancji, żeby łatwiej było zrozumieć, dlaczego Shel mówi „chciałbym być magiem”: raz, w znaczeniu: chciałbym być magiem, czyli kimś, kto naprawdę zna się na magii i umie doprowadzić sprawę duchów do końca, nie zawieść w połowie, a dwa: chciałbym być magiem, czyli kimś odrobinę bardziej akceptowanym, mniej odstręczającym, niechcianym, i społecznie „złym” niż nekromanta.
Co do pierwszej osoby – mówiąc szczerze, różnie bywa, to zależy od wątku. Z Aedem piszę w pierwszej, u Morghulisa też tak zaczęłam, może mnie nie zaszlachtuje (ostatnio przeglądając bloga o statku kosmicznym (Nobulus, Nebulus czy jakoś tak) dowiedziałam się że trzecia osoba jest bardziej fajna od pierwszej. Hm. A tego to ja nie wiedziałam. Nie no, kończę się wyzłośliwiać, wracam do tematu. Więc u nich pisze w pierwszej i mi z tym dobrze. Ale kiedy w grę wchodzi więcej postaci, jak u Ciebie albo w wątku Isleen, trzecia daje większe możliwości.
Rachityczne duchy? Po prostu jakoś… pasowało mi to słowo. ]

draumkona pisze...

- Znaczy w gospodzie?
- Nie, w tej sakwie w której miałam fiolki mam też upchaną suknie. Nie uwierzysz jaka jest pojemna. Ta sakwa - uściśliła, na wypadek gdyby rozespany nie zorientował się o co jej chodzi. Widząc jak siada, jak szykuje się do wstania miała ochotę pociągnąć go znów na łóżko. Podniosła się, przysuwając się kawałek i siadając za nim, oplatając rękami i drapiąc delikatnie pierś Devrila.
- I powiedz mi, gdzie masz te juki. Niestety, nie możemy przeleżeć całego dnia w łóżku, Charlotte.
- Juki były przy koniu więc pewnie stajenny je gdzieś przeniósł. Niby przeleżeć nie można... Ale zobacz, zaraz będzie wieczór - ugryzła go w ramię, jakby sprawdzała czy jeszcze czegoś nie wskóra, ale arystokrata był w tej materii nieprzejednany, przynajmniej na jej oko. Westchnęła, żałując że mają teraz do załatwienia sprawę głupiego stwora, mogłoby być tak miło...
- No dobra, dam ci teraz spokój - zdecydowała, wypełzając z łóżka i szukając swojej sakwy. Leżała samotna, porzucona na krześle jakby czekając aż Vetinari ją zauważy. Kiedy to się stało, alchemiczka zaczęła grzebać w jej zawartości szukając po omacku materiału sukni, w końcu ją wydobywając. Była prosta, żadnych fikuśnych wycięć na modłę Quingheńską. Największe problemy sprawiało tylko uwiązanie ciemnego gorsetu który przytrzymywał luźną, białą suknię która bez owego gorsetu wyglądałaby bardziej jak halka. Okryła nagie ciało, wciągnęła gorset i w zasadzie to mogłaby już iść, oczywiście gdyby Dev okazał łaskę i pomógł jej z tym gorsetem.
*
Słysząc swoje imię myślał, że już się obudziła. Zerknął kontrolnie na twarz magiczki, ale ta wciąż spała. Może go sprawdzała? Zresztą nie było to teraz ważne, niech śpi albo udaje że śpi, przecież nie będzie sprawdzał. Leżał więc i rozmyślał o tym co powinien dzisiaj zrobić. Mimo tego co mówił wczoraj, powinien odwiedzić radnych chociaż na chwilę. Powinien zerknąc do papierów, choć szczerze tego nie lubił. Przez stosy dokumentów czekających na podpis miał wrażenie, że jego praca ogranicza się tylko do podpisywania czeogkolwiek.
- Długo nie śpisz? Mogłeś mnie obudzić.
- Mogłem, ale nie chciałem - odpowiedział jej zgodnie z prawdą, muskając czoło wargami na powitanie - Wyspałaś się chociaż? - jeśli tak to mógłby i sterczeć tak cały dzień, byleby zapewnić jej należyty odpoczynek - Myślałem o tej całej Yen, wiesz? Może jednak powinniśmy pojechac do Dolnego Królestwa i powęszyć... - wypalił nagle, zupełnie niespodziewanie, ale ta sprawa nie dawała mu spokoju. Przez jego niedyspocyzję stracili kolejną masę czasu.
*
- Nadal chcesz włazić w małpi las?
- Oczywiście, że tak - prychnęła, krzyżując ręce i obserwując małpie cienie - To są tylko złośliwe duszki i tak naprawdę nie mają nic do gadania. Precz! - to ostatnie już krzyknęła, nie mogąc znieść takiego braku szacunku dla kogoś, kto chronił ten las i za niego walczył. Cholera jasna, gdyby nie ocalili Ducha to teraz by tych małp nie było, powinny być wdzięczne.
Odejdźcie! znów zażądały małpy, a kulka błota nie wiedzieć jakim cudem przneiknęła barierę i trafiła Zhao w głowę brudząc włosy i częściowo twarz. No to się małpy doigrały.
- PRECZ! - jak do nich skoczyła, to aż uciekły, przy okazji ciskając kamieniami i kulami błota. Iskra wpadła w furię i ciskała piorunami i kulami ognia na lewo i prawo póki zdyszana nie dobiegła do pierwszych drzew lasu. Dopiero wtedy się uspokoiła, ale czerwone ślepia obserwowały ją spomiędzy krzaków i z koron drzew - Precz bo pozabijam - warknęła jeszcze, ale czerwone ślepia nie zniknęły. Sukcesem było to, że więcej kulek błota nie poleciało gdy sie odwróciła i odeszła do Luciena, przy okazji prychając i smarając błotem, usiłując jakoś się wyczyścić.

draumkona pisze...

- No, gotowe. Masz wyniki? Te swoje? - gydby nie spytał, to ona by spytała, ale nie o wyniki, nie o sprawę bestii a o to kiedy i kto go nauczył tak sprawnie wiązac gorset. rzecz jasna byłoby to pytanie-pułapka, na które ma się szansę odpowiedzieć tylko raz i należy się modlić by wybranka uznała odpowiedź za poprawną. Nie spytała jednak, ubiegł ją, kierując tok rozmowy na badania. Poprawiła włosy, przerzucając je przez ramię. Były całkiem długie, sięgały niemalże połowy pleców, choć Vetinari żałowała że nie są dłuższe. Podeszła do stołu na którym zostawiła swój materiał do badań i znów usiadła na krześle, szturchając niewielką kostkę palcem.
- Potwierdzona obecność jadu przneikającego aż do kości. Po wyżartej strukturze widać, że jad jakby reagował tylko na kość bo reszta tkanek jest przepalona, ale nie wyżarta jadem. Dziwne. Były dwa jady, pierwszy który musiałam neutralizować po zalaniu kości odczynnikami, drugi wykryło teraz. A zobacz tutaj - przysunęła do siebie kawałek skóry i tkanki z drugiej fiolki, wskazała mu palcem wyparzone dziury na skórze - potwór parzy i to tak solidnie. Nie jestem w stanie określić jego wyglądu, ale wiemy już że skubaniec parzy i ma do dyspozycji dwa jady. Na miejscu tragedii było też sporo śluzu, przynajmniej tam gdzie było większe skupisko ciał. Sugeruje to jakiegoś... nie wiem, ślimaka plującego jadem i parzącego czułkami? - strzelała, spekulując i naprawdę nie mając pojęcia jak bestia może wyglądać. Ale to już był jakiś początek. Jeszcze ciekawe było co Gorlan wykrył.
- Chodźmy do twojego alchemika, może on wie coś więcej - ona bez aparatory nie mogła wyciągnąć z szczątków nic więcej.
*
- Ty to potrafisz. Ledwo wstaję, a przyznajesz się, że myślałeś o innej. Jesteś niepoprawny. Dopiero wczoraj odzyskałeś przytomność. Będziesz miał szczęście, jeśli pozwolę ci siąść do papierów. Na pewno będę protestować przeciwko uczestnictwu w radzie. O podróży to już w ogóle nie wspominając, chyba że ktoś cię będzie niósł.
- Oj wiesz, że nie miałem złych intencji. Po prostu ta sprawa nie daje mi spokoju - i miał wyrzuty sumienia, że tak się z tym grzebią. gdyby się postarał, przysiadł do ksiąg, popytał kogo trzeba i uzył dawnych znajomości... Na pewno już by coś wiedział. Coś więcej niż mgliste "może jest w Dolnym Królestwie" albo "może jest tam i tam". Był zły na siebie za bezczynność, Ymir już dawno coś by z tym zrobił.
- A czy pani doktor pozwoli mi wyjść z łóżka czy też przyniesie mi papiery tutaj? - przypomniał mu się jej występ w roli jego pielęgniarki i późniejsze tego konsekwencje w łóżku. Było bardzo miło, on to mógłby mieć taką pielęgniarkę częściej. tylko że... Ona też była zmęczona i nie powinien jej prosić o takie rzeczy.
*
- Maleńkie, nieszkodliwe duszki. I nawet się nie boją. Uważaj, bo zaraz oberwiesz następną kulką. Masz coś przeciwko błotnym kąpielom? Podobno znacznie lepiej działają na… skórę. Ale żeby dobrze robiły na włosy, tego nie słyszałem. Cholerne gnojki.
- Ha ha, boki zrywać - burknęła, przysiadając sie znów do ogniska, wzywając wodę z wnętrza ziemi do malutkiego dołka jaki wykopała między nogami. Umoczyła tam kawałek szmatki i otarła sobie twarz, spróbowała też przeczyścić włosy ale marnie to wyszło. Posłała Cieniowi nieprzychylne spojrzenie, jakby chciała go ugryźć... A po chwili sama parsknęła śmiechem. Musiało to wszystko wyglądać śmiesznie, od jej rozmowy z małpimi cieniami aż do momentu gdy oberwała kulką.
- Chodź, wytrę cię. Nie możesz przecież chodzić taki brudny.

draumkona pisze...

- Prawdopodobnie też bardzo dobrze orientuje się w ciemności. Wydaje mi się też, że zęby ma ustawione pod nieco innym kątem - spoglądała zamyślona na bliżej nieokreślony przedmiot, jednocześnie nawijając sobie na palec kosmyk włosów. Mieli zbyt mało informacji, a potwór mógł znów gdzies uderzyć. Chował się pod ziemią, prawdopodobnie był kałamarnicą z krzyżowo ustawionymi zębami i odwłokiem na oba jady. Dla niej wyjście było jedno, albo wezwać wiedźmina, najemników czy jakiegoś maga, albo... zejść tam. Oczywiście mysląć "zejśc tam" miała na myśli siebie i tylko siebie. Nie chciała żeby Dev się w to mieszał, powinien raczej zająć się jakimś zadośćuczynieniem za zamknięcie kopalni i... Bogowie, była genialna. Niech tylko wypadnie mu jakaś sprawa to zejdzie do tuneli tym, czy innym zejściem i rozprawi się z bydlakiem.
- Kompania się stawiła? - spytała przypominając sobie, że kazał po nich posłać. Kazał też posłać po kogoś, kogo nie miała ochoty oglądać, ale... Cóż, każda pomoc się przyda.
*
Zawiedziony nieco jej odejściem już po chwili mógł cieszyć oczy widokiem nagiego ciała. Rekompensata za to, że sobie poszła. I to rozumiał. Po części też żałował, że nie było żadnych protestów, ani próby zachęcenia go do innych działań niż praca i podpisywanie papierów.
- Wiesz... Trochę mnie ręka boli - zaczął, symulując po mistrzowsku ból ramienia i nawet skrzywienie twarzy. Dziwne było tylko to, że jeszcze chwilę temu był niemalże całkiem zdrowy i tylko lekko zmęczony. Teraz to domagał się co najmniej pielęgniarki, takiej co to by była obok całą dobę, czyli innymi słowy domagał się magicznego fartuszka na ciele swojej osobistej magini.
- Może byś rozmasowała? - zaproponował smutnym tonem, robiąc jeszcze bardziej zbolałą minę. Przecież był taki biedny...
*
- Nie doszorowałaś włosów.
- Wiem, będę musiała się gdzieś wykąpać, może trafimy na jakiś strumień.
- A nie chciałaś iść na bagna. Tam byś była równie umorusana jak tutaj.
- Nie, nie byłabym brudna, już bym nie żyła bo zeżarłyby mnie komary - sprostowała, zabierając się za wytarcie buźki swego towarzysza. Delikatnie otarła Cieniowi czoło i policzki, a później wyjęła narzędzie mordu - grzebień i zabrała się za wyczesywnaie błota z Lucienowych włosów, przy okazji traktując je wciąż mokrą szmatką.
- W przeciwieństwie do bagien małpie cienie to najgorsze co może nas tu spotkać. No i lasem będzie krócej - co do tego ostatniego to nie była pewna, ale chciała mieć rację po swojje stronie. Dość już upokorzeń na dziś - No, gotowe - poinformowała go, cofając dłonie i jeszcze raz przecierając mu twarz szmatką, jak małemu dziecku - Teraz można iśc spać. Kalcifer czuwa, a małpiszony nie powinny wrócić.

draumkona pisze...

- Nie było nikogo od nich. Pojawił się za to mag, z którym poleciłeś się skontaktować. Osobiście, zaleciłby jednak kontakt z alchemikami z Gildii - Alastair. Char od razu zmarkotniała na wspomnienie maga, którego kiedyś traktowała jak ojca, póki się nie wyparł jej chroniąc... właściwie to nie wiedziała nawet w imię czego ją poświęcił. Ruchu? Swojgo bezpieczeństwa? Nieważne. Nie miała ochoty sie z nim spotykać.
- Oczywiście. Coś jeszcze? Gdzie ulokowaliście maga?
- Nie chciał być ulokowany. Myślę, że zatrzymał się w Przystani. Czy mam po niego posłać?
- Nie, sam się tym zajmę.
- Idź sam. Ja nie mam ochoty - mruknęła, ostatnim spojrzeniem omiatając laboratorium Gorlana. Choć był tylko hobbystą to musiała przyznać, że jego pracownia robiła wrażenie. Wszystko było zadbane, czyste i w idealnym porządku. Nie to co u niej, gdzie momentami nie można było rozróżnić jednej probówki od drugiej i tylko dzięki opisom wiedziała gdzie co ma. Porządku w pracowni nie lubiła, burzył jej spokój umysłu i zdecydowanie lepiej pracowało jej się w bałaganie - Posiedzę sobie, coś porobię. Może poszukam gryfa, musi gdzieś kręcić się po okolicy - w zasadzie to była chyba nawet dobra wymówka dla wyjścia z Drummor.
*
- Może. Gdzie boli najbardziej? - plan zadziałał i Wilk poczuł się geniuszem zła. Teraz tylko jakby ja tutaj zachęcić tak żeby wyszło na to, że to jednak ona jest bardziej zboczona i to jej pomysł z chędożeniem, a nie jego diabelska intryga.
- O tutaj - odpowiedział kiedy drobne dłonie Szept trafiły na staw łączący bark i ramię. Rzecz jasna nic go nie bolało i zmyślał, zmyślał tak że aż sam był zdziwiony swoją wyobraźnią i grą aktorską - O, coś ci tu wyskoczyło... - udał jeszcze zdziwienie, wolną dłonią sięgając uda magiczki. Dotknął skóry i od razu dłoń ześlizgnęła się niżej, na wewnętrzną stronę uda, palce nacisnęły nieco na skórę, jakby rzeczywiście szukał jakiegoś niepokojącego znamienia. Wskazówką do jego zamiarów mógł być fakt, że na twarzy elfa pojawił się ten bardzo charakterystyczny uśmieszek, a dłoń wędrowała po udzie coraz to wyżej i wyżej.
*
- Zamierzam - obserwowała go jak się kładzie i cicho parsknęła widząc zmianę pozycji. Zupełnie jakby w tej ciemności miał cokolwiek wypatrzyć. Nawet ona mimo elfich zmysłów nie widziała wiele, zapewne aura lasu zakłócała obraz. Naturalna ochrona.
- A dla mnie masz tam miejsce? - zagadnęła wesoło, podnosząc się i przykucając przy Cieniu. No przecież chyba nie pozbawi ją swojego towarzystwa i ciepła za karę, za te małpiszony? A może jej nie chciał bo wciąz miała trochę błota we włosach? Niedobry.
- No nie bądź taki i się posuń, nie chcę spać od strony lasu tylko przy ognisku bo zimno, a ty nie chcesz mnie ogrzać - wytknęła mu, dźgając go paluchem pod żebro, co by się posunął dalej.

draumkona pisze...

I tak się rozstali. Char początkowo naprawdę szukała swojej gryficy wedle sprawdzonej zasady, że zawsze trzymała sie blisko niej. Nim jednak dotarła gdzieś nieco dalej od wioski i zamku zaczął zapadać zmrok nie ułatwiający wcale poszukiwań, które powinny mieć w tym momencie swój koniec. Vetinari zamiast wrócić do Drummor szła dalej, tym razem z jasnym, nowym celem o którym wcześniej zapomniała. Jaskinia. Stwór. Może dowie się czegoś więcej... I dowiedziała się. Węsząc po tunelach do których nikt nie miał mieć wstępu natknęła się na samego stwora. Broniła się jak mogła, uskakiwała i unikała macek, ale stwór był szybszy, jakby tylko czekał na nową ofiarę. Ostatnim co zdązyła zapamiętać był ból i paraliż biorący we władanie całe ciało i nowy, obcy zapach nie należący ani do monstrum, ani do nikogo kto był jej znany.
Pod Drummor zajechał koń. Koń całkiem zwyczajny, niemalże wiejski wałach do ciągnięcia wozów z ziemniakami na targ. Łaciaty koń objuczony co najmniej tak jakby jego jeździec woził ze sobą cały dobytek, a prócz tego przy siodle przypięty był ociekający śluzem worek. Ów koń niósł dwie osoby. Jedną z nich była niewątpliwie kobieta, którą w siodle trzymała tylko siła męskich ramion człowieka siedzącego za nią. Dwa miecze za plecami sugerowały jasno profesję, choć był środek nocy i ciężko było cokolwiek zauważyć.
- Pan wasz śpi? - zagadnął obcy neutralnym tonem, ześlizgując się z siodła i pilnując by druga osoba nie spadła z siodła. Nieprzytomna nie mogła przytrzymać się sama, więc trzeba było ją oprzeć o końską szyję. Rude włosy przesłoniły kurtyną twarz, choć w nikłym świetle zamkowych pochodni dało się dostrzec parę szczegółów takich jak kolor sukni czy gorsetu - Monstrum w tunelach mieliście, zabiłem je. Wołaj pana - liczył na nagrodę, choć oficjalnego zlecenia nie znalazł. No i ta kobieta... Może ją tu zostawi? W końcu na zamku musiał być jakis medyk, a on przecież nie będzie jej ciągać ze sobą.
*
Tego się nie spodziewał. Nie był stałym bywalcem w Róży, co prawda słyszał co potrafia tamtejsze panie, ale słyszeć a doświadczyć tego na własnej skórze... Naprawdę, w życiu nie podejrzewałby magiczki o takie umiejętności. I nie miał zamiaru pozostawać też dłużnym, a mimo nie do końca wypoczętego organizmu dał z siebie wszystko i to najlepiej jak potrafił,więc koniec miłosnych igraszek miał miesce gdzieś w środku nocy, albo nawet i nad ranem, kiedy żadne z nich nie miało już sił choćby kiwnąć palcem. Wilk leżał zdyszany na plecach, czując się tak jakby Szept wyciągnęła z niego jakimś sprytnym zaklęciem wszystkie siły i chęci do czegokolwiek. A mimo to, uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- No... Tego się nie spodziewałem, przyznam szczerze - odwrócił głowę, zerkając na nią - Ile jeszcze takich niespodzianek masz w rękawie? - może on też powinien się nauczyć czegoś nowego? Poszpera w bibliotece Ametystu, tam mieli książki wiadomej treści, ale może znajdzie coś, czego jeszcze nie próbowali.
*
Znał ją tak dobrze, że wiedział. Nie da mu spokoju i nawet wiedział ile czasu odliczyc nim się znów odezwie. Ale tak jak on znał ją, tak ona znała jego i wiedziała, że nie śpi a udaje. To ziewnięcie też, bo wzrok był zbyt przytomny jak na człowieka, którego niedobra elfka wyrwała ze snu. Darowała sobie wytykanie mu tego i zamiast tego wślizgnęła się pod koc, a że brakowało jej poduszki...
- Nie ma żadnego patrzenia w las - w końcu nie będzie się tulić do pleców Cienia. Pociągnęła za płaszcz, odwracając na plecy i szybko zajmując ulubioną pozycję, udo przerzucając przez jego nogi a głowę ukłądając na ramieniu - Możesz sobie popatrzeć w gwiazdy jak tak bardzo chcesz - ona nie zamierzała patrzeć gdziekolwiek, od tego mieli Kalcifera, a ona była bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że nie minęło nawet pięć minut a już spała.

draumkona pisze...

Zgoła nie po arystokracku wyglądała Vetinari. Suknię miała oblepioną dziwnym śluzem i miejscami poszarpaną, a gdzie widniały dziury w materiale tam pod skórą można było doszukać się poparzeń. Na szyi miała czerwowany ślad, jakby ktoś usiłował ją udusić, a prócz tego jeszcze parę drobnych otarć i niewielkich ranek, które nie zagrażały życiu. Fakt, że była nieprzytomna od dłuższego czasu mógł martwić i sugerować, że istnieją obrażenia niewidoczne z pozoru, które alchemiczkę utrzymują w takim stanie. Prócz tego była wyziębiona, bo noce bywały zimne, a nim wiedźmin rozprawił się z potworą minęło trochę czasu, który spędziła na ziemi już wtedy pozbawiona przytomności. Wystarczyło, że znalazła się w cieplejszym pomieszczeniu i pojawiły się też pierwsze oznaki wybudzania się. Raz coś mruknęła, coś jęknęła kiedy zapiekło aż finalnie otworzyła oczy, choć wzroku nie potrafiła skupić na żadnym konkretnym przedmiocie. Co się stało? Gdzie była? Wszystko było takie rozmazane...
- Gdzie... ja jestem... - spytała słabym głosem usiłując podnieść chociaż głowę i się rozejrzeć, jakby wzrok nagle miał posłuchac i zadziałać poprawnie.
*
- Niewystarczająco. Za krótko byłam w Róży zanim mnie stamtąd wyniosłeś, a jak chciałam na ciebie czekać nago, to się musiałeś oczywiście spóźnić.
- Nie wiedziałem, że czekasz nago, poza tym Devril potrafi być bardzo upierdliwy kiedy chodzi o moją siostrę - mruknął, przyjemnie rozleniwiony i zmęczony. Delikatny dotyk jaki czuł na piersi tylko potęgował wrażenie odprężenia, a ciepłe ciało leżące tuż obok przyjemnie grzało. Wszystko było przyjemne i to w takim stopniu, że nawet nie zareagował na przytyk i tylko wplótł palce we włosy magiczki, przeczesując je - Na święta kupię ci książeczkę z której się nauczysz więcej niż w Róży, wiesz? - sobie też taką sprawi, a jakże. A potem znów całe Atax będzie huczało od plotek co to para królewska wyprawia po nocach, że tak głośno.
*
Nie spała spokojnie. Parę razy w nocy Kalcifer wybudzał ją bo wredne małpiszony podchodziły zbyt blisko i istniało ryzyko oberwania kulką, ale alarm był odwoływany za każdym razem jak tylko otworzyła oczy. W efekcie rano była kompletnie niewyspana i nie słuchała co się do niej mówi, a legendarne "jeszcze pięć minutek" przeszło w stan w którym Zhao nawet nie reagowała na słowa Cienia, że to już pora, że czas wstać, że droga przed nimi daleka i trzeba się ruszyć. Leżała jak kamyczek na kocach i nawet nie raczyła odpowiedzieć, co mogło Poszukiwacza nawet zaniepokoić po dłuższej obserwacji.
- Nie mogłam spać w nocy - burknęła w końcu otwierając przekrwione, zmęczone oczy - Małpy podchodziły za blisko i Kalcifer mnie wybudzał za każdym razem. Jestem nieprzytomna i ledwo patrzę na oczy. Znasz drogę przez las? Jeśli tak to proszę bardzo, prowadź nas a ja się zdrzemnę w siodle - ona nie miała na to siły. Cholerne, brykające bez sensu małpiszony rzucające kulkami błota i nie dające jej spac po nocach. Zero wdzięczności.
- I boli mnie głowa - jęknęła, w końcu podnosząc się do siadu i rozmasowując skronie.

draumkona pisze...

- W Drummor, już dobrze. Gdzie ten medyk! Boli cię coś, jakieś rany… - głos dochodził do niej z oddali i nie potrafiła się skupić na rozszyfrowaniu znaczenia słów. Półprzytomna odwróciła głowę, usiłując skupić się na tym co widzi. Tak strasznie się bała w tych tunelach, że już go nie zobaczy...
- Wiesz... po raz pierwszy chyba sądzę, że nie było warto się mieszać... - wyznała cicho, przymykając oczy, nie mogąc go zobaczyć. W zasadzie nie widząc nic prócz żółtawo-białych plam. Jad musiał atakować ten zmysł jako pierwszy, co nie wróżyło jej szybkiego i gładkiego powrotu do zdrowia. Skrzywiła się czując jak śluz podrażnia skórę, a jad w nim zawarty powoli przegryza się do tkanek.
- Muszę... śluz... tam jest jad... - mruczała dalej, usiłując się przy okazji ruszyć i coś ze sobą zrobić, ale nic z tego nie wyszło i dalej leżała plackiem na łóżku zdana na łaskę Devrila.
*
- Przyniosłeś mi wtedy różę… - tu się pan władca wyraźnie zmieszał, bo o ile lubił sprawiać jej przyjemność to już wspominania tego raczej nie lubił. To robiło z niego jakiegoś... czuł się jak jakiś młokos, podlotek do starszej pani i nie mógł nic z tym uczuciem zrobić. pominął więc temat róży milczeniem.
- To sobie czy mnie ten prezent sprawisz -z ulga powitał braku wypominek o tamtej róży i zmianę tematu. Uśmiechnął się już oczmai wyobraźni widząc to, co jeszcze nawet nie nadeszło.
- Nam obojgu - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo tak według niego miało to wyglądać. Książeczkę przestudiować mogą oboje, a korzyść też będzie obopólna, więc co za różnica - No chyba nie myślisz, że kupię ci karnecik do Ametystu na nauki? Dopiero byłyby plotki na mieście - już sobie to wyobraził i przeżył prawdziwe chwile grozy.
*
- Jasne, bo jestem elfem. Znam drogę przez bagna.
- Żadnych bagien.
- Wybrałaś, to kombinuj albo mijamy bokiem ten cholerny las.
- żadnych bagien - powtórzyła, odwracając się na bok, znów otwierając oczy by przyglądnąc się temu co też Cień kombinował. Najpierw zwinął cały obóz a teraz go rozpakowywał? To co, jednak zostają i może spać dalej? - Zostajemy? - ale nadzieja w głosie zgasła równie szybko jak się pojawiła, kiedy Zhao zdała sobie sprawę, że Lu rozgrzebał juki tylko dlatego, że szukał dzbanuszka. Swoją drogą na co mu dzbanuszek? To zaintrygowało ją na tyle, że podniosła się do siadu i z dezaprobatą spojrzała na szumiący niedaleko Medreth. Głupie małpy.
- Co tam robisz? - zainteresowała się w końcu nim, podchodząc z kocykiem bliżej Cienia.

draumkona pisze...

Słyszała drugi głos, choć nie potrafiła już zareagować, nawet gdyby ta reakcja miała się ograniczać do tego by bardzo grzecznie poprosić go o to by wyszedł. Dźwięki powoli cichły, a ona czuła dziwny chłód i nagłe uderzenia gorąca, aż w końcu przestała kontaktować znów tracąc przytomność. Jej stan się nie poprawił, skóra jeszcze zbladła jakby miała kłopoty z krążeniem. I wtedy pojawił się medyk.
Nie był to lekarz pokroju Wilka, czy Heiany, ot prosty człowieczek, który czasami lubił wioskowym staruchom przepisać sarnią raciczkę widząć z jakimi problemami się do niego przychodzi. Ale poważny problem potrafił potraktować z całą powagą i wykorzystać całą zdobytą na naukach wiedzę by pomóc. Tak było i tym razem kiedy w końcu pokazano mu pacjentkę. Fachowym okiem obejrzał poparzenia, zbadał puls przy okazji pytając:
- Co się stało? Takie poparzenia nie powstają nawet jeśli by się oblać garnkiem wrzącej wody, poza tym te są punktowe, jakby... sznur? Nie, sznur nie parzy. Bardziej macka jak u meduz. Prócz tego pracę organizmu zakłóca najprawdopodobniej trucizna, proponowałbym nowszą metodę upuszczenia krwi ale w obecnym stanie jej to nie pomoże. Są kłopoty z krążeniem. Ziołami mogę wiele nie zdziałać, tu trzeba elfów albo jednego z uzdrowicielami. Nie mniej jednak zrobię co w mojej mocy - to mówiąc zagrzebał w swojej torbie wyjmując skłądniki potrzebne mu do wywaru a w głowie ukłądając liste ziół do wypisania na kartkę, co by potem zrobić z tego maść na oparzenia.
*
- To było miłe. Nie spodziewałam się. To było… takie urocze. Twoje zmieszanie teraz jest jeszcze bardziej urocze. – już miał ją pytac czy ona czasem nie była zmęczona i czy mogą skończyć temat, bo powinni iść spać a nie sobie rozprawiać o małostkach i się nad nimi rozwodzić. Miał pytać, ale finalnie nie spytał, bo ktoś zapukał do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? - zastanowił się chwilę. Środek nocy, pukanie było ciche, czyli zapewne nikt tutejszy ani na pewno nikt z Radnych bo oni to weszliby bez pukania a potem by się dziwili, że zastali królową półnagą. Skoro to obcy to zapewne posłaniec. Skoro posłaniec to musiał przejśc przez straże i zarządców. Jeśli nikt go nie zatrzymał i nie kazał się wynosić to sprawa musiała byc ważna.
- Nie, ale to może być ważne - okrył szczelnie Szept, robiąc z koca kokonik. W końcu posłańce byli w większości mężczyznami. Sam wciągnął na tyłek spodnie i dopiero wtedy pozwolił na wejście. Posłaniec rzeczywiście był mężczyzną, bardzo zmęczonym, w średnim wieku. Musiał przebyć długą drogę.
- Mów - zażądał gestem zapraszając go w głąb komnaty.
- Pan na Drummor przysyła mnie, królu. Potwora zalęgła się w tunelach, rozszarpała górników i grasuje po okolicy. Pan mój uprasza pomocy - wyrecytował szybko posłaniec, nerwowo ściskając bawełnianą czapkę w dłoniach. Ludzie nie przywykli do osób o dwukolorowych oczach, a już tym bardziej nie przywykli do elfów z taką cechą.
- Pan na Drummor... - mruknął Wilk, oglądając się na magiczkę. Miał dobrego nosa, że to ważne. Devril nie wołałby o pomoc gdyby to nie było coś poważnego.
*
- Jasne, zrozumiałem. Masz jakiś uraz do bagien czy jak?
- Powiedzmy, że... Nie najlepiej je wspominam. Raz byłam tam z Szept i miałyśmy niemiłą niespodziankę natury magicznej. Wieże Kosiarza czy coś w ten deseń i spalającą się wokół magię. Zresztą nie ważne - ewidentnie ucięła temat. przysiadła obok niego, wciąz otulona kocykiem bo poranek był chłodny, szczególnie w górach.
- Kawę. Tobie. Chcemy szybciej ruszyć, a im szybciej postawię cię na nogi, tym szybciej ruszymy.
- Jesteś taki kochany - Cień otrzymał w ten sposób małego całusa w szorstki, nieogolony policzek, a Zhao wykorzystała jego ramię jak przyjemne oparcie. W końcu to nie ona parzyła kawę, więc mogła sobie jeszcze chwilę podrzemać - A masz trochę miodu? Kawa z miodem lepsza niż kawa bez miodu - równie dobrze mogłaby żądać gwiazdki z nieba, efekt zapewne byłby podobny, bo choć zawsze piła kawę z miodem to trudno było oczekiwać, że Lu weźmie ze sobą taki rarytas.

draumkona pisze...

- Zrób co możesz. Utrzymaj ją przy życiu - medyk skinął głową poprzysięgając sobie, że rzeczywiście zrobi co w jego mocy. Do rąk własnych arystokraty wręczył rozpiskę potrzebnych mu ziół - Potrzebuję tego do maści na oparzenia. Jeśli mógłbym prosić... - ale spojrzenie tego drugiego, starszego, skutecznie powstrzymało potok słów mający wyjaśnić działanie każdego z nich żeby nie było, że naciąga na wydatki. Skarcony ostrym wzrokiem zabrał się za przygotowywanie wywaru, który kobiecie trzeba będzie jakoś podać. Miał poprawić krążenie, wzmocnić organizm, choć nie wiedział czy przy obecności trucizny efekt będzie ten sam jaki opisywali w księgach.
- Trucizna może wszystko popsuć, ale zrobię co mogę.
*
- Kilka pytań. Mówisz rozszarpała. Czy jednak część z nich nie miała śladów uduszenia albo porażenia? Zatrucia może? Zostawiała po sobie śluz albo dziwną, mięsistą masę?
- Zatrucie było, pani. Był też … lepkie coś w kopalni. Mięsiste - zerknął kontrolnie na Szept. Wszystko wskazywało na to, że stwór jest z tego samego rodzaju co ten, którego napotkali w Morii, więc to naprawdę nie były przelewki. Noc już się kończyła, co prawda nie wypoczęli ani trochę, ale jeśli potwora zaatakuje znowu...
- Szept? - obejrzał się jeszcze na żonę, nie chcąc wychodzić na takiego co to poważne decyzje podejmuje sobie samopas i bez konsultacji. Nie miał ochoty na przytyki i kłótnie więc wolał by decyzja o pomocy dla Deva wyszła od niej. W ostateczności jeśli magiczka by tego sama nie zaproponowała to zaproponuje on, ale przynajmniej nie będzie mu potem mogła zarzucić, że sobie jeździ sam i nic jej nie mówi - To brzmi tak samo jak to co było w Morii. On potrzebuje pomocy...
*
- Jestem praktyczny - nie skomentowała nie chcąc go zbytnio peszyć. Taka była pierwsza myśl, ale chwilę później odezwąła się złośliwa strona Zhao i zapragnęła bardzo Cieniowi oświadczyć, że oto stał się panem kochanym a nie panem misją i nawet czasami miał lekkie przebłyski czegoś co można było swobodnie nazwać romantyzmem.
- Jesteś kochany i romantyczny - zaczepnie przygryzła płatek ucha Luciena. Część niej i tak wiedziała, że zaprzeczy, że się nie przyzna i zrobi wszystko by ratowac swoją reputację, ale... Całkiem uroczo wyglądał jak starał się być taki groźny i niedobry, jednocześnie panikując bo nie wziął miodu.
- Spokojnie, bez miodu też wypiję więc twoje starania nie pójdą na marne - uspokoiła go, wsuwajac ręce pod ramię Cienia, szukając ciepła.

draumkona pisze...

Medyk dwoił sie i troił, ale stan Charlotte nie ulegał żadnej poprawie. Można było powiedzieć, że jeszcze się pogorszył, skóra zbladła do reszty a pod oczami pojawiły sie sińce. Zsiniały też wargi alchemiczki, a w dodatku medyk wykrył jakiś uraz wewnętrzny, który wcześniej mu umknął. W dodatku poparzenia zaczynały się dziwnie zachowywać, tradycyjne metody zawodziły. Skórki wokół paznokci nabrąły niezdrowego, niebieskawego koloru i gdyby nie fakt, że serce wciąż biło, słabo bo słabo ale biło, to można by było wziąć ją za martwą.
- Nie wiem dlaczego tak sie dzieje, naprawdę nie wiem... - biadolił medyk bojąc się o własną skórę. Wiadomo nie od dziś, że niezadowolony arystokrata to taki arystokrata, który potrafi biednego medyka nabić na pal, nawet jeśli ten nie miał szans pomóc pacjentowi. Nerwowo zerknął jeszcze na kobietę. Pierścionek dobitnie świadczył o zaręczynach a skoro earl tak bardzo się nad nia trząsł... przełknął nerwowo ślinę. Nie chciał kończyć na palu.
*
- Devril nie jest wojownikiem ani magiem. O ile nie poprosi o fachową pomoc łowców czy najemników, może sobie sam nie poradzić. Wilczku? - już wiedział co się święci. Tak jak on chciał chronić ją, tak zapewne ona liczyła na to że grzecznie zostanie w łóżku i będzie pił ciepły rosołek. Po jego kurde trupie.
- Wilczku? Może ja tam pojadę?
- A może nie? - burknął, przytulając ją do siebie - Jesteś osłabiona i sama stworowi nie dasz rady. Ja przynajmniej będę mógł pomóc jeśli będą ranni, jeśli już chcesz jechać to ze mną - musiał chwilę poprotestować żeby się nie zorientowała, że coś planuje. Trochę pomarudzi, az w końcu ustąpi niby to pod ciężarem argumentów, a tak naprawdę to spakuje tobołek i ruszy w ślad za nią.
- Nie chcę by coś ci się stało. Miałem cię chronić i to będe robić póki mogę - to akurat było wcale nie udawane, ta troska, czułość, uczucie z jakim do niej mówił i jak na nia patrzył. Nie chciał jej niepotrzebnie narażać, nie kiedy mogła zostać tutaj.
*
- Jasne kutwa. To ja kupiłem pierścionek po zaręczynach. Jestem praktyczny.
- Praktyczny, romantyczny. Brzmi prawie tak samo, więc nie ma się co pieklić Varianku.
- Chcę tylko ruszyć jak najszybciej. Chcesz mój płaszcz? Jak ci zimno, to się okryj.
- A ty nie zmarzniesz? Ja zawsze mogę jakoś wezwać magię czy coś... - ale nim skończyła, juz siedziała owinięta w płaszcz Cienia. Ten najlepszy, najukochańszy płaszcz którym zawsze ją okrywął jak było jej zimno. Płaszcz z którym nigdy się nie rozstawał i który proponował tylko jej, albo czasami Natanowi. Zhao miała do niego duży sentyment i kiedy tylko szorstki, stary materiał legł na jej ramionach od razu zaciągnęła się jego zapachem, owijając niemalże w kokonik.
- A kiedy kawusia będzie gotowa? Już? A ciasteczko jakieś może mamy zmaiast miodu? - ktoś tu bardzo chciał coś dobrego.

draumkona pisze...

Medyk wciąż siedział w sypialni pana i obserwował z niepokojem pogarszający się stan swojej podopiecznej. Spróbował już chyba wszystkie i ostatnie nadzieje na jakąkolwiek poprawę pokładał w maści na której skłądniki wciąż czekał. Nerwowo zaczął krązyć po komnacie, mamrocząc coś pod nosem, że już nigdy więcej i że on rzuca to w cholere i będzie sadzić marchew, gdzie mu z łapami do chorych ludzi. Na głowę chyba upadł, a tatko miał racje mówiąc, że te całe uniwersutety są nie dla niego tylko dla prawdziwych mądrali.
- Coś ty najlepszego narobiła... - mruknął jeszcze do siebie, przysiadając na łóżko i po raz kolejny kontrolując podstawowe funkcje życiowe pacjentki. Serce wciąż było, a póki potrafił utrzymać ten fakt... Był bezpieczny. Z rezygnacją spojrzał na bladą twarz, kompletnie mu nieznajomą.
*
- Ale jedziemy powoli i zatrzymujemy się dwa razy częściej. Żadnego zgrywania bohatera, dobrze? - miał ochotę podskoczyć z radości, że jednak udało się bez podstępów i kłótni, ale w porę się opanował udając, że ta informacja jedynie go satysfakcjonuje a nie piekielnie cieszy. W końcu doszli do czegoś wspólnie, bez wrabiania siebie nawzajem i bez potajemnych ucieczek bo drugie nie pozwoliło jechać.
- Dobrze. Żadnych bohaterów - co do postojów to byłby polemizował, gdyby nie fakt, że i tak stapał po cienkiej linii. Uścisnął ją mocniej i wypuścił z objęć zabierając się za pakowanie tylko tego co było mu niezbędne. Czyli pary spodni i koszuli na zmianę, bo po co mu więcej? Toć on nie baba żeby się stroić.
- Zbieraj się, trzeba wyruszyć jak najszybciej - zupełnie jakby magiczka o tym nie wiedziała i pierwszy raz jechała gdziekolwiek poza Atax. Czasami Wilk był nieco nadopiekuńczy i nadgorliwy, ale to wszystko w dobrej wierze.
*
- Co jeszcze, wasza wysokość? Księżniczka w drodze się znalazła. Sucharka może? Są w jukach, a kawa się musi pogotować dłużej nieco. Może wtedy będzie się nadawała do picia - Zhao długo milczała nim znów sie odezwała. Dobrze odczytała jego naburmuszone spojrzenie i to już był niebezpieczny teren. Mogła nie używać jego prawdziwego imienia, tylko dalej się droczyć z tym romantyzmem. Ale mimo wszystko musiała spytać.
- A... Wyjmiesz mi tego sucharka? - w końcu ona była księżniczką, a księżniczki nie powinny się ruszać jak im zimno bo jeszcze zamarzną i co wtedy? Nie, zdecydowanie to Lu musiał się podnieść i iśc po nieszczęsnego sucharka. Ona sobie popatrzy, bo bez płaszcza było widać znacznie więcej, jak zarys mięśni na ramionach kiedy koszula nieco odsłoniła to i owo... Tak, siedzenie w jego płaszczu prócz ciepła miało też inne zalety o których on wcale wiedzieć nie musiał.

draumkona pisze...

Podróż do Drummor zajęła im nieco czasu, nawet kiedy skorzystali ze skrótów Medrethu i wskazówek napotkanych pomniejszych duszków. Cztery dni zdązyły zacząc się i skończyć nim finalnie pojawili się na terenie earlatu i jeszcze nieco czasu nim znaleźli się w pobliżu samego Drummor. Po drodze napotkali jeszcze jednego posłańca, który niósł wieści znacznie czarniejsze niż ten pierwszy. Potwór dorwał się do Charlotte i Wilk dostał ataku paniki wiedząc co było z nim i co medycy musieli zrobić by go wyratować. W Drummor nie było elfich magów-uzdrowicieli, co najwyżej jakiś znachor mógł poparzenia mchem obłożyć, albo krwi upuścic bo trucizna, a to mogłoby ją zabić. Jak obiecał, że nie będzie bohatera zgrywać, tak obietnicy nie mógł dotrzymać, nie kiedy życie jego siostry, członka rodziny, było mocno zagrożone. Nic więc dziwnego że ledwie zjawili się pod zamkiem, a on już się chciał wpychac do środka i tylko obecność Anraia sprawiła, że obyło sie bez nieprzyjemności. Sługa doprowadził ich do komnat po drodze streszczając stan alchemiczki i co do tej pory się z nią działo, a kiedy w końcu Wilk znalazł się w komnacie miał wrażenie, że już za późno. Czy on też był tak koszmarnie blady jak go ratowali?
- Ona chyba nie... Nie umarła? - ciężko pytanie przeszło mu przez gardło, ale taki widok był dla niego szokiem. Dopiero po chwili otrząsnął się i posłał ku niej swoją magię, wnikając od razu w ciało i sprawdzając jak rozległe są uszkodzenia.
*
- Też coś. Księżniczka, jeszcze groch wsadzić pod koc. Wymyśliła sobie. Tylko pilnuj tej kawy!
- Nie chcę żebyś wsadzał mi groch, ale co innego byś mógł - zaczepne spojrzenie mogło sugerowac tylko jedno i gdyby nie przypomniał jej o kawie to pewnikiem już by się przypaliła. A tak Zhao zapobiegawczo potrząsnęła nieco dzbankiem co by zmielone ziarna nie przykleiły się do dna dzbanka i nie zepsuły całej jego pracy. Potem dostała swoje dwa sucharki i jednego zjadła od razu, a drugiego zachowała na później.
- I wcale nie księżniczka, tylko magini. Panie Misja - znów maleńska, tyci tyci szpileczka bardziej pojawiająca się tutaj w formie dalszego droczenia się niż sprawienia mu przykrości ciągłym wytykaniem przywiązaniem do Bractwa i misji - Poza tym kto tu jest księżniczką! To nie ja się boje jechać przez las bo małpki rzucają błotem i kamieniami - zażartowała sobie, odwracając kota ogonem, czyli robiąc to co zawsze wychodziło jej najlepiej.

draumkona pisze...

Nie słuchał już tego co mówił Devril, zbyt pochłonięty sprawdzaniem nieprawidłowości w stanie siostry. Jeśli jego stan był podobny bądź taki sam to chylił czoła przed elfimi medykami, że zdołali go z tego wyciągnąć.
- Wilk, ona żyje, oddycha, chociaż słabiej. Jest blada, ale ty też byłeś, możesz mi wierzyć – w to akurat wierzył. Już wierzył, kiedy sam miał okazję sprawdzić szybciej niż cokolwiek dało się ustalić z roztrzęsionym Devrilem. Pomyslał nawet czy by arystokraty nie wyprosić żeby się poszedł przespać albo odpocząć, ale coś mu mówiło, że pomysł nie zostałby przyjęty z aprobatą a co dopiero wykonany. Nie pozostawało nic innego jak wziąc się do pracy, co też zrobił, rozplanowując po kolei etapy pracy.
- Potrzebna mi misa z wodą. Byle czysta i to natychmiast - tą metodę podpatrzył u Ursa i z tego co zdązył się dowiedzieć była najlepszą metodą oczyszczania organizmu z toksyn. Chwilę trwało nim dostał to, czego żądał, ale nie poganiał ich, nie darł się ani nie pieklił. Siedział spokojnie ten czas wykorzystując na odnawianie co poniektórych tkanek i przejmowanie kontroli nad układem krwionośnym. Kiedy misa znalazła się obok niego, wsunął w wodę dłoń, magią objął całą jej strukturę i wyciągnął rękę razem z wodą, która zachowywała się tak, jakby była zamknięta w przeźroczystym worku i ściśle trzymała się ręki elfa. Przyłożył ją do skóry Char, wprowadzając w to wszystko jeszcze nieco magii.
- Będzie potrzebne więcej wody - zarządził po krótkiej chwili, kiedy ciecz jaką on kontrolował powoli zabarwiała się wyciągniętą z ciała alchemiczki trucizną i rozdrobnionymi skrzepami krwi. Zabieg był czasochłonny i bardzo mozolny, ale przynosił najlepsze z możliwych rezultaty. Już po prau godzinach Char zaczęła w miarę normalnie oddychać, zniknęły też sińce, a koloryt skóry był znacznie cieplejszy.
*
- Nie, ty się tylko boisz bagien, bo cię komary zeżrą.
- Nawet nie wiesz jakie komary mogą być groźne. Wiesz, że przenoszą wściekliznę? Mówię ci, sama widziałam jak wuj jednego mojego znajomego po ugryzieniu komara zaczął się ślinić i pienić i gryźc wszystkich naokoło. Wścieklizna jak się patrzy. Chcesz mieć wściekliznę Lu? - na szczęście dla wszystkich, Poszukiwacz nie musiał czekać długo na kawę, bo nie minęło kolejnych dziesięć minut i już była gotowa. Co prawda Zhao trochę się krzywiła, że jak to bez miodu, jak to bez ciasteczka, nawet mleka nie ma, ale wypiła zawartość kubeczka.
- Brrr - wzdrygnęła się, czując jak smak gorzkiego płynu rozchodzi się w ustach - Dobra, to mamy jechać, tak? - głowa cudownie nei przestała boleć, ale podejrzewała że to tylko kwestia czasu.

draumkona pisze...

- Nasi goście przejechali daleką drogę. Potrzebują komnat i odpoczynku. Jeśli możemy czymś służyć, Anrai pokarze państwu komnaty, a służba zagrzeje wody i przyniesie gorący posiłek - Wilk obejrzał się na Szept, spróbując odgadnąć co jego małżonka na ten temat sądzi. Owszem, on sma był zmęczony i to okropnie ale obiecał sobie, że nie ruszy się stąd póki alchemiczka nie odzyska przytomności.
- Ja czekam aż się wybudzi. Szept, jeśli chcesz się położyć to zrób to, nie będę miał ci przecież za złe - a nawet byłby mile zaskoczony gdyby magiczka spasowała i poszła odpocząć choć chwile. Byłby dopowiedział coś jeszcze, ale w tym momencie ruszyła się Charlotte znów pochłaniając uwagę elfa. Najpierw się skrzywiła jakby zjadła coś niedobrego i rozkaszlała się. No tak, zielną papkę jaką wepchał ją pod język nie można było uważać za przysmak i rarytas, szczególnie kiedy tak często jadło się różne słodkości.
- Charlotte? Słyszysz mnie? - kontrolnie przyłożył dłoń do czoła i z satysfakcją stwierdził, że gorączka która trawiła ją jeszcze jakiś czas temu ustąpiła.
- Nie jestem... głucha... - burknęła na dzień dobry. W innych okolicznościach pewnie by się obraził, bo przecież on tyle sił dla niej poświęcił a ona mu tu burczy. W tej chwili cieszył się, że po prostu się wybudziła.
- Coś cię boli? Zimno?
- Zimno - potwierdziła Char w końcu otwierając oczy. Część białka w lewym oku była zabarwiona na czerwono, czego wcześniej Wilk nie zauważył. Jakieś naczynka musiały popękać. Bez pytania sięgnął po koc z drugiej części dużego łóżka i dodatkowo okrył nim alchemiczkę. Obejrzał się też na Devrila i na Szept i uznał, że to chyba pora iść grzecznie spać, a arystokracie zostawić rozmowę z Vetinari.
*
- Pół życia mieszkałem na bagnach. Komary przenoszą różne śmieci, ale wścieklizny u ludzi nie widziałem.
- Może nie widziałeś, bo sam masz? Szczególnie jak inni mężczyźni na mnie patrzą to masz wściekliznę jak się patrzy - zaśmiała się, jakby opowiedziała sobie całkiem dobry żarcik i pomogła zwinąć mu to co zdązyli już nabałaganić. Chwilę później już siedziała w siodle, a ból głowy cudownie mijał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Teraz możesz prowadzić, jaśnie pani?
- Mogę, mości rycerzu - poczekała jeszcze na niego, aż usadowi się w siodle i ruszyła przodem wiodąc go między wysokie drzewa Medrethu.
W samym lesie było jeszcze chłodniej niż poza nim, choć nie wiedziała czemu przypisać taką właściwość. Może magia? A może jakieś jeziora pełne skruszonego lodu? Nie wiedziała. Faktem było, że w miarę szybko odnalazła ścięzkę, o której opowiadali jej kiedyś strażnicy z Moriaru. Tej ścieżki powinni się trzymać i nie zbaczać, nie krążyć po lesie i nie irytować jego duchów. Dobrym znakiem było to, że już po jakiejś godzinie jazdy na drzewach i w korzeniach zaczęły pojawiać się malutkie duszki z dziwnie wielkimi głowami, zdeformowanymi i z dziurmai imitującymi oczy i otwór gębowy. Duszki kodama, strażnicy starych drzew i coś co każdy podróżny mógł uznać za dobry znak.
- Dwa albo trzy dni drogi będzie przez samą puszczę o ile nie wynajdziemy jakiegoś skrótu - poinformowała go po dłuzszym milczeniu, nie mogąc znieść ciszy przerywanej tylko grzechotem kodama.

Silva pisze...

I.
Pochodnia gasła. Zadzwoniły łańcuchy. Mężczyzna drgnął; coś musiało go obudzić. Srebrne igły drażniły jego ciało, miejsca, w których były wbite opuchły i zaczerwieniły się; wysypka na skórze przypominała ukąszenia owadów. W głowie musiał mieć mętlik; rozbiegane spojrzenie omiotło loch, ale nie skupiło się na niczym konkretnym; widać, że nie miał pojęcia na co patrzeć, nie wiedział nawet, gdzie się znajduje. Myśli musiały gnać, plątać się, utrudniając zebranie wspomnień; mógł nie wiedzieć, co działo się wcześniej, mógł mieć tylko nieodparte wrażenie, że coś niedobrego. Obrazy z przeszłości mieszały się w jego głowie z teraźniejszością; widział Dziką Knieję tego zimowego dnia, gdy szedł niechętnie za Mogabą na spotkanie szamanów, by po chwili patrzeć na swojego kurdupla, jak miesza chochlą w kociołku. Były też inne wspomnienia, zmieszane i poplątane, niewyraźne, których otumaniony umysł nie potrafił rozróżnić.
Dravaren wciąż wisiał w lochu. Z dziurawego wiadra nadal kapał tojad, a ramię mężczyzny było jedną, wielką raną; w dużych ilościach, przy stałym kontakcie z ciałem wilkołaka, silny wywar z tej rośliny działał drażniąco. Niektóre żółte strupy i czerwone bąble od ognia na jego plecach pękły, znacząc skórę białawą, wodnistą cieczą, zostawiając po sobie dziurę. Na brzuchu pojawiły się czerwone, zabarwione fioletem sińce; z boku rozkwitł ciemnożółty krwiak wielkości pięści. Nogawka w spodniach pękła z jednej strony, na wysokości kolana, które spuchło jak beczułka. W zagłębieniach jaskini zebrała się świeża krew z ran.
Mężczyzna skupił wzrok na dogasającej pochodni; ciemne, zlepione włosy kleiły mu się do bladej, zmęczonej twarzy, w mętnych oczach czaił się ból. Jedyne o czym teraz marzył, był sen; chciał zapaść się w nieświadomość, nie widzieć, nie pamiętać, nie czuć. Srebrne igły utrudniały skupienie, zebranie myśli, były jak odurzające wywary, po których głowa pękała; dopóki tkwiły w jego ciele, nie odzyska spokoju ducha. Zmęczone mięśnie błagały o odpoczynek, pulsujący ból stał się już jego częścią, był z nim przez cały ten czas, a on się w nim zatracał. Otarcia i poparzenia piekły, kolano pulsowało tępym bólem. Złamane palce, wykrzywione jak u staruszka, nawet nie drgnęły.
Powinien o czymś pamiętać. O kimś. Jednak on myślał tylko o bólu, żyjąc wspomnieniami, oglądając w nich drobną kobietę, którą chciał widzieć już zawsze; niska, pewnie sięgałaby mu jedynie do łokcia, o białych niczym śnieg włosach; ciekawe, czy splatała je w warkocz; chciałby ją taką zobaczyć. Dla kogoś mogła mieć nienaturalnie bladą twarz, ale jemu jawiła się jako porcelanowa; widział kiedyś, gdzieś porcelanę, delikatną i śnieżnobiałą, a kobieta w jego wspomnieniach właśnie taka była: porcelanowa. Widział, że jest wybuchowa, że się złości, jak bije po głowie dębową laską, ale w swej złości była też urocza. Ktoś powiedziałby, że jej serce zamarzło, a ona sama jest zimna jak lód: taki ktoś musiał być głupcem, bo pod tym lodem płonął ogień, odbijając się w jej jasnych oczach; żar, który mógłby ogrzać i jego serce. Był też zapach ziół, który otaczał kobietę; podobała mu się ta woń. Chciałby ją wziąć w ramiona, nawet gdyby najpierw dostał po głowie. Pragnął być częścią jej życia; co dzień oglądać jej twarz, słuchać wyzwisk i uszczypliwości, drażnić się z nią tylko po to, by zaraz się pogodzić. Chciał być przy niej, gdy będzie piekła orzechowe podpłomyki, wiedział że potrafiła; czuć zapach masła, oglądać jej skupioną, zadowoloną twarz; tak rzadko się uśmiechała. Marzył o tym, by przemierzać z nią świat, dzień w dzień, idąc gościńcami, polnymi drogami; chciał ugotować jej potrawkę z upolowanego królika z rana, na dzień dobry. Mógłby siedzieć przy niej, z łbem na kolanach, ciesząc się tą bliskością, pozwalając się drapać tym drobnym paluszkom za uchem. Lubił ją. Nie. Kochał, tak, kochał całym sercem i chciałby ją kiedyś spotkać.

Silva pisze...

II.
Srebro dobrze działało. Dravaren nie wiedział, że ten, który go schwytał dowiedział się wszystkiego. Nie wiedział, że sam dostarczył mu informacji. Gdyby zrozumiał, pękłoby mu serce. Trwał w błogiej nieświadomości pewien, że niczego nie zdradził, bo zagubił się całkiem, zapomniał, że zna. Nie pisnął słówka, bo przecież skołatane myśli nie pozwalały się ułożyć. Ale on nawet nie musiał otwierać ust, mag nie musiał nawet wyciągać mu knebla; znał lepsze sposoby, skuteczniejsze.
Pochodnia zgasła, a ciemność wyciągnęła po niego ręce. W mroku zaś, przywitał go szept.

~~
- Nie rozumiem magów. Ich motywacji i dążeń - szamanka mówiła o tych, którzy kroczyli ciemną, mroczną ścieżką, czyniąc zło i deprawując; widziała takich, którzy oddani magii, ginęli przez nią niszczeni, zatraceni w mocy, która wzięła najwyższą cenę. - On chce czegoś, czego nie rozumie. To moja dusza przechodzi na drugą stronę. Musiałby mnie utrzymać żywą i jednocześnie poddaną jego woli, by to wykorzystać - teraz zaczęła mówić bardziej do siebie - Po co mu to? Amię umarłych może wezwać skinieniem jednego palca. Chce dusz? Musiałby pogwałcić prawa natury - czasami, jak to mawiał wilkołak, szamanka była naiwna, jak teraz; nie mogła pojąć, że dla kogoś sprowadzenie dusz do świata żywych, było czymś wykonalnym. Dla niej była to obraza życia, profanacja spokoju duszy i sama nigdy by czegoś takiego nie robiła. Ale inni nie byli nią, innych nie krępowały żadne więzy moralne. Coś, czego ona by nie popełniła, inni robili w chwili wolnego.
Nie powinna o tym teraz myśleć, powinna bać się i obawiać o życie wilkołaka, ale od lat przyzwyczajona była do skupiania się na rzeczach praktycznych, takich, które mogła zrobić, by pomóc. Płacz i strach nie pomagały w niczym, ani jej ani innym, nie budziły poczucia bezpieczeństwa i pewności u towarzyszy, tylko wyciągały z nich ich własny strach.

Silva pisze...

III.
- Wilkołaki też nie znają obrączek, przejęły od nas tatuaże jako symbol połączenia dusz.
- Nasze obrączki mają czysto symboliczne znaczenie, nie łączą dusz… nie dosłownie w każdym razie. To, o czym mówisz przypomina mi jednak więź maga i chowańca. Czuję Corvusa, a on czuje mnie. Może być daleko, a jego część nadal jest ze mną.
Silva mogła nie rozumieć więzi z chowańcem, który według niej był widoczną manifestacją magii, ale porównywała ją do swoich duchów i tego, w jaki sposób byli połączeni. Teraz pomyślała, że i więź z wilkołakiem była podobna. - Połączyła nas rytualna magia. Ojciec nigdy nie wyjaśniał jaka, ale myślę, że mogła pochodzić od niego i od wilkołaków. Chyba wygląda to jak zszywanie dusz igłą, splatanie połączenia - wzruszyła ramionami; niewiele pamiętała z tamtego dnia, a Sokole Oko zawsze nabierał wody w usta, gdy miała okazję go o to zapytać. To była rzecz wodza plemienia.
Oddaliły się już nieco od fatalnego miejsca; wiał lekki wiatr, sosny i świerki kołysały gałęziami, strącając śnieg na ziemię i tworząc pod drzewami małe kupki. Co jakiś czas odzywały się ptaki nad nimi, zupełnie tak, jakby w lesie i wśród gór nic się nie wydarzyło, jakby dzień płynął leniwie dalej i żadne życie nie zostało zmarnowane.
Szamanka strącając śnieg z powalonego drzewa, przysiadła na nim, kładąc obok sakwę. Spojrzała na magiczkę - Spróbuję - i przymknęła oczy. Skupiając się na wilkołaku, słyszała też szum wiatru, własny oddech, skrzypienie drewna pod nią, bicie swojego serca. I nic więcej. Nie wiedziała nawet, czego ma szukać, bo nigdy wcześniej tego nie potrzebowała. Może po prostu nie zwracała na to uwagi, bo pchlarz był zawsze obok. A może uczucie pustki, braku i poczucie, że coś jest nie tak było tym, którego szukała. - To na nic… ja go nie czuje - przyznała, otwierając oczy po kilkunastu minutach. - Może duchy mogłyby go odnaleźć, albo twoja magia? - spokojny głos zdawał się być zabarwiony rozczarowaniem; nie udało się, nie pomogło, nie znalazła go. - Jest w ogóle jakiś sposób, by odszukać innego maga? - dało się wyczuć zdenerwowanie w barwie jej głosu. Sprawne oko dojrzałoby też jak zaciska nerwowo rozbiegane palce, które nie chciały się uspokoić. - Cokolwiek, co mogłoby… - Silva zamilkła; jej prawa ręka drgnęła, jakby ukłuta bądź przeszyta ostrzem. Poczuła ból i na granicy świadomości słabe muśnięcie; subtelny dotyk, ledwie zaznaczenie czyjejś obecności. Początkowo myślała, że to duchy upomniały się o jej uwagę, ale obcowała z nimi zbyt długo, by w to uwierzyć. Uczucie było nowe i obce, zachęcające. - Czy dziwne uczucie w głowie, to to?

draumkona pisze...

Wilk nie chciał zabrać Devrilowi roli obrońcy i opiekuna, a skąd. Po prostu chciał się upewnić, że alchemiczka kontaktuje na tyle by nagle nie wywinąć jakiegoś numeru typu zatracenie oddechu. Skoro już się odzywała to była na to mniejsza szansa, więc mógł odetchnąć z ulgą. Widząc zaś kątem oka Devrila mnącego koc poczuł się dziwnie niezręcznie i dopiero teraz doszło do niego, że takie okrywnaie kocem to powinien zostawić arystokracie. Pośpiesznie się podniósł, ręce otarł o spodnie i podrapał się po głowie, gubiąc nagle wątek.
- Jak się czujesz?
- Słabo - padła odpowiedź i Char znów się skrzywiła. Najwidoczniej jeszcze nie cała papka uległa rozpuszczeniu. Wilk ostetecznie stwierdził, że na razie nic tu po nim i czym prędzej zgarnął Szept i wyszedł z komnaty z zamiarem poszukania wiedźmina. Pokonanie potwora i jego musiało sporo kosztować, a z tego co się orientował to po wypiciu wspomagających eliksirów wzrastało toksyczne zatrucie ich ciał. Musiał zatrzymać się gdzieś niedaleko by odpocząć. Musiał.
- Wyglądasz gorzej niż ja - usłyszał Devril, kiedy elfiak już się oddalił i zostali względnie sami - Dobrze się czujesz?
- Chcesz teraz szukać wiedźmina? Możemy też się położyć... - nagle zatrzymał się wpół kroku gotów zmienić pierwotne zmaiary i naprawdę iśc spać. Szept zapewne sama by nie poszła, ale jeśli propozycja wyszła od niego... Kto wie.
*
- Jakbyśmy nie mogli jej ominąć – a Lu dalej marudził swoje. Zhao westchnęła ciężko nie mając już sił by mu tłumaczyć, że bagna to nie jest dobra opcja, ale cóż. Jego nie było wtedy gdy wypłynęła ta cała sprawa z Kosiarzem i wieżami. Nie było go tam gdy rozpętało się największe piekło, nie walczył i nie widział tego co ona. A mając te wydarzenia w pamięci, choć nieco już zatarte, była gotowa zrobić wszystko łącznie z pozbawieniem Lu przytomności by bagnami nie iść.
- Wierz mi, że po tym co widziałam na bagnach to Medreth i to, że nieco nakładamy drogi to nic - mruknęła tracąc humor i pochmurniejąc trochę. Nadal było jej nieco zimno, a magii nie chciała sięgać. Mogła się przydać na jakąś inną chwilę a nie do ogrzewania bo zimno. Musi sobie poradzić inaczej, więc wytargała z juków koc, opatulając się nim - Masz ze sobą mapę?

draumkona pisze...

- Potrzebujesz czegoś? Wody?
- Herbaty bardziej, bo zimno - sprecyzowała, sama siebie zaskakując tak precyzyjną odpowiedzią. Wzdrygnęła się kiedy kolejna fala dreszczy przebiegła jej po plecach i mocniej zapadła się w koce i poduszki, szukając ciepła. Przyjrzała się mu uważnie, na tyle ile pozwalał jej wciąż pałatający figle wzrok i stwierdziła, że omijanie odpowiedzi odnośnie swojego stanu wcale dobrze nie wróży.
- Długo byłam nieprzytomna? - spytała, bojąc się że jak zalęgnie sie między nimi cisza to Dev zacznie się wściekać i pieklić, zresztą słusznie. Choć pierwotnie naprawdę chciała szukać gryfa, a to że przypadkiem znalazła się neidaleko tuneli... To naprawdę był przypadek. Co prawda przypadkiem nie było już włażenie do środka, ale chciała pomóc. Chciała oszczędzić mu zmartwień, a zamiast tego zaserwowała mu kolejną poteżną dawkę stresu i zmartwienia - Znalazłam się w okolicy przypadkiem, naprawdę szukałam gryfa... - zaczęła tłumaczyć - A z tuneli bił dziwny smród i wydawało mi się, że coś słyszałam, weszłam a ten stwór czaił się tuż za wejściem. Naprawdę nie sądziłam, że coś mi się stanie... Nie chciałam, żebyś się dalej martwił... - przytuliłaby się do niego, gdyby nie fakt, że nie mogła sie ruszyć z osłabienia.
- Jest jakaś szansa, że zaciągnę cię do łóżka, a potem poszukam wiedźmina? – udał, że się zastanawia, bo odpowiedź znali oboje i to zaraz po tym jak wypowiedziała pytanie na głos. I to wcale nei chodziło o to, że obawiał się o zluzowane kamienie mogące spaśc jej na głowę, po prostu... Chciał być blisko. Nie ważne czy śpiąc, czy wędrując, czy robiąc jeszcze coś innego, chciał być obok niej, obserwować jak marszczy brwi mysląc nad jakimś problemem, jak się śmieje czyms rozbawiona. Nawet jak patrzy z przerażeniem na to co udaje jej się odkryć. Po prostu chciał być.
- Myślę, że szanse są równe zeru - cokolwiek sobie myślał, cokolwiek było jego prawdziwym zamiarem miało pozostac ukryte. Mimo tego, że ostatnio zachowywał się jakby go podmienili to nie zamierzął mówic o tym co czuje do magiczki na każdym kroku. Wcale nie musiała wiedzieć - Chodź, jak się pośpieszymy to jeszcze go złapiemy. Do rana powinien siedzieć w jakiejś gospodzie czy gdzieś, bo toksyny z eliksirów uniemożliwią mu normalne funkcjonowanie.
*
- Mam, ale ścieżek w naszym nawiedzonym lasku nie zaznaczyli. Dali ciemną plamę i podpisali Medreth, Sprawdzałem.
- Nie dlatego pytam. bardziej chodzi mi o jakiś charakterystyczny punkt który określa, że w tamtym miejscu zaczyna się druga częśc naszej trasy, czyli zejście z gór i równiny aż do Vorghaltem. Widziałeś coś takiego? - droga była niebywale nudna. Prócz grzechoczących kodama i szumiących drzew nie działo się na razie zupełnie nic i Iskra niemalże przysypiała w siodle. Niektóre duszki, wyczuwając że oto na koniu jedzie elfka, oblazły Kelpie. Jeden siedział na końskim łbie, drugi na zadzie, a trzeci skorzystał w ramienia Zhao. Lubiła te duszki, kojarzyły jej się z domkiem w lesie. Jej domkiem.
- Jakbym przysnęła to mnie obudzić - mruknęła jeszcze.

draumkona pisze...

- A czy ja coś mówię? To było głupie, bezmyślne i nieprzemyślane, ale to już wiesz, a konsekwencje poznałaś sama. Mogę tylko liczyć, że następnym razem, zanim zaryzykujesz sama, weźmiesz ze sobą chociaż jednego zbrojnego. Pomyśl, gdyby nikt tam nie wszedł, gdyby nikt cię nie znalazł…
- Sam zbrojny nic by tam nie dał. Nie widziałeś tego monstrum - tym stwierdzeniem na pewno nie polepszała swojej sytuacji, a wręcz przeciwnie. Jeszcze mógłby uznać, że jednak woli na nią nawrzeszczeć i tym samym doprowadzić do płaczu. Nie zaczął krzyczeć, a wręcz przeciwnie, przysiadł obok niej i zaczął głaskać. A tak głaskać jak on nie potrafił nikt inny. Zaraz wszystkie zmartwienia odchodziły jak ręką odjął i pozostawał błogi spokój i ciepło, jakie zawsze czuła na jego widok, czy pod wpływem jego dotyku. Rozgrzewał lepiej niż najlepsza herbata, choć chyba o tym nie wiedział.
- Chodź, połóż się obok mnie. Pogrzejesz trochę i odpoczniesz, bo naprawdę nie wyglądasz dobrze. Jesteś strasznie blady, wiesz? - wyplątała dłoń spod kocyków i ujęła dłoń arystokraty przerywając mu głaskanie, ciągnąc go lekko do siebie. Może tak go zachęci do odpoczynku.
Wilk rozglądał się po całkiem przytulnej głównej izbie Przystani i nawet chciał pochwalić namalowane na jednej ścianie polne kwiaty z przebijającym się wizrenkiem malw i maków, kiedy elfka odezwała się od razu rozpoznając kim jest. Cholera, powinien chodzić w kapeluszu nawet w nocy. Albo zmienić kolor oczu na czas wyjazdów ze stolicy, bo wszędzie gdzie poszedł od razu wiedzieli kim jest.
- Wasza wysokość - skinął jej głową, jak wymagała dworska etykieta i tym samym ukazując, że niepotrzebne jest dalsze trwanie w ukłonie. Nie lubił jak mu się kłaniali, nie na prowincji i nie jak tylko go zobaczyli. Owszem, lekkie dygnięcie to co innego, ale pełny ukłon...
- Czy mam kazać podać posiłek i pokój, panie?
- A co sądzi na ten temat nasza królowa? - zagadnął magiczkę, chwilowo pozostawiając pytanie gospodyni bez odpowiedzi, chcąc wbić Szept malutką, niewielką szpileczkę. Ona nie była ropzoznawalna? Przecież on to by ją poznał i na końcu świata w worku po ziemniakach... Poza tym, niech też się pcozuje niezręcznie, a co.
*
Nie przysnęła, udało jej się cały dzień dzielnie przejechać w siodle. Dopiero pod wieczór, kiedy znaleźli dobre miejsce na postój lekko się zdrzemnęła siedząc oparta o drzewo, biednemu Lucienowi pozostawiając rozbicie obozu na głowie. Obudził ją dopiero zapach mięso-podeszwy i sucharków. Ze skruszoną miną przysunęła się do Cienia nie wiedząc co powiedzieć, jak tu wytłumaczyć swoje przysypianie i ogólny brak pomocy.
- Miałeś mnie obudzić - wytknęła mu, owijając się ciaśniej płaszczem jakim ją okrył. Już mu go nie odda, doigrał się - Dzisiaj nie ma ziemniaczków? A rzodkiewka? - znów zaczynało się księżniczkowanie, ale nie mogła się powstrzymać. Pan praktyczny do bólu nie dość, że sam rozsiodłał konie i zaczął szykować, to teraz jeszcze robił za podpórkę niedobrej, leniwej elfce.

draumkona pisze...

Herbata i grzanki spoczęły na stoliczku tuż przy łóżku, tak że ledwo co wyplątaną spod koców ręką mogła po nie swobodnie sięgnąć, co też zrobiła. Wgryzła się z ciepły chlebek jakby był to co najmniej królewskie rarytas. W zasadzie jej pusty żołądek przyjąłby wszystko w roli królewskiego posiłku, bo od paru dni pozostawał pusty uniemożliwiając poprawna regeneracje organizmu. Do grzanki miała gratis pokaz zaserwowany przez głowę rodu, pana Wintersa i naprawdę nie mogła w tej chwili narzekać. Problem był dopiero wtedy gdy zauwazyła pod iloma warstwami kołder i kocyków leży. Jej może i było zimno, ale jemu niekoniecznie. Może więcj...
- Hm - wydała z siebie głośniejszy pomruk i zrzuciła z siebie dwa koce, pozostawiając samą kołdrę. Przy okazji sięgnęła po kubek i upiła parę łyków herbaty póki gorąca i skrzywiła się znów, czując w niej nutkę jakiegoś rumu. Na głodniaka, po jednej grzance nie reagowała zbyt dobrze na alkohol, ale dopiła do końca. Co z tego, że gorące, że powinna ostudzić. Ciepło przyjemnie rozchodziło się teraz po ciele, a ona przylgnęła jeszcze do ciepłego Devrila, tuląc się opętańczo, chcąc jak najwięcej zyskać na tym ogrzewaniu.
- Chcesz grzankę? Została jedna. Nawet mogę ci podać.
*
- Czy… przygotować pokój … i posiłek?
- Wasza wysokość woli zamek czy gospodę?
- A jej wysokość jak woli? - skłonił sie jej w pas i musiał przyznać, że był w tej chwili złośliwy i niedobry. Wyprostował się i rozważył sytuację. Powinien wrócić do zamku i być w razie czego pod ręką, Char dopiero co się wybudziła i jeszcze coś mogło się stać, ale... Riam nie było daleko. Znaleźliby ich nim cokolwiek złego by się stało, więc nie musieli się tak śpieszyć. A nim przemaglują wiedźmina to też trochę minie i będą już całkiem wykończeni...
- Skorzystamy z gościny tego zacnego miejsca jak i jej gospodyni. Posiłkiem też nie pogardzimy, ale jednocześnie musiałbym prosić o dyskrecję. Nie jesteśmy tu oficjalnie i lepiej by tak pozostało - ton pozostawał uprzejmy, gładki, jakby rozmawiał z jakimś starszym. Niewymuszona uprzejmość, pozbawiona sarkazmu, ironii i cynizmu z jakim czasami potrafił odpowiedzieć co poniektórym. W końcu dlaczego miałby odpowiadać szyderą na szacunek jaki im okazała? - Szukamy też wiedźmina jaśnie pani. Możecie wskazać nam pokój w którym się zatrzymał?
*
- Nie ma. Jakbyś więcej spakowała, to by były. A ja rzodkiewki nie jem. Chcesz to sobie jej w zapasach szukaj.
- Nie mam siły, jestem zmęczona - mruknęła, łasząc się do Cienia jak kot pachnący wanilia i malinami. I tak pamiętała, że rzodkiewek nie ma, skończyły się wczoraj i bardzo ja ten fakt smucił. Lubiła rzodkiewki. Rzodkiewki były naprawdę dobre. Lepsze od rzepy w każdym razie. Obserwowała jak wyciąga mięcho-podeszwy i widziała jak na nie patrzy. Czysta nienawiść do mięsa w tej postaci sama w sobie. A to znaczyło tylko jedno... Szykowało się polowanie. Tylko, że na terenie lasu nie było to do końca bezpieczne. Może sama powinna upolować coś dla niego w ramach rekompensaty? Ona wiedziała co można zabić a co nie.
- Jutro coś upoluję, dobrze? Wiem na co można polować żeby potem nic nie próbowało zeżreć nas dla odmiany, Medreth rządzi się dziwnymi prawami. A ty potem oprawisz i zrobisz dobrą kolację.

draumkona pisze...

- Nie rób tak więcej. Nie rób tak więcej - uśmiechnęła się do siebie czując dotyk jego warg i tylko zdrowy rozsądek powstrzymał ją przed zagraniem typowego głupola. Wiedziała o co chodzi, wiedziała czego ma nie robić. W końcu gdyby on tak wyleciał na stwora też pewnikiem umarłaby ze zmartwienia. Nie chciała mu robić przykrości. Nie jemu.
- Nie będę. Już jestem grzeczna - wymruczała w szyje arystokraty, powoli czując jak wraz z rozchodzącym się po ciele ciepłem pojawia się i senność. W ciągu tych paru dni śniły jej się okropne rzeczy, koszmary pełne dwugłowych bestii, których łby po ścięciu wciąz się odradzały i w kółko i w kółko aż w końcu ją pożerały, a ona nie mogła się obudzić. Była uwięziona we własnym ciele, czując tylko jak ból bierze ją we władanie. Co najgorsze, nie mogła krzyczeć, że boli, że piecze i parzy. Mogła tylko leżeć jak zaklęta i czekać na cud. Szczęściem Devril mądra głowa posłał po Wilka. Inaczej mogłaby sie już nie obudzić.
- Nie idź nigdzie póki się nie obudzę. Boję się spać sama... - ale powodu jak na razie nie wyjaśniła. Bo fakt, że nagle bała się sama zostać w łóżku musiał Wintersowi wydać się dziwny, bo wcześniej takich rzeczy nie mówiła. Cokolwiek się stało w jaskini i później musiało mieć na nią ogromny wpływ.
*
- Nie musiałeś, mnie nie rozpoznali - parsknął śmiechem na kuśkańca. Dla niego bardziej był to żart, może odrobinę tylko podbarwiony złośliwością, ale odpłacił jej równą monetą. No i to ona zaczęła nabijając się z "jego wysokości" i tego, że tak szybko go zdemaskowali.
- Nie mogłem pozostać ci dłużny w sprawie drobnych złośliwości małżeńskich. A ty niedobra zrobiłaś tamtej elfce mętlik w głowie. Widziałaś jak na nas patrzyła? Jakbyśmy się z cyrku urwali i opowiadali kawały z pierdzeniem - wzrokiem odszukał opisywane przez gospodynię drzwi i zapukał. Odpowiedziała mu cisza, później ciche, lekkie kroki których by zapewne nie usłyszął gdyby nie był elfem. Trafili.
Drzwi uchyliły się wpuszczając na ciemny korytarz smugę światła. W przejściu stał wysoki mężczyzna, o charakterystycznych siwych włosach przechodzących w biel przy końcówkach. Miał lekki zarost i zmęczone spojrzenie w których próżno szukać ludzkich źrenic. Wąskie, bardziej przypominały oczy kota niż człowieka, w kolorze żółci. Twarz miał poznaczoną gdzieniegdzie bliznami, ale bardziej rzucały się w oczy mocno odcinające się na bladej skórze niebieskie żyły. Toksyny wciąż nie zeszły z ciała wiedźmina.
- Słucham - burknął niskim głosem, które niektóre kobiety uważały za całkiem pociągający.
- My w sprawie potwora - oznajmił Wilk powstrzymując się usilnie od zmarszczenia brwi. On chyba już go gdzieś widział...
- Już odebrałem zapłatę - oznajmił sucho i przyjrzał się nocnym intruzom. Mężczyzna, elf, dwukolorowe oczy, dośc charakterystyczne, ale go nie rozpoznał. Acheron nie orientował się tak mocno w elfiej polityce i tym kto teraz zasiada na tronie by rozpoznać w nim elfiego króla, ale jego towarzyszczkę, kasztanowłosą magiczkę poznał bez problemu.
- Witaj Szept. Kopę czasu - Wilk spojrzał to na jedno to na drugie nie mając pojęcia skąd ta dwójka się zna i czy powinien być zazdrosny - Skoro pytają znajomi to odpowiem. Wejdźcie.

draumkona pisze...

II
*
- Dobra. Co knujesz? Nie będę latał po lesie i szukał ziół, bulw ziemniaczanych, dzikiej rzepy albo czego tam jeszcze.
- Masz mnie za podstępną wiedźmę, która smaży dzieci w piekarniku i mieszka w piernikowej chatce na kurzej nóżce? - spytała zamiast tego, udając oburzenie, że tak ją brzydko posądził. Toc ona odwdzięczyć się chciała, nic poza tym. No i może gdyby upolowała mu jakiegoś króliczka to dalej byłby panem milusim, a nie panem misja? Ale tego mu przecież nie powie.
- Chciałam być miła... tfu, praktyczna. Bo jeśli ty pójdziesz coś upolować to pewnikiem potem będzie nas ścigało pół lasu, a wszystkie duchy będą złe i obrażone, więc wolę tego uniknąć i sama zapolować, żebyś mógł sobie coś dobrego zjeść. W końcu jestem twoją żoną i powinnam dbać o ciebie, czyż nie? - zatrzepotała jeszcze rzęsami, usiłując ukryć wcześniejszą wpadkę z tą byciem miłą. W końcu on sam mówił, że nie był miły. Był praktyczny. Więc ona też będzie - I wcale nie chciałam żebyś szukał bulw, ziemniaczków i korzonków, bo prędzej znalazłbyś więcej kodama, które by cię oblazły a ty byś jeszcze sobie pomyślał, że to las cię atakuje - jak na zawołanie jeden z duszków przepłynął w powietrzu nieopodal, grzechocząc cicho.

Iskra pisze...

- Nigdzie się nie wybieram, zostanę – taka odpowiedź najwyraźniej ją usatysfakcjonowała, bo zamruczała coś jeszcze niezrozumiale, a co pewnikiem było życzeniem mu dobrej nocy i usnęła. Początkowo sen miała spokojny, niezakłócony, ale demony ściagjące ją od czasu wejścia do jaskini dały o sobie znać i tym razem. Znów bestii odrastały łby i znów skończyło się tym, że ją rozszarpało. Ból był tak realny i tak niesamowity, że obudziła się z krzykiem od razu siadając i oddychając ciężko. Było jeszcze ciemno, słońce nie zdążyło wstać więc nie mogła spać długo. Przerażona obejrzała się za siebie, szukając Devrila, jedynej osoby która mogłaby ją teraz jakoś uspokoić.
*
- Patrz, nie dostałeś brokułów.
- Widzisz, nie wszyscy są złośliwi – jawny przytyk w stronę magiczki, która zamiast go kryć to jeszcze się śmiała. Niedobra.
- Dziwne, że Acheron cię nie rozpoznał. Jesteś tak bardzo charakterystyczny.
- Miła odmiana, bo rozpoznał ciebie. Najwidoczniej nie każdy cierpi na fascynację moją osobą – podsumował ponuro, bo ta sława zaczynałą mu ciążyć. W Atax to jeszcze rozumiał, tam był osobą reprezentującą elfy i całe królestwo, ale tutaj? W Drummor?
- Z tego, co mówił, to ten sam potwór. Żyje głęboko w podziemiach, więc… Jednak to klejnot i kto wie, ile jeszcze się takich potworów obudzi i wyjdzie. Zanim zapytasz, on był związany z Iskrą, nie ze mną. Ze mną się tylko znał. Nie gustuję we wiedźminach. Ostatnio gustuję w medykach – ugryzł się w język zanim wypalił, że jeszcze jakiś czas temu gustowała w mrocznych mentorach parających się magią. Gdyby nie fakt, że go podmienili i uderzył się w głowę zapewne wbiłby magiczce kolejną spzileczkę i rozpętał tym samym kolejną niepotrzebną kłótnię.
- Może te potwory mają za zadanie znaleźć kamień i sprowadzić go z powrotem? Musimy jechać do Ymira, może on wie i to jakoś kontroluje… - głupio się łudził, bo sprzecznym z charakterem krasnoludzkiego króla było wystawić bezbronnych ludzi i elfów na pastwę bestii, bo jemu potrzebny jest kamień. Zapach jedzenia skutecznie powstrzymał dalsze ponure rozmyślania i zwabił go do stolika, co by nieco uszczknąć nim Szept wszystko zje.
*
- Czy to znaczy, że na pierwszy postoju przyniesiesz mi śniadanie do łóżka, na drugim ugotujesz obiad, a na trzecim podasz kolację? Pozmywasz, pochowasz wszystko, a potem wkradniesz mi się pod koc i zajmiemy się sobą? Chyba podoba mi się ta wizja. Nawet bardzo – Zhao opadła szczęka i minęło dobrych parę minut nim się pozbierałą po tym szoku. No tak, więc chyba powinna powitać starego Cienia, zboczucha i wredziocha.
- Znaczy… nie zamierzasz zdjąć kilku zbędnych rzeczy?
- Nie, poczekam aż ty to zrobisz – odgryzła się, trochę tylko zła że jej dobre zamiary i miękkie serce odczytał jako jawny podtekst. Już ona mu da chędożyć po lesie, jeszcze przyjdą małpy i ich błotem obrzucą. Sięgnęła po swoją mięsną podeszwę i wgryzła się usiłując sobie jednocześnie wyobrazić coś, co teraz z chęcią by zjadła. Taki brokuł na przykład… Zjadłaby brokuła…
- Możemy się umówić tak, że przez te trzy dni jakie zostały nam do przejścia Medrethu będziesz robił smaczne obiadki, a jak wyjedziemy z lasu to ja ci wskoczę pod kocyk i zrobię co będziesz chciał – spróbowała podejść go od innej strony, innym sposobem zachęcić do zjedzenia czegoś zdrowszego niż tylko mięsa.

draumkona pisze...

- Charlotte? – poczuła znajomy dotyk na ramionach. Miał takie ciepłe ręce, albo to ona tak przemarzła?
- Charlotte? Co się stało?
- Zły sen - odpowiedziała po chwili odwracając się i przytulając do Devrila, ciasno obejmując go rękami jakby i on miał gdzieś uciec - Zły sen... - powtórzyła o wiele senniej niż przed chwilą, czując jak powoli wraca do normy pewność, że nic jej nie grozi i jak zmęczenie bierze górę. W dodatku została okryta jeszcze kocem, co spotęgowało uczucie senności. Najgorsze było to, że zaczynała się bać zasypiać. Sen oznaczał koszmary, więc może powinna przezwycięzyć organizm i nie spać?
- Nie chciałam cię obudzić - jeszcze brakowało żeby zaczęła go przepraszać za to, że krzyczała - To, że ja nie mogę normalnie spać nie znaczy, że ty też nie możesz...
*
Musiał się bardzo pośpieszyć żeby jeszcze coś zjeść, bo magiczka się rozpędziła i zwlekałby jeszcze chwilę i musiałby się zadowolić okropnymi brokułami. A tak podkradł jej trochę kurczęcia, odwracając uwagę zwinął i ze dwa ziemniaczki, ale cóż to było dla mężczyzny? Nawet jakby kurczaczka zjadł całego to dalej byłby głodny, a co dopiero takie resztki. No i te brokuły, a fe.
- Ojciec mówił, ze wtedy też wychodziły. Możliwe, że krasnoludy mają własny problem, nie tylko z klejnotem, ale i potworami. Jeśli kamień nie wróci na swoje miejsce…
- To wtedy trzeba będzie zmierzyć się z tym co siedzi głębiej niż najstarsze tunele. W jednej z zakazanych ksiąg znalazłem dopisek, że niektóre głebinowce mówią o tym stworze jako o "esencji ziemi". Nie wiem skąd ta nazwa, nie wiem też jak się do tego odnieść, ale sprawa jest bardzo poważna - a oni sobie jedli kurczaczka. Znów nawiedziły go wyrzuty sumienia i to ze zdwojoną siłą. Niemrawo szturchnął widelcem ostatniego ziemniaka i choć nie jadł nic cały dzień, to jakos stracił apetyt. Wstał i odszedł do misy z wodą co by nieco przepłukać twarz jednocześnie zastanawiając się ile jeszcze takich stworków mogło wyleźć i gdzie są.
*
- Jasne, ale mam nie polować na tutejsze zwierzątka, tylko wpierdalać zieleninkę. A co to ja, królik jestem, żeby się sałatą raczyć?
- Tego nie powiedziałam - odburknęła mu chłodno, bo przecież nie musiał rzucać cięzkim słownictwem. Poza tym mówiła, że coś upoluje a on ma to oprawić i zrobić by było jadalne. Smak mięsnej podeszwy w ustach nie poprawiał jej wcale humoru, a wręcz przeciwnie straciła ochotę nawet na rzodkiewki. W niepamięc poszło to, że dał jej spać i sam wszystko zrobił, w odstawkę poszło wspominanie poranka i kawy jaką jej zaserwował. Lucien posiadał niebywały talent do psucia humoru Iskrze za pomocą paru słów, czy jednego gestu. Wstała i odeszła pogrzebać w jukach szukając czegoś, a tak po prawdzie to zastanawiając się co mogłaby zrobić prócz siedzenia w milczeniu, bo na to się zanosiło, a czego szczerze nie znosiła.
- Idę poszukać ci tego zająca - orzekła w końcu porzucając grzebaniu w jukach.

draumkona pisze...

- Jestem tu dla ciebie. Nie będę spał, kiedy ty rzucasz się obok i nie możesz zmrużyć oka i wcale nie dlatego, że mi nie dasz spać. Nie mógłbym - westchnęła ciężko, nie wiedząc czy opowiedziec mu o śnie czy lepiej będzie milczeć. W zasadzie jak się o tym myślało na trzeźwo to nawet nie było straszne, ani tym bardziej przerażające na tyle by się zrywać i krzyczeć, ale... ale gdy śniła sprawa wyglądała zupełnie inaczej.
- Jeśli chcesz, mogę postarać się o coś nasennego - pokręciła głową, nie chcąc się faszerować lekami i ziółkami. Jeszcze nie teraz, jeśli to nie minie to owszem, poprosi ale jeszcze nie teraz.
- Ten sen się powtarza... Jak byłam nieprzytomna to jakby zachowałam czucie. Czułam każde poparzenie, każdy zabieg, każdą wkłuta igiełkę, a mimo to nie mogłam nic powiedziec, że boli, że parzy. Potem były sny. W zasadzie to sen, jeden i ciągle ten sam w którym byłam sama, w kompletnej pustce i ciemności a po jakimś czasie pojawiała się bestia, której kształtu nie potrafię ci teraz opisać... Miała wielki łeb i chciała mnie zjeść. Ścięłam ten łeb, ale on odrastał i do dwa zamiats jednego, po tych dwóch były cztery i tak aż mnie dorwał i rozszarpał. Nie brzmi to tak strasznie, ale... Czułam ten ból. Czułam jakby to działo się naprawdę... - wtuliła się w pierś arystokraty, szukając pocieszenia. Powinna chyba dziękować bogom, że trafił jej się taki mężczyzna a nie na przykład taki kamyczek jak Cień.
*
- Wilku… To niczyja wina. Ymira, krasnoludów, elfów. Twoja. Niczyja. Robisz, co możesz. Półżywy ze zmęczenia i głodny, zaszkodzisz tylko sobie samemu. – tu miała rację, choć nie chciał tego przyznać na głos w obawie, że zmusi go do pójścia do łóżka, a on niezupełnie miał na to ochotę. Odwrócił się, przytulając ją do siebie i głaszcząc miękkie, kasztanowe włosy.
- Nie zadręczaj się, kochany.
- Pierwszy raz tak do mnie mówisz bez żadnych dodatków w postaci wariatów i innych takich - uśmiechnął się do siebie, tak pod nosem co by nie zauważyła - Wiesz, że zjadłaś mi całego kurczaczka i teraz będę głodny? - spróbował jakos wybrnąć z sytuacji półżartem-półserio.
*
- Królika.
- Na moje to może być nawet złota rybka - burknęła znów, zbierając łuk i strzały, swoją najsarszą broń. Bo kiedy trafiła do Bractwa preferowała właśnie łuk i strzały zamiast magii - Idę - poinformowała go jeszcze i odeszła zaszywając się gdzieś w lesie. I długo musiał Lucien czekać, bo aż parę godzin nim Iskra wróciła z rzeczonym królikiem, a nawet dwoma. Młode i gdyby lubił surowe mięso to pewnie powiedziałby, że pachnące i soczyste. Rzuciła swój łup na posłanie Cienia a sama usiadła na swoim, odwiązując kawałki materiału z łydki i przyglądając się poszarpanej skórze i wyłażącemu mięsu. Jacyś ludzi zostawili sidła. A to nie było ani rozsądne, ani normalne.

draumkona pisze...

Czegokolwiek by teraz nie powiedział odnośnie snu nie odniosłoby to pożądanego skutku. Char była przybita, słaba i kompletnie niewyspana, więc nie sprzyjało to optymistycznemu myśleniu. Tylko głaski i jego obecność coś tutaj działała, pozwalając jej choć na chwilę zapomnieć o tym co jeszcze przed chwilą przeżywało. Zaniepokojona dziwnym mrowieniem w dłoniach spojrzała na nie spodziewając się zobaczyć tam oparzenia, czy rany. Nie było ich. Musiała coś sobie wymyślić...
- Jestem obok… nie pozwoliłbym, by coś złego ci się stało. Przecież wiesz, musisz wiedzieć. Kocham cię, niepoprawna, pakująca się w kłopoty alchemiczko.
- Wiem, że byś nie pozwolił. Ja też nie pozwoliłabym żeby ci się coś stało. Poszłabym za tobą by cie chronić nawet za cenę własnego zdrowia czy życia - w tym co mówiła już można było doszukać się choć ułamka prawdy. Martwił się sprawą kopalni, smucił go los rozszarpanych górników, więc co zrobiła Vetinari? Poszła do kopalni na stwora nie bacząc na to, że w starciu sam na sam ma raczej nikłe szanse.
- I ja cię kocham bardziej. Wiesz o tym pewnie, nie? - Devril mógł taki słaby żarcik zaliczyć to na konto sukcesów, bo przynajmniej odciągnął ją od myślenia wciąz o śnie i rozpamiętywania wydarzeń z jaskini.
*
Po przedłużającej się ciszy szybko wywnioskował, że ktoś się zmieszał i to nie on. Uśmiech się poszerzył, a elfiak nie mógł powstrzymać napływu ciepłych uczuć kiedy tylko pomyslał sobie o biednej, zawstydzonej Szeptuszce.
- Mogę zawołać… poprosić o więcej.
- Poradzę sobie. Przetworzę magię czy coś - jako medyk był zdolny przez jakiś czas utrzymywac organizm bez porcji jedzenia, ale nie było to ani bezpieczne, ani zdrowe, bo organizm nigdy nie powinien karmić się magią i tylko na niej polegać. Co prawda raz by mu nie zaszkodził, tak w drodze wyjątku...
- W końcu, nie możesz głodować.
- Masz wyrzuty sumienia? - spytał z błyskiem w oku, znając doskonały sposób by mu zjedzoną kolację wynagrodzić i to w jeszcze lepszy sposób niż pieczony kurczaczek z ziemniaczkami. Zwłąszcza, że łóżko tak kusiło miękkością i ciepełkiem.
*
- Co się stało!
- Nic takiego, ktoś zastawił w lesie sidła... Tak nie powinno być, ktoś szpera w Medrethu... - jak zwykle, Iskrę bardziej obchodził las i to co się z nim dzieje niż ona sama. Noga radośnie krwawiła, przerwana tętniczka wyrzucała z siebie krew w postaci niewielkiego strumyczka sikającego w bok, co mogłoby wyglądać dośc śmiesznie gdyby nie powaga sytuacji.
- O... Ziemniaczek... - senny głos i niemożnośc skupienia się na jednej rzeczy zwiastował rychła utratę przytomności. Zhao ostrożnie się położyła na plecach, w rękach dalej obracając dziwną bulwę, nie wiedziąc dokładnie co to jest, a noga nadal wesoło krwawiła. Gdyby nie Lucien to pewnikiem by tu umarła z wykrwawienia.

draumkona pisze...

- Nie mów mi takich rzeczy - ale w takim razie co miała mu mówić? Miała kłamać, owijać w bawełnę? Wolała powiedzieć to wprost, w końcu na to zasługiwał. Zasługiwał nawet na wiele więcej, ale w takim stanie nie mogła ani upiec dla niego jakiegos ciastka, ani wynagrodzić tego w inny sposób. Czuła się trochę bezużyteczna, jakby była mu ciężarem, choć zachowanie arystokraty całkowicie temu przeczyła. Zaśmiała się cicho czując łaskotanie na szyi, kiedy dobrał się do niej wargami. Rozochocona zaczęła szukać na jego ciele wrażliwych miejsc, gdzie można byłoby go trochę dźgnąć albo połaskotać. Wyglądało na to, że widmo koszmarów chwilowo ustąpiło.
- Jesteś kochany, wiesz o tym? Nikt inny nie zawracałby sobie głowy próbami odciągnięcia moich myśli od tych snów... a tobie jakoś się udało i przede wszystkim ci się chciało. Szkoda, że nie jestem w lepszym stanie to bym ci to jakoś wynagrodziła, wiesz? Jeszcze nie pokazałam ci wszystkich sztuczek jakich nauczyli mnie na szybko w Róży.
*
- Jak ci powiem, że powinieneś iść do łóżka, bo jest takie miękkie i wygodne? Co wtedy zrobisz, kochanie? – nie odpowiedział, nagle odsuwając się nieco i po raz kolejny zaskoczoną magiczkę porywając na ręce, niosąc na wygodne łóżko i tam składając, samemu lądując tuż obok. Miała odpowiedź, nawet nie musiał się odzywać, bo gest mówił sam za siebie, że jeśli mowa o łóżku to tylko we dwójkę. Pośpiesznie zajął się gorsetem i spodniami magiczki, które wedle jego mniemania już dawno powinny zostać zdjęte, tak samo jak i koszula, bo na co to komu? Przeszkadza tylko, a jak podrze to będzie płacz bo nie ma w czym wrócić. Ostrożnie więc pozbył się ubrań z terenu łóżkowego, bezceremonialnie zrzucając je na ziemię i dopiero wtedy zajmując się krnąbrną elfką i jej szukającymi zaczepki rączkami.
*
- Zhao! Zostań ze mną, Zhao!
- Ale nie krzycz na mnie, przyniosłam przecież te zające...króliki - troche traciła rozeznanie w tym co mówi i nie wiedzieć czemu jak myslała o królikach to widziała same brokuły. Brokuły były dobre. I po raz kolejny pomyslała sobie, że zjadłaby takiego brokuła. Dopiero zmianę w jej zachowaniu wywołało przyżeganie, bo ból jednak wciąz czuła. Syknęła raz czy dwa, aż w końcu uniosła sie do siadu chcąc zobaczyć co on jej takiego robi, że boli i piecze i szczypie i cholernie boli. Nie dała się połozyc z powrotem, siedziała uparcie obserwując jego ruchy aż do momentu bandażowania, które było już nudne i nie sprawiało bólu. Dopiero wtedy legła znów na plecy wzrok wbijając w ciemne korony drzew i słuchając szumu liści poruszanych lekkim, zachodnim wiatrem.
- Sidła to zła rzecz - stwierdziła po długiej ciszy, kiedy po otumanieniu bólem zaczynała powoli wracać do siebie. Umysł jako tako rozróżniał od siebie różne fakty, potrafiła dodać już dwa do dwóch bez omyłki w rachunkach i nawet wiedziała gdzie są. Odwróciła głowę usiłując wyłowic wzrokiem Cienia. Musiał gdzies tu być. Nie zostawiłby jej, powiedziała sobie, choć nie wiedziała skąd ta pewność.

Iskra pisze...

- Zrobiłabyś to samo. Dla mnie. – to miał abolutną rację i nawet nie próbowała się spierwać w tej kwestii. Odnalezienie łaskotek na ciele Deva dało jej nieco zabawy, a także tajną broń gdyby arystokrata zaczął ją denerwować. Wiadomo, łaskotanie w ostateczności może powalić każdego, jeśli tylko wykorzysta się odpowiedni moment i znajomość ciała drugiej osoby.
- Wiesz, co mówią w tych stronach? Co się odwlecze, to nie uciecze. Mamy czas. Mamy dużo czasu Char.
- Bardzo mnie to cieszy, wiesz? – przestała go terroryzować łaskotkami i zamiast tego zaczęła sunąć delikatnie opuszkami palców po odsłoniętej piersi Devrila. Znów dała o sobie znać tęsknota za ciepłem, znów wstrząsnęły nią dreszcze i na powrót zrobiła sobie z niego poduszkę nawet nie pytając o zdanie. Przez nieprzesłonięte okna zaczynały wpadać pierwsze promienie słońca i Char poczuła się źle. Nie z powodu stanu zdrowia, ale dlatego że nie dała mu w ogóle pospać.
- Musisz dzisiaj coś zrobić? Bo w ogóle nie spałeś… - mruknęła sennie, wygodniej układając głowę na piersi arystokraty, a dłonią głaszcząc jego brzuch. Ciekawe czy i tu będzie mieć łaskotki.
*
Za pierwszy razem nawet nie drgnął. Spał jak zabity, bo i swoje przeszedł. Najpierw rany po walce, później stres związany ze śmiercią magiczki, która na szczęście nie doszła do skutku, później zaś droga i leczenie jego drogiej siostry i finalnie chędożenie. Miał prawo spać jak zabity i też spał, choć jego wyczulony sen nie pozwolił na dalsze regenerowanie sił w momencie kiedy magiczka wróciła do ciepłego łóżka. Czasmai wyklinał tę swoją cechę, że budził się pod byle pretekstem, ale jeszcze kiedy podróżował z Ymirem była to wielce przydatna umiejętność. Teraz chętnie wymieniłby ją za na przykład zdolność rozumienia kobiet, ale przecież nie można było mieć wszystkiego. W dodatku doszła do niego woń jedzenia, kiszki zagrały marsza i zaburczało mu w brzuchu. Głośno.
- Dzień dobry… - mruknął, trochę zażenowany bezpośredniością swojego żołądka – Widzę, że już nam załawiłaś jedzonko – zaspany obejrzał się na tackę, która stała na stoliczku. Tak daleko od łóżka, a on był taki zmęczony… Ale przecież nie będzie prosić kobiety żeby mu obiad przyniosła, no gdzież. Poleży, zbierze się w sobie i wstanie. Chyba. Albo zaśnie.
*
- Mam gdzieś te króliki, jeśli masz dostać przez nie zakażenia.
- Też mi wdzięczność… - burknęła, bardzo niepocieszona że jej prezencik mu się nie spodobał. Otępiały umysł nie skojarzył, że bardziej Cienia obchodziła ona niż króliki.
- Powinnaś była uważać. Chciałaś stracić nogę?
- Chciałam być miła. I chciałam żebyś przestał marudzić – odparowała wyjątkowo szczerze, nie patrząc na to że gdyby się obraził to prędzej umarłaby na zakażenie niżby się rana zagoiła. Dopiero po podaniu wywaru z kory nieco się uspokoiła, znormalniała i przestała marudzić o tym jaki to Cień jest niedobry. Spojrzała na niego o wiele przytomniej i usiadła by obmacać nogę. Cholerna biała magia i niemożnośc wyleczenia samej siebie. Głupota, a nie magia.
- Lu? Ty… ty mi to zebrałeś? – wciąż w dłoni trzymała dziwnego ziemniaczka. Dziwnym było, że pytała o bulwy i roślinki a nie o swój stan, ale… Cóż, nie mogła uwierzyć w to, że jednak się pofatygował i poszedł szukać dla niej jakiejś zieleniny. I to nawet takiej, która nie truje. Wobec takiego poświęcenia jej dwa króliczki wyglądały dość blado.

draumkona pisze...

- Poszukać … rozwiązania… - to były ostatnie słowa jakie usłyszała nim znów osunęła się w sen. Tym razem jej umysł był pusty i niezdolny do przywołania żadnego z obrazów. Może była to zasługa arystokraty, a może już nie miała sił nawet na to. Udało się jej przespać spokojnie tych parę godzin jakie zostały do ranka i znów się obudziła, tym razem z winy dziwnego uczucia niepokoju a nie koszmarów. Nie rzucała się, tylko troszkę powierciła nim otworzyła oczy i spostrzegła, że Devril wciąż śpi. Nie powinna mu przeszkadzać, potrzebował i zasługiwał na odpoczynek, więc po prostu leżała sobie czekając aż i on sie obudzi, co wcale nie trwało krótko ani nie minęło szybko. Zdążyła się wynudzić, zdązyła doliczyć do tysiąca dwustu owiec, zdązyła nawet obmyśleć jaką suknię mogłaby zamówić u krawcowej na ten wielki dzień jakim miał być ślub nim poczuła jak arystokrata się budzi.
- Dzień dobry - powitała go, odklejając sie od piersi Devrila i podpierając łokciem, patrząc na niego lekko z góry - A raczej miłego popołudnia - uśmiechnęła się, patrząc na niego z takim uczuciem z jakim na nikogo innego nigdy przed nim nie spojrzała. Już nie zastanawiała się co on takiego z nią zrobił. Teraz raczej dziękowała, że zrobił co zrobił i oby nie przestawał.
*
- Słyszę, że nawet zrobiłam to w porę - zmieszał się troszeczkę, bo innego było udawać, że nic mu w brzuchu nie burczy a co innego zostać przyłapanym na tym. Przynajmniej dobrze, że nie pierdział jak Urs po czerwonej fasoli. Chciał zaprotestować widząc jak wstaje i bierze się za ten stolik, ale potem pojął, że i tak by to zrobiła, wobec czego milczał nadal zagrzebany w pościeli tylko ją obserwując, chłonąc spojrzeniem jej sylwetkę, śledząc każdy pełen gracji ruch. Gdyby był nieco bardziej wrażliwy na duszy to pewnikiem układałby w głowie jakis poemat wychwalający magiczę pod niebiosa, ale szczęściem dla ludzkości nie był poetą a tylko skromnym romantykiem za dychę.
- Jesz teraz?
- No pewnie - wygrzebał sie z kołdry i przysunął bliżej krawędzi łóżka. Zmuszony został do siadania ze skrzyżowanymi nogami bo inaczej by się nie zmieścił, ale zapachy wydobywające się spod pokrywki były naprawde obiecujące. Po podniesieniu pokrywki zapobiegającej szybkiemu wystygnięciu potrawy jego oczy mogły cieszyć się widokiem podwójnej porcji kurczaczka. Posłał Szept dziwne, badające spojrzenie jakby nie wiedział do końca czy to przypadek czy może jednak nie.
- To smacznego - i zabrał sie za swoją porcję starając się nie wrzucać wszystkiego na raz i jeśc bardzo elegancko i dostojnie jak na króla przystało.
*
- Co? Ano. Chciałaś - zatkało ją, bo kto by pomyslał, że Cienia stać na takie gesty. Byłaby go przytuliła, ucałowała w policzek ale zraniona noga stanowczo protestowała przeciwko jakiemukolwiek ruchowi. Musiała odpuścić.
- Jesteś taki koch... praktyczny - poprawiła się szybko, wiedząc że dla Luciena nie istnieje takie coś jak bycie kochanym i milusim. Musiał byc twardy i praktyczny. Może kiedyś zdoła go choć trochę przekonać, że jednak czasami warto przyznać się do tego, że jest się kochanym - A ugotujesz je dla mnie? W końcu ognisko jeszcze się pali, a ja wiem gdzie jest niewielkie źródełko z którego można nabrać wody w razie czego.

draumkona pisze...

- Dobry. Lepiej się czujesz? Głodna?
- Lepiej - potaknęła też podnosząc się do siadu i przeciagając. Coś chrupnęło głucho w kościach, ale zamiast bólu poczuła przyjemną ulgę. Koc znów leżał na ziemi, musiała go podczas snu zrzucić z siebie, a kołdrę odsunęła na bok ze zdziwieniem uświadamiając sobie, że jest kompletnie naga. No tak, jakos musieli dostać się do oparzeń na udach czy na brzuchu, więc raczej nie powinno jej to dziwić - I głodna. Tak myślę - przybliżyła się do krawędzi łóżka i spuściła nogi na ziemię, przez chwilę badając bosymi stopami fakturę dywanu, aż w końcu się podniosła i nawet się nie zachwiała. Przynajmniej przez pierwsze kilka sekund, bo potem runęła znów na łóżko ku swemu niepocieszeniu.
- Wygląda na to, że jeszcze troche tu posiedzę. - a szkoda, chętnie by mu potowarzyszyła w codziennych obowiązkach wielkiego pana na zamku.
*
- Pewnie ucieszy cię wiadomość, że ściany mają tu grubsze niż w Drummor. Nikt nie słyszał twojego zachrypniętego głosiku.
- Nie martwiłbym się moim schrypniętym głosikiem tylko twoimi jękami. Mogli jeszcze pomysleć, że przywołałaś jakieś duchy albo co i wpaśc z kijami - wybitnie nieprawdopodobne, ale zawsze pofantazjowac można było. Wbił widelec w kawałek mięsa i równie szybko jak je odkroił tak szybko je pochłonął. Później przyszła kolej na pieczonego ziemniaczka, a w przypływie dobrego humoru nawet skubnął brokuła. Brokuły były wszędzie. Brokuły były złe.
– W każdym razie nikt ci tego nie wypomni… oprócz mnie.
- Żebym ja tobie czegoś nie wypomniał, pani niepoprawna - mruknął, a z talerza władcy zniknęła juz co najmniej połowa potrawy - Jak zjemy to trzeba się ruszyć do Drummor i powiedzieć Devowi co wiemy. A potem ruszać do Ymira nim będzie za późno - postanowił. W końcu juz dośc czasu stracili i trzeba było w końcu wziąc sprawy w swoje ręce a nie czekać aż kamień sam się odnajdzie i to gdzies przy okazji. Dokończył swoją porcję, uczucie sytości działało na niego bardzo pokrzepiająco i w bardzo dobrym humorze zaczłą zbierać rzeczy i je na siebie wciagać.
*
- Teraz? Eeee… jak to się gotuje?
- Nie wiesz? - zdziwiła się. Bo przecież takie rzeczy to chyba każdy wiedział, zwłaszcza taki podróżnik jak Lucien, który większośc życia musiał sobie radzić sam. Zerknęła kontrolnie na bulwy i korzonki, po kolei tłumacząc mu jak ma postepować z każdym z rodzajów. Ten trzeba było gotować dziesięc minut, tamten pięć, a inny musiał się najpierw moczyć. Ale widząc nieszczęśliwą minę Cienia Zhao uznała, że wystarczy ugotować jeden rodzaj. W końcu mogła też część spakować i zabrać w dalszą drogę co by znów nie marudzić, że ona to chce ziemniaczka albo rzodkiewkę.
- Niedługo będę mogła normalnie wstać i jechać dalej, więc przymusowy postój nie potrwa długo. Może uleczyć się nie mogę, ale za to rany goją się znacznie szybciej. W zasadzie nie wiem od czego to zależy...

Iskra pisze...

- Owszem. Posiedzisz. A ja zatroszczę się o śniadanie dla ciebie. Jakieś specjalne życzenia, oprócz deseru? – spojrzała na niego z jawnym niezadowoleniem w oczach i to nie dlatego, że pytał o deser. Chciał ją tu zostawić samą, żeby się zanudziła i umarła? – Nie rób takiej miny, zjem z tobą, przejrzę w tym czasie papiery i dowiem się, jak się mają nasi goście – to już brzmiało lepiej, chociaż i tak chciał ją zostawić a przecież nie była inwalidką. Tylko miałą nogi trochę z waty, ale to przecież nie miało nic do rzeczy.
- Zostawisz mnie tu samą na resztę dnia? – spytała zaniepokojona, bo jak to tak. Jeszcze do tego wszystkiego brakowało tylko miny zbitego szczeniaczka i łez w oczach. Może powinna to na nim kiedyś wypróbować?
Śniadanie zjedli we dwójkę, jak zapowiedział Winters. Char miała okazję podglądnąć co za papiery i czy jest ich tak dużo jak u Wilka, a także podkraść z talerza arystokraty przeznaczone dla niego ciastko. W końcu nie patrzył, to chyba mogła. I tak zapewne nie zauważy. Spokój zakłóciło im dopiero wejście Wilka i Szept. Braciszek nie kwapił się by zapukać, a odnalazł ich w tym gąszczu komnat i korytarzy tylko dzięki charakterystycznemu zapachowi siostry. W końcu nie każda komnata pachniała magnolią. Co prawda mogliby znaleźć Gorlana albo Anraia ale Wilk uparł się, że znajdą ich sami i koniec.
- No proszę, myślałem, że jeszcze będziecie spać – powitał ich kąśliwą uwagą, dosiadając się do stoliczka. Zerknął kontrolnie na talerz Vetinari jakby sprawdzał czy Devril dobrze ją tu karmi i w końcu przyjrzał się jej samej. Wyglądała już znacznie lepiej, dowód jego działań i zastosowanej wiedzy.
- Żyję. Nie gap się na mnie tak bardzo – burknęła Charlotte, dłubiąc łyżką w miseczce owsianki.
- Cieszy mnie to. Rozmawialiśmy z wiedźminem – druga informacja była już skierowana do ich obu, w końcu i Devrila i Char interesowało to, co Acheron powiedział. Streścił pokrótce to, co opowiedział im o potworze, o jego sposobie walki i zachownaiu, wyglądzie. A także o podejrzeniach jego i Szept jakoby stwór związany był bezpośrednio z sytuacją Dolnego Królestwa.
*
- Jak noga?
- Pobolewa od czasu do czasu, ale biorę to za dobrą monetę. Jakby nie bolało to można by było podejrzewać martwicę – odkąd feralnie wpadła w sidła czarne myśli jej nie opuszczały. Mimo chęci nie dane jej było sprawdzić kto grasuje po Medrethu ani dlaczego cienie małp wyszły do nich aż tak daleko by obrzucić ich błotem. Tajemnice lasu pozostawały bezpieczne, uratowane przez Luciena, który na wieść, że ona idzie szukać czegoś w lesie dostał czegoś w rodzaju ataku szału i nie było więcej mowy o żadnych wycieczkach i zbaczaniu z trasy.
- Nie zostało nam już wiele drogi na miejsce, ale musimy znaleźć jakieś źródełko i uzupełnić zapas wody. Moja już się skończyła, słońce dopiero wstaje a już jest małe piekiełko. Masz coś na swojej cudownej mapie? – podgoniła nieco Kelpie równając się z nim. W najgorszym wypadku zahaczą jeszcze o Rentus.

draumkona pisze...

- Może jakoś wykraść kamień? Ta Yenesmen nie może być aż tak dobra.
- Nie znam jej. W Twierdzy nie złamała moich barier, ale może nie chciała. Jeśli jest z nią Zirak… to nie moja liga.
- Ja też jej nie znam, nawet nie słyszałem. A może... A jakbyś miała jeszcze moje zasoby many? Wiesz, osłona medyka też wygląda troche inaczej i inaczej zachowuje się pod konkretnymi czarami i może działać na odległość, więc to byłoby jakies rozwiązanie gdybyś miała się już z nimi mierzyć - oczywiście wolałby zamiast chowac się po krzakach i osłaniać ją tylko magią ruszyć do walki i cokolwiek zrobić, ale niestety medycy nie byli tymi, którzy grali pierwze skrzypce podczas bitew. Nie tak jak magowie ofensywni, czy jazda konna. Działali z tyłu, pochowani za ostatnimi liniami tam ratując życia i zasklepiając rany.
- A pokonanie potwora? To możliwe?
- Nikt nigdy nie próbował. W zasadzie to nikt nie ośmielił się nawet o tym myśleć - odezwała się Char, finalnie porzucając dziobanie owsianki i skrzyżowała ręce na piersi. Dla przyzwoitości ubrała jakąś halkę i szlafrok, co by nie świecić nikomu golizną po oczach - przebudzenie Antrikshy jest dla krasnoludów jakby... końcem świata. Dniem rozliczenia z życia i ostatecznym sądem. Wedle niektórych podań to jeden z czterech smoków, które za dawnych dni reprezentowały żywioły. Antriksha miała być żywiołem ziemi, ale tej teorii nigdy nikt nie potwierdził, bo nim ktokolwiek osiedlił się na kerońskich ziemiach, smoki, przynajmniej te odpowiedzialne za żywioły, zniknęły.
- Ale skoro te smoki zniknęły nim ktokolwiek tu przybył to skąd o nich wiedzą? - Wilk nie widział w tym ani krzty sensu i logiki.
- W głębi krasnoludzkich tuneli są widoczne ślady smoczej magii. W pewnym momencie zaczynają się smocze runy ciągnące się najprawdopodobniej jeszcze dalej, ale nie da się tam zejść, bo stężenie trujących gazów i magii jest zbyt wysokie. Jest jakby... bariera. Cokolwiek siedzi za nią jest zbyt potężne by ot tak sobie tam wejść.
- I skąd ty to wszystko wiesz? - Char znów zainteresowała się swoją owsianką. Kiedy Ymir dał jej i alchemikom schronienie nie spodziewał się tego, że ktoś zacznie węszyć po korytarzach. Vetinari co prawda nie szukała wtedy ani smoków ani kamienia królow, tylko sprawdzała okolicę a i tak dotarła tam, gdzie dotąd schodzili tylko głebinowcy. Dlatego wywiązał się między nimi taki ostry konflikt. Naruszyła coś w rodzaju świętości, miejsca zakazanego zwykłym powierzchniowcom w dodatku nie-kransoludom - Byłaś tam... - Wilk zmrużył oczy, rozszyfrowując siostrę. No przecież mógł się domyślić, że wepcha się tam gdzie najmniej jej trzeba. Char nie odpowiedziała, wyławiając osamotnioną w mleku rodzynkę i odkładając ją na talerzyk, do innych rodzynek.
- I co z tego? Ciesz się, że przynajmniej coś wiemy nawet jesli to kruche legendy. Czymkolwiek jest Antriksha jest na tyle potężnym tworem, że interesują się nią ci, którzy chcą przekroczyć barierę śmierci za pomocą jej oczu i są jednocześnie na tyle dobrzy by wiedzieć czym grozi choćby najmniejszy błąd.
*
- Jedzenia też nie masz? Zhao, chyba odwykłaś od podróżowania, co chwila podjadasz i pijesz.
- Może jestem w ciązy? Wziąłeś to pod uwagę? - zażartowała sobie z niego w najokrutniejszy możliwy sposób, bo wzbudziła ciekawość i ani nowości nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła pozostawiając biednego Cienia z jedną wielką niewiadomą - Spróbuję wyczuć coś magią, może się uda - zaoferowała widząc, że Lu nie znalazł nic na swojej mapie. Wyprostowała się w siodle, mięśnie lekko zaprotestowały przed takim traktowaniem, zbyt zesztywniałe i obolałe by z radością powitać jakąkolwiek formę ruchu. Przed siebie posłała wiązkę magii, wnikając w glebę i szukając wody, albo chociaż jakiejś kałuży czy błotnistego kawałka drogi. Z błota mogłaby odsączyć wodę i ją przefiltować.
- Mam coś - oznajmiła po dłuższej chwili, ale nie popędziła Kelpie. Przy szybszym tempie niż stęp zaczynała ją boleć noga więc posuwali się naprzód w zawrotnym tempie.

draumkona pisze...

- Wiele takich osób nie ma. Ale ci, których znam, są faktycznie na to zbyt potężni. Może powinniśmy znaleźć tę Yenesmen? Zmusić ją do mówienia? Mogę poruszyć swoje kontakty. I Ala.
- To by nie zaszkodziło. A podróż do Dolnego Królestwa? - Char się skrzywiła słysząc imię kogoś, kogo w dawnych czasach lubiła nazywać "papą". Nadal nie mogła przełknąć tego co się wydarzyło, kiedy Cienie pytały czy ją zna a on się wszystkiego wyparł w imię wyższej sprawy. Mimo wiedzy, mimo świadomości, że tak powinien zrobić to wciąż miała do niego żal. W głebi serca liczyła na pomoc, że jednak się nie wyprze, że sprawa nie okaże się ważniejsza niż namiastka "rodziny". W tamtym momencie poczuła się tak jak gdyby to całe przygarnięcie jej za dzieciaka, wychowanie... Jakby zrobił to tylko dlatego by mieć dobrze wytrenowanego pieska na salony Escanora. A jak wiadomo, są też ludzie którym skazać psa na śmierć jest łatwo. Podejmują decyzje ot tak, jakby wydawlai dyspozycje co do śniadania. Czuła się zdradzona. I nie zapowiadało się na to, by kiedykolwiek jej uraz minął.
- Niech Al poszuka informacji, a my pojedziemy do Ymira. Skoro to coś siedzi w tunelach i są jakieś runy to na pewno o czymś mówią. Można by je odczytać... - Wilk kombinował jak koń pod górę, ale starał się pomóc ze wszystkich sił, korzystając ze wszystkiego co było w jego mocy i zasięgu.
- Mogę wam pokazać gdzie to jest - zaoferowała Vetinari, czym ściągnęła na siebie nieprzychylne spojrzenie brata.
- Nie wiem czy wiesz, ale ty nie jedziesz - zerknłą na Devrila, szukając u niego wsparcia. W końcu dopiero co się obudziła i te sprawy. Nie, nie jedzie i tyle.
- Sam nie jedziesz - warknęła. Pojedzie. Albo z nimi albo za nimi i tyle.
*
Po uzupełnieniu zapasów wody mogli spokojnie skierować się ku Vorghaltem. Miasto było widać już z oddali, dosyć duże, otoczone wysokimi murami. Wjechali co prawda bez problemu, strażnie ich nie kontrolowały bo nie rzucali się w oczy ani nie jechali wozem, bo zawartośc tych ostatnich była kontrolowana zawsze i przy wjeżdzie i przy wyjeździe. Miasto samo w sobie było zadbane, większośc dzielnic czysta i kolorowa. Nie bez kozery mówiło sie o Vorghaltem jak o mieście artystów. Tutaj tez mieścił się jeden z mniejszych uniwersytetów magicznych, gdzie ludzcy potomkowie magów zgłebiali co poniektóre sztuki, przez co miasto żyło i dniem i nocą, bo jak wiadomo studenci nigdy nie śpią. Na ulicach mijali co jakis czas kalekę wojennego, albo żebraka, ale nie było ich wielu, nie byli też nachalni w swoich żebraniach co Iskrze bardzo odpowiadało. zgodnie z tym co mówił Marcus, ich klient mieszkał w bogatej dzielnicy przy wzgórzu i tam też skierowała Kelpie jadąc spokojnie jedną z wybrukowanych ulic, obserwując stojące po bokach stragany pełne skarbów pól i pobliskich lasów. Ze względów estetycznych stragan rybny znajdował się nieco dalej, ale i jego minęli podziwiając przy okazji (w przypadku Iskry) wielką rybę wyciąganą z wozu pełnego lodu. Pamiętając, że Lu za rybami nie przepada powstrzymała się od wyrażenia swojej fascynacji odnośnie złapania tak wielkiego okazu i po prostu pojechała dalej.
Im bliżej dzielnicy przy wzgórzu tym budynki były bardziej stronne i większe. Ich klient, Henry Cridan, miał swoją rezydencję na końcu alei, a jego dom zajmował taką powierzchnie jak dwa inne. Nic więc dziwnego, że ktoś się skusił i sięgnął po jego bogactwa. Średnio wysoki murek odgradzał ulicę od podwórza, ale nie był on nie do obejścia, bardziej ghrał tutaj rolę wytwornej i kosztownej ozdoby. Zhao ześlizgnęła się ostrożnie z konia i zajrzała przez murek. Podwórko było puste, tylko z tyłu, za kwietnymi krzewami krzątała się służaca wieszająca pranie.
- Ej!- zawołała mało grzecznie elfka - Szukamy pana Cridana.
- Pana nie ma w domu. A w ogóle coście za jedni? Precz bo zawołam straże! - Zhao spojrzała po sobie. No tak, pierwszej świezości to ona nie była, podobnie jak i ubiór pozostawiał wiele do życzenia. Ale żeby od razu wzywac straże? Oby tylko Lu się nie odezwał ze sowim ciętym jęzorem.

Iskra pisze...

- A jeśli w tym czasie Al ją znajdzie? Nie chcę mu umniejszać, ale jeśli nie weźmie jej z zaskoczenia… To tak, jakby ja zaatakowała Ziraka albo Darmara.
- Chcesz powiedzieć, że nie ma szans?
- Chcę powiedzieć, że powinien ją tylko śledzić, nie atakować. Posłać po nas…
- A w tym czasie ona zniknie?
- Nie może wiecznie podróżować. Prędzej czy później będzie musiała zatrzymać się gdzieś na dłużej i to będzie nasza okazja. Ostatnim śladem jaki mamy to to, że była w Dolnym Królestwie. Może wciąż tam siedzi? Trzeba to najpierw sprawdzić – Char siedziała cicho odkąd i Dev był przeciwko niej. Nie chcieli jej pomocy? Dobrze. Świetnie. Niech więc sobie radzą sami.
- Runy może nam pokazać ktokolwiek. Biorąc pod uwagę, co się dzieje, krasnoludy raczej nie siedzą z założonymi rękami.
- Głębinowcy może odmawiają Ymirowi posłuszeństwa, ale jeśli to naprawdę ten stwór to pewnie będą współpracować bo boją się go jeszcze bardziej niż krasnoludy z miast i kopalń. Oni żyją najbliżej niego, może nawet powiedzą coś więcej jeśli się ich odpowiednio pociągnie za język. Proponuję zebrać się jak najszybciej i ruszać, bo czas leci a Yen może nadal być w Dolnym Królestwie – to byłaby chyba najlepsza informacja od miesięcy i wreszcie los uśmiechnąłby się do nich zamiast pokazywać pośladki.
*
- Ohydne miasto – jej tam się podobało, ale nie zamierzała mu o tym mówić. Lu miał specyficzne spojrzenie na portowe miasta. - Wyglądamy jak włóczędzy. Ty do tego jak elfi włóczęga, a to jeszcze gorsze. Nie wezwałaby straży bez powodu, to tylko sługa, ale na podejrzane typy straż zawsze działa odstraszająco. Lepiej dmuchać na zimne, nie słyszałaś? – no tak, według ludzi elfy zawsze były podejrzane. Nie ważne czy kupiec, łowca czy mag, wszyscy od razu byli szufladkowani jak te leśne, bandyckie elfy które lubiły napadać na ludzkie karawany z hasłem czystej, lepszej krwi na ustach.
- Powinniśmy obejrzeć sobie dom. Poobserwować trochę. A jak pan nie wróci, to nawet się zakraść. Przy okazji przekonamy się, jak dobre są zabezpieczenia. Trzymał skarby w domu? Jakieś podziemia?
- Skarb był w piwnicach, pod łaźniami. Można zejść kanałami, to właśnie ta droga którą dostali się tam złodzieje. To byłby nawet dobry pomysł, sprawdzilibyśmy zabezpieczenia… - umilkł, przypominając sobie to, co jeszcze powiedziano jej na temat misji i klienta – Jest całkiem spora rura ściekowa po drugiej stronie wzgórza i łączy kanały każdej z tych willi. Musielibyśmy się tam dostać i odnaleźć rury z tego domu, wleźć tam i dotrzeć do piwnic. Z tego co wiem dziury po wybuchu nie łatał, bo czeka na nas i na oględziny więc zadanie byłoby ułatwione. Tylko musimy zostawić gdzieś konie. Wejście w rury od tamtej strony wzgórza jest strzeżone, trzeba będzie się przemknąć.

Iskra pisze...

- Sam wstałeś dzień po niemoc.I jeszcze zlekceważyłeś wszystkie zalecenia o tempie podróży.
- Ale ja jestem medykiem i mogę przetworzyć manę na energię dla ciała, mogę je szybciej regenerować i tak dalej więc mogłem jechać i jednocześnie odpoczywać. Char tak nie może, dlatego została – zatrzymał się przy jednym z wielkich tuneli, gdzie Ymir kazał na siebie czekać. Mieli zejść do podziemi, do tego miejsca o którym mówiła Charlotte. W przypływie smutku na wieść, że Dev zostawiaj ją tam kompletnie samą w obcym zamku zdradziła to i owo ujawniając gdzie są kluczowe zakręty i jak trafić do niższych tuneli bez błądzenia. Poza tym, szedł z nimi Ymir, szedł też i Rvik, jeden z najlepszych górników jakiego nosiła ta ziemia, który po podziemiach mógłby chodzić z zawiązanymi oczmami, zatkanymi uszami i nosem. Jego najcenniejszym skarbem była pamięć.
- Jesteście w końcu – powitał dwóch krasnoludów w jednym rozpoznając od razu Ymira, a tego ze świeczką na hełmie klasyfikując jako niejakiego Rvika Rvikssona.
- Jesteśmy. Jeszcze parę rzeczy nim zejdziemy. Magicznych rzeczy.
- To z tym do to Szeptuchy. Nadwornej, królewskiej magiczki – bezczelnie wplątał Szept w samotne wysłuchiwanie tego co może siedzieć w tunelach i obawach Rvika, który był bardzo przesądny jeśli idzie o magię. Bał się histerycznie tego, że zamienią go tam w żąbę, a on bardzo sobie tego nie życzył. Tymczasem Wilk wpadł na genialny w swym mniemaniu plan. Dyskretnie zabrał Devrila na bok, ujawniając plan uwiedzenia białej magiczki arystokracie, któ®y jak się okazywało, miał w tym planie grać pierwsze skrzypce.
- No pomyśl. Widziałeś ją na tym balu całym, masz reputację bawidamka więc to nie będzie wcale dziwne, że się nią interesujesz. A Char się nie dowie, bo od kogo? A nawet jak się dowie to jej wyjaśnię i nic się nie stanie przecież. No zobacz na Cienia i Iskrę, jak jej kto wytłumaczy że taka jest misja, to Zhao to rozumie i nikomu krzywda się nie dzieje. Tak samo wyjaśnimy Char i też się nic nie będzie dziać. A my odzyskamy kamień. To najszybszy i najpewniejszy sposób Dev. Każda minuta którą tu tracimy to nowy potworek zmierzający tunelami w świat w tym i do Drummor. A myślisz, że jak potworki się znów ujawnią w takiej Gliniance to kto moją siostrę powstrzyma? Gildia? Elain? Anrai? Wymknie się nim ktokolwiek zdąży powiedzieć „potwór”. A tak załatwimy to polubownie, ty chędożysz ja cichaczem przeszukuję jej rzeczy i jak nam się poszczęści to żadnego z nas nie łupnie klątwa.
*
- Nie mamy tu kryjówki.
- To chodź, zjedziemy do karczmy. Ta baba przestanie się rozglądać i spodziewać kogokolwiek a my się wemkniemy tunelami – to mówiąc skręciła w bok wyjeżdzając z alejki i główną drogą zmierzając ze wzgórza niżej, do nieco biedniejszych dzielnic. W końcu tam nikt nie patrzy na to czy jesteś elfem, człowiekiem czy gnomem, liczy się sakiewka.
Z gospodą uwinęli się szybko i równie szybko znaleźli się po drugiej stronie wzgórza. I rzeczywiście, stało tam ze czterech strażników a Zhao znała jeden, niezawodny sposób ogłupiania straży. Specjalnie przebrała się w zwiewną tunikę, w dłoniach trzymała baniaczek wina i nerwowo przygryzała wargę; Lucien jeszcze nie wiedział co wymyśliła.
- Lu. Posłuchaj teraz uważnie. Siądziesz sobie w tych krzaczkach i poczekasz. Ja tam idę z tym winem i poudaję służącą jakiegoś wielkiego pana. W winie jest środek nasenny. Silny środek. Pewnie trochę się poprzystawiają, ale to nic. Usną szybko a my się wemkniemy. Halo? Lu? – Poszukiwacz wyglądał dziwnie, jakby co najmniej usiłowała mu wmówić, że żółte to czarne, a biedronki dewastują sadzonki ziemniaków – Wolę nie używać magii, nie wiem ilu tu jest magów i czy któryś się nie zorientuje. Idź grzecznie w krzaczki. Proszę. Daj mi pracować.

Iskra pisze...

Wysłuchał całej tyrady arystokraty. Rozumiał go, owszem, ale to nie była jakaś tam zdrada bo tak. To było w imię wyższego dobra, w imię sprawy. W końcu tak bardzo się poświęcił ruchowi, przecież Al. Mógłby zażądać od niego tego samego i co wtedy mu powie? Co jeśli trzeba będzie uwieść jakąś kochankę Escanora żeby poprzez nią wyciągnąć lokalizację jakiejś mapy? Co jeśli trzeba będzie uwieść dozorczynię więzienia? Dużo było takich przykładów, ale wobec tak twardej linii oporu Wilk nieomal nie skapitulował.
- Możemy zrobić tak. Ty się do niej przystawisz i ja się do niej przystawię. I zobaczymy kogo ona sobie sama wybierze, wtedy ten drugi grzebie po rzeczach – to już brzmiało nieco lepiej i Dev nie powinien tak źle reagować. W końcu ryzykowaliby wspólnie, a on to nawet więcej bo już był po zawarciu małżeństwa i w swoim mniemaniu traciłby o stokroć więcej niż Devril będąc tylko w stanie narzeczeństwa, który to stan można z łatwością zerwać.
- Powiem to jakoś Szept, żeby się nie piekliła… - a w głębi umysłu już planował jak podłożyć Wintersowi brzydką świnię. On nie zamierzał się starać o uwagę białej magiczki, zamierzał być najbardziej wulgarną i okropną wersją siebie jaką tylko mógł. Elf był cwany, ale i jego rozmówca wcale pod tym względem mu nie odbiegał, więc sytuacja wyglądała na patową.
- Masz racje, ona może nie mieć tych informacji. Ale może je też mieć, a jeśli nie skorzystamy z okazji to być może już nigdy nie będzie spokoju z tymi potworami, zginie więcej ludzi aż w końcu zginie też ktoś nam bliski. Ja tego nie chcę. A ty?
*
- No to sobie pracuj – westchnęła, zgadując że to się tak skończy. Lu też miał swoje uczucia, też mógł się obrazić, ale nim sięgnie magii wolała użyć najprostszych i najbardziej sprawdzonych sposobów. Vorghaltem może i było pełne studenciaków i adeptów magii, ale nie brakowało też willi i rezydencji co poważniejszych magów, a ci lubili w nich przesiadywać. Gdyby wyczuli akcje magiuczne w pobliżu kanałów prowadzących do ich domów…
- Nie gniewaj się – poprosiła jeszcze cichutko, smutnym głosikiem jakby ją tam wysyłał za karę i odwróciła się ruszając w stronę strażników. Cierpliwość Poszukiwacza została wystawiona na ciężką próbę, bo na widok całkiem ładnej panienki strażnikom nagle poprawił się nastrój i nie chcieli spać. Długo trwało nim w końcu wypili tyle wina, że dawka zadziałała w końcu wiążąc ich eliksirem i zsyłając sen z którego nie sposób obudzić się bez antidotum. Dopiero kiedy ostatni strażnik padł, uwalniając ją tym samym z objęć, poprawiła tunikę i machnęła dłonią tam, gdzie ostatnio widziała Luciena.
- No gdzie on jest… - mruknęła do siebie kiedy Lu nie zjawiał się.

draumkona pisze...

- Jasne, pewnie. Olejesz sprawę przy pierwszej okazji i zrobisz wszystko, by tylko nie zainteresować jej sobą. Też tak potrafię dla twojej świadomości. Co, nie zaryzykujesz małżeństwa dla wyższej sprawy? Dla twojej świadomości, ja nie zranię Char dla wyższej sprawy. Al to zrobił i dotąd mu nie wybaczyła. Nie pogrywaj ze mną, panie władco. - rozgryzł go, ale w sumie to się nie dziwił. Dev grał dłużej w polityczne gierki niż on, w końcu przez większośc życia Wilk tak bardzo chciał być włóczęgą, że całkowicie wyłączył się z życia politycznego i miasta. Słowa o Alu poniekąd otworzyły elfiakowi oczy. Tortury były tak dawno, a ona nadal nie chciała widzieć maga na oczy, ba, nawet nie chciała o nim słuchać. Może nie powinni informowac ani Szept ani Char? Co prawda jego anioł-stróż kłócił się z tym stanem rzeczy przestrzegając, że potem będzie afera. Ale czy mieli inne wyjście? Nie.
- I nie próbuj mną manipulować. Nie zaryzykujesz? To czemu jeszcze nie wskoczyłeś jej do łóżka? W końcu to takie proste. Nadal uważam ten plan za kłopotliwy i nieco głupi, nie mam nic lepszego, ale nie zamierzam być marionetką i brać co najgorsze na siebie. Siedzimy w tym razem albo wcale.
- Dobra, nie powiem Szept. Pewnie i tak nie zrozumie - już widział oczami wyobraźni jak Szept idzie sama do Yen i wywiązuje się starcie magiczne. Nie, nie zrozumiałaby że te podrywy nie miałyby znaczenia, że to dla sprawy żeby mieli spokój, żeby żaden legendarny smok sie nie wybudzał i żeby wszystko istniało tak jak dotąd - I zamierzam ryzykować skoro ci to proponuję, inaczej sam bym się za to wziął, ale nie wiem czy zwróci na mnie uwagę. Jestem zbyt charakterystyczny, poza tym wie, że mam żonę. Ty jeszcze nikomu nie mówiłeś o Char - wyjątkiem było parę osób z Drummor i on sam z Szept. To poniekąd ułatwiałoby Devrilowi sprawę - Mogę iśc nawet do niej pierwszy, ale musisz odciągnąć Szept i wymyślić mi dobra wymówkę czemu gdzieś poszedłem zamiast do tuneli.
*
Po prostu ja ot tak wyminął. Żadnej pochwały, żadnego "dobrze ci z nimi poszło, to było naprawde cwane" tylko jakieś oschłe spojrzenie i fachowe podejście do misji. Zhao podparła się pod boki, czując nagła falę irytacji. To ona sie tu stara, a on się obraża? Może ona powinna się obrazic o to gdzie nocuje mając misje w Królewcu? Istniało wiele innych przybytków a on zawsze nocował w tej cholernej Róży.
- Tutaj?
- Tak, inaczej nie zawracałabym sobie łowy tymi półgłówkami - burknęła, wchodząc do obszernego tunelu, który mógłby pomieścić ze czerty osoby idące obok siebie. Zakasała rękawy tuniki, wyrwała pochodnię ze stojaczka i uniosła ją rozganiając mroki dalszej części ścieków. Cichutki szmer wody wskazywał im drogę, przynajmniej do miejsca w którym zaczynały się typowe kanały. Potem będą musieli odnaleźć ściek należący do Cridana i iść wzdłuż niego - Chodź - znów burknięcie. Chyba nie tylko Lu miał zepsuty humor, bo prócz akcji ze strażą spacer po ściekach też nie napawał optymizmem. Zwłaszcza, że po tak rozległych ściekach lubiły wałęsac się gigantyczne szczury, pająki a nawet gobliny.

draumkona pisze...

Złe rzeczy zaczęły sie dziać w Drummor. Nie było ich parę dni, a pojawił sie kolejny potwór, tym razem jeszcze gorszy niż poprzedni, bo większy i cwańszy. Char wezwała do siebie wiedźmina dopinając z nim umowy, że póki nie zjawi się Kompania ani najemnicy to będzie pomagał i walczył ze stworami Dolnego Królestwa. I tak było. Zabił jednego, drugiego, przy trzecim ledwo uszedł z życiem. Ale kiedy pojawił się czwarty a wiedźmin wciąz leżał nieprzytomny po zbyt wysokich dawkach eliksirów, postanowiła działać. Jeszcze blada i osłabiona, ale zażądała by osiodłać jej konia, ona jedzie i koniec. I pojechała.
Do Dolnego Królestwa dotarła w miarę szybko, głównie przez to że znała odpowiednie skróty i wiedziała przy którym zejściu do Dolnego Królestwa można liczyć na podziemny spływ razem z wydobytymi kamieniami i kruszcem. Większość drogi spędziła na tratwie sunąc po ciemnych rzekach i odwiedzając kolejne porty, denerwując się, że idzie to tak wolno. Musiała się spotkać z Devrilem, już, teraz, natychmiast.
Ledwo dopłynęła do stolicy, a już wypadła z portu i popędziła wypytywać o człowieka, o earla Drummor. Niektórzy go widzieli, inni nie za bardzo. Miała szczęście, że trafiła na jednego z sekretarzy Ymira, oni zawsze wiedzieli co się dzieje i to właśnie dzięki takiemu sekretarzowi trafiła pod wskazany adres, do wykutej w kamieniu gospody. Czym prędzej wpadła do środka, popędziła na górę i wleciała do pokoiku i... stanęła jak wryta. Jej oczom ukazał się nietypowy obraz jakiejs białowłosej baby z rozpiętą koszulą ledwą trzymającą się jeszcze na ciele i Devrilem obcałowującym jej dekolt. Wiadomo było do czego to zmierzało i wiadomo było, że im przerwała. Wciąż w głębokim szoku, przez pierwsze sekundy po prostu stała patrząc to na jedno to na drugie nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Więc to tak? Kazał jej zostac niby to ze względu na zdrowie a sam obracał jakąś... jakiegoś babsztyla? Mało mu było? Nie wystarczała mu? A podobno taki z niego honorowy paniczyk, po kerońsku nie przeklnie, ale zdradzać to pierwszy. Szok minął, a zastąpiła go złość, smutek i żal jednocześnie. Cofnęła się o parę kroków, łzy napłynęły jej do oczu, ale postanowiła nie płakać. Nie przy nim. Drżącymi rękami ściągnęła z palca pierścionek, ten sam przez który biedny jubiler o mało co nie umarł i rzuciła nim w niego trafiając gdzieś w dekolt jego towarzyszki.
- Nie chcę cię więcej widzieć - usłyszał jeszcze, nim alchemiczka zatrzasnęła za sobą drzwi i równie szybko jak wpadła tak uciekła z gospody, nie wiedząc co ma teraz ze sobą zrobić. Uciec? Dokąd? Do Atax? Znajdzie ją, o ile w ogóle będzie szukać. Do ojca? Nie rozmawiała z nim i nie miała na to ochoty. Zresztą, Devrila mogła chyba wrzucić do jednego worka z Alastairem. Obu nie miała ochoty więcej oglądać na oczy. Powinna zostać? Nie, pod ziemią było jej źle. Zresztą miejsce nie było ważne. Nic nie było, byleby iśc przed siebie, jak najdalej, jak najszybciej.
*
– Nie poślizgnij się.
- Widzę o wiele więcej niż ty, więc o to sie nie martw - i na potwierdzenie swojego "poradze sobie bez twoich rad" wpadła w poslizg i przejechała kawałek chybocząc się, ledwo utrzymując równowagę. Kiedy stanęła, ostrożnie się wyprostowała, znów unosząc pochodnię lekko ku górze. Koryto ścieku rozdzielało się na cztery części a każda odchodziła w inną odnogę tunelu.
- Jak myślisz, którędy teraz? Czujesz jakiś lekki przeciąg i świeższe powietrze? Bo w piwnicach tego gościa nadal jest dziura, a jak dziura to przeciąg. Jak przeciąg to inny zapach... - zaciągnęła się powietrzem i rozkaszlała się na dobre parę minut, aż jej poszły łzy z oczu. Cholerny smród, ale wydawało jej się, że czuła coś jakby... nuta ciężkich piżmowych perfum tak uwielbianych przez bogaczy. Druga odnoga po prawej. Tylko czy Lu wychwycił to samo?

draumkona pisze...

Odkąd to sie stało starał się unikać arystokraty. Wiedział, że nawalił, ale po prawdzie... Char miało tu nie być. Kogo jak kogo, ale jej tu miało nie być, miała siedzieć grzecznie w Drummor. Chociaż... do przewidzenia było, że się w końcu ruszy, nie wytrzyma. Wyklinał też swój dar jasnowidzenia, który jak zwykle się nie przydał. Przed Devem się nie bronił, nawet nie próbował. Wiedział, że było źle, wiedział że Vetinari gdzieś uciekła i tylko bogowie wiedzieli co teraz zamierza. Opuści Keronię? Popłynie za Wieże, do matki? Nie miał pojęcia.
- Miałeś pilnować, by nikt nie wszedł. Miałeś pilnować, by nikt nie wiedział. A już w szczególności nie ona. No, wytłumacz jej teraz! - nawet nie próbował mu mówić by sie uspokoił. Lubił swój nos i nie chciał by ktoś go łamał.
- Miało jej tu nie być. Zanim wyleciałem z pokoju z rzeczami tej całej czarownicy ona już wleciała do komnaty. Miała byc w Drummor, miała siedzieć i się kurować - prawie jakby to była wina Devrila, że tego nie dopilnował. Nie powiedział tego na głos, w zasadzie nawet tak nie sądził. Char trudno było usadzić na miejscu - Nic jej nie wytłumaczę, bo nie wiem gdzie jest. Może być wszędzie, a równie dobrze może wciąż być na terenie Dolnego Królestwa - spróbował wytłumaczyć mu coś za pomocą faktów. Z tuneli nie można wydostać się tak szybko, za głęboko pod ziemią. Chociaż... Czym dla alchemika znającego tajniki zmiany materii była tona skał i głazów? Równie dobrze mogła sobie sama zrobić dziki tunel i wyjść.
- Jeśli wciąż tu jest, to krasnoludy ją znajdą. Wytłumaczę jej - ale wątpił by zrozumiała.
*
- Od tej chyba nieco bardziej wieje.
- No to tędy - zarządziła, wchodząc w węższy tunel i trzymając się blisko oślizgłej ściany. Jedynym plusem kanałów było to, że było tu przyjemnie chłodno i nie paliło ich słońce - Trochę będziemy maszerować, bo to jednak druga strona wzgórza - mruknęła do siebie, uważnie obserwując drogę pod nogami, co by się znowu o coś nie potknąć i nie poślizgnąć. Mijali po drodze niezbyt ciekawe elementy tutejszych "krajobrazów" jak zabrudzone, stęchłe szmaty które komuś uciekły w łaźni, stare, nadgniłe kapcie a czasami nawet resztki jedzenia, przy których najczęściej spotykali szczury, które na widok pochodni i intruzów uciekły do dziur i w szczeliny. Zhao milczała, analizując to co wyczytała w liście i to co powiedział jej Biały z Marcusem. W mieście po upadku Vetinarich nie rządził nikt konkretny, wybili się za to jacyś bandziorzy, a przestępczy półświatek przybrał na znaczeniu. Chyba powinni też sprawdzić kto teraz trzęsie miastem i kogo ludzie się najbardziej boją.
- Słyszysz? - prócz regularnego szmeru kanałów był też i ciężki chód, stukot o kamienna posadzkę. Chód trolla. Byli prawie na miejscu a troll wciąż strzegł skarbu, którego już nie było.

draumkona pisze...

Dałby mu się nawet pobić, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i się uchylił. Nie, jednak nie miał zamiaru dać sie tak po prostu sprać, bo choć pomysł był głupi i ryzykowany to reszta tego co insynuował Devril była idiotyczna. Po co miałby chcieć ich rozdzielać? Toć on im jeszcze kibicował w skrytości ducha licząc, że będą sobie żyć długo i szczęśliwie. Na domiar złego to wszystko słyszała Szept, a akurat magiczka była ostatnia osobą którą teraz chciał widzieć w saloniku. Brakowało jeszcze by i on dostał obrączką w łeb.
- Widziałam przed chwilą zapłakaną, załamaną Charlotte. Ty mówisz o końcu i trzymasz w dłoni pierścionek. Macie zamiar mi powiedzieć, co się stało?
- Niech on ci tłumaczy. Jest w tym świetny. Niech ci opowie, jak świetnie to zaaranżował. Jaśnie pana mierziła ludzka krew, musiał się jej pozbyć, tak by samemu być czystym. Udało ci się. Świetnie. Gratuluję. Po dzisiejszym nie chce mnie znać, nawet jeśli do niczego nie doszło. Miałeś pilnować, co? Pewnie ją specjalnie przyprowadziłeś…
- Odsuń się. Niczym się nie różnisz od swojego tatusia, możesz być dumny!
- Nie mieszaj do tego mojego ojca, gdybym był taki jak on to nawet nie pozwoliłbym ci sie do niej zbliżać tylko od razu kazał wywlec w góry! - wywrzeszczał zza pleców magiczki, tez próbując ją ominąć, ale jak przesuwała się wraz z zDevem tak i on się przesuwał wynikiem czego nikt z nich nie zrobił tego co chciał. Juz on mu kurde pokaże, trzeba było zamknąć drzwi na kluczyk a nie przy niezamkniętych... Trzeba było jeszcze zostawić otwarte na oścież psia jego mać.
– Jak bardzo się starałeś, żeby ją sam uwieść? Wcisnąłeś mi kłamstwo, że wam przeszkodzono czy kogoś specjalnie opłaciłeś, by cię stamtąd zabrał? Czekaj, może po prostu znowu kłamałeś, bylebym ja też znalazł się z nią w łóżku?!
- Robiłem co mogłem żeby z niej cokolwiek wyciągnąć! Nie moja wina, że weszła gospodyni chcąc pokój wysprzątać, nie zarzucaj mi kłamstwa! Mieliśmy siedzieć w tym razem i siedzieliśmy, ale ty zamiast zamknąć drzwi jak na porządnego przydupasa przystało to nie, mogłeś je jeszcze otworzyć na oścież! - wyminął Szept korzystając z tego, że stała jak słup soli zszokowana tym co słyszy. Dopadł do Devrila, teraz on go szarpał za koszulę, rzucał nim w tył i przód jak szmacianą lalką - Trzeba było za nią biec a nie się bawić! Może byś ją dogonił! Dowiedziałeś się przynajmniej czegoś?! Nie, zobaczyłeś cycki i już świat nie istniał! - puścił go, odpychając od siebie. Dysząc ciężko przeszedł się po saloniku raz w jedną raz w druga stronę i znów, raz w jedną, raz w drugą...
- To był ryzykowany plan, a ty nawet narzeczonej nie umiałeś dopilnować żeby siedziała tam gdzie miała siedzieć - wysyczał jeszcze, zły na cały świat. Nic nie mógł zrobić, Char biegła tak jakby ścigał ją sam Kosiarz a kiedy ją dopadł to już widziała, to co miało być przed nią ukryte. Cholerny pech ich dopadł i tyle. Jeszcze brakowało tylko, żeby Szept... Obejrzał się na magiczkę usiłując wyczytać cokolwiek z jej twarzy, ruchu.
- Tylko nie wyciagaj pochopnych wniosków - burknął - Był plan... Żeby tą babe uwieśc i wyciągnąć z niej gdzie jest kamień. Albo co z nim zrobiła. Ale Devril oczywiście wszystko spaprał!
*
- Wygląda na to, że to właściwa odnoga. Próbujemy go obejść czy chcesz wdać się z nim w pogawędkę jak ostatnio?
- Ha. Ha. Wybitnie śmieszne, naprawdę Lu od kiedy z ciebie taki koneser cynicznych żarcików? - rozejrzała się, oceniając budowe tunelu i czy dalej się nie rozszerza, ale nic na to nie wskazywało. Niestety.
- Możesz sprawdzić, czy użyto na nim magii bez zwracania na siebie uwagi?
- Spróbuję - sięgnęła magii, formując delikatną wiązkę, którą posłała w kierunku trolla. Musiała być piekielnie ostrożna żeby się nie zorientował, trolle miały bardzo wyczulone zmysły na magię ogólnie pojętą i mógłby się zorientować w każdej chwili. Po kwadransie milczenia wycofała zaklęcie i odetchnęła nieco głębiej.
- Nie, nikt przy nim nie manipulował. W liście wspominano o wysadzeniu ściany... Jeśli troll był blisko to mogło go to ogłuszyc na tyle, że zdązyli wynieśc skarb.

draumkona pisze...

- Zabrzmiało to inaczej.
- Ja? To był twój genialny plan. Nie tylko nie umiesz biegać, ale i kłamać. Uwodzić może też nie? To ty nie umiesz prostej rzeczy zrobić, wasza chol…
- Dość! Devril, poleciałeś do innej, nie masz własnego rozumu? Co, miała ci kwiaty za to kupić? Wyższe dobro? Alastair już ją zdradził dla wyższego dobra.
- Szept, do niczego nie…
- Tak, nie doszło. Bo wam przeszkodzono. Gdyby nie to, oboje byście się świetnie bawili. I ty i Wilk. Rzecz jasna wszystko dla wyższego.
- Wcale nie chciałem z nią…
- Tak, wiem. Nie chciałeś. Samo wyszło. Jak większość zdrad. Masz, co sobie sam zgotowałeś.
- Nie możesz…
- Powiem ci, co mogę. Pójdę uwieść Darmara, bo może przyda nam się jego pomoc. A Charlotte uwiedzie Osena. A może Wilhelma? Nie, Ziraka najlepiej.
- Wcale nie musisz być złośliwa - burknął Wilk krzyżując ręce na piersi. Darmar to była inna liga i jawna zemsta a on przecież chciał dobrze. Niech będzie, że pomysł był głupi, ale cholerna jasna nie było w nim Darmara. jego by nie zniósł. Podobnie jak innych kochanków jakich mogłaby sobie załatwić Szept. Zła Szept z tego co zauważył - to nie miało nic do rzeczy, po prostu chciałem pomóc. Chciałem żebyśmy mogli wrócić do domu, żeby zapanował spokój... - ton złagodniał. Spróbował do niej podejść, ująć dłonie, przygarnąć do siebie. Nie chciał żeby się gniewała. Naprawdę nie chciał. I był nawet gotów ściagac tu Iskrę choćby siłą żeby cofnęła czas jeśli będzie trzeba, jeśli Szept odejdzie choć nic się nie stało...
- To naprawdę nie tak, to nic nie znaczy...
*
- Cudownie. Ponieważ my go nie wysadzimy, musimy go obejść w inny sposób. Jakiś inny cudowny pomysł na ominięcie tego…
- Mam pomysł. Tylko cicho - sięgnęła w dekolt tuniki, chwilę tam pogrzebała i wyjęła niewielkie zawiniątko, które okazało się być kamykiem w mące uformowane w kulkę i zawinięte w szmatkę. Widząc spojrzenie Cienia tylko wzruszyła ramionami - A co myślałeś, że na taką płaską deske to polecą? - zważyła kulkę w dłoni i rzuciła ją daleko przed siebie, aż zniknęła w ciemności, w dalszej części ścieku, mijając przy okazji wielką wyrwe w ścianie. Troll usłyszał hałas i wyszedł by sprawdzić co się dzieje. Obłok mąki zwabił go dalej w ściek, a oni mieli okazję by się wkraść do środka. ostrożnie, bezszelestnie...

draumkona pisze...

- Szept? Znajdziesz ją? - magiczka im nie odpowiedziała, po prostu wyszła a on nawet nie zareagował. Wiedział kiedy Szept potrzebuje chwili samotności i nie zamierzał jej zakłócać spokoju. Nie teraz, niech ochłonie i niech pojmie że to naprawde nei miało znaczenia. Chciał dobrze... Westchnął ciężko widząc zamykające się za magiczką drzwi i opadł na fotel, patrząc bezmyślnie gdzieś przed siebie. I po co to wszystko? Równie dobrze mógł nie zrobić nic, byliby dokłądnie w takiej samej dupie jak teraz.
- Nawet jeśli znajdzie to pewnie ci nie powie - stwierdził ponuro. Kobieca solidarność.
Char siedziała w podziemnym porcie, gdzie krasnoludy mocowały tratwy do lin biegnących innymi tunelami niż te którymi woda spływała w dół. Drugi tunel służył do odprowadzania tratw na miejsce, tam skąd przybyły. Mocowanie linowe było potrzebne by ktoś na tratwie mógł wprawić ją w ruch i płynąć w przeciwnym kierunku do prądu podziemnej rzeki. Takie mocowanie trwało zazwyczaj mniej więcej godzinę, ale nie miało to teraz znaczenia. Siedziała na ziemi, rozczochrana i śmietelnie blada, jeszcze niewykurowana po ostatniej dawce trucizny. Pędziła tu na złamanie karku bo... Bo co? Już nawet nie pamiętała po co i dlaczego tak było jej śpieszno. Wszystko straciło sens i kolory, a ona nie miała na nic ochoty. Jak mógł jej to zrobić... Akurat jego nie podejrzewałaby o tak kurewskie zagranie. Zmusi ją do zostania w zamku żeby sobie pofolgować jeszcze póki mógł... Ciekawe co robiłby po ślubie. Otwarcie sprowadzał kochanki do zamku, bo już nie miałaby wyjścia jak tylko się z tym pogodzić? marna perspektywa. Ufała mu. Wierzyła, że to co było między nimi... co zdawało jej się, że było, jest prawdziwe. Gówno prawda. Nic nie było prawdziwe, wszystko to fałsz i obłuda, polityczna gierka. Powinna być mądrzejsza, w końcu znała tę grę. Grała w nią jeszcze jako kochanka Escanora, a teraz tak dała się nabrać na coś tak śmiesznego jak miłość... Pokręciła głową nie wierząc w własną głupotę i schowała twarz w dłoniach. Nie zareagowała nawet na krzyki, że tratwa gotowa i rozpoczynają załadunek, nie zareagowała też kiedy odpływała i była ostatnia szansa by na nią wejść. Po prostu siedziała, a łzy same spływały po twarzy.
*
Nie skomentowała mąki w cyckach. Akurat ona, w przeciwieństwie do Solany, nie była wcale hojnie obdarzona przez naturę a prostą straż najlepiej skusić winem i dużym biustem, więc musiała kombinować. I lepiej żeby Lucien uważał bo oberwie drugim mącznym cyckiem.
- Jak oni … czy tam on… weszli? Jeśli nie było dziury… wyszli tędy, ale jak weszli?
- Tego nie wiem. Może jakiś portal, czy coś... - zaczęła przeszukiwac piwnicę, choć sama nie wiedziała czego właściwie szuka. Drzwi do lasu? Portalu? Magicznego imbryczka? - Bardziej mnie zastanawia jak zamaskowali eksplozję. Przecież taki wybuch musiał kogoś tu ściagnąc, straże, właściciela, kogokolwiek... Albo byli piekielnie szybcy - a to sugerowało profesjonalistów, najpewniej elfy bo z natury były najzwinniejsze, choć widziała też gnomy i karzełki, które w poważaniu miały elfią zwinnośc i kradli z taką gracją, finezją i szybkością, że nie sposób było tego uchwycić.
- Zobacz... - pochyliła się podnosząc z ziemi jakby rozerwaną metalową puszkę. Leżała nieco dalej niż dziura w ścianie i pachniało mocno prochem i paroma składnikami alchemicznymi - Czy to... bomba? - sama niedowierzała w to co widzi. Kto stosowałby naturalne bomby zamiast magii? I gdzie jest druga połowa puszki?

draumkona pisze...

- Char? – jakiś głos. Znajomy. Ale po co do niej mówił? Zresztą i tak nie chciała rozmowy.
- Chcesz… potrzebujesz rozmowy? Wiem, co się stało.
- Ja też wiem i nie chcę o tym rozmawiać - burknęła zgoła niegrzecznie, ale cóż mogła poradzić na nagły ból w sercu kiedy myśli znów pognały w stronę jego zdrady. Dupek. Powinien złapać od niej jakiegoś brzydkiego wrzoda na kuśce, może by mu się odechciało chędożyć na lewo i prawo. Długo milczała, nie wiedząc co zrobić z mętlikiem myśli w głowie, z drżącymi dłońmi i czerwonymi od płaczu oczami. Zarazem bardzo chciałaby usłyszeć, że to nieprawda, że jej się przywidziało, a z drugiej umysł podpowiadał, że wiedział co widział i nie ma co się łudzić, pora zejść z chmur i zacząć twardo stąpać po ziemi.
- W ogóle go nie znałam - podsumowała gorzko, ocierając oczy wierzchem dłoni. Znałam. Czas przeszły. Ktoś tu chyba zakończył właśnie pewien rozdział.
*
- Mogli to jakoś wyciszyć. Zaklęcie, czar, runy. Ktoś inny mógłby wziąć to … nie wiem, za ćwiczenia adeptów. Mogli nawet nie zorientować się, że ktoś maskuje wybuch… Albo te i owe osoby zostały przekupione… zastraszone, by nie zwracać uwagi.
- To skomplikowane zaklęcia... Siła dźwięku musiałaby zostać przekierowana na coś innego, tak jakby.... Jakby dźwięk zmienił na wielką falę podnoszącą ścieki. Albo nagły, silny podmuch wiatru. Magia musiała gdzieś ujść razem z tym dźwiękiem a to zostawia ślad, którego tu nie widzę i naprawdę nie wiem co o tym sądzić.
- Tak wygląda. Może nie mieli do dyspozycji magii i dlatego skorzystali z tego? – podrapał się po głowie, rozczochrał jeszcze bardziej włosy. – Siła wybuchu mogła rozsadzić puszkę. Drugi kawałek może być… po drugiej stronie dziury… albo gdzieś w kącie…
- A może zabrali go ze sobą? Przez przypadek? Zresztą, nie każdy ma dostęp do substancji alchemicznych, nie takich... - nie znała się na tym, a prości złodzieje tym bardziej. Musiał tu być wmieszany alchemik odpowiedzialny za bombę, mag za wyciszenie i sami złodzieje. Grupa profesjonalistów... - Szukaj drzwi do skarbca, powinny być widoczne bo już niczego nie kryją. Albo dużej szafki, może klient miał skarbiec stworzony na zasadzie przychodź-wychodź - całkiem sprytna metoda. Brało się szafkę i tworzyło między nia a pomieszczeniem cos w rodzaju portalu, choć nie działało na tej samej zasadzie. trudno było to wytłumaczyć, więc Zhao nawet nie próbowała swoich sił w tej kwestii.

«Najstarsze ‹Starsze   601 – 800 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair