Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   401 – 600 z 1268   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Wilk grzecznie zaczłą sączyć napar. Z dziadkiem wolał nie mieć do czynienia, bo ten potrafił dorosłego chłopa przez kolano przełożyć i rózgą zdzielić, a o ile ból by zniósł, to wstydu już nie. Tak, z dziadkiem się nie zadzierało. Kazali mu siedzieć to siedział, ale nikt mu nie zabronił słuchać i wyciągać wnioski. Szept i Iskra poszły na miasto, niech będzie. Scalenie zasłony, to też całkiem dobre. Ale kontakty ze Starszyzną? Ujawnianie się, że żyją? Nie, on rozegrałby to kompletnie inaczej...
- Więc dajcie im to, czego chcą. Ułudę. Skuście mariażem z rodem panującym. Dajcie ochłap, który połkną i uniknijcie rozlewu krwi. Polało jej się nazbyt wiele.
- I co, twoim zdaniem mam wziąć niby-rozwód z Szept i obiecać im mariaż? - zmrużył oczy, a Alucard zaklął w myśli. Jego wnuczek może i bywał roztrzepany, może podejmował złe decyzje... Ale zdolności łączenia faktów i tworzenia teorii nie mógł mu odmówić. Nic dziwnego, ród jego matki słynął przecież z wyśmienitych strategów i dowódców, a gdzieś te geny przecież przejść musiały. Alucard obawiał się, że jeśli Liarel, czy jakkolwiek mu tam było nie zamknie zaraz jadaczki ze swoimi propozycjami to Wilk się domyśli. I cały misterny plan w pizdu.
- Nie, nikt nie chce żadnych niby mariaży i żadnych niby rozwodów. Pij te ziółka a nie się wtrącasz.
- Piję przecież.
Były egnerał obejrzał się na alchemiczkę, która zdołała się podnieść i aktualnie usiłowała przejść na czworakach w stronę worków z ziarnami. Musiała się położyć na czymś miękkszym od podłogi.
- Wygląda na to, że wszyscy powoli wracają do zdrowia - Alucard podszedł i delikatnie uniósł ją z ziemi przenosząc na wspomniane worki i tam usadził, przy okazji zerkając na ranę. Amon wykonał kawał dobrej roboty. Właśnie... A tego skurczybyka co tak długo nie było?

draumkona pisze...

- Połknij to. I zaraz popij. Smakuje obrzydliwie, ale działa dobrze na wątrobę – Wilk spojrzał na niego jak na kogoś kto mu mówi żeby jadł ślimaki bo są zdrowe. Magia wróciła, więc mógł leczyć się sam i nie potrzebował już pomocy jakiegoś dziwnego osobnika, który prawił mu o jakichś rozwodach i bękartach. Mimo to, z grzeczności, wziął lekarstwo i popił niemalże przy tym wymiotując. Potem zaś sięgnął magii, by samemu dołatać resztę. Póki był na to czas.
- Masz córkę, czyż nie? Córkę można za kogoś wydać. Masz bękarta. Bękart jak bękart, ale to syn i w pół królewska krew. Atut. Czy nie tak się zawiera najtwarlsze sojusze? Przez małżeństwo?
- Nie wydam córki w łapy jakiegoś półgłówka, któremu w głowie tylko władza i bursztynowe kolie - odpowiedział ostro, nie zmaierzając dalej dyskutować na temat Mer. To było jego oczko w głowie i nie zmaierzał swatać jej z kimkolwiek. Już on dopilnuje żeby widmo mariażu z rozsądku nie zaprzątało jej młodziutkiej główki - Poza tym są inne rozwiązania - nie wiedział jeszcze co prawda jakie to rozwiązania i czy w ogóle istniały takowe, ale wolał się trzymać tej myśli niż od razu się poddać.
- Widziałeś Igora? - padło pytanie, pierwsze pytanie czy też słowa jakie do niego wypowiedziała odkąd wynormalniała. Martwiła się o swój twór jakby co najmniej był z jej krwi i kości. Po części uważała go za coś w rodzaju swojego dziecka, w końcu poświęciła mu wiele pracy. Włożyła w niego całą swoją wiedzę, nawet jeśli nie do końca świadomie... I chciała żeby jak najlepiej sobie poradził w tym niezrozumianym świecie - I... I co się w ogóle stało? Niewiele pamiętam... - nie miała nawet pojęcia komu zalazła tak za skórę, że usiłował przebić jej płuco, co po części się udało.

draumkona pisze...

Wilk nie zamierzął dzielić się swoimi planami na przyszłość z kimś, kto pojawiał sie i znikał jak mu było wygodnie. Owszem, był mu wdzięczny za uratowanie życia, ale nie zamierzał go wprowadzać od razu w tajniki swoich myśli i się radzić co powinno zostać zrobione. od tego miał rodzinę, miał Radców i Starszych, choć ci pewnie doradziliby coś równie durnego co elf. Ponurym spojrzeniem rozejrzał się po komnacie dostrzegając Char z Devrilem, śpiącego jeszcze Cienia i oczywisty brak dziadka.
Char torchę zmarkotniała na wieści o swoim tworze, ale ostatecznie nie miała nikomu za złe że go nie szukali. Mieli wtedy inne zmartwienia, poza tym to był mutant. Potrafił sobie radzić i pewnie gdyby go wezwała to by się pojawił bez względu na wszystko. Nie do końca pojmowała to w jaki sposób on czuje jej wezwania, ale Sevotharte określał to mianem "miłości do mistrza". Cokolwiek miało to ostatecznie znaczyć. Kolejną rewelacją był Amon.
- Czy on czasami nie żyje? - spytała lekko podejrzliwie, łudząc się, że to słaby żart, ale mina Devrila utwierdziła ją w smutnym przekonaniu, że jednak nie jest to żart. Amon. Ten, który kazał się jej pozbyć. Ten przez którego wylądowała finalnie na statkach zamiast wychowywac się w gronie rodziny korzystając z ich ciepła. Zacisnęła wargi i umknęła wzrokiem nie wiedząc jak ma sobie z tym poradzić. To było... jak dyshonor. Czuła się tak jakby ją ktoś wziął podstępem, mimo tego że tak naprawdę nic nie mogła zrobić i powinna mu podziękować. Duma jednak mówiła co innego, dobre wychowanie szlag trafił, a emocje wzięły górę.
- Przestraszyłaś mnie. Myślałem, że cię stracę, że… Tullia… Nie mógłbym bez ciebie… jesteś… najważniejsza … i… jesteś… radością…
- Już cichutko... - nie spodziewała się takich wyznań, bądź co bądź do nich nie nawykła. I mimo tego, że od czasu tortur nie miała kiedy tak naprawde odpocząć i się zregenerować nie sądziła, że byle rana tak ją osłabi i doprowadzi niemalże na skraj życia i śmierci. Wolną dłonią nakryłajego dłoń, głaszcząc lekko i posyłając mu słaby uśmiech. Nic się nie stało, próbowała mu przekazać w jakiś magiczny, telepatyczny sposób - Żyję. Nic się nie stało...
- Iskra! Iskra, gdzie ona jest! Gdzie jest Iskra! - na to odpowiedzi nie znała i nie wiedziałą czy chce znać. Nie dlatego, że Zhao nie lubiła czy coś. Po prostu wiedziała, że Cień zrobiłby wszystko łącznie z wyrwaniem jej paznokci byleby tylko informacje uzyskać. Wątpliwość budziło tylko zachowanie Devrila i Liarela, a raczej ich zeznania. I to był tez moment, w którym Wilk ostatecznie zorientował sie o co chodzi. Dziadek mówił jedno, ci drugie. Szept nie było, zasłona scalona. Nie wróciła. Wniosek był jeden.
Podniósł się, wspierając się ręką o ścianę, zachwiał, ale utrzymał na nogach. Wolną dłonią złapał jakiś kij, który od tej pory miał mu robić za podpórkę i ruszył do drzwi bez słowa. Znajdzie ją. Żywą.... Lub martwą. Znajdzie.

Silva pisze...

- Twój dar może naprawdę zawstydzić - szamanka ze zdziwieniem patrzyła na wielbłądzicę, za którą chowało się jej młode; zwierz bez strachu podszedł do magiczki, dał się pogłaskać, a po chwili zapoznawania z Eredinem, wielbłądzica w statecznym wieku pozwoliła mu nałożyć sobie siodło, do którego przytroczono to, czego sami nie mogli nieść. - Zajmie nam kilka dni dotarcie do pogórza - już stąd, znad Rysy widać było zamglone szczyty gór. Podróż statkiem znacznie im ułatwiła i skróciła drogę; gdyby szli przełęczą do Maliaru, a od niego skręcili ku Wilczej Kniei, lub wybrzeżem, a potem przeprawiali się na drugą stronę szczytów, zmarnowaliby zbyt wiele cennego czasu. W górach wciąż leżał śnieg. Gdyby nie elfia przystań wciąż byliby w lesie; jakby powiedział zostawiony w Dolinie pan najemnik: znajomości z królową czasami na coś się przydają, a w tym wypadku nie był to rachunek za miód, którym obciążono nieświadomą nadciągającego niebezpieczeństwa magiczkę. - Powinniśmy się zebrać - musieli wyruszać, przed nimi długa droga.

Kilka dni później
Droga przez tereny półpustynne, choć zdecydowanie łatwiejsza i nie tak męcząca jak szlaki biegnące przez samą Pustynię Wirgińską, okazała się sporym wyzwaniem. Po lewej mieli wody Zatoki Kadii, po prawej bagnistą, zamuloną Rysę, a za nią pierwsze wydmy. Nad nimi górowały szczyty i zbocza Sokolego Pióropuszu; wysokie, strzeliste pasmo niemal samych wierzchołków otulonych mgłą, stromych ścian, wąwozów oraz rozpadlin, a wszystko to pokryte warstwą śniegu. Masyw górował nad okolicą, rzucając swój złowrogi cień na dolinę rzeki Rysy.
Poruszali się pieszo, równym krokiem, często dostosowanym do wielbłądzicy prowadzącej młode. Samica niosła większą część ich bagażu, biorąc na swój grzbiet to, co mogła unieść. Prowiant zabrany z Gniazda uzupełniali tym, co dawała natura, słodką wodę zastępowali mlekiem wielbłądzim w takich ilościach, by starczyło też dla drepczącego za nim malucha; wciąż mieli też bukłaki z wodą ze statku, którą dostali od kapitana, a gdyby i tej zabrakło, było wiele sposobów na pozyskanie odrobiny płynu.
Szamanka często wyrywała się do przodu po pretekstem sprawdzenia drogi; zwracała uwagę na to, co mieli przed sobą i jakim szlakiem szli, jednak w dużej mierze przed siebie pchała ją nagląca potrzeba znalezienia się już u podnóża gór. Czasami znikała na kilka miarek świecy w postaci białego wilka, ale nie trwało to dłużej niż ustalone dwie, aby nie martwić towarzyszy. Odzywała się niewiele, znacznie mniej niż zazwyczaj, ale zagadnięta bądź spytana o coś, zawsze odpowiadała.
Zmierzch zapadł znacznie szybciej niż by tego chcieli. Złapał ich przy zakolu Rysy, pośród skarłowaciałego zagajnika, kiedy Silva wracała z zebranym chrustem, Eredin zajmował się ogniskiem, a magiczka wielbłądzicami. Wieczór był ciepły, a pogoda stabilna.
Jutro czekała ich droga przez pogórze.

jeszcze więcej dni później
Kolejnej nocy pogoda się popsuła; spadł lekki deszcz, który po kilku miarkach świecy zamienił się w mżawkę i zmusił wędrowców do szukania suchego schronienia. Tutaj, gdzie zaczynały piąć się w górę strome stoki, pełno było płytkich jaskiń w sam raz nadających się na nocleg. W jednej z nich rozpalili ogień, wysuszyli mokre ubrania, zagrzali wielbłądzice i zjedli zimny posiłek. Noc minęła szybko, a kolejny wschód słońca powitał ich u podnóża gór. Poranna mgła unosiła się nad ziemią, po deszczu pozostała jedynie wilgoć, niebo nad głowami zapowiadało słoneczny dzień.
Byli już spakowani, po lekkim posiłku. Eredin gasił ogień, wcześniej uzupełniwszy w wątłym strumieniu zapasy wody, a magiczka zajmowała się wielbłądami. Za nią stała szamanka.
- Wrócą same na pustynię? - to był ten moment, kiedy ich zwierzęcy towarzysze musieli odejść; dalej nie dałyby rady iść, choć przeszły z nimi spory kawałek. Teraz powinny wrócić. Wielbłądzia matka w spokoju pozwoliła zdjąć sobie siodło, podczas gdy jej mniejsza kopia zaczepiała szamankę. - Przed nami góry. Od tej strony do wioski nie prowadzi żadna utarta ścieżka. Będziemy sami ją znaczyli.

draumkona pisze...

Nie zareagował na jej słowa, wcale go nie pocieszyła ani nie sprawiła, że pcozuł się lepiej. Po prawdzie, trochę bała się tego co niosło widmo czarnej łuski. Oszaleje, przestanie go poznawać, w końcu wessie ją jakaś armia mutantów... Niezbyt ciekawa perspektywa.
- Hej, przecież jeszcze nie umarłam ani nie zwariowałam. Nie zachowuj się tak jakby to miało nastąpić lada chwila, bo mi głupio - dźgnęła go palcem pod żebra usiłując rozweselić, choć trochę rozbawić czy podnieść na duchu. Średnio jej wychodziło, może dlatego, że jej samej nie było do śmiechu, ale po prostu nie mogła na niego patrzeć jak był w takiej prawie rozsypce. Nie chciała mu przysparzać kolejnych problemów, zmartwień... A jednak wychodziło na to, że wbrew sobie i temu co postanowiła właśnie tak się działo. Martwił się i smucił z jej powodu. Tak nie powinno być.
– Jesteś elfim władcą, więc tak się zachowuj. Wyjdziesz szukać martwego maga? Na nic ci trup, a tu jesteś, z całym szacunkiem, potrzebny.
- Z całym szacunkiem, zamknij się.
- Nie wtrącaj się, człowieku. Nie znajdziesz nawet trupa. Mrok wessał ciała, przejście się zamknęło, tak to działa. Dla ślicznej buźki poświęcisz zgromadzonych w mieście? Ich możesz jeszcze uratować. Tych dwóch magiczek? Nie. Poświęciłbyś całe Królestwo, by mieć je z powrotem? W takim razie buntownicy mają rację. Czarny mag zmydlił ci oczy i przywiódł do upadku - w tym momencie Wilk przeszedł w stan, w którym mógłby zabijać wilczarzy gołymi rękoma, a mięśnie dorosłych, górskich orków rozrywać zębami. Miał ochotę rozpierdolić tego elfiaka na kawałki. Co on wiedział o Szept? Jak śmiał sugerować mu przedłożenie elfów ponad własną rodzinę? Kim wtedy by się stał? Jak elfy by na niego patrzyły? Oba wyjścia były złe, oba z nich miały swoją cenę. A jeśli miał mieć wybór, to wolał egoistycznie poświęcić życie paru elfów i iśc szukać magiczki. Zresztą, kto powiedział że ona sam da się złapać i zabić? Popatrzył na Liarela dziwnie, jakby rzeczywiście sens słów zabójcy właśnie do niego dotarł i przeważył szalę. Zmarkotniał, spuścił głowę i już miał nawet wrócić na miejsce, kiedy ni stąd ni zowąd gwałtownie wziął zamach i przywalił elfowi w nochal rozkwaszając go i przy okazji wpuszczając wiązkę magii. Nauczył się tego od tego cwaniaka, Królika i teraz zamierzał wykorzystać każdą, nawet najmniejszą przewagę nad tym typkiem. Magia działała szybko, wyłączając co poniektóre ośrodki nerwów, odcinając czucie, powodując paraliż na całym ciele. Nie miał czasu się z nim patyczkować, nie teraz.
- Nie płacz tylko chodź - rzucił do Cienia oschle i przeszedł nad drżącym w drgawkach elfem.
- Ej, dokąd to! - Char w końcu zorientowała się co się święci, ale była zbyt słaba by ich gonić.
- Nic, gruchajcie sobie dalej. My mamy coś do załatwienia - to mówiąc, złapał po drodze jakąś drewnianą pałkę nabitą gwodźiami i tak uzbrojony skierował się do wyjścia z piwnicy.
I co ona miała niby zrobić? Biec za nimi mimo braku sił? Posłać za nimi Devrila? Nie ma mowy.

draumkona pisze...

- Poszukam go. Igora. Co ty na to? Przyprowadzę ci go. Zobaczysz, pewnie będzie cały, zdrowy i w jednym kawałku. Na pewno.
- Jak tak to idę z tobą. Nie chcę tu dłużej siedzieć, a to zastałe powietrze mi wcale nie służy - mina z jaką na niego w tej chwili patrzyła miała moc tysiąca słodkich, psich mordek. Nie sposób było odmówić, sprawić by te pełne nadziei oczy wypełniły się rozczarowaniem, bo jak to tak. Kobiecie odmówić? Spaceru? - Poza tym jak pójdziesz ze mną to na pewno nic się nie stanie, a jak go wezwę to i odnajdzie się szybciej, zobaczysz. Widzisz, same plusy!
- Kurwa. Dokopałeś gnidzie całkiem dobrze ale co jeśli on mówił prawdę? Jeśli ona… one naprawdę nie żyją?
- Nie dopuszczam do siebie takiej informacji - syknął Wilk, z daleka oglądając poczynania Cienia z jednym z trupów - nie mogły być na głównym placu, inaczej zasłona byłaby scalona dużo prędzej. To musiało być gdzieś dalej, więc przestań obmacywać byle trupa z czarnymi włosami. Znajdziemy je. Prędzej, czy później... - potknął się i byłby się wywalił gdyby nie podparł sie w porę swoim drewnianym kijem z gwoździami. Sapnął, czując jak serce gwałtownie przyśpiesza rytm a w uszach słyszy narastający szum krwi. Atak osłabienia jak nagle się pojawił, tak szybko ustąpił pozwalając mu kontynuować poszukiwania szalonej magiczki numer jeden i dwa.
- Iskra? Chyba mnie słoń nadepnął albo co.
- Na mnie usiadł troll - mruknęła Zhao leżąc twarzą w trawie. Dźwignęła się na kolana i wypluła trochę zielonych źdźbeł i kwiatków, przetarła oczy by nie dostała się do nich ziemia i rozejrzała się. Gdziekolwiek były, żyły. I w zasadzie obchodziło ją tylko to. Zasłona była zamknięta, powinna wracać do Luciena - Musimy wracać - wtedy spostrzegła to samo co Szept. Maszerującą w dole armię - Uważaj! - syknęła, ściągając magiczkę w najbliższe krzaki i tam się kryjąc. Niebo przeciął gryf. Jeden, drugi, kolejny. Każdy niosący jeźdźca.
- Niedobrze... - mruknęła, delikatnie odchylając gałązkę by sprawdzić czy teren był czysty.

draumkona pisze...

Zmarszczyła brwi, bardzo niezadowolona taką odpowiedzią. I co, on jak zwykle miał ryzykowąc a ona ma siedzieć na tyłku i się wcale nie martwić, tak? Po jej trupie. Nie było mowy.
- Albo idziemy razem, albo wcale. Nie będę tu siedziała i czekała na zbawienie podczas kiedy ty sobie będziesz chodził sam po mieście i bogowie niejedyni wiedzą co cię może dopaść. Nie, to już wolę żebyś został tutaj - cofnęła dłonie, skrzyżowała ręce na piersi i koniec dyskusji, koniec pertraktacji i nawet koniec głaskania i mówienia, że wszystko jest dobrze. Char się wkurzyła.
- Trafna uwaga - ale zamiast słuchać dalej, o jakże ciekawych wywodach na temat która elfka powinna przeżyć, Wilk zaczłą rozglądać się za jakimś środkiem transportu. Konie. potrzebowali koni by w miarę szybko przeczesać znany im teren... Mieli czas do wieczora, póki słońce oświetlało ziemię. Póki mutanty ani inne stwory nie wychylały się z nor.
- Może by im ukraść konie? Albo jakieś zawołać?
- Jeśli magia wróciła to mogę wezwać Kalcifera. Na moją prośbę może przybrać dowolny kształt i nas stąd zabrać... - Zhao zawsze lubiła gdy zmieniał się w smoka. Dużo czytała o tych legendarnych wręcz stworzeniach i szczerze żałowała, że spotkanie jednego z nich graniczyło z cudem, dosłownie. Co prawda forma smoka byłaby mocno rzucająca się w oczy, ale... Ale gdyby ich tak nastraszyć? W oku Zhao pojawił sie niebezpieczny błysk, który wcale nie zwiastował nic dobrego.
- Może byłby smokiem? Jak myslisz, jak dowódcy zareagowaliby na widok smoka? W końcu jak jest jeden... To może być i więcej. Może choć trochę by się przestraszyli, morale by podupadło... - chwytała się każdego pomysłu, każdej, nawet najmniejszej nadziei na to, że walkę uda się zażegnać, a konflikt rozwiązać ugodowo, bez rozlewu krwi.

draumkona pisze...

- Dobrze. Świetnie. Niech tak będzie - głos był daleki od potwierdzenia jej słów, że istotnie w porządku i nie ma żalu. Chciała stąd wyjśc do diaska a on ją traktował jak jakąś inwalidkę, niechby to...
- Wiesz, że to niesprawiedliwe? - odezwała się po chwili, gdy on taszczył nieprzytomnego elfa na worki ziemniaków. Chyba nie zamierzała tak po prostu odpuśić i dać się tu zamknąc jak cielak w oborze - Nic mi nie jest a ty traktujesz mnie jak figurkę ze szkła, choć tyle razy dowiodłam że daleko mi do ładnych, porcelanowych panienek z Twierdzy.
- Nic nie będę nikomu mówić, żadnych małżeństw, żadnych innych śmieci. I się lepiej przymknij, bo zaproponuję im małżeństwo z Zhao, w końcu czym dla elfów jest mariaż z byle Cieniem - nie miał ochoty z nim dyskutować. Nie miał ochoty na dywagacje co powinien a czego nie powinien. Szedł własną drogą i robił to, co uznawał za stosowne. Słuchał tych, którzy byli dla niego autorytetem. Czyli na pewno nie takiego Luciena czy Liarela. Przyciskając mocniej łydki popędził swojego konika i zaczął się pilniej rozglądać. A może leżały w jakimś rowie? Nie, to zbyt mało kreatywne jak na magię, Mroki, zasłony, szczeliny i inne takie.
- Niby w którą stronę mamy jechać, jakieś pomysły? No co. Ja nie znam tych ziem.
- Nie wiem. Przed siebie i zaglądaj do rowów.

Silva pisze...

I.
Im bliżej byli wioski, tym szamanka mówiła więcej, opowiadając magiczce i jej bratu o Ti’Ran, zupełnie jakby jednocześnie chciała przybliżyć im miejsce, w którym dorastała, a także nie myśleć o nagłym wezwaniu. Po prawdzie tęskniła do tego miejsca, do tych szczytów, do swoich ludzi, których znała i którzy ją znali, do reguł i zasad plemienia, życia według określonego cyklu. Karłowate drzewa i zimozielone krzewy zaczęły się przerzedzać, a rozpadlina z prawej poszerzać; droga też biegła bardziej pod górkę. Wchodzili na półkę skalną, szeroki pas, nad którym górowały szczyty Masywu, pod którym rozciągała się przepaść.
- Przed nami Ti’Ran.
Dwa monolityczne kamienie, nieco wyższe od przeciętnego człowieka, oznaczały wejście do wioski plemienia Tellan’Oxa; pokryte runami i wijącymi się plecionkami, symbolizowały bramę. Wyciosane z jednego bloku kamienia, stylizowane przedstawienia wilków i niedźwiedzi, ustawione na monolitach, pełniły funkcję apotropaiczną, chroniąc wioskę i jej mieszkańców. Obszar, który zamieszkiwali szamani wyznaczały mniejsze bądź większe kamienie tworzące nieregularny okrąg, wyginający się i wijący na boki. Za nimi widać było wioskę złożoną z mniejszych lub większych jutr, w zależności od statusu rodziny. Stawianie jutr było obowiązkiem kobiet i młodych mężczyzn; oni też po ustawieniu drągów i drewnianych krat ściennych, a także krokwi dachowych, nakrywali je płótnami i skórami upolowanych zwierząt, u góry zostawiając miejsce na dymnik, dół szczelnie obkładając mieszanką ziemi i słomy. Wnętrza jurt nie miały podłogi, jedynie klepisko wyłożone matkami z suszonych traw; na środku, gdzie palono ognisko, była goła ziemia. Posłania mieszkańców znajdowały się po obu stronach wejścia, przedzielone jedynie plecionymi parawanami, zapewniającymi minimum prywatności, a i tak rodzeństwo sypiało razem. Z tyłu znajdował się maleńki kącik z umywalnią, a część przednia stanowiła miejsce wspólne, otwarte także dla gości. Wnętrza namiotów zazwyczaj był skromne; zdobiły je skóry upolowanych zwierząt, rogi i ptasie pióra; rodziny będące wyżej mogły pozwolić sobie nawet na makatki, kapy, czy wełniane dywany. Szamani plemienia mieszkali osobno, w małych, skórzanych tipi, ozdobionych motywami zwierzęcych duchów; w ich niemal pustych wnętrzach zawsze pachniało suszonymi ziołami wiszącymi na drągach. Posłanie mieli tuż przy wejściu, a ognisko służyło podtrzymywaniu ciepła i rytuałom, bowiem szamanów żywiło i ubierało plemię.
Ti’Ran nie było wioską szamanów, pośród dwudziestu sześciu członków, wybranych przez duchy zostało jedynie sześć osób; reszta zajmowała się myślistwem, dzieciaki zbieractwem, część kobiet tkała lub wyplatała, chłopcy doglądali owiec i kóz zamkniętych w zagrodzie, a najmniejsi królików. Starsi ciosali z drewna i kości fajki lub zwierzęce figurki. Najstarszy wiekiem uczył najmłodszych, często przekazując im także rodzinne legendy i podania.

Silva pisze...

II.
Na centralnym miejscu wioski stał drewniany totem, czyli wizerunek pradawnego przodka Tellan’Oxa, założyciela klanu i jego opiekuna. Oznaka mistycznej więzi człowieka z praprzodkiem uznawanym za plemienne bóstwo. Ten tutaj, wyrzeźbiony w jednym kawałku drzewa, symbolicznie przedstawiał Kanati Niedźwiedzia, Szczęśliwego Myśliwego, mieszkającego ze swoją żoną Inu na najwyższym szczycie Masywu. Górną część totemu, najważniejszą, wyrzeźbiono na podobieństwo mocarnego niedźwiedzia, z uniesionymi łapami. Pod nim umieszczono głowę szopa, pierwszego szamana, a niżej znajdowały się wizerunki pomniejszych bóstw natury.
Wiatr był dzisiaj łaskawy, a góry miłosierne; nad wioską świeciło słońce, śnieg iskrzył się w jego promieniach, a od czasu do czasu słychać było beczenie owiec i nawoływania kóz. Wysokie szczyty Masywu sięgały nieba, górując nad skalną półką, na której przycupnęło Ti’Ran.
- Powinniśmy porozmawiać z Sokolim Okiem. Wódz zawsze wie, co dzieje się w plemieniu - i była to zasługa nie tylko tego, że w tak małej społeczności nic nie da się na długo ukryć, ale także tego, że drobne duszki naprawdę lubiły podglądać innych, a potem przekazywać wszystko, co usłyszały wodzowi. W ten sposób Sokole Oko wiedział, kiedy wśród jego ludzi dzieje się źle i mógł zareagować nim sprawy zajdą za daleko. Jeśli ktoś miałby wiedzieć, co zagraża plemieniu, to tylko on. Jurta przywódcy klanu, Sokolego Oka, wodza plemienia, stała zaraz za totemem. - Nie zagląda tutaj zbyt wielu obcych, ludzie mogą podchodzić do was z rezerwą, za to dzieciaki nie dadzą wam spokoju, jak zobaczą szpiczaste uszy. Moje tipi stoi puste, będzie nam tam wygodnie, a i pewnie nie odpędzimy się od uczty, bo gość w jurtę to bóg w dom - wioska wcale się nie zmieniła, wyglądała dokładnie tak, jak w chwili, gdy szamanka ją opuszczała. Ile to lat? Będzie ponad trzy i chociaż zaglądała tutaj na krótkie chwile, zawsze z radością w sercu wracała do tego miejsca, tych szczytów nad jurtami i białego śniegu dookoła. - W środku się zagrzejemy. Żona Sokolego Oka, Zimowy Taniec sporządza słodką nalewkę z jagód - ale z otworów dymnych jurt nie ulatywała nawet stróżka dymu, świadcząca o płonących w środku ogniskach, nigdzie nie biegały dzieci, chociaż nie minęło jeszcze południe. Wioska wyglądała na opuszczoną. Być może mroźna noc dała się mieszkańcom we znaki, a może ogniska wygasły i dopiero je rozpalano. Dzieciaki, chociaż chowane na mrozie, też mogły zachorować. Tylko, że nikt nie wyszedł im naprzeciw, monolityczne kamienie przeszli niezauważeni, a do namiotu wodza doszli nie zobaczywszy żadnego członka plemienia. Może taki dzień.
Widać było, że stoją przed jurtą Sokolego Oka. Największa w wiosce oznaczała jego pozycję; zdobiły ją czerwienie i poroża jeleni, a drzwi wejściowe witały gości malowanym przedstawieniem wilczej głowy: osobistego ducha opiekuna rodziny wodza. Prowadziły do niej trzy schodki, mające po bokach wbite w śnieg pochodnie wypełnione zwierzęcym tłuszczem, zapalane po zmroku. Jako jedyna stała na drewnianej podłodze.
- Zeszłej wiosny urodził się im wnuk, wódz nadał mu imię dziecięce i nazwał go Śpiew Skowronka. Kiedy dorośnie i zasłuży, dostanie imię na resztę życia. Swego czasu nazywano mnie Miękkim Runem… - później nazwano ją Lisim Kłosem, a że została też szamanką była znana jako Awahka’towa:ni. Silva było imieniem Keronijskim. Plemię miało imiona lekkie, żartobliwe i przaśne dla dzieci; dorośli otrzymywali drugie, stateczne, kiedy czymś się zasłużyli, albo w ich życiu wydarzyła się znacząca przemiana. - Chodźcie, poznacie Sokole Oko i jego żonę.
Silva pchnęła drzwi.

draumkona pisze...

- Nie? Bo zaczynasz je troszkę przypominać. Lekko rozkapryszone, wszystko ma iść po ich myśli. Nic nie musisz nikomu udowadniać. W każdym razie nie mnie - obruszyła się jeszcze bardziej. Jak on mógł tak bezczelnie porównywać ją do panienek z Twierdzy? Przeszła w przeciągu ostatnich miesięcy tyle ile one nie przejdą przez całe życie, a ten burak...
- Sam jesteś rozkapryszony - odpyskowała miernie, biorąc to wszystko na poważnie i jeszcze poważniej się obrażając. Będzie jej tu mówić... - I sama sobie pójdę go poszukać, o - to mówiąc podniosła się i lekko chwiejnym krokiem pomaszerowała do drzwi.
- Tam - Wilk wyjrzał lekko ponad poziom krótkich traw, nadal pozostając ukryty w tych wyższych. Dwóch jeźdźców... Może ich szukali? Ale nie, mieliby inne barwy. Ci mieli jakieś podejrzane barwy, brak insygni na zbrojach i końskich siodłach. Kimkolwiek byli, nie byli z miasta. A może to buntownicy?
- Buntownicy - syknął, zakopując się bardziej w trawie i gorączkowo myśląc co dalej. Jeśli ci podjadą dalej to pewnie ich zauważą, poza tym dwa konie, osiodłane konie, wyglądały same w sobie dość podejrzanie. Zdemaskowanie równe sto procent - Znajdą nas tu. Musimy sie gdzieś skryć, coś... cokolwiek. Zauważą konie i tu podjadą a nie wiem czy są tylko oni czy jest ich więcej.

draumkona pisze...

- Ciekawe, jak zamierzasz iść. Nie masz na to siły, dopiero się wybudziłaś. Nigdzie nie pójdziesz, mówię ci to ja, powtórzy Alucard, nawet Amon. Możesz nie mieć o nim najlepszego zdania, ale jest medykiem i zna się na tym, co robi. - nie zamierząła go posłuchać, za wszelką cenę i za punkt honoru obierając sobie utrzeć mu nosa. Porcelanowa laleczka z niej i taka słaba, że nie ujdzie paru kroków? phi. Ona mu pokaże.
- Mam siłę. Więcej niż ty - burknęła i szybkim krokiem przemierzyła odległość dzielącą ją od drzwi, nacisnęła klamkę... I nagle zamiast drzwi i otoczenia pojawiła się ciemność i jasne gwiazdki. Zachwiała się, upadła na podłogę nie mogąc utrzymać się na nogach. Czuła się... W zasadzie teraz dopiero dotarła do niej ogromna fala zmęczenia, która wzięła we władanie całe ciało nie pozwalając jej na nic.
- Ojej.. jak ciemno... - im dłużej siedziała sobie tak na zimnej posadzce tym bardziej krystalizował się obraz. Z ciemności i gwiazdek widziała już pierwsze kształty, Devrila, worki, ziemniaki...
- Może tak dzień dobry?
- Iskra?
- Konia mi ubiłeś, cholera. Nie mogłeś poczekać?
- To Iskra, prawda?
- Nie, duch. Ała. Naprawdę musiałeś?
- Szept? To ty? - następny niedowiarek, Pan Pytajnik, Wilk. Gapił się na magiczkę tak jakby zeszła do niego z zaświatów i mówiła coś o tym, że świat jest płaski i spoczywa na czterech pośladkach... Chwilę mu zajęło nim sie ogarnął i popędził do niej, porywając w ramiona i opętańczo tuląc. Co tam bolący bok, co tam jego osłabienie i jawne niedostosowanie się do zaleceń medyka. Żyła. Tylko to się liczyło.
- Ty. Kretynie. - usłyszał, jakże romantycznie, Lu. Drugi jeźdźiec zeskoczył z siodła, a po zdjęciu hełmu na plecy opadły charakterystyczne, czarne loki. Hełm poleciał na bok, a Zhao podeszła do biednego Cienia i palnęła go w głowę - Jesteś chory! Nie powinieneś się w ogóle ruszać z tej zasranej piwnicy! I po co zabijałeś tego konia! Zawinił ci coś?! - złość, taka w sumie bezpodstawna brała się z tego, że się o niego martwiła i to dużo bardziej niżby okazywała. Po tyradzie odetchnęła głębiej jakby zbierając siły do kolejnego ataku... Ale zrezygnowała.
- Po prostu jesteś głupek.

Aed pisze...

Cz. I

- To może pójdziemy z tobą? Jakby ktoś chciał ci spalić za długie uszy.
Mieszaniec zmierzył krasnoluda uważnym spojrzeniem, jakby się nad czymś zastanawiał, rozważając „za” i „przeciw”, ale w odpowiedzi przytakująco skinął głową. I Midowi, i magiczce najzwyczajniej w świecie należała się chwila odpoczynku on nieznośnych i upierdliwych, a na dodatek niezbyt bystrych Myśliwych.
Aed bez słowa odwrócił się, by wyjść na spotkanie przybyszom. Już zaczął sadzić długie kroki, przedzierając się przez wysokie, oplątujące nogi trawsko, gdy zza pleców jego pilnowanych przez Midara uszu dobiegło przeciągłe:
- Muuu...
- Nie ma mowy! – syknął chuchrak przez ramię, odwracając się tak gwałtownie, jakby ktoś szturchnął go w plecy rozpalonym pogrzebaczem. Dosyć miał już kłopotów z kotami, z całym stadem nieznośnych, panoszących się, niewychowanych kotów. Jeszcze mu krowy brakowało. – Zostań. Siad. Leżeć. Cokolwiek. Szept, co mówi się do krowy? – zapytał, wlepiając w magiczkę pełne bezsilnej rozpaczy spojrzenie. Elfka świetnie poradziła sobie z jego dwiema upartymi kobyłami. Taka krowa nie powinna być dla niej wyzwaniem... prawda?
Tymczasem dwójka okutanych opończami jeźdźców zbliżyła się na tyle, że znalazła się w zasięgu słuchu.
- Moyr, zgaś to – szepnął jeden z nich, jednak niedostatecznie cicho. Elfie bądź półelfie ucho mogło bez większego trudu zrozumieć słowa.
- Dlacze...
- Zgaś natychmiast.
Mieszaniec znał te głosy. O, bogowie, jeżeli istniejecie, dlaczego...?
- Ze wszystkich możliwych zbłąkanych podróżnych przypałętaliście się akurat wy?
Zapadła chwila ciszy, przepełnionej ledwo wyczuwalnym napięciem.
Przerwało ją głuche tąpnięcie, gdy jeden z przybyszów zsunął się z konia. Podszedł do Aeda wydłużonym krokiem i chwycił go za ramię, odciągając na stronę.
- To Myśliwi?
Aed skinął głową.
- Spóźniliśmy się... – westchnął siedzący w siodle mag – ten, który oświetlał drogę wyczarowanym przezeń ogniem. – Chociaż stosu nie widzę.
- Na bogów, wynoście się... – warknął półkrwi elf, przerywając te dywagacje.
- Hm? – Jego rozmówca nie bardzo rozumiał powagę sytuacji.
- Wynoście się – powtórzył najemnik. – Zachowują się jak idioci, ale nimi nie są. Jedźcie dalej i ani mi się ważcie zawracać. I zapalcie zwyczajną pochodnię, a nie z ognikiem hasacie pod ich nosem.
Obejrzał się przez ramię. Ktoś lazł w ich stronę, przedzierając się przez wysoką, suchą trawę i drobne, ledwo odrosłe od ziemi krzewy. Ktoś zaraz minie kępę zarośli, która osłaniała ich przed wzrokiem zakonników. Ktoś zaraz znajdzie się na tyle blisko, że będzie mógł usłyszeć ich rozmowę.
- Tam, w tamtą stronę – rzekł głośno mieszaniec, wskazując na drogę przecinającą osadę i znikającą za łagodnym wzniesieniem. – Ujedziecie z osiem czy dziesięć stajań i będziecie na miejscu. Dobrej podróży!
Dłonią, którą teraz pomachał im na pożegnanie, najchętniej pogoniłby ich wierzchowce. Wiedział, że się ich nie pozbył. Że wrócą albo wcale nie oddalą się od wioski.
A to oznaczało kłopoty.
- Ci dwaj najchętniej roznieśliby Myśliwych na ostrzach mieczy, zresztą nie bez wzajemności – Aed pospiesznie wyjaśniał magiczce i krasnoludowi stłumionym szeptem, póki byli sami. – Lepiej, by się nie spotkali. Nie kiedy my jesteśmy w pobliżu.
- Kto to był? – zapytał podejrzliwym tonem Myśliwy, którego zatarta w ciemności sylwetka właśnie wyłoniła się zza splątanej gęstwiny gałązek rozrośniętego krzewu.
- Podróżni – odparł zdawkowo Aed. – Pytali o drogę.
- Możemy się już stąd zabierać – oświadczył mężczyzna, po czym, nie czekając na odpowiedź, wycofał się i wrócił do swoich. Najwyraźniej nie odpowiadało mu ucinanie sobie pogawędki z trójką obcych podróżników, gdy znajdował się poza polem widzenia swoich towarzyszy.
I bardzo mądrze.

Aed pisze...

Cz. II

[Ode mnie też nie za długo. Zeszło mi się tyle czasu... przez moje lenistwo, oczywiście. Nie ma żadnego usprawiedliwiania się, po prostu mi się nie chciało, wena gdzieś nawiała i dopiero zaczyna wracać, niewierna. Mogło wkraść się trochę błędów i banalnych stwierdzeń – jestem niewyspana, a jednocześnie chcę skorzystać z chwili natchnienia. :P
Inni może i wyklną za krowi poród, ja pokocham. :D
Matura mi dobrze poszła (się pochwalę, a co!), mogę o niej zapomnieć. Wreszcie. Zalogowałam się na UW na historię sztuki i na MISH, też z myślą o historii sztuki. Teraz muszę się skupić na rozmowie kompetencyjnej... Chociaż jeśli pójdę na zwykłą h.s. nie będzie źle, bo zajęcia są bardzo ciekawe.]

Rosa pisze...

Mówią, że panika dodaje sił. Isleen miała wrażenie, że strach cały czas czai się jej za plecami, szepcąc do ucha coraz bardziej niepokojące myśli. Czując na sobie wzrok Cienia, uniosła głową nie chcąc ukazać mu swojego strachu. Słysząc słowa mężczyzny kiwnęła tylko głową i uklęknęła na podłodze, by wyjąć z torby potrzebny płaszcz. Wyjrzała przez okno, jakby bała się, że wleci przez nie kolejna strzała, która tym razem dosięgnie swojego celu. Lucien musiał to zauważyć. Była pewna, że mężczyzna zwraca uwagę na wszystkie elementy wystroju i otaczających go ludzi. Obserwował i czekał na odpowiedni moment.
Elfka wstała i z cichym stęknięciem wzięła pozostałe juki. Nie skłamałaby gdyby powiedziała, że były ciężkie. Isleen czuła się dziwnie w spodniach. Już raz musiała uciekać w długiej sukni. Nie chciała drugi raz powtórzyć tego błędu. Szybko zeszli po schodach w kierunku stajni.
- Mam swojego. – z uśmiechem podeszła do Ines – smukłej, białej klaczy. Pogłaskała ją po szyi z czułością. Czasem blondwłosa miała wrażenie, że to jej jedyna przyjaciółka w Keronii. Znacznie wolniej niż robił to Cień założyła Ines siodło i uzdę. Isleen nie radziła sobie z tym jeszcze bardzo dobrze, ale poradziła sobie z tym sama. Wsiadła na klacz, która na szczęście Isleen należała do łagodnych i wyjechała ze stajni w stronę czekającego już na nią Cienia. Miała nadzieję, że nie zdążył się bardzo zniecierpliwić….
- Gdzie zamierzasz teraz jechać? – spytała się go, gdy podjechała bliżej.
***
Ear próbował uspokoić szaleńczo bijące serce. Mocniej przycisnął do rany rękę. Musiał zatamować krwawienie… Dźwięk rozdzieranego materiału na pewno usłyszałaby elfka musiał to zrobić dopiero wtedy, gdy odjedzie stąd dobry kawałek drogi. Widział jak kobieta rozgląda się, wsłuchuje się w dźwięki lasu. Mężczyzna spojrzał za siebie. Ile zajęłoby mu przedostanie się do konia? To niedaleko powinien zdążyć… Skulony wycofał się głębiej w zacienioną część lasu. Elfie uszy pozwalały mu stąpać ciszej niż niejednemu człowiekowi. Może właśnie dlatego to jego wysłali na tę misje… Przyspieszył. Do swojego konia dotarł dłuższą drogą, krążąc po lesie, by zgubić goniącą go elfkę. Nie widział jej. Miał nadzieję, że udało mu się uciec, a kobieta nie czeka gdzieś przyczajona gotowa na ostateczny strzał.

[Jeśli chodzi o sprawę Eara, myślałam żeby udało mu się uciec, bo chciałam by pojawił się w późniejszej akcji. Chyba, że zaburzy ci to wizję Łowczyni, której chciałaś aby udało się jej zabić Eara.
Teraz nie będzie mnie przez kilka dni, ponieważ jadę do babci, gdzie nie będę miała dostępu do Internetu. Jak wrócę odpiszę. :]

Silva pisze...

I.
Silva przyjrzała się magiczce i jej bratu. Dlaczego tu byli? Zastanawiała się nad tym nie jeden raz i nie tylko w tej chwili. Magiczka podążyła za nią bojąc się, że ktoś nadużywa magii, że echa o których wspominała były efektem rzucanych zaklęć. Tak, to musiał być powód. Szept nie była osobą, która pozwala wydarzeniom toczyć się własnym tokiem, zwłaszcza niebezpiecznym wydarzeniom. Czasami czuła się odpowiedzialna za coś, co nie powinno jej interesowac, ale szamanka ją rozumiała, bo... jeśli nie ona się za to zabierze, to kto? Eredin ruszył z nimi ze względu na siostrę, aby jej pilnować, doglądać, czyli coś, co zawsze robił najemnik. We troję mieli zadanie do wykonania. Co dziwne, szamanka stwierdziła, że gdyby magiczka potrzebowała jej pomocy, gdyby nawet ją o nią nie prosiła, to Silva by poszła za nią. Pomogłaby przyjaciółce, nawet jeśli sprowadzałoby się to tylko do wspierania swoją obecnością. Bo to była Nira.
Pchnięciu drzwi towarzyszyło skrzypienie.
Wnętrze jurty pachniało przyprawami, ziołami i palonymi szczapkami. Drewniana podłoga, symbol statusu wodza, ciągnęła się od ściany do ściany, nad obudowanym rzecznymi kamieniami paleniskiem wisiał kociołek, pod nim zimne i niezapalone leżały zwęglone drewienka. Część zewnętrzna, ta dla gości, przypominała nieco namioty koczowników; wokół ognia leżały plecione maty do siedzenia, a części bardziej domowe, do których nie powinni zaglądać obcy, odgrodzone były parawanami dającymi odrobinę prywatności. Miejsce naprzeciw wejścia do jurty należało do wodza plemienia; na słupie wspierającym dach wisiało poroże jelenia, wilczy ogon, kolorowe koraliki i ptasie pióra. Sam słup rzeźbiony był motywami roślinnymi, wilkami i niedźwiedziami. Ściany obłożono skórami zwierząt, aby zatrzymać w środku więcej ciepła. Plemię nie zdobiło obficie swoich jurt, jedynie tym, co znaleźli w lesie, albo co upolowali; większość swoich wyrobów, czy to w drewnie, glinie, kościach i zębach, czy to plecionki, wełniane tkaniny, przeznaczone były na handel wymienny. Handlowano też skórami, mięsem, wszystkim tym, co mogli wymienić na rzeczy, których nie mogła dać im natura. Raz w miesiącu kilku mieszkańców wioski schodziło z góry do pobliskiej wioski, aby na tamtejszym targu rozłożyć się ze swoim kramem.
Co ciekawe, tutaj jak i w każdej jurcie czy tipi, u wylotu dymnika wisiały brzozowe i wierzbowe łapacze snów odpędzające nocne koszmary, nad nimi zawiązano miedziane dzwonki chroniące przed złym okiem. Zdawać by się mogło, że czosnek i cebula pod belkami służą jedynie do gotowania, ale odstraszały nocne mary i złośliwe chochliki. Wylot dymnika i próg wejściowych drzwi powleczone były żelazem, które szkodziło istotą magicznym; mag mógł poczuć zaburzenia w przepływie many, ale dla niego było to całkiem nieszkodliwe. Żelazo szkodziło mabom, ferią i wróżką czyniącym psoty. Pod każdym kamieniem wyznaczającym teren wioski zakopano kawałek żelaza, aby nie wpuszczać do środka psotnych i złośliwych istot. Progi domów i nawet całe jurty, obsypywano solą odpędzającą wszelkie zło. Plemię Tellan'Oxa było ludem, który szanował naturę, żył z duchami i wierzył w odstraszającą moc niektórych przedmiotów; dla nich burza oznaczała gniew bóstwa, szelest liści w bezwietrzny dzień obecność duchów, a pobrudzone i zerwane pranie złośliwego chochlika, który zamieszkał w domostwie.

Silva pisze...

II.
- Bóg w dom - wśród plemion, także tego, typowe było podawanie sobie dłoni na powitanie, aby pokazać pokojowe zamiary i to, że nie ma się w dłoni ostrza, które może zranić; potrząsanie dłonią pokazywało, że nie ukryto w rękawie broni. Obejmowano się też często, klepiąc po plecach, sprawdzając czy nie ma na nich szabli. Tak samo po wejściu do domostw witano mieszkańców, albo pozdrawiano pasterzy na łąkach: - Niech szczęście zamieszka wśród was.
Ale odpowiedzi nie było. Wygaszone ognisko i zimno, czyli coś, do czego nie dopuszczano w zimowych jurtach, wzbudziły niepokój. Wokoło nich panowała cisza; nie brzęczały naczynia, nie skrzypiała podłoga, nie było ludzkich głosów ani wrażenia, że w środku ktoś jest. Przede wszystkim miejsce, które miał zajmować Sokole Oko było puste. Wódz powinien być w jurcie, jako przewodnik, jako opiekun, jako sędzia rozstrzygający spory i pasterz prowadzący swoich ludzi; winien przebywać w miejscu, gdzie zostanie szybko odnaleziony w razie potrzeby. Wodza nie było.
- Nie ma go... - wyrwało się Silvie; poczuła niepokój większy niż wtedy, gdy nawet dzieciaki nie wyszły ich przywitać, ciekawe nowych przybyszów. Nieobecność wodza wytrąciła ją z równowagi, sprawiła, że powrót do domu nagle okazał się być zabarwiony strachem. To nie tak miało wyglądać; powinna spotkać się z Sokolim Okiem, on wyjaśniłby zagrożenie, a oni by je zażegnali. Przez moment nie wiedziała, co powinni zrobić.

~~
Za jurtą uzdrowiciela, największą w wiosce, chociaż nie tak dużą jak można by przypuszczać, przykucnęła dwójka ludzi; dziewczyna, młoda, nie mająca więcej niż dwadzieścia lat, o włosach w kolorze siana, jasnej cerze i niebieskich oczach. Otulona była skórami zwierząt, nawet buty miała z nich zrobione. W ręku trzymała kamienne ostrze, a we włosy wpięte miała żelazne amulety. Przy kąciku prawego oka, czarnym tuszem nakreślony był tatuaż oznaczającym oddanie jej duchom. Szamanka. Obok niej, równie młody, jasnowłosy co swoja towarzysza, klęczał szarooki chłopak; przez plecy przewieszony miał prosty łuk, w ręku trzymał kilka strzał, a przy prawej powiece miał taki sam znak jak dziewczyna. Szaman.
Dwójka młodzików spojrzała na siebie; skinęli sobie głowami na znak, że to ten moment. Wiedzieli, że do wioski weszli obcy. Ich duchy ostrzegły ich przed nimi, informując, że do Ti'Ran wtargnęła trójka ludzi; dwie kobiety i mężczyzna. Borsuk dziewczyny i wydra chłopaka widziały, jak obcy wchodzą do jurty wodza. Nie zatrzymali się, nie zawołali aby zaznaczyć swoją obecność, zachowywali się jak rabusie, którzy dobrze wiedzieli, że wioska jest bezbronna. Młodzi wywnioskowali więc, że muszą mieć coś wspólnego z tym, co stało się w wiosce. Byli zagrożeniem, cała trójka.

Silva pisze...

III.
Chłopak popchnął dziewczynę, ponaglając ją.
Znali te ziemie jak własną kieszeń, wychowali się tutaj, tu żyli. Wiedzieli, którędy podkraść się do wodzowskiej jurty, jak przemknąć, aby nie dać się zobaczyć. Podeszli obcych od tyłu, ale nikt nie stał na trzech stopniach; drzwi do środka stały otworem. Obcy wtargnęli do najważniejszego miejsca w ich wiosce.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka. Czy powinni zareagować w tej chwili? Czy może lepiej było poczekać, aż obcy wyjdą na zewnątrz? Musieli ochronić wioskę, może nie prosty dobytek, jaki zgromadzili, ale należało zadbać o ludzi. Tylko oni mogli to zrobić, tylko ich minęło wezwanie najwyższego ducha. Dziewczyna zerknęła na drewniany totem, jakby z wyrzutem i żalem, że wszystko spadło na ich młode barki. Pierwsze zdezorientowanie minęło, ale niepokój pozostał; nie mieli pojęcia, co wywołało tak silną reakcję praprzoda. I co oni sami powinni teraz zrobić? Byli tylko we dwójkę. Postanowili poczekać, ukryci, niewidoczni i w momencie wyjścia obcych, zareagować. Byli we własnej wiosce, mieli prawo jej bronić.
Odezwały się psy; plemię trzymało parę rasy kuvasz, do towarzystwa i zaganiania zwierząt.
Nie musieli długo czekać. Dwójka obcych wyszła po jakiejś chwili, nie liczyli jak długo tam siedzieli. Kobieta i mężczyzna. Całkiem inni niż górskie plemiona, o ciemniejszej skórze, ciemnych oczach i włosach. Byli wyżsi i mocniej zbudowani. Język, którym się posługiwali brzmiał melodyjnie, choć słów nie rozumieli; czy to była mowa czarów? Wyglądali na zdenerwowanych. Duchy szeptały, że wokół nich jaśnieje dziwna aura, która się im nie podoba. Mężczyzna trzymał łuk i strzałę gotową do użycia. Młody szaman spojrzał na swoją broń, dostrzegając różnicę w jakości; jego łuk mógł pęknąć przy mocniejszym nagięciu; łuk tamtego zdawał się mocniejszy, trwalszy. Nałożył strzałę na cięciwę, dziewczyna mocniej chwyciła rękojeść noża. Zdecydowali.
Korzystając z zaskoczenia, podkradając się na tyle na ile mogli, zaatakowali obcych. Chłopak wypuścił pierwszą strzałę, dziewczyna rzuciła nożem, sięgając po następny. Wokół ostrza i grotu pulsowała delikatna poświata: znak przeniesienia pomniejszego ducha do przedmiotu, który wzmacniał. Przed młodzikami zmaterializowały się duchy; borsuk, wydra, kilka leśnych ptaków, ot na odwrócenie uwagi. Szamani nie mieli tyle umiejętności by nakazać duchom zaatakowanie żywych. Liczyli na szczęście i błogosławieństwo praprzodka.

[potrzebowałam psa, też do owiec, a ten ma cudowną nazwę; tylko wersja kerońska nie jest taka duża xD]

draumkona pisze...

- Co to mówiłaś o sile?
- Że jestem silniejsza - burknęła, nie zmaierzając się przyznać do porażki, choć każdy ją widział i słyszał. Takie gruchnięcie o ziemię cięzko przeoczyć nawet myszom.
- Będzie trzeba go stąd zabrać.
- Równie dobrze to my możemy gdzieś stąd iść, przecież już się nie tłuką, a ja chce iść na powietrze... - podjęła kolejną próbę wyciągnięcia go na powierzchnię, próbując znów swoich szczeniaczkowych wyrazów twarzy - Jak chcesz to nawet mnie wynieś, nie wiem. Chce tylko chwilę posiedzieć na dworze i wrócimy...
- Co wy tu robicie? ....Na miasto idzie armia. Mutanty, zjawy, cienie. Elfy. Nie jesteś tu bezpieczny.
- Ty też nie. I szukaliśmy was. Liarel mówił, że do zamknięcia zasłony czy cokolwiek to było potrzeba ofiary z życia i się bałem... Że to już koniec. Że więcej cię nie zobaczę. - ucałował chłodne magiczkowe czoło, ciesząc się bliskością, tak po prostu. I byłoby wszystko fajnie, byłaby sielanka, gdyby nie widmo nadchodzącej armii.
- Armia? Widziałaś coś więcej? Insygnia? Ile może ich być na oko? cokolwiek, trzeba się przygotować...
Przyciągnął ją może i brutalnie, ale jej to nie przeszkadzało. Przywykła, poza tym przez te jego momentami agresywne zachowania miała ochotę robić mu jeszcze bardziej na złość, co według pokrętnego myslenia Zhao dodawała smaczku temu dziwnemu małżeństwu.
- Martwiłem się o ciebie. On twierdził, że nie żyjesz, że to cena zamknięcia. Martwiłem się, więc nie dziw się, że tu jestem. Też nie siedziałabyś na tyłku. Gdybyś nie poszła, też bym się nie ruszył z miasta.
- A, czyli to moja wina? Świetnie... - burknęła, ale już bez pretensji i wcześniejszej złości. Wtuliła się chętnie, zaciagając zapachem człowieka. Właśnie, człowieka a nie jakiegoś byle elfiaka, których jej proponowali. I pomyśleć, że kiedyś się zarzekała że nigdy człowieka nie poślubi...
- Poszłam poniekąd ratować ci tyłek, więc nie marudź.

Silva pisze...

I.
Młodzik odrzucił łuk nie będący już łukiem, nim wąż go ukąsił, zatapiając kły w ręce. Jego krzyk poniósł się po wiosce, odbijając echem od jurt. Broń upadła w śnieg, a chłopak odskoczył od niej jak oparzony. Czary! Wąż sycząc, wciąż nie znikał. Był tu, chociaż jeszcze przed chwilą wcale nie istniał.
Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy obcy zwolnił cięciwę, wypuszczając strzałę. Gdzie celował? W rękę, zrozumiała to w chwili, kiedy grot przebił ją na wylot, a ona upadła przez pęd i ból.
Młodzi nie znali elfów. Nie słyszeli o ich czułych uszach, o umiejętnościach. Kojarzyli je jedynie z opowieści innych, z tego, co mówili wędrowcy. Tylko dwie osoby w wiosce mogły się pochwalić tym, że spotkały i rozmawiały z elfem, ale to też nie oddawało ich zalet. Wioskowi spotykali się z nimi jedynie na drodze, lub po targach, a tam poznawali ich z innej strony. Dla reszty długoucha rasa była owiana tajemnicą. Młodzi szamani nawet nie przypuszczali, że ich kroki zostaną dosłyszane. Chłopak nie spodziewał się celności łucznika, bo patrzył na niego przez pryzmat własnych umiejętności, a sam nie trafiłby w małą dłoń z takiej odległości. Dziewczyna nie myślała, że na jej drodze stanie czarownik! Kobieta zaczarowała łuk jej towarzysza, jakby to było zapalenie świecy, najprostsza rzecz.
Nic dziwnego, że ponieśli porażkę. Obcy znowu wymierzył.
- Tu ilido. Poddajcie się.
- Dili gayud!
Nigdy! Zbity śnieg w kulkę, poszybował w stronę obcych. Nie trafił. Daremna próba. Za to czarodziejka przywołała tajemne moce; ogień nad jej ręką…
Z jurty wodza wyszła szamanka. Silva zatrzymała się obok magiczki, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Nira, nie kłopocz się - jakaś nuta w jej głosie sugerowała, że sama to załatwi, że w tym spotkaniu jest coś więcej niż na pozór się wydaje. Szamanka znów była pewna siebie, znów wiedziała, co powinna robić. Wyminęła przyjaciółkę, idąc w stronę młodzików. Miała na sobie płaszcz, lekki, obszyty przy kapturze futrem, a pod nim strój podróżnika; spodnie, wysokie buty. Związane włosy na czubku głowy ozdobione były koralikami i ptasimi piórami. Chociaż niska stawiała mocne kroki. Szare, niemal białe oczy patrzyły przed siebie, a przy kąciku prawego oka widać było czarny tatuaż. Szamanka. Dębowa laska w jej dłoni, z górskim kamieniem na czubku, jeszcze dobitniej o tym świadczyła. Obok, wezwany myślą swej pani, zmaterializował się duch opiekun: biały lis o dziesięciu ogonach, nieco rozmyty, niewyraźny, nienależący do tego świata. Szamanka.
- Nocny Wietrze, zmężniałeś, ale w głowie wciąż masz głupoty, jak wtedy, gdy wybierałeś z barci miód - Silva, starsza od nich o sześć wiosen, wciąż pamiętała wioskowe życie. Spędziła tutaj dzieciństwo, młodość, bawiła się z tymi dzieciakami, denerwowała starszych, w tych śniegach marzła i się śmiała. Przeniosła wzrok na dziewczynę. - Letni Śpiewie, nadal brak ci ogłady i spokoju, choć nauczyłaś się trafiać w cel.
Zaskoczyła ich, to było widać po ich minach. Zdezorientowani, niepewni, niespokojni. Chłopak klęczał przy dziewczynie, przyciskającej dłoń do piersi; zerkał złowrogo na obcych, ale na kobietę przed sobą patrzył z rezerwą, jakby nie wierzył i szukał oznak kłamstwa. Letni Śpiew nie miała weselszej miny; ból, który czuła wykrzywił jej twarz, ale nie stępił hardego spojrzenia.
Nie skojarzyli. Silva pozwoliła sobie na westchnienie. Nocny Wiatr przesunął wzrok z jej twarzy na dębową laskę, potem na lisa... Coś, jakieś zrozumienie zabłysnęło w jego oczach.

Silva pisze...

II.
- Czy przez ten czas, jak mnie nie było, gościna nam stępiała? - zmieniła się, wiedziała o tym. Ojciec jej o tym wspominał, mówili jej ci, którzy pamiętali ją w chwili, gdy opuszczała wioskę. Była wtedy młoda, miała zaledwie dwadzieścia jeden wiosen, równie niedoświadczona co ta dwójka, ignorantka myśląca, że może wszystko, że zawojuje świat. Też była głupia. Też była młoda i wyszła w świat z małej wioski. Od tamtej pory wiele się nauczyła, choć dużo więcej musiała jeszcze poznać. Zmieniła się od tamtej pory, dzięki pchlarzowi, dzięki głośnemu najemnikowi, magiczce, elfom i ludziom. Życie dodało jej mądrości i doświadczenia. Nie ubierała się też tak, jak ludzie z plemienia, przybrała na wadze i nie była już kościstą, chudą dziewczyną o bladej skórze.
- Co możesz wiedzieć o naszym plemieniu? Jesteś obca - wspólna mowa Nocnego Wiatru miała dziwny akcent, brzmiała nieco gardłowo, a kiedy nie mówił powoli, była całkiem niezrozumiała. Nieliczni znali ten język, głównie ci, co opuszczali wioskę.
Jednak to Leśny Śpiew zorientowała się w sytuacji. - Jesteś Awahka'towa:ni!
- Lisi Kłos? - chłopak wciąż nie był przekonany, chociaż miał przed sobą niepodważalne dowody. Tatuaż. Laska. Lisi duch. Nocny Wiatr pamiętał Awahka’towa:ni, ale dziewczynka z jego pamięci w niczym nie przypominała kobiety, którą miał przed sobą. Nie było go w wiosce, kiedy Lisi Kłos wyruszała, ale każdy tutaj wiedział, że szamanka miała poprawić ich stosunki z wilkołakami. Zmieniła się, nie tylko z wyglądu, ale i z zachowania; pamiętał ją jako cichą, upartą dziewczynę rozmawiającą z duchami, rozwiązująca swe problemy raczej poprzez zapomnienie niż reakcję.
- Nie sądziłam, że tak mnie powitają w domu - w głosie Silvy zabrzmiał wyrzut - Nie sądziłam, że dwójka młodych szamanów okaże się głupcami - widziała krwawiącą ranę w dłoni dziewczyny, wiedziała iż musi odczuwać ból, ale oni potrzebowali tej lekcji. Następnym razem mogą nie mieć tyle szczęścia; dziś praprzodek choć patrzył w inną stronę, trzymał rękę na pulsie. Obcy nie oszczędziliby ich. Wrogowie nawet nie zastanowiliby się przed odebraniem im życia. Rana ręki była w tej sytuacji małą niedogodnością. Letni Śpiew mogła stracić o wiele więcej. - Czy duchy przodków popełniły błąd? - chłopak był zmieszany, ale dziewczyna zagryzała wargi, starając się nie odpyskować. - Gdybyście mądrze je wykorzystali, rozpoznalibyście nas. Mnie. Brak doświadczenia nie usprawiedliwia głupoty, a duchy mogą nam powiedzieć wszystko.
- Chcieliśmy chronić wioskę. Naszych ludzi! Nie było cię tutaj, zo...
Nim Letni Śpiew powiedziała za dużo, szturchnął ją jej towarzysz.
- Dobrze, ale czy łucznik i rzucająca nożami atakują w ten sposób? Wyszliście na otwartą przestrzeń z bronią, która atakuje z dystansu - nawet Silva wiedziała, że źle zrobili - Nie sprawdziliście nas, a teraz za to płacicie. Zaatakowaliście wędrowców. Dzięcioł musiał nauczyć was pracy z duchami natury - spojrzała na dziewczynę - Gdyby moi towarzysze byli wrogami, nie skończyłoby się na ręce. Cieszcie się, że przodkowie was strzegli. Bądźcie rozsądni i pokażcie, że moje plemię szanuje gości.
Letni Śpiew walczyła ze sobą. To było widać. Czuła się upokorzona, zbita z tropu. Była w wiosce najstarszą szamanką, wśród młodych. Nocny Wiatr zaraz za nią, a zostali potraktowani jak dzieci, jak głupcy. Duma, pewność siebie i ból, nie pozwalały jej schylić głowy. Nocny Wiatr okazał się być mądrzejszy.
- Wybaczcie, zawiniliśmy - nie usprawiedliwiał ich zachowania, wiedział, że postąpili pochopnie; nawet szturchnął swoją towarzyszkę, nakłaniając ją do tego samego, ale Leśny Śpiew z hardym spojrzeniem nie miała zamiaru tego zrobić. Obcy, nawet jeśli z ich szamanką, zaatakowali ją! - Leśny Śpiew i ja, przepraszamy.

draumkona pisze...

- W porządku. Zabiorę cię na zewnątrz - uśmiechnęła się od razu wyciągająć do niego rączki, w końcu umowa to umowa. Miał ją nosić to i nosić będzie. Jej akurat to odpowiadało, będzie blisko niego i będzie się mogła bezkarnie poprzytulać i nikt nawet nie będzie jej podejrzewać o żywienie jakichkolwiek uczuć do niego. Bo przecież każda kobieta ubóstwiała swojego bohatera, nawet jeśli ten ograniczył się tylko do wyniesienia na dwór.
- Myślisz, że w końcu po tym wszystkim będziemy mogli chociaż trochę odpocząć? Nie pogardziłabym paroma dniami nicnierobienia... - westchnęła ciężko i skorzystała z arystokracznego ramienia. W końcu jak i niósł to mógł i porobić trochę za poduszkę.
Wilk westchnął ciężko, zawiedziony tak małą ilością informacji. Nie będą mogli się należycie przygotować, ale... Cóż, lepsze to niż atak z zaskoczenia. Teraz przynajmniej mogli umocnić mury, zrobić... cokolwiek. Naprawdę cokolwiek.
- Wracajmy. Jesteś ranna? Pokaż ten bok - i nie było przebacz, pan medyk zaraz zajrzał na bok magiczki już zamierzając leczyć, opatrywać a jak trzeba będzie to nawet i zanieść do szpitaliku dla rannych i poszkodowanych przez los - Dasz radę iść? Ponieść cię? Jak chcesz mogę się zmienić...
- Nie prosiłem o to. Ale chyba mogę ci wynagrodzić ten trud. Myślę, że znam całkiem dobry sposób.
- Zboczeńcu jeden! - syknęła mu do ucha, przy okazji szczypiąc w pośladek - Nie tutaj. Nie teraz. Armia na nas idzie a ty tylko o jednym... - po uszczypnięciu przyszedł czas na trzepnięcie Cienia w ucho - Musimy wrócić do miasta. Przyjemność potem, najpierw trzeba odeprzeć armię.

draumkona pisze...

- Jeśli dojdzie do walk, w mieście jeszcze długo nie zagości spokój. Będą zniszczenia, ranni… Chyba odpoczniemy dopiero na morzu - zasępiła się nieco słysząc niezbyt optymistyczną odpowiedź Wintersa. W zasadzie, nie powinna liczyć na cud nagłej sielanki, ale... No, zawsze można jeszcze pomarzyć, czyż nie?
- Ja to bym była dobrej myśli - odpowiedziała zamiast dalej smęcić. W końcu najlepiej było robić dobrą minę do złej gry. A może jednak się uda? Może miasto wcale nie ucierpi a jej brat zachowa tron bez żadnych poświęceń w typie mariaży politycznych? Może obejdzie się bez rozlewu krwi... Nie. O czym ona myślała... Toć to były elfy i nieludzie, a opętani żądzą władzy potrafili zrobić wszystko. Między innymi dlatego powstał Igor. Bo ktoś usilnie chciał mieć martwe ciało wrócone do życia... Char aż się wzdrygnęła na wspomnienie laboratorium i niektórych, mglistych obecnie wspomnień rozmów z Sevotharte.
Bez dalszych ociągów wskoczył z powrotem na konia i wciągnłą magiczkę za sobą. Spojrzał jeszcze kontrolnie na podejrzanie wyglądających Zhao z Lucienem, ale postanowił nie wnikać. Nie, kiedy rączka Iskry spoczywała na pośladkach Cienia.
- Przestańcie się macać. Mamy mało czasu - upomniał tę dwójkę, podjeżdżając bliżej. Zhao tylko parsknęła i wspięła się na swojego wypożyczonego-kradzionego rumaka. Nie wiedziała po prawdzie co Cień zrobi z drugim konikiem, równie dobrze mógłby go puścić wolno. Miała tylko cichą nadzieję, że ten zwierzak uniknie ostrza Zabójcy.
- Chodź Lu - ściągnęła wodze, kiedy konik zaczął robić to, co mu się podobało, czyli innymi słowy iść sobie stępa gdzieś w pizdu. Zhao miała pewne podejrzenia, że ów koń może mieć pewien stopień pokrewieństwa z wredną Wolhą - Chodź zanim ci odjadę! - co prawda poruszała się tak szybko, że nawet Alucard z laseczką by ją przegonił wcale się nie śpiesząc, ale to był taki szczególik.

Anonimowy pisze...

Tempo marszu zwiększyło się, jakby mieli w ten sposób nadrobić czas, który zajęła im walka. Shivan poczuł to niejako podświadomie i dostosował się. Zerkał spod oka na młodego mężczyznę, który nieoczekiwanie przyszedł im z pomocą.
-Czy idąc zostawiliśmy za sobą aż tak wyraźny ślad? -spytał niepewnie. Tamten jakoś ich znalazł, chyba bez większego trudu...
W ciemności każdy dźwięk wydawał się intensywniejszy. Shivan czuł, jak włoski na ciele stają mu dęba, ilekroć gdzieś w oddali odezwał się skowyt drapieżnika albo trzask tratowanej roślinności. Niektóre zwierzęta dopiero teraz budziły się do życia.
Drzewa znów rosły rzadziej, między nimi dało się wytyczyć dość szeroką, w miarę prostą drogę.
Tiamuuri, nie zatrzymując się, nasłuchiwała. Po swojej prawej stronie wyczuwała ruch, nie pomiędzy pniami drzew, ale wyżej w powietrzu. Cofnęła się o krok prawie w tej samej chwili, kiedy coś ze świstem powietrza przeleciało nad drogą. Shivan odruchowo położył dłoń na rzeźbionej rękojeści miecza Jeźdźców. Tiamuuri widząc to, parsknęła mimowolnym śmiechem.
-Zaprawdę, godnego masz przeciwnika - powiedziała, wskazując ręką jeden z konarów powykręcanego starego drzewa, gdzie siedziało stworzenie podobne do ptaka, obdarzone dwiema parami skrzydeł z pojedyczymi pazurami, długim giętkim ogonem i rządkiem ostrych ząbków w dużym dziobie. Szponami przy przednich skrzydłach podtrzymywał bezwładne ciałko jakiegoś małego gryzonia i niechętnie łypał okiem na przechodzących, jakby rozważał, czy odbiorą mu posiłek.
-Nic dziwnego, że smoki wyginęły, skoro mieszały się z ptakami -mruknął Shivan.

Aed pisze...

Cz. I

- Znasz ich.
- Znam – odparł bez ogródek. – Myśliwi polują na magów, ci dwaj natomiast starają się ich chronić. A to oznacza kłopoty. – Mówił coraz ciszej, by nie usłyszał go idący w ich kierunku zakonnik. – Mag jest uzdrowicielem – wyjaśnił, chcąc rozwiać obawy magiczki. Więcej nie zdołał im opowiedzieć. Rozmowę przerwało im pojawienie się Myśliwego.
- Wracajmy do obozu. Midar, masz pierwszą wartę. Ruszymy o świcie.
Zakonnicy ruszyli w swoją stronę, oni w swoją. Dwaj wieśniacy wrócili do swoich domostw. Została krowa.
Krowa pozwoliła trójce podróżnych ujść jedynie parę kroków. Gdy przekonała się już, że mają zamiar ją zostawić, nieczułe ludzkie stworzenia, postanowiła wziąć sprawy w swoje kopytka.
- Muuu!
Aed udał, że nie słyszy.
- Muuuuuu!
- Nie ma mowy! – odkrzyknął.
Krowa niewiele sobie z tego robiła. Była jednak krową równie przebiegłą, co upartą. Postanowiła poczekać na odpowiedni moment.
Ów moment nadszedł następnego dnia, a dokładnie w południe.
Mokry, szorstki język przejechał po twarzy mieszańca, przypominając jej właścicielowi, że najwyższy czas sięgnąć po dobrze naostrzony nóż do golenia i zrobić z niego użytek. Aed mruknął coś, wciąż nie do końca rozbudzony. Zmarszczył haczykowaty nos, odwrócił głowę i spał dalej. Ale krowa nie pozwoliła mu delektować się drzemką między przebudzeniem a zerwaniem się z posłania, która zwykle lubi niepostrzeżenie wydłużać się z pięciu minut do dwóch godzin.
- Muuu.
Krowie ryczenie. Na dodatek prosto do ucha. I to radosne. Gęsta, krowia ślina, zmieszana z przeżutą na papkę trawą. Smród obornika. Teraz obudził się nie tylko mieszaniec, ale i Midar, o Szept już nie wspominając.
- Niech to szlag. Zaspaliśmy.
- No tegom… wstawajcie. Już ranek.
Aed spojrzał w przysłonięte koronami drzew niebo. Jak nic słońce w zenicie.
- Chyba południe. Odłóż topór, nie lubisz wołowiny. A to krowa mleczna, nie mięsna.
Krowa stała nad Aedem, wlepiając weń wielkie, wyłupiaste, okolone długimi rzęsami ślepia. Niepokoił ją brak entuzjazmu na jej widok. Tymczasem chuchrak był po prostu przyzwyczajony do innych zwierzaków, mianowicie do kotów. Kotów, które na przemian jadły, spały i gdzieś znikały, a zainteresowanie swojemu dwunożnemu stworzeniu okazywały tylko jeśli były głodne.
- O co chodzi? Masz tu trawę. Idź skubać trawę.
Krowa nadal nie ruszała się z miejsca. Machała uszami i majtała ogonem, odganiając się od stada much, które się za nią przywlokło.
Aed westchnął ciężko. Usiadł na posłaniu ze swojego znoszonego, podróżnego płaszcza, ziewnął rozdzierająco, przetarł załzawione oczy, przeciągnął się, po czym dźwignął się z ziemi. Krowa bacznie go obserwowała. Nie będąc pewnym, co właściwie powinien zrobić, podrapał ją za uchem. Zmrużyła oczy, przez dłuższą chwilę poddając się pieszczotom, po czym machnęła jeszcze ze dwa razy ogonem i podreptała paść się parę metrów dalej, tam, gdzie trawy nie wyjadły konie.
- W takim razie Dąbki.
Po kilkunastu minutach ognisko było zasypane, rzeczy spakowane, popręgi siodeł zaciągnięte, a konie napojone. Szept dosiadała Zahira, Aed gniadosza, Midar wdrapywał się na grzbiet swojego kuca, a srokatej jak zwykle przypadło dźwiganie dobytku mieszańca.
Aed odwrócił się w siodle, choć wiedział, co zobaczy. Krowa dreptała za nimi, ciągnąc po ziemi przegryziony, obśliniony i obtoczony w piachu postronek.
- Czy to już kradzież, czy jeszcze nieświadome przywłaszczenie sobie cudzego mienia?
Łaciaty zwierzak nie wydawał się być zainteresowanym kwestiami prawnymi. Dla niego liczyło się towarzystwo, nie jakieś tam kary czy grzywny. Dreptał więc dalej leśną ścieżyną, od czasu do czasu próbując, czy zwierzające się nad drogą gałązki są jadalne.
- Przecież nigdy nie doczłapiemy się do tej wsi w takim tempie... – jęknął zrozpaczony mieszaniec, który nie widział już innej możliwości niż narzekanie.
Chociaż... krowa i tak ich znajdzie, prędzej czy później, prawda?

Aed pisze...

Cz. II

Wczesnym rankiem, w osadzie nieopodal...
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że tak po prostu odjechali.
Moyrlay przytaknął skinięciem głowy.
- Mieliśmy szczęście – skonstatował. – Teraz musimy znaleźć chłopaka.
Meryn wychylił do dna kufel piwa, wyjął z kalety haftowaną chustkę i wytarł nią usta.
- Szlachcic z dworu wyjedzie, ale dwór ze szlachcica nigdy, co? – zażartował półgłosem elf, wyskrobując z glinianej, koślawej miski resztki gotowanej kapusty z marchewką.
- Nie powiesz mi, że po tylu dniach zatrzymywania się gdzie popadnie nie podoba Ci się nocleg na ciepłym sienniku, pod puchową kołdrą – odgryzł się szermierz. Owszem, osada była maleńka, ale mogła poszczycić się nowiusieńką, luksusową gospodą, której właściciel żądał odpowiednio wysokich cen za wynajem pokoi. Podróżni byli jego jedyną nadzieją na zarobek oraz wykończenie konkurencyjnej „Nadobnej Dziewki”. Przejezdni musieli trwać w przekonaniu, że wygórowana stawka jest warta nocy spędzonej w suchym, ciepłym łóżku. Samemu, bez pcheł i wszy.
O poranku w jadalni nie było wielu gości. Oprócz Meryna i Moyra w przeciwległym kącie siedziała grupka trzech jegomości grających w karty, a także kobieta karmiąca dziecko, skryta przed niechcianymi spojrzeniami za kominkiem. W pomieszczeniu panował chłód, który skłaniał stołujących się tu podróżnych i miejscowych do zamawiania kolejnych porcji grzanych trunków.
Wysłannicy Zakonu zostawili na stole brudne talerze i podeszli do szynku, przy którym krzątał się przepasany fartuchem brzuchaty mężczyzna o jasnej, włażącej w oczy czuprynie i skołtunionej brodzie.
- Szukamy chłopaka. Rude, kręcone włosy, piegi, szczupły, w wieku od piętnastu do siedemnastu lat.
Karczmarzowi wystarczyło kilka srebrnych monet dorzuconych do zapłaty za posiłek, bo rozwiązał mu się język. Zdradził im konspiracyjnym szeptem, w którym domu mieszka chłopak, kim są jego ojciec i macocha, a także podzielił się z nimi pogłoskami, jakoby dzieciak miał być opętany przez jakie licho albo szalony.
Zabrali manatki, podziękowali za wszystko i wyszli z karczmy. W pierwszej chwili oślepiło ich wschodzące słońce. Potem z białej plamy zaczęły wyłaniać się sylwetki jakichś ludzi. Ludzi zbitych w ciasną gromadę, odzianych w płytowe zbroje, uzbrojonych w długie miecze i topory o masywnych ostrzach i długich styliskach.
Myśliwi.
- Możemy czymś służyć? – zaczął dyplomatycznie Meryn, sięgając po wyuczony, usłużny ton.

Aed pisze...

Cz. III

[Rozmowa jest tylko na MISH (i na paru innych kierunkach, na które się nie wybieram, np. na psychologii czy AWF) + konkurs świadectw, reszta zależy tylko od wyników matury. Generalnie sama nie wiem, czego chcę – które miasto, który kierunek... Cinżko. :P
Co do wyjazdów, to szykuję się na LARPa w uniwersum Wiedźmina. Nie jestem nim jakoś szczególnie zachwycona, no ale już, musi być ten pierwszy raz. Bo LARPy będą istniały tylko w mojej świadomości, i to wyidealizowane. Poza tym chcę z mamą i bratem jechać do Muzeum Narodowego w Wawie, bo otworzyli galerię sztuki średniowiecznej i sztukę z Faros (człowiek w bractwo rycerskie się nie angażuje, ale bractwo z człowieka nie wychodzi). No i czeka mnie jeżdżenie na uniwerek – rozmowa i składanie papierów. A, i zarobić trzeba. To mój główny problem. :P Właściwie można to podciągnąć pod wyjazd, bo pewnie będę musiała gdzieś jeździć, a to do kuzyna na dłużej, a to busem, a to na rowerze. A Ty się gdzieś wybierasz? :D
Jak to nic się nie dzieje? A krowa? Krowa robi robotę!
Dzięęęki wielkie za skopiowanie info z WPT, przyda się. :)]

Nefryt pisze...

Ten głos. Znałam go. Pamiętałam. Ostrożnie przyjrzałam się pierwszemu z ludzi, których wrzucono do naszej celi. Moje oczy powiększyły się do rozmiaru małych talerzy, a usta zatrzymały się w czymś niezdecydowanym między uśmiechem, wrzaskiem, a pełnym zdziwienia „o”.
- Lucien?! Co ty tu… - urwałam. Bo przecież było oczywistym, co on tu robi. Jest na misji. Cóż by innego. Biorąc pod uwagę, że właśnie trafił do celi poturbowany, pokrwawiony i skrzywiony, prawdopodobnie w misji coś nie wyszło. Mniej więcej na tym etapie zakończyłam swoje dociekania. Nie chciałam wiedzieć, czego się podjął. Nasza wspólna podróż sprzed około czterech lat upłynęła pod znakiem świadomości, że następne spotkanie z Lucienem może być dla mnie ostatnim. Nawet, gdyby polował na mnie, moje priorytety wciąż pozostawałyby takie same: zrobić, co do mnie należy i nie dać się zabić. Dokładnie w tej kolejności.
Potem mój wzrok padł na drugiego z mężczyzn. Brązowe, oblepione wokół twarzy włosy, na ciele jakiś podarty łach i silnie skrywana wściekłość, bijąca z ciemnoniebieskich oczu. No tak, Arhin nie należał do ludzi, którzy w akcie bezsilnej złości rzucają butem po kajucie. Moje spojrzenie, ilekroć padło na niego, jednoznacznie mówiło: nienawidzę cię. Zaczęło się od bitwy pod Rivendall. Kiedy miasto padło ofiarą napadu ludzi północy, połączyliśmy siły. Nie mieliśmy innego wyjścia, jeśli chcieliśmy przeżyć. Potem nasze drogi krzyżowały się wielokrotnie: Arhin zdążył uratować mnie przed, jak się później okazało, moim krewnym, zaliczyć potężny cios drzwiami, ułatwić wsadzenie mnie do Kansas, paść ofiarą napadu… Historia naszej znajomości była długa i pełna zakrętów.
Liczyłam, że Devril okaże się na tyle bystry, by nie wyjawić Arhinowi, że pochodzę z dynastii Marvolów. Sama postanowiłam bardzo pilnować, by nie zedrzeć maski Devrila.
Arhin podniósł się z klęczek i rozglądał się po celi. Kiedy jego spojrzenie znów padło na mnie, miałam wrażenie, że przez krótką chwilę w jego oczach malował się cień ulgi, który można było u niego zaobserwować ilekroć widział szansę na choć częściowe uratowanie swoich interesów. Zerknęłam na niego uważnie.
- Wiecie jak stąd wyjść? – odezwał się Arhin, a ja miałam ochotę go zamordować. Dosłownie przed sekundą chciałam zapytać o to samo.
- Tak. Przegryźć kraty, a potem zmienić się w łódkę i przewieźć nas na brzeg.
Wirgińczyk spojrzał na mnie i zrobił zapraszający gest w stronę okna:
- Panie przodem.
Popatrzyłam prosząco na Devrila i Luciena.
- Uduśmy go. Sprawdzimy, czy tutejsi strażnicy reagują na samosądy.


[Hm, ja się angielskiego uczę i uczę i… nic nie umiem :P Tzn. coś niby powiem, ale za poprawność gramatyczną nigdy nie ręczę, bo często wychodzi takie: Kali jeść, Kali pić, Kali chcieć mówić, ale nie umieć. Rosyjski mi pasuje, bo troszkę przypomina polski. Wiadomo, przypadki są trudne, mylą mi się, ale za to słówka zawsze wydawały mi się bardziej intuicyjne. Ale to może być kwestia tego, że lubię rosyjski akcent (znowu brzmienie!), więc bardziej chcę się uczyć tego języka niż angielskiego, który mi się pod tym względem nie podoba.
Co do elfickiego – teoretycznie można zostawić te słowa i zwroty, które mamy, a resztę wymyślić… alt to jak wspomniałaś, dużo pracy. Ja w te wakacje jestem tak zawalona robotą, że raczej nie ma szans, żebym miała czas na pomoc w takim przedsięwzięciu. A szkoda, bo chętnie bym się pobawiła. Nawet z tym Quingheńskim, który miał być, a nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.
Widzę, że podobnie umiejscawiamy blogowe kraje :D I przepraszam, ze nie odpisałam jeszcze na maila. Po prostu nie ogarniam wszystkiego. Jak pilnuje wątków, to zalegam z czym innym i tak w kółko.
I pewnie, że nie mam nic przeciwko. Fajnie jest ;) Tylko jeszcze nie wiem, w której osobie i jako które z dwójki będę pisać. Póki co zostałam przy Nefryt.]

draumkona pisze...

Słońce leniwie przypiekało nadstawione kocie grzbiety, a z pracujących przy gruzach elfów wyciskało kolejne fale potu. Zbliżało się południe, a więc największy żar wciąż był przed nimi. mimo wszystko pewne rzeczy powinny być zribione; z tego też powodu na ulicach widać było robotników usuwających co bardziej niebezpieczne gruzy, balsamistów usuwających ciała z zamiarem pochowania. Byli też i medycy, którzy opatrywali rannych na ulicach, nie zabrakło też i przeróżnych kapłanów korzystających z okazji do wygłoszenia mowy o tym, że oto nadchodzi koniec świata.
- Muszę porozmawiać z Radą.
- To idź, rozmawiaj - odpowiedziała nadzwyczaj obojętnie, przesuwając wzrokiem po solidnym kominie piekarni. Nie miała siły by kolejny raz komuś mówić o tym co Rada robi z ludźmi, bądź z tymi z którymi nie ma ochoty wymienić choćby grzecznościowej formułki. Jedynym hamulcem był wtedy Wilk. Osoba władcy zdawała się ich stopować przy każdej myśli, przy każdym geście. Sprawiał, że dwa razy się zastanowili nim posłali człowieka na skórowanie tylko dlatego, że się pojawił za Wieżami. Teraz... Teraz nikt nie wiedział co się z nim stało. Krążyły plotki, że nie żyje, podobnie jak i królowa.

draumkona pisze...

Oni oboje wiedzieli, że jest zupełnie inaczej, że Wilk z Szept się ukrywali, potem magiczka gdzieś przepadła... Ale Char nie zamierzała o tym nikomu mówić. Nie póki sam Wilk sobie tego nie życzył. Pomiędzy nimi była niepisana umowa, której żadne z nich nie chciało złamać. Umowa, która zakładała nie mieszanie się do spraw politycznych i do spraw władania, czy prowadzenia. Innymi słowy ona nie mieszała się między niego a Radę, on zaś nie komentował jej poczynań na tle przewodzenia organizacji. Jak na razie oboje tylko na tym układzie korzystali, więc Char nie widziała potrzeby łamać nigdy na głos niewypowiedziango słowa, ale liczył się sam fakt.
- Ale mnie tu postaw - może go nie rozgryzła, może nie wyczuła o czym myśli bo i nie miała ku temu możliwości, ale jednak posiadała kobiecą intuicję. Do tego była też posiadaczką całkiem sporego wachlarza Humorów na Dziś i w jednej chwili jak mogłaby zrobić dosłownie wszystko byleby zrobił to, o co od tak dawna jej chodziło, tak teraz mogłaby nawet iść na ten cholerny ślub i rzucać im płatki róż pod nogi uśmiechając się przy tym i życząc im wszystkiego najlepszego. Wcale nie miało to nic wspólnego z powiedzeniem jej brata o tym by robić "dobrą minę do złej gry".
Słońce stanęło w zenicie zalewając dolinę żarem, wypalając zaschniętą wodę na moczarach, wyciskając ostatnie krople wody z pomniejszych kałuż i rzeczek. Kraina za Wieżami była w zasadzie tylko górzysta, doliny bywały sporą rzadkością, być może dlatego każda z nich była zajęta przez jedno z miast, bądź sieć wioseczek. Były też i rzeki pozwalające dopłynąć niemalże wszędzie, było morze otaczające wyspę dookoła, były lawiny skalne i nagłe załamania pogody. Wilk nawet gdzieniegdzie zauważył młode figowce, albo świeżo posadzone drzewka granatów; te ostatnie zapewne znalazły się tu za sprawą elfów, którzy zrezygnowali z życia w miastach i ukryli się w dziczy odcinając od toksyczności tamtych miejsc, wracając do korzeni. Polityczne gierki nie bawiły każdego jak mogłoby się wydawać.
- Jak dziecko - westchnął z irytacją elfiak i oczywiście był to komentarz pod adresem Cienia. oni tu ratują świat, obie panie ledwo uszły w jednym kawałku, a temu tylko jedno w głowie. Za grosz wstydu, za grosz instynktu samozachowawczego. Aż się Wilk zawziął i uparcie wpartrzył w plecy Cienia jakby się spodziewał, że go Zhao co najmniej tam pogryzie. I rzeczywiście, dużo się nie pomylił.
- Nie teraz - ucięła Iskra, myślami będąc już w mieście, planując obronę, planując rozlokowanie własnych sił, które jeszcze nie zdązyły się zregenerować. Myślała dosłownie o wszystkim, a na przedostatnim miejscu było w tej chwili chędożenie, więc jedna z dłoni Poszukiwacza została delikatnie ujęta i zaraz później brutalnie ugryziona - Potem - innymi słowy z postoju nici, pani magiczka zamierzała ratować świat przed nie wiadomo czym. Albo kim.
- W sumie to oboje są jak dzieci - podsumował to wszystko Wilk, pan dorosły i popędził swojego konia do szybszego chodu. Nie chciał go co prawda zamęczać galopem, zwłaszcza że dopiero co gnali tu na złamanie karku, a teraz miał podwójny ciężąr, ale stęp to było trochę za wolno - No dalej, dasz radę - poklepał zwierzaka po wilgotnej szyi, a ten w odpowiedzi parsknął równie poirytowany co zmęczony. Co go tu będzie jakiś elfiak od siedmu boleści pocieszał i klepał? Niech sam sobie taszczy dwa toboły mięcha. I gdyby był Wolhą, albo gdyby był choć trochę wredny to pewnikiem by ich zrzucił, zakwiczał po końskiemu śmiejąc się i odgalopowałby w siną dal. Ten konik jednak był inny, znał zasady dobrego, końskiego wychowania i nie chciał zawieść rodziców, którzy za dawnych dni nosili tych wszystkich królow i królowe. Konik był wyrahowany. Konik wiedział, że zemsta najlepiej smakuje sianem. Konik wiedział też, że królowie nie lubią lądowac w rowach, albo w obornikach. Wreszcie zaś, nie bez kozery konik nosił miano które w wolnym, końskim tłumaczeniu oznaczało "Ty Draniu".

draumkona pisze...

Char była ogólnie rzecz ujmując niepocieszona. Chciała sobie zostać, usiadła by sobie gdzieś, poczekała na rozwój sytuacji, może nawet zdołałaby komuś pomóc w... czymkolwiek. A tak, to nie dość, że nadal nie mogła isć sama, to zabrano ją brutalnie do veli. W zasadzie mogła Devrila potraktować alchemią i niech sobie biegnie do Tariny żeby mu rany zabandazowała jak przykładna żona, ale... No własnie, ale.
- A jeśli ci powiem, że oboje żyją? - poczuła wręcz jak veli wpija w nią wzrok, jakby od tego miała mu wszystko powiedzieć. Zacisnęła mocniej wargi, nawet na niego nie patrząc. Wilk nie chciał żeby go ujawniać, więc nie będzie żadnych potwierdzeń. Chciał tu iść to niech sobie sam tłumaczy skąd takie informacje ma.
- Ja nic nie wiem - mruknęła jedynie, samej krzyżując ręce na piersi, okazując Devrilowi kompletny brak wsparcia w gestii rozmowy.
Wilk także zeskoczył z konia, zwierzaka puścił wolno, w sumie w mieście i tak nie było już zbytnio czeogkolwiek co mogłoby mu zagrozić. Na widok całkiem pokaźnej grupki nowoprzybyłych pojawiła się straż, a raczej paru z ich całkiem licznej świty. Jeden przyjrzał się uważnie Iskrze, kojarząc ją.
- Ja ją skądś znam...
- Pewnie, że znasz pajacu jeden - Zhao i niewyparzony jęzor zaatakowały ze skutecznością kobry pozbawiając strażnika wiedzy o tym, jak się mówi. Co poradzić, był początkujący w tej branży, a elfy zazwyczaj okazywały sobie szacunek, zwłaszcza komus będącemu w szeregach straży. A ta tutaj... - Zhaotrise Starsza Krew.
- Jesteś... Jesteś aresztowana!
- Co? - Iskra dopiero teraz zwróciła pełną uwagę na biednego strażnika, któremu zaczęły trząść się kolana. Wyczuwał jakąś dziwną aurę, jakąś... jakby... Demon? Duch? Cokolwiek to było, napawało go strachem.
- Poszukują cię i kazali aresztować. Zresztą, bez gadania!
- A kto tak niby zarządził? - przed niewielkie zbiegowisko przepchał się Wilk. Spojrzał to na jednego to na drugiego i uniósł brew w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- A ty kim jesteś by pytać? - strażnik naprawdę miał dziś pechowy dzień. Nie dośc, że najpierw chciał aresztować iskrę to teraz nie rozpoznał...
- Twoim królem strażniku - odpowiedział chłodnym tonem, który rzadko można było u niego dosłyszeć. Nie lubił odnośić się do kogokolwiek w ten sposób, ale skoro go nie poznał...

Silva pisze...

- Broniliście swoich i waszej ziemi.
- Nie powinieneś ich tłumaczyć - szamanka przeniosła spojrzenie na brata magiczki - Obrona nie powinna być bezmyślnym atakiem, który przyniesie więcej kłopotów niż pożytku. Są młodzi. Wioskę atakują jedynie głodne zwierzęta, nie mają doświadczenia. Poza tym, powinni być szamanami, a nie wojownikami - ostatnie zdanie Silva powiedziała wyraźniej, mocniej, z pewną sugestią.
- Możemy używać duchów do walki równie sprawnie, co on łuku! - Letni Śpiew, ze skrzywioną twarzą, pokazała brodą na Eredina. Nie czuła skruchy, nie uważała też, że źle postąpili. Po prostu nie byli dość szybcy. - Mogą atakować, przejmować słabe ciała, wzmacniać przedmioty!
- Szaman, inaczej Zraniony Uzdrowiciel - ponieważ podczas inicjacji przeżył własną śmierć - Ma służyć. Przeprowadzamy dusze na drugą stronę, dajemy im ukojenie. Przynosimy spokój żywym, których dotknęły choroby ducha. Nie jesteśmy wojownikami.
- Ale ty walczyłaś! - to było oskarżenie.
- W ostateczności, gdy nie było innego wyjścia. Przez chwilę. Trzeba wyciągnąć strzałę, bądź teraz cicho - co znaczyło, że jeszcze wrócą do tego tematu, że jeszcze będą o tym rozmawiać. Później.
Nocny Wiatr czmychnął gdzieś.
- Przytrzymam cię - szamanka stanęła za dziewczyną, która wymieniła już jedną warstwę śniegu na drugą, aby wzmocnić działanie zimna; czuła w ręce mrowienie, ból jakby odrobinę przygasł. Nie wiedziała, czy to, że nie może ruszać palcami było winą grotu, który uszkodził rękę, czy zimna. Pewnie tego pierwszego.
- Przecież nie będziemy tego wypalać, są lepsze sposoby.
- Choćby nauczyć się w końcu magii uzdrawiania.
- Co?
- Nic, nic. Nic nie mówiłem.
Silva uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę to zrobiła! Rozumiała teraz takie zachowanie pomiędzy bratem i siostrą, wiedziała czemu to robią i czemu się nie obrażają i nie złoszczą. Na początku sądziła, że było to ze złośliwości, że to oznaka nienawiści do kogoś. Cóż, myliła się, a i sama umiała się tak droczyć z pchlarzem. Rozumiała myślenie tych dzieciaków, ich zachowanie, sama taka kiedyś była. Opuszczenie wioski, kiedyś postrzegane jako kara, okazało się być zbawieniem. Zamknięte społeczeństwo sprzyjało wyobcowaniu. Wódz Sokole Oko wiedział o tym, potrafił to zrozumieć i starał się temu zaradzić. Szło mozolnie, powoli i trudno, bowiem starszyzna miała swoje zdanie.
- Jestem już! - zdyszany Nocny Wiatr upadł na kolana, łapiąc powietrze; musiał się nabiegać, gdziekolwiek był. - Przyniosłem jarzębinkę - zakorkowany dzban wylądował na kolanach młodej dziewczyny, a z kieszeni chłopak wyciągnął jeszcze kilka rzeczy - Pajęczynę, czysty materiał i spleśniały chleb. Mam też kilka ziół - wszystko to wyłożył na chustę, aby było pod ręką. - Wystarczy?
- Dobra robota - szamanka z uśmiechem pochwaliła chłopaka - Gotowa? Noce nad masywem są zimne.
Letni Śpiew pokiwała głową; minę miała nietęgą.

draumkona pisze...

- Rada zawsze robi to, czego nie zrobiłby mój brat - znów burknięcie ze strony alchemiczki, która skorzystała z chwili kiedy nie traktuje się jej jak lalki z porcelany i wstała, zaczynając przechadzkę od jednej strony do drugiej - Pewnie ci, jak im tam, Lumiele są za ugodą co? Nie wiem czy macie informacje o tym co dzieje się u nas, ale wiedz że Lumiele raz próbowali przejąć władzę właśnie w Keronii i to do spółki z mrocznymi elfami, niejakim Darkaiem. Możliwe, że to znowu oni. W końcu mutacje, rozgrzebywanie mroków dawnej magii... To byłoby do nich podobne. Dobrze, że tu nie ma czegoś takiego jak Moria, gdzie kolejne setki wrogów kryją się, lęgną i rosną po cichu w siłę - jak na osobę, która miała trzymać gębę na kłódkę całkiem się rozgadała. Zapewne miało to związek z tym, że w końcu mogła się poruszać. Co prawda ciało odpowiadało zmęczeniem co chwila, ale było to lepsze niż dalsze siedzenie i modlenie się o to by Wilk w końcu raczył wrócić.
- Jasne. Jesteś królem. A ja chędożyłem królową - Wilk już się miał na typa rzucić, już nawet zmierzał w jego kierunku, kiedy powstrzymała go dłoń Iskry, stanowczo lądując na ramieniu, powstrzymując przed pochopnym czynem.
- Ci włóczędzy zaczepili straż. I stawiają opór przed aresztowaniem.
- Wasza wysokość.
- Wreszcie - Wilk tym razem zignorował Zhao i przepchnął się przed nią. Lodowatym spojrzeniem jeszcze raz ogarnął każdego ze strażników, którzy mieli czelność wątpić w jego słowa, a temu od chędożenia to osobiście obiecał sobie uprzykrzyć mu życie. Może jakaś nieprzyjemna robótka na mokradłach pełnych utopców? Może opróżnianie miejskich kloak?
- Ogarnijcie swoich ludzi kapitanie, bo to co się tu dzieje jest nie do pojęcia.
- Totalny rozpiździel - podsumował Alucard, który pojawił się dosłownie nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak. Stał wśród tłumu, pykając ze swojej fajeczki, z brodą zawiniętą wokół szyi niby szalem - Za moich czasów to za obrazę władzy wieszali na hakach pod sufitem...
- Dziadku - Wilk posłał mu błagalne spojrzenie, a stary elf umilkł, podnosząc dłonie ku górze w geście poddania. Nie będzie przecież wnukowi w paradę wchodził.
- Za co mam niby być aresztowana? Tak wracając do tematu...
- Za konszachty z demonami - wyjaśnił kapitan gładko, bez chociażby najmniejszego zająknięcia, a Zhao przewróciła oczami. Kalcifer. Ktoś wygadał o jej konrakcie... Pytanie tylko kto. I dlaczego.

draumkona pisze...

- Władca wrócił! - Char natychmiast przerwała wędrówkę i obejrzała się na drącego sie w niebogłosy wieszcza. Świetnie. Idealnie. W sam raz. Już zaczynała się denerwować, a tu proszę taka miła niespodzianka...
Obejrzała się na Devrila. Na veli rodu. Po czym całkowicie złamała dane przed tem słowo jakoby miała sie nie przemęczać i po prostu zwiała chcąc zobaczyć się z bratem. Widmo skórowania Devril dość łatwo oddalił, więc i nie miała przed czym go bronić. Zresztą, nie potrzebował jej pomocy.
- Zaraz wrócę! - krzyknęła jeszcze zbiegając po wąskich, krętych schodkach z wyższego poziomu miasta na niższy.
- Tylko zauważam, pani. Mam obowiązek ją aresztować. Oficjalne rozkazy. Procedura mówi, że cofnąć je można tylko na piśmie.
- Ciekawe te procedury - mruknął Wilk, zastanawiając się od kiedy taki panuje tu porządek rzeczy. W Atax wystarczyło tylko jego słowo. Jego, bądź Szept i Iskra byłaby wolna. A tak musiał uważnie obserwować Luciena co by w porę go oszołomić, albo cokolwiek, co by na straż się nie rzucał. Zhao, bardzo niezadowolona Zhao, dała się skuć ciężkimi kajdanami robionymi specjalnie dla magów. Skrzywiła się, kiedy maetal z jakiego były zrobione pochłonął do reszty ledwo odradzającą się po przygodach z Mrokiem manę. Obecność Kalcifera po nałożeniu kajdan też jakby się rozmyła, choć wciąz pozostawał mały, niewielki ognik gdzieś w jej umyśle świadczący o tym, że jest. Czuwa, gotów się zmaterializować, nawet złamać kajdany i spalić więzienie. Kontrakt był kontraktem. Miał jej pomagać i chronić, ona zaś miała dowiedzieć się kim był i dlaczego stał się tworem Pustki.
- Niedługo się zobaczymy. Nie bij nikogo - to były słowa kierowane do Cienia, choć wątpiła w ich skuteczność. Gdyby to ktoś zakuwał jego pod jakimś bzdurnym zarzutem... pewnie nie szczędziłaby many by dać takowym śmiałkom popamiętać.

draumkona pisze...

- Poszli sobie, ledwie wstali. Jeden otruty, drugi po magicznej chorobie.
- Świetnie. Pomysł w twoim stylu, tak? Pewnie jeszcze usłyszę, że komuś dałeś w nos.
- A co, miałem siedzieć i czekać aż mi powiedzą żęście poginęły? Zresztą co ja się będę tłumaczyć, zrobiłabyś dokładnie to samo więc mi tu nie świetniuj - Devril otrzymał w podzięce bardzo poirytowane spojrzenie władcy, który poprzysiągł sobie od tej pory kablować Vetinari o każdym ruchu arystokraty. Niech się tylko goguś pochoruje i wyjdzie bez kapci z łóżka, on się o tym dowie. Dowie i co gorsza, przekaże komu będzie trzeba.
– Lepiej dowiedzmy się, co tu się dzieje i wyciągnijmy jak najszybciej Zhao.
- Wiadomo co się dzieje, Rada uskutecznia jakieś procedury bez mojej zgody. Albo jeszcze lepiej, z moją zgodą której nigdy nie mieli - elfiak jeśli czegoś bardzo nie lubił, to do tych rzeczy powinno się wpisać na pewno knucie niektórych Radnych i to, że za Wieżami czasami traktowali go jako kompletnie zbędny element całej układanki. Na co komu podpis króla, skoro można go jakoś sprytnie podrobić, albo odbić na kawałku kartofla? - Zaraz się dowiemy. Tylko trzeba do nich iść - i nie tracąc więcej czasu, nie oglądając się na Zhao, nawet nie zastanawiając się na razie kto w ogóle ją wydał, pomaszerował w kierunku budynku, gdzie zwykle siedzieli Radni. Już on im pokaże.

Silva pisze...

I.
Wyciąganie strzały, bolesne i nieprzyjemne w warunkach polowych, obeszło się bez większych problemów; Letni Śpiew zamroczona magią magiczki, zdawała się w ogóle nie kontaktować i nie zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół niej, a już tym bardziej nie przejmowała się trzymającą ją szamanką i Nocnym Wiatrem. To, co działo się wokół jej ręki, było niczym dziwny sen; obcy poruszał patykiem, który wystawał po obu stronach, ale dziewczyna czuła się tak, jakby jej ciało nie należało do niej. Ból, lżejszy po obłożeniu dłoni śniegiem, zamienił się w nieprzyjemne mrowienie, całkiem znośne, jedynie odrobinę irytujące. Umysł przestał łączyć fakty, postrzegać świat takim, jakim był naprawdę. Letni Śpiew patrzyła na ułamaną strzałę sterczącą z jej ręki, ale traktowała ją jako dziwną część ciała; zupełnie nie przeszkadzał jej fakt, że ma ją w dłoni, a dużo bardziej drażnił ją gałganek w ustach; mokry, szorstki, nieprzyjemny. Coś chrupnęło, szarpnęło ją mocno, chociaż czyjeś dłonie próbowały ją podtrzymać. Dłoń zaczęła promieniować bólem, a myśli robiły się ciężkie, mętne i niespokojne. Serce zaczęło jej bić, chociaż zupełnie nie wiedziała czemu.
- Odpływa nam - na słowa szamanki, Nocny Wiatr przyjrzał się dziewczynie; oczy Letniego Śpiewu były nieprzytomne, niby patrzyły dookoła, na ludzi, ale zdawały się niczego nie dostrzegać, jakby ich tu nie było, albo umykał jej ich obraz. Otumaniona, z bladą twarzą i kropelkami potu na czole, niemal leżała w ramionach Lisiego Kłosu. Była taka krucha, drobna…
Nocny Wiatr odwrócił wzrok i patrzył na to, co robi obcy. Jego ręce były sprawne, szybkie i pewne. Chociaż sam zranił dziewczynę, łucznik bez wahania zajął się raną, starając się zrobić to jak najdokładniej. To było widać w jego skupionej twarzy, pewnych dłoniach i oszczędnych ruchach, które nie trwoniły czasu na zbędne zabiegi. Sprawnie wyjął strzałę, swoją strzałę, którą posłał w cel, a teraz obkładał tę ranę, którą sam stworzył pajęczyną, chlebem, zawiązując na tym czysty skrawek materiału. Przedziwny mężczyzna z łukiem, tatuażami i krążkami w szpiczastych uszach. Elfia zagadka.
- Gdzie przenieśliście wszystkich? Nocny Wietrze?
Chłopak mrugnął, chrząknął, opatulając szczelniej swoją towarzyszkę, obejmując ją opiekuńczo ramieniem. - Nie było nas…
- Poczekaj. Moi towarzysze powinni to usłyszeć, a sprawa praprzodka wymaga… pewnych wyjaśnień - chłopak chyba zrozumiał, bo pokiwał głową. Bliżej szczeknął pies, ale wciąż się nie pokazał.
- Są w szałasie chorób. Bezpieczni. Przenieśliśmy się tam. Awahka’towa:ni, twoje tipi jest zimne, ale nie zapomniane - szamani byli poważani w plemionach, mieli wpływy, byli ponad innymi, traktowani często jak niedostępni święci, ale ręce wiązały im pewne zwyczaje. Szaman, będący częścią plemienia, musiał wyprowadzić się z rodzinnej jurty do tipi, które plemię mu stawiało; od chwili wybrania przez duchy nie mógł mieszkać pod jednym dachem z żywymi: całym sobą oddany był duchom, co też odsuwało go od plemienia. Chociaż szaman wyrastał z plemienia, po inicjacji nabierał statusu niedotykalnego, kogoś kto jest ponad. Byli w plemieniu, ale plemię stawiało pomiędzy mur. Mówiąc w skrócie.
- Dobrze - nie można było zapomnieć zwyczajów plemienia, ale łatwo jest się przyzwyczaić do odmiennego życia w Keronii. Tam nie rozdzielano podróżnych i nie wskazywano ci miejsca w osobnym pokoju, podczas gdy pozostali byli razem. - Pomożesz mu? - prośba skierowana była do Eredina; co prawda Nocny Wiatr nie wyglądał na przekonanego, ale słowo starszego szamana było prawem i głosem duchów. Silva spojrzała na elfie rodzeństwo: - Witajcie w Ti’Ran, przyjaciele.

Silva pisze...

II.
~~
Szałas chorób był zwyczajną jurtą. Wyglądem i wystrojem przypominał większość namiotów w wiosce. Wnętrze pachniało ziołami, dymem kadzideł, którym przesiąknięte były skóry i płótna. Nie było tu podziału przestrzeni, nie było leżanek dla chorych, jedynie maty i obleczone w materiał sienniki. Światło zapewniały kaganki i świece. Tutaj także, porozwieszane gdzie się dało, wisiały plemienne amulety. W koszach, wiklinowych szkatułkach i lnianych woreczkach spoczywały zioła, lecznicze proszki, maści; wszystko to, co pomagało uzdrowicielowi. Leczono tutaj choroby ciała, duszami zajmowali się szamani.
W jurcie Sokolego Oka wygasłe ognisko i chłód wywoływały ciarki. Tutaj drwa płonęły mocno; dym ulatywał w górę, poprzez dymnik. Strzelały iskry, a przyjemne ciepło ogrzewało ciała. Wiele ciał. Wszyscy mieszkańcy wioski leżeli na siennikach, uśpieni, bladzi, ale żywi; ich piersi unosiły się w górę i w dół, a powieki drgały. Nie byli martwi, jedynie pogrążeni w śnie. Dorośli i dzieci, starzy i młodzi, wszyscy ci, których strzegł praprzodek, totemiczne bóstwo.
Tak oto znaleźli się mieszkańcy wioski Ti’Ran.
Zaszczekał pies na powitanie. Rosły kuvasz podniósł się na cztery łapy.
Eredin pomógł Nocnemu Wiatrowi ułożyć nieprzytomną dziewczynę na sienniku; Silva zamknęła drzwi za magiczką, aby nie wypuszczać ciepła. Letni Śpiew odpłynęła im w połowie drogi do jurty, głowa opadła jej na pierś, a ciało zwiotczało. Szałas chorób był przyjemnie ciepły, cichy i pachniał ziołami. Nocny Wiatr odgrodził zasłoną uśpionych od części przy ognisku, dając im trochę prywatności. Kiedy się odezwał, mówił przez nos, dziwnie akcentując słowa we wspólnej mowie.
- Siadajcie, proszę - wskazał im miejsca przy palenisku - Nie jesteśmy tak niegościnni, jak to wyszło.
- I całkiem dobrze gotujemy - Silva, która zdążyła już zrzucić wierzchnie okrycie, niosła trójnóg i kociołek; zaraz ustawi je nad ogniem, naleje wody i przyrządzi matczyną potrawkę. Dziczyzna z warzywami, fasola i ziemniaki, doprawione mocnymi, leśnymi ziołami.
- Zwierzyny w lesie pod dostatkiem. Zaraz przyniosę Awahka’towa:ni – Nocny Wiatr czmychnął w bok, do składziku, nieodłącznego elementu każdej jurty, chwilę wcześniej ustawiając na rozgrzanych kamieniach gliniany czajniczek, wynalazek przyniesiony do wioski z miasteczek, od ludzi.
- Dzieciaki… - szamanka westchnęła i przysiadła przy ogniu; między kolanami ułożyła sobie miskę, drugą postawiła obok stopy, z wodą. Z nożykiem w ręce zaczęła obierać warzywa. Ziemniaki, marchew, fasolę - Jak się zagotuje – miała na myśli czajniczek - W skrzyni znajdziecie kubki i miętę z jagodami - plemię znało tylko suszoną miętę z suszonymi owocami leśnymi i miód dla osłody. - Nie wińcie ich za bardzo. Dostali już lekcję. To w gruncie rzeczy dobre dzieciaki.
Nocny Wiatr nie był na tyle daleko i nie stał za tak grubymi ścianami, aby nie słyszeć słów Lisiego Kłosu. Czy starsza szamanka się przejmowała? Była wyraźnie zła, kiedy zobaczyła ich reakcję, nakrzyczała na nich, dała reprymendę, podobnie jak jej obca towarzyszka. Początkowo sądził, że to tylko ze względu na plemię, na które padł cień ich zachowania, a teraz głowa podsunęła mu jeszcze inny powód: troska o członków tego plemienia. Najwyraźniej starsi ukrywali pewne cele.
- Wiem, że chcecie zapytać o… śpiących. Wyjaśnię wam z Nocnym Wiatrem, jak wrzucimy mięso i warzywa do kociołka.

draumkona pisze...

Wilk szybkim krokiem szedł drogą prowadzącą do sali narad. Mina władcy mówiła wiele, ale na pewno nie zwiastowała nic przyjemnego. Żadnych awansów, ani ciepłych słów, żadnych pochwał. W sumie to nawet nie raczyli przygotować miasta do obrony. Co ich, pogieło? Pewnie chcieli podpisać ugodę, mógł się o to założyć. Śmierdzącą ugodę na bandyckich warunkach.
Wpadł do sali jeszcze bardziej wściekły niż gdy dotarło do niego to, że od niego, od władcy, żada się jakiegoś cholernego papierka. Omiótł Radnych spojrzeniem, bezceremonialnie wepchnął się między nich i sapnął, usiłując się uspokoić.
- Co to za procedury nie pozwalające mi, WŁADCY, na anulowanie nakazu aresztowania? Kto wymyslił władzę wyższą niż ja? Słucham.
Radni nie byli skorzy do rozmów. Według nich obecność Niry, czarnego maga, była mocno niewygodna. A kiedy dowiedzieli się o demonie... I to pod wodzą białego maga! Białego! Tak czy inaczej władcy trzeba było odpowiedzieć. Jeden z nich wysunłą się naprzód, pozdrawiając Wilka gestem jakiego wymagała etykieta przy potyczkach z królem i zaczął mówić.
- Musieliśmy ustanowić pewne procedury wasza wysokość. Wszystko dla bezpieczeństwa, w końcu ktoś mógłby się kiedyś pod ciebie podszyć i co wtedy byśmy zrobili? Powstało więc zabezpieczenie...
- Którego ja nie podpisałem. Nic nie wiem o waszych cholernych procedurach. Kiedy to weszło w życie?
- Um... Niespełna miesiąc temu - Wilk prychnął czując, że nie ma siły do dyskusji z nimi. On to najchętniej dałby każdemu w nos i porozstawiał po kątach, może zaczęliby myśleć w normalny sposób.
- Świetnie. Po prostu świetnie. A który genialny dał rozkaz aresztowania Starszej Krwi?
- Rada. Rada postanowiła o tym drastycznym kroku. Ona ma demona! Mag z demonem to plugawiec a takich trzeba się pozbywać jak najszybciej!
- Jeszcze mi powiedz, że podpisaliście wyrok śmierci - cisza, która mu odpowiedziała była wystarczającą odpowiedzią. Wilkowi opadły ręce.

draumkona pisze...

Na murach pojawił się też Wilk. Lekka, skórzana zbroja zastąpiła zwykła koszulę i spodnie z buciorami jakie tak lubił nosić. Był jedną z niewielu całkiem ciemnych figurek stojących na murze i wypatrujących wrogiej armii. okopywali się. Zbierali siły tuż pod jego nosem a on nie mógł zbyt wiele zrobić. owszem miał pod wodzą paru magów, paru dobrych, ale... Nie ufał im. Nie tak jak ufał Szept i Iskrze. Poza tym Kalcifer też był na swój sposób pomcny.
- Niech ktoś zbierze cały olej jaki jest w tym mieście. Rzepakowy, kukurydziany... Każdy. Zebrać to w kotłach i podgrzewać - potem najwyżej przeleją to do czegoś i będą rzucać w tych co podejdą za blisko. Żałował, bardzo żałował że nie miał przy sobie dziadka. Nie czuł się dobrze w roli dowódcy, nie miał takiego doświadczenia. On był od polityki, od trzymania wszystkiego w kupie, od brania odpowiedzialności za decyzje. Niestety, Alucard źle się poczuł po tym jak wyszedł na miasto gdy aresztowano Zhao. Wilk podejrzewał jakieś przeziębienie, ale w jego wieku było to prawie tak samo poważne jak otrucie.
- Ktoś widział Szept? - zwrócił się do świata jako ogółu, rozglądając się przy tym na boki. Wtem z lasu na wschodzie wypruł jeździec w pełnym galopie. Płazem miecza obijała koński zadek chcąc jak najszybciej dotrzeć do bram miasta. Dowódca łuczników uniósł dłoń dając sygnał gotowości by w razie czego po prostu go zestrzelić. W miarę jak jeździec się zbliżał Wilk rozpoznał rude włosy i czerwony płaszcz, które w jego mniemaniu miała tylko jedna osoba.
- Nie strzelajcie idioci, to moja siostra! - warknął, przechylając się przez mur co by lepiej widzieć. Vetinari ostro skręciła, ale kierunek jej drogi był jasny - chciała się dostać do miasta.

draumkona pisze...

Char liczyła na to, że bramy nie są zmknięte. Że poselstwo, że armia jeszcze nie dotarła, że... cokolwiek. Naprawdę, cokolwiek. Niestety, nie widziała zbyt wiele po specyfiku jakim ją potraktowali i musiała podjechać naprawdę blisko żeby zobaczyć, że wrota jednak są zamknięte. Zaklęła brzydko, ale nie ruszyła się stamtąd. Jeśli wyjadą emisariusze to się wśliźgnie, jeśli zaś nie...
Miała nadzieję, że napiszą jej coś ładnego na nagrobku.
*
- Eh, cześć
- Czyś ty do reszty zdurniał? Mówiłam żebyś się nie mieszał! - syknęła, przysiadając przy kratach swojej celi i przyglądając się Cieniowi. Wyglądało na to, że nic mu się nie stało. W każdym razie nic wielkiego, bo siniaki na zadku od upadku sie nie liczą.
- Wiesz co oni mogli ci zrobić za takie wtargnięcie tutaj? To królewskie lochy, najpilniej strzeżone miejsce gdzie mogłeś wleźć. jesteś... Jesteś nienormalny - ale mimo tych słów czuła pewnego rodzaju dumę, że nie dał się od razu wykryć i nie wpadł w pierwszą lepszą pułapkę. No i że poszedł po rozum do głowy i nie pozabijał nikogo po drodze. Przynajmniej taką miała nadzieję jeśli idzie o to ostatnie. Prócz dumy było też takie miłe uczucie, którego nie była w stanie nazwać. Nie zrobił tego co chciała, ale... przyszedł tu. Usiłował pomóc. To się liczyło, przynajmniej dla niej.

draumkona pisze...

- Wilk, nie zamierzasz jej wpuścić
- Wasza wysokość, trzeba spróbować układów. Pertraktować z nimi.
- To oni nas oblegają, nie my ich.
- Ja proponuję żebyście się zamknęli. Wszyscy - widział, doskonale widział że jego siostra nie ma jak dostać się do miasta, choć pewnikiem gdyby zobaczyła nacierającą armię to użyłaby alchemii żeby przeniknąć przez strukturę murów. Nie mniej jednak skoro do tej pory tego nie zrobiła to albo nie mogła, albo nie chciała się ujawniać na oczach tylu elfów i nieludzi. Druga sprawa to pertraktacje. Niby mogli obejść się bez rozlewu krwi, ale... Wiedział jakie będą warunki. Jeszcze ich nie wysłuchał a już wiedział i wcale mu się to nie podobało. Jego ród panował niepodzielnie na tych ziemiach, a kiedy elfy dopłynłęy do Keronii panowali również tam. Z tego co wiedział to sami elfowie zza Wież sugewrowali przeniesienie władców do Keronii gdzie miało być bezpieczniej. Teraz więc zaprzeczali sami sobie, a on nie zamierzał ot tak oddawać komuś władzy tylko dlatego, że tamten ma więcej złota i jakieś prywatne armie. To byłoby jak... jak skaza na honorze. Nie mógłby potem spać nocami.
- Wpuścić emisariuszy - zarządził w końcu, schodząc z murów na dziedziniec gdzie zmaierzał wysłuchać co też mają do powiedzenia. W ten sposób upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu, dowie się albo raczej upewni czego chcą tamci i wpuści Vetinari do miasta.
*
Jeśli Lucien znał zasadę podwójnego dna, to wiedział też zapewne, że Iskra tak po prostu go tu nie zostawi. Nawet jeśli miałaby użyć najczarniejszych odmian magii, na pewno nie zostawiłaby go tu samego. A nawet jeśli to tylko po to by zaraz wrócić.
- Dzięki - powiedziała z wdzięcznością, kiedy kajdany opadły, a ona mogła w końcu opuścić celę. Obejrzała zdartą skórę na nadgarstkach i syknęła. Jak szybko tego czymś nie przemyje to będzie zakażenie - Naprawdę nie masz drugiego klucza? A magia? Nie możesz magią pchnąć mechanizmu? - nawet nie próbowała ukryć nadziei w głosie, bo i po co. Wszyscy z obecnych tutaj wiedzieli ile jest w stanie zrobić dla tego głupka, który siedział sobie teraz na sianku w celi.
- Wytrych! - pstryknęła palcami nagle olśniona, przegrzebała ukryte kieszonki ale jedyne co znalazła to ozdobna spinka, niezbyt poręczna jeśli idzie o grzebanie w zamkach. Ponownie spojrzała z nadzieją na Szept.

draumkona pisze...

Zhao uściskała Cienia, ledwie wydostał się z celi. Nie mogłą wytrzymać, a potrzeba znalezienia się blisko Luciena była tak paląco nagła, że znalazła swoje ujście parę sekund po tym jak cela stanęła otworem. Nie powiedziała tego oficjalnie, choć on to już zauważył, ale była dumna.
- Głupol jesteś - usłyszał zamiast prostego "dziękuję za fatygę" czy czegoś w tym rodzaju i już elfka ciągnęła go w stronę wyjścia. Jej też się śpieszyło na mury, ale nie dlatego że niepokoiła się o jakiegoś kolejnego głupola, tym razem od wukolorowym spojrzeniu. Po prostu zapowiedź inwazji na miasto, o całe knucie przeciwko władzy... jej tam pod rządami Raa'shealów było dobrze. Przynajmniej pomijająć początek, który nie był zbyt ciekawy, chociaż w lochach za dzieciaka i tak miała dostęp do edukacji, książek czy nawet prostych gier. Jako podwładna czuła że w jej osobistym interesie jest pilnować rozwoju wydarzeń i w razie niepomyślnych wiatrów interweniować.
Kiedy tylko otworzyły się wrota, pierwszą osobą która się wślizgnęła ciągnąc konia z ogłowie była Charlotte. Czym prędzej odprowadziła konia do byle belki by go przywiązać i dać się ponieść wydarzeniom. A te nie układały się po dobrej myśli.
- Co mnie ominęło? - odezwała się konspiracyjnym szeptem stając za plecami arystokraty i zaglądająć mu przez ramię. Prócz typowego dla alchemiczki zapachu było czuć też krew i swąd spalenizny wymieszanej z jakimś ostrzejszym alkoholem. W tym samym czasie pojawił się Cień, magiczka i Iskra.
- Poselstwo. Chcieli porozmawiać o ugodzie. A przy okazji napttrzą się na obronię miasta i słabe punkty.
- Nie możemy ich zabić?
- To posłowie. Pod białą flagą.
- Powinnam tam być.
- To idź. Jesteś królową, wybaczą ci małe spóźnienie - mruknęła Iskra, narzucając na głowę kaptur, co by jej tak od razu nie rozpoznano - Albo nałóżmy wokół nich iluzję. Iluzja nikogo nie zbaija, po prostu będą widzieć... Trochę inną rzeczywistość. Nie wykryją wtedy słabych punktów i tak dalej... - problem polegał tylko na tym, że ona sama nie miała tyle many by tworzyć tak zaawansowaną iluzję. Char taktownie siedziała cicho, nie wspominając nic o możliwościach alchemii, ale uważne spojrzenie oceniające mury mogło wskazac na to, że tworzy własny, niezależny od wszystkiego plan. Jak zwykle.
Wilk z minuty na minutę miał coraz to mniej cierpliwości. Nie dość, że grozili im oblężeniem to żadali dokłądnie tego, czego się spodziewał. I na dodatek żądali daniny od Ataxiar raz na rok z tytułu tego, że wszystkie elfy pochodzą ze starego kontynetu. Po jego trupie. Gdyby komuś tu chodziło o dobro ich rasy, o to co naprawdę słuszny to byłby w stanie to jeszcze rozważyć, ale tak? Jawnie śmierdziało żądzą władzy i pieniądza, które wciąż budujące się Ataxiar nie miało wcale w nadmiarze.
- Nie - przerwał posłowi wpół słowa, kiedy mówił o zaletach takiej ugody, że będzie pokój, że wszyscy będą szczęśliwi. Do niego to nie trafiało - Gdyby chodziło o dobro rady to byłbym skłonny to rozważyć, ale wam, podobnie jak Lumielom chodzi tylko o przywilej władzy i pieniądze. Wcale się nie zdziwię jeśli tym całym waszym buntem dowodzi właśnie ktoś z nich. A teraz wynocha, zanim poleje się krew - za grosz dyplomacji, za grosz taktu, ale nie panował już nad sobą. Za czasów jego ojca i dzada nikt nie robił żadnych chorych powstań... Czy oni uważali go za słabego władcę? Za takiego, który ulegnie pod pierwszym lepszym buntem? Po jego trupie.

draumkona pisze...

Magiczna paplanina, której nikt nie rozumiał. Tak, to było coś czego Iskrze brakowało. Szybko sprawdziła stan swojej many i z zadowoleniem stwierdziła, że od drobnej manipulacji jeszcze nikt nie umarł. Zwłaszcza, że sny w których się specjalizowały było odmianą manipulacji umysłowych. Wpłynięcie nie było takie trudne, lekkie zniekształcenie tego co widzi też nie, choć wymagało ogromnych nakładów koncentracji i elfka wcale się nie poruszała. Nawet oddech był bardzo płytki, lekki, by nei zaburzyć całej równowagi i skupienia. Jeden mały błąd i wszystko stracone.
- Co oni z tym olejem... - Char bardziej rozmawiała sama ze sobą niż z kimkolwiek innym. Znów stanęła na palcach, tym razem nie wyglądając brata ale patrząc co dzieje się w baszcie. Magowie zaklęciami przelewali wrzący olej do jakichś dziwnych beczułek i pieczętowali je. Zamiast jednak je nosić na górę, teleportowali je gdzieś, przez co Vetinari wysnuła podejrzenie, że magia utrzymuje olej w temperaturze wrzenia i dlatego nikt ich nie dotyka. Sprytnie.
- To by było na tyle.
- Dokładnie - on wcale nie szeptał. zbyt mu te całe pertraktacje podniosły ciśnienie by kryć się z tym co sądzi na ten temat. Łypnął za siebie, na Radnych, na paru kapitanów stojących nieopodal - Szykowac się do oblężenia. Niedługo się zacznie - zarządził oschłym tonem, a wiatr z prawdziwym wyczuciem zadął mocniej, łopącząc ciemnym płaszczem elfiego władcy i tych, którzy znaleźli się na linii podmuchu.
- Idę się rozejrzeć - stwierdziła alchemiczka, kiedy tajemnicze beczułki już kompletnie zniknęły jej z pola widzenia. Żałowała, że nie ma swojej kompanii alchemików. Mogliby coś zdziałać, cokolwiek. Dziecięciu alchemików to zawsze lepiej niż jeden, choćby nie wiadomo jak dobry - Uważaj na siebie - i to by było na tyle, jeśli chodzi o nie ładowanie się w kłopoty. Pokrewieństwo między dwoma magiczkami a alchemiczką wydawało się być coraz bardziej prawdopodobne.

Rosa pisze...

Isleen pierwszy raz słyszała nazwę miasteczka, kiwnęła więc tylko głową. Lucien widział chyba co robi.. A przynajmniej miała taką nadzieję.
Jechali równym tempem, kiedy wjechali w boczną odnogę traktu. Zatrzymali się, a Lucien zsiadł z konia. Isleen uniosła w zdziwieniu brwi. Po co kazał jej zsiadać na ziemię – teraz, na pustym trakcie, gdy nie odjechali nawet daleko od karczmy? Wzrok Isleen padł na rękę Luciena, która spoczywała na mieczu. Blondwłosa przełknęła ślinę, jednocześnie cofając konia. Po co sięgał po miecz? Przecież miał ją ochraniać, a nie…
- Zsiadaj głupia dziewczyno. Gdybym miał cię zabić, już bym to zrobił. Zaplataj włosy w warkocz i kładź na pieniek. Szukają dziewczyny, wiec przerobimy cię na chłopca. Do tego nie są ci potrzebne długie włosy.
Słysząc słowa Luciena, elfka zeszła na ziemię, spoglądając na niego gniewnie. Postąpiła głupio myśląc, że chce ją zabić, to fakt, ale nie musiał mówić tego na głos.
- Nigdy nie wyglądałam i nie będę wyglądać jak chłopak. Nawet po ścięciu włosów. – Nie chciała skracać włosów, a skracanie ich za pomocą miecza… było jeszcze mniej zachęcające. Nie miała pewności, czy ręka Luciena jest pewna i czy trafi akurat w jej włosy… Nie chciała kończyć życia na pustym trakcie z mieczem w głowie… Lub bez głowy.
- Myślę, że towarzystwo dwójki zakapturzonych przyciąga wzrok innych… - Widząc spojrzenie Luciena przerwała i zaczęła zaplatać włosy.
***
Eara powitało pytające spojrzenie Mhyri. Mimo bólu uśmiechnął się na myśl jak ta drobna dziewczyna o kasztanowych włosach może zdziwić.
- Jest ich trójka. Ona i dwójka Cieni. – usiadł ciężko przy koniach pasących się trawą. Mhyri ukucnęła obok niego, krzywiąc się na widok krwawiącej rany. Nie skomentowała tego, że został trafiony. Jak zawsze była cicha, obserwująca otoczenie. Wyjęła z sakwy bandaże i bez słowa mu je podała. Przyjął je ze skinieniem głowy.
- To znaczenie utrudnia sprawę. Nie uda się tego tak przeprowadzić jak planowaliśmy… Będzie trzeba z zaskoczenia…
- Rozdzielimy ich. Jeden na jednego nie będzie tak trudne… - tutaj Mhyri przerwała spoglądając na ranę Eara – jak walka z nimi razem. Dziewczyna nie stanowi zagrożenia. Widziałeś gdzie trzyma mapy? – Ear pokręcił głową.
- Mają dużo toreb, myślę, że włożyła je gdzieś głęboko, by trudniej je było znaleźć… Co jest na tych mapach?
Mhyri wzruszyła ramionami. Ona wykonywała misję, nie pytała się po co potrzebne są mapy. Wiedziała czego ma szukać i u kogo. Gdy odda papiery będzie mogła o nich zapomnieć.
- Gdzie jadą? – Ear milczał. – Pewnie do jakiejś niewielkiej mieściny… Tam gdzie wieści nie dochodzą szybko, gdzieś gdzie najmniej będziemy się spodziewać… - Mhyri mówiła ciszej jakby do siebie.
Ear skończył bandażować rękę. Zawołał cicho swojego konia. Wstał.
- Musimy jechać nim nie odjadą daleko. – syknął z bólu. Mhyri patrzyła na niego z uniesionymi brwiami.
- Wracamy do karczmy. Popytamy, a ty odpoczniesz trochę… Niech myślą, że mają czas, przestaną być tak czujni. A my ich znajdziemy. – poklepała Eara po ramieniu.
Podeszła do swojego konia i zaczęła prowadzić go do przerwy między drzewami. Musieli dojść do traktu, z którego już łatwo dostaną się do karczmy.

draumkona pisze...

Iskra odetchnęła nagle głębiej, zakołysała się tracąc równowagę, ale finalnie utrzymała się na nogach omijając widmo upadku na posadzkę. Zakręciło jej się trochę w głowie, ale wyglądało na to, że ich zadanie dobiegło końca. Posłańcy odjechali w jednym kawałku, a oni... Cóż, oni musieli się przygotować. Całe szczęście miasto miało dostęp do jednej z niewielu czystych rzek na wyspie. Inne były albo zbyt brudne, a jeszcze inne okupowały legendarne stwory. Armia, która zamierzała ich obleegać musiała mieć naprawdę dobre zaopatrzenie. Albo liczyli na szybkei zwycięstwo.
- Wiesz, że to nie twoja wojna - zagaiła, spoglądając na Cienia. Mógł stąd odejść, nie mieszać się. Wrócić do Czeluści, może nawet chwilę odsapnąć przed jakimś zleceniem. Ona nigdy nie należałado jednego świata, zawsze jej lojalność była podzielona pomiędzy elfy, Bractwo, a jej własny sumień. Nie mogła tak ich zostawić, nie wspomóc choćby resztką, oparami magii jakie odnowiły się po wizycie w lochach.
- Uważaj, ciśnienie ci skoczyło. Zawał jest mało królewski, dyplomato.
- Myślisz, że bardziej efektownie będę wyglądał rzucając się z krawędzi zamkowego wzgórza? - mruknął nawiązująć do pewnej legendy według której jeden z władców białego miasta rzucił się z krawędzi w żałobie po synu. Wilk co prawda uważał takie piękne i dramatyczne legendy za legendy i tylko legendy, ale... Cóż, zawał był naprawdę mało królewski.
– Nie powinni wykorzystać tego, co widzieli posłowie. Trochę im namieszałyśmy w głowach.
- Dobra robota - pochwalił, choć słowom tym zabrakło emocji. Myslami był w już w środku walki i wydawał odpowiednie rozkazy, a sercem nadal był przy Szept, co sprawiało, że miał w głowie lekki mętlik. Tu wydać takie rozkazy, tu przypilnować Szept, tam pogonić wartowników, tu sprawdzić czy czegoś sobie nie zrobiła, potem popędzić tych z olejem i wywlec magów na mury, z kolei z drugiej strony musiał trzymać Szept w jakimś bezpiecznym miejscu, ale tak by sie nie zorientowała. Nie, żeby odmawiał jej zdolności i ducha walki, co to to nie. Martwił się. Po prostu się cholernie martwił.

draumkona pisze...

II
- Nie chciałbym cię zobaczyć w pierwszej linii Szept - spojrzał na magiczkę i westchnął ciężko. Jak on miał niby przekonać żeby trzymała się z dala, kiedy jej drugie, nieoficjalne imię brzmiało Magnes na Kłopoty? - Ani w żadnej innej. Mam już za dużo zmartwień by jeszcze zachodzić w głowę gdzie jesteś i czy czasem cię nie pojmali, albo czy nie oberwałaś zbłąkaną strzałą. Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś ci się stało. Więc proszę, trzymaj się na tyłach i zbytnio nie narażaj...
- To nie ja wpadam ciągle w kłopoty – mógł sobie mówić, Vetinari już była parenaście metrów dalej i zaglądała do jednej z beczek pod murami. Proch. Mieli tu jakieś krasnoludzkie mechanizmy? Nie zauważyła, ale kto powiedział, że każdy kransolduzki mechanizm ma pięc metrów wysokości i skrzypi jak jasna cholera przy najlżejszym ruchu.
Ból głowy i otępienie po solidnym uderzeniu pałką w głowę nadal nie minęły i co parę kroków zdarzało jej się lekko zatoczyć, co skutkowało przymusowym wsparciem ściany, albo innego elementu miasta, byleby nie była to twarda ziemia. W końcu dotarła na drugi koniec placu, odwróciła się, uniosła dłonie i przymknęła jedno oko, odmierzając coś. Aha, więc kąt nachylenia był taki, a jeśli mur nachodził na te skałki o tam i był zaklejony niezbyt trwałą papą... No i te dziury. Rozumiała, że wiekowe, że zabytek, ale cholera żeby takie dziury gdzieniegdzie porobić? a może to był sabotaż i ktoś specjalnie wyłupał parę kamieni żeby osłabić te czy inne miejsce...? Szybki wgląd do wspomnień upewnił Vetinari w przekonaniu, że machin oblężniczych nie widziała, ale nic nie szkodziło na przeszkodzie by takie wykonać, zwłaszcza że mieli ze sobą rzemieślników, drwali... Nawet widziała chyba kamieniarza, takiego znawcę skał do szpiku kości, z dziada pradziada, który wiedział nawet co to jest czarnoziem i dlaczego jest taki cenny. Dla takiej Charlotte byłą to wiedza wręcz tajemna, jak dla zwykłego laika wiedzą tajemną jest zasada równowartej wymiany.
Odeszła kawałek od muru licząc kroki, dzieląc je przez dwa i spoglądając co chwila na położenie słońca. Na pewno coś obliczała, na pewno układała jakiś chory plan. Brońcie bogowie, by nie zawierał w sobie żadnych golemów większych niż sam zamek. W końcu zaś, bardzo przewidywalnie, stanęła na schodkach wiodących na mur. Z nich spojrzała na miasto pnące się w górę po skałach, jak i te partie leżące nieco w dole. Kamienne, wąskie uliczki. Jeśli wejdą do miasta to pochód nie będzie zbyt szybki, zwłaszcza jeśli nie chcą zrównać wszystkiego z ziemią. Szybko pokonała parę kolejnych stopni i stanęła na murze, przesłoniła oczy dłonią by promienie słońca jej nie raziły i przyjrzała się ciemnej linii wrogiej armii. Liczebność. Duża liczebność w porównaniu z obrońcami miasta. Jeśli ktoś nagle nie przyjdzie im z pomocą, to... No, będzie problem. Chyba, żeby wysłać Cienia by wyrżnął dowódców. Iskra może spowolnić czas. Szept może uciec się do czarnej magii. Wilk zapewne będzie dowodził, Devril... co do arystokraty nie była pewna, ale był Duchem. Gdyby dowodzącą była kobieta to mieliby problem z głowy. Ona sama... Ona sama mogłaby co najwyżej zmieniać strukturę murów. Nowe dziury przemieszczać w inne, mniej strategiczne miejsca. Oczywiście pod warunkiem wyrównanej ceny, czyli musieliby dostarczać kamień... No i musiałaby pokazać czym jest. Kim.
Zębatki umysłu Vetinari zazębiały się w morderczym trybie planowania wielu rzeczy jednocześnie.

draumkona pisze...

- Ale twoja. I teraz już moja.
- Świetne rozumowanie Lu, pięć z minusem - burknęła niezadowolona, że Cień stawia czynny opór zamiast spakować manatki, ubrać świeże portki i biec do portu póki jeszcze były tam jakieś statki. Z jednej strony cieszyła się, że chce zostać z nią nawet jeśli nie z takich przyczyn jak ona, to jednak... No, zawsze mógłby olać wszystko i zachować się jak Pan Lodowa Góra. Z drugiej strony, niepotrzebnie się narażał. W Bractwie przecież został Natan, została Robin. A jeśli oni oboje... To kto się nimi zajmie? Nieuchwytny jakoś nie pasował do roli niańki, poz tym Bezimienna stanowiła doskonały przykład tego co się dzieje z dziećmi Cieni, którzy zginęli. Owszem, Bractwo się nią zajęło pod względem wyżywienia, dachu nad głową i treningu, ale o tak prostej rzeczy jak imię czy wychowanie to nikt już nie pomyślał. Nie chciała żeby jej dzieci latały sobie nie umiejąc czytać, a Natan bez opieki dobrego maga to już w ogóle.
- Jeśli oboje tu pomrzemy, to kto się zajmie dziećmi? Pomyślałeś o tym? - spróbowała uderzyć z tej strony, mając nadzieję że jednak jej ulegnie i odpłynie do Keronii.
- Magowie nie walczą w zwarciu
- Ale są pierwszym celem jakiego nalezy się pozbyć - mruknął bardziej do siebie, niż do niej, nie chcąc przerywać wypowiedzi magiczki, chociaż on wiedział swoje. Najchętniej to by ją w ogóle stąd odesłał do Atax, ono tez wymagało ochrony. Co prawda przed kilkoma orkami i nazbyt skorymi do handlu goblinami, ale zawsze coś...
– Nie możesz sam ryzykować i jednocześnie wymagać, żebym stała z boku i oglądała swoje paznokcie. Siedzimy w tym razem. Nie będziesz walczył samotnie, Wilku, zapomnij. Mogę trzymać się tuż obok, w zasięgu pola widzenia, ale nie zostawię cię. Nie narażę się bardziej niż to konieczne, ale nie zostawię cię - przyjrzał się jej uważniej, jakby usiłował wyłapać czy ona tak na serio, czy jednak zaraz doda coś w stylu "żartowałam" i pójdzie do schronu jakie naszykowano dla kobiet i dzieci. Nic takiego jednak nie nastąpiło, więc przygarnął ją do siebie przytulając mocno.
- Uważaj na bogów. Uważaj, bo nie zawsze będę obok by rzucić ci się na pomoc, a tutejsze elfy mogą nie zechcieć ci pomóc - on sam nie wiedział czy gdyby został ranny na polu walki to czy czasem ktoś życzliwy by go nie dobił.
- Alchemików nie wyczuwam. W każdym razie nie takich jak ja - bo powszechnym w tym fachu była wiedza gdzie znajduje się osoba ci podobna. Nie chodzi tu o tych alchemików co świat ogląddali zza szalek wag i szklanych miseczek, ale o tych, którzy zmieniali świat, którzy wpływali na jego materię i stosowali Zasady. Takich alchemików Char nie wyczuwała, a trzeba zaznaczyć, że na tym punkcie miała fisia.

draumkona pisze...

II
- Zasada równowartej wymiany mówi, że nie można otrzymać nic z niczego. Trzeba dać tyle samo ile chce się wytworzyć - streściła pokrótce pierwsze i najważniejsze prawo alchemii - Jeśli będzie pod dostatkiem skał, czy kamienia, mogę na bieżąco łatać ten mur, albo go umacniać. Oczywiście jeśli uszkodzenia będą narastać w umiarkowanym tempie, bo jeśli mur w pewnym momencie wysadzą... - przygryzła wargi, przeliczając coś szybko i znów rozglądając się po murze, oceniając jak długo mogłaby zająć naprawa - Wtedy nie nadążę. Część wrogów się tu po prostu wleje i mogą mnie odciąć od muru, a musze być blisko. Akurat alchemicy nie mają tak wygodnie jak magowie, zazwyczaj muszą być blisko obiektu nad którym pracują - nerwowo poklepała jeden z kamiennych bloków wieńczących mur, a uważny obserwator mógłby dostrzec lekkie drżenie rąk. Bała się. Zresztą kto by się nie bał w obliczu wojny domowej, w której nic nie było przesądzone, ani jasno powiedziane. Char specjalizowała się w aktorstwie, całymi latami przecież wynosiła te czy inne informacje z sypialni Escanora. Specjalizowała się w niewielkich napadach na zaopatrzenie Wirginii, w uprzykrzaniu życia alchemikom Gildii. Ale nigdy, przenigdy jej żywiołem nie można było nazwać wojny. Wojny napawały ją przerażeniem, prawie tak wielkim jak widmo ponownej wizyty w lochach Twierdzy.
- Będzie dobrze - nie wiadomo czy przekonywała do tej koncpecji jego, czy samą siebie - Wystarczy być dobrej myśli, będzie dobrze.

draumkona pisze...

- Trzymaj się z tyłu. Jak cię zobaczę w pierwszym szeregu, nie ręczę za siebie.
- I co? Spierzesz mi tyłek? Głupek. Po prostu jesteś głupek - odpowiedziała już w plecy Cienia, ale nim zdązył się oddalić na sensowną odległość pochwyciła jego dłoń, odwracając znów do siebie i przytulając się do Pana Lodowej Góry. Jak na kogoś zazwyczaj tak oziębłego był nadzwyczaj ciepły. Wsparła policzek na jego piersi usilnie wmawiając sobie, że to wcale nie wygląda jak pożegnanie.
- Nie rób żadnych głupot Lu, wiesz? Najlepiej to sobie usiądź w kąciku i poczytaj gazetę - podjęła jeszcze ostatnią, rozpaczliwą próbę, choć sama nie wierzyła w jej powodzenie. Uparł się, osioł jeden i teraz miała.
– Lepiej pogonię magów. Lada moment się zacznie - jeszcze chwilę obserwował jak się oddala, nim dalekie echo bębnów nie przywróciło mu zdolności myślenia. Zamrugał, łypnął na mury i czym prędzej się na nie wspiął stając między gotowymi łucznikami. Każdy z nich trzymał przy sobie długi łuk, kołczany były pełne strzał, a zapasowe stały oparte o kamienie wieńczące mur. Ostatecznie zatrzymał się mniej więcej pośrodku, tuż nad bramą by obserwować jej stan i to co się ogólnie pod murem wyrabia.
Charlotte się zamyśliła. Zawsze najlepiej było jej się czymś zająć kiedy się zbytnio bała, a teraz wypłynęła na wierzch interesująca kwestia mutantów. Jeśli alchemia je ożywiła, to i alchemia powinna je dezaktywować. Tylko w jaki sposób? Cholera, że też tego nie pamiętała...
- Powinnam być bardziej użyteczna... - mruknęła do siebie z niezadowoleniem. Znów poklepała ciepły od słońca kamień, jakby w jakiś mistyczny sposób miał przejąć od niej część nerwów. Szybko analizowała wspomnienia, których nie zatarła magia Sevotharte usilnie starając się znaleźć jakieś wyjście. Wskazówkę. Obejrzała się w końcu na Devrila, dopiero teraz wpadając na to, że w sumie to... mogą się już nie zobaczyć. Oficjalnie oczywiście to nic między nimi nie było, żadnych związków, żadnej chemii, ale Char nie wiedziałaby co by było gdyby nagle go zabrakło. Gdyby sobie odszedł na drugą stronę, tam gdzie nie będzie mogła za nim pójść.
- Wiesz... Bądź ostrożny. To nie jest miejsce dla bawidamków - spróbowała sobie zażartować, a jednocześnie jakoś go przestrzec, ale poziom żartu zażenował nawet ją. Westchnęła cięzko, zadzierając głowę do góry, wlepiając w niego spojrzenie. Czasami przeszkadzało jej to, że była takim kurduplem i sięgała mu ledwie do ramienia - Jak zobaczę, że pchasz łapy gdzie nie trzeba to poskarżę Tarinie - ofuknęła go jeszcze, co by się pilnował i nie próbował honorowych i bohaterskich czynów. Takie najczęściej przypłaca się śmiercią.
Wysoko, nad głowami poleciała kolejna ognista kula mająca siać postrach i zniszczenie. Z hukiem wbiła się w dach jednego ze sklepów, podpalając drzewa i strzechy, niszcząc co tylko napotkała na drodze. Ziemią targnął lekki wstrząs, taran dobrał się do bramy. Gdzieś w oddali słyszała głos brata, chwilę potem świst wypuszczanych strzał. I tak jak każda normalna kobieta przytuliłaby swojego ukochanego na pożegnanie, tak Charlotte uciekła, po prostu odwracając się na pięcie i odchodząc pośpiesznie.

draumkona pisze...

Iskra trzymała się jakiś czas magów, ale w pewnym momencie dostrzegła grupkę szturmowców biegnących wąską ścieżką tuż przy wschodnim murze. Łucznicy nie mogli ich trafić, a Wilk zbyt był zajęty obroną północnej bramy by widzieć jak ci przemykają. Najpewniej ładunki wybuchowe, więc nie mogła tka tego zostawić. Pognała w ślad za nimi, a na jej nieszczęście był z nimi mag, więc skończyło się ostrą wymianą ognia w dosłownym tego słowa znaczeniu. Z pomocą Kalcifera udało się przeciwników wyrżnąć, ale przypłaciła to paroma poparzeniami i ogromną falą zmęczenia.
Bitwa trwała w najlepsze, a Wilk odkrył z przykrością, że traci głos od wykrzykiwnaia kolejnych komend. Starał się trzymać nieco z boku, tylko w ostateczności spychając elfy z drabin w dół, albo posyłając paraliżującą falę magii w dół. Niestety i tak małe działania zwróciły uwagę żołdaków i kiedy kolejny raz pomagał pozbywac się wrogów z muru, oberwał kamieniem w głowę. Oberwał tak mocno, że aż się zatoczył i byłby zleciał z muru gdyby nie jacyś łucznicy stojący obok, którzy go podtrzymali i pomogli znieść z muru. Obudził się już w lazarecie, z bandażem wokół głowy i okropnym jej bólem. Spostrzegł tam też resztę swoich kompanów, nawet elfią furiatkę, której uzdrowiciel właśnie nakładał tajemnicze maści na poparzoną skórę i niezmiernie się z tego faktu ucieszył. Brakowało jak zawsze alchemiczki. Słyszał coś, że chciała zająć się murami i ich łataniem, słyszał o baszcie. Otępiały umysł dodał dwa do dwóch i doszedł do wniosku, że Vetinari najpewniej siedzi w baszcie usiłując z pomocą alchemii postawić ją od nowa.
I rzeczywiście, miał całkiem sporo racji bo chwilę później do ich uszu dobiegł okropny jęk drewnianych konstrukcji i stukot kamieni. Baszta w objęciach błyskawic powoli wznosiłą się w górę, ale tylko od strony wrogiej armii. Jakby sama północna ściana odbudowywała się sama, zaś od ich strony była to tylko pionowa ściana pozbawiona nawet uchwytów. Efekt może nie był imponujący, ale prości atakujący na pewno potracili częśc morali. Cały dzień zmarnowali na zburzenie baszty, która znów stała... przynajmniej w marnym kawałku. Ale o tym nie musieli wiedzieć.
Z pyłu wyłoniła się Vetinari i paru elfów. Nastąpiła szybka, nerwowa wymiana zdań, aż w końcu ktoś odprowadził ją do lazaretu. Mocnych obrażeń nei było, tylko parę otarć, siniaków i może potłuczone kolano, kiedy kamienie walącej się baszty prawie ją przygniotły. Gdyby nie zdolność zmiany materii pewnikiem byłaby terz mokrą plamą pod gruzami.
- Widziałam pierwszych sabotażystów. Chcieli wysadzić wschodni mur, pozabijałam ich ale to nie znaczy że już nikt nie spróbuje - odezwała się Zhao widząc, że Wilk odzyskał przytomność.
- Mamy chwilę wytchnienia. Ja bym się chętnie pocieszyła, bo jak na ten moment wszyscy żyjemy, chociaż było gorąco - Vetinari przysiadła na ziemi, przy posłaniu brata i obejrzała kolano. Spuchło i było całe zdarte, cholerka.
- To dopiero początek... - mruknął elfi władca, podnosząc się ostrożnie do siadu. Głowa bolała tak jakby przebiegło po niej stado słoni, a wewnątrz grała orkiestra dęta - Moja głowa...

Silva pisze...

Mogło się wydawać, że w jurcie i wśród członków plemienia, tych co nie zasnęli, panuje spokój. Patrząc na Silvę obierającą warzywa, na Nocny Wiatr, który przyniósł w misce mięso, a teraz ustawia trójnóg nad ogniem, by powiesić na nim kociołek z wodą, można by stwierdzić, że w plemieniu nie dzieje się nic złego, że to zwykła gościna, jakby za materiałem rozdzielającym przestrzeń szałasu chorób nie trwali w sennym zawieszeniu ludzie. Plemię nauczyło się przyjmować kaprysy Losu, radzić sobie z nimi i godzić się z tym, czego nie mogli zmienić. Surowy klimat masywu, ośnieżone stoki i wysokie szczyty potrafiły zahartować tych, co mieszkali w ich cieniu. Życie tutaj nie było łatwe, zwłaszcza zimową porą, gdy śnieg i chłód wzmagały się. Nie mogli siać, orać i uprawiać, a jedyne warzywa, które tu rosły, pielęgnowano w jurtach, w glinianych naczyniach. Bez łowiectwa, zbieractwa i wymiany, nie mogli się obejść.
- Które z was posłało po mnie? - szamanka założyła, że Sokole Oko nie zdążył posłać ostrzeżenia, że to któreś z tej dwójki. Nie musiała zaglądać za zasłonę, by wiedzieć, co musiało się stać. W historii plemienia był to drugi przypadek interwencji praprzodka. Mogła teraz wyjść na kogoś, kto nawet nie zerknął na swoich ludzi, ale ona wiedziała, że choć śpią ich stan jest dobry, o ile nie zostali ranni.
- To był mój duch - uporawszy się z kociołkiem, wrzucił z miski do środka mięso. Przyniósł też kubki, a po tym, jak przyjaciółka Lisiego Kłosu wsypała do nich mięty z jagodami, zalazł je wrzącą wodą, usadawiając się bliżej szamanki niż obcych; nie ze strachu, a dla zachowania odległości, by przybysze nie czuli się osaczeni - Jesteś jedyną, poza nami i Dzięciołem, osobą świadomą.
- Zostało nas tylko czworo?
- Tak. Awahka'towa:ni, jesteś córką wodza, powinnaś móc.
- Po pierwsze jestem córką duchów, dopiero potem mego ojca - ostatnia marchewka trafiła do kociołka, nastała chwila ciszy, a gdy Silva uprzątnęła resztki, przysiadła krzyżując nogi obok paleniska. Wiedziała, że musi wyjaśnić przyjaciołom coś, co było rzeczą oczywistą dla plemienia. To były tradycje i rzeczy, które ciężko wyjaśnić obcym, którzy wyrośli i trwali w innej kulturze. Ich zwyczajom bliżej było do ludzkich przesądów niż elfiej wiary. Niektórych rzeczy nie będzie umiała im wyjaśnić, innych nie zrozumieją, bo nie ma na nie materialnych dowodów, ani racjonalnego wyjaśnienia. Są sprawy, których nie poruszy, bowiem te należą do świata duchów, a żywi nie powinni ich znać. - Masz przed sobą elfy, starą rasę z własną kulturą...
- ...i coś, co jest dla nas oczywiste wam przyniesie zamęt - Nocny Wiatr patrzył na rodzeństwo; był ciekaw, jak wygląda życie poza wioską, dalej niż masyw, niż te góry, niż ten kraj. Jak wygląda spędzanie dni w mieście, jakie są inne plemiona, jak jest na ziemi, którą przemierza Awahka'towa:ni. Czy elfy też wierzą w duchy, czy w ich osadach stoją totemy, czy mają szamanów? Było tyle pytań... - Jak my wam wytłumaczymy, czym jest uvikelwa?
Wielkie psisko, całkiem przyjaźnie nastawione, dźwignęło się, podreptał do magiczki i uwaliwszy się obok niej, oparło wielki, biały łeb na jej kolanie; kuvasz dmuchnął głośno raz, wlepiając spojrzenie w elfkę, potem drugi i mocniej oparł łeb na udzie: niezawodny znak, że domaga się drapania.
- Wpierw nam powiedz, co tu się stało.
- Zaginęła dwójka szamanów. Stary, schorowany Ostry Cierń, sądziliśmy, że wszedł w las i umarł, ale nie znaleźliśmy jego ciała - Nocny Wiatr pamiętał tamten dzień, gdy tipi staruszka było puste, jego bęben został na miejscu, a jego samego nie było. Kilku dorosłych poszło go szukać, jednak niczego nie znaleźli. - Potem zniknął Kamienne Serce. Jego pustelnia w niedźwiedziej jamie stoi pusta. To było dzień przed waszym przybyciem. Byliśmy wtedy z Letnim Śpiewem nad strumieniem, z duszkami natury, poza wioską. Kiedy wróciliśmy, wyczuliśmy obecność praprzodka. Wioska zamarła, a nasi ludzie leżali tam, gdzie zastało ich uvikelwa.

draumkona pisze...

- Możesz to załatać, panie medyk, nie zostało ci magii czy oszczędzasz ją dla kogoś innego?
- Prędzej wylecze jakiegoś wroga niż twoja kostkę - burknął Wilk, uznając że to całkiem dobry moment by pokazac Cieniowi środkowy palec za te wszystkie docinki, kąśliwe uwagi, przytyki i inne takie. Wilk nie miał w zwyczaju zapominac takich rzeczy, po prostu mała zemstę odkładał potem, na bardziej dogodny moment aż ten nastał.
- Miałaś się trzymać z dala od kłopotów.
- Ty też - ucięła krótko, grzebiąc brudnym paluchem w ranie. Cholernie swędziało do tych maści, niech to szlag. I jak ona miała to niby wytrzymać? Gdyby miała dość magii to wyleczyłaby się sama, a tak... Cóż, była skazana na swędzenie - Miałeś się trzymać w bezpiecznym miejscu a nie ładować zadek pod jakieś mury czy cokolwiek to było. Teraz chodzić nie możesz - a dla niej to było równoznaczne z tym, że powinien tu zostać, otulić się kocykiem i więcej niz wychodzić.
- Co się stało? - elf rozmasował skroń, krzywiąc się przy tym tak jakby dali mu co najmniej kilo cytryny do zjedzenia. Bolało. Bolało, dzwoniło w uszach, a świat sobie wesoło wirował.
- Sam nie wiem za bardzo.
- Dostał kamieniem w głowę - odpowiedziała Vetinari, obwiązując kawałkiem materiału poranioną dłoń - I trochę się poobijał, prawie spadł z murów... Ktoś miał niezłego cela. Albo magią sterowali tym kamykiem. Ale nic mu chyba nie jest, tylko trochę podzwoni w uszach i przestanie. Tak sądzę - w końcu nie była medykiem, ani nawet jakąś pielęgniarką, więc i prawo głowu w sprawach medycznych miała znikome - Ktoś widział Devrila? - mimo oszołomienia po zawaleniu baszty potrafiła zauważyć, że są wszyscy prócz arystokraty. I to ją niepokoiło znacznie bardziej niż to, kto rzucił w Wilka kamykiem i po co.

draumkona pisze...

- Gdyby skończyli swój podkop, to teraz wąchlibyśmy kwiatki od spodu - warknęła, dmuchając na dłoń w którą raczył ją uderzyć. Dlaczego traktował ją jak dziecko? Czym sobie na to zasłuzyła?
- A ty lepiej siadaj, a nie kręcisz się jak gnom po pustym sklepie - słowa być może zabrzmiały ostro, ale wzrok nie potwierdzał nagłej brutalności w stosunku do Cienia. Nie miała many, a chciała mu pomóc widząc jak się męczy z tą kostką, bądź co bądź kuśtykanie i ciągłe odciążanie jednej strony nie należy do najprostszych rzeczy. Zwłaszcza kiedy w każdej chwili może ci spaść na głowę wielki, płonący kamień.
- Jest gdzieś na murach - tyle jej wystarczyło. Przynajmniej był widziany i w zasadzie nie było go w lazarecie, więc nic mu nie dolegało. Rzecz jasna część niej chciała wyleciel czym prędzej z lazaretu i go znaleźć, uściskać i wyrazić zadowolenie z faktu przeżycia, a z drugiej strony... Z drugiej strony była ta część charakteru Charlotte która wolała zostać tutaj i zagrać kogoś w stylu silnej i niezależnej kobiety. Przeżył? To dobrze. Zginął? No trochę szkoda. Rzadko się tak zachowywała, zwłaszcza w stosunku do Devrila, ale pamiętając o obietnicach z których nie sposób się wywiązać uznała, że lepiej będzie zacząć się odzwyczajać od jego obecności i ciepła.
- Kość jest cała - ale jak na złość, skóra wcale nie była i jakby na dowód bandaż przesiąkł w jednym miejscu krwią, która teraz spływała mu po skroniu, znacząc policzek i spadając na ziemię - Żadnych wstrząsów. Trochę poleje się krwi i się zagoi - za to pilniejszym spojrzeniem została zlustrowana sama magiczka. Nie wyglądała na ranną, ani zmęczoną, ani... No nie miała powodu by się tu znaleźć, a jednak była. To przez niego? - Dlaczego tu jesteś? Chyba nie jesteś ranna...?
- Charlotte, a z tobą w porządku?
- Hm? Co? A, tak. Co prawda baszta runęła mi na głowę, ale udało mi się... - była wściekle rozkojarzona, myśląc znów o paru rzeczach na raz. Mury, baszta, brak materiałów do jej poprawnej transmutacji, boląca noga i wszechogarniające poczucie głodu. No i trupy za murem - Udało... No, żyję - nie była to wcale odpowiedź na pytanie, bo Char zapomniała już jak ono brzmiało. Nie pamiętała nawet po co tu przyszła. Spojrzała tylko na obandażowaną dłoń jakby widziała ją pierwszy raz w życiu i zmarszczyła brwi. Chyba musiała o coś uderzyć głową.
- Coś mi się z ręką... - zaczęła, a nim skończyła zdanie już pół-siedziała, pół-leżała na taborecie, wspierając plecy o skałkę. Zaczynało jej się kręcić w głowie, a w uszach raz po raz powtarzał się huk zsuwających się kamieni i jęk drewnianych konstrukcji. Obraz kołysał się jak podczas podróży morskiej, a ją samą ogarnęło potworne uczucie senności.
- Ktoś widział Devrila? - znów to samo pytanie. Wilk zmarszczył brwi, z magiczki przerzucając wzrok na siostrę. Wpatrywała się w jeden punkt, była kompletnie rozkojarzona i najwyraźniej wspomnienia niedawnych wydarzeń przeciekały przez jej pamięć jak piasek między palcami.
- To ona ma wstrząs - mruknął niepocieszony i już miał się zabrać za leczenie, gdyby nie magicznie pojawiający się obok medyk. Zaczął majstrować coś przy Wilkowym bandazu, ale dostał od władcy po łapach - Nią się zajmicie, nie mną. Ja nie mam wstrząsu.

draumkona pisze...

- Szukałam cię. Pomyślałam, że przyjdziesz tutaj, pomagać – kaszlnął, czująć jak długotrwałe wydzieranie się na murach daje mu teraz popalić. Gardło piekło niemiłosiernie i spodziewał się, że nieługo to straci głos. Przydało by się jakieś mleko z miodem, czy coś, ale o takie rarytasy to wolał nie prosić. Na kogo by wtedy wyszedł? Na pewno nie na władcę, bo władcy ból gardła to zjadają na śniadanie, nim pójdą w bój...
- Jest gdzieś na murach. Zbiera chętnych.
- Chętnych do czego? - mimo bolącej głowy zdołał wyłapać pewną nieprawidłowość. Była noc, mieli odpoczywać i ewentualnie partolowac mury, a nie zbierać chętnych. Pachniało głupim pomysłem i musiał się mocno powstrzymywać, żeby zaraz nie oskarżyć Szept o jakieś dziwne plany typu "pójdzmy za mury, zabijmy dowódców ale nie przewodźmy że oni nas też zabiją". Zacisnął wargi, siedząc cicho, nawet słowem nie sugerując czy to czasem nie był pomysł Niry.
- Lu, daj spokój już, co? Od swędzenia nikt nie umarł, a teraz siadaj bo na bogów sama cię posadzę ale tak, że do końca bitwy nie wstaniesz - zagroziła mu i to całkiem poważnie, nie zmaierzając się patyczkować. Czasami wredota i niedostrzeganie ogólnych, prostych rzeczy działały jej na nerwy. Zwłaszcza kiedy ona sama umierająca nie była. parę lekkich poparzeń na które dostała maść. To i tak wiele, liczyła tylko na przemycie ran cyz coś w tym stylu a tu dostała pełną diagnozę i nawet maść - Słyszysz mnie? Siadaj.
Medyk wedle rozkazu Wilka obejrzał Vetinari. Coś próbował od niej wyciągnąc, ale nie była zbyt rozmowna, co chwila powtarzała jedno pytanie, a kiedy on spytał co jej się stało - nie była w stanie odpowiedzieć. Ponadto pojawiła się też pewna drażliwość i alchemiczka szybko się irytowała. Jak dojdzie do siebie to na pewno nie będzie zadowolona faktem przebywania w lazarecie. I tym, że najprawdopodobniej będzie musiała w nim zostać parę dni.
- Ał - to znów Wilk, tym razem kiedy ściereczka zwilżona wodą z mydłem trafiła w miejsce rany. Szczypało.

draumkona pisze...

To... To był o dziwo całkiem dobry plan. Machiny oblężnicze były ich największym problemem. siały największe zniszczenie i całkiem rozwalały miasto. Westchnłą ciężko, nie mogąc się pogodzić z tym, że sam na to nie wpadł. A powinien.
- To całkiem dobry plan. A ja jestem chętny - nie obyło się oczywiście bez chęci pójścia razem z nimi. I całkiem do przewidzenia był fakt, że jeśli on nie pójdzie to nikt nie pójdzie, przynajmniej legalnie - I proszę, nie chcę znowu słuchać o tym, że to ja jestem celem i tak dalej. Każdy z nas jest celem. Wrogiem - ale to, że po jego śmierci wszystko się skończy jakoś do niego nie dochodziło.
– Zresztą, zaraz poszczypie jeszcze bardziej.
- Bardzo pocieszająca informacja - mruknął niepocieszony. On liczył raczej na głaski i całusy, żeby nie bolało a ona mu tu wyjeżdża z tekstem, że jeszcze poszczypie, no co za wredna... - Ale ja idę z wami.
- Czy to znaczy, że zostaniesz tutaj do końca walk?
- Nie Lu. To znaczy, że niech mi się zagoją dłonie i im pokażę gdzie raki zimują. Nie będą mi tu jakieś buble chodzić i się podkopywać, po moim trupie i tyle - spojrzała na niego z ukosa, kontrolnie jakby i bardzo zadowolona była z tego co widzi. Siedział. Nie zawracał innym głowy. Bardzo dobrze, powinna dać mu za to cukierka.
- Ktoś widział Devrila? - Char pytała biednego medyka już chyba trzeci raz, a ten nie wiedział ani o kogo chodzi ani co odpowiedzieć. Spojrzał bezradnie na Wilka, ale ten wzruszył ramionami. Pojawił się też pomysł, że najlepiej będzie alchemiczkę na trochę uśpić, co by umysł wrócił do siebie po wstrząsie.
- A wiecie gdzie trzymają te machiny? Mogli nałożyć iluzje, coś... - zagaił znów Wilk, kierując myśli w stronę wycieczki.

draumkona pisze...

Kiedy spirytusowa szmatka znów miała bliski kontakt z raną nie omieszkał poinformować swoją pielęgniarkę, że boli i syknął.
- Jeśli mają alchemików to złożenie ich i przełożenie w inne miejsce to kwestia paru minut. Nie znam się na tym, ale jakaś dekompozycja, coś tam... Charlotte sie na tym zna - niestety jego siostra była w tej chwili mocno niedysponowana. Medycy właśnie zaaplikowali jej coś na uspokojenie i siedziała sobie na polowym łóżku. Ktoś próbował ją nakłonić by się położyła, to w odpowiedzi otrzymał bardzo mało elegancką odpowiedź mówiącą medykowi, by się wypchał. Drażliwość była jednym z objawów wstrząsu, więc nikt się tym specjalnie nie przejął. nikt, prócz Wilka rzecz jasna, bo zaniepokojony obejrzał się na siostrę, ale niestety nie miał jak jej teraz pomóc. W obecnym stanie, gdzie wciąz dzwoniło mu w uszach miał wrażenie, że magia wcale go nie posłucha i nie zadziała jak powinna. A szkodzić nie chciał.
- Zasada wymiany... - powiedzieć coś o alchemii to jak wywoływac wilka z lasu. Tylko w tym przypadku była to osoba alchemiczki. Podniosła się z łóżka, bezceremonialnie przepchnęła się przez paru lekko ranych żołdaków tłoczących się przy medyku, potknęła się o korzeń i w końcu dotarła do reszty, cięzko siadając obok Wilka - Dekompozycja materii i jej ponowne złożenie. To podstawowe działanie alchemii... Zasada równowartej wymiany... - coś jeszcze bełkotała, nim umilkła na chwilę, znów zapatrzona w jakiś punt, a może w czubki swoim przykurzonych butów.
- Kogoś już udało wam się zebrać? - zagaił do Devrila, podobno koordynatora wycieczki.
- Jeśli chcemy to zrobić w nocy to musimy ruszać już. Po ich stronie jest szpara między górskimi szczytami, słońce pokaże się tam wcześniej niż u nas. Nie ma dużo czasu. Ja mogę iśc tak, najwyżej nie będę nic dotykać - bo inaczej pęcherze po oparzeniach popękają, a wtedy zostanie jej już tylko różowa, wrażliwana wszystko, niezagojona tkanka.
- Ja teżżż idę - Charlotte nie znała umiaru. Co gorsza, wydawało się, że nawet nie jest świadoma tego w jakim aktualnie jest stanie - Jeśli była dekompozycja to ich nie znajdziecie. Mogą być wszystkim i niczym - z jednym tylko zastrzeżeniem, że co marte martwym pozostawało i taka machina oblężnicza nie mogła zostać nagle krową. Mogła być drewnem, skałą, wielkimi kulami wełny, ale to chyba nikomu nie ułatwiało sytuacji.

draumkona pisze...

- Elfy lepiej widzą w ciemności niż ludzie, ale obawiam się, że nie będzie czasu na strzelanie z łuku - Wilk obmacał bandaż, a że wszystko było na miejscu to nawet się podniósł. On idzie i nic nikomu do tego. Nie będzie tu siedział i oszczędzał pośladków kiedy inni idą na misję specjalną.
- Wilk mnie puszcza.
- Pewnie, skoro sam idę to czemu ty masz nie iść? - tą sprawę postawił jasno i miał nadzieję, że każdy już pojął sens jego decyzji. Spojrzał jeszcze na Vetinari, która coś mamrotała pod nosem. Chwilę zastanowił się nad krótkim uzyciem magii, już miał ją nawet uśpić... Ale się zawahał i skinął na jednego z medyków, który natychmiast wręcz pojawił się obok nadstawiając ucha.
- Podajcie jej coś na sen. W takim stanie nie powinna nigdzie wychodzić, zresztą chyba nie muszę tego nikomu tłumaczyć - uzdrowiciel skinął tylko głową, w elfiej mowie wołając do towarzyszy by naszykowali napar. - Jeden problem z głowy - podsumował Wilk, teraz przenosząc spojrzenie na Iskrę i Poszukiwacza. O ile Zhao mogła iśc, bo poparzone dłonie nie przeszkadzały zbytnio w zaklęciach bezkontaktowych, tak Lucien i jego noga... Spowolni ich. Spowolni na tyle, że w razie ucieczki będzie problem. No i gdyby pojmali Cienia to juz mieliby haczyk na Zhao.
- Zhao idzie. Cień nie. I zanim skoczysz mi do gardła, to zdaj sobie sprawę, że twoja kulawa noga opóźni nas wszystkich. A Iskra by cię nie zostawiła, więc ściągnąłbyś nieszczęśnie nie tylko na siebie, ale też i na nią, więc siedź tutaj i nie utrudniaj życia.
- On ma rację, Lu - spróbowała jeszcze, znacznie łagodniejszym tonem Iskra. Uśmiechnęła się lekko do Poszukiwacza, jakby usmiech ten miał ułągodzić wszystkie nerwy i żale i sprawić, że on tu zostanie - Zostań tu.

draumkona pisze...

I
Niewielka akcja udała się, choć tylko połowicznie. zniszczyli trzy z siedmiu machin nim ich wykryto i nim puścili za nimi psy gończe. Wygłodniałe, przyzwyczajone do jedzenia elfiego, bądź ludzkiego mięsa. Na szczęscie wszyscy umknęli, choć przez obecność Luciena Iskra miała teraz poszarpaną łydkę. A mówiła mu żeby został, bęcwał jeden.
Dalsze dni oblężenia wcale nie wyglądały jednak lepiej. Szala nie przechyliła się ani na jedną ani na drugą stronę, magom kończyła się mana a mutanty napierały. Co najgorsze, Devril miał racje mówiąc o alchemikach w przeciwnej armii. Oni naprawiali mutanty, doczepiali im urwane części, szykowali do ponownego boju. Byli jak armia umarłych, których nie da się zabić bo już nie żyją. Mutant niby mógł zginąć, ale jego ponowne uruchomienie było możliwe. Wymagało sporego nakładu sił i pracy, ale było możliwe, czego nie można było powiedziec o elfach z obozu obrońców. Wilk posępnie patrzył na zakopywane ciała gdzieś w lesie, nieopodal zatoki gdzie dotychczas był niewielki, skromny cmentarzyk. Oblężenie trwało już ponad dwa tygodnie i każdy był zmęczony. Obrońcy tracili wiarę, niektórzy modlili się o cud. Wrogowie nie odpuszczali, nadal nacierali na mury. Wysadzili część północnego muru, ale alchemiczka zdołała go załatać nim wlały się tam mutanty i większa ilość wojska, choć jej obecność pod murem była niewytłumaczalna, bo powinna siedzieć w łóżku a nie się wałęsać w pobliżu murów.
Wstawał właśnie świt piętnastego dnia pod oblężeniem. Wilk usłyszał rogi nawołujące wrogą armię do ataku i westchnął ciężko. Przemył twarz chłodną wodą i opuścił lazaret w którym ostatnio spędzął coraz więcej czasu pomagając w leczeniu rannych. Bez większego entuzjazmu czy nadziei wdrapał się na mur, dźwięk rogu się powtórzył...
- Marnie to wygląda - mruknął na powitanie, zauważając kuśtykającą furiatkę, która od feralnej nocy w której dopadły ją psy bo ratowała Luciena unikała Cienia. Unikała go jak ognia, nie chcąc nawet słuchać tłumaczeń. Miał zostać.
- Marnie. - zgodziła się Iskra, opierając dłonie na murze i spoglądając w dal, na formujące się szeregi. Znów dźwięk rogu, chociaż ten brzmiał zgoła inaczej niż poprzedni - Słyszałeś?
- Mhm. Zaraz będą szturmować. Nie wiem ile wytrzyma ten mur, nie po tym jak go wczoraj wysadzali. Co prawda Charlotte niby go trochę podłatała, ale...
- Nie mówie o ich rogu. Słuchaj - umilkła, kiedy nowy dźwięk znów się powtórzył. Tym razem nawet elfi władca odróżnił go od wrogiego zawołania i ściągnął brwi. Posiłki? Przecież oni nie mieli tu sojuszów, więc...
- Niedobrze - warknął, machnął ręką na rogacza a ten zadął w ich róg budząc wojsko i magów - Posiłki dla tamtych.

draumkona pisze...

II
- Nie wiem czy dla nich, oni wyglądają na równie zdezorientowanych co my... - Zhao mrużyła oczy starając się dostrzec szczegóły. W końcu zaś cichym zaklęciem przywołała do siebie Kalcifera, a ten pod postacią ptaka wzleciał w niebo. Połączenie pomiędzy nim a furiatką dawało jej możliwość oglądania tego, co widzi demon - Zleć niżej - bardziej była to wskazówka dla demona niż Wilka, chociaż ten ostatni już kręcił się po murze, wydawał rozkazy, rozstawiał elfy na miejsca, ukierunkowywał magów na nowe zagrożenie.
- Wilk! - Zhao dobiegła do niego parę minut później - Wilk do cholery! To są jakieś leśne elfy, nie poznaję żadnego z nich, ale... Na ich czele jest twój ojciec - co prawda ostatni raz widziała Amona w piwnicy kiedy byli tam wszyscy razem... jego nieobecność byłaby w takim razie uzasadniona. I pojawienie się obcej armii miałoby sensowne wyjaśnienie.
- Amon? - Wilk aż przechylił się przez mur, ale pech chciał, że w tym właśnie momencie łucznicy wroga mieli go już w zasięgu. Zachłysnął się ostro powietrzem, kiedy strzała trafiła pomiędzy bark a szyję, głęboko wbijając się w ciało. Zacharczał nie mogąc złapać oddechu, a spanikowana Zhao zaczęła krzyczeć w niebogłosy, że medyka, że król, że trafiony, że krew... Osunął się przy jej pomocy po właściwej stronie muru, nawet chwilę lezął w jej ramionach, a ona zamiast coś zrobić tylko się trzęsła niezdolna do niczego. To nie może się tak skończyć. Nie może. Medycy pojawili się błyskawicznie, zbierając władcę i wynosząc do lazaertu, wołając po drodze każdego z uzdrowicieli. Leczyli kogoś, czy nie, mieli czym prędzje udać się z nimi. Raniono władcę. Władca umierał. Plotka, niby zaraza, obiegła miasto szybciej niż ktokolwiek zdązyłby pomyśleć o wydaniu oficjalnej informacji o jego stanie.
Na polu walki Amon Raa'sheal starł się z wrogimi oddziałami mutantów oblężających miasto.
Zhao siedziała w miejscu. Nie ruszyła się kiedy zabrali Wilka, nawet nie wydusiła z siebie słowa. Drżała nie wiedząc co ma w ogóle mysleć, przed oczami mając wciąż scenę jak strzała go trafia. Kalcifer zmaterializował się obok w postaci płonącego ptaka, łudząco podobnego do feniksa. Przekrzywił łebek, podsunął go do twrzy elfki lekko szturchając dziobem. Dotyk magii demona jakby ją ożywił, bo zacisnęła ręce w pięści czując jak złość w niej wzbiera, jak wypełnia ją po całości nakazując działać. Otarła dłonie w spodnie zostawiając na nich krwawe smugi, podniosła się i z pogardą spojrzała w dół, na walczące mutanty, na wrogie im elfy, na alchemików...
Świst strzał wypuszczonych obok stał się przytłumiony, czas zwolnił, przynajmniej dla niej. Zawsze tak było kiedy się denerwowała, świat jakby zwalniał swój bieg, a magia szalała nie dając się ujarzmić. Juz raz kiedyś dała popis, wtedy gdy atakowano Medreth. Wiązki magii oplatały jej dłonie, lekko falując. Ktoś bieły w tej sztuce powiedziałby, że Iskra ma za dużo mocy, że ta zaraz wyładuje się rozsadzając wszystko wokół. Po części była to prawda. Zhao miała za dużo mocy, bo prócz jej własnego składu many, była w niej cząsta mocy Gona, potężnego upiora żyjącego tysiące lat temu w normalnej formie. Po części też tej racji nie było, bo wyciekająca z niej moc wcale nie musiała oznaczać wielkiego wybuchu, jak sądzili magowie dawno, dawno temu, kiedy jeszcze ciał magów nie chowano bo tych nie było. Nie wiedziano jak je opróżniać.

draumkona pisze...

III
Zmruzyła oczy, brew drgnęła kiedy nad wyraz irytujący dźwięk rogu znów dobiegł do jej uszu. Czy to był sygnał wrogiej armii na odwrót? Czy oni chcieli uciekać? Nie. Nie uciekną. Niech poczują. Niech zobaczą. Dostaną nauczkę...
Wbiegła na ostatnią stojącą basztę szybciej niż sama by się tego po sobie spodziewała, wyciągnęła dłoń mamrocząc pod nosem słowa mocy, wiązki magii rozjaśniły się teraz ciasno oplatając dłoń Iskry. Głos stał się monotonny, bardziej jakby nuciła jakąś dawno zapomnianą, ponurą pieśń bogów. Kalcifer z pięknego ptaka stał się tylko rozmytą, ognistą zjawą dyndającą w powietrzu, z rozdziawionymi szeroko, widmowymi ustami podobnymi bardziej do ciemnego otworu. Wył.
Tymczasem w lazarecie
- Wody!
- Ręczniki!
- Trzeba wyjąć strzałę!
- nie, nie wyjmuj bo się wykrwawi!
- Grot haczykowaty, nie wyjmiemy nawet jakbyśmy chcieli!
- Maga! Maga trzeba!
- Zamknąć się! Wszyscy! - medycy przekrzykiwali się nie wiedząc co czynić w tej chwili. Funkcje życiowe Wilka były ograniczone do stopnia minimalnego, owinięto go kocem by nie przemarzł, ale strzały nikt nie odważył się ruszyć. Z sekundy na sekundę zostawało mu coraz mniej czasu, a oni dalej nie wiedzieli jak mają reagować. Strzała była wbita pod dziwnym kątem, poza tym nikt nigdy nie wyciągał strzały, która ugrzezła w tak nietypowym miejscu. Czas się kończył. Minuty płynęły.
- Cofnijcie się - nowy głos, nowa twarz pomiędzy zasapanymi i zmęczonymi medykami. jasnowłosy elf, z niedbale narzuconą na ramiona kolorową kurtą, koralik w lewym uchu i to pogodne spojrzenie, które od razu sprawiało, że chciało się mu zaufać. Hauru miał talent do pojawiania się w najmniej spodziewanych miejscach i w najmniej spodziewanym czasie - Potrafię mu pomóc - być może jego aura, wyćwiczona przez tyle lat, wpłynęła na medyków uspokajająco, być może rzucił jakiś czar z dziedziny magii umysłów żeby ich uspokoić i wyciszyć. Medycy rozeszli się bez szemrania, a on podsunął sobie stołek zabierając się do pracy, przy okazji w zaklęcia leczenia wplatając też i te, które manipulowały czasem Wilka. Wyczerpująca praca, ale jedyna gwarantująca przeżycie.

draumkona pisze...

IV
Baszta
Kalcifer w potwornych jękach rozmył się. Nie miał dośc mocy by utrzymać kształt widoczny dla elfów i ludzi. Jego duch pozostał, choć jedynie namacalny za pomocą magii. Iskra wyczuwała z powodu kontraktu, ale nie o demonie teraz myślała. Magia wirowała, zrywając kamienie z podłogi, wyrywając dachówki, gasząc pochodnie. Czekała na ukierunkowanie, na właściwe słowo. Zhao wiedziała, że gdyby srpbówała wybić wszystko co znajduje się w dole, lub chociazby połowę, to natychmiast skończyłaby martwa. Zamiast więć kumulować siłę gniewu na ogóle, uformowała strumień mocy, posyłając raz po raz w pole falę ognia. Mienił się dziwnie, raz na zielono, raz na niebiesko, a kiedy miał choćby najmniejszy kontakt z ciałem od razu pochłaniał całe, trawiąc, sprowadzając na nieszczęśnika śmierć w męczarniach. Nie chciała ranić Amona, więc po każdej fali następowała dłuższa przerwa, kiedy zwalniał czas, a Zhao dezaktywowała zaklęcie fali, które dotykało elfów Amona. Nie wiedziała jakim cudem ich rozpoznaje, ale nie miała teraz czasu by się nad tym zastanawiać.
Mocy starczyło na trzy fale. Później wszystko ucichło, cały huk jaki był na baszcie, dachówki opadły niektóym obijając głowy, kamienie leżały bezwładnie porozrzucane na szczycie baszty, a wśród nich Iskra, kompletnie wyczerpana i nieprzytomna.
Pole walki
Jeźdźcy wypruli z miasta. Nie było ich wielu ale niektórym wielkiej siły i żądzy ataku dodał fakt, że ktoś ranił im władcę. Z dzikim okrzykiem wypadli zza bramy, popędzając konie, lecąc na łeb na szyję. Za nimi biegli ci, którzy koni nie znaleźli i wśród nich była alchemiczka. Biegła jak na złamanie karku, obiecując sobie, że to już naprawde ostatni raz i później będzie już przykłądną kurą domową i zajmie sie wychowaniem córki w jakiejś miłej okolicy z młynem. Miała w dłoni miecz, pozornie jedyną obronę i radziła sobie z nim całkiem dobrze. Rąbała mutanty, przy okazji dokonując rozkłądu ich materii, by ich ponowne aktywowanie było trudne, dużo trudniejsze niż zazwyczaj. I wszystko szło dobrze, póki nie stanęła oko w oko z Igorem.
Nie przypominał Igora, nie tego, który ją chronił. Miał trochę wykrzywione wargi, krzywo pozaszywane, lewe oko uciekało mu na bok. I ślinił się. Bardzo się ślinił. Skrzywiła się widząc swój twór, czując się poniekąd za niego odpowiedzialną. Uniosła dłoń by ciąć i... zawahała się. To był błąd, który mutant natychmiast wykorzystał, rzucając się i przewalając się na ziemię, okłądając pięściami, dobywając kamienia. Zasłaniała się, początkoow nieskutecznie jakby podświadomie nie chciała zniszczyć swojego dzieła, ale kiedy po raz kolejny oberwała w twarz kamieniem uznała, że miarka się przebrała. Syk zmieniającej się materii odwócił uwage stwora na tyle, by zdołała się zapaść pod ziemię, przetworzyć dalszy jej skrawek na tunel i wyczołgać się z jamy kawałek dalej. Otarła ściekającą z wargi krew, zamłynkowąła mieczem w dłoni. Jej twór. Jej mutant, jej... Obiecał ją chronić. Obiecał przestrzegać praw mutacji. Obiecał...

draumkona pisze...

V
Mutant. Nie miał emocji. Nie wiedział czym są. Igor nigdy by jej nie skrzywdził, nie ten którego wytworzyła ona. Ten tutaj... Musieli mu wyprać mózg. przy mutantach to łatwe. Musieli. Jej igor by nie...
Znów sparowała uderzenie wielkiej łapy, uskoczyła w bok choć bez gracji i zwinności, od razu blokując kolejne uderzenie, pod którym się ugięła. Kręgosłup zaprotestował pod tak wielkim naciskiem, nogi ugięły się amutant znów ją powalił, choć teraz zamiast dac się bez sensu przygnieść przetoczyła się na bok i znów zerwała na równe nogi. Musi go unicestwić. To nie był Igor. Musi...
Najgorsza nie była walka z nim, stworem. najgorsza była walka z samą sobą. Pomiędzy Charlotte Naukowcem, a Charlotte Wyrzutem Sumienia. Naukowiec chciała go oszczędzić, zbadać. Wyrzut Sumienia jednak robił swoje, przez co sama Vetinari nie mogła się zdecydować. raz po raz parowała kolejne uderzenia, ale Igor miał mózg w przeciwieństwie do niektórych i uczył się. Dwa razy tak samo sparowane uderzenie skutkowało nową odmianą uderzenia, a ona reagowała zbyt wolno. Był jak jej lustrzane odbicie, a z takim najciężej walczyć. Długo tak uciekała, aż w końcu nie miała sił, by parować dalej. Nie miała sił, na nic i bez trudu wytrącił jej miecz, który teraz wydawał jej się taki śmieszny. Jak metalowa wykałaczka... Osunęła się na kolana, po prostu spoglądając w górę, na słońce które nie wiadomo kiedy stanęło w zenicie świecąc jej prosto w oczy. Taki wygląda koniec? Zawsze nie ma się siły? Może zrobiła coś źle...
Głośny bulgot i syk klingi wsuwającej się w nieosłonione ciało zwrócił jej uwagę. Spojrzała w dół, na swoje ciało, ale nie dostrzegła klingi miecza, ani nawet rękojeści. Przeszło na wylot...?
- Ludzka transmutacja jest zakazana - upomniał ją surowy głos z góry. Podniosła wzrok, zmrużyła oczy nie mogąc rozpoznać pozstaci. Siedział na koniu, wycierając klingę o kolano - Powinnaś o tym wiedzieć.
- Wiedziałam... - głos jej się załamał i sama go nie poznawała, tak był słaby i schrypnięty - Czy to koniec...?
- Koniec wojny, owszem - wzrok w końcu zaczął współgrać z umysłem i dotarło do niej, że na koniu siedzi Amon. Odruchowo cofnęła się, a że klęczała to poleciała na plecy. Nie miała sił nawet by się zrywac do góry, by uciekać. On chciał ją zabić gdy była dzieciakiem. czemu teraz miałby nie dokonać dzieła...? Usłyszała jak zeskakuje z konia, zauwazyła jak się na nią pochyla z klingą w ręku. A chwilę potem straciła kontakt z ziemią, otuliło ją ciepło drugiego ciała i zapach morza, który wydawał jej się teraz najmilszym zapachem świata. Później była ciemność.
Lazaret, dzień po bitwie.
Miejsce, które do tej pory nazywano małym lazaretem rozrosło się niemalże do rozmiarów wielkiego szpitala, jakie widuje się w miastach. Był tam rzecz jasna Wilk, któremu Hauru wraz z magami zdołał usunąć część strzały, choć naczynia krwionośne były w rozsypce, a sam władca w cholernie złym stanie. Była Iskra, którą położono na paru skórach bo już nie było łóżek, brudna i śmierdząca dymem, ale w porównaniu do inncyh jedynie potwornie wyczerpana po zaklęciach co niebardzo zagrażało jej życiu. Była Charlotte, którą przywiózł tutaj osobiście Amon i to on tez przekazał ją w ręce uzdrowicieli. Stał teraz nad synem, zatroskany i zamyslony, nie wiedząc co ma teraz począć. Hauru zalecał dać ciału odpocyznek od magii, równe 24 godziny bez żadnych ingerencji, ale... Co jeśli mu się pogorszy? Kątem oka obejrzał się na resztę rannych, których było do groma i ciut ciut. Mimo zwycięstwa czuł się tak, jakby przegrał. I to uczucie się pogłębi jeśli on umrze, stwierdził w duchu.

draumkona pisze...

Amon zdawął się ignorować całe otoczenie. Chadzał własnymi ścieżkami i nikt nie wiedział co skrywały myśli dawnego króla. Czasami obserwował syna zagadkowym spojrzeniem, czasami nawet wyglądał tak jakby się martwił. Był obecny obok, gotów do działania w razie najmniejszych przesłanek pogorszenia się stanu pacjenta, ale te na szczęście nie nadchodziły. Parę razy zdązył pojawić się też Alucard, chociaż stary elf i jego fajka nie byli zbyt mile widziani wśród chorych.
Nikt nie spodziewał się, że prócz starego króla pojawi się i matka władcy. Wiadomo było tym, że jest w mieście, że nawet gdzieś ją skryli przed bitwą. Wiadomo też było o tym, że choruje, że wcale nie trzyma się najlepiej, a medycy załamują ręce. Pojawiła się w lazarecie jak duch, bezszelestnie i bez wzbudzania żadnych sensacji. W prostej, zwiewnej sukni i w rozpuszczonych włosach. Delikatny szla otulał ramiona elfki by czasem nie zmarzła, a koralikowe kolczyki cicho chrzęściły przy każdym jej ruchu. Była zmęczona. Zmęczona i słaba, co łatwo dało się wyczytać ze spojrzenia i wyrazu twarzy. Była blada, a dawna radość zniknęła ze spojrzenia, choć nie zniknęło z niego ciepło z jakim zwykle spoglądała czy to na ludzi, czy na elfów. Włosy miała jasne, kremowe, sięgające nieco poza ramiona. Pachniała poziomkami, przywodząc na myśl zapach lata.
- Budzi się - cichy, łagodny ton dobiegł do uszu Szept i Devrila, ponadto magiczka mogła poczuć na ramieniu lekki uścisk dłoni. Skąd Suna wiedziała, że jej syn się budzi miało pozostać tajemnicą, choć pewnie miało to związek z więzią matki z dzieckiem. I rzeczywiście, chwilę później Wilkowi drgnęła brew, jakby sen który śnił był wyjątkowo irytujący, burknął coś pod adresem Cienia co wcale nie było czymś miłym, ale oczu nie otworzył.
- Wkrótce otworzy oczy. Zbiera siły - dodała jeszcze, cofając dłoń. Spojrzała jeszcze to na swą synową i jej człowieczego przyjaciela, któremu to skinęła lekko głową i odeszła, znów stąpając bezszelestnie. Nie zniknęła z lazaretu, jedynie zmieniła miejsce posiedzenia. Przy Wilku był każdy. Każdy poświęcił mu uwagę... Przysiadła przy jednym z prowizorycznych łóżek ze skór i słomy, wyciągnęła dłoń dotykając rozpalonego czoła alchemiczki. Nie powiedziała nic, po prostu dłuższą chwilę siedziała znów bez ruchu snując swoje myśli, dając pożywkę nadziejom.
Amona z zamyślenia wyrwało dopiero szturchnięcie. Już miał komuś powiedzieć, żeby dali mu spokój, kiedy zmysł węchu wychwycił nowy zapach, jakże znajomy. Obejrzał się przez ramię i zobaczył . Zacisnął tylko mocniej wargi, nie wiedząc co miałby niby zrobić. Myślał, że odeszła po tym jak wszyscy uznali go za zmarłego. A ona wciąz była tutaj... Dlaczego wcześniej się nie spotkali? Zresztą, to nie była sprawa na teraz. Miał na głowie wszystko to, co powinno być na głowie władcy. Zastępował syna gdy ten był nieprzytomny albo na wpół martwy.
Najszybciej obudziła się Zhao. Z krzykiem, że demony, że magia, aż ją musieli trzymać i dać coś na uspokojenie. Dopiero wtedy krzyki ucichły, a elfka spokojnie leżała na posłaniu nie mając siły na nic. Nie wyczuwała w sobie żadnej magii, siły wypaliły się po tym co robiła na baszcie i długo jeszcze nie miały wrócić.

draumkona pisze...

Spojrzała na niego, wedle życzenia, choć wzrok Iskry daleki był od normalnego. Oczy miała przekrwione od zbyt dużego wysiłku i załzawione od suchego powietrza. Kiedy wpadła w coś w rodzaju szału i zaczęła pleść zaklęcia jedno po drugim w pewnym momencie, samoistnie wręcz, zaczęła czerpać z mocy Kalcifera. Czerpała pełnymi garściami, aż w końcu prócz mocy zaczęła wyciągać z neigo nieodkrytą dotąd przeszłość. Widziała co robił przez setki, tysiące lat. Jak zbijał różnych magów, jak przejmował ich ciała by dalej wchłaniać w siebie magię nie rozumiejąc jej do końca. Widziała rzeczy straszne, takie, które raz zobaczone już nigdy nie opuszczą umysłu, powracając w snach i swobodnych myślach. Bała się. Cholernie bała się, że to samo czego była świadkiem stanie się z nią. Wiedziała, że Kalcifer już tego nie robi, że zachowuje się inaczej... Ale strach pozostał. Strach i wyczerpanie.
- Nie mam siły - mruknęła zrezygnowana, przymykając oczy, tylko wtedy czując ulgę. Najchętniej wskoczyłaby do wanny ze świeżą, czystą i chłodną wodą, ale to było marzenie na później. Dużo później.
Po mamrotaniu nieprzyjemnych rzeczy pod adresem Cienia Wilk znów umilkł, trzymając wszystkich w niepewności. Parę razy oddech zamierał z niewyjaśnionych przyczyn, wracał i znów zamierał. Finalnie obudził się z kaszlem i potwornym bólem obojczyka. Najpierw otworzył jedno oko, a kiedy stwierdził że jest za jasno, zamknął je z powrotem. Mruknął coś znów, jęknął i spróbował ruszyć rannym ramieniem, co nie odniosło żadnego skutku prócz kolejnych jęków.
- Wody - wychrypiał w końcu, nie mogąc znieść już suchoty w gardle. Cholera jasna, co się z nim stało? Stał na murach, a potem... No i skąd ten ból? - Gdzie jestem... I co się stało...

draumkona pisze...

- Mogę coś zrobić? Jesteś głodna? Wody? Może coś na sen? On podobno pomaga w dojściu do zrowia.
- Muszę odpocząć... Ale jak się obudzę to bądź tutaj, dobrze? - nienajlepiej radziła sobie ze strachem kiedy nie było go w pobliżu. Kiedy czuła w sobie magię wydawało jej się, że może zwojowac cały świat, że jest wręcz niezniszczalna. Teraz, kiedy moc nawet nie zdązyła wrócić chociażby w drobnej ociupinie czuła się tak, jakby ktoś zdarł z niej cały pancerz, który chronił ją przed złem tego świata. Strachem, rozczarowaniami, żalem. Nie chciała obudzić się i odkryć, że jest sama. Poza tym, Lucien zauwazyłby gdyby zaczęła robić coś dziwnego. I nie dopuściłby żeby stało się coś złego. Musiał zostać obok. Chciała by został...
- Nie zostawiaj mnie tu samej... - szepnęła jeszcze, a głowa furiatki opadła lekko na bok, kiedy ciało znów zmorzył sen, zbawiennie działając na wszelkie zmęczenia i wyczerpania.
- W lazarecie. Wystraszyłeś nas.
- Trafiła cię strzała.
- Pamiętam mur... - ktoś pomógł mu się napić i nawet nie był w stanie rozpoznać kto. Upił parę łyków nim się zakrztusił i pokręcił głową rezygnując z wody. Ból przeniósł się z ramienia na częśc szyi i obojczyka, czyniąc z siebie prawdziwą rzecz trudną do zniesienia. Mimo to zdołał w końcu otworzyć oczy, co prawda krzywiąc się i coś piekląc się pod nosem o nadmiar światła, ale jednak - I ojca... - teraz dopiero ociężały umysł połączył fakty i zaczął szukać wzrokiem Amona. Długo rozglądać się nie musiał, spojrzenia spotkały się a stary elf tylko ściągnął brwi.
- Porozmawiamy później. Odpoczywaj - i wyszedł. Tyle z ojcowskiej troski. Teraz Szept mogła sobie dodać dwa do dwóch i już wiedziała po kim Wilk miał te trudności z okazywaniem uczuć.
- Wyglądasz strasznie - podsumował podkrążone i załzawione oczy Szept, nareszcie poświęcając jej uwagę. Przekręcił nieco głowę, co by się jej lepiej przyjerzeć i wcale nie spodobało mu się to, co widzi. Rzecz jasna cieszył się, że żyje że jest cała... Ale na bogów chyba tu nie umierał, że doprowadził ją do takiego stanu? - Spałaś coś? Jadłaś? Tylko mi nie mów, że nie było czasu... - dźwignął dłoń z pościeli, lekko muskając zabrudzony policzek pani magiczki. Na więcej sił nie było.

draumkona pisze...

- Powiedzieli mi, że nie żyjesz. A potem przyszłam tu i dowiedziałam się, że żyjesz, ale w każdej chwili możesz umrzeć . Było aż nazbyt wiele czasu, ale… Było źle. Naprawdę źle.
- Rzeczywiście brzmi nieciekawie. Ale już po wszystkim. Żyję - chciał jakoś zażartować, spróbować ją rozweselić, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Leżał więc, czująć przy sobie ciepło jej ciała i doceniając to jak nigdy przedtem. Przyjemnie było tak sobie leżeć i korzystać z darmowego głaskania. W zasadzie to lubił jak się nim opiekowała, ale nie lubił napędząć jej stracha. Powinien był nie wychylać się za ten głupi mur, to by nie oberwał.
- Już wszystko jest w porządku. Koniec wojny. Żyjemy. Posprzątamy i wrócimy do domu... - mruknął obiecując nie tylko sobie, ale i jej, choć nie dosłownie, solidny odpoczynek po tym wszystkim. Należało się im.
Suna oderwała spojrzenie od alchemiczki by spojrzeć na wychodzącego Amona. Coś w jej wzroku sugerowało lekkie, ledwie dostrzegalne ukłucie irytacji, które niszczyło na sekundę obraz łagodnej i delikatnej elfki. Kiedy wróciła spojrzeniem do córki, natychmiast irytacja zniknęła. Jeszcze raz musnęła blady policzek półelfki i podniosła się. Nie bez pomocy, z którą pośpiesyzł jej jeden z osobostych służących. Suna nie czuła się na siłach na takie eskapady a mimo to była tutaj, jak zwykle uparta i jak zwykle bardziej skupiając się na cierpieniu innych niż własnym. Przelotnie spojrzała też na syna, a kiedy ich spojrzenia spotkały się na chwilę, uśmiechnęła się starając tym drobnym gestem dodać mu nieco otuchy i wyszła, prowadzona przez służącego, który jednocześnie użyczał jej ramienia by czasem nie przewróciła się po drodze.

draumkona pisze...

- I poszukamy ci niani. Może byłam pijana, ale miałam rację. Potrzebujesz jej.
- Mmmm? - uśmiech jaki u niego wywołała dalekim był od uśmiechu troskliwego, czy nawet wesołego. Nie, to był ten specyficzny uśmieszek kiedy niedobra, zła elfka spychała jego biedne myśli na jeden, bardzo osobisty tor - Ale nianię chcę kasztanowłosą. W takim ładnym fartuszku, żeby było co ściagać - to ostatnie było wymówione szeptem wprost do szpiczastego ucha. Nie chciał żeby każdy słyszał, choć i tak jego chrapliwy głos dałoby się słyszeć nawet przy łóżku Zhao, która wcale blisko nie leżała. Nie przejął się tym zbytnio, zbyt zadowolony wizją fartuszków i osobistej niani jak i tego co taka osobista niania może zrobić. Może jeszcze powinien bardziej się pochorować, żeby nianię zatrzymać na dłużej? Kusząca propozycja.
Problem ze stanem Vetinari polegał na tym, że nikt w mieście nie znał się na alchemikach ani na tym co może ich spotkać jeśli przetworzą zbyt wiele materii na raz. Podobnie jak u magów, każdy miał swoje limity, a choć zmiana, dekompozycja i składanie elementów materii brzmiały dość lekko i prosto, wcale takie nie były. Char łatając basztę, później bramę a na końcu dokonując dekompozycji sporej ilości mutantów nieco przecholowała, zbytnio zaufała w swój geniusz i siły. Źle wyliczyła siły na zamiary i nastapił odrzut, który cięzko było wyjaśnić komuś, kto alchemikiem nie był. Odrzut występował tylko wtedy, gdy zmiany wprowadzone przez alchemika brały zbyt wiele energii. Zignorowanie odrzutu skutkowało zazwyczaj śmiercią z wyczerpania. Część zmienionych przez Char rzeczy była niedokończona, transmutacji nie zakończono ale zerwano w połowie przez co wciąż spalały jej energię. Niewiele, ale ciągle, póki wzory nie wygasną. Wraz z wygaśnięciem wzorów i końcem spalania energii kończył się odrzut i organizm mógł zacząc się regenerować.
Drażniący zapach ziół nie pozwalał jej spać, nie pozwalał trwać w zawieszeniu w oczekiwaniu na wygaśnięcie tego, co zaczęła a czego nie skończyła. Budziła się raz po raz, choć szybko znów osuwała się w sen. Tak było i tym razem. Lekko podniosła powieki, spoglądając na stojący nieopodal półmisek z parującą, ziołową cieczą tak, jakby był to jej osobisty arcywróg. Nie miała sił by prosić kogokolwiek o przeniesienie go, poza tym kto by na nią zwrócił uwagę? Z półmiska przeniosła wzrok na ogół pomieszczenia, błądząc po nim, usiłując skupić się na jednym przedmiocie i powstrzymać świat od wirowania. Coś się zmieniło. Ktoś był obok.
- Nie... zioła... odrzut... - nie potrafiła z siebie więcej wykrzesać, głos się załamał, a jej znów zamknęły się oczy, choć jeszcze nie zasnęła, czuwając, modląc się w duchu by ktoś zabrał ten przeklęty półmisek.

draumkona pisze...

- Nie. Dobrze wiesz, że nie wolę bez niczego bo sam wolę rozebrać - mruknął, całkowicie w nosie mając opinie medyków i to, że teraz będą na nich dziwnie patrzeć. A za propozycją by przenieść go do jego komnat to był całym sercem. Nie żeby nie chciał przebywać wśród swoich, ale nie mogąc im pomóc czuł się jeszcze gorzej niż normalnie. Jeśli wyzdrowieje szybciej to i szybciej im pomoże. No i przy okazji zajmie się Szept, bo ta zapewne będzie zajmować się wszystkim, tylko nie właśnie sobą. A potrzebowała odpoczunku równie mocno co on sam.
- I w mamrotanie o Cieniu nie wierzę, prędzej bym mówił o Ymirze i złotych nocnikach.
- Chyba nie chce ziół.
- Nie chcę. Odrzut półgłówki, mam odrzut do cholery! - sama nie wiedziała co ją tak rozdrażniło, czy zioła czy fakt kompletnej ignoracji, jakby była tylko jakąś dużą mrówką której niestety nie można rozdeptać. Miała alergię na takie traktowanie. Zerwała się, może nie do siadu, ale podparła się łokciem co by nie opaść zaraz na skórę i wlepiła spojrzenie w medyka i to tak, że aż się zawstydził swoją niewiedzą. Zioła zniknęły, a ona znów opadła na plecy, czując jak kolejna fala odpływającej energii osłabia jej ciało. Na bogów, to się powinno już skończyć, a tymczasem zerwane wzory dalej robiły swoje.
- I tak nikt nie wie co to... - mruknęła zrezygnowana do siebie, znów otwierając jedno oko, łypając na arystokratę. Może powinna mu powiedzieć? Nie, za dużo wyjaśniania. A może jednak...
- Odrzut wysysa energię... dużo tłumaczeń... wzory ciągle działają... trzeba je zetrzeć... - wyjasniła znacznie łagodniej niż przed chwilą pewnemu medykowi. Devril ogólnie miał jakieś zbawienne działanie, bo i lepiej się poczuła - Ja będę spać... mało sił... chrrrrrrrrr - i tyle jeśli chodzi o tłumaczenia.

Silva pisze...

I.
Gulasz, by dojść do odpowiedniej miękkości, potrzebował jeszcze chwili, ot akurat tyle czasu, aby szamani mogli wyjaśnić tradycje, które dla nich były czymś oczywistym. Nocny Wiatr nie miał kontaktu z innymi kulturami, nie potrafił więc w pełni zrozumieć różnic, które zaraz sprawią im kłopoty. Silva widziała je wyraźniej, dostrzegała pewne pułapki i konflikty, z którymi należało się pogodzić. Wiedziała, że musi zaakceptować kulturową odmienność swoich przyjaciół, bo inaczej nic by z tego nie wyszło; próby nawracania, wyjaśniania i wyciągania nieścisłości lub spraw według niej głupich, doprowadzały tylko do nieporozumień. Dobrze jest żyć w zamkniętej społeczności, gdzie króluje jedna wiara i tradycja, jednak zostając w tym kręgu, traciło się znacznie więcej.
- Córka wodza?
Silva zerknęła na brata magiczki. - Szamanka - wyjaśniła - Przestałam być jego dzieckiem w chwili, gdy przodkowie wskazali mnie palcem. Po inicjacji należę do duchów i plemienia. Pochodzenie przestało mieć znaczenie, gdy narodziłam się na nowo - Nocny Wiatr pokiwał głową, potwierdzając słowa Silvy. On też musiał zmienić swoje życie. Jako dzieciakowi wydawało mu się, że bycie szamanem to zaszczyt, że każdy będzie mu zazdrościł, że będzie naznaczony palcem praprzodka. Tak się stało, ale nigdy jako podlotek nie myślał o tym, że za pięknym widokiem wioskowego szamana kryje się ciemniejsza strona. Był w plemieniu, ale nie jako jeden z ludzi. Nie był już sąsiadem, bratem, kolegą. Od inicjacji wszystko się zmieniło. Ludzie okazywali mu szacunek, dbali o niego, ale w sposób, w jaki dba się o kozę dającą mleko. Nie mógł powiedzieć, że jest odpychany czy ignorowany, ale nastawienie ludzi do jego osoby się zmieniło.
- Chodziło mi o to, że jako córka wodza i szamanka, decyduje teraz o losie plemienia - Nocny Wiatr zmieszał się nieco; czy powiedział za dużo? Elf wyglądał, jakby zaskoczyły go te wieści. Może Lisi Kłos nie chciała zdradzać swego pochodzenia? Czy teraz przyjaciel szamanki będzie zachowywał się wobec niej z dystansem? Przyjaźnie były cenne, zwłaszcza wśród szamanów. Ale zanim zdołał zacząć przepraszać, odezwała się Silva.
- Dajmy temu spokój - machnęła ręką - Musimy im wyjaśnić... - ale chłopaka jakby olśniło.
- Mogą zjawić się jooksja... - zmarszczył brwi; nie wiedział, jak powiedzieć to we wspólnej mowie.
- Wilkołaki - pomogła mu Silva.
- O. Wilkołaki. Wilkołaki... - powtórzył to nowe, dziwnie brzmiące słowo - Mogą wysłać swoich, jeśli uszanują odnowione więzi - było zbyt dużo rzeczy, które nachodziły na siebie; jedna sprawa pociągała drugą, a każdą należało wyjaśnić. Zgroza. Od początku. - Kiedy umiera szaman, duchy wioski robią się niespokojne. Muszą znaleźć jego następcę. Ostry Cień odszedł na drugą stronę, a Jasny Kamień...
- Zaczęła chorować, na duszy - wyjaśniła Silva, dodając te słowa we wspólnej mowie, których nie potrafił znaleźć młodzik. Kiedy szaman odchodzi, a duchy szukają następcy, ich wybór objawia się chorobą. Silva uważała, że Jasny Kamień nie miała czasu, aby duchy powołały ją do siebie, bo praprzodek zbudził się ze swojego letargu.
- Tak, właśnie. Kamienne Serce musi więc żyć.

Silva pisze...

II.
- A ten praprzodek… miał coś wspólnego ze snem waszych ludzi? Jeśli śpią wszyscy szamani, czemu nie wasza czwórka? - kuvasz, rozpieszczony, zadowolony, gdyby mógł zaległby na nogach magiczki. Było to stare psisko, mające młodzieńcze lata za sobą.
- Nie szamani, plemię... - chłopak był wyraźnie zagubiony. Silva pokręciła głową. To były delikatne kwestie. Trudne tematy, na które nie zawsze znajdą się słowa we wspólnej mowie. Nie wszystko co plemienne, występowało w innych kulturach, a już na pewno twórca wspólnej mowy nie myślał uwzględniać w niej szamańskich zawiłości.
- Uvikelwa to dosłownie zesłany sen. Totem, który widzieliście wcześniej, ma w sobie iskry życia naszego praprzodka. Tego, który był pierwszy.
- To chyba taki założyciel rodu?
Nocny Wiatr dobrze to określił. Pokiwała głową. Było jeszcze inne słowo, ale oboje go nie znali; protoplasta. - Założyciel plemienia. Jego duch jest w tym... kawałku drewna - młodzik się skrzywił, jakby usłyszał przekleństwo. Taka jednak była prawda; dla nich święty totem, dla innych stare drewno - Szept, powinnaś wyczuwać coś, co nie jest magią, ale zawarte jest w środku. Kanati Niedźwiedź tu jest, ale od wieków śpi, zawieszony w letargu.
- Są jednak chwile, gdy coś wyrywa go z tego stanu - kontynuował Nocny Wiatr - Legendy mówią, że w Czasie Złota - tak plemię nazwało erę dawnych dni - ...ochronił wioskę przed złem. Teraz dzieje się chyba to samo.
- Kanati usypia tych, co są w wiosce. Połączonych z nim krwią. Tak ich znajduje. Szamani są wykonawcami jego woli. Co by się stało z wioską, gdyby i nas zabrakło? - wśród plemienia wcale nie było tak dużo tych, co poruszali się w świecie duchów. Starcy umarli, młodzi choć obiecujący, nadal nie przeszli inicjacji. Być może szalony Dzięcioł śpi gdzieś wśród gałęzi, a może wezwanie praprzodka wcale go nie dosięgło. - Musiało stać się coś, co poruszyło plany dusz. Kanati Niedźwiedź nie ingeruje w nasze życie, myślę z resztą, że w letargu nawet nie zauważa plemienia. Są sprawy duchów i sprawy żywych - mówiło stare szamańskie przysłowie.
Za płachtą jurty zawył wiatr, podrywając i łopocząc materiałem. Druga noc od zaśnięcia wioski. Ciepło jurty, zapach ziół zmieszanych z bulgoczącym na ogniu gulaszem sprawiały, że człowiek zapominał o tym, co na zewnątrz. O śniegu, chłodzie i zapadającej nocy. Dziś wypadała Sienna Pełnia, a na niebie świecił Księżyc Łąk, po którym przyjdzie sierpniowy Psi Księżyc.

draumkona pisze...

– Potrzebujesz czegoś? Zmienić opatrunki? Boli? Jeszcze wody? A może jesteś głodny?
- Mniej pytań poproszę, bo nie nadążę z odpowiedziami. Leki muszą trzymać, bo ramię boli, ale nie tak jak powinno - jako medyk widział już wiele i ludzie cyz elfy po takich ranach wcale nie leżeli sobie wesoło w łóżku i nie romzawiali o fartuszkach. Zazwyczaj wdawała się gangrena, było morze bólu, którego nie sposób przepłynąć i osłabienie. On za to czuł się całkiem dobrze, może poza ubytkami w siłach przez które nie mógł się podnieść i sam sobą zająć - Potrzebuję niani. I odpoczynku - nie zamierzał jednak rezygnować z tak ochoczej do pomocy Szept, to się nie trafiało często. Znaczy, on tak często nie bywał aż w takim stanie by potrzebować niani.
Vetinari, choć zasnęła i sen powinien regenerować jej siły, marniała w oczach. Oddech był coraz to płytszy i słabszy, z biegiem czasu nawet zaczął się rwać. Nikt nie potrafił zrozumieć o co jej chodzi, a energia dalej uciekała bokiem z ciała zamiast kumulować się i prowadzić do szybszej regeneracji po walkach.

draumkona pisze...

Słuchał uważnie, jednocześnie usiłując wymyslić coś, co pomogłoby w odciążeniu Szept. Doskonale wiedział co Radni potrafią zrzucić na głowę i w jakich ilościach. Nie mógł się zbytnio ruszać więc spotkanie się przynajmniej z częścią rodzin nie wchodziło w rachubę, podobnie jak szukanie ciał zaginionych i identyfikacja.
- Zajmę się tym.
- Wszystkim sama się nie zajmiesz. Za dużo tego jest - usłyszała głos Wilka. Nie chciał jej robić przykrości, nie chciał pokazywać kto tu rządzi, po prostu wiedział, że sama sobie nie poradzi. Mimo siły, mimo wszystko. Podpisywanie papierów to jedno, ganianie z każdą zachcianką Starszyzny to drugie.
- Szept, jedną chwilę, proszę. Potrzebuję pomocy. Charlotte… oni nie wiedzą, co jej jest, a magii nie jest na tyle, by jej starczyło. Proszę…
- Co z moją siostrą? - zainteresował się elfiak, podnosząc głowę z twardego jaśka i usiłując wypatrzyć rudowłosą alchemiczkę, ale nic z tego. Obraz się rozmazywał jeśli chodziło o dalsze obiekty i widział może tylko tyle co na wyciągnięcie ręki - Gdzie ona jest? Mówiła coś? Słyszałem jakieś krzyki... - dopiero teraz umysł podsunął mu informację, że owszem słyszął jakieś wrzaski ale nie zapamiętał ich treści. Nawet nie wiedział czy to były w istocie krzyki Vetinari.
- Ciągle powtarza coś o odrzucie...
- Odrzut? Gdzieś to już słyszałem... - mruknął, przymykając oczy, nie chcąc już oglądać wirującego dookoła świata. Na bogów, słyszał już o tym. Nawet chyba raz ją z tego wyciągnął, bo to była jakaś paskudna sprawa. Myśl, myśl... - To... to jakaś alchemiczna sprawa - stwierdził w końcu, ale nic nowego nie wniosło to do sprawy, prócz tego że teraz zamiast na odpoczynku skupiał się na tym by sobie przypomnieć.
- Coś... To było związane z wzorami. Alchemicy czasem używają wzorów transmutacji do zmiany materii, ale te wzory nie zawsze wygasają i jak zaklęcia wciąż ciągną siły z tego, kto ich użył. Odrzut... odrzut blokowął regenerację, wysysał siły by podtrzymywać wzory. Ciało odrzucało energię na rzecz zmian materii. Jakoś tak to było... - mógł coś nakręcić, ale miał nadzieję że sens im jako tako nakreślił. Sam ledwo to rozumiał, a co dopiero mówić o poprawnym wytłumaczeniu komu innemu - Wzory trzeba robić. Zmyć, zetrzeć... Ale trzeba wiedzieć gdzie są. I ile ich jest. A to wie tylko ona - innymi słowy, jeśli się nie obudzi to ktoś, jakiś mag, powinien wejść w umysł alchemiczki i sam odszukać miejsca w których rysowała wzory.

draumkona pisze...

Westchnął. Naprawdę nie chciał podważać jej autorytetu, nie o to mu chodziło. Za długo pocuzał Starszych, że mają traktować ją na równi z nim, ale... No własnie, ale. Nim kierowała troska o to jak sobie poradzi. On zwykle robił większość sam, nie chcąc jej zbytnio zawracać głowy w tych nielicznych momentach kiedy akurat nie szukała guza gdzieś z najemnikiem, albo Iskrą.
– Jeśli już skończyłeś się mądrzyć, możesz w końcu zacząć odpoczywać. Chyba, że zamierzasz biegać po całym lazarecie.
- Usiłuję jej pomóc, bo nikt inny prócz mnie tego nie zrobi - burknął, dobrze znając realia i wiedząc, że półelfom i ludziom za Wieżami się nie pomaga. Nie byli po prostu tego warci. I Szept miała rację podejrzewając Wilka o to, że jak nikt jej nie pomoże to zrobi to on sam, chociaż był wyprany z magii i sił. Krzywiąc się i coś mamrocząc pod nosem zdołał usiąść, przy okazji naruszając częśc opatrunku. Gdzie oni mogli ją położyć? Pewnie gdzieś na obrzeżach, tam gdzie tych lżej rannych, tych którzy nie wymagają już takiej pomocy albo już czekają na śmierć.
Wstawanie nie było dobrym pomysłem, zwłąszcz biorąc pod uwagę fakt, że ledwo się trzymał siedząc, a Szept najpewniej i tak zaraz dostnie zawału, niech go tylko zobaczy, że siedzi. W międzyczasie, kiedy jeszcze wyładowywała się na Devrilu, skinął dłonią na jednego z medyków, mówiąc o tym by go przenieśli do jego komnat, podobnie zresztą z alchemiczką.

Nefryt pisze...

Zauważyłam, że Arhin zerka na Luciena, potem na Devrila, na mnie i… cofa się. Niewiele, zaledwie jeden niepełny krok, ale to wystarczyło, by zdradzić jego strach.
- Lucien, ja nie mówiłam poważnie – mój głos odbił się od ścian. – Wkurza mnie, bo to głupi wirginiec – Arhin posłał mi spojrzenie mówiące, że w tym momencie to on ma ochotę mnie udusić, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. – Ale skoro razem wpadliśmy w bagno, to razem powinniśmy z niego wyjść.
-„ Nie wiedziałem, że się znacie”.
- Jedno zadanie – odpowiedziałam szeptem. – Razem. Dawno temu.
Nie sądziłam, że aż tak go to zdziwi. Czy tego chciałam, czy nie, przez swoją działalność, przez te napady na traktach, przez to wszystko, należałam do keronijskiego półświatka. Ludzie, którzy działali nielegalnie, prędzej czy później się spotykali. Choć z drugiej strony, nasza znajomość była czymś więcej, niż krótkim załatwieniem interesu. Znaliśmy się po imieniu, coś o sobie wiedzieliśmy… przynajmniej tak się nam wtedy wydawało. Przypomniałam sobie, jak wtedy, te cztery lata temu, nadstawiałam ucha za każdym razem, kiedy usłyszałam jakąkolwiek pogłoskę o Bractwie Nocy. Uśmiechnęłam się ledwie dostrzegalnie. Stare dzieje…
- „Wy myślcie jak się wydostać, bo jak nie, to nas powieszą”.
I kto to mówi. Myślę nad tym, odkąd mnie i Deva wciśnięto do tej celi. Myślę nad tym, choć nie dysponuję niczym, poza swoimi bezradnymi w tym momencie rękoma, nie jestem Cieniem, nikt nie uczył mnie, jak pozbyć się człowieka na sto sposobów, ani jak poradzić sobie w terenie, ani walczyć bez miecza, ani… Nie byłam Cieniem. Nie byłam też szpiegiem, do cholery! Nie byłam nawet wirgiński bucem, który gdyby trochę pomyślał, zamiast głupio się pytać, mógłby uzyskać udział konsula w sprawie i kupić tym kilka dni. Miałam za to nieszczęście być kobietą w kraju, w którym płeć żeńska ma do powiedzenia nie więcej, niż na okręcie.
Spojrzałam na Luciena ze złością, której nawet nie potrafiłam wytłumaczyć. Chyba chodziło o stres, o całą tę sytuację z podróżą do Quingheny włącznie. I wtedy mnie olśniło.
Korzystając z tego, że Cień stał nieco dalej, rzuciłam szybkie spojrzenie od Devrila do Arhina. Poruszyłam bezgłośnie wargami, układając je w dwa skierowane do Devrila słowa. „Zajmij go”. Sama podeszłam do Cienia.
- Lucien – zaczęłam, czekając, aż podejdzie bliżej, albo chociaż odwróci się, żebym miała szanse powiedzieć mu coś, czego nie słyszałby Wirgińczyk. O ile nie miałam nic przeciwko temu, żeby słyszał mnie Devril, o tyle Arhinowi nie ufałam za grosz. – Jesteś magiem. Czy kiedy strażnik przyniesie nam jedzenie, gdybym odwróciła na chwilę jego uwagę, poradziłbyś sobie z nim? – zapytałam, znów bardzo cicho. Już wtedy poczułam się dziwnie. Poczułam, że ziemia chce usunąć mi się spod nóg. Zakryłam dłonią usta. Odbiegłam w kąt celi. Zwymiotowałam, opadając na kolana. Przez chwilę oszołomiona patrzyłam przed siebie. Byłam blada, kręciło mi się w głowie. Co się ze mną dzieje?

Nefryt pisze...


[Wiesz, mój angielski to trochę kwestia lenistwa. Pewnie gdybym się bardziej przyłożyła, umiałabym więcej. Ale dzięki za propozycję. Gdybym czegoś nie mogła ogarnąć, będę wiedziała kogo prosić o pomoc ;)
Co do rosyjskiego – w tym, że go lubię, spory udział miała chyba moja nauczycielka – Białorusinka, więc mogłam posłuchać wschodniego akcentu niejako w naturze, bo czasami nawet jak mówiła po polsku, było go słychać. Gdybym miała z nim do czynienia tylko przez płyty z nagranym głosem, to nie wiem, czy dalej by mi się podobał. Chociaż, ja mam trochę dziwne upodobania, bo i niemiecki brzmieniowo podoba mi się bardziej od angielskiego.
Co mnie czeka w wakacje? Przede wszystkim książka. Chciałabym ją skończyć do września. W SMSie pytałaś mnie, czy to ta o porywaczce – inna. Tzn. pewne elementy może są wspólne, ale ta historia wywinęła taki obrót w mojej wyobraźni, że zupełnie nie przypomina pierwowzoru. Inne założenia, inne postacie – inna książka. Możliwe, że miałam zbyt długą przerwę w jej pisaniu i kiedy zadałam sobie pytanie, co chcę przez to pisanie powiedzieć, okazało się, że coś zupełnie innego, niż wcześniej. Dlatego zaczęłam od nowa.
Poza tym, musze przygotować siostrę do konkursu z polskiego (taki odpowiednik olimpiady, ale dla gimnazjum). Jej polonistka miała ją uczyć w ostatnim roku szkolnym, ale – mówiąc łagodnie – narobiła zamętu i zapomniała o sprawie, a siostra została sama z bałaganem.
Oprócz tego, od sierpnia muszę zacząć się znów uczyć historii sztuki (samodzielnie rozszerzam do matury, bo w mojej szkole miał być ten przedmiot, a go nie ma) i przypomnieć sobie rosyjski, żeby jak w III klasie pójdę na korki (bo tego przedmiotu też w mojej szkole nie ma) nie tracić czasu na podstawy, tylko porządnie przerobić jakieś repetytorium.
Szczerze mówiąc, bardzo chciałabym gdzieś wyjechać i powyższe obowiązki mogłam spokojnie przenieść nad morze/za granicę/ w góry, gdziekolwiek, ale pozostaje kwestia braku pieniędzy. Zamierzałam iść do pracy wakacyjnej, ale ten rok kosztował mnie tyle wysiłku i tak zszargał mi nerwy (konflikty z nauczycielami, próba dogadania się z klasą plus egzamin komisyjny i poprawne sprawowanie na koniec roku (choć byłam przewodniczącą klasy, odrabiałam pięciogodzinny wolontariat na szkolno-parafialnym festynie, nosiłam szkolny sweter i reprezentowałam szkołę na olimpiadzie), że nie mam siły. Powtarzam sobie, że musze dożyć do matury, a potem otrzymam od losu najdłuższe wakacje życia. Gdyby nie ta moja „mantra”, chyba bym nocami wyła w poduszkę. Wiem, to niby żadne problemy czy trudności, ale żeby chociaż w domu było normalniej…
Co ty, nie przepraszaj. Dobrze jest. I fajnie, jak we czwórkę siedzą. Niby tak dużo się nie dzieje, a jednak dialogi sprawiają wrażenie, że nigdy nie wiadomo, co dalej będzie ;)]
A wyjazd? Wyjazd był okej. Tzn. jednego dnia byłam z siostrą w kinie, poryczałam się na filmie (norma), potem trochę się nudziłam, sporo rozmawiałam z babcią, a potem byłam na plenerze z pewną miłą osobą i chociaż wspólne ponad dwie godziny malowania wydawały mi się dwoma minutami, miałam wrażenie, że moje życie składa się z odcieni zieleni i różu, popadłam w jakąś świecką odmianę nirwany i nic mi od życia już nie trzeba. Taa, jestem romantyczno-idiotycznie zakochana, i chociaż mój mózg tłumaczy mi, że nic z tego nie będzie, to dalej głupio się cieszę.
Czy Arhin wie o Nef albo o Devie? O Nefryt wie, chociaż ona nie ma o tym pojęcia. O Devrilu… Nie wiem. Chyba możemy wybrać to, co będzie nam bardziej pasowało w wątku. A czy Dev go zna… Chyba bardziej prawdopodobne, niż że Shel kojarzy Wintersa z Duchem. Bo Shel działa bardziej przy sprawach Wirginii, to taki przekaźnik, zdrajca. Obszarem Keronii zajmują się raczej inni.]

draumkona pisze...

Wilk w zasadzie nie miał Devrilowi nic za złe. On sam zrobiłby zapewne dokładnie to samo gdyby chodzilo o magiczkę, o ile sam nie dałby rady jej pomóc wcześniej. I odnośnie magiczki...
- Szept się na mnie mocno gniewa? - zagail, korzystając z tego że samej zainteresowanej chwilowo z nimi nie było. Nie podniósł sie z łóżka, wiedział czym to grozi, a on bardzo chciałby zobaczyć jednak fartuszek w akcji. Bardzo. Tak bardzo i do tego stopnia, że nawet zerwało mu się parę szwów gdy usiadł. Nie oświecił nikogo, więc i rany zaczęły się nieco babrać. Teraz skrzywił się czując szarpiący bol w ramieniu, ale znów się nie ruszył. Leżał spokojnie, czekając aż pogarszający się stan elfiego władcy ją tu zwabi.
- Cholernie boli mnie ramię... Ałł - rzadko kiedy jęczał z bólu, a teraz wyglądało to tak jakby usilnie pragnął przywołać tu magiczkę, co zresztą Devril mógłby łątwo zauważyć gdyby jego myśli nie skupiały się w głównej mierze tylko na Charlotte.
Alchemiczka za to powoli wracała do zdrowia. Starte wzory nie odbierały energii, organizm normalnie się regenerował, oddech wrócił do normy. Parę razy się nawet ocknęła, ale tylko na chwilę by pobłądzić nieprzytomnym spojrzeniem po komnacie i znów usnąć. Dopiero po paru długich godzinach oprzytomniała na tyle, by rozpoznać otoczenie jak i tego kto przy niej siedział.
- Devril? - spytała słabym głosem odwracając twarz w jego kierunku, tam gdzie ostatnio go widziała. Czuła się okropnie, jakby rozdeptał ją słon i cos rozjechało, ale nadzieja na to, że zaraz sie z nim zobaczy dodawała sił. Na tyle, że nawet odrobinę podniosła się z łóżka.

draumkona pisze...

- Wilk? Co się dzieje? Boli? – w duchu się ucieszył, że jego trochę podstęp zadziałał. Cieszyłby się o wiele bardziej gdyby to ramię naprawdę tak nie bolało, jakby ktoś mu od wewnątrz rozrywał tkanki.
- Boli - potwierdził, znów się krzywiąc. Uniósł dłoń i zaczął majstrować coś przy opatrunku, który i tak już był naruszony w momencie gdy raczył usiąść. Teraz do końća rozbroił bandaże, rozluźniając je i przyuważył, że szwy w pewnym momencie puściły. Pewnie to było źródło tego dziwnego wrażenia jakby mu rozrywali tkanki - Musisz to zszyć - sapnął rozglądając się za jakąś igłą i nitką - I żadnych medyków, bo znowu dadzą mi jakieś otępiające ziółka.
- Jak się czujesz? Podać ci coś? Woda?
- Trochę słabo, ale to chyba nic nowego... - dała się z powrotem położyć, nie protestowała nawet twierdząc, że coś wymaga jej uwagi. Gdyby to było Atax, gdyby w walce brali udział też inni alchemicy Brzasku pewnikiem by już leciała zobaczyc co dzieje się z nimi - Trochę poleżę i mi przejdzie. A ty jak się czujesz? Nic ci nie jest? Żadnych ran? - gdyby się okazało, że coś jednak jest na rzeczy pewnikiem zaraz by się podniosła gotowa lecieć po jakiegoś medyka i suszyć mu głowę.

draumkona pisze...

- Żadnych znieczuleń i żadnych ziółek - zastrzegł po raz kolejny, nawet nie chcąc słuchać o takich rzeczach. Każdy przykłady facet był zszywany bez znieczuleń, no chyba że było to coś strasznie poważnego. A rana po strzale nie była znowu taka wielka. No i byli inni elfowie, którzy bardziej w tej chwili potrzebują pomocy medyków niż on. Z magii Szept też korzystać nie chciał postanawiając sobie, że i jej powinni używać tylko w razie konieczności absolutnej. I zszywanie jego rany nie było tą koneicznością.
- Znajdź igłę i nici, ja ci powiem jak masz szyć i to zszyjesz - w końcu mówi się, że nauczyć się można najszybciej przez praktykę. A cóż innego mogłoby ją nakłonić do staranności i skupienia na zadaniu niż nie zszywanie właśnie jego? Dwie pieczenie na jednym ogniu. Zszyje mu ranę i się czegoś nauczy przy okazji szycia. A jak dobrze pójdzie to może nawet będzie fartuszek...
- I nie mów, że nie potrafisz, bo potrafisz. Pokazywałem ci przecież parę razy jak. Dasz radę.
- Siedzę o własnych siłach – rzeczywiście, marna odpowiedź, bo Vetinari znów skupiła na nim uwagę zamiast sobie beztrosko dryfować po morzu myśli i snów. Zmrużyła oczy, doszukując się ran, przesiąkniętych krwią bandaży czy innych podejrzanych rzeczy.
– Nic mi nie jest, żadnych ran. Kilka guzów, siniaków i zadrapań co najwyżej.
- Całe szczęście - odetchnęła, znów przymykając na parę chwil oczy, usiłując sobie przypomnieć jak trafiła do lazaretu z pola bitwy. Przecież nie o własnych siłach... - Na polu był Igor - poinformowała go, starając mówić się neutralnym tonem, co niebardzo wyszło. Devril znał ją zbyt długo by się nabrać na takie sztuczki i w głosie alchemiczki było słyszać jawny smutek. Cokolwiek się tam stało, nie należało do najlepszych przeżyć.

draumkona pisze...

Tak, fartuszek skutecznie odwrócił jego uwagę, bo odwrócił głowę w jej stronę i wpatrywał się intensywnie w jej postać. Już kij tam w tym jak nakładała nici, jak przymierzała się do samego szycia. Miał swój fartuszek i był bardzo zadowolony z tego powodu. Syknął tylko raz, kiedy pierwszy raz igła miała kontakt z ciałem, a później siedział już cicho, tylko parę razy zerkając na to jak szyje, zamiast gapić się na to co czasami wyłania się zza fartuszka. Szept znalazła idealne rozwiązanie na odwrócenie jego uwagi.
- Bardzo ładnie ci idzie - postanowił ją pochwalić, zgodnie zresztą z prawdą. Jednak jego gderanie przynosiło efekty i czegoś ją nauczył po takim czasie. Jeszcze będą z niej uzdrowiciele, sama zobaczy - Ten fartuszek to tak specjalnie, co? - zagadnął jeszcze, bardzo starając się zapanować nad wyrazem twarzy i pokazać jaki to on jest cierpiący i umierający. Podobała mu się taka prywatna opieka.
Spojrzała na niego bezradnie, jakby to wszystko miało się wydarzyć jeszcze raz. Siorbnęła nosem nie mogąc dłużej udawać, że wszystko jest dobrze, bo nie było.
- Był po ich stronie Devril, po stronie tamtych... Nie wiem co mu zrobili, nie poznawał mnie, nie reagował na nic... Chciał mnie zabić, tylko to mu było w głowie. Rzucał się jak jakiś szaleniec, a ja zamiast mu głupia oddać to tylko się broniłam. Parowałam, odskakiwałam na boki i pozwalałam się bić jak idiotka. W końcu mnie powalił i chyba czekałam na śmierć - nie wiedziała w sumie cemu w tamtej chwili się poddała. Zamiast znów odskoczyć po prostu siedziała czekając na decysujący cios. Przerwałą na chwilę opowieść nie będąc pewną czy dalsza część jest prawdziwa, czy tylko jej się takie rzeczy śniły.
- Wydaje mi się... Chyba...Igora zabił Amon. Pojawił się tam w sumie nie wiem kiedy... I mnie upomniał. Ludzka transmutacja jest zakazana... - słowa starego króla dźwięczały jej do tej pory w uszach. Doskonale o tym wiedziała, w końcu znała zasady, a mimo to pod pierwszym lepszym zaklęciem wpływu dała radę transmutować człowieka. Gdyby ktokolwiek się dowiedział... - Nie wiem co było potem. Ani co się działo, ani jak trafiłam do miasta - znów chwila przerwy, musiała pozbierać rozbiegane myśli do kupy - Chcę do domu - stwierdziła na sam koniec, zwijając się na łóżku, podciągając nogi pod brodę i ściskając jego dłoń. Źle się czuła za Wieżami, z dala od alchemików i od terenów, które znała. Z dala od małej Tulli.

draumkona pisze...

- A dostanę cukierka? Wiesz, w końcu taki ze mnie dzielny pacjent - chociaż po prawdzie to on wolałby co innego niż cukierka. Niestety brak sił i ból w ramieniu skutecznie hamowały jego lubieżne myśli i plany wobec magiczki w fartuszku. I w jednej chwili jak był zadowolony ze swojej niedyspozycji, tak teraz już średnio to mu się podobało.
- Nie mogłeś powiedzieć wcześniej, że cię boli?
- Nie bolało tak bardzo - wyjaśnił, po części trochę kłamiąc, a po części trochę nie. Nie chciał jej przypominać, że jeszcze chwilę temubyła na niego wściekła i zła, bo istniało pewne ryzyko, że znów się na niego zezłości, a tego nie chciał - Gdyby nie to, że to ramie tak cholernie boli to zająłbym się tym fartuszkiem... i tym co jest pod nim - chwilowo pomyślał nawet o celowym "wyłączeniu" nerwów w ramieniu, ale to była ostateczność jaką rzadko stosował, poza tym wymagała sporego nakładu sił. A żeby wszystko wrócić do normalnego stanu też trzeba było się namęczyć - Ale pooglądać zawsze sobie mogę.
Char odkąd opuściła lochy Twierdzy była znacznie bardziej podatna na ataki. Nie te fizyczne, ale psychiczne. Jeszcze do końca nie odzyskała siły, a dawne strachy jakie zaszepiono jej w celi wciąż uparcie przy niej trwały nie dając spokoju.
- Ile jeszcze zostało ci czasu zanim Escanor znowu zapragnie towarzystwa bawidamka? - w końcu to, że wrócą do domu było niemalże pewne. Pytaniem było ile czasu jeszcze będą mogli spędzić razem, jak rodzina, nim obowiązki i powinności wezwą go gdzieś w pole. Do Drummor, do Twierdzy czy gdziekolwiek indziej. Char nie lubiła się dzielić, zwłaszcza jeśli sama miała czegoś mało, więc myśl o tym, że znów moga się nie widziec całe miesiące podczas gdy jakaś inna pani może go mieć na wyłączność przyprawiała ją o białą gorączkę i stan przed-furii.

draumkona pisze...

Objął ją zdrowym ramieniem, czując się bardzo dziwnie. Z jednej strony bardzo chętnie by z niej ten fartuszek zdarł, z drugiej strony wiedział czym to grozi. Bo na penwo nie używałby tylko jednej dłoni, jak macać to po całości i uzywałby też tej drugiej... I penwie szew znów by puścił, choć w sposób o wiele bardziej bolesny bo Wilk nie sądził by miał to ramię oszczędzać tylko dlatego, że była w nim strzała.
- Ja wiem, że ty możesz więcej, ale ja nie mogę. I trochę mnie to drażni... - a gdyby tak on tylko sobie leżał, poddając się jej dłoniom? Spojrzał z ukosa na magiczkę dziwnie, jakby zaraz miał z takim pięknym pomysłem wyjechać na głos.
- A gdybym ja się nei ruszał, tylko ty byś... - jednak myśl była silniejsza i w końcu wydostała się z umysłu na światło dzienne. W końcu co mu szkodzi, jak tyle można zyskać...
- Będzie dobrze.
- Zawsze tak mówisz - nie było to wypomnienie, czy też przytyk. Vetinari zauważyła, że dość często w jej obecności używa tego stwierdzenia, jakby miało jej to natychmiast pomóc. Po części może i pomagało, zawsze dobrze jest usłyszeć, że sprawy mają się ku lepszemu. Odkopała się trochę, czując że pod kołdrą robi się po prostu za gorąco.
Jak na zawołanie o szyby okien zaczęły uderzać spore krople deszczu, robiąc przy tym dziwny hałas, a stało się to tak nagle, że aż się wystraszyła. Kiedy odnalazła źródło dźwięku zaraz się uspokoiła, w końcu ani deszczów ani burz się nie bała.
- A co z resztą? Przeżyli? Nic im nie jest? - musiała zapytać. W końcu nie było się o kogo martwić, więc umysł już znalazł sobie potencjalnych pacjentów, którym trzeba będzie pomóc.

Złota grzywa pisze...

[Byłabyś chętna na wątek z Morghulisem? Chciałabym stworzyć coś z Szeptem bo po pierwsze zauroczył mnie art *,* a po drugie myślę, że takie wojownicze postaci przypadłby sobie do gustu. Tym bardziej, że oboje, w swoim przypadku, będą służyć Nefryt. Z początku mogliby się nie polubić, ale byliby zdani na siebie podczas jakiś misji i likwidowaniu wrogów. Co o tym myślisz?]

draumkona pisze...

Nie przewidział tego. Bogowie mu świadkiem, myślał o wszystkim tylko nie o tym, że mu wsadzi rękę w spodnie po czym bezczelnie uśpi. I zasypiając już, poprzysiągł sobie zemścić się okrutnie na Szept. Spał spokojnie i dośc długo. Nim zaczął zdradzać jakieś oznaki przytomności nastal już wieczór, a księżyc zdążył zajrzeć przez okna do komnaty.
- Jesteś okropna. Wiesz? - usłyszała na powitanie bardzo niewinna Szept. To i niezbyt zadowolone spojrzenie pana elfiego władcy.
Obserwowała uważnie jak mówił, nie chcąc żeby coś przed nią ukrył, zataił z troski albo coś innego. Przecież była dorosła, mógł jej mówić wszystko zamiast kluczyć i dobierać słowa tak by jej nie przestraszyć. Zresztą... Nie ważne. Nawet jeśli taił coś to nie było to ważne. i tak nie mogła im pomóc, nie kiedy sama ledwo patrzyła na oczy.
- chcę do wanny. Chodź do wanny!

draumkona pisze...

- Potrzebowałeś snu, więc go dostałeś. Potrzebowałeś odrobiny magii, dostałeś ją. Mniej boli, czyż nie? A teraz bądź grzeczny i zjedz rosołek, to może dostaniesz deser - łypnął na nią nieprzychylnie, jakby wietrzył koleny podstęp. Przyjrzał się zupie, spodziewając się że jest co najmniej zatruta, albo bardzo życzliwa żona dosypała tam jakichś podejrzanych ziółek.
- Będę miał teraz uraz do fartuszków. I w ogóle - burknął niezadowolony, ale zupkę zjadł grzecznie. Najwyżej sobie umrze, no trudno. Już nie raz tak było, że królowa otruwała męża i tak dalej...
- Wolę, gdy nie leżysz bezczynnie. Lubię cię drażnić, ale wolę być rozbieraną niż rozbierać się sama.
- To wcale nie jest dobra wymówka. Teraz będziesz musiała mi to wynagrodzić, wiesz? - nie zamierzał rezygnować ze swoich praw, w końcu skoro go oszukano to należy mu się teraz coś w zamian. I to najlepiej coś co magiczka zaczęła, ale nie skończyła.
- Nie jestem obłożnie chora Dev - mruknęła, kiedy uniósł ją z łóżka. W zasadzie mogłaby tam sama iść, ale bardzo miło było widzieć jak się o nią troszczy. Koiło to nerwy, koiło obawy - A wiesz, że będziesz musiał mnie rozebrać? I umyć plecy też - poinformowała go jeszcze nim przekroczyli próg łazienki. W końcu chyba chciałby wiedzieć o takich rzeczach, niż żeby wciskała mu gabkę w ręce i stawiała przed faktem dokonanym.
- I ty też się musisz umyć, bo... jesteś brudny - żelazna logika nie mogła wskazać innego rozwiązania, a Char już szukała dobrego sposobu żeby nakłonić go do siedzenia w wannie razem z nią.

draumkona pisze...

– Mogę ci powiedzieć, że pod tym szlafroczkiem nie mam na sobie zupełnie nic.
- Masz moją uwagę - nawet odstawił na bok talerzyk z ciastem. Bogowie, jak można było robić takie dobre rzeczy za pomocą mąki i paru jajek? No może trochę przesadził, ale nigdy nie mógł zrozumieć jakim cudem z takich prostych skłądników, z pozoru nawet niedobrych, da się zrobić ucztę dla zmysłów, coś czemu nie sposób się oprzeć. Tak samo jak oprzeć się nie mógł zerknięciu na to co rzeczywiście skrywa szlafroczek. I nie skrywał nic. Aż się uśmiechnął jak dziecko, któremu daje się jakiś prezent.
- Ale chyba musisz mi przypomnieć, na czym skończyliśmy.
- Chyba to był ten moment - mruknął, przyciągająć ją do siebie zdrową ręką, wpijając się w usta elfki zachłannie, zupełnie jakby się nei widzieli z rok, a on grzecznie pościł. Gdyby tylko miał zdrowe ramię to wylądowaliby już oboje na ziemi... A tak, to musiał uważać, nad czym mocno ubolewał. Nie jednak na tyle, żeby przerywać sobie zabawę.
Lubiła pianę. Piana była taka... Lekka. I fajna. Najlepsze były bitwy na pianę w wielkich wannach, które toczyła z koleżankami w łaźniach w Demarze. Tak, Escanor lubił marnować pieniądze na dostarczenie tam wody, sam też lubił się moczyć. A Charlotte korzystała.
Teraz zgarnęła nieco piany na dłoń i dmuchnęła nią w arystokratę. Część nie trafiła i wylądowała na podłodze, a część osiadła mu na włosach i koszuli. Vetinari niewinnie udała, że to wcale nie jest jej sprawka i wsunęła się do wanny, rozkoszując ciepłem, czując jak mięśnie się rozluźniają w kąpieli. Miłe uczucie. Jeszcze tylko głowę oparła na krawędzi i mogłaby tak leżeć aż woda nie przestygnie, albo ona sama brzydko się nie pomarszczy.
- Chodź, chodź - zachęciła go jeszcze, choć rozebrać musiał się sam, bez pomocy niedobrej alchemiczki, która i tak zamierzała zająć się nim osobiście ale dopiero jak będzie tuż obok w wannie.

Złota grzywa pisze...

[Myślę nad czymś co stworzyłoby naprawdę świetną historię! Aktualnie pracuję nad zakładkami i uzupełnieniem postaci o tajemnice i historię :) Myślę, że to ułatwiłoby nam pracę kiedy wyjaśnię bardziej cel mojej postaci w Keronii! Należy on do pewnego Przymierza, który działa niczym skrytobójcy, wszystko zostało stworzone w tajemnicy przed każdym prócz dwunastu wodzów Kresów. Stworzyli oni Przymierze Dwunastu, które miało za zadanie obronić miasto przed atakami, byli i są to doskonali zabójcy, którzy zostali wyszkoleni i ochrzczeni przez magów i szamanów. Dużo w tym magi i zabijania, że tak powiem. Uchylam Ci delikatnie kim jest Morghulis bo może sama na coś wpadniesz zanim dowiesz się więcej z historii itp.
Jak skończę to co mam wymyślimy coś ciekawego :)]

draumkona pisze...

Elfki władca nie należał do osób, które szybko nasycają się raz daną nagrodą. Biedną magiczkę męczył aż do rana, choć miał dziwne wrażenie, że to nie on ją męczy, a to ona jego, w równym stopniu stęskniona bliskości. Tak czy inaczej, leżeli na łóżku, wśród skołtunionej pościeli oglądając jak pierwsze promienie słońca wpadają do komnaty oświetlając ją ciepłym blaskiem. Zdrowym ramieniem obejmowął ją i tuląc do siebie gładził lekko skórę na magiczkowym ramieniu.
- Teraz już nie będę mieć urazu - mruknął, ledwo patrząc na oczy. W końcu był ranny i sobie tak pofolgował. Uzdrowiciele to chybaby się za głowy złapali gdyby się dowiedzieli co on tu wyprawiał zamiast spać i regenerować siły - I dzień dobry.
Oczywiście skorzystała z takich widków, których i tak nie oglądała zbyt często. Dev potrafił znikać na całe miesiące i wtedy to mogła co najwyżej radzić sobie sama. Jakże wtedy zazdrościła Wilkowi, który już przez to przechodzić nie musi i magiczkę zawsze ma obok. Czy to nagła chęć na chędożenie, czy na pójście gdzieś czy na zwykłe posiedzenie razem. Będąc w wannie nie zamierzała zaprzątać sobie głowy sprawami, które mozna odłożyć na później.
- Miałeś mi umyć plecy... - mruknęła, korzystając z dobrodziejstw wody przesunęła się lekko, siadając na nim okrakiem. Zazwyczaj wolała kiedy to on przejmowął kontrolę, kiedy ją głaskał, pieścił i szeptał czułe słówka, ale kto powiedział, że coś nowego od razu jej sie nie spodoba...
- Devriiil... - znów zamruczała, tym razem podgryzając szyję arystokraty, wspinając się coraz wyżej i wyżej, w końcu gryząc go w płatek ucha i ciągnąc lekko. Nie ma leniuchowania.

draumkona pisze...

- Powinieneś się przespać. Odpocząć.
- Powinienem. Tak samo jak i ty - przynajmniej takie było jego skromne zdanie. Szept nie wyglądała jak okaz nadmiaru energii i wypoczęcia, on zresztą też nie i po udanej nocy przydałby się odpoczynek. Solidny, niezakłócony, choć w to ostatnie wątpił. Jeśli Radni wiedzieli, że się obudził i że żyje to zawsze istniało ryzyko, że któryś tu wlezie z arcyważną sprawą. Zawsze tak robili. Zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. Podniósł lekko głowę, szukając skrawka kołdry i okrywając i siebie i magiczkę. Co jak co, ale nie zamierzał pozwalać by jakiś opieszały staruch sobie ją oglądał. I jego też nie, były przecież pewne granice.
- Śpij Szept - musnął jeszcze włosy magiczki wargami, delektując się ich dotykiem na twarzy. Były takie miękkie i pachnące, jak u żadnej innej kobiety - Śpij, póki Starsi chwilowo o nas zapomnieli, podobnie jak reszta świata.
Nie spodziewała się, że nagle tak opuszczą ją siły. W jednej chwili było wszystko w porządku, a w drugiej... gdyby nie to, że byli w wannie to pewnie już leżałaby na podłodze. Przeforsowała się, choć tak naprawdę nie wiedziała dlaczego jej ciało zareagowało tak gwałtownie, bez ostrzeżenia. Przecież coś tam pospała, była w miarę wypoczęta, a tu proszę.
- Kretyn. Skończony idiota. Bałwan, buc niewyżyty.
- Nie przesadzaj - wyciągnęła dłoń, z ledwością dosięgając jego dłoni i ciągnąc do siebie. Jak mokry, to się wytrze w pościel, ogrzeje pod kołderką - Czułam się dobrze, naprawdę. Tylko jakoś tak chwilowo jakby... zabrakło mi sił. Chodź do mnie, mam ręcznik pod kocem to się wytrzesz i pójdziemy spać, żeby więcej takich incydentów nie było. I nie bądź dla siebie taki ostry - przecież to nie była jego wina. A niewyżyci to byli oboje, więc niech nie zwala całej winy na siebie...

draumkona pisze...

- Nie idź nigdzie. Zostań.
- Nigdzie się nie wybieram - uspokoił ją, znó delikatnie gładząc ramię i przy okazji samemu przysypiając. Podobno sen leczy najlepiej, najszybciej wraca pacjentom siły, ale on uważał, że sam sen nigdy nie przynosi takich efektów jak chędożka i sen. Może to dlatego, że na punkcie magiczki miał jakieś zboczenie i dla niego to najładniej wyglądała nago, może to była zasługa jeszcze czego innego, ale gdy się obudził, a zaznaczyć nalezy że nastąpiło to późnym popołudniem, czuł się wypoczęty jak nigdy. No i nigdzie sobie nie poszedł, tak jak zresztą obiecał.
Magiczka wciąż spała, co dawało mu chwilę na przemyślenie jeszcze raz swojego niecnego planu, który uknuł wiele dni temu, jeszcze przed bitwą i całym tym bałaganem. Szept się zdziwi. Szept będzie sprawdzać czy ma gorączkę. Szept będzie niedowierzać. Ale... cóż, chyba o to własnie mu chodziło. O to by ją zaskoczyć. Mile tym razem, a nie nową raną która zagraża jego życiu. Na próbę poruszył ramieniem, nie bolało już tak mocno, choć nadal dawało się odczuć, że nie jest to kończyna do końca wyleczona. Przyszpilony do łóżka z jednej strony przez Szept, która robiła sobie z niego poduszkę, a z drugiej obietnicą jaką złożył, nie ruszył się, grzecznie czekając aż jego szanowna małżonka także się obudzi.
Char spała jak zabita cały czas. Nie było ani pomruków, ani nawet typowych dla ciała odruchów kiedy coś się sniło. Wyglądała jakby znów zemdlała, choć to nie było to. Spała, a organizm regenerował siły w miarę możliwości i dostępnych środków. Niewiele zjadła poprzedniego dnia, więc i sił nie zregenerowało się dużo, ale ciało było wypoczęte i gotowe do działania. Budząc się, zamiat odkryć się i wstać jak normalny człowiek ona owinęła się szczelniej kołdrą i przekręciła się na bok. Po chwili znów na bok, ten poprzedni i otworzyła zaspane oczy. Wintersa nie było obok, co skutecznie zmobilizowało ją do siadu i rozglądnięcia się za nim, a raczej za tym, czy ubrania arystokraty też sobie gdzieś poszły.

draumkona pisze...

- Długo nie śpisz?
- Parę minut, może ciut więcej - zamyślił się i nie potrafił popranie ocenić tego ile sobie tak leżał czekając aż Szept się obudzi. Ale miało to swoje plusy, dopracował niecny plan i wymyślił magiczce zajęcie. Może niezbyt przyjemne, może nieciekawe i czasami mocno irytujące, ale potem jej to wynagrodzi.
- Będziesz zajmować się papierami? - spytał niby od niechcenia. W końcu to on zawsze się z tym bawił, a ona przejmowała tę pałeczkę kiedy był albo ranny, albo obłożnie chory, albo zbyt pijany. Wilk miał już nawet specjalnie wyćwiczony nadgarstek od setek podpisów i paredziesiąt w tę czy w tamtą nie robiły mu już różnicy. Tylko co on jej powie jak będzie wychodził? O, powie że idzie do Amona. W końcu mieli o czymś porozmawiać. Idealna wymówka.
- Już nie śpisz?
- Już nie, w końcu ile można spać. No bez przesady - przeciągnęła się, a kołdra nieco opadła rolując się w pasie alchemiczki, odsłaniając piersi i tatuaż na jednej z nich. Włosy miała skołtunione, na policzku odbite fałdki poduszki i ogólnie nie wyglądała jak ktoś, kogo nazywają siostrą władcy. Z jękiem przeczesała włosy palcami, a te stawiały niemały opór. Zawsze tak było jak szła z mokrymi, nierozczesanymi włosami spać.
- Długo już jesteśna nogach? Która godzina? Podają jeszcze śniadanie? - brzuch zawtórował pytaniu głośnym "blurp!", dając sygnał że to pora by coś zjeść. Char poklepała się po brzuchu i znów owinęła się kołdrą. Może i w dzień było tu dość gorąco, ale w nocy i pod wieczór niezbyt.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri uniosła brwi.
-Nikt nie potwierdzi, że w pełni świadomie wybrał tę drogę. Uciekał. Wy, ludzie, pod wpływem emocji często działacie w sposób impulsywny i nieprzemyślany.
Zębaty ptak łypał na Odrina niezbyt przyjaźnie. Pióra posiadał, owszem, w barwie ciemnego głębokiego granatu, chociaż przy obecnym świetle czy może jego braku, wydawał się czarny.
Tiamuuri chciała iść dalej zachowując tempo, ale wyczuła, że coś jest nie w porządku. Kolekcjoner nie wyglądał najlepiej.
-Chyba masz gorączkę - powiedziała dziewczyna cicho, cofając się, tak, aby znaleźć się bliżej maga. Czuła, że temperatura ciała starszego mężczyzny nieznacznie wzrosła i najprawdopodobniej miała nadal się podnosić.
-To przez ugryzienie? -spytała. Przez chwilę miała ochotę poprosić Kolekcjonera, aby pokazał jej rękę, ale szybko uznała to za bezcelowe. Nie miało to większego sensu jeśli przeklęta trucizna już zdołała rozejść się w jego krwi. I biorąc pod uwagę jego stan, działała naprawdę przerażająco szybko.

draumkona pisze...

- Miałem porozmawiać z ojcem - usprawiedliwił się, choć widząc jak się wycofuje ze swoich planów poczuł, że robi mu się przykro. Cóż miał zrobić, zdradzić się? Nie mógł, niespodzianki są lepsze - Nie martw się, wrócę szybko i ci pomogę z papierami - uśmiechnął się usiłując jakoś poprawić jej nastrój i sam też usiadł rozglądając się za porozrzucaną na ziemi garderobą. Będzie lekki problem z ubraniem się...
– Masz ochotę na coś szczególnego?
- Niech pomyślę... cokolwiek, co nie jest morskim ślimakiem? - tych ostatnich wyjątkowo nie lubiła, zresztą tak jak innych robali, czy to na lądzie, czy na morzu. No i bała się ryb. Kiedyś za brzdąca, kiedy pływała sobie w zatoczce skubnęła ją kolorowa rybka. Nic poważnego, ale uraz pozostał. I chociaż skrycie kochała morze i kąpiele w nim, to kiedy na horyzoncie pojawiały się kolorowe rybki - był to znak, że pora wodę opuścić.
- I bym się ubrała... - mruknęła, zostawiając skołtunione włosy, postanawiając zająć się nimi później. Odrzuciła koc i podniosła się świecąc gołymi pośladkami - Widziałeś moje rzeczy? Ach, łazienka... - tam też się udała, zamierzając się ubrać. I całkiem dobrze zrobiła, bo ledwo zniknęła za drzwiami a do komnaty wpadł Wilk. Zdyszany, w pełni ubrany i jakby gotów do drogi.
- Devril! Szukałem cię, jesteś mi potrzebny do bardzo ważnego zadania, zaraz wszystko wyjaśnię... Gdzie Charlotte?
- W łazience - doszło do nich burknięcie i niedługo później wróciła alchemiczka, niestety ubrana. Podejrzliwym spojrzeniem zmierzyła brata, jakby oczekiwała że coś knuje - Po co ci Dev?
- Ty w zasadzie też się przydasz. Chodźcie, wyjaśnię po drodze.

draumkona pisze...

Tak, do tego wszystkiego jeszcze brakowało mu tego głupka. Pewnie znowu będą docinki. Znowu będą komentarze, ale w sumie... Co mu tam. Mógłby się Cień w końcu nauczyć jak się troszczyć o swoją kobietę a nie tylko dawać jej coraz to nowsze wydania tego samego sztyletu.
Kiedy Vetinari w końcu zjadła obiado-kolację zaczął tłumaczyć po co ta dwójka jest mu potrzebna. Cienia traktował jak niepotrzebny dodatek i ogólnie pomijał jego kwestię, jakby był kawałkiem powietrza, albo bardzo niepożądanym żuczkiem.
- Ogólnie, to potrzebuję rady. Ty się podobno znasz na kobietach - te słowa keirował do Devrila, bawidamka, przydupasa i co najważniejsze, rzekomego znawcę kobiet. Taki znawca był mu teraz bardzo potrzebny - A Char ma bardzo podobne dłonie do Szept, więc od razu się przymierzy i będzie po sprawie - nie określił jednak co takiego ani po co. Szedł dziarskim krokiem załębiając się w jedną z najbogatszych dzielnic handlowych. Tu nie było żadnych biedaków ani śmierdzących ryb, same luksusowe towary. Tu też znajdował się jubiler, jeden z dwóch w mieście, posiadający na stanie wyroby prosto z krasnoludzkiej stolicy. Wszedł do sklepu i rozejrzał się. Był niewielki, ale urządzony z gustem na modłę elfią. Gdzieniegdzie dało się dojrzeć jakiś mały, krasnoludzki akcent jak chociażby ich lampiony w kształcie łezki, ale generalnie był to w całości elfi przybytek. Piękny, delikatny, tak samo jak przedmioty złożone w gablotkach wyłożonych miękkim materiałem. Sprzedawcą był elf z monoklem w prawym oku. Na widok tak dużej kompanii klientów uśmiechnął się szeroko.
- Witam. W czym mogę służyć?
- Szukam pierścionka zaręczynkowego - wypalił Wilk od razu, zerkając na co poniektóre gablotki. Jak on miał wybrać ten właściwy? - Devril jak myślisz co podobałoby się Szept? - i oto wyjasniła się rola po co komu arystokrata.
Char też rozglądała się po sklepie. Powoli przechadzała się między ozdobami oglądając każdy naszyjnik, czy bransoletę, ale od gablotki z pierścionkami zaręczynowymi trzymała się z daleka. Nie dla psa kiełbasa.

draumkona pisze...

- Tak, jestem pewien. Bo widzisz... moje oświadczyny były trochę dzikie. Nie było pierścionków, nie pytałem jej rodziny, po prostu spytałem. A teraz chciałbym to nadrobić, zrobić wszystko jak należy... - podniósł jeden z pierścionków. Srebrny z malutkim oczkiem w dziwnym, zielonym kolorze. Wilk nie znał się na kamieniach szlachetnych, nie odróżniłby nawet barwionego szkła od diamentu. Podsunął go Devrilowi, jakby ten miał wygłosić jedyną w świecie i najsłuszniejszą poradę.
- Z kim się żenisz? Nie powinieneś się najpierw rozwieść albo wynająć zabójców?
- Z Iskrą - może to było głupie, ale na głupie pytanie Cienia miał równie głupią odpowiedź. Zresztą, mógł się wcale do niego nie odzywać, Lucien zapewne by się tym nie zraził. Mało fachowym okiem ocenił wygląd pierścionka i... no, jak dla niego był dobry. Ale czy podobałby się magiczce?
- Kup jej diament wielkości jaja. Kobiety lubią takie - Wilk już miał powiedzieć coś o tym, że może Zhao lubi diamentowe jaja zamiast innych, ale ugryzł się w porę w język. Porzucił pierwszy pierścionek i zabrał się za oglądanie kolejnego, tym razem z fioletowym kamyczkiem.
- A ten? - zaraz złapał trzeci, tym razem jakiś fikuśny. Zamiast typowego pierścionka był jakby srebrny wąż owijający się wokół palca i zjadający swój ogon, a maleńkie kryształki mieniły się w świetle świecy podsuniętej przez jubilera - Cholera nawet nie wiem jakie ona kamienie lubi...

Silva pisze...

I.
Silva poczuła zaskoczenie; było to tak dziwne, że przez chwilę nie wiedziała, co właśnie poczuła. Brat magiczki się zdenerwował, wzburzył. Miał tak ponury ton, że trudno było rozpoznać jego głos. Mógł źle zrozumieć jej słowa; wcale nie chodziło jej o to, że wyrzeka się swojego dziedzictwa, krwi ojców i matek. Nie rezygnowała z tego, kim była. Miała raczej na myśli to, że na pierwszym miejscu jest plemię, któremu przysięgała służyć, przed wodzem i przed duchami przodków, a zaraz za nim jej rodzina z wszystkim, co od nich otrzymała. Na wyjaśnienia było jednak za późno, rozmowa toczyła się dalej, a to nie był czas, by cofać się i tłumaczyć wypowiedziane słowa. Tym bardziej, że Szept wyraźnie dała wszystkim do zrozumienia, że temat uważa za zamknięty i nie należy do niego wracać.
Silva nie liczyła też na to, że przyjaciele zrozumieją ich wierzenie, zwyczaje i tradycje. Plemienne obyczaje musiały być dla nich równie obce, niezrozumiałe i dziwne, jak dla niej były te wyznawane i praktykowane przez elfy. Cześć oddawana drzewom? Marnotrawstwo tego, co mogło posłużyć plemieniu do ogrzania jurt, wzniesienia domostw i ochrony wioski. Wiara w elfich bogów? Niezrozumiałe oddawanie modlitw niewidzialnym bytom, lepszym od swoich wyznawców. Jak można czcić coś, czego nie widać? Duchy były obecne, widoczne. Niektóre elfy nie jadały mięsa, żywych istot. Plemię nie przetrwałoby bez polowania, nie mogli pozwolić sobie na ich oszczędzanie. Elfy wierzyły, że ich bóg na A, którego imienia Silva nigdy nie umiała powtórzyć, stworzył świat. Plemię wierzyło, że to Wielki Duch wykreował ziemię, po której się stąpa, niebo, na które się patrzy i podziemia okryte tajemnicą. Elfy nie uznawały świata dusz takim, jakim widzieli go ludzie z plemienia. Przede wszystkim nie było u nich szamana. Silva długo zastanawiała się nad tym, jak ich dusze wędrują na drugą stronę, skoro nikt ich nie prowadzi. Do tego szamani sprowadzali dusze nowonarodzonych dzieci do świata żywych, udawali się do drugiego po zarodniki, tam walczyli z chorobami, które nękają dusze żywych. Podobno magię też ofiarowała im bogini, a u plemienia to duchy przodków obdarowują ich darami. Był jeszcze inny język, inne zwyczaje. Silva przez długi czas zastanawiała się, co jest prawdziwe, czy jej wiara wyklucza tą ludzką i elfią i na odwrót? Czy jedni żyli w kłamstwie lub iluzji, a drudzy byli prawdziwi? Świat był pełen kultur, bóstw i obyczajów; co rasa, co plemię to inne tradycje. Było wiele rzeczy, których Silva nie rozumiała, które negowała w myślach, ale pewien łysy najemnik pokazał jej, że mimo różnic w kulturze można zawierać przyjaźnie. Byli różni. Ona, Szept, pchlarz, Dar. Póki jednak nie narzucali sobie religii, póki nie próbowali negować innych tradycji, póki nie naruszali swoich kultur, mogli iść ramię w ramię, jako przyjaciele.
Nocny Wiatr, znający jedynie plemię, nie umiał jeszcze tego zrozumieć, choć miał większe szanse zaakceptowania tego niż jego popędliwa koleżanka. Widać było, że niektóre słowa przyniosły mu niezrozumienie i odruch automatycznego zaprzeczenia. Dla niego rzeczy wyglądały tak, jak nauczyło go tego plemię. Wielki Duch stworzył świat, żaden inny bóg. Silva też kiedyś tak myślała.
- Znaleźliście jakieś ślady? Zniknięcia waszych ludzi?
- Kilka dni temu nad Górami Mgieł przetoczyła się dość intensywna nawałnica… Miało to związek z działaniem waszego protoplasty, praprzodka, czy też był to efekt tego, przed czym chciał was chronić?

Silva pisze...

II.
Właściwie Szept sama odpowiedziała bratu.
- Idąc do miejsc, w których byli, nasi ludzie szli po świeżym śniegu.
- Gdybyście posłali wieść do Mogaby, wilkołaki mogłyby tropić - jednak plemię wciąż podchodziło do swoich sąsiadów z rezerwą. Silva czasami o tym zapominała. - Jego myśli płyną powoli, są jak leniwa rzeka. Starsi ostrzegali nas, młodych szamanów, byśmy nie próbowali dotykać jego ducha. Możemy jedynie zgadywać. Kanati Niedźwiedź ma nas chronić, wątpię by wykrzesał więcej siły do ataku, pewnie nawet nie uniósł oczu, by popatrzeć na zagrożenie. Musiał zareagować na zmiany w otoczeniu i materii świata.
- Zginął już drugi szaman. Skąd pewność, że żyje? Praprzodek uśpił plemię. Wy jesteście już szamanami. Jeśli na miejsce zmarłego szamana powołuje się nowego… kogo mianoby wybrać, jeśli wszyscy śpią?
- Ponieważ nie ma go na planach dusz. Po drugiej stronie. Szaman po śmierci nie czeka, może sam przebyć tę drogę, ale opóźnia ten moment, aby pomóc w znalezieniu następcy. Gdybym przeniosła się na plany dusz, znalazłabym go. Być może Kanati okazał się mniej łaskawy…
- Czemu mówisz o praprzodku tak, jakby był nic nieznaczącym bożkiem? Ty go widzisz, jesteś jego czynem, a umniejszasz mu! - Nocny Wiatr zerwał się z miejsca; był zdenerwowany. Szamanka, jedna z jego plemienia, mówiła źle o ich przodku! Ona, która miała dawać przykład - Najpierw nazwałaś święty totem kawałkiem drzewa… Myślałem, że źle zrozumiałem, a teraz to? - chłopak zapomniał się, a może celowo, mówił teraz w języku plemienia; wypominał Silvie jej słowa, zachowanie, brak szacunku, przypominał o duchach, przodku, o tym, co powinna wiedzieć i szanować.
Opanowanie Silvy sprawiało, że Nocny Wiatr zdawał się być jeszcze bardziej wzburzony. Kiedy mu odpowiedziała, w swoim języku, głos miała spokojny, ale w słowach czuć było chłód i ostrzeżenie. Szamanka nie pozwoliła młodzikowi kwestionować jej wiary tylko dlatego, że starała się wyjaśnić przyjaciołom coś, czego nie pojmowali. Teraz ona powiedziała mu, co myśli. I choć słowa brzmiały obco, można było wyczuć, że bynajmniej go nie chwali. Musiała mu wyjaśnić różnice, pokazać na konkretnych przykładach ich odmienność.
Nocny Wiatr w końcu zamilkł. Zerknął na elfie rodzeństwo. Przygryzł wargę, aż w końcu usiadł i zapytał: - To prawda, że nie macie szamanów? - musiał spytać, nawet jeśli odnalezienie zaginionego było ważniejsze. Tylko to jedno pytanie, by sprawdzić, czy usłyszał prawdę.

draumkona pisze...

- Tak dałeś. Po tym, jak się zgodziła. Słyszałem.
- Po tym jak się zgodziła i popłakała, bo myslała że ją rzuciłeś - uzupełnił usłużnie Wilk, wynajdując okazję to wbicia Cieniowi malutkiej szpileczki. Na chwilę tylko się rozproszył i zaraz znów skupił całą uwagę na wybieraniu pierścionka.
- Szept. Najpierw Szept. Wilk, nikt z nas nie zna Szept tak dobrze jak ty. Lucien to pacan ale ma rację. Tu nie chodzi o to, co woli większość. O to, co woli ona. Co według ciebie do niej pasuje. To nie prezent ode mnie, Cienia, Charlotte. Od ciebie.
- Pokaż te z mithrilu - zarządził, odkłądając poprzednie pierścionki, a sprzedawca niemalże udławił się ze szczęścia. Mithrilowa bizuteria była niebywale piękna i trwała, czasami posiadała nawet magiczne właściwości, ale była piekielnie droga. Przelotnym spojrzeniem omiótł to, co elf wystawił na ladę i doszedł do wniosku, że to nadal nie to. On coś ukrywa. Każdy jubiler ma swoje oczko w głowie, jakieś maleństwo, które każdą kobietę zwaliłoby z nóg swoim pięknem, a mężczyznę zwaliłoby z nóg swoją ceną - Cena nie gra roli - dorzucił po chwili, a sprzedawca drgnął jakby Wilk wypowiedział tajne hasło. Skrzyżował spojrzenie z władcą, aż w końcu po parunastu długich sekundach uległ, sięgając do najniższej szuflady, stamtąd wyjmując tylko trzy pierścionki. Każdy z nich był inny, unikatowy na swój włąsny sposób. I każdy był mistrzostwem w sztuce jubilerstwa.
- Stop mithrilu w najwyższej próbie wykonany przez krasnoludy z Grah'knar, a kamienie oszlifowane i osadzone przez gobliny z Czartogóry. Ostrożnie... - jubiler niemalże wyrwał Wilkowi pierścionek, kiedy ten go podniósł i zaczął oglądać. Mithril był bardzo pdoobny do srebra, a zarazem wyjątkowy. To byłby stop jaki chciał, problem stanowiło tylko oczko...
Zastanowił się. Z czym kojarzyła mu się sama Szept? Z kłopotami, to na pewno, ale nie było oczka w kolorze kłopotów. Wysilił umysł, starając sie odkryć istotę rzeczy. Pachniała cynamonem i pomarańczą, miała kasztanowe włosy i szare oczy. Nazywali ją Wilczą Panią, miała Corvusa i coś wspólnego z końmi, chociaż nigdy nie potrafił zapamiętać o co z nimi chodzi. Westchnął odkładając pierwszy pierścionek i sięgnął po drugi. Ten miał miniaturowe zdobienia liści wokół oczka, choć samo oczko było kompletnie czarne, matowe. Nie wiedział co to za kamień i już miał pytać, kiedy nagle jak z podziemi wyrosła obok Vetinari. Pochyliła się nad pierścionkiem, fachowo obejrzała kamyk, w końcu zabrała go Wilkowi i podsunęła pod światło. Kryształ błysnął niebezpiecznie, absorbując ciepło i dzięki swej naturze bleknąc, zmieniając barwę na szarą, a chwilę później na fiolet. Taki ciemny, niemalże wpadający w krwisty odcień.
- Co to za kamyk... - spytał, przecierając oczy. Dziwnie się na niego patrzyło. Char obróciła go jeszcze parę razy w palcach, nim odłozyła z powrotem na miejsce, gdzie momentalnie zmienił barwę znów na czerń.
- Stygium. Cholernie rzadkie. Cholernie.... dziwne - mruknęła, bardziej fascynując się w tej chwili naturą kamienia niż tym, że są w sklepie jubilerskim i mogłaby sobie coś łądnego kupić. Stygium było... niepokojące. Nie chodzi o to, że mogło uczynić coś złego właścicielowi, bardziej o to, że jego natura była dotąd niewyjaśniona. Zmieniał barwę pod wpływem światła, pod wpływem ciepła absorbował jego energię jednocześnie ją magazynując. A energia też wpływała na kolor - Zwiastun kłopotów - podsumowała, nim w końcu odeszła znów oglądać naszyjniki czy kolczyki, a Wilk został sam z mithrilem i stygium. Już wiedział co chce.
- Ten - sprzedawca popatrzył wątpliwie na Vetinari, jakby zastanawiał się skąd posiada wiedzę o tym kamieniu, ale odpuścił. W końcu klient nasz Pan.
- Nie jest tani.
- Mówiłem, że cena nie gra roli - jak każdy przzwoity jubiler, wyjął karteczkę i bażańcim piórem napisał na nim cenę, po czym podsunął ją Wilkowi. Ten bez słowa wyjął wymaganą ilość złota, nawet się nie targując. Szept była warta każdej ceny. A raczej jej zadowolenie.

draumkona pisze...

- Skoro chcesz to zrobić porządnie, przydałyby się jeszcze kwiaty.
- Ma po nich kichać?
- Kobiety lubią kwiaty.
- Ja... pójdę już sobie - mruknęła alchemiczka, dziwnie zamyślona i zdecydowanie smutniejsza. Nie czekając aż ktoś zwróci uwagę na to co robi okręciła się na pięcie i odeszła. W zasadzie mając odpowiednie materiały może zrobić sama niemalże wszystko. Odpowiednia gramatura mithrilu, stygium czy innego kamienia szlachetnego, potem złożyć dłonie i... i już. Nie potrzebowała wielu miesięcy misternej pracy nad zdobieniami. To było beznadziejne. Zresztą nie tylko to. Mimo tego, że Wilk był jej bratem nie mogła patrzeć czasami na to jak spogląda na Szept, co robi byleby ją zadowolić. Łapała się na myśli, że zazdrości magiczce, tak mocno mocno. Zresztą, nie tylko jej.
- Kwiaty... - WIlk co prawda miał już inne plany, zakłądające bardzo dziwne i niespotykane u niego dotąd rzeczy, ale kto powiedział, że kwiaty są złe? - Widziałeś jakieś miejsce gdzie są kwiaty? - on sam nie zauważył nic podobnego po drodze, a jak już sie obkupić to się obkupić.
- Co was napadło na schadzki? - Zhao wyłoniła się zza rogu z koszyczkiem na ręku wypełnionym ziołami, owocami i paroma rodzajami orzechów. Unioisła brew widząc Wilka i Devrila a do tego Cienia. CIENIA. Jej Cień był sam, dobrowolnie w takim towarzystwie. Czy on miał gorączkę? - Lu? Ty się dobrze czujesz?

draumkona pisze...

Iskra przyjrzała się podejrzanie jednemu i drugiemu. Wilk wyglądał jakby użądliwa go osa i nad czymś intenstynwie myslał, co potwierdzała zmarszcza przecinająca jego czoło. Lucien głupio się szczerzył i aż miała ochotę mu przyłożyć porem.
- Coś kombinujecie - orzekła tylko, jakże fachowo i znów łypnęła na Luciena - Pierwszy raz widzę żebyś dobrowolnie gdzieś wyszedł z Wilkiem. Czy to zalążek pięknej i wieloletniej przyjaźni? - jasnym było, że się nabija z nich obojga. Niestety elfi władca całkowicie zbył pytanie i zaczepkę, wlazł za to do kwiaciarni i po dłuższej chwili wyszedł z bukietem orchidei.
- Co mu się... - Iskra była zszokowana. Wilka zresztą też, ale kierował się zasadą "szybko, znaim dotrze do nas, że to bez sensu!". Skierował się więc czym prędzej do domu w którym kiedyś spotkał matkę Szept, a swoją obecną teściową. Skoro wszystko miało być zrobione jak należy... To też musiał spytać o zgodę jej rodzinę. Co prawda żałował, że nie ma tu jej ojca, zdecydowanie wolała jego niż Aerandel, ale ten był zbyt daleko na takie pytania. Matka musiała wystarczyć.
Dom znalazł, w sumie bez większych przeszkód bo znajdowął się w tej najbogatszej dzielnicy, niedaleko jubilera i kwiaciarni. Nerwowo poprawił swój wyjściowy płaszcz, przygładził tunikę i równie grzecznie użył kołatki zaniast dobijać się do drzwi jak dzikus.
Vetinari zeszła uliczką w dół, na niższy poziom miasta i w zasadzie nie miała określonego celu ku któremu zmierzała. Co jakiś czas mijała rusztowania i elfy pracujący przy odbudowie, przechodząc obok przyglądała się im, a one jej. Gdyby nie fakt, że ubiegłej nocy sie jej zemdlało to pewnikiem przystanęłaby i zaoferowała swoją pomoc. Wystarczyłoby miec odpowiednią ilość materiału, a chwilę potem budynek byłby cały...
Zamiast jednak bawić się w bohaterkę dnia codziennego, zaczęła się rozglądać za cukiernią. Tak, jedni dostają pierścionki, drodzy kopa w dupę a ona kupi sobie ciastko z tego wszystkiego.

Iskra pisze...

Przez dłuższą chwilę Wilk nie wiedział co ma mówić. Nigdy nikogo nie prosił o żadne błogosławieństwa ani nic z tych rzeczy. Przyjrzał się uważnie elfce, a na jej dygnięcie odpowiedział skinieniem głową. W końcu maniery też musiał pokazać.
- Piękna pani – zaczął, wręczając elfce bukiet i wcale nie przejmując się tym, że na pewno ją zaskoczył. Miło, czy nie, ale zaskoczył – Ja… Poślubiłem pani córkę, ale nie spytałem o zgodę ani o błogosławieństwo nim to się stało ani ciebie ani twego szacownego męża. Pytam więc teraz, co by wszystko odbyło się zgodnie z tradycją. Czy mamy twoje błogosławieństwo? – w duchu liczył na to, że elfka nie będzie robić problemów i od razu powie, żę nie ma problemu a on dalej będzie mógł realizować swój szatański plan, ale jak to zwykle z kobietami bywało – nie sposób było przewidzieć co zrobią w danym momencie. Dlatego też czekał, mocno spięty, jakby co najmniej Aerandel miała wygłosił jakiś wyrok.
Starsza elfka mogłaby być i po stokroć piękniejsza od swej córki, jednakże Wilka średnio to obchodziło. Jak dla niego Szept mogłaby być nawet w worku po kartofle i po bitwie w basenie błotnym, ale nadal zachowywałaby u niego pierwsze miejsce. Podążyłby do niej nawet jako ślepiec i elf głuchy, podążyłby nawet bez zmysłu węchu. Wszędzie by ją znalazł jeśli tylko podążałby za głosem serca.
- Iskra, ty lubisz to różowe coś, co on niósł?
- Orchidee? – Zhao przekrzywiła głowę, przyglądając się Cieniowi. Wyglądał jak mały chłopiec zagubiony na wielkim placu zabaw. Aż szkoda było tak na niego patrzeć – Nie, wolę coś prostszego. Fiołki, albo chabry są ładne, coś co można zerwać na łąkach a nie w jakichś specjalistycznych ogrodach – ona sama lubiła chodzić na łąki i zbierać dla siebie kwiaty. Rzecz jasna nie wierzyła w to, że Lu sam by poszedł i zerwał co trzeba, ale skoro teraz próbował z kwiaciarzem… - Chodź, pokaże ci które to.

Iskra pisze...

- Małżeństwo zostało już zawarte, a nasz ród nie mógł spotkać większy zaszczyt, wasza wysokość – uśmiechnął się, jakby co najmniej obwieściła mu nowinę, że Szept spodziewa się dziecka i będzie to upragniony dziedzic. Tak jak wspomniała, zamierzał porozmawiać z szanownym mężem Aerandel, ale dopiero gdy wróci do stolicy. Teraz nie miał na to czasu, ani głowy, zbyt zajęty myśleniem nad realizacją swego planu. Nigdy w życiu chyba nie był przejęty tak przyziemnymi sprawami jak wręczenie pierścionka, czy kwiatów. Teraz zaś, mając już zgodę, mógł realizować plan dalej. Potrzebował… wabika. Kogoś, kto magiczkę zaciągnie do lasu. Tylko co mogłoby ją nakłonić do pójścia i nie zadawania pytań? Może powinien coś upozorować…
Zhao w życiu nie podejrzewałaby Cienia o kupno biżuterii. Kiedy w kolejne Dremady dostała kolejny sztylet, stwierdziła, że zacznie je kolekcjonować, tak by w setne urodziny mieć ich już całkiem pokaźną kolekcję. Może przekaże je potem dzieciom w formie pamiątki rodowej? Tylko co one niby z tym zrobią…
Wolnym krokiem wyszli kawałek za miasto, na dzikie łąki obrośnięte kwieciem, ziołami i trawami. Iskrze chwilę zajęło nim pośród tego gąszczu wypatrzyła swoje fiołki – Tam – poinformowała Cienia, wskazując mu niewielką kępkę kwiatków. Podeszłą bliżej, wyjmując po drodze jeden z sztyletowych prezentów Luciena i ścięła kwiaty – To są fiołki. Całkiem ładnie pachną.
Gdyby Char była w pobliżu to niechybnie najpierw by Wintersa wyłowiła, potem na niego nawrzeszczała i cisnęła w niego bardzo dobrą kremówką, marnując jej smakowy potencjał. Niestety nie było jej w pobliżu, już parę minut temu, nim przy moście rozległo się donośne „chlup!” wyszła z cukierni i skierowała się do bram miasta chcąc zobaczyć jak alchemia trzyma resztki bramy i jak idzie odbudowa. Zawsze kiedy coś ją męczyło zaczynałą przestawiać się w tryb pracoholiczki i to nie był wyjątek.

Iskra pisze...

- Chabry… - mruknęła w zamyśleniu, szukając kwiatów wzrokiem. Rzadko się trafiały, przynajmniej tutaj, za Wieżami, ale chyba mieli szczęście, bo niedaleko dostrzegła parę sztuk w otoczeniu bujnych chwastów i małej kępki stokrotek. Je też ścięła, łącząc z poprzednimi kwiatami tworząc z tego mały bukiet. Obwiązała łodyżki plecionym sznurkiem i przyjrzała się im. Całkiem ładnie, jak na chwilę roboty.
- A zobacz jak pachną – bukiecik trafił w ręce Cienia, co by się oswoił z nową wiedzą, powąchał, poczuł. Aż jej się dziwnie zrobiło jak widziała jak ostrożnie kwiaty ogląda, jakby badawczo, usiłując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Zupełnie jakby zaraz miałą mu je zabrać i kazać wyciąć wszystkie fiołki i chabry świata w formie zlecenia jakie czasami miewał w Bractwie. Dziwny był z niego człowiek. Dziwny, ale kochany.
Charlotte stała nieopodal bramy i krytycznym spojrzeniem kogoś, kto nie jest specjalistą budownictwa oceniała jak idzie naprawa. Ona zrobiłaby to inaczej, oczywiście, ale nie każdy znał się na alchemii, nie każdy znał zasady nią kierujące i co najważniejsze, nie każdy ją w ogóle uznawał. Wiele elfów wolało po prostu magię.
- Spadnie wam to… - mruknęła ścierając wierzchem dłoni kremowe wąsy po jednym z łakoci z cukierni, a fioletowe oczy uważnie śledziły ruch wielkiego, kamiennego bloku wciąganego linami w górę. Naprężenia były za duże, liny zbyt cienkie. W końcu po podniesieniu dwudziestu bloków w ciągu całego dnia liny traciły swoją wytrzymałość i istniało ryzyko upuszczenia bloku. Uważne spojrzenie wyłowiło moment, w którym lina zaczęła puszczać, uszy wyłowiły pierwsze krzyki ostrzegające przed kamieniem. A jednak ile sił w nogach podbiegła tam, ostatnie metry pokonując wręcz susami byle znaleźć się jak najbliżej. Zatrzymała się parę metrów przed osuwającym się blokiem, złożyła dłonie a kiedy ciężki kamulec ledwie dotknął ziemi został potraktowany dekompozycją i rozpadł się w malutkie, drobniutkie kamyczki. Elfy patrzyły na nią dziwnie, zwłaszcza że nadal miała niedojedzonego pączka, którego przytrzymywała zębami. Wzruszyła ramionami, nie wiedząc jak się wytłumaczyć.
- Lina puszczała. A kamyk by kogoś zgniótł – pieszczotliwe nazywanie wielkiego, kamiennego bloku rodem z dalekich grobowców „kamykiem” było dla elfów nieco dziwne – Król nie chciałby żeby ktoś zginął przez złe liny – dodała jeszcze na usprawiedliwienie, odwracając się i czym prędzej odmaszerowując spod bramy, do końca konsumując też pączka. Wtedy też dostrzegła nieopodal dwie kompletnie przemoczone postacie. Z daleka rozpoznała Szept i… Devrila. Na widok tego drugiego poczuła dziwne ukłucie, nie do końca przyjemne, ale ruszyła ku nim chcąc dowiedzieć się co tu do cholery się stało.
- Czemu jesteście cali mokrzy? – zapytała na wstępie, stając nieopodal. Tym razem bez żadnych niedokończonych pączków i bez kremowych wąsów.

draumkona pisze...

- Dla ciebie. Są dla ciebie.
- Um... Bardzo ładne Lu. Dziękuję - zaskoczył ją, bo nie sądziła że tak szybko Cień załapie o co w tym chodzi. W końcu był zabójcą, mordercą z najwyższej półki a nie kimś, kto zna się na kwiatkach i wie co się z nimi robi. Uśmiechnęła się wdzięcznie, a Poszukiwacz został ucałowany w szorstki policzekw ramach podziękowania - Ja tobie kwiatków nie dam, bo raz że to mało męskie a dwa, widzę jak od nich kichasz. Może uczulenie... - spojrzała nagle zasmucona, bo jak to tak, taki zdrowy chłop a uczulenie na kwiatki ma.
Zmierzyła jeszcze raz magiczkę i arystokratę spojrzeniem pełnym uzasadnionych podejrzeń i uniosła brew. Coś tutaj nie grało. I nawet wyjaśniło się co, pan Winters zachciał zgrywać bohatera i ratować kogoś, kto się nie topi. Brawo, normalnie stanąć i klaskać.
- Zdurniałeś? - burknęła, wcale nie pocieszona faktem, że to rzekomo ją miał ratować. Co jej po ratunku, skoro była pod bramą a gdyby nie Szept to ten głupek by się utopił?
- Zniknęłaś. Poszłaś sobie i na mnie nie poczekałaś.
- Ta... - nagle straciła ochotę na wszystko. Wróciło dziwne przygaszenie, a alchemiczce nawet odechciało się walnąć Devrila w głowę za taką durnotę jaką odstawił. Na chwilę uciekła wzrokiem gdzieś na bok, dając ponieść się myślom i dopiero głos magiczki przypomniał jej, że nie jest sama.
– Wygląda na to, że ja też się muszę przebrać. Jak się nie pośpieszę, spóźnię się na spotkanie Rady.
- Ubierz coś ładnego - poradziła jej, choć porady w wykonaniu Charlotte zdarząły się niezwykle rzadko. Ona coś wiedziała, coś odnośnie Wilczego planu choć bardzo dobrze się z tym maskowała - W końcu to zebranie Rady i to za Wieżami... Na pewno nie chcieliby oglądać królowej w tunice i spodniach z dziurą - po części była to też prawda, elfy za Wieżami wyjątkowo dużą wagę przykładały do strojów i wyglądu. W końcu co długowieczni mogli robić w swoim wiecznym mieście? Gry się nudziły, zabawy też, ale chęć pokazania się kto lepiej wygląda jakoś nigdy się nie nudziła.

draumkona pisze...

Już miała coś powiedzieć, jego kichanie podsumować żartem, kiedy Cień opadł przed nia na kolana jakby co najmniej zapomniał, że już dawno ma to za sobą. Iskra wyglądała tak, jakby ktoś jej przyłozył w twarz, nie wiedziała zbytnio co ma zrobić i aż jej jeden bukiecik wypadł z rąk. Osunęła się powoli na kolana, już nawet nie oglądała się na nieszczęsny bukiet. Ostrożnie wzięła pudełeczko nie wiedząc co może zastać w środku. A może to jakiś żarcik i znajdzie tam fiolkę z najlepsżą trucizną? To wcale by nie było tak bardzo dziwne...
- Lu... Oszalałeś? - usłyszał kiedy wydobyła z pudełeczka pierścionek, nie wiedząc co ma z nim zrobić. Patrzyła się na niego, to na prezent i naprawdę wyglądała bezradnie - Ja dla ciebie nic nie mam... - nawet nie wiedziała co to za okacja. Rocznica? Nie, rocznica chyba nie... Przynajmniej miała taką nadzieję. I chyba Poszukiwacz będzie musiał poinstruować elfią furiatkę, że w pierścionki się nie wpatruje, a na dającego się oczy nie wytrzeszcza, tylko się grzecznie pierścionek zakłada na palec.
- Idziemy. Musisz się przebrać bo złapiesz zapalenie płuc - zarządziła alchemiczka po krótkim namyśle, kiedy magiczka już odeszła zająć się swoją garderobą. Ściągnęła swój płaszcz i narzuciła na ramiona arystokraty. Choć zbyt krótki, bo robiony na nią, to chociaż trochę miał go ogrzać, przynajmniej taki był zamysł.
- Ty to masz pomysły... - mruknęła jeszcze, ciągnąc go w górę miasta, do pałacu gdzie ostatnio spali. Może znajdzie mu tam jakieś elfie ubrania... A ciepła kąpiel? Tak, to też by mu się chyba przydało. I jeszcze ciepła herbata z cytryną.
Szept nie zdązyła nawet wejść do pomieszczenia obrad, a dopadł ją zdzyszany i naprawdę wystraszony strażnik. Jeden z tych, którzy strzegli oficjalnie Wilka, bądź jej. Straże pałacu. Dopadł do niej jakby się co najmniej paliło, spocony na twarzy i z solidnym siniakiem na łuku brwiowym.
- Królowo! Coś.. - musiał długo biec, bo był mocno zdyszany, słaniał się wręcz na nogach - Coś zaatakowało władcę. Tam... Tam na wybrzeżu. Zaprowadzę... - zgiął się wpół nie mogąc unormowac oddechu przez dobre parenaście sekund, aż w końcu się wyprostował, gotów do działania.

draumkona pisze...

Ona swoją obrączkę zwykle nosiła na szyi, na cienkim łańcuszku. W zasadzie nie wiedziała dlaczego nie na palcu, ale pamięć podpowiadała że chodziło tu o fakt kiedy byli skłóceni, kiedy ją ścigało Bractwo, a on na jego czele jak jej się wtedy wydawało. Wpatrywała się jeszcze dłużsża chwilę w pierścionek, nawet wtedy gdy Cień go jej założył. Po prostu nie wiedziała co ma powiedzieć, to był pierwszy taki prezent od Luciena i zwalił ją z nóg.
– Teraz możesz powiedzieć, że tak, wciąż mnie chcesz.
- Oczywiście, że chcę głuptasie. Inaczej dawno bym odeszła - poinformowała go dziwnie poruszonym tonem, jakby zbierało jej się teraz na płacz. Szczęściem dla i tak zagubionego Cienia nic takiego nie nastąpiło, a Zhao rzuciła się na niego, przewracając i lądując pośród wysokich traw i kwiatów - Jesteś niemożliwy, wiesz? - mruknęła, ale odpowiedzi ani nie oczekiwała ani tak naprawdę nie chciała. Sięgnęła jego warg, w ten sposób wynagradzając cały trud związany z nieszczęsnym pierścionkiem.
Devril się pomylił w swoich domysłach. Pomylił i to okropnie, bo powód jej smutku był o wiele prostszy i praktycznie każdemu znany jak się nad tym głębiej zastanowić. Widmo wiszącego nad nim ślubu z Tariną i całkiem realna wizja rozłąki tak na stałe wpędzała ją czasami w prawdziwy obłęd. Nie wiedziała co mogłaby ze sobą zrobić, a momentami desperacja sięgała zenitu i już pisała do Bractwa ze zleceniem na niejaką Wirginkę. Za każdym razem list lądował w koszu, albo był palony by pozbyć się dowodów. Nie potrafiła wydać na kogoś wyroku śmierci tylko dlatego, że został w coś wplątany, poza tym Devril podejrzanie nie wykazywał chęci by się z tego wyplątać. Może więc Tarina rzeczywiście stawała się dla niego kimś bliższym? Swój ból potrafiła znieść, nauczyła się omijać niebezpieczne tematy i tłumić niechciane myśli. Ale widzieć jego ból... Nie, z tym nie mogłaby sobie tak normalnie żyć. Więc nie robiła nic, dalej trwając w stanie zawieszenia, pomiędzy pragnieniem zajęcia miejsca Wriginki a pomiędzy chęcią jej zamordowania.
Nie odzywała się dalszą częśc drogi, znów pogrążona w myślach. Najlepszym sposobem na ominięcie tych "niebezpiecznych myśli" było myślenie o czymś co było dla niej nowością. W tym wypadku był to rzadko spotykany stop stygium z Czartogóry i jego niespotykane właściwości. Niedługo zajął im marsz do pałacu, a pod samym wejściem Vetinari przystanęła mierząc arystokratę spojrzeniem - Idź do komnaty, może kąpiel weź. Ja pójdę do kuchni po herbatę i jakąś kanapkę - nie czekając aż zdązy zaprotestować, wbiegła po schodach znikając pomiędzy chłodnymi murami budowli.
Usłyszał już z daleka jak się zbliża, mimo to dalej stał tak jak ten słup soli, czekając. Miał nadzieję, że nie będzie miała mu za złe tego małego kłamstwa, w końcu było warte swojej ceny. Odwrócił się z uśmiechem, takim podejrznaym uśmiechem, jakby coś knuł. Cały, zdrowy, bez nawet najmniejszego zadraśnięcia.
- Wybacz mój mały podstęp, ale inaczej nie byłoby niespodzianki - powitał ją, podchodząc i podając dłoń. W końcu ona była boso, a nieznając ścieżki między ostrymi kamyczkami na plazy można było się pokaleczyc, coś o tym wiedział. Przeprowadził ją bezpiecznie, a na najgorszej części porwał na ręce, co by magiczka nie pokaleczyła sobie stóp i usadził ją na krześle obitym miękką, przyjemną w dotyku tkaniną.
- Pieknie wyglądasz - zachowywał się jakby go co najmniej podmienili na jakiś nowy, lepszy model, a w dodatku kiedy znów silniej zawiał wiatr, ściagnął swój wyjściowy płaszcz i narzucił go magiczce na ramiona. W końcu suknia nie była najlepszą ochroną przed zimnem - Głodna? Podejrzewam, że tak w końcu większość czasu spędziłaś przy papierach...

draumkona pisze...

Zhao naprawdę nie była zaskoczona takim obrotem sprawy i w sumie nie miała nic przeciwko. Lubiła kiedy ją dotykał, kiedy wargami muskał jej skórę. A uprawianie seksu w polu było czyms nowym, dotąd nieodkrytym wrażeniem i załowała jedynie tego, że nie mają jakiegoś koca, bo trawa wbijała jej się w tyłek, a mrówki gryzły gdzie się dało póki nie odpędziła ich zaklęciem.
- Wiesz... nigdy nie robiłam tego w polu. Tak dosłownie - odezwała się, leżąc z głowa opartą na ramieniu biednego, zmęczonego Cienia. Nie dość, że dostała pierścionek to jeszcze dała mu popalić, pokazując na co stać biedną elfkę, która dopiero co się obudziła po kompletnym magicznym wyczerpaniu.
Char zgodnie z obietnicą wróciła do komnaty, choć wizja siedzienia w niej sam na sam z Devrilem trochę ją przerażała. Nie należała do osób, które ze wszystkiego się zwierzają, zwłaszcza nie bedąc pewnym swojej pozycji, ale z drugiej strony... Wpadł do rzeki, a raczej celowo do niej wskoczył i mógł być chory lada chwila. Nie mogła go tak zostawić.
- Charlotte, czy ty nie lubisz biżuterii? Nie nosisz jej, dlaczego?
- Um... - trochę zbił ją z tropu tym pytaniem. Odstawiła dzbanek i talerz na biurko i dmuchnęła w opadającą na oczy grzywkę - Lubię biżuterię... Ale jej nie mam. Wszystko co miałam w Twierdzy jest w domu ojc... Alastaira. W końcu to było przebranie, nie moja własność - nadal miała opory przed nazywaniem Alastaira ojcem, jak dawniej. W końcu to on nic nie zrobił by jej pomóc. Nie kiwnął palcem, przynajmniej według niej - A nie mając czegoś nie można tego nosić. Po prostu - wzruszyła ramionami nie wiedząc czy kryje się tutaj coś głebszego i sięgnęła po jedną z kanapek, wgryzając się w mięciutki chlebek.
- Odrobinę.
- Wobec tego coś zjemy - mruknął, a stolik jakby za sprawą bardzo sprytnej magii zastawił się półmiskiem świeżych warzyw, kaszą i jakimś mięsem, delikatnie opieczonym i doprawionym ziołami tak, że sam zapach wprawiał ślinianki w ruch. Prócz tego Wilk wydobył zakopaną pod piaskiem butelkę wina i je najzwyczajniej w świecie odkorkował i rozlał do dwóch kielichów po trochę trunku. Czuć było działającą w powietrzu magię, inaczej stolik sam by się nie zastawił, ale było to tylko proste zaklęcie teleportacyjne, nic więcej.
- Nie byłeś u Amona.
- Nie, chodziłem po mieście i dopinałem mój plan do końca. Jego efekty widzisz przed sobą - wziął sobie kielich i zamieszał jego zawartością, przyglądając się jak wino osiada na ściankach naczynia i spływa na dół. Dyskretnie zerknął na magiczkowy talerz, czy cokolwiek z potraw tknęła czy dalej przezywa ciężki szok. Miał nadzieję, że jednak coś zje, bo naprawdę namęczył się żeby znaleźć te przeklęte brokuły.

draumkona pisze...

- Czy ja wyglądam jak mrówka? - spytała podnosząc głowę i oglądając sobie Cienia, jak go bogowie stworzyli. Miał tu i ówdzie malutkie ślady po jej paznokciach, ale było też parę bąblów typowych dla ugryzień mrówek i nie zamierzała dać sobie wmówić, że to ona a nie mrówki.
- Skoro ja ciebie pogryzłam, to ty mnie też pogryzłeś, wiesz? Gryzoń jesteś, niedobry taki i o - i elfka się odwróciła plecami do bogom ducha winnego Cienia, doskonale się bawiąc udając obrażoną. I zapewne trwałoby to w najlepsze, gdyby nagle, tak znikąd, nie lunął deszcz. Zimne krople spadły, znacząc skórę a Zhao aż się wzdrygnęła w pierwszej chwili niezadowolona, ale zaraz później uśmiechnęła się. Nigdy nie czuła deszczu na nagiej, kompletnie nagiej skórze. To było jak nowe doświadczenie, nowa przygoda. Tylko że jak tak dalej posiedzą, to zrobi sie błoto.
- Szybko, ubieraj się! - musieli uciec gdzieś pod daszek inaczej przemokną i się poziębią.
Rzeczywiście jej przeszkodził, ale nie na tyle by zakłócić spożywanie kanapki. Miała w sobie ugotowane jajko, sałatę i rzodkiewkę, a takich rarytasów przepuścić nie zmaierzała. Szczęściem dla Devrila, nim dokonał analizy i wpadł na rozwiązanie problemu, Char już zaczęła kończyć kanapkę, więc kiedy padł na kolana i ją do siebie przyciągnął, akurat zjadła ostatni kęs i przełknęła. Nie wiedziała co robić, Devril nigdy się tak nie zachowywał, ale pogłaskała mokre włosy arystokraty starając się znaleźć słowa, jakie powinny teraz paść.
- Chcesz kanapkę? - bardzo, bardzo taktowne i związane z biżuterią.
Odetchnął kiedy zauważył jak nakłada sobie parę różyczek warzywa, upił łyk wina i sam też zabrał się za jedzenie. Był wygłodniały, w końcu organizm się wciąz regenerował po walce, tkanki wciąz się zrastały zasklepiając ranę. Co prawda on najpierw sięgnął po solidny kawałek mięsa, a warzywa były gdzieś na samym końcu, ale zgodnie z tym co tłukła mu do głowy Charlotte, warzywa też trzeba jeść i koniec.
- To dobrze, że ci się podoba... - napięcie jakby z niego zeszło kiedy usłyszał jaki to efekt wywarł na magiczce. Wyszło jak trzeba, nie oberwie talerzem ani nic z tych rzeczy. Odruchowo obmacał kieszeń, sprawdzając czy pudełeczko jest na swoim miejscu i było, czekając na swoją kolej w liście niespodzianek - uchylę ci rąbka tajemnicy... nie jedz teraz zbyt dużo. Potem będą lody - a raczej tort lodowy z mrożonymi owocami, ale tego już nie zamierzął jej mówić.

draumkona pisze...

Zaśmiała się widząć go całkiem golusieńkim, latającym po polu jak dzieciak, który pierwszy raz deszcz widzi, ale też zebrała swoje rzeczy i popędziła w ślad za nim - w siano. Nietypowa była to kryjówka, przynajmniej jak dla niej, bo nigdy nie sądziła, że stóg siana może dać realną ochronę przed deszczem i wiatrem.
- Myślisz, że długo będzie tak padać? - spytała, biorąc się za magiczne osuszanie rzeczy. W końcu jak tak dalej będą siedziec kompletnie goli to się zaziębią.
- Miałem coś dla siebie. W kieszeni płaszcza. Utonęło mi.
- Dla mnie ważne jest to, że to nie ty utonąłeś, wiesz? - bo co by jej było po prezencie, jeśli on miałby już nigdy do niej nie przyjść? Co to by było za życie, marne, ponure, pozbawione możliwości spędzenia z nim czasu, nawet głupiego przekomarzania się - I nie klęcz tak, bo mi głupio - przyznała w końcu, czując jak poziom wstydu sięga zenitu a jej zaczynają czerwienieć uszy. Co go napadło? I czemu ją tak bardzo korciło by ściągnąć mu ten cały ręcznik? Powinna się opanować, pohamować głupie pomysły i...
I Devril nie miał ręcznika.
- Uchylisz mi jeszcze rąbka tajemnicy? Zapomniałam o czymś? - zastanawiał się dłuższą chwilę w milczeniu czy rzeczywiście zdradzić jej cel tego wszystkiego... i po części uznał, że można by było. W końcu siedzieć tak w kompletne niewiedzy też nie było zbyt przyjemnie.
- To ja o czymś zapomniałem, o czymś bardzo ważnym - nadal jednak nie określił co takiego miał na myśli, cóż tak ważnego przegapił, że teraz odstawiał taką szopkę by to nadrobić. Skończył swoje mięsko, przegryzł kawałkiem kaszy i brokułem, którego nie lubił żeby pokazać jaki to z niego dobry i grzeczny pacjent - Byłem u twojej matki prosić o błogosławieństwo. Bo wiesz chyba, że tego nie zrobiłem zanim w ogóle się zabrałem za oświadczyny? W zasadzie nic wtedy nie zrobiłem tak, jak należy... - zerknął na nią kontrolnie, jakby sprawdzał czy zaraz nie oberwie brokułem, albo widelcem - Teraz chcę to nadrobić.

draumkona pisze...

Spojrzała po sobie, podążając za wzrokiem Cienia i natrafiła na obrączkę na łańcuszku. Ściągnęła go z szyi i rozpięła, wydobywając srebrny krążek i przyglądając się mu. Ładny, kształtny... Tylko dlaczego zapomniała o tym by go wsunąć na palec jak już się pogodzili? On dla przykłądu swój nosił, niezależnie od wszystkiego... Ona nie będzie gorsza. Obrączka trafiła na palec, ten sam gdzie miała pierścionek zaręczynowy, ten nowy. Ten stary wylądował na innym palcu, na drugiej dłoni co by zachować jakąś równowagę w ozdobach.
- Sielanka sielanką Lu, ale twoja piękna kryjówka zacznie zaraz przeciekać - zdecydowanie wolałaby jakiś solidniejszy dach, taki który nie groził przemoczeniem, a nawet zawaleniem jeśli obciążenie wodą będzie bzyt duże. Podała mu przesuszone ubrania, teraz zabierając się za wysuszenie swoich - Sielankę to możemy sobie urządzić gdzieś, gdzie będzie sucho i nie będzie ryzyka zalania lodowatą wodą.
- Przyzwyczajaj się - teraz to ją zaciekawił, na tyle że zamiast go rozczochrać skradzionym ręcznikiem po prostu stała, nadal nie uciekając z objęć, tylko stojąc jak niezbyt wysoki słup soli.
- I co teraz zrobisz, zawstydzona alchemiczko?
- Nie wiem, może też sobie klęknę? - i jak powiedziała, tak zrobiła, przysiadając na łydkach, znów stając się kurduplem w porównaniu do niego. Czasami, niezbyt dyskretnie Wilk pytał jak to jest być taką niską panienką w porównaniu do takiego Devrila, co to nawet Cienia przerastał. Char jednak to pasowało, taki kurdupel to wszędzie się mógł wcisnąć, poza tym nadal żyła w przekonaniu, że niskie kobiety mają jakiś swój specyficzny urok.
- I co teraz? - zarzuciła mu ręcznik na ramiona i pociągnęła do siebie, muskając czoło arystokraty wargami.
- Zgodziła się? – znów chwila milczenia, Wilk doskonale się bawił trzymając Szept w takim lekkim napięciu, niepewności co do dalszych losów tej schadzki, a odkrywanie pomału kart z talii Niespodzianki miało swoje zalety. Na spokojnie upił sobie kolejny łyk wina nim podjął temat.
- Najpierw odesłała mnie do twojego ojca, ale się uparłem, więc powiedziała, że większego zaszczytu nie można dostąpić, co uznałem jako tak. Wiesz, twoja matka jest trochę dziwna i nie chciałem wiercić jej dziury w brzuchu. Ale do tatusia i tak pójdę - mrugnął do niej zaczepnie, doskonale świadom tego, że Nira jest córeczką tatusia i tu wcale nie pójdzie tak gładko jak z teściową. On sam by łatwo nie odpuścił gdyby jakiś fircyk przyszedł mu do pałacu prosić o Mer. On już by takiego przemaglował i to dokładnie.
Widząc jak skończyło się jedzenie brokuła stwierdził, że to już pora na deser. Odczekał jeszcze moment, aż magiczka odłoży sztućce, a nakrycie samoistnie zniknęło, wraz z wszystkim tym co było na stoliku prócz rzecz jasna wina i kielichów. Czymże byłaby krótka pogawędka na plaży bez wina?
- Wyglądała na zaskoczoną, to ci mogę powiedzieć. I to tak solidnie zaskoczoną.

Złota grzywa pisze...

[UUUUUM! To bardzo dobrze skojarzyłaś z AC <3
Zakładka "Historia Białego Orła" już jest. Troszkę chyba wyjaśnia, ale ja lubię dużo rzeczy wyjaśniać też podczas wątków żeby wszyscy za dużo nie wiedzieli. Przeczytaj i daj znać przy czym zostajemy ;)]

Iskra pisze...

Przyjrzała się mu z jawnym podejrzeniem. Co on tak oglądał te ciuchy, przecież dziur mu nie zrobiła.
- Co Wilkowi przerwało? – spytała, będąc kompletnie niewtajemniczoną w zamiary elfiego władcy. Co prawda ten pytał ją o blokady na pogodę i jak wyłączyć jakieś miejsce spod pogodowych kaprysów, a ona mu to wyjaśniła, nawet pomogła zastosować zaklęcia, ale nie podejrzewała, że elfiak może coś knuć.
- Zresztą nie ważne i tak mu nie przerwało bo ma zabezpieczenia pogodowe. Sama zakładałam, chociaż nie wiem do końca po co – i w tej chwili pojęła, że wtejemniczanie w to Luciena być może było błędem, bo przecież dopiero co z łóżka wstała po odespaniu wyczerpania magicznego… I ledwie wstała, a już szastała maną na lewo i prawo. Jak znała Cienia zaraz pójdzie szukać Wilka, bogowie oczywiście pomogą mu go znaleźć i wszystko szlag jasny trafi. Nie mogła do tego dopuścić, więc zabrałą Cieniowi spodnie, bo bez nich przecież nie pójdzie i usiadła na nim okrakiem.
- Nie widziałam dachu na polu – wróciła do tematu ich dziwnej kryjówki – ale widziałam dach nad domami i nad pokojami Lu. I wolałabym tam dokończyć ten jakże miły dzionek bo tu mnie siano kłuje w tyłek i mrówki gryzą.
- Devril, ty zboczeńcu – skomentowała jego słowa o zbyt dużej ilości ubioru, ale… No właśnie, w nocy im przerwano, a raczej ona sama im przerwała, chociaż nie umyślnie i nie celowo. To było silniejsze od niej, jak teraz chęć zrzucenia ubrań, której zresztą się poddała najpierw z wolna rozwiązując tasiemki tuniki i zrzucając ją, później pozbywając się spodni i butów. Nie minęło dziesięć minut a byli na tym samym poziomie golizny.
- Teraz już jesteśmy na równi – mruknęła, a pomruk miał w sobie tę specyficzną nutę, która jasno wskazywała co zaraz się stanie.
„Nie bardziej niż ja”, to słowa dźwięczały Wilkowi w głowie i nie mógł sobie odmówić poczucia dumy w tym momencie. W końcu coś mu wyszło i nawet nikt nie próbował tego zepsuć. Pewnie była to zasługa nagłego wezwania magiczki, tego że nikt nie wiedział gdzie są i tego, że Poszukiwacz był zajęty Iskrą. Tak, to na pewno dzięki temu.
- Będziesz musiała mi podpowiedzieć jaki twój tatuś lubi trunek, bo z pustymi rękami iść nie wypada a przecież kwiatów mu nie kupię – już w połowie jego wypowiedzi stół w tajemniczy sposób znów sam zaczął się zastawiać. Pojawiły się niewielkie, porcelanowe talerzyki, małe widelczyki a finalnie pojawił się gość specjalny programu, tort lodowy. Jak się później okazało, było to mokrawe, zimne ciasto z mrożonymi owocami, otulone lodowym, owocowym płaszczykiem z posypką. Sam osobiście instruował kucharza jak to ma wyglądać i sam pilnował wykonania.
- Chociaż… może jak dam mu coś na prezent to pomyśli, że go przekupuję… Jak to jest z tym twoim ojcem Szept? – spróbował wybadać teren, w końcu niezbyt uśmiechało mu się być poszczutym przez wilki bo źle dobrał słowa.

draumkona pisze...

- Ale tam by nam mógł ktoś przeszkodzić.
- To wtedy zaczęlibyśmy zamykać drzwi - mruknęła, uciszając Cienia pocałunkiem i zabierając się za bardzo skuteczne odwracanie uwagi. Skuteczne i przyjemne dla obu stron, co bardzo sobie ceniła. I jak zwykle zachowywali się tak, jakby nie widzieli się co najmniej z rok, a ciała wciąż były nowością, choć Zhao mogła wskazać i wyliczyć każdą bliznę Poszukiwacza. I pieprzyki też.
- Charlotte? Ale nie jesteś wykończona ani bez sił, prawda?
- Nie zemdleję jeśli o to pytasz - mruknęła pociągając go na siebie. Co z tego, że byli na podłodze i to takiej dez dywanu, bo ten leżał kawałek dalej. Co z tego, że ktoś mógł wejść by zmienić pościel albo cokolwiek innego. Liczył się tylko fakt posiadania go blisko siebie i rzecz jasna fakt przyjemnego zbliżenia.
Przyglądał się jej, wcale się z tym nie kryjąc. Słońce zachodziło a z zatoczki był cudowny widok na morze i zachodzące słońce właśnie. Ostatnie, pomarańczowo-czerwone promienie słońca oświetlały postać magiczki, która wyglądała jakby pierwszy raz w życiu miała okazję spróbować tortu lodowego. Patrzył jak świetło igra z cieniem na jej ciele i w fałdach ubrania i jak całość nieco ją zmienia. Kiedyś jak był mały słyszał coś w rodzaju sugestii, że człowiek inny jest dzień a inny w nocy. Nie wiedział do dziś o co chodziło, ani dlaczego teraz mu się to przypomniało, ale musiał przyznać sam przed sobą, że powinien częściej zabierać ją gdziekolwiek żeby sobie pooglądać chociażby jak zachodzi słońce. Tymczasem ich główną rozrywką było użeranie się ze Starszymi i podpisywanie papierów po nocach.
- Widzę, że trafiłem - uśmiechnął się pod nosem, sam do siebie. Niech je, na zdrowie. On tymczasem zacznie myśleć jak by tu... bo z tym pierścionkiem... Wsyzstko miał dograne. Wszystko prócz samego momentu wręczenia pierścionka, a czas się kończył. Wkrótce zapadnie noc i trzeba będzie wracać. Miał klękać? No chyba tak... Ale kiedy? A co jak mu zemdleje po kolejnym w tym dniu szoku? Może nie powinien?
Zatopił widelczyk w swoim kawałku tortu by zyskać na czasie. W zasadzie jemu też było gorąco i lody były czymś mile widzianym.

draumkona pisze...

Z początku nie było jej do śmiechu, bo było tak dobrze, tak przyjemnie... A ostrzegała. Mówiła, że stóg siana to nie jest dobra kryjówka, ale on wiedział lepiej. I już miała mu to wypomnieć, kiedy zobaczyła jego bardzo naburmuszoną minę i zaśmiała się. Chyba nie trzeba było dalszych słów i dogryzek. Stóg siana sam dał mu nauczkę.
- Teraz mnie posłuchasz? - zagadnęła bardzo wesoło, co starała się nieumiejętnie ukryć. Zaklęciem przywołała do siebie swoje rzeczy i poczekała aż deszcz zmyje z niej resztki siana. Co z tego, że zmoczył też ubranie, mówi się trudno. Suszyć drugi raz nie będzie. Mokre spodnie trafiły na mokry tyłek, mokra koszula zasłoniła piersi elfki i w zasadzie mogłaby już iść, gdyby nie biedny Cień i jego zagubione rzeczy - Pomóc ci z szukaniem? - zaczepiła go, chichocząc pod nosem.
Char leżała wygodnie rozciągnięta na łóżku, częściowo okryta cienkim kocykiem, ale w większości wciąż naga. Tyłek bolał, otarcia piekły i obawiała się, że bez kuracji jakąś maścią się nie obejdzie, niech to szlaczek. Ale warto było. Przekręciła głowę na bok, przyglądając się arystokracie, on sobie tyłka nie obdarł. Farciarz jeden.
- Jak przepiszą mi maści na tyłek to będziesz mi go smarował, bo to twoja wina jest, wiesz? - i jeszcze oberwał poduchą, co by podkreślić dramatyzm całej sytuacji.
- Podziwiasz zachód słońca?
- Mhm. Ciebie też - dodałby parę bzdur o światłocieniu, o tym jak współgra z jej urodą, ale był władcą a nie trubadurem i o światłocieniu wiedział tyle, że jest. Podniósł się z wygodnego siedzenia i odszedł kawałek, przystając na brzegu w stosownej odległości, co by się nie zmoczyć. Zawsze ciekawiło go jak tak dużo wody może być sobie w jednym miejscu. Była to sprawka bogów i tych ich czarów z ruchami gór, ale nie zmieniało to faktu, że nie potrafił objąc umysłem jak tak dużo wody...
- Podobno pływają tu wieloryby, wiesz? - zagaił, usiłując wybrać jakiś swobodny temat do rozmów. Usiłowął sam siebie uspokoić, że to przecież nie pierwszy raz się oświadcza i że nie ma co się bać - Jeden z nich podobno kiedyś połknął całą elfią łódź z moim przodkiem. Ciekawe czy podobało mu się oglądanie ryby od środka...

draumkona pisze...

- Wolisz żebym tu został i się pochorował czy wracał do miasta popisując się pośladkami i zmokłą kuśką?
- Hm... - udała, że się zastanawia dopinając pasek spodni i poprawiając buty - Ja tam chętnie bym ci żadnych spodni nei dawała... Ale tam są inne kobiety, więc trzeba coś zaradzić - gdyby miasto było pełne panów Luciena pewnie czekałby marsz bez spodenek czy koszuli, w jednym bucie i w pasku. Ale skoro były tam panie - potencjalna konkurencja i potencjalne obserwatorki tego, co Iskra uważała za swoje i tylko swoje - musiała mu pomóc. Zaklęciem przywołała do siebie zagubione części garderoby Cienia i podała mu je z uśmieszkiem, który mówił o wiele więcej niż tylko "a nie mówiłam?".
- Wtedy będą ci musieli przepisać więcej maści, bo nie ręczę za siebie.
- No wiesz co? Powinieneś mi pomagać, w zdrowiu i w chorobie a nie czychać na moje pośladki. Zresztą, co ty sobie myślisz, co? Że tak bezkarnie możesz nad sobą nie panować? A widziałeś jak one teraz wyglądają? A wiesz jak pieką? - nawet złapała wolną rękę Deva, przekręciła się na brzuch i ułożyła dłoń arystokraty na pośladku. Dało się wyczuć, że gdzieniegdzie skóra jest zdarta i alchemiczka aż syknęła kiedy poczuła dotyk jego dłoni - Zaraz wezmę tarkę do sera i tobie też tak zrobię - chociaż... nie, bo wtedy jeszcze by mu zdarła ten uroczy pieprzyk na lewym pośladku. Nadal w bojowym nastroju do obijania pośladków przekręciła się znów na bok, korzystając z tego, że arystokrata nadal lezy plackiem i mozna wykorzystać go jako poduszkę.
- Ponieważ mówisz ciekawe, zakładam, że magicznie się nie wydostał.
- Nie. W ogóle o nim to całe tomiszcza legend są. Przynajmniej tutaj w bibliotece bo u nas już ich nie ma. Za dzieciaka przeczytałem i coś jeszcze pamiętam. Podobno potem jego duch zalęgł się w morzu i teraz sprowadza statki na niespokojne wody pełne wirów i morskich pułapek. Strasznie mściwy to musiał być gość - spojrzał na nią z ukosa kiedy dotknęła jego ramienia i coś w środku podpowiedziało mu, że to czas. Innej okazji nie będzie, a chwila jest odpowiednia. Wziął więc głęboki wdech, odwrócił się do niej i przyklęknął na jedno kolano, sięgając w międzyczasie do kieszeni i podsuwając jej pudełeczko.
- Zechcesz nadal być moją żoną, Szept? - tej pierwszej formułki nie mógł użyć, bo była już mocno nieaktualna, ale ta jak najbardziej pasowała do sytuacji.

Złota grzywa pisze...

[Nieeee, Conor akurat nie był moją ulubioną postacią. Wykorzystanie wizerunku i paru innych rzeczy z 3 części to rzecz przymusowa gdyż on bardzo mi pasował do takiego Wikinga pochodzącego z Kresów ;) Wielka sympatią darzę Ezio z Brotherhood i Arno z Unity :)
Jeśli chodzi o same powiązania w karcie będę nad nimi pracować. Mój Pan odszedł z Przymierza można powiedzieć, ale jest nadal w jakiś sposób z nimi związany. Można też założyć, że bractwo takie jak Przymierze jest znane dla wszystkich ludzi z Keroni czy nawet Wirgini. Nie chce robić z mojej postaci idealnego, niepokonanego wojownika, ale jest groźny i ludzie sie go boja a nawet czasami magowie (ci gorsi, chociażby). Przymierze rozsypało się gdyż dowiedzieli się o tym, że ich rodziny zostały zabite i zrobili z nich potworów zabijając ich człowieczeństwo. Ludzie odpowiedzialni za to są rozsypani po całym świecie. Morghulis dobrze zadbał o to by dowiedzieć się kto co i jak i ma tak zwana liste śmierci, która systematycznie chce skrócić. W ten sposób łapie sie różnych rzeczy jakby chociażby misji z Szeptem żeby dobrać się do jednej z Czarownic, które brały udział w akcie narodzenia Przymierza (która to sie wybierze w trakcie). Oczywiście Ulis nie powie jej o co chodzi, dopiero jakos po czasie. Ona może poczuć się wykorzystana i takie tam, jak to kobieta będzie zła :D]

draumkona pisze...

Znów się zaśmiała widząc jak reaguje na wizje panów w podobnej orientacji co Lofar. O dziwo zhao tolerowała pociesznego krasnoluda, ale innych elfów czy ludzi odmiennej orientacji nie mogła przetrawić. Znaczy jeśli się kochają i tak dalej to proszę bardzo. Ale nie zmieniało to faktu, że to ją brzydziło i koniec.
- Chodź Lu - wyciągnęła rękę, chwytając jego dłoń i ciągnąc w kierunku miasta. Musieli szybko znaleźć jakiś pokoik i się wysuszyć, a najlepiej to wziąć jeszcze ciepłą kąpiel żeby odpędzić widmo przeziębienia.
- Wiesz, jak potraktujesz mnie tarką, to będą mnie boleć pośladki. Nie będę mógł spokojnie leżeć i udawać poduszki.
- Nie mogę cię potraktować tarką, bo ci zetre ten uroczy pieprzyk - mruknęła, przerzucając nogę przez jego udo i całkiem się rozluźniając. Przymknęła nawet oczy z zamiarem krótkiej drzemki - Jak myślisz, kiedy Wilk uzna że możemy wrócić do Atax...? - spytała cicho, skrycie tęskniąc już za murami elfiego miasta, za swoją kryjówką, bandą alchemików i córeczką.
Napięcie narastało, przedłużało się wśród szumu fal i jej milczenia. Zastanawiała się? Może myślała nad innymi opacjami? Taki Sarriel na przykłąd był całkiem dobrą partią...
- Zechcę. Niczego innego nie pragnę - te słow awystarczyły by wielki kamień spadł mu z serca uwalniając od trosk i czyniąc najszczęśliwszym elfiakiem pod słońcem, a nawet i pod gwiazdami. Poderwał się, porywając ją w ramiona i tuląc do siebie.
- To świetnie - wyszczerzył się w uśmiechu i jasnym się stało po co była ta cała szopka. Pan elfi władca nadganiał zaległości związane z zaręczynami i to cąłkiem dosłownie.

draumkona pisze...

Dawno temu krązyła legenda o pewnym kamieniu. Dawno, dawno temu krasnoludy ustgaliły jeden, arcywazny fakt - góry, skały, ogólnie kamień miał duszę. Miał swoje serce, które mieniło się niby setki gwiazd zaklęte w mlecznobiałym kamieniu. Niezwykle twardym i pięknym kamieniu, który stał się symbolem władzy krasnoludzkich królów. Zgodnie z legendą, kamień ten chronił mieszkańców podziemnych tuneli przed czymś co zwano Antrishką. Strasznym złem, stworem, którego celem było wchłonąc całą magię. Dawni knurla panicznie bali się go, a arcykamień nazwany Thruggr gwarantował, że Antrisha zostanie w podziemiach, w głębinach ziemi.
Niestety, kamień zniknął. Ymir nie wiedział co mogło się z nim stać, ale miał słuszne podejrzenie, że zabrali go Wirgińczycy kiedy mordowali poprzedniego króla. Zabrali Thruggr razem z innymi skarbami jakie znaleźli przy jego tronie i w komnatach. Była to niewybaczalna zbrodnia, utrata rodowej pamiątki, ale ten gest miał też w sobie drugie dno.
Obecne krasnoludy, bzyt nowoczesne by pamiętać dawne, mroczne czasy zapomniały przed czym bronił ich kamień. Jedynie ostatnia kasta wierna tradycjom do bólu pamiętała i usilnie starała się przypomnieć obecnemu królowi co się stanie jeśli Thruggr nie wróci na miejsce. Nikt jednak nie chciał ich słuchać, wszyscy mieli głębinowców za szaleńców i nie było krasnoluda, który patrzyłby na nich przychylnie. Zamknięci w wiecznej ciemności, oddani złotu i skałom. Nikt nie wierzył w zabobony, które głosili, jakoby nadchodził koniec świata.
- To nie jest jakaś tam błyskotka Wilku - Ymir, rzadki gość Ataxiar, siedział przy stoliku w komnatach elfiego władcy i popijał razem z nim zimny, nawet lekko zmrożony miód rozrzedzony z najlepszą krasnoludzką wódką. Było to piekielnie mocne, ale i Wilk i Ymir byli już zaprawieni w bojach i w piciu Katastrofy, jak pieszczotliwie zwykli nazywać swoją straszną mieszankę - To czyni ze mnie króla bez prawa do korony. To budzi strach w moich poddanych. To... Thruggr musi do nas wrócić.
Wilk oparł się wygodnie i zajrzał na dno swojego kufelka. Czuł jak Katastrofa zaczyna wyrządzać pierwsze szkody w jego ciele, obraz lekko się rozchodził, jakby zbyt długo przebywał na słońcu. Rozmawiali dobre parę godzin, ale dopiero teraz Ymir przeszedł do sedna sprawy. W zasadzie się nie dziwił, długo się nie widzieli, było sporo spraw do omówienia... Żałował jedynie tego, że stary druh przyszedł do niego w odwiedziny dopiero wtedy, gdy sam już nic poradzić nie mógł. Niestety, Wilk mając kruchy sojusz z Wigrinią nie mógł wiele ryzykować. Słuchał uwaznie, nawet wyłowił z umysłu parę informacji, które sam kiedyś wyczytał o Thruggr, ale nic poza tym.
- Podejrzenia jakieś masz? Cokolwiek? Ten kamień może być wszędzie Ymir... W Wirginii, na Wedze, albo w boskiej dupie. Nie możemy szukać go nie znając nawet okoliczności jego zaginięcia - więc krasnolud mu opowiedział. Wszystko, z dokładnością co do najmniejszego, malutkiego szczególiku. Nie pominął żadnych faktów, nawet tych, których osobiście się wstydził, jak zbyt słabe straże przy skarbu i Thruggr wystawiony praktycznie na pokaz. Mimo tego, że nie był wtedy królem to potwornie się gryzł z tego powodu, że nie wywarł większego wpływu na dawnego króla by bardziej kamienia strzegł miast się nim chwalić.
- Hm... - elf znów podgrążył się w coraz to mroczniejszych myślach, poddając się działaniu Katastrofy - Sam niewiele zdziałam. Nie chcę narażać miasta, ale... Jest ruch oporu...

draumkona pisze...

II
- Nie lubię mieszać się w ludzkie sprawy i wolałbym żeby ludzie nie mieszali się w moje - krasnolud nie lubił zbytnio ludzi. Oczywiście nie bywał w stosunku do nich agresywny, nie wyzywał nikogo od kusiek na chodniku, ale nikt nie mówił, że każdego trzeba lubić. Sam był nieludziem, nie pochodził z tej krainy i czuł się dziwnie między ludźmi. Poza tym, to była sprawa jego honoru, jego władzy i jego rodu.
- Rozumiem, ale posłuchaj mnie. Sami nie damy rady dostać się do Twierdzy by sprawdzić co i jak. Nie dojdziemy nawet do pierwszej bramy, bo będzie nas za mało. Powyłapują nas i nabiją na pale, a tego nie chcę. Ty też nie. Musimy mieć... plan. Plan działania Ymir i wsparcie. Pamiętasz moją siostrę?
- No tak, ale co ona ma do tego...
- Też działa dla ruchu i jest alchemikiem. O Brzasku słyszałeś?
- A kto by nie słyszał - krasnolud upił łyk trunku i otarł wąsy rękawem. Ostatnimi miesiącami alchemicy zrobili się aż nadaktywni. Byli wszędzie choć było ich tylko dziewięciu, łącznie z Charlotte i robili rzeczy od których Escanor dostawał białej gorączki. Rozbjali transporty żywności, jeśli napotykali jakiś garnizon to szybkim ruchem rąk i prostym wzorem potrafili dokonac natychmiastowej dekompozycji pozostawiając siedzących w nich żołnierzy gołych i wesołych, podatnych na ataki prostych band zbójeckich. Nie niszczyli, nie tak dosłownie. Nie zabijali. Alchemicy sobie drwili z siły Wirginii i samego gubernatora ziem podbitych. Grali mu na nosie, czego ten wybitnie nie lubił.
- Ona im przewodzi. Ona jest Lisicą Ymir i może nam pomóc.
- W jaki sposób?
- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślimy, wszyscy razem - oczywiście plan nie zakładał wcielenia w to magiczki, która zresztą wyruszyła gdzieś ze swoim bratem i ojcem. Nie pytał dokąd się wybierają, bo nie zdązył. Była tylko karteczka, że parę dni jej nie będzie i tyle. Nawet żadnego "kocham cię", co za skandal.

Iskra pisze...

- Cóż takiego wymyślimy wszyscy razem?
- Będziemy się domyślać gdzie zaginęła tamea – odpowiedział jej bardzo uprzejmie Wilk i było wiadome, że póki ona sam nie dowie się gdzie u licha przepadła, to nici z opowieści o tym co robi tu Ymir. Zachowując jednak maniery, ustąpił magiczce swój fotel, a sam przysunął sobie krzesełko. A słowa o tym, że się poplami to zignorował, bo on w przeciwieństwie do niektórych nie był uświniony orczą krwią.
- Nawet gdy są martwi to śmierdzą tak samo – podsumował krasnolud i pociągnął łyk z kufelka. Wiadomym było, że teraz całą uwaga obu panów skupiła się na nieszczęsnej plamie i nie dadzą Szept żyć, zwłaszcza taki jeden elf z zamiłowaniem do ciemnych rzeczy.
- Przynieść ci kufelek? – Wilk łypnął na magiczkę nie będąc pewnym, nie pamiętając, czy wprawiali ją w picie tego specyficznego trunku. Moczone w alkoholu brzoskwinie były zabójstwem, podobnie jak taka ilość pitnego miodu z domieszką wódki. Zawodnik, który pierwszy raz próbował specyficznego trunku najczęściej kończył w rowie po połowie zawartości jaki krył kufelek i zgadzał się co do tego, że jego picie było totalną katastrofą. W pamięci zwykle zionęła czarna dziura wsysająca wspomnienia uprzedniej nocy i towarzyszył temu potworny ból głowy – Tylko powiedz mi czy już kiedyś to piłaś, bo nie pamiętam – a troska nakazywała mu dbać o główkę magiczki i w razie gdyby ów trunku nigdy nie smakowała, pewnie by to rozrobił z czymś lżejszym.

Złota grzywa pisze...

[Cóż Black Flag lubiłam za schemat walki dwoma mieczami i za końcową scenę z córką i piękną piosenkę! Teraz tylko czekam na to aż będzie mnie stać aby zakupić najnowszą część :<
Jeśli chodzi o tą Czarownice, która brała udział w akcie tworzenia Dwunastki to o niej wgl nie będzie mowy podczas dawania zlecenia. Po prostu Ulis będzie wiedział, że jeśli podejmie się tego to dotrze do niej. To jakoś w trakcie bardziej bym wyjaśniła.
Tak, dokładnie tak. Ludzie będą mówić "to ten, ten z Dwunastki":)
Ulic podłączy się do zadania, która liczyła sobie na początku może z 5 osób w tym on i Szept z czego zostanie tylko ona i on bo kilku misjach i bójkach. Cóż nikt nie będzie tak świetni jak oni :D]

Iskra pisze...

Rzeczywiście, jeśli myślała, że to koniec pytań i dociekliwości ze strony Wilka to chyba go nie znała. Zamyślony wygrzebał z szafki jeszcze jeden kufelek i wracając do stoliczka wydobył z drewnianej misy wypełnionej lodem i wodą butelki z miodem, wódką i syropem brzoskwiniowym. Wlał wszystko do rzeczonego kufelka, choć magiczce oszczędził nieco alkoholowych doznań i dolał nieco więcej syropu z brzoskwini, a że panował zaduch i gorąc, dorzucił parę kostek lodu w gratisie i podał elfiej pani.
- Proszę – mruknął jeszcze, sadowiąc się na krześle i zastanawiając o co to on miał magiczkę pytać. Zanim jednak doszedł do właściwego toru myśli, ona odezwała się sama tłumacząc co robili i dlaczego go w tych działaniach pominęli.
- Uprzedzając pytanie, ranna nie jestem.
- Gdybyś była to na pewno byś tu nie siedziała – zauważył słusznie zresztą, bo gdyby wyczuł choćby kropelkę elfiej krwi to sam by się nią zajął i to w stricte medyczny sposób. I to taki bez podtekstów.
- Rozmawialiśmy o wielkiej zgubie – Ymir wyglądał jak sto nieszczęść. Uśmiechnął się co prawda na widok magiczki, uniósł kufelek wypijając jej zdrowie, ale nie była to schadzka biesiadna. Kłopot wisiał w powietrzu psując atmosferę spotkania gorzej niż niejeden ork.
- Zaginął arcykamień Thruggr, nie wiem czy znasz jego historię. Ymir podejrzewa Wirginię i pewnie domyślasz się, że chce go odzyskać… Staramy się obmyśleć plan, który zagwarantuje nam możliwie jak najmniejsze ryzyko zdemaskowania kogokolwiek. Nasz sojusz z Wirginią jest kruchy. Jeden zły ruch i znów tu przyjdą by mordować i palić – wspomnienie ataku na Eilendyr i tamtej tragedii wciąż w nim tkwiło rozpalając poczucie niesprawiedliwości i żądzę zemsty. Nie wybaczył ludziom tamtego ataku, podobnie jak jego ojciec nie mógł przebaczyć ludziom tego, że traktowali ich jak obcych i nierównych, choć w mniemaniu Amona elfy stały naturalnie wyżej niż ludzie. Pokrętne myślenie.
- Kamień królów – jęknął krasnolud i byłby się zalał prawdziwymi łzami, gdyby nie przypomniał sobie o tym, że częściowy plan już mają – A twoja siostra? Mówiłeś o niej, może mi pomóc? Naprawdę może? – krasnolud chwytał się każdej nadziei, zbyt zdesperowany by myśleć o ewentualnej porażce.

draumkona pisze...

- Jeśli zamieszana jest w to Wirginia, zwróciłabym się o pomoc do tych, którzy obserwują ją od dawna. Ruch oporu. Jeśli dotąd nie było głośno o Thruggr, można przypuszczać, że ktokolwiek go ma albo nie wie, co wpadło mu w ręce, albo czeka na swoją chwilę, by go wykorzystać, przyczajony.
- Problem w tym, że Ymir nie chce korzystać z pomocy ludzi jako takich - elf po krótkim namyśle uzupełnił też swój kufelek, chociaż jego dawka zawierała zdecydowanie więcej wódki i miodu niż syropu z brzoskwinek.
- To ludzie mi go ukradli i to ludzie na nas napadli - pożalił się Dolny Król wzdychając ciężko. Tamte wspomnienia nie były dla niego miłe, nie były nawet w kategorii "takich sobie". To były złe czasy. Dolnych Królow nie mordowano, chyba że tą zasługę przypisać orkom i stworom z ciemności, nigdy ludziom którym nie wyrządzili krzywdy. W tym stuleciu.
- Proponowałem już Ruch, ale mówił że nie chce, zresztą sama słyszysz - co prawda nie mówił bezpośrednio o Devrilu, bo... No w sumie jakie miał prawo on, elfi władca, decydować o tym co teraz będzie robił Duch, prawa ręka Alastaira? Wszak wiedział, że gdyby go poprosić to pewnikiem wywęszyłby to i owo, ale z kolei mieszać w to człowieka na przekór temu co mówił kransolud... Musieli go przekonać, albo ugiąć się pod jego wolą. Albo, albo.
- Ymir, wiem, że wolisz tego nie rozpowiadać i … nie do końca ufasz ludziom. Znam jednak człowieka, który mógłby wślizgnąć się do Twierdzy, trochę tam powęszyć i jeśli jest tam klejnot, wykradłby go - te słowa w pewnym stopniu przykuły uwagę krasnoluda. Pochylił się nad stołem, przymrużył oczy, szybko myśląc nad całym planem i sytuacją.
- Ufasz temu człowiekowi? - zamilkł, akle już po chwili miał kolejne pytanie - Czy ten człowiek ufa tobie? Thruggr nie jest zwykłym kamieniem. Nie jest... Nie można brać go do gołych rąk. Nie jeśli nie zna się magii i nie wie się jak przed nim bronić, bo ten absorbuje całą energię ciała i zamyka w sobie, wciąz potęgując swoją moc. Tylko magowie i krasnoludy wiedzą jak postępować z kamieniem, a ten człowiek jeśli nie jest magiem... Wystawi się na duże ryzyko.

draumkona pisze...

– Wierzę, że jeśli nie będzie miał innych powinności, trzymających go z dala od Twierdzy, nie odmówi pomocy. Niemniej… nie zdradzę jego zaufania. Jeśli zapyta, czym jest kamień, nie okłamię go. Mogę powiedzieć, że to nie moja tajemnica, że nie mogę mu tego zdradzić, ale go nie okłamię. On mi ufa… nie wykorzystam tego zaufania. Jest ryzyko, że nie wiedząc wszystkiego, nie podejmie się . Mogę mu powiedzieć, opisać, nawet pokazać, czego ma szukać. Mogę poprosić tylko, by znalazł kamień, lecz się do niego nie zbliżał i nie brał do ręki.
- Opisy arcykamienia są w księgach. Jego wygląd jest znany tym, którzy wiedzą gdzie szukać - co prawda jemu się to nie podobało, bo to jakby pisać w książkach o tym, że orki są miłe, rozdają truskawki i wcale nie śmierdzą a zwabić je można w taki a nie inny sposób. Opisywanie Thruggr było niemądre, bo ściągało na niego wzrok istot pożądliwych. Istot, którym potęgi i mocy nigdy mało.
- No dobra, ale jak wmieszamy w to i alchemiczkę i jego to... Nie wiem czy to się tak uda, bo Vetinari zrobi wiele by jego w to nie mieszać i odsunąć od sprawy, Devril zrobi to samo żeby odsunąc ją. Jeśli dojdzie do tego, że trzeba będzie iść po kamień i ktoś będzie musiał odwrócić uwagę... Devril nie mógłby wiedzieć. Podejrzewam, że po tym co było ostatnio w Twierdzy nie da jej wystawić na przynęty.
- Mówisz o niej tak jakby sama nie mogła się wypowiedzieć. Nie lepiej iść i się spytać?
- Po takiej ilości alkoholu jaką już w siebie wlałeś to nawet nie podsniesiesz tyłka Ymir.
- Podniosę, nawet zejdę tam na dół i sam powiem o sprawie.
- Mhm. I to właśnie będzie katastrofa - burknął elf podnosząc się i odstawiając kufelek. Nie wiedzieć czemu, elfy miały mocniejsze głowy od krasnoludów i w tym przypadku było widać to jak na dłoni. Głowa Dolnego Króla opadała ku stolikowi mimo podtrzymującej jej dłoni, a Wilk wyglądał jakby dopiero co usiadł i sączył pierwszy kufelek, nie piąty - Pójdę po nią - i zanim ktokolwiek zdążył się podnieść Wilk już sobie poszedł.
Nie było go przez jakiś kwadrans w którym to Ymir zdążył uraczyć magiczkę całym tabunem krasnoludzkich żartów, które mało kto rozumiał. W końcu co śmiesznego może być w kamieniach i sposobie ich wydobywania? Alkohol zaś zrobił swoje i krasnolud głównie śmiał się do siebie wcale nie zwracając uwagi na to czy ktoś go słucha, czy nie. W momencie kiedy w komnacie pojawiła się Charlotte w szlafroku i Wilk, znów spoważniał, usiłując zachować jako taką postawę godną Dolnego Króla. Char uśmiechnęła się lekko do Szept w formie powitania, a elfiak i jej dostawił krzesełko, na którym to przysiadła.
- O co chodzi? - spytała prosto z mostu, a biedny Ymir po raz trzeci tego wieczora tłumaczył o co chodzi.

draumkona pisze...

– Wilk podsunął ciebie i Brzask. Myśleliśmy też o ruchu oporu i Devrilu. Z tego, co mi wiadomo, bawi teraz z wizytą u gubernatora
- Tak. Bawi. - wycedziła te słowa nim w zasadzie pomyślała nad jakąs inną, sensowniejszą wypowiedzią. Ledwie postawił stopę na lądzie, a już był posłaniec, że to że tamto... Gdyby chodziło tylko o Drummor to by się tak nie wściekała, ale że Escanor nagle zapragnął jego towarzystwa... A mieli sobie odpocząć. Miał tu być, chociaż chwilę dłużej. Nawet nie poświęcił zbyt wiele czasu Tulli, a przecież małej się to wręcz należało z tytułu ojcostwa Wintersa. A bałwan sobie pojechał.
- Co do wyszpiegowania kamienia... to najlepszy rzeczywiście mógłby być Devril. Ja sama do Twierdzy nie wejdę, bo znają moją twarz. Nawet jeśli użyję kosmetyków, jeśli nawet zmienię kolor włosów to istnieje spore ryzyko, że albo spanikuję albo ktoś mnie rozpozna. Sztuka kamuflażu bez użycia magii nie jest doskonała - zamyśliła się zjeżdżając nieco w dół po krześle. Umysł podjął zadanie, rozpracowując zagadnienia na części pierwsze i szukając możliwie najlepszego rozwiązania - Mogę... W sumie możemy, bo do tego potrzebuję alchemików, odwrócić uwagę. Słyszałam, że Escanor niedługo wydaje bankiet, choć powodu nie znam - a pesymistyczne nastawienie do świata sugerowało coś co miało związek z Tariną i Devrilem - jeśli do tego czasu będziemy gotowi to wiem nawet jak możemy odwrócić ich uwagę. Pytanie kto pójdzie po kamień.
- Ja mogę iść. Jestem magiem - poza tym podejrzewał, że do tego zadania zgłosi się też magiczka a co jak co, nie zamierzał jej puszczać tam samej. Po jego trupie.
- Kiedy ten bankiet? - spytał Ymir odsuwając kufelek. Na dziś miał dość.
- Za dwa tygodnie. Za mało czasu by przejechać konno, trzeba będzie użyć portali i załatwić co się da już teraz.
- A kto powie Devrilowi? Skoro jest w Twierdzy i w ogóle... - wzrok elfiego władcy spoczął na siostrze, a ta z niewyjaśnionych przyczyn zjeżyła się jak żbik.
- Nie patrz na mnie! Jak tam pójdę to się zdradzę, weź się zmień w małego, puchatego wilczka, zapakuj się w karton i wyślij do Tariny, pewnie trafisz tam gdzie trzeba - nadal gryzła ją myśl o Wirgince, a na samą myśl o niej i o Devrilu dostawała szału.

draumkona pisze...

- Mogę mu powiedzieć. I tak potrzebuję jego pouczeń.
- No to sprawa załatwiona - alchemiczka pośpiesznie podniosła się z krzesła i poprawiłą pasek szlafroka. odruchowo, bardziej dla uspokojenia nerwów niż dlatego, że rzeczywiście się zluzował.
- A ty jesteś elfią królową, matką i czarnym magiem, którego jak znajdą to wyslą na stosik - odgryzł się, może trochę mniej skutecznie niż ona, ale nie mógł tak tego zostawić. Nawet gdyby był Escanorem, sobą i Nefryt w jednym to i tak by za nią polazł i Szept była doskonale tego świadoma, czemu więc usiłowała go powstrzymać?
- Devril musi wiedzieć. Po pierwsze, wybada dla nas sytuację. Po drugie, jeśli nie będzie wiedział, może niechcący nam zaszkodzić… albo zdradzić siebie.
- To mu nie mów kto robi za przynętę, to wtedy nic nie zdradzi - wzruszyła ramionami, mocno poirytowana chociaż nikt nawet nie wspomniał nic o Tarinie. Sama siebie nakręcała, zrfesztą nei była to żadna nowość w jej wypadku.
- Ale ty jesteś niska... - zauwazył w końcu półprzytomny Ymir. Char nie należała do wysokich kobiet, choć najniższa też nie była. Niestety, każdy, ale absolutnie każdy kto raczył zauważyć, że Char nie jest tak wysoka jak Szept narażał się na spotkanie trzeciego stopnia z pięścią alchemiczki. Teraz też drgnęła, powoli odwróciła się do krasnoluda hamując się jak tylko potrafiła.
- Kogo nazywasz kurduplem którego nie widać nawet pod szkłem powiększającym?!
- Ale ja nie... - alchemiczka by się na niego rzuciła, gdyby nie szybka reakcja Wilka, który siostrę obezwładnił i szamoczącą się wyprowadził poza komnatę. Biedny, bogom ducha winien krasnolud nie pojął do końca co się stało, bo nic złego przecież nie powiedział, a już na pewno nie chodziło mu o to o czym mówiła, a raczej wrzeszczała, Vetinari.
- Jutro trzeba ruszać - postanowił Wilk jak tylko pojawił się z powrotem. Trochę zdyszany, rozczochrany, jakby ujarzmienie alchemiczki wcale nie było takim prostym zadaniem, a wręcz batalią na miarę przepychanek z orkami.

draumkona pisze...

- Czegokolwiek byś nie wymyśliła Szeptuś i tak idę z wami. Nie zatrzymasz mnie tutaj, już jedna akcja mnie ominęła a tej nie zamierzam przegapić - elfiak jak na bardzo ważną misję zachowywał się tak, jakby szedł sobie na jakąś wycieczkę. Dziarski krok, całkiem zadowolona mina i trzeźwe spojrzenie, w porównaniu co do niektórych. Ci niektórzy szli na tyłach i mieli jedną osobę w postaci Dolnego Króla, który przerzywał swoją małą, prywatną katastrofę związaną z bólem głowy i innymi dolegliwościami.
Wśród nich szli także alchemicy. Cała dziewiątka, łącznie z zamyśloną Vetinari, która trzymała się na przodach i nie należała do rozmownych osób, przynajmniej nie tego ranka. Rozmyślała nad możliwościami, jak najlepiej odwrócić uwagę Escanora i Rzeźnika. Jak rozproszyć strażników żeby zaraz ich nie otoczyli i najzwyczajniej w świecie nie powybijali. To było wyzwanie, tak samo jak nie-myślenie o arystokracie. Niemyślenie tak skuteczne, że aż zastanawiała się co może teraz robić i co ma na śniadanie. I czy to śniadanie jest dobre.
- Szept, przecież wiesz, że on i tak zrobi po swojemu - Char spojrzała na magiczkę przepraszająco, bo jej słowa nie były żadnym wsparciem, wręcz przeciwnie - Choćbyś stanęła na głowie i tak za tobą polezie. Obiecał ci że będzie za tobą łaził i zatruwał życie, prawda? - czasami żałowała, że Winters nie obiecał jej czegoś podobnego tylko w bardziej cywilizowany sposób niż udając trupa na cudzym tronie. Wilk natomiast zamiast okazac skruchę albo chociaż spróbować wykazać się odrobiną zrozumienia, to jeszcze się bezczelnie wyszczerzył.
Przejście portalu było coraz bliżej.

draumkona pisze...

Char z niepokojem przyjrzała się miastu i majaczącej obok Twierdzy. Spojrzenie alchemiczki stało się lekko nieobecne, wspomnienia napływały przestrzegając przed nieostrożnym zachowaniem. Nie pozwolono jej rozgrzebywać przeszłości, solidny uścisk na ramieniu przwyrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała na dłoń i bez śladu zaskoczenia odkryła obok siebie Kapitana. zawsze potrafił wychwycić kiedy znów zaczyna myśleć o tym co było w lochu. I nie pozwalał jej się tym zadręczać, nie kiedy był obok.
- Wiesz co, Char? Chyba jednak zamienimy twojego braciszka w pociesznego szczeniaczka.
- W osiołka, będzie mniej podejrzeń - burknął Wilk, wielce niepocieszony że dalszą akcję będzie obserwowął z bardzo nieprzydatnej postaci wilczego szczenięcia. Niedobra magiczka, jeszcze jej to radość sprawiało, niechby to.
- Kiedy wejdziemy do miasta... rozdzielimy się - odezwała się Charlotte, ruszając przez piaski i kamienie - znajdziemy odpowiednią kryjówkę i będziemy czekać na dalsze informacje. Im mniej ludzi nas zobaczy tym lepiej.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - Wilk miał mieszane uczucia co do podziału, ale... Cóż, alchemików, samych alchemików była dziewiątka. On,Ymir i Szept to już dwunastka, więc za dużo. Taka grupa zwraca uwagę, zwłaszcza że byli nietutejsi, mieli ze sobą elfy i krasnoluda. Przyciągaliby do siebie szpicli jak słodki zapach miodu wabił osy.

draumkona pisze...

Wilk bardzo umyślnie zignorował Devrila. Był na niego zły, choć wiedział, że arystokrata jest tutaj członkiem gry i jego celem jest przeżyć i wykonać powierzone zadania, powinności. Nawet jeśli oznacza to chędożenie na boku i takie inne. Był zły, bo alchemiczka była jego siostrą i jako przykłądny brat powinien być zły na niedobrego Wintersa, niech mu kuśka odpadnie i o.
- Thnur di thir* - powitał arystokratę krasnolud, odrywając na chwilę wzrok od kart i ostatecznie pokonując elfiego władcę - Wygrałem. Wisisz mi teraz pięć niedźwiedzi zaopatrzeniowych - dwaj władcy grający w karty, jawnie uprawiający hazard. O cóż mogliby się zakładać jak nie o surowce, czy unikalną żywność rosnącą pod dyktando danej rasy? Elfiak westchnął ciężko, świadom tego, że Rada nie będzie zadowolona kiedy oznajmi im, że pięć niedźwiedzi, które siedziały w podziemiach niedaleko Morii trzeba będzie znów nakłonić do współpracy, obwiesić żywnością i wpędzić w tunele prowadzące do Grah'knar.
- Wilk, to mi miałeś zatruwać życie, nie jemu.
- Tobie by nie obsikał butów.
- Ale on był z Tariną tą całą! Jak miałem tak przejśc obojętnie! No Ymir sam powiedz! - jawnie obruszył się Wilczek, bo według niego wszystko zrobił bardzo dobrze, wzorowo wręcz i nie miał zamiaru się kajać. Nie tym razem. Pan ugodowy i szarmancki elfi władca znikał tylko jak Wilk opuszczął mury miasta. Gdyby ktoś go nie znał... To penwie posądziłby go o brata bliźniaka.
- Ja to nic nie wiem. Ja tu tylko sprzątam.
- Zdrajca!
- Nieważne. Z tego, co zrozumiałem, chcecie się spotkać. Wybaczcie, nie mogłem pojawić się wcześniej.
- Tak - i krasnolud powtórzył opowieść, choć ograniczył się tylko do tego co sam podejrzewał i do tego jak kamień rozpoznać. Rzecz jasna pojawiła się też przestroga, by samemu go nie dotykać.
- Jeśli go tam znajdziesz, przyjdź do nas. Wkradniemy się do Twierdzy i zabierzemy go tam, gdzie jest jego miejsce - słowem nie wspomniał o tym, że w mieście jest dziewiątka alchemików, obecnie doskonale wtopnionych w tłum. Bliźniacy udawali biednych braci zabawiających ludzi za dnia na ulicach, Kapitan sprzedawał wielbłądy u jednego z handlarzy, Georgiana udawała wróżbitkę i tak dalej. Każdy zdany na siebie, pozostawiony sam sobie w razie zdemaskowania. Wszyscy znali ryzyko i czekali na dalsze decyzje. Ymir nie wspomniał tez o tym jaki jest plan wydostania kamienia, o tym że ktoś odwróci uwagę Escanora i żołnierzy a także samych gości Twierdzy - Czasu nie ma wiele, musimy się wyrobić do tego... bankietu, który wydaje gubernator.
*dzień dobry, język krasnoludów, dialekt głębin

draumkona pisze...

- Strażnicy będą mieli inne zajęcie - burknął do siebei Wilk, którego i tak nikt nie słuchał bo grał tu rolę małego, pociesznego stworka. Ciekawe czy dalej będzie taki pocieszny i milusi jak zaklęcie zmniejszające puści w nieodpowiednim momencie, a on utraci świadomość i wpadnie w szał.
- Ja tam nie mogę wejść - Ymir wiedział, że jego wejście nie byłoby zbyt dobrym pomysłem. Raz spotkał się z gubernatorem i ten wiedział jak wygląda Dolny Król. Poza tym w Demarze był może jeden, lub dwa krasnoludy i nie były zaproszone na bankiet, więc nie miałby nawet pod kogo się podszyć. Poza tym, poznaliby go, a on znał się na sztuce kamuflażu tak jak Zhao na dzierganiu. Niby wiedziała gdzie druty włożyć, ale kiedy przychodziło do praktyki to gubiła wątek i co chwila pytała co teraz. Wolał nie przeszkadzać niż ich niepotrzebnie narazić. Poza tym nie umiał szybko biegać, krasnoludy były zabójcze na krótkie dystanse, ale przy długich wycieczkach po Twierdzach czy innych lochach zostawały w tyle. Zwłaszcza jak takie elfy i ludzie biegli jak szaleńcy za orkami, którzy porwali dwóch niziołków - Będę czekał w jakimś umówionym miejscu na was.
- Nawiasem, to nie była Tarina. Zanim następnym razem się na kogoś rzucisz, pomyśl dwa razy. Inaczej bardzo szybko was wyrzucą z zamku.
- Bla, bla, bla. Ale była kobietą. A jedyną kobietą, której nie będę sikał po pantofelkach jest moja siostra - i tyle w temacia pantofelków, Tariny i sikania. Nie zamierzał okazywać skruchy, nie zamierzał nawet przepraszać arystokratki, czy wysyłać jej tajemniczego liściku z prośbą o wybaczenie.
- Ile może ci zająć zbieranie informacji? - krasnolud się niecierpliwił. Oni tu kłócili się o posikane pantofelki a jemu stolica mogła zapaść się pod ziemię, prosto do leża stwora.

Złota grzywa pisze...

"Którędy droga" I

Sztylet mocno zanurzył się w ciele zabójcy. Słychać było tylko jak tępe ostrze przesuwało się o kości a zaraz potem mięśnie ofiary. Cichy jęk towarzyszył upadkowi ciężkiego cielska za ziemię. Cóż widać nikt z nich nie przykładał wagi do zwinności a swoją siłę pokładał z mięsiwie, które dochodziło do siebie nad zgaszonym już ogniskiem. Był to niedopitek, który nie zdążył zabrać się z pozostała zgrają zabójców. Widać spakowanie wszystkiego była dla niego ważniejsze już uratowanie własnego tyłka. Wykonałem duży krok i przeszedłem przez ofiarę dołączając do pozostałych. Ukryte ostrze pozostawiło na moich rękach ślady krwi, która skraplała się na ziemię tworząc coś w rodzaju niewyjaśnionego kształtu. Od razu przypominając mi o słowach pradawnych ludzi Północy, którzy wierzyli, że krew ofiary przyjmuje kształt jego duszy. Skoro to była dusza spasionego zabójcy to nie mam pojęcia jak obrzydliwe było jego wnętrze. Do obozu dotarł zachodni wiatr niesiony prosto z Wirgini. Z pewnością nadejdą ciepłe dni, które nie ułatwią nam w żaden sposób wyprawy. Kary wierzchowiec wierzgał niespokojnie. Cóż tylko on z całej szóstki tak się zachowywał. Widać nawet ten biedak nie zdążył przed nami. Spokojnym krokiem podszedłem do zwierzęcia a reszta z nich oderwała się od trawy i spojrzała na mnie badawczo. Nadsłuchiwała czegoś czego z pewnością moje uszy nawet nie potrafiłyby pojąć. – Spokojnie. – Powiedziałem łagodnie ujmując jego pysk i delikatnie zsunąłem z niego ogłowie, które jako jedyne trzymało go tutaj z bandą rozbójników – bo właśnie tak wyglądaliśmy w jego oczach. Czterokopytny pognał przed siebie zostawiając całe to gówno za sobą i z pewnością zaczynając nowy żywot dzikiego mustanga. Oparłem się o drewniany pałom wystający z zimie i z takiego położenia zacząłem obserwować swoich towarzyszy. Cóż mogłem powiedzieć o przywódcy? Z pewnością został wychowany na twardych zasadach Kerońskich wojowników. Gdyż jak mniemam stamtąd pochodził. Nie był zbyt inteligentną osobą dlatego zazwyczaj obserwował moje ruchy. Jednak wielkość w barkach dawała mu pierwsze miejsce, a długi czarny wąs sprawiał, że wyglądał jak pirat z Dzikich Mórz, któremu brakowało jeszcze przepaski na oko. Następny był uzdrowiciel, który miał w sobie więcej z głupca niż uzdrowiciela. Jego wiedza była ograniczona podobnie jak widoczność. Facet potykał się o co drugi kamień, ale powtarzał, że wszystko z nim w porządku. Trzecim był zwyczajny rozbójnik, który chciał sprawić wrażenie kogoś ważnego i odważnego. Cóż mogłem o nim więcej powiedzieć? Jego styl walki przypominał bardziej karczmową burdę gdyż czasami rzucał w przeciwnika czym popadnie byle tylko zbić mu sztylet w plecy. A bywało i tak, że znikał a pojawiał się dopiero wtedy kiedy wszystko było w porządku chwaląc się, że zabił jakiegoś wielkoluda i paru innych nadnaturalnych zabójców. Ostatnie miejsce w naszych szeregach zajęła czarownica… Może i wcale nie była czarownica, gdyż cały czas powtarzała mi, że jest magiem. Jednak nie obchodziły mnie jej wyjaśnienia i argumentacja, że to od tego różni się. Dla mnie każdy kto bawił się magią był głupcem, który posiadł w swoje ręce narzędzie zbyt wielkie od niego.

Złota grzywa pisze...

II

Ostatnim byłem ja. Spuściłem wzrok w kałuże krwi, która wyciekała z mojej ofiary. Odbija się w niej twarz człowieka, który miał nie jedno na sumieniu, ale nie lubił się tym chwalić. Cichego zabójcy, który nie bawił się w walkę na pokaz. Na ogół spokojną duszę artysty, który uwielbiał pisać listy do swojej nieznanej ukochanej. Pozbyłem się północnych znaków na twarzy, które okrywały mnie znamieniem pochodzenia. Zdjąłem wilczy kaptur by jeszcze lepiej przyjrzeć się sobie. Teraz widziałem to wszystko co na co dzień starałem się ukrywać. Była to prawda…
Moje przemyślenia zostały zakłócone przez kłótnie wspomnianego wcześniej „Pirata” i rozbójnika, którzy spierali się o to którędy będzie szybciej. Rzecz jasna, że nikt z nich nie miał racji. Każda droga prowadziła przez miejsca, w których nie powinniśmy się pojawić. Idąc w prawo trafilibyśmy na legowisko bestii, które zamieszkują tutejsze góry. Zaś droga przez most zaprowadziłaby Nas do wioski dzikiego plemiona, które nawet mi nie jest dobrze znane. W pierwszym i drugim wypadku czekałaby Nas śmierć lub olbrzymie straty. W to wszystko wtrąciła się „czarownica”.
-Cisza! – Z mojej tchawicy wydobył się zachrypnięty głos przyprawiający o dreszcze jak mówiła moja matka – Czarownica ma rację! Powinniśmy iść, ale ani nie w lewo ani też przez most. Musimy wybrać inną drogę.

[Mam nadzieję, że podołałam twojemu zaczęciu. Bo zostałam przydepnięta tak plastycznym opisem i wszystkim innym! A co do wątku to mam nadzieję, ze odpowiada mi takie moje małe postrzeganie bandy i nie uraziłam Szeptu, że nazwałam ją czarownica. Ulic taki już jest ;O]

draumkona pisze...

- Wiedziałam. Devril, nie miałeś racji, mogliśmy się założyć.
- Nie, nie mogliście bo twoich też bym przecież nie zasikał, no co ty. Poza tym, ty się tutaj nie liczysz. Znaczy nie że nie liczysz, ale to nie ta liga... No po prostu nie brałem cię pod uwagę, bo to oczywiste - zdołał w końcu wytłumaczyć o co mu chodzi nie obrażając przy tym wszystkim dookoła. I wydawać się mogło, że przyjazna atmosfera już na dobre zagości w pokoju i nikt nie będzie się bał o zasiusiane buty i rozbite nosy. Wszystko było fajnie, póki Devril nie zaczął wyliczać co ma robić Szept a czego nie robić. Wilkowi się to oczywiście nie spodobało. Jak magiczka miałaby się niby do tego zniżyć? I jeszcze bez żadnego "łapy przy sobie"? To co, ma się dać macać każdemu człeczynie, któremu się nagle zapragnie? Po jego trupie.
- Zawsze można mu jeszcze zawiązać kokardkę na szyi. Będzie udawał pupilka kogoś z gości.
- Wilczku, chesz kokardeczkę? Taką różową.
- Pewnie. Ale daj ją Devrisiowi, założy mi ją na bankiecie bo inaczej będe mu skomleć pod nogami przez całe przyjęcie i będę odstraszać potencjalne panny. Wszystkich będę odstraszać - nie powiedział jeszcze niby jak to zrobi, ale elfiak kiedy zbyt długo przebywał w willczym ciałku miewał naprawdę dziwne pomysły. Mógłby się naprzykład wytarzać w słomie po wielbłądach, wtedy już nikt do Deva nie podejdzie.
- Czyli ustalone - podsumował Ymir, rozsiadając się wygodniej na krześle. Zbrzudło mu to nic nie robienie, czekanie aż kto inny załatwi jego sprawy, ale po prawdzie to nie miał co zrobić. W Twierdzy by go rozpoznano w trymiga, nie dość że by się naraził to jeszcze nie odzyskałby Thruggr. Musiał czekać, choć nie znosił bezczynności.

draumkona pisze...

Każdy z nich przeniknął do twierdzy na swój sposób. Każdy z nich był jakby chodzącym zegrakiem, idealnie zgranym z resztą. Tak musiało być. Przy tak niewielkiej grupie liczyło się przede wszystkim zaskoczenie i punktualność. Każdy z nich musiał być na czas, co do sekundy, bo inaczej cały plan w łeb.
Vetinari przeniknęła murami Twierdzy, jak kiedyś, bardzo dawno temu gdy ratowali Desmonda. Po prostu na bieżąco rozwarstiwała materię ścian, idąc pomiędzy jednym pokojem a drugim. Jedyne czego musiała pilnować to kroków i głośności zachowania, co nie było wcale trudne. Czekała w pokoju ambasadora Quingheny, który był nieobecny a pokój jego zapieczętowany. Po co jednak alchemikowi drzwi skoro może wejśc ścianą lub sufitem?
- Gdzie oni są... - mruknęła do siebie, krecąc się po komnacie. Była za wcześnie, ale ona lubiła być wcześniej. Z tym że zawsze później się denerwowała na resztę i na to gdzie są i dlaczego też nie mogli wyjść wcześniej. Nim minął wyznaczony czas pojawili się wszyscy, cała dziewiątka. Każdy w czerwonym płaszczu z Flamelem na plecach. Znak charakterystyczny. Musieli je mieć, po pierwsze żeby rozpoznać swojego, po drugie by przyciągnąć uwagę wroga. Escanor nie odpuści, nie im.
- Uderzamy wszyscy razem. W jednym momencie idą bomby dymne, w jednym idzie dekompozycja poszczególnych części materii, tak jak się umawialiśmy, jasne? Cywilów nie krzywdzimy, straży można nakopać, ale zabijanie to ostateczność...
Wilczek, pan Miluś, był wielce niepocieszony tym, że robi za maskotkę i wabik na baby. Miało być na odwrót, miał je odtrącać bo był małym, śmierdzącym wilczkiem, który się trochę ślinił i miał kokardkę. Robił wszystko żeby im obrzydzić swój widok, ale niebzyt mu to wychodziło, bo fanek miał coraz więcej i zaczynał podejrzewać, że to wina tej kokardki. Na pewno Szept ją jakoś zaklęła mu na złość.
- Winters, elfki się zachciewa? - elfi władca rzucił mu urażone spojrzenie. Niech on tylko będzie w normalnej formie, to mu pokaże gdzie raki zimują. I nie ma że boli - Jeszcze psiaka przyprowadziłeś, lep na baby. Sobie weź i zaciągnij na pokoje, protestować nie będzie jak jej wsadzisz. Jeszcze ci podziękuje - Devril, gdyby zwrócił uwagę na niepozornego szczeniaczka mógłby zauwązyć zmianę w spojrzeniu. Zamiast złości było coś na kszałt wyczekiwania. On wiedział co się zaraz stanie.
Pary wirowały na parkiecie, inni własnie zachwycali się alkoholową fontanną, jeszcze inni prowadzili ożywione dyskusje nad wielkim homarem. Wszystko wydawało się być w porządku i to w jak najlepszym. Strażnicy rozstawieni pod ścianami rozglądali się spokojnie, jeden nawet oparł się na halabardzie znudzony całym widowiskiem.

draumkona pisze...

II
Muzykę zakłóciło ciche wyładowanie energii. Zasyczało cicho, ledwie słyszalnie, nie zwracając niczyjej uwagi. Parę sekund później nastąpiła eksplozja wyrywająca kawałek podłogi w rogu skąd wyskoczyli dwaj młodzieńcy, diablo do siebie podobni. Nie mieli broni, ale mieli wolne dłonie, wystarczająco niebezpieczna rzecz jak dla alchemika. Chwilę później okna poszły w drobny mak, kolejnych czterech alchemików zeskoczyło z sąsiedniego daszku dostając się do środka i doąłczając się do ogólnego zamętu. Kolejny wyskoczył dosłownie ze ściany od razu rzucając się na strażnika, który celował z łuku do jednego z alchemików. przewalił go, w powietrze poszła kolejna bomba dymna, wrzaski przerażonych kobiet nasiliły się, wołania o straż i pomoc także.
Brzask nie porozumiewał się ze sobą, przynajmniej nie w pierwszej fazie. Pracowali w milczeniu, zacięcie wprowadzając chaos i zamęt. Dym unosił się, przesłaniając większośc komnaty, a jakiś nieostrożny mag użył zaklęcia z kulą ognia, przez co powietrze zaczęło miejscami eksplodować wysadzając żyrandol, czy robiąc kolejne dziury w podłodze i ścianach. Drzwiami wpadł Desmond, już zziajany i ranny w czoło. Wabił tutaj straże z dołu, ze schodów i okolicznych korytarzy. Ostatnia zjawiła się Vetinari, wbiegając północnymi drzwiami gdzie było najmniej dymu. Szybkim spojrzeniem ogarnęła salę dostrzegając falę paniki wśród ludzi. Mała czarna kulka ganiała bez sensu unikając lecących naczyń i biegających ludzi, Szept nigdzie nie zauważyła. Gładkim ruchem sięgnęła do opaski na udzie, za którą parę szklanych igieł nasączonych brzydko pachnącą mazią. Jedna poleciała w kierunku Rzeźnika, którego cudem udało jej się wyołowić wzrokiem, druga była przeznaczona dla Escanora którego nie potrafiła wypatrzeć, zanurkowała więc w dym kontrując szalejący ogień rozkładem materii. Przez dłuższą chwilę nie było czym oddychać, bo rozłozyła tlen odcinając ogień od pożywki. Parę ludzi pomdlało nim wróciła zdolność normalnego oddechu.
Trwało to mniej niż minutę, a jej wydawało się jakby ciągnęło się całą wieczność i powoli zaczynał ją niepokoić brak magiczki. A co jeśli coś się stało? Co jeśli wpadła...

draumkona pisze...

- Przecież tu się zaraz rzeź zrobi! Mało alchemików potracili, jeszcze do Twierdzy ich wciągacie? Ile ta panika potrwa, oni już ściągają magów! Cholera jasna, ta dziewiątka nie wytrzyma tu długo, braciszku za dychę.
- Jakbym ci powiedział to byś wszystko popsuł, kochanku za piątaka - warknął szczeniaczek. Pierwsza oznaka, że zaklęcie puszczało, bo gdy trzymało w pełni to prędzej by go zaszczekał na śmierć niż warczał. I mówił. Gawędził sobie całkiem zdolnie, wyrzucając Devrilowi, że gdyby był na miejscu Charlotte to nawet by się nie zastanawiał tylko przyszedł mu dopiec. I gdy tak sobie gaworzył zaklęcie całkiem puściło. Małe wilczątko nagle zrobiło się ciężkie jak worek ziemniaków, ręka arystokraty nie wytrzymała a elfiak spadł na ziemię. Szczeniak zaczął w błyskawicznym tempie wracać do swoich naturalnych rozmiarów, które jeszcze nadwyrężały uszkodzoną podłogę.
- Bestia! Chimera! - padło oskarżenie, bo przecież jak alchemicy to naprędce mogli transmutować parę żywych organizmów. Nikt nie przejmował się takim czymś jak zasada równowartej wymiany, każdy sądził że oni sobie tak zmieniają materię według własnego widzi mi się i bez żadnego poświęcnia.
- Wilk! - wśród wrzasków i krzyków dało się wychwycić ten jeden, jedyny głos, zwłaszcza jeśli się go znało i czekało na sygnał. jeśli alchemiczka go wołała to znaczyło, że nie widzi nigdzie Szept ani Ymir nie potwierdził obecności magiczki pod Twierdzą, w tymczasowej kryjówce. Magiczka zniknęła i to było zadanie dla niego. Kompletnie ignorując otoczenie pognał w kierunku sypialni Escanora przy okazji tratując drzwi i ledwo przeciskając się przez powstałe otwory.
Kolejna chwila, kolejne pare minut rozciągniętych w wieczność i do walki włączają się magowie. Bomby dymne kończą się, podobnie pomysły na zaskoczenie straży. Czas się kończy. Alchemiczka obejrzała się na swoich. Każdy z nich miał już co najmniej jedną ranę, Kapitan wyglądał jakby oberwał wybuchem powietrza i miał problemy z oddychaniem. Kupi im jeszcze chwilę, jeszcze parę minut i musza stąd zniknąć. Nie mogą dać się złapać. Skinęła dłonią na Desmonda wzywając wsparcia. We dwójkę byli niemalże tak samo zgrani jak Królik z Marcusem. Wymieniając poniektóre ciosy z żołnierzmai zdarzało im się nawet tak szybko zmienić pozycje, że zamieniali sie przeciwnikami. On używał więcej siły, gołuszając delikwentów, ona wypalała energię z ich ciał do przemorfowania składników potrzebnych na jeszcze parę bomb. Zaraz obok pozostali alchemicy działali równie sprawnie, choć nie tak szybko, bo musieli rysować wzory i z ich aktywacji korzystać. Rysował Kapitan, najmocniej ranny, Dorian aktywował a reszta stała dookoła nich odpierając coraz to śmielsze ataki straży. Jeśli siły magów jeszcze się powiększą nie będą mieli szans. Może Vetinari potrafiła potradzić sobie z magiem, ale zawdzięczała to bardziej cwaniactwu niż alchemią. Alchemik nigdy nie wygra z magiem. Dobrym magiem.

draumkona pisze...

Stanął jak wryty na progu komnaty i w pierwszej chwili doznał solidnego szoku. Jakby ktoś zdzilił go po wielkim łbie. Co najlepsze, Escanor zdawał się go nawet nie zauważać, przynajmniej póki z gardła nie wydobył się ciężki warkot. Dopiero wtedy gubernator odwrócił się i zamarł pierwszy raz w życiu oglądając tam wielkiego wilka. Zwierz przecisnął się przez drzwi i z dzikim rykiem rzucił na Wilhelma. Miał okazję by go zabić. Wyrównać rachunki za Eilendyr, za Charlotte, za wszystko...
- Kamień! - ponaglił magiczkę decydując co jest ważne, a co ważniejsze. Nawet jeśli zabije Escanora na jego miejsce przyjdzie kolejny, którego metod nie będą znali. Kolejny sadysta, którego trzeba będzie latami dyskretnie obserwować i badać. Nie mogli sobie na to pozwolić. Dla bezpieczeństwa przygniótł go olbrzymią łapą uniemożliwiając w ten sposób jakikolwiek ruch, czy nawet mowę.
Char w końcu skończyły się pomysły. Stała z Desmondem zaraz przy pozostałych alchemikach, byli otoczeni. Czuła za plecami plecy jej kompana. Był obok, nie rzucił się do ucieczki, nie poddał się. Zawsze to doceniała choć tyle razy jej mówił, że nie zostawi jej choćby czekała ich pewna śmierć. Cóż, w obliczu takiej przewagi liczebnej chyba na nic innego liczyć nie mogli. Sięgnęła do boku, dobywając stamtąd lekkiego miecza, podobnie postąpił Des. Char powoli stawiała kroki przesuwając się nieco w bok, okręcając się w miejscu by mieć pełny obraz sytuacji. Alchemik robił dokładnie to samo co ona, wciąż czuła jego plecy wsparte o jej.
- To koniec - odezwał się któryś ze strażników - Rzućcie broń i ręce do góry, może gubernator okaże wam łaskę.
- Mhm. Czyli zamiast skórowania każe nas łamac kołem? - burknął Dorian też dobywając miecza, a w ślad za nimi poszła reszta alchemików, prócz Kapitana który bardzo dobrze udawał śmiertelnie rannego, a po kryjomu dokańczał wzór na podłodze.
- Jest was ośmiu, nie macie nawet szans w tym starciu.
- Nie takich rzeczy się dokonywało - odpowiedziała ponurym tonem alchemiczka, wciąż trzymając się blisko Desmonda. Poczuła jak desperacko szuka jej wolnej dłoni by ją pochwycić. Bardzo zręcznie udała, że nie wie o co mu chodzi.
- I mówisz to ty, Vetinari? Ta, która widziała Prawdę? - przez straże przepchnął się alchemik. Ciemny płaszcz okrywał jego sylwetkę, a na piersi widniał Uroboros. Gildia - Gdyby nie to, że widziałaś co jest za Bramą nie mogłabyś nawet transmutować bez kręgu.
- A co ty o tym wiesz Osen? Byłeś tam? - wolną dłoń zamiast złączyć z Desmondową oparła na biodrze w wyzywającej wręcz pozycji. W zasadzie grała na czas, im dłużej Mistrz Gildii będzie miał jej coś do wygarnięcia, tym większa szansa że jednak ujdą z życiem.
- Nie. Nigdy nie kusiła mnie ludzka transmutacja.
- Nie tylko ludzka transmutacja prowadzi do Bram i Prawdy. Ale ty o tym nie wiesz, bo zapomniałeś jak się alchemii używa. Jetseś stary pierdziel i tyle - Desmond spojrzał na nią przez ramię z taką miną, jakby to co najmniej jego nazwała starym pierdzielem i jeszcze dała mu w twarz.
- Na co czekacie?! - Osen warknął na straże dając im w końcu sygnał by to kończyć, ale w tym samym momencie Kapitan skończył swój wzór. Wielka dłoń nakryła go, uaktywniając, a pogłoga na której stali alchemicy Brzasku po prostu się zapadła czyniąc przy tym wielki huk i wzdymając tumany kurzu. Potem zapadła cisza.

draumkona pisze...

Charlotte milczała. Siedziała na worku daktyli i nie odezwała się nawet słowem, ponuro wpatrzona w przykurzoną ziemię. W magazynie nie było podłogi jako takiej, była goła ziemia, bo nikogo nie było stać w tej dzielnicy na coś takiego jak podłoga. Była zmęczona i obolała po tym jak zawalili podłogę by uciec, w dodatku piekielnie bolało ją obdarte ramię.
– To Wilk.
- A co, miałem stać i czekać aż cię weźmie siłą? - elf też był nie w humorze. Może w Twierdzy nie zrobił jej sceny o to, że się migdali z Escanorem, ale teraz nie widział przeszkód by sie o to popieklić - Nie mogłaś mu walnąć czymś w głowę? Magią obezwładnić do cholery? Musiałaś tak stać? A co by było gdybym nie przyszedł, co?
- Macie w ogóle to, po co przyszliście?
- Szept? - Wilk, nadal poirytowany, spojrzał z ukosa na magiczkę. To ona wyjęła finalnie kamień i miał go cały czas przy sobie, więc to ją należałoby pytać.
- Właśnie, co z kamieniem? - Ymir wtrącił się dopiero teraz, uprzejmie czekając aż Devril skończy swoją tyradę. Właśnie dlatego głosował by nic mu nie mówić, bo gdyby wiedział to pewnikiem by im nie pozwolił na takie akcje. Co z tego, że pewnie wymyśliłby coś lepszego, Ymir ludziom nie ufał i nie zamierzał zdradzać im więcej niż to konieczne.

draumkona pisze...

- Charlotte? Tym ramieniem trzeba się zająć.
- Mmm? - alchemiczka wyglądała jakby wybudził ją z drzemki, a sens słów dochodził ze sporym opóźnieniem. Dopiero po dłuższej chwili w ogóle pojęła o czym mowa i machnęła zdrową ręką - Poradzę sobię. Magię Wilka lepiej wykorzystać do połatania reszty, wcale nie trzymają się lepiej niż ja - zawsze tak było, że stawiała dobro innych alchemików, zwłaszcza po tym jak ich przetrzebiono ponad własne. Ona mogła poczekać, w końcu tylko trochę poparzeń i jakieś tam otarcie. No i kolano, ale o nim nie zamierzała Devrilowi mówić. To było nic w porównaniu z takim Dorrienem. Bliźniak oberwał mocno w głowę, Irek podejrzewał pęknięcie czaszki, a oni tu sobie siedzieli i wykłócali się o to czy Escanor wziąłby Szept siłą czy nie...
- To nie ten kamień! - Ymir zareagował natychmiast, przejmując klejnot w swoje dłonie. Pomamrotał nad nim, pooglądał, zważył w dłoni i aż oklapł z wrażenia na krzesło, wciąz patrząc na nieszczęsny kamień. Rzeczywiście, Szept miała rację... To nie był kamień, to nie był Thruggr. Ukradli fałszywy kamień...
- Fałszywka - przyznał tonem tak smutnym, że chwilowo znieczulonej zmęćzeniem Charlotte zrobiło się go żal - Tyle wysiłku... po nic.
- Pokaż go - teraz przejął go Wilk, który nie zamierzał reagować na obrażanie się magiczki. Według jego wielce fachowej opinii, gdyby tam nie wbiegł to mieliby teraz o jedną przygaszoną kobietę więcej. Otrzymawszy kamień również obrócił go w dłoniach, badając fakturę przedmiotu, jak i puszczając magię w jego głąb. Wyczuwał słabą odpowiedź od kamienia, jakby magia rzeczywiście tam tkwiła - Skąd wiesz, że fałszywy? Magia odpowiada...
- Nie widziałeś nigdy Thruggr. To nie jest Thruggr i powie ci to każdy krasnolud - nie potrafił tego określić, nie mógł znaleźć słów by przełożyć z kransoludzkiego opisy kamienia i to, jak powinien wyglądać i się zachowywać. Arcykamień... Arcykamień żył. Migotał w świetle i zdawało się, że jego wnętrze pulsuje. Ten, choć odpowiadał magią, pozostawał zwykłą, pustą zabawką zaklętą pod wolę jakiegoś maga.
- No dobra... Ale po co ktoś zadawałby sobie tyle trudu żeby fałszywkę faszerować magią?
- Być może po to żeby kogoś wtopić - to była pierwsza kwestia jaką dorzuciła od siebie Vetinari do rozmowy. Podniosła głowę spoglądając dziwnie beznamiętnie na jarzący się w ciemnościach kamień. Nie miała siły nawet żeby się pieklić o to, że tyle ryzykowała. Nie wypomniała im nawet tego, że gdyby w Twierdzy znajdowało się więcej alchemików niż Osen to nie mieliby nawet czasu by wykraść kamień bo ich element zaskoczenia zostałby natychmiast skontrowany przez alchemików Gildii i magów.
- I czemu ty się do mnie nie odzywasz? - zainteresował się nagle Wilk, któremu coś tutaj nie grało. Ratuje ją, w ogóle jest rycerzem w niecałkiem lśniącej zbroi a ona odpłąca mu obrażaniem się?
- Wilk... - Char podniosła się z trudem i odkuśtykała pod drzwi magazynu - W wielbłądzich stajniach parę kroków stąd są alchemicy. Dorrien ma chyba pękniętą czaszkę i nie kontaktuje. Jak skończysz zajmować się pierdołami to będzie miło jak tam przyjdziesz... - w normalnych okolicznościach zapewne nie nazwałaby nowego spięcia między nim a Szept "pierdołą". W normalncyh okolicznościach nie zignorowałaby tak arystokraty i na pewno usiłowałaby pocieszyć jakoś Dolnego Króla. To jednak nie były normalne okoliczności. Martwiła się o swoich, ramię dokuczało, podobnie jak wielka chęć snu i... to miasto. To miasto ją dołowało samo w sobie, a każda minuta tutaj spędzona tylko spychała ją ku depresji. Źle się tu czuła.

Złota grzywa pisze...

-Wcale nie musimy się jej trzymać – oznajmiłem zupełnie obojętnie gdyż byłem zajęty układaniem planu w głowie. Wzrok wszystkich był w tym momencie skupiony na mnie. Cóż przekazanie pałeczki przywódcy tej bandy było czymś nazbyt moje siły. Nie lubiłem być odpowiedzialnym za innych. Kiedy jednak tak się działo często gubiłem racjonalność myślenia, która aktualnie musiałem podtrzymać. Nie mogłem przecież być drugim „Piratem” w ten grupie, który nie mógł poradzić sobie z oczywistym zadaniem. Okolice zamka Duor były ściśle strzeżone przez bliżej i mniej znanych mi łowców i żołnierzy. Przecież nie chronili oni byle Króla tylko kogoś o wiele cenniejszego. Czarownica Aahela, a lepiej znana jako Wiedźma Lasów, która swój przydomek zawdzięcza nieszczęśnikowi, który wydostał się z niej szponów i opowiedział cała historię Keronii a na samym końcu oszalał rzucając się z mostu. To było moim celem. Reszcie chodziło o mniej mi znanego maga, który prawdopodobnie wdał się w współprace z wrogimi wojskami. Przywódcą i głównym strategiem był tak zwany Brudny Harry. Pasjonującym się w polowaniach i kobietach. Dokładne śledztwo pozwoliło mi dowiedzieć się nieco na temat tych dewiantów, którzy całe dnie i noce przesiadują w zamku popijając ciemne piwo i zabawiając się z kobietami lekkich obyczajów. Cóż aż zdziwił mnie fakt, że Aahela podawała się za jedną z nich. Widać miała w tym jakiś swój ukryty cel…
-Morghulisie? – Zapytał spokojnym głosem uzdrowiciel, który nosił dość dźwięczne imię Nathis. Wyrwał mnie z gonitwy myśli przez które straciłem poczucie czasu. Nie mam pojęcia ile tkwiłem w takim zastanowieniu, ale po minach wszystkich mogłem stwierdzić, że zbyt długo.
-Dochodzi noc. Musimy gdzieś się zatrzymać, nie tutaj. Inni będą szukać – wyrażałem się dość nieskładnie – Tam – wskazałem palcem na kamienne budowle w kształcie okręgu, które znajdowały się na szczycie jednej z pagórków. Nie wiedziałem co to za miejsce jednak coś kazało mi zaprowadzić ich właśnie tam. Jedyne co przerażało mnie w tym miejscu go jego dziwna znajomość. Jakbym już kiedyś zapuścił się w to miejsce. – Na konie!

[Pisane w delikatnym biegu. Nie zahaczałam bardziej o opis zamku, ponieważ zakładka nie jest uzupełniona i nie chciałam psuć realiów. A co do kamiennego okręgu widzę go podobnie jak miejsce z pierwszej części Władcy Pierścienia gdzie Aragorn zabiera tam hobbistów a Frodo zostaje zraniony przez jeźdźców, nie wiem czy wiesz o co mi chodzi :D

draumkona pisze...

- I czemu ty się do mnie nie odzywasz?
- Domyśl się.
- Świetnie - podsumował swoim ulubionym stwierdzeniem, które zaczynali przejmować wszyscy dookoła, łącznie z biednym Ymirem, który mocno przeżywał wykradzenie fałszywego kamienia i zachodził w głowę gdzie u licha jest oryginał i kto go zabrał. I po co.
- Nie przyjrzał mi się aż tak dokładnie. Był zajęty...
- ... Obmacywaniem co nie jego... - burczał sobie Wilk pod nosem, grzebiąc po kieszeniach i wynajdując óżne ciekawe rzeczy, jak chociażby śrubka i kawałek lembasa.
– Nie użyłam magii, więc nie szukają maga. Szukają elfki miejskiej, służącej. Masz jednak rację. W mieście nie jesteśmy bezpieczni i mogą nas aresztować choćby przez przypadek.
- Pewnie, aresztują na podstawie portretu pamięciowego piersi... - burczał dalej i te burczenie przerwała dopiero alchemiczka nazywając spięcie między nim a magiczką "pierdołą". Już miał się odgryźć, powiedzieć żeby sama sobie szła, ale błędem, a może i słuszną rzeczą było podniesienie wzroku i krótkie spojrzenie na alchemiczkę. Wyglądała bardziej jak cień samej siebie niż realna osoba, a zamiast go ponaglić to po prostu sobie poszła, nie mając sił nawet na powtarzanie. Wilk podniósł się i ruszył za siostrą, zastanawiając się po drodze o co ta magiczka może się tak pieklić, że aż się obraża i zachowuje jak typowa księżniczka. Domyśl się, też coś...
- Też pójdę - Ymir czuł się źle z wiedzą, że ktoś tu odniósł poważne rany przez jego kamień. Nie nawykł do wplątywania osób trzecich w swoje kłopoty, więc czuł się współwinnym. Na krótkich nóżkach popędził za elfim władcą, co by się po drodze gdzieś nie zgubić. Nie orientował się w tym całym Demarze za dobrze.
W stajni było w miarę cicho, bo od czasu do czasu dało się słyszeć zniecierpliwione stęknięcie wielbłąda, albo przezuwane siano. Zwierzęta siedziały w swoich boksach, jeden jadł, drugi pił, trzeci tylko podwinął nogi pod siebie i obserwował całe to tałatajstwo jakie im nagle wtargnęło do stajni. Jeden z wielbłądów chodził luzem, a raczej luzem leżał. Tuż przy nim leżało parę rzeczy należących do Vetinari, a wielbłądzim strażnikiem okazał się nikt inny jak Krakers, legendarny wielbłąd.
Alchemicy leżeli na posłaniach ze słomy i szmatek. Większość z nich nie narzekała, mieli tylko parę siniaków i może parę poparzeń, ale były też osoby, któe wymagały fachowej pomocy medycznej. Dorrien, Kapitan, Georgiana... Oni mogli w każdej chwili zrezygnować z dalszej walki o życie i uznać, że zaświaty są o wiele milczym miejscem.
- Niedobrze - to były pierwsze słowa Wilka, jak tylko przekroczył próg stajni. Od razu zakasał rękawy i wziął się do roboty. Vetinari przysiadła niedaleko, bo przy Krakresie, opierając się o ciepłe ciało zwierzaka.

draumkona pisze...

Devril w sprawie opuszczania miasta miał bardzo podobne zdanie co Charlotte. Co prawda ona wolałaby puszcząc jednego lżej rannego z tym, który był cięzej ranny, bo w razie powikłań mogliby sobie w pojedynkę nie poradzić. Do Atax i bezpiecznej kryjówki było daleko, chyba że dotrą do portalu niedaleko miasta a Szept go aktywuje...
Ymir, kierowany przez Wilka, zajął się bandażowaniem ramienia Ireniciusa. Alchemik jak zwykle nic nie mówił, tylko patrzył krasnoludowi na dłonie, jakby się spodziewał, że zaraz będzie próbował mu to ramię wyrwać i wziąć sobie na pamiątkę.
- Mózg jest cały, urazów głębszych nie ma. Krwotok z oderwanej części ucha zatamowany, ale kość potrzebuje czasu żeby się zrosnąć, nawet jeśli wspomagana jest moją magią - Wilk nigdy nie lubił pracować z czaszkami urazowymi. Bał się, że coś napsuje i później pacjent będzie musiał żyć z konsekwencjami jego błędu. Poza tym, z pęknięciami trzeba było postępowac ostrożnie, bo kości mogły się rozkruszyć jeśli źle wyważył siłę zaklęcia wiążącego. Wszystko jeszcze mogło pójść nie tak, jeśli Dorrien miał na przykład niską tolerancję na magię. Tymczasowo na szczęście nie wykazywał żadnych nietolerancji. Spał snem wzmacnianym magicznie, a ciało regenerowało siły. Następny był Kapitan. Pocieszny olbrzym, zwykle tak trudny do powalenia, teraz leżał złożony niezbyt wielką raną na brzuchu. Miał gorączkę, dygotał cały i Wilk obawiał się, że tutaj nie będzie dobrych wieści. Nie mógł dzielić magii pomiędzy ich wszystkich, ograniczył się więc tylko do niego, skupiając w pełni na powierzonym zadaniu. W głąb ciała alchemika posłał wiązkę magii, ta rozeszła się po tkankach wsiąkając w nie i przesyłając zebrane informacje do umysłu Wilka. Analizował je tak szybko jak mógł i bardzo nie podobało mu się to, co już wiedział. Było zakażenie, choć nie wiedział czy była to wina brudnej klingi, czy jednak jakiś odcinek jelita został uszkodzony.
- Trzeba będzie operować - mruknął, na razie stosując prowizorycznie zaklęcia odkażające i wzmacniając. Przeskoczył szybko do ostatniej pacjentki w cięzkim stanie. Tu sprawa była przynajmniej jasna i wiedział na ile może sobie pozwolić. Co prawda składanie tak złamanej nogi nie należało do najprostszych, ale wolał zrobić to teraz nim skupi się znów na ranach Kapitana.
Opatrzony przez Ymira Desmond podniósł się z posłania i powędrował do alchemiczki. Siedziała półprzytomna, wygodnie oparta o wielbłądzi garb i z przekrzywioną nieco w bok głową obserwowała co robią pozostali. Usiłowała gorączkowo znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, dobrze rozegrać ich rozlokowanie w mieście. W końcu nie mogą uciec wszyscy na raz, trzeba będzie rozłożyć to na parę dni... Może powinni trzymać się teraz razem? A może nie powinni?
- Nad czym tak myślisz? - zagadnął ją Desmond, siadając obok, choć nieco dalej od Krakresa. Wielbłąd może i wyglądał na poczciwe zwierzątko o pięknych rzęsach, ale wywodził się z rodu zwanego Ty Draniu i wiedział jak kopnąć żeby zabolało.
- Nad wszystkim Des. Nad wszystkim...
- Twój brat mówi, że Kapitana trzeba operować.
- To źle, bo w stajni nie mamy do tego warunków... Reszta?
- Składa teraz nogę Geo, Dorrien śpi ale wygląda na to, że jego stan jest stabilny. Reszta ma drobne rany. Jak twoje ramię?
- Poczeka.

draumkona pisze...

- O krasnoludzie nic nie wiedzą, wasz towarzysz może opuścić miasto bez przeszkód.
- Jeśli myślisz człowieku, że ucieknę stąd sam i to w dodatku jako pierwszy to srodze się mylisz - burknął krasnolud, urażony wręcz sugerowaniem że mógłby odejść już, bo przecież nikt go nie widział. To on wplątał ich wszystkich ze sprae z kamieniem i teraz miał uciekać? Poza tym Ymir nie miał zamiaru ruszyć się bez Wilka, czy to się komuś podobało czy nie. Uparł się, a kiedy on się uprze to nie ma na to mocnych.
- Pokaż to ramię. Jak to nic poważnego, możemy pomóc - nie protestowała. Ściągnęła po prostu koszulę przez głowę, zostając w samych spodniach i jakiejś bieliźnie co to trzymała biust alchemiczki na miejscu. Oparzenie skupiało się głównie na ramieniu, ale mniejsze pola spieczonej skóry rozciagały się aż po szyję i do końca ręki. Otarć było więcej, podobnie wszelkich siniaków i rozdrapanych strupków.
- Nie ma tu żadnych kanałów? Może wywóz nieczystości? Albo trupów? Wędrowni artyści tu zaglądają? - innych opcji ucieczki nie znała. Najwygodniej byłoby udawać trupa i sobie bezpiecznie wyjechać w jakiejś trumnie, albo na wozie razem zinnymi trupami. Najmniejszy nakład pracy i najmniejsze ryzyko, że ktoś będzie cię sprawdzał. Ale czy działo się teraz w Twierdzy czy Demarze coś takiego co wymagałoby częstego wywożenia trupów? Chyba nie...

draumkona pisze...

- Jeśli myślisz, że zostając tutaj pomagasz, mylisz się. Jeśli kogoś aresztują, lepiej by pozostali byli wtedy poza miastem. W ten sposób nikt ich już nie zatrzyma, nie wspominając, że będą w stanie pomóc temu konkretnemu nieszczęśnikowi.
- Nie przekonasz go, uparł się - poinformowała go Vetinari, przyjmując kubek i z niechęcią zaglądając do środka. Napiłaby się wina, albo wody z sokiem, a nie jakiegoś paskudnego wywaru. Może gdyby jej jakoś osłodził chwilę mocowania się z podaną miksturą... Może wtedy zabrałaby się do niego od razu, zamiast liczyć na to, że jak sobie pójdzie to gdzieś go wyleje bokiem albo da Krakresowi, który ciekawsko zaglądał jej przez ramię do kubka i trzepotał tymi swoimi rzęskami.
- Istnieją mikstury… symulujące śmierć. Podobny efekt można osiągnąć zaklęciem, ale… magowie przy bramach, sam rzekłeś.
- Są mikstury, nawet znam ich recepturę - parę z takich wywarów powstawało w wyniku reakcji alchemicznych, a gdyby dodać do tego malutką kropelkę trucizny atakującej serce... Wtedy człowiek wyglądał niemalże jak martwy. Niestety z tym wiązało się pewne ryzyko, bo każdy na truciznę reagowałby inaczej, podobnie jak na dawkę samego wywaru. Jednych leki mocnonasenne potrafiły zabić, a takiego Cienia to nawet i cała fiolka trucizny by nie ruszyła. Zbyt ryzykownay sposób, więc Char nie rozwijała myśli, zamiast tego skupiając się na bardziej przystępnych planach.
- Naprawdę dobrze byłoby, gdyby kto może opuścił miasto.
- Naprawdę dobrze to będzie jak oni wrócą do zdrowia - Wilk podniósł wzrok z bebechów Kapitana i przeniósł je na debatujących nieco dalej - Alchemiczka może jutro, pojutrze będzie mogła chodzić chociaż nie biedać. Ten młody... Wszystko się okaże po tym jak się obudzi i o ile się obudzi. Nie mogę stąd zniknąć, bo mogą potrzebować pomocy. Mojej pomocy bo żadne z was nie zna się na uzdrawianiu, a to nie są lekkie przypadki.
- Nie mamy dużo czasu Wilk. Escanor nas znajdzie jeśli się nie ruszymy - spróbowała go jeszcze przekonać Char, ale spojrzenie jakie jej posłał sprawiło, że znów zaglądnęła do kubka. Czasami zapominała, że prócz elfiego władcy, ojca i męża ma przed sobą też uzdrowiciela, któremu leży na sercu dobro pacjenta i jego dalszy los, przynajmniej wtedy gdy wciąż pozostaje w stanie niepełnego zdrowia. Sugerowanie mu, że najlepiej by było opuścić miasto i zostawić rannych było dla niego taką samą obrazą jak sugerowanie jej żeby szła sama, zostawiając Brzask sam sobie.

draumkona pisze...

Magiczka dostała fałszywkę, Ymir nawet nie chciał na kamień patrzeć, zbyt zdruzgotany tym, że nadal są w czarnej dupie z poszukiwaniami i nic nie osiągnęli, mimo takich strat w postaci rannych alchemików.
Sami członkowie Brzasku nie byli jakby zaskoczeni tym, że ktoś jest ranny, ktoś może nie przeżyć. Wiedzieli doskonale na co się pisali, Char zawsze ich na to uczulała. Mogli nie iść, mogli zostać w Ataxiar, ale żaden z nich nie chciał tego zrobić, wszyscy zgłosili się jako ochotnicy i żaden z nich nie żałował swojego wkładu. Dorian może trochę się bał o brata, ale nigdy przedem nie miał okazji utrzeć nosa samemu Osenowi, Mistrzowi Gildii Alchemików. Podejrzewał, że Dorrien miał podobne zdanie w tej kwestii, a jego mina kiedy Vetinari nazwała go starym pierdzielem wynagradzała dużo.
- Zatem poczekamy. Do jutra. Maksymalnie pojutrze. Potem nie będzie wyboru i będziemy musieli spróbować umknąć. Jak nie znajdą nikogo na ulicach, zaczną chodzić po domach i dotrą także i tutaj. Lepsza śmierć w drodze niż w lochach Kansas - Char znów spuściła głowę, tym razem przygnieciona ciężarem wspomnień. Nie odwiedzała często lochów, ale kiedy już to robiła to zazwyczaj uchodziła stamtąd ledwo żywa. Nie chciałaby żeby ktokolwiek z nich trafił do lochów, do małego, ciasnego pomieszczenia gdzie robią z tobą co chcą, a ty po paru godzinach nie masz już nawet sił by krzyczeć. Obojętniejesz. Tracisz nadzieję... Odstawiła kubek, nie upijając nawet łyka. Potrzebowała czegoś innego, nie żadnych ziółek, nie wywarów i na pewno nie grzybków-halucynków. I na pewno nie słów o tym gdzie lepiej umierać.
Podniosła się na czworaka i przedreptała tę niewielką odległość dzielącą ją od artystokraty tylko po to, żeby przysiąć tuż przy nim, objąć i schować twarz w tej dziwnej tunice. Bała się, a bliskość miasta i Escanora ją przytłaczała. Czuła się bardzo mało ważnym robaczkiem, którego można rozdeptać, albo zabić uderzeniem rękawicy, do tego dochodził niepokój o jej ludzi. Niepokój o niego, bo jeszcze się przypadkowo zdradzi, niepokój o magiczkę i brata.
- Boję się - wyznała cicho, w tunikę, mając nadzieję że materiał stłumi słowa i nikt niepożądany ich nie usłyszy. Bliskość arystokraty działała lepiej niż ziółka i wywar z brzozy, wierzby czy pajęczego odwłoka. Dotyk odpędzał strachy, jakby za jego sprawą wszystko miało się ułożyć po dobrej myśli.
Chyba każdy pośpiesznie odwrócił spojrzenie od tej dwójki, bo przeciez nie wypada się tak bezczelnie gapić. Wszyscy, prócz Desmonda, który wyglądał trochę jakby ktoś dał mu w twarz i bardzo go to zabolało. Szept, która przeszła coś podobnego kiedy Wilk uganiał się za Iskrą, mogła pojąć jak teraz czuje się biedny alchemik. Po chwili jednak i on odwrócił wzrok, zajmując się wielbłądem, który zdążył dobrac się do kubka z wywarem.

Silva pisze...

I.
- Nic nie rozumiem. Czy to znaczy, że to nie on spowodował śnieżycę?
- Kanati Niedźwiedź nie mógłby wywołać czegoś, co… - szamanka zdała sobie sprawę, że znowu zaczyna mówić o sprawach, które budzą wątpliwości. Nie tylko pod względem zrozumienia, ale także kulturowym. Magiczka taktownie przemilczała sprawę totemu, Eredin z pewnością zatrzymał dla siebie fakt, że ścięli drzewo, które mogło rosnąć na środku wioski. A ona oczekiwała od nich akceptacji czegoś, co dla niej jest oczywistością. Brat magiczki liczył na prostą odpowiedź, bez zagłębiania się w ich wiarę, bez poruszania drażliwych kwestii. Jeśli znów zacznie wyjaśniać wszystko w ten sam sposób, spędzą całą noc na niepotrzebnych tłumaczeniach. - Nie. On nas przed nią ochronił. Zareagował na niebezpieczeństwo. Na coś, co wywołało burzę - zwykła śnieżyca, nawet gwałtowniejsza od najbardziej gwałtownych, nie wybudziłaby z letargu praprzodka. Kiedy wszyscy pójdą spać, będzie musiała uspokoić umysł i pomyśleć. To była też nowa sytuacja dla niej. Zerknęła na materiał odgradzający część pomieszczenia; gdyby był tu Sokole Oko, sytuacja wyglądałaby całkiem inaczej. Wódz znał swoją wioskę najlepiej, był mądrym człowiekiem, rozumiał otaczającą ich naturę i być może mógłby powiedzieć im znacznie więcej niż sami wymyślą.
- Wspomnieliście o czwartym szamanie. Może on wie więcej, więcej zauważył?
- Dzięcioł? Nawet duchy nie wiedzą, gdzie przebywa ten starzec. Gdyby tylko ojciec nie pogrążył się we śnie…
Nocny Wiatr taktownie milczał od dłuższej chwili, mieszając drewnianą chochlą w kociołku. Nie wtrącał się do rozmowy, zostawiając ją Lisiemu Kłosowi; w myślach wciąż obwiniał szamankę za jej zachowanie, nie rozumiejąc jej postępowania. Czy świat na zewnątrz, poza mroźnymi górami, aż tak bardzo wpłynął na jej wiarę? A może to tylko przystosowanie swojej wypowiedzi do przyjaciół? Ale czy takie zmiany, nawet przez wzgląd na bliskie osoby, były konieczne? Elfy nie wyglądały na ludzi, którzy skrytykowaliby szamankę za szacunek do praprzodka. O co więc mogło chodzić? Świat, który zachęcał do poznania go, nagle objawił się Nocnemu Wiatrowi jako miejsce, które może go zmienić. Dotąd nie myślał o tym w ten sposób.
- Zjedzmy, matka zawsze mawiała, że z pełnym brzuchem lepiej się myśli - chłopak sięgnął po gliniane miseczki, do każdej nakładając sporą porcję; woda, która odparowała i zgęstniała, tworzyła aromatyczny sos, w którym pływało mięso, warzywa i fasola. Gulasz był znacznie gęstszy niż ten, który znano w Keronii, doprawiony dzikimi ziołami, tym razem bez kurzych jaj i bez mleka zabielającego cały sos.
Pierwsza miska trafiła w ręce Eredina; ot znajdował się bliżej i nie było w tym żadnych ukrytych znaczeń. Plemię nie wywyższało mężczyzn, nie umniejszało roli kobiet, tutaj płeć nie wpływała na status społeczny. Określało go coś innego. Gdy przybywali goście, mieli pierwszeństwo. Na ucztach wódz miał pierwszeństwo, potem szaman wioski. Drugie naczynie znalazło się w dłoniach magiczki; duża, pełna miska z parującym, ciepłym gulaszem. Trzecia była Silvy, a ostatnia trafiła na kolano Nocnego Wiatru, bo za bardzo parzyła go w palce. Obok paleniska znalazły się też drewniane łyżki i wypiekany na ogniu chleb mocno pachnący czarnuszką, przypominający płaskie i szerokie placki.

Silva pisze...

II.
- Na zdrowie - typowe powiedzenie wśród plemienia; życzenie jedzącemu, aby posiłek zapewnił mu siłę, wytrzymałość i zdrowie. Nocny Wiatr pierwszy zaczął jeść, zupełnie tak, jakby to był jego pierwszy posiłek od dawna. Może to zapach gulaszu, ciepło płonącego ognia i towarzystwo innych ludzi sprawiło, że poczuł się pewniej, bardziej bezpiecznie niż w chwilach, gdy był tu tylko z Letnim Śpiewem. Towarzystwo dorosłych dodawało otuchy i zdejmowało z ramion ciężar odpowiedzialności.
Mijały minuty, aż w pewnej chwili ciszę przerywaną tylko trzaskającymi polanami i stukotem łyżek o dno misek, przerwało pukanie. Trzy stuknięcia; na cześć duchów, na chwałę przodków i ku uciesze strapionych. Nocny Wiatr poderwał się; spokój i cisza jakie przynieśli ze sobą elfy i szamanka sprawiły, że się rozleniwił; z ulgą oddał im zmartwienia, nawet tego nie zauważając. Ciekawe, czy elfy usłyszały nadejście pukającego; kiedyś pewien kupiec z północy mówił, że długoucha rasa ma bardzo dobry słuch. Nocny Wiatr wiedział, że duchy pomocnicze Awahka'towa:ni strzegą szałasu chorób, mając też oko na okolicę, ale czy to oznaczało, że pukający nie był nikim groźnym? Duchy nie potrafiły odczytać intencji, emocji, zamiarów, mogły jedynie poinformować w swój dziwny, bezsłowny sposób, kto nadciąga. Pokazać obraz. Nie słyszały dźwięków tak jak żywi, ani nie postrzegały świata w kolorach; dla nich był szary. Ich dłonie i łapy nie mogły poruszyć tego, co znajdowało się w świecie, do którego już nie należały. Miały ograniczenia. Mogły się mylić, mogły zostać oszukane, bowiem nie umiały przejrzeć iluzji.
Silva pokręciła głową, kiedy Nocny Wiatr podnosił się z miejsca. Duch pokazał jej znajomy obraz.
Skrzypnęły drzwi. Do wnętrza jurty ktoś wszedł. Starszy mężczyzna w grubym futrze, ze śniegiem na ramionach. Przygarbiony przez co niski, z siwymi włosami. Twarz miał przyjazną, ale poznaczoną głębokimi bruzdami. Jasne oczy nie dowidziały już z daleka.
Starzec kulejąc na lewą nogę, zamknął za sobą drzwi, aby nie wpuszczać zimna do ciepłego wnętrza; uśmiechnął się, pociągając nosem, czując przyjemny zapach unoszący się w powietrzu. Tu było ciepło, to też mu się spodobało. Byli tu ludzie, od których niemal odwykł, ale do których czasami wracał. Pojawiał się i znikał, wędrując po lasach, unikając towarzystwa ludzi.
- Dzięcioł. Nasz czwarty szaman - Nocny Wiatr uśmiechnął się, wstając z miejsca. Silva przyniosła jeszcze jedną miskę i już nakładała do niej gulaszu. Młodzik ściągnął z przygarbionych ramion futro, skłaniając starca aby usiadł przy ogniu; zmęczony życiem, już dawno przeżywszy swoje najlepsze lata, Dzięcioł miał problemy ze stawami. W skostniałe, wykrzywione dłonie, szamanka ostrożnie włożyła miskę z jedzeniem.
Niespodziewany gość mógł przynieść informacje, których potrzebowali.

draumkona pisze...

- Wyjdziemy z tego. Wyprowadzę nas, obiecuję. Obiecuję – uśmiechnęła się lekko, naciągając koc bardziej na ramię. Skóra może i była podrażniona, bolało, ale nie na tyle żeby odmówić sobie kocyka, w końcu nie miała zbyt wiele na sobie, zwłaszcza jeśli mowa o górnej części jej stroju.
- Nie musisz mi nic obiecywać - odwróciła twarz, muskając wargami wnętrze jego dłoni. Czuła się lepiej, znacznie lepiej niż po jakichś ziółkach. Jednak Wilk miał rację, jak mówił, że jemu osobiście to się lepiej zdrowieje jak niańczy go Szept, a nie jakaś tam pielęgniarka. Najpierw mu nie wierzyła, bo jak magiczka mogła mu w czymkolwiek pomóc, skoro ostatnio miała swoje dziewicze zszywanie rany? Ale teraz, dopiero teraz, mogłaby mu przyznać rację opierając się na własnych doświadczeniach. Co jej po ziółkach skoro miała go przy sobie, znacznie skuteczniejszego niż leki? - Będziesz tutaj? Całą noc? Ktoś powinien poprawiać mi kocyk...
Wilk sapnął, czując jak zapasy many mocno się skurczyły, niemalże uniemożliwiając dalsze leczenie. Przyjrzał się krytycznie Kapitanowi. Nieco zeszła mu opuchlizna z rany, zniknął też dziwny, niewyjaśniony dotąd obrzęk na nadgarstkach. Udało mu się pozbyć zakażenia, ale postąpiło za daleko by jego magia od tak dała sobie z tym radę. Ciało alchemika potrzebowało czasu na regenerację i to mógł mu dać, wzmacniając sen by ten był głębszy i w większym stopniu wpływał na regenerację. Nic więcej nie mógł zrobić. Podniósł się ze swojego stanowiska na ziemi i przeciągnął, czując jak boli go każdy, nawet najmniejszy mięsień. Zawsze się tak czuł, kiedy pacjenci byli wymagający. Rozglądnął się, zauważył klejącą się do Devrila Char (wszystko w normie), niemrawych alchemików, połowę nawet już śpiących albo doskonale sen udających (zrozumiałe), wkurzonego Ymira (nie dziwił się) i jakąś nieswoją magiczkę (uznał za skutek uboczny obrażania się). Tak, wszystko było w normie. Może on też powinien się położyć?
- A ja nie dostanę kocyka? - spytał niewinnie, szukając czy przypadkiem coś się nie ostało, ale okazało się że nie i musiał zadowolić się płaszczem, który jeszcze parę godzin temu w upale wyklinał, a teraz błogosławił.

draumkona pisze...

- Charlotte… - ściągnęła brwi, niezadowolona że się ją budzi o tak nieludzkiej porze. Nigdy nie lubiła wstawac skoro świt, nie lubiła się zrywać i nie lubiła kiedy na śniadanie nie dostawała słodkiego rogalika. Niestety, życie jej nie rozpieszczało i o rogalikach na śniadanie zdążyła już zapomnieć, zdążyła zapomnieć jak to jest spać sobie bez strachu i nie zrywać się skoro świt. Podniosła powieki, ziewnęła, ale półprzytomne spojrzenie i dalszy brak ruchu z jej strony wskazywał, że prędko się nie ruszy.
- Jeszcze pięć minutek... - mruknęła, wtulając nos w szyję arystokraty, uniemożliwiając mu powstanie z słomianego posłania.
- Szept poszła z Anraim przyjrzeć się magowi przy bramie.
- Świetnie - Wilk obwieścił światu fakt swego przebudzenia tym prstym, wielce wymownym słowem. Za nic nie podobało mu się to, że magiczka się gdzieś włóczy i to kompletnie sama. Anrai według elfa nie był dobrym towarzystwem dla magiczki, w tej roli - ochroniarza - widział tylko siebie. W bardzo złym humorze już od samego ranka podniósł się do siadu i kichnął donośnie aż obudził Krakersa. Wielbłąd wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk budząc pozostałe wielbłądy i w stajni nagle zrobiło się głośno jak na jarmarku, czyli zaczłą się kolejny, rutynowy dzień. Z tym, że to miał być ostatni dzień w murach Demaru.
- Zbierajcie rzeczy - zarządził Desmond, widząc że Vetinari jeszcze nie wstała. Nie chciał jej budzić, w ogóle nie miał ochoty nawet tam podchodzić. Zebrał za to jej rzeczy z boksu Krakersa i upakował do torby. Pomógł Geo się podnieść i spakować, później wszyscy pomagali dźwignąć się Kapitanowi. I dopiero wtedy, po przeszło dziesięciu minutach, Char nagle się zerwała oddychając szybko, jakby wystraszyła się że zaspała. Widząc wszystkich dopiero się zbierających odetchnęła z ulgą i wróciła do poduszki, znów się wtulając, ale chyba tym razem nikt nie pozwoli jej iść spać.

draumkona pisze...

- Najlepiej by było, gdybyście go aktywowali i zaraz stąd znikali. Nie wiadomo, kiedy Rzeźnik połapie się w małym oszustwie. Jeśli was tu już nie będzie, nie zaszkodzą wam. Mi nic nie grozi, nie podejrzewają mojego udziału.
- Bez Szept nigdzie nie idę - i elfiak skrzyżował ręce na piersi, nie zamierzając nawet się ruszyć. Owszem, portal otworzy, nawet pomoże im bezpiecznie przejść, ale sam się nie ruszy. Nie bez magiczki, gdziekolwiek poszła z tym całym Anraiem. A tak sądził, że to zły pomysł, było biec za nią może by ją jeszcze znalazł...
- Ja muszę jeszcze wrócić do Twierdzy. Na krótko, ale nie mogę lekceważyć polecenia Wilhelma, jeśli nie chcę utracić kamuflażu.
- No to zostajemy oboje, braciszku - Char przysiadła na rozgrzanym głazie i podobnie do eklfa skrzyżowała ręce na piersi. Nie miała zamiaru go tu zostawiać, nie po tym wszystkim i nie po tym jak się nie widzieli tyle czasu. Będzie tu siedzieć, jeść skorpiony, ale przez portal nie przejdzie, nie ma nawet mowy.
- Ty powinnaś iść.
- Zamknij się - warknęła, a wprawny obserwator dostrzegłby w fioletowych oczach zbierające się łzy. Nie chciała żeby Devril wracał sam do Twierdzy. Co prawda był już dużym chłopcem i potrafił radzić sobie sam, nawet sam potrafił buty gorsety wiązać, ale to Vetinari nie przkeonywało - Jak nie mogę czekać, to pójdę z tobą. Potrafię się kryć, wiesz przecież. Nie pójdę sama... - zerwała się, zaciskając dłonie w pięści, usiłując powstrzymać płacz - Nie idź tam, Devril - zbliżyła się parę kroków, zatrzymała się niepewna tego co miałoby go niby skłonić do zostania. Ma go okłamać, powiedzieć że znowu wpadła żeby tu został i poszedł z nią? Nie, to byłby cios poniżej pasa.

draumkona pisze...

– Tylko się tam pokarzę i znikam. Pewnie złapię po drodze Szept i wrócimy razem. Będę czuł się znacznie pewniej wiedząc, że jesteś bezpieczna i że żaden strażnik cię nie przyprowadzi Wilhelmowi - to ją w pewnym stopniu uspokoiło, widmo scenu w której się rozkleja na środku pustyni znacznie się oddaliło. To tylko na chwilę, powtarzała sobie. Nic się przecież nie stanie, wróci najszybciej jak będzie mógł... I nie mógł byc rozkojarzony. Musiał się skupić żeby samemu nie wpaść. Jeśli miała mu to ułatwić czekając z drugiej strony portalu...
Wilk umilkł pokonany tym, co powiedział mu Devril. Więc o to chodziło? O porównywanie do Zhao? Ale on nawet nie wiedział kiedy niby ją tak źle przyrównał... Wazon wydawał mu się jedyną rozsądną bronią prócz magii jaką w tamtej chwili dysponowała. No i się martwił. Co, zakażą mu się martwić? Absurd.
- Do portalu i to już! Za szybko…
- To Szept kretynie! - i tyle widział Wilka, bo ten sie puścił pędem w kierunku magiczki. Jeszcze brakowąło żeby zerwał amulet i rzucił się w bieg już na czterech łapach. Na szczęście nie zrobił tego, biegł w normalnej postaci czasami tylko potykając się o jakiś kamyk, któego nie zarejestrował bo nie patrzył pod nogi. Cholera jasna, gdzie ona zniknęła? Co robiła tak długo? Mogło się coś stać...
- Szept! - wydarł się, będąc coraz bliżej niej i wykrzesając ze zmęczonego ciała ostatnie siły. W końcu dopadł do niej, chwytając za ramiona i oglądając pośpiesznie czy aby nic jej się nie stało. Parę otarć, podarty rękaw, włosy w nieładzie. Nic poważnego, a i tak najadł się strachu. Nie bacząc zaś na to, że była na niego śmiertelnie obrażona i na to, że prowadzili coś w rodzjau małej wojny, przyciągnął ją do siebie opętańczo tuląc. Nie było jednak uwagi o tym, że się bał, ani że nie powinna tak robić. Coś zapamiętał ze słów Deva.
- Nie idź... - powtórzyła alchemiczka jeszcze jeden raz, ostatni, próbując go przekonać. Nie wiedziała o małym, tajemnym planie Devrila i Szept, więc dla niej wersja z powrotem do Twierdzy była jak najbardziej aktualna.

draumkona pisze...

- Już nie muszę. Trochę musiałem oszukać ze względu na twojego braciszka miałem wracać po Szept. Ujawniła się strażnikom, dlatego nikogo nie było przy bramie. Nie wiedziałem, czy nie potrzebuje pomocy, nie mogłem jej tam zostawić, ale znasz Wilka. Poleciałby do Demaru i znowu mielibyśmy kłopot.
- Wiesz, że jeśli się dowie to dostaniesz w nos? - szepnęła, zaciskając dłonie na zwiewnym materiale tuniki Devrila. Nie ważne w co był zamieszany, ważne że nie musiał tam wracać. A jeśli Wilk będzie chciał mu zasadzić w nos, to się bardzo zdziwi, ale ona mu nie pozwoli. Nawet neich nie próbuje bo mu zdeformuje rękę w jakieś skrzydełko, albo odnóże. Tylko ona mogła dawać w Devrilowi w nos, co nie znaczy że zawsze korzystała z takiej okacji.
- Chyba, że przejdziemy przez portal, to może mu się odwidzi - w ślad za tymi słowami, wyswobodziła się z objęć arystokraty, choć nie była zbyt zadowolona z takiego ruchu. Pochwyciła jego dłoń i pociągnęła w kierunku portalu, gdzie właśnie znikali ostatni alchemicy i trochę ociągający się Ymir.
- Jeszcze tu jesteście? Myślałam, że przeszliście przez portal. Źle wycelowałam… nie miałam czasu na precyzję… niechby… Devril wam chyba powiedział… To było jedyne rozwiązanie, by wyjść. Odciągnąć… - stanłą jak wryty, przyglądając się jej tak jakby co najmniej obwieściła, że z miłą chęcią zjadłaby sobie jakiegoś żuczka, albo tłuściutką gąsienicę. Nie miał pojęcia o żadnym planie, nikt mu nic nie powiedział, nie wtajemniczył... I już nawet poczuł jak skacze mu ciśnienie, ale w porę się opanował. Wziął dwa głębokie wdechy, wyrównał oddech, ale na tą drżącą brew nie mógł nic poradzić.
- Nic nie wiem o żądnym planie - obwieścił sucho, ale nic poza tym. Żadnych wyrzutów, wrzasków i pieklenia się - Zresztą nieważne. Chodź, dołączymy do reszty - i tylko tyle. Żadnego widowiskowego rozwalania nosa, nic. Może go podmienili?

draumkona pisze...

Nie czekając aż Wilk ich dopadnie, wciągnęła Devrila w portal. Nigdy ich nie lubiła, zawsze bała się, że coś się stanie i połowa niej zostanie po jednej stronie, a druga połowa wypadnie po tej drugiej stronie. Byłoby to bardzo nieprzyjemne, tak obudzić się w dwóch częściach. Portale jednak były bardzo pomocne i nauczyła się tłumić ten strach i niechęć. Kiedyś na widok wirującej, mlecznej a czasami przeźroczystej tafli magicznego przejścia dostawała ataków paniki i trzeba było ją ogłuszać. Teraz potrafiła nad sobą panować, a mając jeszcze u boku arystokratę to mogłaby nawet wejść w cały szereg tych głupich portali i jeszcze im nagwizdać.
- Nieważne? Nic więcej nie powiesz? Dobrze się czujesz?
- Jak najbardziej - usłyszała tylko w odpowiedzi, nim elfiak pociągnął ją za sobą do portalu. Może teraz się nie darł, nie pieklił się, ale mogła być pewna że się odegra za takie wykluczanie go z planu. Przecież gdyby jej się coś stało... Devril nie był magiem. Był arystokratą, zręcznym aktorem i szpiegiem, ale nie kimś kto może zamrozić tuzin żołnierzy a później się teleportować. Powinna była mu powiedzieć, ona przynajmniej potrafił kupić trochę czasu wyłączając ze starcia to, co stało mu na drodze. Pod warunkiem, że było to organizmem żywym. Już nawet rozmyślał nad karą, nad tym jak się odegra na nieszczęsnej magiczce, która przecież chciała dobrze i na bogów nie zrobiła nic złego. Pewnym krokiem wszedł w portal nadal ciągnąc za rękę magiczkę za sobą. On w przeciwieństwie do siostry nie miał nic przeciwko portalom, być może dlatego że nigdy nie widział jak ten rozrywa kogoś na naprawdę małe i mocno zakrwawione kawałeczki. A być może ufał tym, którzy potral nastawiali i kalibrowali.
Wypluło ich po drugiej stronie, już w Medrethu, tam gdzie całą resztę. Nikogo nie rozerwało na kawałki, nikt nie zawiesił się pomiędzy przejściami, wszyscy byli cali i mniej więcej zdrowi. Pozostało wrócić im do Ataxiar i drążyć sprawę kamienia. Kto go zabrał, kto podnienił i na kij mu kamień, który realną korzyść tak naprawdę daje tylko krasnoludom? A może Ymir coś zataił? A może sam o czymś nie wie...

draumkona pisze...

- Charlotte, trzymaj się z daleka.
- Dlaczemu? - Char nie zrozumiała zbytnio dlaczego niby ma trzymać się z daleka skoro już byli u siebie i jedyne co mogło im zagrozić to niedobre, śmierdzące orki.
- Nie masz gorączki. Devril, Charlotte, musimy wracać do Demaru. I to już.
- Dlaczego? - spytał Devril, ale i Charlotte, choć słabszym nieco głosem, bo nogi jej zmiękły na samą myśl o portalu. Znowu portal.
- Bo to nie jest Wilk. Podmienili go.
- Na moje to chyba nie... - Char przekrzywiła głowę, krytycznie przyglądając się bratu, a ten westchnął bardziej poirytowany niż rozbawiony całą sytuacją.
- Co, mam mu rozkwasić nos żebyś stwierdziła, że to ja? Żebyś się znowu obraziła? No skoro nalegasz... - i rzucił się do ataku, jakby Devril chciał co najmniej odebrac mu magiczkę i jeszcze coś jej zrobił. Dopadł do arystokraty, przewalając go na ziemię. Vetinari złapała brata za ramię, usiłując odciągnąć, ale tylko się wyrwał, ją także wywracając na ziemię tak, że nabiła sobie siniaka z tyłu głowy. Syknęła, dotykając go a palce pokryła czerwień. Świetnie, no po prostu świetnie.
- Zostaw go! Ty głąbie! - spróbowała raz jeszcze, ale Wilk już okładał się w najlepsze z biednym Devrilem, a ona mogła tylko siedzieć, zbyt oszołomiona by używać alchemii do unieruchomienia agresora.

Silva pisze...

Dzięcioł z wysiłkiem przysiadł przy palenisku. Ciepło buchające od ognia przyjemnie grzało zmarznięte kości i wyziębione ciało; pod futrem staruszek miał grusze ubranie, ale i tak po wejściu do zagrzanego pomieszczenia znacznie mu ulżyło. Trząsł się nieco, z zimna, ale też z winy wieku. Nim w jego ręce trafiła miska, staruszek przyjrzał się gościom. Na ich powitania skinął tylko głową. Po chwili ciszy i zawahania, postawił miskę obok, z dala od nosa leżącego kuvasza i grzebiąc w kieszeni, wyciągnął z niej świstek papieru i węgielek. Nabazgroliwszy coś na kolanie, uniósł to, co napisał. Było tam jedno, koślawe zdanie we wspólnej mowie: niech duchy wam błogosławią, dobrzy goście.
- Od urodzenia jest niemową - Nocny Wiatr uśmiechnął się przepraszająco; tak, jakby to była jego wina, że staruszek nigdy nie potrafił porozmawiać z otaczającymi go ludźmi. Być może to był także powód jego odsunięcia się od plemienia, może także dlatego został za młodu szamanem. Duchy przodków zawsze szukały czegoś szczególnego w wybranej przez siebie osobie. Dzięcioł od dziecka nie mogąc porozumieć się z rówieśnikami i dorosłymi, wychowywał się stojąc z boku, czasami nie z własnej woli i decyzji. Za młodu zawsze uważał, że to przodkowie go pokarali, że to kara za grzechy ojców, która spadła na niebo, aby mógł przebłagać rozgniewane duchy. Kiedy dorósł zrozumiał, że niepotrzebnie obwiniał matkę. Później, gdy dotknął go palec losu, kiedy jego życie połączyło się z duchami, przestał uważać się za pokrzywdzonego kalekę. Duchy nigdy by go nie wybrały, gdyby nie był tego wart. Był człowiekiem ekscentrycznym, dziwakiem. Ot stary szaman, co ziemi nie chce opuścić, na drugą stronę się udać, przywiązany do gór i ośnieżonych szczytów, mroźnych wiatrów i zamieci śnieżnych. Spokojny, nawet leniwy niczym rzeka, o pogodnym usposobieniu i raźnym spojrzeniu. Pod jego płaszczem mieszkają duchy, a w kieszeniach chowają się leśne stworzenia. Często przesiaduje przy drogach, na odśnieżonych naprędce kamieniach, przysypiając, wyglądając niczym martwy; ale on nie śpi, nawet wciąż żyje tylko duchem gdzieś ponad szczytami gór przebywa.
- Porozumiewa się z nami jedynie pisząc - staruszek pokiwał głową, ale nie uraczył ich pokazaniem źle rozwiniętego języka. Wskazał jednak placem miskę z gulaszem i podziękował za nią, przykładając dłoń do serca; nie w geście powitania jak u elfów, a jako podziękowanie za dobry uczynek. - Ojciec mi mówił, że taki już się urodził.
Dzięcioł znów coś pisał. - „W lasach zimno. Mróz. Na niebie czerwone błyski, już drugą noc. Duchy są niespokojne. Inni śpią?”.
- Tak, a w górach dzieje się coś, czego nie rozumiemy.

draumkona pisze...

Nie mogła wiele poradzić, a wszystko stało się tak szybko, że nawet się nie zorientowała kiedy magiczka ich rozdzieliła bardzo rozważnie korzystając z magii, a nie jak ona wpychając się między walczących. Mogła sobie równie dobrze napisać na czole coś w stylu "daj mi w nos" i rzucić się między okładających się pięściami zawadowców na ringu. Skutek byłby zapewne podobny.
- Uderzyłeś ją.
- Devril.
- Damski bokser.
- Kłamca - odwarknął mu Wilk, na razie nie ocierając spływającej po brodzie krwi, bo był unieruchomiony, niech szlag trafi magię. Przecież nie chciał jej uderzyć, nawet nie zauwazył, że podchodzi... Myślał, że ma tyle oleju w głowie żeby się nie zbliżać jak kogoś pierze. Ciekawe czy gdyby prał tyłek Escanorowi to też by się wtrącała. Phi.
- Już, spokój - Char korzystając z pomocnej dłoni Devrila i ramienia już stała na nogach, chociaż obraz trochę się jej kołysał i dwoił, a czasami nawet troił. Nie mieli lepszych tematów do kłótni? Nie mieli większych problemów? Może powinna im ich narobić, co by się nie tłukli o jakieś pierdoły.
- My chyba mamy coś do pogadania. Będzie limo, jak nic. Powinnam podbić ci drugie, byłoby symetrycznie.
- Jemu nabij, będzie sprawiedliwie - odburknął, niepocieszony że nawet własna żona jest przeciw niemu. Jakby nie zauważył, że rozdzieliła ich dla ich dobra, a nie po to by się pastwić - Przecież o to ci chodziło. Chciałaś wracać do Demaru bo mu nie przyłożyłem, a zawsze to robie jak mi podpadnie.
- Ktoś powinien to obejrzeć - podsumowała Char oglądając nos Devrila. Ktoś, czyli medyk, ale na pewno nie agresywny braciszek - jeszcze brakuje tego żeby ci Tullia przyłożyła - zażartowała sobie miernie. Ich córka stawała się z dnia na dzień coraz ruchliwsza i bardziej ciekawsa, ale miała trudności z koordynacją, z zapanowaniem nad własnym, wciąż rosnącym ciałkiem.

draumkona pisze...

Popatrzyła na niego dziwnie, nie spodziewając się takiej reakcji. No przecież chciała dobrze, a ten co? zero wdzięczności normalnie. Gdyby nie ona to dalej dałby się tak okładać i bogowie niejedyni wiedzą co by mu elfiak zrobił.
- Może ty mi jeszcze przyłóż, co? - spytała urażona, bo nie miała zamiaru wysłuchiwać jeszcze pretensji z jego strony. Nie dość, że oberwał, nie dośc że oberwała ona to jeszcze będzie jej tu wyrzucał, że nie powinna... Nie powinna wielu rzeczy, a jednak gdyby postępowała zgodnie z tym co się powinno a co nie to na pewno nie byłoby jej teraz tutaj. ba, nawet by go zapewne nie poznała. Dlatego w poważaniu miała to co się powinno, a co nie. Przynajmniej jeśli chodziło o jej postępowanie. Zresztą, nie ważne. Teraz priorytetem było by ktoś to obejrzał i opatrzył, więc zamiast iśc od razu do podziemi pałacu skierowała się najpierw do medyków z nadzieją, że znajdzie się choć jeden który zechce im pomóc.
– Nie mówiłam, że masz mu przyłożyć w nos. Dziwiłam się tylko, gdzie twoje wieczne mogłaś tego nie robić, to było głupie, trzeba było czymś w niego rzucić, a w ogóle po co się w to idiotycznie pakowałaś. Ah, zapomniałam o tym, że nie powinnam się była w to mieszać, bo przecież są inni, a ja sobie tylko guza nabiję.
- Hm... - Wilk bardzo intensywnie myślał, choć ból podbitego oka i skaleczonej wargi trochę mu to utrudniał. Nie był to ból mocny, ale piekielnie upeirdliwy, poza tym usta piekły - Mogłaś tego nie robić, to było głupie, trzeba było czymś w niego rzucić, a w ogóle po co się w to idiotycznie pakowałaś? - spróbował poprawić swoją sytuację. Nie był to typowy wyrzut jaki zwykle się pojawiał gdy wracała, wyglądąło to tak jakby biedny Wilczek sam się już pogubił w tym co powinien zrobić i co powiedzieć. Chciał dobrze, nie chciał by się obrażała a wyszło jak zwykle. Westchnął.
- Nie chciałem żebyś się znowu obrażała, więc siedziałem cicho - wyznał po dłuższej chwili, skruszony - Bo Devril mówił, że wypominam ci nie-bycie Iskrą chociaż nie wiem niby gdzie. Ten wazon naprawdę wyglądał sensownie.

draumkona pisze...

- A myślisz, że ja się nie martwię? Może ty nie zachowujesz się porywczo i w ogóle... Ale ryzykujesz znacznie bardziej niż ja. Wiesz co przechodziłam przez te miesiące jak sobie pojechałeś? Ledwie wróciliśmy a ty już musiałeś jechać... - miała to za złe całemu światu, że jej go tak odbierali. Jej i Tulli. Głupi Escanor, niech idzie do diabła albo i do samego Kosiarza, może sobie pogadają. W szachy niech zagrają, ale od Devrila wara bo im wszystkim nabije solidne limo i nie tylko.
- Porozmawiamy jak zejdziemy do podziemi. Teraz trzeba ci medyka - zarządziła, wprowadzając go do miasta i kierując się od razu do siedziby uzdrowicieli. Tam ze względu na swoją dziwną, niwyjaśnioną pozycję i kontakty dość szybko doprosiła się pomocy. Co prawda był to zaledwie student, uczeń w tej dziedzinie, ale na rozcięcie i siniaki powinien wystarczyć. Chyba dla półkrwi siostry władcy nie było nic więcej.
- Usiądź - polecił Devrilowi student, wskazując drewniany stołek i biorąc się za oględziny swego pacjenta i naprawianie tego, co napsuł Wilk.
- Wariat.
- Ale i tak mnie kochasz? - wolał się upewnić. W końcu z kobietami to nigdy nic nie wiadomo.
– Potrzebujesz medyka, żeby cię nieco podleczył, czy sam sobie poradzisz? Ymir wciąż potrzebuje naszej pomocy.
- Poradzę sobie, w końcu nie na darmo niektórzy mówią, że jestem najlepszy - to mówiąc, sięgnął many, która już zdążyła się w pewnym stopniu odnowić i zaczął łatać przerwane tkanki na wardze i limo na oku. W końcu się w stolicy tak nie pokaże, jeszcze pomyslą że... Zresztą nie ważne. Nie mogli go tak zobaczyć. Ani tym bardziej się dowiedzieć kto go tak urządził. Elfi władca obity przez człowieka, to dopiero byłaby sensacja...
- Ale może lepiej, żebyś ty mi pomogła, hm? W końcu trzeba cię nauczyć tego i owego... - a tak naprawdę to liczył na fartuszek.

draumkona pisze...

Naprawdę nie miała nic złego na myśli. To było takie zbycie, co by już nie dyskutował tylko poszedł do medyka i dał się opatrzeć. Nawet nie podejrzewała, że może to tak odebrać. I w sumie to nawet zapomniała o tym co jeszcze przed chwilą chciała z nim zrobić. Zapomniałą o wszystkim, uwaznie obserwując każdy ruch nowicjusza jakby czuhała na jakis jego błąd, nawet najmniejszy by się na niego rzucić.
- Nie wolałabyś się mną zająć? Jestem taki biedny i pokrzywdzony?
- Uzdrowiciel się tobą zajął i to całkiem dobrze - nią w zasadzie też, rankę opatrzył, posmarował jakąś mazią i już nawet nie piekło - Więc można wracać - podniosła się ze stołka, obmacała jeszcze ranę na głowie i stwierdzając, że może być ruszyła do wyjścia. Chyba nic nie mogło uratować Devrila od strasznego stwierdzenia "musimy porozmawiać".
- Ja zdecydowanie nie jestem najlepsza, jeszcze ci niechcący krzywdę zrobię. Może ci porobię za podpórkę jeśli chodzić nie możesz, wasza wysokość?
- Nie chcem. Chcem fartuszek - przyznał w końcu, że jego niecne knowania nie miały na celu edukacji, a prędzej chędożenie, albo co najmniej macanie. Za sprawą magii warga się zrosła, a opuchlizna na oku i sinawy kolor nieco zszedł, choć nie do końca. Podniósł się i sam magiczce zaoferował ramię, w końcu on na niewieści się wieszać nie będzie. Atax dziwnie działało na Wilka bo w jego murach i okolicach zachowywał się jak prawdziwy król, szarmancki i uczynny. Zaś kiedy tylko je opuszczał kompletnie dziczał i zachowywał się jak typowy chłop z farmy. Jeszcze brakowało mu słomy wystającej z butów. Ale tylko momentami.
- To... nici z fartuszka? - spytał z nadzieją, że jednak fartuszek zobaczy.

draumkona pisze...

- Może potrzebuję bardziej wykwalifikowanej… i czułej pielęgniarki? - spojrzała na niego kątem oka, schodząc po stopniach do podziemi. Jeśli znało się skróty to dało się tam trafić bardzo szybko, a ona miała dziwne wrażenie, że arystokracie nie jest to na rękę.
- Musimy porozmawiać - powtórzyła tylko, zaciskając wargi w wąską linię. Nic z tego, o pielęgniarce mógł co najwyżej pomarzyć. Czekała ich mało przyjemna rozmowa, ale pewne rzeczy musiały być zrobione jak mawiał Jorund nim sobie zniknął zostawiając po sobie list, który ściągnął jej do domu całe rzesze alchemików. Stare czasy.
Podziemia były ciche. Sieć korytarzy, w końcu obszerny hol i rozejścia do komnat w których mieszkali poszczególni alchemicy, w których mieściły sie magazyny i laboratoria. Vetinari przystanęła przy jednych, uchylonych drzwiach, zmarszczyła brwi ale nie weszła do środka. Nie, na pracę w laboratorium czas będzie potem, teraz mieli przecież rozmawiać. Ruszyła dalej, do swojej komnaty, pchnęła ciężkie drzwi wślizgając się do środka. Nic się nie zmieniło, proste acz duże łóżko niedbale zaścielone skórami, dwa połączone ze sobą biurka zawalone zwojami, probówkami i mapami, ściany na których wisiały rogi łosia i kolejne zapiski. W wiklinowym koszyku obok łóżka spał szary lis, prezent od magiczki. Słysząc skrzypnięcie drzwi podniósł łebek, a na widok zareagował tylko machnięciem ogona, po czym poszedł spać dalej.
- No więc... - podobnie jak magiczce próbowali wybić ten nawyk z głowy, ale nawet bicie linijką po rękach nic nie dało. Zamknęła drzwi gdy tylko arystokrata przekroczył próg i zaczęła nerwowo krązyć. Od czego miała zacząć? Łatwiej było mówić, że pora rozmawiać niż rzeczywiście się do tego zabrać, cholera jasna - Nie dam rady Devril - stwierdziła w końcu, siadając na biurku. Zapalone świece oświetlały wnętrze komnaty, dodając ciepła chłodnym murom - Nie umiem... Ciągle cię nie ma. Ja wiem... Mówiłeś... Wiem kim jesteś. Ale nie umiem. Nie mogę patrzeć jak wyjeżdżasz, jak szlajasz się po kraju albo nawet poza nim. Nie mogę znieść myśli, że jesteś gdzieś daleko, a ja nie wiem co się z tobą dzieje. Że jesteś w Twierdzy, że w każdej chwili coś może pójść nie tak... - pokręciła głową, w dłonie biorąc jakiś popisany arkusz papieru i pobieżnie przeglądając swoje zapiski sprzed wielu, wielu dni - Nie radzę sobie z wychowaniem Tulli. Des mi pomaga, w sumie nie tylko on, ale to nie to samo. Ona potrzebuje ojca, a jego nigdy przy niej nie ma. Co będzie jak tój ślub dojdzie do skutku? Ile razy w roku zdołasz się wyrwać żonie i obowiązkom w Drummor...? Ile razy zdołasz złamać dane jej słowo przed ołtarzem i wylądujesz tutaj u mnie? Jesteś strasznie honorowy, poza tym mówiłeś też, że przysięgi nie złamiesz. Prędzej czy później pojawi się jakieś dziecko... I jemu poświęcisz więcej czasu, bo będzie obok. Twoja krew. I jej. A ja zostanę sama z tym wszystkim, a kiedy Tullia zacznie pytać to co mam jej powiedzieć? Że nie ma ojca? Że zginął? Utonął na morzu? - nie wspomniała o tym, że Desmond podsunął jej inny pomysł. Gdy mała zacznie pytać sprzedać jej wierutne kłamstwo, za ojca podając kogoś innego, kogoś kto był cały czas obok... Vetinari aż się wzdrygnęła, przypominając sobie, że sam siebie na to stanowisko nie proponował, ale widziała w jego spojrzeniu, że nie miałby nic przeciwko. I tak zwykle pod jej nieobecność to on zajmował się małą. Bez słowa skargi.
- Dobija mnie to. Czasami... czasami przychodzi mi do głowy myśl, że może lepiej będzie to skończyć. Zostawić, zapomnieć. Tak byłoby lepiej... - przynajmniej tak jej się wydawało w chwilach kiedy nie myślała do końca racjonalnie. Westchnęła, po raz kolejny z rzędu, tym razem chowając twarz w dłoniach, czując się kompletnie bezsilną.

draumkona pisze...

II
- Wilk, Ymir na nas czeka i jak tylko pojawimy się w stolicy, zasypią nas. Sprawy, papiery, sprawy… Na fartuszek to tam nie będzie miejsca… ale… nikt nie powiedział, że musimy wracać prosto do pałacu - uśmiechnął się paskudnie, jak to zwykle się uśmiechał kiedy niedobra magiczka podsuwała mu złe, niedobre myśli. Rzeczywiście, nie musieli od razu wracać. Ymira nie zbawi przecież tę parę chwil, godzin... W ostateczności dni, bo przecież się pobił z Devrilem. No i alchemicy byli poturbowani. No i tak ogólnie to nie mieli pojęcia gdzie teraz szukać kamienia, po tym jak dostali w ręce fałszywkę.
- Znam takie miłe miejsce. Dużo mchu. Ale miłe - pociągnął ją gdzieś w głąb lasu, zdecydowanie nie w kierunku miasta. To było wyjątkowo niebezpieczne, bo kierował się do chatki Zhao, która obecnie stała opuszczona przy jeziorze Ducha, no ale Iskra pewnie zrobiłaby to samo gdyby była z Cieniem sam na sam w jego komnatach. O ile już tego tam nie robili...
- Pozwoliła mi - usprawiedliwił się jeszcze, na wszelki wypadek, kiedy chatka zamajaczyła przed nimi w słabych, ledwie przebijających się przez gęste listowie promieniach słońca.

draumkona pisze...

Ciężko jej się tego słuchało. Ciężko było jej w ogóle zacząć tę rozmowę, a kiedy na nią naskoczył mówiąc, że jeśli mu nie wierzy to nie mają chyba o czym rozmawiać, to miała ochotę wziąć i uciec gdzieś do kąta, byle ciemniej i byle dalej. Umknąć w mroku, w którym ostatnio czuła się najlepiej, skryta przed spojrzeniami i nieprzychylnymi słowami. Pobyt w Twierdzy nadal odbijał się na jej zachowaniu, na psychice nie dając o sobie zapomnieć.
– Ja w Drummor, ty w Ataxiar? Myślałaś o tym, jak to pogodzić? – myślała. Nie raz, nie dwa ten temat spędzął jej sen z powiek i rozwiązanie było jedno. Alchemicy nie mogli tu zostać, musieliby siedzieć gdzieś bliżej, by miała pod ręką i ich i jego. Pytaniem nie było to jak ona pogodzi swoją małą, wędrowną grupę z nim. Pytaniem było jak on zamierza pogodzić pobyty w Twierdzy, Demarze, Królewcu i wszędzie tam, gdzie zażyczy sobie pani królowa. Ta królowa, która zamiast zajmowąc należne jej miejsce kryła się po lasach. Jaki ma pomysł na złączenie tego wszystkiego w sensowną całość.
- Alchemicy nie mają stałego miejsca pobytu. Nie mają domu. Wędrują po świecie, dlatego są tak trudnodostępni. Atax nie będzie wiecznie moją kryjówką - niektórzy Radni i tak już Wilka pytali gdzie jego szanowna siostra znika na całe tygodnie, skoro oficjalnie powinna być w mieście. Niektórych niepokoiło to, że rzekomo nie wychodzi z komnaty, innych martwił fakt, że zadaje się z ludźmi zamiast szukać towarzystwa wśród elfów.
- Niedaleko Drummor jest las brzeziny i pola białej damy. Dalej jest Velnwerd, a jeśli zna się krasnoludzkie ścieżki, można łatwo wykorzystać go jako kryjówkę - każdy kto chciał kryć się w przeklętym lesie charakteryzował się tym, że albo nie miał wyjścia, albo utracił zdrowy rozsądek. Las nie był dobrym miejscem dla nikogo, a już na pewno nie dla kogoś, kto był mistrzem w magicznym antytalenciu. Vetinari łączyła te dwie cechy, będąc zbyt zdesperowaną i po części tracąc część dawnego rozsądu przez Devrila. Widząc jak Iskrze udało się to wszystko pogodzić ze sobą szczerze jej zazdrościła, lecz zapomniała że elfka okupiła to swoją dawką bólu i łez. Nikt nie widział tego, że jej związek z Cieniem niemalże się rozpadł, że prawie dopadła ją Czarna Ręka. Każdy widział tylko efekt końcowy, nic poza tym. Char też tego nie widziała, zatrzymując się na końcu ich opowieści, nie pytając o początek i o to jak trudno było z Luciena wykrzesać coś więcej niż bycie oziębłym głazikiem.
- Nie chcę z was rezygnować. Ani z ciebie, ani z niej. Nie chcę was unieszczęśliwiać. Nigdy nie chciałem - będąc tak blisko mógł znów zauważyć zwilgotniałe oczy, jakby tylko resztki niegdyś stalowej woli powstrzymywały ją od wybuchnięcia płaczem.
- I co teraz? Magicznie przeniesiesz sobie Twierdzę pod Drummor? Szept i Wilk godzą wszystko, bo działają na jednej linii. Oboje są najwyższą władzą w państwie. Cień i Iskrą... oni oboje są w Bractwie Devril. Razem jeżdżą na misje, razem siedzą w tej całej kryjówce. Ja jestem alchemikiem. Ty jesteś Duchem. Może należymy do tej samej organizacji... Ale mamy kompletnie różne cele i zadania. Obawiam się... że tego nie da się pogodzić. Nie w obecnej formie - i mimo tego, że głos miała spokojny i opanowany, daleki od histerii jaka szalała w jej umyśle, nie zdołała powstrzymać spływającej po policzku łzy. Pierwszej, później drugiej i każdej kolejnej.
- Wiesz co? Potrafisz zaskakiwać. Ostatnio niemal ciągle, panie wkrótce już nie romantyklu za dychę.
- Widzisz, staram się i chyba całkiem dobrze mi to wychodzi. Cień powinien się ode mnie uczyć, o - bo według Wilkowego mniemania to tylko Lucien mógłby być większym romantykiem za dychę niż on. Korzystając zaś z luźnej atmosfery sprzyjającej łóżkowym harcom, zaciągnął magiczkę właśnie w tamtym kierunku, pośpiesznie pozbawiając ją ubioru i rozrzucając go po podłodze, wzbijając przy tym niewielkie obłoczki kurzu.

draumkona pisze...

II
***
Zhao siedziała w sali treningowej. Skrzyżowane po turecku nogi i jakiś dziwny, ogólny bezruch. W zasadzie każdy, nawet nowicjusz, gdyby ją zaszedł od tyłu czy od boku to mógłby ją swobodnie pozbawić życia. W Bractwie jednak istniały Zasady. Reguły, których naruszenie skutkowało albo wyrzuceniem, albo śmiercią to w zasadzie było tożsame. Iskra siedziała tak pozostawiona sama sobie, czekając aż niedobry i zły Lucien wróci z przebrzydłej misji na którą pojechał sam w środku nocy i nawet nic jej nie powiedział. Co prawda nie był jej mentorem, nad czym bardzo ubolewała, ale nadal chciałaby wiedzieć gdzie jedzie. I kiedy wróci. Samotne noce na twardym łóżku w komnatach świeżaczków nie należały do tego, do czego była przyzwyczajona, a wylegiwanie się w komnatach Poszukiwacza pod jego nieobecność uważała za co najmniej dziwne.
Gdzie był? Powinien już wrócić. Liczyła dni i dzisiaj powinien wrócić, tak mówił Królik. Miał wrócić, a tymczasem dzień się kończył, a on sobie nie wracał. Może śnieżyca? Może trudności na drodze? Zbójcy? Dzikusy? W zasadzie w Górach Mgieł kryły się dzikie, magiczne plemiona. Takie Agni Kai chociażby, ubóstwiające ponad wszystko żywioł ognia. Źle się działo kiedy trafiał na nich samotny wędrowiec.
Gdzie on był? Powinien już wrócić...

draumkona pisze...

- Charlotte, czy ty właśnie dajesz mi do zrozumienia, że z nami koniec? - nie potrafiła jednoznacznie mu odpowiedzieć na to pytanie. Ukryła twarz w dłoniach chlipiąc, nie mogąc się wziąc w garść. Może tak rzeczywiście powinno być? Może nie było im to pisane?
- Obiecywałeś, że do tego ślubu nie dojdzie... A tymczasem nadal stoisz w martym punkcie. Nie zrobiłeś nic - znów przerwa na opanowanie zdradzieckiego głosu i łez cisnących się do oczu - Jeśli żadne z nas nie potrafi zrezygnować to jak to ma wyglądać? Dalej będziemy się widywać trzy razy do roku i bonusowo kiedy ruch będzie potrzebował alchemików? - może dramartyzowała, bo widywali się przecież częściej, ale te wielomiesięczne rozłąki doprowadzały ją na skraj wytrzymałości emocjonalnej i psychicznej. Nie mogła, nie umiała funkcjonować bez niego, a mimo to wszystko wskazywało na to, że to rzeczywiście koniec, choć wcale nie powiedziała mu tego wprost. Nie mogła.
- Tullia potrzebuje rodziny. Ja potrzebuję kogoś, kto będzie obok, mój. Nie żadnej innej kobiety z którą sypia na pokaz, nie żadnej ambsadorki, nie służki, nie arystokratki. Mój - zżerała ją zazdrość, powoli doprowadzając na skraj. Mógł mówić, że dla niego jest tylko ona, ale cóż po słowach kiedy czyn temu zaprzeczał? Ograniczony pod tym względem umysł alchemiczki nie mógł pojąć tego, że to wszystko w Twierdzy czy w Drummor jest na pokaz. Nie pojmował i nei zgadzał się by tak było, żadając arystokraty na wyłączność. Bardzo zgubnie.
- Pewnie nas szukają. Jakie szanse, że ze wszystkich miejsc, przyjdą akurat tutaj? - leniwie przeczesał kasztanowe włosy, podłożył sobie wolną rękę pod głowę i zadumał się nad odpowiedzią na pytanie. Całkiem sensowne i bardzo dobre pytanie.
- Niewielkie. To miejsce Iskry i Ducha Lasu. Poza tym, kręcą się tu bogowie a spotkań z nimi nikt zbytnio nie lubi poza wcześniej wpsomnianą furiatką. Poza tym mamy środek nocy, a Medreth nie jest jakimś tam sobie brzozowym laskiem pod ludzkim zamkiem - zresztą komu on to tłumaczył. Doskonale wiedziała czym jest Medreth i na co można trafić znajdując się w nim o nieodpowiedniej porze - Ale taki Viori... On mógłby nas znaleźć. Albo twój brat, w końcu tak dobrze tropi i zna las. Oni to pewnie by się nie bali. Poza tym i tak trzeba wracać, chociażby do Mer - o obowiązkach nie wspominał, sam nie miał zbytniej ochoty na papiery, choć wiedział że go to nie minie i prędzej czy później będzie musiał się za to wziąć. I z doświadczenia wiedział, że lepiej jak nastąpi to prędzej.

draumkona pisze...

II
***
Stała pod ścianą, gotując się niemalże ze złości. Nie dość, że wraca po czasie to jeszcze z jakąś maginią i kurdplem, który wyglądał jakby był co najmniej ich dzieckiem. Zaklęła brzydko pod nosem, zaciskając dłonie w pięści i mamrocząc coś pod nosem już miała iść i mu wytknąć, nawet nie patrząc na to, że stoi obok Radnych sam nim przy okazji będąc. Uratował ją od jawnej niesubordynacji i braku szacunku wobec rządzących nikt inny jak Darmar. Elf, do którego Iskra zawsze miała słabość, choć nie ona pierwsza i nie ostatnia. A skoro Lu sobie tak ochoczo gaworzył z jakąś babunią i nawet nie raczył się przywitać, skoro potraktował ją jak powietrze...
- To Yenesmen, biała magini i Pani Duchów. Nie nazywaj jej tak przy szamanach, bo dostaną jakiegoś ataku. Nie przepadają za sobą. Delikatnie mówiąc.
- Na szczęście nie ma tu szamanów - uśmiechnęła się paskudnie, a kiedy tylko ucho wyłapało, że też jest to biały mag, to Zhao nagle zapragnęła bardzo zacząć maczać palce w nekromancji - I nie muszę uważać na to, jak ją nazywam - zacisnęła wargi i tylko siła woli pozwoliła jej oderwać jadowite spojrzenie od tamtej dwójki. A keidy spojrzała na Darmara miała już zupełnie inną minę, inne spojrzenie. Czasami patrzyła tak na Lu, jak jej czymś zaimponował, albo zaciekawił. Darmar swoim pojawieniem się wzbudził ciekawość elfki, choć nie pytała o cel jego wizyty z prostego powodu - i tak by go jej nie zdradził.
- Kiedyś to ja byłam największą sensacją - westchnęła z pewną nutką nostalgii. Domniemana potomkini Astrid, ścigana przez Gon, potencjalnie niebezpieczny mag ognia... Ależ się nazmieniało od tego czasu - Pewnie nie uchylisz mi rąbka tajemnicy zdradzając cel swej wizyty?

draumkona pisze...

– Ty potrzebujesz, ty chcesz, ty wymagasz. Mam biegać za alchemikami na każde skinienie? Nie zapytasz, czego ja chcę. Po prostu cię to nie obchodzi. Jak ci tak źle, to masz rację, nic z tego nie wyjdzie. Wyrzuć mnie stąd i zawołaj swojego Desmonda, bo on najwyraźniej ci odpowiada. W końcu, też jest alchemikiem Brzasku.
- Nie powiedziałam, że masz biegać za nami. Za mną - momentalnie z rozklejonej i bezradnej alchemiczki przeistoczyła się w kogoś, kto zaraz może mu rozwalić nos. Wierzchem dłoni starła łzy, jakby wstydziła się że w ogóle dopuściła do takiego pokazu słabości, zeskoczyła z biurka, odpychająć go od siebie, byle dalej - Dotąd robiłam wszystko by móc się z tobą spotkać. Wyrwać trochę czasu, zrobić wolne, olać obowiązki. Nawet zgodziłam się iść do Demaru i się pokazać w samej Twierdzy tylko dlatego bo wiedziałam, że cię tam zobaczę - warknęła, ujawniająć najskrytsze pobudki, które kierowały jej dotychczasowym postępowaniem - I nie czepiaj się Desmonda. Niczym ci nie zawinił - coś też pozostało w niej z dawnych czasów, kiedy umiejętność aktorstwa gwarantowała przeżycie. Im bardziej ktoś ją ranił, tym bardziej hardą grała, usiłująć pod tym zahartowaniem ducha ukryć ból i łzy. Teraz wcale nie było inaczej.
- Jak cię tak irytuję i jestem taka okropna to idź sobie do swojej idealnej Tariny, która nie ma blizn po ciąży ani po torturach! Idź! W końcu znalazłeś sobie kogoś, kto do ciebie pasuje!
*
- Wilk! Czy ty nie umiesz ściągać, bez rwania? - pan niewinny podniósł się nieco, wspierając na łokciach i usiłując dopatrzeć się co ta magiczka się tak piekli. Toć to zwykłe majtki, kupi się nowe...
- Rwanie jest najlepsze - oświadczył jej bardzo fachowym tonem i usiadł. Spuścił nogi na ziemię, dotykając chłodnych desek i z sporą dozą nieprzyjemności odkrył, że ogólnie robi mu się zimno, więc zaczął się ubierać - Ty też mi porwałaś koszulę, zła kobieto więc jesteśmy kwita. Tylko pamiętaj żeby pozbierać wszystko, żeby nic nie zostało... - umilkł, zdając sobie sprawę że jak tak dalej pójdzie to się zdradzi z tym, że Zhao nawet nie wie o ich wizycie a co dopiero by wyrażała na takie coś zgodę.
*
Iskra nie spodziewała się znaleźć w Darmarze ukrytych pokładów romantyzmu i opiekuńczości. Fascynowała ją jego tajemniczość i chłód, cyniczne podejście do świata. Jakby nie patrzeć, z bardzo podobnym człowiekiem związała swój los, choć od tamtego momentu z lodowego głazika zmienił się głazo-podryw wyrywając wszystkie okoliczne magiczki i zabójczynie. Przynajmniej tak to wyglądało z punktu widzenia Iskry, obecnie szaraczka z któym nikt się nie liczył, nawet on przyprowadzając tu jakiegoś babola i bachora. Od kiedy on interesował się cudzymi dziećmi? Burak jeden.
– Ale mogę ci zdradzić, co robi tu ona. Thruggr, kamień krasnoludzkich królów.
- Kamień zaginął - obwieściła sucho, umysł zaskoczył dopiero po chwili podsuwając świeżo co przypomniane fakty - Moment... Skąd ona może wiedzieć cokolwiek o Thruggr? - łypnęła na Darmara niemalże ostrzegająco, jakby mogła mu cokolwiek zrobić. I dalej, bardzo świadomie zresztą i specjalnie, ignorowała Poszukiwacza. Niech się zajmie swoim babolem.

draumkona pisze...

Char stała jeszcze chwilę w kompletnym bezruchu, dochodząc do siebie po całym tym zajściu. A zapowiadało się tak dobrze, miło... Wspomnienia po tym jak szukała u niego w Demarze wydawały się teraz kompletnie nirealne. Zupełnie jakby były jakimś snem, czymś co się stało raz, czy dwa, ale już się ulotniło by nie wrócić. Czując dziwną pustkę, dziwny ucisk w sercu rzuciła się na łóżko, w skóry, w haftowane poduszki i rozszlochała się na dobre.
*
- Wilk, powiedz, że masz jakiś pasek.
- Weź mój - on podniósł porzucony pasek Cienia i bezczelnie go sobie wziął. W końcu nikt nie zauważy braku jednego paska, no bez przesady. A Lucien i tak penwie pasków ma od groma, poza tym odda, nie to co Odrin. Szybkim ruchem naciągnął na grzbiet koszulę, w ruch poszły spodnie i buciory a na koniec ukochany płaszcz i kapelusz. W końcu trzeba było jakoś wyglądać. I na szczęście prócz nieco naderwanej koszuli obył się bez strat. Magiczkę uszczypnął jeszcze w pośladek, co by się pośpieszyła.
- Może powinnaś zacząć chodzić w sukniach? Wtedy nie musiałbym zrywać, podwijasz i o, gotowe - przemyślenia pana elfiaka w gestii jak najszybszego dobrania się do kogoś mogły zaskakiwać. zwłaszcza, że wiedział jak bardzo suknie są niepraktyczne i jak czasami krępują proste ruchy.
*
- A skąd wiesz ty, Nieuchwytny, moja vihrea? Ja? Kamień nie jest aż taką tajemnicą, szczególnie po pokazach, jakie urzadzał poprzedni Dolny Król.
- No to co robił z nim poprzedni Dolny Król nie było mądre, ale że aż tylu was wie... - jeszcze raz obrzuciła go badawczym spojrzeniem, dopiero teraz zaszczycając Luciena i jego babola spojrzeniem. Ale nie takim wytęsknionym, miłym jak zwykle. Nie, Zhao była wściekła i on, który znał ją najdłużej i najlepiej, mógł bez problemu to z niej odczytać. Dodatkową wskazówką mógł być fakt, że wciąz uparcie tkwiła w towarzystwie Mrocznego zamiast iść się przywitać.
- Poza tym ja wiem, bo jestem przyjaciółką Dolnego Królestwa i ich królów, w przeciwieństwie do ciebie, Darmarze Mroczny. Jakiekolwiek są twoje pobudki, jak zwykle zapewne nie można nazwać ich szlachetnymi i nawet zmierzającymi w dobrym kierunku.

draumkona pisze...

- Znalazły się zguby.
- Aż tak za nami tęskniłeś? - tak jak Wilk był tym, który gromił nos Devrila, tak Eredin lubił okładać nos elfiego władcy. Taka chyba była cecha braci, czy to się komuś podobało, czy nie - Nikt nic nie chciał? Żadnych nagłych przypadków? Och, Viori... - Radny spostrzegł ich i od razu ruszył w ich kierunku, dość śpiesznym krokiem.
- Starsi was szukają - ofuknął ich na dobrywieczór, w końcu czując jak uchodzi z niego napięcie ostatnich paru godzin - Już się niepokoiliśmy, że coś się... - dopiero teraz zauważył dziwnie zluzowany stój magiczki i naderwaną koszulę Wilka. Tyle wystarczyło by taktownie urwał i zakaszlał - Nie ważne. Na rano mamy posiedzenie Rady, byłbym rad gdybyście się pojawili. Albo chociaż jedno z was. A teraz znikajcie, zanim ktoś jeszcze was zauważy, bo żyć nie dadzą - poradził, życząc im naprawdę jak najlepiej. Sam gdyby był na miejscu Wilka nie miałby najmniejszego zamiaru wysłuchiwać coraz to nowszych, politycznych sporów w dodatku o tak bandyckiej godzinie.
- Lepiej skorzystajmy, póki nikt nas nie dopadł - wyrobionym już w sobie nawykiem pochwycił drobną dłoń magiczki i skierował się do wejścia dla służby i pomniejszych rangą mieszkańców pałacu. Widok ich wysokości w środku nocy był niemalże szokiem, ale to gwarantowąło im szybkie i niezauważone przez Starszych przejście do komnat władców.
*
- Czyżby? Dbasz o moje intencje, jeśli mogą pomóc temu, którego przyjacielem się mienisz, Zhaotrise?
- Dokładnie tak. Tak samo jak ty dbasz o cudze intencje kiedy dotyczy ich twoja sprawa - uśmiechnęła się, tym razem niezwykle uprzejmie, jak zwykła uśmiechać się do Radnych w stolicy, którzy nadal twierdzili, że jest wariatką i powinni ją gdzieś zamknąć z powodu klątwy i tego czym się zajmowała. Sny. Nieuchwytne, lotne mary czasami błogosławiące śniącego marzeniem, a czasem karzące koszmarem. Iskra lubiła budować senne światy i przebywać w nich, obserwując jak co noc świat ten napełnia się pomniejszymi jaźniami kształtującymi własny sen. Ludzie byli wtedy tacy... bezbronni.
- Pytanie natomiast nie powinno dotyczyć moich, czy twoich intencji, a raczej tego, czy mamy w tym wspólny interes.

Aed pisze...

Cz. I

Najemnik pilnował tyłów. Obserwował otoczenie, spoglądając to w prawo, to w lewo, to znów za siebie, czujnie, nie zatrzymując dłużej wzroku na jednym punkcie. Był przewrażliwiony. Za dużo plotek, za dużo pytań bez odpowiedzi. Poza tym w głowie mu huczało od wypitego wczoraj wina, nie wspominając już o krasnoludzkiej gorzałce, która niemal ścięła go z nóg. Wiedział, że konie wyczują niebezpieczeństwo wcześniej niż on, a mimo to czuł się niepewnie. Może to i dobrze? Może dzięki temu uda mu się ostrzec resztę na czas? Może...
A może po prostu powinien przestać się zamartwiać i pilnować im pleców. I tej nieszczęsnej krowy.
- Chędożone dupki, gnidy małe. Utracjusze, gnidy, krwi nie widziały. Debili na mokradła wywiało, to ucztują, cholery małe. Tfu, na kundla urok.
Aed dawno dał sobie spokój z odganianiem krwiopijców. Wiedział, że zemści się to na nim, kiedy ukąszenia dadzą o sobie znać. Niewiele mógł jednak począć, by opędzić się od powiększającej się z każdą chwilą chmary owadów. Właściwie to nie mógł zrobić nic.
- Tu jest cicho... – mruknął do siebie Aed. – Za cicho.
Bagna, mimo że nieprzyjazne dla wielu stworzeń, powinny były tętnić życiem. Ptaki mogły tu wszak znaleźć schronienie przed drapieżnikami, wić gniazda i w spokoju wychowywać młode. Tymczasem uszu podróżnych nie dobiegał żaden dźwięk prócz bzyczenia wygłodniałych, natrętnych komarów. Wszystko zamarło w oczekiwaniu. Tylko na co...?
Mieszaniec zaklął pod nosem, gdy stąpnął na grząskiej ziemi i zapadł się w nią niemal po kostkę. Wyrwał ubłocony bucior i maszerował dalej, bardziej uważając, gdzie stawia stopy.
- Szept... – zagaił. – Może to niedyskretne pytanie, ale... czego szukał tu ten mag? Alvar? I jakim rodzajem magii włada?
Urwał w porę, nim dodał do ostatniego wyrazu głoskę „ł”. To byłoby... nietaktowne. Nawet jak na niego.
- Tu jest za cicho – powtórzył mieszaniec. – Albo jesteśmy obserwowani, albo nie jestem Kocią Mamą.
~*~
- Myśmy się spotkali. Kto wy?
Meryn nie przerywał swojej gry. Zadanie, które musiał teraz wykonać, było proste. Wystarczyło zełgać. Wiarygodnie, swobodnie, słowem: jak zawsze.
- To jest Kerivan, wysłannik z Eilendyr – objaśnił szermierz. – Ochraniam go, param się najemnictwem. Spieszno nam do dalszej drogi – uciął tę czarującą konwersację, zbywając wścibskich Myśliwych, panoszących się jak na swoim. Parszywe pasożyty. Niczym wszy, które mnożą się nie wiadomo kiedy i które ciężko wytępić. – Bywajcie.
Dosiedli wierzchowców, po czym oddalili się niespiesznym kłusem. Jednak gdy tylko upewnili się, że zakonnicy zniknęli w drzwiach gospody, spięli konie, by te przeszły w galop. Nie było czasu na maskaradę. Los ich wyprawy wisiał na włosku. Liczyły się sekundy. Liczyło się każde ziarenko piasku, przesypujące się w klepsydrze stojącej na kontuarze w gospodzie, którą goście z nudów często obracali podczas oczekiwania na posiłek.
Meryn rozpaczliwie popędzał klaczkę, zmuszając ją, by biegła jeszcze szybciej.
- Moyr... dasz im radę? – zapytał, oglądając się przez ramię.
Elf w lekceważącym geście wzruszył ramionami.
- Nie ma z nimi maga, nie mam czego się obawiać. Poza tym potrafisz położyć tych spaślaków po trzecim skrzyżowaniu ostrzy. Widziałeś tego z czerwoną gębą? – zapytał kpiąco. – Dziś rano jak nic ledwie dopiął paski od zbroi. I pewnie nie zakładał blachy sam.
Meryn bez słowa wskazał na domostwo, stojące na obrzeżach wioski. Moyr skinął głową. Minęli studnię i zgromadzone wokół niej kobiety, zwolnili nieco, by przepuścić toczący się uliczką wóz i pomknęli dalej. Byli blisko celu.
- Nieważne, ilu ich jest – podjął długouchy. – Ich konie nie dadzą rady nas doścignąć, póki są przemęczone i wiozą to zakute w blachę tałatajstwo na grzbietach. A nawet jeśli, to zgubimy ich na bagnach.
- Jakich bagnach?
- Koło Dąbków.

Aed pisze...

Cz. II

[Część z Myśliwymi słabsza że niby? Mnie się podoba, nawet bardzo. Szczerze. ;) Dzięki za to, że uzasadniłaś ich obecność tam. Ja nie mam problemów z przerzucaniem postaci w czasie i przestrzeni bez odpowiedniego uzasadnienia.
Zrobiłam sobie przerwę w pisaniu i nie mogę się zebrać w sobie. Stąd ta bidna akcja. Muszę wziąć się w garść i wysilić mózgownicę. Ale teraz nie chcę już przedłużać odpisywania.
Pasuje mi do naszego wątku te dwa soundtracki: 1, 2. :3
To znaczy na UW w rozpisce z datami dotyczącymi rekrutacji mam egzamin ustny na psychologię. Nie na wszystkich uniwerkach musi być. Różne są procedury. Z rozmowami na MISH tak samo – w jednych miejscach są, w innych ich nie ma. Różnie, różniście.
Podziwiam Cię za to jeżdżenie i łażenie po górach, serio. Mnie trzeba kopnąć, i to mocno, bo sama się z domu nie ruszę. Chyba powinnam sprawić sobie psa, lubiącego długie spacery. xD Chociaż... jak tak pomyślę, mogłabym sobie zrobić mini-trening i pobiec gdzieś dalej, ale nie gnać i nie mieć wrażenia, że zaraz wypluję płuca, tylko sobie pooglądać, jakież to ładne miejsca się w tym Głownie kryją. A co do robienia najazdów... Chciałabym się kiedyś spotkać z ludźmi z KK, serio. Takie malutkie marzenie. :D
Zdjęcia z Wawy zaczęłam wrzucać na dA. Z pewnością nie są oszałamiające – po prostu mam z nimi konkretne wspomnienia i dlatego mi się podobają. Jak je postrzega ktoś, kto po prostu patrzy na zdjęcie – tego nie wiem. ;) I dlatego chętnie przeczytam opinię, a jakże! :D Zwłaszcza, że mam problem z fotografowaniem ludzi. Bo ludzie nie lubią być fotografowani, w przeciwieństwie do kwiatków i drzewek.
Tak, moje Głowno jest w łódzkim. :)

Dopiero przeczytałam Twój ostatni komentarz pod postem z ustaleniami dotyczącymi nowego szablonu. Do tej pory miałam do czynienia z tymi grafikami na dA, pozwalającymi wykorzystywać arty:
http://vitellan.deviantart.com/ - zaczęła/zaczął ze mną gadać, ale potem kontakt się urwał (może wiadomość gdzieś zginęła, nie wiem); pomimo to wygląda na przyjaźnie nastawioną/nastawionego
http://leventart.deviantart.com/ - zgadza się, nawet jeśli to comission (odsyła do zamawiającego dany art, żeby zapytać go o zgodę)
http://wildweasel339.deviantart.com/ - zgadza się, zero problemów
http://lindamarieanson.deviantart.com/ - zgadza się, rozmowa to sama przyjemność, czy to w komentarzach, czy to w prywatnych wiadomościach
http://adelruna.deviantart.com/ - zgadza się, o ile nie jest to praca dla kogoś
http://selenada.deviantart.com/ - wydaje mi się, że nie ma problemów, o ile nie chodzi o comission albo o pracę „dla siebie” (ja załapałam się na obie te kategorie)
http://daroz.deviantart.com/ - Polak, zgadza się, fajny kontakt
http://tammara.deviantart.com/ - zgadza się
http://nathanparkart.deviantart.com/ - zgadza się, bardzo miło się gada
http://anestezja.deviantart.com/ - Polka, zgadza się, miło się gada
http://sedone.deviantart.com/ - zgadza się, również miło

Przepraszam, że nie linkami, ale gdzieś źle wpisałam html i już jestem sfrustrowana szukaniem go.]

draumkona pisze...

Czekał na Szept nieopodal budynku, gdzie zazwyczaj toczyły się obrady, narady i wszelkie inne spotkania z głowami państwa i urzędnikami, czy Starszyzną. Mieli iść razem, potem Szept zmieniła zdanie i chciała iść z Dinem na orki, a potem... W sumie to nie pamiętał co było potem, ale mieli iść razem, niech to szlag.
- Wilk... - Viori wychylił się zza drzwi, przypominając władcy po co tu jest, ale elf zbył go machnięciem dłoni.
- Bez Szept nie idę. Zaraz ją przyprowadzę - i tyle z przypomnień, że powinni już zacząć, że Radni się niecierpliwią, że to i tamto. Znów biedny Viori musiał naradę prowadzić sam w zastępstwie nieobecnych władców.
Wypatrzył magiczkę niedługo potem i to w towarzystwie Devrila, który wyglądał tak, jakby się dokądś wybierał. Znowu zostawiał Charlotte samą ledwie wrócili? Nie czekając dłużej, podkradł się cichaczem, choć tak naprawdę wcale nie krył swojej obecności, po prostu uważał jak stawia kroki. Być może dlatego Devril wcale go nei zauważył. A może dlatego, że nie chciał go zauważyć.
- Pytasz, czy tęsknię za Irandal? Oczywiście, to mój dom, tam znam każdy kąt i stamtąd pochodzę. Tam mieszka mój ojciec, a Dolina zawsze należała do mojego rodu, ale… wolę być z Wilkiem niż bez niego w Irandal. Poza tym, gdybym chciała tam pojechać, zrozumiałby, puściłby mnie, a może nawet pojechał tam ze mną. – usmiechnął się mimo woli, bo to było takie miłe, słyszec w końcu coś dobrego na swój temat, a nie wieczne romantykowanie za dychę i to, że stawia wyżej królowanie nad małżeństwo i tak dalej. Być może ona niektórych rzeczy wprost mu nei wyrzuciła, ale zrobił to Eredin dając nie raz i nei dwa w nos i Zhao.
- Mówimy o tym samym Wilku?
- Devril! Mówimy o tobie i Charlotte.
- Nas już nie ma. Skończyła ze mną.
- Moja siostra nigdy by z tobą nie skończyła, bo dobrze wie, że takie uczucie trafia się raz na całe życie - mruknął, przyglądając się nieszczęśliwemu Devrilowi. Doskonale pamiętał swoje trudne chwile z Szept, doskonale pamiętał jak Iskra musiała ciągać ją do niego siłą. I jak w końcu puścił mu język kiedy słyszał ten pijacki bełkot. Pamiętał jak uciekła przed nim do Irandal, jak się piekliła o Yustiel i koronki - Poddajesz się po jednej kłótni? Od razu rezygnujesz, bo ci nagadała nawet jeśli do końca nie miało to zbytnio sensu? A wiesz ile ja oberwałem w łeb obrączką? Ile razy Szept odchodziła a ja potem latałem i przepraszałem? Takie są kobiety i tyle. I naprawdę nie wmówisz mi, że powiedziała ci wprost, że to koniec, musiałeś coś opacznie zrozumieć - akurat pod tym względem znał Char aż za dobrze. Wiedział ile może poświęcić w imię swojego obsesyjnego uczucia jakim to darzyła arystokratę. Widział też jak zaciskała zęby kiedy przyszła wieść o jego zaręczynach. Wytrzymała to wszystko, dzielnie zniosła i teraz miałaby to tak nagle wszystko popsuć? Nie, według niego tu chodziło o coś innego - Czasami... Czasami kobiety wystawiają nas na próbę Devril, wiesz? No kto jak kto, ale powinieneś o tym wiedzieć. Mówią "nie" a myślą "tak" a ty masz się zorientować i zrobić po ich myśli. A kiedy udają, że nie dosłyszały to nie dlatego, że mają brudne uszy tylko dają ci szansę na zmienienie swojej wypowiedzi tak by im się podobało. Może chcesz pogadać? - bo trochę dziwnie się czuł rozmawiając tak przy magiczce.
*
- Zhao.
- Poszukiwaczu. - wcale nie pozostała mu dłużna. Jeszcze skłoniła głowę, jak to czynili niektórzy rekruci gdy zaszczycał ich sam Lucien czarny Cień.
- Cóż robisz, Mroczny?
- Rozmawiam z przedstawicielką mojej profesji.
- To może dołączysz do pozostałych magów i z nimi porozmawiasz?
- Oh, oni nie są nawet w połowie tak… interesujący.
- Poszukiwaczu, twoja szacowna przyjaciółka wygląda na dośc zakłopotaną twoją nieobecnością - jad ściekający z tych słów mógłby z powodzeniem wypełnić zapasy Królika po brzegi - Jak i twoja druga koleżanka, ta nieco mniejsza, którą z powodzeniem możnaby uznać za waszą córkę - syknęła.

draumkona pisze...

- On raczej nie chce, ale i tak pogadacie. Zrozumiałam przesłanie, panie specjalisto. Idę w naszym imieniu na Radę... Tylko nie spłosz go jeszcze bardziej, bo naprawdę wyjedzie.
- Będę ostrożny - szepnął, muskając czoło magiczki wargami. Już on Devrilowi wyjasni co i jak. Może nawet nakłoni go jakoś do powrotu do Vetinari i wszystko będzie ślicznie.
- Chodź - skinął na Devrila dłonią, ale sam się nie ruszył póki arystokrata nie znalazł się obok. Dopiero wtedy skierował się do pałacu, do swoich komnat co by mieć trochę prywatności i żeby nikt im nie przeszkadzał. Po drodze milczał nie chcąc go zbytnio płoszyć, a w komnacie rozlał do dwóch kubeczków najlepszy trunek jaki znał. Katastrofa.
- Proszę - podał mu kubek i sam ze swoim rozsiadł się w fotelu szukując w głowie jakąś konkretną przemowę. W końcu westchnął, poddając się i idąc na żywioł - Wiem, że jesteś zły Devril, ja też byłem. Kłóciliśmy się o kompletne pierdoły, ona mi wyrzucała jakieś sprawy z przeszłości, ja się czepiałem o Darmara dając się podpuścić jak dzieciak. Bardziej się skupiałem na polityce, chcąc utrzymać elfy razem. Wolałem pracować i jakoś tak wyszło, że się prawie rozeszliśmy. Ale w porę oprzytomniałem. Ja i ona - spojrzał na arystokratę niepewien co mógłby mu powiedzieć dalej - Myślałem, że kiedyś pójdziemy z Szept na wasze wesele. Naprawdę kazała ci się wynosić? Tak po prostu?
*
Char nie ruszyła się z łóżka odkąd na nie padła wczorajszego dnia. Wypłakała już tyle łez, emocje uleciały pozostawiając tylko pustkę. Nie miała na nic siły, otępiały i zmęczony umysł nie kontaktował zbytnio z rzeczywistością. Parę razy pojawiał się Desmond, ale nawet nie raczyła się odezwać, czym go niepokoiła zamiast odstraszać. Leżała zagrzebana w skołtunionym prześcieradle i skórach, przytulając policzek do jednej z haftowanych poduszek. Nawet nie chciała stąd wychodzić, bo i po co? Pewnie już odjechał, śpiesząc do swojego kochanego Drummor i Tariny, albo jeszcze innej kobiety, w końcu nie na darmo mówili o nim przydupas i bawidamek. Znawca kobiet, też coś.
*
- Nie jest moją przyjaciółką, a gościem Bractwa. A mała przyjaciółka nie jest moją, ani tym bardziej naszą córką, to nowa rekrutka. Mam ci się tłumaczyć z każdej rozmowy, jaką odbędę?
- Nie, ale miłoby było gdybyś chociaż dał znać, że żyjesz. Za dużo wymagam? - warknęła rozleziona. Ona się martwi a ten się z jakimiś babsztylami włóczy.
- Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy.
- Pięknie, jeszcze się z nim zadajesz!
- Przynajmniej nie sprowadzam do kryjówki jakichś babsztyli pod pretekstem gościny w Bractwie! - wybuchnęła i zanosiło się na awanturę w ich wykonaniu, w dodatku przy całkiem sporej publiczności - Ja ci się mam spowiadać z każdego ruchu i nie mogę nawet porozmawiać z jakimś magiem na poziomie, bo ci woda sodowa uderza do głowy?! Nic nie mogę! A tobie wolno sprowadzać jakieś lafiryndy i się szwendać gdzie ci się zapragnie, pan wolny duch się znalazł!

draumkona pisze...

Widząc jak szybko opróżnił kubeczek pofatygował się po jeszcze, tym razem nie bawiąc się w rozcieńczanie. Do cholery, to był facet, raz go spizga to się ogarnie. I z uśmiechem godnym samych aniołów podał mu ten sam kubeczek, tym razem wypełniony trunkiem w takim stężeniu w jakim pijali go Wilk z Ymirem. Innymi słowy, bardzo mocno kopiący.
- Ale jesteście razem. Nie powiedziała ci, nawet jak się kłóciliście, że nie ma dla was szans. Nawet jak w ciebie rzuciła pierścionkiem i zalałeś się w trupa, to po ciebie przyszła, nie?
- Nie, wtedy to kazała mi się chędożyć.
- Nie dosłownie. Powiedziała, że nie widzi dla nas szans. Bo ty i Szept działacie w jednym miejscu, oboje jesteście władcami. Iskra i Cień siedzą w Bractwie. Rozumiesz, razem. Ja nie jestem cholernym alchemikiem i członkiem Brzasku, jestem tylko Duchem z ruchu i spędzam za dużo czasu z daleka od niej. To, że ona włóczy się ze swoimi alchemikami, nie, to nie ma znaczenia. Mój pobyt w Demarze już ma - taktownie przemilczał te słowa, pozwalając mu się po prostu wyżalić. Wyrzucić to, co leżało mu na duchu i sprawiało, że daleki był od racjonalnego myślenia.
- Jak się przespałeś z Łowczynią, to też odpuściła, nie?
- Nie.
- Charlotte ciągle wypomina mi ten nieszczęsny pomysł Escanora z tą całą Tariną. Bo jej nie powiedziałem, bo dowiedziała się z listu. Sam o tym nie wiedziałem. Twój ojciec omawiał z tobą każdą kandydatkę na żonę? Wątpię. Oczywiście, to ja jestem ten zły, bo jak mogłem. Była kochanką Escanora – tak, ja wiem, dla ruchu, ale jakoś ja jej tego nie wypomniałem.
- Mój ojciec uparcie wierzył w to, że sam wybiorę najlepiej. Przedstawiał mi całą tonę księżniczek, pięknych pań z wysokich rodów, nawet chciał mnie swatać z Sacharissą bo Arcymistrzyni w żywiołach. O Łowczynię ciągle suszy mi głowę. Znaczy nie robi już awantur takich jak kiedyś, ale... Cóż, jak ta się pojawia w zasięgu widzenia to Szept ma wzrok jakby wyrwali ją z jakiejś rzeźni gdzie całkiem dobrze się bawiła - urwał, zamieszał w kubeczku jakimś badylem co to znalazł pod ręką i upił łyk nim podjął swoją tyradę - Rozmawiałem z nią kiedyś o tej całej Tarinie. Wiesz, że pisała do Bractwa w sprawie zlecenia? Zlecenia na nią Devril, na tą całą Tarinę. Suma sumarum go nie wysłała, tylko spaliła. Jak jesteś sobie w związku takim na zasadzie, że nikt nic nie powiedział i w zasadzie to nikt nawet nie wie, że jesteś w jakimś związku... To się może w każdej chwili skończyć. I ona się tego boi, dlatego tak cię męczy o Tarinę i tak się jej czepia. Według jej rozumowania to jej pozycja jest mocno zagrożona, bo ileż było przypadków, że najpierw małeżeństwo czysto polityczne a później jakieś uczucie? Doskonałym przykładem są moi rodzice. Mniej więcej - bo później Amon stał się lodowym głazikiem.
- Ludzie ze strachu robią różne rzeczy.
*
Nawet nie drgnęła kiedy drzwi się uchyliły, a ktoś jawnie wszedł jej do komnaty. W zasadzie, nie obchodziło jej to. Mogły by być to nawet i Cienie ze zleceniem. Naprawdę by jej to nie obeszło...
- Charlotte? Powiesz mi, co się stało między tobą i Devrilem? Tylko nie mów, że nic. Nic nie spowodowałoby, że zamykasz się w swoim pokoju, a on szykuje się do wyjazdu mówiąc, że z nim skończyłaś.
- To on ze mną skończył i pojechał do swojej Tariny - wyznała ponurym, zachrypniętym głosem od całonocnego płaczu. I aż się wystraszyła jego brzmienia, bo słychać było jakby piła cały tydzień.
- Nawrzeszczał na mnie i sobie poszedł, bo tak. Bo nie może czasem odpuścić i zostać ze mną chwilę. Nie, musi od razu lecieć bo ruch, bo Twierdza - skuliła się, naciagając koc na ramiona a później na głowę. Nie miała ochoty na rozmowę i znów zbierało jej się na płacz.

draumkona pisze...

II
*
- O co robisz aferę, co? O to, że wywiązuje się z powierzonego mi zadania? Yenesmen ma konszachty z Nieuchwytnym, miałem ją tu sprowadzić. To wszystko, a ty zachowujesz się, jakbyś nas nakryła w łóżku i nago. A to jest Darmar Mroczny, z nim się nie rozmawia, bo on dba tylko o siebie. Nie widziałaś, jak kończy się romans z kimś jego pokroju?!
- Może być nawet Darmarem Różowym, nie obchodzi mnie to, BO Z NIM NIE ROMANSUJE! I NIE OBCHODZI MNIE TO JAK TEN ROMANS SIE MOŻE SKOŃCZYĆ! - ściągneła na siebie uwagę niemalże każdego w sali, ale miała to w głębokim poważaniu. Będzie jej wypominał rozmowę z Darmem, też coś - A Solanę tez odwiedziłeś i też Niuechwytny ci kazał?! Od razu powiedz, że masz męskie potrzeby i musiałeś sobie skoczyć w bok!

draumkona pisze...

- Powiedziałem jej, że się nie ożenię z Tariną. O czym mamy rozmawiać, jak ona mi nie wierzy? To niedorzeczne. Jakby ta cała Wirginka mogła być jakimkolwiek zagrożeniem. Nawet jej nie znam, ani z nią nie spałem. Równie dobrze mogłaby być zazdrosna o Szept, Zhao … i o Neme.
- A myślisz, że nie była? Pamiętam ją z czasów, kiedy była na etapie przeżywania twojego sentymentu do Neme. I tego, że podejrzanie blisko jesteś z Szept - spojrzał w okno, obserwując gołębie okrążąjące dach jakiegoś handlarza jak zresztą codzień robiły. Jak on miał mu pomóc? Nigdy nie wyciągał z miłosnych tarapatów nikogo poza samym sobą.
- Ale masz racje, wypominanie Wirginki jest trochę... irracjonalne. Podobnie jak gloryfikowanie swojej działalności, która też momentami nie należy do najbystrzejszych - stwierdził, że może jeśli spróbuje sam skrytykowąć swoją siostret o może Devril oprzytomnieje, spojrzy na sprawę z innej perspektywy, która podsunie mu jakieś inne rozwiązanie niż naprucie się do nieprzytomności.
*
- Wydaje się, że … powiedziałabym, że obruszył go fakt, że jego ruch niszczy wasz związek, ale Brzask już nie. Zdaje się, że padło kilka słów o tym, że jest tylko szpiegiem, a nie alchemikiem. Oczywiście, to tylko wersja Devrila, mocno podkoloryzowana zranioną męską dumą i poczuciem odrzucenia. On cię kocha Charlotte. Może zachował się jak nie on, ale mu na tobie zależy. Pamiętasz po Twierdzy? Gdyby mu nie zależało, nie byłoby go wtedy przy tobie. Porozmawiaj ze mną. W każdym związku zdarzają się kłótnie i nieporozumienia, kwestia, co z nimi zrobisz. Pozwoliłabyś mu tak odejść, zniknąć z twojego życia? Chcesz tego?
- Pytałam go tylko co mam powiedzieć Tulli jak spyta gdzie jest jej tata. I czemu nigdy go nie ma. Pytałam czy woli w tej historii zginąć na morzu czy gdzieś w bitce - wyznała z gorzyczą, przywołując bolesne wspomnienia minionej nocy. Wcale nie było prosto o tym mówić - Nie chcę żeby odchodził, ani znikał... Jest najcenniejszą rzeczą jaką mam... miałam. Oprócz Tulli. Ja po prostu chcę żeby był ze mną, a nie wiecznie gdzieś w trasie. Martwię się, cały czas zastanawiając się czy wszystko z nim dobrze, czy nikt go nie dopadł. Nie śpię po nocach czekajac, może przyśle list? Może przyśle posłańca... A może posłaniec sam przyjedzie powiadomić, że Duch zginął? Nie martwiłaś się nigdy jak Wilk wpadał na koleny, jakże genialny pomysł? A co czułaś kiedy Cień wykonał na nim zlecenie, a on nikomu nie powiedział o technice zmiany ciał? Boję się, że jeśli mnie przy nim nie będzie to któregoś dnia obudzę się uboższa o to, co między nami jest. A z wami poszłam tylko dlatego, żeby się z nim zobaczyć. Czy nic mu nie jest, czy wszystko w porządku... - urwała zaciskając oczy, tłumiąc szloch i rosnącą w gardle kule przez którą nie dało się normalnie oddychać. Czuła się okropnie, a nieobecność arystokraty wcale jej nie pomagała.
*
- Do cholery, ona jest Cieniem! Nie sypiam z nią, zawistna, zazdrosna wiedźmo! NIE SYPIAM Z NIĄ, SYPIAM Z TOBĄ!
- Nazwij mnie jeszcze raz wiedźmą to ci pokażę jak wygląda wiedźma człowieku! I może sypiasz ze mną, ale tylko wtedy kiedy jest ci to na rękę! Do niczego inneog już ci nie jestem potrzebna! nawet nie byłeś u Nieuchwytnego by zmienił mi mentora, nawet nie zaprotestowałeś! Widocznie na rękę ci jest to, że nie musisz mnie ciągle oglądać! Jak tak bardzo chcesz, to prosze bardzo, nie musisz mnie więcej oglądać! - wyszarpała się z jego uścisku i trzasnęła mu w twarz solidnie, aż miał czerwony ślad po jej dłoni na policzku.

draumkona pisze...

- Sam jesteś irracjonalny! Bystrzak się znalazł, niechby go! Jest mądrzejsza od ciebie i nie waż się mówić inaczej – przynajmniej podziałało, wyrwał go z letargu neiszczęśnika. No i nie użalał się nad tym jaki to świat jest zły i niedobry. Powoli, bardzo ostrożnie pochwycił kubek, przy okazji muskając dłoń Devrila i wpływając na organizm magią. Palce arystokraty nieco zluzowąły uchwyt dzięki czemu przechwycił kubek płynnym ruchem i odstawił na stolik tym samym ratując swoją świeżą i piękną tunikę.
- Widzisz? W jej obronie nawet rzucasz się na mnie, chociaż jesteś mocno wstawiony i gdybym był niedobry to mógłbym zrobić ci krzywdę. Chcesz jej? Kochasz? To idź do niej, zawalcz. Postaw wszystko na jedną kartę. Jeśli ty tego nie zrobisz, to zrobi to kto inny, chociażby Desmond. Widziałeś jak na was patrzył w tej całej stajni? Wiedział co stracił, wiedział gdzie zrobił błąd nie walcząc kiedy była wolna. Chcesz patrzeć jak on? Chcesz widzieć ją z kimś innym? - nawet nei wiedział kiedy złapał za ramiona i nim potrząsał raz za razem usiłując wzbudzić wolę walki. Na bogów, oni nie mogli się rozejść tak po prostu. To burzyłoby porżądek świata.
*
– Nigdy nie chciałam być królową. Nadal nie chcę, ale on jest królem. Nie rzuciłby tego, nie zostawił. Bywały taki dni, że chociaż w jednym mieście, widywaliśmy się tylko na Radach albo w nocy, zbyt zmęczeni, by nawet rozmawiać… My się prawie rozstaliśmy. Wiem, że się boisz, ale zależy ci na nim. Boisz się, że obudzisz się uboższa o to, co jest między wami… ale sama pozwalasz temu odejść. Gdybym oglądała się na Wilka, kto wie, gdzie byśmy byli. Czasem warto pójść i wziąć sprawy w swoje ręce, nawet jeśli to tylko rozmowa - spojrzała na magiczkę bezradnie, jakby Dev już umarł, odszedł i nie było co naprawiać. Otarła mokry nos i oczy kocykiem usiłując doprowadzić się do jako takiego porządku.
- Nie umiem z nim rozmawiać, masz tego doskonały przykład teraz. Chciałam tylko mu powiedzieć co mi leży na sercu a widzisz jak się skończyło... Nie jestem dobra w rozmawianiu. Szczególnie z nim. Chociaż bardzo chciałabym, żeby tu po prostu przyszedł, przytulił mnie i wszystko poszłoby w niepamięć...
*
- Idź do diabła. WIEDŹMA!
- Zdrajca! - wywrzeszczała, posyłając za nim falę gorąca, która sparzyła mu skórę na pośladkach. Miało po poparzyć po kuśce, ale niestety się odwrócił. Niech go zeżrą utopce, cholerny niewdzięcznik. Ona tu na niego czeka, nawet specjalnie kupiła takie ładne majtki... A on co? On wolał chędożyć jakąś Yeneblablabla. I jeszcze nazywał ją wiedźmą.
- Nienawidzę cię! - krzyknęła jeszcze na odchodne, również się odwracając i idąc do komnat szaraczków.

draumkona pisze...

- Zawalcz… Desmond… on jest alchemikiem… ona chciała alche…mika.
- Ale ona chce ciebie. Chce żebyś to ty się jej oświadczył, żebyś to ty był obok kiedy będzie cię potrzebować. To do ciebie przyszła w stajni wyznająz, że się boi choć stara się tego nigdy nie okazywać. Wiesz dlaczego za Wieżami tak dziwnie się zachowywała u jubilera? Bo było jej głupio i niezręcznie. Z jednej strony ja wybierałem pierścionek dla Szept, nawet Cień coś kupił, też w wiadomym celu. Pewnie nigdy ci o tym nie powiedziała, ale zapewne chciałaby żebyś i ty się kiedyś ruszył do jubilera w jednym celu - przestał nim potrząsać, patrząc na niego ze współczuciem. Katastrofa robiła swoje, a skutki będą odczuwane jeszcze rano i długo po wybudzeniu. Niemalże mu współczuł.
- Idź się połóż, bo zaraz się przewrócisz i zarzygasz - niczym dobry, stary kumpel poprowadził go na łóżko, co by sobie usiadł nim świat całkiem zawiruje, a umysł odmówi współpracy.
*
Długo leżała w ciszy, skubiąc zębami kocyk, jakby od tego miało nadejść rozwiązanie, albo chociaż jego wizja. Biła się z myślami i chęcią by po prostu wstać z łóżka i zejśćna dół, nawet jeśli wyglądała jak sto nieszczęść. W końcu jednak wygrał pesymizm i Char nie ruszyła się z miejsca.
- Potrafię poradzić sobie z Gildią, z Escanorem... Ale z nim nie potrafię - uznała w końcu, znów się wtulając do poduszki, tym razem nie powstrzymując łez. Tak bardzo chciała być twarda i silna, że nawet nie zauważyła jak jej pancerz pęka pod wpływem słów i zachowań kogoś, kto był jej tak bliski.
*
Wściekła krążyła po swoim malutkim pokoiku niemalże zahaczając głową o strop. Dali jej najgorszy z możliwych pokoi, nie lubiła go i nienawidziła w nim spać, przebywać. Ale co, miała iść do Luciena bo miał wygodniejsze łóżko i cieplejszy kącik? Nie, bo jeszcze zastanie go z tą całą Yenesmen, gościem chędożonego Nieuchwytnego. Niech ich wszystkich szlag.
- Bubel - burknęła pod adresem Poszukiwacza i usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Odbijało jej na jego punkcie. Za każdym razem kiedy wpadła jej tylko myśl, że jakaś inna kobieta mogłaby go mieć dostawała szału. Może to powinno się leczyć?

Iskra pisze...

- O, to jesteś. Myślałem, że na radzie… - mruknął marszcząc brwi, zastanawiając się kto więc poszedł do licha na tę nieszczęsną radę? Chyba nikt. I znowu będzie, że sobie olewają obowiązki, jak nic.
Wszedł o komnaty i zamknął za sobą cicho drzwi, kluczyk chowając do kieszeni, a widząc podejrzliwe spojrzenie magiczki tylko wzruszył ramionami. Może umiał poruszyć narządy, przemieścić złamane kości za pomocą magii, ale prostego zamka to ruszyć nie potrafił. Nikt mu nigdy nie pokazał jak.
- No co? Wiedziałem, że się zamknęła to klucz wziąłem, miałem się dobijać? – powiedziałby coś jeszcze, ale w tej chwili dosłyszał cichy szloch Charlotte i od razu serce mu zmiękło. Westchnął i podszedł do łóżka, nie wiedząc jednak co robić rzucił spojrzenie magiczce. Spojrzenie wzywające pomocy.
- Devril śpi w naszej komnacie Szept, wiesz? Katastrofa… - więcej chyba nie musiał mówić. Spił biednego człowieczka gorzałką.
*
Zhao się z nikim nie pokłóciła, bo każdy szaraczek nauczył się już ją omijać z daleka jak ma taki paskudny nastrój i aż czuć od niej magią. Nie usiedziała w swoim pokoiku, wyszła znów na zewnątrz, nawet opuściła Czeluść tylko by po paru krokach do niej wrócić. A że był środek nocy… Może by tak nocna wizyta? Sprawdzi jego i tą pięknisię…
Jak pomyślała, tak zrobiła. Swobodnym krokiem przeszła na inny poziom, tam gdzie mieściła się komnata mości Poszukiwacza. Ostrożnie, asekurując się magią, uchyliła drzwi. Znała ten pokój jak włąsną kieszeń i wiedziała gdzie może skrzypnąć, gdzie można się potknąć. Ściągnęłą buty zostawiając je gdzieś w kącie i wkradła się do komnaty powoli, bezszelestnie podchodząc do łóżka. Pech chciał, że jak była tuż obok, centymetry od niego, to z kieszeni wypadł jej tuzin koralików, z których miała zrobić bransoletkę dla Robin. A znająć jego płytki sen… Obudzi się. Jak nic.

Iskra pisze...

- Nie możesz go magicznie otrzeźwić?
- Wiesz… Nie wiem czy to dobry pomysł. Znaczy, może i fizycznie by mu pomogło, ale nagadałem mu trochę i mimo, że rankiem nie będzie tego pamiętał, to pewnie umysł sobie to przetrawi póki informacja jest świeża. Tak na spokojnie. Bo nie wiem co zrobiłby Winters gdybym go potraktował jakimś czarem na anty-alkohol. Nawet nie wiem czy by tu przyszedł – i dopiero po tym jak te słowa padły zorientował się, że nie był to najlepszy pomysł opowiadać o swoich podejrzeniach i przypuszczeniach. Zwłaszcza w obecności płaczącej Char.
- Najlepiej będzie jak jedno i drugie się z tym prześpi, no wiesz – spróbował jakoś gestykulacją wytłumaczyć o co mu chodzi, ale mu to zdecydowanie nie wyszło. Wzruszył więc ramionami i zrezygnowany przysiadł przy siostrze.
- I nie, nie wchodzę tutaj często. Trochę dziwnie mi jak tu siedzę, bo kiedyś to była komnata mojej matki, a teraz… teraz jej tu nie ma. I dlatego jest dziwnie.
*
- Sprawdzałam cię, czy nie gzisz się z jakąś lafiryndą – burknęła, zbierając po omacku koraliki z ziemi. W pewnej chwili nawet zanurkowała pod łóżko żeby jeden z nich wyciągnąć, przez co byłą cała z kurzu. Podejrzliwość nieco opadła, kiedy doszło do niej, że jest sam, że nie nabroił a ona bezzasadnie poparzyła mu tyłek – I… mam maść. Na te poparzenia – przyznała cicho, stawiając niewielki słoiczek obok łóżka. Chyba Lucien będzie musiał obsłużyć się sam.

Iskra pisze...

- Nieważne. Znowu nikt z nas nie poszedł na radę.
- Ano. Nikt – mruknął okrywając Char szczelniej kocem i wycofując się z komnaty, choć jej nie zamykając na klucz. Chociaż… Po chwili namysłu jednak alchemiczkę zamknął a klucz postanowił podrzucić Devrilowi, niech ze sobą porozmawiają zamiast rzygać albo płakać w poduszkę.
- Myślałem, że ty pójdziesz, zazdrośnico – rozgryzł ją. Może nie od razu się połapał, ale przy tych innych, cudzych komnatach w umyśle Wilczka zapaliła się czerwona lampeczka sugerująca kłopoty wiszące w powietrzu. A przecież był najgrzeczniejszy z całego, słynnego męskiego trio jakie stanowili on, Winters i Poszukiwacz.
- I gdzie dziś śpimy? Może w rezydencji Erianwenów? A może pójdziemy narobić komuś obciachu i wbijemy się mu do domu bez zapowiedzi? Chociaż nie, jeszcze ktoś by dostał zawału… - w ostateczności zostawała jeszcze Iskrowa chatka, choć była trochę daleko.
*
- Fantastycznie. Nie gżę się z nikim, sprawdziłaś. Zadowolona? To możesz sobie iść i poparzyć komuś innemu dupę.
– I… mam maść. Na te poparzenia.
- Maść. A może coś jeszcze masz? Przepraszam choćby? Nie sądzisz, że gdybym miał kochankę, to właśnie by się zajmowała biednymi pośladkami i świętowalibyśmy, że pozbyłem się żony? Następnym razem odmrozisz mi jaja czy oderwiesz fiuta?
- Odgryzę jedno i drugie i zrobię sobie z nich gorzałkę. Jak myślisz, ludzie będą kupować Gorzałkę Luciena? Szkoda tylko, że nie będą wiedzieli skąd ten specyficzny posmaczek… - on tu się irytował i pieklił, a Zhao zdawała się w tym momencie doskonale bawić. Zwłaszcza od jego ostatnich słów, o kuśkach i jajkach.
- Przepraszam – wyznała w końcu, wzdychając ciężko – Źle cię osądziłam, ale będziesz hipokrytą jeśli sam powiesz, że mnie nie oskarżasz o jakieś irracjonalne związki. A jakbym wróciła w towarzystwie Wilka i jakiegoś dzieciaka to pewnie zrobiłbyś to samo co ja, albo jeszcze więcej. Bo z nas dwojga to ty się o wszystkich moich znajomych pieklisz. Szkoda, że Joserro nie żyje, pewnie też byś się o niego wykłócał – bezczelna elfka władowała mu się na łóżko, siadając na środku i krzyżując nogi. Może w końcu uda jej się mu wytłumaczyć jak ona się czuje kiedy tak na nią napda z atakami zazdrości o wszystkich.

draumkona pisze...

- Ojciec jest w rezydencji. Skoro chciałeś tak wszystko poprawnie... nie miałam wieczoru panieńskiego ani nocy poślubnej.
- Ale teraz to kłamczysz. Noc poślubną chyba miałaś... - zastanowił się głęboko nad tym faktem. Jeśli ona nie miała to i on nie miał, więc on też był poszkodowany. I nie, wcale się nie bał ojca Szept. Czasami sam siebie wyklinał i że zachciało mu się robić wszystko jak nalezy, nosz szlag by to. A mógł zostawić jak było i tylko pierścionek kupić tak jak Cień.
- Chodźmy do twojego ojca. Chociaż nie sądzę żeby środek nocy mu się spodobał jako pora na zadawanie głupich pytań - mruknął pochmurniejąc i ruszając w stronę wcześniej wspomnianego domu rodu Erianwen.
*
- Ty z nim spałaś. On ci się oświadczył. To nie to samo. A ja z Yenesmen nawet nie flirtowałem. Poza tym ja nie robię ci scen przy ludziach, z którymi pracujesz i nie palę ci pośladków.
- Ale spałeś z Solaną i ją kochałeś. Masz znacznie pokaźniejszy licznik zaliczonych kobiet niż ja facetów. Pamiętaj o tych co zaliczyłeś na misji w imię wyższego dobra, bo za te też mi odpokutujesz - uniosła dłoń, zaciskając ją w pięść, a chwilę potem płynnym ruchem pstrykając, a nad otwartą dłonią furiatki zawisł ognik oświetlając jej twarz. Pamiętała, że może i ona widzi całkiem dobrze, ale Lucien niestety nie.
- Nie ważne zresztą. Połóż się to się tymi pośladkami zajmę, bo jak ty jutro będziesz siedział na radzie czy w siodle czy gdziekolwiek.

draumkona pisze...

Skinął głową teściowi, nie będąc skorym do padania mu w objęcia jak magiczka. Trochę czuł się niezręcznie, bo i rzadko sypiał w innym miejscu niż swoja komnata jeśli przebywał w mieście. Praktycznie nigdy nie zdarzyło mu się zasnąć u kogoś, a tym razem został przyparty do muru, bo pijanego Devrila nosić nie zamierzał.
- Ja bym nie pogardził szklanką wody. Ach i Elenardzie... jest coś, co chciałbym z tobą omówić - zerknłą na Nirę, jakby kłopot sprawiała mu krnąbrna żona usilnie twierdząca, że nocy poślubnej nie było. Obiecał że wszystko zrobi jak należy i chociaż miał cholernego cykora przed rozmową z teściem, to słowa zamierzał dotrzymać. Nie wiedział tylko czy szanowna magiczka ma ochotę posłuchać ich rozmowy by potem wypominać mu to do końca życia, czy może pójdzie wziąć kąpiel, albo spać.
- Jest pewna... niezałatwiona sprawa. Bo... Kiedy oświadczałem się Szept byłeś uznany za martwego. I widzisz, pozostaje nadal nierozstzygnięta kwestia rodzicielskiego błogosławieństwa, o które teraz chciałbym uniżenie prosić, skoro jednak żyjesz - nie żeby życzył mu śmierci. po prostu nie był dobry w takich przemowach.
*
- Nie chędożyłam Asha. Był... intrygujący. Wiesz jak mutacje zmieniają ciała wiedźminów? I psychikę? Bardzo ciekawy temat swoją drogą, kiedyś nad tym pracowałam... - urwała sięgając po maść i stwierdzająć, że takim sposobem to ona go zaraz znowu rozdrażni. Zanurzyła palce w zimnej mazi i rozprowadziła ją na dłoniach, dopiero później aplikując na Cieniowe pośladki i włączając w to magię. Jasne, ciepłe ale i zarazem słabe światło nieco rozświetliło mroki komnaty, kiedy Iskra zabrała się za leczenie poparzenia.
- Zawsze jestem delikatna, jakbyś nie zauwazył - burknęła. Tak, najdelikatniejsza była wtedy gdy po łóżkowych harcach wychodził z łóżka z tak podrapanymi plecami jakby go co najmniej biczowano. Ale ona była delikatna.
*
Char otworzyła oczy i od razu stwierdziła, że od tego ciągłego płaczu to nieźle musiały napuchnąć. Bolały ją powieki, bolały zatoki i głowa, jakby złapała porządne przeziębienie. I kiedy już chciała wstać i przejśc do porządku dziennego, doszło do niej co się stało ostatnimi czasy. Co się skończyło. I wystarczyła ta jedna myśl, by z głębokim westchnieniem sięgnęła po poduszke i nakryła nią twarz. Czuła się naprawdę okropnie, a chęć ponownego, bezsensownego szlochania wcale nie minęła, choć powinna.
- Ał... Ał... - usłyszała i w pierwszej chwili wydawało jej się, że sie przesłyszała. Ktoś tu był? Może Szept przysnęła, albo coś? Ściągnęła poduszkę z twarzy i podniosła się do siadu, a kiedy zobaczyła kto zalega na jej kanapie zamarła nie wiedząc co ma zrobić, mając w głowie kompletną pustkę. Szybko naciągnęła na siebie koc, twarz wtuliła w poduszkę i zamknęła oczy, że ona to niby śpi i w ogóle go nie widziała.

draumkona pisze...

– A skoro przebrnęliśmy przez to, a ty jeszcze tu siedzisz, świadczy to, że poważnie myślisz o mojej córce. Jako ojciec chętnie usłyszę, jakie są twoje zamiary względem niej i co możesz jej zaoferować. Co zrobisz, gdy pojawią się trudności… władco - wysłuchał wszystkiego z wielką uwagą, jaka należała się starszemu elfowi jak i jego teściowi. Wywar miłosny? Pewnie jakiś Starszy to wymyślił, tylko oni mieli tak bogatą w pierdoły wyobraźnię.
Splótł dłonie, łokcie opierając na podłokietnkach fotela i odetchnął głębiej, zaciagając się przyjemnie chłodnawym powietrzem nocy. On sam z początku nie brał Niry pod uwagę kierując swoją uwagę ku Zhao, ale nawet furiatka nie nadawała się na królową. Nie dość, że nie miała nawet szlacheckiego pochodzenia to była przeklęta. No i była furiatką...
- W sensie materialnym mogę zapewnić jej wszystko. Mithril, stygium, klejnoty i złoto, ale domyślam się, że nie o to pytasz. Powiem prosto, kocham ją. Nie ważnym są dla mnie jej powinności wobec magii, bo zawsze służyłbym jej pomocą, czy radą gdyby takowej potrzebowała. Gdyby wpadła w tarapaty, ocaliłbym ją nawet kosztem własnego zdrowia czy życia. Gdy pojawią się trudności... Nie zostawię jej. A dziedzica, męskiego potomka wcale nie potrzebuję. Nie będę wywierać na niej presji tylko dlatego, że komuś się ubzdurało, że musi rządzić mężczyzna. Zmienię prawo tak, żeby to Mer mogła po nas dziedziczyć - może były to obietnice zbyt daleko idące, ale spojrzenie dwukolorowych oczu króla zdradzało w tej chwili zbyt wiele by w nie wątpić. Dopnie swego, jak to miał w zwyczaju, chowając się sprytnie za kurtuazyjną zasłoną polityki, jak zwykł czynić jego ojciec.
*
- Zauważyłem w chwili, gdy podpiekłaś mi pośladki . Byłaś wtedy cholernie delikatna, nie ma co. Jak mi wbijasz paznokcie w ciało i drapiesz też jesteś niezwykle delikatna - parsknęła śmiechem, nie mogąc się opanować. Bywał czasami taki... słodki, zwłaszcza jak się wykłócał o jakieś kompletne pierdoły jak kto tu jest bardziej delikatny.
- Ciesz się, że ci włosów na kuśce nie spaliłam - mruknęła nakładając więcej maści i wycierając dłonie w szmatkę jaką ze sobą przyniosła - Dobra, gotowe. Ale musisz tak poleżeć, poczekać aż maść się wchłonie bo inaczej zaświnisz całe łóżko a to ciężko doprać - podniosła się i zeszła z łóżka Cienia, odwołując sój ognik, znów pogrążając komnatę w całkowitym mroku. Ktoś tu szykował się do odejścia do swojego znienawidzonego pokoiku.
*
Char bardzo dobrze potrafiła udawać głęboki sen, bo wiele razy ta sztuka uratowała jej życie. teraz też ją uratowała, choć może nie konkretnie życie, ale nadal...
- Uduszę… - usłyszała znajomy głos, a serce drgnęło w piersi alchemiczki. Bogowie, dlaczego tak fatalnie się zakochała? Wpadła po uszy, w sam środek uczuciowego bagna. Jakby nie mogła kochać jakiegoś... Rolnika? Stajennego? Kogoś, kto całym sobą nie ryzykuje każdą minutą swojego życia narażając się na straszną śmierć. Z jednej strony dałaby wiele by się odkochać i móc stworzyć jakiś zdrowy związek, ale z drugiej... Nie, nie mogłaby tego zrobić. Nie funkcjonowała bez niego, nie tak normalnie czego doskonały popis dała wczorajszego wieczora.
Milczała, oddychając spokojnie i skupiając się na kontroli tegoż oddechu, a nuż się nie pozna i usłyszy coś ciekawego?

Złota grzywa pisze...

Udając się w stronę pagórka czułem się jakbym kroczył ścieżką, którą już kiedyś miałem okazję podążać. Jednakże wszystko wydawało się odległe, jakby wydarzyło się nie w tym wcieleniu . Postanowiłem, że nie będę zagłębiał się w to i swoją uwagę skupiłem na aktualnych wydarzeniach jakimi był chociażby dość komiczny wygląd Uzdrowiciela próbującego pogonić swojego wierzchowca na samą górę. Cóż aż dziwie się czterokopytnemu, że nie zasadził swojemu właścicielowi porządnego kuksańca w tyłek za to co z nich wyczyniał. Ja wraz z moją kobyłką o wdzięcznym imieniu – Goździk, udałem się nieco inną drogą biegnącą poboczem, która wydała mi się wygodniejsza dla niej jak i dla mnie. Gożdzik liczyła już sobie dobre dwanaście lat, ale czasami wydawało mi się, że ten koń przeżył więcej niż ja. Zerknąłem na niebo, na którym dryfowały niczym łodzie na oceanie jaskółki zwiastujące deszcz. Sens odpalania ogniska mijał się z celem, ale przecież nie powiem tego „Piratowi” ponieważ uraziłbym jego dumę kiedy ten zabierał się za rozpalanie.
Wskazał mnie abym towarzyszył czarownicy podczas warty. Otaczało Nas wiele zarośli a na dole z pewnością o tej porze w lasach pałętały się lesie upiory, o których ludzie z wiosek boją się mówić.
-Masz rację nie muszę… - odpowiedziałem jej spokojnym głosem, który nabrzmiewał charakterystyczną chrypką – ale wiem, że w takich miejscach jedna para oczu nie wystarczy.
Za dużo już w życiu widziałem i przeżyłem, aby pozwolić jej czuwać samej. To wcale nie byłam kwestia osobista i moje uprzedzenie co do czarownicy, którym z natury nie ufałem. Tutaj toczyło się powodzenie misji… A nikt z Nas nie chciałby skończyć pożarty przez upiory z lasów.
[Uuuuh to cieszę się, że rozumiesz moją wizje i to miejsce! Ogólnie wybacz, że musiałaś tyle czekać, ale gra Wiedźmina i inne mnie pochłaniają za bardzo…]

Iskra pisze...

– Bywały czasy, kiedy władcy nie stronili od utrzymanek. Jako hyvan mógłbym stwierdzić, że wszystko dla utrzymania nazwiska, wiem jednak, że czasem dobra linia to nie wszystko i nie daje takiego wsparcia. Wiem jednak, że niektórzy mają nadzieję, że coś takiego uczynisz.
- Nikt nie zna tak naprawdę całej historii z Errilem – stwierdził ni stąd ni zowąd, dochodząc do wniosku że jednak jemu mógłby pewne kwestie wyjaśnić – To nie było tak, że nagle mi się zachciało i zrobiłem sobie skok w bok.. Swego czasu wcieliłem się do Bractwa, żeby wywiedzieć się ile o nas wiedzą i tak dalej. To chyba było wtedy, gdy sam Poszukiwacz przyjął na mnie zlecenie i je wykonał, dlatego wyglądam teraz inaczej. Nie pamiętam szczegółów, ale Szept wtedy też gdzieś chodziła po świecie, do mnie natomiast dotarła informacja, że nie żyje a stolia zdawała się potwierdzać ten fakt. Nie wiem czy kiedyś doświadczyłeś takiego bólu, takiej straty jaką wydawało mi się wtedy że czuję. Nie było nic, pustka. Nawet o Mer nie myślałem. Nie zależało mi na niczym i na nikim, trwałem w jakimś zawieszeniu i było mi obojętne co się ze mną stanie. Łowczyni jest na swój sposób atrakcyjna i po prawdzie nie wiem sam jak to się stało. Być może zrobiłem to z żalu, albo sam nie wiedziałem co robię, bo nawet nie myślałem o tym jakie to niesie za sobą konsekwencje. Ja wystawiłem Bractwo do wiatru kpiąc z nich i ujawniając kim jestem w chwili kiedy dowiedziałem się, że Szept jednak żyje. Jak wyprułem z Czeluści to nawet nie wiedzieli co to było. Potem pojawił się Erril i naciski ze strony Cieni. Może elfy by tego chciały, męskiego potomka, ale nie znają jego historii. A ja nie posadzę Cienia na tronie – zakołysał zawartością szklanicy i wypił wodę do końca, zwilżając wysuszone długą opowieścią gardło. Nigdy nie przyłoży ręki do tego by młodego usadzić gdzieś w stolicy. Jego miejsce było wśród Cieni.
*
- Wybierasz się gdzieś?
- No przecież powinnam wrócić do swojej komnaty, panie Poszukiwaczu. Chyba, że boisz się ciemności to zostanę. I popilnuję żebyś nie zaświnił pościeli – przykucnęła przy łóżku, tuż obok oczekując na werdykt byłego mentora, jej ofiary i męża w jednym – I naprawdę nie da się zrobić nic z tym mentorem? Nie chcę jeździć z jakimś bubkiem, nawet jeśli ten bubek to Szczur…
*
- Co ja tutaj robię?
- Jesteś więźniem, jak ja – mruknęła niezadowolona Vetinari wyłaniając się z sąsiedniej komnaty, której nie dzieliły ani drzwi, ani zasłonka, ani nic. Była ubrana w suknię, co było niezwykle rzadkim widokiem i do tego była to suknia w kroju elfickim, czyli zobaczenie w tym alchemiczki graniaczyło z cudem. Na ramiona miała narzucony szal, co by nie zmarznąć, bo wszystkie okna były pootwierane. Ktoś chyba szukał już drogi ucieczki – Zamknęli nas tutaj – jęknęła, choć w głosie brakowało zwykłej nuty pretensji i urazy wobec oprawców. Brzmiała bardziej tak, jakby już zdążyła się poddać, zgaszona i bez woli dalszej walki.

draumkona pisze...

Już się rozluźnił, rozgadał nawet i poczuł w sumie jak w domu, kiedy starszy elf znów zaczął go szokować. Niby wszystko fajnie, podobał mu się i nawet wskazywało na to, że Wilk usłyszy upragnione słowa i w końcu będzie miał spokój, a tu proszę. Spytajmy Szept.
A jeśli się nie zgodzi?
Wtedy... Cóż, wtedy to by znaczyło, że nie jest z nim szczęśliwa i nigdy nie była, jedynie udając i trzymając się blisko ze względu na Mer, krew z jej krwi. Jeśli zaś nie była szczęśliwa... Nie powinien trzymać jej na siłę przy sobie. Powinni się rozejść. Mimo tego co zrobił, mimo tego jak uparcie opierał się Starszyźnie, mimo wszystko. Chciał jej szczęśćia, a jeśli nie mógł jej go ofiarować...
- Szept? - spytał zdławionym głosem, blady jak ściana, jakby zaraz miał tu zemdleć albo paść na zawał. Jeszcze nigdy nie czuł się tak jakby od jednego pytania zależała cała jego przyszłość.
*
- Spal mu pośladki, może sam zdecyduje, że chce cię komuś oddać - to była jawna kpina i ironia, ale Iskra była zbyt zdesperowana. Chciała jak najszybciej wrócić pod skrzydła Poszukiwacza, bądź co bądź on był pierwszą osobą w Bractwie, która w ogóle z nią rozmawiała normalnym tonem. Przynajmniej w miarę normalnym, takim na miarę lodowych głazików, a temte zachowania i ton głosu pamiętała po dziś dzień, doskonale zachowując tamte wspomnienia w pamięci. Z westchnieniem uniosła dłoń i przeczesała ciemne włosy Luciena, układając je po swojemu.
- Sporo się zmieniłeś odkąd wyszłam z tamtej trumny - z trumny, którą bez zezwolenia wwiózł tutaj Cycero. I rzecz jasna o tym jak genialny był jego przytyk mu nie powiedziała, nie zdradziła się najmniejszym gestem, że plan spalenia Szczurzych pośladków zostanie niedługo wdrożony w życie.
*
- Przeszkadzam. Nie mam pojęcia, skąd… się tu wziąłem. Wilk mnie spił… i chyba tu przeniósł… jakoś…
- To by było do niego podobne.
- Pozwolisz, że… skorzystam…
- Pozwolę - odpowiedziała krótko, odprowadzając go czujnym spojrzeniem aż zniknął za drzwiami łazienki. Może się nie utopi, może alkohol z niego wyparuje... Tylko co dalej? Wilk zmaierzał ich tak tutaj trzymać póki się nie pogodzą? A jeśli to nigdy nie nastąpi? W końcu chciał wyjechać, nawet bez słowa, czy pożegnania jakiegokolwiek. Musiało mu się śpieszyć do Drummor, albo do Twierdzy, a oni go tu przetrzymywali. Pewnie Tarina na niego czekała w zamku, tak, to musiało być to. Pewnie też jest zły, że go tu zamknęli, dlatego uciekł do łazienki. Żeby jej więcej nie oglądać.
Takie wnioski nie były dobre, zwłaszcza kiedy miało się do dyspozycji wysoką wieżę i mnóstwo pootwieranych okien. Jeszcze bardziej przygnębiona niż wcześniej odeszła do miejsca, w którym spędziła ostatnie parę godzin. Na fotel, w otoczeniu książek i zwojów. Tylko one zdawały się nigdzie nie śpiszyć.

draumkona pisze...

Nawet nie wiedziała ile stresu kosztował go ten moment. Ale kiedy w końcu padły ostatnie słowa, że go kocha, że pragnie i na pewno nie szykuje się do żadnego neispodziewanego odejścia poczuł jakby zalało go całe morze ulgi. Odetchnął, puszczając jej zaczpene spojrzenie. Pewnie specjalnie chciała go postraszyć, diablica jedna. Objął ją, przyciągając do siebie i muskając czoło wargami. Bogowie, jak dobrze.
- Widzisz, tutaj się zgadzamy - to było odnośnie ojcowskich zgód i innych takich, bo nawet gdyby Elenard się nie zgodził to owszem byłoby mu przykro ale na pewno nie skłoniłoby go do zrezygnowania z niej. Spojrzał na magiczkę, jakby zastanawiał się czy to czasem nei za dużo wrażeń jak na jeden wieczór - Byłaś już się kąpać Szeptuś? Misia na dobranoc ci trzeba? - zażartował sobie, chociaż w sumie... W sumie to on ostatnimi czasy robił jej za podusię i misia, chociaż wcale puchaty jak podusia nie był.
*
- Nie szukaj kłopotów i nie występuj przeciwko Bractwu, to ci mentora zdejmą i będziesz pełnoprawnym Cieniem. Żadnych zagrań przeciwko… czy knowań z Mrocznym.
- Nie chce być pełnoprawnym Cieniem. Chcę żebyś był moim mentorem i koniec. A Mroczny... On sam mnie zaczepił. Mówił coś o kamieniu, który według niektórych istenieje tylko w legendach. I nie mam zamiaru z nim współpracować, to nieetyczne - już dostała przecież nauczkę jak kończą ci, którzy sprzeciwiają się Bractwu. JUż raz posłano za nią Czarną Rękę, której cudem umknęła i dopiero teraz zaczynała podejrzewać, że ktoś maczał w tym swoje zręczne i silne palce. Pan Lucien Kombinator.
- Jeśli będę Cieniem to moga mnie wysłać na szpiegi do Wirginii a ciebie na Kresy. A jak będę nadal twoim szaraczkiem to będą się mogli cmoknąć i tyle.
*
- Charlotte… Obawiam się… to znaczy, przepraszam. W obecnej sytuacji zmuszona jesteś mnie tolerować, pomimo tego, że ewidentnie nikogo tu nie chcesz. A już zwłaszcza mnie - spojrzała na niego znad aktualnie trzymanej na kolanach książki i uniosła brew, nie wiedząc nawet co ma sądzić o tym wybiegu. Aż tak się źle z nią czuł?
- To nie ja chciałam stąd jak najszybciej wyjechać nic nikomu nie mówiąc. Twierdza? Drummor? Jak daleko chciałeś ode mnie uciec żeby mnie nie oglądać? Nie musieć słuchać, ani tolerować... - w porę ugryzła się w język, omijając temat Wirginki, który był jej ulubionym tematem do wszczynania kłótni - Każde uczucie kiedyś wygasa, nie musisz tego ukrywać Devril - szkoda tylko, że jego wygasło tak szybko, pomyślała mimo usilnych starań by jednak w tej chwili nie myśleć i skupić się na czytanym tekście.

draumkona pisze...

- Misia nie, ale Wilczka już tak. A skoro już pytasz, kogoś kto mnie zaniesie do łóżka też mi potrzeba. Zaniesie i zostanie tam ze mną.
- Jak sobie panienka życzy - wsunął wolną dotąd dłoń pod nogi Szept, poprawił dłoń na jej plecach i dźwignął się z fotela razem z nią, uważając by jej nigdzie po drodze nie zgubić ani nie obtłuc ruszył w kierunku wskazanym przez mości elfkę. W zasadzie nie musiał nawet długo iść, bo okazało się, że ich tymczasowy pokój mieści się na parterze i jest całkiem przytulny. Wilk nie wiedział dlaczego spodziewał się ścian wyrysowanych w tęczowe kucyki i dlaczego spodziewał się, że będą spali w pokoju Szept z wersji dziecinnej. I naprawdę nie wiedział skąd te skojarzenia z domkami dla lalek, przecież ona nigdy taka nie była...
- I hop - mruknął, lekko zrzucając ją z uścisku na mięciutki materac. Może ona była po kąpieli, ale on to by chociaż twarz umył i koszulę zdjął, albo co. Rozejrzał się za misą i wodą, a kiedy w końcu je dostrzegł to od razu wykorzystał. Niedługo później, trochę odświeżony, a trochę jednak nie, półnagi, padł na łóżko jak zabity przymykając oczy, wsłuchując się w to, co mówiło jego ciało. A ciało żądało odpoczynku.
- Spać? - upewnił się jeszcze, otwierając jedno oko.
*
- Moja już jesteś. – uśmiechnęła się, choć pewnie tego nie zauważył zważywszy na ciemności jakie ich otaczały. Ponownie sięgnęła włosów Cienia, odgarniając mu je ostrożnie z twarzy, uważając by przypadkiem go nei zadrapać ani nie wsadzić palca do oka. Wierzchem dłoni musnęła szorstki policzek z pewną dozą zawodu spostrzegając, że jest znowu zarośnięty i nieogolony. Nie lubiła jak taki był, kuł wtedy niemiłosiernie i nie dało się normalnie funkcjonować.
- A ty mój. Ale chcę być twoja też tutaj, w Bractwie. Nie chcę zostawać tu sama i się budzić podczas kiedy ty włóczysz się gdzieś sam, albo z jakimiś podejrzanymi osobami. Chcę żeby było jak wcześniej, wtedy jak ty mnie uczyłeś, jak doglądałeś postępów i pomagałeś z misją...
*
- Nie powiedziałam, że nie widzę szans - teraz to ona się obruszyła i to tak, że aż zamknęła książkę i odłożyła ją na bok. To on sobie poszedł zostawiając ją we łzach. To on chciał uciec, a zachowywał się jakby to była tylko jej wina - To ty to skończyłeś odchodząc i stwierdzając, że najlepiej będzie sobie uciec - ktoś tu chyba nie był uświadomiony o tym, co stało się według Devrila. I mogło to wyglądać tak jakby jedno mówiło o kompletnie innej sytuacji od drugiego.
- To twój pokój, a ja zostałem ci tu wrzucony przez twojego genialnego braciszka i to jest fakt. Wczoraj chciałem wyjechać. Nie mam pojęcia dokąd i to kolejny fakt. Zwróć uwagę, że tu jestem.
- Pytaniem jest co by było gdybyś miał klucz - to było zagranie poniżej pasa, ale było juz za późno. Nie potrafiła ugryźć się w język, a przecież w jakimś celu ich tu wrzucili. Oboje wiedzieli w jakim celu, choć może nie mówili o tym głośno. Mieli się pogodzić, a nie dalej kłócić. Westchnęła - Co się z nami dzieje Devril? Ja chciałam tylko porozmawiać, a nie się kłócić... - ukryła twarz w dłoniach, nie wiedząc już kompletnie co ze sobą zrobić i jak to rozegrać tak, by było dobrze i nikt na tym nie ucierpiał.

draumkona pisze...

- Śpij. Obudzę cię rano, obiecuję - skoro obiecała, to uważał że są już na tyle dorośli by obietnic dotrzymywać. Poza tym jak on mówił, że obudzi to ją budził, więc czemu ona miałaby go nie budzić? Ten bardzo ciężki problem natury filozoficznej nie dawał mu z początku zasnąć, mimo ciepłego ciała leżacego obok i znajomego zapachu, który osobiście uwielbiał. Leniwym gestem przeczesał kasztanowe włosy magiczki przysypiając sobie przy okazji, a już chwilę potem spał jak zabity. Ostatnie dni musiały mu dać trochę w kość, bo nigdy nie zasypiał tak od razu, zawsze się trochę powiercił, pomarudził, czasami nawet wpychał łapy tam gdzie nie powinien rozochacając tym samym magiczkę a potem sobie bezczelnie zasypiając. Tym razem stety bądź niestety było inaczej. Ale przynajmniej miał wypocząć, pierwszy raz od wielu, wielu dni.
*
- Czasu nie cofniesz.
- Jesteś pewien? - spytała zaczepnie, dając mu pstryczka w ucho. Ona mogła cofnąc czas jako jedna z nielicznych osób wciąż żyjących, ale Cień raczej by na to nie poszedł pamiętając co sam musiał przechodzić kiedy to ktoś bardziej zaawansowany od niej cofał czas i w co wtedy wpadli. Zawirowania, załamania... Manipulacje czasem były śmiertelnie niebezpieczne.
- Mogę spróbować przeciągnąć Szczura na naszą stronę. Powie, że sobie z tobą nie radzi czy coś… albo że nie robisz z nim aż takich postępów.
- I tyle wystarczy? Że on powie, że sobie nie radzi i już będę znowu z tobą? - gdyby wiedziała że to takie proste to już dawno sterroryzowałaby złodzieja i zabójcę w jednym by powiedział Radzie to, czego ona sama powiedzieć nie mogła.
*
- Więc… Więc nie zrywasz ze mną? - odsunęła dłonie, znów na niego patrząc i naprawdę nie wiedząc co ma powiedzieć. Technicznie rzecz ujmując nie byli w żadnym związku, w niczym co można by było zerwać. Ona nie miała prawa by mówić mu co może, a czego nie, nie mogła zabronić mu widzenia z innymi kobietami. Technicznie rzecz ujmując, powołując się na głos nauki i... Ach, pierdolić naukę.
- Nie Devril, nie zrywam - padła w końcu tak wyczekiwana odpowiedź - Nie mogłabym z tobą zerwać. Nie umiałabym... Przecież ja cię kocham, kretynie jeden - to mówiąc podeszła, zarzucając mu ręce na szyję i oplatając ciasno, tuląc się do niego jakby co najmniej nie widziała go z rok czasu albo i więcej - Wiem, że też się szlajam z alchemikami, wiem że też dużo ryzykuję, ja to wszystko wiem. Ale... po prostu się o ciebie martwię. Tak długo jak trwa ta gra będę się o ciebie martwić. Mnie już zdemaskowali, a bardzo nie chciałabym żebyś wylądował w lochach Twierdzy. Po prostu się boję... o ciebie... o nas. Chciałabym kiedyś móc poweidziec otwarcie co mnie z tobą łączy a nie kryć się po kątach i zaprzeczać każdym pogłoskom. Po prostu mi na tobie zależy... czasami aż za bardzo - szczególnie wtedy gdy od tego "zależenia" dostawała szału i nie mogła spać po nocach zamartwiając się co robi, czy ma dach nad głową i czy nie marznie gdzieś bogowie niejedyni wiedzą gdzie.

draumkona pisze...

- Śpiochu, chyba nie chcesz przespać całego dnia . No, panie rozpieszczony śpiochu, pora wstawać – mruknął coś pod nosem, przekręcił się na bok i dopiero druga próba obudzenia go przyniosła jakikolwiek efekt. Elfiak otworzył oczy, przetarł je dłonią i ziewnął potężnie. Obejrzał się na magiczkę, a leniwy umysł podsunął że ta jest ubrana, nie w piżamce ani bawet bez niej... Czyżby aż tak długo spał?
- Która jest? - mruknął podnosząc się do siadu i przeciągając. Już dawno się tak nie wyspał jak dzisiaj. Może częściej powinien się tak zdawać na magiczkę? Chociaż nie, to byłoby nie fair, w końcu to on jako facet powinien ją budzić i to śniadaniem do łóżka, a nie na odwrót - Zresztą nie ważne, chyba trochę sobie pofolgowałem z tym spaniem. Nikt mnie nie potrzebował? Radni, Starszyzna? Mer?
*
- Wystarczy albo i nie. Może dadzą cię jeszcze komuś innemu… - to już jej się nie spodobało. Zaklęła brzydko i podniosła się z kucek przerywając głaski, bo zdrętwiały jej nogi i bolały kolana. Na szczęście nie miała już na nogach butów więc od razu włądowała się na łóżko Luciena, kładac się obok. On to miał duże łóżko, szerokie. I miękkie, można było normalnie wypocząć a nie to co u niej.
- Więc jak ich przekonamy, że muszę być z tobą? a jak Królik się za nami opowie i Szczur? To coś da? - spytała z nadzieją, teraz drapiąc lekko plecy Poszukiwacza. Nie tak by zranić, nie tak by pokazać jak jej dobrze, ale by jemu sprawić przyejmność i choć trochę wynagrodzić te biedne, poparzone pośladki.
*
- Myślałem, że odeszłaś. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Totalnie zgłupiałem. Uciekłem, ale przed sobą. Przed pustką. Wolę się zmienić niż nie mieć ciebie.
- Oboje musielibyśmy się zmienić - oparła brodę na jego piersi, wzrok zadzierając do góry, patrząc sobie na niego. Czasami wyklinała to, że była taka mała, a czasami wręcz błogosławiła, jak teraz. Takie małe kobiety to jednak są całkiem przydatne, lekkie i w ogóle - Nie będę już zazdrosna, obiecuję - wymamrotała opuszczając głowę, znów się wtulając w pierś Devrila, korzystając z tego że jeszcze sobie tak może robić i nic się nie dzieje. Cieszyła się, że jakoś ta cała kłótnia przeszła, choć nikt nie powiedział, że nigdy nie wróci. Ale jeśli i ona i on coś poprawią, coś zmienią... Nie powinno być już takich awantur. Przynajmniej miała taką nadzieję, bo naprawdę nie lubiła się kłócić, nie z nim.

draumkona pisze...

- Tylko ja. Starsi byli, ale się nimi zajęłam. Mer jest z ojcem. Ty masz do wyboru albo gorącą kąpiel albo najpierw śniadanie, potem gorącą kąpiel. Co wybierasz?
- Hm, a w którym zestawie jest bonus w postaci magiczki? - spojrzał na nią w ten szczególny sposób, w jaki patrzył na tylko dwie kobiety. Na Szept i na Mer - I chyba najpierw coś zjem, bo konam z głodu - wczorajszego dnia nie miał zbyt dużo okazji do zjedzenia czegokolwiek zimnego, a co dopiero mówić o jakimś ciepłym posiłku o którym cywilizowani ludzie mówili "obiad".
Parę chwil później przekonał się, że śniadanie to ma iście królewskie. Kruche rogaliki, które tak lubił, biały ser, marmolada, parę owoców i, bogowie, czy on na tym małym talerzyku z boku widział rzodkiewkę? Czym prędzej zabrał się za pałaszowanie tego co mu przyniesiono i dopiero po trzecim czy drugim rogaliku doszło do niego, że może Nira też by chciała? Zerknął na nia kontrolnie, oceniając stan pożądliwości rogalików, gotów w razie czego dostąpić tego ostatniego. I ostatnią rzodkiewkę.
*
- Porozmawiam jutro z Valentino. Jest w Radzie dłużej niż ja i prawdopodobnie doradzi nam, co robić. Myślę, że mógłby też poprzeć naszą prośbę…
- Bardzo dobry pomysł. Widzisz, po nocy to masz same dobre pomysły - pochwaliła, naprawdę widząc teraz szansę dla ich małego przedsięwzięcia. Gdyby mieli Tino, Szczura, Królika... Może Damę. To byłaby prawie cała Rada, prawie pełen skład gotów poprzeć jej prośbę o zmianę mentora na tego, którego dostała pierwotnie. W zasadzie, jeśli naprawdę podczas tego całego ryutału przyznawania mentora i stawania się Cieniem, tego z rolewaniem krwi przodków... jeśli to naprawdę jakiś ułamek ducha Astrid gdzieś tam krązył i życzył sobie by to on był jej mentorem to lepiej tego ducha nie wkurzać. Oczywiście tak myślała sobie Zhao w tym momencie, kiedy potrzebowała sojuszników, bo mimo że była potomkinią założycielki Bractwa to gdyby coś jej nie pasowało, a duch stanąłby jej na drodze to posłałaby go do diabła nie patrząc na żadne tradycje, czy dawne więzi.
- Trochę w dół – parsknęła cicho śmiechem, ale posłusznie przesunęła dłoń nieco w dół, znów drapiąc i powoli samej przysypiając. Ruchy dłoni stawały się coraz rzadsze i wolniejsze, co jawnie wskazywało na stan furiatki. Przytomną trzymała ją tylko wizja uświnionej pościeli i niezaleczonych pośladków.
*
- Będę zazdrosny, ale nie będę ci urządzał bezpodstawnych awantur, obiecuję - w zasadzie jej chodziło o coś podobnego, ale umysł odmawiał współpracy i nie mogła sklecić sensownego zdania złożonego.
- Porozmawiam z Alem. Będę brał mniej zadań, spróbuję też częściej być obok, dla ciebie i dla Tulli. Wezwań Escanora będzie mi ciężko lekceważyć, jeśli zażyczy sobie obecności earla, ale… postaram się i je ograniczyć albo chociaż czasem skrócić. Wiem, że to niewiele i nie ukoi twoich obaw…
- To już bardzo dużo - przerwała mu, usilnie starając się przekonać, że jednak to docenia i dla niej to już spory krok naprzód. Tylko co ona teraz mogła zrobić? Może i była kimś, kto dowodził i wszyscy myśleli, że leży brzuchem do góry... Ale to nie tak wyglądało, nie w jej przypadku.
- Mniej pakowania się w nieswoje kłopoty i mniej narażania się bezpośrednio wojskom Escanora albo Gildii. I mniej pracy w laboratorium - obiecała, usiłując jakoś podbić poprzeczkę, którą ustawił dość wysoko. Chciała, naprawdę chciała żeby ich sytuacja uległa poprawie i w tej chwili mogłaby mu nawet obiecać złote góry, byleby się dalej nie gniewał.
- Myślisz, że teraz drzwi się magicznie otworzą? - spytała szepcząc słowa w materiał koszuli. I musiała się przyznać przed samą sobą, że jak na jej gust to mogłyby się nawet i nie otwierać, jedzenie tu mieli, wodę i wino nawet też. Chyba mogli sobie ukraść jeden dzień i nawte nie fatygować się z tymi drzwiami? To byłoby miłe.

Iskra pisze...

- Ja już jadłam, to już dla ciebie – to go uspokoiło na tyle, by swobodnie dojadł ostatniego rogalika i popił sokiem. Kawę średnio lubił i naprawdę nie rozumiał co kobiety w niej takiego widzą. Może przyjemnie pachniała, ale za to w smaku horror i tragedia nie do opisania.
- Rozpieściłem? To teraz ty musisz rozpieścić mnie, żebyśmy byli oboje rozpieszczeni a później pomyślimy co dalej – mówiąc to otarł usta serwetką i wstał. Przeciągnął się, parę kości wydało z siebie odgłos cichego chrupnięcia, a jemu zdecydowanie ulżyło. Od dawna czekał aż coś mu strzyknie w krzyżu i proszę, udało się – To jak z tą kąpielą? Idziesz? Czy może chcesz mi przynieść wino z parasolką? – przechodząc obok nie omieszkał uszczypnąć magiczkowego pośladka. Ot, zbytnio go kusiło to co się ma hamować.
*
Zhao już nie było kiedy Cień raczył się obudzić. Wymknęła się cichaczem z komnaty skoro świt, ledwie szaraczkowie zaczęli się budzić, ona była już u siebie zwarta i gotowa, ale nie do treningu. Najpierw odwiedziła Królika w jego jamie, gdzie łatał Cienie po misjach, albo po prostu bawił się w tworzenie trucizn. Objaśniła mu sytuację, uprosiła, ale i tak usłyszała tragiczne w skutkach „nie wiem”. Zła i zawiedziona brakiem natychmiastowego poparcia udała się do Szczura, jemu też nakreślając sytuację i prosząc żeby poszedł jej na rękę. Obecny mentor był bardziej skory do ugody, obiecał że powie jej co udało się ustalić do wieczora. Ostatnim przystankiem w jej wyprawie miał być Valentino i to jego właśnie szukała teraz Iskra.
*
Gdyby przeniesienie obowiązków głównodowodzącego było takie proste to już dawno zrzuciłaby część na Desmonda. Niestety, nie było to bezpieczne, nie było nawet mądre. Kiedy ona wycofywała się z życia grupy ci zaczynali wpadać w jakąś dziwną panikę, popełniali błędy nawet przy podstawowych transmutacjach, nie potrafili się zgrać. Ona ich spajała, przyzwyczaiła ich do swojej obecności i tego, że zawsze służy pomocą. Teraz będzie trudno ich od tego odzwyczaić.
- Brzydko się uśmiechasz Devrilu Wintersie i mam słuszne podejrzenia, że coś knujesz… - zsunęła szal z ramion i zarzuciła go arystokracie na kark, ściągając w dół by się pochylił, a kiedy już dopięła swego, sięgnęła jego warg, przygryzając je lekko. O przeciągu i otwartych oknach już zapomniała, podobnie jak o tym, że chciała próbować związać prześcieradła i zrobić z nich linę. Przez tego zbreźnika i jej myśli zeszły na jeden tor.

draumkona pisze...

- Wolisz chłodne wino czy kogoś, kto będzie ci zabierał cenne miejsce w wannie? - uśmiechnął się pod nosem widząc, jak pozbawia go spodni. On sam nie miał absolutnie nic przeciwko, a gdzieżby tam. Jeszcze się cieszył, że tak zręcznie i ochoczo się do tego zabiera, a sam dłużny nie pozostał, porywając magiczkę na ręce i przenosząc przez próg łazienki, jak nakazywał zwyczaj (oczywiście zwyczaj mówił o progu nowego domostwa, nie nowej łazienki ale tym elfi władca nie przejmował się za bardzo). Elfka została dostarczona aż pod samą wannę, gdzie zbędnych szmatek pozbył się w mgnieniu oka jej mąż, a dosłownie chwilę później oboje siedzieli w wannie. W niewielkiej wannie trzeba zaznaczyć, ale Wilkowi brak miejsca nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Korzystając z tej malutkiej niedogodności wciągnął sobie Szept na kolana, rzekomo pod pretekstem powiększenia przestrzeni na wygodne rozłożenie się, a tak naprawdę to w zupełnie innym celu, który z odpoczynkiem i moczeniem sie grzecznie w wannie nie miał nic wspólnego. Miał tylko nadzieję, że Elenard ich nie usłyszy. Mer też nie.
*
- Proszę – uchyliła drzwi, zaglądając do środka. Zaklinacz był sam, żadnych neispodzianek w postaci Nieuchwytnego wyskakującego spod łóżka, ani Kyrii wyskakującej zza zasłony, której de facto Tino nie miał z prostej przyczyny - pod ziemią nie było okien.
- Tino, mam sprawę - rzuciła już na wstępie, wchodząc i zamykając za sobą szczelnie drzwi. Rzuciłaby może jeszcze jakis urok na klamkę żeby zamieniła się w gryzącą, trującą żabę z zębami jeśli ktokolwiek chciałby jej dotknąć, ale pamiętając to co mówił w nocy Lucien powstrzymała się od użycia tak poważnych środków. Zamiast wpatrywać się intensywnie w rzeczoną klamkę podeszła bliżej biurka Radnego i zajęła wolny od papierów i artefaktów taborecik - Nie chcę mieć za mentora Szczura. I zanim cokolwiek powiesz, wiedz że nie chcę być też Cieniem pełnoprawnym. Po prostu chcę wrócić do Luciena, z nim mi się dobrze pracowało, uczyłam się. A Szczura wiecznie nie ma bo działa dla złodziei albo nagle znika, bo coś tam. I nie ma zielonego pojęcia o magii, a Lu jakieś tam ma. Poza tym na rytuale, jak wybierałam imię, przydzielono mi Czarnego Cienia, a to podobno stare rytuały a ze starymi rytuałami i tradycjami się nie dyskutuje. Jak oceniasz moje szanse?
*
Widząc jak się głowi nad ściągnięciem sukni elfiej roboty, postanowiła mu zadanie nieco ułatwić. Po bokach miała tasiemki, które należało poluzować, później jeszcze tylko rozpiąć perłowe guziczki zasłaniające dekolt i już można było się bawić, choć pod spodem została jeszcze lekka, zwiewna halka, którą niestety spotkał straszny los. Ani Char ani Devril nie mieli ochoty dłużej bawić się z ubiorem, więc halka została dosłownie zdarta z ciała alchemiczki, lądując gdzieś obok łóżka kompletnie zapomniana.
-W takim tempie to za niedługo nie będę miała się w co ubrać - mruknęła między pocałunkami, a ściąganiem z niego koszuli i spodni. But poleciał gdzieś dalej, prawie że przez okno, skarpeta zaczepiła się o stoliczek, koszula wylądowała na dywaniku, a spodnie przystroiły taborecik. I jak tak dalej pójdzie, to zacznie wystawiac mu rachunki za ubrania, albo będzie jej przywoził jakieś suknie, czy inne rzeczy. I wtedy może je sobie drzeć do woli.

draumkona pisze...

- Wilczku… Ściany…usłyszą nas…
- To nie krzycz - mruknął, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, że to będzie trudne, o ile nie niemożliwe. Jego umysł nie pracował normalnie, zbyt otumaniony bliskością magiczki, jej zapachem, ciepłem ciała. Działała na niego jak ziółka w nadmiarze, kręciło mu się momentami w głowie, miał dreszcze i niewyjaśnione zmiany rytmu serca. nie żeby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Uwielbiał taki stan, podobnie jak i uwielbiał samą magiczkę za bycie magiczką.
*
- Zdegradowano cię i przydzielono Szczurowi tylko po to, żeby cię ukarać. Sądząc po tym, że prosisz o zmianę, ta decyzja, w przeciwieństwie do degradacji, cię dotknęła.
- Nie obchodzi mnie degradacja - burknęła nieprzyjemnie. Zawsze drażniło ją to "szczególny przypadek". Każdemu zdarza się popełnić błąd i tyle, a specjalne przypadkowanie sprawiało, że miała ochotę zostać jeszcze większym szczególnym przypadkiem - Mogę do końca życia byc zwykłym szaraczkiem, mam to w nosie. Byleby mentorem był Czarny Cień - każdy kto wiedział co jest między nią a Poszukiwaczem wcale by się tej prośbie nie dziwił. W końcu skoro już działali w jednej organizacji, to mogliby i pracować razem, jak za dawnych czasów...
- Lucien sam mówił, że przyjdzie z tobą porozmawiać, ale widzę że zapomniał. Zawsze zapomina. Dlatego wzięłam sprawy w swoje ręce.
*
Niby tylko halka, a gdyby wyjaśniła mu tajniki elfickich sukni to sam poleciałby do najbliższego krawca zamówić ich cały tuzin, w każdym kolorze żeby odpowiednio dopasować do sukni. Uśmiechając się do myśli, leżąc sobie przy nim i odpoczywając po intensywnym chędożeniu, doszła do wniosku że chyba go wtajemniczy. I tak miała pustki w szafie.
- A wiesz, że bez tej halki to wszystko będzie widać? Piersi, dekolt, uda... Podarłeś mi halkę i teraz wszyscy zobaczą mój tatuaż. I w ogóle - miało to zabrzmieć jak wyrzut, a zamiast tego głos był co najmniej zadowolony, tak samo jak jego właścicielka.

draumkona pisze...

- Jak mam nie krzyczeć to musisz lepiej się mną zajmować. Zwłaszcza ustami - leniwie otworzył jedno oko, przyglądając się jej. Źle robił? To następnym razem zrobi tak, żeby z zaskoczenia nie mogła z siebie wydusić więcej niż jęku. Rozleniwiony, przyjemnie zmęczony, najedzony i w pełni zaspokojony. Czegóż chcieć więcej? Ano może ciepłej wody w wannie, bo tak to... No.
- Chyba pora się zbierać, woda ostygła i robi się zimno. jeszcze się przeziębisz - to mówiąc odsunął się nieco i wyszedł z wanny, przerzucając sobie ręcznik przez kark i stojąc z naszykowanym ręczniczkiem dla magiczki, co by ją owinąć zaraz po tym jak wyjdzie z wanny.
*
- Dla własnego dobra, udawaj, że obie części kary cię dotknęły. Nie powtarzaj, że nie obchodzi cię degradacja. A my ... to znaczy ja spróbuję porozmawiać z Radą. Może uda mi się ich przekonać do tego, że pora przestać cię karać… zapewne odmówią, chociażby z zasady. Wtedy wystąpimy o nie zniesienie, a zniwelowanie kary i zmianę mentora. Tylko, przez przekorę, jeśli zobaczą, że ci na czymś zależy, mogą właśnie tego ci odmówić. Nie jesteś w łaskach u przywódcy.
- Wiem, że nie jestem Tino. Doskonale o tym wiem. Mogę udawać, że obie kary mnie dotknęły i tak dalej, to nie problem. Nauczyłam się całkiem dobrze udawać coś, czego nie ma - owinęła sobie czarny kosmyk wokół palca, zastanawiając się czy wtajemniczyć Radnego w dalszą część planu - Rozmawiałam już ze Szczurem i Królikiem. Szczur ma podobne zdanie do mnie, a Królik powiedział, że nie wiem, ale jak on mówi że nie wiem to znaczy, że wiem ale ci nie powiem. Czyli tak jakby jest po mojej stronie, ale oczywiście otwarcie i wprost tego nie powie.
*
- A jak będziesz musiała wyjść… To chyba masz inne… halki, żeby włożyć… albo suknię, do której nie trzeba halki i nie będzie widać tego, co moje? Znaczy… nie dla cudzych oczu.
- Akurat to - tu wymownie złapała się za piersi, demonstrując kto tu rządzi - jest moje. I nie, mam dwie halki jedną czarną a drugą białą, białą mi zdewastowałeś, pozostaje czarna... A ja mam same jasne suknie, więc będzie to wyglądać tak jakbym wyszła z Róży świeżo po kursie u Solany. A tego chyba byś nie chciał... - przewróciła się na brzuch, dłonią sięgając jego piersi i powoli jeżdżąc sobie po niej paznokciem.

draumkona pisze...

Popatrzył chwile na nią, nim sam zabrał się za wycieranie i ubieranie takich spodnie, które leżały zapomniane i zmoczone nieopodal wanny. Z miną nieszczęśnika podniósł mokra częśc garderoby i strzepnął, ale niewiele to dało, więc wciągnąć spodnie na tyłek, a magiczce podsunął swoją koszulę, która jakimś cudem wisiała sobie na drewnianym kołku obok ręczników.
- Ubierz to i może jakieś spodnie od ojca, przemkniemy cichcem do pałacu w końcu nie możesz tak paradować bez halki w samej kiecy - nie chciał by oglądali ją inni mężczyźni i najchętniej to jeszcze ubrałby ją w worek po ziemniakach... Chociaż... Nie. Wtedy i tak wyglądałaby zbyt ponętnie.
- Jeszcze trzeba zgarnąć Mer, żeby nie zamęczyła biednego dziadka.
*
- Wygląda więc na to, że niepewne pozostaje tylko zdanie Nieuchwytnego, Kyrii i Damy. Obiektywizm Poszukiwacza i Szczura można podważyć. Mimo wszystko, jeśli zyskasz poparcie Damy… Bądź tylko ostrożna i uważaj, by nie wystąpić przeciwko Cieniom… nawet gdy będziesz rozdarta.
- Zrozumiałam, nawet Lu mówił, że żadnych wystąpień przeciw Bractwu i tka dalej. Zrozumiałam. Nie musicie mi tego co chwila powtarzać... - naburmuszyła się, skrzyżowała ręce na piersi jak małe dziecko, które karci się zbyt często za jedno i to samo przewinienie, które miało miejsce dawno temu - Gdzie znajdę Damę? Nigdy z nią chyba nie rozmawiałam... Co ja mam jej powiedzieć? Prawdę? Czy co? Tino pomocy...
*
- Ale jak czarna, to czemu jak kurtyzana?
- Devril kochanie, nie wiesz, że łączenie czarnej, skąpej halki wieczorowej z jasną suknią jest uważane za... hm... dziwkarskie? Czarny mocno prześwituje przez biel, a halka ma to do siebie, że ma być niewidoczna inaczej jest uznawana za niestosowną. Ma się stapiać z kolorem sukni, albo lekko od niej odbiegać, ale nigdy nie łączy się skrajnych kolorów jak czerń i biel chociażby - przestała rysować mu palcem po torsie, znów się przekręciła, tym razem na plecy i oparła głowę na jego ramieniu, wpatrując się w sufit i lewitujące świeczki. Zawsze tak lewitowały, odkąd pamiętała. Ciekawe czemu...
- Gdybyś tak bardzo nie rwał, to mogłabym poskładać kawałki i je transmutować, bo zgadzałaby się masa. Ale bez wszystkich kawałków, nawet tych miniaturowych to co najwyżej mogę sobie... - zamilkła, myśląc na co mogłaby zamienić swoje popularne, niezbyt grzeczne powiedzonko na coś co bardziej przystoi damie. I niestety, ale stosownego zakończenia nie znalazła, za to znów się powierciła zmieniając pozycję, tym razem przerzucając nogę przez udo arystokraty i gryząc go w szyję.
- Okropny. Po prostu okropny jesteś.

Karou pisze...

[ Psst. Ja tu przybyłam się skontaktować odnośnie wątku grupowego. Nie do końca wiedziałam jak się skontaktować więc kontaktuje się tak mam nadzieje że nie masz mi tego za złe. Zostawiam maila -> karoukakao@gmail.com]

Paeonia

draumkona pisze...

- Nie ma mowy.
- Dlaczego? Ja w przeciwieństwie do ciebie nie będę świecił cyckami... - burknął niepocieszony i sięgnął po odrzuconą koszulę samemu ją ubierając. Nie to nie, przecież nie będzie jej błagał, ale... No nie wypuści jej tak, nie i koniec. Jak się dobrze stanie i popatrzy pod odpowiednim kątem to było widać dużo... dużo za dużo jak na jego gust.
- Powinnaś ubrać jakiś płaszcz, albo coś. Takiej cię nie wypuszczę,.. - ale nim zdązył powiedzieć o cyckach, do łazienki wpadła Mer. Przystanęła na progu widząc częściowo ubranych rodziców, a Wilk nieco zakłopotany podrapał się po głowie, nim ruszył przywitać się z córką i rozładować trochę dziwną sytuację. Dobrze, że nie wpadła im wcześniej...
*
- Nie, lepiej jeśli ja z nią porozmawiam. Ty możesz zajrzeć do Poszukiwacza. Słyszałem… cała Czeluść słyszała, że się z kimś pokłócił i ma to i owo poparzone - uśmiechnęła się kątem ust, a uśmiech ten wcale nie należał do tych słodkich i niewinnych. Iskra wcale nie wyglądała na kogoś kto czynu swego żałuje, ale skoro Tino mówił, że się zajmie to się zajmie. Nie to co Lu Sklerotyk. Może on powinien nazywać się Lucien Sklerotyczny Cień? Lucien Zapominalski?
- Dziękuję za radę i wsparcie. Pójdę do Luciena obejrzeć jego... rany bitewne - skinęła mu jeszcze na odchodnym głową i odeszła szukać swojego biednego, poparzonego męża.
*
- Ale nie czerń i biel w formie... A zresztą. Nie będę ci przynudzać o tym jak powinna ubierać się kobieta bo i tak nic nie zapamiętasz. Ty jesteś od ściągania - wiercąca się alchemiczka w końcu usiadła i zgarnęła długie włosy z pleców i przełożyła je przez ramię, splatając je w warkocz. Lubiła warkocze, były bardzo praktyczne.
- Może spróbujemy pogrzebać w tym zamku? Mam tu parę wytrychów a jeśli to nie magia, to musi być sposób na otwarcie tego zamka - jeszcze gdy mówiła to podniosła się z łóżka i całkiem naga przeszła się po komnacie w poszukiwaniu rzeczonych wytrychów - No choć, nie leń się - spróbowała go jakoś zachęcić do pomocy.

draumkona pisze...

Przewrócił oczami, nie wiedząc nawet jak skomentować ten przytyk. Męskie piersi to było.. No, nikogo zbytnio to nie rajcowało. Nikt na widok męskiego torsu nagle się nie ślinił ani nie dostawał nagłego zastrzyku adrenaliny. Za to kobieca pierś, czy chociaż udo... To już była kompletnie inna spraw ai tejże kompletnie innej sprawy Wilk zamierzął pilnować. Nikt nie będzie sobie oglądać magiczki prócz niego samego.
- Tatuś! Mamuś!
- No proszę, któż to wstał? -zagadnął córkę, błogo nieświadom faktu, że ta nie śpi już od świtu.
- Nie spałam! Byłam z dziadkiem!
- Z dziadkiem... A co robiłaś z dziadkiem? - kątem oka zerknął jeszcze na magiczkę, ale nie, koszuli dalej nie chciała tylko ubrała ta swoją suknię. Jak tak dalej pódzie to Mer pojedzie sobie na wakacje do dziadka i jego drugiego domu w Irandal a oni sobie zostaną sami. I on jej wtedy pokaże, że bez halek się nie chodzi.
- Mam jeszcze płaszcz, może chociaż go weźmiesz? Skoro koszula fuj? - spytał z nadzieją, jednym uchem słuchając co opowiada Mer, a drugim nasłuchując odpowiedzi niedobrej magiczki.
*
Wpakowała mu się do komnaty bez pukania, bez niczego, jakby wchodziła do siebie. Zamarła wpół ruchu widząc, że się ubiera, a kiedy już odzyskała zdolnosć panowania nad własnym ciałem, cichutko zamknęła drzwi, co by żadna inna kobieta nie miała okazji czasami go podglądnąć. Takie widoki to tylko dla niej, choć widok blado-czerwono-sinych pośladków mocno smucił elfią furiatkę.
- Cześć Lu. Wyspałeś się? Jak pośladki? Byłam u Tino. Jadłeś coś? - natłok informacji mógł przytłoczyć dopiero co wybudzonego, biednego Cienia, ale zdawać się mogło, że Zhao nawet nie bierze takiej opcji pod uwagę. Zbliżyła się, czujnym okiem obserwując pośladki Cienia i to nie tylko dlatego, że od dłuższego już czasu to były jej całkiem prywatne, osobiste boskie pośladki, którym mogłaby wystawić ołtarzyk - Jak pośladki?
*
- Nie śpieszy... - przestała grzebać w szufladzie i wyprostowała się. W zasadzie, po co komu wyjście? Devril miał rację, nie było po co się śpieszyć z wyjściem, chociaż... Ona nie potrafiła odpoczywać. Nie potrafiła cieszyć się chwilą świętego spokoju, musiał coś robić, coś planować, cokolwiek. Jej umysł zwykle przetwarzający parę rzeczy na raz nie mógł tak po prostu przestawić sie w tryb odpoczynku i czasami było to po niej widać, że ma problem z rozgraniczeniem dni wolnych od dni pracujących. W końcu z westchnieniem opadła znów na łóżko i sięgnęła po cieniutki tomik jakiegoś taniego romansidła. Czasami potrzebowała typowego odmóżdżacza, a takie książeczki były jak znalazł. Położyła się na brzuchu, tuż przy nim i otworzyła książeczkę tam, gdzie zalegała zakładka.
- Nie umiem odpoczywać - przyznała załamanym głosem po dłuższej chwili milczenia i padła twarzą w książkę, wzdychając ciężko. Bogowie, odpoczynek powinien być przyjemny, a tymczasem ona czuła się tak, jakby jej mały, prywatny, alchemiczny światek właśnie się walił. Jak on to robił, że tak spokojnie sobie leżał? No jak?

draumkona pisze...

- Koszula nie jest fuj, tylko ty byś nie miał co włożyć. Nie mówiłeś, że masz tu płaszcz. Ten?
- Ten co zwykle, nie udawaj że nie wiesz o który chodzi - rzeczywiście, gdyby wiedział, że ktoś tu się robi sentymentalny to pewnie by jej to wypominał aż po kres, czasami tylko się nabijając. Bo on to przecież nie spał z obrazkiem magiczki pod poduszką, kiedy jej nie było. Oczywiście, że nie. Nikt nie wiedział, więc nikt nie powie, bo inaczej nie tylko Szept by mu to wypominała, ale pewnie wszyscy krewni i znajomi. Nie wspominając o takim najemniku, ten to by wypominał do końca życia, albo jeszcze w zaświatach.
- Dziadek zabrał mnie na zewnątrz.
- Och, to bardzo fajnie. A co było na zewnątrz? - skupił się na wyciągnięciu z małej tego, co się działo kiedy oni byli... zajęci i czy czasem czegoś nie usłyszała i nie skojarzyła. Bogom dzięki, jeszcze nie zaczęła pytać skąd się biorą dzieci, więc jęki i krzyki można było zrzucić na przykład... Na magiczkę bojącą się pająków. Tak. To miało sens.
- Widziałam jak się strzyże owieczki. Mają takie duże nożyce, ale owieczkom się nie podoba... - Wilk wyraził uprzejme zainetresowanie jakie winno się okazywać dzieciom, które dopiero poznają świat. Zwłaszcza jeśli to konkretne dziecko było jego. Równie uprzejmie udał zdziwienie, kiedy się dowiedział że owieczki potrafią ugryźć, albo uciec.
- Co ty nie powiesz, no nie do pomyślenia - znów zerknął na magiczkę, poszukując u niej pomocy z małą.
*
- Ojej. Ty naprawdę masz wyrzuty sumienia. Pytasz o nie drugi raz w przeciągu minuty.
- Wcale nie! - zaprzeczyła od razu, obruszając się przy tym i krzyżując ręce na piersi na znak protestu. Ona... Nie, to nie były wyrzuty sumienia, po prostu chciała być miła i uprzejma i spytać o jego stan zdrowia. A poparzenia wcale nie żałowała, należało mu się i koniec tematu. A ona wcale nie miała wyrzutów. Wyrzut sumienia? Co to w ogóle jest?
- Możesz się nimi zająć, na pewno poczują się lepiej. Ja i moje pośladki.
- To sobie nałóż na nie maść jak ci tak źle - źle rozegrał pierwszą część rozmowy, przez co teraz Iskra na przekór jemu i samej sobie za wszelką cenę starała się pokazać jak to ona nie ma wyrzutów i jak to jest obojętna wobec niego i pośladków. Usiadła na krześle i założyła nogę na nogę, przyglądając mu się badawczo.
- Byłam u Tino, a on powiedział, że porozmawia z Damą, bo ciebie i Szczura łatwo przebić jeśli chodzi o obiektywność. Królik powiedział, że się zastanowi - zrelacjonowała szybko co robiła przez ostatnie parę godzin, kiedy on sobie smacznie spał i przebywał w objęciach snów. Leniuch jeden.
*
- Nie umiesz czy nie chcesz? - oderwała wzrok od literek i zamyśliła się, rozważając parę wariantów odpowiedzi. W zasadzie, po części i jedno i drugie. On nie znał realiów, nie wiedział jak bardzo rozbestwiła alchemików, inaczej sam by zszedł do podziemi, zrobił zebranie i powiedział im co o tym sądzi. Na szczęście dla wszystkich, nie wiedział.
- I to i to po trochu. Nie umiem, bo wiem ile jeszcze jest rzeczy do zrobienia, a nie chcę... bo wiem, że jeśli nie zrobię czego trzeba teraz, to później tym bardziej z tym nie zdążę - przyznała szczerze, wpatrując się w piersiastą, rudowłosą piękność z okładki. Chciałaby mieć taką ładną budowę oka, takie kocie, drapieżne spojrzenie... No i ta figura...
- Jak ty to robisz, że tak odkładasz wszystko na bok i po prostu sobie leżysz? - romansidło zostało porzucone, alchemiczka podparla brodę na dłoni i zaczęła mu się przyglądać, oczekując bardzo pouczającego wykładu na temat czystego lenistwa samego w sobie.

draumkona pisze...

- Chcę! – mała zapaliła się do pomysłu jakby co najmniej były Dremady i oczekiwąła drugiego kucyka do kompletny, a biedny tatuś zbladł śmiertelnie, domyślając się, że chodzi o jego włosy. Jego osobiste włosy, które tyle hodował i które miał od zawsze. One chciały mu je ściąć. Włosy. Jego. I co on miał tak z gołą czaszką...?
- Ale tatusiowi będzie zimno bez włosów na głowie. Nie chcesz, żeby zmarzł. Mógłby się przeziębić i zachorować.
- Tak, święta racja. Teraz lato już się będzie kończyć, nadejdą deszcze i chłody i zmarznę i się zaziębię. Święta racja, tak.
- Dlatego krzyczeliście?
- Nie kochanie, dlatego że mamusia boi się pająków, wiesz? I obudziła się z takim wielkim pająkiem na kołdrze i potem musieliśmy wszystkie pająki zabić, żeby przestała krzyczeć - wyjaśnił bardzo powaznym głosem, jakby był to problem co najmniej urastający randze temu co działo się za Wieżami - I musimy iść do domu, żeby mamusia już nie krzyczała... tak głośno - bo co jak co, on te krzyki i jęki lubił, zwłaszcza jeśli słyszał gdzieś tam pomiędzy jednym a drugim swoje imię, czy nazwisko.
*
Milczał, śmiertelnie obrażony, chociaż nie miała pojęcia co go znowu ugryzło. Obserwowała w ciszy jak szykuje się do wyjścia, a że nazywali ją elfią furiatką, to bez najmniejszego tym razem wyrzutu sumienia zablokowała drzwi magią. Nie wyjdzie stąd, póki nie dojdą do porozumienia.
- Nie wiem o co się obraziłeś Lu, ale nie wyjdziesz stąd póki nie dojdziemy do porozumienia - sięgnęła po jakiś papir leżący na stoliku i pobieżnie przejrzała jego zawartość. Jakiś opis trucizny, czy oleju do miecza, nic ciekawego - Przepraszałam cię już w nocy za ten... incydent z pośladkami, przykro mi że tego nie pamiętasz, ale tak było. Nie chcę się kłócić, więc przestań się obrażać i na mnie popatrz - ale Cień, uparty jak osioł, nie kwapił się by na nią spojrzeć, więc sama wstała i stanęła przed nim, zmuszając by na nia popatrzył. Ujęła jego twarz w dłonie, co by mu utrudnić ucieczkę - No już, Lu.. Nie bądź taki...
*
- Mam ludzi do pomocy i mogę na nich polegać . Poza tym, przemęczenie też nie pomaga i czasem warto zrobić sobie ten dzień wolny niż brać się za następną, oczekującą sprawę. – Zamartwianie się nic nam nie da - patrzyła na niego dłuższą chwilę, zastanawiając się nad oświeceniem pewnego arystokraty, osoby z zewnątrz w jakim stanie jest jej wspaniała organizacja. A skoro miała być wobec niego szczera...
- Nie mogę polegać na moich ludziach, nie w kwestii organizacyjnej. Ja mogę im powiedzieć idźcie zrobić to i tamto i oni to zrobią, ale bez zastanowienia się po co to i dlaczego. Są... są jak dzieci. Jak nie ma mnie to nie wiedzą co robić i zazwyczaj wszystko stoi w miejscu, jak przyjdzie jakis raport to skrzętnie jest odkładany na moje biurko, może nikt się nie zorientuje. Zaopatrzeniem zajmuje się ja, ja się zamuję zadaniami, ja kontroluje współpracę z ruchem... Wszystko robię ja, bo wszyscy inni się boją cokolwiek powiedzieć w tej materii. Nie zrozum mnie źle, są waleczni i naprawdę dobrzy w tym co robią, ale jeśli chodzi o organizację... Ja robię wszystko. Od załatwienia napadu na dostawę szkła do Gildii, poprzez ustalenie kto ma jakie zadanie, na zdobyciu świeżej pościeli kończąc... - na początku ją to cieszyło. W zasadzie cieszyło ją wszystko co nie wiązało się z przymusowym spaniem z kimkolwiek i fałszywymi uśmiechami. Teraz... teraz brakowało jej czasu dla siebie, żeby poczytać książkę czy iść gdzieś do lasu, albo zabrać się w końcu za wycieczkę za Moriar, daleko w góry gdzie pewne podania mówiły o opuszcznej twierdzy. Momentami brakowało jej nawet czasu dla Tulli, ale wtedy wręcz uciekała zamykając się właśnie w komnatach w wieży z małą, odcinając od reszty świata. Tak chyba nie powinno być.

«Najstarsze ‹Starsze   401 – 600 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair