Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat

Art credit by 88grzes


Niraneth Szept Raa'sheal
z rodu Erianwen
elfka, mag


"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków 
j. elficki powszechny, wysokich rodów
mowa wspólna - biegle
j. krasnoludzki - biegle
j. keroński - komunikatywny
j. olbrzymów - parę słów

Walka
Walka wręcz: 2/3
Sztylet: 6
Walka mieczem jednoręcznym: 6
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak: 2
Walka 2 broniami (sztylet + miecz lub 2 miecze): 5/4
Walka z tarczą: 3
Broń obuchowa: 3
Broń drzewcowa: 5
Noże do rzucania: 2
Łuk: 6/5
Kusza: 2
Bez zbroi: 8
Zbroja (lekka/średnia/ciężka): 6/4-5/2 (w tym przypadku znaczek / oddziela kolejne rodzaje zbroi, cyferki są w kolejności analogicznej jak w nazwie umiejek)

Magia 
Czaroznawstwo (rozumiane jako ogólna wiedza o magii): 8
Używanie magicznych urządzeń: 7
Magia: 9
- magia krwi: 9
- nekromancja: 9
- przywołanie: 9
- mistycyzm: 7
- demonologia: 6
- iluzja: 8
- mentalna: 9
- zaklinanie: 5
- przemiana: 7
- lecznicza: 3
- runy: 7
- zniszczenie: 7
- czary obszarowe: 6/7
- obronne: 7
- czasu: 2
- ciche zaklęcia: 8
- zaklęcia bez gestów: 7/8
- przyśpieszenie zaklęcia: 6
- przedłużenie zaklęcia: 7
Inne 
Zoologia: 8
Jazda konna: 9
Ręka do zwierząt: 9
Uspokojenie zwierząt: 9
Botanika (sama znajomość roślin, w tym leczących i trujących, ich właściwości): 7
Gotowanie: 6
Uzdrowicielstwo: 5/6 (ale nie magią!)
Anatomia: 5/6
Biologia: 6
Geografia (w tym kartografia, czytanie map): 7
Orientacja w terenie: 7
Tropienie: 6
Skradanie się: 6
Wspinanie się: 5 (drzewa), 6 (góry)
Pływanie: 6/7
Strateg: 6
Piśmienna (po prostu pisać i czytać potrafi, nie podaję cyferek)
Literatura: 7
Sztuka (malarstwo, rzeźba): 3
Architektura (wiedza): 3
Alchemia (warzenie mikstur wybuchowych itp. bo ja tak rozumiem alchemię, uwaga, to nie warzenie trucizn i zielarstwo/mikstury uzdrawiające, taka b. chemia/fizyka, o): 5/4
Rzemiosło/technika: 3 (zaklinanie i artefakty magiczne wyżej, patrz zaklinanie i tworzenie/używanie magicznych przedmiotów w MAGIA)
Tworzenie pułapek: 3
Rozbrajanie pułapek: 3
Otwieranie zamków: 3 (chyba, że magią, to łatwiej)
Złodziej: 2
Kowalstwo: 2
Charakteryzacja: 3
Handel (opchnięcie rzeczy, oprócz magicznych): 4
Wycena (wartość rzeczy, oprócz magicznych i dziedzin, na których się lepiej zna): 4
Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.
Art credit by Dyjanna - nasza Zorana. Dziękuję za to cudeńko.
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty
Art credit by Sayara-S


Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk


„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”

Dar o Devie


Przynależność

Wygląd

Ubiór i ekwipunek
Osobowość

Profesja

Umiejętności
Znajomość języków
j. keroński
mowa wspólna
j. quingheński
j. wirgiński
j. elficki

Walka
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka
Inne 
strategia
otwieranie zamków
podrabianie pieczęci
skradanie się
tropienie
piśmienny
tańce dworskie
jazda konna
etykieta
literatura
dyplomacja
perswazja
[w budowie]
Dzieciństwo, czas beztroski
   Rozległa i żyzna okolica uwięziona między Valnwerdem a Wzgórzami Duchów, natrafisz na nią kierując się od Królewca w stronę Etir. Teren w większości położony poniżej poziomu morza, z nielicznymi wzniesieniami. Na jednym z nich stoi warowny zamek, Drummor, mający pieczę nad powierzoną Wintersom krainą. To tutaj na świat przyszedł Devril, pierworodny syn Cedricka i Rozenwyn, dziedzic majątku i członek rodu równie starego, co królewski, przyszły earl. A było to w listopadzie, jesienną porą. Matka, zbyt słabego zdrowia, nie mogła należycie zająć się chłopcem i oddano go mamce, ojciec, pan na włościach, nie dysponował zbyt dużą ilością wolnego czasu. W późniejszym okresie niewiele się miało pod tym względem zmienić.
   Od dziecka wpajano mu zasady dobrego tonu, arystokratycznego wychowania. Uczył się języków, geografii, historii i tego wszystkiego, co w mniemaniu szlacheckiego ojca powinien syn jego pojąć. Godzinami siedział więc w siodle, ćwiczył fechtunek, studiował przebiegi bitew i zastosowane w nich strategie. Słowem, miał w dzieciństwie wszystko.  Ścigłego wierzchowca, służbę, bogaty strój i stertę książek. Wszystko, oprócz czasu dla siebie samego i chwil spędzonych w rodzinnym gronie. Z problemami dziecięcymi i dorastania zwykł borykać się sam, nie do pomyślenia było, by zakłócał spokój ojca pana i szanownej matki. Na swój sposób był pozostawiony sam sobie i jednocześnie otoczony staranną opieką. Nie raz, nie dwa myślał, że pierwsze słowo, jakie z ust rodziciela jego padnie, będzie brzmiało: obowiązek. W większości przypadków miał rację. Nie raz, udając się w towarzystwie ojca do wioski, spoglądał zazdrośnie na wiejskie dzieci, na ich swobodę, radosne zabawy i szaleństwa. Raz dołączył do nich, ośmielony zaproszeniem. Dotąd pamiętał wściekłość ojca i gorzkie słowa, jakie wówczas padły. Odtąd, jeśli wymykał się do wioski to tak, żeby nie widział go ojciec pan ani nikt ze służby. Nie było to łatwe, przynajmniej dopóki nie zaczął korzystać z tajemnych przejść w zamku. Jakiś pożytek ze starych ksiąg i map, jakie znalazł w bibliotece, a o których zdaje się, że inni zapomnieli. Samotność nie zrobiła z niego skrytego milczka, a urodzenie nie sprawiło, że zbytnio zadzierał nosa, toteż, gdy Cedrick przygarnął pod swój dach dwójkę dzieci, Elain i Particka, Devril powitał ich serdecznie, ciesząc się z nowych towarzyszy zabaw i bez większego sprzeciwu przyjął ich jako członków rodziny, brata i siostrę.
   Uwielbiał włóczyć się po Riam i dalej, po Lwowskiej Kotlicne, łazić po drzewach i wkradać się do gospody, gdzie właściciele zawsze mieli dla niego miły uśmiech, opowieść z podróży i jakieś łakocie, a bardka Oriana przygotowaną naprędce przyśpiewkę. Z tą ostatnią, niezwykle życzliwą i otwartą półsyreną połączyła go szczególna przyjaźń, ciekawy chłopiec męczył ją tak długo, aż opowiedziała mu kilka przygód, pokazując kilka sztuczek, by zmylić ludzkie oko. Patrick, który wpatrywał się w Devrila jak w obraz, naśladując jego poczynania, towarzyszył mu wiernie, wiernie też przyjmował kary za wyczyny będące pomysłem jego starszego brata. Czasem, wbrew woli chłopców, podążała za nimi i mała Nessa, a robiła to z takim uporem, że wkrótce pogodzili się z obecnością dziewczynki.

Ucieczka młodości
   Dzieciństwo minęło bezpowrotnie, gdy ojciec pan uznał, że najwyższy czas, by jego syn nabył ogłady i poznał świat, jaki go otacza. Devril nie był zadowolony, nie chciał opuszczać Drummor, gdzie zżył się z otoczeniem, ale słowo ojca było prawem. Wyekwipowany, pożegnany łzawo przez przybrane rodzeństwo i matkę, ruszył do Królewca, gdzie początkowo pobierał nauki. Nie był chętnym uczniem, znacznie bardziej interesowała go swoboda i bractwa, niż ślęczenie nad książkami i wkuwanie regułek. Poza tym, na uczelni panowały surowe zakazy, do których nie potrafił się dostosować. Gdy zabroniono mu trzymać własnego psa, przejrzał chyba wszystkie prawa i regulaminy, ale widok rektorskiej twarzy, gdy wszedł do auli z niewymienionym przez zarządzenia pingwinem wart był wszelakiego wysiłku. Takie i inne wybryki kończyły się zazwyczaj naganą, czasem wizytą ojca, te zaś nigdy nie należały do przyjemnych. Syn erala powinien dorosnąć, a nie tracić czas na bzdury, mawiał Cedrick nad pochyloną głową syna.  Ostatecznie Cedrick wysłał syna do Skalnego Miasta, uważając, że wszystkiemu winien jest wpływ tutejszych kolegów młodego dziedzica i pora, by ten zmienił otoczenie. Odległość była spora, rejs długi, ale i ten czas aktywnie wykorzystał młodzian, nabierając przesądnych marynarzy i strasząc ich widmami i statkiem upiorów, od kapitana ucząc się mapy nocnego nieba, a od jednego z majtków łażenia po linach.
   Zmiana otoczenie niewiele mu pomogła. Wyrwawszy się spod kurateli ojca z życia korzystał ile wlezie, nie stroniąc od żadnych rozrywek, starając się spróbować jak najwięcej, ciekawy świata, gonił za nowymi doświadczeniami, biorąc wszystko, co los postawił na jego drodze, dając upust dotąd tłumionym pragnieniom i marzeniom. Pozwalał sobie na znacznie więcej, niż zwykle, co nie raz wpędzało go w kłopoty.Wciąż jednak było coś, co potrafiło całkiem skutecznie przywołać go do porządku. Tym czymś był obowiązek. Rodziciele odnieśli sukces, wpajając mu to, co należało do jego powinności. Dalej pobierał nauki, poznawał kulturę sąsiednich państw i podróżował, głównie tam, gdzie posyłał go ojciec, jak i tam, gdzie ten nigdy by go nie wysłał. W międzyczasie okazało się, że zdolny z niego oszust, czy to przy grze w kości, czy innych hazardach. Wymarzył sobie życie wędrowca, zignorował nakaz, by wracał do Drummor i zamiast tego udał się w morską podróż, dopiero wieść o chorobie matki ściągnęła go do domu. Nie był to już jednak posłuszny syn, który z pokorą przyjmuje nagany. Dotąd spokojne mury zamku były świadkami kłótni jego i ojca . Sytuacji nie poprawiało lekkie podejście i przyjaźń z tutejszym plemieniem Tropicieli, Devril, miast siedzieć w ojcowskim gabinecie i przyuczać się do swojej przyszłej roli, przepadał na całe dnie, włócząc się z Nerisem i ucząc od Menerosa. Postawa Tropicieli pod wieloma względami imponowała mu, szacunkiem otaczał ich zwyczaje, prawdomówność i cichy krok, który pozwalał podejść nawet najbardziej czujnego drapieżnika. Tropiciele nazywali go Lisim Duchem, przyjęli jako swego, a Neris, syn Wodza, zawarł z nim braterstwo krwi. Młody earl chyba nigdy nie był tak szczęśliwy, jak teraz, gdy włóczył się niemal po całym kraju ze swym bratem, wolny, odsuwając od siebie obowiązki i czekający go tytuł, którego nie chciał. Zwieńczeniem szczęścia młodego panicza było uczucie, jakie narodziło się pomiędzy nim a Neme, siostrą Nerisa. Była dziką, a więc według jego ojca niżej urodzoną, niegodną tytułu pani na Drummor, ale zdanie Cedricka nie było tym, co mogło powstrzymać jego syna, już nie. Oświadczył się i został przyjęty. I jeśli ktoś śmie twierdzić, że wszystko układało się po myśli dziedzica, a ten nigdy nie poznał zmienności losu, ten winien zmienić swą opinię. Nadeszła zima, prawdziwie kerońska, długa, śnieg pokrył ziemię grubą warstwą, zasypał drogi, mróz dawał się we znaki. Wojna wyniszczyła kraj, a w połączeniu z aurą, nadszedł i głód. Dla Tropicieli, wymierającego już plemienia, był to szczególnie ciężki okres. Przyszła zaraza, zbierając okrutne żniwo wśród Kerończyków i plemienia z Kotlinki. Długie dni wznoszono modły do bogów, długie dni uzdrowiciele, znachorzy i medycy próbowali ratować gasnące życia. Zaraza, jak wszystko, w końcu przeminęła, wytrzebiając miejscowych. Wśród ofiar była Neme, dla której pokłócił się z ojcem, a przywiedziony do ostateczności chciał zrzec się swej pozycji.
   Tak zakończył się okres burzliwej młodości. Cedrick, choć żal mu było dziewczyny, w głębi duszy miał nadzieję, że syn zapomni, znajdując ukojenie w kolejnej miłostce. Nie docenił Devrila. Nic dziwnego, syn robił wszystko, by nie pokazać innym, jak bardzo go dotknęło odejście ukochanej kobiety. A i Cedrick nie chciał rozgłaszać, że jego jedynak chciał poślubić jakąś dziką, przeto do osób postronnych dotarły tylko plotki o różnicach pomiędzy earlem i dziedzicem i o zamysłach wydziedziczenia Devrila, acz przyczyna takowego postępowania wciąż była nieznana.

Ciężar dorosłości
   Po wojnie z Wirginią i upadku Keronii odziedziczył, nieco jak na swój własny gust przedwcześnie, tytuł. Cedrick, jako obowiązkowy obywatel i patriota, nie zamierzał bezczynnie przyglądać się, jak najeźdźca grabi kraj, dzieli między siebie ukochaną ziemię. Razem z tymi, którzy podzielali jego opinie uwikłał się w czynną walkę z Wirgińczykami. Za jego przykładem poszedł i Patrick. Po poddaniu się regularnych oddziałów pod wodzą sir Tristana Delware, powstańcy skazani byli na klęskę. Większość z nich wybito, pozostałych aresztowano, w tym także starego earla i jego podopiecznego. Cedricka Wintersa i Patricka Eiffor, jako jednych z przywódców partyzantów aresztowano ich i stracono w Kansas na publicznej egzekucji, która miała służyć za przykład tego, co spotyka buntowników. Pierwszym krokiem syna Cedricka, jako nowego earla, była przysięga wierności nowo wybranej królowej. To ocaliło jego szyję od stryczka, pozwalając mu zachować rodzinne dobra i wciąż wieść życie na poziomie. Nie od razu zdobył zaufanie Jej Wysokości i brata królowej, Wilhelma Escanora. Lecz z czasem stał się ulubieńcem urządzanych przez królową zmagań rycerskich i balów, towarzyszem polowań Wilhelma i kimś, kto zwykł bawić towarzystwo zebrane w Twierdzy.
   Do czasu.

"Wprowadzona do pokoju, omiotła go krótkim, dość badawczym spojrzeniem. Jej wysłużony fotel był pusty, zaś przy oknie... Znała tą sylwetkę. Pamiętała kolor włosów, ciemnozielony odcień oczu. Usta Płovy lekko drgnęły, jakby nie wiedziała jak się ma zachować. W istocie, bardziej była skłonna przyznać, że ktoś pokroju Jomsborga jest Duchem... A nie ten tu, idiota, bałwan, bawidamek i hulaka, który niemalże właził gubernatorowi w rzyć... - Gratuluję kamuflażu, Devril. Zgrywanie idioty i usłużnego paniczyka... Sama bym nie wpadła na coś lepszego. Ale w równym stopniu jak genialne jest to również ryzykowne..."

Char o Devie

   Prawda niejedno ma imię. Tak jest i w tym przypadku, gdy prawdę od fałszu trudno odróżnić i nie zgubić. Znów wracamy niejako do obowiązku, obowiązku obrony ojczyzny. Nie wybrał młody panicz łatwego sposobu, bo zamiast otwarcie sprzeciwiać się, pokazywać wszystkim, jaki to z niego wierny poddany i patriota, on trudniejszą drogę wybrał. Przypominając sobie stare miano, jakie nadali mu Tropiciele, pomny na cechy lisa i potrzebę sprytu, obrał je za wzór. Stał się Duchem. Czynnie związany z działającym w Królewcu ruchem oporu, jest głównym informatorem odnośnie panujących wśród szlachty nastrojów, tego, co się dzieje w pałacu królowej i za murami Twierdzy Gubernatora. Cichy sojusznik, nieszukający ani poklasku, ani chwały. Spotyka się bezpośrednio z przywódcami ruchu, w ten sposób unikając rozpoznania. Alastaira, naczelnego wodza, poznał w czasie egzekucji w Kansas i choć żaden z nich nie porusza tematu tamtych wydarzeń, domyślić się można, że rady i wpływ Alastaira zaważyły na postępowaniu dziedzica Wintersów. O jego zasługach dla ruchu długo by mówić, długo by wymieniać osoby, które swym działaniem ocalił przed Escanorem. On był tym, który pierwszy rozpoznał w herszcie bandy potomkinię królewskiego rodu, a tym samym znalazł nowy cel dla ruchu i siebie. Chronić ją za wszelką cenę. I chodź niektórzy mogliby mieć wątpliwości, on ich nie ma. W Nefryt widzi królową Keronii, swoją królową.

Honor pod znakiem zapytania
   Nawet opalony, wygląda na paniczyka. Po matce wziął ciemnozielony, intensywny kolor oczu, po ojcu szlachetne rysy i dumną postawę, nie wiadomo po kim swobodny sposób bycia i skłonność do kpin. Brązowe włosy, zdecydowanie za długie, czesze według najmodniejszego, zagranicznego stylu, strój ma zawsze idealnie skrojony, dopasowany pod każdym względem. Niezwykle wysoki, co sprawia, że niemal na każdego spogląda z góry. Na szyi, ukryty pod koszulą, nosi zawieszony na rzemyku niebieskawy, lśniący własnym blaskiem kamień. Ozdoba, niezbyt bogata, niezbyt wyszukana, ale nie rozstaje się z nią nigdy, śmiechem zbywając pytania, jakie czasem padają, gdy komuś ufa się dostrzec tę ozdobę. Na serdecznym palcu nosi rodowy sygnet, bardziej chyba z próżności, niż z samego przywiązania.
   Arystokrata pełną gębą, rozrzutny, dumny. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego zielonych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. Nie ma dla niego znaczenia, czy jego partnerka jest mężatką czy panną, za nic ma wszelakie wartości, chyba że jest to pieniądz, który ma dla niego szczególne znaczenie. Utracjusz, którego potrzebuje i którym jednocześnie gardzi gubernator, lekkoduch i bawidamek, do tego wszystko w połączeniu z nutką hazardu i skłonności do szukania coraz większych niebezpieczeństw, coraz silniejszych podniet. Ojczyzna niewiele dla niego znaczy, fakt, że ojciec zginął w jej imię zdaje się go nie dotykać. Zresztą, Cedricka Wintersa wspomina niechętnie i z rzadka, jeśli już komuś uda się go pociągnąć za język, wychodzi, iż z ojcem nigdy się nie dogadywał, jego poglądy i postawę uznawał za przestarzałe, zaś wartościami gardził, jako ograniczającymi swobodę i tryb życia, jaki chciał wieść. Ma tytuł, to mu wystarcza. Ma majątek, który może trwonić. Lubi dobrą zabawę, mocne wino i ścigłe rumaki, nie ma nic przeciwko chełpliwym słówkom, gubernatorowi wlazłby do rzyci, byleby zdobyć coś dla siebie i zyskać jego przychylność. Ci, którzy mienią się patriotami z niechęcią patrzą na jego osobę, porównując go z jego szlachetnym ojcem, który uczynił wszystko, by kraj pozostał wolnym. Syn zaś bez skrupułów brata się z wrogim najeźdźcą, jedyną zaś jego zaletą zdaje się dbałość o dobra rodzinne, bo pomimo wystawnego trybu życia, Drummor jeszcze nie popadło w ruinę, prawdopodobnie dzięki staraniom zarządców, nie młodego earla, który głowy do takich bzdur po prostu nie ma.
   Przez wielu uważany za zniewieściałego, człowieka bez charakteru, acz umiejącego się zabawić. Choćby z tej przyczyny jest chętnie widywany w towarzystwie, drugą przyczyną jest pozycja rodziny i majątek, jaki odziedziczył. Toteż matrony podtykają mu swoje córki z mniejszym lub większym uporem, acz starania te póki co nie odniosły większego sukcesu. Młody earl musi się ożenić, musi mieć dziedzica. Musi zadbać, by ród jego nie wygasł, a jego wybranka musi być jemu podobna, wywodząca się z wysokich sfer i równie starego rodu. Obowiązek, o jakim zawsze ględził mu nad uchem do znudzenia stary earl, a który to obowiązek odsuwa jeszcze dalej od siebie, ciesząc się życiem jak tylko może.
   On sam mógłby się zastanowić, gdzie w tym wszystkim jest on, gdzie jego pragnienia, marzenia i plany, czy utonęły w zbytku, czy kryją się, razem z Duchem.
   Kim jest naprawdę?

"– Dev…ril – tym razem się pilnowała. – Czy mogę liczyć na to, że staniesz na czele drugiej „delegacji”? – Może nie powinna o to pytać. Może byłoby lepiej wybrać kogokolwiek… Ale jego znała. W całym Ruchu Oporu był w zasadzie jedyną osobą, której lojalność… powiedzmy, że mogła być wątpliwa… Ale mimo to czuła, że w tym wypadku akurat on jej nie zawiedzie. I nie wykorzysta okazji, by pozbyć się „prawowitej następczyni”. Czego nie byłaby taka pewna w odniesieniu do niektórych arystokratów."

Nefryt o Devie

  Grzeczny, z manierami arystokraty. Nawet jeśli wściekły, nie obraża rozmówcy, nawet gdy odmawia, to z zachowaniem stosownych form. Jeśli przeklina, to tylko po wirgińsku, nie kalecząc rodzimego języka. Szczególnie charakterystyczny dla niego jest kpiarski ton i szyderstwo z samego siebie lub rzadziej z rozmówcy. Jeśli może, gentelman, nauczony szacunku i uwielbienia do płci pięknej. Jeśli nie, łatwo przychodzi mu zapomnieć o wyuczonych nawykach i uprzejmości. Nieufny, potrzeba czasu, by pozwolił komuś zbliżyć się do siebie na tyle, by ten poznał jego prawdziwe ja, by dopuścił go do swoich sekretów. Przebiegły, częściej stawia na spryt niż jawne działania, widząc, że i przynosi to większy skutek. Nie jest ani nazbyt pyszny, ani pozbawiony tolerancji, łatwo znajduje wspólny język z osobami niższego stanu. Nie jest magiem, jednak wie, że to ogromna siła, której nie można lekceważyć. Dużo wie o niej, głównie dzięki Alastairowi. Otrzymany od Tropicieli amulet obdarza go darem, tylko jemu znajomym. Nie jest tchórze, swoich racji broni z uporem i konsekwencją, nie da też skrzywdzić tych, na których mu zależy. W kłopotach można na niego liczyć. Paniczyk czy nie, potrafi walczyć o swoje, czy to mieczem czy kwiecistą mową, a jego rady nie raz zadecydowały o kierunku, w jakim zmierzał ruch oporu.
   Zawsze marzył o podróżach, zwiedzaniu miejsc, gdzie dotąd nie stanęła ludzka stopa, odkrywaniu tego, co nieznane. Po tych marzeniach pozostało mu umiłowanie otwartych przestrzeni i samotnych wędrówek, to one pchnęły go swego czasu do Tropicieli i zaprowadziły do wojowniczych Arwaków w Puszczy Obcych Drzew. Nie znosi siedzieć bezczynnie w jednym miejscu ani zbytnich ceremoniałów, które jednak, ze względu na pozycję, zmuszony jest tolerować.
   Chociaż działalność w ruchu zmusza go do różnych czynów, nie zawsze zaliczanych do tych czystych i honorowych, są takie wartości, które uznaje za cenne, jeśli nie u siebie, to u innych. Bogowie, honor, Keronia. Wierność, miłość, uczciwość. Ceni i pielęgnuje przyjaźnie. Wychowany wśród wiary ludzkiej, dla Keronii charakterystycznej. Obecnie skłania się do wierzeń Tropicieli, trudno jednak powiedzieć, jak silnie się jej trzyma i jak mocno ufa w wyroki bogów. Jego największą obawą jest odejście najbliższych i zdrada ruchu oporu, własna śmierć już go tak nie przeraża, pod pewnymi względami byłaby mile widziana, wolałby jednak najpierw dotrzeć do wyznaczonego sobie celu, celu, któremu poświęcił tak wiele. Wolna Keronia. Może są na świecie piękniejsze miejsca, ale ojczyzna jest tylko jedna.
   Jeśli ktoś wzbudza w nim szczególną antypatię, to jest to gubernator, Wilhelm Escanor i Rzeźnik, ludzie ich pokroju. Sprzedawczyki, egoiści, szukający jeno własnego zysku, niewyznający żadnych wartości, z kwiatka na kwiatek. Szczególną antypatią obdarza członków Bractwa Nocy, zwłaszcza zaś Czarnego Cienia. Obserwując poczynania tego ostatniego, od pogardy przeszedł w niechęć, w końcu zaś w coś, co z braku lepszego słowa można nazwać nienawiścią. Czyny i zdrady, jakich dopuszcza się Cień, cierpienia, jakie sprowadza na innych to coś, czego Devril mu nigdy nie zapomni.
   Relacji z rodziną nie ma najlepszych. Matka zbyt synowi pobłażała, chroniła, po śmierci Cedricka zamknęła się w sobie i odsunęła od świata. W tym także od syna. Ojciec zawsze był dla niego nieco odległy, surowy, krępował go swym stylem bycia i postawą, zresztą, Cedrick Winters działał w ten sposób niemal na każdego. Syn zwracał się do niego zwrotem „ojciec pan”, „wasza miłość”, a choć żywił względem swego rodziciela szacunek, to różnice charakterów i osobowości przyczyniały się do częstych nieporozumień. W dzieciństwie były to tylko psoty, za które chłopiec bywał surowo karcony, tak, że rychło nauczył się, by swe poczynania ukrywać przed ojcem. Czego nie widział, nie mogło go wzburzyć. Z czasem, gdy wyrósł i zwiedził nieco świata, różnice między nimi jeszcze bardziej się nasiliły. Devril był bardziej otwarty, mniej surowy, a różnice społeczne nie miały dla niego takiego znaczenia. Cedrick, wychowany w starym duchu, apodyktyczny, nie akceptował i nie chciał nawet wysłuchać racji młodzieńca, gołowąsa jeszcze, co to ledwie z domu wyszedł, już mu się wydawało, że zjadł wszystkie rozumy. Ostatecznym ciosem była zdrada syna w Kansas, która złamała starszego pana. Cieplejsze uczucia żywi do Elain, która jest mu jak siostra, to jej zamierza przekazać  Drummor, choć ani dziewczyna, ani tym bardziej opinia społeczna nie zdaje sobie z tego sprawy, Devril nie chce zwracać uwagi na swoją kuzynkę. Sam nie zamierza się żenić, a już na pewno nie po to, by podtrzymać linię rodu i mieć syna, któremu mógłby przekazać swe dobra. Zresztą, nie oczekuje, że przetrwa. Nikt nie ufa szpiegom.

"Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!"

Jaruut o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek
Art credit by gokcegokcen


Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy

 
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie



Przynależność
   Człowiek, Kerończyk, urodził się w małej wiosce Bartniki w centrum kraju nad J. Peverell. Pochodzi z ludu, syn Alarda i Edith, brat Finy. Z profesji zabójca, Cień, członek niesławnego Bractwa Nocy. Poszukiwacz tejże organizacji. Długoletni kochanek Solany z Róży, obecnie w związku z elfką Zhaothrise.

Wygląd
   Człowiek z dziada pradziada. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej postury, nie należy do siłaczy, trudno jednak nazwać go chuchrem; ćwiczenia wyrzeźbiły mu mięśnie, utrzymując ciało w idealnej kondycji. Profesja i trudne życie odcisnęły piętno na ciele, bliznami pisząc na nim historię. Oczy ma ciemne, niemal czarne, włosy krucze, ścięte krótko, wijące się nad uszami w loczki.

Ubiór i ekwipunek

Osobowość

Profesja
   Przede wszystkim zabójca. Atakujący z ukrycia. Nie jest wojownikiem. Nie ma miejsca na błędy. Jeden, dwa ciosy, które mają nieść śmierć. Rodzaj broni, podstępy, nieczyste chwyty, zatrute ostrze czy posiłek, to nie ma znaczenia. Skrytobójca ma wykonać kontrakt. Ma być skuteczny. Nerwy ze stali, sumienie wyłączone. Ma poznać słabe strony swego celu, jego zwyczaje. Wiedzieć, gdzie uderzyć. Nie jest rzeźnikiem, nie potrzebuje morza krwi i przedłużającej się walki. Cichy, niezauważalny.
   Potem złodziej.
   Na końcu, podróżnik.

Umiejętności
Znajomość języków:
j. keroński - ojczysty
mowa wspólna - komunikatywny
j. elficki powszechny - kilka słów
j. wirgiński - kilka słów

Walka:
Walka wręcz:
Sztylet:
Walka mieczem jednoręcznym:
Walka mieczem dwuręcznym, półtorak:
Walka 2 broniami
Walka z tarczą:
Broń obuchowa:
Broń drzewcowa:
Noże do rzucania:
Łuk:
Kusza:
Bez zbroi, zbroja lekka

Inne:
trucizny
jazda konna
skradanie się
otwieranie zamków
kradzież
kowalstwo
orientacja w terenie
tworzenie pułapek
rozbrajanie pułapek

[w budowie]
Ku chwale Bractwa Nocy!


   – Dziękuję. – Wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni, jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć. Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. – Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji.  Po czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się, ujawniając pękaty trzos.
   – Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
   Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
   – Nie powinieneś kraść  – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
   – To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
   – W ojcowskim zamku w…
   – A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz. Ulica nie jest dla ciebie.
   Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
   – Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.

I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
   Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kimś, kogo można bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt ludne.
   Urodził się zimową porą, w miesiącu lutym, jako pierwszy syn Alarda Gharkis i Edith, córki Olena Lamga, w małej miejscowości nad jeziorem Peverell. Kolejny obywatel Keronii, członek pospólstwa, z ludu. Ojciec, w przeszłości, w innym życiu, jak zwykł sam mawiać, był najemnym. Prosty człowiek, osiadły z rodziną w Bartnikach, gdzie żyli z uprawy roli i pozyskiwania miodu, po jego burzliwej przeszłości jedynym śladem był miecz i lekka, skórzana zbroja, ukryte na dnie drewnianej skrzyni. Matka, kobieta bogobojna, wychowana jak większość mieszkańców w szczególnej czci Karoga, boga rybaków, jezior i rzek, prowadziła dom, zajmowała się szyciem, wychowaniem dwójki dzieci, bo oprócz Variana doczekali się jeszcze państwo Gharkis córki Finy.
   Dalekie echo wojny dotarło już w te strony, a chociaż wieś cieszyła się względnym spokojem, bieda zaglądała do domostw. Wojny kosztują, a koszty te dotykają najbiedniejszych, tych, którzy i tak niewiele mają. Mimo to był to okres szczęśliwy, spędzany przez Variana wśród uli i zagonów, na zabawach z rówieśnikami, próbie zgubienia plątającej się między nogami młodszej siostrzyczki, którą miał się opiekować i miganiu się od drobnych prac domowych, jakie czasem przydzielała mu matka. Jak dziecko, chyba każdy chłopiec w jego wieku, śnił o przygodach, wyprawach, bohaterskich czynach, o walce i zwycięskiej chwale. Biegał z kijem, udając że to miecz, podkradał się do stada saren, wyobrażając sobie, że oto wrogi oddział i zasadzka. Wiecznie brudny, umorusany na twarzy, z podrapanymi kolanami, zdrowy i silny pomimo niedostatków. Szczęśliwy jak potrafią być dzieci.
   Przyszło mu dorosnąć przedwcześnie.
   Wojna przybrała niekorzystny dla Keronii obrót. Do Bartników dochodziły wieści o potyczkach, przegranych bitwach, zdobytych miastach. Widział ponure twarze rodziców, słyszał słowa, których nie rozumiał. Słyszał podniesione głosy, rozemocjonowane, szloch matki. Widział opuszczone ramiona ojca i płomień w jego oczach. Alard nie musiał być szlachcicem, by czuć potrzebę obrony tego, co było mu najdroższe. Kraju. Wolności. Rodziny. Nie pasowanie czyniło zeń wojownika, a miecz zbyt długo leżał w skrzyni. Wierzył, że na nic obojętność, na nic neutralność i stanie z boku. Poszedł walczyć. Nie za dynastię i króla, odległego i obcego. Za kraj przodków, niepodległość i dobro rodziny.
   Niektórzy wracali. Legalnie lub nie, na przepustce czy dezerterując. Ranni, niezdolni do walki. Varian ojca już nie zobaczył wśród żadnych z nich. Nie było żadnych wieści. Nie wrócił. Nie wymieniono jego nazwiska. Czekali, lecz z coraz mniejszą nadzieją. Kolejny, nieznany. Zaginiony. Poległy.
   Zima w tym roku była wyjątkowo surowa nawet jak na kerońskie realia. Wyniszczony wojną kraj, dotknięta najazdem ludność, wyjące pod murami miast wilki i stada padlinożernych ptaków znaczące miejsca bitew i małych potyczek.
   Edith z dziećmi przeniosła się do Nyrax. Miasto było bezpieczniejszym miejscem niż Bartniki, chronione murami, otoczone bagnami. Słynęło z połowów ryb, ale także z nielegalnych walk i  niewolnictwa, siedziby gildii złodziei i Bractwa Nocy, sekty zabójców. Rodzina Gharkis wniknęła w miejską biedotę zamieszkującą tuż przy bramie wjazdowej. Matka zajmowała się szyciem i naprawą sieci. Młody Varian początkowo pracował jako pomagier w porcie. Wtedy po raz pierwszy zwątpił. W moralność, w opiekę bogów, szczytne cele i patriotyczne zrywy. W uczciwość i sprawiedliwość.W honor, królów, walkę za kogoś miast za siebie. Szczytne cele niewiele znaczyły, gdy nie było czym napełnić brzucha i marzło się pod przeżartym przez mole kocem. Ryby. Nie znosił ich cuchnącej woni, smaku białego mięsa i ości, lecz tylko one były. W Nyrax pełno było wilgoci, grzybów, pleśni. Ciągnących od mokradeł i wody muszek, komarów. Pełno było chorych. Trawionych gorączką, drżących pomimo niej, męczonych kaszlem.
   Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdawało się terminowanie u kowala Brana. Matka posłała go tam, gdy było naprawdę źle. Chorowała, bolały ją oczy, coraz trudniej było dla niej o godziwą pracę. Syn miał dach nad głową, strawę, nie marzł i nie głodował, to lepsze niż ona mogła mu dać. Przyuczany do fachu, miał szansę wyjść na ludzi. Lecz do jego uszu nie przemawiał śpiew metalu, żar ognia w kuźni i uderzenia młota. Wciąż pragnął. Pragnął więcej niż miał.

II. Rekrut Cieni - początek
   Najpierw zaczął kraść. Wpierw tylko jedzenie, jeszcze podczas pracy przy połowach. Był głodny. Uczył się sam, na własnych błędach. Uczył się szybko, bo musiał. Potem przyszła kolej na przedmioty, mieszki, sakiewki. Bo mógł i bo potrzebowali. Miał zwinne palce, szybkie nogi i bystre oko. To pomagało. Kradzież, okiem potrzebującego, była łatwiejsza, bardziej opłacalna niż uczciwe życie i praca w porcie, gdzie oszukiwano dzieciaka na każdym kroku. A to bo ryby nieświeże, a bo za wolno, bo za mały połów i niewystarczająco długa praca. Starał się tylko pomóc matce i chronić siostrę, na tyle, na ile mógł.
   Drobne kradzieże uchodziły mu płazem, lecz ulice Nyrax rządziły się swoimi prawami. Nikt nie toleruje samowoli wśród grup łotrów i łotrzyków, na swoim terenie. Dzieciak czy nie, dowiedział się o tym boleśnie. Miał szczęście. Gdyby stało się to w innym mieście, gdyby schwytała go straż, mógłby stracić dłoń. Tak tylko go pobito, by zapamiętał i wyjaśniono zasady. Odtąd nie kradł już tylko dla siebie, dla rodziny. Był zależny od kartelu, lokalnej grupy złodziejaszków, banitów, od jakich roiły się ulice Nyrax. Oddawał im ich część, lecz zyskał ich ochronę. Coś za coś. Kradł dla nich, dokonywał włamań, zastraszeń, czasem kogoś pobił. Wciąż terminował u Brana, lecz coraz bliżej mu było do przestępczego światka. 
   Potem przyszła zaraza. Ludzie padali jak muchy. Starcy, dzieci, słabi jako pierwsi. Nie nadążano z chowaniem zmarłych. Biedotę wrzucano razem, do wspólnego dołu, szybko, by pozbyć się gnijących, roznoszących chorobę zwłok. W jednej takiej mogile spoczęły Fina i Edith Gharkis. Chorował i on, lecz organizm przezwyciężył słabość. Wyzdrowiał. Spieczone wargi, wychudłe ciało, zapadnięte oczy. I ta iskra życia, która wciąż się w nim tliła, na przekór wszystkiemu. Pozostał sam. I musiał o siebie zadbać, jeśli nie chciał zginąć. Znów kradzieże, bójki, czasem nielegalne walki.
   Spotkanie Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy, odmieniło jego życie. Los wygrany na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku. Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli, jego własna chwała.
   Trening Cieni był wyczerpujący. Walczył już wcześniej, lecz walczył jak rzezimieszek. Chaotyczne ruchy, szybkie, podobne bardziej do ulicznej bijatyki. Nie znał innych rodzajów broni niż pięści, nóż i długie ostrze. Nie znał trucizn, nie wiedział, jak uderzyć, by zabić jednym ciosem. Ćwiczono jego ciało, formując mięśnie, celność oka, szybkość uderzenia. Poznał inne rodzaje broni, by wiedzieć, jak je wykorzystać i jak ich unikać. Trenowano go w skradaniu się, cichym chodzie, by podłoga nie skrzypnęła pod ciężarem nieumiejętnie postawionej stopy. Były bronie, techniki, które polubił bardziej i takie, których zaledwie spróbował, lecz nie zdobył w nich biegłości.
   W tym, nieco dlań burzliwym okresie, szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów – poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną, niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do naśladowania. Mentor na ścieżce zabójcy. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji, przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze. Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały docenione.

   – Gdzie moja broń? – To były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
   – A co? Chcesz mnie zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe, niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło stare porzekadło.
   – Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby. Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet, a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka. Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku, aż magią emanowało.
   – Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię pielęgnować  – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
   – Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.

III. Asgir Thorne, spokój i praca
   Choć niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się stały.
   Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni, choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
   Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele. Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą mieszkańcy.
   Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych braci i sióstr.
    Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?

IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
   Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan, zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
   Opisując jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów. Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma. Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje czas na modły, on nie ma zamiaru.
   Polityka interesuje go niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie sami.
   Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić. Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie, choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
   Nie przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu. Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia. Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie, odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu, nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
   Ma swoje zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym, to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką. Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu "nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o plastycznych już nie wspominając.
   Nie można powiedzieć, by szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży, kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać. Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory, młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety. Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia, głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek. Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez angażowania się.
   Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego zadziałać.
   Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy, chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu. Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły. Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż ciężki krok wojownika.
   Preferuje ciemne kolory, najczęściej nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka się do iluzji.
   Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego kłopotu.

Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.


   – "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie byli zabójcami. – Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia, uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny, naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy, spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne, wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem czoło. – O czym to ja mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry, obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… – urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
   – Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę. – Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
   – A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć  – stwierdził z politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając należność.
   – Nic. Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."


Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor

____________________________________________________________
Stare karty:  1   2   3   
Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 - poboczne
Kontakt:
e-mail - dark5poczta@gmail.com, gg - 37634186
Uwaga! Karty postaci w przebudowie.

1 268 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 400 z 1268   Nowsze›   Najnowsze»
Summer pisze...

[Najpierw chciałabym Cię przeprosić że aż tyle musiałaś czekać na odpowiedź ode mnie, ale miałam straszny zastój wenowy i nie potrafiłam nic napisać. Przy okazji uznałam, że powinnam Cię poinformować, że niestety nie będę już w stanie kontynuować naszego wątku, gdyż po konsultacji z Nefryt przyznałam jej racje, że zbyt wiele informacji w historii mojej postaci nie zgadza się z wizją Keronii więc musiałam ją usunąć. Jednak niebawem zamierzam wrócić z inną postacią i mam nadzieję że wtedy uda nam się napisać inny wspólny wątek. Jeszcze raz bardzo przepraszam :) ]

Tiamuuri pisze...

Nikt nie musiał mówić tego wprost, żeby stało się oczywiste. Coś było nie w porządku.
WSZYSTKO było nie w porządku, pomyślała Tiamuuri smętnie, patrząc jak blask magicznego ognia odbija się od wygłodniałych oczu bestii. Jeden z wilków warknął i gwałtownie zacisnął szczęki, jakby coś w ten sposób chciał zakomunikować.
Drzewna wyciągnęła sztylet przed siebie, mniej więcej na wysokość klatki iersiowej, chociaż nie wyglądało to, jakby zamierzała zaatakować. Przeciwnie, nieznacznie przy tym się cofnęła i odchyliła ciało do tyłu.
-Jak blisko jesteśmy skażonej ziemi? -bąknął Shivan. Miał wrażenie, że od wilków bije odór zła i plugastwa, nie potrzebował do tego magii czy dodatkowych zmysłów. Chłopak mimo niepewności, przesuwał się nieznacznie na czoło pochodu, gotowy w razie konieczności bronić pozostałych. Kiedy wychudzona wilcza głowa, jak naga czaszka ciasno obciągnięta wyliniałą skórą, wyłoniła się z gęstwiny po jego lewej stronie, niemal machinalnie przeciął mieczem powietrze, trafiając zwierzę między oczy. Nie zaszkodziło to zbytnio drapieżnikowi, który jedynie ze skowytem wycofał się w mrok na dłuższą chwilę.
-Δџ ⊛∂'ðπҩ⊍ - powiedziała Tiamuuri do osobnika stojącego mniej więcej na wprost niej, spokojnie ale stanowczo, hardo patrząc mu w oczy. Kiedy nie doczekała się reakcji, powtórzyła prośbę, ale jakby w nieco innym dialekcie. Shivan miał wrażenie, że chaotyczne dźwięki mowy natury stały się krótsze, urywane i jakby stapiały się ze sobą.
-Chyba nie ustąpią po dobroci - mruknął, celując mieczem pozornie przypadkowo w mrok obok siebie. Reakcją na to był gwałtowny szelest, zdradzający cofająjącego się drapieżnika.
Shivan na chwilę pozwolił sobie odwrócić się do Kolekcjonera.
-To klątwa czy po prostu są aż tak głodne? -spytał. Sam dziwił się, że jego głos zabrzmiał prawie pewnie. Możliwe, że adrenalina już zaczynała go odurzać, wzmagając koncentrację i czujność, nie dopuszczając strachu i wahania.
Przez głowę przemknęła mu myśl, że normalne zwierzęta dawało się odstraszyć ogniem.

draumkona pisze...

Czuł, że nadchodzi wizja. Nauczył się to juz rozpoznawać, ten dziwny ucik w zoładku, nagłe zawroty głowy i trudności z zebraniem myśli. Nie mylił się, obrazy wkrótce zalały jego umysł jak rzeka, która ledwo co przebiła solidną tamę. Myślał, że potrafi to juz kontrolować, że potrafi powstrzymać niepotrzebne wizje albo całkiem je usunąć. Zaglądanie w przyszłość nie było tym, co chciał robić, a nawet takie niepewne wizje sprawiały, że nie potrafił spać spokojnie. Nie mógł ignorowac nawet najbardziej absurdalnych i dziwnych wizji, po prostu nie mógł. Tej też nie potrafił zignorować. Nie kiedy tyczyła się magiczki.
- W innych okolicznościach chętnie przekonałabym się, co skrywasz pod tą kołderką, ale nie mamy czasu na igraszki, rekrucie. Musimy dorwać dwie kobiety i przetrzymać, żeby zmusić jednego faceta do współpracy - zamrugał, mocno zbity z tropu. Co tu robiła Solana do cholery? Czy on nie mógł mieć chwili spokoju? Już miał jej wypalić coś, co by go od razu zdemaskowało, coś... Ale powstrzymał się w ostatniej chwili po prostu tracąc siły do wszystkiego – Charlotte Vetinari, wychowanka Kolekcjonera, na nasze szczęście bawi w Królewcu.
- Vetinari nie żyje - burknął, odkopując w umysle to, co wiedział odnośnie gry w jaką grała Charlotte. Upozorowała swoją śmierć, czyz nie? Chociaż Gildia gadała, że osoby Asznan i Vetinari są zbyt... podobne. Może Cienie wiedziały jeszcze więcej? Bał się o tym mysleć, lepiej będzie wybadać na razie na czym stoi.
*
- Escanor czegoś szuka. Nie wiem, czego… ale widywano u niego ludzi o reputacji… niezbyt pożądanej. Wśród nich maga, Ziraka, lecz nie tylko. Licznie odwiedzali go też alchemicy, a my wciąż nie mamy pojęcia, dlaczego.
- Alchemicy odwiedzali go z powodu kamienia filozofów - odezwała się Vetinari po dłuższej chwili ciszy, a czując na sobie palące, wiercące dziurę w duszy spojrzenie Ala westchnęła i wzięła się do tłumaczenia - Podobno Gildia ma ten kamień. Wytworzył go Flamel, przynajmniej tak mówią stare skrypty i pewna legenda. Wiesz, że Flamel był moim przodkiem? Potem ukrył się pod nazwiskiem Vetinari, jak nie wiedziałeś to już wiesz... - wymruczała ostatnie słowa zamyślając się i krążąc po pokoju. Dotąd były tylko plotki. Plotki o wejściu w posiadanie kamienia, legendarnego artefaktu alchemików. Dzięki niemu mogliby zrobić wszystko. Pomijając cenę wskrzesić zmarłych, wytworzyć eliksir długowieczności, cofnąć efekty starości, zmienić ciała, podmienić dusze... Jeśli Escanor... - Możliwe, że interesuje się kamieniem, ale to nie jest nci pewnego. Poza tym Zirak nie jest alchemikiem. W sumie... To mogę to sprawdzić. Mam parę wtyk w Królewcu, poszperam i dowiem się po co byli tam alchemicy, tylko tyle mogę pomóc.
*
Kolejne słowa Cienia przygniatały ja z siłą spadających głazów. Najpierw tylko siedziała, po chwili już miała przymknięte oczy, jakby wyczekując najgorszego, aż w końcu ukryła twarz w dłoniach nie wiedząc kompletnie co ma zrobić. Do Vetinari wcale nie była przywiązana i mogłaby ją wydać, nawet wskazać gdzie najczęściej przebywała w Atax, ale Szept... Znowu miała stawać przeciwko niej? Znowu przechodzić przez to samo, chociaż dopiero co sie pogodziły? Bogowie byli dupkami, doprawdy.
- Historia zatoczyła koło - burknęła, parafrazując słowa pewnego staruszka, który umierał jej na rękach w pewnych ruinach, dawno, dawno temu. W sumie czym sobie zasłużyła na takie traktowanie przez bogów? Starała się tylko robić to, co trzeba. Chronić przyjaciół, rodzinę. Było jednak pozostać z Hauru, tam nie byłaby narażona na użeranie się z Nieuchwytnym i przechodzenie przez kolejne piekło.
- Idę się przespać - dorzuciła zamiast wyjaśnień, czy choćby określenia się czy pomoże, czy ucieknie pierwszym lepszym dyliżansem pocztowym.

draumkona pisze...

- Może Niraneth Erianw… przepraszam, Raa’sheal też? - nie zrobiła na nim wrażenia, ani wiedzą ani opiętym kombizonem. Miał zdecydowanie ważniejsze rzeczy na głowie niż bawienie sie w gre Cieni. Wizja i niepewnośc co do jej spełnienia, to raz. Dwa znaleźć Szept i uprzedzic ją o tym co zamierzały Cienie. A to najłatwiej będzie zrobić kiedy uda, że jest posłuszny Solanie. Tak, plan genialny sam w sobie.
- Nie mam rzeczy. Ukradli mi - słmał gładko, jak nie on i byłby się nieco zdradził, gdyby nad sobą nie zapanował. Owszem, umiał kłamać, ale nie tak płynnie i nie bez uprzedniego namysłu. Coś się z nim działo i to od kiedy zmienił ciało pod przymusem. Coś się działo i wcale nie było dobre, wpływało na niego, przejmowało powoli kontrolę... Jakby to nie on definiował to kim jest, ale ciało usiłowało go ukształtować tak jak poprzednika.
*
Stała i patrzyła na nich, umysłem i myslami będąc już daleko. Zbyt daleko by przysłuchać się temu co mówi jej przybrany ojciec i co jeszcze go trapi. Ona miała swoje zadanie do wykonania, zresztą grzebanie sie w alchemii i szpiegostwo mozna było określic mianem jej konika. Jedni zbierali znaczki, inni kolekcjonowali i zasuszali liście, a ona siedziała dniami i nocami w laboratorium prowadząc badania czasami pozbawione sensu i logiki.
- Ruszam - mruknęła jeszcze na pożegnanie, okręcając się na pięcie i opuszczając mieszkanie, nawet nie podejrzewając, że ktoś może jej skutecznie przeszkodzić w zbieraniu informacji.
*
Położyła się w zimnym, twardym łóżku i owinęła podziurawionym przez myszy kocem. Kwatery złodziei nie świeciły bogactwem, przynajmniej nie komnaty należące do szaraczków czy pomniejszych złodziei, a taka właśnie komnatke dostała Iskra. Poza tym, nawet gdyby dostała najmiększe łóżko tego świata i tak nie mogłaby zasnąc. Nie po tym co usłyszała od Luciena. Znowu stawać przeciw magiczce... A może by ją sprowokowała do ataku i szybko ściagnęłaby bariery? Tak duża dawka agresywnej magii powinna ją szybko wyłączyć z walki i obudzi się za tydzień, a może dwa i nikt nie będzie jej winił. W końcu Szept mogła okazac się silniejsza i przebiła jej bariery. Tak, to był dobry plan. Tylko jak niby ma spróbować sprowokowac ją do ataku? A może powinna osłonić w którymś momencie Luciena? Jak w Medrethu...
W końcu zaś zasnęła, gdzies nad ranem, snem płytkim i niespokojnym, pełnym wizji tego co może się stać.

draumkona pisze...

Wilk nie sądził, że złapanie jego siostry może być takie proste. Co prawda większą częśc pościgu spędził przygnieciony belką, którą Vetinari odłączyła alchemią od konstrukcji budynku. Nadal bolała go złamana ręka i chyba wybity bark, ale nie narzekał nie wiedząc jak ma się teraz zachować. Mieli jego siostrę do cholery. Jak ona mogła dać się tak po prostu złapać? Nie przyszło mu rzecz jasna do głowy, że Char walczyła tak długo jak mogła, unikala, uciekała zaułkami, ale ona była jedna, sama, Cieni zaś było paru prócz przygniecionego Wilka. Prędzej czy później i tak by ją dopadli.
- Wody - wychrypiał, podnosząc się do siadu i krzywiąc z bólu płynącego z rannej kończyny. O dziwo gliniany kubek podsunęła mu znajoma dłoń naznaczona wieloma bliznami, jakby pocięta od trzymania miecza za nie ten koniec który trzeba. Podniósł wzrok i dostrzegł twarz furiatki, choć jej mina i spojrzenie dalekim było od normalności. Wydawała się jakaś przygaszona i na pewno nie tak żywa jak to bywało w normalnych okolicznościach. Przyjął kubeczek i ostrożnie upił łyk zawartości i niemalże zwymiotował. Potwornie skrzywiony i rozczarowany gorzkim smakiem odstawił naczynie na stolik obok i mlasnął raz czy dwa usiłując pozbyc się tego okropnego, ziołowego posmaku.
- Dzięki - burknął nadal nie mogąc przeboleć tego, że miast wody dostał jakieś okropne lekarstwo i dał sie na to nabrac jak jakiś dzieciuch.
- Ja wiem - w fiołkowych oczach coś błysnęło, cos niebezpiecznego. Pochyliła sie nad nim błyskawicznie, dociskając mu ramiona po twardego materaca, nie zważając na to, że sprawia mu ból. Wydawała się byc jakby... w transie - Wiem, kim jesteś. Ale nie wiem jak mogłeś wydać im rodzinę - puściła go, ku jego uldze i oddaliła się szybkim krokiem, po drodze wpadając na niewielki stoliczek i tłukąc sobie piszczel. Syknęła cicho, ruszyła dalej i znó obiła się o framugę drzwi w końcu szczęśliwie opuszczając pokój. Cokolwiek działo się z Iskrą nie wyglądało dobrze. Ani trochę.
Nawiasem rzecz ujmując, ciekawe ile był nieprzytomny i nafaszerowany lekami...
*
Char skuliła się w swojej niewielkiej "celi". Nie była to rzecz jasna cela z prawdziwego zdarzenia, bo musieliby ja zabrac do kryjówki Bractwa, ale... No, zamknięcie w pokoju bez możliwości wyjścia też dawało jej się we znaki. Była sama, nie wiedziała co się stało choćby z taką Tullią. Jest cała? Bezpieczna? I po co ją w ogóle tu trzymają? Całe szczęście, nie wiedzieli jeszcze co złapali... Nikt nie raczył zajrzeć jej w dekolt i dzięki bogom, bo nie zdążyła ukryć tatuażu. Charakterystycznego dla alchemików Brzasku i charakterystycznego dla niej samej, bo tylko ona miała takie znamie na piersi. Odkrycie go dałoby Cieniom wielka przewagę i dobrą kartę. W końcu nie tylko Escanor chciał skopac jej tyłek, ale i Gildia. Jakieś pomniejsze bandy też. Zresztą po co ona się martwi na zapas...
Powoli traciła tez orientacje w czasie. Pomieszczenie w ktorym siedziała było ciemne, a jeśc dostawała tylko dwa razy w ciągu doby. Przynajmniej taka miała nadzieję, ale ile konretnie jest już tu czasu... Nie miała pojęcia. Tak samo jak nie miała pomysłu na ucieczkę.

draumkona pisze...

Słuchał uważnie, znacznie uwazniej niż zmęczony umysł by sobie tego życzył. Mówili o Szept, to oczywiste, że o niej. W końcu to ona zajmowała mało zaszczytne miejsce "tematu miesiąca" wśród Cieni przebywających w Królewcu. Każdy jej szukał. Ale uciekła im. Bogowie niejedyni, zniknęła.
Pytanie tylko czy nei władowała się w nic gorszego, jak to ona... Wizje wcale też nie były pomocne, wręcz przeciwnie, napawały ponurym pesymizmem i niezbyt przychylnym spojrzeniem na sprawę. Kim był ten acet w płaszczu? W szatach maga? Na pewno nie był Darmarem, ale sądząc po wyrazie twarzy szept był to ktoś kogo znała. I niekoniecznie lubiła. Wszystko to pogarszał fakt, że to nie była jedyna wizja z tego cyklu. To jakby łączyło się w jedna całość, logiczny obrazek... I bał sie tylko tego, że to się spełni.
iskra w istocie nie była sobą. odkąd Lucien wybył na misję ona zaczęła więcej czasu poświęcać na badanie artefaktu. I jak na razie tylko Cano wiedział, że coś mogło pójśc nie tak. Tamtej nocy, kiedy jej towarzyszył cos się stało. Coś o czym raczej lepiej bylo nie rozmawiać, ani nawet nie wspominać bo jak Poszukiwacz się dowie, że siedzieli razem w piwnicy w nocy, sam na sam to wyciągnie niepoprawne wnioski. Ale stan elfki pogarszał się z dnia na dzień. I albo Cienie domyśla się same, albo ktoś im powie. ktoś kto tam był i wie.
*
Wywlekli ją z jej pokoiku w zasadzie bez słowa i bez wyjaśnień. Spytała raz czy dwa o co chodzi i gdzie ją prowadzą, ale odpowiedzi nie było. W milczeniu doprowadzono ją do innego pokoju przy okazji prowadząc i klucząc tunelami tak by nie spamiętała drogi. Zresztą w jej stanie nie było to niczym trudnym, nie zapamiętałaby nawet tego jak wrócić do celi zza rogu.
Bezceremonialnie wepchnięto ją do środka, potknęła się o wystający próg i runęła jak długa na podłogę, obijając sie przy tym nieźle. O co im chodziło? Po co ją tu przywlekli? Podniosłą się z trudem, osłabione ciało wpadło w drgawki spowodowane nagłym stresem i ogólnym zmęczeniem. Przysiadła na łydkach i spojrzała przed siebie, wprost na nowego zakładnika Bractwa Nocy, Alastaira i zaniemówiła. Co to wszystko miało znaczyć?

draumkona pisze...

Więc o to tu chodziło? Była zakładnikiem żeby przymusić Ala do zdradzenia sekretów? Pomylili się, przecież on nic nie powie nawet jeśli będą szantażować go skróceniem jej o głowę czy wydaniem Wilhelmowi. Nie piśnie słowem...
Z jednej strony cieszyła się, że utarł tak Cieniom nosa. Nie dostali tego, co spodziewali się otrzymać, ale z innej strony, tej bardziej emocjonalnej... Jej świat posypał się własnie na kawałki razem z poczuciem wartości i bezpieczeństwa. W głębi duszy chciała by ja ratował, wydostał stąd i nie dał już nigdy skrzywdzić. Okazało się jednak inaczej, a najgorzej przyszło jej przeżyć słowa Kolekcjonera.
To nie ona. To nie jest Charlotte Vetinari.
Otrząsnęła się z szoku dopiero kiedy wrzucono ją znowu do pokoiku. Nie utrzymałą równowagi i runęła na ziemię, obijając sobie skroń i policzek. W zasadzie, może Al od początku to planował? Taki dzieciak co by mu krył tyłek w razie czego... Nie wyglądał zresztą na specjalnie przejętego prócz tego, że zbladł. Myśli, że wyda ruch? Nie, ona w przeciwieństwie do niego nie zamierzała nikogo wydawać. I dopiero w tej chwili zaczęła dostrzegać plusy planu Desmonda, który uprosił Wilka by pozaszywał pod skórą niewielkie dawki śmiertelnej trucizny w otoczkach. Jeśli będzie naprawdę źle to przetnie skórę i tym samym uwolni truciznę. Reszta zrobi się sama.
*
Iskra była w pokoju, a konkretniej przebywał tam ktoś, kto najprawdopodobniej iskrą był tylko z wyglądu. Przekrwione białka oczu od razu dało się zauważyć i wysnuć wniosek, że wcale nic sie nie polepszyło. W dodatku Iskra napewniej złodzieja nie rozpoznała, bo sie na niego rzuciła, wbijając paznokcie w gardło, jakby chciała go rozszarpać. Po chwili szamotaniny obłed ze spojrzenia zniknął, a ona sama wydawała się być zagubiona i bardzo nieszczęśliwa.
- Cano? - zdziwiła się widząc złodzieja nad sobą, trzymającego jej dłonie przyszpilone do podłogi żeby nic mu nie zrobiła - Cano nie wiem co się dzieje, coś mnie... - pisnęła urywając natłok słów, spróbowała sie skulić, ale ciężar ciała złodzieja jej to uniemożliwił. Chwilę później znów próbowała wyrządzic mu krzywdę.
*
Męczyły go wizje, nie dawały spać, nie dawały normalnie mysleć. W dodatku gdzieś na skraju umysłu tworzyło się coś, co móglby z powodzeniem nazwać drugą osobowością, która była bardzo zainteresowana jego obecnym ciałem. Zupełnie jakby stary właściciel jednak miał wrócić zza grobu i odebrać mu obecny "słoiczek na duszę". Czy wobec tego on też mógł cos podobnego zrobić? Upomniec się o swoje? Byłoby cudownie...
Zignorował Darmara, zbyt pochłonięty kombinatorstwem i rozgryzaniem tematu. Nie mógł pozwolic sobie na myslenie o tym czy wizje się spełnią. Miał swój cel i musiał go osiągnąć. Musiał znaleźć magiczkę i ratować ją w cokolwiek się wpakowała. Nie zostawi jej przecież samej...

draumkona pisze...

- Chędożyć cudzą żonę się zachciało!
Kim oni oboje byli? Jedynie marnymi, wątłymi istnieniami, które tak łatwo zgasić... Iskra odsunęła się, wspierając szafką w roli oparcia. Miała trudności ze staniem o własnych siłach, dlatego zaraz oparła sie jedna dłonia o ścianę. Sapnęła głośno, usiłując pozbyć się natarczywego, obcego głosu z głowy, ale te nie ustępował. Magia, gdzie była jej magia, powinna cos zrobić...
Nawet nie wiedziała kiedy, a jej wolna dłoń sama powędrowała ku górze, w błyskawicznym niemal tempie, uwalniając przy tym strumień ognistej magii. I gdyby Cano nie szarpnął Cienia w bok, to obu ich by to spopieliło. Tak ucierpiał jedynie rękaw koszuli Luciena i niewielkie pasmo włosów. Pech chciał, że strumień wypalił dziurę w ścianę w którą trafił, a pokoik wypełniła woń spalenizny i topionych skał. Iskra miała namacalne kłopoty z kontrolą, które nigdy się jej nie zdarzały. Poszukiwacz, świadek cofania czasu mógł rozpoznać pierwsze objawy spowolnienia biegu czasu, a jako jedyna w pełni świadoma osoba wiedzaca co się zbliża mógł temu zaradzić chociażby pozbawiając maga czasu przytomności.
*
Wilk miał trochę psi nastrój. Obca świadomość z dnia na dzień robiła się coraz bardziej natarczywa i wręcz przeszkadzała mu w mysleniu. To tak jakby miał dwie osoby w sobie i obie myslały, że to ciało nalezy tylko do nich i nikogo innego. Cholernie uciążliwe. I jeszcze kazali mu iść na jakis podsłuch z Łowczynią, kiedy on własnie rozgryzał tajemnice podmiany dusz...
- Zirak ma Szept. Cienie mają Charlotte. Myślisz, że łatwo mi stać bezczynnie? - dopiero to zdanie wybudziło go z mysloweg letargu w jaki zapadł. Zirak. Znowu ten patałach. To by tłumaczyło czemu pojawił się tu Darmar, w końcu ci sie nie lubią. Może Mroczny był tu by uzbierac informacje potrzebne do odratowania Szept? Nie, rycerz na białym koniu to nie jego styl... Chyba, że mówimy o białym rumaku z kości. Wtedy być może...
- Zirak. I Ten-Bez-Twarzy... - mruknął, nie będąc pewnym czy takie miano nosił demon -pupilek maga, czy znowu coś pogmatwał. Nawet nie zaprzątał sobie głowy tym, że w końcu go zdemaskują. Wiedział co się działo z Szept. Wiedział co się stało z jego siostrą. teraz musiał tylko odzyskać ciało zanim całkiem oszaleje.

Aed pisze...

Cz. I

- Ktoś jedzie.
I nici z picia ziołowego naparu, który był już niemalże gotowy...
Jeden gest magiczki wystarczył, by mieszaniec posłusznie odłożył broń, ukrywając ją pod płaszczem, obok kostura elfki. W duchu modlił się, by gruba, wełniana materia skryła przed wzrokiem przybyszy kształt lagi i miecza. Zastosował ten sam chwyt z włosami, wiernie naśladując Szept. Ciemność im sprzyjała, skrywając – często istotne – szczegóły.
Głos elfki zdradzał zdenerwowanie. A więc wrogowie, nie sojusznicy. Niech ich cholera porwie... Po co tu węszą?
Aed obserwował uważnie wjeżdżających na polanę konnych. Pełne, wypolerowane na połysk zbroje. Ciężkie bojowe rumaki, silne, wielkie jak stodoły. Broni jak dla całego oddziału...
- Kto wy!
Najemnik aż się skrzywił, nie do końca zresztą mimowolnie. Jeśli przyjemniaczek, który już na „dzień dobry” pruł się na nich niby stare gacie, był jednym z takich, co to uważają się za panów i władców na krańcu świata, to... Ech, szkoda słów. Ta rozmowa nie będzie należała ani do przyjemnych, ani łatwych. I najpewniej wcale nie będzie przypominać dialogu.
- A wy niby kto?
Złote słońca na tarczach...
Aed powoli, nieco opornie z powodu mącącej mu myśli krasnoludzkiej gorzałki, zaczynał dostrzegać pierwsze z zagrożeń, jakie stwarzali dla nich Myśliwi. Myśliwi Ulotnych Energii. Szept była magiem. Myśliwi polowali na magów. Bogowie, niech to nie skończy się tak źle, jak może się skończyć...
Drugie zagrożenie było takie, że zakonnicy – jako że wyglądali na ludzi, delikatnie rzecz ujmując, nerwowych – mogli stracić cierpliwość do poczciwego Mida.
A to był dopiero początek...
- Odpowiadaj, jak pytają!
Aed kątem oka dostrzegł, jaką odpowiedź miał dla rycerzyny Midar. Było coraz gorzej.
- Drugi raz nie zapytam.
- To już trzeci.
Aed odchrząknął, by odwrócić uwagę zakonnika od krasnoluda i skierować ją na siebie. Nie rwał się do pośredniczenia w tej rozmowie, bo nie był pewien, co mu może przyjść do zamroczonej gorzałką głowy. Jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nie miał wyjścia. Na duchu podnosiła go nadzieja na to, że nauczy tego mięśniaka szacunku. Szacunku do swoich rozmówców i do tych, których rozmową ani myśli zaszczycać.
- Waszmość wybaczy, ale zarówno ja, jak i moi towarzysze nawykliśmy do traktowania nieznajomych podróżnych co najmniej neutralnie, a z pewnością nie wrogo. Niemniej jednak zwady nie szukamy.
Urwał na chwilę, by dać zakonnikowi czas na reakcję. Długa, głęboka bruzda, która przeorała czoło mężczyzny, zwiastowała wybuch gniewu. Aed szybko podjął przerwaną wypowiedź:
- Zmierzamy do Etir. Planowaliśmy zatrzymać się w gospodzie, ale doszły nas słuchy o jakimś zamieszaniu, więc woleliśmy pozostać tutaj. Noc jest ciepła... – dorzucił słowem wyjaśnienia, wzruszając ramionami.
Myśliwy dalej uparcie tkwił w siodle. Uniósł brew i nieznacznie przekrzywił głowę, najwyraźniej czekając na dalsze wyjaśnienia. Najemnik nie zamierzał jednak wymyślać kolejnych łgarstw. Uznał natomiast, że najwyższy czas poudawać zwykłego śmiertelnika.
- Może zejdą panowie na ziemię? Widać, że konie zdrożone, odpoczną nieco – ciągnął mieszaniec, ruszywszy przez polankę w kierunku swoich bagaży. Szperając w tobołach, dalej zagadywał przybyszy: - Jadła co prawda mamy niewiele, ale trunek się znajdzie – zapewnił, mając przy tym nadzieję, że Midar nie rzuci się na niego z pięściami.
Wrócił do ogniska, niosąc jakieś zawiniątko.
- Trzymaj, Lith, robi się chłodno – powiedział półgłosem do Szept, podając jej długi, szeroki szal. Sam nasunął na głowę zapinany na guziki kaptur z krótką peleryną, by skryć pod nim spiczaste uszy. Następnie jak gdyby nigdy nic sięgnął po kubek pełen parującego naparu, skrawkiem płaszcza wytarł jego spód z popiołu i podał go elfce.
I tak magiczka została Lithiriel, a on jakimś bezimiennym włóczęgą bez zajęcia.

Aed pisze...

Cz. II

[Teraz mieli przed sobą rycerzy, tych, którzy jeśli nie przestrzegają, to przynajmniej mówią o kodeksie. - kocham, no po prostu kocham.
Wena kapryśna pani, chyba każdy z autorów tego doświadcza. ;) A jak się od razu nie odpisze, to rzeczywiście, później ciężko się zebrać, mnie też to dopada.
Mało treściwie, bo sprawdzian z historii czeka, żeby go zaliczyć. Niedługo będę musiała wystosować przedmaturalną prośbę o urlop, więc zniknie mi się na trochę... Ale potem najdłuższe wakacje w życiu i pisanie do oporu. I czytanie, i oglądanie. Już się nie mogę doczekać...]

draumkona pisze...

Nietrudno było zgadnąć, że nagłe zerwanie mocy u Iskry ustanie, kiedy straci przytomność, co też się stało po tym jak oberwała płazem Pokrzyku po głowie. To było najlepsze co mogli zrobić, inaczej prócz spopielonej ściany byłyby i trzy spalone ciała, a kto wie czy nie byłoby także poważnych problemów z upływem czasu w tym miejscu. Koniec końców zaś, Iskra wylądowała na lóżku w komnacie Poszukiwacza. Tam też, po paru godzinach, odzyskała przytomność i wszystko wskazywało na to, że cokolwiek sie jej stało, w chwili obecnej odpuściło pozostawiając ją przy zdrowych zmysłach i zdrowym umyśle. Otwierając oczy, wracając do siebie, poczuła ostry ból od uderzenia Pokrzykiem i skrzywiła się brzydko, obmacując spuchnięte miejsce. Co ona do cholery wyrabiała, że tak uderzyła się w głowę? No i co robiła w komnacie... No, na pewno nie swojej?
- Halo? - odezwała się słabym głosem, podnosząc się do siadu i rozglądając, choć wzrok nieprzyzwyczajony jeszcze do ciemności miał trudności z rozróżnieniem kształtów.
*
Nie sądziła, że tak to wszystko się może skończyć. Co jak co, ale nie wpadł jej do głowy pomysł, że własny ojciec mógłby ją wydać, wyprzeć się. Zarzec, że to nie ona mimo tego, że wiedział co ja czeka. Doskonale wiedział co będzie przechodzić. Ale... Czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Nie. Nic nie miało już znaczenia prócz tego, żeby nie wydać ich wszystkich. Devrila, małej Tulli, alchemików... Nie mogła swoimi słabościami przekreślić wszystkich ich planów, wydać całą szpiegoską siatkę. Choć umysł i jej jestestwo domagały się zemsty za takie potraktowanie, to honor mówił co innego. Nie mozna było wydać towarzyszy. Nie można było złamać przysięgi...
Leżała w celi w poszarpanym, nadpalonym ubraniu nawet nie chcąc czuć swojego ciała. Gdyby mogła, uwolniłaby się od niego jak najszybciej, byleby nie czuć już bólu. Wykręcona do tyłu ręka była przywiązana solidnym sznurem, by nie mogła jej uwolnić i użyć alchemii. Drugą miała połamaną w paru miejscach a palce powykręcane. Czuła sie jak jedna wielka rana, jeden wielki siniak. Sługi Escanora jej nie oszczędzały, a odkąd jeden z nich po zdarciu z niej koszuli odkrył znak, odkrył tatuaż Flamela... Dopiero wtedy zaczęło się istne piekło. Przypiekanie skóry rozpalonymi do czerwoności narzędziami, obijanie, zastraszanie. Gdyby nie interwencja Rzeźnika, który pilnował by ja męczono, ale nie zamęczono, to penwie skończyłaby w żelaznej dziewicy. Dobrze wiedziała, że jest im potrzebna. Nie zabiją jej, nie póki nie powie czegoś, czegokolwiek. Chociaż cierpliwośc Wilhelma zaczynała się kończyć. Znała go, widziała to w jego oczach kiedy ją odwiedzał. Czas się kurczył, uciekał nieubłaganie i zbliżał ją do egzekucji którą będzie żyła twierdza przez następne miesiące. Powinno ją to przerażać, powinno motywpwac do ucieczki. Ale nie miala już siły. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę pragnie śmierci.

draumkona pisze...

- Uspokoiłaś się już? Wolałbym nie mieć tu dziury w ścianie… ani usmażonego na bekon dzieciaka - o czym on mówił? Dziura w ścianie? Przecież była cała... Chociaż... coś jej się kojarzyło, pamięć zaczynała podsuwać obrazy...
- Pamiętasz w ogóle co wyczyniałaś?
- Niezbyt - mruknęła odgarniając pościel na bok i przysuwając się do Mer, oglądając dziewczynkę i sprawdzając czy nic jej nie jest, ale widocznych uszkodzeń się nie doszukała - Co z nią? Jakieś problemy? - szkoda, że nie wiedziałą gdzie jest rzekomy pan Fenris, tatuś incognito. Byłby na pewno bardziej przydatny niż ona. Bo wizje... To nie była jej działka. Nawet nie wiedziała na jakiej zasadzie to działa.
- A Fenris? Nie mógł się nią zająć? - wyrwało się jej, w natłoku zdarzeń, myśli i ostatniej utraty kontroli zapomniała o tym, że przecież Wilk się ukrywa. Zapomniała, że miała go nie wydawać.
*
Ledwie Devril przeszedł parę razy wte i we wte, a ktoś niespodziewanie wpadł do komnaty. Zakapturzony osobnik, jakby włóczęga co nie chce rzucac się w oczy. Przycisnął ciałem drzwi, jakby przed czyms umknął a komnata wydała mu się dogodną kryjówką. W porę, wśród zaległej ciszy spostrzegł, że nie jest tu sam. Łypnął na każdego z osobna i miast dobyć sztyletu jaki dało się zauważyć przy jego pasku, zrzucił kaptur ukazując swoje oblicze.
Stał przed nimi Desmond, alchemik Brzasku i prawa ręka Vetinari. Zziajany, zmęczony i zdecydowanie zbyt wyniszczony zamartwianiem się. Jeszcze raz łypnął na Anraia i Bevana, nie znając ich zbyt dobrze, ale za to wiedząc, że Devrilowi mógłby powiedzieć. W końcu on i Charlotte...
- Byłem na dole - wysapał ciężko - na samym dole. W lochach... - wyczyn wysokiej rangi, biorąc pod uwage ilość straży i wszelkich zabezpieczeń jakie można było po drodze napotkać. Czegokolwiek by jednak nie powiedzieć, mina alchemika nie zwiastowała dobrych wieści, a dobry obserwator mógłby wysnuć wniosek, że widok jaki ukazał się jego oczom musił nim mocno wstrząsnąć.

draumkona pisze...

Nie trzeba mu było tego powtarzać, ruszył za Devrilem, może nie tak zwinnie i nie tak cicho, ale z pomocą alchemii był w stanie skutecznie wytłumic ich kroki. Zaś używanie alchemii zostawia znaki. Niesie echo, które wprawny w tej dziedzinie osobnik może wychwycić. A Des nie przewidział tego, że prócz Vetinari będą tu inni alchemicy, choc nie tak dobrzy jak ci z Brzasku czy choćby ci, którzy uczyli sie u Jorunda.
Znaleźli celę w której ją trzymali. Na samym końcu korytarza, po prawej stronie. Nie miała nawet żadnego okna, choć cóż się dziwić, skoro było to głębokie podziemie. W powietrzu unosił się zapach krwi i rozkładającego się ciała; nie leżała w tych lochach sama. Było tu też paru innych na wpółżywych osobników, choć ci leżeli w lewej odnodze korytarza. Des taktownie puścił Devrila przodem postanawiając osłaniac tyły, poza tym... On już swoje widział. I nie chciałby na to patrzec jeszcze raz i to nie dlatego, że wyglądała strasznie, ale dlatego, że patrzenie na jej stan po prostu doprowadzał go do szału. Jak mozna było tak zamęczyć człowieka? Tak sponiewierać? W imię czego?
Vetinari leżała na podłodze. Ciało ułożone w niewygodnej pozycji zdradzało, że nie położyła się tak sama, a po prostu ktoś ją tu przywlekł, rzucił i zostawił. Swoje też mówił rozbity skroń zapewne od zderzenie z posadzką i niewielka plama krwi. Stan był jeszcze gorszy, bo do siniaków, zadrapań, ran otwartych, szarpanych i kłutych doszły jeszcze powazne oparzenia. Sparzona skóra marszczyła się brzydko w przypalonych miejscach, gdzieniegdzie nawet pokazały się brzydkie bąble, czy rany. Włosy były splątane, brudne, w nieładzie, a w niektórych miejscach brakowało ich kępkami. Ktoś, zapewne jakiś kat czy człowiek bardzo zmyślny pod względem tortur musiał ją trzymać za włosy i coś robić. Coś takiego, że nawet ból wyrywanych włosów nie powstrzymał jej od próby ucieczki. Wychudła, a strój jaki zwykle miała na sobie był niemalże w strzępach, ledwo trzymając się ciała. Była nieprzytomna, albo może już martwa. Nie sposób było to stwierdzić, panował tu półmrok, a oddech alchemiczki był zdecydowanie zbyt płytki by go wychwycić.
*
Wilk nie miał zielonego pojęcia co ma z Mer zrobić. Owszem, najchętniej to by ją zabrał daleko stąd, do domu i zajął sie szukaniem Szept, ale co on w tym ciele mógł zrobic? Nic. Nawet swoich wizji nie miał i bogowie świadkami, niemalże za nimi tęsknił. Z niepokojem spojrzał na Mer, teraz już kompletnie tracąc rezon. A rozwalona półka w niczym nie pomogła.
- Uspokój się - ujął małą delikatnie za ramiona, jak to zwykle robił usiłując zwrócić na siebie jej uwage kiedy miała trudne do przejścia wizje - To tylko wizja Mer, tylko wizja, to nie musi się stać. Mama jest za dobra, żeby tak się dać, poza tym na pewno by cię nie zostawiła - mówił szybko, starając się załagodzic sytuację nim nastąpi kolejny wybuch magii, hiterii czy jasnowizenia.
*
Iskra siedziała w komnacie Luciena. Odkąd w jej pokoiku była dziura wielkości słonia, to przeniosła sie tutaj, usiłując panowac nad sobą cały czas, co było dośc trudne. Od czasu do czasu bowiem coś, lub ktoś, bardzo silnie na nią wpływał, jakby chciał złamać bariery i znów przejąc kontrolę... Nie wiedziała kto to, ale wiedziała skąd się to wzięło. Nadal nie powiedziała Lucienowi i zdawało się, że Cano też tego nie zrobił. Może nawet i dobrze, wymysli jakies gładkie kłamstwo żeby zatuszowac prawdę i nikt sie nie dowie co głupiego narobiła. A Hauru mówił, żeby nie bawić się w przedmiotowe cofanie czasu dla niektórych rzeczy, szczególnie zas dla artefaktów... No ale przecież ona musiała spróbować. Tak samo jak Szept nie wytrzymałaby bez wsadzania palucha między drzwi.
Podniosla się z krzesła na którym spędziła ostatnią godzinę czytając jakąś księgę i zaczęła krązyc po pokoju. Wiedziała, że Wilk tu był, może jakoś jej pomoże? Chociaż... On miał inne problemy.

draumkona pisze...

- Nie idę...
- Martwy jej nie pomożesz - warknął alchemik, szarpiąc się z arystokratą jak z dzieckiem, które nie chce odejśc od wystawy w sklepie zabawkowym. Co on, upadł na głowę? Jeśli ich złapią to będą mogli ja szantażować, poza tym... Nie chciał znowu przechodzić przez to samo. Poświęcił pół dłoni w tych lochach i nie zamierzał poświęcac drugiej połowy. Odratuja ją. Na pewno. Ale najwyraźniej nie był to czas na takie akcje.
- Chodź! - ponaglił go, odciagając w kierunku ściany, korzystając z tego co kiedys zdradziła mu Char. Ściany to materia. Wszystko jest materią, więc za odpowiednią ceną mógł na to wpływać...
Mur rozpłynął się przed nimi, umozliwiając schowanie się i kiedy znaleźli się między dwoma ścianami, od razu się zamknął. Des już miał zmieniac materię dalej, kiedy doszedł o niego impuls, jaki wytwarza alchemia. Alchemia kogos innego niż on.
- Gildia - syknął sam do siebie, bo przeciez nie do Devrila, który chyba właśnie tracił zmysły. Nie mógł dalej zmieniać materii, nie teraz kiedy moga ich odkryć. Muszą tu zostać. Muszą słuchać i wyglądać przez niewielką dziurę...
*
Char wybudziła się z potwornym bólem glowy i suchotą w gardle. Znów wszystko ją bolało, zreszta nie ma się co dziwić. Po tym co już przeszła cudem było to, że jeszcze żyła. Kaszlnęła ciężko, przesuwając się odrobinę, uważając by nie naruszyc połamanej ręki i wtedy dotarło do niej, że ma zbyt duzy luz na dłoniach. Otworzyła oczy, z jednym mając poważny problem bo pożądnie zaropiało od jakiegoś choróbska i spojrzała w dół. Kajdany nie trzymały jednego nadgarstka, mogła...
- Tutaj! - usłyszała głosy straży. Nie mysląc o niczym podniosła się do siadu i potykając dopadła do krat. Nie powinna używac alchemii mając złamaną rekę i będąc tak słabą, ale nie miała wyjścia. Albo teraz ucieknie, albo zginie próbując. Odetchnęła głębiej, wyklinając połamane żebro i zmieniła materię żelaznych krat w splecione z wodorostów patyczki i swobodnie między nimi przeszła. W tej chwili zza rogu wypadł alchemik. Ubrany w ciemny płaszcz, praktycznie nierozpoznawalny. Tylko znamie na dłoni go zdradzało. Wąż Uroboros, charakterystyczny symbol dla Gildii.
- Szybko! Ucieka! - ryknął za siebie, podciagając rękawy do łokci i szykując się do walki. Char zresztą nie zamierzała sie poddawać, a widok jednego z odwiecznych wrogów tylko rozpalił u niej nagłą chęć skopania wszystkim tyłków. Niestety, starcie trwało zbyt szybko by ocenić gdzie popełniła błąd, ale swoje robiło też to, że była skrajnie wycieńczona, chora i ciężko ranna a jej przeciwnik wypocczęty i świeży. Było dużo pyłu, po korytarzu szalały błyskawice od zmian materii, aż w końcu gdy zasłona kurzu opadła, dało się zauważyć drobną sylwetkę alchemiczki przyszpilona do ściany przez wielką tarczę trzymaną przez jakiś posąg. Drugi alchemik stał spokojnie obok; najwyraźniej posąg był jego tworem bo nie atakował go, ani nie czynił mu krzywdy, czego nie można powiedzieć o Char, którą prawie przydusił.
*
Nie był zbyt zadowolony z tego, że mała ma zobaczyć się z Szept i to nie dlatego, że coś do magiczki mial, ale nie chciał straszyć Mer. Wiedział jak może wyglądać magiczka po starciu z jakimś magiem, wiedział że widok może być nieprzyjemny, a jednak... Jednak miło było zobaczyc uśmiech na twarzy córki, kiedy dowiedziała się że zobaczy matkę. Dobrze jej to zrobiło, bo niestabilność w miare się uspokoiła, podobnie wizje.
Stał więc, wśród Cieni, zachowując się jak jeden z nich a zarazem tak dziwnie, inaczej niz zwykle. Kto bowiem widział Fenrisa ponurego? Chowającego się w cieniu, niby wąż? Kto widział żeby Fenris był poważny? I przede wszystkim, kto zauważył, że miał dwukolorowe oczy?

draumkona pisze...

II
*
Zmieszana, zaskoczona że tak łatwo ją przejrzeć odwróciła się plecami i objeła kolana rękami nie wiedząc co może powiedzieć. Prawdę? Weźmie ja za kretynkę i wariatkę i... I w ogóle. Takich rzeczy sie nie robi, nie powinno. Wyrzuty sumienia nie przestawały jej atakować, w końcu był jej mężem, chciał dobrze, chciał pomóc...
- próbowałam odkryć do czego jest artefakt... I... Hauru mówił, że tego sie nie robi, ale musiałam spróbować. Cofnęłam szkiełku czas, chcąc zobaczyć co działo sie z nim wcześniej, ale stało się coś dziwnego. Pożarło mi manę i nie mogłam odwrócić działania czasu, coś się załamało w czasie i w mojej magii... I ta mała bestia która żyje we mnie, moja klątwa, czasami... no, wychodzi na światło dzienne. Tak jak wtedy gdy rozmawiałam z Cano... - teraz, kiedy już sie przyznała było jej o wiele lepiej. Przynajmniej póki Lucien nie zacznie robić jej wykładu jakie to było niebezpieczne i niemądre.

draumkona pisze...

Niedługo trzeba było czekać na reakcje ze strony Escanora. Już po wieczór, kiedy wsadzili ponownie nieprzytomną Char do celi ustalono co następuje. Miała wybór, choć Desmond wiedział, że to żaden wybór. Każdy kto znał Charlotte wiedział, że tak naprawdę Wilhelm postawił ja pod ścianą i juz zapraszał gości na egzekucję. Co to bowiem za możliwości - albo zostac spalonym na stosie, albo sie ugiąc i uznać wyższośc odwiecznego wroga? Znał ją za dobrze i to bolało najbardziej. Nawet nie mógł się łudzić, że spróbuje ratowac skórę. Dobrze będzie jesli tylko odmówi a nie na przykład napluje Escanorowi w oko dodatkowo go rozjuszając. Ale koniec końców, cokolwiek by nie pomyslał wniosek był jeden. Musieli ją ratować. Posłał już po alchemików Brzasku, szczęściem byli w poblizu więc w ciągu paru godzin powinni się tu zjawić. Mieli czas do świtu.
Z niepokojem w sercu zerknął przez okno, na budowany na dziedzińcu stos.
*
Ostatnie czego mu było trzeba to Darmar i jego głupie teksty. To był jakby... katalizator w tym wszystkim, bo po wystapieniu Mrocznego cos dziwnego zaczęło sie dziać z nowym rekrutem Cieni. Zemdlał, a parę dni później wyglądał jak ledwo żywy, albo całkiem martwy trup. Jakkolwiek by na to nie popatrzeć - nie był już sobą, a ci co znali sytuacje mogli ze swoboda uznać, że to kolejne działania Erzy. Znalazła go. Tak, na pewno. Bo któż wpadłby na to, że sam rozpracował technikę przerzucania ducha między ciałami w których już się było? Nikt. Nawet on sam sie o to nie podejrzewał, póki nie otworzył oczu i nie zobaczył znajomych murów Atax. Nie tłumaczył, nie próbował naprawic bałaganu po Erzie. Pierwszym co zrobił było przekazanie władzy tymczasowo w ręce teścia i szybka ewakuacja do Królewca.
*
– To znaczy… Da to się jakoś odwrócić? - przynajmniej nie wrzeszczał i nie prawił jej morałów. Może w końcu do niego dotarło, że krzykiem i wyrzutami niczego nie zdziała...
- Nie wiem Lu. Nie wiem i nie chce wiedzieć, bo odpowiedź może być bardzo nieprzyjemna, albo zbyt straszna by chcieć ją poznać. Nie powinno się bawić czasem kiedy nie wiesz, nie znasz natury przedmiotu, który zamierzasz przenieśc w czasie - a tyle razy tłukł jej to do głowy... cóż, skoro Szep ciągle wpychała palucha w szparę drzwi to czemu ona nie mogła? Ten jeden raz?
- Ale na razie nic mi przecież nie jest. Te utraty kontroli... Już się nie zdarzają - nie tak często, dopowiedziała sobie w myśli, nie zdradzając całej prawy ale i nie kłamiąc.

draumkona pisze...

Alchemicy także byli w poblizu, choć mieli za zadanie bardziej narobić szumu niż rzeczywiście ratować Vetinari. Od tego byli inni ludzie z ruchu. Zresztą kto w tak szybkim czasie może narobic bałaganu jak nie alchemicy? Wykluczamy rzecz jasna magów...
Szmery i ciche pogaduszki umilkły w momencie kiedy na podest stosu wyszedł sam Wilhelm Escanor jak zwykle ubrany w najlepsze materiały wykrojone ze smakiem i dobrym okiem. Jak zwykle oszałamiający nie tylko z wyglądu, ale i z osoby. Przeszedł się demonstracyjnie prezentując swoja wyższośc nad zebranymi i zaczął przemowę, której Desmond nie mógł słuchać. Przedstawił ich jako potworów, wynaturzenie... A sam trzymał pod stolikiem Gildię, której rzucał ochłapy z talerza. Pieprzony hipokryta. Najgorsze było to, że zgaszony tłum mu przytakiwał - w końcu nikt nie chciał znaleźć się na naszykowanym stosie...
W końcu zaś ja wyprowadzili. Zauważył nowe sińce na twarzy i kompletny brak sił. Musieli ją wlec pod nogi gubernatora a tam ostatecznie porzucić. Mimo zaś wycieńczenia nie osunęła się na ziemię, choć miała na to wielką ochotę. Podniosła spojrzenie i mimo tego, że widziała dwóch Wilhelmów na raz, nie zahamowało jej to na tyle, by nie splunąc mu krwią w twarz kiedy przedstawiał swoją wspaniałomyślną ofertę. Rozjuszyła go, wiedział o tym. Wszyscy wiedzieli. Kapitan wstrzymał oddech, Georgiana zacisnęła mocniej palce na trzymanym w dłoniach drzewcu toporka. Escanor, mimo wściekłości w oczach nie odwinął jej uderzeniem, ale tylko zaszydził i skinął na strażników by robili co trzeba.
Nie miała zamiaru dać się spalić. W każdym bądź razie nie żywcem, to na pewno nie... Początkowa słabość ustępowała w miarę jak podnosił się poziom adrenaliny. Żołnierze nie byli przygotowani na to, że jeszcze spróbuje coś zrobić. Miała po swojej stronie element zaskoczenia i to w dużej mierze przechyliło szalę na jej stronę. Zdołała wyrwać sztylet z pochwy jednego z prowadzących ją ludzi, a drugą ręką chwyciła go za ramię, zmieniając materię szkieletu biednego człowieka. Rozpadł sie na kawałki, w zasadzie rozerwał, bo jego szkielet zmienił swoją strukturę. Zamiast podtrzymywać mięśnie i organy, on powykręcał sie w dziwne w kształty i w finalnym momencie strażnik wyglądął jak masakryczny krzak rodem z najgorszych koszmarów. Dłoń wystawała z oczodołu, noga powykręcała się jak śruba...
Wilhelm na chwilę zamarł, ale zaraz odzyskał rezon, wysmiewając Vetinari.

draumkona pisze...

II
Co ona mogła, sama jedna, z małym sztylecikiem i alchemia przeciwko całej armii? W zasadzie nie mogła nic więcej zrobić. Nic prócz jednej rzeczy... Uśmiechnęła sie krzywo, jak usmiechają sie ludzie którzy postradali zmysły powoli uniosła sztylet do szyi. A w miarę jak podnosiła dłoń rosło niezadowolenie i zaskoczenie w oczach gubernatora.
- Krew za krew - odezwała się, używając jednego z haseł ruchu i płynnym ruchem poderżnęła sobie gardło.
*
Pędził na złamanie karku przeszło pięć dni. Pięć długich dni spędzonych na biegu i szarpaniu cudzej skóry. W końcu cos musiał jeść a im dłużej pozostawał w wilczej formie tym dłużej tracił zdolność kontroli nad sobą. Ale nie miał czasu. Pięć dni to i tak za dużo, mogła już zabrać Mer i się ulotnić, mogła... Mogła wszystko. A on jej nie odnajdzie.
W końcu dotarł do Królewca i zaczęło sie uważanie, co przy jego wilczych gabarytach było dośc trudne, ale za to jaki miał węch. W mieszaninie zapachów jasno okreslił, który z nich nalezy do Mer czy magiczki, dalej poszło stosunkowo łatwo jesli nie liczyć omijania patroli i chodzenia naokoło.
Karczma Lofara. To tutaj się ukryła... W sumie czemu go to dziwiło? Blisko znajomych twarzy, w poblizu Midar, który w razie czego będzie jej bronił z zaciekłościa berserka i Lofar pan Patelnia, czy jakoś tak. Nie mógł sobie teraz tego przypomnieć jak na przykład też tego jak to jest chodzić na dwóch nogach, nie czterech.
- Tata! - usłyszał z góry. Zastrzygł uszami spodziewając się małej na dole, a kiedy ta nie pojawiła się po prostu wziął rozbieg i władował sie na beczki z winem stojące nieopodal. Stamtąd skok na piętro był tylko formalnością. Rozbicie szyby i wyrwanie paru desek przy okazji też nie było niczym specjalnym, choć troche się podrapał i narobił łomotu. W końcu w mieście rzadko zdarzały się wilki takich rozmiarów, a wilki skaczące na piętra oknem prawie... nigdy.
*
– Darmar wciąż jest w Królewcu. Możemy iść do niego… albo do Nieuchwytnego w Czeluści...
- Oszalałeś? Nie pójdę do żadnego z tych pajaców - obruszyła się, jakby co najmniej powiedział jej, że jest beznadziejnym magiem a z tym szkiełkiem zachowała sie jak dziecko. Wstała poirytowana i zaczęła krążyć po komnacie szukając innego stosownego rozwiązania. W końcu zaś przyszło jej do głowy jedno, całkiem sensowne, ale... No właśnie, czy zawsze musiało być jakieś ale?
- Wiesz, że Wilk zyje? - rzuciła zgola niespodziewanie, całkowicie zmieniając temat.

draumkona pisze...

Desmond, mimo tego, że wcale sie na leczeniu nie znał był przy medyku gdy ten oglądał Charlotte. W przeciwieństwie do Devrila nie mógł sobie odmówić i teraz ją zostawić tak całkiem samą... No i ktoś musiał przekazać dalej wieści odnośnie jej stanu, a te nie były zbyt wesołe. Liczne złamania, siniaki, rany, poparzenia, pare infkecji... aż pokręcił głową z niedowierzaniem kiedy medyk zaczął wszstko to wyliczać i klasyfikować. Niestety, niewiele mógł zdziałać poza tym, że zalecił by ją umyli, a rany zdezynfekowali alkoholem. Rękę najchętniej wsadziłby w łupki do czasu aż zajmie się nią ktoś o lepszych zdolnościach... I tyle. Na poderżnięte gardło niewiele mógł poradzić, zbyt wiele porozrywanych tkanek. Jeśli szybko nie znajdzie się wśród nich jakis elfi geniusz, to ona umrze. Tego jednego wszyscy mogli być pewni.
Wyszedł w końcu z pokoju z dośc ponura miną i od razu dostrzegł skupionych w ciasnej grupce alchemików. Szeptali między sobą, ale na widok Desmonda umilkli z napięciem oczekując wieści. Ale co miał im powiedzieć? Pokręcił jedynie głową, uciekając gdzies w bok wzrokiem, nie mając odwagi by dac im strzepek nadzieji, którego mogliby się chwycić.
*
Basior przysiadł na zadku i nie wykazywał żadnej agresji, nawet kiedy został złapany za wielkie ucho. Spokój mógł go upodabniac do Wilka, ale dziwny, szaleńczy błysk w oku zdradzał, że cos jest nie tak. Szept znała ten błysk, przecież jej szacowny mąż juz raz w formie wilka sie na nią rzucił. Wtedy tez dziwnie patrzyło mu z oczu. Kichnął raz, drugi, kiedy Mer podsunęła mu jakiś kwiatek i podniósł sie z powrotem na cztery łapy dziwnie zerkając na magiczkę. Nie ufała mu? Przecież nic złego nie zrobił...
Chwilę później był już w formie elfiej, choć ze staniem miał pewne problemy i musiał się wesprzeć o ścianę by nie runąć w dół. Kiedy w końcu poczuł sie w miare pewnie wyprostował się, prezentując w pełnej krasie, jak to on, pan elfi władca. Spojrzał na Mer i uśmiechnął się lekko, bez grymasu, bez żadnej zjadliwości jaka cechowała jego sobowtóra, a potem przeniósł spojrzenie na magiczkę.
- Nie bój się, przecież nic wam nie zrobię... Nie wiem czy pamiętasz, bo byłaś zbyt zajęta Darmasiem, ale w pewnym momencie Fenris odleciał i podobno umarł, w zasadzie nie wiem co się z nim stało. Ale mi udało się przenieść z powrotem do ciała. Rozsgryzłem to Szept. Wiem, jak ona to robi - niebezpieczny błysk w oku świadczył o tym, że tego tak nie zostawi. Może teraz, kiedy popędził ratować rodzinę puści to płazem, ale zemsty nie odpuści.
*
- Ten pajac mój drogi jest jedyną osobą, której pomoc przyjmę. Jest uzdrowicielem i magiem więc zamiast go obrażać to móglbyś go ze mną poszukać - odgryzła się, zła że takich bubków jak Darmar stawia ponad wszystko. Nie on jeden był potężny, nie on jeden.... A zreszta, kogo ona oszukiwała? Lucien powie wszystko byleby wyszło na jego i byleby postawić pana elfiaka w tym niekorzystnym świetle. I jak ona miała się z nim dogadać...

draumkona pisze...

Wilk już miał coś powiedzieć, zareagowac na jej słowa, ale nie dośc, że pod nogami pałętała mu się Mer, to jeszcze znikąd zjawił się Devril. Rzeczywiście, teraz był godzien swojego miana, godzien był nazywania go Duchem, ale nie byłby to w tym przypadku zaszczytny tytuł. Był blady, jakiś dziwny, a wyraz oczu zdecydowanie odbiegał od normy... Wilk patrzył jak ten dopada do magiczki i coś mówi, jednocześnie zabierając ja na dół, jego kompletnie ignorując. No i małą Mer.
- Co się dzieje? - spytal, chociaż odpowiedź na to pytanie podsunął mu jego własny nos, wyjątkowo przeczulony po tak długiej zamianie w zwierzaka na zapach krwi. Krew... i dałby sobie rekę uciąć, że czuje też zapach alchemiczki. W sumie bladośc Devrila, machinalnośc w działaniu, szepty... spojrzał na schody jakby stał tam co najmniej sam Escanor, a potem na Mer nie wiedząc co ma zrobić, zostać z dziewczynka czy lecieć na pomoc siostrze.
- Mer, pobaw się w pokoju, zaraz do ciebie wrócę, dobrze? - musnął dłonią kasztanowe włoski, siląc się na pogodny ton - Pójdę po coś do jedzenia i będę za momencik... - i już go nie było, bo poszedł za Wintersem na dół spodziewając się najgorszego, choc nie tego, że nikt go nie pozna.
*
Iskra opuściła kryjówkę Cieni prychając i mamrocząc pod nosem jak to Lucien nic nie rozumie, że jak ona ma iśc do wroga, jak ma prosić o pomoc u Darmara skoro ten słucha tylko Szept (o ile kogokolwiek słucha) bo ją kiedys chędożył i nie wiadomo czy dalej jej się w tyłek nie patrzy. Pewnie byłby bardzo zadowolony gdyby Darmar zażądał jakiejś głupiej zapłaty typu chędożenia, tak, zapewne byłby zachwycony swoim pomysłem. Może żeby mu dopiec tak powinna własnie zrobić? Może wtedy pojmie? Pokręciła głową, to nie było rozwiązanie, a on powinien wydorosleć. Ona za ten czas znajdzie Wilka i jakos upora się ze swoim... problemikiem.

draumkona pisze...

Gdy ją zobaczył... Zrozumiał Devrila i jego zachowanie, nieobecność, brak charakterystycznego dla niego myslenia z wybiegiem, brak... Winters nie był sobą. A kiedy ujrzał swoja siostrę czuł, jak i on przestaje być sobą. Złośc robiła swoje, złość na tego kto ja tak urądził i złość na nia samą. Jak mogła się dać złapać? Nie wiedział, że to było nieco inaczej, nie wiedział, że nie dała sie złapać a że ktoś ją po prostu wydał...
- Więc użyjcie więcej magii
- Nikt z nas nie ma więcej magii a martwi medycy nie pomogą - odwarknął mu Wilk, równie ubrabrany krwią co Heiana choć na czarnym stroju niewiele było widać. Elf był zły, był wściekły i wcale nie trzeba było go znać żeby to odkagnąć. Warknął jeszcze coś pod nosem o głupocie, o nieostrożności i zaczerpnął resztek many by nieco wzmocnić pracę wątroby... i wtedy to zauważył. Powolne, aczkolwiek niezatrzymane dotąd wymieranie komórek, jakby to coś rozkładało rogany od samego środeczka gdzie trudno było nawet się dostać z pomoca magii. Wyczuł to tylko dlatego,że obserwował przepływy krwi przez narząd i dlatego, że coś uporczywie nie dawało mu spokoju, a kiedy wychwycił najmniejsza nieprawidłowość od razu lampka zapaliła się wskazując mu wniosek. Nerwowym gestem, drżącymi dłońmi odgarnął splątane i przypalone włosy alchemiczki z szyi i przesunął palcami po bliźnie jaka została po sztylecie. Tam to zaszył. Pamiętał jakby to było wczoraj kiedy postanowiła się w jakikolwiek sposób zabezpieczyć przed mekami tortur. Głeboko zaszyta kapsułka z trucizną, która podwędził dawno temu Królikowi... Sapnął, osuwając się na krzesło i po prostu na nią patrząc, kompletnie zrezygnowany i zdruzgotany.
- Ona... Ona sie otruła - wydusił z siebie wpatrując się w ciało alchemiczki jakby była już martwa a oni mieli ustalic w jaki sposób ja pochowają. Pech chciał, że ten moment akurat wybrał Desmond by zajrzeć do pokoiku i zamarł na progu.
- Otruła?
- Nie dość, że dała się Escanorowi złapać, to się otruła... - mruczał dalej Wilk, teraz bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.

draumkona pisze...

Upływ czasu działał na ich niekorzyść, na jej niekorzyść. Wilk postanowił, po uprzedniej konsultacji z alchemikami, że Char przewiozą do Ataxiar gdzie miała swoje ukochane laboratorium i gdzie znajdowala się druga część jej ludzi, których do powrotu zmusiły zaniedbane obowiązki. Jemu samemu nie uśmiechał sie powrót. Znów miał być wielką szycha, władcą... A on chętnie wróciły w dzicz. Wybudziły sie w nim dawne pragnienia wolności i szeroko pojętej obojętności wobec wszystkiego. Ale nie mógł zostawić Mer. Nie mógłby zostawić też Szept mimo tego, że ta na jego widok wyglądała tak jakby miała zwymiotować i nie do końca pojmował dlaczego.
W trakcie drogi dołączyła do nich Iskra uzyczając swojej many by spowolnić działanie trucizny w ciele alchemiczki. Pomogła nawet ogłuszyć Wilka, bo kiedy ten się dowiedział w końcu, że to nikt inny jak Al wydał Char na tortury i śmierć w męczarniach po prostu sie na niego rzucił i gdyby nie magia to dziś zapewne z Kolekcjonera zostałyby porozrywane wilczymi zębiskami strzępy. Wszystko wydawało się być stracone.
*
W stolicy niewiele się zmieniło. Wszyscy żyli swoim życiem, przynajmniej z pozoru... Atak Erzy nie przeszedł bez echa, podobnie jak i złość magiczki. próbował nawet raz czy dwa z ni,a rozmawiać, ale za każdym razem tchórzył pod wejściem do komnaty i odchodził wyklinając sam siebie. No i te dziwne sny, dziwne wizje... Czuł się źle. Źle przez to co się stało i to z duszą, ale nie wiedział jak temu zaradzić. Nawet nie miał pomyslu zktórej strony to ugryźć.
I było gorzej. Zarówno z nim jak i z Char, ich obu stany nie rokowały najlepiej. Sprawa Vetinari zdawała się byc przesądzona i Desmond z ciężkim sercem szykował sie do poruszenia z alchemikami tematu ostatnich życzeń ich przywódczyni, zaś Rada znów ustalała co dolega władcy. Szczęściem, że tym razem nie zamarzał...
- Nie podoba mi się to - burknął Viori idąc w towarzystwie Wilkowego teścia i ojca magiczki, z która też najlepiej nie było - Może to znowu Erza? Tylko inny sposób... Nie wiem. Medycy też nie - choć na myśli na pewno nie miał szalonego medyka Ursa, który zdolny był potknąć sie o swoją brodę, którą zapuścił w akcie protestu kiedy odmówiono mu przyznania stopnia profesora nauk medycznych. Powiedział wtedy także, że ów brodę zgoli po przyznaniu mu tego tytułu, ale nikt nie brał tego poważnie, bo praca Ursa na temat pewnych grot wywrociłaby do gory nogami całe pojęcie o magii leczniczej jako takiej.

draumkona pisze...

Wielce oświecony, szanowny elf i jego wysokość pojawił się wśród swoich. W zasadzie i on szedł do Ursa choć nie w sprawie leczenia, a paru nurtujących go kwestii. Urs był najstarszym z medyków i jak na swój wiek i stopień szaleństwa trzymał się całkiem dobrze, zupełnie jakby śmierci pokazywał środkowy palec albo, że ma go cmoknąc w pośladki, on nie umiera póki nie zostanie profesorem.
W sumie tak też go zastali, wśród papierzysk, ton książek, z gryzącą roslina w doniczce na biurku pogrążonego w rozmowie z Zhao. Na widok całej reszty rozmowa została szybko urwana, a pewien skrawek papieru z biurka szybko unicestwiony magicznym płomieniem.
- Ekhm... - zaczął Wilk, który dołączył do grupy Viorego i reszty gdzieś pod koniec spaceru i czuł się wyjątkowo nieswojo, zwłaszcza w świetle wydarzeń ostatnich dni i jego tchórzostwa. Urs podniósł się z krzesełka i uniósł brew, oczekując czegoś więcej niż "ekhm", ale Wilk nie mógł dobyc głosu, więc wtrącił sie Desmond.
- Ja... Bo... Jesteś jedynym medykiem u którego jeszcze nie próbowaliśmy. Moja przyjaciółka umiera, elfi władca jest jakiś dziwny...
- Nie tylko ja - Wilk ruchem głowy wskazał magiczkę, powstrzymując sie jednak od diagnozy. To, że rana nie chciała się goic to słyszał, ae nie miał pojęcia jak temu zaradzić.
- I czego że tak spytam oczekujecie? Nawet medyk nie zawróci śmierci a w tym mieście są o wiele lepsi niż ja jeśli idzie o dolegliwości z byciem dziwnym. Fachowo nazywaja się oni terapeuami i mają takie smieszne antenki... - w tym momencie Urs odpłynął do swojego świata gdzieś w zakątku umysłu zaczął mówić kompletnie bez sensu i logiki.

draumkona pisze...

- Ursa, jesteś medykiem. Kto wie, co możesz osiągnąć. Gdyby ktoś dokonał tego, co inni określają jako niemożliwe, nikt nie ośmieliłby się odmówić ci tytułu profesora. Zwłaszcza, gdyby ten ktoś pomógł władcy elfów - magiczka uderzyła w czuły punkt uzdrowiciela bo ten zadumał się szarpiąc swoją przydługą, sięgającą ziemi brodę. Rozważał wszystkie za i przeciw w końcu sekretami nie dzieli sie z byle kim. Ale ci tu... To był elfi władca, królowa, Starsza Krew, członkowie Rady i Starsi... Same szychy się tu dziś u niego zbierały, nie ma co.
- Jestem medykiem, ale nie cudotwórcą - odezwał sie w końcu wyrywając część siwych włosów z brody i otrzepując je z dłoni. Na jego ramieniu przysiadł niewielki wróbelek o szarych piórkach, choć spostrzegawczy mogli dostrzeć, że skrzydła ma inne, brązowe, jakby nie należało do niego a zostało... przyszyte? - Być może będę mógł wam pomóc drogie dzieci, ale nie dziś, nie dziś, bo jestem umówiony z pewną pięikną sosną na kolację - tym samym elf zabrał swoją torbe i przerzucił przez ramię, a czując znajomy ciężar poczul się lepiej, bezpieczniej.
- Nie możesz zrobić nic teraz? Czas...
- Czas jest tu kluczowym elementem! Dlatego pomoge wam jutro - nie było w tym krzty sensu, dlatego Wilk odpuścił. Rozmowy z Ursem wyglądały zawsze tak samo, był chwilami całkiem normalny, a zaraz potem paplał od rzeczy. Skoro zależało im na czasie to mógłby ruszyć zadek juz teraz... A jeśli ona przez noc umrze? Jeśli coś stanie się Szept? A co jeśli jego znów dopadnie Erza...
- Niech będzie... - mruknął Wilk nie do końca zadowolony z takiego obrotu sytuacji, ale nie gonił za medykiem, który już zdążył się ulotnić. Mogli tylko patrzyć w plecy oddalającego się staruszka - Jutro mu przypomnę. Nie wywinie się tak łatwo.

draumkona pisze...

Pewien osobnik podsłuchiwał. Pewien osobnik płci męskij wysłuchał całej wymiany zdań między dwoma elfkami i wcale nie podobało mu sie to co słyszy. Czy ją ta rana w brzuchu jakoś ogłupiła? A może to Darmar? Bogowie, ile by oddał by jednak na te pare chwil stracić słuch i tego wszystkiego nie słyszeć. A tak... Musiał reagować, nie mógł tego tak zostawić. Nie teraz i nie tak.
- Osobiście mam inne zdanie na ten temat - wychylił się zza uchylonych drzwi gdzie stał ostatnie parę minut i wkroczył do komnaty szczelnie je za soba zamykając - Chyba musimy poważnie porozmawiać, bo jak słyszę, że mam cie tylko za prostą elfią pannę nadającą sie tylko do chędożenia to mi się w żołądku przewraca - i korzystając z okazji, że jeszcze nie uciekła na jego widok przysunął sobie taborecik obok z zamiarem wyłożenia przysłowiowych kart na stół - Nie jesteś Iskrą, to fakt, ale nikt nie wymaga od ciebie tego byś nia była a juz na pewno nie ja. Zhao jest zamkniętym rozdziałem i miłoby bylo gdyby wszyscy to pojęli i przestali paplac na ten temat. Kolejna sprawa, każdy popełnia błędy, ale ja nie uważam małżeństwa z toba za błąd Szept, wręcz przeciwnie. I mimo tego, że jesteś magnesem na kłopoty i wtykasz paluchy tam gdzie nie trzeba to cię kocham. Ciebie, nie Yustiel, nie Iskrę. Ciebie. No i Mer. Nie wymieniłbym was na nic innego, na żaden skarb, nieśmiertelność czy potęgę magii - sięgnął po jej dłoń ostroznie, gotów się wycofać gdyby i ona to uczyniła - Jestem władcą, jestem medykiem, wilkiem i magiem. To wszystko się ze soba wiąże, ale nie wyklucza bycia z tobą. Pojmij to...
*
Ten moment wybrał Urs by się pojawić. Rozczochrany, z gałązkami w brodzie zajrzał do komnaty, łypnął na Char i Devrila, odkaszlnął usiłując skupić na sobie uwage kogoś, kto aktualnie nie jest jedną nogą w grobie, ale niewiele to dało.
- Halo, przyszedłem wam pomóc, możecie mnie nie ignorować? - wszedł do komnaty, fachowym spojrzeniem obrzucił alchemiczkę i pokręcił głową. Tu zostało zrobione już wszystko co mogła zdziałać ludzka, czy nawet elfia ręka. Potrzebowali czegoś innego, bardziej precyzyjnego, czegoś... On wiedział czego. Ale czy chciał to ujawnić? - Jak droga jest ci ta osoba? - spytał, nagle dziwnie powżnym tonem. Historia Ursa pozostawała wielka niewiadomą, ale sam fakt, że nie znosił patrzeć jak ktos patrzy na bliska mu osobe i nic nie może zrobić mógł wskazywac, że sam cos podobnego przeżył. Ale musiał spytać. Upewnić się.

draumkona pisze...

Odebrało mu mowę. Dosłownie nie wiedział co powiedzieć. To naprawdę tak wyglądało? Przecież Iskra była tylko przyjaciółką, a to co było wcześniej było wcześniej i tyle... Poza tym ile to razy leciał na koniec świata, stawiał na szalę wszystko byleby tylko ocalić Szept? Ile razy zaganiał w kozi róg Radę ryzykując utratę poparcia by z niej zeszli i przestali czepiać sie tego, że była czarnym magiem? W jednej chwili z chęci pogodzenia się kompletnie zmienił kierunek i cofnął dłoń nie zauważywszy nawet, że coś magiczkę znów dręczy.
- Świtnie. Więc niech to ja będę tym złym - warknął tylko, rozleziony i smutny, że w ogóle nie słuchała co się do niej mówi. I co on miał zrobić? Wyszedł, czując że jeśli tego nie zrobi to zaraz zacznie sie kłótnia.
*
Minął tydzień. Długi tydzień, podczas którego Char została przeniesiona do tajemniczych grot Ursa, zresztą też nie tylko ona. Wilk też tam siedział coraz więcej czasu, nie ze względu na swój stan zdrowia, nie ze względu na Char ale po prostu... Nie miał do czego wracać. Jego małżeństwo było praktycznie skończone, Szept chorowała...
- Masz, wypij - Urs przysiadł się obok i wcisnął mu w dłonie skorupkę kokosa napełnioną jakimś wywarem. Zdecydowanie zbyt podejrzane... Znowu ziółka?
- Nie mam ochoty - burknął, kierując spojrzenie na dziurę w skałach, gdzie parę metrów niżej, w gorącej, magicznej wodzie w sieci leżało ciało Charlotte. Alchemiczka nie wyglądała wiele lepiej niz ostatnio, ale Urs mówił, że to się wkrótce zmieni, bo woda potrzebuje czasu by wniknąc do organizmu i zacząć swoje działanie. W zasadzie dalej nie wiedział jak to działa.

draumkona pisze...

Zaniemówił na widok przyniesionej przez uzdrowicielkę magiczki, spojrzał odruchowo do swojego kokosowego drinka i westchnął ciężko. Unikał jej jak mógł, ale w końcu bogowie postanowili ich ze sobą zetknąć. Odstawił skorupkę na bok i podniósł się, podchodząc do magiczki i oglądając rane na głowie, słuchając tego, co mówi Heiana.
Urs znalazł się przy magiczce, ledwie ta pojawiła się w grotach. Wraz z nim pojawili sie i jego milczący pomocnicy, którzy wyglądali jak małe niedźwiadki chodzące na dwóch nogach i dziwnie pozszywane. W dodatku, te dziwne niedźwiedzie miały normalnie tuniki, jak elfy czy ludzie. I zamiast łap - owłosione, mocne dłonie bez paznokci. Jeden z nich podał Ursowi jego okulary, które strasznie powiększały mu oczy, przez co większośc czasu wyglądał jak wielka mucha z długa brodą.
- Długo taki stan już sie utrzymuje? - spytał rzeczowym tonem, poprawiając grube szkła i przerywając pytanie gdy powietrze znów przecięła błyskawica. I dałby sobie rekę uciąć, że prócz grzmotu słyszał też i cichy krzyk, stłumiony jakby przez wodę... Kontrolnie zerknął w stronę jednej z jam, tam gdzie leżała Charlotte i skinął głową na jednego z dziwnych pomagierów. Ten odszedł niknąc w półmroku i parze by sprawdzić co się stało. Devril został nieco odsunięty na bok, jak zawsze gdy ktoryś z niedźwiedzi sprawdzał stan chorych, ale tym rzem prócz rutynowej kontroli stało się coś jeszcze. Błyskawice na dworze to jedno, zaś błyskawice w środku w dodatku wypełzające z jamy nie były niczym dobrym. Urs ściągnął brwi i poderwał się podbiegając, ale nie spodziewał się użycia alchemii. Jego nogę oplotła lita skała, podobnie jak i niedźwiedzia, zamykając go w czym podobnym do kokona.
Na dworze zawył wiatr, znów echem potoczył się grzmot a światło błyskawicy wpadło do środka.
Krawędzi jamy sięgnęła dłoń, łapiąc się i zaciskając, podtrzymując wiszący w dole ciężar. Chwilę potem pojawiła się druga dłoń i sama alchemiczka, choć to spotkanie, będące pierwszym od tylu dni, nie było ani przyjemne ani przewidywalne. Na widok Ursa, którego tak naprawde nie znała, w dziwnej jaskini, w dodatku wystraszona grzmotem błyskawic myslała, że znalazła się w jakims upiornym laboratorium Escanora. Nic dziwego, że zamiast dać sobie pomóc, ona chciała uciekać siegając przy tym alchemii, nawet usiłując biec gdzies przed siebie. Była jak spłoszony, dziki zwierz zapędzony gdzieś w ślepy zaułek. Była gotowa kąsać i bić sie do upadłego. Nie dostana jej żywcem.

draumkona pisze...

- Devril, siedź. - powinien był posłuchac tych, którzy wcale źle mu nie życzyli. Powinien siedzieć plackiem na tyłku i czekać, aż pierwszy szok minie, aż wszsystko jej sie ułozy w głowie. Przede wszystkim zaś powinien upewnić się, że nie ma ich za wrogów. A tak, lecąc na oślep do Charlotte, która sama niewiele widziała, bo wzrok szwankował, został potraktowany solidną błyskawicą, aż posypały się iskry z dłoni alchemiczki, kiedy nagięła zasade równowartej wymiany do siebie i zmusiła ziemię do ruchu. Ta w odpowiedzi zmieniła się w płynną masę pochłaniając nogi Wintersa, więżąc, zastygając i nie pozwalając sie ruszyć. Urs zastygł bez ruchu i uniósł ręce w geście obronnym.
- Charlotte, nie jesteśmy twoimi wrogami. Nie jesteś już w Twierdzy u Escanora, jesteś w Ataxiar...
- Kłamiesz - przerwała mu ostro, szybko, jakby bała się, że znów nakładą jej bajek do glowy a potem zaprowadzą do sali tortur. Za dużo razy dała się juz na to nabrać, tym razem nie pójdzie im tak łatwo... - Atax jest miastem, a nie, nie... - zahwiała się, opierając w porę o zimną ścianę, a działanie alchemii mocno zelżało, dzięki czemu Urs powolutku wyswobodził się z objęć skał wciąz trzymając dlonie w górze.
- Spokojnie. Twój brat tu jest, chcesz się z nim zobaczyć?
- Nie... Nie ma go tu. Nikogo nie ma. Jestem ja i moi kaci - jakkkolwiek by tego nie zrozumieć, w słowach alchemiczki dało sie wyczuc gorycz, jawną niesprawiedliwość, że taki los dosięgnął właśnie ją.
- A Devril? - próbował dalej medyk, postepując ostrożnie małymi kroczkami naprzód i naprzód - Devril też tu jest - dostrzegł bolesny błysk w fioletowych oczach przywódczyni Brzasku, jakby wspomniał o czymś wyjątkowo bolesnym.
- Nie mieszajcie go do tego... - szepnęła, a w tym momencie Urs dopadł do niej, chwytając i więżąc w uścisku, magią wysysając z osłabionego ciałka energię i siły do obrony, obniżając poziom adrenaliny, kontrolując cisnienie. Char wyraźnie oklapła, ale przerażenie nadal nie zniknęło ze spojrzenia.
- Pomóżcie mi... - mruknął medyk ostroznie przeciagając alchemiczkę w cieplejsze miejsce, gdzie płonęły ogniska i było ciepło. Kolejny błąd, bo na widok rozpalonych ognisk i żaru zaczęła krzyczeć, że nic nie wie i by dali jej spokój. Nie próbowała nawet hamowac łez, zbyt trwale utrwaliły sie w niej wspomnienia z lochów Escanora.
- Urs, zostaw... - Wilk w końcu odsunął się od Szept, kiedy dotarło do niego, że nic sie nie dzieje - Ona jest w szoku. Po tym co jej zrobili... Puść, zostaw. Musi sama się przekonać, że nie jesteśmy wrogami... - kontrolnie zerknął na alchemiczkę, która uciekła przed nimi do najciemniejszego kąta w grotach i tam się skuliła, zerkając na nich nerwowo i trzesąc się niemiłosiernie. Elf podszedł do Devrila i bezczelnie złamał magią trzymające go warstwu błota, ziemi i skał i pomógł wstać, jednocześnie zmuszając by na niego popatrzył, zaciskając dłonie na ramionach Wintersa - Żadnych gwałtownych ruchów, ona wciąż myśli, że to Twierdza...

Silva pisze...

I.
Szamanka, która tak chętnie przyprowadziła magiczkę do sali, równie ochoczo zniknęła wszystkim z oczu; w sumie była w tym całkiem niezła; drobna, niska, chudziutka, w czerni, nie wyróżniała się aż tak bardzo w pomieszczeniu, które oświetlały w głównej mierze świece i jedna tylko, jakimś cudem odnaleziona, elfia lampa wisząca pod sufitem. Cień w kątach i poza źródłem światła, okazał się jej sprzymierzeńcem; chyłkiem, chociaż wcale tego nie planowała, przemknęła się do kąta, który wydawał się być pusty. Miała plan zaszyć się w nim tak, by nikt nie zawracał jej głowy; nie lubiła tłumów, a butelcyna z bursztynowym miodem, którą po drodze zwinęła ze stołu, mogła być lepszym towarzyszem od innych. Nie mogło być jednak tak dobrze, bo z pozoru pusty, cichy, spokojny kąt z dala od wzroku innych, okazał się być już zajęty; mrok tak dobrze skrywał postać w czerni, że szamanka dopiero w ostatniej chwili zorientowała się, że jednak ma żywego towarzysza, którego wcale nie chciała. Ale na taktowny odwrót (wilkołak mówił, że można czmychnąć od rozmowy, jeżeli jeszcze cię nie zobaczono), było już zdecydowanie za późno; teraz popełniłaby nietakt, a według Heiany było to coś niewłaściwego, zwłaszcza, że ów ktoś się do niej odezwał.
- Miód pasuje do orzechowych krakersów - w kącie siedział Diarmud, przegryzając ciasteczka.
- Mhm - po drugiej stronie usiadła i szamanka, stawiając na blacie butelkę. Ocho. Wisielec kiedyś mówił, że trunki rozwiązują nie tylko języki, ale i obyczaje… Albo coś podobnego, tylko Silva nie mogła sobie przypomnieć, w jakim momencie to powiedział i do czego to było. Wciąż ciężko było jej zorientować się w ludzkich zwyczajach i powiedzonkach, chociaż wilkołak nie miał z tym większych problemów, a pochodzili niemal z tego samego miejsca, a już nie mówiąc, że z tego samego kraju.
Gdzieś po drugiej stronie odezwała się Szept.
- Czy ja czuję imbir?
- Seriooo? - najemnik jęknął żałośnie, bo faktycznie, nad dzbanem unosił się lekki, ostrawy zapach imbiru, a magiczka właśnie mu uświadomiła, że ma zamiar pić coś, co mu nieszczególnie smakuje; kiedyś spróbował imbiru, jako przyprawy, sypnęli go sobie z Rudym do piwa, bo ten ochlaptus twierdził, że będzie lepsze i zamieni się w napój samych bóstw, a im więcej tym lepiej. Jasne, jeszcze nic tak nie wyparzyło gardła Brzeszczotowi, jak imbirowe piwo, a raczej imbir zalany piwem, bo inaczej tego nie można było nazwać. Nie, nie, nie… Dar wepchnął dzban trochę zdziwionej magiczce w ramiona, rozglądając się za kolejnym; tylko, że Taran gdzieś zniknął, czy to wyczuwając zagrożenie ze strony lepkich rączek hyvana, czy czując niechęć elfiej królowej. Gdyby coś się działo, wystarczyłoby go zawołać i już się zjawił, bo pewnie zaszył się gdzieś w kącie, ale że na nic się nie zanosiło, możliwe, że Taran nie pokaże się w ogóle. - Ty masz dzban, marudo, a ja muszę sobie znaleźć nowy - i jak na zawołanie, za szerokimi ramionami najemnika, odezwał się uprzejmy głos.
- Finarthirze? - to Ardaniel wyłonił się zza Brzeszczota, trzymając glinianą amforkę, w której zwyczajowo przechowuje się pitny miód. Amforkę wyciągniętą ku hyvanowi.

Silva pisze...

II.
- Arda! Wybawicielu mój! - najemnikowa ręka opadła na ramię młodego elfa i nie zważając na jego opór, Dar przyciągnął go do siebie tak, jak przyciąga się młodszego przyjaciela, któremu chce się poczochrać włosy. Dar zrobił dokładnie to samo, wcale nie chcąc wypuścić młodzika. - Nie bądź sztywny. Jesteś wśród swoich, a nie na oficjalnym balu u księżniczki - Dar zauważył, że chłopak zerka na królową. Chrząknął - To Szept, wredna magiczka, która wkłada palce w szparę, dobrze wiedząc, że zaraz zostaną drzwiami przyciśnięte. I całkiem nieźle pije - szepnął już ciszej, jakby nie chciał, by Szept go usłyszała, chociaż dobrze wiedział, że elfi słuch taki szept z łatwością uchwyci - Koronę wsadziła sobie w buty, więc ty tam sobie wsadź godność. Ja już to dawno zrobiłem.
Ktoś prychnął na te słowa.
- Finarthirze! - upomniał go Ardaniel, wciąż nie mogąc się nauczyć, że większość ostrzeżeń wpada jednym uchem hyvana, a drugim zaraz wypada. Powiercił się chwilę pod ramieniem Dara, ale że ten nie puszczał, w końcu przestał. - Wasza wysokość, proszę…
- To jest Szept - Dar paluchem pokazał na magiczkę - A ja to Brzeszczot. Finarthila i panią wysokość zostaw na oficjalne męczarnie - najemnik też wiedział, że młodzik był uparty, jak większość jego rodziny, wiedział, że sam musi iść na pewne ustępstwa, dlatego powiedział, co powiedział. - Dobra?
Ardaniel od razu pokręcił głową, bo tak się nie godzi zachowywać przy królowej elfów, tej, która prowadzi swój lud. Nie po to wymyślono statusy i rozdzielono szlacheckie rody od tych mniejszych, by kogoś na pozycji nazywać pospolicie, albo zwracać się do niego prostacko. Finarthil mógł nie zdawać sobie z tego sprawy z racji tego, jak i gdzie wyrastał, ale Tamea z pewnością wiedziała, tylko… czemu nie upominała ich hyvana? Jeśli wnuk Iveliosa nie słuchał nikogo, a już na pewno nie jego, to powinien posłuchać swojej królowej.
- No, wykrztuś to z siebie.
Młodzik zacisnął wargi, pokręcił głową, w chwili nieuwagi najemnika wymknął się spod jego ramienia; poczerwieniał odrobinę, otworzył usta, zamknął je, jakby naprawdę chciał zwrócić się do swojego hyvana w tak pospolity sposób, jak ten próbował, ale ostatecznie wepchnął amforkę w ręce Dara i kłaniając się królowej, odwrócił się na pięcie, aby odejść.
- I widzisz, z kim ja pracuję? - jęknął Dar, ale magiczka, która już go znała, mogła poznać, że wcale się nie żali, ani nawet nie marudził. Ot jego droczenie. Kichnął, więc potrząsnął butelcyną. - Chodź, bo nam się zagrzeje - miał na myśli dziadostwo pachnące imbirem i cudny, słodkawy miód. Na całe gardło krzyknął zaś: - Więcej piwa!
- Ano!
Dar podniósł głowę, złapał Szept za rękaw i słuchał. - Czy ty słyszałaś to, co ja słyszałem?
- Więcej piwa!
Czy najemnikowi się wydawało, czy to krzyczeli Silva i Diarmud, ta dwójka dziwaków i milczków, która nie lubi towarzystwa i chętniej przebywa w samotności niż w tłumie? Tylko gdzie oni… Szept pokazała mu palcem na kąt, który wcale nie był już ciemny. Płonęły na stole świece, paląc się jasnym płomieniem, po ciasteczkach pozostały jedynie okruszki, a pusta butelka po miodzie leżała sobie przewrócona, robiąc teraz za zabawkę dla Silvy, która turlała ją po blacie. Pustym kubkiem bawił się Diarmud, wygrywając na jego rancie urywaną, piszczącą melodię.
Aha.


[ to aż wstyd, wisz? ]

Iskra pisze...

Siedziała tak, skulona i moliwie jak najdalej od nich, choc powoli, bardzo powoli zaczynało do niej co nieco docierać. Jaskinie nie pachniały tak, jak pomieszczenia Twierdzy, to było raz. Dwa, że gdyby to byli ludzie Escanora to na pewno nie byliby mili. I nie byłoby tu Devrila, którego obecność odnotowała jako pierwszą, którego skrycie obserwowała chcąc upewnić się, że to nie jest żaden przebieraniec, aktor. Że to Duch, szpieg którego tyle już znała...
Dostrzegła też Wilka i Szept, zauważyła obecność malych, dziwnych niedzwiedzi i obcego medyka, a takze Heiany. Skoro zas oni nie reagowali na obcego zle... czy powinna wziac z nich przyklad? Te i inne, podobne przemyslenia pozwolily jej przekonac sie do pozostawionych rzeczy. Kocem wyscielila sobie siedzisko, a futrem sie owinela, nie chcac dalej marznac. Podobnie bylo z posilkiem, ktory czym predzej zabrala blizej siebie. Zoladek odmowil jednak wspolpracy i po paru lyzkach musiala prerwac by nie zwymiotowac. Tak dawno nic nie jadla, ze nie mogla przelknac juz nic wiecej. Nieszczesliwie spojrzala na pozostawione ciastka, ale w tej chwili nie miala na nie ochoty.
- Jesteś bezpieczna. - zaskoczyl ja. Nie spodziewala sie rozmow, slow pocieszenia. W koncu ostatni czas spedala w lochu gdzie jedyna rozmowa polegala na tym, ze ja pytano o wszystko a ona odmawiala odpowiedzi. Zamrugala, poczatkowo zbita z tropu, ale umysl szybko ogarnal sytuacje formułując odpowiednie mysli, podsuwajac slowa.
- Nigdy nie bede juz bezpieczna - oswiadczyla glucho, ponuro, zupelnie jak nie ona, ale tak sie teraz czula, jakby wzrok gubernatora przenikal sciany, jakby wiedzial gdzie jest i z kim, co robi i po co... miala wrazenie, ze wydarl jej kawalek duszy i tera moze poznac kazdy jej sekret. Bala sie, ze odszuka ja i historia sie powtorzy, ze narazi bliskich, Devrila, mala Tullie... Nie mogla do tego dopuscic. Nigdy - On wie, widzi... Wie... - sulila sie na powrot tracac ochote do wszystkigo. Niewiele brakowalo, a znow pozwolilaby sobie na placz. W koncu nic innego juz jej nie zostalo.
Urs nie wiedzial co myslec na temat tego co znalezli w ranie magiczki. W zasadzie co on znalazl i to calkiem prszypadkiem. Niby odlamek, jakis okruch, paproch, a jednak... jednak jak na zwykly paproch wywolywal zbyt duze konsekwencje. Szept wariowala i nawet Urs to widzial, choc wcale jej nie znal. Musza to wyciagnac, tak mu mowilo sumienie, tak mowil kodeks moralny wedlug ktorego staral sie postepowac. Pozostawalo tylko ustalenie sposobu. Skoro magiczka nie chciala spac, to poostawalo tylko przeprowadzic zabieg na zywca.
- Nie mozna czekac - mruknal Heianie do ucha, zezujac porozumiewawczo na chorą elfkę, ktorej stan zdecydowanie nie wskazywal poprawy.
- Unieruchomic magią. Odciąć nerwy na chwile... - burknal Wilk, niezbyt zadowolony z tego co tu sie planuje, choc dajac sobie sprawe z tego, ze bylo to konieczne, jesli kiedykolwiek chcial jeszcze miec normalna zone.

draumkona pisze...

Z początku obawiał się, że Devil znowu wyjedzie do niego z jakąś życiową mądrościa typu "nie twoja sprawa", lub coś w tym guście, ale jednak musiał przyznać, że arystokrata go zaskoczył wyciagając dłoń i bądź co bądź przepraszając za to co zaszło ostatnio. A on... Cóż, nie mógł go winić. Sam zachowywałby się podobnie, zresztą już się tak zachowywał o ile nie gorzej.
- W porządku - mruknął, ściskając jego dłoń w geście pojednania, ale zaraz zalała go fala słów Wintersa odnośnie jego siostry. I co on miał mu powiedzieć, skoro sam nie wiedział jak się z nia obchodzić? Nawet nie potrafił się postawić w jej sytuacji, na jej miejscu... Nie był nigdy torturowany, w każdym razie nie w takim stopniu.
– By sprawić, że… będzie sobą. Wiem, ona potrzebuje czasu, żeby się z tym uporać. Ale co ja mam robić w tym czasie, jak nawet nie wiem, jak jej pomóc?
- Nie wiem Devril, a chciałbym to wiedzieć by jej pomóc. Ale obawiam się, że jeszcze dużo wody w rzekach upłynie nim ona chociaż zacznie gdzieś wychodzić, zachowywać się choć trochę podobnie, wpychać nos w nieswoje sprawy... I podejrzewam, że nie możemy nic zrobić, ani ty, ani ja. Możemy tylko być by w razie czego ja ochronić przed kolejnym tego typu zdarzeniem. Nic więcej - jego też to bolało, też mu przeszkadzało i najchętniej to by przeniósł się w czasie do momentu kiedy Vetinari już znormalnieje. Nie mógł patrzeć na to, jak zachowuje się teraz, podobnie jak nie mógł patrzeć na Szept, która oszalała. Był bezradny, w jednym i drugim przypadku, a bezradność i bezsilność były tym, czego nienawidził najbardziej. Nie brał udziału w zabiegu magiczki, chyba że w formie nadzorcy, który czuwa nad przebiegiem operacji, ale cała reszta... Nie chciał, bal się, że znowu coś skopci, ostatnio miał do tego wyjątkowy talent.
Char za ten czas zaczęła odkrywać swoje ciało na nowo. Sprawdzała jego możliwości, a przy tym dowiaywała sie o tym jak bardzo ją oszpecono i pewnośc siebie zamiast rosnąć, malała z każą raną, z każdą blizną, sprawiając, że czuła się jak potwór, jak jakaś bestia. A to wcale jej nie pomagała, wręcz przeciwnie. Ostatecznie dotknęła swojej twarzy, delikatnie sunąc opuszkami palców po skórze, wyłapując najmniejsze nawet ranki. I stało się to, czego tak strasznie się obawiała. Miała długą bliznę ciągnącą się gdzieś od nasady nosa, poprzez oko, kończąc się gdzieś na kości policzkowej. Druga była tuz obok, krótsza, od oka, poprzez kość policzkową, ale to wystarczyło, by spanikowała, chowając się głebiej w ciemności, nie chcąc pokazać się już więcej światu.
*
Iskra była tego samego zdania co Cień. No... prawie tego samego, bo to ona uważała się za wielce zranioną i pozostawioną bez wsparcia. Uważał się za takiego super maga żeby jej pomóc? Świetnie, to mógł to zrobić zamiast odsyłać do jakiegoś Darmara, czy Nieuchwytnego. Już prędzej poszłaby po pomoc do Hauru, choć ten nie znał się na klątwach, a na czasie.
Prychnęła poirytowana, zaprzestając pieszczot w postaci drapania za uchem jednego z wielkich wilków Medrethu. Ten podniósł spoczywający obok niej równie wielki łeb i spojrzał na nią złotym okiem, doszukując się przyczyny dla której przestano pieszczot. Widząc tylko zirytowaną furiatkę położył sie z powrotem, czekając aż kolejny atak furii minie bez echa. I rzeczywiście, skończyło się tylko na tym, że zhao cisnęła kamieniem w wodę, płosząc owady i żaby i wróciła do drapania wilczego ucha.
- Cholerny dupek - burknęła, a bogowie jakby na złość zesłali jej nad głowę pioruny i nagły deszcz, który wziął się dosłownie znikąd.

draumkona pisze...

Musiało upłynąć jeszcze parę dni, które Vetinari spędziła osamotniona w kącie nie chcąc się pokazać nikomu na oczy, wstydząc się siebie, swojego ciała, wyglądu. Wszystkiego. Czuła się strasznie zarówno psychicznie jak i fizycznie i nic nie było w stanie jej pomóc. Bez względu na to czy Wilk tu był, czy był obok Devril czy Urs, nie potrafiła sobie poradzić z tym jak się czuje. W nocy nie sypiała, obawiając się koszmarów, a w głębi duszy najbardziej przerażała ją wizja tego, że to co się dzieje właśnie jest snem, a gdy się obudzi na powrót będzie w Twierdzy, w lochach.
- Spokojnie - mruknął Urs, przytrzymując jej ramię i ocierając wypełzającą z ciała kroplę zanieczyszczonej wody. Ciało w końcu zareagowało na magiczne właściwości wody z grot i zaczęło się oczyszczać, pozbywać resztek trucizny jak i tego co podawali jej podczas tortur. Char siedziała całkiem spokojnie, wolną ręką przytrzymywała koszulę, co by jej nie spadła i nie odsłoniła tego i owego. Medyk zerknął kontrolnie na plecy i korzystając z wolnej chwili gdzie duże, gęste krople nie wyciekały z warstw skóry, zajął się smarowaniem specjalną maścią poparzeń na szyi. Vetinari powiedziałaby, że woda wyciakająca wielkimi kroplami z por skóry jest bardziej podobna strukturą do żywicy niż do wody. Była gęsta i całkiem ładnie pachniała, w dodatku usuwała niebezpieczne toksyny.
- Przecież nic nie robię - jej głos nie był już tak przygaszony jak wcześniej, ale nadal brakowało w niej tej pewności siebie. Przynajmniej wchodziła w interakcje z innymi osobnikami w grotach, a nie tylko siedziała w kącie. W stosunku do Devrila trzymała dystans nie wiedząc jak ma się zachowywać, co mówić, a czego nie. Bała się, że już jej nie zechce w końu kto by chciał tak oszpeconą i... I w ogóle. Spinała się w jego obecności, panikowała, nie potrafiła zapanowac nad głosem. I nie miała pojęcia jak to zmienić.
*
Wilka już nie było w grotach. jeszcze nim Vetinari postanowiła wyjśc z kąta to pojawił się Viori z pilnym wezwaniem z miasta. Jego matka szykowała się do opuszczenia tego świata, przynajmniej tak mówili medycy, a on nie miał zamiaru pozostawić tego wszystkiego samemu sobie, choć wybór między zostaniem i doglądaniem magiczki a pognaniem do matki był ciężki. Magiczka jednak została z Heianą, poza tym nadal ze sobą nie rozmawiali i Wilk obawiał się, że ten stan sie już nie zmieni.

draumkona pisze...

Zhao nie spodziewała się gości. Była w sumie w samej koszuli nocnej bo już miała iśc spać, odbić sobie te dwie nieprzespane noce nad księgami i w ogóle miało być tak pieknie, czas tylko dla siebie, żadnych problemów, koniec z dietą...
- Szept? - wydusiła z siebie, obejmując przyjaciółkę, nie wiedząc kompletnie o co tu chodzi o co chodzić może. Stało się coś? W zasadzie w Atax ostatnio dzwoniły dzwony obwieszczające jakieś ważne i najczęściej przykre wydarzenia... Czyzby coś z Wilkiem? Może Mer? - Stało się coś? - wydusiła, nadal stojąc przy elfce i nie ruszając się; jeśli będzie miała dośc to sama się odsunie - Może herbaty? Mam akurat świeżą...
*
- Musisz z nim rozmawiać - upomniał ją Urs podczas kolejnych kontrolnych oględzin - Siedział przy tobie cały ten czas, doglądał... Gdyby mógł to pewnie siedziałby jeszcze w tej wodzie w jamie byleby byc bliżej.
- Ja to rozumiem, wiem... Ale... - Char nie podzielała opinii Ursa. Może jeśli go odrzuci to sam też się podda i znajdzie sobie inną? Ładniejszą, lepszą...
- Tu nie ma co mówić "ale". Cokolwiek teraz o sobie myslisz, ten człowiek cię nie opuścił kiedy wyglądałaś jak kartofel i nie sądze by to się miało zmienić. Ciężko jest takiego znaleźć... - Char milczała, niezdolna do odpowiedzi, niezdolna nawet do racjonalnego myslenia. Były tylko wizje tego jak ona się niby z nim pokaże gdziekolwiek, jak ona będzie odprowadzać Tullię do szkoły, jak... Jak ona będzie wyglądać? Z tymi bliznami? Nawet część poparzeń jeszcze się n ie zagoiła i obawiała się, że skóra będzie potem wyglądać jak pomarszczony worek. On zasługiwał na lepszą, piękniejszą... Zasługiwał. A ona chciała jego szczęścia, chciała by mógł pochwalić się swoja kobieta, by mógł z nia chodzić na spacery, pokazywac się w mieście... Z ciężkim westchnieniem zerknęła na arystokratę, a spojrzenie to niosło jedną informację; musimy porozmawiać.

draumkona pisze...

Zhao kontrolnie zerknęła na blat stolika, jakby szukała tam swojej szczęki. W istocie, to co właśnie powiedziała magiczka było szokujące. Przyznawała, że Lu jednak miał jakies uczucia, szok normalnie. Co jak co, ale to było ostatnim czego się spodziewała, nawet Darmar i krawat w kaczuszki był bardziej prawdopodobny.
- Cieszę się, że w końcu widzisz w nim coś innego niż tylko bezdusznego potwora z Bractwa - odpowiedziała po chwili, wstając i zaglądając do szafeczki po cos mocniejszego niz zwykła, zielona herbata. Z zadowoleniem znalazła tam jakiś mocno siekający specyfik określony jako "NIE PIĆ!" i dolała nieco do herbaty zarówno swojej jak i Szept - Ale coś mi mówi, że nie po to tu przyszłaś. W każdym bądź razie nie tylko po to.
*
- Wilk musiał wrócić do Ataxiar.
- Wiem, widzę że go nie ma więc musiał mieć ważny powód by wyjechać... - mruknęła w odpowiedzi, owinęła się skórą by nie zmarznąć i zapatrzyła się przed siebie, znów wracając do milczenia. Jak ona miala mu to powiedzieć? Najlepiej prosto z mostu... - Devril... Nie chcę żebyś musiał się przeze mnie męczyć. Ani żebyś się wstydził, bo... bo wyglądam jak wyglądam... Zasługujesz na jakąś lepszą kobietę, piekniejszą, taką z którą będziesz mógł spokojnie wyjść na spacer bez ryzyka, że zaraz ja złapią i urwą głowę. Tullia potrzebuje kogoś kto będzie mógl z nia być, cieszyć się widokiem jak dorasta, jak się uczy... Może... Może powinieneś rozważyć to małżeństwo z Tariną na powaznie... - głos jej zadrżał od nadmiaru emocji a ona sama nie wierzyła w to co mówi. Przeciez właśnie proponowała mu, by odszedł do innej...

Silva pisze...

Najwyraźniej Diarmud postanowił zrobić coś w sprawie braku piwa, bo kiedy Szept ciągnąc za sobą najemnika dotarła do stołu, elfa już przy nim nie było. Na ławie siedziała tylko szamanka, oblizująca palce po solonych orzeszkach; ktoś mądry kiedyś stwierdził, że jak człowiek raczy się trunkiem, to zaraz odezwie się głodny żołądek, język się rozwiąże, a i obyczaje nieco rozluźnią.
- Do picia nie potrzeba powodu - to była spóźniona odpowiedź na pytanie magiczki - Do jutra mogę nie dożyć, więc - wzruszył ramionami - …zadowolę się dzisiaj.
Szamanka prychnęła.
- Heiany nie ma?
Brzeszczot nie był jeszcze na tyle pijany, w ogóle nie umoczył dzióba, by nie usłyszeć pytania. - Nie ma, jakiś problem? - Ocho, najwyraźniej ktoś tutaj przechodził mały kryzys. Siadając, Dar postawił dwie miski na blacie, bo przegryzać coś trzeba, a dzban spod pachy, postawił obok siebie, na ławie, bo w ogóle nie miał zamiaru się nim dzielić. Teraz orzeszki zostały zastąpione suszonymi owocami, marynowanym mięskiem i grzybkami, których Dar nawet nie umiał nazwać, a co dopiero mówić o zbieraniu, nie było więc ryzyka, że ktoś przypłaci życiem, albo zdrowiem dzisiejszą posiadówkę.
Szamanka znowu prychnęła, bawiąc się glinianym pucharkiem; obracała go w dłoni, obserwując jak bursztynowy płyn zatacza kręgi, wirując w środku naczynia. Ciepło jej dłoni dodatkowo ogrzewało miód sprawiając, że nad krawędzią unosił się przyjemny, słodki zapach. - Myślę, że uciekła - jakiś złośliwy błysk pojawił się w szamankowym oku. - Wiesz, zastała najemnika z Ardanielem, jak elf ściągał Darowi z tyłka spodnie, na leżance, w samotności, po nocy.
- Ej! To nieuczciwe, oszukujesz! - oburzył się pan najemnik, grożąc szamance palcem, całym sobą pokazując, że nie zgadza się z taką wersją zdarzeń, że Silva oszukuje i koloryzuje, dodając nieistniejące znaczenia, przypisując sytuacji drugie dno, którego wcale nie było. - Te spodnie po praniu zrobiły się za małe. Wlazły na tyłek, ale zleźć już nie chciały.
- Nie uważasz, że mogłeś też wzbogacić się o kilka kilogramów zbędnej masy?
- Że co?
- Jesteś gruby - wyjaśniła uprzejmie szamanka. - I wykorzystałeś poczciwego Ardaniela, zapatrzonego w ciebie, jak w obrazek - Silva zerknęła na Szept, upijając kilka łyków miodu, a po chwili spytała - Nie sądzisz, że dwóch mężczyzn razem, to całkiem ciekawy widok?
Brzeszczot się opluł, ale zaraz też ciekawy odpowiedzi magiczki, nadstawił ucha, by nic mu nie umknęło. Zapomniał nawet, że miał się tłumaczyć z czegoś, co wcale nie miało miejsca. Arda owszem był, ale pomagał… nie przy ściąganiu spodni, aby dobrać mu się do tyłka, ale przy zdejmowaniu ciasnego materiału. Potem sobie poszedł, naprawdę!
- Patrzcie, pchlarz jej nie wystarcza…
Szamanka spojrzała na niego: - Ty patrz, żebyś wystarczył Heianie.


[ gihi :D ]
[„pan hycan” – nowe określenie głowy rodu – musiałam :D ]
[http://th02.deviantart.net/fs70/PRE/f/2010/187/d/c/tight_pants_by_doubleleaf.jpg zobrazowanie :D ]
[Diar poszedł po piwo, jakbyś go chciała w wątku, bo może na przykład powyciągać ciekawe scenki z życia Dara, to mów - nie chciałam zarzucać trójką moich (pamiętam!)]

Silva pisze...

- Heiany nie ma?
- Nie ma, jakiś problem?
- Nie wiem, ty mi powiedz. Macie jakiś problem?
- Pewnie z parzeniem… - chwila zawahania u szamanki - Nie tak się to mówiło… Jak ludzie to robią, to ja się to nazywa?
Dar przez krótką chwilę zastanawiał się, czy Silva rozumie takie pojęcie jak zawstydzenie i czy w ogóle coś takiego odczuwa; sądząc po jej zachowaniu, albo nie wie i robi to nieświadomie, albo (w co Dar bardziej wierzył) ma w butach zawstydzenie, które jak kiedyś Drav powiedział, krępuje arystokratów, mieszczuchów, nie pozwalając im na swobodę. To było podobne do szamanki. W końcu, czy po przemianie z wilka nie paraduje nago? To już pchlarz bardziej koło niej skacze, bardziej zasłania i bardziej stara się, by nikt chociażby jej nagiej stópki nie zobaczył, a co dopiero jakichś krągłości. Samej Silvie nigdy to nie przeszkadzało.
- Czemu baby zawsze gadają albo o męskich kuśkach - jakby istniały damskie - Albo o spędzonych z nimi nocach. Hej, może ja tego nie chcę słuchać.
- Bo ci przykro, że cię omija? Może to wina zbędnej masy, której ci przybyło?
- W jednym miejscu na pewno.
Brzeszczot spuścił głowę, patrząc na to samo, na co zerkała Szept i… kiedy najemnik uświadomił sobie, gdzie oboje wlepiają oczy, podniósł gwałtownie głowę, zaczerwienił się, zasłonił dłońmi swoją kuśkę i burknął - Wcale się nie powiększyło, na pewno nie na wasz widok!
Szamanka początkowo parsknęła śmiechem, po chwili zaczęła chichotać, aż w końcu zaczęła się śmiać na cały głos, aż momentami brakowało jej powietrza; trzęsła się cała, drżały jej ramiona, a z oczy zaczęły płynąć łzy. Zawstydzony najemnik pomyślał, że Szept chodzi o jego kuśkę, a przecież mówiła o kilogramach zbędnego tłuszczyku… Prawda? Silva przetarła oczy, zerkając na magiczkę; Szept mówiła o tłuszczyku, prawda?
- Na duchy przodków, trunki naprawdę robią straszne rzeczy z ludźmi. Królowa elfów mówi o mężczyznach, o kuśkach, a chłop siedzi i nawet słowa o babach nie powie. Dwóch chłopów, taki widok to jest…
- Na pewno inny. Ale dwóch mężczyzn i jedna kobieta, jeszcze ciekawszy.
Silva spojrzała na magiczkę, przysunęła się nieco bliżej, jakby jej nie poznawała - Czy ty, przyjaciółko, właśnie zaproponowałaś nam wspólną noc? - trudno było powiedzieć, czy Silva tylko sobie żartowała, czy może mówiła całkiem serio. Dar nie wiedział, za to pchlarz by się zaraz zorientował.
- Głupi jasnowidz z katarem pewnie nawet tego by nie przewidział… - najemnik westchnął, pocierając palcami skroń - Przy was jeden dzban miodu to zdecydowanie za mało. Ja was dwóch na trzeźwo nie wezmę… - stwierdził, a po chwili zorientował się, co takiego właśnie powiedział. No nie całkiem mu o to chodziło, właściwie miał na myśli humor kobiet i ich cięty język, a nie coś innego, o czym teraz pomyślała szamanka, co to się zakrztusiła miodem, który mu podkradała dolewając sobie i Szept.
- Po pijaku też byś wymiękł, Heiana pewnie świadkiem.
- Nie, nie, nie o to chodziło, ty zboczona, niewyżyta szamanico!
Silva zrobiła minę niewiniątka - Ależ ja nie miałam niczego złego na myśli. Tylko same przyjemne rzeczy.

Silva pisze...

- Pewnie z parzeniem… Nie tak się to mówiło… Jak ludzie to robią, to ja się to nazywa?
- Chędożenie, seks, pożycie, współżycie, zaspokajanie, pieprzenie. Kochanie się, przepychanki łóżkowe…
Ktoś obok parsknął, Brzeszczot zaś tylko westchnął. Starsi zapewne w tej chwili dostaliby krwotoku, zawału i pomarli wszyscy, jeden po drugim. Królowa elfów, ta która miała ich prowadzić, używa takiego języka? Niegodnego elfa, a co dopiero tamei? Dar chciałby zobaczyć ich miny i to, jak po kolei oddają ducha, przeklinając magiczkę na tysiąc pokoleń. Ale, co poradzić, właśnie za to tak kochał tę wredną, marudną, pakującą się w kłopoty paskudę. To zdecydowanie królowa, która zostanie zapamiętana na długo i, Dar nie miał nic przeciwko takiej władczyni, być może elfom przyda się odrobina świeżości. Nie mógł się uśmiechnąć na myśl, jakiego psikusa urządził Los długouchej rasie i miał wielką nadzieję, że pożyje tyle dni, by to wszystko zobaczyć.
- Ty się nie martw o mój interes, wszystko z nim dobrze, po prostu ty nie jesteś godna, aby się powiększył - parsknął przez tę absurdalną rozmowę; czasami chciałby tak rozmawiać z Heianą, swobodnie, bez pilnowania się, bez myślenia czy to, co mówi jest właściwe i czy czasem jej nie urazi. Bez zastanawiania się, jak się odezwać, po prostu być najemnikiem z niewyparzonym językiem, czasami naiwnym, czasami zboczonym, raz popędliwym, raz leniwym, co to się miecza nie chwyci, bo zaraz się skaleczy, co pije i śmierdzi, chodzi w buciorach i czasami zapomina się uczesać. Tylko, że się tego trochę bał, bo wcale nie był idealny, nawet nie porządny.
- Mogę ci pokazać. Jeśli nie masz doświadczenia - wypaliła szamanka… nie, ona zaoferowała pomoc, nic złego w tym nie widząc. Relacje jakie ją łączyły z wilkołakiem były skomplikowane, tym bardziej, że szamanka nie miała nic przeciwko temu, by Drav spełniał swoje obowiązki wobec watahy, między innymi płodząc potomstwo. Z kolei, kiedy Silva wspominała o innych mężczyznach, ten wypłosz dostawał białej gorączki. Spróbuj ich ogarnąć, a zwariujesz.
Dar, który właśnie pił piwo, bo miód się skończył, zakrztusił się, popluł i zaczął kasłać. - Co to za propozycja?! - wysapał, kiedy złapał oddech, od razu pociągając kolejny łyk - A pchlarz? Kurwa, Silva, ty potrzebujesz lekcji wychowania - zerknął na magiczkę - Szept, zrób z nią coś. Ona nie może chodzić i proponować facetom takich rzeczy. Ty masz wilkołaka.
- Tak, wiem. Co to ma wspólnego? - szamanka mrugnęła, zerkając to na magiczkę, to na najemnika.
- Bogowie… Naprawdę muszę się napić - i jak powiedział tak zrobił, ale wredny zabrał amforkę i pociągnął z gwintu, jakby pił sok jabłkowy - Wiesz, co to wierność?
- Przecież tylko jego kocham - ona naprawdę nie rozumiała.

draumkona pisze...

Nie miała pojęcia co jej w tej kwestii poradzić. Co miała mówić też nie, w końcu... Ona zawsze w Wilku widziała tylko przyjaciela i niezbyt zwracała uwagę na to jak traktuje ją, czy magiczkę, ale jeśli się nie zmienił, jeśli nadal znała go tak dobrze jak jej się wydawało... Wilk zawsze uciekał od powazniejszych problemów. Umiał się bić, umiał powiedzieć w twarz rodzinie chorego, że operacją sie nie powiodła i ten zmarł. Umiał wiele rzeczy, ale stawianie czoła problemom na tle uczucioym było jego najsłabszą stroną, więc nie dziwota, że terz jej unikał.
- Znasz go. Nigdy nie był specjalista od kobiet... A ja myślę, że zamiast się wzajemnie unikać to powinniście usiąść i przedyskutowac ostatnie wydarzenia. Rozmowa dobrze robi, wiesz? - uniosła kubek, grzejąc sobie od niego dłonie i upiła łyk - Dam sobie rekę uciąć, że on myśli coś w stylu, że to już koniec, że skoro wróciłaś do nauk u Darma to już odejdziesz i tak dalej. Im szybciej to rozwiążecie, tym lepiej dla was... - zerknęła na okienko, wyłapując jak ostatnie promienie słońca znikają z lasu pogrążając go w ciemnościach. Gdzieś w oddali zabrzmiał dźwięk rogu bojowego elfich oddziałów. Iskra zjechała po krzesełku nieco niżej, całkiem rozluźniona, a potem do niej dotarło. Dźwięk rogu. Bojowego rogu...
- Co tam się to cholery dzieje? - poderwała się zaraz dopadając do większego okna z widokiem na dolinę.
*
- Nie kocham Tariny i nie kochałem nigdy. Nie pragnąłem jej i nie pragnąłem z nią być. Kocham ciebie, Charlotte. I zrozum, nie zamierzam cię zostawiać dla nikogo - te słowa powinny ją cieszyć. I po części cieszyły, choć ta częśc niej która wciąz żyła wydarzeniami z Twierdzy nie chciała się z tym pogodzić. Chciała go porzucić wmawiając sobie, że to dla jego dobra, a z drugiej strony najchętniej wtuliłaby się w niego, szukając w ramionach arystokraty ukojenia i poczucia bezpieczeństwa. Kłóciła się sama ze sobą, dlatego też odpowiedź alchemiczki długo się nie pojawiala, znów spowijając ich milczeniem, napiętym i krępującym.
- Chcę żebyś był szczęśliwy... - pisnęła tylko, wtulając nos w skóry i obejmując nogi ramionami.

draumkona pisze...

Wystraszona odskoczyła od okna, niemalże dostając zawału kiedy Lu wpadł do chaty jak do siebie. Ucieszyłaby się może na jego widok, gdyby od razu nie przeszedł do zarzutów. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się tyłkiem o parapet, czekając aż jasnie Cień przestanie szukać kochanka, którego nie było.
- W szafie sprawdzałeś? - dposunęła usłużnie, kontrolując by jej ton nie był nadto zjadliwy i oskarzycielski. Niech sobie grabi, bubek jeden, ona poczeka i popatrzy.
- Może pod dywanem? - zasugerowała znów, choć już nie zdołała zapanować nad sobą i rzuciła w Cienia ksiązką by jakoś oderwać go od poszukiwań - Jak możesz mnie posądzać o sypianie z kimkolwiek! Nie jestem jak Solana, kretynie! - wkurzył ją. Bardzo ją wkurzył.
*
Podniosła spojrzenie, a w nim kryła się dziwna nadzieja, może wdzięczność za te słowa, może coś nieco innego... Powoli zaczął do niej docierać, powoli zaczynała wracać do siebie. Przynajmniej już nie próbowała wciskać mu Tariny jako tej lepszej, lądniejszej i ogólnie lepszej.
- Chodź do mnie... - szepnęła, wyciągając do niego ręce domagając się przytulenia. Brakowało jej tego. Przez te długie tygodnie w Twierdzy najbardziej brakowało jej właśnie jego bliskości, kojących słów... Teraz to było w zasięgu ręki, a ona nie potrafiła z tego skorzystać.

draumkona pisze...

- I myśisz, żeby tu przychodził? A nie pomyslałeś może o tym, że moja zgoda tez jest potrzebna na to żeby iść ze mną do łóżka? Czy może kady wieśniak z ulicy to może robić, bo nie mam tu nic do powiedzenia?! - dopiero syknięcie Cienia jakoś wróciło jej zdolność racjonalnego myślenia. Był ranny. Przyszedł tu mimo tego, że był ranny, a w dolinie szalały orkowe zastępy. Co za głupek, przecież mógł zginąć!
- Pokaż to - rozkazała biednemu człowiekowi elfia pani i nie było zmiłuj, nie było przebacz. Poszukiwacz został posadzony na taborecie a elfka zniknęła w niewielkim pomieszczeniu gdzie trzymała baniaki wina, albo słoiki maści czy suszone zioła i chwilę tam gmerała, wywalając z wielkiego kosza coraz to róźniejsze maści, jedna inna od drugiej a wszystkie jednakowo podobne zapachem. W końcu wróciła do niego, przeczesując włosy by wydobyć z nich pajęczyny i postawiła słoiczek na stoliku - A teraz pokaż tę ranę zanim zaczęła gnić - zażadała, równie władczym tonem co przed chwilą.
*
Pan elfi władca stał tam, owszem, choć jego pseudo-zbroja jak lubił nazywac ja Viori (w końcu była to tylko tunika wzmacniana czymś w rodzaju cienkiej kolczugi, równie ciemnej co cały strój) nie dała takiej ochrony jakby chciał. Może Szept tego nie zauważyła, ale miał przeorane plecy od ramienia w dół, aż do krzyża, co dośc utrudniało mu jakiekolwiek czynności. Magiczka nie była jedyna osobą, która nie zuważyła dużego orka.
- Orki muszą mieć cel w działaniach. Ktoś musi je napędzać, dawać zadanie, gnać i strzelać batem. Karać. Oni sami z siebie nie wychodzą - mruknął Wilk, kierując zmęczone spojrzenie na generała Airo, a on skinął lekko głowa potwierdzając prawdziwość tych słów.
- Wezmę paru zwiadowców i sprawdzę tunele Morii, a także pobliskie siedliska, może czegoś się dowiemy.
- Niech będzie - cokolwiek mówili Starsi, Wilk nie zamierzał otwierać się przed nimi i tłumaczyć się dlaczego chce płynąć za Wieże. Już ojca zostawił jak ten umierał za miasto, matki nie zostawi, choć była tak daleko i jawiła mu się bardziej jako mgliste wspomnienie niż konkretna osoba - Przyślijcie do mnie kogoś z doków - zarządził jeszcze i wyszedł z sali, widocznie kuśtykając i odpędzając od siebie każdego z przysłanych naprędce medyków. Sam się wyleczy, nikt nie musi nad nim skakać...
*
Usmiechnęła się blado, korzystając z bliskości i ciepła drugiego ciała. Usadowiła sie tak, by żadna z jeszcze niezagojonych ran nie została urażona, szczególnie te na plecach były wrażliwe, bo najtrudniej się goiły. W jego obecności jakoś wszystko wydawało sie być zdecydowanie prostsze i mniej problematyczne, wracał też jako taki apetyt.
- Dobrze, że tu jesteś - mruknęła, wtulając się w jego pierś jakby szukając ciepła i zapewnień, że złe już dobiegło końca, że już nie wróci, choć umysł protestował. Gdzieś tam w głębi czuła, że to nie jest koniec, a wszelkie zapewnienia będa tylko kłamstwami, które mają ja uspokoić. irytowało ją to, że sama wiedziała o tym, że nikt nie może jej zapewnić bezpieczeństwa, a jednak bardzo chętnie coś takiego by usłyszała. Denerwowała się na samą siebie, co wcale nie było dobrym objawem.
- Co z Tullią? Mam nadzieję, że wziąłeś ją od... od... - nie mogła wymówić jego imienia. Nawet nie chciała go pamiętać. Wydał ją. Wydał... I dlaczego? Nawet nie raczył powiedzieć.

draumkona pisze...

– A może ty chcesz z nim…?
W tym momencie Lucien dostał w twarz. Iskra rzadko posuwała się do takich rękoczynów, ale po prostu wyprowadził ją z równowagi. Jak on śmiał jej coś takiego sugerować? To nie ona spała sobie w najlepsze w burdelu pani Skorpion, zapewne jeszcze w jej komnacie czy pies go wie gdzie. Co on się tak czepił tego Wilka? Zazdrość? Przecież nie było o co...
- Zacznij używać mjózgu Lu. Jakbym wolała jego to po co miałabym się bawić w to wszystko z Bractwem i znosić na każdym kroku obelgi i ich spojrzenia? Po co pchałabym się tam, prosto do Nieuchwytnego, dając mu poniekąd władzę nad moimi umiejętnościami? Nie chciałam go, nigdy go nie chciałam głupku jeden, więc przestań go prześladować i zejdź ze mnie - czy tego chciał czy nie, dobrała się do rany, od razu smarując ją brzydką maścią, która niemiłosiernie piekła i szczypała. Ot, taka mała zemstwa bo mogła to uleczyć magią.
*
Wilk dłuższą chwilę zastanawiał się kto wpuścił tu tę szczeniarę. Pamiętał swoje służki i ta nie była jedną z nich. A wejście do jego komnat, do tej prywatnej części pałacu miało ledwie parę z nich i zawsze odwiedzała go Ichani, całkiem miła elfka podchodząca juz pod setkę i prowadząca kram z łakociami. Ja w sumie tolerował, nie to co te inne, zwłaszcza takie, które na jego widok omdlewały. Nie był w nastroju na niańczenie kopii Yustiel, więc ledwie poczuł rękę na swojej szyi, a błyskawicznie chwycił młódkę za nadgarstek, nie zważajac na to ile siły w to wkłada i odsunął się od niej. Jeszcze mu tego brakowało. Zerknął kątem oka na drugi koniec komnaty gdzie stała Szept, zaraz potem na podrabianą służkę.
- Straż - warknął, a wartownicy pojawili sie tak szybko jakby tylko stali i czekali na jego komendę - Pokażcie jej wyjście. Tak żeby nie wróciła - pchnął elfkę w kierunku wartowników i nawet sie nie obejrzał, zbyt ponury i zrezygnowany, zmęczony. Miał dośc tego piekielnego dnia, a rany rwały, magii nie miał... Zostawały tylko maści i ziola, których nie lubił.
*
Char jeszcze parę dni przeleżała w grotach, nim wnętrze organizmu przestało wydalać gęste krople na zewnątrz. Urs stwierdził, że najgorsze minęło, a alchemiczka potrzebuje teraz tylko odpoczynku i mniej stresu niż dotychczas a wszystko łanie zagoi się samo. Podziękowała mu serdecznie, nawet ucałowała starca w policzek w ramach wdzięczności i wreszcie, całkiem legalnie wyszła poza jaskinie. I wcale nie powinno dziwić, że pierwszym co chciała zobaczyć była jej córka i alchemicy, a wszystko to na jej szczęście znajowało się w jednym miejscu; podziemiach pałacu elfiego włacy, tam gdzie mieściła się wciąż siedziba Brzasku.
Na jej widok alchemicy spanikowali, częśc nie wiedziała jak okazaż radość, inni nie wiedzieli co robić z rękami. W zasadzie wszystkich w ryzach trzymał tylko Kapitan, a to tylko dlatego że swoim cielksiem tarasował jedyne możliwe drzwi ucieczki.
- Jak się czujesz? - zagaił Desmond jako jeden z pierwszych, a chwilę później już każdy każdego pzekrzykiwał, aż devril musiał interweniować i alchemiczkę tłumaczyć, że powinna odpocząć i tak dalej, że przywitają się kiedy inziej. W sumie nie miała mu tego za złe.

draumkona pisze...

– Nie trudno uwierzyć, że mogłabyś wyżej cenić elfa. - spojrzała na niego, ale wzrok ten nie był już tak ostry jak jeszcze chwilę temu. Westchnęła ciężko i podsunęła sobie drugio stołek, bezceremonialnie ściagając koszulę z Cienia by jak najszybciej zająć się raną. Na szczęście była stosunkowo świeża.
- Co mi po tytułach, władzy i tym wszystkim, kiedy ja go po prostu nie kocham? Kocham za to ciebie, chociaż czasami jesteś nie do zniesienia i zimny jak kawałek sopla w środku zimy. W żadnym wypadku nie chciałabym żeby zamiast ciebie był on... Wróciłam do Bractwa żeby być z tobą, z dziećmi. Tam jest moje miejsce, przy rodzinie, przy tych którzy są mi najdrozsi - urwała, ściagając brwi i coś gmerając w ranie. Lucien mógł poczuć ukłucie bólu w okolicach boku, kiedy to magia furiatki nieco niezdarnie i niepewnie zaczęła oczyszczać ranę.
Zapadła cisza. Iskra najwidoczniej nie miała juz nic do dodania.
*
Byl wyprany z sił, z magii, ze wszystkiego. Nawet nie protestował kiedy pchnięto go na krzesło, po prostu na nie oklapł jak duży manekin a nie żywa istota. Gdyby nawet zaczęła go szyć to pewnikiem nic by nie poczuł. Czuł odrętwienie, dziwne mrowienie przy brzegach rany, jakby ciało jeszcze nie pogodziło się z faktem zranienia i wciąz walczyło, bo przecież nic mu nie było, całkiem był zdrów i w pełni sił. Ciało mówiło jedno, umysł swoje i tak siedział zawieszony pomiędzy świadomością a lekkim omdleniem.
– Jeśli mi powiesz, kiedy zamierzasz wypłynąć, ustalę wszystko z przystanią. Powinieneś odpocząć, zregenerować siły i magię.
- Ona umiera, Szept - mruknął wcale nie dając magiczce odpowiedzi. Był podłamany, ona która znała go niemalże najlepiej mogła to z łatwością zauważyć - Medycy tego nie powiedzą, ale widzę ich miny. Czuję co unosi się w powietrzu, ale panuje zmowa milczenia bo boją się mojej reakcji - spojrzał na zawartość szklaneczki którą trzymał w dłoni i westchnął, dopijając do końca i odstawiając na komodę obok - Bezsilność mnie wykańcza - stosunkowo neutralny temat, choroba jego matki. Przynajmniej nie sprawi, że magiczka znow ucieknie pozostawiając po sobie tylko piekący ślad na policzku. Tak, rozmowa o jego matce była najlepszym wyjściem.
*
- Nie czuję się aż tak zmęczona by od razu spać... - zaprotestowała słabo, bo zdążyła juz poznać Devrila od tej strony. Teraz, po torturach można by powiedzieć że stał się jej prywatną opiekunką, która kładzie ją stać i przynosi papki do jedzenia. Nie żeby jej się to nie podobało, ale... Spojrzała tęsknie w stronę zamkniętych drzwi laboratorium i niemalże chrząkając nosem, udając łkanie, udała się grzecznie do swojej komnaty. Położy się, niech będzie, ale spać nie będzie. Poczyta coś... O, może raporty? Nie, może lepiej o kamieniu...
Dziesięć minut później spała zagrzebana na łóżku w stosach papierów.

draumkona pisze...

- Pomógł ci chociaż? Z tą magią? Z tym, co zrobił ten artefakt? W stolicy mówią, że wypływa za Wieże… - i tu Lucien trafił w sedno sprawy. Nie chciała o tym mówić głośno, nie chciała się przyznawać, ale tak byłoby najlepiej. Nikt nie mógł pomóc jej z tym artefaktem i klątwą jednocześnie. Co prawda nie była u takiego Darmara, ale to nie miało się zmienić. Nerwowym ruchem maźnęła brzegi rany maścią i wyraźnie pracowała nad uniknięciem odpowiedzi przez te parę minut. Nie udało się.
- On wypływa do matki. Ja wypływam by szukać pomocy, bo komplikacje się nasilają... - nie chciała mu tłumaczyć, że jej strumień magii coś przerywa i gdzieś jest przekierowyway. Nie chciała mu mówić, że z dnia na dzień czuje się coraz słabsza i coraz mniej użyteczna. Nie chciała mu mówić, że czas momentami przecieka jej przez palce, jakby przyspieszając tylko dla niej. To nie świadczyło o niej dobrze.
*
O ile kwestię tego kto powinien był z nim płynąc w pełni przemilczeć, to słów o zastępcy nie mógł zignorować. Starsi powinni wiedzieć, że zwykle w takich sytuacjach władza trafiała do jego teścia, albo do rąk własnych magiczki. Pytanie było nie komu powierzy władzę, ale czy Szept zamierza płynąć z nim. Zmęczony po zbaiegu ledwie podniósł się z krzesła i w następnych paru krokach po prostu padł na łóżko, które szczęśliwym zrządzeniem losu było całkiem miekkie więc się nie poobijał.
- Starsi pytają, a wiedzą. Ty. Ale myślałem, że popłyniesz ze mną, mimo wszystko... - mruknął, a ostatnie słowa utonęły w poduszce, kiedy finalnie zasnął nawet nie orientując się dokładnie kiedy.
*
Darmar musiał mieć jakiś cel by sie pojawić przy małej istotce, która nawet nie była elfką. Nikt nie znał tego celu jak i zamiarów czarnego maga, ale szybkim spojrzeniem na devrilową córkę dało sie orzec, że nic jej nie dolega. Obok niej leżał tylko pluszowy miś. Nie byłoby w nim nic niepokojącego gdyby nie fakt, że był czarny z szarym brzuszkiem i łatą pod okiem. No i fakt, że ten oto miś pochodził od Darmara był w zasadzie najbardziej niepokojący z tego wszystkiego.

Silva pisze...

- Co to za propozycja?! A pchlarz? Kurwa, Silva, ty potrzebujesz lekcji wychowania. Szept, zrób z nią coś. Ona nie może chodzić i proponować facetom takich rzeczy. Ty masz wilkołaka.
- Tak, wiem. Co to ma wspólnego?
- Wiesz, Dar… teoretycznie może. Jak to mówią, każdy ma wolną wolę. O ile mi wiadomo, pchlarz właśnie to robi. Nikt nikomu nic nie przysięgał. Silva nie musi żyć w kompletnej abstynencji, kiedy Drav się bawi.
- On się nie bawi - lekko podniesiony głos sugerował, że według Silvy, magiczka się myliła i nie rozumiała istoty ich związku. Chyba nikt jej nie rozumiał, poza nimi samymi - Jego krew musi mieć kontynuację, potrzebuje potomka, a ja mu go nie dam.
- Bo nie chcesz?
- Bo niektóre gatunki… - szamanka przez chwilę się zawahała, zerknęła na Szept, jakby potrzebując pomocy w wyjaśnieniach. - Z wilkołaka i ludzkiej kobiety nie będzie dziecka, nawet mieszańca. On też mi nie da potomka, choć takiego potrzebuję, aby przedłużyć mój ród.
- Jesteście dziwni…
- Poza tym, złożyliśmy przysięgę połączenia dusz - to była szamańska przysięga, ale objąć mogła członka każdej innej rozumnej rasy. W tej nie łączyło się krwi z krwią, a duszę jednej osoby z duszą drugiej, czyniąc je nierozerwalnym, niemal świętym węzłem; była to więź podobna do tej, jaka łączyła szamana z duchem opiekunem, choć zranieni uzdrowiciele nie ginęli tak, jak w przypadku, gdy ich duch przewodnik umierał. Przysięga ta oznaczała, że nie będą się mogli okłamać, że jedno daje całego siebie drugiemu, że jedno czyta w drugim jak w otwartej księdze. Przysięgi takie były rzadko używane, głównie przez to, że nie sposób było się od nich uwolnić. W plemieniu szamanów były znane jako święty ślub, oznaka całkowitego oddania drugiej osobie, a sam rytuał dla każdej pary wyglądał inaczej.
Brzdęknął kubek o blat, kiedy najemnik się opluł, zrywając z miejsca i nad stołem pochylając nad szamanką. Szeroko otwarte oczy zdradzały zdziwienie - Wzięliście ślub?! - spytał, niemal wykrzykując to pytanie; co jak co, ale czegoś takiego po tej dwójce się nie spodziewał.

Nefryt pisze...

- „Gdybym był naprawdę rycerski – odchrząknął, wciąż zmieszany – nie tkwiłabyś tutaj. Chcę tylko powiedzieć…”
Usłyszałam to chwilowe zająknięcie i… troskę, która tak mnie poruszyła. Nie spotkałam nigdy wcześniej osoby, która troszczyłaby się o kraj w taki sposób, robiła to co on i jednocześnie w takim stopniu pozostała po prostu człowiekiem.
Kiedy zwracał się do mnie, nigdy nie byłam pewna, czy dba o mnie, bo pochodzę z dynastii, czy też odnosiłby się w ten sposób do każdego. Mimo to, kiedy do mnie mówił, kiedy mnie przekonywał, miałam wrażenie, że „Nefryt” i księżniczka mogą być jedną osobą, że ja mogę być nimi obiema naraz. Prawdę mówiąc, jeżeli ktoś zapytałby mnie o znaczenie słowa „charyzma”, zapoznałabym go z Devrilem. I nie miało tu znaczenia, ile razy przerwał, zająknął się czy nie potrafił znaleźć wyjścia z sytuacji.
- Nie jesteśmy bogami – szepnęłam, zerkając mu w oczy. – Ale ufam ci.
Po tych słowach i po krótkiej, ledwie zauważalnej chwili ostrożności, zarzuciłam mu ręce na szyję i uścisnęłam go. Mocno, ciepło, szczerze.
Odsunęłam się. Chwilę temu kierował mną odruch, teraz do głosu doszedł wstyd za tak bezpośrednio okazane emocje.
- Ciekawa jestem, kiedy Flynn – tu mój głos beznadziejnie się załamał, urwał i zaszedł echem krótkiego szlochu. Otarłam mokrą od łez twarz rękawem. Zamrugałam szybko, by strzepnąć resztki kropel z rzęs. – Przepraszam. Chyba łkanie przy mężczyznach wchodzi mi w nawyk – z mojej krtani wydobyła się zduszona imitacja śmiechu. - … kiedy Flynn domyśli się, co przekazuje – dokończyłam. Byłam w zasadzie pewna, że oficer, dopóki nie zorientuje się w czym rzecz, będzie chciał pomóc „Lanie”.
***
- „Rybitwa”, cesarska fregata, przechwyciła kilka przemytniczych łupinek”.
Mimo na pozór lekkiego tonu rozmówcy, zrozumiałem, że pod tą informacją kryje się coś ważnego. Cień nie marnowałby czasu na błahostki.
– „Na pokładzie jednej z nich była Nefryt”.
Zakląłem. Nie musiał mi tłumaczyć, co to oznaczało. Znałem quingheńskie prawo. Biorąc pod uwagę to, że Latawica dała się złapać, chyba lepiej od niej. Inaczej rzecz się miała z obyczajami, ale ich nie dało się w pełni poznać, nie będąc w Quinghenie.
Przetarłem ręką po brodzie, zastanawiając się, co dalej. Skoro wpadła Latawica, to reszta też. Jeśli Quingheńczycy do tej pory nie zorientowali się, kogo schwytali, nie ma co liczyć, że przekażą więźniów w wirgińskie ręce.
- Trzeba ich odbić – stwierdzam krótko. – Gdzie ich trzymają i ilu potrzeba ludzi?

[Dziękuję :) A że nie znalazłaś ustaleń… Jeśli dobrze pamiętam, chyba nie ustalałyśmy wszystkich szczegółów. Zdaje się, że nie wspomniałam przyczyny „zachcianki” Shela, a jeśli już, to raczej tylko sugestią.
A’propos aktywności w wątkach… Sama widzisz, jak u mnie jest. Raz piszę, raz znikam. Zauważyłam, że pomaga mi zmiana tematyki, więc pisuję na dwóch blogach o różnych realiach… ale czasami jest tak, że nic nie pomaga. Nie potrafię dać ci jakiejś złotej rady, bo sama miewam problemy z pisaniem. To wyżej akurat poszło mi dosyć gładko, wystarczyło po prostu się „za to wziąć”, ale nie zawsze tak jest. Na ogół im dłużej tekst leży, tym trudniej się zabrać… ale to też żadna reguła.
Nie wiem, czy to starzenie się. Może. Ale skoro czasem mam podobnie, to by znaczyło, że jestem na to „za stara” mając 18 lat? Hm, sama nie wiem, ty faktycznie jesteś starsza, ale może jednak nie o wiek tu chodzi. Może bardziej o natłok innych spraw, jakiś problemów albo ogólnego przemęczenia?]

draumkona pisze...

- W takim razie płynę z tobą. Nie puszczę cię samej - ulżyło jej. Naprawdę, spodziewała się kolejnych wyrzutów i już mu miała wsadzić palec w tą jego ranę, ale spodziewane słowa nie nadeszły, wobec tego łypnęła na Cienia dziwnie, ale nie sprzeciwiła się. Przynajmniej na razie.
- Ale musimy poczekać aż Wilk cokolwiek ustali, bo jak na razie wiadomo tylko tyle, że jest planowana wyprawa. A mi potrzeba szcegółow, nie ogółów i cichych domysłów. No, gotowe - ostatnie slowa tyczyły się jego boku, który teraz był tak wysmarowany i kolorowy od ziół i maśki, że wyglądął jak kawałek dziecięcej kolorowanki - Tylko się osczędzaj, bo wszystko szlag trafi i moja robota pójdzie na marne, a wtedy dostaniesz kopa w dupę.
*
Vetinari przeliczyla się co do tego, że już jest dobrze i może wrócić do życia. przeliczyła sie i to solidnie, bo ledwie Devril wyszedł, ledwie Heiana wyszła na momencik, a ona obudziła się z krzykiem, żeby nie zdzierali z niej skóry. Najszybciej w pokoju pojawiła się Heiana, ale Char nie chciała, albo też nie umiała się uspokoić, a zaraz po uzdrowicielce pojawił się Desmond, który wiedział jak w takich przypadkach postępować. Vetinari już wcześniej miewała koszmary, jednak nie tak mocne i straszne. Złapał ją, przytulając do siebie i gładząc uspokajająco skrócone do ramion włosy.
- Już spokojnie... - spróbował, ale umilkł kiedy wyczuł jak Char się trzesie. Teraz nic nie zrobi, musi poczekać aż jej przejdzie. Z tym, że jej się nie polepszyło, bo wpadła w histerię i zaczęła szlochać.

draumkona pisze...

- Nie... nie... nie chce... - mamrotała Vetinari, zaciskając palce na ramionach alchemika, to je rozluźniając, jakby w jakimś ciężkim szoku. Potoczyła nieprzytomnym spojrzeniem po komnatce nie zauważając nikogo innego prócz Desmonda, a to tylko dlatego, że był najblizej. Przyjrzała się mu uważniej, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, a ten wykorzystał okazje i błyskawicznie sięgnął po kubek z naparem i podsunął go ostrożnie pod nos Char.
- Wypij to, dobrze? - zaczął łagodnym tonem, co by jej nie wystraszyć.
- Co to... - burknęła niechętnie, teraz większa uwagę skupiając na zawartości kubka niż na tym, że jeszcze przed chwilą była święcie przekonana, że heiana chce ja obedrzeć ze skóry.
- Zioła. Są dobre, będzie ci po nich lepiej - w odpowiedzi otrzymał jedno z tych spojrzeń, które same w sobie zawierają pytanie czy ten drugi ma nas za przysłowiowego debila - Proszę cię - dodał ciszej, zaczesując rudy kosmyk za szpiczaste ucho. Char jeszcze raz spojrzała na trzymany przez niego kubek i w końcu zdecydowala się trochę wypić. Nie całość, to byłoby zbyt piękne, ale jednak połowa gdzieś zniknęła. Ponowne uśnięcie było tylko kwestią czasu i po paru chwilach spała wsparta bezwładnie o pierś swojego zastępcy.
*
Zhao widziała po minie przyjaciółki, że do powiedzenia jest znacznie więcej niż tylko "chyba płynę", ale nie chciała drążyć tematu. Nie przy Cieniu, ktory ewidentnie ją zaczepiał w jednym celu i oboje dobrze wiedzieli w jakim, choć Iskra była lekko nie w nastroju. Zawsze bardzo przeżywała kłopoty Szept, więc i teraz nie mogła skupić się na potrzebach wyposzczonego Poszukiwacza. W każdym razie nie w pełni skupić.
- Iskra... Idziemy? Spać, no wiesz?
- Yhym. Przyszykuj mi łóżko, zaraz do ciebie dołączę - usłyszał biedny pan Cień, bo furiatka najwyraźniej chciała jeszcze coś powiedzieć Szept. W cztery oczy. I bez namiocików.

draumkona pisze...

Des obserwował chwilę alchemiczkę, upewniając sie, że ta na pewno juz usnęła i przeniósł spojrzenie na Devrila. Nie wyglądał za dobrze, pozbawiony snu, wiecznie zmartwiony...
- Może też się połóż? Tutaj, z nią? Jeśli znowu się obudzi to na pewno będzie spokojniejsza... mając cię przy sobie - ostatnie słowa coś cięzko przechodziły mu przez gardło i sam nie wiedział nawet dlaczego. Może chodziło o to, że Vetinari... Jeszcze raz zerknął na nią i delikatnie przeniósł ją na łóżko. Musiał się ulotnić. Szybko, nim to zabrnie za daleko...
- Cokolwiek postanowisz, dobranoc - i alchemik uciekł do swojej komnaty.
*
Pomogła magiczce dojść do komnaty małej Mer, obie upewniły się, że nic jej nie jest i śpi w najlepsze, a potem Iskra zabrała Szept z powrotem, tym razem z zamiarem pozostawienia jej tam. W końcu biedny Lu czekał... Nachyliła sie tylko, usiłując zwrócić na siebie uwagę magiczki.
- Między mną a Lucienem też niezawsze sie układa. Przez ponad rok on był na drugim końcu kraju, a ja byłam tu albo u Hauru. Nie układało nam się... I też myślałam, że to koniec. Ale jak widzisz jest kompletnie inaczej niż sugerowały moje oczekiwania... Porozmawialiśmy sobie, ja mu powiedziałam jasno co do niego czuję, a on chyba w końcu to zrozumiał. Może też powinnaś tak z Wilkiem zrobić. Bez względu na to co sobie myslisz, on cię kocha, inaczej by sobie nie zawracał głowy. Zagraj w otwarte karty - z lekkim uśmiechem musnęła magiczkowy policzek dłonią, jakby na pocieszenie i odeszła. W końcu Cień i tak juz się naczekał.

draumkona pisze...

Char przespała spokojnie resztę nocy, a wywar dopiero zelżał na działaniu gdzieś przed południem. Wtedy też alchemiczka się obudziła, nieco niewyspana i dziwnie zaniepokojona, nie pamiętając kompletnie co jej się śniło, choć umysł podpowiadał, że nie było to nic przyjemnego. Kosszmary? Czyżby wróciły? W sumie nci dziwnego...
Podniosła spojrzenie, uwaznie przyglądając się Devrilowi, który albo jeszcze drzemał, albo był głeboko w krainie snów. Nigdy nie była w stanie tego rozróżnić. Ostrożnie podniosła dłoń, muskając jego policzek, czując przy tym jakiś wewnętrzny spokój, który tak dawno ją opuścił. Ile siedziała w lochach? Miesiąc? Dwa? Rok? Nie była w stanie określić upływu czasu, podobnie jak i teraz nie wiedziała ile konkretnie spała.
- Śpisz? - szepnęła niepewnie, cichutko, tak by go nie wybudzić gdyby jednak spał, a poinformowac że już nie śpi gdyby tylko drzemał.
*
Nie ma sensu.
To była pierwsza myśl jaką był zdony wysnuć elfi władca po całej tyradzie jaką usłyszał. I wolał sie nie ruszać, udawać, że nadal śpi zmozony zmęczeniem, ranami i lekami. Tak było leiej, dla niej i dla niego, ale nie dlatego, że tchórzył, o nie. Mieli do porozmawiania i zdawał sobie z tego sprawę, aczkolwiek usiłowanie przeprowadzenia normalnej rozmowy z pijaną Szept, która sie przewracała o stołki... No, skutek mógłby być zgoła inny niż ten oczekiwany i mógłby im zaszkodzić. Nie potrafił już jednak zasnąć, więc leżał tak jak placek na łóżku, plecami do góry by nie uszkodzić opatrunków i myślał, usiłując ułożyć w głowie całkiem sensownie brzmiące zdania. A i tak jak przyszedł świt to wszystkiego zapomniał, po prostu siadając na łóżku, spoglądając na śpiącą na kanapie magiczkę i czekając aż się wybudzi.
*
Lucien i jego humory gradowej burzy. Iskra podejrzewała, że znudziło mu sie czekanie, że był zły, że go tak zostawiła i tak dalej... Ale co miała poradzić? Nie rozdwoi się by dotrzymac towarzystwa i jemu i Szept. Ale na humory znała odpowiednie lekarstwo, które zwykle działało i spodziewała się, że i tym razem podziała.
- Podobno było ci przyciasnawo... - zagadnęła zbliżając się powoli, a reszty można było się domyślić.

Silva pisze...

Braciszek się nie uraził, nawet o tym nie pomyślał, jego myśli właśnie zajmowało coś innego, co uznał za bardziej ważne i interesujące; pewnie nawet nie zarejestrował tego, co mu magiczka powiedziała. No bo jak to tak, szamanka i wilkołak wzięli ślub? Mogli być razem, mogli się razem szwendać, mogli nawet spędzać ze sobą noce, ale żeby takie coś? Sopelek o lodowym sercu i zapchlony wilkołak? W sumie po Dravie by się tego spodziewał, ale że szamanka? Wilkołak nieźle musiał ją zbałamucić, aby się na to zgodziła.
- Świat zwariował… - i tym optymistycznym zakończeniem, najemnik wstał, złapał puste amforki, odwrócił się i sobie poszedł, zostawiają panie za sobą; on naprawdę tego na trzeźwo nie weźmie, poszedł więc po coś dobrego do picia, ale zaraz spojrzał na panie i dodał - Tylko weźcie na mnie zaczekajcie!
- Tak, tak… - szamanka mogła poczekać - Jak to możliwe, że boskie pośladki zostały zajęte, a wciąż chodzą wolne i nieskrępowane? - Silva oparła dłonie na blacie, kładąc na nich głowę; zerknęła na magiczkę - Myślę, że on po prostu nie potrafi oddzielić tego, jaka jesteś ty, a jaka jest twoja kuzynka - ocho, najemnik zniknął, więc przyszedł teraz czas na obgadanie jego tyłka, a wiadomo było, że niektóre rzeczy lepiej widzieli przyjaciele, którzy nie byli w pewne sprawy tak zawikłani emocjonalnie - Przy tobie może kląć, może mieć niewyparzony język, może być naiwny, zboczony, raz popędliwy, a raz leniwy. Może pić i śmierdzieć, chodzić w buciorach i się nie czesać. A przy Heianie? Myślę, że on też walczy z tym, jaki jest, bo z jednej strony mu tak dobrze, a z drugiej liczy się z uzdrowicielką. Zauważyłaś, że on się pilnuje, co powiedzieć, jak powiedzieć, a głupoty gada w chwilach, gdy już sam nie wie, jaki ma być?

draumkona pisze...

- Miałem na myśli, czy się wyspałaś
- średnio... - mruknęła, nagle zniechęcona do dalszych rozmów. Cokolwiek wydarzyło się z nocy a co jednocześnie ja tak zmęczyło zostało zapomniane, co leko ja irytowała. I juz miała pytać czy coś się działo, kiedy Devril wyjechał ze swoim pytaniem, a Vetinari po prostu zatkało i patrzyła na niego jakby był jakąś rybą przebywającą zbyt długo poza wodą. W dodatku taka mówiącą rybą.
- Co? - wydusiła w końcu, mysląc gorączkowo nad tym co ma mu niby powiedzieć. Prawdę? Najlepiej by było, ale jaka jest prawda? - Ja.. Nie wiem. Zawsze był mi bliski, poświęcił za mnie połowę dłoni, przetrwał tortury w Twierdzy i nie powiedział nic - w każdym razie nic, co byłoby wazne lub prawdziwe - Jest dla mnie ważny, jak brat albo coś. A czemu pytasz?
*
- Nie, nie obudziłaś - mruknął, mierząc ją uważnym spojrzeniem, jakby oceniał jak bardzo męczy ja kac, czy coś w tym guście i czy to na pewno jest to. W końcu, po dobrych paru minutach podniósł się i podszedł do stoliczka, nalewając z dzbanka do dwóch kubków świeżej wody. Jeden z kubków trafił rzecz jasna obok magiczki, z drugim on wrócił sobie na lóżko. Upił łyk, nadal mierząc ją tym dziwnym spojrzeniem, aż w końcu się odezwał.
- Weszłaś tu w nocy, niezwykle narąbana i wykrzyczałaś parę... interesujących kwestii - cholera, tylko co on miał teraz powiedzieć? Jako władca powinien mieć w małym palcu tajniki dyplomacji, a kiedy dochodziło do poważnej rozmowy z Szept to zachowywał się jak jakiś młokos co to baby na oczy nie widział.
- Pozwól, że zacytuję "wkurzasz się, jak proszę kogoś innego o pomoc, ale ciebie przecież i tak dla mnie wtedy nie ma. Mam dość rzeczowych rozmów i zabaw w pielęgniarkę. Znajdź sobie skrybę i nianię do tego. Jak tak bardzo ci źle, to się rozwiedź, nie obchodzi mnie to". Brzmi znajomo? - jego głos drgnął, jakby powstrzymywał się od jakiejś dłuższej wypowiedzi, albo dopiero się na nią szykował - Wiesz co mnie boli, Nira? To, że jak masz problem to nie umiem ci pomóc, po prostu. Nie jestem Darmarem i nigdy nim nie będę, dlatego tak mnie wkurza. On i jego usmieszki, dwuznaczne spojrzenia... - poza tym, bał sie też, że czarny mag mu ja zabierze. Ot tak, po prostu. Bo w końcu jak ona, taka kobieta z klasa mogła spojrzeć na kogoś tak nistabilnego jak on? Dla pozycji? Nie, to nie byłoby w stylu Szept, ale... Nie rozumiał czasami co ona w nim widzi, bo on sam w sobie widział niewiele. Zmęczone zwykle oczy, tytuł i medyk, to wszystko co mógłby o sobie powiedzieć.
*
Gdyby Cień zrezlizował swój pomysł, to w podzięce musiałby odpowiedzieć na bardzo powazne pytanie "kim jesteś i co zrobiłeś z Lucienem?". Zhao nie przywykła do romantycznej wersji Cienia i nawet nie była pewna czy takowa wersja istnieje, ani jak się z nia obchodzić. Pewne było tylko to, że jak zwykle wszystko ja bolało, wyposzczony Poszukiacz bywał jak dziki i nieokiłznany zwierzak, zwłaszcza jeśli chodziło o chędożenie po długiej rozłące. Obudziła się więc ze stęknięciem, w dodatku złapał ją skurcz w łydce i tyle z miłego poranka.
- Ałałałałał... - zwinęła się w kłębek, usiłując przetrwać atak skurczu.

draumkona pisze...

- Zastanawiam się, czy on myśli tak samo – przyjrzała się mu uważniej, najpierw nie biorąc jego słów na serio, potem zaś przypominając sobie dwuznaczne sytuacje z udziałem jej i Desmonda. Zawsze był obok, najczęściej, na każde jej skinienie gotów do działania. Służył radą, pomocą, a podczas pamiętnej nocy kiedy całą dziewiątką zamarzali na jakimś wygwizdowiu oddał jej swój płaszcz i koc twierdząc, że jemu wcale zimno nie jest a potem złapał paskudne grypsko, które potem podłapała ona. Opiekował się nią wtedy, szykował papki bo przez zdarte gardło nie mogła jeśc nic w formie stałej...
Sciągnęła brwi. Czy on myśli tak samo? Fakty wskazywały jasno na to, że jednak Des ma ją za cos więcej niż przyjaciółkę. Za coś więcej nawet niz przywódczynię. Niedobrze, bardzo niedobrze. I dla niej i dla alchemików, bo jeśli to ich poróżni... Co wtedy? Zostało ich za mało by się dzielić i obrażać.
- Ja... On... On chyba widzi to inaczej Devril. Tak mi sie wydaje. Są fakty, które tę tezę niestety powierdzają - analizowanie sprawy i wyciaganie wniosków ją ozywiło, jakby jedynym sensem jej istnienia było ciągle rozwiązywanie zagadek. Po części na tym polegała zabawa z alchemią.
*
- Ekhm… Nie byłam sobą… normalnie bym… tego aż tak nie ujęła. Zaraz… czy… Mówiłam coś o oknie?
- Ahia. Coś tam, że moge sobie przez nie uciec, nie pamiętam szczegółów bo zaraz zaczęłaś wrzeszczeć jeszcze co innego. I wywrócilaś się przez potknięcie o stołek - to akurat dokładnie zarejestrował. Był gdzies na pograniczu snu i jawy z której brutalnie wyrwało go efektowne wejście magiczki. Pijanej, podkreślmy.
– Nie pomyślałeś, że po prostu chciałam, żebyś był?
- Nie, Darmar jest znacznie lepszy ode mnie - najwidoczniej wariant kompleksowy Wilka zadomowił się w nim na dobre i nie zamierzął ustąpić.
- I dlatego zarzucasz mi, że z nim sypiam, kiedy tylko mogę? Nie odpowiadam za to, co on robi. Gdybym chciała być z Darmarem, nie odchodziłabym od niego. A już na pewno nie byłabym z tobą. Nawet pomimo tamtych ruin.
- Oj przepraszam, że wtedy cię o to posądziłem - burknął wstając i maszerując w te i we wte po komnacie, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić - Nie chciałem tego powiedzieć, po prostu mnie podpuścił a ja się jak debil dałem złapać. Wiem, że gdybyś nie chciała ze mną być to bys odeszła, akurat to nie pozostawia wątpliwości, ale mimo to... Dalej zostaje pewien niepokój. Ja mam swoje obawy i żale względem Mrocznego, a ty względem Iskry o która rzekomo bardziej dbałem niż dbam o ciebie - a jednak zapamiętał coś z tego wszystkiego co usłyszał. I dopiero teraz przechodził do konkretów.
*
- Zakwasy? - na dźwięk znajomego głosu odwróciła się i... zamarła. Tacka, owoce, dzbanki z napojami... Bogowie, co się stąło z Lucienem? Porwali go i teraz będą żądać okupu? Zabili...? A może przyszedł Niedźwiedź i go zabrał podstawiając jej jakąs marną podróbkę?
W obliczu zagrożenia skurcz minął jak reką odjął, a Zhao podniosła się szybko i ostrożnie do siadu, co by miec w razie czego większe pole manewru - Kim jesteś i co zrobiłeś z Poszukiwaczem? - syknęła, zezując to na niego to na tackę, a widząc jego zbita z tropu minę dodała - Lucien nie robi takich rzeczy, więc wpadłeś kolego. I lepiej mów coście mu zrobili.

Silva pisze...

- Po części oczekuje, że to on ruszy te swoje boskie pośladki i uderzy w konkury. Wiesz, do rodziny, do ojca… do niej…
Szamanka wyglądała na zdziwioną i… skonsternowaną. - Wasze obyczaje nakazują, by prosić ród o zgodę? - pomyślała przez chwilę, przymykając powieki, aby łatwiej się skupić i odnaleźć to słowo, którego szukała; wspólna mowa wciąż była dla niej tajemniczym językiem, a obyczaje ludności keronii, nadal czymś nieznanym. - Rodziców? U nas, jeśli duchy przodków nie mają zastrzeżeń, przysięga się przed nimi i szamanem. Myślę też, że on po prostu nie potrafi oddzielić tego, jaka jesteś ty, a jaka jest twoja kuzynka.
- Do moich cycków się nie dobierał…
Szamanka nie zdążyła odpowiedzieć. Ucho Dara usłyszało to, a jak, dziwne żeby nie i dziwnym by było, gdy pan najemnik nie zareagował; przez całą salę, z jednego końca niemal na drugi, najgłośniej jak potrafił wrzasnął: - Bo nie ma do czego! Wolę szamankowe!
- To bierz! - odkrzyknął jakiś elf, wesołym głosem, który przypominał nieco podpity głos Tarana.
- Pchlarz by mi upitolił łapki u samej dupy. Sam se bierz!
- Cienias!
- Pierdol się - pan hyvan pokazuje się z cudownej strony, taki miły, sympatyczny, kulturalny i elokwentny. - A wy mnie nie obgadujcie, to moja sprawa!
- Mówcie głośniej, też chcemy posłuchać!
I tak panowie się przekrzykiwali. Silva wiercąc się na ławie, w końcu podciągnęła nogi pod brodę, objęła kolana ramionami i zerknęła na magiczkę. - Chciałabym zobaczyć, jak go uświadamiają - najwyraźniej szamanka pomyślała o tym samym, co i elfka, jednocześnie przyznając rację jej logice. - Gdyby to był twój ojciec, spaliłby się ze wstydu, na pewno - zachichotała, co było… niespodziewane; niezawodny znak, że wypity miód rozwiązywał nie tylko języki. - Z Moczymordą by się spili, Devrilowi by wytknął, że sam ma dziecko, a nie ma ślubu - chyba, że szamanka coś pokręciła, to proszę zignorować to stwierdzenie. - Wilkołak wyłożyłby mu zalecanie się wilków… - hm, swoją drogą, ciekawe czy Drav zalecał się do szamanki.
- Czy szanowny Maltorn, nie byłby najlepszy? - głos za plecami pań należał do Diarmuda; elf zachrypł nieco, więc mówił niewyraźnie, podjadał też winogrona, zrywając pojedyncze owoce z kiści. Czerwone włosy rozpuścił swobodnie na ramiona, a zarumienione policzki sugerowały, że nie omieszkał spróbować ciemnych piw i pitnych miodów, ot, aby sprawdzić jakość, wcale nie dlatego, że je lubił. - Tylko najpierw zmyjmy ten… - słowo paskudny nie przeszło mu przez gardło. - …niepasujący do naszego hyvana kolor włosów. Ktoś zrobił mu bardzo brzydki żart.

Silva pisze...

- Miałabym problem, gdyby duchy przodków odrzuciły… kogoś mojego - najwyraźniej Silva też nie była tak pijana, aby zacząć mówić o swoich uczuciach otwarcie, bez skrępowania, tym bardziej przyznawać się do tego, że na kimś zależy jej bardziej. Tak, miałaby kłopot, gdyby wilkołak, mówiąc prosto, nie spodobał się duchom. Ona, która od dziecka żyła wraz z nimi, której całe społeczeństwo podporządkowane było duchom... Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby. Inni… musieli być tacy, którzy przez to przechodzili, duchy nie zawsze okazywały przychylność. Na twarzy szamanki pojawił się grymas, ale zaraz potrząsnęła głową, odkładając te myśli na inny czas. - Najwyraźniej pchlarz miał szczęście. Poczekaj, twój braciszek też je będzie miał. Jeszcze będziesz bawić ich dzieci. Czerwonowłose i mądre - oczywistym było, co po kim owo potomstwo mieć będzie.
- Tylko najpierw zmyjmy ten …
- Paskudny? - podpowiedziała Szept.
Diarmud pokiwał głową, ale powiedział po swojemu: - … niepasujący do naszego hyvana kolor włosów. Ktoś zrobił mu bardzo brzydki żart.
- Zawsze może je ściąć na łyso. Poświeci trochę golizną, a potem mu czerwone kudły odrosną.
- Nie, on nie powinien żadną golizną świecić - zabrzmiało to tak, jakby ktoś uczynny opowiedział z wielką radością elfowi o tym, co działo się jeszcze za czasów Eilendyr, kiedy pewien krasnolud odwiedził pewnego mieszańca. Tamten dzień był dość drażliwym tematem do opowiadań, tylko nikt nie wiedział czy przez to, że mniejszy, czy sam fakt, że paradowali przed szlachetnymi elfami.
- Mówisz o porównywaniu męskich kusiek? - szamanka się nie krępowała, nazywała rzeczy po imieniu i naprawdę nie rozumiała, czemu nagle Diarmud się zakrztusił i patrzył na nią, jak na coś dziwnego. Elfy naprawdę zaskakiwały ją z każdym dniem, i z każdym kolejnym spotkaniem. Szept była królową, a wyrażała się czasami jak olbrzym, klnąc na potęgę. Diarmud był elfem, a mieszał się na wspomnienie o męskich kuśkach.
- Hej, Dar! - to darł się Taran, który popychał przed siebie, w stronę najemnika, Ardaniela. - Zostaw te dzbany, mamy coś ważnego do załatwienia. No, Tyrios - młody elf, który przechodził obok, potraktowany został jak służka; i tak dokładał mięsiw na tace, owoców i drobniejszych przegryzek, w końcu jak elf pije, musi też jeść - Weź to zanieś - Taran się rozejrzał - O, tam, do Diarmuda. Chodź Dar.
- Nic dzisiaj nie podpisuję, nikogo nie przyjmuję, przecież mówiłem - trochę zawiedzione spojrzenie powędrowało w stronę Ardaniela, który wiedział o planach hyvana i miał zapewnić mu spokojny wieczór, odsyłając spod drzwi wszystkich, którzy nie byli Tatkiem, częścią rodziny, albo krasnoludem z wozem piwa i wina.
- Przestać czepiać się dzieciaka - Arda oczywiście się zarumienił, nic nie powiedział, spuścił głowę i to Taran musiał opieprzyć najemnika. - A ty mu czasem odpyskuj. To tylko głupi hyvan.
- Finarthil wcale nie jest… głupi. Nie potrafisz, mości Taranie, docenić jego mądrości.
Brzeszczot prychnął. Jak nic uwielbiał tego dzieciaka, aż mu poczochrał włosy - Wybacz, to gdzie chcecie mnie zabrać?
- Pan Taran ma pewien pomysł…
- Cicho, weź sobie tę amforkę i idziemy.

Silva pisze...

I.
Na sali pozostało naprawdę niewiele elfów, chociaż i tak nie było ich wiele; część umoczyła usta, porozmawiała, poczęstowała się, a potem wróciła do swoich spraw czując, że najlepiej zostawić przyjaciół samych, aby odpoczęli po znojach i trudach mijającego dnia. Ktoś, nie wiedzieć kiedy, zamknął główne drzwi, postawił dodatkowe świece, aby rozjaśnić mrok, zebrał resztki jedzenia i postawił nowe, niemal pod nosem przyjaciół. Ktoś dorzucił drewna do kominka, rozniecając żar. Wszystko w myśl zasady, że najlepiej pić w gronie najbliższych i, o dziwo, nawet elfy potrafiły to zrozumieć i uszanować. Albo to po prostu ze względu na ich hyvana.
- Silva, czy ty chcesz mnie zabić… Dar do dzieci nie dorósł. Dzieciak nie może mieć dzieci!
Awa poklepała krztuszącą się magiczkę po plecach.- Naprawdę? - i przez krótką chwilę nie było wiadomo, czy szamanka pyta poważnie, bo nie rozumie czemu, czy może żartuje… Ale zaraz uśmiechnęła się szeroko i, bogowie, nawet lodowa pani potrafiła miło i przyjemnie wyglądać, nie budząc w sercu raczej obojętnych odczuć. Czyżby właśnie to w szamance widział pchlarz? Czy miał to szczęście, że mógł zobaczyć tę inną stronę małej kobiety? - Jego dziecko pewnie w wieku trzech lat byłoby odpowiedzialniejsze niż on… I pewnie by go pouczało - szamanka się zastanowiła, powstrzymując ziewnięcie - Lucien? To ten… Mrok? - coś szamance nie pasowało, ale nie potrafiła zrozumieć co, więc tylko wzruszyła ramionami. - Mężczyźni to wszystko sobie komplikują. Cieszę się, że matka wydała mnie na świat kobietą - Awa sięgnęła po dzban, jak magiczka, chciała przepłukać gardło po słonawym i ostrym smaku marynowanego mięska w paskach, który został jej na języku. Tylko, że szamankowy dzban też był pusty, ale Diarmud postawił na blacie kolejny, aż zachlupotało; elf wciąż stał za paniami, chociaż nie, on kucał za nimi, a że był wysoki, to opierał brodę na oparciu ławy, na której siedziały. Jakby nie mógł usiąść naprzeciwko.
- Jeszcze trochę tej zabawy, a skończysz pod stołem. W najlepszym wypadku.
- Ninareth-elda, ktoś ci kradnie dzban - mruknął niemal do ucha mości królowej Diar, kiedy zaś zobaczył złodziejaszka, chrząknął kilka razy, zamrugał i chowając głowę za oparcie ławy, uderzył się palcami po policzkach. Bo o ile hyvan znany był ze swojego… nietypowego zachowania, o tyle Diarmud, syn Giorsala, nie mógł sobie pozwolić na publiczne dziwactwa. Gdzie był Ardaniel, który powinien ich zawiadomić, o przybyciu gościa? Gdzie był odźwierny? I teraz wypicie wina do końca stało się niemożliwe. Picie przy Sarrelu? Nie, zdecydowanie nie. Diarmud miał kilka słabości, a pierwszą z nich było umiłowanie dobrego, różanego wina, które kiedyś smakował razem z bratem Roanem.
Szamanka jak nic musiała się odezwać: - Lepiej pod, panie elfie. Nawet jak jej żołądek wszystko zwróci, nikt tego nie zobaczy. Słyszałam, że wasza rasa bardzo szybko się upija. Szept musi być kukułczym pisklęciem, podrzucona - nachyliła się ku magiczce, nie myśląc, kto może ją usłyszeć - To bardzo ładny elf, wiesz? Oczy ma jak górskie lodowce.
Diarmud chrząknął jeszcze raz, może po to, by ukryć zmieszanie, a może by zagłuszyć szamankę; wyprostował się, aby elfim zwyczajom stało się zadość: - Oirl efêa, atra esterní ono thelduin, Sarriel-elda. Witaj w naszym domu.

Silva pisze...

II.
Gorszego momentu na wejście nie mogli sobie wybrać.
- Rozwiązaliśmy problem!
To do sali, bocznymi drzwiami ukrytymi za drewnianą kolumną wspierającą dach, weszła trójka zaginionych. Nie, nie pili w ukryciu, jak sądzili niektórzy, oni robili coś znacznie gorszego i niech żałując ci, którzy przy tym nie byli i nie brali udziału w całym przedsięwzięciu. Bo oto, za Taranem, zgubiwszy gdzieś młodego elfa, wtoczył się wyraźnie zadowolony najemnik. Dar uśmiechał się jak dziecko, które dostało torbę cukierków zupełnie bez okazji, lub jak pijaczyna, co to znalazł piwnicę pełną piwa. Zarumienione policzka, świecące oczy i ta dumna mina triumfującego wodza nad pokonanym z kretesem wrogiem.
- Chwała pomysłom jej wysokości!
Taran też był dumny, z realizacji podsuniętego przez Szept pomysłu, z wykonania i świetnej roboty, za którą powinni go pochwalić wszyscy, którym nie pasował nowy kolor włosów najemnika. Teraz Brzeszczot nie miał niebieskich kłaków, nie miał niestety też czerwonych, bo błękit zleźć nie chciał za żadną cholerę, ani z pomocą, widać zaklęcie, czar, klątwa, barwnik, czy cokolwiek innego, trzymały mocno. Nie było też innego koloru, który mógłby wyjść przy próbach usunięcia niebieskiego… Włosów Brzeszczota po prostu nie było. Najemnikowa głowa świeciła pustką… Nie, ona świeciła łysiną, gołą skórą… Dar był teraz łysą pałką, łysolem… Ale nie miał niebieskich włosów, więc problem został rozwiązany.
- Szept, popatrz, znowu jestem normalny! - uradowany najemnik podbiegł do magiczki, oparł się dłońmi o stół i pochylił, prezentując wszystkim swoją łysinę. Za nim, chichocząc, Taran obrócił się bokiem i zniknął. W końcu mieli niespodziewanego gościa, a za winowajcę, który przyprawił wstydu rodowi, wskazaliby właśnie jego, więc lepiej było się zmyć - Muszą tylko odrosnąć.
- Teraz my tego na trzeźwo nie weźmiemy… - to Diarmud obrócił się i ze stoliczka obok zgarnął dzban z winem, sądząc po zapachu, krasnoludzkim. - Mości Sarriel nie powinien tego oglądać…
Dar bez włosów wyglądał dziwnie. To tak, jakby całe życie znać i jeździć na kucyku z długim włosiem, by po chwili nieuwagi mieć go już ogolonego. Przynajmniej ktoś wiedział, co robi, bo łepetyna najemnika była porządnie wygolona, bez skaleczeń i zacięć. Ale była taka goła… I weź się teraz, człowieku, przyzwyczaj do łysej pałki.
- O, pan elf. Nie jesteś nasz - geniusz normalnie, ciekawe jak się zorientował, że Sarriel nie należał do rodu Crevan. Ciekawe czy to wypity miód, czy może zwykła najemnikowa ignorancja.

draumkona pisze...

Przyglądała się mu jeszcze chwilę, nim postanowiła w końcu ruszyć zadek z łóżka i choć trochę się rozciągnąć. Wstała, przeciągnęła sie ostrożnie by nienaruszyć wciąz niezagojonych ran i ochlapała twarz chłodną wodą. Czuła się lepiej, o wiele epiej niz choćby wczoraj.
– W sumie… ja mu się nie dziwię…
- Nie ma się co martwić Dev - ucięła krótko rozmowę, bo schodziła na dziwny tor juz od dłuższego czasu. Przecież nie wiedziała o Desmondzie, nawet nie podejrzewała, chociaż w sumie powinna bo znałą go już tyle czasu... - Gdzie Tullia? - zainteresowała się córką, w końcu obiecywał, że później ją przyniesie.
*
Wysłuchał jej słów w milczeniu, dokładnie odnotowując sobie pewne wnioski w pamięci. Więc tak to wyglądało z jej strony, dobrze. Będzie musiał o tym pamiętać kiedy nastepnym razem Mroczny będzie usiłował go wkurzyć jakimiś podtekstami. Przysiadł się szybko do niej na kanapę, korzystając z okcji chwilowego spokoju.
- Powiedz mi o co ci chodzi z tą Iskrą, bo nie wiem a chciałbym. Nie chcę żebyś czuła się gorsza, czy zaniedbana... Jesteście różnymi osobami i inaczej was traktuję, ale to nie Zhao jest moją żoną tylko ty Nira. Co cię gryzie? - czemu on wcześniej o to nie zapytał? Czemu nic nie dostrzegł? Przecież gdyby tak dalej poszło to niechybnie by ją stracił i to na dobre. Musi uważać bardziej, być czujniejszym, ale nie na to kto może mu ją odbić a bardziej na to jak ona się czuje. Dotąd uważał ją za duża dziewczynkę, która pomocy nielubi, ale w tych okolicznościach...
*
Taka zmiahna nastroju mogła charakteryzować tylko Lu, tego prawdziwego Lu. Z westchnieniem podniosła się z łóżka, wygrzebała z pościeli i wciąz naga i wygrzana uwiesiła się na szyi Cienia usiłując odegnać te burzowe chmury, które gromadziły sie powoli burząc nastrój.
- Zaskoczyłeś mnie po prostu - szepnęła, całując szorstki policzek i nawet nie komentując tego, że znowu kłuje i mógłby się ogolić - Oczywiście, że byle bałwan nie zrobiłby ci krzywdy, ale w Atax są magowie i niemagowie działający głównie w grupach, a nawet ktoś o twoich umiejętnościach nie dałby rady dużej, zorganizowanej grupie choć pewnie walczyłbyś jak lew i wybił tylu ilu się da... - zamruczała chcąc połechtać jego ego, co by się już nie gniewał o ten jej wyskok, o to zdziwienie. I musiała przyznać, choć na razie tylko w myśli, że taką wersję Cienia widywałaby chętnie częściej, choć tylko dla niej.

draumkona pisze...

Devril dobrze podejrzewał, bo Tullia zdążyła się już do misia przywiązać i kiedy tylko pluszak został jej próbnie odebrany to był płacz i krzyki, bo przecież jak tak można. Miś może nie wyglądał jak typowa zabawka dla dzieci, bo byl cały szaro-czarny, było widać szwy trzymające mu łapki a gdzieniegdzie wystawał nawet puch jakim go wypchano, ale wyraz mordki rekompensował wszystko. Wszystko prócz wiedzy o tym kto podarował małej rzeczonego misia.
Samej Tulli raczej to nie przeszkadzało, bo miś stał się nowym numerem jeden wśród jej dotychczasowych zabawek i ani myslała się z nim rozstawać. Char natomiast nic nie zauważyła, przynajmniej w pierwszej chwili bo była zbyt ucieszona widokiem córki, ale kiedy już pierwsza fala rozczulenia i radości minęła, to spostrzegła misia i dałaby słowo, że ten pluszak na nia patrzył. Kiedy jednak zerkała w kierunku zabawki, ta była tak samo martwa jak sekundę temu. Mimo wszystko... Czarne koraliki, które grały rolę oczu błyszczały jak na jej gust zbyt żywo jak na zwykłą zabawkę. I kiedy tylko Tullia została na łóżku w otoczeniu poduszek i paru zabawek, Char ściagnęła Devrila do kąta.
- Co to jest za miś? Nie miała go wcześniej... - syknęła, usiłując zamaskowac niepokój wkradający się siła w jej głos.
*
Westchnął ciężko nie wiedząc jak jej to wszystko wyjaśnić. Ona swego czasu też nikogo poza Darmarem nie widziała, to było dość... naturalne. No i jakby nie patrzeć z Iskrą od początku był mocniej związany, bo Szept wychowywała się po części w Irandal, za dzieciaka widzieli się może ze trzy razy, potem to on już był zapatrzony w Zhao a ona odeszła do Darmara...
- Zhao była moja pierwsza powazniejszą miłością, przyznaję bez bicia - zaczął w końcu, ostrożnie sięgając po szarpiacą sukienkę dłoń magiczki i zakrywając ją swoją dłonią - Byłem z nia duzo mocniej związany i nadal znam ją bardziej niż ciebie. Kiedy ja wyciągałem ja spod wpływu Starszych i Rady to ty byłas w Irandal albo juz u Mrocznego... Szedłem jej na pomoc, bo wiedziałem, że sobie sama z tym nie poradzi. Potrafiłem rozczytać nastrój, bo kiedy Iskra czymś nie rzuca, albo nie rzuca się na kogoś to znaczy, że coś jest na rzeczy. Z tobą... - urwał, zbierając myśli - Tu jest inaczej. Sprawiasz wrażenie... Zawsze w sumie takie sprawiałaś, że nie chcesz pomocy od nikogo i w żadnym wypadku, dlatego starałem się trzymać raczej z boku. Boję się czasami cokolwiek mówić czy działać, bo nie wiem co robic tak po prawdzie by sytuacji nie pogorszyć. No i swoje też przeszedłem, parę razy się sparzyłem i juz nie mówie na lewo i prawo co do kogo czuję. Wszystko się zmieniło, prócz jednego. Jak mówiłem w tamtych ruinach, że będę za tobą chodził i zatruwał ci życie, tak nadal jest to aktualne. No i jeszcze to, że jesteś jedyną kobietą, którą tak naprawde mogłem poślubić. Mimo czarnej magii, mimo zatargów z Mrocznym, mimo kłopotów, mimo wszystko. Cokolwiek sobie teraz myslisz, kocham cię, szalona, krnąbrna i momentami złośliwa magiczko - gdyby nie to, że był całkiem trzeźwy i wyspany to sam by się mocno zdziwił swoim popisem oratorskim. Ale w takiej sytuacji w jakiej znalazł się obecnie... Nie mógł pozwolic jej na dalsze wątpliwości, na to by powoli ich to wyniszczało. Była mu droższa niz cokolwiek, a gdyby odeszła... Nic nie byłoby w stanie zrekompensowac tej straty. Tak jak kiedyś mówił Iskrze, że nawet całe elfie królestwo nie będzie w stanie zrekompensowac jej odmowy, tak teraz wiedział, że w razie rozpadu jego małżeństwa nie pomogłoby kompletnie nic. Ani elfy, ani magia, wszelkie skarby i potęgi tego świata. Wpadł po czubki szpiczastych uszu, zakochaniec.

draumkona pisze...

II
*
- Czy ty się o mnie martwisz?
- A nie widać? - wypaliła i ona, początkowo zbita z tropu, dopiero po chwili odzyskując rezon. Co on, nie widział? Nie dostrzegał tego, co czasami robiła? Nie znał powodu niektorych awantur? Bała się i martwiła za każdym razem gdy znikał sam w ciemnym tunelu bądź wybywał na misję. I nie była to obawa, że braknie mu umiejętności, czsy sił by pokonac wrogów, nie. To była obawa, że w przypływie nadmiernej pewności siebie rzuci się na kogoś kto przerośnie go umiejętnościami. A wtedy ona nie mogłaby sobie wybaczyć, że go nie ochroniła. Że nie było jej obok... - To nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy sie martwię Lu. Aż dziwne, że umknęło to sokolemu spojrzeniu Poszukiwacza.

Anonimowy pisze...

Shivan uniósł miecz, wykonując szeroki zamach. Wznoszące się ponad głowę młodzieńca ostrze rozcięło skórę brzucha atakującego wilka. Chłopak uslyszał nad sobą coś pomiędzy skowytem a bulgoczącym warczeniem. Zacisnął zęby. To była jedna z sytuacji, w których za wszelką cenę należało zachować zimną krew i opanowanie.
Tiamuuri w tym samym czasie ugodziła w bok zwierzę, które skierowało się ku tyłom pochodu. Jak atakująca osa wyrzuciła rękę ze sztyletem, zadała cios i równie szybko się wycofała, gotowa do kolejnego uderzenia. Nie liczyła na to, że jedna rana załatwi sprawę, chyba, żeby udało się trafić w serce.
-Spróbuj zaatakować... od... środka - sapnął Shivan, wymachując mieczem -Od mózgu... czy jakoś...
Tiamuuri potrząsnęła głową, przekonana, że przyjaciel i tak tego nie zobaczy, zajęty walką. Nie miała warunków, żeby spróbować w jakimś stopniu wpłynąć na wilki, musiała cały czas zachwowywać czujność i gotowość do ataku. Poza tym bestii było co najmniej dziewięć. O przeżartych spaczeniem mózgach, możliwe, że już niepodatnych na próby subtelnego wpływu.
-To zaraźliwe? -rozsądek znów kazał Shivanowi zwrócić się do maga. Wilk, któremu młody Jeździec rozdzierał właśnie gardło był niezbezpiecznie blisko. Jeszcze chwila, a prawdopodobieństwo ugryzienia stanie się niebezpiecznie wysokie.
Tiamuuri wypusćiła z przedramion wiązki włókien, które jak lasso zacisnęły się na szyi innego spaczonego zwierzaka. Wilk zaczął się szarpać, instynktownie usiłując zrzucić je z siebie.
-Czemu mam wrażenie, że skuteczne będzie jedynie POZBAWIENIE ich głów? -mruknęła Drzewna pod nosem.
Dystans między nią a Shivanem niejako naturalnie się zmniejszył, tak, że wilk atakujący chłopaka znalazł się w zasięgu rąk Tiamuuri. Dziewczyna przełożyła sztylet do lewej ręki i wbiła ostrze w kręgosłup bestii. Jednocześnie coraz mocniej zaciskała żywą pętlę na szyi kolejnego wilka, niemal skręcając mu kark. Shivan cofnął się, ostatni raz przesuwając mieczem po rozszarpanym gardle drapieżnika, który go zaatakował. Tym samym w połowie go zdekapitował. Cuchnące śmiercią i rozkładem cielsko zachwiało się, potem wilcze łapy się ugięły i spaczone zwierzę upadło na ziemię, splamioną nienaturalnie ciemną, zatrutą krwią.
Jeden, jęknął Shivan w duchu. Jeden z nie wiadomo dokładnie ilu.

draumkona pisze...

- To prezent. Wiem, nie wygląda za dobrze, ale przywiązała się do niego – uważnie przyjrzała się nowej zabawce córki, ale nie komentowała tego dłużej. Przyciśnie go później, podejdzie jakimś zręcznym podstępem gdy straci czujność... Bo coś tu brzydko pachniało. Nikt z jej znajomych nie dałby małej takiego ponurego misia z dziwnie błyskającymi ślepkami. Swoją drogą dziwne, że rzeczona Tullia się go nie bała ani nie rozpłakała się na jego widok. To było naprawdę najdziwniejsze w całej tej historii.
- Hm... Niech będzie... - mruknęła ostrożnie, tymczasowo odpuszczając temat. W końcu póki małej nic nie było to mogła sie po prostu cieszyć jej towarzystwem.
*
- Ale kto powiedział, że bedę chciał cię wyrzucić? - mruknął zerkając na nią zagadkowo i uśmiechając się tym swoim uśmieszkiem. Ku jego zadowoleniu, pewne sprawy zostały wyjaśnione czyniąc życie znowu o wiele prostszym i zdecydowanie bardziej przyjemnym. Teraz... No, teraz mógł zająć się w końcu innymi rzeczami, które wymagały jego uwagi. Choćby takim wyjazdem za wieże, Radnymi, swoimi plecami... Tak, teraz był czas by skupić się na tym wszystkim co leżało odłogiem kiedy on zachodził w głowe co jest nie tak między nim a magiczką.
- Muszę się jeszcze na chwilę położyć - westchnął, niechętnie wyplątując się z objęć magiczki i ruszając na łóżko. Czuł jak rwą go szwy na plecach i spodziewał się cholernie dużej blizny po tym wszystim. Ale cóż on mógł zrobić? - Krnąbrna magiczka może mi ulżyć w cierpieniach i posmarować rany tym mazidłem? - wskazał ruchem głowy na zielonkawej barwy krem, który leżał na stoliczku przy łóżku.
*
Znów muśnięcie warg na policzku, lekkie, niezobowiązujące. Zhao odsunęła się odrobinę przyglądając się mu uważniej, jakby powiedział coś wyjątkowo dziwnego, niepodobnego do niego samego. Po części w sumie to było to, z drugiej strony zaczynała dostrzegać pewną subtelną zmianę w jego zachowaniu. Jak na razie rokowało to dobrze. Może przestanie uznawać Bractwo za swoją jedyną rodzinę...
- Przecież nic nie mówię - usmiechnęła się, sięgnęła po poszewkę i owinęła się nią by nie świecic golizną, a chwilę potem znów siedziała na łóżku, oglądając ostroznie łup przyniesiony przez Cienia - Nie jesz? - zagadnęła, zaglądając na niego i jednocześnie grzebiąc w półmisku.

draumkona pisze...

- Może coś ci przynieść? Czegoś potrzebujesz? - w zasadzie nie myślała teraz o sobie, zamyślona wpatrywała się w córkę bawiącą się paroma zabawkami i ten widok sprawiał, że po prostu trudno było jej zebrać myśli i przestawić się z myslenia o niej na siebie. Czego ona potrzebuje? Chyba... Niczego...
- Nie, chyba niczego mi nie trzeba... A do medyków nie idę, ani oni nie przyją tutaj i koniec. Nie mdleję, nic mi nie jest - oczywiście pominęła wszystkie niezagojone rany, sińce, otarcia i skutki uboczne po truciźnie. Była zdrowa jak ryba, no przecież. Żadnych medyków, najmniejszych nawet - Ale mógłbyś przynieść cos dobrego Tulli, pewnie by się ucieszyła.
*
Wysłuchał rewelacji ze spokojem na jaki mógł sie tylko zdobyć by przy okazji nie wyklinać też piekących brzegów poszarpanej skóry i ogólnie rzecz biorąc bólu płynącego z przeoranych pleców. Zachciało mu się, cholera, pod orki rzucać to teraz ma.
- A Devril się już oświadczył? - wycedził przez zęby, usiłując stłumic ból co niezbyt mu wychodziło - W końcu to najwyższy czas jak mają już dziecko - dorzucił jeszcze, jakże taktownie, nie dopuszczając nawet do siebie myśli, że Dev może mieć inne plany niż poslubienie jego siostry.
- To, że będziemy mieli towarzystwo w postaci Cienia to sie domysliłem. Zaskoczyłabyś mnie mówiąc, że ten zostaje a Zhao płynie sama... - ziewnął dochodząc po częsci do wniosku, że sie wcale nie wyspał po tych nocnych niespodziankach i powinien sobie odpocząć. Szkoda, że los szykował dla niego inny scenariusz w którym to pierze tyłek pewnemu arystokracie.

draumkona pisze...

Obudził go odgłos otwieranych drzwi i juz sobie pomyslał, że Szept wróciła, że przyniosła mu może jakąs herbatę z odrobiną rumu na złagodzenie bólu, w końcu był taki biedny i niedysponowany... Ale nie. Zamiast tego dostał wykład jak postepuje się z kobietami. zacisnął oczy, a gdyby nie to, że zdrętwiały mu rece to by zatkał uszy. Znalazł się znawca kobiet, psia kość.
- Jeszcze się nie pogodziliście? Nie, żebym się wtrącał, ale zamiast uciekać, mógłbyś z nią po prostu porozmawiać. Gorzej już nie będzie. Jak będziesz zwlekał, to w końcu ona zacznie cię unikać… Podobno kobiety lubią słyszeć, chociaż od czasu do czasu, że są skarbem, że tylko one… żadna inna. Korona by ci z głowy nie spadła, zwłaszcza, że w twoim wypadku to by nie było kłamstwo.
- Może ty przestań zwlekać, skoro juz powołałeś na świat dziecko? - odwarknął, z trudem podnosząc się do siadu, czując jak zesztywniała skóra na plecach protestuje wobec takiego traktowania. Wzrok elfa był gorzej niż obłędny, w dodatku musiała mu pęknąć żyłka w oku, bo całe niemalże białko lewego oka miał czerwone - Dla twojej wiadomości z Szept się pogodziłem i nie ucz mnie jak postepować z kobietami bo to nie moja żona prawie umarła. Ach, właśnie, żona - sarknął, teraz juz się podnosząc. Zły, poirytowany nie nadawał się na żadne kazania i rady - Wiesz co to takiego? Nie no, pewnie że nie wiesz. To ci powiem, że małżeństwem zwykle kończy się związek kochających się osób. No i nie wspomnę o tym, że zmajstrowałeś dzieciaka. A może ty sobie tylko pogrywasz, hę? - zmrużył oczy, niebezpiecznie się zbliżając na te pare kroków - W końcu do lochów pójść mogłeś nie dbając o nic, a zaręczyn z Tariną zerwac nie możesz... A może nie chcesz? - uniósł lakonicznie brew, ale jeszcze nie rzucając się na niego. Musiał nad soba panować, musiał, musiał... - Korona by ci z głowy nie spadła gdybyś w końcu coś z tym zrobił - sparafrazował dośc lakonicznie jego słowa i wlepił w niego spojrzenie oczekując odpowiedzi, która miała zadecydować o tym czy obije mu tą głupia twarz czy jednak nie.
- Zawsze mogę znaleźć kogoś innego na twoje miejsce - syknął niebezpiecznie, choć nie zdawął sobie sprawy z incydentu z Desmondem i bardziej myślał chociażby o Arno. Syn elfiego generała, całkiem porządny chłopak, nadałby się...

Zhao pisze...

Devril dobrze przewidywał następstwa ich wielce dyplomatycznej i ciekawej rozmowy. Wilk nie był w nastroju na pyskowanie, jak dla niego to Devril już powinien biec do Wilhelma i powiedzieć mu, że żadnej Wirginki nie poślubi. No i mógłby już iść do Char, powiedzieć jej o wszystkim rzecz jasna, a najlepiej jakby robił to wszystko równocześnie. Jeśli chodziło o siostrę elfiego władcy, to nie był zbyt wyrozumiały. Owszem, wiedział, że przy braku zabezpieczeń może wyjść z tego dzieciak, ale na bogów, Vetinari podobno dzieci mieć nie mogła! A teraz wyszło na to, że jednak cuda się zdarzają i to całkiem bez udziału medycyny, czy nawet bogów.
- Rozmawiałem, ku twojemu zdziwieniu – syknął, ledwo nad sobą panując. Devril nie powinien mu pyskować, nie kiedy pan elfiak był na lekach i niezbyt kontaktował – Ale ty chyba tego nie robiłeś skoro nie wiesz, że tego chce – co prawda ich rozmowa miała miejsce lata świetlne temu, ale to był drobny szczegół którym nie zamierzał się z Devem dzielić.
Na chwilę się uspokoił. Na chwilę, bo jego umysł zaczął przetwarzać co też Winters mu odszczekał. A kiedy doszedł o fragmencie o Szept i o tym, że nawet nie kiwnął palcem by jej pomóc – nie wytrzymał. Po prostu się na biednego arystokratę rzucił, choć ranny i lekko śnięty wskutek działania maści nie był zbyt mocnym przeciwnikiem, choć trzeba przyznać, że zaciekłym i upartym w dążeniu do obicia twarzy arystokracie.

draumkona pisze...

- Spokój! Dość! - niby coś usłyszał, ale jednym uchem chyba bo nie zwrócił na to zbytniej uwagi, dalej szarpiąc Devrila i obijając go jak tylko się da. Jak on to mógł robić Vetinari? Jak mógł ją tak... Przecież to była zniewaga. Jawnie sobie igrał chędożąc na boku jakąś głupia Wirginkę, migając się...
- Ty draniu! - wycharczał, krzywiąc się z bólu wskutek rozerwanych szwow na plecach, ale nie przestał. Nie mógł. Coś w nim, jakby jego duch, czy jakkolwiek to nazwać... Po prostu nie mógł. Może było to związane z tym, że niekiedy zmieniał się w wilczura, a każda z przemian zostawiała w nim pewien ślad. Czasami gorzej reagował na źle wypieczone steki, czasami miał dziwne zapędy do obwąchiwania cudzych ubrań... Najgorzej jednak było kiedy czuł, że krwawi lub kiedy czuł obca krew. Teraz miał oba zdarzenia zarazem, bo Wintersa po prostu ugryzł, jak zwierzak jakiś i to mocno, do krwi. Szybkim ruchem sięgnął szyi, zrywając z niej Amulet, coś jakby pieczęć i wszyscy tu obecni wiedzieli co się zaraz stanie. Nie minęła chwila a zamiast elfiaka na środku pokoju stał, charcząc i warcząc, czarny wilk o dwukolorowych ślepiach i niezbyt ludzkim spojrzeniu. Cokolwiek się z Wilkiem działo, zaczynał tracić nad sobą samym panowanie.
- O kurw.... O cholera - Viori pojawił się w komnatach w złym momencie. Upuścił parę listów które niósł najprawdopodobniej Wilkowi i odsunął się pod ścianę, zerkając niepewnie na Heianę i Szept - Zróbmy coś! - on sam niewiele mógł. By magia umysłu działała właściwie, przynajmniej ta jego, musiał mieć kontakt przez dotyk. W obecnej sytuacji było to... krótko mówiąc niemożliwe.

Nefryt pisze...

Naprawdę mu ufałam. Może byłam przy tym głupia albo naiwna. Może podejrzliwość byłaby w mojej sytuacji bardziej odpowiednia i korzystna. Może. Tyle, że nie potrafiłabym tak żyć. Zaufanie było dla mnie czymś naturalnym, po postu ludzkim. O ile nigdy nie zaufałabym wirgińczykowi, o tyle miałam nadzieję, że mogę być pewna przynajmniej niektórych sojuszników. A Devril był dla mnie właśnie sojusznikiem. Mieliśmy ten sam cel. Nie ważne, w jaki sposób do niego dążyliśmy. Równie dobrze on mógłby co chwilę patrzeć mi na ręce, i przecież byłam hersztem zbójeckiej bandy i żyłam z rabunku.
- Nie przepraszaj. Każdy czasem potrzebuje wyrzucić coś z siebie.
Spróbowałam się uśmiechnąć.
- Kiedy powiedziałam, że Selena jest twoją daleką kuzynką, miał dziwną minę. Ale byłam pewna, że mi uwierzył – westchnęłam, marszcząc brwi. – Czy mógłbyś mnie oświecić, jak ważny jest w Quinghenie ród de Warney? – spytałam zażenowana. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co to za ród. Jako księżniczce nigdy nie chciało mi się zainteresować genealogią na tyle, by przyswoić sobie choćby najważniejsze rodziny z Quingheny czy Wirgini. Braki w tej ostatniej nadrabiałam, natomiast quingheńskie rody…
***
- Nie miałem na myśli szturmu – stwierdziłem. – Chodziło mi raczej o zaplanowaną akcję mniejszego formatu. Dostać się do więzienia, zgarnąć ich i wydostać się miasta... ewentualnie gdzieś ukryć. – Przelotnie pomyślałem o Nemain. Jedna z jej nowych znajomych była żoną dozorcy magazynu dla straży. – Mógłbym załatwić stroje strażników. Na przykład. – Nie byłem pewien, czy rzeczywiście cały czas gadam bzdury, czy to tylko sposób bycia Cienia doprowadzał mnie do tego typu wniosków.
- Dobrze wiem, jaki był układ z Bractwem – warknąłem. Sprowokował mnie. Niech go szlag. Zamiast myśleć nad sytuacją, zacząłem odpierać jego ataki. Szczyt profesjonalizmu, panie Arhin. Sam szczyt.
- Wbrew pozorom, Bractwu nie płaci wirgiński król, tylko ja. Sytuacja się zmieniła, więc albo próbujemy znaleźć wyjście, albo możemy się w tej chwili pożegnać. Nie zamierzam finansować czegoś, co samo w sobie jest dla mnie G warte – stwierdziłem już całkiem opanowanym tonem. Nie chciałem nim sterować. Skąd mogłem wiedzieć, że Ruch Oporu jest tak głupi, by płynąc do Quingheny bez wizy? I że ci tutaj, w porcie, będą na tyle nierozgarnięci, że nie zorientują się nawet kogo mają? Powieszenie ich jako przemytników byłoby ogromnym zmarnowaniem potencjału.
- … Powiedz teraz, co jest dla ciebie najważniejsze. Poświęć płotki dla grubej ryby. Zrobisz to, panie arystokrato?
Spojrzałem na niego twardo.
- Zrobię. Ważna jest Nefryt, Duch i ten drugi z ruchu oporu. Przydatny może być też kapitan. Jeżeli jest sposób, żeby zachować przy życiu ich wszystkich, albo przynajmniej większość, słucham.

Nefryt pisze...

[O, nawet nie wiedziałam, że tak robi. Pomysł faktycznie, dobry, tylko trzeba mieć cierpliwość, żeby pozbierać wszystkie komentarze.
Hm, z blogami mam tak samo. Niby przeglądam, co jest nowego, ale jakoś tak nic mi nie pasuje. Nie zamierzam narzekać w stylu „blogosfera nie jest już taka jak dawniej, bla, bla, bla”, bo to jaka jest zależy od autorów, ale o ile wcześniej musiałam wybierać, gdzie piszę, a z czego rezygnuję, o tyle teraz… Teraz trzymam się dwóch własnych grupowców. Zapisałam się wprawdzie na Grę o tron, stworzyłam postać, ale raz: okazało się, że czytanie książki rok temu to za mało, by dobrze czuć się w realiach, zwłaszcza, jeśli lubi się pogibanych bohaterów, dwa: że się nie wczuwam, trzy: że właściwie nie zależy mi na wątkach. Więc się wypisałam. Bytność na Indywidualnie też była chybionym pomysłem, bo ja jednak lubię mieć zaplecze w postaci dopracowanych realiów, a inni autorzy chyba nie czuli takiej potrzeby.
A’propos zniechęcenia. Zauważyłam, że im dłużej piszę, tym rzadziej podejmuję w wątkach ryzyko. Taka jakby ostrożność. Przez to zdarza się, że wątek mnie nuży (nie mówię tu akurat o naszym). Czasem wystarczy, że pchnę bardziej postać do działania, albo chociaż do powiedzenia czegoś ryzykownego i zaczyna mi bardziej zależeć, co będzie dalej.
I nie przepraszaj, dobrze jest. Kombinowanie jako postacie jest fajne ;) Z resztą chyba w ten sposób robiłyśmy w naszym pierwszym wątku na KK, tym z Nef i Lucienem – mi się wtedy podobało, nie wiem, jak tobie ;)
I… zawsze mogą planować jedni i drudzy i się na siebie „natknąć”.]

Silva pisze...

- To bardzo ładny elf, wiesz? Oczy ma jak górskie lodowce.
- Silva… - powiedziane z wyrzutem i zawstydzeniem.
- No co? - szamanka pokręciła głową, robią minę „ale o co ci chodzi”, spojrzała na magiczkę jak na wariatkę, w ogóle nie rozumiejąc skąd to zażenowanie i westchnięcie, jakby odezwało się trzyletnie dziecko, co to nie wie, kiedy ma milczeć i co trzymać dla siebie, albo na czas, gdy nikogo postronnego nie będzie w środku. Najwyraźniej szamance coś umknęło. - Przecież powiedziałam prawdę - znów zerknęła na Sarriela. - Jak nic, ma oczy w kolorze wiecznego lodu, przyprószone nawianym nocą śniegiem - okej, szamance zaczęły się chyba przypominać dawne dni, w domu, u siebie. - Zobacz sama, pod tym lodem kryje się nieznane. - Ktoś powinien szamance nalać jeszcze jeden pucharek, albo zaprowadzić ją już do spania. - Wilk nie będzie zły, że chwalisz czyjeś oczy…
Diarmud chrząknął, kaszlnął, wciskając Silvie do rąk pusty kubek, by zaraz napełnić go winem. Niech ta szalona kobieta już nic nie mówi, niech lepiej pije trunek, bo zaraz coś jej się wymsknie, w dobrej wierze, ale zdecydowanie zbyt szczere jak na elfy. - Nasz szanowny gość coś mówi, słyszysz?
- Nimeni oi Sarriel Ard’berio. Ir toi nimeni?
Szamanka słyszała, ale tak naprawdę nic z tego nie rozumiała. Nigdy nie zastanawiała się nad nauką elfickiego, nawet jej przez myśl to nie przeszło, wciąż nie całkiem radziła sobie we wspólnej mowie, więc póki co innego języka nie potrzebowała. Miała swój własny, plemienny, ale na razie służył tylko do rozmów z pchlarzem, kiedy chciała go zdenerwować jakimś słowem, którego nie znał. Na szczęście miała Szept.
- Nazywam się Sarriel. Spytałem, jak się nazywasz, córko śniegów?
Czy tak mówić, nie jest lepiej?
- Córko duchów byłoby właściwsze - trzeźwa szamanka zapewne nie wypowiedziałaby tych słów, jedynie pomyślała, nie chcąc urazić przyjaciela magiczki, ale… już dawno przestała być trzeźwa. Machnęła ręką, by nie zwracał na nią uwagi, po czym skłaniając głowę, jak nakazują jej zwyczaje, przedstawiła się: - Awahka’towa:ni, choć wasz lud łatwiej przyswaja imię Silva.
W tym momencie parsknęła magiczka. Teraz to szamanka patrzyła na nią, naprawdę, z kompletnym niezrozumieniem wymalowanym na twarzy; przed chwilą wyglądała na zawstydzoną, a teraz się śmieje? Szamanka chciała zapytać dlaczego, czy powiedziała coś źle, może jakieś słowo przekręciła, czy źle odmieniła, ale przerwało jej wejście smoka… Nie, wejście łysiny.
- O, pan elf. Nie jesteś nasz - Dar popatrzył na Sarriela.
- Z twojego na pewno. Nie ma czerwonego łba. Och, ty też nie masz. Też nie jesteś wasz.
- P… - chciał powiedzieć coś bardzo brzydkiego, gdyby był sam z magiczką pewnie by powiedział, dobrze wiedząc, że Szept poznałaby się na żarcie, na przekomarzaniu, ale oni nie byli sami, więc lepiej pewne pyskówki zachować na inny czas. - Mam czerwone włosy w cebulkach. Weź mi nie dokuczaj, jesteś w gościnie… gościach… cholera, jak to się mówi… - machnął ręką, bo zauważył coś dziwnego i niepokojącego. - A nie ważne. Co tak siedzicie o suchych pyskach? - popatrzył po przyjaciołach, popatrzył na Sarriela, na Diarmuda. - Znaczy, że nam popsuł zabawę? - spytał nie wiadomo kogo, dochodząc do wniosku, że to przybyły elf musiał im zabronić, albo się oburzyć na widok gorzałki. - Gospodarzowi się nie odmawia - no i Dar złapał za dzban, podsuwając go pod nos Sarriela.

[Ej, robimy kiedyś wypad do wioski Silvy? *_*]

draumkona pisze...

Viori taktownie udał, że całej wymiany zdań nie słyszał, że jego tu nie ma i prosze w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Po prawdzie, był jednym z niewielu Starszych, których nie interesowało życie władcy od strony prywatnej. Oczywiście, jako przyjaciel współczuł mu kłopotów i problemów, starał się pomóc ale nigdy nie wykorzystywał ich do swoich celów lub by osłabić pozycje magiczki. Był też jedynym Radnym, który wiedział, że w podziemiach Atax kryją się alchemicy, choc o tym ostatnim fakcie wiedział chyba tylko Wilk i sama Vetinari.
Spodziewał się rozmowy ściszonymi głosami, spodziewał się nawet tego, że ktoś Wilka w końcu unieruchomi, zwłaszcza że znów stracił nad sobą kontrolę i mógłby wszystkich poważnie uszkodzić. Ale zabójcy się nie spodziewał, więc mina Radnego zdradzać mogła w tej chwili wszystko to, czego się obawiał. Że oberwie Wilk, że zginie Szept, może nawet i ten człowiek... Albo królewska kuzynka? Rezon odzyskał dopiero w chwili w której wpadli strażnicy i Sacharissa. Arcymistrzyni żywiołów wyglądała jak osoba dopiero co wywleczona z łóżka i po prawdzie tak było - czarodziejka odsypiała poprzednie zarwane noce spędzone nad starożytnymi księgami. Rozejrzała się i pierwszym co rzuciło się jej w oczy był rzecz jasna zmrożony Wilk.
- Co się stało? - odezwała się cicho, lekko ochrypłym głosem. Chyba brało ją przeziebienie.
- Zabójca. Ktoś próbował zabić jednego z nas - Viori nie zauwazył konkretnie przed kogo rzucił się Devril, spostrzegł się dopiero kiedy arystokrata leżał już na ziemi - Straże, przeszukać ogrody i dziedziniec. W zasadzie to podzielcie się i większa grupą do ogrodów, mniejsza ma przeczesać to skrzydło. I przyślijcie do mnie generała - nie mogli go nie posłuchać, nie kiedy miał nad nimi przewage i wyższa pozycję. Sacharissa przyjrzała się uważnie elfiemu władcy będącemu w tej chwili lodową statuetką, ale nie powiedziała nic. Później spyta. Bo coś tu śmierdzi.
- Pójdę po Rimę - oznajmiła sucho, owijając się puchatym szlafrokiem ciaśniej i wyszła z komnaty cicho tupiąc swoimi materiałowymi pantofelkami.
- Odmroź go nim pojawi się Airo. Będzie za dużo pytań... - poprosił magiczkę, zbliżając się do basiora.

draumkona pisze...

Osunął się na kolana szybciej niż się tego spodziewał. Czuł się taki... słaby. Wyzuty z wszelkich sił i energii, jakby nie zmienił się w wielkie siedlisko pcheł a przebiegł co najmniej od Atax do Królewca i z powrotem. Czuł się przybity i zmęczony, naprawdę zmęczony. Być może dlatego w pierwszej chwili nic do niego nie dotarło, żaden gest, słowa. Nawet nie wiedział gdzie się tak dokładnie znajduje, ciało wciąż zachowywało się jakby należało do potężnej bestii nie zaś do niego. Pogubił się.
- Osioł. - to jednak usłyszał i aż podniósł głowę, lokalizaując źródlo tak poważnych obelg. Żródłem tym okazała się magiczka, a że Wilk jeszcze nie do końca kontaktował...
- Wilk. To był wilk - uściślił, że przecież ta wielka, majestatyczna bestia to wilk najprawdziwszy a nie jakiś tam osioł. Jęknął i osunął się już calkiem na ziemię, nie zauważając nawet że ktoś majstruje mu w bandażach.
- On... On chyba jest w jakims szoku - mruknął Viori dotykając czoła elfiaka i zaczynając swoje zabawy z umysłem i jego możliwościami. Tu przesunie, tam załata, to naprawi... I będzie musiał z Wilkiem porozmawiać. Każda z jego przemian coraz bardziej odsuwała go od ludzkiego zachowania spychając w ciemną otchłań świadomości bestii, utulonego w gniewie stwora który nie wiadomo skąd się wziął i jak zdołał zając pewną częśc umysłu elfiaka na tak długi czas.
- Devril... to osioł... - burknął jeszcze oskarżycielsko, dając dowód że jednak wraca do siebie i nie wszystko stracone.
*
Char się niepokoiła. Devril sobie poszedł, nawet nie pamiętała gdzie i po co, ale powinien już przecież wrócić, prawda? Powinien... Powinien być obok. Ostatnio łapała się na tym, że wpadała w panikę kiedy kogoś z jej bliskich nie było za długo, podejrzewała najgorsze, że Escanor wdarł się i tutaj odbierając jej ostatnią cząstkę wolności, zdobywając ostatni bastion, ostatnią "twierdzę" w której mogła się skryć.
Zostawiła Tullię, śpiącą, małą Tullię pod opieką Desmonda i mimo jego protestów i próśb ruszyła w teren usiłując go wytropić. Specjalnie opatuliła się kolorowym szalem robiąc z niego coś na wzór kaptura, by okryć twarz. Nie była w tej chwili zbyt skora do pokazywania blizn po cięciach, oparzeniach...
Zaglądała do pomieszczeń, do kuchni, zbrojowni, była nawet w okolicach Ametystu i nigdzie go nie było. Z przerażeniem w oczach odwiedziła kostnicę, a dopiero później jej zmęczony umysł podpowiedział, że nie była jeszcze w szpitalu. Tam więc skierowała swoje kroki i już na progu dostrzegła arystokratę w asyście Heiany. I sztylet. Cholernie duży, zakrwawiony sztylet.
- Devril! - zawołała przerązona i przygnała do arystokraty nie bacząc na to, że ktoś mógłby na nia zwrócić zbytnia uwagę, że zauważą blizny... Nic sie nie liczyło. Nie, kiedy widziała tą ranę na ramieniu, siniaki, krew... - Co się stało?

draumkona pisze...

Długo odpowiadała Szept jedynie cisza i charczący oddech pana głupka, który tak łatwo tracił nad sobą panowanie. Prócz ogólnej dezorientacji do tego wszystkiego dołączyły jeszcze zawroty głowy i chęć zwymiotowania, którą słusznie tłumił nie chcąc się jeszcze bardziej pogrążyć.
- Jaki... skrytobójca - wymruczał, kiedy Viori robił mu za coś w rodzaju dźwigu, który niedobrych, kudłatych władców stawia na nogi. Nie przewidział tylko tego, że mag poprowadzi go prosto na łóżko i tam zostawi - Ale ja nie chcę leżec - odezwał się oburzony i już całkiem prawie jak dawny, stary Wilk, a nie jakieś słabe chuchro.
- Nie dyskutuj lepiej, poszły ci szwy i cała robota na marne.
- Co się stało?
- Rzuciłeś się na arystokratę, zmieniłeś i chyba chciałeś go rozszarpać, ale wtedy Szept zmieniła was obu w lodowe posążki a potem... potem pojawił się skrytobójca.
- Cień?
- Nie jestem tego taki pewien. Cienie nie chybiają celu. Chyba, że było to ostrzeżenie - Wilk rozważył te słowa. W sumie, Bractwo miało dość poważny powód by go ścigać, bo już drugi raz zaszył się w ich szeregach i potem umknął... Tylko skąd wiedzieli o podmianie ciał? Zorientowali się? Kiedy? Jak?
- Ja myślę, że to Cień - burknął, podsuwając sobie pod głowe poduszkę, bo niewygodnie, bo twardo na samym materacu, bo fuj, bo be - Nawet wiem, że jeden siedzi obecnie w Atax - nawet nie musiał wymawiać jego imienia. Wszyscy wiedzieli, że chodzi o Czarnego Cienia.
*
- Ty... Ty kretynie! - i tyle ze współczucia, pomocy i wsparcia. Devril dostał w ucho, choć wielką ochote miała wsadzić palec w tę jego ranę, a niech sobie pomyśli, że przed bójkami się ucieka. Głupek. A jakby Wilk użył magii? Widziała czego nauczył go Biały, widziała jak potrafił pozamykać niektóre żyły i odwrócić bieg krwii przez co eksplodowało serce. Widziała i bała się tego, że naprawdę zły i ze słusznym powodem mógłby to zrobić Devrilowi. Zwłaszcza, że jej szacowny braciszek ostatnimi czasy był mocno nieprzewidywalny.
- Myślałam, że coś ci się stało... Tak długo nie wracałeś i w ogóle... - mruknęła, bawiąc się teraz strzępem jego koszuli. Nie podzieliła się tylko swoimi absurdalnymi obawami i tym, że szukała go w kostnicy i w burdelu - Głupek. Naprawdę mogło ci sie coś stać! - i jeszcze raz, dla zasady, oberwał w ucho.

draumkona pisze...

- Przekażę strażom rozkazy, ale to zaraz. Chwilowo... Jakoś nie czuję pleców - urwał, obmacując plecy wykrzywionym do tyłu ramieniem i sycząc przy tym co chwila. Poszły szwy w cholere, a on miał wrażenie jakby coś dalej rozrywało mu ranę. Chyba rozerwał świeże strupy, które powoli zaczynały się tworzyć na brzegach.
- Mogłeś tak nie szarżować.
- Dużo rzeczy mogłem - odburknął sięgając magii i z zawodem odkrywając, że wziąć się nie odnowiła na tyle by załatwać w prowizoryczny sposób długa rane na plecach - Czasu nie cofniemy, więc nie ma o czym mówić - chwilę później zdał sobie sprawę z tego, że się pomylił. Czas dało się cofnąć, a jakże...
- Odpocznij, ja się tym zajmę - Viori zerknął jeszcze na magiczkę i ulotnił się zostawiając ich sam na sam.
*
Podczas kiedy Heiana łatała Devrila, ona zajęła się sztyletem. Coś znajomego przykuło jej uwagę... Podeszła więc i delikatnie ujęła ostrze w dłonie, obracając je i oglądając. Te wzory w klindze, te zdobienienia, te...
Z krzykiem upuściła sztylet, a serce niemal podeszło jej do gardła. Znalazł ją. Dopadł. ale najgorsze i tak było to, że ranił nie ją, a Devrila. Mścił się, tak, to na pewno było to... Musiała uciekać. On musiał. Oboje musieli. Jak najszybciej, natychmiast...
- Dopadł mnie... - wyszeptała tylko, szaleńczo błądząc wzrokiem od Heiany do Devrila i osunęła się na posadzkę, wpadając w drgawki, kuląc się ze strachu - Znalazł...

draumkona pisze...

- Po co tu jestem?
- Milczeć!
- Ja tu wydaje rozkazy - Wilk podniósł się do siadu, chociaż wcale mu się nie podobała zmiana pozycji. Plecy rwały niemiłosiernie, a on nie mógł nic zrobić. Przyjrzał się za to podejrzliwie panu Cieniowi, jakby spoedziewał się, że ten wyskoczy ze sztyletem i będzie próbował go ukatrupić - Co robiłeś.... Jakieś dwadzieścia minut temu? - zaczął, całkiem spokojnym tonem na razie tylko obserwując. Pech chciał, że do komnat wepchała się Iskra. Wkurzona, w jakimś za luźnym szlafroku i zdecydowanie nieskora do takich zabaw.
- Dobrze wiesz co robił - warknęła zezując to na Szept, to na Wilka - O co wam do cholery chodzi? Nikomu nic nie zrobił a jak mu nie wierzysz to ci wspomnienia pokażę więc cmoknij się w zadek i daj nam spokój - ktoś tu ewidentnie nie był w nastroju na oskarżenia.
*
Do alchemiczki nic nie docierało. Drżała, a po chwili byłaby się rzuciła przed siebie w akcie desperackiej ucieczki, gdyby Devril jej nie przytrzymał. Według niej znajdowala się znowu w lochach, w swojej celi w której oczekiwała na kolejną dawkę tortur i bólu. Nie widziała Devrila, Heiany, nawet szpitala. Było tylko wspomnienie Twierdzy i strach.
- Znalazł... Znalazł... - mamrotała dalej nieskładnie wpadając w coraz większą panikę, a do bezładnego mamrotania dołączył jeszcze szloch. Gwałtownie odsunęła się od Devrila zbliżajac do ściany, do niej się przytulając jakby miała jej przynieśc ukojenie. Łzy zostawiały po sobie mokre ślady, znaczyły ubranie i szal jaki okrywał jej szyję.
- Znalazł... Escanor... - gdyby zastanowic się głebiej, to to była już jakaś wskazówka prowadząca do rozwiązania zagadki jej histerii.

Silva pisze...

- P… Mam czerwone włosy w cebulkach. Weź mi nie dokuczaj, jesteś w gościnie… gościach… cholera, jak to się mówi…
- Gościnie? To nie ja przed chwilą prawie przeklinałam swojej królowej, panie gospo… gospo… gospodarzu czy jak to się cholera mówi.
Szamanka parsknęła. Jeśli było coś swojskiego, domowego w relacjach Silvy z elfią królową i mieszanym panem hyvanem, to właśnie ich ciągłe, tak dobrze znane przekomarzanie się, przegadywanie i droczenie, czasami zaprawione ciętym językiem, ale wciąż dokuczanie sobie nawzajem, które przynosiło oburzenie, złość i zły rozpaczy, ale całkiem udawane i na pokaz. To był stały element ich życia, niczym fundament domu. Gdyby nagle ta dwójka zaczęła odnosić się do siebie miło, mówić o uczuciach to niezawodny znak, że ktoś ich podmienił.
- A nieważne. Co tak siedzicie o suchych pyskach? Znaczy, że nam popsuł zabawę? Trzeba pić, zwłaszcza ta wredota, co wciąż ma mało…
- Królowa nie powinna już więcej pić.
- Królowa nie. Magiczka tak.
- Co wy wszyscy macie z tymi tytułami? Do wyrzygania normalnie - burknął Dar, wciąż i nadal nie pojmując elfiego przywiązania do tytułów.
- Bo wiesz, do najemnika można bez szacunku, ale do króla to już nie wypada - szamanka postanowiła włączyć się do rozmowy; nic dobrego - Tobie można powiedzieć, że masz oczy jak żółć… - Brzeszczot już zaczął się oburzać, krzywić, ale nie zdążył nic powiedzieć. - Ale gdybyś był elfim księciem, powinnam powiedzieć, że twoje oczy są w kolorze płynnego złota, bądź najsłodszego miodu.
- Znaczy, że co? Byle najemnik to już nie może mieć miodowych oczu?
- Może - zgodziła się Silva - Ale nikt ci nie powie, że takie masz - widząc, że Dar znowu chce odburknąć, dodała - Patrz, masz włosy… - Silva się zawahała, bo teraz głowa Dara świeciła łysiną. - Ogólnie, można powiedzieć, że barwy ognia, lub maków. Ale wszyscy mówią, że kudły masz czerwone, jak krew, a to nie jest komplement… Chociaż to też kwestia osobowości… - szamanka zerknęła na Sarriela. - Takiemu elfowi, to aż się chce coś miło… miłego powiedzieć - teraz spojrzała na Dara, krytycznie, pociągając nosem - A ty znowu nie zmieniłeś onuc.
Brzeszczot zerknął na szamankę, potem na magiczkę, w końcu otworzył usta, zamknął je, znów otworzył, całkiem jak ryba wyjęta z wody, po czym pociągnął sporego łyka z dzbana i odstawił go na stół z trzaskiem. - Bo elfiak może być ładny, gładki i miły, a najemnik ma być… - chwila zastanowienia - Ogorzałym…. Kurwa… Zahartowanym mężczyzną, co chleje, chędoży, klnie jak krasnolud i ma, kurwa, brudne onuce - a wszystko to powiedziane na jednym oddechu. - No.
Diarmuda już nie było. Ewakuował się biedaczyna, jakby co, to hyvan obraził elfiego księcia, jakby co, nikt nie wiedział, nikt nie zauważył, a jeśli nawet, to udajemy, że jednak nie. Najwyżej wyśle się potem Frilweryna z oficjalnymi przeprosinami, jak zwykle, i powie, że hyvan nie był sobą, że nie chciał i inne takie. Jeśli ktoś kiedyś spyta ile takich przeprosin już był, to się zdziwi ilością i tym, że wszystko spadało na barki Frila, no bo… Dar nie przeprosi, jeszcze doleje oliwy do ognia. - Bo…
W tym momencie zaczął krztusić się Sarriel, którego uratowała magiczka.
- No bratku, trzeba nauczyć cię pić! - najemnik uśmiechnięty, jakby przed chwilą nie miał urażonej dumy, zarzucił rękę na ramię elfiego księcia. - Przydałby się krasnolud, on by ci zahartował gardło - a że Midara tutaj nie było, Dar rozejrzał się za kimś, kto poprze jego pomysł. Szamanka w ogóle nie zwracała na niego uwagi, bawiła się tylko skorupką po laskowym orzeszku, za to magiczka…

draumkona pisze...

Słuchała tej wymiany zdań względnie zachowując jako taki spokój, chociaż miała szczerą ochotę rzucić się na tego głąba mieniącego się elfim władcą i wydrapać mu oczy. Jak on mógł oskarżać Lu o zabójstwo! Gdyby chciał to by tego tak nie spartaczył, poza tym takie stanie na balkonie i ciskanie nożykami nie było w jego stylu...
- Nie pokażę wam wspomnień.
- Ale ja pokażę - wtrąciła się od razu, gotowa zrobić co się da, byleby ocalić skórę Cienia. Nie wierzyła w jego winę i to było widać nawet bez głebokiej analizy jej postaci, w końcu nei każdy był gotów tak od razu dzielić się sekretami. Wilk przyjrzał się jej z ukosa, niezbyt pewien tego wszystkiego co tu własnie usłyszał, tych rewelacji... Dwukolorowe spojrzenie przeniosło się na Szept, analizując. Po prawdzie Cień miał dużo racji i tu był problem. Bo kij tam z nim, kij z tym co mogli zrobić jemu, ale zamach na Szept? Niedopuszczalne.
- Niech będzie - burknął, wcale się jednak nie paląc do zaglądania do ponurego, pełnego ognia i szaleństw umysłu Zhao.
*
- Zaatakowano Wilka, nie mnie i nie ciebie. Escanor nie ma z tym nic . Jesteś bezpieczna, w Ataxiar, nic ci nie grozi.
- To jego sztylet! - krzyknęła wskazując palcem narzędzie zbrodni i niemalże uciekając z pokoju. pech chciał, lub łud szczęścia sprawił że wpadła na jednego z medyków niosącego misę z wodą, oboje się wywrócili a woda oblała i jedno i drugie. Ziołowy zapach wypełnił powietrze, a Char z sykiem rozmasowała wielkiego siniaka na głowie. Szał jaki ją ogarnął, panika, wydawały się ustąpić, przynajmniej chwilowo bo już nie rzucała się jak ryba wyjęta z wody i nie mamrotała od rzeczy. Cokolwiek się jej stało, minęło.
- Przepraszam... - wymamrotała tylko do poirytowanego medyka i pozbierała się z ziemi ustępując z drogi kolegom poszkodowanego, którzy z kolei pozbierali jego.

draumkona pisze...

Mino oskarżeń, mimo niesnasek, kłótni i wyprowadzania Luciena za ucho z pałacu wszyscy ruszyli za wieże. Iskra - bo miała problemy z magią, Wilk - bo miał jej pomóc, choć i pewne sprawy... prywatne ciągnęły władcę w ojczyste strony, na samym końcu zaś alchemiczka, którą brat postanowił mieć na oku. W końcu swoje ostatnimi czasy przeszła, a takie wakacje, choć może dziwne i zgoła rzadkie, będą miłą odmianą. No i będzie mógł mieć na oku tego Devrila, niechby go.
Podróż mineła w miare spokojnie, bez większych problemów i zakłóceń. Według nieskromnej opinii Wilka to mając na pokładzie magów pokroju Szept i Zhao niewiele mogło im zaszkodzić. W Ter'aviv powitano ich z całą pompą należną władcy za wielkim morzem, co było miłą odmianą w porównaniu do zachowania rady i Starszych, których oglądali na codzień. Szybko też uroczystości przeszły do porządku dziennego, gości rozlokowano po komnatach dostarczając im tego czego było trzeba. Wilk na dzień dobry otrzymał też całe stosy papierów, które Rada najwyższych namiestników miasta uznała za najważniejsze i miał się z nimi zapoznać. Kwaśno spoglądając na stertę papierzysk nalał sobie do kubka wody i wypił na raz. Dobra, świeża, nie taka zatęchła jak na statku...
- Papiery. Wszędzie papiery - burknął, zaglądając przez ramię w kierunku łazienki gdzie zaszyła się Szept. Może powinien tam iśc i sprawdzić czy sie nie utopiła?
*
Iskrze przypadł do użytku apartament. Nie spodziewała się aż takiego przepychu, w zasadzie ledwo pamiętała jak to jest być za wieżami. Elfem za wieżami, bo Lucien był traktowany jako istnienie gorszej klasy. Być może dlatego zamiast łóżka przygotowano mu siennik tuż przy łóżku Zhao, z czego elfka nabijała się odkąd tylko weszli do komnat i nadal nie mogła przestać, nawet kiedy urażony Lucien stwierdził, że tak być nie będzie i zaszył się gdzieś w komnacie obok sypialni. I teraz, masz ci los, musiała go szukać.
- Lu, pokaż się, przecież wiesz że ja tak niespecjalnie. Ale musisz sam przyznać, że całkiem fajnie to sobie wymyślili...- stłumiła chichot rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. Może ją sprawdzał? Może to było coś w rodzju treningu, jak w Czeluści? Pewnie gdzies siedział i ją obserwował...
*
Char czuła się dziwnie zagubiona w tym wszystkim. Dostali z Devrilem tą samą komnatę co przy ostatnim pobycie, elfi nadzorca-klucznik pamiętał ich i załatwił tą samą miejscówkę w ramach czynienia dobra dla innych. Nie był taki jak inne elfy, na penwo nie patrzył na nich krzywo z powodu pochodzenia czy rasy. W zasadzie w ogóle nie patrzył krzywo. Nie pozwoliło to jednak Char cieszyć się pobytem. Nadal żyła zmartwieniami, które zostały daleko za nią, w Keroni. Nadal dokuczały rany i poczucie beznadziei, choć z godziny an godziny jakby udzielała się jej aura tego miejsca. Pogodniała i zdecydowanie bardziej optymistycznie patrzyła na sprawę. Nawet ataki paniki były rzadsze, choć od incydentu w szpitalu nie ustępowały.

draumkona pisze...

Uśmiechnął się mimochodem, chociaż wcale mu do śmiechu nie było. Czekała na niego sterta papierów i wyglądało na to, że się nie wywinie. Nie tym razem... Sięgnął po pierwszy dokument z brzegu i przyjrzał się mu uwazniej. W zasadzie w nagłówku było wyraźnie do wiadomości króla i królowej, więc...
- Ale to też jest do ciebie - uśmiechnął się szatańsko i odstawił swoją szklaneczkę skupiając się bardziej na papierze. Tak, dobrze widział i nic mu sie nie przywidziało, to było do nich obojga. I następny papier też. I kolejny i kolejny... - To skoro się jasnie pani wykąpała to zostawiam z tą arcyciekawą lekturą i sam idę się wyparzyć - skłonił się jej teatralnie, sadzając przy stoliczku z papierami i uciekł do łazienki, a chwilę potem doszedł do magiczki głos wrednego elfiaka - No, chyba że jaśnie oświecona pani zechce spędzić czas z kimś mego pokroju...
*
Westchnęła zawiedziona, że Lucien nie dał sie wyciągnąć na pierwsze lepsze powiedzonko i zaczepkę. A szkoda, mogliby nadrobić to co im przerwano w Atax... Własnie, może powinna uderzyć od tej strony? Na ustach elfki pojawił się dziwnie niepokojący uśmieszek, a na puchaty dywan opadł z lekkim szelestem jej szlafroczek.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę się wykąpać - rzuciła lekkim tonem, nie kryjąc ani czającej się w głosie zaczepki ani nadziei na to, że Cień wylezie z kryjówki. I tak, całkiem zresztą golusieńka, pomaszerowała płynnie do łazienki przy okazji szepcząc słowa mocy i podgrzewając zalegającą w wannie wodę. Jak zna życie to sam przyjdzie. Prędzej czy później, ale przyjdzie...
*
Char siedziała smętnie na balkonie od paru godzin od przyjazdu i spoglądała na miasto. Było... No, piękne, jak na elfy przystało. Miało też w sobie coś, czego nie potrafiła nazwać ale sprawiało, że nie chciała odrywać wzroku. Kształty budowli, fantastyczne rzeźby, niemożliwie powyginane drewno zdobiące co poniektóre dachy... Fontanny, sadzawki, jeziorka, ogrody... Wszystko to warte było zobaczenia.
- Wykradłem z kuchni. Pomyślałem, że może się skusisz - tym stwierdzeniem oderwał ją od siedzenia na zimnym marmurze i obserwacji, obejrzała się przez ramię na Deva, a chwilę potem podniosła się przychodząc po jedno z ciastek. Mimo lekkiego uśmiechu i jako takiego nastroju brakowało tu dawnych rozważań Char na temat figury czy limitu na ciastka. Teraz, zamiast marudzić i dyskutować po prostu wzięła dwa, podziękowała i znów wlepiła to dziwne spojrzenie w panoramę miasta.
- Nie wiedziałam, że starsze elfy jedzą ciastka... - rzuciła tylko cichym tonem, jakby to rzeczywiście był problem filozoficznej rangi wart rozważenia w kazdym aspekcie.

draumkona pisze...

- Ty albo papiery. To raczej trudny wybór.
- No wiesz? - obruszył się, ściagając ostrożnie koszulę. Plecy nie wygoiły się jeszcze do końca, a lewą połowę od barku aż do krzyża zdobiły dwie długie, poszarpane blizny. Zdecydowanie nie miały zamiaru sobie zniknąć a Wilk parę razy myślał o tym czy czasem Mer się nie wystraszy takiego widoku albo co. W końcu bez koszuli też czasami paradował w Atax, rzadko ale jednak się zdarzało. W tej chwili jednak coś innego zaprzątało jego myśli. Nie Atax, nie plecy, nawet nie dziwny ból w mięśniach kiedy się pochylał, a coś o wiele bardziej magiczkowatego i wrednego - Bo się obrażę - dorzucił po krótkiej chwili, odrzucając gdzieś na bok buciory i rozpinając spodnie. Chciała popatrzeć? Świetnie, niech patrzy. A potem on sobie popatrzy na nią, bo w końcu... No nie wybrałaby papierów. No przecież że nie. Nie?
*
Wiedziała doskonale, że przyjdzie. Nawet nie udawała zaskoczenia jego widokiem, tylko uśmiechnęła się zawadiacko i wślizgnęła do gorącej wody z cichym westchnieniem zadowolenia. Zdecydowanie tego jej trzeba było po tylu dniach siedzenia na twardych deskach łodzi. Nawet jeśli była to elfia łódź, pełna wygód i luksów to nic nie mogło zastąpić wanny pełnej gorącej wody. Złośliwa natura podsunęła jej myśl czy by nie wyczarować Cieniowi kaczuszki, ale... No właśnie, ale. Nie chciała go irytować, nie kiedy mogło się to skończyć tak przyjemnie i bezkonfliktowo. A o kaczuszkę pewnie by sie obraził i nici z chędożenia.
- Myślałam, że się zgubiłeś - pozwoliła sobie na drobną uszczypliwość, inaczej nie byłaby sobą.
*
Po prawdzie Char nie wpadła jeszcze na trop sprawy o wdzięcznym tytule "dlaczego Wilk bił się z Devrilem". Nie pomyślała nawet, że może chodzić o tak przyziemną rzecz jak czyjeś uczucia. Przyjrzała się ciastku, skończyła jedno, ale drugie skruszyła w dłoni ptakom. Straciła ochotę na jedzenie, zresztą tak łatwo zniechęcała się teraz do wszystkiego że aż dziw brał kiedy zabierała głos w jakiejkolwiek sprawie. Może tego nie przyznawała, może nie chciała dopuścić tej myśli do siebie, ale Escanor w pewien sposób złamał jej ducha. W głowie wciąż słyszała dzwonienie łańcuchów i krzyki współwięźniów z pobliskich korytarzy, szumiało w uszach od podtapiania, a w umyśle trwało wypalone wspomnienie bólu i ognia, którego nie sposób było się pozbyć.
Ptaki milkną wraz z zachodem, bydło truchleje wraz z zanikiem światła, tylko twoja dusza strachem zdjęta wałęsa się wśród nocy...
- Pójdę się przejść - odezwała się cicho, otrzepując dłonie z okruszków ciastek. Znowu zaczynała słyszeć głosy, echa tego co minęło i nie powinno wracać. Musiała zostać sama. Chciała zostać sama, przynajmniej na chwilę, nim to wszystko... ucichnie...

draumkona pisze...

- Może ci tu przynieść część tych papierów? - on miał inny, znacznie lepszy pomysł. W końcu czemu niby mieli prcować, kiedy ledwo co przyjechali? należało im się trochę odpoczynku zwłaszcza, że on był taki biedny z tymi plecami, a Szept... No, coś by się znalazło. Łypnął na nią, bardzo zaabsorbowany obserwowaniem ruchów magiczki i kombinacji ze szlafroczkiem, przełknął nerwowo ślinę. Dlaczego ona tam stała? Czemu nie chciała podejśc, tu do niego...
- Mam znacznie lepszy pomysł miła pani. Możesz tu do mnie przyjść, tu bliziutko, tuż obok i obejrzeć moje plecy. W końcu trzeba cię nauczyć tego nieszczęsnego leczenia, czyż nie? A każdy szanujący się medyk ma anatomię w małym paluszku... - jawna prowokacja i zaczpeka, bo nawet głupi by wiedział co kryje się pod magicznym słowem "anatomia" i bynajmniej nie było to oglądanie przeoranych pleców.
*
To Iskra pierwsz się ruszyła, a woda w wannie się przelała zalewając częśc podłogi. Część piany również opuściła wannę zdobiąc posadzkę białymi bąbelkami, ale nie zwróciło to zbytniej uwagi Iskry, która już siedziała okrakiem na kolanach Cienia gładząc palcami skórę na ramionach. gdyby ktoś im teraz przeszkodził nichybnie oberwałby błyskawicą albo nawet kulą ognia.
- Już nigdzie nie pójdziesz - mruknęła, dobierając się do szyi Luciena, zdobiąc ją pocałunkami a czasami nawet przygryzając lekko skórę, drażniąc i prowokując.
*
Siedziała na klifach i obserwowała morze. Duże, ogromne, pozbawione granic... Albo przynajmniej z ukrytymi granicami, których nie mogła dostrzec. Słuchała kiedyś o kobietach, które bywały jak morze; nieprzewidywalne, groźne, ale jednak znajdowało się szaleńców, którzy je kochali. Czasami wydawało jej się, że chciałaby być jedną z tych kobiet, ale zaraz potem nachodziła refleksja - jeśli byłaby podobna do nich to na pewno nie byłaby tym kim jest obecnie. Zaraz potem nadchodziła kolejna myśl - może to i lepiej?
Szum fal rozbijających się o skały działał kojąco na poszarpane nerwy i stres ogarniający umysł. Rozluźniła się w pewnym stopniu, a to sprawiło, że zaczęła rozpamiętywać. Wszystko od początku, od nowa, jeszcze raz i jeszcze raz. Ciemne lochy, ponure ściany ze zdrapanym tynkiem, z wyrytym nań symbolami, napisami i liczbą dni w której siedzieli kolejni skazańcy. Ze smugami zeschniętej krwi gdy życie kolejnych ofiar tortur kończyło się w celi... Pamiętała, że w przerwach między kolejnymi torturami, kiedy umysł pozostawał wciąż przytomny a myśli gnały jak szalone skupiając się wokół śmierci pomagało jej nucenie. Ciche, smutne, takie jak zapamiętała będąc w pewnej wsi dawno, dawno temu, jeszcze za dzieciaka. Nie rozumiała wtedy słów, ale wyryło jej się to w pamięci.
- W gęstwinie wilk uśpiony leży, wiatr kołysze nietoperze... Tylko ty jedna nie śpisz strachem zdjęta, bo cię dręczy upiór, ghul, wiedźma przeklęta - zanuciła na próbę, a kiedy nikt się nie odezwał, nie zganił jej ani nie wyśmiał kontynuowała - Ptaki milkną wraz z zachodem, śpi już bydło w zagrodzie. Tylko ty jedna nie śpisz strachem zdjęta... Bo on cię dopadnie i spęta, za trzos złota obetnie główkę, rączęta. Pokroi na kawałki, na okruszki, nie zostanie nic z mej duszki. On przyjdzie... - urwała nagle, nie będąc w stanie kontynuować nucenia. Z cięzkim westchnieniem objęła kolana rękami i oparła na nich czoło oddając się dalszym rozmyślaniom na temat "co by było gdyby". Ostatnio weszło jej to w nawyk, tak samo jak strach o to, że Escanor znów ją dopadnie.

Silva pisze...

- Chodzi o to, że niektórzy nie są tylko sobą, a reprezentują coś więcej. Obraza ich, to obraza konkretnej organizacji, państwa, nacji. I tym samym, gdy oni uchybią normom, grzeczności, źle świadczy to nie tylko o nich, lecz i o tych, których reprezentują.
- I to, cholera, należałoby zmienić - mruknął najemnik, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego - Bo jeśli ja obrażam elfiego króla nazywając go głupim jasnowidzem, co własnego kataru nie przewidzi, to nie znaczy, że ród ma takie samo zdanie. Obrażam go ja sam, a nie… dorabiać ideologie, że cały ród… - to też było pod nosem, ale wśród elfów na pewno zostało to usłyszane. Dar czasami naprawdę miał wrażenie, że długoucha rasa utrudnia sobie życie. - Ładne elfiaki, a nie wojownicy - najemnik miał swoje własne, osobiste wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać walczący chłop.
- Najemniku, widziałem takie elfy, które gładkie i miłe położyłyby tego typka jedną ręką - Sarriel też miał - Brudne onuce raczej nie pomogą ci w walce, chyba że wróg zemdleje od ich woni.
- Książątko powiedziało prawdę! - Dar naprawdę się ucieszył, a ci co go znali wiedzieli, że nazwanie elfa książątkiem wcale nie było złośliwością; cóż, Sarriel mógł nie wiedzieć, a jak nie dosłyszał wesołości w głosie najemnika, to będzie szybki koniec ich znajomości. - Dodatkowa zaleta onuc, smrodek, który czułe elfie nosy położy, a ludzkie… pewnie też.
- Ty się nigdy nie zmienisz… - szamance zaburczało w brzuchu i, o dziwo, zarumieniła się przez to, zupełnie tak, jakby odgłosy wydawane przez jej głodny brzuch, były czymś najgorszym na świecie i nikt nie powinien ich słyszeć. - Czy wasz ród jest biedny? Czy po prostu ty jesteś skąpy dla przyjaciół?
- Nie zapowiedziałyście się, to wasza wina i etyczn… etykiet… - znowu zgubił słowo i znowu miał to w nosie - Że postawiłyście gospodarza w takiej sytuacji - zerknął na szamankę - Czy ty czasem nie za dużo jesz?
- A tobie to chyba ktoś dawno nie przetrącił nosa, co? - powiedziane jednym tchem.
- Czy ciebie ugryzła jakaś pchła od tego wilka? Weź się lepiej napij… Albo pogadaj z książątkiem.
Ale z piciem był jeden, konkretny problem.
- Jak tak dalej pójdzie, to ci zabraknie trunku dla gości, panie śmierdziel. Zamiast znęcać się nad Sarem, rusz swoje boskie, idziemy po dolewkę.
- I jedzenie!
- Bogowie, chrońcie mnie przed przyjaciółmi głodomorami - powiedziane niby ze smutkiem, ale przecież wystarczyło spojrzeć na pana najemnika, by wiedzieć, że on tylko tak, dla draki, dla droczenia się i tak naprawdę chce, by ci bogowie gdzieś tam, pozwolili mu z tymi przyjaciółmi pić, jeść na umór i ile pomieszczą ich brzuchy. Zerknął na szamankę, potem na Sara - Tylko mi jej nie uwiedź, bo mnie zje wilk… - i to nie była przenośnia. W końcu też najemnik ruszył swój boski tyłek i niemrawo, powoli poczłapał w stronę małych drzwiczek, drapiąc się po plecach. No jak skazaniec idący na szafot.

draumkona pisze...

Wobec takiej prowokacji nie mógł pozostać obojętnym, a rzekomo ranne i obolałe plecy nagle przestały miec jakiekolwiek znaczenie. Nawet groźba tego, że ktoś mógłby im wejść, w końcu władcy, sprawy, papiery... Nie, nic nie byłoby w stanie odciągnąć jego uwagi od magiczki i jej nagiego ciała, bliskości za którą się tak stęsknił choć oficjalnie się do tego nie przyznawał.
A Starsi już zdążali w ich kierunku...
*
W pierwszej chwili w ogóle nie usłyszała walenia w drzwi. W pierwszej chwili nawet nie zarejestrowała tego, że ktoś stoi pod drzwiami, choć jako mag powinna automatycznie wyczuć istnienia będące nieopodal, zwlaszcza że większośc elfów za wieżami nie kryła się z mocą. W pierwszej chwili...
- Lu... - wychrypiała, odsuwając się od niego, powstrzymując żądżę i chęć chędożenia - Ktoś... - ale w tym samym momencie ktoś gwałtownie otworzył drzwi i wpakował się dośrodka.
*
- Skąd to znasz? - drgnęła wyrwana z zamyślenia, podniosła głowę dotąd opartą na kolanach i spojrzała na niego tak, jakby był jakimś duchem, zjawą i pojawił się znikąd.Dopiero po chwili spojrzenie znormalniało.
- Słyszałam kiedyś w jednej ze wsi niedaleko Demaru... jeszcze za dzieciaka - mruknęła w odpowiedzi i znów spojrzała na szalejące w dole morze, na spienione fale rozbijające się o ostre skały. A gdyby tak skoczyć w dół, w zimną toń... Nie czuć, zapomnieć, zasnąć i nie obudzić więcej. Takie proste...
- Jeśli wolisz… jeśli chcesz być sama, powiedz
- Nie, nie chcę być sama, ale jednocześnie bym chciała... Sama nie wiem Dev. Nic nie wiem... Boję się tylko, że on mnie dopadnie, że widzi co robię, gdzie jestem, z kim jestem... Nie chcę żeby dopadł ciebie albo Tullię. Albo alchemików. Nie wiem... - schowała twarz w dłoniach oddając się poczuciu bezsliności i beznadziejności. Nie miała sił by stawić opór.

draumkona pisze...

Wilk wyglądał tak, jakby mu wszyscy zakomunikowali, że muszą go albo wykastrować albo uśpić. Był zaskoczony, owszem, ale to zaskoczenie błyskawicznie rozmyło się w obliczu narastającej wściekłości. Nie odrywając spojrzenia od tłumaczącej się Starszyzny sięgnął po jeden z leżących na ziemi ręczników i podał go chowającej się za jego plecami magiczce. W końcu jak nie było piany to niech zakryje się tym. Co z tego, że się zmoczy.
- Czy wyglądam jakby mnie topili? - spytał całkiem spokojnie i uprzejmie co Starsi mylnie mogli odebrać jako pogodny nastrój. Błąd. Błąd jakich mało, bo opanowany ton i niezwykła wobec Starszyzny uprzejmość, wręcz przesadna była złudna i zwiastowała albo atak furii albo... W sumie cokolwiek by to zachowanie nie sugerowało nie kończyło się to dobrze - Pytam uprzejmie, czy wyglądam jakbym się topił? I skąd ten debilny pomysł w ogóle? Czy ja wam wchodzę do łazienek? Chyba nie - nie dal im szansy odpowiedzi, szansy na ułagodzenie sytuacji - Wynocha pókim dobry - warknął jeszcze na do widzenia.
*
Iskra została w wannie, bezpiecznie otoczona pianą i bąbelkami. Nie miała zamiaru przeciez paradować na golasa po komnatach i wypraszać jakichś niechcianych gości, ale kiedy Lu nie wracał, a jej czuły nosek wyczuł kobiece perfumy... Wtedy trzeba było interweniować, zwłaszcza że Lucien poszedł tam z gołą kuśką. Nie będzie jej jakaś baba oglądać Cienia, wypad.
- Luuuuuu! - zawołała za nim zniecierpliwiona, a w akcie desperacji chwyciłą gąbkę i rzuciła nią mając nadzieję trafić w Cienia.
*
- Gdyby nie Cienie nigdy by cię nie znalazł - to było kłamstwo. Pamiętała jak to się stało, kto ją zdradził choć miał wybór... Zacisnęła pięści wstrzymując łzy. On. Najpierw ją wychował, była gotowa zrobić wszystko, dosłownie wszystko dlatego też nie zdradziła w lochach tego, co wie. A on ją zdradził. Wydał ją prosto w łapy Wilhelma chociaż wiedział, do licha wiedział co jej zrobią. I w imię czego? Za co? Za jakieś marne szkiełko...
- Gdyby nie Alastair - poprawiła go sucho, rozluźniając zaciśnięte piąstki i zaciągając się morskim powietrzem dla uspokojenia. Jakaś racjonalna cząstka jej umysłu, nieskażona tragedią jaka ją dotknęła podpowiadała, że nie powinna tego rozdrapywać. Nie powinna rozpamiętywać w nieskończoność i się nad sobą użalać. A jednak... Ciężko było zebrać się do kupy.
- Wracajmy... - mruknęła podnosząc się i otrzepując ze skalnego pyłu płaszcz.

draumkona pisze...

- Chyba polubię taką naukę. Naprawdę powinnam się nauczyć uzdrawiania. Chyba nawet będę chciała dodatkowe lekcje, panie medyku - jeszcze przed chwilą mógłby roznieść całą tę komnatę a osobników-przeszkadzaczy po prostu rozszarpać. Zwłaszcza, że miał swoje unikalne umiejętności zmiany postaci więc i byłoby czym rozszarpywać. Alewystarczyło by odezwała się magiczka i cała złość zelżała, a chęć rozniesienia pomieszczenia w drobny mak przeszła jak ręką odjął.
- A wiesz, że pobieram opłaty za szkolenie? - spytał bardzo rzeczowym tonem, zgrywając głos profesorów magii ze szkół w Atax - I płatne z góry - rzucił jeszcze, odwracając się do Szept kiedy Starsi postanowili sobie pójść i się więcej nie narażać. Ci przynajmniej mieli więcej rozumu niż ci z Atax i nie wchodzili mu w drogę kiedy był na nich zły, czy też wściekły.
*
- Zalałeś. Chcę rekompensaty, człowieku - czarka się przelała, koniec. Nie będzie jakiś babsztyl oglądać jej Lucusia i mówić o jakichś rekompensatach. Wylazła z wanny, ale nawet nei kwapiła się by sięgnąc po ręcznik, a niech babsko wie do kogo Cień należy. Człowiek, też coś. Że niby jak ma okrągle uszy to gorszy?
- Skoro tak ci źle w twojej komnacie to się z niej wyprowadź - warknęła na dzień dobry, stając obok Luciena, a nawet ciut przed nim, przesłaniając to i owo i dumnie unosząc głowę. Mokre włosy rozprostowały się i poprzyklejały do ciała, a pozostałości piany spływały po nagim ciele na podłogę - Jak coś nie pasuję to mogę jeszcze puścić z dymem.
*
Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji, więc i nie protestowała, nie stawiała żadnego oporu. Miękko wylądowała na kolanach Devrila, ale wyraz twarzy miałą nieco zagubiony, nie do końca pojęła też jego zamiary. Za późno orientowała się w sytuacji choć zwykle zajmowało jej to tak krótko. Pod wpływem jego dotyku poczuła się znacznie lepiej, bezpieczniej i chciała, by już tak zostało.
- Zaczekaj. Zostań ze mną. Nie odsuwaj się ode mnie - w odpowiedzi tylko wtuliła się w Devrilową pierś milcząc dłuższą chwilę, znów wsłuchując się w szum fal i krzyków mew. Przecież nic złego nie zrobiła, czemu więc myślał, że się odsuwa? Czy dała mu powód by tak myśleć? Może... Sama nie wiedziała.
- Przecież się nie odsuwam... Jestem tutaj - przynajmniej ciałem, bo duchem to już niekoniecznie, przynajmniej przez większość czasu kiedy błądziła myślami po dalekiej Keronii.

draumkona pisze...

- Cholera, Wilk przepraszam. Nie mogłeś dać mi po łapach?
- Hm? - po proawdzie nawet nie zauwazył, że go podrapała. Był wtedy zajęty... czymś innym. Podziwianiem ciała, pieszczeniem, ale na pewno nie monitorował tego co się dzieje z jego plecami. Gdyby miał być całkowicie szczery to nawet o nich zapomniał, jak i o ranach. Spróbował się obejrzeć na plecy, ale niezbyt mu to wyszło więc tylko wzruszył ramionami ignorując problem - Mogłem dać ci klapsa, ale po co obijać takie ładne pośladki... - zaczęło się, myśli elfiaka wskoczyły na właściwy tor i znów miał przed oczami jedno, jeden widok, jedną wizję. Może powinni iśc do łóżka? Tam przynajmniej Starsi nie wlezą od razu...
*
Wściekła Iskra zerwała koc z siebie i cisnęła na bok. Jak on tak mógł? Po co to zrobił? Kiedy jednak zobaczyła, że rzucił się na jakiegoś elfa - pojęła. Zazdrośc, że ktoś będzie ją oglądał prócz niego, ślepa furia...
- Dość! - wrzasnęła uwalniając magię, wstrzymując czas na parę sekund w miejscu kupując sobe tym samym wystarczającą lukę na zaklęcia. Luciena przeniosła za siebie, unieruchamiając niewidoczną siłą, elfkę wyrzuciło za drzwi komnaty, podobnie jak i elfa. Wdzięcznym ruchem dłoni Zhao posłała wiązkę magii, która zatrzasnęła drzwi i zablokowała zamek. Zalali sufit, też coś...
- Nie rzucaj się na byle kogo, bo będę musiała cię ukarać - zaczęła odwracając się i wracając powolutku do Cienia, stopniowo uwalniając pętające go zaklęcie - Nie chciałbyś chyba zostać sam... ze swoim kłopocikiem? - przesunęła spojrzeniem po jego piersi, po brzuchu, coraz niżej i niżej, finalnie zaś unosżąc prowokacyjnie brew - No, chyba że chcesz...
*
Słuchała jego wyznania w ciszy, tylko coraz mocniej zaciskając powieki, tłumiąc narastającą w gardle gulę i chęc płaczu. Bała się. Od momentu kiedy Al skazał ją na tortury bała się, że już więcej go nie zobaczy, że to ona zawiodla bo dała się złapać, że okazała się nikim, niczym ważnym... Tymczasem on mówił coś całkowicie innego.
– Winię siebie. Nie obroniłem cię. Przyszedłem za późno. To prawie jakbym pozwolił, by to się stało. Nie zdziwiłbym się, gdybyś i ty mnie winiła. W jakiś sposób cię zawiodłem. Wilk miał rację… pod pewnymi względami - trawiła informacje stopniowo, kawałek po kawałku dochodził do niej sens słów.
- To nie twoja wina... Nie ty wolałeś ocalić głupie szkiełko tylko... tylko... on - nie przeszło jej przez gardło nazwanie go "ojcem"czy "papą" jak to miała w zwyczaju. Zamiast choćby imienia maga zagryzla mocniej wargi, dogryzając się do krwi i zacisnęła mocniej dłonie na koszuli Wintersa. Nie będzie płakać, nie będzie... - Przyszedłeś tam po mnie - wyszeptała w końcu łamiącym się głosem - Na sam dół, do lochów... I nie chciałeś odejść mimo tego, że mogli was zdemaskować. Wiem, słyszałam to - wbrew temu co sądzili do tej pory, musiała być w jakiś sposób przytomna skoro to pamiętała - Ale... Ale nie chciałam dawać wam nadziei. Odezwać się, podnieść... W tamtej chwili byłam całkowicie przekonana o tym, że skończę w tym lochu - coś jednak musiało ją tknąc skoro finalnie podjęła walkę z alchemikiem który znalazł się na dole. Tym czymś, tym kimś w zasadzie był on. Świadomość, że mogą dopaśc i jego...
- Potem dotarło do mnie, że mogą was odkryć. Ciebie. Nie mogłam na to pozwolić, nie umiałam znieść myśli że mogłoby cię spotkać to samo... Albo i gorzej... - wtuliła się mocniej, ciesząc że to nie są lochy i nic im nie grozi, przynajmniej na razie - Nie zniosłabym myśli, że złapali cię przeze mnie. Że przejdziesz przez to samo co zrobili mi - zamilkła znowu, od czasu do czasu tylko chrząkając i pociagając nosem, bo jednak łzy znalazły sposób by popłynąć, a ona nie potrafiła nad tym zapanować wskutek czego Devril miał mokrą plame w okolicy piersi.
- I z czym Wilk miał znowu rację? - tego nie zrozumiała, bo i nie miała punktu zaczepienia w tym zdaniu. Nie wiedziała, że ucięli sobie bardzo dojrzałą pogawędkę, która jak zwykle skończyła sie praniem po mordach.

draumkona pisze...

Nie potrzebował większej zachęty niż pocałunki i dotyk. Nim sprawy zaszły za daleko zdążył unieść magiczkę na rękach i zanieść na łóżko, co by nie wylądowali na podłodze albo znów w wannie. Dalszy ciąg każdy posiadający ułamek wyobraźni w tych tematach mógł sobie dośpiewać.
I całe szczęście, Starsi tym razem nie wpadli na cudowny pomysł ocalenia Wilka przed nim samym albo przed Szept. Nikt im nie przeszkodził, mogli się wyszumieć, wyszaleć i wychędożyć za wsze czasy i nadrobić zaległości. W sumie siły opuściły ich dopiero koło świtu, kiedy pierwsze promienie słońca przebiły się przez cienki zasłony. I wtedy dopiero, leniwie głaszcząc ramię elfki stwierdził, że przecież mieli odpoczywać. Cóż, nie wyszło.
*
Tym razem pozwoliła mu być na górze, w końcu co to za frajda cały czas siedzieć u góry i mimo tego, że było wyjątkowo przyjemnie... No, przyszła pora na urozmaicenie. I nawet nie musiała o tym mówić Cień sam jakby instynktownie pojął w czym rzecz i rzucił się na nią. Podobnie jak Wilk i wredna magiczka, bez sił padli gdzies koło świtu, chociaż Zhao odpływała już do krainy snów gdy było jeszcze ciemno.
*
Uśmiechnęła się słabo, słysząc jego słaby żart. Rzeczywiście, był duchem jak się patrzy. Nieuchwytny, tajemniczy... Czy własnie dlatego tak ją pociągał? Ta zagadka kryjąca się gdzieś w jego wnętrzu? Może dziwny błysk w oku? Nie wiedziała sama co sprawiło, że ze zwykłego współpracownika stał jej się kimś najbliższym.
- Bardzo się pobiliście? - spytała cicho, uspokajając się i po prostu sobie siedząc z głową opartą na ramieniu Deva - Dużo rzeczy połamaliście? - wiedziała jak ich rozmowy wyglądają i jak się kończą więc nawet nie musiała dopytywać o szczegóły. Zwłaszcza, że tematem tej rozmowy najprawdopodobniej była ona.

draumkona pisze...

Wyrwany z lekkiej drzemki z niepokojem przyjrzał się ruchom Szept. Wierciła się, mamrotała... Nie wyglądało to dobrze, a już na pewno mu się to nie podobało. Podniósł się do siadu, usiłując ją jakoś unieruchomić, wybudzić.
- Szept.... Szept obudź się - zaczął gorączkowo mówić, czując że sytuacja staje się co najmniej dziwna. Owszem, wiedział co się dzieje z magami kiedy śnią, ale jakoś nie przyszło mu w tej chwili do głowy. Był tylko strach.
*
Iskra w przeciwieństwie do Szept nie reagowała tak źle na spotkanie z Pustką. Leżała spokojnie śniąc sobie o różnych rzeczach, czasami o strasznych, czasami nieodpowiednich, czasami całkiem miłych. Końcowym efektem było to, że w końcu się wybudziła i rozleniwionym spojrzeniem powiodla po swojej najlepszej poduszce - Cieniu. Ciekawe która była godzina? Ranek? Południe? Noc?
- Lu? Śpisz...? - genialne pytanie, ale cóż zrobić, Zhao sama była mocno zaspana to i nie myslała nad sensem pytania i jego słusznością.
*
Wszystko fajnie, ale to nie była odpowiedź na jej niezadane pytanie, która wisiało w powietrzu i kłuło jak jakas niewidoczna szpilka. Oboje wiedzieli, że nie o taką odpowiedź chodziło, że powinny znaleźć się tutaj jeszcze inne słowa, wyjaśnienia... Może sama powinna zacząć jeśli on się boi? Może nie chce? W sumie nie zdziwiłaby się...
- Dev, oboje wiemy że sprał cię bo rozmowa potoczyła się nie po jego myśli. I musiało chodzić o mnie - nie spojrzała na niego, bała się tego co może zobaczyć w jego oczach, w wyrazie twarzy. Może Duch zakomunikował jej bratu, żeby się nia zaopiekował bo on nie zamierza? Żeby znalazł jej jakiegoś elfiego bubka i Tulli wmówił, że okrągłe uszy to wynik mutacji? Bogowie, tylko nie to...

draumkona pisze...

- Mija - potaknął, sam nie wiedział czemu. Mógł wymyslić coś lepszego niż głupie powtórzenie części jej słów, jakby to miało cokolwiek pomóc. uspokojony, że jak na tą chwilę nic jej nie grozi odsunął się kawałek, okrywając ją za to kocem, w końcu się trzęsła.
- Co ci się śniło? Pórcz tego, że koszmar...
*
- Już wstałaś?
- A jakże. Mimo tego, że nie chce mi się stąd ruszać to są pewne sprawy, którym muszę się przyjrzeć - i ona się podniosła, wstając całkiem i przeciągając się. Sięgnęła magii i lekkim ruchem dłoni, w zasadzie gestem samym rozchyliła nieco zasłony okrywające wielkie okna. Pomarńczowe niebo naznaczone paroma chmurkami, rozmazane promienie... Dnie za wieżami były doprawdy dziwne, słońce jakby świeciło tu inaczej. Wszystko było inne. Deszcz, wiatr, ziemia...
- Ubierzemy cię w kubraczek z aksamitu, wiesz? - zawadiacki błysk w fiołkowym oku potwierdzał obawy Cienia - Iskra nie żartowała, a w końcu jako gośc musiał się jakoś prezentować.
*
- On miał inne zdanie w tej materii. Trochę był… wkurzony. Wiesz, Tullia, ja, ty… fakt, że nie jesteśmy małżeństwem. No i Tarina. - nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie. On chyba tego nie powie. A może jednak? Przecież nie tak miało być, nie to miało się stać. Zniechęcona odsunęła się od niego, spuszczając nogi ze skałki i wlepiając spojrzenie w niespokojne morze i błyski promieni słońca odbijających się na falach.
- Tullia... będzie musiała zostać z wami. Chociaż tyle możesz dla mnie zrobić. Ja nie wytłumaczę jej dlaczego nie wygląda jak elfie dzieci, czemu ma ludzkie uszy, czemu jest inna... A jak znam życie Wilk w końcu skorzysta z tak dobrej karty przetargowej jaką jestem ja. Albo go ktoś zmusi - do tej pory odsuwała od siebie tę myśl jak najdalej, nie wyobrażała sobie, że ktokolwiek zmusi ją do poślubienia kogo innego niż Wintersa. Ale skoro on sam sugerował, że to jednak koniec...
- Przykro mi, że tak się stało - mruknęła jeszcze, owijając się czerwonym płaszczem, czując się nagle strasznie samotną w calym tym głupim świecie.

draumkona pisze...

- Nie spałem już - mruknął obserwując ją uważnie, głęboko zaniepokojony takim stanem. Co nieco już dowiedział się o tym co jej dolegało, co było przyczyną, jak ja usunęli i kto... I wiedział, był nawet święcie przekonany, że to załatwi sprawę i już nigdy do sprawy nie wrócą. jak zwykle bogowie musieli udowodnić mu jak bardzo się myli i jak bardzo jest w przysłowiowej dupie.
- Szkoda, że nie mogę ci pomóc... - o ile ciało mógł wyleczyć, to duszę niebardzo. Zresztą, to nawet nie wyglądało jak choroba duszy... I nie wiedział jak to sklasyfikować. Pewien był tylko jednego - on nic tu nie zdziała prócz ewentualnego podania czegoś na ukojenie nerwów i zapewnień, że już jest w porządku.
*
- Chyba sobie żartujesz, cholera. Żadnej czerwieni, żadnych aksamitów. Chcę mój płaszcz. Szary, bury i połatany. Nie jestem pieprzonym arystokratą. Ani księciuniem. Królewiątkiem też nie - uprzejmie wysłuchała całej tyrady, w międzyczasie sięgając po grzebień i wygodnie zasiadając na rzeźbionym krzesełku. Przeglądając się w lustrze ustawionym na toaletce rozczesała co bardziej splątane pasma włosów i wydawać się mogło, że Lucien rzeczywiście dostanie swój płaszcz.
- Idziemy do bardzo ważnych elfów Lu, wyjeżdżamy poza miasto i naprawdę nie chciałabym żebyś ściągał na siebię uwagę z kilometra tylko dlatego, że się uparłeś. Chcesz ściągnąc nam na głowy łówców głów? Albo jakieś cosie, które wyczują obcy zapach i zauważą inny ubiór? Twój płaszcz pachnie Keronią, ty sam nia pachniesz a założenie stroju o którym mówimy trochę stłumi ten zapach i zapewni nam większe bezpieczeństwo - odłożyła grzebień, ułożyła jako tako włosy i odwróciła spojrzenie od swojego odbicia by przyjrzeć się nagiemu człowiekowi - Nie przysparzaj mi kłopotów, proszę cię. Już i tak mam ich zbyt wiele - poprosiła łagodnie mając nadzieję wpłynąć na tę częśc charakteru Cienia, która była gotowa rzucić dla niej wszystko byleby zapewnić bezpieczeństwo czy ratować.
*
Devril mówił o jednym, Vetinari o drugim, co uniemożliwiało normalną rozmowę. Gdyby Wilk pamiętał o tym, że rozmowa z Wintersem może prowadzić do czegoś innego niż bitka, pewnikiem by mu powiedział o tym, że jego siostra źle reaguje na pewne słowa-klucze. Jak łatwo się domyślić najgorszym słowem byłby Escanor, ale w zestawie wywołującym atak paniki i wstrzymującym racjonalne myślenie znalazła się także Tarina i Wyjcy (choć z tym ostatnim Wilk nie miał pojęcia o co chodzi i dlaczego wywołuje to u Char takie a nie inne zachowanie). Gdyby pamiętał zamiast okładać się po mordach... Tak, na pewno by mu powiedział.
Niestety, nikt Devrila nie oświecił, a sama Char zdawała się jakby wyłączyć całkowicie z rozmowy. Mówiła swoje, dalej coś bredząc o tym, że musi zabrac Tullię, że musi jej wytłumaczyć, że to smutne i tak dalej. Zachowywała się tak, jakby już dawno postradała zmysły, a umysł wyparował ustępując małpiej, instynktownej inteligencji.
- Tarina, Tarina, Tarina... znowu ona... - mruknęła pod nosem do samej siebie, nie zdając sobie już sprawy nawet z tego co dzieje się wokół. Próby przygarnięcia jej znów do siebie zakończyły się fiaskiem, alchemiczka nie chciała nawet dać się dotknąć, a przy kolejnej próbie Devril mógł wyrwać po łapach. W końcu podniosła się gwałtownie, prawie tracąc równowagę i rozejrzała się jakby szukając zagrożenia, czegoś co zaraz może wyrządzić jej krzywdę.

draumkona pisze...

Odeszła, zaszyła się w łazience a on nie miał zamiaru jej gonić. Jeśli była tak rozbita to jego obecność niewiele zmieni, a kto wie czy czasem sytuacji nie pogorszy. Pozostawiony sam sobie zebrał się w końcu z łóżka i narzucił na grzbiet świeże ubrania. Rzecz jasna były one bardziej reprezentacyjne niż jego ukochany ciemny płaszcz i kapelusz, ale cóż zrobić, jako władca musiał się należycie prezentować, nawet tutaj, za wieżami.
- Pomogłeś. Obudziłeś mnie - zastała go na zapinaniu paska od spodni i późniejszym zapinaniu guzików czarnej tuniki. Wzruszył ramionami, na razie nie wiedząc jak ma to wszystko podsumować, albo zgrabnie ująć w jedno zdanie.
- Wątpliwa pomoc - mruknął w końcu stwierdzając, że i tak nic lepszego nie wymyśli. Łypnął zamyślony na postać owiniętą puchatym szlafrokiem - To podobno miało się skończyć - zaczął ostrożnie, badając teren, sprawdzając na ile może ją wypytać nim się spłoszy i zmieni temat.
*
- Nie przysparzam - Zhao westchnęła, teatralnie przewracając oczami. Znów to samo, poproś go o włożenie czegoś innego niż dziurawych spodni to będzie się zapierał rękami i nogami, ale daj misję gdzie pewnikiem jest śmierć to leci pierwszy, aż się kurzy.
- Świetnie. Więc pojadę sama - zdecydowała po krótkiej chwili milczenia i nawijania sobie ciemnego kosmyka włosów na palec. Podniosła się z krzesła i od razu przeszła do grzebania w szafie w poszukiwaniu jakichś sensownych ubrań do wizytacji możnych gości od których zamierzała wyciągnąc nie tylko pomoc, ale i parę tajemnic. Stosowny strój, skromny, ale jednocześnie podkreślający cielesne atuty... Wzrok Zhao powędrował na wiszący samotnie gorset i złożone niżej w kostkę spodnie. W sam raz.
*
Czegokolwiek by nie powiedzieć o Vetinari, nie była tak głupia by na obcych ziemiach robić sobie samotne spacery i z nich nie wracać. Czegokolwiek by nie powiedziec o jej stanie, nie był tak zły by uznać ją za szaloną, czy obłąkaną. Czegokolwiek by nie stwierdzić o sposobach jej postępowania, nic nie wskazywało na to, że nie wróci. Brak jakiegokolwiek odzewu z jej strony, brak śladów rzucał cień podejrzenia na tego, kto widział się z nią jako ostatni.
Tymczasem Charlotte dosłownie zapadła się pod ziemię, z niewielką tylko pomocą elfa, który nie miał cienia.

draumkona pisze...

– To już się zdarzało wcześniej… Nie musisz się przejmować. Nie mam w sobie demona, nie zamierzam oszaleć ani nikogo atakować.
- Nie powiem, zabrzmiało trochę jakbyś bardzo chciała mnie zapewnić o tym jak doskonale ci idzie panowanie nad tym - zapiął mankiet rękawa i obejrzał się na magiczkę. Jeśli coś przed nim ukrywała to czemu? Czym zasłużył sobie na taką nieufność? Owszem, czasami bywał ostatnią osobą, która niosła jej pomoc, jak chociażby z tym nieszczęsnym odłamkiem, ale żeby tak od razu wszystko taić? A co jeśli mówiła prawdę?
- Wiesz chyba, że mi możesz powiedzieć gdyby coś się działo... Lepiej reagować zawczasu niż potem lizać rany po opłakanych skutkach. Z magią nie ma żartów - zupełnie jakby tego nie wiedziała. Ale cóż poradzić, chciał dobrze. Nie lubił patrzeć jak dzieje jej się krzywda, nie lubił widzieć strachu i smutku w jej oczach. Powinna czerpać z życia tylko to co najlepsze, zasługiwała przecież.
- I wcale nie chciałem dawać ci proszków... - burknął wiążąc włosy w kitę, co by mu nie leciały do oczu. On i proszki? No skądże znowu, skąd ten pomysł...
*
- Kim są ci oni, których zamierzasz odwiedzić? - znała juz jego metody działania, poza tym znała też i samego Cienia. Nie chce jechać oficjalnie, ale pewnie pojedzie jej tropem i wpakuje się w jakieś kłopoty bo ktoś krzywo na nią spojrzy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt co zrobił biednemu elfowi, który tylko sekundę mógł podziwiać jej nagie ciało.
- Panowie i damy - mruknęła wymijająco nie zamierzając mu nic mówić. Jeśli nie chce ubrac kubraczka to niech sobie spada na drzewo, zajmie się tym sama. I jakby na potwierdzenie tych słów wciągnęła na tyłek bieliznę i zaraz po tym obcisłe spodnie. Następna była koszula i gorset, a na potwierdzenie tego, że bardzo się na Poszukiwacza obraziła i pogniewała to nawet nie poprosiła o pomoc przy wiązaniu.

draumkona pisze...

- Nie osłonisz mnie przed wszystkim, wiesz?
- Ale mogę spróbować - przekręcił głowę, muskając wargami wnętrze magiczkowej dłoni. Nie żeby od razu coś podejrzewał, ale... No, martwił się. Tego nie mogła mu zabronić, ani odwieść - Chodź, musimy się pojawić na Radzie, chociaż tej popołudniowej bo ranną przespaliśmy - nie żeby czuł się jakoś źle z tego powodu, bo jemu się tam podobało, przynajmniej do pewnego momentu. Dopóki nie zaczęła się wiercić i drżeć, bo to było dziwne, niepokojące. I żadne tłumaczenia, że to zwykły koszmar niezbyt do niego docierały.
*
- Coś jeszcze zamierzałaś mi powiedzieć, czy domyśl się sam?
- Domyśl się sam. I ani waż się mnie śledzić bo cie uśpię - zagroziła mu całkiem poważnie. Jeśli nie chciał jechać pod przykrywką to niech lepiej tu zostanie. Tamte elfy nie były zbyt tolerancyjne jeśli chodzi o czających się w krzakach ludzi. Pstryknęła palcami wprawiając zaklęcie w życie i gorset zawiązał się sam. Na dłonie wsunęła ciemne rękawice, a na nadgarstkach pojawiły się dwie cienkie, srebrne bransoletki. Zhao lubiła srebro i lubiła się nim przyozdabiać, wszystko rzecz jasna w dobrym guście i bez przesady. Na ramionach wylądował czarny, miękki płaszcz z nienzanego jej materiału, ale jakże przyjemny w dotyku.
- Do zobaczenia - rzuciła na odchodnym, wciąz zła o to, że jednak nie raczył ubrać kubraczka. A cholera tak dobrze się dzień zapowiadał.

draumkona pisze...

Z przyjemnością przyglądał się jej, jak się zbiera, jak rozczesuje włosy, jak... no, właściwie to mógłby tak przyglądać się jej zawsze. Wedle skromnej opinii elfiego władcy nawet w przysłowiowym worku na kartofle wyglądałaby cudownie.
- Chodź - podstawił magiczce ramię, jak prawdziwy elfiak wysokiej rangi, arystokrata jak się patrzy. Zdając się na pamięc poprowadził ją do sal narad, gdzie miał nadzieję spotkać jeszcze tutejszych Starszych, może ktoś ich oświeci co do sytuacji w mieście i okolicach.
*
Podenerwowana opuściła ich komnatę, niedowierzając temu że było jej tak dobrze jeszcze parę godzin temu. Niewdzięczny tłumok, ona tyle dla niego robi a on nawet nie chciał ubrac kubraczka. Ciemny, w stonowanych barwach, a on się zachowywał jakby co najmniej miała go ubrać jak choinkę. Głupek.
- Konia - zażądała wchodząc do królewskich stajni i od razu minęła boksy wychodząc na podwórze, wzciągając świeże powietrze głęboko w płuca. Chwilę później jeden z chłopaczków wyprowadził wierzchowca na dwór, w pełni osiodłanego i przekazał jej wodze. Pora ruszać.

draumkona pisze...

Wilk ledwie pamiętał Wieże i całą procedurę jaką tłumaczył mu ojciec. Owszem, urodził się tutaj, nawet pierwsze lata swojego życia tu spędził, ale... No, to było dawno. Zbyt dawno by spamiętać, zresztą dziecięcy umysł zdecydowanie bardziej chłonny był kiedy tłumaczyło mu się jak wejść na drzewo tak, by nie zedrzeć kolan do krwi.
- Władco - uśmiechnął się złośliwie, jak to miał w zwyczaju witając się z Radą. wiedział, że to konieczny element ich systemu rządzenia, wiedział że tego nie przeskoczy i nie ominie, jednakże... Zdecydowanie inaczej Starszyna funkcjonowała za czasów chociażby Erzy a inaczej działali teraz.
- Miło was widzieć - skłamał gładko odsuwając magiczce krzesełko, niech sobie usiądzie bo jeśli oni nie zrobią tego pierwsi to wszyscy będą stać jak te czubki - Jak wcześniej mój ojciec, tak teraz i ja i Szept wpadliśmy niespodziewanie was odwiedzić i sprawdzić jak się sprawy mają - sam też zajął swoje miejsce i złożył dłonie w piramidkę, wygodnie opierając łokcie na oparciach i przyglądając się jak sadzają tyłki na wygodnych krzesełkach - Byłbym rad gdybyście zechcieli mi pokazać ostatnie raporty jak i streścić sytuację jaką tu mamy - aż sam siebie nie poznawał.
*
- Iskra - obejrzała się, szukając źródła dźwięku. Źródłem tym zaś okazał się nikt inny jak Devril i bogowie świadkami, dobrze że to był on, a nie uparty Cień, bo dostałby w ucho.
- Potrzebujesz towarzystwa do kompani?
- Jeżeli lubisz odwiedzać skażone magią miejscowości po wybuchu jednego z artefaktów, to zapraszam. Podobno mają też laboratorium alchemiczne, gdzie hodują mutanty - lubiła z sarkazmem podchodzić do różnych spraw, świat wydawał się wtedy o wiele zabawniejszym miejscem. Lekkie, podbarwione ironią rozbawienie jednak minęło, kiedy przypomniała sobie co wie o tym miejscu. Popalone wioski, skażenie... Brzmiało niepokojąco, a jednak była to jedna z nielicznych dróg jaka prowadziła do wyjaśnienia sprawy z Gonem, którego aktywność ostatnimi czasy mocno się nasiliła. Samo laboratorium zaś traktowała bardziej w formie wioskowej bujdy, bo elfy niezbyt lubowały się w alchemii, a ludzie... No, nie byli częstym widokiem za wieżami. Nie mniej jednak, to najczęściej alchemicy powodowali wszelkiej maści wybuchy i tworzyli niekontrolowane przez nikogo mutacje, skoro więc skutki tamtego wybuchu objęły całą dolinę... Musiała to sprawdzić. Zresztą, zbliżały się obchody czarodzielnicy, szczególnego święta dla wszystkich wioskowych wiedźm, które z magią miały tyle wspólnego co ona z pasaniem kóz, jak i dla tych, którzy magią parali się na codzień, a w Czarcim Dole obchody powinny przedstawiać się nadzwyczaj okazale.
- Drugiego konia, jeśli łaska - zażądała tonem dalekim od prośby i dosiadła swojego rumaka. Usadowiła się wygodnie w siodle, poprawiła strzemiona a w międzyczasie przyprowadzono wierzchowca dla Devrila. Mogli ruszać.

draumkona pisze...

- Skoro prosili o posłuchanie u królowej to ona musi wyrazić na to zgodę. Księżniczce powiedzcie, że się z nią spotkam możliwie najszybciej - pamiętał ją, a raczej to co zawsze próbował mu wmówić ojciec. Że mariaż, polityka... z tego co wiedział były pewne plany pomiędzy skoligaceniem jej rodu z Raa'sheal i niezbyt mu się to podobało. Nawet teraz, po tylu latach dośc dziwnie będzie spojrzeć jej w twarz. Cóż, czeogkolwiek by nie powiedzieć nie wspominał jej wcale aż tak źle, może nie była taka jak magiczka, ale swoje za uszami też miała. Nie to co nudna i przewidywalna Yustiel, której nie znosił z całego serca. Jej i koronek.
*
- Masz kłopoty?
- Zawsze je mam, Dev - odpowiedziała wymijająco popędzając konia do kłusa. Póki co po mieście puścić galopem się nie mogli bo jeszcze ktoś zostałby stratowany, a przecież nie chcieli trafić do aresztu. Po krótkim milczeniu, kiedy minęli najbardziej ruchliwe ulice postanowiła podjąc wątek.
- Widziałeś wieczorami taką niebieską łunę? Jakby zorza... To są znaki Gona. Nie wiem co powoduje jego narastającą aktywność, ale zdaje się że czegoś szuka. Niektórzy mówią o zbrojnych magach i trupich koniach szarżujących przez opuszczone wioski, inni mówią o kwaśnych deszczach i wymierających z dnia na dzień osadach. Ja nie musze słuchać opowieści i bajek wieśniaków z karczm, ja czuję że coś jest na rzeczy. Gon sam w sobie nie może się zmaterializować, nie ma tyle mocy - bo część z niej utwkiła w jej ciele z niewyjaśnionych przyczyn, ale o tym nie zamierzała nikomu przypominać. Co jeśli Ponurak szukał odłamków mocy jakie rozsypały się po świecie kiedy Bezimienny go przepędził za Zasłonę? Jeśli miałby wszystkie odłamki, jesli wykonałby rytuał Pieśni Szkła.... Wtedy mógłby wrócić. Cholernie nieprzyjemna wizja na przyszłość.
- Coś zakłóca moją magię. W Czarcim Dole są osoby, które mogą mi pomóc. I ja mogę pomóc im ze skażeniami. Transakcja wiązana - tuż poza murami elfiego miasta poszli w galop, Iskrze musiało się bardzo śpieszyć, bo konia nie oszczędzała jak nigdy dotąd.

Nefryt pisze...

- O cholera – mruknęłam niewyraźnie, gdy wyjaśnił mi pozycje Seleny. Miałam nadzieję, że hasło „głupi ma szczęście” okaże się prawdą przynajmniej tym razem. Z każdą chwilą uświadamiałam sobie, jak wielu rzeczy nie zrobiłam przed wyprawą do Quingheny. Kwestia wizy, znajomość rodów, znajomość języka…. Po prostu świetnie. Byłam głupia jak but. Głupia, krótkowzroczna i… Czemu się w tym wszystkim nie zorientowałam? Z pośpiechu. Ród Kha’san nalegał, a ja tak się przejęłam możliwością sojuszu z Quingheńczykami, że przestałam racjonalnie myśleć.
- Znałem Henry’ego. Przyjaźniliśmy się.
Nie wiedziałam, jak go pocieszyć. Nie potrafiłam tego zrobić, choć ból po stracie bliskich towarzyszył także mi. Położyłam mu dłoń na ramieniu. Przeszłości nie da się zmienić.
***
Zjadłam swoją porcję. Szybko, żeby nie skupiać się na smaku. Byłam tak głodna, że nawet nie przeszkadzała mi gorycz przypalenizny. Zostawiłam tylko to, czego z racji podobieństwa do węgla naprawdę nie dało się zjeść.
Właściwie bezmyślnie zaczęłam patrzeć na szczury. Którędy weszły? Pewnie między kratami… szczur się zmieści. Wstałam i nie licząc tak naprawdę na nic, podciągnęłam się do okna. Gdyby pozbyć się taj kraty, to może… Tylko jak pozbyć się kraty?
Poskrobałam zaprawę koło kraty. Odeszło z niej trochę pyłu, drobniejszego od piasku. Odciągnęłam się wyżej, by lepiej widzieć.
- Dev, daj łyżkę od kaszy.
***
- Oprócz strojów potrzebny byłby układ więzienia, hasła, cele, w których ich trzymają. Pewnie trzeba by też kilka osób przekupić. Fort w Podmroku to nie podrzędne więzienie, z którego każdy głupi ucieknie.
Przez chwilę analizowałem swoje możliwości.
- Dałoby się załatwić – powiedziałem ostrożnie. Zastanowiłem się nad tym, co mówił o piratach. Włożyłem w tę wyprawę tyle złota, że byłem gotowy nawet podwoić koszty. Ród Arhinów miał tylko dwie drogi: odejść w zapomnienie i wszystko stracić, albo zaryzykować. Wybrałem drugą opcję. – Ile zażądaliby piraci?
Zmarszczyłem brwi. Wysadzić skład prochu… może.
- Można do tego zatrudnić ludzi, którzy nie będą wtajemniczeni w nasze plany. Takich, którzy nie będą mogli powiedzieć niczego sensownego. Albo którzy uwierzą w fałszywy powód wysadzenia składu. Jakieś zatargi? Coś w tym guście.

[Z tym zaczynaniem, to szczerze mówiąc sama nie wiem, jak jest lepiej. Bo jeśli ktoś zapyta, to można coś ustalić, na coś się umówić. Jeśli od razu zacznie, to z jednej strony miło, ale z drugiej niekoniecznie będzie to taki wątek, na jaki mamy ochotę. Dla mnie pytanie jest okej, właśnie z tego powodu. Natomiast szlag mnie trafia od zaczynania. Wszędzie zacznij. A ja czasami naprawdę nie mam weny, żeby to zrobić. I to nie chodzi o to, że nie lubię zaczynać, bo to daje duże możliwości. Więc lubię. Ale nie u każdego i nie za każdym razem. Z resztą, u mnie dochodzi chyba jeszcze problem presji. Mam wrażenie, że – zwłaszcza przy zaczynaniu – zbyt przejmuję się tym, żeby tekst był dobry.
A’propos szablonu – myślałam o tym samym. Tylko pytanie, czy nie dać sobie spokoju z tym dopasowywaniem. Nie jestem pewna, czy zmienianie szablonu cztery razy w roku to dobry pomysł – choćby ze względu na czas. ]

draumkona pisze...

Spojrzał na nią kątem oka, ale nic prócz tego nie udalo jej się wywołać. Czuł się dziwnie opanowany, nie tak na wymus, ale tak naturalnie jakby zawsze tak miało być. Cokolwiek zaś wywołało u niego taki efekt powinno zdarzać się częściej.
- Poślijcie gońca po księzniczkę, spotkam się z nią w moim gabinecie - mruknął, zmieniając nieco pozycję, tym razem opierając brodę na nadgarstku i wysłuchując reszty tego co Starsi mieli do przekazania. Nie było tego wiele, prócz nadaktywności magii w Czarcim Dole i paru napadach na północy kraju nie działo się tu nic ciekawego. Zresztą, nie było to dziwne w końcu elfy zamieszkujące te ziemie miały setki, o ile nie tysiące lat (przynajmniej w niektórych przypadkach). A takim to wiadomo, nic już się nie chce prócz wąchania kwiatków. Od góry rzecz jasna.
- Jeśli to wszystko to pozwólcie, że zakończę spotkanie - odezwał się w końcu kiedy gwar zaległy w komnacie ucichł i nie wymuszał podnoszenia głosu.
*
- Mówiłaś komuś o tym?
- Nie. Nie ma komu, Szept jest zajęta swoimi sprawami, Wilk nie zna się na tej magii, a Cień... Sam dobrze wiesz jaki jest Cień. Niewiele mi pomoże w magii bo sam niewiele z niej umie. Gdyby chodziło o ciche zabójstwo albo odrąbanie komuś łba to byłby pierwszą osobą do której bym poszła, a tak... - pokręciła głową nie wiadomo czy pozbywając się kosmyków plączących się pod twarzy czy odganiając ponure myśli. Stare baby mówiły, że podczas czarodzielnicy światło rozdziera niebo, że magia szaleje. Najgorsze w tym wszystkim było, że to były słowa staruszek elfiego pochodzenia a te, w przeciwieństwie do człowieczych bab z lepianek, miały przeczucie co do takich rzeczy jak magiczne anomalie. W końcu miały elfie geny.
Czarci Dół okazał się nie tyle wioską w dolinie, co doliną wiosek położonych bardzo blisko siebie. Sceneria nie przestawiała się najlepiej. Stojąc na wzgórzu mieli widok na całą okolicę w której dominował kolor czerni i zieleni. Czerni dlatego, że dużo miejsc było po prostu wypalonych, jakby losowo wybuchały ogniska i zaraz gasły, zabierając ze sobą po parę żyć. Zieleń z kolei była zasługą dużej ilości traw i drzew rosnących na tych terenach. W samym centrum Dołu było miasteczko, bardziej nawet duża wieś, choć spośród innych wyróżniały ją dwa spore budynki; młyn i wysoka wieża.
- Już prawie jesteśmy - Zhao westchnęła i znów podgoniła konia do kłusa. Do celu zostało im jeszcze troche jazdy, a dzień powoli przechpodził w fazę popołudnia.

Silva pisze...

Od zapachu wilgoci, zakręciło się najemnikowi w nosie; piwniczka pachniała jak ta, którą pamiętał z ojcowskiego domu; woń suchej słomy, która wyciągała wodę i ziemi, unoszący się z ubitego klepiska, delikatny zapach podziemi, które nie były nigdy wietrzone, przez które nie przemknął podmuch świeżości. Powietrze było tu suche, ciężkawe, trochę ciepłe, choć od polnych kamieni ciągnął chłód, całkiem dobrze konserwując to, co znalazło się na pułkach. Po prawdzie większość z nich była pusta, pokryta jedynie kilkudniowym, świeżym kurzem, ale na niektórych wciąż coś stało. A z tyłu, jakże by inaczej, pochowane w cieniu, leżakowały sobie wina; tuż obok nich stały miody i krasnoludzkie piwa; jak nic znak, że do strażnicy wprowadził się jakiś mieszaniec, co to wina wypije w ostateczności, a dużo chętniej kosztować będzie trunków ludu.
- Będziesz musiał uzupełnić spiżarnię.
Oczywiście nie mogło być za łatwo, prawda? Oczywiście musiał tu przyjść akurat razem z Szept, żarłokiem, któremu jedzenie szło chyba w magię, bo na pewno nie w żadne części elfiego ciała. Oczywiście goście musieli zwalić mu się na głowę właśnie wtedy, gdy był najmniej przygotowany i miał niemal puste spiżarnie, bo większość powydawał swoim i przecież robotnikom, bo ich też wypadałoby nakarmić za to, że pomagają w odbudowie strażnicy. Szkoda, że monety nie były jak jedzenie; tanie, łatwo dostępne i niekłopotliwe.
- Powinnaś mi zapłacić - przecież był najemnym mieczem magiczki, prawda? Wiązała ich umowa zawarta jeszcze przy Alastairze, lata temu, więc i wynagrodzenie powinno pojawiać się co jakiś czas. Taaak, tylko pan najemnik nie pamiętał już, kiedy ta długoucha maruda mu płaciła. Na początku na pewno, wtedy, gdy uważała go za wrzód na tyłku, a on ją za największe zło tego świata. Potem jakoś im to umknęło, tak samo jak nienawiść, złość i wrogość do siebie.
- Nie masz tu może jakiegoś soku jeszcze?
Zamiast zapłaty, dostał ukryty rozkaz odnalezienia picia. Sok miał, miał też jedzonko i nierozcieńczoną gorzałkę krasnoludów; tego to nawet pół na pół z wodą nie dało się pić, zdecydowanie zalecało się kilka łyżek na kubek innego płyny, co by spragnionemu nie wypaliło gardła i nie przyprawiło go o niezaplanowane i zupełnie nieoczekiwane zejście z tego świata. - Wiesz, że jesteś okropną marudą? - mruknął, siadając sobie obok, podgryzając podpłomyki, układając między nimi koszyk pełen pyszności; no dobra, może nie pełen, ale pyszności na pewno. I miał piciu! - Na początku to bym ci dał tej gorzałki czystej, co by się ciebie pozbyć, ale teraz jakoś nie wypada - nawiązanie do tego, o czym myślał wcześniej - Oswoili się nawzajem. Zdecydowanie zrobiłem się za miękki.

draumkona pisze...

- Raa’sheal - zastała go patrzącego w okno, z dłońmi splecionymi za plecami. Na dźwięk obcego głosu odwrócił się gotów wyrzucić za drzwi, ale kiedy tylko spostrzegł kogo gości to irytacja minęła zastępiona czyms innym, przyjemniejszym... Cholera, czy on za nią tęsknił?
- Witaj Sin - uśmiechnął się nieznacznie zdrabniając jej imię jak to miał w zwyczaju jeszcze za dzieciaka - I samo Wilk wystarczy, naprawdę. Siadaj - wskazał jej jeden z foteli na szerokim tarasie a sam pofatygował się po dwa kielichy i dzbanek trunku. Po krótkiej chwili dołączył do elfki na tarasie i rozsiadł się w swoim fotelu napełniając oba naczynia - Słyszałem, że chciałaś się ze mną pilnie widzieć, coś się stało?
*
Gdyby powiedziała o tym Szept to zapewne miałyby zaraz na głowie Wilka. A jak Wilk to i Cień, przecież Lu nie mógłby dopuścić do sytuacji w której ona, Iskra, jest niemalże sam na sam ze znienawidzonym rywalem Poszukiwacza. Bogowie, czy jemu to kiedykolwiek minie...
- Nie martw się Dev, nic nam nie będzie. Ostatecznie możesz zawsze zawrócić, ja nie trzymam - można było to uznać za przytyk, za kpinę, ale Zhao widziałą to nieco inaczej. Znała ryzyko i wiedziała, że coś może pójśc nie tak, więc wolała Devrila nie zatrzymywać. W końcu niedawno przecież został ojciec i co, miałby osierocić córkę tylko dlatego, że ona ma lekki problem z własną magią? Parsknęła prawie na samą myśl. Absurd.
- Odstawię cię z powrotem do miasta całego i bezpiecznego, w końcu nikt nie chce żeby Charlotte urwała mi głowę, nie? - pytanie retoryczne, w końcu gdyby ktoś jakimś cudem zabrał Luciena na taką wyprawę a ten by nie wrócił... Wtedy nie tylko ona, Zhao, urwałaby delikwentowi głowę ale też i zrobiłaby mu wiele innych, bardzo niemiłych rzeczy.
Po zjechaniu krętą ścieżynką ze wzgórza znaleźli się na gościńcu. Jadąc dośc spokojnie mogli podziwiać niespalone i nietknięte skażeniem drzewa i inne rośliny, które za Wieżami wyrastały nadzwyczaj bujnie i kolorowo. Co jakiś czas pojawiała się też malutka kapliczka tutejszego bóstwa, pojawiały sie też elfy, które trudniły się uprawą roli czy pasaniem bydła, ale widząc tak ubranych intruzów nie odważyli się podejść. Za dużo mieli własnych problemów by ściagać na siebie jeszcze uwage władcy, który podobno odwiedził miasto.

draumkona pisze...

Upił łyk trunku, przyglądając się rozpościerającej się przed nimi panoramie miasta. Słuchał, choć pozornie tego nie okazywał jak to miał w zwyczaju. Siniejące elfy, jakieś zamarzania... Umysł niechętnie dposunął wspomnienie Erzy, w końcu to jej zdolności powodowały zamarzanie na wszelki możliwy sposób. On sam zamarzł na wskutek jej magii już dwukrotnie, ale nie pamiętął by choroba najpierw zaczynała się sinicą.
- Mój brat umarł, teraz zachorował ojciec… Nie wiem… nie potrafię… - mimo tego, że się z nią spotkał sam na sam, mimo tego, że rpzyjął ją tak ciepło nie zamierzął od razu ocierać dziewczęcych łez i leciec po chusteczki. Przeciwnie, rozsiadł się wygodnie w fotelu analizując sytuację i zebrane samodzielnie informacje.
- Chusteczkę? - zaproponował tylko, podsuwając młódce skrawek materiału i upijając kolejny łyk - Na razie nie moge zbyt wiele zdziałać, ale co dotyka elfy dotyka i mnie. Gdzie się zatrzymaliście? Albo gdzie znajdę chorych, muszę się przyjrzeć pacjentom bezpośrendio bo na odległość nic nie zdziałam.
*
Uniosła lekko brew nie wiedząc co u licha spowodowało u niego taki wybuch, czy raczej zbyt ostrą reakcję jak na jej gust. Próbowała zażartować a zamiast tego dostała po uszach.
- Ty to nazywasz zabezpieczeniem, a ja to nazywam niepotrzebnym mieszaniem osób trzecich - tak jak on chwilę temu wybuchł irytując ją, tak teraz ona nie pozostała mu dłużna odpłacając taką samą monetą. Ale dokąd takie dogryzki prowadziły? Ano właśnie, do nikąd.
Popędziła konia z górki lecąc na łeb, na szyję, jakby gonił ją sam Gon. Musiała się szybko dostać do centrum, do magów i tych którzy mienili się specjalistami od zaburzeń magicznych.

draumkona pisze...

- Starsi lubią mi nie mówić o wszystkim co się dzieje. Dla mojego dobra - mruknął posępnie podnosząc się i podchodząc do balustrady, opierając się na niej i patrząc gdzieś w dół, na gwarne i ruchliwe ulice pełne elfów, na plan targowy... Musiał coś zrobić, musiał ich chronić. Ale jak u licha miał to robić kiedy nei wiedział nawet co im grozi?
- Pojadę tam, ale nie w tej chwili. Muszę ustalić cokolwiek z Szept w końcu samej jej tak nie zostawię... I samego też mnie nie puszczą a nie pamiętam tych terenów by móc swobodnie się szlajac incognito. Ale pomogę - posępny ton głosu wskazywał na to, że coś go męczy, że ta cała sprawa popsuła mu całkiem dobry humor. W rzeczy samej, tak było. Cholerni Starsi i cholerna magia.
*
Spanie na zimnej ziemi za okrywę mając tylko płaszcz i ogień... No, nie było to najprzyjemniejsze, zwłaszcza kiedy w pamięci pozostawały wciąz świeże wspomnienia minionej nocy w prawdziwych luksusach na miarę rodu królewskiego. Magii do ogrzania nie odważyła się użyć, nie ufając w swoje umiejętności. Obudziła się przed Devem, niemalże równo ze wschodem słońca. Teraz siedziała oparta o końskie siodło i pilnowała marnego ogienka.
- Dzień dobry - mruknęła na przywitanie, obserwując go uważnie - Zły sen miałeś? Mamrotałeś coś i trochę się wierciłeś...

draumkona pisze...

- Ty i ślub. Pamiętając rządzę przygód i ucieczkę od wszystkiego, nigdy bym nie pomyślała. Do tego z czarnym magiem.
- A co to ma za znaczenie? Czarny, biały czy fioletowy, każdy z nich może mieć nierówno pod sufitem tak samo jak inny, który powinien być dobry wedle tego co się powszechnie uważa. Szept jest normalna, a to że akurat obrała taką dziedzinę... - wzruszył ramionami nie wiedząc jak doprecyzować to zdanie - Nie przekreślałbym jej tylko z powodu profesji Sin. Co zaś rządzy przygód się tyczy... każdy kiedyś dorośleje. Każdy dorasta do obowiązków, które mu w zamyśle powierzono. Mój ród wygasa, powoli ale nieubłaganie. Ojciec zmarł, matka ledwo się trzyma a ja nie mam syna, tylko córkę której nie mogę zagwarantowac panowania po mojej śmierci - wyznał jej to o czym dotąd nie wspominał magiczce. Obawy, zmartwienia... Z kimś obcym zdecydowanie łatwiej się rozmawiało, bo obcy mieli to do siebie że mógł ich łatwo porzucić, zostawić i więcej o nich nie pamiętać.
*
- Spałaś coś w ogóle? - uśmiechnęła się krzywo, nie wiedząc z początku co odpowiedzieć.
- Coś tam spałam, ale odpoczynkiem tego nazwać nie można. Zakłócenia się nasiliły i pojawiło sie coś jeszcze, coś innego... - ściągnęła brwi usiłując sobie przypomnieć sformułowanie jakim określano takie zjawiska, ale umykało jej nie dając się pochwycić - Coś... nie magia... - przypomniało jej się co słyszano o tej okolicy i o mieszkańcach. I o tym kto tak naprawdę spowodował skażenie. Czułe elfie ucho wychwyciło szelest i elfka w trymiga znalazła się na nogach gotowa do ataku. Nie musieli długo czekać, bo z gęstych krzaczorów wypadł na nich dziki pies. Miał pozrywaną płatami skórę a z trzewi wylewała się zielona maź paląca glebę. Zwierzak warczał, szczekał, ale sam w pojedynkę niewiele mógł im zrobić. Zhao sięgnęła magii gasząc w nim życie. Tak po prostu, przesuwając dłonią w powietrzu, ogniskując między palcami cząstkę mocy posłała mutanta tam skąd nigdy nie powinien wychodzić.
- Dzikie psy... - mruknęła rozglądając się i pośpiesznie siodłając konia - Wioskowe pieski. Z pozoru niegrożne, ale kiedy przychodzi klęska to elfy czy ludzie niezbyt dbają o takie zwierzaki. Chodzą tedy głodne, bo nie am co jeśc, a jak właściciele wymrą to i bezpańskie, a nikt takiego brac pod dach nie będzie. I tak chodzą od domu do domu te burki biedne, łączą się w stada a takie stado to potrafi szkód narobić. Ten tutaj - machnęła dłonią w kierunku kundelka - był po mutacji. I już wiem co mi tak umykało, na co biedak chorował... Nie magia go skaziła i wypaczyła. To robota alchemików - wiedziała, że może narazić się znów na wybuch ze strony Devrila, ale taka była prawda. To, że jego przyjaciółka akurat była tej samej profesji co podejrzani... Cóż, przykry zbieg okoliczności.
- Zbieraj się, zanim zleci się ich więcej. Całej watahy nie wygaszę.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri szybkim ruchem odcięła od siebie włókna, które przeplecione pomiędzy drzewami tworzyły coś w rodzaju pajęczyny utrudniającej wilkom ruch. Po odcięciu jeszcze przez krótki czas taka osłona mogła wytrzymać...
Zanurkowała pod ciała dwóch drapieżników, sztyletem rozcinając brzuch jednego z nich. Wstrzymała oddech, zaciskając oczy i usta, aby przypadkiem nie dostała się do nich skażona krew.
Spoczywaj w spokoju, bracie, pomyślała, unosząc rękę i między poszarpanymi wnętrznościami szukając serca. Nie budź się więcej do takiego "życia".
Z trudem wydostała się spod ciężaru padliny, kiedy wilk nagle bezwładnie na nią spadł.
Drugi, pomyślał Shivan. Sam stał zwrócony plecami do pleców maga, szerokimi ruchami miecza próbując utrzymać bestie na dystans. Okrzyk bólu uświadomił go, że Kolekcjoner chyba został ranny.
-Odrin, ty kurduplu, jak przeżyję, osobiście ci nogi z dupy powyrywam!- warknął przez zęby. Odpowiedział mu skowyt, kiedy koniec ostrza uderzył w jeden z ociekających krwią i pianą pysków.
-Najpierw przeżyj - sapnęła Tiamuuri, wypuszczając z dłoni włókno, którym skrępowała tylne łapy innego wilka, częściowo powalając go na ziemię. Pnącze natychmiast wypuściło korzenie, przykuwając tym samym zwierzę do gruntu.
-Kolekcjonerze, wszystko w porządku? -zwróciła się dziewczyna do maga. Nie czekając na odpowiedź, dopadła kolejnego wilka, chwyciła za nasadę ogona i jednocześnie przykucnęła, palce drugiej ręki wbijając w ziemię. Skoncentrowała się, przenosząc część sił życiowych z ciała chorej bestii do ziemi. To nie załatwiało sprawy, ale chociaż trochę mogło zmniejszyć agresję drapieżnika. Tiamuuri smętnie pomyślała o duchach lasu, które w taki sposób potrafiły leczyć choroby czy odbierać życie... Sama niestety nie dysponowała taką władzą.
Triumfalny okrzyk młodego Jeźdźca za plecami pozwolił jej domyslić się, że przyjaciel jakoś zdołał położyć trupem kolejnego wilka.
Zerwała się z ziemi i rzuciła do przodu, niemal kładąc się na grzbiecie atakującego zwierza i szybkim ruchem wbiła mu sztylet w podstawę czaszki, oddzielając ją od kręgosłupa. Zwierzę padło na ziemię i na chwilę przestrzeń przed magiem oczyściła się.

draumkona pisze...

Nie podniosła go na duchu, nie pocieszyła, nawet nie dodała otuchy. Wpadł w dołek emocjonalny i raczej nikt nie mógł z tym nic zrobić. Do komnat wrócił późno, zmęczony i zrezygnowany i gdyby nie fakt, że przyuważył magiczkę przy papierach to padłby na łóżko i po prostu zasnął.
- Nudny wieczór? - zagaił przekraczając próg komnaty, zrzucając płaszcz i przewieszając go przez oparcie krzesła. Był padnięty, ale widząc dziwnie smutną minę magiczki nie mógł tak po prostu sobie pójść. Przysiadł obok, ściagając jednego z butów - Coś się stało?
*
Dotarcie do miasteczka nie zajęło juz tak dużo czasu jak początkowo przewidywała. Co prawda gnali na złamanie karku, bo po drodze pojawiły sie kolejne zmutowane burki i kundelki. Zhao przypomniała sie legenda tego regionu, jakiś Król Wilków podobno kontrolujący psy i wilki z tych obszarów, z doliny. Nie chciała tego sprawdzać, nie teraz.
- Stać! - na wjeździe musieli ich rzecz jasna zatrzymać. Iskra ledwo wyhamowała, a co poniektórzy strażnicy musieli uskoczyć na bok by ich nie stratowało.
- Wpuśc nas - warknęła, uspokajając wierzchowca, ale niewiele to dało.
- Kto chce wejść? Przedstawić się! - nie było nic bardziej drażniącego nic taki ton. Cholera, czy on nie wiedział kim była? Śmiał zadawac pytania i co najgorsze - podnosić na nią głos? NA NIĄ? Wyprostowała się dumnie w siodle, jedynie siła woli powstrzymując się od cisnących sie na usta słów.
- Zhaotrise Starsza Krew - nie przedstawiła sie nazwiskiem Luciena, bo w tych stronach i tak by go nikt nie skojarzył. I bardziej w tej sytuacji zaważył tytuł jaki nosiła. Starsza Krew. Nikt nie chciał mieć na pieńku ze Starszą Krwią, choć niewielu tak naprawdę zdawało sobie sprawę z tego co to tak naprawdę oznacza. Mimo wszystko, sława była pomocna.
- Em... Wejdźcie... - pytań więcej nie było. Zdążyli wjechać do miasteczka akurat wtedy gdy za plecami odezwał się ponure, długie wycie, które dalekie było od wycia psa czy wilka. Coś jakby... pomiędzy.
- Chce się widzieć z kimś kto tu zarządza - zażądała od razu przechodząc do konkretów.

draumkona pisze...

Machnął ręką zbywając problem swojego zmęczenia. Nie pierwszy i nie ostatni raz czuł się jakby dali mu za dużo na barki. Nie chciał się żalić, w końcu tylko dzięki władzy mógł załatwić wszystko czego Mer zapragnęła, chociażby gwiazdkę z nieba.
- Po prostu jestem zmęczony. Spotkałem się z Sinthiel i wychodzi na to, że jako jedyna doniosła mi o tym co dzieje się poza murami miasta. A dzieje się źle. Elfy zamarzają, sinieją... Szept ja tylko się boję tego, że to znowu Erza. Znamy już jej działanie, metody... Ja sam zamarzłem już dwa razy z czego raz o mały włos nie skończyłem na tamtym świecie bo wyrwała ze mnie duszę. Jeśli to znów jej sprawka... - westchnął ciężko chowając twarz w dłoniach. Najwidoczniej nie w głowie mu było zdradzanie Szept z bylejaką księżniczką czy nie-księżniczką.
- Ale nie odpowiedzialaś na moje pytanie - to zauważył. Mimo przygnębienia i zmęczenia nie zdołało to umknąc jego uwadze. W końcu była jego oczkiem w głowie, choć tak rzadko to okazywał...
*
Uwiązała konia do belki zawieszonej przy bramie i rozejrzała się za kimś kto tu rządzi. Nie będzie przecież rozmawiać z kimś niżej postawionym bo i tak nic nie zrozumieją. Potrzebowała maga, zarządcy... Kogoś kto wie o co tu chodzi. I co się stało.
- Zhaotrise? - odezwał się głos z tyłu. Obejrzała się i jej oczom ukazał się wysoki, białowłosy elf o niepokojącym spojrzeniu złotych oczu. Długi warkocz kojarzył jej się zawsze z Królikiem i teraz dowiedziała się skąd Biały podpatrzył taki sposób uczesania. Najciekawszym, prócz wcale niebrzydkiej aparycji elfiaka, był jednak fakt że nie miał cienia. Stali tyłem do wschodzącego słońca, jej cień był, był cień Devrila... Ale nie tego gościa, kimkolwiek był.
- A kto pyta? - mruknęła zostawiając konia i podchodząc parę kroków ku obcemu.
- Sevotharte - odpowiedział siląc się na lekki uśmiech, który odsłonił ostrzej zakończone kły dając kolejną niewiadomą do katalogu informacji zebranych o tym przedziwnym jegomościu - Można powiedzieć, że... Jestem tu kimś w rodzaju zarządcy. Odpowiadam tylko przed Radą i Starszyzną za to co się dzieje w okolicy.
- A wiesz chociaż co się dzieje? - nie mogła powstrzymać dozy ironii jaka wkradła się w jej głos. Po prostu nie mogła, to było szybsze niż ona.
- Skażenie, które zawdzięczamy alchemikom w głównej mierze. Sądziłem, że pomarli, ale... odkąd doszły nas słuchy o tym, że Nicolas Flamel żyje nagle się ożywili. Psy, które goniły was po drodze to jeden ze skutków ich działalności w Dołach - w jego spojrzeniu było coś złego. Nie potrafiła sprecyzować co się dzieje, ale kojarzył jej się z wężem, który tylko czeka by zatopić kiełki w ciepłym ciele. Który czeka aż odwrócisz się plecami...
- Elfy i alchemia? - brew furiatki powędrowała ku górze nie dając wiary słowom Sevo.
- Yhm. Dziwnie brzmi, nieprawdaż? Ale zdarzają się i tacy, których bogowie nie pobłogosławili łaską posiadania Daru i z żalu oddali się nauce. Alchemii, chąc mieć przynajmniej ułamek tego co magowie.
- I co do tego ma Flamel?
- Nie wiesz? Przecież to ich... guru? Król? Nie wiem jak go nazwać, ale jest chodzącą legendą. A raczej był, bo żył w Pierwszej Erze i szczerze mówiąc nie wierzę w pogłoski o tym, że żyje. Był człowiekiem, nie elfem - w umyśle Iskry coś zaskoczyło. Flamel... Czy Vetinari czasem nie miala na płaszczu Krzyża Flamela? Czy nie miała z nim czegoś wspólnego? Cholera, musiała zniknąć akurat teraz gdy było dla niej zadanie - Ale nie będę was nudzić. Pozwólcie, że was oprowadzę, chyba że wolicie odpocząć?

draumkona pisze...

- Nie sądzisz, że gdyby to było poważne, mówiono by o tym? A tymczasem, dziwnym trafem, tylko ta księżniczka coś wie. Jako jedyna.
- U nas Starsi tez lubią taić i nic nie mówić póki nie grozi to końcem świata.
– Czasami bym wolała, żebyśmy byli tylko my. Bez ograniczeń, zmartwień… i tego, co powinno być. Byś nie musiał zamartwiać się o to, że nie ma kto po tobie dziedziczyć i ciągle wyjaśniać, czemu akurat czarny mag - przyjrzał się jej uważniej, jakby od razu odgadł że musiała stać pod drzwiami i słuchać. To nie było jednak to, po prostu go zaskoczyła takim wyznaniem, nie spodziewał się.
- Jak mówił mój ojciec - na coś trzeba umrzeć. Parafrazując - o coś trzeba się martwić - uśmiechnął się nikle usiłując zażartować i nieco oczyścić atmosferę, może nawet rozbawić magiczkę, podnieść ja na duchu. On też tego chciał, bardziej niż czegokolwiek innego. Czasami nawet śniło mu się, że po prostu uciekli gdzieś we trójkę, nie ma zmartwień, władzy, Starszych... A potem się budził. I nastawał kolejny, szary dzień.
- Chodź, prześpimy sie trochę. Powinno nam to pomóc.
*
- Czy mam się zająć końmi, pani? - w pierwszej chwili nie zorientowała sie o co mu chodzi. Odwróciła ku niemu twarz, unosząc drugą brew i dopiero po krótkiej chwili milczenia umysł przeskoczył z trybu na szukanie wszędzie spisku na normalny. Udawał sługę. No tak, w końcu był człowiekiem, elfy mogłyby coś podejrzewać...
- Mhm. A potem dowiedz się gdzie mają wodę i mi nagrzej, wezmę kąpiel - odpowiedziała sucho, jak na wielką panią przystało. Odwróciła spojrzenie, udając że nie ma zamiaru zaprzątać sobie głowy dłużej rozmową ze zwykłym sługą - Chodźmy - te słowa skierowała do elfa, a ten od razu przeszedł do oprowadzenia jej po tutejszej miejscowości.
Wróciła dośc późno, bo słońce już rzucało pomarańczowy blask na chmury nadając im ciekawe ubarwienie. Zhao wróciła ubłocona, brudna i śmierdząca gorzej niż porzucone i niemyte psy. Nie była też w nastroju, co szybko można było zauwazyć po tym jak trzaskała drzwiami i jak zaczęła wyklinac pod nosem usiłując wyplątać z włosów liście, gałązki, słomę i innem dziwne rzeczy.
- Powiedz, że naszykowałeś tę kąpiel - odezwała się na wstępie, czując że jak zaraz się nie wymyje to coś ją trafi. Nie lubiła śmierdzieć, nie lubiła wyglądać jak oblech. Nie. Po prostu nie.

draumkona pisze...

- Wilk… co było między tobą a tą księżniczką? - odruchowo przygładził kasztanowe włosy, a wolną rękę podłożył sobie pod głowę. I od czego on miał zacząć? To wcale nie było takie proste do wyjaśnienia... A może było tylko on sobie wszystko utrudniał?
- Miała być moją żoną. Kiedy jeszcze tu mieszkałem, zanim mój ojciec zdecydował się na stałe przenieść do Keronii. Nasze rody miały ze sobą sporo wspólnego i mój ojciec się dogadał z jej ojcem i jakby nas sobie obiecali. Ale potem przenieśliśmy się do Eilendyr, ja o niej zapomniałem i tak dalej. W sumie całkiem fajna była. Zawsze razem coś broiliśmy. I mam do niej sentyment, dlatego zgodziłem się ją przyjąć sam na sam. W imię dawnych dni - ziewnął potężnie, usypiając powoli, a chwilę potem już całkiem odpłynął niezdolny powstrzymać dłużej nadchodzącej fali zmęczenia.
*
O czym on mówił? I czemu nadal udawał głupka... Ach, no tak. Podsłuchy. Rozejrzała się sięgając przy okazji magii i wytłumiając pomieszczenie w którym się znajdowali, chroniąc przed podsłuchami i wróciła do wyplątywania z włosów gałązek.
- Powiedz, że się czegoś dowiedziałaś.
- Ten cały Sevotharte ściemnia i to mocno - odezwała się po krótkiej chwili, wyplatując biednego, niewinnego pajączka z czarnych loków i puszczając go na podłogę - Znaczy, to co mówił o skażeniu i tak dalej to prawda. Ślady mutacji wskazują na działania alchemików, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Potrzebowałabym kogoś kto się na tym zna żeby orzec więcej... Ale wersje zaczynają się niezgadzać jeśli idzie o te psy. Widziałam truchło jednego z nich nim je spalili i są tam runy, których nie mógł nałożyć alchemik, bo pochodzą z magii i sa jej istotą. Więc cokolwiek narobili alchemicy to i magowie mieli w tym swój udział - chwilę się wahała nad wejściem do wanny, krótkim zaklęciem podgrzała znów wodę az w końcu uznała, że Dev i tak już ją widział całkiem nagą. Ba, spał z nią nawet więc nie ma się co wstydzić.
- Odwrócisz się? - mimo tego pewna część niej wolała by jej tak nie widział. Tak oficjalnie. W końcu wtedy była wolna a teraz miała męża, który co prawda się na nią wypiął, ale jednak był... Kiedy zaś Winters stanął plecami do swej tymczasowej pani szybko pozbyła się brudnych rzeczy i wślizgnęła do balii od razu chwytając za szczotkę - Pod miastem coś jest. Tunele ciągnące się na nie wiem jak duzy obszar, sa ogromne... I przy wejściach, jak dobrze się przyjrzeć są wyryte w murach te krzyżyki. Takie jak miała Charlotte na płaszczu, Krzyże Flamela czy jak im tam. Podejrzewam, że Sevotharte wie dużo więcej o sytuacji niż mi powiedział i ma coś wspólnego z alchemikami. Pozostaje nam ich znaleźć, może coś powiedzą... W nocy tam pójdziemy i mam nadzieję, że trafimy na jakiś trop.

Silva pisze...

Jedząc ciasteczko, chrupiąc sobie przyjemnie i właściwie nie myśląc o niczym konkretnym, najemnik doszedł do wniosku, że w sumie nic mu się nie chce; chłód i zimno, które dopadły go, gdy wyszedł ze strażnicy w śnieg i wiatr, zniknęły odegnane przez przyjemne ciepło piwa i miodu. Tutaj, w piwniczce, w starych złamaniach odezwał się ból, ale przecież otulony gorzałką umysł nie będzie skupiał się nad czymś tak błahym, jak stare rany. Było i minęło, takie tam dawne dzieje, do których nie ma co wracać. Przecież mają ciasteczka, na głowy im nie pada, nie ma wiatru, co prawda trochę ciągnie zimnem od kamieni, nieco zalatuje stęchlizną, ale przecież nie można mieć wszystkiego, prawda?
Pan najemnik podsunął magiczce amforkę z sokiem. - Wiesz, co ja myślę? - zaczął, odkorkowując dzban z czystą, krasnoludzką gorzałką, której sam zapach wystarczył, by człowieka nawet wprawionego w piciu odrzucić. - Niech jest, jak jest. Niech się dziwka Fortuna pierdoli i da nam spokój. Przynajmniej krew matki przydała się do tego, że... - zapomniał, co chciał powiedzieć - ...że nie pójdę do piachu tak wcześnie, jak ludzie, więc będę ci jeszcze głowę truł - Dar pomyślał teraz o sobie, jak o małym krasnoludku w okutych buciorach, który skacze elfce po łepetynie, tańcząc sobie wesoło, co chwila podskakując; ani chwili spokoju z taką pchłą. Podrapał się po łysej pałce - Przynajmniej wszy mieć nie będę - dodał, jakby do tego, co sobie pomyślał przed chwilą. - A czy się to komu podoba... - wzruszył ramionami - Kij z tym. Przynajmniej nie są niebieskie.

draumkona pisze...

Miał wrażenie jakby się obudził i ktoś solidnie przyłożył mu w głowe obuchem. Bolała głowa, ciało zdrętwiało, a on jako medyk niemalże błyskawicznie rozpoznał objawy. Ktoś musiał go uśpić, inaczej by się obudził w chwili kiedy Szept wstała... Skoro zaś Lucien sobie paradował po pokoju i nikt jeszcze mu nic nie zrobił to znaczy, że magiczki tu nie było.
- Kogo chędoży twoja żona, jak nie chędoży ciebie? Bo muszę ją znaleźć i nie wiem, w której sypialni szukać.
- Z Iskrą się chędoży - burknął wstając i odsuwając się od Cienia byle dalej. Ciągnęło od niego solidnie gorzałką, a jemu było niedobrze. Cholera, kto go uśpił? I po co...
- Wypad. Tu nie ma nikogo kto mógłby i chciałby ci pomóc - zwłaszcza kiedy był tak bardzo nawalony, że nawet nie wiedział o co konkretnie chodzi.
*
- Nie karzesz mi umyć pleców? Albo dolewać wody?
- Nie chcę mieć na pieńku z panią alchemik - ucięła, de facto nie odpowiadając jednoznacznie na jego pytanie. Szuranie szczotki wypełniło ciszę, tak samo jak i chlupot wody, aż w końcu wszystko ucichło i elfka opuściła prowizoryczną wanienkę owijając się puchatym, mięciusim ręcznikiem.
- Musimy odpocząć chociaż chwilę nim zabierzemy się za cokolwiek. Nie wiem co nas spotka w tych podziemiach i w zasadzie nie mam ochoty na razie o tym myśleć. Jest tu coś do jedzenia? Konam z głodu i nie pogardzę jakąs gorzałką, mam za sobą cięzki dzień. Zresztą ty też - ręcznik zamieniła na szlafrok i przysiadła na miękkim, acz prostym łóżku. I dopiero teraz, po tylu godzinach doszło do niej, że przecież każdy normalny facet korzystałby z chwil spokoju i swobody. Tak jak ona z Lucienem czy tak jak zapewne Szept z Wilkiem. Czemu nie siedział z alchemiczką i nie korzystał z dożywotniego karnetu na chędożenie?
- Dev? Czemu do mnie dołączyłeś?

draumkona pisze...

Słuchał go jednym uchem, a pozyskane w ten sposób informacje zaraz przepuszczał drugim uchem, traktując Cienia jak powietrze. Jedynym co zwróciło jego uwagę było to jak Lu dorwał jakieś pismo. Z daleka rozpoznał, że nie jest to urzędowy papier i dopadł do biurka odgrzebując znalezisko. Szybko przebiegł wzrokiem po tekście i musił przyznać, że nic nie zrozumiał. Co ona pisała? Jakie odejście, o co... Jeszcze raz się skupił, powoli usiadł na fotelu czując jak opuszczając go siły. Przeczytał jeszcze raz i kolejny, ale treść nadal nie chciała w tajemniczy sposób stac się nagle jasna i przejrzysta. Poczuł się... Jakby coś mu wydarli. Poczucie wielkiej straty zagościło w sercu elfiaka i przerażała go wizja pustki jaką miał przed oczami. Nie szukaj... Miał jej nie szukać. Nie zobaczą się już? Nigdy?
Nie mógł się pozbierać, o Cieniu już zupełnie zapomniał i po prostu wpatrywał się w ścianę nie potrafiąc pogodzić się z myślą, że ona... że Szept...że po prostu go tak zostawiła, powołując sie na obowiązki i rozsądek. Gówno, wszystko gówno prawda. W miłości nigdy nie było rozsądku, więc co? Nie kochała go? Udawała? To chyba było jeszcze gorsze i kłamstwo o obowiązkach i rzkomym ciężarze...
- Co ty wiesz o Gonie?
Nie odpowiedział. W zasadzie nawet nie dotarło do niego pytanie, umysł był zbyt przytępiony nagłym nawałem myśli i emocji. Nie zabrakło tez ponurych wizji niedalekiej przyszłości i tego, co on niby powie Mer. A może i ją mu odebrała? Tego by nie zniósł...
*
Zimne jedzenie wcale nie było problemem. Nie dla maga, dla którego ogień był jak druga natura, drugie imię i druga tożsamość. Niektórzy mówili, że Zhao była jak ogień, jak płomyk, którego zachowania i dalszego losu niesposób przewidzieć. Krótkie słowo z domieszką magii wystarczyło by potrawe podgrzać, a zaraz potem spałaszować ze smakiem. Co jak co, ale kucharza to mieli tu dobrego.
- Miałem dość siedzenia w jednym miejscu. Nie jestem na tyle głupi, by jechać samotnie w nieznany mi teren.
- Chodziło mi o to czemu nie zostałeś z alchemiczką - wypaliła dochodząc do wniosku, że nie ma co się bawić w słowne gierki - Wilk coś wspominał o tym, że... no. Że jakby ty i ona... no wiesz... - niby taka dorosła, a nie potrafiła nazwać rzeczy po imieniu i zamiast słów Dev miał cały pokaz różnych gestów oznaczających związki, chędożenie, więcej chędożenia i związki.

draumkona pisze...

Dni mijały, a on czuł się coraz gorzej. Nie było dnia, godziny w której nie wyjąłby pomiętego listu z kieszeni i nie czytał go raz, drugi i kolejny. Cierpiał, choć tego nie okazywał jak to miał w zwyczaju. Czuł się tu jeszcze gorzej, odcięty od znajomych, od Viorego który zwykle w takich sytuacjach służył mu radą, odcięty od Mer...
– Pojedziesz ze mną szukać Zhao. Znajdziemy ją. W zamian, powiem ci, co wiem o twojej żonie i pomogę ją odnaleźć – już miał powiedzieć, że pierdoli to co się stało z Zhao, kiedy padło magiczne drugie zdanie sprawiając, że Cień zyskał uwagę elfiego władcy. Skierował dwukolorowe spojrzenie na niego, na nowo analizując to co usłyszał. Ten skurwiel coś wiedział. Wywęszył i teraz go szantażował.
- Pojechała do Czarcich Dołów. Nie przedrzemy się tam - stwierdził niemalże automatycznie. Skażenie osiągnęło poziom krytyczny, mutanty wyglądały coraz gorzej, były coraz mocniejsze, w dodatku według ostatnich raportów w nowszych osobnikach po mutacji znajdywano metalowe elementy napędzane jakąś dziwną siłą. Mechaniczne serca, kończyny... Wszystko jednak po części się psuło umożliwiając elfim strażom przetransportowanie truchła mutanta do laboratoriów.
- Przynajmnie nie bez przygotowania.
*
- Po lochach… Charlotte nie jest sobą. Myślałem, że sobie z tym poradzę, że potrafię… ale to chyba zaczęło mnie przerastać… W dodatku ona zniknęła, a ja nie mam pojęcia, gdzie - to akurat było dość zrozumiałe. Po torturach, po tym wszystkim... Zhao nigdy czegoś takiego nie przeszła i miała szczerą nadzieję, że nigdy nie przejdzie. Nie potrafiła wczuć się w sytuację alchemiczki, więc i jej prywatny osąd był mało pocieszający, bo doszła do wniosku, że Vetinari powinna po prostu przestać się mazać.
- Zniknęła? - to ją zainteresowało. W końcu skażenie nasiliło się w momencie kiedy już tu byli, a skoro półelfka była alchemiczką to może miała coś wspólnego... Ale przecież nie mutowałaby niewinnych stworzeń... - Trochę to... dziwne. A masz przy sobie coś co do niej należało? Mogłabym wykorzystać Kalcifera żeby trochę pogrzebał w okolicy. Wiesz, demona mało kto widzi, albo czuje, zwłaszcza jak ten się ukrywa w przedmiotach, a infomarcji możemy nazbierać cąłkiem sporo.

Aed pisze...

Cz. I

Na dźwięk słów myśliwego Aed drgnął, zupełnie jakby ktoś ukuł go ostro zakończoną szpilą do włosów.
- Są kłopoty na trakcie z Królewca. Banda tej kobiety znowu atakuje po lasach. Swoją krótko trzymaj.
- Ona nie... – zająknął się mieszaniec, nie do końca pewny, czy na myśli miał herszt, czy elfkę. Za późno. Ściągnął na siebie wyczekujące spojrzenia Myśliwych. – Nie w głowie jej takie bzdury – dokończył nieco ciszej, spojrzeniem błądząc gdzieś między spowitymi w gęstym mroku drzewami.
Zastanawiał się, co też jeszcze wymyśli, nim zdołają pozbyć się przeklętych zakonników. Najwyraźniej po krasnoludzkiej gorzałce to chuchrak mógłby i epos rycerski napisać, i poetą zostać... Nefryt miała rację z tym trubadurem.
Ciekawe tylko, czy Midar wytrzyma do końca rozdziału tej opowieści, którą właśnie wspólnie pisali.
- Kobietom się w głowie przewraca jak im na za dużo pozwolisz. Musi być parszywa, skoro jedyne, co potrafi, to chwytać za miecz.
Ukłucie niewidzialnej szpili powtórzyło się, tym razem znacznie mocniejsze. Mieszaniec zatrzymał się gdzieś w połowie między udawaniem głuchego a wybuchnięciem spazmatycznym śmiechem. I lepiej, by tak pozostało.
Spotkałbyś się z nią twarzą w twarz i już by ci nie było tak wesoło... - pomyślał, przytakując każdemu słowu z kpiącym uśmieszkiem na wąskich ustach.
- ... ścierwo – dokończył cicho, cedząc przez zaciśnięte zęby, nadal się uśmiechając.
Rozejrzał się, czym by się tu zająć, by odwrócić swoją uwagę od dzielnych wojaków, co to monopolu na swą profesję nie zamierzali nikomu odstępować. O, jeszcze nie zjadł swojego jabłuszka...
Tymczasem inny rycerzyna dalej snuł przerwany przez towarzysza wywód, niewiele sobie robiąc z reakcji słuchaczy. Najwyraźniej prawdziwość jego słów była dlań tak oczywista, jak to, że po nocy nastaje dzień.
- Parszywa, złośliwa i zacofana. Myśli, że jak założy spodnie, to się z niej wojownik zrobi. Zostałaby w chacie, ślub wzięła, dzieci rodziła…
Aed wciągnął w płuca tyle powietrza, że aż go coś w klatce piersiowej zakuło, i wstrzymał oddech. Nie. Nie rób nic głupiego. Wydech. Powoli, powolutku, do końca, do samego końca... Skup się na jabłuszku, a nie na tych...
– A dzieci to macie?
Chuchrak z wrażenia aż zakrztusił się przeżuwanym kęsem. Cóż, przynajmniej choć na chwilę zagłuszył chichot Mida, który też zaczął się dusić. Tyle że krasnoludowi było do śmiechu. Mieszańcowi – ani trochę.
- Nie – wydusił między jednym kaszlnięciem a drugim, mrużąc załzawione oczy. – Nie mamy.
Odwrócił się nieznacznie, spoglądając za siebie, i syknął przez ramię:
- Midar, na wszystkich bogów...
Rzucił Szept krótkie, przepraszające spojrzenie, godne kopniętego kundla. Może magiczka go potem nie zabije... Może.
- Widzieliście magów w okolicy?
Mieszaniec odetchnął w duchu z ulgą i rąbkiem rękawa otarł zwilgotniałe rzęsy. Rozmowa zeszła na temat, który był Myśliwym szczególnie bliski. A to oznaczało, że wszystko, co było przed dopiero zadanym pytaniem, w ciągu najbliższych paru minut odejdzie w zapomnienie. Chwała za to bogom. Chwała, nawet jeśli mężczyzna postanowił skierować rozmowę na inne tory, by nie wypytywać o małżeńskie sekrety, którymi najwyraźniej ta dwójka nie była skora się dzielić. Chwała więc i jego przyzwoitości, niech mu jego bogowie wynagrodzą.

Aed pisze...

Cz. II

- Podobno chłopi jakiegoś maga spalili we wiesce.
- Taaa, różne rzeczy ludzie gadają – Aed zgodził się z krasnoludem. – Ciężko im wierzyć, ale też zupełnie pogłosek lekceważyć nie można. W końcu z jakiegoś powodu gadają, nieprawdaż? – dodał, wzruszając ramionami.
Myśliwy, który podjął ten temat, mierzył go uważnym spojrzeniem, najwyraźniej nie chcąc uronić żadnego mimowolnego gestu czy zawahania Aeda. Nawet gdy popijał z podawanego przez towarzyszy naczynia, ukradkiem go obserwował, nie dając się zmęczeniu. Jednak zgrywanie głupa szło chuchrakowi jak z płatka. Tak, w tej roli czuł się niczym ryba w wodzie.
Zapadła uciążliwa cisza. Aed bawił się ogryzkiem, Midar pewnie zbierał się w sobie, by przestać chichotać, Szept milczała. Myśliwi, już syci, dojadali resztki i łapczywie osuszali bukłaki.
- Magowie – prychnął w końcu z pogardą jakiś gołowąs, w którym najwyraźniej odżyło jakieś niezbyt przyjemne, niezatarte przez czas wspomnienie. – Ścierwa... – Splunął na bok. – A elfy nie lepsze, co jeden to magią włada. Długouchy przeklęte... Siedziałyby tam, skąd przybyły, a nie się tu wałęsają, psiajuchy.
Tego już było za wiele. Owszem, Aed mógł wypomnieć zakonnikom, że oni również panoszą się po cudzym terytorium, ale... bał się. Bał się, bo racja była częściowo po ich stronie – nikt ich tu wszak nie przyjmował z otwartymi ramionami, a wspomnienie o bandzie robiło swoje. Nieufność gęstniała i rosło napięcie, choć działo się to niemal niezauważalnie.
Tylko czy Szept zniesie podobną potwarz w milczeniu?
***
Siedzieli wokół maleńkiego ogniska, aż spokoju nie zakłócił im czyjś wrzask. Rozdzierający krzyk niósł się po lesie, przedzierający się przez ciemność i docierając aż do ich polanki.
Korzystając z zamieszania i hałasu chrzęszczących zbroi, odruchowo chwytanej broni, wywróconej miski i zatykanego bukłaka, mieszaniec przysunął się do magiczki.
- Czy Dąbki są blisko? – zapytał cicho.

[Szept, tak się nie robi! Toż to się ze śmiechu posikać można jak się to czyta!
Poleciałam spontanem, bo nie chciałam, żeby Myśliwi z niczym odeszli i nie mieli rozrywki... Jeśli namieszałam Ci w planach, to mów, zawsze mogę zmienić końcówkę. Zwłaszcza, że dopiero się wymyśla, kto się tam drze i dlaczego.
Matura... Przygotowywali nas na coś gorszego, znacznie gorszego. Ale to, że wydała mi się łatwa, wcale nie musi oznaczać, że rzeczywiście taka była i że poszła mi rewelacyjnie... No cóż, okaże się pod koniec czerwca. Na razie jestem zadowolona, że nie martwię się wynikami. Myślałam, że będę się nimi przejmować, a tu spokój. Więc zamiast rwać włosy z głowy czytam książki, oglądam seriale, trochę gram, no i nadrabiam zaległości na KK. Żyć, nie umierać.
Notkę bardzo chętnie przeczytam przed publikacją, poprawię co trzeba (odzywa się mania poprawiana, znana z sesji na forum, gdzie była cudowna opcja edycji) i... Jej, dzięki, dzięki, dzięki, że się za to zabrałaś. :D Żeby nie robić za leniwca, chętnie zajmę się dalszymi częściami.]

Silva pisze...

- Wiesz, co ja myślę?
- Bogowie brońcie, żebym wiedziała. Nie jestem jasnowidzem.
- Na szczęście - najemnikowi przyszedł do głowy inny ktoś widzący przyszłość, ktoś kogo może nie to, że nie lubił, ale z pewnością nie akceptował jego istnienia, tak dla zasady. - Bo bym musiał cię znielubić. Bo wiesz, każdy musi mieć swoją... - zastanowił się, bo kolejne słowo umknęło mu z głowy; niby miał je na końcu języka, niby wiedział, co chce powiedzieć, ale za cholerę nie potrafił sobie przypomnieć. Jak to zwykł robić w takich chwilach, wzruszył tylko ramionami, drapiąc się po łysej pałce - Dziwne uczucie, czuć skórę tam, gdzie były włochy... - stwierdził sobie od tak.
- Wiesz, ja to cię nawet lubię takim, jakim jesteś. Heiana pewnie też nie oczekuje, że się zmienisz. Ona to nie ja, ale nawet ona rozumie, że ty się fajtłapo nigdy nie zmienisz. I masz brudne onuce.
- Ale, że kurde, co? Co ty tak mi nawijasz uzdrowicielkę na uszy? Przecież wiem dobrze, jaka ta mała pchła jest - Dar bezczelnie odebrał magiczce dzban, a mając jeszcze świadomość tego, co piją, wypił najpierw trochę soku, potem szybko gorzałki; oczywiście część rozlała się mu po brodzie i koszuli, bo przecież buźkę pełną już miał soku. W ogóle, jakoś żadne z nich nie miało chyba ochoty ruszać tyłków, najwyraźniej całkiem miło się im siedziało. Co tam, że obiecali jedzenie szamance, że picie też, że goście zostali sami, że przecież gospodarz nie powinien tak robić. Gdyby zaś najemnik był trzeźwy, pewnie by skojarzył, że nietypowe zachowanie szamanki, która też ciągle wspominała coś o uzdrowicielce, wiąże się jakoś z nagle gadatliwą magiczką. Jak nic pachniało tu podstępem, ale nasz Dar nie potrafił go teraz wyczuć, i do tego pchał się coraz głębiej w to wszystko. - Nigdy nie będę idealny, nie? Wszyscy tego oczekują, że się zmienię, że pomyślę, nawrócę... chuj wie co jeszcze, ale... kij im w oko - najwyraźniej Dar pogodził się z tym, że nigdy nie będzie pięknym, mądrym, pachnącym i szlachetnym elfem; tak, kiedyś w swej czerwonej łepetynie ubzdurał sobie, że się zmieni, że się postara, że ród, że przyjaciele, że Heiana nie będą się go wstydzić. Jakoś mu nie wyszło.

draumkona pisze...

Zgodnie z zaleceniami nikomu nic nie powiedział, zresztą... po co? Żeby mu znów suszyli głowę o kwestie bezpieczeństwa, o to kto będzie rządził jak go coś zeżre? Po prawdzie to miał to głęboko gdzieś, niech Szept się tym martwi w końcu formalnie nadal byli małzeństwem bo nikt go nie rozwiązał, a juz na pewno nie on. Tak, po fali smutku i żałości przyszła kolej na złość. Złośc i dramatyczne wręcz uczepienie się myśli, że ją znajdzie i sobie porozmawiają. Że zaprzeczy, że powie że to nieprawda, że list nie jest od niej...
- Nie jedź. Wilk, zostań tu, proszę. Nie masz pojęcia, co się tam dzieje, za murami. Nie jedź. Nie dzisiaj, nie tej nocy. Wilk… zawsze byliśmy przyjaciółmi, zaufaj mi. Ja…
- Nie. I mnie puść, nie mam czasu - burknął dosiadając jakiejś kobyłki świezo wyciągniętej z boksu - A jadę tam właśnie po to by się dowiedzieć co się dzieje - no, nie do końca było to prawdą bo jechał szukać magiczki a nie widm w polu.
- Jedziemy - rzucił jeszcze do Cienia upewniając siebie, jego i Sin w przekonaniu że nie ma siły, która mogłaby go zatrzymać. Już nie.
*
- Czy to się nada? - przyjrzała się temu co trzymał w dłoni i kiwnęła potakująco, plotąc równocześnie w umyśle wezwanie magii dla demona, który ostatnio wydawał jej się wypaczonym duchem opiekuńczym niż demonem samym w sobie. Kalcifer odpowiedział, zawsze odpowiadał i już chwilę później mieli na podłodze niewielki płomyk skarżący się na brak ogólny drewna i rozpaczliwie wołający że zaraz zgaśnie i tyle z tego będzie. Uspokoił się dopiero gdy Zhao podsunęła mu ułamany kawałek deski z balii.
- Mam zadanie dla ciebie - mruknęła bezceremonialnie wrzucając kolczyk w ogień ducha i pokrótce tłumacząc w czym rzecz. Długo na efekty nie trzeba było czekać, Kal zniknął równie szybko jak się pojawił by rozpocząć poszukiwania. I dopiero wtedy, po tak długim czasie, doszło do Zhao, że chyba wypadałoby Devrila pocieszyć. Bądź co bądź musiał czuć się okropnie. Zwinnym, płynnym ruchem podniosła się z krzesła i przysiadła obok arystokraty, wzdychając cięzko i kładąc drobną dłoń na ramieniu człowieka.
- Znajdzie się, przecież ziemie na wyspach są ograniczone a na statek żaden się nie dostanie. Jak znam życie to pewnie wynalazła jakąś nową alchemiczną bzdurę i nad nią siedzi gdzieś w kącie, a my nawet o tym nie wiemy - wypadło trochę blado, ale chwilowo nic lepszego nie mogła wymyslić - Przecież by cię nie zostawiła - spróbowała jeszcze, choć słuchało się tego jeszcze gorzej niż poprzedniego wystąpienia.

Silva pisze...

- Ale, że kurde co? - najemnik naprawdę wyglądał na szczerze zdziwionego - Co ma do tego jeszcze szamanka? Zgadałyście się? Próbujesz mnie uświa… unao… O co wam chodzi? Odrin paplał coś o pierścionku. W głowach wam się poprzewracało… - Dar właśnie się oburzył, naprawdę i na poważnie, a to mu się rzadko zdarza. Jego łysa i pijana łepetynka zrozumiały właśnie, w końcu, do czego piła jego magiczka i co tak nagle wszyscy zaczęli drążyć temat jego i uzdrowicielki. Czy oni naprawdę chcieli mu powiedzieć, jak ma się oświadczyć? Podejrzenie, że nie umiał było… oburzające, upokarzające i w ogóle… - Przecież aż taką ciapą nie jestem! - zabrał magiczce dzban, ale że się pomylił w tym swoim oburzeniu i nie wziął tego z sokiem, a z krasnoludzką gorzałką, zrobił się czerwony i zaczął kasłać, płacząc całkiem jak dziecko. Po chwili, czując jak gardło pali go żywcem, jak żołądek zamienia się w morze ognia, a oczy w suche jeziorka, mruknął zachrypniętym głosem. - Przecież, kurwa, ja się jej oświadczyłem, więc dajcie mi spokój! - i wziął się najemnik odwrócił na tyłku, żeby pokazać jaki to jest oburzony, jaki wkurzony i jaki pokrzywdzony. Nie trwało to jednak długo, pomimo, że Dar obiecywał sobie w myślach, że będzie zły przez wieczność na te baby; zaraz odwrócił się znowu do magiczki i ukradł jej ciasteczko, które miała w ręce, a którego nie zdążyła jeszcze spałaszować. - Wiesz, przez co ja musiałem przejść? Elenard to była najmilsza wizyta! Elfy są porąbane, ile można osób prosić o rękę Heiany, co? Może jeszcze sprzątaczka i ogrodnik? Powinienem tylko jej, ale… pewnie by mi głowę zmyła i… chciałem, by było po waszemu… Głupie elfie tradycje i zwyczaje. Ojciec Heiany mnie przeraża… ale ujdzie… Wiesz, że kazali mi prosić WILKA? Twojego jasnowidza, co kataru nie przewidzi! - tutaj najemnik naprawdę się obruszył, zagryzł wargę i zrobił minę niczym niezadowolone dziecko - Co ma władca do żeniaczki… Tak, już do niego lecę. Kurwa, wysłałem mu sową list, że Heiana moja, że się żenię i tyle… Jak się zgubił to trudno. Nie będzie mi tu Wilk żon wybierał - słowotok najemnika urwał się na chwilkę - Uzdrowicielka była na końcu… u ludzi to chłop idzie do baby, mówi co trzeba i albo się zgadzają, albo wyganiają. A ja musiałem, ładnie ubrany! - tak, dwaj tatusiowie potwierdzą, że Dar wyglądał schludnie, nawet się uczesał i włożył elfie szaty - Iść do najpierw do ojców. Byłem tak wymęczony, że do Heiany dotarłem jak… zwykle - czyli najważniejsza osoba, jak nic, widziała go zmordowanego, zmęczonego, rozczochranego i nieco przykurzonego, czyli nic nowego, a chciał zrobić wszystko tak, jak należało, żeby nie był tylko brudnym najemnikiem. - Od siedzenia na turdusie, to mnie tyłek rozbolał, a potem pióra z włosów musiałem wyciągnąć… Wcale też, prawie bym nie zgubił pierścionka… Fril by mi nogi z dupy powyrywał.

Aed pisze...

[No właśnie. Bo to było takie "Eee, znowu nie popchnę akcji do przodu, więc lepiej to niż nic, może z tego spontana coś wyniknie." Jeśli nie pasuje, można po prostu wszystko, co jest po gwiazdkach, wywalić. Jeśli pasuje, to interpretuj dowolnie. Myślałam o ludzkim krzyku, ale jeśli pasuje Ci nieludzki - żaden problem. Pomyślałam, że taki wątek (w wątku?) mógłby mi ułatwić wprowadzenie jakiejś pobocznej (a może nawet jej stworzenie, jeśli żadna z już istniejących nie będzie mi pasować), co pozwoliłoby mi tak nie zamulać z akcją, kiedy przychodzi moja kolej. Bo jeśli już popycham ją do przodu, to bardzo mało.]

draumkona pisze...

Nie odzywał się do nikogo od niefortunnego spotkania z Sin. Na cholerę za nim łaziła? Ktoś ją w ogóle prosił? I skąd wiedziała, że wyjeżdża skoro nikomu nic nie powiedział? Zresztą nie ważne, teraz musiał odnaleźć Szept i nikt i nic go od tego nie odciągnie choćby się waliło i paliło.
- Kiedy będziemy na miejscu?
- A bo ja wiem? To ty robisz za przewodnika, podobno wiesz co trzeba zrobić - burknął rozglądając się przy okazji na boki. Coś mu się nie podobało, zwłaszcza że miejsce w jakim się zatrzymali miało dziwną aurę - Jedźmy - ale nim cokolwiek zrobili pojawiła się nagła senność opadająca na nich niczym chmura, a potem była już tylko ciemność i poczucie głębokiej beznadziei.
*
– Nie byłbym taki pewien... Nie byłbym tego taki pewien - cokolwiek zaszło między nimi... No niewiele mogła poradzić nie znając szczegółów ani istoty sprawy. Już miała coś powiedzieć, podjąć kolejną próbę pocieszenia Deva, ale wtem zjawił się Kalcifer po prostu przeskakując z iksry świec na podłogę i materializując się w płomieniach.
- Znalazłeś coś? - spytała zbliżając się do ognika i dając mu patyczek by nie zgasł.
- W podziemiach jest dużo różnych osób. Widziałem tego Sevotrahrte, widziałem inne elfy i ludzi.
- Ale czy widziałeś Char...
- Widziałem. Jest w jednej z komnat, ale...
- No?
- Nie zachowuje się zbyt normalnie. Ma dziwne spojrzenie i ciągle coś mamrocze pod nosem albo chichocze... I jest tam taki chłopak, cały w szwach i jakby z przeszczepionym uchem, który chyba pełni rolę jej sługi i wcale nie pomaga jej zachowywać się normalnie, bo mówi ciągle o tym, że do eksperymentów potrzeba solidnego pioruna z najgorszej burzy stulecia. A ona się tylko śmieje...
- Zwariowała?
- Coś w ten deseń - poinformował ich uprzejmym głosikiem demon - Sevotharte ją nakręca do działania, podsuwa pomysły, jakby... Jakby potrzebował jej umiejętności do czegoś. To on chce coś zyskać, dlatego przerabia te mutanty jej rękami.
- Jej rękami? Czyli... po prostu trzyma tam na dole alchemików, którzy odwalają za niego brudną robotę? A pewnie jak sprawa wyjdzie na wierzch to odegra rolę współczującego pana, który ukrył biednych, szalonych alchemików przed surową ręką władzy, a tak naprawdę to on pomieszął im w głowach. Znam takich, scenariusz zwykle się powtarza - spojrzała zaniepokojona na Devrila aż się bojąc co ten teraz zrobi.

draumkona pisze...

- Jak to nie jest czarna magia, to jestem elf.
- To tłumaczy dlaczego Zhao jednak za ciebie wyszła. Sprytne przebranie, w życiu nie wpadłbym na to żeby udawać człowieka - odezwał się głos pełen ironii i sarkazmu. Elfiak był tutaj, też skrępowany i półnagi ale nie to go w tej chwili tak irytowało. Ktoś tu bawił się czarną magią i to bardzo silną, to nigdy nie wróżyło nic dobrego. W dodatku wszystko wskazywało na to, że mają posłużyć za ofiarę wiążącą dla stwora czy siły jaką tamci planują wezwać.
- Magia wiruje między nami. Cokolwiek jest celem to droga do jego osiągnięcia już sie zaczęła... I nie, Sin raczej została w mieście - cóż, może to i lepiej. Co prawda perspektywa marnej śmierci w jakimś głupim rytuale nie napawała go radością, ale...
- Coś idzie - syknął odpychając się nogami dalej od źródła formującej się magii i mógłby przysiąc że gdyby się nie odsunął to coś rozerwałoby mu tętnicę szyjną - Już tu jest...
*
- Cokolwiek sobie myślisz, musimy ją stamtąd wyrwać. Jak najszybciej. Czy będzie tego chciała czy nie - tego się właśnie obawiała, że ten szaleniec poleci na poszukiwania alchemiczki przy pierwszej lepszej sposobności. Spojrzała ponuro na tlącego się demona i westchnęła ciężko.
- Zaprowadź nas tam najktórszą drogą jaką można tam trafić. I najbezpieczniejszą, nie chcę bez większego powodu używac magii bo nas wykryją - podniosła się z krzesła i zarzuciła na ramiona płaszcz. Pojawił sie także pas na biodrach z paroma mieszkami na zioła lub inne równie tajemnicze substancje, pojawił się Pokrzyk przypięty na cieniutkim pasku do uda elfki. Była gotowa, przynajmniej tak sądziła.
- Weź co musisz i idziemy - tylko uratować alchemiczkę to jedno, a przywrócić jej zdolność racjonalnego myślenia to drugie. Nie była magiem umysłu, nie znała się na tym... Chociaż może poprzez sen i marzenia senne dałoby się coś zrobić? Już nie raz używała techniki snów do ratowania czyjegoś tyłka, ba, nawet raz zabiła kogoś śniąc poprzez wciągnięcie do świata wykreowanego na jej zasadach. Może i tym razem podziała.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri powoli podeszła do nieznajomego mężczyzny. Trzymała przed sobą sztylet, mniej więcej na wysokości klatki piersiowej. Ostrze pokrywała ciemna krzepnąca krew, ten widok sprawił, że dziewczyna skrzywiła się i pochyliła, aby wytrzeć broń o kępę mchu. Szybko wyprostowała się, wracając do poprzedniej pozycji.
-To chyba nasz - zauważył Shivan. Nie sądził, że przyjaciółka naprawdę zaatakuje ich nieoczekiwanego pomocnika, ale niezbyt podobała mu się taka postawa gotowości do ataku. Stanął bliżej mężczyzny, zmuszając tym samym Drzewną do cofnięcia się.
-Proszę wybaczyć - odezwał się z czarującym uśmiechem -Jak widać jeszcze nie całkiem jest oswojona...
Miał ochotę się roześmiać, teraz, kiedy uderzenie adrenaliny wyraźnie słabło, poczuł przypływ niezdrowej wesołości. Odwrócił sie powoli do drzewa, na którym siedział karzełek i uniósł głowę.
-Na razie jesteś bezpieczny, wyrok odroczony. Przynajmniej do momentu, kiedy wreszcie się stąd wydostaniemy.
Nadal miał ochotę sprać tego irytującego małego człowieczka, ale to mogło przecież poczekać. Zresztą Odrin mógł się przydać, w przypadku jakiegoś niebezpieczeństwa wziąłby na siebie część prawdopodobieństwa nagłej utraty życia... Te żarty jednak wolał zostawić dla siebie. Nie chciał, żeby Odrin tkwił na tym drzewie do rana.
-Idziemy? - spytała Tiamuuri. Znów była opanowana, sztylet tkwił na swoim miejscu przy jej pasie. Tak było znacznie łatwiej, koncentrować się na tym, co mieli zrobić. Nie myśleć o cierpieniach wilków, tych niegdyś dumnych i pieknych stworzeń, które klątwa skazała najpierw na ból i śmierć za życia, potem zaś na niepotrzebny nagły zgon.
Powoli zaczęła iść naprzód, próbując wydostać się z zasięgu metalicznego zapachu krwi. Nie chciała, żeby ta dusząca woń ją rozpraszała.

[Dzięki. Staram się.]

draumkona pisze...

Już przy pierwszym ataku, którego skutkiem było przeorane ramię miał ochotę wrzasnąć, ale kiedy poczuł palący dotyk pazurów na ciele po protu odebrało mu mowę. Cokolwiek.. Czymkolwiek był stwór był doprawdy dziwny, bo jego dotyk parzył a jeśli dodać do tego ból rozrywanych tkanek - stawało się to niemalże nie do wytrzymania. Nim zdążył cokolwiek zrobić stracił przytomność, a raczej zdolność reagowania. Czuł straszny ból w chwili kiedy pazury przeorały też brzuch, ale nie mógł krzyknąć; coś w jego ciele się zablokowało i mógł tylko obserwować, czuć.
Szept. Gdzie ona do cholery była? Miał nadzieję, że z dala od tego czegoś, czemu nawet nie potraił nadać nazwy. Leżał i wykrwawiał się, snując przy okazji ponure wizje własnej śmierci. Tak, pewien był że to są jego ostatnie chwile, w dodatku tak ponuro spędzone, w tak strasznym przekonaniu że został porzucony. Co za chujowy koniec...
*
Zhao po prostu wiedziała, że Devrila nie przekona. Nie kiedy chodziło o krnąbrną alchemiczkę i jej bezpieczeństwo więc zamiast się wykłócać i udowadniać kto ma rację przeszła od razu do działania.
Po prawdzie, gdyby nie wskazówki Kalcifera to też przeszłaby obok głaziku bez żadnych podejrzeń i byliby w ciemnej pupie nie wiedząc gdzie iść, gdzie zacząć szukać, tak przynajmniej mieli punkt zaczepienia. Marny bo marny, ale był.
- Cholernie ciemno - mruknęła i skinieniem głowy wskazała demonowi dziurę. Ten skacząc z ramienia furiatki zmienił się w niewielki ognik, a chwilę potem w ognistego, małego ptaszka który zleciał całkiem na dół oświetlając przy okazji tunel.
- I co? - Zhao wsadziła głowę do tunelu usiłując cokolwiek wypatrzeć i jedyne co rzuciło jej się w oczy to to, że Dev wisi jakieś pół metra nad ziemią. I na co on czekał? Mieli chyba ratować tą całą Charlotte, nie? - Szybko, nie mamy czasu - ponagliła go, samemu ładując się na linę i już powoli spuszczając w dół.

draumkona pisze...

- Pisałam, żebyś...
- Zostawiłaś mnie - wytknął jej bezczelnie ledwo słyszalnym głosem. Schrypniętym i drżącym, jakby zupełnie nad nim nie panował. Po prawdzie wybudził się tylko dlatego, że wydawało mu się... Myślał... Jeśli był ktoś, kto mógł go zawrócić ze ścieżki umarłych to tym kimś była na pewno magiczka.
- Odeszłaś... - i jakby specjalnie jej na złość kaszlnął, a na wargach elfiaka pojawiła się krew. Chyba coś krwawiło od wewnątrz, albo sobie coś przegryzł tylko po to by się nim zajęła i nigdzie nie odchodziła. Powoli, stopniowo docierała do niego powaga sytuacji. Krwotok wewnętrzny, złamana ręka, wszechobecny ból... No i Szept. Skąd ona tu?
- Co ty tu robisz? - oprzytomniał w końcu na tyle by się tym zainteresować.
*
Wylądowała bezszelestnie obok niego dając popis elfich umiejętności, bądź jak kto woli ukazując jak elfy potrafiły być lekkie. Podniosła się z wdziękiem i odrzuciła czarne loki na plecy posyłając Kalcifera dalej tunelem by oświetlał trasę.
- Jakiś pomysł jak się przedrzemy do komnat? Im głębiej będziemy wchodzić tym więcej będzie osób... - i jak bez magii mieli się przemknąć? oczywiście zawsze pozostawało to co Lu opanował niemalże do perfekcji a w czym ona miała powazne problemy. Skradanie się, ukrywanie, rzucanie przynmęty by przemknąć cichcem po korytarzu... Nie, to nie dla niej. Ona potrafiła zrobić solidne bum i nie mówimy tu o rzucaniu petardami.
- A co zrobimy jak ona nie będzie chciała iść? Myślałeś o tym?

Silva pisze...

- Niech zgadnę? Powiedziała „zastanowię się”? Dar, coś ty znowu skiepścił?
Najemnik westchnął i brzmiało to tak żałośnie, że aż elfowi mogło zrobić się mieszańca szkoda. Westchnienie było też, dziwnym bo dziwnym, przytaknięciem i potwierdzeniem obaw i wątpliwości magiczki. - No nie wiem. Zrobiłem, jak trzeba. Wiesz, u Hei - mówiący najemnik patrzył gdzieś w swoje buty, w klepisko, najwyraźniej będąc bardzo zainteresowanym drobinkami piasku, na których siedział. A może po prostu było mu po ludzku wstyd, że znowu coś popsuł, że nawet oświadczyć się porządnie nie umie, chociaż w końcu się odważył; myślałby kto, że to najtrudniejsza część. - Zapowiedziałem się, przybyłem, uklęknąłem i… spaliłem - zastanowił się - Może to ten pierścionek? Zgubiłem go nad Lasem Teruków, pół dnia szukałem, a potem w buta wsadziłem. Może mogłem go wyciągnąć wcześniej, a nie przy niej tak grzebać… - znowu westchnął i zadał cholernie trudne i kłopotliwe pytanie - Czy ja naprawdę jestem taki… nie dla elfki z dobrego rodu? Wiem, najemnik, brudnawy, śmierdzący… W sumie można to poprawić, gorzej z charakterem, ale… jakbym się tak zmienił, to nie byłbym sobą, nie? - hm, Dar robił się gadatliwy po pijaku - Może to za wcześnie? Cholera, mogłem siedzieć cicho, a nie nagle mi się zachciało być mężczyzną, co to będzie miał żonę, zbuduje dom, zasadzi drzewo i zmajstruje potomka - o tym ostatnim to Dar na razie nawet nie chciał słyszeć, nie w zestawieniu ze swoją osobą, która na rodzica zdecydowanie się nie nadawała; najpierw jego musiałby ktoś wychować.

draumkona pisze...

- Raczej co ty tu robisz. Miałeś mnie nie szukać.
- Szukałem cię... - i tyle jeśli chodzi o normalną, racjonalną rozmowę bo elfiak jakby drugiej części zdania w ogóle nie uszłyszał, albo i słyszeć nie chciał. Kaszlnął znów, tym razem pojawiło się więcej krwi a oddech się rozlegulował. W dodatku czułe ucho mogło swobodnie wychwycić świst w płucach. Czy bestia zahaczyła pazurami także o klatkę piersiową?
- Ja... Nie będę nic leczyć... Póki nie wrócisz... - innymi słowy, jeśli magiczka nie postanowi do niego wrócić to on równie dobrze może sobie umrzec już teraz, bo po co się dalej męczyć? Życie bez Szept, bez ciągłych kłopotów... Nie mógłby tak. Nie potrafiłby sobie trwac bez niej, a już na pewno nie z jakąś pindzią jaką wcisnęliby mu Starsi. Na potwierdzenie swoich słów stłumił tylko kolejne kaszlnięcie i ścisnął dłonie w pięści, kiedy żebra odpowiedziały bólem na jakąkolwiek próbę powstrzymania kaszlu.
*
Pokiwała głową starając się zrozumieć o co chodzi. Po prawdzie Zhao miała cudowny dar stawiania się na miejscu innych osób, wczuwania się w to co mogą czuć i... I wiedziała, że gdyby chodziło o Luciena to mogłaby nawet wysadzić całą tą pipidówę byleby go wyciągnąć. Swoją drogą ciekawe co robił... Pewnie został w mieście, głupek jeden. Co mu szkodziło ubrac kubraczek? Przecież ładny był w kolorach czerni i czerwieni, żadnych ozdób i bufiastych rękawów.... A on nawt nie spojrzał. Niewdzięcznik zakichany.
- Tędy - zepchnęła go w boczną, ciemną odnogę tunelu, a Kalcifer w tym przeszedł w formę ognika i znów zniknął przenikając powietrze, szukając najbliższego źródła ognia gdzie mógłby się niezauważony zmaterializować i obserwować. Zhao stopniowo zwalniała kroku aż zatrzymali się w końcu w kompletnej ciszy zakłócanej jedynie szumem ścieków w oddali.
- Zbliżamy się do zamieszkanej części. Ja... Nie umiem się zbyt kamuflować bez magii więc zarzucę kaptur i będę udawac jakąś sprzątaczkę albo coś. Ty wykorzystaj swoje talenty i idź dalej, Kalcifer cię poprowadzi. Wypatruj źródeł ognia, pochodni, czeogkolwiek bo on nie może się zbyt od nich oddalać jeśli nie ma mnie w pobliżu. Postaram się nie oddalać za bardzo, ale kto wie co się stanie.

draumkona pisze...

- Wrócę, gdzie chcesz. Tylko zacznij się w końcu leczyć, proszę. Wrócę - uśmiechnął się marnie, jakby sprawiało mu to dziwny ból i znów stłumił kaszel. Tym razem nie odpowiedział po prostu zabierając się za łatanie magią ran i przywracanie sobie jako takiego stanu używalności.
Na zewnątrz pórcz cieni i duchów pojawił się lód skuwający ziemię i lodowaty wicher szarpiący deskami z których sklecono stodołę. Coś nadchodziło, a Szept jako nawczyni ruin i pasjonatka starych książek, które kryły w sobie dawno zapomniane słowa mogła skojarzyć te objawy z Gonem. Kiedy on bądź jego upiory materializowały się na ziemi i zaczynały polowanie to też panowała śnieżyca choćby był to środek najgorętszego lata. Powietrze zmieniło się wyraźnie i dawało wrażenie jakby w środku pięknego, słonecznego i parnego dnia wejśc nagle do zimnej pwinicy. Niby niosło ulgę, ale kiedy siedziało się dłużej to czuć było chłodem.
- Gon... - mruknął Wilk, nieco juz przytomniejszy i zdecydowanie bardziej "swój". Rana na brzuchu i ramieniu wyglądała o niebo lepiej, krwotok ustał i przynajmniej nie kaszlał, choć tkanki nadal się regenerowały i daleko mu było do pełnej sprawności - Trzeba uciekać...
*
- Nie patrz - za późno. Zresztą na Iskrze widok paru nerek i wyprutych z ciała flaków nie robił już wrażenia. Za dużo przebywała w niszy Królika i za dużo mu swego czasu pomagała żeby się teraz bać takich rzeczy. W odpowiedzi tylko szturchnęła go, poganiając. Nie mogli tak sobie stac i patrzeć bo ich złapią, a wtedy to z nich będą wyciagać nerki...
Niedaleko, usłyszeli oboje głos Kalcifera, a Dev mógł wychwycić maleńki przeskok w płomieniach pochodni kiedy pojawił się tam na chwilkę demon by przesłac im swe słowa.
- Ostrożnie... - mruknęła Zhao rozglądając się i chowając za jedną z beczek kiedy paru strażników zaczęło się wykłócać z jednym z alchemików. O dziwo ten wydawał się całkiem przytomny i normalny, nie to co reszta. Kiedy awantura przeniosła się dalej wychyliła się ze swojej kryjówki kierując się śladem demona.

draumkona pisze...

Słuchał wymiany zdań, ale sens wypowiedzi do niego nie dochodził. Mijał go, a on nie potrafił domyślec się o co im wszystkim chodzi. Przeciez powiedział im, że Gon idzie, że zaraz tu będzie a oni co? Nic, nadal nic nie zrobili a przecież Gon nei zagrażał tylko Iskrze, zagrażał im wszystkim... Bo nie cofnie się przed niczym byleby odzyskać co jego. Cząstkę, odłamek własnej mocy jaka utknęła w ciele Zhao.
- On idzie... - szepnął znów się rozkaszlując i milknąc nagle, jakby nie daj boże zabrakło mu tchu. Szron i lód skuły powoli deski stodoły a wokół zaległa kompletna cisza przerywana słabym jękiem wiatru. Pojawiły się też ciebie tańczące na ścianach i suficie, a wkrótce potem dało się słyszec odgłos kroków. Ni ciężkie, ni lekkie, ale buty intruza na pewno były okute żelastwem, które charakterystycznie skrzypiało na śniegu. Kroki ucichły pod wejściem do stodoły, mróz nasilił się.
- Wypatruj wschodu słońca - usłyszeli słaby głos, lekko syczący przy każdym "s". Mróz nasilił się, wiatr zawył, a w oddali słychac było tętent kopyt wielu koni. Ciężkich koni, w pełni uzbrojonych z jeźdźcami na grzbiecie. Widmowe zastępy Gona pojawiły się na elfich ziemiach i szukały.
- To już niedługo... - odpowiedział mu drugi głos, głębszy, a każdy mag w pobliżu poczuł nagły, silny ból głowy. Ból tak silny, że wielu z nich skorzystało z kuszącej wizji uderzenia się w ścianę i utraty przytomności, byelby ból ustał. Kroki na śniegu przestały być słyszalne, podobnie jak konie. Zelżał także mróz, w zasadzie wszystko wyglądało na to, że upiorna wizja sprzed chwili była tylko... wizją. Niczym więcej.
*
Instynkt samozachowawczy Iskry podpowiadał to samo co cichy głosik w głowie Deva. Szło za prosto. I gdzieś tutaj na penwo jest pułapka, może całe to przedsięwzięcie jest pułapką, może... Zresztą, cokolwiek by się miało stać i tak już siedzieli w tym po uszy. Czy zrobia jeden krok wstecz czy naprzód i tak niewiel to zmieni.
W końcu trafili do właściwej komnaty. Ta wyjątkowo była duża, przestronna i byłoby naprawdę sporo miejsca gdyby nie fakt, że niemalże cała była zawalona wszelkiego rodzaju aparaturą alchemiczną. Od kolb, przez probówki, misy, szklane mieszadełka na odczynnikach kończąc. Każdy element był połączony z innym tworząc jeden wielki schemat. Wszędzie też walały się zwoje zapisane drobnym pismem Vetinari, zapiski pokrywały nawet ściany i podłogę kiedy skończył jej się papier. Spostrzegawcza osoba dostrzegłaby zapiski nawet na pościeli - najwidoczniej Char pisala przez sen nie chcąc zapomnieć tego co wyśniła.
Samej alchemiczki nie było nigdzie widać, pośrodku komnaty zaś, wśród szklanych naczyń pełnym bulgoczących sugstancji i przechodzacych rurkami dalej stał nikt inny jak Sevotharte, z wielką wprawą udający zainteresowanie zawartością probówki nr 34.
- Tak myślałem, że się tu spotkamy...

draumkona pisze...

Pierwszy raz musiała nim solidnie potrząsnąć żeby wywołać jakąkolwiek reakcję, którą w tym przypadku był leniwy pomruk i parę zbyt cicho wypowiedzianych słów. Dopiero kiedy nawrzeszczała mu wprost do ucha otworzył oczy i z kwaśną miną doszło do niego, że pora ruszać i musi wstać chociaż wszystko go boli, że to nie fair, że on zostaje i idźcie sobie sami. I byłby tak im to powiedział, gdyby nie dotarło do niego że jest z nimi ta, której tak strasznie szukał.
- Szept... - wymsknęło mu się, jakże błyskotliwie. Podniósł się do siadu a magiczkowy płaszcz zsunął się z elfiaka rolując w pasie, całkowicie w tej chwili zapomniany, bo rzeczonego elfa iteresowało tylko jedno - magiczka. Wiedział, że był romantykiem za dyche, że nie był takim magnesem na kobiety jak Darmar, że... Zresztą, nie ważne. Była tutaj, tuż obok i nie wyglądała jakby zaraz miała sobie iść. A bogowie świadkami, byłby w stanie zrobić wszystko byleby ją od odejścia odwieść.
Kątem oka wychwycił też minę niezadowolonego Cienia i znudzonego gościa, którego widział chyba pierwszy raz w życiu. Co oni tu u licha...? Ach tak, z Lucienem wpadł w zasadzkę, ale ten trzeci? Co, już go Nira wymieniła na młodszy model? I pomysleć, że on chciał robić wszystko...
*
Zjeżyła się na widok tego, tego... Nie znalazła nawet słowa by go trafnie opisać. To on stał za wszystkim, on namieszał w głowach alchemikom, on porwał Vetinari i to on zmusił ich wszystkich do tworzenia mutacji. To był najgorszy typ jaki mógł chodzić po ziemi, taki który bał się wlasnymi rękami cokolwiek stworzyć, bądź nie miał do tego wiedzy i swoje chore ambicje realizował poprzez innych.
- Może mi wyjaśnisz, co tutaj robisz, Starsza Krwi?
- Przyszłam skopać ci tyłek - jak zwykle, niewyparzony jęzok Iskry dał o sobie znać w najmniej odpowiedniej chwili. Elf zdawał się kompletnie nie zwracać uwagi na Devrila, bo tak po części było. W końcu co mógł mu zrobić jakiś tam czlowieczek, który nawet nie odważył się podnieść głowy? Wolał skupić się na Starszej Krwi, która według Sevotharte stanowiła realne zagrożenie.
- Wiesz, że słowa mają moc? Nie rzucaj ich na wiatr jeśli wiesz, że nie będziesz mogła ich dotrzymać - ten jego lekki uśmieszek zaczynał ją irytować. Miała ochotę wydrapać mu oczy, rozkwasić gebę... Ale musiała pozostać spokojna. W walkach magów najwazniejszy był przeciez spokój i kontrola tego co się robi. Nie mogła pokazac mu wszystkiego co umie na starcie bo ją skontruje. Bogowie, byleby tylko Devril nie stał jak kołek i znalazł tą całą Vetinari...
- Morda w kubeł i bez moralizujących gadek. Po co ci to wszystko? Po co każesz tym biednym ludziom mutować innych? - Sev oparł się ramieniem o ścianę i westchnął. Niby taka inteligentna elfka a jednak nie potrafi pojąc podstawowych zasad...
- Nie wiesz? Nie każdy chce mieć ciągle jednego władcę. Elfy się buntują. Nie te wasze z Keronii, które tak de facto nie są już elfami. Zmieszaliście się. Z ludźmi, z krasnoludami... Nawet żyjecie w zgodzie z olbrzymami! Tu chodzi o czystośc rasy. Jeśli doszedłbym do władzy... Nikt z was nie miałby już tutaj wstępu. Wieże byłyby ostatnim bastionem czystej rasy elfów i nie tylko ja tak uważam! - uderzył w czuły punkt, choć zamiast zranić i dać jej do myślenia to tylko ją rozjuszył. Sama kiedyś myślała tak jak ten dupek, na krzywdę ludzi patrzyła niemalże z dziką przyjemnością, ale potem poznała Luciena...
- Jesteś chory... Chory na ciele i umyśle. Pojebany wręcz. Nigdy nie uzyskasz czystej rasy, bo i skąd wiesz czy twoi przodkowie byli czyści? Czy twoja prababka nie miała małej przygody z jakimś człowiekiem?
- Jak śmiesz! - łatwo było go obrazić. Ale obraza szaleńca niemalże zawsze prowadziła do walki i to spotkanie nie miało być wyjątkiem.

draumkona pisze...

- Zamiast gadać zbieraj tyłek i idziemy. Obiecałeś mi.
- Spadaj. Nie znalazleś jej więc nie pajacuj - on nie miał tyle wyrozumiałości. Po prawdzie nawet nei zdawał sobie sprawy z tego co działo się w nocy za stodołą i czemu tak nagle się zbierają. Iskra? Iskra jest dużą dziewczynką, magiem czasu i Cieniem, więc nie powinien jej traktować jak kawałka szkła. Bubek jeden.
Oczywiście nie wziął pod uwagę faktu, że gdyby był w sytuacji Luciena to wywlókłby ich za fraki byleby magiczki szukać.
- Wilk, nie jestem medykiem. Jak coś ci się stanie, nie będę nawet potrafiła pomóc. Tak, jak teraz. Ten raz… proszę, posłuchaj. To przecież logiczne, tak dyktuje rozsądek.
- Mogłaś mnie nie zostawiać samego to bym nie oberwał - wytknął jej, usiłując wywołac poczucie winy, którym zajęłaby się bardziej niż tym gdzie on jedzie. Nie miał zamiaru wracać do miasta i oboje o tym wiedzieli, choć Nira żywiła jeszcze niewielką nadzieję na to, że może coś, może jednak... - Nigdzie nie idę, do żadnego miasta i koniec. Radni potrafią zadbac o własne tyłki więc nie będę się wracał i kulił ogon. Nie kiedy ty po raz kolejny się pakujesz w kłopoty.
*
Kiedy zauważyła, że Devrila już nie ma obok, że gdzieś chmychnął najpewniej by szukać Vetinari, przeszła do ofensywy. Dotąd tylko odpierała ataki Sevotharte skupiając się na utrzymaniu tarczy i osłon w jak najlepszym stanie. Myślą sięgnęła Kalcifera, który czaił się w pobliskiej pochodni, ale nie włączyła go do walki. Nie teraz. Zaczerpnęła za to nieco więcej many wytwarzając ogień, którym potrafiła walczyć najlepiej. W końcu iskry, furie, ognień... Trudno walczyć z tak zmienną siłą.
Za drzwiami, które wypatrzył Devril były kolejne drzwi, a za nimi jeszcze jedne prowadzące do kolejnej komnaty, gdzie znalazł jeszcze więcej alchemicznych rupieci i skrzynie pełne narządów i kawałków srebrzystego metalu. Dało się słyszeć też zgrzyt pracującej machiny, a powietrze stało się ciężkie od wszechobecnej pary wodnej. Gdzieś tam, przy jednym z długich stołów pracowała Vetinari z ubrudzoną sadzą twarzą, z przyciemnanymi goglami na oczach co by nie oślepnąć. Podobnie jak inni alchemicy zdawała się kompletnie nie zwracać uwagi na otoczenie, wązna była tylko praca, projekty, badania...

draumkona pisze...

– A twoi Starsi i twoja Sin najwyraźniej sobie nie radzą, skoro nawet nie zauważyli, że coś się dzieje. I najwyraźniej nienajlepiej dbają o bezpieczeństwo ich władcy.
- Władca sradca, nie ma żadnej mojej Sin, myślałem, że ty jesteś moja ale zostawiłaś to - tu ostentacyjnie wyjął z kieszeni spodni list i jej go wepchnął w ręce - i sobie poszłaś żeby wpakowac się w kolejne kłopoty? Czy czasem o mnie myślisz? Wiesz jak odchodziłem od zmysłów? Prawie zwariowałem! - zanosić by się mogło na kłótnię, tak na poprawę nastroju wszystkim zgromadzonym, ale Wilk zrobil coś, czego sam się nie spodziewał. Przyciągnął do piersi Szeptuchę, jakby się z rok bity nie wiedzieli, opętańczo tuląc i gładząc miękkie włosy.
- Martwiłem się. I bałem się... że... że to koniec. Nie rób mi tak więcej jeśli mam nie dostać zawału.
*
Stwór, czy też potocznie nazywany przez Charlotte Igor, stał nieruchomo pod ścianą i obserwował poczynania Devrila. Póki ten trzymał się w odległości od alchemiczki nic mu nie groziło, ale wraz z chwilą kiedy odezwął się, wyciągnął dłoń... Brakowało mu dosłownie paru milimetrów by jej dotknąć. Paru, bo w porę pojawił się Igor łapiąc Wintersa za nadgarstek i ściskając mocno, a że krzepę miał taką jak paru wioskowych chłopów od łopat to mogło zaboleć.
- Nie dotykaj - odezwał się dziwnie potulnym, nie pasującym do sylwetki potwora głosem. Szarpnął Devrilem, odepchnął go byle dalej od alchemiki, która nie zareagowała w żaden sposób. Chyba żeby liczyć przejęcie się tym jak probówka pełna żrącego, żółtawego kwasu eksplodowała wypalając dziury w stole i na rękawach jej płaszcza.
- Nie wolno ci tu być. Jesteś obcy - odezwał się znów Igor, stając między Devem a alchemiczką. Bogowie przestali im sprzyjać gotując taki los niemalże u celu wędrówki.

draumkona pisze...

Nie napisała tego. Nie ona. Nie napisała. Nie...
Bogowie, cokolwiek mówiła dalej, nic nie dotarło bo jak szaleniec uczepił się tej jednej myśli. Nie zostawiła go, po prostu ktoś ich w to wrobił usiłując rozsiać chaos, rozerwać więzi... Ale nie udało się. Była tutaj, obok. Nie napisała.
- Urocze - gdyby był w pełni sił zapewne Lucien dostałby po mordzie. Gdyby nie miał za sobą jakiegoś rytuału, ran po bestii zapewne by też swoim zrywem nie skończył na podłodze leżąc jak placek i nie mogąc nic zrobić, bo po nagłym podniesieniu zakręciło mu się w głowie, brzuch przypomniał o tym, że wcale nie jest pozbawiony raz i skończył na posadzce.
- Szukaj swojej Zhao, bo jak zwykle ci się wymknęła, panie mentor - burknął usiłując trafić w czuły punkt Cienia, a jedynym znanym mu słabym punktem Luciena była właśnie fuariatka, której mieli szukać. A on stał i prychał, zamiast ruszyć dupsko.
*
- Charlotte! - dopiero pchnięcie i wrzask do ucha wywołał jakąś reakcję. Zesztywniała, podniosła głowę znad notatek i probówek, a Igor zaczął biec w stronę Devrila chwytając po drodze ciężki klucz do reperowania machin.
- Igor - nie musiała w zasadzie krzyczeć, bo mutant zatrzymał się już podczas pierwszej sylaby własnego imienia i zesztywniał, jakby imię było jedynym sposobem by go zatrzymać. Alchemiczka ściągnęła gogle z twarzy odsłaniając skrawek skóry niezabrudzony sadzą i smołą i dziwne, złotawe oczy łudząco podobne do tych, które miał Sevotharte. Spojrzała na Devrila, choć nie było żadnego błysku rozpoznania, nic, jakby był jej kompletnie obcy i nieznany.
- Wtargnął tutaj - odezwał się mutant z wyrzutem, jakby Dev co najmniej zbeszcześcił jakąś świątynię - Próbowałem go zatrzymać, ale wymknął się...
- To nie twoja wina.
- Tak, Pani - potulnie zwiesił głowę jak skarcone dziecko. Najwidoczniej jego twórca, Charlotte, była ostateczną wyrocznią tego co mu wolno a czego nie wolno.
- Kim ty... Co tu robisz? - nie potrafiła się zdecydowac jakie pytanie zadać, w połowie pierwszego urwała by zadać drugie, jakby wewnątrz niej ścierały się dwie osobowości. Drugie pytanie zadane było tez innym głosem, znacznie bardziej przejętym i pełnym jakiegoś zmartwienia czy troski.

draumkona pisze...

- Nie spałem z Sinthiel. Może ty sprostuj Iskrze te plotki o Solanie i bachorze? - burknął sobie jeszcze, usiłując bronić. Nie spał z żadną Sinthiel i niech się Cień wypcha, jak Iskrę trzeba będzie leczyć to niech sam ja sobie łata, on do tego ręki nie przyłoży. Następnym razem niech pomyśli co mówi do tych, których potem może pilnie potrzebować.
- Dość! Widzę, że jednak masz siły, skoro się rzucasz. Straciliśmy już dość czasu z twojego powodu. Idziemy do Czarciego Dołu i nikt nie każe wam iść z nami.
- Mam siły, a jakże - znów burknięcie kiedy Wilk zbierał się z posadzki i prostował, przy okazji rozciągając zastałe mięśnie i rozgrzewając stawy. Czarci Dół tak? W zasadzie nie było to tak znowu daleko...
Szybko się zebrali i ruszyli w trasę. Droga nie wyglądała jakoś specjalnie, nawet pogoda im dopisywała, choć niebo wyglądało dziwnie, jakby załamane w pewnym momencie. Niepokoiło go to, ale finalnie co on wiedział o naturze nieba? Może to był tylko taki układ chmur, a on się czepiał?
*
Zmrużyła oczy, na nowo się mu przyglądając, tym razem z kolejną dozą podejrzliwości. Poznaje go? Przecież go znała, jak mógł pytać... Ale zaraz, znała go? Kim był?
- Dev... Nie znam - znów nagła zmiana. Z początku drgnęła jakby chciała iśc do niego, rzucić się na szyję, przytulić, ale w chwilę potem zamiary obróciły się o 180 stopni. Wrócił chłód i dystans, nawet się cofnęła o kroczek, a Igor drgnął gotów jej bronić nawet za cenę życia. Nie mógł się jednak ruszyć póki nie było takiego rozkazu. Nie mógł, bo miał coś co mogło przypominac morale i pewne zasady.
- Devril.. mag.. - urwała walcząc z samą sobą, a raczej tym co ją kontrolowało. Podziemiami wstrząsnęło, a z sufitu posypał się pył. Z początku dośc spokojna i schematyczna walka magów zmieniła się w ciskanie błyskaiwcami i lodowymi kulami, a zniszczenia rosły i rosły...

draumkona pisze...

Wilk nie zdążył zareagować. Nikt nie zdążył, bestia była zbyt szybka i w zasadzie... Nigdy nie jest się gotowym na śmierć, ale jeśli jego zgon miałby cokolwiek dać, ocalić magiczkę, chociaż dać jej czas na ucieczkę to niechybnie dałby się zjeść. Gdyby tylko ona nie rzuciła się przed niego.
- Głupia! - krzyknłą widząc jak bestia wchłania ją w siebie. Nie panował nad sobą, utracił kontrolę nad własnym ciałem i rzucił się bez broni na bestię mając za jedyną osłonę magię i swoje umiejętności. Szkoda, że stwór nie miał ciała wtedy mógłby cokolwiek zdziałać, a tak?
- Szept! - ryknął jeszcze nie wiedząc kompletnie co ma robić. Bestia wierzgnęła raz, albo dwa odtrącając go na bok, przymierzając się do zjedzenia kogoś jeszcze.
*
- Pamiętasz? Ruch oporu? Pamiętasz, jak się spotkaliśmy pierwszy raz? I gdzie? Miałaś mnie za paniczyka i bawidamka. Chyba ci się wydawało, że nie mam pojęcia, co robię i kręcę sobie stryczek na szyję. Pamiętasz? Tamten taniec?
- Taniec... - powtórzyła po nim niemrawo, wciąż się powoli cofając, póki pomieszczeniem znów nie wstrząsnęło, a ona się nie wywróciła. Pamiętała coś, wielką twierdzę, wielu ludzi ubranych w bogate i pyszne stroje. Pamiętała samą siebie, o wiele młodszą, pozbawioną wielu trosk. I ta Tullia. Skąd ona znała to imię?
- Tullia... - mruknęła łapiąc się krawędzi stołu i wspierając się na nim stanęła na nogi. Znów wstrząs, tym razem dłuższy i zdecydowanie mocniejszy niż poprzednie, jakby część podłogi wchłonęła ziemia. Char krzyknęła łapiąc się za głowę, kuląc się z bólu. Rozsadzało jej głowę, czuła pulsowanie każdej, choćby najmniejszej żyłki. I nagle wszystko ustało, zachchwiała się i osunęła na kolana nie mając na nic siły.
- Pani? - usłyszała głos z oddali, ale nie miała siły odpowiadać. Podniosła głowę, spojrzeniem szukając źródła głosu i ku swemu przerażeniu znalazła go. Człowiek, karykatura człowieka, zlepek części, szwów, metalu... I to ona go stworzyła. Jej dzieło. Jej... Bogowie.
- Co ja zrobiłam... - szepnęła wciąz wpatrując się w zaniepokojonego Igora, tymczasowo zapominając o tym, że nie są tylko we dwójkę w pokoju.
- Rozkazy? - spytał niepewnie Igor, podchodząc powoli co spowodowało tylko tyle, że w panice się cofnęła do tyłu. Co ona narobiła? Co stworzyła? To było niemoralne, nieetyczne, nie...
- Devril... - dotrzegła go w końcu, kolor oczu Vetinari wrócił do normy co moglo świadczyć osłabieniu Sevotharte na tyle, że nie mógł kontrolować zbyt wielu umysłów - Dev... - więcej nie mogła z siebie wydusić, błyskawicznie się podniosła i pognakał ku niemu, rzucając się na szyję. Bała się. Cholernie się bała, że już go nigdy nie zobaczy.

draumkona pisze...

- Nie dałeś mi pierścionka.
- Co? - nie do końca pojął o czym mowa, zbyt zaaferowany był tym, że Szept jednak żyje i nie dała się zeżreć. W trymiga znalazł się przy niej, unosząc lekko z ziemi i od rzu sprawdzając czy jest rana, uraz, cokolwiek, co może od razu zaleczyć by jej ulżyć.
Nie dałes mi pierścionka. O co jej chodziło? Chwila głębszego zastanowienia wystarczyła by się zorientowac o czym mowa i aż parsknął nie wiedząc jak ma zareagować na taki poważny wyrzut. Może jej sprezentować każdy pierścionek jaki sobie tylko wymarzy. Wszystko zrobi. Ale ona niekoniecznie musi o tym wiedzieć. Pierścionek... Zdobędzie jakiś, jeśli trzeba będzie to nawet Char będzie ciągał po jubilerach, ale znajdzie jej pierścionek jak się patrzy.
- Wiesz, że ten wyskok był głupi?
Koniec z romantykowaniem za dychę.
*
Nie puściłaby go, gdyby z sąsiedniej komnaty nie dobiegł ich straszny zgrzyt i kolejne wstrząsy. Musieli się stąd zwijać i to w trybie natychmiastowym jeśli nie chcieli skończyć jako pokarm dla bakterii i strasznych robaków.
- Jesteś tu z kimś? - spytała, zezując na Igora, nie wiedząc jak ma się w jego obecności zachowywać. Sam mutant wyglądał na bardzo smutnego, jemu nikt takiej czułości nie okazywał, w dodatku go ignorowano, a własny twórca chyba się przestał do niego przyznawać.
- W ślinę polecicie potem - odezwała się Zhao. Zdyszana, poszarpana i zdecydowanie daleka od elfiej definicji elegancji. Ledwo stała na nogach, ręką trzymając drzwi co by jej nie przytrzasnęły. Mimo obecności elfki tutaj, huki i zgrzyty w drugim pomieszczeniu nie ucichły - Teraz musimy uciekać nim to wszystko runie... Tylko szybko!

draumkona pisze...

- Ja też żyję, więc nie masz o co się pieklić.
- Masz szczęście, że żyjesz, bo jak byś nie żyła to dostałabyś po tyłku - oznajmił ponuro, odgarniając z czoła elfki parę zbłąkanych kosmyków. I co on z nią miał? Same problemy i kłopoty, ale mimo to... No, nie wymieniłby jej na żadną inna elfkę. Tylko ta jedna, obecnie spoczywająca w jego ramionach, zapewniała całkowite oderwanie od rzeczywistości i przyprawiała go o bóle głowy, kiedy znów zastanawiał się gdzie zniknęła i w co się władowała.
- Już lepiej? - spytał nie kryjąc nawet troski w głosie i niezauważenie przerzucając do jej organizmu niewielkie cząstki własnej many.
*
- Co z magiem? Jest stąd jakieś inne wyjście?
- Sevotharte... Nie wiem, w jednej chwili zawalił mi na głowę połowe stropu i uciekł. Posłałam za nim Kalcifera, więc nieprędko w te strony wróci o ile w ogóle.
- Co ja mam z nim zrobić... - mamrotała Vetinari do siebie, zerkając co chwila na Igora. Stworzyła go. Nie zrobi nic, czego wyraźnie mu nie rozkaże. I był taki smutny kiedy go ignorowała... Miała go tu zostawić? Tak na pastwę losu żeby zginął? Chociaż jeśli to ona go tworzyła to zabicie go wcale nie będzie takie proste. Ma więc go zostawić i czekać aż kolejny dupek wpadnie na podobny pomysł i go odszuka? To juz wolała go zabrać - Chodź Igorze - skinęła na niego dłonią, a człowieczek podszedł szybko, kuśtykając na jedną nogę, wyraxnie ucieszony, że Pani w końcu zwróciła na niego uwagę.
Zhao uniosła brew, ale nie skomentowała tego wszystkiego, bo i po prawdzie nie wiedziała zbyt wiele. Odwróciła się, podnosząc nową tarczę i wróciła się do poprzedniej komnaty, prowadząc całą wycieczkę ku wyjściu. Vetinari zaś odszukała dłoń arystokraty i ścisnęła ją, ani mysląc o puszczeniu.

draumkona pisze...

– Nie, żebyś się tego nie spodziewał, co medyku? - uśmiechnął się kątem warg, mimo woli, mimo tego, że miał grac poważnego i bardzo zaniepokojonego jej stanem zdrowia, przykładnego i bardzo dobrego męża. Nie wytrzymał, po lekkim usmiechu było i parsknięcie, które stłumił dopiero kiedy znów przypomniała mu o pierścionku.
- Wiem - usłyszała krótką odpowiedź, ale w ramach małej rekompensaty musnął czoło elfki wargami. Potem pomyśli o pierścionku, jak już pozbędą się Luciena Wiecznej Marudy, bo gotów im jeszcze nawtykać albo zaatakować jeśli się nie ruszą. Podniósł się ostrożnie i pociągnął Szept za sobą, robiąc za oparcie nim całkiem odzyskała władzę nad ciałem.
*
- Char...
- Hm? - oderwała wzrok od swego tworu i spojrzała na niego pytająco, a chwilę potem na Iskrę, która machnęła rękami w bliżej nieokreślonym kierunku. Wyjście. Chyba chodziło im o wyjście, bo inaczej nie pytaliby jej. Cholerka, pamiętała przecież jak wchodziła, ale potem ten typek coś jej zrobiłz głową i...
- W prawo... Chyba... Cholera nie wiem...
- W lewo, pani - szepnął usłużnie Igor, uznając że będzie to jak najbardziej na miejscu. W końcu miał ją odciążać, nie mogła pamiętac o wszystkim.
- Znasz drogę? - spytała, zamiast głośniej powtórzyć słowa człowieczka, a ten w odpowiedzi skinął głową - Wyprowadź nas stąd - rozkazała, a mutant ochoczo ruszył w lewą stronę, wyprowadzając ich na światło dzienne.

draumkona pisze...

- Co wy tu robicie?
- Szukamy was - padlo ze strony Wilk, byłej podpórki Szept. Podobnie zresztą jak jego szanowna małżonka był lekko blady, ale to tylko i wyłącznie na wskutek odniesionych ran, a nie pożarcia przez bestię. Teraz przyglądał się podejrzliwie siostrze i temu, że tak ostentacyjnie trzyma Devrila za rekę, jakby, jakby... I kim był u cholery ten mutant?
- Nie, co wy tu robicie.
- Charlotte? W porządku? - alchemiczka skinęła głową, usilnie starając się ukryć zakłopotanie i fakt, że oto jej dzieło stanęło w świetle dnia i teraz każdy może ja oskarżyć o złamanie praw natury i manipulowanie cudzym życiem. Sam Igor natomiast przykucnął i z niemą fascynacja oglądał trawę, jak i żyjątka w niej siedzące.
- Myślałem, że coś ci grozi - kolejny wyrzut ze strony Luciena sprawił, że Zhao zmaiast rzucić mu się na szyję skrzyżowała ręce na piersi i dmuchnęła w opadające na oczy loczki usiłując się ich pozbyć. Świetnie, to ona ryzykuje życiem, wraca podarta i poraniona, a ten z tekstem, że myślał że coś jej grozi? Super, świetnie po prostu.
- Nikt ci nie kazał jechać - wytknęła mu i odwróciła się odchodząc parę kroków w przeciwną stronę, chcąc poprzyglądać się miasteczku z góry, bo wyjście z podziemi doprowadziło ich na jedną ze skarp nad Czarcim Dołem.
- Co to jest? - Wilk skinął głowa na monstrum, które dalej nie zwracało na nikogo uwagi.
- Kto. To jest Igor, jest...
- Mutantem. Potworem. Kto go zrobił?
- No i tu zaczynają się schodki... - mruknęła spuszczając głowę, wiedząc że nadchodzi burza nie tylko w prognozach pogody atmosferycznej, ale też i nadchodziła w sensie relacji pomiędzy nią a bratem, który chyba nie został oświecony faktem, że była pozbawiona woli i jasności umysłu.

Silva pisze...

Pan najemnik dłuższą chwilę się nie odzywał; ktoś, kto go nie znał, mógł pomyśleć, że się obraził albo zamknął w sobie, albo w ogóle porzucił rozmowę. Jednak magiczka powinna wiedzieć, że mieszaniec po prostu i po ludzku się zamyślił. Być może rozważał słowa, które usłyszał, może całe swoje oświadczyny, a może myślał o czymś całkiem innym. Ostatecznie przysunął się do elfki, oparł o chłodną, pachnącą wilgocią ścianę i patrząc w sufit mruknął: - Wilk miał szczęście, że trafił na ciebie - hm, być może w innych okolicznościach, innych czasach i innym świecie, pan najemnik oświadczałby się komuś innemu z rodu Eirwanen. - Nie chciałem naciskać na Heianę - oczywiście wrócił najbardziej palący najemnika temat - Wiem, że musi to przemyśleć. Jeśli odmówi… - odrobinę załamał mu się głos - Pogodzę się z tym, być może zostanę pijusem, ale zrozumiem. Wiem tylko, że jak Fril i Diarmud będą chcieli mimo wszystko mnie wydać, jak z Hei nie wyjdzie, to będzie małżeństwo… Dla zasady, żeby ród miał ciągłość - może i był ignorantem w wielu sprawach, ale dobrze wiedział, że wśród innych rodów i także jego rodu, były zaślubiny nie z miłości, a z konieczności. - Wątpię, żeby pozwolili mi być bez żony. Nie zgodziliby się, nie? A… chciałbym coś zrobić dla tych elfów. Zadbać o nich, nie tylko dlatego, że to ród dziadka, oni też są moi… - zdecydowanie piwo i miód rozwiązywały język. - Wiesz? To wszystko twoja wina… Przez ciebie poznałem uzdrowicielkę… - chociaż słowa wydawały się być marudne, jego głos wcale tego nie sugerował, i spojrzenie też nie. On się raczej cieszył z tego, że się poznali, nawet jeśli miałoby z tego nic nie wyjść. Cóż, Los nie zawsze był łaskawy, a dużo częściej Fortuna potrafiła podłożyć pod nogi kłody.

draumkona pisze...

- Nie bocz się. Ja… martwiłem się. Po prostu…
- Dziwnie okazujesz to swoje zmartwienie - burknęła, wciąż zła i niedobra. Nie doszłoby do tego wszystkiego gdyby włożył ten głupi kubraczek i grzecznie pojechał, ale oczywiście musiał pokazać swój sprzeciw. Bogowie, co ona z nim miała... - Ale... miło cię widzieć... - westchnęła w końcu, zbliżając się kawałeczek i opierając głowę na ramieniu Cienia. Po prawdzie to się bała, że już go nie zobaczy. Że już nigdy się nie spotkają... Ale byli tu, oboje, cali i zdrowi. Nic więcej się nie liczyło.
- Mogłeś ubrać ten kubraczek.
- Musimy znaleźć osłonę przed burzą. A on musi odpocząć. Iskra też powinna. Potem porozmawiamy na spokojnie.
- Mi pasuje - zareagowała szybko alchemiczka, równocześnie zaczynając się rozglądać za jakimś miejscem na odpoczynek - Do miasta wracamy? Czy zostajemy tutaj? a może wy macie kryjówke? Tylko że nocami tu nie jest bezpiecznie...
- Ja znam miejsce - Igor podniósł się i wyprostował, a postawa wielkoluda dziwnie niewspółgrała z niewinnym wyrazem twarzy poprzecinanym masą szwów. W ogóle cała jego postać zdawąła się do siebie nie pasować, jedna ręka ciut dłuższa od drugiej, lewa noga masywniejsza od prawej... - Mogę pokazać - zerknął kontrolnie na swą panią, ale ta nie czuła się w mocy by podjąć te decyzję.

draumkona pisze...

- Następnym razem ubiorę - uśmiechnęła się lekko słysząc te słowa i już mysląc o tym kiedy nadarzy się kolejna okazja. Może wieczorem? Co prawda ubraŁby ten kubraczek tylko po to żeby zaraz go z niego zdarła, ale to był szczególik.
Igor zaprowadził ich w głąb ruin, daleko, daleko pod ziemię gdzie mogli czuć się względnie bezpieczni. Ku zdziwieni co poniektórych wciąz w niektórych piecach tlił się ogień w którym wiele lat temu wybijano miecze, czy groty strzał. Siedząc pomiędzy piecami było całkiem ciepło i przyjemnie, co stanowiło miłą odmiane w stosunku do ostatnich dni.
- Co się stało w Czarcim Dole? Kim… czym jest on? - Char westchnęła ciężko oglądając się na Igora pracującego przy piecu. Wystarczyło mu dać wskazówkę, a on od razu zaczynał pracę i nie miał zamiaru przestać póki przedmiotu i jego istoty nie zrozumie, bądź go nie naprawi. Miał wyjątkowo chłonny umysł i ta częśc Vetinari, która paliła się do eksperymentów, zaczynała się zastanawać skąd ona mu ten umysł wytrzasnęła...
- Nie wiem. Pamiętam, że wyszłam gdzieś za miasto i spotkałam tego Sevotharte... Wydawał się całkiem miły, więc zaczęłam z nim rozmowę, a potem... Nie wiem, wszystko się rozmyło... A potem niewiele pamiętam. Urywki, jakieś mieszane wspomnienia. Wiem tyle, że on jest jedynym... tworem jaki przeżył i faktycznie działa.
- A reszta alchemików? - następne pytanie padło do Wilka, cudownego braciszka.
- Nie wiem, nie miałam z nimi kontaktu. Z tego co mówiła Zhao też nad czymś pracowali... podejrzewam, że nad tym samym.
- A po co mu w ogóle byłaś ty?
- A bo ja wiem - wzruszyła ramionami naprawdę nie wiedząc o co mogło chodzić Sevo.
- Kolekcjonował twoje zapiski i byłaś w osobnej komnacie - Zhao zaczęła się przechadzać pomiędzy piecami mysląc intensywnie - Byłaś... ważniejsza. Tak mi się wydaje.

draumkona pisze...

- Tylko… po co miałby to robić… Nie mówię, czemu więził alchemików… tylko czemu te eksperymenty, w jakim celu. Czemu tak ryzykował, tak blisko miasta… Starszyzny… wiedząc, że władcy są tutaj…
- Musiał być pewien, że nikogo to nie zdziwi. Z tego co się dowiedziałam w Dole od dawna pojawiały się jakies anomalie magiczne, więc mutacje a w ostateczności jakieś kontrolowane mutanty raczej nikogo by nie zdziwiły - Zhao zaczęła krążyć po komnacie co znaczyło, że popada w wielką zadumę i próbuje rozgryźc dany problem. Sev, mag umysłu. O co mogło mu chodzić z tymi mutantami? Nie mógłby ich kontrolowac sam, bo każdy taki twór raczej słuchałby swojego pana i doskonałym przykładem był tutaj Igor, który był na każde skinienie palca Charlotte.
- Czort z tym, czego chciał. Wiemy, że dzieje się cholernie źle, nie wiemy dlaczego. Tu nic nie zdziałamy. Koronowane głowy lepiej by siedziały na tyłku, a nie nadstawiały karku, jeśli ktokolwiek chce znać moje zdanie. No co, tak tylko mówię. To bagno, w bagnie się tonie. Jak chcecie to posprzątać, zacznijcie po kolei - czy ona dobrze słyszała, czy Lu własnie proponował władców odstawić do miasta by zbytnio nie szachowac najważniejszymi osobami w państwie? Co on, gorączkę miał? Może chory?
- Ja, koronowana głowa, nie mam zamiaru zostawiać tego wszystkiego samemu sobie tylko dlatego, że jestem koronowaną głową - Wilkowi jednak nie mozna było nic wytłumaczyć. Uparł się i koniec, nie przegadasz.
- Idź pośpij, może ci rozsądek wróci - mruknęła Iskra znów zawracając na swojej krótkiej dróżce od ściany do ściany. Może Szept oficjalnie brała pierwszą wartę, ale ona była pewna że też nie zaśnie. Po prostu nie było mowy. Zamiast więc szwędać się bez celu po komnacie jak krążownik, stanęła obok magiczki wpatrującej się gdzieś przed siebie, w dal, przez deszcze i błyskawice - To wszystko się łączy. Ale ja nie wiem co... - pożaliła się szeptem nie chcąc by Lucien cokolwiek słyszał.
Char odeszła od całego zgromadzenia chcąc poobserwować Igora. Nic nie mogła zrobić z tym, że ją ciekawił. Był... No, wedle praw natury i teoretyki opieranej na logice nie powinien w ogóle istnieć, w każdym bądź razie nie jako żywy i myslący obiekt. Był doprawdy... cudem. Tak po prostu cudem. Mutant wychwycił zbliżające się kroki i obejrzał się, a na widok mistrzyni stanął na nogach, odsłaniając to nad czym pracował.
- Co to takiego? - spytała cicho, nie chcąc ich narażać na zbytnie zwrócenie uwagi.
- Technicznie wydaje się, że to klasyczny Piec bez Dna, ale mający n wylotów, gdzie n jest liczbą elementów w jedenastowymiarowym wszechświecie, które nie są obecnie żywe,nie są różowe i mieszczą się w sześciennej szufladzie o krawędzi 14,14 cala, podzielone przez P - Char nie wiedziała czy już może zbierać szczękę z podłogi czy lepiej poczekać.
- P? - wydusiła w końcu.
- Trzecia iteracja. Przy pomocy rekonstrukcji kontrolowanej i docelowego zawinięcia, które skutecznie redukują boczne rozskrzynkowania do 0,13 procent, dwunastokrotna poprawa w stosunku tylko do ostatniego badania! - tak, oficjalnie mogła stwierdzić, że może go słuchać cały dzień.

Silva pisze...

- Nie możesz być taka zawsze? - spytał, ale zaraz pokręcił głową - Nie... to by było dziwne. Troskliwa Szept, to nie moja magiczka, chociaż to całkiem miła odmiana - stwierdził wesoło, czochrając swojej wredocie włosy, które już i tak były w nieładzie. - Teraz wpadłaś, jak będę potrzebował się wygadać, to będziesz miała mnie na głowie i nie dam ci spokoju, nawet, jak będziesz Wilkiem… zajęta - najemnik rozejrzał się, popatrzył sobie na pułki mniej lub bardziej puste, ziewnął, bezczelnie beknął, podrapał się za uchem i stwierdziwszy, że mu niewygodnie, zsunął się po ścianie i rozwalił na podłodze; a gdzie wylądowała łysa głowa mieszańca? Oczywiście na kolanach pani magiczki, bo gdzieżby indziej. - Czujesz… - najemnik pociągnął nosem, czując jakiś zapach - Koper? Pachnie mi koprem… Może elfy kiszą ogórki, albo robią koperkową? Najlepszą na świecie robi mój ojciec, wiesz? Koperkowa Maltorna… - najemnik zamruczał, dochodząc do wniosku, że to już najwyższy czas na odwiedzenie Mall Resz, pobyczenie się tam (jakby Mal mu pozwolił) i powrót do Gniazdowiska z tatkiem, by zobaczył miejsce, które stało się drugim domem jego syna. Koperek przypomniał mu o drewnianym domku, szemrzącej Mlecznej, szumiącym lesie i stukocie wodnego młyna. Cicha, spokojna wioska, gdzie każdy siebie znał, gdzie wieści rozchodziły się w mgnieniu oka. Stara, dobra mieścinka. - Musisz mi obiecać, że jak będzie się zastanawiać dłużej niż rok, to ją pogonisz, dobra? - Dar miał wielką nadzieję, że Heiana nie będzie się aż dwanaście miesięcy zastanawiać, bo… przez ten czas zdecydowanie nie będzie sobą.

draumkona pisze...

Wilk poszedł w ślady Luciena. Co prawda on nie liczył na chędożenie, a bardziej zależało mu na tym żeby ktoś dopilnował magiczkę z czasem trwania warty bo jak ją znał to przesiedzi całą noc i nikogo nie obudzi na zmianę. Usiadł sobie pod ścianą, owinął się prowizorycznym kocem jaki znalazł gdzieś w kamiennej skrzyni i ziewnął potężnie. Był wykończony i wkrótce potem po prostu przysnął, zwieszając głowę.
- Mam wrażenie, że działa tu kilka grup, każda na inny sposób, ale zmierzają do tego samego.
- Sev był magiem. Skoro opanował tyle umysłów to musi być dobry, czyli miał dobre przeskolenie i talent. Musi być arystokratą, więc może działał na rzecz tych, którzy się teraz buntują... Może chcieli odbić miasto za pomocą armii mutantów? Ale co do tego ma Gon i ci Poszukiwacze... - westchnęła ciężko, opierając się ramieniem o framugę wyjścia i wypatrując niewiadomo czego w ciemności. Gon mógł co prawda szukać tylko jej, ale... No właśnie, gdyby tu chodziło tylko o nią i klątwę to wysłałby upiora, może dwóch żeby zobaczyć jak sprawa wygląda, jak zawsze robił. Teraz wyglądało na to, że zaczyna zbierac siły i się formować, skupiać moce w jednym miejscu by zbudować ciało.... Ciało... Właśnie...
- Gon nie ma ciała. Może ten Sevotharte usiłował zbudować coś... Coś jak naczynie do którego wniknąłby Gon? - sama myśl wpędziła ją w strach. Upiór na pewno upomniałby się o własne moce, o odłamek sił jaki w niej tkwił. Jeśli odzyska moc i ciało... Wzdrygnęła się.
- Powinnaś chociaż spróbować usnąć - dopiero kiedy się odezwał spostrzegła, że nie są już sami. Skinęła głową, a Igor wrócił do pracy grzebiąc coś przy piecu namiętnie jakby miał tam znaleźc co najmniej skarb tego świata.
- Nie wiem czy zasnę - odezwała się w końcu odchodząc od mutanta i wzdychając. Była potwornie rozdarta bo z jednej strony, jako naukowiec, była pochłonięta obserwacją swojego tworu, ale z drugiej... Nie mogła na siebie samą patrzeć, brzydziła się, miała wyrzuty sumienia - Może ty się połóż? Posiedzę obok i porobię ci warkoczyki - uśmiechnęła się łobuzersko, znak że przynajmniej minęło jej to otępienie po Twierdzy i wynormalniała. Przynajmniej jako tako, bo wciąż zdarzało jej się bywać daleko myślami, czy dumać o tym co się stało.

Aed pisze...

Cz. I

Mieszaniec obserwował Myśliwych spode łba, rzucając ukradkowe spojrzenia to na starszych, najprawdopodobniej znajdujących się wyżej w hierarchii oddziału, to na młodszych, a zarazem mniej doświadczonych. Wcześniej zdawało się, że wojacy planowali zatrzymać się w gospodzie, a nie popasać pod gołym niebem; tymczasem wyglądali na takich, co z każdą chwilą czują się coraz bardziej jak u siebie. Dlatego rozdzierający noc krzyk napełnił Aeda ulgą, nie strachem czy lękiem. Nie wyobrażał sobie przesiedzieć tu nocy razem z zakonnikami. Oka by nie zmrużył. Za milutcy byli, zbyt rozmowni. A to budziło w mieszańcu same podejrzenia, nie wykrzesując przy tym z niego ni krztyny zaufania czy chęci do pomocy.
Dwadzieścia stajań. Za daleko, żeby darli się z tego samego powodu, dla którego w Dąbkach znikali ludzie.
- Pryskamy? Zanim zainteresują się nami jeszcze bardziej… albo ktoś nie wytrzyma i da im w mordę.
Aed wzruszył ramionami. Jego usta wykrzywiły się w lekkim, lekceważącym uśmiechu, pod przykrywką którego zdawała się czaić niewypowiedziana groźba.
- Ja tam bardzo chętnie – wtrącił. – I to zobaczyć, i się przyłączyć.
- Ktoś tam potrzebuje pomocy…
- Ach, więc to stąd te kłopoty – mruknął pan Bo Będę Tego Żałował do pani Nie Można Tego Tak Zostawić, znacząco na nią spoglądając. Zdawało się, że w niektórych kwestiach rozumieli się lepiej niż mogli z początku przypuszczać.
- Rycerze tam poleźli.
- I naprawdę myślisz, że pomogą? Poza tym, jeśli to ma związek z Dąbkami, wolałabym tam być.
- Mieliśmy szukać Odrina i map, które się zgubiły.
- To tylko chwila zwłoki.
Mieszaniec przyzwalająco skinął głową.
- Obawiam się, że na Odrina nic nie poradzimy. Jeśli sam nie zdecyduje się napatoczyć nam na drogę, możemy go sobie szukać. Szczęścia nam życzę.
Aed był w stanie zachować czujność, nawet wykończony wielogodzinną podróżą i po skosztowaniu mocnej gorzałki. Nauczył się tego w tym pełnym zagrożeń i podłych osobników świecie, którym pospołu rządziły pieniądze i przemoc, jednocześnie się mu sprzeciwiając i się do niego dostosowując. Ale karzełek potrafił zniknąć dokładnie w tym momencie, w którym uznał to za słuszne, za nic mając śledzące go spojrzenie czujnych oczu.
Nie, Odrin musiał napatoczyć się sam.
Zatem w drogę.
~*~

Aed pisze...

Cz. II

Krowa dokończyła dzieła. Żaden z nieszczęsnych wieśniaków nie zamierzał się już na nią kijem, nie zamierzał też podnosić się z ziemi. Pojękiwali tylko cicho, pytając się nawzajem, czy jeszcze żywią, czy to już kraina umarłych. Cóż, mogli nie zadzierać z rogatą bestią.
Ale krowie nie było mało.
Wytraciła pęd, ryjąc łączkę kopytami, zatrzymała się, fuknęła, odsapnęła nieco, skubnęła od niechcenia trochę trawki, aż w końcu zainteresowała się przybyszami. Zamachała ogonem, po czym zaczęła dreptać w ich stronę, po drodze wciąż podjadając smakowitą zieleninę.
- W dyrdy, na drzewo! – wyrwało się jednemu z zakutych w zbroje młodzików. Chłopak szeptał co prawda, ale niedostatecznie cicho, a przy tym nazbyt histerycznie.
Chłopak najwyraźniej miał poważne problemy ze wzrokiem.
- Ja ci dam na drzewo, gówniarzu... – zeźlił się inny zakonnik, obrzucając tamtego morderczym spojrzeniem. Jeszcze tego brakowało, żeby się przed obcymi tak kompromitować. Na dodatek takimi, co to jadą do dużego miasta. Wieść się wnet rozniesie.
Aed nieco się zasmucił. Miał nadzieję zobaczyć, jak wojak radzi sobie z włażeniem na drzewo w zbroi płytowej.
Jego uwagę przykuło jednak coś zupełnie innego – nie była to ani krowa, ani dywagacje Myśliwych. Jego czułe uszy spośród biadolenia poturbowanych kmieci, cichego szczęku uzbrojenia i zwykłych odgłosów nocy wyłowiły jeszcze coś. Dźwięk końskich kopyt. Nie, nie krowich. Końskich.
Zza pobliskiej kępy zarośli wyjechały dwa wierzchowce, niosące tyleż samo jeźdźców. Tylko kto, u licha, podróżuje w środku nocy, w dodatku w takiej okolicy? Chyba tylko ktoś, kogo bardzo czas nagli.
Aed zmrużył oczy, uważnie przyglądając się źródłu światła, dzięki któremu podróżni odnajdowali drogę. Coś było nie tak z tą pochodnią. Nie przygasała, smagana pędem powietrza, a i ogień wydawał się nienaturalny, o chłodniejszej niż zwyczajne płomienie barwie.
Bo to nie pochodnia, uświadomił sobie Aed. To światło wyczarowane przez maga.
- O, cholera... – zmielił w zębach przekleństwo. Pociągnął Szept za rękaw szaty, po czym wskazał na nadjeżdżających.
Zerknął na Myśliwych. Jeszcze się nie zorientowali... Jeszcze. Mieli inne zajęcie niż coś tak prozaicznego jak obserwowanie okolicy i wypatrywanie zagrożenia.
- Ej, miły jest – stwierdził jeden z zakonników.
- To krowa, przygłupie – fuknął inny. – Nie byk.
- Patrz, jakie ma mięciutkie futerko. Tu, na czole.
Aed uniósł brwi, nie bardzo wierząc w to, co widział.
- Idę tamtym na spotkanie. Wolę ich ostrzec nim zrobi się awantura – wyjaśnił cicho magiczce. Spojrzał przelotnie na Myśliwych, z których część była zafascynowana miłymi w dotyku uszami i długimi rzęsami krowy, a pozostali usiłowali przywołać ich do porządku, hamując się przed zrobieniem przedstawienia z tego małego, jak na razie, zamieszania. – Właściwie chyba nic nas tu nie trzyma. Świetnie sobie radzą z zawieraniem znajomości z tubylcami.

[Czy do zaakceptowania? Co to w ogóle za pytanie... Kocham krowę, no po prostu kocham! :D Co do rzekomego kierowania Aedem, to on przecież i tak by nie wytrzymał i polazł tam, gdzie coś się dzieje, nie ma innej opcji. A czy jechać śladem Odrina, czy do Dąbków... Obawiam się, że pierwsza opcja jest trudna do zrealizowania, o ile Odrin nie nawinie się sam. xD
Ta dwójka jeźdźców to obiecywani poboczni. Pomyślałam, że jeśli wyślę tam gościa z Zakonu i jego pomocnika, którzy jechali śladem Myśliwych w obawie przed tym, że zakonnicy wpadli na trop kogoś o zdolnościach magicznych, ukrywającego się w wiosce nieopodal, może zrobić się ciekawe zamieszanie.
U nas z matmą była niezła jazda, bo istniało realne zagrożenie, że kilka osób z mojej klasy nie zda matury. Więc cała klasa przeżywała. Ale powinno się wszystkim udać, nie było tak źle jak się tego obawialiśmy. A teraz czeka mnie rejestracja na uczelniach... Hah, ciekawe, jak ja to zrobię, skoro jeszcze nie podjęłam decyzji, gdzie chcę iść i na jaki kierunek. xD]

draumkona pisze...

– Zaraz wrócę, jest coś, co muszę… Muszę po prostu sprawdzić… - i magiczka zniknęła wśród mroku i mgły, choć ostatecznie wcale sama nie była. Zhao nie zamierzała dać jej tak po prostu wyjść, co jak co, ale jeśli miała ryzykowac to nie samotnie.
- Czekaj - odezwała się ponurym głosem i dogoniła magiczkę równając się z nią - Idę z tobą i nie mów, że nie idę bo i tak pójdę. Zresztą, znasz mnie. Co musisz sprawdzić? - w tle zaszumiały drzewa poruszane lekkim podmuchem wiatru, mgła zakotłowała się w co większych dziurach dając złudzenie mlecznej masy. Księżyc przebijał się leniwie przez chmury wcale nie śpiesząc się do tego by oświetlić okolicę i wywlec niebezpieczne cienie z kryjówek, tym samym ułatwiając im zadanie. Zdawać się mogło, że wszystko, nawet przyroda jest przeciw nocnym wycieczkom.
Char westchnęła widząc jak obie czarodziejki ulatniają się z jaskini zostawiając ich na pastwę losu. Ona sama bałaby się użyć alchemii, bo kto wie co tym razem by jej wyszło. Już jeden taki Igor wystarczy... Własnie... Obejrzała się na mutanta, który wciąż nieprzerwanie pracował przy piecu. Wydawał się nawet nie odczuwac zmęczenia, co ją dziwiło bo skoro miał w pełny sprawny organizm to powinien...
- Wygląda na to, że jednak nie zrobisz mi tych warkoczyków - odwróciła się znów do Devrila przyglądając mu sie dłuższą chwilę i wzdychając z rezygnacją.
- Na to wygląda. Skoro obie magiczki sobie poszły to posiedzę na warcie, a ty się prześpij chwilę chociaż - w spojrzenie alchemiczki wkradła się troska z jaką czasami zdarzało się jej na niego zerkać. Zbliżyła się obejmując Devrila w pasie i chwilę się mu jeszcze przyglądała, jakby wietrzyła jakiś podstęp, że chce iść za magiczkami albo zrobić jeszcze co innego. Potem, wraz z kolejnym cięzkim westchnieniem przytuliła się, wspierając policzek na ramieniu arystokraty - To był ciężki dzień - stwierdziła oględnie nie wiedząc co jeszcze chwilę temu chciała mu powiedzieć, a co już jej umknęło.

draumkona pisze...

- Jest za cicho. Jakby cała wioska… czujesz? Wszystko milczy. Przyroda. Zwierzęta… nie ma zwierząt. Stało się coś. Stało się coś złego – Iskra zmrużyła oczy, ale przez mleczną mgłę niewiele było widać więc zdała się na słuch, a ten wskazał jasno brak dźwięków innych niż ich oddechy, szelest ubrań poruszanych lekkim wiaterkiem. Szept miała rację i noc, czy nie noc, wioski albo małe mieściny zawsze miały swoich mieszkańców. Jednych ukazujących się za dnia, innych w nocy. Skoro było tak cicho, tak strasznie cicho...
- Musimy podejść - zdecydowała w końcu i ruszyła w stronę wioski. Powoli, ostrożnie, uważając by nie naruszyć ciszy przypadkowym szelestem traw czy chrzęstem osuwającego się kamyczka. A im bliżej wsi, tym stawało sie zimniej, mroczniej, jakby jakaś czarna dziura wyssała z okolicy całą energię.
- A to miał być odpoczynek. Chyba nie liczysz, że będziesz cały czas czuwać, a ja spać, prawda?
- Cholera, rozgryzłeś mnie - zażartowała sobie lekko odwracając głowę i dla odmiany gryząc go w ramię. W końcu co to ma być, starczy tych milusińskich rzeczy - Ale tak po prawdzie to sądziłam, że chociaż trochę się zdrzemniesz a później mnie zmienisz, bo ja... Raczej nie zasnę, po prostu - odsunęła się i spojrzała przez ramię na mutanta, na jej twór. Wciąz robił coś z piecem... I zapewne nie przestanie póki nie znajdzie rozwiązania bądź póki mu tego nie rozkaże. Igor przypominał jej pod pewnymi względami golema, bo jak golemy mógł pracować i pracować i pracować... Aż po kres świata.
- To jak? Pośpisz trochę, czy będziesz Panem Upartym?

draumkona pisze...

- Szept? - już od paru minut potrząsała magiczką chcąc uzyskac jakikolwiek efekt. Nic, jakby zamieniła się w kamień albo co. Krzyki, groźby, prośby, nawet szantaż. Nic nie dały, nie odniosły nawet najmniejszego skutku bo magiczka po prostu stała jak wmurowana w ziemię. Nie żeby ją to niepokoiło, no przeciez że nie...
- Szept no weź się! - nie wtrzymała, strach o przyjaciółkę wziął górę i w końcu wymierzyła Nirze siarczysty policzek mając nadzieję, że to cokolwiek da. Naprawdę COKOLWIEK.
- Masz odpowiedź. Raczej nic z tego nie wyjdzie.
- Taaa... - z niepokojem obserwowała wytaczającego się Cienia z jamy, ale osobiście nie kiwnęła palcem by cokolwiek zrobić. Miała swoje zmartwienia, poza tym równie dobrze może potem posłac za nim Igora. Akurat w umiejętności tropiące swojego mutanta wierzyła bardzo uparcie, choć nie miał jeszcze okazji się wykazać. Z niepokojem za to przyjrzała się bratu, półleżał oparty o ścianę, spał, ale... No własnie. Zdążyło się tyle stać, a on nadal spał, nie wybudził się nawet po wrzaskach Cienia. Z podejrzliwością wypisaną w spojrzeniu zbliżyła się i na próbę nim potrząsnęła, ale nie odniosło to efektu. Zawołała go po imieniu, szturchnęła, ale nic z tego. Obok pojawił się Igor, spojrzeniem fachowca lustując sylwetke władcy.
- Nie oddycha - stwierdził jedynie, a to wystarczyło żeby Vetinari wpadła w szał podobny do Cienia.

draumkona pisze...

- Co?
- Nico. Zawiesiłaś się jakoś i mimo krzyków i pociągnięć nic nie chciałaś odpowiedzieć. Dopiero jak... Zresztą nieważne. Co ci się stało? Demony? Pustka? - spytała nabierając coraz to większych podejrzeń. Co tym razem na nich napadło? A może co tym razem zesłali im bogowie w formie niezbyt śmiesznego żartu?
- Coś wybiło elfy z wioski... - mruknęła zerkając jej przez ramię i wskazując podbródkiem w tamtą stronę. Drewniane budynki, dach pokryty strzechą, wyłamane deski w zagrodach i popiół, wszędzie popiół.
- Sam się uspokój! - jeśli chodzi o histerię z powodu bliskich to Char mogłaby startować w międzynarodowych zawodach i zdobyłaby złoty medal. Szczęściem w nieszczęściu obok był Igor, który przyklęknął obok alchemiczki i spokojnie wytłumaczył jej coś w naukowym języku, co najwidoczniej zadziałało, bo Vetinari się opanowała. Wykonała to, co kazał jej Devril. Akurat podstawy pierwszej pomocy nie były jej obce, w końcu miałabrata medyka a to robiło swoje.
- Nie wiem czy to cokolwiek da. Trzeba mu solidnego impulsu - stwierdził mutant siedząc sobie obok nich i przyglądając się temu co robią.
- Więc czemu nic nie zrobisz, tylko się patrzysz?! - Char była poirytowana. Zdenerwowana, wystraszona i poirytowana. Za dużo przykrych wydarzeń w ostatnim czasie mocno nadszarpnęło jej nerwy.
- Bo nie było rozkazu
- To ci rozkazuję. Uratuj go.

draumkona pisze...

- Słyszałaś? - ściągnęła brwi dopiero teraz orientując się, że prócz wycia wiatru i szumu ulewy jest coś jeszcze, czego zaaferowany stanem magiczki umysł uprzednio nie wychwycił. Znajomy głos, gdzieś niedaleko...
- To Lucien - co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Mogłaby go i rozpoznać gdyby wołał z drugiego końca tych przeklętych wysp. Czym prędzej ruszyła w stronę wołania, odkrzykując Cieniowi, wołając jego imię.
- Tutaj! - krzyknęła w ciemność nie wiedząc czy on ją słyszy. Czy ludzkie ucho jest w stanie odróżnić huk grzmotu od wołania...
W pierwszej chwili nie było efektu. Wilk leżał jak leżał, a Char mogłaby przysiąc na życie Tulli, że słyszaławyraźny chrupot kości. I dopiero kiedy już popadała w szloch, bogowie się zmiłowali dając panu władcy kolejną szansę. Zakaszlał, przekręcił się na bok zaciskając zęby. Cholernie bolały go żebra, bok, brzuch... co u licha się stało?
- Wilk! Nic ci nie jest? - spytała Vetinari nie zważając na to, że trochę to głupie pytanie biorąc pod uwage wydarzenia ostatnich paru minut.
- Nie... Tylko... Ała... Ja nie mam złamanego żebra czasami? - obmacał delikatnie bok palcami i aż syknął gdy napotkał nierówną, napuchniętą gulę pod skórą. Szybko sięgnął magii posyłając ją w miejsce złamania i zaleczając miejsce.
- Ale żyjesz...

draumkona pisze...

- Wracaj do ruin. Tak będzie. Przyszłaś, zobaczyłaś, wiesz… Jest zimno, mokro i pada. Deszcz zatarł już wszystkie ślady, cokolwiek się tu wydarzyło. Rozejrzymy się rano.
- Dobrze tato - mruknęła Iskra, która bardzo chętnie zostałaby tu jeszcze chwilę i być może nawet użyłaby ciut magii by odkryć co się do cholery w tym miejscu stało. Miała naturę detektywa, tropiciela, czy jakkolwiek inaczej to nazwać, ale nie lubiła porzucać tropu tylko dlatego, że akurat pada lekki deszczyk. Nawet jeśli ten lekki deszczyk ogranicza widoczność do minimum, a w poblizu zalega gęsta, nienaturalna mgła. Instynktu samozachowawczego nie miała za grosz i dopiero miny współtowarzyszy przekonały ja o tym, że powinni jednak sobie pójść - Chodźmy - używanie magii nie było wskazane, w każdym razie nie przez nią bo Gon posiadał coś w rodzaju radaru na swoją magię. Wiedział gdzie użyto jego mocy, kiedy i gdzie i przez kogo. Musiała się mocno pilnować by jej nie wytropił ani on, ani jego jeźdźcy.
- Głupolu, jesteś zmarznięty na kość - zauważyła w chwilę po tym jak w końcu spojrzała na swojego szanownego męża. Pięknie, niech się jeszcze pochoruje i tyle z tego będzie.
- Możesz nam wyjaśnić, co się. Nagle po prostu odpłynąłeś. Przestałeś oddychać. Może nie jestem medykiem, zielarzem i uzdrowicielem, ale takie rzeczy nie dzieją się same z siebie.
- No połozyłem się spać... I myślałem sobie, znaczy nadal myśle, że chyba wtedy jednak nie miałem połamanych żeber, nie? Czy coś mnie ominęło?
- Przestałeć oddychać ciołku, dociera to do ciebie? Nie pomogło ani usta-usta ani masaż serca więc Devril przyrżnął ci pięścią w klatkę piersiową i musiało pęknąć...
- Usta-usta? - Wilk wyglądał jakby co najmniej powiedzieli mu, że pochędożył z najbrzydszą elfką świata. Z paniką w oczach spojrzał na Igora, potem rozejrzał się za resztą w poszukiwaniu Luciena. Char wywróciła oczami wzdychając z poirytowaniem.
- Ja ci robiłam usta-usta idioto!
- Nie jestem idiotą!
- Jesteś!
- Nie!
- Mogłes umrzeć a ciebie interesuje tylko usta-usta! Zboczeńcu!
- To zobczeniec czy idiota?!
- I jedno i drugie! - i mało brakowało, żeby Vetinari rzuciła się na brata z pięściami jak to miała w zwyczaju kiedy wchodzili w stan podobny do tego, czyli wykłócania się o pierdoły i rzeczy najmniej istotne.
- Konkrety jaśnie panie - Igor znalazł się obok, przyklękając przy władcy, a jego pokiereszowana twarz podziałała na siostrobójcze zapędy Wilka jak środek owadobójczy na komary - Zasnąłeś i przestałeś oddychać, choć nic się nie stało.
- Nie wiem, czułem się dobrze - elf podniósł sie do siadu z sykiem, ale nie obmacywał już nieszczęśliwych żeber, najwidoczniej zaczęły się zrastać - Tylko mnie mrowiło na karku, ale zawsze tak mam jak mi zimno i chce mi się spać.
- Nigdy cię nie mrowi na karku jak chce ci się spać. Idioto. To mnie mrowi na karku.
- A, możliwe - Wilk wolał się nie kłócić kogo mrowi na karku, ale mógłby przysiąc... Same zagadki, no kurka. Elf sie budzi i nie dość że podczas snu połamali mu żebro to jeszcze mu mówią, że to nie jego mrowi, no cholera jasna...

draumkona pisze...

Zhao patrzyła tępo to na Wilka, to na Char usiłując wyłuskać z tego jakieś sensowne informacje. usta-usta? To ktoś tu był umierający?
- Ona musi się ogrzać
- To ty musisz się ogrzać - zarządziła Iskra lustując Cienia zaniepokojonym spojrzeniem - i przebrać, bo jesteś cały mokry. Chodź, poszukamy ci czegoś - i nie czekając na jakiekolwiek protesty, po prostu zaciągnęła Cienia w ciemniejszy korytarz, gdzie złożyli torby i niewielki juki.
W organiźmie Wilka niewiele można było znaleźć. Był wykończony fizycznie, choć psychicznie tego nie odczuwał. Śladów magii też było tyle co kot napłakał, a to głównie dlatego, że się nie zregenerował. Natomiast wnikając od strony organizmu, od strony tego jak wszystko działa, jak się wzajemnie przenika... Było widac jak na dłoni uszkodzenia głównych tętnic i obkurczenie płuc. Mózg był wprawiony w jakiś stan szoku co sprawiało, że nie dostrzegał tego co dzieje się w ciele. Trucizna. Ktoś Wilka otruł.
- Debil, no po prostu debil - osądziła Vetinari wyzwalając się spod dłoni Devrila i nerwowo krążąc po komnacie. Ona tu dostaje zawału, a on o jakichś żebrach, jakby to było istotne. Mało brakowało, żeby w ogóle szlag go trafił i ... Nie, nie będzie się przyznawać, nawet przed samą sobą, że się tego bała.

draumkona pisze...

Przejyjęła świeże ubrania i przebrała się nie pamiętając o takim czymś jak poczucie wstydu. W końcu... Tyle razy już widział ją nago, że nie zdziwiłaby się gdyby taki widoktraktował jak rutynę i nic nowego.
- Lu... Co to jest? - spytała usiłując zachowac spokój. Co on miał na ciele? A ta plama na ramieniu? Bogowie, to wyglądała jak nadgniła i obumarła tkanka... - Co to jest? - spytała teraz już bardziej nerwowo, dopadając do niego wpół ubrana i przyglądając się uważniej dziwnym planom, odcieniowi skóry... Cokolwiek to było, mocno dotknęło Iskrę wpędzając ją niemalże w stan paniki.
- Nic mu nie jest… Jest uzdrowicielem, poczułby, gdyby stało się coś…
- Nie poczułby
- Jak to? - Char była juz kompletnie zbita z tropu, zatrzymała się wpół kroku i patrzyła na Szept i Wilka jakby byli parą niezbyt udanych mutantów w typie Igora. Sam Igor stał zas w niewielkim oddaleniu, przysłuchując sie rozmowie i wyciągając swoje wnioski.
– Trucizna. Masz zwężone naczynia, krew wolniej krąży, płuca. Wiem, że tego nie czujesz, ale na pewno potrafisz… zregenerować… jesteś. Powiedz mi chociaż, co mam robić - Wilk wraz z każdym kolejnym słowem robił coraz większe oczy ze zdziwienia. Sam nic nie czuł, prócz tego, że wszystko jest w porządku. Trucizna? Kto mógł go...
- Ale ja nie wiem co robić Szept... Nie czuję... Nie wiem gdzie atakuje ta trucizna. Gdybyś mi nei powiedziała to dalej bym nie wiedział, że ktoś mi coś takiego zrobił - urwał, zastanawiając się co jeszcze może zrobić. Albo czego nie może.
- Chyba znam ten typ trucizny... - odezwała się Vetinari, również klękając przy bracie. W końcu nie można było zapominać, że kiedy była jeszcze kochanką Escanora to własnie trucizny były jje główną bronią i pomocą.

Silva pisze...

- Ale wiesz co? - ocho, takie zaczęcie u najemnika zazwyczaj oznaczało nagłą i zupełnie niespodziewaną zmianę tematu; zazwyczaj coś mu się przypominało i koniecznie chciał o tym powiedzieć, albo nachodziła go jakaś myśl, czy stwierdzenie, które musiały znaleźć ujście, bo inaczej jego głowa wybuchnie od natłoku. Przecież to była tylko najemnikowa głowa. - Będąc młokosem w najbardziej pijanych snach nie sądziłem, że dam się wciągnąć w taką grę, w ród, w elfy - to wciąż powinny być dla niego cholerne długouche paskudy, a nie członkowie rodziny i całkiem znośne istoty; los jednak potrafi weryfikować poglądy, mieszać w osądach i gmatwać oceny. Coś, co kiedyś było nie do pomyślenia, stało się najbardziej oczywistą rzeczą, codziennością. - Teraz zaś nie mogę sobie wyobrazić, żebym mógł wrócić do wioski i do ludzi - oczywiście najemnik po swojemu wszedł w elfie społeczeństwo, po swojemu traktował niektóre zwyczaje i całkiem według własnych zasad prowadził ród, od czasu do czasu przypominając sobie, że to jednak elfy i nie da się z nich zrobić ludzi. Z kolei ród też zdążył zorientować się, że z mieszańca nigdy nie zrobi się elfa; przynajmniej nie z tego. - Zjadłbym placek jagodowy, ze słodką kruszonką. I w ogóle marzy mi się wymoczenie kości w ciepłych źródłach - czasami nawet dobrze trzymającego się Dara rwały stare blizny, ciągnęły źle zagojone rany i pobolewały złamane kości, a przecież nic tak dobrze nie działa na bóle, niż wygrzanie gnatów w cieple. Tylko, że na niektóre luksusy nie można było sobie pozwolić od razu.
Brzeszczot zerknął na magiczkę. - No co? - burknął, jakby dobrze wiedział, że chciała przeczesać mu włosy, a nie zastała ich tam, gdzie powinny być i z tego powodu była niezadowolona, chociaż nie dała tego po sobie poznać. - Wolę być łysy niż niebieski. Odrosną, czerwony meszek na łepetynie będzie uroczy, nie? - zrobił minę niewiniątka, uśmiechnął się słodko jak łobuziak i podrapał po brodzie; nie ma to jak łysy najemnik z dość gęstą brodą; przynajmniej tutaj miał włosy.
Dar ziewnął potężnie; bądź co bądź, dzień był męczący i chociaż nie pokonał śnieżycy i nie był nazywany przez najmłodsze elfiaki królową śniegów, oczy jakoś same mu się kleiły i chociaż nie był tak pijany jak powinien, zaczął ziewać co chwila. I nawet sam nie wiedział, kiedy zmęczenie wzięło górę i ukołysało go do snu.

Jakaś dobra dusza, która odnalazła dwie zguby w piwniczce, szukając ich dobrą godzinę i zastanawiając się, gdzie poniosło tych, którzy mieli przynieść wino na stół, kiedy ich odnalazła, nie miała serca, aby ich obudzić. Stwierdziła, że powinni wypocząć w spokoju, a tu ich nikt nie powinien obudzić, niech więc sobie śpią. Poza tym… wyglądali tak słodko, że… no nie, nie należało ich budzić. Dobra dusza okryła ich kocem, zebrała puste dzbany i pozostawiła oliwną lampkę w kształcie sowy, aby maleńki płomyk oświetlał ciemności, które zapadły, kiedy świece się dopaliły. Nie docierało tutaj światło dnia, więc kiedy pierzchnie sen, lepiej obudzić się w piwniczce rozświetlanej, choć słabym blaskiem.
Drzwi nie zostały zamknięte, kiedy Ardaniel cicho wychodził, poruszając się niemal bezszelestnie. Musiał jeszcze zaradzić coś na śpiącą przy stole szamankę, która nie doczekawszy się ani picia, ani jedzenie, poszła spać, ignorując wszystko i wszystkich dookoła. Wyglądała na śmiertelnie obrażoną, ale młody elf podejrzewał, że jutro niewiele będzie pamiętać. Do tego, tam na górze, miał do ugoszczenia elfiego księcia, niebyle jakiego gościa, którego nie mógł wygonić w noc, a raczej jej resztki, bo świt zbliżał się znacznie szybciej niżby tego chciał. Należało też posprzątać, pomyśleć o uzupełnieniu zapasów żywności i… w ogóle zorganizować wszystko. Ardaniel nawet już się nie zastanawiał, czemu akurat to wszystko spadło na jego braki; zawsze tłumaczył to sobie tym, że jego hyvan ma do niego zaufanie, liczy na niego i w niego wierzy, a to tym bardziej motywowało go do działania, nawet jeśli najbardziej na świecie kochał być architektem.

draumkona pisze...

- Więc może zamiast tyle gadać, coś zrobicie?
- Mogę tylko potwierdzić moje przypuszczenia - mruknęła i pomogła Wilkowi sie odwrócić na brzuch. Fachowym okiem obejrzała dziwne przebarwienia żył w okolicy nerek, znów pomogła mu się odwrócić, śledząc sine wstęgi, które to doprowadziły ją w okolice płuc i serca. Objawy się zgadzały - To jest Wstążka. Nazwa może głupia, ale wyprodukowanie antidotum jest niemożliwe, przynajmniej w tych warunkach. Samą truciznę tworzy się w warunkach ściśle określonych, sterylnych i w odpowiednich porach dnia bądź nocy. Antidotum tworzy się w warunkach jakby odwrotnych, ale z zachownaiem laboratoryjnych warunków. Musiałabym wiedzieć kiedy zrobili ten roztwór. Bo jeśli w dzień to antidotum trzeba zrobić w nocy... - przygryzła wargi patrząc bezradnie na brata. W dodatku Wstążka miała losowe działanie. Jednego zabijała w dzień, innego w miesiąc, a im dłużej tym większe męki i bóle az pod koniec zarażony sam błagał o śmierć.
- Nie chce nic mówić, ale... - nie dokończyła, kręcąc głową.
- Ale... Przecież jesteś alchemikiem. Char, wiem że potrafisz, możesz...
- Co to ma do tego kim jestem? Nie wiem kiedy zrobiono ten wywar, a to jest tutaj najwazniejsze. Już rozumiesz na czym trudność polega? Musisz być pieprzonym jasnowidzem do wydarzeń wstecznych i wiedzieć kiedy uwarzono eliksir. Inaczej antidotum nie zadziała.
- No to klops - Wilk niezbyt chciał umierać, ale co mieli w takiej sytuacji zrobić? On sam żadnych wizji nie miał, ale... Może Zhao coś poradzi? W końcu miała opanowaną magię snu, a znając jej umiejętności mogłaby wciągnąc w swój bajkowy świat każdego, kto się tego nie spodziewa. A w snach rządzi ten, kto go kontroluje.
- Nie ma się czym martwić? Ty słyszysz co mówisz? - Zhao nie zmaierzała tego tak zostawić. Po jej kurde trupie. Nie ubrała się nawet do końca, wylazła z cienia w samych spodniach i jakiejś podkoszulce, która ledwo kryła to co trzeba i wyciagnęła Luciena za sobą - Ktoś to musi obejrzeć.
- Co takiego? - Wilk od razu się zainteresoiwał. Zainteresowałby się praktycznie wszystkim byleby nie mysleć o tym, że ktoś go otruł.

draumkona pisze...

- On może zaczekać.
- Sam sobie poczekaj. Jemu ramię sinieje, albo cokolwiek to jest. Nie znam tego rodzaju choroby...
- Ja też nie - stwierdził pan klops, podnosząc się do siadu i naciągając na grzbiet koszulę, która mu brutalnie zdjęto podczas oględzin. Niby mógłby zrobić to co radził Devril, ale... Ale on nie widział tego, co robi trucizna. Nawet nie widział śladów które wskazała innym Char. Po prostu oślepł na swoja krzywdę, niezdolny do działania - I słuchaj Devril, naprawdę chciałbym sobie pomóc, wierz mi nie chcę umeirać, ale ja tego nie widzę. Nie czuję. Nawet tych... sinych kresek o których mówiła moja siostra nie widzę. Obecności trucizny nie wyczuwam. Po prostu jakby była dla mnie niewidoczna. Nie wiem jak mam działać przeciw czemuś czego po pierwsze nie znam, a po drugie nie widzę.
- Dość, zamknijcie się obaj - warknęła Vetinari podnosząc się i znów krążąc nerwowo po komnacie. Myśl, myśl. Musisz coś wymyślić, w końcu od tego tu jesteś, myśl... - Muszę coś wymyśleć...
- Sugeruję runy księżycowe i solidny piorun - odezwał się Igor ściszonym głosem, stając na torze przechadzek Vetinari - Solidna burza jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Ale co burza ma do rzeczy?
- Burza, a raczej jej siła, może rozruszać portal ulokowany w Czarcim Dole. Gdybyśmy się przedostali w strefę zawieszoną w czasie to antidotum nie będzie problemem z racji na x odchyłów czasowych na trakcji czasowej y przy kącie nachylenia k - Char obejrzała się na Iskrę, jedynego znanego jej maga czasu. Elfka chwilę zastanawiała się nad tym wszystkim i finalnie wzruszyła ramionami.
- Teoretycznie jest to możliwe, ale strefa gdzie czas jest zawieszony... Nie będę mieć kontroli nad tym co sie stanie z nami kiedy już tam będziemy.
- Ponadto portal musiałby gdzieś prowadzić. Bo zawieszenie w czasie to jedno, ale co jest po drugiej stronie?
- Czartogóra. Podobno ulubione miejsce schadzek wioskowych wiedźm - Iskra taktownie przemilczała temat wioskowych wiedźm i Czartogóry na której odbywały się wszystkie sabaty na których do tej pory była. A wiedźmom i czarownicom, które się tam pojawiały daleko było od wioskowych wiedźmuszek z dolepianymi kurzajkami na nosach.
- To trzy góry obok siebie - przejęła głos po Igorze Zhao, uznając że pora im objaśnić nieco sytuację w tamtych rejonach - Tereny Keronii, ale... No ja bym się tam tak ochoczo nie zapuszczała. Czartogóra to średni szczyt, najniższy to Zębisko i cholernie go nie lubię. Najwyższy to Dun Mora, gdzie mieszczą się podniebne twierdze. Pozostałość po smokach i ich tych, którzy odważyli się im towarzyszyć. Jeśli ten portal prowadzi na Czartogórę i trafić tam mamy w sam środek burzy... To nie jest bezpieczne. Nie jest nawet mądre. W zasadzie to głupie i ryzykowne.
- I jest jedyną deską ratunku - znów odezwała się Char, zapatrzona w ścianę jakby ją zahipnotyzowano - Igor ma rację. Jeśli miniemy ograniczenia czasu nałożone na truciznę i antidotum to będzie po sprawie. Ale nie możemy iść wszyscy na raz i wszyscy na raz zawiesić się w czasie. Pójdę ja, bo ja wiem jak antidotum wykonać. Pójdzie Iskra, bo ona wie jak czas zawiesić...
- A ja? A ja to co? Mam sobie siedzieć? - Wilk też chciał mieć zadanie, a w kazdym bądź razie zrobić cokolwiek, byleby przestac być takim bezużytecznym.
- Ty możesz liczyć na to, że nie będzie klopsa - Char nawet nie czekała na oficjalne decyzje, już zaczęła szukać swojej torby i dziurawego płaszcza. Ryzyko? Oczywiście Vetinari zawsze pierwsza w kolejce.

draumkona pisze...

Char wyszła na zewnątrz żeby zawołać ich oboje, powiedzieć co jeszcze dorzuciła Iskra i parę słów od Wilka, któremu zniknęło czucie w nodze. Wyłoniła się z tunelu prosto w burze, w zamieć i ulewę stulecia. Zmrużyła oczy, przesłaniając je dłonią by ograniczyć dostęp wody i zaczęla się rozglądać, usłyszała grzmot, pojawił się piorun oświetlający okolicę niemalże do stanu poranka i wtedy ich zobaczyła. Razem, wtulonych w siebie, tak blisko i tak... Cofnęła się. Najpierw krok do tyłu, potem kolejne dwa. On z Szept? Ale jak to? Byli przyjaciółmi, ona miała Wilka... Każdy ma swoje potrzeby usłyszała w głowie czyiś głos, choć nie pamiętała dokładnie czyj. Każdy. Nawet on. Przecież kto by odmówił takiej elfce, czarnej magini...
Odwróciła się i wpadła z powrotem do tunelu, który prowadził do ich tymczasowej kryjówki. Poczuła się dokładnie tak, jakby nie było tu więcej dla niej miejsca. Szybkim krokiem wróciła się po torbę i płaszcz, narzucając go na siebie co zwróciło uwagę pana klopsa.
- Dokąd to?
- Musze coś załatwić.
- Teraz, w nocy? Pojebało cię?
- Chcesz żyć? To morda w kubeł - po prawdzie jej ucieczka niewiele wspólnego miała ze stanem jej brata. Po prostu chciała znaleźc się daleko, przemysleć, wytłumaczyć sobie... Chociaż jeśli to prawda co mówili w stolicy? Że mariaż Szept i Wilka się sypie? Że ten się szlaja z jakąs Sinthiel... Nie dziwiła się Szept, że szukała pocieszenia. Ale dlaczego akurat Devril?
Do Wilka nie przemawiało takie wytłumaczenie. Badź co bądź znał ją, była mu siostrą i potrafił rozpoznać nerwowy wzrok, drżenie dłoni i pośpieszne pakunki. Uciekała. Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale uciekała. Spróbował się podnieść, ale organizm wykończony trucizną nie współpracową, w dodatku noga w której stracił czucie też na niewiele się zdała. Poprzewracał się tylko przypominając bardziej rybę bez wody niż elfa, az w końcu zawołał Iskrę, która zdązyła już zniknąć w jednym z korytarzy.
- Zhao! Zhao chodź tu!
- Nie drzyj się - Vetinari rozejrzała się szybko za dogodną droga ucieczki. Główne wyjście? A choćby i to, Devril z Szept byli zajęci obściskiwaniem, poza tym było ciemno jak w szatańskim tyłku. Spojrzała jeszcze na Igora, równie gotowego do drogi jak ona, ale pokręciła głową - Zostań z nimi - mutant skinął głową, przyjmując rozkaz bez żadnych zastrzeżeń. Miał problemy z takim czymś jak uczucia, czy poczucie moralności. Wściekłe spojrzenie Wilka nie wywołało na nim żadnego wrażenia. Rozkaz. Ważny był rozkaz jego stwórcy, a nie jakieś spojrzenia.
- Co się? - furiatka pojawiła się w polu widzenia i z powątpieniem uniosła brew widząc Char gotową do drogi.
- Ona chce gdzieś jechać - poskarżył się Wilk i jeszcze oskarżycielsko wskazał siostrę paluchem.
- To nie jest najmądrzejszy pomysł...
- Chcesz, żeby on umarł? Jadę do miasta zobaczyć czy sa tam elfy, które będa w stanie mu pomóc. Medycy, truciciele, ktokolwiek. Przeciez jeszcze przed chwilą ktoś sugerował, że powinniśmy iśc do miasta, nie? Więc nie zatrzymujcie mnie, tylko dajcie działać.
- I co, chcesz sama tam pojechać?
- Im nas mniej tym lepiej, wtopię się w tłum. A wierz mi, potrafię. Wrócę najszybciej jak się da... - i już zniknęła w korytarzu wyjściowym nie dając nawet czasu Iskrze na reakcję. Sama elfka nie rwała się do pościgu, nie kiedy Cieniowi coś dolegało i nie wiadomo było o co chodzi. Spojrzała na niego nerwowo, potem na Wilka i oklapła na ziemię z cięzkim westchnieniem.
- Nie pojadę za nią, niech robi co uważa za słuszne. Na pewno jest to lepsze wyjście niż ciągnięcie was w portale czy gdziekolwiek indziej.

draumkona pisze...

I
Po opuszczeniu kryjówki, po minięciu pierwszego zakrętu zaczęły pojawiac się pierwsze wyrzuty sumienia. Wilk jej potrzebował, a ona go zostawiła samego sobie. Jeśli było tak źle jak sądziła, to w magiczce oparcia nie znajdzie, w końcu im sie nie układało. Chyba. Nie wiedziała. Już naprawdę nic nie wiedziała.
Zatrzymała się wpół kroku, obejrzała się za siebie, ale strugi deszczu nie pozwalały na rzucanie spojrzęń w głąb drogi, ale mogłaby przysiąc, że coś widziała. Jakby kształt konia, coś... I oto ukazał się. Koń, rzeczywiście, cały przemoczony niosący jeźdźca pozbawionego twarzy. Char wzdrygnęła się na ten widok, pochwyciła wodze zwierzęcia nim zdążyło się cofnąć. Coś było nie tak, bo koń nawet nie próbował od niej uciec, nie rzucał się ani nie protestował. Silnym pchnięciem zwaliła trupa z siodła i sama w nie wskoczyła. I tu był błąd.
W miarę jak się oddalała zaczynała czuć coraz większą senność i dziwne zimno oplatające ciało. Choć walczyła zmęczenie wygrało i usnęła w siodle, a sny nawiedzające jej umysł dalekie były od przyjemnych. Było dużo scen, dużo nagłych zmian scenerii od których nagle świat wirował i wszytsko traciło sens. Tylko jedna z nich wyryła jej się w pamięci, być może przez ból jaki jej towarzyszył.
Spojrzenie zielonych oczu, wściekle podobnych do Jego oczu. Cała była do niego podobna z tym swoim spokojem i racjonalnym podejściem do sprawy. I teraz patrzyła na nią z wyrzutem, z pretensjami i tym wszystkim czego w tym spojrzeniu widzieć po prostu nie chciała.
- To nigdy nie miało sensu - mruknęła mierne słowa wytłumaczenia, unikając spojrzenia córki. Ich córki - Po prostu... obowiązek. Nie zrozumiesz.
- Ale chcę. Powiedz mi o tym. Powiedz co się stało, czemu...
- Po prostu wybrał obowiązek - warknęła nagle rozdrażniona, ale szybkie spojrzenie na lekki strach na twarzy Tulli łagodził każdy nerw i gasił każdą iskrę irytacji - Odszedł. Tak trzeba było zrobić, to normalne w szlacheckich rodzinach, a on z takiej pochodzi. Jego rodzice pobrali się z rozsądku, więc i on to zrobił - od kiedy się dowiedziała starała się, och nawet bardzo się starała zapomnieć o tym wszystkim, a przynajmniej nie nazywac rzeczy po imieniu.
- Ale... Dlaczego? - czy dzieci zawsze musiały o wszystko pytać? Drążyć...
- Nie wiem. Może tak było dla niego prościej, może zorientował się że to nie ma przyszłości. Może jednak pokochał tę... tę... - miała ochotę jednocześnie krzyczeć i płakać. Nie znosiła się w takich momentach kiedy serce mówiło jedno, a rozum krzyczał swoje doprowadzając do chaosu mysli i uczuć.

draumkona pisze...

II
- Nie chciał nas? - Tulli ledwo te słowa przesżły przez gardło. Pierwszy raz zadała takie pytanie, choć pewnie chodziło jej od dłuższego czasu po głowie. Char znów spojrzała w oczy córki, niemalże dorosłej pannicy na wydaniu. Dlaczego rozmawiały o tym teraz? I co miała jej odpowiedzieć? Chciała zaprzeczyć, gorąco zapewnić o tym, że rodzic bezgranicznie kocha swoje dziecko, ale po tym jak po prostu odszedł, zniknął i bez sprzeciwów związął się z Tariną...
- Nie chciał.

Ocknęła się z poczuciem suchoty w gardle i potwornym bólem nogi. Ruszyła się i jęknęła, czując jak wszystko ją boli, jak każdy kamyk uwiera, a strupy nadrywają się. Właśnie. Strupy? Otworzyła oczy, a jasnośc dnia oślepiła ją na parę chwil. Leżała w rowie, konia nigdzie nie było widać, podobnie jej torby i płaszcza. Była tylko ona, dwóch martych elfów i mnóstwo krwi. Z syknięciem obmacała skroń i odkryła rozległą ranę, jakby uderzyła się o kamień. Kolejnym odkryciem była odrętwiała noga i brak czucia w boku, ale im dłużej byla świadoma tym lepiej szło jej panowanie nad ciałem. Co się do cholery jasnej stało? I co to był za beznadziejny sen?
*
- Ja nie moge uzywać magii - ostrzegła ich widząc minę Devrila. Cokolwiek myśleli o tym portalu, o tym prowadzącym do Keronii... Tam mogłaby zaryzykować, bo zaraz zniknęłaby z pola obszaru działań Gona, zaś uruchamiając teleport tylko do miasta po prostu podałaby mu się na talerzu - Jeśli portal ma prowadzic do miasta to nie będe mogłą pomóc, inaczej Gon mnie wytropi z dziecinną łatwością. Nawet nie będzie się musiał starać. Teraz... Teraz nie wie gdzie szukać. I czego. Dawno się nie widzieliśmy i choć wie, że cząstka mocy jest w elfie to nie wie konkretnie w kim. Nie potrafi jej namierzyć na tyle dokładnie by od razu ruszyć i ją odzyskać.
- Ja ją chciałem zatrzymać, ale nie czuję nogi - stwierdził Wilk lekko przytępionym głosem, jakby nażarł się grzybków i leków równocześnie. Wskazał Igora palcem, równie oskarżycielsko co przed chwilą na siostrę - A on mógł i nic nie zrobił.
- Mam zostać. Taki rozkaz - znów wzruszenie ramionami. Mutant zdawał się być bezgranicznie posłuszny woli alchemiczki choć tej nie było już między nimi.
- Nie wiem w sumie co ją ugryzło... - Wilk dalej snuł swoje teorie. Łypnął na Szept, na Devrila, ale nie znalał w nich nic co mogłoby go naprowadzić na chociażby ślad jakiegokolwiek podejrzenia. Przecież wróżyć z fusów nie będzie, poza tym i tak ich nie mieli - W jednej chwili chciała pakowac się w najgorsze bagno jakie można wymyśleć a potem pakuje manatki i zwiewa.
- Mniejsza o to, nie mamy teraz czasu zastanawiać się co jej do głowy strzeliło. Jest dużą dziewczynką i potrafi obronić własny tyłek, a my mamy dwa zagrożone życia - rzecz jasna mówiła o Wilku i Lucienie. Życie Cienia było dla niej zawsze zagrożone, nawet wtedy gdy miał katar i lekką chrypę.

draumkona pisze...

- Nie waż się nie dotrzymać słowa. Masz za mną chodzić i zatruwać mi życie. Ten jeden raz możesz sobie zostać, ale następnym razem wolę cię mieć obok. Możesz to sobie zapamiętać, panie władco - nie chciał by gdzieś szła. Przypomniała jego własne słowa, które teraz wpiły mu się w mózg nie chcąc zniknąc, odbijając się echem w nagle opustoszałym umyśle. Patrzył jak sie podnosi, jak owija parę rzeczy w cienką płachtę, jak zbliża się do wyjścia... I doszedł do wniosku, że tak być nie będzie.
- Idę z tobą. Czy ci się to podoba czy nie - przekręcił się na bok, spróbował się podnieść do siadu ale jedyne co się stało to tylko żałosne wiercenie się, jak dziecko którego nikt nie nauczył siadać ani chodzić. Słabość irytowała go najmocniej, tracił cenny czas przez swoje niedociągnięcia, aż w końcu z warknięciem zaczął grzebać pod koszulą. Iskra w mig domyśliła się co elfiak chce zrobić i już miała się rzucić by go związać, albo chociaż trzepnąc w łeb, ale w tym samym momencie Wilk odnalazł swój Amulet i go zerwał, rzucając Szept pod nogi. Miał za nią chodzić i będzie.
- To cię może zabić, kretynie! - wrzasnęła Zhao, ale nie przeszkadzała podczas przemiany wiedząc czym to może grozić. Jeśli już sam zainicjował zmianę ciała to nie można było przeszkadzać, bo strach pomyśleć co by było gdyby umysł nagle się rozproszył i zapomniał jak ma wyglądać formowane ciało. Z niepokojem obserwowała czarną górę sierści, która z początku wcale sie nie ruszała, jakby jej słowa właśnie się ziściły choć nikt tego tak naprawde nie chciał. Postąpiła mały krok do przodu, potem kolejny, wyciągnęła dłoń...
- Wilk? - spytała cicho nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć, podejrzewając najgorsze.
Kudłacz charknął, jakby się zakrztusił własnymi wnętrznościami i w jednej chwili zerwał się na cztery łapy szczerząc zębiska wielkości ludzkiej pięści. Kiedy tylko zorientował się w czyim towarzystwie przebywa uspokoił się i schował zębiska.
I w tym momencie do Iskry dotarło, że tak naprawdę to nikt nie zostanie w ruinach i nie będzie czekał na śmierć. Igor miał podążać za nimi wedle rozkazu swej pani, Devril zdawał się zaniepokojony całą sytuacją więc pewnie poszedłby i tak i tak. Ona sama nie zostanie, bo nie będzie w stanie obronić Luciena przed... przed czymkolwiek. Widząc zaś, że basior lekko kulejąc toczy się do wyjścia z ruin zaczęła zwijać rzeczy swoje i Cienia.

draumkona pisze...

– Wilk, z tobą nie pojedziemy wystarczająco szybko. Potrzebujesz pomocy. Gdybyśmy zamienili się z miejscami, nie pozwoliłbyś mi ruszyć się stąd o krok - basior pokręcił łbem i wcale nie zamierzał sobie usiąść jak grzeczny wilczek. Miał gdzieś czy ich spowolni, czy będzie ciężarem dla Iskry czy Devrila. Ważne, że będzie obok Szept i w razie czego będzie mógł ja chronić nawet za cenę własnego życia.
- Bardzo śmieszne - burknęła Zhao wcale nie mając ochoty na żadne wiązanie sznurków i posłała pomysłodawcy kose spojrzenie - Rusz tyłek, jeszcze przed chwilą tak się rwałeś do wyjazdu. Pamiętaj, że twoja alchemiczka gdzieś tam jest. Sama. A wszyscy wiemy jak kończą samotnicy - może nie było to miłe, może było wbitą lekko szpilką, ale udzielała jej się nerwowość w sprawie choróbska Luciena. Zerknęła na tego ostatniego zaniepokojona, zdecydowanie łagodniej niż przed chwilą na Devrila - Musimy iśc Lu. Nie obronię cię sama, a w grupie siła. Więc proszę cię, nie marudź tylko się ubierz i pilnuj swoich zabawek - mówiąc zabawki oczywiście miała na myśli miecze, sztylety, igiełki, małe nożyki i inne równie ciekawe rzeczy.

draumkona pisze...

Wilk dotrzymywał im kroku, ani razu też nie wspomniał gestem, czy myślą o tym że coś go boli czy że nie ma sił. Milczał uparcie brnąc do przodu i tylko wywalony i szybki oddech mógł dawac jakąkolwiek wskazówkę co do tego jak się czuje. Padł na ziemię od razu kiedy się zatrzymali i kiedy jasnym się stało, że to dobra lokalizacja na dłuższy postój.
Iskra z niepokojem obserwowała pogarszający się stan Luciena. Prawie cały czas sobie drzemał, niezbyt miał ochotę na cokolwiek, a zmiany na ramieniu nie wyglądąły najlepiej. Uparcie szukała w głowie znanych jej rozwiązań, usiłowała zaleczyć to ziołami, papką roślinną, nawet wiedźmińskim okładem, którego nauczył ją Ash ale nic z tego nie zmieniło stanu rany, ani samopoczucia zabójcy co bezpośrednio rzutowało też na zachowanie Iskry, która jakby przygasła i sposępniała. Siedziała tylko przy Lucienie od czasu do czasu pomagając jeśli ktoś ją o coś prosił.
- Ktoś powinien sprawdzić czy w pobliżu nie ma żadnych podejrzanych elfów, Gonów ani innych widmoli - mruknęła dotykając delikatnie czoła Cienia, kontrolując temperaturę. Niby chłodne, ale jak ostatnio sprawdzała to było gorące... Bogowie, co za choróbsko go trawiło?

draumkona pisze...

- Sprawdzę z Devrilem - skinęła głowa, wciąż wpatrzona w twarz Cienia. Spał. Znowu spał, a ona z każdą minutą czuła się coraz bardziej bezużyteczna, bardziej bezradna... Co miała zrobić? Jak mu pomóc? Gdzie szukać tej pomocy? Prosić bogów? I tak mieli wywalone...
- Byle szybko - musnęła palcami szorstki policzek i westchnęła ciężko. Czy zawsze to się musiało tak dla niego kończyć? Lepiej żeby został w Keronii, żeby znalazł sobie jakąs normalną ludzką kobietę a nie zmutowaną elfkę ściaganą przez Gona. Może powinna mu wyczyścić pamięć i odejść? Na pewno byłby wtedy bezpieczniejszy...
Wilk podniósł łeb słysząc kto idzie i z kim idzie. I gdzie idzie. Patrol... Teoretycznie był zmęczony i padnięty, ale znał Szept i wiedział, bogowie najmilsi, wiedział co zamierza. Nie udało jej się uciec samej z jaskini więc teraz miałaby ku temu idealny moment bo Devril nie będzie za nią gonić, nie kiedy tylko ona ma w miarę dobrego konia. Podniósł się z trudem czując każdy mięsień i każde nadwyrężone ścięgno. On też szedł.
Char nadal leżała w rowie. Była brudna, oblepiona jakąs wydzieliną i czyjąś krwią. Noga odmawiała posłuszeństwa, choć przynejmniej umożliwiała jej powstanie. No, na krótką chwilę póki organizm nie odmówił dalszej współpracy i póki nie zemdlała z głodu. Zdecydowanie dalszy pobyt w rowie wróżył jedynie śmiercią głodową czyli niezbyt przyjemna perspektywa. A sama... Sama chybaby stąd nie wyszła. Nie kiedy przygniótł ją jakiś truposz, a ona nie miała sił by go zepchnąć z siebie. Co prawda niedaleko była droga, ale nie widziała by ktokolwiek tamtędy jeźdźił. Nie było nikogo, ani widu ani słychu. Nawet jej głos gdy wzywała pomocy zdawał się gdzieś ginąć by nei naruszyć dziwnej atmosfery pustki i zapomnienia jaka tu panowała.

draumkona pisze...

Wołanie zdawało się być kompletnie bezużytecznym narzędziem do wzywania pomocy. Co prawda bardziej była to wina kompletnego odludzia niż jej wołania, które nawiasem mogło ściągnąc tu nie wybawcę a oprawcę, ale to był szczegół na który Vetinari nie zwrociła uwagi.
- Halo? Cholera, po co ja w ogóle wołam... - burknęła w końcu rezygnując tuż po tym jak na twarz ściekło jej coś co wyglądało jak skrzep krwi, ale do końca nim nie było. Powstrzymała odruch wymiotny i zachowała w miare zimną krew i po prostu zrezygnowała. I wtedy, jak na zawołanie, nadeszło wybawienie. Najpierw były szybkie kroki, potem rozrzucanie ciał na lewo i prawo. Dopiero po tym wszystkim porwano ją na ręce i mogła ujrzec oblicze swojego wybawcy... I doprawdy nie pamiętała w tej chwili, że powinna się gniewać i obrażać, że powinna mu powiedzieć co sądzi o jego romansowaniu i o tym że tak się nie robi. prócz tego wszystkiego czuła tylko radość, prawdziwą radość że żaden trup nigdy już jej nie zmaca ani nie ubrudzi śluzokrwioskrzepem.
- Char? Poznajesz mnie? Pamiętasz co się stało? Boli cię coś? Krew… twoja? Znalazłem ją, mam ją!
- Krew moja i nie moja. Długa historia - ucięła zamiast tego, od razu orientując się kto z arystokratą przybył. Oczywiście rzeczona magiczka, ale prócz niej i pan przyzwoitka w wilczej postaci, który nawiasem rzecz ujmując wyglądął jak sto dużych nieszczęść i jedno malutkie. Aż się jej zrobiło go żal.
Na mniej lub bardziej miłą prośbę Devrila Wilk zmienił postać by obadać siostrę. Zmęczonym spojrzeniem powiódł pobieżnie po ciele alchemiczki, sprawdził nogę na którą tak narzekała i byłby się zmienił z powrotem bo łatwiej było mu utrzymać równowagę na czterech łapach, gdyby jego uwagi nie przykuło oparzenie, które sam osobiście złatał i które na jego oczach się niemalże idealnie wygoiło. Teraz rana znów była otwarta, rozbabrana... jakby dopiero co wyrwali ją spod rozżarzonego pręta.
- Coś jest nie tak - stwierdził schrypniętym głosem i polecił Devrilowi alchemiczkę posadzić gdzieś na ziemi i zajął się dokładniejszymi oględzinami. Po paru minutach odkrywania coraz to nowszych ran natrafił na martwicę skóry w okolicy biodra. Bardzo podobną martwicę jaką widział przecież u Cienia, choć on nie miał dziwnych, odnawiających się poparzeń - Świetnie... - wyburczał swoją najbardziej znaną kwestgię nie zwiastującą wcale nic dobrego. Nie był pewien czy wolno mu od tak postawić diagnoże równą z tym co powiedział o Cieniu. Nie znał tej choroby a objawy były tak samo różne jak i podobne. Na takiej podstawie nie można było stwierdzić nic pewnego.
- Masz mi może coś jeszcze do powiedzenia? Bóle? Omamy? Cokolwiek?
- Nie - przeciez nie powie mu o tym śnie, no chyba oszalał.

draumkona pisze...

- Co do tego mają…
- Lucien miał sny. Koszmary. O Iskrze - Char odwróciła wzrok nie chcąc patrzeć na nikogo z obecnych. Szept była podejrzana o romans, jasne więc było czemu unikała magiczki. Devril był podejrzany o to samo, ponadto bała się przyznać, że miała koszmar z nim w roli głównej bo zaraz ktoś zacznie pytać. Być może treść też jest wazna i będzie musiała komuś opowiedzieć?
No i Wilk. Na Wilka też nie patrzyła, choć nie był podejrzany o romans albo nawet chociażby próbę jego nawiązania. Nie patrzyła na niego, bo... bo tak.
- Miałam koszmar. Jeden.
- Kiedy?
- Jak jechałam konno, wszystko było w porządku, ale jakoś... nie wiem jak to się stało ale w galopie zasnęłam w siodle. Obudziłam się w rowie a konia nigdzie nie było, zresztą to nie ważne.
- Wygląda na to, że tylko Szept wie o co chodzi z tymi plamami - orzekł w końcu Wilk, podnosząc się i lekko przeciągając. Nie wiedzieć czemu niektóre mięśnie mu drętwiały gdy zbyt długo siedział w wilczej formie i na odwrót, gdy zbyt długo był elfem to potem był jak jedna, wielka, zdtrętwiała kula sierści - Ja w każdym bądź razie nie mam pojęcia jak to leczyć. I jedyne co widzę to te plamy i... nie wiem jak to określić. Rany, które miałaś po wyjściu z Twierdzy, te zagojone i dawno zaleczone... odbawiają się. W sensie jakby działały na odwrót, zamiast się do końca wygoić to na nowo mutują się tkanki i tworzą taką samą ranę jak była. Nie mam pojęcia jak temu zapobiec... - właśnie w momencie kiedy to mówił na dłoni Char pojawiło się drobne przecięcie, które rosło w oczach, aż w końcu gdy elf umilkł Char nie miała części skóry na palcach i wierzchniej stronie dłoni. Dokładnie tak samo jak wtedy gdy wyciągnęli ją z lochów.

Silva pisze...

I.
Ujek Daj… tfu! Wujek Dar, człapał sobie korytarzem, wracając z kuchni; w kieszeni miał słodką bułeczkę z truskawkami, w drugiej ukrył podkradzione małe ciasteczka z ubitych białek, a idąc podjadał drożdżowego placka, brudząc sobie brodę cynamonem. Jeszcze jakiś czas temu, kiedy wygramolił się z piwniczki, w której został całkiem sam (dla niego nie znalazła się dobra dusza), na twarzy odciśnięte miał wgniecenia po kamyczkach, a pod oczami wory po źle przespanej nocy. Teraz, kiedy się umył, przebrał w coś, co nie śmierdziało, przestał wyglądać jak pijak; co prawda chodził po strażnicy na boso, ziewając co chwila, markotny bo mu zimno i źle, ale nikt nie zwracał na niego uwagi, pewnie dlatego, że część rodu spała, albo dopiero się budziła. Kierował się właśnie najdłuższą możliwą drogą na górę, do pomieszczenia, które można określić jako salonik; kameralny pokój z kominkiem, w którym płonął ogień; gdzieś tam słyszał rozmowy i był święcie przekonany, że maruda, która go zostawiła siedzi z książątkiem i męczy ją ból głowy.
Dar zmarszczył brwi. Czy on słyszał właśnie to, co mu się wydawało?
- Doszły nas wieści, że moja siostra zatrzymała się tutaj. Rad bym ją zobaczyć…
Eredin. Gniazdowisko właśnie się stało niczym karczma przy drodze, bo zaczęli tu zjeżdżać wszyscy, ot niespodziewana gromadka elfów, która wchodziła i wychodziła jak z przysłowiowego burdelu, w którym się drzwi nie zamykają. Nawet na końcu świata człowiek… mieszaniec nie może mieć spokoju. Przyśpieszył kroku, oblizując palce. Ciekawe, co robi tutaj Eredin; najemnikowi zawsze się wydawało, że strażnik raczej nie gustuje w zamkniętych, kamiennych budynkach i ciągnie go bardziej do lasu niż do miasta. Niby podobny do magiczki z wyglądu, ale kopią swojej siostry nie był, więc nie zawsze potrafił go zrozumieć, a i czasami miał wrażenie, że działało to w obie strony.
- Atra du evarínya, ono varda - przywitał się, życząc przybyszowi, aby gwiazdy go strzegły i przyświecały mu jasno. Uprzedził Ardę, wchodząc mu w słowo; chłopak zdążył się już przywitać, kłaniając głową i przykładając dłoń do serca. Za to uśmiechnięty Dar wytarł palce o spodnie, idąc ku starszemu z rodzeństwa Erianwen. Wyciągnął ku niemu dłoń, witając się bardziej po ludzku. - Arda, popędź kucharzy. Mam dodatkowy talerz…
- Ujek…
O. Coś się odezwało i to nie był Eredin. A może elf został brzuchomówcą lub stosował jakieś sztuczki? Głos był niski, raczej nie należał do starszej osoby. Dar się wychylił, obejrzał brata magiczki, na którego patrzył trochę jak na cudzoziemca z czterema głowami i trzema nogami, i u jego boku dostrzegł źródło hałasu. Dziecko. Małe dziecko patrzyło na niego dwukolorowymi oczkami, trzymając za dużą dłoń Eredina, sięgając mu ledwo do kolana. Karłowaty człowieczek, nieobliczalny wulkan, źródło niewyczerpalnej energii. Mały skrzat. Mała kopia wrednej magiczki. Urocza kopia.
Urocza kopia magiczki, z oczkami zapożyczonymi od tatusia, odezwała się tak, jak to tylko potrafią dzieci. Szeptem, który brzmiał jak krzyk i powodował ciarki przebiegające po plecach. - Daj! - Żywa, rozpędzona mała istotka, jeszcze przed chwilą ciągnąca za płaszcz Eredina, puściła się biegiem, zatrzymując dopiero na nogach najemnika. Dosłownie. Jakby uderzył w nie toczący się po zboczu kamień. - Daj włosi ci wypadli.
Małe dzieci biegają dziwnie. Piszczą też, a nie mówią, do tego zachowują się tak, że stary człowiek nie ma pojęcia, co z nimi zrobić i jak się przy nich zachować. Dar spojrzał na Eredina, ale czy z wyrzutem, czy nie, to już nie wiadomo. Mer przy jego nogach spojrzała w górę. Małe coś uśmiechało się od ucha do ucha. Daj chrząknął. Dobrze, że Arda sobie poszedł.

Silva pisze...

II.
- Miśka - bo oczywiście imię dziewczynki było zdecydowanie nie do powtórzenia - Przyjechałaś do mnie! - najemnik uśmiechnął się, schylił i dźwignął małego, pulchnego jak każde dziecko, misia. Usadził sobie dziewczynkę na ramieniu, ale po chwili zastanowienia stwierdził, że ma dla niej lepsze miejsce. Mer trafiła więc na jego bark. - Wujek stracił włosy, bo były niebieskie. Ktoś wujkowi zrobił psikusa - biedny Eredin został chwilowo zignorowany - Chcesz słodkie ciasteczko? - i wyciągnął z kieszeni kilka bez, które zachomikował sobie na później, podsuwając je dziewczynce. - Zjemy na śniadanie naleśniki z miodem i truskawkami? Albo budyń z jagodami... mogliby nam taki zrobić - najwyraźniej ktoś tu uznał, że skoro hyvanowi nie przystoi proszenie o takie jedzenie, to dla małej następczyni tronu kucharz zrobi wszystko, a i pan hyvan żarłok przy okazji też się załapie. - Przyprowadziłaś wujka Dina ze sobą? - biedny zapomniał wspomnieć, że w piasku, który służył do produkcji zaprawy, można budować zamki, ale w sumie nic straconego.
Wiecie, dziecko spotkało dziecko i się dogadało, jak swój ze swym.

~~
Jak nic Gniazdowisko budziło się dzisiejszego dnia leniwie do życia, z ociąganiem; każdy wstał późno, był niewyraźny, zaspany i zmęczony, jakby przepracował w polu cały dzień, zbierając ziemniaki w skwarze, czy ścinając drzewa w lesie. Do pracy nikt się nie rwał, każdy unikał ruchu, tylko strażnicy na murach pełnili wartę, pilnując tych, którzy pozwolili sobie na rozluźnienie. Ardaniel'owi udało się zebrać i zaciągnąć dwójkę młodszych od niego elfów, do pomocy przy sprzątaniu głównej sali; nie wyglądała ona jak karczma Lofara po długich nocach i burdach, ale i tak było co sprzątać. Szczęście, że ród wygospodarował salonik, gdzie można było odsapnąć i gdzie nic nie hałasowało, nic nie potęgowało bólu głowy i była jedynie przyjemna cisza.
Salonik za dawnych dni mógł być gabinetem albo pokojem myśliwskim; na kamiennych ścianach wisiały poroża, oczyszczone z kurzu i pajęczyn, puste miejsca, gdzie pewnie wisiało ich więcej, zastąpiono arrasami, które Crevanowie przywieźli ze sobą; przedstawiały przede wszystkim sowy leśne, choć znalazł się jeden z młodym turdusem, jak nic przeważały motywy roślinno-zwierzęce. Chcąc ocieplić wnętrze i zgubić nieco surowości dawnej strażnicy Elu, elfy pokryły kamienną posadzkę dywanami, a niewielkie okno wychodzące na dziedziniec przed głównym wejściem, zasłonięto ciężkimi zasłonami.
W saloniku panowała kojąca cisza, przy stole siedział tylko elfi książę. Coś obok Sarriela kaszlnęło, kichnęło i pociągnęło nosem; szmer oznaczał, że ów ktoś przewrócił się na drugi bok, poprawiając w niewygodnej pozycji, na wąskiej ławie, która z pewnością nie służyła do spania. Jedna ręka wystawała poza ławkę, druga zgięta służyła za poduszkę, a nogi ktoś podciągnął niemal pod brodę. Zaraz też sapnięcie się powtórzyło, a nad blatem stołu pojawiła się zaspana i zmęczona twarz szamanki; miała podpuchnięte oczy, w nieładzie zebrane włosy w koka na czubku głowy, odbicia na twarzy i wyraźne oznaki niewyspania, a kąpiel i zmiana ubrań niewiele pomogły. Pod stołem odezwał się ulubiony pies księcia.
- Zdradzieckie trunki... - przywitała się Silva, trąc oczy palcami; mrugnęła, ziewnęła i dostrzegłszy magiczkę dodała - Zapomniałaś wczoraj o ciasteczkach... - co prawda teraz, w chwili obecnej, nic by do ust nie włożyła, nawet wodę ciężko się piło.
Ktoś przyniósł im posiłek; widać było, że kucharz pamiętał o wylanych w brzuchy trunkach, bo jedzenie było lekkie, nic ciężkiego, nic tłustego; rosołek też był oczywiście. Miły ktoś zostawił nawet dzban kwaśnego mleka, ponoć dobrego na objawy przepicia. Pies dostał miskę pełną mięsnych kąsków i chrząstek do chrupania; przy drzwiach postawiono dla niego wodę.

[nie mogłam tak od razu, że dawaj alarm szamankowy, będzie potem]

draumkona pisze...

- Ty też wiesz. To o tym opowiadała ci jaśnie księżniczka. Nie patrz tak na mnie. Tak, podsłuchiwałam.
- Podsłuchiwaczka - podsumował Wilk ze złośliwym przekąsem. Nawet teraz w obliczu tak powaznej sytuacji mógł sobie robić z magiczki żarty i jej docinać. A to, że podsłuchiwała... W zasadzie powinien się tego spodziewać, gdyby ją jakiś Sarriel czy inny dupek zaprosił na rozmowę w cztery oczy tez by podsłuchiwał.
- Musimy ją zabrać do obozu. Musi odpocząć, zjeść coś… i bez urazy, umyć. Wilk, wiem, że z tobą nie najlepiej… ale jak powiesz, jak mogę jej pomóc, pomogę. Nie jestem medykiem… Nie bardzo się znam.
- Najpierw to ją posadź na ziemi i idź do rowu po torbę - jeśli dobrze pamiętał, to Char zabrała ja ze sobą. Spojrzenie alchemiczki tylko potwierdziło tę teorię, bo z niepokojem obejrzała się na rów. Właśnie, gdzie ona posiała torbę? - Zobacz czy te trupy nie mają przy sobie jakiegoś w miarę czystego materiału, znajdź też dwa w miarę proste patyki, muszę usztywnić tę nogę - posłał Vetinari badawcze spojrzenie. A on ja wypyta o treść tego koszmaru. Jeśli Sinthiel mówiła mu tak dużo prawda czego się ogólnie nie spodziewał, to snu mialy w tym wszystkim spore znaczenie. Podejrzewał też, że ich treśc ma jakiś wpływ na przebieg choroby, więc musiałby delikatnie podpytać Char co takiego wyśniła. Obejrzał się na Devrila, ale ten już zmierzał do rowu, wobec czego szybko wykorzystał sytuację i przysiadł się obok siostry.
- To nie był zbyt mądry wyskok - zaczął cichym głosem, byleby nie zwrócić na nich zbytniej uwagi.
- Ty też wcale nie jesteś lepszy - odgryzła się. Co on ją pouczać będzie jak sam ledwo zipie a mimo tego gna na złamanie karku. Pajac jeden.
- O czym śniłaś? Wiesz, mi możesz powiedzieć.
- Ale nie muszę.
- Char... To ważne. Podejrzewam, że... tematyka snu ma bezpośredni wpływ na drastyczność choroby - Char jednak nie była skora do zwierzeń i musiał dobre pare razy ją zapędzić w kozi róg nim pękła i zaczęła cokolwiek mówić. I po części rozumiał dlaczego unikała tego tematu jak ognia.
- Rozmawiałam z Tullią... Była taka duża i śliczna, nie uwierzyłbyś... Ale zadawała złe pytania. To było takie realne, że nawet jak ocknęłam się w rowie to byłam święcie przekonana o tym, że to prawda.
- Ale jaka prawda?
- Że Devril ożenił się z tą głupią pindą.
- Z Tariną?
- Ahia. Tullia pytała dlaczego... A ja jej odpowiedziałam. Że jego rodzice ożenili się z rozsądku, a on poszedł w ich ślady. W końcu ile można się męczyć z własnym przeznaczeniem. Że być może wybrał prostszą drogę bo to co było między nami nigdy nie miało sensu. Może się zakochał w Tarinie... A ona... Potem... Potem spytała czy nas nie chciał. I powiedziałam jej, że nie chciał... - wspominając sen miała niemalże łzy w oczach. To było takie żywe, takie realne jak normalne wspomnienie. Jakby sen stał się już cząstką niej, a jego widmo miało się za nią ciągnąć do końca życia.

draumkona pisze...

Chrząknięcie wyrwało go z rozmowy. Cholera, aż tak ogłuchł, że nie słyszał ludzkich kroków? Będzie musiał bardziej uważać. I zamiast zając się torbą i jej zawartością, bo kto wie może Char miała cudowny medykament na złamania, to od razu zauważył, że kogoś tu brakuje.
- Gdzie Szept? - włosy zjezyły mu się na karku, kiedy wpadło mu do głowy, że pewnie nawiała. Nawet gdyby Winters mu powiedział, że magiczka wpadła do rowu i potrzebuje pomocy to wciąz wietrzyłby podstęp, nic więc dziwnego że poderwał się na równe nogi, a kiedy tylko usłyszał że poszła się rozejrzeć rzucił się przed siebie zmieniając przy okazji postać w biegu. Parę razy się wywrócił, organizm nie nadążał z przemianą, ale finalnie wypruł do przodu na tyle ile pozwalało mu zmęczenie. I tyle go widzieli.
- No to poszedł... - mruknęła Char z torbą na kolanach, sama sprawdzając zawartość. Może jakaś maść? Cokolwiek? A, mogła przecież skorzystać z Igora. Z tego co pamiętała jego ulubionym zajęciem było grzebanie się w medycynie szeroko pojętej. Tylko jak ona się tam dostanie?
Łypnęła na Devrila ze swojego siedziska na ziemi, ale żadne słowo nie przeszło jej przez gardło. Wspomnienie snu wciąz gdzieś wirowało na granicach umysłu nie dając o sobie zapomnieć. A co jeśli się ziści? Podobno miała podobne zdolności do Wilka, on sam nie wykluczał tego, że jakieś dziwne sny moga się po części sprawdzać... Więc jeśli ten miałby się spełnić...

draumkona pisze...

Czuła się dziwnie nieswojo. Oczywiście próbowała zrzucić winę na sen i jego następstwa, na to co się ogólnie stało, co zobaczyła tamtej nocy przed jaskinią... Może to nie z Tariną ożeni się Devril tylko z magiczką? Jak już Wilk padnie...
- Czemu udajesz, że nic cię nie łączy z Szept? - wypaliła nagle, ni stąd ni zowąd, a dalsze zarzuty mogły grozić tym, że Devril ją po prostu upuści z wrażenia zbombardowany idiotycznymi wnioskami - Widziałam jak się obściskiwaliście przed jaskinią. Już pal sześc mnie, ale jak możesz robić to Wilkowi? - to własnie jej nie pasowało. Niby nie byli wrogami, niby jakoś się szanowali, a tu Devril wycinał taki numer... Zresztą nie tylko on, bo i magiczka miała swoje za uszami. Ciekawe czy te zwiady miały być na takiej zasadzie, że najpeirw ona a później arystokrata...

draumkona pisze...

Słuchała jego wytłumaczeń i po części czuła się winną zdenerwowania go. Po części, bo jednocześnie czuła się usatysfakcjonowana, że przyłapała go na czymś złym, a z drugiej strony czuła się źle ukazując swój brak zaufania i wiary. Po prawdzie wszystko to było powodowane strachem. Strachem o to co będzie, czy zostanie sama na lodzie, czy może jednak nie. Rozwleczenie w czasie całej sprawy z Tariną tylko sprawiało, że odchodziła momentami od zmysłów bojąc sie o przyszłość. Niepewną przyszłośc, która jak na razie malowała się w dośc ponurych barwach.
Łypnęła na niego, ni to wrogo, ni przyjaźnie zastanawiając się co ma mu odpowiedzieć. Prawdę? Powiedziec jak się z tym czuje, dlaczego go atakuje? Że się boi? Przyznać się do tego, że się boi? Chyba prędzej piekło zamarznie, a Dar będzie miał gromadkę dzieci...
- Naprawdę wierzysz, że mógłbym zrobić coś takiego? - odpowiedziała mu cisza ze strony alchemiczki, która biła się sama ze sobą, toczyła epicką bitwę o to co słuszne i co powinno nastąpić, a co niepowinno. Jeszcze nikt nigdy nie zbudowal normalnej relacji na niedomówieniach i przysłowiowym "domyśl się", usiłowała się pocieszyć.
- Po prostu się boję - przyznała po cichu, wcale nie paląc się do wyznań - Sprawa z Tarina wykańcza mnie psychicznie, a ty nic z tym nie robisz. Trwasz w zawieszeniu, nie idziesz ani do przodu ani do tyłu... I nie wiem co mam o tym sądzić. Zawsze możesz pobrać się z rozsądku. Dla dobra sprawy, ruchu - nawiązała do swojego snu, ale nie zamierzała mu tego mówić. W końcu oficjanie nie znał jego treści, a ona daleka była od opowiedzenia mu o tym.
- Boję się, że pójdziesz do innej - jej samoocena po pobycie w Twierdzy sięgnęła niemalże dna. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że dopuściła się gwałtu na zasadach moralnych i prawach natury tworząc Igora. Nieświadomie, ale jednak. Jak więc nie akceptując samej siebie i nie akceptując tego co się z nią ostatnio wyprawia miała zachowywac się normalnie? Choćby chciała było to daleko poza jej zasięgiem.
*
Wilk krążył całą noc szukając Szept, niestety w pewnym momencie ślad konika się urywał i była tylko krew, strzępki mięsa i parę kości. Po fachowych oględzinach udało mu się ustalić, że nie są to kości elfie, bo i kośc udowa nie pasowała ani kawałek miednicy. Co prawda geniuszem nie trzeba było być by odróżnić pozostałości szkieletu konia od elfa, ale poczuł się lekko połechtany faktem, że wciąz potrafi myśleć. Mimo zmęczenia i wycieńczenia zachowywał jako taką trzeźwość umysłu, a to wszystko p[rzez to że napędzął go strach o najbliższych. O Szept, która gdzieś zaginęła do cholery a on nie mógł jej znaleźć.
Co miał zrobić? Krążył dalej w nadziei, że odnajdzie jakiś trop, ślad, cokolwiek... Albo ją.

draumkona pisze...

- Mówisz pod wpływem snu. To sen, nie jest prawdziwy. Kiedyś bym powiedział, że obowiązek jest na pierwszym miejscu, Charlotte. To było jednak kiedyś. Wiele się zmieniło od tego czasu. Ja się zmieniłem.
- Boję się, że pójdziesz do innej.
- Ale żeby oskarżać mnie o romans z Szept? Między mną a nią jest przyjaźń, ale nic więcej. Nie myślałem o niej w ten sposób i nie tylko dlatego, że inaczej twój brat złamałby mi więcej niż nos. Po prostu… nie.
- Mówię pod wpływem snu. Bo sny często się spełniają - burknęła jeszcze na koniec romzowy, bo własnie pojawili się w kręgu światła rzucanego przez niewielkie ognisko. Iskra siedziała na pieńku przy Cieniu obserwując go uważnie, jakby spodziewała się że zaraz jej tu padnie trupem i będzie koniec.
- Znowu zgubiłeś imć władcę i panią kłopoty?
- Nikt się nie zgubił, patrolują teren - skłamała po części. Lepiej żeby Lucien nie miał nowych powodów do docinków, bo zbyt często lubił je uskuteczniać przez co irytował Wilka. a co za tym idzie, irytował również Vetinari bo ta zawsze stała po stronie brata.
- A tobie nic nie jest? Powinienem chyba sprawdzić - Zhao uśmiechnęła się dziwnie, a Cień powinien znać ten wyraz twarzy. Zwykle nie następowało po nim nic dobrego. Elfka spojrzała na dwójkę nowoprzybyłych i wskazała im machnięciem głowy w bok kierunek - Tam jest jeziorko. Myslę, że ktoś tu powinien się umyć a sadząc po uszkodzeniach w nodze Char będzie potrzebować pomocy. Igor gdzieś tam jest w poblizu więc możecie czuć się bezpieczni.
- No, przydałoby mi się umyć... - Char popatrzyła po sobie, na oblepione krwią i sluzem ciało i az się wzdrygnęła z obrzydzenia - Chodź - i tak jeszcze miała ochotę przycisnąć Devrila i trochę z nim porozmawiać na ten i ów temat.
Kiedy tylko arystokrata i Vetinari zniknęli z pola widzenia Zhao podniosła się z pieńka i spojrzała uważnie na swojego nowego podopiecznego. Musi popatrzeć, tak? Już ona mu da popatrzeć. Z lubieżnym uśmieszkiem zaczęła rozwiązywac gorset dotąd opinający ją w talii, zaraz potem na bok poleciała lniana koszula, pozostawiając elfkę półnagą. Przejechała dłońmi po ciele, dokładnie się oglądając i szukając ewentualnych znamion. Nic takiego nie zauwazyła, więc zaczęła pozbywać się butów i rozwiązywać rzemyk trzymający spodnie. Zsunęła je z tyłka pozostając całkiem nagusieńką.
- Musisz mnie obejrzeć Lu. Ja nie wiem, nie znam się... - usiadła Cieniowi okrakiem na udach, delikatnie wyjęła mu kubeczek z rąk i odłożyła go na bok, ujmując jego dłonie i układając sobie w talii. No chciał w końcu sprawdzać, nie?
*
- Jesteś niemądra. Jego tu nie ma - w tym samym momencie coś chrupnęło od storny jednego z drzewek. Jakby sucha gałązka pękła pod czyimś ciężarem. Chwilę potem usłyszeć dało się kroki. Ciężkie, nierówne i wyraźne powłóczenie jedną z kończyn. Nie był to intruz, nie był to wróg a w sumie ktoś kogo magiczka jednocześnie chciałaby zobaczyć i nie. Ciemny basior wyłonił się z cienia stając w migotliwym, słabym światełku rzucanym przez płomienie i przyjrzał się Szept badawczo. Był zziajany i zmęczony, ale dotarł.

draumkona pisze...

- Wiesz, że on i tak nie uwierzył?
- Wiem. Ale zawsze można było spróbować - odpowiedziała kuśtykając w stronę brzegu. Pech, czy licho jakieś sprawiło, że w magiczny sposób pod jej nogami pojawił się sporych rozmiarów głazik o który się potknęła i wylądowała z głośnym pluskiem w zimnej wodzie. Rzuciła się raz w jedną raz w drugą stronę na wskutek nagłego szoku przy spotkaniu z wodą, a później tylko dryfowała na powierzchni jeziorka patrząc w niebo.
- Wilk twierdzi, że mam jakieś... predyspozycje do jasnowidzenia - zaczęła ponuro - Jestem magicznym antytalenciem, ale w niewyjaśniony sposób niektóre z moich snów się sprawdzają - odwróciła twarz w bok, spoglądając na niego jednym okiem, bo drugie zamknęła kiedy spotkało się z wodą. Jasnym było do czego pije - Nie chcę żeby ten sen stał się prawdą. Po prostu nie chcę... - odwróciła znów twarz na powrót wpatrując się w niebo i setki rozrzuconych na nim gwiazd.
- Oczywiście, że obejrzę. Bardzo dokładnie i z bliska - spodziewała sie nieco innego obrotu sytuacji, ale skoro chciał się tak bawić, to czemu miałaby odpowiedziec mu jakimś miłym gestem? Czemu miałaby mu ulżyć w niebywałych cierpieniach jakie zapewne sprawiały mu przyciasne nagle spodnie? Z premedytacją pokręciła się podsuwając się bliżej po udach Cienia, siadając mu prawie na biodrach.
- Może ja powinnam sprawdzić twoje rany? Te znamiona? Wiesz, może ci się pogorszy od... takich widoków - po prawdzie to byłaby dla niej wielka kara boska i straszne wieści w jednym, ale trochę go podrażnić musiała. A kiedy tak dokładnie oglądał jej szyję i ramię dostał po łapach. Nie to miał oglądać i nie to miał dotykać.
*
- I kto tu jest głupi - burknął niemalże zabierając łapę z rąk magiczki. Łaski bez, sam sobie kolce powyciąga i opatrzy rany. Tego że za nią leciał pół kraju to juz nie doceni, wredna małpa.
- Gdybyś nie wpadła na genialny pomysł żeby ode mnie uciec to bym nie musiał cię gonić. Wiedziałaś, że to zrobię więc gdybym padł po drodze to byłaby twoja wina - był zgryźliwy i wredny, jak zawsze gdy przebywał zbyt długo w wilczej formie. I tak było dobrze, bo jeszcze na nikogo znajomego się nie rzucił ani nie próbował nikogo zjeść. Łypnął na magiczkę jeszcze raz, ale tym razem nie padła żadna kąśliwa uwaga, a spojrzenie jakos złagodniało pod wpływem zmęczenia i ogólnej ulgi jaką odczuł gdy w końcu ją znalazł.
- Bałem się o ciebie. Kiedyś umrę na zawał a to mało królewskie.

draumkona pisze...

- Nie mówię, że wszystko się sprawdza - przekręciła się by dotknąc stopami kamienistego podłoża. Jakoś lepiej się czuła kiedy wiadome było, że jeszcze jest w zasięgu gruntu. Trochę bała się głębokiej wody, ale co dziwne strach ten występował tylko w zamkniętych akwenach typu jeziora. Po morzach i oceanach to mogłaby pływac wpław i nic by jej wtedy nie przeszkadzało.
- Ty nie masz żadnych obaw? - spytała zamiast upierać sie przy swoim. Może to ona była jakaś przewrażliwiona, albo co?
Zhao stwierdziła, że może jemu zamiast leków i cackania się potrzeba po prostu seksu. Szkoda, że stosunek nie leczył wszystkiego co może cżłowieka spotkać, ale taka miła zabawa była ciekawą odmianą w perspektywie paru minionych dni. Po wszystkim leżała sobie wygodnie obok Luciena częściowo korzystając z kocyka jakim był okryty.
- Już ci się polepszyło? I czy znalazłeś jakieś ślady?
*
Zastanawiał się długi czas w jakiej formie wejśc do miasta. W zasadzie i tak go zdradzą oczy. Strażnicy głupi nie byli, wiedzieli że dwukolorowe oczy w tak charakterystycznej barwie ma tylko jedna osoba. No i tylko jedna osoba ma elfi amulet z czerwonym kryształem. Nie przejdzie niezauważony, nie przez główną bramę. I ta obawą podzielił się z Szept.
- Musze iść kanałami, albo jakoś naokoło. Nie wejdę bramą bo od razu nas zdemaskują...

draumkona pisze...

- Boję się. O Drummor. O rodzinę. O to, co będzie, jeśli się wyda, kto jest Duchem. O to, co się stanie, jeśli ruch upadnie. O Tullię i jej bezpieczeństwo. O to, że kiedyś podejmiesz za duże ryzyko.
- Nie bój się, przeżyłam Twierdzę to przeżyję cokolwiek innego - spróbowała go pocieszyć, choć miała dziwne wrażenie, że to trochę za mało. Wobec tego wyszła z wody wykręcając po drodze włosy, choć celu w tym żadnego bo i tak miała zaraz wrócić z mydłem i szczotką żeby się porządnie wyszorować. Przysiadła na chwilę obok arystokraty przy okazji sięgając po torbę i weń grzebiąc. Kiedy znalazła w końcu kawałek szarego mydła i szczotkę odłożyła wszystko na bok by móc na niego spojrzeć i nie martwić się, że zaraz coś rozproszy jej uwagę.
- Powinnam mieć do ciebie zaufanie, bo w sumie... na razie nie zrobiłeś nic, co miałoby sprawić, że tego zaufania miałabym nei mieć... Ale z drugiej strony kiedy w grę wchodzą uczucia, zazdrość... Poza tym wciąż mi się wydaje, że powinieneś mieć kogoś lepszego. Mądrzejszego, ładniejszego, bystrzejszego... Ale zaraz potem orientuję się, że po dobroci bym cię nikomu nie oddała nawet gdyby miała to byś najświetlejsza kobieta tego świata. Jak to na wioskach mówią... taki trochę pies ogrodnika. Sam nie zje a drugiemu nie da.
Wychwyciła zmianę na jego twarzy, jeszcze przed chwilą był niemalże całkiem rozluźniony, zadowolony... a teraz czyms się brzydził. Zerknęła na ramię Cienia, ale widok ten wcale jej nie ucieszył a wręcz przeciwnie. Wyglądało tak jakby nadawąło się już tylko do amputacji.
- Znajdę pomóc by ci pomóc. I wyleczymy ci to ramię - obiecała podnosząc się z wygodnego legowiska i wciągając na siebie po kolei ubrania. W końcu inni mogli w każdej chwili wrócić a raczej nie chciała by ją tak oglądali.
*
Przyjrzał się jej uważnie. Nie wyróżnia się? Ona? Toć on by ją rozpoznał na drugim końcu świata po stu latach rozłąki i trzech zmianach ciała. Nie było mowy by ją z kimś pomylił, więc dziwił się że inni mogą Szept pomylił z... kimkolwiek. Że mogą nie poznać jak wspaniałą osobę maja przed sobą.
- A nie możesz, bo ja wiem... zmniejszyć mnie? Jakąs miksturą? Wtedy mógłbym porobić za szczeniaczka. pupilka. - ledwo rpzeszło mu to ostatnie słowo przez gardło, ale co zrobić. Siła wyższa, jakoś do miasta dostać się musiał a jak na razie nic innego do głowy mu nie wpadło.

draumkona pisze...

Słuchała tego co mówi z dośc sporym zaskoczeniem. Że się otworzył, że powiedział co mu lezy na sercu, ale najbardziej szokującą informacją było to, że rzokomo podziwia jej brata. To jego dało się podziwiać? Ale następne minuty rozmowy wszystko wyjaśniły. I wychodziło na to, że Devril się bał, ale... Ale czego tak naprawdę?
- Tak, narzeczeństwo nie wygląda najlepiej... Zwłaszcz, że mi mówisz co innego, a sam robisz co innego. Czasami mam wrażenie, że to wszystko między nami to dla ciebie też tylko gra, bo całe życie w sumie grasz, więc czemu teraz by nie... Egoistycznie przyznam się, że nie chcę żebyś z nią był. Żebyś z nia miał cokolwiek wspólnego. A wiesz co najbardziej bolało? jak się dowiedziałam o tym całym narzyczeństwie to powiedziałam ci, że wtedy zostanie nam chociaż spędzanie wspólnie nocy... A ty stwierdziłeś, że zdradzać jej nie będziesz bo przysięga. Wiesz jak się wtedy poczułam? Jak przedłożyłeś jakąs obcą babę ponad to co między nami jest bądź było? Powiem ci - okropnie.
*
- W nocy ci pokaże jaki jestem milusi i kochany - burknął ze swojej torby, opierając łapki na brzegu torby i wyglądając na zewnątrz. Świat nagle się wyolbrzymił, a on poczuł się kimś bardzo małym i nie waznym. Miasto wyglądało teraz na takie... Takie w którym bardzo łatwo się zgubić będąc małum szczeniaczkiem.
- Stać. Każdy, kto wchodzi do miasta, musi poddać się inspekcji - no świetnie, może jeszcze będą ją nago oglądać?
Okazało się, że rzeczywiście na tym to wszystko polega, a on jako puchaty zwierzaczek mógł ttylko siedzieć w torbie i patrzeć. Nie mniej jednak kiedy tylko zobaczył jak jeden ze strażników patrzy na magiczkę nie tak jak powinien to wyleciał z torby i pobiegł szarpać go za nogawkę.

draumkona pisze...

- To było… wcześniej. Ludzie się zmieniają. Mówiłem wtedy… Cokolwiek sobie myślisz, nie okłamałem cię. Nigdy. Wolałabyś, żebym tak robił? Nie zmienię się w jednej chwili. Coś, czego mnie cały czas uczono… Wyrzekłabyś się alchemii? Brzasku?
- Ale ja nie proszę żebyś wyrzekał się tego kim jesteś. Proszę żebyś nie stawiał obcej baby i przysiąg wobec nich wyżej ode mnie - podniosła się, zbierając swoje przybory i wyglądało na to, że to koniec szczerości, rozmówy, wywlekania żali czy dawnych sporów. Char była pamiętliwa i potrafiła bardzo długo wypominać komus jego błędy, czy też wypomnać wyrządzone jej krzywdy.
- To nie był mój pomysł. Nigdy nie chciałem…
- Nie musisz się tłumaczyć - ucięła kontrolnie sprawdzając przedmioty, jakby mydło miało nagle dostać nóżek i uciec i wróciła do jeziora. Jakakolwiek wizja czy też myśl przyświecała jej gdy zaczynała całą tę rozmowę musiała się już ulotnić, bo alchemiczce kompletnie przeszła ochota na zwierzanie się i rozmowy o jego związku z Tariną. Tylko cichy plusk wody i odgłosy szrowania skóry potwierdzały jej obecność.
*
Nie tylko Szept postanowiła ich sobie zapamiętać. Wilk, bardzo wkurzony Wilk, najpierw miał ochotę jednego z drugim powiesić jak tylko odzyska w miare normalne życie i nie będzie żadnych głupich buntów, chorób, gonów, mutantów i tak dalej. W akcie desperacji szczeknął piskliwie gdy strażnicy dobrali się do Szept, jeszcze raz się rzucił na nogawkę, ale tym razem oberwał mocniej kopniakiem i aż się przeturlał pod stół zaliczając przy tym uderzenie w głowę o nogę stołu. Zakręciło mu się solidnie w głowie, pociemniało, obraz zawirował, ale jakoś to przetrwał. A kiedy był znów gotoów do bronienia Szept okazało się, że ta sama świetnie może się wybronić. A jak wiadomo, psia czy teżwilcza natura złośliwą bywa, to w akcie milczącej zemsty uniósł nogę i obszczał strażnikom stół. A niech mają, barany jedne. Teraz im tu pośmierdoli trochę, może przejdzie im ochota na charce z nieznanymi magiczkami.

draumkona pisze...

- Z czekania na pustkowiach nic nam nie przyjdzie, takie jest moje zdanie. Poza tym, ta ziemia ma dużo więcej kłopotów niż zaraza. Stwory z innego wymiaru, alchemiczne eksperymenty, wyraźny zamach na życie władcy i wcześniejsze uprowadzenie królowej. Tu się dzieje coś bardzo niedobrego i byłbym zdziwiony, gdyby chociaż część spraw nie była ze sobą powiązana. Takie jest moje zdanie.
- Moje zdanie jest bardzo podobne do twojego - Zhao oderwała spojrzenie od śpiącego Cienia i z nową ciekawością przyjrzała się wracającej dwójce. gdzie był mutant należący do jednego z nich - wolała nie pytać.
- A co z nim? Może podróżować w takim stanie? - zainteresowała się Charlotte.
- Trudno mi cokolwiek powiedzieć... Nie czuje ramienia, a widoczne zmiany bardzo przypominają mi jakąś martwicę, chociaż są istotne różnice. Pojadę z nim w siodle, bo sam może się w nim nie utrzymac, poza tym większośc czasu i tak śpi.
- Ja z tą nogą za daleko nie zajdę... - alchemiczka krytycznie spojrzała na osłabioną kończynę nie będąc pewną co z tym fantem zrobić. Nigdy nie miała złamanej nogi i czuła się dziwnie, niemalże tak jakby tą nogę w ogóle jej ucieli czyniąc z niej inwalidkę, która we wszystkim potrzebuje czyjejś pomocy. Przerzuciła mokre włosy za ramię nie wiedząc co zrobić z rękami, aż w końcu upchała je w kieszenie - Jeśli poparcie dla Wilka w mieście spadło to i tak sprowadzenie pomocy trochę im zajmie. Trochę długo.
*
- Masz tu kogoś, komu ufasz? - już przemyślał tę kwestię w momencie kiedy jej szukał. I całe szczęście, przypomniał sobie o Alucardzie nim oficjalnie stwierdził, że nie ma tu nikogo komu można byłoby zaufać.
- Alucard - mruknął ze swojej torby, wystawiając łebek spod skórzanej klapy i rozglądając się po ulicy - Ojciec mojej matki, czyli innymi słowy poznasz mojego dziadka. Powinien być w swoim pałacyku na skraju miasta. Tam, gdzie jest dużo jezior i zaczyna się las... Przynajmniej tak sądzę. Jeśli znó nie wzięło go na zbawianie świata to tam powinien być i możemy zwrócić się do niego o pomoc, chociać nie oczekuj miłego powitania bo cię nie zna. Znaczy, wie że jest sobie Nira i ma kszatanowe włosy, ale nie widział cię na oczy - a stary elf bywał momentami kapryśny, bardziej złośliwy niż gnomy z TPW i zdecydowanie bardziej nadęty i zadufany w sobie niż niejeden ludzki baron czy hrabia. Ale to tylko momentami. Większość czasu był jak każdy dziadek, dość spokojny a momentami to może nawet i apatyczny, przepełniony melancholią i ciągle powtarzający, że za jego młodości to wszystko było lepsze i młodziez lepiej wychowana i owoce słodsze i niebo błękitniejsze.

draumkona pisze...

… nie wiedział, co robi. Myślał, że użyje jej jako broni, ale magię zaświatów ciężko zagiąć do cudzej woli - Zhao spojrzała podejrzliwie na przybysza. Jak on mógł ją podejść z końmi tak, że tego nie usłyszała? Niewielu udawała się ta sztuka, a nikomu się nie powiodło gdy prowadził za sobą wierzchowce, bo w końcu jak przekonać zwierzę czy stąpało trochę ciszej niż zwykle? Poza tym, coś jej w tym gościu nie pasowało. Był... za bardzo bezinteresowny. Nie znał nikogo z nich a przychodził z pomocą w najmniej oczekiwanym momencie. I był to zawsze odpowieni moment jak na przykłąd ratownaie cudzego życia, czy przyprowadzenie wierzchowców...
Bractwo nauczyło jej jednej, ale to wysoce przydatnej rzeczy. Nikt nie robi nic za darmo. Każdy ma swoją cenę i każdy ma swoje pobudki, każdy ma swój cel do którego skrycie dąży. jaki był cel tego elfa? Po co to robił? Na razie nie mogła sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale jej honor Cienia zostałby zbrukany i zrównany z ziemią gdyby nie zaczęła go obserwować i próbować dowiedzieć się co tu jest grane.
- Pomóżcie mi z nim - sama, bez magii, miała pewne trudności w dźwignięciu Poszukiwacza na nogi, a była niemalże pewna, że sen spowodowany chorobą i wyczerpanie po chędożeniu pozwolą im go podnieśc i wsadzić na koń bez pobudki. Poza tym, podała mu też wcześniej napar, który działał wzmacniająco na sen kiedy ten już nadszedł.
- Pomóż Zhao - Char przejęła zwijanie kocy i pakowanie rzeczy do sakiew, parę nawet samodzielnie załadowała na końskie grzbiety.
*
Wilk miał inne sprawy na głowie niż głowienie się kto próbował mu wmówić, że Szept odeszła sama z siebie. jak większość mężczyzn, gdy miał ukochaną przy boku to nie zastanawiał się, nie gdybał kto mógł, a czego nie mógł a dlaczego i właściwie po co. W dodatku królewska głowa zajęta była rozpracowywaniem ciągłych nowinek, które wilcze ucho zdołało zasłyszeć. Źle mówiono o nim w mieście i bunt wydawał się coraz to bardziej realny. Do tego choroba, to dziwne coś z alchemikami, Gon... Według niego wszystko to, łącznie z Gonem miało jedną przyczynę.
- Z ulicy mnie nie wpuszczą .Nawet jeśli się zdradzę. Prędzej by mnie uznali za wariatkę.
- Idź na tyły, na ogrody. jak dobrze pamiętam to była tam dziura w murze, ale dobrze zamaskowana, moja robota - co prawda ta dziura byłą tam dobrą dekadę temu, ale to był szczegół którego Wilk ujawnić zapomniał - Ogrodów strzeże tylko jeden patrol, a obejście wszystkie zajmuje dobry kwadrans, więc mamy chwilę czasu by się tam dostać - prawde mówiąc on wolał się nikomu nie zdradzać... no chyba, że Alucardowi.

draumkona pisze...

Zhao parsknęła siląc się na spokój. jakże wygodnie było powoływac się na nieobecną z nimi Szept. I jakże wygodnie było powoływać się na krzywde ogólną, która dotyczyła wszystkich i nikogo jednocześnie. Cokolwiek cisnęło się furiatce na usta zachowała to dla siebie, po prostu wskakując za Luciena i przejmując wodze jak i prym w podtrzymywaniu go jako tako w siodle. W ślad za Iskrą podążyła Vetinari gramoląc się niezdarnie na siodło i co chwila wyklinając chorą nogę. Kiedyś jazda konno była dla niej czystą przyjemnością, a teraz przykrym obowiązkiem i męczarnią w której odczuwała każdą nierówność drogi, każdy nadepnięty przez konia kamyczek. I co gorsza, z każdą minutą chciało jej się coraz bardziej spać.
Koło południa nawiedziła ich kolejna burza, tym razem sypiąc na przemian gradem i deszczem zmieszanym ze śniegiem. Iskra szczękała zębami, ale nie miała zamiaru się zatrzymywac gdzieś w szczerym polu gdzie nie było nawet za czym się schować. Brakowało nawet suchych krzaczków, czy płytkich dziur. Nie było nic, tylko pusta równina. A ona tak przyzwyczajona do magii nie mogła nic zrobić. W dodatku Lucienowi wcale się nie polepszało, chłód zroił swoje i prócz choróbska podejrzewała wyziębienie organizmu. Z Char wcale nie było lepiej, bo dziwne plamy znacznie się rozrosły pokrywając całe ramię i wyłażąc nawet spod mankieta koszuli na dłoń. W dodtku alchemiczka w pewnym momencie po prostu zsunęła się z konia zasypiając i nawet upadek nie był w stanie jej wybudzić.
*
- Prawdę mówiąc, najlepiej żebyś to ty z nim rozmawiał. Ciebie rozpozna i może nie narobi niepotrzebnego hałasu, panie malutki - kiedy Szept miała swoją wizję, to Wilk miał swoje mniejsze lub większe problemy. Z małej, puchatej kulki stawał się coraz większy i większy, aż w końcu krzak w którym siedzieli stał się o wiele za mały a gigantyczny, czarny wilk natychmiast wzbudził zainteresowanie strażników, którzy ogłosili alarm.
- Zajebiście - Wilk spojrzał niecierpliwie na magiczkę - Amulet. Szybko, musze się zmienić bo on nie wie... - nigdy nie uprzedził dziadka, że gdy żyłka mu strzeli z gniewu to zmienia się w wielkiego, czarnego kudłacza na którego widok częśc wrogich wojsk rzucała halabardy i dawała nogę.

draumkona pisze...

Iskra siedziała pomiędzy alchemiczką a Lucienem, tego ostatniego tuląc do siebie, co by nie utracił zbyt dużo ciepła. Gdyby nie widownia to mogłaby się nawet porozbierać, żeby oddać mu więcej ciepła. Co prawda Cień raczej by tego nie docenił, bo wciąz spał, podobnie zresztą jak alchemiczka. Szum, który ich otaczał świadczył o tym, że ulewa wciąż trwała w najlepsze i nie miała zamiaru ustać, co furiatkę mocno martwiło. Co jeśli przyszła jakaś cholera pora deszczowa albo coś w tym stylu? Albo co jeśli to było kolejne cholerne, magiczne zjawisko związane z zasłoną lub Gonem? Mogą tu potonąc w tej głupiej dziurze...
- Proponuję się zdrzemnąć każdemu z was, bo zbliża się noc a i tak stąd nie wyjdziemy. Rano... mam nadzieję, że przestanie padać - mruknęła ponuro, po raz kolejny okrywając Luciena szczelniej i przysuwając się jeszcze o te parę milimetrów. Bogowie, niechże się obudzi. Nawet gdyby miał marudzić i zrzędzić, ale niech się obudzi.
*
Na szczęście zmienił formę tuż przed tym jak wiekowy elf wychylił się zza krzaka z łobuzerskim błyskiem w oczach. To, że chodził o lasce i miał dośc długą brodę jak na elfie stardardy w niczym mu nei przeszkadzało, duchem wciąz czuł się na pięćdziesięciolatka.
- Wnusiu! - zawołał radośnie na widok Wilka i przykuśtykał się przywitać. Rzecz jasna łypnął przez ramię króla na stojącą za nim elfkę, ale umysł jeszcze nie pokojarzył faktów. Umysł dziadka po porannej herbacie z kropelką czegoś mocniejszego nigdy nie był umysłem ostrym, nastawionym na wyłapywanie faktów i ich analizę. Umysł "po kropelce czegoś mocniejszego" miał ochotę na psoty i udowadnianie światu, że nadal ma te osiemdziesiąt lat a nie cztery setki.
- Witaj dziadku. Eee...To jest Szept - nie wiedząc od czego zacząć, zaczął od przedstawienia magiczki - Moja żona, pewnie dosżły cię słuchy... Ała! - biedny Wilk dostał laską w nogę, bo dziadek był niezadowolony.
- A na wesele to nikt mnie nie zaprosił!

draumkona pisze...

Co wieść to gorsza, pomyślała Iskra. Armia, jakieś machinacje... W zasadzie mogłaby użyć swoich umiejętności wyniesionych z Bractwa i razem z Devrilem coś ustalić, poszukać... W końcu najlepiej by było znaleźć tego kto za to wszystko odpowiada. Może to był ten Sevotharte? Nie, nie miał żadnego rodu, żadnego ważnego. Musiał pracować dla kogoś jeśli w ogóle prawdą jest to, że zamach na Wilka i mutanty mają coś wspólnego. Zerknęła przelotnie na Luciena, ale ten się nie obudził. Bogowie, tyle by dała byleby mu się polepszyło, byleby wyzdrowiał nawet tylko po to żeby znowu rzucać się na każdego kto na nią spojrzy z piąchami robiąc jej tym samym masę wstydu.
- Jeśli armia byłaby wystarczająco blisko, to złapaliby nas już w tamtych ruinach. Jeśli nadal ich ani nie widać, ani nie słychać... Muszą być za nami i to całkiem sporo. Deszcz opóźni ich marsz nie ważne czy sa mutantami czy elfami, czy ludźmi. Nie da się iść kiedy nie wie się gdzie. Konie muszą odpocząć inaczej możemy sobie iśc piechotą.
Ten moment wybrała Vetinari żeby się obudzić. Nie było żadnych podjerzeń o to, że może nagle odzyskać świadomość, przytomność, czy cokolwiek ją dopadło. W jednej chwili spała, w drugiej już nie. Przyglądała im się zgołą tępo, od czasu do czasu mrugając po parę razy jakby nie do końca rozumiała co się tu dzieje. I tak też było, bo choroba postępowała w najlepsze zaburzając nie tylko myślenie ale i proces przyswajania informacji wypaczając wszystko inne prócz wezwania, które czekało tylko na aktywację ze strony tego kto chorobę wymyslił bądź zesłał.
*
– Musimy się ukryć. Wolelibyśmy, by nikt nie wiedział o naszej obecności w mieście. A Wilk potrzebuje pilnie medycznej pomocy. Ktoś go otruł. To ważne. Wyjaśnimy potem. - w jednej chwili z rozrywkowego dziadka podchodzącego pod x-set lat stał się całkowicie poważny, a nawet bardzo poważny. Przyjrzał się raz jeszcze magiczce i swemu wnukowi, ostatecznie zaś gestem nakazał im podążać za sobą.
- U mnie będziecie bezpieczni. Przynajmniej na razie, bo kto wie co wydarzy się potem. Właściwie co się dzieje w tym mieście? - Wilk zaczął więc streszczać co się dzieje w mieście i o co właściwie chodzi. Dziadek tylko kiwał głową i wprowadził ich do winiarni, która okazała się pierwszym pomieszczeniem jakie było po wejściu do domu. Od czasu do czasu kiwał głową, coś tam mruczał, ale finalnie nie powiedział nic sensownego ani nic konkretnego.
- Wiesz cokolwiek o rodach? Kto się buntuje? I po co?

draumkona pisze...

- Więc ruszymy do miasta. W swoim czasie - Zhao dalej trzymała się swojego nie chcąc od razu, w ciemną noc i ulewę pchać się na równiny. Zwłaszcza, że prócz deszczu zacinał grad, a wiatr wiał z taką siłą jakby chciał pourywać im wszystkim głowy.
- Co? - to były jedyne słowa Vetinari nim podniosła się rozgrzebując koce i poszewkę. Nieobecne spojrzenie utkwiła w zwisającej kotarze, która oddzielała ich od tego co działo się na zewnątrz. Iskra z niepokojem obserwowała alchemiczkę, ale nie podjęła żadnych prób powstrzymania jej przez zbliżeniem się do zasłony. Tylko co chwila oglądała się na Cienia, jakby ten miał zrobić zaraz to samo tylko w brutalniejszy sposób.
- Zróbcie coś... - szepnęła, bojąc się że gdy Vetinari ją usłyszy to się na nią rzuci z morderczymi zamiarami. Alchemiczka jeszcze chwilę wpatrywała się w wyjście, aż w końcu dziwny zew, czy jakaś tymczasowa utrata zdolności samodzielnego myślenia minęły. Otrząsnęła się, zahwiała, tracąc równowagę i upadając na podłogę. Tam też chwilę zajęło jej dojście do siebie. Jako tako, bo spojrzenie nadal było nieobecne, a dziwne znamie podobne do martwicy rozszerzyło się na kawałek szyi.
*
- Znasz kogoś takiego Alucard-elda? - starszy elf zadumał się i przy okazji wydobył z niewielkiej sakiewki przywieszonej przy boku fajkę i dziwny, kolorowy tytoń. Po nabiciu i odpaleniu rzeczonej fajki zaciągnął się raz czy dwa dymem i pyknął ze dwa dymne kółeczka. Owszem, znał medyka i to wściekle dobrego. Ale nie miał pewności czy Wilk czasem nie dostanie zawału jak go nie zobaczy.
- Być może - odparł niejasno, zaglądając wnuczkowi to do ucha, to do nosa, w końcu zaś pod koszulę i mrucząc coś pod nosem w niezrozumiałym, pozbawionym sensu dziadkowym języku nacisnął najpierw na brzuch, potem uderzył Wilka w ramię, nawet kopnął go w kostkę a na końcu pyknął znów dwa razy z fajki. Elfiak patrzył na niego z wyrzutem masując obolałe ramię.
- I co?
- I czekamy. Naruszyłem parę strategicznych punktów, jak to Wstążka to pojawią się... o proszę, już są - na ramieniu, w miejscu gdzie uderzył Alucard pojawiały się cienkie, ciemne wstęgi. Tak zawiłe i splątane ze sobą jak naczynia krwionośne, którymi w istocie były. Zainfekowane, osłabione... Miejsami tworzyły się już niewielkie krwiaczki podskórne, co świadczyło o postępie trucizny w ciele - To jest Wstążka. I postępuje - orzekł starszy elf znów pykając z fajki. Palenie uspokajało go. W końcu nie codzień się słyszy, że ktoś chce ci otruć wnuka.
- I co?
- Nico. Muszę... Potrzebny jest ci medyk. Sam nic nie zdziałasz a tak się składa, że znam... Znam kogoś, kto potrafi wyleczyć Wstążkę bez tego cholernego antidotum.
- Kto to taki? - Wilk miał dziwne podejrzenia, że nie będzie to miła pani doktor, która da mu jeszcze lizaka i tabliczkę z kolorowym napisem "dzielny pacjent".
- To mniej wazne. Jest zaufany i dobry. Tyle trzeba wam wiedzieć. Przyniosę trochę owoców i wody żebyście tu nie popadali z głodu i spuszczę psy, więc nie kręćcie się zbytnio po ogrodzie. Ani po podizemiach. Ani... No, najlepiej to tu siedźcie i na mnie czekajcie.

draumkona pisze...

- Char? W porządku Jak... jak się czujesz? Pamiętasz, o czym myślałaś przed chwilą? - pokręciła głową, nadal w szoku, nie mogąc poskładać myśli do kupy. Strzępki informacji dryfowały po umyśle nie dając się pochwycić i złożyć w logiczną całość. Ona, dla której sens i logiczne myślenie było podstawą egzystencji, nie mogła złożyć nawet prostego zdania. Czuła się z tym okropnie źle, jak... jak jakiś wioskowy głupek, albo element Biednej Pierdolonej Piechoty, jak to mawiał Escanor gdy rozmawiał o wojsku z jakimis doradcami.
- Nie... Nie wiem... Nie pamiętam... Było tylko... zew. Wezwanie. Że muszę iść, stawić się... Ale nie wiem gdzie. Nie wiem po co - w miare jak mówiła odkrywała, że przychodzi jej to coraz lepiej, coraz prościej, a i myślenie wraca na swój dawny tor - Czuję się trochę dziwnie. Znamię swędzi i jest mi słabo... - z pomoca Devrila wróciła do kocy i klapnęła na ziemię owijając się jednym z ciepłych okryć. I znów chciało jej się spać...
- To będzie długa noc - mruknęła Iskra, znó nerwowo zerkając na Cienia, ale ten wciąz spał w najlepsze. Może i ona powinna się zdrzemnąć? W końcu zmęczona będzie jeszcze mniej użyteczna...
*
Wilk coś planował. Wiedzieli o tym wszyscy, nawet jego mózg o tym wiedział, ale informacja jakby nie zmaierzała popłynąc dalej, ku świadomości by go o takim stanie rzeczy poinformować. Była to jedna z chwil kiedy miał wrażenie, że tak naprawde jego umysł robi sobie co chce, a ciało traktuje jak miły dodatek. Osobowość jak trochę mniej miły dodatek, ale w końcu nie ma na co narzekać.
- Mogłabym pokręcić się po mieście. Po pałacu. Skontaktować się z kilkoma osobami. O ile mamy szczęście, nikt jeszcze nie wie, że jesteśmy w mieście. A już na pewno, że ja jestem.
- O ile mamy szczęście, to ten super medyk będzie umiał założyć dobrze bandaż - łypnął na nią trochę zły, bo w końcu od kiedy to kobieta miała iść w miasto, narażać się i w ogóle... A on co, siedzieć miał? Po jego trupie - Na wojnach liczyła się każda umiejętność, a dla niego cudem było jak ktoś umiał dobrze zszyć brzegi rany i przy okazji nie zaszyć tam jakiejś ciekawej pamiątki. Nie pytaj, warunki na polach bitew paręset lat temu nie były takie.... dobre jak teraz - stąd tez i zwątpienie w zapewnienia Alucarda o stopniu wiedzy i umiejętności tajemniczego medyka.
- I zapomnij. Nie będziesz się narażać, nie sama. To... No jak ja będe wyglądał jak ty sobie pójdziesz ryzykować, a ja co, mam tu siedzieć w bamboszach i pić kakałko? Po moim trupie. Albo idę z tobą, albo... albo nikt nie idzie i tyle. Powiem mu żeby nas tu zamknął, a te podziemia to jeden wielki bunkier. Nie pytaj, Alucard twierdzi, że koniec świata nastąpi jak w ziemię uderzy wielka, ognista kula lecąca z nieba... Dlatego zbudował bunkier. Czasami ma takie pomysły. Czasami zachowuje się gorzej niż Urs - a podobno to urs był szlaony i nie miał piątej klepki.

draumkona pisze...

- Iskra? Co zrobimy, gdy znajdziemy się pod miastem? - zastanowiła się chwilę nad tym pytaniem, uważnie lustując przy okazji plecy Cienia. Nie odezwał się ani słowem jak dotąd i nie wiedziała jak ma to odbierać. Wydawał jej się jakiś... nieobecny.
- Lucien i Charlotte nie mają nawet co podchodzić do bram... Znajdę im jakąś kryjówkę w okolicy. Albo pod miastem, w tunelach, tak będzie można w razie czego szybko kogoś do nich posłać, gdyby lek się jednak pojawił... - spojrzała na śpiącą alchemiczkę nie wiedząc co mogłaby jeszcze zrobić. Char przez ostatnie parę godzin upierała się, że ona absolutnie chora nie jest, żądała widzenia z ojcem, który jak wiadomo nie żyje, a na koniec próbowała sobie gdzieś pójść. Finalnie nadszedł sen wykluczająć ją z jakichkolwiek działań, a im oszczędzając konieczności ogłuszenia jej lub związania.
- Będę ich pilnować, ale bez magii nie mogę zbyt wiele zdziałać. Nie jeśli Lu też... jeśli będzie chciał odejść. Jeszcze da mi po gębie i tyle z tego będzie - nie mówiła tego wprost, nie potrafiła, ale potrzebna była jej pomoc z tą dwójką. Obawiała się, że w pojedynkę niestety nie da rady ich ani otoczyć solidną opieką ani przypilnować.
*
- Mógłbyś po prostu przespać się do czasu, aż przyjdzie ten medyk, czy ktokolwiek to jest. Sen by ci na pewno nie zaszkodziło. Czy nie pojmujesz… Im chodzi o ciebie. Bez ciebie… jesteś ostatnim. Królestwo cię potrzebuje i to w tej chwili najważniejsze. Musimy im przeszkodzić, kimkolwiek są i cokolwiek planują. Im nie chodziło o mnie.
- Bla, bla, bla. Nigdzie nie zostanę i nie będę spał - i gadaj tu z takim, uparł się jak osioł i nie wytłumaczysz. Normalnie gorzej niż dzieciak. W dodatku przyjął tą swoją wielce obrażona postawę i ani myślał ją samą gdziekolwiek puszczać - A im właśnie o to chodzi. Wiedzą, że mnie nakłonisz do siedzenia w jakiejś mysiej norze a sama zaczniesz węszyć. Starsi, szczególnie ci stąd nie są głupi ani ślepi, choć może na takich wyglądają. Wiedzą jak wyglądasz, może jesteś w szarych gaciach i luźnej koszuli, ale nadal masz to samo spojrzenie. Rysy twarzy, zapach, głos... To są rzeczy, których się nie pozbędziesz. Nie na już, bo do przebieranek potrzeba czasu, którego nie mamy. Więc idziemy razem i razem działamy, albo siedzimy tutaj - dalej obstawał przy swoim i nie miał zamiaru zmienić zdania. Nawet się podniósł, gotów do drogi w razie czego, olewając nawet medyka i to że miał czekać na dziadka.

Silva pisze...

Dzieci naprawdę potrafią być kłopotliwe; nie dość, że są małymi wulkanami energii, że nosi je wszędzie i człowiek czasami nie potrafi za nimi nadążyć, to do tego jadłyby najchętniej słodycze, nie kapały się i nie chodziły spać. Dodać do tego ich zamiłowanie do zadawania pytań i chodzenia wszędzie, to mamy już niezły kociołek. Ale żeby one tylko chodziły!, one biegają, jakby je leśne licha goniły i oczywiście nie wytłumaczysz dziecku, że czegoś nie może spróbować, dotknąć czy czegoś zrobić. Jak mu czegoś nie dasz to możesz być pewny, że twoje uszy zaatakuje wrzask, płacz, histeria i ogólne niezadowolenie, a wszystko to wyrażane poprzez krzyk i rzewne łzy. Dzieci to małe potworki.
- Szept znajdziesz w saloniku, nie zgubisz się - odsuwając łapki Mer, która postanowiła wymacać wujkową łysą głowę, Dar tylko przez chwilę chciał iść z Eredinem, ale przypomniawszy sobie, jak dziecko starej Bell z jego wioski się darło, bo nie mogło iść na targ, wolał oszczędzić takiej kakofonii dźwięków strażnicy i własnym uszom. - Mer, idziemy na wieżę? - oczywiście wieży nie było, ale spróbuj to wytłumaczyć dziecku, które na nią bardzo chciało iść. Najemnik miał wielki plan, aby zabrać małą na najwyższe piętro strażnicy, które w chwili obecnej i tak jest wyższe niż powalona i zawalona do środka wieża strażnicza. Może to nie to samo, może i troszkę oszukiwał Mer, ale co miał zrobić? Gdyby nie Eredin, to pewnie poprosiłby Diarmuda, aby jakoś ich w powietrze swoim hokus pokus wysłał, mała by zobaczyła wszystko, ale znając brata Szept, prędzej by mu urwał głowę, niż pozwolił coś takiego zrobić z następczynią tronu. Sztywniaki. Znając jednak życie, sam najemnik, gdyby miał syna bądź córkę, to nie pozwoliłby własnemu dziecku na niebezpieczne zabawy, bo może coś mu się stać. Tak samo nie zgodziłby się na to, aby jego pociecha w starszym wieku spotykała się z płcią przeciwną; kandydatów mordowałby zanim ci przeszliby próg domu, a kandydatki wysyłał na Kresy, byle dalej, co by mu dzieci nie bałamucili. Nie, Dar nie będzie wyluzowanym ojcem.

~~
Szamanka zerknęła najpierw na elfiego księcia, a potem na przyjaciółkę; zupełnie tak, jakby szukała u nich pomocy i prosiła, aby zrobili coś z tymi krasnalami skaczącymi po jej głowie w okutych buciorach. - Sok pomidorowy jest okropny. To tak samo, jak pieczone banany, które przywozi się z Wirginii - co ciekawe, same pomidory i banany, nieprzetworzone, szamanka bardzo lubiła. - Nie mam na nic ochoty... - ostatecznie westchnęła, ułożyła dłonie na bolącym brzuchu i oparła się plecami o tył ławy, odchylając głowę z nadzieją, że przegoni to męczące ją mdłości. Sar nie wyglądał lepiej, a wizja wyjścia z psem na zewnątrz, chyba ostatecznie go dobiła. Silva mu się nie dziwiła, sama nie miała ochoty na nic, dlatego chwilę siedziała spokojnie, po czym nagle podskoczyła, zbladła i wstała - Niedobrze mi - mruknęła tylko i zasłaniając dłonią usta, czmychnęła z saloniku.

[Zostawiłam ci czas dla Szept i Eredina, w następnym komie dam już szamankę z info, że coś się źle dzieje wśród jej plemienia]

Nefryt pisze...

Przyjęłam od niego łyżkę i poskrobałam mocniej zaprawę w tym samym miejscu, co wcześniej – przy samej kracie. Moje wcześniejsze podejrzenie okazało się słuszne. Krata na dole nie była umocowana w zaprawie. To, co za nią wzięłam, było luźnym pyłem. Ktoś, kogo więziono w tej celi przed nami, wyskrobał zaprawę z dołu kraty, a w powstałe zagłębienie nasypał pyłu, żeby strażnicy nie zauważyli efektów jego pracy.
Ale krata trzymała się mocno. Szarpnęłam z nią parę razy. Nawet nie drgnęła. Przygryzłam wargę. Poskrobałam łyżką w zaprawę po bokach kraty. Z lewej strony była wykruszona do połowy i zamaskowana w ten sam sposób, co na dole. Poskrobałam dalej. Nic. Z drugiej strony. Też nic. U góry. Nic.
- Kurwa.
Nie wyjdziemy stąd.
Znów szarpnęłam kratę. Ani drgnęła. Miałam ochotę wyć. Wsypałam pył do zagłębień, czujac się, jakbym właśnie zasypywała własną nadzieję.
Puściłam się kraty.
- Jest dobra i zła wiadomość – mruknęłam do Devrila. – Dobra: ktoś wydrapał zaprawę wokół kraty. Zła: zrobił to do połowy.
**
- To duże ryzyko. Jedyny pirat, który by się tego podjął… Tak się składa, że jest związany z Bractwem Nocy – Coś za dużo bractwa wokół, pomyślałem. - Jednak i on jest typowym człowiekiem morza. Okręt kocha bardziej niż cokolwiek innego.
Pokiwałem głową. Rozumiałem o co chodzi, choć jednocześnie zaczynałem coraz bardziej zgadzać się z moim znajomym, który twierdził, że da się zbankrutować w czasie jednej wyprawy. Jeszcze parę „nieoczekiwanych wydatków” w Quinghenie i będę na to żywym dowodem.
- Z zasady Bractwo nie miesza do swoich misji osób trzecich. – Miałem nieodparte wrażenie, że „z zasady” jest tutaj kluczowe.
– Myślę, że w tej sytuacji możemy jednak zrobić wyjątek. – Aha. Jednak.
- Posłuchaj. Jeśli chodzi o planowanie, wolałbym zdać się na ciebie. To ty znasz tamtych piratów. Jeśli załatwią sprawę lepiej, niż jakieś mendy z ulicy, dostaną tyle, ile będą chcieli. Zależy mi, żeby ta kerońska latawica żyła. – Przynajmniej póki jest do czegoś potrzebna, dodałem w myślach. – Dogadaj się z piratami. Ja przygotuję fundusze.

Nefryt pisze...

[Ja w takich sytuacjach staram się rzucić pomysłem – i niech zaczyna druga strona. Ale fakt, nieraz to irytuje. Chociaż mi bardziej działa na nerwy postawa typu: jak masz pomysł, możemy popisać, ale zacznij. Żeby coś takiego trafiało mi się raz, to jeszcze okej. Ale wychodzi na to, że zdecydowaną większość wątków musiałam zaczynać ja – chyba już się zmęczyłam i dlatego reaguje niechęcią.
Pytałaś o wirgiński. Więc… najpierw wymyśliłam jak ma brzmieć, ogółem – fonetykę. Teraz jak o tym piszę, to widzę, że zabrałam się za wymyślanie języka od końca, ale brzmienie zawsze było dla mnie ważne. Ogółem wiedziałam, że wirgiński powinien być raczej ostry, szorstki, ale jednocześnie dźwięczny. Nie znam tylu prawdziwych języków, żeby któryś spełniał te wymagania. Z językiem Kresów Północnych było łatwo przez skojarzenia – norweski i git. A z wirgińskim był jeszcze ten problem, że chciałam dodać mu trochę egzotyki – bo w Wirgini jest przecież pustynia i wszystkie te fajne „południowe” rzeczy. Zaczęło się od tego, że popatrzyłam na listę postaci, na imiona i nazwiska Wirgińczyków (mój Shel plus Narius i wtedy jeszcze Dina) i zaczęłam się zastanawiać, jak mogły powstać, od czego, od jakich wyrazów. Tak powstały słowa „hiin - pustynia”, „are – z” i „dine – ptaszyna, ptaszek”. Jakoś równolegle wypisałam po kolei alfabet i dopisałam jak wymawia się poszczególne litery po wirgińsku. W międzyczasie przypomniałam sobie, że funkcjonują u nas dwie formy – mamy przymiotnik „keronijski” i „keroński”. „Keronijski” wydało mi się jakoś poprawniej, więc zaczęłam myśleć skąd mogła się wziąć druga forma. Tak powstała ciekawostka o trudnościach w wymowie.
Potem wzięłam się za gramatykę. Mówiąc szczerze, nie miałam pojęcia, jak się za to zabrać – nie jestem językoznawcą, zdolności lingwistycznych też raczej nie mam ;) Wirgiński miał być w założeniu prosty, bo jak by miał, dajmy na to 12 czasów, to bym go potem nie ogarnęła przy układaniu dialogów. Z tego powodu od razu zrezygnowałam z odmiany przez przypadki i osoby. Końcówki odrobinę wzorowałam na hiszpańskim, brak odmiany i osoby na początku – to jak w angielskim, choć wyszło mi tak przypadkowo, tryb rozkazujący zgapiłam z łaciny, bo wydawał mi się prosty i wpadający w ucho. 1 osobę l.poj. (ish) zapożyczyłam z niemieckiego, z tym, że Isleen wymawiała to jako „iś” a ja zmieniłam na twardsze „isz”. Co do słówek – po prostu zestawiałam ze sobą różne sylaby. Kilka słów jak wzięłam z gotowych języków, jak „kontra” z hiszpańskiego czy „nado” z rosyjskiego. Większość słownictwa wymyślałam z repetytorium maturalnym z angielskiego na kolanach, bo miałam tam rozpisane działy tematyczne. Oczywiście mnóstwa słów brakuje… w sumie trudno mi powiedzieć, jak to się stało, że dopracowałam wirgiński. Miałam wenę – to chyba wiele dało. Tolkienem też nie jestem. Niby znam troszkę łaciny, rosyjskiego, hiszpańskiego i angielskiego, ale jakby przyszło co do czego, to żadnym z tych języków nie umiem się płynnie posługiwać. Teraz jak się nad tym zastanawiam, to chyba najbardziej pomogła mi… moja ignorancja. Nie miałam pojęcia, jak trudne jest stworzenie języka – nie czytałam żadnych for/artykułów/porad, nie zajmowałam się językoznawstwem, po prostu zaczęłam sobie „dumać” na zasadzie składania czegoś z klocków. Pewnie gdybym wiedziała więcej, uznałabym że nie dam rady, nawet nie spróbowawszy. Aha. I jeszcze jedno wydaje mi się ważne – porównywanie języków. Np. ja zastanawiałam się, dlaczego angielski jest taki trudny. Porównałam sobie go z polskim i rosyjskim i wyszło mi, że np. szyk ichniego zdania umożliwia komunikację bez odmiany przez przypadki. Albo ta osoba na początku – zamiast odmiany przez osoby. Tzn – może to nie jest dokładnie tak, ale mi takie tłumaczenie co z czym można zrobić jakoś pomaga – i w tworzeniu i w nauce takich „dziwolągów”.]

draumkona pisze...

- Lu... - Zhao nie mogła się odnaleźć w tym co się właśnie działo. Nie padła na ziemię, nie zrobiła kompletnie nic, prócz tego że poszła po omacku pare kroków w przód mając nadzieję trafić na Cienia. Tego jednak nigdzie nie było, nawet bezsensowne machanie rękami nic nie dało. Miała ochote się rozpłakać i potraktować ich wszystkich magią jednocześnie, co czyniło z niej w tej chwili osobę wielce niestabilną. Chwyciła byle kamień leżący luzem na drodze i cisnęła w ognie wozu mając nadzieję trafić Poszukiwacza, co by zemdlał a nie się włóczył z jakimiś...
- Charlotte!
- Cicho, jeśli chcesz żyć
- Char…
- Stul dziób, głupi człowieku.
- Lucien! - jak nie jedno, to drugie zaczynało tyradę wołań i wezwań. Z alchemiczką było o tyle prościej, że odkąd zasnęła to nic nie było w stanie jej zbudzić, nawet dość bolesny upadek i zetknięcie się z wybrukowaną drogą. Leżała nieopodal Devrila i tajemniczego elfa nie dając żadnego znaku, że nic jej nie jest.
*
Wezwany medyk już szedł do nich korytarzem, nawet zasłyszał ostatnie słowa ich wielkiej kłótni i miał całkiem spory ubaw, kiedy nagle wszystko ogarnęła ciemność. Wrodzona ostrożność kazała mu przylgnąć do pobliskiej ściany i nasłuchiwać, przynajmniej w pierwszych paru sekundach. Potem oderwał się od zimnego kamienia i pośpieszył w kierunku kwatery władców, bezceremonialnie ładując się do pomieszczenia przez otwarte drzwi i zatrzaskując je magiczce przed nosem, tym samym potwierdzając to, co krzyczał Wilk. Że nigdzie nie pójdzie.
Sam Wilk siedział na prowizorycznym łóżku z miną jakby zobaczył ducha. Gapił się na medyka i nie chciał oderwac wzroku, nie było wązne to co to za ciemność ani skąd ona, ani po co ona. W tej chwili nawet nie byłby w stanie upilnować Szept. Gapił się, szczęka opadła w dół, bezłośnie poruszył ustami jak ryba pozbawiona wody, ale nic sensownego się z jego ust nie wydobyło. Medyk, który okazał się oczywiście elfem, do tego całkiem wysokim, emanował jakąś dziwną energią. Miał ciemne włosy związane w koński ogon, ostre rysy twarzy zupełnie jak u Wilka. Różnili się drobnymi szczegółami, jak chociażby tym, że medyk nie miał blizny przechodzącej przez oko i nigdy nie dopuścił na swojej twarzy do powstania czegoś tak okropnego jak broda. Spojrzenie też było inne, było wściekle zielone, wręcz jadowite. Intensywna zieleń z domieszką żółci, a prócz tego charakterystyczny zapach lasu towarzyszący elfowi przy każdym ruchu.
- Ale... - zaczął Wilk nadal nie wiedząc czy już zwariował, czy może to efekt uboczny trucizny, że widzi zmarłych.
- Żadnych pytań - rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu Amon Raa'sheal.

draumkona pisze...

Z niedowierzaniem patrzyła na to, co robił Cień. Walczyła sama ze sobą chcąc go powstrzymać, ale jednocześnie bojąc się podejść. Dlaczego mordował te elfy? Byli niewinni, a nawet jego pozycja, jego fach nie zezwalał na takie bezsensowne wybijanie. W imię czego? Po co...
krzyk też na nic się zdał. Nie reagował, a nawet kiedy już wywołała jakiś efekt to był on daleki od oczekiwań. W życiu nie podejrzewała, że byłby w stanie podnieść na nią rękę, a tutaj... Gdyby nie ten cholerny piasek to byłoby po niej. Nie obroniłaby się, nie potrafiła. Musiałaby go oszołomić, albo najlepiej poważnie zranić, bo bez magii nie znała innych sposobów na wyłączenie wroga z walki. Skoro zaś ona nie byłaby w stanie go zranić to wykorzystałby okazję i ją załatwił. Tak po prostu...
- Do miasta! Tutaj zginiecie! - podniosła się z ziemi na której się znalazła, zachwiała się ale utrzymała równowagę. Zginą. Juz zgineli. Niewinni chłopi, którzy liczyli na schronienie w mieście...
- To i tak bez sensu - mruknęła nagle rezygnując, patrząc tylko na płomienie pochłaniające wóz i stosy siana. Słuchając krzyków tych, którzy płonęli żywcem przygnieceni deskami, czy ciężarem martwych koni i współtowarzyszy. W jednej chwili zamiast rezygnacji pojawiła się złość. Złość na tego, kto to wszystko zaczął i kto doprowadził ich do tego momentu. A że kłopoty Iskry zaczęły się od momentu gdy ruszyła do Czarcich Dołów i natknęła się na mutanty wytworzone dzięki pewnej alchemiczce...
Odwróciła się powoli z dziwnym wyrazem twarzy. Sztywnymi ruchami, pełnymi nienaturalnej, obcej kontroli sięgnęła po sztylet dopięty do paska i ruszyła chwiejnym krokiem ku leżącej na drodze Vetinari z jednym zamiarem. Jeśli zabije jedno z ogniw to na pewno się polepszy. Mutanty na pewno znikną, zniknie choroba, Lucien... Lucien wyzdrowieje. Musi tylko pozbyć się ogniw...
*
Amon, elf spokojny, a czasami nawet lodowaty pod względem wyrażania swych uczuć, ostrożny w osądach i na pewno nie dający się ponieść byle pyskówie zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało, od początku jego pobytu tutaj, odkąd pojawił się u teścia szukając spokoju... W sumie od tamtej pory słyszał o dziwnych anomaliach magicznych. słuchał plotek o chorobie, o jej rozwoju, ale nie sądził, że i jego te anomalie w pewnym stopniu dotkną. Obrzucił Szept przelotnym spojrzeniem, jakby była zaledwie jakąś pomywaczką, czy służką, nie zaś jego synową. Nigdy nikogo nie zbywał, nie traktował jak popychadło, a jednak teraz kompletnie magiczkę zignorował przenosząc spojrzenie na syna, który nie wyglądał najlepiej.
Wilk nie kontaktował. W naturalnych okolicznościach pytałby co to za farsa i czemu jakiś oszołom podszywa mu się pod ojca, teraz jednak tego nie uczynił. Ostro spojrzał na magiczkę, jakby ją ganiąc.
- Nie mów tak do niego. To mój ojciec - rzucił ostrym tonem, podnosząc się mimo słabości ciała. To z kolei nie spodobało się Amonowi, który nauczony był jednak szacunku do kobiet, któego w tym momencie Wilk według jego oceny nie okazał.
- A tobie kto udzielił prawa głosu? - warknął były król.
- Jestem cholernym władcą zarówno tu jak i w Keronii. Musisz mnie słuchać. Ty mnie, tak, nie na odwrót. Role się odwróciły i będę robił co chcę.
- Jesteś zwykłym gówniarzem i nie dorosłeś do roli władcy.
- A ty jesteś zwykłym chujem, który matkę pchnął w ramiona człowieka przez swoją oziębłość i wyrachowanie.
- Przynajmniej nie dorobiłem się bękarta. Nie splamiłem honoru rodu - to przelało czarkę goryczy Wilka. Bękart, Erril, był w zasadzie czymś co niemalże zawsze wyprowadzało go z równowagi. Nie znosił wytykania mu tego błędu, podobnie jak nie znosił Łowczyni za to, że chłopakowi robi wodę z mózgu. Niewiele było trzeba, żeby syn rzucił się na ojca i to wcale nie by obić sobie mordy i odpuścić. Wilk dobył swojego sztyletu, a Amon wcale nie pozostawał gorszy, choć ten miał przy sobie krótki miecz.

Silva pisze...

Gdzieś tam, kiedy hyvan tego domu zajmował się małą następczynią tronu, szamanka niepewnym krokiem wychodziła z miejsca, gdzie królowie chodzą piechotą, a damy nawet się nie przyznają, że tam bywają. Przynajmniej brat magiczki nie widział, gdzie biegła, choć pewnie doskonale się domyślał. Podtrzymując się ściany, bo znów zawierciło ją w brzuchu i szarpnęło, Silva kucnęła, zgięła się, próbując przeczekać najgorsze i tę właśnie chwilę wybrała sobie dziwka Kerris, tutaj zwana dziwką Fortuną.
Przed Silvą pojawił się duch; gdyby nie jej stan, rozchwiany umysł i kompletny brak koncentracji, poczułaby wpierw zmianę w dziedzinie ducha, a dopiero później by go zobaczyła. Jej nauczyciel, Jodłowa Igła, nie byłby zadowolony z takiego zachowania podopiecznej i rzekłby, że Silva najpierw jest szamanką, a dopiero potem człowiekiem, który może korzystać z przyjemności życia. Jej ojciec powiedziałby coś zupełnie odwrotnego uważając, że młodość też ma swoje prawa.
Nieoczekiwany gość był kiedyś mieszkańcem lasu, dziś musiał należeć do szamana; zając przycupnął na kamiennej posadzce, wpatrując się w Silvę. Więź-duchy nie potrafiły mówić, nie znały ludzkiej mowy, nie orientowały się w zawiłościach świata, którego nie pojmowały. Tylko dzięki więzi z szamanem zyskiwały zrozumienie, dar myślmowy i pojęcie o tym, co ważne dla ludzi. Zając czekał, bowiem sam nie mógł dotknąć umysłu szamana. Silva usiadła, krzyżując nogi i ignorując ssanie w brzuchu, dotknęła ducha. Szarak poruszył uchem.
Niebezpieczeństwo. Burze. Szamani zagrożeni. Awahka’towa:ni musi pomóc. Natychmiast. - mowa więź-duchów, chociaż nacechowana człowieczeństwem, które przejmowały od swoich partnerów, nadal nosiła ślady charakterystyczne dla zwierząt. Była zwięzła, pozbawiona emocji, ot czysty przekaz najważniejszych faktów, bez niepotrzebnego ubarwiania. Zając musiał krótko być duchem pomocniczym; im dłużej zwierzę przebywało z szamanem, tym lepiej posługiwało się mową.
Szarak otrzymał swoją pomoc, a Lisi Kłos ostrzeżenie.

~~
Silva rozejrzała się. W niewielkim pokoju gościnnym, który zajmowała przez ten krótki czasu pobytu w Gniazdowisku, nie została ani jedna jej rzecz. Skromny dobytek, jaki zawsze nosiła przy sobie, zmieścił się w podróżnym worku, niezbyt ciężkim, aby spokojnie mogła nieść go w pysku jako wilk. Czas ją naglił, nie mogła zwlekać, musiała wyruszyć już, aby nie opóźniać swojej podróży, a musiała jeszcze załatwić jedną sprawę.
W drzwiach do saloniku, gdzie magiczka zajęta była rozmową z bratem, stanęła szamanka; nie było jej zdecydowanie za długo, jak na wizytę w wychodku. Wyglądała też całkiem inaczej niż w chwili, gdy ich opuszczała. Włosy zwinięte miała w kok, w nie wpięte koraliki, w uchu wisiał kolczyk zrobiony z ptasiego pióra. Ubrana była w strój idealny na daleką drogę; zrezygnowała z płaszcza, miała tylko podszytą futrem kurtę, wełniany szal pod szyją, rękawice w dłoni i spodnie wciśnięte w wysokie buty. Jak nic dziwny widok dla tych, którzy znają szamankę ubierającą się całkiem inaczej. W jednej ręce miała worek, w drugiej dębową laskę. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, niby nic nowego, ale przecież jeszcze chwilę temu była odprężona i rozluźniona.
- Wracam do Ti’Ran. Mój lud jest w niebezpieczeństwie. Duchy przyniosły wieści o burzach. - widać było, że żadne argumenty nie są w stanie jej przekonać do pozostania w Gniazdowisku, omówienia sprawy i przemyślenia wszystkiego, jakby to zrobił dobry strateg. Była szamanką, ale także członkiem plemienia. Gdyby był tu Drav, dostrzegłby jej zdenerwowanie w tym, jak mówi, jak się porusza i zachowuje. Choć jej twarz pozostawała niewzruszona, w głowie huczało, a serce drżało.

draumkona pisze...

- Ona jest moja!
- Uważaj!
- Idzie na ciebie! – Zhao nie słyszała nic, prócz szumu krwi w uszach. Dorwała już alchemiczkę, zamachnęła się sztyletem i zadała cios, choć żądza mordu tak bardzo ją zaślepiła, że chybiła. Miast w serce uderzyła w żebra, sztylet najpierw zatrzymał się na kościach, ale drżenie dłoni skierowało go w szparę między jednym żebrem a drugim, zagłębiając w miękkim ciele.
Elfka trzęsła się jak osika, jakby zaraz miała dostać jakiegoś ataku. Wracała do siebie. W miarę upływu krwi alchemiczki brudzącej jej dłonie odzyskiwała rozum, aż finalnie odskoczyła od ciała z krzykiem. Co ona narobiła? Co... Co się stalo? Dlaczego miała tyle krwi na sobie? I skąd jej własny sztylet wbity w Vetinari? Odpowiedź była nazbyt oczywista, ale nie chciała jej zaakceptować.
- Pom... Pomocy - niepewnie rozejrzała się wokoło szukając wsparcia, ale nikt nie nadawął się do roli ratownika. Luciena nie potrafiła wypatrzec nigdzie, Liarel robił co mu się podobało, a Devril... On chyba też oszalał.
*
- Wilk! Uspokój się, cholera jasna! – rzeczony elfiak w ogóle nie zareagował, buta nie zauważył choć nabił mu solidnego siniaka. Dalej rzucał się na ojca w najlepsze, na ślepo wymahując sztyletem i wrzeszcząc coś nieskładnie. Amon za to, po tym jak oberwał butem przestał atakować. BArdziej bronił się przed wściekłością syna, parował ciosy, aż w końcu całkiem go obezwładnił stosująć prostą zmyłkę, której Wilk w tym stanie nie wychwycił. Przygwoździł go do ziemi, wytrącił sztylet i dwoma szybkimi uderzeniami palców w dwa miejsca na kręgosłupie spraliżował Wilka. Dopiero będąc pewnym, że ten się nie ruszy podniósł się i spojrzał na Szept, zdecydowanie przytomniej niż uprzednio.
- Musiałem - mruknął tylko w geście wytłumaczenia. Jemu też nie było to na rękę żeby tak odcinać go od władzy nas własnym ciałem - Co się do cholery dzieje?

draumkona pisze...

- D’arzit. Nie pomożemy. Przyłóż jej coś do rany, chociaż zatamuje krwawienie. Będziesz musiała ją sama nieść… taszczyć, ciągnąć, cokolwiek. Ja muszę wziąć tamtych dwóch - pośpiesznie oderwałą kawałek swojej koszuli i upchała w ranie alchemiczki. Nie zastanawiała się w tej chwili nad tym czy to aby rany nei poszerzy, czy nie zabrudzi. Podniosła się migiem i spróbowała unieść Char, ale niestety była zbyt słaba na takie ekscesy. W końcu stanęło na tym że ujęła ją pod pachy i zaczęła ciągnąć w kierunku miasta.
*
- Lepiej byłoby mu nie mówić, że kogokolwiek zranił. Proszę, byś mu o tym nie mówił, Amon-elda.
- A jeśli wciąż chcesz wiedzieć, co się dzieje, Amon-elda, to sprawdzę. Jeśli nie chcesz trudno. Wtedy sprawdzę tylko dla siebie - starszy elf już w trakcie jej wypowiedzi przeszedł do całkiem rutynowego wiązania swojego potomka i przeciągnięcia go pod ścianę i usadzenia go tam. Choć magia nie działała, nie tak jak powinna, to znał sztuczki pozwalające mu leczyć nawet w takich okolicznościach.
- Idź, sprawdź. Nie możemy być odcięci od informacji, bo informacja to potęga. Ja się nim zajmę - otarł krew z twarzy i mruknął coś nieprzychylnie pod nosem. Nie lubił kiedy ktoś tak bezceremonialnie się na niego rzucał, nawet jeśli był to jego własny syn. Właśnie. Syn... Zmienił się nieco od ich ostatniego spotkania. Czy on dostrzegał jakąś zmarszczkę na czole? Co on, tak szybko poddawał się zmartwieniom i nerwom?
- Zrobię co będę mógł, ale bez środków i magii nie można skutecznie walczyć ze Wstążką. Potrzebujemy informacji... - i tyle jeśli chodzi o byłego króla, bo pochłonęły go oględziny i ustalanie stanu Wilka, któremu znów rwał się oddech.

draumkona pisze...

Iskra na widok Szept niemalże się rozpłakała ze szczęścia. W tej całej zawierusze dobrze było w końcu spotkac kogoś, kto nie próbował ich rozpłatać na pół. Kto chciał pomóc... Z uglą też przyjęła pomoc magiczki w niesieniu Vetinari. Bądź co bądź niesienie bezwłądnego ciała ją trochę wyczerpało, w dodatku stres, strach o Luciena i reszty.
Całe szczęście Nira zaprowadziła ich do jakiejś rezydencji na uboczu. Fakt że było tu podejrzanie cicho i spokojnie postanowila na razie zignorować, zbyt śpieszyło jej się by obejrzeć ranę i zacząc coś robić. Cokolwiek innego niż ciągła ucieczka...
- Oni potrzebują pomocy medycznej - Amon obejrzał się na nowoprzybyłych, podniósł się z klęczek na których go zastali. Umazanego krwią, w towarzystwie Wilka równie ubrudzonego co on. Poprawy stanu jak na razie widać nie było, choć oddech wrócił do normy, a sam poszkodowany zdawał się być w czymś rodzaju narkozy.
- Za dużo tych "ich" - mruknął elf oceniając, że mają tu co najmniej trzech rannych i Wilka. Sam nie da rady, nie przy takiej dostępności do leków. Przyjrzał się im, każdemu z osobna odnotowując fakt, że oto i ma przed sobą Starszą Krew, której to losy tak zaciekle śledził Wilk. Aż dziwne, że ostatecznie poślubił uczennicę Mrocznego...
Zhao za to na widok Amona wcale dobrze nie zareagowała. Wciągnęła z sykiem powietrze dosiadając się obok Vetinari i grzebiąc przy ranie, usiłując coś pomóc, byleby nie ścierać się z byłym królem. To za jego kadencji zamknięto ją w podziemiach. To on nic nie zrobił choć wiedział jak ją traktują. Uraz, choć sprzed wielu lat, pozostał nadal niczym świeża rana, którą teraz miała za zadanie opatrzyć.
- Sam nie dam rady. Nie bez magii - nim Amon dokończył myśl w pokoju pojawił się też Alucard z plecionym koszem na plecach wypełnionym pojemniczkami z wodą, bandażami i ostrą, krasnoludzką nalewką jakiej w polowych warunkach zwykle używał jako środka do dezynfekcji. Kosz postawił obok Amona, spojrzał na rannych i westchnłą ciężko. Wojna. Znowu czuł się jak na wojnie, choć tam przynajmniej są taktyki, jest szansa na honorowe wybronienie się. A tutaj? Jaki sens był żeby elfy wzajemnie się wyżynały... Skoro pozostało ich już tak niewielu? Tak niewielu elfów czystej krwi zdolnych do podtrzymania gatunku...

draumkona pisze...

- Więc zajmij się kobietą. A ja pozbędę się trucizny z jego ciała. Możesz mi wierzyć, umiem to leczyć. Zbyt wiele razy sporządzałem Wstążkę, by nie rozpoznać jej działania. Truciciel jest dokładnie tym, czym medyk. Tylko my nigdy nie zabijamy klienta przez przypadek - Amon zmrużył oczy, węsząc podstęp. Nie dość, że jego syna ktoś otruł, być może nawet ten "Truciciel", to teraz miał zdawać się na umiejętności kogoś innego? Duma mówiła twardo nie, zaś troska o potomka podpowiadała, że być może jest to czas by ustąpić. Jeśli jego wiedza dotąd mu nie pomogła...
- Działaj więc. Ale pamiętaj, że patrzę ci na ręce - elf ustąpił finalnie po przedłużającym się milczeniu z jego strony. Amon rzadko ustępował, podobnie jak rzadko ujawniał jakiekolwiek pozytywne uczucia. Spojrzał na rudą od razu rozpoznając w niej mieszaną krew. Elf pozna swego, tak samo jak poznać może mieszańca. I szczerze powiedziawszy nie uśmiechało mu się pomaganie półkrwi, tym bardziej że prócz rasowych pobudek targały nim wspomnienia z własnych przeżyć w tej materii. Problemem był tylko truciciel. Czy jeśli odmówi pomocy tej rudowłosej to i tamten odmówi pomocy Wilkowi? Możliwe. A on nie chciał ryzykować, bo trucizna i tak narobiła już wiele szkód w ciele. Przyklęknął więc przy rannej i korzystając z tego co przyniósł im Alucard wziął się do łatania.
- Spróbuję ich uspokoić… jakoś.
- Jeśli ty idziesz to ja też - Zhao podniosła się z worka ziaren na którym dotąd siedziała. Nie znosiła siedzieć bezczynnie, nie znosiła czuć się bezsilną, bo to przypominało jej o dawnych dniach, kiedy w istocie nic zrobić nie mogła, nie mogła pomóc nawet sobie siedząc w podziemiach dawnego Eilendyr.

draumkona pisze...

Amon nawet nie drgnął. Wydawało się, że nie usłyszał nawet tego co Liarel mówi, bo reakcji znikąd, dalej majstrował przy ranie półelfki jakby ta sprawa pochłonęła go całkowicie i bez reszty. Prawda była taka, że po prostu się zamyślił. Ranna kobieta była... No, była dośc podobna do jego żony. Oczywiście wiedział, że było wielu ludzi i elfów do siebie podobnych, wiedział że to wcale nic nie przesądza, ale prócz niechęci na tle rasowej pojawił sie niepokój. Czyżby Suna go nie posłuchała i niemowlaka się nie pozbyła?
Z pomocą trucicielowi przyszedł Alucard, który kuśtykając wyszedł z komnaty kierując się do kolejnej, która znajdowała się naprzeciw. Stał tam kransoludzkiej roboty piec, który podgrzewał zazwyczaj wodę do wanien i kąpieli. Stary elf ujął miskę w dłoń i odkręcił jeden z zaworów, napełnił ją i wrócił do reszty. Nerwowo zerknął na Amona i tych, których dotknęła czarna łuska, ale co on, stary pryk, mógł jeszcze zrobić? Chyba tylko nabić fajkę.
- No to jaki mamy plan?
- Nooo... eee... - Zhao nie miała planu. Rzadko myslała o tym co ma nastąpić, rzadko kiedy planowała cokolwiek, bo działała pod wpływem chwili i emocji. Widząc szarżującego na nie elfa chwyciła drewnianą pałkę i przyrżnęła mu w łeb, ogłuszając. Plan? Nawet z planem nie ogłusza całego miasta... - Mówiłaś, że to przez zasłonę. Skoro nagle tak wszyscy poszaleli, to znaczy że dziura musi być blisko. Znajdźmy ją to się uspokoją... - łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.

Silva pisze...

ś- Może byśmy się najpierw dowiedzieli, co za kłopoty, jakie burze, co za niebezpieczeństwo?
- A skąd Silva ma wiedzieć? Jest tysiące stajań od Ti’Ran.
Szamanka zerknęła na brata magiczki - Pomniejsze duchy przekazują tylko słowa, które kazano im wypowiedzieć. Znalazły mnie na planach dusz i ostrzegły o niebezpieczeństwie - zaraz też dodała, jakby ktoś wątpił w nagłą potrzebę jej powrotu, chociaż nikt nawet o tym nie pomyślał - Coś zagraża plemieniu. Gdyby sytuacja nie byłaby pilna, nie fatygowaliby mnie.
Na chwilę zapadło milczenie.
- Chyba aż tak się nie śpieszysz, żeby nie dać mi chwili?
- Pójdę powiadomić Ardaniela - a znaczyło to tylko tyle, że szamanka poczeka. Gdyby ktoś zajrzał do jej myśli, zobaczyłby ulgę i radość, zmieszane ze zmartwieniem i obawą. Z jednej strony cieszyła się, że magiczka będzie jej towarzyszyć, bo lepszego kompana znającego się na magii nie mogła sobie wymarzyć, z drugiej zaś strony niepokoiła się tym nagłym wezwaniem. Znała swego ojca, wiedziała jak działa plemię, a taki nakaz powrotu do nich nie pasował. Co się więc stało w Ti’Ran, że wzywali szamana, którego wysłali w świat? - Potrzeba nam koni. I zapasów.
- Trzech.
Eredin też jechał. Szamanka chociaż poczuła zaskoczenie, kiwnęła głową, zostawiając rodzeństwo.

~~
Konie czekały na nich na dziedzińcu, przytrzymywane przez młodego elfa, kasztanowe klacze, przygotowane do drogi; przy siodłach wisiały bukłaki z wodą, w jukach znalazły się suszone owoce i mięso, a także suchary. Uzdrowicielka wsunęła tam również podstawowy zapas ziół i opatrunków, a kucharz dorzucił kilka słodkich placków, które nie zepsują się tak szybko. Koce zamocowano za siodłami. O posiłki nie będą się musieli martwić przez kilka dni, o ile włączą w nie to, co mógł dać las.
- Oby wasza droga biegła prosto - Ardaniel pomóc szamance wsiąść na jej konika. Królowa i królewski brat siedzieli już w siodłach, gotowi aby wyruszyć. Kucharz i uzdrowicielka mieli niewiele czasu na przygotowanie odpowiednich zapasów, ale postarali się zrobić to jak najlepiej potrafili. Konie wybrani równie starannie, choć w przygotowaniach widać było, że naglił ich czas.
- Będziemy w kontakcie. Wypatrujcie duchów z wieściami.
Młody elf skinął głową, patrząc na odjeżdżającą trójką.
Do tego… czy ktokolwiek pomyślał o tym, aby powiadomić hyvana tego domu o zaistniałej sytuacji?

Silva pisze...

II.
~~
Ardaniel stał na dziedzińcu strażnicy aż do momentu, gdy trójka jeźdźców zniknęła za wzniesieniem. Pogoda dzisiejszego dnia była dużo lepsza niż wczoraj; świeciło słońce, zrobiło się na tyle ciepło, by można zrezygnować z futrzanych kurt, choć na ziemi wciąż leżał śnieg. Chwilowe ocieplenie sprzyjało podróżom, ułatwiało jeźdźcom drogę i nie męczyło tak koni; lepsze słońce niż śnieg, zawieje i mróz.
Młody elf nie ruszał się jeszcze przez chwilę, ciesząc się z ciepłych promieni ogrzewających mu twarz, czując świeże powietrze. Cisza przerywana była jedynie pohukiwaniem sów.
ŁUP.
I święty spokój poszedł w krzaki. Dębowe drzwi do Gniazdowiska otwarły się z hukiem, a przez nie na dziedziniec wyszedł mości hyvan. Nie wyglądał na zadowolonego. Zapodział też gdzieś swoją małą towarzyszkę, być może zostawiając ją pod opieką jakiegoś biednego elfa, a może samego kucharza, który zaserwuje małej same słodkie pyszności.
Ardaniel uświadomił sobie coś strasznego. Zapomnieli powiedzieć o wszystkim hyvanowi!
- Gdzie oni są? Wypuściłeś ich? - rzadko Ardanielowi zdarzało się słyszeć podniesiony głos hyvana; najemnik czasami krzyczał, ale głównie po to, by jak dziecko zwrócić na siebie uwagę. Był też hałaśliwy, ale nigdy nie podnosił głosu przez zdenerwowanie. Była to nowa twarz hyvana, całkiem ludzka.
- Pół miarki świecy temu - odpowiedział, wskazując na gościniec za wjazdową bramą. - Jest zdecydowanie za późno na to, aby ich dogonić, hyvanie - Arda najwyraźniej powiedział na głos to, co najemnik miał w głowie.
- Jadę za nimi - a pan hyvan dalej swoje; bo był zły, na siebie, na świat, na wszystkich dookoła, bowiem nie od dziś wiadomo, że są rzeczy, które utrudniają mu słuchanie: zaklęcia opierające się na muzyce działają na niego mocniej, śpiew syren i dźwięki zaklętych instrumentów są silniejsze, gorzałka i wina przytępiają słuch, a zbyt głośne hałasy powodują ból. Dziś Dar nie był w najlepszej formie, być może dlatego nie usłyszał z najwyższego piętra ani słowa wypowiedzianego w saloniku. Mała Mer, mówiąca cały czas, też rozproszyła jego i tak źle skupioną uwagę. O wszystkim dowiedział się ostatni, kiedy chciał oddać córkę matce, która gdzieś zniknęła zabierając ze sobą szamankę i brata. Zostawili go samego. Coś się stało w Ti’Ran. Szamanka też była jego przyjaciółką! Musiał ich…
- Ujek Daj!
Nie zostawili go całkiem samego. Ktoś musiał zająć się dzieckiem tej nieodpowiedzialnej, wrednej i złośliwej magiczki. Nie mógł zostawić Mer samej, co wtedy byłby z niego za wujek? Westchnął i obrócił się w stronę, skąd dobiegał głos elfki.
- Tu jestem, dzieciaczku.

draumkona pisze...

Obie elfki wróciły pare godzin później. Podrapane, poszarpane, potłuczone i bardzo zmęczone. Zhao miała zlepione włosy błotem i krwią, a przygaszony wzrok mówił sam za siebie. bijatyka być może ucichła, ale to wcale nie był koniec. Nie znalazły przyczyny walk, nie potrafiły nawet im zapobiec, bo prócz wiedzy teoretycznej o tym, że trzeba zamknąć zasłonę potrzeba było wiedzieć gdzie ona jest.
- I co? - Alucard podniósł się z worka na którym sobie siedział i podszeł do Zhao, oglądając podbite oko i pomniejsze ranki.
- Uspokoili się, ale nie wiemy czemu. Możliwe, że to działa falami... Nie wiem. Zasłony nigdzie nie możemy znaleźć, rozdarcia też nie... - wzruszyła ramionami i opadła na taborek, który skrzypnął cicho pod jej ciężarem - A co z nimi?
- Półelfka ma załataną ranę, powinna nieługo się obudzić. Władca... Wasz znajomy zrobił zapewne co mógł, stan jest w tej chwili stabilny i zmierza ku poprawie, ale z truciznami nigdy nic nie wiadomo.

draumkona pisze...

Dwóch elfek długo nie dało się w piwnicy utrzymać. Ani jedna ani druga nie miała wystarczająco silnego bodźca by się posłuchać i zostać. Wilk nadal leżeł odłogiem, całkowicie bezużyteczny. Amon gdzieś zniknął i nikt nie miał najmniejszego pojęcia dokąd się udał. Alucard siedział pod ścianą i czytał zwój, który to przyniósł sobie z biblioteki pałacyku, od czasu do czasu zerkał tylko na alchemiczkę kontrolując jej stan, jak przykazał mu Amon nim się ulotnił.
Po dłuższym czasie stało się niemożliwe, bądź to w co wszyscy już powoli zwątpili. Elfi władca ruszył się, zarzucił głową w bok i wypluł z ust obrzydliwe ziółka harcząc przy tym strasznie, jakby dopiero co przebiegł pięciomilowy maraton bez chwili wytchnienia. Zsunął się całkiem na podłogę, rzucił się w konwulsjach na bok, przewrócił wiaderko z wodą i cały mokry poderwał się do góry, rozglądając się szybko, gotów do ataku bądź do obrony. Alucard podniósł się, odstawił szybko zwój i uniósł dłonie podchodząc powoli.
- Wilk, spokojnie. Usiądź proszę, bo się wywrócisz. Trucizna nadal działa, choć znacznie słabiej niż na początku... - powoli, krok za krokiem zbliżał się do władcy aż w końcu delikatnym gestem posadził go na ziemi i przykucnął obok - Jak się czujesz?
- Źle - wychrypiał, rozmasowując przy tym skroń. Niemiłosiernie bolała go głowa, jakby ktoś mu przyrżnął drewnianą pałką albo czym...

draumkona pisze...

- Pij, musisz dużo pić teraz.
- Zasłona. Zasłona jest... cała... Czuję magię - cięzko mu się mówiło, ciężko oddychało, a mimo to poderwał się kiedy tylko zorientował się co takiego powiedział i że w komnacie nie ma Szept. Za dobrze ją znał by się łudzić, że nie maczała w tym paluchów - Szept. gdzie ona jest? - on już był gotów po nią iść, nawet biec. Co z tego że zaraz by gdzies po drodze padł bo był zbyt osłabiony.
- Nie, siedź - Alucard w porę pochwycił go za ramiona i posadził z powrotem. Z osłabionym elfiakiem było łatwo, gorzej jak nabierze sił - Poszły powęszyć po mieście, nic im nie będzie.
- Już ja to znam... A potem znowu wyjdę na debila co własnej żony upilnować nie umie.
- Zamiast dyskutować to lepiej to wypij - Liarel poległ w zadaniu podania wywaru, więc kubek przejął były generał i podsunął go elfiakowi pod nos - Pij, bo jak bogów kocham otworzę ci te paszczę i wleje zawartość do środka. I nie ma że boli.
- Ała... - ten moment wybrała też alchemiczka by się wybudzić. Przekręciła się na bok, a żebra i sama rana odpowiedziały rwącym bólem. Skuliła się ostrożnie zdając się na podświadomość, która podpowiadała że tak odczuwa się mniej bólu. A bolało dosłownie wszystko. Co ona u diabła robiła, że tak ją to bolało?

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 400 z 1268   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair