Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Zdjęcie i obróbka: Dragon Tree, modelka: Olga „Olżunia” Zasada

Poboczni ♦ Historia ♦ Opis postaci 
To było za nim. A przed nim było wszystko

♦ Wizerunek ♦
  
Aed Senthis Querieth półkrwi elf z pochodzenia Wirgińczyk, z wyboru Kerończyk szpicouch chuchro  srokołak  włóczęga ♦ kłopotliwe elfisko  dobry żeglarz najemnik od brudnej roboty  cichy poplecznik Ruchu Oporu i Zakonu Myrmidii
Wątki i powiązania - bardzo chętnie, notki również. Karta i opis postaci są mocno przestarzałe i pozostawiają wiele do życzenia, czekają na chwilę mojej uwagi. W razie potrzeby pytajcie.
Sparafrazowany (oryginalnie funkcjonuje w liczbie mnogiej) cytat w linku rozwijającym tekst jest autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. 

Wykorzystane czcionki i pędzle (used fonts and brushes): Flesh Wound Font, Blood and Splatter Brushes 2 by Falln-Stock & Horizontal Dividers brushes by MauristaDA-Stock.

   
Ostatnia aktualizacja karty postaci: VII 2014 (od strony graficznej). 
Ostatnia aktualizacja podstron: 25 XI 2014 (Poboczni).

Kontakt: olga.k.zasada@gmail.com, numer GG: 46453241. Obecnie rzadko zaglądam na bloga, dlatego polecam kontakt mailowy, zwłaszcza w nagłych wypadkach. Nie loguję się na GG, trzeba mnie powiadomić mailowo, jeżeli zaistnieje taka potrzeba.

Olżunia 

374 komentarze:

1 – 200 z 374   Nowsze›   Najnowsze»
Nefryt pisze...

[Witam serdecznie :) Kartę nie tyle przeczytałam, co pochłonęłam na jednym wdechu. Dawno nie zdarzyło się, żebym czytając czyjąś notkę na blogu grupowym wzruszyła się i rozweseliła w ciągu paru minut. Dobry był ten fragment o łapówce ;) A historia ciekawa i dająca do myślenia. Ponadto trafiłeś w moje gusta muzyczne - od ponad pół roku zasłuchuję się Two Steps From Hell.
Z prawdziwą przyjemnością wprowadzę cię do najbliższej sesji.
A jeśli chodzi o wątek... Pewnie, mogę zacząć. Pytanie tylko, czy Nefryt i Aed mają się skądś kojarzyć, czy też zaczynamy od ich pierwszego spotkania?]

Nefryt pisze...

[Ok, w takim razie zaczynam]

Ciepłe promienie słońca rozświetlały wąskie uliczki miasteczka. Na rynku w Etir o tej porze trudno było o chwilę ciszy. Przekupki hałaśliwie zachwalały swe towary, a gromadki rozwrzeszczanych dzieciaków biegały pomiędzy straganami. Jak zwykle w dzień targowy, do ubogiej mieściny zjechali się kupcy z innych krain.
Przez ludzką ciżbę przepchały się dwie osoby, stanowiące dość niespotykaną parę. Mężczyzna - Wirgińczyk w stroju wartownika, prowadził pod rękę wysoką, czarnowłosą kobietę, której strój wskazywał na mieszczańskie pochodzenie. Gdyby ktoś lepiej im się przyjrzał, dostrzegłby, że chusta, którą kobieta przewiązała w pasie, układa się dziwnie, zupełnie, jakby skrywała pochwę z mieczem. Nikt jednak nie śmiał ich o nic wypytywać. To by było... Nierozsądne. Zwłaszcza, że najeźdźcy nie lubili, gdy ktoś im czegoś zakazywał.
Kiedy skręcili w boczną uliczkę, Wirgińczyk zatrzymał się na chwilę.
- Dalej pójdę sam. Razem z tobą wzbudzałbym podejrzenia. - oświadczył, a kobieta przyjrzała mu się badawczo.
- Dobrze. - odpowiedziała w końcu.
- Będziesz tu czekała, Nefryt?
- Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywał. Co będzie, jeśli ktoś z twoich usłyszy?
Mężczyzna wyraźnie się obruszył. Tego jeszcze tylko brakowało, żeby pouczała go kobieta!
- Czekasz, czy nie?
- Nie. Mam do załatwienia sprawę w... pewnym miejscu. Wrócę za godzinę. Jeśli do tego czasu utrzymasz straże na odległość...I oczywiście zdobędziesz ten list... - urwała. Słowa nie były potrzebne. Zamiast nich wystarczył znaczący uśmiech i brzęk monet w sakiewce.
- Oczywiście. - wyszeptał Wirgińczyk z niemal nabożną czcią w głosie.
Nefryt odeszła kilka kroków, obserwując, jak mężczyzna wchodzi do gospody.
- Sprzedajna szumowina. - mruknęła z pogardą.

Nefryt pisze...

[Narazie zaczęłam tak ogólnie, potem zobaczy się, co z tego wyniknie ;)]

Anonimowy pisze...

[Witam. Z wątkiem dosyć się narzucam, ale raczej na tym nie ucierpisz ;) ]

Stanęła na skraju placu pełnego ludzi. Wbiła wzrok w tłum, usiłując odnaleźć interesującą ją postać. Mogła równie dobrze wznieść się w powietrze bądź wspiąć się na jeden z przysadzistych budynków, jednak zależało jej tym razem na dyskrecji. Nie żeby miała coś przeciwko, ale praca oparta na ludzkich możliwościach była z pewnością bardziej nużąca.
Mimowolnie zastrzygła niewidzialnymi skrzydłami, gdy jej uwagę przykuł nowy wóz wjeżdżający między ludzi. Wiele z nich tłukło się po rynku z turkotem kół, jednakże ten pasował do opisu jej zleceniodawcy. Tym bardziej, że pośród znajdujących się nań skrzyń wyłoniła się oczekiwana przez nią twarz.
Ruszyła w kierunku mężczyzny krokiem szybkim, lecz przypominających raczej taniec - jedynym sposobem na dotarcie do określonego celu wśród obecnej tu tłuszczy było zwinne unikanie jej łokci, stóp i wszystkiego innego, co mogło jej wpaść w ręce w trakcie walki o byt - tudzież o upragnione miejsce w centrum przetargu. Zdążyła zorientować się, że wóz odjechał; nie przejęła się tym jednak. Widziała, jak mężczyzna, resztą nie bez pomocy, ląduje na bruku, stąd nikłe prawdopodobieństwo, że wróci tam, skąd przyszedł.
Ostatnie metry przebyła kilkoma susami i nieodłącznymi unikami. Obeszło się bez większego szumu: broń ukryta w skromnej pochwie nie zwróciła większej uwagi przechodniów. Dotarła. Złapała szatyna zdecydowanie za ramię.
- Choć za mną.

Nefryt pisze...

[Tak, wszystko jest dobrze. Nawet więcej, niż dobrze, bo świetnie ;)
Wybacz, że długo nie odpisywałam, ale przygotowuję się do turnieju rycerskiego i różnie bywa z moim czasem. Teraz mam zamiar bywać na blogu częściej]

Drgnęła. Nie spodziewała się niczyjej obecności. A już na pewno nie za swoimi plecami. Co się stało z jej ostrożnością? Wyczulonym słuchem?
Gdyby stojący za nią chciał ją zabić, miałby ku temu niepowtarzalną okazję. Nie zdążyłaby zadać nawet jednego ciosu mieczem.
Odwróciła się, może trochę za szybko, zbyt nerwowo. Dopiero, kiedy zobaczyła jego twarz, rozluźniła się nieco. Znała tego mężczyznę. O ile można powiedzieć, że zna się, kogoś, kogo widziało się po raz drugi w życiu.
Uniosła do góry brwi. Niewielu prosiło ją o pomoc.
- O co chodzi, Aed? Coś się stało? - zapytała, patrząc na niego badawczo. Nie obieca pomocy, póki nie pozna dobrze całej sprawy. Aed, podobnie jak ona wyjęty spod prawa, był jej jednocześnie bliższy niż większość osób i zmuszał do większej samokontroli. To, czego nie zauważy zwykły mieszkaniec, z pewnością nie ujdzie uwadze komuś o zbli,żonym stylu życia.

Anonimowy pisze...

~ Po prostu za mną idź ~ zrezygnowała z używania głosu na rzecz telepatii, która w tak hałaśliwym miejscu była znacznie prostszą metodą komunikacji. ~ Porozmawiamy, gdy wydostaniemy się z tego tłumu.
Jeśli nawet przeszło jej przez myśl, że nie przez wszystkich umiejętność telepatii, a raczej wykorzystywanie jej, jest tolerowane, to nie przejęła się tym zbytnio. Wyłowiła spośród morza głów łeb własnego wierzchowca i obrała go za punkt docelowy: nawet jej orientacja w terenie traciła swe właściwości, gdy masa ludzi kręci się pod nogami. Idąc tempem znośnym dla podążającego za nią towarzysza, dotarła w końcu do wierzchowca.Znajdując 'zaciszne', o ile można tak nazwać oddalone na dziesięć metrów od rynkowego epicentrum miejsce, oparła się o koński zad.
- Aed, jak mniemam? - spytała, stwierdzając bardziej fakt. Od razu przeszła do rzeczy - Mam zarezerwowany dla ciebie pokój 'Pod wiszącym kogutem', posiłek i ofertę pracy. Mam nadzieję, że umiesz się tym posługiwać? - wyciągnęła w jego kierunku pochwę z solidnym półtorakiem. Jej własny zawieszony był u pasa, o czym świadczyła rękojeść wystająca spod płaszcza. - Pytanie, czy korzystasz z darów losu i czy wsiadasz - wskazała za siebie, na czarnego olbrzyma.

Nefryt pisze...

Uśmiechnęła się smutno.
- Wiem, słyszałam o tym. Byłam pod Rivendall, na północy. Dwa tygodnie po twoim uwięzieniu do mojego obozu dotarła wiadomość. Nic nie mogłam zdziałać. Przykro mi. - powiedziała, zerkając na wynędzniałą twarz Aeda.
- Nie, skądże. Mam trochę ponad godzinę. Przynajmniej tyle czasu mógł załatwić mi ten typek. - ruchem głowy wskazała drzwi, w któych jakiś czas temu zniknął wartownik. - Potem Wirgińczycy będą próbowali mnie schwytać. Jakiś czas temu prawie im się to udało... - urwała, czując, że na jej twarzy pojawia się lekki rumieniec. Rumieniec nie tyle związany z samą ucieczką, ile zapoczątkowaną przez nią znajomością.
Dosyć śmiało wzięła go za rękę i poprowadziła prostopadłą uliczką. Niedaleko znajdowała się słynąca z wyśmienitego jadła, a zarazem odwiedzana głównie przez Kerończyków karczma.

Nefryt pisze...

- A kiedy ja ostatni raz robiłam coś bezpiecznego? Nawet już nie pamiętam. - powiedziała. Faktycznie, gdyby miała powiedzieć, co pozbawionego ryzyka ostatnio zrobiła, musiałaby mocno wysilić pamięć.
- A wiesz, że druga opcja bardziej mi się podoba? - zapytała z cichym śmiechem.
Cieszyła się, że Aed żyje, że znowu go widzi. Kto wie, może to jakiś znak? Może zwiastujący, że wszystko będzie jak dawniej?

[Przepraszam, że tak miernie. Przez ten upał nie jestem w stanie niczego dobrego sklecić.]

Anonimowy pisze...

Przejechała językiem po koniuszkach lekko zaostrzonych zębów, kryjąc tym samym półuśmieszek - efekt aprobaty mieszanej z kpiną. Czyżby nadużywała tego gestu?
Vestus strząsnął kudłatym łbem i łypnął na niego spod długiej, pofalowanej grzywy, nie planując większych zmian w swojej reputacji. Był w pełni zadowolony z aktualnej. Zorana wychwyciła złowrogie spojrzenie i położyła dłoń na jego nosie.
- Oczywiście, że się nie zgodzi - powiedziała, głaszcząc czarne chrapy. Jej głos mógł doprowadzić rozmówcę do furii, jeśli ten miał słabe nerwy - Starego uparciucha nie zmienisz, a jak widzisz, wierzchowiec jest jeden. Dlatego pytałam czy jedziemy - wydatny nacisk na końcówkę - czy wybierasz się pieszo na drugi koniec.
Zrobiła krótką pauzę, by ogarnąć myśli.
- W jakimkolwiek stanie jest twoja wiara w cokolwiek - zaczęła, starając się nie wchodzić na drażliwe dla niej tematy; pod tym względem ludzie irytowali ją, skutecznie doprowadzając do wściekłości - nie jest to odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy. Załatwiłam ci wikt i opierunek, więc nimi nie musisz martwić się przez najbliższe parę dni, nie zważając na swoje decyzje. Mój zleceniodawca - odchrząknęła, poprawiając się - zleceniodawczyni chciałaby wpierw zapoznać się z tobą i twoimi umiejętnościami, nim zleci ci misję. Oczywiście sam zadecydujesz, czy przyjmujesz warunki.
"Od tego zależy waga mojej sakiewki w najbliższym czasie", pomyślała. Starała się odgonić myśl, że jej aktualne życie zależy od kaprysu możnych.

Anonimowy pisze...

[Hej ;) Doszedł może do ciebie e-mail? Bo miałam ostatnio problemy z pocztą.
Nefryt]

Nefryt pisze...

- Powstanie? - szepnęła, marszcząc lekko brwi i zastanawiając się. Nauczona przez kilka lat doświadczeń, wiedziała, że nie można pomijać żadnych, nawet z pozoru błahych wieści. - Nie, nie teraz. - w jej głosie pobrzmiewała pewność. - Dwa tygodnie temu upadło zanim na wogóle się zaczęło powstanie w okolicach Kansas. Desmond Crothar nie żyje. - powiedziała, milknąc na chwilę. Crothar, choć zachłanny jak niejeden z najeźdźców, był dość znanym przywódcą. Wieść o jego zabójstwie rozeszła się szerokim echem i wywołała wśród kerończyków spory szok. Nefryt jednak mówiła o tym spokojnie, jakby o całym zajściu wiedziała wcześniej.
- Od tego czasu partyzanci przycichli, chociaż istnieją niejasne pogłoski, że ktoś - znacząco mrugnęła okiem - szykuje powstanie na dużo większą skalę. To jednak tylko spekulacje. Przynajmniej oficjalnie. Poza tym, udało się odbić zamek Reunar i Braghę. Od tego czasu regularne wojsko i powstańcy czuwają w pobliżu granic z północną strefą wpływów Wirginii... I właśnie to mnie niepokoi. - dodała. - Obawiam się, że to może być pułapka. Królowa wysłała całe rycerstwo na północ, więc Wirgińczycy w tym czasie ruszą z południa... Dobrze, że Angus z Roterdamu odmówił wzięcia udziału w wyprawie. Dysponuje liczną, prywatną armią. Jeśli tylko go nie przekupią, a tego jestem akurat pewna, będzie w stanie powstrzymać Wirgińczyków co najmniej na tydzień. W tym czasie powinno zdążyć wsparcie. Zresztą... Może nie potrzebnie spekuluję.
- Na drzewach nie, ale całkiem często jeździ sobie bezpańsko po drogach. - uśmiechnęła się, kiedy weszli do gospody. - Właśnie, znasz może jakiegoś w miarę uczciwego złotnika? Mam do wymiany kilka szmaragdów i zależy mi na czasie. - dodała ciszej.

Vescerys pisze...

[Hej, co powiesz na wątek? :)]

Vescerys pisze...

[Nie ma problemu, pomysł już chyba mam. Tylko odpisać muszę jutro, jeśli nie nie będzie problem, bo za chwilę wychodzę i nie wiem na pewno, o której mnie przywieje z powrotem :)]

Iskra pisze...

[Bry, jakieś chęci by napisać wątek? ;p]

draumkona pisze...

[zależy, czy też wolisz zaczynać od zera, czy jednak kusić się na powiązanie jakieś~
Bez powiązania, to zaraz bym coś wymyśliła, problemem chyba to nie jest, jeśli zaś o powiązanie idzie...
Skoro też morduje ludzi, to tu widzę łatwą drogę do zaznajomienia się z Iskrą. Otóż, Iskra, jako elfka, Starsza Krew (nie wiem czy znasz Sapkowskiego~), dziecko naznaczone klątwą nie ma łatwego życia. Nieliczni, którzy wiedzą kim jest, śledzą ją, próbują wytropić i użyć do własnych celów. A ona stara się jak najmniej wychylać, jednak, jakoś żyć trzeba. Mogłoby się stać, że i Aed i Iskra dostaliby to samo zlecenie i w momencie, tuż nad łóżkiem ofiary by się na siebie natknęli i jedno drugiemu na migi by pokazało, że pokłócić mogą się potem. Zabijają jakiegoś ważnego hrabię, do pokoju wlatuje straż i muszę wiać. Iskra tknięta jakimś dziwnym przeczuciem, proponuje, że weźmie i jego na konia, a dopiero potem skoczą sobie do gardeł. Przystanek, pierwszy przystanek od wielu godzin, by się przespać i dać odpocząć Kelpie. I najpierw zaczęła by się jakaś sprzeczka, o to kto był pierwszy przy tamtym starym szlachcicu. I po chwili dotarłoby do obojga jedno, że nie ma się po co żreć, bo nagrody i tak nie odbiorą, ktoś ich wrobił. Potem przez jakiś czas trzymaliby się razem, zabójstwa na dwa sztylety i takie różne. Potem by się rozeszli każde w swoją stronę~
Nie wiem czy Ci to pasuje, czy znowu jakieś dziwne, niestworzone rzeczy wymyślam, ale nie wiem, czy mieszać w to wszystko jeszcze jakieś uczucia, czy grać okruch lodu xD
PS. piękny art, idealnie pasuje do postaci, zapomniałam to napisać przedtem :P]

Anonimowy pisze...

Skinęła mu głową, obdarzając go słodkim - na swój sposób - uśmiechem.
Karosz wzdrygnął się, gdy kobieta położyła dłoń na jego wysokim kłębie i zwinnie wskoczyła na jego nagi grzbiet. Usadowiła się i wyciągnęła dłoń w stronę towarzysza, oferując swoją pomoc [*]
- Lepiej trzymaj się mnie.
Ruszyli kłusem po wybrukowanej uliczce, a za nimi podążał stukot kopyt na kocich łbach, odbijający się echem od ścian domów.

Dotarli szybko: taneczny kłus Vestusa zapewniał mu większą prędkość niż galop. Karosz zatrzymał się przed drzwiami karczmy, zamiatając podłoże futrem z pęcin.
- Już z powrotem, Zorano? - na przeciw wyszedł im dwudziestoletni młodzieniec, pełniący funkcję stajennego.
- Bez problemów. Jak na razie - rzuciła nieco wydłużone spojrzenie jeźdźcowi. Jej głos nie imał się powagi. Wylądowała na ziemi jako druga.
- Wpuścić go do stajni? - spytał chłopak, zbliżając się do karosza, który niecierpliwie strzygł uszami. Kobieta zmierzwiła mu po przyjacielsku grzywę.
- Teraz już tak. I nie żałuj mu owsa: zasłużył.
Poklepała wierzchowca po grzbiecie i puściła go przodem. Gdy długi do pęcin ogon zniknął w stajni, odwróciła się w stronę szatyna.
- Jesteśmy na miejscu. Mamy czas na odpoczynek, posiłek, no i na oczekiwane przez ciebie wyjaśnienia.
Weszła do środka.

[* elementy zależne od Twojej reakcji pozostawiłam puste :)
Oddaję Ci przyjemność opisywania gospody;) Robiłam to już tyle razy, że nie chce mi się tego powtarzać. ]

draumkona pisze...

[to dobrze, że przypadło Ci t do gustu :D
teraz pytanie kolejne, a jednocześnie takie, bez którego ni wiem co robić xD
po 1: chcesz zacząć od momentu jak dostają pierwsze zlecenie i opisać wszystko co podsunęłam, czy zaczynamy w chwili kiedy już uciekli i dochodzą do wniosku, że ktoś ich wrobił?
po 2 i najważniejsze: chcesz Ty zacząć czy ja mam się produkować xD]

draumkona pisze...

[okej, to czekam z niecierpliwoscia xD]

draumkona pisze...

[Bardzo ładne wejście w wątek, muszę Cię pochwalić, zasłużyłeś na żelka :D]

Ile to razy już przez to przechodziła?
To było już niemal rutyną. Nagięcie osłony magicznej, podstęp podtruwający pierwszych strażników, chowanie się po cieniach i bezszelestne osiągnięcie celu. Tak, to zadanie wydawało się nie różnić od pozostałych, a jednak.
Działała spokojnie, uważnie planując każdy krok. Najpierw straż pod bramą. Odrobina "soku", który to nieźle dawał po głowie otępiając zmysły. Przeszła obok nich nawet się nie kryjąc, a oni bełkotali jedynie pod nosem frazesy typu "Gdzie jest moja krówka?".
Dalej był dziedziniec i mnóstwo cieni. Iskra wręcz kochała przemykać z jednego miejsca na drugie, dokładnie pod nosem straży jednocześnie drwiąc sobie z nich pod nosem. No co jak co, ale żeby być tak ślepym...
Potem sam budynek i już nieco wyższa półka. Rozważała wspinaczkę, ale jak tylko zobaczyła ścianę budynku, automatycznie się jej tego odechciało. Już wolała się nieźle napocić przy przejściach z jednej komnaty na drugą i z niższego piętra na wyższe.
I tak też uczyniła. Stroniła od okien pnąc się w górę, omijając zwinnie straże, czając się w cieniu. I wszystko było naprawdę proste. Do czasu, gdy była niemal u celu. Zbyt duże natężenie strażników na ostatnim piętrze. Tuż przed drzwiami do komnaty celu. Nie mogła ich wszystkich zabić bez zwracania na siebie uwagi, więc wycofała się na poprzednie piętro, na który także zaczął robić się tłok. Nie było wyjścia.
Spojrzała na okno, które w paru chwilach stało już dla niej otworem. Wyślizgnęła się na ścianę i rozpoczęła żmudną wspinaczkę ku komnacie. A gdy sięgnęła parapetu i zastanawiała się jak zbić cicho szybę... Okazało się, że nie ma żadnej szyby. Że nie ma czego rozbijać. Okno bowiem było otwarte.
Nie protestowała jednak uznając to za uśmiech losu. Podciągnęła się i przykucnęła na parapecie ostrożnie stawiając stopy. Weszła do komnaty, a tam... Tam ktoś był.
Oczywiście, nie liczyła otyłego szlachcica, jej celu. Wysoka, ciemna sylwetka zastygła w bezruchu. Nie był strażnikiem. Na pewno nie. Czyżby drugi skrytobójca? Ale przecież... W kontrakcie nic nie było o tym, że ma z kimś współpracować... Dobyła sztyletu, który to przywiązany był solidnym sznurkiem do jej buta. Nawet jeśli to jest cel dla dwóch zabójców, ona zabije go pierwsza.
Postąpiła naprzód stawiając kroki jeszcze ostrożniej niż wtedy, gdy przemykała się po budynku. W krótkim czasie zrównała się z mężczyzną, który to miecz nosił na plecach. Spojrzała kątem oka i nie czekając aż ją uprzedzi, dopadła do łóżka.

draumkona pisze...

Już była u celu, już, już mogła uważać kontrakt za sfinalizowany, ale ręka obcego mężczyzny była szybsza niż jej. Powstrzymał ją.
W nagrodę zmierzyła go niezbyt przychylnym spojrzeniem podejrzewając, że chce jej nie pozwolić na mord. Ale okazało się inaczej. Chciała się zastanowić, chwilę pomyśleć nad tym, co proponował. W zasadzie, trucizna mogła teraz okazać się zbawienna. Zwłaszcza, że w uszach elfki zagrał dźwięk przekręcanej klamki. Chwyciła szybko fiolkę, rozprawiła się ze szlachcicem w sposób błyskawiczny, a jednocześnie delikatny, by się nie zbudził. W połowie pustą fiolkę wcisnęła szybko do kieszeni, odda gdy będzie na to choć chwila. Teraz jej nie było. Skinęła głową w stronę okna, syknęła coś pod nosem, a zamek w drzwiach sam się zamknął dając im dodatkowe, zbawcze sekundy. Paroma susami dopadła parapetu i obejrzała się na współwinnego. Zaraz potem skoczyła chwytając się najbliższego bloku. Co ona by zrobiła bez tej magii. W szybkim tempie zeszła na dół, ostatnie parę metrów po prostu spadając. Wylądowała miękko, cicho. W pobliżu czekała na nią Kelpie. Już miała zostawić tego półelfa na pastwę straży, gdy jednak... Jednak coś ją powstrzymało. Mimo wszystko, był jej podobny, w dodatku, nie próbował jej zabić. Usunęła się jedynie w cień czekając aż i on zejdzie, by w odpowiednim momencie go wytargać za mury i uciec na koniu.

draumkona pisze...

[oczywiście, wiedziałam, że o czymś zapomniałam xD
tempo akcji mi się tam podoba~]

Nefryt pisze...

- Hmm, ode mnie raczej nieczęsto będzie mógł coś kupić... Takie cacuszka rzadko mi się trafiają. Zobacz. - uśmiechnęła się lekko, wyjmując zza skórzanego pasa niewielkie zawiniątko. Rozwinęła je i wysypała na stół kilka pięknie oszlifowanych szmaragdów. - Kiepsko znam się na kamieniach szlachetnych, ale te muszą być sporo warte. Chyba stanowiły część jakiejś biżuterii, albo... - urwała na chwilę, przypominając sobie, jak wyglądały kamienie w koronie jej matki. Zagryzła wargę. Nie, to chyba niemożliwe. Królewiecki skarbiec był przecież dobrze chroniony.
- Aed, naprawdę nie musisz... - powiedziała uśmiechając się do niego. Nie chciała narażać go na niepotrzebne, przynajmniej w jej mniemaniu koszty. Jako herszt zbójeckiej bandy nie narzekała na brak pieniędzy. To znaczy... monet brakowało jej często, ale zawsze mogła liczyć na innego rodzaju łupy. I na skromną bo skromną, ale jednak, pomoc ze strony wieśniaków z okolicznych osad. Często ona i jej ludzie bronili wiosek przed napadami Wirgińczyków, toteż mogli liczyć, że kiedy zacząłby im doskwierać głód, mieszkańcy odwzięczyliby im się workiem zboża albo połciem wieprzowiny.
Zdała sobie jednak sprawę, że mogłaby go obrazić odmową. Zauważyła, że niektórzy mężczyźni nie chcą pozwolić, by kobieta płaciła za siebie. Zastanawiało ją nieraz, czy to ze względu na uprzejmość, szarmanckość wręcz, czy na potrzebę panowania nad "słabą płcią".
Tak czy inaczej, było to miłe z jego strony. Zerknęła więc szybko na wypisaną koślawymi kulfonami listę dań, wiszącą blisko szynku.
- Gulasz z sosem chili, panie. - odpowiedziała, uśmiechając się. Przez chwilę siedziała w ciszy, dopiero kiedy zobaczyła, że oberżysta zamierza nalać jej także piwa, pokręciła zdecydowanie głową.
- Nie, nie, dziękuję. Nie chcę się struć tymi sikami. - ostatnie zdanie mruknęła pod nosem tak, że tylko Aed mógł ją usłyszeć.

Nefryt pisze...

[Uf, wreszcie wróciłam...]

Vescerys pisze...

[Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Miałam małe zamieszanie w ostatnich dniach i zupełnie zapomniałam o obiecanym wątku (trzeba się było upomnieć w razie coś, bo mi czasem zupełnie z głowy wyleci, że trzeba odpisać ;>). Napiszę jeszcze dziś, tym razem pamiętając o tym :)]

Vescerys pisze...

[Mam jeszcze tylko jedno pytanie, zanim zacznę kleić początek: w jakim miejscu Ves może odszukać Aeda? Jako niezbyt zaprzyjaźniony z prawem i społecznym życiem podejrzewam, że raczej będzie unikał zatłoczonych przybytków itd., więc nie jestem do końca pewna, co pasowałoby najlepiej na miejsce spotkania.]

Unknown pisze...

[Przeczytałam kartę i podoba mi się twój styl pisania. Dlatego chcę wątek, mam nadzieje na niego - lepiej tak powiem. Niestety nie wiele wysunęłam informacji o samej postaci. Wysnułam wniosek, że jest człowiekiem wpływowym, bogatym i że zajmuje stanowisko, które pozwala mu decydować o losie więźniów. Dlatego będę wdzięczna za nakreślenie mi minimalnie kim on jest, bo bardzo chciałabym sklecić jakiś wątek z tobą.]

draumkona pisze...

Myślała, że ten oto półelf będzie znacznie mniej rozgarnięty. Przeto miał w sobie jedynie połowę czystej, starożytnej krwi, a połowa druga jego skażona barbarzyńską cieczą ludzką była. Ale Iskrę dopadło kolejne tj nocy zaskoczenie. Niemal dorównywał jej zwinnością, a krew zachowywał zimną nie dając ponieść się emocjom, które w elfce niekiedy brały górę.
Klacz czując tak gwałtowne uderzenie niemal nie wyrwała się spod nich rzucając się w szaleńczy galop. Strażnicy biegali po dziedzińcu ściągając rannych, ogłuszonych, bądź zabitych w jedno miejsce. Już mieli bramę zamknąć, którą nie wiadomo po co w sumie otworzyli, już alarm bił, już ktoś dosiadał koni. Iskra pochyliła się nad końską szyją klnąc się na bogów w elfiej mowie, że jeśli wyjdzie z tego cało, to przestanie palić fajkowe ziele. Tuż przy jej uchu przemknęła strzała, raniąc lekko. Elfka syknęła, odwróciła głowę i korzystając ze swego sokolego wręcz wzroku, wypatrzyła napastnika.
- Ne frei krun'h ga nor rar - burknęła, a ogień z pochodni strażnika towarzyszącego temu, który strzelał, cudownie uwolnił się od kija i skoczył ku człowiekowi z kuszą parząc go i paląc. W chwilę potem noc już rozdzierała kakofonia krzyków tego człowieka. Iskra sięgnęła swego ucha. Miała spory ubytek w górnej jego części, potrzeba jej będzie magii medyka... ALe to potem. Teraz najważniejsza była ucieczka.
- Znasz jakieś w miarę bezpieczne miejsce? - krzyknęła przez ramię do towarzysza-skrytobójcy.

Vescerys pisze...

[Dobra, wreszcie coś mam :) Przepraszam z góry, bo wyszedł mi z tego komentarza autobus przegubowy >.>]

Dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy czekają. Ktokolwiek wymyślił to porzekadło, musiał tryskać tego dnia humorem. Jeśli miała czekać choćby odrobinę dłużej, coś mogło co najwyżej wyjść z zatłoczonej karczmy. Razem z drzwiami.
- A więc Szczęściarz, tak? - obróciła się w stronę natręta, oparta o szynk. - Znałam raz kundla, którego też wołali Szczęściarz. Szczęściarz był głupi i śmierdział, i nigdy nie wiedział, kiedy znajduje się już tylko dwa szczeknięcia od kopa w tyłek.
Natręt spurpurowiał i poszukał wzrokiem wsparcia kompanów. Dobrze zapruci kompani jednak nie zdążyli udzielić wsparcia, bo ryczeli już ze śmiechu. Ves bawiła się szklanicą, kreśląc kółka po krawędzi. Przez chwilę wydawało się, że nawet myślał, jak odpysknąć, lecz wybrał strategiczny odwrót.
Skończyła kolejkę. Ten fatygant był już chyba piąty lub szósty. O tej porze dnia i roku, w przydrożnych, wiejskich gospodach nie brakowało jemu podobnych. Żadnych nie brakowało. Na noc zjeżdżali wszyscy, którym akurat wypadła droga, od drących się jeden przez drugiego o rynkowe sprawy kupców, po takie miejscowe łajzy, uważające się za cwaniaków, jak Szczęściarz, a każdemu mało było tylko jednego - samogonu. I nie każdemu, jak widać, pasowała wizja samotnego ładowania się potem na siennik. Kilka propozycji było nawet zabawnych, kilka mogło skończyć się tylko strzeleniem w pysk, kilka niepokojących, a jedna nasuwała jedynie pytanie "co autor miał na myśli?". I miejscowi, i przejezdni zleźli na wieczór do karczmy niczym bydło na pierwszy wiosenny popas. Byli tylko głośniejsi.
Drgnęła, czując dłoń na plecach. Stanowczo za nisko.
- Rączki przy sobie, Lewy, bo pozbierasz je z desek.
- Klient nasz pan - mężczyzna przysiadł obok, uśmiechając się obskurnie. Śmierdział końskim potem, a na twarzy i ubraniu miał jeszcze pył gościńca. Bez słowa sięgnął pełen kufel, czekający na niego.
- O interesach mówiąc, masz go? Jeśli spędziłam tu godzinę bez potrzeby...
- Wiem, słyszałem Jeoffie Kanciarzu, biedny, głupi skurczybyk. Ale ja jestem profesjonalistą. Mam go.
Uniosła lekko brew. Rzeczywiście nie był najgorszy, jak na płotkę, żyjącą z przemytu, wymuszeń i handlu poślednimi informacjami.
- Ta - westchnął, rozpierając się wygodnie. - Nie tak daleko, na zachód stąd, skarbie. Jeśli ruszysz...
Nie skończył. Niewielka sakiewka zadzwoniła tylko cicho, padając na szynk, a dziewczyna zniknęła zwinnie w rozryczanym tłumie. Lewy wzruszył ramionami, zbierając zapłatę i upił solidny łyk piwa. Smakowało dziwnie.

Vescerys pisze...

[autobusów przegubowych ciąg dalszy...]

Ves przysiadła konia, wstrzymała. Kary ogier zaparskał, zachrapał, zaparł się nogami w piach, zwalniając do galopu, opryskując pierś kropelkami białej piany, przeszedł w impulsywny stęp. Łuna zachodzącego słońca zlewała się na horyzoncie z ciemnym niebem, gwiazdy wychylały nielicznie zza chmur. Wypatrzyła z daleka sylwetkę podróżnika. Jechał w odpowiednim kierunku, zwłaszcza, że nie spotkała po drodze nikogo innego, lecz pora i odległość nie dawały z pewnością stwierdzić, czy to ten. Tak czy inaczej, wpadanie mu w zad pełnym cwałem nie miało większego sensu.
Spięła ogiera do kłusa, kiedy usłyszała charakterystyczny tętent. Nie zza własnego ogona i bynajmniej też nie ze strony śledzonego mężczyzny, chyba że dosiadał jakiegoś cholernego Sleipnira. Zdążyła zakląć tylko ciężko w ojczystym języku. Czy ten wieczór w ogóle mógł być bardziej upierdliwy?
Z leśnego matowia wypadła grupka jeźdźców na małych, zbójeckich wierzchowcach, gwiżdżąc i pokrzykując głośno, zajeżdżając dalszą drogę. Grasanci. Dziewczyna jęknęła w duchu z irytacją.
Najroślejszy zatrzymał się tuż, tuż nafukanego Sirraza. Biedna gniada szkapina pod nim mało brakło, a szorowałaby brzuchem po ziemi, jak zresztą jej jeździec niemal szorował nogami, tak uginała plecy.
- Hola panience, hehe, dokąd droga? - Z ilości obsmyczających osiłka łupów wynikało, że to herszt obejmował zaszczyty herolda. Reszta gwizdała i rechotała, któryś oblizał paskudnie wargi. - Tu groźna okolica, panienka widzi.
- Och? Więc chcą mnie panowie uprzejmie eskortować?
Grasanci roześmiali się znowu obelżywie, kilku zdążyło już dobyć krótkich, wyszczerbionych mieczy. Ta chwila wystarczyła jednak w sam raz, by ocenić sytuację. Na ścięcie się w miejscu byli zbyt ciasno zbici i zbyt liczni, a ona nie miała czasu na tę zabawę. Ptaszki trzeba było wpierw rozproszyć.
Sirraz zarżał ze złością, rażony ostrogą, piersią uderzył gniadą kobyłkę, wyrywając się naprzód jak szarańcza. Klacz herszta wspięła się spłoszona, a banda rzuciła w pościg. Zbójeckie konie słynęły z szybkości. Lecz w porównaniu do karosza galopowały jak świnie w kartoflach. Dziewczyna krzykiem popędziła wierzchowca, lecąc traktem prosto i trzymając wodze jedną dłonią. W drugiej błyskał już lekki, smukły miecz.

Vescerys pisze...

[Tak, dobrze rozumiesz, o ile oczywiście nie masz nic przeciwko :) I dziękuję bardzo, zwłaszcza, jak pisze ktoś z tak świetną kartą. Choć przyznam się, że to o "galopie świni w kartoflach" ukradłam trenerowi, który po prostu mnie tym porównaniem zabił i nie mogłam się oprzeć :D]

Vescerys pisze...

Pył gościńca sypał im w galopie spod nóg. Vescerys zaklęła, gdy między bandytów uderzył gwałtownie rozpędzony deresz, na gościńcu zakotłowało się od krzyków i broni, i rozpaczliwego kwiczenia zwierząt. Jeździec walczył skutecznie, bezwzględnie, chaos i zaskoczenie przez chwilę mogły działać na jego korzyść. Lecz nie wiecznie. Pogoń rzuciła się za dereszem, dziewczyna prawie słyszała ciężkie rzężenie konia. Próbowali złapać wojownika klinem lub ustrzelić pod nim wierzchowca. Potem zmasakrowaliby go. A jej plan trafił szlag.
Zaklęła znów paskudnie, na los, na pieprzone szczęście i cholerną męską dumę. Ściągnęła wodze, owijając ogiera wokół ostrogi w gwałtownym zwrocie. Ale nie pomknęła na ratunek w dół traktu. Karosz odbił bokiem, przewinął się nad powalonym u brzegu matecznika grabem niczym czarna wstęga i zniknął między drzewami jak duch. Przepadła.
Prymitywne, ostrugane strzały świszczały w powietrzu, ziemia drżała pod nogami chyżych, małych koników. Bandyci zwarli się w swój śmiertelny klin, kilku krzyczało już z okrutnym triumfem. Zaczęli zbliżać się nieubłaganie do cwałującego deresza. A potem zaczęli umierać.
Pierwszy padł młodzik z brzegu, jeszcze gołowąs, nie zdążył nawet krzyknąć. Czarny dym przefrunął tylko krótko obok niego, zaśpiewała stal. Błysnęło. Chłopak zwalił się od impetu cięcia przez koński zad, tkwiąc jeszcze jedną nogą w strzemieniu. Tylko czerwony ślad został na ubitym piachu, gdy spłoszone zwierzę pociągnęło ciało za sobą. Pierwszy, który zauważył, zamierzył się do potężnego, okrutnego uderzenia drwalską siekierą, lecz uderzył jedynie powietrze. Po drugiej stronie kolejny zwisł bez życia z siodła, z kłębu jego konika ściekała krew. Trzeci zdołał tylko wrzasnąć.
Vescerys ściągnęła mocno wodze, wpierając zadem konia w ziemię i licząc na złość zgrai. Nie przeliczyła się. Zaatakowali z rykiem i hałasem, rzucili się naprzód, jak skaczące do gardeł wilki. Spięła ogiera. Manewr był szalony, lecz jedyny. Żadnemu z nich nie mogła dorównać siłą, żadnego z tych ciosów nie wyobrażała sobie sparować - w gniewie uderzali niczym młoty. Musiała więc ograć szarżujące kupy mięsa, dopóki nie dało się skutecznie zwiać. Sirraz tańczył jak demon wśród huku i wrzasku, okręcając się na zadzie, krzyżując nogi w tanecznym galopie i rzucając spod oręża, jakby drażnił się i ganiał z rozjuszonym bykiem. Krew spływała z ostrza dziewczyny.
Miecz zaśpiewał cicho, kiedy płazem odbiła drzewcową strzałę. Jedną. Druga nadleciała jednocześnie i zdążyła tylko obrócić konia, jak poczuła szarpnięcie w boku. Jęknęła głucho, starając się nie tracić równowagi. Jeśli zawahałaby się choć chwilę, któryś z tych niedźwiedzich ciosów mógł trafić. A wystarczył tylko jeden.

[Nie ma problemu, pozwoliłam sobie jeszcze trochę to tempo podkręcić :D]

Anonimowy pisze...

Rozejrzała się po wnętrzu. Zdawać by się mogło, że tutejsi bywalcy przyzwyczaili się do jej widoku; było jej to na rękę. Jednak widok kogoś nowego zwracał uwagę ogółu.
- Nie przejmuj się - mruknęła do towarzysza, który wszedł za nią. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś - a raczej kogoś - po czym zastygła, zamyślając się na moment. Najwyraźniej spodziewała się kogoś, lecz w tym momencie spotkał ją zawód. Kobieta postanowiła jednak zignorować zmianę planów i postąpić zgodnie z zamierzeniami. Ruszyła w stronę szynku, na spotkanie z gospodarzem.
- I już po pracy - zawołał na jej widok szynkarz, nie podnosząc głosu - To jest zajęcie. Pozazdrościć.
- Nie sądzę - sprostowała kobieta, podchodząc do lady - Ja zawsze jestem w pracy. Masz wolny pokój, o którym wspominałam dziś rano? Przyprowadziłam przyjaciela.
-Kolejny? - spytał, krzywiąc się - Twój jest wystarczająco duży. I ma dwa łóżka.
- Lubię przestrzeń. Poza tym, jak wiesz, w każdej chwili mogę mieć niespodziewanych gości. Więc jak?
- Coś się znajdzie - odparł ugodowo, spoglądając jej przez ramię na mężczyznę noszącego ślady mieszanki krwi.Wręczył blondynce klucz - Szesnastka.
- Dziękuję - uśmiechnęła się w podzięce, nie zważając na dobrze znane jej wzdrygnięcie się człowieka.
Odwróciła się i podrzuciła Aedowi klucz.
- Orientuj się.

Sol pisze...

[ witam ;D pisuje sobie tu od jakiegos czasu i widząc urlopik na czas nieokreslony, nawet nie zaczepialam ;D ale teraz zaczepie, z nadzieja, ze na pierwsze wolne sie spiszemy chociaz w jednym wątku, hm? ;D ]

Sol pisze...

[fabuła.... ja na brak weny nigdy nie choruję ;D więc! skoro to parszywy łotr, podejrzany typ, a przy tym elf, któremu zwykle wykręcić sie z kłopotów udaje, to... : 1) ratowanie z ciemnego zaułka damy w opresji - choc to chyba oklepane, nudne i banalne; 2)próba okradzenia Sol, co skończyłaby sie z kolei jej próba podpieczenia mu tyłka xD; 3) przypadkowe spotkanie w lesie, nie takie zwykłe jednak, bo przy akompaniamencie wilczego wycia; 4) może jakis tłum i jakieś zamieszanie i jakieś straże keronijskie? Sol nie mająca pojęcia co się dzieje, acz przez bogate suknie i dumnie unioseiony podbródek, mogłaby na widok że ci ścigając konkretną osobę - Aeda właśnie, ofukać ich i kazac go puścić xD ]

Sol pisze...

Sol miala tak silnie wpojone nauki, że etykieta i pewe zachowania, gesty, czasami i sposob myslenia, zdawała się miec już we krwi. Trudno się dziwić skoro od malego sypiano w pierzach ręcznie sortowanych, kapano w oparach olejków aromatycznych z rzadkich kwiatów, jedzono tylko najlepsze mięso, pito najlepsze wino i nigdy nie zważano na to, że i pieniądze mogą się skończyć. Nie mogły. Do czasu.
Sol pochodziła z Skalnego Miasta, gdzie klimat, krajobraz, obyczaj, wszystko bylo inne od tego, co widziała i poznawala będąc w Keroni. Oczywiście zalożenie było taki, z pozątku przybycia na te ziemie, że niedlugo wroci, jak tylko jej imię zostanie oczyszczone, acz... Wszystko się przedłużało, ona sama zas tracila poczucie czasu. Żyła od spotkania do spotkania z Aladairem, swym opiekunem, ktory prócz wampirzego przekleństwa był Egzekutorem i który najwidoczniej jej unikał. Kuźwa, jakby jej winą bylo to, ze serce jej nei slucha! Ale nic to... Jej dni na keronijskich ziemiach wyglądały nastepująco: kilka dni robiła co chciala, poznawala nowe miasto, do którego zawitała, a później zjawial się wampir i kierował ich do nowego miejsca. Przy tym Alasdair zdawal się podążać w konkretnym kierunku, ale jej celu nie zdradził. A ona będąc skazana na wygnanie, nie majac nikogo innego, szla za nim ufnie.
Dziś dzień spędzic miała w mieście.... nie, nie pamietala nazwy. Jedyne co zdołała sobie do głowy wbić to Królewiec - nazwa stolicy i tyle. teraz więc kroczyła ulicami innego miasta, dla niej bez nazwy i rozglądała się po targu. Ludzi byla masa i akurat fakt, że zima nadeszla, ją cieszył. mróz był siarczysty, acz ciepłe odzienie jakie zafundował jej Egzekutor chroniło blade, smukłe ciało przez zimnem. gdyby stopni bylo o kilkanaście wiecej, jak podobno potrafilo tu być latem, pewnie by sie udusiła od duchoty. Kazdy każdego popędzał, przepychał się i wszędzie byl krzyk. dzika wrzawa, ktorej znieść nie mogła i tylko co rusz zatykała sobie uszy.
Jak na corke wpływowego cżłowieka przystało, tutaj nazwano by ją arystokratką chyba, przecisneła sie między jakimis babami i stanęla obok straganu z ostatnimi owocami, jakie udalo się zebrać nim snieg wszystko przykrył. Jabłka pachniały kusząco, choć ich skorka nie była tak wypolerowana jakby sobie tego kobieta zyczyła. Zastanawiala się nawet nad kupnem kilku, gdy za nią podniosła sie kolejna salwa krzykow. Tym razem to nie przekupki licytowały tlusta gęś, ale mężczyźni krzyczeli. Nie rozumiala wiekszośći z słów jakie zdolała wychwycić, acz zaraz jej oczom ukazała sie scena, jak keronijskie straże kogoś za sobą wloką. Nie prowadzą, a wloką, dosłownie.
Oczy jej momentalnei zpałonęły, a i to mozna dosłownie rozumiec, bo choć tęczowki barwy ognia miała, teraz gdy poajwiły sie w nich jasne iskry z oburzenia na taka niesprawiedliwość jawną, zdawać sie mogło, że w twarzy kobiety czai się demoniczny ogień. Cóz, słowem wtrącić nalezy, ze tu ją o konszachty z szatanem nawet posądzano przez te oczy wlasnie, jakby wieksze dziwaki po swiecie nie chodziły.
- Dosyć! - krzykneła władczo, nagle niemal tłum przeskakując i stając obok wysokiego strażnika w hełmie czubatym, co chyba chcial sobie zbroją dodac kilka funtow i łokci. A przy tym naglym ruchu suknie jej z drogich tkanin zaszumiały jak pieźń jakas osobliwa, drogie nicie i hafty w odzieniu zalsniły, za kobieta zas jak czerwona smuga zachodzącego slońca uniosły sie blyszczące wlosy i rozniósl się eteryczny zapach perfum.
- Cóz to ma znaczyć taka niegodziwość?! - sciagnela w gniewie brwi i wbiła ogniste spojrzenie w strażnika. Czekała, a co, na wyjaśnienia.

Luce pisze...

[Aa, witam. :) Właśnie zauważyłam, że z odpisywaniem troszkę krucho, więc jak uda ci się zebrać w sobie, jestem jak najbardziej "za", jeśli chodzi o wątek. ;) Zwłaszcza, że postać wyszła naprawdę ciekawa.
Co do imienia medyczki... Wydaje mi się, że u ciebie występuje ono jako nazwisko, a ponadto, samo użycie tego słowa było przypadkiem. Dopiero po dodaniu karty zauważyłam, że ktoś jeszcze użył "Querieth" na blogu. Dodatkowo w odwrotny sposób. :D']

/Pharea

Nefryt pisze...

[Nie ma problemu, chyba wszyscy rozumiemy natłok obowiązków. Trzymaj się dzielnie :)
Tylko wiesz... Czekanie zaostrza apetyt. Kiedyś cię zjemy ;P]

Nefryt pisze...

[Kiedyś :D Nie ma sprawy, miło widzieć, że jesteś xD
W weekend porozglądam się za poradnikami :) Bo grafiki komputerowej dopiero się uczę.
Kredki akwarelowe... Coś, czego nigdy nie mogłam pojąć xD ]

Nefryt pisze...

Nie odpowiedziała, nie chcąc wzbudzić niczyich podejrzeń. Jeżeli owo "towarzystwo" ich obserwowało, wolała go nie wypłoszyć. Nie minęła jeszcze umówiona godzina. Pojawienie się tego kogoś wcale jej się nie podobało.
Udała, że dyskretnie ziewa.
- Nieprzespana noc się odzywa. Wynajmę pokój na górze - rzuciła. Wstając z miejsca, niby przypadkiem, odwróciła twarz w stronę Aeda.
- Sprawdzę z góry, czy jest sam - wyszeptała prawie bezgłośnie. - Jeśli coś będzie nie tak, dołącz do mnie. Strych karczmy łączy się z sąsiednim domem.
Udając swobodę, podeszła do karczmarza. Przez chwilę rozmawiali, potem Nefryt weszła schodami na górę.

[Wybacz, że krótko. Dawno nie pisałam i teraz muszę się z powrotem wczuć ;)]

Nefryt pisze...

[O, ciesze się, że przypadł ci do gustu. Ja też lubię nasz wątek. To jeden z tych, na które odpisuję z większą chęcią (niestety - chęć nie idzie u mnie w parze z częstotliwością :/). Ciekawa jestem, co też to za pomysł. Mi też coś niecoś przyszło do głowy, mam nadzieję, że nie wejdę ci w paradę.]

Nefryt szła szybko, prawie wbiegła do pokoju oznaczonego numerem piątym. Przymknęła za sobą drzwi i wyjrzała przez okno. Uśmiechnęła się lekko. Czysto. Może niepotrzebnie spanikowali? Meri od dawna powtarzała jej, że wykazuje totalną paranoję. Westchnęła. Jakby nie patrzeć, jeden Wirgińczyk pałętał się wokół karczmy. W zbroi. A to zdecydowanie nie jest normalne.
Miała już wrócić na korytarz, ale coś, jakieś nienamacalne przeczucie, kazało jej ponownie spojrzeć w okno.
Zimny błysk w strzesze sąsiedniego domu. Zmarszczyła brwi, przyglądając się dokładniej. Światło słoneczne odbijało się od metalu. Od grotu strzały. Ukryty w słomie, siedział łucznik. Zauważyła jego jasne oczy, utkwione w wejściu do karczmy.
- Cholera jasna! - syknęła.
Raptownie otworzyła drzwi i... ŁUP! Dębowe drzwi uderzyły w coś, a może raczej w kogoś, sądząc po wypełniającym korytarz, boleściwym jęku.

Nefryt pisze...

[Wiesz co? Tak mi chodzi po głowie... A jakby tym oficerem był mój Shel? Mogłoby być... zabawnie ;D Oczywiście pod warunkiem, że ten Wirgińczyk się (kiedyś-tam) ocknie, bo wolałabym nie mordować swojego "Fircyka" :D]

- To widać - parsknęła, patrząc na małe pobojowisko dookoła. - Masz fantazję - zaśmiała się cicho.
- Mamy problem. Na dachu budynku obok siedzi sobie łucznik. I ewidentnie czeka, aż wyjdziemy. Czy ostatnio w jakiś sposób podpadłeś Wirgińczykom? - zapytała podejrzliwie. - To znaczy, bardziej niż ja?
"Co zrobimy?". Dobre pytanie. Łucznik na dachu. Co najmniej jeden zbrojny na zewnątrz. I najprawdopodobniej kilku wewnątrz, na szczęście na dole. Jeszcze na dole - uzmysłowiła sobie z rosnącą dozą paniki. Jeśli ktoś ich zobaczy, jeśli zaczną walczyć, zaraz zleci się tu połowa straży z okolicy.
Co robić?!
Zerknęła na leżącego bezwładnie Wirgińczyka. W jej oczach pojawił się jakiś dziwaczny błysk. Nefryt miała plan.
...Zapewne nie mniej szalony, niż Aed.
- On żyje? - zapytała szeptem.
- Do piątki z nim.

Nefryt pisze...

[Mam pytanie – jaki my mamy czas akcji? Nasz wątek „dzieje się” przed pustynną sesją i przed tym, jak Nef wylądowała w Kansas? Na potrzeby odpisu tak założyłam].

Zawahałam się. Popatrzyłam na gębę Arhina. Czy go znam? Skrzywiłam się.
- Znamy się. Niestety. Walczyłam z tym skurwysynem, byłam z nim na Kresach. Ogólnie, długa historia. – Raz jeszcze spojrzałam na Wirgińczyka. Mogłam mocniej… - pomyślałam z nutką żalu. Zaraz jednak pohamowałam się. Nie chciałam go przecież zabić. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaki los mi zgotuje.
„Powiem ci, ale obiecaj, że przywalisz mi dopiero jak skończę” – po takim wstępie spodziewałam się, że po prostu zrobił coś głupiego. No nie wiem, chlapnął językiem kiedy musiał siedzieć cicho, zwinął coś ważnego, albo pozbył się jakiegoś ważniaka w mało dyskretny sposób?
Nie przypuszczałam, że to ma cokolwiek wspólnego ze mną.
Wydawało mi się, że znam Aeda. No właśnie, wydawało.
Zatkało mnie. Serce biło mi jak oszalałe, krew dudniła w uszach. Ja mu wierzyłam. Jak mało komu. I właśnie to było najgorsze. Nie zasadzka, nie to, że ktoś był gotów mnie wydać. Tylko to, że ja mu… Potrząsnęłam głową. Czułam, jak paznokcie wbijają mi się w wewnętrzną stronę dłoni.
A jeżeli mówił prawdę? Jeżeli faktycznie miał wybór: zdradzić mnie, albo zginąć?
Nie przywaliłam mu. – Dlaczego zmieniłeś zdanie? – zapytałam. Mój głos brzmiał dla mnie jak z głębokiej studni. Obcy, zimny. – Dlaczego już nie chcesz mnie im wydać? Gadaj! - Ogarniała mnie wściekłość.
Wystarczyło przez chwilę popatrzeć na Aeda, by odkryć, jakie ma zamiary względem Arhina. Szkoda, że znacznie lepiej maskował to, co naprawdę chce zrobić ze mną.
- Nawet o tym nie myśl – warknęłam. Swego czasu Arhin uratował mi tyłek. Oczywiście nie wierzę, że zrobił to bezinteresownie. Tacy jak on wszystko kalkulują. Co nie zmienia faktu, że mógł poczekać, aż ktoś z mojej dalszej rodziny odrąbie mi głowę. – To kanalia, ale wierz mi, nie warto. Jest tak wkurzający, że i tak zaraz ktoś go ukatrupi.
- Ja? Jeden Wirginiec miał mnie wyprowadzić z miasta. Powinnam się upewnić, czy na pewno mnie wystawił. Bo może nie.
Popatrzyłam na jego błazenadę. Złość na Aeda z wielkiej zmieniła się w taką trochę mniejszą. Nawet spróbowałam się uśmiechnąć.
- Bardzo. Prawie nie widać pod tym twojej… - urwałam. - Nie zdejmuj tego - powiedziałam szybko. Upewniłam się, że Arhin nadal przejawia przytomność zwalonej kłody, po czym bezceremonialnie zdjęłam mu kolczugę, przeszywanicę i parę innych części garderoby. Zawahałam się przy koszuli. Poczułam ciepło na twarzy. A niech to, głupie rumieńce. Dokończyłam ściąganie koszuli. Rzuciłam całym majdanem w Aeda.
- Trubadur, ubieraj się. Musimy stąd jakoś wyjść.
Popatrzyłam na Arhina leżącego z odprężonym wyrazem twarzy w samych gaciach i onucach. Parsknęłam.
Potem przyszło mi do głowy, że nie możemy go tak zostawić na podłodze. Prędzej czy później, ktoś wparuje do tego pokoju i co zobaczy? Skądinąd podejrzany widok.
Rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na łóżku.
- Aed, możesz mi pomóc? – Jakby tak położyć Arhina do łóżeczka? I przykryć kołderką? – I… masz może coś do pisania?

wonder pisze...

[dzięki ;) cierpliwości to ja mam sporo i sama jej czasem będę wymagała od ludzi, z którymi wątkuję, więc luzik.
na wątek jestem oczywiście chętna, więc zgłoś się jak już ogarniesz kartę i inne sprawki, to razem pomyślimy nad powiązaniem, ewentualnie jego brakiem]

Nefryt pisze...

[Oj tam, zaraz absurdalne. Aed jest w porządku. Naprawdę ;) A co do utożsamiania, to chyba nie da się stworzyć postaci, w której nie ma nic z autora. Kiedyś wzięłam „pod lupę” postacie moje, Szept i Isleen. I w każdej postaci była chociaż jedna cecha autorki.
„Jedyną radość z życia jaką jest robienie z siebie idioty” – wieszam to sobie jako motto nad łóżkiem, będę to czytać, jak znowu wpadnę w psychiczny dołek :D
I nie, nic (chyba) nie przekręciłaś, jest dobrze. Nie. Jest lepiej, niż dobrze.]

Słuchałam go w milczeniu. Nie wiedziałam, czy mogę mu wierzyć. Ktoś kto zdradził raz… Ale czy on zdradził? Kim ja jestem, żeby to oceniać? Słyszałam dumę w jego głosie a potem… potem to załamanie.
Nie wiedziałam, że on dlatego… Myślałam, że po prostu ucieka przed tymi, którzy go ścigają.
Nie musiał kończyć. Widziałam do czego zdolni są Wirgińczycy. Czasami robili to na moich oczach. Postawiłam sobie za cel, żeby zapłacili za to… żeby tak samo cierpieli. Żeby opuścili nasze ziemie. Żeby nie skrzywdzili już nikogo więcej.
Nie chciała go martwić, że w wielu przypadkach nie musieli nawet zajmować dowódcy.
Gdybym nie była tak zdenerwowana, zapewne chciałabym go pocieszyć. Obecnie było to ponad moje siły. Co nie zmienia faktu, że czułam się źle, patrząc na jego zmarnowana minę. Niezależnie od wszystkiego, był moim przyjacielem. A przyjaciół nie odrzuca się od tak.
„Pamiętam ten kraj jako zupełnie wolny. Wiem, o co bijecie się ty i twoja banda, chociaż pewnie o wielu rzeczach nie mam pojęcia.”
Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle. Nie znałam wolnej Keronii. Kiedy się urodziłam, wirgińskie wojska wygrywały z naszymi w Górach Mgieł. Ale w centralnej części Keronii nikt poważnie nie myślał o wojnie… a już na pewno nie o takiej, w której ktoś zajmie nasz kraj. W Królewcu dorośli śmiali się z wirgińskiej armii. Krążył taki żart, że Wirgińczycy przeskakują górskie rozpadliny na tyczkach i dlatego tracą tylu ludzi. Nie wiem, co było w tym śmiesznego. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, musieli mieć bardzo dobre tyczki.
Kiedy miałam jedenaście lat, Wirgińczycy zajęli Demar. I zaczęła się wojna. Dla nas, Kerończyków. Bo dla Wirginii trwała od ponad dziesięciolecia.
- Przesadzają? Zależy kto. Niedowartościowani dowódcy Begrissa na pewno nie. – Nie ma to jak pocieszenie, prawda? Ale, jeżeli trafił na ludzi jakiegoś podrzędnego możnowładcy, to pewnie tak… Pewnie przesadzają.
- Może mam go jeszcze ubierać? Schowaj to gdzieś, najwyżej sobie poszuka.
Przyjęłam zestaw do pisania i nagryzmoliłam na skrawku papieru: „Pozdrowienia”. Zawahałam się. To było głupie. I ryzykowne. A niech tam. Utarcie nosa temu palantowi, Arhinowi, jest rzeczą bezcenną. „Dobrze walczysz… jak na kobietę”. I: „Taka ładna kolczuga… a na tobie wisi jak szmata”. Albo: „ …to urąga mojej godności”. Idiota. Zabiłby się, gdyby skoczył ze swojego ego do poziomu swojego rozumu. Dopisałam: „od Nefryt”.
- Aed, chcesz się dołączyć do pozdrowień? – pokazałam mu kartkę. Potem wcisnęłam ją w rękę Arhina. Znajdzie, jak się obudzi. Mam nadzieję, że będzie pamiętał, jak dał się podejść. Pan mądry, psia jego mać.

Nefryt pisze...

Przejrzała listy. Zwykłe raporty, stare, nieaktualne. Bez znaczenia. Prywatny list do jakiegoś Wernsa. A potem…
„ Najjaśniejsza Pani”
Uniosłam brwi. Zerknęłam na datę. Była dzisiejsza.
„ Nie wiem, kiedy list ten dotrze do Królewca. Większość traktów jest dla naszych posłańców nieprzejezdna.
Musiałem opuścić D. Generał Leinster (mniemam, iż go pamiętasz, Pani. To ten, który wysłał ciężką jazdę na bagna)oddelegował mnie do Etir. Kiedy powrócę, nie wiem. Nie martw się jednak, Pani, o swego brata. Handrich nad nim czuwa.”

Zmarszczyłam brwi. Arhin nigdy nie używał imion keronijskich bogów. Raz słyszałam, jak przywoływał jakiś swoich… Ale naszych, nigdy.
„Obawiam się, że wolnościowe ekscesy Kerończyków mogą zaszkodzić naszym planom.. Oczywiście, powiadomię, Cię, Pani, gdyby sytuacja się zmieniła.”
- Nie… To niemożliwe.
„Poza tym, mam wrażenie, że Verena już nam nie sprzyja.
Mam nadzieję, Pani, że zdrowie Ci dopisuje. Nie słuchaj insynuacji, jakie padają pod twoim adresem. Nie martw się nimi. Nie warto.
Z wyrazami szacunku,
Shel Arhin”


Gwałtownie odszukałam w małym stosiku kopertę, w której był ten list. Musiałam sprawdzić. Musiałam być pewna, do kogo zaadresowany był ten list.
„Jej Wysokość Królowa Keronii, Szafira Escanor”
- O, na gacie Fortuny.
Ukryłam twarz w dłoniach. O Szafirze mówiło się różne rzeczy. Że jest nieudolna, że to marionetka…
Bogowie, nie. To po prostu nie jest możliwe. My tu walczymy, każdy robi, co tylko może. Staramy się. Blokujemy transporty, żeby Wirgińczykom brakowało broni, jedzenia, wszystkiego, czego się da. Kiedy jest to możliwe, ratujemy skazańców. Odbijamy więźniów. Chłopi, nim opuszczą zajętą wioskę, po kryjomu zatruwają studnie. Czasem niszczą to, czego nie mogą zabrać ze sobą, żeby nie wpadło w ręce najeźdźców. Za broń chwytają kobiety, czasami nawet starsze dzieci. I giną. Giną za co? Za wolność? Za marzenia, podczas gdy nasza królowa….
„- Buty też?”
Spojrzałam półprzytomnie. Aed. Jego mina. Zaraz, o co on pytał..?
Potrząsnęłam głową. A. Buty. Noże.
- Jak chcesz. - Przyjrzałam się jego butom. Od biedy podobne. Tylko robiły mniej hałasu. To chyba lepiej. – Chyba nie zauważą różnicy.
- Srokołak? – zdziwiłam się. Przypadkowo zerknęłam na jego naszyjnik. – Czekaj... To od tych błyskotek?
Westchnęłam. Podeszłam do niego bliżej. - Aed, popatrz na siebie. I powiedz mi, kim jesteś. Elfem? Złodziejem? Najemnikiem? Nie obraź się: nie. Ale przybierasz te role. Jak trubadur. Nie zrozum mnie źle. Jest w tobie taka nieprzewidywalność i to… to można lubić.

Chwilę później Arhin wylądował w łóżku. Miałam obawy, czy się nie obudzi. Ale nie. I nasze szczęście. Albo jego. Bo znowu musiałaby dostać drzwiami. Narzuciłam na niego kołdrę. Jeden róg zaczepił się jakoś na wysokości pasa mężczyzny. Poklęłam sobie pod nosem i, czując się idiotycznie, nachyliłam się nad Arhinem, żeby przykryć go jak należy. Jeśli się teraz ocknie… i zobaczy, jak się nad nim nachylam, Fortuna okaże się najgorszą dziwką na świecie.

[Opis dalszych dziejów duetu Nef + Aed zostawiam tobie ;D
I… mój odpis też jest trochę jakby… czerwiowaty.]

Silva pisze...

Nie mają Góry Przodków bardziej zdradzieckiego miejsca, niż Tea’i Kirium, co w elfiej mowie oznacza „szybka śmierć”. Przełęcz, którą jak powiadają tubylcy, wybierają głupcy. Przełęcz wysoko ponad ziemią, sięgającą chmur, niedostępną dla wierzchowców, umiłowaną przez orły i kozice, znienawidzoną w słowach wędrowców. Przez Tea’i Kirium prowadzi tylko jedna droga, droga głupców, a jednocześnie najszybsza ścieżka w dół do kopalni Ruun, a potem miasta Rivendall. Wybierając okrężną drogę przez przesmyk nadkłada się niemal czternaście dni, dla popędliwych zbyt długo, dla rozsądnych nie stanowi to problemu. Tea’i Kirium dla nielicznych, którzy okazali się na tyle mądrzy, by ją przeżyć to pierwsza i ostatnia droga. Niesie szybką śmierć dla tych, którzy nie potrafią zrozumieć jej praw i uznać wyższości. To tylko tak wąska ścieżka, że nie sposób iść nią we dwójkę, przytulona do pionowej, granitowej skały tak twardej, że haki do wspinania nie potrafią się w nią wbić. Pod nią rozciąga się przepaść i nitka rwącego strumienia, ledwo widocznego. Nad nią ośnieżone szczyty. Gdyby nie lawiny i osuwający się śnieg, ścieżka nie zbierałaby tak krwawego żniwa. Nie ma na całej jej długości miejsca, w którym można by skryć się przed lawiną, nie ma jaskini, szczerby - nic tylko gładka, pionowa ściana. Złapać się nie ma czego, pozostaje jedynie przywrzeć do kamienia i modlić się do bogów, aby śmierć była szybka. Los bywał jednak łaskawy. Mniej więcej w połowie długości ścieżki, krasnoludzkimi rękoma, wykuto jaskinię; mówi się, że to zdesperowany krasnolud, którego zasypał śnieg, wykuł ją swoim toporem ponoć zaczarowanym, bo jakżeby inaczej rozłupać coś tak twardego? Podobno w każdej plotce jest ziarnko prawdy. Tubylcy mawiają jednak, że na Tea’i Kirium śmierć dosięgnie każdego, oszczędzając jedynie tych, których przegapi.
Ostatnia lawina na przełęczy zeszła wczorajszego dnia i wedle tubylców mogła uchodzić za najgroźniejszą w ostatnim okresie; śnieg pokrył przełęcz, zasypał ścieżkę, zsuwając się w dół, ku rzece. Przejście zostało zablokowane. Należało poczekać aż znów będzie można iść dalej.
Brzeszczot opatulił się szczelniej płaszczem. Elfickie płótno chroniło od zimna lepiej niż ludzka odzież, schło także szybciej, ale wciąż było mu chłodno, wciąż odczuwał zimno. Buty suszyły się przy ognisku, koszula leżała obok nich. Ogień płonął jasno, ale nie był zbyt potężny, ot wystarczający aby ogrzać i rozjaśnić ciemności.

Silva pisze...

Najemnik miał cholerne szczęście. Można nazwać go głupcem skoro wybrał przełęcz, ale sprawa, która gnała go do przodu była wagi państwowej i wiele od niej zależało; pośpiech był wręcz wymagany, a nie ma lepszej drogi z Ataxiar i Doliny Makowej do kopalni Runn niż przez Góry Przodków i przełęcz. Miał szczęście, bo gdyby zamarudził dłużej w podróży, leżałby przysypany śniegiem z całą pewnością martwy i połamany. Tea’i Kirium pokazała, że należy uważać, czuć strach i rozumieć. Gdyby postawił nogę kilka godzin później na ścieżce, już by go nie było. Miał szczęście, że dotarł do jaskini krasnoluda. Miał szczęście, że niespisany obowiązek nakazywał podróżującym przez Tea’i Kirium i korzystającym z jaskini, zostawić coś dla innych wędrowców; chrust, koc, czy inną przydatną rzecz. Zazwyczaj przestrzegano tego zwyczaju. Zazwyczaj przygotowywano się przed wejściem na górską ścieżynę.
Zapas żywności przeznaczony był na dwadzieścia dni drogi, wliczając w to podziemne tunele do kopalni Ruun, obliczony na jedną osobę; lawina przedłuży tę podróż, ale jeśli rozsądnie będzie się pożywiać, wszystko powinno pójść dobrze.
Kociołek nad ogniem był pusty i należało go napełnić, a nie ma w górach lepszego sposobu na wodę, niż roztopienie śniegu. Trzeba było tylko wstać i wygramolić się na zewnątrz, w noc uważając, aby nie postawić źle kroku i nie zapaść się w śniegu. Dar niechętnie to zrobił, ale zagrzane, przyjemnie ciepłe buty pomogły mu się zdecydować. Szkoda, że koszula nie wyschła.
Złapawszy kociołek, po przejściu zaledwie kilku kroków, wyjrzał zza szczelinki, która była wejściem do jaskini. Widok jaki zobaczył wcale nie dodał mu otuchy. Było ciemno jak w dupie u olbrzyma, co prawda Dar nigdy do żadnej nie zaglądał, ale przysłowie tak mówiło, więc musiał być ktoś, kto tam był - mniejsza o to. Wiatr targał mu włosy, zrobiło się zimniej, chłodniej, a śniegu było w ch… dużo. Brzeszczot zaklął szpetnie, jak krasnolud. Szkoda, że nie zabrał ze sobą Midara, albo chociaż chędożonego Lofara, co by pewnie teraz, żeby się ogrzać, zaproponował rozebranie się do naga i przytulenie…

Silva pisze...

Zimno nie sprzyjało myśleniu, nasuwało niepokojące obrazy.
Odgłos osuwającego się śniegu zwrócił uwagę mieszańca. Jego czułe uszy wychwyciły dźwięk kojarzący się z czymś ciężkim, co właśnie zagłębiło się w śniegu. Darowi przypominało to… Jakby martwe ciało wpadło z wysokości w głęboki śnieg, a jedyna wysokość w pobliżu to skalna półka w górze, nad jego głową, którą biegła ścieżka, by potem opaść w dół w stronę jaskini.
Wychylił się jeszcze bardziej. Ze śniegu wystawały nogi i ręce. O tam, jakieś osiem, czy dziesięć kroków od niego. Nogi i ręce musiały mieć też całą resztę, chyba że została zeżarta, albo się urwała, albo…
Do cholery! Tam leży człowiek, albo elf, albo krasnolud… W każdym razie ktoś z jakiejś rasy!
Najemnikowi kociołek wypadł z rąk. Posuwając się do przodu, po śniegu, jak najbliżej ściany, klnąc w najlepsze, że brakuje mu elfiej zwinności i lekkiego chodu, mieszaniec nieobdarzony takowymi zdolnościami, wreszcie dotarł do rąk i nóg. Okazało się, że był też tułów i głowa, cała i na miejscu.
Ostrożnie się nachylił, szturchnął palcem ciało, kiedy nie zareagowało dotknął je dłonią. Było cholernie zimne. Ile ręce, nogi i reszta leżała w śniegu? Głowa… Zerknął na głowę. I poczuł dreszcz wcale nie wywołany wiatrem. Aed. Chuchro. Co ten długouchy cholernik tu robi?
Zamarza. Zamarza o ile już nie jest sztywny.
Nie był. Najemnik słyszał słabe bicie jego serca. Elfy to żywotne stworzenia, mieszańce też, ale i je można zabić. Taką lawiną albo mrozem na przykład.
Oceniając, czy w momencie, kiedy ruszy półelfa zabije siebie i jego, czy tylko jego, czy może jednak nikogo, najemnik złapał chuchrowe buciory i zaczął ciągnąć do jaskini. Kurewsko męczące zajęcie, zwłaszcza jak zmarznięcie jeszcze-nie-zwłoki wszystko utrudniają i nie pomagają.
W końcu udało się dotaszczyć Aeda do środka, nie obtłuc go przy okazji i nie połamać. Teraz należało go rozgrzać. Czyli możliwie jak najbliżej ognia, zdjąć mokry płaszcz, koszulę, buciory i okryć czymś ciepłym. Na przykład zostawionym przez kogoś kocem (najwyżej będą w nim pchły) i płaszczem.
Kociołek!
Dar szybko po niego wrócił, nabrał śniegu i zawiesił nad ogniem, podsycając płomienie drewienkami. Z podróżnej sakwy wygrzebał manierkę z pitnym miodem - będzie w sam raz do dolania do wody i rozgrzania.
- Roztrzepane chuchro… - najemnik pokręcił głową, ale i tak złapał zmarznięte i sinawe dłonie elfiaka i zaczął je rozcierać, aby ogrzać.
Tak, nawet mieszańce to pieruńsko witalne stworzenia.

Silva pisze...

Brzeszczot siedzący w kucki przy ognisku, podkładając do niego gałązek, co by płomienie nie zgasły, uśmiechnął się szeroko do Aeda. Na jego, Dara, mieszanej, ale miłej dla oka twarzy malowało się zmęczenie, odbijał chłód; niedbale związane na szybko włosy, wyłaziły spod rzemienia, wpadając do oczu.
- A ty co tu robisz? Mnie to jeszcze idzie zrozumieć, ale ty, zdaje się, ostatnimi czasy bardziej rozpoznawalny jesteś jako hyvän rodu Kael’t Crevan niż jako najemnik.
- Hyvän? - najemnik prychnął kręcąc głową; taki był z niego hyvän, jak z polnej stokrotki róża. Rolę tę powinien przejąć Frilweryn, ale oczywiście Gwarek nie chce przyjąć rezygnacji Darrusa, właściwie to nikt go nie chce słuchać i najwyraźniej wszyscy postradali zmysły, bo twierdzą, że się nadaje. Z kolei Dar uważa, że powinien być tylko najemnikiem, bo tylko to potrafi robić. Jak widać ród wie lepiej. Jak widać decyzja Iveliosa okazała się nie do podważenia. - No, powiedzmy. Najemnikuję dalej. Wysiedzieć się nie da z tymi długouchymi. Człowiek może zwariować - Jak to dobrze jest otworzyć gębę do kogoś żywego i normalnego, po tylu dniach wędrówki w samotności, mając jedynie za towarzyszy leśną zwierzynę. Dar przyzwyczajony był do podróży z wredną magiczką, ich odbywał najwięcej, ale i Szept zyskała nowe obowiązki, zupełnie jak on sam i oboje nie mogli teraz maszerować po bezdrożach i ruinach tak, jak dawniej; skończyła się pewna epoka i należało się z tym pogodzić. Samotne wędrówki nie były jego ulubionymi, ale czasami nie miał wyjścia, musiał je zaakceptować. - To pchła, pewnie z koca. Nie marudź.
Kichnięcie Aeda odbiło się echem od maleńkiej jaskini.
- Trzymaj, zmarźlaku - najemnik nalał z kociołka parującej cieczy do glinianego kubka; wokół rozniósł się słodki, przyjemny zapach, rozgrzewający i wywołujący uśmiech na ustach. Pachniało imbirem, cynamonem i goździkami. Naczynko podsunął Aedowi. - Najnowszy wynalazek Lofara. Miód na rozgrzanie - tego, że jest trzy albo nawet cztery razy mocniejszy niż zwykły miód, już nie powiedział, no bo po co o tym mówić, skoro i tak chuchro musiał się rozgrzać? A że na razie nigdzie się stąd nie ruszą, to tym bardziej mogli skosztować napitku krasnoluda.

Nefryt pisze...

[Fakt, kac wątkowy jest raczej rzadki. Przynajmniej u mnie – większość autorów ucieka po moim czwartym/piątym odpisie, a ja zostaję nieszczęśliwa i zastanawiam się, co było nie tak. Wzruszyć się zwykle nie zdążę. Ale żałuję wątku, bo zazwyczaj jeżeli zdobędę się na napisanie tych czterech komentarzy z fabułą, to wątek zaczyna mnie wciągać. A tu figa, człowiek czeka i… i nic. To jedna z rzeczy, których nie cierpię przy pisaniu. Autorzy bywają niereformowalni. Nawet jak umawiałam się na wątki indywidualne, to potrafili zrobić mnie w bambuko. Nie twierdzę, że jestem święta, czasami też olewam, jak mi wątek nie pasuje, ale robię to po jednym/dwóch komentarzach, kiedy widzę, że tylko się umęczę przy takim wątku.
Jak na razie przy wąceniu wzruszyłam się ze… trzy razy? Nie, będzie ze cztery ;) Bo ze dwa razy na KK, raz na DoD, i raz, koncertowo, z wodą w oczach, na sesji historycznej.
A’propos tego o ego – a ja byłam pewna, że to powszechnie znane :)
Z pisania czerwi się nie lecz, bo fajnie wychodzą. Może mnie zarazisz?
A bluzgi… Bluzgi w tekstach fabularnych uznaję za środek stylistyczny na równi z metaforą. I jednego, i drugiego jak da się za dużo, to tekst jest niestrawny. Ale w małej ilości, w momencie, gdy pasuje to do sytuacji – zupełnie mi nie przeszkadza. I sama czasem używam, więc – no problem.
Ehem. Powstrzymaj mnie. Mam słowotok. Rodzina nie chce mnie już słuchać, to gadam wirtualnie.]

- Naprawdę tak myślisz? – popatrzyłam na niego. – Ja wiem… wiem. Ale to tak jakby… - urwałam. Powinnam wziąć się w garść. Użalanie się nic tu nie da. Westchnęłam.
– Muszą korespondować od dłuższego czasu. – Zmarszczyłam brwi. - I to: „Mam nadzieję, Pani, że zdrowie Ci dopisuje. Nie słuchaj insynuacji, jakie padają pod twoim adresem. Nie martw się nimi. Nie warto”. Pierwsze zdanie można uznać za zwykłą formalność. Ale reszta? Aed, takich rzeczy nie pisze się w oficjalnej korespondencji. „Insynuacje” to ostre słowo, a takich się w polityce nie używa. Wirgińczycy nas nie cierpią. Ale jeżeli mają tam na górze choć jednego dobrego dyplomatę, to zostawili sobie jakąś furtkę, na wypadek, gdyby nie udało im się nas podbić. Ale… nie rozumiem. Dlaczego królowa miałaby się kontaktować z takim..? Kim on jest, że waży się tak do niej pisać? I że ona mu odpisuje?
Słyszałam, że Arhin ma szlachectwo. Do tego pewnie jakiś skrawek ziemi. Ale arystokratów jest w Wirgini od cholery. Tak jak u nas. Jak w każdym państwie.
- Wiesz, co mnie martwi? Nie to, że on napisał ten list. Tylko to, że to wygląda jakby… jakby on się o nią troszczył! O królową. To zapewne jakieś gierki, zresztą… Nie wiem. Nic nie wiem. Ale się dowiem. Nie wiem jak, ale się dowiem.
Uśmiechnęłam się do niego, a raczej: spróbowałam się uśmiechnąć. Po rewelacjach z listu ciężko było mi zachować dobry humor.
Skinęłam głową.
- Dzięki. - Przyjęłam zawiniątko.
- Aed, jestem wyjęta z pod prawa. Niczego nie mogę być pewna. Nie w tym kraju. Rozumiesz? Niczego. – Niektórym może się to podoba. Dla mnie to przekleństwo. To znaczy, lubię przygody. To, że mogę podróżować, że nie wiąże mnie żaden urząd, że Żyję, właśnie Żyję, zamiast istnieć od jednej ważnej daty do drugiej. Kocham niezależność. I życie w obozie, w środku lasu, też ma swój urok. Ale kiedy żegnam się z kimś, zwłaszcza kimś, na kim mi zależy, nigdy nie mam pewności, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę. Wiem, że ci, którzy mi pomogą, mogą mieć przez to kłopoty. Wirgińczycy mogą ich nawet zabić. Wiem, że nie powinnam nikogo kochać, bo to niebezpieczne. Cały czas boję się, że mnie złapią, że zabiją… choć przecież zdaję sobie sprawę, że nie mogę wiecznie im umykać.

Nefryt pisze...

[cz.2]
Nie powinnam też nikomu ufać, bo każdy może mnie zdradzić. Najlepszy przykład stał przede mną. Aed. Mógł? Oczywiście, że mógł. Więc dlaczego nie miałby mnie oszukać Wirgińczyk, który poleciał na moją kasę? „Każdą ofertę można przebić”, jak mawia Lucien.
Tyle, że ja ciągle nie chcę uwierzyć, że to pieniądze rządzą światem.
Chętnie zobaczyłabym, jak idzie Aedowi, ale przecież nie mogłam teraz podejść sobie do okna i wyjrzeć. Czekałam więc, z nerwami napiętymi jak postronki. Co jakiś czas zerkałam na Arhina. Cały czas wydawało mi się, że a to drgają mu powieki, a to, że poruszył się w jakiś inny sposób. Sprawdzałam więc. Ale nie. Nadal był nieprzytomny. Nasłuchiwałam też odgłosów z zewnątrz.
I w końcu… kroki na korytarzu. Wydaje mi się, czy? Nie, naprawdę. Ktoś tu idzie. Aed, czy któryś z Wirgińczyków? Klucz był w zamku, więc nie wejdzie tu, chyba, że wyważy drzwi.
Puk, puk!
Nie odezwałam się. Może to jakaś pomyłka?
Puk, puk!
Serce zaczęło mi bić głośniej. Najciszej jak potrafiłam wyjęłam klucz z zamka i spróbowałam podejrzeć przez dziurkę, kto się do mnie dobija. Cholera, nic nie widać.
- Kto tam?
Jeśli Aed, to niech się odezwie. Wpuszczę go i po sprawie. Błagam, niech to będzie Aed.
To nie był Aed. Nie znałam tego głosu. Twierdził, że przysłał go Aed. Czy Wirgińczyk wiedziałby, jak nazywa się mój towarzysz?
Otworzyłam drzwi, chowając się za nimi. Jak wejdzie Wirgińczyk, dostanie mieczem przez łeb.

Silva pisze...

- Patrzcie go, jaki odpowiedzialny. Zamiast się o ród troszczyć biega zimą po górach i podjudzając śnieżne lawiny, żeby mu się na łeb zwaliły.
Najemnik prychnął. Tylko Aed potrafił powiedzieć coś takiego w taki sposób, że człowiek nie tylko miał ochotę szczerze się roześmiać, ale także poklepać półelfa po plecach w ogóle nie czując przykrości, czy smutku po takim wypowiedzeniu się. Spośród hyvan’ów tylko Darrus potrafił roześmiać się na takie słowa.
- Kiedy ja właśnie dla rodu siedzę tu i marznę! - opanowawszy się trochę, dorzuciwszy do ognia kilka gałązek, aby nie wygasł całkowicie, pogrzebał w swojej torbie; wyciągnął z niej suchy prowiant, w który, dzięki niech będą bogom, wyposażyła go Heiana. - W kopalniach Runn zaginął jeden z naszych, co dziwne razem z krasnoludem - mówił niewyraźnie, z pełną buzią sucharów źle wypowiadało się słowa. Po chwili zastanowienia i stwierdzenia, że przecież nie jest sam, wyciągnął z torby drugi pakunek i rzucił go Aedowi. Obdarzył go także uważnym spojrzeniem miodowych oczu; no bo przecież jeszcze przed chwilą najemnik był mrożonką, sopelkiem, kostką lodu, a teraz wydoiwszy do dna Lofarowy trunek, zrobił się żwawy jak goblin, który wypił zbyt dużo naparu z ziaren kawowca, a jak wiadomo taki opity goblin dostawał czegoś w rodzaju przyśpieszenia i biegania i biegania i biegania. - Ciebie to nawet śnieg nie zabije, co? - przyglądając się rozgorączkowanemu Aedowi, doszedł do wniosku, że rzadko się widzi, aby jakiś najemnik, mistrz miecza tak pieczołowicie dbał o swoje ostrze. Z drugiej strony nie było się co dziwić Aedowi. Tak w końcu to był… Aed. Poza tym, jeśli Darrus dba o ćwiczenie ciała, treningi i styl walki wręcz, a taka Szept na przykład o manę, kostur i umysł, to Aed musiał dbać o swój miecz. Normalka. - Co ty tam tak… Na dupie usiedzieć nie może… - podsumował Darrus Aeda.

Szept pisze...

[Przyznaję się bez bicia. Nowa karta - tak, dopiero teraz miałam okazję i czas przeczytać, jest cudowna. Wpędzasz mnie w kompleksy. Co ja bym dała, żeby tak pisać. Poza tym, uderzyłaś w temat, który mnie ostatnio bardzo interesuje - żegluga. Poza tym, nawiązania do fabuły Keronii, które wielbię. Także nawiązania do sesji.
Czytałam podstrony, a raczej podstronę. I arta, tego od Nef ci nie wyświetla. Tak tylko mówię, bo czasem się nie zauważy, a tamte prace (jak i obecne z walentynkowego dodatku) są świetne.

Ale do rzeczy. Jeszcze nie wiem kim, jeszcze nie wiem gdzie, ale po takiej karcie jak nic będę się dobijać o wątek. Mój móżdżek jest nieco rozleniwiony urlopem, ale zaraz go zagonimy do pracy. Musze ostrzec, że do wątków lubię wrzucać postacie, o których w początkowych ustaleniach nie było mowy.
Nie wymagam gotowego pomysłu na wątek, aż tak bezczelna nie jestem. Jeśli jednak orzekłabyś, która z moich głównych postaci najbardziej by ci odpowiadała, byłabym bardzo wdzięczna. Uściślając - ta postać na pewno pojawiłaby się w wątku. Pozostałe główne i poboczne - duże prawdopodobieństwo ich wystąpienia i przyniesienia kłopotów. ]

Silva pisze...

Dziwka Fortuna była prawdziwą suką, kurwą, która jednym spojrzeniem potrafiła zniekształcić czyjś los. Jej walki z ojcem, któremu nie mogła napluć w twarz, bo nawet nie wiedziała, gdzie przebywa ten stary, zramolały sukinsyn, przybrały ostatnio na ostrości. Wyrodna córka już się nie kryła ze swoimi zamiarami, już nie działała w ukryciu; dawno minął czas, kiedy mogła spokojnie rwać i plątać nici, barwiąc je czernią. Teraz należało działać. Pokazać zniedołężniałemu ojcu, że nadeszła jej chwila, a jego właśnie przeminęła i nie ma już nic do gadania.
Prawda była jednak taka, że wszystko działo się z woli Losu i nic bez niego nie mogło zaistnieć.
Brzeszczot miał niejasne wrażenie, że ani Los ani jego wyrodna córka nie maczali w tym palców. Przypadek? Losem rządził także Przypadek. Bo jak inaczej nazwać spotkanie dwóch półelfich najemników w miejscu, w którym można się było spodziewać każdego, ale nie ich? Nikt normalny przecież z własnej woli nie godzi się na odmrożenie dupska, czy palców, nikt nie skacze radośnie z wyciągniętą ręką i nie krzyczy: mnie wybierz, ja pójdę zamarznąć! A oni to właśnie zrobili.
Żując suszony chlebek, najemnik spoglądał na ostrze w ręku Aeda. Czasami naprawdę, w skrytości żałował, że nie potrafi władać mieczem. Każdy sztych w jego dłoni był zagrożeniem dla otoczenia i samego Brzeszczota. Zdawał się nieporęczny, ciężki, niewłaściwy. Dar nigdy nie posiadł tej zdolności, wolał mniejsze noże i sztylety, które pewniej leżały w ręce.
- Demar? - najemnik wcale nie celowo pominął pierwsze pytanie, to, czy zabierze go ze sobą. Uznał, że wpierw lepiej będzie posłuchać o Demarze. Nie chciał czasu na decyzję, Dar już teraz wiedział, że zabierze ze sobą chuchro. - Kocie chuchro ma coś na sumieniu. Ty wiesz ile historii krąży w tym mieście? Nie będę ich powtarzał. Wiem, żeś za to trafił do lochu. Ludzie lubią paplać - nie chciał prosić, czy skłaniać Aeda do zwierzeń, chociaż ciekawiła go prawdziwa historia Demaru i tego, za co długouchy najemnik trafił do lochu. Czyżby miał się dziś tego dowiedzieć? No i nie wytrzymał. - Mów, o Demarze, i Runn, starych kopalniach – oczy w kolorze miodu skupiły się na Aedzie. Sprawdzały. Wiedział o Runn, czy nie? Wiedział?

[Nie! Teraz ja będę marnować niespodziankę i zostawię ją na później, bo fajna gadka się szykuje ^^]

Szept pisze...

[W takim razie nie pytam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz nieco opóźniony odpis i początkowe pominięcie. Zanim cokolwiek napiszę, wolałam sobie ułożyć wszystko w głowie. Nie, żeby efekt był jakiś super zadowalający, ale pretekst był całkiem dobry.
Akurat jeśli idzie o Tam i z powrotem, to w większości zasługa Darrusowej. Można powiedzieć, że wydobywa z mojej pisaniny to, co najlepsze, ot cały sekret. Poza tym, mogę ci powiedzieć, że nawet jeśli nie czujesz się odpowiednią osobą, to taką jesteś. A na sesjach wymiatasz. I wcale w tej chwili się nie przypochlebiam ani nie słodzę. Ale do rzeczy, bo zaraz się niebezpiecznie rozgadam. O tej porze to normalni ludzie śpią. Widocznie nie jestem tak do końca normalna.
Podoba mi się pomysł z nawiązaniem do planów twierdzy. Jeśli chcemy wmieszać w to ruch, może chcieć przekazać im je. Lub sfałszowane opchnąć komuś innemu i jeszcze przy tym zarobić. Lub jeśli nie mieszamy w to ruchu i Demaru, może to być cokolwiek innego, co Aed zobowiązałby się dostarczyć komukolwiek – najlepiej takim, co to nieźle płacą, ale zadrzeć z nimi źle. Powiedzmy, że zjawia się nieco wcześniej, przed umówionym terminem, powiedzmy, że zatrzymuje się w karczmie… I tutaj sytuacja wymyka się spod kontroli. Cenny nabytek gdzieś przepadł, zleceniodawca wkrzony, albo brać nogi za pas albo próbować odzyskać. Tutaj wmieszałabym pewnego mającego skłonności do gorzałki krasnoluda i pewnego małego człowieczka o lepkich rączkach. Możliwe, że jako postać epizodyczna pojawiłby się taki Cień albo magiczka. Ale to już wybiegam za daleko w przyszłość.
Pomysł na razie mało precyzyjny i raczej słaby, ale móżdżek dopiero się budzi.]

Nefryt pisze...

[Aed, przygotuj węgiel, będzies zpisać na kominie :)To nie tasiemiec!
Em. Meryn... Może to mi się coś pomyliło? Bo ostatnio mam głowę wszędzie, tylko nie na karku. Jakby co, zakładam, że był szatynem. I od tego momentu tego się trzymam xD
O, rekolekcje. Ja mam dopiero w kwietniu. Pff.
Katy Perry? A… kto to? :D Nie no, żartuję. Coś tam o niej w szkole słyszałam. Ale jak ona śpiewa, to nie wiem. Nie słyszałam. Albo słyszałam i nie wiem, że to ona.]

Byłam zdziwiona. Co najmniej.
Stał przede mną dość nietypowy mężczyzna, z długim, ciemnym warkoczem, mężczyzna, którego widziałam po raz pierwszy w życiu. Moją uwagę zwrócił jego ubiór. Szlachcic – przemknęło mi przez myśl. Poczułam się niepewnie. Po prostych ludziach wiadomo, czego się spodziewać. Ci ze społecznego marginesu z założenia byli nieprzewidywalni. Arystokraci natomiast… Nie byłam dzieckiem, żeby wierzyć w rycerskie cnoty.
Opuściłam miecz, ale nie schowałam go.
- Czemu sam nie przyszedł? – zapytałam podejrzliwie. Czułam narastający niepokój. Coś w moim umyśle dopraszało się o uwagę, sugerując, że może nie powinnam wierzyć temu mężczyźnie… i Aedowi też.
Chyba, że coś mu się…
No przecież czeka „niedaleko karczmy”. Więc wszystko w porządku. Jak zwykle głupio się wszystkim przejmuję.
- Niech będzie, idźmy – zdecydowałam się. Tu bezpiecznie bynajmniej nie było. Nawet jeżeli ktoś tu cos kombinuje, to albo nie przeciwko mnie, albo dowiem się o tym sporo później.
Wyszliśmy.

[„Zawartość łóżka” – kocham cię za to :D]

Silva pisze...

- A ty z kim trzymasz?
Słuchający historii najemnika, Dar zareagował na zadane pytanie dopiero po chwili i odpowiedział odruchowo, spontanicznie - Z Szept trzymam - po chwili orientując się, że był zdecydowanie za szczery, więc szybko dodał - No, ze swoimi trzymam. Długouche nie są lepsze od ludzi, więc pierdolę takie zależności.
- Runn... Słyszało się o tym niewiele, moja noga ani razu tam nie postała. Co to za miejsce?
- Nigdy nie słysza…
Najemnik zapomniał o czymś ważnym. Zapomniał o tym, że Fortuna, suka bura, dziwka pierdolona i jej kochaś Pech, sługus swojej pańci, co i ludzi wychędoży i swoją pańcię zerżnie, nigdy nie śpią. Czekają tylko, zawszeni kochankowie, na chwilę słabości, na moment nieuwagi i już ci w dupę kij wsadzają. Bo przecież ani Fortuna, niech jej ciało sczeźnie, ani Pech, niech mu życie zbrzydnie, nie przegapią tak dobrej okazji, jaką jest krasnoludzka jaskinia w miejscu, gdzie nawet bogowie nie sikają.
Wedle życzenia swej pańci, tej gnuśnej suki, Pech zawisnął nad jaskinią niczym zły omen i zwiastun nieszczęścia. Szczęśliwy, że może podlizać się dziwce Fortunie sprawił, że wszystko wokoło się zatrzęsło. Najpierw przygasł ogień, przysypany paprochami sypiącymi się z góry, potem coś trzasnęło niczym pękająca skała i w jednej chwili świat zawirował, dół stał się górą, a góra dołem, łomot i rumor ogłuszały, a odłamki skał kaleczyły skórę.
Dno jaskini się zawaliło. W jej środku ziała teraz wielka dziura. Najemnika i najemnika nigdzie nie było.
Tak, Pech spisał się na tyle dobrze, by teraz zażądać od swej kochanicy porządnego chędożenia.

Gdzieś w dole
Ciemność była wszędzie i towarzyszyła jej cisza przerywana jedynie osypującymi się kamykami i fragmentami większych skał; zawalisko uniosło kurz i brud, zasypując stare, zardzewiałe tory prowadzące w ciemność. Tunel zablokowany był z jednej strony, a zawalił się jego strop, którego butwiejące deski nie zdołały utrzymać; pech chciał, że ten sam sufit tunelu był także dnem jaskini. Szyb kopalniany. Jak nic był to stary korytarz wydobywczy, zapewne jedna z wielu odnóg kopalni Ruun. Pod górami ciągnęły się niezliczone ilości takich korytarzy, jedne puste prowadzące do litych ścian, opuszczone, inne zalane albo zasypane, ale były też takie, które prowadziły nie wiadomo gdzie. Labiryntu nikt nigdy nie przeszedł odkąd umarli górnicy, mapy ponoć przepadły, Runn zamknięto uznając za niebezpieczną, a przynajmniej tak się wydawało.
W ciemności coś się poruszyło. Osunął się kamyczek, potem drugi i wszystko zamarło w momencie.
Brzeszczot leżał pomiędzy szynami, nieruchomo, nie chcąc niczego poruszyć. Nogi przywalone miał kamieniami, czuł je, ale prawa kostka rwała niemiłosiernie. Rozcięty łuk brwiowy krwawił, a potłuczone plecy rwały nieprzyjemnie. Oddychał równo, miarowo, ale bał się chociażby drgnąć; nie wiedział, czy nie pogorszy sytuacji, jak będzie się ruszał. Nic nie widział w ciemności, ale słyszał kaszlącego Aeda - czyli żył, całe szczęście.
- Chuchro, żyjesz?

Nefryt pisze...

Wzruszyłam ramionami. „Chyba oficjalnie jest kimś innym i powinien robić coś innego”. Hm, może i tak. Częściowo zgadzało się to z tym, co Aed mi powiedział. Ale w dalszym ciągu czułam się niepewnie. Nie byłam wcale przekonana do tego, żeby wierzyć któremukolwiek z tego duetu. Szalonego duetu, tak w ogóle.
Chociaż ten tutaj ma ładną buźkę.
Nie, żeby to odgrywało jakąś rolę.
Chyba robię się stara i podejrzliwa.
Uniosłam brew.
- On płaci… tobie? – Zmrużyłam oczy. O ile mi wiadomo, to bogate cwaniaki płacą tym… trochę biedniejszym cwaniakom. Może się mylę, ale zawsze wydawało mi się, że Aed zalicza się do tej drugiej grupy.
- Nie wiem, może… Zamknij.
Skrzywiłam się, widząc, kto urzęduje na parterze. Wirgińczycy. Na domiar złego pijani. Niech ich cholera! Nie zareagowałam na zaczepkę, choć aż mnie paliło od środka, żeby wybić tej świni chuć z… No, wiadomo.
Tymczasem „baba” miał na twarzy taki uśmiech, że bez kija nie podchodź. Postąpiłam kilka kroków na przód, oglądając się towarzysza. Moja dłoń odruchowo poszukała miecza. I… nic z tego. Broń była ukryta. I wyjątkowo źle czułam się z faktem, że nie u mnie.
Ledwie wypadliśmy z karczmy, otoczył nas gwar podniesionych głosów i tętent końskich kopyt. Ulica pędziła grupa zbrojnych. W pełnych zbrojach, z herbami. Pociągnęłam szlachcica ku ścianie budynku, żeby nas nie stratowali. Liczyłam, że może nie będą sobie zawracać nami głowy. Niestety, jeden ze zbrojnych zauważył sztylet w ręku szatyna.
- Coś ty za jeden? – chropawy głos pozbawił mnie wszelkich złudzeń. Chyba spadliśmy z deszczu pod rynnę.
[Nie wiem, jak u innych – u mnie można zwalać kłopoty znienacka :) Mam nadzieję, że swoim tekstem nie zepsułam ci zamysłu. Jeżeli tak, to możemy uznać, że jakiegoś fragmentu mojego odpisu po prostu nie było. Żeby nie było wątpliwości – ja improwizuję. I nie mam żadnego planu, co dalej xD]

Nefryt pisze...

[Kobieca intuicja xD A tak na serio, to… nie wiem. Nie wiedziałam. Tylko jak zaczęłam sobie wyobrażać Meyna, to mi to do niego pasowało. Ale pewności nie miałam. A potem stwierdziłam, że trudno, pisze, bo to aż samo się prosi, a jak skuszę to najwyżej zrzucę na dziwny gust Nefrytowej :D
„Siódmego dnia Bóg odpoczął. Kładąc się, przypadkiem stworzył Kłopoty. I uśmiechnął się, albowiem były dobre. Najlepsze ze wszystkiego.” ~ Księga Głupawki ;P
Co do planów kontra improwizacji – kiedyś wybierałam improwizację. Potem - plany. Teraz zdecydowanie wracam do źródeł ;)
Ojej. Biednych masz nauczycieli. Siedzą sobie, prowadzą lekcję… a tu nagle ktoś im pluje śmiechem w nos xD Wybacz. Mam regularną głupawkę. Poza tym, chyba jestem rozchwiana psychicznie, bo raz płaczę, raz parskam śmiechem.
A krówka… Lubię krówki. Ale jeszcze bardziej ciastka xD Tak, wiem, marudzę.]

Patrzyłam to na szatyna, to na Wirgińczyka. W tym oświetleniu najbardziej rzucał się w oczy jego wielki nochal. Wątpiłam w to, by dał się tak łatwo spławić. Zaczynałam się zastanawiać, czy aby na pewno moim ojcem był król Keronii, bo może spłodził mnie Pech, a ja o niczym nie wiem. Chociaż nie, chyba mogę być pewna swoich korzeni, bo w przeciwnym razie ja, Aed i ten szatyn, którego przecież nie znam, musielibyśmy być trojaczkami.
I nie pomyliłam się. Wirgińczyk nie był zainteresowany kupnem naszego kitu.
Zastanawiałam się, co robić. Punkt pierwszy: udawać, że nie jestem sobą. Przecież mnie tu nie chcą. Więc niech sobie żyją w błogiej nieświadomości.
Punkt drugi, nauczyć się teleporta… Stop. Niewykonalne.
- Ale skoro panienka nie ma z tym nic wspólnego, może już iść, nieprawdaż?
Zaskoczył mnie.
Przyjęłam torbę i „narzędzia”, tak, by móc w razie potrzeby szybko dobyć tych ostatnich.
Syknęłam cicho: - Jeśli myślisz, że sobie po prostu pójdę, to jesteś durn…
Dotyk jego warg na moim policzku skutecznie zamknął mi usta. Poczułam gorąco na twarzy. A potem zdałam sobie sprawę, że zostając tutaj, tylko pogorszę sytuację. Skoro miał plan… Już wiedziałam, że miał. I że to… Że to co zrobił, to przedstawienie.
Wyszłaś na głupią, to udawaj ją dalej, przemknęło mi przez myśl.
Uśmiechnęłam się do niego najnaiwniej, jak umiałam.
- Ale wrócisz? – czy mi się wydawało, czy ta troska w głosie zabrzmiała kiczowato? Nie… Chyba nie bardziej, niż powinna. No to oddech i… Nie, przecież ja nie umiem rzucać odpowiednich spojrzeń. Dobra, obejdzie się chyba. To idziemy.
Poszłam, choć miałam opory. Nie wiem, dlaczego, ale przez lata wyrobiło się we mnie wrażenie, że drużyna, sojusznicy, cokolwiek w ten deseń, nie zostawiają się nawzajem w kłopotach. Jak działamy wspólnie, to wspólnie… Zwłaszcza, kiedy coś się wali. Czułam się źle z tym, że odchodzę.
Dotknęłam policzka.
- Ty naprawdę jesteś durny – warknęłam, oglądając się za siebie. Ludzie z powrotem wylegli na ulicę. Szatyn i Wirgińczycy zniknęli mi z oczu, między głowami innych ludzi.
Spojrzałam z powrotem przed siebie.
- O, Aed – dopiero, gdy to usłyszałam, zdałam sobie sprawę, co gadam.

Nefryt pisze...

[* Meryna. Literówki mnie lubią.]

Silva pisze...

W głowie najemnika panował chaos. Ciemność, przez którą nie potrafiły przeniknąć jego oczy, otuliła go niczym ramiona stęsknionej kochanki; był zdezorientowany, z rozciętego łuku brwiowego kapała krew, zalewając mu twarz, a głowa pulsowała tępym bólem. Zawalisko, którego cudem uniknął, utykając jedynie pod osuniętymi kamieniami, które potoczyły się w dół, co chwila drżało. Gdzieś w tunelu leżały dwie torby; jedna przygnieciona kamieniami, a druga jakby na przekór losowi, cała.
Dar kichnął i od razu jęknął. Kostka zapiekła pierońskim bólem.
Pewnie gdyby był uzdrowicielem, takim dobrym, jak pewna elfka, umiałby określić swój stan, ale że był brudnym i śmierdzącym najemnikiem, wiedział tylko tyle, że boli jak cholera, a palce w stopie jakoś nie chcą współpracować i postanowiły się nie ruszać. Do tego obtłukły mu się pośladki, a i nie był pewny, czy kamcor, co to mu głowę uszkodził, nie wywołał także mętliku; chociaż słyszał głos Aeda, czasami miał wrażenie, że słyszy ojca, by po chwili stwierdzić, że to dziadek umarlak, by zaraz przekonać się, że jednak Chuchro. Tylko czemu chuchro było słychać, ale nie widać? A, no tak. Ciemność wszędzie. Dupa olbrzyma? Nie, przecież żadnemu nie wchodzili... A, zawalony tunel w jaskini, no tak. Głupio tak było leżeć, może by wstać, bo czemu by nie? Najemnik podniósł się i zrozumiał, czemu miałby się nie podnosić. Aha, okej, tylko co tak kurewsko boli? Złamał paluszek? Nie, kostka! Aed o coś pytał, chciał coś wiedzieć, tylko... co to tam było? Coś o torcie malinowym, ale co ma ciasto do zawalonego tunelu? a to nie było, gdzie jest skrzat? Torba? Nie... A! Gdzie był.
- Jak to gdzie? W ciemności jesteś - nie, to nie o to pytał półelf. Skup się, kupo śmierdzącego najemnika. Ale tak właściwie po co? Lepiej przymknąć sobie oczka, zdrzemnąć się... Ból przy poruszeniu wyrwał Brzeszczota z zawieszenia. Nic nie widział, w nosie kręciło go od kurzu i pyłu, umysł nieco się oczyścił, dzięki czemu usłyszał, co dzieje się wokoło; osypujące się kamyczki, kroki Aeda i coś jeszcze - daleko w tunelu, niewyraźne szmery, których przez bolącą głowę nie potrafił zidentyfikować. Za każdym razem, kiedy próbował się skupić i pozbierać rozbite myśli, wszystko się rozpadało nim doszedł do jakiegoś wniosku.
Torba. Musiał znaleźć torbę. I uczepił się tej myśli.
- Tu jestem - mruknął, kiedy zorientował się o co chucherko pytało i kaszlnął od kurzu unoszącego się w powietrzu. Usłyszał niepewne szuranie butów półelfa - Kilka kroków przed tobą. Nie nadepnij mi na głowę. Słyszę bzyczenie pszczół - których tutaj nie było, ale na tłumaczenia zdecydowanie nie był teraz czas, ważne że wiedział, gdzie upadła jego torba i co się w jej wnętrzu zrobiło. - Po twojej prawej jest moja torba. Tam są elfickie lampiony - przydatne flakoniki z kryształu, w których zaklęto światło słońca, błyszczące jasnym światłem, kiedy się je potrząśnie - Uważaj tylko, bo stłukł się słoik Pszczelarza - a jednak wytłumaczył; zanim Dar opuścił Ataxiar, Eachann dał mu słój pełen swoich pszczół, małych bzyczących stworzonek, które kąsały i kłuły wrogów, ale również dobrze spisywały się jako zwiadowcy w zatęchłych tunelach. W kopalniach krasnoludów, gdzie ulatniały się gazy, zwierzęta najlepiej wyczuwały niebezpieczeństwo. -

[Tak, to zdjęcie to cały Brzeszczot i jest najlepszym zdjęciem ever! ^^]

Szept pisze...

[Ech, znów moja opieszałość. Co zrobić, zaczynanie czasem idzie mi tak, a nie inaczej i zajmuje więcej niż tradycyjny odpis. Zasłonię się marnym usprawiedliwieniem, że pochłonęła mnie trudna sztuka dodawania i odejmowania lat – nie obeszło się bez kalkulatora.
Założyłam, że akcja rozpoczyna się w momencie, gdy Aed przybywa do gospody, w której umówił się z klientem. Może to być ktoś wymyślony przez ciebie, może być z moich – Dev lub Lu, może być złodziej Cano z gildii złodziei, może Colin z Kompanii Żelaznej Pięści. Albo ktokolwiek. Zakładam, że Aed ma przy sobie mapy. Jeszcze. Oczywiście, jeśli coś w tej wizji ci się nie podoba, nie mam nic przeciwko zmianom]

Gospoda „Nadobna Dziewka” stała na szlaku z Tarok – a raczej tego, co z niego zostało - poprzez maleńką, zapyziałą wioskę, do Etir. Nadobną na pewno nie była – z ciemnego, mokrego drewna, porosłego bluszczem i mchem, niemal ginęła wśród karłowatych sosen. Z boku dobudowano pośpiesznie pokraczną przybudówkę, przypominającą szopę na narzędzia. Owa szopa uchodziła za stajnię dla zacnych i szlachetnych rumaków. Owym szlachetnym rumakiem, jaki korzystał z wygód stajni był stary, ślepy muł, który nie był żadnym gościem, bo należał do gospodarza, szary osioł i bułany kucyk, któremu jakieś znudzone dziecko – bogowie niejedni widzą, skąd się wzięło – zaplotło warkoczyki w ciemnej grzywie.
Nieco lepiej wyglądało wnętrze gospody. Dwa piętra, gdzie na górze znajdowały się izby sypialne, na dole wspólna sala z kominkiem, w którym nie płonął ogień, a wśród popiołów leżały zwęglone szczapy. Zatrzymujący się pod „Nadobną Dziewką” podróżni skarżyli się nie raz, że przecieka dach. Gospodarz jednak utrzymywał, że wcale nie trzeba go naprawiać. W końcu cieknie tylko wtedy, gdy pada.
Teraz nie padało. Cóż z tego, skoro wewnątrz było niewiele cieplej niż na zewnątrz? W Keronii może zagościła nieśmiało wiosna, ale noce wciąż bywały chłodne. Nie dziwiło więc, że nieliczni goście, jakim przyszło się zatrzymać w „Dziewce” rozgrzewali się trunkiem. A chociaż do jedzenia była tylko tłusta baranina, gulasz wieprzowy i sucharki, w trunkach można było wybierać. Orzeszkowa gorzałka, marynarski grog i rum, krasnoludzka gorzałka, orzeszkowa i jagodowa, jakieś popłuczyny uchodzące za wino i miód. Stary, stareńki, a chociaż daleko mu było do Lofarowego, wciąż pozostawał przyjemny w smaku. Piwo, tylko odrobinę rozcieńczono wodą, tak, że jeno wprawny nos mógł rozpoznać to oszustwo.
I chyba był tu taki.
- Gospodarzu! Ale piwsko to macie wodą chrzczone! A, fe.
- A gdzie tam – zarzekał się brzuchaty, siwy, ale żwawy staruszek z garbatym nochalem. – Najlepsze piwo na wybrzeżu u mnieta znajdziecie. Najlepsze powiadam!
- Chrzczone! Na rudy żelaza i dupsko Dolnego Króla, chrzczone jak byk! Jakem Midar! – Kłócącym się był brodaty, rudowłosy, kędzierzawy krasnolud. Wojownik z niewyparzonym językiem i nieodłącznym toporkiem zatkniętym za pas. I bukłakiem, chwilowo pustym.
- Kiedy mówię, że u mnie…
- E, ty tutaj! – krasnolud rozejrzał się po gospodzie, a jego spojrzenie padło na stojącą w drzwiach sylwetkę półelfa. Czort z tym, że go nie znał, czort z tym, że mieszaniec, czort, że jakieś takie chuchro, smak chyba ma. Te kubki na języku czy brodawki, Midar nie pamiętał jak to uzdrowicielka nazwała, ale pewnie się z niego nabijała. Brodawkę to można mieć na nosie, na dupsku prędzej, ale nie na języku. – Ty, tak, ty, chodźże tutaj! Jak to piwsko chrzczone, to nam gospodarz kolejeczkę stawia!
~*~
W prowizorycznej stajni coś się poruszyło. Utkana sianem rozczochrana głowa wychyliła się zza stogu siana, kichnęła i kracistą hustką otarła czerwony nos. Chyba miał uczulenie na sierść muła. Będzie trzeba sprawdzić. W końcu tutaj było tyle interesujących rzeczy, do których można było wsunąć małe, chętne do grzebania łapki. W końcu, to, co ludzie wyrzucają nie jest im już potrzebne, czyż nie? A ten kto znajduje, ma ogromne szczęście.
A co jak co, ale on miał po prostu ogromne szczęście.

Szept pisze...

[Mojej weny wystarczyło tylko na opis zapyziałej karczmy. Potem sobie poszła, a ja zostałam z pijanym Midarem i wkurzonym, garbonosym karczmarzem. Acz opisy zawsze były moją najsłabszą stroną, więc dziękuję. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. I podoba mi się to określenie o odporności na kreatywność, chyba je czasem pożyczę. Skoro stawiamy na kreatywność i niespodziankę, to powiem tylko tyle, ile Aed powinien wiedzieć. Pewien pan jest zainteresowany kupnem map. Nie wygląda szczególnie bogato ani wojowniczo, raczej jak jakiś pośrednik. Przedstawiał się jako Toren, acz równie dobrze może to być miano wyssane z palca. Zgodził się zapłacić cenę twojego chuchra, forsę ma, w tym wypadku to najważniejsze. Mieli się spotkać w „Nadobnej Dziewce” powiedzmy, że 25 kwietnia, Aed pojawił się wcześniej, wystarczy nawet dzień. Ostatecznie, można uznać, że mój zleceniodawca się spóźnia. Jak ci wygodniej.
A skoro zbaczamy na temat książki – może mi coś polecisz? Głównie z fantasy, bo to tematyka, w której czuję spory niedosyt. Znaczy, szukam czegoś, prostym językiem mówiąc, określanego jako średniowieczne fantasy. Jak znasz jakiś film/serial, to też może być.]

Cz.I

Krasnolud zdaje się stracił całe zainteresowanie Aedem, bo znów wlepił spojrzenie w stół. Deski były jak wszystko tutaj, byle jak oczyszczone, byle jak, bo zaledwie liźnięte ciemniejszą farbą. Nie, żeby Midar znał się jakoś mocno na drewnie. Na kamieniu to jeszcze. Kamień był twardszy niż drewno. I podobno był fachem jego ludu. Dolne Królestwo. Zawsze, kiedy wypił więcej albo szukał okazji do bitki, albo wpadał w melancholię. Bić się tutaj z kim nie było, bo garbonosego karczmarza nie uwzględniał w rachunku, a półelf zjawił się dopiero przed chwilką. Pozostawała melancholia i ukochany towarzysz wieczornych postojów, trunek. Zapominając, że chrzczone, że rozcieńczone, że niegodne krasnoludzkiego gardła, Moczymorda pociągnął kolejny łyk. I gdyby nie uprzejme pytanie półelfa, to i byłby może opróżnił kufel na raz. Miast tego, odstawił go na blat, otarł usta rękawem, szykując się do dłuższej wypowiedzi. Zwilżył gardło, to i gadać teraz może.
- Przejazdem? Chyba przejazdem, jeden czort wie. Na Małą czekam. Miała być wczoraj, ale się spóźnia. Jak Mała się spóźnia, to nie dziwota. Ale jak się Mała dużo spóźni, to już źle. Zeżreć jej może nic nie zeżarło, ale reszta, to kto tam wie. Ją kłopoty lubią. – Kim była Mała, krasnolud nie myślał wyjaśniać. Biorąc pod uwagę przezwisko musiała być porównywalnej wielkości, co Midar. A chociaż krasnoludzkie kobiety nie były często oglądane przez żyjące na powierzchni rasy, to przecież istniały. Chyba, że jak wierzyli niektórzy, waleczna, niska rasa powstała z kamienia i doń wracała po śmierci.
Korzystając z okazji, uznając wcześniejsze zapytanie za zaproszenie, brodaty krasnolud bezceremonialnie przesunął się w stronę Aeda i zajrzał mu do kufla. Jeszcze brakowało, by pociągnął łyk, sprawdzając jakość trunku. Lecz nie, wojownik tylko powąchał, wcale zresztą niedyskretnie.
- Wino – mruknął, zerkając na nowo przybyłego młokosa, przynajmniej wedle zdania Midara. – Jeszcze może powiesz, że grzane i z przyprawami? Od razu widać, żeś długouchy. Wypiją coś mocniejszego i już leżą pokotem pod stołem. Długowieczne toto, magią włada, ale głowę to ma słabiuteńką, słabiuteńką powiadam. – Krasnolud przyrównał Aeda do elfów, acz w jego tonie nie było ukrytego znaczenia, złośliwości, przytyku do mieszanej krwi. Jednie nie lubili elfów, inni nie lubili ludzi, a poniektórzy gardzili mieszańcami. Ten tutaj najwyraźniej gardził tylko słabymi trunkami, a za czystą, zimną wodą wybitnie nie przepadał. Za kąpielą także.
- Nie słychać czegoś o ofercie pracy?
Midar nadstawił czujnie ucho, zerknął na swój toporek, upewniając się, że wciąż ma go przy boku.

Szept pisze...

Cz.II

- Nie szuka tu ktoś najemnego ostrza?
- Prędzej muła do zaorania pola – krasnolud wtrącił, jeszcze nim karczmarz mógł się odezwać. Ten ostatni tylko wzruszył ramionami, nieco bardziej oględnie potwierdzając opinię brodatego, niskiego i krępego gościa.
- Nic mi nie wiadomo na ten temat. Ale jeśli coś zasłyszę, to powiadomię.
- Tutaj nawet pies z kulawą łapą nie zagląda – prychnął pogardliwie Moczymorda. – Żeś sobie wybrał miejsca na szukanie roboty, młody. W Królewcu nikt nie szuka najemnika? Abo chociaż w Etir? Na zadupie się zachciało jechać.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się po raz kolejny. Grupka pięciu najemników wlała się do środka, niosąc za sobą odrobinę wieczornego chłodu, trochę kurzu i błota z dodatkiem gwaru głosów i rubasznych żartów. Ten właśnie hałas spowodował, że krasnolud obrócił się, zerkając do tyłu. Poszło mu to nieco niemrawo, bo trochę już wypił, a i stołek miał zbyt duże wymiary jak na jego małą sylwetkę. Za wielki był, nazbyt wysoki i krótkie nóżki nie dotykały podłogi.
- Niech mnie gęś kopnie. Niedługo pomyślę, że cała Keronia tu wali – krasnolud bystro łypnął na półelfa. – Może tyś ich tu ściągnął, co? Młody, tyżeś chyba coś przeskrobał. – Coś niebezpiecznego zapaliło się w oczku krasnoluda, a ci, którzy nazywali go przyjacielem, jak nic rozpoznaliby widmo kłopotów na horyzoncie. Midar był prostoduszny, dla przyjaciół skory do poświęceń, czasem rubaszny i wulgarny, czasem taki, że tylko do rany przyłóż. Lecz karczmy i gorzałkę nazbyt lubił, a jak tylko popił, to i skory do bitki się robił. A tu proszę, jak na zawołanie pojawia się wesoła kompania, do tego chcąca zaszkodzić jego nowemu znajomemu od kufla.
Szynkarz nie wybrzydzał. Zachwycony niezwykłym jak na jego gospodę ruchem, pośpieszył w kierunku nowo przybyłych, kłaniając im się niemal w pas i zapewniając o rarytasach swojej gospody, zapraszając na nocleg, szklanicę czegoś mocniejszego i parującą misę wołowego gulaszu. Najemnicy odmówili tego pierwszego, z ochotą przystali na dwa ostatnie, domawiając jeszcze pajdę chleba i dzban miodu, z zastrzeżeniem, co by ten ostatni nie był za słodki.
Jeden z nich, ten ze szramą na policzku, zerknął w stronę siedzącym przy szynkwasie krasnoluda i półelfa, odczekał chwilę i szepnął kilka słów swoim kompanom.
W ogólnym zamieszaniu, jakie wywołali najemnicy, chyba nikt nie zwrócił uwagi na to, że za nimi wszedł do gospody ktoś jeszcze, kto lubo nieproszony, miał zwyczaj pojawiać się tam, gdzie najmniej się go wyczekiwało i znikać akurat wtedy, gdy był najbardziej potrzebny.

Nefryt pisze...

[Ekhem. Biedny Shel. Coś czuję, że obudzi się w najmniej odpowiednim momencie… W sumie, to już współczuje temu idiocie.
Ej, ale ja właśnie lubię te niedotyczące postaci opisy. Wątki, w których całym światem są dwie główne postacie zazwyczaj mnie nudzą. A od naszego nie mogę się oderwać!
Wiesz, ta moja „intuicja” działa, póki stosuję ją do cudzych spraw. W moich mi nie pomaga. Serio, coś mi się wydaje, że w kwestiach miłosnych jestem co najmniej tak „bystra” jak Nefrytowa.]

Muszę wziąć się w garść, pomyślałam, i tak mamy za dużo problemów. Mojego roztargnienia tu nie potrzeba.
Zmarszczyłam brwi. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby Aed zachowywał się tak… dziwnie. Nigdy mnie nie przedrzeźniał. Nie takim tonem. Zwykle żartował, naigrywał się…
Poczułam się nieswojo.
Przez chwilę przyglądałam się jego twarzy. Kątem oka, żeby nie widział. Wydawał się taki… zamyślony.
- Aed, co tobie? – zapytałam, przyjmując od niego wodze.
Może go czymś uraziłam? Ale czym?
Chyba, że… Przecież spotkał się ze mną dlatego, że miał mnie wydać Wirgińczykom. Czy gdyby nie to, w ogóle chciałby ze mną rozmawiać? Wtedy, w tym pokoju, przez chwilę, poczułam się tak swobodnie… Pewnie nagadałam jakiś głupot. Przecież ze mną w zasadzie nie ma o czym rozmawiać. Na czym ja się znam? Zachowuję się jak prostaczka. A on przecież taki nie jest. Zawsze wydawał mi się wrażliwy.
Pewnie ma mnie dosyć.
Kiedy zobaczyłam, jak klacz obślinia kaptur, a potem twarz Meryna, nie mogłam się powstrzymać przed cichym śmiechem.
A potem usłyszałam, jak Aed mruczy coś pod nosem, wyraźnie niezadowolony. Ucichłam. Przygryzłam wargę, spuściłam wzrok. I znów, brak wyczucia. Zachowuję się jak prostaczka.
Wsiadłam za Merynem i objęłam go w pasie, żeby nie spaść. Zwykle nie miałam problemów z utrzymaniem się na końskim grzbiecie, ale nie nawykłam do jazdy z kimś. Było mi przykro. Spodziewałam się… Myślałam sobie nie wiadomo co. Przyjaźń. Jasne. Przyjaźń ze mną. Akurat.
- Powinniśmy wyjechać z miasta, zanim obstawią bramy. Gdyby nadal nas szukali, możemy przebić się do Kezzam. To kilka godzin drogi, ale pan zamku popiera sprawy Keronii. Nie wpuści Wirgińców, żeby miał rozpętać nową wojnę.
***

Nefryt pisze...

Tymczasem Pech dolał sobie następny puchar wina i przyciągnął ku sobie Fortunę. Dalej, w kąciku, siedziało opuszczone i zapomniane Szczęście. Pech zdecydowanie negatywnie na nie wpłynął. Rozpiło się, pospało… Wokół nich plotły się ludzkie losy. Pech nie był jeszcze pewien, w którą stronę patrzeć. Tylu śmiertelników aż się prosi o jakąś miłą niespodziankę…
***
Lynt był niesumienny i pijany, jak większość Wirgińczyków w okolicy, jednak wizja własnej, odciętej głowy, toczącej się po zasyfiałym bruku, podziałała nań trzeźwiąco. Poziom motywacji wzrósł pięciokrotnie i, choć nie do końca pamiętał, kogo i właściwie dlaczego powinien znaleźć, rozejrzał się po karczmie.
Nie, tu nie było nikogo ważnego. Nikogo, kogo mógłby szukać ten… ten groźny. Wbiegł po schodach. Walił do jednych drzwi, do drugich. W zasadzie już wytrzeźwiał. To chyba z nerw.
***
Moja głowa.
Ała.
Jak boli.
Powoli docierało do mnie, że ktoś na zewnątrz wrzeszczy.
Co za debil robi tyle hałasu? Ała...
Poczułem, że mam coś w ręce. Coś szeleszczącego. Powoli otworzyłem oczy. Był dzień. Leżałem w łóżku, w jakimś obcy pokoju. Skąd ja się tu wziąłem? Spróbowałem sobie przypomnieć. Byłem w karczmie. Miałem kogoś złapać. W mózgu zaczęła mi się wiercić mała iskierka niepokoju. SKĄD JA SIĘ TU WZIĄŁEM?!
Odrzuciłem kołdrę. Chciałem wstać. Zdałem sobie sprawę, że mam na sobie tylko bieliznę. Iskierka niepokoju zmieniła się w całe ognisko, a wyobraźnia podpowiadała mi coraz nowsze i co do jednego niepożądane scenariusze. Nie. Nie upiłem się. Pamiętam. To znaczy… chyba się nie upiłem.
Poderwałem się z łóżka. Listy. Pieczęcie! Miecz. Ognisko ewoluowało w pożogę. Zacząłem szukać. Miecza brak. Listy otwarte, leżą na szafce nocnej. Czułem, jak moje włosy po kolei stają dęba. Pieczęci brak. Za pieniędzmi nie było chyba nawet sensu się rozglądać.
Zacisnąłem pięści. Coś zaszeleściło. Cały czas miałem w ręku zwinięta kartkę. Rozłożyłem ją, mając wrażenie, że dwa widoczne na niej charaktery pisma rechoczą mi w twarz.
„Pozdrowienia od Nefryt.
Dzięki za kolczą, leży jak ulał. Na pocieszenie dodam, że twoja koszula nie opuściła tego pokoju, znajdź to odzyskasz. Nie, nie chcesz wiedzieć.”

Zrobili. Ze mnie. Durnia.
- Już jesteś ścierwem, latawico. I to drugie też – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem.

Silva pisze...

I.
Kopalnie Runn były opuszczonym miejscem, gdzie według przysłowia zapuszczali się jedynie głupcy i samobójcy. Kiedyś przy wydobyciu minerałów pracowali tu ludzie, przy surowcach szlachetnych i złożach rud krasnoludy, a przy pozyskiwaniu soli gobliny. Teraz trudno spotkać tutaj chociażby człowieka, a co dopiero goblina, czy krasnoluda, chociaż mówi się, że krasnoludy znów łakomo zerkają na kopalnie i pozostawione tam dobra. Ciężko jednak będzie im podjąć pracę, nie tylko przez wzgląd na inne rasy mające równe prawa do surowców, ale przede wszystkim przez osłabione podpory tuneli i ogólny stan kopalni, która w części się zawaliła. Z drugiej strony kto, jak nie krasnoludy miałby podjąć się zadania doprowadzenia jej do ponownej świetności? Tym bardziej, że po cichu, za plecami, głównie krasnoludom przypisuje się nieostrożne, popędliwe wydobycie, które przyczyniło się do zawału. Inni mówią, że znaleźli kruszec droższy i cenniejszy niż złoto, a powszechnie uważa się, że kopalnie zostały zniszczone przez nadmierne eksploatowanie, a co za tym idzie i osłabienie stropów tuneli, które w końcu runęły, zasypując pracowników i te korytarze, które były najsłabsze. Po kolejnych trzęsieniach ziemi nawiedzających tę część gór Przodków, zawałach i niezliczonych wypadkach, wydobycie w kopalni wstrzymano, a wejścia do niej zabito deskami. Jak widać korytarze nie nadawały się do użytku, a o przysypanie kamieniami było tutaj niezwykle łatwo.
- Toż mówiłem, że pszczoły. Pszczelarz się uparł - najemnik usłyszał bzyczenie, jak umknęło z więzienia, jakim była torba i pomknęło przed siebie korytarzem. - Miały mi pomóc. Ponoć są wrażliwe na ulatniające się gazy, a tych tu pełno - już nie chciał dodawać, że źródłem informacji i zarówno narysowanej węgielkiem mapy był Lofar, który przepracował w kopalniach tyle lat, że palców u ręki brakuje do policzenia. Krasnolud długo też nie chciał się przyznać, że odpowiadał w kopalni za odnajdywanie złóż, czy to ze wstydu, czy innych powodów. Wiele wysiłku trzeba było też włożyć w wyciągnięcie od niego jakichkolwiek informacji, a o odejściu przed zamknięciem kopalni, Lofar nie chciał nawet wspominać. - Dlatego są elfie lampiony. Wyobraź sobie, dreptasz z pochodnią, a tu nagle łup i spaliło ci włosy - można by pomyśleć, że najemnik się rozgadał, że siedział przy kuflu piwa w karczmie, podjadając kiełbaskę z cebulką, ale on po prostu gadaniem zajmował sobie myśli. - A nie było krasnoluda, który chciałby dać się nająć. Za żadne pieniądze. Usłyszeli Ruun i tyle ich widziałem.
Cisza ze strony Aeda nie zastanowiła najemnika. Białe światło zaskoczyło go, a oczy przywykłe do ciemności zapiekły i zaczęły łzawić. Zaciskanie powiek pomogło, ale kiedy drugi flakonik ze stukiem wylądował przed nim, przestało działać. Dar zaklął, przeklinając światło gwiazd. Nie złapał lampionu, musiał dopiero po niego sięgnąć, kiedy oczy przyzwyczaiły się do jasności.
Tunel westchnął, niczym żywy, jakby niezadowolony, że ktoś ośmielił się zakłócić jego spokój i ciszę; wszechobecna ciemność rozwiała się, ale czaiła się na granicy światła, czekając na odpowiedni moment, aby znów zagarnąć korytarz dla siebie.
- Czy ty nastawiałeś nogi? - najemnik nie musiał się oglądać, aby zdać sobie sprawę, że jego kostka jest zwichnięta. Taki ból mógł oznaczać tylko jedno. Jak nic znowu wpakował się w kłopoty. Tylko tym razem nie było z nim uzdrowicielki oraz magiczki tylko drugi najemnik i mieszaniec, który z uporem godnym lepszej sprawy, próbował uwolnić jego nogę. - Powiedz mi, kurwa, żeś nastawił - po chwili zastanowienia dodał - Albo mi nie mów. Nie chcę wiedzieć.

Silva pisze...

II.
Minęło trochę czasu zanim Aed uporał się z kamieniami. Co jak co, ale uparty był, nawet nie marudził. Dłużnik. Tak, był jego dłużnikiem. Chuchro mógł go zostawić, próbować znaleźć wyjście, ale tego nie zrobił. Pewnie dlatego, że z tym wyjściem mógłby być problem, na przykład z odnalezieniem go samemu. Ale i tak był winny chuchru przysługę. Był najemnikiem, był słowny i potrafił się odwdzięczyć; tak uczył go Soren, Charkot i tak sam czuł, że należy uczynić.
- Będziesz musiał mi wybaczyć. Szkoda by było, żebyś utykał do końca życia. Nie odgryź sobie języka.
- Co ty zamie… - powinien się domyślić co takiego, przecież w jego stanie to oczywiste. Cóż mógł robić Aed ze zwichniętą kostką, unieruchamiając jego nogę i gadając o odgryzieniu sobie języka? Doprawdy trudne pytanie…
Nie dane mu było odpowiedzieć samemu sobie. Jak był mały, nie było w wiosce uzdrowiciela, dlatego złamane palce, poparzoną skórę leczyło się naturalnie, babkowymi sposobami, a czas był najlepszym uzdrowieniem. Nie zawsze miało się też uzdrowiciela pod ręką. W bandzie Charkota z początku go nie było; tam zwichnięty bark Darowi nastawiał łucznik, rany po ostrzu szył kusznik, a wyłamane palce leczył miecznik. Opatrunki zmieniało się samemu, czasem robiąc je ze znoszonych koszul. Rozleniwienie przyszło wraz z magiczką, a później z jej kuzynką; Dar przywykł, że magia i uzdrawianie są blisko, na wyciągnięcie ręki. Pierwsze przypomnienie, że nie zawsze można liczyć na uzdrowiciela, przyszło ze zleceniami, których się podejmował, gdy magiczka zajmowała się królowaniem. Drugie, gdy wrócił do rodzinnej wioski, gdzie przy pracy w polu niemal odciął sobie kosą palce. W obu przypadkach leczyły go albo wioskowe zielarki, albo przypadkowi towarzysze podróży. Różnie bywało, a z tego różnie miał krzywy mały palec u lewej ręki, źle zrośnięty, bo kiepsko nastawiony przez zielarkę.
Można by powiedzieć, że życie najemnika powinno przyzwyczaić do różnych sytuacji, można by rzec, że polowe zajmowanie się złamaniami, czy opatrywaniem to coś normalnego dla najemnego miecza, można by sądzić, że nastawienie skręconej kostki to nic takiego. Czasami można się bardzo pomylić. Dar nie miał możliwości znieczulić się gorzałką, nie miał nawet kłębka szmaty, by go zagryźć i nie odgryźć sobie języka. Dziwka Fortuna była prawdziwą złośliwą kurwą. Niech sczeźnie ona i jej towarzysz Pech.
Rozległo się obrzydliwe chrupnięcie.
Aed nie musiał się martwić o swoje uszy, a przynajmniej nie tak, jak sądził. Co najwyżej mu zwiędną od wysłuchania tego, co miał do powiedzenia najemnik. Dar nie krzyczał i nie odgryzł sobie języka, a szkoda, bo teraz wyrzucał z siebie taki potok przekleństw, złorzeczeń i przekleństw i przekleństw i jeszcze raz przekleństw, że dziw brał, skąd ich tyle znał. Klął jak szewc, jak krasnolud, jak olbrzym, wyzywając od najgorszych bogów i samą dziwkę Fortunę. Do tego zrobił się na twarzy czerwony. Jego monolog, który się rozkręcał, przerwało chuchro.
- I czym ja ci to unieruchomię?
- Dupą. Ja pierdole, no. Nastawił, kurwa jego mać - najemnik się trząsł i nawet nie próbował się ruszyć; ból promieniował z kostki aż do pośladka, wywołując odrętwienie, niosąc ze sobą drażliwe kłucie. Nawet nie podziękował chucherkowi. Umknęło mu to. Nie czuł takiego bólu od czasu, gdy Sora leczył mu gorzałką i ziołami poparzenia na plecach. Poprzeklinał jeszcze chwilę, znajdując ujście dla tłumiących się w nim emocji. W chwili obecnej miał zamiar tak leżeć, bez ruchu. Ale najwyraźniej zapomniał, że dziwka Fortuna zawsze ma ostatnie słowo do powiedzenia. Zawsze.

Silva pisze...

III.
Szmer i postukiwanie, które cały czas słyszał, przypisując je tunelowym gazom, kroplom wody, czy innym kopalnianym odgłosom, wzmogło się. Był to dźwięk na tyle niepokojący, że pomimo bólu, spuchniętej kostki i łupania w głowie, zwrócił uwagę Brzeszczota. Zbliżał się, wzmagał, rosnąc i robiąc się wyraźniejszym. Brzmiał jak…
Brzeszczot z trudem, trzęsąc się jak w febrze, wcale nie myśląc o nodze, dźwignął się, wspierając się o mokrą, pokrytą mchem ścianę. Byłby upadł, ale opierając się plecami o drewnianą podporę tunelu, wsadził do kieszeni spodni elfki flakonik; jego światło trochę przygasło. - Bierz torbę. Nie ma czasu - unieruchomienie musiało poczekać. Kostka bolała jak cholera, jak całe kurewskie stado choler. Po głowie tańcowały mu krasnale w okutych buciorach. Oczy piekły, a ciało ruszało się jak ociężałe, wcale nie garnąc się do ruchu. Szmery w korytarzu za nimi narastały. Teraz i w połowie elfie ucho Aeda powinno je usłyszeć.
Szczury. Setki szczurów pędzących tunelem, zwołanych na posiłek, gdzie głównym daniem miały być dwa mieszańce. Szczury przepychające się, piszczące, szukające miejsca, tłoczące się w ciasnym korytarzu. Żywa masa ciał, ogonów i zębów. Głodnych, poganianych ssaniem w brzuchach, zwabionych krwią i hukiem, który już kilka razy okazał się dla nich równoznaczny z jedzeniem. - W nogi! - i kto to powiedział? Ten, co biega jak zawodowy biegacz… A nie, przepraszam, ten, co będzie kuśtykał i podskakiwał jak nadworny błazen.
Kopalniane tunele nie nadawały się do biegu, zwłaszcza po dziesiątkach lat bez konserwacji. Jeśli nie zabije cię spadający skalny odłamek, albo oderwana drewniana podpora to z pewnością zrobi to dziura w podłożu, wystające szyny dla wózków, albo zawieruszony kilof, o którym ktoś zapomniał i pozostawił tak, by na niego nadepnąć i wbić go sobie w czoło. Były jeszcze gazy, zawaliska i dzicy lokatorzy. To nie był największy problem, najgorsze było pytanie: dokąd biec, aby być przez jedną, cholerną chwilę bezpiecznym? Który wybrać korytarz, które drzwiczki, schody, drabinę, czy windę? A czasu nie było na zastanowienia. Szczury nie będą przecież cierpliwie czekać, aż ich obiad skończy się zastanawiać, w którą stronę wiać.
Ot dziwka Fortuna potrafi okazać swoje zainteresowanie.


[wybacz, że tak późno; Wena była, ale zaś czas gdzieś spierniczył o.O]

Nefryt pisze...

Speszyłam się.
- Daj spokój – powiedziałam cicho. Nie chciałam, żeby Aed mnie usłyszał.
„ Właściwie już mo...” „Właściwie już mogę”, czyżby? Nie chciałam wyproszonych przeprosin. Chyba w ogóle nie chciałam, żeby mówił akurat to. Przepraszam, ale za co? Za to, że nie umiem się zachować? Za to, że ma mnie dosyć?
Może sobie wsadzić to „przepraszam” w… ucho. Akurat się zmieści.
-Daj spokój – powtórzyłam z uporem. Może to i nerwy. Może nie. – Myślisz, że przejmuję się takimi bzdurami?
Skłamałam. I zbyt późno zdałam sobie sprawę, że ostatnie danie było za głośne. Nerwy, głupie nerwy. Głupie emocje.
Chamstwo? Nie, bez przesady. To raczej za mocne słowo. Aed nie był chamski. Nie wobec mnie. Nigdy. Przypomniało mi się wiele rzeczy. Takich prostych, zwykłych, na które cześć ludzi chyba nawet nie zwraca uwagi. To, jak odsunął przede mną krzesło w karczmie. Jak chciał zapłacić za mój obiad, chociaż chyba oboje wiedzieliśmy, że nie ma wiele pieniędzy. Jak do mnie mówił. Nefryto. Śmiesznie. To imię było śmieszne. Takie… napuszone, jakbym była nie wiadomo kim. A on powiedział do mnie: Nefryto, nie Nefryt. Albo raczej: dopiero potem: Nefryt.
I nagle poczułam złość. Siedzę tuż obok mężczyzny, którego widok sprawia, że moje serce głupieje. Zamiast się tym rozkoszować, zamiast z nim rozmawiać, zamiast… cokolwiek, myślę o chuderlawym mieszańcu. To niesprawiedliwe.
***

Nefryt pisze...

[CD]

Nie wiedziałam, co planują, ale widziałam te porozumiewawcze spojrzenia i nie powiem, żeby mi się podobały. Fantazja Aeda była urocza i często zbijała mnie z nóg śmiechem, ale w takiej sytuacji… Poczułam, jak krople postu spływają mi po karku. I nie chodziło tu o pogodę. Ani nawet o ciepło, jakie czułam, siedząc tak blisko szatyna.
- W razie czego mogę pomóc. Umiem walczyć – powiedziałam. Rola ratowanej damy jakoś nigdy nie była moją specjalnością. Chyba nie ten typ.
Rzeczywiście, złapałam mocniej. Miałam nadzieję, że żadnej walki jednak nie będzie, że uda się nam wywinąć. Było nas trochę za mało na straty.
***
Przez chwilę, kiedy znaleźliśmy się przed paniczykami, myślałam, że jest już po wszystkim. Że wyjedziemy z miasta, zanim patrol dotrze do bram.
I nagle… niepokój. Uderzył mnie jak silna pięć, wgniatająca się w moje wnętrze, wypełniająca przestrzeń między żebrami. Coś było nie bardzo tak. Obejrzałam się do tyłu. Nigdzie nie widziałam Aeda.
- Wracam po Aeda! Zatrzymaj Wirgińców, jak się nie da, uciekaj bez nas!
Nie słuchałam, czy coś mi odpowiada. Zsunęłam się z konia.
Gdzie się to kłopotliwe elfisko podziało?!
- Zagwiżdżcie na nią!
Jego głos! Tak, na pewno jego. W biegu zagwizdałam przez palce. Krótki, ostry dźwięk. Srokata niechętnie się rozpędziła, podbiegła… i prawie zwaliła mnie z nóg. Złapałam ją za wodze. Rozejrzałam się. Tłok, wszędzie tłok… Na ziemi leżał człowiek z rozharataną szyją…
Nie. To tylko strażnik.
Nagle go zobaczyłam. Leżał na bruku, w trochę dziwnej pozie. Wokół walały się wysypane z wiklinowego kosza główki kapusty.
Aed na właściwym miejscu.
Prawie wpadłam na Wirgińczyka. Srokata znowu się spłoszyła.
- A? – wyrwało mi się, kiedy ledwie uchyliłam się przed końcem jego miecza. Ostrze błysnęło mi koło głowy. Spore pasmo moich włosów majestatycznie opadło na ziemię. Wiedziałam, że nie zdążę wyciągnąć miecza. Mężczyzna wykorzystałby ten moment i posłał mnie na tamten świat. Uchyliłam się znowu. Tańczyłam przed nim, wiłam się, jak przerażona jaszczurka. Jeżeli chciałam dotrzeć do Aeda, musiałam go wyminąć. Jak?!
I wtedy dostrzegłam leżącą na ziemi broń półelfa.
Wirgińczyk uniósł miecz do cięcia z góry. Rzuciłam się do przodu, tuż koło jego nogi. Zdążyłam. Upadłam na brzuch. Przeciwnik był zdezorientowany. Przyklęknęłam, podnosząc miecz. Odwrócił się. Ruszył w moją stronę. Z furią. Na…ślepo? Nadstawiłam miecz. Ostrze rozpruło kolczugę, a potem brzuch mężczyzny. Widziałam jego wytrzeszczone oczy, zbielałą twarz. Ohydny skowyt. Czułam zapach krwi i ludzkich wnętrzności. Moja krtań zacisnęła się w niewidzialny węzeł. Starałam się widzieć tylko wroga, nie człowieka. Starałam się…
Dopadłam do Aeda. Srokata znowu się gdzieś zapodziała.
- Żyjesz, wariacie – uśmiech sam wypłynął mi na spękane usta. Dostrzegłam, że krwawi. Krwi było sporo, poszarpane brzegi rozciętej koszuli i skóry rozchodziły się, odsłaniając jeszcze więcej czerwieni. W tej chwili trudno mi było stwierdzić, czy to na prawdę coś poważnego, czy tylko tak źle wygląda.
- Musisz wstać – powiedziałam, udając spokój. Nawet jeżeli rana była poważna, nie było warunków, żeby ją opatrywać. Nie w sytuacji, gdy w każdej chwili znowu mógł nas ktoś zaatakować. Albo kilku ktosiów. Cały patrol na przykład. Podłożyłam mu rękę pod plecy i delikatnie uniosłam. – I to szybko. Bo twój przyjaciel zmieni się w szynkę w plasterkach.

[Szczerze mówiąc, zbrakło mi pomysłów co do Shela. Może po prostu zatrzymajmy u niego akcję do momentu, aż coś przyjdzie nam do głowy, a ciągnijmy to co u Nefryt, Aeda i Meryna.
Wątek w opowiadanie… Wiesz, że pisząc poprzedni tekst też o tym myślałam? To by mogło być niezłe. A na pewno mocno… humorystyczne. Te drzwi, kartka, zazdrość Aeda… Coś czuję, że wyszedłby majstersztyk :D
Tylko musiałybyśmy jakoś skrócić wstęp, bo straszliwie długie by to wyszło. I na początku pisałam w trzeciej osobie. Musiałabym to zredagować od początku. Ale myślę, że warto ;)
Tak na marginesie – wiesz, że to jeden z najlepszych wątków, jakie kiedykolwiek kimkolwiek prowadziłam? Nie tylko na Keronii.]

Silva pisze...

Mówią, że bogini Fortuna jest ślepa i trafia się każdemu. Ale Fortuna to dziwka, kapryśna kurwa, która raz daje, by potem odebrać z nawiązką. To zimna suka, która wzrok ma sokoli, potrafiąc nim wypatrzeć wszystko. To kobieta, która sypia z wszystkimi, wszystkich jednocześnie pierdoląc. Jest wybredna, a palce macza we wszystkim. Kurwa, która nie powinna nigdy istnieć, a do której modlą się setki. Jest fortuną, dziwką, suką, kurwą i kochanką wszystkich ras. Jest nieobliczalna i działa dla siebie. Jej pojawienie się nie jest dobrym znakiem, jest złym. Rasy nauczyły się już, że nie należy wzywać imienia Fortuny i lepiej jest nie zwracać uwagi bogini na siebie.
Najwyraźniej jednak był ktoś, w małym zawalonym tunelu starej kopalni, kogo szczególnie upodobała sobie dziwka Fortuna. Być może miała na oku nawet dwie osoby. Najemnicy mieli przechlapane. Bogini naprawdę się na nich uwzięła. Nie dość, że zasypało śniegiem tak, że dupę odmraża, nie dość, że chuchro niemal na kość zamarzło, że się jaskinia zawaliła i okazała być cholernym tunelem kopalnianym, że Brzeszczota przygniotło, że kostka do nastawienia, że wygłodniałe gryzonie to jeszcze…
Najemnik trzymał się kurczowo chuchra, stojąc z uniesioną nogą; ani to usztywnione, ani wygojone i tylko żal duszę ściskał, że nie było z nimi uzdrowiciela; tak tak, mieszaniec przywykł do obecności pewnej elfki, która leczyła najlepiej na świecie i teraz okazało się, że by się bardzo przydała. Jego wredna magiczka też, bo magia w normalnych okolicznościach była zawsze pod ręką, a oni teraz mieli tylko dłonie i nogi, ewentualnie ostrze w bucie - cała reszta przepadła w cholerę, leżała gdzieś pod kamieniami.
Szczury. Najpierw przyszły szczury, trzymające się z dala od lampionów. Krążyły wokół nich, popiskiwały, szurały przepełnione głodem, który pchał ich do przodu, byle bliżej ludzkiego mięsa. Jakiegokolwiek mięsa. Potem pojawiło się coś jeszcze. Zwabione hukiem osuwiska, gryzoniami, albo zapachem mieszańców - to nie było ważne. Kot wisiał nad nimi jak sęp. Jego ogon poruszał się nerwowo, jak u domowego kocura gotowego do ataku. Zęby, Dar widział tylko zęby i pazury - gotowe do rozszarpania, rozerwania. Słyszał pogłoski o tych zwierzętach polujących na terenie Gór Przodków, w najwyższych partiach, ale nie sądził, że będzie dane mu je zobaczyć z tak bliska. Szept pewnie wiedziałaby, jak z nim postąpić, jak ugłaskać, z pewnością zachwycałaby się miękkim futrem, kocimi oczami…
- Co je szczury?
- Kotki śnieżne?
Brzeszczot podążył wzrokiem za elfim chuchrem.
Wagonik.


____________
Krótko, do nosa, bez akcji, ale… Jestem chora, z katarem i… przepraszam za to badziewie.

Szept pisze...

Midar okazał się przewidywalny. Przysunięty kufel niemal utonął w łapie krasnoluda, gdy ten uniósł go do ust i pociągnął zeń.
- Za słodkie – burknął, w swej poczciwości nawet nie zdając sobie sprawy, że oto właśnie został sprowokowany. – Ino troszkę rozcieńczone. – Aed otrzymał podejrzliwe spojrzenie krasnoluda. Jak ten szpiczastouchy to zrobił? Jak szlachetka nie wyglądał, żeby karczmarz w jego osobie dostrzegł widomo powiększającej się sakiewki. – Ale za słodkie – zaakcentował, raz jeszcze, dla odświeżenia swojej opinii i smaku pociągnął z kufla, po czym przesunął go w stronę współtowarzysza. – No, chyba że nie chcesz, to za ciebie skończę. – Krasnolud z nadzieją łypnął na elfiaka. Nie widząc zbytniego protestu, z jeszcze większą ochotą wziął się za skończenie trunku. Przerwał tylko raz, gdy skrzypnęły drzwi, a banda najemników wdarła się do środka, niosąc za sobą chłód nadchodzącej nocy, gwar głosów, szczęk broni i tubalne rozmowy. I nawet, gdy półelf zdradził, że owszem, jest kilka rzeczy, które ma na sumieniu, krasnolud był znacznie bardziej zainteresowany kuflem. Ostatecznie, kto z nich nie ma czegokolwiek na sumieniu i nic nie przeskrobał? Kto przez przypadek czy też nie, nie wpakował się w żadne kłopoty?
Ciężkie kroki. Rubaszny śmiech gdzieś w tle. Szczęk zbroi i obijającego się o zbroją kolczą miecza. Odór, gdy nadchodzący pochylił się nad nimi, owiewając swoim oddechem, wonią potu i dawno nie mytej skóry.
- Kopę lat. Konwój z Etir do Nyrax, zgadza się? Przysiądziesz się?
- Dzięki, nie tym razem.
- Dajżesz spokój, mnie się nie odmawia.
Ktoś racjonalnie myślący stwierdziłby w tej chwili, że pora się wycofać. Ktoś racjonalnie myślący, pogrążony we własnym kuflu i pilnujący własnych spraw udałby, że nie widzi proszącego spojrzenia półelfa i nie rozumie niemego wołania o pomoc.
Midar nie należał do racjonalnych osób. Bywał wygodny, bywał rubaszny i wulgarny, czasem wybierał łatwiejsze rozwiązania i drogę na skróty. Wyjątkiem od tego była karczma. Poza tym… Krasnolud wolno podniósł głowę, mierząc obcego nieprzychylnym spojrzeniem.
Mocna, umięśniona sylwetka najemnika. Rozbiegane, chytre spojrzenie, które nie miało wiele wspólnego z czystą walką i honorem, nawet tym opacznie rozumianym. Dobrze. To, że człowiek, wysoki i w towarzystwie kolegów, nie liczyło się w tej chwili. Krasnolud kilkoma łykami opróżnił swój kufel, głośno przy tym przełykając. Zaledwie kilka kropli trunku pociekło po rudej, skołtunionej brodzie, ginąc między jej pasmami.
- Sugerujesz, że odmawia się mnie? – Krasnolud z trzaskiem postawił kufel na drewnianym blacie stołu. Oczy, dotąd ufne i rozbawione, ciskały iskry. I tylko ktoś, kto dobrze znał Midara wiedziałby, że za tą rzekomą butą i obrazą kryje się specyficzny humor krasnoluda.
Dłoń Midara w znaczącym geście oparła się na trzonku zatkniętego za pasek topora. Wzrok narzucającego swe towarzystwo człowieka pobiegł za tym ruchem. Wargi uniosły się w szyderczym wyrazie, odsłaniając popsute zęby.
- Nie podskakuj, knypku.
Kufel, ciśnięty z rozmachem, łupnął najemnika w twarz. Brzęk tuczonego szkła dobitnie świadczył o losie naczynia. Krasnolud pochylił się, unikając wyrzuconej pięści, która miała wyrżnąć go w twarz.
No to Midar pomógł.

Szept pisze...

[Moja wena jest, ale dopadło mnie lenistwo. A to gorzej przegonić w moim przypadku niż przywołać i przekupić wenę, żeby wróciła. Co do nowoczesnych słów – sama ich nadużywam, niestety mój zasób wiedzy o średniowieczu kuleje. I tu się wkrada albo nowożytność albo opis, który pozostawia wiele do życzenia. Co do ułożenia fabuły – na razie jest szkic, który dziesięć razy jeszcze zmienię, a który już tak wyewoluował, że można się złapać za głowę. Zresztą, ja ostatnio tworzę tylko zarys fabuły, potem improwizuję.
Jeśli idzie o czytanie, też mam ostatnio zaległości. Nadrabiam serię Dragonlance – to, czego jeszcze nie czytałam, a co dorwałam w formie ebooka. Ale, że oprócz fantasy w kolejce czeka jeszcze trochę przygodowych i weterynaryjnych, to idzie powolutku. Takie lekkie, niewymagające fantasy, ale podoba mi się kreacja magii i bohaterów. Mają charakter i każdy znajdzie tu kogoś dla siebie. Acz najlepsze są Kroniki z tego cyklu.
Anna Brzezińska… nazwisko coś mi mówi, gdzieś się obiło o uszy, acz styczności z jej twórczością nie miałam. Ale czas to zmienić po takim poleceniu. „Zwiadowców” swego czasu czytałam, początkowe tomy nawet nie były złe, późniejsze czytałam raczej żeby zamknąć serię. Zresztą, podobnie podeszłam do Gry o tron, ale to odmienny temat.
Przymierzam się do Cooka, polecone przez Darrusową, acz przymierzyć się nie mogę, zawsze coś innego wskakuje w kolejkę. Podobnie Roger Zelazny, Erikson Steven, Wolfe Gene, T.Williams, może ostatni tom Paoliniego, Hobb Robin… Polecam jeszcze Guin i jej Ziemiomorze, także klasyka. Powinnam sięgnąc po polskie fantasy, bo póki co zapoznałam się tylko z Sapkowskim – acz do tej pozycji powinnam podejść chyba raz jeszcze, bo wszyscy naokoło chwalą i mam wrażenie, że nie doceniłam go należycie. Chociaż, to może z racji uwielbienia stylu Tolkiena – nawiasem, jego też zaczęłam od „Hobbita”. Z lżejszych dzieł byłby „Władca Pierścieni” lub „Dzieci Hurina”. „Silmarillion” jest już trudniejszy, a z kolei „Niedokończone opowieści” gorzej czytać bez „Sirmarilliona”, zbyt go uzupełniają. Za Pratchetta na razie się nie biorę. Czytałam jedną pozycję „Pomniejsze bóstwa”, ale jego styl pisania owszem jest dla mnie komiczny, acz… coś mi w nim nie leży. Jakby za mało tam dla mnie high fantasy, za dużo parodii, mogę przeczytać, ale nie się w nim zakochać.
Zobacz, znowu za dużo gadam :D]

Nefryt pisze...

Słysząc jakby znajomy tętent kopyt, poczułam falę narastającej nadziei. Pewność siebie szatyna wskazywała na to, że jest albo totalnym ignorantem, albo bardzo dobrym szermierzem. Przeczuwałam to drugie.
…i nie pomyliłam się.
- Aed, wsiadaj. – Klepnęłam półelfa w zdrowe ramię. – Wolę cię widzieć, na wypadek, gdybyś znowu się zgubił.
Był dobry. Bardzo dobry. Poczułam do niego szacunek. Uśmiechnęłam się bezwiednie. Tyle, że jego styl… Nie pamiętam skąd. Wydawało mi się, że gdzieś, kiedyś widziałam kogoś, kto walczył podobnie. Nie… Niemożliwe. Pan przystojny był leworęczny. Nikt w Keronii nie zainwestuje w naukę dla takich, chociaż…
Jestem pewna, że gdzieś to widziałam! I na pewno nie u szatyna, pamiętałabym, gdybym go wcześniej spotkała. Poza tym, blokował w sposób, który widziałam po raz pierwszy.
Muszę go o to zapytać, kiedy ten bajzel się skończy. Inaczej nie da mi to spokoju… Zmarszczyłam brew. Właściwie to o sporo rzeczy muszę go zapytać. Na przykład o imię.
Zajęłam miejsce za Aedem.
[Też mi się wydaje, że początek lepiej odpuścić. Phh, ja też wole się nie przyznawać xD Chociaż mam wrażenie, że nadal to co piszę, to grafomania…
Analiza psychologiczna naszych ostatnich wpisów… Macie to może gdzieś zapisane? Bardzo chciałabym to przeczytać!
Widzę cię oczami wyobraźni xD A w sumie, to zastanawiam się, czemu nasze wczuwanie się w klimat jest takie… specyficzne ;P
Wybacz, że ten odpis tak mało wnosi, ale masz więcej postaci, niż ja i nie wiedziałam, jak pociągnąć, a nie chciałam pisać jakiegoś długiego zapychacza.]

Silva pisze...

- Ty cholerny chuchraku!
Brzeszczot, który przez chwilę gapił się jak idiota na Aeda, wytrzeszczył oczy i byłby pewnie popukał się palcem w czoło, dedykując ten gest elfiakowi mieszanemu, gdyby nie był tak zajęty staniem przy ścianie i próbowaniem nie klapnąć na tyłek. Czuł się jak idiota. Balansował na zdrowej nodze, drugą miał jakoś tak niezdarnie podniesioną, jakby się zastanawiał, czy kogoś kopnąć w chude dupsko, czy nie, albo może coś w tym stylu. Najemnik baletnica - tak pewnie powiedziałby olbrzym, gdyby teraz mieszańca zobaczył, ale na szczęście Jaruut nie wcisnąłby swojego gigantycznego cielska w tę ciasną kiszkę, więc nic takiego by nie mógł powiedzieć.
- Idiota. Debil. Szubrawiec - mamrocąc pod nosem, Brzeszczot najwyraźniej postanowił jednak wsiąść do wagoniku. Nie podobało mu się to, nie chciał nawet myśleć, czy ta skrzyneczka na kółkach wytrzyma, czy tory są dobre, czy może za rogiem nie czeka diabeł z dziurą, w którą majestatycznie wpadną i tyle będzie z ich rumakowania. Z drugiej strony... W starych kopalniach można znaleźć coś interesującego. Przecież górnicy, którzy tutaj pracowali, uciekając w pośpiechu, mogli pozostawić coś za sobą. Garniec złota na przykład. Albo garniec kruszcu, to też by było dobre. Chociaż, czy złoto wydobywano w tych kopalniach? Raczej nie. Trzeba by się udać na Wirgiński But, do złotonośnych rzek. Ta to nawet z drzew zrobili coś wartościowego i z tamtejszych hebanów każdy król chciał mieć tron, by móc posadzić na tym szlachetnym drewnie swój zadek.
Dobra. Dość myślenia. Teraz trzeba spiąć pośladki i ruszyć do wagonika. Raz, dwa, trzy i powolny, skrzywiony w grymasie niezadowolenia najemnik, podpełznął do jedynej drogi ucieczki. Inaczej nie można było przecież nazwać jego marszu i szkoda tylko, że publika miała pazury i kły oraz chętkę na krwiste mięso mieszańców, bo widowisko było przednie.
- Tylko mi nie wrac...
No i wziął i wrócił. Głupi Aed. Brzeszczot dostał butem w głowę, potem do wagonika wleciał płaszcz. I torba. Mieli wszystko, no prawie. Brakowało im jednej rzeczy. Jakiej? Cholernej dupy chuchra. Ale nie, Aed musiał zabrać w s z y s t k o. Może jeszcze kępkę sierści z pyska koteczka, tak na pamiątkę? Albo pazur w dupie i gratis zębiska w karku?
- Dźwignia to powinna być w twojej łepetynie! - burknął najemnik, szperając po wnętrzu wagonika. Był tu nawet stary kilof i jakieś cuchnące szmaciska. W jasnym świetle flakonika tak dobrze się nie szukało. - Czy krasnale, które ci w głowie siedzą zaspały? Niech klupią w korbki! - marudzenie Dara dotyczyły mało rozważnego poczynania Aeda; elfiak powinien swój tyłek ratować, a nie płaszczyk spod kociej łapy. Ale przecież Dar mógł w każdej chwili w wagoniku odjechać, skoro mu się nie podobało to, co drugi mieszaniec robi, prawda? Cóż, gdyby był skurwysynem pewnie by tak zrobił. Teraz tylko złapał za fraki chuchro i siłą wciągnął do wagonika, jednocześnie łokciem trącając dźwignię.
Zawiasy nieoliwione od lat, zastane i przyrdzewiałe skrzypnęły. Pantera warknęła, a szczury wpadły w popłoch. Wagonik powoli ruszył po starych torach.

[Leń to jestem ja. No błagam, dłużej już Ci chyba nie mogłam odpisywać. Aż wstyd normalnie i czuję się jak syn... nie, wróć, jak córka marnotrawna oO' ]

Szept pisze...

Midar sapał ciężko, rozgrzany pierwszą zaczepką i mając ochotę przyłożyć jeszcze temu i owemu. Choćby temu z krzywą gębą i brakami w uzębieniu. Zrobią się jeszcze większe. Braki, nie zęby. Niestety, ręka półelfa całkiem skutecznie blokowała mu możliwość przesunięcia się do przodu. Mogliby wywalić ławę, cisnąć krzesłem, głową przyłożyć jednemu czy drugiemu, innemu, temu w tunice w wydatny od piwska brzuszek. Idealny odpoczynek. Midar zatarł ręce, łypnął na Aeda, oczekując znaku jak Keronia długa i szeroka oznaczającego, że to najwyższy czas skopać czyjeś dupska. Półelf wyjął sztylet, więc chyba nie do końca wiedział, na czym polegają zasady, ale zagranie z sakiewką było całkiem niezłe. Tylko czemu się wahał? Midar w końcu dostrzegł, że owszem, półelf stoi czujny, odrobinę marszcząc czoło jakby w namyśle, lecz spojrzenie elfich oczu ucieka w bok, w stronę uchylonych drzwi do kuchni. A ten co, nawiać zamierzał? Zabawa przecież jeszcze się nie zaczęła! Co by się upewnić, jeszcze raz zerknął na mieszańca. Musiało mu się przywidzieć, wyżłopał za dużo uchodzących za piwsko szczyn i teraz w głowie mu się mieszało.
Jeden z najemników poruszył się do przodu, krzywiąc wargi w iście wilczym wyrazie. Midar mógł przysiąc, że jak wściekły pies toczy pianę z pyska. Jak on lubił takie klimaty. Dłoń najemnika podążyła do zatkniętej za pasem buławy, inny wzorem mieszańca dobył sztyletu, a uśmiech Midara nieco przygasł. Bójka w karczmie, pięści, stołki, talerze w ruch. Ogłuszamy, kopiemy, walimy, ale nie zarzynamy. Midar zerknął na drzwi kuchni, stwierdzając, że chyba jednak je lubi. Zwłaszcza jeśli właściciel, wzorem wielu gospód i tawern, miał tylne wyjście przez kuchnię. W ogólnym napięciu znów nikt nie zwrócił uwagi na małą postać, która przykucnęła za kontuarem, ważąc coś w dłoni. Mieszek nie był zbyt duży, ani ciężki, zawierał tylko jakieś papiery i szkice. Karzełek bardzo lubił mapy i będzie musiał się im dokładniej przyjrzeć. Towarzysz Midara zdecydowanie powinien lepiej pilnować swoich rzeczy, a nie je gubić. Ktoś mógłby je znaleźć i zabrać albo, co gorsza ukraść, pomyślał Odrin, machinalnie chowając sakwę za pazuchę.
- W nogi! – wrzasnął Midar i momentalnie wszystko ożyło. Najemnik wyciągnął buławę, drugi dobył miecza, a krasnolud rzucił się w stronę kuchennych drzwi. Miał nadzieję, że półelf zrozumie przesłanie, nie okaże się tak tępym obrońcą honoru i pobiegnie za nim. W istocie, słyszał za sobą lekkie kroki mieszańca, ale i tupot ciężkich buciorów najemników. Przyśpieszył, dopadł do drzwi, wpadł za nie i rzucił się do ściany, do kolejnych drzwi.
Drzwi, których nie było. Midar zamrugał. Gospoda nie miała tylnych drzwi. Nie było wyjścia z kuchni. Potrzebował chwili, by pojąć, znaczenie tego, co widzi, by pojąć, co to oznacza dla nich.
Za nimi zadudniły ciężkie buciory.

Szept pisze...

[Oj, nie widzę tutaj lichości. Nie ma za co przepraszać. W końcu pamiętam moje końcówki roku szkolnego. I przynajmniej mam odpowiedź na moje pytanie, jakie to zawody :D Wspominałaś o nich ostatnio przy sesji i się zastanawiałam. Życzę sukcesów. I gratuluję szybkości i wytrzymałości. To coś, czym nigdy nie mogłam się pochwalić.
Moje zaległości w czytaniu wyglądają tak, że istnieje pewna lista, która się ciągle wydłuża, a jak uda mi się jedną pozycję wykreślić, to na jej miejsce wskazują następne 2 lub 3. „Ziemiomorze” w całości ma dość dużo stron, ale to dlatego, że są to zebrane wszystkie tomy. Pojedyncze ma może 180-200 stron zależnie od wydania.
Odnośnie Brzezińskiej, mogłabyś mi polecić, od czego zacząć? Bo coś zaglądałam na twórczość autorki, ale z niczym się nie zetknęłam i jestem troszkę zielona.
Czy wyjdę na wielki dziw, jeśli powiem, że uwielbiam Trylogię, a czytanie tego to prawdziwa przyjemność? Ludzie z mojej byłej klasy na pewno by tak na mnie spojrzeli :D Chociaż, akurat „Pan Wołodyjowski” najmniej mnie wciągnął, za to „Potop” i „Ogniem i mieczem” wielbię. Co do wysławiania i pisania – tak mam po przeczytaniu większości książek. Kwestia tylko, które uznaje za dobre, które za poczytajki, a które wielbię, chociaż czasem nie do końca wiadomo, za co. :D Znaczy wiesz, nie mówię, że Pratchett źle, fatalnie czy coś takiego, pisze. Po prostu jego styl do mnie nie przemawia aż tak silnie jak do innych. Ale żadnym krytykiem czy wszechwiedzącą nie jestem, zresztą, o gustach się podobno nie dyskutuje (ale niech ktoś przy mnie spróbuje powiedzieć coś nie tak na Tolkiena, to zasada się nie sprawdzi :P). A tak na serio. Są takie cykle, które stawiam ponad te okrzyknięte jako wzory fantasy. Praktycznie nikt o nich nie słyszał, ludzie różnie mówią, mają przeciętne opinie. Ale mi się podoba i tyle. Także też nie jestem idealną osobą. Przykładowo, zaraz za Tolkienem i Le Guin wymieniam cykl Dragonlance.
Za dużo gadać to w moim przypadku nieźle smęcić i odrobinkę przynudzać.]

Szept pisze...

- Na obwisłe cycki Fortuny – bogini na pewno by poczuła się urażona takim stwierdzeniem, ale krasnolud do zbyt pobożnych nie należał. Wychylił się, wyglądając przez okno i zerkając w dół, kręcąc nosem. Cała wypita gorzałka i rozcieńczone piwo odbiło mu się żółcią, a rzekomo niewrażliwy żołądek podjechał do gardła. Gnijące resztki żarcia! Co za geniusz wymyślił urządzenie kompostu tuż pod kuchennym oknem! – Kutwa, niech ich Pech zeżre! – Krasnoludowi nie uśmiechała się taka kąpiel. Może nie słynął z czystości i świeżości, może nie wielbił zbyt częstych kąpieli – wiadomo, woda szkodzi na zdrowie, ale w zgniłkach tarzać się nie będzie. Już wolał dostać po gębie i wybić parę zębów.
Zaskrzypiały otwierane drzwi, najemnicy wdarli się do kuchni. Midar jeszcze raz zaklął, tym razem w swej ojczystej mowie i cofnął się kilka kroków w stronę półelfa, stając zwrócony plecami do pleców swego towarzysza.
- Miło mi było. Aed jestem.
- Midar. Miło to dopiero będzie – krasnolud mocno uścisnął podaną mu dłoń, ściskając ją z entuzjazmem, który niejednego by przestraszył. W istocie, Moczymorda już się nie oglądał na nic. Sięgnął po wysłużony topór, wyciągając go zza paska. Jak chcą prać, to będziem prać. Na poważnie.
- Pertraktujemy?
Midar parsknął, przekładając topór z ręki do ręki. Scena, która jeśli miała napastników przestraszyć, raczej nie wyszła. Ten i ów uśmiechnął się z przekąsem, rozbawiony nagłą chęcią rozmowy i malutkim knypkiem za plecami mieszańca. Żadni przeciwnicy. Żadne wyzwanie. Mniej więcej tyle wyrażały pogardliwe słowa, szydzące z oferty. Twarz krasnoluda aż poczerwieniała z oburzenia.
Następne wydarzenia nastąpiły tak szybko, że krasnolud nie wiedział jak i kiedy. W jednej chwili Aed coś gmerał, coś gadał, w drugiej ogień syczał, dym wypełniał kuchnię, a iskry sypały się naokoło. Krasnolud zakaszlał, bardziej wyczuł niż dostrzegł ruszającego na niego najemnika… Szarpnięcie, pociągnięcie za ramię, wskazało mu kierunek ucieczki. Krztusząc się, próbując zapanować nad kaszlem ruszył na ślepo za nowym znajomym, zdając się całkowicie na niego.
- Przez ciebie wypluję płuca – sarknął, schylając się, z łzawiącymi, podrażnionymi dymem, zaczerwienionymi oczami. – Niech cię, Aed, naprawdę było miło. – Krasnolud obejrzał się przez ramię na gospodę. Niemal po każdej burdzie kończyło się na tym, że wyrzucano go za drzwi i to, co wydarzyło się tutaj nie było niczym nowym. W niczym nie uwłaczało godności wojaka, zakładając, że w ogóle jakąś miał. – Raczej tam nie wrócimy, co nie? – Potarł ślepia i jedyne, co zyskał, to jeszcze bardziej podrażnił wrażliwą spojówkę. Nawet jeśli nie wiedział nic o planach Aeda, to nic nie stało na przeszkodzie, by włączył go do swoich. – Masz coś przeciwko spaniu w stajni? – Gestem wskazał na stojący przy gospodzie, równie zabiedzony i chwiejący się budynek.

Szept pisze...

[No ja wakacji w tym roku pewnie nie bardzo poczuję. Tu praktyki, tam jeszcze wrzesień, zresztą, póki co pogoda też taka mało wakacyjna niestety. Moje zamiary czytelnicze utknęły na Wegnerze i jego „Opowieściach z meekhańskiego pogranicza” i tak stoją. Ale w sumie, mam jeszcze czas, bo wakacje dopiero się dla mnie zaczęły. Brzezińską pewnie dorwę, co znajdę, chociaż szukać zamierzam tak, żeby zachować jaką taką chronologię, bo to zawsze fajniej się czyta. Dziękuję za polecenie.
„Lalka” akurat mnie mniej urzekła, może dlatego, że wkurzała mnie ślepota głównego bohatera, ale muszę oddać autorowi, realia potrafił oddać, podobnie jak funkcjonowanie ówczesnego społeczeństwa. Z Prusa już bardziej podobał mi się „Faraon”, ale tam, oprócz genialnego przedstawienia epoki i relacji społecznych coś się jeszcze działo. Ale to już moja prywatna opinia. No, ekranizacja to niemal zawsze pozostaje w tyle za oryginałem książkowym, chociaż „Potop” akurat, pomijając fakt okrojenia wątków i skrócenia, była nawet dobra. Bitwy, lepiej rozwinięty wątek Tatarów i Kmicica pod nazwiskiem Babinicza. No i jednak znaczą część bitew ominięto – choćby z czasów jak Kmicic był z Sapiehą i po raz pierwszy zetknął się na polu bitwy z Bogusławem. A że wtedy jeszcze nie miał za sobą szkoły Wołodyjowskiego, to go Radziwiłł powalił.
Chyba tak. Plus reklamy. Uzasadnienie większości moich też tak brzmi, plus czasem po prostu nie mogę oderwać się od fabuły, a to też coś znaczy. No, chyba że takie perełki jak Sienkiewicz, Tolkien, London, Curwood, Le Guin. Te potrafię wyjaśnić nieco szerzej, ale to akurat nietrudno, bo pisano o nich na szeroką skalę, a niektórzy analizowali – niezbyt lubię takie analizy i tzw. Literackich krytyków, ale czasem się te opinie czytało.]

Nefryt pisze...

Byłam zmęczona. Marzyłam o tym, żeby po prostu położyć się w miękkim mchu i odpocząć, jednak gdy zobaczyłam, co szatyn wyprawia z Aedem, natychmiast się obudziłam. Doskoczyłam do nich.
- Co ty wyprawiasz? – warknęłam do szatyna. Słuchałam jego wyliczanki, czując narastającą złość. Kiedy złapał Aeda za kołnierz, nie wytrzymałam. Odepchnęłam go.
- Zostaw go, może miał, do kurwiej nędzy sprawdzać, czy Wirginiec chce go zabić naprawdę, czy może tak tylko się bawi?!
Przez chwilę obawiałam się, że za sprawą szatyna Aed zaraz przedzwoni głową w pień.
- Gdyby ubzdurało mu się grzecznie czekać na ciebie, ta cholerna iluzja nie byłaby już nam do niczego potrzebna, bo by nas dawno wypatroszyli! Daj mu spokój. Natychmiast. Zamiast myśleć o tym, jak wyjść z sytuacji, kłócicie się jak debile.
Spojrzałam to na jednego, to na drugiego.
- Wiedziałam, że z Aedem to jak z główką kapusty, ale że i ty… - Prychnęłam. Dojścia. Pewnie, że ważne. Ale on tego nie widział… Gdybyśmy nie walczyli, prędzej czy później ktoś by nas zabił. Poza tym, dojść jest wiele, a życie tylko jedno.
Pociągnęłam nosem. Zapach krwi był aż nazbyt wyraźny. I te muszki. Jeszcze mu się jakiś syf wda.
- Proszę, usiądź. – Odpięłam od pasa niewielki tobołek i przyklękłam naprzeciw Aeda. Najdelikatniej jak potrafiłam oddzieliłam od rany nie najczystsze i całkowicie przesiąknięte krwią strzępy rękawa. Wyjęłam z pakunku kawałek czystej szmatki i niewielką buteleczkę.
- Będzie piekło – uprzedziłam cicho. Wylałam na szmatkę trochę alkoholu z buteleczki i szybko przetarłam ranę. – Przykro mi, ale nie mam nic na ból. – Ciasno owinęłam mu ramię dwoma dłuższymi paskami płótna.
Spojrzałam krytycznie na prowizoryczny opatrunek.
- Powinno na razie wystarczyć. Chyba, że… - zawahałam się. - Gdybyś nie mógł wytrzymać, weź trochę tego. - Podałam mu małą, skórzaną saszetkę. – Ale tylko w ostateczności. Ludzie, którzy to biorą robią po tym dziwne rzeczy. Ale w małej ilości trochę otumania na tyle, by nie czuć bólu.

[Oj, dopytaj się, bo mi to ciekawie wygląda ;D I tak, Nef rzeczywiście lubi chuchro... Chociaż chyba sama do końca o tym nie wie ;P
Singiel do końca życia mówisz… Zawsze to lepiej, niż skończyć z pierwszym patafianem, jaki się napatoczy. Ale rozumiem sytuację. Też chyba mam na to gigantyczne szanse.
Hm, póki co lepiej nie, bo jeszcze sobie radzą :) Jak to oni, ale jednak. A wiesz, że dla mnie wątek bez trudności to nie wątek…]

Szept pisze...

Midar z zasady wolał podróżować pieszo. Nie miał nic przeciwko mocnym nogom, przykurzonym szlakom, śmigającym obok konnym. Niech gnają na złamanie karku, czort z nimi tańcował. Sam na konia nie wsiądzie. Krótkie krasnoludzkie nóżki nie sięgałyby nawet strzemion. Na drugiego jeszcze to gorzej. Ani wie gdzie, czworonogie coś parska, wierzga, płoszy się, plecy towarzysza zasłaniają pole widzenia, a i toporek to nie broń dla jeźdźca. Mała mogła utrzymywać, że te bestie są inteligentne, dla Midara wyglądały raczej jak głupie, prowadzone na rzeź barany. Łatwiej spaść i obić sobie pośladki, bo bydle się spłoszy. Obserwacja gryzącego, z dużymi zębami ogiera, jeszcze potwierdziła opinię krasnoluda. Trzymać się jak najdalej, nie podchodzić. Tu i nawet kij nie pomoże.
No to on sobie tu w kątku wymości, nieco słomy podkradnie, bo leżąca na ziemi przesiąknięta była gównami. Noc się wytrzyma. Nieco by sobie jeszcze podjadł, bo żarcie w gospodzie zbyt smaczne nie było, ale owsa, zboża czy czego tam jak czworonogie żreć nie będzie.
Przyjrzał się krytycznie swemu dziełu. Słoma jak słoma, jak jej dużo rzucić na ziemię, to i posłanie jak się patrzy. Jeno ostre źdźbła trochę kuły. Jakaś derka by się przydała, żeby ją na tak umoszczone posłanie rzucić. Od biedy może być i płaszcz.
Midar poczuł się mądrzejszym. Odpiął płaszcz, który kiedyś może nazwać można było brązowym, miękkim i ciepłym, a który teraz przypominał szaroburą, połataną szmatę. Zarzucił ją na rozrzuconą na ziemi słomę. Jak znalazł. Noc była ciepła, to i okrycia nie trzeba. Zresztą, parujące gówna sprawiały, że w stajni było parno. Jeśli ktoś mu będzie wciskał, że w stajniach pachnie przyjemnie sianem, to znaczy, że nigdy w takowych nie spał. Koński pot, gówna. I pewnie szczury.
- Masz mocny sen, co Aed? Jak ci małe, brzydkie, włochate po nodze przeleci, to nie obudzisz się z wrzaskiem? – Midar obrócił się do swego towarzysza. Aed gmerał coś przy czworonogich bestyjkach, czegoś szukał uparcie w jukach, rozglądał się. Chyba nocka w stajni nie była poniżej gustów elfika.
- Jasna cholera.
Albo może była.
- No, takżem myślał. Kuzynka Małej to piszczy jak się jej mysz pokarze. A tu pewnie są szczury. Ale się nie przejmuj. Ty będziesz wrzeszczał, ja będę chrapał, to cię zagłuszę. Nikt się nie dowie, że szczurów się boisz. – Midar, niewtajemniczony w plany Aeda, myślał i funkcjonował po swojemu. Nakierowany na sen, o śnie myślał. I o szczurach. Życzliwy krasnolud, przezwyciężając niechęć do dużego, czworonożnego i gryzącego, podszedł bliżej Aeda, klepiąc go serdecznie w plecy, by zacnego druha podnieść na duchu. Pierwotnie miał trafić w ramię, ale wiadomo, krasnolud to i krasnoludzki wzrost, słowem bez drabinki nie dosięgnie.

[Wyszło, bardzo wyszło, tyle ci powiem xD Opisy, akcje, masz genialne. Moje długie milczenie mogę zwalić na pogodę. Zamiast 33+ mam deszcz, sennie, mokro. Słowem, lato jak się patrzy. Buro, szaro i nic się nie chce.
Klamrowo pisać nie trzeba, przymusu nie ma :P]

Silva pisze...

- Słyszysz coś?
- Głosy. Może to goblin, albo krasnolud i mają snorka jaskiniowego - najemnik nawet nie drgnął w wagoniku, strach się było ruszyć, co by to wszystko nie poszło w wodę; gdzieś za nimi potoczył się rumor, czyżby zasypało tunel, który zawalił im się na głowy? - Gdyby nie kostka, ominąłbym ich. Lofar wspominał o dzikich krasnoludach, odludkach, szaleńcach - kiedy zawaliły się tunele, odcinając drogę tym górnikom, którzy znajdowali się na najniższych poziomach, wielu z nich zostało zamkniętych w kopalniach. Krasnoludy, gobliny, skrzaty. Część wciąż błąka się po korytarzach, wciąż kopie jak za dawnych lat, chociaż od kilkunastu nic nie wypłynęło na powierzchnię. Runn było dziwnym miejscem, jej podziemia ciągnące się na kilometry w głąb, pod górami, zdawały się nie mieć końca. Któż wie, jak głęboko zeszły krasnoludy, podążając za kruszcem? Jak bardzo uszkodziły korzenie gór? Ile ich tu zostało? Jak wiele otępiałych, zmarnowanych krasnoludów kręciło się po korytarzach? - Jak oni tu przetrwali. Przecież dolne poziomy zostały odcięte.
Człapanie. Słychać było nierówne kroki. Miękki blask został w tyle, w korytarzu, gdzie wypatrzył go Aed, ale drobna część odłączyła się i wyraźnie zbliżała. Ktoś ku nim szedł. Dar słyszał mamrotanie pod nosem i odruchowo, na wszelki wypadek, złapał kolegę najemnika za fraki i pociągnął w dół, chowając się razem z nim; i tylko oczy wystawały mu ponad krawędź wagoniku.
Z bocznego tunelu wyłoniła się niska postać; kołysała się na boki idąc tym swoim kaczkowatym chodem, człapała, mamrocząc coś pod nosem. Krasnolud. Górnik. Na głowie miał skórzany hełm podszyty metalową blaszką, z przodu pokrzywione i zniszczone widniało miejsce na świeczkę, którą sobie górnicy oświetlali drogę; ot stary sprzęt, czyli jeden z pierwszych pracowników kopalni. Za paskiem dyndał kilof. Włosów na głowie nie miał wcale, albo skrzętnie upchnął je sobie pod czapeczką, za to pokaźna broda ciągnęła się za nim, zahaczając co jakiś czas o wystające skały i plątając między nogami. Pochodnia oświetlała jego twarz; zniszczoną, ubrudzoną kurzem i sadzą, zmęczoną. Oczy miał ciemne jak górskie tunele, niespokojne, jakby zabarwione szaleństwem. Z tych kopalń nie było wyjścia, część korytarzy się zapadła, reszta wypełniona była gazami, a te, które dało się przemierzać, znajdowały się wyżej, nie tu w dole, gdzie kopano tak głęboko, że naruszono korzenie gór. Ile lat uwięziony był tu ten krasnolud? Lofar nazywał takich dzikimi albo opętanymi. Samotność, ciemność, głód i ciągła walka z przeciwnościami zmieniały umysły, mieszając w głowach. Mówiło się, że tacy jak on nie są w stanie opuścić kopalni, że wyciągnięci na powierzchnię tracili zmysły, popadając w odrętwienie. Zbyt długo przebywali w tunelach, by móc bez nich funkcjonować, po prostu nie pamiętali innego życia, a świat na górze był czymś obcym, czymś niepokojącym.
- Panoc czeka. Powoli lezę, wim. Wiecorne dary mum - i faktycznie, po bliższym przyjrzeniu się, krasnolud za pasem, tuż obok kilofa, wetchnięty miał dość spory woreczek. Jego człapanie przycichło, kiedy zatrzymał się nad krawędzią urwiska, w miejscu gdzie naturalnie opadało łagodną pochyłością ku jeziorku. Pomarudził jeszcze coś pod nosem, kopnął kamyk i zszedł na dół, potykając się o własną brodę. - Panoc ma, Panoc ześle dobroci i dużo tłustych ogonów - zabrzmiało to jak prośba, jak dziwna modlitwa do boga, ale… - Panoc, smacnego! - stary górnik wbił pochodnię między skały, opierając ją o nie i sięgnął po sakiewkę, która okazała się być paczuszką obwiniętą brudnym, podziurawionym materiałem. Nachylając się nad taflą wody, odwrócił zawiniątko, wsypując coś do wody; czaszki szczurów, tłuste, oblepione muchami ogony, strzępki skór, zęby, kości, nie tylko gryzoni, także inne, większe, zbyt duże jak na zwierzęce. Z chlupotem wpadały do wody, jakby w rytm nucenia górnika. Składanie ofiary. Patrzyli na rytualne ofiarowanie martwego życia bóstwu.
Potoczył się kamyczek, z pluskiem wpadając do wody.
- Ku tam?!
Oj.

Nefryt pisze...

- I masz rację, bo to świństwo. – Jeszcze jedna zaraza. Jak na ironię przynieśli ją Wirgińczycy. A teraz nasi się uzależniali. Pamiętałam, jak Varen przyniósł to do obozu. Raz, potem drugi, chociaż uprzedzałam, że go obłożę kijem i wygnam. Musiałabym go chyba zatłuc, żeby przestał to brać. Tłumaczył mi, że to dla niego za trudne, że nie może przestać. Był taki… bezradny! Przerażało mnie to, jak bardzo ludzie potrafili się zmienić od tego zielska.
Uśmiechnęłam się do Aeda i szybko schowałam saszetkę. Kilka kosmków przykleiło mu się do spoconego czoła. Odsunęłam je.
Spojrzałam na Meryna.
- Nie potrafię szyć – stwierdziłam zażenowana. Nie miałam się kiedy nauczyć. W Baszcie, na Pomorzu, gdzie pierwszy raz wzięłam broń do ręki, było pod dostatkiem medyków. Potem, w obozie, leczyła nas Leylith.
Zszywałam ranę tylko raz. Zawiodłam. Rin umarł trzy dni później. Zakażenie.
Leylith mówiła mi, że zszyłam dobrze. Że kiedy nocny mar rozetnie czyjąś skórę, ta osoba umrze nawet pod okiem najlepszego znawcy. A Rin nie miał jednego skaleczenia. Po ataku trudno było stwierdzić, że to człowiek. Mimo to, nie mogłam się pogodzić z jego śmiercią. Zawiodłam. I czułam się straszliwie winna tym bardziej, im Leylith okazywała mi swoją czułość. Rin był jej synem.
Gdybym nie pełniła funkcji herszta, Leylith uznałaby mnie jako swoją córkę. Rin byłby moim bratem.
„Dokąd teraz?”
Zmarszczyłam brwi. Dokąd?
- Jeśli skierujemy się na północ, możemy zatrzymać się w Bukowej Osadzie. Dzieli nas od niej godzina marszu przez las. Mam tam niewykorzystaną przysługę. Mieszkańcy ukryją nas, dopóki nie ustanie pościg. Wirgińczycy będą szukali nas na trakcie. W pierwszej kolejności na wschodzie, bo gdybym była sama, właśnie tam bym uciekała. Nie odważa się zapuścic do lasu. Nie, póki nie będą wiedzieli, czy wyjdą z niego przed zmrokiem – wykrzywiłam usta w nieprzyjemnym grymasie. – Zapewne mamy pecha i żaden z was nie jest magiem..? – Miałam wrażenie, że to retoryczne pytanie. Prosta zasada mojego życia brzmiała: jeśli cokolwiek może pójść źle, pójdzie jeszcze gorzej. A tym razem mag by się przydał.
- Tak przy okazji… Jestem Nefryt – zwróciłam się do szatyna.

[Wywiedz się, bo to ciekawe xD
Męskie koszulki mówisz? Hm, ja wolę styl paramilitarny xD Zresztą, miny ludzi w szkole, jak jedziemy na basen i wkładam to zamiast mundurka… bezcenne :D]

Szept pisze...

Midar podrapał się po rudej czuprynie, dziwnie zakłopotany na wspomnienie zaginionej sakwy. W gospodzie miał się spotkać tylko z Małą, niemniej Odrin lubił pojawiać się tam, gdzie się go nie oczekiwało. Szukając, rzecz jasna, przygody. Midar nie wnikał, co Odrin nazywa przygodą, ale wiedział, że za małym karłem idą kłopoty w postaci zagubionych rzeczy i znalezionych przypadkiem sakiewek. Tym razem nie było z nim Odrina, lecz niepokój krasnoluda nie zniknął.
- Dużo straciłeś? – mruknął niewyraźnym tonem, ostrożnym.
- Jak dorwę, co moje, chyba schlam się w trupa ze szczęścia – usłyszał w odpowiedzi. To znaczyło, że dużo, przynajmniej wedle midarowego pomyślunku. Znów podrapał się po głowie, zerknął na półelfa…
I dostrzegł tylko plecy półelfa.
- Powariował. Jak nic powariował. Babę z pustymi wiadrami spotkał czy co? – Krasnoludy nie bywały przesądne. Przebywając na powierzchni Midar spotkał się z prostymi wierzeniami po raz pierwszy. Lubił się do nich odnosić, chociaż nie zawsze je rozumiał. Co miało puste naczynie do wyprawy? Nie miał pojęcia. Baba widocznie nie napełniła ich jeszcze. A takie wstawanie lewą nogą? On sam zwykle mgliście pamiętał przebudzenie, a co dopiero rozwodzenie się nad tym, którą stopą pierwszą dotknął podłogi.
- Prędkonogi, czekaj. – Jak Aedowi mają nabić guza, to tylko wtedy, gdy on sam będzie obok. Wtedy będą równe szanse.
Midar nie miał głowy do planowania czegokolwiek. Pod tym względem zdawał się na chuchro. On miał walczyć, okazyjnie otworzyć do kogoś gęby i zagaić rozmowę. Strategia? Bardziej polegał na pierwotnej sile. Od strategii miał innych.
Ze stajni wyleciał na swoich krótkich nóżkach tak, jakby wszystkie szczury nagle się zeźliły i stwierdziły, że gustują w krasnoludzkim udku. Mała opowiadała mu kiedyś, że na Kresach żyje jakiś mięsożerny gryzoń, ale nie słuchał jej wówczas uważnie. Rozejrzał się.
Najpierw dostrzegł Aeda. Dopiero potem dwie kolejne postacie.
- Szuka guza. Jak nic szuka kogoś, kto mu wpierze w zadek. Kościsty – wedle mniemania krasnoluda każdy elf był wychudłym szkieletem, ani grama sadła, to i tyłek musiał być kościsty. Przynajmniej tak twierdził Lofar, u którego niejeden kufelek miodu opróżnił, słuchając przy tym peanów zachwytu o tym, dlaczego boskie pośladki są boskie.
Midar może nie znał się na wielu rzeczach, ale kłopoty wyczuwał na odległość. A ta dwójka wyglądała jak kłopoty. Mężczyzna był potężnej postury, odziany jak najemnik, chociaż Midar mógł przysiąc, że nie należał do grupy, z którą pobili się w karczmie. Nie było jeszcze ciemno, to i widział ponury wyraz twarzy, pobrużdżonej bliznami. Na plecach miał dość solidny topór. Po przyjrzeniu się jeszcze raz Midar stwierdził, że wygląda raczej jak barbarzyńca, nie najemnik.
Kobieta była drobniejsza. Niewysoka, blondwłosa elfka odziana w brąz, z dziwnymi tatuażami pokrywającymi nieomal całą twarz, maskującymi jej rysy. Oczy ktoś mniej dokładny określiłby jako zielone, wdając się w szczegóły były oliwkowe.
- Wierzę, że masz coś dla nas, półelfie – to kobieta była tą, która przemówiła.

Szept pisze...

[No to chwalić częściej :P
Też tak miewam. Tak było z tym odpisem. Miał iść w środę. W środę nie wyszło, bo wyskoczyły niezaplanowane zakupy, potem coś jeszcze, a potem leń wziął górę. No, nie do końca. Troszkę się zaczytałam, a potem załączyłam film. I się okazało, że już tak późno, a ja rano wcześnie muszę wstać. I obietnicę diabli wzięli. A odpisy idą dopiero po wyjeździe. I to dużo po wyjeździe. Winna i przyłapana na tym.
To u mnie na odwrót. Przez cały rok akademicki się czytało fachową, ciężką literaturę, to teraz namiętnie coś lżejszego czytuję. Ciekawe, że za coś lżejszego uznałam „Opowieści Okrągłego Stołu” i „Mity i przesądy myśliwskie”. Przynajmniej na tym etapie jestem teraz. Ostatnio dorwałam opis „Moby Dicka” i kolejna lektura trafiła na listę. Zainteresował mnie w tym motyw żeglarski i masz ci los. Moja wakacyjna lista jest nazbyt długa i już teraz wiem, że mi na nią wakacji nie starczy, mowy nie ma.
Olimpiada z historii – to brzmi poważnie. Bardzo. :D
W kwestii wyjaśnienia – ta dwójka szuka Aeda. I chodzi o mapy]

Silva pisze...

- Stój! Jesteśmy górnikami. Potrzebujemy...
Brzeszczot właściwie nie miał zamiaru wtrącać się do rozmowy mieszańca i szalonego górnika; uznał, całkiem poprawnie, że z ich dwojga Aed lepiej sobie z tym poradzi; chłopak zawsze miał gadane, a i nie brakowało mu zręcznego języka. Niech go wykorzysta. Pewnie by się to udało, być może górnik uznałby ich za wałęsających się po kopalniach górnikach, gdyby nie drobny szczegół. Jeden, malutki szczególik. Cholerne jeziorko, w którym woda zaczęła falować, wrzeć jak gotowana na ogniu, jakby tuż pod powierzchnią coś się kotłowało, jakby próbowało wyleźć, ale coś temu nie pozwalało.
- Panoc... Panoc zbudzon. Czemuś zbudził jego...?
Na bogów, to na pewno nie wina spadających głazów, ani kopalnianych tąpnięć. Przecież tam, na brzegu, gdzie jeziorko stykało się ze skałą, woda zaczęła się wylewać i… pełznąć w stronę krasnoludzkich butów niczym… żywa. Dar miał przemożne wrażenie, że zaraz złapie szalonego górnika za kostkę i wciągnie w swoje mokre ramiona. Ale woda cofnęła się.
Dar wypuścił powietrze z ust, które od dłuższego czasu tam przetrzymywał; odetchnął jak umierający, któremu pozwolono zaczerpnąć ostatniego świeżego powietrza. Albo jakby coś ciężkiego spadło z jego ramion. Naprawdę mu ulżyło. Serio nie potrzebowali dodatkowych kłopotów, już szalony górnik im wystarczy, nie ma przecież potrzeby dodawać do tego pikanterii. Za podziemne bóstwa, stwory, czy inne chochliki podziękujemy, może następnym razem.
Do dłoni Brzeszczota trafił kamień. Tak na wszelki wypadek; wciąż siedział w wagoniku, więc górnik nie dostrzegł ruchu jego ręki, a kamień potrafił być śmiercionośny, zwłaszcza dobrze i celnie rzucony.
Krasnolud zaczął się wiercić w miejscu. Bardziej niespokojnie niż nerwowo, ale coś go zaniepokoiło. Może woda w jeziorku, którą potraktował jako manifestację swojego bóstwa, może coś całkiem innego, któż wiedział co kotłowało się pod górniczym hełmem? Zaatakuje, czy nie?
- Panoc… zbudziliście Panoca. Ty… - krasnolud spojrzał na Aeda. To nie było dobre spojrzenie. Dostawało się od niego dreszczy. Dar znał takie spojrzenia, widywał je w miastach, wioskach, wszędzie tam, gdzie człowieka dosięgała gorączka wiary. Widywał takich, kiedy miał okazję wysłuchiwać gorliwych przemów Jashy. Na niego też wielu patrzyło w ten niepokojący sposób. Jakby dostrzegali w nim manifestację boga, o którym mówił, jakby nagle stał się objawieniem, które przybliży im istotę najwyższego, jakby rzez niego dotarli do boskości i dostąpili apoteozy. To, co jaśniało w oczach górnika to nie wiara, to szaleństwo, czyste szaleństwo, które, jeśli pozwoli mu się rozrosnąć, przerodzi się w religijny obłęd, płomienie rewolucji i ognie nawrócenia.
Dar się wzdrygnął.
- Ty syn Panoca? - górnik pokręcił głową, a Brzeszczot miał złe przeczucia - Ty wybrany! - i krasnolud, w jednej chwili, padł na kolana, chowając w ramionach głowę, mamrocąc pod nosem coś niezrozumiale. Po krasnoludzkiemu? Nie, po swojemu. - Ty nasz zbawca! - to też się nie podobało Darowi. Zbawca, czyli od czegoś trzeba ich wybawić. Raczej nie od nadmiaru grzybów rosnących na ścianach. - Dzięki Panocu! Uratowaniśmy!

[to za karę xD nie mogłam się powstrzymać ^^ ]

Szept pisze...

- Myśmy się już chyba spotkali, co?
Niska postać małego człowieczka spojrzała najpierw na Aeda, potem rozejrzała się dookoła, sprawdzając, czy aby na pewno do niego zostały skierowane słowa. Ubrany był krzykliwie, w czerwony, jaskrawy kubrak i niezbyt pasującą do niego, niebieską czapeczkę. Biorąc pod uwagę takie połączenie, nic dziwnego, że trudno było mu ukryć się w tłumie i przemknąć niezauważalnie. Pozory mogą jednak mylić.
- Ojej, naprawdę? – W oczkach wesołka coś zabłysło. Była to wyraźna ochota do mówienia i zadowolenie z wyróżnienia. – Pamiętasz mnie? To mogło być w Królewcu, wiesz? Lubię Królewiec, chociaż czasem troszkę tam śmierdzi. I dużo ludzi. Lubię ludzi. Tylko oni nie zawsze mnie lubią, nie wiem, czemu. Ale za zwierzętami nie przepadam. One też śmierdzą. I nie potrafią mówić. Za to całkiem dobrze słuchają. Tylko nie odpowiadają, wiesz? Bo to tak jakby się mówiło do powietrza. Powietrze też nie odpowiada, jak się do niego mówi. Tylko Brzeszczot je słyszy. Głosy, ale on mówi, że ma dobry słuch. Tylko, jak nikt inny nie słyszy, to nie może być aż tak dobry. Bo jak się słyszy głosy, to jest się chyba… no, z głową? Ty masz wszystko dobrze z głową? Bo patrzysz troszkę dziko. Nie powinieneś chodzić taki wściekły, bo ktoś się może przestraszyć…
Swoim pytaniem, jednym, zgoła niewinnym, Aed wywołał potok słów, nieskończonej, chaotycznej mowy. Karzełek wyrzucał ją z siebie nawet nie robiąc przerwy na oddech, a wszystko popierał gestami małych rączek, które śmiało można było porównać do dziecięcych. On sam był jak dziecko, radujące się byle gestem, łatwo wpadający w podniecenie, wszędobylski, zmienny.
- Dokąd? – pytanie padło zza pleców Aeda, przerywając karzełkowi. Barczysty człowiek wezwany przez Łowczynię, nie zamierzał wypuścić żartownisia bez wyjaśnień. Silna dłoń spoczęła na ramieniu półelfa.
- Nie żartuj sobie z nas, mieszańcu. Przyjąłeś zlecenie. Wziąłeś pieniądze. Z nami się nie zadziera, mieszańcu – wysyczała. – Spróbuj jeszcze raz. Gdzie nasza przesyłka? – Tatuaże znów przeszkadzały w ocenie nastroju elfki. Głos zmienił się, zimny i surowy.
Stojący z tyłu Midar, dotąd niebiorący udziału w zajściu, poruszył się niespokojnie. Położył dłoń na trzonku toporka, znając jedynie takie rozwiązanie. No i ucieczkę.
- Masz fajne tatuaże. Wiesz, że powinieneś też sobie takie zrobić? Też masz szpiczaste uszy, to by ci pasowały. Tylko nie wiem, czy taki kolor. Bo on jest bardzo ciemny. Tatuaż. Nieco straszny. A ty nie jesteś straszny. Tylko brzydko się krzywisz i zezujesz… - Odrin znał inne rozwiązanie. Gadanie. Ono okazało się ponad cierpliwość Łowczyni.
- Przymknij go.
Karzełek znów okazał się niegodny uwagi. To Niedźwiedź, puszczając Aeda, ruszył powoli w stronę karła. A mimo to atak był niespodziewany. Pięść wystrzeliła, celując w twarz karzełka. Wzrost okazał się po stronie tego ostatniego, malec pochylił się, unikając ciosu i czmychając w bok ze zwinnością, o jaką nikt by go nie podejrzewał.
- Kłopot! Pryskamy! – Midar nie czekał. Za Odrinem popędził masywny człowiek o budowie niedźwiedzia, ale karzełek miał specjalny dar wychodzenia cało z kłopotów. Zresztą, elfka obróciła się już w ich stronę, chcąc zatrzymać najętego złodziejaszka.
- Kłopot, dupę w troki i chodu! – Midar rąbnął Aeda w kark, biegiem puszczając się w stronę tłumu. Zostawił kuca, Odrin zostawił osła, ale przynajmniej wyniosą z tego głowę. Gdy tuż obok głowy uciekającego krasnoluda świsnęła strzała pojął, że elfica nie żartuje.
I nie zamierza się poddać.
- Obyś szybko biegał, bo jak nie, to mamy zakichane.
Znowu zgubili Odrina. A wraz z nim mapy.

Szept pisze...

[Moja lista powoli się koryguje właśnie na książki, które muszę przeczytać. Niestety, rok akademicki coraz bliżej, a czas nagle zaczyna bardzo, bardzo śpiesznie pomykać. Normalnie aż się chce go zatrzymać. No, ale nie dobijajmy się, jeszcze nie.
„Opowieści Okrągłego Stołu” naprawdę dobra literatura, przybliża legendy arturiańskie, chociaż żałuję, że przedstawia tylko wybraną ich wersję, a było wiele i postacie mieszały się ze sobą, zacierały się role. Ale i tak uwielbiam ten motyw, chociaż filmy z nim… no, powiedzmy, że mnie nie zachwycają, chyba że mowa o starych. Efekty i muzyka może w nich nie powalają – chociaż muzyka z „Excalibura” wpadła mi w ucho, a fabuła zdecydowanie lepsza niż w nowych.
Dlatego ja powoli staram się odzwyczaić od mówienia. W ten sposób, chociaż pozornie, zdaję się słowna. Bo jak moja obietnica odwleka się tylko o 1 dzień, to jest dobrze. Obecna odwlekła się o tydzień. Na gg miałam pewien interes, to ci pisałam, nie wiem, czy widziałaś. Zoranie też pisałam, ale nie wiem, czy mam jej dobry nr gadu.
U mnie w liceum brakowało właśnie zaangażowania w olimpiadę ze strony nauczycieli. Z takiej chemii i fizyki dali ci zadania do zrobienia, oddaj im to jak zrobisz, ale radź sobie sam. A fizyka i chemia bez solidnych podstaw i dobrego wytłumaczenia, to masakra. No i potrzeba zawsze kogoś, kto cię ukierunkuje, ale to już w przypadku każdego przedmiotu, podrzuci literaturę, zagadnienia, te sprawy.
Teraz pojechałam na trochę do domu z nadzieją, że połażę po Jurze. A tu na złość, leje i leje, a jak nie leje, to zimno jak diabli. I idź do lasu, na pustynię Siedlecką czy na skałki.]

Nefryt pisze...

Unoszę brew. „O paru innych imionach wiem także.” Czuje ukłucie niepokoju.
- Mi też – uśmiecham się, ściskając jego rękę. A potem parskam śmiechem. Nie mogę się powstrzymać. – Marianna? Bogowie. – chichoczę, zasłaniając wolną dłonią usta. Jeden jest Marianna, drugi Kapusta. Może lepiej, żeby dla mnie nic nie wymyślali.
- „Nefryt, dziękuję...”
Uśmiecham się zażenowana. Za co? Przecież… jesteśmy przyjaciółmi.
- „... i przepraszam. Za to, że cię w to wciągnąłem. I za to, że mam niewyparzoną gębę. Nie powinienem był, nie chciałem cię urazić. Nie po tym, jak mi zaufałaś. Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny moich intencji.”
- Aed… - przez chwilę chcę rzucić jakimś żartem, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nie ten nastrój. Nie ta sytuacja. – Przestań – mówię cicho. Podnoszę na niego wzrok. – Organizując bandę i w ogóle te walki, wiedziałam, w co się pakuję. Liczę się z tym, że kiedyś mnie dorwą. Nie przepraszaj. Gdybyś im tego nie obiecał, zabiliby cię. A potem znaleźli kogoś innego, kto wydałby mnie bez wahania.
-„ Ode mnie również należą ci się przeprosiny. Wiesz, za co.”
Mrużę oczy.
- No nie wiem… czy ci to wybaczyć – mówię tonem głębokiego namysłu. Kąciki ust drżą mi od powstrzymywanego uśmiechu.
- Meryn, to nie ma sensu. Znajdą nas po śladach. Idźcie z Aedem. – Zdawałam sobie sprawę, że ja na dłuższą metę nie dam rady go prowadzić sama. – Daj mi drugiego konia. Zmylę ich. Znam tą okolicę lepiej, niż ty, jeśli nie zdążę do was wrócić, ukryję się. – Nie zamierzam walczyć, ale i tak przyjmuję miecz. Dla bezpieczeństwa.

Zorana pisze...

Spróchniałe koła wozu wtoczyły się na gościniec z przeraźliwym jękiem. Obciągnięty wyprawioną skórą półkolisty szkielet dachu zachybotał się, jak gdyby miał zaraz odlecieć. Nie padało, więc równie dobrze mogło go tam nie być. No, prawie. Bardziej na rękę było im jednak, by nikt nie zorientował się, co transportują. W żadną ze stron.
Siedzący na koźle woźnica ściągnął lejce. Mężczyzna stanowił istny obraz nieszczęścia: paskudnie pokiereszowana bliznami twarz, tygodniowy zarost, łachmany i ogólny syf w różnych stadiach. Na jego sygnał gniadosz zarzucił nerwowo łbem i zarżał z niezadowoleniem. Woźnica spokojnie wymusił na nim posłuszeństwo, po czym owinął wodze wokół poczerniałej dłoni. Końcem długiego batogu szturchnął postać w pachołczym stroju, jadącą tuż obok na karej bestii. Drzemiąca w siodle kobieta o wyglądzie zniewieściałego młodzieńca poderwała głowę i rozejrzała się czujnie. Napotykając wzrok pięknisia skinęła głową i wstrzymała konia. Przeciągnęła się leniwie. Z zadowoleniem stwierdziła, że Remisa nie rozpoznałaby jego własna matka, nawet jeśli widzieliby się wczoraj. Mieszanka z kurzych jaj i odrobiny krwi oszpeciła go na tyle skutecznie, by nikt nie zechciał mu się dłużej przyglądać. Swoją drogą, reszta charakteryzacji wystarczyła, by nikt nie chciał się do niego zbliżyć, ryzykując utratą węchu.
Kątem oka wychwyciła poruszenie w pobliskim zagajniku. Wychyliła się z siodła, by podrapać za uchem kudłatego czarnego wierzchowca. Jakaś część jej umysłu nie mogła pozbyć się myśli, że coś przeoczyli. Nerwy zjadały ich od środka, to jasne. Starała się tego jednak nie okazywać, wiedząc, że strach jest zaraźliwy. A panika nie mogła skończyć się niczym innym jak katastrofą.
Twierdza na szczycie wzgórza mogłaby wydać się malownicza o tej porze, gdyby nie była tak przytłaczająco niepokojąca. Jak tańczący na wietrze wisielec. Pejzaż z szubienicą w tle.
- Myślisz, że przyjdzie nam to jutro oglądać? – Remis przyglądał się grze barw rozciągającej się na coraz jaśniejszym niebie. Musiało być naprawdę źle, skoro nawet on popadał w melancholię. Parsknęła cicho.
- Oczywiście, że nie – rzuciła, nieświadomie bawiąc się wodzami. – Jutro o tej porze zamierzam porządnie się wyspać.
Skrzyżowała ręce na łęku siodła. Znajome postacie.

Szept pisze...

Cz.1

- Znaczy, mam się pakować na to? – Midar, dotąd tak chętny do ucieczki, nagle zmarkotniał, zerkając na potężny grzbiet, silne nogi i wielki łeb. Do tego te ślepia. I kopyta, jak nimi przygrzmoci, to dziura we łbie że ho.To w ogóle było wielkie konisko, przynajmniej z punktu widzenia krasnoluda. – To ja chyba…
Gwar dochodzący z tyłu uświadomił mu, że mają kłopoty i niechybnie któryś z Cieni próbuje dostać się w ich stronę, przedzierając się przez tłum, wcale niedyskretnie, rozpychając opornych na boki. Jeszcze ich nie widzi, ale czasu mają coraz mniej. Dumny krasnolud wykrzywił wargi w grymasie, lecz ani tej dumy ani grymasu Aed nie mógł dostrzec z powodu bujnej brody wojaka.
- Poszacmnje – wymamrotał cicho, szybko, całkowicie niezrozumiale. Nic dziwnego, że Kłopot, bo tak został ochrzczony Aed, nie zrozumiał. – Podsadź mnie, a nie tu o dupie gadasz! Bo jak nie, to zaraz będą dwie dupy – warknął nań Midar. Sam nie mógł dosięgnąć do strzemiona, no chyba że głowa się liczyła, ale głową to on się nie wespnie, nie było szans. – A jak komuś piśniesz słowo, to sam w tę swoją dupę dostaniesz, no – wysapał, podskakując przy siodle. Szczęściem, w przeciwieństwie do Aeda, trafił na spokojne konisko. Cierpliwość zwierzęcia, które nie wierzgnęło nogą na natręta ani nie odsunęło się od wsiadającego, niejednego mogłaby zadziwić. Wierzchowiec zniósł cierpliwie nawet gramolenie się podsadzanego przez Aeda krasnoluda, sapanie czerwonego na twarzy Midara i jego nieumiejętne prowadzenie koniska. Krasnoludy bywały piechurami, ale jeźdźcem był mało który z nich. Jeśli już musiały podróżować, to prędzej na niższych od koni kucach.
~*~
Ognisko płonęło jasnym światłem. Tym musieli się zadowolić. Wszystko inne, bagaże, juki zostały w stajni przy gospodzie, przy koniach. Nie było rozsądnie się tam pojawiać, nie gdy istniało ryzyko, że wciąż kręcą się tam Cienie. Noc nie należała do najcieplejszych. Chociaż wciąż panowało lato, gdy zachodziło słońce dało się poczuć w powietrzu powiew jesieni. Wiatr niósł zapach gór i mrozu, zapowiedź śniegu i opadów.
- Zadek mnie boli. Nie cierpię koni – burknął Midar, rozcierając odrobinę zziębnięte dłonie nad ogniem.
Dobrą wiadomością był fakt, że zgubili gdzieś Cienie. Złą, że zgubili też Odrina. Ktoś już dawno mógł połakomić się na pozostawione w gospodzie rzeczy. Nie mieli co jeść, chyba że Kłopot zdradzał zdolności do polowania. Midar nie zdradzał.
Mieli za to gorzałkę. Mocną, krasnoludzką, ze specjalnie uprawianych grzybków. Paliła przełyk i żołądek żywym ogniem, rozgrzewała ciało znacznie lepiej niż byle kocyk narzucony na grzbiet. Po paru solidniejszych łykach nie czuło się już parszywego smaku, a tylko pierwszy łyk smakował, jakby jakieś świństwo wywracało wnętrzności na drugą stronę.
- Pij Kłopot – Midar, łaskawym gestem podsunął swój bukłak półelfowi. Do tradycji już weszło, że krasnolud może nie mieć wszystkiego, ale gorzałkę zawsze znajdzie. Choćby ostatnią kroplę. – Na kłopot najlepsiejsza gorzałka, ino mocna. Im mocniejsza, tym lepsiejsza. – Kolejne zdanie z Midarowych mądrości.

Szept pisze...

Cz. 2

~*~
Gdzieś w pobliżu parsknął niecierpliwy wierzchowiec. Dźwięk ten w ciszy nocnej zabrzmiał dla wyczulonego ucha nazbyt głośno, zwiastując nadchodzące kłopoty. Nieco podpity już Midar nie od razu zmiarkował, co się dzieje. Poderwał się na nogi chwiejnie, z opóźnieniem, szukając toporka, który zwykł nosić przy pasie, a który teraz leżał porzucony przy ognisku. Dłoń natrafiła na pustkę.
W ciemności poruszyły się kształty. Bardziej wyczulone oko niż krasnoludzkie mogło dostrzec zarys końskich sylwetek.
- Diabli nadali, rogate dupsko – podsumował Midar, pochylając się po toporek, w drugiej dłoni ściskając pusty już bukłak. Elfim uszom utyskiwanie krasnoluda i jego poruszanie się mogło zdać się niemrawe, hałaśliwe. Zbyt nieostrożne, zwracające uwagę.
- Mid, czuję cię już z daleka, opuść ten toporek! – doszło ich z ciemności. Kimkolwiek był mówiący, był kobietą i to taką, którą krasnolud znał, bo toporek od razu został opuszczony, a wojak skoczył radośnie do przodu.
- Mała! Kutwa, w samą porę. Weź ty nie mogłaś wcześniej? Miło było.
- Już ja wiem, jak wygląda twoje miło. Banda najemników poszukuje krasnoluda i półelfa, a koło gospody kręcą się podejrzane typy. Midar to nie był… - Kobieta postąpiła w krąg światła rzucanego przez ognisko i Aed mógł poznać Małą.
Mała okazała się całkiem wysoka.
Mała okazała się elfem.
- Ej, kuca mi przyprowadziłaś! – Midar aż czknął z wrażenia. – A te dwa ustrojstwa to twoje, Kłopot? Normalnie wiedziałem, że z ciebie będą jeszcze ludzie, Mała.
Elfka puściła słowa krasnoluda mimo szpiczastych uszu, większą uwagę poświęcając półelfowi. Nic dziwnego. Jego nie znała, a to, co usłyszała w gospodzie mogło zostać zmienione. Jeśli zaś wziąć pod uwagę uprzedzenia rasowe, tak częste wśród czystokrwistych, wnioski do jakich doszła mogły okazać się aż nazbyt oczywiste.
- A, Kłopot. To Mała – jedynie Midar chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że lada moment sytuacja może stać się kłopotliwa. – Ten elfiak, co gom spotkał w karczmie, nie? Ten to w tarapaty wpada, ja ci mówię. Jak się nie ruszy.

[Midar i Odrin awansowali do moich ulubionych pobocznych. Okazyjnie pojawia się też Garret, ale już rzadziej. Są chwile, w których nie mam pojęcia, którego z tych urwisów – Odrina czy Midara, kocham bardziej. Jak mówiłam na gg – po prostu rozsyłałam info z wyprzedzeniem, bo co innego, jak by się ludzi zaczepiało 5, a co innego 31. Zawsze to więcej czasu.
W podchodach nigdy nie brałam udziału – jakoś nie złożyło się. Za to miałam okazję przekonać się, kto wyjada psią karmę – mieliśmy gościa, jeża. No i na moje szczęście, pogoda poprawiła się w ostatni dzień, to zabrałam psiaki na Sokole Góry. Na moje nieszczęście, wycinka w lesie i tyle z moich planów łażenie po skałkach, bo gdzie nie zerkniesz, to zakaz wstępu. Skończyło się na przyniesieniu koszyka grzybów, które potem trzeba było przejrzeć, bo o ile muchomory odróżniam, o tyle z szatanami różnie bywa i jeszcze bym rodzinę wytruła, obieraniu psa z rzepów – kto by pomyślał, że tyle przyniesie, a na koniec oględzinach, czy aby kleszcza nie ma i wykręcaniu sobie jednego takiego delikwenta samemu.
Pozwoliłam sobie założyć, że Aed pomógł mu wgramolić się na siodło, bo nie chciałam przedłużać sceny pod karczmą.]

Tiamuuri pisze...

[Dzięki ;-)
Jasne, że mam ochotę na wątek. Co do pomysłu, to nie mam jednego wykrystalizowanego, ale niejasny zarys. Skoro Aed jest takim poszukiwaczem przygód, który ryzykuje i pakuje się w różne sytuacje, to może mógłby razem z moją Tiamuuri w jakims celu, np. znalezienie czegoś, sprawdzenie rzeczy o znaczeniu strategicznym, udać się w niebezpieczną dzicz, niekoniecznie do centrum puszczy, chociaż to też niewykluczone, ale chociażby w jakieś ruiny zapomniane przez bogów i ludzi, opuszczoną kopalnię, podziemie czy coś takiego...]

Tiamuuri pisze...

[Z tym zleceniem z Zakonu to całkiem niezły pomysł. Czytałam w Organizacjach ;-) A gdzie byłaby przypuszczalna lokalizacja owego ukrytego przejścia, skoro twierdzisz, że to oznaczałoby rezygnację z opuszczonych miejsc? O ile się orientuję, na razie Twierdza jest utracona i do jawnej walki raczej nie dojdzie... Ale właśnie jeśli chodzi o próby podstępnego przedostania się tam, to można coś pokombinować.]

Nefryt pisze...

Spojrzałam za oddalającymi się Merynem i Aedem. Oby im się udało. Westchnęłam. Trzeba brać się do roboty. Pośpiesznie zatarłam ślady, które zostawili moi towarzysze na odległość do dwóch dwukroków. Powinno wystarczyć, dalej nie dojrzą w tych zaroślach. Potem poprowadziłam gniadego w przeciwnym kierunku. Kilkadziesiąt kroków.
- Zostań – szepczę gniademu w ucho. O dziwo, słucha. Cofam się po własnych śladach. Serce bije mi coraz szybciej. Pogoń jest już tuż, tuż. Wracam do gniadego, dbając, by zostawić nowy ślad. Przy każdym kroku poruszam nieco stopą, by zniekształcić odcisk buta. Zatrzymuję się w gęstwinie drzew. Zanim sprawdzą, czy nas tam nie ma, minie trochę czasu. Biegnę po konia. Czy Wirgińczycy weszli już na tamtą polanę? Jak szybko tu dotrą? Idę z gniadym tak szybko, jak pozwala mi gęsta roślinność. Gałęzie smagają mnie po twarzy. Za każdym razem, kiedy drapią mi skórę przypominam sobie, że cięcie ostrzem boli bardziej.
Las stopniowo rzednieje, drzewa stają się większe. Wreszcie znajduję to, czego chciałam. Między drzewami prześwituje mieniąca się tafla jeziorka. Ciągnę gniadego za uzdę. Do wody wpadamy biegiem. Boję się, że ścigający nas ludzie usłyszą plusk, ale nie ma czasu. Tu widać mnie jak na dłoni, ale woda jest tak ciemna, że przy głębokości do pół uda już nie widać dna. A co za tym idzie, naszych śladów. Ciągnę gniadosza w bok. Kawałek. Jeszcze kawałek… Wpadamy między trzciny, potem w rosnące na brzegu krzaki. Błoto mlaska, gdy odrywam od niego buty. Nagle zamieram. Na lewo ode mnie słychać głosy. Co najmniej dwóch mężczyzn. Szlag, musieli się rozdzielić. Czemu tego nie przewidziałam? Albo to nowa grupa.
Wycofuję się w przeciwną stronę. Szmer czyniony przez konia wydaje mi się hałasem zdolnym zbudzić umarłego.
Tymczasem w krzakach za nami coś szeleści. Gniadosz wyrywa mi się. Próbuję go złapać. Nic z tego. Cholerny koń! Widzę kawałek brązowego futra. Chwilę później wiszę uczepiona gałęzi. Dzik, któremu omal nie zdeptałam legowiska, z zainteresowaniem obserwuje dyndające mu nad głową podeszwy butów.
- Linke! Enen risandi linke! – dobiega z lewej strony. Klnę w myślach. I ja przekonywałam, że sobie poradzę?
Dzik pode mną ani myśli pójść sobie na spacer. Podciągam się na wyższą gałąź. Udaje mi się ukryć w koronie drzewa. W samą porę.
Wirgińczycy musieli usłyszeć dzika. Zawracają. Serce bije mi jak oszalałe. Mężczyźni się wycofują. Dzik zostaje. Ja przeklinam wszystkich po kolei. Zwierzak cierpliwie czeka. Ja tkwię podwieszona na dwóch chropowatych konarach, z prawym kolanem na wysokości ucha i lewą nogą dyndającą między listowiem. Powoli cierpną mi ręce… nogi… z jakiś niewytłumaczalnych przyczyn także tyłek.
Po pół godziny dzik daje za wygraną i znika z pola widzenia. Przez następne dziesięć minut boję się zejść. Potem udaje mi się wrócić na ziemię. Zwierzaka nie ma. Oddycham z ulgą. Wirgińczyków też nie ma.
***
Z domów wylega połowa osady. Ludzie odciągnięci od kolacji pokazują sobie palcami dwóch dziwnych przybyszy.
- Jego uszy – szepcze do koleżanki jakaś kobieta, wskazując na Aeda. Ma rude, kręcone włosy, pulchne policzki i góra dziewiętnaście lat, ale dookoła niej kręci się trójka jej dzieciaków. Czwarte jeszcze nosi pod sercem.
- Ten to ma warkocz jak dziewczyna – śmieje się jakiś chłopaczek w przykrótkich portkach. Matka ściska go za ramię.
- To szlachcic. Cii.
- Elf. Prawdziwy elf – odzywa się ktoś, kto elfa najwyraźniej nie widział na oczy.
- On jest ranny… - włącza się powrotem matka trójki, niepewnie podchodząc bliżej.
- Gdzie się, głupia, do elfa pchasz! – ostudza jej zapędy brodaty chłop.
- Ściągnie na nas kłopoty – prorokuje ponuro jakaś pomarszczona starucha. – Tacy jak on to klątwa dla nas.
- Co oni tu robią?
- Czego od nas chcą?
Wygląda na to, że albo herszt pomyliła się, oczekując pomocy w tej osadzie, albo pojawienie się tu bez niej nie było najlepszym pomysłem.

[Nie mogłam się powstrzymać. To takie typowe dla nich xD]

Zorana pisze...

[Ucięło mi początek, musiałam wklejać od nowa.
Dlaczego miałam ochotę odpisać: "Pochwalon!" na mariannowskie powitanie?]
Na widok długowłosego i reszty Zorana odchyliła się swobodniej w siodle i przywołała na twarzy pogodny, niewymuszony niczym uśmiech. No, tylko oczy pozostały drapieżne jak zwykle. I zimne, ale to usprawiedliwiały nie w pełni szczęśliwe okoliczności.
Na powitanie odpowiedzieli ruchem ręki.
- Dobrze jest was widzieć – odparła Zorana, schodząc z konia i podając dłoń szatynowi. Ruszyła na tył wozu, by przekonać się, czy wszystko jest na swoim miejscu. I czy nie nabawili się żadnego pasażera na gapę.
Remis przywitał się jak zwykle, męsko i bez „czułości”, odpowiadając na powitanie przyjaznym pomrukiem. Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać, bo każda zmiana w jego mimice kończyła się tym samym efektem, nieszczególnie przyjemnym dla oka. Jedna z brwi uniosła mu się jednak nieznacznie. Zapewne na widok szczególnie badawczego spojrzeniu, jakim zlustrował go Meryn.
Przyglądając się operacjom Aeda, mężczyzna uświadomił sobie, że wolałby mieć na podorędziu jeszcze jednego wierzchowca. Poniekąd uwalnianie gniadosza z powozowych uprzęży nie należało do najprostszych czynności. Trwały dłużej niż chwilę.
Pomógł Mariannie wgramolić się na ławkę.
- Ta szkapina jest całkiem silna – odparł, zniżając głos. – Zastanawiam się tylko, ile czasu zajmie nam przygotowanie jej pod wierzch. Bo w razie problemów – słowo to wymówił z wyraźną niechęcią. – będzie trudno ewakuować się od razu. A bramę będziemy musieli pokonać samodzielnie.
- Musimy ustalić, gdzie się spotykamy – dodała Zorana, wracając na koń. Sprawdziła po raz ostatni, czy wiszący przy siodle miecz swobodnie opuszcza pochwę. Zmarszczka na jej czole zdradzała niepokój. – po drugim dzwonie.
Pierwszy właśnie wybijał, wzywając wyznawców do pobliskiej świątyni. Świątyni Horb. Drugi dzwon miał rozbrzmieć dopiero po modłach do bogini skazańców.
Jak samopoczucie? Do dupy, rzekłaby. Zamiast tego przybrała grymas znakomicie zastępujący słowa. Remis natomiast wyszczerzył się, słysząc pochwałę charakteryzacji. Urody mu to nie dodało…
- Moje stanowią przykład klasycznego poematu, zakodowanego pismem supełkowym – na swój sposób ambitny humor mężczyzny świadczył o tym, że stres naprawdę dał mu w kość.

Tiamuuri pisze...

[Ja mogę zacząć, nie mam nic przeciwko]

Promienie słońca przenikały przez korony drzew, tworząc na polanie plamiaste cienie. Sekundy upływały, a poza zwyczajnymi odgłosami lasu, szelestem wśród koron drzew i brzęczeniem owadów panowała cisza.
-Myślisz, że tamci poruszają się aż tak bezszelestnie?
Dwie dziewczyny ubrane w luźne tuniki sięgające kolan i obcisłe skórzane spodnie, wszystko w maskujących odcieniach brązu, zieleni i szarości, stały pod rozłożystym dębem o rozdwojonym pniu, wytężając wzrok i szukając pomiędzy drzewami jakiegoś ruchu. Obie miały przy pasie krótkie sztylety, czarnowłosa elfka dodatkowo trzymała zakrzywiony na końcu kostur, ale gdyby przyszło im teraz walczyć, zrobiłyby z broni raczej marny użytek.
-Tiamuuri, nie wiem, czy to dobry pomysł rozdzielać się na tak małe grupki - powtórzyła Savardi po raz kolejny. Który, tego Tiamuuri już nie wiedziała, przestał liczyć już jakiś czas temu. Uważała, że ci, którzy podejmowali decyzje, wiedzieli co robią, sama zresztą zaplanowałaby akcję tak samo. Była zdania, że znalezienie CZEGOKOLWIEK w tej okolicy zakrawało na cud.
-A wracając do pytania, to chyba dobrze, że chwilowo nie wiemy, gdzie jest reszta -odezwała się po chwili -Jeżeli jakiś Wirgińczyk zapuści się w te okolice będzie miał z tym tak sam problem.
Wolała nie myśleć o tym, że stacjonujący tu już od jakiegoś zasu oddział ma znacznie lepszą orientację w tym terenie.
Savardi westchnęła, oparła część ciężaru ciała na kosturze i nerwowo zaczęła bawić się kosmykiem włosów. To, że nikogo nie widziała, nie oznaczało, że mogła czuć się bezpieczna. Miała wrażenie, że cały czas są obserwowane.
Wzrok Tiamuuri prześlizgiwał się po poskręcanych pniach starych drzew i bladozielonych liściach tych młodszych, niemal zagłuszonych przez rozpościerającą się nad nimi gęstwinę gałęzi. Wydawało jej się, że w oddali dostrzegła jakiś ruch, nie była jednak tego pewna do czasu, kiedy poruszenie powtórzyło się, teraz już nieco bliżej. Wśród zieleni zamajaczył kształt ludzkiej sylwetki.
Chyba się doczekałyśmy, pomyślała Tiamuuri.

[Małe pytanie. Czy zakładamy, że Aed i Tiamuuri się znają, czy są po prostu jak żołnierze wysłani na misję, udali się we wskazane miejsce i wtedy pierwszy raz się zobaczyli?]

Rosa pisze...

[Cześć.
I nie ma sprawy, ja w sumie też mogłam się odezwać, ale ostatnio wena nie chciała ze mną współpracować. :(
Na wątek jestem oczywiście chętna, ale z pomysłem to Ci nie pomogę, bo przeziębienie spowalnia moją mózgownicę.
Zależy z kim chciałabyś mieć wątek. Isleen można najczęściej znaleźć w Królewcu. Usilnie szuka jakiejś pracy, by nie chce stracić dachu nad głową. Niestety pieniądze się kiedyś kończą.
Narius chce zaciągnąć się do armii wirgińskiej co mu nie wychodzi. Miał też problemy z Bandą Nefryt. Został pomylony z Kerończykiem i ogólnie rzecz biorąc wrobiony.

Ale to zależy z kim chciałabyś mieć wątek. Mi to w sumie obojętne, więc możesz sobie wybrać. ;]

Tiamuuri pisze...

Na widok wyłaniającej się spośród drzew postaci, Savardi gwałtownie drgnęła. Dała krok do przodu, zacisnęła dłonie na lasce i nieznacznie ją uniosła. Tiamuuri zaczęła poważnie obawiać się, że przyjaciółka da się ponieść nerwom i zdzieli mężczyznę tym drągiem, zanim zapyta go, jak się nazywa.
Ludzie i elfy byli zdecydowanie zbyt porywczy.
Tiamuuri gestem zatrzymała Savardi i ruszyła w stronę przybysza. W najgorszym wypadku to on mógł zaatakować. Ale dlaczego od razu należało oczekiwać najgorszego...
Mężczyzna nie wyglądał na Wirgińczyka, członkowie stacjonującego w tej okolicy oddziału chodzili uzbrojeni, obnosili się też z herbami i symbolami narodowymi, jakby chcieli pochwalić się swoją dominacją na zdobytych ziemiach. Zatem mógł być tym, na którego czekała.
Jej wspólnik był wysoki i długowłosy, najwyraźniej też miał domieszkę elfiej krwi. To, co dziewczyna od niego wyczuwała, najpewniej brało się z niepokoju, nic nie wskazywało na to, żeby miał wobec niej czy Savardi złe zamiary. Najwyraźniej on także czuł się tu nieswojo.
Dziewczyna zatrzymała się kilkanaście stóp od mieszańca.
-Tiamuuri - przedstawiła się, lekko skłaniając głowę -Przysłana tutaj z oddziału partzantów stacjonującego na Wielkiej Równinie. Jak mniemam, mam przyjemność z Aedem?
Oczywiście zawsze istniało prawdopodobieństwo, że się myliła. Gdyby doszło do walki, cóż... Przeciwnik nie miałby łatwo, chcąc ją uśmiercić. A poza tym Savardi nadal była w pobliżu. Mężczyzna nie nosił miecza, możliwe, żemiał sztylet, ale wtedy miałby przeciwko sobie dwie uzbrojone w sztylety zwinne dziewczyny, z których dodatkowo jedna piastowała grubą lagę. Nie było tak źle.

Nefryt pisze...

Gęste listowie ograniczało widoczność. Miałam wrażenie, że ktoś tu jest, nieomal czułam na sobie jego wzrok, ale mimo to nie mogłam go dostrzec. Zawsze wydawało mi się, że człowiek, który spędza całe dnie w lesie nie da się tak po prostu podejść. Niestety, albo domniemanie to było całkowicie błędne, albo nie sprawdzało się w moim przypadku. Moje serce na moment przystanęło, by z powrotem zacząć łomotać jak po ciężkim biegu. Strach był uczuciem, które towarzyszyło mi przez większość mojego życia, głównie zresztą z mojej własnej winy.
Zawahałam się. Mój wzrok powędrował miejsce, z którego dobiegał głos.
- Można tak powiedzieć.
Nieznajoma nie wyglądała groźnie. Pozory mogły mylić, ale zarówno jej postawa jak i pytanie, które mi zadała, nie wskazywały na złe zamiary. Miałam wrażenie, że obawia się mnie tak samo, jak ja jej w pierwszej chwili.
- Spłoszył się, miałam go szukać. - Zastanawiałam się, kim jest nieznajoma. Trafiła tu przypadkiem? Z łukiem? Akurat w to miejsce? Mało prawdopodobne. – Dlaczego szłaś po moich śladach? – zdecydowałam się na otwartość w tym względzie.
Jednocześnie poprzysięgłam sobie, że po powrocie do obozu będę tak długo podpatrywać i wypytywać Szept, aż nauczę się równie dobrze obserwować. – Kim jesteś?
***
Dziewczynka kilka razy obejrzała się kilka razy. Musiała podbiegać, by dotrzymać matce kroku.
***
Ludzie zaczęli się niechętnie rozchodzić. Co bardziej nasrożeni rzucali jeszcze zjadliwe komentarze. Większość miała miny, jakby zaczął się sprawdzać ich stary koszmar. Powietrze zdawało się drżeć od przekazywanego cicho z ust do ust: „nieszczęście”. Brodacz splunął za odchodzącymi. Potem odszedł śpiesznie, jak pozostali.
***
Chata nie była duża. Jej krzywy, kryty słomą dach z jednej strony kończył się na wysokości ludzkiego czoła, z drugiej opadał prawie do ziemi, kryjąc składzik drewna zdecydowanie zbyt skąpy, by starczył na choć miesiąc keronijskiej zimy. Ściany wzniesiono z beli. Kobieta odsunęła pleciony z gałęzi parkan, okalający chałupkę. Spod jej nóg pierzchło kilka kur. Najstarsze z jej dzieci, chłopczyk o czuprynie koloru słomy powiedział coś do matki. Ta zerknęła na rannego półelfa. Skinęła głową. – Idź.
Chłopczyk wyminął przybyszy i wybiegł na zewnątrz. Kobieta otwarła przed gośćmi podziurawione przez korniki drzwi.
- Wejdźcie – zaprosiła ich. – Saz przyprowadzi medyka. – Unikała patrzenia na przybyszy. – Nazywam się Ina. Usiądźcie, albo… w rogu jest ława do spania. Chcecie wody? Jadła?

[Konkretny? Można tak powiedzieć. Wymyślony jakiś czas wcześniej. Do Keronii trafił z Wirgini, gdzie znany jest pod nazwą „qete”. Jednych uzależnia szybciej, innych wolniej. W małych ilościach niweluje ból, zastępując go uczuciem błogości, otępienia. W większych powoduje halucynacje. W początkowej fazie „brania” przytłumia strach, dlatego w niektórych częściach wirgińskiej armii podawane jest żołnierzom. Działanie narkotyczne mają przede wszystkim liście.
To chyba tyle…
PS. Aed jest w Wikipedii: http://zapodaj.net/0fb0acd23dcf5.bmp.html Zobaczyłam i tyle było z powagi…

Silva pisze...

Za plecami słyszeli nie tylko szuranie. Po chwili krasnolud zaczął posapywać, a kiedy mieszane uszy naszych panów wsłuchały się lepiej w ten dźwięk, okazało się, że to chichot jest. Górnik chichotał pod nosem, jak obłąkańcy, jak mieszkańcy ogrodzonego domu poza murami Królewca, gdzie trzymano wszystkich tych, którym mózg wyparował, przez co stali się albo dużymi dzieciakami, albo obłąkańcami.
Chichot odbijał się echem od ścian.
Troll jaskiniowy podniósł łeb na ten dźwięk. I czy tylko się najemnikowi wydawało, czy troll patrzył na krasnoluda, jakby szukał w jego twarzy najmniejszego znaku, który pozwoli mu zaatakować i rozerwać wątłe członki mieszańców?
Poszerzony tunel nagle stał się bardzo malutki.
- Nu, co tak stują? - górnik ich wyminął, ręce miał puste, po kilof nie sięgnął. Przynajmniej narazie,bo czy mogą mu w pełni zaufać? Wij wiedział, jak długo tu siedzi z trollem i tym wychudzonym psiskiem, co patrzy na nich jednym okiem. - Troll ma podnieść? - krasnoludowi najwyraźniej chodziło o to, że jak Dar się nie ruszy to mu pomogą. Więc Brzeszczot się ruszył z pomocą Aeda, ale Chuchro zostało zatrzymane przez górnika - Nu, wybawca niegodzien - tym razem szło o to, że Aed nie powinien zniżać się do poziomu sługi, który dźwiga cokolwiek.
- Mamy władce kaczek, teraz zesłano nam wybawiciela z kopalń... - burknął pod nosem najemnik, opierając się ręką o ścianę; jego palce o cal minęły rysunki i znaki, troll widząc to zgrzytnął zębami, uważnie obserwując każdy ruch mieszańca. Coś chyba był wrażliwy na ich punkcie. Za to najemnik klapnął po prostu tam, gdzie stał i nie będzie się ruszał nigdzie indziej. - W torbie mam paczuszkę. Heiana coś tam nawpychała - Heiana była uzdrowicielką, całkiem dobrą, gdyby ktoś pytał. - Pewnie mi nogi nie zrośnie...
- Nuga zrosnąć? Toć do Kijka iść!
Brzeszczot bał się zapytać, ale chyba nie miał wyjścia.
- Kim jest Kijek?
- Kijek to nasz święty!
Aha. Fajnie.

Tiamuuri pisze...

-Savardi Marmillon - przedstawiłą się elfka, teraz zawstydzona swoją gwałtowną reakcją. Sytuacja w tym kraju naprawdę jej nie służyła, może już należało czekać na pojawienie się pierwszych symptomów ostrej paranoi... - Uzdrowicielka w oddziale na Wielkiej Równinie.
- Moja ꜿϞꝼΛ•ə⌅ jest coraz bardziej nerwowa -wyjaśniła Tiamuuri, czując potrzebę wytłumaczenia się. Trzymała teraz dłoń na skośnie uniesionym końcu dębowego kija, delikatnie próbując opuścić go na dół, chociaż właściwie nie sądziła, żeby Savardi bez problemu mogła kogokolwiek zdzielić przez głowę. Savardi była ostatnią osobą, która mogłaby zaatakować, no, może przedostatnią, poza samą Tiamuuri. Która włączyła się w tę wojnę przez to, że została niejako zmuszona przez okoliczności.
-Mogę zapewnić, że nasi też tu są. Rozdzieleni po dwie, trzy osoby przeczesują teren.
Drzewna westchnęła. Wirgińczyków też się spodziewała, a fakt, iż do tej pory przez las nie niosło się echo krzyków ani chrzęstu oręża, świadczył o tym, że obie strony jeszcze nie natrafiły na siebie nawzajem.
-Więc... idziecie... tam? -spytała Savardii niepewnie. Oparła w końcu kostu o ziemię, ręce trzymała blisko klatki piersiowej, w obronnej pozie, z czego najprawdopodobniej nie do końca zdawała sobie sprawę.
- Jest wojna, tak trzeba -powiedziała Tiamuuri, starając się przybrać lekko filozoficzny ton, ale elfce wydało się, że słyszy w głosie towarzyszki coś jeszcze. Jakby Drzewna chciała między wierszami dodać "I widzicie, co zrobiliście..."
Tiamuuri przeniosła wzrok na Aeda.
-Przypuszczam, że wiesz mniej więcej tyle co ja - westchnęła. Oznaczało to mniej więcej, że wiedza obojga pozwalała na określenie lokalizacji ich celu tylko w dużym przybliżeniu.
Zerknęła na las ponad jego ramieniem, na ile pozwalała na to różnica wzrostu. Jej towarzysz broni był od niej wyższy.
Poza drzewami nie dostrzegła nic, żadnego ruchu, żadnej istoty, nie tylko nie zobaczyła zbliżających się Wirgińczyków, ale i zwierzęta zdawały się trzymać z dala od tych okolic.
Wróg wysłał więcej grup do patrolu i istoty żyjące w lesie spłoszone ludzką obecnością oddaliły się?

Tiamuuri pisze...

Savardi drgnęłą, niemal podskoczyła, Tiamuuri zaś zachowała psokój, kiedy strzała ze świstem pomknęła obok nich, mniej więcej w miejscu, gdzie wcześniej stał Aed i wbiła się w drzewo w pobliżu. Taimuuri przewróciła oczami, przybierając wyraz twarzy "I sami widzicie, że wasze wojny dotykają nie tylko was".
-Nakryli nas -jęknęła Savardi, cofając się do rozdwojonego pnia, przywierając plecami do chropowatej kory. Czuła, że nogi ma miękkie, jedczocześnie ogarniała ją ulga, że najemnik zachował zimną krew i refleks, a jednocześnie przerażenie, jak blisko była śmierć. Tiamuuri wyczuwała słabe odbicie jej emocji i doskonale to rozumiała.
-Musimy się pospieszyć -odezwała się do Aeda -Być może wiedzą, dlaczego tu jesteśmy.
-Musicie chyba w miarę możliwości iść jak najbardziej gęstym lasem -wtrąciła elfka, na co Tiamuuri niecierpliwie przytaknęła. Do podobnych wniosków mogła dojść sama. W dodatku słyszała i prawie wyczuwała jakieś poruszenie w okolicy, z tamtej strony, skąd nadleciała strzała.
-Mamy spróbować ich zabić?
Chociaż dziewczyna już wcześniej mówiła prawie szeptem, teraz dodatkowo zniżyła głos. Jej ręce już niemal bezwiednie powędrowały do boku, do miejsca, gdzie przy pasie miała przypięty sztylet. Dłuższej broni siecznej nie lubiła, przypuszczała, że z wzajemnością.
Savardi była napięta jak struna, nerwowo zerkała przez ramię, chociaż stąd raczej nie dało sę nic dojrzeć, zwłaszcza, że nadal od tamtej strony kryło ich drzewo. Gdyby chociaż jedna z nich miała przy sobie łuk...
Krzewy w oddali zaszeleściły, tym razem gdzieś z drugiej strony. Nie sposób stwierdzić, czy to Wirgińczycy, czy Ruch Oporu. Jeżeli natychmiast czegoś nie zrobią, mogą tu zostać otoczeni.
Savardi lewą ręką wyszarpnęłą swój sztylet z pochwy, w prawej kurczowo ściskała kostur. Nie wyglądała bynajmniej, jakby zamierzała szybko wybiec z kryjówki i ruszyć w stronę ukrytego wśród zieleni wroga.

Szept pisze...

- My się już znamy.
Pierwszą myślą było proste stwierdzenie. Dwa słowa. Nie sądzę. Dopiero co nadane półelfowi przezwisko nic jej nie mówiło, oprócz może przypisania mu tego, co dotąd kojarzone było wyłącznie z nią. Szukanie kłopotów. Przekrzywiła odrobinę głowę, mrużąc lekko oczy w wyrazie charakterystycznym dla tego, kto usilnie usiłuje znaleźć coś znajomego, punkt zaczepienia, który doprowadziłby do rozwiązania.
- Ruiny zamku Gorlan. Sicanda – podpowiedział, rozjaśniając jej w umyśle. Teraz, gdy znalazła punkt zaczepienia, wspomnienia przelatywały przed oczami lotem błyskawicy, chaotyczne, nieskładne, burzące chronologię zdarzeń. A mimo to tworzące jej obraz. Tajemniczy miecz, którego poszukiwała Nefryt i Cienie. Stare, zapomniane ruiny. Utytłany błotem Dar, który znów miał nieprzyjemność rozstania się z grzbietem Wolhy. Zagadka. I okrągła, cembrowana, z pozoru tylko pusta studnia.
- Wołają mnie Aed.
- To ty wszedłeś za Cieniem do studni – oznajmiła powoli, z namysłem. Nie wspominając, że przy tej studni stali dobre pół godziny, zastanawiając się, co z nią zrobić, a kiedy tam wleźli, oczywiście spontanicznie i nie przemyślawszy sytuacji, wpadli prosto w kłopoty, z których trzeba ich było wyciągać.
Cóż, nieszczęścia chodzą parami.
- Ekhem – chrząknął Midar, przywracając ją do rzeczywistości.
- Szept. Po prostu Szept – oblizała nagle spierzchnięte usta. Nie uśmiechało jej się przedstawiać jako elfia królowa, bo nią się wcale nie czuła. Przynajmniej nie w tej chwili, gdy zmęczona, zakurzona i z całą pewnością przesiąknięta specyficznym zapachem końskiego potu stałą przed półelfem. Nie, nie kłamała. Była Szept tak samo, jak była Niraneth i Nirą. To było tylko drobne niedopowiedzenie, zachowanie pewnego faktu dla siebie, w tajemnicy. Przyznanie do bycia małżonką elfiego władcy zmieniłoby zbyt wiele. Wpłynęłoby na reakcję. Nie chciała tego. Chciała być po prostu Szept, elfką, magiczką.
Gdyby to było takie łatwe.
Spodziewała się, że wyciągnie ku niej rękę. Nie zrobił tego, jedynie pochylił głowę w nieznacznym ukłonie. Odpowiedziała podobnym gestem, wykorzystując tę chwilę na lepsze przyjrzenie się Aedowi. Brązowe włosy sięgały mu do łopatek, okalały szczupłą twarz o ostrych rysach twarzy, spiczastych uszach i garbatym, haczykowatym nosie. Można go było uznać za przystojnego, lecz nie to przyciągnęło jej spojrzenie.
Półelf miał w sobie coś, co jej się podobało. Pewną nonszalancję, pewien nieład. Coś, co przywoływało wspomnienie Brzeszczota. Włóczęga, uświadomiła sobie. Ktoś z zamiłowaniem do przygody i wędrówki przed siebie, gdzie oczy poniosą. Wolny duch.
Nie byłaby sobą, gdyby jej się to nie spodobało.
- Dam ci radę. Unikaj towarzystwa Midara i nie pij z nim. – Całą winę za zajście w gospodzie złożyła na karb krasnoluda i jego skłonności do burd. Nie trzeba było mieć bystrych oczu elfa, by spostrzec odrobinę chwiejny chód półelfa i poczuć bijącą od niego, lekko gryzącą woń krasno ludzkiej gorzałki. Prawdopodobnie muchomorkowej, bo tą ostatnio obficie raczył się Midar. – Wyjdzie ci to na zdrowie.
- Dzięki Mała. Pewnie jak zwykle chcesz się zająć bydlętami?

Szept pisze...

cz.2

Owszem, chciała. Do utartych już nawyków magczki podczas rozbijania obozu należało zatroszczenie się o zwierzęta, musiały być oczyszczone, nakarmione, napojone. Midar i tak by tego nie zrobił. Jako krasnolud, nieszczególnie znał się na koniach, jeśli już musiał, to korzystał z kucy. Jednak tylko, jeśli musiał. Najczęściej zdawał się na swoje krępe, krótkie nóżki. Odrin zaś był zbyt ciekawski, zbyt popędliwy, zaczynał jedną rzecz, nie kończył, przerywał w połowie, zaintrygowany czymś innym, nowym.
Odrin. Właśnie.
- Midar, gdzie jest Odrin? – zaniepokoiła się. Zniknięcie karzełka nie było niczym nowym. Odrin ginął często, przy nawet najmniejszej okazji. I niemal zawsze przywodziło to kłopoty.
- Eeee… tego no… - Midar podrapał się po głowie i bezradnie wzruszył rękami. – Nie mam pojęcia.
Dobrze. To było szczere. I wcale nie tak zaskakujące.
- Co się tam wydarzyło? W gospodzie?
- Dałem w ryj takiemu jednemu. On mi próbował, to go zlałem z Kłopotem.
Słyszała coś o niemal płonącej gospodzie, bandzie najemników i stłuczonym na czyjejś głowie kuflu. Z grubsza się jednak zgadzało.
- Pobiłeś się z Cieniami?
- A, nie. Tak głupi nie jestem. On robił z nimi interesy – wskazał palcem na Aeda. Jeśli głupotą było bić się z Bractwem Nocy, to ciekawe jak nazwać umawianie się z nimi na interes i niedotrzymywanie warunków. Samobójstwem?

[Mówiłam już to i się powtórzę – cudo. Na coś takiego warto czekać, a czytanie to prawdziwa przyjemność. A teraz, jak już wiem, że gromadzisz na dysku zapas notek, będę czekać jeszcze z większym napięciem. A nóż się pojawi. Naprawdę świetna część i tak naturalna, że Szept po prostu brakuje słów. Normalnie zagrażasz pozycji Darrusowej jako mojego wzoru jeśli idzie o pisanie.
A żebyś widziała moją minę, jak zdecydowałam się ich – Cienie wmieszać. W pierwotnym planie mieli pojawić się dużo później, jako kolejna grupa, która chce pozyskać plany. Plany – te moje, diabli wzięli, a Cienie zostali zleceniodawcą. Słowem, ja i planowanie. Cieszę się, że zaskoczyłam.
Wieść niesie, że sunia wciąż ma rzepy, bo nie da ich sobie wyjąć, a ja już nie zdążyłam się z nią bawić w powolutku, małymi kroczkami, zobacz, to nie boli, bo miałam PKS do Lublina i trzeba było się spakować. Mnie grzybów w sumie też nikt nie uczył zbierać, cud, że wykręcać je umiem i kilka podstawowych rozpoznam. Chociaż zbierając taką kanię nadal bym się zastanawiała, czy to aby nie sromotnik. Mój tata może mówić, że kania pachnie specyficznie, ale moje powonienie chyba nie jest tak dobre jak jego. No i są jeszcze te nieszczęsne borowiki szatańskie. Wygląda jak borowik, kapelusz jak borowik – dobra, nieco jaśniejszy. Blaszek nie ma pod kapeluszem, ma ładne sitko. A trujący? Jak diabli. Tata twierdzi, że trujące są gorzkie w smaku… Ja tam nie wiem, wolę nie próbować. Jeszcze niechcący coś połknę i co będzie? Tak czy inaczej mój koszyk zawsze lepiej dwa razy sprawdzić, żeby przypadkiem rodzinka się nie otruła. Z anegdotek o grzybach… się dowiedziałam, że jak byłam młodsza, to tata specjalnie tak mnie prowadził, żebym grzyba znalazła :D Do lasu wprawdzie mam kawałek, ale te lasy za to się ciągną i ciągną, jest się gdzie szwędać. Tylko szkoda, że z moim szczęściem i orientacją w terenie jest ryzyko, że zabłądzę. Za to biegać niespecjalnie lubię (brak kondycji się odzywa i dyszę normalnie jak ta lokomotywa), preferuję rowerek albo spacerek… albo konie. Tylko kiedy ja ostatnio w siodle siedziałam, eh. O, a dać mi wodę to już w ogóle będę w raju. Nawet jeśli zimna, pływać w każdej można. Tylko gorzej potem wyjść, bo na zewnątrz zimno, zimno i zimno.
Cieszę się, że opka przypadły do gustu. Postać Heiany jeszcze nie do końca mi w pisaniu podpasowała, jeszcze nie do końca znam jej charakter, a drugiej Szept z niej też robić nie chcę, to i miewam wrażenie, że elfka cienko wypada. Ale ciąg dalszy będzie na pewno, niech no tylko ktoś złoży w całość resztę fragmentów o bagnach.
No i wybacz zwłokę. I jakość powyższych wypocin.]

Selene pisze...

[Nie ma sprawy, nie spodziewałam się, że każdy coś tu napisze.
Czytając twój komentarz, cały czas uśmiechałam się do monitora, więc ogólnie mówiąc, wielkie dzięki. Wydaje mi się, że gdyby nie przelewała tych myśli na papier, zupełnie by zwariowała, bo w końcu jakoś trzeba się komunikować, choćby z samym sobą. A te przekreślenia są trochę zapożyczone z "Dotyku Julii", teraz zdarza mi się ich nadużywać. Ale, nie wiem czy na szczęście czy niestety, w komentarzach nie da się ich stosować. ;D
A rasa wróżek od dawna mnie ciekawiła, więc postanowiłam sama jakąś stworzyć. Poza tym, nie widziałam póki co żadnej, nie to co elfy, nad którymi też myślałam, a zależało mi na chociaż takiej krztynie oryginalności. Ale dłuuugo zastanawiałam się nad samą rasą, bo myślałam też o Skrzydlatej... W każdym razie ma to, co mam i dotychczas jeszcze problemy w wątkach się nie pojawiły. Chyba najgorszym minusem takiego wzrostu jest to, że raczej nici z jakichś romansów. xD
A mi pomysł na wątek jak najbardziej się podoba, tylko ja też coś dodam. Moje odpisy są od zawsze bardzo, ale to bardzo krótkie. Nie udaje mi się napisać czegoś długiego, nie wpływając nazbyt na pomysł (który z reguły nie jest mój, a nie chcę czegoś zepsuć) ani nie wykorzystując drugiej postaci.
Ale z samymi pomysłami u mnie od zawsze jest słabo. Myślę, że może Aed zostałby wynajęty do porwania/znalezienia wróżki? Nie wiem, jakby potrzebował powodu, to mógłby być to jakiś mag, który chciałby zbadać jedną przedstawicielkę, ewentualnie zleceniodawca powiedziałby, że są inne i to by Aedowi wystarczyło. Nie wiem, reszta już do ustalenia.
PS.: Nie wyświetlają mi się Powiązani, Poboczni ani Historia. To jakiś błąd czy tak być powinno?

Selene pisze...

[O, już działa. :D
Nieważne. Nawiasem, ślicznie rysujesz - mówię o Niemście. (Jeśli tak się to odmienia, popraw mnie, jeśli nie.)
A co do HTML'a, próbowałam, ale przekreślenie nie działa. :c]

Tiamuuri pisze...

Wyglądało to tak, jakby obie dziewczyny tylko czekały na taką komendę. Rzuciły się pędem przed siebie, starając się znaleźć między gęsto rosnącymi drzewami. Napięcie wiszące w powietrzu zrobiło swoje.
Gdzieś za ich plecami świsnęła strzała. Było to w chwili, kiedy między nimi a kryjówką przeciwnika znajdował się nierówny rządek drzew. Savardi przyspieszyła kroku, wówczas potknęła się na nierówności terenu i upadła. Nie pozostała jednak w miejscu, ale zwinnie stoczyła się w dół nieznacznego wzniesienia, gdzie przywarła do ziemi.
Tiamuuri zatrzymała się kilkanaście stóp dalej. Od strony wroga osłaniało ją ostatnie drzewo z tych rosnących w rzędzie. Drzewna ukryła się za pniem.
Wcale nie była pewna, czy dalsza ucieczka ma sens, jeżeli Aed miał zostać za nimi. W tym momencie wydawało jej się, że bez niego misja nie ma szans powodzenia.
Odruchowo przeciągnęła dłońmi po swojej cienkiej skórzanej zbroi i sięgnęła do pasa, gdzie nosiła sztylet. Gdyby chociaż miała łuk... Oceniała, że miałaby sporą szansę wyeliminować kilku Wirgińczyków. Mogłaby spróbować rzucić sztyletem... Jasne. To raczej nie miało szans powodzenia.
Dziewczyna wyczuła i usłyszała poruszenie po stronie wroga, co gwałtownie ją otrzeźwiło. Musiała działać, już, natychmiast. Jej wzrok padł na rysę w korze, głęboką do żywych tkanek.
To może działało w ╫ϞΛð'∩≈ι, pomyślała ponuro, ale mimo wszystko położyła dłoń na rysie i skoncentrowała się. Zdolność pełnej koncentracji mimo wszystko pozostała bez zmian. Nie pozwalając niczemu przeszkodzić, Drzewna zaczęła szeptać w języku natury. Nie była to magia, najbardziej przypominało to modlitewną prośbę, skierowaną do sił życia w najbliższym otoczeniu.
Ze stanowiska Wirgińczyków dobiegł skowyt bólu. Po chwili jeden z nich wybiegł na polanę. Nogi miał oplecione jakby pajęczyną, nagolenniki spływały krwią.
Tiamuuri otworzyłą jedno oko. Gdyby miała łuk, teraz z łatwością strzeliłaby prosto w czoło wroga.

[Cos mi się widzi, że stylistycznie średnio, ale dla mnie to jak odwrotność czytania książek, że widzę całe sceny w wyobraźni, to staram się usilnie wszystko co widzę zapisać i skupiam się, żeby szczegóły nie umknęły, a nie jak to napiszę...]

Anonimowy pisze...

Meryn przepraszająco pokiwał głową. Ochrzcił konia mianami szkapiny i biedactwa raczej ze względu na to, że zwierzak będzie musiał znosić humory żyjących w stresie ludzi, nie ze względu na jego wątłą budowę.
Bynajmniej to nie koń potrzebował współczucia.
Remis zorientował się, że jego głos zabrzmiał siarczyściej, niż to zaplanował. Spuścił z tonu.
– Zastanawiam się tylko, ile czasu zajmie nam przygotowanie jej pod wierzch. Bo w razie problemów będzie trudno ewakuować się od razu. A bramę będziemy musieli pokonać samodzielnie.
Remis nie doczekał się komentarza. Jego rozmówca nie miał pojęcia, co wydarzy się, gdy cokolwiek zacznie się sypać. Na co mu przysłowiowe furtki, skoro sama myśl o wcieleniu zaplanowanych działań w życie napełnia go paraliżującym strachem.
– Przedstawienie zacznie się za niespełna dwie godziny – odparł, okręcając pasmo włosów wokół palca. - Dziedziniec, podczas zmiany warty, możliwie zmniejszona ilość strażników – wyrecytował, nie mogąc zmusić się do określenia, co tak właściwie oznaczają te informacje. Po prostu były. A pan szermierz wiedział, że od ich prawdziwości zależy jego życie... i nie tylko jego. – To właśnie powinniśmy zastać. Ale niemożliwym jest, by wszystko poszło po naszej myśli.
Zorana wyraziła aprobatę oszczędnym skinieniem głowy, dzięki któremu z jej warkocza wysupłało się kolejne pasmo włosów. „Przystojniaczek” żachnął się.
– Nie kracz.
Skrzydlata uśmiechnęła się zachęcająco mężczyzn, jak gdyby próbując wmówić im, że mają przed sobą kolejne rutynowe zajęcie.
Skrycie pluła sobie w brodę za przejęcie dowództwa w drużynie. Gdyby urodziła się człowiekiem, oddałaby tę funkcję któremukolwiek z mężczyzn, bez najmniejszych wyrzutów sumienia czyy cienia nieufności. Dziwiło ją, że dotychczas żaden z nich nie zgłosił jakichkolwiek apelacji. Zmierzyła wzrokiem dwóch dorosłych towarzyszy, nieporadnych jak dzieci. Tak mało o niej wiedzieli… o jej pozycji w Zakonie też. To dobrze. Byli dość spięci, by nie rzec: roztargnieni. Choć po tak doświadczonych Jeźdźcach spodziewała się większej dyscypliny, postanowiła ująć im ciężaru myślenia o rzeczach prawie nieistotnych.
– Niemniej jednak – zaczęła. Mogła uciekać choćby na skrzydłach, ale bezpieczeństwo jej ludzi było na pierwszym miejscu– Jedziemy w trójkę, a wracać mamy we czwórkę – przyłapała się na tym, że nie wierzy we własne słowa. - Konie mamy dwa, z czego jeden jest zaprzężony do wozu.
Remis, który dosyć długo pozostawał sceptyczny wobec jakichkolwiek jej pomysłów, podłapał myśl.
– Akcja z wozem może się nie udać – odgadł, strzelając ze skostniałych z zimna knykci. – a we czwórkę na jednym koniu nie pojedziemy. Nawet jeśli jest nim Vestus.
Czarne bydlę spojrzało na niego spode łba.

– Zorana, Remis, na drugiej.
Remis dostrzegł kątem oka przemykający błysk i westchnął przeciągle.
– Pójdę po tego konia.
Stanął na koźle, wyprostował się i sięgnął po leżącą zaraz za nim długą broń, przypominającą bardziej maczetę niźli miecz. Oręż osadzony był w skórzanej pochwie zawieszonej na szerokim pasie. Mężczyzna przewiesił ją sobie przez ramię i zeskoczył na ziemię. Ruszył w stronę chaszczy, za którymi niedawno zniknęła dwójka jeźdźców.
– Jasna cholera – usłyszał westchnienie, przedzierając się przez zarośla. – Drzwi nie zabrałem.

Anonimowy pisze...

Nie miał pojęcia, o co chodzi szpicouchowi, bo drzwi do lasu… Swoją drogą, las zachaszczył mu się po pas i w tym momencie bardziej zajęty był agresywnymi jeżynami niż drzwiami, które nijak mu do okoliczności nie pasowały i o które postanowił spytać później.

Zorana rzuciła okiem na horyzont, spoglądając na smużkę dymu, wydobywającą się zza.. właśnie, zza czego? Zwężonymi w szparki źrenicami rzuciła szatynowi nierozumiejące spojrzenie. Po chwili wyprostowała się, zebrała wodze i zawróciła konia. Zatrzymała się dwa długie miecze dalej, pod dębem o długich konarach. Znudzony karosz obrócił ospale łeb. Kobieta pogroziła mu palcem. Trzymając się łęku, wspięła się na siedzisko siodła, kucając nań w pozie, bądź co bądź, nieco akrobatycznej. Wyprostowała się, na wszelki wypadek nie spoglądając pod nogi. Wdrapała się na drzewo, podciągając się na najniższym z konarów. Posypały się liście, ale gałąź wytrzymała. Wyjrzała z zieleni parę pięter wyżej, rozglądając się za źródłem dymu i świątynią.*

Remis przedzierał się przez zarośla z gracją żubra, pomagając sobie żelastwem. Wydawał przy tym dźwięki godne dzika, stąd nie dziwota, że człowiek, na którego wypadł, ledwie ustał na nogach.

[Jakie pierdoły...^
*To miejsce dla Ciebie. Będę wdzięczna za opis sytuacji w owych stanowiskach ew. co dzieje się przy samym więzieniu. Przede wszystkim liczba ludzi.]

Tiamuuri pisze...

Gdzieś za ich plecami odezwały sie wściekłe okrzyki, ale te szybko się oddalały. Savardi na chwilę odwróciła się do Tiamuuri, która nie zwalniając, wzruszyła ramionami.
-To tylko efekt dyscypliny, nic więcej -odpowiedziała Drzewna na nieme pytanie.
Nie miała pojęcia, dokąd biegną, ale ufała Aedowi.
-Mam nadzieję, że nie wpadniemy wprost na wirgiński patrol -mruknęła -A w ogóle wiesz, czego możemy się spodziewać?
Rozglądała się, ale nie była pewna, czy nawet jeśli zobaczą wejście, nie miną go. Mogła to być ziemianka, drewniana lub kamienna płyta na ziemi, otwór tunelu...
-Możemy sprawdzić cokolwiek, co znajdziemy- wydyszała Savardi -Jeśli nagle w lesie wyrośnie przed nami jakaś ruina, to...
Urwała, żeby zaczeprnąć powietrza.

Selene pisze...

[Wydaje mi się, że każdy. Nawet Królewiec byłby okej, w końcu to stolica, a Selene przebywa tam najczęściej. Więc sama wybieraj. c:]

Tiamuuri pisze...

Tiamuuri uniosła brwi. Na to pytanie nie było jednoznaczniej odpowiedzi, przynajmniej natychmiast. Obeszła wkoło zagłębienie, wybrukowane kamiennymi płytami.
-Trudno powiedzieć -mruknęła -Może kiedyś...
Właściwie tego też nie była pewna.
Savardi oparła się biodrami o ołtarz i przesunęła ręką po jego wyszczerbionej kamiennej krawędzi. Żadnych drzwi, klapy w posadzce czy czegokolwiek, co przypominałoby przejście.
-Naprawdę myślicie, że to właściwe miejsce? -spytała z powątpiewaniem -To tylko coś w rodzaju małego amfiteatru. Nie wygląda, jakby kryło się tu coś więcej.
Taimuuri przyglądała się w zadumie szczelinom między kamiennymi płytami. Na ile pozwalała to ocenic tkwiąca w nich mieszanka ziemi, igieł, mchu i jakiejś ciemnej masy, wszystkie zdawały się mieć jednakową szerokość. Po jakimś czasie dziewczyna przeniosła wzrok na swoje skórzane buty. Kiedy szła, ich dźwięk na kamieniach był ledwo słyszalny, ale jej zmysły pozwoliły uchwycić w tym pewną prawidłowość. Gdyby się nie myliła...
-Wydaje mi się, że coś tu jest -odezwała się niepewnie, celując palcem w fragment posadzki przed sobą -Ale nie wiem, czy się nie mylę.
Odwróciła się w stronę ołtarza, prześlizgnęła się wzrokiem po opartej o kamienny stół uzdrowicielce i zatrzymała spojrzenie na skorupach naczyń porzuconych w centralnej części tego amfiteatru. Szybkim krokiem podeszła bliżej, uniosła kilka grudek wypalonej gliny i gwałtownym ruchem rozrzuciła je wokół. Stukot wyrwał Savardi z odrętwienia, elfka nagle ożyła i wbiła w przyjaciółkę pytające spojrzenie.
-Wiesz, jak teraz nas usłyszą... - zaczęła, ale urwała. To był absurd, stukot wcale nie był tak donośny.
-Tutaj -Tiamuuri podeszła w pobliże miejsca, które wcześniej wskazywała i postukała w płytę czubkiem buta - Tutaj kamień jest cienki, pod spodem jest pusta przestrzeń, kwadrat o boku nico dłuższym niż dwie i pół stopy. Tam, na północ, kamień staje się grubszy, stopniowo, jak przy szybie schodzącym w dół. To ciągnie się na prawie siedem stóp.
Uniosła głowę. Mniej więcej tyle było do krawędzi zagłębienia, dlaej kamienna posadzka się kończyła, a zaczynały łagodne zbocza porośnięte suchą trawą.
-Dalej albo kończy się kamień, albo szyb, albo jedno i drugie -westchnęła dziewczyna i przetarła dłońmi twarz. Nie miała nawet pewności, czy to ciągły tunel czy składowisko pozostałości z ewentualnych składanych tu ofiar. Odbijające się echo nie wskazało na obecność pieczary, ale to o niczym jeszcze nie świadczyło.
-Można spróbować roztrzaskać tę płytę - podsunęła Savardi -Ale jeśli to nie jest tunel, zmęczymy się na próżno, poza tym to z pewnością zostanie usłyszane...
-A istnieje inny sposób otwarcia tego szybu? -spytała Tiamuuri.

Silva pisze...

Nie było niczym dziwnym to, że Brzeszczot tachał ze sobą paczuszkę uzdrowiciela tylko ze względu na Heianę. Elfka wciskała mu ją zawsze, gdy miała okazję być przy pakowaniu juków najemnika; czasami nawet, jak jej w pobliżu nie było, to Dar odkrywał potem zawiniętą sakiewkę pełną leczniczych cudów. Magia. Nie zajmowała wiele miejsca, a była czasami miłym przypomnieniem domu. Uzdrowicielka z kolei wiedziała, że Dar to kompletne beztalencie w leczeniu, więc wraz z fiolkami i opatrunkami, zostawiła mu długi zwój z opisem, co do czego i w jakich sytuacjach. Opis był prosty, jakby elfka tłumaczyła coś dziecku. Zero wyjaśniania, to dodaj do tego i będzie dobre na to i to. W końcu to był Darrus, jemu trzeba konkretnie, bez tłumaczenia, a najlepiej wysłać do uzdrowiciela, co by sam łapek nie pchał w rany, bo jeszcze je czymś zabrudzi - kto to wiedział, kiedy on ręce ostatni raz mył.
- Muszę się napić - mieszaniec doszedł do wniosku, że dla jego w pełni ludzkiej głowy, te rewelacje to zdecydowanie za dużo. - Na trzeźwo tego nie wezmę - i zaczął grzebać w torbie, którą wziął i wyrwał chuchrakowi. Gąsiorek, powinien tam być jeden, od Midara, o ile jakaś elfia ręka go nie wyrzuci… - No kurwa… - zamiast grzybkowej gorzałeczki, Dar znalazł bukłaczek z czymś zielonym w środku. Odkorkował i powąchał - Taa, upiję się natką pietruszki i cytryną… - następnym razem bukłaczek schowa sobie w gacie, co by mu go żadne łapki nie podmieniły.
- Hrryy.
Troll poruszył się, wyciągając wielką, zielonkawą łapę w stronę najemnika, urwanym do połowy paluchem wskazując bukłak.
- Chcesz?
Troll skinął głową, ochoczo przyjmując zielonkawą breję, która z pewnością nie miała w sobie nawet odrobinki procentu. Za to musiała być wyjątkowo zdrowa, sądząc po zapachu ulatującym spod korka.
- Ja sprowadzę Kijka, ja pomogę, panocki łaskawe dla nas, ja sprowadzę, przyciągnę, dla panocków - krasnolud chyba uznał, że mieszanka pietruszki i cytryny ofiarowana trollowi, była gestem nadzwyczajnym. I już podwijał portki, zapalał marniutki kaganek, co by rozjaśnić najpewniej ciemności tuneli. On się gdzieś wybierał. Aż Brzeszczot zerknął na chuchraka. Będą sami, bo troll nie wyglądał na rozumnego. W powietrzu zawisło pytanie, czy zostają i czekają na Kijka, czy podnoszą dupy i wieją. Cóż, może ów Kijek faktycznie im pomoże, a może razem z nim przybędą kolejne kłopoty.

Nefryt pisze...

„Szukam pewnego mężczyzny, którego łatwo pomylić ze zbierającą grzyby panienką.”
Przypuszczam, że po części była to wina stresu, ale parsknęłam śmiechem.
- Jeśli masz na myśli Meryna, to szukamy tego samego.
Zmarszczyłam brwi. Shanley? Znałam to imię. Kojarzyło mi się z czymś… Zupełnie jakbym kiedyś…
- Przepraszam za to pytanie, ale czy pochodzisz z arystokracji? Wydaje mi się, słyszałam o… kimś twoim imieniem od człowieka z tamtego środowiska.
Nie byłam pewna, jak powinnam się jej przedstawić. W końcu zdecydowałam się na najprostszą opcję.
- Jestem Nefryt. Nie wiem, jak zapatrujesz się na cudzoziemców, ale chyba powinnyśmy się zbierać. Sporo Wirgini wokół. - Uśmiechnęłam się krzywo.
***
Meryn nie musiał podawać nazwiska, by robić za szlachcica. Wystarczył jego strój i szermierczy sposób poruszania się. Wieśniacy nie uczyli się walczyć. Mieszczan też raczej nie było stać na szkołę.
Ina uśmiechnęła się przelotnie.
- Pan szlachcic próbuje być miły, ale i tak widać, że nie stąd – mruknęła.
”Pomogę ci... Gdzie jest studnia?”
Ina spojrzała na niego, jakby nagle wyrosły mu czułki.
- Kiedy… nie trzeba… naprawdę.
***
Za chłopcem wszedł niski, pokurczony ze starości zielarz. Uwagę zwracała jego ogolona na łyso głowa, jak u człowieka, który nie urodził się wolnym. Przybysz skinął głową obecnym, po czym podszedł do zwiniętego na ławie kłębka nieszczęścia.
Obejrzał ranę. Skrzywił się, widocznie nie podobało mu się to, co zobaczył. Oszczędnym, wyważonym ruchem odpiął pas z różnej wielkości sakiewkami.

[Hm, właśnie, nie spotkali :D Nie mam konkretnej wizji, mam za to pomysł na powiązanie miedzy Iną a Nefryt, które może naszym postaciom mocno skomplikować życie xD].

Szept pisze...

cz. I

- Dziękuję, że przyprowadziłaś tych narwańców.
Kątem oka spojrzała na gładzącego klacz półelfa. Tak się składało, że osoby, które potrafiły obchodzić się ze zwierzętami i traktowały je dobrze były przez magiczkę jeszcze bardziej cenione. Kolejna rzecz świadcząca na korzyść półelfa. Chyba, że nie chciał po prostu tracić wygodnego transportu.
- One po prostu mają charakter. Swój własny – mruknęła, odwracając się do gniadosza, przyłapana na przyglądaniu się Aedowi nazbyt intensywnie. Nie jej wina, że próbowała ocenić, na ile jej pierwsze wrażenie było poprawne.
- Jak ci odgryzą rękę też tak powiesz? – Midar krzyknął do niej, nie podchodząc, stojąc w stosownej i bezpiecznej odległości.
- Konie to nie mięsożercy.
- Powiedz to marchewce – krasnolud nie dawał za wygraną.
- Marchewka jest warzywem.
- Ale na pewno nie chce skończyć w gębie bydląt.
- A rum chce w twojej?
- Rum nie, ale gorzałka tak.
Cały Midar. Nie przegadasz i nie przekonasz. Szept uśmiechnęła się pod nosem, rzuciła ostatnie spojrzenie wierzchowcom i wróciła do sedna sprawy. Sprawy, o której ani Midar ani Aed nie wypowiadali się zbyt szeroko.
- Co się tam wydarzyło? W gospodzie? – Szare spojrzenie omiotło dwójkę panów, ostatecznie skupiając się na Aedzie jako na tym, kto wypowie się nieco szerzej i nie sprowadzi wszystkiego do dawana komuś w twarz. Pomyliła się.
- Co się tam wydarzyło...? – Już patrząc na nagłe zakłopotanie Aeda, rzucone odrobinę w bok spojrzenie i przeczesywanie włosów rozumiała, że czeka ją „długa historia”. Jeśli w ogóle ktokolwiek raczy się ją wtajemniczyć.
- Dałem w ryj takiemu jednemu. – Ktoś raczył się odezwać, lecz nie półelf. Wygadany krasnolud, który jak zwykle sprowadził wszystko do jednego pułapu. – On mi próbował, to go zlałem z Kłopotem.
- Pobiłeś się z Cieniami? – zaniepokojenie zadźwięczało w jej głosie.
- A, nie. Tak głupi nie jestem. On robił z nimi interesy.
Powyższe zdanie nazbyt dobitnie świadczyło o stanie umysłu Aeda, gdy wdał się w pertraktacje z Cieniami.
Musiał być nie w pełni władz umysłowych. Słuchająca tej rozmowy Szept, świadoma wydźwięku słów Midara, pomimo powagi sytuacji, miała spore trudności z zachowaniem spokoju i stłumienia ochoty na parsknięcie śmiechem.
- Otóż... Poszło nam o pewne mapy...
Magiczka nadstawiła ciekawie ucha. Mapy było kolejną rzeczą, którą kochała w każdej postaci. Stare, nowe, fizyczne, polityczne, plany, szkice, rozkłady pomieszczeń. Nad niektórymi mogła ślęczeć godzinami. Nie zastępowało to zobaczenia czegoś naprawdę, postawienia tam stopy i rozejrzeniu się dookoła… ale było to coś, co mogło, co czasem musiało wystarczyć.

Szept pisze...

cz. II

– Zaraza by to Bractwo, nigdy nie mogę zawczasu rozgryźć, co im po głowie chodzi...
- Na nich nawet zaraza to za mało – jak widać elfka tolerowała wyklinanie Bractwa. Zresztą, jak się dłużej przebywało w towarzystwie Midara, przekleństwa były czymś, co w naturalny sposób wkradało się do rozmowy. Chciane czy też nie. Bez nich Midar po prostu byłby małomównym, zamkniętym w sobie wojownikiem. Nie, żeby Szept nie chciała go w swoim czasie wyedukować. Chciała. Jej jedynym sukcesem było to, że czasem pamiętał, by umyć ręce. Teraz Heiana próbowała tam, gdzie zawiodła magiczka. – A więc… jeśli dobrze zrozumiałam, obiecałeś im jakieś mapy.
Stwierdzenie. Nie pytanie. Celem magiczki nie było wyciśnięcie wszystkiego z Aeda. Tym bardziej Aeda uraczonego przez Midara gorzałką.
- No! – Midar nie miał skrupułów. – Powiedział, że ich nie ma. Kłopot, powiedz, że ich nie było w tej sakiewce co żeś zgubił – Midar położył nacisk na to ostatnie słowo, dając magiczce coś do zrozumienia.
Oboje znali tylko jednego złodziejaszka, który sam siebie nie nazwałby złodziejem, a wszystko tylko znajdował, zgubione przez kogoś innego. A Odrin, tak się składa, był w gospodzie. Midar nie kwapił się, by wyjaśnić to Aedowi i wziąć na siebie zachowanie kolegi. Szept…
- Jak bardzo cenne są dla Bractwa te mapy? – ostrożnie zaczęła, kalkulując. Były ważne na tyle, by pofatygowali się i szukali Aeda. Na tyle, by wszczynali awanturę o ich brak. Czy na tyle ważne, by szukali półelfa dalej? Okpił Cienie, więc prawdopodobnie będą chcieli dać mu nauczkę. Czy były jednak na tyle ważne, by szukali Odrina?
Karzełek mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

[Tymi epickimi pomysłami to czasem tak mi Darrusowa zabiła ćwieka, że się kilka dni zastanawiałam, jak to rozwiązać :P
Co zaś do tempa odpisów, to ostatnio dałam taką plamę, że Tiamuuri czekała chyba pół miesiąca na swój. Za to ją uraczyłam Odrinem gadającym z krzakiem jeżyny.
Do ostatniego opisu to ja też siedziałam nad twoją kartą i rozkminiałam, jakie wrażenie może odnieść Szept patrząc na Aeda, a znając go w sumie tylko z jednej przygody. Skoro komplement się udał, to chyba nawet mi to wyszło. Aż żałuję, że zlikwidowałam zakładkę powiązania, bo tekst o Aedzie byłby aż znalazł. Nawiasem, ja się chyba na równi jaram wątkami jak i rozmówkami z „[]”.
I wiesz co? Tak pisząc z tobą dochodzę do wniosku, że kwiatki wątkowe zapisywać koniecznie trzeba. Nie wiem, czy w WPT czy w zakładce, ale… to po prostu aż się prosi. Sama się uśmiałam jak doszło do opisu naszych o tym, co się wydarzyło w gospodzie.
Jeśli chodzi zaś o konne przygody, to zawsze może być od drugiej strony. Wwalą początkujących razem z zaawansowanymi, ty dopiero co opanujesz kłus, a oni ci postawią przeszkodę i skacz. A ty ani nie wiesz jak się do tego zabrać, jak się pochylić, jak przenieść ciężar ciała i inne takie.
Wiesz jak jest. Taka Szept, Midar i Odrin to moi stali wyjadacze, w wątkach często się pojawiają, to się wyrobili. Na innych były ciekawe pomysły, ale brakuje im właśnie tego wyrobienia – po prostu rzadziej nimi piszę. Ostatnio bardzo panowie kuleją – mam na myśli panów głównych. Odkryłam, że wolę magiczkę i jej poboczne. Stąd myśl, czy by Deva i Lu nie wrzucić na dobre do pobocznych, ale w sumie niewiele by to zmieniło, bo nadal są tacy, co np. preferują wątki z męską częścią moich postaci na KK. No i szkoda skracać ich kp. Zabawne, bo do czasu KK zawsze prowadziłam panów, panie sporadycznie, do tego utrzymywałam, że pań nie umiem.
Hei właśnie taka miała być. Typowy uzdrowiciel, nie wojownik ani uparty osioł jak Szept, taka dobra dusza, nieco zasadnicza, ale też nie … „ciepłe kluchy”. I tak balansuję, jeszcze szukając tego, co można jej wpasować, co dodać, co ująć. W zasadzie uzdrowicielka była tworzona troszkę na życzenie Darrusowej :D]

Tiamuuri pisze...

Savardi wydała z siebie stłumiony okrzyk, po czym, sama tym zaniepokojona, rozejrzała się z lękiem. Tiamuuri była znacznie spokojniejsza. Podeszła powoli do otwartego przejścia, kiwając głową w niemym podziwie.
-Każdego wysłanego z misją specjalną wyposażają w takie rzeczy? -spytała z rozbawieniem. Ona sama dostała tylko garść niepewnych informacji.
Obie dziewczyny zajrzały w głąb jamy, każda myślała w tym momencie o czym innym. Tiamuuri próbowała ocenić, jak długi jest tunel i czy należy przyjąć za pewnik, że nie uchowała się tam żadna żywa istota, uzdrowicielka zaś pomyślała o możliwościach oświetlenie mroku podczas wędrówki.
-Idziemy? -spytała Drzewna, unosząc wzrok na Aeda. Widząc, że mieszaniec stawia stopy na pierwszych stopniach, lekko się uśmiechnęła. Przecież jak dotąd wszystko było w jak najlepszym porządku, nieprawdaż?
Zaczęła iść schodami w dół, starając się trzymać przy boku Aeda i nie wyrywać do przodu. Myśl o ewentualnej konieczności poruszania się w ciemności nie przerażała jej. Z jej zmysłami nie stanowiło to najmnejszego problemu, nawet, gdyby przyszo jej iść w absolutnej czerni.
Po jakimś czzasie usłyszała za sobą kroki Savardi. Nie odwracała się nawet.
-Masz pojęcie, jak daleko ten korytarz się ciągnie? -spytała Savardi, powstrzymując ruch dotknięcia łokcia idązcego przed nią Aeda. Mimo wszystko taki gest mógł kogoś zaskoczyć, a wtedy o gwałtowne reakcji nietrudno. Elfka przekonała się na własnej skórze, co z nerwami ludzi i elfów zrobiła ta wojna.
Tiamuuri w zadumie położyła dłoń na ścianie. Kamień był dość gładki, jakby wygładzony długotrwałym tarciem, w tym momencie nieznacznie tylko wilgotny. Przesuwając po chłodnej powierzchni rękę, dziewczyna namacała długie pionowe zagłębienia - miejsca styku sąsiednich kamiennych płyt lub bloków. Ona nie zadręczała się myślą o pułapkach, niejako naturalnie uznała, że wszystko będzie w porządku.

Selene pisze...

Selene siedziała na dachu, obserwując z góry dziedziniec. Usłyszała za sobą jakiś odgłos; obejrzała się za siebie odruchowo. Zobaczyła mężczyznę, który na nią patrzył. W tamtym momencie mogła bez trudu wznieść się i odlecieć, ale coś ją w nim zaintrygowało. Poza tym, chciała wcielić w życie pewien pomysł - chciała przestać być taką samotniczką. On patrzył prosto na nią, więc nie było mowy o tym, że jej nie zauważył. Zleciała stamtąd, patrząc na nieznajomego. I wtedy dopiero rzeczywiście poznała, co ją zaintrygowało, a raczej ostrzegło. W jego wzroku było coś takiego, że chciała uciec, ale nie była w stanie. Za bardzo się bała. Nie po raz pierwszy przeklinała w myślach nie tylko swój wzrost, ale i tchórzostwo, ale leciała w tył. Uderzyła plecami o ścianę. Spojrzała ponownie na - jak jej się teraz zdawało - elfa. Miała nawyk pakowania się w kłopoty, ale te wydawały się jednymi z tych większych. On w sumie nie gonił jej, ale ona i tak próbowała uciec.

Nefryt pisze...

Posłałam jej spokojny uśmiech, przynajmniej na takowy miał wyglądać w założeniu.
- Wiesz, gdyby brać pod uwagę wszystko co się słyszy od arystokracji, świat składałby się z samych łotrów.
Starałam się nie oceniać na podstawie cudzych osądów. Nie znałam Shanley. Nie miałam prawa przypinać jej negatywnej łatki. Co nie znaczyło, że od razu jej zaufałam.
Zauważyłam, jak rozjaśniła jej się twarz, kiedy dowiedziała się, kim jestem. Czy mogłam uznać ją za sojuszniczkę? Nie byłam pewna. Wydawało mi się natomiast, ze nie ma wobec mnie wrogich zamiarów. Sądząc po sposobie, w jaki o nim wspomniała, wobec Meryna też nie. O udziale Aeda chyba nie wiedziała. Nie byłam pewna, czy powinnam jej mówić. Chociaż, z drugiej strony… Wątpliwe, by ktoś ją nasłał. Po pierwsze, moja niechęć do arystokracji była powszechnie znana, chwilami wręcz wyolbrzymiana. Po drugie, dziewczyna nie wiedziała, co wydarzyło się w mieście. Oczywiście, mogła kłamać. Tylko po co?
Zdecydowałam się okazać jej pewną dozę zaufania. Mimo to, postaram się mieć ją na oku.
- Do Bukowej Osady. Razem z Merynem i Aedem, nie wiem, czy go znasz, musieliśmy uciekać z Etir. Wirgińczycy chcieli nas dopaść. Rozdzieliliśmy się. Próbowałam zgubić pościg tu, w lesie. Mam nadzieję, że się udało – mruknęłam. W moim głosie słychać było echo niepokoju. Martwiłam się o towarzyszy. Zwłaszcza o Aeda. Kiedy się rozstawaliśmy, wyglądał okropnie.
Żeby tylko nie dorwały ich Wirgińce.
Ruszyłyśmy w drogę.
***
- Nie będzie trzeba szyć – stwierdził zielarz. – Mam miksturę regenerującą skórę. Do maga mi daleko, ale to pewniejsze, niż szwy. Chyba, że wolisz szycie. Tak czy siak muszę oczyścić twoją ranę. Twój towarzysz może zna podstawy i ma dobre chęci, ale jego dokładność… - skrzywienie starca mówiło wyraźnie, co myśli na temat poprzedniej próby zajęcia się raną półelfa.

[Wiesz, faktycznie trochę ich jest, ale za to nie masz arystokraty jako postaci głównej. W przeciwieństwie do mnie. Shel, jakby nie patrzeć, arystokrata. Importowany, ale jednak. Nefryt właściwie też można zaliczyć do „wyżej urodzonych”, bo to jednak księżniczka, mimo, że została zwykłym hersztem :)
Zawsze da się bardziej skomplikować, wierz mi :D
Na pytanie o kobietę – dowódcę odpowiedziałam ci wcześniej SMSem… Właśnie, tworzysz ją?]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri mimowolnie szła na przedzie, nie czuła tej niepewności, która podświadomie powstrzymywała Savardi przed przyspieszeniem marszu. Dziewczyna mimo okoliczności z przyjemnością wdychała wilgotne powietrze, nasycone zapachem mchu, mokrej ziemi i minerałów tworzących kamienne ściany korytarza. W pewnym momencie zdała sobie sparawę, że do tej mieszaniny dołączyła jeszcze inna, nieprzyjemna, ostra, ale na razie ledwie uchwytna woń.
-Czujecie to? -spytała cicho, odwracając się do pozostałej dwójki. Savardi potrząsnęła głową i lekko się skrzywiła.
-Kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że obecnie żyjące rozumne, ciepłokrwiste istoty nie mają tak rozwiniętych... ehm... zdolności percepcji? -sapnęła elfka z irytacją, którą starała się zamaskować niepokój - A co to jest?
Tiamuuri w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Zbyt wcześnie było, żeby to osądzać, sama niewiele potrafiła jeszcze powiedzieć.
-Nie wiem... -odparła -Chyba jakieś zwierzę wlazło tu i zdechło... Albo zamieszkało... Niewykluczone, że tunek na jakimś odcinku się zapadł i coś się tu dostało.
Drzewna mówiła to spokojnie, chwilowo nie uznawała, że cokolwiek im grozi. Jak długo przebywali pod ziemią, nie widziały ich wirgińskie oddziały, zatem mogli uznać, że są bezpieczni. Nic nie wskzywało na to, że ktoś podążał za nimi.
Savardi pytająco spojrzała na Aeda.
-Jeśli tunel gdzieś się zapadł... Czy możliwe, że to miejsce jest pilnowane?
Przez myśl przemknęło jej, że w razie walki z Wirgińczykami wewnątrz tunelu na gorszej pozycji będą ich przeciwnicy, w zbroajch i z mieczami. Ich trójka miałaby w tej przestrzeni przewagę.

Falka pisze...

W kwestii wątku, bardzo chętnie coś z tobą napiszę. Falka jest specjalistką od potworów, a ja sama mam o nich sporą wiedzę. Może wyjdzie z tego coś fajnego? :D

Falka pisze...

Jeśli masz pomysł i ochotę, zaczynaj! Ja proponuję " Spontana" xD

Anonimowy pisze...

Tiamuuri pokiwała głową. Tak, coś tam było. I zbliżało się, chwilowo powoli, ale dystans stale się zmniejszał.
-Jakieś sześćset parę stóp stąd... sześćset pięćdziesiąt może...Porusza się powoli. I zdecydowanie to nie jest człowiek.
Drzewna mimowolnie zniżyła głos do szeptu. Miała wrażenie, że stworzenie z tunelu i tak już zdawało sobie sprawę z ich obecności, ale teraz echo zdawało się ją drażnić. Nie musieli oznajmiać wszem i wobec, gdzie się znajdują.
Szelest przed nimi nasilił się. Savardi uniosła pochodnię, w drugiej ręce ściskała dębowy kij. Sztyletu nie miała jak chwycić. Wzrok elfki spoczął z nadzieją na pozostałej dwójce.
Nie była wojowniczką. Ofiarowała swoje zdolności medyczne ruchowi oporu, ale nie czuła się gotowa do walki.
Tiamuuri powoli wydobyła sztylet z pochwy i wyciągnęła go przed siebie. Nadal zachowywała spokój, w końcu jeszcze nic się nie wydarzyło. Gdyby musiała, zaczęłaby się bronić. Gdyby...
Chrobot nasilił się jeszcze bardziej, tunel wypełniła woń, jakby po wielu latach poruszono denne, gnijące pokłady bagien. Coś w oddali przed nimi zapadło się, na dno tunelu opadły pecyny błota.
-Chyba to stworzenie nie ma pokojowych zamiarów- stwierdziła Tiamuuri. Jej twarz prawie nie drgnęła, dziewczyna była gotowa do walki jak do zadania, które musiała wypełnić. W końcu to było tylko zwierzę, prawda? Żadnych mieczy, tarcz i doświadczenia taktycznego...
W mroku przed nimi coś się poruszyło, zbyt daleko jeszcze, żeby dosięgnęło tego światło ognia.

Szept pisze...

cz. I

- Właściwie to nie mapy, a ich kopie, nieco uboższe w treść niż oryginał.
- I ty kutwa chciałeś dać to tym bubkom? Kurza twarz, masz jaja chłopie! – Midar z uznaniem klepnął Aeda w plecy. Właściwie w okolicę krzyża, bo wyżej nie sięgał bez wyciągania się.
Szept spojrzała na krasnoluda z dezaprobatą, spojrzeniem mówiącym, by był łaskaw nie przerywać starszym i zdecydowanie mądrzejszym rozmowy.
Midar wyszczerzył się, mrugnął do Aeda, chociaż to mrugnięcie prawdopodobnie przeszło bez echa. Półelf umykał wzrokiem gdzieś w bok, robił wszystko, by nie stać w bezruchu. I wszystko, by nie patrzeć im w twarze.
- Są cenne. To plany zamku. Zamku gubernatora.
Teraz nawet Midar już się nie szczerzył. Krasnolud splunął pod nogi, co musiało wyrażać, jakże ciepło i serdecznie myśli o ludzkiej istocie tytułującej się gubernatorem podbitych ziem. Cisza, jaka zapadła, była przytłaczająca. Elfka nie kwapiła się, do zadawania dalszych pytań. Lekka zmarszczka naznaczyła jej czoło, zdradzając zamyślenie, może cień troski i niepokoju.
- On ma z tym coś wspólnego, prawda? Ten niziutki, który plótł o tatuażach?
Midar otworzył szeroko buzię, zbity z tropu dociekliwością półelfa i tym, że tak łatwo połączył fakty. Gdyby takim stwierdzeniem uraczono krzałełka, ten odwróciłby kota ogonem, zagadał, nawciskał swój potok słów, kłamstw i wymysłów umysłu. Zbiłby nawet najwytrwalszego rozmówcę z tropu… albo przeciwnie. Opowiedziałby wszystko ze szczegółami.
Midar nie miał tego daru. Patrząc na jego twarz, częściowo schowaną za gęstą, rudą brodą, Aed mógł poznać odpowiedź nawet jej nie słysząc.
- Mam nadzieję, że nie – to magiczka udzieliła odpowiedzi. – Ale szczerze wątpię. Nasz przyjaciel ma pewną przypadłość…
- Kradnie i kłamie ile wlezie, cholera mała – dyplomatycznie wytłumaczył Midar, a elfka po raz kolejny skrzywiła się, ale kontynuowała:
- Obawiam się, że twoje kopie są teraz w którejś z jego kieszeni, co gorsza, on sam zdążył już o nich zapomnieć. Przez naszego przyjaciela możesz mieć kłopoty z Bractwem Nocy. Oni nie lubię, gdy ich ktoś wystawia do wiatru. Nie zapomną ci tego. Co gorsza, mogą zorientować się, że plany zostały… - wyraźne wahanie dało się słyszeć w jej głosie nim podjęła – skradzione. Wtedy Odrin może znaleźć się w kłopocie.
- Mała cholera wylezie cało z każdego bagna. W przeciwieństwie do nas – Midar w ogóle nie przejmował się sytuacją. – Mógłbyś Kłopot zniknąć, wiesz? Może by cię nie znaleźli.
- To przez mojego przyjaciela… - popatrzyła na krasnoluda i poprawiła się - przyjaciół znalazłeś się w kłopocie.
- Kłopot w kłopocie – zarechotał Midar.

Szept pisze...

cz. II

- Naturalne więc jest, że zrobimy co będziemy mogli, by ci pomóc – ciągnęła tak, jakby nikt jej nie przerwał. - Powiedz mi, jeżeli jesteś w stanie – wzięła poprawkę na to, że obaj, Aed i Midar, raczyli się obficie krasnoludzką gorzałką – od czego według ciebie powinniśmy zacząć?
Przygoda uśmiechała się do nich, nieśmiało machając ręką i wychylając się zza rogu. Zachęcała, by wstąpili w nią, nie znając ani przeznaczenia, nie wiedząc, czy w ogóle nadzieja i pomyślność jest z nimi. Przygoda miała to do siebie, że mamiła obietnicami, w zamian dając niezapomniane przeżycia, lecz nie zawsze prowadząc do obranego celu.
Nie wiedzieli, ile wiedzą Cienie. Ile się domyślili, co znaleźli. Nie wiedzieli, gdzie udał się Odrin. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nawet miało go tu nie być. A jednak chwilowo był… Ta chwila wystarczyła.
I sprawiła, że drogi tej trójki zbiegły się w małym obozie nieopodal zapomnianej gospody. A to był dopiero początek.

[Opychanie ciastem… właśnie to przerabiam. Mmm… I leń dominuje. Leń, filmy, książki. Jak mi dobrze. Do szczęścia brakuje jeszcze dobrej gry, ale obawiam się, że mój komp robi się za stary na najnowsze pozycje i karta graficzna nie wyrabia. Niestety, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Przynajmniej podobno. Zaś stare pozycje… wiele mam po prostu już obcykane i nie wiem, czego szukać, zwłaszcza że mój specyficzny gust sprowadza się do fantasy. Ale do rzeczy, bo zaczynam ględzić.
Darrusowa nas podgląda, wiesz? Ma taki czujnik wbudowany i jak tylko widzi swój nick, to leci wyłapać, o co chodzi i co kto o niej mówi.
Ja to się rozmówkami z klamerek, wątkami, zakładkami, WPT, ba, Keronią jaram :D Uzależnienie najwyższego stopnia. A ile radochy.
Wniosek bardzo słuszny i fajny. Poboczne żyją własnym życiem i są fajnie rozbudowane im częściej się ich używa. Ostatnio doszłam do wniosku, że pobocznych opisywać nie potrafię, a do karty rzucam zaledwie ich szkic, który w pełni nie oddaje postaci. Nic to, rozwijają się w wątkach, tam się fajnie prezentują, a o to przecież chodzi. I to mówi o ich charakterze. W sumie, moje poboczne powstają na podobnej zasadzie: art., swobodna myśl, że chcę kogoś o takim charakterze, profesji, wyglądzie. Czasem z potrzeby – bo do konkretnego wątki mi brakuje, bo do historii postaci. A i tak wszystko jest szkicem i się stopniowo rozrasta, aż podbija serce.
Skracać kart nie umiem, więc panowie zostali. Szkoda mi by było pracy. Gdybym teraz z zerowym kontem wchodziła na bloga, byliby w pobocznych, bo pisanie magiczką lepiej mi podchodzi – i co z tym moim zawsze prowadzę panów? Ale że na KK już byli… i kto ich tu nie zna…
A! Właśnie. Jak wrażenia z olimpiady? Kiedy wyniki? Chyba, że nie chcesz mówić kiedy, to nie mów.
Na koniec dygresja: śnieg, śnieg… gdzie jest śnieg? Znając moje szczęście jak będę musiała zasuwać na uczelnie to napada białego czegoś i spadnie do minus dwadzieściaparu. I znowu będzie zimno na stażach.]

Falka pisze...



Nadchodziła zima. Z każdym dniem coraz ciężej było utrzymać się przy życiu. Wiał chłodny wiatr. Białowłosa Falka już od kilku godzin była w siodle. Dziewczynę nie obchodziły tutejsze wojny. Miała jedynie szczerą nadzieję, że nie wpłyną one na jej rynek pracy... Wiedźminka z całego serca nienawidziła tej pory roku. Nie tylko z powodu głupich żartów i docinek z jej „białych niczym śnieg włosów”.Ostatnio nadeszły dla niej chude dni. Nikt nie dawał jej zleceń, bo kto głupi wyściubiałby nos z ciepłej chaty, by pójść do lasu czy popracować w polu? Plugawe stwory nie przeszkadzały mieszkańcom Keronii. Pieniądze z ostatniego zadania już dawno wydała. Zostały jej jedynie marne grosze na jedzenie i lokum w gospodzie. Zimno dawało jej we znaki. Już dawno powinna kupić sobie nową kurtkę. Przeklinała w duchu, że tak słabo przygotowała się do tutejszej zimy. Jakby tego było mało, jakiś długouchy nie potrafił trzymać języka za zębami... Dziewczyna nie miała nawet chwili spokoju. Ciągle dręczono ją pytaniami o niestworzone rzeczy. Na przykład, pewna niewiasta uświadomiła ją, że potrafi zabijać wilkołaki...gołymi rękami. Głośno było też od kilku
innych plotek. Falka podejrzewała, że to właśnie rzekomy półelf był temu winny. Przeliczyła monety i skierowała Sivir do karczmy „Pod Hubą”. Wcale nie miała ochoty na pogaduszki z wieśniakami. Cóż, nie miała wyjścia, musiała gdzieś przenocować. Zeskoczyła z grzbietu karej klaczy. Przewiązała uzdę do palika przy płocie. Jej rumak musiał przecierpieć tę noc na dworze. Popchnęła ciężkie, drewniane drzwi karczmy.Przywitała ją fala ciepłego powietrza. Ktoś krzyczał, ktoś się śmiał, ktoś dostawał po mordzie... Tak jak Falka lubiła. Postawiła kilka kroków. Wesołe śpiewy i rozmowy klienteli ucichły. Jakiś krasnal splunął ukradkiem. Zgromadzeni wieśniacy odwrócili wzrok. Tylko jeden elf przyglądał jej się z ciekawością.

ofelia pisze...

[Oczywiście znów kogoś pominęłam. ;-; Dopiero czytając ostatnie WPT uświadomiłam sobie, że chyba ci nie odpisałam. Sorry. :/
O, właśnie, jak olimpiada? c:]
Selene spojrzała z przerażeniem na dłoń, chcącą ją złapać. Nawet nie wiedziała, czy da radę uciec. Przymrużyła więc tylko oczy, czekając na dalszy bieg wydarzeń. To, co ostatnio się z nią działo, wręcz wołało o pomstę do nieba - co chwila ktoś próbował ją złapać, zabić, wykorzystać. Sama zaczęła tracić rachubę, ale wiedziała, że wypadałoby zachować większą ostrożność.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła grupkę mężczyzn. Odruchowo ucieszyła się, bo najemnik nie skupiał się na niej, a na czymś innym. Po chwili nie była tego taka pewna - w końcu wróżka była widokiem na tyle rzadkim, że oni też mogli chcieć ją dla siebie. Przygryzła wargę, niepewna, komu pomóc. Najemnik radził sobie nieźle, ale nie mógł walczyć długo przeciwko czterem przeciwnikom. Ale jednej osobie łatwiej uciec.
Zamiast myśleć nad tym dłużej, miała ochotę po prostu wlecieć na dach, chcąc obserwować bieg wydarzeń, ale nie zrobiła tego. Postanowiła wykorzystać coś, czego nauczyła się niedawno - przywołała niewielki płomień nad dłonią, mając nadzieję, że sama się przy tym nie skrzywdzi. Nie potrafiła go do końca kontrolować, a jedynie zauważyła, że jest w stanie coś takiego zrobić. Spojrzała na ogień raz jeszcze i, po chwili wahania, rzuciła płomieniem w stronę jednego z patrolujących. Sama była zaskoczona efektem - miała wrażenie, że jego rozmiar się zwiększył, a ubranie mężczyzny zajęło się ogniem.
[W sumie nie wiem, jak dobrze Aed walczy, więc nie wiem, jak dobrze mógł sobie radzić. A poza tym, jakoś nie mogę sobie wyobrazić Selene rzucającej ognistym pociskiem, ale... :D]

Falka pisze...

Falka westchnęła. Znów ktoś coś od niej chciał. Prosiła tylko o trochę spokoju, cz to aż tak wiele? Stał przed nią elf lub półelf, ale nie to było wtedy ważne. Zaproponował, aby wyszli na zewnątrz. Ciekawiło ją, co ma do powiedzenia. Białowłosa westchnęła podirytowana. Z cierpkim grymasem na twarzy, pchnęła drzwi karczmy. Poczuła zimny powiew. Skrzywiła się. Miała już dość chłodu, a teraz, gdy weszła do ciepłej gospody, wydawał się on nie do zniesienia. Z zamiarem opuszczenia rozgrzanego lokum, postawiła niechętnie krok. Zdziwiona stwierdziła, że drugiego już nie zrobi. Ktoś złapał ją za ramię i widocznie nie miał zamiaru puścić.
- Jeśli nie zostawisz mojego ramienia w spokoju, ja ci w tym pomogę.-mruknęła.
Wolną ręką powoli wyjęła Zireael z pochwy na plecach. Na napastniku nie zrobiło to dużego wrażenia. Odwróciła głowę. Drugi, znacznie masywniejszy facet trzymał sztylet przy jej plecach. Co ona takiego im zrobiła? Jak zwykle, wpakowała się w kłopoty. Miecz przyłożyła do gardła mężczyzny. W ten sposób powstał zamknięty krąg. Uśmiechnęła się do panów.
- No, to kto pierwszy się odważy? Nie mam za dużo czasu.- powiedziała przesuwając Zireael po gardle jednego z napastników. Nie odpowiedzieli. Posłali elfowi znaczące spojrzenie.
- Czego chcecie od szanownego pana Aeda? A może inaczej, czego chcecie ode mnie?-kontynuowała.
Ten trzymający rękę Falki, pokazał gestem, że chodzi mu o pieniądze. Spojrzała na Elfa.
- Mam nadzieję, że masz przy sobie jakieś monety.
Aed skrzywił się. Włożył ręce do kieszeni, uświadamiając Falkę, że takowych nie ma.
- No to mamy problem panowie. Ja również jestem spłukana.- powiedziała sucho.

Nefryt pisze...

[Przepraszam, że moje odpisywanie tyle trwało.]

Kącik moich ust zadrgał, ale powstrzymałam śmiech. Aed faktycznie pakował się we wszystkie dostępne kłopoty, ale wyśmiewanie tego z praktycznie obcą osobą wydawało mi się nie na miejscu.
- Nie jest kretynem – warknęłam. Wyszło ostrzej, niż zamierzałam. - Zgoda, pakuje się we wszystko, w co można. Bywa kłopotem, jakich mało, ale wystarczy, że powiedziałam, że mam problem, że coś spieprzyłam i grunt pali mi się pod nogami, zawsze próbował pomóc. I za każdym razem robił więcej, niż większość rozmemłanych arystokratów jest w stanie sobie wyobrazić! Więc, jeśli można, nie nazywaj go kretynem. Nie przy mnie.
Zacisnęłam wargi na dźwięk rogu.
- Powinien dać radę. - Jedyna ścieżka, jaka prowadziła do Bukowej Osady, była mocno zarośnięta. Mieszkańcom Bukowej Osady bliżej było do Drummor, niż do Etir. Obecnie nie byłam pewna, czy to dobrze. Znałam poprzedniego jarla, był przyjacielem mojej rodziny. Obecny jawił mi się jako mężczyzna dość inteligentny, choć stojący po stronie oferującego zachowanie własnego majątku Escanora. Różnił się od ojca. Istniała możliwość, że jeśli pojawię się na jego ziemiach, spróbuje mnie schwytać i powiesić za rozbój. Jeżeli przypomina większość arystokratów, nagle zapomni, że wypuściłam jego kuzynkę, zamiast, jak większość zbójów w takiej sytuacji, zabić ich wszystkich i pozbyć się świadków.
- Myślę, że się boją. Niedługo zapadnie zmrok, a w ich kraju jest mało lasów. Nie wiedzą, jak w nich przeżyć nocą, nie potrafią rozpoznać, gdzie kryją się bestie. Jeśli zabłądzą, prawdopodobnie zginą. Jeśli się rozdzielą, zginą na pewno.
Co nie zmieniało faktu, że zmierzałam uważać, być czujna.
***
Ina spojrzała zaskoczona na Meryna. Nie sądziła, że szlachcic może tak spokornieć. Ci, których miała wątpliwą przyjemność widzieć z oddali, byli inni. Bardziej dumni, odlegli… niepokojący, bo chcieli rządzić i zabierać, niewiele dając w zamian. W Bukowej Osadzie było spokojniej niż w jej rodzinnych stronach, ale obawa pozostała.
Zielarz użył kilku specyfików. Oczyszczanie rany musiało być bardzo bolesne. Dopiero ostania maść ochłodziła rozpalone ramię i zmniejszyła ból.
- Będzie swędziało. Nie dotykaj tego przez godzinę i niczym nie owijaj. Poprzednia mikstura zahamowała upływ krwi. Ta zregeneruje skórę. Będziesz miał bliznę, ale ręka będzie całkowicie sprawna.
Zielarz zawahał się. Zerknął na półelfa, potem zwrócił się do Iny:
- Nie chcę cię mieszać w twoje sprawy Ino, ale niebezpiecznie dziś trzymać w domu coś, co nie jest człowiekiem.


[Hmm, chyba Shanley i Nef się nie polubią… Ale może to i lepiej, w sumie nieczęsto zdarza się, żeby dwie postacie z tej samej strony nie przepadały za sobą.
Swoją drogą, dziwnie wspominać takie stare dzieje, jak napad na Deva ;P
Myślę, że powinnaś stworzyć postać tej dowódczyni. Z tego, co cię znam, wyjdzie dobrze. Art. Jest super, no i to pierwszy argument za tym, że postać raczej nie będzie przesadzona ;)
Drugi art fajny, ale jednak czegoś brakuje…]

Anonimowy pisze...

Savardi podeszła bliżej. Widok martwego ciała w obecnych okolicznościach podziałał na nią uspokajająco, to było coś określonego, na pierwszy rzut oka niegroźnego...
W uzdrowicielce odezwał się instynkt, nawyk kazał jej przykucnąć, kładąc laskę na ziemi obok. Savardi widziała przed sobą kolejny przypadek do zbadania. Zmusiła się, żeby dotknąć zwłok, kiedy już uniosła podbródek martwego żołnierza, przełamała się.
-Ciało w całkiem niezłym stanie jak na okoliczności -odezwała się prawie spokojnym tonem- Cholernie tu wilgotno...
Uniosła głowę, Tiamuuri również powędrowała wzrokiem w tym kierunku.
-Tkwił tu, w błotnym stropie?- spytała Tiamuuri, marszcząc czoło. Sięgnęła ręką do góry, nie dotknęła może sklepienia podpartego belkami, ale wilgotnych ścian.
-Po prostu spadł w tym momencie... To opóźniony efekt wstrząsu przy otwieraniu tunelu, czy może...
Rozejrzała się. Teraz nic tu nie było, tak jakby ruch, który widziała wcześniej był tylko złudzeniem, albo kryjący się w tunelu stwór bezszelestnie gdzieś się przyczaił, chwilowo rezygnując ze zdobyczy.
-Nic nie chciało go ruszyć -mruknęła Savardi, próbując położyć trupa płasko na plecach, co wybitnie utrudniała jego zbroja -Dlatego, że kryły go warstwy ziemi, czy może ciało jest przeklęte? Tiamuuri, czujesz tu jakiego ducha?
Drzewna przewróciła oczami.
-Czy ja ci wyglądam na medium?
Kiedyś, przed przebudzeniem, potrafiła to i owo, ale teraz wiele rzeczy się zmieniło. Może gdyby się postarała... Tylko nie tu i teraz, kiedy w każdej chwili mogło pojawić się zagrożenie.
-Ale nie sądzę, że ten tutaj ożyje -odezwała się po chwili.

Karou pisze...

[ Dziękuje za przywitanie. Cieszę się że karta się podoba. Na początku chciałam żeby się tak cała rymowała ale no cóż dopadł mnie leń i wyszło jak wyszło.

Skłaniałabym się do opcji "Jedna z postaci chce zabić, druga doprowadzić ofiarę żywą". Pasowałoby mi to. Paeonia miałaby za zadanie własnie zabić (bo ona raczej nie z tych co chronią czy coś ), a twój Aed doprowadzić żywego. A że Paeonia się nie poddaje tak łatwo to by przyczepiła się do Aeda i ciągle próbowała zabić ową ofiarę. A potem okazałoby się, że zlecenia, które dostali były od tego samego człowieka który po prostu się założył z kimś tam czy jego ofiara przyjedzie żywa czy martwa. Oczywiście to które dopięłoby celu rozwiązałoby się w wątku czy coś.
Pasuje ?]

Paeonia

Karou pisze...

[ No z pewnością musiałby to być ktoś nie ma co robić z pieniędzmi i nie ceni sobie zbytnio życia innych. Może ktoś potężny lubujący się w takich "zakładach". Nie wiem sprawdzający jeszcze przy okazji ich zdolności?
Co do miejsca to rozmyślałam nad tym. Wirginia to tak mi się z tymi arabami kojarzy "baśnie 1000 i jednej nocy" i te pustynie no i tak bardziej ku niej choć jak jest pustynia to trochę wydaje mi się że tak trochę ograniczająco. A w Keronii są lasy. I można z nich na kogoś skakać czy coś... W sumie nie wiem... Sama zdecyduj o tym miejscu. Ja tak jeszcze do końca nie ogarniam świata i realiów tak prawdę mówiąc, ale jakoś to będzie. Tak myślę ;)
Mam nadzieję że choć trochę z tego zrozumiałaś. ]

Paeonia

Summer pisze...

[A dziękuje bardzo za docenienie, starałam się przeczytać dokładnie wszystkie podstrony, tak żeby cokolwiek co napisze jakoś nie odstawało już od wykreowanego, troszkę skomplikowanego dla początkującej świata :>
Na wątek ja jak najbardziej jestem chętna i ten pomysł z nauczycielem nawet przypadł mi do gustu. Nauczyciela owszem i miała, ale to jednak było w górach, zresztą na naukę przecież nigdy nie jest za późno. Najbardziej to widzi mi się jednak wizja, że Twój elf mógłby nauczyć Lëlan przeżycia w mieście, bo jednak całe swoje długie (choć na elfa to w sumie krótkie) życie mieszkała w małej odosobnionej wiosce, a miasto to są całkowite inne realia i nie może się w nich odnaleźć. Może i Twoja postać będzie mogła się nauczyć czegoś od mojej Lëlan?
Wątek nie musi się koniecznie rozgrywać w Ataxiarze, chyba że masz pomysł dlaczego Twoja postać mogła się tam znaleźć. Może być każde inne miasto przez, które można przejeżdżać w drodze od stolicy elfów aż do Gór Mgieł. Teoretycznie moja elfka zatrzymuje się w nich góra jeden dzień lub dwa, ale zawsze coś może ją zmusić lub przekonać do zostania dłużej :)
A co do klimatu jakoś nie mam specjalnych preferencji, na każdy jestem chętna i postaram się dostosować. ]

Rosa pisze...

[Nie martw się, że dużo czasu… Ja to dopiero „często” odpisuję. ;) Pomysł jest ciekawy, nie powiem. Nie mogę się już doczekać karty tej postaci.
I wiem już kto chce udusić Nariusa… Plotki prawdę Ci powiedzą! xD
A czemu nie chcą przyjąć Nariusa do armii? Mięśniakiem to on nie jest, a mieczem włada słabo. Z broni bardziej pasuje mu łuk. A i ostatnio został pomylony z Kerończykiem co sprowadziło masę kłopotów. ;)
Ale jak obie pokombinujemy to na pewno da się coś wymyślić. :) ]

Nefryt pisze...

Skinęłam tylko głową. Było mi głupio, że przesadziłam, że odpowiedziałam za ostro, że jak to często ze mną bywało, nie potrafiłam się zachować. Teraz, gdy minęło te parę chwil, nie potrafiłam sobie wyjaśnić, dlaczego tak się wtedy zdenerwowałam. Bo byłam wściekła, czułam to wyraźnie i temu uległam.
Wsiadłam na wierzchowca. Ruszyłam przodem, tak jak chciała Shanley. Pamiętałam drogę. Wystarczyło trzymać się ścieżki i nie dać się zwieść porastającym ją w niektórych miejscach krzewom.
Śpieszyłam się. Ktoś, kto mnie znał, z pewnością zauważyłby, że poruszam się bardziej nerwowo niż zwykle, że rozglądam się aż nazbyt często, cały czas nasłuchując. Co jakiś czas przyłapywałam się na tym, że przygryzam dolną wargę. Było już prawie całkiem ciemno. Denerwowałam się, że jednak zabłądzimy.
Było zbyt chłodno, by moje spodnie wyschły. Czułam przenikliwe zimno, gdy mokry materiał oklejał się wokół moich nóg. O butach starałam się w ogóle nie myśleć. W innych okolicznościach byłoby zabawnym, że w drodze do Etir marzyłam o kąpieli.
Cały czas zastanawiałam się, czy Meryn i Aed dotarli w bezpieczne miejsce i czy półelf otrzymał pomoc. Bałam się o nich. Sumie, to dziwne. W Keronii było wiele osób, które uważały, że to mężczyźni powinni czuwać nad kobietami. Jeżeli mieliby się nie mylić, to czemu ja tak martwiłam się o tych dwóch? Czemu przez całą drogę przychodziły mi do głowy setki scenariuszy, w których coś im nie wyszło?
***
Ina skinęła głową.
- Przyjęłam was, tak? No to was teraz nie wyrzucę. – Fragment o odwdzięczeniu się usłyszała, ale jakby nie wzięła go na poważnie. Ludzie z Bukowej Osady mieszkali obok siebie przez lata, więc siłą rzeczy musieli sobie pomagać. Jeden zajmował się hodowlą, drugi miał pole, trzeci znał się na ziołach, wymieniali więc towary i umiejętności. Natomiast obcy… Obcym Ina nie ufała.
Zielarz przyjął zapłatę, pożegnał się, mamrocząc coś o natłoku obowiązków i wyszedł.
Kobieta podziękowała Merynowi za wodę. Zapaliła dodatkową lampę oliwną. Zakasała rękawy i zabrała się za przygotowanie kolacji. Widać było, że coś nie daje jej spokoju. Spojrzała na Aeda, potem na Meryna.
- Kim jest wasza towarzyszka? – zapytała w końcu. Ton głosu wskazywał na zwykłą ciekawość.
***
Nie wiem, ile czasu zabrała nam droga do Bukowej Osady. Kiedy zsiadłam z konia w cieniu chałup, wydawało mi się, że całą wieczność. Naszemu przyjazdowi towarzyszył jazgot poczyniony przez psy. Z najbliższego domostwa wyszło do nas troje ludzi. Kobieta i dwóch mężczyzn, prawdopodobnie ojciec z synem.
-Kto zacz?! – zawołał starszy z nich. Poznałam ich, gdy podeszli bliżej: Deren i Alton, kobieta to pewnie żona pierwszego z nich, Mean, chyba tak miała na imię.
- Nie poznajesz mnie? – Rozpoznał, ale dopiero po tym, jak stanął obok nas i zorientował się, że ani ja, ani Shanley nie zamierzamy wyciągać broni. Ta podejrzliwość mnie zdziwiła. Nie tak zapamiętałam to miejsce. – Czy jest u was dwóch mężczyzn, półelf i szlachcic? Rozdzieliśmy się w drodze…
- Idź do Iny. – Lejce wysunęły mi się z ręki. Złapałam je w ostatniej chwili. - Tej rudej od bandy dzieciaków, to w tamtą….
- Wiem… wiem.
Znałam Inę. A raczej… spotkałyśmy się raz, niedługo po tym, jak wyszła ze jednego z tutejszych.
Obejrzałam się na Shanley.
***
Wokół chaty Iny było cicho, jednak palące się w oknie światło świadczyło o obecności domowników. Liczyłam, że zaszczeka pies, albo kury narobią rabanu. Nic z tego. Cisza. Zaczerpnęłam powietrza, jak przed stresującym przemówieniem. Zastukałam do dzwi.

[No, to teraz miałam wenę :) Wolne chyba dobrze na mnie wpływa.
Zarumieniony Aed? To mogłoby być ciekawe :D Hm, może lepiej, że pewne osoby pewnych rzeczy nie słyszą… i że nie czytają w myślach. Jakby Nef słyszała Meryna, to wyglądałaby jak piwonia ;P
A tak poza tym, już nie mogę się doczekać twojej drugiej postaci!]

Karou pisze...

[ A może właśnie tak to wszystko połączyć że ofiarę trzeba przeprawić z Keronii do Wirginii zaczynając akcje właśnie w tym lesie Larven. Oboje coś do ofiary mają. Tak myślałam dobrze by było gdyby to był właśnie jakiś możny znęcający/wykorzystujący kogoś bliskiego Aedowi a Paeonia miałaby mu za złe że zabił jej przyjaciółkę od zasłon i takie tam. I w takim wypadku oboje będą mieć coś do ofiary i oboje będą chcieli pozbawić go życia a tylko Paeonia będzie mieć na to tak praktycznie zezwolenie.
Więc jak dla mnie moglibyśmy zaczynać już chyba że masz coś jeszcze?
Wolisz może zacząć czy mogę ja ?]

Paeonia

Falka pisze...

Falka słuchała uważnie. Masywny mężczyzna puścił jej ramię. Dziewczyna skrzywiła się i posłusznie schowała miecz. Aed rozmawiał z napastnikami. W tym czasie, białowłosa przemyślała całą sytuację. Chcą pieniędzy? Możliwe, lecz mało prawdopodobne. Zazwyczaj Falka ucięłaby rękę potencjalnemu złodziejaszkowi, lecz dziś wyjątkowo łatwo było dostać się do jej sakiewki. Zmęczona długą drogą, dała się złapać i postawić w trudnej sytuacji. Przestała się skupiać na mężczyznach. Rozmasowała obolałą, niemalże siną rękę. Opryszek musiał być naprawdę silny, czego dowodził jego żelazny uścisk. Miał też niezły refleks. Nie mógł być więc zwykłym kieszonkowcem czy bandytą. Z całej rozmowy wyłapała dwa wyrazy: " głowa" i"strzygi"... Nie słyszała, żeby w okolicy była takowa potwora. Jeśli myślą, że pójdzie do lasu i ot tak ją zabije, to grubo się mylą. Za takie zlecenie dostałaby sporą sumkę... Bynajmniej, wystarczyłoby na nową kurtkę. Zaciekawiona postanowiła przerwać panom.
- Ile? - powiedziała stanowczo.
- Jak to ile? Jeśli tego nie zrobicie, zabijemy was! Jest nas więcej! - odparł pewnie mężczyzna.
- Nie doceniasz nas. Kto was tu przysłał? - nie dawała za wygraną.
Napastnik zamyślił się i podrapał po głowie. Podszedł do swojego pobratymca i chwilę z nim szeptał.
- Nie ma co tego dalej ukrywać...
Przysłał nas kasztelan Etir. Za zlecenie wystawił nagrodę,ale nikt
nie okazał zainteresowania. Mamy znaleźć kogoś, kto zabije to plugastwo i zaprowadzić do niego. Jeśli trzeba siłą. - odparł.

Silva pisze...

Szelesty. Osypujące się kamienie. Spadający do wody piasek. Tupot małych nóżek.
To one!
- Aed… - nic, jakby Chuchrak nie słyszał, albo mu do uszu napchano waty. Może zapatrzył się na pana trolla? - AED - dalej nic, nawet kiedy krzyknięto drukowanymi literami - Aed! Do cholery! - o, zadziałało, w końcu mieszaniec się odwrócił, na drugiego mieszańca zerknął, ale było już za późno - Kurwa, w nogi! - jakie nogi? W przypadku Dara to chyba w nogę. Jedną, na podskoki.
Popiskiwanie wzmogło się na tyle, że nie trzeba było mieć darowego słuchu, aby je dosłyszeć. Popiskiwanie, chrobotanie pazurków, tupot tuzina nóżek, szum futerek, który brzmiał jak nadciągająca powódź, jak pędząca wąskimi tunelami woda, chcąca zalać i przykryć wszystko wokoło. Zupełnie jak szczury. Wychudzone szczury z długimi, łysymi ogonkami, ostrymi zębami, które od dawna nie kosztowały świeżego, odżywionego mięsa. Jaka cholera sprawiła, że przelazły przez swoje szczurze tunele, wąskie ścieżynki i w ciemnościach dotarły za zapachem mięsa aż tutaj? Cholera Fortuna.
- Ydzonko - nawet troll się ożywił, już nie patrzył trollim wilkiem na Chuchraka, tylko wstał i szukał czegoś po kieszeniach wytartych, brudnych spodni nieokreślonego już koloru - Bydzie uczta - otóż troll dzierżył w dłoni flet, najpewniej swojej własnej roboty, krzywy troszku, z kości, długiej kości, jak z nogi kogoś, kto właśnie częściowo powrócił do świata żywych, jako flet. Troll słysząc chrobotanie, ba, widząc wąsy i ślepia, zaczął na kościanym instrumencie coś wygrywać; jakąś dziwną, drażniącą elfie uszy melodię, brzmiącą, jakby ktoś pazurami zdzierał szkło. Brrrr.
Potok szczurów zafalował. Drgnął i powolutku zaczął zwalniać, aż w końcu gryzonie zatrzymały się i zamarły w bezruchu. Pierwsza linia wygłodniałych szkodników powstrzymała kolejne. A melodia z kościanego fletu brzmiała dalej. Szczury stanęły na tylnych łapkach, łebki uniosły wysoko, prężąc plecy, z uwagą słuchając trollowej melodii.
- To najbardziej pokręcona sytuacja, w jakiej byłem, a znam magiczkę - Brzeszczot uszczypnął się w nos, a potem szturchnął zwichniętą kostkę, tak dla pewności, że nie ma majaków wywołanych gorączką. Ale, cholera, nie miał. Chyba, że ktoś tu tkał pieruńsko dobrą iluzję. Pan Kijek?

ofelia pisze...

[Taki krótki twój odpis, że dłuższy od mojego przeciętnego prawie dwukrotnie. ;-; I ten pomysł z magiem jak najbardziej mi pasuje.]
Wróżka obserwowała przebieg wydarzeń jak zaczarowana, naraz w pewnym sensie zadowolona z wywołanego przez siebie zamieszania. Obserwowała przez jakiś czas mężczyznę, który próbował ugasić ogienek, z początku niewiele większy od kciuka. Dopiero kiedy miecz wypadł mu z ręki, wzniosła się wyżej, poza ich zasięg. Obróciła się i z pewnym podziwem spojrzała na najemnika, który wskoczył na dach. Odleciała jeszcze nieco dalej, a ten gestem pokazał jej, żeby się do niego zbliżyła.
Selene wiedziała, że to nie może być dobry pomysł. W końcu on jeszcze przed chwilą próbował ją schwytać. Odleciała kilka metrów do tyłu i zawahała się. W końcu mu pomogła. Nie była pewna, na co liczyła, ale cofnęła się i zbliżyła do niego. Przygryzła wargę i popatrzyła na niego, wciąż uniesiona na wysokości jego twarzy. Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna odlecieć, ale przygryzła wargę i czekała. Kusiło ją, żeby wysłuchać najemnika.
[To jest krótki odpis. :/]

Summer pisze...

[ Jeśli to u Ciebie jest słaba kreatywność, to ja już nawet nie wiem jak można opisać moją :>
Hm, no to może tak. Moja elfka może być umówiona na spotkanie z pewnym Panem w jakiejś tam starej gospodzie na obrzeżach Królewca. Bo gdy Lëlan podróżuje po Keronii, żeby móc się jakoś utrzymać często za pewną opłatę usługuje swoją magią, gdyż wyspecjalizowała się w hipnozie. Jednak z takich usług korzystają zazwyczaj tylko jakieś oprychy, i może akurat w tej sytuacji zlecenie nie przypadnie jej do gustu i odmówi, ale ten ktoś (jeszcze wymyślę kto :3) nie przyjmuje odmowy, zacznie używać przemocy i będzie chciał ją siłą wyciągnąć z tej gospody. I wtedy Twoja postać może wkroczyć do akcji? I potem tak jak opisałaś mogą razem pojechać do Ataxiaru, a tam jakieś kłopoty będą na nich jeszcze czekały. Jeśli to jednak nie współgra z Twoją wizją, to postaram się coś innego wymyślić : ) ]

Karou pisze...

I
Paeonia nie potrafiła już robić nic innego niż ciche morderstwa i taniec. Gdyby tylko mogła z tego zrezygnować i żyć jak dawniej kiedy jeszcze jej bliscy żyli i nic nie było tak bardzo skomplikowanie jak teraz. Jednak nawet jeśli by pamiętała fach rzeźniczy to i tak przeszłość ciągnęłaby się za nią jak nitka z kłębuszka. Nie sposób byłoby się pozbyć przeszłości. Zwłaszcza tak okropnej, która teraz była jej teraźniejszością. Ci wszyscy ludzie, kontakty ofiary to dręczyło ją co dzień. Sumienie nie dawało spokoju, a przestać już nie mogła. Musiała jakoś zarobić na życie. Musiała pospłacać długi. Jednak długi wobec osób, które zabiła... Nigdy nie zostaną spłacone. Trochę ją to przerażało. Kiedyś była małą niewinną dziewczynką, która napełniona nadzieją szukała matki... Teraz... Teraz stała się kobietą winną wielu brudnych sprawek, dość smutną w swej historii, ale ciągle wesołą na zewnątrz.
Kiedy przyszła do niej wiadomość od kogoś bardzo bogatego, który płacił już na wstępie i za wykonane zlecenie obiecywał płacę jeszcze większą nie mogła odmówić. Oczywiście jakaś mała jej część mocno zepchnięta w róg szeptała jej, że nie może tego robić. Że będzie to kolejna dusza na jej sumieniu. Jednak większa część kazała jej to zrobić. Dostanie pieniądze upije się i zapomni. Dlatego otrzymując dokładne instrukcje. Kto z kim i gdzie dokąd zmierzać będą. Wiedząc to wszystko postanowiła zaczaić się w lesie Larven. Nawet ta maleńka część zepchnięta w róg zamknęła się kiedy po nazwisku poznała, że to ten człowiek przez którego została sama bez Niej swojej ukochanej przyjaciółki. Nie raziło jej to co ludzie o nim mówili o tym lesie. Dla niej liczyło się to co ma zrobić. Powtarzała sobie pomimo wszystkich obaw, że to tylko las. To tylko natura, a jak będzie dobrze o niej myśleć mówić i zanadto nie deptać kwiatków to nic jej się nie stanie. Bała się oczywiście, ale jak zawsze towarzyszył jej ten dreszczyk emocji. A teraz i zemsta.
Ukryła się w Strażnicy Ife. Tam wszystko przygotowała. Była sprytna. Wiedziała, że ktoś jeszcze będzie z ofiarą. Postanowiła grać damę w opałach. W tym akurat była dobra. Dość dobra by przekonać ich, że naprawdę ma kłopoty. Postanowiła wypatrywać ich. A gdy tylko ich zobaczy wybiegnie im na spotkanie ze zmartwioną miną opowie co jej się zdarzyło. Jak przez naprawdę zły i okropny przypadek jej towarzysz, który obiecał jej bezpieczną podróż przepadł, a ona została tu biedna sama i nie wiedząca co ma zrobić. Liczyła na cud, że ktoś tędy będzie przechodzić i że ten cud się zdarzył, że ją wyprowadzą poprosi ładnie powie, że nawet zapłaci, a dalej to da sobie radę. Zapewni ich o tym z radosnym uśmiechem i da im coś do picia ze swych zapasów. Porcja dla ofiary lekko go zamroczy, porcja dla strażnika przyprawi go o senność. Potem powie, że z wielką chęcią dla nich zatańczyć. Strażnik podczas tego tańca powinien zasnąć snem głębokim, a ofiara tylko patrzeć i nawet nie jęknąć gdy wbije w niego ostrze, a ten umrze szkoda że nie mogła go poćwiartować... Wytnie mu serce zgodnie z instrukcjami. Ciało wrzuci do rzeki, a potem wyniesie się z tego lasu czym prędzej w umówione miejsce dostarczy serce jako potwierdzenie zgonu i dostanie pieniądze. Proste, łatwe i przyjemne. I jeszcze sobie zatańczy. Miała również plany awaryjne tak na wszelki wypadek... Pozostało jej więc jedynie czekać i wypatrywać. Przygotować się mentalnie i naostrzyć narzędzie zbrodni. Uspokoić się.

Paeonia

Karou pisze...

II
Kiedy w końcu ich wypatrzyła zaczęła zbiegać ze strażnicy i biec do nich. Trzymała spódnicę w górze by się nie potknąć o nią. Zdyszana dotarła do nich. Spojrzała to na jednego to na drugiego. Powstrzymując grymas nienawiści. On z pewnością jej nie pamiętał...
- Och... Jakie szczęście! Cud, że panowie tędy idą. Myślałam, że umrę już tu samotnie. Proszę za mną... Do strażnicy tam uciekłam - dobrze szło Paeonii udawanie zatroskanej i już całkiem uszczęśliwionej niewiasty. Szczęśliwą, że znalazła wybawienie. - Zaraz wszystko panom opowiem. - gdy doszli do strażnicy kazała im usiąść. - Mój przewodnik miał mnie przeprowadzić przez ten las, jednak jak panowie widzą nie ma go tu... Okradł mnie parszywiec i uciekł... Gdy poczęłam go gonić on... On... Coś go porwało. Nie oglądałam się za siebie tylko uciekłam tutaj. Nazywam się Ilona. Tańczę. Proszę się nie śmiać, z tego naprawdę da się wyżyć... Może podam coś panom do picia? Czy mogę towarzyszyć panom do czasu opuszczenia tego przeklętego lasu ? Bardzo proszę potem mogę jeszcze zatańczyć - uśmiechnęła się wesoło nalewając im specjalnego napoju. Teraz już nic nie mogło pójść źle...

Paeonia

Szept pisze...

Na machnięcie ręką, gwałtownie pokręciła głową.
- On nie uważa, że kradnie. Nawet nie sądzi, że to złe… - zaczęła nieskładnie i prawdopodobnie bez sensu dla każdego, kto by ją w tej chwili usłyszał. W każdym razie każdego, kto nie poznał Odrina i jego skłonności do znajdywania tego, co zgubione i pożyczania tego, co wcale nie było do pożyczenia. Dopiero w tej chwili to ona machnęła ręką na wyjaśnienia charakteru małego człowieczka.
- Naturalne więc jest, że zrobimy co będziemy mogli, by ci pomóc.
- Dlaczego?
Elfce zrzedła mina. Najwyraźniej mieszaniec nie słyszał dotąd o dobrej woli, więzi i czymś takim jak przyjaźń, w imię to której nie raz robiło się głupie, kłócące się z rozumem rzeczy.
- Bo ty jesteś pan Kłopot, a to pani Kłopot – parsknął Midar, usłużnie podpowiadając proste, logiczne rozwiązanie. Nie na darmo o tej właśnie magiczce mówił Darrus, że jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz. Fakt faktem, nie miała. Fakt faktem, pchała. Fakt faktem, prawie nigdy na ślepo i prawie nigdy bez uprzedniego przemyślenia sprawy. Nawet w trybie przyśpieszonym.
- Nie znam cię, ty nie znasz mnie. Jednak przez te mapy i swoją wadę Odrin może znaleźć się w poważnych tarapatach. Jeśli nie wierzysz w moją bezinteresowność, uwierz w to. Nie zostawiam przyjaciół – wyjaśniła po swojemu elfka.
- Moje wyjaśnienie bardziej mi się podobało – pokręcił głową Midar. – To macie i mój topór! Będzie jak znalazł do kostura i… - popatrzył krytycznie na Aeda, zastanawiając się, czym walczy półelf. Oprócz pięści, krzesełka, stołu i głowy. -… sztyletu? – zaryzykował krasnolud.
- Powiedz mi, jeżeli jesteś w stanie, od czego według ciebie powinniśmy zacząć? – ciągnęła magiczka, ignorując narzekanie stojącego obok krasnoluda. Midar jak każdy, swoje zachowania miał. Lubił popić, lubił wzniecić burdę i posmakować pięści. Lubił wyklinać na czym świat stoi i robić wiecznie niezadowolone, zrzędliwe miny. Lecz przyjaciel był z niego wypróbowany i taki, którego nie zamieniłaby na najbardziej wypielęgnowanego paladyna. Na co jej paladyn jeśli się ma cuchnącego gorzałką krasnoluda?
- A raczej póki jestem w stanie...
Tu nastąpiła seria wyjaśnień, kilka wątpliwości, pomysły dopiero co zrodzone w umyśle, rozważania i próba zgadnięcia, ile to wiedzą Cienie, a co zamierza idący w świat Odrin.
- Dzisiaj i tak już nic nie zaradzimy – orzekła, wzdychając ciężko, patrząc to na nich, to na czerniejące niebo i pojawiające się na nim małe, błyszczące punkty. Zapadała noc. Tylko głupi i nieodpowiedzialny włóczyłby się po nieznanym terenie nocną porą, zdając się na kaprysy pogody, głód drapieżników i tych, którzy nie zawsze oczekują gości z utęsknieniem. Głupią już ją nazywano, nie zawsze słusznie. Nieodpowiedzialną jeszcze nie.
No i Aed. Midar nawet pijany radził sobie całkiem nieźle. Półelf mógł potrzebować snu, odpoczynku i zwykłej, najzwyklejszej wody do ugaszenia palącego pragnienia.
- Jak po północy, to zaradzimy – Midar udowodnił swoje trzeźwe myślenie i ponownie klepnął Aeda w plecy. – Co nie, stary?
- Jeśli jeszcze raz go uderzysz, to zrobisz mu krzywdę – zganiła krasnoluda elfka. – Po nocy nie będziemy nigdzie chodzić. Moglibyśmy wpaść przez przypadek na Cienie. A gdybyśmy dobijali się o tej porze do gospody, uznają nas za intruzów… zwłaszcza po tym, co się stało.
W powietrzu faktycznie czuć było noc. Do tego lekki wiatr niósł zapach zimy, wyczuwalny dla tych, co umieli go rozpoznać. Wkrótce mogły spaść śniegi, przypominając o tym, że Keronia to kraj zmienności, czterech pór roku i surowego mrozu.
Wkrótce mogło się okazać, że to ich ostatnia noc pod gołym niebem.

Szept pisze...

[Trochę się na ten nieszczęsny odpis naczekałaś, przepraszam. W święta aż tyle czasu nie miałam, a jak wróciłam, to wskoczył staż. Przemęczony umysł nie sprzyja tworzeniu, do tego jeszcze sylwester i zabawa, a jakby tego mało, chyba coś mnie rozkłada, bo chrypię, gardło boli i ogólnie, źle. Ogólnie, jakość nie powala na kolana.
Muszkieterów od BBC? Tych chyba nie widziałam. Albo widziałam, ale nie skojarzyłam. Tak czy inaczej warto odświeżyć i obczaić, zwłaszcza że A.Dumansa uwielbiałam zawsze i namiętnie czytałam. I połykałam filmiki o muszkieterach, te bardziej i te mniej udane. Aż mnie zaciekawiłaś… no bo książkowi muszkieterzy aż tak szczęśliwie się nie zakończyli… co w sumie nawet mi się podobało. Tylko niech mi się ten stażowy tydzień skończy, to złapię oddech i w końcu będzie czas.
Oni niestety teraz wymagania takie robią, że jak akurat nie masz nowiuteńkiego kompa czy lapka, to małe prawdopodobieństwo, że pójdzie bez inwestowania w stary sprzęt i podrasowania go trochę. Przynajmniej tak to wygląda z moich doświadczeń.
Opisując poboczne robie mniej więcej to samo, co ty. Z tym, że w moim wypadku to nawet nie jest charakterystyka, to nudne flaki z olejem, do tego bez pomysłu, jedynie tworzenie czegoś z niczego, bo z marnego szkicu, jaki zagościł gdzieś w głowie.
Po raz pierwszy udało mi się coś wywołać i przewidzieć. Normalnie czuję się wielka. Chociaż, pamiętam taką zimę kiedyś, że w 2gi dzień świąt do kościoła nie poszliśmy. Normalnie nas zasypało, pług nie przejechał i się nie ruszysz.
Bo wiesz, na ostatni termin najlepiej się zmotywować. Dostaje się takiego przyśpieszenia jak nigdy. Gratuluję i pochwał, i zapału, i chęci… Naprawdę szacunek, że znalazłaś w sobie zapał i chęci do zrobienia czegoś dodatkowo. Nie każdy by wytrwał, nie wspominając o tym, że nie każdy by zebrał za swoją pracę pochwały.]

Summer pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Summer pisze...

[W takim razie ja postaram się coś zacząć :> ]

Świetlista gwiazda, przez większość nazywana potocznie słońcem już dawno zniknęła za rozmazanym horyzontem, spowijając krainę mrokiem, kiedy śnieżnobiała klacz pojawiła się na głównej drodze prowadzącej do Królewca. Na jej grzbiecie siedział zakapturzony jeździec, jednak po smukłej sylwetce można było się sugerować, że konia zasiadała kobieta. Jednak celem podróżnych nie była tętniąca życiem stolica Keronii; na najbliższym rozwidleniu dróg zamiast skręcić w prawo kierując się ku majaczącemu krajobrazie wieżyczek oraz kamiennych murów, kobieta pośpieszyła swojego wierzchowca w przeciwnym kierunku, oznaczonym drewnianym znakiem wbitym w ziemię. Mimo osłaniających go gałęzi, jeśli by się dobrze przypatrzyć dałoby się rozróżnić wyblakłe litery, które układały się w trzy słowa – „Gospoda Dwa Miecze”.
Gdy zarysy budynku stawały się coraz wyraźniejsze, jeździec ścisnął łydki dając znak koniowi żeby zwolnił do stępu, gdyż srebrne podkowy uderzające o kamienny bruk, którym była wyścielona ścieżka do gospody wydawały głośny stukot, zbyt głośny. Widocznie przejezdnemu zależało na jak najmniejszym zwracaniu na siebie uwagę. 
Kiedy dotarły pod gospodę, która z zewnątrz wydawała się niepozorną chatką, jeździec z lekkość oraz zwinnością godną wyszkolonej baletnicy zeskoczył z grzbietu wierzchowca, delikatnie lądując w białym puchu. Zanim jednak przywiązała swoją klacz to drewnianego płotu obeszła ją dookoła, swoimi bladymi palcami muskając torby przewieszone przez siodło. Uważny słuchacz mógł wyłapać cichy szept, nieznane słowa wypowiedziane niczym zaklęcie zabezpieczające dobytek przejezdnego. Ale czyżby? A może to po prostu był szum wiatru uderzający o pobliskie drzewa. Tak, to możliwe.
Zakapturzona postać pogłaskała swojego konia po długiej szyi i po raz ostatni obejrzała się za siebie, wpatrując się swoimi stalowymi oczami w ciemność. Widocznie nic niepokojącego nie była w stanie dostrzec gdyż obróciła się i z siłą pchnęła frontowe drzwi gospody, które z głośnym skrzypnięciem otworzyły się ukazując ledwo co zatłoczone, nie duże pomieszczenie. Do przytulnych nie należało; ściany oraz podłoga były wyłożone zimnym kamieniem, przy przeciwległych ścianach były ustawione drewniane stoły a za barem stał stary człowiek, który uparcie polerował już i tak czysty kufel, jednak kobieta zauważyła jak z błyskiem w oczach rozglądał się po gościach, przez chwilę zatrzymując swój uważny wzrok na niej.
W momencie gdy postawiła pierwsze kroki i znalazła się w cieniu świec, zimny podmuch wiatru przeleciał tuż obok niej, unosząc tył jej peleryny, przy okazji otulając kostki znajdujących się w pomieszczeniu klientom tylko po to żeby znowu wylecieć na dwór, z hukiem zamykając drzwi. Jednak mimo trzaskających w kominku płomieni, w izbie pozostał namacalny chłód, który wkradał się nielicznym za kołnierze, wywołując nieprzyjemnie dreszcze. Jednak trudno było stwierdzić czy zimo zostało pozostawione przez nagły podmuch powietrza, czy pochodził od nieznajomej postaci.
Kobieta rozejrzała się wokół, przyglądając się dokładnie każdej z znajdujących się tu osób, zatrzymując się dłużej na wysokim mężczyźnie siedzącym przy barze, jednak jego twarz była ukryta w ciemnobrązowych włosach. Wydawało jej się, że skądś go poznawała. A może i nie.
- Skup się Lëlan – skarciła się w myślach kobieta, odrywając wzrok od mężczyzny i przenosząc go na dwuosobowy stolik znajdujący w kącie pomieszczenia, tuż u stóp stromych schodów prowadzących na piętro. Przy nim siedział potężnie zbudowany mężczyzna, o srogo wyglądającej twarzy i ostrych rysach, sączący ciemny napój z szklanego kufla. Wiedziała jak bardzo ten człowiek nie lubił czekać, więc płynnym krokiem ruszyła w jego kierunku. Wolała nie narazić się jego krasnoludzkiej stronie.

[ Przepraszam za jakość tego czegoś powyżej, jakoś to wszystko lepiej wyglądało w mojej głowie :c ]

Anonimowy pisze...

Savardi ściągnęła brwi. Iluzja?
-To znaczy, że mamy do czynienia z magiem? -spytała. Spojrzała na swój kij, potem na sztylet Tiamuuri. Mogły nawet nie mieć szansy, żeby ich użyć.
Przyglądała się Aedowi, gdy ten wysunął się naprzód. Wyglądało na to, że mężczyzna wie, na czym stoją. Dobre i to, chociaż elfka nie potrafiła całkowicie wyzbyć się niepokoju. Przecież gdyby zginęli, nikt nawet nie znalazłby ich ciał. Pozostaliby tutaj, gnijąc jak ten Wirgińczyk.
Tiamuuri przyspieszyła kroku, tak, że znalazła się tuż za Aedem.
-Wiesz kim jest ten drań? -spytała szczerze zainteresowana -I skąd o nas wie? Przecież dokładna lokalizacja tego tunelu nie jest powszechnie znana. Mieliśmy szczęście, że jakoś znaleźliśmy wejście.
Chwilowo nie wyczuwała niczyjej obecności w pobliżu, zatem zakładała, że nie ma realnego zagrożenia.
-Jeśli się pojawi, miecz na niego wystarczy? -spytała z powątpiewaniem.

Nefryt pisze...

[A coś fajnego oglądałaś? Ja też jakiś czas temu miałam noc filmową :) Także rozumiem sytuację ;P I przepraszam, że to takie krótkie i ogólnie średniej jakości, ale dość dawno nie pisałam i ciężko mi było coś wymyślić.]

- Ekhem. Nie jestem sama. – Usunęłam się w bok, robiąc przejście dla Shanley i jednocześnie stając tak, by móc obserwować reakcję mężczyzny. – Podobno cię szukała, Meryn.
Spojrzałam na niego, potem odszukałam wzrokiem leżącego na ławie Aeda. Żył. Ręka mu nie odpadła. Poza ogólnym zmarnowaniem, wyglądało, że wszystko jest w jako takim porządku. Uśmiechnęłam się lekko, jak ktoś, kto doznał wielkiej ulgi. - Tak w ogóle to… dobrze was widzieć.
Zamilkłam. Zrobiło mi się głupio. Możliwie dyskretnym ruchem wyjęłam z włosów dwa nadeschnięte liście. Prawdopodobnie zostało ich tam dwa razy tyle.
Napotkałam spojrzenie Iny. Nie wyglądała na zadowoloną. Zatrzasnęła za nami drzwi. Podeszła do mnie, celując we mnie palcem.
- Jedno słowo o tej twojej rewolucji, a pierwsza doniosę, że tu jesteś. A rano masz zniknąć.

[Wiesz co? To jest dobry pomysł, żeby wpleść twoją panią do Shela! Znaczy… dobry dla nas. Nie dla nich xD ]

Karou pisze...

Zachowywała się całkiem normalnie. Nic w jej słowach czy postawie nie sugerowało, że jest zagrożeniem. Ot zwykła zagubiona i trochę rozgadana dziewczyna. Od takich raczej nie spodziewano się krwawych jatek czy czegoś innego niż prac domowych. Przyglądała im się. Jeden cudak, a drugi wielki pan. Jak zwykle tacy Wielcy Panowie tylko takich zgrywają, a jak już samotnie wybierają się w taką dziką i magiczną okolicę to zupełnie jak małe dzieci. Paeonia dobrze znała ten typ. Głównie właśnie tacy byli jej klientami. Zwykle łatwo było ich okraść. Bywali okrutni. Bywali naiwni. Bywali też całkiem sympatyczni. Jednak on. Jej zlecenie należał to wyjątkowo okrutnych. Przez niego jej najdroższa przyjaciółka została zabita. Zabił jej filar, jej podporę. Sprawił, że Paeonia została sama. Samotna i zagubiona. Znowu. Nie mogło to też długo trwać toteż chowając to wszystko została zmuszona do prowadzenia solowej kariery. Jednak jego twarzy nigdy nie zapomniała. Takich czynów się nie zapomina. Takich twarzy również.
Paeonia znała jego język. Całkiem dobrze władała wirgińskim, często bywała w Wirginii więc to nie było coś niezwykłego. Teraz jednak w tej postaci nie mogła pokazać, że zna jego język. Na razie musiała prowadzić tą grę.
- Oczywiście. - powiedziała uśmiechając się miło. Poszła za nimi w myślach analizując wszystko co może się stać. Nie mogła tego spartolić. Rzadko coś partoliła. Zlecenia przez nią wykonywane praktycznie zawsze były idealnie zaplanowane i wykonane. - Nie zapytałam panów o imiona. - dopiero teraz się zorientowała. Nie był to przecież jakiś wielki błąd. Można było uznać to za zwykłe roztrzepanie.
- Zmierzałam do mojej siostry. A to była najszybsza droga. Wynajęłam przewodnika. Chciałam dotrzeć do niej jak najszybciej. Naprawdę dawno jej nie widziałam. Ostatni raz chyba jak brała ślub. Tak... Chyba tak. Nadarzyła się okazja i postanowiłam się wybrać. Taka okolica nie jest najbezpieczniejsza dla kogoś takiego jak ja. Przewodnik doprowadził mnie tutaj, a potem korzystając z mojej nieuwagi okradł i próbował uciec. Zaczęłam go gonić, ale upadłam i on... Coś go wciągnęło. Nie wiem jakby zjadło? Słyszałam tylko krzyk. To było przerażające wróciłam więc czym prędzej do strażnicy. W nocy słyszałam naprawdę przerażające rzeczy. Wolałam się nie oddalać, bo jeszcze zgubiłabym się i utknęła na zawsze. Tak tylko czekałam na ratunek. - wszystko to było absolutnym kłamstwem. Miała nadzieję, że wygląda na przerażoną i taką bezbronną. Mieli jej uwierzyć, a ona miała potem ich lekko sobą zaczarować by innego uśpić, a drugiego zabić odciąć co odciąć i czmychnąć czym prędzej.

Paeonia

Summer pisze...

I
- Witaj Morganie. – przywitała się melodyjnym głosem elfka, siadając naprzeciwko mężczyzny, który odkąd ją zauważył nie odrywał od niej spojrzenia swoich czarnych oczu.
- Ela’nesse, jak zwykle każesz na siebie czekać. – oburknął, biorąc spory łyk z kufla. Już od pierwszego ich spotkania Morgan odczuwał awersje do tej osobliwej kobiety i gdyby miał możliwość to by zerwał z nią kontakty już po pierwszym zleceniu, jednak nie mógł odmówić jej skuteczności. A gdyż trudno było znaleźć innego maga, który pełnił takie usługi chcąc nie chcąc musieli się widywać kiedy on potrzebował jej pomocy.
- Przesadzasz mój drogi. Matka natura o tej porze roku nie sprzyja podróżnym, powinieneś o tym wiedzieć. – odpowiedziała kobieta, wyciągając swoją bladą dłoń spod peleryny i kładąc ją dokładnie pośrodku dzielącego ich stołu i powoli zaczęła stukać chudymi palcami o drewno. Dzisiejszego wieczoru nie miała czasu na pogaduszki, chciała odebrać zlecenie, wykonać je i wybrać się jak najszybciej w drogę do stolicy elfów. Podobno Crevan miał dla niej ważne wiadomości, które nie mógł przekazać jej inaczej niż osobiście, a jak on uważał, że coś było istotne to zazwyczaj takie właśnie było.
Mężczyzna skinął tylko głową i wyciągnął zza pazuchy starannie złożony pergamin, zapieczętowany niebieskim stemplem, po czym położył go na stole tuż obok dłoni elfki. Ta przyciągnęła świstek do siebie, złamała pieczęć i zanim zaczęła czytać, rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie na znajdujących się gości w pomieszczeniu.
Gdy doszła do końca opisu zlecenia złożyła spowrotem pergamin, spędzając czas na upewnieniu się, że wszystkie krawędzie przylegały do siebie nienagannie równo. Każdy swój ruch starała się wykonywać nienaturalnie powoli, darząc do opóźnienia chwili kiedy będzie musiała dać mężczyźnie odpowiedź, zwłaszcza gdyż zdawała sobie sprawę, że to co miała zamiar mu powiedzieć na pewno nie poprawi mu humoru. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, wodząc leniwie wzrokiem po kamiennych ścianach, jeszcze raz próbując sobie przeanalizować treść listu. Nigdy nie kwestionowała jego wyborów ‘ofiar’, a do czego potrzebował tych informacji zawsze pozostawało jego sprawą, zadaniem Lëlan było tylko je wydobyć i przekazać dalej. Nigdy nie mieszała się w jego interesy, zwłaszcza, że stawka jaką oferował była warta jej fatygi. Ale gdy teraz wysyłał ją na pewną śmierć, a chociażby uwięzienie, kierując ją do pałacu w Królewcu nie miała innego wyboru niż zaprotestować.
- Morganie, niestety ale… - zawahała się przez chwilę, nie będąc pewna jego reakcji. – nie jestem w stanie ci tym razem pomóc. Nie wykonam tego zlecenia.
Tak jak się spodziewała, mężczyzna, który nie był przyzwyczajony do odmów nie przyjął spokojnie tego co usłyszał. Nic nie odpowiedział, ale źrenice jego czarnych jak węgiel oczu zwęziły się, a dłoń która obejmowała szklany kufel zacisnęła się. W końcu szkło nie wytrzymało nacisku i roztrzaskało się na drobne kryształki, wbijając się mężczyźnie w dłoń. Głośnie przekleństwa wypadające z ust Morgana zaalarmowały pracującą w gospodzie młodą kobietę, która wychyliła się zza baru i pośpieszyła ku klientowi ze szmatą przewieszoną przez ramię. Kiedy dziewczyna zaczęła zajmować się zakrwawioną ręką mężczyzny, śnieżna elfka uznała to za odpowiedni moment do opuszczenia lokalu i tym samym uniknięcia sprzeczki. Zanim jednak zdążyła dojść do drzwi poczuła jak ktoś łapie ją za przegub, ściskając na tyle mocno, że elfka mogła przysiąść jak słyszała pękającą kość. Nagłe szarpnięcie do tyłu, zmusiło ją do odwrócenia się w kierunku oprawcy, tym samym zrzucając jej kaptur.

Summer pisze...

II
- Zdawało mi się, że wyraziłam się jasno. Zostaw mnie. – warknęła elfka w stronę swojego prześladowcy.
- Nigdzie nie idziesz moja droga Lëlan. Czy tego chcesz czy nie, potrzebuje cię. I nie masz co próbować na mnie tych swoich sztuczek, doskonale wiesz, że na mnie nie działają. – mężczyzna odpowiedział szyderczym tonem, uśmiechając się złośliwie i tym samym odsłaniając swoje niepełnie uzębienie. Po czym, niczym w przyjacielskim geście położył dłoń na jej ramieniu, ale elfka poczuła zimno srebrnego ostrza ślizgającego się po jej bladej skórze, które efektywnie było schowane pod rękawem mężczyzny. – Nie róbmy scen. – wyszeptał kilka cali od twarzy elfki, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu, skutecznie odstraszając spojrzenia ciekawskich, którzy ukradkiem spoglądali w ich kierunku. -To jak pójdziesz sama, jak na grzeczną dziewczynkę przystało czy ci w tym pomóc?

[Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam, że tyle musiałaś czekać na moją odpowiedź! Miałam straszny problem z napisaniem czegoś, taki wenowy zastój, a nie chciałam pisać nic na siłę, żeby nie wyszło byle jak. Okazuje skruchę i proszę o wybaczenie :>
Jeśli masz problem z wymyśleniem czemu Aed miałby jechać do Ataxiaru, ewentualnie póki co można to przemilczeć, a potem pod wpływem bardzo niepokojących wydarzeń nasze postacie będą musiały zmienić swoje plany i nigdy tak naprawdę nie dotrą do stolicy?]

Nefryt pisze...

Życie rozbójniczki nauczyło mnie nieufności. Wyparła ona zasady etykiety, zatarła umiejętność gładkiego wypowiadania się, której chyba nigdy nie posiadałam w odpowiednim stopniu. Kiedy dostrzegłam trwający ledwie chwilę grymas na twarzy Shanley, speszyłam się. Nie chciałam jej zniechęcać, ani tym bardziej… poniżać? Nim komuś, komukolwiek zaufałam, musiało zawsze upłynąć dużo czasu. Wolałam się upewnić, że Meryn i Shanley naprawdę się znają. Obawiałam się… sama nie wiem, zdrady? Podstępu? Meri nazywała to „moją prywatną paranoją”. Może faktycznie przesadziłam?
- „Ciebie również”.
Moje spojrzenie z uśmiechniętej gęby Aeda przeniosło się na podłogę. To było… dziwne. Stać w obcej, zatłoczonej chacie, w mokrych spodniach i kolekcji leśnej flory na głowie, po dniu pełnym spisków, ucieczek oraz dzików i mieć ochotę szczerzyć się jak głupol, bo ktoś stwierdził, że mnie również miło widzieć.
Zwłaszcza, że chodziło o kogoś, kto prawie sprzedał mnie Wirgińcom, o mieszańca, który nie wiadomo, gdzie się wcześniej szwendał, kłopotliwego najemnika, który wybawiał człowieka z kłopotów, których sam narobił, mojego przyjaciela.
Kiedy Ina zwróciła się do mnie, milczałam. Jedyne, przed czym nie zdołałam się powstrzymać, to zacięte spojrzenie w jej stronę. Nie powinnam się z nią kłócić. Nie po tym, jak zrobiła coś, czego się po niej nie spodziewałam. Odwdzięczyć się przysługą obiecywali inni mieszkańcy, nie Ina. Ale to właśnie ona przyjęła Meryna i Aeda. Nie wiedziałam, co zaszło w wiosce. Nie podobało mi się to, ale Inie należała się wdzięczność. Co nie zmienia faktu, że nie mogłam jej lubić. Nie po tym, co kiedyś zrobiła.
- Zapewniam, że znaleźliśmy się tu przypadkiem. Szukaliśmy schronienia i niczego więcej. Godzinę po świcie nie będzie po nas śladu.
Ina pokiwała głową.
- Nie znam ciebie, panie, ani elfa. Znam za to tą mąciwodę i niezależnie od tego, po co przyszła, nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Jeżeli jesteście z nią powiązani, przykro mi, musicie spać w obórce, na sianie… choć nie wiem, jak on to przeżyje. – Wykonała nieznaczny ruch głową w stronę Aeda. - Mój mąż wraca dziś z miasta – dodała, zerkając na mnie. Skrzywiłam się.
Kobieta wróciła do szykowania kolacji. Jej ruchy były energiczne, pełne wprawy, ale okraszone niepokojem, może złością.
- W izbie obok są trzy stołki. – rzuciła. – Możecie je sobie przynieść, będziecie mieli gdzie usiąść do kolacji.

[Co oglądałam? „Piraci z Karaibów” (wreszcie wiem, co to za twór), Gattaca, i jakaś czarna komedia, której tytułu nawet nie pamiętam, a szkoda, bo się uśmiałam.
Co do pomysłów – przydałby mi się chociaż zarys Twojej postaci, bo inaczej – ciężko. Aż tak w ciemno nie umiem wymyślać ;)
Porządkowanie pobocznych… Coś, na co ja się nie mogłam zdobyć, więc skasowałam zakładkę. Z resztą, o czym tu mówić, skoro opisałam ród Arhinów, a Marvolowie od miesięcy leżą odłogiem.
Mariannę widziałam, fajny!]

Karou pisze...

Jak też przypuszczała jej ofiara podróżowała pod zmienionym nazwiskiem. Paeonia próbowała nie parsknąć śmiechem gdy usłyszała jak podobnie do tego oryginalnego brzmi. Sprytnie.
Oparła dłoń o biodro spoglądając na nich. Szlachcic ukłonił się. To był naprawdę zabawny widok. Jego ochroniarz również się przedstawił. Skinęła mu głową. W myślach powtarzała to imię jakby kiedyś w przyszłości miało jej się przydać. Co bardzo wątpliwe. Po zakończeniu zlecenia miała w planach nigdy więcej nie spotkać tego oto osobnika.
Musiała grać więc grała i gdy usłyszała "nie powinno" zbladła jak na zwykłą kobietę przystało. Musiała udawać, że się boi. Że jak to... To do końca nie jest bezpieczne miejsce. Choć wszystko to ją bawiło musiała ukryć swoje uczucia i zastąpić je udawanymi. To nic wielkiego. Wiele razy robiła podobne zabiegi. Musiała z czegoś żyć. Dobrze grała jednak tu przy tym dziwnym ochroniarzu musiała zachować względnie większą czujność niż przewidywała. Musiała bardziej uważać i na wszelki wypadek gdy będzie mieć okazje dosypie mu podwójną dawkę na sen. Tak na wszelki wypadek.
Czuła na sobie jego spojrzenie. Jakoś jej jeszcze nie ufał. Cóż. Nie musiał. I tak za parę godzin będzie po wszystkim. Uśpi go. Zabije ofiarę i szybko się zwinie. Nic wielkiego.
Ucieszyła się gdy szlachcic przeszedł blisko niej. Znaczyło, że jest nią w jakiś sposób zainteresowany. To dobrze. Łatwiejszy cel. Mniejszy problem. Każdy będzie myślał co innego, a i tak wyjdzie na jej. Zawsze tak wychodziło. Podobała się mężczyzną. A praktycznie to ich mordowała. Dlatego praktycznie łatwo przychodziły jej zadania.
Spojrzała na niego gdy mówił. W myślach odtwarzając drogę, którą zamierzali przebyć. Cóż jaka szkoda, że tak się nie stanie.
Kiwnęła mu głową na znak, że się zgadza i zaczęła ruszać z powrotem do strażnicy. Jednak kątem oka wychwyciła, że ochroniarz wziął wszystko na raz i jakoś sobie z tym słabo radzi. Przynajmniej tak to wyglądało dla Peaonii. Postanowiła mu pomóc. Odrobina życzliwości nie zaszkodzi przecież. Chociaż mogło się wydać dość nietypowe.
- Pomogę ci. - ona też przestała się do niego zwracać na "pan". Nie czekając na odpowiedź zabrała mu trochę pakunków. Tak ona czuła się pewniej, no i pewnie on.
- Współczuje ci. Hergen Cadaroc wygląda na... Jak to delikatnie ująć... Ciamajdę ? - spróbowała rozmowy. Jak można było się spodziewać zaczęła od obgadywania. Skoro oczy nie widzą to i sercu nie żal. Może jakoś tak zyska więcej jego zaufania. Czy czegoś co pozwoli jej jeszcze bez większych przeszkód wykonać zadanie.

Paeonia
[ Tak bardzo drętwo mi idzie. Ostatnio jakoś weny brak a nauki coraz więcej. ]

Szept pisze...

- Ale dosyć o mnie. Co was tu sprowadza?
Zamiast odpowiedzieć od razu, elfka przysiadła przy wcześniej rozpalonym przez Aeda i Midara ognisku, niewybredna, chętnie korzystając z płaszcza Aeda w charakterze koca, na którym można przycupnąć. Płomienie trzaskały, skacząc po suchych gałęziach. Takie drewno dawało znacznie więcej ciepła niż mokre, mniej dymu, ale płomień unosił się znacznie wyżej, żywa czerwień musiała być widoczna już z oddali. Nieco ją to niepokoiło, mogło wskazać do ich obozowiska drogę każdemu, w tym i Cieniom. Gdyby mieli aż takiego pecha.
Nie zaproponowała jednak, by ogień zgasić. Zbyt dobrze wiedziała, jak jest potrzebny, teraz, gdy noce bywały chłodne. Tu, bliżej Oceanu Zachodniego, nie było jeszcze tak czuć nadchodzącej zimy. Liście jeszcze nie opadły z drzew, a temperaturę można było opisać jako lekki chłodzik. W Górach Przodków, z których przyjechała, leżał już śnieg. Może nie gruba warstwa, biały puch dopiero co okrył ziemię, w dolinach pewnie nawet się nie utrzyma jeśli nie ściśnie mróz. Niemniej zima była tuż, niedługo pogoda miała załamać się i sprawić, że podróżni zostaną zmuszeni do rezygnacji z nocowania pod gołym niebem.
Midar nie kłopotał, się, klapnął na tyłek ze znacznym plaśnięciem. Liście zaszeleściły, a krasnolud rozciągnął się przy ognisku, pociągając tylko lekko zziębniętym, czerwonym nosem. Bystre oczka rozejrzały się, szukając koca czy derki. Rozleniwiony, gotowy na opowieść, nie palił się, by tych rzeczy szukać w jukach. Jabłko, ledwo ujął je w dłoń, trafiło do ust. Rozwarł szczęki, ugryzł jak największy kawałek, czemu towarzyszyło przyjemne chrupanie i niewielki wyciek soku.
- Bymsz się dowieszał – wymamrotał z pełnymi ustami.
Elfka, przyzwyczajona do zachowań krasnoluda, uśmiechnęła się, obracając jabłko w dłoni, lekkim skinięciem dziękując. Lekko potarła skórkę owocu o materiał płaszcza. Zmarszczka, która przebiegła i na dobre zagościła na czole sugerowała zamyślenie.
- Jest pewna wioska…
- Jaka wioska? – przerwał bezceremonialnie Midar.
- Dąbki.
Krasnolud chrząknął. Najwyraźniej nic mu to nie mówiło.
- Od jakiegoś czasu w jej okolicy znikają ludzie…
- Wyjeżdżają? – zasugerował krasnolud.
- Jeśli jeszcze raz mi przerwiesz, to nie odpowiem Aedowi – zganiła go elfka. – Mieszkańcy, przejezdni… początkowo nikt nie zwracał na to uwagi. Gdyby zginął jakiś szlachcic, może by to zauważyli.
Midar otworzył usta, spojrzał na twarz magiczki i bezgłośnie je zamknął. Pytanie nie padło.
- W imię … starych dni, mój znajomy poprosił mnie, bym to sprawdziła. Jeden z ludzi, z którymi współpracuje, zniknął bez śladu. Alvar był magiem i umiał o siebie zadbać… - było jasne, że nie mówi im wszystkiego. Jej przyjaciel, który akurat był magiem i który akurat pojawił się w niebezpiecznym rejonie? Zbieg okoliczności?
Nie była to jednak jej tajemnica i najwidoczniej nie uznała za stosowne się nią dzielić.
- To skopiemy komuś dupę? – Midar uznał, że okres ciszy, milczenia i buzi na kłódkę właśnie minął.
Elfka nieznacznie wzruszyła ramionami, co można było zinterpretować na wiele sposobów. Tak, nie, nie wiem, może. Midar zinterpretował tak, jak chciał i zatarł ręce.
Nie ma co, Aedowi się trafiła kompania.
Midar dalej zacierał ręce, zapominając, że muszą najpierw odnaleźć Odrina, zanim skopią komuś tyłek… albo ktoś im. Szept milczała, przegryzając jabłko i obserwując swojego półdzikiego gniadosza. Ogier przestał zajadać owies i wpatrywał się przed siebie, ze skierowanymi do przodu uszami, łowiąc dźwięki. Nie był przestraszony, raczej zaciekawiony. Uszy nie zdradzały napięcia, jedynie rozluźnienie. Zachowywał ciszę. W przeciwieństwie do hodowanych koni, dzikusy nigdy nie rżały, gdy czuły zmianę w otoczeniu. Jedynie, gdy były pewne bezpieczeństwa. Rżenie ściąga drapieżniki i wskazuje lokalizację stada. Koń, który żył dziko zna różnicę.
- Ktoś jedzie – mruknęła magiczka, elfim słuchem wyłapując to, co ogier usłyszał i poczuł wcześniej. Kopyta i koński pot.

Szept pisze...

[Teraz ty się naczekałaś, wskoczyła mi sesja. A po sesji jakieś rozleniwienie i nie mogłam się zebrać, żeby zacząć pisać. Nawet nie tyle, że brak czasu, bo po sesji się go ma. No, ale… Dobrze wiemy, jak to jest z zebraniem się i trwonieniem czasu.
U mnie filmy ostatnio nadal leżą i czekają… na razie nałogowo nadrabiam książki. W końcu skończyłam Wegnera i „Wiernych Wrogów” Gromyko, teraz rozpoczęty „Wierny rycerz” i nieco trudniejsze, bo podchodzące pod naukowe „Historia śmierci”. I znów Gromyko „Rok szczura” czeka. Potem pewnie się dorwę za coś przygodowego, bo czysto przygodowych dawno nie miałam w ręku. Ale znając mnie, to pewnie lista ewoluuje i zmieni się. Jutro wracam do domu, to w pociągu te 5h będę miała zajęcie. O ile nie usnę.
Mój kompek zaliczył czyszczenie (serwis) i format (ja sama). Nieco mu to usprawniło działanie, acz nie poprawi parametrów kompa i nie sprawi, że nagle zacznie spełniać wymagania. ]
No, ja A.Dumasa kocham. Muszkieterzy, Dwadzieścia lat później, Wicehrabia… no i geniusz, Monte Christo. Acz filmy na ich podstawie i tak połykam, nawet bardzo mocno nie kręcę nosem. A serial znalazłam na kinomanie, to już wylądował na liście do obejrzenia. Grupy nie kojarzę niestety, ale nigdy nie wchodziłam w takie rzeczy… Film już kojarzę… pod względem fabuły nie oceniam go zbyt wysoko, ale to przez to, że dużo bardziej wolę zbliżonych do oryginały muszkieterów, bez zmieniana charakteru postaci i odwracania kota ogonem. Acz nie powiem, zamysł ciekawy i godny obejrzenia – tak, by się zapoznać. Reszta to już, co kto lubi.
Szukanie Artów do pobocznych to mega ciężki proces. Pomijając już samo znalezienie odpowiedniego Arta, przy którym pojawi się światełko i myśl, że tak, to właśnie to… potem czekasz na odpowiedź. I fajnie, jak usłyszysz to „Yes” ale zdarzają się też odmowy, albo tylko, że płatnie… a jeszcze częściej brak odzewu. Tego ostatniego też nie użyjesz, no bo… Jeśli chcesz, mam na dA listę autorów, którzy udzielają zgody na korzystanie. Mam też listę tych, co się nie zgadzają – wyszło przy pytaniu.
Chociaż, łatwiej tak naprawdę ignorować zgody. EVenture ma cudne arty, ale nie wyraża zgody na ich użycie, podobnie nathie.
Żeglugę kocham. Ale tylko nowożytną, ewentualnie koniec średniowiecza. Wcześniej to nie dla mnie. Ale w tym temacie to szperałam jeszcze na dużo przed KK. Ale fakt, dostarcza. Chociaż, ja i tak czytam tylko to, co mnie interesuje. Przykładowo, zawsze kochałam geografię i przyrodę. Więc i klimat, warunki geograficzne, kamienie szlachetne, minerały – a jak, biorę i chętnie. Ale jak jakiś temat mi nie leży, albo nie interesuje, to nie ma bata. Nie zagonią nawet kijem. O wierzeniach też czytam, acz ja dziwna, bo słowiańskich nie lubię. Prędzej germańskie i celtyckie. I amerykańskie – a raczej Indian obu Ameryk. Kiedyś na potrzeby wątku szukałam też o fachowych metodach rozpalania ognisk. I rodzajach drewna.
Dudy… ostatnio w kościele miałam zespół. Gościu grał na dudach… a ja w siódmym niebie. Ale to przez fascynację Szkocją, klanami nizin i wyżyn, haggisem i innymi takimi.
A co do linków w yt… w temacie sesji. Możesz to znać, bo oklepane, ale musiałam:
Sesja w Helmowym Jarze
sesja na Zaporożu
Może nie być wystarczająco śmieszne na ten moment, ale na studiach już będzie. ]

Summer pisze...

Skupiając całą swoją uwagę na mężczyźnie, którego sztylet wbijał się w jej tętnicę tak wyraźnie odcinającą się od jej bladej skóry, i tym samym starając się ignorować pulsujący ból pochodzący z jej nadgarstka, elfka nie dostrzegła zbliżającego się mieszańca do momentu kiedy przyłożył własne ostrze do szyi jej prześladowcy.
- ‘Głupiec.’ – pomyślała Lëlan. Miała rację; tylko głupiec by wyzywał i denerwował mężczyznę pokroju Morgana, osobnika w którym płynęła nie tylko krew ludzka lecz także krasnoludzka, osobnika, który nie słynął z wyrozumiałości lub cierpliwości i który był obdarzony sporą siłą, lecz słabym refleksem.
Mężczyzna zaśmiał się gorzko w odpowiedzi na słowa pół elfa, po czym w końcu powoli przeniósł na niego swój paciorkowaty wzrok, nie puszczając ani na chwilę Ela’nesse. Własny nóż schował do pochwy umocowanej przy udzie, tym samym umożliwiając elfce swobodne oddychanie, po czym wolną dłonią chwycił klingę sztyletu wycelowaną w jego gardło, odsunął ją od siebie z lekkością i pod naciskiem swojej wielkiej dłoni wygiął ostrze niczym zwykłą zabawkę, zniekształcając ją i tym samym pozbawiają mieszańca jego broni.
- Nie wtrącaj się w chłopcze w sprawy o których nie masz żadnego pojęcia. – burknął z pogardą Morgan, mierząc dokładnie pół elfa; nie miał zamiaru zawracać sobie głowy takim osobnikami, miał inne kłopoty na głowie, na przykład strasznie upartą śnieżną elfkę. – Bo jeszcze możesz się potknąć o własną głupotę.
Lëlan mając zamiar skorzystać z rozproszonej uwagi swojego prześladowcy, zaczęła się rozglądać po izbie w poszukiwaniu czegoś co mogłoby jej pomóc oswobodzić się i uciec. Nie zamierzała polegać na ‘heroicznej’ postawie nieznajomego, zwłaszcza że doskonale wiedziała do czego Morgan jest zdolny. Zresztą życie nauczyło ją, że jeśli miała na kogoś liczyć to tylko na siebie.
Poszukiwała czegoś co będzie mogła użyć jako broni. Coś co zatrzyma mężczyznę na tyle długo żeby mogła uciec. Nie zabije, tylko tymczasowo unieszkodliwi. Coś co będzie mogła manipulować swoją magią… Kobieta dostrzegła wiadro wody, które służąca zostawiła pod stołem po tym jak opatrzyła rękę zleceniodawcy. A gdyby tak zamrozić wodę w sople wody, o nienaturalnie ostrych końcach? Kątem oka spojrzała na Morgana, który wciąż był pochłonięty mieszańcem i oprócz utrzymywania z nią cielesnego kontaktu, na tą chwilę nie zwracał na nią uwagi. Elfce musiała wystarczyć ta chwila. Skupiając się na umieszczonej w kuble wodzie, Elan’esse zaczęła wyszeptywać zaklęcie, ledwo co poruszając wargami. Modliła się tylko żeby jej szept utonął w gwarze rozmów.

Nefryt pisze...

- Nie pozwalaj sobie – mruknęłam, uśmiechając się jednak prawym kącikiem ust. Wyprzedziłam jego rękę i sama wyjęłam gałązkę. Zdawałam sobie sprawę, że to trochę głupie, zwłaszcza, że prawdopodobnie mam we włosach całe mnóstwo „darów lasu”, których sama nie zauważę.
Na informację o spaniu w obórce wzruszyłam ramionami. Dobre i to. Bynajmniej nie liczyłam na łoże z baldachimem. Swoją drogą, nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz miałam okazję spać w prawdziwym łóżku, z kołdrą i poduszkami… Chyba w tamtej gospodzie, w której zatrzymałyśmy się z Nereszą niedługo po tym, jak upozorowałam samobójstwo. Wydałyśmy dużą część z pieniędzy, które zabrałam, żeby opłacić pokój. To było głupie, ktoś mógł mnie rozpoznać. Mogłyśmy mieć za to porządną broń, kiedy już towarzyszył nam Morgan, albo więcej jedzenia, ale obie bardzo bałyśmy się zostać nocą na trakcie. Byłyśmy wtedy jak dwie bezbronne gąski. W ogóle, w czasie, gdy zaczęłam formować bandę, miałam więcej szczęścia, niż rozumu.
Gdy Ina układała podpłomyki na blasze, dosłownie pożerałam je wzrokiem. To samo dotyczyło każdego innego okruszka jedzenia. Byłam zła na siebie, na tę słabość i głód, który musiała pewnie dostrzec Ina. Nienawidziłam tego, że czegoś od niej potrzebuję, że pragnę tych okropnych placków. Przed moim wyjazdem nie mieliśmy szczęścia do łupów, a zajęci przygotowaniem pułapek, nie mogliśmy dużo polować.
- Aed, masz jakieś portki na zmianę? Ona się przecież przeziębi.
Omal się nie roześmiałam. Zupełnie, jakbym słyszała Netha: „znów ryzykujesz, ja powinienem…” i: „ Leylith, daj coś na wzmocnienie, ona ledwie trzyma się na nogach”.
- Nie śmiej się – burknęłam trochę do Meryna, a trochę do Aeda, zdając sobie sprawę, jak muszę wyglądać i że nietrudno się domyślić, że wpakowałam się w jezioro.
- Nie, w porządku. – Kątem oka zerknęłam, czy syn Iny nas nie słucha. – Ina wyszła za Wirgińczyka. Poznała go już po tym, jak na dobre zaczęli podbijać nasz kraj. – W moim głosie obiło się echo gniewu, choć starałam się nad tym panować. - Jej mąż jest strażnikiem w Etir – dodałam. – Nie miałam pojęcia, że to ona was przyjmie. Ludzie stąd… dwa lata temu im pomogłam. Ale to właśnie Ina nas przyjęła, a nie oni – pokręciłam głową, wciąż nie do końca w to wierząc. – Nie rozumiem, dlaczego. Albo po prostu nie chcę rozumieć – dokończyłam jeszcze ciszej.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, przyjmując spodnie. Chwilę później weszłam za Shanley do bocznej izby i przebrałam się w rogu. Miałam wprawdzie dość długą koszulę, ale jakoś nie mogłam przywyknąć do przebierania się na środku. Spodnie od Aeda były przyjemnie suche i ciepłe. I czyste. Jednym słowem: cudowne w porównaniu z moim przesiąkniętym, ubłoconym łachem. Z grubsza pasowały, z resztą nawet gdyby nie, i tak byłoby mi wszystko jedno. Zdjęłam także buty. Do Aeda i Meryna wróciłam boso, rozkoszując się tym, że nic mi nie mlaszcze pod stopami, że jest mi sucho, ciepło i ogólnie przyszłość wygląda jakby lepiej.

[Hm, i tak odpisuję z opóźnieniem. Przepraszam, jakoś nie mogłam się zebrać. Marudzenie o olimpiadzie mi nie przeszkadza, może dlatego, że jestem po niej wypluta i swego czasu też narzekałam, komu mogłam ;)
Zajmij się nią, zajmij :D Ciekawe, co powstanie szybciej – opis twojej dowódczyni, czy moich pobocznych…
A tak swoją drogą – Nefryt chyba nie zna przeszłości Aeda i nie wie, że on jest z Wirgini, prawda?]

Tiamuuri pisze...

Savardi wydawała się jednocześnie uspokojona słowami mieszańca i spięta. Zupełnie jak lina naprężona do granic wytrzymałości materiału, tak, że najmniejszy bodziec mógł zaburzyć ten stan nietrwałej równowagi. Tiamuuri zaś uśmiechnęła się.
-Czyli możemy śmiało ruszać naprzód.
Tak też zrobiła, przekonana, że w przypadku wtargnięcia Wirgińczyków do tunelu, ich trójka od razu ich usłyszy. Nie sądziła, że ich przeciwnicy będą się silić na zachowanie ciszy.
Dziewczyna przy każdym kroku nasłuchiwała echa odbijającego się od ścian, jak polujący nocą nietoperz, chociaż dopóki mieli światło pochodni, nie było to konieczne. Przynajmniej do momentu, w którym okaże się, że w posadzce zieje przykryta jakąś cienką drewnianą czy glinianą płytą dziura z dnem naszpikowanym stalowymi ostrzami. Tunel mógł mieć zabezpieczenia przed wtargnięciem intruzów.
-Czy myślicie, że... - zaczęła Savardi, ale nie skończyła już i raczej nikt nie dowiedział się, o co chciała zapytać. Sama też zapomniała natychmiast, kiedy tylko nierozważnie oparła dłoń o ścianę po swojej lewej stronie, wystarczająco silnie, żeby aktywować jakiś stary, ukryty pod wilgotnym mchem mechanizm. Rozległo się chrupnięcie, kiedy kamienne elementy wewnątrz ściany przeskoczyły względem siebie.
-Co ty zrobiłaś? - syknęła Tiamuuri, przyskakując do przyjaciółki.
-Ja... nie chciałam -bąknęła Savardi zawstydzona. Jej spojrzenie niepewnie przeskakiwało po twarzach pozostałej dwójki. Nie zamierzała mieć ich na sumieniu.
-Jak zaraz ten odcinek tunelu zacznie się wypełniać trującym gazem, wstrzymamy oddech i pędzimy, najlepiej wstecz -rzuciła Tiamuuri, bardziej żartem niż poważnie. Nie czuła w powietrzu żadnej niepokojącej woni.
Savardi spojrzała w końcu za siebie i w głąb tunelu, w kierunku, w którym powinni podążać.
-Chyba tym razem nic się nie stało -westchnęła. Dała kilka kroków do przodu, pod jej butami coś zachrzęściło. Tiamuuri gwałtownie zerwała się i dogoniła przyjaciółkę, gwałtownym szarpnięciem zmuszając ją do cofnięcia się. Minęło jeszcze kilka sekund, zanim kilka stóp przed nimi z sufitu wysunęło się zajmujące całą szerokość tunelu ostrze, które opadło w dół, gdzie znieruchomiało przy posadzce jak niska zapora. Savardi gwałtownie się zachłysnęła.
-Skąd... wiedziałaś?- wykrztusiła w końcu. Gdyby zrobiła jeszcze dwa albo trzy kroki, miałaby teraz rozpłataną czaszkę.
-Niby nic się nie działo i potem ten trzask - odparła Tiamuuri sucho -Przyszło mi do głowy, że to coś, co działa z opóźnieniem. Aed, możesz to oświetlić?
Przywołała mieszańca trochę niecierpliwym gestem. Sama przekroczyła barierę ostrza i ruszyła przed siebie, teraz uważnie przyglądając się sufitowi i posadzce. W tym odcinku tunel był częściowo wyłożony kamiennymi płytami, częściowo tylko ziemny. Możliwe, że pod ziemią na dnie tunelu również kryły się kamienne płyty i, co niewykluczone, kolejne pułapki.
-Czy dlatego, że to włączyłam, teraz na każdym kroku coś nam grozi? -spytała smętnie Savardi, na co Drzewna wzruszyła ramionami. Skąd miała wiedzieć, co jeszcze kryje się w wilgotnych ciemnościach? Wydawało jej się, że ściany odbijają echa odległych dźwięków, możliwe, że przy odrobinie wysiłku mogłaby je zlokalizować. Teraz jednak koncentrowała się na najbliższym otoczeniu. Dźwieki przybliżyły się i na chwilę umilkły, obie dziewczyny na krótką chwilę przystanęły.

Tiamuuri pisze...

[C.D.]

-Znów iluzja? -skrzywiła się Savardi. Gdzieś przed nimi rozległ się świst i stuknięcie.
-Nie sądzę... - mruknęła Tiamuuri i odwróciła się do Aeda - To pułapka, prawda?
Znów wraz z Savardi dały kilka kroków, zanim zorientowały się, że popełniły błąd.
Tiamuuri kątem oka dostrzegła w ścianie, tu znów kamiennej i pokrytej pęknięciami, kwadratowe otwory.
-Ucie... - zaczęła i urwała, popychając Savardi przed siebie. Przesunęły się do przodu o dwie stopy, za nimi przefrunęły strzały długości prawie siedmiu cali, z dużą siłą uderzając o przeciwległe ściany. Savardi dla zachowania równowagi zrobiła jeszcze jeden krok, w tym samym momencie zauważając kolejne otwory. Zareagowała od razu, chciała usunąć się z linii strzału, ale mimo elfiej zwinności, poczuła, że nie jest tak szybka jak Aed przy swoim wojennym doświadczeniu i Tiamuuri z lepszym refleksem. Na szczeście dla elfki Drzewna przewyższała ją dodatkowo opanowaniem i szybkością oraz trzeźwością myślenia mimo kryzysowych sytuacji. Savardi poczuła ciężar towarzyszki uderzający ją w plecy, tak, że staciła równowagę. Strzały świsnęły ponad nią, zanim padła na ziemię przygnieciona przez Tiamuuri.
Tiamuuri upadając, poczuła rozdzierający ból pomiędzy klatką piersiową a lewym ramieniem. Wydała z siebie krótki zduszony okrzyk, myśląc ponuro, że jednak źle oceniła wysokość rozmieszczenia najniższych otworów w ścianie.
Zmusiła się do przyjęcia pozycji siedzącej, przebiegła wzrokiem po sylwetce leżącej na ziemi Savardi, po czym spuściła wzrok, szukając na sobie ran. Zobaczyła dwa stalowe groty wystające z ciała, jeden tuż pod lewym obojczykiem, drugi kilka cali niżej. Na jasnobrązowym maeteriale tuniki pojawiła się plama pomarańczowego roślinnego soku, która powoli zaczęła się powiększać. Drzewna głęboko odetchnęła, z wysiłkiem oderwała wzrok od nieprzyjemnego widoku i spojrzała wstecz, aby przekonać się, czy najemnik miał więcej szczęścia od niej.

[Przepraszam, że tyle zwlekałam, ale w międzyczasie miałam zaliczenia, obronę inżynierską i administracyjne sprawy związane z praktykami i rejestracją na drugi stopień. Obiecuję poprawę, oraz to, że postaram się, żeby podróż tym tunelem była dla naszych bohaterów niezbyt przyjemna ;-)]

Szept pisze...

[Generalnie to jest tak. Wątek akcja spontan, innymi słowy długotrwałych planów nie mam i piszę akurat to, co mi przyjdzie do głowy. Jeśli więc chcesz dać tam kogoś konkretnego albo masz na to pomysł, śmiało, nie krępuj się. Jeśli nie masz … to zdaje się, że pisząc myślałam o kilku rycerzach z MUE. Prawdopodobnie byliby tu w sprawie tych zaginięć, ale… Jak mówię, akcja spontan i główko pracuj… Hmmm… żebym ja tylko pamiętała, co miałam na myśli pisząc o zaginięciach :D]

Karou pisze...

- Cóż. To, że został "szanowanym dowódcą wojskowym" można łatwo wyjaśnić. Są różne rzeczy na sprzedaż, a pieniędzmi można w dzisiejszych czasach załatwić wszystko. Nie żebym była złośliwa czy zazdrosna. Nie. To tylko moja obserwacja. - kiedy dotarli na miejsce uśmiechnęła się do strażnika o "wielce szanowanego wojskowego". Już nie mogła się doczekać kiedy zobaczy tego człowieka bez głowy. Kiedy zobaczy to jego przerażone spojrzenie i usłyszy ostatni jęk. Teraz musiała się jednak pohamować by nie zdradzić tego jak bardzo chciałaby pozbyć się tego człowieka.
- Jeśli możesz pomóc to pomagaj. Tak zawsze mawiał mój ojciec. - odpowiedziała na jego dziękuje.
Nawet się nie spodziewali co dodała do kubków. Zrobiła to niepostrzeżenie. Substancja nie wyróżniała się ani smakiem, ani kolorem, ani też zapachem. Była praktycznie niewykrywalna. Nie mogła sobie pozwolić na to by cokolwiek poszło nie tak. Nawet jeśli o powodzeniu jej misji miał zawadzić dziwny smak wina. Dlatego starała się stosować środki, które w żaden widoczny sposób nie zmieniały trunków.
Nie czekając aż oni napiją się pierwsi pociągnęła spory łyk. Musiała teraz być ostrożna. Podejrzanym byłoby gdyby zaczekała aż to oni pierwsi się napiją.
- Tak. Tancerką. To dość egzotyczne to co robię. Niektórzy są zgorszeni innym się podoba. W każdym razie to co robię to sztuka. Da się wyżyć z tego jak wcześniej powiedziałam. Nie są to może jakieś ogromne sumy, ale wystarczające. Tak nie potrzebuje ani żadnego mężczyzny, ani swojej rodziny. Jestem samodzielna choć nie powiem bogaty mąż by się przydał. - uśmiechnęła się wesoło i znów pociągnęła łyk. - Twojemu towarzyszowi chyba bardzo smakuje wino. Powinien chyba zastopować... - zerknęła na swoją ofiarę niby to troskliwym wzrokiem. - Teraz niech pan mi coś o sobie opowie. - wciąż z niepokojem obserwowała swoją ofiarę. - Może jednak zaprowadziłabym go na górę by mógł w spokoju odpocząć i nabrać sił? - spytała Paeonia oczekując przyzwolenia by móc na chwilę zniknąć i co nieco po obiecywać swojej ofierze. Później gdy strażnika zmorzyłby sen zajęłaby się odpowiednio tą szumowiną. Już nie mogła się tego doczekać.

[ Jest już coraz lepiej z moim czasem i weną choć to nie zmienia faktu że tak długo zbierałam się na odpis i jest on dopiero teraz ;)]
Paeonia

Nefryt pisze...

[Jeju, jak mi si chciało pisać!]

Kiedy wróciła Ina, nie odzywałam się. Obserwowałam jej męża chłodnym, przepełnionym nieufnością wzrokiem. Podobnie jak Meryn, odczuwałam niepokój. Logika podpowiadała mi, że mąż Iny nas nie wyda. Musiała mu powiedzieć o nas, zanim wszedł do domu. Miał czas, żeby zareagować. Żeby zawrócić i komuś donieść… mimo to grom wie, co może się ulęgnąć w wirgińskim móżdżku.
…Czy on wie, kim jestem? Czy mnie rozpoznał?
Próbowałam zachowywać się spokojnie.
…Czy on wie, że ja, Aed i Meryn właśnie uciekliśmy z Etir? Że zrobiliśmy burdę w mieście? Że zabiłam… ilu..? Zginął jeden… Może więcej, nie wiem.
Kiedy mężczyzna zmierzył mnie tym swoim oskarżycielskim spojrzeniem, bezwiednie zacisnęłam dłonie. „Masz oczy Marvolów” - przypomniałam sobie. Niektórzy zwracali na to uwagę, kiedy mi się przyglądali. Kiedy próbowali odgadnąć, kim jestem. Kiedy nie wiedzieli, że tylko hersztem. Nieznacznie spuściłam wzrok. Niech mnie nie rozpozna… Niech mnie nawet weźmie za jakąś głupią, przybłąkaną gęś, nie ważne. Aed był zbyt słaby, by gdziekolwiek się stąd ruszyć. Nie mogliśmy ryzykować dalszej podróży. Powinien wydobrzeć, dojść do siebie, choćby nie wiem co.
- I ja mam pozwolić wam się tu zatrzymać, hm?
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam zaogniać sytuacji. Obawiałam się, że nie będę potrafiła mówić uprzejmie. Zerknęłam na Meryna. Mistrz gładkich formułek nie wyczuł chwili. Wirgińczyk wciąż czekał.
- Ina przyjęła nas w gościnę. – Na dźwięk ostatniego słowa kobieta podniosła wzrok znad przygotowywanej kolacji. - Zapada zmrok, a my nie mamy dokąd pójść.
Ina odkaszlnęła cicho.
- Ze względu na to, o czym mi mówiłeś, Arpad. Ten chudy ma szpiczaste uszy. Gdyby po niego przyszli, inni ludzie nie kiwnęli by palcem.

Nefryt pisze...

[cz. 2]

~*~
Pozwolili nam zostać pod warunkiem, że spędzimy noc w oddalonej o kilkanaście metrów od chaty obórce i wyniesiemy się z niej nad ranem. Ina udzieliła nam ostatnich wskazówek:
„ Macie tu lampę, a jak się rozejrzycie, to w obórce jest kąt z sianem, dalej od krowy. Tylko na kury musicie uważać, bo coś na szkodę przyłazi, to muszę zamykać. Jak znajdziecie jajka, to możecie sobie wziąć. I… weźcie te koce. Dwa. I poszewkę, to po kołdrze, ale nic innego już nie mam.”.
Obórka była niewielka – ot, miejsce na dwie krowy, z czego gospodarze posiadali ledwie jedną, za to zadbaną, wąskie przejście, w lewym tylnym rogu potężna sterta siana, rozgrzebana nieco z jednej strony. Przez szczeliny między balami przeciskał się wiatr. Tylko róg, w którym stała krowa był uszczelniony przywiązanymi do ścian, gęsto plecionymi z wikliny parawanami. Budynek dawniej służył chyba za wędzarnię, bo w krytym słomą dachu widać było otwór, zasłonięty klapą z surowej deski. Do otworu prowadziła przymocowana do ściany drabina o zakurzonych stopniach, jakby ktoś kiedyś zapomniał ją odstawić. Kury obsiadły żłób, uznając go za całkiem wygodną grzędę. Kogut łypnął na nas, po czym zaczął czyścić nastroszone pióra.
~*~
Nie mogłam spać. Dręczyły mnie niepokój, myśli, wątpliwości. Nasłuchiwałam, co dzieje się na zewnątrz. Nie działo się nic. Zwykłe odgłosy nocy, szum wiatru, pohukiwanie sowy, oddechy ludzi i zwierząt. Przez dłuższą chwilę obserwowałam Meryna, Shanley i Aeda. Spali? Udawali? Przez chwilę miałam ochotę obudzić któreś z nich, żeby nie być sama… żeby powiedzieć, że jest mi źle? Chyba zabiliby mnie śmiechem. Meryn, Shanley, to arystokraci. Dlaczego w ogóle miałabym ich obchodzić? A Aed… Aed to trochę włóczęga, jak ja. Jest twardy, musi być. Ja też powinnam. Naprawdę być, nie udawać.
Westchnęłam. Wstałam najciszej, jak mogłam. Nie chciałam ich budzić. Mijając Aeda, uśmiechnęłam się lekko. W porównaniu ze spokojną, przystojną twarzą Meryna, jego rysy wyglądały w ciemności niemal groteskowo. Ile to już lat..? - zastanowiłam się, próbując sobie przypomnieć, jak właściwie się poznaliśmy. Jeśli dobrze pamiętałam, zaczęło się od interesów. Ja musiałam coś szybko sprzedać, on miał kontakty… Trochę jak dzisiejsze spotkanie, jakby historia zatoczyła koło.
Weszłam po drabinie, odsunęłam klapę i wyszłam na dach. Usiadłam tuż obok klapy, na prześwitującej przez strzechę belce konstrukcyjnej. Zwiesiłam nogi, dotykając bosymi stopami słomy. Noc była cicha, cichsza, niż w lesie. Nie było skrzypienia sosnowych pni, szurania zwierząt. Za mną były dachy domostw, przede mną – rozpostarte aż po linię horyzontu pola. Gdzieś po lewej majaczyły czarne sylwetki drzew w lesie, z którego przyszliśmy. Na niebie lśniła mozaika gwiazd. Wpatrzyłam się w dal. Bezmiar łąk i pól wydawał się tak pusty, tak inny od krajobrazów, do jakich przywykłam.

Zorana pisze...

[Zapewne obraziłam to pełne gracji zwierzę, przyrównując je do mojego mĘżczyzny, ale cóż – słoń także potrafi być delikatny, a niedźwiedzie ryki mogą mi się przydać później ;) Kocham Shan. Remis też :D]

Wirgińców było trzech. Jeźdźców też, więc albo dowódca tamtych był głupi, albo szykowało się coś grubszego. Albo faktycznie nie wiedział, że z Jeźdźcami będzie miał do czynienia. Regentka chciała w to wierzyć, wiedziała, że lepiej jest założyć najgorsze.
Spuszczając się z gałęzi, usłyszała świt, łomot, przekleństwo i wrzask. Skrzywiła się. Zawisła na rękach i ostrożnie usadowiła się w siodle. Wsunąwszy stopy w strzemiona, zebrała wodze.
- Dadzą sobie radę.
*
Dojeżdżali do bram w milczeniu. Prawie. Remis wiercił się na koźle, burcząc coś o krwiaku na łydce.

[Z długością zaszalałam, że jej... nie ma co czytać. Tak, piszę to wyłącznie po to, żebyś się nie nudziła, odświeżając KP. Lubisz drastyczne zmiany akcji? Zrób coś z akcją i NIE pytaj mnie o zdanie. Albo utkniemy na amen, albo będzie ciekawie. A liczbę obecnych w uciętej scenie Wirgińców możesz zmienić. Blondyna mogła przez liście nie zauważyć któregoś.]

Nefryt pisze...

Usłyszałam kroki Meryna na chwilę przed tym, nim się odezwał.
- „Wybacz, że zakłócam ci spokój”. – Uśmiechnęłam się lekko, odwracając się w jego stronę. Chciałam nawet powiedzieć, że nie, że wcale nie przeszkadza, gdy dokończył: - …ale muszę z tobą porozmawiać, Eleonoro. Porozmawiać w imieniu Zakonu Wśród Wzgórz.
Niedokończony uśmiech zamarł mi na wargach.
Eleonoro?
Po moim kręgosłupie prześlizgnął się zimny dreszcz. On wie. Nie mam pojęcia skąd, ale wie. Zmarszczyłam brwi. Zmrużyłam oczy jak ślepiec, próbujący dostrzec coś za zasłoną mgły.
- Em… słucham? – Nie musiałam udawać zaskoczenia. Było autentyczne. – Byłam pewna, że jesteś w stanie zapamiętać moje imię – dokończyłam chłodno.
Wiedziałam, czym był Zakon Wśród Wzgórz. Pozostawali wierni dynastii od dziesięcioleci. Tata całkowicie im zawierzył. Uczył Eneę, ale ona wolała źródła matki. Więc tłumaczył mi. Po cichu, bo chciałam słuchać. Wpychałam się na spotkania z ich przedstawicielem. Zawsze mnie wyrzucali. Nie miałam wprawa wiedzieć. Nie miałam być królową.
Spojrzałam na pierścień. Skąd to wziął? Czy pierścień był autentyczny? Przecież Zakon rozbili Wirgińczycy. Czy w takim razie mogłam mieć przed sobą jego prawdziwego wysłannika?
Podniosłam wzrok na twarz Meryna.
- Co to? – zapytałam cicho. Moje spojrzenie uciekało to na pierścień, to znów na niego, to gdzieś na boki… - Dlaczego mi to pokazujesz?
Noc wydała mi się nagle zimną i nieprzyjazną. Ile wie? - myślałam gorączkowo. I kim jest? Kim jest naprawdę?

[Odpisałam na jedną część, reszta się pewnie potem wyjaśni ;) I dzięki. A praczka… jak mogłabym sobie nie wpisać gnomiej praczki xD Swoją drogą, masz może pomysł, jak przekształcić nasz wątek w notkę? Bo tak myślę nad tym i myślę… i chyba warto, żeby inni poznali całość kapuściano-drzwiowego ambarasu.

A tak na marginesie, to mam zwolnienie do piątku, odgruzowuję wątki i gdybyś miała ochotę zwiększyć częstotliwość odpisów, to się nie krepuj ;P]

Szept pisze...

- Ktoś jedzie.
Jeźdźcy zbliżali się powoli, nieśpiesznie. Zmęczone konie szły powoli, stępa zaledwie. W względnej ciszy nocy niosło się pobrzękiwanie zbroi i oręża. Bardziej czułe elfie oczy wychwytywały zarys zbroi i dumnie powiewającego sztandaru. Wyszyte na nim symbole wciąż jednak pozostawały niewidoczne. W półmroku sylwetki jeźdźców garbiły się od chłodu, pochylali się niżej nad końskimi szyjami, zgrzybiałe dłonie zaciskali na wodzach. Z chrap potężnych wierzchowców unosiła się para. Wspaniałe, w ciężkim typie rumaki bojowe, nie żadne pospolite, wychudzone szkapiny, jakie chłopi zaprzęgają do pługa. Gdyby było jasno, ich sierść lśniłaby perliście, smolistą czernią. Kopyta otaczały szczotki pęcinowe, grzywy miały długie i zaplecione.
- Jeden, dwa, trzy… - liczył po cichu Midar, nie mogąc się doliczyć, bo i konie i jeźdźcy dwoili mu się w oczach. W końcu się poddał. – Dużo ich, cholibka… Ino mi się zdaje, że to nie Cienie.
Magiczka ułowiła utkwione w niej spojrzenie Aeda. Nieznacznie, ledwie dostrzegalnie pokręciła głową, po czym najspokojniej w świecie wetknęła laskę pod koc. Nie, to nie były Cienie. Cienie to zabójcy, złodzieje, dzieci mroku i nocy. Ich pierwszym chwytem jest podstęp, drugim pułapka, dopiero w ostateczności walka. Teraz mieli przed sobą rycerzy, tych, którzy jeśli nie przestrzegają, to przynajmniej mówią o kodeksie.
- To nie Cienie – przytaknęła, lecz głos jej pozostał lekko spięty, zdradzając nerwowość. Aed mógł zaobserwować, jak pochyla głowę, pozwalając, by luźne, ciągle wymykające się zza uszu kosmki opadły, przysłaniając częściowo twarz… i elfie, szpiczaste uszy.
To nie były Cienie. Blask ogniska rozświetlił rycerskie zbroje, lżejsze niż te, jakich używano na turniejach. Konie nosiły bogate rzędy, barwne czapraki i solidne, skórzane siodła. Broni była różnorodność, od ciężkiego oręża po niewielkie sztylety i mizerykordie, krótkie i wąskie, powszechnie stosowane do dobijania rannych. Blask ogniska, teraz, po zmroku, musiał być widoczny z daleka. Teraz nie sposób było się ukryć, umknąć od niewygodnych pytań.
- Kto wy! – rozkazujący ton, nawykły do posłuchu. Jeden z jeźdźców szturchnął piętami koński bok, zmuszając wierzchowca, by przyśpieszył, wysuwając się przed jego towarzyszy.
- A wy niby kto? – odburknął Midar, zatykając dłonie za pas i tylko przypadkiem prawą kładąc na rękojeści wysłużonego toporka.
Nie musiał pytać, odpowiedź miał jak na dłoni. Blask ogniska, chociaż nikły, ukazywał barwę płaszcza, niby granatową w ciemności, w rzeczywistości ciemnoniebieską. Na tarczy wymalowano złote słońce. Niestety, Midar niezbyt się znał na symbolach i ich znaczeniu, herbów nie rozpoznawał, poza tym, miast jednego słońca, on widział dwa nakładające się na siebie.
Myśliwi Ulotnych Energii. Łowcy magów i magii, bestii, potworów. Rzekomo działający dla kraju, dla króla i ludu. W rzeczywistości umacniający własną pozycję, zakon rosnący w siłę, śniący sen o państwie w państwie. Państwie zakonnym. Słaba, uzależniona od Wirgini Keronia, wyniszczona wojną, wydawała się idealnym miejscem na zrealizowanie tego snu.

Szept pisze...

cdn

- Odpowiadaj, jak pytają! – Zakonnik podjechał jeszcze bliżej. Końskie chrapy znalazły się tuż przy twarzy pijanego krasnoluda. Delikatne, miękkie chrapy, ciemne wargi okaleczone wędzidłem. Jeśli po sposobie traktowania zwierzęcia można ocenić człowieka, ten był mężczyzną silnym, nawykłym do tego, że przymusem osiągnie wszystko, zdążającym do celu za wszelką cenę. Byle szybko, byle tak, jak on tego pragnie. Niezdolny do cierpliwości, nie zadawał sobie trudu, by zrozumieć, by pojąć naturę drugiej strony.
Midar, nawykły do odpowiadania i dyscypliny, dyskretnie pokazał mówiącemu obraźliwy gest. Więcej nie zdążył zrobić chyba tylko dlatego, że poczuł na ramieniu mocny uścisk drobniejszej ręki. Ostrzeżenie. Zainterweniowała magiczka.
To chyba jednak nie zrobiło wrażenia na żołdaku. Kobieta winna siedzieć w domu, przy kuchni. Rodzić dzieci i opiekować się nimi, a nie włóczyć się w szemranym towarzystwie i zajmować tym, na czym się nie zna.
- Drugi raz nie zapytam – jeździec utkwił spojrzenie w Aedzie, spodziewając się po nim odpowiedzi. Do rozmowy z babami zniżać się nie będzie.
- To już trzeci – szept Midara był ledwie słyszalny. Teraz Aed mógł pojąć, jakim cudem wojak prowokował wszelakie bójki i zdobywał tyle guzów na swej upartej, zakutej pałce. Tudzież głowie.

[W razie czego śmiało mieszaj, dodawaj swoje postacie, pomysły. Ja lecę spontanem, więc żadnych planów nie mam na dłuższą metę i nic mi tu nie pomiesza, także nie masz co się przejmować.
Filmy to ja dopiero odświeżam. Dorwałam Atlantis, skończyłam, a ponieważ się uwzięłam na tematykę grecko-rzymską i starożytną, przyszła kolej na Hannibala i Spartakusa. Trochę zejdzie zanim się z tym uporam i znowu przeskoczę na fantasy albo w końcu się wezmę za polecanych Muszkieterów. Tylko kiedy na to wszystko znaleźć czas? W czytelnictwie to u mnie króluje niepodzielnie średniowieczne fantasy i głównie w tym się rozczytuję. Trochę w przygodowych i historycznych, acz to już zdecydowanie mniej, chociaż ukochany London i jego nowele czekają na półeczce na swoją kolej. Generalnie, mój gust bardzo specyficzny i mocno wybredny, zapytaj Darrusowej, jak Szeptucha potrafi wybrzydzać się jak się gg zgadamy.
Trochę sobie poczekałaś na odpis, bo u mnie okres posuchy zapanował. Nie będę kłamać, że nie mam czasu, bo wyznaję zasadę, że akurat czas to problem najmniejszy i zawsze się znajdzie, gorzej z chęciami i weną. Te ostatnie u mnie ostatnio niedomagają, stąd się w odpisie nie popiszę. Ale już dłużej nie chciałam, żeby leżał, bo … cóż, jak się nie odpisze w przeciągu tygodnia to potem coraz gorzej się zebrać. Przynajmniej ja tak mam. Zresztą, żebym to jeszcze odwlekała na zasadzie, bo wena się pojawi i nie pójdzie ochłap… ale nieraz się odwleka, a weny jak nie było, tak nie ma. To się wyżaliłam, ponarzekałam, w myśl zasady, że Polak zawsze musi narzekać :P]

Szept pisze...

[Skleroza. W razie czego śmiało steruj rycerzem, to nawet żadna z pobocznych, po prostu użyty i stworzony, bo był potrzebny.]

Nefryt pisze...

To, co mówił, zainteresowało mnie. Byłam ciekawa, co chciał mi przekazać i czy naprawdę był tym, za kogo się podawał. O ile odpowiedź na pierwsze pytanie mogłam zaraz poznać, o tyle drugie było w obecnych warunkach nie do sprawdzenia. Wydawał się tak pewny w kwestii mojej tożsamości, że dalsze udawanie głupiej nie miało sensu. Nie zmieniało to faktu, że bardzo się bałam. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek się ujawnię. Zależało mi na wolności kraju, nie na koronie. Nazwisko przy obecnym porządku rzeczy skazywało mnie w zasadzie na śmierć, w zamian dając wyłącznie możliwość podjęcia politycznej gry. Gry, której nie chciałam. Tymczasem okazało się, że niektórzy bardzo dobrze orientują się w tym, kim jestem. Być może nawet od dawna.
- „Zakon stracił twierdzę i wielu członków. Reszta ma związane ręce, bowiem Wirgińczycy nie spuszczają z nich oka. Jednak złożona przez nich przysięga wciąż pozostaje w swojej mocy. Przysięga wierności prawowitej władzy. Pierwszy Mistrz za mającą prawo do tronu uznał dynastię Marvolów.”
To, co mówił, pokrywało się z moją wiedzą. Z jednej strony, niepokoiło mnie to, bo skoro wiedziałam ja, mógł także wiedzieć ktoś inny. Z drugiej, jeśli Meryn byłby oszustem, sługą Wirgini na przykład, ta rozmowa nie miałaby większego sensu. Miał mnie jak na dłoni przez pół dnia. Poza tym, gdyby działał dla wrogiego państwa, nie pomagałby mi i Aedowi w Etir. Więc… czy mogłam mu zaufać?
- „Jesteś ostatnią dziedziczką. Ci, który nie przeszli na stronę Escanora - bo są tacy - nadal winni ci są posłuszeństwo. Ja jestem. Shanley również”.
Usłyszałam cień wahania w jego głosie i, choć wydało mi się to absurdalne, przekonało mnie to, że ma raczej uczciwe zamiary.
Milczałam przez chwilę.
- Masz rację, co do tego, kim jestem – wyszeptałam. – Wiem, czym był Zakon. Ojciec mnie wtajemniczył. Nie mogę powiedzieć, że całkowicie ci ufam. Pewnie to rozumiesz, ale… jestem otwarta na rozmowę. I… chciałabym wiedzieć, skąd się o mnie dowiedziałeś.
Czekałam na odpowiedź, na rozwinięcie tematu. Byłam ciekawa, czego Zakon ode mnie chce i dlaczego ujawnił się właśnie teraz.
Zawahałam się.
- Meryn i jeszcze jedno – zaczęłam. Mówiłam jeszcze ciszej, niż wcześniej. – Czy Aed… on wie? O mnie i o was? – To miało być spokojne, stonowane pytanie, zadane tak obojętnie, jak tylko się dało. Nie wyszło. Słowa padły nieco za szybko.

[Jeśli masz pomysł, jak to zrobić, to jasne, zajmij się tym :). Ja też próbowałam, ale mnie przerosło. Oj tam, daj spokój. Wyszło jak wyszło, jak widzisz żyję i coś tam odpisuję ;) I widzisz. Miałam odpisywać częściej, a tu… no, liczyłam, że wyślę ci to wcześniej i – niestety - figa.]

Karou pisze...

Rozlał wino. Nie dość, że zmarnował dobry trunek ( fakt faktem ostatecznie trochę doprawiony) to jeszcze ochlapał jej suknie! A to raczej nie zejdzie tak szybko. Nie mogła pozwolić sobie na okazanie prawdziwej złości. Bo jednak troszeczkę się złościła. Musiała wszystko ukryć i zatuszować zakłopotaniem.
- Ojej... Nie. To nic. Każdemu mogło się zdarzyć. - uśmiechnęła się i szybko uprzątnęła ostre kawałki z rozbitego naczynia. Jeszcze nie daj Boże ktoś się pokaleczy . Dzisiaj na pewno ktoś się skalecz. Jednak to jeszcze nie teraz. Ukradkiem przyglądała się swojej ofierze. Widziała, że jej plan na nim zadziałał gorzej z tym drugim, który nawet nie tknął swojej porcji, a resztę wina rozlał. No cóż. Takie przypadki się zdarzały. Teraz musiała wymyślić coś innego, bo jak widać najemnik ani myślał by ułatwić jej zadanie. Tylko niczym nieznośny wrzód na tyłku przypominał o sobie i nie dał się zniwelować choć na krótki czas. To naprawdę zaczynało ją irytować. Jednak musiała być niewzruszona jak kamień. Nie ważne co by się działo kamień stoi i się nie zmienia. Musiała brać przykład z kamienia.
- Tak. Zaprowadzę. Proszę za mną. Proszę uważać. Stopnie są strome. A upadek z pewnością nie byłby przyjemny. Z resztą czy jakiekolwiek upadki są przyjemne? Dlatego proszę się pilnować. Pomogłabym, ale nie ma tam na tyle miejsca by trzy osoby ramie w ramię szły. Będę prowadzić. - zakończyła Paeonia kierując się na schody. Była do nich tyłem. Mogła więc choć na chwile dać odpocząć twarzy od sztucznych uczuć. Musi coś wymyślić by pozbyć się tego strażnika. Tylko jak? Zepchnie go ze schodów i będzie liczyć, że złamie sobie kark? Nie to nie był zbyt dobry pomysł. Jeszcze by przeżył i musiałaby zabić jeszcze jedną osobę. Chociaż to nie powinno jej robić różnicy. Jednak w przeciwieństwie tego grubasa co był jej celem ten to na pewno umiał walczyć i pewnie musiała by się nieźle wysilić by pozbawić go głowy. A z potem mało komu do twarzy.
- To tu. Trochę się rozgościłam. - wskazała na torby i kolorowe szmatki, które służyły aktualnie za części, które składały się na miękkie łóżko. Materacu przecież nie dźwigała. Byłoby to raczej mało poręczne. - Możemy go tu położyć. Będzie mu wygodnie. Tak myślę. - odparła i poklepała łóżko. A wraz z tym do jej głowy wpadł niespodziewany pomysł na to jak by się pozbyć Aeda.

Paeonia

Rosa pisze...

[Pomysł ciekawy. ;) Isleen co prawda jeszcze się doucza, ale samej też udaje się jej coś zdziałać w leczeniu… Może zgłosiłaby się jako pomocnica dla Alaryka? Potem będzie można to jakoś rozwinąć, może choroba nie pojawiła się tam przypadkowo…? Ale to zobaczymy podczas pisania wątku, tak myślę. :) Zacząć? Tylko we fragmencie, kiedy Isleen dopiero dowiaduje się, że jest potrzebna pomoc, czy jak już się poznali i wyjeżdżają? Chyba, że zaczniemy jak już są w wiosce? :]

Nefryt pisze...

- „Dojścia. Informacje to towar jak każdy inny, można go kupić lub sprzedać. Informacja o przedstawieniu, które na dziś szykowali Wirgińczycy również okazała się być na sprzedaż”.
Uśmiechnęłam się smutno. Jak zwykle pieniądze.
- „Poza tym są wśród nas tacy, którzy pamiętają cię zanim... zginęłaś. Mieliśmy swoich ludzi na królewskim dworze. Elementy tej układanki zaprowadziły mnie aż tutaj”.
Próbowałam wywnioskować, w którym momencie się dowiedzieli. To, że żyję, musiało, przynajmniej na samym początku, być dla nich zaskoczeniem z jednej prostej przyczyny: ja naprawdę chciałam się zabić. Nie planowałam żadnej intrygi, żadnego spisku. To, że mi się nie udało, wynikało z przypadku. W swojej naiwności uznałam go za nakaz od losu. Zdołałam przekonać samą siebie, że skoro coś nie pozwoliło mi się zabić, to muszę coś zrobić tu, na tym świecie. Marzenie o wolnej Keronii, o tym wyśnionym, wyczytanym z ksiąg mojego ojca kraju stało się, paradoksalnie, bliższe. Tak zaczęła się droga do zostania „Nefryt”: kobietą, którą jestem teraz.
Słuchałam w zadumie jego wyjaśnień.
- Wiem, Meryn – powiedziałam cicho. - Ale… w zasadzie sam to powiedziałeś. Jeśli się ujawnię, któryś z rodów natychmiast to wykorzysta. To nie będzie dobre, uwierz mi. Jeśli zostanę kartą przetargową któregoś z arystokratów, on obali Szafirę. Oprócz Wirgińczyków, będziemy mieli wojnę domową. Szafira, mimo, że jest cholerną marionetką i nic nie potrafi, stwarza pozór niepodległej monarchii. To oczywiście złudzenie, parodia państwa, ale częściowo powstrzymuje Wirgińczyków przed całkowitym przywłaszczeniem sobie Keronii. Jeśli dokona się przewrót, jeśli nie będą mieli pewności, że królowa będzie uległa, wkroczą do Królewca. Będzie jeszcze gorzej. Jak w Demarze.
Westchnęłam, widząc cień niezadanego pytania w jego oczach.
- Nie jestem pewna, Meryn – przyznałam. – Nie wiem, jak zapobiec wojnie domowej, natomiast staram się zrobić wszystko, by doszło do niej dopiero, kiedy będziemy wolni… kiedy żadne z państw ościennych nie będzie mogło, ewentualnie: nie będzie miało interesu w tym, by nam zagrozić. – Umilkłam na chwilę. Te plany były tak dalekosiężne, a przez to tak nieszczegółowe, że aż dziwnie było o nich mówić. – Niezależnie od wszystkiego, najpierw musimy pozbyć się Wirgińczyków. Potrzebne będzie powstanie, ale nie krótki zryw, nie zamieszki w jednym czy dwóch miastach. Chodzi mi o powstanie… totalne, takie, w którym weźmiemy udział wszyscy, cały kraj. Problem polega na tym, że jesteśmy bardzo słabi. Nie wiem, na ile orientujesz się w tym, co robię w… ostatnich latach, poza napadami. Szkolę ludzi. Po pierwsze po to, żeby sami umieli się obronić. Po drugie, żeby kiedy przyjdzie czas, zaatakowali razem z nami. Po za tym… wiesz, po co to wszystko? Te napady? To odbijanie więźniów? Nawet, jeśli powstanie miałoby się nie udać, chcę dać ludziom nadzieję. Zdaję sobie sprawę, że Wirgińczycy kiedyś mnie zabiją. Nic na to nie poradzę, ale chcę zadbać, żeby coś po mnie zostało.
- „O tobie...? Nie. Chyba nie. A jeśli chodzi o Zakon... Chyba niechcący go w to wplątałem”.
W moich oczach zaigrały mimowolnie iskierki radości. Poczułam jakąś złudną, ale bardzo jasno świecącą nadzieję, że Aed pakuje się w te wszystkie kłopoty razem że mną nie dlatego, że ma w tym interes. To głupie, skarciłam się w myślach. Jakie to ma znaczenie? Mimo to gdzieś w mojej świadomości tliła się dość mętna myśl, że może jednak pan trubadur mnie lubi.
- To dobrze – mruknęłam. – Nie mów mu. Niech to zostanie między nami. Przynajmniej na razie.

Nefryt pisze...

[Właśnie. Zapomniałam dopisac dwie rzeczy. Po pierwsze, walcz ze stagnacją, jak ci się odpisać chciało to nie jest chyba zresztą tak źle ;) Po drugie - zauważyłam - zmieniłaś kota, o! A ja myślałam, że on już tak na dobre...]

Summer pisze...

[Najpierw chciałabym Cię przeprosić że aż tyle musiałaś czekać na odpowiedź ode mnie, ale miałam straszny zastój wenowy i nie potrafiłam nic napisać. Przy okazji uznałam, że powinnam Cię poinformować, że niestety nie będę już w stanie kontynuować naszego wątku, gdyż po konsultacji z Nefryt przyznałam jej racje, że zbyt wiele informacji w historii mojej postaci nie zgadza się z wizją Keronii więc musiałam ją usunąć. Jednak niebawem zamierzam wrócić z inną postacią i mam nadzieję że wtedy uda nam się napisać inny wspólny wątek. Jeszcze raz bardzo przepraszam :) ]

Tiamuuri pisze...

Savardi gwałtownie wstała. Wszystko działo się szybko... Zbyt szybko. A elfka naprawdę nie była i nigdy nie chciała byc wojowniczką.
W prawej ręce znów dzierżyła dębowy kij, w lewej sztylet, co przywróciło jej chociaż małą cząstkę pewności siebie. Przybrała pozę, która mogła uchodzić za przejaw jakiejś gotowości do walki.
Tiamuuri na kolanach podeszła do Aeda. Chciała chwycić oburącz jego rękę, czy może lepiej złapać go za koszulę, ale poruszenie lewym ramieniem wywołało kolejną falę bólu. Z nagłą irytacją dzieczyna pomyślała o wyrwaniu tych przeklętych strzałek z ciała, problem był jednak taki, że wbiły się w złe miejsce, pod złym kątem i przede wszystkim tak głęboko, że własnoręczne usunięcie ich było dla niej technicznie niewykonalne. Z gniewnym westchnieniem położyła Aedowi prawą dłoń na ramieniu.
-Co to znaczy? -niemal wysyczała to pytanie -O czym on mówi? Jest coś, o czym na nie mówiłeś?
Pytanie, które przyszło do głowy Savardi, było nieco odmienne.
-Znacie się, ty i ten...
Wskazała czubkiem kija postać w zielonym płaszczu. Czuła, jak strach ustępuje bezsilnej złości. Prawie nieświadomie odsunęła się od ściany, wysuwając się nieco na środek korytarza, stając między magiem a pozostałymi, jakby zamierzała w razie konieczności bronić tamtych dwoje na ziemi. W tym momencie jakoś nie zastanawiała się, czy w starciu z magią miałby jakiekolwiek szanse.
-Powiedz, o czym on mówi -poprosiła Tiamuuri, twardo spoglądając w oczy Aeda. Przynajmniej usiłowała spoglądać twardo, bo jednocześnie cały czas czuła, że sytuacja wymyka im się spod kontroli. Mało jeszcze rozumiała te wszystkie gierki, intrygi i podwójne dna, przez długie wieki istnienia pozostawała poza tym wszystkim.
-Jaki klucz? Czy to wszystko jest zasadzką?
Savardi słysząc to pomyslała, że przyjaciółka powinna zachować większą ostrożność. Nawet jeśli najemnik miał coś wspólnego z obecnością mężczyzny w zielonym płaszczu, istniała szansa, że próbując się wytłumaczyć, powie coś, czego tamten jeszcze nie wiedział.
-Zostaw ich -powiedziała elfka lodowatym tonem do maga. Potrząsnęła przy tym laską, na tyle nieznacznie, że nawet nie była to jawna grźba ataku. W tym Savardi nigdy nie była dobra.

Tiamuuri pisze...

Savardi przybrała kolejną parodię postawy bojowej. Wycelowała kij w Lossenfelda jak włócznię, problem polegał na tym, że musiała użyć do tego tylko jednej ręki, w drugiej, coraz mocniej drżącej, ściskała sztylet.
-Chyba polecenia wydane z góry były jasne - odezwała się elfka -Przykro mi, panie iluzjonisto, ale nikt pana nie uwzglądniał w planie.
On jest tu w tym czasie, co my.
Myśl była jak nagłe uderzenie obuchem, kij, i tak trzymany niestabilnie, jeszcze mocniej zadygotał w ręce uzdrowicielki. Czy naprawdę wraz z Tiamuuri zostały zdradzone?
Tiamuuri cofnęła się i powoli wstała, opierając się zdrową ręką o ścianę.
-Chyba mu nie ufasz? -zwróciła się do Aeda -Z jakiegoś powodu odnalazł nas w korytarzu, którego dokładna lokalizacja nie jest chyba znana nawet Wirgińczykom, którzy przejęli tę twierdzę.
Nie patrzyła w tym momencie w stronę Savardi, bo miażdżyła spojrzeniem Aeda, ale ze swoimi zmysłami wyczuła nie tylko to, że uzdrowicielka dała krok naprzód, również odebrała płynącą od niej falę złości.
-Nie dasz rady nawet go dotknąć, Savardi - powiedziała Tiamuuri chłodno, jakby ze smutkiem -Nawet nie próbuj.
Spuściła głowę, spojrzała w dół. Przelotnie pomyślała o ziemi pod ich stopami. Gdyby spróbowała... i tak nie miałaby szans w starciu z prawdziwą magią.
Znów przeniosła wzrok na mieszańca.
-Nie możesz oddać mu klucza. Nie na tym polega nasza misja tutaj.
To nie była ostatecznie jej wojna, ale dziewczyna wykonywała polecenia ludzi, którzy pomogli jej, kiedy ich potrzebowała. I nie chodziło tylko o spłacanie długów. Ruch Oporu był jedyną rodziną jaką miała, odkąd wyszła z puszczy Larven.
Savardi była chyba najbardziej przerażona osobą spośród wszystkich przebywających w tunelu. Jej rola nie polegała na pracy w takich warunkach. Nikt też do tej pory nie oczekiwał od niej, żeby stała na pierwszej linii frontu. Teraz sytuacja zmusiła ją wbrew jej woli i zupełnie niespodziewanie.
-Jeśli go nie dostaniesz, zabijesz nas wszystkich?- spytała. A może raczej wysyczała pytanie jak wściekła kotka. Strach i gniew, jedno i drugie podsycało powolny wyrzut adrenaliny.
-Mnie będziesz chyba musiał załatwić pierwszą.
Właściwie to nie jest pewne, pomyślała Tiamuuri mimowolnie. Nie, kiedy przeciwnik posługuje się magią. Ale kiedy ostatecznie odzyska klucz z martwej dłoni jednego z trupów, przynajmniej będzie wiadomo, że zrobili wszystko, co w ich mocy.
-Aed, nie myśl teraz o mnie, proszę -westchnęła -'⊍ Ђœ√ od czegoś takiego nie umierają. Naprawdę trzeba się bardziej postarać.
Chociaż niedługo będę potrzebowała twojej pomocy, dokończyła w myślach. I siłą rzeczy to nie będzie przyjemne.
-Sam powiedziałeś, że tu nie pomoże wytrych. Chyba z jakiegoś powodu ktoś postarał się o takie zabezpieczenie. A nasza misja, przynajmniej w założeniach, miała pozostać w tajemnicy...
Gdyby chociaż była w stanie z wystarczającym prawdopodobieństwem odgadnąć, co kryło się za tymi wyjątkowo skutecznie zamkniętymi drzwiami...

Tiamuuri pisze...

Dziewczyny odczuły nagłą potrzebę kontaktu wzrokowego. Tiamuuri zaczęła powoli się wycofywać, starając się nie odwracać tyłem do Aeda, jednocześnie Savardi przywarła plecami do ściany i przesunęła się w strone przyjaciółki. Kij, i tak nieużyteczny, mogła na chwilę opuścić.
-To było z góry zaplanowane? -spytały obie, niemal idealnie jednocześnie. Tym razem to Tiamuuri sięgnęła po sztylet, uzdrowicielce już tak bardzo trzęsły się ręce, że nie byłaby zdolna do takiego ruchu. Właściwie kiedy mag oznajmił, że wyłączył mechanizm, elfkę ogarnął jeszcze większy strach. Miała mu uwierzyć na słowo?
-Twoi mocodawcy wiedzą o tym? -spytała Tiamuuri Aeda. Niech, na bogów, przyjamniej jedna rzecz się wyjaśni.
Poczuła nagłą złość na Sokolnyka i pozostałych. Nie wiedziała nic, poza tym, że mieli znaleźć to przejście. I dla kogo właściwie...
-Może od razu powiedz, o co tu właściwie chodzi i kto jeszcze jest w to zamieszany.

Tiamuuri pisze...

-Ale to nie Sokolnyk zdradził? -spytała niepewnie Savardi -To chyba ktoś inny... z góry... prosił go o pomoc?
Elfka działała w Ruchu Oporu już od kilku lat, znała oddział z Wielkiej Równiny, ufała tym ludziom. Nigdy nie posądziłaby kogoś z lokalnych przywódców.
-Za szybko się nie dowiemy -westchnęła Tiamuuri -Nie mamy chyba wyboru, musimy iść dalej. Możliwe, że coś się wyjaśni, jak Aed przypomni sobie, komu i co jeszcze przez zrządzenie bogów zawdzięcza.
Westchnęła i spuściła wzrok. Ręką niepewnie dotknęła grotów strzałek tkwiących w ciele.
-Tylko najpierw niech ktoś to ze mnie wyciągnie. Bez obaw, bardziej mi nie zaszkodzi. To... we mnie... samo się zacznie naprawiać... tylko ktoś musi to draństwo zwyczajnie brutalnie wyrwać. I nie zwracać uwagi, jak nie wytrzymam i krzyknę.
Spojrzała na Aeda, tym razem bez groźby mordu w oczach.
-Chyba ty musisz to zrobić, bo jedyny medyk w drużynie ma mały problem z opanowaniem się.
Drzewna powoli odwróciła się do ściany, z cichym syknięciem uniosła ręce i oparła dłonie o wilgotne kamienie, jakby czekała na wykonanie wyroku.
Savardi rzeczywiście drżała, teraz już wspierając się na kiju. Chciała zaprotestować, ale Tiamuuri nie patrząc na nią odezwała się z goryczą.
-Nie obwiniam cię, że czujesz się, jakby cię sprzedali.
Elfka zacisnęła usta w wąską kreskę, dłonie dzierżące kij zbielały. Sprzedali ją? Nie tylko ją, być może pozostałych też... Kto mógł wydawać rozkazy i zlecenia oddziałom Ruchu? Możliwe, że ktoś inny też przez czyjeś ukryte intencje został wysłany na pewną śmierć.
Chcieli, żeby Wirgińcycy ich znaleźli, czy zwyczajnie chodziło o jednorazowych agentów?
-Aed, masz mi wyjaśnić, kto cię tu wysłał - jęknęła Savardi -Z kim bezpośrednio rozmawiałeś.
Kto będzie odpowiadał za naszą śmierć, dokończyła w myślach, ale nawet nie miała siły powiedzieć tego na głos.

Tiamuuri pisze...

Tiamuuri skinęła głową. Starała się zachować spokój. Kiedy Aed uwalniał ją od strzałek, które praktycznie przybiły ją na wskroś, nawet nie drgnęła, tylko mocno zacisnęła zęby na materiale podanym przez najemnika. Spodziewała się, że będzie znacznie gorzej.
-Dziękuję -westchnęła, kiedy poczuła, że ciała obce wreszcie zniknęły z jej ramienia. Ból częściowo ustąpił, wypierany przez dziwne, ale dość przyjemne poczucie odrętwienia. Dziewczyna odwróciła się do Aeda i podała mu na otwartej dłoni wyciągnięty spomiędzy zębów materiał.
- Już jest lepiej. Dużo lepiej. Czynnik powodujący regenerację jest trochę znieczulający. Nie całkiem ale...
-Ale bedę musiała pobrać kiedyś od ciebie próbkę tej substancji - dokończyła Savardi.
Przynajmniej w końcu odłożyła ten cholerny kij, pomyślała Tiamuuri z ulgą. Odwróciła się, tak, żeby widzieć jednocześnie wszystkich. Zamierzała wstać, ale tym razem to Savardi gawłtownie ją powstrzymała.
-Siedź na tyłku, dopóki proces nie zakończy się całkowicie.
-Naprawdę jestem w stanie wstać -zaprotestowała Drzewna - To kwestia jeszcze z dziesięciu minut. Potrzebuję tylko... twojego kija, żebym mogła się wesprzeć, tak na wszelki wypadek.
Tak byłoby najlepiej. Tiamuuri nie wątpiła, że przyjaciółka w obecnym stanie w końcu użyje tego kija zgodnie z myślą, z którą go ze sobą wzięła. Co raczej nie skończyłoby się zbyt dobrze.
Elfka odwróciła się, wzięła oparty na chwile o ścianę drąg i podała Tiamuuri, która wstała i skinęła głową.
-Spokojnie, jeszcze żyjemny - powiedziała Tiamuuri powoli -Aed ma rację. Musimy postarać się przetrwać, a jak wyjdziemy, możemy znaleźć tych, którzy nas wystawili. Obiecuję, że wtedy będziesz mogła osobiście sprać ich tą lagą. A jak będziesz potrzebować pomocy, ja chętnie przyłączę się do skopania tyłków.
-Cholera, ta substancja jako kolejny efekt uboczny powoduje taki nienormalny spokój? - jęknęła Savardi bezsilnie. Częściowo docierało do niej, że właśnie została rozbrojona. Opanowanie przyjaciółki trochę ją zirytowało, Tiamuuri była uparta, czasem starała się być twarda, ale nie poddawała się emocjom i nie okazywała ich tak silnie.
-Nie, to tkwienie kilkanaście wieków w jednym miejscu, spokojna obserwacja i rozważania. Plus zwyczajny zdrowy rozsądek.
-Zatem tak po prostu przyznajesz im rację? -spytała uzdrowicielka z niedowierzaniem.
-Nie, po prostu domyślam się, że twój wybuch emocji bardzo poprawi temu staremu draniowi humor - Drzewna gestem głowy wskazała na maga.
Albo tak go w końcu rozgniewa próbami rozbicia mu czerepu, że nastąpi wspomagane zapadnięcie tunelu i naprawdę skończą jak ten Wirgińczyk, którego szczątki widzieli. No, może częściowo obawiała się, że jeśli naprawdę Savardi spowoduje u maga kolejny napad wesołości, to ona sama straci swoje cudowne opanowanie i spróbuje zetrzeć Lossenfeldowi z ust ten obrzydliwy uśmieszek...
-Albo mu się narazisz. A chyba nie możesz sobie pozwolić na tak bezsensowną śmierć. Nasi ludzie cię potrzebują i ty dobrze o tym wiesz.
-Tak, wiem - warknęła elfka -Czyli idziemy?

[Savardi musi być uparta i nie do końca przekonana, żeby za łatwo nie mieli, musi czasem stawić im słaby opór.]

Nefryt pisze...

[Pisane na szybko, mam nadzieję, że da się przeżyć ;) Powinnam zakuwać na historię, ale przecież lepiej odpisywać na KK :P]

Słuchałam tego tłumaczenia ponura, z nieruchomą bruzdą wyrytą w czole.
- Właśnie dlatego to plany. Nie rzeczywistość – wyszeptałam. – Mam nadzieję, że to się zmieni. Z czasem.
Poczułam się trochę jak karcony uczniak, jak naiwny romantyk, nieświadomy świata. Tymczasem ludzie, a zwłaszcza prowadzone przez ludzi wojny, bardzo szybko leczą z większości romantycznych mrzonek. Zostają tylko idee, które muszą poczekać.
„Domknąć koło”. Raczej wiele kół. Po pierwsze, wsparcie z zewnątrz. Po drugie, poparcie. W wypadku chłopów paradoksalnie może pomóc to, że nie wiedzą, że jestem „szlachetnej krwi”. Gorzej z arystokracją. Część z nich zapewne chętnie by mnie powiesiła, nawet własnoręcznie. Po trzecie, wywiad. A tego prawie nie mamy. Jeżeli z całego zamysłu miałoby wyjść coś więcej, niż jedna potyczka i, potencjalnie, rzeź naszych sił, potrzeba czegoś więcej, niż grupa pospolitych informatorów. Niezbędni stają się szpiedzy.
-„- Nie. Nie po to ja i inni mentorzy uczyliśmy tych młokosów, jak się posługiwać bronią, nie po to powstała siatka szpiegowska, żeby teraz ktoś mógł bezkarnie mordować... żeby w ogóle mógł mordować. Po to masz nas. Żebyś mogła czuć się bezpieczna i żebyś o wszystkim wiedziała wcześniej. Na razie przynajmniej do tego możemy się przydać.”
Uniosłam brew. Założyłam ręce.
- Jak to sobie wyobrażasz? – zapytałam zaintrygowana. - Jeśli chcesz zasugerować, bym skończyła z lasem, to nic z tego, Meryn. Przykro mi. Ale staram się nie zginąć, wierz mi – roześmiałam się cicho. – Od jakiś czterech lat bardzo lubię swoje życie.
- „Zresztą, co ja cię tu będę zapewniał... – dodał, machnąwszy ręką. – Myślisz, że ten szpicouchy popapraniec na to pozwoli?”
Parsknęłam.
- Aed powinien w pierwszej kolejności przypilnować siebie.
- „Jak znam życie, to i tak nas teraz podsłuchuje.”
Czy on zawsze musi w coś wdepnąć? Skrzywiłam się. Był to grymas z rodzaju tych smutnych i częściowo już zrezygnowanych. Przyzwoity z niego gość, powiedziałabym nawet: dobry, w taki chaotyczny sposób, ale jednak dobry, mimo, że z marginesu. Nie chcę, nie mogę pozwolić, żeby ktoś go zabił. Pokazałam Merynowi, żeby był cicho.
- Porozmawiamy później – bezgłośnie poruszyłam ustami. Nie wiedziałam, ile słyszał Aed. Miałam nadzieję, że jak najmniej.

Anonimowy pisze...

-Idź -mruknęła Savardi, wywołując tym mimowolny uśmiech na ustach Taimuuri - I najlepiej nie wracaj.
Wykonała gwałtowny ruch ręką, ale pod wpływem piorunującego spojrzenia przyjaciółki, znieruchomiała.
-O co chodzi.
-Lepiej trzymaj ręce... i inne części ciała z daleka od ścian. Nie wiadomo, co tu jeszcze możesz uruchomić.
Elfka wzdrygnęła się i otrząsnęła, jakby próbowała zrzucić z rękawów tuniki coś obrzydliwego.
-Ostatni raz wkraczam w odrażające, wilgotne podziemia - powiedziała, starając się, żeby zabrzmiało to jak groźba. Przynajmniej w jej głosie nie pobrzmiewał już strach, jakoś sam fakt, iż ten cholerny starzec był odwrócony plecami, w jakimś stopniu ją uspokajał. Czuła jakis rodzaj satysfakcji, patrząc jak Tiamuuri, powoli ruszając za magiem, również stara się utrzymać dystans.
Savardi bardzo chciała ją spytać, czy może ona zrozumiała coś z zagadkowych słów Lossenfelda, ale wolała nie ryzykować.
Tiamuuri właściwie nie wiedziała ani trochę więcej niż ona. Tylko po prostu szybciej zrozumiała, że zadawanie kolejnych pytań niekoniecznie oznacza uzyskanie odpowiedzi natychmiast.
Gdybym jej posłuchała i bardziej postarała się odzyskać zdolność telepatii, pomyślała z żalem. Ale teraz nie był najlepszy czas na próby. Musieli zachować czujność.
Z niemal kamienną twarzą, z wyjątkiem lekkiego grymasu dezaprobaty, odwróciła głowę w stronę Aeda.
-Naprawdę dziwne masz znajomości -stwierdziła -Jak przez niego tu umrzemy, postaram się straszyć go każdej nocy, póki serce mu się nie zatrzyma.
Savardi nic nie mówiła, w tej chwili tylko zawzięcie zaciskała pięści i wbijała wzrok w ziemię kilka kroków przed sobą. Wolała patrzeć, gdzie stawia stopy, nie miała ochoty na kolejne niespodzianki.

[Podoba mi się, bo teraz zrobiło się tak trochę niepewnie. Ja wyobrażam to sobie, że wkrótce dotrą do a) tych drzwi, b)nieoczekiwanego rozgałęzienia albo zasypanego rumowiska na korytarzu. Jakby byli w pobliżu drzwi mogliby pojawić się Wirgińczycy, żywi i/lub martwi.]

Silva pisze...

- Wstawaj. Bo jeszcze troll uzna, że przydałyby mu się dudy.
Aed miał rację, powinni się stąd wynosić. Więc to zrobili, póki troll zajmował się czymś innym, ale nie mogli mieć łatwo,; gdzieś coś trzasnęło, niby nic w kopalni, ale uciekający truchtem najemnicy, spokojnie mogli uznać, że coś jest na rzeczy. Przecież ta podróż już była absurdalna więc czemu nie mogłaby stać się jeszcze bardziej szaloną? Stała się.
Za nimi zawaliła się ściana.
Znaleźli się w ciemności, podmuch zgasił ogarek, który mieli, odciął ich też od blasku ognia z jaskini.
- Fortuna kołem się toczy, nie? - najemnik kichnął, kaszlnął, splunął gdzieś, być może na własnego buta, może na nogę chuchra, a może gdzieś na kamienną ścianę - Czy te kopalnie chcą nas żywcem pochować? - uniósł rękę, pogroził zaciśniętą pięścią nie wiadomo czemu i znowu kichnął.
Coś nad nimi zadrżało. Osypały się kamienie. Wstrząs powtórzył się; czy to stare belki i podpory, które trzymały w całości kopalniane chodniki, zaczęły uginać się pod naporem skał i gór? Czy los właśnie zamykał wieko trumny nad ich głowami?
Coś trzasnęło, przed nimi spadły kamienie, podniósł się pył i kurz. A w górze…
- …alo! - po chwili znowu, trochę wyraźniej - Haloo!
Światełko na końcu tunelu, ta niewielka jasna kropka, właśnie się powiększyło. Za chwilę jakiś cień przysłonił wyrwę, cofnął się, wrócił i krzyknął - Hop, hop!
Brzeszczot znał ten głos.
- Wyciągnij nas!
Chwila ciszy. - Brzeszczot?! - zdziwiony głos i kilka kamyczków spadło w dół.

[któż to taki? Dowiemy się w następnym odcinku ^^]

Tiamuuri pisze...

Tiamuuri uśmiechnęła się.
-W czym pomóc? Teraz już naprawdę jest wszystko w porządku. To naprawdę naprawia się tak szybko.
Zwolniła jeszcze bardziej, żeby znaleźć się bliżej Aeda - i w miarę możliwości poza zasięgiem słuchu maga.
- Jeśli chcesz wiedzieć, '⊍ Ђœ√, przez to, że WSZYSTKO odczuwają znacznie bardziej intensywnie, jak coś już się stanie, znacznie bardziej czują ból - uśmiechnęła się cierpko - Ale przy swojej ogólnej dyscyplinie umysłu większość potrafi opanować się na tyle żeby tego nie zdradzać. I to bardziej kwestia nawyku niż dumy czy honoru.
Wbiła wzrok w ciemność przed nimi i uniosła brwi, jakby w niemym pytaniu. Echo w tunelu przed nimi jakby nieznacznie się zmieniało.
Savardi odwróciła się do nich w tym samym momencie.
-Coś tam jest, prawda? - spytała półgłosem.
Tiamuuri rozłożyła ręce. Nie wiedziała, co. Tunel mógł skręcać pod bardzo ostrym kątem albo po prostu się kończyć. Musieliby iść dalej, żeby się o tym przekonać.
-Jeśli cokolwiek tam się czai, Lossenfelda zje pierwszego -pocieszyła przyjaciółkę Drzewna -Może jak już się naje, jest szansa, że na pozostałych nie będzie miało ochoty.
Savardi skinęła głową. Nie powiedziałaby, że bardzo ją to uspokoiło.

Nefryt pisze...

[Dziękuję :D Nadal nie całkiem wierzę w tą finalistkę. Wiesz jakie to dziwne, przyjść na polski ze świadomością, że do końca roku mogę się obijać? Albo wiedzieć, że za rok o tej porze moja klasa będzie się trząść, że nie napiszą wypracowania? To ostatnie sprawia mi wredną satysfakcję. Pewnie dlatego, że chodzi o moją klasę ;)
I trzymam, ściskam kciuki za twoją maturę. I za Zoranę też. Nie daj się stresowi. O rany, tak bym chciała, żeby wam dobrze poszło!
Przepraszam, że wcześniej się nie odzywałam. Miałam stuprocentowego lenia, po szkole tylko czytałam książki i grałam w simsy, bo nic innego nie chciało mi się robić. Swoją drogą, ostatnio zafiksowałam się na stworzenie własnego otoczenia. A że dorwałam stronę ze średniowiecznymi ciuchami do pobrania, fiksacja wzrosła.]

- „…Nie, nie twierdzę, że masz z czymkolwiek kończyć albo się ujawniać i nie twierdzę, że nie potrafisz się o siebie zatroszczyć. Po prostu... gdybyś potrzebowała pomocy, jesteśmy do twojej dyspozycji”.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Przynajmniej jeden człowiek, który chce pomóc, a nie decydować, co mam robić. Który radzi, zamiast rządzić. Tylko czy faktycznie mogłam mu zaufać? Dlaczego dotarł do mnie właśnie teraz?
- Dziękuję. – Czułam, że ta pomoc będzie potrzebna.

- „Wredny jesteś. Mogłeś albo głośniej mówić, albo mnie nie budzić”.
Uniosłam brew. Słyszał, czy nie?
- „Schodzimy? Robi się chłodno. Jeśli chcesz porozmawiać o tym, co cię trapi, możemy pogadać na dole. Oczywiście nie nalegam”.
- Pewnie. – Jakby na potwierdzenie jego słów objęłam się ramionami. – I… dzięki. – Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. – Po prostu przeszłość czasem wraca – westchnęłam. To była prawda, przez to nie mogłam spać. Ale nie uważałam, by było to na tyle ważne, żebyśmy mieli o tym rozmawiać. Tym bardziej, że nie o wszystkim mogłam opowiadać.

[Krótko i miernie, nie wiem czemu. Musze się podnieść z tego oklapnięcia.]

Karou pisze...

Paeonia była szczęśliwa, że jej środek działa. Przynajmniej jedna rzecz pójdzie gładko. Chociaż miało to też swoje wady na szczęście to nie ona musiała ciągnąć tego prosiaka po schodach. Trochę radości w jej zawodzie nie zaszkodzi. Uważnie obserwowała Aeda. Mógł zacząć coś podejrzewać. Ba! Pewnie już coś podejrzewa. Jednak nie miał dowodów.
- Hm. To było chyba mocne wino. Albo po prostu twój towarzysz był bardzo zmęczony. Jak widzę nie nawykł chyba to takich warunków podróży. Tak tylko sobie głośno myślę. - dodała by jakoś odsunąć od siebie podejrzenia. - A może to przyczyna jakiegoś nałogu... Może choroby. Raczej nie jest pierwszej młodości. W każdym razie to chyba wina tego wina. Ja też czuję się niezbyt dobrze. - dodała. - Też je piłam. - Spojrzała w oczy przytomnemu mężczyźnie. Miała nadzieje, że to załatwi sprawę. A wszystko zostanie zrzucone na całkiem dobre wino, które gdzieś tam doprawiła. Do smaku można by powiedzieć. Tyle, że niektóre składniki działają... Bardzo usypiająco. Tak bardzo, że może je zmrozić wieczny sen.
Ziewnęła na pokaz. Chciała jak najszybciej odprawić tego mężczyznę. Pod byle jakim pretekstem, że zaraz do niego dołączy tylko musi wziąć coś z jednego z kufrów. Chciała ruszyć naprzód. Jednak by to zrobić musiała być ostrożna i niezwykle powolna. A powolności nigdy za bardzo nie lubiła.
- Tak. Do siostry. Całkiem daleko. Nie wiem czy to konieczne byście podróżowali wraz ze mną. Chce się tylko wydostać z tego lasu. Dalej sobie poradzę. Na szczęście ten łajdak nie zdążył zabrać wszystkiego. Najwidoczniej był jeszcze gorszym człowiekiem niż myślałam, że spotkało go coś tak okropnego. - pokręciła głową. - Jednakże dziękuje za troskę. Nie wiem czy twój pan byłby zadowolony. Jeszcze pomyśli, że go tym winem otrułam. Ha naprawdę bardzo zabawne. - uśmiechnęła się i znów ziewnęła.
-Myślę, że lepiej dla wszystkich jeśli pójdziemy w ślady pana Cadaroca. - powiedziała i delikatnie dotknęła pleców Aeda. - Proszę już schodzić. Ja zaraz dołączę. Muszę zabrać parę rzeczy i zrobić to co na ogół robią damy. Chociaż mam spartańskie warunki i wielkiego śpiącego mężczyznę w tym samym pokoju to obawiam się że jednak i tak muszę tego dokonać. Nic mi tu nie grozi. I twojemu panu także. Więc tak jakby... Proszę zejść. - uśmiechnęła się delikatnie rumieniąc. W środku przewróciła oczyma na tą głupią wymówkę. Musiała coś przecież wymyślić. A że grała teraz damę to musiała mówić jak dama, a próśb dam na ogół się słucha. Nawet tych udawanych.
Gdy zostanie sama wtedy bardzo cicho zwinie się zrobi co zrobić musi i ucieknie najciszej jak się da. A truchło biednego prosiaka zamiast na delikatnych jedwabiach będzie na zimnej podłodze gnić. Ach cóż to będzie za niezwykle urokliwy widoczek gdy rankiem ten sztywniak pójdzie sprawdzić co z jego pracodawcą.
Takim sposobem karma się sprawdzi. A ten prosiak dostanie to co mu się należy. Sprawiedliwość w końcu go dosięgnie.
Tak to była myśl która niezwykle zmotywowała Paeonie.

Paeonia

Szept pisze...

- Waszmość wybaczy, ale zarówno ja, jak i moi towarzysze nawykliśmy do traktowania nieznajomych podróżnych co najmniej neutralnie, a z pewnością nie wrogo. Niemniej jednak zwady nie szukamy.
Szept pogratulowała w duchy Aedowi. Pomimo picia z Midarem, półelf potrafił zachować trzeźwe spojrzenie i głowę na karku. Podobna wypowiedź w wykonaniu krasnoluda obarczona byłaby obraźliwymi wyzwiskami, przekleństwami i jawnych zaproszeniem do bitki.
- Zmierzamy do Etir. Planowaliśmy zatrzymać się w gospodzie, ale doszły nas słuchy o jakimś zamieszaniu, więc woleliśmy pozostać tutaj. Noc jest ciepła...
Myśliwy obrzucił ich uważnym spojrzeniem raz jeszcze. Noc nie sprzyjała obserwacjom, podobnie wynikające z drogi zmęczenie. Głowa ciążyła, mózg zdawał się otępiały, a reakcje wyraźnie spowolnione. Jedynym, czego pragnęli wędrowcy była chwila odpoczynku, ciepłe jadło na noc i sen. Nic dziwnego, że uprzednia podejrzliwość i wrogość powoli, acz systematycznie odchodziła w niepamięć, a trójka wędrowców zdawała się dokładnie tym, kim mówili, że są.
- Może zejdą panowie na ziemię? Widać, że konie zdrożone, odpoczną. Jadła co prawda mamy niewiele, ale trunek się znajdzie.
- Gorzałka za dobra na te pańskie gardła – podsumował Midar, tym razem ciszej, tak, że jego słowa dotarły tylko do stojących najbliżej Aeda i Szept. – Rozepchać je trzeba.
Wbrew słowom Midara, Myśliwi zdecydowali się na krótki postój. Nocleg pod gołym niebem, zwłaszcza gdy w pobliżu stała gospoda, nie przemawiał zbyt kusząco. Stanęli tylko, by chwilę odpocząć, wybadać sytuację, przepytać, dać odpocząć koniom. Niektórzy, zwłaszcza najmłodszy, rozglądał się trwożnie dookoła, jakby ścigany jakimś niebezpiecznym wspomnieniem. Z bliska ich pancerze nie wyglądały na tak nowe, a na jednym ze sztandarów widać było ciemniejsze, czerniejące plamy.
- Trzymaj, Lith, robi się chłodno.
Wyrwana z zamyślenia ujęła szal, owijając się nim szczelnie. Zimna nie czuła aż tak dotkliwie, chciała jedynie osłonić szpiczaste uszy i uniknąć związanych z elfim pochodzeniem pytań i podejrzliwości. Wychowana w Górach Mgieł, lepiej niż niektórzy znosiła zmiany pogody, zimno, burze, śniegi i mrozy. To, co czuła teraz było zaledwie orzeźwieniem, przyjemną nocą, nie parną i duszną. Myśliwi byli odmiennego zdania. Kulili się przy ognisku, skwapliwie dzieląc się i jadłem i napitkiem. Ciepło rozwiązywało języki, sprzyjało toczącym się leniwie rozmową.
- Są kłopoty na trakcie z Królewca. Banda tej kobiety znowu atakuje po lasach. Swoją krótko trzymaj – mocarny Myśliwy, jeden ze starszych, z dużym czarnym wąsem i posępnym wyrazem twarzy, łypnął na Aeda i na siedzącą obok magiczkę. – Kobietom się w głowie przewraca jak im na za dużo pozwolisz. – Mężczyzna miał mocny, tubalny głos. Wspólną mową posługiwał się w sposób toporny, gardłowy, z charakterystycznym obcym akcentem. Wirgińczyk. Tym bardziej trudno mu było pojąć kerońskie standardy i zwyczaje. – Musi być parszywa, skoro jedyne, co potrafi, to chwytać za miecz.
- Parszywa, złośliwa i zacofana. Myśli, że jak założy spodnie, to się z niej wojownik zrobi. Zostałaby w chacie, ślub wzięła, dzieci rodziła… – Myśliwy z aprobatą spojrzał na szatę Szept. Ta przynajmniej nie udawała, że z niej mężczyzna, znała swoje miejsce. – A dzieci to macie? – zainteresował się.
Midar zakrztusił się, schował za plecami Aeda. Półelfa dochodził stamtąd jedynie chichot krasnoluda.

Szept pisze...

cdn

- Widzieliście magów w okolicy? – O to zapytał najstarszy z Myśliwych. Miał szpakowatą, ściągniętą twarz, orli nos i surowe spojrzenie konserwatysty. Dotąd nie odzywał się, przygarbiony, skulony przy ognisku, chłonąc jego ciepło i chuchając na dłonie.
- Podobno chłopi jakiegoś maga spalili we wiesce – Midar wychylił się zza pleców Aeda. Krasnolud był lekko czerwony od tłumionego śmiechu, spojrzenie miał rozbawione, gdy rzucał nim w stronę rzekomego małżeństwa. – O czary babę oskarżyli… - Prawdziwy mag by chłopom uciekł i zarówno Midar, jak i Myśliwi doskonale o tym wiedzieli.
Szept przycichła, możliwe, że stłamszona obecnością Myśliwych i wygłaszanymi przez nich opiniami, pragnąc nie rzucać się w oczy i nie zwracać na siebie uwagi. Niewyparzony język elfki i przekorna natura sprawiały, że najchętniej wdałaby się w ostrą polemikę. Tym razem jednak wiedziała, że ryzyko jest zbyt duże, niebezpieczne nie tylko dla niej. Organizacja MUE nie pochodziła z Keronii. W spaczony, zacofany sposób patrzyli nie tylko na rolę kobiety, ale także na magię. Przeciętny, keroński chłop bał się magii i patrzył nań z dużą dozą podejrzliwości i strachu. Gdy jednak pojawiały się kłopoty, z którymi nie mogli się poradzić, szukali pomocy u magów. W Wirgini było inaczej.

[Moja wena sprowadziła się aż do odgrzebania zalegających na dysku map – tych nieskończonych, chociaż Darrusowa nie mogła pojąć, co ja chcę tam zmieniać i gdzie to jest nieskończone. Moja wena zaczęła przekształcać co mogła na notki – stąd z Darrusową mamy teraz chyba 4 notki do przodu przekształcone i ładnie obrobione. Muszę się pochwalić – zaczęłam obrabiać też nasz wątek. Na razie wstępnie scalając i mniej więcej starając się zachować kolejność, więc jakbyś chciała, to mów, prześlę ten twór. Tam jest mała niespójność pod względem pory roku, poza tym to dużo do poprawki nie ma i całkiem ładnie, szybko się scala. Moja wena zdesperowana odgrzebała nawet coś, co swego czasu miało być notką solo, ale obawiam się, że i tak nie ujrzy światła dziennego, bo znowu stanęłam w miejscu.
I na tym koniec weny. A odpisy leżą i czekają na zmiłowanie. O WPT też zapomniałam, dopiero Zorana pytaniem na sb mi przypomniała o czymś takim jak gazetka.
Ale koniec jęków na to, jak mi się źle pisze.
Prawdę mówiąc, też powinnam iść na urlop, bo maj – czerwiec be okres, nie lubimy.
Mam nadzieję, że sprawdzian dobrze poszedł. A wakacje niech podtrzymują biednego ucznia na duchu. I że matura nie dała mocno w kość. Widziałam tylko tematy z polskiego i całą maturę z biologii rozszerzonej, bo mnie poprosili o wypowiedź na kilka zadań]

Nefryt pisze...

[Hm, ród w zasadzie jeszcze niedokończony. Bo miał być jeszcze herb i drzewko genealogiczne, jak u Arhinów. Tylko że jak sobie pomyślałam, ze mam otworzyć gimpa i spędzić pół dnia na szkicowaniu to okazało się, że to jeszcze nie ten poziom zmotywowania.
A teraz to ja powinnam przeprosić. Znów zamulam. I to jak. W ogóle dziś obudziłam się z przeświadczeniem, że wszystko mi wisi. Nawet wątki. Nienawidzę takiego stanu, zwłaszcza, że wątkowanie to jedna z rzeczy, na którą chęć mam raczej zawsze. Teraz na szczęście trochę odpuściło, więc pomyślałam, że odpiszę.
Gratuluję matury, skoro piszesz, że dobrze ci poszła :) Cieszę się.]

Usiadłam na sianie, trochę z boku, rozprostowując obolałe nogi. Gdyby nie ta niepewność… gdyby nie domysły, kto, ile i dlaczego wie, byłoby nawet przyjemnie. Czasami miałam wrażenie, że jednym z najgorszych skutków tej parszywej wojny była nieufność, jaka rozsiewała między ludźmi.
- Tak. Pan tego zamku ma zatargi z Wirgińczykami. Także osobiste. Ogółem jest gotów przyjąć najgorszą szumowinę, jeśli robi ona kłopot najeźdźcom. – Uśmiechnęłam się. – Chyba mieścimy się w tej kategorii.
Zauważyłam wyraz namysłu na jego twarzy.
- Od Kezzam dzieli nas co najmniej kilka stajań. Zależy od drogi, którą wybierzemy. Możemy próbować traktem… Ale istnieje możliwość, że złapią nas Wirgińczycy albo, że wpadniemy w zasadzkę jakiejś bandy. Nie znam zbyt dobrze tych terenów, ale jeśli tym traktem naprawdę można dotrzeć aż do Nyrax, nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś polował tam na kupców… albo ogółem na podróżnych. Ewentualnie można przedzierać się lasem, ryzykować spotkanie z potworami, strzygami albo… kurczę. Wolimy ludzi czy potwory?

Silva pisze...

I.
Lina, najprawdziwsza lina! Brzeszczot w jednej chwili zrozumiał zachwyt i podekscytowanie kolegi mieszańca. Co prawda pan troll flecista uratował im życie, zajął się szczurami, jednak jego dobroć najwyraźniej się skończyła i postanowił poznać się dużo bliżej z mieszańcami, a jak wiadomo, z trollem lepiej nie zawierać bliższej znajomości, zwłaszcza z takim, który od lat żyje zamknięty w kopalniach, gdzie nie ma światła, gdzie jest ciemno, trudno i w ogóle niesympatycznie. Towarzystwo dziwnego krasnoluda i Kijka też pewnie nie pomagało panu trollowi pozostać normalnym, szanującym się trollem jaskiniowym.
No dobra, lina, wciąganie na górę, jakieś krzyki, wgramolenie też Aeda, popiskiwanie szczurów, wołanie flecisty, jakieś jęki niezadowolenia, że mieszańce ośmielają się od pana trolla oddalić i w ogóle chcą mu uciec. Jak nic niegodne zachowanie wobec kogoś, kto uratował ich tyłki od szczurów. Pan troll zdecydowanie to sobie zapamięta, na jakiś czas, bo pamięć trolli nie należy do najlepszych.
Kamienie znowu się osypały, zadrżały kopalnie, jakby znajdowali się w wnętrznościach olbrzyma, kilka bloków z łoskotem spadło w dół, zasypując zejście na dół, odcinając mieszańców od pana trolla i szczurów. Jedno mieli z głowy.
- Kurwa, ja chcę do domu…
Ktoś chrząknął.
Nad nimi stał wysoki mężczyzna o ostrych rysach twarzy, orlim nosie i ciemnych oczach, spoglądających na świat spod równie ciemnych rzęs; rudą brodę splecioną miał w warkocz, a głowę ogoloną; za prawym uchem wił się tatuaż przedstawiający węża. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat; bruzdy na twarzy, blizny na rękach - widać, że człowiek ten nie boi się wysiłku i pracy. Głupi jest ten, kto uzna go za wieśniaka, bowiem w jego postawie, w otaczającej go aurze i hardym spojrzeniu widać było dyscyplinę i pewność, która cechowała wojowników. Wyglądał jakby przebył długą drogę, miał kurz na butach i ramionach, a pot zrosił mu czoło. Sakwa przy pasie związana była rzemieniem, ale wymalowana na niej runa sugerowała, że zabezpieczała ją przed kradzieżą także magia. Przy boku miał pas z nożami do rzucania, a na plecach kuszę z kołczanem pełnym bełtów. Skórzany, nieco przybrudzony kaftan, krył w rękawach parę sztyletów. Nietutejszy, pewno nie obywatel Keronii, obcy.
- A cóż to za szczury wypełzły z otchłani kopalni - głos wysokiego mężczyzny był twardy, jakby nawykły do wydawania poleceń, nieznoszący sprzeciwu. Równie szorstki, co osoba, do której należał. - Młody, w co żeś się wpakował tym razem, co?
Milczek, to był Milczek zwany też Rudobrodym. Dawny najemnik z bandy Charkota, najlepszy kusznik, można powiedzieć, że także mentor Darrusa. Za młodych lat, Brzeszczot był jednym z najemników Charkota; bandy znanej mniej lub bardziej, ale będącej w owych latach jedną z najlepszych. Niestety czas, los, śmierć i przypadek sprawiły, że gdy Brzeszczot ukończył dwadzieścia pięć lat, rozpadła się banda Charkota wraz z jego śmiercią. Ostatnimi weterani był Dar, Milczek, Burzan i sędziwy już Kostuch.

Silva pisze...

II.
- Jakoś tak wyszło…
- Tobie zawsze jakoś tak wychodziło - mężczyzna chrząknął - Milczek! Zgubiłem konia, mówiłeś, a jak pytałem, w jaki sposób, odpowiadałeś, że… jakoś tak wyszło - patrzcie państwo, znak to, że już od dawnych lat konie nie przepadały za Brzeszczotem.
Dar mruknął coś pod nosem, a mieszane ucho Aeda mogło wychwycić soczyste przekleństwo skierowane do starszego mężczyzny, którego Milczek nie dosłyszał. Potem rozejrzał się, zupełnie nie odpowiadając na zaczepkę dawnego przyjaciela. To nie był świat poza kopalniami, ale nie były to też tunele, które pamiętał; sklepienie było wysoko, sami siedzieli na jakimś występie skalnym, w dole coś ciekło, gdzieś osunął się kamyczek, pod nimi ziała zasypana dziura, coś dudniło, może pan troll, blask ognia, rozpalonego kawałek dalej, przyjemnie rozwiewał ciemności.
Ale oczywiście nie mogło być za dobrze, prawda? Oczywiście dziwka Fortuna musiała pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi. Oczywiście zapatrzony w nią jak w obrazek Pech, też musiał włożyć swoje trzy grosze do tego kociołka nieszczęścia. Oczywiście dla panny Fortuny ów kociołek wypchany kłopotami, nigdy nie jest pełen i zawsze coś się do niego jeszcze zmieści. Oczywiście problemów nigdy za mało.
Oczywiście okazało się, że wyjście wcale nie było wyjściem.
- To wciąż są kopalnie, prawda? - spytał zrezygnowanym głosem Brzeszczot, opierając się plecami o chropowatą ścianę; odetchnął z ulgą, skrzywił się, bo kostkę szarpnął ból, po czym ziewnął potężnie.
- Niestety - Milczek charknął, zagulgotał i splunął na kamienie. - Wyższy poziom. Ciekawi mnie, jak wpadliście w to gówno na dole - najemnik, bo ich nigdy za mało i zawsze jakiś się przyda, zerknął na Aeda, oczekując od lepiej wyglądającego i trzymającego się faceta, bardziej rzeczowej odpowiedzi niż pewnie udzieliłby ten połamany, wymordowany łysielec.

Nefryt pisze...

- Jedno krótkie pytanie. Zanim zaczniemy cyrk z demokracją. Aed, czy ty się utrzymasz w siodle? Bo jeśli nie, to nie mamy co rozważać lasu.
Nie miałam pojęcia, którą opcję wolę. Z jednej strony, potwory to prawie magia. Żywioł. Nieznany, nieokiełznany, dziki. Co przeciw magii może zwykły śmiertelnik?
Z drugiej, wiedziałam, do czego zdolni są Wirgińczycy. Przerażało mnie to, że mogą nas schwytać. Nie zabić. Do śmierci byłam częściowo przyzwyczajona. Oswoiłam się z myślą, że mogę umrzeć. Bałam się tylko dwóch rzeczy: bólu tortur i tego, że będę musiała oglądać śmierć moich bliskich.
W tym momencie usłyszałam kroki. Głośne, nerwowe kroki na zewnątrz. Moje serce gwałtownie przyśpieszyło. Ina nas zdradziła. Albo jej mąż. Niech ich zaraza, niech ich zawierucha…
- Ktoś idzie – wyszeptałam. – Jedna osoba – dodałam wsłuchawszy się. Do nas? Czy może… Nawet jeśli tu wejdzie, nie zauważy nas od razu…
- Nie wychodźcie stąd! – to był głos Iny. Bardzo spanikowanej, stojącej pod ścianą obórki Iny. – Mamy kłopoty. Nie wychodźcie i ukryjcie elfa!

[No i poszło :)]

Rosa pisze...

[Ojejku, przepraszam, że tak wyszło. Miałam zacząć wątek, ale jakoś nie miałam głowy i czasu do pisania. Dzisiaj miałam napisać początek i zobaczyłam twój komentarz. Zacząć, czy masz może ochotę?
Jeszcze raz cię przepraszam. :( ]

Anonimowy pisze...

Savardi przebiegła wzrokiem kolejno po wszystkich twarzach. Znów ogarnęła ją panika, tak silna, że tym razem elfka nawet nie pomyślała o tym, żeby sięgać po broń. Nie cofnęła się też pod ścianę, podświadomie już starała się unikać dotykania czegokolwiek.
Tym razem to Tiamuuri wyciągnęła sztylet, chociaż nie zanosiło się na to, żeby w najbliższym czasie go użyła. Po prostu ściskała go w dłoni, podczas gdy jej twarz nadal zdradzała jedynie spokój i opanowanie.
-I jakoś nie potrafiłeś sam sobie poradzić? -spytała -Po co my jesteśmy tutaj potrzebni?
-Jesteśmy mięsem armatnim - wyrwało się Savardi żałośnie słabym głosem -W przypadku jakiegoś problemu...
Nie musiała kończyć, było oczywiste, co chciała przekazać.
Tiamuuri westchnęła.
-W przypadku jakiegoś problemu nie zamierzamy ginąć za twój tyłek -powiedziała powoli, przyglądając się magowi z lekko skrywaną, chłodną pogardą. Kiedyś może odzyska zdolność telepatii. Kiedyś... Na razie próby wywarcia nacisku nie miałyby najmniejszego sensu i dziewczyna ani myślała tracić na to czas. Dotrą do końca tunelu i wszystko samo się wyjaśni.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri zmusiła się do słabego uśmiechu. Sztylet nadal ściskaa w dłoni.
-Jasne -odparła spokojnie. Czując na sobie spojrzenie Savardi, na chwilę odwróciła się do przyjaciółki.
-Jak spróbuje jakichś sztuczek, osobiście postaram się, żeby natychmiast tego pożałował -zapewniła ją półgłosem, na tyle jednak wyraźnie, że wszyscy mogli dobrze to usłyszeć. Savardi wydała z siebie tylko słumione westchnienie, ale wydawała się częściowo przekonana.
Gdyby spojrzenia miały taka moc, w tym momencie chyba wzrok Timuuri poparzyłby dłonie Aeda do kości. Drzewna przyglądała się trzymanemu przez najemnika kluczowi z takim natężeniem, jakby chciała telekinetycznie go do siebie przyciągnąć.
-W końcu i tak powinniśmy jakoś tam się dostać -westchnęła. Przez chwilę miała ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć fosforyzującej szczeliny, ale powstrzymała się. To także mogło okazać się niebezpieczne. Lepiej było poczekać i zobaczyć co się stanie.
Może lepiej, że miał to zrobić Sacard. Jeśli to jemu coś urwie ręce, a możliwe że coś więcej, będzie to niewielka strata...
Gdyby Savardi w tym momencie pomyślała o tym samym, z pewnością od razu poczułaby się lepiej.

Szept pisze...

[Szybkie pytanko. Masz może wizję bardziej sprecyzowaną na wrzask? Ludzkie to? Nieludzkie? Bo nie chcę nic popsuć, nic namieszać, a moja kolej, by nieco to ruszyć. Tzn. akcję.]

Silva pisze...

- Właściwie... Jakoś tak wyszło.
- No nie, następny, co mu jakoś tak wychodzi... - Milczek walnął się dłonią w czoło i westchnął.
- Witaj w klubie, panie najemniku - to powiedział Dar to Aeda.
- Najemnik... - to było stwierdzenie Milczka, na zasadzie, że Aed musiał być najemnikiem i nikim innym - Na pewno nie uzdrowiciel - dodał, patrząc na nogę Dara, która nie była najlepiej opatrzona, ale była i to już był mały sukces, bo tak przynajmniej się Brzeszczotowi w ranę nie wda zakażenie, czy inne paskudztwo; wiadomo, uzdrowiciel zrobiłby kokardkę i widać by było rękę medyka, ale liczy się fakt, że w ogóle ktoś się odważył za to zabrać. Podał dłoń Aedowi, przedstawiając się jeszcze raz - Milczek, ale zwą mnie też Rudobrodym - głos miał zabarwiony rozbawieniem i, chociaż nie można by tego powiedzieć, patrząc na najemnika, zabarwiony jakąś tęsknotą. Najpewniej poruszono w nim dawną, zapieczoną strunę, grającą pieśń czasów bandy Charkota. A coś, co już minęło, często przynosi tęsknotę. - W niezłą kabałę się wpierdoliliście. Aed, weź tę ciamajdę, tam, za skałę - jako, że Milczek przyzwyczajony był do wydawania poleceń będąc teraz kapitanem straży w Ilunie, miał głos do nich nawykły, mocny, nieco szorstki, trochę władczy. - Trzeba was ogrzać - dobrze wiedział, co grozi wychłodzonemu, zmęczonemu i głodnemu organizmowi. Wciąż pamiętał czasy, gdy byli bandą najemników i wędrowali tam, gdzie byli potrzebni; napatrzył się dość na swoje rany i rany tych, którzy byli z nim. - Chodźta - wepchnął w dłoń Aeda pochodnię.
Milczek ruszył pierwszy. Krok miał ciężki, mocny; jego w połowie ogolona głowa za chwilę rozmyła się, ginąć w ciemności, tak samo jak włosy splecione w warkocz. Pochodnia, którą zostawił rozjaśniała mrok, ale nic nie mogło zmienić tego, że byli w kopalniach.
- Bracie, dawaj łapę - Dar podniósł się na tyle, na ile mógł, ale nie ustałby na nogach, gdyby nie podpierał się ściany; był równie zmęczony, co chuchrak i jedyne, o czym marzył to porządny sen.
Milczek zniknął w ciemności, w zasadzie w półmroku, bo teraz, kiedy jedna pochodnia została w tyle, widać było słaby blask. To obozowisko Rudobrodego, gdzie mężczyzna kręcił się, dokładając suchych szczapek do ognia, aby płomień nie zgasł. Zaraz też nad nimi zawisł kociołek. Obok stał worek i torba, najwyraźniej Rudy całkiem nieźle się przygotował; przy paskach przytroczony był kilof i łopata. Jeden koc miał rozrzucony, jakby hałas zbudził go ze snu i odrzucił koc szybko na bok, aby dobyć broni.

Szept pisze...

Szept podobną potwarz zniosła nadzwyczaj spokojnie, nadzwyczaj milcząco. Jedynie mocno zaciśnięte wargi świadczyły o narastającym wzburzeniu. Raz, że obrażono herszt bandy. Jedna z nielicznych osobników, osobniczek ludzkiej rasy, która wzbudziła cień szacunku w elfim, nieco nazbyt dumnym Wygnańcu. Dwa, że kobieta, gary, dzieci i miotła – niekoniecznie oznaczało to wymarzony przepis na życie elfiej magiczki. Trzy to obraza magów. Magia jest bronią, taką samą jak ostrze i strzały, utrzymywała Nira, a broni nie można winić za to, jak ją posiadacz wykorzystuje. Pozostawała też obraza, jaką obdarzono jej lud – elfy.
Mimo to siedziała, jak zamieniona w kamienny posążek, robiąc wszystko, by odciąć się od toczących wokół rozmów. Nie słuchać, wyciszyć się, odpłynąć. Może ta kamienna postawa miała coś wspólnego z mocno, niemal boleśnie zaciśniętymi na jej ramieniu palcami Midara. Tak, jakby krasnolud mógł utrzymać na miejscu rozsierdzonego maga, gdyby ten zechciał zaatakować. A chciał.
Oczami wyobraźni widziała, jak podrywa się i uderza mówiącego w twarz, zgoła nie po kobiecemu, bo miast z liścia, po prostu z pięści w nos. Niemal słyszała chrzęst i okrzyk bólu. Kerońskie kobiety potrafią walczyć. Elfie też, wirgiński psie, przybłędo, obcy, którego nikt tu nie chciał i nie prosił. Nie potrzeba magii, by nauczyć napuszonego rycerzyka szanować obcą kulturę i damy… nawet te paradujące w spodniach, z mieczem u paska i łukiem na plecach. Nawet te z kosturem magicznym i magią krążącą w żyłach.
Jak wcześniej Aed koncentrował się na jabłku, tak teraz ona wpatrywała się w tańczące płomienie. Ogień miał niemal hipnotyzującą siłę. Tak niezbędny do przeżycia, tak przydatny … i jednocześnie tak niszczycielski. Strzelał ku górze, na boki leciały drobne iskry, tańczył, raz opadał, raz wznosił się.
Midar nie miał podobnych problemów. Mała, gliniana, krasnoludzka fajeczka pykała lekko, dym unosił się, gdy krasnolud oddawał się tak lubianej przez jego rasę czynności. Pod ziemią, w Dolnym Królestwie, ziela do fajki nigdy nie było pod dostatkiem. Handel z Królestwem elfów skutecznie eliminował tę niedogodność, zacieśniając więzy między obiema, przecież tak różnymi, rasami.
Część Myśliwych pokładła się do snu. Znużeni po drodze, owinięci kocami. Rozmowy zamierały, powoli i tylko nieszczęśnik, któremu przyszło pełnić wartę, kiwał się do przodu i do tyłu, podpierając na ciężkim mieczu i usiłując nie przymknąć coraz bardziej ciążących powiek.
W tę ciszę wdarł się wrzask. Obcy tutaj, zakłócał nocne dźwięki i trzask ognia, docierał do ich polanki, sprawiając, że niemal wszyscy, jak na komendę, poderwali się na nogi. Krzyk ludzki, krzyk paniki, krzyk zawierający w sobie przestrach i jakąś determinację, brak możliwości…
Zbrojni od razu wzięli się do działania. W tych okolicach, w obliczu niebezpieczeństw, zawirowań magii i innych, nie mogli lekceważyć nawet pojedynczych oznak niepokoju. Starali się nie czynić hałasu, ale i tak tu szczęknął miecz, tu zbroja, tu trzasnęła gałązka.
- Niechby ich zżarło – podsumował życzliwie Midar.
- Czy Dąbki są blisko? – Aed miał znacznie bardziej racjonalne pytanie.
- Niecałe 20 stajań. W linii prostej jeszcze mniej.

Szept pisze...

cz.II

- Pryskamy? – Midar porozumiewawczo spojrzał na towarzyszącą mu dwójkę. – Zanim zainteresują się nami jeszcze bardziej… albo ktoś nie wytrzyma i da im w mordę.
- Ktoś tam potrzebuje pomocy … - zauważyła magiczka.
- Rycerze tam poleźli. – Krasnolud wytrząsnął resztki popiołu z fajeczki, starannie, by w główce nie zostały nawet najmniejsze drobiny.
- I naprawdę myślisz, że pomogą? – Szept sceptycznie uniosła brew, zerkając to na Aeda, to na Midara. – Poza tym, jeśli to ma związek z Dąbkami, wolałabym tam być.
- Mieliśmy szukać Odrina i map, które się zgubiły – zamarudził jeszcze Midar, ale ostatecznie podniósł się, na wszelki wypadek otrzepując spodnie. Siedział bezpośrednio na ziemi, takie oczyszczanie pewnie niewiele pomogło, ubiór jak był brudny, tak i pozostał.
- To tylko chwila zwłoki – magiczka zwróciła się bezpośrednio do Aeda. Ostatecznie, jego mapy i on miał największy interes w tym, by je na powrót odzyskać. Poza tym, półelf zdążył chyba napatrzeć się na nią i Midara i dojść do jednego, słusznego wniosku. W takiej kompanii na nudę to on narzekać nie będzie.
Krzyk powtórzył się raz jeszcze, tym razem mniej w nim było strachu, więcej bitewnej brawury.
~*~
Źródłem krzyku okazała się dwójka chłopów. Jeden, mężczyzna słusznej budowy, słusznego wieku, z pasmami siwizny na skroniach, drugi, niższy i młodszy, prawdopodobnie syn pierwszego. Obaj wrzeszczeli w niebogłosy, broniąc się przed niespodziewanym napastnikiem. Oni tu obaj, obficie racząc się domowej roboty trunkiem, spokojnie gwarzyli, leżąc pod gołym niebem, by nikt nie wątpił – odpoczynek jakże należny po dniu ciężkiej pracy. Wtem – wyskoczył na nich z krzaków, potwór, wielki niczym smok, z rogami, biczem uderzający po bokach, z groźnym rykiem i stukotem kończyn. Czarny, czanieńki, stwór nocy i ciemności, bestia, jaką nasłano na wieskę jako zemstę za spalenie wiedźmy.
To był pierwszy okrzyk, jaki słyszeli Aed, Midar, Szept i zakonnicy. Okrzyk strachu.
Cóż mieli począć chłopi? Porwał, co kto mógł. Syn kija, sękatą gałąź, ojciec kamień, co to leżał mimo. I chajda na potwora.
To był drugi okrzyk. Bitewnego zapału.
Potwór nie ustępował pola, dzielnie stawał, nawet gdy na miejscu zdarzenia pojawili się pierwsi rycerze, krasnolud i półtora elfa. Napastnik nie był zbyt dobrze widoczny, tonąc w nocy. Światło gwiazd wydobyło jedynie zarys czworonożnej sylwetki. Duża, nieco baryłkowata, z nisko osadzoną głową, grubą szyją, odstającymi na boki uszami. Coś majtało na boki, opędzając się od chłopów jak od natrętnych much, przypominając kształtem grubszy sznurek zakończony frędzlami. W ciemności ciemny kształt, miejscami zdawał się jaśniejszy, szarawy, może biały? Swą tożsamość potwór ostatecznie potwierdził, wydając długi, donośny bitewny okrzyk.
- MUUUU.
Istniały kwestie sporne, co do tego, jak kopie krowa. Upierano się, że krowa na boki nie kopie. Inni utrzymywali, że kopie tylko na boki. Trójka obserwatorów mogła przekonać się, że wszystko to nieprawda. Krowa kopie w każdą stronę, a uderzenie racic boli nie mniej niż końskich kopyt, przynajmniej sądząc z okrzyku poturbowanych chłopów.
- Trzeba pomóc – Szept nie była jednak pewna, komu pomoc potrzebna była bardziej. Chyba jednak biednej krowie.

«Najstarsze ‹Starsze   1 – 200 z 374   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair