Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Zdjęcie i obróbka: Dragon Tree, modelka: Olga „Olżunia” Zasada

Poboczni ♦ Historia ♦ Opis postaci 
To było za nim. A przed nim było wszystko

♦ Wizerunek ♦
  
Aed Senthis Querieth półkrwi elf z pochodzenia Wirgińczyk, z wyboru Kerończyk szpicouch chuchro  srokołak  włóczęga ♦ kłopotliwe elfisko  dobry żeglarz najemnik od brudnej roboty  cichy poplecznik Ruchu Oporu i Zakonu Myrmidii
Wątki i powiązania - bardzo chętnie, notki również. Karta i opis postaci są mocno przestarzałe i pozostawiają wiele do życzenia, czekają na chwilę mojej uwagi. W razie potrzeby pytajcie.
Sparafrazowany (oryginalnie funkcjonuje w liczbie mnogiej) cytat w linku rozwijającym tekst jest autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. 

Wykorzystane czcionki i pędzle (used fonts and brushes): Flesh Wound Font, Blood and Splatter Brushes 2 by Falln-Stock & Horizontal Dividers brushes by MauristaDA-Stock.

   
Ostatnia aktualizacja karty postaci: VII 2014 (od strony graficznej). 
Ostatnia aktualizacja podstron: 25 XI 2014 (Poboczni).

Kontakt: olga.k.zasada@gmail.com, numer GG: 46453241. Obecnie rzadko zaglądam na bloga, dlatego polecam kontakt mailowy, zwłaszcza w nagłych wypadkach. Nie loguję się na GG, trzeba mnie powiadomić mailowo, jeżeli zaistnieje taka potrzeba.

Olżunia 

374 komentarze:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 374 z 374
Szept pisze...

cz.III

[A ja miałam wrażenie, że mi to wyjątkowo nie wyszło, ale jak się śmiałaś, to dobrze :D W sumie, jak przeczytałam twój odpis, to zrozumiałam, co tu jest śmiesznego, bo sama się aż trzymałam za brzuch.
Ja planów nie miałam, cały czas ciągnę spontanem. Teraz się zastanawiam, czy nasi powinni ruszyć śladem Odrina czy na Dąbki jechać.
A co do matury… Po biologii miałam mieszane uczucia. Wynik był dobry, ale mógł być lepszy, tyle z mojej opinii, zwłaszcza jak porównam go z chemią. Polski i angielski zdawałam w zasadzie dlatego, że trzeba, chociaż dotąd się śmieje, że angielskiego podstawowego to ja bym nie zdała, stąd rozszerzony. Chemia… cała moja klasa mówiła, że trudna, okropna i be. Możesz sobie wyobrazić moje przerażenie, gdy stwierdziłam, że dla mnie była łatwa – zaraz czerwona lampka i czy oby czegoś nie pomieszałam. Cóż, okazało się, że każdy miał rację, dla kogo była trudna, ten potem poprawiał, a dla kogo łatwa, to poszedł gdzie chciał z tymi wynikami. My jeszcze matematyki zdawać nie musieliśmy, na szczęście, inaczej by nam matematyk – nie powiem, wymagający był - pewnie nie odpuścił pod koniec 3 klasy, a nauki do matury i tak sporo było, a ja jeszcze miałam stresa, bo weterynarie wtedy tylko 4 w Polsce były.
Gdyby nie ty, nie miałabym gotowca i wszystkich komów ładnie skopiowanych do Worda. Nie powiem, uratowało mnie to i bardzo ułatwiło pracę.
Wybacz czas czekania. Pisało się na raty, a ja szukałam powodu wrzasku, bo mi się zachciało czegoś nietypowego. Mam nadzieję, że to coś powyżej jest do zaakceptowania. Podobnie jak fakt, że troszeczkę pokierowałam Aedem, niby go pytając o zdanie, ale tak naprawdę nie pozostawiając mu wyboru, bo i tak poszli. Po prostu nie chciałam urywać w takim momencie.]

Nefryt pisze...

Posłuchałam Meryna. Wdrapałam się na strych. Nie było czasu na spory, poza tym ukrycie się było w tym momencie chyba najmądrzejsza rzeczą, jaką ja i Aed mogliśmy zrobić. Przynajmniej na razie. Ukryłam broń w sianie, miałam nadzieję, że wystarczająco głęboko. Na wpół przegniła podłoga strychu uginała się przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Obawiałam się, że zarwie się, jeśli na niej klęknę. Nie pozostało mi nic innego, jak położyć się na brzuchu i dobrze okryć sianem. Zerknęłam, jak radzi sobie Aed.
***
Na chwilę zapadło milczenie, jakby Ina albo wahała się, albo próbowała się upewnić, że nikt jej nie usłyszy. Albo jedno i drugie.
- Ja mało wiem – zastrzegła się. Jej głos był przyduszony, przypominał zalękniony szept. – Po wsiach jeżdżą jacyś … banda taka, co wyłapuje nieludzi. Jak znajdą, to mordują. Zdarza się, że gdzieś zabierają, ale to rzadko. Jak im się paru chłopa z sąsiedniego sioła postawiło, bo driady jeden dać nie chciał, to też pomordowali. Mąż mówił, że i w mieście… - urwała. W zapadłej ciszy słychać było, jak trzaskają drzwi paru chałup, których mieszkańcy wychynęli na zewnątrz. Ktoś przybiegł zdyszany, ktoś coś krzyknął.
- Bogowie wszechmocni, do wsi jadą – Ina była przerażona.

[Wybacz, że krótko, ale moja wena wyparowała na upale.]

Szept pisze...

Pociągnięcie za rękaw. Naglące, mające zwrócić jej uwagę. Dyskretne, by nikt inny nie zorientował się w tym, co się właśnie dzieje.
- O, cholera...
- Tak, czuję… - mruknęła, niemal nie otwierając ust.
Magia, subtelna w swym działaniu, najpierw padał czar, potem dało się ją poczuć, na końcu zaś dostrzec. Myśliwi, którzy magią się nie parali, jeszcze nic nie spostrzegli, pochłonięci jedni śliczną, łaciatą krasulą, drudzy przesłuchiwaniem chłopów, bo a nóż ociec i syn coś dziwnego w okolicy widzieli. Midar też jeszcze nie spostrzegł, krasnolud rechotał głośno, z rękami wspartymi na kolanach i ani się z tym krył. W końcu, taki widok cieszył zaczerwienione oczy, łzy wyciskał i śmiech budził. Wojacy, przed krową umykający, chłopi dzielnie stawający przed rogatym potworem…
- Niech mnie… zatknę się… - wydyszał, ocierając brudnym rękawem policzki i oczy, pozbywając się mokrych śladów. – Niech mnie… - W końcu i on jednak zorientował się w sytuacji, słysząc stukot kopyt, wybijający się coraz wyraźniej spomiędzy łagodnego cykania świerszczy, pohukiwania puchacza i szelestu poruszanych wiatrem liści.
Krasnolud miał nawet na tyle trzeźwą głowę, by się zaniepokoić. A nóż to…
- Cienie? – łypnął na Aeda, przypominając sobie starcie przed gospodą, mapy i Łowczynię. Znaleźliby ich? Tak szybko?
- Tylko jeśli mieli ze sobą maga – wymruczała elfka. Dotyk magii delikatnie drażnił, jakby muskając skórę. Ciepły, przyjazny, ale i obcy. Magia nie pochodziła od niej, nosiła ślady tego, kto ją przywołał.
Obcego maga, wzywającego swą moc tuż pod okiem tych, którzy magię tępili, uznając za wszelkie zło. Mógł być drobnym kuglarzem, co magię zaledwie liznął, mógł być prawdziwym mistrzem tajemnej sztuki, czarnym, białym, uzdrowicielem, nekromantą. Solidarność wymagała, by go przestrzec. Solidarność i … nuta przekory.
W ciągu przypadkowego spotkania Myśliwi zdążyli zaleźć jej za skórę.
- Idę tamtym na spotkanie. Wolę ich ostrzec nim zrobi się awantura.
- Uważaj tylko, byś nie wylądował z żaru w płomieniach – usłyszał w odpowiedzi. Prawie, jakby ktoś, pomimo krótkiej znajomości, martwił się o ściągającego na swój kark kłopoty mieszańca.
– Właściwie chyba nic nas tu nie trzyma. Świetnie sobie radzą z zawieraniem znajomości z tubylcami.
O ile tubylcami można było nazwać krowę, to tak, Myśliwi sprawili się na medal: krasula stała spokojnie obok nich, poddając się pieszczotom dłoni, uspokojona, podsuwała swój znacznych rozmiarów łeb, domagając się uwagi. Dwaj chłopi nie za bardzo nadawali się na zawieranie znajomości, mocno pijani i tylko lekko zawstydzeni zajściem.
- To może pójdziemy z tobą? – zaoferował ochoczo Midar. – Jakby ktoś chciał ci spalić za długie uszy.
Mniej wylewna niż krasnolud magiczka poruszyła się tylko lekko, zdradzając, że jeśli pójdzie Midar, pójdzie i ona.
- Muuuu… - zaryczała krowa. Uniosła łeb i można było przysiąc, spojrzała prosto na mieszańca, błyskając białkami i rozstawiając uszy na boki niczym dwie, łowiące wszelakie dźwięki antenki. Nozdrza, mokre i śliskie rozdęła, wdychając nowe, intrygujące zapachy, nagle pobudzona.

Szept pisze...

[Tym razem wyszło krótko, ale nie chciałam sztucznie przedłużać. Wedle woli możesz uznać, że albo Aed poszedł sam albo się za nim powlekli.
Pomogłaś mi podjąć decyzję. Kierunek, Dąbki, Odrin może się napatoczy po drodze. W sumie, myślę, że Aed skończy tę przygodę z powiększonym inwentarzem i będzie miał świeże mleko dla kociąt, ale to się jeszcze zobaczy. Możesz się poczuć zagrożona, bo się obudziły wspomnienia ze studiów, więc… a gdyby tak cielaczek? Ale by mnie na blogu chyba za krowi poród udusili :D
Tylko, co z tymi Dąbkami miało być… hehe, chyba wiem. Miałam sobie zrobić ich mapę, ups. Chyba generatora sobie jakiegoś użyję.
U mnie niektórzy mieli tak z polskim. Słowem, mit o ścisłowcu, co pisać nie umi, czytać nie umi, a lektur nie tknie. No, ale to też naszej pani polonistki udział, bo… kochane moduły i co autor miał na myśli – bo taki krytyk i egzaminator wie to wszak najlepiej. Nawet lepiej niż autor :P
Do decyzji… niewiele pomogę, bo to w sumie, twoja decyzja, a ja… oj, staruszka rejestrowała się za dawno, nawet nie wie, czy się zasady nie pozmieniały. Generalnie, to na pociechę, od studentów się słyszy, że teraz uczelnie coraz więcej osób przyjmują. Wiadomo, każdy student to kasa -> włączył się tryb zgryźliwej, narzekającej na wszystko wredoty. Ponoć też nie ma tak wyraźnego rozgraniczenia, że jak się czegoś nie zdawało, to nie przyjmą, bo wg słów przyjaciela po prawie, przyjmują teraz tam niemal ze wszystkim. Jedyne, co mogę polecić, to wybierać kierunek, nie zaś miasto. Innymi słowy, u mnie z klasy sporo osób upierało się na konkretnej lokalizacji, bo blisko domu, bo się miasto podoba, bo duże, bo daleko od domu… i takie tam. No, ale mi łatwo mówić, były tylko 4 uczelnie weterynaryjne, więc to nie za szeroki wybór, a ograniczać się niebezpiecznie. Więc w sumie – najpierw co, potem gdzie. A potem tylko czekać na wyniki. A ja potrzymam kciuki. No, ale to tylko moje zdanie i każdy ma prawo do własnego.]

Karou pisze...

W końcu udało jej się pozbyć tego podejrzliwego jegomościa. I ucieszyła się tak bardzo, że aż chciała tańczyć z radości. Po woli ale była coraz bliżej do osiągnięcia swojego celu. Teraz jednak musiała jeszcze dopilnować żeby nikt jej nie przeszkodzi nie mogła liczyć na to że Aed grzecznie pójdzie spać i zaśnie snem głębokim jak niedźwiedzie w sen zimowy. Na pewno nie mogła się tego spodziewać. Pewnie wyuczony zawsze sen ma lekki. Szkoda że rozbił ten dzban z winem. Wtedy padłby jak ten tutaj.
Teraz musiała się wyzbyć wszystkich emocji by nie dać się ponieść panice ani euforii jej praca miała być w miarę czysta. Musiała się postarać by nie pobrudzić tkanin. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu tak jak kiedyś uczyła ją ona . Kiedyś robiły takie rzeczy razem. I parę razy zdarzało się że Paeonia wpadała w panikę. Czasem mdlała. Zabijanie to przecież nie bułka z masłem. Kiedy własnie kończyła liczyć otworzyły się drzwi a zirytowanie wpadło na jej twarz. W tym momencie miała ochotę na niego krzyknąć. Chociaż swoją drogą lepiej że wpadł teraz gdy jeszcze nie zdążyła nic zrobić niż wcześniej gdy by zaczęła się do niego "dobierać" bo tak to nie wypadła na jakąś bardziej podejrzaną niż normalnie. Stała sobie na środku pokoju. I nic.
- Prosiłam o chwile spokoju. - powiedziała z lekka zirytowana. Dalej to co usłyszała trochę ją przeraziło. Bardziej też to że on strasznie dobrze słyszy. Musiała to kiedyś jakoś zagłuszyć. O ile da radę. Potem także ich usłyszała. - Ja nie chce umierać! - powiedziała rozpaczliwie. Oczywiście była to tylko gra bo normalnie potrafiłaby sama się przed nimi uchronić. A tu musiała dodatkowo wykonać zlecenie. - Oni nas wszystkich zabiją! - zaczęła panikować. Typowa kobieta w opałach. Otworzyła kufer i zaczęła niemal teatralnie wrzucać do niego swoje szmatki i inne pierdołki. Jakby liczyła że to coś jej pomoże.
- JESTEM PEWNA ŻE CHCĄ NAS OGRABIĆ ZGWAŁCIĆ I POZABIJAĆ! - fuknęła zła na nie wiadomo co.
Stanęła przed nim. I wyrzuciła ręce w górę.
- Zrób coś jesteś przecież mężczyzną. Masz miecz i wogóle. - Teraz zaczynała dostrzegać plusy tej sytuacji. Gdy on by się siłował z tą kawalerią ona mogłaby wykorzystać sytuację i może niezbyt czysto ale szybko wykonać zlecenie. Potem zwinęłaby się w miarę sprawnie z tego miejsca. To był dobry plan.
- Oni już tu są idź tam i zrób to co powinien robić każdy mężczyzna. Bo jak widać twój towarzysz się do tego aktualnie nie nadaje. - teraz niemal go wyganiała. No bo co będzie się tu krył niczym panienka i poczeka aż oni zabiją, zgwałcą czy okradną ich wszystkich?

Paeonia

Nefryt pisze...

Przyjęłam noże od Aeda. Rozsądek nakazywałby je oddać, bo przecież wiedziałam, że słabo rzucam. Problem polegał na tym, że byłam całkowicie zaskoczona sytuacją w wiosce. I bałam się. Bardzo się bałam.
Zupełnie inaczej zapamiętałam tę osadę i mieszkających w niej ludzi. Nie było żadnej bandy. Wioska była przystanią, miejscem bezpiecznym, trochę odciętym od świata. Jedynym zgrzytem była Ina. Nie wiedziałam, jak ona mogła wpuszczać go do domu, nie zastanawiając się ilu ludzi zabił, zanim się spotkali. Jak mogła z nim sypiać, nie myśląc, ile kobiet zgwałcił wcześniej on albo jego pobratymcy. Jak mogła uśmiechać się, kiedy tarmosił czuprynę Saza, wiedząc, ile dzieci spłonęło w podpalonych przez Wirgińczyków chałupach, ile powieszono, ilu rozpruto gardła bez przyczyny innej, niż bestialstwo.
Nie wierzyłam w to, ze mąż Iny jest inny. Każdy jest inny, póki siedzi we własnym domu. Kiedy przychodzi co do czego, ta „inność” jakoś przestaje mieć znaczenie. Ile razy, kiedy pokonałam Wirgińczyka w walce, skamlał, żeby go nie zabijać, bo ma żonę, dziecko, kogoś? Świadomość tego nie przeszkadzała mu mordować wcześniej takich samych kobiet i dzieci, jakie zostawił w swojej ojczyźnie.
A teraz Ina i ten człowiek – możliwe że morderca, zbrodniarz jak oni wszyscy – narażali życie, żeby tamci nas nie znaleźli.
Starając się oddychać jak najciszej, wsłuchiwałam się w głosy na zewnątrz. Źle. Bardzo źle. Gdyby było nas więcej… gdybyśmy wiedzieli cokolwiek, niż szczątkowe wzmianki na temat bandy…
Szczeknęła zsuwa. Weszli do środka. Wstrzymałam oddech.
- Przeszukać.
Czy w ogóle istniała szansa, że on powie coś innego?
Ta bardziej racjonalna cześć mózgu kazała mi się nie ruszać. Ta druga gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć, czy w obórce były widły. Ta druga podsuwała również wizję tego, co będzie, jeśli jednak były. Ta pierwsza bezskutecznie kazała jej się zamknąć.
Wideł nie było. Przynajmniej takie miałam wrażenie, kiedy ktoś zaczął przerzucać siano gdzieś na prawo ode mnie. Prawie zdążyłam odetchnąć z ulgą, gdy spomiędzy siana, tuż koło mojego nosa, wyłoniły się trzy metalowe pręty, z zatrważającą szybkością lecące prosto w moją twarz. Niewiele myśląc złapałam te „zęby” i z całej siły wypchnęłam je do góry. ŁUP. Ktoś się chyba za mocno pochylił. Ktoś dostał w szczękę. Ktoś chyba nie ma już zębów, skonstatowałam, kiedy wynurzyłam głowę z siana, na którym czerwieniły się plamki wyplutej krwi. „Ktoś” dostał jeszcze szybki cios pięścią i drugi, łokciem, dla pewności, że leży, nie udaje i na jakiś czas mamy go z głowy. Z chwilą, gdy nieprzytomny zwalił się na siano, przegniła deska nie wytrzymała ciężaru. W podłodze zrobiła się dziura, w której moja noga zaklinowała się na wysokości uda. Szarpnęłam się. Przez spodnie przebiły się drzazgi. Zaklęłam. I tak nici z kamuflażu.
Miałam tylko nadzieję, że Aed skorzysta z okazji, że jeszcze go nie znaleźli i nie pokaże wszem i wobec swoich szpiczastych uszu.

[Nie prowokuj mnie więcej. Widzisz co wychodzi :D Nie mogłam się powstrzymać ;P]

Rosa pisze...

Słońce przyjemnie grzało ich twarze. Isleen uśmiechnęła się delikatnie, przymykając oczy. Cieplejsze dni coraz częściej witały Keronię. Wielokrotnie przemieniały się w upalne południa i wieczory. Dopiero noc przynosiła upragniony chłód. Elfka zachmurzyła się powracając do tematu, który sprowadził ją i Alaryka na ten trakt. Nieznana dotąd choroba – zaraza która wśród ludzi zebrała już duże żniwo. Upał nie sprzyjał leczeniu. Isleen miała nadzieję, że w wiosce zastaną dostatecznie duże zapasy jedzenia. Wyleczonym przydadzą się większe porcje, by szybciej odzyskali siły. O ile uda się im kogoś wyleczyć.
Elfka nie wiedziała wiele o zarazie. Podobno przenosiła się bardzo szybko, jej objawami była bardzo wysoka gorączka. Czy tylko to, czy coś jeszcze było ważne?
Spojrzała w stronę Alaryka. Powinni być już niedaleko wioski. Blondwłosa poczuła nagle niepokój na myśl co może spotkać na miejscu.
- Alaryk… - odetchnęła głębiej, chcąc odegnać coraz chmurniejsze myśli. – Co jeszcze wiesz o tej chorobie?
Spotkali się w Królewcu, gdzie zbierali się chętni do leczenia nowej zarazy. Nie było ich wielu… Isleen słyszała, że do wioski pojechało już dwóch znachorów. Po kilka dniach mieli wysłać gońca z listem o ich wynikach w leczeniu. Wiadomość nie dotarła.

[Po długim czasie udało mi się zacząć. ;) Przepraszam, za jakość, ale wena jeszcze nie powróciła do mnie w pełni. Chciałam jednak zacząć, by można było dalej rozwijać wątek. :) Nie będzie mnie przez kilka dni, bo wyjeżdżam do babci, gdzie nie będę miała dostępu do Internetu. Jak wrócę odpiszę. :]

Szept pisze...

cz.I

- Muuu...
- Nie ma mowy! Zostań. Siad. Leżeć. Cokolwiek.
Krowa poruszyła rogatym łbem, potrząsnęła nim na boki w wyrazie protestu. Czarne oczy, okolone rzęsami, spojrzały na półelfa z wyrzutem. Odczekała chwilę, aż umilknie echo słów Aeda, jeszcze chwilkę, jakby zamierzał dodać coś jeszcze i postąpiła kroczek na przód.
- Szept, co mówi się do krowy?
- Muu? – podpowiedział usłużnie Midar, uprzedzając magiczkę, parskając śmiechem.
Krowa zamarła, zatrzymując się.
- Muuu… - zaryczała żałośnie, błagalnie, by jej nie zostawiali samej.
Tymczasem dwójka okutanych opończami jeźdźców zbliżyła się na tyle, że znalazła się w zasięgu słuchu. Midar, nie wiedząc, czego się spodziewać, położył dłoń na trzonku wysłużonego topora. Oczami strzygł na wszystkie strony, czekając na znak od Aeda, który wziął na siebie obowiązek negocjacji z tą dwójką.
- Ze wszystkich możliwych zbłąkanych podróżnych przypałętaliście się akurat wy?
Nie doczekał się wezwania do ataku. Jedynie przyjacielskie gesty. Nie spowodowało to, że rozluźnił się. Widywał już przyjaciół, którzy wbijają nóż w plecy, wciąż z uśmiechem na ustach i poklepywaniem po plecach. Trudno powiedzieć, czy magiczka popierała go w tej ostrożności, niemniej została w pobliżu, pilnując maga.
– Zachowują się jak idioci, ale nimi nie są. Jedźcie dalej i ani mi się ważcie zawracać. I zapalcie zwyczajną pochodnię, a nie z ognikiem hasacie pod ich nosem.
Magiczka uniosła brew. Czasem lepiej udawać idiotę. To rozwiązuje języki. Otwiera zamknięte drzwi. I sprawia, że ludzie cię ignorują.
- Ci dwaj najchętniej roznieśliby Myśliwych na ostrzach mieczy, zresztą nie bez wzajemności. Lepiej, by się nie spotkali. Nie kiedy my jesteśmy w pobliżu.
- Znasz ich. – Było to stwierdzenie, nie pytanie. Elfka odpuściła, napięcie zniknęło. Midar, ze swoją dłonią na trzonku topora, skłonny do bitki, pozostał sam. Nawet Myśliwi nie zaczepiali trójki podróżnych, dowiedzieli się, czego chcieli, powoli zbierali się do drogi. Pojadą dalej. Do wioski, zatrzymają się w gospodzie, poznają więcej szczegółów z rozboju w karczmie. Kilku z nich może pojmie, że chodziło o ich nocnych towarzyszy, może nie.
To już nie miało znaczenia.
- Wracajmy do obozu. Midar, masz pierwszą wartę. Ruszymy o świcie.
Midar miał pierwszą wartę. Krasnolud sprawował ją tak dzielnie, że usnął. Świt wstał, blady i chłodny, lecz nie obudził on krasnoluda. Świt zamienił się w ranek, ranek w późny poranek. W końcu nadeszło południe.
Mokre południe.
Aeda obudził dotyk. Mokre i szorstkie, śliskie. Pachniało dziwnie, mieszanina rozkładających się traw i słodkawej woni obory. Muchy bzyczały nad głową półelfa. Dotyk powtórzył się, przejeżdżając po całej twarzy półelfa, po nim dotknęło go coś miękkiego.
Duża głowa, czarna głowa z białą plamką pochylała się nad półelfem. Miękkie chrapy przesuwały się po nieogolonym policzku, język wysunął się ponownie, by powitać ulubieńca.
- Muuu – zaryczała radośnie krowina. Postronek, reszta przeżutego sznurka, dyndał radośnie na krowiej szyi. Donośne powitanie obudziło resztę. Midar zerwał się, chwycił za topór. Szept wyprostowała się, momentalnie siadając i zasłoniła oczy, porażona słonecznym światłem.
- Niech to szlag. Zaspaliśmy.
W niezręcznej ciszy Midar przełożył toporek z ręki do ręki, usiłując nie patrzeć na nikogo. Szczególnie na utytłanego w krowiej ślinie Aeda.
- No tegom… wstawajcie. Już ranek – wydukał. Można przysiąc, że policzki krasnoluda lekko poczerwieniały z zawstydzenia. Topór zaciążył w dłoni wojaka, opadł w dół, ku ziemi. Zażenowanie sprawiło, że przygryzł nieco rudawe wąsy, broda poruszyła się, gdy z ciężkim westchnieniem wciągnął powietrze.
- Chyba południe – burknęła niepocieszona magiczka. – Odłóż topór, nie lubisz wołowiny. A to krowa mleczna, nie mięsna – elfka darowała sobie kazanie o nieodpowiedzialności. Krasnolud i tak był zawstydzony, a utraconych godzin im to nie zwróci.
I tyle w kwestii ruszenia o świcie.

Szept pisze...

cz.II

[Znam ten kłopot, borykałam się z nim przez dłuższy okres czasu, a wy tylko słuchałyście narzekań, że zgubiłam wenę :P
Pogratulować wyników z matury w takim razie, naprawdę. Ekipa na blogu dumna. Nazwy nie jestem pewna, czy mi coś mówią, ale kompletnie nie moja dziedzina. U mnie to były niemal same UP, wyjątkiem był UWN i SGGW. To macie rozmowę? Ojej, to się trochę pozmieniało… albo po prostu na niektórych kierunkach jest.
Teraz tylko korzystać z wakacji, łapać słońce, czytać zaległe książki, odpoczywać, odpoczywać, odpoczywać. Jakiś wyjazd się szykuje czy wakacje pod znakiem domu?
Nieco nudnawe wyszło, dużo akcji nie weszło, troszkę bez polotu. Może potem się rozwinie. Nie chciałam galopować z akcją dalej, bo jedyne co mi przychodziło do głowy, to skoczyć do Dąbków, a to dość duży przeskok akcji. Nie wiedziałam, czy chcesz po drodze dołączyć panów z Zakonu, plus nie mogłam sobie odmówić krowy.
Gdybyś chciała, potrzebowała, w którymś WPT był tekst w informacjach o Dąbkach. Kopiuję go tutaj.

Zniknięcia ludności w okolicy Dąbków.
Początkowo nikt nie zwrócił uwagi na zniknięcie lokalnego pijaczyny, kilku żebraków i złodziejaszków o lepkich rączkach. Dąbki, niewielka nadmorska wieś położona na szlaku z Losny, nie mogą poszczycić się zbyt przyjazną lokalizacją, z jednej strony otoczone przez półpustynny krajobraz ruchomych wydm, z drugiej przez świerkowo-sosnowy bór, z pozostałych przez mokradła i grzęzawiska. Taka lokalizacja nie sprzyja częstym odwiedzinom i bezpiecznym przejazdom. Odwiedzający wieś dwa razy do roku kupiec z Etir zawsze korzysta z usług miejscowych, obytych w tym trudnym terenie. Gdy w tym roku się nie pojawił, nikt nie podejrzewał narastających kłopotów. Wieś nie była szczególnie dochodowym punktem na trasie, nikogo nie dziwiła rezygnacja. Odwlekanie przybycia poborcy podatkowego większość osób ucieszyło, nie zaś przestraszyło. Gdy jednak kilkoro dzieci nie wróciło na noc, a wójt wieski zapadł się pod ziemię, mieszkańcom udzieliła się nerwowość. A był to zaledwie początek.
Wkrótce ludzie zaczęli ginąć nie tylko na mokradłach. Również ci, którzy nieopatrznie zapuścili się do boru i na piaszczyste wydmy, nie wracali. Kto oddalił się po zmroku, ten ryzykował. Kto oddalił się od bezpiecznego płotu, okalającego nędzne chaty, tego można było już nie zobaczyć. Zapadali się jakby pod ziemię, znikali bez najmniejszego śladu, a ich ciał nie znaleziono. Na mieszkańców padł strach, szeptano o przekleństwie mokradeł, o potworach kryjących się w cieniu, w końcu zaś o działalności magicznej. Pojawienie się w tym rejonie Myśliwych Ulotnych Energii zdaje się potwierdzać nienaturalną przyczynę zaginięć. Mówi się, że miejscowi zwrócili się o pomoc do wiedźminki Falki i kompani najemników z Królewca „Żelaznej Pięści”. Ostatnie fakty zdają się nieprawdopodobne, bo usługi najemnika i wiedźmina kosztują, a chłopów nie stać na ich opłacenie. Na razie radzimy omijać Dąbki podczas podróży tamtejszym szlakiem.]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri i Savardi spojrzały po sobie, po czym powoli przeniosły wzrok na sadzawkę. Wyglądała zupelnie zwyczajnie. Obie dziewczyny myślały o tym samym. Czego mag mógł chcieć...
Tiamuuri pochyliła się, przesunęła palcem po zakurzonej podłodze, pozostawiając czystą smugę.
-Przynajmniej nie mają powodów podejrzewać, że ktoś tu jest -mruknęła.
-Mamy wyjść do nich na górę? -spytała Savardi -Czy założenia są inne?
Tiamuuri spojrzała na nią ponuro, potem przeniosła wzrok na Aeda. Co właściwie mieli zrobić? Znaleźli przejście, otworzyli... pozostawiając komuś tam konieczność zabezpieczenia wejścia w najbliższej przyszłości... dotarli do końca korytarza. Teraz chyba powinni wrócić i podać współrzędne komuś z dowództwa, niech sprowadzą tu żołnierzy i zaatakują z zaskoczenia. To wydało jej się najbardziej sensownym posunięciem.

Szept pisze...

cz.I

- Przecież nigdy nie doczłapiemy się do tej wsi w takim tempie...
Istotnie, konie szły powolnym stępem. Krowa szła jeszcze wolniej, majestatycznie stawiając kroki. Racice lekko stukały przy każdym kroku, łeb kołysał się na boki, co jakiś czas pochylał się, by skubnąć nieco trawy. Szerokim, szorstkim językiem zagarniała świeże źdźbła, pysk poruszał się, wykonując lekko okrężne ruchy, gdy zęby rozcierały pobrany pokarm, mieszając go ze śliną.
- Szept, jesteś pewna, że to nie twoje przeszłe wcielenie? Jest tak samo uparta.
- Phi – prychnęła magiczka.
- Uparta jak ty – powtórzył rozochocony krasnolud. – Milusia jak ty. Wredna też jak ty. A jak kopać potrafi. Waleczne bydlę. Aed, jak ją nazwiesz?
- Powinniśmy ją zostawić. Nie powinniśmy jej ciągnąć za sobą – zauważyła magiczka, oglądając się na krowę. Nie z wyrazem zniecierpliwienia, lecz troski. Przeżuwacz, powinien najeść się do oporu, położyć w cieniu drzewa, trawić. Odłykać, przeżuwać, ponownie połykać. I tak przez większość dnia.
Teraz nie było na to czasu. Byli w drodze, nawet jeśli poruszali się powoli.
- My jej nie ciągniemy. Sama lezie – przypomniał zachwycony Midar. Krasnoludowi nie uśmiechało się trzęsienie na końskim grzbiecie w rytmie dwutaktowego kłusa i szybkiego, trójtaktowego galopu, z migającą pod nogami ziemią. Wolał leniwe tempo kuca, nawet jeśli zaczynał go boleć zadek i podrażnione siodłem, nienawykłe do jazdy wierzchem, uda.
Chociaż... krowa i tak ich znajdzie, prędzej czy później, prawda?
Ścisnęli końskie boki, poczuli zmianę rytmu, gdy wierzchowce zmieniły chód, przyśpieszając. Kopyta zatętniły rytmicznie, Midar zaklął, gdy jego kuc, niepoganiany przez krasnoluda, zagalopował, by znaleźć się wśród swoich, podążając za resztą.
Krowa zaryczała żałośnie.
Konie nie zwolniły. Jeźdźcy nie poczekali.
Łaciata zaryczała raz jeszcze, lecz towarzysze nie zwolnili. Nie poczekali. Krasula przyśpieszyła. Krowie nogi poruszyły się szybciej, stopniowo przyśpieszając. Tylne kończyny wierzgnęły ku górze, krowa bryknęła. Łeb podskakiwał rytmicznie, gdy krowa toczyła się za nimi, uparcie zdążając za końmi.
Dąbki, niewielka nadmorska wieś położona na szlaku z Losny, nie mogły poszczycić się zbyt przyjazną lokalizacją, z jednej strony otoczone przez półpustynny krajobraz ruchomych wydm, z drugiej przez świerkowo-sosnowy bór, z pozostałych przez mokradła i grzęzawiska. Taka lokalizacja nie sprzyjała częstym odwiedzinom i bezpiecznym przejazdom. Odwiedzający wieś dwa razy do roku kupiec z Etir zawsze korzystał z usług miejscowych, obytych w tym trudnym terenie. Miejscowi trudnili się rybactwem i rybołówstwem, ubogie, piaszczyste gleby o mocnym zakwaszeniu nie sprzyjały uprawie roli i sadownictwu, położone dalej bagniska prędzej wywołałyby gnicie korzeni niż wzrost czegokolwiek.
Początkowo nikt nie zwrócił uwagi na zniknięcie lokalnego pijaczyny, kilku żebraków i złodziejaszków o lepkich rączkach. Gdy w tym roku kupiec się nie pojawił, nikt nie podejrzewał narastających kłopotów. Wieś nie była szczególnie dochodowym punktem na trasie, nikogo nie dziwiła rezygnacja. Odwlekanie przybycia poborcy podatkowego większość osób ucieszyło, nie zaś przestraszyło. Gdy jednak kilkoro dzieci nie wróciło na noc, a wójt wioski zapadł się pod ziemię, mieszkańcom udzieliła się nerwowość. A był to zaledwie początek.
Wkrótce ludzie zaczęli ginąć nie tylko na mokradłach. Również ci, którzy nieopatrznie zapuścili się do boru i na piaszczyste wydmy, nie wracali. Kto oddalił się po zmroku, ten ryzykował. Kto oddalił się od bezpiecznego płotu, okalającego nędzne chaty, tego można było już nie zobaczyć. Zapadali się jakby pod ziemię, znikali bez najmniejszego śladu, a ich ciał nie znaleziono. Na mieszkańców padł strach, szeptano o przekleństwie mokradeł, o potworach kryjących się w cieniu, w końcu zaś o działalności magicznej. Pojawienie się w tym rejonie Myśliwych Ulotnych Energii zdawało się potwierdzać nienaturalną przyczynę zaginięć.

Szept pisze...

cz.II

Ekipa, w osobach Szept, Midara, Aeda i zmęczonej krowy, nie natrafiła na żadne kłopoty. Przynajmniej kłopoty natury magicznej.
Na mokradłach, ledwie na nie wjechali, rozradowane towarzystwem, przyczepiła się do nich banda komarów. Moskity, które dawno nie widziały człowieka, ochoczo rzuciły się na nieświadomych kłopotów podróżnych, ucztując na ciałach niezgorzej niż wampiry. Krowina ze stoickim spokojem zaakceptowała obecność małych owadów, co rusz tylko obijając na boki ogonem. Midar klął, uderzał dłonią w kark, znów klął.
- Chędożone dupki, gnidy małe. Utracjusze, gnidy, krwi nie widziały. Debili na mokradła wywiało, to ucztują, cholery małe. Tfu, na kundla urok.
Plask. Dłoń trafiła w kark, uśmiercając kolejnego amatora krasnoludzkiej krwi.
Szept ataki małych drapieżców znosiła ze spokojem podobnym do tego, jaki wykazywała łaciata. Elfka już przekonała się, że z moskitami nie wygra. Zabije jednego, zleci się dziesięć. Walka z wiatrakami. Dowcip, który słyszała, jakoby zabicie jednego komara skutkowało zniknięciem pogrążonych w żałobie pozostałych jakoś nie skutkował.
Szła jako pierwsza, torując drogę pozostałym, spośród niewidocznych ścieżek, kęp trawy wybierając twardszą, pewną ziemię. Zsiedli z koni, prowadząc je za sobą. Obute nogi grzęzły w mokrej, ciastowatej brei, zapadając się. Każdemu krokowi towarzyszył plusk i bulgot. Błotnista maź oblepiała buty, nogawki spodni, chlapała na boki.
Nie napotkali żadnych anomalii magicznych. Żadnych błędnych ogników wabiących wędrowców na manowce, wodników, utopców, pijących krew i zjadających ludzkie mięso żujpaszczy.
Osobliwe. Dziwne.
~*~
- Możemy czymś służyć?
Za swój wyuczony, uczynny ton, Meryn otrzymał jedynie nieżyczliwe spojrzenie. Myśliwi, stłoczeni wokół siebie, pokryci pyłem i kurzem drogi. Dopiero wrócili z „Nadobnej Dziewki”, ich konie były wyraźnie zdrożone i spocone. Ten i ów dyskretnie drapał się, wciąż czując ugryzienia towarzyszy zawleczonych z tamtego przybytku – pcheł i wszy.
Całą drogę przejechali na darmo.
Mylne informacje skierowały ich w złe miejsce. „Dziewka” stała daleko od wsi, o chłopaku nikt nic tam nie wiedział, zarówno właściciel jak i najęta do pracy dziewka żyli ostatnimi wydarzeniami – bójką, która rozegrała się w ich przybytku, gdzie za zniszczenia nikt im nie zapłacił.
Informacji nie zdobyli.
- Z drogi, szpicouchy – rycerz dowódca bezceremonialne odepchnął na bok elfa, wchodząc do gospody. Nalaną twarz miał czerwoną, długie wąsy niemal przysłaniały usta, a oczka, małe, świńskie, łypały złośliwie. Sapał przy każdym kroku, ciężka zbroja dawała się we znaki jego tuszy.
Długie, powłóczyste szaty Moyrlaya wziął za elfią modłę łażenia w sukienkach. Rzecz można, szpiczaste uszy uratowały uzdrowiciela przed koniecznością wyjaśnień i kłopotliwymi pytaniami.
- Myśmy się spotkali – jego podkomendny, rycerz zakonny, okazał więcej podejrzliwości i mniej pośpiechu. - Kto wy?
Nikt nie dawał Myśliwym praw do takowych pytań. Nie byli służbą porządkową, nie sprawowali w Keronii realnej władzy. Byli jedynie zakonem rycerskim mającym ciche poparcie gubernatora, panoszyli się zaś tak, jakby ten kraj należał już do nich, pełni dumy i pychy.
Część zakonników minęła ich bez słowa. Kilku przystanęło, przysłuchując się wymianie zdań. Jeden, blondwłosy rycerz, ją rozpytywać jak oni wcześniej, szukając rudowłosego chłopaka. Powagi dodawał mu noszony przy boku miecz, głos miał mocny, odrobinę surowy.
Musieli się śpieszyć jeśli chcieli odnaleźć dzieciaka przed Myśliwymi.

Szept pisze...

cz.III

[Na psychologię rozmowa? Ooo… muszę powiedzieć siostrze, będzie w szoku. U niej nie było – albo mnie dopadła choroba zwana sklerozą. Ja które miasto też nie wiedziałam. Wiedziałam, że weterynaria. Wszędzie było daleko – najdalej do Olsztyna, najbliżej chyba jednak Wrocek. Z kolei Wawa droga. Z siostrą pokrywał mi się tylko Lublin, rodzince było łatwiej i taniej… w według statystyk Lublin lepszy niż Wrocek, więc… ale przeważyła jednak ekonomia i wygoda.
Ja? Ja się wybieram do Lublina :) A na poważnie, plany nie istnieją, a i zarobić by się przydało, więc raczej ciężko w tym roku. Chociaż, znaleźć coś na dwa miesiące w Cz-wie też nie będzie łatwo, już łatwiej byłoby w Lublinie, bo tam dłużej będę. No, chyba że dorywcze coś… albo weselne, bo teraz okres.
Pewnie uda mi się obskoczyć Jurę w obrębie chociaż tych 10-15 km – dalej nie wiem, czy będzie mi się chciało rowerem w takie upały jeździć. No, ale mój wakacyjny środek transportu już umyty, wyszorowany, wytarty z kurzu, tylko ruszać w trasę. Na początek pewnie Olsztyn, Góry Towarne i kilka jaskiń, Zrębice. Potem coraz dalej – Siedlec, Złoty Potok. Jest mały plan mini wypadu do Oświęcimia, do tamtejszego zamku, ale mój prywatny przewodnik nieco się obawia spotkania twarzą w twarz. Innymi słowy, chciałam zrobić najazd naszej blogowej sowie. Poza tym to niewiele, do Częstochowy i z powrotem. Chyba, że coś wyskoczy jak w zeszłym roku na ostatnią chwilę i się na spontana skrzykniemy.
O, to ja z Wa-wy zdjęcia chętnie zobaczę, bo brzmi interesująco xD
Niedyskretne pytanie. Głowno to to w łódzkim?
Wybacz, część druga wyszła nieco słabsza, ta z Myśliwymi. Nie do końca miałam koncepcję, co z nimi zrobić, bo na zwadę jeszcze – kluczowe słowo – nie miałam pretekstu.]

Nefryt pisze...

[Tak, dostawił drabinę. A widły wziął ktoś, komu nie chciało się grzebać w sianie rękoma ;p Jeśli potrzebujesz jeszcze jakiś wyjaśnień/informacji itd. pytaj śmiało, ja pisałam tamto w jakimś dziwnym stanie półświadomości, i wyszło jak wyszło.]

Rosa pisze...

Isleen mimo coraz gęstszych chmur, które gromadziły się nad jej myślami uśmiechnęła się na wspomnienie dwóch starszych zielarek z rynku Królewca. Pokazywały jej swoimi pomarszczonymi dłońmi coraz to nowe zioła tłumaczyły do czego służą poszczególne specyfiki.
- W Królewcu przy rynku zawsze pracują dwie znachorki. Sprzedają różne zioła, często opatrują ludziom rany, mówią jak je leczyć. Zarabiają tak na życie. Często przysiadałam się do nich pytałam jak rozpoznają zioła, jak działają. Z czasem same zaproponowały, że zaczną mnie uczyć. Pomagałam im leczyć przychodzących do straganiku. – Isleen założyła za ucho kosmyk jasnych włosów. Czasem zastanawiała dlaczego staruszki chciały uczyć ją zielarstwa. Może bały się, że nie będą miały przekazać swojej wiedzy młodszemu pokoleniu, że ich wiedza zaniknie gdy one opuszczą już ten świat.
- Wzięłam ze sobą różne suszone rośliny. Coś na zbicie gorączki, można podawać specjalny napar, ale tutaj zależy, czy chory będzie przytomny… - zachmurzyła się. Niektóre zioła, które znała lepiej działały świeże. Robiło się z nich układy na czoło. Podobno miały zmniejszyć temperaturę ciała… Isleen nigdy ich nie używała, w Królewcu nigdy nie spotkała się z aż tak groźną chorobą. Teraz niepokój zrobił swoje i elfka zaczęła żałować, że nie wzięła większych zapasów ziół. Pakując się liczyła, że potrzebne rośliny znajdzie w okolicy wioski. Miała nadzieję, że się nie pomyliła.
- Zaczęłam się też uczyć magii uzdrowicielskiej… Ale dopiero zaczęłam nie wiem czy coś to pomoże przy leczeniu tej zarazy… - Elfka spojrzała na Alaryka. Nie wiedziała, że już spotkał się z tą chorobą. Myślała, że zaraza pojawiła się po raz pierwszy. Wiadomość, że ma przy sobie lek nie uspokoił jej. Isleen martwiła się, że okaże się, że nie zadziała i będą musieli szukać nowych rozwiązań.
Skoro Alaryk mieszkał w mieście dotkniętym już tą chorobą… Albo zachorował i udało mu się wyzdrowieć albo był odporny na tę chorobę. Myśl, że istnieją ludzie niezagrożeni chorobą napawała optymizmem. Jasnowłosa miała wielką nadzieję, że należy do tej niewielkiej grupki.
- Alaryk, przepraszam, że pytam… Czy podczas zarazy w Demarze zachorowałeś, czy udało się tego uniknąć?

[Krówka! Słodkie! :D Cieszę się, że ci się podobało. Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że mój odpis jest krótszy od twojego, ale czasem długie teksty po prostu.. nie chcą się pisać. ;)
I mam takie pytanie… Jak wyobrażałaś sobie magię uzdrowicielską? Masz może jakiś konkretny zarys jak by to miało wyglądać? Jestem „świeża” w temacie zielarstwa itd. I nie chciałabym nikomu burzyć wizji swoimi pomysłami. :)
Ja myślałam ogólnie, że do tego rodzaju magii potrzebna jest jednak wiedza medyczna. Czytałaś może serię Trudi Canavan nie pamiętam konkretnego tytułu… „Księga Czarnego Maga” ? Czy coś podobnego… Autorka książki wymyśliła, że by wyleczyć kogoś magią trzeba wyobrazić sobie w jaki sposób chcemy wyleczyć. Np. złamaną nogę musimy wiedzieć, że kość musi się zrosnąć itd. Itp. Nie wystarczy zażyczyć sobie chcę wyleczyć ranną nogę. ;)
Nie umiem tłumaczyć takich rzeczy jeśli coś okaże się zawiłe napisz postaram się lepiej wytłumaczyć. :]

Nefryt pisze...

[Wiesz, to oczywiste, że JAKIEŚ kłopoty by ich spotkały. Ale to przez ciebie był to atak widłowy :D
I znowu mnie prowokujesz. Z tymi szmaragdami. Zwłaszcza, że przypomniałam sobie ogłoszenie z WPT. To o przemycie.
Nie pociągnęłam dalej akcji, bo nie wiem, co planujesz, poza tym nie bardzo wiedziałam, jak mogłabym to rozwinąć – zdaję się na ciebie.]

- „Ukrywałem ją, bo jest ścigana”.
Struchlałam. Ze strachu, z zaskoczenia. Przez głowę przefrunęło mi tysiąc scenariuszy, włącznie z tym, że właśnie jestem świadkiem zdrady i niejako wydania na mnie wyroku. Nie przyjęłam żadnego z nich, nie miałam czasu na podobne myślenie. Jedyne, co mi zostało, to czekać na rozwój sytuacji. Wiedziałam jedno: nawet, gdybym miała zostać sama, będę próbowała walczyć, wyrywać się, kopać i gryźć, wszystko, co będę mogła i tak długo, jak dam radę.
Była też jasna strona medalu. Skoro ja wpadłam, Aed miał większe szanse. Wątpliwe, żeby dokończyli przeszukiwać siano.
Słuchałam dalszej rozmowy w napięciu, jednocześnie usiłując uwolnić się z pułapki, w jaką wpadłam nie pamiętając, że belki są przegniłe. Miałam nadzieję, że jeśli spróbuję spokojnie (w miarę) i powoli, może się uda. A gdzie tam. Utknęłam na dobre. Przez chwilę poczułam się jak słonica albo inna ciężko-niezdarna istota, która zapomniała, ze powinna trzymać się zdecydowanie bliżej poziomu ziemi.

draumkona pisze...

gdyby Zhao wiedziała co Aed sobie myśli na temat jej spojrzenia, zapewne wyjaśniłaby mu to i owo. Pięścią. Albo kopniakiem. W końcu była elfią furiatką i miała wręcz pisemne zezwolenie na ciskanie w ludzi i nieludzi różnymi przedmiotami.
W tłumie znalazła się przez swoją ciekawość i malutki, zainstalowany w samym sercu duszy magnesik na kłopoty. Albo ona przyciągała je do siebie, albo rzeczone kłopoty przyciągały Iskrę do siebie. Działało to wymiennie i nigdy nie można było się spodziewać kiedy los znów postanowi spłatać jej figla. Stała tam, marszcząc nosek i z niezadowoleniem oglądając postać maga. Jakieś fiolki, parę ksiąg i notatnik, podarte ubranie i spora rana, która wysysała życie. Jako uczennica maga-uzdrowiciela, wiedziała kiedy dusza delikwenta szykuje się do odejścia, kiedy już nie da się jej zatrzymać bo śmierć wyznaczył jej miejsce spotkania ze swoją osobą. Pokręciła głową, ale dla starej kobitki nie był to żaden argument. Zaciągnięta, wręcz wypchnięta do koła, pochyliła się nad nieszczęśniczką. Brak kontaktu ze światem zewnętrznym, rozległy krwotok, rana kłuta klatki piersiowej i rana na głowie... Wyglądało na napad, taki solidny, jak się patrzy. Nie to co niektórzy zbójcy odstawiali teraz po krzakach.
- Nic z tego, ona... - zaczęła Zhao fachowym tonem, kiedy na wpółmartwa kobieta złapała ją za nadgarstek tak szybko i tak mocno, że elfka aż krzyknęła ze strachu.
- Koniec... koniec... Katastrofa... - Iskra w myśli odhaczyła pozycję przedśmiertne brednie i sproóbowała odczepić od siebie rękę magiczki, ta jednak trzymała tak jakby nie miała palców, a orle szpony.
- Jaka znowu katastrofa? - syknęła, mocno poirytowana całą sytuacją i narastającym tłumem gapiów. Spojrzała przez ramię, na jedyną znaną jej tutaj osobę, na Aeda z takim wyrzutem, że nawet bogowie by się zawstydzili. Zrób coś, mówiło spojrzenie, a pojęcie "zrobienia czegoś" było równie szerokie i głębokie jak Ocean Zachodni. Dawało także dokładnie zero wskazówek do daleszego działania.

Nefryt pisze...

- Dasz radę wstać?
Kiwnęłam głową, chwytając go za rękę. Z jego pomocą udało mi się podnieść i oswobodzić nogę. Spodnie były nieco naddarte powyżej kolana. Skóra, czy może raczej te jej fragmenty, których nie zdarłam wpadając w dziurę, piekła. Cóż, bywało gorzej. Natomiast Aed chyba już więcej niczego mi nie pożyczy. Widocznie dbanie o odzież nie jest moją mocną stroną: jedne portki ubłociłam, drugie podarłam… wspaniała byłaby ze mnie dama, nie ma co.
W pierwszej chwili, kiedy rudobrody rozglądał się po okolicy, poczułam ulgę. Było to jednak bardzo przelotne wrażenie.
- Co robimy? – zapytałam szeptem Meryna. – Po tej stronie wioski, za kawałkiem pola jest las. Zdążylibyśmy tam uciec? – zastanawiałam się na głos. Jeśli stąd wyjdziemy i nie zdążymy znaleźć lepszej kryjówki, albo jeśli okaże się, że Wirgińczycy otoczyli wioskę, będzie po nas. Ale zostać tutaj? Znów kryć się w sianie? Co najmniej ryzykowne. Zwłaszcza, że jeżeli to ci sami, którzy ścigali nas w Etir (a tego byłam niemal pewna), nie kupią zgrabnej bajki od Meryna.
W tym popłochu coś mnie tknęło. Coś, co sprawiło, że przypomniałam sobie plotki, jakie słyszałam wczoraj w mieście.
- Aed – mówienie do kogoś, kogo nie widać było co najmniej dziwne, ale sprawa była pilna, jeśli zaraz mieli tu wpaść Wirgińczycy albo ktokolwiek inny. – Te szmaragdy, o których mówiliśmy w karczmie. Włożyliśmy je gdzieś między juki. Gdzie? Trzeba się tego pozbyć.

Złota grzywa pisze...

[Miło to słyszeć! Pewnie, mój Pan to trochę taki obieżyświat bo cały czas szuka zemsty w każdym zakątku Królestw. Ja chętnie bym zrobiła jakiegoś wroga bo cały czas mam tylko współpracowników, że tak powiem. Po prostu mogą się nie lubić chociazby dlatego, że twoja postać wywodzi się z Wirginii a na dodatek on sam za bardzo nie lubi elfów od kiedy te gorsze zaatakowały wioske z której się wywodzi ;)
Czy Aed mógłby być w coś zamieszany itp za co bardzo by go nie polubił Morghulis?]

Złota grzywa pisze...

[Jeśli chcesz coś "na krawędzi", że tak powiem to można by naprawdę zaszaleć i wczepić do wątki trzecią osobę, która dla mojego wojownika jest niczym skarb, którego nie może mieć, hahaha. Otóż chodzi o jego ukochaną, która wypowiada się w karcie w ten krótkiej notatce można powiedzieć. Ona mojego Pana zna za czasów kiedy nie należał jeszcze do Przymierza i nosił imię Eddar :) Niedługo uzupełni szerszy opis postaci i tam ta info się znajdzie jak i zakładke " Krew z krwi" gdzie będą powiązania i tam będzie jego ukochana. Otóż sytuacja wygląda następująco i mam nadzieję, że się połapiesz w tym. Morghulis nie może być z nikim związany gdyż należy do Przymierza i też nie chce ściągać niebezpieczeństwa na osoby, które darzy sympatią lub innym uczuciem. Dlatego też trzyma się z dala od Sonii, która jest córką pewnego najemnika pochodzącego z Wirgini. Dlatego też Ulic nie lubi ludzi stamtąd bo jej ojciec zabronił jej spotykać się jeszcze wtedy z Eddarem. Kiedy się poznali była kobietą do towarzystwa gdyż musiała jakoś zarobić na chleb a jej ojciec był strasznym chamem. Teraz zajmuje się pracą na polach, czasami sprzedaje na targowiskach i takie tam - zwykła dziewczyna. Twój Pan mógłby stać się wrogiem Przymierza bo kiedyś kiedyś ktoś od niech zabił kogoś bliskiego Aeda. Twoja postać wytropi moją i przyłapie Sonie i Ulisa podczas ostatniego spotkania i wykorzysta to, że Ulis ma kogoś kogo kocha. Wiesz o co chodzi. I się zacznie. Jeśli chodzi o samą postać Sonii to może to być taka osoba w wątku, której też będziesz mogła sterować przetrzymując ja u siebie, krzywdzić itp. Rób z nią co chcesz. Końcem końców można nawet ja zabić hahahaha wiem jestem okropna i stworzyć o tym jakieś opowiadanie na bloga.
Haaa taka moja wizja jest. Myśle, że jest dość rozłożona. W razie jakiegos nieporozumienia pytaj śmiało!]

Nefryt pisze...

- Obawiam się, że mogą mieć w szeregach zwiadowcę, i to dobrego. Albo mocnego, zdeterminowanego dowódcę, który ma gdzieś, ilu z nich zginie. Albo i jedno, i drugie – skrzywiłam się. W obu przypadkach należało się zwijać i to prędko. Las wydawał mi się najrozsądniejszym wyjściem. Jeżeli ewentualny wirgiński zwiadowca jest elfem albo magiem, i tak nie mamy szans. Ale w każdym innym wypadku każde zarośla, przez które będą musieli się przedzierać Wirgińczycy, zadziałają na naszą korzyść. Gorzej, jeśli trafimy na jakieś monstrum. Albo jeśli znów nie zauważę dzika. Pomyśleć by można, że ktoś, kto od czterech lat mieszka w rozlokowanym na polanie obozie, powinien całkiem nieźle znać zwyczaje leśnej fauny... Otóż, jak widać, pudło. Podejrzewam, że nawet gdybym dostała mapę z zaznaczonymi wszelkimi legowiskami, ścieżkami, bajorkami i czym tam jeszcze, i tak wpakowałabym się w kłopoty.
Parsknęłam, widząc wynurzającego się z kopy siana Aeda. Nie byłam pewna, co mnie tak rozśmieszyło – okazy flory w jego czuprynie, mina, czy może świadomość, że sama wyglądam nie lepiej.
– „Ja nie krowa, żeby leżeć w sianie i to siano żreć”.
- Dlaczego nie powiedziałeś tego Epharimowi? – zapytałam, kiedy bandyta zsunął się wreszcie z podwyższenia. - My tu z Merynem zrobiliśmy z siebie przedstawienie, a ty dopiero nam mówisz, że nie chcesz leżeć w sianie. – Nie mogłam się powstrzymać przed drobną złośliwością. Jednocześnie przysunęłam się do Aeda (na kolanach, jakkolwiek głupio to wyglądało, bałam się, że deski znowu pode mną trzasną) i wysupłałam z jego włosów siano, które nie chciało spaść samo. – Możesz z powrotem czuć się piękny.
Kiedy usłyszałam, co zrobił Meryn, pozostało mi tylko wytrzeszczyć oczy.
- Przez „pozbyć się” miałam na myśli dobrze schować na potem – burczałam, schodząc po drabinie. Kiedy stanęłam na dole, uzmysłowiłam sobie, że nie mam butów. Rozejrzałam się: szybko, konkretnie, jak ktoś, kto albo znajdzie zgubę w ciągu sekundy, albo zostawi ją w sto diabłów. Butów nie było. A raczej: były, ale w domu Iny. Zostawiłam je, bo były oklejone błotem. Miałam naiwną nadzieję, że rano po nie wrócę, wytrzepię i z wyjątkiem odrywającej się podeszwy będą jak nowe. Poruszyłam palcami u stóp. Dziwne uczucie. Cóż, będę miała czas się przyzwyczaić… całe mnóstwo czasu, biorąc pod uwagę, że nie miałam zapasowych. To były takie dobre buty! Tylko trochę wykrzywione. I podeszwa z przodu się odrywała, przez co jeden z nich wyglądał jak orientalna ciżemka z zadartym czubkiem. Ale to były moje najlepsze buty! Moje buty! Prawdę mówiąc, moje jedyne buty.
A ten pajac ze śliczną buźką oddał wszystkie szmaragdy.
Grrr.
- Trzeba było być… trzeba było być tobą, żeby oddać im te szmaragdy! Toast i niepamięć, pięknie! Tak lekką ręką sobie oddał. Wiesz ile to było warte? W życiu już tyle nie zarobię. Szmaragdy z takim szlifem! A on sobie oddał! – wciąż wyrażałam swoje niezadowolenie, pomagając przy zbieraniu naszych rzeczy. W tamtej chwili jakoś nie myślałam o tym, że mój „niegodny” sposób zarobkowania może, w świetle tego, kim jestem, nie podobać się Merynowi. Byłam wściekła, bo przez bandę cholernych łajz, straciłam szansę na porządny zysk, rozdzielony już na potrzeby moje i moich ludzi oraz opłacenie paru ważnych posunięć. Straciłam także buty, podarłam czyjeś spodnie, mając je na sobie i w zasadzie sama wyglądałam jak łajza.

Nefryt pisze...

[Część druga autobusu przegubowego...]

Jednak mimo tego, cieszyłam się, że cała nasza czwórka żyje. To jedno było warte nawet utraty szmaragdów. W końcu co truposzom po kamieniach?
Kiedy Shanley zaoferowała się, że to ona pobiegnie, poczułam się głupio. Ona będzie biec, a ja jak jakaś zakichana lady jechać konno? Ona będzie biec, chociaż jest taką samą dziewczyną jak ja? Stłumiłam w sobie wyrzuty sumienia. Meryn był świeżo po pojedynku, ja nie miałam szans odpocząć po długiej, męczącej podróży do Etir, a Aed był ranny. Logika nakazywała, by biegła Shanley.
- Niecałe pół stajania. Dasz radę?
Przyjrzałam się nieufnie buteleczce. Znowu działający na psychikę syf? Ale zasnąć w siodle nie mogę. Poza tym moja znajomość terenu jest cały czas potrzebna. Skrzywiłam się.
- Chcę. – Czy może raczej: nie chcę, ale powinnam. Wzięłam troszkę mniej, niż połowa ampułki. Przez chwilę myślałam, że zwymiotuję. Potem przeszło.
Wyruszyliśmy w drogę.
Kiedy dotarliśmy na skraj lasu okazało się, że nie czeka tam na nas obława. Brak zasadzki w pewnym stopniu mnie zaniepokoił. Czy rzeczywiście zmierzamy ku ocaleniu, czy to podstęp wroga?

[Hm, wtedy chyba musiałabym współczuć ich podwładnym - mieć magnesy na kłopoty zamiast szefów... Hm.]

Złota grzywa pisze...

[Pomysł z ukochaną Aeda też mi się podoba, żeby ją jakoś wykorzystać :) Można zrobić to tak, że Morghulis miał ją uwieść a potem zabić i wszystko działo się po rozstaniu ich. To była zwyczajna robota dla Mora a nie jakieś tam miłostki jbc. Aed zdenerował się i dowiedział, że o wszystkim w rezultacie chce zrobić podobną krzywdę Ulisowi i tyle. Długo śledził Aed członka Przymierza itp aż dotarł właśnie do sytuacji pożegnania.
Szczerze mówiąc bardzo na rękę byłyby mi zaczęcie przez Ciebie bo ja mam zaległości przez Wiedźmina haha :<]

Złota grzywa pisze...

[Ja tam sie dostosuje do wszystkiego :)]

Anonimowy pisze...

Savardi zwróciła przerażone spojrzenie na każdego po kolei. Nie rozumiała dokładnie grozy sytuacji i wcale nie była pewna, czy chciałaby to zrozumieć. Dla niej już teraz sprawy toczyły się źle. Chodziło o zwój pod drzwiami? Przecież Wirgińczyków nic już nie powstrzyma, żeby tutaj weszli i posiekali ich na plasterki! Przy takiej przewadze liczebnej nie mogłaoby to się skończyć inaczej.
Błagalnie spojrzała na Tiamuuri, która dzierżyła odebrany jej dębowy kij. Widziała, że przyjaciółka zaciska na nim dłoń i lekko unosi go nad posadzkę, ale przecież jeszcze nie zamierzała się do ciosu. Usta Drzewnej były zaciśniętę w kreskę.
-Co się wtedy stanie? -spytała prawie spokojnie -I do czego go potrzebujesz?
Prawą ręką powoli, swobodnym ruchem dobyła sztyletu. Na razie opuściła rękę z bronią wzdłuż boku, czekając na reakcję Sacarda. Była w odpowiedniej odległości od niego, żeby znakomity refleks pozwolił jej w razie konieczności zaatakować.
-Tego nie było w planach -bąknęła Savardi nieśmiało. Te słowa wyrwały jej się mimowolnie, bowiem uzdrowicielka już od jakiegoś czasu miała poczucie, że nic tu nie idzie zgodnie z planem. Ale przynajmniej do tej pory wszyscy byli w jednym kawałku.
Zbliżyła się do Aeda, ze słabą nadzieją, że to doda jej chociaż trochę otuchy. Tiamuuri tymczasem patrzyła twardo w twarz starego maga jakby w ogóle się nie bała, chociaż elfka była prawie pewna, że przyjaciółka tylko tak dobrze panuje nad reakcjami.

Szept pisze...

cz.I

- Szept... Może to niedyskretne pytanie, ale... czego szukał tu ten mag? Alvar? I jakim rodzajem magii włada?
- Byłoby to niedyskretne pytanie w ustach kogoś innego. – Zwolniła kroku, ostrożniej wybierając drogę pomiędzy kępami traw i błotem. – Ty idziesz z nami. Alvar jest przede wszystkim magiem runicznym. Pozostałymi aspektami włada, lecz w mniejszym stopniu. Większość magów potrafi cisnąć kulą ognia, wyczarować pulsar rozjaśniający drogę, czy zaatakować wroga lodowymi podmuchami…
- Toś bratku zadał pytanie, dostaniesz wykład. – Midar przerwał zabijanie komarów, wtrącając swoje jakże cenne uwagi do rozmowy. Magiczka posłała krasnoludowi kose spojrzenie, otworzyła usta:
- Uważaj…
Plask. Obuta, ciężka krasnoludzka noga zamiast na bezpiecznej ścieżce, wylądowała w błocie bagniska, pogrążając krasnoluda po kolana. Zamachał rękami, usiłując odzyskać równowagę. Nie odzyskał. Poleciał do przodu, lądując na brzuchu w błocie.
- … to nie twardy grunt – dokończyła z westchnieniem elfka, zatrzymując się i zawracając, pomagając wyklinającej, błotnej figurce wygrzebać się z bagniska. Umazany błotem na całym pancerzu, z mułem w rudych kudłach i na twarzy, Midar wyglądał niezwykle malowniczo. Zaleta była ewidentna i od razu zauważalna – komary straciły nim zainteresowanie od razu, z nową intensywnością rzucając się na krowę, Aeda i Szept.
W dokładnie takiej kolejności.
- Cholera jedna, niechby, błota się nażarłem, bagnisk się zachciało, komarów było mało, szlag by to, tłuste dłupsko Dolnego Króla! – Midar dał wyraz swojemu niezadowoleniu.
- Zaczynając od początku – podjęła Szept, kiedy w końcu umilkły utyskiwania krasnoluda, znając Dolnego Króla osobiście mogła zapewnić Midara, że Ymir tłustego dupska nie ma, tylko po co? Moczymorda i tak Dolnego Króla na oczy nie widział. – Alvar jest magiem Kompanii Żelaznej Pięści. Ktoś z Dąbków zwrócił się do nich o pomoc w sprawie zniknięć. Ponieważ po bliższym przyjrzeniu się sprawa wyglądała na magiczną, do tego związaną z jakimiś głodnymi bestiami, wysłano maga. – Spochmurniała, zdając sobie sprawę, że zlecenie od biedoty po prostu zlekceważono. Chłopi i rybacy mogli się złożyć i zapłacić kompanii, ale nie mogli zyskać należytej uwagi. Taka była prawda. – Kilka tygodni temu skontaktował się ze mną Kodlak, przywódca Kompanii. Prosił o przysługę. Alvar zniknął, nikt nie ma pojęcia, co się stało. Chłopi w Dąbkach są nieufni, albo wiedząc coś, czego nie powinni, albo ktoś ich zmusił do milczenia, albo po prostu boją się, że Kompania zachowa się jak Bractwo Nocy i ukarze ich za zniknięcie ich człowieka. Kodlak potrzebował kogoś spoza, by odszukał Alvara. Dodatkowym atutem jest fakt, że jestem magiem. Posłuchaj, nie mam pojęcia, z czym przyszło mu się tam mierzyć. Był dobry. Nie taki jak Darmar Mroczny czy Nieuchwytny, ale nie był nowicjuszem, co nie znaczy, że go nie trafił tam na lepszego od siebie… w jakiejkolwiek postaci.
- Tu jest za cicho. Albo jesteśmy obserwowani, albo nie jestem Kocią Mamą.
Powiedział to po raz kolejny. Po raz kolejny zwracając ich uwagę na nienaturalną ciszę. Midar głośno i z dziwną, ponurą radością rozchlapywał błoto na wszystkie strony, nie mając już nic do stracenia. Tak czy inaczej był cały ubabrany. Krowina, jeszcze bezimienna, postępowała z determinacją za nimi, wybierając towarzystwo niż samotne popasy. Cichsze i ostrożniejsze stąpanie Aeda, własne i swój własny głos…
Plusk. Zdradliwy, pojedynczy.
- Tam ktoś jest! – Midar wytężył wzrok, ocierając ściekające po czole błoto.
Istotnie. W unoszącej się nad bagnami mgle widać było zarys sylwetki ludzkiej. Odrobinę przygarbiona, stareńka. Ubranie miała za szerokie, zwisało na niej luźno. Poruszała się powoli, niepewnie, chwiejąc się na boki.
- Ej, dziadku! Daleko do tych całych Dąbków! – wydarł się krasnolud, wysuwając do przodu w kierunku starca, machając ku niemu rękami. Wiek swoje robi, słuch stępia i oczy przyćmiewa białą mgiełką, nie dziwota, że w pierwszej chwili nie otrzymał odpowiedzi.
Jeśli coś szokowało to fakt, że starzec jest tu sam.

Szept pisze...

cz.II

- Midar! – Szept wyrwała do przodu, chwytając za ramię krasnoluda. Błotnista maź przywarła do jej dłoni, ręka ześlizgnęła się z ramienia Moczymordy, mokry ubiór znacząco utrudniał powstrzymanie wojaka. – Stój, to nie człowiek!
Elfie oczy szybciej dostrzegły to, co krasnoludowi przysłoniły opary znad bagien i ciemności. Sylwetka zwodniczo przypominała ludzkiego starca, zgarbionego czasem, lecz i chyba dotknięty musiałby być trądem. Skórę pokrywały liczne, krwawiące i ropiejące, cuchnące wrzody, miejscami łuska podobna do rybiej. Ubiór, tak luźno zwisający, cały był poszarpany, nie powiewał tylko dlatego, że był przemoczony, a zakrzepła na nim krew tworzyła twardą, ciemną skorupę.
- Żujpaszcze!
- To miała być bajka! One nie istnieją! – Midar skoczył do tyłu jak porażony, wpadając na Aeda i przydeptując półelfowi stopę.

[No bo mi na MUE nieco wena i pomysłowość padła. W zasadzie, to było tylko lekkie zarysowanie, bo ja niestety z konstrukcją fabuły kulawo mam i takie przenosiny postaci to dla mnie zagwostka, podobnie jak łączenie pomysłów i prowadzenie, żeby wypośrodkować pomiędzy akcją, wędrówką, a rozmówkowym smęceniem. Próbując napisać notkę wykończyłam się. Właśnie nie opisami – chociaż myślałam, że to będzie najgorsze, a fabułą. Inna sprawa, że się porwałam na szerzej zakrojoną akcję zamiast walnąć wynajęli ich, mieli oczyścić bagna z utopców albo coś w ten deseń, słowem prosto i nieskomplikowanie xD
Ja niby przerwy nie robiłam, rozgrzebałam wiele, stwierdziłam, że poboczne poprawię… i chęci minęły. I weź to teraz rusz. Leży i leży, a ja się zbieram, zbieram…
Generalnie nie jestem zwolenniczką słowiańskich mitów i nut i chociaż w gustach książkowych z Darrusową częściej się nie zgadzam niż zgadzam, do wiedźmina pałam podobną sympatią co ona (osobista teoria to taka, że zbyt kocham Tolkiena, by pokochać Sapkowskiego, plus jednak nie przekonuje mnie świat i postacie), ale te soundtracki nawet wpadły w ucho. Zwłaszcza – chyba – drugi. I do naszego wątku klimatyczne. No, ale ja jeśli chodzi o podkład do pisania jestem dziwadło – jak mam wenę nie potrzebuję żadnego, albo przy totalnym zamule napiszę akcję i napięcie, albo jak weny nie ma, niech mi leci najlepsza, najbardziej niedopasowana, a kursor i tak będzie mi migał i migał.
Moje jeżdżenie i łażenie to tak – jak wyjątkowo mam chęci, pójdę. A jak nie, to jest „Może byś się ruszyła, a nie domu pilnujesz?” No, chyba że mnie ktoś wyciągnie, ale wtedy też sobie pogrymaszę. Z ostatniej eskapady do Częstochowy mam zdjęcia, nawet wwaliłam już na dysk, ale czekają, aż ktoś wybierze z nich coś, co nadaje się na wrzucenie. Generalnie, Jasna Góra króluje. I mit o ludziach nie lubiących zdjęć też padł. Siedzimy w parku Staszica – dla mnie to i tak park jasnogórski, no ale… Idą ludzie, na mnie, na aparat i… „Zrobi nam pani zdjęcie?” Moja mina bezcenna.
A biegać nie trawię. Mogę pływać, jeździć rowerem, konno, ale biegać? Niet. Tylko przyparta do muru.
Spotkanie z ludźmi z KK – myślę, że jest możliwe, acz raczej na raty, bo wszystkich na raz skrzyknąć w jednym miejscu może być nierealne, bo to każdy kiedy indziej ma czas, do tego inną odległość do pokonania i te sprawy.
Zdjęcia z Wa-wy jakieś chyba widziałam. Generalnie, nieszczególnie lubię Wa-wę, więc to zaciera mój obiektywizm, plus jak wiesz, preferuję naturę, zwierzaczki i roślinki. Z całą pewnością urzekło mnie to Na przód plus… perspektywa, z jakiej je uchwyciłaś. To samo zdjęcie, a raczej ta sama rzecz, sfotografowana z innej strony, utraciłaby znaczną część uroku. Przynajmniej tyle z mojej mało fachowej opinii.
Przy okazji – ludzie przynajmniej wiedzą, co znaczy stój w bezruchu lub względnym bezruchu. Próbowałam zrobić małą sesję moim gryzoniom… myślałam, że się poddam, tak pięknie pozowały.

Szept pisze...

cz.III

I jeszcze wracając do wątku – MUE zostawiłam na razie, ale jeśli chcesz ciągnąc akcję dwójką z Zakonu, mogę dać im kogoś z moich jeśli tego sobie życzysz albo jeśli ci to coś ułatwi.
I bardzo dziękuję za autorów. Znałam chyba tylko 3 z nich i wiedziałam, że się zgadzają na użycie Artów. Zawsze to łatwiej mieć kolekcję tych, co się zgadzają, niż szukać Arta i dopiero pytać o zgodę. Dziękuję.
O, ostatnie. Opis Żujpaszczy wzorowany na tym link założyłam, że nasza żujka na razie udaje człowieka i… nic nie stoi na przeszkodzie, by było tam kilka żujek. Rozpoznane, może się zmienić w prawdziwe, z dużą paszczą i ząbkami]

Nefryt pisze...

- Aed, naprawdę masz kolejną rzecz do zniszczenia? – Chciałam się uśmiechnąć, ale moja zmęczona twarz nie bardzo chciała współpracować. – W lesie. – dodałam pośpiesznie. Teraz nie było czasu na moja wygodę. Dam jakoś radę, ważne, żeby wymknąć się Wirgińczykom.
- „Jest pewien dom...
- Czyj dom?
- Mabel.
- Zaraz, zaraz... Jaśmin? Chodzi o nią?
- Aed, wiesz, że nie...
- Właśnie, że musimy”.
Słuchałam tej wymiany zdań w milczeniu. Dopiero na koniec ośmieliłam się nieśmiało zapytać:
- Kim jest Jaśmin?

[Wybacz jakość i długość, nie wiedziałam, co dalej.]

Nefryt pisze...

Poczułam nieprzyjemne ukłucie, taki wewnętrzny niepokój. Zaskoczyło mnie to. Postarałam się go stłumić, był przecież tak… głupi, nieracjonalny. W zasadzie, co mnie obchodzi, że Aed i ta Mabel byli razem?
To nie moja sprawa.
- Ciekawy sposób kończenia związku – zażartowałam, nieudolnie próbując pokryć uprzednią reakcję. Przymierzyłam pożyczone ciżmy. – Za duże – pokręciłam głową. – Chyba nic z tego nie będzie.
- „Chyba myśli, że z zazdrości zamordowałem jej narzeczonego. Co za bzdura...”
Spojrzałam na niego, jakby szukając potwierdzenia, że mówi prawdę.
- „Sama widzisz. On musi się w coś wpakować”.
Uśmiechnęłam się, jakby nic się nie stało.
- Widzę, właśnie widzę… – wymamrotałam, potwierdzając jego spostrzeżenie.
Nie zadałam żadnych pytań. Nie dlatego, że ich nie miałam. Po mojej głowie kręciło się ich całkiem sporo, ale wszystkie jakoś nie pasowały do wypowiedzenia ich w tej chwili. Albo do zadania ich w ogóle. Uznałam, że najrozsądniej będzie milczeć do czasu, aż samoistnie wywietrzeją mi z głowy.

Isleen pisze...

Isleen uśmiechnęła się słysząc, że Alaryk pochwala jej zachowanie. Wolała mieć przy sobie najpotrzebniejsze zioła. Nigdy jeszcze nie musiała sama kogoś opatrywać czy leczyć. Kilka razy pod czujnym okiem zielarek przeczyściła ranę jakiemuś mężczyźnie. Innym razem powiedziała zrozpaczonej matce, jakie zioła powinna zastosować na zbicie gorączki nowo narodzonej córeczki. Teraz wszystko to wydało się jej niczym w porównaniu z tajemniczą zarazą zbierającą duże żniwa w wiosce, do której zmierzali.
Elfka spojrzała na Alaryka, ciesząc się, że jej towarzyszy. Już od dłuższego czasu myślała, o tym, by znaleźć innego uzdrowiciela, który mógłby pokazać jej jak leczy. Każdy miał inne metody działania.
Kiedy na nowo rozpoczęli temat zarazy, Isleen poczuła zbliżający się chłód. Czy Alaryk dalej będzie odporny na chorobę? Czy jest to ta sama zaraza? Jeśli tak to towarzyszący jej medyk, był bezpieczny. Tylko… co z nią? Isleen błagała w myślach, by i ona należała do szczęśliwców, którzy nie chorowali. Ona miała jeszcze do czego wrócić. A ludzie z wioski. Jak będzie czuł się ktoś kto straci całą rodzinę, bliskich mu sąsiadów… Czy sam dalej będzie chciał żyć?
Isleen wzdrygnęła się, kiedy usłyszała opowieść o grabarzu. Samotny człowiek, którego los… Właśnie oszczędził czy ukarał za jego wcześniejsze czyny? Przerwała rozmyślania, widząc już pierwsze chaty. Dojechali.
Cisza, jaka panowała w wiosce wibrowała w uszach. Mimo, że usilnie się rozglądając jedynym żywym stworzeniem jakie zauważyła były brzęczące muchy. Nie usłyszała żadnego dźwięku dochodzącego z którejkolwiek chat. Czyżby się spóźnili…?
Za przykładem Alaryka pośpieszyła konia. Fala smutku, bólu i odoru rozkładających się ciał uderzył w nią w pełni. Jak duże żniwo zdążyła już zebrać zaraz? Ilu ludzi czeka jeszcze na ratunek, ale ilu się poddało?
Z jednej chat do jej uszu doszedł krzyk i rozpaczliwy płacz małego dziecka. Nie czekając na decyzję Alaryka zatrzymała gwałtownie Ines i zeskoczyła na ziemię. Drżącymi dłońmi zaczęła odpinać sakwę z lekarstwami. Musiała pomóc chociaż jednej osobie.

[Ach ta wena… Chyba każdy zwala na nią winę. ;) Co do pomysłu cieszę się, że ci się podoba. Nie jest to po prawdzie mój pomysł, tylko właśnie Canavan, ale spodobał mi się. Logiczniejszym mi się wydawało, że jednak trzeba mieć jakąś wiedzę, a nie tylko moc. Magia była tylko jakimś ułatwieniem. :]

Złota grzywa pisze...

[Sonia pochodzi z Wirginii, więc można ich usytuować gdzieś na granicy tego państwa z dala od niepotrzebnych gapiów :)]

Karou pisze...

- Tak. Za ten ostry by podciąć sobie żyły w razie potrzeby. Cóż śmierć jest lepsza od tego co oni mogą mi zafundować. - burknęła. Odgrywanie tej roli sprawiało jej naprawdę dużą frajdę. Choć sama była z lekka przestraszona to dzięki odgrywaniu roli Ilony mogła robić to co uwielbiała czyli aż nazbyt wylewać swe emocje i myśli. Czuła się spełniona. Może powinna zmienić profesję? Może lepiej nie... - A jak myślisz? Jestem zwykłą kobietą nigdy nikogo nie zarzynałam no może prócz kury. Ale to to się nie liczy! O matko! - krzyknęła wachlując się dłonią. Właśnie troszkę się zapowietrzyła.
Wyjście razem z nim było ryzykowne no, ale co miała zrobić? Nie zgodzić się? Nie była pewna czy on nie wywlókłby jej za włosy na zewnątrz. A włosy ceniła sobie bardzo. Wszak to ozdoba kobiety, a dla Paeoni były jeszcze narzędziem pracy. Poza tym nie chciała by ich dotykał. W sumie mało kto mógł ich dotykać. Od takie osobiste zboczenie. Niestety na razie musiała posłusznie za nim iść. Robiąc najpierw zaszokowaną potem złą, a na koniec uległą minę podążyła za nim. Aktualnie cały jej wcześniejszy plan trochę się sypał. Jednak miała bystry umysł na pewno zaraz na coś wpadnie, a będzie to jeszcze genialne niż poprzednie. Tak zakładała. Wcale nie musiało tak być.
- Myślisz, że jak zacznę krzyczeć to uciekną w popłochu? Czy raczej poślą strzałę by mnie zabić? Idziesz pierwszy nie chce być na mięso armatnie. Czemu to zawsze spotyka mnie. Najpierw tu utknęłam, a teraz to. No tak głupim być przygoda. Czemu wybrałam tą drogę? - zrzędziła mu nad uchem przez całą ich podróż na dół. Chciała go trochę zdenerwować. Może miała jeszcze nadzieje, że każe jej zostać na górze.
A nadzieja jak wiadomo matką głupich. Oczywistym było to, że nie zostawi jej w wieży. Przez chwilę jeszcze bawiła się sztyletem po czym ukryła go w fałdach sukni. Cóż zawsze coś.
Wyszli z wieży na spotkanie z grupą uzbrojonych istot. Na koniach. To było ryzykowne. Dwie osoby na uzbrojoną grupę. Wiadomo kto ma szansę wyjść cało z tego starcia. W dodatku on coś wymamrotał o elfach. Tym typom to ona tak jakoś wolała nie wierzyć. Wydawali jej się zawsze jacyś tacy podejrzani.
- Zamierzasz rzucić się na nich z pięściami? To samobójstwo. - szepnęła do niego.
Posuwali się na przód ku intruzom. Paeonia jako Ilona dawała oznaki coraz większego zdenerwowania. Podczas gdy jej towarzysz wydawał się spokojny. Pomyślała o czasie jaki mogłaby teraz spędzić zabijając swoją ofiarę... Gdyby te durne elfy zjawiły się dziesięć minut później... Głupi los. Głupia Fortuna.
- Kim jesteście i co tu robicie? - przemówił całkiem jak na Paeonii gust, groźnym głosem jeden z długouchych. Widziała, że byli gotowi do ataku. Wolała więc nie zabierać głosu. Nawet na nich nie patrzeć. Stała sobie więc ze spuszczoną głową z ręką blisko noża.

Paeonia
[ Oddaje wodzę w kierowaniu podejrzanymi typami ;> ]

draumkona pisze...

- Czy zapobieganie katastrofom i ratowanie świata zalicza się do powinności bractw i niezrzeszonych najemników?
- Nie.
- To mi wygląda na daty... - Zhao westchnęła ciężko. Wyglądało na to, że cokolwiek by nie powiedziała, Aed już podjął decyzję. Domknęła kobiecie oczy, nie chcąc by jak zombie wpatrywała się bez emocji w niebo i podniosła się, mamrocząc pod nosem słowa elfiego pożegnania jakie często można było usłyszeć na pogrzebach i tego typu imprezach. A zapowiadała się taka spokojna podróż, taki spokojny pobyt i takie spokojne... Ale nie, zawsze kłopoty musiały ją znaleźć. Albo jak nie ją konkretnie, to kogoś kogo znała. A Iskra nie potrafiła się wypiąć na innych, tak jak jej cudowny małżonek. Nie posiadała zdolności bycia lodowym głazikiem i często z tego powodu dostawała kopniaka w swoje niezbyt boskie pośladki.
- Pokaż mi to - burknęła, zabierając mieszańcowi karteczkę. Poruszała ustami bezgłośnie, jakby miała trudności ze skleceniem literek, w rzeczywistości szukając w umyśle czegoś co by się jej kojarzyło z tym ciągiem. I jak na razie miała tylko jedno, jedyne podejrzenie i to wcale nikt nie powiedział, że jest ono słuszne - Masz rację, daty. Daty i skróty poszczególnych er. Może... Może znajdźmy jakieś kalendarium czy co i zobaczymy o co chodzi. I zadecydujemy co z tą katastrofą niby zrobić - katastrofa nie kojarzyła jej się dobrze. Tak nazywał się specjalny krasnoludzko-elficki trunek, który niewprawionego w piciu kamrata powalał po szklaneczce, a kiedy budził się rano to dopiero miał katastrofę jak się patrzy - I chodź stąd bo zaraz jeszcze nas ktoś... - urwała, łapiąc Aeda za nadgarstek i wyciągając go siłą wręcz z kręgu gapiów, przeciskając się i rozpychając łokciami na boki co by tylko przejść.


[Wybacz czas oczekiwania na tą nędzną odpowiedź, ale miałam pustkę w głowie. Nie potrafię się wczuć w żadną z moich postaci ostatnimi czasy i pisanie jest dla mnie straszne, bo jak widzę jakie bzdury czasami pisze, albo jak to nieklimatycznie wygląda to... Ech, nie ważne zresztą. Obiecuję poprawę.]

Nefryt pisze...

[Dałam trochę opisu, aczkolwiek wychodziły mi lepsze odpisy. Ale, tak jak wspomniałaś – uzupełniajmy się ;)
A opisu dowódczyni już nie mogę się doczekać. Shel też.]
Zrobiło mi się głupio. Oni tu o mnie dbają, zarówno w sprawach istotnych, jak i błahych. Chcą, żebym była bezpieczna. Aed, odkąd zaczęła się ta wariacka przygoda , traktuje mnie jak jakąś szlachciankę, a przecież zna mnie jako herszta, partyzantkę, „wariatkę” z lasu, buntowniczkę. A ja marudzę. Bo buty za duże, bo znowu coś zniszczyłam, bo coś. A przecież wciąż żyliśmy. Kiedyś by mi to wystarczyło. A teraz? Co się zmieniło?
Kiedy dotarliśmy do dworku, byłam szczerze zaskoczona. Spodziewałam się niewielkiej chatynki, ewentualnie większej chłopskiej chałupy, ale nie dworku. Może dlatego, że Aed użył słowa „dom”, które kojarzyło mi się ze wszystkim, ale nie z rezydencjami szlachty. Meryn mógł przypominać mi, że płynie we mnie krew Marvolów. To była oczywiście prawda, tylko czy samo pochodzenie z dynastii może decydować o tym, czy jest się księżniczką? Ja czułam się każdym, ale nie Eleonorą Marvolo.
Trzymając się raczej z tyłu grupy, weszłam do kuchni. Obiektywnie rzecz biorąc, nie była duża, choć po wizycie w chacie należącej do Iny taka się wydawała. Całość sprawiała schludne wrażenie. Połowę ściany zajmowało palenisko, na noc już wygaszone, jednakże z drewnem naszykowanym na następny poranek. Na przeciwnej ścianie rozpościerały się rzędy półek z masywnych, grubych desek, na których leżały jakieś worki, stały kosze z pieczywem i jakimiś innymi, skrytymi pod wiklinowymi wieczkami dobrami. Z powały zwieszały się pęki ziół i – sądząc po zapachu – niedawno uwędzona szynka. Mój żołądek nieprzyjemnie się skurczył.
Podeszłam do Aeda. Moje (pożyczone) ciżmy zaszurały cicho na pokrytej drobinami drzewnego pyłu podłodze.
- Czy Mabel wie, kim jestem? – pytanie to zadałam ledwie dosłyszalnym szeptem. Wolałam wiedzieć, czego mogę się spodziewać. To, co na razie wiedziałam o właścicielce dworku, wzbudzało mój niepokój i potęgowało nieufność. Doświadczenie nauczyło mnie, że jeżeli kogoś, kogo nie lubi właściciel wpuszcza się bez oporów, to zwykle po to, by już go nie wypuścić.
Rozejrzałam się. Przez uchylone drzwi widziałam fragment jadalni, także schludnej i, jak na normy dworów, raczej skromnej. Zastanawiało mnie, czy to kwestia upodobań właścicielki, czy może dworek zwyczajnie podupadł, a to, co widzieliśmy, było efektem starań służby, by nie pogrążył się w całkowitej ruinie.

[Aha. Jutro prześlę ci parę moich skojarzeń a'propos Aeda - wygląd i nie tylko. Troszkę mi się tego nazbierało, ale muszę dobrać odpowiednie słowa.]

Nefryt pisze...

[Pytałaś o skojarzenia dotyczące Aeda. Wiesz, że to nie było łatwe? To znaczy na początku myślałam, że mam konkretny obraz, potem wyszło, że połowa tego obrazu to wizerunek, a części w ogóle nie wiem. Ale to, co mi przyszło do głowy prezentuję poniżej:
Wygląd – generalnie kościsty, trochę takie chuchro, ale raczej ze względu na kształt sylwetki, niż wzrost, bo Aeda kojarzyłam jako gościa o przeciętnym wzroście, a nie niskiego. Do tego włosy w kolorze trudnym do określenia – coś między brunetem a szatynem, proste, takie „wiszące”, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Podłużna twarz z trochę ostrym podbródkiem, cienkie brwi – ale to już kwestia artu, który wybitnie mi do Aeda pasuje. Ubranie wygodne, przywodzące na myśl podróżne, nieeleganckie ale i nie niechlujne. Na szyi błyskotka/i na rzemykach. Ogólny wygląd szacowany na lat ok. 30, włóczykijstwo i ten typ urody, którego nie można nazwać przystojnym, ale jednocześnie „coś” w sobie mający, szczególnie, jeśli zna się aedowy charakter.
Inne rzeczy:
- akcent a’la jakaś dziwna mieszanina ze sporym udziałem kerońskiego, taki, że Nefryt faktycznie mogła się nie kapnąć, ze Aed jest z pochodzenia Wirgińczykiem
- żywa mimika twarzy
- na ogół dziarski krok.
Jeżeli masz jakieś konkretne pytania, pisz śmiało, bardzo możliwe, że o czymś zapomniałam.]

Nefryt pisze...

[Nawet nie zauważyłam :D Może dlatego, że jak czytałam twój komentarz po raz pierwszy, było koło pierwszej w nocy. I nie ma za co ;)
Ooo, serio? A ja miałam wrażenie, że przynudzam :P]

- Nie. Ale musimy uważać na to, co mówimy. Ona jest...
Jest kim, miałam ochotę zapytać. Jest magiem? Popleczniczką Wirgini? A może: jest jaka? Tak czy inaczej, zamierzałam się pilnować. Decyzję, czy udawać kogoś innego czy nie, pozostawiłam na potem. Im więcej informacji, tym mniejsze ryzyko wpadki. A niepytana nie zamierzałam mówić.
Lekko zaskoczona, poszłam za sługą.
- Oddzielny pokój, co?
- To sprawa między mną a nią.
- Ufam, że wyjdziesz z tego cało.
Nie odezwałam się, bo i co mogłam powiedzieć? Że ja też? Że żałuję, że, po części przez to, że działam przeciwko Wirgińczykom, że jestem poszukiwana, musieliśmy przyjść tutaj? Że… czuję się winna? Odpowiedzialna za to, żebyśmy wszyscy czworo wyszli z tego cało? A może, że nie wyobrażam sobie, żeby nie wyszedł z tego cało, że przeszliśmy razem tyle, tyle wspólnych przygód, kłopotów, potyczek, długich oraz krótkich rozmów i żartów z niczego, że nie mogę sobie wyobrazić, by było inaczej?
Dlaczego?
Może dlatego, że mimo różnicy wieku, przy nim czułam się trochę dzieckiem, żyłam tym, co przytrafiało się nam teraz, nie myśląc o tym, że każdy napad może być moim ostatnim. Nie czułam żalu, że mijają kolejne lata, że robię się zbyt stara, by mieć męża, dzieci, zwykłą rodzinę. Byłam po prostu szczęśliwa. Mimo liści we włosach, siana w ubraniu, za dużych butów, siniaków i brzydkich blizn w różnych miejscach.
Kiedy drzwi pokoju gościnnego zamknęły się za służącą, która przyniosła kolację, kiedy ucichły kroki na korytarzu, rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę Meryna i Shanley.
- Nie ufam jej – mruknęłam, chyba jako usprawiedliwienie dla własnej głupoty. Zaraz potem zsunęłam ze stóp za duże, szurające buty i wymknęłam się z pokoju. Miałam szczęście, na korytarzu było pusto, tak, jak mi się wydawało. Przymknęłam oczy i zdałam się na słuch. Usłyszałam strzęp rozmowy. Bez najmniejszego szelestu podeszłam pod odpowiednie drzwi. Wstrzymałam oddech. Zaczęłam podsłuchiwać.

Nefryt pisze...

Nie słyszałam wszystkiego, ale to, co udało mi się wyłowić, wystarczyło, bym dopowiedziała sobie resztę. Może gdybym nie słyszała tej rozmowy…
Kiedy zobaczyłam Mabel, nie byłam w stanie jej zaufać. Wydawało mi się jednak, że nie chodzi o jej zachowanie, ale o to, co wiedziałam od Aeda. Na pierwszy rzut oka nie wydała mi się złą osobą. Może trochę podejrzliwą, ale czy ja wiem? Teraz wszyscy byli podejrzliwi. Takie czasy. Słuchając środkowej części rozmowy, mogłabym jej nawet współczuć, zwłaszcza, że wiedziałam co to znaczy kogoś stracić. Te jej podkrążone oczy, to wszystko… Mogłabym jej współczuć. Mogłabym, gdybym nie stała teraz pod drzwiami i nie słyszała reszty.
- Kto to był? – głos Aeda, jakby pogodzonego z ostatecznością. Domyśliłam się, że pyta o to, kto zabił narzeczonego Mabel. Ale.. to ona wiedziała? Nie. Dowiedziała się. To wyjaśniałoby, czemu wpuściła nas do domu.
- Nosił znak krwawego oka wieczności. – Najpierw zdrętwiałam. W tamtej chwili bardzo dobitnie uświadomiłam sobie, że nie powinno się podsłuchiwać. Nie tylko dlatego, że tak nie wypada. Po prostu nie wiedząc pewnych rzeczy, lepiej śpimy. Nie zatruwa nas świadomość czegoś, co wolelibyśmy z niej wyrzucić… Nie próbujemy sobie wmawiać, iż to, że kogoś znamy, nie czyni nas w żaden sposób winnymi. Ani, że to mógł być ktoś inny.
Chwila milczenia z ich strony i głośnego bicia serca z mojej. Możliwe, że któreś z nich odezwało się na tyle cicho, że z tej odległości i przez drzwi nie mogłam go usłyszeć.
- …go znaleźć. Dla mnie. Nie oglądaj się za siebie, byś nie stracił tego, co jest przed tobą, Aed – głos Mabel był tak cichy, że musiałam wysilić słuch, by wyłowić poszczególne słowa z ciszy. Zacisnęłam palce. Prawie nie czułam, że paznokcie zostawiają bolesne wgłębienia w skórze po wewnętrznej stronie dłoni. Wstrzymałam oddech. Czekałam. Na odpowiedź, na ciszę, na cokolwiek. „Dla mnie. Nie oglądaj się za siebie…” – wciąż słyszałam ten jej szept, jakby echo zwielokrotniało go specjalnie dla mnie w mojej wyobraźni. Cholerna cwaniucha. „Nie oglądaj się za siebie, byś nie stracił tego, co jest przed tobą, Aed”. Suka. Miałam ochotę wejść tam i wyciągnąć ją, za szyję, za fraki, za cokolwiek.
- Nie wykorzystuj tego, co kiedyś do ciebie czułem do załatwiania swoich interesów. – Po wsłuchiwaniu się w ledwie dosłyszalny szept Mabel, głos Aeda zabrzmiał niespodziewanie głośno. A zaraz potem… kroki. Nie miałam czasu na myślenie. Po prostu wślizgnęłam się przez najbliższe drzwi, ciesząc się ze swojego szczęścia: po pierwsze, że te drzwi tam były, zamknięte tylko na klamkę i w dodatku tuż obok. Po drugie, że w ogóle usłyszałam kroki. Po trzecie, że zdążyłam domknąć drzwi, nim Mabel ochłonęła na tyle, by cokolwiek zobaczyć. Zerknęłam za siebie. Pomieszczenie, w którym się znalazłam, wyglądało na jakiś składzik albo może opuszczony pokój? W świetle sączącym się ze szpary pod drzwiami niewiele mogłam dostrzec. Pewne było w zasadzie jedno: byłam tu sama.
[Doszłam do wniosku, że nakrycie jej na podsłuchiwaniu byłoby zbyt przewidywalne. Podobnie jak przywalenie jej tymi drzwiami, choć to było z pewnych względów kuszące :D
Przez chwilę miałam też ochotę wpakować ją do jakiegoś pomieszczenia dla służby albo w inne miejsce, w którym akurat byliby jacyś ludzie, ale to by z kolei wyszło naciągane. Więc póki co Fortuna się do Nefryt uśmiecha i jeszcze nie wiadomo czy (albo raczej: że) tylko cieszy się ze swej złośliwości ;P]

Nefryt pisze...

[Oj tam. Może mam spaczone podejście do sprawy, ale na mój gust jeśli Merysójka padłaby na podłogę, to z jakiś znacznie bardziej wymyślnych przyczyn :D
I dzięki za wyjaśnienia a’propos studiów.
Dziwny mi jakiś ten odpis wyszedł.]


Przez dłuższą chwilę po tym, jak przestałam słyszeć gniewne kroki Mabel, pozostawałam w ukryciu. Mogła zmienić zdanie i zawrócić. Dopiero kiedy upewniłam się, że na korytarzu panuje cisza i spokój, uchyliłam drzwi. Najciszej jak umiałam wyszłam na korytarz i domknęłam je za sobą. Mniej więcej wtedy usłyszałam głosy dobiegające z okolic pokoju gościnnego. Słyszałam Meryna, musiał mówić do Shanley. Czyżby jakaś różnica zdań? W gruncie rzeczy ulżyło mi, że żadne z nich nie poszło za mną. Przyzwyczaiłam się do polegania na samej sobie, więc gdyby teraz miał mnie ktoś pilnować… czułabym się niezręcznie. Co najmniej.
Poza tym Meryn chyba nie byłby zachwycony, że księżniczka Eleonora sterczy z uchem przyklejonym do drzwi. Z resztą… jakie to ma znaczenie, kto i jak by to odebrał. Podsłuchiwałam i już.
Ruszyłam w ich stronę. W tamtej chwili chciałam po prostu paść na stojące w pokoju gościnnym łóżko, albo dowolną inną pryczę, siennik czy rozłożoną na ziemi skórę, było mi obojętne, i zasnąć. Jednocześnie wiedziałam, że nic z tego nie wyjdzie. Trzeba było najpierw wymyślić, co zrobimy jeśli złość Mabel przerodzi się w jakiś konkretny plan jak osiągnąć swój cel oraz ustalić, dokąd jedziemy dalej, bo wcale nie miałam pewności, czy Wirgińczycy zrezygnowali z pościgu.
Przetarłam zmęczone oczy.
- Mer...? – widocznie nie tylko ja usłyszałam rozmowę Meryna i Shanley. Zawahałam się. Nie byłam pewna, czy powinnam podchodzić. - Bogowiesięna... mnieuwzięli.
Słabość, jaką usłyszałam w głosie półelfa, poważnie mnie zaniepokoiła. Pobiegłam do niego. Siedział czy może raczej półleżał oparty o ścianę, jakby się właśnie po niej osunął.
- Aed? – przyklęknęłam przy nim, delikatnie potrząsając jego zdrowym ramieniem. – Co ci jest?
Wydawało mi się, że to tylko zmęczenie, to samo, które czułam i ja, choć jeszcze mną nie owładnęło, prawdopodobnie przez wpływ tych wszystkich wydarzeń, stresu, strachu. Przez dwie doby miałam tak niewiele czasu na sen, że teraz snułam się jak cień, który go już nie potrzebuje. Mimo to, martwiłam się o niego. Martwię się, ilekroć on się gdzieś zawieruszy, w coś wpakuje gdy mnie tam nie ma, ilekroć zostanie ranny… Kurczę, bardzo często się martwię, przyszło mi do głowy. Zupełnie, jakby był nieporadnym dzieckiem, a przecież oboje wiemy, że choć przyciąga kłopoty, raczej potrafi sobie z nimi poradzić. W końcu został najemnikiem.
Założyłam sobie jego ramię na barki, drugą ręką objęłam go w pasie.
- Chodź, są lepsze miejsca do odpoczywania – mruknęłam, powoli podnosząc się z klęczek. Nie byłam pewna, czy powinnam go odprowadzić z powrotem do alkowy, czy do pokoju gościnnego. Ostatecznie zdecydowałam się na to drugie – dalej od Mabel. Wściekłej Mabel, bezwiednie poprawiłam się w myślach.
Albo mi się wydawało, albo Meryn w końcu coś usłyszał.

Silva pisze...

Na dole o żadnym spokoju nie mogło być mowy. Kopalnie nie zamierzały wypuścić najemników, nie zamierzały również dać im choć chwili wytchnienia. Kto raz zawędrował do ich wnętrza, miał tu pozostać.
- Chyba mi się wydawało...
Nie wydawało mu się, ale Dar za nic świecie nie chciał wypowiadać na głos tego, że i sam usłyszał; wolał to zignorować, bo może wtedy coś, co tak hałasowało sobie pójdzie. Brzeszczot usłyszał plusk wody, ale w tunelach było tyle różnych dźwięków, że nie potrafił skupić się na konkretnym brzmieniu; popiskiwanie szczurów, zsuwające się kamienie, przeciąg, wszystko to wywoływało u niego ból głowy, kiedy tylko odrobinę opuszczał zasłony, otwierając się na dźwięki. Wolał nie zaczynać krwawić z uszu, bo by jeszcze te dwa popaprańce uznały, że zaczyna umierać i zaczęły go ratować.
- Ej... Skoro na zewnątrz jest taka zawierucha i śniegu po pas nasypało, to jak my wrócimy? Bo przecież...
- Tunelami - padła odpowiedź, jakże prosta i oczywista; bo niby jak inaczej wydostać się z czeluści kopalni? - Krasnoludy kopały nowe. - Milczek przecież musiał się tutaj jakoś dostać; no chyba, że pod nim też zapadła się skała i ziemia. Rudobrody kręcił się przy ogniu; niewielkim, w zagłębieniu dna, ale dającym i światło i ciepło. Jego rzeczy leżały na kupce pod ścianą i z nich właśnie wyciągał mały kociołek, który trafił na kamień pomiędzy ogniem; polała się woda, zapachniało ziołami, kilka warzyw trafiło do kociołka, trochę suszonego mięsa i garść fasoli.
Kiedy mieszani najemnicy usiedli przy ogniu, Dar chwilę szukał dobrej pozycji, aż w końcu wyciągnął przed siebie nogę, plecy opierając o chłodną ścianę; widać było, że nie drążyła jej woda, a krasnoludzka ręka dzierżąca kilof. Strop podtrzymywały drewniane filary, a korytarz raz opadał, kiedy górnicy zeszli za głęboko, raz wznosił się za bardzo ku górze. Miejscami był podziurawiony, kiedy żyła pojawiała się pojedynczo, niknąc po kilkunastu uderzeniach kilofa.
- Czyli możemy wrócić? Którędy tu przylazłeś?
Milczek nie powiedział nic. Wydawało się, że w ogóle nie dosłyszał pytania Brzeszczota; mieszał spokojnie chochlą w kociołku, uparcie ignorując zadane pytanie.
- Rudy?
Cisza.
- Kurwa, gadaj ty milcząca łajzo!
- Zalało.
- Co, kurwa?
- Czopy puściły w tunelu. Zalała go woda z podziemnego zbiornika, którą wypełniało się opuszczone korytarze, aby się nie zapadły - czyli jednak inni śmiertelnicy nie zainteresowali bardziej dziwki Fortuny; w kopalniach najwyraźniej trwała jakaś dziwna gra, której zasady ustalała córa Losu, pierdoląc jednocześnie i zasady ojca i ludzkie żywoty.
Wody w kociołku nie było wiele, szybko zabulgotała, a w powietrzu rozniósł się przyjemny zapach szybko i z wszystkiego zrobionej wodzianki. Aż najemnikowi zaburczało w brzuchu, temu marudnemu z czerwonymi włosami.
Kusząca woń przyciągnęła też coś innego. Aed nagle mógł poczuć ból. Niby siedział sobie chudym tyłkiem na ziemi, ale coś było mocno nie tak. Coś podgryzało jego rękę. Małe, włochate coś. Miało łysy ogon, czarne ślepka i wąsiki przy nosku. Szczur, który spróbował chuchra i chyba stwierdził, że mu nie smakuje, bo podreptał dalej, w stronę kociołka; w jaśniejszym świetle widać było, że ma ugryzione ucho i koniuszek ogona, a ciemne futerko w niektórych miejscach jest wygryzione.

[najemnicy się ruszyli xD]

Szept pisze...

cz.I

- Miecz na nie pomoże?
- Dupa w troki i chodu – zaproponował w tym samym czasie Midar, znajdując złoty, uprzednio zaproponowany przez Aeda i idealnie sprawdzony środek. Nie miał pojęcia, czy pomoże miecz, topór, stal, żelazo, czy poradzi magia. Długie nogi i szybki chód byłyby jednak niewątpliwą zaletą.
- Midar, możesz wyciągnąć toporek.
- Podziękować za przyzwolenie, orcza mać. – Toporek jednak pojawił się w mocno zaciśniętej na trzonku dłoni krasnoluda. Jak nie wiejesz, jak to nie karczma i bójka, zawsze lepiej mieć broń na wierzchu niż dopiero po nią sięgać. Tak głosiła złota, dopiero co wymyślona zasada Midara.
Szept nic nie powiedziała. Stanęła nieco z tyłu, za uzbrojoną dwójką, w myśl reguły, że mag walczy z dystansu, nie w zwarciu. W jej wysuniętej nieco do przodu i w bok dłoni zamigotała ciepłym blaskiem jasna, uformowana z ognia kula.
- Ogień? Puścić nas z dymem chcesz? – Midar nie widział, co robi magiczka, kątem jednak oka dostrzegł refleksy ognia.
- To bagna i stworzenia wilgoci. Przeciwieństwem jest ciepło i ogień. Może to je zatrzyma.
- Może? – Krasnolud podskoczył. Jego zaufanie zostało mocno naruszone. Bajki okazały się prawdą, a twórcy bajek nie mieli pojęcia o istotach, jakie stworzyli. - Jesteś chędożonym elfem, znacie wszystkie strofy pieśni na pamięć i w dziesięciu językach.
- Bajki mówią o ich istnieniu. Żadna nie mówi, jak z nimi walczyć.
- Bajki. Ładne bajki. Nic dziwnego, że małe długouche gnojki boją się wyjść z domu jak im takie bajki opowiadacie. – Złota zasada nie dotyczyła Merileth. Mała kopia magiczki już teraz musiała wszystko sprawdzić, o wszystko zapytać, a gdy inne dzieci grzecznie siedziały i bawiły się w kąciku, mała potwora siedziała na barana u ujka Daja i udawała, że jest … Cóż, wojownikiem, magiczką, złoczyńcą, ale nigdy uwięzioną w wieży, biernie czekającą na pomoc księżniczką. Takie rzeczy ma się po prostu w genach.
Za nimi łaciata zamuczała żałośnie, przerażona dziwnymi, patykowatymi stworami, wypełzającymi z bagien i chwytającymi, co się nawinie pod cienkie, ale mocne i twarde palce. Ogarnięta paniką, biedna krowina, rzuciła się do przodu, prosto na wyłaniającą się z bagna żujpaszczę. Coś chlupnęło, zatrzepotało, szamotało się w trzcinach…
- I po krowie – podsumował Midar, rzucając się na wyłaniające się przed Aedem, pokraczne coś.
~*~
- Midar, pilnuj przodu. – Co oznaczało, że magiczka zamierza pilnować i tyłu i boków, zajmując się tymi potworami, które znajdują się za daleko, by dosięgnął ich topór krasnoluda i miecz półelfa. Sprawdzona podczas licznych walk technika, łatwa do zastosowania o tyle, że żujpaszcze szły na nich głównie z przodu i z boku, nie zachodząc od tyłu.
- Klacz by mi okulawiła, cholera jedna... Koniny się zachciało, co?
- Wołowina niedobra – parsknął Midar, odcinając długie odnóże kolejnej, wyłaniającej się z bagna żujpaszczy. W tym samym czasie uderzyła magiczka. Kula ognia okazała się średnio się skuteczną bronią. Wilgotna, prosto z bagien żujpaszcza, nie była dobry materiałem na małą, żywą pochodnię. Wilgoć hamowała płomienie, powodowała, że ogień skwierczał, niechętnie obejmując postać napastnika. Zwykły ogień. Ten jednak żywił się nie materiałem, a maną, a mag nie pozwolił mu zgasnąć.
- Miałaś tyłów pilnować!
- Pilnuję, żeby cię nie zjadło – odwarknęła. W normalnej, zażartej walce, nie mieliby czasu rozmawiać, zbyt pochłonięci ratowaniem głównie siebie, potem pozostałych. Żujpaszcze jednak atakowały metodycznie, stopniowo i z zaskoczenia, najpierw się skradając, zbyt powolne, by uderzać błyskawicznie, szybkimi ruchami pokonując duże odległości. W takiej chwili głos drugiej osoby dawał fałszywe poczucie bezpieczeństwa, na bagnach nie jesteś sam, a żartobliwe, złośliwe teksty pozwalały rozładować napięcie, gdy wydaje się, ze za każdym szelestem sitowia, pluskiem bagniska i szumem krzewów czyha potwora.

Szept pisze...

cz.II

Pomoc nadeszła niespodziewanie i z tyłu.
- Popsuł mi zabawę. Długouche, nie umie się bawić – podziękował Moyrowi Midar, z niejakim żalem patrząc na odskakującą do tyłu żujpaszczę.
- Idealne wyczucie chwili. – Magiczka miała znacznie większe wyczucie smaku niż jej towarzysz.
Nawet jeśli i on i Szept rozpoznali towarzystwo, nie uznali za stosowne rozmawiać o nim teraz. Magiczka szturchnęła Midara w plecy, ponaglając, by ruszał do przodu, póki droga czysta.
- Wynośmy się stąd – pojął w mig Midar. Nie tylko on.
- Muuu – zaryczała bezradnie tkwiąca w błocie łaciata. Nie zostawiajcie mnie, mówiły czarne, okolone rzęsami oczęta i mokry, duży i śliski pysk.
- O, wołowina żyje! – nawet Midar się ucieszył. – Aed, ratuj wybrankę!

[Ja nie wyłapałam. A to oznacza, że jest dobrze. Z moją weną niestety nieco gorzej. Z fabułą to często się porywam, wyobrażam sobie nie wiadomo, co… a potem nie umiem tego wiarygodnie połączyć. Chcę upchnąc to, a tamto, a tu mam taki ładny, wiarygodny opis, to może się zmieści, a to napisałam pod wpływem chwili i w sumie to można by ładnie…
I wychodzi. A raczej – mało wychodzi. Z wątkami nieco lepiej, bo mam czas, żeby dojść co i jak, bo burza mózgów pomaga i ktoś pomoże, to się pociągnie.
Dziura we wszechświecie… a potem ktoś się o tę dziurę pyta. I jest wielkie omom, co ja mam z tym zrobić i co powiedzieć. Zorana mnie tak kiedyś zagięła odnośnie zasad dobrego zachowania się wśród elfów, Darrusowa pytała gdzie się można uczyć magii… nie wspominając o ostatniej manii na krwawe opisy. I pytania Darrusowej typu: „Czy krew może być stęchła?”
Tyle odnośnie realistyczności. Albo moje… Jak można zabić wyższego od ciebie trolla? Walka… czasami się zastanawiam, po co ja się pcham w walkę inną niż magiczną, jeśli tak kocham realizm, a o walce to wiem tylko, czego się używa xD
Brzezińska… ciągle mam ją do przeczytania, a póki co zmordowałam książkę „Jak dawniej leczono” i zamiast brać się za coś lekkiego, to dorwałam „Dzieje tortur”. Biorąc pod uwagę, co ostatnio czytam, można zacząć się mnie bać.
Ja się śmieję, że ja dziwna. Jak mam wenę, napiszę do wszystkiego i do niczego. Jak nie mam, to muzyka, zdjęcia, filmy, nic, ale to nic nie postawi na nogi biednego autora.
Ja sobie zawsze powtarzam, że zrobię drugie podejście do Sapkowskiego. Może go docenię. Póki co kończy się na powtarzaniu.
Jasne, że może. Widzę, że się pisany na zapas fragmencik przydał. A jak się idealnie wpasował. Żujki też. Normalnie… podoba mi się to słowo. Aż się prosi, by jakieś zwierzątko tak w Keronii nazwać. Żujka. Normalnie, następną część trzeba nazwać Pani i Pan Kłopot zamiast tego, co było, a czego nie pamiętam.
Trochę się naczekałaś. Miałam mały kryzys. Niestety, pomimo najszczerszych chęci nie mogłam opisać ani walki ani ślicznie wyjaśnić zniknięcia krowy, więc… jest jak jest.]

Nefryt pisze...

- …To jest Jaśmin. A my jesteśmy w jej domu. Nic nam po wartach. – Niechętnie musiałam przyznać mu rację. W obecnej sytuacji nie mieliśmy wielkiego wpływu na to, co wydarzy się rano. Żeby cokolwiek planować, musieliśmy wiedzieć, co może nas czekać. Tymczasem nie miałam żadnych wskazówek co do tego, jak postąpi Jaśmin. Nie znałam jej, a rozmowa, którą przed chwila podsłuchałam utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, ze nie powinniśmy jej ufać. Tylko co dalej? Co może dać warta w cudzym domu? I czy faktycznie pozostaniemy tu gośćmi, czy też rano obudzimy się jako więźniowie?
Mimo to potulne zaśnięcie bez jakiegokolwiek planu, co dalej, wydało mi się w tej sytuacji głupotą.
- Chwila – Liczyłam, że Aed jeszcze nie zasnął i choć częściowo rozumie, co mówię do niego, Meryna i Shanley. – Dokąd jedziemy dalej? Powinniśmy wszyscy to wiedzieć na wypadek gdyby… gdybyśmy musieli się rozdzielić. Zwłaszcza, że nadal możemy być ścigani.
~*~
Kiedy nadeszła chwila, w której mogłam w końcu położyć się do łóżka, byłam odrętwiała ze zmęczenia. Padłam w miękką pościel, kichnęłam od osiadłego na niej kurzu i… ledwie przymknęłam oczy. Otoczyła mnie całkowita, nieprzenikniona ciemność. Zasnęłam.
Nie śniło mi się, że się obudziłam. Po prostu nagle byłam w środku piekła, w pomniejszym grodzie, gdzie po raz pierwszy zobaczyłam bitwę z bliska, prawdziwy wycinek keronijsko-wirgińskiej wojny, taki, którego nie opisuje się w hymnach, nie ilustruje w księgach. Fizycznie czułam duszący dym palonych domostw, wrzask ranionych, smród rozlanych po bruku wnętrzności. Ktoś mnie trzymał, wykręcał mi do tyłu ręce, czułam lodowaty uścisk, napierający na mój kręgosłup.
- Pokłoń się! Pokłoń się!
Czułam, że nie mogę tego zrobić. Czułam, że te słowa, huczące w mojej głowie, wypowiadane – jak zawsze w koszmarach – po wirgińsku, sprowadzą na mnie śmierć.
- Wiemy kim jesteś, wiemy wszystko. Pokłoń się gubernatorowi tych ziem.
Szarpałam się. Jak w zwolnionym tempie widziałam, że wirgiński strażnik wyprowadza z tłumu jakąś osobę. Przez chwilę byłam pewna, że to Aed, potem, że Neth, szarpałam się jeszcze mocniej i… nagle strażnik prowadził Rosannę, ciągnął jej dziewięcioletnie ciałko, a ona cały czas pytała, czy znalazłam jej mamę.
Przecież ona wie, że jej matka nie żyje, przemknęło mi przez myśl. To sen, to tylko sen.
Ta świadomość niknie w gąszczu snu, w jego odorze i kipiącym zeń strachu, a ultimatum, jakie oni stawiają przede mną, a które wybrzmiewa w mojej głowie szeptem Mabel, nie pozostawia złudzeń. Pokłoń się. Albo zabiją ich wszystkich.
Więc się kłaniam.
A potem patrzę, jak nóż prześlizguje się po krtani Rosanny, jak przecina białą skórę i niebieskie żyłki, jak czerwone rozcięcie rozchełstuje się i widać morze krwi…
I krzyczę, krzyczę, krzyczę, bo tylko to mogę zrobić, bo tylko to mi pozostało. Kraj o który walczyłam upadł i wiedziałam, że zabili ich wszystkich. Wszystkich, których kochałam i ceniłam, dla których chciałam żyć.
Więc płaczę. Bo już nie mam dla kogo być silna.

Obudziłam się. Miałam mokrą twarz. Od łez, uświadomiłam sobie. Leżałam w łóżku, na brzuchu, zakopana w pościel. Zawinięta poduszka uciskała mnie w gardło. Jeszcze nie świtało.

Anonimowy pisze...

-Załóżmy, że na razie wierzę temu staremu durniowi -powiedziała Tiamuuri spokojnie. Było to prawie kłamstwo, nie ufała magowi ani przez chwilę. Wiedziała jednak, że nie może teraz sprowokować otwartej walki, bo wcale nie było pewne, czy zdołają pokonać Sacarda. Po drugie, walka zwabiłaby oddział wroga, który mieli nad głowami. Jeśli Wirgińczycy odkryliby przejście, ich misja zakończyła się niepowodzeniem.
-I raczej nie chcemy ryzykować niepowodzenia misji. Ale chyba nie będzie miał nic przeciwko temu, żebyśmy patrzyli mu na ręce.
Savardi rzuciła jej niepewne spojrzenie, ale nie zamierzała się sprzeciwiać. Nie była wojowniczką, w obecnym układzie ich szanse były małe. Gdyby tu był Joram, Salimir i Shivan z Kiri, wtedy mogliby zaryzykować.
Odważyła się rzucić staremu magowi wyzywające i pogardliwe spojrzenie, w którym, jak miała nadzieję, była groźba. Jeszcze kiedyś się policzymy i nie będziesz górą...

[Przepraszam, że tak kiepsko i tyle zwlekałam. Muszę znów się wczuć w bloga i rozkręcić.]

Nefryt pisze...

[Pisałam wcześniej sześciostronicową rozprawkę plus pół strony innego tekstu. Mam wyzęty mózg. Przepraszam.]

Usiadłam w pościeli, podciągając zmarznięte stopy pod siebie. Spojrzałam na nią trochę zaskoczona. Ile czasu minęło od ostatniego razu, gdy nie obudziłam się sama, oddzielona od innych płóciennymi ścianami namiotu? Od prawie czterech lat moje sny były czymś, co w całości zostawiałam dla siebie. Te dobre… i znacznie częstsze, koszmarne. Strach przed senną iluzją zdyskredytowałby mnie w oczach moich ludzi, tak przynajmniej mi się wydawało. Z resztą… pokazywanie, że boję się na przykład, że nas złapią, znacznie osłabiłoby morale całej bandy. W końcu byłam przywódcą, hersztem. Musiałam być pewna tego, co robimy. Albo chociaż sprawiać takie wrażenie.
- Jedno i drugie – mój głos brzmiał, jakby należał do o wiele starszej, zmęczonej kobiety. Nie byłam pewna, czemu odpowiedziałam. Może dlatego, że jej słowa wydały mi się szczere. – Miałam siostrę. Wirgińczycy zabili ją na moich oczach.
Za każdym razem, kiedy mówiłam prawdę o czasach, kiedy jeszcze nie nazywałam się Nefryt, czułam się dziwnie. Mimo to kilka razy pozwoliłam sobie na zdradzenie czegoś, co, odpowiednio ujęte, mogło odnosić się do każdego. O tym, że tą siostrą była Edithe Marvolo, nie mógł wiedzieć nikt. Podobnie jak o tym, że kiedy moi rodzice zrywali iluzoryczny pokój z Wirginią, byłam w Demarze wraz z garstką najwierniejszych spośród ludzi mojego ojca. Wśród nich był nadworny astronom, Arlan. Człowiek, który nas zdradził.
Zabili Edithe na miejskim rynku. Ja tkwiłam w oknie jednej z kamienic. Trzymał mnie jeden z rycerzy ojca. Chciał zasłonić mi oczy, żebym nie musiała na to patrzeć. Miałam dwanaście lat. Nie pozwoliłam. Wszystko widziałam. Kiedy było już po wszystkim, zauważyłam, że pogryzłam sobie knykcie. Wszędzie miałam pełno krwi, najwięcej w ustach.
Nienawidzę krwi.
Tamta scena stale mnie nawiedza, w snach, we wspomnieniach… w różnych wariantach. Tej nocy zamiast siostry widziałam Rosannę, dziewczynkę, która uratowała się z płonącej wioski, która była dla mnie jak córka.
Mimowolnie spojrzałam na swoje dłonie. Mimo upływu lat, świeżych zadrapań i brzydkiego, czerwonawego koloru utrzymującego się od czasu, gdy odmroziłam sobie palce, na knykciach wciąż widać było małe, w zasadzie ledwie zauważalne, bo częściowo ukryte przez zgięcie skóry blizny.
- Nie wiedziałam, że pływał na statku.
Potem już tylko milczałam, słuchając. Stłumiłam nagły impuls, karzący wziąć ją za rękę albo pocieszyć słowem. Nie znałam jej historii. Nie na tyle, by móc cokolwiek zdziałać.

Nefryt pisze...

Nieprawdą było, że nie potrzebowałam pocieszenia. W głębi ducha bardzo go pragnęłam, ale chodziło tu o realne pocieszenie, o coś, co może dać silną, niezłomną nadzieję, nie o płytkie stwierdzenie pozbawione większego znaczenia. Od pustych słów wolałam milczenie. Przynajmniej nie trzeba było odpowiadać i zyskiwało się chwilę, by się pozbierać, przybrać nadwyrężoną maskę i zachować przysłowiową twarz.
Kiedy usłyszałam zaskoczenie w głosie Shanley, gdy okazało się, że nie wiedziałam o tym, że Aed pływał na statku, poczułam się lekko zdezorientowana. Dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniał? Próbowałam sobie przypomnieć, czy nie przeoczyłam jakiejś wzmianki, na przykład podczas jednej z tych niezobowiązujących rozmów o wszystkim i o niczym, ale… Nie. Zapamiętałabym to, zwłaszcza, że miałam Aeda za typowego szczura lądowego, jakim zresztą sama byłam. Gdyby choć zająknął się na ten temat, musiałabym się zdziwić, jak teraz. Dlaczego mi nie powiedział?
A dlaczego ty mu nie powiedziałaś, kim jesteś naprawdę? – zapytał cichy, irytujący głosik w mojej głowie. Miałam swoje powody. On też miał? Ale skoro Shanley mogła wiedzieć to…
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Milczałam dłuższą chwilę, próbując jakoś to sobie poukładać. I wtedy przypomniałam sobie coś innego.
- Shanley – zaczęłam ostrożnie, ważąc każde słowo. – Kiedy byłyśmy u Iny, poczułaś się… urażona. Nie potrafię ukrywać emocji tak, jak niektórzy arystokraci. Nie umiem też o nich tak gładko mówić. Nie ufałam ci do końca, ale nie zaufałabym w tamtej sytuacji nikomu. Przepraszam za to. Powinnam była zachować się delikatniej.

Nefryt pisze...

Na początku się śmiałam. Nie byłam pewna, co właściwie uznałam za odpowiednio zabawne, możliwe, że w ten sposób odreagowywałam stres. W zasadzie to… nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się tak śmiałam – w towarzystwie kogoś, kogo mogłam uznać za ledwie znajomego. Zazwyczaj żartowałam tylko w otoczeniu przyjaciół, tych, co do których intencji i lojalności nie miałam wątpliwości…
Prawie nie miałam.
Cały czas w mojej świadomości gnieździła się wątpliwość dotycząca Aeda. Zdradził mnie. Musiał… a potem razem wydostaliśmy się z Etir. Pomagaliśmy sobie… ale już nie było, jak dawniej. Zdradził mnie. Powiedziałam mu, że rozumiem. Że nie miał wyjścia i... Twierdziłam, że wybaczyłam, ale…
To „ale” uwierało niczym cierń wbity w serce. A przecież nie chciałam, żeby pozwolił się zabić! To może ładnie wygląda w legendach, ale to jest, do ciężkiej cholery, rzeczywistość! Jego życie jest ważniejsze, niż…
Wróciłam myślami do chwili obecnej.
…- Ach, no i, jak już zapewne zdążyłaś zauważyć, naprawdę jestem łazęgą, która nie potrafi się ładnie ukłonić ani założyć sukni.
Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust. Nie tylko ty. Z tym, że ja nie potrafiłam przejść nad tym do porządku dziennego. Może dlatego, że czym innym było dla mnie poznanie zasad etykiety i ich świadome odrzucenie, a czym innym nieznajomość. Ja tych reguł nie znałam, bo nie zadałam sobie nigdy trudu, żeby się do nich przyłożyć. Jako księżniczce królewskiej krwi, było mi wolno wiele. Nie musiałam obawiać się gniewu możnych i, jak to dziecko, nie myślałam o swoim udziale w polityce. Teraz byle szlachetka mógł mi zarzucić prostactwo i nie byłoby to dalekie od tego, jak się czasem czułam.
- Co do przełożonych… bywają tacy, którzy woleliby słyszeć szczerość. Przynajmniej tak mi się wydaje – dodałam.

Nefryt pisze...

[Hm, właśnie :D Chociaż ja ten nasz wątek bardzo lubię. Bo niby się wygłupiamy, niby nieraz straszne absurdy wychodzą, ale jednocześnie nasz wątek nie wydaje mi się tak płytki, jak niektóre "standardowe" blogowe historie. ]

Obudziłam się. Pościel delikatnie dotykała mojej skóry. Było mi ciepło, miękko… Jeszcze nie. Jeszcze nie chcę wstawać.
Przekręciłam się na drugi bok, obejmując ramieniem wystająca spod mojej głowy poduszkę.
Jeszcze chwilka. Tylko chwilka.
Westchnęłam w półśnie. Coś z tyłu mojej świadomości wierciło się niespokojnie, twierdząc, że powinnam wstać. Natychmiast.
Niechętnie otworzyłam jedno oko. W pierwszej chwili musiałam przypomnieć sobie, dlaczego jestem tu, gdzie jestem i gdzie właściwie jest to „tu”. Otworzyłam drugie oko. Odetchnęłam, wciągając unoszący się z pościeli kurz. Kichnęłam.
Usiadłam, odkopując kołdrę. Włosy opadły mi na oczy. Po wczorajszym, nierozplecionym na noc warkoczu pozostało mizerne wspomnienie, wyglądające trochę jak zmierzwione siano, które tylko trochę trzyma się z tyłu. Ziewnęłam, z przyzwyczajenia zakrywając usta wierzchem dłoni.
W pokoju była Mabel. Kłóciła się z Aedem. Przynajmniej tak by to brzmiało, gdyby jej odpowiadał.
Znów Mabel. Odkąd znaleźliśmy się we dworku, miałam wrażenie, że jest wszędzie.
Zaraz. Przecież jesteśmy w jej domu. Czy to nie logiczne, że jest wszędzie?
Chyba jednak nie do końca się obudziłam.
- Jeśli można wam przerwać tę uroczą pogawędkę… – odezwałam się, przerywając pełną napięcia ciszę. – Dokąd zamierzasz skierować Wirgińćzyków, Mabel? Masz jakiś plan? - Poza tym, jak zmusić Aeda do zrobienia tego, co chcesz, dodałam w myślach. Kiedy ja i Shanley skończyłyśmy rozmawiać, przez jakieś pół godziny udawałam, że śpię. Próbowałam wykorzystać bezsenność jako czas na zastanowienie. Byłam gotowa, przynajmniej na razie, zgodzić się na żądania Mabel. Tak było teraz bezpieczniej. Jednocześnie czułam, że powinniśmy jak najszybciej opuścić jej dom. Obawiałam się, że wymyśli coś jeszcze. Liczyłam, że dopóki będziemy jej potrzebni, nie zacznie działać przeciwko nam. Ale potem… kto wie, co będzie potem. Między innymi dlatego nie zamierzałam informować tej kobiety, dokąd się udamy.
Tym bardziej, że nie miałam pewności, czy Kezzam to na pewno właściwy kierunek.

Nefryt pisze...

- Dziękujemy – rzuciłam w odpowiedzi na zapowiedź kąpieli. Słowa te pozbawione były jednak uśmiechu. Wydawać się mogły bezbarwne, wyprane z entuzjazmu, bo i po części takie były. Aż na taką grzeczność wobec Mabel nie potrafiłam się zdobyć.
Ułożyłam palcami włosy, zaczesując je za uszami. Byłam niesamowicie głodna.
Uśmiechnęłam się, przyjmując kubek. Napój przyniósł błogie ciepło.
- „Zjedzmy coś, mam żołądek przy kręgosłupie”.
Powstrzymałam się przed zachłannym sięgnięciem po jedzenie.
- Jak twoje ramię? – zapytałam. No już, musisz mu powiedzieć. Ja wiem, choć on nie wie, że ja wiem, że… Pff. Ile czasu zamierzasz ciągnąć tę farsę, spytałam się w duchu.
Milczałam, a on uciekał spojrzeniem. Mój wzrok, po chwili błądzenia po pokoju, spoczął na jego twarzy. Kiedy dostrzegłam, jak wlepia oczy w jeden półmisków, omal nie parsknęłam śmiechem.
- Aed? Ej, spójrz na mnie.
Założyłam ręce.
- Aed, do cholery. Co by się nie stało, jesteśmy… przyjaciółmi, tak?
Zawahałam się.
- Wiem o czym mówiłeś z Mabel - przyznałam w końcu. – I wiem, co obiecałeś. Pomogę. Znajdziemy go razem.

[Wybacz, że krótko, wenę miałam tylko na takie coś, a nie chciałam lać wody.]

Anonimowy pisze...

Savardi przebiegła po twarzach pozostałych lekko przestraszonym spojrzeniem.
-Chyba to nie będzie problem? - spytała niepewnie. Zatrzymała wzrok na twarzy Tiamuuri.
-Możemy przecież wrócić tak jak tu przyszliśmy. Pamiętasz drogę, prawda?
Tiamuuri w zamyśleniu kiwała głową. To akurat chyba nie było ich największym problemem.
-Jeśli nic nie wypełznie z bocznych korytarzy, nie będzie to trudne -odpowiedziała. Powoli ruszyła w stronę tunelu, do którego zostali zepchnięci przez Sacarda. Sztylet machinalnie schowała, nie czuła, żeby w najbliższym czasie potrzebowała broni. Ręką zbadała ściany pionowego tunelu. Za gładkie na wspinaczkę. Nie było jednak zbyt wysoko.
Tiamuuri skoncentrowała się. Z opartej o ścianę dłoni wynurzył się bladozielony kiełek, przebijając skórę. Obok natychmiast wynurzył się drugi i dwa pnącza powędrowały po ścianie w górę. Po osiągnięciu krawędzi, zaczęły pełznąć poziomo po kamiennej posadzce i wniknęły w najbliższą ścianę tunelu. Dziewczyna skoncentrowała się na czubku, szukając w ziemi czegoś twardego i stablinego. Gdy natrafiła na jakiś nieruchomy sztywny obiekt, oplotła końce włókien wokół niego.
-Idziecie? -spytała, nie odwracając się do pozostałych -To wytrzyma ciężar jednej osoby jednocześnie, więc musicie iść po kolei.


[Przepraszam, że tyle zwlekam, ale mój ogólny parszywy nastrój wenie nie sprzyja.]

Szept pisze...

cz.I

- Możesz mówić.
Midar spojrzał na Szept, Szept na Midara. Kolejna konspiracja, kolejne kłopoty. Jakby ich mało było podczas tej nie tak spokojnej podróży. Odrin, Bractwo, sakiewki, mapy, Aed, Myśliwi, krowa, Dąbki, kradzieże i teraz jeszcze ta dziwna dwójka. No i dzieciak z naburmuszoną miną skrzywdzonego, obrażonego na cały świat chłoptasia.
- Nawiałeś, gdy Myśliwi siedzieli nam na ogonie. Gdyby nie szczęśliwy traf, wieźliby cię teraz w kajdanach albo egzorcyzmowali, bogowie ich tam wiedzą.
- Myśliwi. Durnie z klapkami na oczach, a ci cali wieśniacy jeszcze durniejsi, szczają w gacie na samo słowo magia – podsumował, nie do końca w temacie, Midar. Krasnolud lubił mówić, nawet jeśli niewiele miał w danym momencie do powiedzenia.
- Ludzie boją się magów. Boją się tego, czego nie znają – napomniała go Szept. W wolnym tłumaczeniu oznaczało to, żeby nie wtrącał się do rozmowy, która ich nie dotyczy. Krasnolud jednak przesłania nie zrozumiał.
- Mówiłem, durnie.
Tajemnica młodego chłopaka została wyjaśniona. Nawet Midar pojął, że jeśli MUE mieli coś do niego, dzieciak musiał mieć magię, Szept zaś w końcu pojęła, czym jest to dziwne uczucie, uporczywe, lekkie i prawie niedostrzegalne. Nie ból głowy, raczej wstęp do niego. Nie poczucie, że jest się obserwowanym, raczej poczucie, że w otoczeniu coś cię drażni, rozprasza, coś, co masz ochotę uciszyć. Magia sama domagała się, by ją ukryć, a czuły umysł wyszkolonego maga wyłapywał te sygnały. Sygnały obecności drugiego użytkownika mocy.
- Nigdzie się nie wybieram. Nie z wami.
- Upartyś jak mało kto. Karczmarz za parę sfatygowanych miedziaków wygadał mi, gdzie i z kim mieszkasz, jak wyglądasz i po czym poznać twoją chałupę. Boją się ciebie. Są skłonni wydać cię każdemu, choćby był dziadem podróżującym rozklekotanym, zaprzęgniętych w woły wozem lub Myśliwymi Ulotnych Energii właśnie.
- Był szkolony czy to samouk? – zainteresowała się magiczka. Po tym, jak potraktowała ogniem jedną z żujpaszczy, nie mogło być wątpliwości odnośnie jej profesji, a biorąc pod uwagę, że uprzednio, nim sama odwołała się do mocy, nic nie zdradzało w niej posiadaczki tego specjalnego talentu, wnioski nasuwały się same. Niezgorszy mag. Cholernie dobry jak mówił Dar, zaraz dodając, że instynktu samozachowawczego to nie ma za grosz.
Z własnego doświadczenia i nauk elfich mistrzów wiedziała, że nieszkolony mag to kłopot. Nie umie ukryć swej mocy, ta promieniuje z niego, zakłócając równowagę i alarmując każdego wrażliwego na moc w okolicy. Myśliwi, jeśli mieli jakiś wykrywacz, artefakt, mogliby za chłopakiem podążać jak na sznurku. Do tego dochodziła kwestia kontroli. Nieszkolony mag, właściwie zaś mówiąc, kandydat na maga, nie potrafił się opanować. Gwałtowne emocje: strach, gniew, nienawiść, nawet szczęście wywoływały efekt w jego magii. Skutki zaś można było podziwiać w otoczeniu. Wichura, ogień, pożar, pękające przedmioty, nagłe wybuchy. Niestety, zazwyczaj sprowadzało się to do destrukcyjnych działań. Stąd zaś brała się złość i strach pozostałych. Sąsiadów, mieszkańców wioski. Mag samouk wcale nie był pod tymi względami bezpieczniejszy. Nie znał podstawowych zasad magii, reguł, nie brał pod uwagę kosztów. Większość z nich nie miała dostępu do ksiąg zaklęć, czasem ich nie rozumiała. Jeśli coś umieli, były to podstawowe czary, takie, które nie sprawiłyby problemów nawet przeciętnemu adeptowi. Po wsiach często mylono takich z wiedźmami.
Marnotrawstwo talentu i umiejętności.

Szept pisze...

cz.II

- Magia nie jest przekleństwem, jest darem. Dano ci dostęp do mocy, o jakiej marzy wielu. Musisz tylko nauczyć się jej właściwie używać – zwróciła się bezpośrednio do chłopca. Ludzkie dziecko. Jeszcze nie pojmował, wyrwany ze swojego środowiska, buntując się całym sobą. Wiedziała, czym jest bunt, wiedziała, czym jest obce, nieznane środowisko i ludzie, którym się nie do końca ufa.
- Toście wdepnęli. – Midar niemal roześmiał się. Szept o magii mogła mówić i mówić, a tematy nigdy się nie kończyły.
- Więc to wy ich tu ściągnęliśnie?
- Widzieliście Myśliwych?
- Nawet nie pytaj.
- Pomylili krowę z potworem, chłopów z potrzebującymi pomocy, a Szept wzięli za człowieka – poinformował wszystkich Midar. – Czemu ten dzieciak jest dla was taki ważny? Skoro już rozmawiamy względnie szczerze, to na diabła jedziecie do takiej dziury jak Dąbki?
Dotąd myślała, że Myśliwi kręcą się w pobliżu właśnie z powodu Dąbków i podejrzanie wyglądającej anomalii, która na odległość cuchnęła ciemnymi sprawkami i prawdopodobnie magią. Teraz z nowym zainteresowaniem zerknęła na chłopca i na dwójkę jego… samozwańczych opiekunów. Aed ich znał, lecz cóż to była za rekomendacja, jeśli samego Aeda poznali dopiero co? W podróży okazał się dobrym, pomysłowym, sprawdzonym kompanem, lecz jego próba oszukania Bractwa Nocy niezbyt dobrze świadczyła o zdolności do racjonalnej oceny sytuacji i rozeznania w charakterach. Organizacji. Ludzi. Istot.

[Oj wiesz, mi się urlop skończył 1.10 i od tamtego czasu się zbieram i zbieram i zebrać nie mogę. Rozłożyła mnie choroba, tydzień wypadł, szczur zachorował, znowu parę dni wypadło, bo się głupi człowiek zamartwiał. No i niestety, po długim urlopie ciężko siąść do pisania, a wena mi jeszcze gdzieś uciekła. Dobrze, że i Darrusowa i Zombbiszon cierpliwi i po głowie nie biją, a mieliby prawo.
Mój dogorywa, znowu zaczyna buczeć, wolę nie myśleć, ile się tego cholerstwa (czyt. kurzu) nagromadziło w środeczku. Dziwne, że jeszcze nie doszedł do etapu przegrzewania się i samowyłączania, acz bateria to nie istnieje, a dysk się prosi o format. Tyle, że ja dostaję nerwicy na samą myśl o poświęceniu pół dnia – i to nie na sam format, ale na wgrywanie programów i innych śmieci. A notkę nie ma sprawy, opublikuję, nawet chyba moja kolej na to. Tylko pewnie jakoś na przyszły tydzień ją walnę, bo niech sobie WPT powisi na głównej, no i przeczytać, posprawdzać to muszę, a jeszcze nie wyszłam na czysto na KK. Niestety.
No, z łuku chociaż się średnio znam, też mi łatwiej sobie wyobrazić. Chociaż i tak najprościej mi zabrać się za maga. Chyba dlatego wolę pisać Szept niż panami. O, albo odzywa się mania za dużo Jacka Londona i mogę opisać walkę wilków xD Tylko czemu ja namiętnie tworzę wojowników w pobocznych? Weź tu zrozum logikę. Bo inna broń… fachową terminologię sobie wygogluję, na Wiki doczytam, ale … problem jest, że wtedy opis wychodzi mi – przynajmniej na moje oko, suchy. Brakuje … jak ja to mówię, brakuje tego, że ja nie czuję, nie widzę tego, co piszę. Dlatego tak podziwiam Darrusową. Ona niemal o wszystkim potrafi napisać tak, jakby to widziała. Wiarygodnie. W ten sposób to ja potrafię pisać tylko o tym, na czym się znam. I o ile opis natury, zwierzaków, nawet wyglądu postaci (tj. budowa ciała) pójdzie, o tyle walka, miasto, architektura, ubiór, makijaż czy fryzura – leży. Gleba. Może dlatego, że sama rzadko kiedy zwracam na to uwagę i troszkę mnie nudzi, a może dlatego, że ubiór i makijaż sprowadzam do wrzucić coś na siebie xD. A jak mnie raz ktoś namówił na romans i erotyka – gleba, gleba i żal.

Szept pisze...

cz.III

Ojej, ile to można się nauczyć na Keronii. Ja z kolei dowiedziałam się, że śmierć na sedesie to nie tylko w stylu Dara i Tywina Lannistera. Caryca Katarzyna umarła ponoć na wylew właśnie na sedesie – przynajmniej jeśli wierzyć książce, którą pożyczyła mi współlokatorka, a która notabene nie ma wiele wspólnego ze śmiercią, bo traktuje o królewskich romansach, utrzymankach, metresach i kochankach. Ale podoba mi się styl autorki, momentami uszczypliwy język i małe dygresje, jakie czasami wtrąca, potwierdzanie zaś zgodności historycznej zostawię komuś innemu.
Ten cały kom powstał z telefonu? Ojej, szacunek. Mi zdarzało się z koma, ale wolę tego unikać, bo niestety, odbija się to na baterii i telefonik pada w najmniej spodziewanym momencie. I najmniej pożądanym. A notatki w telefonie są cudem, chociaż ja się szybko przerzuciłam na Google dysk z telefonu. Tak się pisało WPT, komentarze w kwestiach organizacyjnych, Sb, rzadziej wątki, czasem wstępniaki do sesji. A początkowo jeszcze miałam fonik starego typu, to już w ogóle zabawa była. No, ale telefon ma się zawsze przy sobie i łatwiej tam zapisać niż bazgrać w jakimś zeszycie czy kalendarzu.
Sugestywne szarpnięcie za postronek i mogli ruszać w dalszą drogę. – Na to zdanie parsknęłam śmiechem i nie mam pojęcia, czemu. Krowa moją ulubioną bohaterką opka, jak nic.
Wdepnęłaś. Mi nie daje się magii do wątku, bo wsiadam na konika i nudzę i ględzę. :D
Gdybyś miała problemy z odpisem – co mnie nie zdziwi patrząc na jakoś powyższego i smęcenie, wystarczy mi coś o chłopaku, może skąd się wziął, jakim jest – szkolony czy nie, samouk, do czego im potrzebny, cokolwiek. Najwyżej rzucę ich potem na Dąbki.]

Zombbiszon pisze...

[Żeby Cie drzwi obrotowe strzeliły :D Nawet nie wiesz jak się oszukałem kto do mnie pisze :D Z miłą chęcią wąteczek bo inne coś mi ucichły pewnie dlatego że się ze mną ciężko pisze :P Nie mam specjalnych wymagać więc co wrzucisz to będzie ;) ]

Elias

Zombbiszon pisze...

[Chwila moment... Czy ja aby przypadkiem nie miałem z Tobą wątku? o.O Że niby zabiłem jakichś dwóch towarzyszy, że jakiś spisek itp? o.O To nie będzie kontynuacji? o.O]

Nefryt pisze...

W pierwszej chwili chciałam zaprotestować. Moje wargi same zaczęły układać się w coś na kształt „nie, nie zawiodłam się”, jakby powiedzenie tego na głos mogło anulować przeszłość, przekonać wszystkich, w tym także mnie, że to nie kłamstwo, że w istocie wcale nie czuję się oszukana, że tamto w Etir nie miało znaczenia, że mogę po prostu zapomnieć, że nie było chwili, w której zastanawiałam się, czy nie zdradzi mnie znowu…
To było kłamstwo.
Wiedziałam, że tak, że się na nim zawiodłam, co więcej, że teraz już nie byłam pewna, czy mogę mu ufać, ale nie potrafiłam tego przyznać. Bo chodziło o niego. Bo chciałam wierzyć w to kłamstwo. Chciałam wierzyć w niego. Zrozumiałam to dopiero po tych wszystkich przygodach. Dopiero dziś.
Ale nie powiedziałam nic.
Widziałam, jak zmienił się na twarzy. Nie rozumiałam. W pierwszej chwili wypełniła mnie irracjonalna nadzieja, tak typowa dla ludzi naiwnych, idealistów i romantyków… Nadzieja, która nie wiedziałam skąd się wzięła i czego dotyczyła. Potem do głosu doszedł rozum i uświadomiłam sobie, że znów wepchnęłam się tam, gdzie nikt mnie nie chciał. Kiedy zapadła między nami cisza, patrzyłam w podłogę. Nie miałam już odwagi sformułować żadnego wniosku. Bałam się, że stracę to, co było między nami, tę przyjaźń, jedyną taką moim życiu.
„Przepraszam”, chciałam powiedzieć i chyba wyartykułowałam to na głos. Przepraszam, że zapytałam. Przepraszam, że wyszło, jakbym w ciebie wątpiła. Przepraszam, że naprawdę tak bywa. Przepraszam, że cały czas cię okłamuję. I że nie wiesz, kim jestem. Przepraszam, że chyba wszystko zniszczyłam. Przepraszam, że o tak wiele spraw nigdy cię nie zapytałam. Przepraszam, przepraszam…
Przepraszam, nic więcej nie potrafię.
- Wybacz, ale nie chcę, żebyś się w to mieszała. To nie jest... bezpieczne.
Przestraszyłam się gniewu, jaki dostrzegłam w jego oczach. Nigdy nie patrzył na mnie w taki sposób.
I ta troska. W zasadzie to… nienawidzę cię to, co ze mną robisz… Nie. Ciebie nie umiem nienawidzić. Nienawidzę tego, co ze mną robisz. Tego, że myślałam, iż straciłam wszystko, na czym mi zależało, że nie istnieję poza bandą, poza Keronią, a ty pokazałeś mi, że to nieprawda.
Podniosłam wzrok.
- Nie chcesz, bo chodzi o mnie, czy nie chcesz, bo to niebezpieczne? – chłodny, zdecydowany, wyuczony ton złamał się, głos zadrżał. – Chyba że jedno i drugie, to…Nie, powiedz to. Po prostu powiedz, to się od ciebie odpieprzę.
„Nie mów jej, że wiesz”. Czy ja wyglądam na pierwszą naiwną? Miałabym jej powiedzieć? Po tym, co słyszałam? Po tym, jak upewniłam się, że jest wyrachowaną, podłą suką, że…
- Chciałam ją wtedy zamordować – mruknęłam, obejmując się rękoma. Nie udało mi się opanować i kilka łez popłynęło mi po policzkach. – No i w rzyć – podsumowałam własną słabość. Usiłowałam się uśmiechnąć. Wyszedł bolesny grymas, więc tylko stałam ze spuszczonymi ramionami i burzą w głowie.

Nefryt pisze...

[Cz. II]

Nie uwolnię się od niej? Tylko jakie to ma znaczenie? Jakie, skoro i tak bym… Już raz go zostawiłam. Bo „się nie da”. Bo ryzyko było zbyt duże. Bo…
Bo zawsze rezygnuję z tego, na czym mi zależy.
Siedziałam cicho, kiedy rodzice wpajali mi, że moją powinnością jest chronienie siostry-królowej. Nie miałam nawet odwagi, by zadać sobie pytanie, dlaczego są gotowi poświęcić mnie, gdyby coś groziło Enei. Nie zareagowałam, kiedy wydawało mi się, że astronom mojego ojca coś knuł, bo przecież dorośli wiedzą lepiej. Tylko patrzyłam, kiedy mordowano moją siostrę, bo Wirgińczyków było więcej. Uciekłam, kiedy mogłam zostać królową, bo uwierzyłam, że albo mnie zabiją, albo będę marionetką. Od czterech lat wmawiałam sobie i wszystkim, że jako herszt mogę zrobić dla Keronii więcej, niż będąc u szczytu władzy. Pozwoliłam, by moją przyjaźń z Szept osłabiły interesy naszych królestw. Bo to jest ważniejsze. Będąc, co prawda jak nastolatka, ale jednak, zauroczona w Lucienie, odpuściłam, bo jego obsesją było Bractwo Nocy, a moją – niepodległość. Kiedy Meryn proponował mi współpracę, stchórzyłam, choć zależy mi na tym kraju. I teraz… Teraz też zrezygnowałam.
Przez cztery lata nie zawierałam znajomości niepowiązanych z walką przeciw Wirgini. Tworzyłam mur między sobą, a wszystkimi, na których mogło mi zależeć. Taki sam cholerny mur, jak Lucien. Kamienną ścianę, która nic nie dawała, bo i tak za każdym razem, kiedy kogoś traciłam, moje serce krwawiło w ukryciu.
A ja zawsze bałam się bólu. Więc znów zrezygnowałam.
Słuchałam, co mówił. Patrzyłam. Bezbarwnie, szaro. Domyślałam się. Powinniśmy… Powinnam…
Nie! Nie. Nie zostawię tak tego. Ciągle rezygnuję. W imię czego? W imię połaci ziemi? Czy w imię przeklętego muru? Bo ludzi, rzekomo tych za których i dla których walczę, od siebie odsuwam.
Dosyć!
- Dość tego. Aed, ja… ja muszę z tobą porozmawiać. Teraz i… sam na sam – dodała, bo zdawała sobie sprawę, że jeśli obudzi się Shanley albo Meryn, nigdy tego z siebie nie wydusi. A musi mu po prostu powiedzieć. Tylko tyle.
Albo aż tyle.

[Hm, no to mi zabiłaś ćwieka. O łaźniach w średniowieczu akurat wiedziałam, ale odnosiłam się do tego ze sporą nieufnością, bo czytałam o tym gdzieś w Internecie, więc wiadomo – niezbyt pewne źródło. Ale czy idziemy w realia… Nie wiem. Jeśli tak, to na początku opowiadania musiałybyśmy chyba wyjaśnić reszcie o co chodzi. A i tak skojarzenia raczej będą. Druga kwestia – nie wiem, jak będzie z moim podejściem, bo niby nie mam większych obiekcji, ale tak naprawdę nie wiem, czy podczas pisania nie wyjdzie jakieś zakłopotanie albo coś. Bo jednak teraz mamy inną obyczajowość i pytanie, ile jej we mnie siedzi.
Ale z drugiej strony…
Kurczę, nie wiem. Jak wolisz.
Co do pisania w tramwaju – ja już tego zasmakowałam :) Ale bywało barwniej. Wyobraź sobie, PKS linii Grójec-Warszawa, Nef skrobie odpis na kartce z zeszytu (i nieraz parska), a obok siedzi staruszka z siatkami, gdzieś z tyłu wanieje alkohol, z przodu kiełbasa, z boku za mocne perfumy jakiejś pani… Eh, ten koloryt.
A tak swoją drogą, to odpisz mi szybko – proszę. Bo nie wysiedzę. ]

Zombbiszon pisze...

(No fakt :D Ale i tam i tu jest imię na "A" więc mogłem się pomylić :D W takim razie odpowiadam że można zrobić pierwsze spotkanie ;) tylko gdzie i jak? :/ )

Nefryt pisze...

[W ogóle się nie przejmuj, lubię rozmaite smaczki. Więc możesz śmiało proponować/pytać, bo czasami coś może fajnie wyjść ;)]

Nefryt pisze...

[Cz.I:]

Kiedy mnie objął, w pierwszej chwili zesztywniałam, zaskoczona. Mimo to, nie zaprotestowałam, nie strząsnęłam jego ręki. Wolno, jakby dopiero przypominając sobie ten ruch, oparłam brodę o jego ramię, splotłam dłonie na jego karku. Czułam się bezpieczna w ten idealistyczny sposób, który pozawala na chwilę zapomnieć, że dla większości niebezpieczeństw, dla skrytych w lesie potworów, dla wojennej zawieruchy, dla mrozu, głodu czy innej plagi nie ma znaczenia, czy zmiecie z powierzchni ziemi jedno, czy dwa istnienia. W takiej chwili nie myśli się, że jest się pyłkiem na keronisjkim polu bitwy, pionkiem w grze o wpływy, marionetką własnych i cudzych obsesji…w takiej chwili człowiek staje się ślepcem zasłuchanym nade wszystko w drugą osobę, albo egoistą, rozmiłowanym we własnym stanie ducha. Czas zwalnia…
…a potem budzi się rozum.
- Chyba zmoczyłam ci koszulę. – Odsunęłam się, ocierając twarz. - I… wiem. To nie jest sposób. - Nie na rozwiązywanie prywatnych niechęci i kłopotów. Wiedziałam o tym, a jednak zdarzało się, że czasem przychodziła mi do głowy taka myśl. Tak byłoby… prościej. Samo zabijanie nie było trudne. Wystarczyło wiedzieć gdzie ciąć mieczem i trafić, odpowiednio mocno wbić nóż, by nie powstrzymały go żebra, podczas bójki wystawić dwa palce, uderzając twarz, w oczy. I już. Człowieka nie ma. Czasem jego widmo wraca w koszmarach, czasem uszy puchną od krzyku, charkotu, jęku, choć dawno nie ma tego, kto go wydał. Ale zawsze kiedyś nadchodzi po prostu pustka i to ona okazuje się najgorsza… przerażająca, bo ogarnia wszystko i nawet zabijając, nie czuje się już niczego. A mimo to, żywi są straszniejsi od martwych. To w związku z żywymi przeżywa się coraz to nowe dylematy. To żywi – ci, których nie zabiło się w czasie bitwy, zjadają twoje nierzadko ostatnie zapasy jako jeńcy, to oni mogą uciec, zbuntować się. W końcu to oni, nawet nie będąc wrogami, mogą zdradzić. Biorąc to wszystko pod uwagę, czasem trudniej było nie zabić, niż zabić.
***

Nefryt pisze...

[Cz.II.:]

Kiedy szliśmy sadem, czułam się dziwnie. Dawno nie miałam okazji spacerować od tak, bez celu. Moją drogę zwykle wyznaczały punkty. Musiałam dotrzeć od pierwszego do drugiego, potem zrealizować trzeci…co było w gruncie rzeczy paradoksem, bo poza strategią, rzadko cokolwiek planowałam. Najczęściej po prostu „tak wychodziło”.
Poza tym, świadomość, że mamy chwilę, nieistotne, że tylko chwilę, by tak po prostu sobie iść, słuchać szumu drzew i czuć ich zapach, podczas gdy gdzieś tam – może kilka wsi dalej, a może tuż za lasem znajduj się ścigający nas Wirgińczcy, wydawała się aż… nierealna.
- Wiesz… lubię zapach owocowych drzew. Tak bez powodu. Po prostu lubię. – Zastanawiające, że im więcej jest czasu na rozmowę, tym bardziej nie wiedziałam, co powiedzieć.
Zerknęłam na niego, próbując ułożyć myśli w jakiś normalny początek. W głowie miałam chaos. Milczałam.
Powiedz mu, Nefryt. Podobno forma nie ma znaczenia..
Ale… jak?
Całkiem normalnie.
Jak zwykle walnę słowami jak cepem.
Przynajmniej będziesz sobą. Gdyby wolał półsłówka, trzymałby się z Mabel. Teraz albo nigdy..
Na samą myśl o Jaśmin poczułam, że coś się we mnie gotuje.
- Powiedziałeś, że nie chcesz mnie mieszać w sprawę z Mabel. Myślę, że na twoim miejscu zachowywałabym się tak samo. Tylko że… to dla mnie nie ma znaczenia, że twoje kłopoty przejdą i na mnie. Ja… miałam ci tego nie mówić, bo… Bo się bałam. To wszystko, co razem przeżyliśmy… nie zamieniłabym tego na nic innego. Byłeś moim najlepszym przyjacielem, ufałam ci. Byłam gotowa pójść za tobą wszędzie. Ale kiedy trafiłeś do Kansas, kiedy musiałam pogodzić się zmyślą, że to się skończyło, że nigdy cię już nie zobaczę… Wtedy tak na to nie patrzyłam. Dopiero wczoraj, w Etir… kiedy po ciebie wróciłam i później, zrozumiałam, że to coś więcej. – Odważyłam się spojrzeć mu w oczy, niepewna, czy za chwilę nie stchórzę i nie ucieknę spojrzeniem. – Zależy mi na tobie. I nie ma dla mnie znaczenia, że jesteś w połowie elfem, ile masz lat ani w jakie bagno się jutro wpakujesz.

[Łał. Nie spodziewałam się takich wyrazów uznania. Dzięki :) Cieszę się, że mi wyszło.
A co do pierwszego spotkania – myślę, że na razie możemy dalej improwizować, bo rzeczywiście dobrze nam idzie. Gdyby pojawiła się taka potrzeba, początek (retrospekcję albo osobną scenę, w zależności od tego, co będzie potrzebne) można zawsze dopisać. Póki co może lepiej zostawić lukę, będziemy miały większe pole manewru.
A’propos powtórzeń – w pierwszym akapicie faktycznie było ich trochę, może ciut za dużo, ale podczas czytania mnie nie raziły. Więc więcej chyba bym nie dawała, ale w takiej ilości można uznać, że są okej ;)
Aha. Jakiś czas temu poruszałyśmy kwestię tego, czy Nefryt wie, że Aed jest z Wirgini. Zdaje mi się, że umówiłyśmy się, że nie wie. Z kolei w jednym z początkowych komentarzy w naszym wątku była wzmianka, że jest tego świadoma. Więc pytanie, czego się trzymamy? Nie ukrywam, że ciekawsza wydaje mi się opcja, żeby Nefryt nie wiedziała, ale to oczywiście temat pod dyskusję.]

Silva pisze...

I.
- Milczek...
Brodacz mruknął, dając znać, że usłyszał pytanie, chociaż nie podniósł głowy znad miski.
- Przybyłeś tu sam?
Kromka czerstwego, teraz rozmoczonego chleba, zawiła jakoś tak nienaturalnie nad miską, a palce które ją trzymały nieznacznie drgnęła. Nie wróżyło to dobrej odpowiedzi, a Dar, który Milczka znał kawał czasu, wiedział, że zaciśnięte szczęki zdradzają zdenerwowanie. - Tu tak - za tymi słowami kryło się coś jeszcze - Horan zginął pierwszy, wpadając do tunelu kopalnianego. Tyrna zabiła głupota, bo polazł starym mostem, co nie wytrzymał jego piwnego brzucha. Yweh powinien czekać na zewnątrz... - chciał coś jeszcze dodać, ale...
- Brzeszczot?
Aed usłyszał coś, co go zaniepokoiło. Milczek w momencie odsunął od ust miskę. Przestał lekceważyć Runn w chwili, gdy został w starych tunelach całkiem sam; teraz każdy szmer i huk stawiały go na nogi. Zrobił się zbyt nerwowy przez to miejsce.
Ale Brzeszczot spokojnie jadł. Pochłaniał niedoprawiony, zrobiony na szybko gulasz, obcierając brzegi miski chlebkiem. Jadł w spokoju, obserwując co jakiś czas szczurka, który zaczął się kręcić przy ich sakwach. Dara można było nazwać ignorantem, upośledzonym magicznie, nieszanującym natury najemnikiem, co mieczem prędzej zabije siebie niż przeciwnika, ale jedno można było mu przyznać: słuch miał cholernie dobry i można było na nim polegać. Skoro więc nie panikował, ani nie dawał oznak niepokoju, czy to nie znaczyło, że tam w dole wszystko jest w porządku? Wolał jednak zapytać. Z tym facetem nigdy nic nie wiadomo i chociaż Milczek znał go od lat, wiedział, że czasami Dar wsłuchiwał się zbyt mocno w otoczenie, tracąc kontakt z tym, co miał na wyciągnięcie ręki.
- Darrus?
Brak reakcji. Chociaż nie, najemnik otarł rękawem brodę, ścierając resztki rozmamłanej fasoli, ale się nie odezwał.
- Mieszaniec, nie śpimy!
Tylko, że on nie spał i wcale nie ścierał rozgotowanej fasoli, a… Brodę utytłaną miał we krwi. Roztarł ją po ustach, po lewym policzku, zostawiając ślad na rękawie. To była jego krew. Kapała z nosa, kropla po kropli spływając w dół, wsiąkając w materiał brudnej, przykurzonej koszuli. Wypływała z ust, zmieszana ze śliną. Zabarwiła lniane spodnie na wysokości brzucha; zabierała więcej i więcej materiału, wsiąkając w niego niczym woda w gąbkę. Blada, nienaturalnie jasna twarz Darrusa spuchła; spocone czoło zmarszczyło się, a gasnące oczy patrzyły gdzieś w przestrzeń; ręka z niedojedzonym kawałkiem chleba opadła. Dźwięk uderzenia w kamienną posadzkę, rozbrzmiał niczym pękające szkło.
Szczurek buszujący przy sakwach usłyszał hałas. Przekręcił łepek, poruszył nosem i pomknął ku najemnikowi. Wspiął się na jego nogę, potruchtał wyżej i zatrzymał się przy najemnikowej ręce leżącej na brzuchu; powąchał, trącił nosem i… wbił zęby w palec wskazujący Brzeszczota.
Jeżeli Aed chciał coś powiedzieć do Milczka, spóźnił się całkiem. Brodacz, choć jeszcze chwilę temu opowiadał o towarzyszach podróży, teraz opędzał się od szczurów. Stworzenia przedostały się na górę i wciąż wypływały z dolnych tuneli; raz znalazły szczelinę i miały zamiar ją wykorzystać. Wyłaniały się w popłochu, jakby coś je przestraszyło, albo jakby zgłodniały. Piszczały, chodząc po sobie, pchając się i pnąc w górę. Zaatakowały też Aeda. Właziły wszędzie, gryzły, kąsały, a na miejsce jednych, odtrąconych, wracały trzy nowe. Nie szło się od nich odpędzić. Były wszędzie. I wciąż przybywały, jakby całe kopalnie były nimi wypełnione. Pisk ogłuszał, tupot łapek wprawiał w drżenie stare korytarze. Nie było od nich ucieczki.

Silva pisze...

II.
Szczury ucztowały. Nikt im nie przeszkadzał. Wgryzały się w ciała, nieruchome i nieżywe. Ostre pazury szarpały mięso, zęby wgryzały się coraz głębiej; z dziury w brzuchu wylazł upaćkany szczur, ale nie był tam sam; inne szkodniki wierciły się w środku, próbując dostać się do smaczniejszych kąsków. Przepychały się, tłoczyły i walczyły między sobą. Ich posiłkiem były ciała trzech najemników. Martwych najemników.

~~
- Kurwa mać…
Brzeszczot poderwał się, siadając sztywno; oddychał szybko, jego pierś unosiła się w górę i w dół, niczym miech; oddech miał urywany, a serce waliło w klatce żeber, jakby chciało przebić się na zewnątrz. Czoło zrosił mu pot, rozbiegane spojrzenie przez chwilę wodziło po otoczeniu, nie mogąc rozróżnić przedmiotów, nie dając rady skojarzyć miejsca, w którym się znajduje. Drżące dłonie dotknęły brzucha, sprawdzały skórę, szukały, ale niczego nie znalazły. Mokre włosy przykleiły mu się do bladych policzków, ale nie miał siły, by je odgarnąć. Nie wiedział nawet, gdzie jest. Rozbiegane myśli nie dawały się pozbierać, ciągle mu uciekając, przelatując przez palce jak woda. Tylko blask ognia sprawiał, że cokolwiek widział. Nawet w uszach mu szumiało. Kostka wciąż rwała, ale… palce wciąż wodziły po brzuchu i nadal nic nie znajdowały. Szczury nie ucztowały w jego żołądku, nie biły się wewnątrz o wątrobę czy nerki.
- Dobrze powiedziane, chłopie.
Znał ten głos i wiedział, że martwi nie mówią. Ciężko podniósł głowę i mrużąc oczy, przyjrzał się płonącemu ogniowi; w jego blasku dostrzegł czyjąś sylwetkę. Barczyste ramiona i szerokie plecy drgnęły, a ku niemu odwróciła się twarz…
- Milczek! - sapnął, bo nie można było nazwać tego krzykiem; kaszlnął i dopiero teraz poczuł, że chce mu się pić. I że jest cholernie spocony; nie pachniał też zbyt ładnie.
- Oszczędzaj siły. Nieźle wpadliście - podając najemnikowi bukłak z wodą, wskazał głową na leżącego, pogrążonego w niespokojnym śnie chuchraka; Aed nie wyglądał dobrze, nie lepiej niż sam Darrus. Blady, spocony, z podkrążonymi oczami, oddychał zbyt szybko, zbyt ciężko łapiąc powietrze. Opatulony kocem, wiercił się pod nim. - Powoli - woda ciurkiem popłynęła po brodzie Brzeszczota, ale Milczek pozwolił mu się napić. - Powoli!

Silva pisze...

Milczek przytrzymał najemnika za ramię, kiedy ten zaczął się krztusić; szybkie picie wody nie popłacało, nawet jeśli ta była ciepła i odstana, zaczerpnięta do bukłaka jakiś czas temu. Rudobrody mógł jednak przyjrzeć się Darrusowi; spocony, śmierdzący, ale wreszcie kontaktujący i świadomy; wciąż blady, z sińcami zmęczenia pod oczami, wygłodniały i odwodniony, ale żywy.
- Wiem, żeś głodny, ale ci nie dam - odsunął się od starego druha, pogrzebał w sakwach i wyciągnął zawinięty w lniany materiał podróżny chlebek, zrobiony zgodnie z zaleceniami Babci Gąski z gazetki. Przełamał jeden kwadracik na pół i podał najemnikowi. - Zjedz, bo lepiej się przyjmie.
Coś zagwizdało.
Brzeszczota nie interesowało w tej chwili to, co ma się niby lepiej przyjąć, jak połknie twardniejący chlebek. On, niczym wygłodniały zwierz, porwał jedzenie i wpakował sobie do buzi, wcale nie przejmując się tym, że za jednym razem tego nie przegryzie i nie połknie; cóż, wyglądał jak chomik, kiedy próbował dać sobie z tym radę.
Milczek taki apetyt wziął za dobrą monetę. W końcu. Nie szczędził jednak ziół, sypiąc hojną garść do wyszczerbionego kubka, zalewając to letnią wodą z kociołka nad ogniem. Wtedy też usłyszał, jak zaczyna się wiercić trzeci najemnik, mamrocąc coś pod nosem, by w końcu odezwać się zachrypniętym głosem. No nareszcie.
- Co tu się stało, na wszystkich bogów...?
Brzeszczot wcinał suchy chleb, jakby jadł najsmaczniejszą nóżkę baranią, albo inny kąsek. Milczek mieszał coś w drugim kubku, jeszcze bardziej potłuczonym niż ten pierwszy. Wyglądał na zrezygnowanego, ale jednocześnie na jego twarzy malowała się ulga. Wielka ulga, którą starał się ukryć pod zmęczeniem. W duszy jednak dziękował bogom. Nie pomarli mu… Po tylu dniach… Nie pomarli.
- Mieliście cholernego pecha - Milczek podał Aedowi chlebek, a dopiero po chwili kubek, dając mu do zrozumienia, co powinien najpierw zabrać i wrzucić do żołądka. - Musicie jeszcze odpocząć. Ale bez gwałtownych ruchów! - warknął na Dara, który chciał się podnieść, ale upadł malowniczo na cztery litery; nie tylko przez zwichniętą kostkę.
- Czemu się czuję, jakby mi krasnolud pierdolnął w głowę kowadłem? - zrobiło mu się niedobrze, czy to od chlebka, ziółek, czy z innego powodu, nie wiedział, ale czuł wiercenie w przełyku.
- Bo pierdolnął. Znalazłem was przy zawalisku, musieliście zlecieć ze ścieżki. Obaj nieprzytomni, chociaż ty miałeś opatrzoną nogę - nie powiedział im, że przeciągnął ich tutaj, że przez to Aed ma na potylicy guza, którego zarobił, jak wymsknął się z rąk Milczka. Na tej półce skalnej mogli odpocząć. - Wiecie, po co mi on? - wskazał im palcem maleńką klatkę z niewielkim ptaszkiem - Gazy kopalniane. Leżeliście w tych oparach, cholera wie jak długo. Nie wiem, kto mnie do was sprowadził, ale lepiej złóżcie bogom jakieś dary, bo to kurwa cud, że żyjecie. I pierdolę taką robotę. Już miałem wam groby kopać… - i faktycznie, przy jego sakwach stała mała łopata, którą zabiera się w dalsze podróże. Najemnicy leżeli mu w gorączce, bez oznak świadomości siedem dni, albo dłużej, zgubił się gdzieś przy piątym, a w kopalni nie tak łatwo było poznać upływający czas. Marnieli w oczach, uzdrowiciel powiedziałby, że to wina niosących śmierć gazów, unoszących się w starych tunelach. Dlatego górnicy nosili ze sobą ptaki, dlatego on sam jednego zabrał; nie chciał leżeć sparaliżowany, bez tchu i życia. Zwierząt nawet nie trzeba było wypuszczać; złe samopoczucie ptaków, albo zbyt nerwowe zachowanie, sugerowały obecność w powietrzu czegoś, czego nie powinno się wdychać. Górnicy nazywali to oddechem ziemi, zabijającym nieostrożnych.
- Chciałeś nas… pochować?
- Uzdrowiciel mnie ostrzegał, że mogę się tu nawdychać świństwa, że zioła wypłukują gaz, ale mogą nic nie dać.

Nefryt pisze...

- Właśnie tego się boję. Że znów narażę cię na niebezpieczeństwo i historia zatoczy koło. Że okaże się, iż niczego się nie nauczyłem.
A… chciałeś się nauczyć, miałam ochotę zapytać. W porę zaniechałam tego zamiaru. To można było zrozumieć bardzo różnie, także jako wyrzut. A Aed nie miał wyboru. To znaczy…. Cokolwiek mówiłyby na ten temat legendy, mity, eposy, cała ta chłamu warta literatura, na której się wychowywałam, wybór między życiem a śmiercią to nie jest wybór. A już na pewno nie sytuacja, w której można wybrać dobrze.
- Nie wiem ani kogo szukam, ani w co dała się wplątać Mabel. Ale to nie licho opłacone zbiry. To był wyszkolony morderca, może członek jakiegoś bractwa czy kultu.
Zawahałam się. Powiedzieć mu, co wiem? Ufałam ci, powiedziałam mu przed chwilą. Ale czy ufam nadal? Zacisnęłam usta, trochę jak człowiek, który tonie, ale widząc przebłyski światła z powierzchni za wszelką cenę chce wytrzymać jeszcze chwilę bez oddechu. Czy mu ufam? Czy ja potrafię komukolwiek ufać? Ufać na stałe, a nie przez chwilę? Nie przez moment, w którym uczucia bądź obsesja zapanują nad rozumem, ani nie ze względu na tymczasową zbieżność interesów? Zaufać tak po prostu, tak naiwnie i całkowicie, bez względu na wszystko? Tak, jak niekiedy sama tego oczekiwałam od innych?
- Słyszałam, jak Mabel mówiła ci o znaku, którym posługiwał się morderca. Znam człowieka, który mógłby pomóc. Przy odpowiedniej dozie ostrożności, moglibyśmy wybadać sprawę. – Formy: „my” użyłam nie tylko ze względu na to, że chciałam mu pomóc. Do sojusznika, o którym wspomniałam, trzeba było najpierw dotrzeć. Poza tym… nie byłam pewna, czy po tym, jak odrzuciłam jego propozycję, będzie chciał ze mną cokolwiek negocjować.
- Wtedy obiecałem ci, że możesz na mnie liczyć. Wierzyłem, że to prawda, a mimo to słowa nie dotrzymałem. Skończmy z obietnicami, to do niczego nie prowadzi. Istotniejsze są konkretne wybory.
Pokiwałam głową. To był jeden z powodów, dla których go ceniłam – jako towarzysza, jako wspólnika. Nie uciekał w czcze słówka.
Kiedy musnął palcami moje włosy, prawy kącik moich ust powędrował lekko ku górze w nieuświadomionym uśmiechu. A potem… cofnął rękę. Zawahałam się. Nękały mnie rozmaite myśli. Po co ja to wszystko mówiłam? Dlaczego nie ostałam w tamtym pokoju, dlaczego w ogóle… dlaczego wydawało mi się, że…
Zobaczyłam, jak zaciska pięść, nie byłam pewna – w złości, bezsilności czy w strachu? Uległam impulsowi, układając na jego szorstkiej dłoni swoją, nieco mniejszą. Chciałam, by zrozumiał, że nie musi być sam. Że choć każdy z nas ma w sobie własne demony, nie muszą one definiować całego naszego życia. Że to nie jest zamknięty krąg, że… można coś zmienić. Że teraz jesteśmy tu razem, a co będzie dalej, zależy od nas. Że to chociaż częściowo zależy od nas. Jednocześnie uświadomiłam sobie, jak lubię ciepło jego ręki. Zerknęłam na nasze dłonie i gorzko się uśmiechnęłam. Gdzie się podziała ta moja gładka, biała skóra? Głupoty pokroju długich paznokci? Patrząc na moją brzydką, pokancerowaną dłoń, na obcięte krótko paznokcie, na czerwonawe koniuszki palców, z którymi nic już się nie da zrobić, na szorstkie kostki i zarysowane wypukłą linią większe i mniejsze żyłki, poczułam się, jakby wylano mi na twarz kubeł zimnej wody. Przez chwilę czułam się jak księżniczka. W zasadzie, czułam się nią bardziej, niż prawie cztery lata temu na Pomorzu. Teraz została z tego tylko świadomość, jak ulotne są tego rodzaju mrzonki.
Spojrzałam mu w oczy, poszukując resztek tego ciepła, które przed chwilą ode mnie uciekło.
- Proszę cię, nie odchodź – wypowiedziałam na głos to, czego najbardziej się obawiałam: że zostawi mnie bez słowa, że któregoś dnia odjedzie i więcej go nie zobaczę.
- Aed! – Parsknęłam, słysząc głos Meryna. Ma wyczucie, szczerze pogratulować.
- Idziemy, idziemy! – odkrzyknęłam.

[Ok. A’propos tekstów – ty też, jeśli ci się coś rzuci w oczy u mnie, śmiało zwracaj mi uwagę, może uda mi się podszlifować warsztat :) Shela mogę wrzucić w każdej chwili, po prostu daj znać, kiedy.]

Zombbiszon pisze...

[Hejo :D Wybacz że musiałaś tyle czekać na odpowiedź, ale po prostu miałem małe problemy z weną :D Koncepcja jest konkretna i ciekawa, więc pisze się na to :D Co do elementu zaskoczenia... to on musi być, więc niech nie wie że Elias to zimno krwisty demon ;) Więc byłbym wdzięczny jakbyś zaczęła, bo ja pewnie zacznę od grzybobrania :D]

Elias

Isleen pisze...

Isleen odczekała chwilę, czekając aż Alaryk zniknie za drzwiami chaty. Wyczuwała w powietrzu tak znany każdego odór. Odór śmierci, która czaiła się w każdym zakamarku tej wioski, obserwując bacznie tych mieszkańców, którzy jeszcze żyli, ostatkiem sił się jej opierali. Nawet na tych, którzy jeszcze nie zachorowali rzucała cień strachu. Wiele istot bało się śmierci. Z szybko bijącym sercem oczekiwali ostatniego dnia, ostatniego zachodu słońca, który będą mogły podziwiać… Innych przerażało zapomnienie.
Elfka dopiero dzisiaj poczuła prawdziwy lęk. Wcześniej nie wydawało się jej, że coś może jej zagrozić. Słyszała wiele razy o zabójstwach, nawet o wypadkach zupełnie niezamierzonych, które doprowadziły do śmierci. Wszystkie jednak wydawały się jej odległe, dla niej tak nieistotne i niczym nie grożące. Aż do dzisiaj.
Isleen podbiegła do drzwi, chcąc zobaczyć co robi Alaryk? Rozmawia z kimś, czy stoi nad ciałem i zastanawia się dlaczego nie udało m się zdążyć na czas?
Westchnęła głośno, widząc małego chłopca, kurczowo trzymającego drobną rączką rękaw swojej matki. Spojrzenie jasnowłosej i dziecka spotkały się na chwilę. Elfka odwróciła szybko wzrok, nie mogąc znieść widoku zapłakanej twarzy chłopca. Na drżących nogach podeszła do swojej klaczy. Była pewna, że już widziała takie oczy. Wielkie, pełne przerażenia i łez… Patrzące błagalnie, by jeszcze go nie zostawiać…
Isleen nie zauważyła, kiedy Alaryk do niej podszedł. Złapał ją za ramiona, spojrzał w oczy. Miała wrażenie, że nie zauważy, że jest roztrzęsiona. Może zrzuci to na presję, na reakcję na jego słowa… Słuchała go, przez cały czas widząc w wyobraźni oczy.
Kwiaty czarnego bzu… Isleen pamiętała jak troskliwie je zapakowywała i wkładała do torby z ziołami. Musiała zrobić napar, by chora kobieta mogła go wypić… Nagle wszystko wyleciało jej z głowy. Skąd miała wziąć wodę? Jej zapasy prawie już się skończyły, a woda z wioski mogła byś przecież zatruta…
- Alaryk? Potrzebuję wody. Czystej wody. – pokazała mu niewielki lniany woreczek z kwiatami bzu.

[Ja też przepraszam, że tyle nie odpisywałam. Teraz z braku czasu postaram się odpisywać w weekendy, chyba, że czas pozwoli inaczej. :]

Nefryt pisze...

Shel wydobrzał już po pamiętnym ciosie drzwiami. Choć od skrytego pod hełmem guza promieniował tępy, irytujący ból, to nie ciało dokuczało mu najbardziej. Dał się oszukać kobiecie. Pospolitej rozbójniczce, wywłoce z lasu. Tego jego męska, wychowana na wirgińskiej kulturze duma nie mogła znieść, niezależnie od tego, jak bardzo nie chciał się do tego przyznać. Rozum podpowiadał mu, że takie podejście czyni z niego przewidywanego przeciwnika, kogoś, kogo łatwo wyprowadzić z równowagi, kto ostatecznie popełni błąd… ale od kiedy ambicja słucha rozumu?
Kiedy ocknął się z szyderczą kartką w zaciśniętej pięści, poprzysiągł Latawicy zemstę. Wtedy jeszcze nie wiedział, kto jej pomagał.
Teraz, zorientowawszy się nieco lepiej w sytuacji, podejrzewał, że Nefryt sprzymierzyła się z tym najemnikiem, który ostatnimi czasy spędzał sen z powiek wielu Wirgińczykom. To by było do niej podobne, uważał. Połączyć siły z kimkolwiek, nawet z kanalią, byle przeciw wrogowi. Po tym, jak dowiedział się, że ta kobieta współpracowała przed laty z Bractwem Nocy, spodziewał się już wszystkiego.
Słysząc pytanie Neviny, zawahał się. Dlaczego pytała go o zdanie? Nie przywykł do tego, nie ze strony starszych od niego wojowników.
Właśnie. Dopiero teraz, żywiąc urazę do jednej kobiety, zdał sobie sprawę, że osoba, z którą współpracuje, którą traktuje nadzwyczaj poważnie, także należy do słabej płci. Zabawne, że Nevinę od początku postrzegał bardziej jako towarzysza broni, nawet… autorytet, bo shi’Meirowie uchodzili za lepiej obeznanych z walką, niż jego familia.
- Sądzę, że zabieramy się do tego od złej strony. Nie wiem nic o tym najemniku, ale miałem okazję poznać Nefryt. Ona powiela pewne schematy… bazuje na tym, że potrafi porać ludzi do czynu… – skrzywił się nieznacznie – …bo potrafi – podkreślił. – Nasz problem polega na tym, że stale wyprzedza nas o krok. Myślę, że źle robimy, ścigając ją. Ma nad nami przewagę, bo tutaj się urodziła. Czyli nie mamy szansy być szybsi. Wydaje mi się, że powinniśmy…Znaleźć jej czuły punkt.
Zamyślił się. Znał niektóre słabości herszt. To nie było trudne, żeby zrozumieć… Nie, jeśli kiedyś, przez krótką chwilę, należało się do grona jej sprzymierzeńców.
- Jak ważne jest to, żeby ich dorwać? – zapytał. Jeśli naprawdę ważne, będą musieli sięgnąć po konkretniejsze metody.
***
Rytm jazdy w siodle był monotonny. Czułam się znużona, ale nie chciało mi się spać. Udało mi się zażyć błogiego wypoczynku, mimo nękającego mnie koszmaru. Oprócz tego kąpiel i rzadka chwila czasu, by doprowadzić się do porządku, to znaczy zrobić coś więcej, niż mycie i szybkie czesanie bez lustra. Nie pamiętałam już, kiedy poprzednim razem widziałam swoje odbicie w prawdziwym zwierciadle. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. To był dobry poranek. Spokojny, jak na realia keronijsko-wirginskiej wojny i mojego życia.
Wciąż nie mogłam wyrzucić spomiędzy myśli tego, jak dałam się prowadzić Aedowi za rękę, jak szliśmy między drzewami w sadzie. To było takie… inne od tych wszystkich ucieczek, zmagań, jakby odległe o całe lata. Uległam wtedy pokusie, by nie myśleć, co będzie dalej. Cieszyłam się chwilą. Bez analizowania. Bez strachu o jutro.
A teraz… teraz to było już tylko wspomnienie.
- Aed, to może być później ważne – włączyłam się do rozmowy, jednak mój głos pozbawiony był tak wyraźnego nacisku, jak ton wypowiedzi Meryna. – Mów. Konkretnie.

[Dzięki za podesłanie wizerunku. Teraz jeszcze nie, ale w przyszłości pewnie się przyda. Odpowiadając na pierwsze pytanie – tak, pasuje mi. Po prostu improwizuję :) Co do historii Neviny – nie, jest okej. Właśnie dobrze to uzasadniłaś – nic dziwacznego, za to wiarygodnie. Zwłaszcza, że od każdej reguły jest wyjątek – od reguł społecznych w Wirginii też. Ja do Neviny nie mam zastrzeżeń. I szacunek za to, że nie mieści się w blogowej średniej wieku. Ciekawa postać.]

Sorcha pisze...

[Witam! Bardzo chętnie! Nawet nie wiesz, jak się ciesze. :) Napisz, jakie masz pomysły, już czuję, że będą świetne! ;)]

Sorcha pisze...

[Z tym spontanem bardzo mi się podoba. Coś nowego dla mnie, bo w sumie nie wiem, jak się sprawdzę w pisaniu z akcją. XD
Czy twój pół-elf nadaj trudni się skrytobójstwem? Jeżeli tak, może być taka śmieszna akcja, że zjawiają się w tym samym miejscu, powiedzmy sypialni jakiegoś gościa. Ona z zamiarem wykradnięcia mu rzeczy, on by go zabić. Oboje są zdziwieni i raczej niezbyt zadowoleni, że na siebie wpadli. To może być wysoko postawiony gość, więc wiadomo... ochrona, te sprawy, będzie trzeba uciekać. To nic mega oryginalnego, ale myślę, że taka prosta akcja, nie wymagająca zbytniego myślenia jest dobra na początek. :D]

Sorcha pisze...

[Świetnie! To ja zacznę. :)]

To był stary dom. Owionięty tym rodzajem ciszy, która zdaje się przenikać jego mury od stuleci, nasiąknięta pradawnymi tajemnicami.
Wszystko spowijał półmrok. Długie korytarze, nakryte chodnikami dywanów, portrety surowych przodków, zamkniętych w ciężkich ramach, zbroje rycerskie, stojące na wiecznej warcie.
Sorcha starała się iść tak, aby żadna deska pod jej nogami nie zaskrzypiała zdradziecko.
Ten dom zdawał się wyczuwać jej obecność. Ludzie z obrazów odprowadzali ją spojrzeniami. Wewnętrzne kości budynku stukały, szurały, pękały, jakby cały dom się wiercił i zmieniał pozycje.
Jak miała w tym labiryncie odnaleźć klepsydrę? Wciąż nie mogła uwierzyć, że lord Batley ukrył tak cenny przedmiot w swojej siedzibie, zwanej „Batley Manor”, w której rezydował jedynie od czasu do czasu.
Zrobiwszy wcześniej dokładne rozeznanie sytuacji, dowiedziała się, że na co dzień mieszka tutaj służba oraz najemca.
Liczyła na łatwą akcje.
Zatrzymała się na skrzyżowaniu korytarzy. Z lewego skrzydła nadchodziła właśnie biała postać. Służka.
Sorcha płasko przyległa do ściany, wstrzymując oddech. Mrok otulił ją niewidzialnością. Służka, szurając bucikami na dywanie, minęła ją, jakby Rysa zlała się z tłem. Niosła w obu dłoniach srebrną tackę na której dzwoniły filiżanki.
W tym momencie, elfka ostrożnie przesunęła się w stronę prawego korytarza, szukając tak zwanej rubinowej komnaty, gdzie lord Batley trzymał swoje pamiątki.
Wyciągnęła z kieszeni zwinięty papier i rozłożyła go. W ciemności trudno było rozeznać się w odręcznie nakreślonej mapie Batley Manor, ale musiała się upewnić, że obrała dobry kierunek.
Trzecie drzwi po lewej od końca. Powtórzyła sobie w myślach i skradając się jak kot, odnalazła właściwe wejście. Szykowała się już do rozbrojenia zamka, gdy ku jej zdumieniu okazało się, że w środku rubinowej komnaty ktoś jest. Drzwi były lekko uchylone.
Instynktownie sięgnęła do rękojeści poręcznego miecza.

Sorcha pisze...

[Dziękuję. <3 Nie przejmuj się zbytnio. Ja poczekam, bo warto. :) Pomysł ogromnie mi się podoba! Ostrzegam tylko, że moja wprawa w pisaniu scen walk jest znikoma, co nie znaczy, że nie mam ochoty ich pisać. Mogę jednak nie być aż taka biegła i obrazowa w tym przypadku, a więc pewnie przejmiesz główne dowodzenie nad wątkiem. Myśl o magach i o samym pojedynku jest prze znakomite <3 Jak się uda to może zrobimy z tego one-shota, albo coś? Byłabyś chętna? XD Dodam tylko jeszcze, że Rysa sama nie potrafi się magią posługiwać, więc pewnie nie miałaby jak się przeciwstawić tej kontroli na samym końcu. Prosiłabym więc, aby to Aed ją jakoś uwolnił, bo sama nie da rady i pewnie musiałaby zostać pod władaniem magów do usranej śmierci. XD W każdym razie wątek przeogromniaście superowy! <3 Dzięki! :D]

Sorcha pisze...

[Super! Będę miała niespodziankę! Myślę, że masz racje. Trzeba jakoś wbić się w złoty środek tych walk i z niczym nie przesadzić. :D Może być nawet tak, że oni po ucieczce z tej akcji, co teraz piszemy mogą zaplątać się w jakąś dziwną dzielnice i tam ulegną wpływom magów i na drugi dzień, tudzież tej samej nocy rozegra się walka. Chyba, że masz inny na to pomysł to się nie wtrącam. Po prostu myślę sobie tak, że skoro Sorcha nigdy nie używała magii to po czymś takim będzie ledwo żywa, więc Aed może ją nie tylko uwolnić, ale potem zadbać o nią dzień/dwa, aż dojdzie do siebie i bingo: mamy ładny początek znajomości. Potem mogą zawiązać jakiś sojusz i dalej gnać ku przygodom razem. :)]

Anonimowy pisze...

Tiamuuri wciągnęła się na górę i wyjęła sztylet. Ucięła pnącza, które natychmiast zeschły i częściowo skurczyły się. Pozostałe dwa cale cofnęły się pod skórę i rana na dłoni zaczęła natychmiast się zamykać.
Drzewna, widząc Sacarda, zmarszczyła brwi. Przez chwilę spoglądała na niego spod czoła, w końcu powoli schowała ostrze. Savardi natomiast pozwoliła sobie na chwilę poddać się tłumionym dotąd emocjom.
-Cały czas masz znacznie większe możliwości niż my! - naskoczyła na Sacarda -Możesz w każdej chwili zrobić, co zechcesz! A gdybyś chciał, mógłbyś także nam pomagać!
Tiamuuri próbowała gestem ją uspokoić, co było z góry skazane na niepowodzenie. Uzdrowicielka nie patrzyła w tym momencie na nią, ale na starego maga. Niewątpliwie potrzebowała tego, ale nie należało zbytnio prowokować. Nadal byli skazani na siebie nawzajem i nie byli bezpieczni.
Drzewna dała Aedowi gestem znak, żeby ruszyli dalej, nie zwracając uwagi ani na oburzoną Savardi, ani ma Lossenfelda. Chyba najlepszym wyjściem było zachować względny spokój i jakoś dotrzeć do wyjścia z tunelu.
-To nas chyba nie spali, prawa? -spytała nieufnie, ramieniem wskazując na błękitny ognik, stworzony przez maga.

Sorcha pisze...

[Łaaał! Uwielbiam to, jak ożywiłaś Batley Manor! *.* Przepraszam, jeżeli ten uciszający gest miał oznaczać, że ktoś nadchodzi. Nie byłam pewna, więc poszłam w tą stronę, żeby mieli czas zamienić chociaż z parę słów. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. :)]

Widział ją. Nie było sensu udawać, że jej tu nie ma. Sorcha wyprostowała się, wyglądając trochę jak zjawa wynurzająca się z cienia. W półmroku komnaty nie potrafiła wyłowić wszystkich szczegółów, składających się na wygląd tajemniczego jegomościa, który tak jak ona, szukał guza tej nocy, ale jedno zauważyła od razu: odznaczał się na tle czerwieni ścian i wielkiego łoża, krytego jedwabiem.
Na kilku meblach paliły się świeczniki, co oznaczało, że pomieszczenie zostało przygotowane i najemnik może zjawić się tu w każdej chwili, ale elfka nie martwiła się tym zbytnio, dowiedziawszy się, że jest miłośnikiem długich kąpieli. Pewnie trochę minie, zanim zechce rozwalić się w swoim niebotycznie wielkim łożu.
— A więc to prawda, co mówią o najemniku lorda Batleya, sir Hamerze — zaczęła Sorcha dziwnym wstępem, którego zapewne nieznajomy najmniej spodziewał się usłyszeć. — Ma kobiecą duszę, a co gorsza… — Spojrzała na niego konspiracyjnie kątem oka, jakby właśnie dane jej było przekazywać najstraszniejsza z tajemnic świata, dodała ciszej: — mówią, że lubi młodych chłopców. Ty zaś nie wyglądasz, jak ktoś, kto byłby w jego guście. — Uśmiechnęła się półgębkiem. — Zdaję się zatem, że mnie i ciebie przywiodła tu ta sama siła. Pytanie jedynie, czy ja i ty pożądamy tego samego i czy będę musiała cię zabić, żeby to dostać?

Sorcha pisze...

[Zgadzam się! *.* Ponad to, czuję od razu, że masz większą wiedzę i świadomość, jak działały posiadłości w czasach średniowiecznych, które wzoruje ta seria. Ja mimowolnie, chcąc nie chcąc, zawsze kreuje je bardziej na czasach XIX wieku, więc tym bardziej Twój wkład w otoczenie jest bezcenny! Jak strzele coś niezgodnego z realiami to od razu mnie popraw! :) Co to lokalizacji zamku to droga wolna. Uważam, że to miejsce robocze i masz pełne prawo sama także je kreować. Wybierz otoczenie, jakie najbardziej by Ci pasowało do tego, co chcesz napisać. Dostosuje się. :)]


Spojrzała na klucze, kołyszące się na palcu nieznajomego. Swoją drogą, dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak bardzo przewyższa ją wzrostem. Zazwyczaj tak łaskawie obdarzone centymetrami osobniki okazywały się być elfami, nic więc dziwnego, że bezdenne w półmroku oczy Rysy instynktownie powędrowały w kierunku nakrycia głowy mężczyzny. Maskował się. Ona, jako krętoucha, o tak imponująco długim kręgosłupie i nogach mogła jedynie pomarzyć.
Wahając się tylko chwile, zerwała mu klucze z ręki.
— Myślisz, że gdybym polowała na sir Batleya, spotkałbyś mnie tutaj? — spytała, cofając się do drzwi w taki sposób, aby nawet na moment nie stanąć do rywala plecami. Wykręciła do tyłu ręce i precyzyjnie wsadziła klucz w zamek, nie musząc nawet na niego patrzeć. Rozległ się cichy dźwięk zatrzasku.
Wzruszyła ramionami, nie kwapiąc się, by oddać mu klucze.
— Skąd ta troska o zdrowie sir Batleya? — Uśmiechnęła się krzywo. — Żywisz do niego jakiś sentyment?
W czasie, gdy mówiła, jej oczy nieznacznie przesuwały się po komnacie.
Sejf.
Sir Batley miał sejf za obrazem, przedstawiającym portret jego matki – Georgiany Viviene Batley. Wsławiła się w pomoc przytułkom i sponsorowaniu usług uzdrowieńczych biedocie. Szkoda, że potem sama zmarła na tajemniczą chorobę, której nie dało się wypędzić żadnymi sposobami, czy to magicznymi czy też wprost z serca matki natury.
Biedactwo. Tak zazwyczaj kończą istoty, obdarzone altruizmem i społecznikostwem. Oczywiście współczucie Sorchy podszyte było grubymi nićmi pogardy, zmieszanej z ironią.

Sorcha pisze...

[Haha, ja też improwizuje! XD Jest nas dwie! W sumie, jest mi wszystko jedno, czy to zamek czy dworek. Dla Rysy nie ma to większego znaczenia. :)]

Gdy zdjął nakrycie, Sorcha otworzyła szerzej oczy, a jej uszy podniosły się w geście zdziwienia.
— Więc jesteś elfem. Tak myślałam! — powiedziała, odprowadzając go wzrokiem, gdy zaczął się kierować w stronę drzwi. — Po cóż jednak wizyta u tego wieprza? Nie lepiej zgarnąć stąd coś, co będzie równowartością długu? — spytała, wzruszając ramionami.
Może się myliła, nie miała zbyt dużej wiedzy na temat windykacji, ale jej życie krążyło wokół prostych zasad, jedna z nich mówiła: bierz, co ci się należy i wiej, a druga: bierz, co musisz i też wiej.
— Tak się akurat składa, że jedno z miejsc w tej komnacie skrywa ciekawe skarby. Ja potrzebuje wziąć tylko jedną rzecz, reszta dla ciebie. Wystarczy, że mi pomożesz. — Skrzyżowała ramiona, czekając na odpowiedź. Nóż, wyjęty tak nagle z buciora niewiele ją obszedł. Jeżeli ją zaatakuje, będzie to największy błąd jego życia.

Sorcha pisze...

[Nic nie szkodzi. XD Sama też mam poślizg! :)]

Nie pytała skąd ma takie informacje. To oczywiste, że nie szedł w ciemno. Był ulepiony z podobnej gliny, co ona i nie potrzebowała cudownego węchu, aby to wyczuć. Jednakże odniosła się do jego sugestii dość ostrożnie. Że niby znajdzie cenną klepsydrę tak po prostu walającą się między bibelotami w sypialnianej części apartamentów lorda? To byłoby zbyt proste. Oczami wyobraźni widziała już, jak pozwala się zwieść nieznajomemu, po czym kończy z nożem w bitym w kark lub czymś mniej zachęcającym.
Z jakiej racji miałaby mu ufać? Z jakiej racji on miałby zaufać jej? Te rzucane swobodnie propozycje z obu stron wydawały się zachętą dla głupoty, któregoś z nich.
Jednakże mężczyzna, wydający się jej w tamtym momencie czysto-krwistym elfem (nie miała w swym życiu możliwości oglądać ich zbyt wielu), szedł przodem, więc uznała to za swą przewagę. Kirk w tym momencie przywaliłby jej w żuchwę, wrzeszcząc, że podobna głupota kosztuje życie, ale jeżeli ów nieznajomy ma racje, mogła tylko stracić czas, mocując się z sejfem, gdy tymczasem klepsydra może znajdować się w zasięgu dłoni.
Niesprawdzenie tej informacji także byłoby przejawem głupoty. Dziwiła się, że w takim momencie kłóci się wewnątrz siebie z Kirkiem, będącym przecież daleko stąd.
— Jeżeli mnie oszukujesz, to nie ręczę za siebie. — szepnęła, chociaż mógł być to bardziej niemy ruch warg, niźli prawdziwy szept. Dla pewności ostrożnie dotknęła palcami rękojeści noża, który tkwił schowany pod okryciem jej ciemnej peleryny. Nie łudziła się, że tamten nie dostrzegł tego subtelnego ruchu. Wydawał się na to za bystry, ale przecież sam także obnosił się widocznie z nożem.
Sorcha miała świetnie wyrobiony instynkt i chociaż władała nią także przesadna ostrożność, ufała swym instynktom, a te w tej chwili mówiły, że nieznajomy nie stanowi zagrożenia.
Pozwoliła mu przejąć kontrolę nad sytuacją. Również przywarła do ściany, jednakże zachowała odpowiednią odległość między nimi, by nie wystawić swego bezpieczeństwa na ryzyko. Czekała, aż pierwszy wykona ruch.
"Działaj", zdawało się mówić jej spojrzenie.

Szept pisze...

- Wy... uczyliście się magii, pani? Można się tego nauczyć?
- Tak, uczyłam się – przytaknęła, oglądając się na chłopca. Chłopca, dziecko jeszcze, bo tym był w jej, przedstawicielki długowiecznej rasy, oczach. Zagubiony, samotny, buntował się nawet przeciwko tym, którzy chcieli mu podać rękę, pomóc. – Mag to nie kuglarz i wiedźma. Jeden mag bojowy zdziała więcej niż oddział, a jeden uzdrowiciel więcej niż królewscy medycy. Jeśli zechcesz, jeśli przyłożysz się do nauki, możesz wszystko. Po wioskach ludzie obawiają się magów, lecz możni i arystokracja słono płacą za ich usługi. – Osobiście czuła niechęć do tego argumentu, niemniej przekonała się, że wspomnienie sutej zapłaty i możnych zdziała więcej niż inne użyte argumenty. Znacznie bardziej trafiało do prostych umysłów. – Można się jej nauczyć. Najpierw powinieneś się nauczyć ukrywać. Wykwalifikowany mag potrafi wyczuć drugiego po jego manie. No i kontrola. Potem może pokarzę ci kilka przydatnych sztuczek. Jeśli zechcesz.
- Wdepnęliście panowie. Cholibka wdepnęliście – Midar, bezceremonialnie, uraczył Meryna tym, czym uprzednio Aeda. Przyjacielskim klepnięciem w plecy. - Czemu ten dzieciak jest dla was taki ważny? Skoro już rozmawiamy względnie szczerze, to na diabła jedziecie do takiej dziury jak Dąbki?
- Moim zadaniem jest chronić takich jak on. I nie pozwalać na samosądy na obdarzonych mocą. A w Dąbkach przed kilku laty osiadły kapłanki, które pomogą mu nad sobą zapanować.
- Jak go Mała weźmie w obroty, to te wasze baby ino się smakiem obejdą.
- Midar – skarciła go Szept pamiętając, że do Dąbek przywiodła ich prywatna sprawa i kłopoty kompanii Żelaznej Pięści. Alvar nie był byle magiem, a za najemnika służył od dawna. Cokolwiek się wydarzyło, całkiem skutecznie mogło zapewnić im Midarową rozrywkę, uniemożliwiając nauki i opiekę nad chłopakiem.

***
- Widzę, że nauczyli się tu radzić sobie z żujpaszczami. Miałaś rację, Szept. Umierają od ognia. Sporego ognia.
- Pomysłowe ludziska – pochwalił Midar. – A gospodę to mają? – zainteresował się krasnolud. – Czuję jak mi w brzuchu burczy.
- I suszy w gardle – dopowiedziała usłużnie magiczka.
- Ej, no, tegom nie powiedział, złośnico. Krasnolud się nie żali! No, ale łyk gorzałeczki to by się przydał – dopowiedział po dłuższej chwili ciszy.
Szept, zamiast ciągnąc temat, spojrzała na Rella. Po całym dniu w siodle, chłopak miał prawo być zmęczony, padać z nóg. Przydałby się jakiś nocleg. Im wszystkim przydałby się sen. Teraz, po nocy, niewiele mogli zdziałać. Nie znajdą Alvara. Nie znajdą przyczyny kłopotów w Dąbkach.
Mogli co najwyżej poszukać kapłanek.
- Macie się gdzie zatrzymać? – zagadnęła, zerkając na pozostałych.
- W gospodzie – podpowiedział Midar, poniewczasie orientując się, że to nie jego pyta magiczka. Jej spojrzenie nawet go nie zawstydziło, wzruszył ramionami, usprawiedliwiając się. – Jest co zjeść, wypić i gdzie spać. No i ciepło.

Szept pisze...

[Dopiero z nich wychodzę i zaraz, znając życie, sobie zrobię nowe. Jak jestem na czysto z wątkami, to notki wyskakują. A jak nie, to się okazuje, że było cicho, a ludzie zaczęli odpisywać na raz. Z moim indywidualnym tempem odpisy jednak zajmują mi za dużo czasu :D I z czego ja się tak cieszę?
Właśnie ze względu na spore różnice w poglądach na temat magii, zakładka nie jest mocno sprecyzowana. Acz kiedyś padła propozycja rozszerzenia jej, ale nie byłam wówczas gotowa brać tego na siebie i nie byłam pewna, czy za bardzo nie ograniczę wówczas ludzi, którzy także piszą magami. Widzę, że temat wraca, więc w sumie, może warto byłoby rozszerzyć zakładkę magii?
Prokrastynacja… serio, nie znałam tego terminu, a go właśnie odkryłam. I co gorsza, odnalazłam u siebie, tyle, że nie tylko dotyczy to KK, ale i innych aktywności życiowych. A to oznacza, że mam poważny problem :( Będzie trzeba coś z tym zrobić.
Problem – nie jestem pewna, czego dotyczy. Szablon… chyba nie, bo wtedy chyba by się innym osobom tez tak robiło. No, ale o ile można by to zwalić na kłopoty sprzętu – komputera, o tyle jeśli pojawia się to u dwóch osób… Wolny Internet? Ja się na tym nie znam, kompletnie, niestety. Ale u mnie na Chrome, Mozilli i Operze Kk wyświetla normalnie. Wyskakuje to na konkretnych stronach bloga czy bez różnicy? Zawsze, często, sprawdzałyście jak się zachowuje na innych przeglądarkach dana strona (ta rozjeżdżająca się?)
Wybacz, padłam. Wyszło tragiczne.]

Anonimowy pisze...

Ciemność, która zapanowała po zgaszeniu pochodni kompletnie zaskoczyła obie dziewczyny. Nie ufały magowi, to od początku było jasne, ale właściwie żadna z nich nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Nie rozważały tego aż tak serio, mimo słów Savardi, która nie musiała już kryć swojego rozgoryczenia.
-Wiedziałam, że tak będzie, po prostu wiedziałam! Ten obrzydliwy staruch nie miał powodu być wobec nas uczciwy!
Tiamuuri cicho westchnęła. Nie miała ochoty tłumaczyć przyjaciółce, że jej zachowanie także nie ułatwiało współpracy, chociaż może powinna jej to przypomnieć. Ale nie było to najlepsze miejsce i najlepszy czas na pretensje.
Drzewna szybkim krokiem ruszyła w ślad za magiem, kierując się odbijającym się od ścian tunelu echem. Musiała się spieszyć, co do tego Aed miał rację. W kadej chwili coś mogło uniemożliwić dalsze przemieszczanie się tą drogą. Cokolwiek, choćby ściana, która uniosłaby się z posadzki lub opadła w dół od sufitu, zamykając ich tutaj.
Savardi dość szybko zorientowała się, że nie będzie w stanie nadążyć za Drzewną. Ciemność skutecznie spowalniała elfkę, wymuszając większą ostrożność poruszania się, odbierając jej pewność.
-Czekaj, nie każdy jest w stanie poruszać się tak swobodnie w całkowitych ciemnościach! - zawołała nieco rozpaczliwym tonem.

[A ja już właśnie zastanawiałam się, w którym momencie i jak im życie utrudnić ;) Ubiegłaś mnie.]

Nefryt pisze...

[Zajrzyj na GG, jest konferencja :)]

Nefryt pisze...

[Hej, A JA? ;P]

Sorcha pisze...

Sorcha stawiała bezszelestne kroki, pamiętając o podkurczeniu stóp w ciężkich buciorach, dzięki temu ograniczała podłogowe jęknięcia do minimum. Ciemności, ciemności jeszcze raz ciemności. Miała ochotę zakląć paskudnie. Powinna teraz dobierać się do sejfu, a nie robić sobie wycieczkę krajoznawczą po komnatach lorda, jakby chciała napawać oczy przepychem. I tak gówno widać.
Od razu spostrzegła trzy, srebrne klepsydry na stole. TRZY!? Bogowie, spodziewała się jednej. Zerkając kątem oka na długouchego mężczyznę, odwzajemniła skinienie i sięgnęła po pierwszą z klepsydr, przypominając sobie, co mówił Kirk.
„Ma wysokość średniej książki i jest drewniana, nie wygląda na cenną. Piasek w środku ma odcień błękitu”.
Żadna z tychże imitacji jej celu nie była tym, po co przyszła. Już miała zawrócić, gdy usłyszała kobiecy głos. Od razu skierowała się przodem do źródła dźwięku, dostrzegając w pościeli kochanice lorda, a gdy zza chmur przebił się snop księżycowego światła, rozjaśniając jej twarz, oczy Sorchy zrobiły się większe.
— Lilian? Ty? — szepnęła, robiąc zdecydowany krok w stronę łoża. Wtedy kobieta uniosła powieki, a zdumienie Rysy odbiło się także na jej twarzy.
Ta noc robiła się coraz dziwniejsza. Jakim cudem Lilian znalazła się w łożu lorda? Była przecież ślepa na jedno oko, które pokrywała upiorna, biała błona, a przez nie przechodziła długa szrama po oparzeniu.

Anonimowy pisze...

Tiamuuri czuła, że Aed i Savardi zostają w tyle. Echo ich kroków także cichło. Krzyk Aeda odbił się echem, rysując w powietrzu kontury tunelu. Ujawniło się przy okazji kilka odgałęzień, ale to nie miało znaczenia. Właściwy kierunek to ten, w którym zmierzał Sacard. A za nim pozostali.
Tiamuuri mogła widzieć ruchy maga, jej doskonały wzrok stopniowo przyzwyczajał się nawet do tutejszego mroku. Teraz dopiero dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad nagłym wigorem, który wstąpił w ciało starca. Wcześniej, zanim ten obrzydliwy cwaniak zrobił ich w konia, nie podejrzewała, że Lossenfeld jest zdolny do takiego biegu. Wspomagał się magią? Drzewna niewiele wiedziała o czarach i były to tylko jej teoretyczne rozważania oparte na kilku obserwacjach.
-Savardi, wkrótce przyjdzie mi dotrzymać danej ci obietnicy - wycedziła przez zęby. Przed sobą widziała plecy maga okryte szatą, czuła woń starczego ciała, słyszała bicie jego serca, przyspieszone od biegu i szum krążącej w żyłach krwi.
Wyrzuciła przed siebie ręce, z otwartych doni wystrzeliły włókna, które otoczyły maga, gotowe go spętać i obezwładnić.


[Podoba mi się ;)]

Nefryt pisze...

- Znasz ją.
Po prostu kiwnął głową, nie widząc powodu, by zaprzeczać. Znać nie zawsze znaczy popierać.
Po raz pierwszy spotkał Nefryt cztery lata temu, podczas bitwy o Rivendall. Szturm na miasto trwał kilka dni. Jego oddział zastąpił inny, pilnowali, by się przegrupowywać. Z dzisiejszej perspektywy wiedział, że mieli wtedy dobrą taktykę. Nefryt i jej banda pomagali mieszkańcom przy obronie. Mieli bardzo szczupłe siły, z każdym dniem byli słabsi. Pamiętał, jak po skróceniu o głowę jakiegoś knechta, walczył z Nefryt. Wzbudzała jego litość: miała na sobie zwykłe łachy, na nich rozprutą, niedopasowaną kolczugę, nagie dłonie bez rękawic. Pamiętał, jak z każdą sekundą mocniej drżały na rękojeści jej miecza. Przedłużał walkę, czekając aż oręż wypadnie jej ręki. W mieście rozbrzmiało głuche dudnienie dzwonów, ostrzegające przed najazdem Nordów. Shel na samo wspomnienie czuł mrowienie w kręgosłupie. Krzyknął na nią, żeby przerwać walkę. Herszt mu nie uwierzyła, chciała wykonać cięcie. Sparował. To wystarczyło, by wypuściła broń z ręki. Jej wyzywające spojrzenie wyryło mu się w pamięci. Zupełnie, jakby mówiła „no zabij, nie boję się”. Tyle, że on wtedy myślał już o Nordach. O tym, że widział skutki ich najazdów i że powinni razem odpierać wspólnego wroga, inaczej zginą niezależnie od strony, po której stali. A potem… stało się. Zjednoczyli siły. Ona kierowała swoimi ludźmi, on pilnował Wirgińczyków, przekonywał innych dowódców. Nordowie zrobili w mieście rzeź, mnóstwo osób wzięli do niewoli. On, ona i jeszcze trochę ludzi, zostali między gruzami zwalonych murów. W tej chwili nie był w stanie powiedzieć, jak to się stało, że dał jej się namówić na próbę cichego uwolnienia jeńców. Ostatecznie się udało. Kiedy wrócili, w Rivendall stało już wirgińskie wojsko. Nefryt była zszokowana. Naiwna kobieta. Myślała, że skoro współpracowali w jednej kwestii, będą i w innych.
Zastanawiał się, ile z tej naiwności dalej w niej tkwi.
– Czy w takim razie...
Czy w takim razie co?
Kiedy Nevina rozmawiała z gończym, słuchał w milczeniu. Analizował. W tej chwili nie był jeszcze pewien, co powinni zrobić.
Nie zna ich, ale zgodziła się ich przenocować?, przemknęło mu przez myśl. Chyba, że… może faktycznie nie wiedziała, kim są. Mogli udawać zwykłych podróżnych. Nie przyznać się, że ich ścigamy. Trudno powiedzieć.
- Wiem. Zorientowałem się jeszcze w Etir, zanim mnie znalazłaś.
Nad tym, jak się do niego zwróciła, przeszedł do porządku dziennego. Przywykł, że ludzie bardziej kojarzą ród, z którego się wywodził, niż jego imię. Po nazwisku mówiono do niego nie tylko w wirgińskiej armii, ale także w siatce.

Nefryt pisze...

Cz. II

Zmarszczył brwi, słysząc jej pytanie.
- Na północy jest mniej miast i wiosek, za to siedzi tam jakieś plemię… pytanie, jakie relacje z dzikusami łączą Nefryt. Jeżeli w ogóle… - zastanawiał się na głos. – Najemnik, o ile ma jakieś kontakty, to raczej w miastach. Nyrax. Gdyby lazł sam, poszedłby do Nyrax… on jest człowiekiem, tak? – chciał się upewnić. Jeśli nie jest, sprawa się komplikuje. Poza tym, najemnik szedł z Nefryt. Możliwe, że był z nimi ktoś jeszcze. – Cholera ich wie, gdzie poszli – skonstatował w końcu. – Przepraszam za słownictwo – dodał, uświadomiwszy sobie, że mówi do kobiety. Odzianej w zbroję, ale mimo wszystko kobiety.
Musieli podejść do sprawy inaczej. Jeśli nie mogli pójść tam, gdzie herszt i najemnik, muszą sprawić, by ta dwójka sama do nich przyszła.
Zawahał się. To, do czego doszedł, przyszło mu do głowy już wcześniej. Jeśli się nie uda, mogą postawić ich za to pod sąd. Jeśli się nie uda, bo nikt nie sądzi zwycięzców. Odetchnął, by dodać sobie pewności.
- Powinniśmy zrobić łapankę w kilku wioskach. Mężczyźni, kobiety, dzieci, wszystkich bez wyjątku… Jak najwięcej zwykłych ludzi, pospólstwa, którego nikt nie będzie chciał odbić ani wykupić. Tylko parę osób puścić, najlepiej tak, by im się wydawało, że się wymknęli, niech rozniosą wieści . Można zacząć od wioski, w której się ukryli. Spędzić wszystkich w jedno miejsce i ogłosić odwetową egzekucję… za tych paru naszych, których ubili w Etir, na przykład. Przygotować wszystko jak należy… Nefryt sama do nas przyjdzie. Jak nam się poszczęści, razem z najemnikiem.
***
- W porządku – mruknęła, trochę do siebie, trochę do nich. Nie była pewna, jakimi motywami kierował się Meryn, chcąc uzyskać odpowiedź. Ona, prócz ciekawości i niepokoju, myślała także o tym, że w każdej chwili mogą ich złapać Wirgińczycy. Niekoniecznie wszystkich. Chciała zawczasu być świadoma, ile jej towarzysze mogą zdradzić. Nie zakładała, że z własnej woli. Ufała im. Shalney może najmniej, ale też wystarczająco. Aed… dobrze, że nie wiedział. Niepokoił ją Meryn. Raz już udowodnił, że jest po jej stronie, wtedy, w obórce. Ale jeśli by go, dajmy na to, torturowali? Wytrzyma? Tego przecież nikt nie może być pewien. A ona? Mogła wyjawić dużo. Skazać Meryna, bo wie o Zakonie Wśród Wzgórz. Aeda, bo jej nie zdradził. Psia jucha, źle.
Drgnęła, kiedy szatyn zwrócił się do niej, wyrywając ją z rozmyślań.
-… Dokąd? Kezzam, Nyrax? Do Nyrax jest dwa razy dalej, ale jedno jest pewne – będziemy tam bezpieczni.
- Do Demaru – odpowiedziała spokojnie. – Aed i ja mamy tam coś do załatwienia. – To by było na tyle, jeśli chodzi o pozostawienie półelfa sam na sam z jego zobowiązaniem wobec Mabel. W Demarze mieszkał człowiek, który mógł im pomóc. – Powinniśmy rozdzielić się po drodze. Nie powinnam wiedzieć, gdzie się udacie. Aed też nie. Gdyby nam się nie udało… gdybyśmy wpadli w wirgińskie łapska, mogłabym cię wydać, Meryn – jej głos zdradzał obawę i smutek. Nie wiedziała, czy by nie stchórzyła. Nikt nie wiedział.
Więcej o misji Aeda nie zamierzała mówić. Jeśli miał inny pomysł, jak podejść do wiadomej sprawy, bardzo chętnie zrezygnowałaby z wyprawy do Prowincji Demarskiej. Choć i tam żyło kilka sprzyjających jej osób, ryzyko było duże.

Nefryt pisze...

[Poszło. Tasiemcowato. Czerwiowo nawet :) Przed pierwszym zdaniem w poprzednim odpisie nie mogłam się powstrzymać :D
Tutaj trochę namieszałam, jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej.]

Zombbiszon pisze...

Ujadanie psów, krzyki. Czułem że dziś nie będzie nudno, ale kto by pomyślał, że zobaczą jak się przemieniam? A tym bardziej, że będą chcieli mojej krwi. Uciekając ile sił w nogach, starałem się zmylić psy, ale to nie takie łatwe. Do tego nagroda za moją głowę. Niby za co? Za to że się przemieniłem raz z bestii w człowieka i zobaczył mnie jakiś wieśniak? No i ta nagroda. Za taką sumkę sam bym oddał własną głowę, gdybym nie był tak do niej przywiązany. Uciekając niemal na ślepo, biegłem przed siebie. Czułem zapach psów oraz myśliwych gdzieś daleko za mną. A sądząc po zapachu krwi, jeden z nich się właśnie zranił. Czyli jeden albo odpadł albo zwolnił. Dobre i to. Wbiegłem na jakąś drogę. Chwila oddechu. Spojrzałem w jedną stronę. Nikogo nie ma. W drugą... Jakiś mężczyzna oparty o głaz. - No super. - Jęknąłem widząc że raczej jest jednym z tych co wolą bić mieczem a potem pytać. Równie dobrze mogłem czekać pod drzewem na piorun podczas burzy. - Czy tak bardzo mnie nie lubicie? - Zapytałem w próżnię i poczułem jak się duchy lasu ze mnie śmieją. - Od razu mnie zabijcie! - Warknąłem, a chwilę potem strzała przemknęła mi przed nosem wbijając się w drzewo.

Elias

Zombbiszon pisze...

[Może mało, ale w końcu udało mi się odpisać :D Wybacz, że mało :(]

Elias

Unknown pisze...

[Przepraszam za mój brak odzewu.
Dziękuję za miłe słowa odnośnie postaci a co do wątku jestem jak najbardziej za :)
Aed mógłby być wysłany do Cesarstwa i Tomoe stałby sie jego przewodnikiem. W sumie dla mnie nie robi różnicy gdzie wyślemy tych obojga, byle woda była blisko :D]

Tomoe Yukimura

Nefryt pisze...

[Cieszę się, że podoba ci się powiązanie – i tak, było pisane od serduszka :D Teraz czeka mnie jeszcze opisanie pobocznych u Nefryt, bo u Shela już prawie mam, no i powiązania Wirgińca :) A do tego jeszcze opis siatki szpiegowskiej i rodu Marvolów. Ugh. Ferii mi nie starczy.
Do dokumentu jeszcze dziś zajrzę, jestem bardzo ciekawa jak to wyszło :)
Ten „świetny pomysł z łapanką” przez dobre pół godziny nie chciał mi przejść przez klawiaturę. Zwłaszcza, że jeszcze lepiej niż Shel wiem, że Nefryt faktycznie na to nie pozwoli. Ale takie rozwiązanie wydało mi się dobre także dlatego, że nie godzi w Shela jako szpiega, bo dla niego ludzie z niższych warstw społecznych nie są na tyle istotni, żeby nie móc ich poświęcić, gdyby „tak było trzeba”. A tutaj może to sobie tak tłumaczyć, bo jeżeli nie wykonają z Neviną zadania, Shel spadnie w hierarchii wirgińskiej armii – czyli straci na tym siatka, bo będzie mniej wiedział. Czyli „postępuję jak drań, ale w imię wyższego dobra”.
A Nevina… właśnie byłam ciekawa, jak postąpi.
Opowiadania i połączenia wątku jestem bardzo ciekawa. Nowe konteksty wątku też mnie zachwycają, w ogóle to cieszę się, że lubisz takie rzeczy wykorzystywać, właśnie takie wątki lubię najbardziej.
Założyłam, że Nefryt dalej nie wie o pochodzeniu Aeda. Wątek po latach byłby świetny – i myślę że wtedy ta kwestia na pewno miałaby znaczenie. Teraz ich relacje dopiero się krystalizują, więc im dłużej nie będą wiedzieli (Nef że Aed to Wirgińczyk, a on że dla niej to ma aż takie znaczenie), tym większym echem się to odbije – i moim zdaniem dobrze, bo to może być psychologicznie ciekawe.
Tak myślę, żeby teraz, w tym wątku zrobić całą akcję z łapanką, wpleść Nyrax i częściowo wyjaśnić sprawę tego gościa, co go mają znaleźć – acz tu nie wiem, czy nie zostawić jakiś niedopowiedzeń, bo zapowiada się na grubszą sprawę. Gdzieś tutaj skończyć wątek nr. 1 i zacząć nr 2, którego akcja toczyłaby się już po tym, jak Nefryt trafiła do Kansas. Wtedy doszłoby sporo nowych „wątków w wątku”, bo raz, że jej nienawiść do Wirgińczyków po więzieniu wzrosła, dwa, że kwestia traumy, trzy – to by było już po tym, jak Nefryt przyjęła propozycję Ruchu Oporu –czyli dochodzi kolejny wątek, bo teraz jest także przyszłą królową (jeśli plany Ruchu Oporu się powiodą). ]

Nefryt pisze...

Cz. I

Widząc zaskoczone spojrzenie Aeda, przechyliłam głowę. Punkt dla mnie, pomyślałam. Zastanawiałam się, czy zamierzał mnie odwodzić od angażowania się w tę sprawę, czy odjechać, kiedy najmniej będę się tego spodziewała.
- …Ale pojedziemy przez Nyrax. Nadłożymy drogi, ale nie czasu, trakt jest tam dobry. A w Nyrax się rozdzielimy.
Zamyśliłam się. To, co powiedział brzmiało dość rozsądnie – lepiej jechać dobrym traktem, niż najpierw przez leśne ostępy, a potem stepy. Był tylko jeden problem: samo Nyrax. Portowa dziura cuchnąca błotem i rybami, miejsce porachunków wszelakich szubrawców i ścierw. Gdybym miała wjechać do niego w dzień, nie mrugnęłabym okiem, ale teraz dochodziło południe. Zanim dotrzemy do miasta, nastanie wieczór, a zmrok w Nyrax… Mój autorytet jako herszta kończył się wraz kontrolowanym odcinkiem traktu Południe-Królewiec. Możliwe, że mogłabym liczyć na wsparcie kogoś popierającego keronijską sprawę, ale raczej nie byłby w stanie uchronić nas przed nadmiernym zainteresowaniem oprychów, zwłaszcza, że nasza grupa mogła wydać się dość… specyficzna. Ja i Shanley… może by nas nie zaczepiali… a może tak. Trudno było to przewidzieć. Merynowi wystarczyło się przyjrzeć, posłuchać, jak się wysławia, żeby rozpoznać w nim kogoś z wyżyn społecznych. Jeżeli ktoś uzna, że śmierdzi groszem, będzie problem. Tu już nawet nie chodzi oto, czy umiemy walczyć. To ich miasto i jeżeli wezmą nas z zaskoczenia… Aed też mógłby się komuś nie spodobać. Nastroje z Bukowej Osady nie musza być lokalną sprawą. Jeżeli sam o tym nie pomyśli, będzie trzeba mu powiedzieć, żeby chociaż uszy zakrył.
Nie podobało mi się to Nyrax.
Poza tym… dlaczego Meryn tak się upiera, żeby jechać akurat tamtędy? Przypuszczalnie ktoś tam na nas czeka. Ktoś z Zakonu Wśród Wzgórz? A jeśli to pułapka?
Zaraz. Jeżeli miałby zastawiać pułapkę, zrobiłby to wcześniej. I on, i Shanley mieli już co najmniej po kilka okazji, żeby mi zaszkodzić, ale tego nie zrobili. Czyli teraz też raczej nie muszę się tego obawiać.
Miałam ochotę zapytać, dlaczego naprawdę mamy jechać do Nyrax, bo że kwestia dobrego traktu to jedynie przykrywka, byłam nieomal pewna. Powstrzymałam się jednak. Aed nie wie, kim jestem. Shanley… możliwe, że także nie. O Zakonie Wśród Wzgórz także mogą nie wiedzieć. Cholera, za dużo niewiadomych.
Z drugiej strony… gdzieś musieliśmy się zatrzymać, a Nyrax przy całej swojej parszywości miało jedną zaletę – żeby wymknąć się strażom, wystarczyło je przekupić. Hm. Ciekawe, czy pieniądze z sakiewki Arhina, którą pożyczyłam wraz z jego kolczugą i ubraniem starczy na ten cel…
- Czemu nie? – Wzruszyłam ramionami. – Możemy jechać i przez Nyrax.

Nefryt pisze...

Cz. II

***
Mieszaniec. Czyli sytuacja się komplikuje.
Shel nie zwracał uwagi na rozbiegane spojrzenie Neviny. Praca szpiega nauczyła go obserwować całą sylwetkę, każde drgnienie mięśnia, a nie wyłącznie oczy, które – jak wszystko – mogą zwodzić.
- Połowa moich podwładnych nazywa mnie dziwką, gdy rozmawia między sobą. Naprawdę nie masz mnie za co przepraszać, na co dzień słyszę gorsze rzeczy.
Dopiero teraz spojrzał na twarz Neviny. W jego wzroku dało się zauważyć coś na kształt skrzętnie maskowanego współczucia. Nie odezwał się. Zaraz też odwrócił się, niby to analizując ukształtowanie terenu i w ogóle otoczenie.
Kiedy przedstawiał jej swój pomysł, nie zastanawiał się, jak to przyjmie. Zapytała, jak on by to zrobił, więc jej powiedział, wybierając najskuteczniejsze jego zdaniem rozwiązanie. Westchnął.
- Gdybym próbował ci zaimponować, przyszedłbym ze strategią na podbicie Królewca albo czymś w ten deseń. Teraz… Mamy ich schwytać, Nevino. Z każdą minutą się od nas oddalają. Każda chwila działa na nasza niekorzyść. Zanim dotrzemy do któregokolwiek z miast, w których mogli się schronić, oni zdążą się zaszyć w jakiejś kryjówce i tyle będziemy ich widzieli. My, straż i wszyscy inni.
Nie miał pewności, czy ją przekonał, dopóki się nie odezwała. Nie uśmiechnął się. Jego twarz pozostała nieprzenikniona, a oczy zimne jak oceaniczna głębia.
- Oczywiście. – Przyjął pierścień. Czas brać się do roboty. Dorwać Latawicę i tego wszarza, najemnika.
Cwana jest, przemknęło mu przez myśl gdy usłyszał wydany przez nią rozkaz. Cwana, ale w ten przyjemny, solidny sposób.
Odprowadził ją wzrokiem. Oko z trzema trójkątami. Intrygujące. Próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział ten znak lub czy słyszał, kto się nim posługuje. Niestety. Nic, tabula rasa. Będzie trzeba dopytać Donavana albo samemu powęszyć.
Wydał rozkazy: pojmać mieszkańców Bukowej Osady i jeszcze jednej wioski na zachód. Zabrać wszystkich, bez względu na płeć i wiek, ale nikomu nie czynić krzywdy. Kilka osób pozostawić niby przypadkiem, tak, by myśleli, że udało im się wymknąć obławie. Wszem i wobec ogłosić, że to kara za udzielenie schronienia niebezpiecznym mącicielom. Wieśniaków odtransportować do starego, opuszczonego garnizonu w Nyrax i trzymać ciągłą straż, a w okolicznych miastach przez gońców ogłosić, że jeśli zbiegli z Etir najemnik i herszt oddadzą się w ich ręce, Wirgińczycy ludzi wypuszczą. Jeśli nie – wieszać kolejno będą przez kilka dni, począwszy od jutra wieczór.
Sił mieli aż nadto – w wioskach mało kto miał prawdziwą broń, a prawie nikt nie posługiwał się nią na tyle dobrze, by poradzić sobie w starciu z w pełni uzbrojonym wojownikiem. Dodatkowo kazał zawczasu oddzielić i wypuścić tych, którzy biegle mówią po wirgińsku, znając przy tym tamtejsze zwyczaje. Swoich przecież nie będą więzić.
Nie był pewien, czy nie lepiej byłoby zatrzymać wieśniaków na miejscu, w którejś z osad, ale z drugiej strony, w Nyrax przynajmniej jest odpowiednie miejsce, którego łatwo przypilnować. Tutaj musieliby dzielić ludzi na straż w co najmniej kilku budynkach.
***
Kiedy dotarliśmy do Nyrax, zapadał zmierzch. Zachodzące czerwonawą łuną słońce kładło długie cienie na wąskich, błotnistych uliczkach. Rozglądałam się z ciekawością. Jeszcze nigdy wcześniej tu nie byłam.

Anonimowy pisze...

Savardi wzdrygnęła się.
-Znowu -jej głos zabrzmiał prawie jak syknięcie. Po krótkiej chwili wpatrywania się w Aeda, czując wywołany zaskoczeniem paraliż, drgnęła, aby do niego podejść.
-Nie ruszaj się -wymruczała, pochylając się nad półelfem. Przyglądała się jego ramieniu z troską. Musiała spróbować wyciągnąć ten bełt. Najlepiej jak najszybciej, póki oszołomienie albo ten eliksir, który wypił Aed, sprawiał, że ranny zdawał się nie odczuwać bólu zbyt silnie.
-Masz przy sobie bandaże czy coś podobnego? -spytała, próbując pochwycić spojrzenie Aeda. Jego oczy wyglądały, jakby zjadł sporą ilość nyakalu czy czegoś podobnego.
Sama nie miała przy sobie żadnego ekwipunku, nie spodziewała się bowiem, że także zostanie wciągnięta w całe to szaleństwo. To Tiamuuri miała udać się z Aedem na poszukiwania przejścia.
-Mogę przeszukać jego torbę -zaofiarowała się Tiamuuri. Elfka pokiwała głową, po czym znów skupiła się na tym, co powinna zrobić. Chwyciła palcami bełt jak najbliżej skóry, starając się bez potrzeby nim nie poruszać. Najlepiej byłoby zrobić to szybko, żeby nie przysporzyć Aedowi dodatkowych cierpień. Teraz było inaczej niż tam w tunelu, teraz uzdrowicielka nie drżała na całym ciele, nie trzęsły jej się ręce. I w świetle, nawet gasnącym, było o wiele łatwiej niż w podziemnym mroku.
Szarpnęła, szybko, zdecydowanym ruchem. Zakrwawiony bełt rzuciła obok na trawę. Wyciągnęła krótki nożyk, którego używała zwykle do ścinania ziół i rozcięła ubranie Aeda w okolicach rany. Nie wyglądało to jeszcze tak bardzo źle.
-Proszę -przyjaciółka podała jej materiały potrzebne do zrobienia opatrunku. Przynajmniej mieli tyle szczęścia, że nie zostały przecięte tętnice, krew nie popłynęła wartkim strumieniem, z którego zatamowaniem mógłby być problem. Kończąc wiązanie bandaża, Savardi spojrzała na Tiamuuri, podnoszącą z trawy porzucony bełt. Drzewna w zamyśleniu przyjrzała mu się, po czym ostrożnie polizała grot.
-Co ty wyprawiasz? -spytała uzdrowicielka zdumiona.
-Sprawdzam, czy nie został pokryty trucizną. Ale chyba nie.
Odłożyła bełt na trawę i zaczęła doprowadzać do porządku rozgrzebaną torbę Aeda. Zwróciła przy tym uwagę na kilka małych buteleczek.
-Aed, któraś z nich zawiera środek przeciwbólowy? -spytała.


[Ja nie mam nic przeciwko wspólnej notce, więc jak najbardziej. I możemy po Twojej sesji, ja teraz mam czas ciągle, na urlopie zdrowotnym jestem. Magię możemy wykorzystać, ja też dotąd praktycznie omijałam ten aspekt poza ostatnią częścią Uprowadzenia, a i tam niewiele tego było. Jeśli temat której misji będzie się nadawał do tego, możemy z takiej podpowiedzi skorzystać.]

Sorcha pisze...

[Lilian jest przecież nasza. Jak się dwie za nią weźmiemy to wyjdzie naprawdę groteskowa i oryginalna. XD]

Elfka zawsze wiedziała, że Lilian ma szerokie kontakty, ale tym razem była zaskoczona zbiegiem okoliczności, który zawładną tą nocą.
Znały się i lubiły. Większość klientów Lilian było siłą rzeczy zleceniodawcami Kirka, często dostarczała różne pakunki pod adres domu uciech, bo tak zawsze było bezpiecznie.
— Zawsze czegoś szukam, An. Taka moja robota. — Wzruszyła ramionami i szeptała, chociaż może nie było takiej potrzeby, zważywszy, że lord chrapał, jak niedźwiedź w jaskini.
— Och, nie bądź taka tajemnicza, kochana. Znam się trochę na zakamarkach tego dworu. Pomogę w razie czego. — Puściła do niej oczko.
— Szukam pewnej klepsydry z niezwykłym piaskiem.— Sorcha uniosła brwi. Lord sapnął i przekręcił się na drugi bok, na moment budząc w nich czujność, szybko jednak chrapnął potężnie, nie budząc się z głębokiego snu.
— Lord na wiele takich rupieci, moja droga. — Lilian uśmiechnęła się pobłażliwie. — Znasz mnie przecież i wiesz, że nie musisz niczego się obawiać. Możesz spokojnie zdradzić mi szczegóły, acz chyba domyślam się, o jaką klepsydrę ci chodzi. — Mówiąc to, wsunęła rękę pod poduszkę i wysunęła z niej miniaturowej wielkości przedmiot, połączony ze złotym łańcuszkiem.
Oczy Sorchy natychmiast zrobiły się większe.
— Dlaczego ją masz?
— To długa historia, kochana. — Zbyła ją i spojrzała znów na Aeda. — To jak, złociutki, co z tym listem?

Anonimowy pisze...

[Ja jestem za tym, żeby wyrzuciło ich gdzieś daleko. Większe prawdopodobieństwo dziwnych rzeczy, które jeszcze mogą ich spotkać ;) I więcej powodów, żeby mieli ochotę dorwać Sacarda i się zemścić.]

Anonimowy pisze...

Dziewczyny, które na krótką chwilę skupiły się na rozglądaniu wokół siebie z nadzieją zidentyfikowania jakiegoś punktu orientacyjnego, znów spojrzały na Aeda. Savardi pomyślała przez chwilę, że z mieszańcem nie może być aż tak źle. I dzięki bogom, bo w razie problemów, nie mieliby gdzie szukać pomocy.
-Sokolnyk powiedział, że organizacja, którą nazwał Zakonem z Wzgórz czy podobnie, prosi o pomoc Ruch Oporu - powiedziała Tiamuuri niepewnie. Po ostatnich wydarzeniach, wcześniejsze wspomnienia jakby wyblakły.
-Potrzebują ludzi. Zgłosiłam się na ochotnika, chciałam się na coś przydać. Poszło za mną kilku, na wypadek, jakby w lesie przyczaili się Wirgińczycy. No i Savardi, bo bała się zarówno o mnie jak i o nich. Teoretycznie miała wraz z pozostałymi wrócić do obozu, ale jak zostaliśmy zaatakowani, jakoś to wyszło... Wiedziałam tyle, że mamy odnaleźć wejście do jakiegoś korytarza. Tajne przejście do jakiejś twierdzy, zajętej przez Wirgińczyków. Sokolnyk mówił o znalezieniu korytarza, nie przekazywał dalszych instrukcji.
Zamyśliła się.
-Wyglądało to tak, jakby czekał na instrukcje z góry, może liczył na to, że jak już znajdziemy, powiedzą nam, co mamy robić dalej.



[- Wystarczy ćpania na dziś <3 kocham ;)]

Zombbiszon pisze...

Dobra, nie tego się spodziewałem. Na wpół stojący elfi pijaczyna, zgraja popaprańców, którzy mieli kuszę, psy i coś co nazywali bronią. Oj, tak. Ten dzień do nudnych nie należał. Aż powoli zaczynałem się zastanawiać co będzie dalej, tyle że z rozmyślań wyrwał mnie krzyk jednego z napastników rzucającego się w moją stronę, podczas gdy kolejny rzucił się na elfa koło kręgu. Odbiegłem kawałek od stosu kamieni, przy okazji robiąc unik przed atakiem. Świst, a potem uczucie ostrego tępego bólu. To kusznik, który naciągnął cięciwę i wystrzelił bełt w moją stronę. Bełt wbił się w moje ramie. - Dobra, robaczki!- Wrzasnąłem - Chcieliście demona? To go dostaniecie!
W tym momencie wrzasnąłem, a mój krzyk przerodził się w głuche i chrapliwe wycie. Temperatura zaczęła nagle spadać, do tego stopnia, że w wokół mnie pojawił się szron, który powoli się rozprzestrzeniał. Psy umilkły i zaczęły skomleć. Powoli moja sylwetka zaczęła się zmieniać. Kości się wydłużały, z głowy zaczęło wyrastać mi coś co przypominało poroże u jelenia. W końcu przed nimi stał cztero metrowy wendigo. Szpony, sierść, kły. Wszystko po to by móc zabić. Bez ostrzeżenia rzuciłem się na napastników. Pierwszy zginął ten co się na mnie rzucił. Machnąłem łapą a ten jak szmaciana lalka uderzył o pobliskie drzewo. Następnie rzuciłem się na kusznika, który w panice napinał po raz kolejny kuszę. Niestety nie zdążył, bo jego głowa znalazła się w mojej paszczy. Powoli ginęli kolejni. Ryknąłem w stronę tych co przeżyli, na co niektórzy z nich z miejsca posiwieli. Ale jak jeden mąż wszyscy rzucili broń i zaczęli uciekać w panice. Gdy tylko straciłem ich z oczu, powoli zacząłem wracać do swojej ludzkiej postaci. Otarłem ręką krew z ust, po czym płynnym ruchem wyrwałem sobie bełt z ramienia. - Teraz mogę wykreślić z listy zostanie żywym kołczanem. - Rzuciłem bełt na ziemię i złamałem go stając na nim. Temperatura wokół powoli wracała do tej jaka była przed moją przemianą. Spojrzałem na elfa, który chciał mi pomóc. Nie byłem pewny kim jest, ani jaki przyświeca mu cel. Jednak byłem w gotowości się bronić. A w razie konieczności wszędzie leżała jakaś broń.

ELias

Nefryt pisze...

[Cz. I.:]

- Najemnik sam do nas wróci, razem z herszt.
Shel nieznacznie uniósł brwi, z wyraźnym zainteresowaniem czekając na ciąg dalszy. Niepokoił go ślad zadowolenia w głosie Neviny, dosłyszalny pomimo wyraźnego dystansu. Coś ją ucieszyło, coś było dla nich korzystne… chyba, że ktoś ich wrabia. Szanował ją, ale nie znali się wystarczająco, by zaufać osądowi drugiej strony. Przynajmniej on jeszcze nie potrafił się na to zdobyć.
Zatarg. Na czole Shela pojawiła się pionowa bruzda. Jeżeli cała ta historia jest prawdziwa, jeżeli ten człowiek ma rzeczywistą chęć, by pozbyć się najemnika, może okazać się cennym sojusznikiem. Tylko… właśnie: jeżeli. Tu leżał główny problem, bo czy to nie dziwne, że przyszedł teraz i akurat do nich, chociaż wcześniej inni Wirgińczycy narobili znacznie więcej szumu wokół sprawy wiadomego duetu? Przypadek? Nie wierzył w przypadki.
Kiwnął głową, pozornie się zgadzając. Zaryzykować? W końcu to jej zadanie, jeśli się nie uda, odpowiedzialność spocznie głównie na jej barkach. Wydając rozkazy, posługiwał się jej pierścieniem, działał z jej polecenia. Westchnął. Kiedyś dowodził całą chorągwią, był wielkim panem z El-ehmro… Wystarczyła jedna decyzja, by zdegradowano go do poziomu dowódcy dziesięcioosobowej drużyny. Jedna decyzja… bunt? Nie. Wysłali ich na pewną śmierć, na straty. Miał tam iść? Prowadzić ze sobą innych? Więc jednak bunt? Jakie to ma teraz znaczenie? Dowództwo go osądziło. Odebrali mu chorągiew. Donavan, szef grupy szpiegowskiej, dostał szału: jak mógł zaryzykować interes siatki dla życia tamtych Wirgińczyków, dla wrogów Keronii? Musiał jeszcze raz udowodnić swoją lojalność. Arhin mocniej zacisnął dłonie na lejcach. Udowodnił? Przekonał obie strony, że jest lojalny wobec tylko jednej z nich? Jeżeli ktoś coś podejrzewa… Poczuł, że po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Potrzebował sukcesu, a w tych okolicznościach nikt prócz tej kobiety nie da mu szansy. Musiał zaryzykować.
- Nie, żebym kwestionował twoje decyzje… ale znowu polegamy na najemniku – powiedział na tyle cicho, by usłyszała go tylko Nevina. Nie chciał, żeby odebrała to jako próbę osłabienia posłuchu, jaki miała u swoich ludzi. – Wiesz o nim coś więcej?
Gdyby był pewien, że zamaskowany ich nie zdradzi, przełknąłby jego żądanie. Chętniej widziałby wprawdzie tamtą dwójkę na stryczku, ale… Mniejsza o to. Najpierw muszą ich schwytać.
Słysząc jej dalsze słowa, kiwnął głową. Już czas.
Przyjrzał się jej. Myślała nad czymś.
- Coś cię zastanawia? Powinienem o czymś wiedzieć?

Nefryt pisze...

Cz. II.:

***
Jechałam spięta, ostrożnie rozglądając się dookoła. Zła sława Nyrax dotarła do moich uszu już dawno temu i wcale nie byłam przekonana, czy wieści te są przesadzone. Miasto bynajmniej nie wyglądało zachęcająco. I ta cisza. Przełknęłam ślinę. W Królewcu było zawsze gwarno, Etir też tętniło życiem, a tutaj… Zawieszenie, przyszło mi na myśl. To miejsce tkwi jakby w zawieszeniu, w oczekiwaniu na coś.
Ściągnęłam odrobinę lejce. Wierzchowiec zwolnił. Zrównałam się z Aedem.
- Najlepiej byłoby trzymać się od tego jak najdalej – mruknęłam, patrząc na niego z ukosa. – Ale jej obiecałeś. – Starałam się, by w moim głosie nie pobrzmiewała niechęć, ale chyba mi się nie udało. Mabel była jedną z niewielu osób, które znienawidziłam już przy pierwszym spotkaniu. Nie byłam pewna, z czego właściwie wynika ta niechęć. Byłam uprzedzona? Być może, ale nie potrafiłam zdobyć się na jakiekolwiek zaufanie wobec tej kobiety. Nie miałam wątpliwości, że to rzutuje na mój ogląd sytuacji, ale nie mogłam na to nic poradzić.
- Wiesz, co zastanawia mnie najbardziej? – Odwróciłam się w jego stronę. – Skąd ona wie, że jej nie oszukasz. Że nie pojedziesz w cholerę, zamiast rozwiązywać jej problemy.
Przecież nie miała na to żadnego dowodu. Uważa, że zna Aeda na tyle, by mu zaufać? Jest przekonana, że ma na niego wystarczający wpływ? Czy może raczej wysłała za nimi kogoś…
- „Nienawidzę tego miasta”.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ja też.

[Nie jest szczególnie i prawie nie posuwa akcji do przodu, bo poszłam bardziej w dialogi. Mam nadzieję, że mnie nie zeklniesz przy odpisywaniu ;) I przepraszam, że przez tyle czasu nie mogłam się zdobyć na sklecenie komentarza. Wena przestała mnie lubić, chyba dlatego, że od długiego czasu mam okropnego doła.
Porównania do teatru wyszły ci bardzo zgrabnie, wcale się nie narzucają. I – co dla mnie ważne – nie są sztampowe . Ale najbardziej przemówiło chyba do mnie to o Nyrax. Aż poczułam klimat.
Co do Shela i Neviny – takie mam wrażenie. I już lubię ten duet. Hm. Będę miała problem, komu kibicować: Nefryt i Aedowi, czy im ;P
A’propos Iny i Arpada – chyba czytasz mi w myślach, bo zamierzam jeszcze wykorzystać ich wątek :)
A kawałek bierz, proszę bardzo :) Ale wiesz co? Ja swego czasu myślałam, że ty z niej drugą główną zrobisz, a tu jednak poboczna…
Domniemany zabójca jest twój, pisz co ci przychodzi do głowy. Aż jestem ciekawa, co wykombinujesz.
Jabłko to szczegół, najwyżej potem się to jakoś zmieni/poprawi – w sensie do notki. A póki co nic się przecież nie stało.
I dzięki, bo nie wiedziałam.
A co do notki – klucho kochana, weź się w garść! Bo JA KCĘ PSZECZYTAĆ! :D]

Nefryt pisze...


Cz. I.:

Uśmiechnął się, szeroko i szczerze, co w jego przypadku było dość rzadkim zjawiskiem. Nie docenił jej. Dlatego, że jest kobietą, czy bardziej z przyzwyczajenia? Solidnie przygotowała się do prowadzenia tej sprawy. Wiedziała dużo... Więcej, niż on.
Gdyby była trochę młodsza, to bym się z nią ożenił, pomyślał z nutką rozbawienia. Właściwie czemu przyszło mu to do głowy? To chyba przez te gadki Donavana. Piękne konie, szybkie kobiety i mocne wino, też coś. Zachciało mu się mniej szybkiej? Może jeszcze na dłużej, co, Arhin? – zakpił sam z siebie. Do tego koniecznie ładnej, mądrej, żeby było o czym z nią pogadać, takiej z pasją...i z poczuciem humoru, w końcu ktoś musi rekompensować braki w twoim… I jeszcze, nie zapominaj, z twojej kasty. Wykrzywił pogardliwie wargi. Jesteś w pracy, Arhin, zauważyłeś?
…Człowiek, który potrafi udawać członków różnych organizacji. Westchnął ciężko.
- I gdzie są te sieroty z naszego wywiadu, że go w porę nie rekrutowali? Jeżeli ucieka przed wyrokiem… - zamyślił się. – Mógłbym załatwić mu glejt azylowy w Prowincji Demarskiej. Taki, który w razie potrzeby mógłby się okazać podrobiony… na przykład, gdyby szanowny pan nie chciał oddać nam jakiejś drobnej przysługi. Sądzisz, że to by go zachęciło do współpracy?
***

Nefryt pisze...

Cz. II.:

Zaczekać. Zaczekać na co, pomyślałam z irytacją. Aż Mabel zrobi sobie z nas psy na uwięzi? Jestem uprzedzona, uświadomiłam sobie. Jeszcze nic nam nie zrobiła, a ja ciągle myślę, że…
Kiedy wreszcie otrząsnęłam się z rozważań i zrozumiałam, co się dzieje, nie zdołałam powstrzymać cisnącego mi się na usta przekleństwa. Zasadzka. Pieprzona zasadzka w pieprzonym Nyrax! A ja, zamiast się rozglądać, dumam nie wiadomo o czym. I pozwalam się prowadzić prawie nieznajomemu przyjemniaczkowi diabli wiedzą dokąd i po co, tylko dlatego, że… że co? Że znał mojego ojca? Że proponował… no właśnie, co? Współpracę? Przy współpracy to się jasno warunki określa… Dlatego że Aed mu ufa?
Kuszniczka mierzyła w Shanley. Pozostałych było wystarczająco wielu, byśmy nie mieli żadnych szans na ucieczkę.
O cholera.
Ciężka cholera.
Daliśmy się podejść jak dzieci.
- Alhazen.
- Słyszałem, że dogadałeś się z Epharimem.
- Zapłaciłem wszystko w terminie.
Alhazen? Epharim? Kim oni, do diaska, są? „Zapłaciłem wszystko w terminie”. Banda jakaś? Tutejsza przestępczość zorganizowana? I co Meryn ma z nimi…
Nie uciekniemy im. Walczyć? Z czym tu do ludzi… mamy łuk, miecze… Nienaciągnięty łuk, bo jego właścicielkę zastrzelą jak się ruszy. Pięknie.
Czułam jak rozgrzewa mnie mieszanina strachu i gniewu. Zmarszczyłam brwi. Zastrzelą? Mogli nas pozabijać od razu. Skoro tego nie zrobili, to znaczy, że czegoś od na potrzebują. Przynajmniej na razie.
- Zdaje się, że jest wśród was mieszaniec. Dobrze się składa, bo jest z nami ktoś, kto chciałby go poprosić na słówko.
Kiedy zobaczyłam symbole u tego w czerni, poczułam, jak krew krzepnie mi w żyłach. Jedziemy do Nyrax, tak?! A Mabel życzliwie kieruje pościg w inną stronę, żebyśmy na pewno tam dotarli!
Kiedy Aed na mnie spojrzał, ostatecznie trafił mnie szlag. Zamierzał do nich podejść, w tej sytuacji właściwie bezbronny, jak ta owca na rzeź? Podejść tylko dlatego, że tamci… że tamtych jest więcej? Ta beznadzieja w jego oczach… Coś takiego widziałam we wzroku skazańców prowadzonych na szafot, tych, którzy zawinili głównie stawianiem się najeźdźcy. Nienawidziłam ich za to. Nie mieli nic do stracenia. Mogli krzyczeć, jak jest naprawdę. Mogli walczyć. Mogli przynajmniej iść z podniesioną głową, ale zamiast tego płynęli, jak milcząca, osamotniona rzeczna fala. A teraz Aed. Ten, którego już raz straciłam, spisałam na straty, bo przecież z tamtego więzienia nie da się uciec. Odzyskałam go. Tylko po to, żeby znowu stracić?
Nie pozwolę! Nie. To się nie może tak skończyć. Nie pozwolę na to.
Przytrzymałam go za kołnierz na karku, nim zdążył zsiąść.
- Dokąd? – syknęłam. Z jednej strony cieszyłam się, że to Shanley i Meryn znaleźli się na prowadzeniu, a my jechaliśmy za nimi. Przynajmniej Alhazen i reszta szajki nie mogli usłyszeć, co mówię, dopóki ściszałam głos. Z drugiej, podświadomie czekałam na trafienie z kuszy, na ból rozerwanych tkanek; na to, że napastnicy uznają mój ruch za próbę wyjęcia broni albo innego maskowanego ataku. – Co ty, mieszaniec się nazywasz?
Uniosłam głowę i wyprostowałam się w siodle, głównie po to, żeby dodać sobie odwagi. Spojrzałam na Alhazena, starając się nie myśleć, że właśnie prowokuję bandę, która może nas w każdej chwili pozabijać.
- Więc niech do nas podejdzie. W końcu to on ma sprawę. – Wtedy przynajmniej jeden z nich znajdzie się w naszym zasięgu.

[Ja zwykle piszę jeden odpis przez pół dnia… Zwłaszcza jak mi zależy xD I wiesz co? Chciałabym mieć taki „bezwen” jak ty, skoro ty takie odpisy na bezwenie produkujesz!
Pogadać chcę (albo muszę, bo zwariuję). Spodziewaj się marudnego maila, bo wolę nie na forum publicznym.
Ty to jesteś – z tą notką;) Ale wiesz co? I tak ją WSZYSCY przeczytają. Jak opublikujesz tak, żeby szybko ją zakryć, to złośliwie roześlę tą notkę w wersji mailowej, o! :D]

Szept pisze...

cz.I

– Nie pogardzimy czymś na rozgrzanie, wieczór dziś chłodny.
- Pewno zostaniemy dłużej – mruknął pod nosem Midar, pociągając swoim czerwonym kartoflem. Przyjemny aromat wina rozgrzewał krasnoludzką krew, nawet jeśli nie zdążył się tym trunkiem uraczyć. Nie była to może gorzałka jego ludu, ale pachniało toto wybornie.
Zaszurały krzesła, gdy pozostali poszli w ślady potomka dwóch niekoniecznie bliskich sobie ras. Midar rozsiadł się na nieco za wysokim stołku, krótkie nogi odrobinę majtały w powietrzu, ledwie dotykając podłogi. Specjalnie, prawie prowokując niebezpieczeństwo, obrócony plecami do głównej sali, beztrosko bębnił palcami po stole, niejako niszcząc ciszę, jaka nagle zapadła.
Szept przeciwnie do krasnoluda, wcisnęła się w sam kąt, przez to miała mniej rzucać się w oczy. Długie włosy nieco przysłoniły szpiczaste uszy, nie zmieniało to jednak faktu, że w gospodach elfka nie zawsze czuła się swobodnie, na swoim miejscu; wyjątkiem tutaj był Lofarowy przybytek, ale jak to mówią, tam sami swoi. Czasem wolała po prostu nocleg pod gołym niebem niż ciepło i ogień chłodnej w przyjęciu dla elfa i maga karczmy.
- Ciągniemy za sobą Myśliwych i moich niedoszłych kontrahentów. Myślicie, że zeźlone żujpaszcze wystarczą, żeby dali sobie spokój? Tak prawdę powiedziawszy, to o Myśliwych się nie martwię, łaciata sobie z nimi poradzi. Bardziej frapuje mnie tamta dwójka.
Tamta dwójka niewątpliwie wskazywała na Cienie. Nawet Midarowi, który szczerzył się na wspomnienie tego, jak łaciata dała popalić nadętym rycerzykom, zrzedła mina. Krasnolud, na pociechę, postanowił utopić swe wątpliwości w trunku, siorbnął głośno, na wszelki wypadek oznajmiając otoczeniu swoje zamiary.
- My przeszliśmy – zauważyła Szept. – Jeśli przyjdą za dnia, może żujpaszcze nawet się nie pojawią – ciągnęła dalej, pełna wątpliwości, pełna pytań, na które nie znała odpowiedzi.
- Może pojawi się inna cholera – dopowiedział Midar. – Ludzie tu znikają, co nie? Magowie tyż -zaniepokojony, zerknął na swoją towarzyszkę – ale ty weź mi nie znikaj, co? Bo mnie Wilk zeżre. – Mowa, inaczej niż słowo pisane, nie oddawała wszystkiego tak dobrze, gubiąc małe i wielkie litery, coś, co było przezwiskiem, mogło zostać równie dobrze sprowadzone do nazwy zwierzęcia, szeptu jako cichego, cichutkiego głosu, iskry od ognia, szlachetnego kamienia. Mowa mogła okłamać i to też zrobiła.

Szept pisze...

cz.II

- Myśliwi będą problemem, jeśli zainteresują się nami. – Szept pożałowała, że nie miała pojęcia, jakie relacje łączą łowców magów i Królestwo elfów. Teoretycznie była… poddaną nie oddawało jej statusu wśród elfów, niemniej należała do nich. Trzeba było patrzeć, co się podpisuje i słuchać, zamiast zastanawiać się nad prawami magii i przedłużającą się nieobecnością hyvana rodu Crevan. Magiczka westchnęła, raz nad własnym brakiem przezorności, dwa nad gromadzącymi się nad ich głowami chmurami.
Mapy Aeda zniknęły. Szukały ich Cienie. Odrin przepadł. Nie miała pojęcia, gdzie jest Alvar i co się tutaj dzieje, a dwójka przyjaciół półelfa ściągnęła im na kark – prawdopodobnie – zakon Myśliwych Ulotnych Energii.
- Za dnia można przepytać zarządcę… - Zerknęła na Midara, szukając podpowiedzi.
- Wójta – udzielił jej krasnolud. Powierzchniowiec, dla swojej własnej rasy był dziwny, lecz przez tę dziwność i mieszkania nad, miast pod ziemią, lepiej orientował się w strukturze ludzkich wiosek i miast niż elfka.
- Wójta – powtórzyła. – Można też pociągnąć za język karczmarza.
- Podpytać go? – zapalił się do pomysłu Midar, a Szept oczami wyobraźni zobaczyła, jak ich stąd wyrzucają. Może nie lubiła korzystać z przydrożnych gospód, życzliwość tutejszych bardzo im by się jednak przydała, jeśli mieli zabawić tu nieco dłużej. Na pewno bardziej niż wrogość i podejrzliwość.
- Myślałam o Aedzie. Przy okazji możesz zapytać o nocleg – zwróciła się do głównego zainteresowanego. Jeśli półelf miał w sobie coś, co urzekło i ją, wzbudzając, słusznie czy nie, zaufanie, liczyła, że w ten sam sposób podziała na karczmarza. No i półelf, więc jednak po połowie człowiek, nie jak ona, w całości elf, do tego kobieta, a na dobitkę mag. Półelf też, w przeciwieństwie do Midara, wiedział, kiedy powinien milczeć, kiedy mówić, kiedy słuchać. Krasnolud z tym pierwszym miał poważne problemy.

[Bogowie, ależ lanie wody z mojej strony. Nic dziwnego, nie pisało się od końca grudnia, a teraz gwałtu rety, pora zacząć. Wena weną, ale dochodzi drapanie się po głowie i intensywne główkowanie: A o czym był ten wątek? A co się dotąd wydarzyło? I o kurczaczek, co się tam miało dziać? Był jakiś plan w tym łebku, który sobie wymyślił tak dłuuugi urlop?
Normalnie zabiłam samą siebie tym urlopem. Wskrzeszenie poproszę.
I kocham pytanie Aeda o krowinkę.
No, mój kompek ma problem z chłodzeniem. Powinnam albo go przeczyścić albo w podstawkę chłodzącą zainwestować. Albo obie. I on już nie krzyczy, on dosłownie się drze o format dysku. Tyle, że mi zawsze nie po drodze, bo nagle się okazuje, że to chcę zrobić, a tu tamto, a może czcionki pozmieniam, a jeszcze misje, a tu skopiuję, tu poczytam… Ale jak tak dalej pójdzie, to nie ma bata, trzeba robić formata. Tylko mi się tak nie chceee… wgrywać te wszystkie programy od nowa … bo nie, rzecz jasna nie mam czegoś takiego jak lista niezbędnych mi programów, albo jeszcze lepiej, płytki z instalkami. No nie, bo po co. A potem jest: Był taki fajny program do obróbki dźwięku … tylko jak się to nazywało :D I jeszcze gorsze: wszystkie hasła, które pamięta Mozilla, a ja już nie. Auć.
Zrzędzę i narzekam, jak to ja, bo muszę troszkę.
Bosze, ale ci polałam wodę.]

Karou pisze...

[ Ojej! Naprawdę myślałam że ci odpisałam. Wybacz, oczywiście kontynuujemy. Postaram się w weekend odpisać ;) ]

Paeonia

Karou pisze...

Przysłuchiwała się tej rozmowie. Obserwowała. Knuła jak by się ich pozbyć albo jak szybko wykonać swoje zadanie. Czekała na jakiś czynnik który miałby jej to umożliwić. Dobrze wiedziała jakie słowa miały w końcu paść a kiedy padły uśmiechnęła się delikatnie. Miała teraz grać podwójnie. Przed tym uszatym była przestraszoną trochę zbyt rozgadaną kobietą a przed nimi wszystkimi mogła być prawie sobą. Niektóre role przychodziły jej wyjątkowo łatwo do odegrania.
Wystąpiła na przód uniosła wysoko głowę i uśmiechnęła się lekko.
- Tak. Jestem. Jakiś problem? Nie wstydzę się swojej profesji. Zadowalanie panów to moja praca. Jestem tylko skromną sługą. Czyżby panowie byli chętni? - uśmiechnęła się szerzej i lekko nachyliła by troszeczkę odsłonić biel swoich piersi. Teraz szczerze żałowała że nie ubrała sukni z większym wycięciem. Byłaby ciut bardziej przekonująca. Oczywiście nie lubiła elfów. Nie wiedziała nawet za bardzo jak się z nimi obchodzić. Była zdziwiona nawet że Aed próbował jakoś chronić jej godność. Jak widać on także potrafił grać. Szkoda że nie mogła wywlec tutaj jeszcze tego śpiącego grubasa, wtedy mogłaby doprowadzić do konfrontacji co ryzykowne i liczyć że to ci elfi państwo wykonają za nią robotę. Jednak aktualnie nie mogła tego przecież zrobić. Wchodzenie znów do wieży byłoby bardzo... Podejrzane.
- Czy są jakieś zasady bądź przepisy które stanowią przeciwko nam? Które mówią że nie możemy oddawać się w tej wieży określonym czynnością? - spróbowała inaczej Paeonia. Może tak sprawi że sobie pójdą a ona będzie mogła wrócić do swojej misji. Albo ewentualnie rozzłości ich jeszcze bardziej. Cokolwiek. To oczekiwanie strasznie ją kuło a ona nie lubiła takiego stanu zawieszenia. - Mamy wino. Jestem i ja. Możemy się dogadać. Zapraszam? - mówiła ignorując swojego towarzysza. Spróbowała załatwić to w miarę pokojowo. Tylko raz obróciła się i spojrzała na Aeda. Miała nadzieje że nie będzie próbował podważać jej słów.

Paeonia

Anonimowy pisze...

[Góry Przodków są ok. Też może ich w każdej chwili coś zeżreć ;)
Złą kobietą jestem. Ostatnio wszędzie promuję narkotyki.]

Tiamuuri od razu ruszyła za Aedem, Savardi przez chwilę się wahała. Rozejrzały się po okolicy. Zwyczajny las, w większości iglasty, nierówny, pagórkowaty teren. W powietrzu wisiała wilgoć. Wraz z zapadającym wieczorem, coraz bardziej wyczuwalny był chłód.
-Jeśli rzuciło nas daleko od zamieszkanych terenów i tak nie będziemy mieli gdzie przenocować -zauważyła Savardi. Wbiła wzrok w torbę na ramieniu mieszańca i smętnie pomyślała o niewielkim woreczku, w którym miała trochę ziół i środków opatrunkowych, wodę oraz niewielką ilość prowiantu na czarną godzinę. Tyle, że nawet nie wystarczało na jeden posiłek, jedynie przekąska na drogę. Tiamuuri miała przy pasku dwie niewielkie manierki z wodą. Spodziewały się najwyżej kilkunastogodzinnej wyprawy. Nie miały przy sobie nic, co byłoby przydatne przy zakładaniu obozowiska. Pozostała jedynie wątła nadzieja, że Aed jest lepiej do tego przygotowany.
Tiamuuri chwilowo nie martwiła się tym. Wytężając uwagę wodziła wzrokiem po widocznej gdzieniegdzie między drzewami linii horyzontu.
-Góry Przodków -mruknęła - To też rozległy obszar. Możemy być w każdym miejscu leżącym w pobliżu górskiego łańcucha.
Przelotnie pomyślała o gryfach żyjących w jaskiniach pod górskimi szczytami. Jak daleko znaleźli się od miejsca, gdzie występowały te stworzenia albo od naturalnych korytarzy w skałach, służących Jeźdźcom za siedzibę.
-Shivan może zna te tereny -westchnęła -Ale obecnie na jego pomoc nie możemy liczyć.
Zeszła w zagębienie terenu, który przed nią znów zaczął się wznosić. Rzuciła okiem na pień najbliższego drzewa i poszukała mchu. Dobrze było chociaż zorientować się gdzie jest północ.

Sorcha pisze...

[Coś czuję, że Lilian będzie angażowana w nasze wątki znacznie chętniej niż myślałyśmy. xD A notka... och, tylko jej brakowało mi do szczęścia :D]

— To będzie długa noc — mruknęła Sorcha i widząc pełzającego z panicznym lękiem w oczach mężczyznę, dobyła niewielkiego noża, który podsunęła mu ostrzem pod podskakującą z nerwów grdykę. Aed znalazł się tuż przy jej ramieniu, gotowy w razie czego. — Jeszcze jeden ruch i choćby piśniesz, a oddam cię w ręce bogów, o ile zechcą takiego pacana. — Skrzywiła się, czując różową nutę, jaka emanowała z rozgrzanego ciała lorda, najpewniej pozostałość po kąpieli, w której powinien był zostać możliwie jak najdłużej dla swego dobra, a która mieszała się z metalicznym odorem krwi.
Lord podniósł na nich w ciemności zlęknione oczy i trzęsąc się, osunął z rezygnacją głowę na ziemie.
— Rozumiem, że wysyłamy go w bezpowrotną podróż w zaświaty? — spytała z zainteresowaniem, oglądając poczynania kobiety, przez którą nie przemawiała ani chwila wahania, jakby podobne rzeczy miała w zwyczaju robić codziennie.
Potem zaś spojrzała z półuśmiechem na Aeda.
— To jak? Rozumiem, że zakładamy teraz stowarzyszenie wspólników zbrodni? — Jej żart ociekał sarkazmem.

Zombbiszon pisze...

Bełt ciągle trzymałem w ręce. Ramię bolało, choć powoli rana się goiła. Jeden z niewielu pożytków z tego "futrzaka". Tylko, że miało to swoją cenę. Bełtem wyciąłem serce biedaka, który niedawno stracił dla mnie głowę. Rzadko miałem okazję jeść ludzkie serca. Wciąż ociekało krwią i wydawało mi się, że się jeszcze rusza. Jednak mimo to zacząłem je jeść niczym jabłko i zbliżałem się do kręgu. - Wyczułem je. - Odparłem. Wygląda na to, że nie tylko ja jestem jakiś "specjalny", skoro i owy mężczyzna go szukał. Tylko co miał na myśli, że je wyśnił? - Masz dziwne sny. - Skomentowałem przyglądając się kamieniom. Czułem niemalże zanikającą energie, bijąca z tego miejsca. Tyle pytań jest teraz w mojej głowie, a tak mało odpowiedzi. Nienawidziłem tego uczucia. - A tak na marginesie. - Spojrzałem na mężczyznę - To mam dwa pytania. Pierwsze, kim jesteś? Drugie, po co szukałeś tego miejsca? - Ten dzień zaskoczył mnie z chwilą polowania na mnie jak na ostatniego jelenia, a zapowiadało się jeszcze dziwniej i ciekawiej.

Elias

["Niecodziennie widuje się wendigo ot, tak spacerującego jak na grzybobraniu. Nic tylko dać mu wiklinowy koszyk z pałąkiem i niech szuka prawdziwków." <3 :* To tyle w temacie :D ]

Nefryt pisze...

[Wyszło mi dziwne, złożone głównie z przemyśleń - nie wiem, czemu...]

Cz.I.:
Zostaliśmy sami. Banda zwinęła się, jakby to było jedyne, czego od nas chcieli, a my zostaliśmy: na środku ulicy, ukrywając szok, próbujący odmalować się na naszych twarzach. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, jak mocno zaciskam dłonie na lejcach. Roztarłam pobielałe knykcie. Ta cisza wokół... Czułam się, jakby coś o wiele silniejszego ode mnie wciągnęło mnie pod wodę. Zabrali ich. Tak po prostu. Tylko dlatego, że my... że ja...
To nie pierwsza tego typu akcja. Na pewno nie pierwsza. Tylko, że to zwykle... Jak dotąd to się działo gdzieś daleko ode mnie. Nie miałam na to wpływu. Nie byłam przyczyną represji. Zdawałam sobie sprawę, że tak może być, że oni mogą się do tego posunąć, ale co innego o czymś wiedzieć, a co innego - doświadczyć. Wcześniej sprawy układały się tak prosto. Ocalić naszych. Wyrżnąć wrogów. Zaryzykować. A... teraz?
Przygryzłam wargę. Mam dopiero dwadzieścia trzy lata. Niektórzy żyją, mając ponad pięćdziesiąt. Co ja jak dotąd zrobiłam? Mówiłam ludziom o wolności, o tym, że nie wolno nam giąć karku. Namawiałam do oporu. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wymagałam lojalności. Czasem prosiłam o pomoc. Jeden za wszystkich, więc... Może tak trzeba? Może tak ma wyglądać moja rola w tym wszystkim? Nigdy nie byłam politykiem. Strategiem. Władcą. Może tylko przywódcą...póki moi ludzie chcieli mnie słuchać. Kim byłam? Kim jestem? Wierzyłam, że wszyscy za jednego, a jeden za wszystkich, więc...
Pójdę. Jeśli będzie trzeba, pójdę.
Jeśli. Kto decyduje o tym, co trzeba? Kto ma o tym stanowić, kiedy chodzi o więcej, niż jedną osobę?
Aed, Meryn, Shanley. Pójdą, czy się ukryją?
To przeze mnie. To moja wina, że oni też trafili w to bagno. Gdybym nie bawiła się w partyzantkę, Wirgińczycy nie postawiliby Aedowi ultimatum. Nie ścigaliby go teraz. Gdybym siedziała cicho... Ale ja przysięgałam, że nie będę w ten sposób. Że się nie ugnę. Że nie będę z pochyloną głową żarła tego, co mi najeźdźcy nasypią do koryta. Tak to można ze zwierzętami... Nie z ludźmi. Nie z nami. Dlaczego mamy przystawać na ich warunki? Dlaczego mamy albo się poddawać, albo ukrywać? Co my, owce jesteśmy?
Wyprostowałam się. Uniosłam głowę.
- Uwolnię ich. - To nie tak, że przestałam się bać. Strach usztywniał moje mięśnie, zmieniał głos w twarde, nieugięte narzędzie. Tkwił we mnie, ukryty pod maską zaciętej twarzy, pod dumą i pewnością, że tak, właśnie tak, należy postąpić. - Aed? Meryn? Shanley? - patrzyłam na nich kolejno. - Wchodzicie w to?
Mogłam wymyślić plan. Może mogłam także zapewnić nam wsparcie. Potrzebowałam tylko specjalistów. Jednostek szalonych, ale dobrych w swoich dziedzinach. Tej trójki.
- Potrzeba kogoś, kto zrobi rozpoznanie... sprawdzi, jak wirgińce chcą nas ugościć. Co przygotowali. Potem... - Przygryzłam wargę. Wszystko zależy od rozpoznania. - Właściwie jest kilka opcji. - Wykrzywiłam usta w ponurym półuśmiechu, który zazwyczaj zwiastował wrogom trudną batalię.

***

Nefryt pisze...

Cz. II.:

Shel zastanawiał się przez chwilę. Sama operacja nie budziła zastrzeżeń. Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik. Wątpił, by ktokolwiek z mieszkańców obu osad stawiał poważniejszy opór. W końcu to tylko wieśniacy.
- Powinniśmy trzymać ich wszystkich, razem z tamtą szlachcianką, w jednym miejscu. Mamy przewagę liczebną, ale wolałbym nie rozdzielać bardziej naszych sił. - Czas spędzony na kerońsko-wirgińskim froncie nauczył go aż nazbyt dobitnie, że Kerończycy potrafią skrupulatnie wykorzystać osłabienie przeciwnika. - Poza tym... - Próbował przewidzieć, jak tych dwoje, herszt i najemnik, bo o istnieniu pozostałej dwójki nie wiedział, postąpi. Przed oczami stanęła mu scena sprzed paru miesięcy. On i Nefryt... Stali wtedy na brzegu rzeki. Z murów obronnych Rivendal pozostały jedynie gruzy, w wielu miejscach leżały rozwłóczone trupy. Pobojowisko. Jeden z członków tej jej bandy obszarpańców znalazł łódkę, ot, taką na parę wiosłujących osób. Shel pamiętał jak zmienił się wtedy wzrok Nefryt, jakby ta łupina odmieniała całkowicie stan rzeczy. Przekonała go, żeby wypłynąć tą skorupką aż na ocean. Przekonała go, opierając się o niego, właściwie wisząc na jego ramieniu, podtrzymywana, by nie upaść. Dlaczego zgodził się na jej szalony plan? Czy dlatego, że w pewien sposób byli do siebie podobni?
Pokręcił głową, by pozbyć się tej myśli. - Sądzę, że herszt zdecyduje się na atak. Prawdopodobnie głupi i desperacki. Na zrobienie rozpoznania potrzeba już finezji, której jej brakuje. A najemnik... nie znam go, ale mam wrażenie, że ją zdradzi, kiedy będzie musiał wybrać między lojalnością, a tą szlachcianeczką.

Anonimowy pisze...

W pierwszej chwili obie dziewczyny były zaskoczone, na tyle, że nie były w stanie zrobić nic, poza wpatrywanie się w odsłonięty nagle otwór w ziemi z mieszanką zdumienia i zgrozy. Najbardziej logiczna myśl w tym momencie brzmiała "co u licha?".
Tiamuuri poprzez wyuczone i doskonalone przez wieki opanowanie otrząsnęła się pierwsza. Savardi oprzytomniała nieco, kiedy Aed zawołał do niej po imieniu.
-Znowu podziemia -wymamrotała smętnie. Widząc, że leżący na dole Aed nie został zbytnio poszkodowany i nie wymagał natychmiastowego ratowania życia, uniosła głowę i rzuciła przyjaciółce złowieszcze spojrzenie.
-Pamiętasz, co mówiłam o podziemiach?
W głosie elfki zabrzmiała niemal groźba, na co Tiamuuri roześmiała się serdecznie.
-Tak czy tak, nadal nie wiemy, gdzie jesteśmy -stwierdziła -Więc równie dobrze możemy iść tym tunelem. Shivan może zrobiłby dokładnie odwrotnie...
Savardi zamrugała.
-To znaczy co? -spytała, może trochę głupio -Wszedł na górę?
-Na przykład. I rozejrzał się po okolicy z góry. Tylko w jego przypadku polegałoby to na wzniesieniu się na grzbiecie Kiri. Bo zwykła wspinaczka na drzewo i tak nic by nie rozwiązała.
Pochyliła się nad otworem. Mimowolnie stała już na lekko ugiętych nogach.
-Czekaj -zawołała do niej Tiemuuri -Chyba nie zamierzasz tam wskoczyć?
Drzewna uśmiechnęła się i skoczyła w dół. Lądując na kamiennej płycie, nawet w przysiadzie, odczuła wstrząs przy uderzeniu stopami o twarde podłoże. Sama nie wierzyła, że z własnej woli znów pakuje się w podziemne tunele. Chyba zasugerowała się tym, że tunel musiał zostać przez kogoś wykopany i wyłozony płytami. Zatem mieli szansę dotrzeć w jakieś cywilizowane miejsce.
Savardi, patrząc z góry na światełko i dwie sylwetki obok niego, poczuła bezsilną złość. Ściskając w dłoni kij, podążyła za przyjaciółką. Nie miała wprawy w takich akrobacjach, na dole od razu upadła i przetoczyła się parę razy, być może w ten sposób ratując kostki przed skręceniem, gdyby wylądowała na nogach.
-Co chcesz mi pokazać? -spytała, z nieco mniejszą złością. Poczuła w końcu zmęczenie wydarzeniami ostatnich godzin.
Widząc wytarte częściowo napisy, skrzywiła się. Trudno było jej odczytać coś poza początkiem. Wśród elfich znaków mogła odczytać tylko pojedyncze słowa, jak "schowek" i "wrota". Niewiele jej to mówiło.
-Albo jakieś zapomniane fortyfikacje albo magazyny -mruknęła z dezaprobatą -Albo... sama nie wiem.
Tiamuuri badała w tym czasie same ściany, stukając w nie palcem albo pocierając.

Zombbiszon pisze...

Powędrowałem za jego wzrokiem. - Mało realne. - Stwierdziłem dojadając serce. Czułem, jak rana powoli się goi - A jeśli, to na pewno z większą ilością potencjalnych ofiar. - Bez jakichkolwiek uczuć spojrzałem na najemnika. Z bliższa bardziej przypominał mi osobę wolącą kufel piwa niż machanie mieczem. Nawet mógłbym powiedzieć, że pachniał alkoholem. - Co do samego kręgu. - Spojrzałem na głazy. Faktycznie. Nie było tu nic nadzwyczajnego, ale i też nie były to normalne głazy. Było w nich coś...niepokojącego. Dotknąłem jednego z nich. Był zimny i wilgotny. Jakby przez dłuższy czas leżał w lodowatej wodzie. Był jeszcze jeden niepokojący fakt. Najemnik potrafił wyczuć magię i do tego jeszcze widział przeszłość. Widział zmarłych. Nie zbadane są drogi losu. - W przeszłości można znaleźć wiele odpowiedzi, drogi przyjacielu. - Nie znałem go dobrze i już nazywałem go przyjacielem. Porąbało mi się w tej rudej kosmatej główce. - Jak chcesz to możemy razem poszukać odpowiedzi. Koniec końców coś i mnie tu przyciągnęło.

Elias

Zombbiszon pisze...

- Tego co ty. Odpowiedzi. - Obserwowałem zachowanie elfa. Gdy zesztywniał, wiedziałem. Wiedziałem, że coś poczuł. Coś czego ja nie jestem w stanie.
- Tu aż śmierdzi mocą. - Dobra, to już nie było miłe. Wyczuwał coś na aż tak cienkiej granicy sferycznej? Kim on jest? Bo na pewno nie zwykłym wojownikiem. Może paladynem? Nie. Oni nie biorą mieszańców. - Co masz na myśli? - Zapytałem dojadając resztki ludzkiego serca. Byłem lekko poirytowany cała tą sytuacją. Co poczuł? - Co się dzieje? - Dopytywałem się czekając w napięciu.

Elias

[Mało,wiem. ALe tam śmierdzi taką akcją, że aż mnie nosi by zobaczyć co się tam wydarzy :D "Tu aż śmierdzi mocą" - <3 "Niech moc będzie z Tobą!"xD]

Nefryt pisze...

Część I.:

[Ale ja tego wcale nie odebrałam jako poganiania mnie ;) Tamta wypowiedź mnie po prostu zmotywowała, żeby ogarnąć swoje lenistwo. Zresztą, jak widać, nie na długo. Nie wiem, co się ze mną dzieje, że nie mogę się zebrać do pisania. Kiedyś szło mi łatwiej.]

- Powodzenia. – Nie wiem, czy zdążyła to usłyszeć. Nie mówiłam głośno. Nie umiałam się żegnać. Może dlatego, że za każdym razem mimowolnie zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze osobę, z którą przyszło mi się rozstać. Na moją niekorzyść działało to, jak szybko przywiązywałam się do innych ludzi. Najczęściej udawałam, że wcale tak nie jest, że towarzysze są mi obojętni, ale w rzeczywistości wystarczała niekiedy jedna wspólna podróż, parę rozmów i karkołomnych przygód, by w mojej świadomości obca osoba dołączyła do „drużyny”. Westchnęłam. Dość mrzonek, Nefryt.
Podniosłam wzrok na Meryna. Poczułam, jak zimny, nocny wiatr przenika przez moje ubranie. Kiedy jechaliśmy w stronę Nyrax, pogodny dzień zmienił się w brudną, chłodną szarość. Kiedy i ta zgasła, spowiła nas posępna, lepka czerń. Księżyc zostawiał blade smugi na ścianach domostw, ale bruk pod kopytami naszych koni wydawał się nieokreśloną, ciemną masą.
- Manipulujesz mną – wreszcie powiedziałam na głos to, co od jakiegoś czasu było dla mnie jasne. – Doskonale wiesz, że nie pozwolę im skrzywdzić tamtych ludzi, więc muszę iść, dokąd chcesz, bo nie dostanę wsparcia – powiedziałam to spokojnie, zimno, jakby ta świadomość nie dotykała mnie do żywego. I właściwie… nie dotykała. Nie czułam się upokorzona, nie unosiłam się gniewem. Czułam tylko zimno, jakby coś oplatało mnie coraz szczelniejszym, martwym kokonem. – Wiesz także, że wszyscy ludzie, którzy mogliby mi pomóc, są zbyt daleko, by zdążyć na czas, choćbym utrzymywała, że jest inaczej. – Spojrzałam mu w oczy. – Niech będzie i tak. Ale miej na uwadze, że nie pozwolę, by dla mojego bezpieczeństwa ginęli niewinni ludzie. Nie jestem moim ojcem. – Ostatnie zdanie powiedziałam ciszej, walcząc z tkwiącą w gardle gulą, ze wspomnieniami, z przeszłością, która nie przestawała istnieć tylko dlatego, że nie chciałam jej mieć, która wciąż próbowała mną owładnąć, wycisnąć z oczu od lat wstrzymywane łzy, wydusić z gardła rozpaczliwy krzyk straty i tęsknoty, przysłonić oczy jednowymiarowym spojrzeniem dziecka, idealizującego nie króla, lecz po prostu tatę.
Odwróciłam się odpowiednim momencie, by zobaczyć to, co Meryn. Nie wiedziałam, jak zareagować. Dopiero, gdy się poruszył, gdy na mnie spojrzał, zdobyłam się na to, by nasze wierzchowce się zrównały. Dotknęłam jego ramienia.
- Nie powiem, że będzie dobrze – usłyszałam we własnym głosie nieznaną mi dotąd cichą czułość. – Ale trudno, żeby przyszłość była gorsza, niż nasza teraźniejszość.
***

Nefryt pisze...

Część II.:

Shel uśmiechnął się jednym kącikiem ust, zerkając przelotnie na chorągwie. Dostrzegał w tym gorzką ironię. Tak jak ta kądziel pasowała na herb, tak powiewające sztandary przystawały do całej tej akcji. Kiedyś chorągiew towarzyszyła mu w trakcie bitew. Prawdziwych bitew, na froncie, gdzie jedna armia stawała naprzeciw drugiej, gdzie nie było czystej walki, ale istniało, naprawdę istniało, braterstwo broni, gdzie lewe skrzydło współpracowało z prawym. Mimo zacierającej stare wspomnienia mgły, wciąż pamiętał, jak będąc dziewiętnastolatkiem wierzył w ideały, może nawet… w honor? Kiedyś nie wiedział, że stłumi powstanie we własnej ojczyźnie. Kiedyś był ichanim i rycerzem, zamiast bliżej niezidentyfikowanym, zdegradowanym dowódcą od likwidowania problemów. Popatrzył z obrzydzeniem na widoczne z oddali nędzne chałupy, na żyzne pola, jakie w jego kraju nie miały prawa istnieć. Jego wzrok zatrzymał się na błocie pod kopytami jego konia.
- Ta wojna nas zbrukała. – Nie wiedział, dlaczego powiedział to na głos. To było nieodpowiedzialne, nierozważne… nieprofesjonalne, jak powiedziałby Donavan, jego zwierzchnik z siatki szpiegowskiej.
***
W oknie domu Iny i Arpada paliła się ostatni ogarek. Wirgińczyk zapatrzył się w pełgające po udającej szybę błonie światło. Z sąsiedniej izdebki wyszła jego żona. Dopiero co ułożyła dzieciaki do snu. Przymknął oczy, zmęczony, najpierw pracą strażnika w tylko pozornie spokojnym Etir, potem lekcją fechtunku z Sazem. Choć najstarszy syn niewątpliwie wdał się w matkę, Arpad liczył, że gdy chłopiec podrośnie, uda mu się go przekonać, że chwytanie łotrzyków w pobliskim mieście przynosi więcej pożytku, niż zabawy w odtwórstwo kerońskich bajek o wolności. Dzieciak miał dryg, szkoda by go było na zmarnowanie. Zasłuchał się w odgłosy nocy. Wciąż miał na sobie strój strażnika, choć broń od dawna leżała już na swoim miejscu. Z zadumy wyrwał go tętent końskich kopyt. Zmarszczył brwi, ogarnięty niejasnym przeczuciem. Komenda. Ktoś wydał komendę. Wrócili.
- Ina. – Odwrócił się powoli, z kamiennym opanowaniem. Keronijka zatrzymała się w pół kroku. Nie spodobało jej się coś w jego głosie. Na jej twarz wystąpił niepokój. Nienawykła do odgłosów typowych dla wojska, jeszcze nie rozumiała, co się dzieje. Nie słyszała. - Obudź dziewczynki.
- Co chcesz…
Przerwał jej.
- Zaprowadzę je do Riwtich.
- Oni są… - urwała. Zrozumiała. Zrobiła się na twarzy biała jak mleko.
- Saz odezwie się po wirgińsku? – zapytał przyciszonym głosem.
- Wiesz, że nie umie ani słowa.
- Zostanie z tobą. Może nic nie będzie. – Arpad spojrzał na Inę. Stała krok od niego, mnąc związany na zgrzebnej sukni fartuch. Na jego twarzy na chwilę odmalowała się rozpacz. Przyciągnął do siebie żonę, całując ją w usta.
Chwilę później wyszedł z domu, ciągnąc za rączkę na wpół dobudzoną Ilnę i niosąc, trochę nieporadnie, drobniutką, kościstą Milte. Młodsza nie mówiła jeszcze wcale, starsza prawie wyłącznie po wirgińsku. Zapukał do drzwi Riwtich w tym samym momencie, w którym do wioski wjechali pierwsi zbrojni.

Szept pisze...

[Hej, mam dziwne pytanie. Z góry mówię, tylko i wyłącznie kontrolne.
Mianowicie, czy ja cię pominęłam? Pod twoją kp widzę ostatni odpis, który nawet pamiętam jako pisany, ale znaleźć się pod swoją przyznaję, nie potrafię i idę na łatwiznę.
I jeśli pominęłam, to czy mogłabyś, jeśli wciąż masz kochany zwyczaj pisania odpisów w wordzie, wrzucić mi jeszcze raz pod kp? A jeśli tego zwyczaju nie masz, to tylko daj znać, czy coś szło i czy powinnam grzebać w komach pod swoją kp i szukać :D]

Szept pisze...

[Dlatego mówię, pytanie kontrolne, broń Boże nie poganiam czy coś. Raczej odkopuję zaległości, ale co jakieś nadrobię, to wyskakują inne: z wątkami na czysto, notki leżą, notki i wątki ogarnięte, wyskakuje kwestia zakładek, a poboczne to leżą i modlą się o cud. Skończy się na tym, że ich wcale nie poprawię, opublikuję stare :D
Patrząc na oko, ostatnie wpisy też są, pliczek aktualny. Dziękuję :D
W sumie, zastanawiam się, czemu wcześniej nie wrzuciłam całej notki na dysk google, bo notki wspólne ogarniam tak od dłuższego czasu, tj. z Darrusową, Nefryt i ostatnio Paeonią. Aż dziwne normalnie.
W każdym razie, notkę wrzuciłam, wysłałam zaproszenie, dałam dostęp do edycji z zalogowanego. Wyświetlania chyba z niezalogowanego nie ustawiałam w ogóle. Są tylko te części, które dotąd nie doczekały się publikacji, włącznie z nazwanym tworem (cz.IV), bo nie pamiętałam, na ile go sprawdziłam.
Niestety, akapity to spacje, ale ponieważ wrzucając na bloga wrzucam bez obcego formatowania, to te z worda nic by nie dały, zaś ustawiać osobno dla całej notki text-indent mi się nie chciało, przyznaję bez bicia. Więc zostały spacje, ale jeśli wolisz inny sposób, z mojej strony nie ma problemu ze zmianą
Chyba tyle chciałam powiedzieć. A! Na ten moment notka obejmuje komentarze do końca, względnie scalone w całość (czyli może się miejscami nie kleić, ale jako taki kształt ma).]

Sorcha pisze...

[Przepraszam, że tak późno! Ale już jestem! Mam nadzieję, że nie sknociłam tej ucieczki. xD Wydaję mi się, że Ty masz bardziej strategiczne myślenie, jednakże nie chciałam zwalać każdej trudnej sceny na Ciebie, więc troszku poprowadziłam akcje. :)]

— To będzie długa, upierdliwa noc — westchnęła Sorcha, gdy tylko krzyk rozdarł całun nocy. Że też Lilian potrafi tak wrzeszczeć… z takim głosem zwojowała by też scenę opery, nie tylko domu uciech, ale… możliwe, że z tym pierwszym nie byłoby dość zabawy, jak dla Lilian.
Ani ona, ani Aed nie czekali, aż pierwsze kroki tupotem rozniosą się po domu w poszukiwaniu przyczyn nieszczęścia. Pognali przed siebie, miętosząc pod butami miękkie chodniki korytarza, by w pierwszym odruchu skierować się ku schodom.
— Idą! Nie tędy! — Sorcha złapała elfa za łokieć, ciągnąć go w drugą stronę. — Chyba zostaje nam tylko okno. — Mówiąc to odnalazła pierwsze drzwi, które dały się otworzyć.
Zanim służba zorientuje się, że w murach domostwa doszło do morderstwa i zaczną ich szukać, Sorcha miała nadzieję, że będą już przynajmniej przy bramie dworu.
Okrążyła szezlong, nie zwracając uwagi na umeblowanie pomieszczenia, które zapewne stanowiło coś w rodzaju pokoju rekreacyjnego, zważając na obecność pianina oraz regały pełne ciężkich książek.
Okno skryte za ciężką kotarą początkowo nie chciało się otworzyć, ale gdy z pomocą przyszedł jej Aed zawias w końcu drgnął i pchnęli ciężkie skrzydło okna, wpuszczając do środka masy zimnego powietrza.
W dół było jakieś kilka metrów.

Rosa pisze...

[Cześć. Przepraszam, że tyle się nie odzywałam, wiem, że powinnam to zrobić wcześniej. Znikam, już oficjalnie, na urlopie. Przygotowując się do egzaminu nie mam czasu ani głowy do pisania. Po 24.04 wrócę do pisania i odpiszę na wątek.]

Isleen

Anonimowy pisze...

[To z tym czarnym magiem może być dobre... ale jak by to miało wyjść to on może chcieć od Eliasa by zmienił go w wendigo? W końcu każdego kusi nieśmiertelność :P Opcjonalnie można by wmieszać w to jeszcze Guldora, ale nie wiem czy ogarnę taki mix masz :D
Co do spamowania ... fakt faktem myślę nad trzema notatkami ale po rozmowie z Nefryt obiecałem, że nie będę spamował z dnia na dzień notatkami :D Zwłaszcza, że inni nie nadążają z ich czytaniem :D Ale jak będę miał coś gotowego to dam Ci znać :*
Niech Moc Cię prowadzi, Mistrzyni Ołmużno :D]

Ząbek

Zombbiszon pisze...

[ A zatem Mistrzyni Ołmużno. Czyli lecimy ze spontanem. A z tego co widzę to mamy koncepcję na coś kategorii "nie śpimy po nocach bo musimy zmienić oblane prześcieradło i przeprać majtki" :D Też chciałem zrobić Tkaczy Snów, ale zamiast tego wypełzł koszmar i kolega Złodziej Twarzy :D (efekt oglądania pewnego anime >_<) Nad Guldorkiem się pomyśli bo to czubek jak Elias ale nieco bardziej ogarnięty :D A co do urlopu.. to mówiłem Nefryt że wracam wczesniej, ale nie zostało to zmienione :D
Czyli mam dobra koncepcje a nawet dwie :P Którą strone mocy wybierzesz to nie ważne, obie kuszą :D WIęc niech moc będzie z Tobą Mistrzyni Ołmużno :*]

Ząbek

Szept pisze...

[Mapy zniknęły, Odrin zniknął – zgadza się. O! Stypa. Pamiętasz :D (małe zejście z tematu mile zaskoczonej autorki). Uzupełniając – nie mam pojęcia, gdzie jest Odrin. Nie wiem, czy wróci do Dąbków, czy raczej, jeśli go spotkają, to w innym czasie i miejscu.
Co do Cieni – na razie nie planowała ich powrotu. Za bardzo lubię chuchro. Ewentualnie, jeśli wrócą, to w momencie, gdy sytuacja będzie krytyczna (w myśl zasady: przecież gorzej być nie może i nagle okazuje się, że gie, nieprawda, może). Ale zasadniczo lubię Niedźwiedzia, Łowczynię, Midara, Aeda i Szept – więc im krzywdy, trwałej krzywdy, nie zrobię. Nie wykluczam jednak małych przepychanek.
Obecność panów z Zakonu – mi pasuje, mnie cieszy, a i przez to cię nie przytłaczam moimi. I krową. Prawdę mówiąc, miło byłoby, gdyby zostali. Plus, Szept sobie chętnie pogada o magii – bo wywiad jest za krótki, Szept by się przydał wykład, a wiele tematów chyba zostało nieporuszone. Autorka chętnie to naprawi :P Mina słuchających może być bezcenna (Aed, Midar i Meryn). O boziu… właśnie załapałam, że ja poznałam Meryna wcześniej niż w twojej notce. Serio, ja go nie poznałam!
Podoba mi się wizja szukania winnego. Mam ochotę na samosąd i chęć ukarania kogokolwiek przez mieszkańców wioski. Stos, a może kogoś powiesimy? To by mogło być ciekawe.
Gdybym ja wiedziała, co się dzieje w Dąbkach… poleciałam po standardzie: znikający ludzie, nikt nie wie, co to, zniknął znajomy Szept – bo trzeba było ją jakoś wplątać… i tyle mam. Ponieważ są tam MUE, zakładam, że to magia. Magia albo jakaś mocna bestia. Może klątwa? Może demony? Może ofiara potrzeba do czegoś? A może tajemnice ludności z Dąbków? Tj wierzą sobie w coś tam, to coś tam wymaga ofiary? W jakimś filmie widziałam motyw z gajem, tamtejszym starym bogiem i ludnością położonego obok miasteczka, którzy specjalnie wysyłali tam niczego nieświadomych podróżnych, by posłużyli za ofiarę.
Słowem, jedna, wielka improwizacja. Więc, jeśli masz sugestie, śmiało wrzucaj.
A! Plus, podobał mi się motyw wykorzystany przez Darrusową i Sorchę. Czyli uczyńmy mieszkańców mniej kupą ludności, nieznanej, uczyńmy ich bliższymi nam. Czyli poznajmy się, takie wplecenie jakiejś postaci, nawet na krótko, ale nadając jej jakieś cechy. Chętnie poznam kapłanki – chyba, że nie chcesz. Szept pewnie wypyta je, czy zauważyły coś niezwykłego w okolicy albo czy coś wiedzą. A może kapłankom coś się stało? Może to je oskarżają miejscowi? Dużo tych może, zależy od tego, co obierzemy na cel jako to, co dzieje się w Dąbkach.
Podobnie reakcje miejscowych na węszenie naszych. Jeśli są w to zamieszani – miejscowi, będą kłamać, kręcić, pomijać istotne rzeczy i udawać, że nic się nie dzieje. Możliwe, że spróbowaliby wystawić naszych. Dalej, jeśli miejscowi coś kręcą, możliwe, że dojdzie do współpracy na linii nasi – MUE.
Więc możliwości troszkę jest.]

Anonimowy pisze...

[Moja aktywność ostatnio też pozostawia dużo do życzenia. Jeśli chodzi o imię, to Tiamuuri wymyśliła je sobie, kiedy jeszcze była człowiekiem, z tego powodu, że jej prawdziwe imię, Temida, nie dawało się jakoś znośnie wypowiadać w języku natury... Tak, kiedyś napiszę o tym w jakimś opowiadaniu, już dawno planowałam ;) W moim wyobrażeniu te nieczytelne znaczki, co na liście autorów są w nawiasie wymawia się mniej więcej D(h)i'e-m'euuuu-ri, co częściowo brzmi jak wibrujące echo, dlatego tak ciężko byłoby to wymawiać. Jakby szukać jakichś znaczeń, to początek imienia częściowo wziął się właśnie od Temidy, końcówka ma coś wspólnego ze słowami "człowiek" i "kora drzewa" i częściowo z czasownikiem "pozostawić" (sprawdziłam w moich notatkach gdzie rozpracowuję język natury, bo z pamięci bym nie dała rady ;) i czystym przypadkiem jakieś powiązanie znalazłam). Można na przykład zrobić z tego interpretację, że Tiamuuri zawsze będzie miała w sobie coś z człowieka, niezależnie o tego, w co się przemieni, albo, że nigdy nie podda się przeznaczeniu do końca, sama przed sobą kryjąc to pod swoją nową postacią, czy też bardziej pozytywne znaczenie, że przemiana wbrew pozorom nie przekreśla jej przeszłości, pochodzenia. W sumie przez przypadek to się całkiem zgadza z historią Tiamuuri, którą w czasie bliżej nieokreślonym zamierzam opisać. Nie wiem, czy da się z tego coś spójnego wymyślić, jak coś, mogę więcej powiązań poszukać.]

Szept pisze...

[Prawdę mówiąc, info do WPT pisałam wtedy na ślepo, nie wiedząc, co się tam w ogóle dzieje, bez planu, bez szerszej wizji. Myślę, że się wpasuje. A motyw mieszkańców podoba mi się, to dobra odmiana od biednych, pokrzywdzonych złem chłopów, których coś zjada.
Też jeszcze nie wiem, czym jest to bóstwo, ale przynajmniej jest jakiś zarys, reszta się wyklaruje w trakcie pisania. Na pewno wśród tych, którzy zapoczątkowali musi być ktoś, kto ma posłuch we wsi – nie z racji pozycji, ale tego, że potrafiłby skłonić tłum, by poszli za jego radą – tj. ofiary i „bóstwo da nam spokój”. Przykładowo, gdyby z czymś takim wyszedł lokalny pijaczyna, nikt by tego nie wziął na poważnie, a jeszcze by zlali za gadanie bzdur.
Kapłanki… znaczy, to nie to samo co Siostry Miecza? Nie chce mi się sprawdzać w zakładce, przyznaję bez bicia.
Wizja współpracy z MUE – myślę, że nie od razu może, ale pewnie, gdy problem zacznie naszych przerastać, tak.
Kapłanki zasadniczo pozostawiam tobie, nie mam nic przeciwko, by któraś z nich coś widziała, zniknęła czy oskarżeniu ich.
Moje poboczne, ale i główne postacie (panowie) nie funkcjonują jak ich nie wykorzystuję, więc znam ten ból.
O, moje wnioski pod twoim opkiem? Nie powiem, zaciekawiasz mnie. Masz na myśli zakon, Meryna i pana Kargiera (imię mogłam przekręcić, nie nauczyłam się go… jeszcze)?
I prawdę mówiąc, patrząc na talent Szept, myślę, że zdecydowanie powinni skończyć jako danie główne/główna ofiara. Zwłaszcza, że oprócz Szept jest tam Aed :D
I tak, zdecydowanie „bóstwo”.
Opis chuchra… A! To było wtedy, jak Aeda jeszcze nie znałam. I przez dłuższy czas głowiłam się, jakie sprawia pierwsze wrażenie. Wertowałam twoją kp, gapiłam się w obrazek, znów wertowałam kp. A potem wymodziłam opis Aeda oczami Szept. I sama go zobaczyłam. Nie było bata, musiałam pokochać.
A potem resztę roboty zrobiłaś ty, kierując nim w wątku.]

Karou pisze...


1.
Nienawidziła tego uczucia gdy musiała czekać na dalszy rozwój sytuacji. Przechodził ją wtedy dreszcz strachu, że może właśnie zrobiła coś źle, że może zaraz stracić głowę. Dlatego teraz tym ważniejsze było by nie traciła zimnej krwi. Nie dała poznać, że tak naprawdę bardzo się boi i nie ma żadnego planu. Myślała, że te durne elfy po jej obwieszczeniu raczej ich zostawią. Nie znała ich dobrze. Wiedziała tyle, że im się nie ufa, są podłe, gardzą ludźmi i wszystkim co nie jest elfie, że są egoistyczne i wszystko co złe to ich wina. Nie miała jak widać zbyt dużej wiedzy ani dobrej oceny o tych istotach.
Na chwilę zesztywniała, gdy poczuła ramie tego elfa na sobie. Czyli wszystko miało teraz zmierzać do jednego. Musiała szybko coś wymyślić. Wymieniła spojrzenie ze swoim, aktualnie mniej przyjaźnie traktowanym, towarzyszem. Nie miała żadnego planu. Nie wiedziała czy przypadkiem jej ofiara się nie obudziła albo czy nie chrapie co mogłoby od razu ich spalić. Skoro te parszywe uszatki mają takie duże uszy, to na pewno dobrze słyszą.
Uśmiechnęła się i dała poprowadzić.
- Och jakie to miłe z pana strony! - rzuciła tylko. Podczas tej krótkiej wędrówki do wieży musiała coś wymyślić. Może zostało jej trochę tego proszku toby mogła doprawić do pozostałego wina i podać mu. Miała nadzieję że nie jest jakiś zbyt narwany czy niecierpliwy. Chociaż może to i byłoby dobre? Takim sposobem nie wlekliby się na sam szczyt wieży.
Delikatnie dotknęła jego twarzy przejeżdżając opuszkami palców po jego bliźnie.
- Musisz być niezwykle dzielnym i doświadczonym wojem skoro zdobyłeś takie blizny i w dodatku wciąż żyjesz. - mruknęła. Co jak co ale pochwały i komplementy zawsze działały dobrze. Dlatego sądziła że słodzenie jego męskiemu ego nie zaszkodzi a może wręcz pomoże. - Trochę tu gorąco. - szepnęła. - Nie chce żebyś się zgrzał.... - poczęła ściągać z niego płaszcz. - Przynajmniej na razie - uśmiechnęła się i kiedy elf był bez płaszcza a w samej zrobi której tykać Paeonia nie zamierzała odsunęła się od niego na znaczną odległość.
- Może wina? - spytała szybko podchodząc do drewnianego stołu na którym stała jeszcze jedna nie tknięta butelka. - Obiecałam wina. A co obiecam to spełnię. - posłała mu kolejny wiele znaczący uśmiech i odwróciła się do niego plecami szybko radząc sobie z nalaniem trunku do dwóch kubków i doprawiając tajemniczym proszkiem. Nawet nie czekała na jego odpowiedź czy chce w końcu tego wina czy nie. Podeszła do niego wciąż się uśmiechając. Podała mu kubek stuknęła się z nim kubkami. Odchyliła delikatnie głowę w lewo odkrywając swoją szyję.
Elf jednak nie pił. Patrzył za to na nią wzrokiem głodnego wilka. Paeonia szybko wypiła zawartość kubka. Nie zdążyła go nawet odłożyć gdy została przyparta do ściany. Kto by się spodziewał że w tym chucherku może być jakaś siła?

Karou pisze...

2.
W każdym razie skończyła przyparta do ściany przez nadgorliwego elfa który w sumie i tak okazał jakąś cierpliwość nie rzucając się na nią na wejściu, który śmiało sobie z Paeonią poczynał i wcale nie tak delikatnie jak wcześniej miał jej suknie podnosząc coraz wyżej a nawet górne części rozrywając. Jego zbroja była zimna. Najgorsze było to że musiała udawać iż wcale nie przeszkadzają jej jego wszędobylskie dłonie. I chyba on sam zapomniał o tym że coś na sobie ma.
Nie mogła go zabić bo najpewniej ściągnęłaby na siebie gniew jego towarzyszy a może kto wie całej paskudnej elfiej społeczności? Nie chciał wypić wina toteż zaraz nie uśnie, oddać mu się też jakoś jej się nie widziało. Zrozumiała że we dwójkę mieliby większe szanse. Toteż wpadł jej do głowy szaleńczy plan.
- Spokojnie... Twój zapał jest pełen podziwu. Jednak wiesz ja nie jestem taką zwykłą dziwką. - udało jej się powstrzymać go na chwilę. - Zabawiam tańcem z materiałem i dzwoneczkami. Jestem jak motyl albo liść niesiony na wietrze odkrywam się pomału... To bardzo... Podniecające. Bywamy na wielu królewskich dworach. Ludzie dużo za nas płacą. A dla was możemy wstąpić za darmo.
- Bywacie? - zapytał elf.
- Tak... Ja i mój przyjaciel nad którym aktualnie znęcają się twoi ludzie. Możemy dla was wystąpić... To zrelaksuje twoich kompanów a potem będziesz mógł mnie mieć... - teraz wszystko musi pójść po jej myśli bo już miała plan. Ryzykowny i trochę głupi ale wciąż plan.
- Pójdę po twojego... Przyjaciela.
- Och! Jak miło! Pójdę na górę się przygotować i przygotować dla was miejsca... Poczekajcie tutaj ale mojego przyjaciela poślijcie do mnie. On też musi się przecież przygotować. - uśmiechnęła się szerzej i wbiegła na sam szczyt.
Teraz pozostał jeden problem a mianowicie... Jak ukryć śpiącego grubasa pod cienkimi warstwami materiału tak żeby parszywe elfy go nie znalazły. Oczywiście mogła teraz go zabić i uciec jednak mimo wszystko bała się że dopadnie ją za takie kłamstwo zemsta elfów. A elfy przecież był złe.

[ Ach dzięki. Pracowałyśmy dość długo nad tym tekstem i może to dlatego. Może kiedyś uda nam się jakąś jeszcze napisać notkę ;) Wybacz jeśli jakoś źle oddałam zachowanie elfiego dowódcy. Zbytnio nie wiedziałam co robić. Poza tym mam nadzieję że Aed umie na czymś grać albo śpiewać. ]

Paeonia

Szept pisze...

cz. I

- Łatwiej je przyzwać niż odesłać. One nie mają ciała, pragną więc ciała – mówiła Szept, prawdopodobnie w odpowiedzi na pytanie, jakie zadał jej ktoś z siedzących przy stoliku, a którego treści, odchodząc, Aed już nie usłyszał. – Czasami mówi się o próbach zmuszenia ich do posłuszeństwa, zmuszenia, by przybyły… Trzeba być naprawdę potężnym albo mieć wysokie mniemanie, mniemanie wynikające z pychy, by głosić coś takiego. One chcą przybyć tutaj, a wezwanie jest zaproszeniem. Bez zaproszenia przenikają do naszego świata głównie w snach. I wcale nie muszą mieć rogów, ogonów, błoniastych skrzydeł. Po co?
- Ale to… - Jasne stało się, że pytającym był Midar. Krasnolud niewiele wiedział o magii, wiedział jednak, że znajomy temat pozwala się odprężyć, uspokoić. Według niego, Mała potrzebowała spokoju.
Dalsze pytania, jeśli w ogóle jakieś były, przerwał powrót Aeda.
- Mamy nocleg.
- I za to wypiję – wtrącił Midar, zapominając o swoim zainteresowaniu demonami.
- Udaje, że nie wie. A wie.
- Skąd możesz to wiedzieć? – Szept także zapomniała o demonach. Zaryzykowała pośpieszne spojrzenie w głąb gospody, w stronę kontuaru, usiłując wyczytać coś z ruchów stojącego za nim człowieka. Wydawał się… normalny. Ludzki. Nie jak ktoś, kto skrywa tajemnice. Każdy ma jakieś tajemnice przypomniała sobie słowa ojca. Nie wszystkie są złe.
- Gospodarze zawsze wiedzą, jak coś się święci – burknął Midar, ocierając usta rękawem. – Najwięcej wygadasz albo przy trunku, jak ci do łba uderzy, albo babie w … - Midar urwał, zerkając na jedyną kobietę w ich towarzystwie, nie dokończył. Z zażenowaniem upił kolejny łyk, nie paląc się, by wyjaśnić.
- Może widział Alvara? – podjęła, po chwili ciszy, magiczka. W jej głosie znać było nadzieję.
- Nie możemy zadawać zbyt wielu pytań i węszyć za bardzo – zgasił jej nadzieje Midar ponurym tonem. – Nie lubią tego, a nam nie potrzeba kłopotów.
Twarde, ostre słowa wyraźnie sprawiły jej przykrość. Opuściła głowę, wlepiając wzrok w splecione, położone na blacie, dłonie.
- Mam dowiedzieć się, co tu się dzieje i znaleźć Alvara – oznajmiła cichutko, ale z uporem.
Midar warknął coś z irytacją, ale nie odpowiedział na taką deklarację. Tłumaczenie Szept, że się narazi, że może mieć kłopoty, prawdopodobnie mijało się z celem. Jeśli jeszcze nie doszła do takiego wniosku, pewnie dojdzie do niego wkrótce.
I nadal będzie upierać się przy szukaniu.
- Kilka zaginięć. A on mówił tylko o miejscowym pijaku – podjęła uparcie magiczka, szukając pomocy u pozostałych kompanów. Szare oczy utkwiła ostatecznie w Aedzie. – Było ich więcej. Słyszałam o obwoźnym kupcu. Mówiono, że giną ludzie.
- Strach ma wielkie oczy. Plotki mogły wszystko wyolbrzymić. - Midar odezwał się, pojednawczo.
- Znam Alvara. Nie był głupcem. Co się z nim stało? - uparła się dalej.
Na to Midar nie znalazł odpowiedzi.

Szept pisze...

cz.II

[Ale ty weź mi nie znikaj, co? Bo mnie Wilk zeżre.
Mnie też to zawsze bawiło. Zwłaszcza, jak wyobraziłam sobie, że ktoś słyszy taki tekst i nie widzi wielkich liter. Taka sama sprawa jest z Cieniem – w mowie nie widać, o jakim cieniu czy wilku mowa. Uwielbiam to :D I przyznaję, lubię używać. I właśnie pojęłam, że przecież z Szept, Iskrą i Nefryt – jest tak samo. I z Brzeszczotem. Ojej, źle ze mną, jeśli tego nie widziałam.
O! Kłopot!
Rozkręciłaś mnie.
Oki. To już wiem, którą zakładkę powertować jak dojdziemy do kapłanek.
Wiesz, pewnie kwestia na jakiej stopie Meryn i Kargier byli, jak to się zaczęło. Są takie przyjaźnie, gdzie nie widzisz się przez lata, a jak spotkasz – gadasz o wszystkim, jakbyście się widzieli wczoraj. Są i takie, gdzie niby najlepsi przyjaciele, a po latach się niemal nie poznajecie i nie wiecie, jak zagadać. Kwestia tego, jak Kargier podchodzi do swojego uzależnienia i jak wyglądały początki i reakcje Meryna na to, co się działo. Także „yay, przeprośmy się, od teraz wszystko będzie dobrze, chodźmy ratować świat” także jest możliwe – chociaż zapewne nie będzie tak proste dla postaci, jakby się to wydawało. No i sama kwestia uzależnienia (ja tylko zapytałam siostrę, czy dobrze pamiętam, że alkoholikiem jest się do końca życia – dostałam półgodzinny wykład – siostra jest psychologiem, w trakcie robienia certyfikatu z terapii uzależnień. Gadulstwo i słowotok są u nas rodzinne, wyjątek: Szept na studiach, gdy nie ma pojęcia, czego dotyczy pytanie). Ciekawie mogłoby wyglądać takie godzimy się – i nagłe spięcie na jakimś tle, taki wybuch, wylewanie zażaleń. Oczywiście, jeśli pasuje do wizji postaci i ich charakterów, bo np. u mnie łatwiej o wybuch u Szept czy Devrila niż Luciena.
Też tak czasem mam – niby się prosi o reakcję autora, a reakcji nie chce się napisać albo jest problem z zebraniem myśli.
Sposób, w jaki Aed podpytuje karczmarza – urocze. Majstersztyk. A mi się nasuwa podsumowanie odnośnie kochanego fantasy. Jeszcze niedawno śmiałam się z Nefryt z istoty kamuflażu w fantasy, teraz się pośmieję, bo … Szept, jedna baba w gronie samych facetów, realia KK średniowieczne… dobra, chociaż tyle, że mężatka, a nie panna :D Istota różnych płci i podróży w swoim towarzystwie w fantasy :D
I małe wyjaśnienie: wizja demonów jest moja, nie korzystam z tej z zakładek, bo mi się nie podoba i bo moja własna funkcjonuje w połączeniu z magią, tyle że nigdy nie była opisana w bestiariuszu.
By nie przeciągać, pozwoliłam sobie założyć, że Aed streścił im, co takiego się dowiedział – jak chcesz, możesz to opisać albo uznać, że tak było i uzupełnimy dopiero na potrzeby notki.
Nawiasem, kolejną część – tę sprawdzoną, może w końcu puszczę – tylko teraz projekt N, plus Ząbek chyba coś ma, więc nie wcześniej niż w przyszłym tygodniu, tak myślę. I chyba podsunęłaś mi tytuł następnej. Rogaty demon.
A! Nie pociągnęłam akcji za daleko, bo nie chciałam, żebyś musiała się też za bardzo cofać. O ile nic się nie wydarzy w nocy, skoczyłabym do rana i albo kapłanki, albo powęszymy po wiosce.]

Zombbiszon pisze...

BUM! Głuche echo. Bum. Znowu echo. To co się zbliżało nie było naturalne. A z resztą...sam do "naturalnych rzeczy" nie należę. W końcu ile osób widzi człowiek zmieniającego się w demona z rogami i kosmatym tyłkiem? No ilu? Pewnie można ich policzyć na placach u jednej reki. To co nie dawało mi spokoju, to fakt, że ziemia nie drżała. Nawet powietrze zostawało bez ruchu. To co chciało nas zabić było bardziej duchowe. Co gorsza, mój nowo poznany na wpół pijany przyjaciel, chyba oszalał.
- Chodzenie w kółko raczej tu nie pomoże, wiesz?- Zaniepokoiłem się. Tym bardziej, że jak to ujął "A jak ja czuję magię, to znaczy, że to nie jakaś tam sobie magia. Tylko że trzeba brać nogi za pas." To wcale mnie nie cieszyło. Do tego jego krwotok z nosa...
- W maga krwi się bawisz?
Podszedłem bliżej by mu pomóc, ale zamiast tego ujrzałem kamienną płytę. A pytanie o poznanie odpowiedzi brzęczało mi w uszach.
- Mam kilka wątpliwości, ale za daleko już zabrnąłem. - Coś w tym jest - Więc, się nie cofnę. Ale dlaczego pytasz?
Spojrzałem w kierunku w który patrzył. Same pieprzone drzewa!

Elias

Nefryt pisze...

[Tak, że akcja w Bukowej Osadzie rozgrywa się równolegle z akcją w Nyrax ;) Dialogi wyszły super, dodam nowe słowa do słownika, fajnie, że je wymyśliłaś.
Nie odnosiłam się do ostatnich fragmentów, bo nie miałam pomysłu na tekst, który nie byłby laniem wody. Zresztą, to, co najważniejsze opisałaś, a Shel podczas całej akcji najprawdopodobniej trzymał się z boku. W razie czego możemy zrobić przeskok do momentu, kiedy Meryn zapoznaje Nefryt, potem powrót Shanley i dopiero jak się ruszą wrócić do Shela i Neviny – chyba, że masz inne plany :)]

Spuściłam wzrok, słysząc dumę w jego głosie. Dumni będziemy mogli być dopiero, kiedy nasz szalony plan się powiedzie.
– To może być później ważne. Później, ale także w najbliższej przyszłości. Bo sami sobie nie poradzimy. Musimy postępować rozważnie, nie stać nas na pomyłki.
- Rozumiem – mój głos, spokojny, niemal do perfekcji opanowany, nawet nie zadrżał, mimo kłębiącej się we mnie burzy. Nie pomylił się co do mnie, oboje byliśmy tego aż nazbyt świadomi. Zrobię co trzeba, zbyt wiele zależy od wsparcia, jakie mogliśmy uzyskać. Przygryzłam wargę.
- Spotkamy się z kim trzeba. Shanley powinna do tego czasu wrócić ze zwiadu. Wysłuchamy, co ma do powiedzenia i ustalimy jak uwolnić tamtych ludzi. Jeżeli Shanley nie wróci – nie podobała mi się ta ewentualność, ale musiałam brać ją pod uwagę – ustalimy plan i wersję do niego alternatywną, bazując na tym, co mamy. – Wciąż dziwiłam się, jak spokojnie może brzmieć mój głos, kiedy ja sama wewnętrznie drżę ze strachu.
- Po prostu patrzę na mechanizm, który puściłem w ruch i zastanawiam się, jak duży on jest.
Kiwnęłam głową, wolno, ze smutkiem.
- Nie wiem, Aed. Nie wiem, jak duży, ale… równie dobrze może być tak, że od narodzin jesteśmy w to uwikłani. Ja… raczej nie wierzę w fatum i podobne „ustawianie z góry”, ale jak się nad tym zastanowić, każda decyzja porusza jakiś mechanizm. Nawet, jeżeli biernie płyniesz przez życie, ono się od tego nie zatrzymuje. Wiem, marne pocieszenie – uśmiechnęłam się gorzko.
- Z tego co pamiętam, Khaine nie jest w Wirginii lubianym bóstwem. - Uniosłam podejrzliwie brew. O co chodzi..? - Myślisz, że Arhin będzie chciał to odzyskać?
Przyjrzałam się figurce.
- To orzeł – mruknęłam w zastanowieniu. Nie miałam pojęcia, co to jest. Nefryt, rusz głową, nakazałam sobie. Gdzieś chyba widziałam coś podobnego… gdzieś… kiedyś… Zaraz. Czasami, kiedy po bitwie ja i moi ludzie obszukiwaliśmy trupy, znajdowaliśmy coś podobnego. Figurki zwierząt, Wirgińczycy nosili je przy sobie, czasem mieli w sakwach, czasem na szyi. Czasami wyobrażenie było na tyle drobne, że wszywali je w ubranie. Tamte figurki wykonywano zwykle z drewna, z przewlekano rzemyk… Wtedy nie zwracałam na nie większej uwagi. Potrzebna była broń, kolczugi, tego typu sprzęty… Pewnie, szukaliśmy sakiewek z pieniędzmi, czasem ktoś brał płaszcz albo buty; Wirgińczycy robili naprawdę niezłe… Na figurki nikt nie zwracał uwagi, zresztą, kto wie, może to ichnie amulety? Takich rzeczy większość ludzi nie chce ruszać. A Khaine? Wiadomo, bóstwo, ale jakie? Pokręciłam głową.
- Przykro mi, Aed, nie znam się na wierzeniach. Ledwo rozróżniam kerońskich bogów.
***
- A czy ja powiedziałem, że tego nie zrobię? – ciche ni to pytanie, ni to stwierdzenie zawisło w powietrzu na chwilę, która Shelowi wydała się zbyt długa. Z jego twarzy nie dało się wyczytać nic, rysy wydawały się stężałe, beznamiętne. Całe ciało jakby oczekiwało na to, co się wydarzy, na kolejne rozkazy i działanie. Tylko oczy były inne, poważne i jakby… smutne.
Czyżby pomylił się co do niej?

Zombbiszon pisze...

Rozejrzałem się dookoła. Nic. Niby nic a mnie wołało. Cisza. Znowu moje imię... Wkurzało mnie to.
- Ktoś mnie woła. - Powiedziałem do towarzysza. Nie bardzo mi się to podobało, ale ten głos... Tak bardzo znajomy. Coś kazało mi zostać, tu w kamiennym kręgu, ale coś innego kazało mi iść i to sprawdzić.
Cisza. Wołanie ustało, a ja dostałem gęsiej skórki. To oznaczało tylko jedno, kłopoty. Taką samą miałem podczas ucieczki. Niech ja tylko dorwę tego co na mnie doniósł! Nagle zaczęło się robić jeszcze dziwniej. Czułem wiatr, widziałem jak drzewa się kołyszą szarpane nim, ale...nic nie słyszałem. Zupełnie jakbym patrzył na malowidło. Widziałem ,ae nie słyszałem.
- Tylko mi się wydaje, czy te drzewa się kołyszą bez żadnego dźwięku?
Potem zrobiło sie jeszcze dziwniej. Przestało wiać, a drzewa nadal się kołysały.

Elias

AnneU pisze...

// Hej. Części albo dostarczane są w miarę... ekhm... legalnie przez cech kowali lub alchemików, albo przez delviverów (oj zarobi sobie Sorcha :D). Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy Vanja potrzebuje wyjechać z Królewca w nie do końca bezpieczne rejony ( ciągle szuka sposobu by ulepszać swoje konstrukty), czy potrzebuje odpowiednich, hmmm, argumentów podczas negocjacji. Ewentualnie prowadzi wóz, załadowany bogowie jedyni wiedzą czym i chce mieć ze sobą kogoś do rozmowy i w razie czego ochrony. Sama nie potrafi szczególnie dobrze walczyć ( strzela dobrze, miecz jakoś jej w dłoni nie leży), a sterowane rozkazami golemy nie są wystarczająco inteligentne by na przykład nie wpaść w bardziej skomplikowaną zasadzkę rzezimieszków. Jest jeszcze poboczny bohater, Iwo, zbuntowany mag, dzielący ciało z demonem, przez co jeszcze częściej niż kiedyś wpada w jakieś bagno, a wierna przyjaciółka musi go z owego bagna ratować.

Anonimowy pisze...

Iluzja. To było ostatnie co usłyszałem. Spojrzałem na towarzysza. Nie było go. - Aed? AED! - zawołałem rozglądając się jak głupi za koprem. Nigdzie go nie było. Zupełnie jakby wyparował, albo był częścią owej iluzji.
- Ktokolwiek tka coś takiego musi być potężnym iluzjonistą. - Rozejrzałem się dookoła jeszcze raz. Na zabawy Guldora mi to nie wyglądało. Nie miał takich jaj by zrobić coś takiego. Więc kto?
Pochodziłem po okręgu szukając wskazówek, a jednocześnie ignorując napierający wiatr. Nawet zacząłem czuć dziwny zapach. Coś na pograniczu pleśni i na wpół rozłożonego ścierwa. Aed dawał mi sygnały dymne? Nie! Takiego zapachu nikt nie mógł wytworzyć, chyba że...
Dotknąłem kamienia i pod dłonią wyczułem dziwne żłobienia. Przetarłem ręką. Na pewno nie były częścią iluzji. Dwa dziwne symbole, których nigdy wcześniej nie spotkałem. Coś co przypominało skrzyżowanie płomienia i pioruna oraz coś co wyglądało jak odwrócone wiaderko z ósemką.
- Na wszystkie gwiazdy, co to jest? - Zapytałem w przestrzeń... Potem nastała ciemność i poczułem jak osuwam się na ziemię.

Elias

Anonimowy pisze...

Tiamuuri spojrzała w ciemność z namysłem.
-Cóż... -zaczęła. Savardi rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie, jakby już wiedziała, co przyjaciółka zamierza zaraz powiedzieć. Albo początki telepatii, albo zwyczajny pesymizm...
-Jeśli wybierzemy las, będziemy nadal w punkcie wyjścia -ciągnęła Tiamuuri -Gdzieś na pustkowiu, nie mając pojęcia, gdzie jest najbliższy zamieszkany obszar.
Dostrzegła błagalne spojrzenie uzdrowicielki i potrząsnęła głową.
-Tu nie chodzi nawet o orientację w terenie. Nie będziemy wiedzieć, ku czemu się kierować.
-Można zawsze obrać kierunek i iść do skutku -rzuciła Savardi niepewnie. Wszystko było chyba lepsze niż ponowne pchanie się w wilgotne, ciemne tunele pod ziemią. Tiamuuri spojrzała na szkielet i zwróciła się do Aeda.
-Uważasz, że te szczątki pozostawiono celowo?
Przykucnęła, postukała palcem w żebra. Kości były nagie, oczyszczone z tkanek. Nie dało się stwierdzić, jak długo już tu leżą. Zresztą rozkład ciała mógł równie dobrze nastąpić na długo przed tym, jak ktoś postanowił ułożyć tu szkielet.
-A jeśli to w waszym pojęciu istota rozumna, to może warto byłoby tego osobnika odszukać - mruknęła Drzewna.
-Co, wytłumaczyć, że się zgubiliśmy? - zakpiła Savardi. Miała nadzieję, że sarkazm będzie słyszalny, co chyba jej nie wyszło.
-I że nie zamierzamy wykradać niczego, co tu może być ukryte - ciągnęła Tiamuuri bynajmniej niezrażona - Powiemy, że chcemy znaleźć drogę do jakiejś wsi albo przeczekać noc.
Wstała i dała kilka kroków w głąb ciemnego korytarza. Nic tu nie wyczuwała, ani zwierzęcia, ani tym bardziej istoty o bardziej rozwiniętym mózgu. Na razie przynajmniej nic im nie groziło. Odwróciła się i wykonała zachęcający gest ręką.
-Idziecie? - spytała -Tu przynajmniej nie będzie...
Zawahała się, szukając kerońskiego słowa.
-...wężowilków.
Savardi potrząsnęła głową. Jej to raczej nie przekonywało. Ale czuła, że nie ma zbytniego wyboru, jeśli przyjaciółka podejmie decyzję.

AnneU pisze...

// Doskonale rozumiem zjadanie przez stres, teraz mam trochę przerwy od nauki, pracuję, ale pamiętam aż za dobrze co było podczas matury i na pierwszych studiach. Masakracja.
Co do wątku...
1. Powiązanie :
a. Starzy znajomi, którym zazwyczaj jest nie po drodze do spotkania, spotykają się "przypadkiem" by wykonać jakąś misję, która tak naprawdę ma drugie dno...
b. Dobrzy "partnerzy biznesowi", w zasadzie nieco bliżej, powiedzmy że kumple, widujący się w miarę regularnie i wspólnie podróżujący (Aed jako eskorta).
2. Kłopoty:
... drugie dno misji może przynieść wiele kłopotów. Narażenie się jakiejś parszywej sekcie, która "przypadkiem" objawiłaby się podczas wykonywania zadania? Żeby nie było za łatwo, to jeszcze jest potworny upał, w okolicy grasują rozbójnicy, a i miejscowi krzywo patrzą na przybyszów.
Jak takie coś Ci pasuje, to mam nawet pomysł, jak zacząć i gdzie osadzić. Góry, kopalnia, w której odkryto magiczne "coś". Pan władca okolicy posyła po kogoś znającego się na temacie, z Królewca rusza grupka - mag, alchemik, golemy i oczywiście ktoś do eskorty, bo to tereny znane z obecności zbojów. A żaden mag nie chce mieć wbitego w tyłek noża, kiedy bada starożytne ruiny. //

AnneU pisze...

// To nim zacznę tylko jedno pytanie - wolałabyś zacząć od przygotowania do drogi, samej wędrówki na miejsce, czy już po przybyciu? //

Anonimowy pisze...

// Zatem zaczynam, w dwóch częściach będzie. //
I.
W Górach Przodków, gdzieś pomiędzy Haino, a Jeżanką znajdowało się niewielkie miasteczko, mogące równie dobrze nosić nazwę Zadupia Górnego. Do niedawna ludność tegoż miasteczka żyła sobie spokojnie i beztrosko - czasem w którymś z szybów kopalni zdarzyło się tąpnięcie i kilkoro z górników zginęło, czasem zbójcy napadli na nieostrożnych podróżnych, ale poza tym
mieszkańcy nie doświadczali szczególnych trosk. Miasteczko nie zasługiwało nawet na zaznaczenie jego położenia na mapie, było tak zwykłe i podobne innym, równie mało znaczącym miejscowościom. Wszystko zmieniło się po śmierci lokalnego włodarza. Lord Edgar, przyjemny staruszek, nie ciągnący z poddanych zbyt dużo podatków zmarł nie pozostawiając potomstwa. Na kilka miesięcy w baronii zapanował chaos, który z trudem opanowała daleka krewna barona, lady Amelia. Rządziła twardą ręką, wspólnie z okolicznymi lordami pozbyła się bandytów, wzmocniła straż miejską i zainteresowała się podupadłą kopalnią miedzi. Wkrótce Wygwizdowie Górskie przestało już nosić to miano, miasteczko Harre pojawiło się oficjalnie na mapie regionu, a w Keronii rozeszła się wiesć o doskonałych właściwościach rudy.
Mieszkańcy znów żyli spokojnie, Harre i okoliczne wioski rozwijały się, bandyci napadali na karawany, strażnicy napadali na bandytów... aż do dnia, gdy górnicy odkryli tajemniczy korytarz, którego nikt nie zaznaczył na planach. Prowadził on do ogromnej groty, wykutej w skale siłą ludzkich rąk. Pieczara pełna była pokruszonych rzeźb, a na jednej ze ścian znajdowały się olbrzymie, kamienne drzwi, zabezpieczone starożytną pieczęcią. Lady Amelia, wykazując się cnotą rozsądku, zamknęła korytarz, by nikt niepowołany nie mógł się tam szwendać, po czym posłała po magów. Do Harre przybyło kilkoro, dwóch z nich
otworzyło drzwi i przez nie przeszło, ale żaden z nich nie wrócił. Trzeci się powiesił, znaleziono przy nim dziennik, którego nikt nie potrafił odczytać. Czwarty został odnaleziony w lesie, przywiązany do drzewa, z girlandą flaków zwisającą z szyi.
Baronowa zasięgnęła porady swych sąsiadów, po czym posłała po dość dobrze znanego w pewnych kręgach, zbuntowanego maga. Iwo nie miał szczególnie dobrej opinii, wątpliwości budziła także jego moralność, ale lady Amelia była pewna jednego -jeśli ktoś miał rozwiązać tę zagadakę i przeżyć, to z pewnością on.

- AnneU

Anonimowy pisze...

II.
Teren stawał się coraz bardziej ciekawy, równiny ustępowały miejsca coraz wyższym pagórkom. Warkot, golem juczno-pociągowy zdawał się tego nie zauważać, szedł żwawym truchtem, bez trudu ciągnąc wypchany do granic możliwości, ciężki wóz. Siedząca na koźle Vanja nie potrzebowała wodzy, wystarczyły krótkie komendy, by konstrukt skręcał, czy zatrzymywał się.
- Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego zabraliśmy ze sobą tego ostrouchego? - spytał Iwo. Jego pstrokaty wierzchowiec nie czuł się najlepiej w towarzystwie golemów, za każdym razem gdy mag zbliżał się do Warkota, koń strzygł uszami i tańczył niespokojnie.
- Przecież masz golemy. I mnie! - dodał, krzywiąc się lekko. Był wyraźnie zazdrosny.
- Jestem damą. Muszę dbać o swoje bezpieczeństwo. - spokojnie odpowiedziała mu Kugge - Aed to sprawdzona marka, nigdy mnie nie zawiódł, a z tego co opowiadałeś, zlecenie nie będzie jednym z łatwiejszych. Lubię dmuchać na zimne. Nie zachowuj się jak rozpieszczony bachor, Iwo.
Na chwilę zapadła cisza.
- Przepraszam za niego - rzuciła Vanja, zwracając się do Aeda - Nie przywykł do tego, by towarzyszył nam ktoś z zewnątrz
"wesołej kompanii". Poza tym, urodził się strasznym bucem. Należy mu współczuć, to nieuleczalna choroba.

- AnneU

Szept pisze...

[Krótka, szybka konsultacja. Zasadniczo: chyba skoczę do rana - chyba, że mnie olśni i ześlę coś na nich w nocy.
Ale: czy chcesz ich najpierw zaprowadzić do sióstr, czy niech pochodzą po wsi? Zasadniczo wydaje się, że od sióstr dowiedzieliby się więcej, bo im przyjazne, ale wtedy potrzebuję danych, bo o siostrach nic nie wiem. Jak daleko od wioski, jak wygląda ich siedziba, powitania, wygląd ogólny (strój) itp. itd.]

Nefryt pisze...

Cz.1

[Cieszę się – a’propos reakcji Shela.
Akurat w tym wypadku prowadzenie Nefryt „za rękę” było uzasadnione – ona nie bardzo mogła zrobić cokolwiek innego. Ultimatum Meryna było dość… skuteczne. Ale wiesz co? Ja go i tak lubię. Może dla tego, że ma szlachetny motyw (przynajmniej ja to tak odbieram), a do metod Shela jeszcze trochę mu brakuje ;)
Chętnie pociągnę wątek z Neviną i Arpadem, nawet niezależnie. Tak w ogóle… myślałam, że ostatecznie, jakby Wirgińczycy zgarnęli Inę, Nefryt, Aed i reszta mogliby mieć niespodziewanego sojusznika w postaci Arpada. No i miałby im kto podpowiedzieć w sprawie figurki xD Inna sprawa, czy herszt mu zaufa… Aed prawdopodobnie miałby okazję zobaczyć ją w trochę gorszym świetle.
A, właśnie. Co do Nef. Nie wiem, co planujesz, ale myślałam, żeby Nefryt powiedziała Aedowi prawdę jakoś przed akcją z uwalnianiem mieszkańców Bukowej Osady, w momencie, kiedy byliby sami.]

Nefryt pisze...

Cz.2

Kiwnęłam głową na znak, że słyszę i rozumiem. Próbowałam zachować spokój, i tak nie miałam przecież wyboru. Jedynie w moich oczach tlił się lęk i nie chodziło tu wyłącznie o okoliczności. Już niebawem miałam spotkać się z kimś, kto, prawdopodobnie, ma własną wizję tego, jaka powinnam być. Ja, księżniczka. Było wielce prawdopodobne, że w dużej mierze odbiegam od jego wyobrażeń. Że nie jestem taka, jaką Kerończycy chcieliby widzieć następczynię tronu.
Idąc za Merynem, rozglądałam się dookoła. To miejsce było… dziwne.
- „Chciałem, byś ich poznała”.
Znów tylko kiwnęłam głową. Nie chciałam, by ktokolwiek zauważył moje zdenerwowanie. Ani herszt, ani następczyni tronu nie powinna wstydzić się zabierać głosu, prawda? A ja się zwyczajnie bałam, że powiem coś głupiego. Znowu, już po raz nie wiem który, poczułam się jak profanka i zupełna niezdara. Jakbym nawet nie umiała poruszać się jak trzeba, nie mówiąc o reszcie zachowań. Zaczerpnęłam powietrza. Odwagi.
Parsknęłam, słysząc wymianę zdań między Alarykiem a Aedem. A potem zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Bo przecież damy nie parskają… Szlag. Właśnie taka ze mnie „dama”. Nienawidzę podobnych prezentacji. W lesie, w bandzie, wystarczy pokazać, że jesteś dobry, a reszta cię zaakceptuje. Wystarczy udowodnić, że z tobą nie zginą, a czasem nawet zarobią i masz poparcie.
Uścisnęłam rękę Alaryka. Reszty „zapoznania” słuchałam w milczeniu, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów.
- Kto jest Regentem? – zapytałam, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie przekroczyłam granicę. Cóż, najwyżej powiedzą, że to nie moja sprawa.
Kiedy chwile później spojrzenia wszystkich spoczęły na mnie, poczułam się, jakby temperatura powietrza wokół podskoczyła nagle o dziesięć stopni. Przygryzłam wargę. Uniosłam wyżej głowę, przecież to nic strasznego. Tylko grupka ludzi. Tylko… Przecież nic nie obchodzą mnie ich oczekiwania. Nic. Ani trochę. Ani troszeńkę.
- Nefryt. Jestem przywódczynią grupy działającej w okolicach Królewca – powiedziałam tak neutralnie, jak się tylko dało. Jeżeli cokolwiek o mnie słyszeli, tym lepiej. Przynajmniej nie będę musiała im wykładać jak dzieciom, co robię na co dzień. – Z racji urodzenia jestem… naturalną sojuszniczką Zakonu – wybrnęłam, patrząc to na grupę, to na Aeda. Czując, że ręce coraz bardziej mi drżą, sięgnęłam do zwieszającego mi się szyi rzemyka, niknącego pod koszulą. Rozwiązałam supełek na karku i wyjęłam skórzaną saszetkę, tak małą, że kiedy nosiłam ją pod ubraniem, nie było widać, że ją mam. Podałam przedmiot Vincentowi, jako pierwszemu z przedstawionych mi członków Trójcy.
– Otwórz – powiedziałam cicho i, na pozór, spokojnie. – Niech to świadczy o prawdziwości moich dobrych zamiarów wobec was. – Moje spojrzenie mówiło jednoznacznie, że ma nie pokazywać zawartości wszem i wobec.
W saszetce był niewielki sygnet wykonany ze srebra, które przez dziesiątki lat używania pokrył się żyłkami czarnej patyny. W połyskujący krwawą czerwienią rubin ktoś kiedyś, bardzo dawno temu, idealnie wpasował maleńką sylwetkę nietoperza z czarnego kamienia. Nosiłam ten pierścień przy sobie od lat, uważając, by nikt poza mną go nie zobaczył. Wiedziałam, że powinnam się go pozbyć. Ukryć albo sprzedać. Może zniszczyć. Ale… nie potrafiłam. Był jedynym, co pozostało mi po ojcu. Jedyną namacalną, fizyczną pamiątką. Gorzka ironia losu, że wspominając tatę, bezwiednie dotykałam czegoś, czym pieczętował tajne dokumenty i wyroki śmierci na wysoko postawionych zdrajców.
Teraz sygnet mógł poświadczyć, że nie jestem wrogiem. Powszechnie znana pieczęć mojego rodu wyglądała inaczej, była bardziej reprezentacyjna. Pierścień znali tylko najbliżsi współpracownicy mojego ojca, w tym ważniejsi członkowie Zakonu Wśród Wzgórz.
- A to jest Aed, mój przyjaciel – przedstawiłam jedyną osobę, której jeszcze nie wprowadzono w towarzystwo. Choć chyba nie było trzeba. – Ale mam wrażenie, że skądś się znacie.

Zombbiszon pisze...

-Często śnisz? - Zapytał głos w mojej głowie.
Chwile mi zajęło zrozumienie tego o czym bredził. Śnię? To chyba koszmar. Nie dość, że jasno to jeszcze to światełko gada. Miewałem dziwne sny, fakt. Ale TEN to bije pozostałe na głowę. Nawet bełkot nawalonego pijaka jest mniej wkurzający jak to COŚ.
- Często, śpię. - Odpowiedziałem - Ale raczej mało mam snów. A przynajmniej tych normalnych.
Wspomnienie ostatniego wywołało u mnie małą paranoję. Tłum pół nagich ludzi z nożami i widelcami, którzy chcieli mnie zjeść. No normalne to to nie jest. Do tej pory nie wiem dlaczego byli pół nadzy, ale nie wnikam w szczegóły.
- Możesz mi powiedzieć, czego ty chcesz od nas? - Zapytałem w próżnię.
Cisza.
- No gadaj, albo porozmawiamy inaczej.
- Chcę, TEGO
- Hę?
Zatkało mnie. TEGO? Czy ten idiota chce WENDIGO? Jak chorym człowiekiem z posranym umysłem trzeba być, by sięgając po coś tak porąbanego jak demon lodu? Czego on siś nażarł, grzybów chalucynów?
- Nie. Nie dam Ci go! On to ja a ja to on. Wara!
Skupiłem się starając znaleźć jakieś wyjście. Bes skutków. Jedyne co mi przychodziło teraz do głowy to próby zgwałcenia mnie przez Xian. Gdzie jest ten pokręcony sukkub, gdy jest potrzebny?
- Wynocha z mojej głowy!

Elias

[Powalone watki mile widziane :D I wybacz, że tyle czekałaś, ale mam pracę i czasami jedyne o czym myślę, to walnąć się na łóżka i spać dwa dni :D A co do pomocy Guldora...To zobaczysie jeszcze :D]

Szept pisze...

- Co to może być? Ludzie nie giną ot, tak.
- Może jakaś banda? – Midar przeczesał palcami brodę. Nie byłoby to nic niezwykłego. Grupy zbirów zasadzały się na drogach, kradły, napadały i mordowały. Zwykle opoje i banici, bazujący raczej na sile pięści niż mózgu. To by tłumaczyło zniknięcie kupca. Wiadomo, gdzie kupiec, tam i pieniądze.
Tyle, że nie tłumaczyłoby zniknięcia maga. Ani pijaczyny.
- Może banda, a pijaczynę zżarły żujpaszcze. – Midar nie miał za grosz poszanowania do śmierci. – To może być zbieg okoliczności… albo wypił kapkę za dużo i się w nich utopił. Bagnach znaczy się.
- A Alvar?
- Alvar, Alvar… - burknął Midar. Uśmiech zgasł na wargach krasnoluda. Inwencja twórcza i pobudzona dobrym trunkiem wyobraźnia nie pracowały najlepiej, nie podsuwając mu wyjaśnienia. – Może coś jeszcze się zalęgło na bagnach? Oprócz żujpaszczy? Pustkowia, mokro, gadziny lubią takie strony. Chyba. – Znacząco zerknął na magiczkę, ale nie doczekał się poparcia.
Szept siedziała, zatopiona w swoich myślach.
- Szept, co jeszcze może siedzieć na bagnach? – nie dawał za wygraną krasnolud.
- Hm? – mruknęła, wyrwana z zamyślenia elfka. – Zbyt wiele, byśmy mogli zgadywać – odpowiedziała, gdy krasnolud po raz kolejny powtórzył jej swoje pytanie.
Zapadła cisza.
Na zewnątrz jakaś gałąź, poruszona silniejszym wiatrem, rytmicznie uderzała o daszek nadbudówki. Szum wzmagał się, wskazując, że wietrzysko tylko narasta, a oni zdążyli w ostatniej chwili, by schronić się przed wichurą. Wycie nie ustawało, zagłuszając wszystkie inne dźwięki nocy.
Wkrótce potem lunął siarczysty deszcz. Ciemne, nocne niebo przeorała błyskawica. Po okolicy przetoczył się huk gromu. I znów błysk rozjaśnił niebo, czyniąc je jasnym niemal jak za dnia. Ostatni, spóźnieni podróżni załomotali w ciężkie, okute drzwi karczmy, szukając schronienia. Hałas utonął w dźwiękach wzburzonej natury, zagłuszony niemal całkowicie.
Burza szalała całą noc. Starła wszystkie ślady w okolicy. Rozmiękły grunt lepił się do podeszew butów, otaczał koła powozów i końskie kopyta. Woda stała w zagłębieniach terenu, błotnista maź nie była w stanie pochłonąć jej więcej. Powietrze było rześkie, lekkie i oczyszczone. Wychylając się przez okno, magiczka przymknęła oczy, delektując się tak przyjemną dla niej wonią. Zapach powietrza po burzy koił obawy, udzielał się i w pokrętny sposób dawał jej poczucie, że wszystko jest w porządku.
Wielkie, dębowe drzewo rosnące tuż obok gospody niemal całkowicie osłaniało resztę zabudowań, kryjąc je przed wzrokiem gości. Dopiero dalej widać było brudnozielone bagna i skaliste wzgórza wznoszące się za nimi. Miejsce, skąd przybyli.
Magiczka z westchnieniem odsunęła się od okna.
- Karczmarz nabrał wody w usta. Ani pary nie puścił, jak żeśmy go z Aedem przycisnęli – poinformował ją Midar. Krasnolud, znać było, że się nie wyspał; miał wory pod oczami, sińce, co jakiś czas pocierał zmęczone oczy. Nadal bolał go zadek, efekt zbyt dużego czasu spędzonego w siodle, piekły lekko otarte uda. – Może byś mu tak pogrzebała we łbie i coś z niego wyciągnęła? – stęknął, ostrożnie siadając na łóżku.
- To naruszenie. – Były pewne zasady, których powinien przestrzegać mag. Moc miała swą cenę, ale i swoje ograniczenia. Bardzo łatwo było jej nadużyć, wykorzystać przeciwko maluczkim, dla własnych celów. Magia mogła wiele ułatwić, ale i wiele skomplikować. To wybuch mocy uczynił Popielne Ziemie nieurodzajem i skaził je na lata. Eksperyment stworzył popielnych, niekontrolowana moc budziła nieumartych i rozdzielała dwa światy, wpuszczając tutaj, do królestwa żywych, demony. – Są rzeczy, które da się zrobić, ale których robić się nie powinno.
Rzecz można, elfka na poważnie wzięła się do spóźnionej edukacji młodego człowieka, który na swoje szczęście lub nieszczęście otrzymał talent magiczny. Dar lub przekleństwo, zależy jak na to patrzeć.
- Najlepiej byłoby się rozdzielić – ciągnęła elfka, zakładając niesforny kosmyk za spiczaste ucho. – Trochę się rozejrzeć. Potem może udać się do sióstr… - Pytająco spojrzała na dwóch towarzyszy Aeda i odrobinę samozwańczych opiekunów młodego Rella.

Szept pisze...

[Obawiam się, że też nie potrafię. Chociaż, Lucien jest ateistą, MUE to antymagia, więc może jakbym głęboko pogrzebała, jakieś postacie skrajne stworzę. Ale szowinisty nie mam. Tak samo jak pana czyste zło… Lucien miał kiedyś taki być, ale dawno od tego odeszłam, nie potrafiłam.
A co do Rogatego demona i cz. V (chyba V). W dokumencie Google mniej więcej zaznaczałam, dokąd ma być, ale mam problem ze sceną twoich zakonników i ich poszukiwaniem chłopaka: nie wiem czy dawać to w tej części, czy od niej zacząć następną. Byłabym wdzięczna za sugestie.
Spoko, żaden problem z czekaniem. Podobno zaostrza apetyt :)
„Wynajęli dwa pokoje”… tak, dbamy o honor i dobre imię pani :D Szept śpi sama, reszta kisi się w jednym. Patrząc na ostatnią rozmowę, po prostu musiałam, uwaga sama cisnęła mi się na usta.
Nie wiem, czy na czas węszenia po wiosce, bym naszych nie podzieliła na grupki. Kogoś z moich do twoich, z twoich do moich. Ja mam dwójkę, ty trójkę, dałoby się zrobić. Czwórkę, jeśli liczyć Rella, niech będzie, ale to i tak da się zrobić, najwyżej moje odpisy będą krótsze albo pokieruję miejscowymi. Potem nasi mogliby się spotkać u sióstr. Ach, pobieżnie wspomniałam o karczmarzu, jeśli chciałaś, możesz zawsze się cofnąć i opisać rozmowę albo Aed może coś wtrącić.
Odnośnie osób wmieszanych w zniknięcia, obstawiałabym najważniejszych członków społeczności. Zapewne karczmarz, bo ma dostęp do nowych i pewnie wie, co w trawie piszczy. Nie wiem, czy wieś ma własnego kapłana, ale jeśli jest, to albo jest kompletnie nieświadomy, albo coś podejrzewa, albo siedzi w tym po uszy. I pewnie główna władza we wsi, a więc… wójt? Sołtys? Czy kto tam rządził. Tak myślę, kto jeszcze może w tym siedzieć… pewnie najbogatsi we wsi, kimkolwiek oni są… Bo raczej nie wszyscy są zamieszani, bo nie byłoby kogo składać w ofierze.]

Rosa pisze...

Isleen posłała Alarykowi nikły uśmiech wdzięczności. Ucieszyła się, że ufa jej na tyle, by zostawić ją samą. Myśl przyszła nagle, jeszcze bardziej psując jej nastrój. Tutaj musieli sobie ufać Nigdy nie poradziliby sobie z wyleczeniem zarazy, gdyby wszystkie czynności musieliby wykonywać razem. Zabrakłoby im czasu, którego i tak mieli bardzo mało.
Wzięła od medyka podawaną przez niego butelkę i woreczek. Położyła je niedaleko większego kamienia przy drzwiach do chaty. Musiała jeszcze wyjąć z torby miseczkę, w którym mogłaby przygotować napar.
Elfka odprowadziła Alaryka wzrokiem. Widząc, że ten już się nie odwróci, przygarbiła się nieco. Spróbowała powstrzymać drżenie rąk. Musiała się uspokoić. W pracy uzdrowiciela potrzebny był spokój i opanowanie. Spod zdenerwowanych dłoni nie wyjdzie żaden dobry wywar.
Z chaty wybiegł chłopczyk. Isleen zobaczyła jego wychudzoną, lekko przyszarzałą twarz. Wiszące na nim za duże ubranko, na którym czas zdążył już zaznaczyć ślady. Drobne rączki zaciskające się na nogawkach spodenek. Smutny, tak za poważny jak na dziecko wyraz twarzy.
Coś zakłuło ją w sercu.
Ile trwała już ta zaraza? Ile musiał tutaj siedzieć głodny, widząc jak jego rodzina każdego dnia, kawałek po kawałku… Umiera? Elfka zacisnęła mocniej palce na wyjętej przed chwilą misce.
Podeszła do chłopca. Pogłaskała go po główce. Chciała mu pokazać, że nie jest już sam.
- Chodź, pomożesz mi. – ukucnęła przy dziecku, rozwiązała sznureczek przy woreczku z suszonymi kwiatami bzu. Dwie garście... Dwa kubki wody… Słowa przepisu na długo wyryły jej się w pamięci.
Przerwała kruszenie rośliny. Uniosła głowę, spojrzała na chłopca. Nadal stał koło niej, patrzył się na jej dłonie.
- Wszystko będzie dobrze. – Isleen uśmiechnęła się do niego, błagając w myślach, by ten wyglądał szczerze i radośnie, mimo poważnych wątpliwości gromadzących się w jej sercu.
- Niedługo twoja mama będzie zdrowa, zobaczysz. – dolała do miseczki odpowiednią ilość wody. Zerknęła na twarz dziecka.
Zagryzła mocno wargi, by powstrzymać gromadzące się w jej oczach łzy. Jak musiało być źle, jeśli w oczach chłopca zamiast nadziei, zobaczyła powątpiewanie…?

[Przepraszam, że tyle nie odpisywałam na wątek i Twój późniejszy komentarz. Ucząc się do egzaminu nie miałam czasu i siły na nie odpowiadać. Dziękuję Ci, bo komentarz przeczytałam i zrobiło mi się cieplej w sercu, kiedy go zobaczyłam.
Na szczęście egzamin poszedł mi bardzo dobrze, dostałam się do szkoły, więc… chyba mimo wszystko zmęczenie nad nauką się opłaciło. :D
Teraz nadrobiłam już prawie wszystkie (jeszcze ta aktualizacja karty… ;) zaległości, więc będę odpisywała o wiele, wiele częściej.
Klątwa brzmi bardzo ciekawie. :D
Jeszcze raz przepraszam i dziękuję! <3 ]

Isleen

Nefryt pisze...

[Ktoś tu wspominał o długich przerwach..? :P Na razie bardzo krótko, bo wena jakoś kaprysi. Byłabym wdzięczna, jakbyś pod koniec rozmowy z członkami Zakonu opisała, jak Nef daje Aedowi znać, że chce pogadać sam na sam :)]

Arpad wstał i podszedł bliżej, gestem nakazując córkom, by zostały na miejscu. Twarz miał ponurą, zaciętą.
- Arpad Dwarid, strażnik z Etir. Jestem Wirgińczykiem – odezwał się w języku ojczystym dla niego i tej kobiety. Akcent i pewna niedbałość w wypowiadaniu końcówek wyrazów nie pozostawiały wątpliwości, że mówi po wirgińsku od dziecka. – Szukacie przestępców? Szkoda, że nie tej bandy, która od miesięcy się tu kręci. Szkoda, że nie pomożecie ścigać tych, którzy urządzają samosądy na nieludziach w mieście. Na przykład. – W jego głosie słychać było wyraźna niechęć. Doskonale wiedział, kogo szukają.
***
- Oprócz tego zabraliśmy mu ubrania, kolczugę, cześć wyposażenia i zostawiliśmy durną kartkę. Przypuszczalnie jest wściekły jak uwiązana harpia – poczułam się w obowiązku przedstawić, jak naprawdę wygląda sytuacja, zwłaszcza, że to był mój idiotyczny pomysł. – Problem jest taki, że nie mamy pewności, czy to na pewno on dowodzi.

Anonimowy pisze...

Savardi przyjrzała się sieci korzeni, z wahaniem przesunęła palcem po tych najbliższych. Na szczęście tym razem razem nie udało jej się uruchomić żadnej ukrytej pułapki. Elfka potrząsnęła głową i spojrzała na pozostałych bezradnie.
-Jeśli chodzi o magię, nie jestem właściwą osobą do stwierdzenia czegokolwiek -bąknęła jakby przepraszająco.
Tiamuuri tymczasem energicznie pocierała palcami korzenie.
- Jak na maga, musiałby mieć chyba spore pojęcie o kontroli -mruknęła -I dużą moc, jak mi się wydaje. Prawdopodobnie bez jakiejś szczególnej więzi z przyrodą nie dałoby się uzyskać takiego efektu.
Cofnęła się i opierając ręce na biodrach, zadarła głowę do góry. Korzenie tworzyły sklepienie, przeplatając się i pełznąc w jednej płaszczyźnie. Nic nie zwisało w dół, nie odgałęziało się, nie psuło kompozycji.
Tiamuuri z posępną miną odwróciła się do Aeda.
-Gdyby to było starsze -wykonała szeroki gest, wskazujący na korytarz wokół -Można by było uznać, że to pozostałości po potężnych istotach, zamieszkujących kiedyś ten świat. Ale jest niewystarczająco stare, żeby sięgać tamtych niezapamiętanych epok. A gdyby założyć, że jakieś stworzenie władające niemal boskimi siłami dotrwało do nieco bliższych nam czasów, nie mogłoby przebywać tu niezauważone. Nie jesteśmy jakoś szczególnie głęboko pod ziemią.
-Potężne istoty nie muszą żyć na tym świecie -wtrąciła Savardi, czując, że ma coraz większą ochotę uciekać jak najdalej od tego miejsca -Mogą zamieszkiwać swoje wymiary. A manifestują swoją siłę na żądanie czarnych magów.
Tiamuuri otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale poczuła nagle, jak coś dotyka jej ramienia i łokcia. Nie zauważyła, że mimowolnie zbliżyła się do ściany. Spomiędzy grubych korzeni wysunęły się wiotkie, wąskie ruchliwe włókna, które, jakby w reakcji na gwałtowny ruch Drzewnej, natychmiast owinęły się wokół jej ręki, ściskając prawie do bólu.
- Odsuń się, Savardi! -krzyknęła Tiamuuri. Uzdrowicielka dała krok do przodu, ale i tak wiązka pnączy zdążyła złapać ją za kostkę jak lasso. Tiamuuri wolną lewą ręką sięgnęła po sztylet, ciesząc się w duchu, że nie jest ograniczona przez bardziej sprawne korzystanie z jednej ręki.

Nefryt pisze...

[Wiesz… ja nawet nie zauważyłam błędu, bo zupełnie się na tym nie znam. Uhm, teraz to ja się czuję głupio – jak niedouk jakiś i ciemniak]

Arpad posłał sołtysowi spojrzenie, mówiące coś w rodzaju „nie stawiaj się, nie im”. Nie darzył Havira jakąś wielką sympatią, ale bunt mógł narazić jego córki na niebezpieczeństwo.
Sam z trudem powstrzymywał się przed jawnym okazaniem, co myśli o rodzimym żołdactwie. Widział już wiele… wystarczająco, by nie wierzyć w ani jedno słowo tej kobiety. Przestępcy. Dobre sobie. Przestępcy, to siedzieli pod nosem straży w Etir, bo garnizon miał za mało ludzi, by sobie z nimi raz a dobrze poradzić.
Rozluźnił zaciśnięte wcześniej pięści. W ten sposób niczego nie osiągnie.
- Dokąd zamierzacie zabrać ludzi z wioski? – zapytał z wyćwiczoną obojętnością. – Zaprzęgliście do roboty okoliczne jednostki?
***
Skinęłam głową. „Tylko nie podeptać melisy”. Prawie jakbym słyszała Leylith… Gdybyśmy tylko spędzali więcej czasu w jednym miejscu, uprawiałaby wszystko, co potrzebne w zielarstwie… Ale nie mogliśmy. Inaczej szybko by nas wytropiono.
Szliśmy w ciemności. Było tak cicho… słyszeliśmy szelest wiatru. Szliśmy przez wysoką, splątaną, zaniedbaną trawę.
Błądziłam spojrzeniem, zastanawiając się, od czego zacząć. Jak mu to powiedzieć..? A przecież musiałam. Jeżeli nie dowie się tego ode mnie, i tak pozna kiedyś prawdę. Pomyśli że go oszukałam. Pomyśli…
Powietrze wokół zrobiło się chłodne, rześkie. Rzadkie podmuchy przenikały przez cienki len mojej koszuli. Objęłam się ramionami. Spojrzałam na niego. Krótko, niepewnie. Musisz mu powiedzieć.
Odwróciłam wzrok. Wzięłam głębszy wdech. Przygryzłam dolną wargę. Gdzieś dalej trawa drżała od cichego koncertu cykad.
- Aed, okłamałam cię. – Mój głos wydał mi się zbyt głośny… zduszony… obcy. – Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, ale nie mogłam być pewna… Proszę. Wysłuchaj mnie do końca. – Starałam się, by mój głos brzmiał jak zwykle, ale niewiele z tego wyszło. W swoim odczuciu przypominałam żałosną, przestraszoną panienkę. Żenujące.
Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Większość z tego, co ci o sobie powiedziałam, to kłamstwa i półprawdy. Nawet nie mam na imię Nefryt. Naprawdę nazywam się Eleonora Minerva Marvolo. Jestem trzecią córką Briana Srogiego. Króla Keronii. Jestem… tą, której szukał Zakon Wśród Wzgórz.

Szept pisze...

[Hej. A czy ta zabawa już się nie zakończyła? Bo notka z nią poznikała, myślałam, że to raczej jednorazowa akcja.
Zasadniczo, zabawą nie byłam zainteresowana wcześniej, gdy Nefryt dała ogłoszenie o niej, bo nie zawsze chcę łączyć swoją osobę autora z blogiem. Nie znając pytań, trudno mi powiedzieć, czy chcę na nie odpowiadać.
No i nie dam gwarancji, kiedy bym odpowiedziała, bo niby chwila, ale też i na blogu mam co robić, bo to wątku, tu notki, tu poprawki w kp, a to dla mnie priorytet.]

Szept pisze...

[Okołopisarskie pytania – zawsze. Jeśli masz ochotę je napisać :D Tak, trochę przymarło, przez co przymarłam i ja, bo nie było co robić, a teraz zalegam z wątkami, bo jak się coś ruszyło pod kartą, to mi się nie chciało za to zabrać, leń jeden. Jeden plus ciszy, zaczęłam przeróbki kp, tylko niestety, nie ma kto tego teraz skończyć. No, ale powoli, drobnymi kroczkami.
I tak, wiszę odpis. Wciąż. Pocieszę, nawet jeśli to marne pocieszenie, nie Tobie jednej.]

Nefryt pisze...

Przez ułamek sekundy w jego oczach odbiło się wahanie. Iść?
Nie był pierwszym naiwnym. Nie zakładał, że żołnierze po wszystkim po prostu puszczą sołtysa. Może tak. Może… Ale nie mógł tego zakładać. Gdyby coś miało się wydarzyć, on jeden i tak nie byłby w stanie nic zrobić. Pomyślał o Inie, potem o Sazie. Powstrzymał cisnące mu się na usta przekleństwo.
- Daj spokój, Havir. – Wygiął usta w wymuszonym uśmiechu. – Twoja paranoja wpędzi cię do grobu.
Kiedy sołtys i Nevina wyszli, podszedł do córki sołtysa.
- Proszę, zaopiekuj się dziewczynkami. Muszę dostarczyć raport do Etir, to niestety nie może czekać – skrzywił się, jakby faktycznie miał na myśli upierdliwy, służbowy obowiązek. Wychodząc z domu, starał się nie patrzeć na córki. Nie mieć wątpliwości.
Gdyby ktoś chciał go sprawdzić, faktycznie niósł schowane za pazuchą pismo, jednak to nie jego dostarczenie było priorytetem. Musiał odnaleźć tamtych czworo. Mniejsza o to, czy naprawdę są tak szkodliwi, jak twierdzą jego rodacy. W tej chwili tylko oni mogą pomóc.
***
Nie uwierzył mi, pomyślałam, patrząc na jego minę. W zasadzie wcale się mu nie dziwiłam, bo to wyznanie zakrawało na absurd. Ja księżniczką. Uhum, wcale się nie dziwię, że nie dał temu wiary. Ja też bym nie dała.
-„Wcale mnie nie okłamałaś. Wyjawiłaś tyle, ile chciałaś i wtedy, kiedy chciałaś. I kiedy mogłaś”.
Uśmiechnęłam się bezwiednie. Poczułam ulgę, nadzieję, że mimo tego, co przed chwilą powiedziałam, istnieje szansa, że wszystko zostanie tak, jak było. Normalne.
- „Chcę ci coś obiecać”.
Uniosłam brwi, zaintrygowana. Z każdym kolejnym słowem zdziwienie rosło. Pierścionek? Ale co to ma do…
Pozwoliłam, by położył moją dłoń na swojej. To było nawet… miłe? Ale… dlaczego..? Słuchałam go, coraz bardziej zszokowana. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że gapię się na niego z półotwartymi ustami. Zamknęłam je.
Aed, co ci jest, miałam ochotę spytać, ale nie wypowiedziałam tego na głos.
- „Nie dałem ci żadnego powodu, byś mi zaufała, a mimo tego to zrobiłaś. I za to ci dziękuję”.
Zrozumiałam.
- Aed, ty… - głos mnie zawiódł. Odetchnęłam głębiej i spróbowałam jeszcze raz: - Ty cały czas dajesz mi do tego powody. Tym, że… że po prostu jesteś sobą. –Zawahałam się przez chwilę, patrząc mu w oczy. Zadziwiająco niepewnie, jak na mnie, dotknęłam palcami jego ramienia i przesunęłam dłoń na jego kark. Przytuliłam się do niego, spokojniej i dłużej, niż trwa zwykły, przyjacielski uścisk.
- Nie rób tego, słyszysz? – poprosiłam cicho. – Jesteś… dla mnie ważny. Nie chcę, żebyś się narażał. Nie z takiego powodu. Ja… wybaczyłam ci. Nie mam żalu, już nie.

Szept pisze...

- Nie. Raczej obdarować naszego gospodarza… – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – … amuletem. Nie do końca zgodnie z jego wolą.
Midar zerknął na Szept, zaniepokojony. W przeciwieństwie do pozostałych, wiedział co nieco o charakterze magiczki i jej pojęciu na temat tego, co etyczne i moralne, co zaś uchodzi za nadużycie. Elfka jednak milczała i tylko spochmurniałe spojrzenie świadczyło o tym, że nie lubi używania mocy w taki sposób. Trudno było w jej oczach doszukać się aprobaty czy zaufania. W chwili, gdy mieli obok siebie młodego, zagubionego czarodzieja, pokazywali mu… inną stronę magii. Przewagę, jaką dawała nad innymi, niemagicznymi, lecz były znacznie lepsze domeny, w których można było wykorzystać moc. Takie, które przekonałyby chłopca, że ma dar, który może wykorzystać w służbie innych, do czynienia dobra.
- Ja i Rell wybieramy się do sióstr. Wy?
- Ja to bym może został, karczmarza popilnował - burknął Midar szczerze. - No, ale mogę iść z wami do siostrzyczek. - Stosunek Midara do religii był dość niefrasobliwy. Krasnolud nie negował istnienia bogów, nie należał jednak do osób, które pamiętają o każdej praktyce religijnej, obrządku i święcie. Czasem, wespół z przekleństwem, wezwał imienia boskiego, zdarzyło mu się nawet pojawić w świątyni. Do kapłanów miał specyficzny stosunek, nieszczególnie widząc ich uduchowienie i ważność.
- Padało. Lało przez całą noc. Jak na złość. Ale kiedy jedne rzeczy zostają wymyte, inne mogą wypłynąć.
- Albo utonąć…
- … w bagnie - podpowiedział Midar.
~*~
Za dnia Dąbki nie sprawiały wrażenia większych. Wioska. Kilka chat rozrzuconych dookoła gospody i małej kapliczki. Dużo większy, kamienny dom wyróżniający się na tle drewnianych chat należał do wójta. Za kapliczką pomieszkiwał kapłan. Ich wczorajszy gospodarz, karczmarz, trwał przy źródle swych dochodów, pilnując interesu. Było też dwóch handlarzy, ale większość stanowili rybacy, drwale. Znalazło się kilku żebraków.
Szept wciągnęła powietrze. Poczuła, chociaż przytłumiony, smak soli na języku. Soli, mokrej trawy i gnijącego tataraku, piasku. Zapach ludzkich domostw i małych gospodarstw. Pierza, mangalic - rodzaju pierwotnych, owłosionych świń. Niestety, także gnojówki.
Po co ktokolwiek miał tu przyjeżdżać?
- Jeśli przybyłby tu ktoś obcy, zatrzymałby się w karczmie. - Milczenie gospodarza skutecznie zamykało ten temat. - Czy kupiec tu w ogól dotarł? - zapytała na głos. Może nie przebył bagien, narażony na spotkanie z żujpaszczami. Może wszyscy przejezdni: kupiec, poborca kończyli swą podróż w mokradle?
Co jednak z miejscowymi. Co z magiem Kompanii?
Co tu robili MUE? I ci, którzy zostali im przedstawieni jako znajomi Aeda? Nie miała powodu, by im nie ufać, nie miała też podowu, by im zaufać.
Troszkę za późno na wątpliwości, podpowiedział cichy głosik, przypominając, że ta dwójka już i tak została wtajemniczona w to, co podobno działo się w Dąbkach. Pomagamy magom. MUE też twierdzili, że pomagają, oferują wybawienie od przekleństwa demonów.
Biedna, naiwna magiczka. Trzeba było trzymać język za zębami. Z taką chęcią pomocy i zapałem do działania dziw, że jeszcze chodziła po ziemi.
- Kupiec odwiedziłby innych kuoców. A poborca wójta - zerknęła na Aeda, uznając, że jako półelf, lepiej się orientuje w kwestiach ważności w ludzkiej wiosce. - A może oboje poszliby do wójta?
Myśl. Gdyby w Ataxiar ktoś stanął przed nią i Wilkiem, mówiąc o znikających elfach, zapytaliby o dowody. Może zbadaliby sprawę, ale najpierw pytaliby o dowody. Plotka nie jest dowodem. Pójście do najwyższej władzy z niczym mogło być kiepskim pomysłem.

Szept pisze...

[I już po rogatym. Można myśleć nad kolejną częścią, tytułem i miejscem zakończenia. Na razie roboczo nawiązuję do żujpaszczy.
No to rozdzielam. Midar do siostrzyczek, Szept z Aedem. Nie mam tylko kogo zostawić z magiem i tu jestem w kropce. Roboczo więc muszę go porzucić, bo nie dysponuję aż taką liczbą postaci na twoich, chyba że Szept z Aedem pokręcą się w pobliżu.
Zasadniczo, tu przydałaby się akcja do obu grup. Z racji, że nic o siostrach nie wiem, poprowadzenie/wprowadzenie grupy Midara pozostawię tobie.
Czekałaś sporo, wiem. Nie będę wciskać kitu, że miałam sporo zajęć, bo to nie kit, ale przyczyna zwlekania tkwi gdzieś indziej. Ostatnio bardzo psioczę jak w wątkach druga strona mi daje samą reakcję na moje pisanie, bez pociągnięcia dalej, więc nie chciałam ci robić tego samego. Ale jak na złość, o tych siostrach nic nie wiem, więc pociągnięcie akcji było… bardzo trudne i ostatecznie drugą naszą ekipę odpuściłam, zostawiłam tobie.
Powtarzam się.
Generalnie skłaniam się, żeby Aeda i Szept dać do kupców, zrobić z nich takich węszących, a ew kłopoty na grubszą skalę dać Midarowi i em… zapomniałam imienia. A! Merynowi? ]

Whinchat pisze...

[Cześć!
Bardzo, ale to bardzo przepraszam, że odpisuję tak późno, miałam trochę problemów, przez co mi się nieobecność trochę przedłużyła.
I na wątek jasne, że tak! Cieszę się, że moje postaci przypadły Ci do gustu :) Masz jakieś konkretne życzenia, czy robimy burzę mózgów, żeby coś wykombinować? :D ]

Dobrawa

Szept pisze...

- O Meryna nie musimy się martwić. Nieraz ratował mi skórę, ja jemu zresztą też. To samo mogę powiedzieć o Moyrze, który swego czasu poskładał mi połamane kości, za jedyną pobudkę mając ciekawość.
- To nie jest otoczenie, w którym powinien obracać się Rellian. To złe. – Zacisnęła wargi w charakterystycznym wyrazie wskazującym na upór. – Wykorzystają go. Jego i jego dar. Gdy żądasz czegoś w zamian, to nie pomoc – słowa zostały wyrzucone z nutą goryczy. Niemniej pohamowała się szybko, miarkując, że mówi o kimś, kogo jej towarzysz zna i kogo najwyraźniej podziwia, a przynajmniej lubi. – Daruj, nie zamierzałam cię obrazić. – Lecz oczy mówiły coś innego. Nie chciała go obrazić, lecz nadal nie wierzyła w dobre intencje samozwańczych opiekunów chłopaka. Młodego maga winien wziąć pod opiekę mag. Tylko on mógł mu pokazać moc i kryjące się za nią pułapki.
Niestety, nie każdy mag był godzien posiadania miana mistrza.
Jesteś idealistką pomyślała ze smutkiem, nie po raz pierwszy. Tu nie ma miejsca na idealistów.
- To, co mnie martwi, to karczmarz. Z natury jest zbyt gadatliwy, by jego milczenie było skutkiem niechęci do obcych. Ktoś musiał zamknąć mu usta.
Ona nie potrafiła oceniać ludzi. Ich charakter, słowa, często nie pasowały do siebie nawzajem. Nie raz ktoś wydawał się w porządku, by za chwilę zadać zdradziecki cios w plecy. Za mało z nimi obcowała, by wyczuć obłudę i kłamstwo.
Gadatliwość co innego.
- Sugerujesz, że ktoś go zastraszył czy przekupił? – podpytała, korzystając ze spostrzegawczości półelfa.

[tu jest scena przy studni, do której nie mam nic do dodania, więc nie piszę nic na jej temat, by nie przedłużać]

- Kupiec na wsi na pewno nie wyżyje z samego handlu. Albo jeździ po innych osadach i pobliskich miastach, gdzie handluje tym, co wytwarza w przydomowym warsztacie… Wtedy najpewniej jest partaczem, czyli kimś, kto nie dostał się do cechu rzemieślniczego i pracuje w fachu poza miastem. Tutaj nie obowiązuje go statut cechowy, zabraniający parania się rzemiosłem poza bractwem. Albo jest trochę rzemieślnikiem i handlarzem, a trochę rolnikiem. Samoukiem.
- Chyba nie rozumiem – przyznała elfka, pogubiona w ludzkich zwyczajach. Czy to, że mieszkał na wsio oznaczało, że jest gorszy, bo nie pracuje w mieście? Po co ograniczające cechy? Tak, jakby mag mógł się parać tylko magią, a królowa jedynie zasiadać na tronie. Czy jeśli miało się talent, nie należało wykorzystać go w jak najlepszy sposób?
Ludzie byli po prostu dziwni.
Już z oddali powitał ich dźwięczny, rytmiczny stukot kowalskiego młota. Potwierdzenie, że ich kupiec parał się kowalstwem.
Pracowitym. Nie mającym dla nich czasu.
- Zajętym jest. Niczego się nie podejmę.
- Chcemy tylko porozmawiać.
- Czasu mało, parę dni ledwie, a zamówień dużo. Rozmawiajmy, ale pracy przerwać nie mogę... Przewiniecie dziecko? Pieluchy są w koszu.
- Zajmę się nim.

Szept pisze...

- Daj – zlitowała się Szept, odbierając od półelfa wierzgające maleństwo. Jakby nie patrzeć, stosowne doświadczenie zyskała dzięki Mer. Gdyby ktoś miał wątpliwości, małe elfiątka załatwiały swe potrzeby w taki sam sposób jak ludzkie berbecie. Były tylko ładniejsze i mniej czerwone, pomyślała magiczka, patrząc na łysą główkę dziecka. I mniej krzyczały. W każdym razie, Mer krzyczała tylko, gdy szanowni rodzice byli akurat bardzo zajęci albo gdy chcieli się wyspać i ostatnie, o czym marzyli, to wstanie piąty raz w ciągu nocy do maleństwa. Po jednym takim maratonie nocnym, Wilk usnął podczas narady, a biedni Starsi nie wiedzieli, czy szanowanego władcę obudzić czy kontynuować, jakby nic się nie stało. Tragedią była też choroba małej, ale wtedy przestraszonym rodzicom nie przeszkadzał płacz, wstawanie i opieka. Bardziej przeszkadzała bezsilność.
Gdyby kowal widział jej uszy, obecnie zakryte włosami, nigdy nie powierzyłby odmieńcowi dziecka. Gdyby wiedział o magii, uznałby maleństwo za przeklęte przez wiedźmę i naznaczone złym spojrzeniem.
Całe szczęście, nie wiedział.
- Jest rozpalone. – Szept popatrzyła na Aeda, zastanawiając się, czy on też to poczuł, czy też to tylko wspomnienie choroby Mer dało jej się we znaki. – Ma gorączkę. Ktoś powinien je zobaczyć – przez ktoś miała na myśli kogoś pokroju medyka. O ile mieli tu takowego. Gdzie była jego matka?
Ale pieluszka też była mokra. I pachniało zdecydowanie mało zachęcająco. Fiołkami z całą pewnością nie.
~*~
Im bliżej było klasztoru, tym krasnolud robił się coraz bardziej niespokojny. Nie był szczególnie religijny. Znał imiona krasnoludzkich bogów, lecz ciężko było wyznawać kult Dolnego Królestwa żyjąc na powierzchni. Zaś wśród panteonu ludzkich bogów nie było miejsca dla krasnoluda. Byli to, po prostu, bogowie ludzi. Z konieczności więc i z wyboru Midar był niewierzący, wzywający z rzadka kowalskich braci i opiekuna krasnoludzkich królów, lecz z małym zapałem i jeszcze mniejszym oddaniem.
Spotkanie z tymi, które oddały się z wyboru bogom, ze ślepą wiarą, nie było dla krasnoluda komfortowe.
Gdy jednak pojawiło się ryzyko, że do spotkania nie dojdzie, krasnolud poczuł, jak rodzi się w nim zapał i pragnienie owego spotkania. Ryzyko nazywało się bandziory. Blokujące przejście, szczerbate bandziory.
- Hei im nie powiedziała, że mają jeść kapustę. Coś tam zawiera i zęby nie wypadają. – Heiana, kuzynka Szept byłaby dumna, że coś jednak zapamiętał z jej nauk.
Bliższe oględziny pozwoliły stwierdzić, że bandziory nie są bandziorami z prawdziwego zdarzenia. Ani to zbroi nie ma, ani solidnego miecza. O tarczy nie było co marzyć. Siekiery i kije? Poważnie? Broń prowizoryczna, niebezpieczna, kij, który przyłoży w staw, skutecznie wyłączy przeciwnika. Nawet elf nie mógł walczyć z połamanymi kulasami.
- Jeśli nie wysłała was przeorysza, nie macie prawa bronić nam wstępu do konwentu.
- Nie, nie mamy. Za dużo węszycie, przybłędy. Na tyle dużo, żeśta zasłużyli na nauczkę.
- O, proszę. Jednak miejscowi – gwizdnął Midar. – Komuś się nasze mordy nie spodobały.
Nie tyle mordy, co wypytywanie o zaginionych. Mieli więc rację i potwierdzenie tej racji. Ktoś próbował ich nastraszyć, przegonić, spuszczając łomot i napuszczając na nich miejscowe zbiry.

Szept pisze...

- Nie mam prawa prosić cię o pomoc.
- Ja chcę przejść, ty chcesz przejść – wykalkulował Midar. – To czyni z nas chwilowych sojuszników. – Och, Mała, czemu cię nie ma? Bojowy mag i amatorzy rozpierzchliby się jeszcze nim dostaliby po łbie. A tak…
Tak przynajmniej będzie zabawa.

- Trzymaj się z tyłu, dzieciaku – rzucił troskliwie w stronę Relliana. Dzieciak raczej nie mógł pochwalić się doświadczeniem w walce, przynajmniej podług oceny krasnoluda. – Jakby Mała tu była, to byś zobaczył, co to magia.
Jeszcze mówiąc, wyciągnął toporek.
- To co, łamagi, przepuścicie nas, czy węszące przybłędy mają was sprać po szczekających pyskach? – zaofiarował prawie pokojowo, postępując w stronę mężczyzn. Krasnolud wyglądał niepozornie, z punktu widzenia dorosłych mężczyzn jednak od nich niższy, miał jednak lepsze uzbrojenie i mordę, która świadczyła o niejednej burdzie. Pierwsza zasada, nie dać się otoczyć. Druga, nie rzucać się z rozpędu, trzeźwym okiem ocenić sytuację.
Zastępujący im drogę mężczyźni chyba nie spodziewali się oporu, bo przez chwilę stali, nie ruszając się. Może liczyli, że ich butne słowa napędzą obcym strachu, z całą pewnością nie liczyli się z butą krasnoluda. Niemniej, oni też niejednemu sprali mordę i obili twarzyczkę, że go rodzona mamusia nie poznała. Nigdy jednak nie byli to prawdziwi najemnicy.
Jeden z nich zamachnął się kijem na krasnoluda, odsłaniając przy tym bok. Midar skorzystał z okazji i ciachnął go toporem w odsłonięty bok, cofając się w porę przed kijem.
- Jeden, łamagi – wykrzyknął radośnie, licząc.
Ostrze topora miało czerwoną barwę. To raczej nie miała być walka do pierwszej krwi.

Szept pisze...

[To była propozycja, z braku lepszej z mojej strony. Wenowo sięgam dna. Czasowo, a raczej chęciowo jeśli chodzi o KK też, więc… Ale to osobny temat, którym nie będę smęcić.
Nie zgadzam się z Zoraną. Przytułki i inne takie, mnisi opiekujący się ofiarami wojny – wydaje mi się to na porządku dziennym. Same szkoły magii tak funkcjonują wśród elfów. I mistrzowie. Oczywiście, to moja opinia. No i Rel nie wydaje się aż takim dzieckiem. Ile on ma lat? A! Tobie o niemowlaka chodziło. Dopisek powstał zanim doszłam do fragmentu. Hm… Ja moje zwierzaczki czasem zostawiałam w rękach przyjaciół, jak nie mogłam zabrać ze sobą. Ale to były zwierzaczki, a nie rozwrzeszczane, wymagające przewinienia niemowlę. Zabiłaś mi ćwieka. W każdym razie, nie zamierzam się czepiać niemowlaka i Aedowej opieki nad nim.
Jedyne, do czego ja się przyczepię, to fakt, że żeby uczyć panowania nad magią, kapłanka sama musiałaby być magiem, bo inaczej nie ma nic wspólnego z mocą, więc jak może nauczyć nad nią panować kogoś innego, skoro sama się nie zna? Ale to tylko moje przemyślenie po przeczytaniu dopisku. No, chyba że praktykują coś takiego jak medytacja, ale to wciąż nie panowanie nad magią, a nad samym sobą. Na pewno zupełnie nie rozumiem, jak mogą uczyć używać magii. Cóż, to mój problem… dla mnie, by władać mocą trzeba być magiem. Nawet wiedźma nie nadaje się do tego. Kwestia poglądu.
Co do osiedlania się w Dąbkach, jestem mniej wymagająca – ja tłumaczenia/uzasadnienia nie potrzebuję. Osiedliły się, gdzie znalazły miejsce. Cała tajemnica xD
Idąc dalej tym tropem, znaczy, szczerze, sama… położyłam nieco lachę na aktywność na KK. Więc jestem ostatnią osobą, która może kogokolwiek pouczać. Sama widzisz, ile czekałaś na odzew z mojej strony. Kiedyś nie do pomyślenia. :D
Więc wiesz. Ogólnie, aktywność i udział na blogu jest jaki jest. Chyba po prostu nikomu już nie zależy. I może to jedyne, poprawne podejście? Nikt się nie wkurza na ciszę, zalegające odpisy i brak lub znikomy odzew pod akcjami. KK straciło część dawnego uroku i magii… ale może tak jest po prostu zdrowiej?
Nawiasem, ilu jest tych mężczyzn, co napadli na Mida i kompanię? Nie posunęłam walki za daleko, bo też chciałam dać tobie pole do popisu i nie skończyć na trzech cięciach. No i nadal utrzymuję, że walk opisywać nie umiem xD
Em, uświadomiłam? Mam zaniki pamięci, ale mam nadzieję, że nie zrobiłam tego we wrednym, ostrym stylu, bo jak uraziłam, to przepraszam. Mam wrażenie, że za to ja teraz coś nie bardzo ciągnę akcję, zwłaszcza w części drugiej. Ale to przez to, że jak wyżej wspominam, uważam, że walk nie umiem opisywać.
No i proszę o wybaczenie takiej, a nie innej konstrukcji cz. 1. Były fragmenty, gdzie miałam coś do dodania i takie, gdzie nie miałam nic. Wyszło Misz masz i luki, a mi się nie chciało tego łączyć na siłę, zwłaszcza przy twoich tak pięknych opisach. Mam nadzieję, że się połapiesz.]

Anonimowy pisze...

Dziewczyny gwałtownie łykały powietrze, jakby tonęły. Nic więcej nie mogły zrobić, kiedy twardniejące pnącza owijały ich ciała, przyciskając do ściany. Jak dwie muchy złapane w pajęczynę.
Nie mogąc już walczyć, Tiamuuri zaczęła powoli odzyskiwać swoje opanowanie. Szarpanie się nie miało sensu. Co najwyżej mogło spowodować ból. Savardi jeszcze próbowała się poruszyć i Tiamuuri pomyślała, że tamta podda się dopiero wtedy, kiedy zwyczajnie się zmęczy.
W tunelu unosił się zapach wilgotnej ziemi i butwiejących liści, dlatego Tiamuuri nie od razu wychwyciła bardzo nieznaczną zmianę. Pewność zyskała dopiero, kiedy TO zbliżyło się bardziej.Kiedy wszyscy mogli już TO usłyszeć. Mokre stopy plaskające o ubitą ziemię na dnie tunelu.
Savardi wydała z siebie zduszony okrzyk. TO chyba było martwe, to były chodzące zwłoki nabrzmiałe od wilgoci. Jak topielica, po długim czasie wygrzebana z mułu. Tiamuuri pewnie stwierdziłaby, że to żyje, w taki sposób, w jaki życie istnieje w padlinie rojącej się od robaków i zaczynającej porastać grzybami. W końcu cała materia w naturze przechodziła cykle a na każdym etapie w większym czy mniejszym stopniu dało się mówić o życiu. Nawet, kiedy czasami efekt ten osiągany był w tak dziwaczne sposoby jak w tym przypadku.
- To nieumarła, tak? - spytała Savardi. Starała się z całych sił mówić głośno, normalnym tonem, ale po bladej twarzy i rozbieganych oczach było widać, że zasłabnięcie ze strachu może być jedynie kwestią czasu. Tego wszystkiego było dla niej zdecydowanie za wiele.
- Nieumarła utrzymywana przy życiu przez więź z tym czymś?
Elfka szarpnęła głową, próbując tym gestem wskazać na tworzące ściany zdrewniałe pnącza.
- Chyba nawet nie do końca - mruknęła Tiamuuri. Nie była pewna, z czym właściwie ma do czynienia. Odbierała jakieś sygnały energii życiowej, ale przede wszystkim od tych dziwnych roślinnych tworów. Ciało tej dziwnej topielicy mogło równie dobrze być jakiegoś rodzaju nośnikiem, naczyniem. Było jeszcze coś odległego, co przypominało świadomy, inteligentny umysł. Coś, co prawdopodobnie mogłoby się do nich zbliżyć, gdyby zechciało.
Tiamuuri przez chwilę oddychała powoli i głęboko. Odzyskać spokój. Przede wszystkim odzyskać spokój.
- Nie jesteśmy wrogami - powiedziała. Po chwili zastanowienia powtórzyła to w mowie natury. Nie wiedziała, czy to ma sens, ale nie zaszkodziło. Zauważyła, że tamta dziewczyna szczególną uwagę poświęca właśnie jej. Wyczuwała jej zainteresowanie.
- My tylko się zgubiliśmy - pisnęła Savardi, tym charakterystycznym dla spanikowanych osób nienaturalnie wysokim głosem - Znaleźliśmy się gdzieś... Nie wiemy, gdzie.
Zamilkła, widząc, że tamto stworzenie zbliża się do nich, do miejsca, w którym byli unieruchomieni. Uzdrowicielka rozpaczliwie szarpnęła się, odruchowo próbowała odwracać głowę i przyciskać twarz do ściany. Czuła jak nasila się zapach mułu i rozkładu. Nawet nie tyle rozkładających się zwłok, co gnijących roślin. Nie wiedziała, co nastąpi. Tamta zacisnęła rękę na nadgarstku elfki, poniżej miejsca, gdzie oplatały go włókna. Drugą ręką zabrała jej sztylet. Savardi nie za bardzo mogła się temu opierać, zbielałe, spocone palce, które do tej pory bezwiednie zaciskała na rękojeści, zdążyły osłabnąć. Przerośnięta włóknami dziewczyna z niewzruszonym spokojem, lekko powłócząc nogami, przeszła do Tiamuuri, również pozbawiając ją broni i odwróciła się do Aeda.


[Jest ok. Zaskoczyłaś mnie :P
Przepraszam, że tak się ociągałam, ale musiałam się wczuć, bo trochę tego wyczucia straciłam przez długą przerwę.]

Zorana pisze...

Gdy ją przynieśli, miała na sobie masę krwi. Laik mógłby powątpiewać, czy posoka należy do jednej osoby, było jej tak wiele. Medyk stwierdziłby jednak, że pochodzi ona z jednego miejsca: głębokiej, wąskiej rany, powstałej najprawdopodobniej w wyniku pchnięcia nożem, znajdującej się co najwyżej dwa cale poniżej serca. Nie było ono przypadkowe, niedbałe. Nie. Ktoś wiedział co robi, a ofiara, jeśli w ogóle się broniła, robiła to krótko. Trudno było stwierdzić czy sińce był skutkiem walki... czy może ktoś się nad nią znęcał. Obrażenia nie dotykały głowy. Ofiara musiała być przytomna, gdy oprawca postanowił dokonać na niej egzekucji. Bo ktoś, kto tego dokonał, musiał być pewien, że pozbędzie się jej na zawsze. Krew, która wypłynęła z przerwanej aorty musiała tryskać jak fontanna, bo oblała nie tylko dół koszuli, ale również spodnie i buty, prawdopodobnie wtedy, gdy jej właścicielka stała jeszcze o własnych siłach. Plamy na plecach wskazywały na to, że ranna leżała na ziemi znacznie dłużej niż stała, w dodatku w kałuży własnej krwi.
Z medycznego punktu widzenia znaleziona pod bramami kobieta nie miała prawa żyć.
Znajda na pewno była kobietą. Może jej rysy były zbyt ostre, ramiona zbyt rozwinięte, ale bez najmniejszych wątpliwości była płci żeńskiej. To co budziło zaniepokojenie - nie tylko samego medyka, ale i mężczyzn, którzy przynieśli ją tu na noszach - była niewielka waga. 'Jest lekka jak dziecko', powiedział strażnik, który ją znalazł. A znajda nie wyglądała ani na niedożywioną, ani tym bardziej jak dziecko. I choć niedługo po znalezieniu jej serce zatrzymało się na krótko, uparcie trzymała się życia. Co przestawało zadziwiać w momencie, gdy jej krew okazała się mieć kolor rtęci.
Nie miało to miejsca od razu. Strażnicy znaleźli kobietę w kałuży zwyczajnej, brunatnoczerwonej krwi. Dopiero na niedługo przed jej obudzeniem się i incydentem z Mistrzem Oniromancji, w trakcie zmiany opatrunków okazało się, że coś jest nie tak. Jak się okazało, późniejsze wydarzenia były zwieńczeniem dziwnego odkrycia.

Zorana pisze...

Powrót przytomności nie należał o przyjemnych.
Znowu bolało ją wszystko, znów nie pamiętała nic. Tym razem wiedziała jednak, że pomysł zerwania się na nogi jest co najmniej nietrafiony i skrajnie awykonalny. Tego nauczyła się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu sekund przytomności – jedynych, jakie wyryły się w jej pamięci. Żadnych innych zwyczajnie nie pamiętała.
Gdzie skrzydła?
Miała je, pamiętała o tym. Uwolniły się przypadkiem, gdy… no właśnie, kiedy? Ktoś chciał się na nią rzucić, ale kto? Jej myśli znów natrafiły na pustkę. Irytujące uczucie. Czy to ważne?
- Jak ci na imię?
A jednak ważne .
Zmrużyła oczy, bo otaczająca ją biel raziła źrenice. Rozwieszone płótna musiały stać w słońcu bardzo długo, len rzadko kiedy był tak biały. Albo strój oficjała tak czarny. Zresztą, było jej wszystko jedno. Skrzydlata czuła, że ciągnie ją do tej bieli, świata, pustki i czystej energii zarazem… Odcinająca się ostro jopula ściągnęła ją na ziemię.
Nawet przywołanie w umyśle odpowiedniego języka było trudnością.
- Gdzie… gdzie ja jestem?
Skrzydła były na miejscu, pod skórą. Czuła to. Pulsowały tępo. Chyba jednak nie zemdlała podówczas sama. To by tłumaczyło tępy ból potylicy, zaostrzony piskliwym, by nie rzec – skrzekliwym głosem kobiety przy sąsiednim łóżku.
Oczy skrzydlatej, mimo iż przymrużone, zdawały się wręcz jaskrawo złote. Obwódki jej tęczówek wręcz przeciwnie, odcinały się wyrazistą, ciemną linią. W spojrzeniu kobiety widać było dezorientację i nieufność.

Zorana pisze...

Kobieta przymknęła na chwilę powieki. Ta chwila przeciągała się tak długo, że można by się zastanawiać, czy kobieta przypadkiem nie zasnęła.
Kurwa, gdzie to w ogóle jest?
Trochę trwało nim znowu na niego spojrzała. Wyglądała na zmęczoną… i podirytowaną. W zasadzie miała ochotę zapytać o coś jeszcze – na przykład w jakim kraju leży ta siedziba – ale na razie była to wiedza może nie tyle zbędna, co bezużyteczna. Równie dobrze mogła dociekać, co znajduje się za drzwiami komnaty – a i tak nie była by w stanie tam podejść.
- Zama… - zawahała się, nie wiedząc, jak właściwie miałoby to imię brzmieć w danym języku. Zapatrzyła się na Reinma przez chwilę, jak gdyby szukając odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie. Na przykład „jak to przetłumaczyć”. – Zorana. Mam na imię Zorana. – Smakowała przez chwilę brzmienie znalezionego w umyśle słowa, jakby upewniając się, czy na pewno jest tym, czym jej się wydawało. Nadal nie była tego pewna, ale miano brzmiało nie najgorzej i w jakiś sposób znajomo, tak więc postanowiła przy nim zostać.
- Bogini. Bogini Myrmidia? – powtórzyła, próbując łączyć fakty. – Znaczy, jesteśmy w klasztorze? – upewniła się, a jej lewa brew powędrowała nieznacznie ku górze, co w połączeniu z miodowymi tęczówkami dawało egzotyczny efekt. O dziwo, lustrujące spojrzenie rozmówcu w ogóle jej nie przeszkadzało. W ogóle sprawiała wrażenie osoby, która stojąc nago przez zgromadzeniem mężczyzn nie poczuła by ani krzty nieodpowiedniości sytuacji. Jak kot bezrefleksyjnie wylizujący się pod ogonem przy kolacji.
Niemal natychmiast potem, jakby uprzedzając pytanie Reinma i czytając mu niemal w myślach, wyrzuciła z siebie:
- Skąd się tu wzięłam?

Zorana pisze...

Wysłuchała opowieści z uwagą.
Znowu przymknęła oczy, jakby usiłując odtworzyć te zdarzenia w wyobraźni. Miała problemy z wentylacją, czemu nie trudno było się dziwić, zważywszy na to, że ktoś postanowił nakłuć jej przeponę. Mówiła przez to cicho i na płytkim wdechu.
- Przyjechałam – powtórzyła, zanim Reinm zdążył się porządnie zniecierpliwić. Tym razem nie było to pytanie. – To by się zgadzało.
Pulsujący ból nie odpuszczał, nie pozwalał zebrać myśli, mdlił. Przed oczami migały jej obrazy.
Wartownia, wścibski mag, strażnicy.
Uzdolniona kapłanka-cudotwórczyni, której należało odrobinę pomóc.
Gra w kości. Jej były oślepiająco wręcz białe. Jego były czarne. Jak grzywa konia, w której się ocknęła. Tylko towarzyszący jej głos był poważniejszy. I cieplejszy. Jakby znali się bardzo długo
Ta gra w kości nie dawała jej spokoju, jak przerwany przedwcześnie sen. Wiedziała, że jeśli zaśnie raz jeszcze, wciąż będzie trwał, a jednocześnie nie miała pewności, że uda jej się do niego wrócić, że nie przyśni jej się nic innego. To było dziwne, bo wiedziała, że im nic nigdy się nie śni. Wszystko jest albo rzeczywiste, albo nie istnieje.
- Sugerujesz, że koń czeka na mnie? – spytała, przecież mężczyzna nie mógł mieć przecież pojęcia, jak szybko i jak daleko powędrowały jej myśli w przeciągu tych kilkunastu sekund. Nie miała najmniejszej ochoty sprowadzać rozmowy na tematy, o które on nawet nie zapytał. Kłamać trzeba umieć. Albo nie kłamać wcale. – Czyli najwyraźniej coś mam.
Przeniosła rękę, dotychczas nieświadomie przyciskającą opatrunek, na obojczyk, pocierając dostrzegalny spod koszuli tatuaż.
- Nie zrozum mnie źle – mruknęła słabo – odpowiedziałabym ci na to pytanie, gdybym tylko coś pamiętała.
I, jakby w zamyśleniu, przejechała dłonią po szyi. Przez chwilę jej czoło zmarszczyło się, jakby coś sobie przypomniała. Jej twarz wyrażała niezadowolenie, czegoś jej brakowało.
- Gdy mnie znaleźliście – spytała – czy miałam coś na szyi?

Zorana pisze...

Przyglądała mu się w milczeniu, jak bierze skrzynkę i wydobywa kluczyć. Nie uszło jej uwadze, że skrzyneczka jest zamknięta i obecnie ów jegomość jest posiadaczem jej zawartości. Przymknęła oczy. Słyszała chrobot otwieranego zamka i przesypywanej zawartości. Zresztą, cóż takiego mogło się tam znaleźć? W najlepszym razie – mapa miejsca, w jakim się znajduje. Może list z instrukcjami, choć w to szczerze wątpiła. Przecież dostała instrukcje, o łaskawcy!...
- Gdzie on jest? Był tu naszyjnik, sam go tu włożyłem.
Westchnęła tak głęboko, że z trudem powstrzymała napad kaszlu. Nie była pewna, jak jej przepona by go zniosła.
„Odpoczywaj, nie ujawniaj się i nie daj się zabić”. Słowa te miała ochotę wcisnąć autorowi siłą do gardła. Nawet nie wiedziała, kim on był, choć zdawało jej się, że go znała.
- Nikt nigdy... - zaczęła, ale nie miała siły składać tak długiego zdania. - Nie wiesz, że nie dotyka się obcych talizmanów? - Spytała, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
Była zła. Ale nie na niego. Nie wierzyła, że niepamięć była przypadkowym efektem. Nie wierzyła, że oni nie mogli nic z nią zrobić, tak samo jak z towarzyszącym jej od przebudzenia bólem. Przecież ich ciała były tylko materią, w której rzeźbili, pożyczali od ziemi i zwracali, gdy nie mieli już co tu robić. Proch, by nie rzec: gówno. Wiedziała, że Świetliści nie znają emocji, że są czystą inteligencją, ale nie mogła powstrzymać się od wrażenia, że bywają równie złośliwi, co ludzie.
- Znajdę go. Jest tylko parę osób, które mogą go mieć.
- Teraz to już i tak nieważne – wymamrotała. Przyglądała się w zamyśleniu muszelce obracanej przez niego w palcach. Mimochodem zadała sobie pytanie, jak daleko musi być stąd do morza, odpowiedzi rzecz jasna nie otrzymała. Wzruszyła ramionami, a tatuaż jak gdyby schował się głębiej za koszulę. - Poradzę sobie bez niego.
- Ale przedtem muszę coś wiedzieć . Muszę wiedzieć, kto ci to zrobił. Inaczej udzielenie ci schronienia będzie zbyt ryzykowne, skoro nie wiemy, jakie to pociąga za sobą konsekwencje.
Jej spojrzenie zatrzymało się na nim, jednak wiedział, że go nie widzi. Mogło to co prawda być zwykłe złudzenie optyczne, promień światła wpadający pod kątem przez soczewkę – widział jednak jak wokół jej tęczówek pojawiają się jasne, żółtawe obwódki. Jak gdyby skrzydlata od wewnątrz emitowała światło, które ledwo mieściło się za tą ludzką maską. Gdy patrzył na nią, widział, jak jej twarz zastyga. Zastyga w pełnej okrucieństwa złości.
- Nie musisz wiedzieć. Ja też nie. On jest już martwy.

Zorana pisze...

Gdy do środka wpadł medyk, opadła na poduszki, ostrożnie napinając mięśnie brzucha i przyciskając dłoń do piersi. Nie pamiętała, żeby poderwała się do pozycji siedzącej, ale najwyraźniej do zrobiła to nieświadomie. Przymknęła oczy, jak gdyby spodziewając się jazgotu, który potem nastąpi. Pozwoliła otaczającym ją słowom przelatywać swobodnie, nie przywiązując do nich wielkiej wagi. Dopiero druga fraza zwróciła jej uwagę.
-...To nie jest pierwszy raz, kiedy przedwcześnie wybudzasz mi pacjenta.
Otworzyła z zaciekawieniem oczy, mimo że właściwie chętniej oddałaby się w objęcia snu i niewiele brakowało, by zawędrowała z powrotem w miękką otchłań wypełnionej pierzem poduszki. Spojrzała na twarz Reinma, szukając w nich jakiejkolwiek reakcji. Nie mogła zauważyć naczynia wcześniej, bo było ono poza zasięgiem jej wzroku. W ogóle poza jakimkolwiek jej zasięgiem.
- I przestań bawić się tymi cholernymi szpiegowskimi amuletami!
Nie od razu zrozumiała o co chodzi. Podążyła wzrokiem za spojrzeniem lekarza. Co prawda już wcześniej zauważyła brak zainteresowania ze strony innych obecnych na sali ludzi, ale nie podejrzewała, że może to być efekt jakiejś magicznej sztuczki. Niemniej z rozczarowaniem stwierdziła, że muszelka nie musi wcale świadczyć o ich położeniu geograficznym.
- Zostawię was.
Podążyła wzrokiem za Reinmem, gdy wychodził. W zasadzie nie miała mu za złe przesłuchania - bo tak, musiała to w końcu przyznać, było to przesłuchanie - bo takie rzeczy miały miejsce, czuła, że to jest coś naturalnego i miała z tym do czynienia wcześniej, choć nie pamiętała kiedy. Już dawno wyrzuciła z pamięci ostatnie pytanie Reinma i zupełnie odseparowała się od emocji, które uderzyły w nią w tym samym momencie, w którym próbowała na nie odpowiedzieć. Wyparła ten wątek z pamięci, jak gdyby bojąc się, że wróci. Tych jednych wspomnień nie chciała odzyskać.
- Jak się czujesz?
Przeniosła spojrzenie na owego niespodziewanego gościa, który wpadł do lazaretu z takim impetem i furią. Zmierzyła go wzrokiem, próbując odnotować w pamięci jego wygląd. Było to uczucie podobne do zapisywania nowej księgi. Musiała zapełnić czymś te czyste karty i nie posiadała żadnych punktów odniesienia, które pozwalałyby jej skojarzyć nowo poznanych ludzi z tymi, których widziała wcześniej - bo tych zwyczajnie nie pamiętała.
Niespotykany u ludzi barwnik tęczówki mógł wprawiać w zakłopotanie.
- To ty nie pozwoliłeś skończyć mi tury kości z kostuchem? - spytała lekko ochrypłym głosem, nie było w nim jednak cienia pretensji.

Zorana pisze...

- Między innymi. Choć twoje ocalenie przypisywałbym raczej boskiej opatrzności, bo naprawdę źle z tobą było.
Pewnie masz rację, pomyślała, zaciskając dłoń na wysokości piersi, gniotąc w dłoni fragment włochatego, sfilcowanego nieco koca. Była prawie pewna, że ma pęknięte ze trzy żebra. Jak gdyby czerpanie powietrza sprawiało jej zbyt wiele przyjemności. Mogła tylko przypuszczać, że kichnięcie ją zabije.
Mężczyzna dużo mówił, praktycznie bez zastanowienia. Słowa płynęły jak rzeka, trzeba było je wyłowić i połączyć w jedną całość. Mrużyła oczy, by móc skupić uwagę na rozmówcy. Jakiś głos w środku poddawał w wątpliwość profesjonalizm medyka, oceniając krytycznie jego strój. Nie żeby pamiętała jakiegokolwiek innego cyrulika dla porównania. Po prostu nie mogła wyobrazić sobie tych rękawów w trakcie skutecznej, znaczy się: nie niosącej w konsekwencji zakażenia operacji. Zwłaszcza w trakcie zabiegów na takim truchle jakim do niedawna była skrzydlata.
- Mogę?
Nie protestowała, bo i nie bardzo wiedziała, co ten zabieg ma na celu. Przez sekundę czy dwie słyszała tylko bicie swojego serca i odległe odgłosy rozmowy z sąsiedniego łóżka. Czuła płynącą w nadgarstku krew. Pulsowała wolno, ale nieustannie. Nie tak łatwo zatrzymać raz poruszone serce. Z drugiej strony wstać będzie jeszcze trudniej.
- Przepraszam za niego. Długo ci się narzucał?
Uprzejmości, uprzejmości, uprzejmości. Wyłapała badawcze, czy też ciekawskie spojrzenie i odpowiedziała na nie. Tym razem dopilnowała, by źrenice pozostały okrągłe. Zwęziły się w naturalny dla człowieka sposób, choć kolor tęczówek pozostał.
- Nie - odparła lakonicznie, darując sobie komentarz co do pobudek jego odejścia i zaprzestania przesłuchania. Odnotowała w pamięci cisnące się na usta pytanie, kim dokładnie jest ów jegomość, Reinm. Przedtem były ważniejsze rzeczy. - Nieszczególnie - dodała po chwili, czując, że jej wypowiedź może budzić wątpliwości.
- Jak się czujesz?
Uniosła lekko głowę i spojrzała na medyka tak, jakby szukała sensu w jego pytaniu.
- Co chciałbyś usłyszeć, …? - Zamilkła i wykonała dłonią gest, jak gdyby szukała odpowiedniego słowa. - Wybacz, nie znam twojego imienia.

Zorana pisze...

Nie spodziewała się kolejnego dotyku mężczyzny, stąd spięła się zauważalnie, dopóki ręka medyka nie zerwała kontaktu z jej skórą. Alaryk mógł zauważyć co najwyżej dreszcz, który nią wstrząsnął. Nie mógł widziec, że ukryty pod koszulą tatuaż skrzydeł złożył się, wzorem nożyc, w ciasną literę V.
- Gorączka nie jest wysoka. To dobrze rokuje.
Zorana wychwyciła tą subtelną nutę. Tylko jej interpretacja poszła w nieco innym kierunku. Jeśli medyk znał się choć trochę na rzeczy, zauważył nieprawidłowości jej budowy. Taki chociażby fakt, że nietknięte iluzją sińce mają kolor nie fioletu, tylko sadzy, a wywołane podwyższoną temperaturą ‘rumieńce’ przypominają raczej popiół niż pąs. Choć w tej chwili były to najsubtelniejsze różnice.
- Co chciałbym usłyszeć? Zawroty głowy, dreszcze, uczucie zimna, mdłości? Wszystko.
Mruknęła coś w rodzaju ‘yhm’, po czym zamknęła na moment oczy. Błyszczały się od gorączki.
- Pragnienie - odparłą schrypniętym głosem. - Macie tu wody?

Zorana pisze...

Cz.1
Przyjęła pomoc mniszki z wdzięcznością, bo bez jej pomocy nie byłaby w stanie znów się podnieść. Próbowała spiąć mięśnie brzucha, by jej pomóc, ale rozlewający się po jej wnętrzu żar zmusił ją do rezygnacji. Była zła na swoją bezradność, ale nie miała na nią wpływu. Pierwszy łyk napoju był niczym skok do lodowatej wody. Zimna woda zdawała się paraliżować, palić gardło i przełyk. Lecz potem następowała ulga. Piła, jak gdyby nigdy więcej nie miała mieć drugiej takiej szansy. Szybko jednak jej łakomstwo zostało ukarane. Odpuściła, czując narastające mdłości. Opadła na poduszkę z nietłumionym westchnieniem ulgi. Leżała tak, ciesząc się chwilą i nie otwierając oczu.
Zdziwiła się, że mokre płótno nie zasyczało w kontakcie z jej skórą. Zimne strużki pociekły po jej skroniach w stronę uszu, znikając w gęstej sieci jasnych włosów, które po operacji wypłukano pobieżnie chociaż z krwi i pyłu. Woda szybko parowała.
Nic nie mów, pomyślała mimowolnie. Tak jest dobrze. Żadne z nas nie chce tu być.Jednak mimo szczerej niechęci do jakiejkolwiek aktywności - z myśleniem włącznie - musiała załatwić tą jedną sprawę.
- Tajemnica lekarska - powiedziała, jakby testując swój nowy, lepszy głos. Wciąż był słaby, ale nie aż tak zachrypnięty jak wcześniej. - Wiesz co to?

Zorana pisze...

Cz.2
- Ty wiesz co to znaczy - przybysz popatrzył na Matkę spojrzeniem odległym i przenikliwym, typowym dla istot patrzących w dal i widzących poprzez wszelkie zasłony. - Widzę, że wiesz. I wiesz też, że sprzeciwiać mi się nie wolno - w tych pustych, nie niosących ze sobą echa słowach była wyczuwalna pycha, pewność tego, który gasi świece, nie pytając nikogo o zdanie.
Zatrzymany w locie kurz zafalował, podryfował w zwolnionym tempie. Najpierw raz, a potem drugi. Sylwetka mężczyzny w czerni zafalowała. Jego uśmiech pojawiał się i znikał, niewinny, dziecięcy, beztroski i niemądry. Ale czymże był dla przybysza smutek, radość? Czy czymś więcej chociaż niż grą świateł?
- Czas wracać - powiedział smutno. Gdzieś na tyle głowy kobiety rozbrzmiało raz jeszcze słowo matko. Jej serce zatrzepotało. - Nie martw się o nią - powiedział z oddali - Przykro mi, że poszukiwania nie przychodzą jej łatwo… ale Oblubienica zawsze znajdzie drogę.
- Matko - powtórzył stojący przy wejściu do kaplicy Reinm, odrobinę już zniecierpliwiony. Nerwowo pokręcił stopą, nie mogąc poruszyć dłońmi, złączonymi za plecami w formalnym geście. W kaplicy było chłodno, cicho i pusto.

Zorana pisze...

Przez chwilę miała wrażenie, że medyk odmówi.
Czuła, że otaczający ją ludzie charakteryzują się ogromną dyscypliną. Miała wrażenie, że cecha ta budzi w niej sympatię, choć w pamięci nie mogła odnaleźć dla tego uzasadnienia.
- W porządku - ucięła cicho. - To wystarczy.
Próbowała poprawić na poduszce, ale zadanie to ją przerosło.
- Żebra - przyznała w końcu, obejmując klatkę piersiową ręką. Wstrzymała namoment oddech. - Nic nie pamiętam. Tylko ból. - Mówiła zdawkowo, licząc po każdym wypowiedzianym słowie, że domyśli się reszty. - Co przypuszczacie? Krótko - uprzedziła, zmęczona wywodem Reinma.

Zorana pisze...

cd.
Opuścili kaplicę w milczeniu. Wsparta na ramieniu Reinma kapłanka była bardzo bardzo szczupła. Do tego stopnia, że uszyta z wielu fałd wełniana suknia zdawała się być cięższa od niej. Ukryta pod warstwami pocerowanej oficjalnej odzieży sylwetka świadczyła o długotrwałej ascezie… lub przepracowaniu, czego pewien był justycjariusz. Mężczyzna służył kapłance w zasadzie od kiedy tylko ukończył studia, wiedział zatem, że pod tą posieczoną zmarszczkami, szlachetną twarzą kryła się w kobieta w kwiecie wieku. Tyle że dźwigająca ciężar większy niż jest w stanie unieść przeciętny śmiertelnik.
- Przynoszę dobre wieści - zaczął nieśpiesznie, powolnym krokiem prowadząc przeoryszę do jej komnaty. Drewniane patynki stukały o kamienną posadzkę, a ich dźwięk niósł się echem po pustych korytarzach twierdzy. - Kobieta spod bramy oprzytomniała. Zdaje się, że ma się nawet bardzo dobrze, zważywszy na stan, w jakim ją znaleźliśmy.
Reinm dokładnie dobierał słowa, by nie denerwować i tak już zmęczonej kapłanki. Mimo to jego głos musiał zdradzać zaniepokojenie. I ogrom wątpliwości.

Zorana pisze...

Znowu dużo, dużo słów. Młody medyk, mimo iż sympatyczniejszy od przesłuchującego ją przedtem Reinma, także był męczący.
- Pojmuję - mruknęła niewyraźnie, ale praktycznie bez żadnego oporu.
Zamknęła oczy, bo te szczypały ją z osłabienia i gorączki. Poza tym - powieki same jej opadały, jak po ciężkim dniu czy stanowczo zbyt krótkiej nocy. Tydzień? Phi, dla niej mogłoby to być to nawet stulecie.
- Chociaż nie o to pytałam... - wymamrotała, stwierdzając, że poduszki są baaardzo miękkie, a głowa ciężka.
Choć co tak właściwie chciała usłyszeć? Przecież domyślała się najistotniejszego.
Ktoś chciał ją zabić. I chciał, aby to bolało.
***
Reinm uśmiechnął się, choć nieznacznie.
- Ma na imię Zorana. A przynajmniej takie imię mi podała - znacząca pauza sugerowała jasno, że informacja podana przez kobietę nie jest do końca wiarygodna albo przynajmniej może nie być całą prawdą. - I jak wybadał nasz oniromanta, zdaje się nic nie pamiętać. A w zasadzie prawie nic.
Wziął oddech. Sprawa była skomplikowana.
- Ta… kobieta - założył, bo i co do tego nie miał pewności - kłamie. Jestem tego pewien. - Zrobił stosowną pauzę, ale nie zwlekał z wyjaśnieniami. - Prawdą jest, że nie wie, gdzie się znajduje, co do tego nie mam wątpliwości. Mimo iż jej zmysły nie wróciły do zdrowia i język mógł się jej jeszcze plątać. Rzecz jednak w tym, że mimo wszystko ma jakąś wiedzę, której my nie mamy. I nie zamierza się nią dzielić, jak zresztą sama przewidziałaś, matko.
Lekko się skłonił.
- Najważniejsze, czego udało mi się dowiedzieć, to to, że jej oprawca nie żyje. Jeszcze nie wiem, czy jest to dobra, czy zła wiadomość, bo nie udało mi się ustalić, kim on był. Jednak z reakcji… skrzydlatej wnoszę, że nie stanowi już zagrożenia - orzekł to z trudem i nie bez wielu wątpliwości. - Co mniej istotne, jednakże dotyczy naszych dyscyplinarnych kwestii, zaginął naszyjnik, który przy niej znaleźliśmy. Ale myślę, że to może zaczekać.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 374 z 374   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair