Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Smoki... 
Z czym Ci się kojarzą?
Śmierć
Zniszczenie
Zagłada
No dobrze... 
A teraz może z drugiej strony?
Skarby
Rycerze wracający w chwale
Wieża 
Piękna księżniczka, którą trzeba uratować...
A może coś jeszcze?
Nie, już nic. 
Szkoda, myślałam, że... Czy nie dostrzegasz w tym zwierzęciu żadnej dobrej strony? Nic? Pustka?
Tak.
Czyli myślisz jak każdy... 
A teraz wyobraź sobie...

Ulicą biegnie dziewczynka. Do twarzy ma przyciśnięte dłonie. Po jej policzkach ciekną łzy. Byle dalej stąd! Jak najdalej.
Wybiega z miasta. Ogląda się i dokładnie lustruje okolice. Już nie płacze. Widząc, że jest sama, skręca w las.
Po chwili znajduje się przed pięknie zdobiona bramą. Jeszcze raz rozgląda się i popychając wrota, wchodzi do środka. Nie jest tu po raz pierwszy. Na jej twarzy pojawia się nikły uśmiech. Palcami dotyka kory starego drzewa. Wie, że usłyszało już wiele. Rosło przez tyle lat...
Idzie dalej. Jej dłonie badają każdy płatek napotkanego kwiatu.
Wreszcie dochodzi do swojego ulubionego miejsca. Siada w trawie. W dawnej fontannie rosną kwiaty. Czerwone, żółte... To miejsce mieni się od kolorów. Jest takie magiczne... nierealne... Tylko tutaj czuje się bezpiecznie.
Wiele razy kłóciła się z matką. Lecz tamtym razem wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Że już nigdy się nie pokłócą. Usiadła wtedy na kolanach matki. Opowiedziała jej o ogrodzie. O... Smokach. Matka ją wyśmiała. Zakazała jej opowiadać takie głupoty.
Po jej twarzy znowu lecą łzy. Zła ściera je ręką. Nagle przed nią pojawia się TO: tak przez wszystkich znienawidzony smok. Mały smok. Dziewczynka uśmiecha się i wyciąga do niego rękę. Nie boi się. Nigdy nie bała się tych fantastycznych stworzeń. Smoczek patrzy podejrzliwie na dziewczynkę, aż wreszcie nieśmiało łapie ją za dłoń. Jest bardzo delikatny. Mimo ostrych pazurów nie rani delikatnej rączki dziewczynki. Patrzą sobie w oczy.  Wiedzą już. Są przyjaciółmi.
Dziewczynka nie wraca do domu. Zostaje w ogrodzie ze smokami. Przeczuwa, że jest ich więcej. Nie szuka ich jednak. Wie, że kiedy przyjdzie czas, mały smoczek zaprowadzi ja do reszty stada. Spędza z nim cały dzień.
I wtedy... wszystko się kończy.
Jak co dzień dziewczynka ze smoczkiem chodzą po ogrodzie. Od strony bramy dochodzą dziwne odgłosy.. Nie zwracają na to uwagi. Tutaj przecież nic im nie grozi. Odgłosy stają się głośniejsze. Słychać krzyki.
To ludzie. Niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze. Łamią krzaczki i kwiaty, które smętnie zwieszają swe pąki i liście. Dziewczynka i smoczek uciekają.
Strach, przerażenie... Byle dalej od tych barbarzyńców. Nie udaje się. Zatrzymuje ich wysoki, gruby mur. Wymarzony ogród staje się pułapką. Już nie są bezpieczni. Smoczek patrzy na dziewczynkę. Wie, że może odlecieć. On jednak zostaje. Ludzie są coraz bliżej... To oni są potworami - nie smoki. Magiczne stworzenie jeszcze raz patrzy na dziewczynkę. Po chwili ludzie docierają na miejsce. Śmieją się widząc smoczka. On jednak jest dzielny. Dziewczynka kryje się w krzakach obok. Chce pomóc, chce uratować przyjaciela. Trzyma ją jednak czar. Czuje to. Łzy lecą z jej oczu. Nie może nic zrobić. Ogród umiera. Krew.... Ból. Nie może tego wytrzymać. Odwraca wzrok. Wie, że traci wszystko co miała. Ludzie odchodzą. W powietrzu jeszcze długo rozbrzmiewa echo ich okrutnego śmiechu.
Dziewczynka klęka przy smoczku. Płacze. Stworzonko patrzy na dziewczynkę i liże ją po twarzy. W jego oczach widać szczęście. Dopełnił obowiązku... Uratował swą przyjaciółkę. Chce jeszcze coś zrobić. Nie ma jednak już siły. Jego pyszczek opada na kolana dziewczynki.
Odchodzi.

~*~
Wiatr owiewał oczy. Kobieta przymknęła je i rozłożyła ręce, jakby udawała ptaka. Kochała przyrodę. To jedyne co jej zostało.
Słysząc cichy szelest za sobą, odwróciła się gwałtownie. Nic nie zobaczyła. Dotknęła ręką miecza przytroczonego do jej pasa. Nigdy się z nim nie rozstawała. Ostrożnie zsunęła się z półki skalnej, na której stała. Rozejrzała się i uspokojona usiadła. Przymknęła oczy...
Obudził ją dziwny odgłos. Uchyliła oczy. Nad nią pochylał się Smok. Przełknęła ślinę, widząc oczy stworzenia. Oparła dłoń na głowni miecza, lecz nie wyjęła go. Zaczęła powoli się cofać. Nigdy nie widziała dorosłego smoka. Zatrzymała się, gdy jej plecy oparły się o drzewo. Smok przybliżył do niej łeb. Kobieta wyciągnęła nieśmiało dłoń, by po chwili dotknąć pysk stworzenia. Wyczuła, jak smok napina mięśnie. Nic jednak nie zrobił. Uśmiechnęła się i spojrzała w oczy smoka. W jej sercu pojawił się mały płomyczek nadziei...
~*~
Do karczmy weszła kobieta. Jej twarz skrywał kaptur. Rozległo się kilka szeptów. Kobieta nie zważała jednak na to. Wiedziała, że musi się spieszyć. Nie lubiła zostawiać samego swojego podopiecznego...
Usiadła przy stoliku czekając na kogoś. Nie lubiła karczm. Nie lubiła zbiegowisk. Najlepiej  czuła się na łonie natury, nieskalanym ludzką dłonią.
Po jakiejś chwili przysiadł się do niej mężczyzna. Uśmiechnęła się na jego widok.

Teraz wierzysz?
Nie! To jakiś absurd! Nigdy mnie nie przekonasz! Próbujesz wcisnąć mi jakieś bajeczki o złych ludziach i dobrych smoczkach, które ratują świat! Nigdy ci nie uwierzę.
Wiem... Lecz chciałam spróbować. Zawsze próbuję. 
Szkoda, że nie chcesz uwierzyć. Pamiętaj tylko, że...
Nie potrzebuję żądnych twoich rad! Jesteś tylko oszustką!

Z tymi słowami mężczyzna wybiegł z karzmy. Kobieta nie zatrzymywała go. Wiedziała, że prawda boli. On też wiedział.
Po jakimś czasie wyszła z karzmy. Skierowała się w kierunku lasu. Będąc już sama pobiegła  by jak najszybciej spotkać się z przyjacielem. Smok leżał na polanie tak jak go zostawiła. Słysząc jej kroki, stworzenie uniosło leniwie pysk.
Chodź …. Nic tu po nas. - uśmiechnęła się smutno i pogłaskała smoka po pysku. Wsiadła na tułów smoka i wzniosła się razem  z nim w przestworza.

Fia|20 lat|Keronijka|Opiekunka smoków

__________________________________________________
Witam wszystkich z drugą postacią! Na wątki zawsze chętna. 

25 komentarzy:

Szary Wicher. pisze...

[Bardzo interesująca postać. Oczywiście z Nikaelem chęć na wątek wyrażamy. Tylko dobre pomysły trzeba znaleźć ^^]

Nefryt pisze...

5 października, godzina 00.01.
Naczelnik więzienia w Kansas spojrzał nieprzychylnie na sługę.
- I mówisz, że ów tajemniczy gość chce się ze mną widzieć?
Służący skinął głową.
- Czeka pod drzwiami, panie.
Naczelnik westchnął ciężko. - Wprowadź go – mruknął niechętnie. A zapowiadał się taki piękny dzień. I panna Senthea miała przyjść...
Chwilę potem skrzypnęły ponownie otwierane drzwi. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna o skrytej pod kapturem twarzy.
- Ja w sprawie jednego z więźniów - zaczął nieznajomy, nie czekając na powitanie. Naczelnik wskazał mu miejsce po przeciwnej stronie biurka, obcy odmówił jednak. - To dość dyskretna sprawa – dodał cicho.
- Mów – ponaglił naczelnik, wyraźnie zaintrygowany.
- W więzieniu przebywa kobieta o imieniu Nefryt.
- Ta kerońska partyzantka?
- Nieznajomy skinął głową. - Ona. Czy zapadły w jej sprawie jakieś... postanowienia? - zapytał ostrożnie.
- Z samej góry. Gubernator – dodał cicho, jakby to wszystko miało wyjaśnić.
Nieznajomy milczał. Naczelnik napotkał spojrzenie jego niebieskich oczu. Był w nich dziwny cień, jakby to, co obcy usłyszał, potwierdziło jego obawy.
- Chcę, żeby dostała osobna celę – powiedział w końcu.
- Będzie trudno. Więzienie jest przepełnione.
W odpowiedzi nieznajomy położył na biurku sporych rozmiarów sakiewkę. Naczelnik sięgnął po nią bezceremonialnie, jego oczy powiększyły się, gdy dostrzegł wytłoczony w skórze woreczka herb. Dwugłowy gryf.
- Zrobię, co w mojej mocy, jaśnie panie – obiecał.
***

7 października, godzina 15.30.
W niewielkiej celi, odgrodzonej od korytarza żelazną kratą, od wielu dni zalegał trudny do zniesienia smród stęchlizny. Było ciemno, podwieszone na korytarzu, nieliczne pochodnie nie rozświetlały cel.
Nefryt z obrzydzeniem usiadła na niewielkim, rozsypującym się sienniku. Słoma była miejscami zapleśniała, ale lepsze to, niż pokryta warstwą brudu, zimna podłoga. Od dłuższego czasu bezmyślnie patrzyła na obrzydliwe zacieki na ścianach.
Kansas. Stąd nie było ucieczki.
Od wczoraj zdążyła już obejrzeć każdy centymetr kwadratowy ściany, sprawdzić, jak mocna jest zaprawa. Zdarła skórę na palcach, usiłując rozgrzebać warstewkę pyłu pokrywającą podłogę. Nic z tego. Pod klepiskiem była gruba co najmniej na pół metra warstwa betonu. Z podkopu nici, a otarcia na palcach zaczynały się paprać. Ohydna wilgoć.
Nefryt miała wrażenie, że brudne jest nie tylko jej ubranie, ale że cała już przesiąkła więziennym smrodem i nie pomoże jej nawet kilkugodzinne odmaczanie w wodzie.
Była głodna.
Kiedy dwa dni temu wyjeżdżała z obozu, zrezygnowała z posiłku. Mieli mało jedzenia. Udawała, że nie jest głodna. W Rivendall miała wymienić trochę zrabowanych kosztowności na skromny obiad. Nic z tego. Złapano ją.

Nefryt pisze...

[CD:]

Teraz żołądek boleśnie ściskał jej się nawet na myśl o brejowatej polewce, którą wczoraj wsunięto jej do celi. Wylała ją, kiedy zobaczyła pływającego w niej, martwego żuka. Teraz przeklinała się za to w myślach. Ostatecznie, robala dałoby się wyłowić...
Z letarg wyrwał ją dźwięk kroków. Ktoś szedł korytarzem. Grupa osób. Strażników.
Nefryt podeszła do kraty, próbując dostrzec, co się dzieje. Idą po kogoś? Z kimś?
Więźniowie z innych cel także wyglądali, co się dzieje. Nefryt dostrzegła wyglądającego zza krat naprzeciwko niej krasnoluda. Trzej mężczyźni w celi po lewej przerwali swoją bójkę. Nefryt wydawało się, że pomiędzy nimi widzi także sylwetkę drobnej dziewczyny w łachmanach. Tej, która zwykle siedziała bez ruchu, niemal całkowicie zlewając się ze ścianą...
Chwila napięcia, niepokoju.
Na kogo kolej przyszła tym razem? Przesłuchanie? Egzekucja?
Z mroku wyszło trzech strażników uzbrojonych w jednoręczne miecze. Dwóch z nich prowadziło między sobą związaną dziewczynę. Nefryt nie zdążyła się jej przyjrzeć, gdy idący z przodu strażnik krzyknął, że mają odsunąć się od kraty.
Posłuchał tylko krasnolud. Sądząc po odgłosach, mężczyźni po lewej właśnie zaczęli bić się o dogodniejsze miejsce przy otwieranej części kraty. Wciąż liczyli, że uciekną...
Jednak to nie do nich skierowali się strażnicy. Jeden z mężczyzn zaczął otwierać drzwi jej celi. Nie chciała się odsunąć, więc uderzył ją długim kijem, tak, że upadła i dłuższa chwilę trwało, nim zdołała się pozbierać. W tym czasie do celi wepchnięto obcą dziewczynę.
To wszystko. Strażnicy odeszli. Żadnych wyjaśnień, żadnej nadziei.
***
7 października, godzina 21.00.
Shel Arhin rozejrzał się po rynku. Większość kupców zwinęła już swoje stragany, nie było także tylu ludzi. Większość wartościowych towarów i tak już wykupiono... Zwłaszcza tych importowanych.
Na twarzy Wirgińczyka pojawił się lekki uśmiech, gdy dostrzegł w rzednącym tłumie patykowatą sylwetkę kupca o kędzierzawych, czarnych włosach. Shel przyśpieszył kroku, zrównując się z mężczyzną.
Uścisnęli sobie ręce.
Arhin, stary druhu, dobrze cię widzieć- mruknął kupiec z wyraźnie słyszalnym, kerońskim akcentem. - Co tam w wielkim świecie słychać?
Shel nieomal parsknął śmiechem. - Głównie kłopoty, walące się na głowę.
- Aż tak źle?
Wirgiński dowódca skinął głową.
- Rozkazy od gubernatora – powiedział cicho, kiedy znaleźli się w cieniu bocznej uliczki.
- Co z dokumentami?
- Bezpieczne.
- Masz je?
Shel pokręcił głową.
- Przekazałem. Dziewczyna nie wzbudza podejrzeń, poradzi sobie.
- Wie, co jest w środku paczki?
Shel pokręcił głową. - Przy mnie tego nie otwierała.
Jego towarzysz milczał, przybrawszy posępny wyraz twarzy.
- Będą jej szukać – powiedział w końcu. - Mamy w szeregach zdrajcę.
- Ci co wcześniej mnie śledzili? Poradzi sobie.
- Nie tylko. Patrz.
Shel kilkakrotnie czytał treść podsuniętego mu pod nos plakatu, jakby nie wierzył. Litery niezmiennie układały się jednak w treść listu gończego wystawionego za niebezpiecznym szpiegiem. Pod spodem widniał rozmyty nieco od deszczu portret Isleen. Oraz obwieszczenie, że za jej schwytanie czeka nagroda w wysokości pięciu tysięcy złotych denarów.
- Od kiedy to wisi? - zapytał, czując narastający niepokój.
- Od wczoraj wszyscy jej szukają.

[To się naprodukowałam. Jak i tym razem nam wątek nie wyjdzie, to znaczy, że jestem onuce, a nie autorka i musisz szukać wątku u kogoś innego ;P]

Szept pisze...

[Witam z kolejną postacią i oczywiście, chęć na wątek zgłaszam. Podoba mi się wprowadzenie smoków... ale moment z małym smoczkiem był nieco ponad moje siły. Zwłaszcza zakończenie.
Życzysz sobie nowy wątek, czy wolisz nową postać do już prowadzonego wprowadzić? A może bardziej ci odpowiada osobne tworzenie? ]

Nefryt pisze...

[Mam nadzieję, że uda ci się jakoś do tego odnieść, choć u Isleen będziesz musiała w zasadzie dalej pociągnąć akcję. Po prostu na chwile obecna nie dałam rady inaczej].

- O bogowie – jęknął Shel. Starał się unikać rozgłosu we wszystkim, co dotyczyło jego pracy. Jak dotąd za wszelką cenę. Zadanie powinno być wykonane, oto jedna z naczelnych zasad ludzi jego pokroju. Ale czy mógł ryzykować życie Isleen?
Nie, nie byłby w stanie jej poświęcić. - Muszę ją znaleźć.
- Nie możesz. Pozostajemy w ukryciu, zapomniałeś? Nie nadszedł moment...
- Gwiżdżę na to!
- W takim razie chyba nie powinieneś...
- Nie praw mi morałów. Wiem, jaka drogę wybrałem.
- Chyba jednak nie do końca.
- Donavan, ja nie mogę jej stracić. Ja... chyba ją kocham – wyszeptał.
Kupiec uniósł znacząco jedną brew. - Tak jak panienkę od Neairów?
- Nawet jej do niej nie porównuj.
- Oo, aż tak..? - Donavan milczał przez chwilę, po czym zapytał: - Twoi ludzie są blisko gubernatora?
- Moi ludzie – powtórzył Shel z dziwnym wyrazem twarzy. - Obóz jest dzień drogi od Twierdzy.
- Załatwię ci alibi u dowództwa. Ale nie licz na więcej, niż dwa dni wolności.
- Prawdziwy z ciebie przyjaciel, Donavan.
- Leć – odparł po prostu kupiec. - I... Niech Hran jedzie z tobą. Przyda ci się tropiciel.
***
- Odeszli? - zapytała. Dopiero, gdy Fia kiwnęła głową, herszt bandy podeszła bliżej.
- Nazywam się Nefryt. Siedzę od dwóch dni. Totalna porażka, ta cela jest wylana betonem z każdej strony. Sprawdzałam po kilka razy – dodała z rezygnacją.
Popatrzyła na więzy Fii.
- Mogę spróbować to rozciąć – zaproponowała. - Ale nie wiem, czy cię nie pokaleczę. - Pokazała Fii odłamany fragment sprzączki od paska. Krawędź była dosyć ostra, jednak nie na tyle, by od razu przeciąć sznur.
- Kiedy cię prowadzili tutaj, byłaś przytomna? - zapytała ostrożnie Nefryt. - Co jest na zewnątrz? Może gdyby obezwładnić strażników?
- Więzienie otacza fosa - dobiegł ich głos jednego z mężczyzn z lewej strony. - Poza tym jest mnóstwo strażników.
- To co mamy robić? Siedzieć tu i czekać na śmierć? Bez sensu - odezwał się drugi z mężczyzn.
- Trzeba by jakoś na spryt... - zaczęła niepewnie Nefryt. W jej przypadku nikt nie uwierzy w chęć współpracy. Ale gdyby na zewnątrz znalazło się choć jedno z nich... - Ale na wzbudzenie zaufania strażników potrzeba czasu.
Po lewej stronie rozległo się głośne parsknięcie.
- Ja czasu akurat nie mam. - to był głos dziewczyny. - Jutro o świcie mija termin.
- Sądzisz, że gubernator nie zapłaci? - powątpiewał pierwszy z mężczyzn.
- Wierzysz w bajki, szpicouchu? Bo tylko w bajkach ojcowie ratują nieślubne córeczki.

Szary Wicher. pisze...

[A może Nikael znalazłby smocze jajo? Nie wiedziałby, co z nim zrobić, a posłyszałby, że istnieje taka Fia i że się na tym zna, zatem odnalazłby ją, żeby rady u niej zasięgnąć i wsparcie otrzymać. Potem wspólnymi siłami mogliby małe smoczątko wychowywać. Ona głównie by to robiła, natomiast Wicher wpadałby od czasu do czasu przynosząc jedzenie i by usłyszeć co tam u niej, bo zapewne bardzo przypadliby sobie do gustu. Co ty na to?]

Nefryt pisze...

Nefryt popatrzyła na nią zaskoczona.
- Takie pytania to nie do mnie. Jestem ateistką.
- Ja tym bardziej nie wiem – odezwał się elf z celi po lewej.
- Ale ty jesteś elfem – jeden z ludzkich bliźniaków wzruszył ramionami.
- To dyskryminacja.
Dziewczyna z celi obok przycisnęła się do kraty, próbując zobaczyć Nefryt i Fię. Nie znosiła rozmawiać z kimś, nie widząc jego mimiki.
- Trochę się na tym znam, moi rodzice są Wirgińczykami. Większość bogów to ci sami, co kerońscy, ale są i inni. Interesuje się któreś konkretne bóstwo? - zapytała.
***
W karczmie siedziało zaledwie kilka osób. Zanim jednak elfka na dobre weszła do pomieszczenia, zatrzymał ją karczmarz. Ignorując ciekawskie spojrzenia gości zbliżył się do Isleen.
- Ścigają cię. - To nie było pytanie. Wieści o liście gończym dotarły także i tutaj. - W okolicy kręci się banda jakiś łotrzyków, na łatwe złoto liczą... Z dwie godziny zajrzą i tu... Ale do tego czasu możesz przeczekać.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zamknął za elfką drzwi.
- Na chwałę Keronii, co? - mruknął. Cień uśmiechu wciąż błyszczał w jego ciemnych oczach. - Miło gościć tu wreszcie kogoś z tej samej strony barykady.

Nefryt pisze...

- Jest ich dwoje. - Dziewczyna przymknęła oczy, jakby chciała odizolować się od otoczenia. Zapomnieć o celi, o więzieniu. Bo choć nie czuła strachu, ani teraz, ani nigdy wcześniej, żal jej było tego, co zostawiła za sobą. Do ludzi nigdy nie potrafiła się przywiązywać, może jeszcze matka coś dla niej znaczyła, przynajmniej zanim zaczęła pić na umór. Natomiast miejsca, przedmioty... były niezwykłe. Ale najwięcej magii miały w sobie opowieści. Zwłaszcza te snute przy ognisku, w cudownym blask płomieni...
- Pierwszy z dwojga to Khaine, bóg zabójców. Mawiają, że jest cichy i jak cień potrafi przeniknąć do wnętrz domostw... Nikt nie wie, jak naprawdę wygląda. Zmienia swą postać, przywdziewa cudze kształty... I tylko oczy pozostają niezmienne. Pozbawione białek, lśniące czerwienią, jak świeżo przelana krew. - Dziewczyna urwała na chwilę, jakby dla zwiększenia efektu. - Jego przeciwieństwem jest Ifrit, Duch Pustyni. Złotowłosa, o cerze spalonej słońcem. Podobno była kiedyś śmiertelną kobietą, narzeczoną króla dalekiej wyspy. Dobrą dla poddanych, ciepłą... Pewnego razu zobaczył ja w promieniach zachodzącego słońca Khaine. Zauroczony nią, zapragnął pojąć ją za żonę. Jednak równie silnie, jak Khaine ją kochał, ona go nienawidziła. Bóg zabójców umyślił sobie, że tym, co dzieli jego i Ifrit jest jej narzeczony, którego nie chciała opuścić. Zabił śmiertelnika, po czym udał się do Ifrit, proponując jej nieśmiertelność. Kobieta dowiedziała się o niecnym planie Khaine i zaplanowała zemstę na bogu. Przyjęła jego dar i rękę, ale pierwszej nocy spędzonej w siedzibie bogów zabrała niezastąpiony artefakt Khaine – ostrze z lodu i ognia. Bóg zabójców bez owej broni nie mógł pełnić swej funkcji, bogowie kazali mu się wynosić z ich siedziby, dopóki nie odzyska ostrza. Od tego czasu Khaine i Ifrit walczą między sobą, on używając podstępu i zarazy, ona, mając po swojej stronie szaleństwo płomieni i piaskowej burzy. Oboje, zaślepieni odwieczną walką, choć inne cele mają, podobne straty zadają ludziom.
***
Hran, drobny elf o jasnozielonych włosach, usłyszał pogoń wcześniej, niż Isleen. Słyszał wyraźnie tupot zbliżających się stóp.
- Dziesięciu – wyszeptał, patrząc pytająco na Shela. Powinni z nimi walczyć, czy..?
- Trzeba zgarnąć Isleen, walka nie ma sensu. Nawet jeśli są źle uzbrojeni, wolałbym, żeby nas nie rozpoznali.
Elf skinął głową, najwyraźniej zadowolony z takiej decyzji. Razem z Shelem wjechali pełnym galopem w uliczkę, w której stała Isleen. Wirgińczyk puścił lejce i wychylił się w stronę elfki. Chwycił ją w pasie i wciągnął na koński grzbiet. Była lekka. Zawrócił.
Hran pojechał dalej, na spotkanie pogoni. Wciśnie im jakiś kit.
Shel wyjechał z Isleen poza światła domostw. Zatrzymał konia dopiero na dukcie pomiędzy polami otaczającymi wioskę.
Zsunął z głowy kaptur.
- Dobry wieczór, Isleen – nie był w stanie powstrzymać uśmieszku.

Nefryt pisze...

- Ale ja nie muszę udawać. Ifrit przemawia do mnie... A niekiedy przeze mnie. Trochę tak, jak powinna przez kapłanów... Jakby czasem była... we mnie – dodała speszona.
- Tylko, że to się nie dzieje na zawołanie. W zasadzie nigdy, kiedy tego chcę. No i zwykle naprawdę nie chcę. W Wirginii wierzą, że bogowie-patroni niekiedy działają przez Ofiarowanych im ludzi. Wpływają na ich decyzje... Ale ja nie jestem chłopcem. Nie mogę być Ofiarowaną.
***
- No widzisz, ile się dzięki mnie nauczyłaś?
Przyjął od niej kopertę, niby przypadkowo muskając palcami jej dłoń. Przez chwilę patrzył w jej delikatną twarz. Złość nie ujmowała niczego z jej uroku.
- Przepraszam - wyszeptał i, jak gdyby nigdy nic, wsunął kopertę do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Chwilę później znalazł ich Hran. Pędził na swoim wierzchowcu, zatrzymując się dopiero tuż obok nich.
- Arhin!
Shel odwrócił się w jego stronę. Czuł, że coś jest nie w porządku.
- Stało się coś? - spytał szorstko, stanowczo.
- Mają Donavana.
- Skąd wiesz? To pewne?
Elf pokiwał głową. Z łotrzykami poszło gładko, wracałem już, jak Lis zamykał karczmę. Powiedział mi.
Shel zacisnął wargi, jego ręce mocniej chwyciły lejce.
- Żyje? I... Czy kogoś wydał? - zapytał. Jego głos był jakiś przygaszony. A może to zapięty pod szyją płaszcz tłumił dźwięk?
Tego nie wiemy.

Nefryt i Shel pisze...

- Raz dziennie przynoszą po manierce jakiejś paciai, podobno jadalnej – stwierdziła Nefryt. Wczoraj byli jakoś tak bardziej rano, nie wiem dokładnie o której godzinie, tracę orientację czasową. Dziś też przyjdą, ale nie wiadomo kiedy. Tak czy inaczej, jeszcze nie byli.
Milczała przez chwilę, najwyraźniej zastanawiając się nad planem Fii. Domyślała się już, przynajmniej częściowo, co chce zrobić dziewczyna.
- Jest tylko „mały” problem. Wsuwają manierkę pomiędzy pręty kraty, nie otwierają drzwi.
- Klucz jest u strażnika – wtrąciła dziewczyna, która wcześniej opowiadała im o wirgińskich bóstwach. - U tego łysego, który zawsze idzie przodem.
***
- Przykro mi. Nie widziałem o liście gończym. Ale czy zdajesz sobie sprawę, że te kilka godzin ryzyka, to życie kilkunastu ludzi? Życie, które wciąż zależy od nas...
Na jego twarzy pojawił się dziwny cień. Mógł zostawić to wszystko. Pędzić do Kansas, cóż z tego, że złamałby rozkaz dowództwa po raz drugi? Mógł zorganizować własną akcję i odbić Donavana.
… Albo mógł wypełnić misję i dostarczyć dokumenty na czas.
Wiedział, jakiego wyboru z jego strony chciałby Donavan. Potrząsnął głową, próbując usunąć sprzed oczu obraz przyjaciela. To nie wobec niego miał obowiązek. Nie jemu przysięgał...
- Muszę odnaleźć Marię Riverę... I dostarczyć jej dokumenty. Tak, by nikt mnie nie ubiegł – powiedział, podjąwszy decyzję. Miał tylko nadzieję, że była ona słuszna. - Hran, wchodzisz w to? - zapytał. Elf natychmiast skinął głową.
- Co tylko będzie potrzeba – zapewnił.
Shel przeniósł wzrok na elfkę. Zawahał się. - Isleen? A ty?
Nie patrzył na jej twarz, tylko gdzieś w bok, jakby obawiał się odpowiedzi. Wiele lat temu stracił przyjaciela, Ahena. Dziś Donavana, wspólnika, brata nieomal. Czy musiał stracić i ją?

Shel pisze...

- Spokojnie, to akurat da się załatwić. Wolałbym uniknąć powrotu do wioski, nie wiadomo, czy tamci już się nie pozbierali. Dlatego musiałabyś przemęczyć się do najbliższego zajazdu. Nie wiem, czy wolisz jechać w siodle ze mną, czy z Hranem... – Co woli Isleen, nie był pewien, sam nie miałby nic przeciwko temu, żeby jechała z nim. - To niecały kilometr stąd, dojedziemy w najwyżej w kilkanaście minut. Potem kupię dla ciebie konia.
Milczał przez chwilę, zastanawiając się, ile ze szczegółów misji powinien zachować w tajemnicy. Isleen nie była z... ich branży. Ale wplątał ją w to wszystko.
- Isleen, muszę ci o czymś powiedzieć. Nie wiem, czy mi uwierzysz i nie zamierzam cię przekonywać. Pamiętasz, jak mój oddział cię eskortował? Miałaś mnie... nadal mnie masz za dowódcę. - Urwał na chwilę i spojrzał w jej oczy. - Jestem szpiegiem, Isleen.

Szary Wicher. pisze...

[Chętnie zacznę tu wątek, tylko mam pytanie: gdzie dokładnie mieszka Fia? Jakbyś mi to wyjaśniła, będę wdzięczna. Jak zareaguje smok? To już twoja wola, ja się dostosuje, nie będę ci się mieszać w kreacje tychże stworzeń, chyba, że potrzebujesz jakiegoś doradzenia, ale uprzedzam, że znam się jedynie na smokach chińskich :)]

Nefryt pisze...

- Ciszej, jeszcze nas ktoś usłyszy – w głosie Nefryt pobrzmiewał niepokój. Nadzieja na odzyskanie wolności odżyła i w niej, ale aura tego miejsca raczej nie sprzyjała radości. Herszt starała się przeanalizować cały plan. Na wynajdywaniu słabych stron nie musiała się skupiać, było tak wiele rzeczy, które mogły nie wypalić. Ale istniała szansa, maleńka szansa, że się uda.
- Lepiej będzie użyć liny – zaproponowała. - Żeby wystawić nogę przynajmniej do połowy szerokości korytarza, musiałybyśmy leżeć na podłodze, a i tak wątpliwe, byśmy wysunęły nogę dalej, niż do uda. - Nie trudno było zauważyć, że Fia jest od niej zgrabniejsza. Miała znacznie bardziej kobiece proporcje.
- Lassem – poprawił automatycznie pierwszy z bliźniaków. - No pewnie.
- Jak moglibyśmy nie umieć? - zapytał retorycznie drugi. - Pochodzimy z zachodnich równin. Pół życia spędziliśmy na pędzeniu bydła.
- A wracając do liny – ni stąd ni zowąd odezwała się dziewczyna. – Nefryt, w ilu miejscach przecięłaś więzy Fii?
- W jednym. Mamy jakiś metr dobrej liny. Za mało... Ehm, chłopaki – odezwała się, dosyć nieśmiało, do bliźniaków i elfa. Wbrew pozorom nigdy nie była pewna siebie. Nie lubiła publicznych wystąpień i choć w bandzie udawało jej się to zatuszować, czuła się nawet swobodnie, to w obcym gronie podobne „rządzenie się” przychodziło jej z trudem. - Z czego macie ubrania?
Elf parsknął cicho.
- To zabrzmiało prawie jak propozycja – uśmiechnął się znacząco. - A na poważnie, nadają się na sznur. Ale trzeba by skręcić, bo pojedynczo będą za słabe.
***
Shel westchnął cicho.
- Działamy na polecenie Jej Królewskiej Mości, Szafiry Escanor. A więc zbieramy informacje dla Keronii – uściślił, zdając sobie sprawę, że Isleen, jako Weganka może nie znać zawiłości tutejszej polityki. - Ja, Hran i Donavan. O pozostałych na razie wiedzieć nie musisz – dodał chłodno. Nie zaprotestował, kiedy przesiadła się do Hrana. Jej wybór.
Odwrócił się, może nieco zbyt raptownie, jakby zły... Ale żadne gniewne słowo nie padło z jego ust. Popędził wierzchowca, wyprzedając Hrana i Isleen. Odtąd jechał przodem, nie oglądając się na nich. Wzrok utkwił w horyzoncie, pozornie badając okolicę. W rzeczywistości jego myśli pochłaniało co innego. Dotrzeć do Rviery będzie raczej łatwo. Donavan dał mu mapę... Gorzej z przekazaniem jej listu. Trzeba by...
… Co ona ciągle gada do tego elfa?
Trzeba by zadbać o przebranie, pretekst....
… I znów do niego ćwierka!
Hran, ty kalafiorze przemalowany na elfa!
Tymczasem całkiem nieświadomy myśli Shela tropiciel był zaskoczony tym, jak swobodnie mu się rozmawia z elfką. Miał tyle pytań... Czy była może w Eliendyr? Czy ma jakieś wieści od elfów ze swojego państwa? Jak zakończyła się, powzięta przez kilku śmiałków z ich rasy, przeprawa przez Wielki Ocean Wschodu? Czy im się udało? Czy wrócili? Czy sprawdzili, co jest po drugiej stronie? Nie był jednak pewien, czy może ją katować taka ilością pytań naraz. Przecież praktycznie się nie znali...
Zakłopotany, zerknął na jadącego przodem Shela. Przywódca... Zawsze taki pewny. Hran nie wiedział, dlaczego zawsze traktował go jak zwierzchnika. Byli przecież równi stopniem, choć Hran należał do siatki zaledwie od miesiąca.
Milczał przez chwilę, a potem nagle zapytał szeptem:
- Nadal jesteś na niego zła?

Anonimowy pisze...

[Mniemam, iż się nie znamy, więc witam i postać swoją prezentuję ;) Korci mnie, by po raz pierwszy używać swej bohaterki w całej swej okazałości, więc proponuję wątek, który mi(jej) na zdrowie bynajmniej nie wyjdzie... Pytanie "kiedy ostatnio pozwoliłaś jej polatać" wprowadziło mnie jednoznacznie w temat, mam nadzieję, że Tobie przypadnie on do gustu :D ]

Stanęła w pobliżu skraju lasu, jednak nie na tyle blisko, by przypadkowi podróżni, trzymający się jego obrzeży, mogli ją w cieniu drzew dojrzeć. Gruba, niebarwiona peleryna z wełny okrywała jej ramiona i spływał aż do kostek, nie opatulając jednak szczelnie. Swój niezawodny, czarny płaszcz musiała jednak zostawić w zajeździe, wraz ze swoimi nielicznymi ruchomościami. Nawet miecz pozostał na skrzyni u nóg łóżka. Miała przy sobie tylko sztylety.

Było południe i tylko grzędy szarych, sennych chmur szlajały się po posiwiałym, zimowym niebie.Będąc w bezbarwnym, równie neutralnym stroju mogła bez trudu zjednoczyć się z krajobrazem.
I zażyć tej rzadkiej, słodkiej przyjemności, jaką dawały skrzydła.

Był mróz, nikt nie wychodził z ciepłych zabudowań, chyba że w potrzebie. Podróżni i tak woleli ukryć się w najgorszym czacie w wesołych karczmach, rozpalając umysły i ciała alkoholem. Ona nie mogła sobie na to pozwolić. Po misji - owszem, jednak przed spełnieniem zadania umysł musiała mieć jasny.
Gdy po raz pierwszy usłyszała zlecenie, zdumiała się niezmiernie. Zadanie stanowiło niezły kąsek dla żądnej wrażeń anielicy jej pokroju. To spraw z tą dzikszą naturą wszelkiego stworzenia nadawała się znakomicie. I, choć na myśl przychodziło jej czasem, że mniejsi zwierzchnicy chcą się jej po prostu pozbyć, cieszyła się ze wszystkiego, co jej ofiarowano. O ile nie sprowadzało się do zabójstwa.

Smoki. Szanowała je jak każde inne zwierzęta. Były jednak czymś więcej, choć nieraz przysporzyły Im kłopotu. Tym razem jednak miała zadbać o to osobiście, by mała apokalipsa na kraj ten nie spadła.

Rozejrzała się swobodnie - obserwator pomyślałby raczej, że ocenia pogodę. Po części i tak było, ale powody ku temu miała ważniejsze niż każdy inny. Przymknęła z cichą radością oczy i uwolniła w sobie tę część, która jej przysługiwała. Rozprostowała ukrywane dotąd mięśnie, rozpościerając dwumetrowe skrzydła.Zwinęła je na powrót i w chwilę później wystrzeliła w powietrze jak strzała wystrzelona z łuku. Zimne powietrze owiało jej twarz, cięło w uszy. Włosy ciągnęły się za nią niczym ogon komety. Rozejrzała się, mrużąc oczy. Kocimi oczyma wypatrywała dawno nie widzianego kształtu.

Nagły świst powietrza, dał jej do zrozumienia, że pora zanurkować. I uczyniła to w ostatniej chwili. Mróz zapiekł ją w okolicach kręgosłupa, gdy płaszcz odsłonił jej nieokryte koszulą plecy. W ostatniej chwili uniknęła ciosu czegoś wielkiego.

[Ale wymodziłam. Nawet nie mam czasu przeczytać. Bzdury, bzdury, ale liczę na Twoją inwencję :) ]

Nefryt pisze...

- Nie wiem, Fia. Podobnie jak nie wiem, czy mogę ufać tobie, czy tym po lewej. Ale jeżeli nie spróbujemy być... drużyną, nic z ucieczki nie wyjdzie. W tej chwili nie ważne jest, co ja o tym myślę. Ważne, by zadziałało.
Wstała i podeszła do kraty. Od samego gadania plan się nie zrealizuje.
- Krasnoludzie? - zawołała, jednocześnie kątem oka zerkając, czy nie nadchodzą strażnicy. Ich nieobecność była dłuższa niż zwykle, a przewrażliwiona podświadomość herszta zaczynała się w tym dopatrywać pułapki.
Krasnolud nie odpowiedział. Nefryt popatrzyła pytająco na Fię, po czym kontynuowała:
- Chcemy... chcemy stąd uciec – aż skrzywiła się w myślach na banalne brzmienie swoich słów. To przecież oczywiste, że nie będą tu bezczynnie siedzieć i czekać. - Potrzebujemy, żebyś przywiązał linę do prętów twojej kraty. I... tylko tyle. Uciekniemy wszyscy razem.
Krasnolud w zamyśleniu pogładził się po siwiejącej brodzie. Wzruszył ramionami, potem skinął głową. Nefryt oczekiwała na dalszą odpowiedź, ale na próżno.
- Widocznie taka aprobata musi nam wystarczyć – westchnęła. - Co tam ze sznurem? - zapytała.
- Skręca się – odpowiedział jeden z bliźniaków.
***

- Ciszej... - Hran był wyraźnie zakłopotany nerwową reakcja elfki.
- Ja... ciężko mi powiedzieć, bo sam jestem, kim jestem...No, może trochę. Na pewno trochę – przyznał. - Ale spróbuj go zrozumieć. Jesteś jedyną osobą spoza siatki, która wie o jego prawdziwej pracy. A to i tak o jedna osobę za dużo. Wywiesili za tobą list gończy, więc miałaś namiastkę bycia „odkrytym szpiegiem”. Przyjemne, nieprawdaż? - zakpił. - A to tylko prymitywny list gończy. W rzeczywistości jest o wiele gorzej. Jeśli złapią szpiega... Wirginia uznaje dla nas tylko jedną karę. Śmierć. A wcześniej tortury. Jeśli kogoś sypniesz, zabiją cię. Potem tego kogoś. Jeśli będziesz milczeć, zginiesz w mękach. Będą próbowali dopaść twoich bliskich, przyjaciół... Każdego, kto może coś wiedzieć. Życie szpiega to wieczna maskarada... strach...I samotność, Isleen. Tym gorsza, im więcej osób poznasz. Polubisz... Pokochasz. A Shel zawsze mniej mówi, niż myśli – dodał jakby po chwili namysłu.

Szary Wicher. pisze...

Wielka, czerwono-ognista kula spokojnym ruchem zbliżała się do horyzontu, przytulając promieniami krawędź nieba, łączącą się ze szczytami szarych gór, obficie pokrytych śniegiem. Nikael podziwiał ten widok, chłonąc męskim sercem piękno, jakie nie jeden mężczyzna był w stanie przeoczyć, zbyt śpiesząc się trudami życia. Nie przepadał za zimną, wszędobylski śnieg, pokrywający każdy centymetr roztaczającej się przed nim natury, już dawno mu się sprzykrzył. A, i jazda w takich warunkach nie należała do najprzyjemniejszych. On i jego lud przekonali się na własnej skórze, jak trudno znaleźć pożywienie, czy rozgrzać się w tych warunkach. Na razie nic nie wskazywało, aby zima miała opuścić Kerońskie ziemie, lecz Nikael zaliczał się w poczet tych, który wypatrywali pierwszych oznak wiosny.
W tej samotnej wędrówce, w której próbował pobyć sam ze sobą i wyciszyć się od harmidru obowiązków i potrzeb innych, nie spodziewał się, że coś spłoszy konia. Potężny wierzchowiec wydał z siebie przeraźliwe prychnięcie, potem stanął dęba, omal nie zrzucając mężczyzny z siodła. Nikael desperacko szarpnął za wodzę, próbując przywołać zwierzę do porządku, lecz bezskutecznie. Wycofał się w tył, by zeskoczyć z jego grzbietu. Coś mruczało pod rozłożystą, lecz nagą koroną dębu. Kiedy zbliżył się, otworzył oczy z przerażenia. W śniegu leżało smocze szczenię, maleńki smok, który cały pokryty szronem drżał i bliski był śmierci. Bystrym okiem, Wicher zauważył, że maleństwo miało uszkodzone lewe skrzydło, niewinnie wyrastające mu z piersi. Stłumił w sobie świadomość, że za parę lat to urocze stworzonko przemieni się w olbrzymią, gniewną bestię. Kucnął, zastanawiając się, co czynić w tej sytuacji.


[Zaczęłam ^^ Nie najlepiej, ale mam nadzieje, że fatalnie nie jest :)]

Anonimowy pisze...

Zwolniła dwa metry nad ziemią, rozkładając gwałtownie skrzydła i pozwalając, by pęd powietrza poderwał ją w górę. Dotarła bezpiecznie na jedną z mocniejszych dębowych gałęzi i przysiadła na niej, przez chwilę łapiąc równowagę. Poderwała głowę, skrzącymi się oczyma wypatrując niezidentyfikowanego obiektu latającego, który niemal strącił ją z nieboskłonu. Odgarniając złośliwe pasma z oczu dostrzegła, jak sąsiednie drzewa uginają się nieznacznie pod wpływem czegoś silniejszego od naturalnego wiatru.

Ponownie wzbiła się w powietrze. Zawieszona nad czubkiem najwyższej z sosen wypatrzyła sporą polanę w odległości nie większej niż pięćdziesiąt metrów. Część tej drogi przeleciała, po chwili jednak wylądowała na ziemi. Zwinęła opierzoną część ciała i ukryła ją częściową iluzją, która ukrywać mogła ją jedynie przed wzrokiem ludzkim.

Wynurzyła się z lasu wolno. Jej oczom ukazał się widok jakże dawno nie widziany.

Pierwsza część jej misji dobiegła końca.

[Moja wena także niewiele ma dziś do powiedzenia ;)]

Coeri pisze...

[Na wątek jestem chętna jak najbardziej, ale z którą postacią? Bo Ty żadnego życzenia nie wyraziłaś i trochę się waham...]

Nefryt pisze...

Śnieg sypał nieprzerwanie od kilku dni, odcinając od świata senne miasteczko Koh'nor. Z dachów domów zwieszały się sople, nikt ich jednak nie strząsał. O tej porze roku rzadko wychodzono z domów.
Nefryt przybyła do miasta sama, wracając spod Rivenadall. Śnieżyca nie pozwalała dotrzeć w okolice Królewca, musiała tu zostać przez kilka dni. Początkowo obawiała się, jak powitają ją mieszkańcy Koh'nor. Była wszak znaną partyzantką... rozbójniczką z dzikich traktów. Jej obecność mogła przysporzyć tyle nadziei na wolność ojczyzny, co kłopotów...
A jednak ją przyjęli i to nad wyraz gościnnie. Nefryt wciąż nie mogła się nadziwić pogodzie ducha znamionującej tutejszych ludzi. Nie byli bogaci, natura im nie sprzyjała... A jednak wydawali się nie martwić przyszłością. Cieszyli się z drobnostek...
Dziwne miejsce. Jakby.... wyśnione. Dziwni ludzie... Wolni od trosk życia.
Jednak pierwszej nocy spędzonej w miasteczku wydarzyło się coś dziwnego.
Nefryt położyła się spać jak co dzień, po niewykwintnej, ale sytej kolacji. Niemal natychmiast przyśnił jej się dziwny sen. Widziała w nim pochód na wpół materialnych postaci, ni to ludzi, ni to duchów, o wyglądzie mieszkańców miasteczka... Szli w jednym kierunku... Na wschód.
Obudziła się.
Kiedy z powrotem zasnęła, znów zobaczyła ów pochód. Te same postacie... Kobiety, dzieci, mężczyźni...Wszyscy w tym samym, powolnym marszu...Spokojni, z nieobecnymi uśmiechami na ustach....
Jezioro. Doszli na brzeg. Drobne fale obmyły stopy pierwszych w pochodzie. Szum wody...
Obudziła się. Raptownie usiadła na łóżku, drżąc. Wzięła kilka głębszych wdechów dla uspokojenia się. Nic się nie dzieje... To tylko sen... Zwykły sen. Ludzie z Koh'nor śpią spokojnie w swoich domach.
A jednak wstała i, najciszej jak potrafiła, zakradła się do pokoju, w którym powinni spać gospodarze. Skrzypnęły drzwi sypialni, ustępując pod naciskiem jej ręki. Spojrzenie powędrowało na łóżko.
Było puste.
Rozejrzała się dookoła, wołając cicho. Czy ktoś tu jest?
Cisza.
Uchyliła okiennice, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków w nocnej ciszy. Do jej uszu dotarło echo muzyki tak bliskiej, jakby ktoś grał tuż pod jej oknem... Na skraju lasu? Zmrużyła oczy, próbując odszukać w ciemnościach nocnego grajka. Nikogo nie było.
Wyszła przed chatę, zabierając ze sobą miecz. Okolice były bezpieczne, nie spodziewała się żadnego zagrożenia. Kiedy znalazła się na zewnątrz, drżąc od chłodu, muzyka zaczęła się oddalać. Nefryt nie wiedziała, dlaczego, ale czuła, że musi... że chce za nią iść.
Poszła. Kroczyła pośród podnoszącej się mgły jak we śnie...
słyszała przed sobą szelesty... stłumione kroki wielu osób. Muzyka kusiła nadal, ale Nefryt jej nie uległa. Lęk był silniejszy. Skryła się w zaroślach, wstrzymując oddech.
Leśną ścieżką zdążał pochód. Te same twarze, które widziała w miasteczku... Nie zatrzymali się na brzegu jeziora. Kolejno wchodzili w jego czarną toń. Bezwolni... jakby nieobecni... nie w tym świecie. Głębiej, głębiej... W końcu niknąc w wodzie.
Nefryt próbowała krzyknąć, powstrzymać ich, ale coś nie pozwalało jej wydobyć głosu. Zaciskało się na krtani. Czuła, że się dusi.
To od zawsze był jej najgorszy koszmar. Strach przed nieznanym... i przeciwnik, którego nie może zobaczyć, przed którym nie wie, jak się obronić.
Upadła na śnieg. Nacisk na krtań zelżał, ustępując miejsca błogiemu ciepłu. Nie czuła opadających na nią płatków śniegu. Odpływała w sen...
Zamarzała.
W tym czasie pod wodą zniknęły ostatnie postacie. Nad horyzontem zaczęło wschodzić słońce.

[Wiem, bardzo pokręcone to rozpoczęcie wątku. Ostatnio, nie wiem czemu, zaczęły mnie nęcić takie nietypowe klimaty. Mam nadzieję, że uda ci się w tym odnaleźć, bo przygotowałam chyba dość... zaskakującą przygodę. Możesz śmiało rozwijać to, co napisałam po swojemu, tym bardziej, że mam tylko luźną koncepcję, w której pełno luk.
Założyłam, że leżącą w śniegu Nefryt mógłby znaleźć Ail (wtedy do tego dziwactwa ze wstępu doszedłby jeszcze wątek rasy demonów, starej i nowej generacji itd.). I przepraszam, że to takie dziwaczne wyszło.]

Szary Wicher. pisze...

Ciemnowłosy zastygł z ręką tuż nad głową smoczego szczenięcia, jeszcze sekunda i opuszki palców dotknęłyby zmarzniętych łusek gada. Oczy smoka przypatrywały mu się nieufnie, jakby w każdej chwili, miała mu się stać krzywda. Posłuchał i cofnął rękę, jednocześnie wyciągając miecz. Odwrócił się szybko, kierując mecz ku tętnicy szyjnej właściciela głosu.
Zdziwił się.
Otworzył szerzej oczy, widząc, że ma do czynienia z kobietą. Nieznacznie wycofał broń, lecz nie całkowicie, gdyż nie ufał jej ani trochę. Kobiety tylko na salonach były łagodne, jak jagnięta, te włóczące się po świecie miały więcej sprytu niż niejeden mężczyzna z doświadczeniem.
— A ty, kim jesteś? — zapytał, mrużąc powieki i zaciskając usta. — On należy do ciebie? — Wolną ręką wskazał ledwo żywe stworzonko.

[Nic nie szkodzi, podoba mi się :)]

Nefryt pisze...

[Hmm, hm... Ail? Jaki Ail? ;D
Dodaj ty go w końcu do pobocznych :)]

Poruszyła się, kiedy podniósł ją z ziemi.
- Nie chcę - mruknęła sennie. Było jej już tak ciepło, a każdy ruch, nawet najmniejszy, sprawiał, że powracało do niej czucie potwornego zimna.
Na wpół przytomna pozwoliła okryć się jakimś ciepłym materiałem. Prawdę mówiąc, było jej teraz wszystko obojętne...
Z letargu raz po raz wyrywały ją czyjeś słowa. Ktoś coś do niej mówił, jakby nawołując. Czemu nie pozwalał jej zasnąć?
Miał niezwykłą barwę głosu. Słyszała dziwny, niepasujący do żadnego z języków, jakie znała akcent.
Zmusiła się do otwarcia oczu. Przez chwilę na wpół przytomnie patrzyła nad ocienioną kapturem twarz młodego mężczyzny o delikatnych rysach.
Potem jej spojrzenie uciekło gdzieś w bok. Powieki przysłoniły szare oczy. Znów zapadła w hipotermiczny sen.
~*~
Minęło kilka godzin - godzin spędzonych w ciepłym pomieszczeniu opuszczonego domostwa, nim poczęły z wolna budzić się jej zmysły.
Słuch. Trzask drewna trawionego przez płomienie paleniska. Węch. Zapach dymu, strzechy... Smak. Nieprzyjemna suchość w ustach. Dotyk. Miękki materac, skóry służące za przykrycie...
Uchyliła powieki, przez kotarę rzęs lustrując pomieszczenie. Nikogo.
Otworzyła szerzej oczy i przekręciła się na bok. Z jej gardła wydobył się stłumiony krzyk przerażenia, gdy na przeciw siebie zobaczyła chłopaka o wyrastających z głowy, lekko zakrzywionych rogach.
Odetchnęła, próbując się uspokoić. Wygląd, rasa... to nie musiało świadczyć o złych zamiarach.
- K-kim jesteś? - zapytała.

Anonimowy pisze...

Nawet jeśli przez moment żałowała, że dłuższe z ostrzy pozostało w noclegowni, nie dała tego po sobie poznać. W sumie dwa długie noże umocowane do cholewek misterną skórzaną konstrukcją mogły skutecznie posłużyć za blokadę, jednakże nieprędko chciała po nie sięgać. Zahaczyła więc jedynie kciukiem o wygiętą na kształt końskiego łba rękojeść kindżału, zawieszonego u pasa, jednocześnie maskując nastroszoną jak u rozzłoszczonego kota gęsią skórkę. Jej oczy zwęziły się w szparki. Zgrzyt miecza wyjmowanego z pochwy prędko zwrócił jej uwagę.
- Spokojnie, obejdzie się bez tego - odparła, w pełni wychodząc z cienia - Nie widzę powodu, by ukrywać przed tobą swoje imię. Jestem Zorana. Wybacz, że cię wystraszyłam. Nie mam wrogich zamiarów - ani wobec ciebie, ani wobec smoka.
Tu skinęła i jemu głową.
[Moja pomysłowość wzięła sobie urlop.]

Coeri pisze...

[Nie jest taki zły. Coeri właśnie jak najbardziej działa spontanicznymi zrywami, gdyby dostała wieści, że Wirgińczycy wzięli jeńców, spróbowałaby ich uwolnić, najlepiej natychmiast. Chciałbym tylko wiedzieć, czy przetrzymywaliby ich w jakiejś twierdzy, czy w obozie, bo od tego zależy strategia działania]

Szary Wicher. pisze...

Nikael schował miecz. Stanowczo nie musiał obawiać się tej kobiety, kiedy nabrał chociaż trochę pewności, iż nie jest ona czarownicą, rzucającą podłe uroki. W zasadzie, wydawała się nawet równie niepewna sytuacji, co on. Z zaskoczeniem obserwował poczynania nieznajomej względem smoczego szczenięcia, osobiście nie miał zielonego pojęcia, jak postępować z tak groźnymi istotami, nawet, jeżeli były małe i bliskie śmierci.
— Pomóc? — Nie kryjąc zaskoczenia, wlepił w kobietę bystre oczy. — Zależy, Pani, na czym będzie ona polegać. Nie jestem bowiem podróżnikiem samotnym, lecz odpowiadam też za innych. Nie mogę zniknąć na wiele dni.

[Nie szkodzi, znam ten ból braku czasu xD]

Nefryt pisze...

Odetchnęła, próbując się uspokoić. Nigdy dotąd nie spotkała istoty...kogoś takiego jak on.
Demon.
Wzdrygnęła się, słysząc to słowo. Zbyt wiele nasłuchała się opowieści o potwornościach Piekła, o złowrogich marach włóczących się po pustkowiach...
Na ogół nie była przesądna. Czasem jednak...
Potrząsnęła głową, próbując odpędzić mglisty obraz jeziora i wchodzących do niego osób. Czy to wydarzyło się na prawdę?
I skąd się tam wziął Ail? Czy powinna mu zaufać? Tak - zdecydowała. - Gdyby chciał mi wyrządzić krzywdę, zrobiłby to wcześniej. A na pewno nie niósłby mnie na rękach aż tutaj.
Zaczerwieniła się lekko na myśl o tym. Nie, żeby jej to niesienie szczególnie przeszkadzało... Aczkolwiek wolałaby na tym zakończyć role damy w opałach. Ostatnio chwilę słabości przytrafiały się jej jakby za często.
- Pani... Jaka tam ze mnie pani - uśmiechnęła się lekko. - Jestem Nefryt.
Nie była pewna, jak powinna mu się przedstawić. Nie była nikim ważnym, a przynajmniej się tak nie czuła. Nie mogła tez mu powiedzieć o tym, że jest hersztem zbójeckiej bandy. Kto wie, czy nie odmówiłby jej wtedy pomocy.

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair