– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 1601 – 1800 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Coz, sprawa z alarmowaniem Iskry byla zaskakujaco prosta do rozwiazania. Po prostu... Elfke trzeba bylo zmeczyc. A co jak co, on potrafil robic to najlepiej ze wszystkich Iskrowych kochankow.
Tymczasem zadowolona z siebie elfka szla do domu wraz z Lucienem. I nawet nic nie podejrzewala. Za to zastanawiala sie, jak fakt ich malzenstwa bedzie wykorzystywal Nieuchwytny.
Wilk pojawil sie w komnatach dopiero pod wieczor. Zmeczony, zniesmaczony i niemalze dobity na amen. Jak widac, rzadzenie wykanczalo go jeszcze bardziej niz martwienie sie o Szept.
- Myślisz, że to może być ten, co stworzył iluzję? - zarzucając na ramiona króciak podszyty futrem, złapał leżące na stole noże i wkładając buciory na grubej podeszwie, wetknął je za cholewki, ot na wszelki wypadek. Posłuchał jeszcze, czy były mag i uzdrowicielka śpią, po czym wyszedł razem z elfką, zamykając po cichu drzwi. - Przecież musiał poczuć taką magiczkę jak ty - na swój sposób najemnik właśnie powiedział, że Szept nie jest byle jakim magiem.
A kiedy skrzypnęły drzwi, Soren otworzył oczy w ciemności; wstał i stojąc w bezpiecznej odległości od okna, patrzył jak jego wychowanek i elfka znikają w ciemnościach. Westchnął.
- Idą ku wierzy. Mówią, że to tam musi być to, co po ich przysłali.
Oczywiscie Iskra ochoczo przystala na takie marnowanie czasu. Poddala sie Lucienowi, jego osobistym zachciankom, co bylo az dziwne, bo dotad elfka niezbyt dbala o to, ze Cien moze byc spragniony, spragniony jej. Co oczywiscie jej sie bardzo podobalo.
Szkoda tylko, ze nic jej nie powiedzial. Ze wychodzi, cokolwiek... Bo to co Iskra zastala po wybudzeniu wcale nie bylo mile ani przyjemne.
Wilk az sie zasmial. No prosze, mial tu jakies prywatnego dyktatora, czy co?
- Tak? A jak dokonasz tego, zebym nie dyskutowal? - on byl bardzo ciekawy jak ona to zrobi. I az postanowil ja sprowokowac. Usiadl przy biurku i zaczal wyjmowac papiery do przejrzenia!
- W ogóle mi się to nie podoba. Mam wrażenie, że zostaliśmy tu specjalnie ściągnięci - najemnik rozejrzał się dookoła, próbując wyłowić jakiś ruch w ciemności; robił to tylko po to, by zająć czymś oczy. Słyszał, że nikogo wokół nich nie ma, że nikt się tu nie kręci; jedynie zwierzęta, które nocą wychodzą na polowanie. I dwójka śpieszących się ludzi przed nimi. - I kiedy o tym myślę, wkurzam się jeszcze bardziej.
Zatrzymał się nagle, łapiąc elfkę za kaptur by i ona przystanęła; przyłożył palec do ust, dając jej znać, co by cicho się zachowywała. Coś było nie tak. Coś się zmieniło. Ruch przed nimi zamarł, a powietrze pachniało inaczej, niż przed sekundą. Coś...
- Uwaga! - krzyknął, odpychając elfkę w bok, samemu lądując na brzuchu płasko; nad jego głową przemknęła lodowa strzała. Wycie wilka zmieszało się z lodem, który mknął po ziemi, chcąc skuć i unieruchomić.
Obudzila sie... I go nie bylo. Nigdzie. Zniknal plaszcz, nie bylo zadnej wiadomosci, nawet najmniejszej. I slady tez jej niewiele powiedzialy. Lucien... Odszedl. Zstawil ja. Dala sie glupia nabrac, a przeciez wiedziala, ze on byl zawodowym klamca... Dala sie nabrac, uwierzyla. A on juz pewnie byl w polowie drogi do Czelusci, albo do Rozy...
Elfka nie wytrzymala. Zaszlochala, a lzy poplynely po policzkach.
No i tu go miala. Najmniej w swiecie oragnal tego, by cos sie jej stalo. Albo dziecku. Papiery od razu zostaly odsuniete, a za to on porwal ja do lozka. I to bynajmniej nie by chedozyc, bo byl zbyt padniety nawet na to. Zamiast tego sie grzecznie przytulil i znow dlonia musnal jej brzuch.
- Trzeba bedzie ci zrobic badania... - mruknal sennie, a w nastepnej chwili juz spal.
Ciemność nocy zamarła.
Cienie nie drgnęły.
Najemnik leżał nieruchomo, nasłuchując. Jeden gest dłoni i już poinformował elfkę, że jedna osoba szeptała coś pod nosem, a druga zataczała koło, chcąc najwyraźniej ich obejść. Tak, system znaków migowych był przydatny.
Ciemność rozproszyła się, gdy z impetem pomknęły w ich stronę lodowe twory; przypominały lisy, lekkie, zwinne lisy, które zaatakowały. Gdzieś z boku mknął lód. Ktoś miał najwyraźniej nadzieję, że z lodu stworzone zwierzęta odwrócą uwagę.
Najemnik czekał na znak elfki. Maga mógł jej zostawić, ale drugi przeciwnik... Brzeszczot najchętniej ukręciłby mu kark.
Szept kiwnęła głową.
Najemnik poderwał się z ziemi i zniknął w krzakach.
Drgnela slyszac jego glos. Juz miala omamy? A moze nie dosc, ze ja zostawil, to moze jeszcze otrul...? Zamrugala ocierajac oczy wierzchem dloni.
- Co tu robisz...? Przeciez...poszedles sobie... Zostawiles mnie... - odsunela sie od niego oslaniajac sie koldra. Jakby nagle sie wstydzila tego, ze jest calkiem naga. No i zaplakana.
Obudzil sie pozno. Nemalze w samo poludnie. I od razu uderzyly go wciaz niezalatwione sprawy. Tam orki, tam kolejne statki, jeszcze Wirginia, Redan, sen, zagrozone zycie jego zony i dziecka... Westchnal. Znow mial ochote uciec gdzie, byle dalej od stolicy i powloczyc sie z nia po ruinach. Ale to bylo niemozliwe. Niestety.
- Bry - mruknal magiczce do ucha.
Brzeszczot zatrzymał się.
Cztery łapy. Biegły. Były całkiem blisko, kiedy... Najemnik obrócił się, trzymając w ręku sztylet.
Czarna, futrzana bestia rzuciła się na niego, ale tylko dzięki słuchowi oraz refleksowi, Darowi udało się uchylić i zranić wilka. Tak, to był wilk. Wilki, czarny wilk. Miał nadgryzione ucho i blizny na pysku. Chwila... Nie, to niemożliwe.
Gardłowy pomruk zwierza przerwał ciszę; obnażone kły i wściekłość w oczach zdradzały zamiary.
Najemnik zacisnął palce na rękojeści.
Zakapturzona postać poczuła, jak jej lodowe twory, kruche całkiem i przydatne jedynie do dywersji, znikają. Najpierw te, które złamały magiczną barierę, a potem reszta, który zniknęła nim wypłoszyła maga z ukrycia. Tak, jeśli wszystko dobrze pójdzie mag, który ich śledził wpadnie w pułapkę.
Otarla znow oczy. Cud, ze tym razem mu nie przerwala, nie zarzucila dalszymi oskarzeniami, czy jej domyslami gdzie tez on mogl pojsc.
- Mogles wiedziec... - powiedziala cicho, jakby sie samej sieie taz wstydzila za taka scene. No ale co mogla sadzic widzac, ze w srodku nocy zniknal? Bez slowa?
Siegnela po pudeleczko, jakby sdziewala sie tam znalezc jakas bron, albo zatrute strzalki. Innymi slowy, cos przydatnego... W walce. Na pewno nie spodziewala sie pierscionka, bo az brwi uniosla na ten widok i dluzszy czas milczala. Nie oczekiwala. Dla niej wystarczyly same slowa Luciena, obyloby sie bez tego drobiazgu, ale skoro juz sie postaral, skoro juz kupil... Usmiechnela sie, jeszcze ocierajac jedna reka policzek.
- Ne musiales, ale dziekuje... Sliczny jest, naprawde - az jej rece drzec zaczely.
To go zaskoczylo. Snilo sie jej cos strasznego? Moze...
- Co sie stalo? - podniosl sie do siadu, zaniepokojony takim obrotem sprawy.
Noc przerwał szept, kobiecy głos.
Na spotkanie stworom ciemności wyszedł lis. Jeden z najsilniejszych. Miał dziewięć ogonów i jasną, niemal złotą sierść, która skrzyła się pośród mroków.
Ciało miał całkiem wyraźne, ale tam, gdzie kończyły się łapy sierść znikała, stając się rozmazaną łuną, jakby żywą, jakby ruchomą.
Lis czekał. Czekał na moment, w którym powołane do życia stwory mroku będą dostatecznie blisko, aby... Nad dziewięcioma ogonami zwierzęcia uformowała się jasna, świetlista kula. Niemal samo słońce: tak jasne, że oślepiające. Mrok znikł.
Kolejny kobiecy szept.
W krzakach coś śmignęło. Kolejny lis, z siedmioma ogonami, wietrzny duch.
Wilk warknął ostrzegawczo.
- Wisielec?
Zaatakował nim najemnik wypowiedział ostatnią literę. Rzucił się na mieszańca i byłby wbił kły w jego szyję, ale lata ćwiczeń sprawiły, że ciało Brzeszczota zareagowało samo.
Usmiechnela sie przelotnie, a potem znow spojrzala na pierscionek. Skoro jednak jej domysly byly niewlasciwe... Coz, zmienil sie. Wyjela swoja nowa blyskotke z pudeleczka i wsunela na palec. Pasowal. Znow usmiech, a korzystajac z tego, ze akurat jego dlon spoczywala na jej policzku... Iskra nieco dworcila glowe i ucalowala wewnetrzna strone dloni Cienia.
Pokrecil glowa, jakby z dezaprobata. Ach ta Szept. Lekki sen, tak?
- A moze lekki koszmar? - mruknal zaczepnie. Najwidoczniej ktos byl tu w zaskakujaco dobrym humorze.
- Chodz ze mna, zobaczymy co z toba i co z dzieckiem...
Nikt nie odpowiedział na wypowiedziane imię.
W kręgu chroniącego światła, w jasności, w której stworzenia ciemności nie miały racji bytu, nie działo się nic. Zupełnie tak, jakby przeciwnik zniknął, jakby nigdy go tutaj nie było.
Nie trzasnęła nawet gałązka, nie drgnęło powietrze, ni liść, żaden cień nie zdradził tego, co nadchodzi.
Za magiczką pojawiła się postać; niższa niż elfka, drobniejszej budowy, zakapturzona. Dębowa laska w jej ręce lśniła błękitnym światłem, wydobywającym się z kryształu górskiego; pióra kolibra i dzwoneczki zdawały się bezdźwięcznie poruszać.
W krzakach zaszeleścił lis i żywiołak.
Przeciwnik zaatakował. Bezpośrednio. Odwracając jednoogoniastym lisem uwagę, uderzył laską tak, by powalić. Pewny tego, co chce zrobić.
Najemnik przeturlał się z wilkiem po ziemi; sam nie wiedział kiedy, ale nagle kły zamieniły się w zęby, wilczy pysk w twarz, a łapy i tułów w ludzkie ciało.
Przemieniec? Nie! To był Wisielec, ale... Bogowie, co to za chora gra była?
- Hej, Drav, oszalałeś? Czemu...
Wilkołak nie tracił czasu na rozmowy.
Szarpali się, boli, a kiedy na nogach stanęli, wilkołak robił wszystko, by najemnika powalić. Kiedy się okazało, że w walce wręcz nie zdoła go poić, sięgnął po jakiś amulet.
Najemnik kichnął.
Przytulila sie do niego usmiechajac sie. Jeszcze tylko raz spojrzala na pierscionek, jakby nie dowierzala, ze naprawde tam jest. Na jej palcu. Na jej dloni. Od niego.
- Ale nie idz juz nigdzie wiecej - zamruczala tulac sie do niego i naciagajac na siebie koldre. I pomyslec, ze ona go wziela za takiego typka, ktory... Az parsknela cichym smiechem, przysypiajac. Tamto to byl sen. Sen, gdzie ja zdradzal i byl... Ale to byl sen. To byla rzeczywistosc.
Wstal w koncu z lozka i ubral sie jak na wladce przystalo. Czyli elficka tunika, jakies gacie i buty z wysoka cholewa. Co prawda, wolalby swoj kapelusz, chuste i plaszcz... No, ale Rada by go zabila. Juz i tak go przesladowali za to, ze nie nosi korony, czy czego tam. Nie lubil takich rzeczy. Jak na jego gust, obraczka byla wystarczajaca.
Poprowadzil Szept do sali gdzie lezalo paru chorych, tam sorawdzil ich stan, a tem poszli jeszcze dalej, do konca dlugiej komnaty, gdzie beda mieli spokoj. Usadzil ja w fotelu, po czym sam usiadl na podlodze nieopodal. A potem... Coz, Szept mogla poczuc obca, choc znajoma mysl, ktora wnikala w jej cialo badajac wnetrze.
Zakapturzona postać, nie spodziewając się, że nagle rozbłyśnie jej przed oczami jasność, cofnęła się odruchowo do tyłu, przymykając powieki. Kaptur spadł z jej głowy, ukazując twarz Duszołap; jasne włosy, lodowe oczy. Nie była to przyjazna twarz. Była zdeterminowana i pewna.
Uderzenie dębowej laski o ziemię wywołało iskry. Wokół szamanki zarysował się duchowy krąg; to dwa lisy przycupnęły obok, chronią swoją panią. Silva szykowała coś większego; wycofana, zasłonięta.
- Levä sielu!
Szept mogła poczuć, jak zadrżała jej dusza. Nieokreślony strach, którego źródła nie sposób było odgadnąć. Jak coś w jej wnętrzu zakołysało się od wpływu obcego umysłu.
Szamanka cały czas szeptała pod nosem słowa dusz. Chciała uwięzi, a jeżeli zajdzie taka potrzeba, wyrwać ducha z ciała tej, która wyglądała na Niraneth, ale nią być nie mogła.
Jednak, Silva była ostrożna. Wolała sprawdzić i upewnić się, dlatego na razie tylko spowalniała. Nie pokładając pełnej wiary w słowa tego, kto ich wynajął, szamanka posłała ducha opiekuna, by zorientował się w sytuacji. Czekała, aż wróci, aż potwierdzi ponad wszelką wątpliwość, że ci, którzy wyglądali jak przyjaciele, naprawdę byli wrogami.
- Levä sielu, pian!
Brzeszczot dość już miał tych żartów. Poza tym, doszedł do prostego wniosku; skoro atakował go Wisielec to albo był to podmieniec, albo ktoś w jakiś sposób wpłynął na umysł wilkołaka. Proste. I Dar nie miał zamiaru dłużej bawić się z zapchlonym kundlem, bo przecież tam gdzieś była magiczka i najprawdopodobniej walczyła teraz z szamanką. A to mogło sprowadzić kłopoty. Silva zawsze była groźniejsza od Drava i wcale nie chodziło tutaj o ich zwyczajowe przepychanki.
- Nie wiem... - zaczął najemnik, uchylając się przed ciosem - Co ci się stało w ten mały móżdżek... - chciał go szybko powalić; raz, a porządnie, na dłużej. - Ale śpieszę się - i kiedy wilkołak się odsłonił, najemnik wyprowadził cios pięścią, dobrze wiedząc, że Drav się zasłoni. Ale nie o to mu chodziło. Zajęty wilkołak nie zauważył, jak mieszaniec podcina mu nogi i łokciem uderza w skroń. Wisielec z łoskotem upadł na ziemię.
- No - zmachany i ździebko spocony najemnik, otarł strużkę krwi z rozciętej wargi i idąc za swoich słuchem, ruszył ku wrednej elfce, co się guzdrała!
Ledwie Poszukiwacz zdazyl zasnac, a juz mial sen. Ne jednak taki jak zawsze, bzdury pozbawione sensu. Ten sen... Coz, byl podobny do pierwszego jaki mial. Wtedy jednak widzial malego Natana i Iskre, dawno, dawno temu. Teraz, ku zgrozie Luciena, nadszedl ciag dalszy.
Znow byl w kuzni. Jedno spojrzenie do wiaderka z woda gdzie studzil ostrze przyszlego miecza i juz mogl zauwazyc pewne zmiany na swojej twarzy. Byl starszy, to na pewno. Wlosy miast przyjemnie ciemnego odcienia, mialy kolor bialy, niemalze srebrny. Byl stary. Duzo starszy niz teraz.
Na dloni zauwazyc mogl obraczke, ale nic poza tym, bo wtedy rozlegl sie trzask i do kuzni wpadla Iskra. Po niej takze bylo widac oznaki wieku. Przede wszystkim, ruchy nie byly juz tak plynne jak kiedys, nie przypominala juz zwinnej pantery, ktora skradansie do zwierzyny, a niezdarjego kota, ktory zostal ranny. Ciemne loki miala przyciete do polowy plecow, a i w jej wlosach gdzieniegdzie widac bylo siwe pasemko. Poza tym, oczy Iskry przypominaly dwie studnie o fiolkowej barwie, z ktorych saczyla sie madrosc. Oboje sie zestarzeli. Oboje...
Iskra dopadla go jak zawsze, w paru wiekszych susach. Poczuc mogl musniecie jej dloni w pasie, dotyknzachlannych warg na szyi. Tak, elfka przyszla po to co zawsze. Po wstretnego chedozyciela. I kiedy juz ja mial orzy sobie, kiedy usadzil na stoliku odsuwajac narzedzia... Wtedy ktos zakaslal.
- Halo, ja tu stoje... - glos nalezal do mlodzika, mlodego mezczyzny, ktory odziany byl w prosty stroj lowcy, a przez piers przechodzil pas kolczanu ze strzalami i lukiem. Oczy, wlosy, twarz... To byl Natan. Dorosly. Ich syn dorosl.
Ciemne oczy mlodzienca byly rozesmiane, jakby przylapal dzieci na kradziezy cukierkow z tajemnego miejsca.
- Za duzo cie tu, idz sobie juz na to swoje polowanie! - fuknela niby to rozleziona Iskra znad Lucienowego ramienia i pogrozila Natanowi palcem, na co ten pokazal jej jezyk. Zas sam Poszukiwacz mogl stwierdzic, ze jego syn jest dokladna, idealna wrecz kopia samego siebie. Przynajmniej z wygladu.
- Pojde jak mi w koncu dasz te mikstury, matko sklerotyczko! - niewiarygodne, Iskra miala skleroze. Fuknela znow i wydostala sie z objec Luciena, czym najpierw pstryknela syna w ucho, a kiedy ten jej oddal, to go za to ucho chwycila i wytargala do innego pomieszczonka.
Lucien zostal w kuzni sam. Nie padla wzmianka o Bractwie. Nie padlo slowo o Wirginii.
Ale przynajmniej, wedlug snu, zestarzak sie w miare swietym spokoju.
Wilkowi sie to nie podobalo. Zbyt duzo zgdnosc z tym cholernym snem... Bal sie. Bal i nie wiedzial jak zapobiec tragedii, jaka juz raz przezywal. Nie chcial powtorki ze snu. Bedzie musial sie skontaktowac z Cieniem.
Tymczasem podniosl sie z ziemi wycofujac mysl. Na razie... Coz, na raze nie dzialo sie nic strasznego.
- Dziewczynka, na razie jest zdrowa, chociaz oslabiona. Mniej nerwow i mniej przemeczania sie... Inaczej nie recze ani za siebie, ani za to jak cie urzadze - nie byla to grozba. Nie taka jaka pada na ierwsze skojarzenie. Wilk urzadzilby Szept tak okropnie... Na ile okropna moze byc izolacja wrecz w komnacie, co by sie nie przemeczala. I rzecz jasna, nie odstapil by jej na krok.
Szamance zaczęły kleić się powieki. Zamrugała, potrząsnęła głową.
Nacisk na duszę magiczki wzmógł się, ale kiedy już Silva była pewna, że należny postąpić tak, jak radził im ten, który ich wynajął, w jej umyśle cichym głosem odezwał się duch opiekun.
Nim jednak zdołał przekazać wieści, z krzaków wyskoczył mężczyzna.
Między kobiety wpadł najemnik. Spieszył się. Chciał dobrze. Przecież był marudną tarczą wrednej magiczki! I jako tarcza skończył. Dosłownie. Szkoda tylko, że zaklęciem snu nie dostała szamanka, a...
Brzeszczot zwolnił, zatrzymał się i padł uśpiony na ziemię, pochrapując pod nosem.
Duszołap cofnęła uwięzienie duszy w jednej chwili. Lisy nagle zniknęły. Mrok znowu powrócił. Dębowa laska upadła na ziemię, a szamanka... Silva upadła na kolana, czołem uderzając o piach. Najwyraźniej coś się stało. Najwyraźniej duch przyniósł wieści.
- Na duchy przodków, weź mą duszę, bom uznała cię za wroga.
Iskra podejrzewala, ze Lucien, Wilk, Epoh i Ymir zapewne sprowadza sobie jakies panienki na ten wieczor. Ostatni wieczor, kiedy Cien mogl uwazac siebie za wolnego. Ostatnia noc, ktora Iskra mogla soedzic z innym mezczyzna, choc tego nie uczynila. (Patrzenie na posladki Devrila sie nie liczylo)
Po tym jak wparowala panom do komnaty jak wicher i przerwala w graniu w karty i piciu, uciekla do wlasnej komnaty, po czym razem z szept sie tam zabarykadowaly. N i wyszlo szydlo z worka, Szeptucha niedysponowana, wiec Iskra musiala pic za nie dwie,,,
Nic wiec dziwnego, ze jej nie bylo. Choc nikt nie mial prawa wiedziec o tym, ze furiatka zalegla w lozku, a nie porzucila Luciena przed oltarzem.
Krolik, ktory to mial ich razem swietym wezlem zwiazac oparl sie o sciane. Byl cierpliwy, owszem, mogl czekac tu i caly dzien. Gorzej, bo Lucien taki nie byl. Przynajmniej nie w tej chwili. A Krolik... Coz, w tej chwili martwil sie o stan psychiczny Cienia. Co gorsza, Devrila tez nie bylo nigdzie widac i Bialy mial zle przeczucia.
Tymczasem Iskra wyskoczyla jak oparzona z lozka i piszczac i krzyczac, z niemala pokoca Szept, dopiero zaczela sie ubierac.
A jak wiadomo, ubieranie sukni to nie byle sprawa.
Krolik taktownie nie komentowal. Nie komentowal, poki zdyszana Iskra nie wpadla z hukiem do komnaty, a za nia magiczka.
- Wygralem - uslyszal glos Marcusa niedaleko siebie i cichce westchnienie krasnoludzkiego krola. Pote, zas brzdek monet. Nie minela chwila, a Krolik byl przy nich.
- A teraz oboje mozecie mi oddac swoje pieniadze, bo ja wygralem.
- Nby jakim cudem? - fuknal Marcus tulac sakiewke zlota.
- Ty stawiales na to, ze przyjdzie, ja na to, ze przyjdzie w bialej sukni - i z blogim usmieszkiem Bialy wyszarpal sakiewke Pajeczarzowi, ktory mial mine zbitego szczeniaczka.
A Iskra rzeczywiscie ubrana byla w biala suknie. A tak sie zarzekala, ze zadnej bieli, ze... Nawet wianek miala, z jasnych, ksiezycowych kwiatow ktore rosly tylko pod ziemia, pod okiem krasnoludzkich rolnikow. Elfka oparla sie dlonia o sciane i chwile sapala probujac zlapac oddech, zupelnie ignorujac otoczenie. Lecz chwile potem... Potem stala juz obok Cienia i starala sie na niego nie patrzec w obawie, ze zemdleje. Nerwowo przygoadzila material sukni, ktory od pasa po skosie mial wyszyte fioletowa nicia wzory kwiatow i ptakow. Iskra nie pamietala, by miala piekniejsza suknie od tej. Nie ma to jak leciec do Wilka po pomoc w ostatniej chwili...
A Krolik z istnym zadowoleniem wrecz odprawil ceremonie. Rzecz jasna, w finalnym momencie, kiedy Krolik spytal...
- Zhaotrise, czy bierzesz sobie tego oto nie wiem ktorego imienia uzyc, wybacz Lucien, za meza? - elfka chwile sie wahala i chyba pierwszy raz od poczatku ceremonii odwazyla sie na niego spojrzec. I po chwili ciszy, ktora zdawala sie jej wiecznoscia, w koncu wydusila krotkie "tak", ktore powitaly glosne gwizdy Marcusa i Ymira. Wilk staral sie zachowac powage, choc o to bylo trudno w takim tpwarzystwie.
Spokojne spojrzenie agrestowych oczu Bialego padlo na Luciena.
- Wybacz nie wiem ktorego twojego imienia uzyc, niech bedzie Lucien, bierzesz sobie Zhaotrise Starsza Krew, ostatnia z Hen Ichaer za zone?
Idealna sytuacja na podstęp, idealny moment na atak, jednak to była szamanka i nie miała zamiaru krzywdzić elfki; czuła się oszukana i chociaż wiedziała, że ten, który im to zlecił, kłamał już od początku, to jednak gryzło ją w duszy, że gotowa była skrzywdzić Niraneth.
- Powiedział nam, że iluzjonista będzie nas mamił. Że zjawi się ktoś, kto będzie was udawał, my... - szamanka wciąż klęczała, z głową przy ziemi. Przodkowie, dlaczego tak z nich zakpiliście? Czy był to swoisty test? Sprawdzian? Czy kryło się za tym coś więcej? - Weź mą duszę, jeżeli uważasz to za właściwe - starożytne słowa plemienia Tellan Oxa; prosty przekaz, że za krzywdy i podniesienie ręki na bliskiego, skrzywdzony może odebrać życie lub rozporządzać życiem krzywdzącego.
A Bialy, niecnota i figlarz jeden, pamietal dosknale jak Lucien w istocie sie nazywa, ale nie potrafil sie powstrzymac przed zadrwieniem sobie z niego. Cien usmiechu zagoscil na ustach medyka, skinal glowa. To byl koniec ceremonii. Przynajmniej na razie, bo obraczki zjadl Figiel i nie chcial ich zwrocic nawet Marcusowi, wiec panstwo mlodzi beda musieli poczekac na pierscionki.
Iskra widzac ledwie dostrzegalne skiniecie glowa Bialego rzucila sie wrecz na Luciena wpijajac sie w jego wargi. W koncu. W koncu dostala czego chciala, miala meza, syna... Rodzine. Radosc przepelniala jej serce, a ona sama usmiechala sie szeroko. Wilk musial przyznac, ze jeszcze nie widzial jej szczesliwszej.
Ymir zamruczal z aprobata i pogladzil swoja krzaczasta brode. Tu sie to zaczelo i tu sie skonczylo. O tak, nikt o tym nie wiedzial i wiedziec nie mial, ale Ymir wiedzial co kruszy zelazna wole. Specjalnie umocnil zwykle przecietnie mocny trunek. Wiedzial, ze Cien po torturach i napitku nie oprze sie elfce. A ona jemu. Znow pokiwal glowa.
Tu sie zaczelo i tu sie skonczylo.
- Winna ci jestem przysługę. Życie swoje - szamańska duma nie pozwoliłaby Silvie zostawić tego, co się stało tak, jakby nic się nie wydarzyło. Sumienie zagryzłoby ją na śmierć. Nie, winna była Niraneth coś więcej niż przysługę.
- Głupi... Nadęty... - ocho, nadchodził Wisielec. - Dostałem po mordzie, bo ktoś nam wmówił, że oni są źli - najwyraźniej usłyszał rozmowę kobiet, albo to szamanka poinformowała go o wszystkim.
- Żadnego z ciebie pożytku. Najemnik śpi, ale przynajmniej cię powalił - szamanka uniosła brwi, jakby rzucając wilkołakowi wyzwanie; lód w jej oczach nie stopniał i prawdopodobnie miał nigdy nie skruszeć.
- Jesteś okrutna, podmuchaj, to się szybciej zagoi - i rozczochrany, ubrudzony, z trawą we włosach, Drav nadstawił rozbite czoło ku szamance, najwyraźniej sądzą, że ta spełni to, co właśnie powiedział. - No! - i jeszcze ją poganiał i jeszcze śmiał ją za rękę złapać! Bogowie, on sobie garbił i szukał guza!
- Zachowuj się - ofuknęła go, dłoń wyrwała, ale... Dębowa laska nie uderzyła wilkołaka w głowę i... Czy aby w lodowych oczach szamanki pojawiło się coś, co można uznać za uczucie? I czy przypadkiem, kiedy tak na siebie patrzyli, nie wyglądali na za... nie, tego słowa nawet nie powinno się wypowiadać przy Duszołap!
- Wczoraj nie byłaś taka ozię...
I Wisielec się doigrał. Oberwał szamańską laską aż gruchnęło.
Pierwszy w kolejce znalazl sie krasnolud. Przebiegly, fwany towarzysz,mchoc niewielu znalo Ymira od tej strony. Uscisnal mocno Iskre, uscisnal dlon Cienia, a potem...
- Komnata. Podarkiem ode mnie jest komnata. I wy juz dobrze wiece jaka, chedozyciele wstretne - mrugnal jeszcze porozumiewawczo oczkiem i odszedl, a Iskra splonela rumiencem. Oczywiscie, ze wiedzaial o ktora chodzi... Jak moglaby zapomniec, choc i ona niewiele z tamtego wyczynu pamietala. Chyba tylko Lucienowy zapach, ziemi pomieszanej z wiatrem. Zapach wolnosci. Tylko tyle pamietala, procz mgilstego widma dotyku jego dloni, jego skory, ktory teraz byl jej tak dobrze znany.
Dzielnie wytrzymala gratulacje od dwoch krasnoludzkich poslow, a potem dopadl ich Marcus z Bialym.
- No myslalem, ze sie nie doczekam! Ha, ale przegralem kolejny zaklad... - Marcus mial dzisiaj pecha. I z wyrzutemnpatrzyl na Luciena. - Ty miales byc twardy jak zawsze i sie nie zakochiwac! Jak tylko do Bractwa zes dolaczyl to postawilem na ciebie sto zlotych monet, ze sie nie ochajtasz! A ty mi tu takie cos! No wiesz co! - i Pajeczarz sie na Cienia rzucil, jedna reka ciasno chwycil go za szyje, a druga reka, zwinieta w piesc, czochral mu wlosy jak malemu dziecku. Tak, Marcus byl nieobliczalny. Krolik jeszcze raz zlozyl im gratulacje i dodal, ze jak odechce im sie miec stado malych, wrzeszczacych bachorow to moga sie do niego zglosic. Wtedy Iskra uniosla brwi i spojrzala pytajaco na Luciena, bo ona bynajmniej o stadzie dzieci nic nie wspominala... Ale widzac, ze chwilowo Cien, jej wlasny maz jest maltretowany orzez Marcusa, odpuscila temat na potem. Za to Pajeczarz dostal w leb bialym pantofelkiem elfki i az sie przewrocil razem z nieszczesnym Lucienem.
- Hej, widzisz? Ona go broni! - wilkołak najwyraźniej wcale nie zauważył, a raczej nie usłyszał groźby elfki. Zainteresowało go coś innego. Bardzo ważnego, z jego punktu widzenia. - Czemu ty tak nie robisz? powinnaś jej - tutaj wskazał palcem na elfkę - Powiedzieć, że ma mnie nie bić, bo...
Ostre spojrzenie szamanki, tak dobrze znane wszystkim, a zwłaszcza wilkołakowi, urwało jego słowotok. Silva najwyraźniej nie miała zamiaru okazywać mu jakichkolwiek uczuć, poza tym, że odrobinę bardziej go lubiła. Jeżeli Drav sądził, że jej zachowanie się zmieni, że nagle stopnieją lody i z mrukliwej, zdystansowanej Duszołap przemieni się w radosną panienkę, co piszczy i podskakuje, rozdając całusy niczym rozpieszczona księżniczka, to grubo się mylił. A i szamanka zmieniłaby o nim zdanie, gdyby się okazało, że jednak Drav ma takie nadzieje. Była jeszcze wataha, było plemię.
- ...bo kochasz moje boskie pośladki i nie chcesz mieć ich obitych!
Duszołap spłonęła rumieńcem, ale że swoją dumę i honor ma i zasady też, to zaraz wytargała Drava za uszy, laską dębowa go poszturchała i tyle było dbania o wilkołaka. Zaraz też odchrząknęła i wyglądała tak, jakby nic się nie stało. Zimne oczy, spokojna twarz. Aż trudno uwierzyć, że ktoś mógł roztopić ten lód.
Wisielec kompletnie niezadowolony, klapnął na tyłek i zaczął związywać pochrapującemu Brzeszczotowi rzemyki w butach; w ramach zemsty za to, że elfka o niego dba, a szamanka o wilka swojego nie. Mamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak: głupi mieszaniec, chędożona elfka, co się wstydzi, patrzcie no, jaka nagle świętoszka, jak...
Czego Devril nie powiedzial, Iskra wyczytala wrecz z powietrza. Chwala bogom, nie powiedzial tego glosno, a ona tez trzymala jezyk za zebami. Jeszcze do bojki by doszlo... I tak do niej doszlo, ale na szczescie nie pomiedzy tymi oto panami a pomiedzy innymi. Krolik z Marcusem tarzalinsie po ziemi. Najwyrazniej Pajeczarz odmowil zaplacenia przegraneg zakladu, albo cos w ten desen, bo bardziej probowal uciec niz sprac Krolika. Bialy zas na odwrot. Bardzo zalezalo mu na rozkwaszeniu nosa Marcusa. Figiel stal obok na posadzce i piszczal zawziecie, jakby kibicowal.
- O ile zaklad, ze wygra medyk? - zagadal Ymir do Figla, oajak cos pisnal, a krasnolud w odpowiedzi uscisnal jego odnoze. Nie, zakladady z pajakami nie wiekszymi niz dwie dlonie bylo sprawa normalna. Calkowicie. Chyba....
Iskra uscisnela serdecznie Szept, a zaraz za elfka jakby z podziemi wyrosl Wilk. Jakis tajemniczy usmieszek bladzil po jgo twarzy, kiedy spogladal na nia i na Cienia.
- Co ja wam powiedziec moge. Mniej Solan - wyszczerzyl sie jeszcze glupio i porwal Iskre w ramiona zaraz po magiczce, ktora to musiala stanac teraz oko w oko z Lucienem.
Zas przez drzwi wpadl Szczur z Myszolow. Oboje w dosc odswietnych strojach, no bo orzeciez ubloceni nie przyjda na slub kolegi po fachu.
Tymczasem Iskra spojrzała potulnie na Cienia. Gdyby tylko wiedział... Gdyby wiedział co ona nabroiła. Wtem właśnie wielkie, podwójne drzwi ze szczerego złota otworzyły się i wkroczyli gwardziści prowadzący jednego człowieczka. Alard... Iskra odwróciła wzrok od Cienia udając, że podziwia zdobienia sufitu. I teraz to właśnie ojciec Luciena stanął przed nimi.
- Tylko bądź miły... - poprosiła jeszcze ledwie słyszalnym szeptem Iskra.
Wisielec zerknął na elfkę; zupełnie tak, jakby chciał sprawdzić, czy ma coś przeciwko temu, by mu rzemyki w butach zawiązał na porządny supeł, który trzeba będzie rozciąć, tak mocno skubańca zacisnął!
- Słuchaj Szept, co wy tu robicie? - sprawdzając paluchem, czy rana na czole krwawi, wilkołak doszedł do wniosku, że tak i nawet piecze, więc ją w spokoju zostawił. - Nas w małym miasteczku wynajął jakiś człowiek. Dziwny był, Silva mówi, że najpewniej elf i mag.
- Miały tu grasować duchy, które wypuścił mag. Iluzjonista. Dlatego sądziliśmy, że jesteście ułudą utkaną z magii - szamanka wciąż była niezadowolona z tego, że zagrano z nimi w ten sposób; z nimi i przeciwko przyjaciołom. Jeżeli... Nie, jak tylko dorwie tego, kto im to załatwił... - Zostaliśmy na siebie... - Silva przez chwilę szukała odpowiedniego słowa we wspólnej mowie; kiedy je znalazła, skrzywiła się, jakby było ono nieprzyjemne - Napuszczeni.
Brzeszczot spał sobie w najlepsze. Najwyraźniej byle jakie uszczypnięcie nie zdoła go obudzić. Przynajmniej mógł się wyspać i nie musiał ganiać za myszami.
Za to Iskra uśmiechnęła się przyjaźnie i nadepnęła Lucienowi na stopę. Głupi, głupi, głupi. Alard może okazać się przydatny! A on tu jej takie szopki odgrywał i w ogóle... Posłała nieprzychylne spojrzenie Lucienowi, a Marcus zagwizdał.
- Pierwsza kłótnia wisi w powietrzu!
Elfka westchnęła dotykając palcami skroni. Bogowie, czym ona sobie na to zasłużyła...
Wtenczas z komnaty przyległej wypadł Natan ścigany przez Figla i dopadł do rodziców. Znowu swojego pana ojca za nogę chwycił i spojrzał na nowo przybyłego. Iskra za to przykucnęła i wskazała Alrada ruchem głowy.
- To twój dziadek. Przywitaj się.
- Będzie z kilka tygodni. Musieliśmy zawrócić, żeby tu dotrzeć - ominąć terytorium Teruków także, bowiem zleceniodawca nalegał, aby nie wchodzić wśród drzewa i plemię tam mieszkające. Czyżby ktoś nie chciał, aby szamanka i wilk natknęli się na przebywających tam wówczas elfów?
- Jeżeli chcesz sprowokować maga, to cię zwiążę i w szopce zostawię - o, patrzcie państwo, najemnik jednak nie spał. Oczy nawet otworzył, usiadł i niczym wilkołak przed chwilą, wsadził palucha do zaschniętej rany na wardze i oczywiście musiał w niej poźdurać, przez co puściła się krew. A potem wielkie zdziwienie, jak to i dlaczego krwawię! - Powinniśmy wracać. A wy... - spojrzał na szamankę i wilkołaka - Jak nie będziecie się gzić, to możecie spać z nami.
- Ej, nie właź ze swoimi brudnymi buciorami w nasze życie - jakoś groźba Wisielca obeszła się bez większej reakcji.
- Twoje nierealne marzenia - sprostowała szybko szamanka.
- Ale przecież! - wilkołak się naburmuszył. I obraził, nadymając policzka, a pod nosem, cichutko, do siebie dodał - Już nigdy nie pozwolę ci być na górze...
Otóż rodziną byli i Iskra postanowiła sobie, że czy się to Cieniowi podoba, czy nie, relacje wnuka z dziadkiem na pewno staną się bliższe. Ostentacyjnie skrzyżowała ręce na piersi widząc jego odejście i wytknęła mu jeszcze język.
Za to Natan przyjrzał się dziadkowi. Był dość podobny do jego taty, chociaż był dużo starszy. Chłopczyk zmarszczył brwi zastanawiając się, czy starość jest cechą charakterystyczną wszystkich dziadków. Jak dotąd żadnego nie miał. Dziadkowie są ponoć fajni. Tak mu powiedziała jedna elfia dziewczynka ze stolicy. Uśmiechnął się więc najładniej jak potrafił.
- Dzień dobry - chwilowo nic lepszego Natanowi do głowy nie przyszło, ale już sam fakt, że nie zrobił dokładnie tego samego co Lu, Iskra brała za dobrą oznakę.
Królik w końcu odzyskał swoje pieniądze, a Marcus, biedny, pokonany, przypominał połamaną wronę wytarzaną w kurzu i pajęczynach.
- Jeszcze zobaczymy, zobaczymy... - mamrotał otrzepując się.
Elfka jeszcze raz spojrzała na Alarda, który najwyraźniej nie zamierzał protestować przeciwko kontaktowi z wnukiem, to i Iskra się oddaliła, najprawdopodobniej po to, by znaleźć swojego cholernego męża. Nie lubiła przebywać z dala od niego. Czuła się wtedy... Dziwnie pusta. Jakby coś jej zabrano.
A Zhaotrise Starsza Krew nie lubiła kiedy jej coś zabierano.
Brzeszczot rozerwał rzemyki w butach; najwyraźniej nie spał tak mocno, jak na to wyglądało, skoro przechytrzył wilkołaka i jego niecne zamiary. No, teraz tylko będzie musiał doczłapać do sorenowej chatki, nie gubiąc żadnego z butów, bo to buty cenne były. Nie tylko dlatego, że ze skóry drapieżnika, nieprzemakalnej i mocnej, ale też dlatego, że okute zostały srebrem i podbite metalem.
- Niraneth, będę chciała jutro z tobą pomówić. Jeżeli znajdziesz czas - szamanka nie wyglądała na zaniepokojoną, ale z nią człowiek nigdy nie mógł być pewnym tego, co się dzieje. Szturchnęła laską wilkołaka.
Wisielec zaś podał dłoń najemnikowi i pomógł mu stanąć na nogi. - Żałuję, że nie wiedziałem, jak one walczą...
- Następnym razem, zajmiemy dobre miejsca i sobie popatrzymy.
Panowie najwyraźniej uznali, że jeszcze kiedyś będzie następny raz.
- Jak to co? - Wisielec się nakręcił i w drodze do sorenowej chatki, zaczął wykładać magiczce, dlaczego lubi oglądać walczące kobiety. Powody z przykładami i zachwytami, chcąc uświadomić elfkę, co traci i co mu odbiera.
Brzeszczot, wpatrzony w jasną łunę w oknie domu, zastanawiał się, jakim sposobem mógłby zamaskować rozciętą wargę. Chciał uniknąć uzdrowicielskich rad oraz narzekań; i tak ich nie słuchał, ale wolał sobie tego oszczędzić. W dodatku, już się martwił, gdzie będzie spał Wisielec, bo szamanka zmieści się na daszku. A że innego miejsca nie było... O nie, na pewno nie odda mu koca i poduszki! Niech pchlarz zwinie się w kłębek i śpi na krześle, albo przed domem. Przyda się na coś pilnując.
Kiedy zbliżyli się do chatki, zobaczyli siedzącego na schodach Sorena; staruszek z narzuconym na ramiona kocem, palił fajeczkę. Czyżby Heiana aż tak się denerwowała, że były mag musiał ochłonąć i zaczerpnąć świeżego powietrza?
- Późna to pora na wieczorne spacery, a i pogoda nie sprzyja. Znaleźliście gości.
- To nie...
W tym momencie Heiana zrobiła wejście elfki.
Nie ma co, tak zniszczyć własne wesele potrafiła tylko furiatka, u której w oczach teraz zagościło zagubienie a i może, gdyby się dobrze przyjrzeć, cień strachu.
Przecisnęła się przez krasnoludy i elfy, aż w końcu, udało się jej go znaleźć. Błogosławiony Valentino.
Nie marnując więcej czasu, elfka ruszyła ku Lucienowi, aby po chwili po prostu przytulić się do jego ramienia. Tak po prostu. Bez krzyków, czy rozkazów. Po prostu przyszła i się przytuliła.
Soren zaciągnął się fajeczką. W ogóle, staruszek udawał, że go tu nie ma, w ogóle nie istnieje, nawet przesiadł się na ławeczkę. Niech młodzi się kłócą, niech przegadują.
- Znikać po nocach, włóczyć się i szukać guza, zupełnie jakbyś była zbójem, złodziejem, szemranym wojakiem!
Na to oburzył się sam wilkołak, który żadnym szemranym złodziejem nie był i w jego obecności nikomu krzywda się nie stanie. Co ta elfka w ogóle sobie myślała, aby tak mu ubliżać? - Złodzieje nie są szemrani...
- Na bogów, mogło ci się coś stać!
Na to z kolei zdenerwował się najemnik. Że niby co, on źle chroni wredną elfkę, że jest niegodnym najemnikiem i źle pleców magiczki strzeże? Jeszcze czego! - Wypraszam sobie! Ze mną jej nic nie grozi, głupia... - ale zaraz dosłyszał kolejne słowa uzdrowicielki i wcale mu się nie spodobały; co jak co, ale kwestionować jego zaangażowanie oraz sposoby chronienia magiczki to zły pomysł. Nawet w złości. Nie wiedzieć czemu, najemnik był na tym punkcie przeczulony. A teraz zagryzł wargę i krok ku elfce zrobił - Trzymać w domu? Sądzisz, że zamknięcie jej w piwnicy przyniosłoby jej szczęście? Że to jest to, czego pragnie? Ona nigdy nie będzie królową elfów, siedzącą w złotej komnacie grzecznie jak dziewczynka! Poza tym... - kolejny krok ku uzdrowicielce - Nigdy więcej nie poddawaj w wątpliwość tego, czy ona jest ze mną bezpieczna - ocho, najemnik mówił poważnie i zły, mógł wydawać się nawet strasznym - Nawet nie zakładaj, że pozwolę uczynić jej krzywdę - i chyba dla rozluźnienia sytuacji, bo Wisielec już wyciągnął ku najemnikowi rękę, Brzeszczot złapał drobną uzdrowicielkę w pasie, podniósł i... zrobił coś dla siebie typowego; zahaczył jej płaszczem o wystającą belkę, przez co Heiana dyndała sobie nad ziemią - A teraz powiś tu sobie i ochłoń!
- Hej, Silva, najemnik ma znowu lepiej. Zobacz, biją się o niego dwie zgrabne, krągłe, sek... - no, tego ostatniego zdania nie dokończył, bo szamanka niby przypadkiem nadepnęła mu na nogę. Była wyraźnie niezadowolona, bo jak to tak, zachwycać się innymi? - Silva! Ale ja wcale nie... Cholera.
Brzeszczot nie raczył zdjąć uzdrowicielki. Niech sobie wisi i niech krzyczy, proszę bardzo. Była wredna, była nieznośna, była złośliwa, krzykliwa, nadpobudliwa... Uzdrowicielka, dobre sobie! Jej przytyków nie słuchał. Niech sobie gada, nie pierwszy i nie ostatni raz. On nie znał jej, a ona jego i tak było dobrze.
Żadne z nich nie wiedziało, ci miała przynieść przyszłość.
Brzeszczot stał obok Szept i słuchał, ale udawał, że tego nie słyszy. Bo tak należało. Ich niespisana umowa, którą najpewniej rozumieli tylko oni.
- Jesteś głupia - najemnik, że wysoki, pstryknął palcami uzdrowicielkę w czoło i ją zdjął; ostrożnie, co by go nie kopnęła, nie ugryzła, nie opluła, a i tak pewnie zrobi coś innego.
- Heiana, tak? Ja podziękuję, znaczy za leczenie - wilkołak chyba uznał, że lepiej się nie wychylać, kiedy szamanka i tak była zła. - Zagoi się samo - machnął ręką na ranę, niech zrobi się strupek i ładnie wygoi. Przynajmniej Silva nie będzie zazdrosna. Tak, to była kłopotliwa miłość.
- Zachowuje się jak kobieta - ot sugestia, że nie trzeba być królową, aby zachowywać się władczo i wydawać rozkazy. Mężczyźni mieli to na co dzień, niektórzy. Wystarczy spojrzeć na chłopów, na arystokratów, co to spełniali każde zachcianki wybranki swojego serca, sami będąc pod pantoflem. - A jak mi czegoś dosypiesz, to nikt ci kuzynki nie obroni - dodał zaraz, całkiem grzecznie i potulnie nachylając twarz ku uzdrowicielce; tylko swoje niesforne włosy zgarnął na plecy, chociaż i tak wpadały mu do oczu. Ale ich nie przytnie, bo po co.
- Nie odpowiadaj - nagłe wtrącenie się byłego maga wytrąciło najemnika nie tyle z równowagi, co z właśnie formułowanego zdania, najpewniej kolejnej docinki. Staruszek wstał, wygasił fajeczkę i pogonił dzieciaki. - Heiana, zabierz szamankę na górę. Musi być zmęczona drogą. Dar, znajdź proszę panu złodziejowi miejsce do spania - mieszaniec chciał coś dodać, ale uprzedził go były mag - I nie, niech to nie będzie kurnik.
Po rozgonieniu niesfornych dzieciaków, Soren westchnął. Jego dom od dawna nie był tak żywy, tak pełen głosów i ciepła. Z pewnością i mała, rybacka wioska na długo zapamięta odwiedziny tej wesołej gromadki.
Kolejne dni upływały wszystkim niemal tak samo. Dar wciąż ćwiczył z Corvo, czasami przyłączał się do nich wilkołak. Szamanka szukała duchów w polu, a i równie często pomagała wieśniakom. Znalazła nawet wspólny język z uzdrowicielką. Szept i Soren wciąż szukali odpowiedzi, niekiedy razem z Wisielcem na wieży, z którym były mag próbował się porozumieć. Mgła, śpiew i czarna postać pojawiały się co kilka dni. Nic więcej się nie działo, ale nadchodziło coś dużego. Coś niepokojącego. W powietrzu wisiały ciężkie chmury, a przyszłość była niepewna.
Kolejny dzień był słoneczny. Znad morza powiało ciepłem, chociaż w głębi lądu wciąż trwała zima, tutaj na chwilę pierzchnęła przed słońcem.
Covro od dłuższej chwili męczył się z najemnikiem. Wisielec spał i chrapał jak pijaczyna. Szamankę wcięło.
- W pobliżu są gorące źródła. To zadziwiające, jak ta okolica potrafi zaskoczyć - za elfkami pojawił się Soren; wesoły, dobroduszny uśmiech rozjaśniał jego twarz, a promienie słońca wywołały złudne wrażenie, że jego jasne włosy są całkiem białe. A przecież aż takim staruszkiem nie był, choć na karku miał kilkadziesiąt ładnych lat. - Głodne? - zapytał, wysuwając przed elfie nosy miseczkę z suszonymi owocami; miał nawet maliny, które tak trudno zdobyć o tej porze roku. - Im też przydałaby się przerwa - tu wskazał na spoconych, zakurzonych, brudnych, zziajanych i zmęczonych młodzików, co dzielnie od rana ćwiczyli.
- Ne jestes juz zly? - spytala cicho chwilowo calkiem ignorujac obecnosc starego zaklinacza. Bardziej interesowalo ja to, czy Cien sie aby nie pogniewal.
- Natan potrzebuje dziadka. Nie chce zeby sie wychowywal tak jak my... - slowem, Iskra nie chciala, by Natan nie wiedzial czym jest rodzina w pelnym tego slowa znaczeniu. Dziadkowie, ktorych ona nigdy nie miala. Rodzice, ktorych takze nigdy nie miala. Ne tak naprawde, bo czym jest te pare lat z ojcem, ktory uwazal ja za najwieksze zlo na swiecie.
Westchnela cicho opierajac czolo o jego piers. Cieplo. Przyjemnie. Niech to wesele sie juz skonczy... Moze uda im sie wymknac wczesniej?
Soren był dziwny. Soren mógł budzić strach. Soren potrafił zaskoczyć.
Bo co się okazało? A no to, że staruszek to cwana bestia. Patrzcie państwo, w ręce Szept wcisnął wiklinowy kosz, z którego same dobre zapachy ulatywały i wystawała szyjka butelki. Bogowie, co on kombinował?
Tak, Soren miał wszystko zaplanowane. Najwyraźniej były mag od rana wiedział, gdzie pośle młodzików. To pewnie dlatego krzątał się przy palenisku, pewnie przez to nucił zadowolony pod nosem. Niech ktoś powie, że magowie nie są przewrotni i sprytni, nawet ci emerytowani i pozbawieni mocy.
- Szept, proszę, miej oko na te dzieci - Soren ledwie poruszył ustami, ale był pewny, że elfka go zrozumiała. Jako jedyna wydawała się być odpowiedzialną. Pozostali cóż, brakowało im nieco rozsądku. No bo patrzcie, Heiana właśnie stanął nad leżącym najemnikiem i wykładała mu, że elfowi takie leżenie bykiem nie pasuje. Wisielec zadowolony, że się wygrzeje złapał Brzeszczota za nogę ciągnął go nie wiadomo gdzie. Nikt mu przecież nie powiedział, gdzie są źródła. Dar chyba przysnął, albo wszystko mu jedno było, po pozwolił się tak ciągać po ziemi, jakby był szmatą. Ciekawe tylko, kto mu potem czerwone kudły rozczesze.
- Masz tu wszystko. Nawet wyprane ubrania, które zdążyły wyschnąć - mag był zapobiegawczy, aż strach. Nachylił się ku elfce jeszcze bardziej, co by jego mała kijanka niczego nie usłyszała - Czerwona paczuszka jest najemnika. Heiana wygrzebała z juków jego elfie ubranie. Nic mu nie mów - i jeszcze mistrzowi zebrało się na żarty! Biedny najemnik. - No, idźcie już. Sio!
Poszli.
Każdy o własnych siłach. Dar nie dał się już ciągnąć jak worek ziemniaków. Szedł kilka kroków za elfkami i żywo dyskutował o czymś z Wisielcem. Takie tam mało ważne sprawy. I nawet napomknął mu, że spotkali innego wisielca, takiego wiszącego, na co Drav się oburzył, bo wisielec wszak jest tylko jeden!
Po drodze, bardziej w głąb lądu, tam gdzie nad ziemią unosiła się para otulając granitowe skały i świerkowy las, spotkali szamankę. Siedziała na zwalonym pniu, z laską na kolanach i zamkniętymi oczami. Dziwne miejsce na medytacje. Chociaż każdy szaman powiedziałby, że najodpowiedniejsze. Siły witalne ziemi, linie ley i te sprawy szamańskie. Zagadnięta, kobieta z lodu postanowiła pójść do gorących źródeł. Ciekawe czy woda zamarznie, czy Silva się ogrzeje.
Źródła były jeziorkami w miejscach, gdzie w kamieniu powstały naturalne zagłębienia. Jedne mniejsze, drugie większe. Jedno było w użyciu przez okoliczną ludność. To największe, przedzielone drewnianym płotem, wysokim i szerokim, co panie nie podglądały panów, a panowie pań. Woda przez barierę przepływała swobodnie szczeliną na dnie.
Westchnęła całkiem już zrezygnowana. Nawet nie zauważyła, że wianek gdzieś po drodze zgubiła, bo we włosach Iskry plątały się pojedyncze, śnieżnobiałe płatki.
I Zhao, geniusz zła, wymyśliła jak to wymknąć się z wesela, ażeby już sobie do komnaty odejść w spokoju świętym.
Nie bierz tego na poważnie - usłyszeć mógł tylko Lucien w myśli, a potem niespodziewanie elfka osunęła się na ziemię, całkiem pozbawiona przytomności.
A cóż się robi z nieprzytomną osobą? Oczywiście, że wynosi do łóżka!
Zhaotrise geniusz zła.
Czy najemnik słuchał Szept? Czy chociaż zwracał na nią uwagę? Czy w ogóle dotarło do niego to, co powiedziała o podglądaniu? Oczywiście, że nie. Brzeszczota przy nich już nie było. Chwilę temu, ściągnął koszulę, w biegu zdarł z siebie gacie, zaświecił pośladkami, zrzucił buty i na golasa wskoczył do gorących źródeł, rozchlapując wszędzie wodę.
Bogowie, a Szept martwiła się o rozbierającą się uzdrowicielkę i to, że mężczyźni zobaczą ich ciała. Najwyraźniej najemnik o to nie dbał i mało się interesował, w tej chwili, bo na ogół się interesował. Aż za bardzo.
- Brzeszczot, nie świeć tyłkiem!
Z szamanką było podobnie. Jej plemię nie traktowało ciała w sposób podobny ludziom i elfom. Było tylko pojemnikiem na duszę.
- Silva! Nie świeć tyłkiem! - Wisielec chyba za bardzo się zagalopował z tymi swoimi uczuciami, bo widząc, jak szamanka całkiem naga, jakby nic się nie stało, do drugiej części źródełka zmierza, podskoczył jak oparzony i narzucił jej na ramiona płaszcz. - Zwariowała! Czy to...
- Idź do Brzeszczota, chyba się utopił.
Najemnik się nie utopił, tylko wstrzymał powietrze i przysiadł na dnie źródełka; ino bąbelki nad wodą widać było.
Iskra rzecz jasna, geniusz zła, ocknęła się zaraz po przekroczeniu progu darowanej im komnaty. Nieco była otępiałą przez chwilę i chciała zbierać miód z kwiatków, ale zaraz jej przeszło i odzyskała pełne władze umysłowe i cielesne.
Zaczepnie brew uniosła i spojrzała na Cienia.
- I kto tu jest geniuszem zła? - nie dała mu jednak odpowiedzieć, bo jeszcze by zaprzeczył, i co wtedy. Usta elfki musnęły jego, nie było mowy o dalszych rozmowach. No, chyba, że jaką by tu nową pozycję wypróbować.
Szept nie dała na siebie długo czekać, ale nim zdołała się całkiem rozebrać, Wisielec doszedł do wniosku, że fajnie będzie, jak i ona w wodzie znienacka wyląduje. I jak pomyślał wilkołak, tak też zrobił; popchnął elfkę, roześmiał się i sam z impetem wskoczył do najemnika, który wciąż pod wodą siedział, ale teraz z dna wypłynął; jak martwa ryba.
- Wisielec! Tu śmierdzi mokrym psem! - poskarżył się najemnik, który tak tylko się droczył, bo za dobrze mu było; siniaki z treningów i stare blizny nabrały jaśniejszych kolorów, ale woda tak przyjemnie grzała.
- A w wodzie pływają czerwone kłaki... - byli kwita; wilkołak przeciągną się, zrzucił mokra koszulę i jęknął; blizna przecinająca plecy, wciąż nabrzmiała i jeszcze nie zagojona, zapiekła, ale to i tak nic w porównaniu z tym, jak dobrze ciepła woda zadziałała na jego rękę.
Szamanka ulokowała się w naturalnym zagłębieniu i chyba pierwszy raz w życiu pomyślała, że ciepło nie jest takie złe; kochała zimę, lód i chłodny wiatr, w słońcu i gorącym klimacie czuła się źle, ale teraz... Jak dobrze. I uśmiechnęła się. Coś nowego i tak nietypowego dla Silvy.
- To aż nierealne... - tak, dziwnie było odpoczywać, przez chwilę zachowywać się tak, jakby nic się nie stało, jakby nie było mgły, wojny, zimy, magów, wojska. Czy tak mogłoby wyglądać spokojne życie w miejscu, gdzie było się poza politycznymi mackami?
- Ten spokój - szamanka zanurzona po szyję, westchnęła błogo, przymykając oczy. - Odkąd wyruszyłam w drogę, nie było chwili, by odpocząć - czyżby ciepło rozpuściło szamankę, skłaniając ją do rozmowy, chociaż zazwyczaj milczała? - A tu jest tak cicho. Jakby cały walczący świat, nagle przestał istnieć. Nie czujecie? - może było to retoryczne pytanie, może niepotrzebne; szamanka czuła, że nawet duchy stały się tu rozleniwione.
Wisielec i Brzeszczot najwyraźniej wciąż kontynuowali wykłócanie się o to, czy mokra sierść i włosy im przeszkadzają, bo rozmawiali podniesionymi głosami. Mało tego, w pewnym momencie niezadowolony krzyk najemnika i warczenie oznaczało, że mokra sierść to nic, bo wilkołak właśnie przemienił się w swoją zwierzęcą formę i ochlapał najemnika. Bogowie, teraz to między nimi spokoju nie będzie.
Szamanka uśmiechnęła się. Ale w tym uśmiechu było coś niepokojącego, tak mógł uśmiechać się drapieżnik.
Zaraz też po drugiej stronie coś szybko wyskoczyło z wody, najemnik zaklął paskudnie pod nosem, wilkołak zaś krzyknął i ponad drewnianym płotkiem przeleciała spora kula lodu, wpadając gdzieś pomiędzy kamienie, całkiem chybiając.
- Jesteś nienormalna!
Szamanka wzruszyła tylko ramionami; przecież to nie ona posłała panom mały prezent. No gdzie, ona? A skąd!
Zaraz też zza płotku wyłoniła się głowa Wisielca - Jak mogłaś... - najemnik szarpnął go za ramię, co by pań nie podglądał, mówiąc coś o siniakach, guzach, których zaraz się nabawi od jego wrednej elfki, jeśli nie przestanie.
- Pan pośladek się wstydzi. I za płotkiem kryje.
- Wcale nie wstydzę! - słuch najemnika wychwycił słowa uzdrowicielki; jego duma nie mogła tego zdzierżyć i oczywiście skończyło się na groźbie - Mogę przeparadować przez wioskę bez gaci! - tak, naprawdę było czym się chwalić i szczycić. Brzeszczot i jego pomysły. Chociaż już kiedyś, jak przegrał w kości i musiał głupi zakład odpokutować, przez centralny plan Królewca przeszedł całkiem golusieńki.
- Szept, to mówisz, że Iskra widziała…
- Podstępem! Ja jej wcale nie pokazałem! - faktycznie, elfia furiatka złośliwe spodnie mu rozdarła i pośladki zobaczyła i teraz same z tego kłopoty są. Ostatnio wspominała coś o tworzeniu nowej religii. Przerażające.
- To skoro tak dobrze się wam gada przez drewienko, pozbędziemy się go? - Wisielec wyszczerzył się do elfek; niektórzy to się nie zmieniają.
- Mówisz? Założę się, że nie starczy ci odwagi nawet na to, by pokazać się przed nami trzema, a co dopiero przed całą wioską.
Brzeszczot czasami, no dobra, częściej, zachowywał się jak głupiec. Uzdrowicielka go drażniła i robiła to specjalnie, a on durny wszedł w to bagno z ochotą i energią godną lepszej sprawy. Nawet się uśmiechał!
- Dobra. Szept, wymyślasz karę dla Hei, jak przegra. Bo przegra.
Wisielec się odwrócił. - Ona wywołała najemnika z wody... - by znów na panie spojrzeć. - Silva, zasłaniaj oczy!
Brzeszczot, bogowie, gdyby ktoś widział, co odwala nowa głowa rodu Creva... Krokusica umarłaby na miejscu. Ale nie, bez wstydu, bez krępacji najemnik płotek sobie wyminął i golusieńki cały, świecąc zadkiem, wskoczył do wody, sadowiąc się na przeciwko uzdrowicielki. Uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Przegrałaś - a że mało mogły dostrzec, ot same tylko pośladki, to już inna sprawa. Heiana nie sprecyzowała, jak ma się im pokazać. Miało być na golasa to było.
Wilkołak poczuł się opuszczony to i on wskoczył do wody i tyle z dzielenia gdzie kobiety, gdzie mężczyźni. Usadowił się obok najemnika, jakiś dziwnie uradowany.
- Drav, nie szturchaj mnie nogą... - gdyby tylko skupił się na rozmowie elfek, gdyby tylko usłyszał, ale nie, dureń nawet nie przeczuwał niebezpieczeństwa!
- To nie noga - wilkołak uśmiechnął się głupio, unosząc nad wodę obydwie stopy, na co najemnik odskoczył od niego, zachowując bezpieczną odległość.
- Nie zbliżaj się do mnie... - i w tej chwili usłyszał wyrok Szept; zamrugał, otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz przyszło mu coś do głowy - Jak ją zwiążę, zaklej buźkę to tez się będzie liczyło?
Iskra nie przypuszczała, że może przeżyć bardziej męczącą noc niż ta, kiedy to razem z Szept zniszczyły (a może i naprawiły) wieczór kawalerski Wilka.
Naprawdę, nie sądziła, by było w Poszukiwaczu jeszcze tyle zapału i tyle sił, by tamten rekord chędożenia pobić i ustanowić nowy. A jednak.
Obudziła się dopiero koło południa, a porę tą wyznaczał kolorowy świetlik uwięziony w małej klateczce. Pod ziemią nie było słońca, więc krasnoludy oceniały porę dna po barwie świetlika. Aktualnie świecił na czerwono.
Podniosła się na łokciach czując przyjemne zmęczenie ogarniające ciało. Trzeba będzie zmienić pościel.
Swojego świeżo upieczonego męża dostrzegła dopiero po chwili. Zakopany pod kołdrą, na początku wydał się jej po prostu samą poszewką. Dźgnęła palcem miejsce, które jak miała nadzieję, okaże się Lucienowym ramieniem.
- Śpisz?
- Będziesz nas musiała związać... - burknął pod nosem najemnik i się po szyję samą zanurzył w ciepłej, przyjemnej wodzie; wokół jego brody unosiły się włosy przez co wyglądał niczym ośmiorniczka. Jak dobrze, że woda nie była aż tak przeźroczysta, a bąbelki robiły pianę. - Poza tym, właśnie pozwoliłaś naszej królowej przebywać na golasa z motłochem.
- Ja nie jestem motłoch - wilkołak ochlapał Brzeszczota, całkiem urażony. Szamanka przysnęła.
Uśmiechnęła się, choć nie do końca znała powód tego gestu. Chyba sam widok Cienia napawał ją swoistą radością. Pochyliła się i musnęła ustami jego policzek, po czym wygrzebała się z pościeli i narzuciła na siebie aksamitny, miękki szlafroczek. Kawa. Kawa. Kawa. Właśnie dlatego kochała siedzieć w krasnoludzkiej stolicy. Krzewy z ziarnami tejże rośliny rosły tu najbujniej w całej Keronii, a także miały po późniejszej obróbce delikatniejszy smak i silniejszy aromat. Krasnoludzka kawa z mlekiem. Bogowie jednak istnieli.
I kiedy elfka napełniała cynowy kubek kawą, do komnaty, rzecz jasna bez pukania, wpadł Marcus. Nieco zakłopotany się wydał widząc Poszukiwacza zagrzebanego w pościeli, a Iskrę w samym szlafroczku, bąknął coś pod nosem i rzucił jej niewielką sakiewkę. I uciekł. Elfka zajrzała z ciekawości do środka i okazało się, że oto w końcu dostarczono im brakujący element do tego wszystkiego. Obrączki. Obrączki uprzednio zjedzone przez Figla.
Najemnik westchnął i zanurzył się jeszcze niżej, po czubek nosa, tylko oczy wystawały ponad ciepłą, parującą wodę.
Królowa, też coś. Chyba jej wysokość w drodze, albo w podróży. Ciekawe, co będzie jak... Nie, stop. Przecież to jeszcze bardziej nierealne. Szept, dziecko i macierzyństwo? Bogowie, nie dopuście do tego, by powstała mała, wredna, długoucha wersja magiczki. Jeżeli pozwolicie, to najemnik nie będzie potrafił udawać, że nie uwielbia tej małej istotki i wyjdzie, że jakieś uczucia ma, a to niegodne najemnika.
Dar wypuścił z ust powietrze, tworząc bąbelki.
- Co ty tam robisz? Założę się, że myślisz o czymś głupim.
Najemnik nie odpowiedział wilkowi, który śmierdział sierścią. Tylko mu przyłożył pod wodą w bok.
- Jak wy się poznaliście? I jakim cudem ty z nim wytrzymujesz? - Wisielec musiał oczywiście o to zapytać. Jasne.
Brzeszczot chyba uznał, że w takiej sytuacji należy się jego komentarz; wynurzył się i przymrużył oczy.
- Nie zamieniłaby, bo lepsze znane zło, niż takie nowe. Przynajmniej wredota dobrze płaci - dziwne to było partnerstwo, dziwna współpraca. Niby się nie lubią, niby nie znoszą, ale pod kołderką pozorów kryło się coś więcej. Nie dajcie bogowie, aby coś któremuś się stało, bo poruszyliby niebo i ziemię, aby sobie pomóc. Trzeba by tylko popracować nad wychowaniem najemnika i wszystko będzie dobrze. I oczywiście nad wredną długouchą.
- A ja łażę za darmo, za kontemplującą kupkę śniegu szamanką...
- Która przynajmniej lepiej pachnie od ciebie, śmierdzący sierścią wilkołaku.
- Silva, on mnie obraża. Najemnikowy dureń - ten dureń jeszcze nie wiedział, że w sakwie, którą dał Szept Soren, była mała niespodzianka. Głupia, elfia tunika, którą powinien spalić. To nie, teraz ją Heiana wygrzebała...
Szamanka zanurzyła się po czubek nosa; jasno dawała do zrozumienia, że wilkołak ma radzić sobie sam i niech jej nie przeszkadza, bo odpoczywa i potrzebuje chwili spokoju.
- O przepraszam bardzo, a mam ci przypomnieć, jak ostatnio pomogłaś dzieciakowi i on cię okradł, a do tego z konia zrzucił? - a przecież najemnik mówił, uprzedzał, ostrzegał, że chłopaczek na złodziejaszka wygląda, że czystych intencji nie ma i z pewnością coś wykombinuje, kiedy pozwoli mu się zbliżyć. To nie, dobre serduchu długouchej wygrało nad rozsądkiem.
- Szept, najgłupsza rzecz, jaką zrobił Dar?
Bogowie, Brzeszczot słyszał szperającą w sakwach uzdrowicielkę, ale nie przypuszczał, że znalazła coś, co przysporzy mu kłopotów.
- Same głupoty? - w rubinowym oku najemnika błysnęła dziwna iskierka, zupełnie tak, jakby planował coś niedobrego, coś w jego stylu, czego nie będzie żałować, a co niekoniecznie spodoba się innym. - Ja ci zaraz dam głupotę... - i skoczył ku elfce, zaskoczonej, ochlapał ją wodą i kiedy nadarzyła się okazja, zanurzył jej głowę pod wodą, ot na kilka sekund tylko, po czym odskoczył i znowu ochlapał.
Wisielec ich zignorował. Dzieci. Przynajmniej na razie ich zignorował.
A szamanka sobie spała, w bezpiecznym kąciku. Na razie.
Najemnik ze złowieszczym śmiechem szturchnął długouchą w ramię, co by jej oddać za szczypanie. Patrzcie no, będzie go tu podszczypywać. Rozczochrał jej włosy, za ucho wytargał i kiedy się tak na wzajem ochlapywali, kiedy najemnik za nogę został pociągnięty i w wodzie wylądował cały, stała się rzecz straszna. W jednej chwili Dar na powierzchni się zjawił, oczy przymrużył, naburmuszył się i oskarżycielskim wzrokiem spojrzał. Chyba chciał coś złego powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i głupio się wyszczerzył.
- Ty mnie pomacałaś! - zarzucił Szept, samemu nie wiedząc, czy się bać, czy uciekać, czy iść i naskarżyć Wilkowi, że ma niewyżytą małżonkę, która napada niewinne pośladki.
- Wisielec śpi jak...
Błąd. Drav wcale nie spał, on był przyczajony i czekał na dobry moment, aby się do zabawy włączyć. Nie chodziło oczywiście o najemnikowe pośladki, gdzie tam. Nie spał. W tym momencie gdzieś zniknął. A panna zwal winę na wilka, mogła poczuć, jak coś ją uszczypnęło w łydkę.
- Kto mnie pomacał? - awantura, jakby to było coś złego, bolesnego i nieprzyjemnego. Powinien się cieszyć, że ktoś poza Iskrą, chciał go pomacać.
- No przecież nie ja - Wisielec wyskoczył za najemnikiem, zarzucił mu dłonie na głowę i pod wodę wsadził, by sobie odsapnął. - Kto chętny, niech maca!
Wisielec z Brzeszczotem poprzepychali się, poszturchali i poprzegadywali jeszcze przez chwilę, ale kiedy tylko czuły nos wilka wychwycił jedzenie, i to kiełbaskę, od razu Drav o najemniku zapomniał, do koszyka się dorwał odpychając od niego uzdrowicielkę, z jej dłoni kiełbaskę wyrwał, uratował wręcz przed wyrzuceniem i do buzi wpakował. Wilk nie będzie jadł trawy. Niech zapomną.
Zapomniany, porzucony i nie zmacany Dar, pojawił się za wilkołakiem - Co macie dla mnie? - pociągnął nosem, a z jego brzucha wydobyło się donośne burczenie.
Marchew. Ogórek. Sałata. Pietruszka.
Brzeszczot zamrugał.
On to ma zjeść? On ma się tym najeść? I ma mu to smakować?
Minę zaiste miał bezcenną, ale najwyraźniej uznał, że uzdrowicielka nie mówi poważne; kto normalny karmiłby dorosłego mężczyznę zieleniną, od której sił mu nie przybędzie? No ja przepraszam. Czy heros Sankari jadał marchewkę? Czy wojownik Lyödä karmił się ogórkiem, a bohater Ahven sałatą? Czy barbarzyńca Yskä lubił pietruszkę? Może i lubili, może i jedli, ale potrzebowali mięsa. By mieć siłę, by być tym, kim dzięki swoim czynom się stali. No ja przepraszam, Sankari nigdy nie podzieliłby pasa górskiego gołymi rękami, gdyby jadł marchewkę. Lyödä sam jeden nie pokonałby setki wojowników, Ahven po wielkich wojnach, szukając powrotu do domu, morza by nie przepłynął, a Yskä nie zasłynąłby z uwodzenia i zaspokajania dam.
- Skoro trawa dla zwierząt wybrana, daj coś konkretnego - i zajrzał najemnik z nadzieją do kosza, i szukał czegoś lepszego, ale mina szybko mu zrzedła. - Wisielec! - zakrzyknął zaraz, wilk się wystraszył, podskoczył i zamrugał, nie wiedząc o co chodzi.
- Szo chcesz? - spytał z pełną buzią, nie przeczuwając jeszcze niebezpieczeństwa.
- Podziel się kiełbaską...
- Nie. Masz tam, Heiana ci dała sałateczkę. Ja jestem mięsożerny!
- Wyobraź sobie, że ja też. No, daj troszeczkę - i krok ku wilkołakowi.
- Zjedz marchewkę. Blady jesteś. Dobrze ci zrobi.
- Daj spokój. Pójdziesz i upolujesz sobie jakiegoś królika - kolejny krok.
- Też... - wilkołak się zawahał - Ty nie. Ale ślimaka to może i byś złapał.
Nie wymagała by od razu im ufał i stał się najlepszym przyjacielem z Ymirem (chociaż to on ich wyciągnął) i żeby łączył z nim swoją krew jako właśnie brat krwi (chociaż to dzięki niemu dalej żyją). Chwyciła owsiane ciasteczko, które miało tu miedzianą barwę. W istocie, owies rosnący na krasnoludzkich nawozach i w cieniu gór miał czerwoną barwę. Smak był także nieco inny. Ale było dobre. Ugryzła kawałek i spojrzała na Cienia, który spoglądał na to wszystko jakby było co najmniej zatrute.
- Nic tam nie ma, ja jem i żyję, widzisz? - co prawda Iskra miała cholernie dużą ochotę nagle zemdleć i go postraszyć, ale wiedziała, że to by się źle odbiło na krasnoludach. I podsunęła mu woreczek przyniesiony przez Marcusa.
- Masz swoje zjedzone zguby, panie Cień. - i w drugą dłoń wepchała mu drugie ciasteczko.
- Umrę! - wykrzyknął najemnik, słuchając jak jedna elfka robi z niego człowieka, a jej kuzyneczka elfa. No bogowie, a może by ktoś zapytał jego o zdanie? Ale nie... Wredne, paskudne długouche. - Chrzanię to, nie będziecie ze mnie robić elfa, czy człowieka. Idę sobie! - i zaświeciły boskie pośladki, chociaż przykryły je ździebko czerwone kudły.
- Chyba dotknęłyście jego... Czegoś, co zabolało.
- Patrzcie no, wymyśliły sobie... - Brzeszczot zaczął szukać swoich ubrań. Jeszcze nie wiedział, jeszcze nie.
Poza wodą było zimno, dlatego najemnik coraz energiczniej szukał swoich ubrań; od dłuższej chwili maił dziwne, niepokojące wrażenie, że coś jest bardzo nie tak i swoich ciuchów po prostu nie znajdzie. Może zwierzęta zabrały? Cholera.
- No gdzie te... Ha! - najemnik znalazł paczuszkę, którą mu Soren upchnął, zadowolony i wielce ucieszony czmychnął za krzaczek, by się ubrać. Jeszcze nie wiedział. Nawet nie przeczuwał, że co za chwilę się wydarzy.
Pogwizdując wesoło pod nosem, wykręcił wodę z włosów, związał je rzemykiem w kucyka, potem przekręcił w małego koka, co by wyschły i mu nie przeszkadzały.
- Najemnik nam uciekł. Szamanka też czmychnęła - i faktycznie, Silva tylko im mignęła, niosąc ubrania. - To i ja idę - wilkołak się wygramolił, zniknął i nastała cisza. Cudowna cisza. Cisza...
Którą przerwał wrzask Brzeszczota. Taki krzyk, jakby coś mu się stało, jakby nogę stracił, jakby głowę urwali. Krzyk paniki, krzyk strachu i rozpaczy.
Wisielec z szamanką wyskoczyli - Kogo zarzynają?
- Heiana! - za krzaczkiem pokazał się najemnik, co trzeba miał krzaczkiem zakryte. I rzucił w uzdrowicielkę ubraniami. - Ja tego nie włożę. Chcę moje ubranie. Już. I co to jest? - spytał, dorzucając jeszcze coś, co wyglądało jak pantofelki.
- Jak na moje: buty - dodał wilkołak, powstrzymujący śmiech; a myślał, że coś się stało. A tu tylko Brzeszczot.
- Tak nie wyglądają buty. Heiana! - Dar zaplótł ramiona na piersi i naburmuszył się. Z rozczochranymi włosami wyglądał niestety bardziej uroczo niż groźnie.
Wisielec zainteresowany podszedł do krzaczka i podniósł pantofelka. Powąchał - Cholera. Elfom nawet buty zalatują fiołkami. No, wkładaj - i pomachał Darowi przed nosem ślicznym bucikiem.
- Wiem, że to twoja sprawka. Zwierzęta moich śmierdzących buciorów i portek by nie zabrały, ale ty tak! - najwyraźniej zaczynał poznawać się na uzdrowicielce i jej misji zrobienia z niego elfa. Bo któż inny mógł to być? Przecież nie Szept. Najemnik miał wyglądać jak najemnik. A nie jak... pan mający ciągoty do panów, na bogów! Jeszcze brakuje tylko... Nie, stop, nie kończ tej myśli.
- Kurwa! - Brzeszczotowi nie podobało się to ubranie; było przyjemne w dotyku, miłe, pachnące, gładkie i ładne. Ciekawe, czy dałoby się dojść stąd do wioski całkiem nago. Nie jest aż tak daleko, może więc...
Zawiał zimny wiatr od lądu.
Gdyby nie tak pogoda, gdyby mu skóra nie zamarzła, poszedłby. Po prostu by poszedł i miał gdzieś to, że cała wioska zobaczy jego pośladki.
Ktoś mu za to srogo zapłaci.
- Nienawidzę was - burknął i poszarpał się chwilę za krzaczkiem, a kiedy zza niego wyszedł, miał na sobie elfie spodnie, tunikę, płaszcz i nawet zapinkę w kształcie sowy. Pantofelków nie założył. Nie było o tym mowy.
- Jaki ty jesteś śliczny! - Wisielec aż się uśmiechnął.
- Ja pierdolę, grabisz sobie!
- Ale język to dalej masz niewyparzony.
- Niedoczekanie... - burknął pod nosem najemnik i już miał wielki pomysł, aby pokrzyżować uzdrowicielce plany. Nikt go nie będzie przerabiał. Jak jej się nie podoba, niech ucieka. W ogóle, po jaką cholerę ona jeszcze z nimi siedziała. A, Soren. Mógłby wyzdrowieć w końcu.
- Książątko nasze - wilk zarzucił na ramiona najemnika dłonie, potrząsnął i wielce zadowolony powiedział - Stópki sobie poranisz. Tak nie wolno.
- Odejdź ode mnie... - o dziwo najemnik zaprzestał protestowania. Heiana nie wiedziała, co się szykuje. Szept, znając już dłużej Dara, mogła przeczuwać niebezpieczeństwo.
Brzeszczot przechodził cały dzień w głupiej, pachnącej tunice; nie zwracał uwagi na docinki, na zadowolony uśmiech uzdrowicielki. Po prostu stwierdził, że on się jej już odwdzięczy. I to porządnie.
Teraz, kiedy Soren wysłał go aby drewna narąbać, skorzystał z okazji i do pewnej babuszki czmychnął. Odebrał od niej coś, pod pachę wsadził i wrócił; drewna nałożył do paleniska, wszedł do uśpionego domku i najciszej jak potrafił, zakradł się do podróżnych sakw, w których trzymali swoje rzeczy i pogrzebawszy w worku Heiany, coś zabrał, a coś innego zostawił. Po czym do snu się przyszykował z szerokim uśmiechem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Tak, skoro on musiał w elfich ciuchach chodzić, to teraz Heiana została zmuszona aby ubrać proste ubranie wioskowej dziewuszki; spodnie, koszula, buciory. Bynajmniej nie fiołkami pachnące i nie miłe w dotyku i przyjemne. Stare ubrania zniknęły.
Z rana, kiedy wszyscy jeszcze spali, najemnik wymknął się z domu.
Przebiegły uśmieszek pojawił się na ustach elfki, ale szybko udało się jej go zakryć. Pan Ostrożny. O tak. Iskrze przypomniało się jaki to był ostrożny w stolicy, kiedy popsuła Wilkowi wieczór kawalerski. Pamiętała szczęk broni rzuconej na posadzkę. Mógłby częściej tak robić. Częściej zapominać. Poddawać się emocjom.
Westchnęła cicho i przyjrzała się obrączce, jakby nie będąc do końca pewną, czy rzeczywiście chce, by i ona znalazła się na jej palcu. Długo się jednak nie wahała, bo nie minęło pół minuty, a elfka już miała złoty krążek na palcu.
A Lucien, całkiem zresztą nagle, został popchnięty przez elfkę na łóżko, plecami wylądował na miękkiej pościeli, a Zhao zaraz na niego wskoczyła. Uniosła brew.
- I co teraz? Nawet twój Zabójca ci nie pomógł. W niemocy jesteś - i Iskra chwyciła oburącz jedną rękę Cienia, przygważdżając ją do pościeli. Szkoda, że zapomniała o tym, że jednak Poszukiwacz ma dwie ręce, a nie jedną.
Brzeszczot pogwizdując nad wyraz wesoło pod nosem, otrzepał elfie buciki, w których chodził, bo zimno na bosaka i raz mu się robaczek jakiś przyssał i odpaść nie chciał, i wszedł do chatki z drewna. Rozejrzał się, posłuchał i chociaż wiedział to i tak zapytał: - Gdzie wszystkich wywiało?
Odpowiedział mu lecący ze stryszku ciężki bucior.
- Heiana! - zawołał radośnie i pod drabinę podszedł, do góry spoglądając - Chodź, no chodź na dół! - drugiego buta zdołał uniknąć. Postawił stopę na pierwszym szczebelku. - Bo cię ściągnę. Chyba, że chcesz chodzić w kocu, bo Szept nas zaraz stąd wykurzy. No, Hei. Jak mi obiecasz, że więcej bez naprawdę ważnego powodu i mojej zgody nie wciśniesz mnie w elfie ciuszki, to i ja więcej ci takiego psikusa nie zrobię.
Brzeszczot kichnął.
- Nie mogę sobie pójść. Wredna elfka rzuciła zaklęcie - pocierając nos ziewnął, rozdziawiając buźkę. Podrapał się po uchu i oparł głowę o wyższy szczebelek. - Wyłaź. Muszę złapać obwoźnego handlarza.
Iskra nadymała policzek jak mały chomik i posłała Cieniowi spojrzenie pełne buntu i sprzeciwu. Ale nic nie powiedziała. Zamiast tego, sprzątnęła Cieniowi sprzed nosa soczyste jabłuszko i słodką bułkę, a także dzbanek mleka. I tyle jeśli chodziło o poważną Iskrę, bo z minuty na minutę miała co to coraz większą ochotę na dzikie harce.
- Jesteś cały czas w mojej mocy, ale okazuję łaskę - mruknęła z pełnymi ustami słodkiej bułki z miną niby władcy.
- Nie, nie jesteś od łaski. Ja tu rządzę - uniosła dumnie podbródek i wypięła pierś do przodu. Pasek szlafroczka lekko się rozluźnił, przez co znowu Iskrze się materiał zsuwał z ramienia. Najwyraźniej ubranie nie chciało się trzymać elfki w obecności Cienia.
- I co, nie otrułeś się - i rzuciła w niego kawałkiem swojej bułeczki. Potem zaś upiła spory łyk mleka nabawiając się mlecznych wąsów.
Trzeba było coś wykombinować. Pomyśleć nad jakimś powodem, który wyciągnąłby uzdrowicielkę ze stryszku. W kocu, a najlepiej w wioskowych ciuszkach, które pokory jej nauczą, chociaż odrobinę.
- Dobrze. Niech więc odjedzie, z ziołami z wysp - powiedział to obojętnie, lekceważąco, nie przykładając do słów wagi; nawet po gliniany kubeczek z wodą poszedł i złapał brzoskwinię z koszyka i zaczął ją powoli obracać.
- Oddasz mi moje, to ja zrobię to samo - najemnik podejrzewał, że swoich ubrań już nie odzyska, że przepadły na zawsze i odeszły. Skoro więc ich nie było, uzdrowicielka nie dostanie swoich. - Złaź szybko, bo odjadą - obrał sobie brzoskwinkę, przekroił, wyjął pestkę i ugryzł kawałek.
- Phi - skrzyżowała ręce na piersi i przez chwilę byłą naprawdę obrażona. Potem już tylko trochę, aż w końcu już w ogóle obrażona nie była. Co najwyżej udawała.
- Nie jestem żadną podopieczną! - zaczęła, odstawiła kubeczek z mlekiem i rzuciła się na swojego męża. Zrobiła też dziwną minę.
- Mąż... Mąż... Mąż... Dziwnie to brzmi. Nie przyzwyczaiłam się - i Lucien został pieszczotliwie ugryziony w ucho.
Nowe ubrania uzdrowicielki były czyste, wyprane i pachniały nawet lawendą, bo babcia Stokrotka lubiła w suszonych kwiatach płukać rzeczy, które prała swoim dzieciakom.
Heiana nie miała co się bać, że jakąś wszę, albo robaczka złapie.
- I widzisz, całkiem ładnie wyglądasz - no, starał się nie śmiać, nie chichrać, ale pod nosem uśmiechał się szeroko, wielce zadowolony. Założył dłonie za głową i zerknął na niższą od siebie uzdrowicielkę. - Ludzie tu prości. Nie bój się, żadne elfie książątko cię nie zobaczy, a sakiewkę sobie zielskiem uzupełnisz.
Ukryty cel został osiągnięty. Chędożenie. Najwyraźniej prowokacyjny mistrz znany wszystkim jako Iskra także nie miała dość chędożenia. No z nim by do łóżka nie poszła? No jak to, musiałaby być chyba chora, gorączkę mieć, cokolwiek.
- No wiesz co, to podchodzi pod paragraf... - mruknęła mu do ucha, ale wcale nie robiła nic co by go odepchnąć. Wręcz przeciwnie, zaczęła pozbawiać go spodni.
Heiana jeszcze nie wiedziała, co sobie wykombinował w tej czerwonowłosej główce najemnik. Był to plan iście szatański, wręcz plan wart geniuszu.
- Oto i pan handlarz - na małym placyku, gdzie wioska obchodziła święta i uroczystości, gdzie wiosną ucztowali, rozkładał się handlarz. Dwa konie, które ciągnęły wóz zostały przywiązane do wodopoju, nakarmione, a starszawy mężczyzna i kobieta w podobnym wieku krzątali się przy wozie; ludzi z wioski jeszcze nie było, chociaż dzieciaki kręciły się dookoła, śmiejąc się i rozrabiając; a to konika zaczepili, a to pociągnęli panią za spódnicę. Ludzie ci przyjeżdżali do wioski raz w miesiącu. Handlowali tym, co przywieziono z wysp.
Mężczyzna o ciemnej skórze, zdradzającej pochodzenie. Uczciwy i pracowity. Kobieta drobniejsza, ciemnoskóra, ale zaprawiona w podróżach.
Iskra, nieco bardziej zmęczona niż Cień, drzemała sobie w najlepsze. Kołdra okrywała jej ciało dopiero od pasa, ciemne włosy miała splątane w niedbałego i nieco już rozczochranego warkocza.
Jednak, jak to zwykle bywa jak się kogoś obserwuje, ten ktoś zazwyczaj się budzi. Iskra nie była wyjątkiem, bo najpierw coś mruknęła, potem ziewnęła, a na końcu zaspana się rozejrzała.
- Zasnęłam - burknęła przecierając oczy i przewracając się na plecy. Bogowie, jak ona była wykończona...
Zamrugała i uśmiechnęła się lekko.
- Jak tam chcesz... Ale ty masz spać ze mną - i z tymi słowami, elfka wgramoliła się po prostu na Cienia, robiąc sobie z niego materac.
- Dobranoc... Dzień dobry... Tylko mnie nie macaj bo nie będziemy spać - dźgnęła go jeszcze pod żebro i ułożyła głowę na jego ramieniu. Tak można było spać... Kołdra, Cień jako materac... Żyć nie umierać.
Złe rzeczy, złe zwiastuny. Któż mógł przypuszczać, że Medreth wyczuć może zbliżające się kłopoty...
Brzeszczot miał tu coś do załatwienia. Obchodząc wóz babuszki ziołowej, aby odnaleźć czarnoskórego handlarza i jego kram, którego pamiętał jeszcze z czasów dzieciństwa, uśmiechnął się zadowolony.
- Von.
- Gdyby nie włosy, bym cię nie poznał, Brzeszczot - mężczyzna nazywany Vonem, upchnął lniany worek pod wóz, otrzepał ręce, wytarł je w spodnie i podał dłoń najemnikowi, ściskając ją mocno, solidnie. - Elfie aksamity? - był zdziwiony, niemal rozbawiony.
- Długa historia. Dlatego tu przyszedłem. Dobrze, że jesteście. Przesmyk wolny? - opierając się plecami o wóz, usłyszał jak uzdrowicielka kicha, ale wciąż zagaduje babuszkę, co dziwniejsze, Stokrotka pałała podobnym entuzjazmem.
- Staramy się utrzymać połączenie między wyspami, a lądem - nie przerywając wykładania swoich towarów, Von spokojnie rozmawiał - Zima jest okrutna. Łodzie wpadają na lód, nasi ludzie giną. Towarów coraz mniej, bo i nikt nie chce ryzykować.
- Nie zabraliście dzieci - z handlarzami objeżdżającymi wybrzeże, zawsze podróżowały dzieci. Starsze, młodsze, nawet noworodki. Zawsze w drodze, bardziej lub mniej zadowolone. To, że ich nie było, także o czymś świadczyło. Morze okazało się zbyt niebezpieczne, aby zabierać dzieci.
- Żoneczka zostawiła je z babuszką. Na wyspach potrzebni są ludzie - kiedy prosta broń i użyteczniejsze przedmioty trafiły na wystawkę, a dzieci wioskowe zostały poczęstowane cukierkami i uciekły, Von uniósł wysoko brwi. - Ciekaw jestem, kto cię tak urządzi.
- Będziesz miał spokojniejszy sen, nie wiedząc.
- Hoho, panie najemnik, trzeba cię ubrać, jak należy.
- Pokaż, co tam masz.
- Użytkowe, ale silne - Von wpadł w swój świat; ludzie lubili różne rzeczy, ale handlarz kochał broń i stosowne ubrania. Zawsze wiedział, co komu bardziej się przyda i co należy kupić - Nie może krępować ruchów. Mocne. Hum.
Na szczęście Eredin nie musiał się zbytnio zastanawiać, ani zbytnio kombinować, bo na dziedzińcu pojawił się nikt inny jak Wilk we własnej osobie. I trzeba by było nadmienić, że bynajmniej w salonowe tuniki nie był, a znowu ze swoim kapeluszem, chustą i tym dziadoskim płaszczem. Zamierzał gdzieś iść. Pytanie tylko gdzie.
Niepostrzeżenie podkradł się do tej dwójki i stał jak ten słupek soli przysłuchując się. A potem odezwał się, jakby stał tam już od samego początku.
- Bardzo miło będzie się przejść - no bo co, Szept myślała, że on ją samą puści? No chyba nie.
Tymczasem po sielance w stolicy przyszła kolei na konkrety. W sensie, że Cień dostał misję i musiał odpowiedzieć, chociaż Iskra namawiała go, by to olał. Skończyło się oczywiście lekką kłótnią, podczas której to rzuciła w niego czymś ciężkim - Iskra nie pamiętała co to było - i odeszła do swojej dziury, gdzie mieszkały nic nie znaczące Cienie. I od dłuższego czasu tam siedziała, na łóżku, ze skrzyżowanymi nogami i się zastanawiała, czy ten kretyn będzie miał odwagę przyjść tu i chociaż się pożegnać.
Wilk był dziwnie wesoły, jakby napalił się jakiś ziółek albo co.
- Moriar nie odpowiedział, bo już tu jest - po czym skinął dłonią i z cienia wyłonił się Iskrowy braciszek, Epoh. Skinął głową Strażnikowi, ale nie odezwał się. Przynajmniej na razie.
Wilk zaś spojrzał na swoją żonę.
- W zasadzie powinienem cię przywiązać gdzieś do fotela, albo do łóżka najlepiej, ale wiem, że pewnie i tak byś coś zrobiła żeby się wymknąć... Więc pójdę z tobą. Przynajmniej będę miał pewność, że nie zrobisz niczego głupiego. Ani nieodpowiedzialnego... Pochopnego też nie.
Iskra była nieprzejednana. Zostawiał ją dla jakiejś głupiej misji. No co to za głupek... Jakby nie mógł im się raz postawić. Jakby...
Warknęła coś pod nosem słysząc jego wymówkę. Mógł się wysilić, postarać się chociaż, ale nie, po co. Iskra chyba w tej chwili oczekiwała nawet kłamstwa.
Obejrzała się przez ramię i od razu zmiękła, choć nie dała po sobie poznać nic. Szkoda, że nie mogła jechać z nim... Nieuchwytny wynalazł jej w Czeluści jakieś nudne zajęcie, niechby go. Wstała z łóżka i podeszła do Cienia, obejmując go, twarz chowając w fałdach jego koszuli.
- Wróć do mnie.
Epoh od dłuższego czasu zastanawiał się co też ten jeden Strażnik ma takiego do nich, do Moriaru, który to przecież odwalał brudną robotę i chronił stolicę przed tym co najgrosze. No, przynajmniej w większości przypadków, bo tamten incydent z Wirgińczykami, którzy chcieli głowy Ducha to nie była do końca ich wina... Ale mniejsza z tym.
Wilk nic nie powiedział, nie zmieniał zdania, ono także jego nie zmieniło, więc zapowiadało się naprawdę dobrze. Zwykle jak nadchodzą duże kłopoty, to zapowiada się nadzwyczaj dobrze.
Iskra chrząknęła. Jeszcze tego by jej teraz brakowało, żeby się rozkleić. W sumie może by wtedy został...? Z drugiej strony, niezbyt był wrażliwy na cokolwiek, więc czy zwykłe parę łez mogło zmienić jego postanowienia? Chyba nie. Co nie oznacza, że Iskra nie zamierzała spróbować i po chwili Poszukiwacz mógł poczuć wilgoć na swojej koszuli. Tak, Iskra, elfia furiatka i w ogóle samo zło, płakała dlatego, że on jechał. Bez niej.
Wilk zmarszczył brwi. Las konał, a on, władca, nic nie poczuł, nic nie przewidział. Gdzieś, dawno temu, czytał zwój, który mówił o tym.,... Że kiedy las zacznie umierać nienaturalnie, kiedy młode zwierzęta padną bez wyraźnej przyczyny... Cóż, wtedy skończy się czas elfów. Wilk pamiętal całkiem niedawną wizytę Redana. Pamiętał sen... I wcale mu się to wszystko nie podobało. Dlatego chyba pozwolił magiczce działać chwilowo samej. Może ona okaże się lepsza niż on jeśli chodzi o czytanie z lasu.
Takie słowa na pewno nie pomogły, a jeszcze pogorszyły sytuację, bo ramiona elfki zadrżały, kiedy powstrzymywała kolejne łzy.
- A jak nie wrócisz? Co ja powiem Natanowi... - jak widać, elfkę naszły czarne myśli.
Iskra. Wilk czasami zastanawiał się, czy większość wydarzeń w stolicy musi sprowadzać się do tej właśnie elfiej panny... Nie, w sumie to już nie panny.
Epoh na dźwięk przydomku siostry poruszył się lekko, jakby tknięty niepokojem. Duch. Las. Jeszcze do tego wszystkiego Iskra, niech jeszcze ściągną tu Ponurego Gona...
- Sprowadzę ją - rzucił, niby od niechcenia. Prawda była jednak taka, że Epoh wolał najpierw sam się z Iskrą rozmówić a dopiero potem narazić ją na wpływy innych osób.
Popatrzyła chwilę w te jego ciemne oczy. Oczy z których mało co dało się wyczytać. Lubiła w nie patrzeć... Uśmiechnęła się słabo. Trzeba było wziąć się w garść. Wróci. Musi. Bo jak nie...
- Jak nie wrócisz to cię znajdę i zabiję - co z tego, że wtedy Cień i tak będzie martwy i żadne groźby tu nie pomogą. Nie mniej jednak, Iskra lubiła grozić.
Van zajęty był szukaniem jakiejś rzeczy, której najwyraźniej nie chciał opuścić i musiał ją za wszelką cenę odnaleźć. W tym czasie najemnik przyglądał się temu, co leżało wyłożone na wioskowe oczy; proste, użyteczne rzeczy, ale gdyby tak spytać Vana o coś ciekawszego, coś specjalnego już by wyciągał spod wozu swoje najcenniejsze perełki.
- Co to? - w dłoniach najemnik obracał broszę jakąś, która klamrą do płaszcza była. Wpadła mu w oko, bo choć nie misternie zrobiona, urzekała dokładnością i widocznym kunsztem artysty. Była prosta, ale piękna. Dar nigdy nie widział takiego kształtu.
- Hm? A, to - handlarz ledwie okiem rzucił na przedmiot i już wrócił do szukania - Klamra do płaszcza.
- Tyle to i ja widzę. To zioło? - spytał, bo przyszło mu do głowy coś niecodziennego.
- Roślina z zachodnich wysp. Przyśpiesza leczenie i pobudza komórki do regeneracji. Odpowiednio użyta, ponoć i ze ramion śmierci wyrwie.
- Hum - obracając w palcach klamrę, Brzeszczot westchnął. Była nieduża. Cztery zgrabne, soczyście zielone liście otaczały łupinkowy owoc barwy młodej trawy w samym środku. Hum.
- Mam! Patrzaj no tu, panie najemnik.
Dar zajrzał, uśmiechnął się jak głupi i pokiwał głową. - Wezmę też to.
- Najemnik, pośpiesz się!
Brzeszczot zapłacił, polecił Vanowi dostarczyć zakupiony worek do sorenowej chatki i podszedł do uzdrowicielki. - Co chcesz?
Epoh usunął się niepostrzeżenie w cień i zniknął bez słowa. Zresztą, powiedział im, że ściągnie tu siostrę...
Wilk już w myśli układał sobie plan działania. Na pewno Starszyzna się zbierze i znowu będą suszyć mu głowę głupimi i wielce ostrożnymi pomysłami. Westchnął. Życie władcy nie było ani trochę kolorowe...
Zerknął w bok, na Szept. Z nią zresztą też nie miał kolorowo. Nie wiedział, czy przeszłedł na nią jakiś kawałek uporu furiatki, cz też Szept zawsze była taka uparta?
Iskra także się cofnęła. Chciałaby móc z nim pójść do samej stajni gdzie pewnie czekał już jego piekielny karosz. Ale wiedziała też, że gdyby poszla tam... Poszłaby i dalej. A co jak co, nie chciała dawać Nieuchwytnemu powodów żeby coś jej zrobił za nieposłuszeństwo.
- Niech cienie cię strzegą... - dodała jeszcze szeptem, po prostu pozwalając mu odejść. Będzie tęsknić.
- Chcesz, możesz je sama targać. Jak nie chcesz, to mi nie marudź nad... pod uchem - ot przytyk, że Heiana jest niższa, przytyk bo magiczka wcale nie powiedziała, że najemnik też ma być miły. Albo Dar o czymś zapomniał i zaraz coś złego mu się stanie. - Masz zamiar siedzieć w domu?
Szamanka idąc brzegiem morza, podeszła do stojącej po kostki w wodzie magiczki, wpatrzonej w fale. Czyżby wypatrywała mgły?
- Nigdy nie rozumiałam elfiej tęsknoty za morzem.
I tyle jesli chodzi o narady. Bo Wilk ledwie uslyszal od mlodego elfiaka co sie dzieje, zerwal sie z miejsca, zarzadzil przerwe i pognal do komnat, gdzie, jak przypuszczal, wlasie odbywal sie... Porod. Bogowie, miejscie ich w opiece.
Wpadl do komnaty zdyszany i rozczochrany,mniemalze wystraszony. Nie baczac na niezadowolone miny uzdrowicielek, przepchal sie do Szept.
- Jestem... - wydyszal spoadajac na stolek obok lozka.
Kiedy Cien wrocil z misji.... Iskry nie bylo. Byly tylko wiesci i to niepokojace. Lodowi piechurzy maszerowali zachodnia czescia kraju. Maszerowali i zabijali, takie bylo prawo zimy. A na zachdzie kraju mieszkal Alard. A u niego wlasnie zostal maly Natan... W dodatku, nie bylo tez Iskry.
- Jesteś gorsza niż furiatka. Ciągle ja, ja, ja. Patrzcie no, znalazła się elfia księżniczka - najemnik jak zwykle narzekał, ale robił to tylko dlatego, że uzdrowicielka tak się rządziła. W innym przypadku sam by torbę złapał. Poza tym, był też człowiekiem. Elfia krew naprawdę musiała być rozwodniona, albo dobrze ukryta. Może Ivelios się nie mylił, pokładając nadzieje we wnuku, a może popełnił największy błąd w życiu. - Ziół nakupiła. Po co ci tego tyle?
Szamanka stanęła obok elfki; zapach jodu i glonów drażnił jej nos, a krzyki mew mieszały się z szumem fal. Gdzieś bokiem uciekał krab.
- Związałaś Brzeszczota z kuzynką, by mieć wolną rękę - wspierając się na dębowej lasce, zerknęła na magiczkę, najwyraźniej na coś czekając. - Co więc zrobimy z magiem? - Silva najwyraźniej uznała, że skoro elfka najemnika nie chce, ona jej się przyda.
Westchnal. Sen... Przypomnial mu sie sen. I wcale mu sie to nie podobalo. Musi cos zrobic. Zapobiec. Nie dopusci snu do realizacji. Nigdy.
Uspijcie ja. Dlacze zaraz do was, obie maja zyc. Obie. Jak nie to posypia sie glowy, Wilk zwykle staral sie unikac grozb... Ale teraz byl zdesperowany.
Zas Cien gdy dotarl na zachodnie rubieze... Zastal tylko ruiny. Zmrozone ruiny i trupy. Na szczescie, nie bylo wsrod miezywych Alarada ani Natana. Byly za to slady magii. A Lucien znal ta magie, bo magia ta, slady spalenia, slady po uderzeniach piorunow... To byla robota Iskry. Byla tu.
Zaklal szpetnie i przejal dowodzenie. Szept nie moze odejsc, nie moze... Nie moze go zostawic. Co on bez niej zrobi...
- Szept, nie zostawiaj mnie... - mruczal do siebie co chwila siegajac to coraz dalej do innych pokladow magii,mglebiej i glebiej platac coraz to trudniejsze zaklecia.
Ne mogla go zostawic. Nie pozwoli jej. Nie, nie, nie.
Slady mowily jednoznacznie. Tu odbyla sie bitwa. Bitwa dosc sporych gabarytow sadżac po trupach. Zreszta, magia Iskry byla wszedzie. Doslownie, wszedzie. Byly tez slady konskich kopyt, slady malych stop i wiekszych, znowu kopyta. Natan najprawdodobniej zyl. Najprawdopodobniej...
Wilk spojrzal na dziecko i po prostu zaniemowil. Jego... Jego coreczka. Malenstwo. Jego. Wyglada na to, ze mala juz oodbila serce swojego ojca. I Wilk, majac nadzieje, ze Szept go choc troche slyszy... Usiadl obok biorac od uzdrowiecielki dziecko na rece.
- Szept... Slyszysz mnie? Powiedz, ze tak... Patrz, mam ja... Mam ja, slysysz? Jest bezpieczna... - i tak mamrotal jeszcze jakis czas co chwila zerkajac to na mala, to na Szept. Nie chcial z ktorejs z nich rezygnowac. Nie chcial i nie zrezygnuje.
Starowinka przyjrzała się Cieniowi jakby ten pytał ją co najmniej o datę końca świata.
- Chata, pytasz panie... Chata.... - starowinka straciła wątek, ale zaraz go sobie przypomniała - Chata... Przyszli piechury, zabrali. Zniszczyli. Nie ma nic. Chata... - urwała, ponownie zapominając co chce powiedzieć - Chata... Lodowi... Chata... Wszyscy nie żyją.
Gdyby ktokolwiek wspomnial cokolwiek o pierworodnym... Wilk najpewniej by ta osobe rozniosl. Ubzdurali sobie, cholera, ze powinien byc syn... Usmiechnal sie szeroko widzac, ze jednak udalo sie jej wybudzic, ze zyje, ze...
- Wszystko bedzie dobrze... - mamrotal dalej nie wiedzac ktorej z nich poswiecic wiecej uwagi. Kiedy byly jedna osoba bylo latwiej... Spojrzal jeszcze raz na wycienczona Szept.
- Chcesz ja potrzymac? W sumie to pewnie nie masz sily, ale moge ja polozyc obok ciebie...
Starowinka zachwiala sie i upadla na ziemie. NIe na jej wiek juz byly szarpaniny i krzyki. Nie na jej wiek nadzieje i zludne sądy.
- Lodowi nie oszczędzają. Wszyscy odeszli, zabrala ich smierc. Nic nie zostalo, wszystko zabrala smierc... Zabrala... - potem staruszka sie rozkaszlala i chyba sama umarla, bo i oddychach przestala i sie ruszac. Nie byl to dobry znak. A wiesci... Wiesci odbiegaly od prawy, bo Iskra zyla. I wlasnie dogonila Alarda z Natanem.
Podal mala ostroznie do Szept, jeszcze asekurujac, jakby magiczka miala nagle zaslabnac, czy cos... Nie, zeby nie pokladal w niej nadzieji do szybkiego powrotu do zdrowia.
- Jak ja nazwiemy? - w zasadzie, dotad o tym nie pomyslal. Ale skoro Szept zyla, miala sie dobrze, skoro mala byla tu z nimi... Trzeba pomyslec nad bardziej przyziemnymi rzeczami, takimi jak imie chociazby.
Cos zaszelescilo i umilklo. Jakis krzak poruszyl sie i znow zastygl w bezruchu. Poszukiwacz na lodowym pustkowiu nie byl sam... I wtedy, w najmniej oczekiwanym momencie wierzgnal Cienisty, a jeden z jukow przytoczonych do siodla zaczal sie ruszac i to bynajmniej nie sam z siebie. Cos bylo w srodku. Cos...
Dziwnym trafem, to byll juk z sucharkami.
Biedny Wilk był w iście bojowym nastroju już od paru dni. Cholerna Starszyzna. Jak oni śmieli... Przecież równie dobrze mogła być córka, co im na łeb padło, że odważyli się wyrażać swoje niezadowolenie. Poza tym, kto powiedział, że Merileth będzie jedynym ich dzieckiem...
Mijając jednego ze Starszych, łypnął na niego niezbyt przychylnie, po czym skierował kroki do komnat Iskry, gdzie złożono nieprzytomną elfkę. Oczywiście, nie uszedł pięciu kroków a dopadła go Iskra we włąsnej osobie. Zapłakana, przerażona. Aż sam Wilk się wystraszył.
- Iskra, co jes...
- Natan. Mój syn. Gdzie on jest?!
- Nie wiem, nie było go z tobą... - i nim skończył zdanie, elfka się rozpłakała. A co on miał zrobić... Przygarnął ją do siebie, obejmując, gładząc włosy w nadziei, że ją uspokoi. Będzie ją musiał wypytać...
Szkoda, że jego dobre intencje inni odebrali całkiem na opak. Przeklęte ptaszki Febusa.
Szop, który był rzekomo martwy, wyglądał na całkiem żywego. Podrapał się za uchem, a potem sięgnął jakby nigdy nic po sucharka, po czym wdrapał się po nodze Luciena na jego ramię i pomachał mu przed nosem sucharkiem. NIechybnie chciał Cienia poczęstować.
A Szisz, jak to wiadomo, zwykle potrafił znaleźć swoją panią. Nawet śmierć nie potrafiła go powstrzymać przed podążaniem za Iskrą. Cóż więc się stało tym razem, że szop został na pobojowisku? Może jednak Iskra tu była?
Wilk spostrzegł, że elfy dziwnie przyglądają mu się, kiedy kroczy ulicą. Iskrę udało mu się uspokoić, chociaż odmawiała opuszczania łóżka. Leżała w nim samotnie, zasłony w oknach komnaty miałą zaciągnięte. To było do niej niepodobne. Tak się poddać i załamać. Będzie to musiał wyjaśnić... I z takim oto problemem, postanowił udać się do Szept. No, w końcu była jej niemalże siostrą, tak? A jej ostatnie zachowanie... Cóż, Wilk nie pojmował w czym rzecz. Nikt nie oświecił go, że ma romans. Na pewno bardzo chciałby się o takim czymś dowiedzieć.
- Szept... - zaczął i umilkł spostrzegając nieopodal Darmara. Cholera, a jego kto tu ściągnął? I to bez jego wiedzy? I... I zgody?
Szisz uznał, że skoro Cień nie chce sucharka, to na pewno jest chory. Zlazł na dół, po czym chwilę powęszył po podłożu, uszami zastrzygł i pacnął siedzeniem na zmrożoną ziemię. Zupełnie jakby odmawiał współpracy, czy też posłuszeństwa.
Potem rozległo się wycie. Długie, smutne wycie wilczych watah, które szopa albo zmobilizowało do działania, albo do ucieczki, bo Szisz czmychnął w krzaki nim Lucien zdążyłby po raz kolejny wymówić przydomek Zhao.
- Gadaj sobie, co tam chcesz. Jednym uchem wpada, drugim wypada - najemnik uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej zadowolony z tego, co powiedział. Naprawdę brakowało mu elfiej ogłady, kultury i zachowania. Gdyby jednak chciał... Ale nie, miał też plusy. Kilka. Trochę. Ze dwa. No dobra, jeden. - Ty... Lubisz ozdoby? - spytał nagle, niezbyt pewnie, bowiem uzdrowicielka uchodziła w jego oczach za praktyczną, wredną i złośliwą, ale praktyczną. W elfim stroju czuł się głupio. Nawet kilkoro dzieci zaczęło się z nim droczyć, podśmiewać, a kiedy zaczęły przesadzać, Dar oddał Heianie torbę, pobiegł za nimi i z udawanym krzykiem i pazurami przed siebie wyciągniętymi, zaczął je ganiać w kółko, Duże dziecko z małymi, nawet pasowało.
- Dodatkowa korzyść. Oczywiście - szamanka zdawała się wiedzieć, o czym mówi magiczka. Najprawdopodobniej z własnego doświadczenia i przeżyć wilkołaka, którego wcięło i nikt go nie widział od rana. Mówił coś o wilczym zewie. - Jeżeli okaże się silniejszy? I wyjdzie ci na przeciw nie, by się odkryć, a zaatakować zagrożenie? - Silva myślała praktycznie. Dobre zakończenia jej nie interesowały, były bo były. Martwić się należało tym, co jeśli zawiedzie nas plan, co się stanie, kiedy silniejszy okaże się naprawdę silnym. - Podobno magowie chronią swe umysły, a nie je odsłaniają.
Zmierzył Darmara wielce nieprzychylnym spojrzeniem, jakby ten co najmniej zabił mu żółwia.
- Szept... - znów zaczął, ale urwał, rozważając chwilowo jej słowa. Pieprzyć magów - Iskra dziwnie się zachowuje. Zamknęła się u siebie i twierdzi, że zabili Natana... - westchnął. Do tego głupi magowie, jeszcze głupsza Rada i dziwne spojrzenia na ulicy... Bogowie, co ona takigo zrobił, że go tak karali?
Szisz zaś wywiódł Cienia najpierw na główny trakt, a kiedy wycie odezwało się znów za nimi, czmychnął w krzaki. I tak wyglądała mniej więcej połowa ich drogi do lasu Medreth. Do stolicy, krolestwa elfow.
Juz z daleka widac bylo, ze cos tu jest nie halo. Zwykle bujne, zielone drzewa, jakby nieco skarlały, straciły dawny majestat. Coś było na rzeczy.
Nie rozmumiał czemu ona się tak złości. No co on jej zrobił... A biedaczek zbyt głupi był żeby połączyć te parę faktów. Sen. Zahcowanie Szept. Zbieg okoliczności. Dziwne spojrzenia.
- Nie poradzę sobie, nie chce z nikim rozmawiać... - mruknął krzyżując ręce na piersi. Teraz to on się czuł dotknięty. No bo co on jej robił? Co takiego zrobił do cholery?
- Zwołaj Radnych - warknął na przechodzącego obok elfa. Rzucił jeszcze nieprzychylne spojrzenie Darmarowi, a potem spojrzenie dwukolorowych oczu padło na Szept.
- MIłej zabawy z twoim cudownym magiem - burknął jeszcze i odszedł spełnić jej zachciankę. Wysłuchać ględzenia magów. W tym wszystkim i ona chyba zapomniała, że on także był magiem. Wprawdzie medykiem, ale jednak...
A Luciena znaleziono dość szybko. I to znalazł go Epoh, cały ubrany na czarno, z prostymi wosami sięgajcymi prawie pasa. Jak widać, nie różnił się od siostry tylko charakterkiem, ale i fakturą włosów. On nigdy nie miał loków i mieć nie chciał.
- Cień... - mruknął wyłaniając się spomiędzy drzew i mierząc przybysza wzrokiem - Coś się stało Iskrze. NIe wychodzi z komnaty. Bredzi. Zastanawiałem się kiedy cię tu ścignie... - nie wyjaśnił jednak co takiego miałoby go tu ściągnąć. Pewnie jakieś tajemnicze siły znane tylko Moriarowi.
Wilk jednak na samych naradach był jakby nieobecny. Ciało, owszem, było, ale duchem i myślą... Był gdzie indziej. Magowie i ich spadki mocy, las, który umiera... Co z tego, jak Szept była ewidentnie na niego zła a on nie wiedział dlaczego. Z ponurego zamyślenia wyrwał go dopiero jeden ze Starszych, który siedział po lewej stronie władcy.
- Raa'sheal... - chrząknał, kiedy władca bzyt długo milczał. Wilk powiódł wzrokiem po zebranych. Po Radnych, po magach. Wzrok nie wyrażał nic. Był pusty. Obojętny. Zupełnie jak nie on.
- Nie jestem moim ojcem - warknął jedynie w odpowiedzi. Prawdą było, że Amon potrafił znaleźć rozwiązanie na wszystko. Zawsze. A jego syn... Cóż, niektórzy wątpili w słuszność jego prawa do tronu i podważali jego dziedzictwo.
Epoh zbytnio się tym nie przejął. Znał przecież Cienia z opowieści siostry, to i zbyt wiele od niego nie wymagał, choć cichcem liczył na to, że Iskra jednak się opamięta, rzuci Cienia i zwiąże się z elfem...
Sama elfka natomiast rzeczywiście zalegała w łóżku. Stosy przegniłego i nietkniętego jedzenia piętrzyły się pod drzwiami komnaty, kiedy słudzy próbowali namówić ją do otwarcia komnaty. Iskra się nie odzywała. Jakby tam umarła, albo co. Prawda była taka, że elfka po prostu się załamała i cały niemalże czas płakała. Natana zabrali. Lucien nie wrócił. Obaj ją zostawili...
Kiedy dzieci potargały jego sięgające pasa włosy, tworząc na nich kompletny nieład, kiedy nawet został ugryziony w ramię, odgonił ich w końcu grożąc, że naskarży rodzicom. Wredne dzieciaki.
- Powinnaś je gumką przygiąć - powiedział a propo jej uszu i chustki, która przecież nie była ani trochę praktyczna. Do tego od razu skojarzyła się najemnikowi z pracą na polu ryżu, gdzie zbierające ziarenka kobiety zazwyczaj miały chusty, aby chronić głowę od słońca, fartuszki i gumiaczki. Heiana w gumiakach, bogowie oszczędźcie! - Łap - wyznając zasadę, że prezentów nie daje się z wielką oprawką, Dar rzucił paczuszkę z broszką do płaszcza elfce, a sam zabrał od niej torbę. Durniał na starość coraz bardziej.
Ponury śpiew morza ucichł. Mgła, coraz rzadsza, w końcu zniknęła, odsłaniając spokojne morze. Kobieta ze Wzgórz, o ile była, musiała rozpłynąć się wraz z mlecznymi oparami nad wodą.
Mag musiał to poczuć. Już wiedział, że rzucono mu wyzwanie, że w spokojnej wiosce, poza starym, nieużytecznym magiem, pojawił się ktoś jeszcze, ktoś kompetentny.
- Jest... cicho. Ile zajmie mu odpowiedź?
[A jakby tak mag, zły, że mu przeszkodzono porwał Szept i Silve? oO]
Wilk nieomal gotował się ze złości. Zerknął na boczne wyjście z komnaty gdzie debatowali, według niego całkiem bez sensu. Ale aluzję w słowach elfa wyczytał.
- Nie twoja sprawa jakie są jej obowiązki, elfie. - warknął ze swojego miejsca podnosząc się. Teraz to już był naprawdę wściekły, co i dało się po nim poznać, bo w zwykle spokojnych oczach teraz czaiły się iskierki gniewu i irytacji.
- Płaczecie mi w rękaw jakby magia byłą najważniejszym elementem waszego bytu - tu zwrócił się do magów - Sam jestem magiem, wiem co się dzieje. Jeśli moc znika, jest jakiś tego powód. Jeśli jest powód, jest i rozwiązanie - teraz spojrzał na Starszyznę - Bogowie już nie raz nas opuszczali. Zapominacie, że chadzają własnymi ścieżkami, jak koty. Duch zawsze należał do nas, do elfów i do Medrethu, podobnie zresztą pozostali bogowie. Teraz nie odpowiadają. Być może dość mieli waszej opieszałości i prostactwa. I chyba ich rozumiem - ściągnął brwi tłumiąc narastający w sobie gniew. - Jak już powiedziałem, rozwiązanie jest. Istnieje. Ale zabraniam szukać go za pomocą czarnomagicznych rytuałów. Zabraniam, podkreślam. A za złamanie postanowienia kary będą surowe i osobiście dopilnuję ich wykonania - oświadczył suchym głosem i po prostu wyszedł.
Miał dość.
Elfka poruszyła się pod kołdrą i naciągnęła poduszkę na głowę. Znowu ktoś się dobijał do drzwi. Znowu...
- Idź sobie. Odejdź, kimkolwiek jesteś... Nie chcę jeść, ani pić. Nie potrzebuję towarzystwa - chyba nie dotarło do niej, że to Lucien się dobijał do drzwi, a nie jakiś elf. Mimo wszystko, nie ruszyła się nawet.
Zacisnela mocniej powieki. Ne chciala z nikim rozmawiac. Szept, Wilk, nikt. Nie chciala niczego i nikogo. Ale w koncu chyba dotarlo do niej,mze to nie jakies elf wpadl do komnaty, a sam Cien... Czujac dotyk dloni na ramieniu od razu sie poderwala do siadu. I pech chcial, ze Cien byl za blisko i rabnela czolem o jego czolo, po czym jeknela z bolu lapiac sie za czolo i opadajac na poduszki.
- Ala... Boli...
Wtedy tez, kolo polnocy, pojawil sie Wilk. Mial dziury w plaszczu i potargane wlosy, najwyrazniej robil cos, o czym nikomu nie powiedzial. I bynajmniej nie bylo to chedozenie Starszej Krwi. Spojrzal na spiaca Szept i coreczke.... Ale potem dostrzegl tez dwoch innych magow. Szlag by ich trafil. A, ze Niry budzic nie chcial, poza tym, wciaz byl zly i zirytowany... Poszedl do siebie bez slowa. Nie bedzie sie kajal kiedy nie wiedzial co takiego zlego zrobil.
Iskra wtulila sie w niego, cieszac sie, ze w kincu wrocil. Ze jest obok, ze moze go poczuc. Bogowie, chociaz jeden... Tylko jak ona mu powie...
- Ja tez tesknilam - wydusila tylko z siebie i zacisnela dlonie na jego koszuli - Dobrze, ze wrociles... Tak dobrze...
Pięknie. Nawet z głupiej paczuszki Heiana musiała zrobić wielką sprawę i aferę, co najmniej jakby wsadził jej tam mysz, czy karalucha. W sumie... To pasowało nawet; mogła się po nim tego spodziewać. Trzeba uzdrowicielce honor zwrócić.
- Bogowie, nie ugryzie cie - burknął i wskoczył na schodki do sorenowej chatki. Paczuszkę uzdrowicielki na ławeczce położył, a sam szybko zlokalizował swoje zakupy. Van był sumienny. Zawinięte w papier rzeczy już czekały. Jak dobrze.
Abdullach Wyniesiony nie był zadowolony z tego, że w tej śmierdzącej rybami wiosce na krańcu świata, pojawił się kompetentny mag. Elfka, mroczna jego mać! Nienawidził elfów. Słodkie, miłe i sympatyczne, bleh, aż rzygać się chciało.
Jego iluzję szlak trafił. Iluzję wypieszczoną, wychuchaną, w którą włożył serce całe. I co? Zjawia się nie wiadomo skąd mag i w dupie ma to, że ktoś na iluzoryczną mgłą i kobietą noce spędzał, że się starał, że dbał o realność i szczegóły, że to jego dzieło! Nie, przylazła i wzięła zepsuła. Takie wiekopomne dzieło!
Abdullach zataczał kolejne koło w swojej kryjówce, pod wieżą Wisielca. I gadał do siebie. - Elfia magiczka to ryzyko. Ryzyko należałoby usunąć. Elfy mogą wziąć odwet za jedną z nich. Ale mogą nie chcieć się mieszać. Może powinienem udać, że mnie tu nie ma. Albo przywalić z grubej rury. Nie no, do czorta! Nie będę się krył jak jakiś uczniak - Adbullach klasnął w dłonie, bo coś postanowił. Postanowił, że on, wielki Wyniesiony, nie da się przegonić jakiejś długouchej dzierlatce. Co on, ma dwa lata i moczy się w pieluchę?
Arcymistrz iluzji chwycił swoją szczęśliwą wełnianą skarpetę, która w jego myśli była najważniejszym amuletem i artefaktem i lepszego nie ma i kropka, po czym zasiadł na ulubionej poduszce z wysp sprowadzanej, zabierając się do roboty.
Pytanie, kim jest pominął. Nie będzie mu byle elfka o takie intymne sprawy pytać. Skupił się i zaczął przecierać sobie drogę do umysłu magiczki, która mogła zobaczyć skarpetkę w swoich myślach.
Szamanka była spięta. Magiczka walczyła. Jedyne, co mogła zrobić to czekać i pilnować, by nic innego nie przeszkodziło elfce. Na przykład najemnik, który czasami kłopoty wyczuwał uchem.
Wilk nie smial by sie tytulowac mezem Szept gdyby jej tak nie znal. Przez nc polaczyl wiekszosc faktow ze soba, poza tym, dowiedzial sie, ze w miescie jest i Cien. Slyszal plotki. Cholera, czy on nie mogl nawet pocieszyc orzyjaciolki bo zaraz byly jakies domysly? Bogowie...
Teraz siedzial przy dzikim, nie dzikim koniu Niry. Ubrany byl rzecz jasna jak do podrozy. Chusta, kapelusz, plaszcz... Wiedzial, ze jak bedzie sie wymykac, to najpierw wezwie konia do siebie, wiedzial. A wtedy on podazy sladem zwierzecia i wybije jej kolejny glupi pomysl z glowy. Tak, cudowny plan.
Iskra drgnela. Nie wiedziala jak mu to powiedziec. No bo co... Jak miala mu... Nie dosc, ze to nienarodzone malenstwo... Yue... To teraz i Natan? Ich pierwsze dziecko... Musiala przez to przebrnac. Najwyzej ja zostawi. Nabrala tchu i zaczela opowiesc, jak to wytropila Alarda z Natanem, jak potem scigali ich Lodowi, az w koncu wpadli w zasadzke pod Medrethem, a ona obudzila sie juz w komnacie. I koedy tylko padly ostatnie slowa, ostatnie podejrzenia elfki, ta przylgnela na powrot do niego, jakby juz mial wstac i pojsc.
- Ale nie zostawiaj mnie... Na pewno bedziemy mieli jeszcze okazje i urodze kolejnego syna. Zobaczysz... - a potem Iskra nie wytrzymala i sie rozplakala.
Brzeszczot zajął się już czymś innym. Właściwie przez chwilę zapomniał, że uzdrowicielka została za nim. Poza tym, nie spodziewał się takiej reakcji. Pewnie dlatego, kiedy Heiana pisnęła, w pierwszej chwili pomyślał, że stało się coś złego. Dopiero jak już rzuciła mu się na szyję i zawisła ze stopami nad ziemią, bo najemnik wysoki był, zrozumiał, że to taka oznaka radości.
- Zachowanie godne elfa - to wciąż był Dar i nawet jeśli uśmiechnął się pod nosem, język nadal miał ostry. - Złaź, bo jeszcze pomyślę, że jesteś wdzięczna, a przecież nie jesteś.
Abdullach Wyniesiony podskoczył na swojej ulubione poduszeczce. Nekromancja, na Hazarę i Nazarę, była przydatna! Iluzja to sztuka i hobby, dzieło artystyczne, ale magia umarłych to zupełnie coś innego. Nadawała się tylko do wielkich celów, a takim było to, co robił ku chwale dwóch bogiń.
Zemści się za iluzję, tak piękną, barwną i subtelną, w pocie czoła tworzoną, przez nieprzespane noce. Żadna elfka nie będzie mu pluła... Znaczy iluzji rozwiewała.
Na pohybel niszczycielom iluzji!
Abdullah drgnął. Złapał rybkę w sieć i nawet pochwycił płotkę jakąś, chyba dodaną dla wyrównania grzechów. Boginie tańczące na stosie kości okazały się łaskawe. Rozsądek szeptał, by pochwycone zdobycze traktować ostrożnie. Inaczej ugryzą palec.
- Iluzja. Trzeba pokazać tej pysznej elfce, że iluzja to dzieło! Muszę... Udowodnić. Tak, utkać... Kolejne dzieło! - i iluzjonistyczny nekromanta uśmiechnął się zadowolony.
W dawnych czasach, gdy Ymir nie był królem, a Amon wciąż trzymał elfy w ryzach, Wilk był tropicielem. Razem z Iskrą i krasnoludem tworzyli nierozłączną trójkę, a nawet po tym jak Starsza Krew uciekła, oni we dwóch przez długi czas jeszcze samotnie przemierzali krainy i strzegli granic, choć nikt ich o to nie prosił. Wilk obawiał się, że po tak długiej przerwie w śledzeniu i ukrywaniu się być może wyszedł z wprawy, ale jednak pomylił się - ku swemu zadowloneniu - bo i ciało i umysł były tak samo dobrze przygotowane jak za dawnych dni. Podkradł się pomiędzy drzewa Medrethu i podsłuchał większą część rozmowy, choć to wcale się mu nie podobało. Będzie musiał za nią iść. Głupi Darmar.
Zamrugała spoglądając na niego jakby był jakimś duchem, czy coś. Nie chciał? No, ale przecież pozwoliła, żeby zabrali Natana... A według starych opowieści Lodowi albo dzieci zjadali, albo przerabiali na chodzące umarlaki, których potem nie sposób zabić. Drgnęła wyobrażając sobie scenę w której staje naprzeciw zmarłego-nie zmarłego synka, który ma wyraźny rozkaz pozbawić ją życia... NIe mogła by...
Znów skryła twarz w koszuli Cienia, choć nie pozwoliła już łzom płynąć. W Iskrze powoli zaczynała się budzić wola walki. Musi znaleźć Natana. I znajdzie go. Albo zginie próbując tego dokonać.
- Musimy go odszukać.
- A ja przez ciebie wyglądam... - wymruczał gdzieś w bok i, uważając to za odpowiednie, wywrócił oczami, wzdychając ciężko. Jakim cudem on się wpakował w tak szaloną i niezrównoważoną rodzinę, nie wiedział. Wolał nawet nie pytać. Alastair, dla odmiany, mógł mu odpowiedzieć, a mogło się jeszcze okazać, że nie tylko ten stary mag w tym palce maczał. Nie, o pewne rzeczy lepiej nie pytać.
- Jeżeli wolałabyś mysz, głupia, to jeszcze mogę zamienić - i wyciągnął ku zapince dłoń, ale wcale nie miał zamiaru jej zabierać, czy wymieniać na puchate stworzonko z wąsikami. Niech ma, oby tylko nie pomyślała, że zaczął zmieniać się na lepsze; co to, to nie. - Hej, skoro nie wyglądasz na elfa, to teraz będziesz bardziej... no... swojska?
Szamanka, siedząca od chwili w kucki, wysłuchała uważnie magiczki i, bez najmniejszego znaku, że coś się szykuje, uderzyła ją dębową laską w głowę, aż zadźwięczały dzwoneczki sanku. Nie było to uderzenie godne Wisielca. - Bardziej niż tłumaczeń, winnyśmy się zatroszczyć o przeżycie - jak zwykle praktyczna i trzeźwo myśląca. Tłumaczeń nie chciała słuchać, przecież sama zrobiłaby coś podobnego z innym szamanem, który jej zagrażał. Normalka. - Sądzisz, że... - szamanka zachłysnęła się powietrzem; coś naparło na jej świadomość, próbując przebić mentalne bariery. Przytłoczony duch drżał i szarpał się niczym schwytane w sidła zwierzę. - Mine ära... Oleks läinud... - wyszeptana mantra przyniosła ukojenie; obca świadomość zniknęła. Szamanka odetchnęła głębiej. - To mag. To mag iluzjonista, który narusza granicę między światem żywych i martwych. Pod nami jest studnia dusz, bardzo chwiejna.
Ciemności wokoło wciąż były nieprzeniknione, a dziwny zapach unoszący się w powietrzu przypominał mieszankę ziół, pleśni i grzybów. Najwyraźniej ktoś starał się stłumić elfią magię i duchowe zdolności.
Wilk był zły. Był poirytowany. Dopiero co urodziła, a się pcha gdzie jej nie chcą... Nie lepiej byłoby przeczekać? Dać spokój? Nie, oczywiście, że nie...
Miał dość. zamierzał się zdradzić i jednocześnie nie dać jej szansy na ucieczkę. Zeskoczył zwinnie i szybko z gałęzi drzewka i wylądował na końskim zadzie, tuż za Szept. Silne ręce objęły ją w talii, zaś wystraszony koń wierzgnął i gdyby Wilk jedną ręką nie złapał się końskiej grzywy, to niechybnie by spadli, bo Zahir stanął dęba. A Szept mogła się domyślić któż to taki ją dopadł.
- Co ty sobie myślisz, co? - warknął i jego głos wcale, a wcale nie był miły. ani trochę.
Przyjrzała mu się uważnie. NIe wspominałby o Alardzie bez powodu. A znając jego...
- Jesteś okrutny dla niego. - powiedziała tylko odsuwając się i ocierając mokre policzki.
- Elfy nam nie pomogą, są zajęte własnymi problemami. Jesteśmy zdani na siebie i tylko na siebie. A Alard... NIe wiem, pewnie elfy zostawiły go na skraju lasu. Nie mają w zwyczaju zajmować się ludźmi.
Ona się nie szarpnęła, a on nie puścił. W zasadzie wcale nie miał takiego zamiaru. Co ona sobie myślała?
- Nie puszczę cię, chyba, że dopiero w murach Eilendyr - i być może ona kierowała konia samą wolą, ale zwierzę to zwierze i na polecenia reagować musi. Wilk ścisnął bok konia łydką, a ten posłusznie zawrócił.
- Nie wiem co ty sobie myślisz. Zostawiłaś Merileth samą. Samą. Nic mi nie powiedziałaś, tylko sobie poszłaś. Tak się zachowuje matka? - zanosiło się na monolog ze strony elfa. I to dość przykry monolog w którym to zamierzał tak jej sumienie wybudzić, że więcej by nie wyszła z komnaty.
- Elfy nie pójdą za tobą tylko dlatego, że ty masz takie życzenie - powiedziałą ponuro, po czym wstała z łóżka i zaczęła rozsuwać zasłony - Mają cię gdzieś tak samo jak ty ich masz. Nie pomogą. Nie chcą pomóc. Poza tym, o przyjaźni nie wiesz nic - nie było złośliwości w jej tonie, po prostu mówiła bez emocji, jak gdyby rozmawiała o pogodzie, czy o tym, że pewien lord strasznie utył.
- Jak już chcesz działać, to jesteśmy skazani na siebie. Nikt nam nie pomoże. Chyba, że wiesz jak wytropić Alarda.
Wilk warknął niby dziki zwierz, niby wilk czystej krwi. Zmrużył oczy i spojrzał na jej plecy.
- Została ze mną? Szkoda, że mnie nie poinformowałaś. Nic mi nie mówisz. Za to plotek słuchać lubisz - nie zamierzał jej słuchać. Jak chciała Rady to niech sobie ją sama zwoła.
- Cokolwiek szepczą na temat mój i Iskry to nie prawda. Nie mają co robić to wtykają nos nie tam gdzie trzeba - no, najważniejsza dla niego kwestia została poruszona. Nie popełniłby tego samego błędu co we śnie. Prędzej by sobie coś uciął.
- WytropiMY - poprawiła go uprzejmie otwierając drzwi szafy i wyciągając z niej ubrania. Musiała się przebrać. A, że akurat rozbierała się na oczach Cienia... Cóż, jego problem. Nie puści go samego. No chyba na głowę upadł.
- Ja jestem normalny, na swój własny, wyjątkowy sposób - ciekawe, czy istniało coś, na co najemnik nie miał gotowej wymówki. Szept, która chyba się zgubiła gdzieś, powinna kiedyś to sprawdzić, tak z ciekawości. - Po prostu nie jesteś godna, aby to dostrzec. Hm, muszę iść poszukać tej długouchej wredoty. Założę się, że coś kombinuje i znowu trzeba będzie jej tyłek z bagniska jakiegoś wyciągać - och, gdyby tylko wiedział, że na szukanie i wybijanie z głowy durnych pomysłów jest już za późno; gdyby tylko wiedział. - Na strychu, pod strzechą, masz swoje ubrania - powiedział i, ku własnemu nawet zdziwieniu, rozczochrał uzdrowicielce krótkie włosy, całkiem niespotykane u elfich kobiet i czmychnął do izdebki na skobel zamykanej, gdzie pusty cebrzyk do mycia stał. Minę miał taką, jakby w pomieszczeniu tym, miał zaraz zrobić coś, o co można byłoby posądzić Lofara, który od dłuższego czasu nie miał chłopa. - I pośpiesz się! - ale miało się okazać, że to najemnik się spóźni.
Szamanka miała wrażenie, że szykuje się coś dużego. Ostrzegał ją szósty zmysł, trzecie oko skierowane na postrzeganie dusz. Przejście pomiędzy światami, szczelnie zamknięte, samo w sobie nie stanowiło zagrożenia. Więcej kłopotów zapowiadała mała szczelina, przez którą uciekały dusze, wracając do świata żywych. Była jak dziurka po igle w palcu; kropla po kropli upuszczała to, co powinno pozostać w środku.
- Powinnyśmy... - woń była uderzająca; mocna i silna, aż zapierała dech w piersiach. Im więcej oddechów się wzięło, tym stawała się silniejsza, tym bardziej szkodziła. Silva nawet nie wiedziała kiedy, ale osunęła się na podłogę i usnęła.
- Zazwyczaj obiekt plotekmjest nieswiadomy - burknal wielce obrazony. Jak ona w ogole mogla w to uwierzyc...
- Nie chce Iskry. Ile razy mam to powtarzac... - westchnal zmeczony wszystkim, ale objal ja w dosc czulym gescie.
- Oszukalem cie kiedys? Oklamalem? - skoro nie zrobil tego wczesniej nie mialby powodu by robic to teraz. Po co mu Iskra skoro mial ja...
Jesli myslal, ze uda mu sie ja zgubil to chyba jej nie znal. Zawadiacko na niego spojrzala, jakby juz znala jego plany.
- Nie odpuszcze ci. Pojde z toba. I nie pozbedziesz sie mnie. Nie masz szans. Znajde Alarda razem z toba - wciagnela na cialo koszule, maciagnela na tylek spodnie i wlozyla buty.
- Ale wloski bys mi mogl poczesac... - zatrzepotala rzeskami. No coz, mogl jej choc raz warkoczyc zrobic... Kolejny ukryty cel elfki zostalby osiagniety.
Brzeszczot podziękował w duchu Vanowi. Handlarz był człowiekiem nie tylko słownym, ale i na swój sposób mądrym. Dobrze wiedział, co przyda się najemnikowi, nawet jeśli ten nie pisnął słowa o swoich oczekiwaniach. Van był dobrym handlarzem.
Dar, nalewając chłodnej wody do miski, obmył szybko twarz, związał włosy w niedbały warkocz, chociaż i tak krótsze kosmyki pałętały mu się wokół twarzy. Elfich ciuszków pozbył się z westchnieniem ulgi.
- Mam wysypkę. I w uszach mi dzwoni. Coś się dzieje - wychodząc z izdebki, przeciągnął się i za elfką rozejrzał. Nie miał już na sobie gładkich, miękkich aksamitów. Był najemnikiem i jak najemnik wyglądał.
Skórzana kurta z wysokim kołnierzem, pod nią czarny bezrękawnik; w rękawach wszyte pętelki na ukryte noże. Spodnie i buciory. Takie, jak lubił. Sięgające niemal do kolan, na grubej podeszwie, wiązane na klamerki. Podkute srebrem, z miejscem na sztylet. Van był genialny. - Heiana!
Abdullah wsadził za pazuchę swoją ulubioną skarpetę. Uśmiechał się od rana i od świtu nucił pod nosem pieśni chwalebne ku chwale Nazary i Hazary.
Iluzja była przygotowana. Miejsce, w którym uwięził tę przeklętą elfkę także. On już jej pokaże, czym są iluzje. Pokaże, że iluzje należy szanować i doceniać. Że ich się nie niszczy, jakby były pyłem na wietrze!
Szamanka dotknęła ramienia Szept. Przebudziła się chwilę wcześniej; ciężka woń zniknęła. Ciemności wciąż trwały, ale coś się zmieniło. Wśród czerni przemykały szare cienie. Gdzieś kapała woda, gdzieś zaszurało coś ostrego.
- Niraneth. Zbudź się.
Obecność czegoś niebezpiecznego, niepojętego nasiliła się. Coś wokół nich krązyło.
Westchnął. Czemu ona musiała być aż tak dociekliwa... Przecież on chciał jej tego oszczędzić.
- Nie powiedziałem bo nie widziałem w tym sensu. To się nie zdarzyło, to był tylko jakiś głupi sen. Nie było sensu zawracać ci tym głowy - w istocie tak właśnie myślał, to i tak postąpił. Poza tym, miał ją martwić i denerwować gdy nosiła jego dziecko? No co jak co ale jeszcze nie oszalał ani nie postradał umysłu.
Przyjrzała się mu badawczo. W zasadzie...
- Tak, wyglądasz na zawodowego zaplatacza warkoczów - zamruczała podchodząc do niego. Dłonie elfki przesunęły po piersi Poszukiwacza, a sama Zhao miała w oczach dziwny błysk. Coś złego się szykowało.
- No nie bądź taki...
- Sen był sztuczny i wywołany przez przeklęty grobowiec. To żadne ostrzeżenie. Pamiętaj, że zwykle sny to albo największe pragnienia, albo największe obawy. A ja zapewniam cię, że nie masz się czego bać. A już na pewno nie o to. - i uznawszy sprawę za zakończoną, lekko uderzył Zahira piętami, co by ruszył chociaż stępa z powrotem do stolicy. Bogowie, chociaż raz odwiódł ją od głupiego pomysłu.
Wilk uznał ten dzień za święto rangi narodowej.
Iskra chwilę zastanawiała się nad pytaniem, zaś jej dłonie znalazły się, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak, pod jego koszulą, gładząc skórę na brzuchu.
- Co chcę osiągnąć... - zamruczała gdzieś uciekając spojrzeniem. Ona już go załatwi i wyjdzie na to, że to on zostanie. Bezpieczny. Ona pojedzie. W końcu, to była jej wina...
- To, co zwykle chcę osiągnąć w takiej sytuacji... - i ani się obejrzał, już stał przygwożdżony plecami do ściany i w połowie rozebrany. Zaś usta elfki jak i jej dłonie były niemalże wszędzie.
Iskra uznała siebie za kobietę pozbawioną sumienia.
Ściagnął brwi. Najpierw go oskarza a potem sie tlumaczy? Wilk wyczuwal dworska intryge. Pamietal jak ktos probowal och sklocic jeszcze przed slubem... Teraz mieli nowy argument. Urodzila sie corka zamiast syna i chociaz Wilkowi bylo obojetne co sie urodzi, bo kochalby je tak samo, to jednak Starszyzna miala kolejnego haka na Szept, co nie bardzo mu sie podobalo.
- Powinnas - przyznal po chwili namyslu - I masz kolejna nauczke, ze ktos ewidentnie probuje nas sklocic i rozdzielic. I ja cie prosze, nie rzucaj sie do gardla Starszyznie z byle powodu... Juz maja wystarczajaco duzo pretensji co do moich decyzji... A nie mam ochoty ogladac jak sprowadzaja mojego ojca, ktory by cie odprawil. Uwazaj na wszystkich. Ne wiadomo kto zle nam zyczy...
Biedny Cien wpadl w pulapke elfki. Choc raz to on mial byc bezpieczny. Choc raz to ona chciala isc samotnie w trase by naprawiac wlasne bledy... Lezac spokojnie przy boku Luciena gryzla sie z myslami, czy tez uciec sie do magii, czy tez nie. W koncu jednak wygralo to pierwsze. Spojrzala na niego jakby przepraszajaco... Ale juz bylo za pozno. Czar usypiajacy przeniknal warstwy umyslu Cienia wnikajac gleboko, tak, ze ten przez dlugi czas bedzie spal spokojnym, niezakloconym snem.
A kiedy tylko zamknal oczy, Iskra wypadla z lozka, ubrala sie tak szybko jakby gonilo ja ze stu diablow i wybiegla. Lepiej niech sie oddali... Bo jesli on ja odszuka, to urwie glowe, o posladkach to juz nie mowiac. Moze ukradnie mu Cienistego? Ta piekielna bestia... Ale Zhao sama byla piekielna bestia. Powinni sie dogadac.
Biedny Wilk myslal, ze do jego zony w koncu cokolwiek dotarlo i, ze da spokoj. Jakze sie mylil, biedny...mza to na widok Iskry, ktora nagle sie wylonila zza oiekielnego karosza, uniosl brwi i wstrzymal Zahira.
- Iskra? A ty co?
Elfka przylozyla konspiracyjnie palec do ust, jakby robila cos wbrew prawu. W istocie, czula sie wlasnie tak, jakby lamala prawo... Zaszla Cienistego od tylu uznajac, ze najlepiej bedzie wskoczyc na konski zad i zeslizgnac sie na siodlo. Coz, nie wypalilo, bo ledwie sie zblizyla, a dostala kopytem w udo. Elfka padla na ziemie i jeknela. Glupi kon...
- Sluchaj mnie glupi koniu, musze jechac po syna a ty mi w tym pomozesz czy chcesz, czy nie chcesz... - i zaraz znow byla na nogach probujac wlezc na grzbiet Cienistego,male co chwila musiala odskawiac w ochronie przed konskimi zebami.
Wilk westchnal. Nie wiedzial czy sie smiac, bo to rzeczywiscie wygladalo komicznie, czy plakac, bo znowu cos zmalowala.
Elfka pokrecila glowa. Szept nie rozumiala. Jesli wezmie karosza, Lu nie bedzie mial jak sie wydostac, bo na piechote chyba nie pojdzie, a zaden elf konia mu nie da... Bylby bezpieczny.
- Nie moge wziac Zahira... Staram sie uziemic tu Cienia, jesli nie zdolam dosiasc tej kobyly to bedzie mial srodek transportu by mnie gonic. A ja nie chce zeby cos mu sie stalo... - nerwowo zaczela okrecal sobie wlosy wokol palca, jakby to mialo jej pomoc w mysleniu. Odruchowo juz uchylila sie przed konskim pyskiem, ktory chcial ja zapewne ugryzc.
- cien musi tu zostac, musi byc bezpieczny...
Iskra zagryzla warge. Bogowie, jesli Cienisty stratuje Szept. To Wilk ja zabije...
- Szept... - ale umilkla, bo przypomniala sobie jak to opowiadala jej o Zahirze. Byc moze cos z tego bedzie... Drobnymi kroczkami podeszla za plecy Szeptuchy w nadziei, ze uda sie jej poskromic bestie. Nerwowo obejrzala sie za siebie, na swoja komnate. Oby sie nie obudzil...
- Szept... - znow umilkla, bo karosz nie mial juz sie gdzie cofnac. Slepy zaulek.
Iskra na jego widok nieomal zawału dostała, no bo jak to, ona, potężny mag i magia nie zadziałała na takiego Cienia, który nawet nie umiał spleść zaklęcia na odpędzenie snu, i musiał się delektować ohydnymi miksturami.
Ale dała się odciągnąć od konia, dziwnie ciesząc się z tego, że jest. A miał spać cholernik jeden...
Wilk nie zamierzał dłużej na to patrzeć, bo jeszcze mu ta kobyła żonę stratuje. Zeskoczył z Zahira i ruszył w kierunku Szept.
Najemnikowi nie chciało się tłumaczyć uzdrowicielce, że elfie aksamity, miękkie i przyjemne, zupełnie nie nadają się na terenowe wyprawy. Pobrudzi się to, roztarga od razu, na pierwszym kolczastym krzaczku i weź człowieku, dymaj potem pół mili przez las w podartych gaciach. I jaki rabuś weźmie na poważnie najemnika, który chodzi w pantofelkach?
- Z ciebie chłop. Co za baba na krótko się ścina? - spytał, w między czasie pakując sztylet do cholewy buta i dwa noże w pętelki w rękawach kurty. Oczywiście miecza swojego ojca zapomniał. Tak, Maltornowa praca się marnowała. Mógł Młotoręki synowi zrobić nóż, od razu by się spodobał, a nie klingi się zachciało dla elfiego syna! - No - uderzył jeszcze otwartą dłonią w drugą w pięść zaciśniętą, przeciągnął się, jakby chciał dopasować ubranie do siebie i najwyraźniej gotowy, dodał - Teraz czuję się jak, cholera, najemnik. Chodź, poszukajmy Szept.
Szamanka wygrzebała coś ze swojej sakiewki, zapachniało czymś cierpkim, i zaraz elfka mogła poczuć pod nosem orzeźwiający, mocny zapach, który powinien rozwiać senność umysłu. Górskie zioła były najlepsze do otrzeźwiania.
- Szept. Nie mogę tego uchwycić, ale coś tu jest - chociaż w głosie Silvy nie słychać było strachu, a w oczach nawet nie drgnęło zwątpienie, należało się mieć na baczności.
Szelest w ciemnościach nasilił się. Brzmiał tak, jakby pod sufitem brzęczało tysiące pszczół. Zapach, który mogły wcześniej poczuć, zniknął. Nasilił się inny. Zły. Budzący niedobre przeczucia. Tak pachniało rozkładające się ciało.
Abdullach się postarał. Był z siebie dumny. Cholernie dumy. Teraz pokaże tym ignorantkom, że iluzja to sztuka, że iluzja to dzieło, które należy szanować i podziwiać, nie niszczyć!
- Szept, rozjaśnia się - szamanka miała rację. Ciemność drgnęła. Powoli zaczynała się robić szara, aż w końcu zniknęła. Ale lepiej, jakby została.
Pomieszczenie, w którym znajdowały się elfki, było wzniesione z grubo ociosanych kamieni rzecznych, bo nierównych i z odciśniętymi muszelkami. Gdzieniegdzie rósł dziwny, szary mech. W suficie, przez zardzewiałą kratę, przebijało się słabe, mdłe powietrze.
Ściany pomalowane były białą farbą; odciski dłoni z trzema palcami, odciski pięciopalczastych rąk i namalowane palcem słońca z promieniami. Najwyraźniej symbole jakiejś religii, jakiejś sekty, czy wiary.
Ale to, co na ścianach mało było ważne.
Na środku pomieszczenia, żywe całkiem, realne, tańczyły siostry mroku. Nazara i Hazara. Tańczyły na sosie czaszek wszystkich ras. Odziane w kościane płaszcze, otulone duszami potępionych i gęstym, lepkim mrokiem, wirowały w szalonym tańcu, podrywając do życia ciemności, wskrzeszając obgryzione kości.
Słychać było nawet trzask kości pod ich stopami. Obstukujące się piszczele i czaszki. Boginie zatracone w eterycznym tańcu, zdawały się nie dostrzegać niczego. Śpiew Hazary wywoływał dreszcze. Wtórująca jej Nazara intonowała swoją pieśń.
Żywe, prawdziwe boginie śmierci i ciemności. I Szept z Silvą, łańcuchem przykute do ściany, w białych sukniach, jakby złożone dla ofiary.
Przed kościanym podwyższeniem, stał ołtarz - eksedra - otoczony popiołami z wcześniejszych, spalonych ofiar.
Abdullach uśmiechnął się. Był zadowolony. Jego iluzja działała na wszystkie zmysły. Była realna, prawdziwa w każdym calu i nic w niej nie było takiego, co budziłoby wątpliwości.
To jeszcze i tak nie było wszystko, bo los przyszykował dla Cienia jeszcze coś. Wilk, nieco wystraszony, ruszył ku Cienistemu. Nie ważne, że kobyłą mogła go użreć, nie ważne, nic nie ważne. Bogowie, na nim siedziała Szept... Wskoczył na grzbiet konia, po czym objął elfkę w pasie. Nic jej się nie stanie kiedy będzie przy niej.
Iskra, potrząśnięta, wstrząśnięta, biedna ogółem, spojrzała na Wilka. I przypomniało się jej coś. Musiała...
- Wilczku... - zaczęła słodkim głosem, jakim nawet nie przemawiała do swojego męża. Najwyraźniej interes był wysokiej rangi. Ale co mógł o tym wiedzieć Cień...
Kolejny zawał niemalże dosięgnął Iskry, kiedy to Cień wpadł w jeden ze swoich napadów zazdrości. Ale przecież ona chciała pomocy żeby szybciej odnaleźli synka... A ten tu już nie wiadomo jakie wnioski wysuwa... Szlag by to.
Wilk natomiast ledwo trzymał się na grzbiecie Cienistego. Wiedział, że tak będzie. No cholera, wiedział. Dlatego za nią wsiadł. Dlatego nie chciał jej zostawiać samej gdziekolwiek. Bo Szept była magnesem na kłopoty i najemników. Jeden ruch i elfkę objął, w drugim już zeskakiwał z nią z konia. W trzecim ruchu odskoczył od konia jak najdalej. Niech tratuje sobie Cienia, proszę bardzo.
Wilk odstawił Szept na bezpieczny kawałek ziemi przy sobie i nadal nieprzyjaźnie patrzył na konia. Piekielny karosz. Podobnie jak jego pan, psia mać.
- Lu... - zaczęła Iskra chcąc jakoś Cienia uspokoić. Dłoń jej przesunęła się po jego przedramieniu, koszula zaszeleściła cicho pod jej dotykiem - Nie denerwuj się... Musimy znaleźć Natana... - sięgnęła dłońmi twarzy Luciena, dotknęła jego policzków odwracając go ku sobie.
- Chodź... Pójdziemy razem.
Brzeszczot zamrugał. Co tak właściwie właśnie się stało? Heiana obraziła się, ponieważ...? Miała w ogóle jakiś powód?
- Co ja znowu powiedziałem... - zamrugał jeszcze raz, ale ostatecznie wzruszył ramionami, machnął na to ręką stwierdzając, że baby już tak mają, że obrażają się o byle co. Bo przecież Heiana nie miała powodu. Zdaniem najemnika.
Wychodząc z chatki, Dar rozejrzał się. Dzień był szary, pochmurny, ale nie deszczowy. Chłodny wiatr wiał od morza.
Kichnął. Podrapał się po plecach.
Kłopoty, czuł w powietrzu kłopoty. Szept nigdzie nie było. Jedynym sensownym miejscem, w którym mogła być, była wieża Wisielca. I Dar też zapomniał o zaklęciu magiczki, idąc ku kamiennej budowli. Jeżeli Szept tam nie będzie, nogi jej z dupy powyrywa, a jak się okaże, że wpakowała się w kłopoty to jej te rude włosy wyszarpie, bo go nie zabrała. Swojego najemnika!
Skulone skupisko szmat i węzełków przed ołtarzem, to nie był żaden porzucony gałganek, a kapłan. Mroczny elf na pierwszy rzut oka, sądząc po zabarwieniu skóry, uszach i wytatuowanych symbolach na jego ciele.
Boginie siostry tańczyły na stosie czaszek wszystkich ras. Nie zważając na otoczenie. Były tu, bo tu zostały wezwane.
Duszołap zawiodła. Chociaż śmierć nie była jej obca, chociaż szła z nią pod rękę przez większość życia, nie tylko przeprowadzając duszę na drugą stronę, teraz poczuła że zawiodła. Nie Wisielca. Nie samą siebie. Plemię i duchy przodków. Szaman, który zawiódł nie powinien istnieć. Szaman nie powinien być ofiarą, nie dla siostrzanych bogiń. Silva wiedziała, co musi zrobić. Sięgnęła po mały nożyk do rytualnych upuszczeń krwi.
Gdyby znała najemnika tak długo, jak znała go magiczka, zauważyłaby szybszy, bardziej nerwowy krok, to ponaglenie i chęć wyrwania się do przodu.
Był spięty i zdenerwowany. Nie był głupi, chociaż czasami za takiego uchodził. Zauważył brak mgły, brak Kobiety ze Wzgórz, czegokolwiek, co by potwierdziło obecność iluzji i maga. A to mogło oznaczać tylko jedno. Głupia magiczka polazła w paszcze lwa sama!
- Cholera jasna. Wiem. Puść mnie - szarpnął się, strącając jej dłonie, by go nie spowalniała. W tej chwili wredna magiczka była ważniejsza. Dlatego szybkim krokiem ku wieży ruszył.
Szamanka zdawała się nie uwierzyć Szept. Spojrzała na nią podejrzliwe, ale nożyka nie wypuściła. - Skąd mogę mieć pewność? Mógł je przywołać.
Mogliby iść... Tak, mogliby. Ale Iskra nie chciała nikogo więcej w to mieszać. Już wystarczająco nabroiła samym swoim istnieniem...
- Lu... Daj spokój. Pójdziemy sami... - ale spojrzała na Szept nieco dziwnie, jakby jednak chciała by z nimi poszła. W końcu, co dwie magiczki to nie jedna... A i uzdrowiciel by się przydał gdyby małemu... Stop. NIe może tak myśleć. Nic mu się nie stało. Przywołała na twarz uśmiech. I do Zhao dotarły pewne nowiny.
- Nie chwaliłaś się, Nira... Obrażam się - rzecz jasna, o małą Merileth chodziło.
[też myśl :D teraz mi się gg scrushowało, odpalić nie mogę... ;C]
Wilk myślami już był przy swojej małej córeczce. Będzie musiał znaleźć kogoś...
Biedny, niczego nieświadomy Epoh wyłonił się spośród drzewek, a na usta Wilka wypłynął zdradziecki uśmieszek.
- Co jest...?
- Eposzku, mam dla ciebie zadanko!
- Nie podoba mi się ten ton... - bliźniak Iskry instynktownie zaczął się cofać, ale było za późno. Wilk dopadł go w dwóch susach i zaczął gorączkowo wyjaśniać.
I po chwili wrócił, zadowolony, a Epoh nieco załamany powlókł się do pałacu.
Iskra zaśmiała się cicho i także przytuliła magiczkę. Dziwnie się czuła... Jeszcze przecież tak niedawno zdzierały sobie kolana na schodach świątyni i zarzekały się, że chłopcy są okropni i nigdy nie będą mieć nikogo, a tu proszę... Obie zostały matkami.
Westchnęła. Chyba mogła pożegnać się z myślą o tym, że zostawi Cienia bezpiecznego w stolicy... Gwizdnęła ostro, krótko, a do jej gwizdu dołączył też gwizd Wilka. I po chwili na dziedzińcu rozległy się odgłosy dudniących kopyt o kamienne płyty, a spomiędzy strzelistych budynków wybiegły dwa konie. Siwek Wilka no i smoliście czarna Kelpie, która w geście powitania wierzgnęła łbem. Elfka szybko znalazła się w siodle, a z juków wystawił łebek nikt inny jak Szisz we własnej, niezbyt wielkiej, osobie.
- Jedziemy - determinacji w głosie Zhao nie dało się pomylić z niczym innym, a klacz Iskry poczuwszy pięty swojej pani przeszła płynnie w kłus.
Trzeba się śpieszyć. Szybko. Szybko jak wiatr.
Człowiek. Człowiek. Człowiek... Iskra była nieomal pewna, kogo znajdą wśród zasp i zagajnika. Intuicja... Elfka była przekonana, że to samotny i porzucony Alard tam leży. No bo i gdzie, jak daleko ujść mógł człowiek bez domu? Bez rodziny? Który zapewne nawet nie wiedział gdzie jest? Iskra wątpiła w to, by Alard kiedykolwiek dotarł pod elfi las, gdzie niewielu się zapuszczało, gdyż sam widok ciemnego gąszczu zwykle przyprawiał obcych o dreszcze.
Wbiła pięty w boki klaczy, a ta wyrwała się do przodu, jakby gonił ją sam demon.
To może być Alard - odpowiedziała Szept przymrużając oczy. Wiatr mocno siekał, śnieg wciskał się w oczy, a końcówki uszu odmrażał. Nie ma co, wymarzona pogoda na misję ratunkową...
[przepraszam, ale wczoraj net padł a ja zapomniałam, że istnieje coś takiego jak komórka i smsy :c]
Iskra wiedziała, że Cień z Alardem żadnych więzi nie odnowi, choć bardzo by tego chciała. Naprawdę. I pewnie dałaby temu wszystkiemu spokój, ale... Cóż, Cień musiał się odezwać. A to co powiedział, doprowadził Zhao do pierwszego tego dnia szału. Zeskoczyła miękko na ziemię, a kiedy Lucien umilkł zgromiła go spojrzeniem, jakby to co najmniej on zabił Yue.
- To, że masz go gdzieś wcale nie upoważnia cię do takich słów! - wydarła się zapominając o tym, że powinna pomóc Szept.
- Wszyscy wiemy, że jesteś nieczułym egoistą i zdradziłbyś wszystkich jak leci byleby tylko tobie było dobrze! Tobie i Bractwu! - nieco zdyszana od takich krzyków, jeszcze chwilę na niego popatrzyła, po czym odeszła do magiczki i na wpół martwego człowieka. Dołączyła swoją magię do magii Szept, a zaraz potem dołączyła do nich magia Wilka.
Iskra wiedziała, że Cień z Alardem żadnych więzi nie odnowi, choć bardzo by tego chciała. Naprawdę. I pewnie dałaby temu wszystkiemu spokój, ale... Cóż, Cień musiał się odezwać. A to co powiedział, doprowadził Zhao do pierwszego tego dnia szału. Zeskoczyła miękko na ziemię, a kiedy Lucien umilkł zgromiła go spojrzeniem, jakby to co najmniej on zabił Yue.
- To, że masz go gdzieś wcale nie upoważnia cię do takich słów! - wydarła się zapominając o tym, że powinna pomóc Szept.
- Wszyscy wiemy, że jesteś nieczułym egoistą i zdradziłbyś wszystkich jak leci byleby tylko tobie było dobrze! Tobie i Bractwu! - nieco zdyszana od takich krzyków, jeszcze chwilę na niego popatrzyła, po czym odeszła do magiczki i na wpół martwego człowieka. Dołączyła swoją magię do magii Szept, a zaraz potem dołączyła do nich magia Wilka.
Zabije. Zabije. Zabije. Nogi z dupy powyrywam, oskubię z włosów i przez kolano przełożę!
Najemnik przeklinał w myślach, bo miał już pewność, że elfka naprawdę sprowokowała iluzjonistę i że SAMA poszła, albo została wciągnięta w jego gierki. Zostawiła go, normalnie go zostawiła. On już jej pokaże, że o osobistym najemniku się nie zapomina.
Głupia magiczka. Wredna długoucha! Jak ja ją odzyskam... Takie morały jej pierdyknę, że się nie pozbiera
- Jak jej będzie, to ją znajdę po drugiej stronie i dupę skopię.
Najemnik naprawdę był zły. Szybkim krokiem, z chrzęstem żwiru pod podeszwami, dotarł do wieży i zatrzymał się. Z zaciętą miną, spiętą twarzą, rozejrzał się. I znalazł to, czego szukał. Wąską dróżkę biegnącą w dół, wśród skał i krzewów. Od dawna nie chodziły nią ludzkie stopy, nieuczęszczana stała się też bardziej niedostępna, choć pewnie dawniej była łagodną i bezpieczną ścieżką.
Brzeszczot zeskoczył, kamyczki stoczyły się w dół. - Daj rękę - i jeżeli Heiana miała zamiar się zawahać, Dar ją po prostu tu zostawi.
Szamanka przetrawiła usłyszane słowa i doszła do wniosku, że Szept ma rację. Zaufa jej, bo przecież nie będzie pokładać nadziei w magu iluzjoniście, który tak dobry jest w swej sztuce.
Abdullach zaklął szpetnie pod nosem. Zapomniał. Z tego wszystkiego zapomniał. Był tak skupiony na iluzji, że nie dopracował chwili jej aktywacji. Po prostu zapomniał. Ale to nie znaczyło, że się poddał. O nie. Jedna iluzja dzieła nie czyni, chociaż z tej był wyjątkowo dumny. Ciekawe, jak poradzą sobie z prawdziwą.
Niech Cień sobie nie myśli, że ten oto chwilowy szał jego żony był jedynym, bo miała do niego jeszcze jedno pytanie. Pytanie, które po odnalezieniu synka miało przejść w rzeczywistość. Tymczasem jednak całą uwagę poświęcała Kerończykowi, jakby był co najmniej jej bratem, a nie... Teściem? Elfka parsknęła nie wiedząc w sumie z czego tak się zaśmiała. Bogowie. Teść.
Wilk znał się na ludzkim ciele dość dobrze, więc i po dłużej chwili dało się wyczuć rosnącą temperaturę ciała Alarda, co ten powitał z cichym jękiem.
- Czas... - zaczęła Zhao, ale Wilk uniósł dłoń, a potem i także Kerończyka.
- Wezmę go ze sobą na konia, jak się wybudzi, to będzie bardziej przydatny... Nira, poślij wilki po okolicy, może złapią trop.
Wąska, mało stabilna ścieżka, wiodła w dół. Nie była stroma, a wieża wznosząca się tuż obok dawała dla dłoni oparcie, jednak wystarczył jeden fałszywy krok i potknięcie kończyło się upadkiem z klifu.
Kamyczki posypały się w dół, obluzowały większe głazy, kiedy najemnik pośpiesznie, ale pewnie stawiał kroki, prowadząc za sobą uzdrowicielkę.
Była zdenerwowana; spocona, drobna dłoń aż nazbyt wyraźnie o tym świadczyła. Jego drżała jak w chorobie.
Ścieżka urwała się. Tam, gdzie kiedyś wisiał drewniany most, pozostały jedynie zbutwiałe słupy, chylące się ku upadkowi. Przepaść nie była szeroka.
Szybko oceniając ziemię po drugiej stronie, jej stan i możliwość obsunięcia się, najemnikowi pozostała jedna możliwość. Puścił dłoń elfki i z rozpędu odbił się od krawędzi, lądując na ugiętych kolanach po drugiej stronie.
Kamyczki posypały się w dół.
Jego wyciągnięta ku uzdrowicielce dłoń jasno mówiła, na co czeka.
Abdullach zachłysnął się powietrzem. Zatoczył i potykając się, byłby upadł, ale wsparł się na ścianie, łapiąc oddech.
Nie przewidział, że złapał czarnego maga. Cholerne elfy nie powinny znać takiej magii.
Jego iluzja... Jego drogocenna iluzja zniknęła, zamieniona na karykaturalne przedstawienie ckliwej scenki. I chociaż nie był uzdolnionym nekromantom, niczym Ryld Sinodzioby, postawił wszystko na jedną kartę. Studnia Dusz ma przynieść mu siłę i moc. Aby to osiągnąć zbudził do życia szkielety, swoiste płótna, na które naniesie swoją sztukę. Elfka jeszcze nie wygrała.
- Rzuciłaś mu wyzwanie. Będzie chciał się zemścić. Sądząc po tej pokazówce, iluzja to dla niego sacrum - szamanka poczuła się lepiej, znalazła się w sytuacji, którą mogła kontrolować.
Studnia Dusz była uchylona przez laika. Ten, kto to zrobił, nie wiedział, co robi. Wyłupał szczelinę na siłę i przestał kontrolować przepływ dusz. Teraz czerpał z tego strumienia, ale z pewnością nie był to mag iluzjonista. Komu służył - to pozostawało tajemnicą.
Iskra także szukała śladów, choć nie tak jak Cień. Ona była magiem. Białym magiem. Miała dostęp do umysłów wiewiórek i szynszyli, do wilków i zdziczałych psów. A w umysłach zwykle były wspomnienia. Całe mnóstwo. Problem w tym... Że nie było żadnych zwierząt. Jakby wyparowały. A to było niepokojące.
Wilk ściągnął brwi. Darmar. Nie podobało mu się to ani trochę. Co ten parszywiec tu robił? pewnie miał jakiś interes do... No i użył nie tego nazwiska. Szlag by go.
- Szukamy chłopca, owszem - burknęła Iskra niezbyt zadowolona z obecności czarnego maga. Zachciało mu się, cholera... I pewnie nie będzie pomagał za darmo, no bo gdzie tam.
- Ciii... Odpoczywaj, Kerończyku. Znajdziemy chłopca - uspokoił go Wilk poprawiając nieco człowieka przed sobą. Zupełnie jakby nie zauważył, że Darmar władował się na konia do Szept... Wolał jednak przełknąć dumę i siedzieć cicho. Pewien był także, że nie łączy ich nic, więc niech sobie tam siedzi z nią... Sobie... Siedzi... Cholera, musi tam nie patrzeć, bo szlag go trafi. Popędził siwka starając się skupić na Natanie. Natomiast Iskra... Ona nie mogła wytrzymać. Wciąż męczyło ją zachowanie Cienia względem ojca. I miała jedno pytanie. Jedno, jedyne. Zrównała się z Cieniem i chwilę mierzyła się z nim wzrokiem.
- Chcesz żeby Natan traktował cię tak samo jak ty traktujesz Alarda? On uczy się od ciebie. Jest w ciebie wręcz zapatrzony. Zastanów się nad tym... - i pognała przed siebie, zrównując się z Szept.
Podświadomie spodziewała się, że spadnie… Jednak silne, szorstkie od pracy dłonie najemnika, pochwyciły ją i pociągnęły na stały, pewniejszy grunt, nie pozwalając spaść.
- I tak mnie nocami straszysz. Bo mysz - spojrzał na nią z uniesioną brwią, chyba coś sugerując, ale zaraz wskazał krótkim ruchem głowy na drzwi; okute po bokach, bez klamki, drewniane. Dar naparł na nie z całej siły ramieniem, uderzył, ale nawet nie drgnęły.
- Odsuń się - poprosił, a kiedy elfka zrobiła dosłownie dwa kroki w tył, bo na więcej nie było miejsca, z całej siły kopnął drzwi; podkute buty okazały się całkiem skuteczne, a i drewno musiało być przeżarte przez kroniki i czas. Drzwi skrzypnęły, drgnęły w zawiasach, a z kolejnym kopnięciem, wypadły z zawiasów i z hukiem, wzbijając kurz w górę, upadły na ziemię.
Brzeszczot zrobił wejście najemnika.
Szamanka wsparła się na dębowej lasce i wstała, wrogo patrząc na dwie bliźniacze boginie, teraz całkiem nieszkodliwe, nawet przyjazne, plecące wianki. Iluzje były straszą rzeczą i dopiero teraz Silva zdała sobie sprawę z tego, jak potrafią być zgubne i zwodnicze. Zatrać się w nich raz, a już nigdy nie odzyskać świadomości.
- To tylko szczelina. Zamknę ją, a potem wyruszę, aby odesłać do Dolnego Świata te dusze, które zdołały uciec - szamanka nie powiedziała tego, ale miała nadzieję, wielką nadzieję, że nic gorszego z wyrwy nie wylazło. - Obawiam się jednak, że nie będę w stanie zmierzyć się z nekromantą. Chyba, że kijaszkiem mu po głowie - duchy przodków, Silva zażartowała!
[już się nie buntuje, naprawiłam :D]
Podroż byla długa i męcząca. Iskra nie pamiętała by cokolwiek jadła. Męczyły ją złe przeczucia, w dodatku obecność Darmara jakoś dziwnie na nią wpływała. Bo o ile Szept była jej niemal siostrą i zbytnio nie odczuwała jej magii, tym, co w niej drzemie, to od Darmara wręcz śmierdziało czarną magią. A to na Iskrę wpływało nie za dobrze. Była coraz bardziej zmęczona, aż w końcu, kiedy byli już na tropie, kiedy dzieliły ich trzy stajania... Iskra zsunęła się bezwładnie z konia w śnieg tracąc kontakt ze światem. Była nieprzytomna.
Wilk pierwszy zauważył, że elfka spadła z konia, ale miał już ze sobą nieprzytomnego Alarda. Poza tym... Wolał nie wcinać się pomiędzy nią a Cienia. Jeszcze by mu się oberwało.
- Sam sobie zostań - burknął Wilk, poprawiając siedzącego przed nim Alarda. Bezwładne ciało człowieka co chwile się obsuwało i już raz niemal go zgubił. Poza tym, elf nie zamierzał zostawiać Darmara razem z Szept... Nigdy nie wiadomo. Jego zaufanie najwidoczniej kruszało i to w zastraszającym tempie.
- A co jeśli chłopcu potrzebny będzie medyk? Muszę jechać. Poza tym, to zwykłe wyczerpanie, nic poza tym - gwizdem przywołał do siebie Kelpie i znów spojrzał na Luciena - Weź ją na konia i nie marudź, co z ciebie za Cień - i nie czekając na dalsze dyskusje i próby sprzeciwu, ponaglił konia. A wraz z Wilkiem i jego szaraczkiem pobiegła również Kelpie.
Szept miała szczęście, że Wilk nie słyszał co wygaduje, bo niechybnie skończyłoby się awanturą i kazaniem.
Tymczasem zasłona śniegu jaka dotąd im towarzyszyła, nagle zelżała. Wokół jednak, zamiast szumu wiatru, zamiast jakiegokolwiek dźwięku, była cisza. Pustka, jakby znaleźli się w oku cyklonu. Przeraźliwa cisza i skrzypienie śniegu pod końskimi kopytami. Byli bardzo blisko.
- Podejrzewam... - zaczął Wilk i nie skończył. Rozległ się dźwięk rogu, długi, smutny i zawodzący wśród drzew dźwięk, a jednocześnie na tyle ostry, że człowiek od razu miał ochotę chwytać za miecz.
- To nie jest róg Lodowych... - mruknął do siebie i przymrużył oczy, co by lepiej widzieć. Zamiast jednak nieprzyjaciół i wrogów, z zasypanego śniegiem lasu wypadły śnieżnobiałe centaury uzbrojone po zęby. Jeźdźcy zostali szybko otoczeni kręgiem, a każdy z centaurów mierzył do nich z łuku.
- Płoń i świeć, pal się, kwicz, nikt nie wejdzie w dzicz - wymamrotała Iskra niezbyt przytomnie przewracając głową na boki, jakby się chciała z czegoś obudzić. Prości ludzie zapewne przypisaliby jej jakieś paranormalne zdolności w dziale jasnowidzenia, bo spomiędzy otaczających ich centaurów wyłonił się jeden, znacznie potężniejszy, grzywa porastająca jego plecy i grzbiet była splątana w warkocze, a w te zaś wpleciono miedziane i srebrne dzwoneczki.
- Przejścia nie ma - oświadczył niskim, dudniącym głosem. Wbrew jednak temu jak to wyglądało, centaury nie były źle nastawione do elfów. Biały kolor sierści pozwalał się zakamuflować, poza tym, te rzadkie stworzenia nie przybyłyby bez powodu, czy też dla błahej drobnostki jakim byli ci oto ludzie i elfowie próbujący wedrzeć się w głębi lasu. Nie. Centaury ktoś wezwał, a te bynajmniej nie posłuchałyby czarnego maga.
- Nigdy się nie mylę - odpowiedział znów przywódca centaurów, po czym płynnie nałożył na cięciwę strzałę, po czym napiął łuk celując między oczy Cienistego. Najwyraźniej stwór wyczuwał złowrogą aurę piekielnego konia, po zagrzebał kopytem w ziemi jakby to miało przestraszyć Cienistego.
Wilk, obserwujący od pewnego czasu JEGO ŻONĘ i TEGO NADĘTEGO BUFONA miał dość. Zeskoczył na ziemię, po czym uciekając się do elfiej zwinności, ukradł jednemu z mniejszych centaurów łuk. Strzała płynnie naciągnięta, ruch był błyskawiczny, ćwiczony latami, a Darmar mógł odkryć, że ma w ramieniu brzydką strzałę z wyszczerbioną lotką. Wilk miał ochotę zabić maga. Najwidoczniej pod pewnym względem był podobny do Cienia.
- Płonie! - nagle, zupełnie nagle Iskra odzyskała przytomność, po czym zerwała się, wyskoczyła z siodła w górę i... I nie spadła na dół. Zdezorientowany Wilk spojrzał w górę i ujrzał najprawdziwszego gryfa, na którego to grzbiet właśnie wgramoliła się elfka. Nie ma to jak wspinaczka po miękkiej sierści sto stóp nad ziemią.
Przywódca centaurów również zadarł głowę w górę, a ujrzawszy czarnowłosą elfkę, która próbowała poskromić własne loki, skinął głową.
Gryf skrzeknął i zanurkował w dół na chwilę zamieniając się w białą smugę, a tuż nad ziemią wyrównał lot rozpościerając olbrzymie orle skrzydła. Pazury wbiły się w śnieg kiedy lądował, a Zhao wyglądała na co najmniej zdezorientowana. Nikt nie raczył jej uprzedzić, że kiedy nie zablokuje się magii i zemdleje, to potem się wzywa co popadnie i takie są tego efekty... Cóż, przynajmniej nie pojawił się Alduin.
- Wierz mi, że ja też jestem pamiętliwy - warknął Wilk i nie przejmując się w ogóle tym, że Darmar jest magiem, nałożył kolejną strzałę na cięciwę - Złaź z tego konia.
Centaur znów zignorował Cienia, przyglądając się to jednej magiczce, to drugiej. Jakby się zastanawiał którą zabić najpierw, albo co. Drobny gest skinienie dłoni i stado centaurów otoczyło gryfa, a Iskra zastygła w bezruchu mierząc się spojrzeniem z centaurem.
- Biała czarownica.
- Owłosiony konioczłowiek?
- Nie widuje się już w tych stronach białych magów. Zapomnieli o nas.
- Ja nawet nie wiedziałam, że istniejecie?
- Dlaczego odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- A dlaczego nie? - wyglądać to mogło jakby Iskra za wszelką cenę chciała centaura rozdrażnić i sprowokować. Oboje jednak byli zaskakująco spokojni.
- Nie mam czasu - burknęła po chwili ciszy elfka i kopnęła gryfa pod skrzydło, a ten ruszył spokojnie przed siebie.
- Stój.
- Nie mam czasu.
- Sami nie dacie rady. Lodowi zeszli z gór. Jest ich niemalże pół tysiąca - na tą wieść elfka zamarła. pół tysiąca. Pół... Pięciuset nieumarłych, lodowych wojowników... I gdzieś tam był jej synek.
- Damy radę.
- Nie dacie. I dobrze o tym wiesz, biała czarownico.
- Jeszcze powiedz, że nam pomożesz to chyba umrę.
- Radziłbym nie umierać... Ale za każdą pomoc jest cena.
Iskra spojrzała kątem oka na Cienia. Już w myśli słyszała jego krzyki, że co ona sobie myśli i w ogóle... Cóż, na pewno tak będzie, jeśli zrobi to co chodzi jej po głowie. Ale pal sześć, tu chodziło o Natana.
- Rozliczymy się potem.
- Słowo?
- Słowo białej czarownicy, czy czegoś.
- Gówno mnie obchodzi, czy mnie usłyszał. Zaraz sam zacznę kichać, jak poczuję magię, więc i tak by się o nas dowiedział - Brzeszczot zasłonił przedramieniem nos i usta, kiedy wchodził do ciemnego korytarza. Kuch wciąż unosił się w powietrzu i niepotrzebne mu było dodatkowe kichanie; nos i tak go swędział, leciutko, ale zaraz zapewne, gdy tylko czary poczuje, rozkicha się na dobre.
- Wolałem mu pokazać, że wcale się go nie boję. Niech wie - i spojrzał wymownie na uzdrowicielkę - Jakby twojego kichania też nie posłyszał - i ruszył najemnik przed siebie, bez światła, bez blasku pochodnik, tylko z dłonią wspartą na chłodnej ścianie, słuchając wszystkiego, co nie było odgłosami wydawanymi przez Heianę.
Abdullach utkał iluzję. Szkielety posłużyły mu za płótno. Jeżeli nie zdobędzie kontroli nad studnią, Mistrz Sinodzioby ukróci go nie tylko o głowę, ale także i o ciało, które chętnie wcieli do swojej hordy nieumarłych sługów.
- Idźcie moje dzieci!
Musiał, za wszelką cenę musiał utrzymać to miejsce i kontrolę nad nim.
Szamanka zastanowiła się przez chwilę. Wiedziała, co powinna zrobić. - Zajmij się magiem i jego iluzjami. Duchy zostaw mnie. Nawet z tego miejsca, mogę zamknąć studnię - tak, mogła, oczywiście. Nie powiedziała tylko, że opuści swoje ciało i jako duch wraz z Opiekunem się do szczeliny uda. Taki drobny szczegół. Jak to, że jej ciało będzie strzeżone tylko przez ogoniaste lisy i będzie stanowić dość łatwy cel. Oczywiście, o ile ktoś przebije się przez duchy pomocnicze.
Za drzwiami do celi pojmanych, coś zaszurało. Za drzwiami, które także były iluzją. Ułuda szybko zniknęła i okazało się, że drzwi już dawno przestały istnieć; pozostała po nich tylko wyrwa.
W ciemności zalśniły żółte ślepia, sześć sztuk.
Coś warknęło. Coś zasyczało. Coś zagulgotało.
Z mroku wyłoniła się łapa. Lwia łapa. Zastukały o kamienie kopyta. Bujna grzywa, długie, ostre kły i lwi łeb z tułowiem kozy. A za nim wężowy pysk i kozi łeb.
Chimera stanęła w przejściu. Wyglądała jak nieumarły. Skóra sczerniała, przegryziona i obstrzępiony, jakby coś ją rozszarpało; wyjedzone wnętrzności, zbielałe kości. Z lwiego pyska o kapała żółta ślina. I nie było pewnym, czy aby nie została przyzwana i stworzona przez nekromantę, czy może to tylko kolejna iluzja, która nawet jak ugryzie zada ból.
Abdullach potrafiła nawet to.
- Nigdy nie rozumiałeś potęgi magii. Nigdy. Teraz też tego nie zrozumiesz - odpowiedziała Iskra chłodno, unosząc nieco podbródek. Dłoń elfki wtopiła się w miękkie pióra szyi gryfa, a w fiołkowych oczach pojawiło się coś dziwnego. Innego. Kolejna część ducha elfki poddała się całkowicie magii.
Gryf przymrużył złote ślepia i machnął raz czy dwa skrzydłami wzbijając w powietrze chmury śniegu. Jeden z centaurów chwycił za róg i dął w niego. Z początku słuchać było ten sam dźwięk co przedtem; niby smutny, niby waleczny, a przede wszystkim osobliwy. Tym razem jednak, z głębi lasu odezwały się inne rogi. W każdej z melodii było coś innego, a kiedy człowiek słyszał wszystkie na raz miał wrażenie, że dopiero teraz melodia jest kompletna. Inne centaurze klany odpowiedziały, a fiołkowe spojrzenie spoczęło na Cieniu.
- Idź. Będę z tyłu. Ja i oni. - tak, argumenty Cienia jak zwykle nie miały nic do rzeczy skoro Iskra się na coś uparła, za to Wilk burknął coś pod nosem i odłożył łuk.
- Ja też idę. Lepiej dmuchać na zimne - wolał nie mówić na głos tego, że Natanowi mogło się coś stać. Nie kiedy Iskra miała pod sobą centaurze stado i gryfa. Wilk lubił swoje ręce, nogi, a nade wszystko głowę. Wolałby je zachować.
Brzeszczot zerknął przez ramię na uzdrowicielkę; niech sobie gada, co chce. On dobrze wiedział, że iluzjonista zajęty jest rozmową; szeptał coś, ktoś mu odpowiadał, ale załamujący się korytarz, grube ściany i wyczuwalna nawet tutaj istota Wisielca, zagłuszały wszystko i nic bardziej szczegółowego nie dało się z tego wyciągnąć.
Kap.
Najemnik starł z karku kroplę wody. Przystanął na rozwidleniu korytarzy i słuchał.
Adbullach dostał wyraźny rozkaz, aby studnię utrzymać. A skoro sam Mistrz pofatygował się do niego z rozmową, znaczyło to tylko jedno: niepowodzenie zakończy się śmiercią i nie będzie to bynajmniej koniec i wieczny spoczynek w pokoju.
Chimera czekała, ale wkrótce zaatakuje, ponaglona wolą tego, który ją stworzył.
Duszołap wezwała swoje duchy; dzwoneczki sanku zadźwięczały. Ogoniaste lisy utworzyły krąg ochronny, w którym ze skrzyżowanymi nogami usiadła szamanka. Dębowa laska spoczęła na kolanach. - Powodzenia - tylko tyle powiedziała, bo już po chwili mamrotała pod nosem mantrę pozwalającą wyrwać się jej z cielesnej powłoki. Powieki jej opadły, głowa poleciała na bok.
I Iskra nie była pewna do kogo jest skierowane to pytanie, więc tylko szepnęła coś w elfim języku, gryf wysunął wężowy język po czym wzbił się w powietrze. I zniknął. Tak, nie tylko czarni magowie potrafili używać iluzji.
Przcupnąwszy w suchych krzakach obok Cienia, Wilk zaczął szukać Natana w dolince... Gdzieś u zbocza góry którą opisała im Szept. Biała mgła skutecznie wszystko utrudniała i elf po niedługim czasie zaczął kląć i posuwać się do przodu.
-Nic nie widzę. Cholerni Lodowi. Szlag by to.
A za plecami magów, za Nirą i Darmarem czaiły się centaury gotowe zrobić użytek z kopyt, łuków i toporów. Wojna stworzeń i kreatur.
Dar skinął tylko głową. I łapiąc Heianę za nadgarstek, pociągnął ją za sobą, tam skąd dochodziły odgłosy walki. I kichnął; raz, drugi, trzeci.
Ich szybkie kroki dudniły w korytarzu.
Szamanka nie była martwa. Miała się całkiem dobrze, chociaż jej ciało było teraz pustą skorupą.
Duch Silvy unosił się chwilę nad ciałem, po czym czmychnął szczeliną w dół, do źródła. Studnia wołała. Przyzywała. Ciągnęła ją ku sobie i nawet drogi nie musiała szukać.
Duch opiekun mknął u boku swej pani i od teraz wola szamani wykonywana była przez niego. Każdy duch, każde zło, które ulatywało z wyrwy wracało tam, skąd wylazło.
Wilk od razu puścił się za Cieniem. Niedługo potem poczuł zapach krwi. Mdły, duszący. I z mgły wyłoniło się pobojowisko. Porozdzierane trupy. Starcy, kobiety... Nawet dzieci. Tak, dziecięcych ciał było tu najwięcej. I całe morze krwi, które zdążyło już wsiąknąć w śnieg. Wydawało by się, że nie ma czego tu szukać. Że przyszli za późno...
- Tata! - tego okrzyku nie dało pomylić się z żadnym innym, ale Natan nie wyleciał nagle spomiędzy mgły i ciał. Głos urwał się, echem odbił od skałek. I znów zapadła cisza zakłócana tylko echem niedalekiej bitwy.
Iskra, będąc niewidzialną i jednocześnie będąc w powietrzu dzięki uprzejmości gryfa, mogła widzieć więcej. Mogła i też z tego korzystała patrolując okolicę, zataczając nad nią spore koła w nadziei, że wypatrzy synka. Ona też usłyszała okrzyk, a, że była elfką, w dodatku o dość dobrym słuchu... Myślą, ruchem woli zawróciła gryfa i nakłoniła go do złożenia skrzydeł. Po chwili już była na ziemi. Rozwiała iluzję, zaklęcie które dawało jej niewidzialność. Nawet potwory mają dezerterów. Nawet Lodowi czasem nie ruszają do bitwy. Natan siedział w klatce z lodu wraz z paroma innymi dziećmi, choć te wyglądały na nieżywe. Otaczała ich grupka Lodowych. Niby ludzie, niby żyli... A jednak puste światła w oczodołach nie czyniły z nich ludzi, a wręcz przciwnie, chodzące upiory dzierżące miecze i włócznie.
- Tata! Tutaj! - chłopiec nie wiedział jak lepiej przekazać ojcu gdzie jest. Za to Iskra pomyślała o czymś, co by się na pewno Lucienowi nie spodobało. Lodowych trzeba było usunąć, tak, czy siak.
Sięgnęła magii, a potem wśród mlecznej mgły i upiorów pojawiły się zielone płomienie trawiące wrogów.
Wilk rzucił się do przodu obawiając się, że to jakiś Lodowy nauczył się magii. Nie spodziewał się tego, że będzie to Iskra.
Za to najemnik kichał co chwila; na dłoniach pojawiła mu się wysypka - niezawodny znak, że natężenie magii jest wysokie.
- Czujesz? - miał dziwne wrażenie, że otacza ich coś dziwnego. Nie wiedział, że to lament potępionych dusz. Korytarz i mrok utrudniał stwierdzenie, czy to realne zagrożenie, czy może tylko figle płatane przez umysł.
W tunelu odbiło się echem warczenie.
Szamanka pozostawiła wyłapywanie uciekających dusz opiekunowi. Ten, mając do pomocy trzyogoniastego, pochwycił wszystko, czego nie powinno tutaj być. Duchy walczyły, okazywały swoją złość, ale były tylko płotkami. Skorzystały z okazji. Ci, którymi Silva powinna się martwić, uciekli pierwsi, poczuwszy okazję ku temu.
Szczelina była wąska, ale strumień dusz nieprzerwany. Szamanka poczuła złość. I żal. Umęczone dusze nawet po śmierci nie miały spokoju.
Teraz musiała tylko zamknąć rozdarcie.
Iskra splątała nowe zaklęcie, a trzema upiorami rzuciło o masywną ścianę skały. Natan skulił się w swojej klatce. Tak czuł się bezpieczniej. Ogień zasyczał niczym wąż wywabiony z koszyka i strzelił w górę. O dziwo, nie ranił ani Ciernia, ani Luciena ani Wilka, który szedł ostatni.
Za prośbą elfki, do ataku rzucił się również biały gryf, który siekał i miażdżył Lodowych. Niestety niewiele to dawało, bo ciała nieumarłych strawić mógł jedynie dziki ogień, zielone płomienie. A proces ten był niestety długotrwały.
To robota Iskry - odezwał się Wilk w umyśle Cienia.
Centaury wyczuły spadek magii w powietrzu. Znaczy, że coś jest nie tak. Znaczy, że pora na atak. Znów dźwięk rogów wypełnił lasy i gęstwiny. Mroźne myszy umknęły do nor piszcząc, a pradawni strażnicy dziczy ruszyli do ataku.
Ziemia zadudniła od uderzeń setek kopyt.
Natan posłusznie cofnął się byle dalej od miejsca gdzie stał jego ojciec. Przyszedł. Jednak przyszedł...
Obok Cienia pojawiła się Iskra z siniakiem na czole. Najwidoczniej nie zdążyła się osłonić.
- Pośpiesz się. Nadchodzą. - i już jej nie było, znów skoczyła w mleczną mgłę i zielone płomienie.
- Ty chcesz... - najemnik zamrugał i otworzył szeroko czy - Czarować? - krzyk wyrwał się z jego gardła, chociaż tego nie planował Sam nie wiedział, czy bardziej się boi o siebie, czy o konsekwencje. Czarująca Heiana? Nie, nie, nie. Już miał powiedzieć, że nie jest Szeptową wredotą, ale ugryzł się w język; uzdrowicielka gotowa byłaby się jeszcze obrazić. - Umrę od kichania, jak zaczniesz.
Duszołap także skończyła. Zajęło jej to chwilę, ale w końcu się udało. Szczelina zamknęła się, a dusze utraciły możliwość ucieczki. To był łatwiejszy etap. Teraz należało wrócić i ruszyć w świat, za okruszkami pozostawionymi przez zbiegłe duchy. Trudniejsza część.
Wróciwszy do ciała, musiała chwilę poczekać, by duch znów nawiązał więź. Wciągnęła głębiej powietrze, a lisie duchy zniknęły. - Gotowe.
Nie lubił leczyć w pośpiechu, biegnąć i w ogóle czując na karku oddech śmierci. Nie, to nie były dobre warunki do leczenia. Ale już widział minę Cienia, gdyby oznajmił mu, że zajmie się chłopcem dopiero w Eilendyr. Poza tym, była też i Iskra, której nie zamierzał zawieść.
- Da się - i zaraz wziął się do działania. Chłopiec coś jęknął, jakby coś go zabolało.
- Bałem się, że nie przyjdziesz po mnie... - w rzeczywistości, co noc śnił mu się sen w którym rodzice o nim zapominają i, że zostaje Lodowym upiorem. Sen, koszmar.
[Zapomniałam wcześniej o Adbullachu... Ale to dopiszę. I już Ci więcej nie odpiszę dziś! Strażnik moralności nie pozwala! xD]
Cień nie pomyślał rzecz jasna o tym by zabrać Wilka. Biedaczek, nie dość, że musiał leczyć, to jeszcze musiał biec. Ale o czym nie pomyślał Cień, o tym pomyślała Iskra. Gryf nawet na ziemi dorównywał szybkości Cienistemu, a w międzyczasie, gdy Wilk usiłował wskoczyć na gryfa biegnącego obok, Iskra wymieniła spojrzenia z Natanem. Najpewniej padły też i jakieś myśli, bo elfka uśmiechnęła się, tak samo jak jej syn. W tym samym momencie Wilk w końcu zdołał wskoczyć na gryfi grzbiet za Zhao, objął ją w pasie i gryf znów wzbił się w powietrze.
Spotkamy się na skraju lasu, tam gdzie zatrzymały nas centaury - tym razem to głos Iskry odezwał się w umyśle Cienia.
Gryf wylądował na polance niedługo po tym jak pojawił się na niej Cień. Wilk od razu zeskoczył z grzbietu, za nim zjawiła się Iskra. Elfka zmarszczyła brwi.
- Nie ma Szept. - zauważyła, choć nieobecność magiczki aż nadto rzucała się w oczy. Wymieniła spojrzenia z Wilkiem.
- Zostań tu z nimi - Zhao wybudziła myślą i wolą inne pokłady sił, a z ręki elfki wyłonił się smoczek. Broń białych magów.
- Z obojgiem. - rzuciła jeszcze ostrzegawczym tonem, choć i tak coś jej mówiło, że Cień i tak nie posłucha. A potem rzuciła się biegiem z powrotem do lasu, razem z Wilkiem.
Lucien został z gryfem, końmi swoim synem i ojcem.
[O nie, ja nie idę spać. To Ty masz się uczyć :D]
Natan, który w końcu dostrzegł dziadka, od razu zeskoczył z konia wywijając się z uścisku ojca i pognał ku starszemu Kerończykowi.
- Dziadku! - dopadł do Alarda i potrząsnął jego ramieniem, jakby się bał, że już umarł. Że już więcej nie porozmawiają... A dziadek przecież powiedział, że pokaże mu rycerzy...
- Dziadku...
Ani Iskry, ani tym bardziej Wilka nie zniechęcił fakt, że nie znaleźli ich od razu. Wciąz pozostawała nadzieja. Nie było ciał. Kości. Nic nie wskazywało na to, że ich... Na pewno żyli. Musieli.
- SZEPT! - wydarła się Iskra i poczuła pieczenie w gardle. Zdarte gardło było stosunkowo niską ceną za odnalezienie przyjaciółki.
Jeszcze chwila... Chwila... Znajdę ją..., tyle Cień otrzymał w odpowiedzi i znów zapadła cisza. Iskra nie zamierzała poddać się od razu. Przecież... To nie mogło się tak skończyć.
- Cierń... - westchnęła spoglądając na wilka. I co oni mieli zrobić... Zhao poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Dlaczego musiało to trafić na Szept? Mógł zginąć sam Darmar, na co on komu...
A słońce zachodziło.
- Jak chcesz to wróć, ja nie idę - Wilk był uparty. Iskra westchnęła. Lepiej żeby wrócił jeden z rodziców niż żaden...
- Tato zrób coś... - ciemne oczy Natana spoczęły na twarzy jego ojca. Był przejęty, wystraszony, dziadkowi coś się stało...
- Tato...
Trafił w czuły punkt. Natan.
Jesteś okropny..., jeszcze raz spojrzała na Wilka, jeszcze raz krzyknęła za magiczką... Ale odpowiedziała jej tylko cisza.
- Wilk, musimy...
- Nie.
- Ale...
- Nie!
- Posłuchaj...
- Zamknij się. Jak chcesz to idź. Ja tu zostaję.
- Sam chciałeś... - oświadczyła ponuro i uderzyła elfa w tył głowy kamieniem, a ten padł nieprzytomny.
- Merileth musi mieć chociaż ciebie... - szepnęła tłumacząc się samej sobie i zaczęła ciągnąć go z powrotem.
Niecały kwadrans później wyłoniła się spomiędzy drzew. Wilk ciągle był nieprzytomny, ale jakoś jej to nie obeszło. Porzuciła go obok Alarda, po czym porwała na ręce Natana tuląc go do siebie. Miała ochotę płakać. Miała ochotę... I się rozpłakała.
Postawiła synka z powrotem na ziemi i otarła oczy wierzchem dłoni. Spojrzała jeszcze raz na Wilka, jeszcze raz na las... A potem na Cienia.
- Wezmę - gwizdnęła na Kelpie, a klacz potulnie przytruchtała do swej pani. Pomogła Natanowi wgramolić się na wysokie siodło i sama wskoczyła za niego zbierając wodze. Gryf znów skrzeknął.
- Dziękuję za pomoc... - szepnęła jeszcze do mitycznego stwora, a ten w odpowiedzi wzbił się w powietrze. Potem Kelpie poczuła uderzenie w boki i wypruła do przodu niczym strzała.
Iskra rozłożyła na ziemi płaszcz moszcząc sobie z niego prowizoryczne posłanie. Wilka opatuliła jego płaszczem, co by nie zamarzł w nocy i przyciągnęła go bliżej ognia.
Natan szybko odzyskiwał siły i humor, bo ledwie się zatrzymali, a on już buszował w krzakach niedaleko płosząc nocne stworzonka.
- Natan... - zmęczony głos elfki przywołał syna do jako takiego porządku - Chodź spać. Musimy odpocząć...
- Muszę?
- Tak...
- Nooo, ale...
- Nie dyskutuj, proszę cię... - Iskra padła na płaszcz rozłożony na ziemi i spojrzała w gwiazdy. Kichnęła i zasnęła po niedługiej chwili. A krnąbrny synek ani myślał iść spać.
- Ale ja nie chcę - padła od razu odpowiedź naburmuszonego syna. Natan skrzyżował ręce na piersi i nadymał policzki jak jakiś chomik. On też chciał pełnić wartę.
- Teraz ja będę pilnował - orzekł, uznając, że stawiając ojca przed faktem dokonanym na pewno osiągnie to co chce. Cóż, mylił się.
Wyostrzony słuch chłopca, odziedziczony zresztą po matce, dał mu szansę na szybszą reakcję. Skoczył do Zabójcy, dobył miecza i... I opuścił go na ziemię. Natan może i wyglądał na czterolatka, ale nie miał wciąż tyle siły, by podnieść tak duże i mocne ostrze, nie wspominając już w ogóle o rękojeści.
Tętent kopyt rozbudził Iskrę, która klnąc pozbierała się szybko z ziemi. Nie zdążą już uciec. Lepiej będzie stanąć do walki. Obejrzała się na starszego Kerończyka.
- Alardzie, broń Natana... - ona będzie bronić Cienia. Jak zawsze. Chociaż on pewnie w tym temacie miał odmienne zdanie.
- Głupi czarnuch - warknęła Iskra i od razu doskoczyła do Zahira odbierając od Darmara nieprzytomną Szept.
Bogowie. Żyła.
Bogowie. Wilk ją zabije.
Przeniosła elfkę na posłanie gdzie wciąz zalegał Wilk i bezceremonialnie, kopniakami, posunęła władcę na bok. Tak, takie rzeczy tylko z Zhaotrise. Klepnęła Szept w policzek raz czy dwa, ale bez większego skutku.
- Musimy ruszyć przed południem - stwierdziła podnosząc się i łypiąc na każdego niezbyt przyjaźnie, a już w szczególności na Luciena, jakby to wszystko było jego winą.
- Trzeba iść spać. Kto miał teraz pełnić wartę?
Zhao obiecała sobie, że jak tylko się obudzi, zajmie się cuceniem Szept. I Wilka. Ale teraz... Teraz marzył się jej jedynie sen, a powieki same opadały. Poza tym, swoim płaszczem otuliła Natana, który w końcu raczył pójść spać. I tak siedząc jeszcze chwilę, zerkając to na płomienie, to na Luciena... W końcu coś zdecydowała. Podpełzła na czworakach do Cienia znów robiąc sobie z niego poduszkę i zabierając mu spory kawałek płaszcza. A wytłumaczenie miała zaskakująco proste, bo przecież nie powie, że chciała być blisko.
- Zimno - mruknęła wtulając nos w pierś Cienia.
Elfka przespała noc mniej więcej spokojnie, aż sama by się nie podejrzewała, że może leżeć bez ruchu dłużej niż dwie godziny, a tu proszę.
Najwcześniej, jak to zwykle bywa, wstał Natan, bo jak wiadomo, dzieciom snu zawsze dość. Cichym krokiem wyuczonym w Bractwie podszedł do dziadka i usiadł obok. Czuł się chyba w obowiązku potowarzyszyć starszemu mężczyźnie.
Po Natanie obudził się Wilk, którego bardzo bolała głowa i nie wiedział dlaczego. Kiedy jednak zobaczył Szept, od razu wszystko przestało go boleć i doskoczył do elfki. Spała. Albo była nieprzytomna. Poza tym, mamrtoała coś... Wilk z doświadczenia wiedział, że jak elfy mamroczą przez sen to nie jest nic dobrego. Bez słowa więc usiadł przy niej z zamiarem pilnowania.
Niedługo potem obudziła się Iskra, ale ta się nigdzie nie ruszyła. Wolała leżeć z Cieniem, pod ciepłym płaszczem i czekać aż on się obudzi. Przynajmniej mogła korzystać z niego jak z poduszki do woli, czego pewnie nie mogła by zrobić gdyby wstała. Zresztą, przyda mu się nieco więcej snu.
- Ale ty nie możesz! - Najwyraźniej najemnik nie mógł pojąć tego, że uzdrowicielka, która jeszcze przy nim nigdy zaklęć nie rzucała, w ogóle potrafi to robić. Na samą myśl o tym, że ta roztrzepana Heiana zacznie tkać słowa mocy, przeszył go zimny dreszcz. Czy ona w ogóle wiedziała, co robi? A jak się pomyli, przejęzyczy i zawali cały sufit? - To ja już wolę…
Jego ciało zareagowało instynktownie. Przyległ plecami do ściany, a tuż obok przebiegło stworzenie, które oglądał jedynie w starych, zakurzonych księgach dziadkowego domu, oczywiście bez wiedzy Iveliosa. Chimera. Kto, na bogów niejedynych, posunął się do tego, aby stworzyć coś tak nienaturalnego? I czy to biegło w ich stronę, bo innych się pozbyło, czy…
Mając złe przeczucia, najemnik zerwał się z miejsca i pognał przed siebie. Co tam, że w korytarzu mogą być pułapki, że coś mu się na głowę może zwalić, że w dziurę wpaść może, że coś na niego z ciemności wyskoczy, że w pajęczyny wpadnie, że może nawet maga iluzjonistę potrąci, nawet go nie zauważając! Co tam! Nie, on sobie pobiegnie przed siebie i zobaczy, co się stanie. A nóż wszystko co złe, poszło sobie na przerwę…
Brakowało jeszcze tego, by krzyknął.
- Szept!
No i krzyknął.
Dzień dobry panie magu, oto jestem tutaj! Jak chcesz, to możesz mi krzywdę wyrządzić, bo ja na nic uwagi nie zwracam.
Ale nie. Brzeszczot słyszał. On nie musiał widzieć, nie musiał czuć. Słyszał. Magię wykrywał kichaniem. A każde inne niebezpieczeństwo wydawało dźwięk, więc także je słyszał. To nie było tak, że on pchał się na ślepo w ciemność. On wiedział, że tam nic nie ma. I dałby sobie za to palce obciąć.
Abdullach nie pozbierał się z podłogi tak szybko, jakby chciał. I nabił sobie guza, o obitych pośladkach nie wspominając. Jego iluzja zwróciła się przeciwko niemu. Utracił nad nią kontrolę. Nie był zdolnym nekromantą, był raczej przeciętny. Miał za to zręczne palce i tworzył iluzje, które doceniali wszyscy. Dlatego Ryld Sinodzioby go przygarnął, dlatego dał mu szansę. Gdyby tylko Abdullach wiedział, że został wykorzystany.
Ryk chimery odbił się echem od pustych ścian.
Iluzjonista wiedział, że to to tylko ułuda, jednak wyszeptał w pośpiechu parę słów, uczynił gest dłońmi i chociaż nie był w stanie wpłynąć na czar, który odwrócił jego chimerę przeciwko nie mu, mógł rozwiązać zaklęcia spajające kości. Kilka słów i szkielety rozpadły się, a iluzja zniknęła, nie mając podstaw do życia.
Abdullach musiał uciekać. Wiedział to. Czarny mag przejrzał już jego dzieła i nic innego mu nie pozostało. Nekromancja nigdy nie była tym, czego pragnął. Ot tak się złożyło, że musiał się jej nauczyć. Oddał się sztuce iluzji. To była jego pasja i zamiłowanie. Tylko, że iluzja nie skrzywdzi kogoś takiego, jak ta elfka.
I szamanka! Miał tu szamankę. Szamankę! Gorszego losu boginie siostry nie mogły mu zgotować. Wszystko było skończone. Studnia zamknięta. Zadanie niewykonane.
Abdullach rozbił szklaną kulkę, którą od dłuższej chwili trzymał w dłoniach; otworzył portal.
Szamanka, kiedy jej duch znów powiązał się z ciałem, wygrzebała ze swojej sakiewki górskie zioła na odkażenie. Nie była w tym nawet odrobinę tak dobra, jak Heiana, ale podstawowe rośliny znała, zwłaszcza te, które rosły na ośnieżonych szczytach gór. - Zaboli - powiedziała i rozcierając zielony liść, który uwolnił ostry zapach, przyłożyła go do rany, rozrywając wcześniej materiał tuniki. Może rozcięcia nie zasklepi, ale nie pozwoli się wdać zakażeniu. - Szept, nagli mnie czas. Duchy, które uciekły z zaświatów, muszą do nich powrócić. - Wisielec. Musiała znaleźć wilkołaka, który zapewne nigdy nie dowie się, że Silva została przez iluzjonistę porwana. - Heiana i Brzeszczot tu są - i wcisnęła elfce w dłoń amulet; zielonkawy kamyk z przyczepionym doń piórem. - To ci pomoże. Zrobi się ciepły, kiedy duchy będą w pobliżu. - Ciężko było jej odchodzić. Zostawiać przyjaciółkę w potrzebie, ranną, w nieznanym miejscu. Ale… Niestety było ale. Zbiegłe duchy mogły namącić w równowadze pomiędzy światami. Musiała odejść, chociaż tego nie chciała. - Będziemy w kontakcie. Niech duchy cię strzegą, Niraneth.
Brzeszczot zrobił wejście najemnika numer dwa.
Słyszał odchodzącą szamankę i strzępki ich rozmowy. Ale sam wpadł do pomieszczenia, w którym była elfka i stwierdziwszy, że nie jest porąbana na kawałki i ma wredną głowę na miejscu, rzucił się na nią biedną i przytulił.
- Nigdy… Więcej… - zdyszany ledwo układał sensowne zdania - Mi tak nie rób! - i zaraz odsapnął, siadając na podłodze z zimnych kamieni, łapiąc oddech.
Ale Zabójcy nigdzie nie było, bo w porę zwinęła go Iskra. Zachciało się jej figle płatać, psia mać.
Wilk spojrzał na Darmara niezbyt przychylnym spojrzeniem, jakby to wszystko było jego i tylko jego winą. Na szczęście, dalszy rozwój nieprzyjemnych wydarzeń między tą dwójką został powstrzymany wybudzeniem się Szept. Elf jednak miał minę nieprzejednaną. Wcale, a wcale nie podobało mu się to co mówiła.
- No i coś ty znowu nabroiła? - spytał, ale o dziwo dość łagodnie. Owszem, jego mina mogła sugerować awanturę i kazanie, ale jednak nie zamierzał wrzeszczeć. Martwił się. Zresztą, przydybie ją potem i ona mu wszystko ładnie powie...
Elfka po raz kolejny zgrzytnęła zębami widząc jak Cień traktuje własnego ojca. Poza tym doszło do niej także parę innych rzeczy. Piechurzy zrównali z ziemią miejsce gdzie Alard dotychczas mieszkał. Poza tym, był... Był sam. Lucien się do niego nie przyznawał, jego rodzina już nie żyła. Iskra wpadła na pewien pomysł, choć i to musiała przedyskutować z Wilkiem. Z władcą. Nie chcąc dłużej drażnić Cienia, oddała mu jego ukochane ostrze, choć nic nie powiedziała. Przygładziła włosy dłońmi i gwizdem przywołała do siebie Kelpie.
- Weź Natana na Cienistego - ona sama wspięła się na siodło i ściągnęła wodze wstrzymując tym samym wierzgnięcie Kelpie - Chodź, pojedziesz razem ze mną - zwróciła się do Alarda uśmiechając się lekko, co by otuchy dodać. Może Lucien nie traktował go dobrze, ale ona na pewno nie zamierzała powielać tego wzorca zachowań.
Darmar ją pouczał? Darmar robił kazania? W Wilku się dosłownie zagotowało.
- Nie będziesz pouczał mojej żony, magu - burknął biorąc zmęczoną magiczkę na ręce. Znalazł się, mentor chędożony. Nie da nikomu pouczać Szept i prawić jej kazań. No, chyba, że będzie to on sam. Wgramolił się na konia i usadził przed sobą Nirę. Opatulił ją jeszcze płaszczem i upewnił, że nie ma możliwości spaść.
- Jak znajdziemy się w stolicy to zrobię ci coś co powinno postawić cię na nogi... - siwek zarzucił łbem i zakręcił w miejscu. Już chciał puścić się przed siebie.
Zaś Natan, kiedy usłyszał, że ma jechać z ojcem... Ucieszył się. Ale z drugiej strony, bał się trochę Cienistego.
- Tato... A on mnie nie zje? - spytał chowając się za ojca i zza niego spoglądając na piekielnego karosza.
Rozsierdzony niedźwiedź, który znacznie częściej jest przytulaśnym misiem, odetchnął w duchu. Szept była cała i zdrowa. Ta durna, wredna długoucha... Bogowie, co on z nią miał.
Heiana także się uspokoiła i chyba chciała poruszyć sumienie magiczki, ale coś jej marnie szło. Zupełnie tak, jakby nie znała swojej kuzynki. Czy uzdrowicielka naprawdę wierzyła, że Szept odpuści? Że opuści wieżę bez upewnienia się?
- Powstrzymać? - najemnik nie wiedział, czy wybuchnąć śmiechem ma, czy może pokręcić głową. Znowu wszystko było jak należy. Szkoda tylko, że ominęła go dobra zabawa. - Ją? - łypnął rozbawiony na magiczkę, a potem po prostu wstał, otrzepał tyłek z paprochów i z szelmowskim uśmiechem skinął głową na drzwi - Załatwmy to szybko. Zgłodniałem.
Abdullach zawinił.
Mistrz iluzji o zręcznych palcach, przestał być użyteczną jednostką. Ponieść porażkę, a zostanie zabrana ci możliwość jej naprawienia.
Ryld Sinodzioby obracając małą kulkę w palcach, uśmiechał się do siebie. Głupiec Abdullach myślał, że mu umknie. Kto teraz był górą? Sinodzioby. A dusza iluzjonisty spoczywała zapieczętowana w małej kulce. Jego ciało i umiejętności należały teraz do nekromanty.
Abdullach przestał istnieć.
[Cieszę się z propozycji wątku. Myślę, że na początek byłabym rada z jednego wątku, ale z kilkoma postaciami. Z racji późnej pory, na razie jeszcze nie wiem, ktore byłyby najodpowiedniejsze, więc liczę też na ciebie. Jak coś, to będę się wysilać jutro.
Uwielbiam, kiedy postacie poboczne wchodzą w skład wątku, sama również aktywnie działam własnymi, więc może być bardzo ciekawie.]
Kiedy zniknęła mgła i kobieta ze wzgórz, wszystko się w wiosce uspokoiło. Życie toczyło się dalej tak, jakby mgła nigdy się tu nie pojawiła. Szamanka i wilkołak zniknęli, goniąc za zbiegłymi duchami. Szept z Heianą wróciły do elfiej stolicy, a najemnik został z Sorenem, aby razem z Corvo ćwiczyć i doskonalić swoje ciało. Dni mijały powoli. Leniwie.
- Atar mea - Frilweryn odgonił stajennych, nie chcąc z ojcem rozmawiać przy osobach, które nie należały do ich rodu. Młodziki ukłoniły się i oddaliły. Nawet wtedy Gwarek nie potrafił wydobyć z siebie słowa, chociaż wyraźnie chciał coś powiedzieć. Przygryzał wargę i przestępował nerwowo z nogi na nogę, nie mogąc ustać w miejscu. Zatroskana twarz dziwnie nie pasowała do zazwyczaj uśmiechniętego i radosnego elfa.
- Noli timere, ego inveniet eam - Ivelios ubrany był w strój jeźdźca. Już samo to świadczyło o powadze, bowiem stary elf nosił się bardziej godnie i dwornie. Naglił go pośpiech. Zacisnął więc rzemyki w butach do jazdy, poprawił kaftan i położył dłoń na ramieniu syna. - Informuj mnie o wszystkim. Postaraj się, aby nie wywołała skandalu. - Na to było odrobinę za późno. Krokusica pochwyciwszy okazję, zaczęła swoje gierki i manipulacje. Głowa rodu Kael’t Crevan zniknęła. Nikt Brzeszczota od kilku dni nie widział, nie było z nim kontaktu. Krokusica zaczęła szukać jego następy, będąc pewną, że śmierć upomniała się w końcu o tego mieszańca. Zadowolona wcale nie ukrywała swej radości.
- Jeżeli coś mu się stało…
- Miejmy nadzieję, że zamarudził w karczmie. Święta Mirai-heg, niech nawet z ladacznicami przebywa! - Ivelios starał się nie zdradzać emocji, jakie targały jego duchem, ale słowa, które właśnie wymówił wyraźnie świadczyły o tym, jak bardzo jest przepełniony obawami. Maltorn nic nie wiedział. Laurion także, chociaż mogła to przeczuwać; z nią nic nie było pewne. Zbieranie informacji dało niewiele. Sowy przynosiły mało wartościowe wieści. Informatorzy zawiedli.
- Gdybyś w to wierzył… - Fril zacisnął pięść, chcąc ukryć drżenie ręki. - Pojadę z tobą.
- Nie. Pilnuj swojej matki. Potrzebuję cię tutaj. Będziemy w kontakcie. Módl się do Ursuna, aby jego dusza wciąż tu była - popędzając swojego siwka, Ivelios skierował się ku sercu lasu, ku centrum stolicy, pędząc tam, gdzie w białym pałacu odnajdzie miłościwie panującą królową. Bogowie, oby tylko Niraneth-elda wiedziała, gdzie podziewa się Darrus. To była ostateczność. Stary elf nie chciał martwić i fatygować królowej. Dość miała zmartwień i dość zajęcia przy małej księżniczce. Dlatego obiecał sobie, że za nic nie zgodzi się, aby Niraneth towarzyszyła mu w poszukiwaniach. To, co dzieje się w rodzie, w nim zostaje i jego jest zmartwieniem.
Sowiooki popędził konia, by z kłusu przeszedł w galop.
Darrusa obudziło kołysanie. Mdłości szarpnęły jego wnętrznościami. Łupanie i pulsowanie w głowie nie pozwalało się skupić na otoczeniu. Tępy ból z tyłu czaszki spowodowany był guzem, szczypał rozcięty łuk brwiowy, a spuchnięte lewe oko ograniczało widoczność. Bolały obite żebra.
Był na statku. Na morzu. Jak się tu znalazł, nie wiedział. Niewiele pamiętał. Ile dni minęło, pozostało tajemnicą. Tracił i odzyskiwał przytomność na przemian. Czasami zdawało mu się, że ktoś przy nim jest, że słyszy uspokajające słowa, kiedy majaczył w gorączce, ale nie był tego pewien. Teraz też, zanim zdążył choćby się ruszyć, osunął się w sen.
Krokusica długo czekała na taki moment. Ten hańbiący dobre imię jej rodu mieszaniec zniknął. Jeżeli bogowie okazali się łaskawi, zabrali jego duszę z tego świata. Tak byłoby najlepiej. Co dzień modliła się o to. I działała. Od kiedy wymusiła na Iveliosie, że gdy mieszaniec umrze, ona wybierze jego następcę, miała swoje plany. Obserwowała młode elfy z rodu, szukała tych najbardziej podatnych na jej sugestie i manipulacje. Potrzebowała posłusznej marionetki. A oddane...
...jej elfy, od kilku dni roznosiły wieści o mieszańcu.
Krokusica była pełna nadziei. Modliła się, aby mieszaniec zgnił w płytkim grobie.
Ivelios późnym wieczorem znalazł się w miejscu, do którego zmierzał. Po drodze przystanął jeszcze w siedzibach kilku rodów, by subtelnie, ostrożnie poszukać wieści; a nóż ktoś coś słyszał, coś widział. Nic to jednak nie dało. Brzeszczot przepadł. Nie było go od tygodnia. Ostatni raz widziano go na zachodnim wybrzeżu. Soren potwierdził, że opuścił wioskę i udać się miał do Królewca. Ale nigdy nie dotarł do miasta stołecznego, a ślad po nim zaginął. Magia zawiodła. Tropiciele zgubili ślad. Wszystko wyglądało tak, jakby najemnik przestał istnieć. Ivelios nie chciał o tym myśleć, nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Nie, jego wnuk nie dałby się zabić. Miał taką nadzieję.
Młody elf podbiegł do niego i chyba chciał go przegonić, biorąc za marudera jakiegoś, ale w ostatniej chwili rozpoznał symbol wyhaftowany na kaftanie, dostrzegając w jeźdźcu jednego z rodu strzegącego Kurhanu Czterech Dusz.
- Bądź pozdrowiony. Przybywam, aby porozmawiać z miłościwą królową. Proszę…
- To niemożliwe! - młodzik odskoczył, kiedy czerwonowłosy elf zszedł z siwka. - Nie możesz!
Ivelios cmoknął. W innych okolicznościach upomniałby dzieciaka, że nie tak należy zwracać się do kogoś, z jego pozycją. Chociaż władzę w rodzie przekazał wnukowi, wciąż był wysoko postawionym elfem. Nawet bez tego, należał mu się szacunek godny starszym.
- O tej porze to niewłaściwe. Jej wysokość…
Na granatowym niebie mrugały gwiazdy. Jasny księżyc przypominał rogalik. Noc wśród drzew była ciepła i duszna, chociaż w kraju trwała sroga zima.
- Sprawa jest nagląca. Poinformuj królową, że Ivelios z rodu Kael’t Crevan…
- Wróć jutro - małe upomnienie, właściwie przypomnienie, z kim ma do czynienia, nic nie dało.
Sowiooki marnował tutaj czas. Ta rozmowa nie miała sensu. Nic nie wnosiła. Powinien przewidzieć, że nie zostanie przyjęty. O czym on myślał? Że królowa będzie dostępna dla niego o tej porze? Że tak po prostu wejdzie do królewskiego pałacu? Obawy i zdenerwowanie mieszały mu myśli. Ucisk na sercu nie pomagał. W normalnych okolicznościach posłałby wiadomość, aby zapowiedzieć swoje przybycie. W normalnych okolicznościach nie drżały by mu ręce. Nie bałby się informacji o piratach i łowcach niewolników, którzy chwytali ludzi, aby ich potem sprzedawać do brutalnych walk na arenach, albo pracy przy wiosłach na galerach. Wieści, że uderzyli tydzień temu na zachodnie wybrzeże…
Bał się, a strach wypełniał jego oczy. Odbierał rozsądek, zakłócał myślenie. Bał się, że tego narwanego głupca już nie ma, że stała mu się krzywda, której nawet magia nie zdoła cofnąć. Czar, który utkał miał przynieść pewność; zaklęcie potrzebowało czasu, dojrzewało.
Stary elf musiał znaleźć inny sposób. Nie było miejsca na przepychanki.
Stawiając nogę na strzemieniu, nie usłyszał otwieranych za jego plecami drzwi.
Trzasnął bat. Ktoś krzyknął.
- Do wioseł! Równo!
Triera płynęła równo. Unosiła się i opadała na falach. Wiatr wypychał jej czarny żagiel, pchając do przodu, w nieznane, w głąb morza. Słony, ostry Piechur, kłujący powiew, smagał ciała...
przykutych do ław mężczyzn. Trzy rzędy wioseł unosiły się w górę i w dół, napędzając łódź. Środkiem przechadzał się ciemnoskóry pirat, pilnując harmonii ruchów; baty strzelały bez ostrzeżenia i nikt nie był pewny, kiedy dostanie. Rozdawano je jak cukierki. Bez powodu. Kiedy ktoś zemdlał, gdy stracił siły, kiedy zbyt długo ktoś nie oberwał.
Wiosłowanie było męczące. Wiosłowanie bez odpoczynku potrafiło zabić, a ci, którzy nie dali rady, wypadali za burtę.
Piraci istnień, łowcy niewolników. Łupili wioski i trakty na wybrzeżu Keronii, chwytając młodych mężczyzn, znacznie częściej łapiąc chłopców, by potem sprzedać ich na jednej z wysp archipelagu księżyca. Do walk na arenach, lub jako wioślarzy na galerach.
Przegrani siedzieli przy wiosłach. Najcenniejsze zdobycze - przyszli walczący na arenie - pod pokładem, w klatkach, na wodzie i kromce chleba. Byli zbyt ważni, aby wystawiać ich do wioseł. Cena za nich sięgała wyżyn. Dobrzy i obiecujący, wyszkoleni, zapewniali nawet dwa mieszki złotych monet.
Do głównego masztu przywiązywano maruderów. Zbyt cennych, aby się ich pozbyć.
Brzeszczot, ciasno skrępowany sznurem, słuchał i poznawał łódź. Próbował uciec dwa razy. Za trzecim przywiązano go do masztu i pilnowano pilniej, niż innych. Pewnie dlatego, że podczas łapanki zabił kilku łowców, broniąc siebie i dzieciaków. Kapitan wiązał z nim duże nadzieje, pieniężne. Miał przekichane. Sądząc po akcencie łowców, byli z zachodnich wysp. W swoich rozmowach nigdy nie podawali nazw. Wiedzieli co, i jak robić. Cholera.
- Wyspa na horyzoncie!
____________
* - ojcze mój
** - nie obawiaj się, odnajdę go
Iskra uśmiechnęła się, choć Alard raczej nie mógł tego zobaczyć, siedząc za jej plecami. Odczekała aż za Cieniem ruszy Wilk i dopiero wtedy ponagliła Kelpie. Lepiej trzymać się od Luciena z daleka. Przynajmniej na razie. Zresztą, miała zamiar porozmawiać ze swoim teściem.
- Nie ma za co. Może on nie ma zamiaru cię szanować, ale ja owszem. Poza tym, jakby nie patrzeć, jesteś moim teściem. Natan cię lubi... - marny wstęp jak na to, co zamierzała mu przekazać. Ale jeśli się powiedziało "a", to trzeba było przebrnąć przez cały alfabet.
- Wiem, że po starciu z piechurami nie masz dachu nad głową. W zasadzie, nie masz niczego... - zaczęła dość ponurym głosem, a po chwili umilkła poddając się rytmowi końskiego chodu - Czasy są niebezpieczne, a ty masz już swoje lata... Bezpieczniej będzie... Ech, może powiem prosto z mostu. Władca ma u mnie dług. Dług, który zaciągnął dawno temu. Dotąd nie wymyśliłam jak mógłby go spłacić, bo mam wszystko czego mi trzeba... Zresztą i tak większość czasu spędzam z Lucienem, rzadko bywam w stolicy - nie wyjaśniła jednak w jakiej stolicy, to i Alard mógł myśleć, że mowa o Królewcu, jednak... To nie to miasto miała na myśli elfka.
- W Eilendyr zostawiamy zwykle Natana, a jemu tam źle - skrzętnie pominęła informację, że cała trójka należy do Bractwa. I wyjaśniła się zagadka, o jakiej stolicy mowa.
- Byłoby mu weselej, gdybyś z nim tam został, Alardzie. Dla władcy znalezienie niewielkiego domku za elfimi murami będzie błahostką, zwłaszcza gdy poproszę ja. A ty będziesz mógł żyć spokojnie. Natan będzie w końcu zadowolony. A ja będę mogła spać spokojnie. - cóż, biorąc pod uwagę fakt, że Alard zapewne w Eilendyr nie był, bo jedynie Lucien i Marcus byli jak dotąd ludźmi, którzy byli w stolicy, propozycja była dość... Nieoczekiwana.
Tymczasem Natan, któremu znudziło się obserwowanie śnieżnych zasp i białych pól, usnął w siodle opierając się o swojego tatę. Tak mu było dobrze. Czuł się całkowicie bezpieczny.
A Darmar... Dobrze, że się powstrzymał. Bo Wilk nie wiedział czy byłby zdolny dalej tolerować wrednego maga, czy by się po prostu na niego z pięściami nie rzucił. A tak, to on sobie zniknął, a on miał Szept tylko dla siebie. Nawet taką biedną i zmęczoną. Pochylił się nieco i ucałował policzek elfki.
- Śpij. Przyda ci się odpoczynek.
[To skoro Wicher będzie próbował pozyskać układy Cieni, to Lucien faktycznie może grać nieczysto. Jak pokusi się na jakąś intrygę, to nawet lepiej. Wtedy Devril mógłby Nikaela jakoś przestrzec, bo wyniucha nieczysty układ, i uratuje go od wykantowania. Widziałabym tych dwój panów w roli dobrych przyjaciół, co ty na to?
A Szept... z nią działamy tylko jednorazowo? Czy po rozstaniu ich losy ponownie się splotą? :)]
Statek zawinął do portu. Na trierze nie było słychać zwyczajowych okrzyków radości i wznoszonych modlitw do bogów wód i mórz, za szczęśliwy powrót do domu. Niewolnicy, związani i spętani ze sobą, z zasłoniętymi oczami szli prowadzeni przez czarnoskórego mężczyznę. Ci, którzy mieli zostać sprzedani jako wioślarze na galerach, zostali na nabrzeżu. Port był malutki. Kamienny, głęboki, co czyniło go dogodnym miejscem cumowania większych jednostek. Zaplecze tętniło życiem. Tragarze nosi skrzynie i paczki, rozładowując i załadowując statki i mniejsze łódki. Na okrągłym placu targowym, gdzie unosiła się woń ryb i owoców morza, na drewnianym podwyższeniu odbywały się licytacje. Kto da więcej za niewolnika. Młodzi, nawet starzy, także dzieci - spętani, niemal nadzy, ze świeżymi, jeszcze nabrzmiałymi ranami, schodzili i wchodzili na platformę, wykupieni od piratów.
Dochodziło południe. Za kilka minut zacznie się sprzedaż walczących na arenie.
Ivelios nie spodziewał się, że spotka go takie szczęście. Teraz sam nie wiedział, czy cieszyć się ma z radości, czy czym prędzej przejść do rzeczy. Targały nim sprzeczne emocje. Dusza drżała na każdą myśl o wnuku. Strachu, który paraliżował jego ciało, nie potrafił stłumić, nawet opanować. Musiał się opanować, jeżeli tego nie zrobi, w takim stanie na niewiele się przyda. Spojrzał na elfkę i… Bogowie, co on tu w ogóle robił. Gdyby Szept wiedziała o zaginięciu najemnika, czy by go nie szukała? Z pewnością. Ona nic nie wiedziała. Ivelios poczuł się jak zwiastun nieszczęścia, jak głupiec, który burzy spokój młodej matki i żony. Nie powinien. Był okrutny. Nie powinien tego robić, jednak…
- Elen síla lúmenn omentielvo - Sowiooki ukłonił się głęboko, składając pokłon elfiej królowej. - Proszę o wybaczenie, Wasza Miłość, że o tak późnej porze zakłócam twój spokój - głos mu nie drżał, z czego był zadowolony, ale oczy go zdradzały. Nie mógł jednak unikać spojrzenia Królowej i chociaż wiedział, że przyniósł jej tylko strach i obawę, podniósł głowę. - Czy mógłbym prosić o rozmowę, Wasza Wysokość?
Tłum na nabrzeżu rozszedł się dość szybko. Ludzie pozałatwiali swoje sprawy, tragarze zniknęli w karczmach, a statki odpłynęły, korzystając z odpływu. Wioślarze do galer, wątłe i słabe dzieciaki jako służba, zostali sprzedani. Wyspa Radun, leżąca w archipelagu księżyca na zachodnich wodach, była autonomiczna. Sama decydowała o sobie i nikomu nie podlegała. Żyli tu głównie spaleni słońcem, ciemnoskórzy ludzie, parający się handlem, korsarstwem i niewolnictwem. Ich łupieżcze wypada trwały od wieków; nikt nie potrafił ich powstrzymać, a wodny szlak na wyspę pełen był wirów, mielizn i płycizn. Bez map i znajomości drogi, nie dało się go przebyć.
Radun władał namiestnik uzurpator. Zabiwszy swojego poprzednika, poderżnąwszy mu gardło, zasiadł na tronie splamionym krwią. W centrum wyspy stał starożytny kompleks, pozostałość po antycznych mieszkańcach tych ziem; w części zrujnowany, ale zdatny do zamieszkania. Z areną i miejscami do walki.
- Następny!
Na podest wepchnięto Brzeszczota. Jedynie z opaską na biodrach, z zasłoniętymi oczami, związanego. Rozpoczęła się licytacja.
__________
*gwiazda przyświeca godzinie naszego spotkania
Iskra chciała dobrze, po prostu. Nie umiała patrzeć jak Lucien go traktuje, więc chciała jakoś mu to wynagrodzić. Jakkolwiek, skąd i taki pomysł... Zresztą, nie był wcale głupi. Miałby spokój.
- Jeśli taka twoja wola, nie będę nalegać. Ale pamiętaj, że jeśli będziesz potrzebował pomocy, nie bój się o nią prosić... Jeśli nie będę akurat mieszać Wirgińczykom w szykach, to zjawię się z pomocą - a Kelpie dostała po bokach i wystrzeliła do przodu mimo podwójnego ciężaru. Zresztą, elf... Elf nie był ciężarem. Leśne dzieci ważyły dość mało, więc i nie obciążały zbytnio końskiego grzbietu.
***
Dalsza cześć drogi do stolicy przebiegła niezwykle spokojnie. Żadnych Lodowych, żadnych napadów i, przede wszystkim, żadnego Darmara. Elfka pozwoliła zwolnić Kelpie dopiero kiedy wjechali w cienie Medrethu. Wystające korzenie przysypane śniegiem wyglądały jak małe zaspy. Zwierząt nie było widać, wciąż bowiem wysysało magię, wciąż osłabiało coś las.
- Jeśli byś kiedyś trafił pod Medreth, nie bój się wejść... O ile nie będziesz miał złych zamiarów. - pouczyła Zhao Alarda, odzywając się po raz pierwszy od wielu godzin. Potem znów droga wymogła na elfce skupienia, bo zdradziecki śnieg mógł kryć obsuwisko albo i dziurę.
Jednak po niecałej godzinie, kiedy Kelpie szła półką skalną, oczom Alarda ukazało się Eilendyr, białe miasto w pełnej krasie.
Wilk nie przejął się także swoim rumakiem, bo kiedy ostrożnie zsunął się z siodła wraz z Szept w objęciach, pozostawił siwka samemu sobie. Ale i tak nei trwało to długo,, bo zaraz zza murów i z uliczek wyłoniły się elfy. Ubrane w miękkie, futrzane kubraczki i czapki. Zwinnie podeszły do wierzchowców i oporządziły je. Wszystkie, prócz Cienistego.
A Iskra, widząc, że Wilk chwilowo w poważaniu ma swoje obowiązki władcy, zwróciła się po raz kolejny do Alarda
- Pokaże cię komnatę, w której będziesz mógł się zatrzymać na czas swojej wizyty - uśmiechnęła się ciepło i ruszyła w kierunku pałacu odpinając jednocześnie klamrę płaszcza. Lucien pewnie zaniesie Natana do jego komnaty... Potem go znajdzie.
Xantia była zadowolona. Mogła zaliczyć dzisiejszy dzień do udanych. Była jedną z wielu osób, które na wyspie wystawiały niewolników do walk na arenach. Jedną z najlepszych. Co prawda ostatnimi czasy jej psy przegrywały, zbyt łatwo dając się zabić, ale dziś wykupiła od łowców dobrze zapowiadającego się niewolnika. Grabieżcy mówili, że ostro walczył zanim go ogłuszyli. Podobno zabił dwóch, a i na statku próbował uciec. Być może bogini szczęścia uśmiechnęła się do Xanti.
- Avahaira morë cenda - Ivelios nie wiedział, co ze sobą zrobić. Gdzie spojrzeć, co począć z drżącymi rękami; zaczął więc chodzić, przechadzać się z jednego miejsca w drugie. Pozwalało mu się to skupić. Odrobinę. Bogowie, pomóżcie. Jak on miał powiedzieć drogiej Szept, że… Naprawdę przynosił złe nowiny. Bogowie, wybaczcie mu to, co zaraz powie. Przebaczcie staremu głupcowi, który targany miłością do wnuka, czyni zło. – Niraneth-elda… Ja… Dar, on… - słowa nie chciały przejść mu przez ściśnięte gardło. Ręce drżały, zdradzając zdenerwowanie i emocje. Mimo wszystko nawet teraz był rzeczowy. - Zniknął. Nie możemy go znaleźć. Nigdzie. Ja… - zatroskany, strapiony opadł na krzesło, bojąc się, że nogi odmówią mu posłuszeństwa.
__________
*kłopoty na horyzoncie
Wilk sie chwilowo nie przejmowal tym co zrobi mu Szeptucha. Ulozyl ja na lozku, okryl i usiadl obok. Trzeba czuwac.
Za to Iskra... Iskra udala sie do Cienia. Miala mu cos do powiedzenia. Zastala go w komnacie synka. Wsmie to i lepiej.
- Lu... - zaczela cicho, podchodzac do Cienia. Moze nie zemdleje od nowin.
-Ja... Bo... Chcialbys miec jeszcze jedno dziecko?
- Moja małżonka szuka już następcy - Krokusica była teraz najmniejszym problemem, chociaż niczego nie ułatwiała, za to przysparzała jeszcze więcej kłopotów. Ivelios umiał sobie z nią radzić, ale słysząc jej radosne słowa o tym, że parszywy mieszaniec zapewne piach gryzie i gnije w płytkim grobie, wolał usunąć się w cień. Nie chciał tego słuchać. - Nie. Nienawidzi go, ale krzywdy by mu nie uczyniła. Soren potwierdził, że Dar opuścił wioskę i udał się do Królewca. Nigdy nie dotarł do stolicy, nawet wybrzeża nie opuścił. Magia nie potrafi go znaleźć, a tropiciele zgubili ślad za wioską. Szept, ja już nie wiem, co robić. Jeśli on… - stary elf, zatroskany, pokręcił głową. - Nie kontaktował się z tobą? Może… Może coś wiesz? Jeśli nie ty… Pytałem każdego. Wszystko sprawdziłem. Nie ma go Szept, nie ma.
Xantia rozkazała ulokować nowe psy w klatkach, w części dla niewolników. Nakarmić, napoić i zostawić w spokoju. Niech przyzwyczają się do otoczenia i klimatu. Potem przyjdzie czas na wylosowanie czarnego konia.
- Moja pani, jego miłość lord regent, zapowiedział walkę za trzy dni, od dzisiaj.
- Trzymajcie moje nowe nabytki w odosobnieniu. Niech nie mają kontaktu z innymi. Jutro zacznijcie od tego czerwonowłosego. Podoba mi się. Czuję, że przyniesie nam mieszki pełne złota.
[O niewolnikach Ivcio powie, jak się ogarnie]
[W takim razie Szept niech pozostanie na chwile obecną bez wyjaśnienia dokładnego, a pewnie przyszłość pokaże co z nią będzie. Cieszę się, że Wicher może liczyć na przyjaźń Deva, ja bardzo lubię przyjaźnie męsko-męskie ;)
To może ustalmy pierwszą akcje jaką mamy pisać. Devril ma jakiś swój zamek? Jeżeli tak, to mógłby w gościnie przyjąć na kilka dni ludzi Nikaela, przynajmniej tych najważniejszych?]
Iskra się zmieszała. Od dawien dawna nie czuła się tak jak teraz i nawet rumieniec wypłynął na elfie oblicze.
- Nie, nie jestem... Chyba... Nie wiem, nie sprawdzałam... Tak pytam... Na wszelkie wypadek... - a więc w końcu nadszeł, moment kiedy elfia furiatka liczyła się ze zdaniem Cienia i go informowała. Przynajmniej w niektórych przypadkach. Poza tym, nie chciałaby dziecko było niechciane...
- To chciałbyś? - spytała ponownie, ale znacznie ciszej, unikając jego spojrzenia.
Elfka kiwnęła tylko głową splatając ręce w nerwowym geście. Dziwnie się czuła rozmawiając z nim na takie tematy.
- Chodź... Chodź spać. Za nami długa droga. Niespokojna. Przyda się nam sen bez budzenia się by sprawdzić czy coś się stało - pochwyciła dłoń Cienia i pociągnęła go lekko w kierunku swojej komnaty. Była zmęczona.
- Sprowadziłem do twojego domu kłopoty. Nie powinienem był… - czy dobrym wyjściem było powiedzenie królowej, że wszystko wskazuje na ingerencję łowców niewolników? Czy miał prawo burzyć jej spokój i odrywać od maleńkiej córki? Potrzeba zdobycia informacji kłóciła się z sumieniem, które krzyczało, aby nie nękać królowej elfów kłopotami, które powinny zostać w rodzie. - Nie wiem jednak, gdzie mógłbym szukać pomocy. Obawiam się, że został porwany przez grabieżców. Może już nie żyć. A jeśli żyje, został sprzedany jako niewolnik. Im więcej czasu upływa, tym mniejsze ma szanse na przeżycie - miał pewność; sowy, które siedziały na drzewach, przyniosły wieści. Sowy zawsze były przy nim, nawet kiedy ich nie było widać. Frilweryn potwierdził najgorsze obawy. Łowcy niewolników.
Xantia była zmęczona. Dzień miał się ku końcowi, a tyle trzeba było jeszcze zrobić. Zbliżające się walki zobowiązywały. Nie tylko jej pupile musiały być gotowe, ona także. Jednak...
- Przyślij do mnie Devrila. Niech poczeka przed drzwiami. Zawołam go - Xantia musiała się przygotować, odświeżyć, poprawić fryzurę. Zawsze nienagannie wyglądająca, nie mogła sobie pozwolić na nietakt złego stroju i niedomytego z pyłu ciała.
Widok, który zawsze przyprawiał elfie serce o szybsze, mocniejsze bicie, zwykle powodowany był żywionym do Luciena uczuciem. Iskra go kochała. Naprawdę kochała.
teraz jednak, wiedząc czego się dopuścił, co zrobił... Serce elfki również zabiło mocniej, nie jednak z przypływu ciepłych uczuć, a zimnego, lodowatego gniewu, który w krótkim czasie mógł przejść w furię osiągając swoje apogeum.
A Lucien na dzień dobry otrzymał siarczysty policzek wprost z dłoni swojej żony.
- Niczego nie będziesz siodłać, ani nigdzie nie pójdziemy - warknęła, a wtedy nadszedł drugi cios. Znów go spoliczkowała.
- Jesteś najgorszym zdrajcą jakiego w życiu spotkałam. Nie wiem dlaczego za ciebie wyszłam, skoro każda wartość, dla której warto coś robić jest dla ciebie niczym. JESTEM ELFKĄ DO CHOLERY! - znów wymierzyła mu policzek, a w fiołkowych oczach płonęła zimna furia - POŚLUBIAJĄC MNIE STAŁEŚ SIĘ TAKŻE CZĘŚCIĄ NAS! A TERAZ NAS WYDAŁEŚ! W IMIĘ CZEGO JA SIĘ PYTAM?! JAKIEGOŚ BRACTWA?! - urwała na chwilę łapiąc dech. To był dopiero początek.
Wilk prychnął. Znowu oskarżali o coś Szept. Znowu... Ale chwila. To mogła być prawda. Przykra. Bolesna. Ale jednak mogła być to prawda...
Obejrzał się na swoją córkę. To na pewno nie był czas by tego słuchała. Kiedyś wtajemniczy ją w sztukę umiejętnego rozmawiania z Radą, ale teraz nie... Była za mała. Zbyt niewinna.
Odwrócił się od Starszyzny i podszedł do małej, kucając naprzeciwko.
- Posłuchaj kochanie - zaczął dość spokojnym, miał nadzieję, że i dyplomatycznym tonem - Tata ma teraz sporo rzeczy do załatwienia, więc muszę cię teraz zostawić. Może najemnik jest w stolicy, albo ktoś... - ujął w dłonie malutką buźkę dziewczynki i ucałował jej czoło - Wujek Dar się tobą zajmie. Albo wujek Fril. Zobaczymy się wieczorem. - po tych słowach podniósł się z zamiarem zostawienia dziewczynki. Cholerni Radni.
- Przejdźmy do głównej sali - czyli innymi słowy, Wilk nie miał zamiaru poruszać jakichkolwiek kwestii śmierci przy dziecku.
[pierwszy komentarz z nowego laptopa. laptop uważam za rozdziewiczony :D]
Iskra prychnęła. Powinien był kajać się i przepraszać, obiecywać... Powinien zachować się tak jak mężczyzna na przegranej pozycji. Mężczyzna, na którego spada gniew żony. Ale Lucien nie potrafił się kajać. Nawet kiedy zamknięto ich pod ziemią na Placu Cudów oskarżając o współudział w morderstwie krasnoludzkiego króla... Czego ona oczekiwała...
- To nie Cienie mnie wychowały - warknęła mu w twarz - To nie Cienie pokazały mi jak mam żyć. Jak poradzić sobie z własną klątwą. Co Cienie dla mnie zrobiły? NO CO! - znów chwila przerwy na złapanie oddechu - Przypomnieć ci c najchętniej zrobiłby ze mną Nieuchwytny? Dlaczego mam być lojalna wobec jakiejś bandy obdartusów, którzy pozabijali by się nawzajem byleby dostać lepszy kontrakt?! - Iskra chyba zapomniała, że Cień także był kiedyś "obdartusem". W gniewie często zapomina się o szczegółach.
- Powiem ci tak... Zdrada, za zdradę - znów warknięcie. Zacisnęła ręce w pięści powstrzymując płacz. Za kogo ona do cholery wyszła?
Gdy tylko się pojawili Radni, Wilk zaczął odczuwać dość nieprzyjemny i irytujący ból głowy, który teraz, w obliczu krzyków, wyzwisk i innych nieprzyjemnych rzeczy osiągał zenit doprowadzając go na skraj cierpliwości.
- ZAMKNĄĆ SIĘ! - ryknął opierając dłonie na długim stole. Miał dość. Ledwo przyszli, a on już miał ich dość. Bogowie, dlaczego Szept musiała znowu się wpakować w jakąś kabałę... A mówił, prosił, ostrzegał...
- Na pewno nie będzie kary śmierci - burknął naprędce, nim znowu zaczęli by się przekrzykiwać. Odsunął sobie krzesło i opadł na nie ciężko. Czuł się przygnieciony. Czuł się zmęczony. Może rzeczywiście lepiej by było gdyby tu nie wracał po tym rzekomym morderstwie...
- Eredrinie, zawołaj swoją siostrę - dodał spokojnym głosem rozmasowując dłońmi skronie. Przecież oni go tu zjedzą. Żywcem.
Gdyby Iskra nie była zaślepiona złością, zapewne by Cienia przydybała, by powiedział jej więcej o tym kontrakcie na Szept... A tak, to wpadło jednym uchem, wyleciało drugim.
- JEŚLI odejdę od Bractwa to będzie tylko i wyłącznie moja decyzja, panie Cieniu. Nie konsultowana z nikim, tak jak twoja. Twoja decyzja, która ściągnie na nas zło. I tego zasranego czerwonego maga. Poza tym, źle mnie zrozumiałeś. Nie zdradziłam Bractwa. Och nie, jeszcze nie. Zdradziłam CIEBIE.
I pech chciał, że w tej chwili, zwabiony krzykami wiedźmin, wyłonił się zza zakrętu, a jego dłoń instynktownie powędrowała do rękojeści miecz zawieszonego przez plecy.
Jedno spojrzenie na Nirę i już miał odpowiedź. Nawet nie musiał pytać. Oparł się plecami wygodnie miękko podbite oparcie, choć tej wygody nie czuł. Było mu źle. Czy już zawsze będzie miał co chwila kłopoty i zero spokoju? Czy on nie może chodź tydzień się nie zamartwiać o to, co zrobi Szept?
Ale spytał. Między innymi dlatego, że chciał usłyszeć jej wersję wydarzeń.
- Pewnie znasz zarzuty, Niraneth z rodu Erianwen. Bardzo bym chciał teraz usłyszeć twoją wersję wydarzeń - mogła usłyszeć zmęczony ton. Mogła spojrzeć, jeden raz, by zobaczyć ile go to kosztuje. Jak go zawiodła.
- Zostaw go! - krzyknęła jeszcze nim skoczyła ku nim, chcąc ich jakoś rozdzielić. Jakkolwiek. Oni się tu pozabijają, wiedźmin...
- Nie zasługujesz na to żeby być co najmniej jej znajomym, plugawy zdrajco - wysyczał wiedźmin podnosząc się szybko, dochodząc do siebie po tym nagłym ataku. Szybkim ruchem dobył miecza. Srebrnego miecza. Miecza ma potwory.
- Ash, zostaw go! - elfka poczuła jak wilgotnieją jej oczy. Bogowie...
- I tak zdradziła cię ze mną. Powiedz Śmierci, że przysłał cię wiedźmin. Pogromca potworów - i białowłosy rzucił się na Cienia. A jeszcze między nich rzuciła się Iskra.
Wilk zobaczył szansę. Mógł zwalić wszystko na Cienie. Mógł jakoś ją wyratować od kary...
- Gdyby nie Cienie, nie trzeba było uciekać się do czarnej magii. To była samoobrona - stwierdził zimnym tonem, a wzrok dwukolorowych oczu przeniósł się z Niry na Radnych. Musiał by ć stanowczy. Musiał... Zastanawiał się, czy Amon kiedykolwiek omamił Radę jakimś kłamstwem. Ciekawe co by pomyślał sobie o nim teraz jego ojciec...
Stary elf westchnął z ulgą. Poczuł się tak, jakby ściągnięto z jego ramion wielki ciężar. Było mu lżej ze świadomością, że nie jest z tym wszystkim sam. Wciąż gryzło go sumienie, nadal wyrzucał sobie, że burzy spokój tego domu, że miesza w sprawy rodu innych, chociaż nigdy wcześniej nawet by nie pomyślał o czymś takim. Bogowie, co ten durny najemnik z nim zrobił. Dar pewnie nawet nie wiedział, jak bardzo potrafi przywiązać do siebie ludzi. Jak wpływa na nich i potrafi uzależniać. Wredny, paskudny najemnik, którego nie dało się nie kochać. Krzyknie, a wszyscy za nim pójdą. Sam pcha się pod nóż, nawet nie myśląc, ale nie da się być na niego złym, czy wkurzonym. Dłużej niż chwilę. Bogowie.
- Poinformuję odźwiernego o twojej wizycie - praktyczny elf skinął głową i wycofał się, zatrzymując na chwilę przy drzwiach, na elfkę spoglądając - Dziękuję, Wasza Wysokość - i pierwszy raz od kilku dni, na twarzy czerwonowłowego długouchego, pojawił się uśmiech. Prawdziwy, pełen nadziei na to, że Brzeszczot się znajdzie.
Zamknął za są drzwi, aby czym prędzej na siwka wskoczyć. Musiał działać.
Następnego dnia, wczesnym rankiem, kiedy pierwsze promienie słońca nie zdążyły nawet przebić się przez ciemne, burzowe chmury, gdy ptaki dopiero rozpoczynały swoją pieśń, Sowiooki krzątał się wraz z synem w maleńkiej stajence. Konie najlepszej krwi strzygły uszami, zainteresowane tym rannym, dziwnym poruszeniem.
- Pojadę z tobą - Frilweryn od dłuższej chwili kłócił się z ojcem. Odkąd przyszły wieści od sów, starał się go przekonać, że przyda mu się w drodze. Nie chciał siedzieć w stolicy, kiedy krew z krwi jego siostry, miała kłopoty. To był Dar. Chciał go ratować. Tego głupca i żartownisia, co był bardziej jak człowiek niż elf. Jak brat.
- Zostaniesz. Musisz mieć na oku Krokusicę, kiedy mnie tu nie będzie - mała stajenka pachniała słomą i owsem, końmi. Cztery boksy i w każdym mocno, dobrze zbudowany ogier. Siwek Iveliosa, jedyna klacz, czekał osiodłany w drzwiach. - Martwię się, że będzie sprawiać kłopoty.
- Zawsze to robi. Mogę ci się przydać.
- Moriar wie? - Sowiooki trafił w sam środek. Bingo. Moriar nie wiedział. Akceptował ucieczki jednego ze swoich, pozwalał na to, bowiem Gwarek zawsze był dobrym i sumiennym strażnikiem, kiedy trzeba było. Byli tacy, co chrząkali i krzywili się na tak jawne sprzeciwy, jednak póki co, nic wielkiego z tego powodu się nie działo. Opuszczenie stolicy, zwłaszcza teraz, zostawienie Moriaru na długi okres czasu, nie wchodziło w grę. Fril dobrze o tym wiedział.
- Khelek ron… - przekleństwo wyrwało się z ust Gwarka, a zaciśnięta pięść trafiła w drewnianą ramę drzwi. - Pójdę zagadać matkę, by wam nie przeszkadzała. Czekasz na Szept?
Sowiooki skinął głową. Był przygotowany do długiej, męczącej drogi. Zapasy poczynił jeszcze wczoraj. Teraz tylko sprawdził juki; i nawet przed synem nie przyznał się, że dodatkowy worek jest zapasem dla królowej elfów, gdyby zechciała z jechać. Ivelios bał się, że będzie chciała. Że przyjdzie tu już gotowa do drogi i będą musieli czmychnąć ze stolicy. Wątpił, aby Szept powiedziała Wilkowi, że opuszcza Eilendyr.
Xantia odświeżona, przebrana w nową suknię, z upiętymi włosami i podkreśloną jedynie urodą buzi, zachowując naturalne piękno, stała na balkonie i przyglądała się wyspie. Ciepły, suchy wiatr rozwiał jej włosy i chociaż żeglarze mówili o śniegach i mrozach na kontynencie, tutaj zima nie była sroga. Jedynie woda w morzu stała się zimniejsza.
Światła gasły w domach pojedynczo; w jednych świece paliły się dłużej, w innych nie. Miasto usypiało powoli. Wypoczywało przed kolejnym dniem, przed nadchodzącymi walkami, na które wszyscy czekali, którymi żyli.
Zapukano do drzwi. Xantia słyszała, ale zignorowała. Devril był niewolnikiem. Kupiła go. Niech czeka. Niech wie, że jest tylko psem, który powinien zasłużyć na dobroć pani. Minęło kilka minut, pukanie się powtórzyło. Dopiero za trzecim razem, Xantia pozwoliła mu wejść.
- Nie przeszkadzajcie mi - polecenie skierowane do strażników. Devril był skuty, nieco obity. Xantia uważnie mu się przyglądała, niczym wąż oglądający mysz.
Iskra się pogubiła. Niby była wściekła, pożądała odwetu za to co zrobił... Ale teraz, patrząc na niego, nie wiedziała czy słuszność była po jej stronie. Zresztą, to nie było ważne. Wiedźmin uniósł miecz szykując się do ciosu z boku, ale zamiast miękkiego odgłosu ostrza wchodzącego w ciało rozległ się zgrzyt stali. Elfka sparowała cięcie miecza sztyletem. Żagiew.
- Dosyć - jęknęła przez łzy, wzrok wlepiając w wiedźmina. Dość. Dość wszystkiego... Jeśli go tu znajdą... Ale co ona ma mu powiedzieć, żeby posłuchał? Żeby nie próbował tu więcej przychodzić?
Iskra była pewna, że jedynym skutecznym sposobem na odesłanie Cienia... Jest jeszcze gorsze go zranienie. Spojrzała na niego przez ramię, przywołując całą swą stanowczość, całą siłę jaka jeszcze w niej była.
- Wynoś się.
- To teoretyczne pytanie, Firandilu i znasz na mnie odpowiedź - no przecież, że by obcego nie bronił. Jeszcze by go sam ściął, albo wygnał. Ale skoro chodziło o nią... Nie mógł. Nie mógł zrobić nic. Tylko dalej narażać się Radzie.
- Sytuacja nie powtórzy się, jeśli Nira całkiem zerwie kontakt z Darmarem Mrocznym. To wygnaniec. Czarny mag. I mówią, że do trzech razy sztuka... - podniósł się chcąc to zakończyć. Rozmówi się z nią jeszcze, ale na osobności. Nie przy wszystkich. Chociaż... Dlaczego on przejmował się jej uczuciami, skoro ona najwyraźniej nie przejmowała się nim. Ani Merileth. Znów spojrzał na Szept.
- Zawiodłem się na tobie - i tyle wystarczyło by wyrazić to co czuł. Zawiodła go. Po raz kolejny.
[Powód przyjęcia bardzo trafny. Dodam od siebie jeszcze, że Mgły hodują wysokiej klasy konie, wprost idealne do bity, wytrzymałe i odważne, nadające się także do wyścigów (Mgły uwielbiają konne wyścigi, możemy coś takiego zorganizować w którymś wątku, co ty na to?), zatem Dev mógłby także z nimi handlować. Myślę, że wcześniej nie mieli szans się poznać.
Przechodząc co Cieni, nie wiem czy są łasi na fortunę, ale Mgły mają całkiem spory skarbiec, pełen rubinów, diamentów, srebra i złota etc. Ale nie jest wiadome, gdzie ów skarbiec jest zlokalizowany. Lucien czaiłby się, że uda mu się odnaleźć to miejsce i wraz z innymi pomocnikami zrabują wszystko.]
Prześlij komentarz