– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 1801 – 2000 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Frilweryn był w patowej sytuacji. Rwał się do podróży, do przodu, ale był jak przywiązany na gumie do drzewa; przebiegał kawałek i wracał. Martwił się i to nie pozwalało mu siedzieć na miejscu. - Zostanę - wiedział, że może zaufać ojcu i Szept. Magiczka nie pozwoliłaby na odrzucenie poszukiwań na bok. Tak jak ród Crevan wiedziała, że sprawa jest ważna, nie tylko dlatego, że Dar był głową rodu, ale dlatego że to był właśnie Brzeszczot. Jeden z nich. Gapowaty, krnąbrny, ludzki, ale swój. - Tenna' telwan. Quel marth - i zniknął czym prędzej, bo jeszcze chwila, jeszcze moment, a wsiądzie na koń i pojedzie z nimi. Nie, on był potrzebny tutaj. Ciekawe, gdzie była Krokusica.
Sowiooki związał ciaśniej włosy, zapiął pod szyją płaszcz zapinką w kształcie sowy i poklepał dłonią klacz po chrapach. Siwka niecierpliwiła się, chciała już ruszać. - Heiana-elda, witaj. Droga będzie trudna. Nie mogę cię zatrzymać, więc… - i sięgając po dodatkowy worek z zapasami, podał go uzdrowicielce - Zaopiekuj się ziołami i suszem. U ciebie będą bezpieczne - spojrzał na królową, ale powstrzymał westchnięcie. Co on robił? Czemu ją w to pakował? - Szept, czy… Nie powinnaś z nami jechać. Wiem, jaki masz stosunek do mojego wnuka, jednak jesteś królową i masz obowiązki wobec kraju. - Ivelios nie wiedział, że magiczka bywa uparta, co może wymyślić. Nie był Darrusem. - To łowcy niewolników z archipelagu księżyca.
Xantia obserwowała. Była w tym mistrzynią. Żeby przeżyć na tej wyspie i nie dać się zabić, musiała być. Tutaj każdy mówił za plecami każdego. Ludzie sobie nie ufali. Mąż, ojciec, wuj mogli wbić sztylet w plecy, tak samo jak wynajęty najemnik. Jeżeli komuś ufałeś, byłeś głupcem. Nikogo nie można było być pewnym.
- Podobasz mi się - wysoko uniesiona broda, duma i przekonanie o swojej wartości, to były cechy, których brakowało jej niewolnikom i wojownikom. Devril je miał. Nie kulił się pod jej wzrokiem, nie błagał i nie płakał, prosząc o wolność. - Mam lisa w kurniku. Jesteś nim, prawda?
*do zobaczenia wkrótce, powodzenia
Iskra miała ochotę paść na podłogę i płakać. Tu jednak pomógł jej wiedźmin, podciągając z powrotem na nogi i podając chusteczkę. Pozwalając wypłakać się w ramię. Tak, wiedźmin chwilowo wszedł w rolę pocieszyciela.
***
Minął spory kawałek czasu nim Zhao pozbierała się do tak zwanej kupy. Nim w końcu poukładała sobie wszystko w głowie. Miała wrócić, przecież Cień nie może zbyt długo przebywać na samowoli... Poza tym, cieszyła się, że znów zobaczy Cienia.
Biedna Iskra jeszcze nie podejrzewała, że to co może spotkać w Czeluści, może ją dobić.
Zjawiła się w kryjówce Bractwa późną nocą. Sama, ona jedna. Natan został w stolicy. I nie czekając ani chwili dłużej, pomknęła ku komnacie Cienia mając nadzieję, że go nie obudzi... Chciała go uścisnąć, jakoś wynagrodzić to co powiedziała... Wytłumaczyć, że nie mówiła tego na poważnie.
Otworzyła gwałtownie drzwi wpadając do środka.
- Lu... - i odebrało jej mowę. Stanęła jak wryta, a w oczach odbiło się zaskoczenie, potem strach, a na końcu smutek. Głęboki i nieprzebyty żal, jakby cały świat wyrządził jej krzywdę.
- Ja... Nie ważne... Nie przeszkadzajcie sobie... - elfka odwróciła się i wyszła z komnaty. Głowę miała spuszczoną, śledziła ułożenie kamieni na posadzce. Nawet nie trzasnęła drzwiami, jak to miała w zwyczaju. Zostawiła je niedomknięte nie mając nawet sił na to, by dopilnować by się zamknęły. Elfka nie przypuszczała, że kiedyś zwykły człowiek po prostu złamie jej serce. I to tak jak Seweryn.
Opuściła Czeluść. Wyjechała nic nikomu nie mówiąc, stępem, wcale się nie śpiesząc. Zniknęła pomiędzy białymi, ogołoconymi z igiełek sosen. Próbowała patrzeć, próbowała wymazać z pamięci widok Solany zabawiającej się z Lucienem. Widok jaki zastała gdy wparowała do komnaty.
Uniósł dłoń nie chcąc już nawet tego słuchać. Cokolwiek miała do powiedzenia, teraz go już to nie obchodziło. Po raz kolejny musiał ratować jej skórę przed Radą, po raz kolejny musiał świecić za nią oczami i wywijać się z wcześniejszych postanowień. Jak oni mieli potem brać go na poważnie?
- Daruj sobie - podniósł się z krzesła i westchnął - Cokolwiek byś nie powiedziała, przeszłości nie zmienisz. Zawiodłaś. - i on odszedł, zostawiając ją w pustej sali narad.
- Jesteś królową Szept. Muszę mieć to na uwadze. Jednak… - uśmiech Iveliosa, który rozjaśnił jego twarz, wyglądał jak… Jakby to Dar się uśmiechał. Najemnik naprawdę podobny był do dziadka; może i z nim czas obejdzie się łaskawie i pozwoli osiągnąć taką mądrość, jaką posiadł Sowiooki. - Nie wymarzyłbym sobie nikogo innego do towarzystwa - wskoczył na siwka i pognał klacz ku leśnej ścieżce, która wychodziła poza las i granice elfiej stolicy. Po drodze opowiedział elfkom wszystko, co sam wiedział i co pomogli mu ustalić tropiciele. Mówił o łowcach, o niewolnikach, o samej wyspie, na którą będą musieli się dostać. Ponoć magia tam nie działała, a zaklęcia traciły moc. Opowiedział o trasie, najkrótszej i nie zawsze bezpiecznej, jaką będą musieli przejechać, by dotrzeć do portowego miasta na zachodzie. Stamtąd łodzią wprost ku archipelagowi księżyca, śladem łowców. Był praktyczny i szczery, nie ukrywał zasłyszanych plotek, które opisywały wykupionych i walczących na arenie niewolników. O wioślarzach na galerach tylko wspomniał; wątpił, by Brzeszczot tam właśnie trafił.
Dłuższa chwila konnej jazdy i elfy opuściły bezpieczny las, wyjeżdżając spomiędzy wiekowych drzewach o pniach tak grubych, że jeden człowiek nie mógłby ich objąć. I popędziliby konie do galopu, bowiem liczył się czas, ale czekała na nich niespodzianka. Tam, gdzie kończyła się granica stolicy, dwa kroki przed nią, stała gromadka ludzi. Ivelios z początku nikogo nie poznał, ale gdy się zbliżył, zauważył kilka osób, które znał. To musieli być…
- Chędożony najemnik, już ja mu pośladki przetrzepię! - Lofar, z toporkiem za paskiem, siedział na kucyku, przygotowany do drogi. Nie miał aż tylu zapasów, by sądzić, że będzie chciał dostać się wraz z nimi na wyspy, ale do wybrzeża owszem. Żadne z nich nie mogło opuścić kraju, ale zrobią wszystko, by odnaleźć Brzeszczota.
- Powiedz jeszcze raz coś takiego, o moim wujku, a zabiję! - Borówka, mała Borówka, która w wyniku kaprysów losu dostała się do Bractwa Nocy, wyrosła i nie była już małą dziewczynką. W ciemnych barwach, z mieczem u pasa, siedziała na karym ogierze. Nie była zabójcą. Jej funkcja w bractwie nie została precyzyjnie określona, ale zgodnie z wolą Dara, nie zabijała, bo i sama tego nie chciała. - Trzeba znaleźć Dara.
- Koniec świata, kiedy elfa porywają na niewolnika! - uliczny kaznodzieja Jasha, wzniósł ręce do nieba, łapiąc się za głowę. I od razu w tą łepetynę dostał z grubej, wielkiej łapy olbrzyma, niemal z konia spadając. Jaruut Październikowe Dziecko, musiał upomnieć kaznodzieję, który wieścił koniec Keronii i koniec świata całego.
- Nie pierdol, Jasha. Najemnika trzeba wydostać. A tym pojebom, wpierdzielić - i uderzył pięścią o pięść, gotów do bitki. Nie siedział na koniu. Chyba żaden wierzchowiec nie dałby rady utrzymać ciężaru olbrzyma. Za to on potrafił dotrzymać kroku towarzyszom.
- Ta kampania jest dziwna. Zebrali się samozwańcy bohaterowie. Cześć, Szeptuś - nawet Wisielec tu był, znudzony czekaniem, głodny też, bo przed chwilą marudził pod nosem coś o ciepłym posiłku. A jak był tu wilkołak, musiała być także…
Szamanka skinęła głową elfkom, witając się z nimi. Nic więcej nie powiedziała. Jak to ona.
Xantia zaśmiała się. Obeszła mężczyznę i przy drugim kółku przesunęła palcami po nagich barkach niewolnika. Dla niej, córki mistrza walk, i osoby, która sama zajmuje się wystawianiem walczących, męskie ciało nie miało tajemnic. Wystarczył jeden rzut oka, by trafnie ocenić umiejętności i predyspozycje. - Masz w sobie siłę. I umiejętności, jednak szkoda wysyłać do walki niewolnika z tak lotnym umysłem. Jednak… - zawiesiła na chwilę głos - Nawet bystry umysł jest u mnie tylko niewolnikiem, którego każe zgładzić, gdy okaże się nieposłuszny - małe ostrzeżenie, upomnienie, że nie należy gryźć ręki, która zapłaciła za niewolnika.
Iskra nie widziała sensu dalszej egzystencji, przynajmniej na chwilę obecną. Długo włóczyła się po górach Mgieł, jakby spodziewała się zastać tam coś innego niż zimne trupy i zaspy śniegu.
Od czasu do czasu zaglądała do jakichś ludzkich siedzib, by kupić kawałek mięsa i uzupełnić zapas owsa dla Kelpie, ale nigdy nie zatrzymywała się tam na dłużej, niemalże od razu po transakcji wracając na szlak. Nie było w jej drodze sensu, czy jakiegokolwiek planu. Błądziła. Nie wiedziała co ze sobą począć.
W końcu, korzystając z ostatnich promieni zachodzącego słońca, wkroczyła na leśną, cienką ścieżynkę, która co róż się urywała i niknęła w białym puchu. Iskra, będąc myślami daleko od ciała, nie rozpoznała drogi. Nie rozpoznała również polanki, na której postanowiła się zatrzymać. Ot, polanka.
I w takim to przekonaniu trwała do momentu, kiedy rozsiodłała Kelpie i usiadła na kocyku. Wtedy, nieco uważniej przyjrzała się temu miejscu. Owszem, ostatnim razem byłą tu latem, ale... Ale to była TA polanka. Miejsce, gdzie spotkała Szept po wielu latach, gdzie przytargała Cienia, bo głupek jeden... Kochany głupek... Rzucił się na zdrajcę.
Iskra wybuchnęła płaczem.
Iskra jeszcze przez chwilę całkiem nie kontaktowała, po czym podniosła załzawione spojrzenie na Szept. I uniosłą brwi, szybko ocierając policzki z łez.
- Bogowie, Szept, co ty tu robisz... - zaczęła podnosząc się i podchodząc do Zahira. W połowie drogi jednak zrezygnowała i wróciła się. Szybko uzbierała małych patyczków i ułożyła z nich stosik. Potem tylko czar i buchnął ogień, a elfka wróciła na kocyk i poklepała miejsce obok siebie.
- Chodź... Chodź i mów co się stało...
Iskra nie wierzyła, że magiczka sobie od tak wędruje dla kaprysu. Wilk nie puściłby jej samej. Nie, kiedy by wiedział... A znając ją...
- Uciekłaś - rzuciła jeszcze w przerwie między wypowiedziami Szept, po czym łzy znów wypełniły oczy Zhao. I opowiedziała Nirze o wszystkim. O zdradzie Cienia, o jej odwecie...I o tym co znalazła wchodząc do jego komnaty. Nie obeszło się jednak bez szlochania Szept w ramię.
- Nic nie czuje? - dla Iskry to było niepojęte, że niby nic do niej nie miał, a jednak to z NIĄ, z tą nadętą jędzą go przyłapała... Znowu. Zawsze gdy go łapała na spaniu z innymi to zawsze była ONA.
- Szept... Szept zabijmy ją... - jak widać, Zhao była już zdesperowana jeśli proponowała zabójstwo na kimś. Kulturalnie bardzo wytarła nosek ze smarków w koszulę magiczki i chrząknęła.
- Nienawidzę tej głupiej baby... A on gdyby nic do niej nie czuł to by z nią nie sypiał... Ciekawe ile on już to ciągnie... Pewnie nigdy wierny nie był... A ja go głupia pytałam, czy by mu jeszcze jeden maluch nie przeszkadzał... - teraz w jej głosie przebrzmiewała gorycz.
- Jak to, na mnie uważać? - krasnolud się oburzył, zaciskając usta w wąską kreskę i nawet palcem magiczce pogroził. Pokręcił nosem, poruszał i chyba wpadł na genialną, według jego zdania, myśl. - Chędożona elfka… - ale ostrzeżenie było jak najbardziej uzasadnione. Przed takimi, jak Lofar, trzeba było ostrzegać. Ale jedno o krasnoludzie można było powiedzieć. Kiedy tylko dowiedział się, że najemnik ma kłopoty, zostawił karczmę pod opieką gnomiego rodzeństwa i od razu ruszył do elfiej stolicy, spotykając po drodze resztę wesołej kompanii.
- Bo ty przelecisz wszystko, co ma dziurę! - Jaruut nigdy nie owijał w bawełnę, za to roześmiał się rubasznie, uderzając w plecy skulonego na koniu kaznodzieję; Jasha wyglądał tak, jakby bał się oddychać, nie wspominając już o wyrzuceniu z siebie słowa. Był strachliwy, ale o przyjaciela postanowił walczyć.
- Przepraszam, ale… - słaby głosik Borówki nie został usłyszany.
- Ale nie wszystko mi daje się wychędożyć!
- Słuchajcie… - Borówka podniosłą rękę.
- Jestem głodny. Ruszmy się, co by prędzej na popas stanąć - wilkołaka marudzącego, musiała upomnieć szamanka.
- Mamut jest na niebie! - Rozdrażniona tym, że nikt jej nie słucha, Borówka w końcu krzyknęła. I faktycznie, na tle szarego, chmurzastego nieba, dostrzec można było rosnącą sylwetkę jakiegoś dużego zwierza, który okazał się być mamutem. Mamut leciał w powietrzu. Opasany sakwami, kierował się ku nim.
- To Maszmallow - Ivelios wytężył bystry wzrok, by lepiej widzieć. - Soren najwyraźniej także przyłącza się do nas. - Mamut zbliżył się, obniżył lot, zatoczył koło i w chmarze pyłu wylądował; skórzane sakwy, które niósł, zaczęły się szamotać. W środku najwyraźniej ktoś był. Młody chłopak, półolbrzym - Corvo, który wyskoczył jak oparzony z sakwy, byle dalej od tego upiornego stworzenia i huśtających się w powietrzu worków. Ostatni raz. Nigdy więcej. Nawet dla starego maga.
- Mistrz Soren nie mógł sam się zjawić. Jestem więc ja - przez jego twarz nie przemknął nawet cień, kiedy spojrzał na prawdziwego olbrzyma; nic po sobie nie dał poznać.
Xantia nie była głupia. Nawet lisy potrafią ugryźć. Zajmowała się niewolnikami zbyt długo, aby tego nie wiedzieć. Kilku pierwszych, którym okazała zainteresowanie, wykorzystało okazję. Następni ginęli. Ci, którzy próbują tego teraz, dostarczają jej rozrywki.
- Wiesz. Ostatni lis, całkiem jak ty, uciekł sądząc, że nie zauważę. Pozwoliłam mu. Chciałam zobaczyć, jak daleko ucieknie pogoni. To jak polowanie na zwierzynę. Dreszczu emocji, kiedy wypuszcza się strzałę, aby zabić, nic nie zastąpi. Nie umknął daleko. Był słabym biegaczem.
- Jak to nie... Śmierć jest ostateczna. Nie będzie miał z kim... Chociaż... Pewnie znajdzie lepszą... - westchnęła odsuwając się od Szept. Nie wiedziała już co ze sobą zrobić. Owinęła się szczelnie płaszczem, nie chcąc dłużej marznąć.
- Nie chce tam wracać... - stwierdziła spoglądając w ogień - Do Czeluści. Pewnie nawet się nie przejął... - Iskra jak zwykle założyła najgorszy dla siebie scenariusz, który rozmijał się z prawdą już po pierwszym słowie.
Iskra, choć nigdy by się do tego nie przyznała - nie otwarcie - bała się wrócić do Czeluści właśnie z powodu tego, co mogłaby tam zobaczyć. Jego... Z nią. I ten jej szyderczy uśmieszek, gdyby ich mijała... Zhao nie miała siły by znosić takie upokorzenie. Znacznie prościej było się od razu poddać i uciec, niż zostać i pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi. Nieuchwytny najchętniej by ją zabił, Lucien zdradzał... Nie było dla niej miejsca wśród Cieni. Już nie. Przynajmniej tak sobie to ubzdurała Iskra.
- Chodźmy gdzieś razem Szept... Masz jakieś ruiny w planie? Przyda ci się może biały mag z depresją i skłonnościami do picia?
Jak wiadomo, najlepsze na doła jest... Coś do zrobienia. Dlatego też nie powinno nikogo dziwić, że Iskra uśmiechnęła się chrząkając nosem i kiwnęła głową. W końcu i ona może pomóc mieszkańcom, tak? Mało to ją Wilk nauczył? No.
- Daleko to? Nigdy tam nie byłam, ale chętnie pomogę, czy coś - otrzepała dłonie z śniegu i błota i wytarła je o wypłowiałą czarną koszulę. Tak, najlepszym lekarstwem na wszelkiego rodzaju złości i smutki było jakiekolwiek zajęcie.
Iskra zastanowiła się, czy Lucien odpędzał od siebie złe myśli poprzez seks z Solaną. Zagadka stulecia.
Wszyscy się dobrze bawili. A przynajmniej sprawiali takie wrażenie. Mylne wrażenie. Ivelios obserwował ich wszystkich bardzo uważnie. Widział ich oczy i umiał odczytać z nich emocje. Każdy, kto tu przybył, zrobił to dla najemnika. Sowiooki wątpił, by Dar spodziewał się czegoś takiego; najemnik nauczony był, aby radzić sobie samemu w każdej sytuacji. Czasami jednak, dobrze było mieć przyjaciół. Takich przyjaciół.
Elf klasnął w ręce, aby zwrócić na siebie uwagę i ukrócić przegadywania. - Powinniśmy ruszać. Są w Eilendyr elfy, które nie powinny nas zobaczyć. Kierujemy się ku wybrzeżu. Do Tarok, małego portu. Tam…
- Tam was doprowadzimy, choćbyśmy mieli umrzeć - olbrzym podniósł się z ziemi, strzeliły mu kości, a kiedy stanął, górował nad wszystkimi. - Na pohybel skurwysynom!
Jasha odchrząknął, patrząc krytycznie na przyjaciela; czy Jaruut nie mógł chociaż raz zachować się z kulturą, by nie ściągać na siebie nieszczęść i gniewu bogów? - Większość z nas potem zawróci. Każdy chce iść dalej, ale wyspa to nie miejsce dla takiej zgrai. Nawet ślepiec by się tam domyślił, że przyszliśmy po coś konkretnego.
- Jednak… - Wisielec przeciągnął się - Ja i Silva sprawdzimy galery. Być może tam go sprzedali - na samą myśl o tym, że Brzeszczot został sprzedany jak zwierzę, jak rzecz jakaś, ogarniała wilkołaka złość. Odsłonił nawet kły, ale powstrzymał się od warknięcia i gotów do drogi, przemienił się w tego, kim tak naprawdę był - w wilka.
- Amulet, który podarowałam ci Szept, pozwoli się nam komunikować - szamanka stuknęła okutym końcem dębowej laski i zmarzniętą ziemię, wyszeptała słowa duchów i już była białą wilczycą; z piórem za uchem, z bransoletami na przedniej łapie.
- Wskakuj, dzieciaku - Borówka podjechała do Corvo i podając mu rękę, pomogła wskoczyć na swojego konia. - Bractwo będzie się pieklić, jeśli nie wrócę za kilka dni. Zrobię jednak wszystko, abyście dotarli do Tarok.
- Soren przesyła wam swoje błogosławieństwo - mamut Maszmallow zastrzygł uszami i wzbił się w powietrze, wracając do mistrza.
- Jakieś pytania?
- Czy w obliczu wolności, którą straciłeś, nie zachowałbyś się tak samo? - padło pytanie, ot zwykłe, bez podtekstów. Xantia będąc lanistką, jak mawiała ludność tej wyspy, potrafiła określić człowieka w kilka chwil od spotkania. Ten tutaj był sprytnym i całkiem bystrym niewolnikiem; umiał grać, przyjmowanie ról, w zależności od sytuacji, tak aby on był bezpieczny, nie było dla niego niczym trudnym. Był jak chorągiewka na wietrze, kierował się tam, gdzie wiało. Był jednym z tych psów, na które trzeba uważać. Odpowiednio ukierunkować i zindoktrynować, przywiązać a wręcz uzależnić, najlepiej seksualnie, jak czyniły tutejsze kobiety, by dobrze służył. Devrila nie można było zmarnować na arenie. Xantia czuła, że o wiele więcej zabawy da jej tutaj, nie tylko w łóżku, ale i przy pracy z niewolnikami. Nie mógł jednak zapomnieć, że jest tylko jej psem i niczym więcej. Miał imię i tyle. Ci, którzy walczyli na arenach zostali z imion obdarci, tak samo jak odebrano im godność; byli tylko numerami. - Kosztowałeś. A ja nie zwykłam marnować potencjału moich piesków - kajdany skuwające nadgarstki mężczyzny mogły przeszkadzać. Xantia zamknęła więc bransoletę na kostce, łańcuch dość długi, przywiązała do haka w ścianie i dopiero wtedy rozkuła kajdany na jego rękach. Magia na tej wyspie nie działała, jednak bransoleta na kostce Devrila nie była zwyczajnym kawałkiem metalu. Kiedy tylko niewolnik spróbuje podnieść rękę na swoją panią, kiedy tylko pomyśli o uczynieniu jej krzywdy, poczuje ból w całym ciele. Bransoleta działała na układ nerwowy, odczytując zamiary nosiciela. Xantia miała ich tylko dwie; były drogą rzadkością, której nie należało marnować dla walczących ogarów. - Pokaż mi, co potrafisz, a być może nie trafisz na arenę - Devril mógł usłyszeć za sobą szelest opadającej sukni, a na ramieniu delikatną, choć silną dłoń Xantii.
¬Droga na wybrzeże nie była łatwa. Sroga zima nie pozwalała jeźdźcom na jazdę dłużej, niż kilka godzin, a i to czasami się nie udawało. Śnieg, wiatr, zamiecie i zaspy - boczne drogi i skróty były nieprzejezdne, główne szlaki nosiły tylko ślady po kołach i kopytach, które zasypywał wiatr. W karczmach się nie pokazywali, odkąd jakiś nadgorliwy właściciel, nie wezwał straży do dziwnie i podejrzanie wyglądających obcych. Nie wszędzie mile widziano wilki i olbrzyma, o elfach nie wspominając. Dziwna to była kompania i dziwnie na nią patrzono. Do jednej wioski w ogóle ich nie wpuszczono, a zbieranina chłopów z pochodniami skutecznie wyjaśniła, że lepiej wybrać dłuższą drogę.
Ivelios był zmartwiony. Dłuższa droga wiodła przez górskie przełęcze - nie były to wysokie góry, ale zimą stawały się równie niebezpieczne. Szlak stawał się coraz trudniejszy. Zamieć nie ustępowała. Dwa wilki szły z przodu, konie w środku, a pochód zamykał olbrzym. Sowiooki powinien zarządzić postój, aby przeczekać wichurę, ale szedł jeszcze krok, jeszcze jeden, kolejny…
Xantia była zadowolona z nowego niewolnika. Cóż, na razie Devril mógł czuć się bezpiecznie, lecz jeśli zawiedzie swoją panią, arena pożre go żywcem, a jeśli nie, były inne sposoby na krnąbrnych i nieposłusznych. Devril właściwie nie zyskał nic więcej, poza względami Xantii opierającymi się na zabawie. Wciąż miał swoją małą, ciasną klatkę, w której przebywał, kiedy nie był potrzebny w łóżku. Nie jadał lepiej, nie sypiał lepiej - no, chyba że w komnatach Xantii, nadal noszą stare, znoszone łachy.
Dziś był wielki dzień. Nadszedł czas treningów i sparingów. Nowi niewolnicy mieli pokazać, na co ich stać, co są w stanie zrobić, aby przeżyć. Za dwa dni igrzyska. Mieli mało czasu, a ci, którzy zawiodą, zostaną oddani do prac w kamieniołomach.
Brzeszczot już dawno pojął, że ucieczka nie wchodzi w grę. Ucieczka spontaniczna. Niewolnicy byli zbyt dobrze pilnowali, w zbyt rozległym kompleksie przebywali, a bez znajomości drogi nic nie zrobią. Istniała zbyt duża szansa, że plan dostanie w łeb i nie wypali. Nie, to trzeba było przemyśleć. Skrupulatnie, dokładnie.
Brzeszczot miał kłopoty. Takie, w których jeszcze nigdy nie był; przy nich wszystko inne zdawało się być dziecięcą zabawą ze zbójami. Bogowie, czemuście się na mnie uwzięli? I najgorsze: nikt nie wiedział, co się stało. Był zdany na siebie, ale to żadna nowość; zawsze polegał tylko na sobie i teraz też miał zamiar wykopać sobie wyjście własnymi rękami.
Rozejrzał się i podrapał po barku. Cholerstwo, jasna mać. oznaczyli go znakiem lanistki Xantii, jak bydło na pastwiskach, jak rzecz jakąś i jeszcze codzienne powtarzanie, że nie są ludźmi, że człowieczeństwo zostało im odebrane i są tylko numerami. Xantia lubiła psychologiczne gierki, manipulacje, ale nie wiedziała, że Brzeszczot przechodził podobne starcia z babką Krokusicą. Byłby głupcem, gdyby zaczął się buntować, jak inni. Było kilku takich i skończyli z nożem w plecach, albo skręconym karkiem. Dar zamierzał udawać grzecznego pieska. Jeszcze nie wiedział, co zgotuje mu los i jakim próbom go podda.
- Stój!
Jakiś głupiec próbował uciec. Nie pobiegł za daleko. Strzała wystrzelona z łuku szybko powaliła go na ziemię. I tak nie radził sobie na arenie, a Xantia nie potrzebowała słabych psów.
Dar westchnął, wciąż czekając na swoją kolej. Miał związane ręce i stał z boku, z grupką innych.
Był tu też Devril, bo Xnatia chciała udzielić mu rady.
Przełęcz może być nieprzejezdna - tego najbardziej obawiał się Ivelios. Nie było innej drogi. Albo pokonają górę, albo będą musieli zawrócić i zmierzyć się z mieszkańcami wioski, przez którą prowadziła jedyna przeprawa na drugą stronę. ¬
- Zatrzymajcie się! - huknął olbrzym mocnym głosem, zwracając na siebie uwagę. Kapiąca z nosa woda zamarzła mu nad wargą, a szron pokrył ramiona. Chyba tylko jemu nie trudno było brnąć przez śnieg. Jadący przed nim Jasha gdzieś zniknął; kiedy śnieg przestał wiać, można było zobaczyć, jak wygramala się z zaspy, trzęsąc się jak osika. - Nie damy rady. Przeczekajmy.
Jaruut miał rację. Jednak… Iveliosowi trudno było podjąć taką decyzję. Pchała go do przodu troska i zapomniał o wszystkim innym.
Corvo zakaszlał. Nie było go widać spod kaptura i fałd płaszcza; miał na sobie nawet koc, ale i tak telepał się jak chory; nie narzekał, Borówka siedząca przed nim przyjmowała wiatr na siebie. Czerwone policzka szczypały ją od mrozu, a włosy zamarzły.
Lofar w ogóle się nie odzywał. Zamarzł chyba na śmierć na małym kucyku.
Wróciły wilki, wytargane przez wiatr. Widoczność spadła niemal do zera.
- Iveliosie!
Najemnik nie rozpoznał Devrila, chociaż przyglądał mu się przez chwilę, oceniając. Różni tu byli ludzie. Młodzi, silni, na wojowników wyglądający, ale także dzieci; młode chłopaki, które nie wiedziały, co ze sobą zrobić. Kobieta, która prowadziła cały ten interes, musiała być szalona. Niewolnicy. Wypalone piętna. Odczłowieczanie.
Niewolnicy walczyli dwójkami. Xantia stała na balkonie, przyglądając się swojej własności. Walki zaczynały się za dwa dni, mało miała czasu na wystawienie walczących, a jej stare psy przynosiły ostatnio same straty.
Październikowe Dziecko się wkurzyło. Olbrzym nie miał zamiaru dłużej odmrażać sobie jaj. Pierdolił takie wyprawy. A mówił, żeby tę małą wioskę rozpieprzyć i po zgliszczach przejść, ale nie… To nie ludzkie, to okrutne… To teraz mają! - Z drogi, nieogarnięte człeczyny! - przepchawszy się do przodu, Jaruut ocenił sytuację. Ścieżka była szeroka - dobrze. Z jednej strony ściana, wapienna, krucha - dobrze. - Odsunąć się! - krzyknął i kiedy jeszcze nie wszyscy zdołali się cofnąć, Jaruut pierdolnął pięściami w ścianę; góra zadrżała, ziemia podskoczyła, posypały się odłamki miękkiego wapnia. - Zagłębienie gotowe. I jak jakiś skurwysyn chce iść dalej, to po moi trupie! - olbrzym nie żartował.
Borówka nie chciała czekać. Rozkazała swojemu ogierowi przysiąść za kupą kamieni, a sama wygrzebała z juków koce i chrust z krzesiwkiem. Inni poszli za jej przykładem. W podróżnych workach każdy miał co innego, ale po chwili krzątaniny płonął już ogień, ciężko i opornie, co chwila przygaszany. Opatuleni kocami, zasłonięci od wiatru olbrzymem, musieli przeczekać kaprysy pogody. Tylko Ivelios obok Jaruuta, wpatrując się w zamieć, zupełnie tak, jakby próbował ją rozwiać.
Xantia krzyknęła. Była zła. Brew wysoko uniesiona, zaciśnięte wargi i wulgaryzmy, których kobieta znać nawet nie powinna, a co dopiero wymawiać, sypały się co chwila. Poganiała trenerów, a kiedy to nie pomagało, sama odrzucała młodzików; jedno spojrzenie i wiedziała wszystko. Nie chciała tracić czasu na szczeniaki, których niczego nie zdołają nauczyć. Dzisiaj musieli wybrać najlepszych, albo walki rozpoczną się bez nich.
Brzeszczot od dłuższej chwili siedział, spod rozczochranych włosów przyglądając się lanistce, palcem rysując w piasku niekształtne wzory. Usłyszał zbliżającego się strażnika, kupę mięśni, ale przyjął kopniaka w bok.
- Wstawaj. Twoja pani chce zobaczyć, co potrafisz - nie tracąc czasu, szarpnął najemnika za ramię, chcąc go podnieść, jednak nie zdołał tego zrobić. Nawet w kajdankach Dar był niebezpieczny. Podciął strażnika i zarzucił mu na szyję kajdany, podduszając. Kurz opadł, a czarnoskóry mężczyzna próbował złapać oddech, szarpiąc się niepotrzebnie.
W momencie zjawili się strażnicy, otaczając i celując w najemnika.
- Jeżeli sądzisz, że możesz teraz czegoś zażądać, mylisz się - Xantia stała na balkonie niewzruszona; ileż razy widziała podobne sceny, nie potrafiła zliczyć. Niewolnicy nigdy się nie nauczą. Cóż, szkoda, że będzie musiała z niego zrezygnować. Miała nadzieję, że stracony mieszek monet i klejnotów się zwróci. Chyba, że… Xantia uśmiechnęła się niczym lisica. Zatrzymała podnoszoną ręką, zwiastującą stracenie.
- Chcę układu - cały Dar: postaw wszystko na jedną kartę, zaryzykuj i patrz, co się stanie.
- Układu?
- Przestajesz traktować mnie jak psa, a ja walczę dla ciebie, wygrywając każdą z walk - najemnik naprawdę zwariował, musiał za mocno uderzyć się w głowę, albo zjadł spleśniały chleb. Chociaż nie, to było do niego podobne. Był jednak sens w jego działaniu. Ryzykowny, ale jeżeli się uda, opłacalny.
- Jesteś tylko niewolnikiem.
- Nie proszę o wolność.
Xantii spodobał się upór i determinacja w tym dziwnym, czerwonowłosym człowieku. Przez chwilę zastanawiała się nawet, jak by to było spędzić z nim noc, ale szybko z tego zrezygnowała. Jeżeli miał walczyć, musiał zachować siły. - Dobrze. Jednak… - wszystko musiało się kończyć ostatnim słowem lanistki. - Jedna przegrana, a zetnę ci głowę.
Dar wiedział, że nie będzie łatwo. Gdyby tak poszło, podejrzewałby jakieś problemy. Postawił wszystko na jedno i udało się. Teraz trzeba tylko wygrywać wszystkie walki, a potem… Potem uciec. - To nie będzie konieczne.
- Zobaczmy, czy twoje umiejętności dorównują językowi.
Iskra była gotowa zgodzić się na wszystko i to w dosłownym tych słów znaczeniu. Choć bała się przyznać, miałą wrażenie, że już tak kiedyś zrobiły. Że...
I ją olśniło. Przecież kiedy się ukrywały i miały w planach uszycie strojów do nowych ról jakimi wówczas były Mściciele... Trafiły też do małej zapyziałej wioski. I Iskra pamiętała, że gdyby nie Szept i jej dyplomatyczny ton, to niechybnie by skończyły na palu. I żadna magia by tu nie pomogła.
- Jak chcesz... Ale w drodze opowiesz mi co cię ze stolicy wygnało, że tak powiem - słowem, Zhao nienaturalność pewną w zachowaniu elfki zauważyła i trzeba się teraz było tłumaczyć, o.
- O Cieniach wiem - mruknęła Iskra ponuro, a w pamięci na nowo ożyły tamte wspomnienia. Sceny. Lucien. On i jego przeklęta lojalność, niechby go szlag i czyraki na pośladkach.
- O reszcie nie wiem... Podejrzewam, że większość elfów także nie wie, a Starszyzna przypisze wszystko sobie. Pewnie to oni nalegali na jakąś ultra super surową karę. Cali oni. - elfka wciąż miała w pamięci niemalże żywy obraz jednego z Radnych, który wręcz krzyczał do niej, do małego dziecka, że takich jak ona powinno się od razu zabijać i palić z jesiennymi liśćmi. Wiadomo, klątwa nie każdego zachwyca.
Zhao nie raz już mówiła Wilkowi, nawet raz odważyła się stanąć oko w oko z Amonem. Mówiła. Krzyczała, żeby wymienić Starszyznę na kogoś innego, na innych, nie tych samych. Ale nikt jej nie słuchał. Wiadomo.
- Nie zawiodłaś tylko zrobiłaś to, co uznałaś za słuszne. To, że zdaniem innych było to złe... - wzruszyła ramionami - To już jest ich problem i ich ciasnego światopoglądu.
- Elfka się nie piekli. Elfka ma osłonę, chwilę wytchnienia, niech do kroćset korzysta. Nie będzie elf uczył olbrzyma o górach - Październikowe Dziecko wymierzyło brudnego palucha w Szept i pogroziło jej. Poza tym, on tu robił za zasłonę od wiatru, niech nie marudzi, bo sobie pójdzie.
- Masz dzieciaku, wypij - Borówka niewiele starsza od Corvo, poczuła obowiązek dbania o niego, bo przecież młodszy jest, słabszy i to jeszcze dzieciak. Wciąż była naiwną dziewczynką i czasami zapominała, że świat nie jest taki, jak w dziecięcych marzeniach.
- To... to... - Jasha próbował od dobrej chwili odmówić krasnoludowi poczęstunku jego pitnym miodem. Lofar groził, że się obrazi, że to niegodne i tak nie można i w końcu wcisnął w kaznodzieję kolejny bukłaczek na rozgrzewkę, samemu co chwila pociągając z gwinta.
Brzeszczot wiedział, że nie będzie łatwo. Miał jednak zamiar wykorzystać daną mu szansę. Puścił strażnika; mężczyzna kaszląc, rozpaczliwie łapał oddech, pocierając zaczerwienioną skórę na gardle.
- Więc gdzie... - Dar nie zdołał dokończyć. Usłyszał za sobą kroki i świst ciała, więc nie mając czasu na nic, odwrócił się i zaatakował, parując cios przeciwnika. Ot młody chłopak. Młodszy od niego. Ale żaden z nich nie będzie miało łatwo; widział to po oczach dzieciaka, po jego minie i zaciętości. Z pewnością umiał walczyć, ale Dar także to potrafił. Była też szansa, że nie znają tu stylu Sorena.
Iskra się wzdrygnęła. Nie można służyć dwóm panom... Czy nie takie słowa wypowiedział kiedyś jeden z Cieni kiedy znowu przyłapali ją na wymykaniu się do stolicy? Nie można... Pal sześć, Iskra nigdy nie brała tego na poważnie. Aż do teraz. Aż do momentu, kiedy to dotknęło bliskiej jej osoby.
- Ona pewnie wie. Dzieci wiedzą takie rzeczy... - cóż, czasami biorą różne rzeczy na opak, ale jeśli chodzi o poważne sprawy, zwykle wykazują zaskakującą mądrość w tym temacie. Za przykład przecież mógł niekiedy posłużyć Natan.
Szkoda tylko, że na domiar złego, miast wioski kipiącej życiem, zastały spalone zgliszcza, głowy nabite na pal i karczmarkę, a raczej jej gnijące ciało wiszące na szubienicy. Ktoś tu był przed nimi. I wcale nie miał pokojowych zamiarów.
Jaruut przysnął sobie, a za jego plecami utworzyła się całkiem ładna zaspa, sięgająca ponad jego głowę. Albo zamarzł i dlatego się nie ruszał. Cała reszta jeszcze spała. Tylko Ivelios krzątał się przy koniach, karmiąc je i pojąc wodą z roztopionego śniegu. Nie spał dużo, nie mógł zasnąć, a troski, których wcześniej nie znał, męczyły go także we śnie.
Lofar i Jasha drzemali w objęciach, przytuleni z czerwonymi nosami i pustymi bukłaczkami wokół siebie. Nakryci kocem przez kogoś mądrego, pochrapywali i chyba za nic nie chcieli wstać.
Szamanki i wilkołaka nigdzie nie było. Nawet ślady łap, zasypane przez śnieg nie pozwalały stwierdzić dokąd się udali. Ale znając Silvę, najpewniej sprawdzali drogę.
- Myślisz, że go znajdziemy? - Corvo uniósł głowę znad koców; rozczochrany, zziębnięty, ani myślał aby ruszać się spod nich.
- Przestań krakać. To przynosi pecha - Borówka od dłuższej chwili krzątała się przy ognisku; w bractwie nocy nauczono ją, jak sobie radzić i ani zima ani wiatr nie były jej straszne. Bała się trochę olbrzyma i krasnoluda, ale starała się to od siebie odrzucać.
- Minął już tydzień i…
- Przestań natychmiast! - syknęła całkiem już zła, odwracając się do niego plecami. Corvo wzruszył tylko ramionami i schował się pod kocem.
Brzeszczot przyglądał się młodzikowi; oboje stali na przeciw siebie i patrzyli. Każdy czekał na ruch drugiego, każdy oceniał i próbował przejrzeć przeciwnika. Ciężkie, duszne powietrze przesycone zapachem ciał, mieszało się z kurzem i pyłkami, które unosiły się w górze. Między walczącymi dało się wyczuć napięcie; oboje otarli pot z czół, ciężko oddychając, chcąc uspokoić rozszalałe serce.
Najemnik nie miał nic do stracenia. Walczył o życie. Nie wiedział jeszcze, że tutaj, na polu i później na arenie, trzeba będzie pozbawić życia, by przeżyć. Teraz walczył o sobie, ale gdyby wiedział, zapewne nie podniósłby na nikogo ręki.
Dość było tego obserwowania. Soren uczył, że szybkie i celne poznanie przeciwnika nie powinno trwać dłużej, niż minutę. Potem należało zaatakować, wyskoczyć niczym wąż, z kłami z przodu, gotowymi do ukąszenia, z pewnością. Jeżeli jej brakowało, należało się wycofać.
Brzeszczot był szybki. Zaatakował pierwszy, zaskakując tym przeciwnika, czyżby inni, którzy się z nim bili, nigdy tego nie robili? A może zaskoczył wyprowadzony cios, który powalił go na łopatki?
Cóż. Obaj starali się jak mogli, obaj walczyli, ale to Brzeszczot miał przewagę; dzieciak nie znał ruchów, którymi posługiwał się Dar, ale szybko się uczył. Był bystry. Nie tak silny jak najemnik, ale nadrabiał zwinnością. Kiedy zaś półelf zaczął przechylać zwycięstwo na swoją stronę, młodzik sypnął mu piaskiem w oczy. Dar nigdy nie stosował tanich, podłych sztuczek. Dzieciak był inny. Dla niego sypnięcie piachem w oczy, było sposobem na wygranie. Dobrym, ale godnym raczej rabusiów i rzezimieszków. Dar się uśmiechnął. Jeżeli dzieciak myślał, że potrzebuje oczu do walki, to się grubo mylił. Najemnik nie był magiem, nie był szermierzem, ale Soren wykorzystał jego słuch do walki. Bogowie, ta walka to nic, w porównaniu z tym, co musiał przejść u byłego maga. Uśmiechnął się szerzej i machnięciem ręki, ponaglił przeciwnika, skupiając się na tym, co słyszał, ignorując wszystko inne, co próbowało go rozproszyć. Był tylko on i dzieciak, piach pod ich stopami, oddechy, praca mięśni, szelest ubrań. Wyciszając wszystko, z zamkniętymi oczami, skupił się na młodziku. I słyszał. Słyszał go wyraźnie.
Zablokował cios i sam uderzył, trafiając precyzyjnie. Szum z prawej, słaby, niepewny i krok w lewo - zmyłka nie przyniosła skutku, dzieciak znowu oberwał.
Iskra zachowywała swoje zdanie aż do końca, aż Szept upewniła się, że nikt nie przeżył. Milczała, aż do teraz. Nie można ich było pochować. Nie tak normalnie.
Kucając przy truchle matki tulącej do siebie martwe niemowlę, podniosła wzrok na magiczkę, dziwnie poważna i przygaszona zarazem.
- Nie możemy im wykopać grobów. Ziemia jest zbyt zmarznięta. Poza tym, jeśli to robota Lodowych... Musimy ich spalić, Szept. Nie możemy im ofiarować nic więcej jak pochówek godny barbarzyńskiego króla z zamierzchłej przeszłości. Lepiej dmuchać na zimne. - atak przeprowadzony przez Lodowych miał to do siebie, że zwykle potem zabici, a nie spaleni, sami zamarzali i na nowo otwierali oczy by siać zamęt i strach. Nie było wyjścia, trzeba ich było spalić.
Trzeba dmuchać na zimne...
Ci, którzy jeszcze spali, byli w mało przyjemny sposób budzeni przez Iveliosa; stary elf nie miał zamiaru zwlekać, chciał iść do przodu i pewnie gdyby nie sugestie Borówki, nawet nic by nie przekąsił przed wymarszem.
Gorzej było z Lofarem i Jashą. Niemrawi, nadal śpiący, ani myśleli wstać, chociaż od dłuższej chwili młody Corvo wykładał im, że to się nie godzi, że trzeba ruszać, a nie drzemać. Oni mieli go gdzieś.
Jaruut uniósł powiekę, sprawdzając, co to za apetyczny zapach unosi się w powietrzu. Trochę przymarzł i dlatego nie wstawał, ale nieśmiałe promienie słońca coraz bardziej mu się podobały.
Wróciły też wilki. Wisielec, większy, masywniejszy o czarnej sierści, zwinął się w kłębek przy niegasnącym ogniu magicznym. Szamanka nie mogąc długo przebywać w ciele totemicznego zwierzęcia, znów była sobą.
- Nocą zeszła lawina. Trzeba będzie się przekopać.
To nie były dobre wieści.
Xantia była wstrząśnięta. Półelf? Kupiła mieszańca i nawet o tym nie wiedziała? Elfy na wyspę nie docierały: łowcy niewolników unikali ich łapania z dwóch powodów: było to trudne, bo znały się na magii, która na wyspie nie występowała i nie była znana, i w walce marnie się sprawdzały. Xantia wolała ludzi, albo dzieci zrodzone z gwałtów olbrzymów na kobietach; niestety tych trudno było schwytać, głównie dlatego, że rodziło się ich naprawdę mało.
- Nauczymy go zabijania. A teraz, opowiedz mi o półelfach - Devril mógł czuć się bezpieczny, ale lanistka miała mu jeszcze pokazać, że jest nic nie znaczących niewolnikiem; nawet jej kochankom należała się lekcja posłuszeństwa. Devril nie mógł wiedzieć, że pole treningowe na niego czekało.
Atak z lewej. Zmyłka. Kopniak z podcięciem.
Cholera, dzieciak był dobry. Brzeszczot umiał to przyznać. Soren dobrze wyszkolił swoją małą kijankę, zawsze powtarzając, że życie należny szanować, nawet to, które czyha na nasze własne. Odbieranie życia nie było czymś, co należny rozdawać jak cukierki dzieciom.
Unik. Uderzenie.
Brzeszczot dyszał ciężko, a pot spływał mu po plecach; zmachany i zdyszany, ni chciał tego przeciągać. Był wytrzymalszy od młodzika; słyszał jak jego serce wali, jak ciężko oddycha. Chociaż przyzwyczajony do walk, wciąż miał młode ciało, nienawykłe do wysiłku.
Do przodu, do tyłu, podcięcie. Dzieciak padł od ciosu, nie mogąc się już podnieść. Dar przetarł oczy i przez łzy próbował cokolwiek zobaczyć. Nie podobał mu się strażnik, który doń podszedł.
- Słabszy przegrywa. Swoje życie. Zabij!
[http://www.youtube.com/watch?v=L6AQreUUyVE&feature=endscreen&NR=1]
Teraz z kolei to Iskra poczuła jak zalewa ją złość. Gorąca i przepalająca ostatnie wiązki cierpliwości. Wirginia. Najeźdźca i ciemiężyciel od tylu lat... Podniosła się z kucek i wezwała do siebie magię, uciekając się do magii podarowanej przez Ducha co by przetransportować ciała na jeden stos.
Kiedy zaś został już ułożony, Iskra poczuła się w obowiązku chociaż spróbować zaśpiewać jakąś pieśń dla bóstw, bo choć nie były to elfy, to może jednak... Stanęła i spojrzała w księżyc. Był okrągły. Pełnia. Idealna pora na błagalne lamenty. Okręciła się wokół własnej osi i ruszyła wolnym, dziwnie chaotycznym krokiem, jakby półskokiem, wokół stosu co chwila wtykając podpaloną zmrożoną gałązkę między ciała.
- Wielka Matko, skarbnico miłosierdzia, chroń naszych synów na wojnie, prosimy się. Zatrzymaj miecze, zatrzymaj strzały, pozwól zaznać im lepszego dnia... - podsycając ogienek magią, patrzyła jak śnieg topnieje z brudnych twarzy, jak płomienie liżą rany.
- Wielka Matko, siło kobiet, tą walką pomóż naszym córkom ukoić gniew i oswoić furię, pokaż nam wszystkim łagodną ścieżkę... - elfka w tej chwili wyglądała jakby pochłonął ją jakiś trans, lub sen. Wzrok miała nieco nieprzytomny, kroki i ruchy były aż nazbyt płynne, jakby tak naprawdę otaczała ją woda, nie powietrze.
- Wielka Matko, skarbnico miłosierdzia, chroń naszych synów na wojnie, prosimy się. Odwieś miecze, połam strzały, niech wiedzą jak wygląda lepszy dzień... - ogień buchnął w górę wraz z ostatnim słowem Zhao, a kiedy ostatnie słowa pieśni uleciały w eter, ocknęła się wzdrygając.
- Nic więcej dla nich nie zrobimy. Zimno. - zupełnie jakby nie pamiętała tego, co przed chwilą robiła.
Iskra nie pamiętała całości snu. Nie pamiętała i nie była pewna, czy chciałaby pamiętać. Ale... Cóż, było w elfce coś, co nakazywało działać. Buntować się. Do niej także wróciło wspomnienie Kła, choć bez jego konsekwencji i późniejszych wydarzeń. Inaczej pewnie by się dwa razy zastanowiła nim wypowiedziała późniejsze słowa.
- Fenrisi muszą powstać. Nie ma innego wyjścia. - prócz żałobnej pieśni i ognia nie mogła niczego podarować umarłym. Nie była nekromantą, nie była kimś przeszkolonym w rozmowach z duchami. Wskoczyła na siodło i otuliła się grubym futrem ukradzionym dawno temu pewnemu zabójcy, który jak dotąd zguby nie odkrył. Biedny Marcus.
- Chodźmy. Ogień przyciąga ćmy, a ja nie mam packi.
Zhao przywitała tę decyzję z aprobatą w spojrzeniu i nawet głową skinęła. Teraz czekały na nie zadania, dość poważne i czasochłonne. Trzeba będzie znaleźć kryjówkę. A potem w jakiś sposób powoli zacząć zrzeszać ludzi. I elfy. Może nawet Ymir... Nie, krasnoludy zamknęły się pod ziemią wraz z nadejściem zimy, a tajne przejście do Grah'knar zapewne było zbyt mocno obstawione przez Wirginię. Ymir nie mógł ich w tym wypadku wesprzeć. Niestety... Będą skazane tylko an siebie.
- Chodź... Czeka nas nawał roboty...
***
Ale i ty na Cienia czekała przykra niespodzianka, bo Iskry nie widziano w Eilendyr. Dobra kalkulacja i znajomość kalendarza pozwalały sądzić, iż elfka ze stolicy wyruszyła do Czeluści, by tam natknąć się na przykrą niespodziankę. A od tamtej pory słuch o niej zaginął, jak i wszelkiej maści wieści. Nawet plotek nie było, ni domysłów. Nic.
Podobnie zresztą jak i o innej elfce, która to w mniemaniu Rady zawiodła na całej linii i powinno się ją do D'vissu wrzucić, a nie tolerować niecne wybryki.
Oczywiście, zdania Wilka nikt nie brał pod uwagę.
Siedział sam w swojej komnacie, bo i środek nocy był. Ostatnimi czasy cierpiał chyba na bezsenność, a całą winę za ten stan zwalał na Szept, która... Nie wiedział dokładnie co. Porzuciła i jego i Merileth? To nie było do niej zbyt podobne, ale skoro próby kontaktu zawodziły, zwiadowcy nie znaleźli śladów... Cóż, był już chyba nawet skłonny uwierzyć w to, że ich zostawiła. Ot tak. Po prostu.
Nie byłby też zaskoczony wizytą Cienia. Potrafił przewidzieć już co poniektóre fakty z niemalże stu procentową pewnością, a ostatnia wizja... Cóż, nie będzie miał dla niego dobrych wieści. W zasadzie, to dobrze mu tak.
- Czy nazwałaś mnie, elfeczko, kimś o potężnych gabarytach? - Październikowe Dziecko drgnęło; strzeliły zmarznięte przez noc ubrania, kiedy olbrzym się podnosił, trzasnęły odrywane od śniegu i ziemi buciory, a cień Jaruuta przysłonił słońce. - Chcąc zrobić ze mnie żywego tarana?
- Jaruut… - Jasha zadziwiająco szybko zerwał się na równe nogi, sycząc i klnąc jak szewc, a nie jak kaznodzieja, stając przed olbrzymem. I już myślał nad dobrymi argumentami, aby ugasić wielki gniew, lawiną nadciągający, próbując się skupić i ból głowy pokonać, kiedy Jaruut się roześmiał, aż z góry spadł śnieg.
- Jak za pięć minut nie będziecie gotowi, idę sam, a wy zostaniecie z tyłu - olbrzym odwrócił się i tak, by nikt tego nie zobaczył, mrugnął do Iveliosa; widać stary elf znalazł sobie potężnego sojusznika. Jaruut przeciągnął się, rozciągnął i rozejrzał po okolicy, chcąc sprawdzić śnieg.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - szamanka nie była przekonana, ale ufała Szept i to pozwoliło jej być spokojną. Czas ich gonił, a sytuacja wymagała wyjątkowych środków.
- Szkoda, że Masz nie mógł… - Corvo oberwał w głowę od Borówki. - No co? Wiem, że nie mógł. Mówię tylko, co by było gdyby jednak!
- Masz nie może, więc nie zastanawiaj się jak dewotka, co by było, gdyby mógł! Pakuj się! - Borówka spakowana była już dawno. Ot nauki wpojone przez Bractwo nie poszły w las.
- Konie mogą przeszkadzać…
- Cicho bądź!
Tylko Lofar smacznie sobie spał dalej.
Xantia straciła zainteresowanie stojącym obok niewolnikiem; jeszcze będzie miała czas, aby zadać cisnące się jej na usta pytania; teraz gnębił ją inny problem. Wahanie czerwonowłosego. Nie, nie wahanie, podjęta decyzja, której jeszcze nie wypowiedział, chociaż całe jego ciało krzyczało.
Lanistka cmoknęła, zirytowana. - Będzie trzeba nauczyć go, jak wygrywać. - Publiczność także była ważna, Xantia o tym wiedziała. Czasami zdawało się, że ludzie na trybunach byli ważniejsi niż wynik walki. I namiestnik. Obecny lubił krwawe zakończenia, a jeśli on nie będzie zadowolony, zawali się wszystko. - Mieliśmy układ niewolniku. Tutaj wygrana jest, gdy przelejesz krew i odbierzesz życie. - To było bez sensu. Xantia za długo w tym siedziała, by nie wiedzieć, jak to się skończy. - Przegranego sprzedajcie. Pyszałka nauczcie reguł mojej gry. Chodź, opowiesz mi o mieszańcach - lanistka pociągnęła łańcuch na kostce Devrila, schodząc z areny treningowej.
Brzeszczot miał dostać bolesną nauczkę.
Wilk wywrócił oczami. Iskra, Iskra, Iskra, jakby tylko to się liczyło. Władca wiedział. Przewidział co Cień zrobi w materii z Solaną po tym jak się dowiedział co Iskra zrobiła z wiedźminem... Coś błysnęło w oczach Wilka. Nie było to nic przyjemnego.
- Nie wiem, czy ja wyglądam na jej męża? - mała zaczepka, ale jakże nie na miejscu, ale on brnął dalej - Poza tym, panie Cień, zasłużyłeś sobie. Nic nie rozumiesz. Kompletnie nic. W zasadzie, nigdy nie rozumiałeś... Zasłużyłeś sobie nawet na to, gdyby cię w końcu porzuciła.
[no to uznaję, że miał wizję :D]
Władca przymrużył oczy. Cień nie dość, że był na jego terenie, że ich zdradził... To jeszcze śmiał pyskować i się stawiać. No patrzcie państwo.
- Ja w przeciwieństwie do pewnego osobnika zajmuję się tym co mi zostało, a mianowicie córką. Szkoda, że pewien osobnik zostawia swoje dziecko pod cudzą opieką bo sam nie ma dla wyżej wspomnianego dziecka czasu - odparował i jeszcze brakowało tego, by Natan do komnaty wpadł. Bo rzeczywiście, chłopiec został w stolicy pod opieką Epoha i paru braci z Moriaru.
- Poza tym, pewien osobnik chyba zapomniał o tym, że to on pierwszy zdradził. To ona ci się odpłaciła a ty znowu ją zawiodłeś - Wilka coś za bardzo trzymało się ostatnio jedno słowo.
Podniósł się wstrzymując nerwy i chęć urwania mu głowy. Dysponował jeszcze jedną informacją o której Cień nie miał zielonego pojęcia... I tak mu chciał dopiec, tak chciał go zagiąć, że wypalił bez zastanowienia.
- Być może Redan cię uprzedzi i pozdrowi obie elfki - warknął przypominając sobie wizytę kapitana - Fenrisi istnieją. Działają. Ciekawe ile będziesz wart bez swojej elfki - i niemalże kipiąc ze złości na swoją bezsilność, odszedł do okna wyglądając przezeń, jakby się spodziewał, że lada moment zobaczy tam Szept.
- Nic nie jest przesądzone panie Cieniu - warknął Wilk nawet nie racząc się odwrócić. On znajdzie Szept przed nimi... Ale... Z kolei musiałby zostawić Mer bez opieki. No bo z kim... Z Epohem? Będzie to musiał przemyśleć. Zresztą, jeśli będzie miał Iskrę jako zakładnika... Cóż, wtedy można by zaszantażować Cienia. Jakoś spróbować wpłynąć na Bractwo by dało Szept spokój. Przywołał do siebie ostrym gestem jednego ze strażników i szybkim, płynnym elfickim wyjaśnił mu sytuację. Lucien nie miał szans się zorientować, że Wilk nakazał zatrzymać Natana w stolicy.
Już on Cienia poszantażuje.
A Wilk, sądząc, że Merileth jest całkiem bezpieczna w pałacu, opuścił komnatę. Nie może Natana przestraszyć, bo użyje tej swojej piekielnej umiejętności po tatusiu i tyle go będzie widział... Musi to delikatnie rozegrać.
Bogowie, do czego to doszło, że zaczęli się szantażować za pomocą dzieci.
Natana znalazł tam, gdzie zwykle, w niewielkiej chatce w dolnych partiach miasta, gdzie urzędowali ci z Moriaru... Ale aktualnie ich tu nie było. Zadbał o to. Wysłał strażników by znaleźli im jakieś zadanie, a Natan został sam.
- O, wujek - brązowe oczka chłopca spoczęły an sylwetce władcy, a Wilk poczuł nagle wielki ciężar na sercu. Nie chciał, żeby to tak się skończyło. Ale... Ale nie chciał też tracić swojej rodziny.
- Nie powinieneś już spać? - zagadnął przykucając przy chłopcu, a Natan nie zdązył odpowiedzieć, bo już spał. Magia lecznicza bywa zdradziecka, podobnie zresztą jak i jej użytkownicy.
Natan zniknął z domku bez żadnego śladu.
Wilk zaklął. Nie przewidział, nie domyślił się... I Lethias miał okazję chyba po raz pierwszy widzieć władcę tak rozlezionego, tak rozgniewanego, bo nawet pięścią uderzył w ścianę zdzierając skórę z kostek. Nie zwrócił na to uwagi.
- Zbierz zwiadowców. Wszystkich jakich obecnie posiadamy - warknął mierząc ich nieprzychylnym wzrokiem, pełnym jakiegoś bólu i bezradności, a zarazem zacięcia. Znajdzie go. I ją też. Chyba, że...
- Poślij ich w cztery kierunki świata. Szukaj w ludzkich osadach. Pytaj o Fenrisów.
***
Iskra nie była pewna, czy powinni tak pozostawić fakt, że to ludzie się na nich rzucili. Oni dotąd urzędowali na skraj lasu nic od nich nie chcąc... A tu proszę. Dziś rano znalazła obciętą głowę jednego z Fenrisów. Była zła. Była zła i rozczarowana, bo to Szept postanowiła nie atakować ludzi. Zobaczymy co teraz powie...
- Masz swoich ludzi - i rzuciła obciętą głowę jednego z elfów Fenrisa pod stopy magiczki.
- Zaatakowali go dlatego, że BYŁ elfem i BYŁ Fenrisem. - warknęła Iskra niemalże czując jak skacze jej ciśnienie. Od kiedy dla Szept ludzie byli ważniejsi od braci krwi? Od elfów?
- Ludzie sami są sobie winni. Gdyby nie wpieprzali wszystkiego latem a żyli rozsądnie, to teraz by mieli co jeść. Poza tym, jak zawsze szukają winnych wszędzie dookoła tylko nie u siebie. Czy my ich winimy za nieurodzaj? Nie. - urwała na chwilę spoglądając na odciętą głowę z dziwnym bólem w oczach.
- Co, mamy nic nie robić? Pozwalać im na to? Nie mam ochoty obudzić się ze sztyletem w plecach tylko dlatego, że zrobiłaś się za miękka.
Zmrużyła oczy rozjuszona. Ona z Cieni coś wzięła? Nie, to Szept najwyraźniej zmiękła i stała się bardziej człowiekiem niż elfem.
- W takim razie sama obudzisz się z nożem w plecach. Ludziom nigdy nie można było ufać. Wyciągniesz do nich rękę, a oni ci ją odetną aż po łokieć. Ja nie zamierzam podzielić jego losu - wskazała przelotnie na głowę i twarz wykrzywioną w grymasie bólu.
- Naszym rasom nigdy nie było pisane się zjednoczyć. Robisz coś, czego nie można osiągnąć i dobrze o tym wiesz. To były nasze ziemie. To ludzie tu wtargnęli wyrzynając naszych braci i siostry. To oni nas wypędzili do lasu. - znów chwila ciszy, kiedy Zhao przebiegła wzrokiem po elfach, którzy już do nich dołączyli. Oni wszyscy...
- Nie będzie zgody. Wiesz o tym. Nigdy nie miało jej być - a potem odeszła, niknąć wśród zmarzniętych liści krzewów i drzew. Wraz z jej odejściem, słuch o Zhaotrise zaginął.
Stolica pozostawała bez władców, a wszystkie sprawy znów spadły na głowę biednego Iveliosa. Wilk opuścił Eilendyr wraz ze zwiadowcami. Miał przecież cel, a żeby go osiągnąć... Musiał mieć i elfkę i chłopca. Osiągnął już połowę sukcesu. Już był prawie u celu... Ale wtedy tropy zaczęły się urywać i mieszać. Coś zaczynało brzydko pachnieć, jakby magiczną manipulacją w tropach. Wilk wiedział, że to magiczka, która chyba chciała zatrzeć ślady. Tylko, że przed tropicielami Moriaru mało co się ukryje.
- Tędy - mruknął jeden z odzianych w czerń elfów i zanurzył się bezszelestnie między drzewa.
***
Nie musieli długo wędrować. Znaleźli ją. Oczywiście, on, głupi jeden, wciąż żył nadzieją, że obie są razem, że sprowadzi Szept z powrotem... Mylił się. Iskra była sama. I siedząc w krzakach, ukryty przed jej wzrokiem, już w myśli ją przepraszał. Ale robił to wszystko dla nich. Dla rodziny...
- Nie zróbcie jej krzywdy... - dodał jeszcze cicho, a potem skinął dłonią, a spomiędzy krzewów i zlodowaciałych pni wyszli elfi zwiadowcy otaczając Iskrę okręgiem.
- Co do kurw... - elfka nie zdążyła skończyć, bo jedna, niewielka igiełka maczana w specjalnej miksturze trafiła ją w szyję powodując natychmiastowy wręcz sen.
- Wracamy... Albo nie, poszukajcie jeszcze jakichś śladów. - wciąż miał głupiec tą nadzieję, że jednak... Ale śladów nie było. Iskra zbyt daleko oddaliła się od Fenrisów, a śnieg padał od dwóch dni.
- Panie, magowie ze Starszyzny meldują, że mamy delegację Wirgińską pod bramami stolicy...
- Wracamy. - podniósł się z kucek i poważnie rozejrzał spod szpiczastego ronda kapelusza - Weźcie ją, niech ktoś złapie Kelpie. Wracamy.
Wilk uniósł brwi po raz kolejny uzmysławiając sobie, że jest naprawdę dobrym aktorem.
- Fenrisi? Cóż, zwiadowcy mają to do siebie, że gdy nei am wieści, to lubią zmyślać - zupełnie jakby poddawał pod wątpliwość ich wiarygodność. Bogowie, w co ta Szept się wpakowała... I jeszcze zniknięcie małej Merileth... Domyślał się już kto za tym stoi. Będzie musiał się skontaktować z szanownym panem Cieniem, niech go szlag i robactwo.
- Ależ poślę z wami moich ludzi... Co prawda nie cały oddział, ale paru elfów muszę wysłać - o tak, musiał. Może znajdą Szept i ukryją ją gdzieś... Już on wybierze takich co go nie zawiodą. Chwila namysłu, szybkie przekalkulowanie sytuacji.
- Finnian, Michaelis - skinął dłonią, a dwóch elfów wysunęło się z szeregu stając przy władcy - Oni pójdą z tobą, marszałku. Ja wracam do obowiązków... - i to mówiąc, odszedł gnany strachem. Co jeśli elfy go zawiodą i jej nie znajdą? Co jeśli zrobi to Wirginia? Poza tym, musi wystosować list do Cienia... Dlatego udał się do wieży z ptakami, wybrał tam młodego sokoła, który był jednym z najszybszych ptaków. I napisał na niewielkim skrawku papieru "Mam coś co kiedyś było twoje". I z taką wiadomością ptak opuścił Eilendyr udając się na poszukiwanie Cienia.
Heiana nawet nie wiedziała, jaki okrutny los sobie zgotowała i co uczyniła. Idąca za nią Borówka westchnęła i kręcąc głową, minęła elfkę, nawet nie chcąc tego oglądać. Bogowie, miejcie litość dla nieświadomych.
- Gdy ktoś się o mnie troszczy, przybywam! - Lofar wyskoczył przed uzdrowicielkę, jak przysłowiowy zając z krzaków, wypinając dumnie pierś, nawet się nie chwiejąc na krótkich nóżkach. Tylko rumiane policzka zdradzały, że uraczył się przez noc swoim miodem. - Naprawdę się o mnie martwiłaś? - kiedy nie było Brzeszczota, nie miał kto pohamować rozbrykanego krasnoluda, a rozochocony , czasami się zapominał. - Podróżuję już tylko z tobą! - i szedł krok w krok za Heianą, jak cień. Biedna elfka.
Jaruut zatrzymał się przed zawaliskiem śniegu. I on miał to poruszyć? Niewolnicza praca. Dźgnął palcem śnieg, a kupa białego puchu spadła na stojącego obok kaznodzieję. Olbrzym się uśmiechnął. Jasha jakoś nie miał ochoty.
- Nie bądź zuchwały - ot lekkie napomknienie, że nie on tu dyktuje warunki, a sugestie, jak powinna wychowywać swoje psy, powinien zachować dla siebie i nawet ich nie wypowiadać szeptem, jeśli chciał głowę zachować. - Porozmawiasz z nim później - widać lanistka była w dobrym humorze, prowadząc Devrila krętymi korytarzami. I uśmiechała się. Chyba to, co zaraz zobaczy niewolnik, bardzo ją cieszyło.
- To że ty chcesz to jest mało ważne - odpowiedział Wilk podnosząc wzrok znad papierów nad jakimi siedział. Splótł palce i przyjrzał się uważnie Cieniowi.
- Ty masz coś mojego. I ja chcę to z powrotem. Poza tym, ja mam dwie osoby, ty masz tylko jedną. Zdobądź drugą, to porozmawiamy. - taki był pierwotny plan... W końcu Cienie niby były najlepsze w tropieniu i znajdywaniu osób więc cóż dla niego to będzie znaleźć Szept...
Zmrużył oczy. Wiedział, bogowie, wiedział do czego Cień jest zdolny i, że to nie jest blef nawet w najmniejszym stopniu. Podniósł się mierząc Luciena nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Gdyby nie ja, już dawno byliby za wieżami. Poza twoim zasięgiem. - ale ruszył do drzwi z zamiarem pokazania mu gdzie siedzi Iskra... Bądź też raczej leży, bo i ona i Natan byli wciąż uśpieni. Wolał nie ryzykować.
Nie odpowiedział. Przełknął do co uwięzło mu w gardle, a wydawało się mu ciepłą kluchą. Co on takiego zrobił, że takie rzeczy go spotykały? Co takiego?
Ale z Iskrą Cień sobie nie porozmawia, bo elfka leżała na łóżku, okryta kocem, jakaś blada. Oddychała cicho, płytko, jednym słowem spała jakimś nienaturalnym snem. To samo zresztą było z Natanem. I być może fakt, że się długo nie widzieli mógł wywołać u Cienia wrażenie, że się zmieniła, to prawda była taka, że Iskra po prostu drastycznie schudła. Walka wraz z Fenrisami najwidoczniej jej nie służyła, podobnie jak i sen.
- Zaraz się pojawię - mruknął Wilk skinając dłonią ns strażników. Nie będzie przecież rozmawiał z ludźmi bez ochrony... Mało to głupich pomysłów ludziom wpada do głowy?
- Chcę zobaczyć córkę. I dopóki jej nie zobaczę nie masz co myśleć nawet o wymianie - oświadczył sucho, po czym zostawił go samego wraz z Iskrą, Natanem i paroma strażnikami.
Iskra jednak nie mogła się wybudzić, choć bardzo mocno irytował ją sam fakt tego, że ktoś śmiał ją uśpić. I o ile duch elfki mógł się buntować i odgrażać, ciało wciąż pozostawało w mocy tego, kto rzucił czar. Była więc bezsilna.
***
Wilk śćiągnął brwi. Wilczyca. Sen. Wcale mu się to nie podobało, wcale... Westchnął zrezygnowany opadając na krzesło i potarł skronie.
- Żadnej Wilczycy nie złapaliśmy, jak już, to zrobili to Wirgińczycy... Poza tym, nikt wam nie kazał iść na Medreth. I z łaski swojej opowiedzcie mi coś o tej Wilczycy, bo nawet nie wiem kim jest - zawsze lepiej się upewnić. Głupi, głupi idiota miał nadzieję, że to jednak nie Szept jest Wilczycą...
Jaruut robił co mógł, aby idący za nim towarzysze mieli lżej, niż on sam. Był wielki, wrednym olbrzymem, ale idący za nim krok w krok Jasha, poznał go nieco lepiej. Dziwna to była para, nie planowana, osobliwa, ale niech tylko ktoś spróbuje jednego skrzywdzić, drugi rzuciłby się na niego nawet z pięściami.
- Czy te góry kiedyś się skończą?
Borówka pełna była obaw, chociaż zachowywała kamienną twarz, jak w bractwie; pogoda im nie sprzyjała, z gór schodziła mgła, wszędzie kręciły się lodowe dzieci, a Dar był daleko.
- A czy, skoro się o mnie martwisz, mógłbym spać obok ciebie? - Lofar korzystał z okazji; skoro uzdrowicielka była miła, może się nabierze. Ten, kto znał krasnoluda, powinien uzdrowicielkę ostrzec. - Wiesz, boję się przebywając na powierzchni... I czuję się samotny.
Xantia była słowną kobietą. Jej ludzie, którzy pracowali z niewolnikami, znali się na swojej robocie aż za dobrze. Uczyli, ale tak, by nie zabić. Dawali nauczkę, ale nie krzywdzili tak, by wyłączyć z walki niewolnika. Wiedzieli, co robią.
Brzeszczot syknął, kiedy starsza kobieta przemyła wodą jego plecy.
- Skomlesz, jak baba, dzieciaku.
- Jak zwykle, jesteś urocza, Maco.
- Jeżeli naprawdę chcesz żyć, będziesz musiał zabijać.
- Jeżeli Xantia chce wygrywać, będzie musiała pójść na kompromis.
Na korytarzu rozległy się kroki. Zabrzęczał łańcuch. Niewolnik?
[Tak skaczę trochę z Devem, pseplasam...]
Gdyby Iskra go słyszała, niechybnie by rozpętała awanturę odnośnie zadanych przez niego ran, odnośnie sytuacji jaką zastała po powrocie... On z Solaną. Z największym wrogiem.
Ale elfka nie słyszała. Nie mogła odpowiedzieć.
Sen trwał.
- Jeśli wyrazi taką zgodę, zapewne się z nim spotkasz, Cieniu - odpowiedział jeden ze strażników zimnym tonem co chwila przerzucając spojrzenie to na niego, to na Iskrę.
***
Był już pewien. Szept... W co ona się znowu wpakowała. No tak. Wiedział. Fenrisi. Dlaczego on miał wrażenie, że to skończy się dokładnie tak jak we śnie? Oczywiście, nie chciał tego, nie wiedział jak sobie poradzi kiedy... Nie, tak nie można było myśleć. Musi ją wyciągnąć. I przemówić do rozsądku... Czy ona w ogóle nie myślała o nich? Już nawet pal sześć jego, ale Merileth? Wilk nie potrafił zrozumieć.
- Trzeba mieć nadzieję. Zawsze. I żadnego opłakiwania - zupełnie jakby mówił do poddanych, którymi przecież oni nie byli... Nie panował nad sobą. Już nie.
Jaruut szedł przed siebie. Borówka co chwila upominała młodego Corvo, żeby tak nie krakał; kiedy zaś przestał zapeszać i na wszystko patrzeć z ciemnej strony, zaczął przyglądać się olbrzymowi. Uporczywie, aż go sam Jaruut kilka razy upomniał. O wiele skuteczniejsze okazały się jednak podszczypywania Borówki, co by olbrzyma nie rozpraszał i dał mu spokój.
Jasha za to zainteresował się dzieciakiem. Spytał nawet raz, czy dwa swojego przyjaciela, czy aby ten młodzik mu kogoś nie przypominał. Październikowe Dziecko zbywało go machnięciem ręki, za każdym razem dorzucając, że jak chce, to da kaznodziei przebijać się przez śnieg, może jego bogowie mu pomogą, a jak nie, to morda w buty i niech siedzi cicho.
- Ukrywam swój strach! - Lofar był jak chorągiewka na wietrze; obracał się tam, gdzie lepiej zawiało i na wszystko miał gotową odpowiedzieć, a improwizacja powinna być jego drugim imieniem, albo kochanką. - Wyrzucono mnie z podziemnego domu. Wyrwano z łona kamiennej matki! Nikt już się nie liczy z uczuciami krasnoludów... - bogowie, widzicie, a nie grzmicie.
- Mam go doprowadzić do porządku - cuchnąca błotem, śmierdząca maść, którą kobieta wyjęła z pudełeczka, nie wywołała uśmiechu na twarzy najemnika. - Gadaj. Jak nie ja to i ktoś inny usłyszy - najwyraźniej groźba wywołania złości u Xantii była silniejsza, niż strach przed nową zabaweczką jej pani.
- Czego tu szuka, przydupasa Xantii? - bogowie, widzicie, a nie grzmicie.
[Bardzo, bardzo dobrze ^^ A Szept mnie rozwala xD]
Ściągnął brwi, zagniewany. Nie dość, że wtargnął tu bez pytania, że psuje mu wszystko... To jeszcze wręcz go obraża taką wymianą. Przecież obiecał sobie, że nie odda tej dwójki tylko za Mer... Lecz z drugiej strony... Wiedział, niestety wiedział, że Cień byłby zdolny do wyrządzenia jej krzywdy. On nie był natomiast w stanie skrzywdzić ani Natana, ani Iskry. Ale potargować zawsze będzie mógł... Musi spróbować.
- Iskra za Szept. Natan za Merileth. Innej wymiany nie będzie albo obydwoje powieszę - coś błysnęło w oczach władcy. Nie było to ani przyjemne, ani jakoś specjalnie straszne, lecz... Cóż, błysk w oczach nigdy nie wróży nic dobrego.
Zaklął w duchu, choć nie dał po sobie tego poznać. Wiedział, że są gorsze rzeczy niż śmierć... Chociażby życie dalej z wiedzą, że dał skrzywdzić własne dziecko... Jeszcze raz łypnął na Cienia jakby chciał znów coś powiedzieć, ale złapał spojrzenie opiekunki Mer. Strach. Strach elfki przeszedł momentalnie na niego i zmiękł. Nie mógł ryzykować życiem małej.
- Niech będzie... Jutro w mieście. Południe. Ani minuty dłużej, a jeśli spadł jej choć włos z głowy... - zawiesił głos by dodać sytuacji dramatyzmu. Niech Cień się domyśli.
Cienia oczywiście szybko zebrano z zimnej posadzki. Marcus, który akurat był w pobliżu, posłał Figla do Królika, a sam zajął się zaganianiem Cienistego do boksu. Poszukiwacz jednak, pod komendą Białego, trafił nie d sali rannych, a do swojej komnaty. Królik uznał bowiem, że tu mu będzie lepiej. Spokój. Cisza. A nie piekielne wrzaski zszywanych przez medyka szaraczków.
Wieści krążyły szybko, jak to zwykle w Czeluści. Iskra siedziała obok Tancerza w sali treningowej i obserwowała nowo przyjętych, przy okazji także doglądając treningu własnego synka. Wtedy dotarła do niej wieść, że Poszukiwacz jest ranny. I to poważnie.
Ale zamiast pójść do niego, jak przykładna żona, ona wciąż się gniewała o tą całą... Wymianę. Nie podobał się jej ani trochę fakt, że Lucien odważył się porwać małą Merileth, choć to ewidentnie Wilk zaczął tę farsę na porwania. Nie chciała słyszeć tłumaczeń i wyjaśnień, po prostu rozpętała awanturę i rozbiła na nim wazon. I w chwilę potem już jej nie było.
Drugie podejście Cienia, kiedy zjawił się w jej komnacie, skończyło się podobnie, choć tym razem chybiła i trafiła w ścianę. Kazała mu się wynieść. Po raz kolejny zresztą. Posłuchał.
I teraz... Elfka czuła się nieco dziwnie. Spuściła wzrok, zmarkotniała. Ale nie poszła do Cienia. Nie. Uparcie siedziała na macie i obserwowała Natana. Dopiero kiedy noc spowiła góry ciemną zasłoną, kiedy ułożyła syna do snu, odważyła się zabrać jedną świeczuszkę i zakraść się do jego komnaty. O tak, mimo tego, że pojawiła się tam dopiero w nocy, zdążyła zebrać informacje w dzień.
Cicho stąpając, sięgnęła ostrożnie drzwi uchylając je na jak najmniejszą szerokość. Nie chciała by skrzypnęły i go obudziły. Potrzebował odpoczynku... Wślizgnęła się do środka i przymknęła drzwi. Płomyk świecy przesłoniła wolną dłonią i podeszła cicho do łóżka, gdzie leżała postać. Zauważyła, że odkrył się przez sen, w końcu, przecież mogło mu być gorąco pod trzema kocami... Usiadła delikatnie na łóżku, tuż przy nim i westchnęła. Posiedzi chwilę, a potem pójdzie. Tylko chwilę... Odstawiła ostrożnie świeczkę na szafeczkę przy łóżku, dokładnie tam, gdzie ktoś złożył broń Cienia i sięgnęła jednego z koców. Zauważyła biały bandaż opasający jego pierś i rękę w łupkach. Jednak nie powiedziała nic, nawet nie zaklęła i okryła go na powrót kocem.
- I coś ty znowu sobie zrobił... - odezwała się, bardziej jednak do siebie niż do niego i sięgnęła dłonią policzka męża, delikatnie muskając go palcami.
Skąd mogła wiedzieć, że ten duży spryciarz w ogóle nie śpi odkąd tylko przekroczyła próg komnaty...
***
Wilkowi mocniej serce zabiło, strach wymalował się w duszy, ale brwi jedynie drwiąco się uniosły, jak władca nie do końca wiedział o kim mowa. Musiał grać. Musiał grać żeby przeżyć... Najgorsze było to, że nie miał wizji. A bez nic.. Cóż, bez nich czuł się nieco zagubiony. Nie wiedział co może go czekać.
- Oczywiście, że nie mieliśmy nic wspólnego z Fenrisami - mruknął znad rozłożonej mapy - Ale wolałbym zobaczyć waszą... Khem, "zdobycz". - słowem, Wilk sobie powątpiewał w Wirgińską rzetelność.
Nie sądziła, że zastanie go wybudzonym, czy też udającym sen, więc na dźwięk jakby zagniewanego głosu Cienia, drgnęła cofając dłoń od jego twarzy, splatając palce na swoich kolanach, jakby wcale go przed chwilą nie dotykała. Dłuższą chwilę trwała w milczeniu wpatrując się w płomyk topniejącej świecy na szafeczce, jedyne źródło światła w komnacie.
I rzeczywiście, przez chwilę można by sądzić, że elfka wstanie i wyjdzie pozostawiając go samemu sobie. Ale tak się nie stało.
- Przepraszam za ten wazon - bąknęła sięgając pasma swoich włosów i gładząc je nerwowo. Ona naprawdę nie chciała rozbić mu go na głowie... Tak wyszło.
- I nie chcę się dalej kłócić... - zerknęła na niego wzrokiem zbitego szczenięcia i jeszcze brakowało tylko tego, żeby się elfia pani rozpłakała.
***
Tu Redan utrafił, bo oczy Wilka błysnęły, a on sam w tej chwili bardziej mógł przypominać zdziczałego elfa niż dostojnego władcę.
- Zapominasz się marszałku - warknął - Mimo tego, że jest to przywódczyni Fenrisów, jest także elfią władczynią, a moją żoną. I poprzez wzgląd na naszą przyjaźń z gubernatorem wolałbym, żebyś trzymał swoich obdartusów z dala - w końcu to ile razy Redan zapewniał, że są przyjaciółmi. Cóż, teraz Wilk postanowił powołać się na tę kartę i zobaczyć co się stanie... Poza tym...
- To i tak nie jest ona - uśmiechnął się kątem ust - Znaczy się, Wilczycą jest, owszem. Ale Fenrisom przewodziły dwie kobiety, a wy teraz ukazujecie swoją niekompetencję pokazując tylko jedną - takim zagraniem być może kupi czas dla Szept... Nim znajdą Iskrę, on odbije Nirę. Musi.
Gdyby Iskra myślała w tej chwili choć trochę racjonalnie, zapewne spytałaby jadowitym tonem, czy sypiając z Solaną też nie chciał by cierpiała. Ale pytanie nie padło, bo elfka zapomniała o tamtym incydencie. Znacznie bardziej interesował ją teraz sam Cień, osłabiony, ranny... Chociaż jednym plusem był fakt, że zarówno rana jak i złamana ręka znajdowały się po jednej stronie ciała, tak więc bez przeszkód mogła się przytulić do drugiej. A skoro sam ją zachęcał... Wślizgnęła się do łóżka tuż przy nim, obok, ciasno, nos wtulając w jego szyję.
Brakowało jej tego.
***
Wilk miał sporo do przemyślenia i zaplanowania, dlatego też szybko wywinął się od dalszych rozmów z Redanem, choć najchętniej to po prostu by go zabił i wyniósł stamtąd Szept... Ale tak łatwo być nie mogło, no przecież. Jak to mawiał Dar, dziwka fortuna? Elf miał w tej chwili wrażenie, że to określenie losu jest wielce adekwatne.
Musiał zaplanować. Już raz odszukał posłąńca Bractwa. Wiedział jak się kryją. Wiedział jak działają... Już raz zabił jednego. Zrobi to i drugi raz.
- Lofar, nie pal cholewek!
Krasnolud pogroził Październikowemu Dziecku pięścią, wypiął dumnie pierś i zakrzyknął: - Lofar Rozkoszny, ty bucu, debilu jeden! - było to już charakterystyczne powiedzonko krasnoluda, zastrzeżone tylko dla niego, przylgnęło do niego niczym rzep i nie dawało się zapomnieć. - Zero szacunku… - mruknął już pod nosem, podciągając przez płaszcz spodenki, ocierając pot z czoła; zmachał się, cholercia, tą drogą, a nic nie wskazywało na to, że cokolwiek ma się poprawić. Może, jak ładnie poprosi, ktoś go weźmie na ramiona? Szybko spojrzał na olbrzyma, potem na elfkę i dzieciaka od mamuta i zaklął pod nosem: nikogo godnego, aby nieść jego szlachetną osobę. - Wygnano? W sumie, na bogów, wcale. Powiedziałem, wygnano? Coś mi miód język plącze…
- Ty ciołku kociołku!
Borówka trzasnęła Corvo po głowie. Chłopak najwyraźniej czymś zawinił. Dziewczyna, czerwona niczym burak po same uszy, wyprzedziła dzieciaka i pomogła prowadzić konie. Corvo wyglądał tak, jakby coś bardzo go uradowało, chociaż nie powinno. Taka minka szelmowskiego niewiniątka.
- Heiana, on ma niecne zamiary!
Jaruut z ukosa na magiczkę spojrzał, rozbawiony, ale zaraz też wziął się do roboty, po krótkim odpoczynku. Cóż, elfce mogło się nie podobać jego podejście do bogów, ale olbrzymy już tak miały. Nie wierzyły w nic niematerialnego, transcendentnego. Bóstwo, które siedzi ukryte przed wzrokiem wiernych, czy w niebie, czy na ziemi, czy pod nią, było dla olbrzymów czymś mało logicznym, a wręcz głupim. Olbrzymy wierzyły w siebie, w swoją pracę, w swoich przywódców.
Watażka Jaruut w końcu się odezwał. - Przyjdź, zapraszam do Ka’Tun, poznasz nas stosunek do bóstw. A jak wyjdziesz, przestaniesz pierdzielić o ulotnych wróżkach.
Maco wyszła. Niech ten kochaś później tłumaczy się Xantii, dlaczego pokaleczone plecy jej niewolnika nie zostały opatrzone do końca. Starsza kobieta była niczym matrona i kto jak kto, ale ona miała posłuch u lanistki. Dziwny związek łączył ją z Xantią i niektórzy mówili, że to coś więcej, że w grę wchodzi chuć, a inni woleli nic nie mówić, aby zachować swoje życia.
- Po pierwsze… - Brzeszczot się dźwignął, siadając z sykiem na pryczy - Jestem mieczem do wynajęcia, a nie do pożyczenia. Zniewolenia też nie - i szybko sobie przypomniał, skąd zna tego zapatrzonego w siebie lalusia. Keroński wredny mag! Bogowie, ileż on miał tajemnic i ileż znajomości. - Po drugie, powiedz temu staremu prykowi, że wciąż wisi mi trzy złote monety i nie, wcale o nich nie zapomniałem - taki tam stary zakład, który najemnik wygrał, a od którego zapłaty nie może się doprosić od Alastaira. - Po trzecie, ty lepiej dbaj o swój tyłek, bo znudzona Xantia gotowa jeszcze oddać cię strażnikom. Po czwarte, uważaj, co mówisz - ostre spojrzenie najemnika sugerowało, że to, co teraz mówi, jest ważne. - Ściany mają tutaj uszy - mają uszy, ale nie tak dobre jak te, którymi natura wyposażyła najemnika.
Iskra była dzisiejszym dniem zmęczona, ale leżąc tuż przy nim wciąż czuła się silną i gotową do działania. Jak gdyby czuła się wciąż zagrożona. Jak gdyby Czeluść nie była wcale taka bezpieczna... Ale nie podzieliła się obawami z Lucienem. Nie, on powinien mieć teraz jak najwięcej spokoju. I troski.
Palcami musnęła jego szyję i obojczyk, dłoń w końcu składając na jego piersi, na tym kawałku bez bandaża, tam gdzie była pewna, że nic mu się nie stanie od jej dotyku.
- Śpij... Przyda ci się odpoczynek.
***
Wilk był niemalże wniebowzięty. udało mu się dość szybko znaleźć Cienia, poza tym, w swoim przebraniu był niemal nierozpoznawalny... A w stolicy mówiło się, że zapadł na chorobę. Nie powinni odkryć podstępu. Nie powinni...
A jednak, wiele kosztowało go zachowanie ostrożności, bo jedyne na co miał ochotę, to wbicie Redanowi sztyletu w plecy. Musi pamiętać o tym, by się nie zdradzić... Dlatego też do Eilendyr będzie musiał wrócić okrężną drogą. Przez górny szlak, dolinę Nru, mijając Karmazynową Fortecę Moriaru... Długa to będzie droga i niebezpieczna. Ale przynajmniej będzie miał czas by doprowadzić Szept do jako takiego stanu. Merileth nie mogła widzieć jej matki w takim stanie... Poza tym, będzie i czas by rozpuścić wici na temat drugiej przywódczyni, czy jakkolwiek by ją nazwać.
Na przyuczenia Redana kiwał jedynie głową, milcząc. Wszak Cień mógł być milczący jak grób. Zresztą, to była ich wizytówka. Milczenie.
Choć bardzo tego nie chciał, musiał zachowywać się wobec Szept bez najmniejszej troski czy czułości, tak więc bezczelnie przerzucił ją sobie przez ramię jak worek kartofli i skinął Redanowi głową na znak, że pojął wszystkie wskazówki i informacje. Potem przerzucił Wilczycę przez koński grzbiet i wsiadł zbierając wodze. I nim ktokolwiek zdążył pomyśleć, pomknął przed siebie, w kierunku Gór Mglistych.
Wargi elfki musnęły policzek Cienia, a ona sama poruszyła się, co by ułożyć się wygodniej.
- Zostanę - mruknęła nieco już zaspana - Zajmę się tobą... - i usnęła. Wyglądało na to, że Cień zyskał osobistą pielęgniarkę, która za grosz nie znała się na złamanych rękach.
***
Ledwie zniknęli z pola widzenia Wirginii, ledwie koń wkroczył w dzikie, leśne ostępy, a Wilk go zatrzymał i ściągnął z siodła Szept. Musiał ją najpierw obejrzeć, dowiedzieć się, co oni jej zrobili... I poczekać.
Ułożył magiczkę na prowizorycznym posłaniu ze swojego płaszcza, po czym wsunął dwa palce do ust i zagwizdał. Usłyszy. Musi. Zresztą, przecież nie ogłuchła...
On musi zająć się Szept. I na pierwszy ogień poszła gorączka jaka trawiła jej ciało, z którą męczył się blisko dwie godziny. Wtedy też spomiędzy drzew wyłonił się ogromny biały wilk. Moka. I nie zwlekając ani sekundy dłużej, elfi władca zapakował Szept na wilczy grzbiet i sam usadowił się za nią na tyle wygodnie na ile mu pozwolono. Długa droga przed nimi... A przed nim sporo pracy. Szept była w opłakanym stanie.
Olbrzymy paliły cholewki i lepiej nie pytać, sąd i dlaczego wzięło się takie, a nie inne powiedzonko. Dla własnego, psychicznego bezpieczeństwa.
- Język to powinno się wsa... - krasnolud wstrzymał się od powodzenia, do czego tak naprawdę język powinien służyć. Jak dobrze pójdzie, to on jej to pokaże aż za dobrze, o tak. Lofar aż się szerzej uśmiechnął. - Karczmy i krasnoludzkie miody o wiele lepiej się sprzedają tutaj, niż u nas - i to jedno zdanie mówiło wszystko o Lofarze Rozkosznym, władcy patelni. Cóż, gdyby był tu Brzeszczot, albo chociaż Maltorn, to już by się wszyscy dowiedzieli całej prawdy, kryjącej się za tymi słowami. Naprawdę CAŁEJ.
- Pani magiczko, ja bym...! - Jasha spóźnił się odrobinę. Sekundę, może dwie. Olbrzym był szybszy niż ostrzeżenie kaznodziei, który już zdążył poznać swojego przyjaciela na tyle, że wiedział kiedy nadciągają kłopoty. Jasha musiał poćwiczyć refleks.
Jaruut się zatrzymał. Koniec tego torowania drogi. Odwrócił się, złapał Szept za kaptur płaszcza, jak lekką lalkę, podniósł i potrząsnął nią, większej szkody nie czyniąc, poza drobnymi zadrapaniami dumy. - Elfeczko, chcesz, to wyślę cię, abyś sprawdziła śnieg. Trzy stopy pod nim. - Olbrzymy były wojownicze. Drażliwe, były jak rozpędzony koń, jak burza. Watażkowie także, ale jako wodzowie wiedzieli kiedy i jak mogą sobie pozwolić na ukazanie swojej złości. - Każ olbrzymom szanować dupska bogów, a ząb będzie najmniejszym uszczerbkiem na twoim zdrowiu - Jaruut nie groził, on stwierdzał fakty.
Mała izdebka dla niewolnika była za ciasna. Okienko, przez które wpadały promienie słońca, a którym nie dało się uciec, dawało niewiele światła. Zimne mury z cegły suszonej na słońcu, spojone kruszejącą zaprawą zdawać się mogły słabe, ale jak na przekór, nawet obluzować się nie dawały.
- Czekaj, jak to sam powiedziałeś... - słuch nigdy nie zawodził najemnika, na niczym innym Dar tak nie polegał, jak na swoich uszach. Były wszystkim, czego potrzebował. I słyszał każde słowo w rozmowie lanistki z panem gogusiem, który mu teraz truł i wykładał życiowe prawdy, niech je sobie wsadzi głęboko w gardło. Bleh. Co on myśli, że co? Tylko wredna i upierdliwa magiczka, mogła mu uszy suszyć i upominać, a nie jakiś tam goguś, którego imienia nawet nie pamiętał, albo po prostu go nie znał, bo było mało ważne. Bogowie, Dar był naprawdę trudnym mieszańcem jeżeli chodziło o współpracę.
- Są nieco uparci. Czerwonowłosy nie jest głupi. I bardzo chce żyć, inaczej nie stawiałby warunków - słowo w słowo powtórzone każde zdanie Devrila. - Skoro uważasz, że półelfy są uparte, nie powinno cię dziwić moje zachowanie, nie? I odpowiedź też powinieneś znać.
["Nie drażnij olbrzyma, który ci drogę przeciera, bo sam w szczerym śniegu zostaniesz" to jest godne ołtarza!]
Rano obudzić Cienia mogły ruchy. Dźwięki. Iskry nie było już obok, za to stała nieopodal łóżka i podawała Białemu coraz to nowe maści i świeże bandaże. Innymi słowy, wypełniała swoje obowiązki jako przykładnej pielęgniarki.
A kidy Biały się zmył, przysiadła znów przy nim gładząc jego ramię opuszkami palców.
- Jak się czujesz Lu?
***
Wilk, będąc umysłem wewnątrz jej ciała, myślą w stolicy, a ciałem w drodze, oczywiście zauważył zmianę w przepływie energii w jej ciele.
- Lepiej się czujesz? - spytał dość łagodnie, ustami muskając szpiczaste ucho Szept. Moka przyśpieszyła kroku.
Oczywiście, Iskra nie byłaby dla Cienia tak bardzo miła, gdyby nie miała w tym pewnego interesu... Ale Biały i tak zamierzał wszystko zdradzić, prędzej czy później. Dlatego też, nim Iskra zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zjawił się znowu. Niezbyt zadowolony.
- Mogę usunąć, w końcu jestem medykiem. Ale nie obejdzie się bez konsekwencji - mruknął opierając się o framugę drzwi. Nie powiedział wprost, jak chciała zresztą Iskra, a, że resztę zaleceń elfki pominął... Cóż, wybiórcza pamięć zapracowanego medyka, zdarza się.
Iskra natomiast się jakby zjeżyła, bo spojrzała z istnym gniewem w oczach na medyka.
- Zamknij się - warknęła. Najwyraźniej temat jaki z nim poruszyła miał pozostać przed Cieniem tajemnicą. Ale Królik nie wyglądał tak, jakby zamierzał się poddać.
- A powiadomiłaś go o tym?
- O czym? - Zhao postanowiła rżnąć głupa. Może Lu się nie domyśli.
***
- Doskonale się bawię - mruknął Wilk niezbyt zadowolony brakiem odpowiedzi na swoje pytanie. W końcu on tu sobie niemal żyły wypruwał by z niej to świństwo wydobyć, a ona mu tu pytaniem odpowiada...
- Wracamy do Eilendyr i byłbym wdzięczny gdybyś wszystkie swoje "ale" i inne beznadziejne argumenty zostawiła dla siebie. Przynajmniej na jakiś czas.
Iskra prychnęła i wstała zaczynając krążyć po komnacie. Za to Biały wydawał się dziwnie zdecydowany, zupełnie jak nie on. Najwyraźniej czekał aż Iskra sama się przyzna. A elfka jakby się do tego nie kwapiła, bo bez słowa krążyła po komnacie i mruczała coś pod nosem...
Aż w końcu stanęła i spojrzała to na jednego, to na drugiego. I zaznaczyć trzeba, że na Luciena spojrzała znacznie łagodniej.
- To nie jest czas na to, żeby sobie ciążować - powiedziała jedynie, dość cicho, jakby liczyła na to, że Cień nie usłyszy.
***
- Otóż wracasz, bo to ja kieruję wilkiem, to ja cię trzymam i to ja mogę cię w każdej chwili uśpić - nie zamierzał ustąpić. Nie, kiedy w końcu udało mu się ją odzyskać i kiedy miał okazję z nią na spokojnie porozmawiać...
- Poza tym, nie zamierzam dłużej świecić oczami przed Mer, sama się jej tłumacz. Ja mam dość pytań o to gdzie zniknęłaś i kiedy wrócisz. - był zły. W tej chwili był naprawdę zły, bo nie dość, że on sam się martwił jak diabli, to jeszcze Merileth ciągle pytała o matkę... A to w niczym nie pomagało.
Biały usłuchał, wyszedł bez słowa. Swoją rolę w tej szopce już odegrał i nie zamierzał się dalej państwu trochę nie młodemu narażać.
A Iskra była w kropce. Wsparcie w postaci medyka było nieosiągalne. I Lucien. Zrywający się do siadu Lu, a przecież był ranny, rana w boku, złamanie... Skoczyła do niego i wręcz siłą położyła z powrotem. Nie będzie się narażał przez nią...
- Nie chciałam ci mówić... - zaczęła cicho, odwracając wzrok i spuszczając nieco głowę - I nie, to nie jego... Już byłam w ciąży kiedy się z nim przespałam... W sumie, to chciałam ci powiedzieć, ale wtedy... Wtedy... - elfka załkała cicho przypominając sobie co zastała, jaki widok kiedy wróciła wtedy do Czeluści. On... I ta głupia dziwka.
***
- Świetnie. Szkoda tylko, że nie raczyłaś powiadomić i mnie, bo przeczesałem cały Medreth i okoliczne ruiny. Zresztą, nie tylko ja. - potem umilkł. Na dość długi czas umilkł. Nie musiała mu mówić, że Cienie będą ją ścigać... Przecież jeszcze jakiś czas temu do nich należał. Wiedział jak działają. Ale kto powiedział, że odkryć zgubę mogą szybko... Równie dobrze informacja może dotrzeć za parę tygodni. W końcu Góry Mgieł i tak są wystarczająco daleko. Minie trochę czasu nim się zorientują.
- Sen zaczyna się sprawdzać, a ja nie mam zamiaru dopuszczać do tego co się tam stało. Chociaż raz mnie posłuchaj i nie rób durnot... - głos mu się załamał. Najwyraźniej Wilk się... Bał.
Październikowe Dziecko chrząknął. Długoucha miała gadane i wiotką, delikatną kobietką nie była. Watażka postawił Szept na własnych nogach. - No elfeczka, chłop z ciebie, a nie baba! - klepnąwszy magiczkę w plecy, niemal ją przewrócił. - Teraz wiem, co Brzeszczot miał na myśli.
- Mógłbyś wrócić... - Jasha ostrożnie, jak to on, wskazał na zaspy. Ivelios już coś zaczął przy śniegu kombinować, zniecierpliwiony czekaniem i lepiej by było, gdyby olbrzym znów szedł na przedzie, nie pozwalając starszemu elfowi na magiczne sztuczki.
- Naprawdę tak myślisz? - Borówka zorientowała się nieco po fakcie, że powiedziała to odrobinę za głośno; w momencie się skuliła, zasłoniła usta dłonią i pokręciła głową: że to nic ważnego, niech się nią nie przejmują.
- U mistrza Sorena wyglądała na zainteresowaną.
- Ale przecież mówiłeś, że chciała z niego tylko elfa zrobić, a nie od razu... No wiesz - Borówka wciąż w pewnych kwestiach była małą dziewczynką, chociaż dorosła kilka lat temu.
- Może się kryją?
- Hej, dzieciaki! - Jasha zamachał ręką - Bo zostaniecie w tyle!
Najemnik podrapał się po głowie. Jego wargi drgnęły, a zaraz twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, i śmiech wypełnił małą celę. - Nie bądź głupi. Pomyślą, że znowu się szlajam po karczmach i poczekają. Dziadek znowu powie, że jestem nieodpowiedzialny i machnie ręką. A mości królowej elfów ze stolicy nie wypuszczą na poszukiwania. A jak będzie chciała uciec, to ją wredna uzdrowicielka powstrzyma - najemnik był przekonany, że Heiana nie pozwoli Szept na głupią ucieczkę ze stolicy, zwłaszcza teraz, kiedy magiczka została matką o czym najemnika nie raczyła poinformować, a co rozniosło się po całej Keronii. Nie. Oni nie mogliby tego zrobić. Cholera. Ale ziarno zwątpienia zostało zasiane. Niepewność nie dawała mu spokoju. Oni tu nie przyjdą, prawda?
Jeżeli Szept przytaszczy tu swoje dupsko, to on jej pierwszy do tyłka nakopie i wyjaśni na kolanie, co to są środki bezpieczeństwa i jeszcze powie, jaka to jest głupia, bezmyślna i nierozważna, że tu przychodzi! I kochana też, ale tego to jej nigdy nie powie.
Brzeszczot zaklął szpetnie, wcale się z tym nie kryjąc.
Jaruut szedł szybciej niż reszta. Odwalał kawał dobrej roboty. Ścieżka nie była może szeroka, ale odśnieżona i łatwa do przejścia; szło się po niej jak w tunelu, otoczonym ścianami śniegu, mając przed sobą górującego olbrzyma. Watażka zatrzymał się nagle, podrapał po uniesionej stopie i czemuś wyraźnie się przyglądał.
- No, to żeśmy dotarli.
Tym, co zatrzymało olbrzyma nie był bynajmniej koniec drogi. Przed nim, w dole, hen do przodu, rozciągała się równina pokryta śniegiem; biały puch zasłaniał wszystko i tylko jasne wstęgi rwących rzek odznaczały się w krajobrazie. Drzew było tu mało. Zabudowań ludzkich jeszcze mniej. Rzek było za to wiele, jak i mostów; kamiennych, drewnianych, w lepszym i gorszym stanie. Dolina Rzek stała przed nim otworem. A przy ujściu najszerszej, tam gdzie wody rzeki łączyły się z wodami morza, widać było kamienne miasto z największym portem w okolicy. Ukryte za mgłą zdawało się mniejsze, niż było naprawdę, ale już tu słychać było krzyki mew.
Jednak przed wędrowcami daleka droga do Tarok. Musieli zejść z gór.
- Nie mamy jakiś magicznych sztuczek, które by nas zniosły? - Lofar przepchał się przez najmłodsze dzieciaki, co by lepiej widzieć. Wszyscy mu zasłaniali, a on biedny został w tyle i nic nie widział, a kiedy zobaczył długą drogę w dół, aż klapnął na tyłku, bo i nogi go bolały.
- Od razu zamienimy olbrzyma w cycatą dziewkę. Dla przykrywki - Borówka trzasnęła krasnoluda w głowę; nie mocno, ot by tylko poczuł, a nie by zabolało. Z Październikowym Dzieckiem trudno będzie przejść przez pierwszy most, a co dopiero dostać się do Tarok. Innej drogi niż mosty przez rzeki nie było. Chyba że lotem. A przy każdym moście stała mała wioska, która miała strzec przeprawy.
- Cycata dziewka… - Jaruutowi się to spodobało, nawet bardzo. Nawet sobie coś wyobraził, bardzo barwnie. - Aż cycuszkami można się pobawić…
Ivelios miał zgoła inny problem. Olbrzyma można było zostawić. Mieli jednak problem, któremu trudno będzie zaradzić.
Mijający tydzień nie był czasem, który lanistka wspominałaby z nostalgią i tęsknym uśmiechem. Nie były to chwile radości i przyjemności. Xantia najchętniej zapomniałaby o tych wszystkich dnia, które okazały się być jedną, wielką porażką, rwaniem i tak napiętych nerwów oraz strzępieniem języka. Najemnik był głupi. Był kompletnym idiotą. Walczył, jak na najemne ostrze przystało, ale nie chciał zabijać. I nic nie pomagało. Ani krzyki, ani baty i kary, nic. Nie chciał zabić i koniec. Zupełnie, jakby człowiek mówił do ściany. Albo głuchego. Chociaż nie, głuchy by zrozumiał po pierwszym bacie, a półelf był po prostu głupi. Robił wielki problem z zabicia przeciwnika, który okazał się słaby, za co powinno upuścić mu się krwi, tak solidnie.
- I co ja mam zrobić z tym niewolnikiem. Same z nim kłopoty. Mógłby podrywać tłum na arenie, ale nie, nie będzie zabijał - Xantia drapała za uchem wielkiego kota, jej pupila; niby zwierzę oswojone, niby potulne, ale zęby i pazury miało. - Zabicie go, byłoby marnotrawstwem. Przydaj się na coś, niewolniku, skoro zawiodłeś w przekonywaniach go - Devril też miał ciężki okres. Wkurzona Xantia musiała jakoś odreagowywać i zazwyczaj padało właśnie na niego.
- Bo nas zdradziłeś - wypaliła bez zastanowienia. a Skoro użyła liczby mnogiej... Na pewno miała na myśli zdradę wobec elfów, z którymi to tak silnie była związana.
- Poza tym... Próbowałbyś mnie pewnie powstrzymać. A to nie jest czas na to, żeby siedzieć w Demarze... Albo gdziekolwiek indziej. Będą mnie szukać... - ściszyła głos. Nie powiedziała o tym nikomu innemu, bo we śnie było inaczej. Nie założyły wspólne Fenrisów. To wiedziała... Ale i tak było zbyt dużo podobieństw.
- Jestem współzałożycielką Kła. Będą mnie chcieli dopaść.
***
- Skąd wiesz co jest przepowiednią, a co nie, Szept? - zagadnął przypominając sobie to, co w środku nocy mówiła mu Merileth, jak z płaczem przybiegała do niego, męczona wizjami...
- Nawet ja nie wiem, czy było to tylko ostrzeżenie. Ten sen. A to co mówi Merileth kiedy przychodzi do mnie w nocy... Wcale nie powiedziałbym, że to miało być tylko ostrzeżenie.
- Znaczy, że jak go kto pomaca, to się dowie, że olbrzym? - krasnolud nie bardzo rozumiał magiczny słowotok elfki i nie był do końca pewny, czy aby dobrze Szept zrozumiał. Biedny zagapił się na rzeki i śnieg, nie zauważając skradającego się za jego plecami Corvo. Chłopak najwyraźniej chciał dokuczyć Lofarowi, bo popchnął go mocno, nie zwlekając ani sekundy, co by krasnolud nie odkrył jego niecnego planu. Lofar z krzykiem przekoziołkował i sturlał się w dół, zatrzymując na kupie śniegu, która okazała się ośnieżonym głazem; dobrze, że krasnoludy miały żelazne głowy. - Do stu tysięcy beczek miodu...
- Czy ty jesteś normalny? - Borówka wytargała za uszy chłopaka i zaczęła mu wykładać, co takiego zrobił, czym to mogło się skończyć i jaki jest nieodpowiedzialny, głupi i dziecinny. Borówka najwyraźniej znalazła swój sposób na odreagowanie nerwów, znajdując dziwną przyjemność w strofowaniu Corvo.
- Nim zejdziemy, przeminie kilka dni - Jasha całkiem dobrze ocenił dzielącą ich odległość; wliczając w to możliwe kłopoty na mostach i te miejsca, przez które będzie się trzeba przeprawić tratwą, dodając zimę i wcale nie dobre warunki, cóż, długa droga przed nimi.
- Bardziej mnie martwi morze i mgła, całkiem normalna - ocho, czyżby Ivelios wiedział coś o nienormalnej mgle na innym wybrzeżu? Najwyraźniej targany emocjami zaczął się zapominać i wygadał coś, czego nie powinien. Miał jednak nadzieję, że jedyne dwie elfki, które mogły to skojarzyć, zajęte były sobą i nie zwracały na niego większej uwagi. - Brak statków w porcie może oznaczać, że żaden nie pływa po wodach.
Xantia cmoknęła.
- Sugerujesz, że obrona życia na arenie to dobra zabawa i nic nie znacząca walka?
Lanistka potrafiła dostrzec prawdę kryjącą się w słowach niewolnika. Szkoda było zmarnować czerwonowłosego. Wielką szkodą było to, że chociaż potrafił walczyć, lepiej niż inni, inaczej, nie dawał rady dostarczyć tłumowi i najemnikowi uciechy i emocji związanych z zabiciem. Ekscytująca walka powinna zakończyć się efektywnym zabójstwem, krwawym i pełnym triumfu wygranego. Mieszaniec tego nie potrafił. Nie umiał zrozumieć nawet tego, że sam może życie stracić. Nic, jak grochem w ścianę.
- Pewien lanista daje sporą sumę za niego. Najchętniej wbiłabym tej grubej świni nóż w serce, ale chce dobrze zapłacić. Szkoda by było, gdyby czerwonowłosy zmarnował się w jego łóżku.
Obok Lofara pojawiły się dwa wilki; czarny i biały, który niemal całkowicie zlewał się z otoczeniem. Szamanka i wilkołak wrócili. Teren został sprawdzony i nie było w nim nic godnego uwagi, bo skinęły tylko wielkimi łbami magiczce, idąc krok za nią.
Wisielec przystanął przy krasnoludzie. Powąchał go, podniósł nogę i... Krzyk Lofara, kiedy wilk prawie go obsikał, przypominał pisk małej dziewczynki. Zaraz też posypały się przekleństwa, które małej dziewczynce nie przystawały.
- Na wyspę nie dopłyniemy wpław. Potrzebujemy statku, a żadnego w porcie nie ma.
Jaruut nie chciał martwić się na zapas. To nie było w jego stylu. Klepnął Jashę w plecy, pognał kucyka krasnoluda i zaczął schodzić w dół i było mu trudno, bo nogi się ślizgały i nie utrzymywały zbyt dobrze.
Xantia irytowała się coraz bardziej. Już sam fakt, że zaczęła wygrywać na balustradzie balkoniku, palcami jakąś dziwną i nierówną melodię świadczył, w jak drażliwym stanie się znajduje. Strażnicy schodzili jej z drogi, a niewolnicy, którzy byli tu od dłuższego czasu wiedzieli, że lepiej jest nie denerwować lanistki, kiedy ta ma zły humor.
- Mówże, a nie wystawiaj moją cierpliwość na próbę.
Szturchnęła ją Borówka, podając pudełeczko z czarną maścią. - Pomoże, jak sobie pod oczami posmarujesz - poradziła i sama miała na policzkach czarne plamy, które niwelowały odbicie światła. - Nie martw się. Wujek Dar da radę. Żeby mu krzywdę uczynić, trzeba się bardzo postarać.
Wilki dogoniły Szept i razem, sadząc za nią susy, parły do przodu przez śnieg. Największe kłopoty miał Jaruut, obok którego nikt nie chciał iść, co by potem przed lecącym olbrzymem nie uciekać.
Lanistka przygryzła wargę. Zdawało się, że ziarenko przeważyło czarę, która przechyliła się w dół.
- Wyjdź stąd i nie pokazuj mi się na oczy, dopóki cię nie wezwę - rozkazała i z jej poleceniem nie należało się sprzeczać. Nie było też do końca wiadome, czy przepełniała ją złość, czy może jakieś inne uczucie. W tej chwili najlepszym wyjściem było czmychnięcie z jej komnat.
Kilka dni później Brzeszczot podskoczył w hierarchii niewolników, został mianowany osobistym strażnikiem Xantii. Na szyi miał uroczą obróżkę z kamieniami, które blokowały każdą myśl, czy odruch mające zaszkodzić lanistce. Zmyślne ustrojstwo uniemożliwiało uczynienie krzywdy tej, która pełniła rolę pani.
- Nienawidzę cię - była to jedna z niewielu chwil, kiedy Dar i Dev mogli posiedzieć razem w spokoju i porozmawiać. Oczywiście, jak to wśród ludzi, zaczęły pojawiać się plotki nie tylko o tym, że ktoś na życie Xantii czyha, ale i o tym, że kochanek lanistki woli jej strażnika.
- Po prostu Darem. Jak dał sobie radę z babką, da i z innymi - Borówka śmignęła uzdrowicielce przed nosem i dołączyła do Jashy i Corvo, którzy wyciągali zagrzebaną w śniegu nogę olbrzyma, co się zapadła i za nic wyjść nie chciała. - Jaruut, nie wierć się tak!
- Kiedy nogi nie czuję!
- Bo ją masz w śniegu! No weź poczekaj!
Ivelios dołączył magiczki, a nawet ją wyprzedził. I chyba pomagał sobie magią, bo jego stopy w białym puchu się nie zapadały. Jeszcze chwila, jeszcze trochę i zaraz postawią stopy na brukowanym gościńcu.
- Fakt, że jakiś grubas chciał mnie przygruchać na chędożenie, nic nie zmienia w tym, że i tak cię nienawidzę - najemnik trudnym był człowiekiem w relacjach z innymi, o czym nie tylko Devril mógł się przekonać. Cóż, do niego trzeba było najpierw dotrzeć, a że niektórzy nie mają na to siły i czasu, ich strata, jak to mawiał Brzeszczot. - Pytanie, czy robimy coś z planami pozbawienia twojej kochanicy życia?
Miejsce w jakim się znaleźli było dosyć ustronne. Pewnie dlatego niektórzy niewolnicy zaczęli myśleć, że mają się ku sobie. Nic bardziej mylnego, jednak swoboda, którą im to dawało, była na tyle dobra, że plotek nie wyjaśniali.
- Ale mi obiecywałeś - łypnęła na niego wcale nie przyjaźnie. Chyba elfka traktowała niektóre przysięgi albo zbyt dosłownie, albo odnosiła je do całości.
- Poza tym, po co ja z tobą dyskutuję... Jeszcze się obrazisz i pójdziesz do tej kurtyzany z dmuchaną dupą - podniosła się z łóżka na którym to siedziała. Najwyraźniej znów chwilowy pokój został naruszony i zburzony.
***
- Zwykle przepowiednia różni się pod pewnymi względami od rzeczywistości... - Moka skoczyła przez zwalony na drodze pień i wskoczyła na śliskie górskie skały. Najwyraźniej dotarli do gór otaczających elfią stolicę.
- Tak czy inaczej, nie mam zamiaru sprawdzać, czy finał ma być taki sam jak we śnie... Redana trzeba zabić.
Ivelios wyprzedzał wszystkich o krok. Zawsze był z przodu, a kiedy ktoś go wyprzedzał szedł szybciej, zwinniej, jak zaczarowany, jakby wzywał go syreni śpiew i kiedy nagle w połowie kroku się zatrzymał, wpadłaby na niego biała wilczyca; Wisielec zapodział się z tyłu i podszczypywał krasnoluda, aby się nie ociągał.
- Niraneth-elda, to magia - najwyraźniej starszy elf nie był pewny tego, co właśnie odebrały jego zmysły, lub po prostu nie spodziewał się, że to poczuje.
- Rozejrzę się - najemnik wstał, przeciągnął ramiona, aż mu w stawach coś strzeliło. - To co, dajemy sobie buzi na pożegnanie? - najwyraźniej ktoś, kogo nie było widać, obserwował dwójkę niewolników. Ale to, że ktoś nie jest widoczny, nie znaczy, że jest niesłyszalny; pozostanie w bezruchu jest trudne, a i przecież ciało ocierało się o ubranie, a oddech, nawet najlżejszy, zakłócał ciszę. Dar wszystko to słyszał. - Wiesz, plotka! - zachciało się, temu durniowi, wygłupów i żartów. Cóż, jeżeli jego iście genialny, wspaniały i wartki plan kopnie go w dupę i się nie powiedzie, wtedy faktycznie więcej czasu na śmiech nie będzie. Szept by go zamordowała, ożywiła i jeszcze raz ukatrupiła za takie pomysły. Ale magiczki tutaj nie było. Brzeszczot aż się uśmiechnął, co Devril mógł opacznie zrozumieć.
Westchnęła. Byli w dość dziwnej, patowej sytuacji. Ale przynajmniej się nie kłócili... Jeszcze. Zatoczyła kolejny krąg po komnacie milcząc. W zasadzie, miał rację. Spojrzała na niego smutno i westchnęła po raz kolejny dzisiaj.
- Może i masz rację... - znów przysiadła na materacu łóżka Cienia, jakby nie wiedziała co ze sobą zrobić.
- Skończmy ten temat...
***
- Jeśli taka będzie potrzeba... To czemu nie. Nie dbam o Wirgińczyków ani o ich życie - i to była to prawda. Czysta prawda. Choćby miał zabić samego Wirgińskiego cesarza, króla, czy kogo tam mają... Jeśli to zagrażało by albo jemu, albo jego rodzinie... Elfom... Zabijał już dla sprawy. Zrobi to znowu. Żaden wyczyn i żaden problem.
Coś było zdecydowanie nie w porządku. Gdyby był tu najemnik, pewnie kichałby jak szalony.
- Zachowajcie ostrożność - do Tarko było jeszcze daleko, nie przejechali nawet połowy rzek, które wpadały tu do morza, nawet części mostów nie przekroczyli, a i tratwami nie płynęli. Noc zapadła szybko, chociaż słońce powinno świecić tu dłużej niż w sercu kontynentu. Wioski wokół nich rozjaśniały się stopniowo; w większych płonęły krasnoludzkie lampy, a te biedniejsze zadowalały się kagankami i świecami.
- Niraneth-elda, czy mogłabyś zająć się wyglądem naszego dużego przyjaciela? - Ivelios z jakiegoś powodu nie chciał kłopotać się zaklęciem iluzji, nad którym trzeba było mieć pieczę, które czerpało z many użytkownika. Czerwone włosy, te same oczy, nos, nawet ten sam głos upodobniały go do wnuka; byli niemal jak dwie krople wody. - Tylko uważajcie na siebie - zwrócił się do dwóch wilków; szamanka skontaktowała się z elfem i poinformowała go, że razem z wilkołakiem pójdą opłotkami, będąc na tyle blisko przyjaciół, aby móc im pomóc. Silva zapewniła też, że to nie duchy krążą w okolicy, więc nie powinni się nimi martwić.
Zwierze zniknęły w ciemności, a wilkołacze wycie, tak podobne do wilczego, niosło się w powietrzu jeszcze długo po ich odejściu.
- Zabiorę Corvo i pojedziemy przodem. Spotkamy się w karczmie. To chyba świeci przed nami rzeczne miasto - Borówka wskazała na jasne punkciki kołyszące się najprawdopodobniej na wodzie. Wodne miasto zbudowane na tratwach przycumowanych do dna.
Został Jasha, olbrzym i krasnolud.
- Ktoś się zbliża - Jasha miał dość marudzącego Jaruuta, któremu magia Szept najwyraźniej przeszkadzała, jakby było to coś niegodnego olbrzyma, że ukrywa się go pod zaklęciem.
- Niby gdzie, kleryku? - krasnolud wytężał wzrok, a i tak nic nie widział. Stanął nawet na palcach swoich krótkich nóżek i dalej nic.
Jasha mu nie odpowiedział. Wskazał tylko palcem słabiutkie światełko, majaczące przed nimi. Punkcik niczym świetlik, który się zbliżał i pojaśniał odrobinkę. Ivelios wyczarował magiczną kulę światła, kształt sowy nie powinien nikogo dziwić, i posłał ją do przodu. Blade, miodowe światło oświetliło małą postać. Dziewczynka. Zaledwie kilkuletnia. Bosa, w dziurawej koszuli, z oddartymi kolanami, umorusaną buzią i potarganymi włosami.
Gdyby był tu Dar, zakichałby się na śmierć, stojąc obok tej dziewczynki.
Mając na uwadze to, że najemnik zdolny był do wszystkiego, no prawie, Devril nie powinien się dziwić, że czasami do głowy przychodzą mu rożne szalone pomysły, które normalnemu mężczyźnie nigdy nawet nie przemknął przez myśl. I jakby idąc tym torem rozumowania, Brzeszczot pochylił się ku niewolnikowi i na ucho mu wyszeptał - Przyjdź do mnie wieczorem. A jak mnie nie będzie, znaczy dałem się zrobić w kuśkę i mnie zabili - a zrobił to tylko po to, aby nikt nie usłyszał jego słów; wolał się zabezpieczyć nawet przed tymi, którzy czytają z ruchu warg. Szczęście, że magia tutaj nie działała, bo czarnoksiężnicy łatwo by wyciągnęli z ich umysłów wszystko, co chcieliby wiedzieć, nawet nie patrząc na opory przeszukiwanych.
- Tylko postaraj się bardziej, niż ostatnim razem - pogroziwszy Devrilowi palcem z uroczym uśmiechem, Dar zarzucił włosami niczym rasowa kokieterka spod ciemnej gwiazdy i odszedł, znikając w cieniu kolumnady, która otaczała dziedziniec. W ogóle nie zwrócił uwagi na kryjącego się za kruszejącą podporą młodzika, blondynka o włosach tak jasnych, że niemal białych. Oczy miał takie same jak Xantia. Czyżby lanistka wykorzystywała także swoje dzieci do szpiegowania niewolników? Im mogła zaufać, a i drobne ciałka łatwo kryły się w zakamarkach. Trzeba będzie uważać. Dar miał nadzieję, że Dev dostrzegł dzieciaka, kiedy ten czmychnął ku wyjściu, niosąc swojej matce żadne wieści.
Przez resztę dnia trudno było się wymknąć spod komnat lanistki. Pilnowanie jej tyłka było nudne, monotonne i beznadziejne. Kobieta nie robiła nic więcej poza igraszkami w łóżku, dręczeniem niewolników i jedzeniem. Nuda. Xantia nie umywała się do wrednej magiczki, z którą nie dało się narzekać na nudę. I weź tu czło… mieszańcu, nie słuchaj dochodzących zza drzwi jęków. Devril wpakował go w najgorszą robotę.
Okazja do pozyskania sprzymierzeńców trafiła się dopiero kilka dni później. Całe trzy. Brzeszczot musiał dobrze poszukać i przysłuchać się większości niewolników, aby zlokalizować wtyczkę. Nie było to wcale trudne, wystarczyło słuchać. Schody zaczynały się teraz, kiedy trzeba było zyskać zaufanie szpiega, który na pewno nie będzie się chciał przyznać, że nim jest i weź tu mieszańcu przytocz odpowiednie argumenty. Znając Brzeszczota, pewnie walnie prosto z mostu, albo wymyśli coś gorszego.
Znając Brzeszczota… Bogowie miejcie w opiece szpiega.
Znając go…
Dar przeszedł siebie samego. Szept pewnie powiedziałaby, że postradał ostatki zdrowego rozsądku, jakie w nim pozostały. To był koniec pozorów normalności. Definitywny. Bo jak nazwać inaczej to, że mieszaniec zamiast pogadać ze szpiegiem, zamiast jakoś do niego się zbliżyć, po prostu wziął i go ogłuszył, pięścią, zaciągnął do ciemnego pokoju, świeczkę zapalił i tak sobie z nim porozmawiał? Fortuna wyjątkowo musiała mu sprzyjać. Szczęście, że szpieg w ogóle chciał rozmawiać. Z guzem na potylicy, ale chciał. Chyba dostrzegł potencjał w tym nieobliczalnym, czerwonowłosym niewolniku, albo po prostu stwierdził, że pośle go na pierwszy ogień, co by zyskał trochę czasu, a reszta ucieknie.
Brzeszczot się nie patyczkował. Zbyt długo siedział już w tym miejscu. Chciał do domu. Do przyjaciół, nawet do krasnoluda.
I gdzie podział się Devril?
[To Dar ma tam niezły fanklub xD]
Wiedziała, że tak będzie. Wiedziała i dlatego postanowiła mu nic nie mówić, ale oczywiście głupi Biały musiał uznać, że Lucien powinien wiedzieć... Mogła zrobić to sama. Albo poprosić Wilka, albo... Albo chociaż Szept. A teraz ma. Dziecko, medyka i Cienia na głowie.
- Nie, nie jest i dobrze o tym wiesz. Wirginia znowu coś kuje, a coraz więcej rzeczy ze snu się sprawdza. Co prawda nie pamiętał całego... Ale to co pamiętam... Fenrisi istnieją. Wirginia miesza się do spraw elfów...
***
- Elfy sobie poradzą, a Merileth nie ma tylko mnie. Kiedyś zrozumie, że to dla wyższej sprawy - sam ton elfa mógł przywodzić na myśl nieco niezobowiązującą pogawędkę, jednak słowa... Czy Wilk zakładał, że to będzie misja bez opcji "powrót"?
- Dziwny jesteś - dziewczynka stanęła przed Jaruutem i wlepiła w niego spojrzenie czarnych oczu nakrapianych plamkami złota. Rozczochrana, umorusana błotem machnęła wyciągniętą ręką przed sobą, jakby odganiała dym, czy mgłę. - Czemu jest ciebie dwóch? - najwyraźniej widziała rzuconą przez magiczkę iluzję. Chciała nawet złapać to, co wydawało się jej drugą osobą, a było magią.
Październikowe Dziecko doprawdy nie wiedział, jak ma się zachować. Nie dość, że czary go drażniły, że ubodły jego dumę i honor, to jeszcze ludzkie szczenię dopytywało się o rzeczy, o których nie miał najmniejszego pojęcia. I co on miał jej niby powiedzieć? Ludzie byli kłopotliwi. Powinni się go bać, a nie zadawać pytania!
- Jak masz na imię, nenna? - Ivelios przyklęknął przy, jak to ją nazwał, dziewczynce. Sowie oczy patrzyły nie tylko na ciało, ale i na to, co wewnątrz, na aurę, na magię i elfowi nie podobało się to, co zobaczył. Czarne oczy tego dziecka były niczym bezdenne studnie; kłębiący się w nich mrok poruszał strach w duszy, o którym mało kto wiedział. Budził uśpione obawy, śmiejąc się w głos. Te oczy był rozumne, przepełnione mądrością i wiekami. Zdawało się, że widziały o wiele więcej, niż niejeden elf, że były świadkiem wydarzeń, których mała, ludzka dziewczynka nie mogła zobaczyć z wielu powodów. Patrząc w nie, elf miał wrażenie, był niemal pewny, że słyszy w głowie cichy głos mówiący: wiem kim jesteś, wiem o tobie wszystko. Tylko samokontrola powstrzymywała Iveliosa przed odsunięciem się od tego ludzkiego dziecka.
- Nenna. Mogę mieć takie imię? Mogę?
- A jak nazywała cię mama? - Jasha pochylił się nad ramieniem elfa; najwyraźniej i on czuł strach przed tą dziewczynką. Strach, który drążył jego wiarę w bóstwa zagłady, który podmywał fundamenty jego panteonu. Te oczy mówiły mu: wiem, w co wierzysz i powiem ci, że to nic. Nic nie wiesz o prawdziwych bogach.
- Nigdy żadnej nie miałam. Chcesz być moją mamą?
- Zostawmy ją tu. Jest w niej coś dziwnego.
Dziewczynka drgnęła. Chociaż twarz jej zmarkotniała, a usta zagryzła ze smutku, czarne oczy wciąż były takie same. Chociaż małej było przykro, oczy zdawały się śmiać. Nie pierwszy to był raz, kiedy ludzie się jej bali. Sama nie wiedziała dlaczego. Nie potrafiła zrozumieć, czemu wyginają ją z karcz, czemu nigdzie domu znaleźć nie może. Ktoś kiedyś szepnął „oczy”, ale patrząc na swoje odbicie w kałuży, czy szybie, nie widziała nic szczególnego. Oczy jak oczy. Czarne niczym węgiel, z ładnymi, słonecznymi plamkami i tyle. Oczy, które mówiły: no dalej, weźcie mnie ze sobą, a poderżnę wam w nocy gardła.
- To tylko dzieciak. Z dziwnymi oczami. Co nam dziecko może zrobić? - Jasha stanął w obronie małej i chyba sam był zdziwiony, bo nie wyglądał ani na przekonanego, ani na zadowolonego ze swojej decyzji. Jaruut nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Czy naprawdę jesteś olbrzymem? - zdawały się pytać czarne oczy ludzkiego szczeniaka. - Jesteś głodna, Nenna?
Dziewczynka skinęła głową i ufnie, z uśmiechem wyciągnęła ręce ku kaznodziei, by ten ją wziął na ręce. Kiedy już usadowiła się w ramionach mężczyzny, zerknęła na Iveliosa. Uśmiechała się, ale oczy, oczy mówiły co innego: powinieneś się strzec ciemności.
Brzeszczot wiedział, że im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej narażali się na odkrycie. Strażnicy kręcili się po całej posiadłości lanistki i jeżeli dziwka fortuna będzie miała taki kaprys, zaprowadzi ich pod same drzwi, za którymi spiskowali przeciwko swojej pani. Konkretny, potrzebowali konkretów, a nie rozmów o tym czemu i dlaczego. Dev też musiał poczekać.
- Czego, tak właściwie chcecie? Może gdyby…
Najemnik trzasnął szpiega w tył głowy. - Kiedy i jak chcecie zaatakować? - jak strażnicy tu wejdą, zawsze mogą udać, że urządzili sobie prywatną, męską orgię we trójkę. Plotki czasami okazywały się być przydatnymi potworkami. - Nie licz na żadne ukłony, czy zapewnienia o naszej lojalności. Jesteśmy tacy sami. Zdradzimy, jeżeli wyjdzie to nam na korzyść. W tej chwili chcemy pomóc.
- Skąd mogę mieć pewność, że nas nie sypniecie?
- Gdybyśmy chcieli, Xantia już dawno by wiedziała, że przekupiliście strażników.
On był gotowy wykorzystać każdy argument, a ona z kolei coraz bardziej sądziła, że jednak nie powinna tego robić. Więc i chyba nawet Cień nie będzie musiał się uciekać do jakichś specjalnych sztuczek czy manipulacji. Elfka westchnęła.
- Może i masz rację... Ale jeśli zdrajca znowu zacznie działać? Co jeśli coś się małemu stanie? Przecież to będzie niemowlak...
***
Wilka chyba to jednak bardziej rozbawiło niż zirytowało. W końcu magiczka przestała mówić o tym, że nie zostanie w stolicy i tak dalej. Chociaż znając ją... Wilk przypomniał sobie o swoim czarodziejskim sznurku, którym ongi związał Cienia z Iskrą. Nierozrywalny... Chyba powinien go poszukać.
[jak chcesz to skocz do momentu jak już są w Eilendyr, czy cuś.]
Lucien wierzył w Cienie, a jego żona przeciwnie. Wciąż wzbraniała się przed oddaniem im całkowitego i bezmyślnego zaufania. Nie wierzyła ani Cieniom, ani złodziejom, ani Zamaskowanym, ani nikomu innemu. Od zawsze była zdana na siebie i tak też miało pozostać w mniejszej lub większej części.
- Poza Czeluścią są jedynie te niebezpieczeństwa, które znam. Wiem jak sobie z nimi poradzić. Natomiast zdrajca... O nim nie wiem nic. Ty zresztą też nie.
***
Zmęczony, choć nieziemsko z siebie zadowolony (no w końcu udało mu się magiczkę dowieźć!) zsunął się z wilczego grzbietu i nieomal jęknął. Nogi i sam tyłek bolały go niemiłosiernie, ale o tym wolał małej Mer nie wspominać. Zamiast tego porwał córkę w ramiona w duchu dziękując bogom za opiekę nad nią.
- I widzisz? Miałem rację - poczochrał małej włoski odwracając się w stronę Szept. Niech się tłumaczy, elfica krnąbrna.
Ivelios westchnął. Zrobiło się całkiem ciemno i nie było sensu pchać się do przodu przez teren, którego nie znali. Zagnał więc wszystkich na okrągły placyk, tuż przy drodze, ale naturalnie odsłonięty od wiatru. Tę noc spędzą pod gwiazdami. Przygnieciony ciężarem odpowiedzialności za swoich towarzyszy, których wyciągnął z domów, od rodziny i bliskich, musiał zadbać o ich bezpieczeństwo i chyba nawet już nie pamiętał, że to nie on ich zmusił do tej wędrówki. Ale nie chciał, aby coś im się stało; nie wybaczyłby sobie tego sam, ani nie wybaczyłby mu tego wnuk.
- Mogę coś do picia? - dziewczynka pociągnęła Jashę za rękaw, zajadając się orzechami i suszonymi, słodkimi owcami. Kaznodzieja wygrzebał z worków kubeczek i manierkę, z której nalał małej wody. Bezimienna dziewczynka, która wszystkim wokoło chwaliła się, że będzie miała teraz na imię Nenna, szturchnęła elfią magiczkę. - Chcesz? - spytała, wyciągając ku niej figę.
Jaruut gdzieś zniknął, marudząc pod nosem, że musi poczuć się jak olbrzym, a nie niańka, czy inne paskudztwo. Jasha nawet go nie powstrzymywał; niech idzie, wróci prędzej czy później. Sam zajął się upichceniem czegoś ciepłego. Ivelios rozpalił wysłał sowę, aby powiadomić resztę o sytuacji, a potem zabrał się za punktowe ustawianie czujek wczesnego ostrzegania, magicznych. Miał z nimi problemy; słowa mocy nie chciały go słuchać i nawet pomoc gestami, których nie używał, bo właściwie nie musiał, niewiele dawała. Kiedy chciał, aby czar ostrzegał przed nocnymi marami, ten reagował na stwory mrozu. Drugi mający ostrzec ich przed czarami, budził się, gdy noc sięgała ku nim swoimi dziećmi. Wszystko było na opak. Ivelios zaklął pod nosem, co nie zdarza mu się praktycznie nigdy i oby nikt tego nie słyszał, a jak słyszał, niech udaje, że jednak nie.
To samo działo się z Szept. Elfka chciała rozpalić ogień, ale ten błyskał zmrożonymi płomieniami.
- Nie będzie ciepłej kolacji? - Jasha nie całkiem zadowolony spojrzał na magiczkę. - Może krzesiwko? - nie był złośliwy, po prostu chciał zjeść coś ciepłego.
- To wina Babuli - dziewczynka stanęła przy zimnym, lodowym ogniu. Blada twarz przywodziła na myśl upiora zbyt długo leżącego w wodzie. Czarne oczy w jasnym świetle zdawały się być jeszcze ciemniejsze i jeszcze mroczniejsze. Spójrzcie w ogień, a spłoniecie. Z waszych kości zostanie popiół - zdawały się mówić.
- Babula, czy nie, ja zjadłbym coś ciepłego. Mam dość suszonego mięsa i czerstwego chleba - kaznodzieja z bezradności aż klapnął tyłkiem na ziemię. Widząc jego smutną minę, dziewczyna nazywana Nenną, rzuciła mu się w ramiona i szepnęła coś na ucho. Wiatr porwał jej słowa, zagłuszając, zmieniając, czyniąc je innymi - kiedy rozszarpię twoje wnętrzności, zjesz ciepłe mięso.
Ivelios odwrócił się ku kaznodziei. - Co mówiłaś? - elfie ucho wychwyciło słowa, jednak szelest wiatru, zawodzenie i podmuchy sprawiły, że stały się niezrozumiałe, jakby zmienione. A może to wyobraźnia płatała mu figle.
- Orzeszka? - Nenna wyciągnęła ku Sowiookiemu rączkę z garścią orzechów.
- Mi daj - Jasha podwędził małej owoc, aż się zaśmiała; nawet wtedy jej ciemne oczy pozostały niezmienione, jakby mówiły: widzicie, jest mój, a teraz kolej na was. - A kim jest ta cała Babula?
- To taka pani.
- Duch? - gdyby była tu szamanka, walnęłaby kaznodzieję w nos, bo jeśli byłyby tu duchy, to medalion, który podarowała Szept, rozżarzył by się do czerwoności. - A może… jakaś straszna wiedźma! Łuuu! - Jasha chciał przestraszyć dziewczynkę. A Nenna patrzyła tylko na mężczyznę, jakby zastanawiała się, co on wyprawia i o co mu chodzi. Zupełnie nie rozumiała takiego zachowania. Być może strach był jej obcy, albo jego granice sięgały znacznie wyżej. Gdyby spojrzeć w jej oczy, można by w nich zobaczyć: wkrótce pokażę wam prawdziwy strach.
Muszą uderzyć dwie noce przed.
- Czyli już jutro. Znaleźliście sposób, na te ozdóbki? - najemnik wskazał palcem swoją szyję, gdzie zapięta była obroża; Devril miał podobną na kostce. Najwyraźniej miejsce ulokowania nie miało znaczenia, a może były to tylko pozory. Może im bliżej było mózgu, tym działało lepiej, pętając i tłamsząc wolę.
Szpieg wyglądał tak, jakby chciał dać Brzeszczotowi w pysk. Jakby najemnik spytał o coś, o co nie powinien. Niewygodny temat. Kłopotliwy i wnikający zbyt głęboko w działania zamachowców. Kochaś lanistki miał rację. To sięgało znacznie wyżej. Nawet on sam, skromny sługa, nie wiedział wszystkiego. Raz tylko podsłuchał, że o zamach idzie, że szepczą na wyższym szczeblu o nieprawym dziedzicu, którego należy wyeliminować, zanim komuś przyjdzie do głowy wynieść go na salony. - Magia.
- Ona tu nie działa - Dar stanął za szpiegiem, wisząc nad nim niczym katowski miecz.
- Zaklęta w przedmiotach na krótką chwilę, zadziała. Sądz…
Korytarzem ktoś przebiegł. Za drzwiami słychać było krzyki. Coś się działo. Mieszaniec wsłuchał się w otoczenie i usłyszał. Ktoś wypuścił z klatek dzikie zwierzęta, niewolnicy nie potrafili sobie z nimi poradzić. Strażnicy próbowali zaprowadzić porządek. Przypadek, czy może dobrze zaplanowana akcja? Nikt nic nie mówił, treserzy pewni byli, że to zbieg okoliczności, albo też niedopatrzenie.
- Znajdę cię i przekażesz nam szczegóły. Albo spotkamy się u lanistki - najemnik stracił właśnie cierpliwość i wolał się nie tłumaczyć Xantii, gdzie był, kiedy ona potrzebowała osobistej ochrony. Jej cierpliwość miała granicę, których lepiej nie przekraczać. Upewniając jeszcze szpiega, że lepiej mieć w nich sojuszników niż wrogów. Wyszli, kierując się ku komnatom lanistki, zapominając, że fortuna to wredna dziwka, której kaprysy przynoszą człowiekowi kłopoty. Była jak chorągiewka: zmienna i nieobliczalna, a jej czarny humor psuł wszystko jeszcze bardziej. Pech, który jej służył, był równie uciążliwy, co swoja pani. I Dar i Dev zapomnieli, jak zmienne bywa szczęście.
- Stać!
Strażnicy zatrzymali ich w połowie drogi. Nie wyglądali, jakby żartowali. Znali ich, ale to nie miało znaczenia. Bez słowa wyjaśnienia, targając i szarpiąc, przypominając, że są tylko niewolnikami, wrzucili ich do komnaty Xantii. Lanistka była w podłym nastroju. Widać to było na pierwszy rzut oka. Strażnicy przed drzwiami. Strażnicy na balkonie. Strażnicy na otwartym dachu. Podniosła ochronę. Czyżby wiedziała, o planowanym zamachu? Czy wszystko się wydało? Dar spojrzał na towarzysza. Cholera.
- Miłościwa pani, czy…
- Darujcie sobie te czarująca słówka - lanistka cmoknęła, machnąwszy ręką na niewolników. Była zniecierpliwiona, a czas najwyraźniej był dla niej ważny. - Wiesz o planowanym zamachu na moje życie, elfie?
Brzeszczot już chciał powiedzieć jej, że nie jest elfem, ale Devril w porę szturchnął go łokciem; jeszcze walnąłby jakąś głupotę i koniec. Chociaż co on miał jej powiedzieć. Że wiedział i nic nie powiedział?
- Jesteście moimi psami. Potrzebuję waszej ochrony. Potrzebuję, abyście pomogli mi zabić najemnika.
[Niech jeszcze Mer zacznie go czegoś uczyć, to się załamie. A i pewnie połowy tych rad to nie przyjmie, albo zaraz zapomni xD]
Iskra wiedziała mniej więcej co robi się ze zdrajcami. W końcu, wszędzie spotykał ich podobny los, o ile nie taki sam. Zawsze ostatecznością była śmierć, do której prędzej, czy później dochodziło. I Cień miał rację, bo elfka nie chciała słuchać jak kończą oni w Bractwie. Podniosła się z posłania i ruszyła w kierunku drzwi.
- Dostałam kontrakt, więc jakiś czas mnie nie będzie... - nie wspomniała, że kontrakt jest dzielony. Uznała to za mało ważne, zresztą... Cóż może jej grozić kiedy osobą z którą dzieli się kontrakt jest... Dibbler.
***
Wyglądało na to, że w końcu miał ich wszystkich przy sobie. Co prawda, na czas bliżej nieokreślony... Ale miał.
- Chodźmy do środka. Zbiera się na śnieżycę... - mruknął spoglądając na ciemne, zachmurzone niebo. Jak był mały, zawsze próbował wmówić ojcu, że takie chmury zwiastują koniec świata.
Teraz sam nie był pewien, czy czasem nie miał racji...
- Czuję w niej pustkę, jednak żadne czary czy demony nie pętają jej myśli - Sowiooki zerknął na magiczkę, jakby szukając u niej potwierdzenia swoich obaw. Nenna nie była normalnym dzieckiem. Budziła strach i elf nie dziwił się, że ludzie unikali jej towarzystwa. Jej spojrzenie, te czarne oczy, ciemność w nich. Bogowie. - Żadne reguły nie trzymają się tego dziecka - Ivelios spojrzał na dziewczynkę, która usadowiła się na kolanach kaznodziei i odwzajemniła spojrzenie elfa, a czarne oczy zdawały się mówić: wiem, co mnie myślisz. Czuję twój strach i karmię się nim. - Jest jak... - nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa, tak samo jak nie umiał sprecyzować tego, co wywołuje w nim dziewczynka.
- A czy ty umiesz się bić? - Nenna szturchnęła Jashę. - Bo dobre panie elfki na pewno nie! A obronisz mnie?
Coś się zmieniło w otoczeniu. Coś było inaczej. Wiatr ucichł, a lodowy ogień, który nie dawał ciepła, zgasł z pierwszym, mocniejszym podmuchem.
- Tutaj jesteś bezpieczna - kładąc dłoń na głowie małej, Jasha wskazał na swoich towarzyszy. - Oni cię obronią.
- Coś tam jest - czujący się mało męsko Jaruut, wrócił do przyjaciół; iluzja, którą na niego nałożyła magiczka zniknęła, jakby nigdy nie istniała. - Te, elfeczka - biedna Heiana, do której się zwrócił - Nie gdakaj jak kaczka, bo nas słychać - jedno z kolejnych, dziwnych powiedzonek olbrzyma.
Brzeszczot się nie wtrącał. Zostawił gadanie Devrilowi, który był w tym zdecydowanie lepszy. Bogowie, jak doszło do tego, że w jednej chwili knuli za plecami lanistki, sprzymierzając się z zamachowcami, a w drugiej osoba, której chcieli się pozbyć i przysłowiowy nóż w plecy wbić, oferowała im zlecenie zabicia namiestnika, co by swojego syna wynieść na tron. W jednym momencie wszystko się zmieniło, a Dar wątpił, aby zdołali utrzymać dwie sroki za ogony.
- Nie jesteś, jednak zabójczym jest twój intelekt. Potrzebuję stworzyć sytuację, w której poderżnę gardło tej grubej świni. Bękart, syn z nieprawego łoża! - Xantia kręciła się nerwowo po pokoju. Najwyraźniej odkrycie intryg, które plótł namiestnik, a także jego brat, wrzuciło lanistkę na niespokojne wody. - Żadnych podróży. Nie będę czekać, aż zabiją mi syna. Już próbowali to zrobić, cały czas próbują. - Fortuna była kapryśna. Nawet Xantia miała się przekonać, jak bardzo. Los krętą dróżką rysował jej przyszłość.
[W sumie... To Ty masz rację ^^]
Ogień zgasł, a szelest w trawie przybrał na sile. Ivelios nie mogąc polegać na magii, sięgnął po krótki sztylet, wypatrując w ciemności jakiegokolwiek kształtu. Zaklęcia i czary były sporą częścią jego życia, ale nie jedyną; przez lata nauczył się doceniać także inne wartości i umiejętności. Wieki przyniosły mądrość i zrozumienie. Czas był najlepszym nauczycielem.
- Spróbuję… - elf wyobraził sobie małą, świetlistą kulę; nie potrzebował gestów, ani słów, chociaż czasami z nich korzystał. Przed nim, na dłoni uformowała się lśniąca kula, i o dziwo, promieniowało z niej światło. Magia znów stała się posłuszna woli maga. - Leć, promyku - światło, chwilę przed tym, jak Szept usłyszała węże, a Heiana krzyknęła, oświetliło wysokie trawy, w których coś się poruszało.
- To jest wąż!
Uzdrowicielka miała rację. Stuprocentową. Niezaprzeczalną. Wąż. Węże, jak sprecyzowała magiczka. Węże, które zostały odmienione. Węże większe, z kościanymi wypustkami na grzbietach, ze skrzydłami tak wątłymi, że nie zdołają unieść ciała, o rubinowych oczach i rozdwojonych ogonach. Czarne węże z czerwonymi brzuchami.
Elfie uszy naliczyły cały tuzin. Mniejsze, większe, równie niebezpieczne.
- Ja rozdepczę szóstkę z prawej, a potem szóstkę z lewej - Jaruut wyliczał, którymi gadami się zajmie i jak to u olbrzymów bywało, zabrał wszystko dla siebie. Już nawet swoje wielkie łapska w pięści zacisnął, uderzając jedną o drugą, nawet przeciągnął się i krok do przodu zrobił, ale śmignęło obok niego coś małego. Kamień rzucony przez Jashę. Bladego, trzęsącego się kaznodzieję, który miał pilnować koni. Wierzchowce korzystając z gapiostwa swoich właścicieli, uciekły byle dalej od syczących gadów. - Tak to ty nawet do żółwia byś trafił. Zaraz ci pokażę… - kamień, a właściwie mały głaz rzucony przez olbrzyma trafił, jednego, bo węże okazały się być szybkie. Rozpełzły się i zaatakowały, ale kiedy przed szereg wyszła dziewczynka, bo i tym razem Jasha się zagapił i nie upilnował, węże stanęły; ten, który rzucił się na elfa machnął skrzydełkami i upadł pod jego nogi.
- Ssssss…
Węże znieruchomiały. Zatrzymały się w miejscu, przekrzywiły trójkątne głowy i słuchały głosu dziewczynki jak zahipnotyzowane. Rubinowe ślepia zdradzały fascynację. Kościane wypustki na grzbietach położyły się płasko. Nenna podeszła do nich.
- Zatrzymaj się, one zrobią cię krzywdę! - Jasha rzucił się ku dziewczynce, chcąc ją ratować, a węże rzuciły się ku niemu, broniąc tej, która mówi ich głosem. Kaznodzieja zamarł, ale olbrzym choć wielki, miał na tyle refleksu, by złapać przyjaciela za kołnierz i odciągnąć go.
- Ani kroku, wy oślizłe gady, bo rozdepczę - ziemia zadrżała, kiedy Jaruut tupnął nogą, ale węże cofnęły się dopiero, gdy usłyszały głos dziewczynki. - Przyciąga dziwadła, jak miód pszczoły…
- To węże. Odmieniła je dzika magia. Są dobre - gady tłoczyły się wokół nóg Nenny, a największy, ten z wątłymi skrzydłami, które nie potrafiły udźwignąć ciężaru ciała, obwinął się wokół jej ręki, łeb kładąc na ramieniu. - Nie róbcie im krzywdy, ładnie proszę. Chcesz jednego? - wąż na jej dłoni zasyczał złowrogo, kiedy wyciągnęła go ku kaznodziei, mając całkiem dobre intencje. Jej czarne oczy kusiły. Zachęcały, by sięgnąć po gada. Weź go, a poznasz słodycz jego jadu - mówiły.
- Rozumiesz, co one mówią?
Sytuacja była dziwna. Wszystko wydawało się być dziwne. Ciemna noc, na niebie słabe, zimowe gwiazdy, blade i jakby nieobecne, zupełnie inne od tych letnich. W dali migotliwe światła portowego miasta odznaczały się na tle nocy.
W około rzeki, pola uprawne zasypane śniegiem, żadnego ogniska i tylko światło sączące się z magicznej kuli, a w nim węże tłoczące się przy umorusanej dziewczynce. Blask padający zza jej pleców sprawiał, że wyglądała na upiora, a jej czarne oczy zdawały się śmiać. Magiczna kula zamigotała.
Nenna uśmiechnęła się, odsłaniając zęby, ostre i białe niczym kość, ale kiedy znów zrobiło się jaśniej, dziewczynka wyglądała całkiem normalnie, więc może to tylko gra cieni i światła.
Magiczna kula zamigotała i zgasła na dłużej. Coś zasyczało. Zaszeleściło.
Ivelios szepnął słowo mocy. Powtórzył je wyraźniej, aż w końcu zadziałało. Kiedy mdłe, żółte światło wróciło, węże unosiły się za plecami dziewczynki. Słabe skrzydła, które nie mogły ich unieść, wyglądały na mocniejsze. Szpikulce na grzbietach zmieniły się, ogony wygięły, a ostrza na ich końcach zalśniły. Wąż na ramieniu małej zmieniał się na ich oczach. Dziewczynka głaskała go po czarnych łuskach, mówiła coś, a gad się zmieniał, jak jego bracia.
Xantia była na tyle zdenerwowana, że nie zwróciła większej uwagi na ton, jakim odezwał się do niej kochanek. Miała na głowie inne, ważniejsze, sprawy. Musiała zadbać o to, by jej syn stał się namiestnikiem tego kraju. Planowała to od dłuższego czasu, ale działania i machinacje jej wrogów sprawiły, że musiała wszystko przyśpieszyć. W innym wypadku nie polegałaby na pomocy niewolnika.
- Odejdźcie. Chcę was widzieć tu o brzasku.
Kiedy za niewolnikami zamknęły się drzwi, najemnik otarł spocone czoło. - Bogowie niejedyni, ona jest szalona! Weź wciśnij jej jakiś plan i uciekajmy, zanim oni wszyscy się pozabijają...
[„Syczało. Worki ani ubrania nie syczą” kocham ^^]
Nenna słuchała uważnie magiczki. Jej drobna buzia zdawała się nie rozumieć tego, że z tymi wężami jest coś dziwnego, że są jakieś inne i nie powinny w ogóle istnieć. Dla niej były całkiem normalnymi zwierzątkami. Jej czarne oczy się śmiały, w ogóle nie pasując do jasnej, nieco zlęknionej twarzyczki dziecka. Wąż na jej ramionach przypominał kobrę; rozłożony kaptur mienił się czerwienią i złotem, a na końcu ogona gad miał grzechotkę.
- One cierpią? - usteczka dziewczynki drgnęły, a ona sama mocniej przytuliła do piersi zwierzę. Kiwnęła też głową, jakby coś potwierdzała, jakby z czymś się zgadzała. - Więc nie będą dłużej cierpieć.
Ivelios w ostatniej chwili wzniósł wokół przyjaciół magiczną barierę; sekunda później i zrobiłby to za późno. Swym kształtem przypominała wielką sowę, kryjącą cenny skarb pod swoimi skrzydłami, blisko pierzastego brzucha.
Czarne oczy zdradziły dziewczynkę. Zdawały się mówić przez śmiech: ukrócę ich cierpienia, niech spłonął! Niech gniją!
Węże unoszące się za Nenną jeden po drugim spadły na ziemię i nim dotknęły jaskrawymi brzuchami kamienie, zaczęły rosnąć, pęcznieć, nabrzmiewać i jeden po drugim wybuchać. Przesycone magią, której nie mogły strawić, ani zmienić na siłę, wybuchały. Jeden po drugim. Nenna stała wśród szczątek, wśród krwi, sama nią pokryta; we włosach zaplątały się wnętrzności gada, którego trzymała w ramionach, teraz będącego truchłem. Magiczka bariera zalśniła, kiedy urwana głowa węża się od niej odbiła.
Jasha chciał złapać dziewczynkę, odciągnąć ją, ale Jaruut nie pozwolił mu się ruszyć; trzymał go mocno i nie miał zamiaru puścić. Kiedy kaznodzieja zorientował się w sytuacji, złapał się za brzuch i wypróżnił całą jego zawartość padając na kolana. Jaruut poklepał go po plecach, samemu nawet nie drgnąwszy. Wiele razy widział podobne sceny, ale mała dziewczynka umazana we krwi, budziła nie tyle co strach, ale obrzydzenie.
Węże wybuchały niczym armatnie kule. Nenna stała wśród rozerwanych zwłok, a jej oczy się śmiały, zadowolone tym, co widziały. Węże przestały cierpieć, jak chciała Szept.
Brzeszczot skinął głową. Nie będą tu rozmawiać, jeszcze lanistka coś usłyszy. Z tą szaloną kobietą wszystko było możliwe. Cholera, cholera! - Sądzisz, że może jej się udać? Jesteś lepszy w te klocki. A nasz przyjaciel to mistrz knucia, całkiem jak mój dziadek - wychodząc na dziedziniec, niewolnicy mogli mieć chwilę spokoju. Chwilę, bo fortuna grała w swoje chore gry, nie pytając nikogo o zdanie. Dziwka fortuna szykowała wraz z przewrotnym losem niespodziankę. - Jesteśmy jak pomiędzy... - Dar podrapał się po brodzie, zastanawiając się, jak brzmiało to głupie, elfie przysłowie, o którym wspomniała mu kiedyś uzdrowicielka, wredna kuzynka magiczki - Pomiędzy Scyllą i Charybdą!
Twarz Iveliosa wyrażała szok, a usta zacisnęły się w wąską kreskę; policzka drgały, ręce zacisnęły się mocniej. W tym różnił się od wnuka; pokazywał emocje aż za wyraźnie. A widok tego, co dziewczynka zrobiła z wężami. Świetliści bogowie, miejcie jej duszę w opiece. Nenna spojrzała na elfa, jakby usłyszała jego myśli i uśmiechnęła się niewinnie, a oczy zdawały się szydzić ze starego elfa.
Tętent kopyt przerwał krępującą ciszę.
- Nie możemy jej tu zostawić!
- Nawet po tym, co zrobiła? Nie dość, że wieścisz koniec świata, to jeszcze jesteś głupi! - Jaruut warknął niczym dziki knur, nie mogąc zrozumieć głupoty swojego przyjaciela. Nie rozumiał, jego barbarzyński umysł tego nie pojmował. A niech będzie, ten Jasha sam sobie kłopoty na głowę sprowadzi.
- Ale to dziecko!
- Moi przodkowie zjadali takie szczeniaki - olbrzymy wierzyły kiedyś, ba, nawet teraz wierzą, że szpik w dziecięcych kościach, ich całe ciało przepełnione jest siłą ducha, esencją, którą należy pobrać i przyswoić na swoją korzyść. - Ale to zła esencja.
Ivelios naciągnął kaptur na głowę, kryjąc szpiczaste uszy pod materiałem; lepiej żeby nikt nie dowiedział się, kim jest. Elfy nie były lubianą rasą. Wolał nie ryzykować. Trzy elfy i olbrzym ukryty pod iluzją to jasny sygnał, że coś się szykuje. - Niraneth, to chyba miejski garnizon.
- Dajcie mi ich, a powbijam na pale!
- Nenna…
- Zostaw ją, czas na bitkę!
- Nenna… Ona zniknęła - i faktyczne, w zgiełku dziewczynka gdzieś zniknęła, pozostały po niej tylko strzępy rozerwanych węży, krew i resztki ciał.
W światło magicznej kuli wjechali konni jeźdźcy.
„Dobrze się czujesz? Masz może gorączkę, albo coś takiego?”
No cholera jego mać. Jakby słyszał wredną magiczkę. Kurde i jeszcze chronił tyłka jakiejś baby, co ma wróble w głowie i jest szalona. To już naprawdę był czas, aby wracać do domu. Przecież bez niego Szept sobie nie poradzi. No bo jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma. A jak wpakuje się w jakieś kłopoty na kolejnej wyprawie pełnej przygód i nie będzie miał kto ją wyciągać?
„Wredna długoucho, jak dasz się tam zabić, albo chociaż włos ci z głowy spadnie, to normalnie skopię ci tyłek”
Była jednak nikła szansa, że magiczka nie wpadnie w tak duże kłopoty, bo ma przy sobie uzdrowicielkę. Na Wilka to Brzeszczot nie liczył, bo był irytującym jasnowidzem. Heiana to co innego, jak się głupia wystraszy, to ucieknie i bogowie miejcie ją w opiece, aby pociągnęła za sobą Szept.
Devril chrząknął.
- Plan… - najemnik klapnął na ciepły, nagrzany w słońcu kamień. Przez chwilę cieszył się ciepłymi promieniami, których na stałym lądzie od tak dawna brakowało. Westchnął i spojrzał na towarzysza. - Nie jestem dobry w planowaniu - żadna nowość, powiedziałaby pewnie pewna elfka - Plany są kłopotliwe i ograniczają. Co chcesz jej wcisnąć? - najemnik miał swoje obawy. Jakaś dziwna część jego świadomości podpowiadała, że kłopoty dopiero się zaczną. Że to, co się dzieje teraz, to tylko forpoczta. Dar nawet nie wiedział, jak blisko prawdy są jego przeczucia. - Najlepiej by było, napuścić szpiega i lanistkę na siebie, niech się wybiją.
Na głównym dziedzińcu podniosły się głosy. Dowódca straży coś krzyczał. Devril najwyraźniej chciał coś dodać, ale Dar powstrzymał go ruchem ręki; musiał się skupić i posłuchać. Mężczyźni kłócili się o coś zażarcie, nie podając szczegółów; coś było wcześniej ustalone, coś było
zapewnione, ale pojawiły się jakieś kłopoty. Lanistka wniosła o odstąpienie, chciała coś przełożyć. Ten, który przyszedł, nie odpuszczał, aż w końcu wyegzekwował to, co powinien dostać.
- Coś się dzieje. Jeśli dobrze zrozumiałem, Xantia była winna przysługę i teraz ma ją spłacić. Dokładnie jej niewolnicy - Brzeszczot pamiętał, mgliście i niejasno, że kiedyś lanistka wspominała coś o oddaniu przysługi, której nie chciała spłacać. - Idą w tę stronę. Chodź mój luby! - najemnik improwizował, no przecież i tak wszyscy wiedzą, że mają się ku sobie, lanistka nie ma nic przeciwko, więc powinni ich zignorować. Nawet to, że Devril siedział sobie na kolanach mieszańca. Siedział… Raczej wierzgał.
- Nie jestem głupi, elfeczko - olbrzym szturchnął wielkim paluchem magiczkę w ramię i zaraz uśmiechnął się, a iluzja sprawiła, że był to naprawdę miły, przyjemny ludzki uśmiech. Jaruut chrząknął, oblizał wargi i dodał - Watażkowie to także dyplomaci - do tej pory używając wspólnej mowy mówił z akcentem, silnym i mocnym tak, że czasami nie dało się go zrozumieć, ale teraz płynność jego języka zaskakiwała; słychać w nim było akcent, ale nie tak silny i zniekształcający jak wcześniej. - Ludzie są pamiętliwi. Później opowiem - Jaruut był dzieciakiem, podrostkiem z mlekiem pod nosem, kiedy w dawnych czasach olbrzymy walczyły na tych niezamieszkanych równinach między sobą. Przypadkiem zniszczyli port, ot głupia sytuacja, którą ludzie najwyraźniej zapamiętali i teraz mają uraz, chociaż minęło kilka wieków. Dziwni są.
- Teraz są… - garnizon miejski nie żartował. Było w nich coś, co sprawiało, że należało się mieć przy nich na baczności. Jaruut powinien być ostrożny. Powinni go odesłać z resztą, nie ryzykowaliby tak, jak w tej chwili.
- Jesteśmy podróżnikami. Chcemy tylko skorzystać z portu i…
- Nie ma statków.
Ivelios swoim sowim wzrokiem sięgnął ku miastu. Tarok tonęło w ciemnościach i tylko kilka bladych światełek zdradzało, że przed nimi znajduje się portowe miasto. Garnizon patrolował ziemie należące do miasta - to nie było coś zwyczajnego, a skoro uzbrojone wojsko miało powodu przeczesywać nocą swoje ziemie, musiało stać się coś ważnego. Nie mogli być tak przeczuleni na magów i olbrzymów, jak sugerowały pogłoski. Sowiooki przełknął ślinę. Miał w Tarok coś do załatwienia, a teraz wychodziło na to, że sprawa się skomplikowała.
- Więc puśćcie nas, znajdziemy inną przeprawę.
- Nie ma. Gdzie wasze konie?
- Spłoszone uciekły.
- Pójdziecie więc pieszo. Bez sztuczek.
- A co to, niby miało znaczyć? - obruszył się, spychając Devrila ze swoich, kościstych!, kolan na niski murek. Psia jego mać. Kościste, też wymyślił. Umięśnione i szczupłe, a nie kościste! Kościste kolana to mają ladacznice stojące na ulicach, co to na kolanach pracują na radość swoich klientów. Najemnicy nie mają kościstych kolan! Dar burknął coś pod nosem i byłby coś powiedział, ale padł na niego cień. - Suń się, zasłaniasz mi słońce… - i bez ostrzeżenia oberwał batem po barkach; dopiero to skłoniło go do podniesienia głowy. Cholerny Dev, mógł go ostrzec.
Uderzył go kapitan lanistkowej straży, a przed nimi zatrzymał się niski, drobny mężczyzna. Nie wyglądał na takiego, który krzyczał, ale pozory lubiły mylić. Sięgał dowódcy straży zaledwie do pasa. Karzełek. I zdawał się nie dostrzegać niczego, poza tym, co mówił, a mówił dużo.
- I co wy mi pokazujecie. Xantia nie zdoła się wykręcić. Mój pan wydał wyraźne polecenia. Sądzicie, że zdołacie mnie zmylić? Potrzebujemy sprawnych ludzi. Sprawnych. Taka była umowa. Jak moż… Ci dwaj - karzełek zatrzymał się przed dwójką mężczyzn - To jej niewolnicy?
- Tak. Jednak pozwolę sobie przypomnieć, że Xantia wybrała dla twojego pana kogoś innego - dowódca strzelił Brzeszczota i Devrila po plecach batem, by padli usłużnie na kolana i nie zapomnieli o tym, kim są.
- Słabeuszy. Najgorszych. Chcę tych. Mają być gotowi za pięć minut - karzełek odszedł, zostawiając dowódcę z niewolnikami. Powiedział, czego chciał i oczekiwał, że zostanie mu to dostarczone. Wybrał tę dwójkę dlatego, że byli inni. Byli nowi i zapewne nie pogodzili się jeszcze z niewolą. Zdradzały ich oczy. Tak, będą idealni.
- Xantia się… - kapitan chciał coś powiedzieć, ale lata pracy i praktyki sprawiły, że ugryzł się w język w ostatniej chwili, zanim powiedział za dużo. Niewolnicy nie powinni słuchać. Byli tylko niewolnikami i szkoda, że nie pozbawiano ich słuchu, języka i oczu, aby ograniczyć ryzyko. Wielka szkoda. Dowódca zagwizdał na strażników. - Związać ich i przekazać. Mają wrócić przed zmierzchem.
Dziwka Fortuna i niestabilny emocjonalnie Pech właśnie zaczęli swoją grę.
[Bogowie. Szept i Hei mają konkurencję. Devril wymiata je na drugi plan xD
Hm, Ivelios ma plan z więzieniem związany ]:-> ]
Nie minęło jednak zbyt dużo czasu. Nie minął kwadrans, w klepsydrze nie zdążyłby się przesypać piasek, a do komnaty rannego Poszukiwacza wtargnęła... No, kto mógł wtargnąć nie licząc się z konsekwencjami. Iskra. Oddech miała przyspieszony, jakby tu co najmniej biegła co sił, a w oczach skrzyło się coś dziwnego. Wielce zresztą niepokojącego. W paru susach pokonała odległość dzielącą ją od Lucienowego łóżka i po prosu na nim usiadła okrakiem.
- Muszę cię wypróbować jak taki sobie ranny jesteś. No nie ma innej opcji - elfka chyba zachorowała na chorobę powszechnie znaną wszystkim jako "chcica". Biedny Lucien i biedna jego ręka, biedne jego... Wszystko.
***
Wilk nie podejrzewał, że oto pozdrawia go właśnie przyczyna wszystkich problemów. Zdrajca. Wróg. Nieprzyjaciel... Skinął jednak głową, nic jak dotąd nie podejrzewawszy. Firnadil według niego nie stanowił problemu. Problemem były Cienie, które dowiedzą się o śmierci tamtego chłopaka. Dowiedzą się... Szybkie spojrzenie na Szept i córkę. Musi zacząć jakoś działać. Tylko co on ma zrobić...
I wtedy stwierdził, to musi rozmówić się z jej bratem. Może on mógłby...
- Eredinie, pozwól na chwilę - zagadnął go dośc pododnym, aczkolwiek stanowczym tonem, i odszedł na bok. Szept nie mogła się dowiedzieć.
Gdyby to od elfki zależało, zapewne wcale by się od Cienia nie odczepiła, a wręcz przeciwnie. Ale w Czeluści był ktoś, kto potrafił czuwać nad losem rannych. Królik, pan medyk i ktoś, kto umiał dobrze przewidywać, nagle odezwał się w umyśle Zhao. Nie musiał mówić nic, wystarczyło samo echo jego myśli, by elfka więcej Poszukiwacza nie zamęczała. Ale za to wykorzystała jego ramię jako poduszkę, co już było w sumie standardem. Nie chciała się ruszać. Nie miała ochoty... A jednak tak było trzeba. Głupie Bractwo.
- Nie chcę nigdzie jechać... - mruknęła naciągając kołdrę po sam nos i wtulając się w ramię Cienia.
Szczęście w nieszczęściu, ale plan Wilka nie obejmował przekonywania Szept do czegokolwiek. Musiał tylko...
- Spokojnie, nie musisz jej do niczego przekonywać... Będziesz musiał jedynie jakoś odwrócić jej uwagę. Przykuć myśli do jakiegoś tematu. Musi zostać tu dłuższy czas... Ja natomiast muszę rozmówić się z... Pewnymi osobnikami. Musisz zająć ją na tyle, że wieść o moim zniknięciu musi jej się wydać zbyt mało ważna na interwencję - wiedział, że takie prośby zarówno w przypadku Iskry jak i w przypadku Szept są niemal awykonalne. Nie mniej jednak... Musiał porozmawiać z Cieniami. Może przebije cenę? Wiedział jak działali. przecież... Przecież był jednym z nich...
- Musisz mi pomóc - w dwukolorowych oczach władcy pojawiła się determinacja. I strach.
[prawie zapomniałam o części Wilka, wybacz >_<]
Iskra była kompletnie nie w temacie. Jaki Żmij? Jakie odbicie? Co za osoba? O co tu chodzi? W obecności Nieuchwytnego jednak nie zamierzała się odzywać. Niech sobie idzie, przeklęty gadzior jeden. I słowa, niewypowiedziane słowa, jakie uwięzły jej w myśli były doskonale widoczne w odbiciu oczu. Płonęły jakby miała się zaraz na Nieuchwytnego rzucić i rozerwać na kawałki za samą obecność.
Ale nie powiedziała nic. Za to mogła pożegnać się ze spokojem i to na dłuższy czas, bo w komnacie, przez ścianę, jak gdyby nigdy nic wszedł Dibbler. Miał na policzku czerwoną szramę, najprawdopodobniej gdzieś zarobił. A szare oczy wcale nie były spokojne, przepełnione ironią, jak to zwykle bywało. Nie, GSP miał ochotę pozarzynać pół Bractwa.
- Ruszaj się - warknął na dzień dobry do Iskry, a ta poczuła, że grunt jej uciekł spod nóg.
***
Na szczęście Wilk nie był swoją żoną i zamierzał Eredina wtajemniczyć w plany... A przynajmniej większą ich część. Ktoś będzie musiał powiadomić Iveliosa jeśliby nie wrócił... Nie, żeby odmawiał Szept prawa i umiejętności rządzenia, ale wiedział, że Nira nie usiedzi tyle czasu w miejscu, a jeszcze na stolicę sprowadzi jakieś duże kłopoty, znacznie poważniejsze niż spuchnięte palce po trzaśnięciu drzwiami.
- Zamierzam rozmówić się z Cieniami. Bo to oni ją ścigają - wypalił prosto z mostu nie bawiąc się w zbędne zdobienia słowne.
Iskra postanowiła nie drażnić dłużej Dibblera. Rzadko widywała go tak rozjuszonego, czy tez wyprowadzonego ze swojego zwykłego stanu ironiczności i sarkazmu wobec wszystkich i wszystkiego. Wyślizgnęła się z łóżka i pobłogosławiła swoją przezorność. Dzięki temu nie paradowała nago po komnacie, a w dośc długiej koszuli, więc w spokoju mogła wciągnąć na siebie resztę ubrań. A kiedy tylko zgrzytnęła zapinana klamra pod szyją, Dibbler złapał ją za ramię i oboje zniknęli.
Choć jeszcze nim sam zabójca zmienił się w dym, nim wniknął w goszczący w komnacie cień, Lucien mógł zauważyć, jak ironicznie unosi kącik ust do góry. A wzrok szarych oczu padł wprost na jego twarz. Jakby się z czegoś śmiał... Albo i z kogoś.
Dibbler miał swoje za uszami. I robił się coraz zuchwalszy widząc nieudolność Bractwa.
***
- Nie wiem w co się wpakowała - mruknął wznosząc oczy ku niebu. Bogowie, co on takiego zrobił, że sypali mu na głowę tyle problemów? Zawinił czymś?
- Ale cokolwiek to jest, może uda mi się przekupić Cienie... Jeśli nie... Za niedługo odpływ. Kolejne elfy chcą znaleźć się za białymi wieżami. Być może i w jednym ze statków będziemy musieli ją ulokować... Być może nawet bez jej wiedzy... I woli... - cóż, jeśli ceną jej życia miałaby być rozłąka na bogowie wiedzą jaki czas... Taką cenę mógł zapłacić.
Wilk rzeczywiście, sceptycznie podchodził do nowych wieści... Co robili tu magowie? Znowu? Ale z drugiej strony... Miał czas na przygotowania. Teraz albo nigdy. Nie powiedział nic Merileth, lepiej żeby nie wiedziała, bo jeszcze na niego spojrzy tymi swoimi dużymi oczami i się podda... Nie, musiał iść teraz. Dlatego też, nim Szept zeszła do swoich magów, przydybał ją sam na sam.
- Muszę wyjechać na parę dni. Ymir mówił o jakiejś chorobie zakaźnej pod ziemią, więc musze zobaczyć co się dzieje... Wrócę niedługo.
Uśmiechnął się lekko i musnął jej czoło wargami.
- Nie wiem, ale przysłał zwykłego posłańca... Jakby to było coś poważnego, to pewnie by skorzystał z teleportera, nawet jeśli sam za tym nie przepada. Sam dam radę, ty masz tu jakieś sprawy z tego co widzę... Poza tym, ktoś musi zostać z Mer. Wrócę za parę dni - och, jakże by chciał, żeby wszystko się tak pięknie ułożyło, że by wrócił za parę dni... Za tych "parę dni" to on dopiero będzie w Czeluści, o ile dobrze pójdzie. Hasło pamiętał, no chyba, że zmienili...
- Oczywiście, że dam. Jeszcze mi ze zmartwienia umrzesz i co wtedy... - przygarnął ją jeszcze na chwilę do siebie. Kto wie, kiedy znowu dane im będzie się spotkać... Tej myśli wolał nie rozwijać. Kolejny temat zakazany. Przynajmniej do rozmowy z Cieniami.
- Nie pakuj się w kłopoty - po czym, nie chcąc się dłużej wahać, oderwał się od niej, poprawił płaszcz i wzrokiem poszukał kapelusza. Kiedy go w końcu wyłowił, to ten trafił prosto na siwą głowę Wilka, a sam wcześniej wspomniany wdrapał się na konia. Czas ruszać.
- Uważajcie na siebie... - i już go nie było.
Jak przewidywał, parę łądnych dni zajęło mu dotarcie do Gór Mgieł. Potem kolejnych parę odnalezienie ścieżki. Oczywiście, w między czasie puścił ptaka z informacją, że dotarł bezpiecznie... Pozory musiał zachować. Chociaż nie miał pewności, czy Szept nadal w to wierzy.
W górach zaczął zachowywac się znacznie ostrożniej. To był juz teren Cieni... W sumie, to nawet i lepiej.
Trzeciego dnia od wejścia na przełęcz, w końcu kogoś napotkał. I nawet pamiętał tego osobnika. Valentino. No to ma szczęście.
- To będzie ciężkie, żeby nie powiedzieć awykonalne - stwierdził Wilk zerkając na Zaklinacza.
- Pewnie wiesz po co się pojawiłem. Konkretnie tu. W tym miejscu. Zmierzając tam, gdzie i Ty. Jestem władcą. Zawsze mogę przebić cenę - nie powiedział tego wprost, ale jasnym był, że mowa tu o Szept. Jak widać, elfiak się uparł i chyba nic i nikt nie wybije mu tego z głowy.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale z kolei Wilk nie spodziewał się, że samo Bractwo potrzebuje do czegoś Szept... To zmieniało całkowicie postać rzeczy.
- Ona wam nigdy nie pomoże... Zresztą jaką mogę mieć gwarancję, że jej nie zabijecie? Ani ten wasz... Klient? - uniósł brew poddając pod wątpliwość moralność Cieni. W końcu, nieco ich znał. Nieco słyszał. I nie zamierzał wierzyć w nic.
Zaś w torbie Tino coś zaczęło się ruszać. Wszędobylski szpieg i pasażer na gapę Figiel właśnie się obudził.
Przymrużył lekko oczy. Cóż... To, że odstąpiliby od kontraktu byłoby już i tak wielkim osiągnięciem. Z kolei następne... Jak wytropi w końcu zdrajcę, to skończą się te naloty. Na pewno.
- Zobaczę co się da zrobić... - mruknął obserwując Figla, który wylazł z juków i wspinał się leniwie na ramię Zaklinacza.
- Cześć Figiel - powitał pająka elf, jak gdyby nigdy nic. Zwierzę natomiast zastygło w bezruchu, jakby wyczuło coś złego. W rzeczywistości, Figiel miał utrudnienia w przekazywaniu doświadczeń do Marcusa, który był żywo zainteresowany tą dyskusją.
Wilk się zjeżył na sam widok Luciena. Głupi Cień.
- Nie mam po co wchodzić do waszej dziury - mruknął łypiąc na Cienia, a we wzroku nie było ani śladu sympatii.
- Jak powiedziałem, przemyślę to... Ciekawe, co jeszcze podpowiedzą mi duchy - dodał mimochodem, jakby zastrzegał, że wszelkie próby oszusta przewidzi prędzej, czy później. Lepiej, żeby myśleli, że jest w stanie. Bo sam Wilk wątpił by dane mu było cokolwiek zobaczyć...
Szarpnął końskie wodze i zawrócił.
Iskra i Dibbler milczeli. Tak. I o ile Lucien mógł myśleć, że jest to spowodowane problemami z mutantami... Dibbler miał w poważaniu mutanty i to, co mogą zrobić. Zapisków nie było, laboratorium zniszczone... Escanor powinien być mu wdzięczny. No i jeden z Cieni w lochu. Co prawda, oskarżenie było słabe, ale jeśli nikt jej nie wybroni, to się nie wywinie od sądu, czy tez tortur. Dibblera już nie obchodziło to, co Wirgińczycy robią z Cieniami jakich im dostarczał. Ważne, że on miał pełną kieszeń.
***
Wilk, wróciwszy do stolicy wcale nie miał dobrych przeczuć. Męczył go złe wizje, w których to jednak Bractwo robi z niego pajaca, męczyły myśli... Poza tym, nie sądził, by magiczka usiedziałą w stolicy bity miesiąc.
Z torby Valentino, z jednego z jego juków uciekł podręczny szpieg i wyjadacz brzoskwiń Figiel, ażeby szpiegować nowego członka Bractwa. W zasadzie, wcale nie nowego, tylko nową ofiarę sobie upatrzył i... No, Lucien wcale nie był sam podczas swojej podróży. A jak wiadomo, gdzie Figiel, tam i Marcus. Gdzie Marcus tam kłopoty i stado siczowych dzieci poszukujących ojca, a gdzie takowe stadko, tam i biedny Królik zastanawiający się co on takiego złego w życiu zrobił, że tak go pokarali.
Tak więc, jakby nie patrzeć, Poszukiwacz miał całkiem ładny ogon za sobą...
***
Wilk się stęsknił. Kto by pomyślał, że nie ma go tak niewiele czasu (według elfiej rachuby) a już taki stęskniony... No tak, zagadki tej nie rozwiąże nikt, kto potomstwa i rodziny nie ma.
Nietęga mina Eredina jednak zdradzała, była niemalże zwiastunem także i nietęgich wieści, więc Wilk nie byłby zdziwiony, gdyby ktoś mu oznajmił, że Szept pojechała do Quingheny ratować głodujące dzieci, albo gdyby posłaniec przyniósł wieści odnośnie nowej męczennicy, Matki Szeptuchy z Eilendyr. Naprawdę nie byłby zdziwiony.
- Lepiej mów co się stało... Bez owijania w bawełnę, bo tego nie lubię - westchnął i postawił małą na ziemi.
Obaj zabójcy dogonili Luciena raz dwa. Strach Poszukiwacza, który udzielił się Cienistemu, został błędnie odebrany przez Figla, co spowodowało, że zarówno Królik, jak i Marcus przeczuwali koniec świata. Jak to, Poszukiwacz się boi? Być nie może, to apokalipsa idzie.
Nie dziwota więc, że oboje wypali z krzaków w pełnym galopie i nieomal wpadli na biednego Cienistego.
- Co się, gdzie się, co! - Pajęczarz zeskoczył z siodła, w tym samym momencie Figiel na niego skoczył z łęku Lucienowego siodła, po czym wylądował na twarzy swojego opiekuna, ten wrzasnął i wylądował w śniegu. Królik, jak zawsze najspokojniejszy, zatrzymał konia i spojrzał z góry na Marcusa z Figlem na twarzy i cmoknął.
- Ile już razem pracujemy?
- A będzie z dziesięć lat?
- Dalej zachowujesz się jak dzieciak.
- A ty jak stary i zrzędliwy królik - Marcus podniósł się do siadu i siłą odczepił Figla od swojej twarzy. Spojrzał na Luciena i wyszczerzył ząbki - A ty się bałeś! - i wycelował w Cienia oskarżycielsko palcem, jakby go co najmniej przyłapał w łóżku z Nieuchwytnym.
***
Informację o Firandilu niemalże zapomniał zaraz po tym jak Eredin skończył przedstawiać mu sytuację. No pięknie. Elf wyjeżdża w interesach ratowania żony, wraca, a tu proszę, jest sto razy gorzej niż było...
I znowu miano Darmara. Bogowie, niech łaskawy Śmierć sobie o nim przypomni i złoży mu wizytę.
- Skąd ja wiedziałem, że jak przyjadę to się dowiem, że się świat kończy... - mruknął Wilk spoglądając kątem oka na małą. Cokolwiek zrobiła Nira, musiało to jej pomóc. Zresztą, mała jako niedoświadczony jasnowidz widziała o wiele więcej niż on. Musi to z niej jakoś wyciągnąć... Tylko, cholera, jak?
- Nie mniej jednak stolica jeszcze stoi... I próbowałeś. Dzięki - w tej chwili nie było go stać na więcej wylewności. Problemy nawarstwiały się.
- Merileth, chodź, musisz mi pomóc - zagadnął córkę wyciągając do niej rękę.
Tak, zawsze kiedy Poszukiwacz był zły, musiało paśc na Marcusa. On to jednak miał pecha w życiu, biedaczek.
- Nie moja wina, że własnej żony upilnować nie umiesz - burknął Marcus, szczery człowiek, po czym podniósł się ze śniegu i od razu poświęcił uwagę paru śladom w korze. Figiel zamiast jednak grzecznie wrócić do torby, uciekł w las. No, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Nie ma lepszego tropiciela niż człowiek z dostępem do pajęczych zmysłów.
***
Wilk nie wiedział co powiedzieć. Chimery, mutanty, jacyś oni... No i co on miał robić. Po raz kolejny miał dość i znów tęskno mu było do czasów, kiedy we trójkę z Ymirem i Iskrą...
Potrząsnął głową ganiąc sama siebie. Te czasy już nie wrócą. Musi się skupić na tym co jest tu i teraz. To jest ważne. Nie to, co było kiedyś.
- A jednak chciałbym zobaczyć - sprostował wypowiedź swojej córki, która najwyraźniej uznała, że jest jak wszyscy i nie chce mieć z bestią czy innym dziadostwem do czynienia. On jednak mieć musi. W co ta Szept się znowu wpakowała... Dobrze, że w tym ciele miał szare włosy, przynajmniej siwizny nie będzie widać.
Marcus był zdolny. Był, kiedy chciał, a teraz jakoś niespecjalnie mu się chciało. Nie chodziło tu o to, że nie chciał odnaleźć elfki, bo tego chciał, jak najbardziej, ale... No, wtedy wpadłaby znowu w łapy Cienia. A Pajęczarz już nie raz przyłapał Iskrę na płakaniu sobie w rękaw przez pana Cienia.
No i dlatego niezbyt mu się chciało.
Ale to, czego nie chciało się Marcusowi, chciało się Królikowi, bo z kolei on miał umówione spotkanie z Lumi i dziećmi na przyszły wtorek i ani myślał się spóźnić. Dlatego też odnalezienie Iskry musiało nastąpić natychmiast.
W tym wszystkim jednak nikt nie wykrył tego, że są obserwowani. Obserwowani przez pewien cień, któremu niezbyt podobał się fakt, że szukają elfki... I jego samego.
***
Wilk znał historię, więc kojarzył więcej niż Eredin. Sama zaś chimera nie wywołała u niego praktycznie nic, poza lekkim współczuciem... Jako medyk, szybko dostrzegł nieumiejętnie pozakładane szwy, które scalały poszczególne części ciała, dostrzegł stany zapalne i ropiejące ślepia. Biedne zwierze...
I pierścień. Szept nie oddałaby pamiątki nie mając widocznego powodu... I w tym momencie Wilk zaczął się bać, że Szept już nie wróci.
Widma. Widma miały bezpośredni związek z Amuletem... Ten zaś z kolei... Wilk zamarł. Spóźnił się. Szlag by to.
- Muszę wyjechać - oznajmił ponurym tonem wpatrując się w chimerę. Wydostanie ją stamtąd. Nawet jeśli to miało by być ostatnim co zrobi...
Minęło wiele godzin nim Biały, z nikłą pomocą Marcusa, zdołali cokolwiek ustalić. W końcu jednak, kiedy księżyc zawisł już na niebie i nie dało się nic z ziemi wyczytać, usiedli i jeden z drugim zaczęli wymieniać informacje. Próbowali stworzyć oficjalną wersję, którą sprzedadzą Poszukiwaczowi. Zupełnie jakby tego ostatniego jeszcze tu z nimi nie było...
- Magia zniszczyła laboratorium. A konkretnie, jakieś duże... Coś - zaczął niepewnie Marcus urywając sobie kawałek chleba. Nie miał pojęcia, że to duże "coś" nazwano Ragnarokiem.
- Gdy to coś uciekło, powstała wyrwa w suficie i wszystko się zawaliło... Jest parę ciał jakichś elfich mutantów nawet - dorzucił Biały - Potem... Cóż, przyszli jacyś ludzie. Stopy mieli w jakichś żelaznych buciorach, więc podejrzewam Wirginię, aczkolwiek to mógł być każdy inny żołnierz... Oni przekopali ruiny. Trafiłem też na to... - i tu wyjął ze swojej torby; do której zwykle wrzucał co ciekawsze rośliny, czy dowody, kawałek ciemnej tkaniny. Niby nic specjalnego, chociaż gdyby się lepiej przyjrzeć dałoby się dojrzeć elfickie zdobienie na skrawku materiału. Poza tym, on sam pachniał malinami.
Wniosek nasuwał się sam. Iskra wpakowała się w ręce jakimś żołnierzom.
***
Na ruch chimery Wilk zareagował wręcz błyskawicznie. I choć zwierzę nie zwróciło na nich najmniejszej uwagi, on porwał małą na ręce i odskoczył kawałek. Ostrożności nigdy za wiele.
- Zajmiesz się małą? - zwrócił się do Eredina zupełnie jakby nie dosłyszał jego wcześniejszego pytania. Po prawdzie, nie chciał go słyszeć. Brzmiało to jak wyrzut, że znowu wszystko zostawia byleby ratować Szept.
Ivelios zaklął pod nosem. Głowa wbita na pal nie była zwykłym trofeum, to było ostrzeżenie. Sugestia, aby żaden długouchy pomiot nie ważył się postawić stopy w tym mieście. Założenie kolonii w tym miejscu, na tym wybrzeżu nie było łatwe; próbowano trzy razy i dopiero wielkim szczęściem udało się utrzymać tutaj placówkę, która najpierw była emporium handlowym, a później przerodziła się w portowe miasto. Elfy z pobliskiej puszczy nie pomagały, nawet gdy wysłano do nich prośby, nawet gdy ludzie chcieli, aby elfy przyjęły dzieci i kobiety. I wtedy zrodziła się nienawiść i złość wykiełkowała w duszach ludzi, a wszystko to zalała krew i rozpacz zawisła nad miastem.
Jaruut. Był kłopotem. Należało się go pozbyć. Za wszelką cenę. I stary elf, nawet z mieczem katowskim na karku, wyszeptał w myślach słowa zaklęcia; dawnego czaru, w zapomnianym dialekcie, wkładając w to wszystkie swoje umiejętności. Cóż, olbrzym, ku zdziwieniu strażników, zaczął blednąć i w końcu zniknął, tak po prostu. Gdzie go wysłano, to wiedział tylko stary elf. I nasunąć się mogło przypuszczenie, że Ivelios sam jeden mógłby wnuka odzyskać, ale najwyraźniej do czegoś jest mu ta wyprawa potrzebna.
- Zło! Elfie bajanie!
W Tarok podniósł się alarm. Schwytani oberwali pałkami po głowach i zaciągnięto ich w cień.
Brzeszczot nie wiedział, co właściwie ma powiedzieć. Dał się po prostu poprowadzić, aż zatargano ich na główny dziedziniec, aż świsnął bat tak dla przykładu, a ich związano i zakryto oczy. Ktoś się bardzo postarał, aby utrudnić niewolnikom orientację. Znając życie, panienka Fortuna maczała w tym palce, a Pech jej pomagał.
Podróżowali w ciszy. Piechotą. Obok nich szli strażnicy, ale nie ci, od Xantii.
[Wszystko co złe, to ja… Chyba mnie wesoła kompania znielubi]
Dibblerowi, który sam osobiście zadbał o to, by laboratorium zniszczono, wcale nie spodobały się słowa wymówione przez Luciena. I tak też Poszukiwacz znalazł się na czarnej liście GSP. Na liście, gdzie zapisywał sobie ludzi do zlikwidowania.
Gubernator nie będzie płakał za Cieniem. Nikt nie będzie. A gdyby tak... Już on Cieniowi umili śmierć. Nawet już wiedział jak.
Tymczasem Królik westchnął słuchając Poszukiwacza. I o ile w temacie Iskry by się zgodził, to jednak...
- Dibblera nie da się złapać - oświadczył sucho wysilając umysł do pracy - To tak jakbyś próbował złapać swój cień, albo wiatr. Cokolwiek się stało... Dibbler musi gdzieś być - i takim oto sposobem na czarną listę Dibblera trafił również i Biały.
***
Wilk czasami był gorszy niż niejeden szaleniec. No bo jaki normalny elf, ojciec, czy nawet wujek... No jaki z nich, przy zdrowych zmysłach planowałby uwolnienie monstrum?
Chyba tylko zdeterminowany Wilk. W końcu, jeden Starszy... Zawsze może znaleźć nowego. A Merileth mówiła, że chimera chce do Szept. Dobrze, on jej pomoże. I pójdzie jej tropem. Bractwo zapewne nie spodziewa się takiej niespodzianki.
Wieczorem, kiedy w końcu udało mu się ułożyć córkę do snu, wymknął się do chimery. Nie było tu nikogo. Tylko on i mutant. Ostrożnie zbliżyszwszy się do krat przyjrzał się jej uważnie.
- Pomogę ci. Znajdziemy ją. Razem. - chociaż nie wiedział, czy chimera go rozumie...
Sowiooki został zganiony. Właściwie w dość kulturalny sposób przytarto mu nosa, za tę głupotę. I co na to stary elf? Jak nic powinien się obrazić, zdenerwować, wypomnieć królowej, że należy mu się szacunek, że to nie przystoi, ale nie, on tego nie zrobił. Elf dźwięcząc łańcuchami, podniósł się, aż strzeliło mu coś w kościach, pewnie starość i przystanął przy kratach, zagradzających wyjście z celi. Ich więzienie było małe, cuchnęło, ale szczęście, że niewielki ogarek palił się na korytarzu, na którym nikogo nie było.
- Aby osiągnąć pewien cel, należy poświęcić coś w zamian - elf dotknął nosem stalowych krat, wciągając surową, metalową woń zupełnie tak, jakby było mu to do czegokolwiek potrzebne. Z jego słów wyraźnie wynikało, że chciał się tutaj znaleźć. A jak lepiej trafić do celi, jeśli nie dając się złapać i prowokują? Tak, Ivelios potrafił być nieprzewidywalny i zdecydowanie należało się przyglądać temu, co robi i mówi, bo i słowem dobrze manipulował.
Będzie co ma być. A jak nie, to oni już o to zadbają.
Devril nie wiedział, jak bardzo się mylił. Dziwka Fortuna i niestabilny emocjonalnie Pech mieli mu pokazać, że nic w życiu nie jest pewne i nie na wszystko można się przygotować.
Oboje dostali drewnianymi pałkami po głowach; guzy rozdawano dziś jak słodkie łakocie.
Kiedy się obudzili, wszystko wskazywało na to, że są po pas w kłopotach; nie, wróć, nie po pas, po szyję i to dosłownie.
Brzeszczot jęknął. Bolała go głowa. Bolało go całe ciało. Nie czuł nóg, nie czuł rąk i miał dziwne wrażenie, że w gacie nasypał mu ktoś piachu, dorzucając na dokładkę robala jakiegoś. Wzdrygnął się, ale nawet nie drgnął. Ścierpło mu całe ciało. I co tu tak śmierdziało moczem?
Mrugnął, raz i drugi, a kiedy oczy przyzwyczaiły się do jasnego, ostrego światła słońca, rozejrzał się dookoła. Pierwszym, co ujrzał, wcale nie był Devril zakopany po szyję w piachu, ale siedzący na rzeźbionym krześle mężczyzna, obracający w dłoniach wiklinowe pudełeczko.
- Co do cholery… - coraz bardziej zaczynał nienawidzić tej wyspy, tych ludzi, tego, że robią z nim co chcą, że zakopali go po szyję w piachu! Wiercenie Brzeszczota nie przyniosło żadnego rezultatu, ale zyskał za to uwagę siedzącego mężczyzny. Jego zielone niczym młoda trawa oczy, uważnie mu się przyglądały. Był młody, ale starszy od najemnika; wokół ust i oczu zdążyły zrobić mu się zmarszczki, a ciemna skóra w kilku miejscach pojaśniała, nabierając bardziej żółtego koloru.
Byli gdzieś nad brzegiem morza; szum fal był wyraźnie słyszalny, krzyki mew także, a słony zapach drażnił nos. Przy mężczyźnie stała tylko dwójka strażników i ten knypek, który tak się rządził u Xantii. W co, na bogów niejedynych, wpakowała ich kochanica Devrila?
Siedzący mężczyzna najwyraźniej nie miał zamiaru podzielić się z nimi informacjami, bo słowa nie pisnął. I co, będą tu siedzieć do wieczora?
Brzeszczot zaczynał się denerwować. I swędział go nos.
- Czy ktoś może mnie podrapać po nosie? - tak, musiał to powiedzieć, inaczej nie byłby sobą.
- Powziąłem pewne przygotowania, abyście nie próbowali niczego niegodziwego - siedzący mężczyzna mówił zadziwiająco poprawnym, melodyjnym i śpiewnym językiem, jak nikt z tej wyspy, chociaż mało było sposobności, aby to sprawdzić. - Krup, podrap pana po nosie.
Brzeszczota zatkało. Czy naprawdę ten mały knypek podrapie go po nosie? No nie… I faktycznie go podrapano.
- A może tak nas wykopie?
- Wpierw musimy porozmawiać.
Ivelios zamrugał. Czerwone włosy w tym mdłym, słabym świetle zdawały się być bardziej rude, niż czerwone. Elf wyglądał na zaskoczonego, kiedy odwrócił ku elfkom wzrok. On coś pomieszał, czy one źle zrozumiały? Hum.
Zastukał knykciem w stalowe kraty, a echo pochwyciło ten dźwięk i poniosło dalej.
- Brzeszczot zapewne daje sobie świetnie radę. My mamy coś do zrobienia w tym mieście - Sowiooki zastukał jeszcze raz w specyficznej tonacji, a zaraz też zahukał niczym sowa; melodyjnie i śpiewnie. - Najwyższy czas, aby madzy zostali wyzwoleni - i w tym momencie z końca korytarza, nieco niemrawo, dobiegło do nich kraczenie i stukanie w kraty, to samo, które przed chwilą wystukiwał elf. Odpowiedź na jego szturchnięcie i zaczepkę.
Ivelios jak zwykle nie pytał nikogo o zdanie. Po prostu wykorzystał fakt, że złapano jego wnuka i dotarł do Tarok. Nie zrobiłby tego, gdyby nie był pewny bezpieczeństwa najemnika. A był i mógł sobie dać odciąć za to rękę całą, a nawet język. Brzeszczot mógł poczekać, ale w mieście portowym było coś, co należało raz na zawsze zakończyć.
Stukanie się powtórzyło. Po przeciwnej stronie. Między kratami drugiej celi mignęła czyjaś twarz, ale zaraz znów schowała się w cieniu. Chwilę ciszy przerwało stukanie.
- Sowie oczy widzą daleko…
Hasło zostało wypowiedziane.
- … a czułe ich uszy słyszą wszystko - dopowiedział Ivelios - Gariadil. Wszystko zgodnie z planem.
- Tak. I są tu inni magowie, niż nieszczęśnik, który dał się pojmać. Wielu magów z długowiecznej rasy pochodzących - fakt, że Gariadil mówił tak swobodnie musiał oznaczać, że nie bał się podsłuchujących uszów; najwyraźniej ich tu nie było. - Spóźniłeś się, Strażniku.
Ivelios wzruszył tylko ramionami. - Drobne utrudnienia. Gariadil, poznaj bliskie memu sercu kobiety. Heiana- elda i Szept - zapobiegliwie nie tytułował Niraneth królową.
Brzeszczot kichnął piaskiem, który dostał mu się do nosa.
- Mój sługa poinformował mnie, że jesteście tym, czego potrzebuję. Możecie mnie nie znać. Zakładam, że Xantia nie pokazuje wszystkim mojego portretu - mężczyzna wstał, otrzepując spodnie z ziarenek piachu; był jedyną osobą, która pozwalała sobie na noszenie miękkich aksamitów. - Potrzebuję rąk do pracy. Rąk, które mogą się ubrudzić. Które nie boją się ubrudzić. Cóż, mój brat knuje z moją kochanicą za plecami. Czas to po cichu ukrócić - powiedział namiestnik tej wyspy, ten, który rządził tu wszystkim. Który proponował wykończenie swojego brata i Xantii, wiedząc o spiskach na jego życie
Tak dziwka Fortuna i niestabilny emocjonalnie Pech, zagrali najlepszą kartą.
[brak chwilowo pomysłu na część M/G/L :c]
***
Wilk usiadł przy kratach i zaczął się poważnie zastanawiać nad własnym zdrowiem psychicznym. Póki chimera nie zaczęła ryczeć.
- Spokojnie... - zaczął cicho, łagodnie. No tak, jeśli chimera chciała do Szept, a on ją próbował uspokoić... To tak jakby uspokajał siebie. To trochę głupie, bo on sam by się nie uspokoił póki nie będzie jej miał znów w stolicy. Jeśli więc chimera rozumuje podobnie...
- Pomogę ci. I byłoby miło, gdybyś mnie nie zjadł... Albo nie zjadła. Nie wiem za bardzo jak się do ciebie odnosić - o dziwo, mimo własnego strachu, głos wciąż miał spokojny. I co gorsza, zaczął rozbrajać kłódkę.
[M/G/L - nie wiem xD W sumie możesz znowu ich gdzieś wrzucić na jakieś dziwne tereny w poszukiwaniu zaginionych Cieni-fajtłap, albo już przenieść akcję do Czeluści. W końcu, chimera sobie luzem biega.]
***
Tego się Wilk nie spodziewał. Chimera była... No była za szybka, to po pierwsze. Po drugie, chyba zapomniała o tym, że mieli współpracować. Po trzecie... Ale on o tym nie wiedział. Na razie. Ktoś widział go przy klatce. A inny ktoś widział hasającą luzem chimerę. To na pewno nie był czyn odpowiedzialnego władcy...
W tej chwili jednak, nawet gdyby taki zarzut by mu wytoczono, najpewniej zbyłby Starszych machnięciem ręki. Ważniejsza była dlań Szept. I uciekająca wskazówka. Chimera. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej pochwycił pierwszego lepszego konia i pognał śladem chimery.
Wilk, idąc śladem chimery, czasami żałował, że w ogóle ją wypuścił. Chociaż, jak do tej pory nie znalazł ani ludzkiego truchła, ani tym bardziej elfiego... Cóż, cel uświęca środki. Uparł się. Był zdeterminowany. Czyli, innymi słowy, wcale nie myślał tak racjonalnie jak mu się wydawało.
Ryki i kwiki koni zwabiły większą liczbę Cieni, w tym Białego i Marcusa. Rzecz jasna, Figla też.
- Co tu się kurw... - zaczął Marcus, ale w porę musiał się uchylić przed pazurami chimery. Cudem zdążył. Biały natomiast nie zamierzał wtrącać się do walki. Od razu znalazł się przy Niedźwiedziu, który chyba stracił przytomność od uderzenia i wytargał go do wnętrza, wąskim korytarzem, gdzie chimera by się nie zmieściła. Potem wrócił sprawdzić pozostałych dwóch Cieni. Niestety, oni nie mieli tyle szczęścia. Nie żyli.
- Co to jest... - szepnął do siebie Pajęczarz obserwując jak jego pupil wchodzi na kark chimery. Tam zapewne nic mu się nie stanie. Ale bogowie, co to było i skąd się tu wzięło... Laboratorium. Zapewne jeden z mutantów. Przydałby się w tej chwili jakiś wiedźmin.
Lucien zapewne nie poparłby tego rozwiązania.
Stary elf potrafił poradzić sobie ze świadomością, że królowa jego rasy jest na niego obrażona. Ot całkiem normalne emocje, naturalne i zrozumiałe w stanie, kiedy nie znało się całej prawdy i dokładnego obrazu sytuacji.
- Tutejsze elfy poprosiły stolicę o pomoc...
- Jednak ci gołodupcy wyparli się nas i kazali radzić - tutejszy długouchy nie bawił się w ładne słowa, nie dbał o tytuły, czy szlacheckie pochodzenie. Dla niego ważne było to, że elfy się od nich odwróciły. Nie chciały pomóc, bo nie chciały się mieszać i jawnie wszczynać wojny przeciwko ludziom. Rozumiał to, ale zostawiać swoich na śmierć, też nie godzi się. - Dyplomaci jebani - pewnie, gdyby wiedział, że ma przed sobą królową, języka i tak by nie ogładził. Miasto, w którym każdy dzień życia był darem od bogów, był dniem szczęśliwym. Jednak w Tarok trwała podskórna wojna; ludzie eksterminowali elfy. Skuteczniej niż Myśliwi Ulotnych Energii.
- Zgodziłem się im pomóc. Wyprowadzić ich z miasta - cały Ivelios. Ale i w tym miał głębszy zamiar. Jak zresztą zwykle.
Elf ukryty w ciemnościach splunął na posadzkę - Skurwysyny wybiły połowę moich ludzi. Teraz chcemy tylko stąd uciec.
Brzeszczot miał jednak dość. Jemu do szczęścia wystarczał miód, ciepłe posiłki, kobiety i podróże z wredną magiczką, która w sumie mogłaby go już uratować, a nie obijać się nie wiadomo gdzie, i nie wiadomo z kim. Chciał wracać do domu, a że sam nie mógł, to Szept jak nic mogłaby się tu zjawić na magicznym smoku i go zabrać. W końcu była cholerną królową, nie?
- Ja pierdole...
- Nie pierdol, bo dzieci z tego będą - najemnika zamurowało; czy namiestnik tej głupiej wyspy właśnie się z nim droczył? Psia kość... - Chcę, żebyście pozbyli się moich problemów. Daję sprzęt, daję ludzi, a wy macie mnie uwolnić od kłopotów.
Wilk byłby bardzo szczęśliwy, gdyby jednak wzięto go za mutanta i gdyby to Cienie, szczególnie te trzy... Nie, wróć, szczególnie ten jeden, sobie uciekły gdzieś w głąb ich kryjówki.
Męczyły go pytania. Męczyło go zmęczenie. Czy tu była Szept? Dlaczego więc chimera zawróciła? Może Nieuchwytny już... Nie, na pewno nie. Może się teleportował? Do innej kryjówki? Może...
Coś za dużo było tych może.
Mimo wszystko nie zbliżył się do kryjówki. Stanął sobie w miejscu i obserwował to Niedźwiedzia, to Łowczynię, a to Królika, który próbował coś poradzić na Lucienowe ramię. Wolał pomilczeć.
Za to Wikowi zaczął przyglądać się Marcus, który pozbierał Figla z ziemi i schował do torby.
- No i co z nim zrobimy? On wie. My wiemy po co tu przyszedł...
Wilk niemalże parsknął. A ten zwnou swoje... Iskra, Iskra, Iskra. Jakby się nauczył jej pilnowac i nie zgrywał oziębłego sopla to by nie musiał jej szukać. Tej uwagi jednak nie wypowiedział na głos. jeszcze by zmienili zdanie...
- Cóż... Może rzeczywiście ci pomogę... - mruknął Wilk mierząc Cienia nieprzyjemnym spojrzeniem. W razie czego, gdyby coś poszło nie tak... Zawsze może zrobić coś Iskrze, choć tego by nie chciał. Jak to mówią, kobieta za kobietę? Nie, to było coś z okiem i zębami...
- Lepiej przestań się nad sobą użalać i chodź. Nie ma wiele czasu. Wirgińczycy nie lubią czekać na egzekucje - Wilk ewidentnie wiedział. Wiedział gdzie znajduje się Lucienowa żona.
Wizje wróciły.
Luciena z tego zadowolenia wyrwał Biały, szarpiąc go za koszulę i sadzając z powrotem.
- Jeszcze nie skończyłem - mruknął tonem nie znoszącym sprzeciwu. Rzadko używał tegoż tonu, jedynie chyba w ostateczności, która właśnie nadeszła. Głupi, nieodpowiedzialny Poszukiwacz chcący ruszać w trasę ranny. I zaraz, nim Lucien zdążył jakikolwiek podnieść protest, zasypał go grad argumentów.
- Nie wiesz gdzie jest. Co ci po jasnowidzu, który nie sprecyzuje ci dokładnie miejsca... Będziesz musiał łazić po kraju i sprawdzać każdą wizję. Pewnie nie obejdzie się bez walki. Jak poza tym zamierzasz ją wyciągnąć z kłopotów, jakie na pewno ma, będąc niezdolnym do walki tą ręką? Ubytek w krwi zrobił swoje, pazury były brudne, jest zakażenie... Teraz cię nie puszczę i albo to w końcu pojmiesz, albo cię osobiście uśpię. - teraz to niemalże Wilk zatarł ręce. Pierwszy raz chyba w życiu słyszał jak to ktoś gani Poszukiwacza.
To było piękne.
Królik wywrócił oczami. Głupi Poszukiwacz. Naprawdę głupi... Przecież zakażenie... I wszystko to... Pożałuje jeszcze pewnie, jak mu się rana rozbabrze w drodze.
Biały nie zamierzał opuszczać kryjówki. Trzeba było opatrzeć paru Cieni, którzy także zetknęli się z chimerą, ale uszli z życiem. Czasami miał dość bycia jedynym medykiem.
Za to, całkiem przypadkowo o zajściu dowiedział się Szczur. A wiadomo, gdzie Szczur, tam i złodziejka. I to właśnie ona, właśnie Myszołów, wzięła na koń piechura jedynego, władcę elfów. No bo Szczur nie zamierzał puszczać tamtej trójki Cieni samych. Poza tym... Był jednym z najlepiej poinformowanych ludzi w państwie. Począwszy od tego jakie gacie ma na sobie dziś Escanor, poprzez to co płynie dziś w Quingheńskim rynsztoku, na nowej Wirgińskiej liście ludzi do egzekucji kończąc.
I tak wyruszyli w szóstkę. Wyruszyli bez dokładnego kierunku, mając za wroga czas i odległość.
Wilk klął i zaklinał, ale niezbyt wiedział, ba, niezbyt nawet słyszał co ta elfica mówi do Luciena. Sprawy nie ułatwiała także Myszołów, która w najlepsze rozmawiała sobie ze Szczurem, a Wilk niemalże zgrzytał zębami. Pogrywali sobie z nim. Na pewno.
Po równym tygodniu tułaczki ślady, informacje, szpiedzy, wizje i plotki doprowadziły ich do niewielkiego miasteczka, gdzie wciąż władzę trzymała Wirginia. I to żelazną ręką. Zbite byle jak szafoty były wypełnione trupami. Najwyraźniej ktoś tu zaczął czyścić więzienia po tej długiej zimie... Smród gnijących ciał był nie do opisania. I co tu mogła robić elfka? Na to pytanie, teoretycznie mógł odpowiedzieć Szczur. I odpowiedział też, wieczorem, kiedy cała banda szykowała się do snu. Nie mogli przecież iść tam wykończeni i śpiący. Szpieg usiadł na własnym płaszczu i chuchnął w dłonie.
- W loszku trzymają parę kobiet - zaczął nieco ponurym tonem - Tylko jedna z nich jest w dość zaawansowanej ciąży. Domyślam się, że o tę konkretnie ci chodziło - urwał na chwilę i opatulił się skórą - Nie wiem co ona znowu narobiła, ale z moich informacji wynika, że znajduje się w części przeznaczonej do... Likwidacji - tak, to słowo było dobre.
Wilk uśmiechnął się ponuro. Ten elfiak wiedział więcej. Ale nie zamierzał nic mówić. Szczur powiedział już wystarczająco dużo.
Szczur cmoknął.
- Och, obserwuję ich od dłuższego czasu i mam naprawdę ciekawe wnioski, szkoda tylko, że nikogo to nie interesuje... - znów chuchnął w dłonie - Od pewnego czasu trafiają tu Cienie. Pamiętasz Learę? Albo Jona? - Szczur wywlekł teraz na światło dzienne sprawę dwóch dawno zaginionych Cieni. Cieni nie odnalezionych do dziś.
- Zawiśli tutaj - wrzuciła swoje trzy grosze Myszołów, nie mogąc wytrzymać w ciszy - Najpierw ktoś ich tu dostarczył, Wirginia...
- Wirginia chyba nie wie, kogo wiesza. A może i wie? - wtrącił się znowu Szczur, który nie lubił jak mu sie przerywało.
Wilk nie był świadom tego, że był obserwowany. Myślami był przy Szept. I przy córce... Jednak kiedy Lu zwrócił się do niego, dwukolorowe spojrzenie przypadkiem musnęło także i Łowczynię.
- Wiesz, że gwałty w więzieniach to codzienność? - mruknął elf wbijając spojrzenie znów w mokrą ziemię. Sugestia była chyba aż nazbyt dosadna.
Szczur spojrzał na rozmytą sylwetkę budynku, gdzie było zejście do loszku.
- Najpierw idziemy spać... Rankiem, bladym świtem, nim zmienią warty musimy przeniknąć do lochu. Potem możemy się rozdzielić. Łowczyni ma wolną rękę... Niedźwiedziu, ty pójdziesz z Myszołów, jasnowidz pójdzie z Czarnym Cieniem... - w tym całym planie, Szczur pominął siebie. Miał plotki do zebrania, informacje do sprawdzenia. Nie ma czasu na ratowanie jakiejś tam elfki, nawet jeśli to Starsza Krew, Upiór i żona Poszukiwacza.
Wilk nie spał nic a nic tej nocy. Męczyły go wizje. Jednak nie dotyczące osoby Iskry... A Szept. I małej Mer. Powinien wrócić. Miał takie przeczucie... Złe przeczucie...
Lecz nastał świt i przerwał jego ponure rozmyślania. Zebrał się z posłania, narzucił w milczeniu płaszcz i kapelusz. Nie odzywała się również Myszołów, wizja podkradnięcia kluczy wprost z dłoni strażnika napawała ją okropnym podnieceniem, wolała więc milczeć.
- Idziemy - zakomenderował jedynie Szczur i cała banda Cieni ruszyła w kierunku budynku.
***
Iskra nie wiedziała ile minęło dni. Miesięcy. Albo i lat. Czy wszyscy o niej już zapomnieli? Lucien pewnie się grzmoci z tą głupią kurwą po kątach, kto by tam o niej pamiętał... A Natan? Gdzie był jej syn?
Elfka odruchowo otoczyła dłońmi duży brzuch. Niedługo będzie mieć nowy problem. Co zrobią z dzieckiem gdy się urodzi? Czy dadzą mu żyć? Iskra westchnęła. W dodatku, te ciemności... Czy tu zawsze było tak ciemno? Dla próby zamrugała. Bez różnicy. Ciemność.
A celę wypełniał słaby blask pochodni.
Wilk dziwnie się czuł robiąc jako... Radar.
- Lewy korytarz - mruknął sunąc za Poszukiwaczem niby cień jego samego. W wizjach inaczej nieco to pomieszczenie wyglądało... Wszędzie było ciemno. Tymczasem, korytarze były całkiem dobrze oświetlone. Podobnie zresztą i niektóre komnaty.
- Prosto - w ogólnym ciężkim zapachu niemytych ciał zaczynał czuć słabą woń malin. Naturalny zapach ciała Iskry. Musiała być gdzieś niedaleko...
- Lewo - ten korytarz był ciaśniejszy niż inne. Były tu tylko dwie cele, ale jakże duże. Końcowe ściany niknęły w mroku, mimo pochodni. Zbliżył się do krat i przysunął bliżej twarz. Zapach był bardzo słaby, więc siedziała tu już bardzo długo...
- To tutaj - mruknął odsuwając się od krat. Na pierwszy rzut oka wielka cela dla co najmniej czterdziestu ludzi była całkiem pusta.
Wilk był zawiedziony. No i gdzie była Szept? No gdzie... Przecież musiała gdzieś być, nie wyparowała sobie...
Iskra drgnęła. Przesłyszała się? Tak, na pewno, przecież to i tak nie pierwszy raz... Zrezygnowana, oparła głowę znów o kolumnę podtrzymującą sufit. Wychwyciła jednak ruch powietrza i nowe zapachy. A tego jednego, konkretnego zapachu nie dałoby się pomylić z niczym innym. Zapach unoszący się po burzy. Wilk. A skoro on... Elfi nos zagłębił się w zapachy i wyłapał nowy zapach. Wiatr i ziemia. Lu...
I w tej samej chwili poczuła, jak ktoś przy niej przyklęka. Jak on mógł się poruszać w takich ciemnościach?
- Lu... - szepnęła i zaczęła szukać go po omacku dłonią, drugą wciąz opiekuńczo otaczając brzuch. A przecież było dość jasno, szczególnie, jeśli siedziało się tu cały czas...
- Nie widzę cię, gdzie jesteś... - przez głos elfki w końcu przebił się smutek. Przyszedł tu, a teraz się chował...
I tu Wilk miał Cienia w szachu. Usmiechnął się kącikiem ust i skrzyżował ręce na piersi.
- Swoją część umowy wykonałem, teraz pora na twoją. Inaczej palcem nie kiwnę - i mimo tego, że żal mu był Iskry, to jednak nie zamierzał ustąpić. Nie, póki nie dostanie Szept.
W tym momencie pojawiła się Myszołów. Wyłoniła się z cienia, niemalże ze ściany. Złodzieje...
- Mają tu dwóch magów, ale bez swoich kosturów za wiele nie zrobią. Szczur mówi, żebyście się stąd wynosili i to natychmiast, bo was wszystkich wykryją i wszyscy będziecie wisieć.
- Niech sobie wiszą. Oddaj mi Szept - zażądał Wilk wręcz rozkazującym tonem... Cóż, przecież nawet Poszukiwacz ma swoje granice wytrzymałości.
Wilk zrozumiał, że go zrobiono w konia, brzydko mówiąc. Bo skoro Cień nie ustępował nawet w obliczu odmowy uleczenia Iskry... W dodatku, Darmar. Co tu by robił, na tym zadupiu? Elf zaczynał układać sobie fakty. Był kochankiem Szept. Nadal coś go z nią łączyło... Skoro Cienie uciekają przed Darmarem... To musiały coś nabroić. Musiały... Bogowie, co oni jej zrobili... NIe odejdzie póki się nie dowie. I z takim to mocnym postanowieniem ruszył śladem Cieni ignorując całkiem prośbę Łowczyni. Nie ma kurdę mowy.
Ivelios nie powiedział nic. Przeanalizował konsekwencje każdej z możliwych odpowiedzi i dostrzegając, że nic dobrego nie przyniosą, przemilczał. Zrobił to, co uznał za słuszne. Co było konieczne do zrobienia. Czasami trzeba podejmować takie decyzje i stary elf pomyślał, że młoda królowa przekona się jeszcze, jak wiele wyrzeczeń i sprzecznych z własnym sumieniem decyzji, będzie musiała podjąć.
Zabolało. Zabolały jej słowa. On to wszystko robił dla wnuka i chociaż efekty podjętych dawno decyzji i tego, co zrobią w Tarok widoczne będą dopiero za jakiś czas, nie cofnie się przed swoimi decyzjami. Jeżeli tylko Szept będzie chciała, rebelianci ją wypuszczą, wskażą drogę, a może nawet dadzą małą łódkę z prowiantem i słodką wodą. Czy jednak popłynie, kiedy usłyszy, jakie mogą być tego konsekwencje? Ivelios zamierzał to sprawdzić.
Gariadil tłumaczył Heianie, że identyfikacja magów nie jest wcale trudna. Dla mieszkających tu ludzi, tylko elfi magowie byli zarazą, której należało się pozbyć, wypalić do gołej ziemi i nigdy więcej nie pozwolić tym chwastom na ponowne rozpanoszenie się. Szpiczaste uszy były wystarczającym dowodem dla ludzi, ale by mieć pewność, stosowano magię przeciwko magii i właśnie to sprawiało zaburzenia w polach mocy i rzucanych czarach, które czuła Szept i reszta, a którymi bawiła się mała Nenna.
- Jeżeli nie powstrzymamy tego buntu, idea ludzi rozgorzeje jak ogień. Iskry zapalą się szybko, a potem przyjdzie czas na nasz dom. Ludzi już raz chcieli go zniszczyć, teraz, gdy zobaczą szansę, znowu spróbują. Ignorancja kłopotów Tarok, będzie początkiem naszych - szpiedzy rebeliantów donosili o burzących myśli pragnieniach tarokańczyków; ludzie chcieli swojej dominacji, chcieli
rządzić i korzystając z niepokojów na kerońsko-wirgińskim froncie, uszczknąć coś dla siebie. Elfy zawsze były dla ludzi kłopotem, dla ludzi ślepych, głupich i niepotrafiących spojrzeć w przyszłość. Ale zawsze znajdą się tacy ignoranci, którzy zechcą wynieść swój świat ponad innych. Bunt przeciw elfom w Tarok, może przynieść konsekwencje, od których podzielona i niespokojna Keronia, upadnie jeszcze bardziej.
- Wiem, powinienem był powiedzieć - Ivelios zrobił coś, czego nie planował; w jednej chwili podjął decyzję, szczerą, z serca: przyklęknął przed swoją królową, opuszczając głowę. Nie była to pokora, bowiem nie uważał by źle zrobił. Przyznawał się tylko do tego, że powinien był powiedzieć o zaistniałej sytuacji. Decyzja i tak zapadła dawno temu, nie mógł jej cofnąć. Nawet nie chciał, bowiem postąpiłby tak samo.
Nie wiedział, dlaczego Starszyzna milczała, miał swoje podejrzenia, ale nie mógł dopuścić, by ogień buntu rozniósł się po kraju.
I Dar. Wnuk był nie tyle komplikacją od dawna układanego planu, co przyczyną jego sprawnego i szybkiego zrealizowania. Najemnik. Ten głupiec musiał wytrzymać odrobinę dłużej. Byli też pozostali. Stary elf ich rozdzielił nie dla bezpieczeństwa i rzucania się w oczy, ale po to, by gdy jedni wpadli w kłopoty, drudzy mogli szukać dalej. Sowy powinny się już z nimi skontaktować i przekazać wieści.
Ivelios był głupcem, bo zapomniał, że Brzeszczot nie jest już tylko jego.
Namiestnik cmoknął, drgnęła mu dolna warga, ot niezawodny znak, że człowiek ten zaczyna tracić spokój. Wystukiwanie palcami jakiegoś nieznanego rytmu także. Namiestnik poczuł rozczarowanie. Tym pytaniem. Pytaniem, którego nie zadałby żaden z najemnych mieczy, które można znaleźć na wyspie. Żaden korsarz nigdy nie zhańbiłby się czymś takim. Namiestnik nie mógł jednak narzekać. Chciał mieć czyste ręce, a czy jego decyzję będą słuszne i przyniosą jasną przyszłość, miało się dopiero okazać. Żaden namiestnik nie rządził dłużej, niż pół dekady, obecnemu kończył się czas. Byli już tacy, co ostrzyli sobie zęby na jego tron; mniej lub bardziej rozgarnięci, zdeterminowani i perełki, prawdziwe szakale, na które trzeba uważać. Polityka była jak burdel, tak mu zawsze powtarzał ojciec. Burdel z dziwkami, który trzeba było ogarnąć. Jeżeli nie będziesz sprytniejszy, jeżeli nie będziesz rozpychał się rękami, nigdy nie wyjdziesz ponad to i zostaniesz częścią bezkształtnej masy.
Namiestnik westchnął. Zirytowany potarł skroń i oblizał suche i słone od morskiej bryzy wargi.
- Macie ich zabić. Wszystkich. Niby co innego? - widać już było po nim zdenerwowanie - Chcecie im ręce uścisnąć i poprosić, by odeszli? - prychnął, wstał i okrążył niewolników; na krew na piasku, kto wymyślił, aby ich zakopać? Co za cholerny idiota. A, tak. Mały doradca. Dla bezpieczeństwa. Oczywiście. Ciekawe, kto ich teraz wykopie. Doradca będzie się musiał przyłożyć, jeśli nie chce szukać następnych spiskowców. Namiestnik spojrzał na wody zatoki; fale
zbliżały się coraz bardziej, powoli, ale nieustannie. - Masz ich wykopać. Weź jednego strażnika. Powiedz wszystko, co muszą wiedzieć. Po wykonanej robocie… - odwrócił się ku niewolnikom i uśmiechnął paskudnie. - …spróbuj zabić. Jeżeli umknął i będą sprytniejsi, daj im iść - namiestnik nie krył swoich intencji, przecież normalnym było, że każdy władca chce pozbyć się narzędzi, które poderżnęły gardła. Ale te narzędzia były obce; wątpliwe by wróciły i wszczęły kłopoty. Jak dadzą radę, niech idą. Jeżeli okażą się słabi, ich krew wsiąknie w piach, jak wielu przed nimi.
Namiestnik odszedł, mały doradca ze strażnikiem zostali. Głupi pomysł kurdupla został ukarany; niech teraz odkopie niewolników, sami przecież tego nie zrobią. To powinno go nauczyć, że z ostrożnością należy uważać, by nie przyniosła więcej szkody.
Dev i Dar mogli zrobić pierwszy krok dopiero, kiedy nad wyspą nastał mrok. Noc była ciemna, wyszczerbiony, zimowy księżyc świecił blado, a gwiazd nie było w ogóle. Wredny kurdupel, zziajany, czerwony jak burak i spocony jak świnia, próbował złapać oddech. Był małym doradcą, ale dla strażnika tylko niewolnikiem. Cienka była granica pomiędzy przydatnością dla władcy, a dla wolnych strażników, wynagradzanych za swoją pracę. Karzełek musiał wykazać się nie tylko bystrością i mądrością, ale także rzadką umiejętnością unikania strażników tak, by i ci uznali go za przydatnego.
Mężczyzna szturchnął malucha butem. Jego służba skończyła się po zachodzie słońca, czyli dawno temu. Knypek miał się pośpieszyć, albo zostanie tu sam. Szakale szczekaniem dawały o sobie znać, a dla samotnych wędrowców to zły znak.
- Za dwa dni od dziś. Nie wiem jak, nie wiem czym, ale brat namiestnika i jego kochanica z synem, mają być martwi. Nasz człowiek będzie za wami. I zabije was, jeżeli mu na to pozwolicie - czyli to, o czym mówił namiestnik. Mają szansę, aby uciec, ale muszą umiejętnie z niej skorzystać. Inaczej ich kości będą rzucone na stertę innych, bezimiennych nieszczęśników.
- Skończyłeś?
- Tak. Możemy iść.
Brzeszczot i Devril zostali sami. Wykopani.
I minęły dwa dni, dwie noce przemknęły jak jeden świt. Wśród strażników Xantii dało się wyczuć napięcie, podenerwowanie i obawę. Na służbie pozostali wszyscy, nikt nie mógł wrócić do domu. Straże przed komnatami lanistki także zostały podwojone, a kobieta nigdzie nie chadzała sama, wszędzie targając za sobą zdezorientowanego synka.
Szpicle brata także działały. Niewidoczni, niesłyszalni przygotowywali swój plan. Ludzie namiestnika też tu byli. Wszystko miało rozegrać się w przybytku Xantii. O ironio. I było trzech ludzi, którzy szukali dwóch niewolników. A dwaj niewolnicy ukryli się skrzętnie, chyba nie mając zamiaru wkładać palca między drzwi, a framugę.
- Sądzę, że powinniśmy spierdzielać - złota myśl najemnika, który wcisnął się w kąt, rozwalił jak na leżance i ruszyć się nie chciał. Może o nich zapomną? W tym całym zgiełku, a nóż się uda. Byłoby miło, gdyby choć raz dziwka Fortuna okazała się sympatyczną panią, a nie wredną suką, a Pech to by był tylko spokojny pan, a nie psotnik.
Głupi medyk poczuł się doprawdy... Głupi. I winny. To przede wszystkim. Jak on mógł Cieniom uwierzyć. Jak mógł... Zresztą, nie to było najgorsze. To on namówił ją, by poszła na ugodę. On, głupi jeden...
Nie złapał obrączki, tylko wpatrywał się oszołomiony w plecy Cienia. Dopiero potem dotarło do niego, że po Szept zostało mu jedynie to. Złoty krążek. Obrączka. I wspomnienia. Dużo wspomnień... A w tych wspomnieniach, jakby echem odezwała się postać jego córki. Przecież to i jej krew.
Pochylił się i podniósł obrączkę jakby była dla niego największym skarbem, jaki istniał na tej ziemi i wsunął ją do kieszeni. Potem odszedł. Nie pokaże słabości. Nie przy nich.
Iskra czuła się słaba. W dodatku, wciąż było ciemno, a to wybitnie ją irytowało. Co oni, oczy jej zasłonili? W ogóle, to po co niby? Przecież była Cieniem, nie powinni mieć przed nią żadnych, ale to żadnych tajemnic...
Jak widać, elfka nie dopuszczała do siebie myśli, że być może straciła wzrok. Kaszlnęła i zażądała wręcz wody. Dawno nie piła. Wargi miała suche i spękane, a ciało wychudzone. Chyba tylko dziecko miało się dobrze, bo elfka czuła jak się rusza. Kopnięcie. Za niedługo pewnie będzie chciało wyjść... Iskra wymacała jakimś cudem dłoń Cienia, po czym przeniosła ją na brzuch. Maluch zaś, jakby wyczuwając bliskość drugiego rodzica, kopnął ponownie.
Wilk nie wrócił do Eilendyr. Nie mógł znieść myśli, że już jej tam nie spotka. Że... Jak on to powie Mer? Nie powie. Nie przyjdzie. Nie może.
Włóczył się po kraju. Bez celu, bez zahamowań i ograniczeń. Nie miał w sobie ani litości, ani jakichkolwiek cieplejszych uczuć. Przestał o siebie dbać, na twarzy pojawił się zarost, włosy miał skołtunione, a ubranie ubłocone. Schudł, a pod oczami czaiły się cienie.
W tym momencie czaił się w krzakach czekając, aż jakiś naiwny ktoś... I proszę, czekać długo nie musiał, bo w las zapuścił się jakiś młodzik na koniku, ubrany wykwintnie i czysto. Łatwy łup. Wilk się na tym znał. Wylazł z krzaków, tak po prostu, jakby mu nie zależało. Stanął na środku drogi i spojrzał na swoją ofiarę.
- Nie chce mi się naprawdę znowu tego mówić, to nudne... - to mówiąc naciągnął łuk i wycelował - Potrzebne mi pieniądze.
- Nie wiesz z kim zadziera... - paniczyk nie dokończył, bo runął w błoto ze strzałą w piersi. Wilk niezbyt miał czas i ochotę na słuchanie tego samego od początku.
- Ostrzegałem - rzucił dość obojętnie po czym podszedł zebrać łup.
I naprawdę nie spodziewał się jakichkolwiek obserwatorów.
***
Droga do Czeluści minęła dość spokojnie. Iskra parę razy zemdlała, parę razy narzekała na bolące plecy, ale przede wszystkim, najbardziej irytował ją fakt ślepoty. Czuła się jak kaleka, jak pisarz bez dłoni, jak tropiciel bez oczu. Była zła.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że Biały... Nie potrafił pomóc. I powiedział to otwarcie, nawet dwa razy. Raz, kiedy Iskra spała, drugi zaś raz, kiedy Poszukiwacz znów się u niego zjawił jakby uważał, że Królik blefuje. I chyba przyszła pora na raz trzeci, bo Królik po waleniu w drzwi domyślał się, kto za nimi stoi.
- Byłem jednym z was i niezbyt mi się to opłaciło - mruknął Wilk chwilę się jej przyglądając, potem zaś zwracając uwagę na zawartość sakiewki i parę papierów. Prześledził je pobieżnie wzrokiem i westchnął. Nic ciekawego.
- Poza tym, co Czarna Ręka robi sobie sama na jakimś zadupiu? - to go zaintrygowało. Aż uniósł brew i znó na nią spojrzał. Bo w istocie, byli na zadupiu.
***
Biały westchnął.Zamknął książkę, którą aktualnie czytał i podwinął rękawy koszuli odsłaniając tatuaż w postaci węża z rozwartą paszczą. Znak mistrzów trucizn.
- Tamten przeklęty elf, jak go nazywasz, ma nade mną pewną nieznaczną przewagę... Jest elfem czystej krwi, przez co dopuszczony został do tajnych, elfickich nauk. Mi, mieszańcowi nigdy tego nie udostępnią. A on nie dość, że pełnokrwisty, to jeszcze obecny Władca... - medyk urwał zerkając z ukosa na stojące na stoliku szklane naczynka i probówki. W zasadzie...
- Być może... - znów urwał i zerknął za siebie. Odszedł i pogrzebał w szafce. Musi gdzieś tu być... I było. Stara księga, którą zwędził swemu mistrzowi.
- Jest pewien sposób - zaczął stawiając tomiszcze na stole - Ale ja go użyłem tylko raz i to z niepowodzeniem, bowiem procent szans wynosi dokładnie pięćdziesiąt... Gdyby było chociaż pięćdziesiąt jeden, można by liczyć na pozytywny wynik, a tak... - przekartkował księgę i ściągnął brwi - To trucizna. Musiałbym jej podać silną dawkę stężonej trucizny a i tak nie ma pewności, jak już mówiłem, czy by jej to pomogło... A zaszkodzić może. Trucizna zawsze ma jakieś efekty uboczne. Poza tym, jest jeszcze jeden czynnik. Ciąża. - zgarnął kurz ze stronic i przebiegł wzrokiem po tekście. Miał recepturę. I podniósł wzrok na Cienia oczekując decyzji.
Gariadil zaczął słuchać. Coś go zaniepokoiło, ale były to tylko codzienne dźwięki garnizonu. Wiedział, że ucieczka na nic się zda, a poplątany język był winą zszarpanych nerwów. - Powieszą was. Nie będą torturować, nie zrobią nic. Odurzą i powieszą. Ale my na to nie pozwolimy. Jesteście naszą ostatnią nadzieją. Bez was, nie zdziałamy nic - elf mówił poważnie; wiedział, ile dla jego ludzi znaczy przybycie pomocy, odsieczy. Miesiące ucisków, łapanek i strachu, wreszcie się skończą. Tutejsze elfy, garstka ocalałych, będzie mogła wrócić do domów i rodzin. Skończą się nieprzespane noce, strach przed jutrem, strach przed śmiercią. Mieli też rannych, mieli martwych, których ciał nie mogli pochować z należytym szacunkiem. Zbezczeszczone zostały rzucone na stos, by ptaki i psy wyjadły, co lepsze, a kości zbielały na słońcu. Zbyt wiele elfów zostało zabitych, zbyt wiele krwi przelano przez nienawiść. - Ludzie są dokładni. Wpływali na nasze uczucia i co słabsi łamali się. Potem widzieliśmy, jak psy szarpały ich ciała. Dzieci palili. Nasze kobiety torturowano za to, że powiły magiczne pomioty. Nie mamy już sił, aby się opierać. Chcemy tylko spokoju… Ale oni nie dadzą nam uciec. Jesteśmy w pułapce, z której trzeba się wyrwać. Miasto nie ma podziemnych tuneli, a mury i wyjścia są pod stałą kontrolą. Nienawidzą magii elfów. Są najlepiej przygotowanymi ludźmi do jej zwalczania. Nic, żaden czar nie przemknie niezauważony.
- Ilu ludzi stacjonuje w garnizonie? - Ivelios wiedział, że magia tutaj nie działa. Ale Gariadil mówił, że magiczne artefakty owszem. Kostur Szept, jego własny miecz i to, co udało mu się zabrać dla elfów. Będą musieli się przebić. Sowiooki nie sądził, że sytuacja jest aż taka zła. Rada popełniła poważny błąd, ignorując wołanie o pomoc.
- Cztery tuziny. Ale w mieście, wśród cywilów, wielu jest ich sprzymierzeńców. Ćwiczą, od dawna ćwiczą walkę z elfami i naszą magią. Są cholernie dobrzy. Nigdy przedtem nie spotkałem się z nienawiścią tak silną, że potrafi zaślepiać innych. To, co tutaj się dzieje…
- Jeżeli wyjdzie to poza mury, jeżeli ruszą w głąb kraju… - Ivelios zamarł. Zaczął wątpić, czy dadzą radę cokolwiek tu zrobić. Sytuacja była nie za ciekawa. Ale na pomoc nie mogą liczyć. Byli tylko ich towarzysze i elfy umęczone, uwięzione w mieście, bez nadziei, potraktowane gorzej niż bydło.
- Rozpocznie się pogrom. Zapalą nowe ogniska nienawiści - Gariadil wyciągnął coś z kieszeni, mały wytrych, którym zaczął majstrować w zamku. Ludzie zabezpieczywszy więzienie przeciw magii, polegali jedynie na strażnikach i zamkach. Tych pierwszych dało się odciągnąć, a zamki można było otworzyć, jeśli miało się odpowiednie umiejętności. Elf chwilę pogmerał przy żelastwie, namęczył się, aż w końcu zapadka chrzęstnęła i skrzypnęły uchylane kraty. - Musimy iść. Poświęciliśmy jednego z naszych, aby was wyciągnąć. Porozmawiamy w lepszym miejscu - to i tak była mała cena; gdyby przyszło im odbijać ich z rąk ludzi na ulicach, straciliby wielu, a nie mogli pozwolić sobie na utratę nikogo. Sam obiecał sobie, że nie pozwoli, by ginęli jego ludzie, ci, za których życia po części odpowiadał. Musieli działać, szybko, z elementem zaskoczenia. Gariadil jeszcze nie wiedział, co przyniesie mu los. - Chodźcie - kiedy otwarte zostały ostatnie kajdany, gdy z brzękiem upadły na kamienną podłogę, elf musiał ich teraz wyprowadzić. Bezpiecznie, tak, aby im włos z głowy nie spadł. Byli ich nadzieją. Ostatnią deską ratunku. Bez nich, nic się nie zmieni.
Brzeszczot westchnął. Wstał, otrzepał portki i na towarzysza spojrzał. - A nie możesz ładną buzią i tyłkiem wytargować nam łodzi? - spytał i chociaż nie miał nadziei na taki obrót spraw, nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał. Nawet w takiej sytuacji. - W robieniu zamieszania jestem dobry. Wariat wie, co robi! - ocho, spojrzenie najemnika i ten uśmieszek, mogły sugerować, że ma zamiar pożegnać się z lanistką i całym tym miejscem w sposób odpowiedni. Z przysłowiowym hukiem. Tak, teraz tylko narobić zamieszania. On już się tym zajmie; Dev nie mógł lepiej trafić. - Ostatnia rada? - spytał nim wyszedł.
[Szeptuś, zostawiam Ci wykombinowanie łódki. Kieruj kim chcesz ^^]
Chociaż Ivelios nie wyglądał, jego strach o życie wnuka był prawdziwy; to, co przeżywał i to, jakie emocje nim targały, kiedy wpadł do królewskiego pałacu w Eilendyr, było prawdziwe. Ale stary elf wiedział, że czasami życie weryfikuje priorytety. Choć nigdy nie poświęciłby życia wnuka, musiał odsunąć je na bok i to nie był jego wybór, nie jego decyzja. Modlił się do bogów, aby najemnik nie zrobił nic głupiego. Gryzło go sumienie, bo zrzucił poszukiwania na swoich towarzyszy, ale na nich mógł liczyć bardziej, niż na najemnych ludzi. Bogowie, pozwólcie, aby wszystko zakończyło się dobrze, by niczego nie musiał żałować. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby z jego winy, komuś stała się krzywda. Jednak wciąż uważał, że postąpił tak, jak powinien. Jeżeli nie zduszą tej rewolty, nie będzie kraju, do którego mógłby wrócić najemnik.
- Jeżeli możesz wyciągnąć nas z więzienia, dlaczego nie wykorzystasz tych umiejętności do ucieczki?
- Bo jest nas zbyt mało - odpowiedział Gariadil, obstukując kamienie tworzące ścianę; trzy w prawo, jedno w dół. - Bo zbyt długo się opieraliśmy. Gdy zobaczycie, co zostało z naszych ludzi, zrozumiecie. To tylko kobiety i dzieci. Mężczyźni zostali kalekami.
- Wspominałeś o odpornych artefaktach.
- Były przydatne jeszcze tydzień temu. Teraz i na to znaleźli sposób - elf w końcu znalazł odpowiedni kamień, nacisnął i mogli czmychnąć niewielkim przejściem, które prowadziło na tylny dziedziniec. Osłaniała ich noc, ale ryzyko wykrycia nadal było ogromne. Po murach przechadzali się strażnicy, w wieżach i basztach paliły się ogniska, a ulicami przemykali konni jeźdźcy, zaglądający w cienie i zakamarki. - Chcemy uniknąć walki - Gariadil zwrócił się do magiczki - Ale obawiam się, że będzie ona nieunikniona.
Brzeszczot okazał się całkiem dobrym prowokatorem. Był z siebie dumny. Cholernie dumny. Devril też powinien być. A Szeptucha to… No, magiczka by go zwymyślała, ale musiałaby przyznać, że bądź co bądź, chytry plan wariata się udał. Nico opacznie i ze zbyt dużym rozmachem, ale działał!
Dar wziął sobie zadanie do serca. Szepnął słówko tu, słówko tam. Podburzył, nakłamał i na wieczór mieli już całkiem niezły bałagan. Podobno strażnicy zdradzili Xantię. Lanistka jak tylko o tym usłyszała, zaraz w szał wpadła, kazała każdego przesłuchać, a potem doszła do wniosku, że i tak nikomu nie może wierzyć i wszystkich zwolniła, nakazując odejść. Potem zorientowała się, że sama rady obronić się nie da, więc zasięgnęła pomocy namiestnika, w końcu syna spłodził i o syna dbać musi. Z kolei szpiedzy namiestnika donieśli, że jest jeszcze jedno dziecko, że Xantia nie o pomoc prosi, a na śmierć woła. W tym wszystkim brat władcy okazał się być tym dobrym, który podobno ogłosił, że Xantię chce za żonę, że zapewni jej synowi koronę i władzę. Od plotki do plotki, zapanował chaos, w którym dwójka najemników mogła uciec. A jakby tego było mało, ktoś wypuścił niewolników. I zabawa zaczęła się na całego.
Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać. Za rączkę oczywiście. I gdzie on był? On tu kwitnie i korzenie zapuszcza na dziedzińcu, czeka, a jego nie ma. A jak zaprzepaści jego piękne zamieszanie, to normalnie go zamorduje, albo odda do jakiegoś burdelu.
O! Idzie, guzdrała jedna. I jak to Dar, co siano ma w głowie, zarzucił ramiona na szyję towarzysza niczym dzierlatka. Bogowie, stworzyliście dwa potwory, razem całkiem dobrze się bawiące. - No kochasiu, prowadź do wolności. Mam już dość tego miejsca.
- Kanały i stare przejścia, zasypane. Mówiłem. - Gariadil faktycznie o tym wspominał, ale pewnie powtórzyłby jeszcze raz, gdyby nie trzęsące się ręce i strach. Elf nigdy nie przypuszczał, że można doświadczyć strachu, który potrafi sparaliżować ręce i odebrać władzę w nogach. W porównaniu z innymi, był młodym elfem i wojen nie doświadczył. Większość z nich była tylko magami, którzy ziemi służą, podróżując po kraju, niosąc pomoc rolnikom. Wola mrocznych bogów najwyraźniej chciała, by trafili do portowego miasta, by tu doświadczyli próby i pokazali, z czego są ulepieni. Gariadil żałował, że ruszył w tę podróż. Miał śpiewać ziemi, roślinom, a nie niczym szczur chować się w kanałach. - Może nam się uda przebić, przez którąś z bram.
- Opowiedz nam o strażnikach.
- Czapy, które noszą, nabite są szlachetnymi kamieniami. Absorbują magię, ale nie reagują na czary użytkownika - Gariadil pogonił Iveliosa, nie pozwalając mu na przyjrzenie się strażom na murach. Sowiooki nie obcych wypatrywał, a szukał sów na niebie. - Nie wiemy, jak działa na nie wyższa magia.
- Czyli chcecie się przebić i liczyć na szczęście? Albo wykorzystać nas, jako zasłonę? - Ivelios po prostu pytał, a w jego głosie na próżno było szukać urazy. Chciał wiedzieć, jakie mają wobec nich uciskane elfy zamiary. Musieli mieć swoje plany, wnioski, żyli tu dłużej, lepiej znali miasto, chociaż pewnie starali się nosa ze swoich dziur nie wyściubiać.
- Chcemy po prostu uciec. To ty chcesz zatrzymać rebelię - Gariadil pogonił ich w ciemną uliczkę, pośpieszył do opuszczonego, zawalonego domu bez dachu i wepchnął w dziurę w podłodze, którą wcześniej musiał odkopać i wygrzebać zza zawaliska. Miejsce, w którym się znaleźli było… Ciasne. Śmierdziało mieszaniną jedzenia, potu i niemytego ciała. Czuć było tu strach. Gdzieś w mdłym świetle świec, płakało dziecko, a czułe słowa matki, wcale go nie uspokajały. Ktoś szlochał, jęczał w gorączce, wzywając na pomoc bogów. Elfy. Nikt tu nie był dumny, nikt nie był piękny i wyniosły. Długouche oblicza naznaczone były siniakami, bliznami; na szybko zszyte, nieumiejętne opatrzone rany, ropiały. Złamane ręce i nogi, urwane kończyny. Elfy były w tragicznym stanie. Wyniszczone, zmęczone. Z pustymi oczami, w których zgasł ogień. Nie było w nich chęci życia, nie było ducha. Garstka elfów, która marzyła tylko o wydostaniu się z tej pułapki. Brudna, upodlona.
Ivelios nie sądził, że jest tak źle. Spodziewał się zaszczutych elfów, ale to… To, co zobaczył przeszło jego najgorsze oczekiwania. I poczuł nienawiść do ludzi, wstręt do istot, które wyrządziły krzywdę innym. Ludzie znani byli z okrucieństwa, ale to… To była… Sowiooki nie mógł znaleźć słów.
- Elfy. Tyle zostało z naszej godności.
- Módl się, jeśli w coś wierzysz. Jak nie wierzysz, też się módl.
Brzeszczot nie miał pojęcia, co ma powiedzieć. W tej chwili był jak dziadek, ale o tym nie wiedział. Mają przepłynąć morze, może nawet sam ocean, na tej łupinie? Którą byle wiatr przewróci i byle fala zatopi? Czy Devril… - Czy ty kompletnie oszalałeś? Chędożenie wyprało ci mózg? - najemnik był zły, był zdenerwowany, był zawiedziony, był… Nie. On do tego nie wsiądzie. Nie ma, kurde, mowy. Nawet za woreczek szlachetnych kamieni, nawet za góry złota, których nie pilnuje smok. Nie ma, cholera, mowy. - Nie wsiądę do tej łupiny.
- Zawsze może sobie grzecznie poczekać na nabrzeżu, na Xantię i namiestnika.
Devril trafił w sam środek. Bingo. I nawet nie musiał jakoś przekonywać najemnika, bo Dar sam, jako pierwszy, ochoczo i trochę ze zbyt dużym entuzjazmem, jakby go nagi Lofar z kuśką na wierzchu gonił, wskoczył do łódeczki. Łajba się zachwiała, zanurzyła, maszt drgnął, jakby miał się w pół złamać, ale nic więcej się nie stało. Łódeczka jeszcze się trzymała. - No, wsiadajcie! - zawołał, wymachując wiosłem, którym by Devril oberwał. A pseudo kapitan. Niech go rekiny zjedzą.
Ivelios nie znał się na magii leczniczej tak, jak Heiana. Nawet jej do pięt nie dorastał w prostym leczeniu i znajomości ziół; nigdy nie był w tym dobry, a i bogowie poskąpili mu tych umiejętności. Mógł jednak pomóc w inny sposób. Zostawiając Szept na chwilę samą, uklęknął przy pochlipującej dziewczynce i ze swojego zaklętego mieszka, wyciągnął bochenek chleba. Najwyraźniej przedmioty, które wcześniej zostały zaklęte, działały, może nieco opieszale, bo Sowiooki musiał się namęczyć, by mieszek otworzyć i coś z niego wydobyć, ale jednak działały. Za bochenkiem pojawiła się gomółka sera, woda w bukłaczku, trochę suszonego mięsa - i tak wyjaśniło się, gdzie znikały zapasy, o których zjedzenie podejrzewał Jasha olbrzyma.
- Zajmij się dziewczynką. Pomogę ci - Ivelios wyciągnął z rąk kobiety miskę z kleistą papką, która pachniała nie najlepiej, a i wyglądała nieciekawie i przysiadł przy elfie, którego ktoś pozbawił ręki i nogi. Podwinął rękawy i bez krępacji pomógł mu zjeść, pokrzepiając dobrym słowem. Nie bał się ich tak, jakby bała się większość. To były elfy, upodlone i pozbawione nadziei, ale elfy. Jego bracia i siostry, których dotknęło nieszczęście.
- To miasto jest jednym, wielkim więzieniem - sprawdzając, czy wejście zamknięte jest naprawdę dobrze, Gar łypnął niebieskim okiem na elfkę - Kryształy, które noszą wchłaniają magię, ale także ją znajdują. I są piekielnie dobre. Podobno powstały z mieszanki magii i alchemii. Tutaj nie ma cywili, wygnano ich, albo wcielono do sprawy. Statki nie są przez nich wpuszczane do portu. Tym, który bawi się nami jak zabawkami, jest czarnoskóry mag-alchemik. Nigdy jeszcze nie wyszedł ze swojej wieży. Widzieliśmy go tylko raz jeden, gdy ogłaszał krucjatę przeciwko nam. Nie znamy jego magii.
- Nie gadaj, tylko wiosłuj - ponaglił go najemnik i nawet pomiział towarzysza po pleckach, ot by go bardziej wkurzyć niż zmotywować; bogowie, Dar najwyraźniej nie miał oporów przed niczym… Nie, stop. Miał ich kilka. I zdecydowanie bardziej wolał kształtne kobietki, niż takiego wychudzonego, wymądrzającego się pięknisia, na przykład taką H… Nie, stop. Trzeba wiosłować, a nie o cycuszkach myśleć, jakby to Lofar powiedział. W sumie ciekawe, co robił ten zboczony krasnolud. I czy ktokolwiek zauważył, że najemnika gdzieś wcięło. ICH najemnika. Pewnie pomyśleli, że się zapił, albo co… Ale tyle czasu? Byłoby miło, gdyby chociaż magiczka go szukała, bo się stęskniła, czy coś.
Devril coś mówił. Musiał powtórzyć.
- No to w drogę.
- Tylko, w którą stronę? - Brzeszczot się rozejrzał. Odpłynęli trochę od brzegu, szczęście, że trafili na odpływ, bo inaczej mieli by problem. Łupinką, która udawała łódź, bujało na boki; zanurzyła się znacznie, kiedy trójka mężczyzn się w niej ulokowała, ale jak na złość tym, którzy uważali, że zaraz się utopi, skubana dzielnie się trzymała. - Wolałbym nie dopłynąć do Quingheny. Hej, wilku morski - mości kapitan, co im dzielnie łódź!, zdobył, nie zareagował. Popatrzył się tylko dziwnie, a najemnik westchnął. - Tak, do ciebie mówię, panie kapitanie - dodał, a na twarzy Garreta pojawił się wielki uśmiech. Bogowie. Może jeszcze wyciągnie…
Garret wyciągnął zza pazuchy buteleczkę. Rum - głosił napis na wytartej nalepce. Nie ma co, dwaj byli niewolnicy, kapitan oszust i szuler, do tego pijak - kompania, która zawojuje świat. - Którędy do wybrzeży Keroni? - spytał, a ciszej dodał do Deva - Żeś nam ratunek sprawił, jak bym cyk cyk. - Jednak nie mógł narzekać. Gdyby nie Garret i zaspanie dziwki fortuny i podłego pecha, pewnie właśnie obijaliby się wśród zgiełku w domu lanistki.
[Buhahaha, nie śpię od 4, tworzę głupoty xD ]
Spojrzał na nią obojętnie, otarł czoło rękawem i zerknął na trupa. W sumie, przydałyby mu się nowe buty...
- Uwierzę. I spytam czego znowu chce twoje kochane Bractwo - Wilk usiadł na ziemi i ściągnął buta, po czym wymienił go na tego, który nosił trup. Nawet pasowały. Co za ulga. W końcu będzie mógł wejśc w kałużę błota nie zastanawiając się, ile potem tego błota znajdzie w butach.
***
Królik chwilę rozważał ten pomysł, po czym pokręcił głową.
- Ciąża jest zbyt zaawansowana, zanim bym dotarł do tego dziecka, już byłoby po sprawie. - Białemu się ten fakt wcale, a wcale nie podobał. To umniejszało jego umiejętnościom. Ślepota. Przecież przegrzebał już każdą możliwą książkę, nawet kontaktował się ze swoim znajomym, który szkolił się w tej samej organizacji co on... I również nadano mu tytuł Mistrza, również przyjęto go do Krzyków. I obaj wiedzieli to samo.
Królik naprawdę nie znosił być bezradny, choć wyglądało na to, że jednak w tej sytuacji nie będzie mógł zrobić nic.
- Musisz jakoś nakłonić tego elfa, żeby jej pomógł - szkoda tylko, że ten elf, nie dość, że nie chciał nic o Poszukiwaczu słyszeć, to najprawdopodobniej sam nie będzie wiedział jak jej pomóc.
Czy Tarokański mag-alchemik był kimś, z kim należało się liczyć? Trudno powiedzieć. Z pewnością posiadał pewne umiejętności, miał ambicje i wpływy, ale jego magia była nieznana. Zdawał się bardziej pokładać nadzieje w sztuce alchemii, niż w czarach i zaklęciach mocy. Magia, wypaczona magia służyła mu tak naprawdę tylko do tego, by ją zrozumieć i dzięki tej wiedzy ujarzmić, a razem z nią pozbyć się i elfów, które bezprawnie zajęli ziemie, należące do ludzi. Tarok było dobrym miejscem do osiągnięcia celu. Tutejsi ludzie nienawidzili olbrzymów, mając w pamięci ich bitwy między sobą, ich szał oraz agresję. Elfy były dla nich symbolem zdrady i pychy, egoizmu; władały magią, która już raz zniszczyła portowe miasto. Wystarczyło pociągnąć za odpowiednie sznurki, wystarczyło rozbudzić wśród ludzi miasta dawne żale. Przypomnieć, co Tarok musiało wycierpieć, przez co przejść. Pokazać, że po trudach, po znojach i wygranych własnymi rękami, elfy zaczęły panoszyć się po ludzkim mieście, jakby nigdy nic, jakby mogły tu być. Ale co zrobiły, aby uratować ludzi, kiedy ci ginęli od uwolnionej, niekontrolowanej magii? Co zrobiły, kiedy zdesperowany burmistrz wysłał do nich błagania, by z olbrzymami się rozprawiły? Nic, nie zrobiły nic. Zostawiły miasto i zajęły się sobą, nie chcąc mieszać się w starcia z olbrzymami. A watażkom to odpowiadało. Ludzie Tarok pewnie wznieśliby kłótnię, gdyby ich zapytać, kogo nienawidzą bardziej: czy elfy i ich magię, czy olbrzymy z ich destrukcyjną siłą.
- Jesteście nimi obładowani, prawda? - Gariadil westchnął i klapnął za drewnianą skrzynię, spoglądając na ich kryjówkę. Kryjówka, dobre sobie. Składzik, ot piwniczka na wino. Miasto nie posiadało piwnicy, tuneli, nic, co by znajdowało się pod ziemią; pozwalano jedynie na winne piwniczki, których też ze świecą szukać. Elfom się udało; stary, zawalony i opuszczony budynek udzielił im schronienia. Lichego schronienia. - To nie one ich do was przyciągnęły. Zdaje się, że alchemik pominął artefakty, ale ich magia, kiedy się zbudzi, zostanie wykryta. Będziecie musieli uderzyć raz i dobrze, bo drugiej szansy wam nie dadzą.
- Kamienie - starszy już elf, ze zmęczonymi, mętnymi oczami, z ropą w kącikach, oparł się o ramię Gariadila - On wlewa moc w kamienie szlachetne - co wyjaśnia
ich skupowanie i importy z kraju i wysp oraz nagły skok ich wartości - Alchemika nigdy nie potrafiła się połączyć z magią. Próby ich scalenia kończyły się tragicznie. To dwie siły, które nigdy nie będą razem. Alchemika wykrywa magię i ją tłamsi, a magia…
- Magia jest temu bezradna - Ivelios pamiętał stare zapiski w rodowych księgach, ledwie wspomnienie, że były wśród elfów takie czasy, gdy ród z rodem bratać się musiał, aby pokonać rosnące wśród nich zło. Ktoś ambitny, długouchy, chciał złączyć magię z alchemią. Nic dobrego z tego nie wyszło i nigdy więcej tego nie próbowano. - Zaklęta w artefaktach…
- Działa, bowiem nie jest bezpośrednim zaklęciem, i nie ma tu inkantacji maga.
Brzeszczot zamrugał i wypluł z ust włosy, które cholera wie, co tam robiły; pałętały się diabelstwa wszędzie, ściąć jak nic i do tego pozbyć się tego lanistkowego znaku z ramienia. Ciekawe, czy dałoby się go wyszorować pumeksem, który rybacy wydobywali z dna morza. Ale wróć. - Patrzysz na mnie tak, jakbyś się bał, że zaraz cię wychędożę, kochasiu.
Garret zakrztusił się rumem i nagle okazało się, że butelczyna już tak bardzo go nie interesuje, bo ciekawskim okiem łypał na dwójkę towarzyszy.
Dar się wyszczerzył, wypiął dumnie pierś i jak paw zadowolony wyglądał. - Jestem w tym cholernie dobry, jednak wybacz, dyndająca kuśka mnie nie interesuje. Ale taki Lofar chętnie cię pozna, jeślibyś chciał doznać szorstkiej, krasnoludzkiej miłość.
- Na wschód.
Tylko, gdzie był wschód, pomyślał najemnik, który starał się z łupinki nie wypaść; fale były znacznie większe na otwartym morzu, łódeczką bujało i kołysało, a Dar nagle zzieleniał i zbladł jednocześnie. Wyglądał jak kolorowy inaczej, chory ptak. Tak, morze przypomniało mu, (o czym zapomniała autorka) że na małych łódeczkach buja bardziej i mocniej, a choroba morska dużo łatwiej może przyjść, niż na wielkich galerach.
- Rumu?
Garret najwyraźniej sądził, że lekarstwem na wszystko jest rum. Nie wiesz, gdzie płynąć? Chlapnij rumu! Nie wiesz, gdzie wschód i brzegi rodzinnego kraju? Napij się rumu! Cierpisz na mdłości morskie, rum do gardła!
Brzeszczot chciał odmówić, ale w ostatniej chwili stwierdził, że co mu szkodzi i chlapnął sobie z butelczyny rumu, albo czegoś, co kiedyś nim było, bo teraz rozcieńczone, smakiem przypominało szczyny, a nie rum. Najemnik skrzywił się, powieka mu zadrgała, otrzepał się i oddał trunek kapitanowi. - Bogowie.
- Dobre, nie?
- Taa, do wyparzenia pyskatego gardła i języka - mruknął najemnik.
[Wątek morski jest Twój, ale weź tam kiedyś, jakoś, później wciśnij szamankę i wilka, możesz nawet kogoś swojego, będzie tłumnie ciekawo ^^]
Zastygł w chwilowym bezruchu kiedy wymieniła jego dawny przydomek. Rincewind. W sumie, był nim kiedy wszyscy myśleli, że nie żyje... Teraz chyba też byłby adekwatny. Bardziej adekwatny niż Raa'sheal, wdowiec. Podciągnął cholewę buta.
- I po co mi organizacja z której się nie da odejść? No wybacz, ale nie zamierzam się poświęcać w ciemno a potem dać się łaskawie zabić. Za bardzo lubię własne życie - mruknął podnosząc się i otrzepując płaszcz a zaschniętych resztek błota. Wiatr zmienił kierunek, a elf zaciągnął się powietrzem.
- Będzie dzisiaj padać - chyba bardziej rozmawiał sam ze sobą niż z zabójczynią, bo ledwo wstał, a już się zastanawiał gdzie spędzi tę noc. Chyba nie w tamtym gospodarstwie... Kury są naprawdę hałaśliwe, zwłaszcza wtedy gdy próbuje się spać.
***
Biały zastanowił się chwilę. Bardzo długą chwilę, a przy okazji nawet zerknął na sufit.
- Tydzień to maksymalny odstęp czasu... Poza tym, musiałbym wiedzieć wcześniej. Trucizna musi być świeża, inaczej mogą wystąpić skutki uboczne, których nie potrafię przewidzieć.
Tak, czy inaczej, Iskrze na pewno nie spodobałby się fakt, że chcą ją leczyć za pomocą jakiejś trucizny. Właśnie dlatego elfka prychnęła głośno, zapominając, że stoi jak ten zbir pod drzwiami i podsłuchuje. Zauważyła, że Lucien sobie gdzieś poszedł. Nie była przecież ślepa.
Nie, wróć, właśnie była. Ale nauczyła się sobie z tym radzić. Była magiem. Miała pod władzą żywioły... A żywioł ziemi był teraz całkiem przydatny. Co prawda, musiała chodzić na boso by wyczuwać drgania, by badać ziemię impulsem magicznym... I w wodze całkiem niemal traciła orientację, ale było to bardzo przydatne. Przynajmniej nie wpadała już na ściany. Przynajmniej nie tak często.
- Nie będziecie mnie jeden z drugim truć jakimś świństwem - burknęła szukając po omacku klamki. No, tego magia ziemi nie przewidywała.
[ to jeśli można, o wątku przystąpię z Wilczą Panią :D (Dhalia)]
- Jakbym słyszał Luciena - burknął Wilk poprawiając kapelusz. Misja, misja, misja. Tylko to się dla nich liczyło.
- Zapytaj go może czy by Natana zabił dla dobra tej waszej "misji" - jak każdy Cień, Łowczyni nie rozumiała chyba co to znaczy mieć inny dom, inną rodzinę. W dodatku, naprawdę dobrą rodzinę. Mała Mer, Szept... No, jej już nie było, ale zawsze zostawała córka...
I wtedy Wilk doznał jednej ze swoich wizji. Zesztywniał, zamarł wpół kroku. I zrozumiał pewną rzecz.
Wirginia. Sen. I o ile Szept już stracił... To nie straci elfów. Stolicy. Domu. Nie może na to pozwolić. A gdy on, władca, będzie Cieniem... Cienie niby dbają o swoich. Może jakoś uda mu się ich nakłonić do obrony Eilendyr...
Spojrzał z ukosa na elfkę. Ta wizja warta jest poświęcenia.
- Potrzebuję przeczekać. Nie lubię siedzieć mokry w krzakach. Zwłaszcza jeśli mam siedzieć sam - rzucił lekkim tonem pan Rincewind.
***
Biały skinął głową i niespodziewanie wzrok skierował na drzwi. W końcu i półelf dosłyszał gniewne pomruki Iskry i uśmiechnął się, chociaż nie wiedział czemu było mu do śmiechu. Może fakt Iskry, która nie potrafiła znaleźć klamki aż tak strasznie go bawił?
Szybkim krokiem podszedł do drzwi i je niespodziewanie otworzył, a elfka, która aktualnie przykładała ucho do drzwi, wpadła wprost w objęcia medyka.
- Obaj jesteście szaleni i ja się nie zgadzam - obwieściła na samym wejściu, próbując jakoś wyplątać się z rąk Królika.
Lepiej, żebyśmy wyszli z tego cało - uzdrowicielka miała rację, stary elf też tego pragnął, ale choćby chciał, niczego nie mógł zagwarantować. Kapryśna Fortuna i jej mały towarzysz Pech, mogli bardzo wiele namieszać. Jedyne bóstwa, których nie dało się przebłagać modlitwą i ofiarami, stare jak świat, zawsze będące forpocztą kłopotów i nieszczęść. Sowiooki nie sądził, że sytuacja wygląda tak źle. Informacje, które wyciekały z miasta, nie odzwierciedlały tego, co tu się działo. To nie były zwyczajowe łapanki i dręczenie, tutaj wykańczano elfy. Ivelios po raz pierwszy pożałował, że jego skuteczne i wszędobylskie źródła informacji, nie są lepsze. Informatorzy wspominali, że do miasta nie sposób jest wejść i nie pozostawić po sobie śladu, że nie widać w nim elfów, a sowy niewiele mogły dostrzec, ale wszystko to, nie wyglądało tak źle, kiedy Sowiooki pierwszy raz o tym usłyszał. Teraz mógł powiedzieć, że wie, czemu Rada wyciszyła tę sprawę. Gdyby wiedział wcześniej… Pomylił się, a błąd może kosztować ich bardzo wiele. Był głupcem. Cholernym głupcem, który postawił na szali życie swoich towarzyszy. Gdyby tylko wiedział… Sowiooki miał się jeszcze przekonać, jak
bardzo duży popełnił błąd.
Przymknął na chwilę powieki, skupił się i odnalazł mentalną więź z sowami; ptaki obserwowały Tarok, a elf ich oczami mógł przyjrzeć się miastu. Nie chciały siadać na drzewach za wysokim murem i nie zmuszał ich do tego. Poprosił je tylko, aby czuwały nad nimi z powietrza.
Lofar się niepokoił. Puchata sowa poinformowała ich, że są kłopoty. Że mają nie rzucać się w oczy, bo w Tarok działa jakiś wariat, który chce się elfów ze świata pozbyć, a oni się ukrywają i chcą, coś z tym zrobić. Ich najemnik podobno sobie poradzi, bo szamanka i zapchlony wilk go szukają. A teraz jeszcze kruczysko czarne czegoś od nich chciało. I jak to było, że ptaszyska kontaktowały się tylko z Jashą? Że co, on, krasnolud pełną gębą i olbrzym prawdziwy, nie są zdolni do takiego kontaktu? Phi, ciekawe, co ma w sobie ten pożal się boże człowieczyna, zwiastujący światu zagładę.
- Wróć, bo chyba nie zrozumiałem - krasnolud krzywo spojrzał na kruka siedzącego na ramieniu kaznodziei, beknął bo mu się kiełbaską odbiło i zaczął sobie wyciągać kawałek mięsa z zębów. - Czy magiczka i ten sowi elf chcą, aby olbrzym zrobił rozpierduchę i rozwalił mur w mieście? - kamienny mur widoczny był z kotlinki, w której się znajdowali. Duży był. - Bo oni nie mają jak wyjść?
- Zajebiście, kurwa - Jaruut uśmiechał się. Olbrzym naprawdę się uśmiechał! Zatarł wielkie, masywne ręce i pewnie by podskoczył, ale wiedział, że trzęsienie ziemi nie jest nikomu potrzebne. Jeszcze nie. Bo jak tylko Szept da znać, to on już pokaże ludziom, nawet elfom, że z watażkami nie należy zadzierać! Że olbrzymy to niszczycielska siła, której należy się obawiać. Tak, Październikowe Dziecko przypomni Tarok, czym jest gniew olbrzymów, skoro zapomnieli. - Niech tylko, kurwa, dadzą znać.
Lofarowi się to nie podobało.
Jasha mądrze przemilczał, widząc szał w oczach towarzysza.
Gariadil odnalazł magiczkę, chociaż to niewłaściwe słowo; tutaj nie dało się zgubić, aby trzeba było kogoś odnajdywać. Wystarczyło z dwadzieścia kroków, aby przejść z jednego końca piwniczki na drugi. - Bardziej nie będziemy przygotowani. Jest kilku… - Gariadil nie był pewny tego, co zaraz powie, ale został wyręczony.
- Chcemy pomóc - piątka elfów była przygotowana tak, jakby miała iść na wielką wojnę; nie wyglądali tak, jakby chcieli tylko uciec i mieć wszystko za sobą. - Wiemy, że dzisiaj dacie znać towarzyszom. Chcemy iść z wami.
- Próbuję im wytłumaczyć, że lepiej by było, gdyby poszli z kobietami, dziećmi i rannymi, by czuwać nad nimi, ale są uparci.
Brzeszczot miał w nosie rum i Garreta. Niech się z tym dziwnym człowiekiem użera Devril, skoro im go na głowę ściągnął. Zamiast prowiantu miał rum i chyba naprawdę wierzył, że da się z nim przeżyć wiele dni na morzu. Dar miał swoje problemy. I nie chodziło tu o bujanie się na falach, czy burczenie w brzuchu, który domagał się czegoś więcej niż suchy, czerstwy chleb. Najemnik miał nowego przyjaciela. Skrzydlatego. Biała mewa uznała, że fajnie będzie odpocząć sobie na rozczochranej czuprynie mieszańca. I siedziała tak już od rana. Dar miał wyjątkowo zły humor.
- Galera. Może mają jedzenie. Albo chcą kupić wypchaną mewę?
O ile Wilk podejrzewał, że gospodarz ma umowę z Bractwem, o tyle nie podejrzewał, że Łowczyni jest... Tak całkiem bezpośrednia. A przecież kawałkiem lodu, tak jak Lucien, nie był. Mimo wszystko, wciąz starał się jeszcze nad sobą panować. Ściągnął kapelusz i odwiesił go na kołek wbity w ścianie. To samo zresztą zrobił z płaszczem. Mimo jednak wszystko, dalej się nie rozbierał. Oparł się tylko o ścianę i z ukrywanym zaciekawieniem zaczął obserwować elfkę. Nawet brew uniósł.
- Przed każdym się tak rozbierasz? Ciekawe...
***
- A czy ciebie ktoś prosił? - odparowała zaraz, po czym magią namierzyła Luciena. Wyplątała się w końcu i ruszyła ku niemu zdecydowanym, aczkolwiek lekko chwiejnym krokiem.
- Co ty sobie myślisz, co! - dźgnęła go palcem w ramię, a niewidzące oczy pobłądziły po komnacie - Nie będziesz sobie ze mną robił tego co ci się rzewnie podoba. Nie.
Wilk usilnie starał się trzymać wszelkie nieproszone myśli i wyobrażenia na wodzy. W końcu Szept, w końcu... Ale niestety, elf był tylko elfem, w dodatku płci męskiej, więc niewiele mógł zrobić wobec rosnącej siły pożądania.
- Chciałbym zobaczyć tą twoją "pomoc"... - mruknął chwytając ją za biodra i przyciągając do siebie.
***
Iskra, lekko zignorowana, poczuła się dziwnie. W końcu, zawsze odpowiadał na stawiane mu zarzuty, nawet jeśli ostro i boleśnie... A teraz ją zignorował. Cofnęła się znów zdając na magię, przymykając powieki. Dłońmi musnęła duży brzuch i na chwilę poczuła spokój.
Idealny moment jednak minął równie szybko jak nadszedł i trzeba było sobie radzić dalej.
- Porozmawiamy potem... - mruknęła, znacznie ciszej i znacznie łagodniej. Wahania nastrojów. A potem elfka wyszła, cudem chyba trafiając w wyjście.
A Biały uniósł brew. Dziwni byli. Oni. Ta dwójka konkretna. Żarli się non stop, a jednak wciąż trzymali razem...
- Nie ma za co - odpowiedział uprzejmie, po czym wróćił do swoich ksiąg.
Sowiooki nie spał tej nocy w ogóle. Wraz z wiekiem zniknęła taka potrzeba, a i problemy z zaśnięciem mocno dawały mu się we znaki; nigdy nie miał zdrowego, mocnego snu, zawsze nań narzekał, a uzdrowiciele i medycy nie potrafili mu pomóc. Organizm ciężko to przyjął, ale z czasem się przyzwyczaił i wystarczało elfowi kilka chwil odpoczynku. Był też zdenerwowany; siedział w kącie, na skrzyni i patrzył na uśpionych braci i siostry. To zdecydowanie nie miało tak wyglądać. Błędne informacje przyniosły błędne plany, które naprędce należało poprawić. Zrobili co mogli, ale czy wystarczająco dużo? Sowiooki czuł strach równy temu, który odczuwał, gdy dowiedział się o zniknięciu i porwaniu wnuka. Nie chciał myśleć nawet o tym, co działo się w stolicy, w jego domu, w rodzinie. Bał się, że zginą tutaj elfy, którym włos z głowy nie powinien spaść. Ivelios żałował, że dziwka Fortuna i zniewieściały Pech zagrali mu na nosie, a on tego nie zauważył. Brzeszczot powiedziałby pewnie, że zaczęli swoją grę, w której śmiertelni są tylko pionkami. Chociaż nie, Dar ująłby to bardziej dosadnie. Pełen obaw i złych przeczuć, przymknął oczy, wznosząc po cichu modły do bogów.
Sowiooki sprawdziwszy ostrość swojego miecza na opuszku palca, z którego pociekła kropelka krwi, stanął za Gariadilem. - Sowy skontaktowały się z Borówką i Corvo, pomogą elfom. Chociaż sami są jeszcze dzieciakami, powinniście im zaufać - Ivelios przez chwilę się zastanowił, czy można nazwać dzieciakiem wychowankę Bractwa Nocy? Dziewczyna była zabójcą, demony podziemi wiedzą, jakich sztuczek jej tam nauczono i co wpojono. Ile już krwi przelała? I Corvo. Półolbrzym z żalem w sercu. Co też Soren zamierzał osiągnąć, pchając dzieciaka na jedną drogę z Jaruutem, tego elf nie wiedział. - Damy wam szansę na ucieczkę.
- Zagrożeniem jest alchemik. I brak magii. Ludzki garnizon bardzo polega na alchemicznych kamieniach. Mają pewne naleciałości. Są przyzwyczajeni do pewnych zagrywek. Zaskoczenie może sprawić im kłopoty - Gariadil bardzo by chciał przydać się na coś więcej, pomóc bardziej, ale nie potrafił znaleźć już nic, czego by nie powiedział i nie zrobił. Miał wyprowadzić swoich ludzi i starał się, za wszelką cenę starał się myśleć, że nie jest to ucieczka, żadne wybranie łatwiejszej i bezpieczniejszej drogi, tylko zapewnienie elfom wsparcia, którego potrzebowały.
- Szept ma rację, powinniście jej posłuchać, przyjaciele - Ivelios odesłałby z rannymi także i Heianę, ale nieśmiałe próby wspomnienia o tym, kończyły się wywodem, który potwierdzał przydatność uzdrowicielki w walce, a bezużyteczność jej osoby w wyprowadzaniu elfów z miasta, którego nie znała. Plan, aby chociaż jej zapewnić bezpieczeństwo nie wypalił. Heiana była uparta i Ivelios zaczynał rozumieć, co miał na myśli Brzeszczot, kiedy o niej opowiadał. - Jeżeli nie będzie nikogo, kto mógłby walczyć za rannych, nasze starania się zmarnują, a oni zginą.
- My też chcemy walczyć za naszą wolność. Chcemy się zem…
Nad ich głowami zaczęły bić dzwony.
Jaruut czekał tylko na znak, na sygnał. Był gotowy pokazać ludziom gniew olbrzymów, zgnieść jak mrówki wszystkich tych, którzy zamknęli jego towarzyszy. Żar w jego oczach budził niepokój, a krew kipiąca pod grubą, odporną na magię skórą, wrzała. Nie mógł usiedzieć w miejscu, ale nie mógł też wstać; czar magiczki przestał działać, a on był zbyt widoczny. Nie powinien spalać zaskoczenia przedwcześnie. Olbrzym był czymś, co zaskoczy ludzi w Tarok, którzy nie widzieli tych wielkich potworów od wieków, ale szok ma to do siebie, że szybko przypomni człeczynom, co powinni zrobić.
- Jeszcze chwila… Słońce już prawie jest najwyżej…
Czekali na wyznaczony moment. Na chwilę, w której olbrzym spełni swój obowiązek. Jaruut cały drżał z buzujących w nim emocji i adrenaliny, która nadal pozostała lekko tylko podniesiona.
- Szkoda, że nie możemy skorzystać z krasnoludzkich tunelów - Lofar zacisnął mocniej paluchy na rączce okutej i wzmocnionej patelni,
która do gotowania już się nie nadawała. To było narzędzie. Przedmiot do walki, broń dość specyficzna, ale jednak potrafiąca zadać ból, a nawet połamać kończyny. Lofar zamierzał pokazać, że przydomek nie jest nadany mu od tak, luźną ręką, bez podstaw.
- Spróbuj go…
- …w nich upchnąć?
- Nie, namówić, aby z nich skorzystał - Jasha wiedział, że olbrzym nie przepuści okazji do wzbudzenia strachu. Nie w stylu watażki było chowanie się w krzakach, a potem wyskoczenie z nich z nożem i atak. Nie, on musiał zasiać panikę, sprawić, aby serca ludzi zadrżały i stanęły na kilka chwil z przerażenia.
Słońce przesunęło się na niebie. Zaczęły bić dzwony. Nadszedł ich czas.
Galera zmieniła kurs. Jej dziób skierował się ku maleńkiej łódeczce. Nie była dużą jednostką piratów, bowiem nie potrzebowała niewolników do pracy przy wiosłach. Napędzał ją wiatr, który na tych wodach wiał słabiej lub mocniej, ale nigdy nie ustawał. Galera schowała boczne, mniejsze żagle, ale statkiem zachwiało, przekrzywił się przez większą falę, która o burtę uderzyła i po chwili kłopotów, znów płynęła spokojnie ku małej łupinie.
Szamanka potrafiła znaleźć to, co naznaczyła.
- Ja tego nie umiem prowadzić! - wilkołak cały mokry, nie od wody morskiej, czy deszczu tylko przez stres oblany zimnym potem, nerwowo trzymał to coś, czym się kieruje statkiem, a czego nazwy nawet nie chciał zapamiętać. Ważne było to, że on nie wiedział, co robi! Szamanka była szalona. A mówił jej, aby zostawić chociaż kapitana!, ale nie, dumna szamanka stwierdziła, że dadzą sobie radę. Że on, cholera jasna, da! - Silva, bo znowu wpłyniemy na mieliznę! - tak, byli by wcześniej, ale niestety marne umiejętności wilkołaka do sterowania statkiem, a właściwie ich kompletny brak sprawiły, że mieli drobne opóźnienie. Gdyby nie Duszołap nie przetrwaliby sztormu, przed którym ostrzegły ich ognie elma pojawiające się na maszcie. No i mielizna, na której utknęli i o czym nawet nie chce wspominać Drav. A jak pomyślał, że może do wody wpaść… Jego wilcze serce zlękło się.
- Obyś tylko… - szamanka zdziwiona, zamilkła na chwilę - …nie wpłynął w orzecha łupinę.
- W co? - Silva wskazała mu dębową laską, punkcik wśród fal. - Fajną mają, na bogów, łódeczkę. Podpływamy?
- Jeżeli potrafisz.
- A jak ich zatopię?
- To i wyciągniesz.
- A nie możesz zrobić czarów marów i ich tu sprowadzić?
Galera była coraz bliżej łupiny.
- Może powinnam po nich wysłać duchy?
- To całkiem dobry pomysł. Mogłabyś?
- Nie.
- Ale przed chwilą…
- Czy ty, tępy móżdżku, naprawdę sądziłeś, że…
Brzeszczot podniósł głowę; mewa, która w jego włosach uwiła sobie gniazdko podskoczyła i odfrunęła, siadając na burcie stateczku, sądząc, że zaraz ją oskubią i do gara wrzucą. Przekrzywiła łebek, zaskrzeczała i kłapnęła dziobem, jakby mówiła, że jest niesmaczna i niech tylko który spróbuje ją zjeść.
- Niemożliwe. Bogowie niejedyni, nie wierzę… - najemnik usłyszał; kłócąca się szamanka i pyskujący wilkołak byli najprzyjemniejszym głosem, jaki słyszał od dawna. Byli tu. Na galerze. Bogowie, jak miło i przyjaźnie brzmiały ich podniesione w kłótni głosy.
Wilk o mało się nie uśmiechnął. No proszę, Poszukiwacz... Do tego Poszukiwacz nie nazywający go w jakiś osobliwy sposób. Aż dziw.
Ale postanowił się nie zdradzać. Nie teraz, kiedy mógł zobaczyć płaszczącego się Luciena. Już on nim trochę sobie buty powyciera. W końcu, nie musi wiedzieć co postanowił... A przynajmniej nie od razu.
- Bractwo nie wróci jej życia - zaczął udając głębokie zastanowienie, zawahanie.
Spochmurniał. Nie znalazł żadnego pocieszenia. Łowczyni była po prostu... Cieniem. I tyle. A, że sama mu pośladkami przed oczami świeciła to już nie jego wina, stało się.
Ale skoro Bractwo było w posiadaniu czegokolwiek po niej... Musiał to mieć. Nie wiedział dokładnie po co, przecież dopiero co się uporał z tym bólem, który rozrywał mu serce na samą myśl o niej... Ale jednak musiał mieć pamiątkę. Cokolwiek. Obrączka to było za mało, choć sam swoją nadal nosił.
- Brzmi ciekawie - stwierdził, pozornie obojętnie i jeszcze wzruszył ramionami - A do kiedy mogę się zastanawiać? - gra na zwłokę, to jest coś.
Jakimś dziwnym trafem, słowo "czarny" kojarzyło mu się jedynie z jednym magiem... Z Darmarem właśnie. A bądź co bądź, on nie pozwoli oddać mu tych rzeczy. Jeszcze czego.
- Wchodzę to - mruknął po krótkiej ciszy, może nawet zbyt wymownej, jakby jeszcze się wahał. Skończyły mu się karty. Zresztą, może Iskra nie dostanie zawału jak go zobaczy. W sumie... Nie, nie zobaczy. Wyczuje trzy mile wcześniej. Niedobrze.
- Ale nic nie obiecuję - dorzucił jeszcze. A co gdyby tak Poszukiwacza postraszyć... Wilk uśmiechnął się w duchu. Iskrze nic się nie stanie, a Lucien będzie miał okazję to wyrywania sobie włosów z głowy.
Ledwie zaś Wilk przekroczył próg komnaty, a elfka zerwała się z łóżka do siadu. Ostatnimi czasy nie czuła się zbyt dobrze. Termin rozwiązania się zbliżał.
- Wilk? - spytała cicho zdając się na zmysł węchu i słuchu. Co on tu u licha robił?
- Skąd ty się tu do cholery wziąłeś?
- Ciii... - szepnął elf siadając obok niej na łóżku. Wiedział co robić. W końcu, przecież do tego go szkolili... - Zaraz będzie dobrze - mruknął chwytając elfkę za ramiona i kładąc ją wręcz siłą z powrotem na łóżku. Choć w samym geście... Cóż, ktoś uważnie patrzący mógłby wypatrzeć aż zanadto... Czułości.
A Wilk zaczynał się naprawdę dobrze bawić jednocześnie czyniąc pożyteczne.
Gariadil miał swoje podejrzenia, ale nie wypowiadał ich na głos, by czasem nie okazały się rzeczywistością. Potrzebował tylko pomocy dla swoich ludzi i niczego więcej. Nie ważne, od kogo. - Niech gwiazdy nad wami czuwają - pełen obaw, elf poczekał aż mający odciągnąć uwagę towarzysze wyjdą pierwsi. Potem musiał pogonić swoich bocznymi uliczkami, przez cienie, najciszej jak potrafił, do bocznej bramy tam, gdzie nie powinno być wielu strażników. Dobrze, że miasto było jak garnizon; bez mieszkańców, z samymi tylko żołnierzami. Zaledwie garstką. Dalej przez łąki, rzeki, w las, zbierając tych, o których wspomniała Szept i Sowiooki.
Ivelios wyszeptał prośbę o boską ochronę i wyskoczył na ulicę za elfkami. W mieście panował chaos; rzemieślnicy uciekali w popłochu, psy szczekały, a kobiety zajmujące się produkcją żywości krzyczały w panice. Coś huknęło. Podniósł się kurz. Zawalił się jakiś budynek. Ludzie krzyczeli o olbrzymie, prawdziwym watażce, którego nie widziano na wybrzeżu od kilku wieków. Olbrzym krzyczał coś o zemście, o dawnych sforach, o powrocie górskich dzieci. Straszył, że nie jest jedyny, a ludzie w to wierzyli. Chociaż nikt nie mógł pamiętać dawnych dziejów, strach zasiany przez ojców wyżerał ich dusze. Kapitanowie krzyczeli, wydawali w pośpiechu rozkazy, ponaglali i mobilizowali opieszałych maruderów.
To była okazja do zapewnienia elfom ucieczki.
Za burtę. Jak za burtę? Że niby do wody? Ale…
- Devril, to przecież szamanka i wilkołak! - najemnik zadowolony, że wreszcie fortuna zaczęła im sprzyjać, albo po prostu czmychnęła męczyć innych, potrząsnął ramieniem arystokraty, mówiąc do niego tak, jakby miał znać i szamankę i wilkołaka. - Oni płyną nas… - kłótnia na galerze go zainteresowała.
- Silva, jak to się zatrzymuuuuuje?
- Skąd niby mam wiedzieć?
- To był twój pomysł! Przypominam, bo zapomniałaś chyba, wilki nienawidzą wody!
- To tylko woda.
- Cholernie głębokie morze!
- Taka tam sadzawka.
- Kurwa, Silva! Zostanie z nich morka plama. Chyba nie o to chodziło Iveliosowi i Szept.
Szept? Czy najemnik usłyszał właśnie to, co usłyszał? Bogowie. Debril patrząc na mieszańca, będzie mógł opowiadać wszystkim, że na imię swojej towarzyszki wyszczerzył się jak wariat, nawet mu się oczy śmiały i radośnie zamiast wyskakiwać z łupinki, zaczął machać rękami, co by zwrócić na siebie uwagę przyjaciół. Wredna magiczka, spóźniona, w końcu go odnalazła!
- Pamiętała! - wykrzyknął najemnik i z tej radości, całkiem nieświadomie, pozwolił się arystokracie wypchnąć z łupinki, która za chwilę będzie tylko porozrzucanymi po morzu szczątkami. Galera zwolniła, ale wciąż parła do przodu.
Wilk zagłębiwszy się myślami w ciało elfki, uspokoiwszy ją paroma cichymi słówkami, doszedł do wniosku, że sprawa jest poważna. Znacznie bardziej niż mu się wydawało.
Bo co innego zwykła ślepota, a co innego... To.
- Bogowie niejedyni, co oni ci tam zrobili... - mruknął do siebie szukając w ciele dalszych skaz, których ciężko było się doszukać.
W pewnym momencie, Iskra się szarpnęła, Wilk warknął, a potem elfka zaczęła chlipać. Zdecydowanie coś się zepsuło.
- Trzymaj ją - mruknął Wilk łamiąc wszelkie bariery ochronne ciała. Cóż, w tym momencie elfkę mógłby zabić nawet katar.
Ciało elfki gwałtownie zostało wychłodzone, w sumie to nawet nie wiedzieć czemu. Teoretycznie, mogłyby być to niechciane powikłania... Lub efekt uboczny jego magii. Albo jeszcze coś o czym nie wiedział.
- Są... Powikłania - wymamrotał jakoś cicho, jakby się bał, że kogoś obudzi. W rzeczywistości, udało mu się dotrzeć do dziecka.
- Z dzieckiem wszystko w porządku... - ocenił po chwili, za to Iskra zesztywniała na chwilę, po czym bezwładnie zwiesiła głowę.
Wilk kombinował jak się dało, wkorzystywał wszystkie znane mu chwyty nawet jeśli nie do końca dozwolone. Po paru długich chwilach doszedł do wniosku, że choć bardzo chętnie ujrzałby na twarzy Cienia czysty wyraz troski i zmartwienia, to nie ma serca by dłużej trzymać Iskrę w takim stanie. Wycofał się z jej ciała mając nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem.
- Odpoczynek - stwierdził tylko przyglądając się niezbyt przytomnej elfce mamroczącej coś wesoło przez sen jak pijaczyna. Podniósł się.
- Sen. Odpoczynek. Tego jej trzeba będzie... Poza tym... Ja bym jej nie dawał misji. Nie w najbliższych dwóch tygodniach. - głupi kudłacz przewidział nawet datę porodu. Skubany.
Wilk przyjął swoją "zapłatę" z dziwnym wyrazem twarzy. I od razu, ledwo co dostał amulet w swoje ręce, zaczął go badać wzrokiem. W sumie... Było pęknięcie. A jeśli Gwiazda miała na sobie pęknięcie... Chyba jednak mieli rację. A on się głupi łudził...
Choć jego sama Gwiazda także była pęknięta, bo w końcu, Lucien zabił jego poprzednie ciało. Ale i kryształy zyskały czerwoną barwę, gdy duch przetrwał i zmienił "zbiornik". Dlatego jego Gwiazda była dość... Osobliwa.
Ale Szept? Ona raczej nie... Poza tym, musiałaby mieć gotowe, puste, zabite ciało w pobliżu i... Wilk westchnął. Stracił wszelką nadzieję i opuścił komnatę Iskry kierując się do własnego małego pokoiku, który mu przydzielono.
Sama zaś elfka, ledwie Wilk wyszedł, przestała mamrotać, wzdrygnęła się i otworzyła oczy. I zamknęła je z powrotem, po chwili znów otwierając. Wyblakłe dotąd tęczówki odzyskały fiołkową barwę, może nawet głębszą niż przed oślepnięciem. Spojrzała na Luciena i uniosła brew.
- Masz strasznie okropny wyraz twarzy - stwierdziła fachowo cmokając.
Jaruut śmiał się. Była to dla niego przednia zabawa, a fakt, że właśnie uśmierca ludzi, łamie im karki i kończyny, nic dla niego nie znaczył. Olbrzymy zostały stworzone do wojaczki, do niszczenia. Trzask pękających gnatów był dla niego muzyką. Krzyki i płacze czymś, dla czego warto było atakować ludzie domostwa. Oni nigdy nie uczą się na błędach. Watażka pamiętał opowieści o zburzeniu Tarok, a jak widać, mieszkańcy postanowili wypowiedzieć wojnę długouchym, zapominając o gniewie olbrzymów. Głupcy.
- Wytoczyć działa!
Październikowe Dziecko upewnił się, że Jasha i krasnolud nie znajdują się w polu rażenia, zajęci strażnikami, i nie czekając aż na murach pojawią się działa, mocnym uderzeniem zwalił ich część; najstarsze mury w pieści upadły niczym klocki, chowając pod sobą tych, którzy nie zdołali uciec. Jaruut wziął sobie do serca odwrócenie uwagi, może nawet za bardzo. Może będzie trzeba go powstrzymać, upomnieć, że też jest śmiertelny, chociaż grubą skórę ma i odporną i naprawdę mało mu szkodzi. Że ludzkie życia tych, co tu pracowali jako rzemieślnicy, nie muszą odchodzić do wieczności. Gniew olbrzymów nie miał końca. Watażka uosabiał w sobie wszystko to, czego bali się ludzie. Olbrzymy wyszły z ukrycia. Jaruut pokazał, że wyspane, wciąż umiały wojować. Niech ludzie usłyszą, niech się boją!
- Obudziliśmy demona - Ivelios patrzył na chaos i zamęt, który wywołał olbrzym; czy aby nie spuścili ze smyczy czegoś, czego nie będą mogli kontrolować? Chcieli tylko odwrócić uwagę, ale Jaruut niszczył i burzył, łamiąc karki. Tarok zmierzało do upadku. Jeżeli nie zakończą tego szybko, z miasta zostaną gruzy i chociaż elf nie miał nic przeciwko temu, wiedział, że nie jest to właściwa droga. - Heiana, łap! - zaklęty miecz trafił w ręce uzdrowicielki; będzie miała z niego większy pożytek. - Niech bogowie was strzegą - wykonał szybki, ale w każdym calu precyzyjny znak ochrony od złego i pomyślności, po czym ze swojej torby wyciągnął ostatnią rzecz, jaką tam upchnął. W ręku miał łuk z drewna jesionowego, a na plecach kołczan pełen strzał; każda z inną lotką, każda bardziej śmiercionośna od drugiej. Jedną ich wadą było to, że było ich mało. Ledwie kołczan. Strzały będą musiały być precyzyjne.
Ivelios skinął głową elfkom i lekkim krokiem, zwinnym wskoczył na przybudówkę, potem na daszek i płaski dach kamiennego domu. Kierował się ku wieży, z nadzieją, że elfki zajmą się strażnikami. Jaruut skupiał na sobie uwagę. Bogowie, jaki on wielki się wydawał, górując nad dachami domów. Gdzieś tam, w kurzu, pewnie walczy kaznodzieja z krasnoludem. Morze ponad tym wszystkim było gładkie i spokojne. Żadnych statków.
Przeskakując z krawędzi dachu na mur, elf usłyszał głos swoich sów. Mówiły, że uciekinierzy zmierzają ku bramie. Ostrzegały przed strażnikami i mobilizacją w pobliżu wieży. Były uszami i oczami dla starego elfa.
Walka trwała, ale pomimo zaskoczenia, miało się okazać, że nie będzie to szybka bójka.
Brzeszczot mokry, zmarznięty, nawet nie wiedział, jak się na galerze znalazł, ale dobrze, że tam był. Gdyby statek okazał się być własnością piratów, mieliby kłopoty. Kolejne. Ale Dar nie wiedział, że to tylko cisza przed burzą. Nie wiedział, że dziwka Fortuna znowu zagra na ludzkim losie, że jej mały towarzysz Pech, podrzuci kłody pod nogi, odgrywając się w ten sposób za swoje niepowodzenia. Nawet gdyby wiedział, któż przeciwstawiłby się woli bogów? Byli już tacy, co wojowali z Nieśmiertelnymi i żaden z nich nie skończył dobrze. Chociaż herosi, półbogowie, potrafili tego dokonać, ale od wieków wielu, siedzą w niebiańskich pałacach swoich ojców i matek, za zasługi cholera jasna. Odcięci od swoich ziemskich korzeni, nawet modłów nie słuchają tych, co ich wyznają. W połowie ludzie, wyrzekli się tego, co ziemskie. Ostatecznie Fortuna i Pech są bytami niezależnymi; żaden bóg nie jest w stanie wpłynąć na ich decyzje, bo tak zarządził ich Ojciec.
Brzeszczot, jak to on, plując słoną woda i wodorostami, uśmiechnął się szeroko na widok szamanki i co tam, przygarnął ją i wyprzytulał. Silva w szoku, nawet nie zareagowała na takie spoufalanie się. I pewnie w tej sytuacji nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że zaraz doskoczył do nich wilk i zaczął mówić coś o tym, że to jego szamanka i byle najemny miecz nie może jej ściskać, ani obmacywać, bo tylko on ma do tego prawa. Nawet wziął i próbował najemnika odciągnąć.
- Nie macaj jej! Silva, a ty się na to nie zgadzaj! Weź zareaguj jakoś!
- Zarósł ci móżdżek od soli morskiej, pchlarzu? - bogowie, jak miło było Brzeszczotowi pookurzać wilkołaka i widzieć złość na jego twarzy. - Było sobie pilnować.
- Tobie mózg zarósł kudłami! - odpyskował wilkołak, ale widać było, że sprzecza się nie dla honoru, ale dla zasady i z przyzwyczajenia. - Oddawaj. Ona jest moja! - i chwycił szamankę za rękaw, pociągnął ku sobie, ale najemnik nie puszczał. I wzięli zaczęli przeciągać Silvę jak linę, zapominając chyba, kogo szarpią i kogo trzymają.
- Moja!
- Ale ja chcę przytulić przyjaciółkę!
- Kiedy ja nie pozwalam. Oddawaj.
- Przepraszam... - Garret był zadowolony. Wygrzebał z pokładowych skrzyń buteleczkę rumu, którą trzymał teraz przy piersi. To było pierwsze, co zrobił, kiedy ich na pokład wciągnięto. Rum, bez niego życie było szare i smutne. Z nim kolorowe i wesołe, chociaż smakowało tanim trunkiem. Jednak cichy głosik Garreta nie został usłyszany, albo po prostu go zignorowano. - Panowie...
- Nie, bo ty jesteś wilk i możesz mieć wściekliznę. Badałeś się ostatnio u jakiegoś maga?
- Nikt mi nie będzie w ciało zaglądał. Ty lepiej sprawdź, czy masz w łepetynie chociaż orzeszka. Chcę moją Silvę!
- Przepraszam... - wilk morski kapitanem nazywany pociągnął wilkołaka, ale go odepchnięto - Halo, halo. Oni mnie nie słuchają... - zwrócił się z wyrzutem do Devrila.
- Silva, czemu ty mu na to pozwalasz, co? - wilkołak pociągnął ją ku sobie.
- Bo może ty jesteś wilkołak z oklapłym problemem, jak mi Iskra mówiła - Dar pociągnął szamankę ku sobie.
Świst dębowej laski przeciął powietrze, przerywając kłótnię.
Dravaren oberwał po głowie kijaszkiem, a zaraz potem na deskach pokładu zwijał się najemnik, któremu zapewne wyrośnie ładny guz na potylicy. Silva miała dość. - Kapitan, prawdziwy - spojrzała wymownie na wilkołaka, podsumowując jego marne umiejętności żeglarskie - Chce nam coś powiedzieć. Mów.
Garret zamrugał. Kiedy w końcu go zauważono, zapomniał, co ma powiedzieć. - Tego, znaczy się...
- Tak? Gadajże, bo przez ciebie po głowie dostałem! - Drav wcale nie zauważył, że laską oberwał, bo szamankę szarpał i uważał za swoją.
- Kto prowadzi statek? - spytał Garret, bo wszyscy stali tutaj, a przy sterze nie było nikogo.
- Statek prowadzi się sam - odpowiedział spokojnie wilkołak, z pewnością, nie rozumiejąc, w czym problem.
- Sam?
- No tak. Czemu się dziwicie? On nie może sam? - Drav nie rozumiał. Kiedyś mu powiedziano, że statki mogą pływać same, więc w czym problem? - No co?
Problem był. Ogromny. Statkiem nikt nie sterował. Bogowie.
I Lucien dobrze myślał, bo był jeden argument, jedna osoba, która gdyby się pojawiła... Sprawiłaby, że Rincewind, czy tez Wilk, porzucił by Bractwo od razu. Nie trzeba by było nawet pstrykać palcami. Tą osobą była rzecz jasna Szept, która jak nam wiadomo... Nie żyła. Przynajmniej tak wszyscy myśleli.
Tymczasem w komnacie Rady wybuchło spore zamieszanie. Zamieszanie na temat... Złodziei. Co najlepsze, sama Myszołów siedziała na miejscu Szczura i przyglądała się Białemu, ten natomiast przyglądał się Damie, która starała się nie wydrapać oczu Szczurowi.
- No przyprowadziłem ją, ale zawiązałem oczy no. Co miałem zrobić? - westchnął biedny Szczur.
- Ale to jest NASZA kryjówka! - żachnęła się Dama prychając i opadając na krzesło.
- Mercer się uparł, żeby wiedza jaką jej przekazał została tylko w jej głowie. Miała zawiązane oczy? Miała. Nic nie widziała i tyle.
- Nooo... Nawet drogi do tej waszej komnaty nie znam - mruknęła znudzona złodziejka opierając podbródek na dłoni i wydymając usta.
- No widzisz. Wszystko w jak najlepszym porządeczku.
- A co to za wiadomość? Czy tam wiedza? - zapytał Królik zaginając wszystkich. I w tym momencie właśnie, kiedy nastała grobowa cisza, zjawił się Lucien.
Myszołów zabębniła palcami o blat stołu. Wydawała się być jakaś ponura, a w czerwonych oczach gościło zmartwienie. Coś nie tak było z Gildią. Z całą.
- Mercer zawsze sobie cenił naszą współpracę... - zaczęła korzystając z ciszy - Mamy sieć kryjówek porozrzucanych po kraju i poza nim, tak jak wy. Ale, ostatnio, w naszej głównej siedzibie zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Jakieś duchy, jakieś chodzące szkieletory... Nawet draugra mieliśmy w kanałach. A tego do tej pory nie było - urwała na chwilę splatając dłonie i opierając je na stole - Mercer podejrzewa, że kapłani z miasta wybudzili jakieś dziwne... Siły, czy coś...
- Ale co to ma wspólnego z Bractwem? - wypalił Królik nie rozumiejąc z tego ani krztyny. Złodziejka zaś podniosła na niego powoli czerwone oczy i uśmiechnęła się blado.
- Na ścianach, pewnej nocy, czy też o świcie, zaczęły wyrysowywać się jakieś napisy. Krwią. Nie wiem jak, ale chwilę potem mój kompan został skręcony jak... Jak jakaś miękka glina. Potem cała krew z podłogi przepłynęła na ścianę i napisy stały się bardziej... Wyraźne.
- Mercer przekopał z tysiąc książek próbując odczytać runy, ale jedyne, co mu się udało zrozumieć, to "Sithis". A to Bractwo ponoć ma coś z nim wspólnego. Ponadto, nasz mag mówi, że mamy... Pod sobą, to jest, pod naszą bazą, jeszcze inne bazy. Najwyraźniej pod Królewcem był kiedyś... Drugi Królewiec, czy też inne miasto - jasnowłosa podniosła się z krzesła i splotła ręce za sobą, tym razem odważyła się przenieść wzrok bezpośrednio na Nieuchwytnego. To rozległe ruiny. Wbrew zakazowi zapuściłam się tam... i już po pierwszym stajaniu trafiłam na jegomościa, który nazywał siebie Lucienem Lachance'm. Tak więc, dochodząc do sedna... Mercer chce, żebyście przysłali Starszą Krew. I jakiegoś czarnego maga - i tyle jeśli chodzi o Lucienowe plany załatwienia Iskrze wolnego.
I zaraz w obronie Myszołów pojawiła się osoba Szczura. Wysunął się przed złodziejkę, parę razy przeszedł po komnacie aż zebrał myśli.
- Już raz tak było. Wtedy, kiedy Cycero ją przyciągnął tutaj. Wtedy było to samo. Jakieś duchy, Sithisy, czy inne Astridy. I wtedy chodziło o nią. O tego konkretnego... No, wtedy jeszcze nie Cienia.
- Więc co sugerujesz? Czekać i nic nie zrobić póki Iskra nie będzie w stanie? - wtrącił się Biały bębniąc palcami o blat stołu.
- Nie. Ja sam tam na razie pojadę. Rozpoznam teren. Duchy, czy nie, jestem, szczurem i wlezę wszędzie. Nawet tam.
- A potem?
- Potem wrócę... I zdam raport. Potem się pomyśli kogo wysłać i co dalej z tym zrobić.
Szczur usiadł na swoim miejscu. I wcale nie przejął się drwiną w głosie Przywódcy, a gdzie tam. Z tym miał do czynienia na co dzień, więc i był przyzwyczajony. A teraz... No, skoro nikt nie będzie mu wchodził na głowę, będzie mógł sam zwiedzić podziemne miasto. I zebrać to co najlepsze.
A Myszołów, uznając Szczura za samobójcę, odwróciła się do niego i postukała się w czoło. Najwyraźniej i ona uznała jego pomysł z głupi.
- Jest jedna sprawa - odezwał się Królik zwracając na siebie uwagę Nieuchwytnego - Rekruci. Nie mamy obecnie żadnych. - i to był rzeczywisty problem.
Lucien miał pecha. Elfka niedługo po jego odejściu się obudziła. I była bardzo, ale to bardzo niezadowolona. Naprawdę.
Wstała z niemałym trudem, w końcu mieć taki brzuch to jednak żadne ułatwienie, po czym ubrała się w świeże rzeczy, jakie wykopała z komody. A potem... Cóż, potem poszła terroryzować Czeluść. Dowiedziała się, że jest misja, że jest rozkaz i, że wszystko to prawie jej nie dotyczy. Oczywiście, prócz rozkazu, bo przekaz był jasny - Nieuchwytny radośnie dał ci wolne, leż i śpij. Rzecz jasna, iskra nie miała zamiaru spać sobie sama. Stąd i jej wizyta u Valentino.
- Muszę stąd wyjść. Do Medrethu... Muszę ich dogonić - wypaliła już na progu zerkając na starego zaklinacza.
A Iskra, jak to Iskra. Jeśli nie tak, to inaczej. Szantaż też mógł być i tego akurat nauczyła się od swojego cudownie zbudowanego mentora. Doskoczyła do jednej z szafek i wzięła stamtąd dośc duży kryształ, po czym niemal uciekła pod drzwi.
- Jak mnie tam nie zaprowadzisz, to go stłukę - zagroziła z błyskiem w oku i wcale nie żartowała.
Iskra w tej chwili miała w nosie to, co sobie sądził. Odkąd oddała władzę w całości Nieuchwytnemu niezbyt przejmowała się swoim postępowaniem. W końcu, byłą tylko małą, niemądrą podopieczną, którą mentor często chędożył i zostawiał. Cóż ona wiedziała o życiu.
Valentino zaś zobaczyć mógł, jak jego kryształ ląduje na ścianie, a elfka po prostu wybiegła.
Sama znajdzie portal, bez pomocy. A potem urwie Lucienowi głowę, że znowu ją zostawił.
I plan Poszukiwacza chyba pominął jeden poważny problem. Problem, który zaczął szukać prześcia do teleportera.
Krnąbrna podopieczna uznała, że dziecko na pewno nie będzie zadowolone, jeśli da Lucienowi robić co chce i nie będzie go pilnować. Dlatego też uznała, że nie będzie słuchać starego pryka jakim był w tej chwili Valentino. Za to znalazła portal. I nawet udało się jej go uruchomić. I już była w Medrethu. Teraz tylko wytropić...
krzaki zaszeleściły, a elfka przybrałą pozycję obronną. Ale spomiędzy krzaków wyłonił się wielki biały wilczy łeb. Elfka uśmiechnęła się.
- Moro - przywitała wilczycę i musnęła dłonią jej sierść. No, to szybko i jednocześnie tropiący środek transportu już ma.
Wgramoliła się na wilczy grzbiet i pozwoliła się ponieść. A już niebawem... NIebawem miała ich dogonić.
Wilk ani myślał tam iść. Jeszcze czego. To tak jakby Iskrę zmuszać do pójścia do Roży żeby porozmawiać z Solaną o Lucienowym chędożeniu przy kawie i ciastkach. Ale przyznać trzeba było, że poczuł wdzięczność wobec Łowczyni. W końcu ktoś, kto był po jego stronie...
A Iskra dopadła ich w nocy, kiedy każdy niemal spał, a na warcie siedział Niedźwiedź. Olbrzymi, biały wilk spłoszył konie, więc te zaczęły przeraźliwie kwiczeć budząc wszystkich. Rozległo się wycie. I z lasu, wprost do obozowiska wpadła Moro. A na jej grzbiecie...
- Ja ci dam iść i kurwa nic nie mówić! - Lucien właśnie pożegnał się ze świętym spokojem.
Jaruut zamierzał się na ostatnią, ocalałą armatę. Kula łańcuchowa, która z niej wystrzeliła z hukiem i siwym dymem, o włos minęła jego głowę i ścięła chylącą się ku upadkowi wieżę, którą położyła magiczka. Olbrzym jej nie widział, ale zapamiętał, aby postawić jej kufel ogrzego piwa.
- Ognia! - wystrzeliły kartacze; grad kul posypał się po okolicy, niszcząc wszystko na swojej drodze. Miały trafić w olbrzyma, ale ich zaleta, kiedy walczyło się z ludźmi, czy elfami, okazała się być teraz największą wadą: duży obszar rażenia sprawił, że ugodziły nie tylko w Jaruuta, trafiając w ramię, ale także w zabudowę Tarok; posypały się domy, runęły wieże strażnicze, a pod gruzami ginęli ludzie. Tam, gdzie na nic zdawały się miecze i bełty, pomocne okazywały się być działa.
- Foglerze! - kapitanowie starali się utrzymać porządek; kule armatnie, o których nikt nie raczył poinformować przybyłych, wtoczono na wewnętrzny mur portowego miasta; armaty mające chronić zamków i twierdz, załadowane były lekkimi pociskami, celnymi, ale dającymi małe obrażenie; kiedy zaś wystrzelić z kilku, okazują się być bronią śmiercionośną.
Za wewnętrznym murem, w wieży, mobilizowano strażników. Z trójkątnych okienek strzelały iskry, ku niebu biły światła, a to nie wróżyło nic dobrego.
Ivelios przyczaił się na dwuspadowym dachu gospody. Sowie oko wypatrzyło pierwszy cel. Dwadzieścia stóp. Wiatr z lewej, dający lekkie, ale częste podmuchy. Raz, dwa, trzy. Stop. Raz, dwa, trzy. Stop. Elf uspokoił serce, zwolnił oddech, naciągnął cięciwę i wycelował. Świsnęła strzała o niebieskich piórach, wbijając się w zaskoczonego chłopaka, który już miał przyłożyć pochodnię do lontu. Rozpalone drewno upadło na kamień, nasączona łatwopalną substancją strzała zapaliła się, by po chwili wysadzić w powietrze proch w nieszczelnych kulach. Szczęście dało im fory. Ale ludzie potrafili szybko się uczyć; od razu padł rozkaz, aby nie trzymać zapasów na linii strzału wroga. Kolejna wypuszczona strzała musiała być wymierzona lepiej.
Heiana!
Posłuchawszy sów, stary elf odwrócił się na pięcie i patrząc ptasimi oczami, wycelował i wypuścił zwykłą strzałę w człowieka, który zamierzał się na uzdrowicielkę, kiedy ta odbierała ataki strażników. Grot wbił się w czaszkę, przechodząc na wylot; atakujący upadł, zanim zdołał wyprowadzić cios.
Coś świsnęło obok elfiego ucha.
Bełt wbił się w komin, o który przed chwilą opierała się czerwona czupryna.
Zachodni odcinek muru. Za blanką, obok chorągwi.
Ivelios chciał spojrzeć, ale kolejny bełt wbił się tam, gdzie jeszcze sekundę temu było jego szpiczaste ucho. Ktoś rzucał mu wyzwanie.
Z wieży buchnęła czerwona para. Na dziedzińcu pod nią zalśnił alchemiczny krąg, zadrżała ziemia. Alchemik coś przyzywał, stwarzał z niczego. Po tym, co wyłoni się z kręgu runicznego okaże się, z kim mają do czynienia. Transmutacja wymagała nie tylko umiejętności i bystrego umysłu, ale także poświęcenia rzeczy o tej samej wartości, co przywoływana rzecz. Jeżeli ofiara będzie za mała, krąg transmutacyjny pochwyci alchemika; jego rękę, nogę, oko, paznokieć - to, co uzupełni braki w ofierze. Przyzywać należało ostrożnie, chyba, że było się dobrze przygotowanym.
Sowimi oczami Ivelios próbował wyśledzić kusznika.
Ziemia zadrżała, a z kręgu zaczęło się coś wyłaniać. Powoli, ociężale, górując nad murami.
Golem. Żelazny golem, do którego przywołania posłużył zapas żelaznych kul armatnich.
Golem.
Wilkołak najwyraźniej nie zamierzał być chłopcem na posyłki i pewnie gdyby nie wspomniał sobie, że od tego parszywego, prawdziwego!, kapitana zależy ich powrót na stały ląd, zmienił zdanie tak szybko, jak pośpiesznie wypaplał, że nie będzie służącym. Rumopodajka - tak by go pewnie pewien krasnolud nazwał.
- Duszołap, hej, nie ma z wami reszty?
Szamanka spojrzała na najemnika. Jej mina była nieodgadniona, a chłodne, lodowe spojrzenie pewnie by zamroziło, gdyby w nie dłużej spoglądać. Dębowa laska gruchnęła o czerwonowłosą łepetynkę. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele bólu sprawiłeś swoim bliskim? - Silva najwyraźniej chciała uświadomić najemnikowi pewne wywołane przez niego emocje i głównie to, jak bardzo narozrabiał.
- Kiedy to nie była moja wina.
- Oczywiście. Ale twoją jest to, że spod Eilendyr wyruszyła drużyna, która gotowa była cię odnaleźć nawet na końcu świata.
Brzeszczot zamrugał. Co właśnie powiedziała mu szamanka? Nie może być.
- Nie możesz tej łajby szybciej jakoś ruszyć? - Wisielec był chyba jedynym, który pamiętał, co dzieje się w Tarok. Ostrzegli ich, aby uważali, bo statek jest bardziej widoczny niż wszystko inne, jednak na pewno nie zamierzali uciekać, kiedy ich przyjaciele walcząc z ludzką głupotą i pychą. - Musimy znaleźć się jak najszybciej w porcie. Kłopoty…
Dar, zazwyczaj całkiem dobrze udający głupka, porzucił pozory i maski, po czym połączywszy fakty, pobladł nieco. Jeżeli Szept i dziadek mieli kłopoty, jeżeli wszyscy walczyli o życia… Bogowie. Najemnik odskoczył od szamanki, minął kapitana i na dziób się udał, na bukszpryt wszedł i stanął sztywno na noku. Gdyby nie elfia krew, pływałby już z rybkami w morzu. Troska o przyjaciół była jednak silniejsza. Ściskając w palcach rodowy pierścień, którego w niewoli nie stracił, zaczął intensywnie myśleć, słać prośby…
- Vihreä, tulevat!
Szybciej, szybciej, szybciej, szybciej, szybciej, szybciej.
Iskra ześlizgnęła się z wilczego futra i przez chwilę wyglądała tak, jakby się miała przez Luciena rozpłakać. A zaraz potem Moro wyszczerzyła na Cienia ogromne zębiska, a od zjedzenia go chyba powstrzymała ją tylko ręka Iskry gładząca jej pysk.
- Robię co trzeba. Szantażuję, kłamię, bo tak mnie uczył szacowny mentor - mruknęła w odpowiedzi - Poza tym, dziecko nie miało zamiaru siedzieć na tyłku podczas gdy ty się włóczysz.
- Jakie to słodkie - burknął ze swojego posłania Wilk robiąc sobie z Łowczyni poduszkę.
- Zamknij się! - warknęła na medyka i przerzuciła wzrok z powrotem na Luciena - Nie odeślesz mnie. Wiesz o tym. Więc równie dobrze możesz przestać płakać i mi powiedzieć o co w tej misji chodzi.
Powoli skinęła głową przyglądając się Łowczyni i Wilkowi. Czy ona przegapiła jakąś częśc życia w której Wilk nagle zadaje się z Cieniami, sypia z jedną z nich a potem sam nim zostaje? Niech to szlag, nie powinna tyle spać.
- Z rana wyślę Moro przodem, znajdzie pewnie jakiś ślad... Tymczasem lepiej będzie iść spać - i elfka całkiem bezczelnie skierowała się do posłania Poszukiwacza. Trudno, żenił się, to teraz będzie ją znosił.
Iskra zerwała się z posłania w momencie, gdy usłyszała trzask pękającej kości, a Wilk mimowolnie jęknął ubolewając nad złamanym nosem. A potem... Wszystko potoczyło się za szybko, a on wciąż tam stał, trzymając się za krwawiący nos.
- Eredin... - w końcu wykrztusił z siebie, a Iskra dopadła do Luciena. Uniosła lekko brew rozpoznając elfa.
- Co tu robisz? - spytała, a Wilk posłał jej spojrzenie z ukosa. To raczej on powinien zadawać pytania...
- Gdyby był w Moriarze to Epoh by ją przyprowadził. Albo Fril - powiedziała fachowo Iskra przyglądając się bratu Szept. Nieczęsto go widywała. Ale on, jego osoba przypomniała jej o bardzo ważnym fakcie. Spochmurniała.
Wilk natomiast sięgnął magii i sam sobie naprawił nos. Przecież nie z nim te numery. Ale Merileth... Zostawił ją. Poczuł się winny. Tak strasznie winny...
- Znajdę ją - coś błysnęło w jego oczach. Jakaś dziwna determinacja. Upór jaki często był widoczny u Iskry kiedy odmawiała wykonania polecenia, kiedy robiła co chciała. Tak jak i ona, Wilk nigdy nie będzie Cieniem. Nie takim jak oni wszyscy. Inni. Jak Lucien. Jak Łowczyni...
Miejsce, a może nie konkretnie miejsce, ale zakres miejsc miała przynieść Moro, jedna z bogiń lasu. Co najlepsze, w jej towarzystwie pojawił się boski odyniec, który przecież już raz umarł. Udunra.
Iskra uniosła wysoko brwi i mowę jej odjęło, Wilk zrobił zaciętą minę. A wilczyca przemówiła.
- Duża grupa dwunożnych przedziera się lasem. Polują na dziki. - zapewne i stąd obecność Udunry - To daleko stąd. Dzień drogi na wałachu. Dla wilka niedaleko. - problem w tym, że Iskra wątpiła, by boskie wilki chciały nieść kogoś innego niż elfy. Kogoś takiego jak Cienie...
Za to Łowczyni miała szansę poznać świat, o którym pomarzyć mogły miejskie elfy. Medreth. Spotkanie z bogami. Stolica...
Oczy to słaby punkt golemów. Ale jak, do kurwy nędzy, Jaruut miał ich dosięgnąć? Przecież to miało oczy... oczątka, oczka, oczusie ledwie, a nie kurwa oczy. I traf w to, jak masz łapę wielkości beczki. Olbrzym przeciągnął się. Golem został odebrany jako wyzwanie dla niego i Jaruut miał zamiar mu sprostać. - Traf w oczy, łatwo powiedzieć, pani elfko! - słyszała, czy nie, on już się postara wydłubać żelastwu ślepia.
Miejsce, które jeszcze z rana było targowiskiem, przypominało teraz gruzowisko; domy, które wokół niego stały, zmielono na proch pod olbrzymimi stopami. Golem może i był ociężały, ale ciosy wyprowadzał mocne. Twardy był i trudno było znaleźć olbrzymowi miejsce, w które powinien ugodzić, aby go zdezorientować. Oczy były zbyt małym punktem, aby się na nie rzucać z palcami od razu. Musiał go najpierw powalić, unieruchomić, cokolwiek. Ale golem, chociaż nie inteligentny zbytnio, słuchał rozkazów swojego pana- zabij olbrzyma, a potem resztę. Jeden rozkaz, który wystarczył, aby zmotywować. Walka gigantów, tak nazwałby to trubadur jakiś, gdyby przeżył widowisko, jakie zgotowały dwa olbrzymy. Jaruut i golem. Pięści gruchotały o ciała, odłamki walących się domów latały wszędzie, jakby były nic nie ważącymi piórkami. Każdy krok trząsł ziemią, każdy upadek wzbijał w powietrze tumany kurzu.
- Za tobą! - Lofar słysząc krzyk kaznodziei, odwrócił się na piętach i przypierdzielił młodemu strażnikowi; na jego czaszce odbiła się patelnia i symbol czeladnika, który zrobił z niej narzędzie walki. Krasnolud bawił się nie gorzej od olbrzyma. Jego patelnia siała spustoszenie, a tam, gdzie nie sięgała, radę dawał sobie Jasha; co prawda miał tylko swój kijaszek, ale okuty świetnie się sprawdzał.
Działa! - sowy krzyczały.
Napierają na uciekinierów!
Wieża! Nowi strażnicy!
Ivelios nie mógł się ruszyć, kusznik wypuszczał bełty, kiedy tylko się wychylał. Gariadil będzie musiał poradzić sobie sam. Nie było w mieście nikogo, kto by im pomógł na czas.
St... - myśl sowy urwała się niedokończona. Ptak zauważył statek, ale uderzony ręką golema, padł martwy.
Prosząc sowy, aby na moment odwróciły tylko uwagę kusznika, elf korzystając z zamieszania, podkradł się bliżej, zmienił pozycję i... Sowa upadła z przestrzelonym skrzydłem. Ivelios zaklął, chociaż nigdy nie używał takich słów.
Nakazał sowom wycofać się. Nie mógł pozwolić im ginąć, nie były bowiem wielkimi sowami z Kol'hu Dur. Ale kusznik się odsłonił.
O dziwo o żadną skałę się nie rozbili. Garret też wyglądał na zdziwionego, ale zaraz pociągnął z butelczyny i chyba zapomniał o skale, której nie było. Zauważył za to wiatr, pociągnął nosem i już wiedział, jak na wilka morskiego przystało - Wiatr. Od lądu. Ma...
Brzeszczot zaczął kichać, kiedy podmuch uderzył w żagle. Kichnął raz, drugi i trzeci, a potem pociekła mu woda z nosa i kichanie ustać nie mogło. Zachwiał się na bukszprycie, ustał na jednej nodze i spadł, ale klapnął tyłkiem na drewnie, łapiąc się liny. Nie ma to jak siedzieć na bukszprycie, jak na koniu. Ale drewno przynajmniej nie gryzło, nie kopało, nie śmierdziało sierścią.
- Kurs na Keronię! W tamtą stronę! - i pokazał paluchem, w którą dokładnie. - Magię tej wrednej długouchej, zawsze poznam - tak, dla najemnika czary i zaklęcia Szept pachniały cynamonem i ostrą wonią chrzanu; dziwne skojarzenia, ale to był Brzeszczot. I właśnie te zapachy przyniósł magiczny wiatr. Kłopoty też czuł, ale starał się o nich nie myśleć. Wpadnie tam, zrobi rozwałkę, bo nikt nie będzie mu długouchej wredoty krzywdził. - Jazda! - wiatr, który wypełnił żagle, rozwiał czerwone, przydługie włosy najemnika. Gdyby teraz spojrzeć na jego twarz, można by dostrzec skupione miodowe oczy, które przypominały sztorm na morzu. Zmarszczone brwi wyglądały jak orle, jak sowie. Spięte mięśnie policzków sugerowały jego determinację. Już on im pokaże.
Wiatr pchnął statek.
Garret wyrzucał z siebie rozkazy, a jego osobista służka wilk, zaopatrywał go w rum.
Szamanka słuchała duchów morza, śląc swe myśli oraz lisie duchy ku portowemu miastu, upewniała się w sytuacji.
Devril krzątał się po pokładzie, najwyraźniej nie mogąc ustać w miejscu.
Niewidzialna, niedostrzegalna dla śmiertelnych, dziwka Fortuna przysiadła na masztowym jabłku, zakładając nogę na nogę. W jej ognistorudych włosach przysiadł jej wierny towarzysz Pech; malutka istotka, z łysą główką i dużymi
oczami. Machając w powietrzu nogami, Fortuna przyglądała się płynącym na statku osobą. Szeroki uśmiech w jej wykonaniu nie wróżył niczego dobrego. Skończyły się przygotowania, zaczęła się prawdziwa gra.
Statek pojawił się na horyzoncie. Pchany magicznym, całkiem przypadkowym wiatrem, który odnalazł żagle, zbliżył się do miasta. To, co działo się w porcie... Brzeszczot stojący na bukszprycie zbladł. Mury Tarok od strony wschodniej runęły. Dym i ogień się rozprzestrzeniały; huki wystrzałów i... Golem. Żywiołak nie broniący, a atakujący... Październikowe Dziecko! Najemnik zbiegł na deski pokładu.
- Trzeba im pomóc. Garret, podpłyń bokiem, jak najbliżej! - miasto od strony portu nie miało fortyfikacji, a straże zajęte wszystkim innym, nie będą mogły być wszędzie. Mieli element zaskoczenia. Mieli siłę kilku dział.
- Statek..
- Chrzanić statek! Celujemy w golema tym, czym mamy.
- Ale działa...
Najemnik się zdenerwował. Widząc to, co dzieje się w mieście, mając świadomość, że przyjaciele są w środku, że walczą o swoje życia, a chcieli przecież tylko jego uratować, Dar zapłonął prawdziwym gniewem, chociaż rzadko mu się to zdarzało. Złapał pana kapitana za koszulę i potrząsnął nim. - Jak mi tego nie zrobisz... - i chyba coś, jakaś emocja w jego oczach sprawiła, że kapitan skinął tylko głową, najprawdopodobniej uznając najemnika za szalonego wariata.
- Dar...
Brzeszczot odtrącił rękę wilkołaka, zbiegając pod pokład. Mieli jeszcze trochę czasu, zanim dopłynął na tyle blisko miasta, by wystrzelić.
Statek bliżej być już nie mógł. Dar ze związanymi i upchanymi w koka włosami, chodził jak w gorączce. Nogi same pchały go do przodu, ale jeszcze trochę, jeszcze chwilę. Olbrzym zmagał się z golemem, wokół nich śmigały armatnie kule. Jeszcze chwila.
- Dar, czy mógłbyś...
- Daj mi chwilę - najemnik uniósł palec, prosząc, aby mu nie przeszkadzano. Musiał posłuchać. Zorientować się w sytuacji. I słyszał. - Jaruut, Jasha, Lofar, Midar, Szept, Heiana, Ivelios - nie wiedział, czy ma cieszyć się z bliskości przyjaciół, czy wnosić skargi do bogów, bo zebrali ich wszystkich w tym miejscu, gdzie rozgrywała się walka. Byli też inni; przez bitewny zgiełk słyszał strażników, sztywne i ciężkie kroki golema, wydawane rozkazy. Płacz i krzyk, lamenty kobiet. Gdzieś posypał się kamień, jakieś zabijane zwierze wydało ostatecznie tchnienie, ktoś szeptał zaklęcia mocy... Brzeszczot pokręcił głową. Musiał się skupić na tym, co ważne. Usłyszał śmiech. Uniósł głowę ku masztowi, jakby był pewny, że coś tam zobaczy. Ale na okrągłym jabłku nie było nikogo. Zdawało mu się, że usłyszał kobiecy śmiech?
- Działa gotowe!
No to zaczęła się zabawa.
Iskra zerknęła na Wilka, a on na nią. Standardowa wymiana spojrzeń, jak za starych dawnych czasów. Szkoda, że nie było z nimi Ymira... Krasnolud miał cudowny dar odwracania uwagi.
Oni są niegroźni. Nie lepiej będzie do nich przeniknąć i wybadać sprawę konkretniej? A Wilk znajdzie córkę - odezwała się Iskra w umyśle Cienia starając się dotrzeć do niego, co by biednych ludzi zostawił w spokoju, a jednocześnie spełnił swoją głupią misję.
- Przyprowadź dziecko tutaj - palnął Wilk niewiele myśląc. Chciał odzyskać córkę. Nie będzie właził między wrogów.
Moro podniosła się z ziemi i podreptała ku Iskrze. Elfka dotknęła dużego, zimnego nosa i spojrzała w złote oko.
Nie. Nie potrzeba nam tu więcej Cieni skoro to są jakieś niegroźne... W każdym bądź razie, są niegroźni. Za nami idzie Udunra. Z nami jest Moro. Nie zdziwiłabym się, gdybyś zobaczył na drzewie Leśnych - elfka mówiąc o Leśnych na myśli miała małe, grzechoczące ludziki, które pojawiły się zapowiadając nadejście Ducha. Najwyraźniej Wyznawcy ściągnęli w jakiś sposób uwagę całego lasu. Bo Duch był lasem. Las był Duchem. A elfy były niby krew płynąca w żyłach organizmu. Należały do lasu i do Ducha. Na wieki.
Zhao wgramoliła się na grzbiet wilczycy stwierdzając, że najlepiej będzie obserwować wszystko z góry, z wysokości wilczego grzbietu.
Wilk burknął coś pod nosem, niezbyt zadowolony z tego, że ktoś mu rozkazuje. Dotąd to on co najwyżej wydawał polecenia... Zerknął na Eredina jakby kontrolował zachowanie tamtego.
- Jak chcesz żyć, to nie rób nic głupiego. I wiedz, że wcale ci nie grożę, tylko stwierdzam fakt. To Cienie. - zupełnie jak gdyby on nie poczuwał się do bycia Cieniem.
Iskra wolała nie przypominac Lucienowi, co te "bóstewka" potrafią. No, i kto w końcu wrócił jej życie, kiedy ona swoje poświęciła dla niego... Cień i jego wybiórcza pamięć.
Rozbudzona, niezbyt skontaktowała i przez chwilę miała ochotę nakrzyczeć na budzącego, że co on/ona sobie nie myśli. Ale w porę się opanowała i po prostu rozwinęła papierek. Siedziba smoka? Mała bezpieczna? Cholera, czy ona nie znała tego charakteru pisma? Nie, pewnie jej się zdawało...
Elfka ziewnęła, zamknęła karteczkę w dłoni i z powrotem ułożyła głowę na Lucienowym ramieniu. Zajmie się tym rano, potem...
O ile rano nie będzie zbyt późno.
Strażnicy Tarok skupili się na obronie alchemicznej wieży. Oznaczało to jedno, alchemik szykował się do bezpośredniej walki, albo szykował kolejny krąg transmutacyjny, do stworzenia następnej maszkary. Golem, duch, smok, a może roje wojska. Czy miał jednak ofiary, aby to osiągnąć? By stworzyć, należało poświęcić rzecz o takiej samej wartości, jak kreowany twór. Nikt nie wiedział, co kryje się w kamiennej wieży.
Golem miał przewagę; nie czuł bólu i chociaż bez ręki, z jedną dawał sobie całkiem nieźle radę. Jaruut jednak nie odpuszczał. Był olbrzymem, w jego żyłach płynęła krew watażków i zdobywców miast, niszczycieli istnień. Jeżeli poddałby się sztucznemu tworowi, nie mógłby spojrzeć w oczy klanowi. Zhańbiłby nie tylko siebie, ale i dobre imię olbrzymów. Golem, czy nie, musi się z nim rozprawić.
~~
Ivelios czuł narastającą irytację. Kusznik stanowił problem i przeszkodę, którą musiał szybko unieszkodliwić. Stał w miejscu, jak skała którą opływają zimne wody, bez możliwości ruchu. Jego ojciec mawiał, że bez poświęceń nie zostaje się zwycięzcą, a tylko przegrani chowają głowę w piasek, cofając się przed tym, co przynosi los.
Uspokoić serce, wyrównać oddech. Z wiedzą, gdzie się kryje, można określić tor lotu bełtu. Zmyłka z gałganka powinna odwrócić na chwilę uwagę. Raz, dwa, trzy!
W prawo stary elf wyrzucił zwiniętą w supeł tkaninę ze swojej tuniki; świst bełtu oznaczał, że trzeba było się śpieszyć. Szybki skok w lewo, po dachach i za… Drugi bełt wbił się w elfie ramię. Wszedł płytko, zamortyzowany przez skórzany kaftan. Kusznik był przeszkodą, którą należy pokonać, by iść dalej.
Jaruut rzucony przez golema zmienił wszystko. Nie było już kusznika. Nie było muru. Tylko jeden wielki gruz i raban walczących. Dach ze starym elfem zawalił się do środka.
~~
Statek przygotował działa. Huk wystrzałów był ogłuszający, ale szybko zniknął wśród kanonady miejskich armat, które celowały we wszystko, próbując trafić. Zza burty, z pokładu wyskoczyła dwójka mężczyzn; towarzyszące im dwa czarne wilki śmignęły w bok, ku wschodowi, aby pomóc tam, gdzie brakowało rąk.
- Idź gdzie chcesz, albo chodź za mną, tylko mi nie przeszkadzaj - najemnik ostrzegł towarzysza tylko raz; zbyt śpieszno mu było, aby posłuchać głosu rozsądku, który wołał, aby trzymać się razem, bo tylko w ten sposób można przetrwać w miejscu ogarniętym walką. Zdając się na swój słuch, pognał przed siebie. Przetarta, stara koszula tylko mu przeszkadzała, ale przynajmniej częściowo chroniła przed ciepłem bijącym od płomieni. Przeskakując nad ciałami, omijając gruzowiska, ciągle mając w uszach krzyki i skrzek żelaznego golema, najemnik zatrzymał się nagle; chciał pobiec w prawo, ku centrum walk, gdzie słyszał narzekania krasnoluda, a później do dziadka, by znaleźć Szept. Wrzawa panująca w mieście przeszkadzała w słuchaniu, jednak usłyszał coś, co sprawiło, że stanął w miejscu. Ten rejon niemal całkowicie odcięty był przez pożar; drewniane konstrukcje kamiennych domów runęły, zamieniając się w płonące zapałki; zapasy zboża oraz drewna przestały istnieć, podżegając tylko pożogę. Nikt nie próbował tego gasić, najwyraźniej już dawno wszystko wymknęło się spod kontroli; nie było do tego ludzi, albo sprawy ważniejsze wzięły nad tym górę.
Brzeszczot pociągnął nosem i chociaż jego odbieranie zapachów nie było tak dobre, jak uszy, wśród smrodu dymu, zwęglonych ciał i palonego drewna, wychwycił woń całkiem inną, obcą. Czuł zioła, wszędobylski zapach ziół. I w jednej chwili zdecydował. Szybko podjęta decyzja wymusiła na nim improwizowanie; zasłaniając rękawem twarz, wskoczył w płomienie. Krótki bieg z oparzeniami, zakończył się na widoku żołdaka z mieczem, który zamierza się na…
~~
Dziwka Fortuna zaklęła, szturchając towarzysza Pech, ale on nic nie mógł zrobić. Nie miał władzy zdolnej przechytrzyć Los. Bogowie tego nie potrafili. Fortunie się to nie spodobało. Czerwonowłosy najemnik, jej ulubieniec, psuł jej zabawę. Fortuna chciała uśmiercić – padło na uzdrowicielkę, ale teraz… W swej radości zapomniała, że Los bywa przekorny i nie ma nad nim żadnej władzy. A ludzie i elfy właśnie pokazywali, że potrafią odwracać go na swoją korzyść.
~~
- Heiana!
Brzeszczot powinien dziękować wyćwiczonym przez Sorena odruchom. Gdyby jego ciało nie zareagowało samo, drugi strażnik skróciłby go o głowę. A tak, walcząc instynktownie, odruchowo wykonując każdą czynność, zablokował nieudolny cios mieczem, wbijając ostrze sztyletu znalezionego przy jakimś martwiaku, między oczy napastnika. Drugi też nie miał szans. Lofar powiedziałby: pieprzony bohater, nie najemny miecz.
- Heiana? Heeej - najemnik bał się jej dotknąć, bo może jest ranna, albo co i jeszcze zrobi jej więcej krzywdy, ale… Bogowie. Jak dobrze, po tych wszystkich dniach i tygodniach, było zobaczyć rozczochrane, krótkie włosy tej marudy. Nawet, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy, brakowało mu jej upomnień i prób zrobienia z niego elfa. Poza tym, czy ona od początku miała taki zgrabny nosek i długie, czarne niczym węgiel rzęsy? Nie, stop. Wokoło trwa walka, więc o czym ty myślisz, głupi najemniku? Ale nikt mu nie będzie upierdliwej uzdrowicielki zarzynał. Lubił ją. Poza tym, dobry medyk nigdy nie jest zbędny. I to nie miało nic wspólnego z jej… Stop, skup się, głupcze, bo i ciebie mieczem przeszyją. Zdrowy rozsądek miał rację. Musieli uciekać. Pożar szalał wokoło i coraz ciężej się w tym dymie oddychało. - Musimy uciekać.
- Byli - odgryzła się Iskra i zaraz rozejrzała się za Moro. Albo za wielkim dzikiem. Niestety... Nie było ich. Czyżby Wyznawcy odważyli się podnieść rękę na bóstwo? Pokręciła odruchowo głową. Nie, Moro wtedy by ich zjadła. Wszystkich. Ale skoro dała ich zabrać i nie obroniła... Może naprawdę byli niegroźni? Westchnęła. Weź tylko wytłumacz to teraz Lucienowi, który gdy nie czuł przy sobie broni zaczynał panikować.
Wilk milczał, głowę miał opuszczoną, jakby wciąż się nie obudził. A jednak, elfi władca wcale nie spał. Wiedział, jako jasnowidz wiedział, że sny mają znaczenie. Czasem mniejsze, lub większe, ale jest. A on widział płonącą wilczycę. Chciał, wierzył uparcie, że to była wilczyca. Czy to coś miało wspólnego z Szept? Przecież, w śnie, gdy należała do Fenrisów, właśnie nazwano ją Wilczycą. Więc może...
Elf poczuł jak kiełkuje w nim nadzieja.
Iskra prychnęła. To, że była przeklętym Cieniem nie czyniło z niej potwora. Podobnie i z Wilka...
- Sam jesteś kurwa zły - warknęła mając wielką ochotę ugryźć Eredina, albo co najmniej wyrwać mu ucho. Ona zła! Bogowie litości!
- Ona ci nic nie powie - burknęła jeszcze elfka i spojrzała na własne dłonie. I wtedy się jej przypomniało...
- Było ostrzeżenie. W nocy dała mi jakąś karteczkę... Coś o jakiejś krypcie smoka, czy coś tam. Ale mi się przysnęło - i elfka skuliła się w swoim rogu wozu, jakby co najmniej pozostali mieli jej pośladki przysmażyć.
Iskra zamrugała i nawet mocne szarpnięcie wozu nie zdołało elfki wyrwać z oszołomienia. No przecież... Ale... Nie, żeby jej to nie cieszyło.
Wilk za to wpatrywał się w Szept z miną jakby ktoś mu zdzielił właśnie w twarz. To on tu dołączył do Bractwa, on... Lucien go okłamał. I tyle, jeśli chodzi o współpracę z Cieniami, stwierdził Wilk.
- Okłamałeś mnie - burknął tylko mierząc Luciena niezbyt przyjaznym wzrokiem, a gdyby nie skute dłonie, zapewne by coś Poszukiwaczowi zrobił. I nie pomogły by tu nawet słowa Iskry.
Ale ta tylko patrzyła na magiczkę z otwartą buzią i nie wiedziała co ma powiedzieć.
To akurat co Cienie widziały niezbyt go obchodziło. Czuł się okłamany.
- Cicho - warknął niemal na Łowczynię, w głębokim poważaniu mając to, co sobie o nim pomyśli - Merileth poszła do ciebie. Wiedziała - stwierdził uparcie wpatrując się w oczy swojej, jak się okazało,żywej i całkiem zdrowej żony.
Zhao poczuła, że się rumieni. Tak okropnie, jak rumieni się ktoś, kto wolał spać niż brać nogi za pas póki jeszcze był na to czas.
- Bo mnie obudziłaś, a ja byłam zaspana i... - elfka nie dokończyła, ale Szept, znając Iskrę tak dobrze, mogła sobie dokończyć resztę. Lucien był zbyt wygodną poduszką żeby tak sobie uciekać gdzieś.
Październikowe Dziecko ciężko wylądował, zwalając się na jakiś budynek; raban i zamieszanie, jakie tym wywołał, ogarnęło całe miasto. Tarok stało się miejscem bitwy, która w ogóle nie powinna mieć miejsca. Mieli odwrócić uwagę, a potem czmychnąć, a tu… Wszystko wymknęło się spod kontroli, wszystko szło całkiem nie tak. Tarok zostało zrujnowane i jeżeli kiedykolwiek podźwignie się po tej wojnie, nigdy już nie będzie takie samo. Miną lata, zanim odbudowane zostaną domy, warsztaty rzemieślnicze i sam port, z którego miasto żyło. O tej walce wędrowni śpiewacy i karczmiani poeci będą układać pieśni przez najbliższych kilka lat. Fakt, że olbrzymy obudziły się ze snu i ruszyły w kraj, nie będzie już tylko plotką i szemraniem, ale oczywistością. Jeżeli watażkowie chcieli hucznie obwieścić światu, że znowu będą mieli coś do powiedzenia, nie mogli wybrać lepszego sposobu. I wszyscy będą mówić o zniszczeniach, o straconych ludzkich życiach, ale nikt nie wspomni o więzionych i torturowanych elfach. Ci, dla których poświęcono tak wiele, nie zostaną nawet zauważeni.
- Na plac. A kimże ty… - Jaruut stęknął, rana pod żebrami była dotkliwsza niż sądził; krew kapiąca ogromnymi kroplami, zalewała mu bok, a uporczywe szczypanie przypominało ugryzienia jaskiniowych jaszczurek, których żaden olbrzym nie lubił. Cóż to jednak było dla watażki? Czy zostałby tym, kim jest, gdyby płakał przez małą ranę? Dopóki mu rąk i nóg nie pourywa, będzie walczył dalej. Mały człowieczek miał szczęście, tak w ogóle. Gdyby spotkał jednego z olbrzymów, zapewne skończyłby jako mokra plama wdeptana w ziemię. Olbrzymy nie grzeszyły bystrością i inteligencją, działały a potem myślały, na swój sposób. A że miał watażkę, powalonego i gramolącego się na nogi, życia nie straci. - Pachniesz… - olbrzym wciągnął powietrze, wąchając niczym pies Devrila. - Brzeszczot! Rusz więc dupę i rozpierdolmy ten kamień. - Jaruut miał tylko jedną szansę. Roztrzaskana noga odmawiała mu posłuszeństwa, ale prędzej zginie, niż pozwoli tej potworze podnieść kamienne łapska na jego towarzyszy. Jeżeli bogowie gór chcą go już u siebie zobaczyć, odejdzie stąd z hukiem, jak na olbrzyma przystało.
Raz. Dwa. Trzy.
Dźwignąwszy się z ziemi, zostawiając za sobą kałużę czarnej niemal krwi, olbrzym zaatakował golema; przywołaniec zbierał się przez chwilę, bo i on ucierpiał, ale nie widać było po nim zmęczenia, czy rezygnacji. Napędzała go jedna myśl: zabić, aby wrócić do nicości, wypełniwszy kontrakt z alchemikiem.
Na plac. Kilka pchnięć,
wyprowadzonych ataków i golem znalazł się tam, gdzie powinien być. Walczył skubany, nie chcąc przerwać uścisku i póki co, plan który miał w głowie Devril, będzie musiał poczekać, albo ulec zmianie. Golem nie puszczał, jakby wiedział, że trzymając przy sobie olbrzyma, przedłuża swoje życie.
~~
Ivelios widział tylko ciemność. Czuł rozkruszony cement i palone drewno. Dopiero po chwili zorientował się, że to, co brał za wodę, było krwią kapiącą mu z przeciętego łuku brwiowego. Nogi przywalone miał drewnianymi krokwiami i gruzem; nie były złamane, ale chwilę zajmie mu, wydostanie się spod nich. Łuk gdzieś przepadł, kołczan zniknął pod zawaliskiem. Spróbował poruszyć nogą, ale nawet nie drgnęła. Zaparł się, podciągnął i poczuł tylko ból, kiedy zablokowana noga, nie mogła się przecisnąć przez drewno. Nad głową miał fragment dachu, piach i rozkruszona zaprawa zaczęły sypać się z góry, kiedy spróbował mocniej wyszarpnąć nogi. Wszystko groziło zawaleniem. Elf był uwięziony. Sowy nie odpowiadały. Ivelios nigdy nie krzyczał, jego głos nigdy nie podniósł się na tyle, by nazwać go choćby podniesionym. Teraz jednak od tego zależało jego życie. Wróg czy swój, ważne, by go wyciągnęli.
- Pomocy!
~~
Brzeszczot kaszlnął. Bardziej po to, aby ukryć zmieszanie niż przez dym. Ach te pozory. Nawet poklepał uzdrowicielkę po plecach, krótkie włosy rozczochrał jeszcze bardziej i uśmiechnięty, wziął i ją postawił, co by nie wyszło, że całkiem mu się podoba, jak się tak przytula.
- Żyjesz - mógł usłyszeć. - Szept miała rację. Żyjesz.
- Żyję, żyję. Jeżeli jednak się nie pośpieszymy, to szamanka skopie nam tyłki - najemnik chwycił miecz, złapał uzdrowicielkę za rękę i pociągnął; wiatr się zmienił, pożar skierował w stronę portu, mieli szansę, aby się z płomieni wydostać. - Gdzie Szept? I dziadek? Co tu się w ogóle wyprawia? - najemnik najchętniej zebrałby wszystkich przyjaciół i siłą wypchał ich tyłki poza mury miasta, byle dalej od zgiełku i walących się domostw. Czy w ogóle był sens, aby uczestniczyli w tej wal… Ach, pewnie Szept znowu w wojowanie się wpakowała, całkiem to do niej podobne. I Brzeszczot się uśmiechnął. Bogowie, jak jemu brakowało tego wszystkiego. Mógł nawet specjalnie wsadzić palec w szparę w drzwiach i dać go sobie przytrzasnąć. Jak dobrze było wrócić do domu! - Bogowie niejedyni, jak ja was wszystkich kocham… - ups, wpadka - Dobra, to przez dym, ja tego nie powiedziałem - ale jakoś tak wyszło, że jak przez dym się przedzierali, elfiej łapki puścić nie chciał.
Pomocy!
Zatrzymał się na chwilę.
- Słyszałaś?
- Dobrze wiesz, że nigdy nie robię tego co powinnam - Zhao uśmiechnęła się lekko czując jakieś ciepło w sercu. Szept miała się dobrze. W sumie, wszystko się jakoś ułożyło... Zerknęła na Wilka. I zaczęła mu współczuć. Biedaczek będzie musiał się tłumaczyć całymi wiekami, albo i dłużej. Ale to co znowu nawyrabiał Lucien wyprowadziło elfkę z równowagi. On i jego głupia misja. Niech no tylko spróbuje dotrzymać słowa z tym zaprowadzeniem Szept do Czeluści, to mu urwie coś, czego będzie mu bardzo brakowało.
- Och, zamknij się - warknęła na Poszukiwacza i stwierdziła, że pora zdać się na siebie, nie na jakieś głupie Cienie, których i tak wezwać nie mogli - Jeszcze raz wspomnisz o tym, że zabierzecie ją do Czeluści, to jak bogów kocham, podszyję się pod nią i będziesz miał problem - łatwo było jej mówić, w końcu nie wiedziała co Lucien czuł kiedy myślał, że nie żyje.
A Wilk dziwnie umilkł. Wbił wzrok w podłogę wozu i chyba nie zamierzał brać udziału w dyskusji.
- Nie potrzebujemy tu więcej Cieni - odezwała się Iskra stwierdzając, że chyba jednak będzie musiała się podszyć pod Szept - Bliżej są elfy... - i tu Iskra spojrzała na Wilka, który dalej wlepiał spojrzenie w posadzkę - No weź ty się chłopie w garść no!
Poskutkowało, przynajmniej częściowo, bo Wilk drgnął i spojrzał nieco nieprzytomnie na Zhao. Jakby wyrwała go z jakiegoś transu...
- Przecież to jest górny szlak - mruknął niezbyt zadowolony. A to oznaczać mogło tylko tyle, że w pobliżu jest otwarte drugie wejście do kopalni Morii... A także jedno z ukrytych wejść do Dolnego Królestwa - Gdzieś tu są krasnoludy. Czuć.
I rzeczywiście, ledwie Wilk skończył zdanie, a elfi nos Iskry wyczuł subtelną zmianę zapachu. Tak, nie byli już sami.
Jaruut podcinając tej kupie kamieni nogi, zobaczył, po co rzuca się mały człowieczek. Kusza. Bełty. Na obwisłe cycki boskiej Gryzeldy, czy on chciał trafić małą strzałką w jeszcze mniejsze oczka golema? Kurwa, miał facet jaja, większe niż inni ludzie, którzy za białym murem się schowali. Dobrze, niech tak będzie!
- Przytrzymam! - głos olbrzyma odbił się od zabudowań; Jaruut miał jedną szansę, niech lepiej ten chłystek ma celne oko, bo inaczej drugiej próby nie będzie. Olbrzymowi ćmiło się przed oczami, a krople krwi wielkości kałuż, zbyt dobitnie świadczyły o tym, że watażka jest na wykończeniu. Trafić w ślepia, a potem Październikowe Dziecko urwie kark tej imitacji olbrzyma, tej kupie gruzu, co nie powinna chodzić po świecie. Złamanie gnatów alchemikowi powinno być jeszcze łatwiejsze, a dopóki Jaruut miał głowę na karku, będzie niczym upierdliwa pchła, podgryzająca skórę.
Więc do dzieła. Uderzyć tu, walnąć tam, osłonić się, uniknąć i przytrzymać.
- Strzelaj!
~~
- Te, sukienka ci się pali - Lofar siedział na brzuszysku jakiegoś martwiaka, polerując swoją patelnię. Brudny od krwi przeciwników, z siniakiem rosnącym pod okiem i sądząc po ustawieniu, wybitym małym palcu, spoglądał na sutannę kaznodziei. - Słyszysz? To mówię do ciebie ja, krasnolud.
Jasha spoglądał ponad dachami domów, na walczące olbrzymy i nie prędko dotarły do niego słowa towarzysza. - Słucham? Co się pali?
- Twoja kiecka.
Kaznodzieja podskoczył, butem deptając po tlącym się skrawku ubrania; cóż ledwie się palił, ale nie mając wyjścia, co by nie potykać się o postrzępiony materiał, Jasha rozerwał brudne odzienie, robiąc z sutanny całkiem krótką suknię.
Lofar zagwizdał. - Nie prowokuj mnie, panie kaznodziejo.
- Muszę się dostać do Jaruuta.
- Co was tak naprawdę łączy?
- Wspólne interesy.
- To teraz tak się mówi, na chędożenie?
~~
Strażnicy wycofali się pod wieżę, za wewnętrzny mur. Mur z grubego kamienia, mur pamiętający jeszcze czasy pierwszych starć olbrzymów. Solidny, gruby, z którym problem mieli nawet watażkowie. Ostatnia linia obrony. Najlepiej ufortyfikowana, z wieżami i basztami; w każdej armaty, folgierze i okienka dla łuczników albo kuszników. Braki w ludziach niestety sprawiły, że nie każda wieża była obsadzona.
Na wewnętrznym dziedzińcu dyrygowano strażnikami; ustawiano, wydawano rozkazy. Za ich plecami wznosiła się wieża. Alchemik do tej pory nie wyściubił nosa poza jej obszar. Być może nie mógł jej opuścić, albo nie nadszedł jeszcze czas na to. Mógł też kombinować coś, co wymagało spokoju przez dłuższy czas.
Kapitanowie nie liczyli się z tymi, którzy zostali w tyle, wśród gruzu, szalejącego pożaru i walczących odmieńców. Wrota do wewnętrznego dziedzińca zatrzasnęły się, zamknięte żelaznymi sztabami. Ci, co nie zdołali się za nimi schronić, musieli radzić sobie sami. Wielu uciekło, jeszcze więcej zabito, ale wciąż stawiano opór, próbując pochwycić uciekinierów.
W trójkątnym oknie białej wieży, pojawił się cień. Zakapturzony, z
ukrytą twarzą, oparł się o kamienny parapet, patrząc na miasto w dole. Tarok przestało istnieć. Mistrz Sinodzioby będzie zawiedziony. Kolejne próby stworzenia esencji zostały zniweczone. I to przez kogo! Nekromanta już raz wspominał, że nad wybrzeżem, w wieży Wisielca przeszkodzono mu w uzyskaniu odczynnika esencji. Los był podłym żartownisiem. Zwłaszcza teraz, kiedy okazało się, że alchemiczne próby jej uzyskania przyniosły zadowalające efekty. Kiedy okazało się, że wystarczy umieścić ziarno w ciele wypełnionym magią, najlepiej elfim, by otrzymać esencję. O tym, jak ginęły łapane elfy, nikt nigdy miał się nie dowiedzieć. Także to, do czego służyły, że były naczyniami, pojemnikami. Łatwo było oszukać ludzi, obudzić uśpioną nienawiść, wmówić im, że elfy to zło, które należy schwytać i zabić. Przecież nie pomogły miastu, kiedy olbrzymy je niszczyły, odwróciły się plecami, chociaż z ludźmi handlowali. Zdradzili. Należało więc je złapać i zabić. I ludzie widzieli martwe, powieszone elfy i to im wystarczało. A to, co działo się za murami białej wieży, było tajemnicą, o której nikt nie wiedział.
~~
Sowiooki spróbował raz jeszcze się uwolnić. Szarpnął, ale kiedy kamienie i zaprawa posypały mu się za głową, zaprzestał ruchów i zamarł, aby jeszcze bardziej nie nadwątlić i tak niestabilnej już kupy gruzu. Bogowie, czy w ten sposób mściliście się za wciągnięcie przyjaciół w to bagno? Stary elf oparł głowę o złamaną framugę, przymknął oczy, próbując skontaktować się z sowami. Ptaki nie odpowiedziały, a w myślach mężczyzny panowała dziwna cisza, nie było już uspokajającego pohukiwania puchaczy.
- Czort z tym, gardła weź nie zdzieraj. Uff… zachciało się pobojowiska, bitwy, nie na twoje latka. Ani kropli gorzałeczki, miodku też nie. Jeszcze jak pan patelnia gdzieś zniknie, to i mordy nie będzie w czym umoczyć. Umiesz ty gorzałki choć krztyny zrobić, hę?
Ktoś na górze marudził, schodząc w dół, trochę niezgrabnie, nieco ciężko stawiając kroki. Krasnolud? Nie był to Lofar, on by o piciu nie grymasił, prędzej o chędożeniu. Jakiś przybłęda, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o złym czasie? Strażnik?
- Ałć. Żem sobie pośladki potłukł. Co, ściskać mnie brachu nie będziesz, hę? No i w coś ty się dziadku wpakował?
Ivelios rozpoznał głos. - Midar Moczymorda Marudny. Czyżby zabrakło gorzałki, mości krasnoludzie?
- Porąbać?
Mówił o nogach, czy o deskach?
- Rąb. Deski, nie nogi!
~~
Brzeszczot słuchał wywodu uzdrowicielki i chyba bogowie go opuścili, bo palnął taką głupotę, że powinni go zamknąć w więzieniu, głęboko pod ziemią, co by przemyślał sobie w samotności, swoje postępowanie. Ale to był Darrus, czasami najpierw mówił, a potem myślał. Ot paplał zanim zdążył się ugryźć w język, by nie powiedzieć tego, co czuje. - Znaczy, martwiliście się o mnie? Szept i wszyscy? Ty też? - Uzdrowicielka miała zimną dłoń; drobne, chude palce były tak cienkie, tak kruche, że ściskając je swoją dużą i bardziej szorstką ręką, najemnik miał wrażenie, że zaraz trzasną złamane. Mimo to ich
nie puszczał. Taka delikatna. Umorusana, zziajana. Bogowie, kto wepchnął uzdrowicielkę w tę wojnę? Między ludzi, których musiała zabijać, a nie leczyć. - Zgubiłaś melisę - no naprawdę właściwe zdanie we właściwym czasie, wypowiedziane przez właściwego człowieka, znaczy mieszańca. Już większej głupoty palnąć nie mógł. Tylko, że brak zioła za uchem wywołał dziwne odczucie, zupełnie tak, jakby elfce zabrano coś ważnego. A przecież najważniejsze powinno być to, że jest obok cała i zdrowa. Teraz pozostało jeszcze znaleźć Szept. Tak, pakuj do tego wszystkiego wredną magiczkę; rób z niej zasłonę dymną, co by nie wyszło, że zależy ci na kimś jeszcze.
Najemnik potrząsnął głową. O czym on myślał. Tylko, że ciepło jej dłoni było takie przyjemne.
- Brzeszczot? - pociągnięty za rękaw, rozluźnił zaciskane nieświadomie palce na ręce uzdrowicielki. Chyba pierwszy raz się cieszył, że przewyższał ją niemal o dwie głowy, dzięki temu mógł ukryć zakłopotany uśmiech. Bogowie, co wyście z nim narobili!
- To musi być gdzieś tutaj - najemnik odchrząknął i posłał swoje myśli ku sowom, jednak pierzaste ptaszyska go ignorowały; nie, to nie tak, on ich nie wyczuwał, nie pohukiwały już w jego głowie, a to mogło oznaczać jedno: albo wszystkie zginęły, albo zostały odesłane. Szkoda, że wielkie sowy z Kol’hu Dur nie mogły ich wesprzeć. - Słyszałem go. To na pewno dziadek. I chyba… Moczymorda - trudno było wyciągnąć z hałasu i rumoru głosów, wykrzykiwanych komend i rozkazów, te najważniejsze dźwięki. Od ich natłoku zaczęła najemnika boleć głowa i łupać w skroniach. Nie najlepiej było mieć czuły słuch, kiedy wokoło szalała bitwa. Skupić się na głosach przyjaciół, nie słuchać lamentu umierających i trzasku płomieni. Słysz przyjaciół i wrogów, nigdy nie zamykaj się na wszystko, bowiem przyjdzie ci za to słono zapłacić. Wycisz inne głosy. Skup się.
Ciepło dłoni było takie przyjemne.
Cholera jasna.
Iskra się szarpnęła na samą wzmiankę o smokach. Niby martwe, niby zniknęły, jak głosiła legenda, a tu proszę. Wyznawcy! Cholerni Wyznawcy i ich cholerne smoki, które najprawdopodobniej jednak istnieją! Szlag by to.
- Będzie tak jak z nekromantami - burknęła jeszcze Iskra wypominając Cieniom to, jak zamiast choć spróbować ich roznieść, oni wybrali ucieczkę. A przecież była szansa...
- Zanim Valentino się zorientuje, my już będziemy w ich kryjówce - odezwał się Wilk nieco ponurym tonem lustrując drogę przed nimi. Skoro Szept słyszała jak przemawiają, a oni nie... Cóż, jak na jego rozum, do kryjówki wcale nie było daleko.
Za to Iskra zrobiła taką minę, jakby ktoś ją uderzył w twarz, po czym spojrzała na swój brzuch.
- Noooo chyba niieeee... - ale nie wyjaśniła o co jej chodzi. Nie mniej jednak, tak zaawansowany stan ciąży świadczyć mógł tylko o jednym.
Kiedy tylko wyszła z gąszczu, nabrała wątpliwości, czy dobrze postąpiła. Ale co się stało, to się nie odstanie. Miast rozmyślania nad swoją decyzją, zaczęła przyglądać się uważnie elfce. Wyczuwała coś, coś co ją niepokoiło. Nagle elfka odezwała się.
-Spokojnie. Vedui. - Słowa były jej znane, a może nie jej, tylko innym drzewożytom? Teraz to się nie liczyło. Gorzej, że nie mogła elfce odpowiedzieć. Znała zaledwie cząstkę tego języka. Zdecydowała się na swój rodzimy język. Jeśli znała magię, pewnie ją zrozumie. I znowu, zaskoczenie. Elfka ponownie przemówiła.
- Nie jesteśmy wrogami lasu.
Jestem Dhalia. Z rodu It'vaish.
Golem zaczął się szarpać, wierzgać, jakby przeczuwał, co się święci. Tak naprawdę do życia powołała go wola alchemika i to alchemik ustalił zasady jego bytowania na tym świecie, wpajając mu, co powinien osiągnąć, by wrócić. Kręcił się i szarpał, bo pchała go do tego rządza zabijania, rozkaz alchemika - zabij. Miał zabić tych, którzy wystąpili przeciwko alchemikowi. Właściwie nie czuł, nie myślał, a działał wykonując polecenia.
Jaruut słabł coraz bardziej. Przechylił się na bok, uginając zranioną nogę pod ciężarem przywołańca. Ramionami przytrzymywał wyrywającego się golema, w myślach poganiając tego małego człowieczka. Niechże wreszcie nałoży bełt!
Gdzieś na wschodzie, przy bramie, wybuchnął skład prochu.
Golem wyrwał się, ale olbrzym był szybszy. Wciąż stał na nogach, bo adrenalina w jego krwi niwelowała ból i odpędzała zmęczenie; swoisty szał, w który wpadali watażkowie pomagał, ale długo nie trwał.
Bełt trafił na kuszę.
Jaruutowi przez myśl przeszło, że najwyżej dostanie w oko.
Świst wystrzelonego betu był szybszy i głośniejszy niż przypuszczał. Golem w jego ramionach znieruchomiał, zwiotczał, osuwając się na ziemię. W jednej chwili, gdy grot utkwił w oczu, opuściła go wola walki. Kupa kamieni, którą podtrzymywało przywołanie, rozsypała się, tracąc spójność. Golem rozsypał się jak drewniane klocki dla dzieci. Zaraz za nim upadł i olbrzym.
- Jaruut!
Jasha, sapiąc i krztusząc się od biegu, potknął się i byłby wywalił, ale podtrzymał się ściany. Miał przed oczami tylko powalonego olbrzyma.
- Całkiem, kurwa, ładny strzał - obok Devrila pojawił się Lofar, patrząc jak kaznodzieja próbuje się przedostać do watażki. - Jak w romantycznej balladzie, do diaska.
~~
Alchemik uderzył pięścią o kamienny parapet. Golem poległ! Rozsypał jak dziecięce zabawki, jak domek z patyków, jak…
- Wycofaliśmy oddziały. Nie wiem jednak, ilu naszych zostało za murami - kapitan gwardzistów nie musiał wspominać o pokonanym golemie. Szczęście, że zamknięto bramy do wewnętrznej części fortyfikacji i wieża została odcięta. Magia nie działała, jeżeli ci głupcy, ta garstka chcących zwyciężyć alchemika szaleńców, chciała wejść, cóż… Powodzenia.
- Zejdziesz ze mną do podziemi.
- Ale…
- Odeślemy to, co należy do mistrza Sinodziobego.
- Wieża?
- Kupa kamieni.
~~
Ivelios przeciągnął się. Poruszył palcami w bucie i stwierdziwszy, że nic go nie boli ani nie łupie, wszystko jest całe, kucnął i wstał. Dobra, noga działa. Co prawda czuł rosnącego na karku guza, a i pod palcami wodzącymi po twarzy kilka siniaków i zadrapań, ale był cały. Szpiczastych uszu mu nie urwało, wszystko na miejscu. - Panie krasnoludzie, jestem ci winien baryłkę lofarowego miodu, albo gorzałki z laskowych orzechów.
- Ivelios?!
- Melisa, znajdziemy ci innego kwia... - właśnie usłyszał słowa uzdrowicielki i poruszenie w dole.
- A mnie to już nie powitasz, hę? Łazęga! Śmierdzisz rybami. To ty zamiast swojemu staruszkowi pomagać, to się włóczysz, poczwaro ty. I jeszcze za spódniczkami się oglądasz i panie tu podrywasz. Coś ty, myślałeś, żeś na salony jakieś trafił?
Łazęga?
Sowiooki nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył obok drobnej twarzyczki uzdrowicielki. Musiał uderzyć się za mocno w głowę, albo go jakieś majaki ogarnęły, bo to nie mógł być Darrus. Opalony, umorusany i brudny jak świnia, z białym piórem w rozczochranych włosach. Żywy, równie zdziwiony ich widokiem, co oni jego. Jak, na bogów, znalazł się w Tarok. Przecież wyspa, morze… Musieliby mieć stat… Sowy wspominały o statku. Silva i Dravaren? Bogowie byliby zbyt łaskawi.
Darrus.
Brzeszczot, który nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie emocje targają jego dziadkiem, wyglądał tak, jakby nie wiedział, co mówił do niego Midar. Uniósł swoją dłoń, trzymającą łapkę uzdrowicielki, spojrzał na nią, na Heianę, na krasnoluda i chyba zorientował się, o co chodzi, bo od razu rękę elfki puścił, jakby zaczęła go parzyć.
- Przyłapany na gorącym uczynku przez pijanego krasnoluda.
- Wypraszam sobie, w gardle mnie suszy i od początku jatki nic nie miałem w ustach.
- Co, miałem jej nie trzymać? - najemnik usiadł na pękniętej krokwi i przerzucił na drugą stronę nogi, najwyraźniej chcąc się do dziury wpakować. Ale nie, skoczyć nie skoczył. - Jeszcze by się zgubiła, jak Szept - i jego wymowne spojrzenie aż nazbyt dobitnie świadczyło, co ma na myśli: zgubiłeś ją, mości krasnoludzie. Nie, nie, nie, za nic się nie przyzna, że trzymając rękę uzdrowicielki czuł się jakoś pewniej, jakoś mu dobrze było i najchętniej wcale by jej nie puszczał. Przeklęty Moczymorda, wszystko musiał zepsuć. Nie, to ty puściłeś jej łapkę - głupie, wredne sumienie. To co niby miał zrobić, trzymać ją dalej? I może jeszcze powiedzieć, że o dziwo, chętnie potrzymałby ją dłużej, bardzo dłużej? Kurwa.
Ivelios uśmiechnął się. Zaraz też roześmiał. Całe napięcie, cały strach, które przytłaczały go od wyruszenia z elfiej stolicy, nagle przestały ciążyć. Zniknęły, spadły mu z ramion niczym ciężki głaz. Odetchnął z ulgą. Ten głupiec był cały i zdrowy. Znalazł się sam, kiedy oni utknęli w portowym mieście. Bogowie.
Bramy zamknięto! - sowy wróciły, jedna nawet przysiadła na ramieniu najemnika. Teraz nie czas nie stało, jakby potem Midar miał marudzić, że uszkodzono mu towarzyszkę wojaczek. Biedny Midar. Sowiooki spojrzał na niego. - No, teraz twoja kolej, mości krasnoludzie. Za toporkiem - i Moczymorda poszybował.
na ckliwe powitania, na ulgę. To jeszcze nie był koniec. Sowiooki westchnął i posłał płomykówkę na zwiady. Jęknął zaraz, kiedy dostał trzonkiem toporka, a i najemnik obrzucił go takim spojrzeniem, jakby dziadka nie poznawał. Śmiejący się Ivelios?
- W coś ty się znowu staruchu wpakował?
- Na pewno nie w niewolnictwo.
- Bo ciebie, takiego żylastego i kościstego, nikt by nie chciał.
- To musi znaczyć, że z ciebie zrobiono służkę.
- Przydupasem to był Devril. Wyłazicie z tej dziury? Bo pożar i czary mary by się przydały.
- Nie ma.
- Czego?
- Zaklęć nie ma, młotku.
- W sumie. Nie kicham, a powinienem. Mam za to wysypkę! - i odwrócił się, podciągnął koszulę i pokazał plecy całe w czerwonych kropkach. - Widzisz?
- Jest alchemika.
- To może ja jestem na nią uczulony?
- Poważnie?
Heiana chrząknęła. Głos rozsądku w tym męskim garncu.
Brzeszczotowi nie przeszkadzały te przegadywania. Sowiooki też zdawał się z nich cieszyć. Dziwna para, dziwna rodzina, ale na swój sposób wyrażająca emocje.
- Dobra, wyłazić.
Ivelios chwycił krasnoludzki toporek i cisnął nim w najemnika; złapana broń została ułożona obok, co by nie spadła, ani nic jej się
Ivelios chwycił krasnoludzki toporek i cisnął nim w najemnika; złapana broń została ułożona obok, co by nie spadła, ani nic jej się nie stało, jakby potem Midar miał marudzić, że uszkodzono mu towarzyszkę wojaczek. Biedny Midar. Sowiooki spojrzał na niego. - No, teraz twoja kolej, mości krasnoludzie. Za toporkiem.
Prześlij komentarz