– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 2001 – 2200 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Lofar nie rozumiał relacji łączących kaznodzieję z olbrzymem. Jasha, cały blady, dziwnie starszy niż przed chwilą, spoglądał na watażkę, jakby go chciał zaraz zerżnąć, według krasnoluda. Niech się jeszcze rzuci mu w ramiona, wycałuje i cholera w dupę cmoknie, o ile olbrzym ją podniesie.
- Ta rana jest głęboka i... On nie ma ucha! - faktycznie, w miejscu, gdzie do wczoraj, do rana było lewe ucho, ziała dziura. Wyrwane. Jasha rozejrzał się, ale wśród gruzowiska i zawalonych domów, nie dostrzegł niczego, co by mogło posłużyć do opatrzenia rany. Wody, będą potrzebować wody. - Pójdę poszukać! - nie powiedział czego, nie wspomniał gdzie, po prostu zerwał się i pobiegł.
Lofar naprawdę nie rozumiał kaznodziei. Podciągnął gatki, poprawił stępiony na ludzkich głowach toporek i splunął, siadając na czymś, co przypominało zdobiony fragment dachu; jakiś posąg, jakieś suknie, może naszczytnik i cycuszki, między którymi krasnolud się usadowił z błogą miną.
- Trzeba go stąd zabrać. Ja spróbuję sprowadzić kogoś z waszych. Maga, uzdrowiciela.
Jaruut poruszył się. Przekręcił, podparł na wielkiej ręce i podźwignął. Uniesiona głowa wyglądała na zmęczoną; sińce pod oczami, zadrapania, no i brak ucha, o którym olbrzym zdawał się nie wiedzieć. - Fircyku, nie jestem, kurwa, ze szkła. I zszyjcie mi to cholerstwo, a wyjdę na własnych nogach, do czorta - już teraz chciał się podnieść, pokazać, że olbrzyma nie tak łatwo powalić, ale wśród śmiechu Lofara, usłyszał zdenerwowany głos kaznodziei, który tachał wielkie wiadro z wodą i sobie z nim nie radził. Przechylony w tył, aby mu łatwiej było utrzymać wiadro, Jasha chwiał się i szedł ciężko, a woda wylatywała to z lewej, to z prawej strony. Wątłe ciałko zdecydowanie nie nadawało się do noszenia wiader z wodą.
- Spróbuj się podnieść, a opowiem wszystkim, jak to watażka w Gar... - Październikowe Dziecko zbladł. Chyba perspektywa wygadania jakiegoś sekretu przez przyjaciela sprawiła, że wolał przemilczeć i siedzieć na tyłku. Ale niech go tylko połatają, to on im pokaże, sam wyjdzie, jak zwycięzca, a co! Kurwa, czy ktoś w ogóle widział, by olbrzyma wywozić na wozie? Ciekawe czym go wyciągnąć. Nie, watażka się na to nie zgodzi, nigdy przenigdy. - Leż spokojnie. Trzeba ci ranę na głowie opatrzyć.
- Jasha, a może wpakować go w krasnoludzkie tunele?
- Niech cię pchły zeżrą, krasnoludzie.
- Popatrz, bohater się zmył, a ty pyskujesz, panie zasłono.
- Durny człowiek tylko! - ocho, duma olbrzyma została ukłuta dość poważnie. Bogowie, jeszcze tylko tego brakowało, by się z krasnoludem pokłócił, o to, kto jest bardziej męski, bo z golemem walczył, bo przytrzymywał. I co z tego, że to człowiek z kuszy wycelował w małe oczka? Drobnostka! Gdyby nie on...
~~
Krasnolud wylądował. Całkiem ładnie więc krzyk w ogóle był niepotrzebny. Ivelios też się wygramolił, korzystając z pomocy wnuka. - Niewolnik... - mruknął, kiedy najemnik go podciągnął, kręcąc głową. Widać jednak było, że jest zadowolony. W tej jednej chwili podobieństwo patrzących na siebie mężczyzn było uderzając. Tylko inne oczy, inne uszy, resztka identyczna, nawet uśmiech.
- Przydupasem? Wybacz, panie dzielny, ale gdyby nie ten przydupas, to jeszcze byś na wyspie siedział i o boskim świecie to byś bardzo niewiele wiedział.
Devril. Skąd on się tu wziął? Najemnik był pewny, że cholernik zwiał gdzie pieprz rośnie, byle dalej od tej wrzawy. Został, no no no, patrzcie bogowie. I gdzie on się tak ubrudził, że jak świniak wyglądał? W dodatku śmierdział podobnie. - Wielkie dzięki, za tę łupinę i pijanego kapitana - swoją drogą, ciekawe gdzie podziewał się Garret. - Też mi wielki bohater...
- Nie damy rady wszyscy po niego pójść. Została jeszcze Niraneth, zapewne przyczajona przy wieży - Ivelios nie miał zamiaru opuszczać miasta. Wyjdzie stąd jako ostatni, kiedy cała reszta jego towarzyszy będzie na polach, już za murami. Wieża była ostatnim punktem obrony, jedyną przeszkodą na ich drodze do opuszczenia Tarok. I został jeszcze alchemik, którego nie powinno się pozostawić przy życiu.
- Nie podoba mi się to.
- Mi też nie. Ani trochę.
Brzeszczotowi jeszcze mniej to się podobało. Znając wredną magiczkę, nawet nie chciał myśleć, w co zdążyła się już wpakować. Gdyby tak miał chwilę na zebranie myśli, na skupienie, mógłby ja usłyszeć. pamiętał jej głos, znał barwę więc powinno się udać, ale w tej wrzawie było to teraz nieosiągalne. Heh, nie byłby sobą, gdyby nie spróbował. A niech mu ktoś magiczkę wkładająca palec między drzwi zaatakował od tyłu, to on już im pokaże, co to znaczy wkurzony najemnik.
- Mówiłeś, że Jaruut jest ranny?
- Pójdziemy po nią. Midar, Darrus i ja, a Devril zabierze Heianę.
Uzdrowicielka nie wyglądała na przekonaną, za to Midar już był gotowy, już kręcił się w miejscu. Dziadek też, chyba naprawdę się im śpieszyło. Najemnikowi trochę niej.
Zerknął na uzdrowicielkę, ale zaraz Midar go pogonił. - Brzeszczot!
Najemnik machnął ręką na wołającego go krasnoluda. Niech sobie gardło zdziera, no przecież zaraz do nich dołączy, ani chwili spokoju. Przecież... Spojrzał na uzdrowicielkę. Czy ona zawsze była taka drobna i niska, czy po prostu to on nagle zaczął widzieć więcej? I czy w jej oczach widział troskę i upór, bo chciała iść już teraz szukać Szept, ale z drugiej strony olbrzym wymagał jej wiedzy uzdrowicielki?
- Hei, posłuchaj - położył jej dłoń na ramieniu - Zajmij się naszym wielkoludem. Znajdę ją i przyprowadzę, masz moje słowo - może i było to dziwne zapewnienie, ale najemnik chciał dobrze. Westchnął. Co się z nim do cholery działo. Musi się z tego wyleczyć. Miodem u Lofara, orzeszkową gorzałką, czymkolwiek, bo... Nie, stop. Nie wymawiaj tego słowa, żadnych słów na m. I, bogowie miejcie go w opiece, zrobił coś, za co powinien dostać ze sto batów, albo winni go zamknąć gdzieś głęboko. Głupi Brzeszczot pochylił się nad uzdrowicielką i zawahał się, po czym chyba stwierdził, że nie i ucałował elfkę w czoło.
- Brzeszczot!
- Idę do cholery! - zawołał wkurzony i odwrócił się na pięcie, krzycząc na Midara, żeby szybciej ruszał tymi krótkimi nóżkami, bo to on się wlecze.
Iskra prychnęła, wiedząc, że ani Cień, ani Eredin nie będą na nic przydatni. Faceci. Niech ich szlag wszystkich, tylko chędożyć potrafią... Innymi słowy, Zhao zaczęła sypać kurwami i wyklinać wszystko co żyje, jak to każda kobieta, która mierzyła się z koniecznością porodu.
Zaś Wilk jakoś niezbyt zareagował na słowa Łowczyni, jakby zupełnie jej nie słyszał.
- No i co ja mam niby zrobić w tych kajdanach? - burknął patrząc spod byka na Luciena. Zaraz też spróbował się dopchać do wyjścia z wozu, ale niezbyt mu się to udało, więc zamiast tego krzyknął - Cholera, weźcie zabierzcie stąd elfkę i jej pomóżcie! Chyba, że chcecie mieć dziecko na sumieniu! - Zhao spuściła głowę zaciskając zęby. Głupi Wyznawcy. Co oni sobie w ogóle myśleli, co za... I właśnie wtedy do wozu zajrzał jeden z nich. Nie miał kaptura, nie odezwał się, tylko skinął na Iskrę. A ta, kątek oka widząc jego gest, nieomal parsknęła śmiechem.
- I co dziadku, myślisz, że dam radę... - urwała niemal zginając się wpół z bólu, po czym podjęła wątek - Że dam radę tak sobie wyjść, bo ty sobie... Skinąłeś? - Wyznawca zniknął, a za chwilę miast niego pojawiło się czterech innych, którzy wynieśli elfkę z wozu. Wilk też się nieco podniósł, ale ostatni z wychodzących posadził go z powrotem. Jak widać, to nie Wilk miał jej pomóc, o ile w ogóle ktokolwiek miał być do tego celu wyznaczony... Bo jak Zhao wynieśli, tak elfka umilkła.
***
Jeden z Wyznawców pojawił się dopiero w nocy wraz z jedzeniem przeznaczonym dla wieźniów. I dopiero od niego można by próbować cokolwiek wyciągnąć, choć i wątpliwe, by coś zdradził.
Cokolwiek sobie Szept nie myślała, Wilk poczuł się dotknięty. No dobrze, miał skok w bok, no ale ona nie żyła, tak? Romantyk za dychę, za grosz, ale swojej żony jakimś Wyznawcom oddawać nie chciał, co to to nie.
- Nie pójdziesz tam. Niech Łowczyni idzie - w sumie, co im za różnica jaką elfkę będą chędożyć? A skoro blondwłosa nie protestowała, to niech sobie idzie, proszę bardzo...
Tymczasem, kiedy wóz ruszył, Iskra dopiero zaczęła kojarzyć o co chodzi. Czuła się zaskakująco dobrze, nawet jeśli wziąć pod uwagę fakt, że niedawno urodziła. Bolało ją wszystko i nie miała siły się ruszyć. A ci... Te debile uznały, że nie mogą jej zabrać. Że utrudni. Spowolni. Dlatego ją zostawili. Ją i małą. Spojrzała w bok, gdzie na trawie leżała zawinięta w kocyk mała dziewczynka.
Przynajmniej nie rzucili jej niedźwiedziom na pożarcie, to już było coś.
Zhao usiadła i naciągnęła koc na ramiona. Co oni jej zrobiła? Usnęła, to na pewno... I kiedy spróbowała się podnieść, poczuła błyskawicę bólu przeszywającą brzuch. To wymagało natychmiastowej interwencji, toteż i elfka podwinęła koszulę, by ujrzeć na podbrzuszu paskudną bliznę, a raczej ranę, ledwie co zszytą. Ach. Więc to tak wyciągnęli z niej małą... Jeszcze jedno, kontrolne spojrzenie na córkę. I ukłucie smutku. Będzie musiała ją komuś podrzucić. Znajdzie gdzieś jakąś chatę, zostawi ją tam z listem... I wytropi te czerwone śmiecie.
Wilk, po raz kolejny zignorowany przez Szept, poczuł się dotknięty. No przecież to nie on pchał się na pewną śmierć do Cieni... Poza tym, powinna go zrozumieć. Przecież on przystał do nich tylko po to, by elfy miały spokój. W końcu, on, władca, jako Cień, jako członek Bractwa mógł liczyć na jakieś odstępstwa od postanowień gubernatora względem długouchych? Prawda? Bo jak nie, to czym prędzej trzeba będzie wziąć nogi za pas... Zresztą, skoro Szept jednak żyje...
I tak w głowie Wilka narodziła się osobliwa myśl odejścia od Bractwa, choć doskonale wiedział jak to się skończy. Cóż, jego ciało, jego życie. Czasami paplanie Łowczyni bywało przydatne.
***
Ledwo zaś Cienie zbiły się w kulkę dla ciepła, wóż ponownie stanął, tym razem nie tak gładko i nie tak cicho, bo towarzyszył temu okropny pisk i szarpnięcie. Chwilę potem do środka zajrzał ten sam Wyznawca, który uprzednio odmówił zdradzenia jakichkolwiek informacji o elfce.
- Jesteśmy na miejscu. Zaraz was zaprowadzimy do miejsca, w którym spędzicie resztę dnia - i zaraz zniknął, tak więc Cień miał marne szanse na dowiedzenie się czegokolwiek odnośnie tego, co zrobili z Zhao i z dzieckiem.
Niecały kwadrans później więźniowie zostali wyprowadzeni z wozu i pospinani łańcuchami, by czasem nie przyszła im do głowy ucieczka. A tak, szli grzecznie gęsiego żółwim tempem otoczeni przez Wyznawców. Zerowe szanse na cokolwiek. A jeden z nich, jeden z tych, którego oblicze skrywał obszerny kaptur, widząc morderczą wręcz minę Luciena, postanowił się odezwać. I to bynajmniej nie z litości, a z czystej złośliwości, bo wieści nei były pomyślne. Nie dla niego.
- Zostawiliśmy elfkę. I dziecko też - umilkł zaraz, ledwo w powietrze uleciały ostetnie słowa.
~*~
Iskra wiedziała, że musi się śpieszyć. Musi... Musi zostawić gdzieś małą. Nie może iśc o Valentino z dzieckiem na rękach. Wciąż obolała i wyczerpana opuściła górską ścieżkę, by zejśc niżej, tam gdzie w ciemnościach majaczyły pochodnie, znak jakiejś wioseczki. Wróci po nią. Ale potem. Najpierw skopie parę tyłków i uwolni Lu... Schodząc po śliskich skałkach, postarała się skupić myśli. Trzeba się skontaktować...
Valentino? - spytała nie mając zbytniej nadziei na odpowiedź. W końcu, zaklinacz mógł być zły o to jak go wcześniej potraktowała... Ale coś poczuła. Jakieś muśnięcie obcych myśli, czyjąś obecność. I wtedy omal nie ześlizgnęła się ze skał. Obcym, wykazującym zainteresowanie jej wołaniem, był... Nieuchwytny.
Wyznawcy złapali wszystkich. Potrzebujemy wsparcia - stwierdziła najbardziej obojętnym tonem na jaki było ją teraz stać. Czerwony mag nie powinien wiedzieć, dlaczego to ona tylko pozostała na wolności. Nie powinien wiedzieć nic, chociaż... Chociaż i tak pewnie już wiedział.
Wilk był niezbyt zadowolony z nowego lokum. Nie dość, że ciemne, to jeszcze dziwnie w nim pachniało. Jakimś... Co to, siarka? No proszę, siarka i smoki... Rince, a może raczej elfi władca, zaczynął wątpić w istnienie smoków. Ale i te podejrzenia, te kiełkujące myśli urwał nagle znajomy głos. Mer. Żyła. Była bezpieczna.... No, w miarę. Ulga jaką w tej chwili poczuł była wręcz nie do opisania, choć nieco zabolał go fakt, że pierwszą zauważyła Szept, która wciąż go ignorowała, co jeszcze bardziej pogarszało jego i tak już beznadziejne samopoczucie.
- Z jaskini jest jedno wyjście, które właśnie zamknęli - mruknął w odpowiedzi na słowa Łowczyni, jakoby miał ruszyć głową. No jeszcze czego. A potem, jedyne co mu było w głowie, to córka, która go w końcu zauważyła. I tyle pożytku z Wilka, bo ledwie się mała zbliżyła, porwał ją na ręce i nie zamierzał oddać nikomu.
- Już dobrze maleńka, jesteś bezpieczna... - mruknął jeszcze gładząc włoski córki i zerkając n Cienia. I wstyd się przyznać, bo wiedział jak tamten się czuje. Jeszcze gorszy wstyd i hańba, bo i Wilk spisał Iskrę na straty. Mężczyźni.
Zaś w głębi drugiej jaskini rozsiedli się Wyznawcy omawiając przygotowania do rytuału. Poruszono nawet kwestię złożenia w ofierze Merileth jako jedynej dziewicy i niewinnej duszy. Za to na pewno będzie dodatkowa nagroda. Może i smok użyczy im nowych sił?
~*~
Iskra wzdrygnęła się pod naporem woli przywódcy. Będzie jej w głowie grzebał, jeszcze czego. Nieuchwytny, choć z dużymi trudnościami, został wyrzucony na obrzeża umysłu elfki, co napawało ją wręcz dumą.
Potrzebne wsparcie - burknęła jeszcze raz i wyczuła rozbawienie czerwonego maga. Odpowiedzi jednak nie było, zaś jego obecność zniknęła. A Zhao, sądząc, że wielki i groźny przywódca ją olał, pozwoliła sobie na wiązankę przekleństw pod jego adresem. Po chwili jednak, zaskoczona i wytrącona z monologu, niemal znów zleciała ze skał. Kolejna obecność pojawiła się na skraju umysłu. Ta jednak nie była na pewno Nieuchwytnym, bo ten wszedłby z brudnymi, myślowymi buciorami do jej umysłu całkiem świadomie ignorując wycieraczkę. Ta obecność natomiast grzecznie wytarła buty i czekała na odpowiedź elfki.
Upiorze? - Iskra rozpoznała natychmiast starego zaklinacza i wpuściła go do swojego umysłu, po czym nastąpiła wręcz błyskawiczna wymiana informacji.
Zbierz wszystkie Cienie jakie masz do dyspozycji... Podobno mają tam smoki. Ach i weź Szczura. Podejrzewam, że tylko on będzie mógłwejść tam niezauważony. On... I Dibbler, choć nie wiem czy tego drugiego... - Zhao urwała czując jak coś/ktoś daje jej pstryczka w ucho. Obejrzała się i zaskoczona po raz kolejny tej nocy zarejestrowała, że Dibbler lewituje w powietrzu tuż obok w postaci mniej więcej widzialnej. Wywróciła oczami.
No dobra, Dibbler sam się znalazł. Spotkamy się na rozstaju, zdemolowałam tam parę drzew, więc tego nie przegapicie... - i Zhao urwała kontakt. Pora rozstać się z dzieckiem. Ach. I Dibbler... Rozejrzała się. Tego pacana znowu nigdzie nie było.
- Ale ja was wszystkich nienawidzę - burknęła i ześlizgnęła się w dół lądując miękko na ziemi. W paru susach dopadła do pierwszej lepszej chatynki, gdzie na progu ułożyła małą. Spojrzała na nią jeszcze raz, czule, choć z nieskrywanym bólem i się podniosła. Zastukała szybko w drzwi i czmychnęła w krzaki.
W progu stanęła młoda kobieta, a widząc na progu niemowle, westchnęła.
- Co za wyrodna kobieta cię tu porzuciła... - zaczęła biorąc małą półelfkę na ręce, a Zhao miała pewne trudności z utrzymaniem kamuflażu.
- Ja ci dam wyrodną kobietę ruda, ludzka dziwko, ty, ty... - brakowało jeszcze by para jej z nosa poszła. Ale elfka opanowała się jakimś cudem i ruszyła w drogę powrotną. Miała sprawy do załatwienia.
Wilk spojrzał na małą jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Cholera.
- Ta pani mówi do mnie inaczej, bo... Bo lubi mnie przezywać - dobre i takie kłamstwo, choć przecież dobrze wiedział, że długo tak nie pociągnie. Jak to mówią, kłamstwa mają krótki ogon? Nogi? W każdym bądź razie, jakby nie sporzjeć, by w ciemnej dupie.
- Tata Ailean mówi takie rzeczy bo go to dotyczy. Nas takie sprawy nie dotyczą kochanie - i ucałował córeczkę w czółko mając nadzieję, że to koniec pytań. Za to do celi podeszło trzech Wyznawców.
- Oddasz nam po dobroci dziecko? - spytał najwyższy, a Wilk parsknął śmiechem.
- No chyba sobie jaja robisz.
- Tak myślałem, przytrzymajcie tą rudą - i wraz z końcem zdania, jeden otworzył kraty, ci zaraz się wślizgnęli, jeden obezwładnił Szept, drugi spróbował dorwać Wilka, który czmychnął na drugi koniec sali postanawiając, że nie dostaną małej. Nie, póki on żyje. I tu był haczyk.
- Ostatni raz proszę - Wyznawca wyciągnął dłonie ku elfowi, a ten cofając się poczuł chłodną ścianę jaskini za sobą. Niedobrze. Mocniej przytulił do siebie Mer, a Wyznawca westchnął.
- Sam chciałeś - dalej nie był w stanie określić tego co się stało. Mężczyzna go dotknął, poczuł dziwne coś, co jakby zmieniło jego ciało w galaretę, a jednocześnie parzyło. Bezwładnie osunął się na ziemię, zaś Wyznawca złapał małą elfkę. Oglądając się, zobaczył, że koledzy zawołali pomoc, by przytrzymać resztę kompanii.
- Trzymajcie mocno - i opuścił celę z szarpiącą się dziewczynką. Wilk obserwował resztę zajścia leżąć w ciszy na podłodze. Bogowie, co oni mu zrobili? Nic nie czuł... I był taki śpiący... Tak bardzo śpiący...
Elfi władca zaczął przypominać trupa.
~*~
Iskra dotarła do rozstaju akurat w momencie, kiedy z lasu wyłoniły się pierwsze Cienie. A na ich czele... Marcus. Uzbrojony po zęby, z Figlem drepczącym przy nodze. Aż cud, że nikt go nie nadepnął.
- Marcus... - zaczęła zginając się wpół i krzywiąc z bólu. Cholerna rana na brzuchu.
- Cicho, cicho, wiem. I choć, idziemy... Szczur jest z nami... Albo nie, w sumie to już go nie ma, puścił się przodem, znasz go - wzruszenie ramion - A tobie co?
- Nic... Zmęczyłam się trochę i tyle. Królik też z wami jest?
- No jasne, a coś ty myślała, bez medyka nigdzie nie idę - uśmiechnął się podejmując marsz, ciągnąc Zhao wręcz za sobą - Aaaa, jest jeszcze jedna sprawa...
- No?
- Tino nie mógł się zjawić, Nieuchwytny wysłał go gdzieś indziej... Mamy w sumie trzy oddziały. Jeden dowodzony przez Szczura i Białego, sami najlepsi w skradaniu, te sprawy. Drugi oddział to mój... Broń ciężka, sama rozumiesz. No i trzeci...
- No i co z tym trzecim?
- Wiesz, że masz nim dowodzić?
- Kto upadł na głowę?
- Myślę, że Biały i Szczur. Są najwyźsi rangą i to ich decyzja.
- ... Aha.
- Nie łam się, będzie fajnie. Kogo w ogóle złapali? - Iskra w tym momencie uderzyła ręką w czoło. Tak, cały Marcus. Pcha się na pierwszą linię frontu a nawet nie wie po co i za co ma walczyć. Rozpoczęły się żmudne tłumaczenia i ustalanie strategii.
***
- Więc co w końcu?
- Nico, jak zaraz się nie zamkniesz, to będę miała pod sobą dwa oddziały, nie jeden.
- Pod sobą...
- Zamknij się - warknęła Iskra tłukąc Marcusa po głowie. Idiota. Wtedy, poczuła dotyk na ramieniu i obejrzała się. Jakiś Cień. Nie znała go z imienia.
- Upiorze, wszyscy są gotowi, na co czekamy?
- Aż ten Biały debil razem z tym Szczurzym debilem sobie wyjdą - Cień uniósł nieco brwi. W końcu, Iskra była tylko podopieczną, która pozwalała sobie na obrażanie... Wszystkich. I wszystkiego.
- Tak jest.
~*~
Zaś w jaskini zapanowało poruszenie. Ktoś ukradł jednego z Wyznawców. Tak, to było prawidłowe stwierdzenie - ukradł. Bo w jednej chwili stał na środku sali... A w drugiej już go nie było. To była perfidna kradzież człowieka z miejsca pracy.
- No i co teraz? - Szczur łypnął na Białego. Oboje, a raczej we troje wciśnięci byli w szparę pomiędzy skałami. On, medyk i ten śmierdzący gorzałką Wyznawca.
- Przebieraj się. Poszukasz więźniów - zdecydował Biały.
- Tak przy tobie? - zaczął kokieteryjnym tonem Szczur, a Biały westchnął wywracając oczami.
Wzrok Wilka powędrował na sklepienie jaskini. Było takie... Krzywe... Z kolei mysli elfa rozeszły się wolno, niby cienie po ścianie. Odpływał i niewiele dało się w tym temacie zrobić.
Za to Lucien nie mylił się wcale, a wcale, bo Bractwo się zjawiło. Nowy Wyznawca, nieco jakby niepewny, dotarł do krat i sojrzał sobie na wieźniów. Wilk nagle oprzytomniał, choć jego geniusz i przebłysk wcale nie trwał długo, bo poderwał się na nogi, dopadł do krat, przy okazji wpadając na Luciena i lądując z Cieniem na ziemi. Za to Wyznawca się zaśmiał. Ochryple i nieco... Szyderczo? Lucien znał ten śmiech. Znali go wszyscy z obecnych tu Cieni. Tak śmiał sie Szczur, kiedy pouczał Myszołów. A więc jednak...
Cichy szczęk w kratach, zamek puścił. Ale fałszywy Wyznawca zamiast ich wypuścić, wślizgnął się do celi i zamknął drzwiczki za sobą. A na zirytowane spojrzenie towarzyszy, wzruszył ramionami.
- Nie możemy nic zrobić póki reszta nie wkroczy. Biały stwierdził, że mamy tu siedzieć i czekać aż Marcus pośle paru ze swojego oddziału. Wcześniej nie ma co wychodzić - i Szczur usiadł sobie na zimnej posadzce, spojrzał na Cienia przywalonego ciałem Wilka i zagwizdał.
~*~
Szept przeprowadzono do większej jaskini, gdzie był dość spory... otwór? Dziura? Przez którą można było swobodnie spojrzeć w niebo. Wszędzie dookoła otworu poustawiano świece o różnych barwach, a w pustym polu wiły się Wyznawczynie skąpo odziane, śpiewając coś chórem... Coś, co po chwili słuchania miało az nazbyt jasny przekaz.
- Siedem świec na czarnym stole, prośmy Panie przyjm ofiarę... - kiedy wykonały wszystkie obrót, kiedy szaty jakie owijały ich ciała znów otuliły brzuchy i nogi, dało się dojrzeć na samym środku przerażoną Mer - Weź to dziecię w dar ode mnie, sił chaosu obdarz mocą...! - i tak w kółko, zawodząc coraz bardziej, a ryki powtarzały się coraz częściej, coraz głośniej.
~*~
Szczur wesoło siedział sobie w celi, a w tym czasie Cienie wniknęły do kryjówki dopuszczając się mordu na każdym, kto nie był po ich stronie. Iskra, kierując swój oddział jedną z głównych odnóg tuneli, Marcus zaś czyszcząc główne jaskinie. Krew lała się strumieniami po podłodze, buty i spodnie po kolana mieli ubrabrane w czerwonym płynie. W końcu, ktoś podniósł krzyk nieopodal celi w jakiej koczowali Lucien, Wilk, Eredin, Niedźwiedź, Łowczyni i Szczur.
- BRACTWO! BRACTWO NADCH... - ale delikwent nie zdązył dokończyć zdania, a krzyk nie dotarł dalej niż cela. Dało się za to słyszeć charczenie i chwilę potem odgłos padającego na ziemię ciała. Korytarz wypełnił się ubabranymi krwią Cieniami, którzy stłoczyli się wokół zamka.
- Nosz kurwa i jak ja mam to otworzyć? - spytał jeden, a Szczur wesoło się usmiechnął.
- Pewnie kluczem - odpowiedział mu Marcus odgarniając w tył zakrwawione włosy.
- To naprawdę genialne, szkoda, że ŻADNEGO NIE MAMY.
- E tam, nie macie - mruknął inny, po czym wyjął kawałek drutu i zaczął grzebać w zamku.
Od drugiej strony korytarza nadeszły nowe Cieni, równie brudne co te pierwsze, a na ich czele... Stała Zhaotrise Gharkis dzierżąc w jednej dłoni zakrwawionego Zabójcę, a w drugim Żagiew. Nie puszczając broni, otarła rękawem krew z twarzy.
- I co? - mruknęła oglądając się za siebie. Mieli jeszcze sporo do zrobienia.
- Utknęliśmy na drzw...
- Wcale nie - powiedział równie wesoło co wcześniej Szczur, po czym podał im przez kratki kluczyk. Część Cieni miała ochotę go teraz zabić. Za to Iskra wyłowiła wzrokiem z celi Luciena i uśmiechnęła się. Był. Był, cały i zdrowy...
Sytuacja, w jakiej się znajdowali, nie była taka znowu najgorsza. Wiatr zmienił swój kierunek i przesuwał się ku nabrzeżu i magazynom pełnym zboża i owoców morza; nad wielką wodą, na linii horyzontu zbierały się burzowe chmury; w kłębowisku pierzastych, masywnych obłoków barwą przypominających rozlany atrament, co chwilę błyszczały pioruny. Na masztach statków w porcie, chyboczących się na prawo i lewo, pojawiły się ognie Kastora i Polluksa; małe, ciągłe wyładowania elektryczne z gwizdem, zapowiadające nadejście burzy; niezawodny znak dla żeglarzy, że lepiej przygotować się na sztorm.
- Heiana-elda, czy mu pomożesz? Czy to coś groźnego? Czy nic mu nie będzie? Proszę, uratuj go. Przecież to nie… - Jasha zagalopował się ze swoją troską, a olbrzym nie omieszkał szturchnąć go paluchem w źle wypełnioną łepetynę, co by nie paplał głupot i nie zachowywał się jak dzieciak. Też mi coś, kaznodzieja wyglądał tak, jakby olbrzym miał zaraz kwiatki, czy raczej kości od spodu wąchać, a przecież od takiej rany watażkowie nie umierają. Cóż, trzeba będzie wyedukować człowieka.
- Zachowujesz się tak, jakby gnomy urwały ci jaja. No pierdolę, co za facet tak się martwi - Lofar wyciągnął skądś fajeczkę i właśnie się nią zaciągał; miała kształt smoczego ciała, a otwartej paszczy ulatywał dym. Obok siebie, na cycuszku posągu, ustawił manierkę z miodem, albo orzeszkową gorzałką, kto go tam wie. Nawet nie pomyślał, że nadałaby się do odkażenia, to by jej nawet uzdrowicielce na oczy nie pokazywał.
- Zamknijcie się. Łeb mi pęka od waszego ględzenia - olbrzym zrobił się drażliwy; najpewniej była to oznaka utraty krwi i ogólnego wymęczenia. Poza tym, był, do cholery, watażką, a nie panną na wydaniu, która chlipie i ryczy od małego zadrapania. - Lofar, gorzałka.
- Że niby moja? - krasnolud spojrzał na bukłaczek i prędko przygarnął go do piersi. Ruda broda ze świeżo splecionym warkoczem zadrżała. Oni chcą jego miodek? On chce? - Wyżłopiesz mi wszystko, ty psi synu.
- To mi kurwa nogę prawie upierdolili, a ty… - i tu padła soczysta wiązanka przekleństw, których lepiej jest nie wypowiadać na głos, bo uszy zwiędną. - Pani uzdrowicielko, on mi nie chce dać znieczulenia…
- Uchlać się chce, a nie znieczulić!
- Skaranie boskie z wami - kaznodzieja właśnie stracił cierpliwość; rzadki to był widok, bowiem trzymał nerwy na wodzy i jak prawdziwy mnich się zachowywał. Co prawda przy wieszczeniach końca świata wpadał w swoisty trans, aż nim zaczęło rzucać, ale na ogół można go nazwać ostoją spokoju i ładu, którego nie zburzy byle kamień, czy szturchnięcie. - Dawajże to, jemu bardziej potrzebne.
- Nie oddam! - krasnolud jeszcze bardziej przytulił bukłaczek, a jak chciał się odchylić to z rozmachu zleciał i obił sobie pośladki. Cenny miodek czy inne ustrojstwo upadło w kurz. - Fircyku, zróbże coś! - Devril mógł teraz westchnąć, mógł zakląć, mógł poczuć się zirytowanym; każdy nazywał go fircykiem. Ach to pierwsze wrażenie.
~~
- Moczymorda! Zostajesz z tyłu!
Brzeszczot się zatrzymał. Stanął tak nagle, że idący za nim krasnolud wpadł na niego i byłby się wywalił, gdyby go najemnik nie złapał za rękę; elfi refleks, którym wolał się szanowny pan mieszaniec nie chwalić. - Słyszeliście to?
Ivelios westchnął, zatrzymując się. Nauczył się już, że warto czasami posłuchać wnuka, zwłaszcza jak słyszy coś niepokojącego, wzbudzającego wątpliwości; wszak jego uszy odbierały dźwięki tak ciche, że nawet stary elf nie potrafił ich usłyszeć. Dziwna była ta zmieszana krew rodu Kael't Crevan, z córki jego umiłowanej zrodzona, rozrzedzona przez krew zwykłego kowala. Wnuk z elfiej natury nie miał w sobie nic, nawet okruszka; był bardziej człowiekiem, chociaż dziedzictwa długouchej rasy nie mógł się wyprzeć; krew matki płynęła w nim i odmieniła go, czy mu się to podobało czy nie. Wszak szpiczastych uszów nie miał, ale widać matczyna scheda szczególnie potraktowała jego słuch. Słyszący umarłych - tak mówiły o nim młode elfiątka z rodu, kiedy najemnik je straszył. Tar’hur - mieszana krew, tym był dla większości.
Bogowie. Ivelios się uśmiechnął, patrząc na wykłócającego się najemnika o nie wiadomo co z krasnoludem. Gdzie też podziała się teraz matczyna krew, co stało się z elfim dziedzictwem? Człowiek, człowiek pełną gębą.
- Słyszeliśmy co takiego?
Najemnik czasami zapomniał, że inni nie mają tak dobrego słuchu, dla niego była to codzienność. - Poczułem… - czy mu się zdawało, czy słyszał głos wrednej magiczki? Jak nic trzeba to sprawdzić. - Dogonię was - i już najemnika nie było. Śmignął zerwawszy się z miejsca i tyle go widzieli. Gdzie poleciał, tego chyba nawet sama czerwonowłosa maruda nie wiedziała. Za to ta maruda pomyślała o czym, o czym powinna pomyśleć wcześniej. Idiota.
Lintu, lintu! - chwila ciszy, ale sowy mu odpowiedziały; w umyśle najemnika rozdźwięczało się pohukiwanie - Odnajdźcie olbrzyma. I uzdrowicielkę. Zostańcie z elfką. Kłopoty od razu alarmować. Uzdrowicielka była ubezpieczona. Chociaż nie ma szans, by spod białej wieży przedostał się natychmiast do niej, to myśl, że biała płomykówka będzie przy niej sprawiła, że odetchnął z ulgą i mógł się skupić na szukaniu wrednego tyłka szlachetnej królowej, którą należałoby uświadomić, że palec wkładany w szparę drzwi wiele razy, w końcu zrobi się wykrzywiony i powyginany.
Iskra westchnęła mimowolnie oddając Poszukiwaczowi jego miecz, a chwilę później także i Pokrzyk samej sobie zostawiając jedynie Żagiew, która i tak zaraz trafiła do pochwy przy udzie elfki. Prześlizgnęła się spojrzeniem po twarzy Cienia i na chwilę pozwoliła sobie na smutek. Potem trzeba było się pozbierać.
- Dziewczynka - potwierdziła zastanawiając się, co można by mu jeszcze ujawnić - Ma twoje oczy - a potem nie było już czasu na dyskusje, na opowiadanie co musiała zrobić. Smoki i mutant. Robiło się gorąco. Obejrzała się za siebie, na swój oddział.
- Na zewnątrz, wynocha! - Iskra, miły kapitan.
- Ale Lu, ty nie musisz udawać, że chcesz Zabójcę, wszyscy wiemy po co żeś do niej polazł i to nie ma nic wspólnego z mieczem... No, może trochę - powiedział jeszcze MArcus, a parę Cieni pokiwało głowami.
- Wiadomo, wiadomo... - mruczeli. Tak, wszystkim było wiadome to, jaką pan Poszukiwacz miał słabość.
Sama Iskra ruszyła w kompletnie innym kierunku, do głównej sali, gdzie trzymano Szept i Merileth. Nie obejrzała się na Cienia. I miała cichą nadzieję, że za nią nie polezie...
Biały natomiast przyklęknął przy wciąz nie kontaktującym Wilku i paroma zaklęciami postawił go jako tako na nogi, choć i tak musieli go holować.
Tymczasem, kiedy rzeka Cieni wylewała się z jaskiń, Iskra dotarła do komnaty rytualnej. Chaos to było jedyne słuszne słowo jakie oddać by mogło to, co się tam działo. Wyznawcy biegali w te i we wte krzycząc coś, zawodząc. Meble jakie tu stały trawił ogień z poprzewracanych świec. Zaś Iskra rozejrzała się za magiczką... Która chyba nie miała pomysłu na ucieczkę, bo jedyne co robiła, to tuliła do siebie córkę wciskając się w jakiś kąt.
- Choć! - wrzasnęła Iskra machając rękami, co by ją lepiej widziała. Przecież jej tu nie zostawi. Ale jak zaraz stąd nie wyjdą... Ziemia niebezpiecznie się zatrzęsła, a sklepienie ze skał jęknęło. Zaraz coś tu się zawali.
Elfka już zaczęła żałować w myśli, że próbowała się Cieniowi wymknąć. Przeciez on ją zjedzie jak tylko... I Iskra wcale się nie myliła, bo mimo protestów słownych i siłowych, wywlókł ja na zewnątrz, ale chociaz zabrał Mer... Co z tego, że nie zabrał też Szept, baran jeden. A tamta to mogła dać sposkój z tym smokiem, do diabła!
Ale jakże skruszona była Zhao kiedy Cień tylko skończył swój monolog. Elfka zatrzepotała rzęsami, spojrzałajak zbity szczeniak i tyle jeśli chodzi o mentorską złość. przynajmniej ona sądziła, że tyle wystarczy by to załatwić.
Wilk, tuląc do siebie córkę, już szukał w głowie jakiegoś planu awaryjnego. Przecież nie mógł znowu stracić Szept. Drugi raz tego nie przeżyje... I nagle go olśniło. Nie znosił dupka, ale lepsze to niż ją oddać Cieniom.
- Darmar nie będzie zadowolony, że znowu nękacie jego podopieczną - mruknął niby to od niechcenia, podnosząc się i biorąc małą na ręce. Mało brakowało i by się usmiechnął, choć nie był pewien, czy Darmar w ogóle zechce spojrzeć na tę sprawę. Nawet spróbował odnaleźć go myślą, choć wątpił by zdołał go znaleźć...
A Iskra, korzystając z momentu, z chwili kiedy Cień został rozbrojony jej spojrzeniem, pochwyciła go za fraki i przyciągnęła bliżej.
- Musimy się urwać z tego cyrku. Zostawiłam małą jakims poparańcom w najbliższej wiosce, a ta ruda suk... Ruda człeczyna nazwała mnie wyrodną! - ktoś tu chyba poczuł się bardzo dotknięty i lepiej będzie jeśli rudej pani Iskra nie zastanie, bo skończy się rozkwaszonym nosem.
Wilk zerknął na stojącego w pobliżu Białego. Znał go nieco, a wiedząc, że tamten jest medykiem... Na pewno wyczuł u Szept poparzenie. Może więc... Ale Biały nie patrzył na Rincewinda, nie patrzył nawet na Szept ani też na Kyrię. Uważnie obserwował krwistoczerwonego smoka, który po bitwie z chimerą zdecydowanie stracił chęci do dalszych igraszek i znikał z oczu stając się coraz to mniejszą kropką na horyzoncie. Niebezpieczeństwo zażegnane, pora wrócić do Czeluści...
A Wilk zaczął wyklinać pod nosem i to po krasnoludzku, co by Mer się nie uczyła. Będzie ją musiał ukryć w Dolnym Królestwie na... Jakiś czas. Choć rozsądek podpowiadał mu, że krasnoludy jeszcze nie otworzyły swoich przejść po zimie, to jednak postanowił dalej się łudzić, że może jednak. W końcu, wyczuł jakieś gdy jechali wozem... Będzie ich musiał wytropić. I dokładnie przesłuchać.
Iskra łypnęła na Cienie. Nie, zdecydowanie żaden z nich nie był jej potrzebny. Tylko ten jeden... Ale on pójdzie. Spróbowałby nie pójść, to by się przekonał jak cholernie może boleć podwójne złamanie nosa. Zerknęła na Poszukiwacza.
- Nie, nie trzeba mi żadnego z nich. Idziemy - zarządziła i wcale się nie przejmując tym, że jest cała z krwi i błota, ruszyła w dół zboczem górskim rozmyślając już tylko o małej. Była taka malutka... Taka... I Iskra podejrzewała, że będzie w przyszłości wyglądać jak bliźniaczka Natana, choć o wiele młodsza.
- Tylko nie wybijaj połowy wioski z łaski swojej. To dobrzy ludzie... Chyba - zastrzegła już sobie na samym początku wykręcając krew Wyznawców z długich loków. Przyda się jej też kąpiel... Solidna kąpiel i szorowanie. Może znajdą gdzieś po drodze rzekę.
- A zgadnij od kogo się tego nauczyłam - mruknęła. Gróźb rzecz jasna. I ona była święcie przekonana, że to dopiero od niego podłapała nawyk grożenia wszystkim i wszystkiemu - Znasz teren? Tobie też się przyda kąpiel... Śmierdzisz - o tak, szczerość najcenniejsza. Niech no tylko jej powie gdzie wode znajdzie, to go tam wrzuci. Na zabawę się elfce zebrało. Skoro i tak mieli nocować gdzieś w lesie...
Wilk wciąz obserwował Cienie, po czym postanowił oddalic się po cichu. Spojrzał jeszcze na Szept, zmartwiony, zdruzgotany, po czym ruszył sam w las. On i Mer. Musiał znaleźć krasnoludy... I Darmara. Już on z nim sobie porozmawia.
Szczur i Biały nie protestowali. Zawsze lepsze to niż patrzenie jak Kyria się rządzi. A, że Biały pamiętał Szept z jednej z misji na którą wysłali jego i Marcusa... Cóż, lubił ją. Była taka... Normalna. Ale wiadomo. Był Cieniem. I był nim już zbyt długo by choćby pomyśleć o sprzeciwie wobec Zastępczyni.
- Nie myśl lepiej za dużo, bo ci krew odpłynie - mruknęła elfka zerkając na niebo i próbując zorientować się w terenie... Nie zajęło to dużo czasu, ledwie chwila, a już szli właściwym szlakiem mijając drzewa i krzewy, płosząc białe wiewiórki, które jeszcze nie zdążyły się schować przed nadchodzącą wiosną. Elfka już czuła zapach wody. Mułu. W pobliżu było jezioro.
Najemnik zniknął. Wziął i dał nogę, najwyraźniej ich zostawiając. Dezerter jeden. Ciekawe, gdzie tą łazęgę wywiało i co tak ważnego usłyszał, że musiał iść to sprawdzić. Jakby nie mógł im powiedzieć, zabierając ze sobą. Trzeba go będzie nauczyć współpracy, kiedy tylko opuszczą to miejsce i wrócą od Eilendyr. No, chociaż w elfiej stolicy przez jakiś czas może być nie ciekawie, wszak królowa zniknęła, wieści o zaginięciu głowy rodu Crevan wciąż są aktualne i aż strach pomyśleć, co Krokusica wyprawia w ich domu. Fril, gdyby tylko działo się coś złego, poinformowałby dziadka, chyba że matka go spacyfikowała. Krokusica… Stary elf wzdrygnął się na myśl o tym, co działo się w domu, za którym zatęsknił. Robił się naprawdę stary, skoro ledwie podróż na wybrzeże sprawiła, że zaczął odczuwać dziwny sentyment, a w myślach zawitał mu pomysł, że może lepiej nie opuszczać spokojnego cienia starych drzew.
- Powinniśmy pójść dalej. Dogoni nas - tylko dlatego, że znał swojego wnuka i wiedział, jak bardzo życie i los go zahartowały, nie ruszył jego śladem. Maltorn zrobiłby to samo, ale… Ivelios zdał sobie właśnie z czegoś sprawę. Gdzie podział się ojcowski miecz Brzeszczota? Ten, który odpychał magię i pomagał w leczeniu? Znając wnuka, pewnie wepchnął go gdzieś w juki, w skrytkę wcisnął, albo Wolha uciekła razem z nim i wszystkim, co było w sakwach. - Czy nie macie, mości krasnoludzie, jakiegoś tuneliku pod murem?
~~
Najemnik sam nie był pewny, co takiego usłyszał. W portowym mieście pełnym hałasu i dźwięków, działo się zbyt wiele, aby miał pewność. Jednak… Dałby sobie palca uciąć, że usłyszał wredną magiczkę.
W stronę wieży; elfka - sowy zdecydowanie powinny popracować nad przekazem, żeby był jaśniejszy i bardziej ludzki. I wyczuciem, bo zaskakują człowieka, który mamroce złe słowa na magiczkę i przeszkadzają. Ponoć były inteligentne i symbolizowały mądrość. Jednak nie były to wielkie sowy, nie był to nawet ulubieniec dziadka, więc najemnik spytał tylko, czy uzdrowicielka. Odpowiedź sówki mu się nie spodobała. I kazał jej biedną uzdrowicielkę w ucho uszczypnąć. A jak ją najemnik dorwie, to nakopie do dupy tak, że popamięta i elfi miesiąc nie siądzie na pośladkach. Zamorduje.
I gdzie się podział ten… O, usłyszał. W prawo, prosto. Jakże denerwujący był brzęk zbroi.
Najemnik skręcił i stwierdziwszy, że nic w dymie i tej kupie gruzu nie widzi, wyszedł na zawalisko, sądząc po rozmiarach małego domu i rozejrzał się. Dziwne pustki. Z boku coś się ruszyło.
~~
Jasha wpadł w panikę. Niszczycielscy bogowie wojny, z chrapką na unicestwienie świata i ludzkości, dopomóżcie! Ześlijcie natchnienie, oczyśćcie umysł i doradźcie, co robić! - Nigdzie nie idziesz!
- Ciekawe, jak mnie zatrzymasz.
- Ani się waż! - kaznodzieja zagrodził olbrzymowi drogę, rozkładając szeroko ramiona; krasnolud przyglądał się im bez słowa, bo był obrażony, strzelił focha i o, bowiem zabrali mu bukłaczek z miodem na zmarnowanie! Znieczulenie, kurwa jego mać, jasne, ściemniać to im, ale nie krasnoludowi. Szubrawcy.
- Przesuń się.
- Nie przejdziesz! - w tym momencie zachowywał się jak ten sławny czarodziej, który dzielnie stanął przed ognistym potworem, nie pozwalając mu przejść. Jaruut zdurniał do reszty, jeśli sądził, że może wyjść z miasta o własnych siłach. Miał ranną nogę! Heiana zrobiła co mogła, a on ma to gdzieś! I niby gdzie chce iść? Tak po prostu sobie wyjdzie? A jak jacyś dziarscy i głupi do reszty, zawieruszeni strażnicy postanowią go zaatakować? - Utykasz jak, jak…
- Kaleka?
Jasha zgromił spojrzeniem Lofara.
- Ułomek?
- Utykasz!
Jaruut stał o własnych siłach; ciężar prawej, opatrzonej nogi przełożył na tą zdrową, starając się jej za bardzo nie obciążać. Szmaty będące prowizorycznymi bandażami przesiąkły już krwią, ale jak przyjaciele będą tak dalej biadolić i prawić kazania, to zrobi się jeszcze gorzej. Już dawno doszliby do bramy, ale nie, zachciało się psia mać upominania. Nadszedł czas na chwycenie spraw za gardło i pokazanie im kto rządzi. Silną ręką.
Olbrzym złapał kaznodzieję za materiał ubrania na karku i podniósł; niech wierzga, niech sobie krzyczy, niech się pluje, niech nawet jadem zacznie pluć i tak nie wróci na ziemię. Skoro brak mu zdrowego rozsądku, a głupia troska przysłania rozumowanie, to niech ma.
- Jeszcze ja! - krasnolud poczuł się troszkę zapomniany.
Fakt braku trupa niezbyt Królika cieszył. Owszem, nie lubił chimery po tym czego się dopuściła, po tym jak zmasakrowała parę Cieni, ale też wiedział, że stworzeniu należy się jakieś... Wynagrodzenie za to, co przeszło. Specyficzne rozumowanie Białego.
Za to Szczur powziął sobie za punkt honoru odszukać chimerę, a jak wiadomo, szczur wciśnie się wszędzie, zwłaszcza tam, gdzie nikt go nie chce.
Tymczasem Iskra, korzystając z tego, że akurat nikt ich nie ściga, nie ma zamiaru zamordować, ani pozbawić głów, korzystała do woli z uzyskanej swobody. I nawet Lucienowy docinek zrobił na niej niewielkie wrażenie, bo w chwilę potem wyskoczyła do jeziorka jakie właśnie ukazało się im oczom i niewiele obchodził ją fakt, że była ubrana. Za to Poszukiwacz został solidnie ochlapany.
- Umiesz pływać Cieniu? - spytała pani elfka wynurzając się nieco z wody - Czy za cienki w uszach jesteś, żeby mi dorównać?
Ciekawe, jak wyglądało kiedyś to miasto - najemnik widział teraz tylko ruiny, tylko gruz i kamienie. Ogień w porcie przygasał, wysadzone składy z prochem też. Tylko przy zewnętrznych murach, z dala od centrum miasta, zachowały się nietknięte domy i budynki użyteczności publicznej. Otaczały centrum Tarok niczym dziwny, kamienny pierścień. Wyglądały tak, jakby wzniesiono je całkiem niedawno, aby zakryć ruiny dawnych budowli.
W samym sercu portowego miasta, wznosiła się wieża z białego, chropowatego kamienia. Otoczona solidnym murem, z jedną tylko bramą, wyglądała na stworzoną za pomocą magii; nierealna, dziwaczna, ale zarazem solidna, jakby zdolna była przetrwać nawet zagładę świata. Surowa, prosta wieża z jednym okienkiem. Wysokie mury, na które nie było możliwości się wspiąć, skrywały wewnętrzny plac tak, że nie dało się dostrzec tego, co dzieje się w środku.
Brzeszczot westchnął. No dobra, zejdzie na dół i sprawdzi, czy coś ciekawego tam jest. Jak się okaże, że to szczury jedzą żołnierza i dlatego zbroja biedaka szura, to wróci do dziadka i krasnoluda, który pewnie męczy elfie uszy Sowiookiego marudzeniem, bo nie ma bitki, ani popitki.
Najemnik podrapał się po czole i zrobił krok przed siebie, chcąc zleźć z tej góry, bo w głowie odezwał mu się upierdliwy głosik Sorena, że tak wystawiać się na oszczał to mogą tylko skończeni idioci i najemnika to się nie godzi. Krok postawił i owszem, ale okazało się, że stopa w buciorze na powietrze natrafiła i mości mieszaniec fiknął koziołka, sturlał się zlatując z kupy gruzu i z hukiem wylądował na dole.
Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, że tu jest, to teraz na pewno połowa dzielnicy go usłyszała.
- Ała... - jęknął, powyginany, leżąc na plecach, z nogami nad głową, skulony i pokrzywiony. - K... - i tu poleciały soczyste i kąśliwe przekleństwa, których lepiej nie przytaczać, bo jeszcze komuś uszy zwiędną. Brzeszczot przekręcił się, klapnął nogami na ziemię, potrząsnął energicznie głową i zaczął słuchać. Zza niego osypały się kamyczki; małe, drobniutkie, ale zaraz coś trzasnęło i najemnik zerwawszy się z miejsca, przed sporym kawałkiem czegoś dziwnego, najpewniej kamiennym elementem partii dachu, uciekać musiał.
~~
Alchemik musiał rozwiązać największy problem całej tej niedorzecznej i jakby wyrwanej z innego świata sytuacji. Nie liczyły się stracone zasoby, ani tym bardziej pozyskane próbki, czy nieudane efekty. Elfów podróżujących po wybrzeżu było wiele, więc i środków także. To nie był kłopot. Problem stanowiło uratowanie tego, co cenne. Alchemik musiał wysłać w bezpieczne miejsce efekty swojej ciężkiej pracy; księgę zapisaną drobnym, pochyłym pismem i próbki, które udało się wydestylować. Istnieli bowiem inni, którzy będą kontynuować zamysł Sinodziobego. Na upadku Tarok zadanie to się nie skończy. Polegnie tylko jeden element całej układanki, wzniesionej na solidnych fundamentach. Mistrz Ryld będzie zadowolony. Niech portowe miasto upadnie, niech zginą ludzie, a budynki znikną z powierzchni ziemi, niech wszystko istnieć przestanie, byleby owoce alchemicznej pracy przetrwały. Nic poza tym nie miało znaczenia, nic nie było cenne. Wszystko to tylko środki, które przybliżają do celu. Zwyczajne materiały.
Alchemik skończył rysować krąg; w jego centrum położył opasłą księgę - jak wiele istnień musiał poświęcić, ile dusz skazał na umęczenie, aby ją zapełnić, lepiej nie wiedzieć. Na skórzanej oprawce ułożył drewnianą szkatułkę; niewielkie pudełeczko z tym, co udało mu się osiągnąć kosztem elfich żyć. Na czterech najważniejszych punktach kręgu, odpowiadających za równoważną wymianę, ustawił przedmioty o takiej samej wartości, jak to, co chciał za chwilę zrobić. Aby przemienić pakunek w orła, potrzebował tego, z czego się ptak składał. Najdrobniejszego elementu, począwszy od wody, skończywszy na piórach.
Teraz wystarczyło tylko dokończyć krąg, poprowadzić ostatnią kreskę i gotowe.
Z białej wieży, ku zamglonemu słońcu, wyleciał orzeł, niknąc pośród chmur.
Alchemik wykonał zadanie.
Miasto i ludzie już go nie obchodzili.
[Wisisz mi krówkę. Za próbę mydlenia oczu ^^
Mam dziwną zdolność do tworzenia powalonych postaci oO]
Najemnik wpatrywał się w czubek wymierzonego weń miecza. Chuderlawy jakiś ten wojak, jakby zbroja za mała na niego była, hełm miał dziwnie przekrzywiony i ogólnie jakoś podejrzanie się zachowywał. I dziwnie pachniał. Jak cynamon i imbir. Ale chwileczkę, ten zapach… Skądś go znał, był mu bliski i budził wspomnienia, ale przecież wredna magiczka nie ubrałaby ludzkiej zbroi, która mówiąc łagodniej, śmierdziała jakby jej właściciel nie mył się od kilku miesięcy. Brzeszczot mrugnął, przekręcił się i głowę przechylił; jak nic zapach cynamonu i imbiru, czyli jednak długoucha.
Bezpieczna. Cała i zdrowa. Chociaż nie, zdrowa to ona nigdy nie była, bo zawsze pchała palec między drzwi, a potem trzeba było ją ratować, ale przynajmniej cała i nic jej nie ucięli, niczego nie uszkodzili, tylko ubrana tak, że każdy wojak pozna, że w tej puszcze siedzi jakiś chuderlawiec. Sądząc po drodze i kierunku, szła do wieży. Czyli jak nic wredna magiczka. Bo kto inny pchałby się w paszczę lwa i jeszcze krzyczał, że nadchodzi? Do tego bez swojego najemnika. To skandal był, jak ona mogła bez niego cokolwiek szalonego robić? A jakby coś się stało, jakby trzeba było kogoś walnąć, trzasnąć, albo odwrócić uwagę, to kto by to zrobił? Już on jej nagada, tylko się podniesie…
- Brzeszczot? - głos magiczki w tej ciszy zniszczonego miasta zabrzmiał niczym huk armaty. Kiedy ostatni raz najemnik go słyszał? I czemu, cholera jasna, zdawało mu się, że zabrzmiał niepewnie i jakby tak, z troską? Magiczka chyba uderzyła się w głowię. Albo została ranna, albo ją zaklęto, albo chora była, albo jeszcze coś gorszego, tylko nie zdiagnozowanego. Chyba Heiana będzie musiała ją obejrzeć. Albo Królik, bo ten głupi jasnowidz, co własnego kataru przewidzieć nie może, to na pewno nie.
Właśnie w tej chwili runął dach, czy też raczej to, co z niego zostało. Najpierw usłyszał ogromny huk, gdy kamienna część uderzyła w ziemię, powodując pęknięcia znajdującego się tutaj bruku, a zaraz potem zasłonił rękami uszy. Za głośno!
Pył i kurz opadały wolno, zbyt długo unosząc się w powietrzu.
Najemnik zaczął kichać, ale podźwignął się na dwie nogi i w tym kurzu zaczął szukać spojrzeniem magiczki. Zaraz potem usłyszał jej kaszel i to mu wystarczyło, aby ją odnaleźć. Jeszcze tego brakowało, żeby mu się zgubiła. W końcu obiecał Heianie, że ją znajdzie i dopilnuje, by tylko wsadziła palec między drzwi i co by jej nikt tego palucha nie uciął. I przenigdy się nie przyzna, że sam umarłby z tych wszystkich negatywnych emocji, gdyby długouchej krzywda się stała.
- Weź to ściągnij, bo się nie godzi, żeby magiczka miała to ubrane. A królowa to już w ogóle, jakby to dodała Heiana - mistrzem przywitań mieszaniec nie był. Wylewny też nie bardzo, ale jakoś tak niezgrabnie wziął i SWOJEJ wrednej magiczce za duży hełm ściągnął. - Od razu lepiej, chociaż śmierdzisz.
[To i ja tak zrobię ^^]
Najemnik się najeżył. Normalnie wziął i się skrzywił, wyrażając swoje niezadowolenie, a minę miał taką, jak to tylko święcie obrażony najemnik potrafił zrobić. - Jestem TWOIM… - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo - …najemnikiem i proszę mi tu nie dramatyzować, że się spóźniłem. No przepraszam! Jakiś fircyk łódeczkę skombinował, a poza tym… - najemnik się rozejrzał. Złe miejsce na opowieści zza wielkiej wody. - To opowiem ci później. I miałaś olbrzyma. Jak można nie dać sobie rady z olbrzymem? - spytał z wyrzutem, w końcu stwierdzając, że wreszcie wrócił do domu. Sprzeczki z magiczką, kłótnie z magiczką, jak dobrze. Z resztą też dobrze. Ale jedno musiał powiedzieć. - Stare zło… - dogonił magiczkę - Ty wiesz, że jakaś szurnięta baba, co sobie ze mnie niewolnika zrobiła, kazała się potem ochraniać? Problem był taki, że jedną wredną babę już ochraniam…
[Wyłączyło mi kompa. Nie zapisało, tyle odtworzyłam -.-]
- Ale to nie ja, pcham palucha w szparę ze świadomością, że zaraz mi spuchnie i będzie kurewsko bolał.
Najemnik podrapał się po plecach; wysypka powstała od unoszącej się w mieście alchemii, albo po prostu od nie mycia się i brudu, albo towarzystwa jakiś zwierzątek maleńkich, strasznie swędziała. Dar najchętniej to by się zadrapał, ale krwawych pręg wolał nie mieć; no, przynajmniej nie chciał ich zdobywać w taki sposób, w dodatku robiąc je sobie samemu.
- Gdybym wiedział, że sobie nie poradzisz, to bym innych nie poratował i pewnie sowy przyniosły by mnie ze statku tu szybciej, gdybym im kazał - kontrole spojrzenie na wredną magiczkę; włosy tej gadzinie urosły, na twarzy dobrze znany i typowy wyraz całkowitej pewności, że to co robi jest słuszne i tak właśnie należny postąpić choćby nie wiem co, do tego kostur też ten sam i charakterek niezmieniony - znaczy się, jego magiczka cała i zdrowa. - Ale, żeś jest wariatka, to byłem pewny, że se dasz radę - cóż za wiara w swoją długouchą wredotę - Gorzej, niżby to wyszło ze mną, ale jednak dasz. Patrz, mury.
~~
Olbrzym coraz bardziej zaczął utykać. Oddech mu przyśpieszył, a przez szybsze niż zazwyczaj zmęczenie, spocił się jak knur. Przynajmniej kaznodzieja siedział grzecznie na tyłku i wreszcie zamknął buźkę; doprawdy, co jak co, ale gadanie zatroskanego Jashy było denerwujące bardziej, niż przekupek na targu. Krasnolud też się zamknął, co olbrzym skomentował pełnym ulgi westchnieniem. Bolała go głowa, a marudzenie pana Rozkosznego w niczym nie pomagało. Oj tam od razu biedny. Miał przecież osiołka! Znalazł go nie wiadomo gdzie, wdrapał się na niego nie wiadomo jak, ale miał go! Co prawda widok przysadzistego krasnoluda z rozmierzwioną brodą, patelnią u pasa i naburmuszoną miną był cudowny, jednak śmiech sprawiał olbrzymowi ból, dlatego nie patrzył na Lofara.
Byli już poza miastem i w stronę linii lasu zmierzali, chcąc skryć się za pierwszymi drzewami, żeby stracić się z oczu. Cóż, olbrzym z człowiekiem w garści i podążający za nimi krasnolud na osiołku, to nie jest widok normalny więc lepiej się schować, póki ludziska z pochodniami i widłami nie wybiegli z pobliskich wiosek, co by odmieńca ukatrupić, a potem pewnie z kości trofea zrobić.
~~
Ivelios patrzył na białą wieżę sowim okiem i nie podobało mu się to, co zobaczył.
- Skąd oni mają vargry? - dzikie bestie północy, przypominające wilki tyle, że dwa razy większe, szybsze, zwinniejsze. Ostre zęby przetną skórę, złamią kości i wyrwą flaki z łatwością, którą cechuje się wytrawny rzeźnik. Ich pazury służą do rozszarpywania nawet najtwardszej skóry, nawet skóry olbrzymów. Słuch mają słaby, mizerny wręcz, jednak ich węch przewyższa nawet wilkołaczy. Oczy lepiej widzą w nocy, w dzień, pod słońce są niemal ślepe.
Będa kłopoty.
Strażników było mniej, niż zakładał to Sowiooki; policzył wszystkich zgromadzonych na placu i wyszło mu zaledwie dwa tuziny. Mało. Większość pewnie zginęła, kilku na pewno zostało w zrujnowanym mieście. Były jednak vargry oraz alchemik, który jeszcze się nie ujawnił. A może już był wśród wojaków, tylko ukryty i niewidoczny? A może przyczaił się za białym kamieniem, rysując alchemiczne kręgi, szykując im kolejne kłopoty.
- Pamiętasz może, mości krasnoludzie, jak gobliny walczą z vargrami?
~~
Brzeszczot położył dłoń na ramieniu elfki, dając znać, że z obchodu wrócił. Magiczka i tak musiała go wcześniej usłyszeć, wszak elfie uszy to nie to samo, co ludzkie. W ogóle to mieli szczęście. Wiatr wiał z drugiej strony więc ich zapach do nosów wielkich wilków nie doleci. Jeżeli południowy zefir zmieni kierunek, cóż, walka z kłami i pazurami nie była przyjemna, ale jak mus to mus.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że wkurzyliście jakiegoś alchemika. Zniszczyliście miasto. I to beze mnie - tak, najemnik bardzo żałował, że go przy tym nie było. Mógłby sobie w osiągnięcia, jakby kiedyś szukał pracy, wpisać zniszczenie Tarok. Strategowi taka zdolność to by się przydała. Dodatkowo: umiejętność kierowania olbrzymem posiadał, a to już jest coś. Kichnął, zatykając palcami nos; ojciec od razu by mu powiedział, że tak się nie robi, bo pękną w uszach bębenki; pewien krasnolud by dodał, że nie bębenki, a mózg uszami wyleci od takiego zatykania nochala, gdy chce się kichnąć.
- Dwa tuziny. To nie jest dużo. Martwią mnie vargry. Nie polecisz, jak się zrobi zamieszanie, od razu do wieży, prawda? - spoglądając na elfkę z góry, ach ten wzrost, Brzeszczot uniósł brew, bo coś miał dziwne przeczucie, że magiczka chętnie wykorzysta zamieszanie wśród ludzi i do tego ostańca się przekradnie. - Mają węch tak czuły, że elfa wywęszą nawet w ludzkiej zbroi.
Ciekawe, swoją drogą, gdzie była Heiana. Bogowie, to już przesada martwić się o dwie elfki, w dodatku z jednej rodziny. I obie z tej samej gliny ulepione, chociaż uzdrowicielka to przynajmniej rozsądniejsza była.
A jak jej się coś stało?
Najemnik skrzywił się. Troska o dwie elfki zdecydowanie nie była na jego głowę.
~~
Fortuna szturchnęła małego towarzysza Pecha; zaspał i zdrzemnął się, a przez to w portowym mieście działo się wszystko nie tak, jak to sobie pani Fortuna zaplanowała. Los też miał w tym swój udział, uważnie lustrując jednym okiem Tarok, drugim patrząc na inne ważne sprawy, które potrzebowały jego uwagi. Jedno oko mogło czegoś nie zauważyć, jedno oko mogło coś przegapić, w końcu jedno oko dało się oszukać i przechytrzyć. A trzeba było jeszcze namieszać. Fortuna miała wszystko przemyślane.
[Jak dostali się za mur? Cud!]
Biały zjawił się niedługo po tym jak chimera postanowiła rzucić się na kolejnego Cienia.
- Kyria! Oddaj jej tę magiczkę bo wszyscy tu zginiemy! - warknął w stronę wampirzycy, która chyba dla swojego Przywódcy była gotowa poświęcić ich wszystkich a i tak celu by nie osiągnęła. Z chimerą nie mieli szans. A pomocy znikąd.
- Puść ją!
***
Iskra nie zamierzała jednak dać od razu za wygraną. Nie tym razem. I Poszukiwacz mógł zobaczyć jak ubrania elfki wypływają na powierzchnię wody, a jej samej ani widu ani słychu.
Długo jednak ten stan nie potrwał, bo czyjeś dłonie objęły Luciena w pasie, czyjeś nagie ciało poczuć mógł za sobą.
- Choć, choć. Nie pokażesz się córce taki brudny i taki śmierdzący - i to mówiąc, delikatnie zaczęła go popychać w kierunku wody.
[Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, że i ja się witam ze sporym opóźnieniem ;)
Jeśli chodzi o jeden, wielki wątek to nie mam nic przeciwko niemu. Jedynie lekki zarys relacji, historii i możemy coś sklecić. Propozycje?]
Ivelios doszedł do wniosku wcale nie nowego, ani tym bardziej odkrywczego – mieć przy sobie krasnoluda to jednak wielkie szczęście i łaskawość bogów; najwyraźniej jaśniejąca bogini Rota-Himmel zesłała na ziemię odrobinę dobrej nadziei. Ludzie i część elfów, zapomnieli już, jak waleczne w boju bywają krasnoludy; wszak dzięki nim niejedna dawna bitwa została wygrana, niejedno miasto uratowane, niejeden mur zdobyty.
- Zobaczymy, mości Moczymordo, który więcej ubije! - jednak nie mogli rzucić się na ludzi i vargry tak po prostu. Trzeba było przemyśleć każdy ruch, przeanalizować, albo chociaż mieć element zaskoczenia. Elfy nie rzucają się na wrogów tak po prostu. - Najlepiej zaatakować ich z boku, pod wiatr - szkoda, że nie mogli polegać na magii, chociaż teraz, kiedy o nich wiedziano, nie musieli się z tym kryć. Pytanie tylko, czy zaklęcia działały tak, jak powinny.
Sowiooki zajęty mędrkowaniem, nie zauważył jak na blance po prawej, usadawia się mała dziewczynka. Nenna uśmiechała się, jakby widok strażników na placu ją cieszył; na kolanach w kłębek zwinął się wąż, grzejąc się w promieniach słońca. Dziewczynka nuciła coś pod nosem i wyraźnie miała dobry humor. Do tego zdawało się, że strażnicy i vargry jej nie dostrzegają.
~~
Alchemik nakazał szybkonogiemu posłańcowi wydostać się z miasta i pędzić, czym prędzej pędzić z zapieczętowanymi informacjami, byle dalej, szukając dla nich bezpiecznego miejsca. Ot zabezpieczenie w razie niepowodzenia wysłanego orła. Żadnych ważnych wyników, tylko najpotrzebniejsze instrukcje, zapiski i podpowiedzi, które odpowiednią osobę naprowadzą na właściwą ścieżkę.
Posłaniec był spóźniony. Kapitan straży nie chciał go przepuścić, względy bezpieczeństwa cholera, nakazując mu zaczekać w cieniu wieży. Posłaniec nie mógł jednak czekać i szukał tylko okazji, aby wymknąć się poza wewnętrzny mur. Nie spodziewał się, że ktoś już za mur wszedł i bardzo chętnie przechwyciłby jego pakunek.
~~
- Tylko to, co będzie konieczne, hm? - najemnik nie spodziewał się innej odpowiedzi; to była magiczka i ten, kto myślał, że grzecznie będzie siedziała na tyłku, był bardzo naiwny. To już lepiej iść z elfką, uważać na jej tyły, niż prawić jej kazania i szpiczaste uszy suszyć. - Ale jak się wpakujesz do środka, to weź na mnie zagwizdaj. Ostatecznie bez wrzodu na tyłku, będzie ci nudno w wieży - niby najemnika nie było tak długo, niby nie widzieli się ładnych parę tygodni, ale proszę, wszystko jak za starych, dobrych czasów. Magiczka i najemnik znowu w akcji. Brzeszczot aż się uśmiechnął. - To co, wbijamy się do zabawy?
- Szept, nic ci nie jest!
Najemnik podskoczył. Dał się zaskoczyć. Aż wsadził palec do ucha, poruszał nim jakby chciał odetkać i w spodnie sobie wytarł, najwyraźniej zadowolony z efektu, chociaż tak naprawdę niewiele mu to dało.
- Nie patrz tak na mnie - burknął, widząc niezadowolone spojrzenie magiczki. No co on mógł zrobić, aby ją zatrzymać? Przykuć do Jaruuta, a może kazać mu ją trzymać i z miasta wyprowadzić? Przecież ona i z pól by tu przylazła, głupia jedna. Pomoc, pewnie że by się przydała, zwłaszcza uzdolnionego medyka, ale… Cholera. - To ona tu przylazła, a miała się zająć olbrzymem. Jest bardziej uparta niż ty - najemnik był zły. Po co ona tu przyszła. Dobre intencje, troska cholera jasna. Kurwa. W ogóle, skąd ta obawa, że tej upartej terrorystce może coś się stać, a wtedy jemu będzie z tym źle? Na tej wyspie musieli mu coś do jedzenia dodawać, bo normalnie to by się na elfkę wydarł i miał ją gdzieś. Ale nie, coś mu się poprzewracało i wcale nie ma gdzieś uzdrowicielki.
[ przepraszam, że tak długo. Internet... no cóż, strzelił focha]
Przyglądała się przez chwilę tej jakże dziwnej dla niej trójce. Znajomość ich imion była dla niej kojąca. Dobrze mieć jakąkolwiek wiedzę o nieznajomych.
Niestety, dawno nie używałam innego języka prócz mego rodzimego. Chyba tylko myśli będą dla was zrozumiałe. Przepraszam. Minął już prawie rok, odkąd spotkałam kogoś o pokojowych zamiarach Westchnęła i podeszła bliżej, kładąc trzy środkowe palce prawej dłoni wpierw na mostku, następnie na ustach i czole. Błądzę po lasach kto wie ile czasu. Drzewa próbują mnie zgubić. Odkąd szukam kryjówek w lasach, ciągle spotykają mnie jakieś nieszczęścia...Och, przepraszam. Nie chcę obarczać was moimi problemami Po chwili na jej twarzy wykwitł uśmiech. Kierując słowa do krasnoluda, pomyślała A i owszem, potrafię mówić, Midarze. Wątpię jednak, czy zrozumiesz słowa z mej ojczystej mowy. Następnie powtórzyła te słowa w języku drzewożytów. Dało się usłyszeć niesamowity dźwięk. Coś jak szelest liści, czy może śpiew ptaków. Trochę jak dzwonienie małego dzwonka, trochę kapanie deszczu na kamienie.
Królik niezbyt przejął się humorkami Kyrii. Wiedział, że będzie musiał się tłumaczyć, ale miał cichą nadzieję, że Nieuchwytny podzieli jego stanowisko. Po ataku na Wyznawców gdzie sami stracili nieco ludzi, po tym jak paru zasypało... I jeszcze mutant. Jeśli Bractwo miało wyjść z tego cało, trzeba było się wycofać. Zwłaszcza teraz...
Teraz, gdy powinni oszczędzać każdego Cienia. Bo rekrutów nie było. Ani jednego. Od przeszło czterech miesięcy nikt nie dotarł do Czeluści. I tu tkwił problem, którym nie powinien zajmować się on, a Poszukiwacz.
***
- Chodź ze mną. Samemu to nie to samo - mruknęła obrażona wręcz przykucając na brzegu jeziora. Aż dziw, że elfka nie marzła mimo nagości i mokrego ciała.
- Zaczynam podejrzewać, panie mentor, że Pan to się po prostu boi wody i tyle. Poszukiwacz się czegoś boi. Phi - i w tym momencie Lucien został ochlapany, a elfka wróciła do jeziora.
Wilk w tym czasie nie próżnował, jak mogliby pomyśleć inni. Córkę, swój mały skarbek odstawił do stolicy, gdzie, miał nadzieję, będzie bezpieczna i pilnowana. W końcu, nie chciał powtórki z rozrywki jaką zapewnili im Wyznawcy...
A potem, ledwie się w stolicy pojawił, zaraz zniknął - ku rozpaczy Starszyzny i co poniektórych elfów, które uważały, że władca powinien siedzieć na tyłku, a nie włóczyć się po kraju za jakąś niegodną magiczką.
Dobrze jednak, że Wilk miał swój rozum i swoje cele. No, i swoje potrzeby, ale o tym sza.
W tej chwili udał się na północ lasem Medreth kierując w jedynym kierunku, z którego oczekiwał pomocy. Pomocy, za którą pewnie przyjdzie mu potem zapłacić. Do wieży Darmara Mrocznego.
***
Tymczasem Zhao, całkiem nieświadoma myśli swojego Cienia, wypełzła z wody i już nawet miała skomentować słowa Lu, ale coś ją powstrzymało. Myśl. W sumie, przecież nie musiała być non stop wredna. Ani okropna. Mogła... Tak, zdecydowanie czasami mogła być normalna. Jak teraz.
Wciągnęła na siebie koszulę, ale nie próbowała walki ze spodniami. Nie, póki po udach ściekała jej woda, podobnie zresztą z włosami, które elfka postanowiła upiąć w mało starannego koka.
- Masz zamiar zostać tu na noc? - rozejrzała się, jakby nagle uznała to miejsce za złe i niemalże przeklęte. Cóż, Iskra najchętniej to by już znalazła się przy małej. I tego nie mogła zmienić nawet obecność ukochanego Cienia obok.
Wilk spodziewał się wszystkiego. Wszystkiego, tylko nie... tego, że Darmar wyśle po niego jakieś widmo. Spodziewał się nawet, że kiedy postawi stopę na nie swojej ziemi, to go spopieli. Może, że dojdzie do drzwi i będzie się musiał dobijać. A tu...
Dotarł nawet do jakiegoś zagajnika. Było tu całkiem przyjemnie. Pachniało sosnowymi igiełkami i ziemią. Ale i tak nieomal dostał zawału, kiedy pojawiło się widmo. Nawet jeśli to widmo miało być bardzo uprzejmym lokajem. Czy... Czymś...
***
Iskra wzdrygnęła się słysząc miano potwornego konia. Ona już miałą swoją teorię na jego wredotę i to, że nie dawał się dosiąść. Zgorzkniał jak jego jeździec, szczęśliwie zawrócony ze ścieżki kawalerstwa. Cienisty tez sobie powinien znaleźć...
- Wezwij Alduina - rzuciła, jakby wezwanie smoka było proste niczym puszczanie baniek mydlanych, a nakłonienie go do niezjedzenia całej wioski prostym rozkazem. Cóż, w rzeczywistości, dla elfki było to proste. W końcu, to nie ona dzieliła myśli ze smokiem.
Wilk miał ułożoną całą tyradę, przemowę i wypracowanie na taką okazję. Ale kiedy już przyszło co do czego... Nie wiedział jak zacząć. Postanowił więc, że zacznie od początku.
- Wiesz, że Bractwo chce wykorzystać Nirę w sprawie tych mutantów? - Darmar pewnie o tym wiedział. Choć pewnie nie wiedział o udziale magiczki... A może wiedział? Może teraz Nieuchwytny go ukaże? Zresztą, musi spróbować...
- Zabiją ją - dodał jeszcze mając nadzieję, że choć to ruszy dostatecznie czarnego maga. Może nie będzie musiał się otwarcie prosić...
***
Iskra nie powstrzymała parsknięcia. Naprawdę, chciała się pohamować, ale zamiast tego, popluła się, a wesołe ogniki pojawiły się w oczach furiatki.
- No widzisz, jak chcesz to potrafisz - skomentowała uśmiechając się szeroko, jakby co najmniej widziała Lofara uganiającego się za najemnikiem.
Stwierdziłą także, że najwyższy czas i pora by ubrać spodnie, co zresztą zrobiła. Nie będzie przy smoku paradowac gołym tyłkiem... A skoro był smok, to znaczy, że...
- Musimy małą zostawić w Eilendyr - trudno było być Cieniem z dzieckiem w Czeluści. Jeszcze trudniej byłoby Iskrze, gdyby była tam z dwójką dzieci. W dodatku, w tym jedno z nich byłoby niemowlęciem.
Wilk zacisnął usta. Zniesie wszystko. Wszystko. Każdą obelgę, ukrytą szpilkę. Wszystko. Dobrze, że był cierpliwy... Znaczy, tak sądził. Jak jest w rzeczywistości, czas pokaże.
- Mutanty nas zniszczą, a nie umocnią i dobrze o tym wiesz. Tylko Szept umie je poskramiać, co znaczy, że będą słuchać się jej, nie Bractwa, a tego Nieuchwytny nie zniesie. Zabije ją jak tylko się dowie. - miał kłamać, by Mroczny zaczął działać? Wiedział, że to go zaprowadzi do nikąd, bo kłamstwo szybko zostanie wykryte... Ale na bogów, niech go olśnią jak nakłonić Darmara!
***
Iskra dużo czytała, kiedy Starszyzna postanowiła ją zamknąć w podziemiach miasta uznając za śmiertelne niebezpieczeństwo. Czytała dużo i wiele z tego zapamiętała. Dlatego teraz, zamiast złościć się na Luciena i jego słowa, po prostu cmoknęła.
- Myślą - a widząc, że Poszukiwacz niezbyt pojmuje... - On... on tak jakby czuje to co ty. Myśli tymi samymi myślami. Gdybyś chciał, mógłbyś spojrzeć jego oczami na ten świat. Ale ty nie chcesz, a to inna kwestia... Po prostu zdaj się na myśli. I pamiętaj, że smok to nie pies. Nie zrobi czegoś co uzna za złe. Chociaż sądząc po barwach i temperamencie... - elfka poklepała Cienia po ramieniu - Pasujecie do siebie - po czym ruszyła w stronę smoka, jakby to był jej smok. Może Lucien w końcu zobaczy, że Alduin jest jego, a nie, że jest jego wrogiem, czy też przekleństwem losu.
Wreszcie jakieś konkrety... Wilk się nieco wyprostował, przyjmując bardziej dumną postawę niż dotychczas.
- Starszyzna nadal ma w podziemiach zmagazynowane stare księgi Pierwszych na temat czarnej magii - najcenniejsza karta jaką miał. Księgi zapisane rękami Pierwszych... Pierwszych Elfów jakie zawitały na te ziemie. I wszystkie te księgi znajdowały się w tylko jednym miejscu, do którego niemalże nikt nie miał dostępu. Pod pałacem.
Oby tylko czarnego maga to zadowoliło...
- Oddam ci dowolną księgę ze zbioru jeśli nakłonisz Cienie, to puszczenia jej wolno i zaprzestania pościgu.
***
- Bo czerwony nie był nasz. A ten jest nasz... W sumie, to twój. - tłumacząc cierpliwie, wdrapała się na smoka sadowiąc tuż za Lucienem. Hm. Ciasno. Niewiele miejsca. Cóż, taka opcja jak najbardziej jej odpowiadała, więc Poszukiwacz mógł poczuć oplatające go w pasie ręce elfki.
- A teraz proszę nakłonić go do startu panie mentor - szepnęła mu do ucha.
Dwie księgi... To już było lekkie przegięcie. I tak Starsi będą ciekawi co się stało z księgami... Ale musiał ją ratować. Nie miał innego wyjścia.
- Umowa stoi - mruknął niezbyt zadowolony z takiej ceny - Działaj szybko... - dodał jeszcze chyba sam do siebie, a potem się rozejrzał.
- I co teraz, znowu mnie to widmo odprowadzi?
***
- Jak chcesz - i tyle usłyszał od swojej elfki, która szybko, jakby ktoś nad nią z batem stał, zeskoczyła ze smoka i zniknęła w krzakach. Musiałą się śpieszyć. W końcu prości ludzie wstawali wcześnie... A to pole, a to krowa, a to coś tam...
Na szczęście jednak, zdążyła. Kiedy włamała się do domku, wszyscy spali, a ona, posługując się magią i węchem, odnalazła swoją córkę. Była cała. Zdrowa. Bogowie niech będą wam dzięki... Czym prędzej wykradła niemowlę z łóżeczka, które stało przy "przybranych chwilowo" rodzicach... A zamiast tego wsadziła tam liścik, jakoby nie byłą wyrodną suką, która porzuca własne dziecko. I parę złotych monet, w końcu, jakoś podziękować musiała... I zaraz się zjawiła przy Poszukiwaczu i smoku, trzymając małą ciasno przy sobie.
- Śpi - mruknęła dając mentorowi jasno do zrozumienia, że obejrzeć będzie ją sobie mógł dopiero jak się obudzi.
Nie skomentował. Po raz kolejny puścił słowa maga mimo uszu. Dla niej. Dla Szept.
Ale tym razem nie przepuścił okazji, by przyjrzeć się temu widmu. Dziwnie świecące oczy... I takie coś dziwnego... Aura taka... Już on sobie przejrzy i skopiuje księgi, co by Darmar nie był jedynym właścicielem jedynego egzemplarza.
***
Skinęła głową będąc zbyt zajętą by odpowiedzieć. Teraz cała uwaga elfki w końcu mogła skupić się na małej. Tak dawno jej nie widziała... I musiała zostawić. Samą. Teraz zresztą też... Ale przynajmniej będzie mieć pewność, że jest całkowicie bezpieczna.
Nie mniej jednak, nie spodziewała się kłopotów w stolicy. Bo ledwie wylądowali, ledwie ułożyła małą na swoim własnym łóżku, w swojej własnej komnacie, a już wpadł tam Poszukiwacz. A z jego miny wyczytała, że nie chodzi o córkę. Chodzi o Bractwo. A skoro tak...
Iskra zrobiła jedyną sensowną rzecz jaka przyszła jej do głowy. Owinęła się iluzją przyjmując postać Upiora. Cóż, nie każdy musi wiedzieć, że tak naprawdę jest kobietą. A może i delikwenta przestraszy samym wyglądem...
- Prowadź do tego idioty, który ośmielił się tu przyleźć - mruknęła, a jej głos brzmiał jakby ktoś przemawiał zzaświatów. Jak widać, furiatka dopracowałą iluzję.
Iskra musiała przyznać, że Cano... Był całkiem, całkiem. Nawet przechyliła nieco głowę w bok uznając, że można mu okazać zainter... Wróć, nic nie można. Ma Luciena. Żadnych romansów i innych takich. Ale sam Cano...
- Rzeczywiście, mamy czas - przyznała, a głos znowu wydał się szeptem jakiegoś upiora zza grobu - Opowiedz mi więcej o tym wszystkim, skoro mam wam pomóc... - zakończy to jak najszybciej i wróci do córki. Ale skoro mieli tu bawić dłużej i nie może tego Cano zbyt już... Muszą wymknąć się ze stolicy. Już. Albo będzie zmuszona ściągnąć iluzję, przecież Upiór paradujący po Eilendyr...
Biedny dziadek, potocznie Sowiookim nazywany, powiódł spojrzeniem za krasnoludzkim paluchem, wskazującym… Dziewczynka, której imienia autorka zapomniała! Co ona tu robiła? Siedziała na blance, z nią wąż, a czułe elfie ucho wychwyciło jak sobie nuci. Na bogów, kim była ta dziewczynka? Wynik eksperymentu alchemika, a może coś gorszego, może ucieleśnienie gniewu bogów, którzy nie godzili się z takim elfów losem? Tylko, że bogów mało obchodziło to, co działo się wśród śmiertelników. Czyżby dziwka Fortuna i jej towarzysz Pech znowu zaczęli swoją grę, chcąc wbić palec w oko Losu?
Ivelios chciał coś powiedzieć, chciał położyć dłoń na ramieniu krasnoluda, na ucho mówić mu, że dziewczynka to nie ich problem, przynajmniej nie teraz, ale pojawił się problem. Midara już obok niego nie było. Był i zniknął. Jeżeli ktoś jeszcze raz będzie mu wpierał, że krasnoludy nie są zwinne i szybkie, już mu nie uwierzy. Albo to chęć do bitki pchała Moczymordę, albo elf się zestarzał i po prostu został z tyłu.
- Nie nadążam…
~~
Brzeszczot był w kropce. Jak niby, do cholery miał się rozdwoić? Chciał być tutaj, bo to się nie godzi, żeby uciekał, a jednocześnie coś pchało go do zabrania stąd uzdrowicielki, żeby żadna krzywda się jej nie stała. Szept go o to prosiła, jednak…
Elfki wykłócały się między sobą, w zasadzie to Heiana próbowała przekonać kuzynkę, że jest tutaj potrzebna, że bez niej się nie obejdą. Najemnik spojrzał na nią; gdyby tylko umiała walczyć, gdyby chociaż była wojowniczką, a nie uzdrowicielką.
Jednocześnie chciał chronić magiczkę i jej kuzynkę, ale nie potrafił się rozdwoić. Cholera. I wtedy, gdy już miał powiedzieć, co o tym myśli, wyjawić jaką podjął decyzję, nadszedł ratunek. W umyśle zahukały sowy. Krzyczały wołając o pomoc, byle szybciej, bo sytuacja była poważna. Nie żartowały, sowy nie miały poczucia humoru.
- Heiana - mieszaniec złapał ją za łokieć i odciągnął od magiczki. Patrząc na nią z góry, brudny i przykurzony, wyglądając raczej jak żebrak i pijaczyna niż najemnik; śmierdział też podobnie. - Lecą tu wielkie sowy. Na skraju lasu… - ptaki mówiły cały czas, Dar potrzebował chwili, aby zrozumieć ich przekaz - Jest wielu rannych. Wisielec w opłakanym stanie, a szamanka nie potrafi mu pomóc. Olbrzym stracił przytomność - teraz złapał ją za ramiona - Musisz im pomóc, słyszysz? My damy sobie radę. Mamy Szept, mamy Iveliosa, kto jak nie oni dokopią jakiemuś byle jakiemu alchemikowi?
Nad miastem pojawił się cień. Wielkie skrzydła wzbijały kurz, kiedy ptaszysko obniżyło lot. Sowa, ogromna sowa, kierowała się ku białej wieży, ale roztropnie unikała ludzi i ich strzał. Okrągłe oczy nie szukały, sowa wiedziała, gdzie powinna lecieć. Czuła obecność tego, który zdobył ich uznanie oraz jego wnuka, który miał ich szacunek.
- Poza tym, obiecałem ci przecież, że o nich zadbam, prawda? - najemnik pochylił się, szukając odpowiednich słów, aby wyrazić to, co chodziło mu po głowie. Sowa go poganiała, gonił ją pośpiech i sytuacja na skraju lasu.
Nad elfami pojawił się cień. Wielka sowa przybyła.
Brzeszczot zerknął na magiczkę, potem usłyszał krasnoludzki krzyk i zobaczył dziadka. Szybko, szybko. Jego też sytuacja zmuszała do pośpiechu, nie mógł zwlekać. Bogowie, wybaczcie mu to, co teraz zrobi. Uważano go za głupca, więc czemu miał się powstrzymywać od bycia głupcem?
Jego twarz znalazła się zdecydowanie za blisko twarzy uzdrowicielki. Zahukała sowa. Szept wyrywała się do przodu. Brzeszczot pochylił się i zawahał na chwilę, ale zaraz stwierdził, że właściwie nie ma powodu do wahania. To nie było w jego stylu, poza tym, nie byłby sobą, gdyby nie zrobił tego, czego chciał i pragnął, a w tej chwili…
Musnął wargami usta biednej uzdrowicielki, która mogła poczuć kurz i pył, nawet morską wodę, rozczochrał jej włosy i… Kiedy sowa złapała ją i uniosła, wykrzyknął: - Zadbaj o naszych przyjaciół! - po czym, niczym pewien krasnolud, podciągnął spodnie i wyciągnął zza paska sztylet od dziadka. Teraz mogli walczyć, ale chwileczkę, magiczka chyba miała jakiś problem. - No co? Zabrałem ją stąd - tylko, że krzyk uzdrowicielki było słychać jeszcze długo po zniknięciu sowy. - Tak, tak wiem, powinienem się umyć, ubrać i uczesać, a dopiero potem… - wzruszył ramionami, szturchając magiczkę, aby swoje cztery litery ruszyła, bo im zabawa ucieknie.
Iskra zagryzła wargę, co skryła ciemność goszcząca pod wystrzępionym kapturem Upiora. No ładnie. To on chciał już jechać? No tak, złodzieje... Spojrzała kontrolnie na Lu.
Zanim pojedziesz dopilnuj by ściągnęli Epoha z Moriaru... On się zajmie małą. Ma twoje oczy, tak jak Natan - usłyszeć mógł w swojej głowie Poszukiwacz, zaś od samej sylwetki Upiora zaczęły odklejać się plastry płaszcza, jakby były naklejone i ulatywać w powietrze zmieniając się przy tym w dym. Całkiem efektowne zdjęcie iluzji. I już po chwili Cano miał przed sobą stojącą ze skrzyżowanymi rękami na piersi Zhaotrise Starszą Krew.
Iskra potrafiła znieść dużo. Naprawdę dużo. Dlatego też i początkowe przystawki i flirty Cano wcale jej nie przeszkadzały. Naprawdę. Nawet było śmiesznie. Ale z dnia na dzień Iskrowy opór słabł. Zresztą, jak mógł nie słabnąć w obliczu przystojnego faceta i ogólnie doskwierającej samotności... Nawet myśli o Natanie i małej córeczce na nic się nie zdawały. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Iskra dalej sobie wyrzucała, że od razu nie powiedziała złodziejowi, że ma do czynienia z Panią Poszukiwaczową, bo zdawał się tego nie wiedzieć.
Nie mniej jednak, starała się skupić na zadaniu jak tylko można było. Co z tego, że niewiele zrobiła. Potwierdziła jedynie, że chodzi konkretnie o jej osobę, ale po co i dlaczego... Duchy wypisywały na ścianach siedziby różne rzeczy. W różnych językach. jeden był starym elfim dialektem, który ledwo odczytała. Potem był staro krasnoludzki. Potem zaś jakieś runy pierwszych ludzi... Teraz zaś siedziała na kamiennej posadzce i wpatrywała się w ścianę na której kwitły nowe znaki. Podejrzewała, że to język smoków, którym nikt od dawien dawna nie przemawiał. I wtedy jej spokój zakłóciło ogólne poruszenie. Przez kanały szedł Poszukiwacz wraz z medykiem.
Iskra uprzejmie podziękowała i już miała znowu złodzieja olać i zagłębić się w znaki, kiedy odezwał się Poszukiwacz. Elfka się obejrzała.
Za to Wilk już miał coś odpowiedzieć, co miało być w miarę nawet przyzwoite i miłe, ale wszystko popsuł Lucien.
- Zwariowałeś?! - Wilk rzucił się na Poszukiwacza przygważdżając go do ziemi i sięgając magii, by mu nieco sił odebrać - Rozum ci duchy wyssały? Opanuj się - niebywałe, żeby świeżaczek Poszukiwacza pouczał. I zaraz obok też znalazła się Iskra, która kopniakiem zwaliła Wilka z Luciena i przykucnęła obok dotykając policzka Cienia.
- Miło cię widzieć, ale się opanuj. Był w kanałach, w zalanej części...
Wyciągając zza paska sztylet krasnoludzkiej roboty, najemnik pokręcił głową
- Dziadek, weź się pośpiesz, bo nie nic dla ciebie nie zostanie!
- Jakbyś mnie, kuźwa nie znała - burknął na słowa wrednej magiczki, która chyba nagle zaczęła robić, albo nawet uważać go za drugiego Lofara. Phi, jakby i on był takim pieprzonym erotomanem, jak krasnolud, który wszędzie widział chędożenie i do niego dążył; byle więcej, byle częściej, byle dobrze, nie ważne z kim i gdzie.
- Pomoc! Dziadek, przydałaby się tu pomoc!
Nie mieli czasu. Jeżeli magiczka chciała mu do dupy nakopać, jeżeli czuła potrzebę wytargania go za uszy i okrzyczenia, będzie musiała z tym poczekać. Kątem oka dostrzegł przechadzającą się po blankach dziewczynkę. Strażnicy chyba jej nie widzieli, za to dość dobrze odczuwali ataki krasnoludzkiego toporka. I gdzie był… O, dziadek też się znalazł. W ręku miał miecz i chociaż nie czuł się z nim jak ryba w wodzie, potrafił ostrzem zranić. Właśnie torował sobie drogę do krasnoluda, któremu nie zapomniał czegoś przypomnieć.
- Odejmę ci to od wyniku zabitych! - no tak, liczba zabitych faktycznie była najważniejsza. Ale, mieli kłopot. Strażnicy poszli na nich, dzikie psiska, vargry ruszyły na… Szept i Darrus! Oczywiście, jeszcze ich tutaj bogowie nie wsadzili.
~~
Alchemik zrobiwszy wszystko, co powinien, miał jeszcze jedno zadanie do wykonania. Stał na najniższym stopniu schodów, przed drzwiami, za którymi rozgrywała się ostatnia walka Tarok; miasto niczym żywy organizm podrygiwało w konwulsjach, gryząc jeszcze przed śmiercią. Nie mieli szans ugryźć za wiele, ale zyskają czas dla kuriera.
Alchemik złapał za kościaną laskę.
Iskra już miała protestować, ale Lucien skutecznie zamknął jej usta. Zamiast tego... Uciekła wzrokiem w bok. Nie chciała patrzeć. Bo przecież... Ale jak to... Wilk by to zrobił? A może Szept go zaatakuje? Cokolwiek by się nie działo, Zhao nie wiedziała co robić. Stchórzyła odwracając spojrzenie od przyjaciółki w potrzebie.
Wilk zaś... Wpatrzył się w magiczkę. Najpierw było mu smutno. Nie miała ani Gwiazdy, ani obrączki... On swoją miał. Miał, na placu pod rękawicą. A ona... A potem się zjeżył. Darmar. Wziął księgi, a teraz... Powinien wiedzieć, że tak to się skończy. A może ona znowu z nim sypiała? Cholera.
Mimo wszystko jednak, postanowił dalej grać w swoją grę, nawet jeśli to nie on teraz był operatorem banku. Ruszył w kierunku Szept uprzednio jednak osłabiając swój organizm dostatecznie mocno, by każde, choćby najdrobniejsze z zaklęć mogło go uszkodzić na tyle, by nie był zdolny iść dalej.
I zaczął się modlić, by Nira posanowiła się bronić
Wilk zaklął szpetnie w myśli. Na co ona, cholera jedna, czekała? I czemu tak fatalnie wyglądała... Powinien ją już dawno temu pzywiązać do fotela w stolicy. Byłą by bezpieczna. A teraz? On był Cieniem. Znaczy, na razie nim był... Ona znowu szlajała się z tym, tym... Szlag by go. Jeszcze osłabił swój organizm łamiąc kolejne bariery naturalnie strzegące ciała przed magią i jej efektami.
Co, mam cię sprowokować...? - pomyślał sam do siebie w smutnym tonie i nieomal ten smutek dało się wyczytać na jego twarzy. Skoro musi...
Sięgnął po sztylet... I w tej samej chwili poczuł napierającą na niego siłę, poczuł ból łamanych żeber i opadł w cudowną, mentalną ciemność.
- Cholera - mruknęła Iskra widząc jak Wilk pada na posadzkę ewidentnie porażony magią. Ale... Coś jej tu nie pasowało...
- Mości Marudo! - elf wziął i dziabnął czubkiem ostrza krasnoluda w tyłek - Uważaj na tyły! - widać staruszka też w jakiś dziwny i pokrętny sposób bawiła ta wyliczanka. Może i trochę odwykł od wojaczki, bo przesiadywał w kojącym cieniu drzew bawiąc się informacjami i patrząc sowimi oczami, ale żeby od razu nazywać go dziadkiem, który wojować nie umie? Oj to pan krasnolud chyba nie widział go w młodości, jak… No właśnie, młodość Sowiookiemu minęła, ale staruszkiem jeszcze nie był. - Vargry!
Ponad nimi, w bitewnym zgiełku, unosił się cichy, melodyjny głosik Nenny. Dziewczyna zdawała się czerpać z widoku krwi, ran i walczących. Wąż na jej ramieniu syczał złowrogo, najwyraźniej mając ochotę skosztować tej krwi, która wsiąkała w piach. Ich obecność albo wróżyła zmianę, albo zwiastowała nieszczęście. Nenna była wolnym duchem, dzikiem wiatrem, który niósł nieopisane wydarzenia.
Brzeszczot kichał. Magia, jak on nienawidził magii, która podrażniała jego nos. I jeszcze elfka zniknęła, za kimś pognała, pewnie za tym dziwny typkiem, który w cieniu się skradał, przemykał, cicho, niezauważalnie, co by nikt go przypadkiem nie zauważał. Alchemik? Albo ktoś, kto musiał wynieść z miasta. Najemnik już chciał krzyknąć za magiczką, która znowu go zostawiła, ale vargry znalazły się zdecydowanie za blisko ognia. Czuł ich zapach i bardzo żałował, że nie ma zatkanego nosa. Śmierdzieli gorzej niż zapchlony wilkołak.
Ivelios położył strażnika. Zostawał z tyłu i jeśli czegoś nie zrobi, to przegra zakład i Midar będzie się w karczmach chwalił, że pokonał elfa w wojaczce. Na to elf nie może się zgodzić.
A Iskra obojętna na męskie ciało nigdy nie była, więc powiodła za Cano spojrzeniem, choć nie było ono ani trochę maślane. Może nieco... Ciekawskie. Trzepnęła Wilka w policzek całkiem stawiając go na nogi, a ten w odpowiedzi zamrugał. Cholera, nie sądził, że aż tak oberwie...
Dobrze zagrane - pochwaliła go Iskra, a elfi władca nie uśmiechnął się ani odrobiny. Zrobił co musiał by zachować jednocześnie pozory i nie krzywdzić Szept.
Iskra podniosła się na powrót owijając kocem. W kanałach było zimno. I zawsze biegały jakieś szczury... A skoro już o szczurach mowa, w okrągłej sali w której się znajdowali znalazła się i Myszołów, która przeniknęła do siedziby tajnym przejściem dostępnym jedynie dla wysoko postawionych. Uniosła brew, przeczesała jasne włosy palcami, ale nic nie powiedziała. Za to worek jaki trzymała w dłonie nie pozostawiał wątpliwości. Misja wykonana. Przynajmniej jej misja.
- Cano, Mercer jest u siebie? - zwróciła się do złodzieja, a w szkarłatnych oczach Szperacza coś zabłysnęło. Myszołów lubiła słuchać plotek jakoby między nią a Mistrzem coś było. Złodzieje bywali czasami ludźmi o całkiem sporej wyobraźni.
Za to Iskra pociągnęła Lu za rękaw odwracając jego uwagę i wskazała mu ścianę zapisaną smoczymi runami.
- Nie wiem co to jest, ale to nawiązuje do Gona - a jak wiadomo, co nawiązuje do Gona nie jest bezpieczne. Ani logiczne. Ani tym bardziej normalne.
Złodziejka uśmiechnęła się w odpowiedzi, choć był to uśmiech całkowicie pozbawiony emocji. Jakby formalny. Pytanie, odpowiedź, suche podziękowanie. Po czym ruszyła w kierunku komnaty Mistrza, co by się pochwalić tym, co nakradła, z jakim profesjonalizmem i kunsztem wręcz.
- Nigdzie nie wychodzę! - Iskra nie miała zamiaru nigdzie iść. No chyba go pogięło. Klątwa... To mogło w przyszłości całkiem przejść na Natana. Albo na córeczkę, chwilowo bezimienną. Nie ma mowy. Może zniweluje klątwę... Albo dowie się o niej więcej...
- Zostaję. Taki był rozkaz Nieuchwytnego, nie pamiętasz? - wybredna Zhao wiedziała kiedy słuchać Przywódcy, a kiedy nie. Zwłaszcza, kiedy teraz ten rozkaz był jej na rękę.
- Jak chcesz to sam sobie wyjdź, nikt cię nie trzyma - fuknęła jeszcze i odmaszerowałą do ściany.
- Zgubiłeś coś po raz drugi! - elf sapnął, poprawiając miecz w dłoni; rękojeść ślizgała się między palcami w spoconej dłoni i niezbyt pewny był jej uchwyt. Miecz był źle wywarzony, toporny, ale ostry; robota ludzkich rąk, dla człowieka przeznaczona. Ivelios sparował atak; strażników było coraz mniej, ledwie kilku. Było jednak coś, czego się obawiał - alchemik. Jedna z kilku niewiadomych, które nie pozwalały odetchnąć. Zasłonięta karta, która może być wszystkim.
Brzeszczot miał kłopot, dość duży, śmierdzący, zębaty i z pazurami. Vargry. Było ich trzy, bo czwarty zainteresował się krasnoludem. Trzy sztuki ostrych kłów i pazurów. Magiczny ogień dawał ochronę, jednak nie pomagał w ataku; zwierze nie chciały przekroczyć ognia, krążyły tylko, podchodząc pod luki. Nie da rady się na nie rzucić, na jednego może i by dał radę, ale trzy… To z pewnością źle by się skończyło.
Skrzypnęły drzwi.
Wieża uchyliła rąbka swojej tajemnicy.
Alchemik, chuderlawy mężczyzna o łysej głowie, o jasnej skórze naznaczonej kręgami transmutacyjnymi, pokazał się pierwszy raz, od przybycia do miasta. Czerwone oczy przypominały ślepia jaszczurki. Kościany szkielet zachrzęścił. Odziany niczym żołdak, nie wyglądał groźnie, jednak z kimś takim należało bardzo uważać.
Ivelios dostrzegł go pierwszy. Szybko przeanalizował sytuację i doszedł do wniosku, że nawet najwaleczniejszy krasnolud nie da rady alchemii. Darrus kłopotał się z vargrami. Szept zniknęła. Poza tym, on ich w to wszystko wpakował. To była jego powinność.
Iskra westchnęła. Czasami troska Luciena wydawała jej się słodką i całkiem uzasadnioną, ale z kolei innym razem... Znów westchnęła.
- Lu, pomyśl. Jeśli uda mi się rozbroić klątwę... Wtedy Natan i nasza córka będą całkiem bezpieczni. A tak, to wisi nad nimi to samo widmo, co nade mną. Muszę sprawdzić o co tu chodzi. Poza tym... Pamiętasz Luciena Lachance? - a on, jako Poszukiwacz i Radny powinien znać historię Bractwa na tyle dobrze by wiedzieć kim był ów Lucien - W kanałach czasami widać jego ducha. Tu o coś chodzi... O coś pomiędzy mną zapewne a dziedzictwem krwi Astrid... Szlag by ją no.
A Wilk na wzmiankę o runach zaczął zachowywać się... Dziwnie. Wzdrygnął się, jakby go magia kopnęła, po czym usiadł na posadzce i spojrzał na dłonie - Sam sobie runy założę, łaski bez - burknął jakby wszyscy byli przeciw niemu.
Już miała się odciąć, kiedy wyczuła w pomieszczeniu narastającą siłę. Zerknęła na Wilka... I jedyne co zdążyła zrobić to przepchać się przed Luciena i podnieść barierę, co by choć trochę zmniejszyć siłę wybuchu spowodowanego przez... Wilka.
Wilk, nieco nieświadomy złego skłądania pieczęci całkiem zignorował Darmara i jego słowa, czego konsekwencją było małe "bum". Innymi słowy, rozległ się huk, przez który chwilowo każdy ogłuchł, a Wilk leżał na ziemi z osmaloną twarzą i przypalonymi włosami. Siła wybuchu odbiła się od tarczy Iskry chroniąc tym samym ją i Poszukiwacza. Całe szczęście, niemagiczny Cano został jedynie pchnięty na posadzkę.
Wilk i jego pomysły, część pierwsza.
Za to Iskra już modliła się w duchu by Lucien darował sobie kolejne kazanie, że mogła sobie coś zrobić tym pchaniem się przed niego i, że... A niech go.
Wilk przetarł rękawem oczy i je zmrużył. Coś tu strasznie jasno było... Czy ta ściana od początku była taka biała?
- COOOOOO? - krzyknął niemal elfce do ucha, bo sam był chwilowo przygłuchy, ale i to szybko minęło, bo elf zamrugał i wziął się w garść.
- Ach, runy... - i dziwnie umilkł również unikając jej spojrzenia. Nie mógł stracić twarzy. Kamuflażu. Nie, kiedy był już tak daleko... Ale jakaś część niego pragnęła usilnie wytłumaczyć jej, że on wcale nie... Że to nie tak... I, że z Łowczynią to tylko parę razy... I, że już nie...
Zamiast tego jednak chrząknął.
- Poradzę sobie.
Zhao zagryzła wargę. Mogła się spodziewać takiego wybuchu i... No nie. Lucien ją obejmował? Tak przy wszystkich? Nieco zaskoczona elfka odwzajemniła gest, ale nic nie obiecała. Jeśli będzie musiała, znowu go osłoni... Nawet za cenę podobną do tej jaką zapłaciła podczas obrony Medrethu.
- Och Lu... - westchnęła jedynie ciesząc się bliskością Cienia. A tą sielankę przerwały kolejne samopiszące się napisy na ścianie. Tym razem na przeciwległej, a i tym razem w języku orków. Gardłowym, okropnym, orczym języku.
Kolejny złodziej przekręcił się na posłaniu i przysłowiowo kopnął w kalendarz.
Iskra prychnęła. Co Darmar mógł wiedzieć o tym co czuła... Odsunęła się od Cienia i... Cóż, ściągnęła koszulę przez głowę. Całe szczęście, pamiętałą by biust chociaż bandażem obwiązać, co by jej nie przeszkadzał i nie latał na wszystkie strony. Potem zaś wymownie wskazała swój tatuaż na boku, który znowu zdawał się ewoluować. Kiedy przechrzcił ją Duch - kwitł. Kiedy ścigała się z Gonem i kiedy to Lucien został po raz pierwszy z Natanem sam na sam, drzewo więdło i usychało. Teraz w ogóle go już nie było, a zamiast tego na boku elfki powoli kwitły dziwne wzory, a skóra czerwieniała, jakby podrażniona. Dotąd się nie skarżyła. W sumie, nie było na co... Ale to bolało coraz to bardziej i bardziej, a w losowych momentach, teraz wiedziała, że są to pojedyncze zgony, miała wrażenie, jakby ktoś zdzierał jej z boku skórę.
- To się poszerza - burknęła i odruchowo zerknęła na bok... A tam, jak na zawołanie wykwitła jakaś runa, rodem ze smoczego języka - No kurwa - znów burknięcie.
Za to Wilk postanowił zagrać inną kartą. Chciała mu runy założyć? Nie ta ręka? Dobrze. Elf ściągnął rękawicę i podał magiczce dobrą rękę. Tą, na której miał obrączkę. Wymowne, ale i subtelne przypomnienie. On ma. Ona nie. Wilk miał wielkie szczęście, choć Iskra zaczynała podejrzewać, że to wszystko zaplanował.
Iskra najpierw wzruszyła ramionami, a potem dopiero otworzyła usta by coś powiedzieć... Odpowiedź jednak nie nadeszła. I miała nie nadejść jeszcze jakiś czas, bo elfka po prostu upuściła koszulę, a chwilę później osunęła się na ziemię niezbyt kontaktując. Być może zemdlała, być może spała... Zhao jednak chwilowo trafiła do Ciemni. Była tu już raz, czy dwa. Czarny staw, czarne drzewa o czarnym listowiu. Czarne słońce na czarnym niebie razem z czarnym księżycem. Wszystko tu było czarne. A Iskra pamiętała co było potem, więc raźnym krokiem ruszyła ku czarnej rezydencji z dwoma sztandarami Bractwa Nocy przy żelaznej bramie.
Wilk nie wiedział gdzie znowu zrobił błąd. Przecież on chciał jej udowodnić, że Łowczyni to nic takiego... Że jemu na niej nie zależy... A tu proszę, magiczka sobie poszła. Westchnął. Kobiety... I wtedy dopiero zainteresował się stanem Zhao i spanikowanym Cieniem.
- Nie umarła. Nie śpi. Nie zemdlała... - mruknął niemal sekundę później upewniając się jeszcze co do jej stanu posyłając w jej ciało myśl - Po prostu... Uznajmy, że jej duch chwilowo wyparował... - nie wiedział, czy to czasem nie jeszcze gorsza wiadomość.
Wilk, znowu zdezorientowany miał minę podobną do Cano - zagubionego dzieciaczka, któremu dorośli nie chcą powiedzieć skąd się biorą dzieci. Chrząknął raz, czy dwa, ale nie był w stanie się ruszyć. Jakieś zło, niemalże namacalne zmaterializowało się w powietrzu, a elf aż sie wzdrygnął. Nie dla niego ciemne moce, nie dla niego duchy. Zaś w Szept wstąpił jakiś chochlik, czy inne niecne stworzonko, bo elfka się przekręciła, zachichotała ochoczo i zatarła łapki jakby gotowa napsocić. Nim jednak cokolwiek się stało, znów nią targnęło, jak gdyby ktoś wymierzył jej prawy sierpowy, szare zabarwienie tęczówek zniknęło, pojawił się za to kolor obcy, zielony. Źrenice zwężyły się do cienkich szparek, a usta wypowiadały nieskładne słowa. Zbyt szybko by pojąć.
Przyszła pora na trzecią próbę duchów by przejąć wolne ciało, by uwolnić się z pustki w jaką wpadły zesłane poprzez niełaskę bogów. Ciało Szept, bez run, niby puste naczynie... W sam raz dla ducha błądzącego po ziemi przez tysiąclecia.
Znów elfką targnęło, oczy zmieniły barwę na białą, skóra zbladła, a na posadzkę spadło parę kasztanowych włosów.
- Atra sei celumen... - zaczęło coś, co na pewno nie było Szept. Znów staroelficki dialekt - Nah grat cur gra theg shtra ba nam... - tym razem został użyty język krasnoludów, jakby duch nie mógł się zdecydować. Szept osunęła się na kolana. Duch nie panował nad ciałem. Zbyt długo przebywał w niebycie.
- Artefakt... Artefakt! Płonieeeeee - ostatnie słowo zmieniło się w wysoki pisk i duch uciekł z ciała nie znajdując więcej magii by utrzymać wszystkie procesy. Opadającą na ziemię Nirę złapał Wilk.
- Nie ma ducha - mruknął wcale z tego niezadowolony. Ciało stygło. Podobnie zresztą jak i ciało Zhao... - Coś ty do cholery narobiła...
A Szept trafiła, po drobnych i większych zawirowaniach, do Ciemni. Nie wiedzieć skąd, ale wiedziała, że tak powinna nazwać to miejsce. Czarna trawa zalśniła kiedy jedna z ciemnych chmur odsłoniła ciemny księżyc. Fort. Musi iść do fortu.
Tuz obok niej zmaterializował się trójgłowy pies i szczeknął każdym z łbów, a każdy z nich szczekał w innej tonacji. Jak gdyby ktoś nie za bardzo rozumiał o co chodzi w grze na cymbałkach. Zwierzę rozpłynęło się równie szybko jak się pojawiło. Zaś samą Szept niewidzialna siła pociągała naprzód. Do fortu, do fortu... Już czas.
Natomiast elf ani myślał oddawać ją Darmarowi. Przytulił mocniej magiczkę jak obrażone dziecko przytula misia i spojrzał na Mrocznego iście buńczucznym spojrzeniem.
- Nie dam - burknął wierząc, że Szept sama do niego wróci. Do NIEGO, nie do tego nadętego mrocznego dupka. Przecież sobie przysięgali... No cholera...
Pies natomiast pojawił się ponownie gdy tylko Szept przekroczyła żelazną bramę, gdy minęła sztandary. Starożytny strażnik Fortu pojawił się ponownie szczerząc trzy pary kłów w stronę intruza. Mimo to, cudza wola naginająca jej własne zamierzenia wciąż nakazywała iść naprzód. I wtedy też jedna ze ścian niemalże zniknęła ukazując gabinet w surowym stylu. Biurko z dębowego drewna, a za nim w wygodnym fotelu siedząca blondynka o ciemnym spojrzeniu i mroku kryjącym duszę. Nie wiedzieć skąd, umysł Szept zarejestrował, że jest to Astrid Nocna Dama. Przy jej prawym boku stał odziany na czarno mężczyzna, który był łudząca podobny do Darmara, choć był niewątpliwie człowiekiem. Umysł podpowiedział miano - Lucien Lachance. I w końcu była tu też Iskra, która siedziała na stołku naprzeciw Nocnej Damy, jakby się z czegoś tłumacząc. Choć Szept mogła zobaczyć jedynie plecy przyjaciółki, było widać, że plecy ma lekko zgarbione, jakby przestraszona, czy zmęczona. Obok też, w małym obłoczku wolno rozwiewającego dymu pojawił się drugi stołek. A Lucien Lachance bez słowa wskazał go magiczce.
Wilka zatkało. Szept nieco zsunęła się na podłogę gdy zluzował uchwyt wlepiając dwukolorowe spojrzenie w Darmara. Zamarł z otwartymi ustami jakby mu co najmniej usunięto grunt spod nóg. Ona... Ona z nim... Ale... Przymknął oczy pozwalając myślom rozejść się swobodnie. Jeszcze raz spojrzał na Szept. Z jakimś bólem, z jakimś żalem... Po czym się poddał. Przynajmniej na tę chwilę. Ciało magiczki powędrowało w ręce Darmara, a Wilk usunął się w Cień słysząc w końcu krzyki jakiegoś złodzieja. Znowu ktoś umierał. Elfi władca odszedł z kamienną twarzą i smutkiem w oczach.
Ciemne oczy Lachance'a powiodły od Szept do Iskry, która uniosła twarz i spojrzała na Szept nieco nieprzytomnie. Na policzkach miała ślady łez, lecz nie zwykłe, ale jakby wypalone, jak gdyby płakała jakimś kwasem.
- Co ty tu... - nie skończyła mówić, bo odwróciła mimowolnie głowę w kierunku Astrid - pamiętasz pewnie jak kazałam ci zajrzeć do ksiąg... - na samym początku kiedy Iskra przywiodła do niej rannego Cienia. Wtedy, dawno temu. Tak dawno...
- W podziemiach jest artefakt. Nie uruchomi go Nieuchwytny. To nie moja krew - stwierdziła Astrid opierając łokieć na oparciu fotela, a podbródek na dłoni - Mimo tego, że moje ciało dawno już rozsypało się w proch, a szkielet trzyma się tylko dzięki Cycero... Mimo to wciąż mam na tyle sił by ingerować w życie. A waszego Przywódcę to boli. Nie chce mnie. Nie chce przeszłości... Ale ja mam Ciebie, Zhaotrise. Masz moją krew, a to oznacza, że ja mam ciebie. - kobieta urwała podnosząc się z fotela, strój zaszeleścił, a ona sama podeszła do okna spoglądając przezeń - Sposób działania artefaktu jest zbyt skomplikowany. Będę musiała zrobić to ja. Bądź więc przygotowana na oddanie ciała cudzej woli... - Astrid urwała chyba kończąc jakiś dłuższy wywód, który zakłóciło wtargnięcie magiczki, której wciąz przyglądał się Lucien.
- Co o tym sądzisz, Lachance?
- Uczennica Darmara. Żona elfiego włądcy, który...
- Który obecnie udaje Cienia - jasnowłosa odwróciła się ku elfom i uśmiechnęła się. Zimno. To nie był uśmiech dodający otuchy, ale właśnie odbierający resztki ciepła z serca, pozbawiający nadziei - Niemądrze postąpiłaś, Niraneth wystawiając się na działanie duchów... Wiele z nich szuka łatwego sposobu na powrót do świata żywych. Miejmy nadzieję, że twój czyn nie zaburzył... Podstaw - nie wyjaśniła co miała na myśli. Ani w przypadku Podstaw, ani w przypadku Wilka.
- Dawne miasto z którego uciekają duchy zostało zniszczone przez Gona. Z jego gniewu i z jego złości zostały zesłane burze i tornada, trzęsienia ziemi i nawałnice. Miasto zapadło się pod ziemie, a wraz z nim artefakt Bractwa. Teraz, kiedy duchy wessały dość magii od tych biedaczków mają wystarczająco dużo sił, by przejąć słabsze ciała... Misja dla ciebie Niraneth-elda - Szept poczuć mogła na sobie zimne spojrzenie Astrid - Chroń co ci drogie, a niemagiczne. Duchy umkną z zamkniętej kryjówki złodziei... A nad nami jedynie Królewiec. - potem zaś jej sylwetka się rozmyła, a Iskra ściągnęła brwi. Królewiec... Niemagiczne... Czyżby chodziło tu też o najemnika? A może to był szantaż? Przecież sama Astrid już nie raz zapędzała Iskrę w pole...
Nie było jednak czasu do namysłu. Czerń zniknęła, duchy powróciły do ciał. Iskra zamrugała czując pieczenie na policzkach, odruchowo dotykając twarzy jakby chciałą się przkonać, czy żłobione tory łez pozostały. Na szczęście, nie.
Iskra drgnęła ponownie czując dreszcze biegające po plecach. Brr...
Ale uśmiechnęła się lekko widząc zatroskanie na jego twarzy. Ach, czemu on nie potrafił być taki cały czas? Ciche westchnienie uleciało spomiędzy jej warg, a potem przeszła do rzeczy.
- Byłam... W Ciemni... Wszędzie ciemno. Czarno. Wszystko. Astrid... I Lachance... Coś... Coś mówili o jakimś artefakcie... Miasto które łączą kanały z siedzibą zniszczył Gon... Nie wiem... Nie pamiętam... - znów zadrżała nie wiedząc czy bać się tego co wkrótce nastąpi, czy bać się tego, co obecnie się dzieje. Głupia klątwa. Głupia...
Wilk w tym momencie wyszedł z jednej z komnat. Był zły. Było to ewidentnie po nim widać. Zirytowany wytarł zakrwawione dłonie w mokrą szmatę i przerzucił ją sobie przez ramię.
- Mamy kolejny zgon. Kolejny mag - obwieścił sucho, starannie omijając wzrokiem Nirę. NAjwyraźniej po rozpaczy przyszła kolej na wściekłość.
Iskra pokręciła nieco głową usiłując usiąść w spokoju na podłodze.
- Z tego co mówiła Astrid... Te duchy już tu były. A artefakt zaczął niedawno pracować, co osłabiło tutejszych magów... Wyciekająca z nich magia posłużyła za pożywkę duchom, a te chcą przejąć co słabsze ciała. Pewnie po to nam te całe runy... Będę musiała zejść na dół i jakimś cudem uruchomić to ustrojstwo - nie była zadowolona z tego faktu. W końcu, mogła trafić na coś z czym sobie nie poradzi... I co wtedy? Bo z góry już założyła, że Pan Poszukiwacz tu zostaje i koniec. Nie będzie go narażać.
Wilk, kompletnie nieświadomy, że jego kamuflaż został zdradzony, ominął magiczkę szerokim łukiem niemal gotując się ze złości. Głupi Darmar. Ale przecież gdyby sama nie chciała, to by się nie dobrał... Szlag.
Zaś w głównej sali pojawił się ponury, nieogolony Mercer i Myszołów, choć zamiast zwykłego stroju jaki nosiła, miała na sobie szare, lniane spodnie upchnięte do wysokich butów i jakąś byle jakąś koszulę. Najwyraźniej Mistrz zdecydował się puścić jednego z dwóch Szperaczy na dół.
Szczwany Lis, jak to wołali na Mercera, oparł się ramieniem o ścianę i przyglądał się chwilę całemu zajściu.
- Raz mieliśmy przypadek, że martwy mag wstał i wyszedł. Po drodze zabił trzech złodziei - oświadczył ponuro i kopnął najbliższy kamyczek. Iskra ściągnęła brwi. Skoro umarły nagle sobie wstał...
- Czyli jeden z duchów już się zdążył wydostać.
- To źle? - spytała tym razem Myszołów krzyżując ręce na piersi.
- W sumie to... Nie wiem. Ale chyba tak. To stare duchy. Nie znają tych czasów. Niech ktoś wyśle informatorów na powierzch...
- Są niewyjaśnione zabójstwa - wtrąciła się jasnowłosa nie mając w zwyczaju respektować żadnych zasad.
- Szczur? - spytał Mercer zerkając na panią Szperacz, a ta skinęła głową. Najwyraźniej Cień i złodziej w jednym działał na powierzchni jako informator. Co i w sumie tłumaczyło by, dlaczego złodziejka jest tutaj sama.
Biedny krasnolud naprawdę miał kłopoty. Nie dość, że siwiejące elfiątko zniknęło mu z oczu, to jeszcze trzech strażników, niedobitków, postanowiło zabłysnąć; teraz, w tej sytuacji, kiedy nikt ich nie wynagrodzi, gdy miasto upadło, a alchemik nie miał zamiaru już niczym się zajmować, było to bezcelowe zadanie. Mężczyźni zdawali się tego jednak nie widzieć; otoczyli Moczymordę, każdy z innej strony, co by na krótkich nóżkach niziutek im nie uciekł i najwyraźniej pewni swego, sądząc po uśmiechach, zaczęli się zbliżać. I jego vargr, któremu lepka ślina kapała z pyska, który kły swoje szczerzył na krasnoluda. Jednym słowem, Midar miał kłopoty. Ruszyć się nie mógł, zapaść pod ziemię też nie bardzo, jak nic musiał stoczyć bitkę z tymi, którzy o zlanie się prosili. Ivelios powiedziałby, że tacy przeciwnicy to dla mości krasnoluda nie wyzwanie.
A skoro mowa o Sowiookim, stary elf stanął właśnie naprzeciw alchemika. Włodarz wieży wyglądał na zdziwionego, jego oczy zdawały się mówić: tylko trzech szturmuje moje włości? Tylko trzech rozniosło miasto w pył i misterny plan Rylda? Nie, był jeszcze olbrzym. I dziwka Fortuna, która nie przyjęła ich ofiary błagalnej, spalonej na ołtarzu. Stary elf z ludzkim mieczem w dłoni.
Alchemik otarł rękawem usta. Nawet gdyby chciał, nic by nie zdołał powiedzieć. Nie przez magię, nie przez brak chęci, a dlatego, że ucięty język nie nadawał się do rozmowy. Ot zabezpieczenie, aby nawet po śmierci nie zdołał wyszeptać choćby skrawka planu nekromanty.
Zagrzechotała kościana laska. Alchemik ruszył do ataku.
Sowiooki zablokował pierwszy cios, ale chociaż przeciwnik wyglądał na chuderlawego, żylastego i niedożywionego, coś staremu elfowi mówiło, że to tylko pozory. Nie ciało było ważne dla takich jak on, a umysł i jego siła. Bez swoich transmutacyjnych kręgów nic zrobić nie mógł. Najprawdopodobniej nie miał w tej chwili nic do stracenia. Walczył, by go zabito, ale pod ostrze się nie podkładał. Był niczym chytry lis; wiedział na ile może sobie pozwolić. Zaczepiał, atakował i bronił się zupełnie tak, jakby jakaś jego część nie chciała dać się zabić.
Ivelios przeczuwał, że alchemik porzucił wszystko, co związane z białą wieżą. Najprawdopodobniej był tylko marionetką. Czy kierowała nim ta sama osoba, która namieszała na wybrzeżu i wysoko w górach? Czy to forpoczta kłopotów, które niczym burzowe chmury ciągnął nad Keronię? Pionki nie miały znaczenia. Trzeba będzie złapać nić ważniejszą, prowadzącą bezpośrednio do tego, który nimi kieruje. Za tym wszystkim kryło się coś, co wywoływało ciarki na starych plecach elfa. Zaraz po powrocie do Eilendyr będzie musiał to przemyśleć; być może Soren albo Mammon będą coś wiedzieć. Jeżeli nie, uda się do Omfalos znanej jako Pióro.
Elf odskoczył. Sapnął. Alchemik musiał coś zrobić z kościaną laską. Nie była groźna, ale przyjmując na siebie ataki nie dopuszczała ich do tego, który ją trzymał. Z pewnością nie zaklęcie. Gdzie był więc krąg, który utrzymywał barierę odpychającą? Bez jej zdjęcia, nie zdoła go zrobić. Chociaż… Bystre elfie oczy dostrzegły lukę. Tylko…
Brzeszczot miał pomysł. Brawo! Jeżeli dobrze wyceluje i trafi ostrzem w oczy jednej z bestii, pozostanie dwója. O jednego mniej. Widząc dziadka mierzącego się z jakimś chuderlawym mężczyzną, przez którego wszystko się zaczęło, zacisnął mocniej palce na rękojeści noża. Był ostry, nie tak jak sztylet, ale wystarczająco, by oślepić zwierzę. Ze słabym słuchem, bez wzroku, powinno być mniej niebezpiecznym przeciwnikiem. Teraz tylko należało wycelować.
Ciekawe, czy Heiana dotarła na skraj lasu. W ogóle, co on głupi i durny sobie myślał, robiąc to, co zrobił; nawet nie chciał nazywać tego po imieniu, bo czuł jak się czerwieni. O, ciekawe, co robiła Szept. Może złapała tego łazęgę, co uciekał, jakby go wygłodniałe psy goniły. Jakby tak posłuchał… Ale usłyszał warczenie.
W przeciwieństwie do Szept umiał rzucać nożem. Kto go tego nauczył. A, ten dureń Lucien, co to się go teraz wypiera. Z resztą nie ważne, ważne, że trafił w vargra oczy. Oj jak pięknie zaskomlało wilczysko.
- Ale Lu... - zaczęła Iskra i nie wiedziała, czy to do końca bezpieczne tak mówić Cieniowi... Ale spróbuje. Zawsze próbować można. Przecież to nic złego - Ale Lu... Ty tu zostajesz.
Wilkowi, któremu chwilowo złość przeszła, wcale nie spodobało się to, że Szept ma cokolwiek... Utrzymać. Nie, zdecydowanie nie.
- Nie będziesz nic sama trzymać - burknął stanowczo i zrobił jedną ze swoich nieprzejednanych min. Nie było mowy by mu to z głowy wybić. Pomoże jej, sił użyczy... Czy coś tam. Na pewno nie da się jej w to pakować samej.
- Przenieśliśmy ich - wtrąciła się Myszołów obserwując uważnie wejście do głównej sali, jakby coś wychwyciła w ciemnościach tam panujących - Teraz są na ujemnym poziomie, tym prawie całym zalanym - uśmiechnęła się kątem ust nie wiedzieć czemu, a z aksamitnej ciemności kanału wyłonił się nikt inny jak Szczur. Równie uśmiechnięty, równie szyderczy jak zawsze. A za nim... Dibbler.
- Góra się wami interesuje - mruknął GSP przyglądając się ostrzu jednego ze sztyletów. Najwyraźniej w Gildii było teraz więcej Cieni niż kiedykolwiek indziej.
Alchemik nie przypuszczał, że kurier z tymi mniej ważnymi dokumentami właśnie toczy bój, aby umknąć z miasta. Gdyby wiedział, pewnie postępowałby inaczej z elfem. Albo znalazł chwilę, by utworzyć krąg, śląc pomoc kurierowi. Szczęście, że orzeł będący informacją samą w sobie, opuścił portowe miasto. To, co było najważniejsze, zostało ocalone. Teraz inni będą kontynuować dzieło mistrza Sinodziobego.
Miecz źle leżał w elfiej dłoni. Bystre jednak oczy dostrzegły szansę. Gdy w kościanej lasce budził się transmutacyjny krąg naniesiony na piszczele, nim jeszcze wzniesiona została bariera, tworzyła się szansa zadania ciosu. Sekunda ledwie, mrugnięcie okiem. Nie na cios, poprawił się Ivelios, a na celny rzut sztyletem.
Elf nie wiedział tylko, że i alchemik potrafi dostrzec to, co zdaje się być niedostrzegalne. Chciał swojego przeciwnika zabić, ot tak, a potem niech się dzieje co chce. Jak ma zginąć, zabierze go ze sobą.
Cios. Atak. Obrona. I tak w kółko, kiedy oboje się testowali, kiedy oboje doskonalili plan.
Brzeszczot miał jednego wyrośniętego wilka z głowy. Pozostały jeszcze dwa śmierdzące cholerstwa. Ogień, który wywołała magiczka wygasał. Z jednej strony najemnik się cieszył, bo przestanie go w nosie kręcić, ale z drugiej był on całkiem dobrą ochroną przed zwierzętami, które instynktownie bały się ognia. No ale nie można mieć bułki i zjeść bułki, czy jakoś tak.
Dar zagryzł wargę i postanowił nie bawić się w chowanego z vargrami, ale nie przewidział, że bestie są bystrzejsze niż leśne wilki. Polowały w stadzie, albo parami. Im było ich mniej, tym mocniej ze sobą współpracowały, porozumiewając się w nieznany ani magom, ani ludziom sposób.
Brzeszczot miał kłopot. Ogień zgasł, a on miał jednego vargra przed sobą, a drugiego za sobą. Cóż, pewnie gdyby był kimś innym, zacząłby się bać i modlić do bogów. Soren za coś takiego nakopałby mu do tyłka, obijając boskie pośladki. Nie ma wyjścia z sytuacji – mawiał – To je sobie zrób, a nie płacz w rękaw. Najemnik właśnie to chciał zrobić.
Raz, dwa, trzy – tyle czasu potrzebował krąg transmutacyjny, aby się aktywować. Chwila, ledwie mrugnięcie okiem. Kolejny atak zakończył się przeturlaniem elfa za przewrócony wóz. Odsapnął, przetarł rękawem czoło i schylając się, zlokalizował nogi i buty alchemika; mężczyzna stał w miejscu, przez chwilę, bo zaraz zrobił krok do przodu.
Sowiooki chwycił za sztylet; drżały mu palce, kiedy zaciskał je na gładkiej rękojeści. Ileż to lat minęło, odkąd miał broń w ręku, po coś więcej niż na polowaniu. Elf westchnął, upychając niesforne, czerwone kosmyki w całkiem już rozwalony kok. Jego dojrzała, ale bynajmniej nie starcza twarz, zdradzała nie tyle zmęczenie, co żal. Fortuna zagrała mu na nosie, a jej towarzysz Pech zadrwił okrutnie. Ivelios przekonał się, że czasami informacje to nie wszystko, że ich brak wcale nie oznacza, że czegoś nie ma. Nawet nie wiedział, jak bardzo jego Los został wypaczony przez dziwkę Fortunę.
Kroki alchemika zamarły. Staremu elfowi zdawało się, że nagle wszystko ucichło.
Gdzieś tam walczył jego wnuk. Jak przez mgłę słyszał warczenie vargrów, szczęk krasnoludzkiego toporka i szybki oddech najemnika. Dobrze, że wrócił cały. Jak tylko znajdą się na powrót w Eilendyr, będzie musiał spędzić z nim więcej czasu. Fril się ucieszy, a i wszyscy będą mieć oko na mieszańca, co by znowu gdzieś im nie zniknął. Szept się pewnie ucieszy. Tak, będzie musiał wyprawić ucztę, by ich wszystkich przeprosić za swoje uczynki. Lofar dostarczy miód i orzeszkową gorzałkę. Kuzynka Frila upiecze ciasta i ciasteczka, będąc zadowoloną, że może komuś pomóc, jednocześnie robiąc to, co kocha.
Jednak najpierw trzeba było zamknąć wszystkie sprawy na wybrzeżu.
Zhao przygryzła wargę. No i jak ona miała go chronić jak ten pacan nie chciał zostawać na górze? No jak? Niech go szlag i owoce morskie.
- Niech ci będzie - burknęła ewidentnie niezadowolona z tego faktu. A co, jeśli oboje tam zginą... Co z dziećmi? Czy on o tym pomyślał? Pewnie nie.
Cień nie pomyślał, Iskra nie pomyślała, że w sumie to ona mogłaby pozostać na górze.
- Ja też idę - wypalił z automatu Wilk przerzucając spojrzeniem pomiędzy Szept, Darmarem i Cano. Przybyłych dwóch Cieni zignorował.
- To ja też chcę iść - dorzuciła Iskra, chyba dopiero zdając sobie sprawę, że Szept zamierza pakować się w jakieś kłopoty. A jak wiadomo, nie puści przyjaciółki samej. Co to to nie.
Zaś Dibbler i Szczur zwinęli po drodze Myszołów i zniknęli w jednej z komnat. Chyba złodziejka miała najmniej argumentów przeciw ich obecności. Poza tym, zdawać by się mogło, że mają coś do przedyskutowania.
Miał tylko jedną szansę. Jeżeli spudłuje, jeśli się zawaha… Zbyt szybki oddech, drgnięcie ręki, rozproszenie… Jeżeli się nie skupi i nie skoncentruje, straci jedyną szansę na pokonanie alchemika; drugiej już nie dostanie, bo wątpił, że przeciwnik będzie na tyle głupi, aby dać mu spróbować poraz kolejny.
Zaszurały buty. Alchemik zrobił krok, potem drugi, zbliżając się do przewróconego wozu.
Rauhallinen hiljaisuus, tähdet ovat - w myślach odmówił litanię przeciwko strachowi - Nie mogę się lękać, strach zabija umysł, strach jest małą śmiercią, która niesie ze sobą całkowite unicestwienie. Stawię mu czoło. Pozwolę, aby zalał mnie i przelał się przeze mnie, a kiedy odpłynie, obrócę oko swej jaźni i spojrzę na jego drogę. Tam, gdzie przeszedł strach, nie będzie już nic. Zostanę tylko ja.
Darrus sapnął. Radził sobie gorzej niż krasnolud. Wilka pewnie by umiał podejść, ale vargr? Jak przebić tej bestii grubą skórę? Jak zranić, jak zabić? I co to w ogóle, do cholery, było za szkaradzieństwo? Jakby chociaż raz, w ich przygodach, nie mogli spotkać wrogiego puchatego króliczka, bez zębów i pazurów. Najemnik się uśmiechnął na samą myśl o tym, że miałby walczyć z puchatym króliczkiem, z miękkim ogonkiem, uszkami, łapkami i marchewką. Vargr nie był puchaty. Musiał go jakoś załatwić. I miał nawet plan.
Nenna obserwowała alchemika; jak walczył, jak parował ataki, jak chronił własne życie za tarczą. Nigdy wcześniej nie widziała go w taki stanie; z jednej strony nie miał nic do stracenia, mógł zginąć dla dobra swojego pana, a z drugiej tak zaciekle się bronił. Był równie sumienny teraz, jak i wtedy, gdy eksperymentował na elfach. Nenna widziała wtedy w jego oczach zapał i dziką radość, swoistą dumę, której nawet nie próbował kryć. Biała Wieża powinna spłonąć i Nenna wiedziała, że spłonie. Alchemik powinien zginąć i Nenna wiedziała, że zginie.
Nie mogę się lękać, strach zabija umysł - Sowiookiego ogarnął spokój. Stary elf postawił wszystko na jedną kartę. Wyskoczył zza wozu, wstrzymał oddech, aby mieć pewniejszą rękę i wrzucił ostrzem.
Nóż przebił się przez niepodniesioną barierę. Sekunda później i odbiłby się od ochronnego kręgu transmutacyjnego, upadając na ziemię. Alchemik był zdziwiony, nie przypuszczał, że jego krąg zostanie ominięty. Nie mógł odmówić celności elfowi, jednak…
Kościana laska upadła z brzękiem. Ciało alchemika zwaliło się tuż obok, a krew z rany w piersi zaczęła zbierać się w miejscu, gdzie brakowało wypełnienia bruku.
Obok wozu upadło drugie ciało.
Twarz Iveliosa wyrażała zdziwienie; szeroko otwarte oczy, uchylone usta. Właściwie nie wiedział, co się stało. Jak? Przecież wszystko przemyślał.
Opuścił głowę i spojrzał na kościaną rękojeść sztyletu, którego ostrze wbiło mu się w serce.
Alchemik też wszystko przemyślał. Wiedział, że rzucając ostrzem, elf będzie przez chwilę bezbronny. Wykorzystał okazję.
Elf chciał przetrzeć spocone czoło, ale nie miał siły podnieść ręki. Czerwone włosy rozsypały się wokół jego twarzy; miodowe oczy zdawały się gasnąć. Oddychał coraz ciężej, coraz trudniej było mu złapać oddech.
Ivelios czuł dziwny smutek. Żal jakiś. Czy tak miało się to wszystko skończyć? W ludzkim mieście, z dala od domu, przed czasem, z ręki przeciwnika? Bogowie najdrożsi, zabieracie coś, co zawsze było wasze, jednak zbyt szybko. Jeszcze nie teraz, jeszcze…
Nóż z nałożonym kręgiem zatruwał.
Elf pomyślał o wnuku. Tak bardzo chciał mu tego oszczędzić. Bogowie, gdybyście mogli zabrać go tak, by…
Mrugnął, chcąc przegonić sprzed powiek mgłę, ale rozmyty obraz się nie zmienił.
Kiedy pomyślał o najemniku…
Usta mu drgnęły, samotna łza spłynęła po policzku.
Powieki opadły.
Vargr łupnął na bruk; martwy
znieruchomiał, a najemnik najchętniej położyłby się obok niego; był zmęczony, miał już dość. Od tej chwili vargry były w pierwszej trójce najbardziej znienawidzonych przez niego zwierząt. Został jeszcze jeden. Dar mocniej zacisnął palce na rękojeści sztyletu. Musiał zaatakować, musiał…
Nagle umysł najemnika wypełnił się ptasim lamentem i rozpaczą; sowy krzyczały, a ich krzyk był pełen bólu, rozrywającego najmniejszą komórkę ciała. Sprawiał ból, mentalny, najgorszy. Brzeszczot upuścił sztylet, ostrze upadło z hukiem na brukowany dziedziniec, wbijając się w miękką ziemię pomiędzy kostkami. Zatykając rękoma uszy, nie chcąc słyszeć sowiego lamentu, najemnik zapomniał, że przecież ich skrzek rozbrzmiewa w jego myślach. Upadł na kolana, obejmując rękoma głowę opartą o zimne, białe kostki tworzące bruk. Oddychał szybko, nie mogąc uspokoić szaleńczego bicia serca. Sowy krzyczały. Ich ból, ich rozpacz… Najemnik nie miał chwili, by zebrać myśli, by pomyśleć i zrozumieć ich cierpienie, bo dlaczego by…
Vargr warknął ostrzegawczo, rzucając się na mieszańca.
Dziwka Fortuna uśmiechnęła się; był to uśmiech szaleńczy, złowrogi, ale pełen zadowolenia i dumy. Tak, zagrała Losowi na nosie, wydarła mu elfie istnienie i wypaczyła je tak, jak chciała. Los przegrał z fortuną, zmiennym i nieobliczalnym kołem, którego nie mógł kontrolować. Zagapił się, zajęty innymi istnieniami; Los nie mógł być wszędzie, nie widział wszystkiego. Fortuna i Pech mieli szczęście.
Tak, niech teraz Los kłopota się z tym, co mu przyniosła. Los i ludzie.
Iskra się nie spodziewała. W zasadzie, nikt się nie spodziewał, że magowie już są nosicielami, ale to właśnie Zhao coś... Ktoś przygniótł do ściany, jakby co najmniej mieli tam wielkiego potwora. Nieco się szamocząc zdołała wyjrzeć ponad ramieniem szaleńca ją osłaniającego... I zobaczyła, a raczej wyczuła, jak jeden z magów odwołuje się do magii żywiołów. Rozpoznała w tym nić czaru ognia, więc zdołała jedynie podnieść słabą tarczę, by zmienić tor lotu kuli. I tak też, Luciena ledwo drasnęło po boku, lekko przypaliło płaszcz i koszulę. A Iskra, nadal przygnieciona, dostawała wręcz szału.
- Przecież coś sobie zrobisz! - mógł usłyszeć w odpowiedzi na swój komentarz. I elfka dała Cieniowi po łapach i czym prędzej dobrała się do jego boku sprawdzając spieczoną skórę. Nie wyglądało to dobrze...
- WILK! - krzyknęła nie zwracając uwagi na resztę, a mały szaraczek Pan Władca powlókł się w kierunku tej dwójki, choć o wiele bardziej interesowała go Szept i jej rany. I byłby już obok magiczki, nawet z byle powodu, gdyby nie wołanie Zhao. W końcu, musiał trzymac kamuflaż, a jak wiadomo, Cienie zawsze trzymają się razem...
- Jest konieczne - warknęła Iskra wchodząc mu w słowo i bezceremonialnie rozdarła koszulę Cienia na boku ułatwiając dojście do rany. Wilk zaś fachowo się przyjrzał, nawet kapelusz ściągnął i przydługawe szare włosy w kuzyk związał rzemykiem nim się do roboty zabrał.
- Każde oparzenie może skończyć się źle - skomentował tylko nie chcąc zbytnio Cienia drażnić i sięgnął magii. Leczenie nie trwało długo.
- A ty nie waż się więcej tak robić - burknęła obrażona elfka łapiąc Poszukiwacza za poły pozostałej koszuli i przyciągając go do siebie - Nigdy - wargi elfki musnęły jego usta w krótkim pocałunku i elfka odsunęła się pozwalając Wilkowi robić co trzeba.
- To ja będę robić dokładnie to samo - odgryzła się mając nadzieję, że Cień zaniecha ten szaleńczy pomysł i da spokój. Choć gdzieś tam, głębiej, wiedziała, że nic z tego. Uparł się.
Wilk natomiast nie odpowiedział na słowa Cienia skupiając się bardziej w tej chwili na dobrym spleceniu czaru.
- Mamy - odpowiedziała złodziejowi Iskra mimowolnie zerkając na szyję Poszukiwacza. Swoja drogą, ciekawe czy on go nadal ma... - Ale to nie działa tak jak myślisz - innymi słowy, Cano nic o elfach nie wiedział i tyle, o. Przynajmniej w mniemaniu Iskry.
Wilk, skończywszy łatanie boku Cienia odsunął się nieco i znów nałożył kapelusz na głowę. Odezwać się do niej, czy nie odezwać... I tu u elfa odezwała się zazdrość wraz ze złością i stwierdził, że niech ją sobie łata jej nowy kochać, Darmaś Ciemniasty.
Dar nie słyszał nic poza sowim krzykiem, wypełniającym jego głowę. Świat dookoła przestał mieć znaczenie. Ból był nie do zniesienia. Tarok, biała wieża, vargry – wszystko to stało się mniej ważne, nieistotne. Najemnik skupiał się tylko na sowach, na promieniującym przez mentalne łącze bólu. Dlaczego, dlaczego one tak cierpiały?
- Brzeszczot!
Przez otępiały umysł dotarł do niego krzyk wrednej magiczki. Był pełen troski, przerażenia. Najemnik nic nie rozumiał. Chciał podnieść głowę, ale sowi wrzask sprawił, że zacisnął mocniej palce na uszach.
Przestańcie!
Więź z sowami została zerwana. Nagle wszystko zamilkło, a cisza sprawiła, że najemnik przez chwilę nie wiedział, co się stało.
- Brzeszczot!
Przed nim stanęła Niraneth. Pod jej ramieniem widział zjeżonego vargra i już chciał szarpnąć elfkę, już ją pociągnąć w bok, kiedy ta wyszeptała słowa mocy, rzucając zaklęcie. Kichnął. Zdezorientowany wstał, rozglądając się po pobojowisku; vargry leżały martwe, strażnicy, wieża… Spojrzał na elfkę. W sumie uratowała mu życie. Powinien jej podziękować, ale na pewno tego nie zrobi, o może jej wypomnieć, że się spóźniła i guzdrała. Chciał jej to powiedzieć, ale…
- Szept… - najemnik zamrugał, dopiero teraz zauważając, że elfka drży i coś zdecydowanie jest nie tak. Sowi krzyk w jego głosie umilkł. Złe, niedobre przeczucie go nie opuszczało. - Czemu ty płaczesz? - zapytał, ścierając kciukiem płynąca po jej policzku łzę. Nie rozumiał. Moczymorda? Czy coś złego stało się krasnoludowi? Nigdzie go nie widział, w ogóle nie słyszał. - Zrobili ci coś? - nie wiedział dlaczego, ale serce zaczęło bić mu szybciej, a spocone ręce drżeć. - Dłonie mi się trzęsą - był zdziwiony, nawet uniósł ręce, zupełnie tak, jakby sądził, że to tylko ze zmęczenia. - Gdzie dziadek? - pytanie to wydawało mu się dziwnie istotnie, ważne - rozejrzał się, stał pod takim kątem, że mógł zobaczyć martwe, nieruchome ciało alchemika; nie mógł to być ktoś inny, bowiem chyba tylko dziwni wariaci mieli skórę bladą, jak śnieg. Skoro więc elfka była tutaj, alchemika zabić musiał Ivelios, bo przecież nie Moczymorda.
Gdzie więc był dziadek?
Najemnik ruszył w stronę wozu. Krok za krokiem zbliżał się do przewróconej i zniszczonej furmanki, z każdą mijającą stopą czując, jak bardzo nie chce tam iść. Nie rozumiał tych obaw, nie potrafił wyjaśnić swojego strachu i ucisku na sercu. Skąd brało się to przeczucie, które sprawiało, że zaczął się pocić, a oddech przyśpieszył tak, że nie potrafił go unormować?
Krzyk sów. Ich rozpacz.
Dreszcz przebiegł najemnikowi po plecach. Przyśpieszył, aż w końcu zaczął biec.
Ciało dziadka leżało nieruchome.
Rękojeść noża sterczała mu z piersi, niczym dziwna karykatura.
Krew…
- Straciłaś Gwiazdę? - spytała Iskra nie kryjąc zdziwienia. Ktoś tu był niedoinformowany. Mocno niedoinformowany. A kto wie, czy informacje jakich nie posiada Iskra nie zburzyłyby spokoju pomiędzy nią a Cieniem...
Wilk nie mówił nic. Słuchał. Jak wiadomo, czasem milczeniem można więcej zdziałać niż jakimiś słowami. Tak więc milczał. Słuchał.
- W ogóle to... Czemu Kyria nie chciała cię puścić? - kolejne pytanie ze strony Iskry, która chyba dopiero teraz zaczęła kojarzyć fakty. No tak, córeczka bezpieczna, to można zacząć zwracać uwagę na inne rzeczy.
Iskra ściągnęła brwi. Nie lubiła być niedoinformowana... Zwłaszcza jeśli informacje tyczyły się osób jej bliskich. A Szept do takowych właśnie należała. Jednak wraz z kolejnymi słowami elfki Zhao zwalniała kroku, aż w końcu stanęła wpatrując się w plecy magiczki. I pech chciał, że dosłyszała Lucienowe mruki o mutantach. I nagle stała się jasność i oświecenie.
- Ty... - nie dokończyła, ale spojrzenie jakim obdarzyła Luciena mogło mówić samo za siebie. Podbiegła do Szept zrównując się z nią. Najwyraźniej obaj panowie mieli pecha.
- Nic nie wiedziałam... - mruknęła jakby chciała się usprawiedliwić. Zresztą, co jej głos mógł wobec woli Czerwonego Maga... Nic. A jeszcze by ściągnęła niebezpieczeństwo na Natana...
- Artefakt sobie poczeka - burknęła jeszcze do Darmara niezbyt zadowolona z tego, że mu się tak śpieszy. I tak nie da mu go odpalić. To jej działka. Niech sobie nie myśli... Zresztą, nie jest Cieniem.
I wtedy Iskrę nawiedziła diaboliczna myśl (która na pewno nie była jej własną) co by Darmarowi pozwolić się wykazać. I sparzyć na artefakcie. Może czegoś się nauczy.
On nie żyje. Nie żyje. Nie ma w nim życia. Życie zostało mu odebrane. Nie żyje. Już nie wstanie, nie powie słowa, nie nakrzyczy, nie wymówi niczego dobrego, nie wpakuje go w kłopoty, nie będzie mógł nic zrobić, nic, bo nie żyje. Jego miodowe oczy zgasły, powieki opadły i miały się już więcej nie podnieść. Nieruchome ciało stygło, drętwiało. Wyglądał tak, jakby spał. W domu, wśród starych drzew. Twarz miał tak spokojną, jakby zaraz miał wstać, zaśmiać się i powiedzieć, że to tylko tak, że zmęczony osłabł, że nic mu nie jest.
On nie żyje. To był koniec. Nie wstanie, nic nie powie. Umarł i już go nie ma; w jednej chwili odszedł, tak po prostu.
Rękojeść kościanego sztyletu przypominała, upewniała, że odebrano mu życie. Przeszkadzała, była czymś, co nie powinno… Najemnik drgnął. Dotyk drobnej dłoni przywrócił go światu. Nawet nie umiał znaleźć słów, aby powiedzieć magiczce, jak dobrze, że tu jest.
Sztylet, musiał go wyciągnąć. Wyrzucić.
Ciężkim krokiem, trzymając się jedynie dzięki… właściwie nie wiedział czemu, uklęknął przy Iveliosie. Dłoń mu zadrżała, kiedy sięgnął po sztylet i wyciągnął go z nieruchomego ciała, wyrzucając jak najdalej. I chociaż wiedział, przyłożył palce do dziadkowej szyi. Szukał pewności, a może liczył, że elf zaraz uchyli powieki i uśmiechnie się do niego.
Zadrżał. - Midar. Idź go poszukać. Mogło mu się coś stać.
On wcale nie chciał... On...
- ŻE CO?! - Iskra nie wytrzymała i wydarła się na Cienia. Że co on nie chciał?!
- Coś ty sobie myślał kretynie jeden, że się nie dowiem?! - jeszcze brakowałoby tego, żeby rozwścieczona Zhao rzuciła się z pięściami na Cienia. Ale od tego chyba powstrzymywała ją obecność Darmara. I... Cano. I biedny Lucien, już mógł zacząć zbroić się w cierpliwość, bo chociaż Iskra nie zaatakowała bezpośrednio jego, to zawsze pozostawała zemsta pośrednia. Z nieszpetnym złodziejem w roli głównej... Tymczasem jednak postawiła na ignorancję. Odwróciła się znowu do magiczki biorąc głębszy wdech.
- Wybacz. Coś wyprowadziło mnie z równowagi - tak więc Cień został zdegradowany do rangi "czegoś" zamiast "kogoś".
- Bractwo nie sięgało - mruknęła jeszcze zezując, czy aby Wilk nie słucha. Sprawiał wrażenie raczej nieobecnego... - Z tego co wiem, był w Górach pod Czeluścią... Teraz wszystko do siebie pasuje... przeklęte Cienie.
Iskra westchnęła całkiem zmyślnie ignorując Luciena. Niech go diabli.
- Może i masz rację... - westchnęła. Bogowie, poświęciła tyle czasu żeby ich zeswatać a tu proszę... Wilk okazał się chybionym towarem. Szlag. A może... Zresztą, porozmawia z nimi jeszcze raz, kiedy skończą się te zabawy z artefaktem i będzie spokój. Przynajmniej jako taki, bo na to Poszukiwacz liczyć nie mógł. I chyba tylko on jeden. Przynajmniej ze strony Iskry.
- Zawsze możemy razem gdzieś wsiąknąć... - Iskra przywołała na usta lekki uśmiech. To by było... Zupełnie jak za dawnych lat. Bez zobowiązań. Bez problemów. Jedynie koń i wiatr we włosach...
Iskra się zapowietrzyła. Nabrała powietrza w usta i go nie wypuściła. Zaś wzrok elfki topić mógł teraz największe z lodowców w Górach Mgieł, mógł przepalać szaty na Nieuchwytnym i wypalać dziury w ścianach. Solana. Jeszcze jej kurwa jej tutaj było trzeba. ledwo zarejestrowała obecność Łowczyni, w końcu, elfka nie była jej problemem, ale... Kontrolne spojrzenie na Szept. Najwidoczniej reagowały na ten duecik podobnie.
Zaś w tunelach zawył wiatr jakby od jakiegoś przeciągu, co można by i wziąć za wycie duchów... A te dwie nie miały run. I Iskra skrycie liczyła, że duchy zainteresują się tymi... Niech je szlag. Ale samobójca Lucien musiał pokrzyżować jej plany.
Dłonie Iskry zacisnęły się w pięści, aż paznokcie przebiły skórę. Czarka goryczy właśnie się przelała, ale nim cokolwiek Zhao zdążyła powiedzieć, czy zrobić, wyczuła nagły ustęp w płynącej dotąd magii. A to mogło zwiastować tylko jedno. Odwróciła się szybko chcąc wznieść barierę, ale nie zdążyła.
Najpierw usłyszeli głuche tąpnięcie jak gdyby na ziemię spadł olbrzymi, płaski głaz. Dopiero potem przyszła fala. Iskra, która stała najdalej, została zmieciona z powierzchni ziemi jako pierwsza. Zaraz potem przyszła kolej na Darmara, Cano, a po chwili także i Szept, Łowczynię, Luciena, Solanę i Wilka.
Iskra przez chwilę sądziła, że to naprawdę koniec.
Jednak nie był to koniec, co dopiero może środek. Kaszląc i plując pyłem spróbowała się wydostać spod sterty kamieni. Nie za wiele słyszała. Najwyraźniej od fali magii runęła na nich część sufitu... Kaszlnęła jeszcze raz i odepchnęła jeden z mniejszych głazików. No, jeszcze z tuzin takich, a się wydostanie...
Pan Elf widząc co się święci, zdołał jedynie wyciągnąc rękę w kierunku Szept i... I niespodziewanie obudził się przywalony kamieniami z Łowczynią przy sobie. Biedak zamrugał i odgarnął gruz zebrany wokół siebie i towarzyszki. Cholera, ale ich wszystkich zasypało...
Wilk nie odważył się w tej chwili zbliżać do Szept. Poza tym on, krótkowzroczny facet jakże wrażliwy na krzywdę pań, najpierw dostrzegł złamaną rękę Łowczyni. I w mig znalazł się obok i przyjrzał się fachowo złamaniu.
- Trzeba nastawić - mruknął zerkając na twarz elfki - Będzie boleć - tu ton elfa się zmienił, zupełnie jakby nie chciał wcale członkini Czarnej Ręki ranić.
Za to Iskra, ledwie poczuła jak coś, jakaś siła, uwalnia ją spod gruzu, przetoczyła się na bok i zdążyła się podnieśc na kolana nim dopadł ją Lucien. A co jak co, mimo strachu o niego samego, który starała się konsekwentnie ignorować, nie potrafiła się o niego nie martwić. Ale fakty był jasne - nie było go obok kiedy spadł sufit. Pewnie osłaniał tą głupią zdzirę... Przysiadła na łydkach i otarła rękawem twarz. Jakieś rozcięcie spowodowane ostrym kamieniem idące wzdłuż linii szczęki, parę siniaków i stłuczone żebra...
- Idź sobie do Solany - powitała tak oto Cienia jeszcze się odsuwając od niego z buntem w oczach. Tymczasem ona podniosła się, nieco chwiejnie i biorąc przykłąd z Szept, też oparła się o ścianę. Nie potrzebuje jakiegoś tam Poszukiwacza... Pf. Niech portek poszuka, bo już je pewnie zgubił na widok Solany w tym przebrzydłym kostiumie.
- Sam jesteś śmieszny - warknęła Iskra wpatrując się w plecy Poszukiwacza. I wcale nie zdziwiło jej to, gdzie poszedł. Solana... Oby zamykała szczelnie drzwi, bo jej dni właśnie w tej chwili stały się dość ograniczone. Nawet za cenę dalszego życia w ukryciu. Ubije sukę. Dla dobra własnego, dzieci i ogólnej przyszłości.
Wilk poczuł się źle. Przecież Łowczyni tak cierpiała, a on głupi nie użył znieczulenia...
- Wybacz - bąknął pod nosem, ale najgorsze już było za nimi. I tylko raz spojrzał na Szept. W złym czasie, bo dwukolorowe spojrzenie spoczęło na elfce właśnie wtedy, gdy zajął się nią Darmar, a może raczej próbował się zająć. Wilk nie widział więcej uznając, że nie chce patrzeć. Za bardzo boli.
A Iskra znalazła sposób na odegranie się na bezczelnym Cieniu. Przecież biedny i opuszczony taki... Taki biedny Cano... Ktoś musi się nim zająć... I na tym właśnie skupiła się Iskra. Podeszła do złodzieja, delikatnie dotknęła jego boku.
- Bardzo cię boli? - zaświergotała słodkim głosikiem, jakby co najmniej od samego tonu miało mu być lepiej.
- Teraz nie mogę - mruknął Wilk, który napotkał niespodziewany problem... W końcu, żyły nie powinny się tak wywijać...
Rączki Zhao powędrowały pod koszulę biedaka złodzieja, chłodne palce musnęły obolałe miejsca, zaś Iskra sięgnęła magii, co by mu nieco ulżyć. W końcu, kto wie, być może to złamanie jest i Wilk będzie niezbędny...
- Teoretycznie - podjął Rince wcinając się w rozmowę o noclegu - Moglibyśmy... Praktycznie, lepiej będzie wrócić na górę, przespać się i zejść ponownie. W końcu, to niezbyt daleko a my potrzebujemy pełnego składu... Bez żadnych siniaków - nie wiedzieć czemu, mimochodem zerknął na Szept, choć rzecz jasna nie na długo i już po chwili jego wzrok błądził po wciąż naprawianej przez niego ręce Łowczyni. Musiał się czymś zająć...
Wilk miał szczęście, że siedział do Luciena tyłem, bo mógł sobie robić miny do woli. I wcale nie przejął się tym, że Łowczyni może potem wszystko Lucienowi wygadać.
- Ja się zajmę Cano - wtrąciła Iskra nie zaszczycając Lu spojrzeniem, a całą niemalże uwagę skupiając na złodzieju. W końcu, medykiem to ona nie była... Ale kilka chwil i złodziej odczuł ulgę, co i odmalowało się na jego twarzy - Gotowe - dorzuciła jeszcze elfka siląc się na uśmiech, a w duchu wyklinając Solanę od wszystkiego.
- Potrzebuję czasu żeby zając się wszystkimi - burknął Wilk słysząc, że Darmar coś tam marudzi o jego osobie. No i co, że mieli medyka... Zresztą, skoro chcieli już od razu go wykańczać, dobrze. Potem sami sobie... Nie, wróć. Musi się trzymać jak najdłużej. W końcu, musi wydostać stąd wszystkich. Najwyraźniej elfi władca uznał się za jedynego myślącego w tej bandzie.
Iskra uśmiechnęła się pod nosem. Co jak co, ale złodziej chyba pojmował skąd jej nagłe zainteresowanie jego osobą. I chyba podjął grę po jej stronie. Zresztą, co mu szkodzi...
Uważniej też przysłuchała się wymianie zdań pomiędzy Cano a Szept. Chronić to, co niemagiczne... Najwyraźniej Nira doszła już do tego co miałą na myśli Astrid. Zhao wzdrygnęła się przypominając sobie resztę rozmowy. Nie zdoła odpalić artefaktu... Z dalszych słów Nocnej Damy wywnioskowała tyle, że ta przejmie kontrolę nad jej ciałem. Ciekawe tylko kiedy. Na ile. I... Jak.
- To idziemy - stwierdziła elfka otrzepując się jeszcze z pyłu i kurzu. Wilk za to zrobił całkiem zadowoloną minę. W końcu, poskładał rękę elfki do kupy.
Brzeszczot usłyszał kroki odchodzącej magiczki. Został sam. Sam z…
Cień pojawił się nad białą wieżą.
Wielkie skrzydła wzbiły kurz, kiedy sowa z Kolhu’Dur miękko siadła na brukowanym dziedzińcu, składając skrzydła. Białe pióra zdawały się pochłaniać promienie słońca, kiedy ptaszysko pochyliło łeb nad nieruchomym ciałem elfa.
Ku białej wieży zmierzały jeszcze dwie sowy.
Zabierzcie go do domu.
Kiedy sowa schylając głowę nad ciałem przyjaciela wielkich ptaków, podniosła go delikatnie by odlecieć, coś pociągnęło najemnika za rękaw; mała dziewczynka stanęła obok, a wąż na jej ramionach zasyczał. Nenna wsunęła drobną dłoń w dużą i szorstką rękę. Zdawała się być taka… Spokojna, jakby odetchnęła z ulgą, jakby niewiarygodnie ciężki ciężar zdjęto z jej wątłych ramionek. Szaleństwo minęło, nie mając już racji bytu; Tarok upadło, alchemik odszedł i chociaż zło pozostało, wszystko się skończyło. Prawie. Dziewczynka miała jeszcze coś do zrobienia. Obiecała to umęczonym duszom. Obiecała to sobie, kiedy leżała skuta i czekała aż krąg transmutacyjny, w którym umieścił ją alchemik zadziała. Przyrzekła, że pewnego dnia, wszystko to przestanie istnieć. Nie zostanie kamień na kamieniu, a biała wieża runie, podziemia pod nią wypełnią się wodą i nigdy więcej nie ucierpią elfy. Nenna pamiętała swoją matkę, pamiętała braciszka, ich podróż do portu i strażników. Nie wymazała z umysłu obrazu cierpiących elfów, ani widoku zniekształconych, zdeformowanych długouchych ciał. Dziewczynka wiedziała, że alchemik był jedynie pionkiem, nic nieznaczącym, mającym wykonać najgorszą robotę. Władcą marionetek był ktoś inny i Nenna po zakończeniu spraw tutaj, ruszy za cienką nicią, którą pochwyciła w lochach.
- Fortuna prowadzi bardzo niebezpieczną grę.
- Bogowie zawsze igrają z życiem - najemnikowi najwyraźniej nie przeszkadzał uścisk małych palców dziewczynki; może był w szoku, a może miał pewność, że nic złego mu się nie stanie. Dziwka Fortuna bawiła się życiem, zabrała dziadka. Po co? Dla zabawy, by wywołać zamieszanie i cieszyć się skutkami? Co knuła ta stara dziwka?
- Jednak ona sprzeciwia się Losowi. Stąpając po cienkim lodzie, dąży do niebezpiecznego.
- O ile bogowie podobni są do ludzi, pewnie chodzi o władzę.
- Z chwilą strącenia Losu z trójnogu, Fortuna zyska kontrolę nad losem żywych istot.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Bo ten, który podarował mi imię, jest pierwszą ofiarą jej manipulacji. Nie pozwól, aby przez jej dążenie do destrukcji, los odwrócił się od waszego życia.
- Kim tak właściwie jesteś?
- Nenna. Teraz powinieneś uciekać.
- Dlaczego?
- Biała wieża przestanie istnieć. Spełnię obietnicę, którą złożyłam.
Brzeszczot nie miał czasu na rozpacz. Musiał wziąć się w garść i zadbać o przyjaciół. Dziadek już nie mógł tego zrobić, więc sam się tym zajmie. Nie pozwoli, nie da skrzywdzić nikogo więcej. Szept i Midar – trzeba jak najszybciej ich stąd zabrać. Nenna słowem nie pisnęła, co zamierza, ale najemnik miał dziwne przeczucie, że nie będzie to nic dobrego. Dziewczynka choć na niewinną wyglądała, w oczach miała coś złego.
W biegu, poinstruował sowy. Musiały ich stąd jak najszybciej zabrać. Byle dalej od miasta.
- Szept! Midar! - palcem wskazał im lecące ptaki - Skaczcie! - jeżeli go nie posłuchają, sowy chwycą ich w locie.
Mniejsza obniżyła lot i złapała najemnika.
Wilk niezbyt chętnie podchodził do pomysłu spania z Łowczynią. W końcu, była tu też Szept... Co prawda, chyba nie chciała z nim rozmawiać i ciągle go ignorowała, ale... No nie będzie spał z elfką i tyle. I tak też pokręcił głową i ulokował się sam gdzieś pod ścianą, zakładając ręce pod głowę i nasuwając kapelusz na twarz. Nie będzie go tu nikt chędożył.
A Iskra... Iskra, w którą chyba sam diabeł, czy też diablica wstąpiła, wcale nie miała zamiaru przestać Poszukiwacza irytować. W końcu, zasłużył sobie. Głupi Cień, niech go szlag. Korzystając z tego, że Cano usadowił się pod ścianą i coś zaczął ze swoją bronią robić, przysunęła się siadając przy nim. I niby chwila rozmowy, niezobowiązująca pogawędka, a chwilę potem już spała z głowę opartą na złodziejskim ramieniu. Ale to przecież przypadek, zmęczona była, oczywiście, że tak.
[Co do wątku - Ok, ale musisz zacząć, bo nie mam pomysłu ;) ]
Sowy były już poza murami, w połowie drogi do linii lasu.
W momencie, kiedy najemnik przedostawał się z ptasich szponów na grzbiet, za jego plecami wybuchło prawdziwe piekło. Nenna dotrzymała swojej obietnicy, a oni, gdyby zostali w portowym mieście odrobinę dłużej, zostaliby starci na pył i nic z ich ciał nie dałoby się odzyskać. Nenna zemściła się na tym, co było dla niej manifestacją i kwintesencją zła, zniszczyła wszystko, co niosło ślad działań alchemika.
Tarok płonęło. Pożar, który już przygasł i nie stanowił niebezpieczeństwa, nagle wezbrał na sile; płomienie szalały, pochłaniając wszystko, co tylko dawało im siłę. Pchany niewidzialną siłą, trawił nawet to, czego nie powinien.
Brzeszczot obejrzał się.
Wewnętrzne mury naruszone przez wybuchy prochu, runęły, kiedy pochłonął je ogień. Gdyby ktoś mógłby przyjrzeć się im bliżej, dostrzegłby kształt płomieni, przypominający wężowe głowy. Pożerały wszystko. Tarok płonęło, a czarny dym unoszący się nad nim, zasłaniał morze; nie było wiatru, więc nic nie mogło przegonić gryzących chmur, wiszących nad miastem.
Ponad tym wszystkim, przyglądając się, jak pożar niszczy alchemikowe dzieło, unosiła się Nenna. Niewyraźny punkt na tle kłębiącego się dymu i bijącego od ognia żaru, który najwyraźniej jej nie szkodził. Gdyby ktoś mógł zobaczyć jej twarz, dostrzegłby szeroki, pełen zadowolenia uśmiech. Nenna była szczęśliwa, Tarok płonęło, jednak… Dziewczynka obejrzała się, zupełnie tak, jakby sprawdzała, czy sowy są dostatecznie daleko. Były.
W jednej chwili wybrzeżem wstrząsnął wybuch. Huk był ogłuszający. Pęd powietrza rozbiegł się we wszystkie strony i gdyby nie były to wielkie sowy z Kolhu’Dur, nie poradziłyby sobie.
Biała wieża przestała istnieć. Cały teren wokół niej też. Wybuchło, zostało zniszczone za sprawą magii, albo czegoś innego – nie ważne. Nic nie zostało. Przez rozwiany dym dostrzec można było wyrwę w ziemi, dół, dziurę, krater bardziej, w miejscu, gdzie kiedyś stała wieża.
Zniszczone. Nareszcie wszystko było zniszczone.
~~
Tym razem Szept nie zdążyła jej odpowiedzieć.
Najemnik słyszał, o co pytała uzdrowicielka i najchętniej uciekłby gdzieś daleko, byle nie słuchać pytań, byle nie musieć słuchać troski, żalu i pocieszeń. Nie chciał tego, nie teraz, gdy każde wspomnienie o dziadku mogło go złamać. Jedno słowo, jeden gest i… Pokręcił głową, wtulając ją w szorstkie, ptasie pióra.
Weź się w garść. Jeszcze nie teraz. Będzie czas na płacz, kiedy upewnisz się, że wszystko jest dobrze, z przyjaciółmi. Musisz być pewny, nie możesz ich zostawić.
Uspokój się. Weź głęboki oddech i nie pozwól emocjom tobą kierować. Głowa ich pełna nie jest dobra do myślenia.
Pamiętał tę rozmowę z dziadkiem, jakby odbyła się przed chwilą, a nie kilka lat temu, gdy był małym dzieciakiem z mlekiem pod nosem. Ivelios zawsze najpierw nakazywał mu się uspokoić, odłożyć emocje na bok, by potem móc się na nich skupić. Dziadek zawsze wiedział, co zrobić, by wybrnąć z jakiejś sytuacji. Czyżby jego rady już na zawsze miały pozostać w umyśle wnuka?
Sowa obniżyła lot. Podczas gdy pierwsza odleciała, ta została, najwyraźniej czekając na półelfa, który nie chciał myśleć o tym, co będzie się działo w stolicy. Eilendyr zawrze, nie tylko dlatego, że umarł elf ze starego rodu, ale także przez zignorowanie problemów z Tarok. Krokusica… Stop. Nie teraz.
- Powinniśmy stąd jak najszybciej odejść - grupa uciekinierów nie zwróciła uwagi najemnika; nie widział nigdzie szamanki z wilkołakiem i miał nadzieję, że jak zwykle wciągnęło ich coś ważnego, najpewniej związanego z wyniszczonymi uciekinierami. Jasha kręcił się koło olbrzyma, któremu się to nie podobało. Oboje wyglądali na bezpiecznych. - Nim chmura tu dotrze.
Nad brzegiem morza unosił się dym. Mury miasta były zniszczone. Pożar słabł, zupełnie tak, jakby zależny był od woli Nenny; kiedy zniknęła dziewczynka, zaczął słabnąć ogień, ale dym pozostał.
- Szept, zabierzesz ich stąd, prawda? - szybko, szybko, byle nie dać im możliwości na pocieszenie, na dobre słowa. Wiedział, że chcą dobrze, że chcą pomóc, ale… - Sowy mogą pomóc - jedno spojrzenie na najemnika wystarczyło, by dostrzec, że nie jest z nim dobrze.
Iskra, jak to Iskra, postanowiła, choć nieświadomie, bo śpiąc, że jeszcze utrudni Lucienowi życie. I tak też, większość nocy Poszukiwacz śnić mógł sobie jakże cudowne sny o tym jak Iskra z Cano... A, żeby było jeszcze ciekawiej, brutalnie go w nocy wybudzono, choć to chyba ten chłód. I Lucien zobaczyć mógł śpiącą furiatkę tak wtuloną w złodzieja jakby ten był co najmniej jakimś kożuchem. A wiadomo, Cano wcale nie miał nic przeciwko. W końcu i jemu zimno było.
A gdyby się rozejrzał... Zobaczyć by mógł, że kogoś tu nie ma. Kogoś bardzo konkretnego. A nawet dwóch osób. Brakowało zarówno Szept jak i Wilka.
- Szept, zabierzesz ich stąd, prawda? Sowy mogą pomóc.
- Zabiorę. Do domu.
Najemnik odetchnął z ulgą. Pewność, którą słyszał w głosie magiczki sprawiła, że poczuł się lepiej, dużo spokojniej. Szept była sobą, wiedział, że też musiała przeżyć śmierć Iveliosa, jednak nadal była ostoją spokoju, na której mógł się wesprzeć, tą pewnością, której w tej chwili jemu samemu brakowało.
Pewnie gdyby był uważniejszy, gdyby interesowało go otoczenie tak, jak zwykle, dostrzegłby zbliżające się niebezpieczeństwo. Pewnie gdyby był przy nim krasnolud, albo chociaż Jasha, ostrzegliby go, gdyby się zagapił na coś innego, ale był sam i nie widział. Nie dostrzegał zbliżającej się Heiany; zobaczył ją dopiero, kiedy było już za późno, kiedy nie mógł nic zrobić. Uzdrowicielka go objęła, a najemnik nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Stał jak kołek, dziwnie sztywny, jakby wszystko to sprawiało mu ból, jakby stracił zdolność do ludzkich uczuć i ich okazywania. Bezradny, nawet nie objął uzdrowicielki, bo nie przyszło mu do głowy, że powinien to zrobić. Właściwie nie wiedział, jak się zachować. Z jednej strony cieszył się, że Heiana, że ona… Ale z drugiej nie potrafił na to zareagować. Czuł się jak starzec, który przepuszcza przez palce wszystko, co dobre.
Ktoś krzyknął, ktoś błagał o pomoc. Heiana była potrzebna.
Kiedy odeszła chciał złapać ją za rękę i przyciągnąć do siebie, ale tego nie zrobił. Głupiec, który boi się własnych uczuć.
- Będę cię potrzebowała do porozumienia z sowami. Nie wiem, czy dadzą radę wszystkich przenieść…
Najemnik pokręcił głową. Wiedział, że nie dadzą. Było ich tylko pięć; jedna zajęła się ciałem dziadka, jednej potrzebował on sam, by dotrzeć do Eilendyr przed Iveliosem, zostały więc trzy. Były wielkimi sowami, ale nawet one mają ograniczone możliwości. Uciekinierzy będą musieli poradzić sobie sami, poczekać do czasu, aż nie przybędzie pomoc ze stolicy, albo najbliższych elfich miast. Powiódł wzrokiem po trzymających się razem, w grupie, umęczonych elfach. Właściwie nie wiedział, co takiego działo się w Tarok i tak naprawdę nie chciał wiedzieć. Wystarczyło jedno spojrzenie na ich twarze, by domyślić się, że nie było to nic przyjemnego. W jakie kłopoty wsadził znów palec Ivelios? Czy wraz z upadkiem miasta i one przepadły, czy może za jakiś czas będzie musiał zmierzyć się z czymś, co wyrosło na zatrutym podłożu Tarok?
- Nie dadzą. Nie słuchają mnie tak, jak Sowiookiego, któr… - przed nosem najemnika pojawiła się pszczoła; bzycząc natrętnie nie chciała odlecieć, nawet wtedy, gdy została potraktowana ręką, po prostu wróciła na miejsce. Dar byłby ją zignorował i pacnął tak, że już nie poleci, ale… Pokręcił tylko głową, zupełnie tak, jakby pszczoła zadała mu pytanie, po czym owad odleciał. Brzeszczot wyglądał na zmartwionego i w istocie czuł niepokój. Ten owad… Jeżeli Pszczelarz nie posłucha prośby, jeżeli poinformuje ród o tym, co stało się z Sowiookim, powrót do stolicy nie będzie łatwy. Cholera, po jakiego grzyba ten ciekawski staruszek, wysyła tu swoje pszczoły… - Są tylko trzy. Zabiorą was i tych, którzy wymagają uwagi medyka, reszta będzie musiała poczekać.
Iskra, czując, że straciła oparcie, grzejnik i wygodną wymówkę do takiego zachowania w jednym poczuła ukłucie paniki. No bo jak to teraz... Teraz zmarznie. Albo będzie musiała odzywać się do NIEGO. Łypnęła na Cienia niezbyt zadowolona z jego przebłysku chytrości, po czym usunęła się pod ścianę obejmując kolana rękami. No to koniec spania. Nie będzie jej tu Cień takich numerów wycinał. Nabroił, to niech sobie teraz cierpi, niech go szlag i pchły.
Ale jednak mimo tego, jak ją wkurzył tym nic nie mówieniem, i tak miała ochotę po prostu tam podpełznąć i wykorzystać go w roli grzejniko-poduszki. I zapomnieć o sprawie. Z drugiej jednak strony sprawa dotyczyła Szept. I to nakazywało jej wciąż gniewać się na Cienia. Nie wystawia się od tak siostry. Najwyżej i ona zaliczy nieprzespaną noc.
***
Spodziewał się takiej reakcji na jego widok, owszem, ale to nie gwarantowało tego, że nie zaboli. A zabolało. I to cholernie mocno.
- A co miałem robić, skoro myślałem, że nie żyjesz? - warknął tracąc całkiem już cierpliwość. W końcu, tu byli niemalże sami, jeśli nie liczyć złodziejki, ale jemu było to w tej chwili obojętne. Grunt, że nie było żadnego cholernego Cienia. Zdecydowanie ruszył przed siebie. Już on jej wytłumaczy co i jak. Złapał magiczkę za ramiona i nią potrząsnął, jakby miało jej wypaść z głowy to głupie przekonanie, że nie jest ej, do cholery jasnej.
- Pomyślałaś może w swoim cholernie cudownym planie jak ja się będę czuł? I co miałem do cholery powiedzieć Mer? Pewnie, że nie! - najwyraźniej ktoś tu zapomniał kto namówił Szept do spotkania z Cieniami - Dołączyłem do nich, bo nie było wyjścia. Nie mam zamiaru dopuścić snu do realizacji, już i tak za dużo wspominają o Fenrisie w stolicy. Jesteśmy słabi, Szept. Większość nas już wypłynęła do starych krain, poza mapy. Nie mam siły żeby rzucać się do gardła Escanorowi. Mam obowiązki. Powinności. Cienie dadzą nam ochronę, tylko dlatego, że dbają o swoich. Jestem władcą. Muszą dbać o elfy ze stolicy... - urwał by nabrać tchu, puścił jej ramiona. Najwyraźniej Wilkowi w końcu ulżyło, jakby dusił to w sobie długie dni.
Westchnął. I wepchnął ręce do kieszeni wbijając wzrok w ziemię.
- Myślisz, że chciałem cię wtedy złapać, bo tak mi rozkazał Lucien? Proszę cię, a myślisz, że dlaczego padłem od jednego czaru? Nie mam zamiaru robić tego, co mi się nie podoba, choć pewnie jakoś mnie do tego zmuszą... - nadal jednak kwestia sypiania z Łowczynią została niewyjaśniona.
Najchętniej powiedziałby magiczce, żeby poleciała z nim. Nie chciał samemu mierzyć się z tym, co go czekało w elfiej stolicy, w sowim domu. Bogowie okrutni, jak on ma powiedzieć Frilowi, że jego ojca już nie ma? Jak ma powiedzieć to innym? Jak wytrzymać ataki Krokusicy? Co zrobić z rodem? Przecież sam, bez dziadka, z całym tym rodzinnym bałaganem, nie da sobie rady. Nie da. Zaczęła go od tego wszystkiego boleć głowa. Wiedział, że nie może poprosić o to magiczki. Wiedział, a mimo to… Już chciał otworzyć usta, ale kiwnął tylko głową. Pójdzie poszukać słabych. Znajdzie tego elfa, co był ich przywódcą. Iść, byle dalej, byle nie powiedzieć za dużo.
Gariadil chyba odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że Szept nic złego nie ma na myśli. Za to zdziwił się, widząc człowieka, który kropka w kropkę wyglądał jak Sowiooki. Chciał o to zapytać, a nie usłyszawszy, co stało się z Iveliosem, po prostu to zrobił.
- Czy z Sowiookim wiąże cię krew?
Gdyby nie sorenowe wyszkolenie, byłby się skrzywił, a tak, kiwnął tylko głową. - Jest. Ale powinniśmy zająć się niedomagającymi. Pomóż mi takich wskazać, a sowy zabiorą je do stolicy. W dobre ręce.
- Dobre ręce? Starszyzna zostawiła nas, na pastwę jego działań. Tam nie ma dobrych rąk.
- Jeżeli trzeba, zostaniecie z rodem Iveliosa, do czasu, aż znajdziecie swoją drogę. Jego rodzina jest dla ciebie chyba wystarczająco dobra?
Gariadil zrozumiał swój nietakt. Nie przeprosił, za to poprosił mieszańca, aby poszedł z nim. I tak, przez kilka długich chwil, wybierali tych, którzy pieszo do stolicy elfów nie dotrą. Wybrali kilku, głównie zniszczonych eksperymentami, kalekich. Nie mogli zabrać ich wielu, bowiem potrzeba miejsca dla rannych i umierających. Najemnik poinstruował sowy, wskazał im drogę i zapewnił elfy, że ptaki ich nie zrzucą i nie pozwolą spaść; a na końcu tej drogi czekała na nich spokojna przystań.
Brzeszczot podszedł do magiczki, usłyszawszy coś.
- Zbliżają się… - najemnik zamilkł na chwilę, aby posłuchać; nawet w takiej sytuacji nie potrafił wyciszyć tego, kim był. Chciałby przestać słyszeć, ale nie potrafił. Chciałby ogłuchnąć, ale to nie wchodziło w grę. Chciał nawet poprosić magiczkę, aby mu pomogła, ale ostatecznie słowem się nie odezwał. - Elfy. Z Eilendyr. Z wozami.
Brzeszczot miał rację. Ze wschodu, zza wzniesienia, od strony największej rzeki przecinającej równinę i do morza wpadającej, wyłonili się konni jeźdźcy; nie pędzili na złamanie karku, nie towarzyszył im pył i kurz spod kopyt pędzących koni. Nie chowali się też przesadnie, chcąc ukryć swoją obecność. Zmierzali w stronę lasu. Za nimi kuce pociągowe ciągnęły wozy. Najemnik wśród zbrojnych, magów, słyszał także rozmawiających ze sobą uzdrowicieli. Byli zaniepokojeni i praktycznie nic nie wiedzieli. Nakazano im wyruszyć do portowego miasta Tarok, na zachodnim wybrzeżu, aby opatrzeć i przetransportować elfy do stolicy; nie wiedzieli dlaczego, po co, przez co. Nic im nie powiedziano, najpewniej celowo.
- Szept - najemnik złapał magiczkę za rękę, odciągając ją na bok - Muszę iść. Nie chcę, ale muszę - w jego głosie, w jego miodowych oczach widać był smutek, zmęczenie i ból, których nie potrafił ukryć, a może po prostu stwierdził, że nie ma po co tego ukrywać przez królową, przed przyjaciółką, siostrą. - Jeżeli… Muszę być tam pierwszy. Zajmij się wszystkim. Żeby byli bezpieczni, żeby już nikt… Przepraszam, że to na ciebie zrzucam… - to nie był najemnik, którego znała, ale nie potrafił nic z tym zrobić; nie umiał zdmuchnąć tego kurzu, który na nim osiadł.
Za jego plecami pojawiła się sowa.
Nie przyszła, bo to było wbrew jej samej. I Iskra oczekiwała przeprosin, których najprawdopodobniej nigdy się nie doczeka. W międzyczasie jednak nawet siła woli nie była dostatecznie mocna u elfki, by nie zerkać na, co by nie powiedzieć jej, męża. Parę razy nawet Poszukiwacz mógł ją na tym złapać, a skoro Zhao ani myślała przyjść, on chyba także... Tak więc konflikt między nimi najprawdopodobniej będzie musiałą rozwiązać osoba trzecia.
***
Odetchnął głębiej starając się uspokoić. Dobrze, przyznała mu rację, to już coś i już do czegoś zmierzają. Może nawet będzie jak dawniej...
- Ty musisz zrobić swoje, ja mam do zrobienia swoje... Cienie nie mogą się zorientować. Inaczej wszystko przepadnie - mruknął jeszcze wyobrażając sobie co by wtedy było. Zapewne by go zabili. Co to dla nich jeden z władców mniej czy więcej... Istnienie w tą czy w tą. Być może już nawet wiedzą i ktoś po niego idzie... Spojrzał na Szept. Nie wiedział, czy to czasem nie jest jedno z ostatnich spotkań.
- Mimo wszystko Szept... Znasz moje uczucia względem ciebie. Nie zmieniły się. Ani trochę. Szkoda tylko, że nie powiedziałaś nic. Że żyjesz. Cokolwiek... - umilkł niezdolny do mówienia dalej. Nigdy nie był dobry w wyznaniach i opisywaniu tego co leży mu na sercu. Niewiele więcej myśląc pochwycił ją i przytulił do siebie. Tak dawno tego nie robił...
Sowy z rannymi trzymały się na uboczu. Heiana im pomagała i chyba nie podejrzewała, że kuzynka chce ją stąd odesłać razem z nimi. Obok niepokoili się ci, którzy okazali się za słabi na marsz, czy przedłużającą się podróż na wozie. Gariadil coś im tłumaczył, a gdyby najemnik skupiłby się na jego rozmowie, usłyszałby słowa mające ukoić przestraszone serca. Elfy się bały, po ludzku odczuwały strach na samą myśl, że mają odbyć podróż na wielkich ptakach, że do stolicy, która ich opuściła, że z dala od bliskich, że sami.
- Heiana? Jeżeli będzie protestować... - najemnik pokręcił głową; nie, jeżeli uzdrowicielka będzie się starać wymigać, zabierze ją siłą, albo zostawi - Zostawię ci uszatkę, gdybyś potrzebowała się ze mną skontaktować - nim jeszcze im przeszkodzono, szeptem, który mogła dosłyszeć tylko magiczka dodał - Nie rozprzestrzeniaj wieści o śmierci dziadka, dobrze?
- Niraneth-elda?
No i im przerwano. Najemnikowi nie podobał się ten dumny elf, któremu najwyraźniej albo się śpieszyło, albo bardzo nie chciał tutaj być. Czyżby Rada raczyła ruszyć swoje tyłki i posłać kogoś ze swoich wielbicieli na przejażdżkę, by ogarnąć bałagan, którego sami narobili? Dar poczuł, że elfka nie będzie miała łatwo. Gdyby uciekinierzy nie potrzebowali jej charyzmy i dobroci, najnormalniej w świecie by ją złapał i zabrał ze sobą. Sam najchętniej by uciekł.
- Nie daj się zrzucić, Dar.
- A ty, nie daj się tym politycznym durniom - i rozczochrawszy i tak niezbyt elegancką fryzurę elfki, odszedł z poczuciem, że zostawia za sobą coś co... Westchnął. Skup się, durniu. A jeżeli usłyszy zawodzenie duszy dziadka? Przecież słyszał umarłych... Skup się! - Heiana, lecisz ze mną - nie była to prośba, ani pytanie.
Iskra przygryzła wargę. No i po co on wszystko utrudniał? Łypnęła na niego nieco zbyt ponuro niżby zamierzała. Głupek. Ale tak jak wcześniej postanowiła trzymać się z daleka, tak teraz chciała milczeć. Zmusić go by padł na kolana, czy coś.
Bogowie mieli jednak inne plany, i to w końcu Iskra wymiękła nie mogąc znieść ciszy pomiędzy nimi.
- Czemu mi nic nie powiedziałeś... - mruknęła znów na niego łypiąc. Więc chodziło o sprawę z Szept. O to, co zataił.
***
Skinął głową w geście zrozumienia i wypuścił ją z objęć. Ale mówiąc wrócić... To trzeba było rozegrać. A on już nawet wiedział jak.
- Owszem, musimy wrócić, ale nie jednocześnie... Wrócę najpierw, powiem, że cię śledziłem, ale... - tu jego plan nie był wykończony, w końcu, był tylko elfim władcą. Albo Cieniem - Ale zgubiłem cię. Cokolwiek. Ty wróć za godzinę, może dwie, żeby nie było podejrzeń. - choć najchętniej to zabrałby ją stąd jak najdalej. Do stolicy może. I tam zostawił. Byłaby bezpieczna...
- Obym tego nie żałowała - mruknęła do siebie Heiana, zerkając na pierzaste ptaszysko. - Kicham od zwierząt, nie pamiętasz? Dlaczego nikt nie mógł wziąć tego pod uwagę…
W tym momencie, w tej sytuacji, Brzeszczot był równie ślepy, co głuchy. Ktoś mógłby rzewnie wyznać mu miłość, a on by tego nie zauważył, zbyt pochłonięty trzymaniem się w jednym kawałku, co by nie rozpaść się niczym domek z kart, który układają dzieci. Nie robił tego złośliwie, czy specjalnie - po prostu na chwilę obecną, wiele rzeczy straciło dla niego na znaczeniu i chociaż wciąż były ważne, odłożył je na bok.
- Kuce pociągowe i wierzchowce to chyba też zwierzęta? - najemnik usadowił się już na sowie, pozwalając wzlecieć najpierw tym ptakom, które niosły uciekinierów. Potem wyciągnąwszy rękę ku uzdrowicielce, poczekał i na nią.
~~
W Eilendyr znajdowali się od dwóch dni. Dwóch burzliwych dni, pełnych żalu, rozpaczy, szukania winnych, oskarżeń i knowań. Śmierć Iveliosa, nie tylko ojca i dziadka, ale głównie tego, który prowadził ród i służył radą, wywołała mieszane uczucia. Ci, którzy byli jemu przychylni zapłakali, a ci, którzy szeptali przeciwko niemu, robili to dalej, starając się wywołać większy zamęt i chaos. Krokusica miała swoje plany, za nic nie oddając szacunku zmarłemu mężowi. Sowi dom przeżywał kryzys; nikt nie potrafił ogarnąć bałaganu, nikt nie potrafił pogodzić rodziny. Fril próbował, ale jego nikt nie słuchał, aż w końcu i on przestał próbować, woląc pogrążyć się w rozpaczy. Brzeszczot… Z najemnikiem nie było kontaktu. Od kiedy wrócił, po kilku godzinach, zamknął się w pokoju dziadka i nie wychodził. Nawet Heiana, która u nich została, opiekując się rannymi i potrzebującymi, którzy też tu byli, nie potrafiła obudzić go z tej apatii. Nie jadł, nie pił, po prostu siedział i się nie ruszał. Nie obchodziło go nic - z rodem niech się dzieje, co chce, jego to nie interesowało. Egoistycznie odrzucał wszystko i wszystkich, skupiając się na własnym bólu. Maltorn nie był w stanie mu nic wytłumaczyć. Dar nikogo nie słuchał. Nie chciał się z nikim widzieć. A Krokusica siała swoje ziarno, dostrzegłszy okazję na przejęcie kontroli.
~~
Pogrzeb i oddanie elfiego ciała ziemi odbyły się wieczorem, wedle tradycji. Był przy tym cały ród, oprócz Krokusicy, która zjawiła się dopiero na sam koniec. Byli przyjaciele, byli wszyscy ci, którzy chcieli oddać hołd Iveliosowi z rodu Kael’t Crevan.
Prosta, spokojna ceremonia oddająca ciało przyjaciela sów ziemi. Ciało Sowiookiego zostało spalone tak, jak tego sobie zażyczył dawno temu i złożone nie w rodzinnym grobowcu na terenie ich ziem, a wśród cienia drzew; sadząc nad urną młody dąb - Ivelios myślał o wszystkim i kiedyś spisał swoje oczekiwania na wypadek śmierci, a teraz postępowano według nich.
~~
W sowim domu nie działo się najlepiej. Atmosfera była napięta, odkąd ptaki przyniosły wieści znad morza, zrobiła się ciężka przed pochowaniem prochów, a kilka dni po stała się nie do zniesienia. Elfy chodziły zdenerwowane, każdy był nerwowy i drażliwy, pełen smutku, na swój sposób przeżywając to, co stało się z elfem, który był niczym kamień węgielny dla rodu. Cisza i spokój były wszechobecne; rzadko prowadzono rozmowy, a śmiech zamarł, jakby na zawsze. Dom, który tętnił życiem i radością, zamilkł.
W gorącym kotle, gdzie wrzało, zupełnie nie zważając na nic, mieszała Urian. Krokusica wykorzystując okazję, znajdując dziurę w całym, najmniejszą szczelinę od razu atakowała. Nic dla niej nie znaczył fakt, że pochowała męża, nie przejmowała się dniami modlitw, błagań słanych do elfich bogów z prośbą o przyjęcie zmarłej duszy. Dwa dni po obrzędach, zaczęła swoją grę. Nic nie znaczyło to, że to nie wypada, że należy się szacunek, że powinna raczej kaganek zapalić, a nie szukać okazji dla swoich knowań. Mieszała i potrafiła trafić do elfów; jej słowa trafiały na podatny grunt, a ci, którzy jej słuchali,
zaczęli szemrać wraz z nią.
Krokusica wszelkimi sposobami próbowała, korzystając z możliwości, zagarnąć dla siebie to, co od początku powinno być jej. Żerując na żalu i rozpaczy mieszańca, wnuka, postanowiła odebrać mu możliwość prowadzenia rodu. Im więcej elfów miała po swojej stronie, tym większe szanse na sukces.
~~
Brzeszczot był zmęczony. Wszystkim. Krokusica mąciła, mieszała, wprowadzając w ród tylko kłopoty. Byli tacy, którzy jej słuchali, byli też tacy, którzy otwarcie krytykowali jej postępowanie i to właśnie im Urian groziła najczęściej, zaraz po mieszańcu. Zwietrzyła okazję i teraz wszelkimi sposobami starała się ją urzeczywistnić. Sądziła, że tar’hur się poddał, że stanie się łatwym celem, że…
- Posłuchaj mnie przez chwilę - przed najemnikiem stał Eachann, przez wszystkich nazywany Pszczelarzem z powodu jego miłości do pszczół; włosy w kolorze miodu miał spięte, takie same oczy zdawały się być nieobecne, a po prostym nosie spacerowała mała pszczoła. Wokół elfa stale słychać było bzyczenie. W tej chwili jasne oczy przepełnione troską spoglądały na młodego mieszańca. Włosy mu urosły, ale nic z tym nie zrobił, pojawiła się broda; twarz była zmęczona, cienie pod oczami miał jak uliczny pijaczyna, a miodowe oczy przepełniał smutek, którego nie chciał pokazywać. To, co działo się w jego głowie, było zupełnie inną bajką. Pszczelarz sądził, że gdyby tam zajrzał, mógłby umrzeć ze smutku.
- Dar, naprawdę, myślę, że nie powinieneś… To wszystko, co się stało. Krokusica…
- Nie poddam się.
- Słucham? - palec Pszczelarza zatrzymał się w trakcie głaskania sporych rozmiarów pszczoły; owad zabzyczał niezadowolony i czmychnął do kieszeni płaszcza, prawdopodobnie bojąc się sów, które siedziały na gałęziach pod sufitem.
- Nie oddam jej rodu.
Pszczelarz już dawno nie słyszał tak niezachwianej pewności w głosie najemnika. Przez ostatnie tygodnie chodził jak cień, jak upiór snuł się po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Kontaktu nie było z nim wcale, dopiero później zaczął rozmawiać. Podchody Krokusicy w tym nie pomagały, jednak nikt nie potrafił powstrzymać Urian. Dziwne było, że najemnik mówił to z taką pewnością. Co zmieniło się od ostatniego razu, skoro Darrus zdawał się wiedzieć, co robić i być tego tak pewnym, zupełnie jak… Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo przypomina w tym momencie dziadka, nie z wyglądu, a z zachowania. Zmienił się i Pszczelarz dopiero teraz to zobaczył. Rozpacz, która trawiła go od środka, wciąż była, ale najemnik zrobił
z nią coś dziwnego; przekuł, przemienił, by… Właśnie, co chciał osiągnąć?
- Więc czemu pozwalasz… - chodząca po nosie elfa pszczoła, została zignorowana; mężczyźnie wcale to nie przeszkadzało.
- Niech mówi. Niech strzępi swój gadzi język. Niech rozsiewa truciznę. Niech się pogrąża, a kiedy już nie będzie wstanie cofnąć słów, wtedy ja zaatakuję. Niech kopie swój własny grób, w którym JA ją umieszczę.
~~
Dom był dziwnie pusty i cichy. Od chwili śmierci Sowiookiego, życie tutaj przycichło. Tylko sowy wlatywały przez otwory w dachu, szeleszcząc piórami, ale i one zdawały się szanować ciszę, która ogarnęła to miejsce. Symbole żałoby wciąż wisiały w oknach, wedle praw i tradycji, pozostaną w nich jeszcze przez jeden miesiąc; tak samo rodzina czarne kiry zdejmie dopiero, gdy zakończą się obrzędy ku pamięci pochowanego członka rodu.
- Masz natychmiast ustąpić. Nie jesteś godnym tego, co pozostawił mój mąż. Teraz, gdy jego już nie ma, nagle poczuwasz się do odpowiedzialności za nasz ród? Zawsze byłeś śmieszny, ale to jest już żałosne - stukot obcasów Krokusicy niósł się po wielkiej sali reprezentacyjnej.
Darrus siedział na miejscu, które od wielu wieków zajmował Ivelios zawsze, gdy wymagała tego okazja. Zdobione krzesło z dębowego drewna, z sową zastygłą w chwili lądowania na oparciu, z rozwartymi szeroko skrzydłami. Najemnik rozejrzał się po sali, nie słuchając swojej babki. Krokusica męczyła go już drugi tydzień, drugi tydzień od śmierci męża. Groziła, straszyła, aby ustąpił, aby nie ciągnął tej farsy. Brzeszczot chciał jej posłuchać, na początku, chciał to wszystko rzucić, zostawić i po prostu uciec, ale w chwili zwątpienia, przypomniał mu się dziadek. Wszystkie te słowa, które mu powiedział, gdy wsuwał na jego palec pierścień z sowim okiem i poczuł smutek, że nigdy więcej nie usłyszy jego głosu, że już go nie zobaczy… Jednak głęboko w sercu wiedział, że słowa Iveliosa zawsze będą z nim, jego nauki i mądrości, a zawsze, gdy spojrzy w lustro, zobaczy w swojej twarzy jego twarz. Dziadek nigdy by mu nie wybaczył, gdyby porzucił ród, który tak kochał, o który dbał. Gdyby oddał go babce… Nie, ktoś taki jak Krokusica nie będzie prowadził rodu Crevan. Ją interesowała tylko… Brzeszczot westchnął. Należało to zakończyć. Zrobić coś, co może mieć niekorzystne konsekwencje w przyszłości, ale innego wyjścia nie było. Nawet pokojowe rozwiązanie w rękach babki przekształcone zostanie w wojnę. Jeżeli będzie jej chciała, to ją dostanie.
- Wyjdź stąd.
- Słucham? - wyrwana ze swojego monologu, zatrzymała się zupełnie tak, jakby sądziła, że się przesłyszała. Na bogów, ona naprawdę myślała, że słuch zaczął płatać jej figle. Dolna warga jej zadrżała, a na czole wyskoczyła nabrzmiała żyłka. Nie przywykła do tego, że ktoś jej przerywa, że ktoś ma swoje zdanie, zwłaszcza teraz, kiedy jako
żona Iveliosa, miała prawa. - Co powiedziałeś?
- Zabierz tych, którzy chcą pójść z tobą i odejdź.
- Wy… Wyganiasz mnie? Jak bezpańskiego psa? - Urian ze świstem wypuściła długo przetrzymywane powietrze. Poczerwieniała na policzkach, a drżenie rąk nie wróżyło nic dobrego. Wyrzucają ją. Wyganiają tak, jakby nie znaczyła tu nic, jakby jej słowo straciło poważanie. Tyle lat, tyle… O nie. Nie da się tak łatwo strącić z pantałyku, zwłaszcza mieszańcowi, tej zakale, tej… O nie. Jeśli sądzi, że pójdzie mu tak łatwo, grubo się pomyli i rozczaruje. - Nie masz takiego prawa.
- Owszem mam - najemnik poruszył palcami prawej dłoni, wprawiając w ruch pierścień z żółtym kamieniem na palcu; miał prawo, mógł zrobić wszystko i czy to się babce podobało, czy nie, musiała zaakceptować jego wolę.
- Stracicie reprezentanta w radzie! - elfce załamał się głos; dobrze wiedziała, co będzie, kiedy słowo mieszańca stanie się czynem.
- To ty, bez rodu, stracisz miejsce w radzie.
- I kto niby mnie zastąpi? Może ty?
- Twój syn.
- Sądzisz, że tak to zostawię? Kiedy rada się dowie…
- To, co dzieje się w rodzie, pozostaje w nim. Rada nie macza palców w naszych sprawach.
- Nie pozwolę się wyrzucić! - Krokusica postąpiła kilka kroków do przodu; była zła i przypominała harpię. Prawda była taka, że sama zgotowała sobie taki los; jedno słowo za dużo, jeden uczynek za wiele i straciła grunt pod nogami.
- Babciu proszę, zachowaj chociaż trochę godności i nie prowokuj mnie, bym kazał cię wyrzucić - zza filarów dekorowanych sowimi piórami, wyłonili się strażnicy. - Weź co twoje i odejdź. Pozbawiam cię rodu i wszystkiego, co z nim związane.
- Zyskałeś właśnie nowego wroga, betr’ran - obraźliwe, wulgarne określenie mieszańców - Pilnuj się, bowiem będę twoim cieniem, który kiedyś pozbawi cię życia. Ma vannun, et ma suren valusalt - wieczysta przysięga, składane słowo przed bogami, że oto wróg został wybrany i przez życie będzie dążyć do tego, by słowem i czynem mu szkodzić, by kłody pod nogi podkładać, aż w końcu wbić w serce nóż.
~~
Szum liści był tak kojący, że powieki kleiły się same. Ciepło lata, znacznie mocniejsze wśród drzew, ćwierkanie wróbil - jakże to wszystko było miłe i przyjemne dla zmęczonego umysłu. Gdyby tak usnąć, pozwalając... Trzasnęła gałązka.
- Wyżej nie mogłeś wyleźć?
Na niższą gałąź wgramolił się jasnowłosy elf, mając spore trudności w utrzymaniu równowagi. Szturchnął wiszące mu nad głową nogi najemnika i obejmując ramionami pień dębu, usadowił się w miarę wygodnie na konarze. Nie powiedział nic więcej, odpowiedzi się też nie doeczekał, tylko sobie siedział, pogwizdując pod nosem. Pierwszym, który się odezwał, był najemnik.
- Powinienem cię przeprosić...
- ...jednak wcale nie masz na to ochoty, prawda? - Fril nie wiedzieć czemu się uśmiechnął. - Wygnałeś moją matkę, a ona przysięgła ci wieczystą nienawiść. Tylko ty mogłeś coś takiego wymyślić.
Najemnik chyba chciał coś powiedzieć, ale zagryzł tylko wargi, wcale się nie odzywając. Od czasu pogrzebu dziadka, zmienił się: spoważniał, jakby wydoroślał, a w jego miodowych oczach pojawiła się niespotykana dotąd gorycz. Wciąż można było nazwać go błaznem i lekkoduchem, ale coś w nim samym się zmieniło, jakby przykrył go kurz zbyt ciężki na jego barki.
- Dar, przestań. Urodziła mnie i oddała mamkom. Ani dla mnie, ani dla Laurion nie była matką. - Frilweryn też się zmienił, chociaż tego nie pokazywał, ukrywając skrzętnie to, jak bardzo zabolała go śmierć ojca. - Oboje traktowalimy ją bardziej jak zdziwaczałą ciotkę, która mierzy wysoko.
- Ilu z nią odeszło?
- Wszyscy ci, którzy podzielali jej poglądy. W domu się uspokoiło, chociaż narzekania Krokusicy słychać było nawet wtedy, gdy zniknęła nam z oczu.
- A... mama?
Najemnik wciąż ją nazywał mamą. Laurion pojawiła się na pogrzebie ojca, ale kiedy tylko oddała mu ostatnie pożegnanie, zniknęła równie szybko i nagle, jak się pojawiła. Dzika dusza nie pozwoliła jej pozostać wśród efów. - Wciąż nieosiągalna - Frila bolał smutek i żal, który usłyszał w głosie najemnika. Nic nie mógł poradzić na to, że jego siostra wybrała życie wśród zwierząt, z dala od rodziny. Maltorn i Dar tego nie pokazywali, jednak nadal wierzyli, głęboko w sercu wierzyli, że Laurion do nich wróci. Chociaż pewnie nie mogą sobie wyobrazić siebie, we trójkę, jako normalnej rodziny.
- Będę miał do ciebie prośbę.
- Zgoda.
Najemnik mrugnął. Aż przekręcił się i spojrzał w dół, skąd patrzyła na niego uśmiechnięta, ale też zmęczona i smutna jednocześnie twarz elfa. Chciał zapytać skąd i dlaczego, ale Fril był szybszy.
- Nie muszę mieć twojego słuchu, by wiedzieć.
- Podsłuchiwałeś!
- Owszem. Możesz wysłać do Rady moją zgodę - jasnowłosy elf czuł presję, ale wszystko jakoś się ułoży. Nawet bez dziadka. Będzie postępował tak, by Ivelios był z niego dumny i tam, gdzie teraz była jego dusza, nie wstydził się za syna.
- Fril?
- No?
- Zadbajmy razem o nasz dom i rodzinę.
- Zadbamy.
Elfka nadęła policzki, jakby ją co najmniej obraził.
- To moja przyjaciółka, oczywiście, że bym chciała jej pomóc... - a potem się zawahała. Przecież nikt nie mówił, że nie może kłamać... A zapunktować u swojego męża... Hm, taka okazja nie zdarza się często.
- Ale jestem Cieniem. Nie mogę działać przeciwko swoim - kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo, bo gdyby tylko wiedziała... Cóż, na pewno stanęła by przed jednym z najtrudniejszych wyborów. Ale Lucien nie musiał o tym wiedzieć. Wręcz przeciwnie.
***
Wilk się zadumał. W zasadzie, plan był całkiem dobry. I to musiał przyznać.
- Niech będzie... To choć - nie uśmiechnął się jednak, nie było więcej gestów dodających otuchy. Poprawił kapelusz i omiótł wzrokiem okolicę. Gdzieś, całkiem niedaleko słychać było kroki. Ciężkie, okute buty. Strażnik. A chwilę potem dzwonek.
- Okolica czystaaaa! - Wilk uniósł brew. Elfi strażnicy nigdy nie paradowali po mieście w nocy z dzwonkiem i nigdy nie krzyczeli, że jest bezpiecznie... Ludzie.
Iskra zerknęła na Luciena z ukosa. No co on, żarty sobie robił? Nie wierzyć w takie cudowne kłamstwo! Hm... Chyba ktoś tu zaczynał zbyt dobrze ją znać. Tak więc Zhao postanowiła Cienia zaskoczyć.
- Musisz wymyślić imię dla małej - wypaliła z grubej rury sądząc, że nie ma co owijać w bawełnę. Poza tym, Cień mógł poczuć, że elfka jest znacznie bliżej niego niż jeszcze chwilę temu. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Iskra kombinowała jakby tu Luciena wychędożyć jednocześnie nie budząc pozostałych...
***
Wilk miał co prawda pewne wątpliwości co do tego planu, ale skoro Szept, w jego mniemaniu, tak ochoczo wyrwała na przód, jedyne co mu pozostało, to dotrzymanie jej kroku. Mimo wszystko jednak nadal nie był zbytnio skory do rozmowy. Poza tym...
Ledwo weszli do kanałów, a Szept władowała się na Cano, który nagle wyskoczył na nich z cienia. I tego się Wilk absolutnie nie spodziewał, toteż wypalił zaraz
- A ty co tu robisz?
Atmosfera w sowim domu poprawiła się znacznie – było to widać od razu. Uzdrowicielka mogła to dostrzec, nim jeszcze przekroczyła próg; zniknęły paradne rzeźby, a przy wejściu nie straszyły odpędzające zło, mające funkcję apotropaiczną, przedstawienia gorgon. Wysadzono nawet krzewy perłowych róż, które rozkwitają za dnia, by nocą wydzielać słodki, kojący zapach. Zniknęły najczystsze konie, którymi zawsze chciano się pochwali. Sowi dom był skromny i surowy, a w swej prostocie zapierający dech w piersiach. Zniknęło wszystko, co miało związek z Urian. Elfy stały się weselsze, chociaż nadal nosiły symbole żałoby. Wyglądały tak, jakby ktoś ściągnął z ich ramion ciężki płaszcz.
W przedsionku sowiego domu kręcił się Pszczelarz, niczym osa. Lekkie zdenerwowanie widać było nie tyle w jego postawie i oczach, co w szybkim, lekko nierównym kroku. Odesłanie, wygnanie Krokusicy nie obędzie się bez echa. Najemnik postąpił mądrze, ale elf miał nadzieję, że wziął pod uwagę konsekwencje. W tej chwili musieli czekać na wieści z królewskiego pałacu, a przede wszystkim z Moriaru. Frilweryn był strażnikiem, a miał zostać członkiem Rady.
Skrzypnęły wejściowe drzwi. Pszczoły zabzyczały pojawienie się uzdrowicielki.
- Heiana-elda. Czekaliśmy na ciebie.
- Muszę się widzieć z Darrusem. Nie obchodzi mnie, co robi i jak bardzo jest otępiały. Najwyższa pora, żeby się obudził, o ile już nie jest za późno. Zamiast kręcić się bez celu mógłbyś spróbować obudzić go z tego letargu, bo mnie nie posłuchał.
Na te słowa Pszczelarz zamruczał coś pod nosem, całkiem jak jego pszczoły. Do tego wyjrzał zza uzdrowicielki, aby sprawdzić, czy aby nie zjawił się posłaniec; na dworze nie było nikogo, poza krzątającymi się ogrodnikami, dbającymi o zieleń. Miriar spóźniał się z odesłaniem swej decyzji, a Pszczelarz miał nadzieję załatwić papierkową robotę jeszcze dzisiaj. Bez decyzji Moriaru, syn Iveliosa nie mógł zasiąść w Radzie, na miejscu swej wygnanej matki. Rada już skomentowała usunięcie Krokusicy, ale Brzeszczot wysłuchał posłańca i kazał mu iść, bo inaczej źle się dla niego skończy cytowanie żalów i rozpaczy starszyzny. Niech gadają, niech mówią - decyzje podejmował on, jako następca Iveliosa, a nie oni. Niech lepiej swoje długie nosy i kręte języki trzymają przy sobie. W Brzeszczocie obudziła się najwyraźniej jakaś wojownicza nuta. Lepsze to było, niż jego wcześniejsza apatia.
Pszczelarz nie omieszkał wyprowadzić uzdrowicielki z błędu. Skoro sądziła, że najemnik dalej gapi się w jakiś punkt na ścianie i nie ma z nim kontaktu, będzie miała niespodziankę. - Skręcisz w lewo. Na końcu są drzwi, za nimi twój Brzeszczot - i tyle mogła widzieć lubującego się w pszczołach elfa; usłyszawszy stukot końskich kopyt, zawrócił zaraz i szybkim, lekkim krokiem udał się ku drzwiom wejściowym, aby zobaczyć któż zaszczycił ich dom swoją obecnością. Miał nadzieję, że to posłaniec z Moriaru. Dość tego czekania.
Brzeszczot był niczym dziwna, rozciągliwa guma. Jeszcze przed chwilą coś ciągnęło go na niej w dół, a teraz wystrzelił w górę, niczym z procy i za nic nie chciał spaść, nawet jak go ciągnięto i proszono, by zlazł. Brzeszczot nie zlazł. W chwili obecnej przetrzepywał, nie nie szukał, przetrzepywał gabinet i archiwa dziadka. W luźnej koszuli, w szerokich lnianych spodniach, wyglądał jak żebrak, ale do stroju nigdy nie przykładał wagi. Włosy mu urosły, ściąć ich nie miał kiedy, a do tego zapuścił brodę - nie jakąś brodę mędrca, ot zarost tygodniowy. I o dziwo, w tym bałaganie, potrafił utrzymać porządek. Dokumenty poukładane, teczki posegregowane. Czego szukał, sam nie wiedział. Ale musiał to znaleźć.
Tarok. Alchemik. Wisielec na wieży. Ktoś się w coś bawił, a Ivelios chciał mieć to na oku. Brzeszczot postanowił wygrzebać wszystko, co tylko dziadkowi udało się zgromadzić. Dokończyć sprawy, których on już nie zdoła. Wygnanie Krokusicy było przełomowym momentem w jego życiu. Jak tylko ogarnie dom, głupców z rady, znajdzie odpowiedź na to, dlaczego Sowiooki musiał zginąć. Wcześniej jeszcze sowy - jego więzy z nim powinny się zacieśnić. Nie był elfem, ale o dom Iveliosa zadba jak należy.
Taki widok przerażającego wszystkich ludzi Poszukiwacza doprawdy Iskrę rozbawił, choć nie zamierzała tego okazać. No, może nie aż tak jak zwykle. Uśmiechnęła się pod nosem, parsknęła cicho na widok jego miny i pogłaskała go po głowie.
- Ale nie bój się, na pewno cię nie pogryzie, jakiekolwiek by nie było... Ale sądzę, że jak nie wymyślisz, to nie będzie zbytnio zadowolona. Chyba nie chcesz drugiej Bezimiennej...? No, tylko, że ta nie ładowałaby ci się do łóżka... - może Lu nie wiedział o co tu teraz chodziło, ale całkiem niedawno Iskra wkraczając do komnaty Poszukiwacza zastała w łóżku... Bezimienną. Potem Cienie tylko pytały dlaczego młoda Czarna Ręka chodzi kulawa i poparzona, z podbitym okiem, ale najwyraźniej obie zawarły niepisany akt milczenia, zobowiązujący je do nie wspominania tego komukolwiek. Aż do teraz.
***
- Cienie nie gryzą, chyba, że dasz im powód - mruknął Wilk wchodząc w swoją najnowszą rolę, czyli przykładnego Cienia - I lepiej się pośpieszmy, chcę się jeszcze wyspać po tych nocnych... Ekscesach - tu zerknął na Szept, niby z dezaprobatą i jakimś zgorszeniem, a jednak, ona, ta, która znała go chyba w tym momencie najlepiej, mogła ujrzeć coś na kształt... Zazdrości? W końcu, Cano się otwarcie do niej przystawiał. A on, biedny elfiak nic nie mógł na to poradzić.
- Nie, nie byłoby lepiej - burknęła w odpowiedzi i pstryknęła Luciena w ucho. No co on sobie... No tak, zapomniała, że ten oto człowiek w większości był Cieniem. Nie używał imienia jakie nadali mu rodzice...
- Chcesz żeby była tak samo zimna, bezuczuciowa i obojętna jak ty? Poza tym, jak będziemy się do niej zwracać nim sama wybierze? Ej ty? - chociaż... Skoro już zaszła tak daleko, to może weźmie Cienia pod włos - A może mam pójśc do Cano, żeby mi pomógł? - no, może taki chwyt na niego podziała. Zawsze warto spróbować.
***
Mimowolnie poczuł, że całkiem w pełni rozumie Poszukiwacza. Naprawdę. Może i poczuł nawet jakąś nikłą więź z Cieniem... przez moment... Sekundę... Nie, to chyba nie byłą więź a po prostu zrozumienie jego sytuacji. O tyle miał Wilk lepiej, że Szept sama się do złodzieja nie przystawiała, a wręcz przeciwnie. I dzięki niech będą za to bogom.
Czym prędzej ruszył za magiczką, co by jej z oczu nie zgubić. W końcu, była jego... Zakładnikiem? ofiarą? Jakkolwiek by tego nie nazwać, musiał jej pilnować. Dla siebie i dla gry.
Gdyby mogła, pewnie zatarła by rączki. Wkurzanie Cienia nadal należało do jednych z jej ulubionych zajęć. Było zaraz po chędożeniu Cienia.
- Masz bojowe zadanie, panie Cieniu - wymruczała Lucienowi do ucha jednocześnie go przewracając na podłogę. Po chwili się na niego wgramoliła i spojrzała na Luciena z góry.
- Jesteś na przegranej pozycji, musisz spełnić moją prośbę.
***
Wilk przymrużył oczy. Niby to nie on poczuł to... Coś, czymkolwiek było, ale... Cóż, lepiej zrobić to, co poradziła im Szept. Pośpieszyć się.
Szkoda tylko, że w tym momencie bogowie grali w pokera, a bóg-opiekun elfów właśnie wypadł z gry dzięki bogowi-opiekunowi trolli i tak...
Ziemia pod ich stopami zadrżała, a z sufitu spadło parę kamyczków w obłokach kurzu. Wilk odruchowo spojrzał pod stopy i z przerażeniem zobaczył, jak podłoga pęka...
- Przed siebie, jazda! - Wilk zdązył już zwietrzyć co wychodzi spod ziemi. Taki zapaszek miało tylko jedno stworzenie... A on nie lubił bliskich spotkań z dużymi, zaspanymi trollami.
- Oczywiście, że nazwa... - ale elfce nie dane było dokończyć, bo zaraz wpadła Szept i się zaczęło. Nawet nie zorientowała się kiedy, a już była pod Lucienem, jakby sama się nie potrafiła, do cholery obronić.
- Złaź! - i szarpnęła się. Bogowie, przecież może się mu coś stać... I co ona bez niego zrobi? - Złaź natychmiast!
Wilk miał nadzieję tego uniknąć, ale skoro troll pofatygował się za nimi... Nie było wyboru. Dobył dwóch sztyletów jakie wybrał mu Tancerz. Ostrza lekko połyskiwały błękitem, a także bił od nich dziwny chłód.
Zza zakrętu w końcu wypadła kreatura. Był duży, niemalże okrągły, ale to nie przeszkadzało mu w nadzwyczaj szybkim poruszaniu się. Jako broń taszczył po ziemi za sobą sporą stalową belę, która w normalnych warunkach mogłaby podtrzymywać dach jakiegoś możnego, którego stać na takie ekscesy. Troll przyjrzał się im malutkimi, żółtymi oczkami i ryknął.
W tym momencie Lucien został w końcu potraktowany magią i porażony, biedny został wręcz zmuszony do wycofania się. A Iskra korzystając z okazji natychmiast skoczyła na nogi i ruszyła do pozostałych. Nie będzie przecież siedzieć bezpiecznie gdzieś schowana.
- Brzeszczot, ja wiem, że poniosłeś ogromną stratę, ale tak nie można. Powinieneś wyjść do innych, pokazać się, a nie tylko ukrywać we dworze i karmić swój żal. Nie tędy droga, w ten sposób tylko bardziej się pogrążasz. Siebie i tych, którzy ci ufają, których masz prowadzić. Jesteś teraz głową rodu. I może te kilka obowiązków pomoże ci wrócić do ładu. Do kupy… czy jakoś tak. Tylko musisz spróbować.
Najemnik skoncentrowawszy się na poszukiwaniach, podrapał się po ponoć boskich pośladkach i byłby zagłębił się ponownie w czytaniu, wertując następne strony zwiadowczych raportów, gdyby nie pojawienie się uzdrowicielki. Był tak pochłonięty tym, co robił, że nawet nie usłyszał. Odwrócił się na drabince, patrząc z góry na drobną elfkę i przez chwilę zastanawiał się, o co jej chodzi z tym… Mrugnął.
- Zobacz, do jakiego stanu się doprowadziłeś. Myślisz, że Ivelios chciałby widzieć, jak pogrążasz się w żalu? Myślisz, że nie wolałby widzieć, jak bierzesz sprawy w swoje ręce, tak jak on to robił?
- Ale że co? - spytał jak kompletny idiota; spojrzał na siebie, na swoje włosy, które sięgały mu niemal łydek i aż prosiły się o wymycie i ścięcie; przesunął palcami po wcale nie takiej dużej brodzie i zerknął na ciuchy, które miał na sobie - ubrania, jak ubrania. Powąchał. Może trochę śmierdziały, ale… Zasiedział się w gabineciku dziadka i zapomniał. I nagle go olśniło. - A! To. Nie przejmuj się. Kopnąłem się w dupę i jest dobrze - tak po prostu, jakby przez kilka tygodni nie przesiedział w ciszy, spokoju, jakby rozmawiał z innymi, a nie pogrążył się w żalu. - Chcesz mi pomóc? - zapytał z zapałem, którego dawno u niego nie można było dostrzec. Wyraźnie był czymś zaintrygowany, do tego stopnia, że mu głośno w brzuchu zaburczało. Nie dość, że wyglądał jak żebrak, to jeszcze był głodny, jak żebrak.
Wilk zdązył zarejestrować jedynie tyle, że Darmar... Ten głupi, ciemny dziadek zwrócił się do Szept nie tak jak powinien. I zapłaci za to. Ale... W swoim czasie.
Troll ryknął, zaklęcie zburzyło strukturę sufitu. Jęk ziemi i coraz głośniejsze trzaski sygnalizowały zbliżające się załamanie. Troll, uprzednio trafiony strzałą ryknął znów, a do jego móżdżku dotarło, że jedną rękę ma zajętą. Iskra, zamiast dyndać cicho, dobyła Żagwi i wbiła ją trollowi w palucha, a, że ten akurat ten palec odgiął, to elfka sama się trafiła w nogę. Potem stwór cisnął nią o ścianę, chcąc zająć się sobą. Iskra poczuła tylko ból w nodze, potem chłód ściany w którą uderzyła... A potem nic.
Wilk widząc co się dzieje uznał, że pora odciągnąć trolla od Szept, która teraz znów stała najbliżej. Oba swoja sztylety cisnął w poczwarę, a oba ostrza wbiły się w ramiona zamrażając je. Czym prędzej rzucił się po Szept, pociągnął ją w tył i oboje upadli na ziemię. W tym momencie runął sufit. I niewiele brakowało, ledwie centymetry a Szept i Wilka zgniótłby wielki głaz.
- Nie pójdę do Rady - w jego miodowych oczach błysnęło coś niedobrego, jakaś pewność, jakieś postanowienie. Zeskoczył z ostatniego stopnia i byłby się potknął o własne włosy, ale podskakując dał sobie jakoś radę. Podciągnął gatki, podrapał się gołą stopą po łydce i chyba chciał powiedzieć coś mało miłego, ale w język się ugryzł, przypominając sobie, że to nie wredna magiczka tu stoi. - Wyjaśniłem im wszystko, przy okazji oświadczając, że za wygnaną Krokusicę do rady wskoczy Frilweryn. Nie mam im więcej nic do powiedzenia.
Odłożył na stolik papiery, przez chwilę trzymając na miękkiej teczce palce; pachniała lawendą, ulubionym zapachem dziadka. Wszystko w tym pomieszczeniu przypominało mu o Sowiookim, jeszcze bardziej motywując do działania. Gdyby mógł, przesiedziałby tu bez jedzenia i mycia, aż nie znajdzie tego, czego szukał.
Wszystkie te księgi, każda teczka, wszystkie zapiski równym, ładnym pismem. Wszystko to musiał obejrzeć. Szukając, czasami znajdował zapiski poczynione na marginesie; to tu, to tam elf zapisywał sobie, by o czymś wspomnieć wnukowi. Najemnik widział teraz, jak wiele razy Sowiooki uczył go rzeczy, które wtedy uważał za przynudzanie staruszka. Widział, że w subtelny sposób pokazywał mu, jak sobie radzić. Przygotowywał go, nie tylko do zastąpienia, ale także do przyszłości.
- Szukam czegoś. Cokolwiek, co by mi pomogło zrozumieć zależności pomiędzy Tarok, a wieżą Wisielca - a o jedzeniu i myciu zapomniał.
Wilk był półgłuchy i nieco zdezorientowany, ale zdołał zauważyć, że nic jej nie jest. Bogom niech będą dzięki...
Wtedy dotarło do niego wołanie Cienia. Czego on u cholery chciał no... Podniósł się, zerknął jeszcze na Szept i chwiejnym krokiem podszedł do Luciena i Iskry. Od razu jego uwagę przykuł wystający z kolana elfki sztylet.
- Em... - ale wzrok Poszukiwacza skutecznie powstrzymał komentarz Wilka. Zamiast tego najpierw sprawdził co się ogólnie dzieje. Wniknął magią w ciało Zhao i zamruczał coś pod nosem.
- Nie wiem... Ducha nie czuję. Coś... Nie wiem - czyli innymi słowy, powtórka z rozrywki. A znając już co nieco Cienia, Wilk zaczął opatrywać Iskrze kolano starając się nie zerkać na Szept co chwila.
Wilk mamrotał pod nosem słowa czaru jednocześnie powoli wyciągając Żagiew z kolana elfki. I jednym uchem słuchał co tam się u cholery działo. Czego Łowczyni... I wtedy go oświeciło, a lecznicza magia na chwilę przestała płynąć. Sztylety. On swoje też pogrzebał, ale... Kurwa. Spojrzał na nieprzytomną Zhao i przeprosił ją po stokroć w myśli, po czym pierwszym lepszym zaklęciem zasklepił ranę i większośc naczynek krwionośnych.
- Gotowe - sapnął i od razu się podniósł kierując się do Łowczyni i Szept - Spokój! - warknął dopadając do pań, odbierając Łowczyni drugi sztylet, a Szept dając po łapach, a jeszcze ładując się między nie.
- Tak strasznie ci źle bez twojej zabawki?! To ci ją zaraz odkopię, ale zostaw magiczkę, chyba, że chcesz się sama tłumaczyć przed Nieuchwytnym - warknął mrużąc oczy, jeszcze bardziej chowając Szept za plecami. Tak, tłumaczenie się przed Przywódcą to dobra karta...
Brzeszczot nie rozumiał. Pozbycie się Krokusicy było pierwszym krokiem, aby to wszystko zaczęło wyglądać dobrze. To była jego decyzja i wcale jej nie żałował. Gdyby tylko uzdrowicielka wiedziała, co takiego babka wygadywała, jak knuła, jak snuła swoje sieci. Nigdy nie była z rodem, zawsze chciała być ponad nim. Ivelios to widział, ale nie potrafił czegoś z tym zrobić, za wszelką cenę chcąc ratować więzy z rodem Krokusicy. Małżeństwa polityczne, powinni tego zakazać. Rada niech na razie trzyma się swoich praw - ród zależał od tego, który jemu przewodzi i tyle, miał się podporządkować pewnym regułą, ale to niewielka cena.
- Mówiłem ci, rozmawiałem z nimi. Nie będę z nimi rozmawiał, kiedy oni tylko żądają. Powiedziałem, co myślę, wystarczy. Fril zajmie się resztą. Jak dobrze słyszałem, przybył przed chwilą kurier, najpewniej po to, by potwierdzić przyjęcie Frilweryna do rady. Radą zajmie się Fril. To Krokusica straciła ród i wpływ na radę - w tej kwestii nie było możliwości na rozmowę. Postanowił. Uparciuch, który ruszył się z miejsca, bo skoro ma się umyć to się umyje. Usłyszał za sobą kroki. - To ty idziesz ze mną?
Wilk zirytowany wywrócił oczami jawnie pokazując, że gadanina Łowczyni w sumie niewiele go obchodzi. I tak jak mówił, tak zrobił. Podszedł do kupy gruzu i zaczął kopać. Kapelusz odłożył na bok i zaczął rozgarniać kamienie.
Za to Iskra, po wysłuchaniu kolejnych wskazówek, trafiła znów do ciała. Drgnęła i otworzyła oczy nieco zdezorientowana. Dopiero po chwili skrzywiła się czując nadchodzące fale bólu po tym jak troll rzucił nią o ścianę.
- Ała... - jęknęła i złapała się za głowę.
A Wilk... Wygląda na to, że olał właśnie Poszukiwacza.
- To ty nie rozumiesz. Fril reprezentuje ród. Mnie. Nas. Wszystkich tutaj - zatoczył dłonią koło, wskazując na cały dom, na wszystkie elfy, na każdego z osobna. - Krokuscia reprezentowała tylko siebie, siebie do cholery! - fuknął rozeźlony; dlaczego wszyscy mieli klapki na oczach? Urian dbała tylko o siebie. Ród Crevan był tylko sposobem na osiągnięcie celów. Czy tylko on to widział? - Nigdy nie robiła czegoś, co by jej nie pomogło w knuciu. Rada już powiedziała, że jej pomogą. I gdzie są ich zasady, co? Bez szlachetnego rodu powinna zostać zapomniana. Wszyscy są siebie warci.
Najemnik przyspieszył kroku. Zrobił dobrze, cholera jasna dobrze!
Ugryzł się w język. Spokojnie. Nie myśl o Krokusicy, bo się denerwujesz i wyładowujesz na innych, niepotrzebnie. Heiana szła za nim i chyba nie wiedziała, gdzie idą.
- To ty idziesz ze mną?
- Jak widać.
- Idziemy się wykąpać. Znaczy ja idę i ty też, skoro tak mówisz.
- Śmierdzisz. Nie gustuję w śmierdzących mężczyznach. I zapuszczonych.
Najemnik się uśmiechnął. Przypominał w tym momencie Lofara. To nie był dobry uśmiech i gdyby uzdrowicielka go widziała, zwiałaby gdzie maki rosną. - O, a w Tarok jakoś ci to nie przeszkadzało, pani pomidor - humor mu wrócił, znaczy wszystko z nim dobrze, no, dobrze jak dobrze, ale dalej był głupcem. Idiotą, który uciekł sobie do łaźni, uśmiechnięty pod nosem, zostawiając za sobą biedną uzdrowicielkę. Mężczyźni.
Dziesięć minut. Pół godziny. Godzina.
Brzeszczota nie było długo i albo się utopił, albo bawił w najlepsze.
Iskra zamrugała znów. Raz, drugi. Trochę kręciło jej się w głowie, ale to chyba wina tych podróży... Międzywymiarowych? Jakkolwiek by tego nie nazwać, przyprawiało to o ból głowy i nie tylko.
- Całkiem dobrze... Ale wszystko mnie boli... Troll rzucił mną o ścianę? - spytała, choć tak naprawdę nie oczekiwała odpowiedzi. Usiadła, sapnęła i rozejrzała się wokoło.
- A ten co robi? - i tu chodziło Iskrze o kopiącego w gruzie Wilka.
Sam zaś wytykany w tej chwili palcem furiatki elf zdołał dokopać się do nogi trolla i z zadowoleniem wydobył z niej sztylet Łowczyni, który zaraz rzucił... A ten, po jakże celnym rzuci wbił się w posadzkę tuż obok stopy rzeczonej elfki. Taki niepozorny elfik, a rzucać umiał. Teraz tylko znaleźć swoje sztylety... Szkoda tylko, że zamiast skupiać się na znalezieniu swojej broni, to on ukradkiem obserwował Cano i Szept. I nic nie mógł poradzić na narastającą zazdrość i chęć ukręcenia złodziejowi głowy.
- Ale z boskimi pośladkami! - krzyknął jeszcze zza drzwi. Bogowie. Czemu robienie jej na złość sprawia mu taką przyjemność? Co z nim było nie tak, że widok jej zaczerwienionych policzków i speszonego wzroku sprawiał, że sam się uśmiechał? To było niepokojące. To niosło ze sobą problemy, których teraz nie potrzebował, ale… Jak się z nią nie droczyć, kiedy ona tak ślicznie się złościła?
Brzeszczot westchnął i podrapał się po głowie. Stwierdził, że nie będzie o tym teraz myślał. Miał się doprowadzić do porządku. Tylko, co on ubierze, jak te ubrania zostawi do uprania? Uśmiechnął się szeroko, ale zaraz stwierdził, że nie, bo ten szalony pomysł się źle skończy i Heiana go nie pogodni, a po pustej makówce wytrzepie. Podniósł rękę i się powąchał - przecież nie pachniał aż tak źle, by się krzywiła. Usłyszał coś za małym okienkiem, przez które zaraz wystawił głowę. Z zewnątrz musiało wyglądać to rewelacyjnie - drewniana ściana, gładka, bez zdobień i jedno okienko, z którego wystawała czerwona czupryna.
- Pszczelarz! Wyłaź z tych krzaków, bo wiem, że tam siedzisz i knujesz.
- Wcale nie knuję! Dokarmiam pszczoły.
- Ciekawe czym. Trawą?
- Ty się nie interesuj! I nie podsłuchuj.
- To ty podglądasz, pszczeli maniaku. Przydaj się na coś i weź mi przynieś czyste ubrania.
- Przez okienko?
- Nie, przez dupę. Cholera, a niby którędy, kominem?
- Jak żeś taki mądry to sam sobie przynieś!
Brzeszczot westchnął. Naprawdę wchodziło mu to już w krew i nawyk. Niewzdychający najemnik zaczynał robić się dziwnym i nietypowym najemnikiem. I czy naprawdę musiał się myć?
Dziesięć minut. Pół godziny.
Przez okienko wleciał gałganek ubrań. Pszczelarz najwyraźniej spełnił prośbę i przyniósł czyste ciuchy, a właściwie wcisnął je przez okienko. Wymięte jak nic, ale przynajmniej nie były to elfie aksamity. Normalne spodnie, lniana koszula. A butów nie było. Czysty i pachnący fiołkami, będzie musiał polecić zmienić ten cholerny fiołkowy zapach na inny, coraz bardziej przekonywał się do tego, aby ściąć włosy. Przeglądając ubrania, z kieszeni spodni wypadł krótki nóż. Pszczelarz pomyślał o wszystkim.
Siadając sobie na zydelku, najemnik złapał kilka kosmyków włosów. Po co kłopotać ścięciem innych? Sam też da radę.
Godzina. Półtorej godziny.
Najemnik dał radę. Włosy skrócił do pasa i sam się zdziwił, że tak długie je miał; wokół niego utworzyła się ładna kupka ściętych kosmyków. Poruszył palcami u nogi, szturchając włosy. Trzeba będzie coś z nimi zrobić, na przykład dokleić do blond czupryny Frila. Gdyby dziadek tu był…
Dar rozczesał palcami włosy, przesuwając nimi po brodzie. Fajna była. Nie zgoli jej, przynajmniej na razie, a i zapuszczać na mędrcową też nie zapuści.
Ubrany, ostrzyżony, a co!, wcale nie chciał opuszczać łaźni; mógłby tu zostać i znowu pogrążyć się w myślach o dziadku, o tym, że…
Podskoczył i jęknął. W tyłek użądliła go pszczoła. Cholerny Pszczelarz.
Ale nic, na boso wyczłapał sobie z łaźni, w zasadzie nie spodziewając się, że uzdrowicielka dalej na niego czeka. Pewnie dlatego stanął z ręką na klamce i gapił się na nią, jakby pierwszy raz widział.
Ostatnie czego się spodziewała, to złowróżbny ton Poszukiwacza. Co to, jej wina, że troll akurat postanowił ją puścić? I tak cud, że nie trafiła gdzie indziej... Sięgnęła po leżącą na ziemi Żagiew i zatknęła sztylet za pasek, czyli tam, gdzie zawsze. I łypnęła na Luciena, jakby co najmniej on był tym trollem. Kolejna kłótnia wisiała w powietrzu.
- A ty, Panie rozsądny i zawsze najlepiej wiedzący Poszukiwaczu? Na cholerę się pchałeś na tego trolla! Mógł cię rozdeptać! - akurat to, jak Lucien rzuca się pod trolla zdążyła zauważyć. I wcale się jej to nie podobało.
- Zanim zaczniesz mnie pouczać, panie mentor, sam zastanów się nad swoim zachowaniem!
I kiedy Zhao z Cieniem byli o krok od sprzeczki, Wilk został zaczepiony przez Łowczynię. Co też niezbyt mu się podobało. Wolałby, że to była Szept... I wtedy przypomniał sobie o tym, że musi trzymać kamuflaż. Łypnął na kochankę przez ramię, wciąż jakiś poirytowany.
- Nie popisuję się. Chciałaś swój sztylecik, to masz - ale nie strącił jej dłoni, za to intensywniej zaczął grzebać w gruzie. A jego broń to gdzie, wyparowała?
- Nie śpieszyłeś się. Nie wiesz, że to niegrzecznie kazać na siebie czekać? Zwłaszcza kobiecie?
Nawet jak się złościła, wyglądała ślicznie. Widać najemnik nie miał mentalnych oporów przed kontemplowaniem sobie uzdrowicielki. Jak każdy mężczyzna był wzrokowcem, ale w sumie mógłby zwrócić uwagę na każdą krągłą kobietkę, jednak coś sprawiało, że wcale się nimi nie interesował. Chyba złośliwi bogowie założyli mu klapki na oczy, skoro widział tylko uzdrowicielkę, albo, co gorsze, sam nie chciał zaglądać do dekoltów innych, jakby to powiedział pewien krasnolud. Cholera. To się za bardzo skomplikowało, ale powinien coś zrobić, skoro wtedy, w Tarok… No ale przecież magiczka skopie mu dupę, pobije, zabije, potem ożywi tylko po to, aby jeszcze raz zamordować. Z drugiej strony, jak nic nie zrobi, to będzie wyglądać tak, że… A to wcale nie o to chodziło. A jak uzdrowicielka sobie pomyśli, że jednak? Ciekawe, czy Szept miała takie same problemy z tym durnym jasnowidzem, co się za ważniaka uważa.
Najemnik chrząknął, a z mokrych końcówek włosów spadło kilka kropel. - Kazałaś mi się wyszorować, to szorowałem - i niech lepiej uzdrowicielka nie pyta, jak długo skóra mieszańca nie miała kontaktu z czystą wodą i mydłem.
- I skąd wziąłeś ten strój? Może to i czyste, ale wygląda, jakbyś zwinął w kulkę i przez tydzień tak trzymał. Pomięte, przypomina szmatę, a nie strój głowy rodu. Czy ty nie masz za grosz poczucia estetyki?
Burknął w odpowiedzi coś o Pszczelarzu. O tym, że jest wredny i złośliwy. Bo przecież, według najemnika, mógł mu te ubrania ładnie złożone przez okienko podać, zawołać i podać, a nie rzucać jak jakieś śmieci. W zasadzie mógł wyjść w nich, albo bez nich, więc wolał chodzić w wymiętych ciuchach. Heiana jak zwykle tego nie rozumiała. Elfickie tuniki były dla… lalusiów, pięknisiów i… O, Devril przydupas Xantii, by w nich dobrze wyglądał, ale nie najemnik! Nie miał nawet zgrabnej, drobnej elfiej budowy ciała. Jak on by wyglądał w aksamitach i jedwabiach? Elfie fatałaszki nie są dla… W sumie człowiekiem też nie był.
- Powinnaś się cieszyć, że nie biegam tu bez gaci… - dodał ciszej, bardziej do siebie, bo przecież czasami mu się zdarzało. Jak był mały, jak podrósł i jak był już starym koniem. Ale lepiej o tym nie mówić. Wtedy Boskie pośladki nie były jeszcze modne, za to całkiem bezpieczne.
- Nie zgoliłeś brody. Elfy nie noszą brody. Czy ty nic nie potrafisz zrobić sam?
Siłą powstrzymał się, by nie cmoknął. Co on w niej widział? Maruda, zrzęda, gada tylko o jednym i do tego elfia maniaczka, co chce z porządnego mieszańca zrobić elfiaka. Wszystko jej nie pasuje, wszystko jest źle. To by poprawiała, tamto zmieniła, wciskając swoje zdanie. Bogowie, chciałoby się powiedzieć, co za baba, albo długoucha. Tylko, że jej marudzenie i próby zrobienia z niego elfa, były denerwujące, ale wcale mu nie przeszkadzały. I tak połowy rzeczy nie uda się jej w nim zmienić - gdyby jej się udało, z pewnością nie byłby Brzeszczotem, którego zna. Lubił ją tylko jakoś trudno mu przez gardło ta myśl przechodziła i zazwyczaj zatrzymywała się gdzieś na końcu języka, nie chcąc iść dalej.
- Nie jestem elfem - i dla udowodnienia jej, podniósł włosy pokazując okrągłe, ludzkie uszy. - To ty na siłę chcesz mnie nim zrobić. Mam waszą krew, ale też i ludzką. Tar’hur, tym jestem. Ani człowiek, ani elf.
Zaburczało mu w brzuchu. Kiedy on ostatnio jadł? Chyba wtedy, gdy mała Lin przyniosła mu maślane ciasteczka z dżemem. Aż mu w brzuchu donośniej zagrało. Nie chciał też dalej mówić o tym, co raczej się nie zmieni. Nie miał w sobie duszy elfa, ani jego estetyki, ani ogłady, ani gibkości, ani zręczności. Miał tylko wygląd, chociaż też nie do końca. Był bardziej jak człowiek. Był tylko mieszańcem. Głupcem, który zakochał się w elfce pełnej krwi, w dodatku połączonej więzami z elfią królową. Wyglądało to rewelacyjnie.
Co on w ogóle najlepszego zrobił?
[Stwierdzam, że docinki Szept przegrywają z kuzynkowymi]
Słyszał ich. Dlatego przez chwilę wyglądał tak, jakby nie zwracał uwagi na słowa uzdrowicielki. Znał krok każdego w tym domu i wiedział, że pojawili się obcy. Spodziewałby się każdego, ale nie gadów z Rady. Wygadali tak, jakby całą swoją osobą pokazywali, że są kimś lepszym, że on, głupi mieszaniec, nie jest wart, by na nich spoglądać. Zaraza jedna. Nim jeszcze otworzyli swoje gadzie pyski, najemnik nie omieszkał im wytknąć braku kultury; pamiętając o stojącej obok Heianie, gryzł się w język za każdym razem, kiedy chciał użyć przekleństwa gorszego niż mają krasnoludy - Cóż za jawny brak kultury od kogoś, kto wymaga jej od innych. Weszliście nieproszeni do mojego domu. Bez zaanonsowania powonieniem wywalić was na… Za próg. Ignorując mnie, ignorujecie mój ród.
- Heiana-elda. Jesteś potrzeba w pałacu.
Oczywiście, puścili jego słowa bokiem. Brak szacunku wobec Hyvän, był czymś niepojętnie karygodnym i niewybaczalnym. W Radzie zasiadali członkowie każdego ze szlachetnych rodów. Fril był ich przedstawicielem, ale to Hyvän prowadził ród.
- Opuśćcie ten dom. Według praw gościnności, jesteście intruzami.
I odwrócił się najemnik, aby znaleźć tych, którzy pozwolili członkom Rady przekroczyć próg sowiego domu. Będzie musiał im coś wyjaśnić. Wszystkich elfom z rodu.
~~
- Łazęga, weź nie udawaj, że cię nie ma!
Coś, a raczej ktoś, załomotał w drzwi, wyrywając zaspanego i zmęczonego najemnika z drzemki, w którą zapadł o zmierzchu. Miał podpuchnięte oczy i pióro, na którym zasnął, odbite na policzku. Ktoś dobijał się do drzwi. Stukał, pukał, walił ile się dało. Bogowie, jak głośno, przecież uszy mu zaraz odlecą.
- Łazęga, otwieraj, bo wejdę choćby oknem.
Moczymorda. Krasnolud przeszkodził mu w poszukiwaniach. Właściwie to w spaniu, ale tego najemnik głośno nie powie. Spojrzał tylko na regały i westchnął; jeszcze trochę czasu to spędzi, ale to nic, da radę. Przeczyta wszystko, obejrzy mapy. Im dłużej w tym siedział, tym wyraźniej widział pewien schemat, który w zapiskach się powtarzał. Był niemal pewny, że dziadek odkrył coś, czego nie chciał rozpowszechniać bez sprawdzenia. A wieża Wisielca i Tarok były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Początkiem. Znalazł nawet krótką wzmiankę o dziwnym sporze Losu z boginią Fortuną, ale notatka nic nie wyjaśniała, nie była nawet pewnym źródłem informacji.
- Tfu, dzikus jeden, otwórz krasnoludowi, bo ci się pod drzwiami zleję.
Siki krasnoluda śmierdzą gorzej niż siki trolla. Kiedy Brzeszczot to sobie uświadomił, zerwał się jak oparzony z krzesła i pędem poleciał ku drzwiom. Skrzypnęły zawiasy, a najemnik mógł zobaczyć, jak mości krasnolud ściąga gacie i chyba szykuje się do tego, czym mu przed chwilą groził. - Midar, chowaj siusiaka! Gorszysz elfy!
Iskra poirytowana warknęła, chcąć najwyraźniej jeszcze coś dodać, ale Poszukiwacz chwilowo ją olał czepiając się tym razem Wilka, który ponownie go zignorował. W końcu dokopał się do swojej broni w postaci dwóch sztyletów. Dzięki bogom, nic im się nie stało... Dopiero wówczas, kiedy broń znalazła się na swoim miejscu, poczuł się gotów by stawić czoło rozkazom rozzłoszczonego małego Lucusia. Tak bowiem myślał o Poszukiwaczu Wilk gdy ten był: a) zazdrosny, b) rozzłoszczony. Mimo wszystko jednak, zachował komentarz dla siebie i rozejrzał się pobieżnie, na oko, sprawdzając stan zdrowia pozostałych. Nic nikomu się nie działo... Nie licząć tych siniaków na ramieniu Szept, które gdyby mógł, zaraz by uleczył. Ale takie zagranie byłoby ryzykowne. Gdyby Lucien wciąz był nieczułym kawałkiem drewna... Cóż, może wtedy by się udało. Ale teraz, kiedy sam robił podobne rzeczy pewnie by się domyślił co jest grane. A elf nie zamierzał dawać Szept okazji do szukania dla Mer nowego tatusia.
- I pójdziemy - burknęła Iskra poprawiając ubiór i odgarniając włosy na plecy. Cholerne kudły, chyba będzie musiała je przyciąć - Ja prowadzę - warknęła jeszcze i ruszyła tylko sobie znanym szlakiem, wybierając prawą odnogę rozwidlenia. Najwyraźniej tym razem Astrid uznała, że miło byłoby dać jej parę wskazówek co do miejsca położenia artefaktu.
Wilk postanowił iśc jako ostatni. No, że niby pilnuje całej grupy, co by nikt się nie odłączył, ani nie próował im zaszkodzić. W rzeczywistości, wolał mieć Szept i Cano na oku, choć złodziej wydawał się jakiś przybity. Zresztą, nieważne. Złodziej, złodziejem, on musi pilnować żony.
Przez ziemię dało się wyczuć drgania, jakby coś znajdującego się w głębi tuneli pulsowało ogromną siłą. Iskra przeczuwała, że to może być ten cały artefakt, dlatego też jeszcze przyśpieszyła kroku. Ale złudne dźwięki niesione echem ciasnego tunelu jedynie otumaniały. W rzeczywistości, dotarcie do podziemnego, opuszczonego miasta zabrało im parę dobrych godzin. I nie było doprawdy co podziwiać. Ruiny, na wpół połamane drewniane konstrukcje oblepione błotem. Miasto ewidentnie się zapadło, choć zapewne było to wiele wieków temu, dlatego w żadnej księdze nie znaleziono o tym wzmianki... Iskra rozejrzała się czujnie.
- Artefakt powinien... - urwała i zgięła się wpół. Zapomniała o tym, o czym wspominałą Astrid przy pierwszym spotkaniu. Będzie potrzebowała ciała. Iskra sama nie da rady...
Elfka jęknęła i osunęła się na ziemię w drgawkach. Choć sama chwila, kiedy duch przejmował ciało nie trwałą długo, to Lucienowi mogła zdawać się wiecznością. Jednakże gdy dopadł już do elfki, nie była to Zhao. Oczy były inne. Błękitne, zimne. Bezlitosne. Astrid Nocna Dama przejęła ciało Starszej Krwi.
Astrid otrzepała Iskrowe ubranie i omiotła wzrokiem, jakby nie patrzeć, swoje Cienie. Błękit nie wyraził niczego, beznamiętnie przesunął się po postaciach. Astrid nie pamiętała czym są emocje, czy uczucia.
- Artefakt tkany był ze starej magii. Takiej nie ma już na tej ziemi, więc i Starsza Krew nie mogła by nad nim zapanować. Nikt nie może - głos dawnej Przywódczyni był nieco dziwny w odbiorze... Jakby jednocześnie chciała mówić stanowczo i tak, żeby nikogo nie zabić jednocześnie. Po czym odwróciła się i odeszła w głąb miasta, jakby doskonale wiedziała gdzie idzie. Z kolei, im bliżej artefaktu, tym bardziej dało się odczuwać jego działanie. Dziwne wyjce pojawiające się w powietrzu, strzępki duchów fruwające pod sklepieniem, domowe zwierzęta, dawno zmarłe, z samych kości pałętające się pod nogami. I dziwny dreszcz, który nie opuszczał ciała. W dodatku, każdy mag, czy mocny, czy słaby wyczuć mógł w powietrzu dość dziwny zapach, jakby siarka, choć to nie była ona. Być może raczej jej widmo. Natomiast przywołane przez Astrid światło, błękitna, chłodna kula, oświetliło łagodnie jedną ze ścian. Ta była kamienna, z wyrytymi nań runami. Stary, nieużywany język. Od dawien dawna uznany za wymarły.
Artefakt został odnaleziony i chyba tylko Nocna Dama wiedziała co z nim zrobić, jak wyłączyć i jak uniknąć powikłań.
Astrid najwyraźniej uznała, że nie warto zaszczycać Poszukiwacza odpowiedzią. Przyjrzała się uważnie ścianie, przesuwając powoli palcami po żłobieniach. Tak jak przypuszczała, magia wypływała przez szczeliny.
Z sufitu wyjrzał jakiś duch, a przynajmniej znaczna jego część, bo jegomość nie miał połowy twarzy i ramienia. Uśmiechnął się upiornie do Cano, który chyba był tu najbardziej spanikowany. Astrid ułożyła dłonie na ścianie mamrocząc coś pod nosem. Wilk przymrużył oczy skupiając się na mamrotaniach Nocnej Damy, ale niezbyt zrozumiał. Słowa rozpływały się i łączyły jak roztopione masło ze skwarkami na patelni.
Faktem było jednak to, że coś zaczęło się dziać. Sufit jęknął, a ziemia zatrzęsła się. Kościotrupie zwierzaki umknęły. A z artefaktu, z run w ścianie z żelaza zaczęła wyciekać krew.
Przesuwając dłońmi po ścianie Astrid czuła, jak moc z artefaktu odpływa. Wraz z krwią ofiar wypływała magia. Co prawda, ona uważała to za marnotrawstwo... Ale czego nie robi się dla bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa Bractwa. Bo duchy ofiar, które poświęciła wieki temu... Na pewno upomniały by się o swoje. Odnalazłyby Czeluść. Zniszczyłyby Cienie. A tego nie chciała.
Wraz z krwią natomiast zaczęły wypływać duchy. Najpierw niewielkie, jakby... Dzieci. Dopiero potem dorośli. Starcy. Nawet zwierzęta. Nikt o tym nie wiedział, choć księgi wspominały o masowym morderstwie bez sprawców. O stosie, który płonął dniami i nocami. Tak, Astrid pamiętała.
Uwolnione duchy z jękami, wrzeszcząc i krzycząc uchodziły w eter. Magia uchodziła. Zaś w kryjówce złodziei krwawe napisy spływały ze ścian. Koszmar jakiegoś doświadczyła Gildia właśnie dobiegał końca.
Astrid postanowiła sprawdzić wytrzymałość Iskry, tak więc wycofała się do swojej Ciemni, pozwalając duchowi elfki przejąć kontrolę. Końcówka artefaktu, mocy jaką w sobie miał wypłynęła wraz z ostatnią kroplą krwi. Zhao zachwiała się i osunęła na kolana. Mimo tego, że w sumie nic nie zrobiła i tak czuła się ogromnie zmęczona. I jakby czymś... Obciążona.
Sufit znów jęknął, ziemia zadrżała. Trzeba będzie szybko wydostać się na górę.
Iskra była nieco otumaniona, ale wiedziała co się dzieje. Szarpnęła się, bo i nie zamierzała Cienia obciążać. Nie chciała traktować go zaklęciami, w końcu... A co, jeśli tu zginą? Co z dziećmi? Natan, mała córka... Bogowie niejedyni. W końcu, elfce udało się wydostać z rąk Poszukiwacza i biegła obok niego klnąc ile wlezie i we wszelkim możliwym języku.
Wilk natomiast dostał chyba dodatkowej szybkości, jakby mu ktoś fajerwerka w tyłek wsadził, bo zaraz znalazł się przy Szept. Zdemaskują go? Nie ważne.
Miasto drżało w posadach, ze sklepienia zaczęły spadać spore odłamki kamieni. Wilka o mało jedno z nich nie zgniotło, ale zwinnie odskoczył w bok.
Nikt się nie spodziewał, że nie zdążą. Każdy sądził, że przecież... Było tak blisko. Już widać było ciemną dziurę, inną odnogę tunelu. Ale strop runął im na głowy.
Iskra kaszlnęła. Czuła się, jakby usiadł na niej co najmniej słoń. I to taki z nadwagą.
- Lu, ty kretynie - wycharczała kaszląc znów. Co on sobie, głupek myślał - Mogłeś zginąć! - i zamiast go objąć, przytulić, cokolwiek, pacnęła go w łepetynę. Głupi!
Wilk niezbyt kontaktował. Bolała go noga... I brzuch. Tak. To najbardziej. I gdzie była Szept? przecież był zaraz obok... Przymknął oczy. Czuł w ustach coś... Ach, krew. Jego własna zapewne. Kaszlnął, rozluźnił mięśnie. Jeśli umrze... Cóż, przynajmniej próbował się pogodzić.
Tymczasem na powierzchni zbierała się mała grupa. Szczur, Cień najlepiej poinformowany ze wszystkich, wiedział, przewidział, żę po ingerencji w magiczne... Coś, runąć może strop. Dlatego wezwał ekipę ratunkową w postaci Figla, Pajęczarza i Królika. Dlatego też postanowił, że zejdzie razem z nimi do kanałów. W końcu, to on był szczurem. Szczury znają się na kanałach.
Midar był niemożliwy. Ale najemnik za nic w świecie nie zamieniłby tego szalonego krasnoluda na innego. Bił Lofara na głowę i co tu dużo mówić, miał nad nim znaczącą przewagę. Biedny Lofar, pozostanie mu sama patelnia, bo pan najemnik wyraźnie wolał Moczymordę. Jak nic będą z tego kłopoty, jeno tylko Lofar się dowie, że inny krasnolud podprowadził mu najemnika. W dodatku ten krasnolud pochwalił się swoim siusiakiem i mieszaniec go nie wywalił, a do środka zaprosił. Tego Lofar na pewno nie zdzierży; no bo w czym był gorszy jego siusiak od siusiaka Midara, że mieszaniec jak go widział to uciekał, trzaskając za sobą drzwiami?
- Czy ty przyszedłeś mnie upić, mości krasnoludzie?
Trzasnęły zamykane za Moczymordą drzwi. Taki mały, niby ciężki, a jaki szybki! W gabineciku dziadunia pachniało woskiem i paloną oliwą; wypalone lampki jeszcze dymiły z knocików, a mdłe światło wydobywało się tylko z lampionów elfiej roboty, rzucając cienie na regały pełne ksiąg i pospinanych papierów. Ivelios poukładał wszystko tak, jak lubił najbardziej - od najwcześniejszych, tematycznie. Tylko na jego stoliku panował bałagan, w którym odnajdywał się tylko Brzeszczot. Zamknięte okna, być nic go nie rozpraszało, chociaż niewiele to dawało, zasłonięte były przed światłem gwiazd; najemnik improwizował, przybijając kawałki materiału nad oknami.
- Ale… Za spokój duszy Dziadunia… - półelf nie miał możliwości mentalnego skontaktowania się z innymi elfami, ale za to potrafił zrobić to z sowami, a sowy całkiem dobrze dogadywały się z elfami. Masło maślane. Najważniejsze, że przyniosą im jakieś jedzenie, co by żołądek pusty nie pozostał. - Czekać, gdzieś tu… - najemnik wypiął swoje boskie pośladki i zaczął grzebać w skrytce zza regałem; Ivelios zawsze gdzieś miał zachomikowaną jakąś nalewkę skrzatów. No gdzież to było.
- Lu! - co jak co, ale takie osunięcie się w niebyt u Poszukiwacza wcale nie było pożądane. Iskra, w miarę możliwości, potrząsnęła nim, choć nie dało to efektu. Ale... Po krótkim badaniu pulsu, okazało się, że Lucien wciąż żyje.
I oby nie przestawał, bo elfka obiecała sobie, że jeśli ten umrze, to go znajdzie na tamtym świecie i zabije.
Grupa poszukiwawcza zaś, ledwie wydobyto Łowycznię, a nakazano przegrupowanie. Biały został usunięty, kazano mu zająć się rannymi. Zaś Szczur, Myszołów i Marcus mieli zająć się szukaniem reszty. Figiel okazał się prawdziwym skarbem i psem... Pająkiem tropiącym.
- Tu coś jest! - poinformował kompanów Marcus pochylając się nad stertą gruzu. Figiel coś wypiszczał i ruszył dalej - Magiczka, przynajmniej tak twierdzi Figiel - rzucił jeszcze i pobiegł za pupilem. W końcu, trzeba było malucha pilnować. Złodziejka przykucnęła przy gruzie i zgarnęła parę kamieni. Rzeczywiście ktoś tam był... Zaczęła grzebać szybciej, dołączył do niej Szczur i niedługo potem, na prowizoryczne posłanie obok... Łowczyni trafiła Szept. Królik uśmiechnął się, jak to zwykle miał w zwyczaju. Lubił kogoś łatać.
Myszołów, której nikt prawdziwego imienia chyba nie znał, przygryzła wargę zerkając na stan złodzieja. Było... Fatalnie. I nie mogła nic poradzić na to, że zaglądała królikowi przez ramię, gdy ten się nim zajął, zamiast szukać innych.
- Co z nim?
Królik po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wiedział co odpowiedzieć. Nie patyczkował się. Nastawił kość.
- Wyjdzie z tego... - mam nadzieję, dodał w myśli.
- Tu ktoś jest! - krzyknął Marcus i zaczął odgarniać kamienie. Okazało się, że był to niezbyt przytomny Poszukiwacz i niezbyt przytomna Iskra. Oboje także trafili do medyka, choć mieli mniejszy priorytet w leczeniu niż Cano. Zresztą, Biały potrafił leczyć parę osób na raz, co dla niektórych było dość osobliwym widokiem, kiedy on sam siedział przy jednej osobie, a rany u reszty regenerowały się jakby same z siebie.
Więc pozostał jedynie Wilk.
Jedzonko przyszło szybko i Dar od razu złapał za kromkę chleba i kawałek sera; w brzuchu mu burczało od tego siedzenia w papierach, a wcale się nie najadł, kiedy poszedł ochrzanić tych, co wpuścili Radę do domu. Gdyby nie był takim ignorantem i usłyszał ich wcześniej, zabarykadowałby drzwi, pozamykał okna i udawał, że nikogo w domu nie ma, czekając aż sobie pójdą. Rada była jak ci chodzący po domach na wsiach i w miastach religijni fanatycy, namawiający do porzucenia wiary i przejścia na ich najwspanialszą i najlepszą.
Klapnąwszy tyłkiem naprzeciwko krasnoluda, szturchnął krótką nóżkę, co by ją mości Midar przesunął, a nie rozwalał się na całym miękkim dywanie. Najemnik na deskach siedzieć nie będzie. Pośladki mu się odkształcą i nie będzie już wtedy taki… Ciekawe, czy Heianie też by się podobały takie spłaszczone.
- No to… za spokój duszy Dziadunia!
Brzeszczot chciał coś powiedzieć, ale krasnolud go wyprzedził.
- I nie waż się mówić, że już piliśmy.
- Spokoju duszy dziadunia nigdy za wiele! - ocho, Moczymorda chyba znalazł dobrego kompana, skoro pić za Iveliosa ma zamiar nawet kilka razy. Przecież to dla dobra dziadka, więc czemu by nie? - Zdrowie! - rozczochrany najemnik wyrwał Midowi buteleczkę, nalał ładnie do szklaneczki i wypił za jednym razem. Niestety nalewek nie znalazł i albo dorwał się do nich wujaszek Fril, albo zniknęły jeszcze za życia dziadunia. - I żeby miał najlepsze miejsce!
Myszołów zerknęła znów na Cienia. Pamiętał. Jej imię. Ale... Co on u cholery chciał, że ją wołał? Cóż, nie dowie się jeśli... Przysiadła obok złodzieja, zerkając na medyka i na zamykające się rany.
- Jestem - westchnęła. To będzie ciężki dzień.
Iskra natomiast odpowiedzieć nie mogła. To, że przygniótł ją Lucien w rzeczywistości uratowało jej życie, ale kamienie, gruz i jeszcze mężczyzna na sobie... Cóż, elfka nie miałą zbyt dobrego dostępu do powietrza. Dlatego teraz leżała nieprzytomna.
Wilk żył, chociaż kompletnie nie kontaktował. Miał poszarpany policzek, najwyraźniej jeden z kamieni jaki go przygniatał zsunął się po jego twarzy szarpiąc skórę policzka. Dalej było jedynie gorzej. Obie nogi miał złamane, przygniecione żebra, rozciętą skórę na głowie.
- Jest źle - mruknął Królik przysiadając obok elfa. teraz to on był priorytetem.
Brzeszczot się oburzył. Że niby on jest dzieciakiem, bo pije ze szklaneczki? O nie, nie będzie mu tu byle krasnolud honoru obrażał. Skoro Midar chciał, to dostanie. Najemnik rzucił za siebie szklaneczkę i zapomniał biedak, że szkło się rozbija. Z trzaskiem pękło na podłodze, a Brzeszczot zrobił minę w stylu ‘ups’ i napił się z butelki, ot porządny łyk, co by nie być gorszym od krasnoluda.
- Za Łazęgę! Znaczy, za ciebie. Ty mi się nie zmieniaj.
Tego to się mieszaniec nie spodziewał. Pewnie dlatego pozwolił się Moczymordzie walić ręką po plecach. Biedny, głupi najemnik pociągnął nosem i się rozbeczał jak małe dziecko. Nawet w rękaw krasnoluda się wysmarkał, co by nos oczyścić. - Powinniśmy się napić - i do ręki Midara wcisnął buteleczkę orzeszkowej gorzałki.
Pili, popijali, zapijali, wznosili toasty, raz, drugi, powtarzając, aż wokół nich porozwalane leżały buteleczki i bukłaczki. Dar nie wiedział, skąd krasnolud wyciąga napitki. Było ich tyle, że chyba musiał okraść handlarza, albo samego twórcę, bo kupić ich raczej nie kupił. Może to zaopatrywał go Lofar. O właśnie! - Miodek! - podpity najemnik zerwał się z podłogi, potknął o butelki, wyhamował na krześle, przewrócił je i z komódki wygrzebał butelczyn pięć, z lofarowym miodem, które miał na czarną godzinę, i o których sobie przypomniał. - A pamiętasz, jak pokonaliście vargry? - wspomnienia z pola bitwy były dziś opowiadane aż do przesady. Najemnik klapnął na tyłku, nie przejmując się tym, że od siedzenia będzie płaski - Te przebrzydłe psiska. Śmierdziały gorzej, niż zapchlony wilkołak! - odkorkował buteleczkę, jedną podał krasnoludowi i zdrowo z niej podciągnął. - Poza tym, uzdrowicielka się na mnie uwzięła. Ja nie chcę być elfem!
Najemnik się wzdrygnął. On ma być wyperfumowanym, czystym, pachnącym, gładkim jak pupa niemowlaka elfem? Już na samą myśl dostał czkawki, albo to przez lofarowy miodek, albo go ktoś obgadywał, jeśli wierzyć ludowym bajaniom. Nie nadaje się na elfa. Długouche były zbyt poukładane, zbyt układne. To nie dla niego. Ale z drugiej strony, jeśli Heiana takich wolała… Najemnik pokręcił głową. Przecież nie przerobi się na elfiaka. Rada by się ucieszyła, ha, na pewno da im tę satysfakcję. Takiego!
- Midar. Ona wcale nie robi… - chwila zastanowienia, przypomnienia sobie, co wcale nie było łatwe, kiedy w głowie szumiało - Faktycznie robi? - bo jak robiła, to trzeba to zapamiętać, a potem jej ładnie przypomnieć, że najemnik wcale taki zły nie jest, skoro wzroku od niego oderwać nie może, albo od pośladków. Chociaż to nie była Iskra. Na samą myśl o elfiej furiatce, najemnik pokręcił głową; nie, furiatka by go wychachmęciła, on jej nie chciał, poza tym, ją miał ten głupi Lucien. Może powinni go w żabę zamienić to by nie miał takich problemów. - Nie znasz się - stwierdził w końcu najemnik, bo Midar musiał się pomylić i wypity coś źle zobaczyć. Ale kiedy biedny powąchał plamę na dywanie, rzucił mu buteleczkę. Jak się miodek skończy, będzie problem. Trzeba by wtedy przeszukać dom. Po cichu tego nie zrobią, więc może by tak kogoś poprosić. Ale jak poproszą to będą musieli dać wypić i się zmarnuje. Cholera, coś dużo tych ale, jak na spity gust najemnika. - Krasnoludy w ogóle się nie znają!
Szczur przykucnął obok Myszołów i przyjrzał się złodziejowi.
- Angua, co? Całkiem ładnie - co mniej więcej, w ich żargonie znaczyło to tyle, co marne pocieszenie. Myszołów łypnęła na Cienia kątem oka, a ten doszedł do wniosku, że pora zająć się transportem rannych do siedziby Gildii. Tu nie mogli zostać.
Biały robił co mógł i nawet nie przegonił Szept. Toć to jej sprawa co robi i po co. Nawet nie zauważył, że mamroce coś pod nosem. Był zbyt skupiony na łataniu Wilka.
- Mercer pośle po nas paru...nastu ludzi, więc za godzinę, góra dwie wszyscy będą poza kanałami - odezwał się Szczur po dłuższej ciszy. Tak więc pozostawało im czekać.
Iskra ocknęła się parę godzin później, wieczorem już, kiedy większość złodziei szykowała się do snu, co by rankiem wypoczętym wstać. Wtedy dopiero elfka otworzyła oczy i niebyt przytomnie rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Żyjemy... - szepnęła niezbyt wierząc w to co mówi.
Myszołów większość czasu byłą zajęta. Mercer znalazł doskonały sposób, eby złodziejkę odciągnąć od bujania w obłokach. Cały niemal dzień, odkąd wrócili, biegała po Królewcu i zbierała to, co wpadło jej w ręce. Innymi słowy - kradła co popadnie. Zachcianki Mercera... Ale kiedy udało się jej już wrócić do chłodnych podziemi, pierwszym miejscem w którym się pojawiła był pokój gdzie leżał Cano.
Szept w pokoju Wilka zastał nikt inny jak Królik. Zaglądał tu dość często, głównie po to, by zobaczyć, czy rany dobrze się goją i czy złamania dobrze się regenerują. Na widok Szept westchnął.
- Wyliże się, wszystko się goi tak jak powinno.
- Gadaj sobie, panie pijaczyno! - najemnik przechylił się do tyłu, a że kręciło mu się trochę w głowie, pokiwał się i walnął na plecach, rozkładając szeroko ramiona; stracił kilka butelek, zabrzęczało szkło, a jedna nawet potoczyła się pod drzwi. Gdyby ktoś teraz wszedł, a już próbowano tyle, że najemnik ich pogonił, poczułby zapach mało przyjemny, by nie powiedzieć wstrętny. Mieszanina alkoholu, ktoś po zagryzce nawet sobie… No wyszło drugą stroną, tą gorszą. Ciemno, ledwie lampiony światło dawały, jak w grocie trolla. Na zewnątrz już dawno nocne gwiazdy świeciły, a księżyc przechylał się ku horyzontowi, aby wkrótce oddać panowanie słońcu, ognistej kuli. Brzeszczot zaczął nucić coś dziwnego pod nosem, jakaś piosenka, nieskładna, pokręcona, bez melodii, bez składu i ładu. Wystukiwał sobie piętą melodię, ale nucił coś innego, a wystukiwał coś innego. Podrapał się po brzuchu.
- Krasnolud… Pierdzioszek!
Butelczyny im się kończyły. W zamotanym umyśle najemnika pojawił się Lofar, który z dziury w ziemi wyskakuje, z koszyczkiem pełnym butelek, całkiem nagi nie wiedzieć czemu. Najemnik odgonił tę wizję, pomagając sobie machając ręką. Lofar był jak koszmar. Nie chciał Lofara w swojej głowie, ani w d… Nigdzie go nie chciał! Miał Midara, a Midar właśnie na coś wpadł.
- Ej, ja ciebie nie zgorszyłem. Ja ciebie zawstydziłem. Trzeba było tak od razu, a nie wymawiać się elfami! Nie ma się co wstydzić. Nie twoja wina, że masz małego.
Początkowo Brzeszczot nie skojarzył, o czym mówi krasnolud. Że niby co ma większego i czym go zawstydził? I jakie elfy? A! Nie, to nie może być to, bo… Najemnik się poderwał do siadu, patrząc krzywko na uśmiechniętego krasnoluda. - Jestem całkiem dobrze… - co on chciał powiedzieć? A! - Mid, wybacz, ale to, że całe życie wmawiali ci, że tyle - pokazał jakieś dwa, cztery centymetry - to jest dużo bardzo, to kłamstwo! To wcale nie jest dużo! To ledwie paznokieć, z lupą szukać. Ociupinkę odnaleźć.
Podobnie jak Lucien nie mógł się powstrzymać, tak i Iskra nie mogła się powstrzymać przed pogłębieniem pocałunku. I gdyby wszystko jej tak nie bolało... Na pewno skończyłoby się to inaczej. pewnie chędożeniem. A tak, jedyne co zrobiła jeszcze to nikły uśmiech.
- Cały dzień ganiałam po Królewcu. Zlecenie Mercera - mruknęła opierając się ramieniem o futrynę drzwi, że niby dopiero co przyszła - Mercer mnie przysłał, chciał wiedzieć co z tobą - stwierdziła na pozór obojętnie, choć wiedziała, że kłamie. Ale wolała się z tym nie zdradzać.
- A skoro prawie żeś się wylizał... Cóż, chyba mu powiem, że nie ma się co martwić.
- Jak chcesz, mogę spróbować go wybudzić - zaproponował cicho medyk przyglądając się elfce. Czasami czuł się podobnie, gdy coś groziło Lumi. A teraz... Cóż, mimo tego, że był zabójcą, nie mógł powstrzymać współczucia. I chęci pomocy.
- Zaszyjemy się gdzieś na końcu świata - mruknęła elfka przymykając oczy, a mówiąc koniec świata pewnie miała na myśli Demar - Zabiorę małą ze stolicy. I Natana od Alarda... A ty myśl nad imieniem - i ostatkiem sił dźgnęła jeszcze Cienia między żebra.
Myszołów, która znała Cano dość dobrze, widziała, że coś jednak jest na rzeczy. Cano, ten dawny Cano, jeszcze by się zaśmiał, potem wstał i pewnie by tyle wyszło z odpoczynku. A ten tu był jakiś ponury. Może to wina tego, co go spotkało? Z westchnieniem oderwała się od framugi i podeszła chowając dłonie w kieszeniach.
- Coś cię trapi, miękkogłowy - rozejrzała się po pokoju i przyniosła sobie taborecik, który ustawiła niedaleko łóżka rannego - Co to, jakieś tragiczne myśli cię nawiedziły nim was przysypało? A może całe życie ci przeleciało przed oczami?
Skinął jedynie głową, akceptując taką decyzję. W końcu, w sumie miałą rację.
- Zawsze dbam o rannych. Takie moje zadanie - odpowiedział przyglądając się strupowi na policzku elfiego władcy.
- Pewnie będzie pytał o ciebie - stwierdził Królik. Czyżby wiedział? Chociaż... Teoretycznie wciąz byli małżeństwem. I łączyło ich dziecko. A zwykle dzieci zmieniały postać rzeczy.
Najemnik przez chwilę zapomniał sobie, o co tak właściwie kłócą się z krasnoludem. Gorzałeczka się skończyła, miodem wyparował, nie było też wywaru z grzybków, jagód i trawy. Jednym słowem susza i nie zapowiadało się, aby ktoś ich poratował. Mógłby ktoś przynieść odrobinę, kropelkę tylko, ale nie!, nikt się nie domyśli. Elfy przebrzydłe. A z sowami nie dało się porozmawiać, że niby mętne informacje! Jak mają być jasne, skoro wypili tyle… Dużo.
Midar wstał, coś tam przy spodniach kręcił, ale najemnik zaczął bawić się butelką, kręcił nią, kręcił, aż mu uciekła. Wtem usłyszał o siusiaku zarzut taki, że mały i niezadowalający. Przecież mu pokazał te dwa, cztery centymetry. Pokazał, prawda? Chyba, że mu się to przyśniło i wcale tego nie zrobił.
- Chcesz, to możesz sobie zmierzyć.
- Zmierzyć? Czy ty mi proponujesz… - już zdawało się, że najemnik poczerwienieje od oburzenia, że zaraz Moczymordę wyrzuci bez gaci z domu, co by z tyłkiem gołym po Eilendyr polatał i ochłonął, ale on wstał, pochylił się nad krasnoludem, który pięknego fikołka wywinął i sobie pooglądał. - Boskie pośladki to ja mam i nie próbuj mi tu zrzucać mnie z… panty… panta… no ze szczytu! Małe to to… - powiedział pan znawca męskich siusiaków. - Paluszek większy - i znalazłszy jakiś patyczek, który nie wiadomo skąd się wziął, dźgnął krasnoludową chlubę, co by sprawdzić, czy prawdziwa. Nie odpadło, nie odkleiło się, więc chyba prawdziwe. A jak doszyte i żeby uleciało trzeba pociągnąć? Przecież nie będzie ciągnął krasnoluda za siusiaka… W sumie… Nie, powstrzymaj się. Uznajmy, że jednak jest prawdziwy i plotki o tym, że krasnoludy nie mają siusiaków są mitem i fałszem. - Mam większy! - bogowie opuścili ten pokój, opuścili Midara, opuścili Brzeszczota. Pijany najemnik rozsupłał całkiem sprawnie rzemyki i gacie, o przepraszam spodnie, jakby to Heiana powiedziała, opadły. Dumny zaprezentował mu nie boskie pośladki, o których wszyscy wiedzieli, że są boskie, a nieodkrytego i niedocenionego światowo siusiaka.
Iskra widząc brak oporu doszła do wniosku, że coś tu est nie tak... Ale nie powiedziałą tego na głos. Gdzieżby tam, jeszcze by stwierdził, że pora jechać na misję, bo przecież to przed chwilą to misja nie była. Głupie Bractwo.
- Wypocząłeś już? - spytała jeszcze spoglądając na Cienia.
Zaczerwienienie oczywiście nie umknęła uwadze złodziejki. Bo co umyka uwadze, potem zabija. Tak mówił Mercer i dlatego Myszołów musiałą mieć oczy dookoła głowy. Gorzej dla Cano.
- Ha, ale jesteś czerwony... Jak taki burak. Mów lepiej co się dzieje, może ci pomogę, fajnie będzie.
Rzeczywiście, nic nie zrozumiał. Jacyś magowie, zlecenie, coś tam. Ale skinął głową szufladkując informacje w odpowiedniej szufladce pamięci.
- Przekażę jak tylko się obudzi. Wychodzisz już? - zerknął jeszcze na magiczkę. W sumie, to było pytanie retoryczne.
Skoro nie wypoczął... Cóż, mimo pytania, skrycie liczyła, że właśnie tak odpowie. Iskra wtuliła nos w koszulę swojego mentora i po prostu zasnęła. W końcu, należało się jej... Zanim przyjdzie kolejne wezwanie. Misja.
Myszołów uważnie się przyjrzala dawnemu kochankowi. Ewidentnie zarobił kamieniem w głowę...
- Zależy co masz na myśli - odpowiedziała cicho mrużąc nieco szkarłatne w swej barwie oczy. I wtedy, szlag by to, do komnaty wszedł Szczur.
- Mysz, jest robota - widać ten Cień niezbyt przejmował się tym, że chyba przyszedł nie w porę.
- He? - rzuciła złodziejka oglądając się przez ramię.
- Robota. Właśnie przyszło zlecenie na obrabowanie grobowca jednego z Marvolów. Mercer cię...
- IDĘ! NADCHODZĘ! - złodziejka aż spadła ze stołka i czym prędzej pognała do szefa Gildii. W końcu, takie zlecenia nie trafiają się codziennie.
Szczur spojrzał na Cano. I uśmiechnął się. A uśmiech ten był daleki od przyjaznego.
Wilk, ledwo co się wybudził, został zasypany gradem informacji. A jak wiadomo, po przebudzeniu... Mózg nie chwyta jak powinien. Dlatego zrozumiał co nieco na opak. Według jego informacji, Szept poszła z Darmarem. Według jego informacji nawet jej tu nie było, co niezmiernie go zmartwiło. W dodatku, został odesłany do Eilendyr, gdzie od razu po przybyciu musiał stawić czoła Starszyźnie. A gdzie był, a po co, a co tak długo... Cholerni starsi chcieli wszystko wiedzieć. Ale przynajmniej miał przy sobie córkę.
Iskra już wiedziała. I doprawdy nie była zadowolona. Całe sześćdziesiąt kilo żywej furii czekało w jego komnacie, żeby spuścić mu łomot. I to solidny.
Zaś Wilk w stolicy miał naprawdę urwanie głowy. Starszyzna wpadła chyba na trylion pomysłów kiedy jego tu nie było... Zaczynając od małżeństwa, poprzez jakieś zombie, kończąc na smokach. I oczywiście wszyscy wiedzieli lepiej niż on sam co ma robić. I co on miał począć? Chwilowo postanowił się udać pod Kurhan. Tam przynajmniej był spokój...
Brzeszczot podniósł krasnoluda, na nogi go postawił, ale spodni, które opadły poraz kolejny nie ruszył. Nie będzie mu grzebać w gaciach, jeszcze ktoś sobie coś pomyśli. W ogóle, jakby ktoś teraz wszedł, plotki byłyby nie mniej epickie niż Midarowe teksty. Głowa rodu Crevan bez gaci, z siuśkiem na wierzchu obmacująca od tyłu krasnoluda bez gaci! Najemnik się wzdrygnął.
- Jestem obrażony. Żaden ze mnie kastrat! - krasnolud dotknął czułego punktu każdego mężczyzny; jak on mógł być taki niesolidarny, psubrat - Idź sobie, jak żeś przeciwko mnie! Dziadunio by mnie poparł! - już, już pchał i przesuwał zieleniejącego Midara ku drzwiom, chcąc go za nie wyrzucić i zamknąć przed nosem, a do tego jeszcze postraszyć, że odkrył zapas gorzałeczki i mu nie da. Jak przeprosi to go poczęstuje, jak nie… Nie da! - Zawiodłem się na tobie, mości krasnoludzie A miałem cię jak brata! - najemnikowi wcale nie przeszkadzało, że spodnie ma opuszczone, że siusiak na wierzchu, że krasnolud też bez gasi i ze skarbem dyndającym. Biedak zapomniał, że dziwka Fortuna i jej towarzysz Pech maczają swoje palce w wielu sprawach. Tutaj też postanowili namieszać. Gdyby chociaż Dar skupił się na słuchu, gdyby usłyszał, ale nie… Bardziej był zajęty wypychaniem krasnoluda, co mu dość opornie szło. Już, już sięgał klamki, ignorując ostrzeżenia Mida, że mu niedobrze, ale klamka drgnęła…
- Jak chcę to mogę jechać z tobą, tak?! Dziękuję za pozwolenie! - ryknęła na dzień dobry, ledwie Poszukiwacz zaczął coś mówić. jeszcze czego. Pojedzie choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi, szlag by to.
- I nie wykręcaj się małą! Nic jej tam nie grozi! Poza tym, imię wymyśliłeś?! Nie! Tobie tylko zasrane misje w głowie! A co z rodziną?! Co ze mną i z Natanem? Z dziećmi? Dla nich już czasu nie masz, tylko dla swoich cholernych, GŁUPICH... MISJI! - tu Iskra już niemal krzyczała mu w twarz, nie mogąc pohamowac gniewu. Głupek.
Wilk westchnął - Zostaw na chwilę Starszych i masz nowe sto trzynaście problemów do rozwiązania... - mruknął niezbyt pocieszony. Będzie musiał iść tam i być czarującym, cudownym władcą... Szlag.
- Jeśli możesz, przyślij do mnie Willkinsa. Jest mi potrzebny - a chodziło Wilkowi o jednego z elfów, którzy już od dłuższego czasu zajmowali pozycję służących, czy też wyższych pomagierów, choć Willikins... On był oryginalny. Osobliwy.
Myszołów od czterech dni jechała w siodle i niezbyt się jej to podobało. Ale rozkaz to rozkaz. Co prawda, czuła się nieco samotnie bez swojego kompana w postaci Szczura... Ale to byłą sprawa Gildii. A Szczur miał swoje sprawy w Bractwie.
Z kolei, Mercer wspominał, że na skraju elfiego lasu spotka któregoś ze złodziei... Ciekawe kogo... Może Kellana? A może Draga? Może Mycellę... Hm. Ze wszystkich złodziei o jakich pomyślała, nie przyszło jej do głowy, że czekającym na nią pod Medrethem może być... Cano.
Najemnik nie wyglądał dobrze. Wręcz fatalnie. Z brodą, z kołtunami w długich włosach, które wcale lepiej nie wyglądały niż wczorajszego dnia, gdy jeszcze sięgały mu do łydek, z koszulą poplamioną sokiem z owoców i czerwonym, krasnoludzkim winem, ze spodniami opuszczonymi… Nie wyglądał dobrze, zdecydowanie nie jak szanowana głowa szlachetnego rodu. Jego notowania nie tylko spadły o kilka oczek, ale jeszcze zostały mu odebrane wszystkie plusy, jakie udało mu się zdobyć w oczach Rady.
Ale chwileczkę… Rada. Radni. Dwóch. W jego domu. Znowu bez zapowiedzi. Jeden z brudną koszulą - będzie musiał krasnoludowi postawić flaszeczkę za tak piękne powitanie gadów. Nawet dwie flaszeczki. Czy z tyłu stała Szept? Najemnik, w którego głowie zapaliła się lampka, że lepiej gacie podciągnąć, zrobił to i przytrzymał; mógł nie rozrywać rzemyka. Złapał jeszcze spodnie krasnoluda, wcisnął mu w dłonie materiał gaci, co by je trzymał i nie zgubił i jakoś wyglądał, ale coś mu nie wszyło, bo nie tylko swoje zgubił, ale i krasnoludzkie zaraz znów opadły.
- No i się nie da… - wzruszył ramionami; przecież próbował, ale nie wyszło. - Hm, jesteście… - przypomniał sobie, co przed chwilą chodziło mu po głowie - Panów gadów uprasza się o wyjście - nawet im kulturalnie drzwi pokazał. Znowu się nie zapowiedzieli. Co oni, myśleli, że do niego jak do stajni? - Prawa gościnności w dupie, cholera mają! Co, Radnych to się nie tyczy? Albo mieszańców?
I w tym momencie krasnolud puścił całkiem donośnego bąka. Szkoda, że nie wyleciało przodem, może by drugi radny oberwał. Za to by miał Midar z trzy flaszeczki. Brzeszczot nie chciał być gorszy, więc dodał i swoje dwa grosze, nawet trzy, a co!
- Szept, czemuś ty przyszła z tymi gadami? Było przyjść samej. O! - mieszaniec przypomniał sobie znowu coś bardzo ważnego, ignorując gady z rady - Szeptuchnoooo… Sprawdźmy kto ma większego! - najemnik zapomniał o czymś ważnym. - No chodź, jak wygrasz, dostaniesz flaszeczkę!
Iskra tupnęła przysięgając sobie, że kiedyś go powiesi za pośladki pod sufitem, po czym zlapała swój tobołek z rzeczami, które zawsze miałą spakowane, na wszelki wypadek i wypadła za nim. Co on myślał, że się jej pozbędzie? Chyba nie w tym życiu!
Wilk podniósł się i z lekkim zainteresowaniem przyjrzał się magom. Oczywiście, od razu przyjrzał się Szept, ale z kolei nie mógł uwiesić na niej spojrzenia zbyt długo. Chociaż... Byli w stolicy. Czy teraz też miał grać, że nic od niej nie chce?
- Starszyzna poczeka, najpierw możecie wyjaśnić wszystko mi - zaczął Wilk uśmiechając się kątem ust. Najwyraźniej nie wiedzieli z kim mają do czynienia. Wilk lubił tak prowadzić rozmowę.
Zaś Szept, gdyby się przyjrzała elfowi dostrzegłaby ślady, po tym jak Biały go łatał. Parę blizn przecinających policzek, blizna na brwi. A to tylko parę nowych pamiątek jakie zyskał.
Myszołów cmoknęła - Nie sądziłam, że Merc da mi do pomocy ciebie... - ściągnęła wodzy wstrzymując swoją szarą klacz, a ta poirytowana parsknęła - Im szybciej dotrzemy do stolicy tym lepiej... Bogowie świadkami, zaraz umrę w tym siodle i nie będzie co zbierać, więc sadzaj dupe na koń i jedziemy - ktoś tu był wyraźnie zmęczony. I nie w humorze.
Natomiast Zhao, wciąz obrażona, szybko osiodłała Kelpie i również znalazła się w siodle. Przynajmniej było już po zimie, zaczęły się ciepłe dni... Może nawet się nieco opali w drodze.
- Prowadź - burknęła wyjeżdżając na końskim grzbiecie z boksu.
- Uzdrowiciele chętnie wam pomogą, możecie odpocząć w zachodnim skrzydle, tam są chyba jeszcze jakieś puste komnaty... - zerknął na Eredina. Na Szept. A potem jego uwagę przykuł nadchodzący Willikins. Był to elf... No, powiedzmy, że w całkiem zwyczajnym wieku. Setka na karku, nic specjalnego. Miał ostre rysy twarzy, podobnie jak Wilk, policzki miał poharatane bliznami. Włosy sięgające ledwo do ramion w ciemnym kolorze i ciało, którego niejeden elf mu zazdrościł. Willikins, sługa, który umiał nieomal wszystko i który zawsze chodził uzbrojony. Wilk nigdy nie potrafił go rozgryźć.
- Władco - Willikins się skłonił, a Wilk machnął ręką, co by się nie wygłupiał. Wydał mu cicho parę poleceń dotyczących straży i polecenie dla reszty służby. W końcu, ktoś Wirgińczyków musiał pilnować...
- Jeśli się nie obrazicie, Panowie, porwę swoją żonę na trochę - i tu elf zacząłs ię zastanawiać, czy magowie wiedzą...
Angua przewróciła oczami. W końcu, kto normalny jeszcze sobie żartuje w obecności rozdrażnionej kobiety... No tak, tylko Cano. Żartowniś jeden. Szlag by go.
- Wiesz w ogóle gdzie się zatrzymamy? - spytała, kiedy jej koń zrównał się z jego.
Tymczasem lasem Medreth szły trzy kolejne postacie. Najwidoczniej Eilendyr stało się ostatnio bardzo popularne. Jednakże ta trójka nie zawita do stolicy szybciej niż noc.
Elfka nie miała siły. Tyłek ją bolał, było jej za gorąco, a rozbierać się w trasie nie chciała. Skinęła jedynie głową akceptując wszystko. Może być i jakaś podła karczma, nie ważne. Byle by choć trochę odsapnąć...
Kelpie została władowana do stajenki tuż przy gospodzie, zaś sama elfka, ledwo Poszukiwacz odsunął się od konia, uwiesiła się mu na ramieniu.
- Nie mam już siłyyyyyy - zajęczała dosłownie się na nim wieszając i chyba oczekując, że ten ją wniesie do pokoju. W sumie, tragarz by się przydał...
Ledwie się oddalili, Wilk złapał szept za rękę i dosłownie zawlókł za Kurhan. Przynajmniej nikt ich nie zobaczy.
- Do cholery, gdzie ty się szlajasz! - szepnął poirytowany dosłownie krajając ją spojrzeniem - Wiesz ile pytań zadawała mi Mer? I to wszystko dotyczyło ciebie, do jasnej... Szlag. Spokojnie. - mruknął i zaczął się przechadzać. Najchętniej, to by ją wyściskał... No ale. Właśnie. Kamuflaż. I... I wszystko.
Skinęła głową. W sumie, Mercer wspominał coś o jakimś niebezpieczeństwie na bagnach... Ale nie za bardzo słuchała. Grunt, że przez drzewa przebijać się zaczęły nikłe światła pierwszych domów Eilendyr co napawało złodziejkę niebywałą ulgą.
Vetinari zastanawiała się, co ona tu u licha robi. Jeremy, ten młodszy z Wolnych, którzy z nimi szli twierdził, że idą w kompletnie innym kierunku... Tymczasem, Char rozpoznała okolice i sklasyfikowała ją jasno. Elfy. Stolica.
Sporo czytała o tym miejscu, ale nigdy nie miała okazji się tu znaleźć... Aż do teraz. I nawet mówili jej, że ma się trzymać z daleka, nie chodzić sama, ale... Ale Char to Char i trudno ją było utrzymać w jednym miejscu. Zwłaszcza jeśli wszyscy spali.
Vetinari wymsknęła się z obozu i pomaszerowała wprost do stolicy. I jakoś niezbyt spodziewała się spotkać tam kogoś znajomego. A już na pewno nie pana Wintersa.
Iskra znów jęknęła jak niezadowolone dziecko, ale przestałą się na nim wieszać. Zamiast tego pozbierała się do kupy i łypnęła na drzwi gospody. W sumie, może iść i posiedzieć... Nic się takiego nie stanie.
Tak więc niczego nie podejrzewająca Iskra przekroczyła próg izby i skierowała się na najbliższą ławę całkiem ignorując otoczenie. Błąd.
- Nie, nic taiego nie mówiłaś... - Wilk ściągnął brwi. Pamiętał co mu Królik powiedział. - Powiedziałaś, że idziesz do maga. Do niego. Tego konkretnego... - a to był aż nazbyt jasny przekaz. I ktoś tu się chyba bał, że Szept odnowi stare zażyłości pomiędzy nią a Mrocznym.
Bagna, zombie... Toć to przecież nie jest robota dla niej. Ona kradła. Zawsze to robiła. Od dziecka. Nie zajmowała się zbieraniem ifnormacji... Od tego był Szczur. Najlepiej poinformowany człowiek w Keronii. A być może dlatego Mercer wysłał ją tu? By się nauczyła tego i owego?
- Jak bardzo szczegółowe informacje chce mieć? - mruknęła zastanawiając się o co też piernikowi może chodzić. Bo istniały trzy stopnie żądzy wiedzy Mercera. Była tak zwana piaskownica, gdzie informacji nie musiało być wiele, ogólny zarys. Był etap ogródka, gdzie trzeba było rozkopać większość dostępnych źródeł i je sprawdzić, ale był i też etap chwastów, gdzie trzeba było wiedzieć wszystko. Dosłownie przekopać i przeplewić każdą, choćby najmniejszą informację.
Balkony elfie charakteryzowały się wielkością. I długością. Dlatego chyba Vetinari uznała to za dośc bezpieczne miejsce dla ukrycia się. W końcu, cień padający od ściany, murowana barierka na której mogłaby przycupnąć... I możliwośc podsłuchiwania. Tak więc wdrapała się po osłoniętej cieniem ścianie do balkonu, przykucnęła na barierce usiłując zajrzeć przez okno, a wtedy z pomieszczenia wysunął się Devril. I Char omal nie spadła na ziemię. Co on tu u diaska robił?
Ale trzeba było zachować jako taką ciszę. Dlatego też zamias się na niego rzucić, złapała w dłoń niewielki kamyczek i rzuciła nim w głowę Wintersa. Cóż, kamyczki lecące z głębokiego cienia nie są dobrym omenem.
Iskra zjeżyła się cała w momencie, kiedy padło imię Luciena. Prawdziwe imię. Dawno zapomniane... Dla niej w tym momencie cała karcza umilkła, choć dla normalnego człowieka panował tu lekki gwar, jak w każdej karczmie. Zmrużyła oczy odsuwając na chwilę złość. I zazdrość. Co ta panienka... Przechyliła się lekko, przyglądając się jej. I doznałą szoku. Wyglądały niemalże identycznie, choć ona miałą rzecz jasna większe cycki. I co oni tam świergotali? Ellie? Ona już mu kurwa da jakąś Ellie.
Iskra postanowiła zbierać broń. POsłucha sobie tych gołąbeczków, a potem urwie głowę tamtej suce. Niech no tylko coś się stanie... Elfka założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce. Niedobrze.
- To było kiedyś - burknął, rozzłoszczony wzmianką o Iskrze. To było dawno temu. Teraz już tego nie czuł... Nie widział jej tak jak wtedy. Poza tym ona miała swojego człowieka. A z Łowczynią... To było tylko parę razy. Taki nic.
- Nie wiem - przyznał co do tego, co myślał sobie, że Szept zrobi. Nie wiedział już czego się po niej spodziewać - Nie wiem... - zwiesił głowę dochodząc do wniosku, że lepiej w obliczu kobiecej furii będzie wpatrywać się w czubki własnych butów.
- Czyli standard - stwierdziła Myszołów wstrzymując nieco konia. Uliczki stały się węższe i bardziej kręte. Poza tym, było tu całkiem sporo elfów, a jakoś niezbyt chciała jakiegoś rozjechać.
- Widzisz jakąś gospodę? Cokolwiek? - dla niej wszystkie te fikuśne domki wyglądały tak samo...
- W zasadzie, to nie odganiam komarów - burknęła masując szyję. Jeszcze niech ją rozpłata, pewnie.
- Hm... Powinnam leżeć sobie teraz grzecznie razem z innymi Wolnymi... Ale wszyscy wiemy, że nie mogę usiedzieć na miejscu - wzruszyła ramionami zaglądając przez okienko - Tak więc zbieram informację. I wpadam na takich okropnych arystokratów jak ty. I wszyscy chcą mi dzisiaj poderżnąć gardło, no ja nie wiem... A ty w ogóle co tu robisz?
W Iskrze zaczynało się powoli gotować. Co to za zdzira? Skąd go zna... Musi się dowiedzieć. I akurat w tych momentach życia Iskra była bardzo zadowolona z tego, że była Cieniem. Jeśli ta wejdzie jee w drogę, zginie. Cokolwiek zrobi nie tak, zginie. W tym momencie już była martwa... Choć jedynie w wyobraźni elfki. Jeszcze.
- Też próbowałam. Ale wraca… - Iskra nie wytrzymała. Co oni mieli wspólnego? Pewnie ze sobą sypiali. Albo sypiają. On na pewno musi mieć romans. Albo jeszcze gorzej. Iskra zaczynała popadać w histerię. Do czego ją ten człowiek doprowadza... Trzeba było słuchać Wilka i wyjśc za De'Sade.
I ten jego jakże łagodny ton jak do niej mówił. Niech ich szlag.
Zhao wstała i wyszła z karczmy ostentacyjnie trzaskając drzwiami, a, że nad sobą nie panowała, to wyleciały z zawiasów i z hukiem upadły na podłogę, zaś po samych deskach drzwi plątały się niewielkie błyskawice, ślady magii.
Kelpie zarżała poirytowana, kiedy Iskra bezceremonialnie narzuciła jej z powrotem siodło na grzbiet.
Dłuższą chwilę milczał, nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Niby było kiedyś... Niby.
- Pamiętaj, że oprócz bycia na zawołanie każdego osobnika na tym świecie masz jeszcze rodzinę. I obowiązki. - subtelne wypomnienie tego, że porzuciła małą. JUż pal sześć z nim, da sobie radę. Ale Mer... Nie powinna tak długo zostawać bez matki.
Uniosła brew niezbyt rozumiejąc co Cano znowu zmalował. Upiła jeszcze nieco ze swojego bukłaka i zerknęła jeszcze raz na twarz złodzieja.
- Mówże co jest, a nie każesz mi się domyślać... Zresztą, biorę co jest, prowadź - szkoda, że się jednej rzeczy zupełnie nie spodziewała...
Char wywróciła oczami. W zasadzie, nie wiedziała, nie była uświadomiona jak bardzo niebezpieczni są ci dwaj Wirgińczycy, którzy pojawili się tu wraz z Wintersem. Dlatego ich lekceważyła.
- Niech będzie - jeszcze raz zerknęła na śpiącego mężczyznę, po czym przeskoczyła barierkę... I już jej nie było. Jedynie syk nagle transmutowannego drewna, kiedy Vetinari sięgnęła alchemii, by uformować sobie most od jednej ściany do drugiej.
Iskra niedługo potem zjawiła się w stolicy. Zmęczona, zła i głodna najpierw została skierowana do kuchni pałacowej, gdzie podkradła nieco jedzenia i skierowała się do swojej komnaty.
Nie zatrzymał jej. Nawet nie słyszała, by ją wołał, szlag by to. Pewnie się zajął tą zdzirą... Powinna wiedzieć. Ludzie. Ich zawsze ciągnie do swego. A, że furiatka słynęła z robienia rzeczy pochopnie, ledwo weszła do komnaty a ściągnęła obrączkę i odłożyła ją do jednej z szuflad. Niech sobie pojedzie gdzieś ze swoją nową kochanką, szlag by to, psia kostka. To już chyba wolała Solanę...
Zhao powlokła się do łóżka. Smutna i zła. Ale nawet zmęczenie, jakie ogarniało jej ciało nie pozwalało zasnąć. Wciąz zachodziła w głowę co to za jedna.
Wilk spojrzał na nowo przybyłego. Redan. A ten czego tu chciał? I oczywiście, jego uwadze nie umknęło podejrzane zachowanie Szept... Czy on znowu o czymś nie wiedział? Nie znosił być niedoinformowany.
- Słucham - odpowiedział, jak na razie siląc się na uprzejmość, choć najchętniej to by się go stąd pozbył. Był w trakcie rozmowy z Szept. Nikt nie powinien mu przeszkadzać.
Stanęła w progu i opadła jej szczęka. Jedno łóżko... Szlag. A ona liczyła na spokojną noc, gdzie będzie mogła odpocząć i obślinić poduszkę. Jak widać, Los znowu wypiął się na nią i kazał spać ze złodziejem w jednym łóżku. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca i wypuściła je z wolna.
- Musze się przespać - mruknęła podchodząc do łóżka - A skoro innego pokoju nie mają... trudno - wzruszenie ramion - Nie pierwszy raz jak będę z tobą spać - i to mówiąc, złodziejka odłożyła juki pod ścianę i zaczęła zdejmować co niepotrzebne.
Oczywiście, Devril musiał jeszcze poczekać trochę nim zjawiła się Char. Miała pudrowe wąsy i kończyła lukrowanego pączka. Tej tylko jedno w głowie. A widząc minę Devrila...
- Będziesz to jadł? - spytała nieco zdziwiona, z pełną buzią, wskazując na resztkę pączka w dłoni.
Iskra podniosła się z łóżka, kompletnie rozczochrana, zaspana i bogowie niejedyni wiedzą co jeszcze.
- Szept? - już miałą się dziwić, kiedy przypomniałą sobie, że w sumie Szept... No, teraz to jest bardziej jej dom niż Iskry. W końcu, była królową. Czy jakoś tak.
- Co tu robisz? - wypaliła.
- A potem będziesz mi marudził w drodze, jak bardzo bolą cię plecy i jaki jesteś biedny. Nie martw się, mogę się poświęcić - odpowiedziała zostając w sumie w samych spodniach i luźnej koszuli i władowała się do łóżka.
- Bogowie, jak miękko...
Pytanie padło akurat w momencie, kiedy Char oblizywała palce. Dokończyła więc najpierw czynność i zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym co ona w ogóle tu robi.
- No dobra, a którą wersję wolisz? Krótką, długą, czy zmyśloną? - najgorsze w tym wszystkim było to, że odkąd zmarł Jomsborg i Albert... Arystokratka została sama. Al nie miał dla niej czasu, a ona sama... Cóż, niedługo po akcji z Vorglatemem i Downeyem, wsiąkła jak kamień w wodę. Nikt jej nie upilnował. A teraz proszę, znalazła się, w dodatku w całkiem dobrym stanie, nie wspominając o humorze.
- Może lepiej powiedz, co ty tu robisz - stwierdziła nim zdążył odpowiedzieć. W sumie, lepiej żeby nie wiedział w co się znowu wpakowała.
Szept miała rację, bo Iskra zgubiła się gdzieś w momencie pomiędzy "utknęłam" a "zadaniem". Rozmowa z zaspaną elfką to było najgorsze co można było zrobić. Ale mimo wszystko, Iskra wysłuchałą co Szept ma do powiedzenia. Redan... Więc to tak. Cholerni Wirgińczycy, trzeba będzie coś z nimi zrobić...
Tymczasem, kiedy ona myślała o możliwych sposobach uśmiercenia go, padło pytanie o Poszukiwacza. I tu Iskra spochmurniała, odwróciła wzrok jakby w ogóle nie chciała rozmawiać.
- Znalazła go w gospodzie jakaś jego zdzira z przeszłości. Świergotali jak najęci, nawet nie zauważył, że wyszłam... - mruknęła Iskra wzdychając. Ludzie. Mężczyźni. Szlag by ich wszystkich.
Ułożyła się wygodnie, przytuliła policzek do poduszki i przyjrzała się mu.
- Znowu zapomniałeś czym jest taka czynnośc jak golenie się? - spytała żartobliwie dźgając go palcem w nieogolony policzek.
Char pokręciła głową potwierdzając jego przypuszczenia. Nie, nawet ona by w to nie uwierzyła.
- No więc... Spotkałam Wolnych. Pewnie słyszałeś o Gildii Alchemików, to tak jakby... Przeciwnicy. Coś w ten deseń... Wolni. Całkiem śmieszni ludzie, powiem ci. Uczą mnie. Tak jakby... I szukamy Jorunda. - tak po krótce wyglądało to, gdzie wsiąkła Char. Z jednego problemu znalazła sobie drugi. W dodatku, włóczyła się po świecie z jakimiś alchemikami podejrzanego pochodzenia.
A Iskra... Cóż, po odwiedzinach u córeczki, po zjedzonym śniadaniu dowiedziała się, że zjawił się jej szanowny mąż. I Iskra, choć wciąz zła była gotowa tam pójść i z nim porozmawiać... Póki nie natknęła się na korytarzu na Willkinsa. Elf uśmiechnął się dziwnie, a Zhao od razu zwietrzyła jakieś nowinki. Więc biedny elf zaraz został wypytany co i jak. Gdzie i po co.
A już dziesięc minut później, pięćdziesiąt osiem kilo żywej furii maszerowało korytarzem w poszukiwaniu Luciena. W dodatku, Iskra była uzbrojona w pałkę. Już ona mu pokaże, cholera jasna. Wyłaniając się zza zakrętu dostrzegła jego plecy. I cisnęła tąże pałeczką w jego plecy.
- COŚ TY SOBIE MYŚLAŁ DO KURWY NĘDZY, ŻE SIĘ NIE DOWIEM, ŻE UCIEKŁEŚ Z JAKĄŚ LUDZKĄ ZDZIRĄ?! - Lucien miał przesrane.
Wilk musiał trochę dłużej pomyśleć. Iskra? Cień?
- A oni nie byli czasem w Czelu... - urwał. Skoro Szept o nich wspominała to pewnie siedzieli tu. I przypomniał sobie swoje rozporządzenie. Cóż, nie wiedział, że ich podzieli... Wzruszył ramionami.
- Niech się przestanie gryźć. Nie mogę zmienić zarządzeń, bo wszyscy się pomieszają, a ja nie chcę, żeby mi potem po ulicach Eilendyr latały półelfy z Wirgińską krwią... - w sumie, zrozumiałe.
Zaś co do drugiej prośby... Zmrużył nieco oczy.
- Dziwnie się zachowywałaś przy Redanie. TO o niego chodzi? Coś ci zrobił?
Prawda była taka, że owszem, współpracowałą ze Szczurem, czasem zdarzało im się gdzieś przechędożyć, ale to nie było nic zobowiązującego. Głównie pracowali, albo sobie docinali.
- Tobie wszystko cięzko wchodzi w nawyk - mruknęła znów nieco się przesuwając i naciągając koc na siebie - Tak czy inaczej, dobranoc - ziewnęła i ledwie parę minut później, a ona już spała.
Char westchnęła - Dobrze wiesz, że nawet gdybym chciała, to jeśli ich ominę, to oni nie ominą mnie - innymi słowy, kłopoty murowane - Ale skoro tak ładnie prosisz, to się zastanowię. Zawsze chciałam zobaczyć Morię. Ponoć zagnieździły się tam orki, a tam Jorunda jeszcze nie szukaliśmy. Można by było... - urwała marszcząc brwi. Poczuła pieczenie na piersi, w miejscu, gdzie teraz miałą wytatuowany niewielki Krzyż Flamela... Cóż, podejrzewała, że tatuaż ma jakieś dziwne właściwości. Bo piekł zwykle wtedy, gdy alchemicy się zbierali. Taki sygnalizator. Odruchowo poprawiła koszulę, która na szczęścnie niemalże w ogóle nie miała dekoltu.
- A co u papy? - musiała spytać.
- Ja i Ellie - sparodiowała go Iskra machając dłońmi i chyba naśladując jakieś dziwne zachowania - OD kiedy dajesz się dotykać po twarzy jakimś kobietom, które mówią do ciebie po imieniu, co? - była wściekła. I to było widać, bo zaraz w kierunku Luciena poszybował szklany wazon, który złapała dosłownie przed chwilą. Wilk ją zabije.
- Nie wiem, pewnie po to, żeby mi zrobić na złość! I pokazać jak super ci jest beze mnie! Bo masz ludzką zdzirę! Bo ludzie wszyscy są tacy sami! - tym razem w jego kierunku poleciało krzesło.
Wyczuł, że krąży wokół... Czegoś. Mogła postarać się o lepsze kłamstwo.
- Szept, ja jednak bym wolał wiedzieć co się dzieje - postanowił, że nie podda się tak łatwo. W końcu, chyba kroiła się jakaś grubsza afera...
- Podaj mi powód, to znajdę mu takie lokum, że nie będzie mu się uśmiechało ruszanie tyłka do stolicy i z powrotem.
Myszołów obudziła się skoro świt. Jakieś elfie ptaszyska zaczęły się wydzierać, promienie słońca wpadały przez okno... A ona jedyne czego chciała, to po prostu jeszcze godzina, czy dwie snu. Bogowie, to łóżko było naprawdę zbyt wygodne... Zerknęła na Cano. Spał. Westchnęła mimowolnie i przysunęła się bliżej w duchu pytając siebie samą, po co wraca znowu do przeszłości. Ale pal sześć przeszłość i to co było. Najwyżej potem mu powie, że to pewnie przez sen.
Pokiwała głową i na chwilę wyglądała na kompletnie przybitą. Al wciąz był bardzo ważną osobą w jej życiu i nigdy nie chciała by się tak obwiniał.
Zerknęła na Devrila pozbywając się na chwilę chociaż smutnej miny.
- Jorund... Nie spotkałeś go. W sumie pewnie nawet nie wiesz kto to, a szkoda. Alchemik. Ma już trochę lat, wygląda na staruszka, ale ja tam nie wiem. Mam trudności z dogonieniem go. Przeżyłby nawet w Morii i jeszcze by nam przyniósł po naszyjniku z orczych kłów. Ale... Cóż, jak on nie chce być znaleziony, to też go nie znajdziemy. I podejrzewam, że on nie chce. Ale tamci się uparli. A ja... Co ja mam robić. Nie mam domu. W zasadzie... Nie mam nikogo. - westchnęła zerkając na noce niebo - Jestem alchemikiem, to na pewno. W dodatku, pojawiły się nowe informacje dotyczące mojej rodziny. I to musze sprawdzić - nie wyjaśniła cóż to za informacje, ale przed oczami stanęło jej wspomnienie, gdy siedziałą w piwnicy, tuż przed atakiem Downeya. Pamiętała znak jaki znalazła na jednej z podłóg. Wyryty w żelaznej klapie prowadzącej gdzieś pod ziemię. Krzyż Flamela. Jej rodzina musiała mieć coś wspólnego z Wolnymi już od dawna.
Zhao go w sumie niezbyt słuchała. Ona już wiedziała swoje, miała ułożoną swoją wersję i tyle z tłumaczeń Cienia. Kolejny wazon właśnie uczył się latać.
- To dlatego na mnie zwróciłeś uwagę?! Bo jestem podobna do niej? - to ją chyba bolało najbardziej. To, że były niemal identyczne, choć tamta nie miała takich loków. No i te cycki...
Wilk był naprawdę odporny na różnego rodzaju rewelacje. Smoki? Żaden problem. Zombie? Poradzimy sobie. Orki? Codzienność. Ale na nowinki ze strony przeszłości, tego co teoretycznie wiedziec powinien przygotowany nie był. Dlatego pierwsze co, to przyjrzał się uważnie Szept, jakby sądził, że zaraz powie, że to żart i tyle. Ale tak nie powiedziała.
- To, że jest naszym gościem, nie daje mu prawa... - umilkł, zaciskając pięści. Najwidoczniej Redan całkiem nieświadomie zrobił sobie kolejnego wroga.
Ale przecież nie każde zabójstwo musi tak wyglądać... Przecież może go spotkać... Nieszczęśliwy wypadek. Wypadeczek. Taki malutki.
Oboje mieli na swoje ruchy cudowną wymówkę - przez sen. I kiedy koło południa Angua się obudziła, doszła do wniosku, że co jak co, ale tak blisko to się nie przysuwała. Usiadła przecierając oczy dłońmi, co by się choć trochę obudzić i szturchnęła złodzieja.
- Wstawaj, panie co się lepi do wszystkiego.
Problem w tym, że Devril nie wiedział w co się zdążyła już wpakować. Potrzebowała ich, tak samo jak oni potrzebowali jej. Ale zgodnie z jego wolą, umilkła nagle czujniej obserwując otoczenie.
Rzeźnik. Niedobrze, bo jeśli ją zauważy... To rozpozna. W końcu, ile lat siedziała u boku Wilhelma. Ile razy rozmawiała o niczym z Rzeźnikiem. A teraz... Spojrzała szybko po sobie. Suknię zastąpił prosty strój w ciemnych barwach, co by się wtopić w ciemność nocy, obłocone, wysokie buty, nierozczesane włosy. I co najgorsze, tatuaż. Jak ona go ukryje kiedy przyjdzie pokazać się z dekoltem... Szlag, szlag, szlag. Rzeźnik nie może jej zobaczyć.
Wtedy została osłonięta przez Wintersa. I idąc w jego ślady, wstrzymała oddech bojąc się, że Rzeźnik może usłyszeć nawet jej bicie serca, bądź syk wydychanego powietrza.
[Tak teraz będę pisała tylko jako Isleen i ta dwójka. Co do moich dawnych postaci to zupełnie nie miałam weny.
Jeśli chodzi o wątek i powiązania z postaciami to z Devrilem i Szept to powiązanie raczej nie będzie pozytywne, ponieważ oboje są po stronie Keronii. A Niarus nienawidzi Kerończyków. Jeśli chodzi o wygląd wątków to już zależy od tego jak nam będzie bardziej pasowało.
A teraz w sprawie ras. Namyślę się jeszcze trochę i dam ci odpowiedź.]
- Nie zwariowałam! - znów chwyciła coś w dłonie, tym razem był to obraz zerwany ze ściany, nawet nie wiadomo kiedy.
- Przyznaj, że gdzieś w głębi tam o niej pamiętałeś! Zresztą, co ja się wysilam! - obraz poleciał w kierunku Luciena i tak oto stali w kompletnie zdemolowanym korytarzu. Iskra wręcz dyszała ze złości.
Łypnął na nią podejrzliwie. Czytała mu w myślach czy co... Czy to aż tak było widać, co zamierza zrobić z Redanem?
- Przeszłość, przeszłością... Ale tego nie można tak zostawić. Ja tego tak nie zostawię - i tyle z jej nadziei, że da temu spokój.
- A myślałam, że jednak nie dasz mi spać - odparowała bardziej zaczepnym tonem, a w szkarłatnych oczach błysnęło coś. Jakby... Czy Myszołów go właśnie prowokowała? W zasadzie, tak. Chciała zobaczyć jak daleko posunie się Cano.
Char wcisnęła się głębiej za drzewo całkiem niknąc w mroku cienia. Cholera. A co, jeśli Rzeźnik nie będzie chciał sobie pójść? I wtedy usłyszała ich wymianę zdań. I nic nie mogła poradzić na to, że kiedy usłyszała odpowiedź Devrila, zrobiło jej się nieco smutno, choć pewnie było to kłamstwo. Char, wrażliwa osóbka kryjąca się pod setką ról i wyuczonych zachowań próbowała grać twardą.
Ale co zrobi, jeśli Devril będzie musiał ją tu zostawić? Cóż... Zawsze może go znaleźć za parę godzin.
Iskra zareagowała za późno. Owszem, spodziewała się, brała taką opcję pod uwage, że w końcu się na nią rzuci, ale... Cóż, jakaś opcja elfki nie chciała się bronić. I kłócić. I właśnie dlatego, Lucien po chwili szmoataniny obezwładnił Zhao.
- Puszczaj! - nie obyło się jednak bez głośnego protestu.
Skrzyżował ręce na piersi przyglądając się jej uważnie. Ale skoro tak... Cóż, może spróbować zaszkodzić mu z ukrycia. Mała dolegliwośc żołądka, cokolwiek. Drobne złośliwości czasami potrafią znacznie bardziej uprzykrzyć życie niż wielkie tragedie.
- Niech będzie - mruknął niebyt zadowolony. Ale skoro już używała jego imienia, którego on osobiście nie znosił...
- Zrobię co mogę. A ty porozmawiaj ze Starszymi, bo ja już nie mam do nich siły. Ciągle uważają mnie za wdowca.
- A którą z opcji byś wolał? - spytała poprawiając koszulę i spoglądając na niego z ukosa. Znów. Potem zaś ułożyła się wygodnie na brzuchu i całkiem otwarcie zaczęła go obserwować. Szczur nie miał takich ciekawych oczu, których wyrazu nigdy do końca nie mogła rozszyfrować.
Char zaś zaczęła kombinować. Ponoć niedługo ma się tu odbyć święto, tak słyszała. A wiadomo, podczas świąt dzieją się dziwne rzeczy... A skoro to jutro, czy kiedyś tam... Odetchnęła głębiej nie mogąc już wytrzymać bez oddychania i ułożyła dłonie na ziemi. Może Charkon by się zainteresował... Wtedy poczuła ucisk dłoni na ramieniu, a chwilę potem dłoń, która zasłoniła jej usta.
- To nie jest najlepszy pomysł, proszę mi wierzyć panienko - usłyszała cichy szept tuż przy swoim uchu, ale postanowiła siedzieć cicho. Przynajmniej na razie.
- Teraz cię puszczę i lepiej będzie, jeśli nie będziesz próbowała stąd wychodzić. - kiwnęła nieco głową zgadzając się na warunki puszczenia. I obcy puścił ją, a Char od razu obejrzała się za siebie. Jakiś elf. Ostre rysy twarzy...
- Willikins - szepnął wyciągając do niej dłoń.
- Nemerie - szepnęła, a nowo poznany wywrócił oczami.
- Twój elficki chyba mocno kuleje, skoro przedstawiasz się jako Widelec...
Vetinari poczuła napływającą rozpacz - Charlotte - przybysz skinął głową widoczni zadowolony z tego, że jednak nie nazywa się Widelcem i uścisnęli sobie dłonie.
- Ale ja nie chcę - burknęła dmuchając w opadające na oczy wlosy. Nie wyjaśniła nawet czego tak nie chce... Choć ona chyba wiedziała. W pokoju spała jej malutka córeczka. Gdyby Lucien chciał tam rozmawiać... Nici z awantury. Nici z ciskania w niego czym popadnie. Musiałaby zachować trudne.
Co rzecz jasna w przypadku furiatki było niemal awykonalne.
- Nie, to nie jest żadna próba - spoważniał - I tak, znaleźli. Co gorsza, zaaranżowali już większą częśc procedur, żeby cię zastąpić, a ja tego nie chcę. Nie chcę innej elfki zamiast ciebie Szept. Dlatego idź tam i im coś powiedz... Ja już nie mam siły - ale nie pomyślał o najwazniejszym. A jeśli ona... - No, chyba, że chcesz to zakończyć... Wtedy nie rób nic... - uciekł wzrokiem gdzies w bok.
- Każdą z osobna jeśli będzie trzeba - zamruczała w odpowiedzi i błyskawicznie znalazła się na złodzieju. Żałowała jedynie, że ścięła włosy. Tak to miałaby czym zarzucić...
- Którą wolałbyś najpierw? - palce złodziejki przesunęły po ramionach złodzieja delikatnie. Cóż, wciąż pamiętała jak go wydobyli spod gruzu...
W czasie kiedy Dev obserwował odejście Charkona, Char zdążyła omówić z Willkinsem kwestie polityki trzech państw, dowiedzieć się, że ten zawsze chodzi uzbrojony, poznać jego kusze o wyjątkowo delikatnym spuście (między innymi dlatego koło Deva świsnął bełt i wbił się w biały marmur pałacu) i podzielić się opinią na temat elfich pączków i cukru pudru. Wyglądało na to, że Char znalazła bratnią duszę. Tak mniej więcej.
- O, Devril - powitała arystokratę zabierając z dłoni elfa ciastko. To już drugie tego dnia, a więc działo się tu coś nowego, innego - To hest Whilihks - powiedziała z pełną buzią wskazując na elfka skrytego w cieniu. Ten skinął głową.
- Willikins, panie.
Jednak nikt im nie przeszkodził. Skrzydło w którym mieszkała od zawsze Iskra zwykle bywało puste.
Oklapła na swoje łóżko i znów łypnęła na Cienia. I wtedy też stał się istny cud. Lucien wymyślił imię, choć Iskra już dawno w niego zwątpiła i chciała nazwać córkę po swojemu, ale... To imię pasowało. Pasowało jak nic.
- Robin... - powtórzyła cicho po nim i podniosła się zaglądając mu przez ramię do łóżeczka córki. I nagle cała złośc odpłynęła. I o co ona się wściekała? O jakąs ludzką zdzirę? Ludzka zdzira nie miała tego co ona. Dwóch małych skarbów.
Znowu ktoś czegoś chciał. Mimo tego, że dopiero co wrócił, juz marzyła mu się jakaś podróż, choćby dla Cieni. Byleby jak najdalej od Starszyzny...
- Wejść - zarządził zdecydowanym tonem, choć jeszcze raz szybko zerknął na Szept. Wrócą do tej rozmowy. Jak tylko spławi tego natręta, kimkolwiek by nie był.
- Całkiem rozsądne - skomentowała jedynie, a potem oddała się rozkoszy jaką dawały zbliżenia ze tym właśnie złodziejem. Nie ze Szczurem, nie z kimś tam. Z nim.
***
Leżała owinięta poszewką, samą poszewką z pościeli, bo pościel leżała gdzieś na podłodze. Zapomniała jak to jest sypiać z Cano. Będzie mieć zakwasy...
- Wiesz, że jak się zaraz stąd nie ruszymy, to zostaniemy tu przez następny tydzień?
- Dohche bęhę uwahać - przełknęła i otarła dłoń o spodnie - W ogóle, masz tu jakies swoje lokum? Pewnie wpadnę, żeby ci poprzeszkadzać w chędożeniu elfek - Willikins przyjął bełt i przyjrzał się grotowi. Rzeczywiście, na nic. Ciekawe skąd człowiek znał się na robocie Wręcemocnego...
- W ogóle, długo tu macie zostać? - spytała jeszcze zanim sobie pójdzie. Bo pewnie pójdzie. Chociaż, szkoda, że nie z nią, nie do jakiegoś pokoju... Stop. Nie może tak myśleć, bo tylko się pogrąża. Devril nie był dla niej. Przynajmniej to starała się sobie wmówić.
- Nie, nie... Jest... Dobre - odpowiedziała cicho stając za Cieniem i obejmując go w pasie. Spokój. Chyba tylko tego teraz jej było trzeba. Spokoju. Odpoczynku. Chwili dla siebie... Dla nich. Szkoda tylko, że ten kretyn od razu przyjął misję. Ale może choć chwilę będą mogli się polenić. W końcu...
- Zbliża się święto. Koniec zimy, święto bogini Ishy... Wiesz, że i ty będziesz musiał tam ze mną iść? Znajdziemy ci jakieś ładne ubranie - oparła policzek na plecach Cienia już myślami umieszczając go pośród tych wydarzeń. Musi go w końcu zaciągnąć na jakieś święto.
A Wilk, mimo nagłego przypływu złości, nie dał nic po sobie poznać. Twarz kamienna. A nawet i nieco uprzejmości w tonie. Tak, jego gra aktorska i umiejętności w tej dziedzinie z dnia na dzień były coraz to lepsze.
- Magowie są w zachodnim skrzydle, tam też ich znajdziesz. Co do zwiadowcy... Ściągnę tu kogoś kto zna teren, stawi się u was przed południem. - i tu miał mały problem, bo miał trzymac Szept z dala... I wtedy go olśniło. Jak połączyć naglące z pożytecznym.
- A ciebie moja droga zapraszam do Starszyzny - i tak oto Szept miast przebywać z Redanem miała iśc prosto do Starszych. Nie ma co, Wilk, geniusz za piątaka.
- Jak miałeś okazję zobaczyć, jestem jak najbardziej żywa. Ale mamy zadanie... - jakby przekonywała samą siebie. Zerknęła jeszcze na złodzieja, a ten wciąz leżał w łóżku. No to chyba nici ze wstania.
- Wiesz... Czasem mi ciebie brakuje... - przyznała cicho wpatrzując się w deski sufitu, uznając je nagle za wybitnie ciekawe.
- Naprawdę chciałeś zabawiać się z elfkami? - spytała i nawet nie zdała sobie sprawy z tego jak trudno jej ukryć smutek z tego powodu. Smutek, nie zazdrość. Vetinari nie potrafiła zazdrościć. Jeszcze.
Willikins przyglądał się tej parce i wyciągał własne wnioski. Ale, jak na dżentelmena przystało, nie podzielił się nimi na głos.
- Państwo wybaczą na moment - i elfa nie było. Willikins, który wychował się na ulicy miał w małym palcu u stopy opanowaną sztukę znikania. Czy też skutecznego wtopienia się w tłum. Będzie musiał porozmawiać z Władcą... O dość dziwnej kwestii.
- Broń... Sztylet przemycisz, wszystko inne z ciebie zedrę - oświadczyła już na wstępie puszczając go i odchodząc. Do szafy. A w szafie... Kto wie co Iskra mogła mieć w szafie. A doprawdy, było tam wszystko.
- Wilk pewnie coś ci podeśle, jutro mu powiem... Teraz choć spać. - i w mig Iskra stała całkiem naga, bez nawet najmniejszego skrawka ubrania. I nawet się nie wstydziła.
- Gorąco. - stwierdziła jedynie, jakoś dziwnie obojętnie, choć dziką radość sprawiło jej obserwowanie miny Luciena.
Praktycznie rzecz biorąc, mieli noc. A w nocy... Cóż, powinno się spać. Ale Redan o tym wiedzieć nie musiał.
- Jeśli to tyle, pozwól, że wrócę do swoich zajęć - skinął mu głową i odwrócił się odchodząc, a przy okazji zgarniając Szept ze sobą. Obowiązki. A jedyne co mu w głowie było to chędożenie Szept. Bogowie, kiedy oni ostatnio ze sobą... Nie pamiętał.
- Nie to samo... - powtórzyła po nim, dziwnie zrezygnowana - Częściej mnie nie ma niż jestem, może to przez to - stwierdziła przypominając, że odkąd poznałą Szczura jej pobyt w Gildii stał się dośc ograniczony. W ciągu lat podczas których pracowała z Cieniem może raz, czy dwa odwiedzili bezpośrednio kanały pod Królewcem. Co oznaczało, że jedynie dwa razy widziała się z Cano odkąd się rozeszli... Dziwne uczucie.
Problem z Willikinsem polegał na tym, że był dżentelmenem dżentelmena, cokolwiek miało to oznaczać. Ponadto, gdy wymagała tego sytuacja, stawał się prawdziwą bestią nie do opanowania. Lokaj. Służący. Choć Wilk jako jeden z nielicznych znał Willikinsa nieco lepiej. I wiedział, że jeśli elf postanowi zmienić pracodawcę, to tak właśnie się stanie, co zresztą nastąpiło. Bo Willikins spakował rzeczy i odszedł uprzednio zostawiając wiadomość.
Oczywiście, jego spotkanie z Vetinari nie było przypadkowe. Nic co ma coś wspólnego z Willikinsem nie jest przypadkowe.
Char spochmurniała. Więc to przez nią? Mógł mówić...
- Skoroś taki śpiący to idź spać, przecież cię nie trzymam - westchnęła opierając się plecami o zimny pień drzewa. I zaraz sobie przypomniała, że przecież nie powinna aż tak się odsłaniać. Nie powinna wychodzić z roli jaką sobie narzuciła. Uśmiechnęła się lekko, kątem ust jak to miała w zwyczaju.
- Przydadzą ci się siły, panie Winters, w końcu, ile to jest zakamarków godnych odwiedzenia w pałacu elfiego Władcy. A ile sposobności do chędożenia - znał ją już nieco, mógł więc wyczuć moment gdzie ze zwykłej, prostolinijnej Charlotte wskoczyła w rolę arystokratki, którą poznał jeszcze w Twierdzy. Błękitne spojrzenie przesunęło się po twarzy arystokraty, jakby mu jeszcze rzucała wyzwanie. Kto wychędoży więcej.
- Razem ze wszystkim co będziesz miał na sobie - zdążyła jeszcze powiedzieć nim pochłonęła ją żądza. I wiadomo jak to się skończyło. Chędożenie, więcej chędożenia, a nad ranem obudziła się malutka Robin, więc trzeba było się wziąc w garść i zająć dzieckiem. Szkoda, że Iskra miała za sobą kompletnie nieprzespaną noc... Zresztą Cień też.
- Skoro byłeś taki chętny, to nie ma spania - stwierdziła Zhao widząc, jak Lu klei się do poduszki w poszukiwaniu odrobiny snu. To też i jego córka, więc małą została zabrana do ich łóżka, co by obojgu im nie dać spać.
- Nic z tych rzeczy - odpowiedział idąc spokojnie balkonem i najwyraźniej kierując się do prywatnych komnat królewskich. To co tygryski lubią najbardziej.
- Bardziej miałem na myśli to, że trzeba ci znaleźć zajęcie... - i tylko błysk w granatowym oku mógł ją ostrzec przed tym co zamierza. Ale było za późno. Złapał elfkę, wciągnął do salonu, przyparł o ścianę i zaczął zachłannie całować nie mając zamiaru pominąć ani cala skóry.
Angua miałą to do siebie, że miała niestety stosunkowo krótką pamięć. Zwłaszcza, jeśli chodziło o rzeczy z którymi nie dawała sobie rady. A to była jedna z nich.
- O co pytałeś? - uniosła brew spoglądając na plecy złodzieja, próbując rozszyfrować co ma takiego na myśli... Choć i bez tego podświadomośc podpowiadała, że chodzi o Szczura.
I taki był jeden z celów Char, choć ona sama niezbyt zdawała sobie z tego sprawę. Taka rola, ot co. A to, że nie każdy wiedział jak się z nią obchodzić... Cóż, to akurat było jej na rękę. Zwłaszcza wtedy, kiedy była jeszcze kochanką Escanora.
- Elfy nie szepczą po kątach, nie plotkują jak ludzie - przybliżyła się nieco mrużąc oczy, jakby przekaz miał być głębszy - Nie wywęszyłbyś nic, Winters. Jesteś za cienki - jawna prowokacja, ale do czego? Nawet sama Vetinari nie wiedziała. Grunt, że był tak blisko... Ledwie parę centymetrów od niej.
- To też twoja córka, panie Cień - mruknęła elfka patrząc na małą istotkę w tym momencie puszczającą ślinowe bąble. I nawet się nie spodziewała, że Robin całkiem zignoruje sobie ją, jej matkę i zajmie się męczeniem ojca. Dotąd to tylko ją dzieci męczyły... A tak, Poszukiwacz mógł poczuć jak malutkie, ciepłe rączki córki suną po jego twarzy.
Wilk wstał wcześniej niż zaskoczona Szept. Musiał. Z rana dowiedział się o odejściu Willikinsa i doprawdy go to nie dziwiło. Takiego elfa nie sposób było trzymać. Zresztą, odkąd urodziła się Mer, Wilk wolał, by Willikins trzymał się raczej dalej niż bliżej. Nie, żeby ze sługą było coś nie tak, ale nie chciał się potem tłumaczyć Szept dlaczego Mer ma takie dziwne upodobania do noszenia całego zestawy różnych rodzajów broni przy sobie.
- Wstałaś już. A może raczej, w końcu - mruknął ze swojego biurka, gdzie siedział popijając malinową herbatę. Miękki szlafrok otulał ciało, chronił przed porannym chłodem. - Może herbaty? Być może nie będziesz mieć takich zakwasów.
To było dobre pytanie i Angua dłużej milczała zastanawiając się nad sensowną odpowiedzią.
- Po prostu... Ty miałeś siano w głowie i gołe pośladki, ja miałam zamiar zostać kimś ważniejszym niż byle złodziej... I tyle. POjawił się Szczur. A wraz z nim szansa na szybki awans i ciekawsze życie niż patrolowanie tuneli i codzienne okradanie tych samych sakiewek. - więc poniekąd to Cień przyczynił się do tego, że zaszłą tak wysoko. Cień, nie Cano.
Uśmiechnęła się, a palce Char musnęły materiał kołnierzyka Wintersa.
- Kochankowi... To musiałby być niezmiernie dobry kochanek - zamruczała w odpowiedzi przy okazji muskając płatek ucha Devrila wargami. Miękkie, nieco wilgotne od pomadki usta, a potem szept.
- Dobry i pomysłowy kochanek. Inaczej nic z szeptów i plotek...
Owinęła się kocem i przyjrzała się córce. Mała miała już ciemne włoski, chociaż Iskra, mając już jakieś doświadczenie w dzieciach, była niemalże pewna, że córeczka nie będzie miała takich włosów jak ona. Oczy także miała inne, ciemne, brązowe. Kolejna mała miniaturka Poszukiwacza im wyszła... Nie, żeby jej to przeszkadzało. Objęła Robin i przytuliła do siebie, uważając, co by jej krzywdy nei zrobić. Była taka malutka... A Lucienowi przecież nie da całej radości z przebywania z córką. Poza tym, Cień zdawał się bardziej zmęczony niż szczęśliwy. Aż jej było go szkoda.
Trzeba było spać, nie chędożyć. W końcu, ona go wcale nie prowokowała...
Ukradkiem przyjrzał się znamieniu Ducha. A więc czarny mag kłamał... A on się tak bezmyślnie wpakował... Bogowie. Głupi Darmar.
- Zostałem właśnie pozbawiony swojej własnej herbaty - jęknął Wilk zgarniając Szept i usadawiając ją na swoich kolanach - Lepiej ciesz się jeszcze spokojem, bo zaraz trzeba będzie się ubrać i wypełznąć do reszty... - co znaczyło także i spotkanie ze Starszyzną.
Westchnęła dogadując, że nawet jeśli starała się odpowiadać taktownie, i tak w jakiś sposób go zraniła. Ale nie będzie go zatrzymywać. Tak jak on nigdy nie zatrzymywał jej.
- Idź. I przynieś coś do jedzenia - zarządziła wysuwając się spod koca, całkiem nie krępując się nagim ciałem i zaczęła zbierać swoje rzeczy. W jednym miał rację. Trzeba było coś robić, nie wygrzebywać stare dzieje na wierzch i próbować wpleść je w teraźniejszość.
- A półelfy mają boskie pośladki - mruknęła Vetinari przyglądając mu się jeszcze chwilę. Czujnie. W co on sobie pogrywał? Przecież...
Cóż, Charlotte nie miała zbyt silnej woli. Nie w obliczu podobnego rozpalenia spowodowanego jego osobą. Nim Devril zdołał się zorientować, już leżał na ziemi, zaś sama arystokratka klęczała nad nim najwyraźniej zamierzając przejąć dowodzenie w tej sprawie. Usta musnęły szyję, linię szczęki arystokraty, aż w końcu sięgnęła jego warg.
Iskra nie przewidziała, że kiedy Cień się obudzi, będzie wściekły. I bynajmniej nie na to, że zostawiła go samego w łóżku, sama zaś najpierw nakarmiła małą, a potem postanowiła ją położyć spać.
I kiedy obudził się Cień, Iskra siedziała na swoim prywatnym, niewielkim balkonie i przeglądała jakieś zwoje, a czuły elfi słuch podpowiedział, że ktoś tu się obudził.
- W końcu wstałeś - skomentowała tylko przerzucając zwój za zwojem.
- Ja ci niestety nie potowarzyszę... Wymyślili mi już pół tuzina zajęć i obrządków związanych ze świętem. I mam przypilnować... Czegoś. Nie słuchałem, w każdym razie zaraz powinien po mnie przyjść ten ichniejszy kapłan Ishy, a ja taki nieubrany... - spojrzał na nią, jakby to wszystko była jej wina. No, w końcu, przecież to była jej wina. On tu był ofiarą.
Na widok dziewki zmrużyła oczy, a ta, widząc przymrużone czerwone oczyska postanowiła jak najszybciej się wynieść z pokoiku, co też zrobiła. Sama złodziejka szybko wrzuciła coś w siebie, jakąś bułkę, cokolwiek i zbiegła na dół. Cokolwiek on chciał sobie robić, zrobi to z nim. Tak jak kiedyś, gdy wszystko robili razem.
Char nie pozostała mu dłużna, bo posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie, jakby to on był tym złym. W końcu, przecież to jego wina...
Odsunęła się w cień mając nadzieję, że Rzeźnik jej nie pozna. A co najgorsze, żeby nie zapragnął porozmawiać z nią bliżej. Sam na sam.
Ledwo się podniosła z zamiarem zatrzymania go i nawrzeszczenia, żeby był ciszej, bo małą obudzi, a Cienia już nie było. Została sama. Ona i Robin.
Niech ona go tylko dorwie, powie mu co sądzi na temat radosnego ganiania po bagnach i umieraniu na misji, jasna cholera.
Westchnął. I zaczął się zbierać, ledwie wyszła, bo przecież lada moment ktoś tu po niego wleci a on nie miał zamiaru paradować... No tak o. I miał rację, bo ledwie wciągnął przez głowę koszulę, zapiął pasek, a w komnacie pojawił się kamerdyner, który zajął miejsce Willikinsa.
Usiadła obok i zagarnęła dla siebie talerz złodzieja. Nawet i bułkę, a co się będzie. I zaczęła słuchać, równie uważnie co on. Porównywać fakty, co nie było takie proste... W końcu, dopiero co wstała. Mózg odmawiał posłuszeństwa. Ale jednak się starała. I tylko raz drgnęła nie potrafiąc ukryć swojej reakcji. A było to w tym momencie, gdy karczmarz wspomniał o kręcących się w pobliżu Cieniach.
Char, kryjąc się w cieniu, pośpiesznie poprawiała dekolt koszuli. Przez takie coś Rzeźnik mógłby zobaczyć... Zresztą, Devril też. Miała nadzieję, że tym razem nie patrzył się jej na cycki.
- Bez przesady Winters. Nigdy nie miałeś publiczności? - zbladła mocniej wciskając się w cień, a Rzeźnik poczuł się jakby zaproszony, bo podszedł bliżej. A zdradziecki księżyc właśnie raczył wyłonić się zza chmur rozrzedzając cienie i dając Charkonowi możliwość rozpoznania kobiety. I okazało się, że to nie elfkę miał chędożyć Winters, ale Vetinari. Byłą kochankę Escanora.
Iskra, niewiele czekając, pobiegła za nim. Oczywiście tak, by nie zbudzić śpiącej Robin. Bogowie, co ten kretyn sobie myślał... Niech ona go dorwie...
Wybiegła na dziedziniec, zatrzymała się. I wtedy jej oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Niedobitki. Więc to, co szlajało się po lasach... Było mocne. Bogowie. Od razu podeszła do Luciena, a w tym momencie, z uliczki na dziedziniec wpadł Natan, a za nim Epoh. Najwyraźniej brat Iskry uznał, że najlepiej będzie jak przyprowadzi jej syna osobiście...
- Mama! Tata! - chłopiec obłapił za nogę Luciena, a Iskra delikatnie pociągnęła go za rękaw.
- Aż tak ci się śpieszy do grobu?
Nikt nie wiedział, że tu będzie. Nawet jego syn... Nikt. I w zasadzie mu to odpowiadało. A z tego, co widział... Co słyszał z wieści przynoszonych przez elfy dopływające na nowy ląd, nie było zbyt dobrze. Starszyznę należało trzymać krótko. A tymczasem jego syn pozwalał im na zbyt wiele. I teraz mieli tego efekty.
Amon, jasnowidz widział, co takiego Starsi przygotowali dla Wilka. I niezbyt mu się to podobało. Ród powinien być niezależny... Powinien...
Pchnął dwuskrzydłowe drzwi do sali w której spodziewał się ich znaleźć. I znalazł. Tak jak oczekiwał.
Wysoka postać w stroju podróżnym, z zakurzonym płaszczem na ramionach wtargnęła do sali. Jasne, długie włosy sięgające połowy pleców, jasno błękitne oczy spoglądające spokojnie na Starszych. Charakterystyczna blizna na skroni i ten spokój, jakim emanował wręcz...
Nie wiadomo kiedy, ani jak, ani po co, do stolicy zawitał Amon Raa'sheal.
- Taaa, najpierw był te gadziny. Mówię ci, ze stolicy srali po nocach, że smoki są nasłane przez jakiegoś Wirgińskiego gościa... Ale potem ktoś mądry doszedł do wniosku, że to nie są tresowanki, tylko dzikie. Potem od razu pojawił się ten potwór, a zaraz po nim, jak rozeszły się wieści o zgonach, łażące truposze, więc podejrzewam, że zombiaki są sprawką potwora - karczmarz fachowym okiem przyjrzał się polerowanej szklance.
- A o Cieniach coś wiesz? - spytała Myszołów grzebiąc widelcem w jajecznicy. Jakoś straciła apetyt.
- Nie za wiele, toć to Bractwo, pilnują się, cholery jedne... Ale widzieli na szlaku tego od pająków i tego drugiego... Ponadto, mówi się, że w stolicy siedzi sam Poszukiwacz, ale kto ich tam wie... A po lasach podobno chodzi Nieuchwytny i szuka tej stwory.
- Mhm... - Myszołów była skłonna uwierzyć we wszystko. Poza tym, że Przywódca Cieni ruszy cztery litery i zacznie sam coś robić.
Co jak co, ale Char nie lubiła określenia "dziwka". Podniosła się poprawiając koszulę z miną jakby chciała komuś tu nabić guza.
- Pilnuj języka, Charkon, bo możesz za niedługo za nim zatęsknić. - tej roli Vetinari Devril jeszcze nie znał. A była to rola awanturnika, czyli potoczniej kobiety, która chyba koniecznie szuka guza, a przy tym jeszcze pyskuje i się odgraża. Nie mogło być gorzej.
Oparła dłonie na biodrach, a gdyby żył jeszcze Albert, poprosiłby wszystkich żeby się gdzieś schowali. Łącznie z samym Charkonem.
Iskra, która nie doczekała się odpowiedzi, przewróciła oczami. Lucien. Niechby go.
Przyklęknęła na kolano i przywitała się z synkiem czochrając mu włosy i wysłuchując paru nowinek z drogi jaką przebył. Wygląda na to, że Alard odwiózł go prawie pod sam Moriar, co na starszego człowieka było dość... Niezwykłe.
- Idź odprowadz Cienistego do boksu - mruknęła jeszcze do Cienia mając nadzieję, że chociaż teraz się odezwie. I podniosła się, biorąc Natana na ręce. Jak ona go dawno nie widziała, bogowie niejedyni...
Amon zaś, jak na byłego króla przystało postanowił się nieco ze Starszych ponabijać. W końcu, wiedział jak upierdliwi potrafią być. A o ślubie... Wiedział. Widział. I wcale mu się to nie podobało.
- Długi okres czasu bez widzenia drodzy Starsi - powitał ich idąc w kierunku Szept. Głos miał niezwykle opanowany, spokojny, choć jeden ze Starszych drgnął gdy tylko były władca się odezwał. Najwyraźniej przeczuwał już nadchodzącą burzę.
- Witaj Niraneth - powitał ją pozwalając sobie na nikły uśmiech, po czym otoczył ją ramieniem - Coś słabo na nich krzyczysz, gdyby mi próbowali zabrać żonę i wygryźc z interesu, zapewne podpiłowałbym parę nóg od stołków... A może i parę nóg, tak całkiem przy okazji - i całkiem niespodziewanie okazało się, że Starszyzna, choć liczniejsza, jest na przegranej pozycji. Bo po stronie Szept stanął Amon. A jak on stoi po czyjejś stronie...
- CZYJ DO BYŁ POMYSŁ, DO CHOLERY?!
Odsunęła od siebie talerz z niedokończonym jedzeniem i spojrzała porozumiewawczo na Cano. Muszą się więc udać w las, poszukać stwora. Bo wiadomo, jak mag, to pewnie swojego tworu pilnuje... Albo chociaż odwiedza. Wtedy będzie okazja do kontaktu... O ile wcześniej coś nie urwie im łbów.
- Jeśli lubisz spotkania z ostrymi narzędziami, tak, to była propozycja - syknęła czując, jak złość odbiera jej resztki zdrowego rozsądku. Tatuaż zapiekł zwiastując kłopoty wiszące w powietrzu. I nie wiedzieć kiedy, ani właściwie dlaczego, Charkon został spoliczkowany przez Vetinari.
- Zmień spojrzenie, Rzeźniku, bo mi się nie podoba - burknęła. W końcu, była arystokratką. Takim to mało co się podoba.
Iskra zauważyła zachowanie Cienistego. Spojrzała raz jeszcze na niedobitków... I postanowiła ruszyć za lunatykującym mężem. W końcu, jeszcze na kogoś wpadnie, coś mu się stanie... I co wtedy? Szłą w lekkim oddaleniu, parę kroków za nim i uważnie obserwowała gdzie idzie. Ale nie rąbnął w ścianę, na nikogo nie wpadł. Grzecznie wszedł do stajni. Ale nadal nie kontaktował. I kiedy siodło jego bestii zostało odłożone na miejsce, Iskra postawiła Natana na ziemi i podeszła do Poszukiwacza.
- Lu. Ocknij się.
- Widzę, że zjawiłem się w samą porę - mruknął Amon odchodząc na chwilę od Szept, przechadzając się koło jednego z wielu okien sali obrad. Przyjrzał się uważnie rosnącym drzewkom brzoskwiń, dzikim truskawkom, które powoli zaczynały budzić się do życia.
- Smoki, zombie, potwory i aranżowane małżeństwa z jakimiś głupimi elfkami zza morza. Nie tak myślałem, że będzie Panowie. Nie tak. - odwrócił się i łypnął na Starszych. Potem na drzwi. Potem znów na Starszych. I w chwilę potem wszyscy oni tłoczyli się przy drzwiach, co by szybciej opuścić salę, byle by dłużej nie czuć na sobie błękitnego spojrzenia. Zostali we trójkę.
- Opowiedz mi, Justariusie - spokojny ton, który mógłby pasować równie dobrze do elfa masażysty, nie zaś do Amona, który przed chwilą wydarł się na Starszyznę.
- Cano... - szturchnęła go zerkając na drzwi karczmy, gdzie właśnie pojawili się nowi. Nowi, którzy najwyraźniej mieli jakies informacje, bo z zapałem opowiadali o zombie i jakiejś akcji Wirgińczyków i elfów. Wieści rozchodzą się szybko.
Zdała sobie sprawę ze swojego czynu dopiero wtedy, gdy rzeźnik niemal zmiażdżył jej nadgarstek. Będą kłopoty. Jak cholera.
Dała się pociągnąć wedle jego woli, byle dalej od niego... Charkon ją znajdzie. Nigdy nie przepuszczał zniewag. A to była zniewaga jak się patrzy. Znajdzie ją, obedrze ze skóry i... Stop, nie może tak myśleć.
Ale ledwie się zatrzymali w jakimś zakamarku, pomiędzy drzewami, w części leśnej miasta, a Vetinari poczuła, że zbiera się jej na płacz.
Nie zdążyła zareagować na pierwszą rewelację, ale na druga już owszem. Objęła Cienia wzdychając cicho.
- Jesteś potrzebny nam. Nie pakuj się wszędzie tylko dlatego, że jesteś Poszukiwaczem - Natan przebiegł się po stajni i wrócił po chwili do rodziców trzymając w ręce jakąś podkowę.
- Popatrzcie co znalazłem!
Wysłuchał spokojnie relacji maga i zastanowił się nad tym, co może być tym potworem, który nawiedza miasto.
- Sprawdziliście, czy to coś aby nei wraca się do Morii którymś wejściem? Zwykle problemy brały się stamtąd - orki, gobliny... Nawet Balrog. Więc może i tajemnicza mgła pochodziła właśnie stamtąd.
Złodziejka wstała ze swojego krzesła i ruszyła w kirunku malutkiego tłumu, który zebrał się przy jednym ze stolików. I całkiem umiejętnie wtopiła się w ludzi, w elfy, stając się słuchaczem. A tej sztuczki nauczył ją właśnie Szczur. Cholera, powinna przestać zawdzięczać mu wszystko.
Nie odpowiedziała, za to wybuchnęła płaczem i rzuciła się arystokracie na szyję. Będzie mieć przesrane. Znajdą ją. Powieszą. Bogowie. Alastair. Żeby tylko nikt nie dotarł do niego...
- Przepraszam - wychlipała jeszcze chrząkając nosem i znów czując pieczenie na tatuażu. Kłopoty ciąg dalszy.
- Musimy wrócić do komnaty. Mam dwóch nieubranych mężczyzn, a święto tuż tuż - tymi oto słowy zagoniła Natana na górę, do komnaty, a samego Poszukiwacza pociągnęła za dłoń.
- Ciebie to jeszcze trzeba będzie wykąpać, wiesz? - czyli innymi słowy, chędożenie część druga.
Wilka zatkało. Że co? Po kolei może...
- Że co? - opluł sie nawet wodą, którą właśnie pił - Mój ojciec tutaj jest?! Dlaczego nikt mi nic nie powiedział! I... Jaka do cholery narzeczona? - wyglądało na to, że nikt Władcy nie raczył poinformować, że się powtórnie żeni. Biedny Eredin, będzie musiał wszystko Wilkowi wyjaśnić.
Myszołów wróciła po dłuższej chwili i również nie miała nic ciekawego. Tyle tylko, że bestia miała kolejne ofiary, zginęło paru Wirgińczyków i jakiś elfi mag.
- To nie ma sensu Cano, tu się już niczego nie dowiemy... - zamruczała mu do ucha - Musimy znaleźć nową gospodę. I nowe źródła informacji.
Tak szybko jak wybuchnęła, tak szybko ucichła uznając, że nie może się tak mazać tylko dlatego, że ktoś będzie chciał ją zabić. Nie pierwszy to i nie ostatni raz.
Odsunęła się od Devrila niechętnie i przysiadła na miękkiej trawie wzdychając.
- No i po co go uderzyłeś? teraz też będziesz miał kłopoty... - i to w sumie martwiło ją najbardziej. To, że jemu coś się stanie...
Iskra, rozleniwiona, wygodnie oparta o Luciena zdawała się chwilowo drzemać. Choć tak naprawdę, rozmyślała nad tym w co ubrać Pana Cienia. To co chciała mu wcisnąc było zbyt... Elfie. Nie spodobałoby mu się to.
Ale, Iskra, jak to Iskra. Zawsze coś wymyśli.
Dlatego też, na święcie Lucien zjawił się ubrany w ciemną tunikę z haftem, dopasowanymi spodniami i czystymi butami. Nawet włosy miał rozczesane i był ogolony, co Zhao uznała za swój osobisty sukces. Ona sama zaś miała na sobie jedynie jeden z typowych elfickich materiałów, który nie wiadomo gdzie się zaczynał, owijał ciało, a kończył się chyba jako spory płat materiału, który przerzucało się przez ramię, czy też przez przedramię, jak kto wolał.
Wilk, dowiedziawszy się w końcu o co chodzi, stał w kącie ubrany w podobny do Luciena strój i mamrotał coś nad kieliszkiem, zaś Amon przechadzał się wśród elfów najwyraźniej mając świetny ubaw z faktu, że kiedy on szedł na południowy kraniec dziedzińca, Starsi uciekali na północny.
Myszołów także niewiele miałą ze sobą. Jedna zapasowa koszula, trochę jedzenia i woda, to wszystko. Ale... W drugiej gospodzie spotkało ich dokładnie to samo. Znów jeden pokój. I tym razem to złodziejka przyszła do Cano z nieco dziwną miną.
- Nie wiem, czy ty to zaplanowałeś, ale znowu mamy razem pokój. Tym razem jednoosobowy, bo mają straszny ścisk.
Objęła się ramionami niezbyt wiedząc co powiedzieć. Spróbowała więc kłamstwa.
- W nic się nie wpakowałam. Zresztą, mówiłam ci, że chodzę sobie z alchemikami... - wtedy przyłapała go na spojrzeniu na jej biust. I chyba zrozumiała w czym rzecz.
- Widziałeś... - nie była w stanie skończyć zdania. Za to ściągnęła rzemyki dekoltu, jakby to miało ją uratować od tłumaczenia.
Fioletowo-srebrny strój Iskry lekko powiewał na wietrze, kiedy elfka stała przy jednej z kolumn obrośniętych przez bluszcz i spoglądała w bezchmurne niebo. Natan biegał gdzieś pomiędzy elfami, nie sposób było go upilnować. W dodatku, przecież musiała jeszcze przeszukać Luciena, chociażby wzrokiem. Gdyby się dowiedzieli, że ma broń... O bogowie.
Wilk nie był zadowolony. Ani trochę. Zauważył wejście Yustiel, owszem, ale nie miał zamiaru się żenić po raz drugi. Wolał Szept, krnąbrną, równie upartą co Iskra i z takim samym talentem do ładowania się w kłopoty niż porcelanową marionetkę, którą Starszyzna go ograniczy. W dodatku... To jej ględzenie. W życiu nie słuchał podobnie nudnego wykładu na temat jakiegoś haftu, czy czegoś tam, że się skaleczyła, och bogowie, cóż za biedactwo!
Wilk nie mógł jej dłużej słuchać. Być może to tłumaczyło ogromne ilości alkoholu jakie pochłaniał w szybkim tempie tracąc świadomość.
- Tak, rób ze mnie desperatkę - mruknęła zdzielając złodzieja po łbie. Nie za słabo, nie za mocno, ale w sam raz. Odprowadziła swojego konika do stajenki i wdrapała się na samą górę, na strych, gdzie mieli spać. Niewiele było miejsca. Musiała chodzić przygarbiona. W dodatku... Bogowie. Nie było łóżka. Tylko sterta siana...
- No na pewno - burknęła już wiedząc jak ta noc się zakończy. Łypnęła na Cano. To wszystko jego wina!
teraz to opadła jej szczęka. Skąd on... I zaraz powiedziała to na głos.
- Skąd wiesz... Że to jest... - urwała i wlepiła w niego spojrzenie wyrażające wszystko na raz. Strach. Zaskoczenie. Coś... Coś, czego na pewno nie powinno być, a co już wybiegało poza granice troski, choć po tym jak Char przypomniała sobie, że ma się tłumaczyć, równie szybko zniknęło.
- Nie wiem jak to się stało... Jestem alchemikiem. Od zawsze nim byłam. Już jako dziecko, tam, na statku... - urwała wspominając dawne, szare czasy kiedy pływała po morzach - Nie chcę należeć do Gildii, choć powinnam. Wiele rzeczy powinnam, a ich nie robię. Poza tym... W dzień ataku Downeya na Vorgaltem znalazłam w piwnicy ten sam znak. Krzyż Flamela. Ale nie zdążyłam się dowiedzieć o co chodzi... Poszperałam potem, po uwolnieniu, w księgach. Symbol Wolnych wziął się od Nicolasa Flamela, alchemika, który stworzył kamień filozoficzny. On... Żył wieki temu - skończyła nie mówiąc tego, co miała powiedzieć. Flamel należał do jej rodu. On był początkiem. A jak wiadomo, geny mają nawroty. Wracają. Kolor oczu dziadka pojawia się u wnuka, choroby prababci ujawniają się u praprawnuczków. Podobnie było z genem alchemii. Vetinari miała talent i umysł Nicolasa, co czyniło z niej, w istocie... Drugiego Flamela.
Iskra jednak nie patrzyła jedynie pobieżnie, a tak, jakby miała prawdziwy rentgen w oczach. Wgniecenie nie tam gdzie trzeba, tam lekkie uwypuklenie... Aż w końcu dostrzegła to, czego tak szukała. Odstawiła kieliszek z winem i zgarnęła Luciena odchodząc do ogrodów. Nie wyjaśniła nic po drodze... A zamiast tego, gdy przystanęli przy fontannie, po prostu błyskawicznie się pochyliła wydobywając z buta Cienia sztylet, którego ostrze od razu przecięło jedną nogawkę spodni i tunikę. A w fiołkowych oczach Iskry zagościła prowokacja pierwszej klasy.
Wilk, zaciągnięty przez Yustiel na drugi koniec sali, ledwo stał na nogach. Co gorsza, pochwycił niedopite wino po Iskrze i także ten kieliszek opróżnił. Bogowie niejedyni, za co!
- Śliczny wzór... - mruknął jawnie niezadowolony, po czym wyrwał się z objęć jasnowłosej, zatoczył się i w porę... Oparł się o ramię kogoś niższego. Znacznie niższego.
- Aleś ty narąbany! - Ymir Kamienny, król Dolnego Królestwa łypnął w górę, na pijanego Wilka, a potem na Yustiel - A gdzie Szept?
- Zabierz mnie do niej, ja cię proszę, bo zaraz zamorduję tą koronkową pindę - więcej krasnoludowi powtarzac nie trzeba było. Odnalazł Szept w tłumie i tam też pociągnął prawie nieprzytomnego Wilka.
-A ty w spodniach - odgryzła się i rzuciła swój tobołek pod ścianę - W sumie... Siano, sianem, a chędożenie, chędożeniem. Nie mów, że nie chciałbyś tego zrobić na sianie - uśmiechnęła się kątem ust, a potem sięgnęła po złodzieja przyciągając go do siebie za koszulę. Czy Mercer wiedział, że oni będą się głównie chędożyć?
- A myślisz, że ja chciałam żeby coś mi się pojawiało na ciele? - burknęła niezbyt zadowolona - To... To pojawiło się samo. - ukryła twarz w dłoniach wzdychając - Skoro tak dobrze jesteś doedukowany to nie powinieneś pytać czemu nie chcę należeć do Gildii. Nie chcę mieć wypranego mózgu jak Osen i działać dla Wirginii. I dla Bractwa. Poza tym... Jak mogę ignorować ich znak w moim domu, w dodatku, jak mam ignorować fakt, że... Nie ważne - zrezygnowała w ostatniej chwili po prostu machając na to ręką.
- Po co brałeś ten sztylet? - mruknęła Iskra, po czym władowała ostrze w dłoń Cienia... I prowadząc go za nadgarstek sama sobie rozcięła swoją tunikę. Pominęła fakt w co oni się choler potem ubiorą, ale nie było to teraz ważne. Pchnęła go, odebrała sztylet, broń spadła gdzieś na bok. A oni oboje wylądowali w fontannie.
- Powiedział, że mam go zabrać od, cytuję, koronkowej pindy, wasza miłość - krasnolud uśmiechnął się szeroko szczerząc ząbki, a Wilk coś zabulgotał pod nosem i powoli, aczkolwiek systematycznie zaczął osuwać się na ziemię.
- Pijany jak bela. Nie widziałem go chyba w takim stanie od momentu kiedy Iskra wyszła za mąż.
Tak, biedny Mercer. I ci, co mieli pokój pod stryszkiem, bo podłoga była naprawdę cienka, a Myszołów nie lubiła siedzieć cicho podczas chędożenia.
Ale tuż po tym, jak opadli oboje na siano... Cóż, nie mogła się powstrzymać od porównywania go w myśli ze Szczurem. A Cano znał ten wyraz twarzy, gdy dokonywała porównań. I mógł nawet się domyślić z kim go porównuje, choć nie to, jakie wnioski wyciąga.
Cień to jednak nie to samo co swój.
Milczała dłuższy czas, a Devril już mógł zacząc myśleć, że arystokratka w ogóle przestała się odzywać. Ale wtedy, całkiem niespodziewanie, odezwała się. Cicho. tak jakby chciała, żeby jednak tego nie usłyszał.
- Nicolas Flamel był założycielem mojego rodu - splotła razem dłonie i przyglądała się im chwilę - Na mnie padło, że mam podobne pomysły do niego. Widziałam jego projekty, te, które się zachowały. Myślę podobnie jak on. I robię podobne rzeczy, choć nikt nigdy nie uczył mnie alchemii. Jorund, którego teraz tak szukamy twierdzi, że jestem drugim Flamelem. - urwała mimowolnie muskając palcami krawędź materiału dekoltu - Skoro tak jest, nie mogę ignorować tych, którzy noszą na sobie jego znak... Poza tym, jest Gildia. Zaginiony kamień filozoficzny, parę tajemnic dotyczących transmutacji. Uroboros. To nie są jakieś tam znaki, Devril. To jest żyjąca historia.
Zimna woda powinna studzić zapał... Powinna. A jednak w przypadku Iskry, jeszcze bardziej zachęciła ją do działania. Bogowie, będą musieli chyba zrobić listę najdziwniejszych miejsc w jakich uprawiali seks. A potem pokażą ją dzieciom... Wnukom... I w ogóle. Wszystkim najlepiej.
- Mówiłam, że wszystko z ciebie zedrę - zamruczała jeszcze nim wzięła się za chędożenie Cienia.
Wilk jęknął coś, znów zbyt niewyraźnie by można było to z czymkolwiek powiązać...
- Na mój młot i rudy żelaza wszystkie, co tu się wyprawia Szept? Będziesz mi musiała wszystko, ale to wszystko wyjaśnić. Od początku do końca. - najwyraźniej Ymirowi nie spodobało się określenie koronkowej pindy i chciał wiedzieć co tu jest grane.
Zauważyła jego zmianę nastroju, ale zamiast zostawić go w spokoju, przysunęła się bliżej, opierając policzek na jego ramieniu, robiąc sobie z niego poduszkę.
- Nie myśl tyle, bo się siano sfajczy i nie będzie jak na nim spać - dźgnęła złodziejaszka w brzuch. A potem nieco niżej - Poza tym... Musimy się w końcu wziąc w garść. Ale to później.
Popatrzyła na niego smutno. Dotychczas całe życie było proste. Niewiele wiedziała o przeszłości, przynajmniej swojej. I jedynym jej problemem i zadaniem zarazem było trzymanie Escanora przy sobie. Wraz z porzuceniem tego zadania... Życie komplikowało się coraz bardziej. A ona nijak nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Pokręciła głową nie wiedząc już co ma o tym wszystkim myśleć.
- Może i masz rację... Za dużo jest tego wszystkiego. Po prostu... Za dużo. Czasami mam wrażenie, że najlepiej bym zrobiła gdybym odszukała statek i piratów i dołączyła znów do nich. - ale wtedy straciłaby mozliwość kontaktu... Z nim. I z Alastairem. Ponowne westchnienie.
W łóżku może i byłoby wygodniej, ale znacznie mniej podniecająco. Iskra lubiła adrenalinę. A świadomość, że wszyscy moga ich teraz zobaczyć działała na elfkę tak, że zamieniała się powoli w dziką zwierzynę nie do okiełznania. Biedny Lucien i jego lędźwie.
Ymir mruknął coś po krasnoludzku i odszedł razem z kompanami, przecież nie zostawi przyjaciela tak prawie całkiem samego...
- A czyj to pomysł? Przecież wy sobie pisani jesteście, goblinia kostka - stuknął jeszcz toporem o hełm, co by podkreślić własne słowa. Toć to niedorzeczne, a on chyba stopy odrąbie temu co to zaaranżował.
- Jak to nie, możemy spłodzić całe stadko małych złodziei - palnęła Angua i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego co powiedziała. Drgnęła, ale nie odsunęła się. Powiedziała, to powiedziała, trudno, najwyżej coś jej przykrego powie. Zresztą, ona i tak chyba była jakaś wybrakowana, bo zawsze chędożyła bez zabezpieczeń i nic. A jak wiadomo, takie kobiety najbardziej chcą mieć dzieci.
- Raczej straciłam dwie najbliższe mi osoby, straciłam dach nad głową i wpakowałam się w niezłą kabałę. Rzeźnik mnie znajdzie i obedrze ze skóry - burknęła ani trochę nie pocieszona - Albo tobie się oberwie. Ja jestem wolna. Ty musisz tu siedzieć. A jak coś ci zrobi? Al mnie ukatrupi chyba - po raz kolejny pokręciła głową.
- Co w ogóle z Henrym? Puścił cię tak? - spytała dla odmiany, pamiętając, że kiedy powołała do życia golema, ten o mało sługi Deva nie zgniótł... Za co potem musiała po stokroć przepraszać.
A Iskra jeszcze po sypialni zabrała go na taras. I dopiero potem doszła do wniosku, że nie ma siły nawet kiwnąć palcem. A leżąc tak w ciepłym słońcu na chłodnym marmurze, przy Cieniu, myślała, że może zostać tu już na zawsze.
- Zróbmy sobie wolne... - zamruczała szukając go po omacku dłonią.
Pijany Wilk, ledwie siadł, a już leżał, zbyt pijany na cokolwiek. Za to w drzwiach stanął Amon. Ymir aż się wzdrygnął i to nie dlatego, że nie lubił byłego władcy, ale... No, starszy elf wkradł się do nich bezszelestnie.
- Na moją brodę, Amon! - podniósł się i podreptał do byłego króla by uścisnąć mu dłoń. Jasne oczy elfa nabrały przyjaznego wyrazu.
- Spił się? - spytał retorycznie patrząc na syna - Też bym tak zrobił na jego miejscu. A skoro jesteśmy tu wszyscy... - przysunął sobie krzesełko i usiadł obok - Możemy zaplanować jak najszybciej pozbyć się Yustiel, nim mój syn oszaleje, a ja poukręcam Starszyźnie łby... - złapał kieliszek z niedopitym winem i przyjrzał się zawartości pod światło - W zasadzie, zawsze chciałem to zrobić - wzruszył ramionami i wypił wino do końca.
On milczał a ona poczuła nieodpartą chęc mówienia.
- Wiesz... Tak naprawdę to na początku wydawał mi się cholernie intrygujący... Ale siedzę z nim w zawodzie już parę lat. I prócz tego, że czasem się z nim pochędoże, to w zasadzie... Gramy sobie na nerwach. On wiecznie lubi mi udowadniać, że jestem gorsza, a ja lubię mu wytykać oczywiste błędy, które popełnia... Taka rywalizacja, rozumiesz. Nic poza tym - czyżby ktoś tu się tłumaczył?
- Przeproś go może ode mnie. Naprawdę nie chciałam, żeby ten golem... - umilkła. To byłyby już sto pierwsze przeprosiny. - Chciałabym mieć przy sobie Alberta. Albo chociaż Jomsborga... - co za pech, że oboje leżeli teraz w prowizorycznych grobach na cmentarzysku Vetinarich, które cudem ostało się po ataku Downeya... który też już nie żył. To co widział, golema, nie mogło się rozejść. Nikt nie mógł wiedzieć, że jest alchemikiem... Poza tymi, którym ufała. Podniosła się z trawy - Idę sobie. Nie będę ci więcej kłopotów na głowę ściągać - no, chyba, że za parę godzin, kiedy uzna, że pora znowu coś nabroić. Zapewne znowu na siebie wpadną.
O ile Lucien wciąz był na misji, Iskra postanowiła zrobić sobie wolne. I naprawdę jej się to udawało. A nawet trzymanie Cienia z dala od misji i Wirgińczyków. Przynajmniej do czasu. Bo w końcu nadszedł ten moment, gdzie elfy i Wirgińczycy podjęli drugą próbę.
Amon pokręcił głową - To tak nie działa, młody Strażniku. Starsi są sprytni. Zapominamy, że wśród nich jest Krokusica, naczelny intrygant i ogólnie, bardzo groźny wróg. Pewnie ona zajęła się realizacją strasznego w skutkach planu... Jeśli podpisali pakt, to będzie po nim - tu spojrzał na Wilka - Nie możemy sobie ryzykowac wojną z elfami zza morza. - spojrzał ze współczuciem na Szept - Chociaż, jestem pewien, że znalazłby się jakis paragraf na taką samowolę...
- To go poszukajmy - stwierdził Ymir uderzając trzonkiem topora o posadzkę.
- To nie takie proste. Elfickie prawo w tym temacie jest strasznie zawiłe i trudne do zrozumienia. Specjalnie je tak napisali, cwaniaki jedne.
- Więc... Co?
- Właśnie w tym rzecz, że brak mi pomysłów.
Zaczerwieniła się nieco, ale to chyba właśnie było to. Tłumaczyła się. Tak. Chyba tak... Skinęła niemrawo głową.
- Byłeś moim przyjacielem. Kochankiem. A ja odeszłam nic ci nie mówiąc. Zasługiwałeś na chociażby parę słów wyjaśnień w tym temacie.
Uśmiechnęła się nikle przylegając na chwilę do niego. tak ciepło, tak dobrze... Ale zaraz potem znów się odsunęli. Najwyraźniej po ostatniej interwencji Ala nie chciał się zanadto zbliżać. Cóż, szkoda...
- Dobrze wiesz, że nigdy nie jestem ostrożna, ale za to ty mógłbyś spróbować - uśmiechnęła się lekko, a potem cofnęła o krok, drugi... I pochłonął ją cień. Zniknęła.
Westchnęła, nieco zasmucona, ale nie protestowała. Chciała, z całego serca życzyła mu powodzenia. Ujęła twarz Cienia w dłonie, musnęła wargami jego usta.
- Wróć do mnie - więcej słów nie było. A elfka cofnęła się, pozwalając mu iść. Mając nadzieję, że pójdzie szybko... W przeciwnym razie, nie wytrzymałaby. Poszłaby za nim.
Z problemem Yustiel zostali więc Ymir, Amon i skacowany Wilk, choć ten głównie spał. Nawet sen był lepszy niż słuchanie o haftach i pierdołach.
Zaś Charlotte wpakowała się z deszczu pod rynnę. Na łowy zombie wyruszyli alchemicy, mała grupka wolnych. Wszyscy odziani w czerwone płaszcze z długimi rękawami, z kapturami skrywającymi oblicza. A na plecach każdy miał wyszyty czarną nicią Flamela. Tak, Wolni, choć z nikim nie sprzymierzeni, chcieli zbadać po swojemu sprawę zombie, potwora i smoków.
Przyjrzała się mu. Uważniej niż dotychczas.
- Zasługiwałeś. Każdy zasługuje na jakieś wyjaśnienia - stwierdziła kierując się swoją dziwną moralnością i ułożyła się wygodniej. - Ile... Ile razy zaliczyłeś od momentu mojego odejścia? - rzecz jasna, spytać musiała, choć wątpiła by wymienił jej teraz wszystkie panny, które przeleciał.
Iskra czekała na dziedzińcu. Skryta w cieniu, rozglądała się za nim... Ale jego nie było. Ani jego, ani tego piekielnego konia. Nieco zdezorientowana, zaczepiła pierwszego lepszego Wirgińczyka.
- Co z nim... Na karym koniu o czerwonych ślepiach... - cokolwiek człowiek odpowiedział, niezbyt to do niej docierało. Ona już widziała swoje. Pojechał... Nie wrócił... Złamał obietnicę...
Wilk, który jednym uchem słuchał, a ogółem to rzekomo spał, nagle się zerwał, siadając gwałtownie i wytrzeszczając przekrwione oczy na maga.
- Że gdzie jest?! - i już go nie było. Potykając się i kołysząc wybiegł z komnaty. A Amon cmoknął.
- Ilu ludzi straciliście?
Nie wiedzieć czemu, taka odpowiedź w sumie ją zadowalała. Nic go z nimi nie łączyło. Tylko seks. To nawet lepiej...
- A ze mną coś cię łączyło? - bo wiadomo, niby przyjaciele, niby kochankowie, a jednak... Zawsze brakowało jej pewności, że jednak nie było to czymś nikłym, przelotnym.
- Aresztowali?! - w jednym momencie Iskra odzyskała całą swoją zatraconą osobowość.
- Z drogi człowieku, ja tu się śpieszę! - warknęła rozpychając się łokciami i pognała do lochu. Co on znowu najlepszego nawydziwiał, bogowie...
Oczywiście, wejście było strzeżone. Ale co to dla Cienia. Przemknęła cicho za elfami, wbiegła do środka, węchem, słuchem namierzyła Poszukiwacza. I pokradła się pod celę, łapiąc za kraty jakby je co najmniej chciała wyrwać.
- Lu...
- Musimy zebrać naradę. To tak dalej być nie może - zarządził Amon i skinął na krasnoludzkiego króla - Zbierzemy Starszych, pewnie się już za mną stęsknili - Amon uśmiechnął się niby ten aniołek z fresku na jednej z ludzkich świątyń.
Odetchnął. Bogowie. Żyła, nic jej nie było... Chyba, że to zakażenie wewnętrzne. Będzie ją musiał przebadać. Dogłębnie. Dokładnie. Zaraz, teraz, już, natychmiast... Jak tylko się tam doczołga.
Czknął i opierając się dłonią o ścianę, zaczął iśc w kierunku Szept, choć nie wiedział która jest prawdziwa. Ta prawa, czy ta lewa.
- Więcej... - przyglądała mu się uważnie, więc od razu spostrzegła zmianę w jego twarzy. Spiął się. Coś było na rzeczy.
- Więcej, to ty mi musisz powiedzieć. Jak chcesz, to za każde słowo będziesz miał jedno chędożenie gratis. Umowa? - iście złodziejskie podejście do sprawy.
- Spytałam - odparła po prostu wsuwając dłonie pomiędzy kraty, dotykając go, głaszcząc po twarzy, muskając palcami szyję. Bogowie, był. Żył. Tylko...
- W coś ty się u cholery wpakował! - syknęła szeptem teraz dopiero czując narastająca irytację.
ymir przyjrzał się Strażnikowi uważnie.
- Samobójcami nie jesteśmy - poprawił brodę przygładzając ją okutą w żelazną rękawicę dłonią.
- O tak. Poza tym, mam dość słuchania o haftach... - stwierdził Amon hipotetycznym tonem.
- ... Zwłaszcza, kiedy Wilk cały czas haftuje! Ha! - to był Ymir, wielce wesoły - Piąteczka! - i tak oto, dwaj poważni władcy przybili sobie piąteczkę...
- Co jezd... Tak nie poważne jak wam się wydawauo? - spytał nieco się plącząc jeszcze, w końcu, nie wytrzeźwiał tak całkiem.
- Szept... Dlaczego jest ciebie dwie... - spytał, czknął i osunął się na ziemię, siadając sobie grzecznie - I czemu tu jest tyle światła!
- Myślisz, że bym nie dotrzymała takiej umowy? Chociaż, mogłabym uznać tylko te słowa, które naprawdę coś wnosza do sprawy - dźgnęła go palcem w bok uśmiechając się przy tym. - Na czym ci zależało? Na fachu? Na dobrze wykonanej robocie? A może na czym innym? - palce przebiegły po jego ramieniu, a Angua chyba nie zamierzała kończyć tematu. Co gorsza, wyglądało na to, że czyta mu w myślach.
Zatkało ją. Po raz kolejny tego dnia.
- Wioska... Wyciągnę cię stąd. Zobaczysz - usłyszała lekkie szurnięcie. Ktoś szedł. Wyraźnie czuć było to w powietrzu, wiatr nie sprzyjał strażnikom.
- Wyciągnę cię stąd. Nie ważne jak... - ostatni raz musnęła jego policzek palcami i uciekła w mrok. Musi się spotkać z Wilkiem... Z kimkolwiek... Cień Iskra wkroczyła do akcji. Niech ona dorwie tego co jej męża do paki wpakował. Powyrywa nogi z dupy.
- Nie chcę do łóżka - mruknął niezadowolony, jak mały chłopczyk, któemu zbyt wcześnie każe się iśc spać. Spojrzał na nią jeszcze z wyrzutem, jakby co namniej chciała go karmić owsianką.
- Nie chcę. Chyba, że z tobą... - i uśmiechnął się błazeńsko całkiem osuwając na posadzkę. Władca Eilendyr, Wilk. Leżał smacznie na posadzce i chyba drzemał.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy. Każdy był kiedyś młody i głupi. I każdy się zmienia - odpowiedziała spokojnie układając wygodniej głowę na jego ramieniu.
- I to wcale nie było aż tak dużo słów, więc myślę, że sprostam umowie... - uśmiechnęła się pod nosem. Nie, Mercer nie powinien ich posyłać razem. A może jednak powinien... Zerknęła na Cano. Ona na pewno by tego chciała.
Iskra wypadła z więzienia i zaraz pognała w kierunku pałacu. Niech no tylko dorwie Wilka...
Ale Wilk był w stanie nei do dorwania. Ponadto, to nie była jego sprawka. Pijany jak bela od przeszło półtora dnia nie miał nic wspólnego z aresztowaniem.
A wpadając do komnaty Wilka natknęła się na Szept. Spanikowana rzuciła się wręcz na elfkę.
- Nira! Nira! - zdyszana zakrztusiła się własną śliną i zgięła wpół ciężko dysząc. Jednak takie sprinty to już nie na jej zdrowie.
- Potem się zastanowię czy doliczyć jeszcze te słowa do umowy. Jak się postarasz, to kto wie... - zamruczała gramoląc się na niego i przystępując do działania. I to nawet bardziej sumiennie niż dotychczas. Dokładniej. Namiętniej.
- Ja też idę - warknęła Zhao na biednego Eredina. Znów stawała się niemalże dosłownym uosobieniem furii. Kto zamknął Luciena. tylko to pytanie krążyło w jej umyśle nie chcąc wylecieć uchem.
Chwyciła Szept za nadgarstek i wyciągnęła z komnaty kierując się wprost do sali obrad.
- Opowiedz mi. Kto. Dlaczego. Co mu chcą zrobić - zupełnie jakby Nira wszystko wiedziała.
Iskra, mimo gorączkowego myślenia nad Lucienem i jego rychłym uwolnieniem, nawet za cenę nieodwiedzania już więcej Eilendyr, zauważyła jak Szept zjeżyła się na widok jakiejś tam jasnowłosej elfiej... Zaraz, a ten diademik na głowie to, że co proszę? Zerknęła jeszcze na Szept. Ustawka?
- Więc skoro jesteśmy prawie w komplecie... - zaczął jeden ze Starszych, a drugi mu przerwał:
- Nie ma Władcy.
- Ale jest Królowa.
- Ale...
- Do rzeczy - uciął Amon, a Starsi momentalnie umilkli. Jeden nerwowo przerzucił strony swoich dokumentów, inny uciekł wzrokiem na sufit, jeszcze inny przyglądał się swoim dłoniom.
Iskra przejęła pałeczkę, złapała Szept za dłoń i zaciągnęła do najbliższych wolnych miejsc, po czym je bezczelnie zajęła. Już ona się dowie co oni chcą zrobić z Lucienem...
Tymczasem jednak, miast przejść do sedna, odezwała się Yustiel.
- Mam nadzieję, że zmienicie kolor tych zasłon. Jest okropny. Nie wiem, czy będę mogła normalnie funkcjonować w takich warunkach - powiedziała poważnym tonem, po czym wyjęła wachlarz, westchnęła teatralnie i zaczęła się wachlować. Zhao obserwowała ruchy wachlarza z miną wygłodniałego rosomaka, któremu wodzi się przed nosem zwierzyną.
Amon westchnął, zerknął na ciemnowłosego króla Dolnego Królestwa, który miał podobną minę do elfiej furiatki.
- Yusietl - odezwał się Ymir przerywając w połowie wykładu o haftowanych zasłonach - Zamknij się, tak ładnie o to proszę. Najlepiej to wyjdź. - aż samą Iskrę zaskoczyło to, że krasnolud przemawiał niewiarygodnie spokojnie.
- Ale... Nie powinieneś tak do mnie mów... - elfka urwała widząc jak Zhao wyskakuje z krzesła, na czworakach przełazi przez stół i rzuca się w jej kierunku z iście morderczym wyrazem twarzy.
Najemnik powąchał się pod pachą, zaraz potem złapał i powąchał koszulkę, po czym usiadł i łapiąc nogę też ją sobie poniuchał. Całkiem znośnie, nawet odrobinę fiołkowo. O co chodziło więc magiczce?
- Elfeczka,w orkowych to śmierdzi trupem. Tutaj nie. Poza ty, kręciiii mi się w głowie... I zjadłbym coś. Na przykład coś jagodowego. Albo nie! Coś słodkiego! Tak, bułeczki drożdżowe...
- Mid! - najemnik nagle sobie coś przypomniał, kręcić w głowie chyba mu się przestało, bo zerwał się, gacie podciągnął, krasnoluda poszarpał biednego i coś mruknął; niezrozumiale, ale zaraz poprawił - Chochliki kradzieje! Trzeba się chować! Szept, w nogi!
Ymir przewrócił oczami. Przyszła królowa... Też mi coś. Najpierw będzie musiała wygryźć z interesu Szept, a na to się nie zanosi. I nie zanosiło. Dolny Król łypnął na pędzącą przez salę furiatkę, po czym nieco osunął się w krzesełku podstawiając jej nogę. Iskra wyrżnęła jak długa łamiąc sobie nos na posadzce.
- YMIR!
- No co? Tak będzie lepiej... Zostaw ją jakimś obskurnym typom... - dalej nie dokończył, ale Iskra podłapała myśl. Przecież jak już się jej pozbędą, Yustiel będzie musiała jakoś wrócić do domu... Szlakiem... A przecież na szlaku mogą przydarzyć się różne rzeczy...
Mimo krwi zalewającej twarz, uśmiechnęła się parszywie. Dopóki nie padły słowa o Cieniu. Przestępca? On? No chyba ich popierd...
- Chyba was wszystkich pojebało - warknęła patrząc na Starszych - Od kiedy to robicie to, co chcą jacyś ludzie? - mimo tego, że widziała co Cień razem z duetem robią w tej wiosce... Nie robiło to na niej wrażenia. Nie, kiedy jemu coś groziło.
- Poza tym, jak możecie go przetrzymywać bez dowodów winy! - w tym momencie podniósł się Amon uznając, że tak się nie godzi, skinął dłonią na strażników - Zabierzcie ją - Zhao momentalnie skoczyła na nogi i spróbowała uciec, ale elfy były szybsze. Pochwyciły ją i skrępowały ręce.
- Niech was szlag i pchły! - warknęła jeszcze nim ją wyciągnęli z sali. Amon westchnął.
- Wracając do tematu obrad... - ale wtedy, w słowo musiała wejść mu Yustiel, a wzrok starszego elfa zaczął ciskać błyskawice.
jeden ze Starszych schował się pod stół.
- Chochliki kradzieje miodku! - najemnik był święcie przekonany, że małe stworzonka faktycznie ukradły mu słodki miodek, a teraz w ramach kary musiał je pogonić. - Uciekły - rozejrzał się i faktycznie nikogo nie było; pochowały się czy jak? - Midar śpi - stwierdził za to rzeczowo.
Najemnik nie zniknął, a sobie poszedł. Poszedł i wrócił całkiem szybko zważywszy na stan, w jakim się znajdował. Szybko i sprawnie, a do tego cały dumny, że niczego nie zgubił, a w ramionach miał poupychane wszystko, co mógł znaleźć. Owoce, bułeczki!, i chyba nawet ciasteczka. Domowa spiżarnia opróżniona. Z kieszeni wystawała mu szyjka butelki.
- O, nie porwały cię te wstrętne chochliki. Ciasteczko? - zapytał, wyciągając w stronę magiczki owsiane ciasteczko; kichnął, mrugnął i stwierdził, że nie będzie czekał więc położył łakocia na ramieniu elfki. Pokręcił się chwilę, posztuptał, aż w końcu znalazł!, rozsuwane drzwi na mały taras prowadzące. W cieniu drzew wiał taki przyjemny wiaterek. Aż mu w brzuchu donośnie zaburczało. Z głodu też, ale ogólnie. Jak nic się rozłożyć i zjeść coś dobrego.
Rzeczywiście, wybuch Amona nieco przesunął się w czasie, bo zdołał się opanować słysząc nowiny odnośnie samego tworu. Darmar... Cóż, nigdy za nim nie przepadał, ale nie sądził by ten był zdolny do atakowania stolicy. I nie było to spowodowane tym, że Darmar nie zrobił by tego z sentymentu. Pewnie by zrobił. Ale według byłego władcy nie miał dość mocy.
- Będziemy musieli rozegrać to inaczej niż sporadyczne wypady za miasto. Mag pewnie tego się spodziewa... - i Amon już nawet wiedział jak temu zaradzić.
Coś burknęło. Komuś się język poplątał, a że najemnik powiedzieć nic nie umiał, bo miał w buzi pełno bułeczek, bo jedna na raz to dla niego za mało i on jest ponad to i zje dwie, machnął tylko ręką.
Leżał sobie plackiem, wyciągnięty, a pod rozpiętą koszulą widać było czarny tatuaż; najemnik w końcu przysłonił niewolniczy znak, którego zdjąć nijak się nie dało, nawet cholercia magowie sobie nie poradzili, za to pan medyk zaproponował wycięcie skóry. Podziękował, tatuaż zrobiony przez mówiącego do siebie pana był lepszym pomysłem. Pan był dziwny, ale nie skomentujemy tego.
- Elfeczko... - ocho, nowe przezwisko do wrednej magiczki najwyraźniej przylgnęło na dobre. Dar łypnął na Szept, która sobie siadła obok, przeturlał się, przekręcił się, aż niczym psiak mały oparł brodę na jej kolanie. - Wiesz ty co? Ja to cię jednak kocham - walnął prosto z mostu, ale jak to najemnik, kochał swoją Szeptuchę jak siostrę.
Najemnik mruczał sobie coś po nosem, skubiąc bułeczkę, która chyba straciła dla niego ważność; niby to dobre, niby sycące, ale jakoś mało przekonywająco wygląda i nie smacznie. Poza tym, bułeczką w swoją elfeczkę rzucił, bo jak to tak, on tu jej normalnie miłość wyznaje, a ona co? Krztusić się będzie, jędza wredna. O, jędzowata magiczka.
- Heiana ci powiedziała?
Zainteresował się.
- Ale że co? Heiana mi powiedziała, że ja cię kocham? - nie, to było za dużo dla biednego, zmęczonego umysłu najemnika.
Najemnik mrugnął. Podrapał się po głowie, którą wygodniej sobie ułożył na kościstych elfich kolanach. Jak można był mieć takie wystające kości? Bo to raczej nie taki Midarowy skarb, bo magiczka powiedziała, że nie ma, wcale, ciekawe jak... Nie kończ, stop!
- Znaczy... Ostatnio to byłem w czarnej dupie więc nie, ale wcześniej niż ostatnio też nie. A co, ty jej mówiłaś? O, wujaszek Fril też wie, że cię kocham - ale nie tak, jak sobie pewnie pomyślała magiczka. Co tam, najemnik nie był wylewny, bo uważał, że jak kogoś lubi, szanuje i w ogóle, to ten ktoś wie. Przecież Szeptucha wiedziała, prawda? Musiała wiedzieć.
Prześlij komentarz