Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Art credit by 88grzes
Niraneth Szept Raa'sheal 
 z rodu Erianwen
elfka, mag
"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept

Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.

Art credit by 88grzes
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | czarny mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty


~*~

Art credit by Sayara-S

Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk
„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek

~*~

Art credit by gokcegokcen

Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie

Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor


Ostatnia aktualizacja karty: 29.03. - cytat u Luciena
Ostatnia aktualizacja podstron: 25.10. - aktualizacja pobocznych zakończona

5 000 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   2201 – 2400 z 5000   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Starszy elf od dawna już nie miał informacji dotyczących Mrocznego, pewnie stąd i jego błąd w niedocenianiu maga. Jednak nie od razu wyjaśnił co ma na myśli. Pamiętał komu może ufać. Miał swoich dwóch zaufanych Starszych i to im zamierzał zdradzić plan. Tylko oni powinni wiedzieć. Skoro wrogi mag znał ich plany... Pewnie był to ktoś ze Starszyzny. Albo ktoś, kto ma wtyki. Amon uśmiechnął się brzydko spoglądając na Yustiel. Byłaby doskonałą przynętą...
- Koniec zebrania - zarządził - Viori i Kimitada, za mną proszę - i tak oto był władca i dwóch Starszych opuściło komnatę.
Zaś Iskra, za napaść na księżną, została wrzucona do celi. I ktoś tu chyba czuwał nad elfką, a może Amon, jasnowidz, przewidział takie zachowanie furiatki... Bo wrzucono ją do celi, dokładnie tej samej, w której siedział Cień.
Elfka splunęła krwią na posadzkę i dotknęła spuchniętego nosa. Bolało jak cholera. I dopiero po chwili zorientowała się, że jest tu też Lucien.
- Lu... - szepnęła i zaraz znalazła się przy Poszukiwaczu - Nie mają dowodów, ale chodzi o spalenie Rostel... - znów odruchowo dotknęła nosa. Kutwa, przydałby się medyk...

Silva pisze...

Ułożył się wygodniej. - Wredna magiczka, ale nich no ktoś - pogroził pięścią niebu - Spróbuje ją skrzywdzić to zatłukę! Mojej magiczki się nie krzywdzi - wybełkotał coś jeszcze pod nosem, całkiem niezrozumiale i nie wiadomo czy do siebie, czy do kogoś konkretnego, po czym ziewnął przeciągle, podrapał się po policzku i chyba przymknął oczy, mając zamiar pójść spać.

Silva pisze...

– No chyba spać to ty tu nie zamierzasz!
Najemnik ziewnął, przeciągle. Kościste te kolana, ale za poduszkę tymczasowo mogą mu posłużyć. Szkoda, że nie było koca. Zimno jakoś się zrobiło. - Bo ci ktoś wąsy domaluje albo włosy obetnie.
- Wiesz co? Los był dla mnie łaskawy. Fajnie, że jesteś, Niraneth. Tak sobie myślę, że bez ciebie nie dałbym rady, Nira - ziewnął jeszcze raz, przytulił się do elfki i najnormalniej w świecie sobie zasnął. Na dworze, gdzie zimno, pod drzewami, gdzie pohukiwały sowy, wśród jedzenia, z bułeczką w ręce. Jak małe dziecko przytulony do magiczki. Tak po prostu zasnął.

Silva pisze...

Brzeszczot nie słyszał już ani słowa. Pochrapywał cicho, mamrocąc pod nosem coś o miodowych ciasteczkach i malinowych bułeczkach. Kosmyki włosów opadły mu na nos, ale on tylko nim pokręcił i zaraz znów znieruchomiał. Najwyraźniej było mu wygodnie, brakowało jedynie kocyka, ale miód, gorzałka i nalewki skutecznie oddały go we władanie snu; nawet grom z jasnego nieba by go nie obudził, chyba żeby tuż za uchem mu rozbrzmiał.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła?
W sowim domu paliły się tylko oliwne lampki w gabineciku Iveliosa; reszta domu pogrążona była w ciszy. Wśród cieni drzew, pohukiwały sowy; co chwila słychać było szelest ich skrzydeł, kiedy wracały do gniazd. Trzasnęła gałązka, jednak nie była to ptasia robota, a nieuwaga stawiającego nieroztropne kroki elfa. Pszczelarz szarpiąc się z płaszczem, który zahaczył o krzak, niemal się wywrócił tuż przed nosem najemnika.
- Diabelskie nasienie. Wyciąć to! - zrobił minę, jakby dopiero teraz zauważył magiczkę z najemnika i wcale nie wiedział, że tu są, gdzie tam! - O, dobry wieczór.

Silva pisze...

Właśnie go uciszyli. Pszczelarz mrugnął. Normalnie go uciszyli, jakby gadał głupoty. Tak, tylko pszczoły go rozumiały, zdecydowanie tylko one.
- Zostawiłbym go tutaj. Niczego sobie nie odmrozi - elf wątpił, aby najemnik na wypowiedziany czar nie zareagował; pewnie nawet się nie budząc, zacznie kichać jak szalony. Ivelios kiedyś wspominał, że to przez... Jak to szło. Już nie pamiętał. - Przyszły wieści od olbrzymów. I Krokusica wyjrzała z dziury - najwyraźniej elf sądził, że elfka powinna wiedziecie. Może po prostu próbował w pokrętny sposób powiedzieć, że do rana może w sowim domu pozostać.

draumkona pisze...

Yustiel posłusznie opuściła komnatę narad i postanowiła udać się do swojego ukochanego narzeczonego. Kit z tym, że będzie go w tej chwili widzieć po raz czwarty w życiu, ona wierdziła, że jej miłość do Wilka jest głęboka jak samo morze i wyższa niż niejedna góra (choć nikt prawie nie rozumiał tego porównania). Jasnowłosa, cudowna piękność o równiótkich, białych ząbkach udała się do sypialni władcy, by tam zastać... Wilka leżącego w połowie na łóżku i w połowie na podłodze, oraz ogólnie zdemolowaną komnatę.
- Bogowie najsłodsi! - zawołała, czym u elfa wywołała niezadowolony pomruk i skrzywienie.
- Czego kurw...
- Najmilszy mój!
- Kobieto przestań się drzeć...
- Co tu się stało?!
- Ja pierdole...
- Nic ci nie jest?!
- Gdzie Szept? - nie można było tego nazwac pierwszym pytaniem po wybudzeniu, ale Wilk zawsze zapierał się, że tak właśnie było. Usiadł i po raz kolejny skrzywił się czując niezłe łupanie w czaszcze. Bogowie, jakby miał tam co najmniej całe Grah'knar podczas świąt jakiegoś boga co ma coś wspólnego z kowadłem...
- Gha'ldil? - elfka przyklęknęła przy łóżku spoglądając na niego tymi swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma, które jak na gust Wilka były zbyt wielkie. Gdzie była Szept?
- Gdzie jest...
- Nic ci nie jest? Co tu się stało? Dlaczego tu taki bałagan? Czemu cię nie było? Mogę zmienić wystrój? Kiedy będziemy mieli dziecko? Kiedy ślub? - Wilk został okrutnie zasypany gradem pytań i aż się położył z powrotem.
- Co ja takiego zrobiłem... - spytał Wilk zastanawiając się czym zawinił bogom, ze go tak pokarali.
- Wybaczam, nie masz się o co martwić - odparła Yustiel z usmiechem, a Wilk poczuł nagły przypływ chęci mordu.
- A może sobie pójdziesz?
- Nie rozumiem...
- To pomyśl! Ach! Zapomniałem! Jesteś cholerną marionetką z... Z wielkimi i całkiem kształtnymi cyckami, ale nigdy królową nie będziesz! Po moim, kurwa, trupie!
Zamrugała. Gdzieś w pustej główce zapaliła się lampka oznaczona słowem "zniewaga" co atuomatycznie w jego przypadku prowadziło do reakcji "płacz". I elfka wybuchnęła płaczem, a Wilk prosił o śmierć. Byle szybką. I byle by po tamtej stronie miał normalne życie. Z Szept... Mer... Czy on wymagał tak wiele? Bogowie niejedyni.
***
Skoro Poszukiwacz tak spokojnie siedział, Iskra postanowiła pójść w jego ślady. Usiadła obok na brudnej posadzce i rękawem otarła krwawiący nos.
- Cholernie boli... - mruknęła jeszcze dość niezadowolona z faktu połamania swojego nosa, który i tak doskonały nie był. Westchnęła. Za co oni ją w ogóle tu wrzucili? Za tą całą Yust... Jak tam to dalej szło? Pięknie, nawet nie wiedziałą za co siedzi. W sumie, byłą więc w podobnej sytuacji co Lu.
Zerknęła na niego. Ale on nie miał złamanego nosa. Ani się nie martwił... No, przynajmniej sprawiał takie wrażenie. A co jak co, Iskra, znając go już kawał czasu potrafiła czasami poznać, kiedy Cień jedynie udaje spokojnego, a kiedy nim jest. Nie mniej jednak... teraz nie potrafiła tego poznać.
- Lu... - westchnęła ponownie. Co się stanie teraz z Natanem? Robin? W stolicy był Ymir, może się nimi zajmie, weźmie pod swoją opiekę... Cokolwiek. Byle by nic im się nie stało.

draumkona pisze...

Iskra niezwykle potulnie przysunęła się do Cienia, przytulając doń. W końcu, co im pozostało? Stąd nie mogła rzucać przedmiotami w ... Kogokolwiek. W sumie, to chyba Amon kazał... Niech go szlag i pchły.
- Obyś miał rację - jednak co jak co, ona nie wierzyła aż tak mocno w to, że ktokolwiek po nich przyjdzie.
*
Wilk już się zbierał do wyprowadzenia Yustiel, a tu proszę. Zaszczycił go zastępca. Przywódca. I Czarna Ręka... Niezbyt dobrze to wróżyło, dlatego postanowił jakoś wziąć się w garść, chociaż nie bardzo mu się to udało. Efekty uboczne trunków, wciąż się nieco chwiał i trząsł. Mimo tego jednak, zdołał Yustiel wręcz z komnaty wyrzucić. W końcu, lepiej nie drażnić Nieuchwytnego...
Odczekał jeszcze chwilę, tak, żeby Szept zdążyła się oddalić... Nie może nic słyszeć. W końcu, tajemnica Cieni. A on nie chciał jej narażać.
Łypnął na Velntino, który chyba chciał tu na kogoś nakrzyczeć. A on biedny jeszcze nie wiedział...
- No co? - spytał, całkiem zresztą bezczelnie.

draumkona pisze...

W chwili, kiedy Lucien uznał, że nie chce jej martwić, ona uznała podobnie. Przecież nie będzie mu mówić, że stwór w rzeczywistości jest... Sterowany i, że ktoś może zapragnąć skrzywdzić Natana. Bądź małą Robin.
- Przynajmniej jesteśmy razem - stwierdziłą po dłuższej chwili ciszy. Przecież zawsze mogli wrzucić ją do jakiejś innej celi, a wtedy zapewne wpadła by już w kompletną panikę...
*
Wilk wytrzeszczył oczy na zaklinacza. Że co? Łowczynię za to zignorował. Nie miał najmniejszego udziału w tym...
- Ktoś go przymknął? - nawet nie musiał udawać zdziwienia. Przyszło samo. Od razu ściągnął brwi, ale potem Velntino zaczął się wydzierać, co elfa rozdrażniło.
- Przestań się drzeć do kurwy nędzy - warknął. Nie był głupi, jak uznał Lucien. Nie ryzykowałby wszystkim co było mu drogie tylko dlatego, żeby utrzeć nosa Poszukiwaczowi.
- Ostatnie co pamiętam to święto Ishy... Od tamtej pory jestem powalony przez gorzałkę. Zresztą, jakbyś miał ze sobą Białego to by powiedział ci to samo - burknął narzucając na ramiona koc. Czy tu zawsze było tak zimno?
- Ktokolwiek go zamknął, musiał działać, że tak powiem, na własną rękę. Albo powołać się na sojusze... - Wilk przekalkulował coś w myśli, po czym bez słowa nawiązał połączenie myślowe z kapitanem straży. I po chwili wiedział już więcej.
- Czarnego Cienia nie zamknąłem ja, cudowny, wszechwiedzący zaklinaczu - znów burknięcie. I niewielki wytyk. W końcu, mógł najpierw sprawdzić kto Cienia zamknął - Ktoś go wsypał, a chodzi o jakieś spalenie... Jakiejś ludzkiej wioski. Robel... Rosbel... Jakoś tak.

draumkona pisze...

- Jestem Władcą, owszem. Ale to nie takie proste... Musiałbym wiedzieć, kto Cienia oskarżył - a tego nie wiedział. Nikt go nie raczył oświecić. Poza tym... Obawiał się, że prawo elfie nie działa w ten sposób. I kolejna rzecz, jeśli naruszyło by to sojusz... Cień musi uciec. Iskra też. Innego wyjścia nie ma.
Zasępił się próbując jakoś wybrnąć z sytuacji. A kac w niczym nie pomagał.
- Zorganizuję im ucieczkę, innego szybkiego wyjścia nie ma... - to i tak będzie trudne. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał włamywać się do włąsnego więzienia.

draumkona pisze...

- Niech będzie i tak - wzruszył ramionami. Łowczyni, nie Łowczyni, pomoc się przyda. Bogowie w co on się ładował... Gdyby ojciec go teraz widział...
- Pójdziemy przez dachy - zarządził zrzucając koc z ramion i kierując się w stronę balkonu. Ciekawe, czy czasem z tego badziewia nie zleci...
Miał nadzieję, że jednak nie.
Wyskoczył balkonem na sąsiedni dach, od razu ruszając w stronę więzienia. Po dachach, jak zarządził.
Ani razu nie obejrzał się, czy elfka idzie za nim.
*
Niewiele czasu później, a siedzieli przyczajeni na dachu budynku sąsiadującego z więzieniem. Wilk oczekiwał zmiany warty, co by mieć większe szanse... Kluczyk miał nadzieję znaleźć w środku. Nawet gdyby jednak nie, miał ze sobą parę wytrychów. No i będzie tam Iskra, jak powie jej jak, to wysadzi zamek magicznie...
Zaklął w duchu. Kto ich wpakował do więzienia? Po co?
Skoczył w dół lekko lądując na ziemi, od razu też skoczył w pobliski cień i przywarł do ściany więzienia. Elfy właśnie się zmieniały. Zrobił krok. Potem kolejny. I już znikał za rogiem, kiedy...
- Ej ty! - krzyknął ktoś za nim, a Wilkowi włosy na karku stanęły dęba. Stchórzył. Wbiegł do więzienia na żywioł pragnąc jak najszybciej uwolnić Cienie.

draumkona pisze...

- Mamusiu... - jęknął kopnięty Wilk i usiadł. Pomasował głowę. Jak on tu...? Aha, ogłuszyli go. No to cudownie. Zerknął na Iskrę, która odsunęła się od Cienia. Miała coś...
- Iskra?
- Eeee?
- Co ci się...
- Nie pytaj, wylecz - posłusznie przystąpił do zabiegu, a nie obyło się w nim bez syków i warknięć ze strony Iskry. Ale po paru minutach po złamaniu nie było śladów, została jedynie rozmazana na twarzy i dłoniach krew.
- Słuchajcie są tu Cienie... - zaczął cicho i wymienił kto się zjawił i jaki jest ogólny plan. A potem przystąpił do wyjaśniania Zhao tajemnicy magicznego zamka. Ale widząc jej niezbyt zrozumiałą minę, wyciągnął wytrych i wcisnął go Lucienowi.
- weź się wykaż, panie Cień.

draumkona pisze...

Wilk chyba tylko czekał na potknięcie Cienia, bo kiedy usłyszał dźwięk łamiącego się wytrycha, uśmiechnął się głupkowato.
- Ponoć zręczności ci nie brak, a tu proszę... - zerknął na Iskrę. Czyzby sugerował, że Lucien może już za stary jest na bycie zręcznym? Może był to podtekst o zabarwieniu erotycznym?
- Założę się, że Winters ma dłuższy... Kontakt z wytrychami - wyszczerzył się do Iskry. Znowu. Zupełnie jakby wiedział, że furiatka kiedyś z Devrilem romansowała. Zupełnie jak gdyby wiedział, jak wkurza się Czarnego Cienia.
I niech mu nikt nie mówi, że zręczność nie ma znaczenia.

draumkona pisze...

Momentalnie sposępniał. Ale Darmar... Nie był zazdrosny o przeszłość. Nie tak jak Cień. Poza tym, dowiedział się, że Szept jednak z tym dupkiem nie spała i, że go podpuścił... Więc znów tylko wyszczerzył się głupio i złapał rzucony wytrych.
- A co dostanę jak te drzwi otworzę? Może buziak od Iskry? - biedny, podpuszczalski Wilk.

draumkona pisze...

- Zaraz może być za późno... - zapiszczał Wilk przedrzeźniając Luciena. Phi. Wziął chwycił porządnie ten wytrych, podszedł do zamka i zaczął w nim grzebać. Zgrzyt, klik, znowu zgrzyt, a po chwili władca łypnął na Cienia przez ramię.
- Chyba jestem zręczniejszy niż ty - i pchnął drzwi, które gładko się otworzyły. Jak widać, głupi ma zawsze szczęście.

draumkona pisze...

Wilka zatkało. Rzeźnik? Znowu? To zaczynało robić się przewidywalne, ale... nowina, że Cienia przejmują, skutecznie zamknęła mu usta. A co dopiero, że go wieszają. W dodatku, upierdliwa Yustiel... Wilk nie wytrzymał.
- Zamknij się - burknął w kierunku elfki - Nigdy królową nie będziesz. Już jedną mamy, stołek zajęty, ja cię nie chcę, więc wracaj skąd przyszłaś... Póki możesz - przy ostatnich słowach coś groźnego błysnęło w jego oczach, tak, że rzeczywiście zaczął przypominać wilka. Dzikiego, szarego wilczura o dwukolorowym spojrzeniu.
Iskrę zatkało. Stała tak, niezdolna do ruchu, patrząc jak go znów krępują, jak... Powiesić? Jego? Za co...
Podeszła, niepewnie postawiła dwa kroki, a już ją powstrzymał jakiś Wirgińczyk. A Lucien, znając ją, mógł rozpoznać jak bardzo elfkę to dotknęło. Mógł zobaczyć zagubienie, kiedy nie wiedziała kompletnie co zrobić. Powieszą go. Kiedy? Dlaczego? I przede wszystkim, za co?
Dopiero po chwili pojawił się w fiołkowych oczach płomyk. I to bynajmniej nie nadziei. Już ona znajdzie oskarżyciela. Znajdzie i zafunduje mu, bądź jej, powolną i bolesną śmierć. O tak. I wyciągnie Cienia.

draumkona pisze...

Wilk konsekwentnie olał płaczącą Yustiel. Co to, jego wina, że w końcu puściły mu nerwy? Wcale nie chciał na nią patrzeć... W ten sposób, jakby miał ją zaraz rozszarpać, spalić, zakopać, odkopać, zabić, sklonować, zabić ponownie i zakopać.
Nie pomyślał też o Szept, bo miał przed sobą inny problem. Cienie. Aresztowany Poszukiwacz czekający na śmierć i Iskra. A znając tą drugą... Nim zdążyła cokolwiek zrobić, Wilk wywlókł ją stamtąd, za co później oberwał solidnego kopniaka.
Jednakże, godzinę później, kiedy zjawił Valentino z Łowczynią, Iskra znów tam siedziała. Co prawda w pewnym oddaleniu, ale prowizoryczną celę otoczoną żołnierzami miała na widoku. Wzrok wlepiony w Cienia. Już ona go stamtąd wyciągnie. Zerknęła jedynie w bok odnotowując nadejście Cieni.
- Jakieś informacje? - mruknęła znów kierując spojrzenie na Luciena.

Nefryt pisze...

Rozejrzała się po owalnej sali. Przesunęła wzrokiem po zdobieniach, tak misternych, że można było wątpić, czy są one dziełem ludzkich rąk…
Bo nie są. Nefryt przypomniała sobie, jak ojciec opowiadał jej o Twierdzy Imerreti, jak nazywali starą budowlę ludzie. Miała być początkiem jedności… Z połączonych sił krasnoludów, talentu elfów i planów architektonicznych ludzi, miała powstać jedna z najpotężniejszych keronijskich budowli. Nie dokończono jej. Zaczęły się konflikty między elfami i ludźmi. Twierdza Imerreti stała się dla młodej wówczas dynastii Marvolów symbolem kłopotów. Od tego czasu nic już nie było takim, jak dawniej. Podobno budowlę próbowano ukończyć. Nefryt nie wiedziała, ile z tych planów było jedynie plotkami, których na dworze jej pani matki nie brakowało.
Zacisnęła palce jednej ręki na sztywnym szwie swoich spodni. Czekali na nią. Tyle osób.
Zmarszczyła lekko brwi, widząc znajomą twarz. Gdzie mogła go już spotkać? Nagle sobie przypomniała. Z tyłu sali audiencyjnej jej ojca wisiał taki duży obraz. Byli na nim wszyscy z Marvolów. Ojciec i matka, z ciążowym brzuchem, jako władcy. Uśmiechnięci. Pamiętała, że zawsze patrząc na matkę z obrazu dziwiła się, dlaczego w rzeczywistości królowa nigdy się nie uśmiecha… Ona na rękach starej niani, jej siostry. Po bokach stali doradcy, a z tyłu… Ta twarz skryta w cieniu, ta sylwetka za jej ojcem… Tak, to był on. Alastair. Nie znała go osobiście, kiedy ostatni raz pojawił się na dworze, była zbyt mała, by cokolwiek pamiętać... Ale ojciec pamiętał. Aż do śmierci.
- Witaj, Alastairze – przemówiła. Zdziwiła się, jak obco brzmi jej własny głos, odbity od kamiennych ścian. Spróbowała się uśmiechnąć. Chyba sztucznie jej to wyszło. – Tyle lat, tyle zmian… A ty wciąż pozostajesz przy mojej rodzinie. – Tym razem uśmiechnęły się również jej oczy. Szare, jak u jej ojca. Jak u pierwszych Marvolów. – Mnie znasz… Więc pozostaje mi przedstawić towarzyszy. Moi przyjaciele, Szept i Neth.
Miała ochotę stąd uciec. Czuła się zażenowana, ilekroć ktokolwiek zwracał się do niej „pani”. Kiedy pomyślała o tych, którzy na nią czekają, poczuła, że blednie. Nie cierpiała publicznych wystąpień.
I jeszcze to okropne poczucie winy. I wstyd. Nie powiedziała im. Zanim wyjechali, faktycznie nie miała ku temu okazji… Ale w czasie drogi? Ilekroć już, już otwierała usta, by im powiedzieć (bo powinni usłyszeć to od niej), zdawała sobie sprawę, że ani Neth, ani Szept jej nie uwierzą. No bo z jakiej racji? Herszt prawowitą królową Keronii? Toż to żart… albo kpina.
A teraz? Przez chwilę przeszło jej przez myśl, żeby poprosić Alastaira, żeby zaczekał. Powiedzieć, że musi porozmawiać z Szept i Nethem na osobności. I powiedzieć im.
Jest już za późno, zdała sobie sprawę. Teraz nie ma już znaczenia, w jaki sposób się dowiedzą.

[Dobra, na opisy spokojnie czekam. Po prostu daj znać, jak wyślesz, bo ostatnio rzadziej bywam na GG. Pominięcie pewnie, że wybaczam. Zdarza się przecież ;) O przywódcach pomyślę, jak mi ktoś przyjdzie do głowy, to napiszę. Na razie ogarniam swoich pobocznych ;)]

draumkona pisze...

- Więc to ta suka - Iskra nagle się ożywiła, skoczyła na nogi gotowa zaraz lecieć i zamordować cudowną Ellie.
- Musielibyśmy mieć świadków, którzy poręczyliby, że Lu był z nimi w ten dzień. Że... Nie wiem, ściągnijcie tu Solanę, niech powie, że się cały dzień pieprzyli w łóżku. I Marcusa z Białym, oni też tam często siedzą, to będą mogli potwierdzić, że było cholernie głośno... Ja mogę zmanipulować magią prokuratora. I to ja bym chciała urwać suce łeb - chociaż, znając Nieuchwytnego... Pewnie zrobi jej na złość i nie pozwoli tego zrobić.

draumkona pisze...

Iskra już chciała się buntować, mówić, że skoro jedyny świadek by nie żył, to musieliby oskarżenie wycofać, ale... Zrezygnowała. Za to spojrzała na więzionego Cienia.
Wyciągniemy cię stamtąd - obiecała sobie i nawet nie zorientowała się, że w praktyce odezwała się w umyśle Cienia.
Potem zaraz ruszyła do lasu Medreth, przy okazji myślą ściągając do teleportu Białego i Marcusa. Będzie musiała im wyjaśnić pewne kwestie.

draumkona pisze...

Dwaj przyjaciele Cienia nie zawiedli i ledwie kwadrans później Iskra przechwyciła ich pod teleporterem od razu przechodząc do rzeczy i objaśniając całą sytuację.
- Byliśmy z nim wtedy... Jak ta cała Ellora się nam przyjrzy, to może rozpoznać - zawsze praktyczny i przewidujący Biały zerknął na Marcusa. Ten jednak zdawał się być kompletnie niezainteresowany tym co dzieje się wokół, tylko głaskał swojego pupila.
- Marcus... - chciał upomnieć go Królik, ale zabójca całkiem przytomnie na niego zerknął.
- Zawsze można posłać Figla, żeby ją trochę pogryzł. Zaaplikuje mu się specjalną trutkę, tą, co żeś ostatnio testował i będzie niewyraźnie widzieć. Wtedy, gdyby sędzia pytał, czy jest pewna... Musiałaby powiedzieć, że nie jest. No, chyba, że ta pani lubi kłamać.
- Potem to ustalimy - stwierdziła Iskra ciągnąc dwójkę zabójców do stolicy. Im szybciej, tym lepiej.
*
Pół godziny później, kiedy to furiatka, Pajęczarz i Biały stanęli w tym samym miejscu, z którego po nich wyruszyła, Marcus wpadł na kolejny genialny pomysł.
- Zawsze można spróbować ją uwieść - i chyba tylko Marcus uznał to za dobrą myśl, bo Królik przejechał dłonią po twarzy i powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza.
Iskra zaś znowu wlepiła wzrok w Luciena. Przecież... NIech oni tylko spróują mu coś zrobić. Rozszarpie. Wszystkich. Poobcina uszy, a potem zrobi sobie z nich pasek. Albo naszyjnik.

draumkona pisze...

W miarę jak zbliżała się godzina procesu, Iskra denerwowała się coraz to bardziej i bardziej. A co, jeśli Redan tak naprawdę wyprowadza ich w pole? Co, jeśli nie boi się już Bractwa, bo ma potężniejszego sojusznika?
Elfka ponadto zaczynała obgryzać paznokcie.
Biały wydawał się spokojny, zresztą, jak to on. Mieli plan, wszystko było ustalone. Miał tylko powiedzieć, że Lucien zabawiał się z Solaną tamtego dnia, a nie palił Rostel. Nic trudnego.
Marcus wydawał się kompletnie niezainteresowany całą sprawą, bo zostawili go ledwie na chwilę samego, a już miał wokół siebie wianuszek młodych elfek. I rozmawiaj tu z takim człowieku.
- A może by tak... - odezwał się Biały ściągając na siebie pełne obaw spojrzenie Iskry - Szept by robiła za świadka? Zawsze to lepiej dla Cienia, gdyby w jego obronie wypowiedziałą sie sama królowa...
Iskra w tym momencie uznała Białego za geniusza.

draumkona pisze...

Iskrze momentalnie serce podskoczyło do gardła.
- Że co?! - zdołała tylko wydusić i o mało się nie przewróciła, gdyby nie złapał jej w porę Eredin. Elfka jednak szybko odzyskała rozum, skoczyła na nogi i posłała w ziemię magię. Sekundę potem miała przeskanowany obraz okolicy w głowie. Wiedziała gdzie idą. Tak głośno tupali... Rzuciła się w las biegnąc tak szybko, jak tylko mogła. Nie może go stracić. Nie może dać go powiesić... To się tak nie skończy. Przełykając strach i obawy, przyśpieszyła.

draumkona pisze...

Iskra wpadła między ludzi dokładnie w tym momencie, kiedy noga jakiegoś śmierdzącego człeczyny kopała pieniek.
- Nie! - wrzasnęła i momentalnie sięgnęła magii. Człowieczka odrzuciło w tył, jak szmacianą lalką, natomiast pod stopami Cienia pojawiła się skała. Znikąd. Po prostu wyrosła spod ziemi. Tak, żeby jeszcze trochę wytrzymał, bo choć skałka była zbyt niska, Cień się dusił, bo pętla zaciskała mu się na szyi, to jednak nie wszystko było stracone. A Iskra błagała w myśli wszystkich bogów mogących teraz odnaleźć jej duszę, by ocalili Luciena. Zrobi wszystko, nawet sama odda życie, ale nie on... Nie on...
Ludzie jednak mieli przewagę liczebną nawet w obliczu tak niszczycielskiej magii jaką władała Iskra. Szybko pochwycili elfią sukę, powalili ją na kolana i przytrzymali. Dostała jeszcze kijem w łeb, a mimo tego, podniosła głowę spoglądając na Cienia. Ze łzami w oczach, które powoli spływały po policzkach.

draumkona pisze...

Iskra krzyknęła. Po raz kolejny. Obraz się rozmazywał, rozjeżdżał, a wszystko przez wzbierające w oczach łzy. Szarpnęła się znowu, ale to nic nie dało. Dopiero cichy trzask i wrzask stojącego obok człowieka nieco ją otrzeźwił. Spojrzała na człeczynę, a ten osuwał się na ziemię trzymając za nogę z której wystawała kość. Chwilę później wrzasnął ponownie, tym razem wyłamano mu łokieć... Potem spomiędzy drzew wyłonił się Królik. Tak więc tajemnicze łamanie kości było jego sprawką. Zresztą, nie ważne...
Ludzie dotąd ją trzymający, puścili nagle kiedy tylko Biały zaczął się zbliżać, lecz za nimi stał już Marcus i sprzedał obu uderzenie z pięści w nos łamiąc je równocześnie. Iskra, czując przeraźliwy ból w sercu dopadła do Cienia, przytulając go do siebie, gładząc włosy drżącą dłonią. Nie mógł tak odejść... Czemu ją zostawił...
- Lu... Lu, odezwij się... - zacisnęła oczy opierając policzek o jego czoło. Bogowie niech będą przeklęci.

draumkona pisze...

Iskrę zatkało kompletnie. Myślała... Że... Ale... Z rosnącą furią patrzyła na rękojeść sztyletu wystającą z piersi Poszukiwacza. Był... Martwy. Nie żył. Odszedł...
Potem, powoli podniosła wzrok na Nieuchwytnego. Powoli, tak by zdążyć mu się przyjrzeć nim się na niego rzuci. A obłąkany wzrok elfki nie wróżył nic dobrego. Naprawdę, nic dobrego. Z klęczek podniosła się do kucek, szybko łypnęła na pozostałych, po czym rzuciła się na przywódcę. Cicho. Jak cień. Cień o morderczych zamiarach i obłędzie w oczach dorównującym Dibblerowi.
Nim jednak zdążyła uderzyć maga choć raz, dopadł do niej Marcus uprzednio wyczytując emocje z twarzy Królika. Złapał elfkę, skrępował jej dłonie i odciągnął od Nieuchwytnego, byle dalej. Po chwili namysłu zatkał jej tez usta ręką, co by nie ciskała obelg na lewo i prawo i nie wrzeszczała, że zabije Nieuchwytnego. Marcus zacisnął wargi. Jego też nikt nie uprzedził, więc sądził... Pochyliła głowę żegnając przyjaciela. obok nich zaraz znalazł się Biały, który lekkim dotykiem odebrał elfiej furiatce większość sił i sprowadził nań sen. Iskra jeszcze raz się szarpnęła, utkwiła wzrok w Cieniu, po czym bezwładnie osunęła się na ziemie, skąd pozbierał ją ponownie Marcus.
Biały zaś odetchnął z ulgą. Wszystko szło zgodnie z planem. Choć musiał przyznać, że nie spodziewał się tego, że Iskra od razu rzuci się na przywódcę. Bardziej sądził, że się rozpłącze... Jak widać, nie znał jeszcze jej dośc dobrze.

draumkona pisze...

Valentino jednak nie pojawił się. Przynajmniej nie w otoczeniu Białego i Marcusa, którzy postanowili zaopiekować się szaloną elfką i ciałem Poszukiwacza. Biały, uprzednio wmówiwszy Wilkowi, że Cień naprawdę umarł, wyprosił u niego osobną kryptę. Tam też zostawił ciało, a na straży, w rogu wisiał Figiel.
Zhaotrise za to zawlekli do jej komnaty, gdzie od razu przywitał ich Natan.
- Co się stało? - zapytał niewinnym głosem ściskając w rączkach drewnianego konika. Marcus położył Iskrę na łóżku i westchnął. Już miał się brać za wyjaśnianie, kiedy w słowo wszedł mu Królik.
- Twoja mama miałą dzisiaj cięzki dzień, wiesz mały? Wkrótce się obudzi i wszystko będzie dobrze - coś we wzroku medyka powstrzymywało wszelkie pytania cisnące się na usta Marcusowi. Niech więc i tak będzie...
*
Iskra obudziła się parę godzin potem. Jej synek już spał, podobnie jak i mała Robin. Ale Zhao nie miała serca by im to powiedzieć. Zamiast tego odwiedziła nocą sypialnię Wilka przymuszjąc go do obietnicy, że zajmie się nimi pod jej nieobecność. Zaś sama Iskra... Odeszła. Elfom zawsze trudniej jest pogodzić się z utratą ukochanej osoby, a Zhao przeżywała to nadzwyczaj ciężko.

draumkona pisze...

Wilk już miał przeklnąć kolejnego gościa, ale wieści były... Niespodziewane. I złe. Poza tym, Lethias nie wyglądał najlepiej. Sądząc po ilości krwi na jego szacie... Zaatakowany przez potwora był już bliski śmierci. Mimo to, zerwał się zaraz, ochlapał twarz zimną wodą i wskoczył w jakieś spodnie.
- Prowadź
*
Dzięki temu, że pilnował go Figiel, niebawem zjawili się także Marcus z Królikiem. Pajęczarzowi rzecz jasna nie spodobał się fakt, że nikt go nie powiadomił. I jak to było w przypadku Natana i tożsamości jego ojca... Tak był i teraz. Marcus nieświadomie się wypaplał.
- No super! Nie mówisz mi nic, pewnie furiatce też nikt nic nie powiedział! A ty widziałeś jej minę? Rzuciła się na Nieucha, a potem ją wcięło! - Pajęczarz chodził w te i we wte po krypcie i zaczął na głos zastanawiać się, czy Zhao przypadkiem nie chce popełnić samobójstwa, skoro zostawiła dzieci pod opieką Wilka.

draumkona pisze...

Wilk oniemiał. W pierwszej chwili pomyślał sobie, że to całkiem dobrze. Potwór zniszczony, a, że ktoś stracił przy tym życie... No, zdarza się i tyle. Proste.
Ale wszystko się zmieniło, kiedy w ofierze rozpoznał Szept. Błyskawicznie znalazł się obok i wziął ją w ramiona czule odgarniając włosy z twarzy.
- Szept... - pogładził policzek elfki chcąc jeszcze wykrzesać z niej życie. przecież tak niedawno jeszcze myślał, że nie żyła, a teraz... Bogowie nie mogli mu tego zrobić. Nie mogli i koniec.
*
Iskra natomiast podróżowała na piechotę nie obawiając się dsłownie nikogo i niczego. Była w złym stanie i to potwierdzało spojrzenie elfki. Obłąkane, spojrzenie szaleńca. Lucien... Nie było go już. Przez pieprzonego Nieuchwytnego. Kiedyś go zabije...
W sumie, czemu by nie zrobić tego teraz?
Nikt jej nie przypomniał o tym, że pozostawiłaby dwójkę dzieci. Nikt jej nie zawrócił. Iskra, uprzednio zatrzymawszy się w jakiejś nędznej gospodzie, utonęła w alkoholu tworząc, snując plany zabicia Nieuchwytnego.

draumkona pisze...

- Zamknij się - warknął wlewając w Szept tyle magii ile tylko zdołał. Nawet zaczął rozglądać się za nożem, co by oddać jej nawet wlasną krew, byleby żyła... Byleby otworzyła te swoje szare oczy, żeby powiedziała, że zachowuje się nierozsąnie, że nie powinien rozszarpywać sobie ręki sztyletem...
Co właśnie zrobił ku ogólnemu zdziwieniu reszty. Albo oszalał, albo znalazł sposób na ocalenie Szept.
*
Iskra, pijana jak bela, siedziała przy ladzie na krześle. Być może lepszym okresleniem byłoby - wspierała się o blat co by nie runąć na podłogę. Ale nawet elfy mają gdzieś swoje granice. Iskra zapłakała jeszcze raz cicho, pociągnęła łyk wina i spadła z krzesełka na podłogę. Karczmarz spojrzał na nią leniwie przez ladę, ale nie raczył jej pomóc. Za to jakiś mężczyzna podniósł się i chciał elfcce pomóc wstać, choć wiecznie zazdrosny Lu mógł widzieć to inaczej.

draumkona pisze...

Wilk nie słuchał. Znajdował się w jakimś dziwnym stanie, gdzie każda komórka ciała twierdziła, że Szept żyje. Że go tak nie zostawiła... Bogowie, nawet nie słyszał jej ostatnich słów! Nie. Nie mogła sobie odejść. Nie teraz kiedy się z nią znowu pogodził...
Wtłoczył w nia własną krew, całkiem sporo, aż zaczęło mu się kręcić w głowie, ale nie wyglądało na to, że elfka zamierza nagle wstać i żyć.
Wilk zapłakał tuląc do siebie ciało magiczki.
*
Kiedy tylko Lucien wniósł ją do pokoju, Iskra wpadła w jakiś dziwny trans. Mamrotała do siebie, coś krzyczała, a czasem nawet musiał zatykać jej usta dłonią, co by nie paplała o tym, że zamierza zabić Nieuchwytnego bo jest szują i skurwysynem.
Dopiero rankiem ocknęła się w łóżku całkiem nie pamiętając co się działo i podejrzewała, że przespała się z jakimś oprychem. Obejrzała się gotując się na najgorsze... I spostrzegła śpiącego Luciena. To jej się nie spodobało.
- Kurwa - burknęła odrzucając stanowczo koc - Znowu mam omamy.

draumkona pisze...

Był zły. Był... Był wręcz wściekły. Uspali go. Jakim prawem?! Zerwał się z łóżka i w tym momencie odwiedził go zakichany Firandil.
- Kto śmiał ją pochować beze mnie? - warknął znów przypominając dzikiego zwierza, jednego z wychowanków Moki.
Jak on to wszystko wytłumaczy małej Merileth? Co on jej u diabła powie...
- I gdzie u diabła jest moja córka? - oby jej nic się nie stało. Chociaż, znając jej zdolności, pewnie już wiedziała, że Szept... Że ona... Musi znaleźć małą. Natychmiast.
*
Iskra patrzyła na niego krzywo, jakby był jej winien co najmniej baniak wina. W końcu, odezwała się całkiem poirytowana.
- Przecież wzięłam te proszki, żeby nie mieć omamów! A mimo to, ciągle tu jesteś, cholerny omamie! - warknęła wstając z łóżka i krążąc po pokoju. Była zła. I rozżalona. Zabrali jej go. Cholerny Nieuchwytny.... A teraz te omamy. To pewnie jego sprawka.
A, że elfia furiatka musiała zachowywać się jak furiatka... Skoczyła na łóżko i przyłożyła biednemu Lucienowi w krocze. Pięścią.
Przez chwilę patrzyla nieco zbita z tropu, bo omam zazwyczaj po fizycznym kontakcie znikał, a ten...
- Jeszcze mi powiedz, że cię to boli, głupi omamie zesłany przez tego cholernego, czerwonego sukinsyna!

draumkona pisze...

Po raz kolejny od paru godzin odjęło mu mowę. Przyjrzał się uważnie małej, wziął ją na ręce i wyszedł na balkon. Wschodzące słońce ładnie grzało, a gdzieś w koronach drzew ptaki zaczynały swoje trele.
- Coś ci się przyśniło skarbie, czy miałaś wizję? - spytał, bo przecież uczył ją jak rozpoznawać jedno od drugiego. A to było ważne. Bo co innego śnić o śmierci, a co innego jest ją widzieć. Poza tym, kwestia zabójstwa... Był na miejscu wydarzenia. Widział jakieś potłuczone... Coś... Poza tym, Firandil... Wilkowi coś zaświtało w głowie. I uważniej się przyjrzał małej.
- Powiedz mi co widziałaś.
*
Iskra już miała zdzielić go magią, kiedy rozpacz i żal osiągnęły swój punkt krytyczny.
- Jesteś cholernym omamem, więc cię to nie boli! Tylko ten zasrany czerwony mag się bawi! - usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach, znów pochlipując cicho.
- Ty przecież nie żyjesz... - i rozpłakała się na dobre.

draumkona pisze...

Po raz kolejny od paru godzin odjęło mu mowę. Przyjrzał się uważnie małej, wziął ją na ręce i wyszedł na balkon. Wschodzące słońce ładnie grzało, a gdzieś w koronach drzew ptaki zaczynały swoje trele.
- Coś ci się przyśniło skarbie, czy miałaś wizję? - spytał, bo przecież uczył ją jak rozpoznawać jedno od drugiego. A to było ważne. Bo co innego śnić o śmierci, a co innego jest ją widzieć. Poza tym, kwestia zabójstwa... Był na miejscu wydarzenia. Widział jakieś potłuczone... Coś... Poza tym, Firandil... Wilkowi coś zaświtało w głowie. I uważniej się przyjrzał małej.
- Powiedz mi co widziałaś.
*
Iskra już miała zdzielić go magią, kiedy rozpacz i żal osiągnęły swój punkt krytyczny.
- Jesteś cholernym omamem, więc cię to nie boli! Tylko ten zasrany czerwony mag się bawi! - usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach, znów pochlipując cicho.
- Ty przecież nie żyjesz... - i rozpłakała się na dobre.

draumkona pisze...

Drgnął targany złością. Więc to tak. Mieli zdrajcę... I dobrze podejrzewał, że to jeden ze Starszych. Choć nie podejrzewał akurat Firandila, no ale... Pogłaskał mała po głowie chcąc ją jakoś uspokoić. Już i tak wystarczająco się bała. A fakt, że nie ma teraz Szept... Wilk poczuł, że bardzo mu w tej chwili ciężko. Jak on ją sam wychowa...
- Muszę się teraz zająć złym panem maleńka. Ale obiecuję ci, że już nikomu nie zrobi krzywdy - długim, łączonym balkonem przeszedł z małą na rękach do własnych komnat i tam posadził ją na łóżku - Wrócę niebawem, a ty bądź grzeczna, dobrze? Nie chciałbym, żeby i tobie coś się stało - ucałował córkę w czoło i opuścił komnatę. Bardzo wściekły ruszył prosto do siedziby królewskiej straży. I koniecznie po jakiegoś maga umysłu.
*
Iskra, widząc krew, pisnęła jak mała dziewczynka, wyrwała mu sztylet i gdzieś wyrzuciła.
- Co ty robisz, półgłówku jeden! - warknęła widząc jak krwawi. Ale przynajmniej przestała płakać. I przyjrzała się mu uważniej, wyciągnęła niepewnie dłoń dotykając jego policzka. Żył. Wrócił. Na pewno...?

draumkona pisze...

Wilk, w towarzystwie czterech strażników, Epoha i Viorego, który okazał się być magiem umysłu, zszedł pod Eilendyr, gdzie w większości mieściły się krypty. Miał nadzieję, że jeszcze nie było za późno... Skoro Szept nie żyła... Cóż, nie na darmo umarła. Złapie Firandila. I mu zapłaci. Tak, jak Cienie płacą zdrajcom.
Bezszelestnie przekradł się głównym korytarzem, od czasu do czasu zerkając na puste oczy posągów zmarłych władców i ważniejszych elfów. Gdzieś mignęła mu podobizna Iveliosa, ale nie miał teraz czasu by oddać hołd starszemu elfowi. Miał zadanie do wykonania...
krypta była już blisko. Wilk czuł w kościach, że może nawet i za blisko. Zerknął za siebie, na towarzyszy. Przydałby się biały mag. Cholera, szkoda, że dał Iskrze wsiąknąć... Ale z drugiej strony, miał Epoha. To prawie tak, jakby miał tutaj Iskrę. Specyficzna więź bliźniaków.
- Ja pójdę pierwszy - zaoferował się szeptem brat Zhao i wysunął się bezszelestnie przed Wilka dobywając swojego miecza, który oglądał pierwsze kuźnie krasnoludów, kiedy to ich stolica mieśliła się jeszcze pod Górami Mgieł.
Potem wpadli do krypty. Wszyscy na raz.

draumkona pisze...

Wilk przymrużył oczy, skinął dłonią na Viorego, który odetchnął głębiej, a Firandil mógł spodziewać się wkrótce uderzenia. W tym samym momencie znów natarł Epoh tym razem celując w nogi Starszego, czym skutecznie go zdekoncentrował ułatwiając tym samym Vioremu wtargnięcie do umysłu elfa i przejęcie kontroli. Parę sekund później Fir wił się na ziemi, a dwóch strażników szykowało liny by go związać.
- Vior? - spytał jedynie Wilk, a, że Starszy był mu czasami przyjacielem, rozumieli się nawet bez słów. Bez rozkazu sprawdził zawartość pamięci Firandila, odkrywając tam okropne rzeczy.
- Panie, prowadzić go do więzienia? - spytał jeden ze strażników, a Wilk łypnął na skrępowanego już Starszego.
- Nie. Zasłużył na śmierć od razu.
- Ale...
- Ja tu wydaję rozkazy i ja będę się z nich tłumaczył.
Epoh wysunął się z głębszego cienia, gdzie skinął na chwilę po rozbrojeniu Firandila i przyglądał się chwilę elfowi.
- Ja to zrobię - odezwał się po chwili. W końcu, Moriar miał prawo do interwencji w razie zagrożenia.

draumkona pisze...

Wilk aż się skrzywił. Nie lubił szaleńców, a ten tutaj... Był na najlepszej drodze by stać się drugim Dibblerem. Chociaż, podejrzewał, że Cień nawet w obliczu końca byłby przerażająco... Cichy. Tak, Firandil nie miał jeszcze tej klasy. Nie będzie mieć.
Viori nie spodziewał się kontry. Dlatego tak szybko Firandilowi udało się wymknął spod władzy Starszego. Krzyk rzeczywiście należał do niego i w tym momencie osunął się na ziemię, a krew płynęła mu z nosa i z ucha. Chwilę potem runął strop zasypując ich wszystkich żywcem.
Wilk zaklął szpetnie i spróbował odskoczyć, ale i tym razem miał pecha, bo nogę przygniótł mu jeden z spadających głazów, ale przynajmniej nie oberwał w głowę jak tamten strażnik, którego dosłownie rozmazało po podłodze.
Drugim najbardziej cierpiącym był Epoh, którego powaliło na brzuch i przygniotło doszczętnie, tak, że ledwo oddychał, a każdy, nawet najmniejszy ruch groził zwaleniem się na niego całej sterty gruzu, o czym boleśnie przekonał się chwilę później, kiedy ostry kamień wbił mu się w przedramię przechodząc na wylot.
Co dziwniejsze, furiatka, dotąd całkiem zdrowa, nagle runęła na ziemię zemdlona, a z nosa wyciekła krew.

draumkona pisze...

Wilk nic nie mówił, tylko łypał co jakiś czas na Eredina. Co miał jej powiedzieć? Przecież ona już wiedziała... Powinien pamiętać, że ona widzi. I to więcej niż on sam. Będzie musiał znaleźć Dachowca, zaszyć się gdzieś w górach na jakiś czas...
Jęknął mimowolnie, kiedy uwolniono jego nogę spod głazu. Nie wyglądało to dobrze, ale przynajmniej zdołał przekonać medyków, by zajęli się innymi. W końcu, mógł sam siebie wyleczyć, co tez zaczął czynić.
*
Puls był, choć jakiś dziwnie nierówny, a czasem nawet i jakby podwójny. Jakby dwa serca starały się ujednolicić rytm, a żadnemu z nich to nie wychodziło.
Poza tym, na ciele wykwitły niespodziewane sińce.

draumkona pisze...

Podczas wydobywania żywej-nie żywej Szept odkopano rozmazane na posadzce ciało jednego strażnika, drugiego wyciągnięto całego. Następny w kolejce był potłuczony i nieprzytomny Viori i Lethias, zaś na samym końcu obtłuczony Epoh, którego można było porównać ze sporym powodzeniem do mielonki. Skórę na policzku miał całkiem zdartą, podobnie jak i skórę na całej ręce aż po ramię. Syczał za każdym razem, gdy ktoś próbował go dotknąć, a każda, nawet najdrobniejsza drobinka piasku wpadająca na żywcem obdarte części ciała doprowadzała go wręcz do szału.
Zaś Wilk... Wilk znowu stwierdził, że po raz kolejny bogowie się z niego nabijali. Bo raz, Szept wcale nie umarła. Dwa, nikt się go nie słuchał. Trzy... No, coś by się znalazło.
Mimo to, odetchnął z ulgą. Żyła. Obie żyły, miały się dobrze, były całe... Ale moment. Co z Firandilem?
*
Natychmiast właściciel gospody wpadł do pokoju, cały się trzęsąc, bo myślał, że do morderstwa doszło, a tu...
- Trzeba jej było nie bić - stwierdził oburzony wręcz i wyszedł. Jeszcze czego, pomagać facetowi, który elfki bije!

draumkona pisze...

Podczas wydobywania żywej-nie żywej Szept odkopano rozmazane na posadzce ciało jednego strażnika, drugiego wyciągnięto całego. Następny w kolejce był potłuczony i nieprzytomny Viori i Lethias, zaś na samym końcu obtłuczony Epoh, którego można było porównać ze sporym powodzeniem do mielonki. Skórę na policzku miał całkiem zdartą, podobnie jak i skórę na całej ręce aż po ramię. Syczał za każdym razem, gdy ktoś próbował go dotknąć, a każda, nawet najdrobniejsza drobinka piasku wpadająca na żywcem obdarte części ciała doprowadzała go wręcz do szału.
Zaś Wilk... Wilk znowu stwierdził, że po raz kolejny bogowie się z niego nabijali. Bo raz, Szept wcale nie umarła. Dwa, nikt się go nie słuchał. Trzy... No, coś by się znalazło.
Mimo to, odetchnął z ulgą. Żyła. Obie żyły, miały się dobrze, były całe... Ale moment. Co z Firandilem?
*
Natychmiast właściciel gospody wpadł do pokoju, cały się trzęsąc, bo myślał, że do morderstwa doszło, a tu...
- Trzeba jej było nie bić - stwierdził oburzony wręcz i wyszedł. Jeszcze czego, pomagać facetowi, który elfki bije!

draumkona pisze...

Tyle, że Wilkowi ani pasowało ją rugać, ani wytykać postępowanie. Cieszył się, że jest. Że żyje. Gdzie tam usypianie, nie słuchanie... Poza tym, to była Szept, tak? Nikt chyba nie wyrobi w niej nawyku znanego jako instynkt samozachowawczy. Albo myślenie o konsekwencjach. Westchnął.
Spojrzał na swoją nogę i wziął się za naprawianie tkanek i miejscowych uszkodzeń. W końcu, najpierw musi stanąc na nogi by cokolwiek zrobić. Podejśc tam. Cokolwiek.
Mimo tego nie mógł się powstrzymać od zerkania w ich stronę co chwila, jakby się bał, że Szept zaraz się rozpłynie w powietrzu. Jak duch...
*
karczmarzyna zaczął się trząść. Nikt mu tak nie groził. Poza tym, to spojrzenie... Takich to ino najlepiej się pozbyć, krzyżyk na drogę i więcej nie wracajta. I tak postanowił Cieniowi powiedzieć, ale... Ale nie osobiście. I dopiero jak przyjdzie medyk.
Tymczasem, w końcu puszczony, pobiegł trzęsąc sadłem po najbliższego dostępnego tu medyka, który ani dobry, ani tani nie był.

draumkona pisze...

Nasilił przepływ magii i niemal wysadził sobie nią nogę. Wszystko przez to, jak zauważył, że Nira odprawia medyka i jeszcze do tego zamierza gdzieś iść. Co jak co, ale na to pozwalać nie zamierzał.
- Wilk... Twoja noga... - mruknął słabo Epoh wskazując zdrową ręką na jego kończynę, która dziwnie napuchła i mieniła się kolorami tęczy. Wtedy to władca przychamował z magią.
- Nira, jak przejdziesz jeszcze krok, to daję słowo, wstanę i... I coś ci zrobię! - zmrużył jeszcze oczy, jakby miało to odnieść jakikolwiek skutek i zerknął kontrolnie na nogę. Już nie byłą opuchnięta. I była normalnego koloru. Postanowił więc wstać. Powoli, chwytając się ściany, podpierając na gruzach, ale wstawał. I wyglądało na to, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Póki jeden z głazów się nie obsunął, a Wilk wylądował na kolanach warcząc z bólu, a chwilę potem na twarzy. Epoh uznał, że gdyby nie to, że ma zdarte pół twarzy, zapewne by się zaśmiał.
Jeden z medyków od razu dopadł do elfa chcąc mu pomóc, ale Wilk nie lubił jak mu się pomaga. Uważał się wtedy za... Słabego. Powinien sam sobie poradzić. Jego dziura w nodze, jego noga... Tak uczył go zawsze ojciec. Powtarzał mu codzień, że jeśli ktoś jest słaby, nie nadaje się na władcę. A on... On o dziwo, chciał nim być. jeszcze niedawno najchętniej by uciekł, ale mimo wszystko... Uśiadomił sobie, że całe życie go do tego przygotowywano. Miał rządzić. I rządził. Co prawda, z różnym skutkiem, ale przecież nikt nie był władca idealnym, nawet jego ojciec. Podniósł się samodzielnie, tym razem dochodząc do pozycji pionowej. Podkulił nieco nogę i ruszył w kierunku Szept utykając wyraźnie. Chciał ją objąć. Poczuć przy sobie... Jego kochana Szept.
*
Chęci mordercze Cienia ograniczał fakt niewiedzy, a nawet gdyby i tak wiedział... Iskra nie dałaby zabić mu własnego brata. Mimo tego, że szczerze Luciena kochała, nie dałaby Epoha tknąć. Wiedziała, że wszystkie jej rany po części dzieli tez bliźniak, przez co szybciej mogła się wylizać. Tak teraz i ona podzieliła coś, co dosłownie rzecz biorąc spadło na niego.
Medyk, przygarbiony, obdarty staruch z długą do ziemi brodą zjawił się kwadrans później. Był szczerbaty i pachniał gorzałką. W dodatku, miał łysy placem na głowie okalany aureolą białych, przetłuszczonych włosów. I ręce mu się trzęsły.
- Cię-ęszko too-o wii-iidz-dzę - w dodatku, jąkał się, a jego głos mógł z powodzeniem imitować zawodzenia ducha z szafy. Trzęsącymi się dłońmi dotknął najpier czoła Zhao, a Cień mógł zobaczyć nieco za długie jak na mężczyznę paznokcie. W dodatku, brudne.
- Żeby jej pom-móc będ-dę musi-si-si-ał zwrócc-ić sięę do bogów. To dw-wadzieścia sz-sztuk złota, miłoś-ściwy Panie - nie dośc, że stary, brudny, jąkający się, to jeszcze naciągacz. Po prawdzie staruszek zawsze tak działał. Jak nie wiedział co pacjentowi dolega, zawsze zdawał się na bogów. Wtedy, jeśli delikwent wyzdrowiał, dziękowało się im. Jak umierał, to się psioczyło. I wszyscy byli zadowoleni. Ale nie o to chyba Poszukiwaczowi chodziło. W dodatku, znowu pojawił się karczmarz przerzucając szmatkę do czyszczenia talerzy przez ramię, oparł się o framugę i przyglądał procedurom pseudo-medyka. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że powinien uciekać jak najdalej, nim Cień straci cierpliwość. I do medyka i do niego.

draumkona pisze...

- Sama przestań! - odparował, całkiem zły i poirytowany. Dlaczego go nie słuchała? Co on takiego u cholery zrobił, że nie chciała usiąść! Mimo wszystko jednak, mimo ognia w nodze jaki odczuwał z każdym krokiem, brnął dzielnie dalej. Już on jej pokaże. Zobaczymy, kto tu kogo postawi. I gdzie.
- Jesteś naprawdę okropna - burknął przystając i opierając się dłonią o pozostałość ściany. Słabo u niego było z kondycją pozawaleniową. W dodatku, magia dośc wolno regenerowała tkanki, co go nieco martwiło, lecz nie zdradzał się z tym.
- Jak cię dorwę, to zobaczysz - zagroził jeszcze i odgroził się magiczce pięścią. Choć przeciez oboje wiedzieli, że krzywdy, to on jej nie zrobi. Epoh aż się za siebie obejrzał, lustrując wzrokiem najpierw Szept, potem zaś Wilka. Westchnął i skrzywił się czując piekący ból w krtani.
- O tak, pasują. Drugich tak upartych nie znajdziesz - ci tutaj bili chyba nawet Iskrę z Poszukiwaczem.
Wilk jęknął, ale ruszył znów. Tym razem starał się nawet opierać nieco na uszkodzonej nodze, co by ją przyzwyczaić do wysiłku jako takiego. Nie chciał, by mięśnie, dopiero co regenerowane były dziwnie pokurczone i poskręcane. Wtedy musiałby jeszcze raz rozszarpać sobie kończynę, albo ją zmiażdżyć. A tego akurat nie chciał.
W końcu, po blisko dziesięciu minutach, klucząc pomiędzy gruzem i głazami, dotarł do Szept cały zdyszany i nieco spocony. Bogowie świadkami, poruszał się w tempie ślimaka a męczył jak wół ciągnący barkę. Złapał ją i przyciągnął do siebie obejmując czule, wtulając nos w kasztanowe włosy elfki. Momentalnie też wszystkie nadopiekuńcze zapędy mu przeszły. Zaciągnął się zapachem. Tak zjaomym...
- Dobrze mieć cię przy sobie...
*
Medyk pokręcił głową i zacmokał. Nie tak się z nim postępowało. Stary weteran w naciąganiu, otworzył swoją sakiewkę i zajrzał do niej robiąc dziwnie zdziwioną minę.
- Dal-lej niii-ie widz-dzę sw-w-oj-jego złota, m-miłoś-ciwy p-p-p-panie - i podsunął mu pod nos równie śmierdzący, pusty mieszek i pewnie Lucien byłby go w tym momencie zabił, gdyby nie fakt, że Zhao mruknęła coś pod nosem, po czym otworzyła oczy. A medyk bezczelnie wykorzystał sutację niemal wpychając sakiewkę w oko Cieniowi.
- Widzisz-sz! ob-budziła się! Zas-sł-ugga bogów! Pł-ł-łać! - Zhao, nieco zdezorientowana, przyjrzała się krytycznym okiem medykowi. Jakiś miejscoy bubel, który pewnie choremu dałby do zjedzenia muchomora. Żaden medyk. Poruszyła się pod kocem i poczuła przeszywający ból w tylnej części żeber. Szlag, co ten Epoh zrobił... Już dawno jej tak wszystko nie bolało. Będzie się musiałą potem spytać. Ale to... Potem. Teraz było tak przyjemnie ciepło...

draumkona pisze...

- Nie zamierzam się pozbywać - szepnął rozczulony. I byłby dopowiedział coś jeszcze, gdyby nie fakt, że do głowy wpadła mu podobna myśl, nad którą zastanawiała się teraz Szept.
Jak oni u cholery wrócą do pałacu? Przecież z tym tempem, to rany zdążą się im zagoić, a Merileth wyjść za mąż, za jakiegoś... Wilkiem aż wstrząsnęło. Nikt nie będzie mu się do córeczki dobierał!
Syndrom nadopiekuńczego taty powrócił ze zdwojoną siłą.
- Powiedzcie mojemu ojcu, że będzie musiał nas teleportować - zwrócił się do jednego ze strażników, który właśnie skończył pomagać medykowi, ten skinał głową i odszedł czym prędzej. Zaś Wilk osunął się na ziemię ciągnąc za sobą Szept. Skoro i tak mają ich teleportować, to mogą sobie równie dobrze posiedzieć.
*
Pseudo-medyk zaczął krzyczeć już w chwili gdy Cień chwycił go za kark, a co dopiero mówić o wyrzuceniu przez okno. Stary był, nie te lata, więc lądując na ziemi boleśnie się potłukł i pękł mu obojczyk, na co znów zareagował krzykiem.
Iskra uśmiechnęła się lekko widząc Cienia całego. Gdzieś w głębi ducha wciąż bała się, że gdy otworzy oczy okaże się, że był to jedynie sen, a on jednak odszedł.
- Epoh musiał czymś oberwać... I to cholernie mocno... A, że to mój bliźniak, to dzielę z nim czasem obrażenia... Tak jak on dzieli moje. Wtedy jest większa szansa na przeżycie. Nie pytaj czemu tak jest - umilkła na chwilę by złapac oddech. Ciężko się mówiło. Jakby coś przygniotło jej cały tułów...
- I nawet nie myśl o tym, żeby coś mu zrobić. To nie jego wina - dorzuciłą zaraz, co by nie było wątpliwości. Ktoś tu chyba zaczynał Cienia zbyt dobrze znać.

draumkona pisze...

Wilk nie miał zamiaru pokazywac swojej w połowie rozerwanej nogi. Leczył ją sobie sam, pomału, powolutku. Za to jego znacznie bardziej interesował bok magiczki. Mogła się nie zdradzać, bo teraz Wilk nie zamierzał dać jej samej zająć się swoimi ranami, a tym bardziej jego. Jeszcze czego.
- Pokaż no ten bok... - zamruczał wciągając Szept na swoją zdrową nogę, bokiem do niego samego, co by mógł sobie ten bok obejrzeć. I żadne protesty nie pomogły, bo elf zręcznie pominął wszelkie bariery magiczki i rozdzielił swoją magię leczniczą na ich dwoje. Ze wskazaniem na nią, rzecz jasna. Co tam jego noga, trochę pokuleje.
- Nie chciałem go aresztować - wyjaśnił nieco ciszej, tak by tylko ona mogła go słyszeć - Chciałem go zabić - wyznał całkiem niewzruszony. Albo w istocie stał się Cieniem, albo nie miał litości dla zdrajców. A może po części i jedno i drugie.
*
Furiatka zastanowiła się, co w obecnej chwili przychodziło jej dość opornie. Myśli wciąz krążyły przy bracie rozważając różne scenariusze. I tak po kilkuminutowym milczeniu, elfka podjęła się odpowiedzi.
- Nie wiem - cóż za cudowna odpowiedź! Na pewno Cienia ucieszy. - Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć... Wiesz, ani ja ani on na razie nie umarliśmy, więc nie jestem w stanie stwierdzić... Poza tym, to działa... A może nie działa... I nie jest przewidywalne. Widzisz, jak wpakowałam się w pojedynek z Nieuchwytnym, tez nieźle oberwałam. Albo wtedy, w Medrethu - pamiętne ocalenie życia Cieniowi - Wtedy jemu nic się nie stało, chociaż teraz na piersi ma bliznę jakby to jego trafił bełt, nie mnie. A ja tej blizny nie mam. Podobnie i ja... On jest strażnikiem Moriaru. Oni często zostają ranni. A mimo to, rzadko to się przerzuca na mnie... Nie wiem od czego to zależy. I co będzie jeśli jedno z nas umrze... - to było nieco krępujące. I martwiące. Jak dotąd niewiele poświęcała myśli temu tematowi uznając, że tak ma być. Może to element klątwy?

draumkona pisze...

Parsknął śmiechem. Spodziewał się tego, że jednak zaprotestuje, że... No, ale nawet jeśli nie protestowała, to musiała mieć ostatnie zdanie. W sumie, po części zgadzał się z jej słowami, był głupim osłem, choć nie cały czas.
Rozmyślając o śmierci Firandila doszedł do wniosku, że nie mógłby go ot tak postawić przed Radą. Byli zbyt ważni. Stracili już Iveliosa, mieliby stracić kolejnych? Po tym jak nawet Viori nie dał rady utrzymać umysłu i mocy Firandila na wodzy... Nie, lepiej było go zabić. Przynajmniej był spokój.
Biedny Wilk, pomylił się w ocenie.
Chwilę później poczuł świerzbienie na karku i na czubkach uszu, co świadczyło o tym, że oplata go czar przerzucający. Najwyraźniej strażnik dotarł już do Amona.
*
Mimo siniaków i ogólnego stłuczenia, pochwyciła dłoń Cienia wplatając swoje palce w jego. I nie zamierzając puszczać.
- Podejrzewam, że to może być część klątwy - wyznała mu cicho zerkając na okno i zapadającą za nim ciemność.
- Masz jakąś misję? - mogliby w końcu nieco odpocząć, zabrać dzieci ze stolicy... Cokolwiek, byle by nie ganiać znów po kraju z rozkazu czerwonego maga.

draumkona pisze...

Wilk, którego wyrzuciło na jego ulubionym fotelu, zamiast jednak się ruszac i też się głowić dlaczego akurat Firandil zdradził, nalał sobie do szklanki wina i tak też zaczął przyglądać się magiczce. Dla niego było to już skończone. Fir nie żył, stolica i elfy był bezpieczne.
Upił łyk wina i zerknął jeszcze na swoją nogę. Zaczynała przypominać normalną kończynę.
- Każdy się pomylił co do niego - mruknął tylko znów wieszając spojrzenie na sylwetce magiczki - Mam nadzieję, że się nie obwiniasz? - jeszcze tego by mu tu brakowało.
*
Co jak co, ale chyba nie powinien cieszyć jej fakt, że mają go za trupa. Uśmiechnęła się radośnie i podniosła nieco opierając się na łokciach.
- W takim razie zabierzmy gdzieś dzieci... Robin za niedługo zacznie szybko rosnąć, nim znajdziemy się w stolicy będzie już całkiem samodzielna jak na dziecko... - najwyraźniej ktoś tu potrzebował, a wręcz żądał, urlopu.

draumkona pisze...

Bardzo niepocieszony władca westchnął. Szept jak na jego rozum zbyt wiele wymagała od siebie. Najbardziej wkurzonym powinien być on. W końcu, to jego Starsi, jego Rada i jego problemy. Ona nie powinna zaprzątać sobie tym głowy...
- Zamiast krążyć, powinnaś usiąść. Równie dobrze możesz się zastanawiać na miękkim fotelu - a on już by znalazł szybko sposób, żeby zapomniała o tych przemyśleniach. Bardzo szybki i bardzo skuteczny sposób...
*
- Nie, na razie nie... Chociaż, pierwsze co mi wpadło do głowy to Demar. Tylko jak ty byś się wytłumaczył z żony i dwójki dzieci, panie skryty kowalu Asgirze? - spytała unosząc zaczepnie brew. Po chwili usiadła też odrzucając ciepły kocyk na bok. Wcale nie musiała leżeć. To była chwilowa niedsypozycja.

draumkona pisze...

Zamruczał coś pod nosem, a na pewno było to coś w stylu przyrównania Szept do detektywa, bo rzeczywiście, już o swojej nodze zapomniał i co innego było mu w głowie. Faceci.
Nie mniej jednak, nie miał wcale zamiaru znowu skończyć zalany a trupa. Alkohol... No właśnie, alkohol pomagał mu obrać właściwe spojrzenie na świat, co powoli, ale skutecznie prowadziło do alkoholizmu. Problem goniący problem, śmierć zacierająca śmierć. Za dużo problemów i wydarzeń jak na jedną głowę. Bo Wilk zapomniał, że Rada jest po to, by mu pomagać. Oni także zapomnieli zżerani wewnętrznymi rozterkami i rywalizacją o to co słuszne a o to co niesłuszne. Większym problemem niż szerząca się korupcja wydawał im się fakt, że mieszaniec przewodzi elfiemu rodowi. Osobiście, Wilk nie miał nic do mieszańców. Skoro los zarządził tak, że elf związał się z człowiekiem, po cóż w to ingerować? Przecież mają w sobie tą samą krew, a przynajmniej jej część.
Westchnął odsuwając problemy i smutki na bok, zgarniając Szept na kolana, a przynajmniej na jedno, to zdrowe.
- Detektyw Niraneth na tropie. Uważaj, bo za niedługo jakaś elfia pisarka napisze o tobie książkę - to by dopiero było. Aż by chyba jej sam zapłacił, swoją drogą... Wilk wpadł na pomysł wycięcia Szept numeru. Co z tego, że już praktycznie rzecz biorąc o nim wiedziała.
*
Iskra jęknęła niezadowolona. Nie lubiła bez sensu leżeć. No przecież nic jej nie było! Tylko... Ała, no dobra, trochę bolały ją plecy, ale to przecież nic! To nie ją coś zmasakrowało, tylko Epoha, ona ma tylko parę siniaków, a ten tu... Spojrzała krytycznie na Cienia. Ten tu chciał, żeby odpoczęła. Doszła do siebie.
Niechętnie, ale w końcu udało sie Cieniowi ją ułożyć znowu w łóżku.
- No i ile mam tu tak gnić? - burknęła wielce niepocieszona - Może chociaż byś dołączył, a nie mnie tu tak samą zostawiłeś i się cieszysz!

draumkona pisze...

Władca jęknął. Już podczas tych dni słyszał tyle razy swoje głupie imię, że chyba będzie mu dość do końca jego parszywych dni. Nawet się nie obejrzał. Za to postanowił, że pora to wszystko zakończyć i odesłać Yustiel tam skąd przyszła.
- Jak przyszłaś po co innego niż się pożegnać i obwieścić, że właśnie wracasz, to już możesz wyjść - odparował chłodno i dopił do końca swoje wino. Gdyby wyjechała... Ach, spełnienie marzeń.
*
Chciało się jej płakać. Więc zanosiło się na nudne leżenie, bo Cień się uparł? I nie było nawet malutkiej, tyciej szansy, że uda się jej go do łóżka zaciągnąć...?
No nie może być. Iskra postanowiła mimo wszystko spróbować walki z jego uporem. Sięgnęła dłonią, złapała Luciena za nogawkę i pociągnęła do siebie.
- Chodź. Chodź bo nie ma o co wygodnego się oprzeć, tak nie wyleczę bolących pleców - a jak na jej gust, taki argument dla nadopiekuńczego Cienia był w sam raz.

draumkona pisze...

Zalała go ulga. Co prawda, powinien być wzburzony, że ktoś się tak do niego odnosi i jeszcze wrzeszczy po pałacu, ale... Ale mu ulżyło. W końcu będzie miał święty spokój. Żadnych koronek, wzorów, ślubów, nic. Tylko święty spokój.
Objął Szept i nawet nii zdawał sobie z tego sprawy, że na wargach błąka mu się jakiś dziwny uśmieszek.
- Zależy w jakiej walucie - mruknął zadowolony.
*
No i Lucien się wpakował. Bo lewie ją przytulił, coś tam powiedział na swoje usprawiedliwienie, a Iskra już błądziła ustami po jego szyi. Już jej nic nie bolało, nic nie dolegało, za to bliskość Cienia jak zawsze rozpalała w niej żar, który potem cięzko było ugasić.
- Tak, tak, masz rację... - szepnęła jeszcze w przerwach między pocałunkami przynznając mu całkowitą rację, choć niezbyt uważając na to co mówi. Elfka wlazła na Luciena odrywając się od jego szyi, za to zajmując się ustami Poszukiwacza.

draumkona pisze...

Nawet nie pamiętał już co mówiła Yustiel by odpowiednio Szept uspokoić, albo też, sprostować tamte słowa. On już myślami widział Nirę bez ubrań, a najlepiej to jeszcze wśród zwiewnej pościeli i...
I w sumie czemu by nie?
Wziął magiczkę na ręce, podniósł się z fotela i nawet nie zarejestrował, że w nodze odezwał się ból. Pan władca myślał już innymi częściami ciała, przynajmniej na to wszystko wskazywało, bo kierunek jaki obrał był aż nadto jasny. Łóżko.
- Już ja się postaram, zobaczysz.
*
Lucien nie tylko wyszedłby z obrażeniami, ale jeszcze jako rozwodnik, bo elfka nie tolerowałaby leczenia Poszukiwaczem kogokolwiek innego niż ją samą.
I tak jak on skutecznie pozbawiał ją odzieży, tak i ona nie pozostawała dłużna, z nie mniejszą skutecznością przejmując kontrolę nad tym co się dzieje. W końcu, to ona była na górze.

draumkona pisze...

On nie miał nic przeciwko. Naprawdę, nic. A żeby jeszcze tego było mało, zachęcał magiczkę. Tam coś szepnął, tam coś mruknął, a w połączeniu z odpowiednim umiejscowieniem dłoni, mogło to przynieśc naprawdę wielce pożądane efekty.
Niestety, on tez nie pomyślał o tym, że jak on ją wykończy, to i to samo ona zrobi z nim, więc oboje będą rankiem nie do życia. Albo jeszcze gorzej.
*
Iskra postanowiła wyczerpać Cienia ze wszystich sił. Całkiem. Kompletnie. Żeby potem nie przyszło mu do głowy żeby gdziekolwiek się ruszać. Dokądkolwiek. Zostaną tu i... przypomniał się jej domek gdzie się zatrzymali po tym, jak upolowała Joserro. Albo noc kawalerska Wilka. I postanowiła, że Cień uzna tamte noce za... Nic w porównaniu z tym co zrobi mu teraz.

draumkona pisze...

I Szept miała rację... Przynajmniej częściowo. Bo do komnaty wpadła bocznym wejściem Merileth, a nie jakiś cymbał potocznie nazywany Starszym. Wilk drgnął, jakby miał w mózgu zamontowaną czujkę i naciągnął na siebie i Szeptuchę koc. Przecież to niestosowne tak Mer gorszyć od takiego małego dziecia...
- Co robiliście w nocy? - ...ka. No tak, pan szanowny tatuś zapomniał, że ma córkę - jasnowidza. Czasem niektóre wizje powinny być cenzurowane...
- Mamusia ci wyjaśni! - odparował genialnie i schował głowę pod poduszkę. Jego tu nie ma. E-e. Na pewno nie do takiego tłumaczenia.
*
Iskra obudziła się niedługo potem... Choć nie można zaliczyć tego do zbyt przyjemnych przebudzeń. Nie, żeby to była wina Cienia. Nie, nie, nie. Wręcz przeciwnie, ale... Wszystko ją bolało. Wszystko i wszędzie, więc nowy dzień przywitała z jękiem.
- Bogowie... - poruszyła się nieco, wtulając nos w szyję Poszukiwacza i nie zamierzała dalej nic robić. Jednak, świadomośc, że coś powinni zrobić pozostała.
- Będziemy musieli się pozbierać i jechac po dzieci - przypomniała mu dośc leniwym i zmęczonym głosem.

draumkona pisze...

Wilk oberwał w bok i mimo woli jęknął pod swoją poduszką, która całkiem skutecznie chroniła go przed dziecięcą ciekawością. Ale już Szeptuchowe stwierdzenie, że jest bałaganiarzem... To mu się nie spodobało, bo to przecież jej wina była i w ogóle, on tu był grzeczny i go zgwałcono! I to ona porozrzucała te ubrania, on nic nie zawinił...
- Mamusia strasznie bałagani, wiesz córciu? - wtrącił się mrucząc spod swojej poduszki, aż w końcu całkiem spod niej wylazł i usiadł rzecz jasna pilnując, by koc caly czas zakrywał i jego i ją, a przynajmniej to, co trzeba.
- Mamusia wczoraj stwierdziła, że powyrzuca nam rzeczy z szafy, bo jej się nudzi - zaczął i musiał bardzo sie pilnowac, co by się nie śmiać. Ale i tak podejrzewał, że Szept zrobi mu potem z pośladków wiosnę średniowiecza.

draumkona pisze...

Odetchnął z ulgą i pomasował bolący bok. Powinien się chyba zaopatrzyć w jakieś ochraniacze antymagiczkowe.
- Trzeba będzie jakoś... Ograniczyć jej te wizje. I zatłuc Midara - najwyraźniej tu się zgadzali. Jeszcze by wykrakał... Zerknął na Szept. Cóż, jemu by to odpowiadało. Starsi przestaliby się w końcu czepiać, poza tym, który mężczyzna nie chciałby takiego małego chłopaczka, którego mógłby wszystkiego nauczyć...
Przeciągnął się ignorując wszechobecny ból.
- Problemik zażegnany, chociaż pewnie tymczasowo - i zabrał elfce kocyk zostawiając ją całkiem nagusieńką, za to on sam się cały owinął i wyglądał jakby resztę życia chciał spędzić pod tym właśnie kocem.
*
- Tak, musimy... - przyznała przesuwając dłonią po piersi Cienia. Był taki ciepły... Aż mogłaby sobie darować ten cienki i dziurawy koc jakim była przykryta. Poza tym, tak ładnie pachniał... Rzecz jasna Lucien, nie koc, bo ten ostatni przywodził elfce na myśl kanały złodziei i w sumie to ciekawe co u nich...
Chwilę pobawiła się Gwiazdą na jego szyi, chwilę jeszcze mu poprzeszkadzała, jawnie prowokując do następnej sesji chędożeniowej, ale nic z tego nie wyszło, bo elfce się przysnęło.

draumkona pisze...

I tu magiczka miała rację, bo nie tyle, że zabrał jej koc, bo zmarzł, to jeszcze chciał sobie popatrzeć na swoją żonę rozciągniętą na skołtunionej pościeli. Lubił, kiedy była naga. Nawet sam nie zdawał sobie z tego sprawy jak bardzo.
- To chodź tu do mnie - i nie oczekując na jakąs inicjatywę z jej strony, wyciągnął ku niej ramiona i przyciągnął do siebie. Zdecydowanie lepiej.
*
Iskrze powinny kiedyś wyrosnąć różki, bo elfka wiedziała, że prędzej, czy później uśnie. A jednak... Prowokowanie Cienia stanowiło wielką frajdę. Zwłaszcza, kiedy miało się pewność, że on jej nic nie zrobi, gdy śpi.
Obudzona nagłym ruchem w karczmie pod nimi, przetarła oczy i ziewnęła. Lucien wciąz był. Obok. Nie ruszył się. Za to za oknem... Cóż, musiała przespać ładne parę godzin. Poruszyła się nieco, co by mieć lepsze widoki na Poszukiwacza.
- Wypocząłeś sobie? - mruknęła trąc oko ręką.

draumkona pisze...

- Wiem. Wiesz, że jesteś bardzo sprośna? I bardzo niewychowana? - wypomniał jej, bo te jęki i zachęcające słówka słyszało chyba całe Eilendyr, o ile nie słyszały tego także orki w Morii. Nie, żeby mu to przeszkadzało.
- Jeśli mer wda się w łóżkową ciebie, to ja współczuję jej męzowi... Biedaczek, będzie dniami i nocami nie wyspany... - o ile pan szanowny władca w ogóle uzna, że wybranek Mer jest odpowiedni. Bo na innego nie miał zamiaru się godzić. Najpierw on by typa sprawdzic musiał... I to dokłądnie. rada czasami mogła być przdatna. Ale gdzie on tam myślami wybiegał. Mimo to... Zawsze lepiej jest mieć plan.
*
- Owszem, wypoczęłam i to całkiem, całkiem... - zamruczała w odpowiedzi jeszcze nie wiedząc, że biedny Cień jednak sobie nie ulżył sam, a tłamsił żądze w sobie i teraz będzie miała małe kłopociki z tym związane. W sumie to nie takie małe... A jeden i dość spory.
Furiatki jednak powstrzymać się nie da. Nie kiedy znowu zacznie Cienia drażnić, błądząc dłońmi niby na ślepo a trafiając na czułe miejsca.

draumkona pisze...

Jęknął zrozpaczony - Ale... Jak to! - koniec seksu? Ona sobie chyba żartowała...
- No i jak ty chcesz zmontować Mer braciszka, hm? - uszczypnął ją jeszcze w pośladek, co by wredna magiczka nie myślała, że wygrała ta wojnę. Co to to nie.
- Jak koniec seksu, to... to... - zabrakło mu argumentów. Seks musiał być i tyle, bo przecież on tu nie wytrzyma!
*
Mimo tego, że Cień został wystawiony na cięzką próbę, chyba sprostał, bo Iskra po niedługim czasie nie mogła już wytrzymać, czując, że zaraz chyba Cienia rozszarpie. I chyba nawet osiągnął swój cel, bo wiła się niemalże skomląc i prosząc, by przeszedł do rzeczy, a nie ją tak okrutnie torturował. Już ona się z nim kiedyś podobnie rozprawi...

draumkona pisze...

Znów jęknął i nieco osunął się w swoim kołdrowym siedzisku. Ależ on miał wredną żonę. Teraz dopiero zaczynał pojmowac dlaczego najemnik tak lubił na Szept marudzić.
Za to sprawa braciszka... Niedoczekanie jej, psia kostka. Dźgnął ją znów, tym razem w bok, potem jeszcze raz aż w końcu wpadł na to, że mógłby w sumie magiczkę potorturować łaskocząc. Co zresztą też zrobił.
- Wredota - dorzucił jeszcze, wielce oburzonym tonem.
*
Tym razem jednak Iskra w swej zemście postanowiła być całkowicie opanowana. Doprowadzi go. Na skraj, a potem zostawi tak, niech sam sobie poradzi. Ona nie przyłoży do tego... No, nic nie przyłoży.
A i miarka się przebrała, bo Iskra w końcu zebrała się w sobie i powstrzymując dalsze jęki, przewróciła Cienia na plecy znajdując się na górze. I kto tu był teraz Panią sytuacji?

Silva pisze...

Eachann stał przy wejściu do sowiego domu, opierając się plecami o kolumnę; na jego ramionach przysiadły pszczoły, a sam elf z zainteresowaniem przyglądał się krzątaninie rozgrywającej się przed nim. Jeszcze wczoraj rano wszystko było w porządku; Dar wykłócał się z radą, radni grozili mu śmiercią - nic nowego, ale kiedy okazało się, że mości królowa zniknęła bez słowa, w najemnika jakby diabeł wstąpił, albo jakiś inny czort.
- Rozumiesz coś z tego? - Dantalion, ten który strzegł domu, śledził wzrokiem ich najemnika, który siodłał konia tak, jakby się bał, że go ugryzie. Widać, że chciał to zrobić szybko, nawet bardzo, ale dziwny strach przed kopytami i zębami zwierzęcia sprawiał, że Darrus wolał nie ryzykować. A przecież Wolha to taki miły konik. - W dodatku nakazał udawać, że nigdzie nie wyjechał i w razie potrzeby stworzyć jego iluzję. On naprawdę myśli, że to się uda?
- Zapewne liczy na szczęście. Po części go rozumiem, rada nie będzie zadowolona, że zniknął - Pszczelarzowi nie podobał się pomysł wyjazdu Brzeszczota. Najemnik powinien zostać i ustabilizować swoją pozycję. Opuszczenie sowiego dworu może okazać się kłopotliwe. Gdyby był tu Ivelios...
- Może powinniśmy posłać z nim młodszego elfa?
- I może ubrać go w aksamity i rodowe herby? - teraz to Eachann parsknął śmiechem. Tak, już widział, jak najemnik się na to godzi,
- I kokardkę na dupie zawiązać... - o, Brzeszczot ich słuchał, ale to tylko dlatego, że odskoczył jak oparzony od klaczy, która próbowała go ugryźć. - Wrócę góra za kilka dni. Zajmijcie się wszystkim. I nie kłopotajcie Frila. Ma dość problemów z radą.
- Wiesz chociaż, gdzie szukać jej królewskiej mości?
- Jak dostanę wysypki na tyłku to będzie znaczyć, żem blisko - Dar machnął tylko ręką, sprawdził czy przy pasie ma dziadkowy sztylet, zapiął dziadkowy płaszcz klamrą w kształcie sowy i wskoczył na Wolhę. Właściwie wylądował obok niej, bo konik się odsunął, ale za trzecim razem mu się udało. Wredne zwierze.
Teraz tylko wymknąć się z głupiej stolicy pełnej elfów.

Silva pisze...

Brzeszczot naburmuszył się. Zarzucił kaptur na głowę, gwizdnął na małą sówkę, bez której trudno było teraz gdziekolwiek się ruszyć i westchnął. - Może uciekła od ciebie, bo mówiłaś jej, co ma robić? - najemnikowy konik najwyraźniej postanowił być posłuszny, albo po zwierzęcemu planował coś gorszego i zbierał siły, usypiając czujność jeźdźca.
- Heiana-elda, nie trać swojego czasu na naszego najemnika - Dantalion ruszył się z miejsca; skoro w domu nie będzie Brzeszczota, trzeba upewnić się, że nie będzie przez to kłopotów. - Jego nie zmienisz. Rada już się o tym przekonała.
- Pierdolić radę, starych głupców - gdyby mógł, Dar odciąłby się od wszystkich, najchętniej machnąłby ręką na starszych i nigdy więcej ich nie oglądał. - Na miejscu Szept, posłałbym ich w diabły.

Silva pisze...

- Nie, to ja jadę po Szept, a ty możesz jechać ze mną.
Pszczelarz spojrzał na Dantaliona. Bogowie miejcie te dzieci w opiece i nie dajcie im się pozabijać. To będzie ciężka podróż. Ciekawe, czy wpierw pokłócą się o to, w którą stronę jechać, czy może o to, kto powinien prowadzić. Pszczelarz miał dziwne przeczucie, że to nie będzie spokojna podróż i cieszył się jednocześnie, że nie musi im towarzyszyć.
- Wcale nie prosiłem o ratunek - najemnik zawrócił konika, odruchowo dotykając palcami tatuaży, które przykryły znamię lanistki. - Mogliście mnie tam zostawić i byłby spokój - chciał jeszcze powiedzieć, że Ivelios żyłby wtedy, ale ugryzł się w język, akurat, gdy mała sówka przysiadła na jego ramieniu. Tak, gdyby nie wpakował się w kłopoty, dziadek nie ruszyłby się z Eilendyr, nie dotarłby do Tarok i nie... Pogonił Wolhę, wcale nie będąc pewnym, czy aby jest odpowiednią osobą do robienia czegokolwiek.

Silva pisze...

– Świetnie, panie jadę po Szept. Więc gdzie zamierzasz jej szukać?
Brzeszczot wstrzymał kasztankę i spojrzał na uzdrowicielkę tak, jakby widział ją poraz pierwszy, albo raczej tak, jakby zwątpił w jej inteligencję. To ona nie wiedziała?
- Jedziemy do Urg'torm Rahu - powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie - Jalgsi Hattarna, góry uśpionych kolosów są na północy. Odwiedzimy olbrzymy, Szept dostała od nich zaproszenie - dla najemnika było oczywiste, że właśnie tam udała się magiczka. Bo gdzie indziej by była? Żaden elf nie miał jeszcze możliwości odwiedzenia koronnego miasta olbrzymów. Szept na pewno skorzystała z okazji. Szkoda tylko, że Dar był ta głupi, że nie skojarzył faktów wcześniej i pozwolił jej jechać samej. Jak ją tylko spotka, to nogi z dupy powyrywa i nauczy raz na zawsze, że bez niego nigdzie ruszać się nie ma. Bo kto wyciągnie jej palca spomiędzy drzwi?

Rosa pisze...

[Przepraszam, że dopiero teraz się odzywam, ale moja leniwa wena wyjechała sobie na wakacje i chyba zapomniała, że musi wrócić.
A teraz jeśli chodzi o wątek to kusi mnie wariant Lucien i Dina.
W mieście, w którym przebywałyby obie nasze postacie mogły by wybuchnąć jakieś zamieszki. Panika i chaos sprzyjałyby przypadkowemu spotkaniu. Dina raczej za mała jest na walkę, więc ona jak i większość próbowałaby się gdzieś skryć. Co ty na to?
A jeśli chodzi o wątek z Isleen to wprowadziłyśmy też tam Fię i Luciena. Ja mogę wprowadzić Opiekunkę Smoków jako poboczną, więc jeśli chciałabyś prowadzić ten wątek dalej to odpiszę.
I odpowiedz w sprawie ras też już naskrobię.]

Silva pisze...

Najemnik uśmiechnął się pod nosem. Skąd wiedział? Bogowie, przecież to była jego wredna magiczka. Wiedział po prostu. Sam zastanawiał się czemu i dlaczego, ale wiedział. Gdzie mogła pójść elfka taka jak Szept, mająca w dodatku zaproszenie od olbrzymów? Oczywiście, że do Urg'torm Rahu. To takie oczywiste. Przebył z magiczką tyle dróg, tyle miejsc odwiedził, że nie mógł się pomylić. On wiedział. Był pewny, że właśnie do olbrzymów się udała, ta jego wredna, krnąbra, lekkomyślna elfeczka.
- Możesz to nazwać szóstym zmysłem pracodawcy i podwładnego - albo dwójki przyjaciół i towarzyszów w drodze; to jednak sformułowanie najemnik zachował dla siebie - Jedziemy na północ - przyhamował swojego nerwowego konika, chcąc zrównać się z wierzchowcem uzdrowicielki - Ponad jezioro Onns. Wolałbym, aby nikt z elfów nas nie widział. Rada znów się mnie uczepi jak kleszcz, psia ich mać.

Silva pisze...

- W dupę wsadzić takiego Emisa - najeżył się najemnik, stając się dziwnie drażliwym i spiętym; kurwa, tyle się już nasłuchał o wspaniałym, wielkim, dostojnym i szlachetnym elfie, że... - Rzygać mi się chce, jak słyszę o tym cukierkowym chłoptasiu. Skoro taki dobry, to czemu szuka wiatru w polu, a nie gna do olbrzymów? I co w nim takiego jest? Chędożony elfi chłopiec.

Silva pisze...

Brzeszczot prychnął, patrząc z wyrzutem na uzdrowicielkę. Co ona w nim widziała? Dumny, pyszałkowaty goguś. Szlachetny elf, też coś. Po co magiczce ktoś taki? Że niby najemnik jej nie wystarczał to jej Radni dorzucili chędożonego elfiego chłopca? A Heiana? Pf.
- Jak chcesz, proszę bardzo, idź do swojego Emisa i z nim szukaj Szept - burknął i ponaglił Wilhę, a klacz opierała się nieco, bo siwka chciała lepiej zapoznać, ale w końcu uległa i mieszaniec wyprzedził uzdrowicielkę, klnąc pod nosem na chędożonego Emisa. Głupi elf. Pierdolony elf. Po kiego go przyczepili jak rzepa do magiczki? Najemnik zdecydowanie za bardzo wziął do siebie elfiego przybocznego i nie dość, że kuł go on w dumę, to jeszcze uzdrowicielka zachwycała się nim jak zakochana dzierlatka...

Silva pisze...

Najemnik przez chwilę nie reagował; jego konik wyjątkowo grzecznie szedł przed siebie, starannie omijając zbyt głębokie na kopyta kałuże i chyba miał dziś lepszy dzień, bo tylko trzy razy chciała go z siodła wyrzucić. Słysząc zaś wołanie uzdrowicielki, nawet się nie odwrócił i tylko przez wiatr i krople deszczu zawołał - Obraziłem się. Najemnicy też mają dumę, a ty na moją wykonałaś zamach.

Silva pisze...

- Nie chciałam cię urazić. Martwię się o Szept.
A ja jestem, cholera, zazdrosny. Czy on powiedział to na głos? Szybkie spojrzenie spod kaptura i chusty zasłaniającej mu usta na uzdrowicielkę. Siedziała w siodle normalnie, nie była wzburzona, czy zmieszana, czyli nie powiedział tego na głos. Dobrze.
- Denerwuje mnie myśl, że wredna magiczka ma swojego przydupasa. Ślepego jasnowidza, co kataru przewidzieć nie może, jeszcze zniosę, ale ten chędożony elfi chłopiec... - Brzeszczot tolerował Wilka, nie znosił Rady i najwyraźniej Emis dołączył do tej samej gromadki, w której upchnięci byli Starsi. - Ja już nie wystarczam? Nigdy nic jej się ze mną nie stało - najemnik miał problemy z pogodzeniem się z sytuacją; od dawna był tylko on z magiczką i w drodze tak było dobrze. To teraz nie, potrzebny piękniś Emis! Po cholerę. - Nie mogę patrzeć, jak on wpierdziela się na moje miejsce. To, że zastępuję dziadka, nie znaczy, że nie będę na zawołanie Szept. Cholera, będę zawsze - bo jak nic ją kocham tego chyba też nie powiedział na głos; znowu na elfkę zerknął i nic niepokojącego na jej twarzy nie zobaczył. Dobrze, nie wygadał się.
Wolha złapała zębami z skórzane wodze i byłaby je przegryzła, gdyby nie mądry siwek, co w porę się odsunął. Będzie trzeba uważać, jeszcze im koniki uciekną i na północ pójdą piechotą. Droga i tak nie była łatwa; szli bocznymi gościńcami, wzdłuż linii lasu, ostrożnie byleby ktoś niepożądany ich nie zobaczył.

Silva pisze...

- Jesteś zazdrosny.
Brzeszczot podskoczył w siodle, obracając twarz ku uzdrowicielce i tylko dzięki temu, że chusta przysłaniała mu twarz, elfka nie mogła dostrzec rumieńca, który pojawił się na jego policzkach.
Z ciemnych chmur zasłaniających niebo spadły pierwsze krople deszczu; korony drzew szumiały podrywane przez wiatr, a przed nimi, tam gdzie kończył się las, pojawiła się jasna błyskawica.
- Ja nie jestem zazdrosny... - mruknął, szybko odwracając wzrok - Żeby być zazdrosnym musiałby tę wredną długouchę chociażby lubić - mruknął, ale dobrze wiedział, choć nie przyznawał się przed nikim, nawet sobą, że tę pyskatą i upartą elfkę lubi całkiem mocno. Może jak będzie udawał, że wcale tak nie jest, to nikt nie zauważy? I nie przyszło mu do głowy, że jadąca obok niego uzdrowicielka, całkiem opacznie może zrozumieć jego wahanie i zaprzeczanie. Zaczął się wiercić w siodle, a Wolha wyjątkowo spokojnie to znosiła; gdzieś niedaleko kotłowała się rwąca w rzece woda. - To nie moja wina, że Szept jest mi jak siostra - mruknął tak cicho, że człowiecze ucho nie wychwyciłoby jego słów pośród szumu drzew i padającego deszczu. - A ja nie godzę się, by mi rodzinę odbierano... - najemnik, który nigdy nie miał rodziny pełnej, który zawsze zazdrościł dzieciakom sąsiadów, którzy z gromadką rodzeństwa gonili kury, po prostu nie umiał pogodzić się z tym, że nikt nikogo nie ma na wyłączność. Ogólnie o tym nie myślał, nawet tego nie chciał, ale kiedy Radni wykopali pod nim dołek i podsunęli Szept Emisa, uznał to za początek wielkiej straty. Im częściej o tym myślał, tym bardziej martwił się, że nagle skończy się coś, co było częścią jego życia. Że nie będzie więcej podróży gościńcem, a on zostanie tylko najemnikiem, który zadbać musi o ród. I nikim więcej. Zbyt mocno się przywiązujesz, głupcze. Wiedział o tym i o ile w przypadku innych był spokojny, o tyle drżał na myśl, że utraci swoją wredną magiczkę.
Potrząsnął głową. - Powinniśmy przyśpieszyć. Pada.

draumkona pisze...

Urlop, czy też jakkolwiek by nie nazwać tego okresu czasu, który upłynął Wilkowi głównie na zastanawianiu się, czy łóżko wytrzyma i czy aby któregoś razu do komnaty nie wpadną im straże by sprawdzić czemu Nira tak krzyczy.
Sielanka była przyjemna. Zwłaszcza po tym, co ostatnio się działo. Nagle, jak to zwykle bywa, na koronowaną głowę posypało się gro problemów i oczywiście wszystko wymagało jego uwagi NATYCHMIAST.
Zaś najciekawszą i najbardziej intrygującą sprawą, była koperta, obecnie leżąca przed nim na biurku z bukowego drzewa, które przypominało korzeń wyrastający z podłogi i z powrotem weń wrastający. Koperta była całkiem biała, a czerwona niby wino pieczęć wydawała się nienaruszona. Nie było żadnego symbolu odciśniętego w wosku, nie takiego, który zdradziłby nadawcę. Rozważając wszystkie za i przeciw otwierania takich listów, w końcu wyciągnął dłoń, sięgnął... I wtedy do komnaty wkroczyła Szept. Również z kopertą. Identyczną jak jego.
- Wiesz co to? - spytał podnosząc się z miękkiego fotela i rzucając krótkim spojrzeniem w stronę jej dłoni ściskających papier koperty.
*
Iskra naprawdę była wdzięczna bogom za tak długi okres w którym zapomnieli o jej istnieniu. I o nim. O Cieniu. I o dzieciach. Los, a także sprzyjający czas pozwolił im zaszyć się w Demarze na spory kawałek czasu i bez żadnych poważnych kłopotów. Bo to, że Natan miał lekki katar nie było problemem wagi państwowej, jakimi zwykle raczył ich Los.
Jak to jednak zwykle bywało, spokój musiał zostać zburzony. Cisza przed burzą właśnie dobiegła końca, a grzmotów i gromów nadchodzących problemów nie usłyszałby jedynie człowiek głuchy. Albo głupi, zamknięty na to, co mówi do niego świat. Dlatego też, kiedy Iskra otrzymała bielusieńką kopertę z czerwoną, nic nie mówiącą pieczęcią, od razu wyczuwała kłopoty. A Cień, niby opiłek metalu lgnący do problematycznego magnesu, zjawił się parę sekund po wyjściu posłańca. Nie miała czasu zapoznać się z treścią. Nie miała czasu nawet dokładnie jej obejrzeć. Ale wiedziała, że właśnie nadszedł koniec spokoju i sielanki.
Mimo wszystko jednak, spróbowała starej sztuczki. Szybkim ruchem schowała list za siebie, wsuwając go ukradkiem do szufladki komody modląc się w duchu, by tego nie zauważył.
Ale Cień ją znał. Znał ją już za długo, poza tym, to przecież on był tym, który ją wszystkiego nauczył. A jakie powodzenie może mieć numer wyuczony od mentora i na nim zastosowany?
No właśnie.

draumkona pisze...

Wilk nie wiedział co w sumie ma sądzić o dwóch przybocznych jego żony, o których przypominał sobie za każdym razem, gdy widział ją podekscytowaną, a taką teraz była na pewno, kiedy znała zawartośc listu.
Sięgnął po kopertę, rozpieczętował i rozwinął kartę zapisaną drobnym pismem.
- Zjazd... - mruknął, a dwukolorowe oczy szybko sunęły po kolejnych linijkach tekstu. I od razu przypomniało mu się Bractwo. Nikt nie może się dowiedzieć. Nikt nie może wiedzieć, że takowe przedsięwzięcie ma miejsce. Nie, jeśli chcą, by tajemnica pozostała tajemnicą. A jak zdązył się zorientować... Niezwykle mało było rzeczy o których Nieuchwytny nie miał pojęcia. A Wilk wiedział, że skoro on sam był teraz Cieniem... Znowu ryzykował. I to nie tylko swoim życiem, ale także życiem swojej rodziny. I całego Eilendyr. A jednak... Jednak było w nim jeszcze coś, co buntowało się kiedy myślał o Wirginii. Chciał żeby dali spokój. Żeby wynieśli się z ziem Keronii raz na zawsze. Być może dlatego, gdy spojrzał na Szept wzrok miał dziwnie ożywiony.
Znowu w swoim żywiole. Ryzyko. Podróż.
- Dasz radę pozbyć się tej dwójki? - i jemu nie na rękę było by towarzystwo tych dwóch, których imion wiecznie zapominał. A może jego pamięć świadomie wypierała fakt ten mu przypominany za każdym razem gdy ich widział. Może po prostu nie chciał pamiętać tych imion... Lub też podświadomie działała tu lekka zazdrość, wszak, strażnicy szpetni nie byli.
Mimo zaś wszystko, dziękował bogom dnie i noce, że Starsi jeszcze nie oszaleli na tyle, by jemu, by władcy przydzielić, powiedzmy, jakieś strażniczki. Jeszcze mu dwóch dodatkowych par cycków do gapienia się było by trzeba... Nie, Starsi chwilowo dali mu spokój i postanowił się nie wychylać. Nie powinni także wiedzieć, że gdzieś się wybierają
*
Wiedziała, że tak będzie. Wiedziała. A jednak, łudziła się, że jednak...
Skrzyżowała ręce na piersi i uniosła brew, jakby niezbyt rozumiała o co mu chodzi.
- Nie wiem co masz na myśli - mruknęła, ale widząc jego minę, w lot pojęła, że nic tu nie wskóra udawanie, ani tym bardziej okłamywanie. Widział. A głupi nie był. Z westchnieniem otworzyła szufladę i wyjęła stamtąd list.
- Sama nie wiem co to. Dostałam to dzisiaj od posłańca... Był zamaskowany, ale żadnych znaków szczególnych - jako Cień umiała już zwracać uwagę na pewne rzeczy. Jednak ten goniec... Nic szczególnego. Żadnego znaku, herbu, haftu, czegokolwiek.
Zręcznym ruchem przełamała pieczęć postanawiając dowiedzieć się co u licha ciężkiego jest w środku. I nieco ją zamurowało, co odbiło się na minie elfki i sposobie w jaki ściągnęła brwi. A tekst musiała przelecieć wzrokiem ze dwa razy by dotarł do niej jego sens.
- Zjazd - mruknęła jeszcze nie wiedząc co mogłaby powiedzieć więcej.

draumkona pisze...

Zgiął zapisaną kartę w dłoniach i wsunął ją na powrót do koperty, tam, gdzie powinna być cały czas. A chwilę potem koperta stanęła w płomieniach, wdzięcznie zlatując w dół, a w locie zmieniając się w popiół. Wilk wolał nie mieć żadnych namacalnych dowodów, jakoby dostał jakąkolwiek wiadomość.
- Cienie się nie dowiedzą, jeśli tylko ci organizatorzy zadbają o swoje bezpieczeństwo. Nieuchwytny wbrew pozorom nie wie wszystkiego o wszystkich, więc jeśli ja zachowam ostrożność, jeśli nagle Escanor jakimś cudem się nie dowie... Wtedy nic nam się nie stanie - otoczył magiczkę ramieniem i ucałował w skroń. Rzeczywiście, tak mogłoby być, gdyby rzeczywiście Escanor o niczym nie wiedział...
Tymczasem też, wcześniejsza cisza Starszych właśnie przynosiła efekty, albowiem do komnat władcy ktoś zapukał. I nie czekając na odpowiedź, wszedł do komnaty. Był to Viori, mag umysłu, jeden z nielicznych elfów specjalizujących się w tylko tej jednej dziedzinie. Zaś zaraz za nim... Wilk od razu wyczytał co nieco z twarzy Starszego, nie był więc zaskoczony, kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie dwóch innych par oczu. Całkiem ładnych oczu zresztą...
- Panie... - zaczął Viori, a zakłopotanie to miał chyba wypisane na czole - Starsi uznali, że należy chronić zarówno ciebie jak i Niraneth, o małej Merileth nie wspominając... Jako, że ona już otrzymała swą ochronę, tak teraz pragnę ci przedstawić dwie twoje przyboczne - elf usunął się na bok odsłaniając dwie elfki. I to jakie.
Pierwsza z nich, o nieco ciemniejszym odcieniu skóry przywodziła na myśl dzikie, leśne elfy. Oczy lekko skośne, koloru płynnego złota, pełne usta i wysokie kości policzkowe jedynie podkreślały jej pochodzenie. Dziki elf z wysp. Bezlitosne wojowniczki i namiętne kochanki, wedle opisu powszechnie znanego. Kiedy się poruszyła, lekko, niemalże wcale nie wykonując żadnego ruchu, dało się zauważyć gruby, ciemny warkocz sięgający pośladków wojowniczki. Faktem, który najbardziej przyciągał uwagę był jednak strój. Równie skąpy, co emocje zdradzane na jej twarzy, bo dzika odziana była jedynie w skórzaną przepaskę na biodrach i na biuście. Do tego dochodziły trzewiki i całe mnóstwo kolorowych koralików i rzemyków obwiązanych wokół bioder. Na plecach miała kołczan pełen strzał o ciemnozielonych lotkach i łuk, zaś przy boku wisiał miecz znający smak krwi pierwszych ludzi, bowiem elfka pochodziła z rodu, który szczycił się długowiecznością, a także wielką płodnością i obwitością porodów, w których zazwyczaj na świat przychodzili synowie.
Druga ze strażniczek miała jedynie lekko opaloną skórę, a rysy delikatne, równie jak cały jej kościec. Sprawiała wrażenie niemalże szklanej, że przy byle dotyku pęknie i się rozsypie. Złudzenie to potęgowały białe, lśniące włosy spływające swobodnie na ramionach i oczy koloru nieba. Odziana zaś była w tiulową bluzkę, która cała była prześwitująca, zaś gustowne aplikacje i hafty zasłaniały strategiczne miejsca, a miejsca te napinały materiał bluzki do granic możliwości.

draumkona pisze...

cd.

Spódnica, która winna mieć wycięcie dopiero w połowie uda, miała wycięcie już w połowie biodra i to jakże kształtnego... A gdyby tego było mało, stópki elfki zdobiły buty ze skóry bazyliszka, a uszy i nadgarstki brylantowe ozdoby. Broni nie uraczysz, nie zobaczysz gołym okiem, gdyż druga z elfek była maginią. Zręczną, mającą wielkie doświadczenie, taką, która opanowała już w stopniu mistrzowskim cztery z głównych szkół magii.
Viori zauważył jak Wilk ściąga brwi, że nie podoba mu się fakt przybocznych, ale... Ale władca był też mężczyzną, a Starsi mieli rację wymieniając cechy, które mu się u kobiet podobały. Mag umysłu właśnie pojął, jak bardzo byli straszni podsuwając Wilkowi pod nos dwie idealne wręcz kobiety, a jego żonie podsuwając dwóch przybocznych... Westchnął. Dobrze, że przynajmniej nikt nie próbował na razie manipulować małą Merileth, o którą zadbali Epoh do spółki z Eredinem.
- Panie, to jest Rima - tu wskazał ciemnoskórą elfkę, która ledwie skinęła głową, także lustrując wcale niebrzydkiego władcę wzrokiem - A to natomiast jest Sacharissa - tu wskazał na maginię, która nie skinęła głową, a uśmiechnęła się kącikiem ust, dłoń opierając na biodrze.
Wilk mocniej zacisnął dłoń na ramieniu Szept. Przełknął ślinę.
No to wpadł po uszy.
*
Iskra nie miała zamiaru nic mu pokazywać i nim zdązył sam go sobie wziąć, papier stanął w ogniu i zmienił się w pył opadający na posadzkę, a elfka sama zaczęła krążyć po pokoju, zbyt zaniepokojona i zbyt niepewna tego, co powinna zrobić. Jasne, mogłaby go uśpić i tu zostawić, ale z drugiej strony... Co jeśli to rzeczywiście była pułapka? Z Poszukiwaczem ktoś się zawsze liczył, a z marną podopieczną... No właśnie.
- Zjazd magów i władców państw i królestw, które chciałyby się pozbyć... Problemu - powiedziała ostrożnie przestając krążyć i opierając się o parapet dłońmi - Muszę się tam pojawić, bo znając magów, zadecydują za mnie i wlepią mi jakieś zadanie, które być może niezbyt by mi odpowiadało... - w końcu, kto by się liczył ze zdaniem przeklętej - Ja muszę pojechać. Ty nie - a to już znaczyło jasno i nade wszystko zaś wyraźnie, że Iskra zamierza tu Cienia zostawić. No bo kto zajmie się dziećmi?

draumkona pisze...

A on głupiec jeden sądził, że chwilowa obecnośc jego ojca, którego Starsi bali się jak ognia, wstrzyma ich knowania i kombinacje, jakby się tu pozbyć Szept, która ni w ząb im nie pasowała na jego żonę. A on, biedny, nie miał w sobie jeszcze dośc cynizmu i dość sarkazmu dla świata, by wzbudzać w Radzie taki strach jak jego ojciec. Był jeszcze zbyt młody. Dlatego Starsi tak często mieszali mu się w życie. W jego sprawy. Może i chcieli dobrze, może nie...
- Doceniam gest Starszych - wycedził chłodnym tonem wzrok wbijając w Viorego. Nie chciał się patrzeć na te dwie. Naprawdę nie chciał, ale ten haft na tej bluzeczce... Wilk mógłby przysiąc wręcz, że nie widział sutka radośnie zerkającego na niego spod haftu. Przełknął ślinę z trudem i brnął dalej w to, co uznał za słuszne - Ale zawsze sobie sam radziłem. I radzę sobie dalej. Sam - w końcu, Starsi nie raczyli się nim interesować, kiedy polowały nań Cienie - Przekaż więc im, że mogą tak troskliwą opieką otoczyć...
- Jest pewien problem... - władcy się to nie spodobało. Skoro Viori mówił, że jest problem, to mogło to oznaczać... - Nie możemy ich odesłać, gdzyż Starsi w twoim imieniu sami o nie poprosili w dodatku powołując się na stare prawa. To coś wagi... Sojuszu. Musisz zrozumieć...
- Rozumiem - wycedził wręcz lodowatym tonem - Zwołaj Starszych - warknął już teraz otwarcie. Już on się z nimi rozmówi. W jego imieniu... Też coś. Poziom złości i zmęczenia planami starych elfów osiągnął w nim chyba punkt kulminacyjny. A skoro Starsi będą zajęci Wilkiem... Idealna pora do wymknięcia się bez przybocznych. I to też wiedział władca, samemu postanawiając wymknąc się później.
Zajmę ich. Powiem co sądzę na ten temat, ty w tym czasie się wymknij. Dołączę do ciebie zanim opuścisz Medreth
*
Naprawdę nie lubiła mieć sekretów. Nie przed nim. Poza tym... Nie wiedziała już, nie byłaby pewna, co zrobiłaby, gdyby kazano jej odejśc od Bractwa dla dobra wyższego. Jej dzieci miałyby szansę na noralne życie, nie takie w cieniu Wirgińskiego wojska, prześladowań i strachu... Ale odejście z Bractwa równałoby się zdradą. Wiecznym kontraktem. I byłby to koniec ich. Jej i Cienia. Poza tym... Wiedziała jak przeżył odejście Kruka. Co by zrobił, gdyby odeszła i ona?
Dlatego też nie chciała mu nic mówić. Wolała trzymać go z dala od takich spraw, bo im mniej wiedział, tym lepiej dla niego. Ale teraz ją przyłapał.
- Nie wiem kto, nie było napisane nic prócz "magowie i władcy" - przyznała cicho odwracając się do niego, spoglądając w ciemne oczy osoby, którą tak kochała - Tyczy się to każdej rasy, każdego państwa, które chce się pozbyć Wirginii. Które chce końca wojny, ostatecznego końca. A ja muszę tam być. Bo jestem Hen Ichaer, bo jestem Starszą Krwią, a elfy zawsze lubiły podejmowac decyzje niedotyczące ich samych, a kogoś innego. Moja nieobecność... Dałaby im pretekst do wystawienia mnie jako tajnej broni. Przywołaliby znowu Gona, jego upiorny orszak, a ja... Nie wiem co wtedy by się stało - urwała przymykając oczy, krzyżując ramiona na piersi. Magowie. Elfy. Starszyzna pośle kogoś, a jeśli oni mają kogoś posłać... Iskra drgnęła zdając sobie z czegoś sprawę. Obecnym elfim władcą był... Wilk. Co, jeśli i on się tam pojawi? Być może tak, że on sam rzuci propozycją wykorzystania jej i tego, co skradła Gonowi i upiorom w dzień narodzin?
- Muszę - szepnęła mając nadzieję, że tym jednym słowem może usprawiedliwić wszystko.

Rosa pisze...

[To cieszę się, że ci się podoba. ;) A jeśli chodzi o zaczynanie... Wiesz ja to jestem leniuszek, więc jeśli by ci się chciało zacząć to byłabym wdzięczna...
Odpowiedzi jako Dina mam pisać pod kartą Luciena, bo nie wiem gdzie będzie Ci wygodniej sprawdzać, a nie chcę tworzyć zamieszania.
A odpowiedź do wątku Isleen + Devril już zaczynam skrobać. :]

draumkona pisze...

Starał się jak mógł, robił co trzeba było i to, czego na pewno sytuacja nie wymagała. Ponadto, przebrał nawet jednego z elfów za siebie i kazał udawać siebie. Kluczył, chował się w śmieciach i przebiegał przez budynki burząc spokój ich mieszkańców. Zrobił wszystko co mógł i to, czego nie mógł.
Zgubił tylko jedną.
Sacharissa, mistrzyni czterech dziedzin była nie do oszukania, a także nie do zgubienia, z czym zdyszany Wilk postanowił się pogodzić i dać temu spokój. Już wiedział, że podróż nie będzie spokojna, a gdzie tam. Dwie magiczki mieć ze sobą, w dodatku jedną... Mimowolnie przełknął ślinę na myśl o mistrzyni. Będą kłopoty.
- Wilku... - poczuł łagodny dotyk dłoni na ramieniu, lekki uścisk, jakby ktoś domagał się uwagi. Niezbyt stanowczo, ale i nie pozwalając się ignorować - W moim interesie leży zapewnienie ci bezpieczeństwa, pomoc, jeśli coś się stanie. Nie wiem czemu próbujesz mnie zgubić, ale wiedz, że zawsze cię znajdę. Zawsze i wszędzie - dotyk z ramienia przeszedł na włosy. Magiczka go... Głaskała?
- No co ty nie powiesz - burknął zirytowany dysząc po wyczerpującym biegu.
- Wbrew temu, czego oczekuje po mnie Rada, chcę cię tylko chronić. Nic więcej - zapewniła znów, cofając dłoń, a Wilk doszedł do wniosku, że lubi jak go się głaszcze.
- To się okaże. Szept nie będzie zadowolona - wyprostował się, uprzednio zgięty wpół i spojrzał na magiczkę. Na jej twarz, w szafirowe oczy szukając tam podstępu. W końcu, kto powiedział, że mistrzyni nie kłamie...
- Znam sposób i na to - po czym odsunęła się parę kroków, złożyła dłonie w dziwny gest szepcząc formułę zaklęcia i zmieniła się jaszczurkę i białych łuskach. Wilk westchnął.
- Przecież się na tym pozna... - jaszczurka pokręciłą małym łebkiem, wysunęła rozdwojony język i umknęła do sakiewki z ziołami przy jego pasku - Niech będzie... - mruknął niezbyt przekonany, po czym ruszył w kierunku Medrethu zamierzając odnaleźć Szept tak szybko jak to tylko możliwe.
*
Westchnęła cicho całkiem zrezygnowana. Nie mógł jechać. Nie powinien.
- Nie możesz - podeszła powoli ku niemu, dotykając jego ramion, sunąc dłońmi ku szyi Cienia - Nie możesz. To mój problem. Poza tym, ktoś musi zająć się dziećmi - ten argument wydał się jej na tyle mocny, by Cienia usadzić w miejscu. By go nie narażać. Już raz był podejrzany o zdradę, na samym niemalże początku ich znajomości. Był podejrzany. A Nieuchwytny zapewne chętnie by się go pozbył... Gdyby tylko mógł. A takie tajemnice przed Bractwem dają Przywódcy i pretekst i wystarczający dowód na rzekomą zdradę.
- Jutro wyjeżdżam - dodała jeszcze próbując uciąć dyskusję w tym temacie.

draumkona pisze...

Ciekawiły go te ukradkowe spojrzenia, w dodatku, kiedy próbował złowić ją wzrokiem, ta umykała gdzieś w bok. I bardzo niedomyślny się okazał w tym temacie, święcie wierząc w słowa Sacharissy, bo Wilk myślał, że magiczka się czegoś wstydzi.
Tak więc jej słowa całkiem najpierw zbiły go z tropu, a na twarzy władcy zagościł wyraz nie skalany myślą, czy podejrzeniem. Dopiero ostatnie zdanie go otrzeźwiło.
- Mówiłem... - burknął odpinając sakiewkę od pasa, a biała jaszczurka w mig przemknęła po jego nadgarstku, znalazła się na ziemi i tam zmieniła w czarodziejkę o błyszczących z zadowolenia oczach.
- Starsi nie wspominali, że masz tak utalentowaną żonę - znów klepnęła elfa w ramię i uśmiechnęła się cudownie. Wilk miał nietęgą minę. Mieli zostać. Wszyscy przyboczni, a tu proszę...
- Nie dałem rady jej zgubić... A przebiegłem prawie całe miasto. Tą... Jak jej tam... Rimę zgubiłem. Ale jej się nie dało - podszedł do Szept w nadziei, że mu uwierzy, że przestanie milczeć, bo przecież prawdę rzekł i Sacharissy pozbyć się nie dało.
*
- Wszystko zwykle dotyczy Cieni - burknęła wcale niezadowolona, że się odsunął. Przecież ona chciała się pogodzić. Chciała zakończyć temat i najlepiej to iść do łóżka... Ale nie. On musiał drążyć, bo przecież nie byłby sobą, gdyby nie drązył, gdyby nie stawiał Bractwa na piedestale. przewróciła oczami.
- Świetnie - skwitowała jego słowa, po czym odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z pokoju dochodząc do wniosku, że pora przygotować się do drogi.

draumkona pisze...

Westchnął zrezygnowany. Nie pomyślał. Wdzięk i ciepło bijące od Sacharissy skutecznie zmąciło mu wtedy umysł, dlatego nieszczególnie protestował przeciwko zmianie w zwierzę, choć doskonale wiedział jak to się skończy.
- Ja nic nie stwierdziłem - mruknął - I nigdy nie sądziłem, że jesteś głupia. Po prostu... Nie miałem czasu na przekonywanie. Rima siedziała mi na ogonie, gdzieś tam jeszcze ktoś wezwał straże bo jakiś szaleniec gna ulicami. Nie było czasu. - teraz zaś było go aż nadto, mimo tego, magiczka wciąż tu z nimi była.
Więc albo on nie potrafił jej odprawić, bądź też nie chciał.
*
Czekała.
Czekała długie godziny na powrót Cienia, chcąc wcielić w życie swój plan. Wychędożyć prawie, że na śmierć. Zostawić. Umknąć nim wstanie. I wyglądało na to, że jej się to uda... Jednak los okazał się niezbyt sprzyjający dla elfki, bo albo w Poszukiwacza wstąpiły jakieś nowe siły, albo spił się eliksirami, bo jednak nie usnął snem kamiennym, jak tego oczekiwała.
Mimo wszystko, nie sądziła, że za nia pojedzie. Przecież wyraziłą się jasno. Miał zostać. Dzieci... Miał się nimi zająć.
Dlatego też, siedząc już następnego dnia pod wieczór w środku puszczy, przy niewielkim ognisku, zerkała niespokojna na długie cienie rzucane przez łyse sosny. Czuła obecność. Nie wiedziała tylko czyją...
Zaś Lucien, podążający jej śladem i zapewne przyczajony gdzieś niedaleko, winien przewidzieć, że jeśli dalej będzie się tak chował, to sprowokuje elfkę do ataku. W końcu, poczucie obserwowania przez kogoś nie było zbyt miłe, a Zhao na pewno nie należała do stonowanych i spokojnych osób.
- Pokaż się - rzuciła niby lekkim tonem podnosząc się i rozglądając. Coś tu było. Zapach był inny... - Kimkolwiek jesteś, pokaż się - sięgnęła magii, zbierając ją, kumulując w dłoni. Na wszelki wypadek.

draumkona pisze...

Gdyby znał jej myśli, stwierdziłby, że panikuje. Miałby ją zostawić? Ją i małą Mer? W takim bądź razie, powinien chyba w tym samym momencie stracić rozum. Nawet gdyby Starsi wynaleźli kobietę idealną, nie ciskającą się o pijaństwo, czy cokolwiek innego, gdyby nawet sprowadzili samą Fortunę z nieboskłonu, zapewne pokazałby im gdzie się zgina dziób pingwina i kazał się opanować.
Ruszył do przodu, zaraz za nią, a magiczka dołączyła do nich dopiero po dłuższej chwili, trzymając się jednak nieco z boku.
Nie odezwał się jednak nie wiedząc co powiedzieć. Czując się winnym. Milczał więc uparcie licząc przebyte staje.
*
Dłoń elfki na sekundę zapłonęła zielonkawym ogniem, gdy uwolniła zgromadzoną w niej magię. I ściągnęła brwi, niezadowolona.
- Miało cię tu nie być. Miałeś zostać - skrzyżowała ręce na piersi, a złośliwy głosik podsunął jej pomysł, co by i jemu na złośc zrobić. W końcu, jeśli on jej nie słucha...
- Taki pewny siebie jesteś? Jest dużo innych mężczyzn, którzy są równie zdolni, albo i bardziej - uniosła nieco podbródek, starając się przybrac pozę wielkiej pani patrzącej z góry na wszystkich. Niezbyt wyszło.
- Co z dziećmi? Mam nadzieję, że ich nie zostawiłeś pod opieką Teda...

draumkona pisze...

Wilk dziwnie się czuł będąc ignorowanym. Nie, żeby mu się to niepodobało, bo czuł się wręcz wyśmienicie. Nikt go nie znał, nikt niczego nie chciał i od progu nie bił pokłonów. Po prostu... Zupełnie tak, jak wtedy gdy zmienił ciało.
Sacharissa zaś, uznając, że nie jest to towarzystwo elfów, umknęła w głąb zamku, czy też twierdzy by sprawdzić kto z elfów jeszcze przybył. W końcu, może spotka kogoś ciekawego...
Wilk, w swoim ciemnym płaszczu, chuście i kapeluszu przypominał tego samego włóczęgę, którego spotkała Szept tuż po tym, jak ogłoszono, że pan Raa'sheal nie żyje. W dwukolorowych oczach pojawił się ciekawski błysk, a elf zsunął chustę z nosa i nieco podniósł rondo kapelusza, co by się przyjrzeć magowi.
- Moja przyboczna, Sacharissa sobie poszła - stwierdził Wilk wzruszając ramionami, niezbyt przejęty brakiem strażniczki - Ja zaś jestem Rincewind - ktoś tu chyba postanowił grać incognito... Przynajmniej na razie.
*
Iskra prychnęła siadając z powrotem na swoim miejscu. Będzie musiała popracowac nad sobą, bo w nocy jakiś niezadowolony sąsiad krzyczał im pod oknem, zaś drugi sąsiad bił brawo... Tak, zdecydowanie nie powinna więcej krzyczeć.
Co prawda, nie spodziewała się tam Łowczyni... Ale lepsze to, niż nic. Choć nie posądzała Luciena o to, by zostawił dzieci na pastwę losu.
- Wiesz, Lu... Miałam nadzieję, że za mną pójdziesz - wyznała cicho wpatrując się w ogień - Ale też chciałam, żebyś tam został - i weź tu człowieku zrozum kobietę.
*
Zaś na wyspę zmierzał jeszcze jeden człowiek. Czerwony płaszcz, tak bardzo charakterystyczny dla jednej z organizacji... Jednak, brakowało na nim ważnego elementu. Krzyż Flamela, zwykle wyszyty na opończach i płaszczach członków, tym razem był nieobecny. Desmond ukrył go za pomocą prostego czaru, którego uzywają nawet nowicjusze w magii.
Został wysłany w zastępstwie za Asznan. Przywódczyni rzucając wazonem dała jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru się tam pojawiać, w dodatku, jako towarzysząca osoba pewnego maga.
Tak więc alchemik podążał wyznaczoną trasą... I ani myślał, że spotka tam sojusznika. Bo zmęczonego konia i samego Devrila to się bynajmniej nie spodziewał.

draumkona pisze...

Spojrzał z wyrzutem na magiczkę. Jak ona tak mogła... On się chciał pobawić. W dodatku, użyła jego głupiego imienia. Westchnął, zrezygnowany. A zaraz potem, wyłowił spojrzenie tego człowieka. Ckliwe spojrzenie utkwione w sylwetce... Sięgnął ramieniem otaczając nim Szept i przywołał na twarz uśmiech.
- Wydało się, ale to nie koniec niespodzianek, bo masz przed sobą, magu, moją żonę, Niraneth Raa'sheal, obecną królową Eilendyr i matkę małej Merileth - coś za coś. Wydała jego, on wydał ją. Szkoda, że nie pomyślał, jakie wnioski może wysunąc Al.
*
Gdyby tak się stało, Lu musiałby rychło swój warsztat zamknąć, bo elfia furiatka nie dałaby mu normalnie żyć. Zresztą, demarskim kobietom też nie.
- Będziesz nazywał się Tomas Złamobrew i będziesz miał pradziadka krasnoluda... - mruknęła sennie wtulając się w szyję Cienia. I ona nie podejrzewała, że spotka tam Nirę, czy kogoś, kto znałby jego tożsamość. Bo Wilk... Wilk był Cieniem. Był swój. Nie wydałby Luciena.
*
Desmond, początkowo spięty, niezbyt wiedząc jak się zachować, teraz odzyskał pełne panowanie nad sobą. Umiejętnie sterując słabym arystokratą, powiódł go na jeden z większych głazów i tam posadził.
- Gubernator wie? - spytał raz jeszcze, jakby chciał się upewnić, po czym się zasępił. Skoro Wirginia wie o tym, co chcieli tu omawiać... - Niedawno minąłem gospodę, będą tam mieli konia do wymiany, jeśli przedstawisz się jako goniec Wirgiński. Goniec ma tu prawo do konia i strawy - streścił szybko cmokając na swojego wierzchowca, który posłusznie do nich podszedł - A skoro jest tak, jak mówisz, to nie mamy czasu do stracenia.
*

draumkona pisze...

On nie zasługuje, tak? Wilk się obruszył i prychnął niezadowolony ze słów maga.
- A kto miał mi ją oddać? Ojciec, który nie żyje? Matka, która siedzi za morzem? Proszę cię, magu, nie uznawaj siebie za kogoś, kim nie jesteś. I zdaj się na umysł, nie emocje, bo wszystko to, co żeś przedstawił jako rzekomą prawdę, prawdą nie jest. A Sacharissa nie jest moją kochanką, do jasnej cholery! - ktoś tu się chyba nie polubił, bo o ile Wilk mógł znieść nazywanie go kmiotem, czy chłoptasiem (w końcu był starszy od Alastaira) tak strasznie nie lubił, kiedy ktoś uznawał, że wie lepiej od niego jak wyglądały wydarzenia. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś guzik wiedział i go przy nich nie było.
*
Obudziła się skoro świt. Rosa, która zebrała się na trawie i spalonych drewienkach wnosiła w otoczenie sporo chłodu, co w sumie elfkę cieszyło. Dośc już miała upałów, które wiosną były nader dziwne i niekontrolowane. Odsunęła się od Cienia, wcale nawet nie uważając, bo znałą go już na tyle, by pamiętać, że byle ruch potrafi go wybudzić. Dawno więc zaprzestała prób cichego wstania.
- Musimy jechać - mruknęła przecierając oczy i zerkając na budzącego się Poszukiwacza - Gdy przyjedziemy, najprawdopodobniej najpierw odbędzie się bankiet. Dużo niepraktycznych strojów, powycinane suknie, a ciebie mój drogi, wciśniemy w dublet.
*
Desmond zaklął szpetnie, niespokojnym ruchem przygładził lekki zarost, jaki już się pojawił na jego twarzy. Zaraz też wskoczył w siodło i popędził swojego konia, co by dogonić arystokratę. Źle się działo. Bardzo źle.
Escanor wiedział, Rzeźnik był w drodze... Westchnął. Przynajmniej nie było tam alchemików. Choć od paru lat już współpracowali razem, teraz pojawił się nowy element, a była nim niejaka kobieta nazywająca siebie Asznan i która objęła przywództwo, co do tej pory u nich się nie zdarzało. Wciąz byli jednak nieco zbyt zdezorganizowani by cokolwiek większego przedsięwziąć, stąd też i radość Desmonda, że będzie sam. Tamci by w panikę wpadli, daliby się niepotrzebnie zabić.

draumkona pisze...

- To nie ja ją wygnałem - warknął i aż nim wstrząsnęło. Za kogo ten mag się miał! - To miało miejsce jeszcze za czasów mojego ojca, Amona. Pewnie i tak nie wiesz o kim mówię - prychnął, jakby wyrażając swą dezaprobatę na niewiedzy Ala - To dzięki mnie znowu może przebywać w stolicy. A co cię obchodzą w ogóle MOJE plany w stosunku do MOJEJ żony, która nawet nie poinformowała cię o ślubie, panie ojciec? - urwał na chwilę, co by złapać nieco powietrza - Ale jeśliś już taki ciekaw, to ci powiem, że nadal będę grał na nosie Starszyźnie, która usilnie chce się jej pozbyć wciskając mi coraz to nowe panny i usiłując sprawić, bym ją porzucił. Ale im się to nie uda. Wiesz czemu? Bo tak się składa, że ją kocham, jest mi droga tak, jak nic do tej pory - tym miłym akcentem zakończył swoją przemowę, wyprostował się i naciągnął chustę na twarz. Jak na jego gust, kłótnia była skończona.
*
- Nie moja wina, odgórne ustalenie - wzruszyła ramionami wskakując na siodło Kelpie i sprawdzając coś w jukach. Suknia Iskry wciąz tam tkwiła, a, że kiedy ją wybierała, nie myślała o Cieniu... Najwyżej będzie mała awantura... Sprawdziłą też drugi juk, w którym to miałą strój dla Luciena, kiedy w końcu nawiedziła ją myśl, że na pewno za nią pojedzie.
Niech no tylko któraś z bab spojrzy jakoś łakomiej, to nie ręczy za siebie. Potraktuje magią i chrzanić zawieszenie broni.
*
Des czekał cierpliwie w siodle, milczący, spokojny. Bo w naturze alchemika nie leżała zbytnia gadatliwość. Lubił obserwować, a sam tez twierdził, że gdy się milczy, ludzie sami zaczynają mówić to, na czym ci zależy.
Teraz nie miał w zasadzie nic do powiedzenia. Targał nim niepokój i strach o tych, którzy znajdowali się na wyspie. Co, jeśli nie zdążą?

draumkona pisze...

Zaglądnęła najpierw do worka, jakby upewniając się jeszcze raz, czy jest tam wszystko, czy czasem czegoś nie brakuje, bo miałaby pretekst, by cała akcję przesunąć w czasie. Teraz, kiedy była już tak bliska realizacji, obleciał ja strach. I słusznie.
Mimo wszystko jednak, skinęła głową nie dając nic po sobie poznać, choć palce mocniej zacisnęły się na worku.
- Zacznę od razu. Im szybciej, tym lepiej.
I jak powiedziała, tak zrobiła.
*
Vetinari przespała równo tydzień. Było to spowodowane powikłaniami, które musiała usuwać, co by nie wystraszyć Tropicieli. W końcu, sześc palców u jednej dłoni nie było zbyt normalne... Ale jako całokształt, uznała, że wyszło jej nadzwyczaj dobrze.
Czuła lekkie zawroty głowy, poza tym, nie oglądała siebie jeszcze w jakimkolwiek lusterku, czy tafli wody, ale miała wrażenie, że nikt jej nie pozna. Nikt, kto nie wie, że podjęła się grzebania w kodach.
I kiedy udało się jej nakłonić własne ciało do porzucenia tego szóstego palca, kiedy uznała, że wszystko inne jest w normie, postanowiła wyjśc na światło dzienne. A może raczej, wymknąc się, bo Vetinari nagle zrobiło się wstyd, że tak bezczelnie narusza boskie dzieło.
I wszystko odbyło by się zapewne w spokoju, gdyby nie to, że zaswędziało ją ucho. Odruchowo podniosła dłoń, podrapała się... I krzyknęła chyba na całą wioskę.
Uszy były szpiczaste.

draumkona pisze...

Gdyby Wilk wiedział, że są dwa pokoje, powiedziałby, że rozwiązanie jest proste. On i Szept w jednym, Sacharissa w drugim. Proste. Wręcz banalne. Ale najwyraźniej Alastairowi niezbyt pasowało takie rozwiązanie.
Zerknął na Szept, a mina magiczki mówiła chyba wszystko. Byłby się wyszczerzył, gdyby nie pamiętał, że nie są tu sami, poza tym, miał chustę i jedynie oczy były niezasłonięte. Przelotnie spojrzał też na Kerończyka i uznał, że ewidentnie zaznaczył czyja jest Szept i dlaczego.
~*~
Nie lubił się stroić. On, władca, stroić się. Przypominało mu to Yustiel i jej koronki. Aż się wzdrygnął na samo wspomnienie, ale posłusznie wciągnął na grzbiet elegancką koszulinę i jakieś strasznie ciasne spodnie, ostatni krzyk mody. Wyklinał przy tym tego, kto to wymyślił. I miał cichą nadzieję, że te strojnisiowe męczarnie będa warte tego co zobaczy na sali. W szczególności to, co będzie mieć na sobie magiczka. Niech no tylko ten młodzik się gapi na jego elfkę, niech on go tylko na tym przyłapie... Potraktuje magią i oślepi, chrzanić zawieszenie broni.
*
Iskra pamiętała o bankiecie, a jakże. I najpierw postanowiła zmusić Cienia do wystrojenia się. Trafiły mu się równie ciasne spodnie co Wilkowi, w dodatku, prócz koszuli wciśnięto go jeszcze w elegancką kamizelkę ze srebrnymi guzikami, a Lucien miał okazję dowiedzieć się, że to w istocie dublet. Potem elfka zniknęła w małej komnatce obok by samej się wyszykować.
Zajęło jej to sporo czasu, bo ledwie nastał wieczór, słychać już było, że bankiet się rozpoczął, a Iskra dopiero wtedy wyszła z komnatki. Za to efekt warty był oczekiwania.
Fiołkowe oczy elfki płonęły wręcz, a zapach malin powoli wypełniał komnatę. Na sobie zaś miała suknię, przylegającą ściśle do ciała, kończącą się nad biustem. Obecne również było rozcięcie, nieco poniżej biodra i to z obu stron, więc gdyby mocniej wiatr zawiał, zapewne elfce byłoby widać to i owo. Wycięcia również były obecne po bokach, ukazując kawałek skóry na biodrze, czy na talii. Pleców zaś w ogóle nie było, a materiał sukni znów okrywał ciało tuż nad pośladkami furiatki. Prowokacja to mało powiedziane.

Rosa pisze...

Strach. Jakieś krzyki. I ucieczka. Dina coraz głośniej oddychała. Wiedziała, że nie rady dłużej biec. Musiała się gdzieś schować. Tylko gdzie. Skręciła w boczną uliczkę. Słyszała jak za nią ludzie palą i niszczą. Do jej uszu dochodziły również odgłosy walki.
- W moim życiu to już chyba standard – wyszeptała ze złością i zatrzymała się na chwilę łapiąc oddech. Wdech. Wydech. Wdech. – To nie ma sensu – syknęła i zaczęła biec dalej. Odgłosy zbliżały się. Widocznie walczącym znudziło się już tamto miejsce. Czas zniszczyć następne…
Dina słyszała bicie swojego serca. Coraz szybsze, szybsze. Oddech miała coraz krótszy. Już nie da rady…
Znowu zakręt. Gdzie teraz! Minęła kolejny dom. Zatrzymała się na rozdwojeniu dróg. Jedna prowadziła w głąb miasteczka. Druga chyba na jego obrzeża… Skręciła i przyspieszyła. Nie zwracała już uwagi na hałasy. Teraz tylko biegła. Coś rzuciło na nią cień. Koń jechał prosto na nią. Krzyknęła głośno.

[Nie jest dobrze. To ja przepraszam, że takie coś napisałam.]

Anonimowy pisze...

[Uf. Internet zdobyty. Ciekawe na jak długo.
Jeśli chodzi o akapity, jest to efekt skopiowania worda. Bez usuwania formatowania - to jedyny znany mi sposób na wcięcia w tekście.
A jeśli chodzi o sesję... tak, a praca nad nią wrze. Wymodziłam, że moja sesja będzie podobna do prawdziwego RPG-a, więc roboty jest od groma i ciut-ciut. Martwi mnie tylko fakt, czy spodoba się Wam wprowadzenie mechaniki... Ale to się zobaczy.
Aktualnie ślęczę nad podręcznikiem od "7th Sea" i szczerze go polecam, bo jest po prostu genialny. A obok leży cały komplecik. Niedługo przerzucę się na "Crystalicum" w poszukiwaniu pomysłów, a "Honor &Krew" planuję przeczytać z czystej ciekawości, choć to nie moje klimaty. Cóż, Aedowa nie pożyczyła mi tego stosu makulatury bez powodu ;)
A co do postaci, żeby już przejść do tematu. Mnie jest to szczerze obojętne, ale może któryś z Twoich bohaterów czułby się w towarzystwie mojej pannicy lepiej niż inny? Albo po prostu, na co masz ochotę? Tę noc, o której piszę w karcie, spędzam w lesie, aczkolwiek po północy chcę się od wuja potajemnie wyprowadzić. Najbliższy tydzień spędzę w którejś karczmie, ukrywając się przed pełną zapału strażą, natomiast później jadę szukać pracy w innych rejonach kraju. Przez dłuższy czas będę unikała przedstawień ulicznych, raczej będę pracowała w porach wieczornych. Za dnia - byle się zaopatrzyć, nakarmić konia, poszukać pracy. Może teraz coś przyjdzie Ci do głowy? :D]

Iskra pisze...

Sacharissy na sali jeszcze nie było. Zapewne miernik prowokacyjności nie wytrzymał i strzelił.
Za to Wilk na widok swojej magiczki od razu ku niej pośpieszył, co by nikt nie miał wątpliwości, że ona już jest zajęta. Mimo tego, że spodnie ograniczał znacznie ruszy, znalazł się przy niej w trymiga zaskakując tym nawet siebie samego. Skłonił się nisko, a szare włosy luźno puszczone nieco zsunęły mu się z ramion. Ujął dłoń Szept i ucałował ją.
- Nie wiedziałem, że lubisz się tak stroić - mruknął z ustami wciąż przy jej dłoni i ukradkowo spojrzał na Ala. Jak na tą chwilę chyba nic złego nie zrobił, bo mag jeszcze nie chciał urwać mu głowy.
*
Iskra, lubiąca budzić w Cieniu zazdrość, przemaszerowała wolno przez kawałek sali ciesząc się tym, że ściąga na siebie większość uwagi. Choć nie było to mądre, bo Cień jeszcze by się zdradził z tą swoją zazdrością...
W końcu jednak znalazła się przy nim i z zadowoleniem przyjrzałą się kamizelce i spodniom.
- Masz chyba mały kłopocik - mruknęła uśmiechając się figlarnie, a jej dłoń zupełnie przypadkowo rzecz jasna musnęła wspominaną wcześniej, kłopotliwą część ciała.
Wtedy też wyczuła znajomy zapach. Pomarańcza. Cynamon... I ten rześki zapach po burzy. A więc jednak... Byli tu we dwoje. Zerknęła szybko na Cienia.
- Już mamy kłopoty- mruknęła pochylając się ku niemu, dłoń z kłopociku przesuwając na brzuch Poszukiwacza - Mógłbyś użyć jakiejś iluzji? Bo inaczej będziesz spalony...

(wybacz wszelkie literówki i tempo odpisu, ale ten mój kolega ma inną klawiaturę niż ja i ciężko mi się pisze ;d i czasu zbytnio niet)

Silva pisze...

– Ekhem, tak.
Uzdrowicielka go nie słuchała, ani odrobinę. Czym była zajęta? Był głupcem, bo powinien się cieszyć z tego, że nie zwracała uwagi na to, co paplał, a nie być jeszcze ciekawskim. Zdecydowanie powiedział za dużo, no bo co to ja gburowaty najemnik, który dostaje rozstroju nerwowego zaraz po tym, jak usłyszy, że jego, kurwa mać, elfka dostała jakiegoś długouchego elfa, co pewnie palcem do tyłka sobie nie trafi. Tak, ludzka natura daje o sobie znać.
- Apsik! Apsik!
Brzeszczot potrząsnął głową, strząsając krople deszczu. Kurewska pogoda. Jak nie śnieg, to deszcz, burze, zamiecie, co się działo z tym światem. Cholera, czy ci magowie pogodowi nic nie umieli z tym zrobić? Soren pewnie by mu zaraz na taką myśl zrobił wywód, że nie wolno ingerować w naturę, bo odesłanie deszczu sąd może być suszą gdzieś indziej. Co to za magia, która miała tyle ograniczeń, że do praktyki się nie nadawała.
Osłaniając płaszczem skrawek mapy, najemnik przejechał palcem po pergaminie w ślad za czarną wstęgą wijącą się od lasów Eilendyr, aż po góry olbrzymów. - To nie jest daleko. Jeżeli przetniemy bagniska Cebra, a nie podążymy gościńcem i potem skręcimy ku równiną Sal'mall, zaoszczędzimy sobie czasu. A tu, o - wskazał palcem na mapę, gdzie narysowane było wyjątkowo staranie ognisko, miejsce na popas. Odruchowo pobiegł spojrzeniem na ku wielkiemu lasu, zastanawiając się, czy powinien odwiedzić wielkie sowy teraz, czy troszeczkę później. - Możemy przeczekać ten deszcz.

Anonimowy pisze...

[Sesja. Mój plan polega na tym, by w jak najkrótszym czasie przeprowadzić jak najwięcej fabuły, zapewniając przy tym solidne zajęcie wszystkim grającym. Wiąże się z tym parę pomysłów, które mogą Cię zadowolić... takie tam wątki, dużo wątków... Ale dość tych spoilerów.]

Owszem, pojedynki są legalne. Problem polega na tym, że rodzinka Bequerellów jest BARDZO mściwa. A ich potomek nie zginął w pojedynku. Pojedynek zakończył się, gdy odwróciłam się do niego plecami. Plecami do pokonanego. W świetle prawa jestem niewinna - obroniłam się przed zabójcą - ale nikt tego nie udowodni. Mam do czynienia z BARDZO wpływowym rodem.

[I nie ma nic śmiesznego w tym, że o zawodzie nie słyszałaś. Inspirowałam się profesjami Warhammer'a. Tak, kolejny podręcznik do RPG. A że profesja mi się spodobała i nie chciałam jej zostawić bezimiennej, postanowiłam "zerżnąć" jej nazwę i zastosować w "papierach". Dokładnie tak, jak o napisałaś, są to najemnicy, którzy walczą w imię racji kogoś bogatszego od siebie. Robią to w różnym stylu, w zależności od tego, komu i jak bardzo zajdą za skórę. Aż tak kiepsko to wyjaśniłam? Może wyjaśnić to w karcie bardziej wprost? ]

No cóż. Nie zmienia to faktu, że przez najbliższy miesiąc będę traktowana jak banitka, albo będę miała na karku mniej lub bardziej oficjalnych zabójców. Wendeta to wendeta. Uznali mnie za zbyt niebezpieczną, by stawić mi czoło w pojedynku - i tyle.

Anonimowy pisze...

[Z tego, co widzę, Devril także ma tytuł, nieco niespokojnego ducha i nie do końca czyste sumienie. Ostrzegam, że Diana jest raczej apolityczna. Jeśli masz pomysł - nie krępuj się :)]

Silva pisze...

Brzeszczot czasami zapominał, że podróżuje z uzdrowicielką, która świata nie poznała tak dobrze, jak on; gdy mógł bywał wszędzie, przyjmował każde najemnicze zlecenie, czasami przemierzając kraj wzdłuż i wszerz. Znał szemrane miejsca, bo w nich najczęściej przebywały zlecenia. Kto to widział, by bazyliszek chował się w kwiatowym zagajniku, albo szajka rabusiów w polu pełnym bzów. Szemrane miejsca były nieodłączną częścią najemnikowego życia.
Chwytając lejce, skierował Wolhę bliżej konika uzdrowicielki i chwytając się łęku, czując w nosie zapach melisy, pokazał jej mapę. - Tu są bagniska Cebra, leżą pomiędzy lasem Eilendyr, a górami olbrzymów. W ich środku jest równina Sal'mall, jedyna twarda powierzchnia na bagniskach - teraz pokazał Hei gościniec, twardy, bezpieczniejszy, ale i dłuższy, biegnący naokoło bagien - Stracimy zbyt dużo czasu jadąc tędy - a zapach melisy zaczął go rozpraszać.

Silva pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Silva pisze...

Zapach melisy stał się silniejszy od razu, kiedy uzdrowicielka przechyliła się w jego stronę; Wolha nie protestowała, wręcz była zachwycona towarzystwem konika i tylko jej spokój niepokoił, bowiem nie była to klaczka lubiąca być posłuszną najemnikowi. Za to sam półelf czuł się nieswojo; z jednej strony zapach melisy mu nie przeszkadzał, a wręcz się podobał, a z drugiej czuł jakieś dziwnie skrępowanie, jakby jeszcze tego mu brakowało.
- Na bagnach nie ma nic groźniejszego niż kappy, duchy źródeł, kenshi, błędne ogniki, a jak spotkamy kirina to najwyżej uciekniemy, albo damy mu konika na przynętę - ot zwykłe bagienne stwory, które zazwyczaj wędrowców nie atakują, chyba że mają ku temu konkretny powód. Przejazd przez bagna nie powinien być zbytnio niebezpieczny, ostatecznie w ruch pójdzie ostrze i rozwieje się nudna konna jazda. - Jak to jak? Zapukam i poproszę o Jaruuta. Jeżeli mnie wygonią, to narobię takiego hałasu, że będą musieli mnie zauważyć, albo im w wielkie tyłki wykałaczkę z miecza wetknę. Ewentualnie, sposób stary jak świat: dam się złapać.
Zagrzmiało nad ich głowami. Cholerna pogoda była nieprzewidywalna, a podobno ma nadejść lato, jednak najemnik nie zdziwiłby się gdyby magowie pogodowi znowu się pomylili.

Anonimowy pisze...

[Jestem gotowa poprowadzić wszystkie na raz - jak braknie weny na jedno, przerzucimy się na drugie;)Coś na wzór planu awaryjnego.

Zwadźcy reklamują się raczej metodą tradycyjną - albo przez plotki, albo poprzez pojedynki. Przed walką w okolicy pojawiają się ogłoszenia o starciu takiej i takiej osoby (profesja przed nazwiskiem to jak 'mgr':D) w danym miejscu.Osoba zainteresowana szuka zwykle takich ogłoszeń, czeka na efekt i jeśli zawodowiec przeżyje, składa mu stosowną ofertę. Niektórzy profesjonaliści wsławiają się na dworach, zwykle dzięki swoim mecenasom. Dyjanna jeszcze żadnego nie ma.

Ale możemy jej go załatwić.

Jeśli Dev byłby w tym dobry, jej sytuacja znacznie by się ustabilizowała. I nie mam nic przeciwko, by Dianka złoiła mu w przeszłości skórę ;) (Takie tam, chore hobby.Uwielbiam łoić skórę.)

Można wcześniej napisać krótką akcję z Lucienem. Coś w stylu tej ugodowej wersji, tj. wyręczenie zabójcy. Możemy to zrobić dla samego robienia lub... nasłania dziewczyny na Devrila. Taka luźna myśl. Ale nie wiem jak to zrobić, bo musiało by to być z czystej przekory, nienawiści, złośliwości albo czegoś takiego. Oj, chyba coś tu nie gra. Nieważne. Taka myśl. Nieskładna trochę, ale musisz mi wybaczyć - nadal mam przed oczami wiśnie... Praca zarobkowa potrafi spaczyć mózg.

Wracając do wyjściowego stanu umysłu: można napisać coś BARDZO krótkiego z zabójcą. Skoro chciałby ją poznać...?

Szept... To osobna historia. Można by zacząć od faktu, że Diana siedzi na ganku, u wuja, z psem, leje deszcz, a Nira szuka schronienia na noc. Razem mogą zwiewać przed strażą, która będzie miała interes do kobiety, ale elfka też może mieć coś na sumieniu. I tak wkopią się we własne towarzystwo...

To jak? Zaczynamy od razu? :D]

Silva pisze...

- Dobrze wiesz, jakie są olbrzymy. Przecież się nie przekradnę, bo się nie da. Do tamtego roku ludzie nawet nie wiedzieli, że olbrzymy zbudziły się ze snu, więc jak mamy tam wejść, jak nawet nie wiem, gdzie są drzwi? - położenie gór uśpionych kolosów nie było tajemnicą, ale odnalezienie Koronnego Serca i wejścia prowadzącego do domu olbrzymów było czymś nieosiągalnym nawet dla magów. Jeżeli watażkowie nie zechcą ich wpuścić, mogą sobie usiąść i poczekać, bo nic innego nie zrobią. Szkoda, że Jaruut zamknął się w kamiennym mieście, a kaznodzieja razem z nim; Jasha pewnie wiedział, jak wślizgnąć się do środka, ale co z tego, jak już tam siedział.
- A może któryś wyjdzie i przedstawimy mu nasz problem? - tak, genialny pomysł, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że poza watażkami inne olbrzymy nie znały ludzkiej mowy, były mało inteligentne i najpewniej widząc obcych zjedzą ich na surowo, a nie będą rozmawiać.
Spokojna do tej pory Wolha zaczęła się denerwować. Chód jej zrobił się nierówny, nerwowy, a błyskawice dodatkowo są stresowały. - Boisz się burzy... - Brzeszczot nie dokończył. Wolha wierzgnęła, podrzuciła zad do góry i zrzuciła niczego niespodziewającego się najemnika na ziemię. Mieszaniec wpadł w kałużę, obił sobie pośladki, a Wolha pogalopowała z jukami i całym zapasem gdzieś w las, chcąc się chyba schować przed deszczem i błyskawicami. - Przerobię cię na kiełbasę! - wrzasnął najemnik, grożąc konikowi pięścią. Bolał go tyłek, był cały mokry, bo siedział w kałuży, cholerne szczęście.

Silva pisze...

Bagniska Cebra zaczynały się tam, gdzie brukowany gościniec skręcał na wschód, aby okrążyć nieprzejezdny i trudny teren, wydłużając drogę. Las Eilendyr przerzedzał się, coraz więcej było ziemi pokrytej jedynie trawą i tylko gościniec niczym wstęga wił się pomiędzy krzakami.
Czarne niebo nie wyglądało dobrze. Masywne, ciężkie chmury sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały z hukiem spaść na ziemię, a błyszczące pomiędzy nimi błyskawice dodawały im upiornego wyglądu.
Brzeszczot zaklął. Bez tej chudej kobyły droga będzie dłuższa; też mi bojowy koń, który burzy się boi. I jeszcze uzdrowicielka zaciskająca dłonie na uszach, jakby to miało pomóc. Bogowie, jak dwie elfki z jednego rodu mogą się tak różnić?
- Niebo jest zaniesione, gdzie chcesz iść? - najemnik wstał, chciał otrzepać spodnie, ale stwierdziwszy, że są przemoczone, darował sobie. Wolha uciekła z jego jukami, a miał w nich bukłaczek z miodem, cholera. - Hei, to tylko głupia burza, dobrych pioruny nie rażą. Posuń się, co? - stojąc sobie przy siwku, który go nie gryzł i nie kopał, starł z czoła krople deszczu i wgramolił się na konika, za elfkę. - Ciasno - burknął, ale przecież narzekać nie będzie, bo piechotą to on może do stolicy wrócić, a nie iść ratować wredną magiczkę. Szczęście, że był wysoki, bo spokojnie ponad głową uzdrowicielki widział drogę, lejce z jej rąk zabrał, siwka ponaglił i tak sobie pojechali. Nie, wcale mu nie przeszkadzało, że tak sobie siedzi blisko i czuje w nosie melisę.

Silva pisze...

Brzeszczot nie bał się burzy. Dużo bardziej przerażały go owady, pająki i inne małe żyjątka, poruszające się w dziwny, nieprzyjemny sposób, ale o tym strachu nikomu nie mówił, bo przecież nie przyzna się, że jak mu raz Lofar pajączka za koszulę rzucił, to wyskoczył z niej jak oparzony, w dodatku piszcząc jak mała dziewczynka.
- Ciesz się, że nie na sowach lecimy, bo miałabyś widok z pierwszego miejsca - usadawiając się wygodniej, poganiając nieco siwego konika, najemnik jakoś tak przypadkiem do uzdrowicielki się przysunął, głowę przy jej lewym uchu ułożył i ciszej już dodał - Będzie dobrze. Martwienie się nie jest w twoim stylu - zapach melisy stał się intensywniejszy, a Dar mógł nawet przysiąść, że włosy elfki pachnął ziołami, po czym doszedł do wniosku, że jego własne śmierdzą raczej błotem i wodą. - Powinnaś mi powiedzieć, że bagna to jest zły pomysł. Teraz nie mamy jak zawrócić.

Silva pisze...

- Wcale nie jest - najemnik usłyszał jej słowa, zniekształcone, ale jednak usłyszał. I uśmiechnął się pod nosem, a że miał twarz nad jej ramieniem, kątem oka elfka mogła to dostrzec. - Jesteś upierdliwą, naiwną elfką, która jako jedyna widzi we mnie elfa. Uzdrowicielką nieprzeciętną, która burzy się boi. Ja się boję robactwa. Szept boi się łaskotania piórem po stopach, wilkołak boi się pcheł, a szamanka... Wróć, kobieta lód niczego się nie boi. Więc... - dmuchnął jej w ucho - Burza nie jest najgorsza. Zobacz - wskazał palcem horyzont - Tam jest jasno.

Silva pisze...

Człowiek zabiera się za... Dobra, mieszaniec się zabiera za komplementowanie kobiety, a kobieta co? Zaabsorbowana burzą, bo się błyska i jest strasznie. Coś ci panie najemniku nie idzie, najwyraźniej ktoś wyszedł z wprawy, albo się trafił twardy kawałek drewna, na rąbanie odporny - bogowie, gdyby uzdrowicielka usłyszała do czego ją porównał. Aż najemnik potrząsnął głową.
- Magowie pewnie by nas przenieśli, ale ja im nie ufam. Rada zrobiła się ostatnio miła, więc węszę podstęp - siwek pokierowany został w bok, na dróżkę żwirową biegnącą i ginącą na bagnach Cebra. Przed nimi, choć jasno, drzewa zaczęły rzednąć, a teren robił się równy, pokryty błotem, stojącą wodą i trzęsawiskami. Uznawszy, że trzymanie rąk z wodzami w górze jest strasznie męczące, Dar postanowił tak po prostu oprzeć je sobie na elfich kolanach. - Wszystkie te kanalie są na głowie Frila, ale on i taj jest lepszy od Krokusicy.

Silva pisze...

- Pomyśl sobie, że burza to nic innego, jak tylko kuźnia, gdzie dla bogów kuty jest oręż, stąd te pomruki i błyski - Maltorn w ten sposób, opowiadając ludowe bajania, starał się oswoić swojego syna z burzliwą naturą. I tak powodzie były wylewanymi łzami pięknej bogini, która nieszczęśliwie się zakochała, burze boską kuźnią, a nieurodzaj efektem przejścia przez pola czarciego psa.
- Szept nie chciała mi powiedzieć, dlaczego boisz się burz - o bagnach słyszał, nie od magiczki, ale jego czułe ucho wychwyciło i tę informację. Czasami opłacało się ukrywać w krzakach pod ławeczką, na której siedziały plotkujące elfy.

Silva pisze...

- Tak tak wiem, bóg burz i nawałnic, jego dzieci, głupie tańce ze śpiewami odprawiają - burknął mieszaniec, który najwyraźniej coś na temat bóstw wiedział, nie dzięki ojcu i staruszkowi, bo w mitologii elfów wykształcił go zapewne Ivelios. Najemnik nie był niedouczony, on po prostu odrzucał wszystko to, co elfie i dalsze jego sercu, ale jak widać Los czasami potrafi odwrócić się i wepchnąć na inną ścieżkę, której nie sposób ominąć. Teraz Dar musiał zmierzyć się z tym, co kiedyś pod dywan wepchnął.
- Już nigdy więcej nie będę cię pocieszał, bo nawet z tego robisz mi wykład - westchnął i wyprostował się. Pięknie wpadł po uszy do bagna, wpakował się psia mać do elfiej rodzinki; najpierw magiczka, długoucha wredota, a teraz uzdrowicielka z manią zrobienia z niego elfa i wykształceniem go... Nie ma co, idealnie. Ale dobrze wiedział, że nie zamieniłby tych dwóch marud na żadne inne. A na tą myśl uśmiechnął się pod nosem.
Przywitała ich mgła. Gęsta, lepka, biała niczym mleko. Zasłaniała teren aż po horyzont. Kiedy konik zatrzymał się na wzniesieniu, nie widzieli praktycznie nic. Tylko morze mgły. I chyboczący się drogowskaz informacyjny. Tu kończył się gościniec. Bagna Cebra witały ich z szeroko otwartymi ramionami.
Brzeszczot pogonił siwka. Konik powoli, ospale ruszył przed siebie, jakby nawet mgła mu nie przeszkadzała. Za nimi grzmiała burza.
Wąska ścieżyna biegła prosto, ale kiedy tylko zjechali ze wzniesienia w dolinę, mgła zawisła nad nimi niczym upiorny baldachim. Wokoło woda, moczary, grząski grunt. Klekotanie z prawej, cykanie z lewej; gdzieś z przodu majaczył unoszący się nad wodą ognik, który zaraz znikł. Z chmur mgły opadł jakiś mały drapieżnik, złapał obiad i czmychnął w górę. Stare dobre bagna Cebra.
- Do równiny dotrzemy na wieczór. Wolałbym nie nocować wśród tych bulgocących torfowisk. Hei, mamy coś do jedzenia? - wyglądało na to, że brak pożywienia martwił najemnika bardziej, niż całe to otoczenie. Mężczyźni.

draumkona pisze...

Zjeżył się na sam dźwięk tego miana. Cień? Tu? Ale jakim, cholera cudem... I zaraz ogarnął go strach. On także był Cieniem. A był tu... Bez ich wiedzy. Nikogo nie poinformował. Sprzymierzał się z wrogiem. Zdradzał Bractwo... Musiał się ukryć.
- Cholera - mruknął zerkając nieco ponad ramieniem maga, co by zorientować się w sytuacji. Wyłowił wzrokiem Iskrę, a przy niej... Tak, nie było wątpliwości. Cholerna furiatka zawsze musi przytachać ze sobą kłopoty.
- Nie płosz go. Trzeba mu będzie podsunąc coś, co zainteresuje go bardziej niż obrady - tylko co mogłoby zainteresować go mocniej? Ponownie spojrzał na Iskrę. I przyszedł mu do głowy pewien plan, choć wątpliwy w wykonaniu. Zhao nie podniesie ręki na Luciena.
*
- Skoro cię widziała, to zajmując ją czymś tylko ją upewnię w ją przekonaniu, że tu jesteś - syknęła zerkając za siebie, na Szept, na... Zaraz, czy ona widziała przed chwilą Wilka?
- Mówiłam, żebyś ze mną nie szedł, doskonale bym poradziła sobie sama - uszczypnęła Cienia w ramię, co by wyrazić swoje niezadowolenie i zaczęła się zastanawiać co może zrobić by uratować mu skórę.
- Podszyj się pod strażnika. Siedź w iluzji, ja ją jakoś zamaskuję... I najlepiej żebyś stróżował na dolnych partiach, tam nie będą chodzić... I tym razem mnie posłuchaj - ostatnie słowa wypowiedziała niemal błagalnym tonem. Nie miała ochoty się z nim rozstawać, ale lepsze to, niż skazać go na pewną śmierć. Bo jak buntownicy potraktowali by sojusznika Escanora?

draumkona pisze...

Wilk skinął głową, choć nie miał najmniejszej ochoty iść z magiem. Najchętniej to by zabrał stąd Szept i uciekł do stolicy, gdzie Cienie nie miały wstępu. Przynajmniej na razie.
Tego jednak zrobić nie mógł. Poza tym, być może będzie potrzebna jego pomoc, może uda mu się coś przewidzieć... Lecz dar jego jakby go opuścił i to już od dłuższego czasu. Nie było to zbyt pocieszające.
*
Iskra westchnęła odprowadzając Cienia wzrokiem. A mówiła mu, cholera, mówiła. Miał zostać, idiota jeden, a teraz nie dość, że ona będzie mieć kłopoty, to jeszcze on...
Spojrzała w stronę nadchodzącej magiczki i przygryzła wargę. No i co jej powie? Że nie mogła się go pozbyć? Co jak co, ale Szept tego nie weźmie. Znała ją. I wiedziała, że gdyby naprawdę nie chciała towarzystwa Cienia, to by się go pozbyła. Mimo wszystko jednak, postanowiła spróbować.
- Sam za mną przylazł... - mruknęła bez przekonania załamując ręce.

Dar - Silva - Drav pisze...

Najemnik siedzacy dotad spokojnie za uzdrowicielka, zaniepokoil sie na rowni z konikiem, do tego stopnia, ze zazlonil elfce usta dlonia aby ta nic nie mowila. Zaniepokoil sie tez na tyle, ze pociagnal wodze nakazujac konikowi cofniecie sie o kilka krokow. Wychylil sie nad elfka i nastawil ucha.
- Daj mi posluchac - szepnal cichutko; kilka kosmykow wysunelo sie z napretce skleconego warkocza i opadlo mu na twarz. Miodowe oczy patrzyly w dal i zdawalo sie ze nic nie widza, jednak jego uszy slyszaly. O wiele za duzo.
Brzeszczot wycofal siwka, wybral posrod bagnisk inna droge, boczna, po czym popedzil siska. Gdzies za nimi rozlegl sie donosny skrzek.
- Kurwa, ja nie wiem co to bylo, ale pierdole, wole nie sprawdzac. Bogowie wiedza co zyje na tych bagnach. Nie patrz na ogniki, sciagna cie w ton - przed nimi majaczyly nad woda blekitne i biale ogniste kule. Bylo ich z piec, zachowywaly sie jak zywe i rozumne. Niektorzy uwazali ze tak wlasnie bylo.

draumkona pisze...

Ściągnęła brwi. To co mówiła Szept... To zagrażało z kolei Lucienowi. A co jak co, tak jak magiczka chciała chronić swoich, tak i Iskra chciała chronić Cienia, nie ważne jak wielkim bublem by był.
- Nie miałam wyjścia. Mogliście wybrać bardziej dyskretne sposoby zaproszeń. Dowiedział się. Nie dało się go zbyć, a gdybym spróbowała, ściągnął by tu od razu całe Bractwo uznając, że coś mi grozi - warknęła zerkając kątem oka na drzwi sali, w których zniknęli mag i Wilk - A zostać też nie mogłam. Musiałam tu być. Bo o mój tyłek nigdy nikt nie dba, znowu by się mną wysłużyli, w końcu, ich Gon nie prześladuje. Nie oni musieli by ryzykować, a mieli by większośc Wirgińskich oddziałów z głowy - wiedziała o czym mówi, bo już raz próbowano wykorzystać ją w ten sposób, choć wtedy był to pomysł elfiej Starszyzny. Mieli ją poświęcić, wykorzystać Gona i upiory... Ale się nie udało. I Iskra wolała nie powtarzać znów tego rozdziału.
- Cienie i tak by się dowiedziały. Wilk jest wtyką, może niezbyt świadomą, ale jest. A Nieuch jest za dobry, żeby nie zauważyć pewnych rzeczy. - dodała po chwili uznając, że będzie to dobry argument. Zresztą, sama była Cieniem. Myśleli, że nie zdradzi?
I wtedy Iskra zdała sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego i bardzo niepokojącego. Zaczynała myśleć zupełnie tak, jak Lucien. Wszystko przestawało mieć znaczenie. Prócz Bractwa, rzecz jasna.

draumkona pisze...

- Skoro tak sądzisz, nie będę wyprowadzać cię z tego co uważasz za słuszne, a co nie - ale Szept już raczej tego nie słyszała. Odwróciła się i odeszła, pewnie szukać Luciena. Na razie wolała nie zaprzątać sobie głowy myślami odnośnie tego, co może się stać gdy go znajdzie.
Westchnęła głęboko przymykając oczy i opierając się o ścianę. Co ona ma teraz zrobić? Nie może go szukać, bo go zdemaskuje. Będzie musiała poczekać, aż sam przyjdzie... I postanowiła tak zrobić, więc nie dziwnym było, że wróciła do komnaty jaką miała z nim dzielić.
Zaś Wilk nie miał zamiaru iść grzecznie do komnaty. Wezwał Sacharissę, a ta zjawiła się niemalże natychmiast. Jednak miast prze-prowokującego stroju miała na sobie strój szary, co prawda idealnie skrojony i z lekkim dekoltem, ale nie rzucający się oczy niczym bogatym. Ot, szary strój podróżnika. Najwyraźniej elfce naprawdę zależało na ochronie władcy, bo od momentu wezwania nie opuściła go na krok.
- Cień na pewno nie podszył się pod nikogo, kto jest na sali - stwierdziła po chwili Sacharissa okręcając biały pukiel włosów wokół palca - Poszukałabym pośród straży, tam by się nadał.

draumkona pisze...

Wilk może i by umiał Szept przekonać, choć wątpił by nastąpiło to tak szybko jak życzył by sobie tego mag. Poza tym... Po co Szept miałaby siedzieć gdzieś w komnacie? Siedzenie w miejscu zwiększa ryzyko spotkania wroga. Lepiej niech chodzi z nimi, będą mieli ją na oku. A każda magia przyda się w starciu z Cieniem, który może i magiem wybitnym nie był, ale miał swoje zdolności. Poza tym, tyle lat w Bractwie też robiło swoje.
Podążył śladem swojej żony i maga, a Sacharissa cicho dreptała za nim. Po chwili poczuł delikatne muśnięcie obcej świadomości, która należała do jego przybocznej.
Mogę go poszukać w innej formie, jakieś cechy szczególne?
Wilk pomyślał najpierw, że jego przyboczna jest głupia, ale po chwili... Zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię.
- Cień jest skryty. Taki mruk, sopel lodu i samotnik. Jak go znam i jak znam... - zawahał się. Alastair, czy on wiedział kto przywiódł tu Cienia? - ... Jego techniki, to owinie się iluzją. I uważaj na cienie. - Sacharissa skinęła głową nieco zaskoczona, że sam Wilk wie tyle na temat Poszukiwacza, po czym zapachniało wodą morską i po chwili już śmigała po posadzce w postaci jaszczurki.

draumkona pisze...

Tak jak poprzednim razem, teraz Wilk miał podobne zdanie do Szept. Skrzyżował ręce na piersi i ani myślał ruszyć się z miejsca... Ale nagle pochłonęła go magia. Silna, wiążąca. Potężna.
Moc przerzuciła ich między korytarzami, pojawili się dokładnie w momencie, kiedy Cień pod iluzją ranił Sacharissę sztyletem, nacinając głęboko szyję elfki.
Wilk, chwilowo oszołomiony nie wiedział co ma zrobić. Jego przyboczna obficie krwawiła, niemalże umierała na posadzce, a oni mierzyli się wzrokiem. Cień najwyraźniej wiedział, że Wilk się zawaha. W końcu, ryzykowałby wszystkim. Nie przewidział tylko jednego. Że elf rzeczywiście wszystkim zaryzykuje, bo wyciągnął z rękawa sztylet i wezwał do siebie magię leczniczą użyczając jej Sacharissie.
Lecz nim cokolwiek się stało, rozległy się krzyki. Nie krzyki przyjazne, czy zwiastujące miłe zdarzenie. Krzyki przerażenie. Szczęk broni.
- WIRGIŃCZYCY! - krzyknął ktoś i nie skończył nawet, a umilkł. Żołnierze w barwach czerwieni i czerni pojawili się za Cieniem, wypełnili prawie że korytarz. To była zasadzka. Ktoś doniósł Escanorowi wcześniej.

draumkona pisze...

Szkoda jedynie, że Iskra ledwo usłyszała odgłosy walki, przebrała się i ruszyła na poszukiwania Cienia. Nie zostawi go tu, nie ma bata. A niech któryś z tych mądrali spróbuje mu coś zrobić... Nie daruje. A litości nie będzie.
Wilk nie zamierzał umykać gdzie pieprz rośnie, kiedy to magiczka życiem ryzykuje, ale jak wiadomo, los nie zawsze pozwala nam robić to co chcemy. Tak i jeden z Wirgińskich magów, rzucił jakimś niedbałym zaklęciem, a poleciał strop korytarza oddzielając jeden oddział od drugiego, a Wilk razem ze swoją przyboczną spadli o piętro niżej z paroma żołnierzami.
Elfki władca zaczął przeklinać. Po raz kolejny został nieco przysypany.
Tak jak Devril mógł szukać śmierci, tak Desmond szukał czegoś podobnego, bo nie opuścił boku arystokraty, tylko parł razem z nim naprzód. drzwi główne okazały się przyblokowane, na co Des zareagował dość agresywnie, bo natychmiast złożył dłonie i przetransmutował drewno drzwi w krzesło, które z trzaskiem spadło na posadzkę. Wparowali do środka, wprost w objęcia chaosu i śmierci.
- Al - wskazał alchemik dłonią na maga, który bronił się przed trzema żołnierzami. Bystre, ciemne oko alchemika dostrzegło jeszcze paru innych członków ruchu. Był Szakal, był Sid... Coś mu podpowiedziało, że najtrudniej będzie znaleźć elfich magów, którzy po prostu kochali wręcz zabijać Wirgińczyków, przynajmniej wedle zdania Desmonda.
Jeden z żołnierzy, spostrzegł ich, spostrzegł nowych intruzów, a, że jeden był w dodatku w czerwonym płaszczu... Jak widać, dobrze był poinformowany, ale oczy wroga miast zaciekłości wyrażać zaczęły nagle panikę. Wskazał na wyższy poziom, na schody nad nimi i krzyknął.
- Alchemicy! - i miał rację, choć niezbyt długo się nią nacieszył, bo pogłoga nagle przeformowała się pod nim w kolec przebijając go na wylot, a po chwili kafelki znów rozłożyły się posłusznie na posadzce, na którą zeskoczyło pięciu alchemików w czerwonych płaszczach. Każdy z wyhaftowanym Flamelem na plecach.

draumkona pisze...

Desmond robił co mógł, by jakoś odciąć Ala z Devrilem od rzeki żołnierzy jaka wlewała się korytarzami. Jeden z nich zamknął, drugim wylotem zajęli się alchemicy na wyższym szczeblu zaawansowania, którzy nie potrzebowali już kredy ni rysowania wzorów. Dopiero wtedy też zaczął się rozglądać szukając tej, która tu Brzask przywiodła.
- Gdzieś ty poszła... - mruknął pod nosem dokłądnie lustrując salę i walki. Ale Char jak nie widział, tak nie zobaczył.
Sama zaś Vetinari pognała na prawe skrzydło zamku, gdzie mieściła się większość komnat. Pech chciał, że i tam dotarli już Wirgińscy magowie, zakłócenia były silne, w dodatku, strop zawalił się jej prawie na głowę. I wtedy go zobaczyła. Człowiek, niewątpliwe. Ciemne oczy, ciemne włosy... I nie wiedzieć czemu, umysł podpowiedział, że jest to Poszukiwacz. A Poszukiwacz znaczyło wróg.
Posadzka znów się zatrzęsła, posypał się pył z sufitu, granitowy blok rzeźby runął na podłogę zrywając ją w dół, a ich oboje poraziło czyjeś zaklęcie. Char, szybko uziemiła magię znanym alchemikom sposobem i zabrała się do rzeczy korzystając z tego, że Cień jeszcze się zatacza i może niezbyt dobrze widzieć. Rzuciła się ku niemu, ale jednak nie doceniła go. Chwycił ją, poczuła ostrze noża przecinające skórę i materiał na brzuchu, ale i ona nie była mu dłużna, bo uderzyła go w nadgarstek wytrącając nóż. Pomógł jej także fakt, że podłoga znów zaczęła się trząśc i chybotać. I już kiedy miała wbić mu ten nóż w oko, podniosła spojrzenie. jej wzrok napotkał ciemne spojrzenie Cienia. A potem podłoga się zawaliła do wewnątrz ciągnąc ich oboje w dół.
Szept powinna sądzić, że została z wrogiem sama, ale nie tym razem. ktoś z dzikim wrzaskiem zeskoczył z niewielkiego balkoniku wewnątrz pałacu i wpakował się z hukiem na żołnierzy. To Ymir ze swoim toporem skoczył na żołnierzy jednego zabijając swoim ciężarem, a drugiego zacnym toporem.
- Ha, ludzkie ścierwa! - jak na krasnoluda podniósł się nadzwyczaj zwinnie, ale wrogów było zbyt wielu, więc zrównał się z Szept gotów nawet na śmierć.

draumkona pisze...

Desmond od razu dopadł do towarzyszy, przy okazji obezwładniając paru żołdaków. I miał pomysł, bo przecież starcie z Rzeźnikiem... To nie byle co i nie byle zabawa. Korzystając z chwili spokoju, przykucnął za Charkonem, złożył dłonie...
- Padnij! - wrzasnął na Devrila, a kiedy ten padł na ziemię, uwolnił wiedzę i przetransmutował kolejny kawałek podłogi, który z kolei zadziałał jak wyrzutnia, bo stojący na płytce Rzeźnik został wyrzucony w powietrze z takim impetem, że wybił szkło w oknie i poleciał w dół. Chwilę potem dało się słyszeć potworny krzyk. Niechybnie coś sobie złamał, a Des skrycie liczył, że obie nogi. No i może kręgosłup...
- Musimy się stąd zmyć. Natychmiast.
Charlotte, pogruchotana i krwawiąca, wygrzebała się spod gruzów i pyłu, kaszląc zawzięcie i przecierając załzawione oczy. Zataczała się, ale wiedziała, że musi Cienia dobić. I byłaby to zrobiła, gdyby nie fakt, że w tym momencie do pomieszczenia trafiła prawdziwa Iskra. Widząc wroga natychmiast sięgnęła magii, poraziła alchemiczkę magią, a ta bezwładnie opadła w kurz. Niestety, ale zaklęcie nie było zbyt dobrze złożone, bo furiatka się śpieszyła, poza tym, wciąż były obecne zakłócenia i oberwał również Lucien, a część czaru odbiła się od ściany i trafiła także Zhao powalając ją na posadzkę. Z góry zaś spadł większy kawał kamienia oddzielając dwójkę Cieni od Char.
- Się robi! - ryknął Ymir i na krótkich nózkach pognał za magiczką, jeszcze od czasu do czasu parując ciosy dosięgających go włóczni i pik. Ledwie wparowali za drzwi biblioteki, a pchnął ciężkie drzwi zatrzaskując je. Byli bezpieczni. Przynajmniej na razie.

draumkona pisze...

Desmond uśmiechnął się pod nosem i skoczył oknem. Błogosławiona magia i magowie, upadek był jak gdyby skoczył z babcinego okienka, z którego może był metr do ziemi. Nieco obtłukł sobie siedzenie, bo poleciał na tyłek, ale lepsze to, niż to co przeżywał teraz Rzeźnik. Des aż się skrzywił, bo Wirgińczyk miał obie nogi złamane i to otwarcie.
Iskra ocknęła się niedługo po tym, jak zrobił to Lucien. Dzwoniło jej w głowie od upadku i od porażenia magią.
- Następnym razem nie pchaj się do przeciwnika, który ma znacznie większy zapas szczęścia ze sobą - burknęła stając o własnych nogach. Czyżby Iskra sugerowało, że Cieniowi się wydawało, że to ona go próbowała zabić? A może to byłą zmyślna konspiracja mająca na celu zrobienie mu wody z mózgu?
Ymir zawiesił topór z powrotem na plecach i rozejrzał się po bibliotece. Stare budownictwo, elfia robota w wykończeniu, ale tunele kuły knurla. Mimo tego, nie znalazł widocznych dla krasnoludów oznak tajnego przejścia, czy wyjścia. Nic. Byli w przysłowiowej ciemnej dupie, z tą różnicą, że tu jednak było jasno.
- No to klops.

draumkona pisze...

Devril nie musiał wspominać o Vetinari, bo jak to zwykle bywa, przypomniała o sobie sama. Po tym jak udało się jej wygrzebać ponownie z gruzów, plując pyłem i ściskając ranę na brzuchu, przedarła się dolnymi tunelami do jakiegoś ogrodu. Tam też jednak już znaleźli się żołnierze, więc musiała wysilić się i stanąć z nimi do walki. Szczęściem, było tylko dziesięciu, a ona była dośc pomysłowa... Więc paru z nich nagle powpadało w dziury, które bez powodu nagle wytworzyły się w ziemi, innych dwóch związały korzenie drzewa, a jednego po prostu zarżnęła za pomocą sztyletu. I tak, biała od pyłu, czerwona od krwi i kasłająca Charlotte dotarła pod okna, z których od czasu do czasu ktoś skakał. I tam też dostrzegł ją Desmond, który bez słowa, wręcz od razu ruszył w jej kierunku. Już on jej przemówi do rozsądku i powie co myśli na temat takich eskapad.
- Bo go nie mam - burknęła w odpowiedzi - Ale tamta alchemiczka go miała i gdyby nie, byłaby cię zarżnęła jak cielaka - otrzepała się, strzepując z włosów pył i okruszki tunku - Zestarzałeś się, czy co, bo z ciebie dupa, nie Cień.
Zainteresowany całą sprawą Ymir podszedł do okna i byłby dostał zawału, bo smok przysiadł na dachu zamku, ogon owinął o jedną z wież i zajrzał do biblioteki, wielkie oko z pionową źrenicą przysuwając do okna przez które wyglądał krasnolud.
- Niech mnie Smednir na kowadło sadzi, kurwa, toć to smok! - i się przewrócił, na dupę klapsnął z niedowierzaniem patrząc na wielkie, smocze oko z ciekawością patrzące i na niego i na Szept.

draumkona pisze...

Charlotte, odczuwając wysoką irytację względem ilości pyłu, który miała chyba w każdym możliwym otworze wyjrzała przez okno, a równie zirytowany Desmond machnął ręką, co by uważała, kretynka jedna.
- Za tobą, głupia oślico! - ryknął tylko, a Vetinari obejrzała się, dostała czymś ciężkim w głowę i zatoczyła się wyklinając okrutnie. Chwilę potem, gdy odzyskała już zdolność chodzenia, rzuciła się na oprawcę z gołymi rękami dosłownie wydrapując mu oczy. Nieludzkie krzyki potoczyły się echem po korytarzu. Nie trzeba było długo czekać, aż przyjdzie pomoc. Nadbiegli z sąsiedniej komnaty, oderwali ją od niego i wyrzucili oknem. Charlotte uznała, że nawet jeśli teraz roztrzaska się o posadzkę to będzie to całkiem dobra śmierć. Szkoda tylko, że cholernie bolesna.
- Że co ja ci wciskam? - zatrzymała się, dłonie oparła na biodrach. Cień jej będzie tu kit wciskał, że ona mu kit wciska? Będzie tego. Zaraz popamięta.
- To, że się uderzyłeś o parę razy w główkę za dużo nie znaczy, że cię okłamuję, do cholery! Przez ciebie i twój zasrany upór straciłam przyjaciółkę! - to tyle w kwestii jak szybko z obrony przejść do ataku.
Ymir uśmiechnął się i chwilowo nawet zapomniał o tym, że ma lęk wysokości. A tamten skok z tarasiku, to był głupi, bohaterski wyczyn pod wpływem adrenaliny i tego miodu w manierce, co od Lofara kiedyś zakupił. Przeczesał ciemną brodę i otworzył jedno z okien - Na co czekamy?

draumkona pisze...

O dziwo, nie poczuła nagłej fali bólu, czy nawet czegoś, co powinno być dobrym przykładem dla umierania. Po prostu... Oklapła na trawnik i tyle. Ściągnęła brwi, bo coś tu jej nie paskowało. Znowu splunęła śliną zmieszaną z pyłem i z irytacją przetarła twarz rękawem.
- Ty głupia kretynko! - usłyszała tylko za sobą i podniosła się na łokciu, mrużąc oczy, bo słońce świeciło jej prosto w twarz.
- Sam jesteś głupi, Des. I pomóż mi wstać... Aua, ałałałałała - alchemik, zgodnie zresztą z jej prośbą pomógł jej się podnieść, ale rana po starciu z Cieniem dała jej się we znaki.
- Przynajmniej głowę masz jeszcze na karku.
- Raz mi spadła, musiałam przyszyć - odparowała, ale Des miał już na to przygotowany kontratak.
- Nie widzę szwów
- Boś ślepy - i dyskutuj tu z taką. Nic tylko zamknąć gdzieś w komnacie i nie wypuszczać.
- Właśnie jesteś ślepy i to cholernie, może pójdziesz do Białego, żeby ci nieco pomógł? - warknęła i dosżłoby chyba do rękoczynów, gdyby Lucien nie zapytał o smoka - A bo ja wiem, co to, mój smok? Pewnie się bał o takiego kretyna jak ty i przyleciał ratować ci dupsko.
Ymir trzymał się kurczowo wszystkiego. I wszystkich, wliczając w to zarówno smoka jak i Szept. Dotąd nikomu nie mówił o lęku wysokości, ale teraz...
- Czy ten smok nie powinien polecieć w dół, zamiast w górę? - pisnął jak mała dziewczynka, ludzka zresztą i mocniej chwycił się Szeptuchy.

draumkona pisze...

Na nic się zdały słowa maga, choć urwane i nieskońćzone, bo tak jak Szept konsekwentnie ignorowała Cienia, tak Charlotte ignorowała maga. Wciąż była zła.
- Flaków mi nie wypruł, przeżyję - stwierdziła obmacując zakrwawioną tkaninę na brzuchu. Dobrze też, że miała dobrą pamięc do głosów, bo byłaby go nie poznała. Wzdrygnęła się kiedy Alduin wylądował i wtedy też dotarło do niej, że z alchemików jest tu tylko ona i Desmond...
- Ja wracam - dokładnie te same słowa i dokładnie w tym samym momencie wypowiedziała vetinari. Przecież nie zostawi tam swoich ludzi na pewną śmierć. I już miała zamiar ruszyć z powrotem, do rozwalonych drzwi, ale wtedy wybiegła przez nie Sacharissa w przypalonym stroju. Zziajana, zdyszana, ledwo biedaczka oddech łapała. A Wilka nie było.
- Uspokój się - warknęła Iskra łapiąc Cienia za rękaw i szarpiąc. Jeszcze tego brakowało, żeby pośladki na smoka ładował. Jeszcze coś mu się stanie... - Słyszysz? Daj spokój kurwa mać!

draumkona pisze...

- I to jeszcze jak - burknęła Iskra krzyżując ręce na piersi. Nie był dla smoka miły, to niech teraz cierpi ze swoim wielkim ego i przewrażliwioną dumą.
- Ale... - zaczęła Char i już nawet miała szykowac się do kłótni, albo chociaż zaciętej argumentacji, kiedy oknem wyskoczył właśnie jeden z alchemików, zasapany, zakrwawiony, zasypany pyłem. I chyba tylko to powstrzymało Char od kłócenia się, bo natychmiast wyrwała się Devrilowi i pognała pomóc swojemu.
Sacharissa, ledwo żywa, wyprostowała się z trudem i łapiąc z trudem powietrze zdołąła wydyszeć
- Jest... Tu... - na więcej będą musieli poczekać, chyba, że im pokaże. Przynajmniej te słowa wystarczyły, by powstrzymać Szept przed włądowaniem się do zamku.
- Mam... Go... - i sięgnęła do kieszeni wyciągając z niej szarą ropuchę z krostami na grzbiecie. Ktoś tu sobie chyba robił żarty.

draumkona pisze...

Ropucha, całkiem zresztą mądrze patrząca, przekrzywiła łepek i zeskoczyła z dłoni swojej przybocznej. Byłby go Alduin spalił, ale ogień, ni wszelkie zagrożenia nie imały się tego stworzonka. Za to Sacharissa spektakularnie zemdlała padając w trawę.
- Ja nie mogę... - Iskra z fascunacją nie gorszą niż małego dziecka przykucnęła i dźgnęła ropuchę palcem - Ej, ona ma dwukolorowe oczy! - zauważyła, znów dźgając zwierzątko palcem. Wyglądało na to, że Lucien przestał ją interesować. Może powinien też być ropuchą? Albo może kaczuszką? I furiatka nie omieszkała nie wypowiedzieć tej mysli na głos - Lu, może ja ciebie w kaczuszkę zamienię?
Charlotte, prztargawszy alchemika pod portal zaczęła obserwować tą zbieraninę. Jakieś ropuchy, kaczki, smoki, Worgińczycy... To nie na jej rozum. Wrzuciła bezceremonialnie alchemika do portalu, a ten zgrzytnął dziwnie.
- Bierzcie tą ropuchę i idziemy! - wrzasnęła jeszcze mając nadzieję, że się posłuchają.

draumkona pisze...

Iskra nie podejrzewała, że cokolwiek może pójść nie tak. Nie przewidziała tez więc tego, że portal ich zniesie, przerzuci losowo. Zresztą, jej do szczęścia potrzebny był jedynie Cień. I chyba bogowie nie byli aż takimi dupkami, bo kiedy się obudziła, leżąc w mokrych liściach, gdzieś, gdzie było cholernie gorąco, spostrzegła najpierw Cienia, a potem dopiero ropuchę, która siedziała mu na twarzy. Żeby się tylko teraz nie obudził...
Nie zauważyła jeszcze, że nie są tu sami. Z nimi był jeszcze krasnoludzki król i alchemik Desmond.
*
Charlotte ocknęła się, czując w ustach piasek, którym omal nie zwymiotowała. Było jej cholernie gorąco. Poruszyła się delikatnie i zaraz poczuła rwanie w okolicy brzucha. Przewróciła się na plecy i delikatnie przesunęła dłonią po miejscu rany. Był oblepiona piaskiem... Czyli musi tu już leżeć ładny kawałek czasu. Żar lał się z nieba a ona nie miała siły nawet by pomysleć o innych. Zemdlała ponownie.

draumkona pisze...

Iskra sięgnęła po ropuchę, ale ta okazała się być nieco wybredną jeśli chodzi o towarzystwo i czmychnęła do kieszeni Ymira, który właśnie rozcierał obitą głowę.
- Gdzie my, na kamień jesteśmy?
- Tego to ja nie wiem... Pewnie jego wina - i tu lojalna żona Iskra wskazała Luciena, który otrzymał nieprzychylne spojrzenie od wszystkich (łącznie z ropuchą bezpiecznie skrytą w Ymirowej kieszeni)
- Tak czy inaczej - powiedział po chwili ciszy Desmond podnosząc się i otrzepując - Musimy jakoś się dostać do swoich. A żaden smok pewnie nie przyleci nam tu na pomoc, bo to przecież smok tej magiczki... - biedny alchemik, nie wiedział co mówi.
*
Charlotte ponownie ocknęła się w momencie, kiedy Alastair zaczął coś tłumaczyć, że nie wie co poszło nie tak, czy coś w ten deseń. Nad nimi, wysoko w górze kołowały sępy, co przyjęła z nieludzkim wręcz spokojem i obojętnością. Znowu miała wszędzie piasek.
- Pustynia... - wychrypiała plując piaskiem i pyłem z zamku - Są trzy możliwości. Jesteśmy gdzieś w Keronii. To było by miłe. Druga, nieco mniej przyjemna, jesteśmy w Quinghenie. A trzecia, najmniej przyjemna... - tego chyba nie musiała wypowiadać na głos. Nikt jej znany nie chciał dobrowolnie czy też nie trafić na wielką pustynię w Wirginii. Stamtąd nie było ucieczki. Patelnia.

draumkona pisze...

Iskra, która dopiero teraz spostrzegła leżącą na ziemi magiczkę, przykucnęła obok i szturchnęła ją. Niestety, bez żadnej widocznej reakcji.
- A ja to bym wam coś powiedział... - zaczął Ymir niezbyt pewnym tonem, ale Iskra uciszyła go machnięciem dłoni.
- Naprawdę chciałbym coś powiedzieć...
- Cicho
- To ja spierdalam na drzewo a wy się bawcie - i jak powiedział, tak zrobił, a w jego ślady poszedł alchemik. Najwyraźniej coś musieli zobaczyć... I z tą myślą elfka rozejrzała się. I nieomal umarła na zawał, kiedy ujrzała wielkiego, dwunożnego jaszczura, który radośnie kłapał zębami i się im przyglądał.
- Kurwa.
*
Char posłusznie podwinęła koszulę ukazując Szept paskudne cięcie po Lucienowym sztylecie. Rana była zabrudzona, oblepiona piaskiem i nawet zaczęła już ropieć, na co Vetinari zareagowała soczystym przekleństwem.
- Ja mam... - urwała, poszperała po kieszeniach i znalazła kostkę cukru - Na więcej liczyć nie można - posłała przepraszające spojrzenie Devrilowi, jakby go miała tym zawieźć, albo co. Bo co jak co, Charlotte nie chciała nikogo zawodzić. Zwłaszcza zaś nie jego.

draumkona pisze...

Lucien może i uciekł, może i kazał jej wleźć na drzewo, ale ona przyjaciela tak zostawiać nie zamierzała. Dopadła do krasnoluda i własnymi rękami wspięła się z nim na drzewo, krzycząc i kląc ile wlezie, co by się trzymał i nie marudził, bo to on tu waży tyle ile mały garnizonik.
Desmond, widząc co się święci, miał zamiar uciekać sam. Ale kiedy miał już wdrapywac się na drzewo od drugiej strony, pomyślał, że zostawiać tak tą magiczkę... Może być potem przydatna. NAwet bardzo. Niewiele więc myśląc, zabrał i ją na gruby konar, daleko poza zasięgiem ostrych ząbków jaszczura.
Zaś sam zainteresowany pojął w końcu, że uciekła mu kolacja. Wydał z siebie przeraźliwy ryk, a ptaki z drzew odleciały z głośnym jazgotem i ruszył w kierunku schronienia z zamiarem... Najprawdopodobniej wdrapania się, choć Iskra nie sądziła, że to mu się uda.
*
- To oczywiste. Ktoś już tylko na to czeka - i tu Char wskazała palcem kołujące sępiszony. Rozejrzała się tez wokół, jakby szukała czegokolwiek innego niż piasku. Rozpacz miała niemal wymalowaną w oczach. Zginą tu.
Chociaż... Nie, zaraz, nie zginą. Vetinari popatrzyła na swoje brudne dłonie i zaczęła pracować móżdżkiem. Co prawda, przegrzany, odwodniony i niedożywiony nie był zbyt dobrym kompanem do myślenia, ale lepsze to niż nic.
Wnioski wysnute po chwili były jednak zatrważające. Nie zrobi nic z piasku, chyba, że jakieś piaskowe iglo, w którym mogliby się schronić. W dzień pewnie będzie tam duchota i skwar, ale w nocy ciepło powinno utrzymac się choć na minimalnym poziomie. Jak jeszcze się przytulą, to powinni przeżyć... Szkoda tylko, że nie mają wody.
- Mogę zmienić strukturę piasku... Wyjdzie z tego taki jakby domek, albo coś. Ale nic więcej nie zdziałam... Za mało materiału - teoretycznie, mogłaby spróbować przetransmutować piasek w wodę i jedzenie. Ale, jak każdy alchemik, wiedziała czym to grozi. Było to złamanie jednej z podstawowych zasad - aby coś uzyskać, należy w zamian poświęcić coś o tej samej wartości. Z pół litra wody mogła zrobić pół litra wina. Z metalu mogła zrobić miecz o skomplikowanych zdobieniach. Jednak z piasku nie mogła robić wody. Chyba, że miałaby ochotę na zobaczenie tego, czego nikt nie powinien oglądać. I nie wiedziała, czy by to przeżyła. Kiedyś przecież popełniła już takie wykroczenie. Było jednak ono małe, co równało się utracie jednej nerki... Od tamtej pory też potrafiła transmutować bez wzoru, jedynie ze złożeniem rąk. Ale brak jednej nerki... Znów spojrzała w słońce. Będzie tutaj najsłabszym ogniwem, szlaczek. A na ponowne zobaczenie TEGO nie miała ochoty.
Zostawały jedynie zamki z piasku.

Nefryt pisze...

[Hah, ja też go lubię *szczerzy się do monitora* :D A co do pomocy - jest tak roztrzepany, że chyba go nikt nie będzie podejrzewał o węszenie xD

Hm, to teraz pytanie, na co się zdecydować w drugiej grupie... Bo ja nie wiem. Obu lubię :) Nef na racjonalistkę się raczej nie nadaje, choć i tak chyba spoważniała od "wizyty" w Kansas. Kurczę, nie wiem. Decyduj. Losuj, albo coś ;P

I to się nazywa brak pomysłów? :D To wiesz co, może jednak zrobić kawałek tego rejsu? Bo brzmi ciekawie, a wątku na wodzie jeszcze tu nie miałam :)

Pomysł z audiencji wydaje mi się dobry, chociaż na razie jeszcze się miotam z pewnym felernym tekstem do zakładek :/ I z notką. Połowę, ta o Nefryt, już mam. Chciałam jeszcze o Shelu, ale coś mi nie idzie, stanęło w martwym punkcie i koniec. Aż nie wiem, czy to lenistwo, czy co?

Menu chciałam wrzucić z gotowymi zakładkami, co nie znaczy, że taki układ będzie musiał zostać. Pomyślałam, że lepiej będzie widać na "gotowym", niż w tabeli. Mam nadzieję, że nikt się na mnie nie wkurzy za takie zmiany.

Co do sesji - najpierw zawsze był dość ogólny zamysł. Potem dawałam ogłoszenie. Jak już wiedziałam, kto się zapisze, zaczynałam się zastanawiać, jak wpleść w przygodę poszczególne postacie. Starałam się też wymyślić chociaż po jednym momencie, w którym każda z postaci będzie mogła być "w centrum", wykazać się. Na tym etapie zaczynałam pisać taki niepełny scenariusz - dokładnie planowałam początek, spora część tych planów to teksty wprowadzające, które wygładzone publikowałam. Resztę sesji notowałam na luźnych kartkach, jako pomysły na różne sceny, nawet nie po kolei. I notowałam kilka wariantów zakończenia całej kampanii. ]

draumkona pisze...

Iskra pisnęła przerażona wygłupami Luciena i czym prędzej ześlizgnęła się niżej, co by mu pomóc wdrapać się z ta nogą wyżej.
- Uważaj! - usłyszała za sobą, a krzykaczem był Ymir. Chwilę potem, przez własną nieuwagę, poczuła jak ostry, długi pazur przeorał jej łydkę. Zdusiła krzyk.
- Ja mu zaraz... - i już miała sięgać po magię, już chciała szykować salwę ognia z powietrza, ale... Magii nie było. Nie było z czego czerpać, ani jak. Moc był nieuchwytna, jak już myślała, że w końcu ją ma, to ta wyślizgała się jej spomiędzy szczelnych objęć umysłu i umykała w las.
- Kurwa... - jaszczur zaczął biegać wokół drzewa, najwyraźniej tyle krwi starczyło by już dostał szału. Byle by tylko nie zawołał kolegów.
*
Char podniosła się, dłonią przesunęła po ranie, a kiedy doszło do niej, że ropa nic złego, świat się nie wali, a potem pewnie Szept ją i tak dorwie i nie da tak chodzić, opuściła koszulkę i rozejrzała się, nieco czujniej. Piasek. Wszędzie. Wydmy, piaszczyste pagórki... Żadnego cienia. Przeszła parę kroków uważnie obserwując podłoże. W końcu, nie każdy piasek będzie dobry do zmorfowania... Czegokolwiek. I wtedy też, genialny móżdżek podsunął kolejny wymysł.
- Szept... Mówiłaś coś o tej wodzie podziemnej? - obejrzała się na magiczkę grzebiąc stopą w piasku - Morfując piasek do pożądanego kształtu, mogę sięgnąć głębszych warstw, bo inaczej wszystko się rozleci... Wtedy też łatwiej byłoby wam chyba sięgnąć wody... - przykucnęła składając dłonie, przyłożyła je do piasku, chwila ciszy, a potem nastąpiła transmutacja, która zwykle objawiała się tym, że dłonie alchemiczki owijały cienkie błyskawice. Po chwili miała przed sobą niewielki kopczyk na razie nie przypominający nic szczególnego. Ale się trzymał. Suchy podmuch wiatru go nie rozwiał, co świadczyło o tym, że musi być tam choć trochę wody, by spajać piasek.
- Da radę coś z tego wyciągnąć?

draumkona pisze...

Iskra pomyślała, że Cień chyba na głowę upadł. Nie będą tu nikogo rzucać jaszczurowi. Wyjdą stąd w takim skłądzie jak tu trafili i może to mu się podobać, albo i nie, ona swoje wie i nie zamierza z nim dyskutować.
I wtedy Lucien spadł, a elfka o mało nie padła na zawał
- TY KRETYNIE! - otrzymał tylko jej mąż jako pocieszenie i słowa otuchy, a przerażona furiatka natychmiast zaczęła analizować sytuację. Jak ona ma mu u cholery pomóc, skoro magia tu nie działa?
- Uciekaj! - krzyczeli na przemian alchemik i Ymir, ale chyba Lucien o tym wiedział. Krasnolud nawet rzucił własnym toporem w monstrum, ale to je tylko bardziej rozwścieczyło, bo ostry i ciężki topór wbił się w jego udo i nie chciał wypaść.
Iskra nie widząc lepszego sposobu, rzuciła w gada wężem, może go ukąsi jakoś, albo co. Ktoś tu tracił nad sobą panowanie.
*
Tak jak magiczka żałowała, że ma na sobie suknię, tak Charlotte wyklinała swój luźny strój włóczęgi. Owszem, był wygodny i przydatny i nawet wyglądała w nim dobrze, ale nie był dostosowany do pustynnych klimatów. Nie minęło dużo czasu, a już pozbyła się płaszcza. Siedząc w schronieniu, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku zaczęła drzeć płaszcz na spore pasy, tak by dla każdego starczyło na okrycie głowy. A, że miała znajomości z Szarymi Grzywami, to i potrafiła nawet sklecić turban. I ani się magiczka obejrzała, została napadnięta przez alchemiczkę, która z zaciętym wyrazem twarzy zaczęła majstrować przy jej głowie usiłując zrobić turban dla magiczki.

draumkona pisze...

Kiedy tylko Lucien zniknął jej z oczu, Iskra sądziła, że zaraz za nim pobiegnie, zabije tą jaszczurę choćby i gołymi rękoma, ale nie. Chwycił ją Ymir, mocno trzymając wyrywającą się furiatkę, ale i tak w ostateczności skapitulował, kiedy dostał między nogi, a elfka widząc odchodzącą jaszczurkę po prostu nie wytrzymała. Wyrwała się do przodu, idąc dokłądnym śladem Cienia. Mogło ją coś zeżreć? Nie ważne? Mogło złapać i zadusić? A co tam.
Ześlizgnęła się po spadzie, przy okazji przewracając i obijając, ale w końcu znalazła się przy nim.
- Lu... - zaczęła dotykając twarzy Poszukiwacza, sprawdzając, czy aby na pewno to tętno to nei złudzenie i, że wciąż żyje. Co ona by zrobiła gdyby zmarł?
*
- Quinghena... - mruknęła Charlotte wstając i tym razem to ona opuściła schronienie. Plemię Szarych Grzyw pochodziło i mieszkało wciąż na pustyni Quingheńskiej. Znając ich zwyczaje wiedziała, że gdzieniegdzie, w jaskiniach pozostawiają wielbłądy z wodą i jedzeniem, by ułatwić swoim podróż. Wiedziała także, jak taką jaskinię znaleźć. Wróciła do schronienia z pewnym planem.
- Skoro Quinghena, to możemy spróbować iść nieco bardziej na zachód... Co prawda droga do wybrzeża się wydłuży, ale wiem jak znaleźć małe jaskinie z żywnością i wodą Szarych Grzyw. - szkoda jedynie, że kryjówki tego plemienia upodobali sobie łowcy niewolników. Szczególnie jedną, tą, gdzie ostatnio łapali najwięcej ludzi, których zwabiło tam pragnienie i głód.

Silva pisze...

Najemnik był zaniepokojony. Nigdy nie przepadał za bagnami Cebra; tu wystarczył jeden krok, aby wciągnęły moczary i jadąc wąską ścieżką w burej wodzie dostrzec można było unoszące się w niej ciała, jak żywe, jakby śpiące, mające zbudzić się przy lekkim dotknięciu, czy szumie zburzonej przez przypadek wody. Dotyk topielca niósł śmierć, był nieobliczalny jak bagna. Kiedy patrzyły na ciebie martwe oczy, które przecież nie powinny widzieć, należało uciekać; ręka, która sięgnie po żywego wciągnie go pod wodę i utuli do piersi niosąc śmierć.
Bagna Cebra miały jeden plus: pogoń zgubić tu łatwo, bo albo zeżre ją jakiś stwór, albo straci się drogę pośród mokradeł.
- Tylko komar - odpowiedział z uśmiechem i na długie elfie uszy i spięte włosy uzdrowicielki, naciągnął kaptur płaszcza. - O, teraz już nic nie widzisz - wolał jej nie opowiadać o zasłyszanych historiach na temat bagien, tych prawdziwych i wyssanych z palca bzdur. Sam widział tu kiedyś coś, co przypominało latającego jaszczura. Kiedyś wspomniano mu o udręczonych wendigo, ktoś mówił o podnoszących się z wody trupach, o wampirach, czy nawet zjawach unoszących się nad wodą.
- Na równinie jest krąg. Taki magiczny. Chroni ludzi i ciągle się odnawia, nie wiadomo jak. Podobno robi to upadły mag, który próbuje odkupić swoje winy - najemnik kichnął, wysmarkał gdzieś na bok, bo mu do nosa mucha wleciała - Kicham przy nim jak przy naszej magiczce. Przydaje się. Dotrzyj do równiny, a będziesz bezpieczna. Nocą te bagniska to kurewskie miejsce - Brzeszczot najwyraźniej, całkiem nieświadomie, zaczął uczyć uzdrowicielkę, jak sobie radzić w terenie. - To dobre miejsce dla łowców potworów. Chciałem kiedyś takim zostać.

draumkona pisze...

Z lękiem spojrzała tam, gdzie wcześniej podążył wzrok Cienia. Gdzie była skarpa? Niech to szlag...
Z tym samym kłopotem borykali się teraz Desmond z Ymirem. Grzebali w krzakach, bo słychać było, że ktoś się turla, że nawet spadł i o coś uderzył. Ale śladu po spadzie nie było.
- Puszcza się zmienia... - mruknęła Sacharissa, która miała wielkiego siniaka na czole, ale była już przytomna. Skołtunione, białe pasma włosów z wplątanymi w nie liśćmi nadawały jej nieco żałosnego wyglądu.
- Nie powinieneś jej puszczać - stwierdził bardzo logicznie alchemik, przez co otrzymał od Ymira nieprzychylne spojrzenie.
- Trzeba ich znaleźć - podsumowała ropucha z kieszeni krasnoluda. I tak też ruszyli przed siebie.
Iskra przyjrzała się niepewnie Lucienowi - Musisz jakoś obwiązać tą ranę... Reszta nie jest taka groźna... Chyba... - z sekundy na sekudnę zaczynała coraz bardziej wątpić w to, czy przeżyją tą przygodę. Zapowiadało się nieciekawie.
*
Skinęła głową usiłując zachować profesjonalny wyraz twarzy, ale w świetle tego, iż sam Devril się z nią zgodził było to dość trudne. Spróbowała nakazać sobie spokój, aż w końcu zrezygnowana usiadła na swoim poprzednim miejscu, obok Szeptuchy, co by się nie wydało, że się dziwnie zachowuje. Choć zawsze mogła spróbować zwalić to na słońce, brak jedzenia, czy cokolwiek innego. Westchnęła raz jeszcze, ukosem przyjrzała się arystokracie. Spoglądał w niebo. Zapewne myślami był u Tropicieli. I przy niej.
- Trzeba wypocząć - zwróciła się do magiczki sugerując, że powinny iśc spać. I to najlepiej jak najbliżej siebie, co by ciepła nie potracić. Bo o tuleniu się do Alastaira nie było mowy.

Silva pisze...

- Ugryzł cię komar. Bogowie, czy w tej waszej puszczy dzikusów nie macie komarów? Komar cię nie zje - najemnik westchnął, dochodząc do wniosku, że gdyby uzdrowicielki nie znał, nigdy by nie powiedział, że magiczka jest jej rodziną. Krew z krwi, więzy rodowe? Bogowie, jedna pchała paluch między drzwi z premedytacją, a druga te drzwi obchodziła dookoła, nadkładając drogi.
- Nie mogłabyś zabijać potworów - stało się też tak, że Brzeszczot spotykając na swojej drodze ludzi, których spotkał, sam nie został łowcą. Czasami tego żałował, czasami dziękował Losowi za to, co ma. Jako najemnik też zdarza mu się polować na bestie, ale nie jest w tym tak dobry i biegły jak szkoleni do tego zajęcia latami łowcy. Darowi ostatnio za dobrze wychodziło zabijanie ludzi.

draumkona pisze...

Elfka pobiegła ku znajomkom zostawiając Cienia na chwilę samego, po czym wróciła po niego i z czystej uprzejmości doholowała go do reszty. Sama swoją zranioną łydkę obwiązała kawałkiem własnej koszuli, przez co teraz alchemik i Ymir mogli podziwiać sporą część elfiego brzucha, który wcale taki brzydki nie był, a i nawet kawałek tatuażu było widać.
- Skrzek - powiedziała ropucha nie do końca wczuwają się w swoją rolę, bo ropuchy nie robiły nigdy "skrzek". A co dopiero, mówiły tę kwestię.
- Alchemik - zwróciłą się do niego Iskra.
- Jack. Jestem Jack. - przedstawił się fałszywym imieniem Desmond.
- Wleź na drzewo... Zobacz jakąś ścieżkę, cokolwiek...
A alchemik jak chciała, tak zrobił.
*
Charlotte udawała już, że śpi, żeby nie posłać Szept dziwnego spojrzenia. Cholera, to ona powinna dostać to futerko! I choć wszystko w Char się ze sobą chwilowo sprzeczało i wołało o pomstę do nieba, zachowała kamienną twarz bardzo przkonująco udając sen, który zresztą niedługo po tym incydencie nadszedł.
Wraz zaś ze świtem rozpoczęli wędrówkę, gdzie prowadziła ona sama. W końcu, tylko ona znała sposoby chowania wielbłądów i wskazówki, jak wszystko znaleźć.

draumkona pisze...

Desmond nie złaził z drzewa. Uznał, że skoro las się zmienia, to może zaraz pokaże mu ścieżkę, cokolwiek... Nie wziął jednak pod uwagę faktu, że jak pokaże, to i może ją zmienić.
Wilk zaś, zmieniony w ropuchę, zaczął się czuć dziwnie. Był oślizgły i wciąz nie wiedział jakie odgłosy wydaje ropucha.
- Kum kum? - spróbował, a Ymir zajrzał do kieszeni.
- Niezbyt, ale próbuj dalej, może kogoś na to nabierzesz - i wyszczerzył się krasnoludzki król, a to gdyby żaba mogła mrużyć oczy, to zapewne by to teraz zrobiła.
- Widzisz coś? - zawołała w końcu znudzona czekaniem i bezczynnością Iskra.
- Jest ścieżka! - dobiegło ją z góry, a wkrótce potem pokazał się alchemik - Musimy iść na południe, tam widziałem jakąś dróżkę...
*
Charlotte słysząc te jakże bezpodstawne pomówienia i domysły aż spąsowiała po czubki szpiczastych uszu.
- Mi? Na nim? Proszę cię - parsknęła, jak gdyby ktoś opowiedział jej zacny żart i mimowolnie przyśpieszyła kroku. Ale magiczki nie dało się tak łatwo zniechęcić. Poza tym, zainteresowało ją stwierdzenie, że zna to uczucie.
- To może mi opowiesz? - zapytała, a choć pytanie mogło wydać się pretensjonalne i ironiczne, to takie nie było. Char po prostu próbowała wszystkiego, co by oddaliło tok rozmowy od niej i jej uczuć względem Devrila.

draumkona pisze...

Desmond zszedł i się otrzepał spoglądając po grupie. Miał dwie magiczki, których magia opuściła... Rannego człowieka, krasnoluda i ropuchę, która próbowała zachowywać się jak ropucha, choć niezbyt jej to wychodziło.
Ruszył przodem uznając, że skoro on ścieżkę widział, to on pewnie ich stąd wyprowadzi.
Zaś w lesie całkiem szybko robiło się ciemno, spod liści wielkości konia wyfrunęły wielkie świetliki. Przynajmniej było coś widać...
- Kum kum?
*
Westchnęła. Może i widział w niej kobietę, na pewno widział, bo przecież ze sobą spali, co prawda to był przypadek...
- Problem w tym, że on już kogoś... - nie wiedziała, czy wolno jej o tym mówić, ale przecież Neris nic nie mówił, że to tajemnica. Ani Devril - Jego ukochana umarła. A on ciągle wraca do niej myślami. Ciągle jest przy niej duchem... - urwała nie wiedząc za bardzo co mogłaby powiedzieć dalej. Sprawa byłą stracona przynajniej z jej punktu widzenia. Znała wielkośc sentymentu do zmarłych, a co dopiero, jeśli kochałeś tę osobę...
- To stracona sprawa, Szept. Nie ma szczęśliwego zakończenia, jak u ciebie.

draumkona pisze...

Iskra zamarła, podobnie i reszta kompanii. Ymir czuł się bez topora wręcz nagi, a Desmond bez alchemii bezbronny.
- Racja - pisnęła elfka i czym prędzej czmychnęła na jedno z okazalszych drzew, gdzie gałęzie były grubsze i nieco bardziej rozłożyste. Potem pomogła wdrapać się Lucienowi i reszcie.
- Mam nadzieję, że dożyjemy świtu... - a co dopiero mówić o końcu drogi.
*
Pokręciła głową. Po prostu dla niej oczywistym było, że skoro zna uczucia towarzyszące jej teraz, a mężem jej jest Wilk... To chyba skończyło się to dobrze. Bo ona sama na przykład nie wyszła by za nikogo innego... Ale znów zapędziła się myślami za daleko. Zdecydowanie łatwiej było się skupić na misji. Wielbłądy. Szare Grzywy. Musi ich doprowadzić.
Szli do samego zmierzchu, aż do momentu, kiedy słońce schowało się za wydmami i skałkami. Dopiero wtedy Char zauważyła tropy jakie zostawić mogli jedynie Szarzy.
- Już blisko...
Waleed Ramadan był łowcą niewolników. Od kiedy podbił plemię Szarych Grzyw i sprzedał ich kobiety za zacną cenę na targu, postanowił więcej dowiedzieć się o ich zwyczajach. Wiedział o małych jaskiniach, wiedział także i o wtykach gdzieniegdzie na pustyni. Przekupił wszystkich, wstawił swoich ludzi i czujki do jakiń. Nic nie mogło mu umknąć, w końcu jego zyskiem byli ludzie błądzący po pustyni.
Waleed był znanym i szanowanym łowcą. A jego najlepsze żniwa miały dopiero nadejść.
Charlotte doprowadziła ich w końcu do jaskini. Ciemnej, w dodatku pachniało w niej wilgotną sierścią, ale znaleźli tam około dziesięciu wielbłądów, juki i bukłaki z wodą, skrzętnie ukryte pod palmowymi, suchymi liśćmi.
Niepokój jednak nie opuszczał jej, nawet kiedy Alastaira położono spać, a każdy z pozostałych zajął się sobą. Wyszła na zewnątrz i zaczęła lustrować okolicę wzrokiem. Skąd dziwne przeczucia? Przecież to była jaskini Szarych Grzyw. Nic im tu nie grozi. Spojrzała jeszcze raz w niebo. Nic im tu nie grozi...

draumkona pisze...

Iskra miała ochotę płakać. Jakieś jaszczury ucztowały pod ich drzewem, wesoło darły mięso i się obżerały, kiedy ona głodowała. Poza tym, gdzieś tam zostały dzieci... Co się z nimi stanie jak nie wrócą? Elfka zanurzyła się w ponurych myślach.
Desmond z kolei był raczej optymistą. Nie mogli spać? To ugadał się z krasnoludem i zaczęli grać w karty, bo co innego robić, kiedy jakąs zwierzynę ci pod nosem rozrywają. Lepiej o tym nie myśleć. Lepiej nie myśleć, że to mogłeś być ty...
*
Charlotte obudziła się wręcz błyskawicznie. Spodziewała się jednak Grzyw, a nie... Znała tych ludzi. Zaklęła szpetnie, zerwała się na równe nogi i od razu złożyła dłonie. Ci nie znali alchemii, to dało jej nieco czasu. Z podłoża, z żywej skały nagle wyskoczył kolec, który przeszył jednego z ludzi. Nie zmieniło to faktu, że było ich zbyt wielu. Szybko ją otoczyli sycząc i klnąc po swojemu, jakby osaczali dziką zwierzynę. Dostała płazem miecza po udzie.
- Dalnoaha daleey the este khey'luki - warknęła, a ciemnoskórzy bandyci zdziwili się, że biała zna ich język. Nie zmieniało to jednak faktu, że groźby jakoby mieli upiec się żywcem na słońcu nie były dla nich zbyt przekonujące. Jeden z nich korzystając z tego, że go nie przyuważyła, dopadł do niej od tyłu, oplatając rękoma. Spotkała go jednak niemiła niespodzianka, bo i tak Charlotte przemorfowała znów podłoże, napastnik sapnął, jęknął, a wtedy towarzysze rzucili się na nią we czterech. Rzucała się, gryzła i kopała, ale nie pomogło to wcale, a wcale. Dostała w głowę drewnianą pałką i to był koniec buntów. Charlotte zemdlała, ze skroni lała się krew. Związali ją i załadowali na wielbłąda.
- Waleed siad'ra - powiedział jeden, pakując na wielbłąda Szept. Inny wzruszył ramionami. Niewolnicy zawsze bywali bardziej buntowniczy, albo i mniej. To, że tamta biała zabiła jednego i drugiego raniła... Powinni ją za to zabić, a tylko nabili jej guza. A ta krew... Zmyje się. Waleed nie będzie miał o co być zły. To byłą dobra robota.

draumkona pisze...

W ślad za Cieniem zsunęła się Iskra, za nią magiczka i pozostałych dwoje. Desmond wiedział, że coś tu nie gra. Zapamiętał dokładnie, że ścieżka biegła na południe, nie zaś na wschód... Uważnie przyjrzał się drodze, ale po chwili zmęczony umysł doszedł do wniosku, że w ciemnościach musiał się pomylić i tylko mu się wydaje.
- Musimy ruszać... - nikt nie zwrócił uwagi na Cienia, chyba tylko Iskra nieco na niego poczekała. Jej rana nie wyglądała lepiej, ale wolała milczeć. jeszcze brakowało tego, żeby się zamartwił na śmierć.
*
Char obudziła się dopiero wtedy, gdy ściągnięto ją z wielbłąda i ściągnięto opaskę z oczu. Cholernie bolała ją głowa i szumiało. W dodatku, pragnienie i głód... otumanioną i bezbronną zaprowadzili wraz z Szept kawałek dalej, do jednej z prowizorycznych chatek z trzcin i słomy. Tam z kolei czekał na nie Waleed. Był ciemnoskóry, dobrze zbudowany z charakterystyczną blizną w kształcie półksięzyca pod okiem. Wymienił parę zdań z ich oprawcą i go odprawił. Potem, kiedy został z nimi sam, przyjrzał się im uważnie.
- No proszę. Dwie białe elfki. Dużo będziecie warte na targu - powiedział w mowie wspólnej okrążając je i łowiąc czujnym wzrokiem każdy szczegół. Z daleka potrafił rozpoznać także dziewice i inne niewiniątka. Te nimi nie były. Jedna, choć z raną na skroni i otępiałym spojrzeniem, zdołała zabić jednego z jego ludzi i ranić drugiego. Druga patrzyła może i niezbyt hardo, ale coś dziwnego czaiło się w spojrzeniu... Waleed wiedział, że takich spojrzeń, ani takiej odwagi dziewice nie mają. Nie w obliczu bandy facetów. Brudnych i spragnionych bliskości.

Silva pisze...

- A ty nie mówiłbyś czegoś, o czym nie masz pojęcia.
No to się najemnik nieco obruszył.
- Za to ty kłapiesz dziobem, jakbyś wiedziała, jak to kurwa jest być pierdolonym mieszańcem - Dar zeskoczył z siwka. Ścieżyna, którą dreptał konik była na tyle szeroka i stabilna, że mógł iść przodem, trzymając wodze. Dookoła rosły karłowate drzewka pozbawione liści, za to uzbrojone w kolce, powykrzywiane i wypaczone; korzenie zagłębione były w wodzie, ponad nią wystawały tylko gałęzie w większości żywe i ruchliwe, łapiące pożywienie, z którego wysysały soki. Ścieżek było tu wiele, ale zdawało się, że najemnik wie gdzie i kiedy ma skręcić, omijając boczne odnóżki prowadzące w większości na manowce lub w paszcze ukrytych pod powierzchnią wody potworów.
Siwek zastrzygł nerwowo uszami.
- Spokojnie, to tylko szum wiatru - Brzeszczot poklepał uspokajająco konika po łbie i poprowadził go prawą ścieżyną; krajobraz właściwie się nie zmieniał, dlatego na bagnach Cebra łatwo dało się zgubić. Był jednak sposób, aby utrzymać właściwą ścieżkę. - Nie da się tutaj kierować gwiazdami - nieba nawet nie było widać; zasłaniała je gęsta mgła wisząca nad bagnami - Ja kieruję się słuchem. Dolina jest dziwna. Wiatr wpada do niej z czterech stron, przez cztery przejścia, których należy szukać, by tu wejść lub wyjść. Reszta dróg niesie śmierć. Każde wejście brzmi inaczej, kiedy prześlizguje się przez nie wiatr - wybuch najemnika szybko minął, ale w jego wykonaniu było to tylko zwykłe, całkiem ludzkie, odpyskowanie podyktowane przez nerwy. Konika prowadził pewnie, ale były momenty, kiedy musiał zastanowić się chwilę gdzie iść. - Na bagnach wszystko jest zmienne. Jeżeli nie ma się pewności, gdzie iść, lepiej zaczekać i upewnić się.

draumkona pisze...

Ten, który je tu przywiódł gwizdnął i zaraz zjawił się pomocnik. Char, przysłuchując się ich mowie wywnioskowała jedno - nie jest dobrze.
Jeden z nich, Hatasz miał na imię z tego co zrozumiała, związał jej ręce. Mocno, tak, że miała wrażenie iż zaraz popękają jej nadgarstki. Nie było mowy o najmniejszym ruchu, a co dopiero złożeniu dłoni do transmutacji. Chwilę potem wywleczono ją na zewnątrz, a Char spojrzała za siebie, na Szept. I chyba dopiero wtedy zaczęła nieco panikować. Nie spodziewała się, że od razu się za nie wezmą...
Potem poczuła błyskawicę bólu na plecach i aż się szarpnęła, ale nic to nie dało. Hatasz trzymał ją za mocno. Obejrzała się ponownie. Pomiędzy chatkami stał wysoki i barczysty czarnoskóry z batem w ręce. Batem, którym przed chwilą dostała po plecach.
Zamachnął się znów... Odwróciła głowę przyjmując uderzenie bez słowa skargi czy pisku. Nie da im tej satysfakcji. Ale to z kolei nie spodobało się Hataszowi. Chwycił ją za włosy odciągając głowę w tył i coś warknął, nie zrozumiałą nawet co. Splunęła mu w twarz i otrzymała uderzenie w policzek. Chwilę potem znów poczuła bat na plecach i ciepłą strużkę krwi spływającą po plecach.
Trzy baty wystarczy, postanowił Waleed. A potem z publicznego placu zawleczono ją do jednej z chatek...

draumkona pisze...

Vetinari pojawiła się pod koniec dnia, kiedy słońce schowało się już za horyzontem, a obóz oświetlały liche pochodnie z trzcin i namokłych oliwą szmat. Była blada, na plecach miała parę krwawych szram po batach i utykała na jedną nogę. Poza tym, widać było, że jest potwornie zmęczona, a nawet samo chodzenia sprawa jej trudność. Dozorca bez słowa przykuł ją do ściany niedaleko pozostałych niewolników i odszedł bez słowa, zaś Char po paru sekundach opadła miękko na piasek, po prostu leżąc. Nie mając ani sił, ani ochoty na cokolwiek. Bogowie świadkami, że w tamtej chwili zaczynała mysleć o samobójstwie.

draumkona pisze...

W pierwszej chwili zauważyć mógł całkowitą obojętność. Nawet nie zareagowała na jego ruch, nie reagowała na dźwięki z zewnątrz, nawet nie raczyła przenieść wzroku na drzwi kiedy do celi wszedł jeden z łowców. Rzucił im pod nogi parę odłamków suchego chleba i wyszedł bez słowa.
Charlotte nie przywykłą do takiego traktowania. Owszem, sypiała z gubernatorem bo tak było trzeba, ale nigdy nie brano jej siłą. I to w tylu, raz za razem... Obłędna obojętność w spojrzeniu powoli się zmieniała, Vetinari ściągnęła brwi i usiadła dość płynnie jak na jej stan i przyjrzała się skrępowanym dłoniom. Mogli je związać za jej plecami, tak by nie kombinowała. Nie pomyśleli. Teraz będą mieli problem.
Wgryzła się w gruby sznur i szarpnęła dłońmi. Odpowiedział jej tylko ból przetartej do krwi skóry i zmęczenie mięśni, ale gryzła dalej, aż jedna z grubszych linek trzymających to w całości ustąpiła. Poczuła nieco luzu. Wciąz za mało by odwrócić dłonie... Szarpnęła jeszcze raz, warknęła zirytowana. No przeciez nie połamie sobie palców, żeby dłoń przeszła przez pętlę... Zamarła, kiedy do głowy wpadł jej kolejny pomysł. Może włąśnie tak się uwolni? Przyciągnęła jedną z rąk do siebie i przycisnęła ją kolanem do piersi. Potem zaczęła siłą wyswabadzać drugą dłoń. Coś chrupnęło, zagryzła wargę, straciła czucie w kciuku, ale dłoń lekko się wysunęła. Chwilę później znów chrupnęło, a Char mimowolnie jęknęła. Poszedł nadgarstek, a tego się nie spodziewała. Łzy pociekły po policzkach, ale upór był większy. Nie chciała by rankiem znów po nią przyszli... Poruszyła dłonią ostrożnie. Teraz, kiedy kości się nie trzymały łatwiej było ją wyciągnąć z pętli, co też uczyniła klnąc pod nosem, a sam szewc spojrzałby teraz na nią z podziwem.
Podczas tej operacji siedziała do reszty tyłem, nieco zgarbiona, w oddaleniu. Nie odezwała się też póki nie miała wolnej dłoni. Dopiero wtedy obejrzała się za siebie, na resztę, a towarzyszył jej obłędny błysk w oku.
- Szept - szepnęła schrypniętym głosem, po czym podniosła się i rozejrzała. Byli sami. Złożyła więc dłonie, ból w prawej się nasilił, ale nie miała zamiaru przerywać. Chwilę trwało nim skompletowała wzory, kurz celi lekko się podniósł, jakby wdarł się do nich wiatr. Powietrze drgało od zmienianej materii, ciśnienie w uszach się zmieniało. Ukucnęła przykładając dłonie do ziemi, a po gruncie przeszła cieniutka błyskawica sięgając łańcucha magiczki i oplatając go wiązką światła, aż trzeba było mrużyć oczy. Chwilę potem Szept była wolna, a obok niej stała żelazna kaczuszka. Char przeniosła skupione spojrzenie na Alastaira i powtórzyła transmutację. Zaraz potem nadeszła kolei Devrila, a niedaleko usłyszeć mogli gardłowy język łowców w niezbyt spokojnym tonie. Najwyraźniej zmiany ciśnień i do nich dotarły, zaniepokoiły. Byli wolni. Przynajmniej na razie.

draumkona pisze...

Potarła dłoń, jakby chciała sprawdzić, czy zaraz jej nie odpadnie. Puszczone luzem kosteczki chrobotały, a ona miała wrażenie, jakby zaraz jej dłoń miała sobie odpaść. Musiała patrzeć gdzie indziej, byle nie na Szept, która chyba oszalała, bo zaczęła okaleczać samą siebie...
Straciła rachubę czasu. Stała tak w miejscu i wpatrywała się w kraty celi, jakby miały się otworzyć i ich wypuścić. Dopiero gdy w celi pojawił się portal, odwróciła głowę i ze zdziwieniem przyjrzała się magiczce.
- Najpierw Al - mruknęła widząc stan maga. Nieprzytomny, osłabiony. Nie mogli go tak tu zostawić - Ja idę na końcu - zaoferowała się, w końcu, gdyby nagle ktoś tu się wdarł... Będzie jak się bronić. Bo żywcem jej nie wezmą. Nie tym razem.

draumkona pisze...

Nie mogła dyskutować. Nie z tym nadgarstkiem, nie w tym stanie i nie, kiedy w każdej chwili mogli wpaść tu zaniepokojeni strażnicy.
Wkroczyła w portal poniekąd lękając się tego, co może tam zobaczyć, co może spotkać. Las nie wyglądał zbyt zachęcająco, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Był ponury, ciemny... Nic dziwnego, w końcu panowała tu noc, księżyc posyłał swe promienie pomiędzy bogate listowie drzew, a nocne stworzonka buszowały w krzakach. Obejrzała się na portal. Niech oni już przejdą...

Silva pisze...

- Na bagnach, dokładnie pośrodku, potem będzie trzeba przejść ścieżką do zachodniej bramy i wydostaniemy się już poza nie - wyjaśnił dokładniej, prowadząc siwka, zamilknąwszy na dłuższą chwilę. Wyraźnie coś go trapiło, coś gryzło, aż w końcu wsadził męską dumę w buty i powiedział - Przepraszam. Za tamto. Nie powinienem był.

draumkona pisze...

Potarła zdrową ręką ramię, co by się nieco rozgrzać. Mimo tego, że było lato, to w puszczy, pod osłoną drzew i krzewów było dziwnie zimno... Poza tym, na niebie zbierały się chmury, co oznaczało, że zaraz lunie.
- Tir Faldr - mruknęła w końcu pod nosem oglądając się na grube konary - Gorzej niż Valnwe... Nie, w sumie to są tak samo "gorsze" - nie wiedziałą czy woli wielkie jaszczury o których wielu ludzi mówiło, czy portale rzucające gdzie popadnie, albo i rozcierające cię na miazgę jeśli pomylisz ścieżki..
- Daleko to? - spytała jeszcze zerkając na Alastaira - On nie dojdzie...

Silva pisze...

- Czemu nie zostałeś łowcą potworów tylko najemnikiem?
To było tak dawno temu, że mieszaniec prawie zapomniał, dlaczego stał się tym, kim był teraz. Miał wtedy jakieś siedemnaście lat i właśnie opuszczał Sorena po pięciu latach u niego, aby poznać wielki świat; wciąż z mlekiem pod nosem, z marzeniami i nadziejami ruszał na podój Królewca, wielkiej stolicy pełnej cudów. Do dziś pamiętał dzień, kiedy pierwszy raz odwiedził stołeczne miasto, mając ledwie czternaście lat. Zdawało się, że było to tak dawno temu, a minęło ledwie trzynaście wiosen temu.
- Po odejściu od Sorena musiałem coś robić. Nie nadawałem się na kowala, nie miałem w sobie potrzebnej cierpliwości i umiejętności - bliznę po rozgrzanym pręcie, który wymsknął mu się z rąk do dzisiaj miał na łydce - Staruszek nauczył mnie wszystkiego, co sam wiedział. Byłem młody i głupi. Chciałem się wykazać. Pokazać, że coś potrafię. Że jestem lepszy. Cóż... - nie tłumaczył się, każdy kiedyś uległ młodości i tej niezachwianej pewności, że może zwojować świat - Pomyślałem, że łowca potworów to dobre zajęcie. Ale stało się jakoś tak, że zostałem najemnikiem. Spotkałem ludzi, którzy pokazali mi drogę najemnego miecza. Miał na imię Charkot. I od niego wszystko się zaczęło.

draumkona pisze...

Iskra była wykończona. Jej rana na nodze zaczęła się niemiłosiernie babrać, wdarło się zakażenie, choć dzielnie wmawiała Lucienowi, że wszystko się goi. Teraz jednak nie miała już sił. Ledwo weszła na polankę, a zmęczone oczy napotkały nieprzyjazne twarze. Strzała swisnęła jej koło ucha, ostrzegając o tym co ją czeka. Nie miała siły. Runęła przed siebie, w trawę, tracąc przytomność.
Ymir zaklął widząc jak elfka mdleje, ale nie miał zamiaru dać się żywcem zjeśc, albo ugotować w sosie miętowym, co to to nie. Momentanie dopadł do drzewa i odłamał z niego gałąź. Będą musieli mu ją zabrać!
Desmond westchnął i spojrzał na Sacharissę. Ta wzruszyła ramionami i podniosła ręce w geście kapitulacji. Ciekawe czy dzikusy nzają ten język.
*
- A mamy inny wybór? - odpowiedziała pytaniem na pytanie wzruszając ramionami i tłumiąc jęk z powodu bólu nadgarstka i złamanego kciuka. Plecy też przypominały o sobie od czasu do czasu także pękały strupy na udach. Ale nie mogła się użalać nad sobą. Nie, kiedy odpoczynek, jak mówił Devril był na wyciągnięcie ręki.
Tylko, że... Ona też sądziła, że odnajdując jaskinię odpoczną. Przecież Szare Grzywy zawsze tak działały... Skąd mogła wiedzieć, że teraz panoszą się tam łowcy? Może i Devril powinien rozważyć ten fakt?

draumkona pisze...

Iskra obudziła się jako ostatnia z całej kompanii. Cholernie bolała ją głowa, było jej niedobrze i byłą śmiertelnie wręcz biała. Prawie jak pościel, w której sypiała będąc w Bractwie. Ledwo przytomna usiadła i rozejrzała się ponuro. Jakaś izba. Ciepło. Zapach obcego potu, pewnie ktoś ich tu pilnuje. Zrezygnowana położyła się z powrotem. Nie miała nawet ochoty jeść, ani pić. Miała gorączkę.
Ymir, który obudził się zaraz po Lucienie sprawiedliwie porozdzielał kawałki suszonego mięsa jakie otrzymali. W końcu, każdy z nich był głodny, a sam król przysięgał, że w życiu nie zje już ani jednej białej, tłustej larwy. Bueh.
O wiele lepiej natomiast miała się Sacharissa, która zaczynałą czujnie obserwowac otoczenie i wyciągać wnioski. Snuć plany. Muszą się stąd wydostać, bo te dzikusy pewnie ugotują ich na obiad.
*
Charlotte wzruszyła ramionami, obojętniejąc. Okład, chłód wody, czy cokolwiek innego... Nie ważne. W tej chwili jedyne czego chciała to zaszyć się gdzieś w cichym miejscu, bez świadków, bez nikogo. I po prostu siedzieć. Nic nie robić, siedzieć.
- Chodźmy... - dodała jeszcze wlepiając wzrok w podłoże, a przy okazji w swoje podziurawione gdzieniegdzie buty i zakrwawione spodnie.

Silva pisze...

- Miał na imię Charkot. I od niego wszystko się zaczęło - najemnik opowiedział uzdrowicielce jak to zupełnym przypadkiem spotkał na swojej drodze starego i zaprawionego w boju najemnika. Charkot był niecodzienny. Był inny. Nie uważał sobie za najemnika, on był najemnym mieczem. Ostrzem służącym innym, za właściwą cenę. Opowiedział elfce wszystko. Aż dziw brał, że potrafi tyle gadać. Opowiedział o tym, jak łowcy potworów przestali mu imponować, jak pokochał najemników i jak jedna decyzja sprawiła, że został tym, kim był dzisiaj.
- Cieszę się, że nie zostałeś łowcą.
Brzeszczot słysząc te słowa zarumienił się po czubki okrągłych uszu, a kolorem jego twarz przypominała barwę włosów. Bogowie, czuł się jak dzierlatka porywana w zamtuzie. Cholera, przy kurtyzanach się nie rumienił, nawet nie zawstydzał, ale... Zerknął na elfkę. Z nimi było tylko chędożenie, a z uzdrowicielką... Pokręcił głową.
- Szept by powiedziała, że lepszy ze mnie najemnik niż kowal i łowca. A potem by dodała, że nie, to wcale nie był komplement.

draumkona pisze...

Ymir z Desmondem rzucili się na Cienia, obezwładniając i ciągnąc w kąt, co by dalej nie rozrabiał.
- Tak jej nie pomożesz - skracił go jeszcze alchemik ściagając brwi i zerkając nerwowo na dzikich. Chyba się nieco uspokoili... Wtedy podniósł się, uniósł nieco dłonie, gdy podnieśli dzidy. Wskazał na elfkę i powachlował się dłonią jakby było mu gorąco. Miał nadzieję, że ci go zrozumieją i nie wyśmieją na miejscu, ale nie miał pojęcia jak pokazać, że elfka gorączkuje.
*
W pierwszej chwili jakby niezbyt skojarzyła to, co chce dać jej Devril. Wpatrywała się w okrycie tępym spojrzeniem, aż w końcu któraś z zapadek w umysle zaskoczyła i wzięła od niego kaftan przerzucając go przez ramię. Najwyraźniej uznała, że arystokracie w tym za ciężko i poszukuje kogoś, by poniósł okrycie. Nie ma problemu...
Krzaki zaszeleściły, potem ucichły. I gdyby Char nie była myślami wciąz na pustyni, w małej chatce rozpamiętując to, co się stało, zapewne by zareagowała. A tak nie zrobiła kompletnie nic. Za to z krzaków wyskoczyła ropucha. Miała zadrapanie pod oczkiem i wyglądała jakoś mało ropuszo, bo porastała ją szara sierść.
- Kum? - powiedziałą ropucha przeklinając przytłumione zmysły. Jak ropuchy mogły tak żyć widząc tak dziwnie? A te dźwięki? Bogowie...

draumkona pisze...

Iskrze trzeba było pomóc przy przebraniu, bo i na to nie miała elfka siły. W końcu też, Desmond musiał ją podtrzymywać, kiedy stanęli wśród kapłanów, pustego tronu... I chordy dzikich w dole.
- Obawiam się... - ale tego, czego obawiał się alchemik słuchać już nie było. Zagłuszył go lamentacyjne wrzaski z dołu, kiedy księzyc nagle zaczął znikać. Zaćmienie księzyca. Słyszał o tym. Ale dzicy nie. I czym prędzej chcieli przebłagac bogów.
*
- Ej, ej, postaw mnie - zaczęła ropucha i zmieniła kolor na cielisty - Zaklęcie chyba puszcza - dodała jeszcze ropucha, a postawiona na ziemi napuchła niemiłosiernie, jak jakiś balon.
- Zabiję Sacharissę - dotarło jeszcze do nich, po czym ropucha jakby wybuchła, a w strzępach żabiej skórki i wnętrznościach siedział ubabrany Wilk - Panie mości arystokrata, ja to bym pośladki sprężał, bo resztę dorwały dzikusy... - podniósł się, otrzepał, a potem przyjrzał magiczce i stanie w jakim się znajdowała. Westchnął.
- Więcej nie idziemy na żaden bankiet - zarządził cichym głosem zdejmując własny płaszcz pachnący trochę żabą i otulił nim magiczkę, obejmując ją i przyciągając do siebie - Bałem się o ciebie.

draumkona pisze...

Przenieśli ją gdzieś, do jakiegoś pokoju. Noga piekła niemiłosiernie, a jej samej było na przemian zimno i gorąco. Trzęsła się i niewiele rozumiała z tego, co tu się w ogóle wyprawia.
Kiedy kobiety weszły, kiedy w końcu ktoś odciągnął Cienia od furiatki, odkryto paskudną, rozbabraną ranę na łydce, którą ukrywała przed światem wciskając wszystkim kit, że się goi.
Desmond od razu przysiadł się do Charlotte, ale ta nie byłą zbyt skora do rozmowy jak zwykle. Odpowiadała jakimiś pomrukami, albo wcale się nie odzywała. Siedziała na skórze i wpatrywała się w sierść tworzącą barwne cętki.
Wilk starał się dzielić uwagę na wszystkich, a najbardziej na Szept, która zachowywała się co najmniej dziwnie. Przyglądał się jej, snuł domysły, ale bał się zapytać wprost. Bał się odpowiedzi.

draumkona pisze...

Wilk przez chwilę nie rozumiał co się do niego mówi. On ma się zając bękartem? On? No chyba nie...
Uniósł dłonie, jakby chciał arystokratę uciszyć i przymknął lekko oczy. Nie wiedział nic. Kompletnie. Więc to był powód milczenia Szept...
Spojrzał na swoją żonę z dziwną bezsilnością widzoczną w spojrzeniu. I jak on miał jej teraz pomóc? Na to go nikt nie przygotowywał...
- Szept jest moją żoną. Ty lepiej zrobisz jak się zajmiesz swoją alchemiczką - stwierdził Wilk i wypaplał jednocześnie wszystko to, za co Char mogłaby go zabić. Nie rozmawiali może zbyt wiele, ale władca umiał obserwować, to i widział to i owo. Zerknął nawet przez ramię Devrilowi jakby się chciał upewnić, że nikt go nie słyszał, a już w szczególności nie jego siostra. Ta jednak jak siedziała bez słowa wpatrując się przed siebie, tak siedziała dalej. Nawet Desmond się poddał i odszedł by sprawdzić co z Alem.

draumkona pisze...

Zrezygnowany, nieco zagubiony wrócił do swojej Szept i klapnął na skórę obok. Chwilę się jej przyglądał, jakby starał się coś wyciągnąc z samej jej postawy, czy spojrzenia. Niewiele mu to dało, bo magiczka była obojętna. Nawet na niego, choć chciał dobrze.
Przysunął się, siadł za nią, objął i przytulił mając nadzieję, że choć trochę jej pomoże.
- Wiem co się stało - mruknął jeszcze muskając ustami odsłonięte ramię Szept w opiekuńczym geście. Tak bardzo chciał jej pomóc. Tak bardzo nie wiedział jak.
Siedziała tak dość długo, nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie. Właściwie nie zwracała uwagi na nic i na nikogo. Nawet wtedy, kiedy jedna z dzikich do niej wróciła by usztywnić nadgarstek i palce. Po prostu siedziała, a kiedy dzika zostawiła ją w spokoju, po prostu przechyliła się w bok siedząc po turecku i opadła miękko na bok. Nogi podciągnęła możliwie najbliżej siebie, jakby chciała się schować przed spojrzeniami, czy też ukryć swoją obecność. Podobnie jak i Szept, także nie tknęła nowego stroju, ponadto, nie tknęła jedzenia ni picia. A niedługo potem zmorzył ją sen.

draumkona pisze...

- Cii... - poprawił uchwyt, wtulił nos w jej włosy, ucałował kawałek skóry za uchem - To już było, zostawiłaś to za sobą. Już nic więcej cie takiego nie spotka - szepnął gładząc włosy swojej magiczki. Jego i tylko jego. Cholera, że też los podzielił ich wtedy, gdy uciekali z zamku... Ochronił by ją. Na pewno znalazłby jakiś sposób. Sprzedałby nawet Vetinari, byleby zostawili jego Szept w spokoju.
- Postaraj się zasnąć, odpocząć. Będę tu, zaraz obok. Nigdzie nie pójdę, chyba, że sama będziesz tego chciała...

draumkona pisze...

Tę noc najciężej przeżywała Iskra. Nie zmrużyła oka, najwyraźniej maści czy cokolwiek to było zaczynały działać. Albo i wywoływac odwrotne skutki, bo elfka co róż się zwijała ciasno w kłębek, to rozciągała na skórze. Starała się nie wydobywać z siebie żadnych dźwięków, ale było to cięzkie zadanie. Bolało ją dosłownie wszystko. Przy każdym ruchu, oddechu. Ale przetrwała, a rankiem było jej już nieco lepiej. Temperatura spadła, zniknęła opuchlizna z nogi, a brzegi rany przybrały bardziej regularny kształt.
Desmond z Ymirem opuścili pokoik, co by nie siedzieć wiecznie na tyłkach. Z nimi także wyszła Sacharissa, pod pretekstem przewietrzenia się, a tak naprawdę, to chciała podpatrzeć jak żyją ci ludzie, tak całkiem sami, w puszczy z dala od udogodnień wielkich miast.
Wilk natomiast nie spał zbyt wiele. Większość czasu wpatrywał się w Szept, czasami zdarzało mu się przysnąć, ale to na niedługo, bo zaraz budziło go poczucie zagrożenia.
Charlotte ocknęła się najpóźniej. Była względnie wyspana, choć nadal nie miała ochoty na nic. Ani na jedzenie, ani na rozmowy. Choć trzeba było przyznać, że fakt odkrycia arystokraty tak blisko nieco ją zaskoczył. Uniosła brew wpatrując się uporczywie w kamień na jego szyi. Miała wrażenie, że kamień patrzy na nią. Wspomnienie tego, co mówił Neris wróciło, a Vetinari nie mogła dłużej patrzeć na ozdobę. Wstała bez słowa, chwilę pokręciła się po pokoju, aż w końcu finalnie go opuściła nie mogąc znaleźc sobie miejsca.

draumkona pisze...

- Jestem pewna, że jak cię zostawię, to znajdziesz jakąś cholerną ścieżkę i sprowadzisz mnie z powrotem - wychrypiała Iskra i otworzyła jedno oko. Na więcej nie było ją stać. Chwilę popatrzyła na Luciena, po czym znów przymknęła oczy, czując nieznośne pieczenie.
- Dochodzę do siebie - mruknęła jeszcze i nieco przekręciła się na bok, co by było bardziej wygodnie.
Vetinari po wyjściu z jaskini skierowała się przed siebie. Tak po prostu. Gdzie nie można jej było wejśc, tam nie wchodziła, gdzie ją zawracali, tak szła z powrotem, aż w końcu dotarła do mało uczęszczanego miejsca, gdzie jeden dom łączył się z drugim jakby były litą skałą. Tam, na jednym z bocznych tarasów znalazła miejsce, gdzie mogła siedzieć do woli. Nikt jej tu głowy nie zawracał, a w dodatku mogła zrobić to, po co w istocie wyszła.
Z kieszeni wyjęła skrawki swojego płaszcza, który uprzednio porwała. Ułożyła je w odpowiedniej kolejności, jakby składała puzzle. Po czym, ignorując tępy ból nadgarstków złożyła dłonie... Ale nic się nie stało. Westchnęła z rezygnacją patrząc na skrawki materiału. Będzie musiał poczekać na renowację. A ona tak bardzo chciała teraz po prostu owinąc się swoim płaszczem, zarzucić kaptur na głowę i tak siedzieć do końca świata. Chwilowo jednak musiał wystarczyć jej osłonięty tarasik. Oparła się więc plecami o jedną ze ścian, nogi podciągnęła pod siebie i tak zaczęła obserwować ludzi w dole, opierając brodę na kolanach.
Wilk doszedł do wniosku, że Szept się chyba polepszyło. No, przynajmniej się przebrała i nawet się napiła, prawdziwy sukces.
- Nie musimy tu siedzieć, możemy gdzieś iść - zaproponował od razu, a gdyby nie to, że przypomniał mu się jej stan z wczoraj to już by wypalił z siebie kolejne dziesięć propozycji spędzania czasu. Byle by tylko znowu nie miała takiej miny. I takiego spojrzenia...

Silva pisze...

- To prawda? Szept mówiła o Róży i o kurtyzanach, że zawsze tam chodzisz…
W pierwszej chwili Brzeszczot pomyślał, że się przesłyszał. Heiana nie mogła zapytać o burdel! Ona w ogóle znała takie słowo? I wiedziała, co się tam robi? Dar siłą powstrzymał się, aby nie walnąć dłonią w czoło; przecież uzdrowicielka nie była dzieckiem. Ale skąd, do cholery, takie pytanie? Aż idąc ścieżyną potknął się i gdyby nie wodze, byłby walnął nosem w błoto.
Cholera. Psia jego mać. Dupa. Kurwa. Właśnie, kurwa... Kurtyzany. Co on niby miał jej powiedzieć? I czemu, na złośliwych bogów, czuł się nieswojo? Jak jej odpowie, że owszem chadza, to się elfka weźmie i obrazi. Jak powie, że nie, to skłamie jej w żywe oczy. Tak źle i tak niedobrze, ja pierdole... Ta, z pierdolenia to on nie wiedział, jak ma się teraz wytłumaczyć.
Przestań się robić czerwony. Przestań. Natychmiast. Nie bądź czerwony!
Jak to się stało, że nagle z głupiej opowieści o jego dziecięcych wyborach i szalonym Charkocie przeszli na chędożenie? Najemnik na początku czuł się nieswojo, teraz poczuł złość, bo co to uzdrowicielkę obchodziło. Zaraz jednak był bezradny, jak kocię dopiero co urodzone. I co on ma jej odpowiedzieć?
Wredna długoucho, zamorduję cię. Szept jej powiedziała. Magiczka, psia ją mać. Po cholerę paplała długim jęzorkiem, że chadza po burdelach? O takich rzeczach nie mówi się głośno, zwłaszcza takich spraw nie wyjawia się osobą, które ktoś...
- A co, mam sam ze sobą? Muszę dbać o dłonie. Albo z kozą jak jakiś krasnolud? To wole z babami.
Brzeszczot walnął najgłupszą rzecz w swoim całym życ... Nie, najgłupszą rzecz odkąd są na bagnach. Z tego wszystkiego sam nie wiedział, co odpowiedzieć, więc palnął to, co mu ślina na język przyniosła, co w sumie prawdą było.
- Przecież nie chodzi się do burdelu, bo się te dziwki kocha - burknął, jakby chciał się usprawiedliwić. Szedł do zamtuzu, załatwiał co miał załatwić i wychodził, płacąc czasami zdecydowanie za dużo. Normalna sprawa. W zasadzie Różę odwiedził jeszcze przed śmiercią dziadka. Potem nie było czasu, a i ogon Rady był wyjątkowo uparty.

draumkona pisze...

Spojrzała na płaszcz bez większego zainteresowania, ale go przyjęła. Jedno ręką, tą nieco zdrowszą chwyciła go i narzuciła niezdarnie na ramiona, może będzie się jakoś trzymać. Nie ważne.
- Nie jestem głodna - odpowiedziała po dłuższej chwili spekulowania z samą sobą czy ma ochotę na cokolwiek. Nie miała. Chyba, że zamknąć się w siedzibie Brzasku, w swojej komnatce głęboko pod ziemią, gdzie żyli jedyni oni wespół z krasnoludzkimi górnikami z Grah'knar, którym to czasami pomagali w zamian za fikuśne gruszki ze stolicy czy baryłkę miodu.
- Wypuszczą nas stąd? - w nocy śniło się jej, że sytuacja jednak się powtórzyła. Że znów... Odwróciła wzrok. Lepiej o tym nie myśleć. Wyrzucić z głowy.
Westchnął. Przynajmniej nie został olany, to już było coś. Ale magiczka, wścibska Szeptucha, która wkłądała paluszki pomiędzy drzwi a framugę... To nie byłą ona. Nie teraz.
- Nie, noś go ile chcesz - grunt, żeby czuła się choć trochę lepiej - Choć, powpychamy trochę nos tam gdzie nie trzeba - po czym ruszył, po drodze chwytając ją lekko za dłoń, co by mu nigdzie nie uciekła.

draumkona pisze...

I poniekąd mu się udało, bo przynajmniej zyskał jej uwagę, choć z zainteresowaniem czy uważnym słuchaniem było kiepsko. Po prostu wpatrywała się w niego dziwnie obojętnym i smutnym spojrzeniem i czasami łapała się na tym, że kompletnie go nie słucha, a wciąż rozpamiętuje wydarzenia z chatki.
- Ale my jesteśmy podani Wirgińczykom na tacy. Nie chroni nas czarodziejski las ani przerośnięte jaszczurki - stwierdziłą po części żałując, że Keronia rzeczywiście nie jest takim lasem. Byłoby łatwiej walczyć z tymi psami. Łatwiej byłoby ich wypchnąć...
Wilk obserwował magiczkę cały czas. Czujnie. I raz nawet wszedłby w ścianę jakiegoś domu, bo zamiast patrzeć przed siebie, to patrzył na nią. Muszą wrócić do stolicy, może jak zobaczy Mer to jej się polepszy...
- Za niedługo wrócimy do domu - szepnął jeszcze podejmując przerwany chwilowo marsz. Wrócą i wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Nawet nie wiedział, że nic nie będzie w porządku. Już nigdy.

Silva pisze...

Darrus zaś poczerwieniał jeszcze bardziej przez myśl o tym, że to samo, co robi z kurtyzanami mógłby robić z uzdrowicielką; i to nie za pieniądze, a ze względu na...
- Szept musiała zrobić to specjalnie - burknął najemnik, chcąc jakoś załagodzić sytuację, jakoś ją okiełznać i zejść z krępującego tematu kurtyzan i pierdolenia. - Wredna magiczka. Wyrwę jej język.
Heiana popędziwszy siwka, będąc z przodu bardziej niż najemnik, jako pierwsza mogła zobaczyć równinę Sal'mall.
Pośród bagien, mokradeł i mokrej, grząskiej ziemi, pod kłębiastą mgłą przykrywającą niebo, wśród mlecznych oparów, znajdowała się równina pokryta zielenią. Pośród karłowatych, wypaczonych drzew i krzewów, zieleń liści oraz zdrowe pnie zdawały się być dziwne, jakby nienaturalne, obce. Rosły na brzegu, przy strumieniu otaczającym równinę. Za nimi rosły wysokie trawy, gdzie pośrodku znajdował się kamienny krąg, z kamieniami naznaczonymi słowami mocy, słowami tworzenia. We wnętrzu chronionym czarami było miejsce na popas. Do równiny prowadził chylący się ku upadkowi mostek, drewniany. Wokoło panowała cisza.

draumkona pisze...

Nikt się nie spodziewał tego, że kiedy tylko gubernator się dowiedział, że Bractwo cofa swą protekcję, ten znajdzie byle powód by uderzyć. Elfy był groźne. Wciąż im zagrażały, a on nie mógł pozwolić sobie na utracenie podbitych ziem. Cichaczem więc, niby mysz w norze zaczął skrzykiwać poszczególne oddziały dotąd rozrzucone po całej Keronii. Szykowała się wojna.
Wilk oczywiście nic nie przewidział, to nie było niczym nowym, w końcu kiepski był z niego jasnowidz, a jak wiadomo, kto jest kiepski, tego zwykle w niedługim czasie bogowie zabierają do siebie. Mimo wszystko jednak, sądził, że Szept wróciła do siebie, a ta ucieczka przed wypytywaniem rzeczywiście spowodowana jest nawałem prac jakie na siebie wzięła. Niestety, on wcale nie miał lepiej.
Charlotte z Desmondem odłączyli się w momencie, kiedy zostali wyprowadzeni z lasu. Musieli odnaleźć swoich, spisać straty, ewentualnie wykopać parę grobów. I przede wszystkim, odpocząć. Zaszyć się w jaskiniach na parę tygodni.
*
W dwa tygodnie od momentu powrotu do stolicy w mieście pojawił się posłaniec Moriaru. Elfiak w czerni, jakiś podrostek, najwyraźniej bardziej doświadczonych zatrzymano w strażnicy. A to nie wróżyło niczego dobrego. Wilk więc przyjął go od razu. I mimo swego pesymistycznego nastawienia, niemal mu włosy dęba na karku stanęły gdy usłyszał, że w stronę Medrethu zmierza parę oddziałów. Stosunkowo niewielkich, ale problem leżał w tym, że w okolicach lasu stacjonowało ich już parę. Dotąd Wilk niczego z tym nie robił, bo nie czynili nic złego. Nadal zresztą był przekonany, że mają nad sobą protekcję Bractwa.
- Szlag... - burknął tylko zrywając się z zajmowanego dotąd miejsca i zaczął krążyć po komnacie. Zbierają siły. Czy szykuje się coś poważnego? Może chcą ich przerzucić za morze..? Nie oszukuj się, podpowiedział zdrowy rozsądek. Idą po was. A was jest zbyt mało, by się bronić. Oboje o tym wiecie. I ty i gubernator.

draumkona pisze...

Naprawdę starał się zachować kamienny wyraz twarzy, ale było to nieco trudne. Znów ich wszystkich zawiódł, nic nie wiedział, żył sobie spokojnie... Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos zdyszanego Viorego. Więc namwet Starsi już wiedzili.
- Co... Co robimy? Jest nas za ma...
- Wiem o tym - warknął Wilk wbijając wzrok w odległe białe mury na dolnych partiach miasta. Słyszał huk rzeki pod nimi, słyszał zmęczonny oddech Radnego, słyszał szum krwi w żyłach rannego. Wziął głęboki oddech, tak, jak kiedyś uczyła go Iskra. Mówiła, że wtedy wszystko zwalnia i jest czas na zastanowienie. I rzeczywiście, wszystko zwolniło, a on miał chwilę by zdecydowac co dalej.
- Viori, biegnij do ptaszysk, znajdź te najszybsze, które znają drogę do krasnoludów. Napisz notkę, że prosimy o pomoc...
- Szyfrem? - przerwał mu Radny, a Wilk machnął ręką.
- Kto miałby to rozszyfrować? Wirgińczycy wiedzą, Keronia nam nie pomoże. Jesteśmy zdani na siebie. Leć. Nie mamy czasu - omiótł spojrzeniem dziedziniec, gdzie zaczynały zbierać się elfy, zaniepokojone tym, co działo się między nimi. Wilk minął resztę i zszedł na plac.
- Zostaliśmy zaatakowani - oświadczył mocnym tonem, tak by wszyscy go słyszeli - Każdy, kto zdolny jest spleśc zaklęcie, nosić wodę, czy opatrunki lub walczyć ma natychmiast porzucić dotychczasowe zajęcia... Potrzebujemy każdych rąk. - więcej długouchym nie trzeba było mówić. Jedna kobieta upuściłą ksozyk z praniem i pobiegła po schowany w kufrrze łuk. Ktoś inny zagonił dziecko do domu by przekazać nowiny i samemu zrobić co w swojej mocy by pomóc. Wilk znów głęboko odetchnął. Zbyt wiele elfów opuściło już te mury. Powinien był się domyślić, że sprawy przybiorą taki obrót. Usłyszał, że za nim zebrało się nieco więcej elfów, które zajmowały w Radzie jakies miejsca.
- Kimi, ty wezwiesz Moriar. Powiedz Ainhellowi, że ma też być. Wszyscy. Bez wyjątku. Sytuacja kryzysowa. - jeden z elfów natychmiast odbiegł krzycząc o konia, a on zaczął sypać następnymi rozkazami. Nie poprosił jednak o pomoc ruch, uznając, że ludzie nie przyjdą im na pomoc, w końcu, tacy byli ludzie. Nie poprosił również o pomoc alchemików, choć wiedział, że przewodzi im jego siostra a i w samym Brzasku jest parę elfów. Spojrzał na Szept, maskując niepokój.
- Zabierz Merileth - mówił tonem rozkazu, jak do wszystkich, choć w oczach błysnęło coś inengo, jakby prośba, wręcz błaganie. Najlepiej by było, gdyby w ogóle posłali ją morzem za białe wieże, wraz z innymi dziećmi... Chwila... To wcale nie był taki zły pomysł.
- Rima? - odezwał się, a jego cienoskóra przyboczna wyłoniła się jakby znikąd - Mamy jakieś statki w porcie?
- Jeden, panie.
- Niech będzie - mruknął i odciągnął Szept na chwilę na bok od córki - Musimy posłać dzieci za morze. Wyślemy z nimi tez tych, którzy nie są zdolni nam pomóc, a moga zapewnić im bezpieczną przeprawę. Jeśli... - nie mogło mu to przejść przez gardło, ale brał pod uwagę taką opcję, że nie przeżyją, a wtedy Wirgińczycy wezmą się za tych, co są bezbronni. Nie mógł na to pozwolić - Musimy ją odesłać - mocniej zacisnął dłoń na przedramieniu magiczki, szczęka drgnęła. Musieli. Nie było innej opcji.

Silva pisze...

- Bo powiedziała. Co dziwnego w tym, że chłop chodzi do burdelu. Baby teraz szukają obeznanych, psia je mać - burknął pod nosem, ale pytanie zawisło w powietrzu i najwyraźniej uzdrowicielka go nie dosłyszała.
Równina przywitała ich ciszą jeszcze głębszą niż na bagnach. Tu nie było zwierząt, tylko magiczny krąg i podróżnicy. Niewielkie to było miejsce, ale bezpieczne. Zważywszy zaś na to, że przez całą drogę nie spotkali niczego groźniejszego od komara, odpoczynek w chronionym miejscu był wyjątkowo pożądany.
Przekroczywszy krąg z kamieni naznaczonych słowami mocy, najemnik westchnął. Widać było, że jest odprężony, czujny, ale jednak w pewien sposób spokojny. Siwek też zdawał się być obojętny na wszystko poza soczystą trawą.
- Odpoczniemy i ruszymy dalej. Nie wychodź poza krąg, bo coś cię porwie - może i brzmiało to jak żart, jednak najemnik był całkowicie poważny. Poza kręgiem magia nie działała, a stwory bagien czyhały na głupców, którzy postawią nogę poza nim. - Nazbieram drewna - ciekawe tylko gdzie na bagnach można znaleźć suche, nadające się do spalenia drewno, które nie będzie dymić bo mokre. Wychodząc poza krąg, bo w nim nie było nic, najemnik oddalił się od uzdrowicielki. Co chwila odganiał znad głowy natrętne komary, a kiedy zobaczył obiecujący krzaczek i już chciał się po gałązki schylić, kiedy koło ucha zaczęły latać mu owady. Denerwujące, brzęczące, natrętne, głośne. Słuch Dara był czuły, a że przez to podatny na magię opartą na muzyce, na śpiew magiczny, teraz także uległ bzyczeniu, nie słysząc niczego innego.

draumkona pisze...

- Nie będę prosił ludzi o pomoc... - burknął krzyżując ręce na piersi. Najwyraźniej, ktoś tu miał uraz do ludzi i wrzucał w nerwach wszystkich do jednego wora.
- Wilk... - obejrzał się za siebie. Oparta o ścianę, ledwo zipiąc stała Iskra. Zgięta wpół, nieco blada na twarzy i z przerażeniem wymalowanym w oczach - Oni najpierw pójda po Ducha... - nie spytał skąd to wie. Iskra miała swoje sposoby na wywiedzenie się tego i owego, poza tym, mogło to mieć związek z klątwą, a w to wolał nie wnikać. Nie mniej jednak... Takie zagranie wydawało się prawdopodobne. Już raz chceli go dopaść... Jeśli teraz planowali zniszczyć elfy, najprościej było zabić Ducha...
- Sacharissa weźmie magów, Szept, ty wyszukaj wszystkich Strażników i skoncentruj siły tam, gdzie najczęściej pojawiał się Duch. - w końcu, tam tez ostatnio obozowali gdy bronili Medrethu. Nie powiedział by na siebie uważała, bał się, że drgnie mu głos, a tego by nie chciał. Musiał pokazać jaki to on silny, jaki zdecydowany. I pewny zwycięstwa.
Iskra osunęła się po ścianie na ziemię, kaszlnęła. Coś było nie tak. Mocno nie tak... Nie mogła wiedzieć, że znaczna część Strażników już poległa, a Wirgińczycy dopadli i zabili Mokę, wilcze bóstwo. Teraz zaś brali się za Udunrę i jego dziki. Z trudem się podniosła, odprowadziła sylwetkę Wilka i Szept wzrokiem, po czym skinieniem wezwała do siebie jednego z elfów.
- Daj mi... Papier... I ptaka... - zaczęła słabo, a elf ani myślał protestować. Może i Iskra była przeklęta, ale blada twarz i dziwne spojrzenie fiołkowych oczu robiło swoje. Pognał po potrzebne rzeczy i zaraz był z powrotem, a Iskrze udało się ściągnąć władcę do siebie pod pretekstem pogorszenia stanu zdrowia. Na dzień dobry wcisnęła mu w dłonie papier.
- Wyślesz to. Wyślesz do KAŻDEGO kto może pomóc - Wilk ściągnął brwi. Nie lubił gdy mu rozkazywano, a Iskrze uchodziło to płazem głównie dlatego, że kiedyś ją kochał. Teraz jednak było inaczej.
- Nie. Nie będę prosił ludzi o pomoc - oddał jej papier i już miał odchodzić, kiedy dostał kamieniem w głowę.
- Do cholery! Nie rozumiesz nic, zakuta pałko? Sam wiesz ile nas tu jest. Zanim przybędzie Moriar, Wirginia będzie już szturmować miasto. Mamy za mało magów. Za mało żywności i za mało elfów, by się bronić. Wyślij to, na miłośc bogów, bo sam nas wszystkich na śmierć skażesz!
Milczał. Długi czas milczał, wpatrując się w jej oczy, mrużąc swoje, okazując jawne niezadowolenie. Ale gdzieś w głębi wiedział, że miała rację. Nie dadzą sobie rady... Wyrwał jej kartkę papieru, przejrzał tekst i podpsiał. Jak na zawołanie, z gałęzi sfrunął tez ptak. Piękny, czerwonopióry sokół z dwoma długimi piórkami na czole. Specjalna odmiana. Najlepsza jaką mogły wyhodowac elfy.
Kamienica w Królewcu, Alastair - przekazał ptaku myślą wraz z obrazem twarzy maga, a ten wzbił się w powietrze. Pozostawało czekać na odpowiedź... I robić wszystko by nie dać się zabić.

draumkona pisze...

- Coś się dzieje. Medreth dymi - powiedział Desmond odrywając się od sporej aparatury o skomplikowanej budowie, a głównie chodziło o to, by przybliżał obraz. Charlotte ogryzła jabłko do samego ogryzka, po czym wyrzuciła go za siebie. Rozłoży się.
- Nie mamy prawa się w to mieszać... - mruknęła będąc niezbyt skorą do pchania się tam, gdzie jej nie proszono. W dodatku, jeśli władcą był jej brat, który jej wręcz nienawidził.
- Char... Oni są sprzymierzeni z ruchem. Stawili się na zamku kiedy nas napadli. Elfy chcą tak samo wolnego kraju jak my.
- A widziałeś ilu nas zostało przez akcję na zamku? - spytała z bólem w głosie wspominając tamte wydarzenia. Stracili wówczas pięciu alchemików, przez co zostało ich sześciu. W tym dwóch nowicjuszy. Jeśli teraz wpakują się na wojnę...
- Przecież wiem... - alchemik odszedł od aparatury i przyjrzał się przywódczyni. Wiedział już co się działo na pustyni, bo Char pewnej nocy, zlękniona i zlana potem przyszła do niego, co by się wygadać i wypłakać. Przynajmniej mogła na niego liczyć. Spał z nią nawet w jednym łóżku, żeby przestała się bać i umacniał w przekonaniu, że nic takiego więcej się nie stanie. Ale teraz nie potrafił do niej dotrzeć - Char, spójrz na mnie. Elfów jest mało... Nie poradzą sobie. I na pewno docenią to, że pakujemy się tam gdzie nie trzeba. Wirgińczyków by to zaskoczyło... Może by stchórzyli? - Charlotte parsknęła.
- Nie znasz Escanora. Prędzej wypruje ze swoich ludzi flaki nim da im uciekać przed garstką ludzi z Flamelem na plecach.
- Możemy wypróbować...
- Nie. Elfy nie lubią takich technik, Des. Elfy, to... Elfy. Wiesz, lasek, zwierzątka, mrówki których nie wolno deptać i te sprawy. - kopnęła jakiś kamyk, który odskakując na bok ukazał żyjące pod nim mrówki noszące małe, białe larwy.
- Więc nie...
- Nie, Des. Siedzimy tu, gdzie nasze miejsce - przynajmniej tak sądziła, że zrobią, bo los bywa kapryśny, podobnie zresztą jak i kobiece nastroje. Bowiem Vetinari wcale nie była taka pewna tego, co właśnie powiedziała.
*
Medreth krwawił. Wirgińczycy, idąc lasem powalali linami niemal każde drzewo, niszczyli nory zwierząt, a je same zabijali. Tak po prostu. To znacznie spowalaniało ich marsz, ale skutecznie niszczyło miejsca, gdzie elfy moga ich dopaść wśród mrocznych gęstwin. Gdzieś w oddali z bólem słychać było dzicze nawoływania, a spomiędzy krzewów nagle wyskoczyła odcięta, wielka wilcza głowa, która kłapiąc zębami wpadła między ludzi i zaczęła ich rozgryzać niby kruchutkie, królicze kosteczki. Jak widać, nie tak łatwo zabić bóstwo.
Iskra, choć nieco za słaba na takie poczynania, nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Zaraz po tym jak przekonała Wilka, przebrała się i pojawiła się w lesie na własną rękę szczując Wirgińczyków i czasami nawet któregoś zabijając w wybitnie okrutny i widowiskowy sposób, co by innym napędzić stracha. Bo jak wiadomo, strach był najlepszą formą porozumień na świecie.

draumkona pisze...

Iskra natomiast szalała niczym sam diabeł wcielony pomiędzy Wirgińczykami atakującymi jezioro. Nie da im go zabić. Nie pozwoli. Kolejny z żołnierzy padł w kałuży krwi z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu, a Iskra sięgnęła ostatnich rezerw magii. Kaszlnęła dymem, otarła pot ze skroni zmieszany z krwią i znów rzuciła się w wir walki. Musiała obronić elfy, musiała... Musiała naprawić to, czego dopuścił się Cień. Bo jasnym było, że nie odłączył się bez powodu. Mimo tego, iż była półprzytomna, mimo tego, że chciała by został, on zniknął. Uciekł żeby donieść parszywemu Bractwu, które zaraz nagadało Escanorowi... Dostaną za swoje. Być może teraz uda im się to, co sobie zamierzyli, ale elfi duch jest nie do złamania. Odegrają się. Prędzej, czy później.
*
Charlotte sama nie dowierzała, że to robi. jeszcze wczoraj twierdziła, że nic z tego, że im nie pomogą. A dzisiaj...
- Uważaj! - krzyknęła rzucając się na jakiegoś elfa, powalając go na ziemię, tym samym ratując życie od zmiażdżenia przez kamień wyrzucony przez machinę oblężniczą. Przeturlała się po spalonej trawie i poderwała głowę do góry nie tracąc ani na chwilę czujności. Tam w głębi... Czuła jakiś ból, choć nie był to jej odczucia. Czuła tez i wielki, wszechogarniający smutek. Wirgińczycy znaleźli Ducha.
Podniosła się, narzucając kaptur na głowę, podnosząc chustę na twarz i rzucając się biegiem przed siebie. Tam, gdzie poniosą ją nogi. Płaszcz łopotał za nią, w szaleńczym tempie zmieniała strukturę materii, to modyfikując drzewa na zdradzieckie pułapki, to kryjąc cierniste korzenie pod warstwą liści.
- Alchemicy! - wrzasnął ktoś, a Char dobyła sztyletu i po prostu nim rzuciła w delikwenta zabijając go na miejscu. Przeskoczyła nad trupem, a kaptur spadł jej z głowy. Rude włosy zafalowały na wietrze, fioletowe spojrzenie omiotło przeciwników.
- Asznan! Sprowadźcie pos... - nie dokończył słowa, bo krtań przebił mu skalny szpikulec, który nagle wyrósł z ziemi. Powietrze zaś zaczęło syczeć, iskrzyć i śmierdzieć niemiłosiernie siarką. Char zaczęła uciekać. Zrobiła co miała zrobić. Teraz tylko zdetonować... Chwyciła po drodze suchą gałązkę i szepnęła słowo magii. Proste zaklęcie rozpalające malutki ogienek wystarczyło, by patek zapalił się, zgasł i rozrżażył. Rzuciła gałązkę za sobą, w powietrze, pomiędzy Wirgińczyków... I nastąpiła eksplozja zabijając, spalając żywcem najbliższych piętnastu ludzi. Siła powietrza powaliła ją na ziemie, cięzko uderzyła o glebę i miałą trudności ze złapaniem oddechu. Dzowniło jej też w uszach i nie wiedziała przez chwilę co się dzieje. Po dłuższej chwili słuchania stłumionych krzyków w końcu się podniosła na czworakach, ale wtedy włócznia przebiła jej bok przyszpilając do ziemi.
- Mam ją chłopaki, mam ją! - wrzeszczał ktoś nad nią, a Charlotte się szarpnęła. Nie dostaną jej żywcem. Nagle chłopak się zakrztusił, zwymiotował i padł na ziemię obok martwy. Char rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Dopiero po dłuższej chwili z pomiędzy ocalałych krzaków wynurzył się Wilk w bojowym stroju. Bez słowa podszedł i wyszarpał z niej włócznię i pomógł wstać. Ale nie zamienili ze sobą ani słowa od razu rzucając się pomiędzy żołnierzy. gdzieś nieopodal słychać było magię zasysaną przez magiczkę, było słychać Strażników, ryki dzików i trzaski palącego się drewna. Las umierał, a wraz z nim niektóre elfy.

draumkona pisze...

Vetinari przyglądała się Szept z pewnej odległości. Trzymała się za krwawiący bok, bo Wilk ani myślał marnować magii na leczenie kogoś, kto nie był w stanie krytycznym. Z niepokojem też patrzył na magiczkę. Czarna magia... Miał tylko nadzieję, że nic się jej nie stanie, bo był gotów nawet dać jej pozwolenie na otwarte praktykowanie tej magii, byle by tylko przeżyła. A wraz z nimi stolica.
Na to się jednak nie zanosiło, bo Wirgińczycy podobni byli do rzeki. Wlewali się lasem niby woda, niby niepowstrzymany żywioł. Nie tą ścieżką, to inną. Charlotte znów zniknęła puszczając się biegiem w stronę stolicy, chcąc przestrzec elfy, chcąc... Właściwie nie wiedziała, czy cokolwiek zdziała.
Wilk poprowadził jeden z oddziałów na żołnierzy, starli się, oko w oko, ząb w ząb. Jednak nagle, zupełnie nagle niemalże każdego elfa przyszpiliło do ziemi. Wilk chwycił się za serce dysząc ciężko. Pociemniało mu przed oczami, poczuł też, jak trafia go strzała. Charlotte się potknęła bez wyraźnej przyczyny i upadła. Iskra osunęła się bezwładnie na ziemię.
Spomiędzy gnijących w przerażającym tempie drzew wyszło paru Wirgińczyków niosących głowę Ducha Lasu ze sobą.
Parę elfów po prostu padło bez życia, przynajmniej tyle zauważył Wilk. Szept wciąż żyła, czuł to. Podniósł się z trudem i wyszarpał strzałę z ramienia. Duch... Duch poległ. Wraz z nim drzewa same się łamały i zmieniały w proch tym samym odsłaniając chowające się elfy, które nagle zaczęły uciekać do stolicy.
Iskra, której udało się oprzytomnieć nim uderzyła o ziemię, wiedziała, że przyszedł czas. Pozwoliła ciału zdrerzyć się z ziemią, podniosła tarczę i spojrzała na Nemnesa całkowicie ignorując obecnośc Cienia. Załsużył sobie na to. Podniosła się, machnięciem ręki wzniosła falę ziemi i błota, która podtopiła Wirgińczyków ją otaczających, po czym odwróciła się do wielkiego dębu. Zaczęła intonować stare zaklęcie, jednocześnie łamiąc pieczęcie więżące Bestię w jej ciele. Tak jak kiedyś Lucien, badając jej umysł, widział ciemną, wysoką celę z niewielkim szczenięciem symbolizującym Bestię za kratami, tak teraz mógł się domyslić, że pieczęci zerwała. Oczy były nie te, zmieniły barwę na krwistą czerwień. Dłonie rozbłysły kiedy Iskra czerpałą z tego, co nie należało do niej, a do Gona. Przysunęła ręce do pnia drzewa, a to odpowiedziało jej głębokim pomrukiem. W korę wbiła się strzała, Wirgińczycy wygrzebywali się z błota...
Przykucnęła ostatecznie ściągając całą magię z otoczenia i naginając włąsną wolę. Powoli się podnosiła, unosząc także dłonie, palce miała zakrzywione niby szpony, a wraz z nią podnosił się i wielki dąb nagle zmieniając swą postać. grube konaty okazały się rękoma, zaś korzenie nogami. Dąb Nemnes stróżował przez wieki, a teraz, kiedy znów go wezwano, nie zamierzał być głuchym na dawne obietnice i elfie przysięgi. Poza tym, elfy o niego dbały. Ludzie zaś... Pamiętał czasy, gdy był jeszcze nasionkiem. Bezceremonialnie rzucano nim, jak jakimś przedmiotem. Elfy zaś pieczołowicie dbały o każdą roślinę lasu. Był im wdzięczny. I teraz przyszło mu tą wdzięcznośc okazać. Wstał, rozprostowując korzenie, a Wirgińczycy uciekli z wrzaskiem rzucając broń. Nemnes bowiem miał dobre trzydzieści metrów, jak nie więcej, a długa, mchowa broda sięgała niemal ziemi. Powoli powłócząc nogami ruszył w stronę najeźdźców po drodze wołając swoje dzieci, pomniejze drzewka i krzaki, wszystko to, czego nie strawił jeszcze ogień i co nie zniszczało po śmierci Ducha. Drzewa powstawały, elfy umykały.
Iskra powoli puszczała zebraną magię uwalniając ją do ziemi i w powietrze tworząc łańcuchowo zebrane punkty. Kiedy wszyscy już się wycifają... Nastąpi detonacja. Być może wyczerpie ją to tak, że przypłaci to życiem. Nie ważne... Dopiero teraz, kiedy jej oczy nieco znormalniały, spojrzała na Cienia. I nie było to spojrzenie miłe, a pełne wrogości jaką elfy zwykły okazywać przedstawicielom rasy ludzkiej.
- Wynoś się, zdardzieckie nasienie. Nie chcę cię wicej widzieć - warknęła, po czym odwróciła się i nieco zataczając, ruszyła w kierunku stolicy wspomagając napotkane elfy resztkami własnej magii.

draumkona pisze...

Wilk stał niedaleko bram i pomagał przedostać się niedobitkom za nie. I tak jak miał niemalże każdego elfa, czy elfkę w rękach, tak nie widział Szept. Gdzie ona u cholery była? A może...
- Przystań! - obejrzał się. Dym. Pożar. Bogowie, co jeśli Merileth... Nie mógł tak myśleć. Na pewno uszła z życiem. Podobnie Szept. Za niedługo się spotkają, wszystko będzie dobrze...
Gówno prawda.
*
Iskra szarpnęła się ostatkiem sił, a zirytowany karosz wierzgnął.
- Jestem im coś winna! Przez ciebie cholerny zdrajco elfy giną! Ja też jestem elfką jakbyś tego nie zauważył! I zginę razem z nimi! Nikt nie będzie mi rozkazywać, a już na pewno nie ty... Nie jesteś moim mentorem, nie jesteś... Jesteś nikim. Jesteś człowiekiem, który zdradził. Mnie, ich - w ostatnich słowach dźwięczała już gorycz i ogromny smutek, ale na kolejną próbę wtargania jej na konia odpowiedziała atakiem. Lucien dostał siarczysty policzek, a elfka cofnęła się, nie uniknęła ciosu, poczuła ból na udzie, po którym zaraz spłynęła krew. A potem czmychnęła w las pozostawiając rozdeptującego Nemnesa i drzewa samym sobie.

Silva pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Silva pisze...

Przez brzęczenie przebił się nagle inny dźwięk. Słaby, ledwo słyszalny, jakby przytłumiony. Najemnik początkowo nie zwrócił na niego uwagi i gdyby muchy nie odleciały zwabione innym zapachem, jakimś łakomym kąskiem, byłby go przegapił.
Na bagnach panowała cisza. Inna niż wcześniej. Mieszańcowi zdawało się, że wszystko nagle zamarło w oczekiwaniu na coś strasznego. Albo skryło się w norach, by przeczekać niebezpieczeństwo. Tylko tutaj nic się nie poruszało. Poruszał palcem w uchu, może coś mu tam wpadło. Ale nie, nic nie słyszał, a przecież owady powinny brzęczeć, jakieś zwierze wyć, inne umierać, gdzieś powinna trzasnąć gałązka, chlupnąć poruszona krokiem woda, w kręgu powinna krzątać się... Heiana!
Brzeszczot zerwał się z miejsca, zapomniał o gałązkach porzucając je tam, gdzie jeszcze przed chwilą były częścią krzewu, biegnąc w stronę obozowiska.
Wystarczyło kilka chwil, a był na miejscu. Pustym miejscu.
Konik pasł się spokojnie, z siodłem na grzbiecie skubiąc trawę. W pierwszej chwili najemnik pomyślał, że krąg został przerwany; ale nie, kręciło go w nosie więc wciąż był aktywny, a przecież elfka nie schowałaby się za kamyczkiem.
- Heiana! - odpowiedziała mu tylko cisza, którą po chwili przerwało rżenie wystraszonego konika. Siwek przyszedł na zawołanie, trącając pyskiem dłoń najemnika; a nóż człowiek miał jakiś smakołyk. Jednak Dar nie miał czasu, odtrącił więc koński pysk i podszedł do kamieni naznaczonych słowami mocy, krzycząc w elfim języku - Kui'ta sind? Utle midagi! - odpowiedziało mu tylko echo.
Uspokój się. Rozproszony umysł nie jest w stanie ci pomóc - spokojny głos dziadka, przypominający jedną z jego rad, ukoił nieco rozszalałe myśli najemnika.
Odsuwając się od kamieni, przyjrzał się kręgowi tak, jak go uczył Staruszek Soren. Przy wygasłym palenisku zostały tobołki, które niósł na grzbiecie siwek, teraz skubiący trawę. Znalazłszy też miejsce, w którym siedziała uzdrowicielka, najemnik podążył zostawionymi przez jej buty śladami. Kierowały się poza krąg.
Cmoknął na siwka i o dziwko konik go posłuchał, nie jak złośliwa Wolha. Rzucił na siodło płaszcz, który mu tylko przeszkadzał i wyciągnąwszy z pochwy sowi pazur, krótkie ostrze należące do dziadka, wyszedł z ochronnej bariery.
Za nim pozostał siwek, palenisko i runiczne kamienie. Przed nim rozciągała się równina kończąca się przy chyboczącym się mostku, a dalej ciągnęły się bagna.
Szukaj śladów. W naturze nic nie ginie.
Wypatrzywszy w trawie drobne ślady butów, doszedł do miejsca, w którym trop się urywał. Wokoło brzęczały owady, gdzieś zaskrzeczał ptak, moczary wróciły do życia, ale gdzie na bogów niejedynych, podziała się uzdrowicielka. Co jej kazało wyjść poza krąg?
A jeśli ona uciekła? Bo się obraziła. Za burdel. Za twoją postawę. Za ignorancję. Przecież w Tarok... - najemnik nie chciał myśleć o portowym mieście, o śmierci wiszącej nad nim, o dziadku. Ale przecież tam było coś więcej niż śmierć.
- Jeżeli ona ode mnie uciekła... - miodowe oczy najemnika wypatrzyły błysk.
W trawie leżała zapinka w kształcie sowy.

draumkona pisze...

Charlotte była w pobliżu. ściślej rzecz ujmując, gnała resztkami lasu na złamanie karku czując za sobą oddech Śmierci. Poganiała niektóre elfy, raz najpierw musiała się zatrzymać i jednego holować, bo ten padł z wysiłku. Wtedy też po raz kolejny została ranna, Wirgińczycy zaczęli strzelać, a ona po pewnym czasie zauważyłą bełt wbity w udo. Zmęczenie i strach nie pozwoliły jednak się nad sobą użalać. Bramy miasta opadały w dół, długie, żelazne, krasnoludzkiej roboty. Jeśli nie zdążą...
Przyśpieszyła kroku, elfy za bramą zaczęły krzyczeć, żeby się pośpieszyli bo mechanizm zaraz się zamknie. Ktoś wskoczył pod bramę, przeturlał się, był bezpieczny. Char widziała jak małą szpara już została. Jednak, jak to się mówi, teraz, albo nigdy. Przeformowała materię, opadającą bramę powstrzymały nagle wyrastające z ziemi skałki, a ona padła na kolana ślizgając się i zdzierając skórę i prześlizgnęła się pod bramą. Skałki ustąpiły, a brama z hukiem uderzyła w ziemię. Podniosła się korzystając z pomocy jakiegoś elfa i wtedy nadjechał jakiś człowiek. A za nim jeszcze więcej ludzi, choć z tej odległości miała trudności z ocenieniem tego, kto jedzie. Skoro był tam Devril... Może to ruch? Jeśli zaś, nie Wirgińczycy. Najwidoczniej ubrudzony krwią Wilk miał podobny dylemat, bo wstrzymał łuczników mrużąc oczy.
Po chwili wszystko jednak stało się jasne. Zabrzmiały rogi Wirginii, w nikłym blasku słońca błysnęły pancerze. Wilk opuścił dłoń, a łucznicy wystrzelili salwę strzał. Char ułamałą strzałę wystarjącą z uda, sprawdziła stan dziury w boku po włóczni i parę innych, nieco mniejszych ran. Była cała we krwi, ale w oczach szalał jakiś dziwny obłęd, zresztą, jak u wszystkich elfów, czy nawet mieszańców. Nie było czasu na witanie się z Duchem, nie było czasu na nic. Wdrapała się na mur i nieco przygarbiona, bu chronił ją kamień, ruszyła ku wojsku. Podobnie zrobił Desmond, który wcale nie wyglądał lepiej niż Vetinari, a zdyszana i blada na twarzy Iskra wrzeszczała zaklęcia, które wysadzały ziemię za bramą kalecząc w tym Wirgińczyków. Ci jednak nieubłaganie szli, zabitych zastępowało dwóch nowych.

draumkona pisze...

Wilk zacisnął usta nie chcąc reagować tak, jakby sobie tego nie życzył. Bo w tej chwili miał ochotę rzucić się samotnie na Wirginię i rozszarpać te ludzkie wcielenia. Cóż z tego, że nie uczyniłby im większej szkody. Ale przynajmniej odwróciłby ich uwagę. Dał szansę pozostałym na ucieczkę...
Spojrzał na małą Merileth, nieprzytomną. Myślał, że już do tego czasu mała będzie daleko od brzegu, że śmierć Ducha na nią nie wpłynie... A jednak. Ale wciąz żyła. Była jeszcze nadzieja.
Która szybko się rozpłynęła, kiedy zauważył, że Szept rzeczywiście nie ma wśród nich. Z paniką wymalowaną na twarzy wdrapał się na mur, już chciał przechodzić, kiedy podcięła go alchemiczka.
- Co ty sobie myślisz?! - wrzasnęła przekrzykując huk tysięcy buciorów uderzających o ziemię w niepowstrzymanym marszu.
- Tam jest Szept!
- Nie pomożemy jej już!
- Muszę! - odepchnął od siebie Charlotte, a ta zamiast dać mu się zabić, walnęła go w głowę i korzystając z chwilowego zachwiania, zrzuciłą władce z muru. Chwilę potem strzała przeszyła jej ramię, a ona sama nieprzytomnie spojrzała na wystający bełt. Straciła już zbyt dużo krwi i kolejna rana po prostu uwieńczyła dzieła, bo Asznan straciła przytomność i spadła. Za mur.
Iskra dopadła do żelaznych krat bramy i nimi szarpnęła. Była pokłócona z Szept, ale jednak nie miałą zamiaru patrzeć na jej śmierć. Mimowolnie uwalniała magię, a kraty się nieco stopiły parząc jej dłonie, więc z krzykiem odskoczyła i zaczęła dmuchać na oparzenia.
Wilk, odzyskawszy przytomność, miał znowu ochotę skoczyć za mur, ale wtedy usłyszał charakterystyczny brzdęk dla zwalnianych lin balisty. Chwilę potem wielki kamień uderzył w jeden z domów za nimi, a pył i odłamki kamieni poharatały tych najbliżej stojących.
- Łucznicy na pozycje - warknął wstając z trudem - Magowie pod bramy... Devril dowodzi - on miał co innego do zrobienia. Mógł jeszcze użyć tego, co skrywał Kurhan, a o czym wspominał mu kiedyś ojciec. O dawnych mocach i magii tam zgromadzonej. Odruchowo przesunął dłonią po Gwieździe i odszedł w pył i kurz, w głąb stolicy.

draumkona pisze...

Charlotte poprzysiągła sobie, że jeśli ten debil jeszcze raz będzie chciał lecieć na śmierć, to mu pozwoli. Usiadła z trudem i ułamała strzałę wystającą z ramienia. Sprawdziłą stan boku i uda, ale było bez zmian. Krwawiło jak cholera. W dodatku, po upadku rozwaliła sobie skroń. Zauważyła, jak garstka Strażników na czele z Szept stoją i czekają aż pochłonie ich armia Wirgińska. W sumie... Spojrzała na mur. Zbyt wysoko, by się wspiąć. Wstała więc, splunęła krwią na glebę i ruszyła utykając w stronę obrońców. Jak już ginąć, to za coś sensownego.
Iskra dostawała szału i trzeba było ją trzymać, żeby nie wygryzła dziury w murze chcąc iść po tych, którzy zostali. Dwóch elfów się z nią siłowało, ale w końcu jeden z nich został sparaliżowany zaklęciem, a drugi oberwał w głowę kamieniem. Jeśli już mowa o kamieniach, to następny głaz wylądował na jednym z domów zabijając paru elfów.

Iskra pisze...

Desmond nie mógł na to patrzeć. Zsunął się po murze na dół, do pozostałych elfów. Wtedy też dopadła do niego Iskra.
- Pomóż mi - wychrypiała, po czym naprędce zaczęła tłumaczyć jak alchemik może pomóc magini. I brzmiało to całkiem sensownie.
Desmond szybko wyrysował na ziemi wzór, zas Iskra zaczęła mamrotać pod nosem inkantacje, uniosła nieco dłonie, które zapłonęły jasnym światłem. Biali magowie prócz magii umysłu mieli także do dyspozycji wszelkie manipulacje względem innej osoby. Do takich manipulacji zaliczała się teleportacja. A, że byłą słaba... Znała zasady alchemii, a choć nie potrafiła jej używać, wiedziała jaki będzie skutek tego, gdy połączy się ją z magią.
- Gdybym teleportowała Wirgińczyków i czar się nie przerwał... Zabij mnie - zwróciła się jeszcze do alchemika, po czym wyszeptała parę ostatnich słów.
Charlotte czuła się nieco dziwnie patrząc jak konie ścierają się z armią. Stała samotnie, jak ten kołek pośrodku wielkiej polany. Patrzyła, jak żołnierze bezlitośnie siekają elfy na kawałki. Niewiele mogła zrobić, a to, co przyszło jej do głowy wykraczało znacznie poza jej możliwości... Choć zawsze można było spróbować. Podniosła z ziemi kij i przyłożyła jeden jego czubek do ziemi obrysowując wokół siebie okrąg. Dopisała parę run w każdą ze stron świata, po czym odrzuciła kijek i złączyła dłonie. Chwilę nic się nie działo, a piechurzy, którzy przedarli się przez strzały i ataki magiczne szli w jej stronę. Była na straconej pozycji i wiedziała o tym. Spoglądała ponurym spojrzeniem po zbliżającej się śmierci, po czym rozłączyła dłonie wykonała skomplikowany gest w powietrzu i uniosła dłoń przed siebie. Po chwili tą samą dłoń wykonałą gest, jakby kazała komuś siadać, bądź odejść, a z powietrza, które nagle trzasnęło spadł całkiem pokaźnych rozmiarów sopel lodu rozłupując paru przeciwnikom czaszki, bądź łamiąc im kości. Coś ktoś krzyknął, ktoś w nią wycelował łukiem, a ona miała ochotę pokzać mu, gdzie się zgina dziób pingwina. Nie zdązyłą jednak, bo nim strzała przebiła jej serce, zniknęła, wsiąknięta magią portalu wytworzonego przez Iskrę i Desmonda. Chwilę potem wcięło także Szept, Zahira i elfa, a także dwóch czy trzech Wirgińczyków, których elfy szybko za murami przerobiły wręcz na pasztet. Zdezorientowana Charlotte zamrugała nie wiedząc co się stało, po czym przyjrzała się badawczo Desmondowi, który coś do niej mówił odprowadzając do rannych. Niewiele do niej docierało i nawet zaczęła ją otulać miękka i ciepła nieświadomość, kiedy nagle udem szarpnął ból. Ktoś próbował wyjąć bełt z jej nogi, a drugi medyk próbował tego samego z ramieniem. Musiała ugryźć się w język by nie krzyczeć, choć miała na to wielką ochotę.

draumkona pisze...

jeden z medyków, którzy zajmowali się na wpół omdlałą Vetinari krótko odpowiedział Devrilowi, że ta ma trzy rany, przez które głównie traci masę krwi, prócz tego parę siniaków, czy zadrapań. Powinna z tego wyjść.
Zdyszana Iskra oparła dłonie o kolana, zginając się wpół. Czuła jak jest wyczerpana. Jak jest pusta, wyzuta całkowicie z magii i wszelkich sił. Jeszcze tylko myśl o dzieciach nie pozwalała jej się poddać. Musi przeżyć. Dla nich. Musi się nimi zająć...
Nieoczekiwanie pojawił się też Wilk z nieco nieobecnym wyrazem twarzy. Nakazał przeniesienie rannych i niezdolnych do pomocy na wyższe kondygnacje, tam, gdzie Wirgińczycy sięgnąc nie mogli bez wtargnięcia do miasta. Spojrzał też na Devrila i łuczników na murach. Słońce chyliło się ku zachodowi, zapadała ciemność. Wdrapał się na mur.
- Zaraz uaktywni się ochrona, stara magia... Idziemy na górne kondygnacje. Tam spędzimy noc, a potem... - nie wiedział co powiedzieć. W tym momencie, kiedy słońce zniknęło za horyzontem coś błysnęło nikle przed murami, a chwilę potem miasto otoczyła bariera. Była to niby woda, przeżroczysta i cicho szemrząca, ale nie sposób było się przez nią przedrzeć. Żadne czary czy machiny nie były w stanie przebić otoczki. Jk na razie. Wilk wiedział, że zaklęcie nie jest wieczne, a oni będą musieli przygotować się na to, co nastąpi gdy bariera zniknie.

draumkona pisze...

Wilk nie odpowiedział niczym podobnym. Był zbyt załamany. Zbyt dotknięty tym, co na jego oczach się rozgrywało. Elfy mieszkały tu od wieków. To było ich najwieksze miasto, do tej pory nietknięte. Ale nie, jemu musiało sie zachcieć pertraktować z Wirginią. Było od razu iśc na atak, wypatroszyć ich jak kaczki. Być może teraz byłoby inaczej...
Iskra wciągnęła powietrze nosem i pokiwała głową prostując się. Musi odpocząć. Bolał ją każdy mięśień, każde ścięgno, a miała nawet wrażenie, że czuje każdą komórkę własnego ciała. Ruszyła do przodu, razem z innymi, a odzywała się niewiele. Co się stanie, jeśli jednak zginie tu? Mimowolnie spojrzała na obrączkę. To wszystko była jego wina. Pieprzony zdrajca. prychnęła z irytacją i nieco przyśpieszyła kroku, jakby chciała uciec od wspomnienia Cienia, od myśli o nim. Było jej ciężko.
Kierując się pamięcia i światełkami unoszącymi się w powietrzu dotarli w końcu na jedną z lewitujących wysepek. Była dość spora, zresztą, samych obronców była garstka, bo ledwie setka.
Dopiero gdy usiedli, gdy zaczęto znosić resztki jedzenia i wodę ze strumienia pojawił się jakiś znak. Z nieba zleciał sokół, jeden z tych najlepszych, najszybszych. Wylądował gładko przy Wilku, a ten odwiązał wiadomość od nóżki ptaka bez większego entuzjazmu. Rozpoznał jednak ciemnoczerwoną, utopioną w wosku pieczęć krasnoludów i to nieco dodało mu otuchy. W wiadomości zaś Ymir pisał, że nie dotrą na czas. Że już teraz, idąc z południa mają problemy, że konieczne będzie przejście przez Morię. Wilk wiedział, że odsiecz przybędzie nie wcześniej niż jutro... Pod wieczór. Czekał ich cały dzień walk, a kto wie, kiedy wyczerpią im się siły. Westchnął, odłożył papier i przysunął się do nieprzytomnej magiczki i córki. Ile by dał by ich tu nie było...

draumkona pisze...

Świt powitał ich nikłym blaskiem wschodzącego słońca i zapachem palonego drewna. To Wirgińczycy nie chcąc marznąc w nocy pocięli żyjące drzewa i rozpalili z nich wielkie ogniska. Machiny stały, niepracując, chyba w końcu zorientowali się, że bariera nie przepuści niczego. Powoli tracili także i nadzieje, bo jeśli elfy schroniły się za magicznym ustrojstwem i nie dało się ich dopaść...
- Zaciągnąłem się, żeby zabijać, a nie siedzieć na dupie - zamarudził jeden z żołnierzy, a niektórzy mu zawtórowali. Morale spadało.
Iskra ocknęła się zziębnięta i sięgnęła magii, która nieco zregenerowała się przez noc, by się ogrzać. Spojrzała na Wilka, który miał cienie pod oczami i chyba w ogóle nie spał. Podeszła do niego cichcem, co by nie zbudzić innych.
- Powinieneś się położyć.
- Nie, powinienem czuwać...
- Wilk... Połóż się chociaż na chwilę. Obudze cię, jeśli coś się stanie.
- Nie mogę - westchnęła, ale to było do przewidzenia, bo zawsze był uparty. Usiadła więc obok w milczeniu, chcąc samą swoją obecnością nieco podnieść go na duchu.
Druga obudziła się Charlotte. Bynajmniej nie dlatego, że się wyspała, bo tak nie było, ale dlatego, że piekielnie rwało ją ramię. Usiadła wypuszczając ze świstem powietrze, po czym się podniosła. Musi zbadać sytuację. Znaleźć coś do jedzenia może... A przede wszystkim rozprostować kości. W końcu jeszcze nikt nigdy nie wyzdrowiał leżąc na zimnej ziemi.

Silva pisze...

Od miejsca, gdzie urywał się ślad uzdrowicielki, dziwny trop, który coś przypominał najemnikowi, stał się bardziej zapadnięty w grząski grunt, jakby owa istota nagle stała się cięższa, przybierając na wadze. Wniosek mógł się nasunąć łatwo. Ktoś tu kogoś niósł. Tą niesioną zaś mogła być tylko Heiana.
- Kurwa - najemnik dotknął palcami śladu; był lodowato zimny, chłodniejszy niż grząska ziemia obok. Coś, co niosło uzdrowicielkę zniknęło. Tak samo jak nagle urwały się ślady. - Ja pierdolę - tak, dziwka Fortuna znów zagrała na nosie mieszańca. Jedynym, co mógł teraz zrobić, było odnalezienie zguby.
Bogowie niejedyni, miejcie w swej opiece tą upartą elfkę, bo jeśli włos jej z głowy spadnie, jeżeli znajdzie choćby draśnięcie na skórze... Nie zaznają te bagna większego gniewu, niż złość najemnika.
Powinien był ją lepiej pilnować. Nie powinien zostawiać na bagnach. Bała się ich, podejrzewał dlaczego, a on ją zostawił. To nie była magiczka - znowu o tym zapomniał. Znowu zapomniał, że dla uzdrowicielki podróże to wciąż coś nowego, że nie jest przyzwyczajona do trudów drogi i niebezpieczeństw. Szept wiedziała co robić, znała się na tym. Co zrobi Heiana, kiedy spotka wodniaka, ghula, czy cokolwiek innego? Bogowie, niech to nie będzie coś gorszego niż trupiak.
Zostawiłeś ją - jak głupiec, jak idiota. Musiał w końcu zapamiętać, że choć są rodziną, dwie jego elfki są całkiem różne. Jeżeli... Nie. Znajdzie tego uparciucha i wyciągnie go z kłopotów.
Może w końcu powie temu złośliwcowi, co mu leży na sercu.
Wzdrygnął się.

draumkona pisze...

- Czekamy aż nadejdzie pomoc - odpowiedział szeptom Wilk. Teraz nieco zły, bo zakwestionowano niemalże jego rozkazy. Tak śpieszno im było do śmierci? Krasnoludy muszą przejść kopalnią... Spojrzał niepewnie na otoczkę jaka ich chroniła. Nie wiedział jak długo jeszcze się utrzyma. Nigdy nic nie wiadomo ze starą magią.
Charlotte wróciła niedługo potem, nieco zaspokoiwszy głód i pragnienie. Miała nieco ponury wyraz twarzy, a na krawędzi małego oboziku przystanęła i wlepiła spojrzenie w Wilka.
- Widziałam Amona - stwierdziła cicho, czym zyskała uwagę Wilka.
- Gdzie?
- Na dole...
- Na dole? A co on tam robi?
- Nie żyje - to zamknęło elfowi usta, a Char zdała sobie sprawę, że nie tak przekazuje się złe wieści. Wilk wstał i odszedł, by powęszyć, sprawdzić, czy to prawda. Westchnęła i poprawiła rękawice i nieco podarty, zachlapany krwią strój. Jeśli przeżyje... Bogowie, nie chciała umierać. Nie teraz. Powiodła spojrzeniem po zebranych, niby oceniając ich stan. Po prawdzie było to pretekstem by popatrzeć chwilę na pochłoniętego swoimi sprawami Devrila. Co prawda nie zauważyła, że ją samą obserwuje pilnie Henry, ale cóż złego mogło być w patrzeniu?

draumkona pisze...

Charlotte poczuła, że tak naprawdę wcale odporna na rumieńce nie jest, bo o ile zawsze taki spojrzenia uchodziły jej płazem, tak teraz było inaczej. Czubki uszu miała czerwone, spojrzeniem szybko uciekła, nawet udała, że musi znów poprawić rękawiczki. A kiedy Devril ju,ż stracił nią zainteresowanie, posłała Henryemu nieprzychylne spojrzenie. Wydał ją, okrutnik jeden. A ona chciała tylko popatrzeć...
Wilk nie było, za to była elfia furiatka, która jakby się teleportowała do Szept, odganiając inne elfy niby muchy. Sama była matką i wiedziała co Szept musi teraz przeżywać. Spojrzała na Merileth i do głowy przyszło jej pytanie - Czy jej pociechy też tak spią? Tak blade, ciche... Jakby przyszedł po nie sam Śmierć.
ukucnęła przy magiczce, ściskając jej ramię. Nie powiedziała nic. Wiedziała czyja to wina. I jakże okropnie czuła się z tego powodu, nie opisałyby żadne słowa.
- Obudzi się - szepnęła tylko drżącym głosem i zacisnęła wargi. Wyjdą z tego, wszyscy. uda im sie przeżyć.

draumkona pisze...

Char z pewnością wolałaby nie oglądać jak Devril bawi się Przeklętym Kamieniem od Tropicielki. Zdecydowanie. Oddaliła się nieco, przysiadła przy Desmondzie i zaczęła z nim rozmawiać o czym szeptem.
- Nie tylko ją i nie miałaś - odpowiedziała jej Iskra łapiąc za oba ramiona i odwracając do siebie - Masz Wilka... On... On przynajmniej nie zdradza wszystkiego jebanemu Bractwu - głos elfki drgnął, oczy zaszkliły się - Masz mnie. Masz ruch... A ona się obudzi. Nie mów więc do kurwy nędzy, że ją miałaś! - łzy popłynęły po jej policzkach, ale jeszcze Nirą potrząsnęła, jakby chciałaby ta przestała snuć ponure myśli. W obliczu tak bliskiej śmierci było to jednak trudne.

draumkona pisze...

Jeszcze chwilę siedziała w bezruchu, a ciałem targały drgawki. Chwilę, bo potem Iskra nie wytrzymała i wybuchła płaczem. Zła na siebie, an swoje uczucia i na to, że popełniła tak wiele błędów pod rząd. Dramatyzowała, wypominała sobie choćby najmniejsze potknięcia a wszystko to sprowadzało się do tego, że nie chciała mieć więcej kontaktów z niejakim Bractwem. Ani z żadnym jego przedstawicielem.
Nic więc dziwnego, że gdy pojawił się Devril, po prostu korzystając z chwili kiedy nie uważa jej za wroga, wykorzystała go jako dużą, ciepłą i miękką chusteczkę.
Charlotte, nie mogąc z kolei na takie cyrki patrzeć, przewróciła tylko oczami i odeszła. A, że tak się złożyło, że i Henry gdzieś powędrował... Postanowiła pójść jego śladem i wcale się z tym nie kryła. Wręcz przeciwnie.
- Po co mu powiedziałeś? - dopadła sługę z niemym ogniem w oczach. przeciez w patrzeniu nie ma nic złego. A on... On się mógł, cholera domyslić!

draumkona pisze...

- Myślałam, że się zmieni... - wyszeptała jeszcze Iskra, choć niezbyt było wiadome, czy tłumaczyła to samej sobie, czy Devrilowi. Wierzyła, uparcie wierzyła, że Cień jednak będzie kiedyś normalny. Nie wykrzywiony Bractwem. Ale jednak się pomyliła, a skutki tego były opłakane. Stolica upadała, oni zaś czekali na śmierć.
Charlotte z początku nie wiedziała o czym sługa mówi i to też ewidentnie wyrażała jej mina. Ale ostatnie pytanie Henryego tak ją rozstroiło, że znowu miała czerwone końcówki uszu, a co gorsza, plątały jej się słowa.
- Ja... Nie, nie, nie, to nie tak! - zaprzeczyła machając rękami, co by Henry uwierzył, że wcale nie ma racji mimo tego, że ma cholerną rację.
- To nie jest... W ogóle, nie wtrącaj się! To nie jest twoja sprawa - i biedny sługa w nos dostał pięścią, a alchemiczka nie spodziewała się po sobie samej takiej reakcji. A jak wiadomo, temu, czemu najbardziej zaprzeczasz, najprawdopodobniej jest prawdą.
- Ja go na pewno nie... Poza tym, to nie ma znaczenia!

draumkona pisze...

Wilk wrócił w chwili, kiedy Winters zawołał sługę. Był blady i wyglądał na takiego, z którego uszło wszelkie życie, a chodzi i oddycha jedynie z przymusu. Bariera zaś zamigotała, zaczynała powoli opadać, a za murami podnosiły się krzyki dowódców poganiających żołnierzy.
- To już jest koniec... - zaczął powoli, cicho, choć był pewien, że każdy go słyszy - Nie mamy jak się bronić. Oni chcą... Zabiją nas. Potem zaś przejmą miasto. Zasiedlą je. I będa do końca świata opiewać to, jak zdobyli nasze miasto... - urwał, zapłakana Iskra spojrzała na niego, gdzieś w pobliżu pojawiła się Charlotte, Desmond wstał - Nie możemy na to pozwolić. Żaden człowiek nie będzie tu mieszkał ani wychowywał dzieci... - po tych słowach nastała cisza, dośc długa, aż Char zaczynałą sie zastanawiać, czy Wilk cokolwiek jeszcze powie.
- Musimy zniszczyć miasto, nim nas dopadną - dokończył cicho opuszczając głowę.

draumkona pisze...

- Zniszczyć? - powtórzyła po długiej chwili Iskra wlepiając spojrzenie w Wilka. Bariera całkiem już opadła, na miasto zaś spadały pierwsze wyrzucone kamienie.
- Tak. Zniszczyć - przejechał dłonią po twarzy, spojrzał na zakrwawioną twarz Viorego. W jego oczy, z uporem na niego patrzące.
- Weź małą. Weź jakiegoś maga i tych, którzy już nam nie pomogą. Zejdź do Morii, tam przejmą was krasnoludy... - on zamierzał zostać. Nie pozwoli by cokolwiek elfiego trafiło w ręce Wirginii.
Charlotte zaś chwilę stała, nieruchomo. Tym razem nie było czasu na zerkanie na Devrila, ale kątem oka wyłapała, jak Henry mu coś na ucho szepcze i o mało nie zaklęła. Cholera jasna no. Nie zamierzała jednak zdradzac niczego więcej, po prostu chwilę odczekałą, czy Wilk czasem nie zmieni zdania, po czym wydała odpowiednie rozkazy własnym ludziom i nieludziom. Jej było łatwiej. Nie znała tego miasta, nie żyła w nim, nie dorastała. Jednakże niszczenie tego pięknego miejsca napawało ją smutkiem.
Iskra podniosła się niedługo po tym, jak Wilk odesłał Viorego. Chwilę myślała, coś jakby kalkulowała, po czym całkiem nagle, z niczego, po jej prawej stronie, na jednej z wysepek wyleciał w powietrze jeden z domów. Smętnie spojrzała na fruwające w powietrzu kawałki drewna i materiału, ale powtórzyła ruch, znów zebrała magię... Wiedziała, że później będzie ją to prześladować we śnie.

draumkona pisze...

Wilk obejrzał się jeszcze na Nirę i wyglądał chyba jak najżałośniejsze stworzenie na ziemi. We wzroku nie było zupełnie nic. Pustka. Na twarzy zaś wymalowany ból i niedowierzanie. Ręce mu drżały, a on sam chyba był na krawędzi od myśli o samobójstwie. Podjął grę z Bractwem. I przegrał. A teraz płacił tego cenę.
Charlotte zmieniła materię kolejnego budynku i odsunęła się, a lekki podmuch wiatru zmienił ją w pył, jaki osiadł nieco dalej. Desmond robił podobnie, choć nie z taką płynnością i nie deformował wszystkiego. Zostawały gruzy, odłamki.
- Kranosludy! - krzyknął jakiś elf, jeden z tych, którzy szli na czele. Faktycznie, wrota kopalni się otwarły, a przerażeni mrokiem i chłodem z niej bijących Wirgińczycy musieli się cofnąć. Częśc oddziałów pod wodzą Kurka, jedynego krasnoludzkiego maga ruszyła by ganiać najeźdźców w te i we wte. Żołdacy Wirginii nie byli przygotowani na cięzkie krasnoludzkie topory. Mieli na sobie lekkie zbroje, najlepiej takie ze skóry, co by jak najlepiej umykac elfom. Zaś w obliczu knurlan... Mogliby szybko zaprzepaścić wypacowane w pocie czoła zwycięstwo. Druga częśc krasnoludów pośpieszyła na pomoc elfom, przeszukując miasto, zabierając każdego elfa, starego, czy młodego, niedołęgę czy rannego. Z kopalni wypadły także wielkie, osiodłane niedźwiedzie, do którcyh łądowano znalezioną żywność i kosztowności. Elfy prowadzono w ciemne czeluście kopalni.

draumkona pisze...

Wirgińczycy niezbyt rozumieli to, co się działo. Elfy same niszczyły własne miasto? I to w dośc zastraszającym tempie. W dodatku, krasnoludy, ci których osłaniali... Escanor, gubernator nie życzył sobie żadnych ocalałych. Wiedział bowiem, że elfy nigdy tego nie zapomną, a zemsta ich będzie straszna i krwawa. Jego ludzie jednak nie mieli szans w starciu ze stalowymi toporami, czy młotami, które z łatwością rozłupywały czaszki.
Alchemia i magia szybko załatwiały sprawę. I kiedy padł ostatni budynek, kiedy Iskra złamała tamę na rzecze, a woda wdarła się do miasta, dopiero wtedy dotychczasowi obrońcy odeszli. To był drugi, doprawdy smutny pochód, który zamykały krasnoludy, a wkrótce potem, zamknęły się wrota Morii i otoczyła ich aksamitna ciemność.
- Kto ma pochodnię? - spytał ktoś, ale odpowiedziała mu cisza. W końcu Iskra westchnęła i przywołała niewielki ogienek, małą lampę, która zawisła nad nimi. Zaczęto liczyć ocalałych.
Dolny Król był całkiem zadowolony z tego, co zrobił. Bo powierzono mu zadanie zatargania Szept wręcz siłą do Morii, gdyby ta uparła się an bohaterską śmierć przed Morią. I nawet mu się to udało. Co prawda magiczka dostała czymś w głowę i to naprawdę nie była jego wina!

Silva pisze...

Sterczeć przed wejściem do jaskini to głupota.
Brzeszczot czmychnął w bok, wlazł na drzewo, które trzeszczało i było pokryte kującym bluszczem, po czym usadowił się na gałęzi. Znajdował się w takiej odległości od wejścia do pieczary, że widział ją całkiem dobrze, samemu nie będąc widocznym.
Wszystkie ślady prowadziły do tego miejsca.
Nasłuchując, próbował przypomnieć sobie wszystko to, co słyszał w ostatnim czasie na szlaku. Szkoda tylko, że odkąd został głową elfiego rodu mało podróżował, będąc uwięzionym w stolicy. Karczm też tak często nie odwiedzał, ale to, co udało mu się zasłyszeć, budziło niepokój.
Wędrowcy szeptali o Nieukojonym. O wendigo. Ponoć na bagnach Cebra z długoletniego snu zbudziło się coś tak strasznego, że przejęło grozą całe moczary. Zabijało tylko wędrowców. Jednak nikt nie brał tego na poważnie. Mówiono, że pijani, że drogi nie znali, że nowicjusze, że do równiny nie dotarli, że z ich własnej winy. Nieukojonych nie widziano od wieków. Łowcy potworów także nic groźniejszego od kirina nie znaleźli.
Co mądrzejsi i starsi mówią, że bagna Cebra są nieprzewidywalne. Że skrywają tak wiele tajemnic, że nie sposób ich ogarnąć. W jaskiniach, moczarach kryć się mogą potwory, których nikt jeszcze nie widział.
Brzeszczot miał złe przeczucia. Te ślady. Wydłużone, wiejące zimnem, chude ciało obciągnięte skórą. Ludzka czaszka przy wejściu. Bogowie niejedyni, czyżby w pobliżu równiny leże miał Nieukojony? Niemożli...
Czuły słuch wychwycił jakiś szmer.
Z pieczary wyszło coś, co tylko ciałem przypominało człowieka. Stwór był wysoki, nie tak jak olbrzymy, ale znacznie przewyższał człowieka. Był chudy, przeraźliwie chudy. Popielata skóra wyglądała tak, jakby ktoś na siłę naciągnął ją na kości. Miał ostre pazury i kły. Wyglądał nienaturalnie. Wysoki, długie ręce i nogi. W łapie trzymał białą kość, którą odrzucił na bok.
Nieuchwytny. Kurwa. To mamy przesrane.
Szanse na ocalenie uzdrowicielki właśnie spadły poniżej zera.
Stwór rozejrzał się i odszedł.
Teraz wyjaśnił się brak innych drapieżników w tym miejscu. Nieuchwytny, na bagnach był Nieuchwytny. Głodny po wiekach snów, gromadzący zapasy. Z ludzi.
Bagna Cebra zaiste skrywają wiele tajemnic.
Brzeszczot poczuł strach. Nie możesz zachować tego dla siebie - jeżeli mu się nie uda, ktoś powinien dowiedzieć się o źle, które zalęgło się na bagnach. Nieuchwytny pozostawiony sam sobie, przyniesie więcej szkód niż mag bez kontroli.
Wystarczyła jedna myśl, aby mała sówka sfrunęła z chmur mgieł i przysiadła na gałązce powykrzywianego drzewa.
- Powiadom Gwarka, a potem leć do Pielgrzymującego.
Sówka poderwała się do lotu. Fril i Alastair powinni być uprzedzeni. Na wszelki wypadek.
Jeżeli wierzyć legendom, wendigo po przebudzeniu jest głodny, przeraźliwie głodny. Ten już zaczął gromadzić zapasy. Teraz najwyraźniej szukał kolejnej przekąski.
Nieuchwytny to stwór chłodu, pozostałość po Mrozie, jak lodowi piechurzy. Ktoś kiedyś mówił, że wendigo ma serce z lodu i pokonać go może jedynie ogień, na który jest wrażliwy. Ogień.
Najemnik zeskoczył z drzewa.

draumkona pisze...

Wilk, który najchętniej zabarykadował się gdzieś w małym pokoiku i spędził tam resztę swojego parszywego życia, podniósł się i wziął głęboki oddech.
- Musimy się podzielić. Tak łatwiej będzie umknąć czemukolwiek... Część może iść do Puszczy Obcych Drzew. Część na Wzgórza Duchów. Inni do Valnwerdu, a jeszcze inni mogą szukać schronienia wśród cieni Larven. Mamy to szczęśćie, że jest lato, gdyby naszli nas w zimę, niechybnie byśmy poginęli nawet teraz... Na każdego z obecnych Starszych spada odpowiedzialność za elfy, które zdecydują się z nimi iść. Musimy się podzielić.
To wzbudziło dyskusję między Starszymi, jeden wolał iśc sam, drugi bał się odpowiedzialności, ale Wilk nawet nie chciał tego słuchać. Do cholery, Rada była po to, by mu pomagać, a on dłużej nie da rady odpowiadać za wszystkich.
Charlotte, dotąd siedząca cicho, bo w Morii rzecz jasna musiała wsadzić nos w nie swoje sprawy, a potem trzeba było szybciutko wychodzić, by ich orki nie pożarły, spojrzała na swego przybranego brata, potem na każdego ze Starszych. Świeże rany po tym, jak oberwała od jednego z goblina... Po tym, jak przeorał jej pazurami twarz sprawiły, że ciągle nosiła kaptur, głęboko nasunięty na głowę, co by twarz skryć w cieniu. Jedno z cięć zaczynało się na czole, przechodziło poprzez kącik prawego oka i kończyło na kości jarzmowej, zaś drugie zaczynało się nieco pod okiem i było dość krótkie, bo niewiele ponad trzy centymetry.Nie mniej jednak, czuła się okropnie, jakby co najmniej zrobili z niej potwora jakiegoś i starała się nie wychylać. Aż do tego momentu.
- Mogę przydzielić każdej grupie alchemika... - mruknęła naciągając mocniej kaptur na twarz, kiedy wzrok większości elfów padł na nią. W końcu, Starszych było sześciu, czy nawet pięciu, a ona miała w tej chwili sześciu alchemików. A wiadomo, każda pomoc się przyda.
Iskra nie zabierała głosu w całej sprawie. Siedziała cicho, przygaszona, smutna, aż w końcu gdzieś zniknęła, a Desmond wyczuł zapach niedźwiedzich skór. Niedługo potem, w oddali pojawił się jeździec ciągnący luzaka, a na nim dwójkę dzieci. Elfka stanęła nieco dalej od całej grupki elfów, a jeźdźcem okazał się nikt inny jak Marcus. Cień.
- Nieuchwytny gada, że nie żyjesz, weź mu coś...
- Nic mu coś, Marcus - odpowiedziała grobowym tonem Iskra od razu przejmując wodze konia niosącego dzieci.
- Co masz na myśli...?
- Niech dalej mówi, że nie żyję. Nie mam zamiaru tego zmieniać...
- Musimy się spotkać i... - Marcus spojrzał na elfy, które już miały ochotę go chyba mordować.
- Nie. To jest nasze ostatnie spotkanie, Pajęczarzu. Ostatnie, na którym nie będziesz próbował mnie zabić. Nieuchwytny chciał się mnie pozbyć i ma teraz ku temu okazję.
To skutecznie uciszyło Marcusa. Skoro Iskra żyłą, ale nie chciała ujawniać się przed Bractwem... Znał reguły. To kwalifikowało ją jako zdrajcę. Zacisnął wargi, szarpnął wodze konia zawracając go.
- Więc oby Cienie nigdy cię nie odnalazły - mruknął jeszcze na pożegnanie, a potem pogonił konia. Iskra zaś pociągnęła luzaka za sobą i spojrzała z pewną dozą czułości na dwie śpiące pociechy. Przynajmniej nic im nie grozi.
Zaś Marcus odkrył, że nie pamięta po co przed chwilą pakował się pod Morię.

Silva pisze...

Stojąc bez ruchu, z zamkniętymi powiekami, najemnik słuchał. Wiatr targał jego włosy, rozplatając i tak nierówny warkocz. Zapach mokradeł drażnił, grząski grunt pod nogami zapadał się, a pośród głosów bagien słyszał wyraźnie szelest obciągniętych skórą stóp; brzmiał niczym chrzęst kopyt na żwirowej drodze. Nieukojony sapał powłócząc nogami, kierując się w stronę kamiennego kręgu naznaczonego słowami mocy, najpewniej szukając kolejnej ofiary.
Ogień.
Krzesiwko i krzemień znajdowały się w sakiewce przy pasku. Wystarczyło teraz tylko... O! Tam przy wielkim, omszałym głazie, gdzie woda stała nieruchomo i nic w niej nie rosło. Jak nic bulgotała smolista, łatwopalna substancja znana jako smoczy płomień; wystarczy iskra, a zapłonie jak ognisko.
Żagiew.
Zrywając z najbliższego karłowatego drzewa grubszą gałąź, najemnik zastanowił się co dalej. Koszula. Oderwał rękawy, rozerwał je na paski i obwinął koniec gałęzi, zawiązując aby nie spadła. Teraz wystarczyło zanurzyć pochodnię w smolistej substancji. Dokładnie, jak uczył Staruszek, aby nawet kropla nie spadła na buty, czy spodnie, bo inaczej zapłonie nie tylko żagiew.
Posłuchał. Oprócz bagiennych zwierząt nie usłyszał nic niepokojącego.
Jaskinia.
Skórzane buciory na grubej podeszwie zaszurały po twardszym podłożu, kiedy najemnik wszedł do środka. Ludzka czaszka została z tyłu.
Ogień zapłonął, kiedy spod krzesiwka strzeliły iskry.
Pieczara zdawała się być wysoka, ale wystarczyło kilka kroków, by najemnik musiał zgiąć kark. Jak ta wielka bestia się tu mieściła? Spoglądając w dół, zobaczył ślady ciągnięcia. Gdzieś kapnęła woda. W powietrzu czuć było śmierć; zapach rozkładu unosił się wszędzie, drażnił nos, był mdły i słodkawy. Brzeszczotowi kojarzył się z grotą na wyspie, daleko na morzu, gdzie tubylcy składali dzieci w ofierze. Wzdrygnął się, odpędzając od siebie tę myśl. Jednak obraz się zmienił, zamiast małych istotek widział ciało uzdrowicielki, rozszarpane nie przez szczury, a kły Nieuchwytnego.
Pokręcił głową i zacisnąwszy palce na rękojeści krótkiego ostrza dziadka, ruszył przed siebie. Łuczywo płonęło jasno, uwalniając gryzący dym, ale miodowe oczy i tak widziały więcej niż ludzkie. Elfie dziedzictwo, którego nie mógł wyprzeć się najemnik.
Posłuchaj.
Słuchał. Cały czas słuchał. Jednym uchem odgłosu szurania za sobą, by zawczasu skryć się przed wendigo; drugim jakichkolwiek szmerów, które mogłyby świadczyć o tym, gdzie szukać elfki. Chociaż jeden dźwięk, ledwie szmer, cokolwiek.

draumkona pisze...

Wilk siedział całkiem osowiały i zapomniany. Obojętnym spojrzeniem wpatrywał się w pustkę przed sobą. Myśli, duch i serce zostawił w stolicy. A stolicy już nie było. Czuł się pusty.
Iskra ściągnęła dzieci z konia i z cichą radością doszła do wniosku, że ich sen nie jest wywołany śmiercią Ducha. Spały, bo... Był zmęczone. Tak po prostu. Usiadła na trawie, okryła je płaszczem, który od kogoś dostała i przypatrzyła się im. Musi znaleźć bezpieczne schronienie...
- Ja też zostaję z Wilkiem - sam zaś świeżo mianowany przywódca grupy zdawał się chyba nie słyszeć o czym się tu mówi, bo dalej wpatrywał się w pustkę. Nie skomentował nawet słów swojej siostry, a co jak co, Charlotte to niepokoiło. Bezszelestnie podeszła do elfa i przykucnęła obok szepcząc coś. Nie wiedziała, czy w ogóle ją słyszy.
- Więc mamy dwie grupy - stwierdził Viori, który jako jeden z nilicznych uwaznie obserwował to, co się działo i wyciągał wnioski - Jedna to grupa władcy, druga to moja. Proponuję, by ci, którzy będą chcieli iśc ze mną, schronili się w Valnwerdzie. Są z nami i krasnoludy, będziemy bezpieczni. Grupa władcy... - tu zerknął na Wilka, ale nie było reakcji - Nie chcę niczego narzucać, ale być może dobrze byłoby skorzystać ze schronienia proponowanego przez Devrila.

Silva pisze...

Stawiając ostrożnie kroki, ciągle słuchając, najemnik szedł do przodu. Jego kroki odbijały się nieprzyjemnym echem od ścian. Tunel ciągnął się w głąb jaskini, a ciszę w środku przerwał tylko jego oddech i kapanie wody. Odór śmierci nasilał się, ale w tej mdłej woni pojawiło się coś nowego, jakiś inny zapach. Obcy, nie ludzki.
Korytarz skręcił, rozgałęziając się.
Najemnik przystanął. Z lewej była niewielka grota oświetlana słabym strumykiem światła padającym z góry. Było go tak mało, że nie rozjaśniało ciemności, ale wystarczyło aby mieszaniec dostrzegł zarysy wiszących pod sklepieniem... Smród bił stamtąd niemiłosierny.
Spiżarnia.
Bogowie niejedyni. Miodowe oczy dostrzegły obgryzione kości. Ludzkie. Wiele kości. Czaszki małe i duże. Ile takich spiżarni miał Nieukojony i co ważniejsze, jak długo żerował na bagnach i dlaczego nikt tego nie zauważył?
Być może wiedział Ivelios; najemnik wciąż nie przekopał się przez jego zapiski.
Jeżeli Heiana, jeżeli i ona...
Nie chcę jej stracić.
Więc się skup.
Wrzask.
Kobiecy wrzask przerwał gonitwę jego myśli. Dochodził z prawej odnogi.
Heiana!
Wszędzie poznałby ten zrzędzący głosik, który ciągle go upominał.
Skórzane buty zgrzytnęły na twardej powierzchni, kiedy najemnik zerwał się i pobiegł w stronę skąd dochodził krzyk, w którym usłyszał nie strach, a przerażenie.
Ogień pochodni płonął jasno.
W zapachu śmierci pojawiło się coś nowego.
Brzeszczot przystanął przy kolejnym rozgałęzieniu. Powąchał. Zrobił krok w stronę tej dziwnej woni i... Uśmiechnął się. Tak, to będzie jego ostatnia szansa, gdyby Nieukojony wrócił za wcześnie.
Krzyk dobiegła z głębi więc i tam podążył.

draumkona pisze...

- Każdy z nas jest teraz Fenrisem - stwierdził Viori krzyżując ręce na piersi. Było ich niewielu. Mało. Zbyt mało, by cokolwiek zdziałać. A im dłużej tu siedzą i debatują...
- Część elfów pójdzie z Ymirem do Grah'knar - odezwał się Wilk, a jego głos był kompletnie wyprany z wszelkich emocji - Ja idę do Larven. Ty idź do Valnwerdu. Odpocznijcie, nabierzcie sił i nie dajcie się zabić - po czym wstał, pustym spojrzeniem powiódł po wpatrzonych w niego twarzach elfów i ruszył przed siebie. Nie mieli czasu, który mogliby tracić. Zaś elfy, które wcześniej deklarowały, że pójdą z nim zaczęły się zbierać. Również część krasnoludów poszła za nim w roli eskorty.
- Bractwo będzie szukać, jeśli będzie to im na rękę. Nie sądzę, żeby Nieuchwytnemu chciało się posyłać Cienie za niedobitkami, ma własne zmartwienia - odezwała się jeszcze Iskra poprawiając ogłowie konia - To Wirgińczycy będą nas ścigać - nie wspomniała jednak o Czarnym Cieniu, a była niemal pewna, że gdy odkryje brak dzieci, zacznie węszyć. I byleby nigdy nie wywęszył co się stało. Wzrok Szept, ten nieprzyjemny uśmiech... Jeśli ta dwójka się spotka, nie będzie w stanie powstrzymać śmierci jednego z nich. Bogowie, co się działo z tym światem, dokąd on zmierzał...
Charlotte westchnęła. Spojrzała na odchodzące w jedną stronę elfy, spojrzała na grupę, która dopiero zamierzała ruszyć. Parę słów wystarczyło, by rozdzielić alchemików pomiędzy nich, ona sama zaś odeszła wraz z elfami Wilka zerkając jeszcze raz spod kaptura na Devrila. Oby jego nic po drodze nie dopadło.

Unknown pisze...

Dzisiaj szła na targi, by rozejrzeć się za jakimiś drobiazgami. Niektórzy nie byli zadowoleni jej widokiem. Jednak ona nie przejmowała się tym i robiła to, co musiała. A nie musiała nic. Było tłoczno, a nawet bardzo. Wszyscy szukali czegoś dla siebie i kłócili się o towar. Lalime to rozśmieszało. Po prostu, kto pierwszy ten lepszy. I nie ma kłopotów.
Jednak nagle poczuła, jak jej sakiewka z monetami i kamyczkami ją opuściła. Gwałtownie się odwróciła i rozejrzała dookoła. Zdenerwowała się, że ktoś miał czelność ją okraść. Prawdopodobnie nie wiedział z kim ma do czynienia. Kątem oka spostrzegła małego karzełka, który chował się pod płaszcz jakiejś elfki. W dodatku w ręce trzymał jej sakiewkę. Westchnęła tylko i wolnym krokiem ruszyła w stronę kobiety. Spod jej peleryny wystawał kawałek jego małej stopy. Siłą woli odsłoniła go i posłała mu uśmiech.
- Witajcie - zwróciła się do elfki i karzełka - ja chciałam tylko odzyskać to, co moje - posłała im swój uśmiech i wyciągnęła w stronę małego stworka dłoń.

Lalima

Silva pisze...

Pochodnia zaczęła coraz bardziej kopcić.
Najemnik kaszlnął.
Jaskinia nie była tak głęboka i długa, jak się bał. Jedna spiżarnia, boczny korytarzyk, tunel i coś przed nim. Gdyby pieczara była większa, bogowie tylko wiedzą, jak długo szukały uzdrowicielki.
Pod jego butami czmychnęła jakaś jaszczurka; niezawodny dowód, że to, co tu mieszka, nie jada zwierząt, że gustuje w innym mięsie.
Korytarz zakręcał.
Coś ciężkiego poruszyło się w ciemności. Musiała minąć chwila nim najemnik zorientował się, że dźwięk rozbrzmiewa przed nim, a nie z tyłu. Jakby sznur ocierający skórę.
- Halo?
Usłyszał to? Naprawdę to słyszał, czy mu się zdawało? Bogowie miłościwi.
Przyśpieszył, nie dbając już o tupot butów. Biegł przed siebie tak szybko, że musiał odepchnąć się rękami od zimnej skały, bo by w zakręcającą ścianę uderzył.
Słyszał głos. Nie w głowie, ale naprawdę! Heiana. Głos uzdrowicielki. W tej chwili nie liczyło się nic innego.
Brzeszczot wypadł jak wypuszczony z łuku; płomień pochodni oświetlał mu niewielką jaskinię, zaczerwieniając jeszcze bardziej jego włosy. Miodowe oczy biegły od ściany do ściany, wyraźnie czegoś słuchając. Ale nie musiał widzieć, on słyszał. Słyszał jej oddech. Wiedział, że tu jest.
- Heiana - głos mu zadrżał, od płaczu, od ulgi sam nie wiedział, sam nie rozumiał czemu tak drga, czemu nagle pieką go kąciki oczu, a serce wali niczym dzwon. Cały się trząsł, ogień w ręku drgał razem z nim. - Heiana - ostrożnie podszedł do uzdrowicielki, jakby się bał, że to iluzja, że zaraz wszystko zniknie, że jak przysunie ogień to zobaczy obgryzione ciało, żywe, ale cierpiące tak, że nie znajdzie się sposób na ocalenie. Poczuł strach, że zamiast ratować, będzie musiał odebrać życie, by uzdrowicielka nie cierpiała.
Nie chciał o tym myśleć.
Jednak strach go nie opuszczał. Dlatego zwlekał, dlatego nie chciał rozwiać cienia.
Czas. Czas. Czas.
Przyświecił.
Ujrzał związaną, zawieszoną u sklepienia uzdrowicielkę. Widział też inne ciała. Wiele ciał. Obgryzione, podjedzone, czekające na tego, którego żywią. Opuścił żagiew, by elfka nie widziała za wiele. Co ważniejsze jego uparciuch był cały; blada i przestraszona, ale cała! Cała, calutka, calusieńka...
- Hei... - i zamiast powiedzieć co myśli, jak się cieszy, powiedzieć wszystko, najemnik po prostu upuścił pochodnię i rzucił się na uzdrowicielkę. Co tam, że dyndała w powietrzu, nic to! On ją musiał przytulić, ścisnąć wręcz, niemal udusić, wtulając głowę w zagłębienie jej szyi, znów czując zapach melisy, tak kojący i uspokajający. - Jesteś cała, caluteńka... - i przytulił ją jeszcze mocniej.

draumkona pisze...

Odkąd zatrzymali się w Larven, Iskra wiele czasu spędzała przy dzieciach starając się przede wszystkim odciągnąć ich mysli od tego, dlaczego zabrano je z Bractwa. I dlaczego nie ma z nimi taty. To pytanie najbardziej elfkę bolało, zaś najczęściej zadawał je Natan, wyjątkowo mocno do ojca przywiązany. Mała Robin nie wykazywała przywiązania do kogokolwiek, choć było to zmyłką, bo mała nie dość, że przez pilne obserwacje nauczyła się ukrywać własne myśli i uczucia, to jeszcze nauczyła się, że nie zawsze opłaca się je okazywać. Na przykład, kiedy bywała obojętna, mama cały czas prawie się nią zajmowała, cały czas była obok. A Robin lubiła, kiedy mam jest obok.
Tym razem jednak Zhao musiała obie pociechy zostawić w obozowisku i iść na polowanie. Nie wybrzydzali, brali to, co dawał im las. I każdy odpowiadał za siebie. Wilk nie miał ani głowy ani czasu by troszczyć się o każdego.
Napięła łuk i wypuściła strzałę trafiając koziołka pod żebro. Zaklęła cicho. To był zły strzał, bowiem grot mógł przebić żołądek, a elfka nie miała ochoty na babranie się w śmierdzącej mazi. Zwierzak jednak odkuśtykał nieco pozostawiając za sobą jedynie krew. elfka mimo wszystko nie opuszczała kryjówki. Ranny kozioł umrze, prędzej, czy później, zaś stresowanie go jeszcze pogorszy i tak zły strzał. Stres źle wpływał na smak.
Przyczajona w krzakach jeżyn obserwowała więc las, jego drzewa o ciemnej, chropowatej korze, pozwijane liście. Wszystko tu było... Żywe. A Iskra dawno już nie oglądała czegoś, co żyje. Przez chwilę znów miała przed oczami płonący Medreth, ale szybko dogoniła to wspomnienie. To już było. Nic na to nie poradzi.

Ithlinne pisze...

Brzeszczot tulił Heianę tak, jakby odnalazł ją po latach rozłąki. Tak właśnie się czuł. Jakby odzyskał coś ważnego.
- Cała, caluteńka, śmierdząca i głupia.
- Cicho bądź - najemnikowi najwyraźniej nie przeszkadzało całe to otoczenie, słowa uzdrowicielki. Liczyło się tylko to, że była cała. - Bałem się, że... Będzie za późno - w jednej chwili spłynął na niego spokój i pewność, że teraz wszystko będzie dobrze. Wystarczy uciec. Zwiać jak najdalej. Był głupcem, bo zrozumiał też, jak ważna była dla niego elfka. Wiedział to wcześniej, ale odpychał na bok z wielu powodów. Nie chciał zwlekać. Nie chciał już udawać, że nic się nie stało, że w portowym mieście nic się nie wydarzyło, że nie myśli o uzdrowicielce, że nie jest mu droga. Była. Wiedział to.
Gdzieś na granicy słyszalności rozbrzmiał dźwięk. Brzmiał tak, jakby ktoś ciągnął coś ciężkiego po żwirowej drodze.
Szur-szu, szur-szu.
Najemnik drgnął. - Musimy iść. Dasz radę? - ton jego głosu sugerował, że nie należy się sprzeciwiać. Posłuchał nie tylko głosu rozsądku Heiany, ale także zapowiedzi nadchodzącego zła.
Szur-szu, szur-szu.
Złapał żagiew, trzymając wolną ręką dłoń uzdrowicielki. I zanim ruszył pomyślał, że już nigdy nie chce puścić tej dłoni. Nawet na chwilę. Nigdy.
Szur-szu, szur-szu. Coraz głośniej, coraz wyraźniej.
- Jaskinia nie jest długa. Heiana - obejrzał się na elfkę; miodowe oczy w świetle ognia zdawały się być niemal jak płynne złoto - Kiedy każę ci uciekać, masz biec. Jak najszybciej. Jak najdalej. Obiecaj mi to - musiał mieć pewność, że elfka nie zawróci, że nie zawaha się tylko ucieknie. Bez niego, bez Nieukojonego, którego tu zatrzyma.

draumkona pisze...

Elfka zaklęła. Koziołek nagle gdzieś zniknął, jakby sie zapadł pod ziemię, za to spod ziemi wyrósł nagle przeklęty Cień.
Stała chwilę z opuszczonym łukiem, strzały spokojnie spoczywały w kołczanie i wydawać się mogło, że łzy, które pojawiły się nagle w oczach elfki, to łzy radości, że go widzi, lecz było inaczej. Błyskawicznym ruchem nałożyła strzałę na cięciwę, napięła ją.
- To co ty sobie wyobrażałeś zdradzając nas swojemu pieprzonemu Bractwu - warknęła - Wszystko zniszczyłeś - a i tak to były najlżejsze zarzuty. Przez niego umierała Merileth, przez niego nie żył Duch. Ciekawe, czy poczuł to, przecież nosił jej Gwiazdę... Zaś poprzednim razem, gdy choćby go raniono, amulet palił. Cóż więc działo się z wisiorami teraz, gdy Duch nie żył?
- Idź stąd - po policzku elfki spłynęła łza, a ręka drgnęła. Znowu była między młotem a kowadłem, między miłością do niego, a miłością do elfów.

«Najstarsze ‹Starsze   2201 – 2400 z 5000   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair