– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 2401 – 2600 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Ta kobieta wydawała jej się znajoma. Jednak nie mogła przypomnieć sobie, skąd ją zna. Odebrała od karzełka sakiewkę i sprawdziła całą zawartość. Było wszystko. Zaśmiała się słysząc pytanie małej istoty. Siłą woli uniosła go lekko do góry, tak że był na równi z Lalimą.
- Jestem magiem - zwróciła się do niego wesoło, po czym natychmiast go upuściła. Teraz spojrzała na elfkę.
- Również Cię kojarzę - powiedziała, przegryzając w zastanowieniu wargę - nazywam się Lalima.
[ Oj również się trochę pogubiłam . Ale zróbmy tak jak jest i niech Devril ją uratuje. xd ]
- Myślę, że przysłali cię za Czarną Rękę - powiedziała cicho i spokojnie. Wręcz złowrogo, a w fiołkowych oczach błysnął czysty gniew. Puściła cięciwę, strzała świsnęła Cieniowi koło ucha i wbiła się w pień drzewa - A ja muszę żyć. Dla dzieci - szybkim susem dopadła koziołka, po czym odwróciła się, by odejść, choć trzymała w magię w pogotowiu, gdyby Cień jednak postanowił wypełnić to, po co go tu przysłano. Przynajmniej tak sądziła Iskra.
Zaś w obozie czekała na nią nieprzyjemna niespodzianka. Wilk siedział niedaleko posłania furiatki, obserwował Natana dokuczającego Robin i miał złe wieści. Albo raczej złą wieść.
Gdyby nie ona, stolica wciąz by istniała. Gdyby nie ona... Gdyby nie sprowadziła Cienia. Przymknął oczy wzdychając cicho.
- Dlaczego?
Szur-szu. Szur-szu.
Czas zwlekania dobiegł końca i najemnik o tym wiedział. Teraz żadna wymówka, żadne owijanie w bawełnę nie mogło zaistnieć. Nie chciał dłużej udawać, że w portowym mieście nic się nie stało. Cholera, powinien zrobić to już dawno, ale było tyle innych spraw.
Wymówki.
Tak. Były powody, ale i wykręty zawsze się znajdowały. Bo to za wczas, bo nie ma jak, bo, bo, bo.
Cholerny tchórz.
Tylko, że teraz nie czuł strachu. Może to przez świadomość, że mógł stracić kogoś cennego, może w końcu zrozumiał, co jest ważne i na czym chce budować swój świat, z kim iść do przodu za rękę.
Nie był poetą, nawet nie umiał pięknie mówić, jednak zrobił to po swojemu, po najemnikowemu.
- Bo cię kocham, uparty elfiaku.
Szur-szu. Szur-szu.
Miodowe oczy spoglądały na uzdrowicielkę w blasku pochodni. Cóż, niecodzienne było to wyznanie, ale z głębi serca i szczere. Może to nie były dobre okoliczności, ale czy będzie lepsza okazja?
Szur-szu. Szur-szu.
Był blisko. Tak blisko, że słyszał wyraźnie, jak pod ciężarem ciągniętego ciała obsypują się kamyczki.
- Schowaj się. Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna, inaczej nie będę mógł się skupić - w dłoń uzdrowicielki wcisnął zapinkę w kształcie sowy, po chwili wskazując odnogę korytarza, gdzie wcześniej zaglądał - To spiżarnia. Nie musisz wchodzić głęboko. Skryj się w cieniu. Wrócę po ciebie. Przepraszam - i popchnąwszy elfkę w ciemność, uśmiechnął się do niej, może ostatni raz. Bogowie, oby nie ostatni raz.
Musiała wytrzymać. W spiżarni, pełnej ciał, ale musiała. Chwilę. Tylko tyle, aby zwabić Nieukojonego.
Szur-szu. Szur-szu.
Brzeszczot zgasił pochodnie i zaczął wystukiwać na ścianie jaskini nierówny rytm.
Ciemność w jaskini była najczarniejszą czernią jaką można sobie wyobrazić. Bez światła, nawet najmniejszego, człowiek miał wrażenie, że tunele ciągną się bez końca. Kiedy zabrakło ognia rozjaśniającego mroki, dźwięki stały się wyraźniejsze, głośniejsze. Szuranie poza jaskinią było tak donośne, że najemnikowi zabrało chwilę, zanim połapał się w brzmieniach.
W ciemności nie czuł się nieswojo. Lubił w niej przebywać, bo w niej słyszał więcej i wyraźniej. Szkoda tylko, że serce waliło mu jak oszalałe.
Szur-szu. Szur-szu.
Usłyszał, co wyszeptała, najwyraźniej zapominając, że w ciemnościach jego słuch jeszcze bardziej się wyostrza.
- Też cię kocham ty ludzkie nasienie…
W innej sytuacji wypomniałby jej, że przecież uważa go za elfa, długouchym chce go zrobić, a tu proszę, wyszło szydło z worka, czy raczej chochlik z uzdrowicielki. Jeszcze jej to wspomni w swojej złośliwości, jak na ludzkie nasienie przystało.
Szur-szu. Szur-szu.
To będzie pierwszy Nieukojony, który spotka żywe i wolne jedzenie w swojej jaskini, chcące go zabić, ale zabić z szerokim uśmiechem na twarzy. Tak, w ciemności, wystukując palcami rytm, stał najemnik szczerzący się jak głupi, z szerokim uśmiechem, zadowolony jak się patrzy.
Nieukojony naprawdę miał szczęście, czego nie można powiedzieć o półelfie.
Zepnij pośladki, bo radość będzie krótka.
Usłyszał to. I w jednej chwili odrzucił uczucia, odsunął na bok emocje wierząc, że elfka nie zrobi nic głupiego, ufając jej. Skupił się na właścicielu tej spiżarni.
Jego palce zagrały kolejną melodię.
Nieukojony zatrzymał się u wejścia, porzucając swoją ofiarę; łomot upadającego ciała dawał do myślenia - był głośny, za głośny jak na drobne ciało.
Wendigo pociągnął nosem; słychać było, jak głośno wciąga w nozdrza powietrze, jakby smakując zapachy. Ostre warknięcie sugerowało, że wyczuł nieproszonego gościa, ale jednocześnie nie bał się go, nie słychać było w nim strachu; zadziwiająca pewność siebie.
Brzeszczot wiedział, że nieukojony jako stworzenie żyjące w jaskiniach, gdzie nie było światła, będzie miał czułe zmysły, jednak wierzył, że jego słuch był wrażliwszy. Nie przypuszczał jednak, że wendigo okaże się tak szybki. W jednej chwili stał przy wejściu, słuchając, a w drugiej pędził korytarzem. Był cholernie szybki, jak strzała wypuszczona z łuku.
Kiedy on zdążył przebiec tyle kroków?
Nie zdążył zareagować. Poczuł tylko jak ostre szpony chwytają jego koszulę, rozcinając skórę pod nią, podnosząc go i przygwożdżając do nierównej, chropowatej ściany jaskini. Nieprzyjemny, zgniły oddech owiał najemnikowi twarz.
[W ramach wyjaśnień: zostawiłam Hei czas na reakcję, potem ruszam z akcją xD]
Wilk, podobnie jak i Szept nie mógłby zbytnio pomóc tym, którzy chcieli iść do Irandal. Miał swoje własne zmartwienia, a jednym z nich było to, co właśnie miał powiedzieć.
Iskra wynurzyła się z krzaków niosąc ze sobą ubitego koziołka, a na ten widok Natan od razu przestał dokuczać siostrze, tylko grzecznie udawał, że przegląda jakąś książkę. Nieliczną z ocalałych ze stolicy.
Wilk podniósł się, a Zhao zwietrzyła kłopoty w powietrzu. Odciągnęła go więc od swojego posłania i uważnie się przyjrzała.
- O co chodzi? - wypaliła w końcu, a Wilk nabrał powietrza w płuca.
- Gdyby nie ty, Eilendyr wciąż by istniało - wypalił prosto z mostu, czym zbił Iskrę z tropu. Ona myślała, że przyszedł się wyżalić, szukać pomocy, a on... - Zaufałem ci, zresztą nie tylko ja. Mogłaś zjawić się na zamku, ale, cholera, wiedziałaś jakie konsekwencje ma targanie ze sobą tam Cienia. I nie, nie mów mi, że się nie dało go zgubić bo nie uwierzę. To wszystko co się stało, cała śmierć, ból i... Po prostu, to wszystko, jest twoją winą. Twoją i tego cholernego Cienia - umilkł na chwilę, ostatnie słowa jakoś niezbyt chciały mu przejść przez gardło. Iskra za to stała jakby ją piorun raził. Wpatrywała się w elfiego władcę jakby go widziała pierwszy raz w życiu, co gorsza, przeczuwała co nastąpi potem.
- Skazuję cię na wygnanie, Zhaotrise Starsza Krwi. Elfi lud się ciebie wyrzeka, zaś ty, jako Wygnaniec nie masz prawa zbliżać się do nas. Idź. Niech wiatr cię niesie, a gwiazdy wskazują nową drogę.
To mówiąc, odszedł, nie mając nic więcej do dodania. Koziołek, upuszczony przez elfkę, miękko upadł na ziemię. Wygnał ją. Tak po prostu... Iskra miała ochotę usiąść i się rozpłakać.
- Mamo... - usłyszała cichy głosik obok siebie i lekkie pociągnięcie za rękę.
- Hmhmmmm?
- Co się stało? - spytał Natan wlepiając wzrok tych swoich ciemnych oczu w jej twarz. Bolało. Wygnali ją przez niego, a on był taki podobny...
- Nic, kochanie. Spakuj to, co mamy, niech Robin ci pomoże. Musimy ruszać w drogę.
Wilk nie miał głowy do miast, odbudowy i innych tego typu spraw. Wciąz żył dniem bitwy, wciąz żył tymi chwilami, kiedy siedzieli na wysepce i regenerowali siły, kiedy podjął decyzję...
- Róbcie co chcecie - nie można było spodziewać się innej odpowiedzi. Zaś widząc, że Szept odeszła od małej, on się tam powlókł, siadając przy córce i wpatrując się w nią, jakby od tego miała wstać, znów się uśmiechnąć, może i spłatać jakiegoś figla... Cokolwiek. Byleby nie leżała tak tutaj...
Iskra nie czuła się Wygnańcem. Wciąż do niej do nie docierało i na każde pytanie Natana odpowiadała lakonicznie, albo i w ogóle odpowiedzi nie dostawał. Wilk by ją wygnał? Ją? Skazał na tułaczkę i... Pokręciła głową niedowierzając kompletnie samej sobie.
I co ona teraz zrobi? Gdyby była sama, mogłaby kraść, mordować... Przęzyłaby. Jakoś. Ale tym razem miała dzieci. O które trzeba było zadbać, jak najlepiej. A dzieciom potrzebny jest dom. Stałe miejsce, gdzie mogą poczuć się bezpiecznie...
Bogowie, cóż uczyniła takiego, że ją pokarali?
Iskra mieszkała w jakimś małym miasteczku o niezbyt ciekawej sławie. Nidalber, coś w tym stylu. Nawet miała pomysł na zarabianie, na utrzymanie niewielkiego mieszkanka nad piekarnią i dwójki dzieci. Miała, a pomysł był naprawde dobry. Szkoda tylko, że nie chciał wypalić bez ujawniania tego, skąd nauczyła się fachu. Nikt nie chce zadzierać z Bractwem.
Wiedziała, że w końcu do tego dojdzie. Że trafi na ulicę i to nie, by żebrac, choć i do tego była już zdolna, ale do tego, by ofiarować mężczyznom chwilę zapomnienia, za odpowiednią stawkę rzecz jasna.
Od dwóch dni sama nic nie zjadła, wszystko oddając dzieciom, usiłując zachowac pozory normalności. Natan znów wyskoczył w górę, jeszcze trochę, a stanie się dorosły... Lecz nie pora byłą teraz na myśli o nich. Musi się skupić na robocie. A alejką o wiadomej sławie podążał właśnie jakiś mężczyzna. Zatrzymał się obok, pociągnął nosem. Akurat się myła i to codziennie, nie to co te inne panienki.
Szkoda, że nie rozpoznała go od razu.
*
Wilk, dotąd siedzący jakby bez śladu życia przy małej, teraz nagle poczuł przypływ gniewu. Gdzie ona się cholera jasna włóczyła?
- Po co tam wróciłaś? Po jakiegoś psa? - nie ma to jak pomylić wilka z psem, ale nawet do tego był zdolny zły władca. Zły, bo ryzykowała, jego zdaniem niepotrzebnie.
- On i tak jej nie pomoże, a tobie mogło się coś stać! Gdzie jest ta kretynka, która śmie się nazywac moją siostrą?! - wybuchnął, ale nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Vetinari wcięło.
Iskra znała ten głos. Znała tak dobrze... Poza tym, zapach. Zapach ziemi i wiatru, który rozpoznałaby wszędzie. Zrzuciła kaptur z głowy i z niedowierzaniem mu się przyjrzała. Serce zabiło mocniej, choć wszelkie uczucia stłumiła jedna emocja. Gniew.
- Znowu się puszczasz na lewo i prawo? - wycedziła przez zęby mrużąc niebezpiecznie oczy. Ona tu nie ma jak dzieci utrzymać, nie je, nie śpi, a on... Jak ona mogła aż tak zgłupieć, do cholery?
- Ledwo wykopali mnie z Bractwa, elfy wygnały, a ty już latasz po dziwkach na ulicy? Pewnie gdybyś był w Królewcu, to byś poszedł do Solany!
*
Warknął coś pod nosem na temat Iskry, że nie jej sprawa, że jakoś jej to nie interesowało i w ogóle, to nie jest ważne.
Zirytowany skrzyżował ręce na piersi i już miał na nią naskoczyć, kiedy w zasięgu wzroku pojawiła się Charlotte. A zdecydowanie wolał wyłądowywać swoje nerwy na alchemiczce niż na Szept. Bał się, że ta druga odejdzie, a on zostanie sam. Kompletnie sam.
Nic więc dziwnego, że ledwie magiczka uczynnie podsunęła, żeby znalazł inną na którą może wrzeszczeć, a on od razu się zmył by suszyć głowę biednej Vetinari.
Zaś przy małej Merileth pojawił się Epoh. Wychudzony, z zapadniętymi policzkami, niby żywy trup. Bo Epoha zmogła śpiączka po śmierci Ducha. Najwidoczniej jednak właśnie się obudził.
- Bo się puszczasz! - wrzasnęła na chyba całą dzielnicę, a Cień oberwał po twarzy - Ja się staram na chleb zarobić, bęcwale jeden, dzieci utrzymać i siebie samą! A ty... Ty nie dość, że gdzieś masz nas wszystkich, to jeszcze tylko głupia dziwka Solana ci w głowie! - kolejne uderzenie, po czym elfka cofnęła się, jak oparzona. Chyba coś do niej dotarło, bo sięgnęła rzemyka zawieszonego na szyi, fioletowego kamienia, który dostała od niego. Zerwała wisiorek i cisnęła Cieniowi pod nogi. W ślad za nim poszła obrączka.
- Więc teraz zaspokajaj swoje potrzeby do woli - tym razem szeptała, a głos jej był pełen bólu i rozczarowania. Dla takiego kogoś zdradziła elfy. Po czym, nic już nie mówiąc, okręciła się na pięcie i odeszła, oszołomiona.
*
Epoh przyglądał się dłuższą chwilę temu, co robi Szept, po czym odezwał się schrypniętym, cichym głosem.
- Ona sama musi to pokonać. Mów do niej... Mów - zakaszlał kuląc się. Nadal bolało go całe ciało, gardło, mimo wody miał wciąz suche na wiór.
- Do mnie mówiła Iskra... Zanim się jej pozbył - złośc pojawiła się w fiołkowych oczach elfa, kiedy patrzył na władcę wyżywającego się na Charlotte.
- Nic innego nie działa. Mów...
Iskra nie wierzyła w to, co słyszy. Stała chwilę tak, całkiem oszołomiona i tylko wpatrywała się w Cienia z otwartymi ustami. On chciał jej PŁACIĆ? Zamiast naprawić, powiedzieć cokolwiek, on od razu stwierdził, że weźmie ją jak każden jeden? Wzdrygnęła się.
- Nie wierzę, że to mówisz... - odpowiedziała zrezygnowana, po czym wyswobodziła się z jego uścisku i powlokła do mieszkanka, do dzieci. Bogowie, którzy ją w to wpakowali byli do bani.
*
Epoh rzeczywiście był zdezorientowany, w dodatku miał wrażenie, jakby Szept nawrzeszczała mu wprost do mózgu, pomijając uszy. Zakołysał się, spojrzał na krzaki, na małą elfkę, potem znów na krzaki. Może Szept miała... Sraczkę?
Wróciła do mieszkanka, zmęczona, choć niewiele dzisiaj tego dnia robiła. Być może to spotkanie z Cieniem tak kompletnie ją wymęczyło.
- Mama! - powitał ją radosny okrzyk od progu i zaraz poczuła jak jakaś mała istotka przytula się do jej nogi.
- Robin... Mała diablico, czemu jeszcze nie śpisz? Już późno... - pochyliła się, podniosła małą i wkroczyła do pokoiku, który zajmowali. Natan próbował wytworzyć ogienek do świecy. Westchnęła.
- Pora iść spać, skoro jeszcze tego nie zrobiliście - szepnęła zaganiając dzieci do łóżka, po czym sama zrzuciła płaszcz i wślizgnęła się pod koc przy nich.
A to i tak nie miał być najgorszy dzień.
*
Vetinari, słysząc jakże ciekawe plotki, donosy, pogłoski i inne ciekawe wieści z niecierpliwością wyczekiwała pojawienia się Szept. Nie, żeby magiczkę podejrzewała o cokolwiek, ale chciała ją uprzedzić o tym, cóż ciekawego słychać w obozie.
Niestety, Nira nie wracała. A Char nie lubiła siedzieć bezczynnie na tyłku, no chyba, że było co obserwować. Devrila jednak z nimi nie było, więc pożyczyła, czy też ukradła siwka bratu i pognała szukać magiczki. Lepsza tułaczka niż patrzenie na umierających.
Nie wiedziała o tym, że ktoś ją śledzi. Miała co innego do zrobienia, inne problemy, w dodatku, ostatnio czuła się coraz słabiej. tłumaczyła to sobie małą ilością snu i jedzenia, ale gorączki w nocy to nie argumentowało.
W końcu jednak, trafił się jakiś klient. Całkiem zresztą dobry, nie cuchnął gorzałką na staję, w dodatku, przyjął i tak już wygórowaną stawkę. Iskrze nie pozostało więc nic innego jak spełnić każdą z jego zachcianek w ciemnej uliczce, tam, gdzie zwykle stała. Nie sądziła jednak, że bogowie przywloką tam i Cienia.
*
Char dobrze ukryła uczucie jakie towarzyszyło jej, gdy Devril ją zauważył. Uśmiechnęła się, całkiem zresztą przyjaźnie, choć w oczach pojawiła się jakaś dziwna tęsknota... I radość zarazem. Ale, że Devril był niedomyślnym Panem, niczego nie pokojarzył, ani nawet nie zauważył. Nie w sposób jaki powinien to zauważyć.
- Nie sądzę, żeby chciała... Mer dalej się nie obudziła, a Szept chyba zaczyna powoli tracić grunt pod nogami - szarpnęła wodze siwka, co by się uspokoił i tak nie wierzgał. Cholera, miała powiedzieć Szept o plotkach a zamiast tego ślimaczyła się tempem Devrila...
- A ciebie co tu przywiało? - stłumiła uśmiech cisnący się na usta. W końcu, trzeba było być profesjonalnym. Nie szczerzyć się cały czas, bo jeszcze ktoś zauważy i Wintersa uświadomi, co byłoby jej nie na rękę.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że Cień ich obserwuje. Poza tym, była zbyt zajęta... Klientem by rozglądać się na boki i szukać Poszukiwacza. Według niej, najpewniej pojechał do Królewca, co by tam swoje "potrzeby" zaspokajać i tyle go widzieli. A ona mu Gwiazdę oddała, phi.
I choć robotę wykonała dobrze, to coś ją tknęło, gdy wracała błotnistą uliczką w stronę domu. Być może to bogowie, którzy byli dupkami, albo jakieś przeczucie zwane potocznie kobiecą intuicją, która lubi pakowac w kłopoty. Nie mniej jednak, elfka zamiast iść prosto do domu, zaczęła bawić się w ogon swego klienta. I tak też trafiła w następny ślepy zaułek, gdzie na mężczyznę spadł Cień. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. A Iskra, zamiast uciec od razu, co by potem kłopotów nie mieć, skryła się w cieniu domu obserwując poczynania swojego męża, który chyba zasługiwał na miano "były".
*
Char stłumiła smutne westchnienie. Ona sama lubiła dzieci, ba, nawet chciałaby takowe mieć, ale... Cóż, po misji u Escanora utraciła tą możliwość na zawsze. Coś jej zrobili, albo wycięli i teraz ni huhu, o ciąży i dziecku mogła zapomnieć. I chociaż wiele razy rozważała przygarnięcie znajdy z ulicy... Kto wie, jaka w tym krew jest? Jeszcze by ją po latach z wdzięczności we śnie zamordował, poza tym... Dziecko z twojej krwi, które powołano na świat przez własną odpowiedzialność zawsze było czymś... Innym. Jakby małym, osobistym cudem.
Nie skomentowała jego wypowiedzi, zbyt poruszona. Skinęła jedynie głową.
- Można było się tego po tobie spodziewać. Henry poskromiony i zamknięty w Drummor, czy też się tu kręci? - i jak na złość, ona zaczęła kręcić się w siodle. Stary sługa wiedział za dużo. Może by go przekupiła... Tylko czym? Borówkami? Bogowie byli dupkami.
*
Przy małej Merileth siedział rzecz jasna Wilk i zdawał się ignorować wszystkich i wszystko. Minę miał, jakby się nawet obraził na to, że słyszy szum krwi we własnych żyłach.
Myśli elfa brykały po krainie nieskupienia, gdzie trawa porastała niebo, a samo niebo wyłaniało się zza horyzontu zastępując w ten sposób słońce, które było podłogą. Nie potrafił się skupić. Próbował wszystkiego. Każdej medycznej sztuczki, każdego zaklęcia, nawet składał bogom ofiary. Nawet wygnał Iskrę, bo po części zwalał winę i na nią. Ale mała nadal się nie budziła, zresztą, jak na złość, bo raz nawet na nią nakrzyczał z tego powodu. Raz, a i tak wszyscy myśleli, że zwariował.
- To prawda? - spytał tylko na wstępie, miast ją powitać. Chciał wiedzieć, choć nie miał pojęcia co by to zmieniło. Znał historię i podejrzewał, że jeśli to rzeczywiście ciąża, to ojcem będzie któryś z tych pustynnych łowców...
Tak, bogowie byli dupkami.
Brzdęk upadającego kamienia odwrócił uwagę nieukojonego; spojrzał w stronę spiżarni, pociągnął nosem, skrzywił się, ale nie ruszył z miejsca. Najwyraźniej uznał trzymaną przekąskę za ważniejszą do unieszkodliwienia.
Brzeszczot wykorzystał okazję, którą dała mu uzdrowicielka. Opierając ciężar ciała na nierównej ścianie, odepchnął się od niej i kopnął nieuchwytnego poniżej linii żeber. Okute buty na grubej podeszwie nosił nie bez powodu - kość w ciele wendigo pękła, a stwór zawył głosem podobnym do wilka. Czy oprócz nienaturalnie wysokiego ciała, zostało w nim coś z człowieka?
Najemnik szarpnął się, wbił ostrze noża przywiązanego pod nadgarstkiem w ramię nieuchwytnego i kiedy ten poluźnił uchwyt, nawet nie próbując wyciągnąć noża, chwycił pochodnię i pobiegł przed siebie. Jeżeli mu się uda, jeżeli dobiegnie, jeżeli Fo... Nie, nie wolno wymawiać jej imienia, nie wolno ściągać kłopotów, niech lepiej dziwka uprzykrza życie komu innemu.
Biegnąc, słyszał ryk wendigo i jego kroki za sobą. Był szybki, zbyt szybki i wściekły. Już nie traktował najemnika jak przekąski, teraz był intruzem.
Kolejne uderzenie, chociaż słuchał i wiedział, przyszło niespodziewanie. Słuch Dara nadążał za dźwiękami wydawanymi przez wendigo, ale jego ciało nie dawało rady ich uniknąć, było zbyt wolne, zbyt ociężałe, chociaż potrafiło radę dać elfom. Wendigo nie był elfem.
Zbierając się z okruszków skał, z mchu i kurzu, Brzeszczot wymacał dłonią upuszczoną pochodnię, przyciągając do siebie. Wciąż czuł też przy pasie ciężar sakiewki.
Tylko jakoś nie podobało mu się, że czuje zgniły oddech wendigo, smród zepsutego mięsa i czuje jego pazury.
Z twarzą przyciśniętą do ściany, spróbował się zorientować, jak daleko jeszcze. Kap. Tylko trochę. Jeszcze trzy kroki, susy i będzie.
- Właśnie, że tu jestem ty głupi idioto! Co ty robisz z tym biednym człowiekiem! - wybuchła i to całkiem zresztą słusznie, bo jak to tak, on sobie chędoży co chce, a jej dorobić nie wolno? Dobre sobie. Podeszła do człowieka, cicho coś powiedziała, jakby chciała dodać mu otuchy, czy coś. W końcu, jeszcze rozpowie na całą ulicę, że z niej jakaś wariatka...
Nie chciał jednak jej pomocy. Ledwo wstał a już uciekł zostawiając tę dwójkę samą. A Iskra widząc to coś w jego oczach powinna była uciekać. Dla niego i dla siebie. Nie zrobiła tego jednak, stanęła krzyżując ręce na piersi.
- No zrób to. Przecież i tak wiemy oboje, że nie masz własnego zdania i zrobisz co ten bubel ci każe. Nawet gdybyś miał zabić mnie, czy dzieci, co właśnie zresztą zamierzasz zrobić.
*
- Przywiązał się do ciebie - stwierdziła dość oględnie, choć sama w tym czasie wspomniała Alberta. Przecież on zginął przez nią. próbował ją ratować. I Jom. Zginęli oboje... Cóż, Winters miał to szczęście, że jego sługa wciąż żył.
- Ty pewnie zrobiłbyś dla niego to samo - dorzuciła jeszcze ściągając brwi. Myśli krążące po jej głowie nie były ani trochę miłe, bo wolałaby, by Henry zabrał swoją wiedzę do grobu, albo i dalej. Szlag, że też nad sobą nie zapanowała...
- Długo zostajesz? Czy twój niespokojny zadek zaraz się gdzieś wpakuje?
*
Ale to nie załatwiało sprawy, a wręcz przeciwnie.
- Ciąża. - wypalił wlepiając wzrok w twarz magiczki. Chciał wiedzieć. Przynajmniej wtedy wiedziałby co robić... Z plotkarzami. Bo z Szept... Nie wiedziałby. Teraz nawet nie wiedział jak ją podejśc, jakby utracił umiejętnośc porozumiewania się. I to go najbardziej bolało.
Stworzywszy sobie okazję ku temu, aby podnieść się i uciec, najemnik otarł krew z rozciętego czoła, czując jak dokucza mu ból w barku, gdzie w ciało wgryzły się zęby wendigo, zdolne do rozerwania mięśni; mrowienie było o tyle nieprzyjemne, że nasilało się coraz bardziej.
Polegając tylko na słuchu, dzięki niemu i pamięci odnajdując się układzie jaskini, najemnik ciężkim krokiem próbował zwabić nieukojonego, pociągnąć go za sobą. Właściwie nie musiał nawet tego robić - stwór nie potrzebował powodu, aby biec za nim. Był już na wyciągnięcie ręki. Ale najemnik dotarł tam, gdzie chciał.
Nim jeszcze odnalazł tutaj uzdrowicielkę, trafił na boczny korytarz, na małą pieczarę, niemal całkiem zawaloną, z przejście tak szerokim, że wystarczyło miejsca tylko dla jednego. W środku nie tyle zobaczył, co usłyszał i wyczuł smoczy ogień. Wendigo albo tego miejsca nie odkrył, albo uznał, że jest ono nieszkodliwe; najpewniej nie wiedział, że wystarczy iskra, aby ta smolista breja zapłonęła niczym ognisko.
Wciskając się do środka, poczuł jak ostre pazury rozrywają nogawkę spodni; kopnął i ręka puściła, a on wpadł do pieczarki. Wstrzymał powietrze, aby uspokoić oddech. Musiał poczekać. Niech wendigo wejdzie. Zrobił krok do tyłu, czując pod piętą… Właściwie nie czując nic, tylko pustkę naturalnej studni, w której bulgotała ciemna, gęsta ciecz.
Chrobotanie i syk wściekłości świadczyły o nadejściu pana tego miejsca. Nieukojony przecisnął się przez szczelinę, wgramolił do środka i skoczył ku najemnikowi.
Cholera. Szybkość wendigo była nie do ogarnięcia. Niby człowiek był przygotowany, niby wiedział jak zareagować, ale co z tego, jak za każdym razem się nie udawało. Jego ruchów nie dało się śledzić, nie dało przewidzieć, ani sparować.
Było ciężko. W pewnym momencie przez głowę mieszańca przemknęła myśl, że powinien zmówić modlitwę do bogów o swoją duszę; potem przypomniał sobie, że bogów ma w nosie. W momencie, kiedy wendigo okazał się na tyle sprytny, że zabrał najemnikowi to, do czego Dar był przywiązany, w najemnika wstąpiła nowa siła.
Wystarczyła chwila, aby odpychając stwora, sięgnął do sakiewki po krzesiwko i wzniecił ogień. Pochodnia w jego ręku zapłonęła jasno. Nieukojony jęknął ludzkim, przejmującym głosem, odsuwając się na kilka kroków. Nie zrezygnował jednak z zamiaru uzupełnienia swojej spiżarni. Był na tyle sprytny, że po obudzeniu zrozumiał, że w kamiennym kręgu na bagnach gromadzą się wędrowcy; potem doszedł do wniosku, że ma ich podanych jak na tacy, wystarczy tylko poczekać aż opuszczą runiczne znaki - tak właśnie do tej pory zdobywał jedzenie. Teraz miał okazję o nie zawalczyć.
Brzeszczot wiedział, że pchany nienawiścią, złem, a przede wszystkim głodem wendigo, nie będzie długo bał się ognia pochodni. Ryzykując poparzenie, schylił się i nabrał w dłoń smoczego ognia; smolista ciecz przeciekała mu przez palce, szczypiąc i parząc, ale musiał ją rozrzucić i zapalić. Wendigo nie czekał łaskawie, aż Dar to zrobi. Ogień przestał być straszny - właściwie płomyczek. Rzucił się na najemnika, ale ten to wykorzystał. Odepchnął go od siebie, obrywając szponem w bok, ale udało mu się ustawić stwora po drugiej stronie; jak tylko zajął się smoczy ogień rozlany wokoło, uniemożliwiając nieukojonemu jakikolwiek ruch, Brzeszczot cisnął żagiew do studni wypełnionej bulgoczącą cieczą i po prostu uciekł. Kiedy ogień dotknie kropli łatwopalnej substancji…
~~
- Brzeszczot?
Coś biegło w stronę uzdrowicielki. Ciężkie kroki odbijające się głuchym echem od ścian jaskini, przysparzały wrażenia, że zaraz oberwie się sklepienie. Były równe, szybkie, jakby biegnącego gonił rozwścieczony smok. Z pewnością nie należały do wendigo, a że jedzenie podwieszone pod sufitem też nie mogło udać się na spacer, musiał to być mieszaniec.
Nie przybiegł na zawołanie uzdrowicielki, chociaż je słyszał. On wyraźnie uciekał. Przed kimś, lub przed czymś. Ledwie wyhamował przed Heianą.
Był brudny i potargany; koszulę miał w strzępach, upaćkaną krwią swoją i nieukojonego. Głębokie rany na ramieniu nie wyglądały dobrze, tak samo jak sącząca się krew z rozwalonej brwi, którą właśnie wytarł dłonią najemnik. Zgubił gdzieś pochodnię.
- Hei... - chciał coś powiedzieć, ale musiał złapać oddech. Serce waliło mu jak oszalałe, najwyraźniej chcąc wyskoczyć z piersi.
Zdawało się, że uzdrowicielka zrozumiała to, czego nie powiedział, bowiem nad jej dłonią pojawiła się maleńka kula słabego światła; ot tylko tyle, by wśród ciemności widzieć twarze.
Kiedy zaś oczy przywykły do jasności, oczom uzdrowicielki ukazał się dziwny widok.
Poturbowany najemnik, blady i wyraźnie zmęczony, ale nie to rzucało się w oczy. Jego czerwona czupryna, włosy gęste i sięgające niemal do bioder zniknęły. Nie było ich. Teraz Dar miał na głowie krótką strzechę, ledwie sięgającą mu do ucha, z widocznymi śladami podpalenia. Bogowie niejedyni.
- Potem ci wyjaśnię. Chodź - złapawszy elfkę za rękę, pociągnął ją ku wyjściu; nawet nie zauważył, jak mocno ściska jej dłoń, jakby bojąc się, że może ją stracić.
Czas. Czas!
Wiedział, że ma go mało. Nie ze względu na nieukojonego, ale przez to, co uczynił, aby pozbawić go życia. Ogień pochodni powinien już...
Jaskinia zatrzęsła się od huku; ogłuszającego, zwalającego z nóg. Brzeszczot przygarnął do siebie elfkę, kiedy z sufitu posypały się kawałki skał, mniejsze i większe. Skała pod ich nogami zadrżała, jakby miała się rozstąpić, zamykając ich w swoim wnętrzu. Huk wystrzału umilkł, jednak rosnące ciepło i niespokojny furkot zapowiadały nadejście czegoś gorszego. Były forpocztą piekielnego ognia.
- W nogi! - Brzeszczot zaczął biec, tak szybko, jak tylko mógł, ciągnąc za sobą uzdrowicielkę. Zamarudził. Cholera jasna zamarudził! Zachciało mu się światełka, kurwa, w tunelu, to teraz ma wręcz jasność! Smoczy ogień, który podpalił w studzience, właśnie ku nim pędził, zabierając tlen, spalając wszystko na swej drodze, szukając wyjścia, a na drodze do niego stało półtora elfa.
Bieg był ciężki. Blade światło nie niosło oparcia, ziemia uciekła spod zmęczonych nóg, a szalejący ogień zaczął wysysać całe powietrze, podnosząc temperaturę. Brzmiał niczym ognista burza - z tym skojarzył się najemnikowi, mającemu wrażenie, że zaraz pękną mu bębenki w uszach. Mimo to biegli. I kiedy wydawało się, że wszystko jest stracone, ujrzeli wyjście: maleńką kropę światła, prowadzącą na bagna.
Półtora elfa wypadło z jaskini, jakby ich sam demon ścigał. Przebiegli jeszcze kilka kroków, kiedy z wnętrza tuneli wybuchnął ogień. Pęd powietrza powalił ich na kolana, przewrócił i przekoziołkował. Elfka upadła na plecy, a zaraz też wylądował na niej najemnik. Ogień grzmiał, huczał i warczał nad ich głowami, włoków nich, szczęśliwie zajmując się bagienną roślinnością, a nie nimi. Temperatura podskoczyła; smoczy ogień palił się dłużej i intensywniej niż ten zwykły, nie gasnął też tak łatwo.
Ogniste piekło trwało, ale po chwili zniknęło; ogień cofnął się do wnętrza jaskini, kiedy nie miał już podstaw do istnienia. Studnia wyschła, a to, co zajęło się na bagnach, będzie się spalać jeszcze długo.
Brzeszczota piekły boskie pośladki. Bolało go całe ciało, rwało miejsce, gdzie zatopiły się kły nieukojonego. Nie przeszkadzało mu to jednak podnieść się na dłoniach, spojrzeć na uzdrowicielkę leżącą pod nim i stwierdzić, że przypaliło jej tylko włosy, a tak poza tym, ma się całkiem dobrze. Westchnął.
- Zjadłbym konia z kopytami... - mruknął i nie mając już sił, opadł sobie na biedną elfkę, przygniatając ją, głowę układając gdzieś na jej ramieniu; głębokie wciągnięcie powietrza sugerowało, że jest mu dobrze, fajnie i musi chwilę tak, a nie inaczej odpocząć.
[I, przepraszam za światełko Hei]
Uparta i głupia elfka jeszcze chwilę mierzyła go wrogim spojrzeniem, jakby wręcz oczekiwała, że z przyjemnością pozbawi ją życia.
- Oboje wiemy, że to i tak w końcu się stanie - mruknęła jeszcze, po czym rzeczywiście odeszła znikając wśród mgły jaka zaległa w miasteczku. Być może mgła była zwiastunem śmierci, zarazy jaka miała nawiedzić tamte okolice.
*
- Większość elfów jest nadal w śpiączce, obudził się tylko brat Iskry, która nawiasem mówiąc, została wygnana na życzenie Wilka - Char cmoknęła na siwka i sama nawet doszła do wniosku, że nie wie po co mu to mówi. Być może po to, by choć trochę przedłużyć chwile, kiedy może całkiem bezpodstawnie i bez żadnych podekstów z nim rozmawiać. Słów odnośnie Keronii, dziedzictwa i Drummor nie skomentowała. W końcu, to były jego decyzje.
- Jesteś zbyt cwany, żeby dać się zabić, Dev. Może ty sam w to nie wierzysz, ale pewnie inni tak. A ich wiara równoważy twoją niewiarę - na tych słowach wywód się skończył, Char popędziła konia w końcu znajdując z nim drogę do porozumienia i wkrótce zniknęła wśród drzew. Wilk ją zabije za kradzież konia, ale to nie było ważne. Ważniejsze było to, że miałą przestrzec Szept a ona w tym czasie beztrosko rozmawiała sobie z Devrilem... Co z tego, że miała ochotę wrócić tam pod byle pretekstem.
*
- Ale teraz interesuje - nie miał zamiaru dać tak łatwo za wygraną. Nie z nim te numery. Już trochę ją znał, a jak Szept kręci, to znaczy, że coś jest na rzeczy.
- Pewnie sama nie wiesz... - mruknął, choć tym razem w głosie nie było oskarżenia. Czyste stwierdzenie faktu - Mogę cię przebadać. Sprawdzić. Tyle chyba jeszcze potrafię.
Iskra wróciła do domku, do dzieci. jednak już z stamtąd nie wyszła. Rankiem, ledwo świtało, a elfkę złapała gorączka i ból brzucha, obowiązki przejął syn, a mała córka siedziała na łóżku przy matce i nie wiedziała co robić, ani co się dzieje. Iskra zbladła i niemal cały czas spała, oddech mając nierówny i płytki.
Natan martwił się. Nikt nigdy nie powiedział mu co robić, gdy ktoś jest tak poważnie chory. W Bractwie go tego nie uczyli.
Dzień gonił dzień a elfce się jeszcze pogarszało. W dodatku, skończyły się niewielkie zapasy jakie miała schowane na czarną godzinę i to w dużej mierze zmusiło Natana by wyszedł na ulicę kraść. Akurat tego w Bractwie go nauczyli.
*
To był dla niego wręcz policzek. Nie chciała jego pomocy... Wzdrygnął od chłodnego powiewu zza pleców, ale nie powiedział nic. Nawet, kiedy Szept znowu się odezwała. Zrobił już wszystko co mógł. Wszystko, co było w jego mocy. Bogowie go opuścili, opuściło go szczęście, a zapewne za niedługo opuści go też i córka. A wraz z nią żona. Schował twarz w dłoniach wzdychając ciężko. i czym on sobie na to zasłużył?
Cisza, która zaległa na bagnach pomału zaczęła ustępować. Odzywały się pierwsze owady, jakiś kocur wydał z siebie dźwięk i nawet wiatr znów poruszał sczerniałymi i powykrzywianymi krzewami. Wieczny ogień palił się słabiej, ale wciąż nie gasnął, przypominając o tym, co stało się w tunelach. W jaskini nie powinno nic przeżyć, nawet nieukojony. Z jego ofiar zostały tylko prochy, spiżarnie przepadły, ale wyrządzonego zła nic już nie cofnie i nie naprawi. Za jakiś czas ktoś powinien sprawdzić to miejsce.
- To, że stwierdziłeś, że mnie kochasz, nie znaczy, że masz się zaraz na mnie rzucać.
Odpowiedziało jej mamrotanie, kompletnie niezrozumiałe. Najemnik nie ruszył się wcale, a kiedy spróbował, jęknął tylko, więc nawet nie próbował dalszych ruchów. Tak sobie poleży, na mięciutkim i odpocznie. Tak, tak zrobi. W końcu ocalił uzdrowicielce tyłek i tę upartą główkę, należało mu się!
- Ja za to podejrzewam, że ty mnie wcale nie kochasz - najwyraźniej język mu się nie zmęczył, ani nie ucierpiał - Ten skurwiel nawet mnie dziabnął... - dodał i znalazłszy w sobie dość siły, podniósł się, siadając na ziemi, dłonią przeczesując krótkie włosy. Bogowie, jakie dziwne uczucie. Nieprzyjemne. - Jeżeli to wylezie, weź mnie zabij, będzie szybciej i bez cierpienia - sakiewkę przy pasku miał, a to już plus; rzeczy w niej umieszczone były może nie cenne, ale potrzebne. Taka na przykład maść na odciski, czy skrawki materiału, aby obwiązać ranę. Znalazło się jeszcze... - O, to twoje - odwiązał rzemyczek od paska i podał uzdrowicielce paczuszkę z jej ziołami. Sam zajął rozcięciem nad kolanem i chociaż nie był nawet uzdrowicielem, wiedział co robić, tyle tylko, że z poobdzieranymi dłońmi i krwią zalewającą mu na nowo oko, jakoś mu nie szło. - Cholera.
Natan miał plan. I całkiem dobrze zresztą mu szło, ograbił bezczelnie jakąś starszą panią, potem syna rzeźnika, a jednemu dziecku nawet zabrał kanapkę. A teraz... teraz przyłapano go. I to nie byle kto go przyłapał. Szarpnął się, odsunął od ojca, potrząsnął głową i spojrzał na niego niezbyt przyjaźnie.
- Wiem! Obcina im się palce... Ale ja muszę! - tupnął jeszcze nogą, zły, że mu przeszkodził. Poszedł sobie i ich zostawił, a teraz nie pozwala mu pomóc mamie i Robin. Chłopak cofnął się i poprawił znoszoną koszulę, jakby co najmniej była warta dwie sztabki złota.
- Mama jest chora a my nie mamy co jeść. Ktoś musi znaleźc pieniądze więc znajduję je ja. - burknął.
*
Wilk nie wiedział co ma sądzić na dany temat. Dziecko. Szept była w ciąży. I to zapewne z tym łowcą, który się odważył... Elfem targnęła złość, nie pierwszy zresztą już raz i zapewne nie ostatni. Od kiedy usłyszał jakże radosną nowinę jeszcze rzadziej się odzywał, co nie wróżyło niczemu dobremu.
Charlotte, będąca w dobrej formie już zaczęła snuć domysły na temat tajemniczych śmierci, czy może miałą w tym udział alchemia, kiedy usłyszała jakże poważną przestrogę.
- No chyba sobie żartujesz! - skrzyżowała obrażona ręce na piersi, łypnęła na niego nieprzychylnie spod długiego pasma włosów przykrywającego część twarzy, na której miała blizny - Będę myśleć o czym mi się podoba, phi.
- To był cel na moim poziomie! - zarzekał się Natan i rzeczywiście tak mu się wydawało. W końcu, co może taki stary pryk... Ale nie dyskutował. Mama potrzebowała pomocy, to wiedział nawet on. Z dnia na dzień bladła i nie miała nawet siły czegoś powiedzieć. W dodatku Natan bał się, że mam ich zostawi. Odejdzie. Przyjdzie po nią śmierć i zabierze, a oni zostaną sami...
Wziął sakiewkę i oddalił się z zamiarem kupienia tego, co kazał mu ojciec. Znalazł jakąś skórę, co prawda, nie byłą kocia, a niedźwiedzia, znalazł parę warzyw, jakieś jabłko, a od piekarza kupił bułki. Z takim to ładunkiem zjawił się też w mieszkanku bojąc się, co zastanie w środku.
*
Char przewróciła oczami jak małe dziecko znużone wykładem zmartwionego rodzica.
- Moje plany są cudowne i zbawienne, nie wiem o co ci chodzi - mruknęła kopiąc niewielki kamień i odwracając się od arystokraty. Phi.
- Niech jedzie - i to być może zaskoczyło wszystkich, poza samą osobą mówiącą, a był nią Wilk. Styrany, załamany, biedny Wilk, który pozwalał wręcz Szept jechać i wpakować się w kolejne kłopoty. Najwyraźniej uznał, że lepsze dla niej będzie działanie niż siedzenie i wpatrywanie się w Mer. W sumie, on robił dokładnie to samo ostatnio, ale nikt się tym nie przejmował.
Odłożył tobołek na stolik i zerknął na siostrę siedzącą na taborecie. Po chwili namysłu zabrał jej Żagiew z rączek, bo mała jak nic lubiła bawić sie ostrymi przedmiotami.
- Parę dni temu. Pamiętam, że wróciła w nocy, ale to nic nowego... A potem rano nie miała już siły się podnieść. - chłopak znalazł się zaraz przy Iskrze, jakby chciał się upewnić, że Cień na pewno nie wyrządza jej krzywdy. Zaś sama poszkodowana miała gorące czoło, a ciałem od czasu do czasu targały drgawki. To nie była zwykła grypa, czy przeziębienie.
*
Rzeczywiście, to nie była dziedzina Char, ale zawsze mogła coś pomóc, zdziałać. Albo i kogoś ochronić.
Demony. Kiedyś nasłuchała się jakichś mrocznych historii na ten temat i nie mogła spać przez tydzień. Czy jednak wszystko co tam opowiadali było prawdą? Zapewne okazja do weryfikacji wiedzy pojawi się niebawem.
Nie odezwała się słowem też wtedy, gdy mag zaczął tłumaczyć swoją obecność w tym właśnie miejscu.
*
tropili demona. Dalej nie wiedziała zbyt wiele, ale czujne, półelfie ucho słuchało wszystkiego. Mag wydawał się całkiem w porządku, a trop prowadził do jednej z pobliskich jaskiń. I rzecz jasna, Szept uznała, że wejdzie tam sama.
- Nie ma mowy. Idę z tobą - i jak powiedziała, tak zrobiła depcząc magiczce po piętach. Nie ma to tamto, jak kłopoty, to ja chce połowę.
Skinął głową, odłożył na wpół zjedzoną bułkę i pobiegł po zielarza. Za to Iskra zaczęła coś majaczyć w starej, elfiej mowie, znanej jedynie białym magom. Zbladła jeszcze, choć wydawało się to niemożliwe. Zaś Lucien, jako mag, wyczuć mógł, że elfka podświadomie śćiąga ku sobie magię, jakby szykowała się do potężnego czaru.
*
Charlotte o mało nie dostała zawału. W jednej chwili szli, w drugiej Devril leżał pod ścianą, Szept się kuliła i coś rozkazywało zabić Wintersa.
Nie pomyślała, zadziałała automatycznie. Alchemia. Alchemia była jej jedyną bronią, lecz zamiast do niej sięgnąć, po prostu wyskoczyła przed demona, zagradzając mu drogę do Devrila. Nie wiedziała jednak co zrobić, jak się zachować i czym sobie pomóc, więc ten jedynie sięgnął swej złej magii i potraktował nią alchemiczkę, która jako anty-mag nie miała żadnych szans. Jako druga rąbnęła o ścianę, chwilę potem już leżała na ziemi bez choćby najmniejszego ruchu.
Ale chwilka nie nadeszła, bo Iskra nagle zniknęła. W jednej chwili leżała, całkiem nieprzytomna, jakby pozbawiona życia, w drugiej zaś pozostał po niej biały obłoczek mgły. I właśnie wtedy do pokoju wszedł Natan z zielarzem, któremu żarcik się nie spodobał.
*
Po jaskini echem potoczył się dźwięk jakby zatrzaskanych drzwi. Demon cofnął rękę od Szept, jakby coś go zaniepokoiło. I słusznie, bo pojawienie się białego maga nigdy nie sygnalizowało pomyślności dla demona.
Zaś białym magiem o bladej twarzy i czarnych lokach była Iskra we własnej osobie. Wsparła się dłonią o ścianę jaskini i wzrok utkwiła w ciemnym tworze.
- Zostaw ich - wychrypiała elfka czując, jak przytłaczająca magia wyciska z niej życie.
- Pf - usłyszała w odpowiedzi, mag chyba niezbyt wziął ją na poważnie, a to bynajmniej się Zhao nie spodobało. Podniosła głowę, wzrok utkwiła w magu. Reszta... Stała się sama. Formuła zaklęcia sama wypowiedziała się jej ustami, dłoń sama się podniosła, a białe, oślapiejące światło samo przeskoczyło z jej ręki, na demona, który wrzasnął tak, że z sufitu posypało się pare kamieni, a zaraz potem na maga. Byłą jednak zbyt wyczerpana by stawiać się dłużej, by walczyć z o wiele potężniejszym wrogiem od siebie. W dodatku, była osłabiona.
Mimo wszystko, uśmiechnęła się krzywo, paskudnie. Lewa dłoń maga wyglądała jakby sparzona. Skóra obwisła i dymiła, tłumiąc przepływ magicznej energii przez kończynę.
*
Nikt nie wie, co zrobiłby Wilk, gdyby w danej chwili ktoś solidnie nie przyłożył mu w głowę. Zaś tym, który się na to odważył był Viori. Starszy.
- Darmar Mroczny. O jakim problemie mowa? - przeszedł od razu do rzeczy nieco odciągając chwilowo nieprzytomnego Wilka na bok. Przynajmniej władca nie rzuci się byłemu kochankowi Szept do gardła na dzień dobry...
Charlotte niestety nie odpowiadała, jak rąbnęło nią o ścianę, tak teraz leżała, bez ruchu, w zupełnej ciszy.
Iskra, która nie pamiętała co się stało, podniosła się nieco z ziemi. Bolało ją całe ciało, a ostatnim co pamiętała był... Ból. Musiałą zemdleć, kiedy demon wziął się do roboty... Spojrzała odruchowo na swoje dłonie, potem zaś na Devrila i na alchemiczkę.
- Nie żyje - stwierdziła, a, że Iskra miała gorączkę, w dodatku, dobrał się jej do skóry demon i ogólnie, powinna zapomnieć o jakiejkolwiek magii na miesiąc, to rzeczywiście, mogła się pomylić. Ale stracha zapewne napędziła nie tylko Szept. Zwłaszcza, że Vetinari nie kwapiła się, by oskarżeniom jakoby umarła zaprzeczyć. Jej ciało wciąż pozostawało nieruchome, jakby rzeczywiście bez życia.
*
- Idziemy - zdecydował Starszy biorąc jakiegoś pierwszego lepszego konia. Darmar. Po cholerę Niraneth ściągała tu... Viori zerknął na spiącą Merileth. i już wiedział.
- Prowadź, bo pewnie wiesz, gdzie to jest - w końcu, trudno było to przyznać, ale z Darmarem mało kto mógł się równać.
*
Najemnik przeczesał dłonią krótkie włosy; nie był płaczliwą babą, co to roni łzy przez złamany paznokieć, ale... Nie podobał mu się fakt, że skrócono jego słowy w tak brutalny sposób. Tego nawet nie można było nazwać podcięciem - raczej ścięciem. Na samą myśl o tym, jak długo będą odrastać, wzdrygnął się. Odruchowo chciał je przeczesać, ale ręka natrafiła na pustkę; westchnął.
- Nie miałem wyboru, wiesz? - nieukojony sponiewierał go tak, że włosy zamoczyły się w smolistej, lepkiej cieczy w naturalnej studni, a to znaczyło, że spłonęłyby jak suche siano, gdyby dotknęła ich choćby iskra. - Hyvan jak się, cholera, patrzy. Przynajmniej zrobiłem na złość Radnym.
Uzdrowicielka miała rację w jednym: powinni stąd odejść, nie wiadomo było, jakie bagienne chochliki zwabione wybuchem przyjdą sprawdzić, co się stało i czy aby przypadkiem nie ma tu dla nich czegoś do przekąszenia.
Opatrzone na szybko rozcięcie łuku brwiowego zatamowało krew i to wystarczyło, aby najemnik mógł doczłapać do kręgu. Nic mu nie połamano, nic nie urwało, wszystko miał na miejscu.
- Powinienem chyba powiedzieć... - nie prezentował się dobrze ten nasz mieszaniec; z ptasim gniazdem na głowie, poszarpany niczym żebrak, z krwią i siniakami - Kochaj mnie zakrwawionego...
Całkiem w jego stylu było to wyznanie. I całkiem podobne do niego było też to, co po chwili zrobił. Wyciągnął ręce ku uzdrowicielce i przyciągnął ją do siebie, nie patrząc na to, że sam jest brudny, śmierdzący, że i ona sponiewierana i to wcale nie jest dobre miejsce ani na wyznania, ani na czułości. Ale co zrobić, kiedy najemnik chciał tak po prostu elfkę przytulić?
Iskra potoczyła zmęczonym spojrzeniem po jaskini. Jak ona się tu, cholera, znalazła? Głupia magia, trzeba będzie z tym skończyć... przecież ona zostawiła dzieci. Dzieci! Elfka podniosła wzrok na sklepienie i pogroziła pięścią bogom, nie ważne, czy ci istnieli, czy nie. Jeśli jej skarbom stanie się krzywda pod jej nieobecność, wyhoduje fasole, wdrapie się po niej i spuści manto komu trzeba.
Dowlokła swój tyłek do alchemiczki, bo jako jedyna nie zdradziła do tej pory oznak życia. Przyklęknęła przy niej, pociągnęła za ramię, obracając ją na plecy. Na pierwszy rzut oka wyglądała normalnie, choć blado. Dopiero po chwili oględzin Iskra dostrzegła, że na prawej dłoni Char żyły prześwitują mocno przez skórę przybierając także ciemną, granatową barwę. Czyżby demon miał zabrać ją ze sobą? Zhao nie znała się zbytnio na tych sprawach. Wiedziała jedynie, że ta się nie obudzi, póki ktoś nie przełamie tego, co ją więziło. A wątpiła, by był tu ktoś, kto jest zdolny do takiego czynu.
Dla pewności jednak potrząsnęła Vetinari, jakby to mogło jej pomóc, potem z rezygnacją opadła na tyłek.
Chwilę później przyszła mysl, by spróbować na niej białej magii, ale to jedynie pogorszyło stan, bo żyły wylazły aż do poziomu łokcia, co skutecznie zniechęciło Iskrę do dalszych eksperymentów.
- Nie widzę dla niej ratunku - mruknęła jeszcze obejmując kolana rękami, jak wystraszone dziecko.
Iskra patrzyła długo na wdzierające się do jaskini elfy, jakby nie mogła się zdecydować. W końcu jednak, westchnęła, podniosła się z trudem i pokręciłą głową. Nie pojawi się w obozie, przecież Wilk ją wygnał. Nie będzie się prosić. Niespodziewanie ściągnęła magię ku sobie i zniknęła. Tor teleportu jednak został zakrzywiony czarną magią i Iskra trafiła tam, gdzie najbardziej nie chciała trafić. Z hukiem i trzaskiem zjawiła się w elfim obozie, zaraz potem straciła przytomność.
Iskrę wybudził Wilk, który zdążył już dojść do siebie. Nie była to jednak delikatna pobudka, bo Zhao dostała w twarz, potem wylano jej na głowę dzbanek lodowatej wody, a kiedy już otworzyła oczy i zaczęła szczękać zębami, to zasypano ją gradem pytań, na które Iskra miała jedną odpowiedź.
- Pieprz się, elfi władco - warknęła starając się wstać i odejśc jak najdalej. Nie będzie jej traktował jak jakiegoś śmiecia.
- Zadałem ci pytanie!
- To idź do Darmara, pewnie chętnie ci wszystko opowie - elfka odeszła nieco dalej, bliżej dzikich drzew Larvenu i przysiadła na trawie. Po chwili wyklinania i wzywania bogów na daremno zauważyła, że obok leży Devril, a przy nim uzdrowiciel. Niewiele myśląc, podpełzła obok.
- Cześć wieśniaku - wyszczerzyła się do arystokraty, jakby spotykali się w wyjątkowo wesołych okolicznościach - Miałeś niezłego farta, wygląda na to, że demon w jakiś dziwny sposób wolał zająć się alchemiczką niż tobą. A takie demony to łatwo nie odpuszczają... Pewnie musiała go zirytować - Iskra poszukała wzrokiem szalonej alchemiczki i przyglądała się jej chwilę. Cokolwiek zrobił jej demon, postępowało w szybkim tempie.
- Chociaż wyszedłeś z tego cało...
- Nie bardziej niż inne półelfy - jak na gust iskry każdy mieszaniec miał w sobie coś z boskich posladków. Jak nie był wybitnie uparty, to miał całkiem ładne pośladki. Albo jeszcze co innego. Tak, według Iskry wszystkie mieszańce były do siebie podobne, co za tym idzie, wszystkie potrafiły być irytujące.
Wzruszyła ramionami. W zasadzie, mało kto o to ją pytał.
- Jakoś. Bractwo posłało za mną Czarnego Cienia, ma mnie zabić za zdradę - w skrócie streściła to, co działo się przez ostatnie dni - Mam na utrzymaniu dwójkę dzieci, a nie mogę znaleźć niczego poza robotą na ulicy - wzruszyła ramionami nie wiedząc co w ogóle ma o tej sytuacji sądzić - No i wygnały mnie elfy, więc zaraz się stąd zmywam, nie zamierzam tu siedzieć i znosić te ich spojrzenia i podszepty. A tej tam - tu wskazała palcem w Vetinari - Potrzeba kogoś, kto zna się na usuwaniu skutków zasłaniania innych osób przed demonami z otchłani. Innymi słowy, białego maga. Ja nie znam żadnego, prócz siebie. A ja zrobić nic nie umiem.
Wilk obserwował Darmara i Szept ze stosownej odległości. Na cholerę ona go w ogóle tu wzywała? Toć on jej nie pomoże, a jeszcze zażąda jakiejś nieelfiej ceny i tyle. Jest Wygnańcem, tak, jak Iskra. Nie ma tu dla niego miejsca.
Po coś go tu ściągała? - mogła jeszcze usłyszeć Szept, a zaraz potem poczuć falę irytacji napływającą od Wilka.
- Ja nie mam przyjaciół, Devril - mruknęła Iskra poprawiając koszulę zsuwającą się z ramienia - Bractwo skutecznie przeszkadzało w ich posiadaniu. Z Szept pokłóciłam się już dawno, Wilk mnie wygnał. Na ciebie Cieni nie będę ściągać, a to do tego prowadzi, jeśli zostawię u ciebie dzieci. On je znajdzie. Wytropi. I na pewno nie będzie zadowolony jak dowie się, u kogo są. Pamiętasz co było jak nakrył nas w łóżku - stare dzieje, jeszcze z czasów, kiedy Lucien uparcie twierdził, że Iskra jest jedynie podopieczną, zaś na każdą informację jakoby z kimś sypiała reagował gwałtownie i nieprzewidywalnie. Ciekawe co by zrobił z Devrilem gdyby jednak postanowiła wyjśc wcześniej. pewnie to samo co z tym w zaułku...
Widząc zaś jego spojrzenie kierujące się na Darmara, zaśmiała się cicho, choć śmiech ten pozbawiony był wesołości.
- Darmar? Nie, on ci nie pomoże. Nie za darmo. A jego ceny są wygórowane, poza tym słuchać tego nadętego bubka jak z łaską ci pomaga... - Iskra się zapowietrzyła i umilkła. Głupi Darmar, choć jechali teraz na jednym wózku. Oboje byli wygnani.
Mogę i będę, zresztą to nic nowego. Trzymaj go krótko, bo nawet jego demony nie pomogą mu, jak rzucę mu się do gardła. - i tyle, żadnych wyrzutów, krzyków, czy innych rzeczy. Wilk stwierdził fakt, a zszargane nerwy i załamanie wcale nie pomagały znieśc obecności Darmara.
- Nauczyłam się myśleć jak oni, żeby tam przetrwać. Nie wiesz jak działają, oni... Oni wszyscy myślą, że są rodziną. A jak ktoś zdradzi, to tak, jak gdyby... Ech, nawet nie wiem jak ci to wyjaśnić. Jeśli nie boisz się Cienia, bój się Nieuchwytnego. Zagrałam mu parę razy na nerwach, raz Bractwo się podzieliło, miało dwóch przywódców... Ale o tym nikt nie wie. Nie będę ryzykować, że będziesz miał ich na karku, jak inni. Dość już nabroiłam - i tego elfka zamierzała się trzymać. Koniec z Cieniami, teraz tylko odnaleźć nowe powołanie i zapewnić dzieciom dobry byt...
- Biała magia pomoże jej na pewno, ale wszystkie elfy, które posiadły tą sztukę są za białymi wieżami, w najstarszej z krain. Są poza zasięgiem, a tu... Nie wiem. Nie znam żadnego białego maga poza Białobrodym, a to najstarszy z elfów obecnych w Keronii. Nie pojawia się na życzenie, ja sama widziałam go raz i mówią, że to wielkie szczęście, bo inni nie widują go przez całe stulecia. Lepiej by było, gdybyś zastanowił się, gdzie chciałaby być pochowana - wiara Iskry zaczynała powalać.
Skrajne, czy nie, pewne było to, że elf coraz bardziej zamykał się w sobie. Podczas posiłków nie rozmawiał z innymi, kiedy go o coś pytano, odpowiadał tylko wtedy, kiedy widział w tym sens. Pogrążął się w ponurych myślach o tym, co może spotkać jego córkę, małżeństwo, jak i wszystkie z ocalałych elfów. I zawsze finał był jeden. Wszystkich ich czeka śmierć.
- Demonolog? - Iskra o mało nie parsknęła. kto to w ogóle był demonolog? Być może był to wstyd, ale Iskrze kojarzyła się ta nazwa jedynie z wiedzą teoretyczną, która z praktyką nie ma nic wspólnego. Nałykał się taki paniczyk mitów o demonach i demonologiem się tytułuje. Przynajmniej tak to wyglądało według Zhao.
- Kogoś trzeba będzie jednak pochować - dokończyła ponuro obserwując jak elfy wynoszą poza obóz ciało okryte białym materiałem. Kolejny, którego zabrała klątwa Ducha, czy cokolwiek to było. Odruchowo pomyslała o tatuażu zdobiącym jej bok. Pamiątka, po tamtym...
- Też kiedyś kogoś zasłoniłam i przypłaciłam to życiem. Pomógł mi Duch Lasu... Ale jego już nie ma - a szkoda, bo wtedy można by spróbować tego samego z alchemiczką. Bo choć była półelfem, Duch na pewno zwróciłby na nią uwagę.
W polu widzenia pojawiła się i Szept i Iskra stwierdziła, że to najwyższa pora na ewakuację.
Akurat tym ktosiem, który dobrze ją znał byłą w tej chwili Iskra. I choć widziała, że coś jest nie tak, nawet przypuszczała dlaczego, nie odezwała się. Odeszła do tej dwójki do alchemiczki sprawdzając, czy może ją chociaż wybudzić. Zdecydowanie łatwiej pomagać jest komuś, kto jest w stanie stwierdzić co mu dolega.
Viori tymczasem, korzystając z tego, że był dośc blisko i usłyszał co nieco, postanowił się wtrącić. Wyprawa za wieże nie była tak prosta jak im się wydawało.
- Najpierw, nim cokolwiek zaczęlibyśmy przygotowywać, trzeba by było skontaktować się z tamtą stroną... Nie zawsze jest dobra pora na wyprawy, Szept. W dawnych krainach wciąż mieszkają nasi wrogowie, a przywożenie tam rannych nie znając sytuacji tylko ich pogrąży. Znasz stare elfy. Im się nie śpieszy. Przeżyły już dość by wiedzieć, że czas nie jest wszystkim... - w tym momencie wypowiedź elfa przerwał wrzask. To był wrzask Vetinari, która udało się wybudzić, choć ona sama trwała w przekonaniu, że znajduje się w samej otchłani, w najciemniejszym z miejsc.
Iskra otarła pot z czoła, ale dalej mamrotała coś pod nosem, mimo tego, że Vetinari zaczęła się rzucać.
- Trzymaj ją ktoś! - ryknęła jeszcze, na co od razu zareagował Viori doskakując do nich i przytrzymując alchemiczkę. Podświadomie czuł kawałek zła jaki się w niej zagnieździł, ale był wobec tego bezradny. Magia umysłu nie sięgała w głąb duszy.
Zhao sięgała resztek pokładów własnej magii, by chociaż wyciągnąc z Char przekonanie, że trafiła do otchłani. Rozwianie iluzji było pierwszym krokiem do uwolnienia jej od tego, co w nią wlazło. Co prawda, towarzyszyły temu krzyki i łzy, a nawet i krew, bo zło się broniło, aż w końcu wzrok Char stał się nieco przytomniejszy, jakby zdawała sobie w końcu sprawę z tego, gdzie tak naprawde jest. Viori rozluźnił uścisk, a Vetinari bezwładnie osunęła się z pozycji siedzącej do leżącej. Iskra sapnęła.
- Nie pożyje długo, jak nie znajdziemy lekarstwa - wychrypiała szukając jakiejś manierki z wodą, którą podał jej nikt inny jak Wilk, a Iskra w całym tym zamieszaniu nie zauważyła, że włądca siedzi obok niej i obserwuje całe zajście. Zresztą, podszedł ich za cicho, podczas całego zamieszania nie odezwał się ni słowem.
- Białe Wieże to niebezpieczny rejon a my mamy niewielu zdolnych do obrony. Ale mimo to lepiej będzie coś zrobić niż siedzieć w tym lesie i czekać, aż przyjdzie po nas śmierć - powiedział w końcu nic nie robiąc sobie z tego, że iskrze szczęka opadła jak w końcu skojarzyła kto podał jej manierkę i kto koło niej siedzi.
Char nieprzytomnie coś zamajaczyła, na co elf zareagował nadzwyczaj łagodnie, nie nawrzeszczał na nią jak to miał w zwyczaju, ani nie powiedział, że na elfa to ona się nie nadaje.
- Nie gwarantują sukcesu, ale dają nadzieję - Iskra podniosła się i otarła ręce o spodnie. Wilk siedział. Charlotte chwilowo leżała spokojnie i zastanawiała się, co się do cholery stało.
- Pójdę zobaczyć kto jest w stanie płynąć, a kto może zostać i bronić reszty - oznajmił Viori i jak powiedział, tak tez zrobił. Wilk przysunął się bliżej siostry, pochylił się nad nią i musnął ustami czoło poszkodowanej.
- Jakoś to będzie - mruknął, zbyt speszony by cokolwiek więcej powiedzieć. Prawda bowiem była taka, że Wilk bał się swojej siostry. I trudno to było wytłumaczyć, ale zawsze był sam, jeśli idzie o rodzinę. Był jedynakiem. A teraz nagle dowiedział się...
- Co się stało? - wypaliła w końcu Char, słabo i cicho, ale jednak zdołała się odezwać.
- Ciebie zdecydowanie nikt nie uczył dobrych manier… Wiesz, że musimy nad tym popracować?
- Tak wiem... - mruknął zrezygnowany i o dziwo nie zaczął się sprzeczać, czy zapewniać elfki, że nic z tego nie będzie. Poklepał ją tylko po głowie, jakby zgadzał się na nieuniknione. Jako hyvan powinien godnie reprezentować swój ród, ród o który tak bardzo i sumienne dbał Ivelios. Pewnych przyzwyczajeń nie dało się jednak porzucić i jak to mówiło się wśród chłopów, starego drzewa nie powinno się przesadzać. Chciał jeszcze dodać coś od siebie, powiedzieć, że już wcześniej powinien z nią porozmawiać, ale w tym momencie uzdrowicielka zaczęła wąchać, próbując zlokalizować źródło zapachu. I, najemnik prawie się zawstydził, kiedy elfka tak go sobie niuchała, bo poczuł przyjemny dreszcz. - Przest... - w pustej pałce pojawił się pewien pomysł i kiedy elfka stwierdziła, że to ona śmierci, najemnik z szerokim uśmiechem postanowił to sprawdzić, tak po prostu niuchając sobie uzdrowicielkę i wcale się nie krępując, nawet gdy niemal dotknął nosem jej nosa i wciągnął powietrze - Fakt, śmierdzisz. Wiesz, nad czym powinniśmy jeszcze popracować? - zapytał z niebezpiecznym błyskiem w oku, przyglądając się jej ciekawsko, jakby na coś czekając.
Char kaszlnęła, owinęła się swoim płaszczem, najwyraźniej było jej zimno.
- Pułapka... - powtórzyła cicho odnotowując obecność zarówno Szept, Iskry jak i (co najważniejsze) Devrila. Ale nie powiedziała nic więcej, zbyt słaba i zbyt zmęczona. Po prostu przymknęła oczy i przysnęła.
- Ofiara, czy nie, mamy parę rzeczy do zrobienia - to odezwała się nagle Iskra, która w jakiś tajemniczy sposób odzyskała siły i nawet część swojej dawnej energii.
Fakt, trzeba było zwinąc manatki i ruszyć zadki do stolicy, by znaleźc jakieś statki, które będą w stanie ponieśc ich za Białe Wieże.
Wilk chwilę się zastanawiał, wlepił spojrzenie w śpiącą Charlotte. Tak było prościej, niż patrzec na magiczkę. Albo na przeklętego Darmara.
- Do przystani wciąż mamy Keronię, więc nie widze przeszkód byś nie mógł z nami iść... Dalej... Dalej nie jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa. Starsze elfy bywają nieprzewidywalne i szalenie zaskakujące. - chwilę jeszcze rozważał problem kogóż to miałby posłać, a raczej wziąc razem ze sobą za Wieże.
- Musimy wziąć Merileth, Charlotte... Dwóch chorych nam starczy. Poza tym, idzie Szept, ja, Devril o ile po drodze coś go nie zje i... - tu elf obejrzał się na Iskrę, a ta umknęła gdzieś spojrzeniem - Jak chcesz, to wracaj, nie będę cię zmuszał. Ale tam możesz znaleźć maga, który cię nauczy czegoś w twojej dziedzinie. Poza tym, przydałby się nam biały mag, nawet tak kiepski jak ty.
Więc jednak Strażnik się odnalazł. Wilk nieco się ucieszył, bo i nadal był zbyt zdołowany ostatnimi wydarzeniami, by ronić łzy na jego widok. Nie ponaglał też Szept, niech płacze ile wlezie. W końcu, przeszła niewiele mniej niż on sam.
Iskra za to całkiem dobrze bawiła się obserwując Devrila, który całkiem dobrze próbował udawać, że wcale na alchemiczkę nie patrzy, a ta ostatnia z kolei nieco mętnym spojrzeniem wpatrywała się po prostu przed siebie. I tak było dobrze, bo sama trzymała się w siodle. przynajmniej na razie.
- Jak ci się udało przeżyć? - zagadnęła Eredina Iskra. Skoro on uszedł z życiem, może i inni...
Westchnięcie, które wyrwało się z ust najemnika było niczym wyrażenie skrywanego żalu. - Jeżeli sądzisz, że będę opiewał twą urodę, czy pisał wiersze, albo ładnie mówił o uczuciach, to cholera jasna, wcale mnie nie znasz - nie był to zarzut, nawet nie pretensje, ot zaczepka całkiem w stylu najemnika. Dar kochał na swój sposób, pokazywał to także tak, jak uważał za najwłaściwsze. Wiersza nie napisze, ale weźmie i przytuli; zachwycać się alabastrową skórą nie da rady, jednak w jego dotyku wyczuje się uczucie. Był tylko najemnikiem. A żeby pokazać uzdrowicielce, że naprawdę może wszystkiego o nim nie wiedzieć, parszywiec bezczelny wziął i korzystając ze sposobności musnął usta elfki, najwyraźniej zapominając, że zaraz może mu gu na głowie wyrosnąć.
- Nie ma już Strażników... - po prawdzie, nie było już niczego, co znały dotąd elfy ze stolicy. Nie było lasu. Pięknego, zielonego lasu i starego dębu. Nie było samego miasta, jego wysepek, kondygnacji i zawiłych ścieżek. Nie było polany, gdzie każdy kwiat był inny. Nawet Kurhan zniszczał i wałęsały się teraz po nim duchy przodków Crevan.
Kiedyś ludzie pożałują, że odważyli się z nimi zadrzeć. Kiedyś elfy znów zbiora siły, tak jak dawniej. Znów będą siłą, z którą ludzie muszą się liczyć...
- Jeśli masz dość sił - Wilk nie zamierzał protestować przeciwko Eredinowi. ktoś bliski przyda się teraz Szept, kiedy oni... No, były ważniejsze sprawy. Przynajmniej tak sobie wmawiał.
- Musimy się śpieszyć. Niebezpiecznie jest opuszczać zatokę nocą - zauważyła elfia furiatka, po czym spojrzeniem przeskoczyła na Charlotte, która byłaby spadła z siodła, gdyby Iskra uprzednio nie przywiązała jej do siodła - Poza tym, ona już za długo się na koniu nie utrzyma...
- Ja bym się raczej martwił o siebie. Znaczy ciebie. Właśnie zmonopolizowałaś boskie pośladki i odebrałaś innym panią możliwość ich zdobycia - co, w najemnikowym narzeczu znaczyło ni mniej ni więcej niż to, o czym mówiła elfka: Dar chociaż był popapranym szaleńcem, jak już się... Jak to powiedział kiedyś Jaruut, a!, najemnik dwóch srok za ogon nie trzyma. Po chwili jednak sobie o czymś przypomniał, ale najwyraźniej stwierdził, że o cudnym i słodkim Emisie nie będzie wspominał, co by nie popsuć sobie humoru. Cholerny elfiak, doskonały, psia mać.
Nie chciało mu się ruszać. Ogarnęło go lenistwo i zrobił się senny. Mógłby tak siedzieć z uzdrowicielką w ramionach jeszcze bardzo długi czas, czując poprzez zapach bagien woń ziół. Nawet przymknął oczy i byłby pewnie usnął, gdyby nie kujący ból w boku. - Czy my możemy sobie tak posiedzieć? Jesteś strasznie cieplutka...
Iskra bardzo zręcznie skryła emocje i uczucia, a tego nauczyła się od Cienia. Ciekawe o czym Szept chce z nią rozmawiać... Bo jeśli ma zamiar jej wytykać, że to wszystko jej wina, to ona pasuje i skacze za burtę.
Charlotte tymczasem oparła się o Devrila nie mogąc już dłużej utrzymać się w pionie. Bolały ją plecy, w sumie, to bolało ją wszystko.
- Devril... Mogę cię o coś prosić? - spytała cicho spojrzenie wlepiając w ruiny przed nimi. Czuła się źle. A z każdą chwilą miała coraz silniejsze wrażenie, że nie przeżyje tej podróży.
Wilk wysunął się na przód pochodu. Chciał sam najpierw sprawdzić drogę, czy nie ma tam nic, co mogłoby zagrozić reszcie. Jego córce, Szept... Niczego na drodze nie znalazł. Wyglądało na to, że Eilendyr całkiem umarło i nawet dzikie zwierzeta nie chciały tu chodzić.
- Powiesz Desmondowi... Powiesz mu... Że teraz on będzie prowadził alchemików. A tatcie... Jemu powiesz, że tak naprawdę to już wcale się nie gniewam... I... I zapłać temu cukiernikowi z Królewca bo ostatnio ukradłam mu lukrowane ciastka... - brzmiało to dośc osobliwie, jakby ona sama nie miałą już mozliwości załatwienia tych spraw. Wzdrygnęła się lekko czując zimny powiew wiatru na twarzy, spojrzała jeszcze na Szept.
- I podziękuj Szept - za to, że nikomu nie wygadała. I za to, że kazała ci się przesiąść. Ale drugiej części zdania nie wypowiedziała już na głos, a w duchu, do samej siebie.
Wilk nie pożegnał się z koniem, nie powiedział nic specjalnego. Wrócą tu. Wszyscy. Zdrowi, nie opętani przez żadne demony i nie naznaczeni klątwą Ducha. Wrócą. Wszyscy.
W przystani znalazł okręt, który wydawał się na nienaruszony. Tam też nakazał wszystkim, by wsiedli, samemu wchodząc jako pierwszy. W końcu, ktoś musi sprawdzić czy nic się nie zalęgło.
Vetinari nie protestowała, a wręcz przeciwnie. Korzystała z tego, że Devril wykazuje chęć pomocy, bo i sama pewnie nie zsiadła by z konia. Poza tym, miło było jeszcze choć przez chwilę móc się bezkarnie opierać o niego. Był taki ciepły... I ładnie pachniał.
Największe obawy co do okrętu miałą chyba Iskra. I próowała sobie wmówić, że to nie dlatego, że Szept chciała z nia rozmawiać. próbowałą, lecz w końcu poległa. Bała się rozmowy. Zwykłej rozmowy, jakich niegdys prowadziły wiele.
Mimo wszystko, statek w końcu odbił od brzegu. Zaczęła się wędrówka po zimnych wodach morza dzielącego Keronię od starych krain.
- Ale wrócisz - wlazła jej w słowo Iskra i to całkiem zła Iskra. jeszcze będzie jej tu magiczka mówić, że mysli o nie wracaniu! Będzie tego.
- Wygnali mnie, trudno, mieli do tego prawo, zresztą, mieli rację - mruknęła jeszcze po chwili, po czym odwróciła wzrok. Szept mogła zauważyć brak obrączki, czy naszyjnika od Cienia, mogła wysnuć własne wnioski - Wrócisz z nami Nira. A Mer będzie znowu wam płatać figle - nie miałą zamiaru przyjąc do wiadomości, że elfka może z nimi nie wrócić. Gdyby tak było...
Kolejna konsekwencja tego, że przyprowadziła na bankiet Cienia.
- Wrócimy wszyscy. Razem. Tak jak wyruszyliśmy. Nie ma innej opcji. - a jednak była, bo Charlotte, mimo całkiem przyjemnie spędzonego dnia, zaczęła dziwnie słabnąć i blednąć, aż w końcu musiała skorzystać z pomocy Eredina, by przeniósł ją na posłanie. Tam zaś, leżąc kompletnie sama, zaczęła sie zastanawiać jak faktycznie wyglądała cały ten koniec i czy widzi się światełko w tunelu.
Heiana opatrzyła jego rany, bo jak tu przekonać uzdrowicielkę, że posiedzenie w spokoju wystarczy, kiedy nagle ugryzienia zębisków nieukojonego zaczynają szczypać i trzeba coś z tym zrobić? Nie protestował, ale wcale nie było mu łatwo, kiedy zręczne palce elfki nakładały maści i zawiązywały bandaże. Nie, nie przez ból, zdecydowanie nie.
- Nigdzie się nie ruszam.
Pan najemnik najwyraźniej się rozleniwił. Powstawało też pytanie, czy chce tu zostać, bo dokuczają mu rany, czy dlatego, że w końcu może uzdrowicielkę mieć blisko siebie. Gdyby była tu wredna magiczka, poza uszczypliwościami, stwierdziłaby pewnie, że to drugie trzyma najemnika na miejscu.
Kamienny krąg pozostał nienaruszony. Wokół niego nie krążył też wygłodniały nieukojony, a przynajmniej taką miał nadzieję mieszaniec; w głębi duszy bał się jednak, że ogień nie spalił ciała wendigo, tylko go okaleczył. Nie chciał tam wracać, aby sprawdzić, nie ze względu na uzdrowicielkę. Będzie musiał o tym pomyśleć później, dużo później, wysłać kogoś, ale to potem...
Bagna Cebra spały spokojnym snem. Nie dało się poprzez zasłonę gęstej mgły dostrzec nieba, co jeszcze bardziej utrudniało określenie pory dnia. Najemnik nie wiedział, czy to dzień, noc, czy może już następny ranek. Ile zamarudzili na bagnach?
- Wygięła się - mając możliwość przyglądania się elfce do woli, zauważył, że zapinka w kształcie sowy ma powyginane skrzydła i przetrącony kark. Będzie to musiał coś z tym zrobić, wszak jego elfka nie powinna nosić pogiętych ozdób - Naprawimy to - i nagle przez głowę przemknęła mu myśl, że ich konik gdzieś zniknął, a razem z nim płaszcz i zapinka dziadka, tak ważne dla najemnika. Kiedy się rozejrzał, nie wyglądał na przekonanego, w jego oczach pojawił się strach.
Rżenie wywołało w nim mieszane uczucia.
Siwek cały i zdrowym, z dumnie uniesionym łbem, jakby chcąc pokazać, jaki jest dzielny, wyszedł z zarośli, przekraczając krąg. Na siodle wciąż spoczywał płaszcz i juki też pozostały nienaruszone, tylko, że czegoś brakowało. Za to pojawiło się coś innego.
Brzeszczot chciał wstać, ale z syknięciem klapnął na ziemię, za to zasłaniając elfkę. Ki czort przylazł z ich siwkiem? Bo ktoś, za konikiem, był.
- Wyłaźże - nieoczekiwany gość posłuchał, a najemnik zamrugał - Odrin? - czy mu się zdawało, czy to był karzełek, który zadawał się z wredną magiczką, pożyczając cudze przedmioty? I czy on miał w dłoniach sowią zapinkę jego dziadka?
[Stwierdziłam, że: "Nigdy nie byłem na bagnach" i nie mogłam się oprzeć tej wizji]
Iskra syknęła na widok znamienia Ducha i demona jednocześnie. Jako mierny biały mag wyczuwała, że coś jest nie tak, jakieś zło czai się w poblizu, ale sądziła, że to wina przeklętej alchemiczki, która musiała się pchać przed Wintersa. Chociaż, gdyby nie ten ruch, pewnie teraz obie z Szept wypłakiwały by sobie oczy nad grobem Devrila.
- Tam sa magowie. Umieją o wiele więcej niż ja, wiedzą o wiele więcej... Wyciągną to z was. I z niej i z ciebie, zobaczysz. I żadnego pierdolenia, że nie wiesz co się stanie Nira. Już to przerabiałyśmy, przerabiamy cały czas. Pakujemy się w kłopoty, po czym znajdujemy cudowny sposób na wyplątanie się z nich - nie miała zamiaru przyjąc do wiadomości, że coś się może stać. Coś powazniejszego niż zwykle. Przecież... Nie i koniec, kropka. Tylko, że wtedy spod pokładu dobiegł je krzyk i to nie byle kogo, bo Wilka.
- Iskra złaź tu!
Elfka, mimo żalu jaki żywiła do niego o wygnanie i zachowywanie się tak, a nie inaczej, zaraz przebiegła do schodków i niemal z nich skoczyła byleby szybciej znaleźc się w miejscu, z którego po nią wołał. Ujrzała elfa tulącego do siebie alchemiczkę, która była potwornie blada, a żyły widoczne były już na szyi. Cokolwiek to było, postępowało w błyskawicznym tempie. Dopadła do Wilka, siłą wręcz go odsunęła od Charlotte, po czym sięgnęła magii. Ostatnich resztek, jakie w sobie miała, w dłoni uformowała kulkę światła, które wniknęło w ciało półelfki.
Nie przyniosło to jednak pożądanej reakcji, bo zwykle po takim zabiegu bywało z nią lepiej. Teraz już nawet nie zareagowała, a kiedy Iskra magicznym słowem przywołała kulkę z wnętrza ciała znów na powietrzchnię, ta byłą ciemna i oblepiona krwią, która natychmiast wyparowała. Iskra wiedziała co to znaczy. Odsunęła się, nie dowierzając, że nie może pomóc. Że nie zrobi już nic.
Wilk dopadł do siostry w momencie, kiedy furiatka odsunęła się nieco w cień. Przyklęknął obok, wziął ją w ramiona tuląc do siebie. Nawet już nie starał się wstrzymać łez, które teraz powoli spływały po twarzy elfa.
- Ty głupia... Coś ty narobiła... - załkał przyciskając ją mocniej do piersi, przesunął dłonią po rudych włosach, jakby miał nadzieję, że wszystko jeszcze da się odwrócić. Charlotte nie otworzyła oczy, za to uśmiechnęła się nikle, na więcej nie było już siły.
- Trzeba... Było... Go... Zasłonić...
- Cicho bądź, cicho...
- Ale... Ja chciałam... - Wilk tego nie skomentował, wolał już nie prowokować jej do tłumaczeń dlaczego chciała zasłaniać arystokratę przed jakims piekielnym demonem. Półelfka odetchnęła z wyraźnym trudem - Też byś to zrobił... Dla Szept...
- Już lepiej nic nie mów... - i rzeczywiście, Char nic więcej nie powiedziała. Uniosła drżącą dłoń dotykając policzka elfiego władcy, podniosła nieco powieki, by móc jeszcze raz przyjrzeć się bratu. Kącik ust jej drgnął, ręka powoli osunęła się z powrotem w dół, lądując na jej brzuchu. Oczy same się przymknęły, oddech, dotąd płytki i nierówny, ustał całkiem.
Zapadła cisza przerywana jedynie szumem fal.
Iskra nie wiedziała gdzie ma podziać ręce, albo wzrok. Nie umiała patrzeć na Wilka, który chyba w końcu nie wytrzymał. Płakał. Iskra nigdy nie widziała, by Wilk płakał. Nie odważyła się też do niego podejść, w obawie, że jeszcze coś jej zrobi, nakrzyczy. Zresztą... Lepiej było zostawić go teraz.
Iskra nie wyczuła demona. Była jeszcze zbyt słaba w te klocki by zapobiec temu co się właśnie stało, lub chociaż by wyczuć gdzie demon jest.
Elf niespodziewanie odsunął od siebie ciało siostry, ułożył je z powrotem na posłaniu, jakby jedynie zasnęła. Po chwili ciszy otarł twarz rękawem i wstał. Nie powiedział nic, po prostu wyszedł, a Iskra, znając go już tyle lat wiedziała, że ten sam nawet pójdzie do otchłani, by szukać tam ducha siostry. Jeśli chodzi o śmierć bliskich, elf bywał dziwnie nieprzekonywalny o tym, że ktoś umarł.
Nadal nie wiedziała co powiedzieć. Z braku tej wiedzy też przysunęła się do Szept, jakby to cokolwiek miało pomóc. Jakby Szept wiedziała co teraz mają zrobić.
Zabrał ją. To ją odda, pomyślała Iskra i zacisnęła dłonie w pięści. Może i niewiele potrafiła, może nie zdołała alchemiczce pomóc, ale za Wieżami... Tam musi ktoś taki być. Ktoś, kto potrafiłby przełamać zamknięty czar, ktoś, kto ściągnąłby z Szept to dziwne napiętnowanie...
Niema prośba Niry jeszcze Iskrę dobiła. Jak miała im pomóc? Co zrobić? Przecież ona sama nie wie jak się tego pozbyć, ani co to konkretnie jest.
Opuściła pomieszczenie zaraz po Eredinie, chcąc dogonić Szept.
- Musisz z nim jakoś porozmawiać, widzisz co się z nim dzieje - i chyba nie było wątpliwości, że furiatce chodzi o Wilka - Ja się dziwię, czemu on jeszcze sobie gardła nie poderżnął - cóż, ona by chyba tyle nie zniosła.
- Nie będzie różnicy? Zamiast mu pomóc, sprawię, że on zaraz skoczy za burtę. Nie umiem rozmawiać z załamanymi elfami... Poza tym, to twój mąż, do cholery! Chcesz, żeby to się skończyło tak, jak we śnie? Tylko wiedz, że tym razem nie ty umrzesz, a on, widać to w jego oczach. On wręcz o tym marzy - może trochę przesadziła, ale fakt faktem, Wilk wiele razy myślał czy coś by się zmieniło, gdyby nagle zginął. Czy ktoś by to w ogóle zauważył.
Iskra obserwowała tą dwójkę ze swojego miejsca, jakby sprawdzając, czy czasem jedno nie pogryzie drugiego.
Ale na to się nei zanosiło. Wilk odwzajemnił gest obejmując Szept, przyciskając szczelnie do swojego ciała.
- Wszyscy umierają... Może ja też powinienem? - spytał cicho, jakby sam siebie - Może to rzeczywiście koniec?
Furiatka, widząc, że wszystko między tymi dwoma najpewniej zostanie wyjaśnione, znów zeszła pod pokład, do miejsca, gdzie zmarła alchemiczka. Miała coś do sprawdzenia, a zastanie tam Devrila nieco ją zdziwiło.
- Na mnie nie zwracaj uwagi - mruknęła na wstępie, po czym zaszyła się nieopodal w kącie mamrocząc pod nosem jedno z zaklęć. Śmierć przychodzi osobiście po ważniejsze osobistości. Magowie go widzą. A teraz... teraz go nie widziała. Coś więc było na rzeczy.
- Merileth śpi. Przeze mnie - kolejna życiowa porażka. Powinien był nigdy nie pchać się wśród Cienie, teraz miał nauczkę. Zagrał i przegrał.
- A jaki mamy wpływ na to, kiedy będzie koniec... - mruknął ujmując twarz Szept w dłonie, opierając czoło o jej - Nie wiemy co dzieje się za Wieżami, nie wiemy, czy tamci nie postanowili się masowo wyrżnąc, bo już czas. Stare elfy mają swoje pomysły, które nam zawsze wydawały się dziwaczne, dlatego odeszli. Mogą nie zechcieć nam pomóc uznając, że nam się należy, albo, że czegoś nas to nauczy... To może być koniec, chociaż tez bym tego nie chciał - urwał na moment nie wiedząc co dalej mówić. Było mu ciężko, a wraz z biegiem czasu, miast być lepiej, było gorzej.
- Brakowało mi ciebie, wiesz? Brakowało...
Iskra pomamrotałą chwilę w jednym kącie, potem w drugim. W końcu, po niemalże kwadransie, przysiadła obok Devrila, jeszcze raz spojrzała czujnie na ciało Charlotte, po czym skrzyżowała ręce na piersi, w geście buntu.
- Śmierć. Śmierć ma to do siebie, że przychodzi osobiście po ważniejsze osoby. Magowie go widzą. Widzimy też Śmierć Szczurów, który przychodzi, gdy Śmierć nie ma czasu... Ona była alchemikiem, przewodziła organizacji, która miała jakiś udział w historii kraju. Jak na mój gust, skoro przyszedł po piekarza którego zabiłam jeszcze dla Bractwa, to po nią też przyjśc powinien... Ale nie przyszedł, Devril. Więc albo coś tu śmierdzi, albo rzeczywiście byłą nieważna.
Odrin. Karzełek. Co tutaj robił ten mały sukinsyn pożyczający, żeby nie powiedzieć kradnący, przedmioty z sakiewek? W Królewcu krążyły plotki, że podobno potrafi podwędzić nawet złotą monetę ukrytą w gaciach.
- Co ty robisz na bagnach? - najemnik wstał, sycząc przy tym jak wąż jakiś paskudny, podszedł do karzełka i zabrał mu sakwę, do której schował to, co nie jego - Lepiej, żebyś tego więcej nie zabierał - był zły, ale wiedział, że Odrin nie zaprzestanie swojego ciekawskiego zbierania przedmiotów. Z ulgą przyjął jednak fakt, że sówka była cała. - Przyszedłeś zachodnim przejściem? Odrin, mówię do ciebie! Zostawże runy na tych kamieniach!
- To dobrze, że nie jesteś głuptasie - mruknął jeszcze, całkiem spokojnie - I chciałem, żebyś była, ale jakoś... Nie wiem, myślami byłem za daleko. Było mi ciężko - przesunął dłonią po jej włosach, rady z bliskości. Bogowie, jak oni długo nie rozmawiali...
- Będę ją musiał tam pochować - znów wróciło zasepienie, jakiś smutek odbijający się w oczach. Za dużo problemów miał ostatnio. Za dużo.
Iskra dotknęła szyi Charlotte, ale nie odnalazła pulsu. Westchnęła.
- Może... Może go nie zauważyłam, może Śmierć jednak tu był... - podniosła się, nieco zrezygnowana, po czym wyszła.
- Ała! Ty mały, wredny... - najemnik już chciał złapać karzełka, ale ten mu uciekł. Cholera, jeszcze go piszczel nie bolała. Spojrzał z wyrzutem na uzdrowicielkę, jakby ta miała w jakikolwiek sposób mu pomóc.
- Nigdy nie byłem na bagnach.
- Oczywiście - najemnik stanął za karzełkiem; zaczęło swędzieć go ugryzienie nieukojonego, a obity tyłek domagał się, najlepiej, ciepłych źródeł - Trzymaj - Odrinowi oddał sakiewkę, jej zawartość zabrzęczała, kiedy nią poruszył i już chciał zapytać, co ciekawego tam ma, ale karzełkowi nie w głowie było spokojnie siedzenie i słuchanie pytań. Musiał spróbować przesunąć kamień. - Mówisz o Maszu? - latający mamut mógł wzbudzać sensację, ale Soren pieczołowicie dbał, aby jego przyjaciel pozostał ukryty przed światem. - Taki tam mamut, żadna sensacja.
Iskra dopadła do magiczki i była jedynie o sekunde później niż Eredin.
- Szept, nawet nie próbuj... - warknęła widząc pogarszający się stan magiczki. I znów byłą bezsilna. Nic nie mogła zrobić. Nic kompletnie.
Wilk stał obok, oszołomiony. Patrzył na Nirę i zachowywał się jakby był posążkiem. Nie dowierzał. Najpierw siostra, potem Szept...
Podszedł powoli, spojrzał na Strażnika dziwnie, po czym znów spojrzał na Szept.
- Nie zostawiaj mnie... Nie ty...
Iskra nie miała w sobie ani krzty many, przez co czuła się tutaj zbędna. Przymknęła powieki nie będąc tak odważną i silną by patrzeć na śmierć przyjaciółki. Łzy spłynęły po policzkach elfki, dłonie zacisnęły się w pięści. Po co jej cała ta magia, po co jej cała ta wiedza, skoro nie może pomóc tym, których znała? którzy tego potrzebowali? Równie dobrze mogła by tej mocy nie posiadać, wyszłoby na to samo...
Do Wilka chyba nie docierało, że magiczka próbuje coś powiedzieć. Był obok niej, siedział i ze zrezygnowaniem wpatrywał się w jej zmęczoną twarz. On nie zastanawiał się po co mu cała magia. On nie myślał nic. Opuściło go szczęście, bogowie, a teraz jeszcze żona.
Delikatnie uniósł ją na rękach, jakby bał się, że coś jej zrobi. Nie miał sił na łzy, skończyły się gdy zmarła Charlotte. Lecz rozdzierające serce uczucie rozpaczy było po stokroć gorsze niż przy śmierci siostry. Stracił ukochaną i nic nie miało mu tego zastąpić. Wilk ostatecznie zamknął się w sobie.
Zaś brzeg majaczący jakby w oddali, stał się nagle całkiem bliski. Widać już było parę pomostów wybiegających w głąb zatoczki w której cumowały statki. Widać było port. Ogromny, nie taki jak przystań w Eilendyr. To było wręcz osobne miasto, lecz nie mieszkały tam elfy. Nie te, o które im chodziło.
Statek, jakby wiedziony magią, przybił do brzegu i zaraz stał się istną sensacją. Od dawna już bowiem nie dopłynął tu żaden statek Z Tamtego Końca. Przy burcie pojawili się ludzie, choć nimi nie byli. Nie do końca. Ten miał królicze uszy, tamten był centaurem, a tamten miał bobrzy ogon. To byli rodowici mieszkańcy tych krain, obecnie zamieszkujący miasta znajdujące się nieco dalej od pradawnych elfich siedzib.
- Chodźcie, chodźcie - ponaglił ich ten, który miał kocie uszy, jak i ogon, po czym do spółki z kolegą z uszami królika dosunęli kładkę do pokładu. Wilk obejrzał się na Eredina, a dwukolorowe oczy nie wyrażały kompletnie nic.
- Zabierz Merileth - po czym, sam tuląc do siebie Szept, zszedł na ląd, wśród Shivów, bo tak brzmiała nazwa tej rasy. Ci zasypali go pytaniami, ale pokręcił jedynie głową.
- Przykro nam z powodu twej straty... - zaczął centaur, ale kiedy spostrzegł Eredina z Merileth sposępniał jeszcze bardziej - Choroba to?
- Nie. Wirgińczycy. - centaur zagrzebał kopytem w ziemi. Wiedzieli o tym kim są Wirgińczycy, wiedzieli jak ma się sytuacja, choć nie podejrzewali...
- Jak sprawy w Białym Mieście?
- Wszystko zburzone
To ostatecznie zakończyło wszelkie dyskusje. Shivowie pojęli, że nietaktem będzie pytać o cokolwiek, za to przyda im się przestroga.
- Stare elfy zaszyły się w sercu, młodsze zaś, wręcz przeciwnie, luzem chodzą po lasach i ziemiach. Coś jest na rzeczy, mówię ja wam to. Idźcie ostrożnie, a tym, którzy iść nie mogą już, niechaj ziemia lekką będzie.
Najemnik westchnął, ale uśmiechnął się pod nosem, chcąc związać włosy, ale jego dłonie trafiły na pustkę. Karzełek może i niósł ze sobą kłopoty, pakując palec w każdy mieszek, czy potencjalną dziurę, w której ktoś mógłby ukryć skarb, jednak teraz jawił się niczym jasny promyk pośród ciemnych mgieł. Jego wesoła paplanina, ta szczerość i czysta radość, z którą okazywał zainteresowanie wszystkiemu, co było tego warte sprawiała, że najemnik poczuł ulgę. Znów wszystko było takie, jak kiedyś: normalne. Świat wrócił na swoje miejsce. Dar roześmiał się, chociaż sprawiało mu to ból. Bogowie, Odrin był niezastąpiony. Palucha chciał wcisnąć nawet w jątrzącą się ranę i pewnie, gdyby nie chodziło o najemnikowe rany, Dar nawet mógłby to zobaczyć. Nie wiedzieć czemu wyobraził sobie jak karzełek, grzebie paluchem w ciele, sprawdzając, czy nie ma tam nic ciekawego. Znając Odrina, powiedziałby pewnie, że: "nigdy nie dotykałem człowieka od środka". Na tę myśl najemnik, chociaż bardzo chciał, nie potrafił się nie roześmiać.
- Słyszałeś może, panie karzełku, o magicznych sakwach, które wielkości są tej twojej, ale dna nie mają? Ponoć można w nich pomieścić nawet skrzynię! - nie, najemnik wcale nie drwił i nie kpił z Odrina. Będąc na Pogórzu, w miastach Międzyrzecza, słyszał o wprawiających w osłupienie sakwach. Nikt nie wiedział, jak je wytwarzano, a monopol na nie utrzymywali w swych rękach Kojcurzy z Piołunu, miasta w sercu Międzyrzecza.
Wilk za Wieżami był raz. Jeden, jedyny raz, a nawet sam nie pamiętał po co. Mimo tego, znał drogę do miejsca, w którym zaszyli się starsi. Pamiętał.
Wywiódł ich z portu w las. Piękny, zielony las, w którym roiło się od kolorowych świetlików, mimo tego, że był to dzień, nie noc. Po drzewach pełzały kolorowe węże, a w krzakach czaiły się młode zwierzaczki. Tym lasem szli około kwadransu, by w końcu wyjść na ubitą, równą drogę. Po obu stronach drogi widniały pola porośnięte roślinami, których dziwność mogła konkurować z wymysłem szaleńca. Zaś na końcu przebytej przez nich drogi znajdował się zagajnik starych drzew o grubych pniach. W tych pniach zaś były puste przestrzenie, w których elfy się zadomowiły czyniąc zeń swoje domy. Od wieków pielęgnowane, drzewa przyjęły nowych mieszkańców, tak też do życia został powołany Brohunir. Serce starych krain, miasto w drzewach, dom elfów.
Na ganku najbliższego nich drzewa siedziała kobieta. Miała długie, szare włosy sięgające niemalże kolan, spojrzenie zaś niezwykle spokojne, w barwie fiołków. Wilkowi oczy te skojarzyły się z oczami jego siostry.
Na tym podobieństwa się jednak nie kończyły. Elfka miała dokłądnie takie same usta jak Charlotte, a i z twarzy była niezwykle podobna. Wilk wiedział, kim jest ta elfka. Skojarzył.
ta zaś, powstała ze swojego wiklinowego fotelika i z oszołomieniem wpatrywała się w przybyszów.
- Synu? - spytała wpatrując się uparcie w Wilka, a kiedy ten niezbyt śpiesznie podniósł wzrok, zeszła po drewnianych schodkach do nich. Ze smutkiem przyjrzała się trzymanej w jego ramionach elfce.
- Boleję nad twą stratą - szepnęła w starym, elfim dialekcie, który niewiele osób pojmowało. Spojrzenie elfiej pani padło i na Merileth, a potem na Charlotte. Elfka wytrzeszczyła wręcz oczy nie dowierzając.
- Moja córka... - zbliżyła się do Devrila, delikatnym gestem odgarnęła jej włosy z czoła.
- Co to za jedni? - spytał następny elf, ten miał białe włosy i żółte tęczówki. Matka Wilka machnęła na niego ręką, a ten podszedł.
- To jest mój syn... To są moi goście, Vidar i niech wszyscy o tym wiedzą... - Wilk poruszył się nieco niecierpliwie.
- Matko... - wyszeptał, a Suna uśmiechnęła się ciepło.
- Chodźcie wszyscy... Musicie mi sporo opowiedzieć. - po czym odwróciła się i ruszyła do drzewa z którego wyszła. W ślad za nią ruszył Wilk.
- Gdybyś miał taką sakwę nie z cechowym znakiem, a kojcurzy się o tym dowiedzieli, jak nic zawisnąłbyś na stryczku. Bardzo pilnują swojego monopolu. Potem zawisła by Szept - uśmiech Dara wskazywał na to, że prędzej by kojcurom kwiat na czole wyrósł, niżby magiczkę zadrasnęli, nie mówiąc o pozbawieniu życia. Co nie zmienia faktu, że dbają oni o receptury, nie dopuszczając nikogo do swoich tajemnic. - Przyniosę ci taką. Muszę wrócić do miast Międzyrzecza.
I byłby pan najemnik powiedział coś więcej, ale karzełek skutecznie zakneblował mu usta. Wendigo? Wiedzieli, a mimo to nie zawiadomili gubernatora z pobliskiego miasta? Przecież prawo stanowi, że każdy potwór będący zagrożeniem dla ludzi, powinien być zgładzony. Nagrody za wieści z pola były sowite i dziw brał, że nikt o nieuchwytny nie doniósł. Być może, podpowiedziała najemnikowi głowa, dobrze wiedzieli tylko nie umieli sobie z tym poradzić. W takim wypadku powinni zanieść to dalej.
- Chcesz iść sprawdzić, czy wendigo przeżył ogniste szaleństwo i zawalenie jaskini?
Wilk wkroczył do domu w drzewie i rozejrzał się niemrawo. Suna wskazała mu jedno z posłań na ziemi, najwidoczniej drzewo było scalone myslą ze swą panią, bo posłania były głównie z mchu i ciepłych liści. bez słowa protestu złożył na jednym z nich Szept, po czym usiadł obok wpatrując się w nią. W jej twarz. Dlaczego bogowie mu ją zabrali?
- Dlaczego się tu skierowałeś? - spytała cicho Suna, kładąc dłoń na ramieniu syna, ale ten nie odpowiadał przez długie minuty. Ponowiła więc pytanie, a odpowiedzią było tylko westchnienie.
- Ja... Eilendyr już nie istnieje. Nie dawno w okolicach Larven gdzie obecnie obozujemy pojawił się jakiś demon, coś w tym stylu... Nie znam szczegółów, nie było mnie tam. Pytaj jego - po czym wskazał Sunie Devrila.
- Opowiedz mi więc.
Suna słuchała uważnie, a na dźwięk miana Darmara aż się wzdrygnęła. Nigdy nie pałała zbytnią miłością do czarnych magów, ale i nie była im przeciwna. Uważała je raczej za element natury, tak jak ogień gaszono wodą, tak obie szkoły magii ze sobą rywalizowały. Tak było od zawsze. A ona, jako biały mag doskonale to rozumiała.
- Nagrodą... - mruknęła z kolei Iskra wpatrując się w Szept - Demon ją naznaczył. Przynajmniej tak mówiła, a kiedy... - przełknęła ślinę pomijając słowo "umarła" - Powiedziała, że wrócił... Poza tym, nie wiem czy to ma jakiś związek, ale Śmierć zwykle sam zjawia się po ważniejsze osoby. Twoja córka przewodzi alchemikom, zaś Szept była królową Eilendyr, czarnym magiem... Miała spore znaczenie. Poza tym, Śmierć lubi przychodzić po magów, czemu więc nie widziałam, jak zabiera ją?
Nad tym pytaniem Suna zastanawiała się dłużej. Układanka nie byłą prosta. Nagroda dla demona... Brak obecności Śmierci niczego nie wyjaśniał, choć rzucał pewne podejrzenia.
- Naznaczył ją, mówisz... Pokaż mi... - i Iskra jej pokazała znamię Ducha, objaśniła jak wyglądało wtedy, gdy Szept żyła, gdy jej o tym mówiła.
- Nie jestem pewna co do swoich podejrzeń... Musiałabym je omówić z Vidarem, a nie wiem, kiedy wróci... Oho - spojrzenie fiołkowych oczu elfki padło na rozbudzoną Merileth - Nie mówiłeś, że... - Wilk podniósł się i przesiadł się do małej biorąc ją na ręce i przytulając do siebie. Wybudziła się. I lepiej, żeby nie oglądała martwej Szept.
- Nie było kiedy - mruknął jeszcze w obronie własnej i tyle jeśli chodzi o wyjasnienia ze strony Wilka.
- Potrzebujecie czegoś? jedzenia, wody, czegokolwiek? - spytała jeszcze starsza elfka podnosząc się z zajmowanej dotąd poduszki. Najwyraźniej postanowiła sama znaleźć Vidara i się z nim rozmówić.
Brzeszczot przestał się uśmiechać; w momencie jego usta wykrzywił grymas. Nie dlatego, że przypomniano mu o nieukojonym, a przez to, że karzełek zapłonął niezdrowym zainteresowaniem, święcąc ciekawością niemal jak kaganek. Odrin był pociesznym człowieczkiem, sakiewkę naprawdę dostanie, ale konia do niej nie wsadzi.
- Nie będziesz mi wsadzał srebra, gdzie popadnie. Co to w ogóle za pomysł? Heiana! - najemnik spojrzał zaniepokojony na uzdrowicielkę, bo jako poświęcona leczeniu, powinna wyrazić sprzeciw, że chcą JEJ najemnika srebrem poczęstować, jak jakiegoś wilkołaka, czy zakażeńca.
Siwy konik parsknął. Śmiał się, skubaniec jeden.
Suna skinęła głową uśmiechając się delikatnie.
- Powiadomię ją, możesz być pewien - i z tymi słowy opuściła swój dom, a życzenie Eredina jakby spełniło się samo. Obok niego wyrosło malutkie drzewko z gałęziami splecionymi w okrąg, który to podtrzymywał białą misę pełną wody. Zimnej, chłodnej, cudownie czystej.
Wilk, który już nie raz miał do czynienia z wizjami i wiedzą małej nie zamierzał tego ignorować i zwalać na zmęczenie. Spojrzał uważnie w oczy córki, twarz spoważniała.
- Gdzie jest mama, Mer? Wiesz gdzie to jest? Jak to się nazywa? A może... Może umiałabyś to narysować? Albo pokazać mi obraz tego?
- Ogniem, to ja zaraz przypalę ci czuprynę! - pewnie gdyby nie otwarte rany, byłby najemnik pogonił karzełka, tak dla przykładu. Szczęście, że większość z nich, poza tymi zadanymi pazurami i kłami, okazały się być stłuczeniami i siniakami. Blizn być nie powinno, a nawet się jakaś trafi, nie będzie to koniec świata. Miał już kilka na plecach, starych, źle zszytych.
Karzełek chyba naprawdę chciał sprawdzić, czy najemnik będzie wrażliwy na ogień. Bogowie, ludzie też od płomieni cierpią i nie muszą być wendigo, by bolało! Skoro Odrin taki prędki to, z czystej złośliwości, trzeba będzie go zapoznać z szamanką i zapchlonym wilkołakiem.
- Nie będziesz niczego sprawdzał. Wracaj tutaj!
Coś poza kręgiem zainteresowało karzełka. Bagienny ognik zwodzący na manowce?
- Odrin! Nie idź w stronę światła!
Brzeszczot złapał kołnierz kubraczka w ostatniej chwili; przez chwilę czuł, jak przez palce prześlizguje się materiał, ale udało mu się go nie wypuścić. Ciekawość miała to do siebie, że potrafiła przytrzasnąć paluszki.
- Jak ojca kocham, przestań! - Odrin chciał sprawdzić światełko. Nie powiedział tego, ale najemnik niemal słyszał w myślach, jak mówi: nigdy nie widziałem bagiennego ognika. - Jesteś niebezpieczny, dla siebie, wiesz o tym? - skrzywił się, kiedy nadwyrężył obolałe mięśnie, ale Odrina posadził na siwku; konik jak zwykle był cierpliwy i znosił wszystko - Mam cię przywiązać, czy grzecznie pojedziesz szukać z nami Szept? - miał bowiem Dar przeczucie, że jeśli zostawi tutaj karzełka, ten przetrzepie całe bagna i wetknie swoje wszędobylskie paluszki tam, gdzie mu je odgryzą. Wolał go zabrać ze sobą.
I rzeczywiście, elfka skojarzyła. Ściągnęła brwi, bo to wcale się jej nie podobało. Zabrał je gdzieś, a jak zna Wilka Mów Mi Bohater, pójdzie za Szept choćby na koniec świata. Poza tym, była tam też i alchemiczka, a to aż nazbyt wiele mówiło. Czyli jednak miała rację. Śmierć nie przyszedł, bo nie umarły.
W tym momencie do mieszkania wsunęła się z powrotem Suna. Miała nieco zmartwiony wyraz twarzy.
- Wiem już co mogło się stać...
- Demon je gdzieś wciągnął - wtrąciła Iskra.
- Tak. Do Otchłani.
- Gdzie?
- Do Otchłani... Z kolei Otchłań dzieli się na parę poziomów. Demon na usługach człowieka mówisz... Nagroda... Podejrzewam, że ów demon wciągnął je do swojej siedziby. Teraz, mając w garści ich ciała mógłby ich użyć, posłużyć się nimi do swoich celów...
- Sposób żeby je... - Wilk nie zdązył dokończyć, bo przerwała mu Iskra.
- Musielibyśmy zejść do Otchłani? Da się tak?
Suna milczała. Długo. Aż w końcu, z westchnieniem pokiwała głową.
- Otworzenie portalu nie jest jednak proste, a elfy nie chcą tutaj takich cyrków. Musielibyśmy to zrobić dalej, gdzies w puszczy, by nie burzyć ich spokoju. O ile odważycie się tam zejść. Bowiem Otchłań... Ma swoje prawa, które nie mają nic wspólnego z prawami naszego świata.
Długie cienie, pohukiwanie sów i chrzest rozgryzanych przez wilka kości. Puszcza nie wyglądała tak przyjaźnie jak za dnia, zniknęły kolorowe świetliki, za to w drzewach, w ich liściach tliło się światło. Choć słabo, to można było cokolwiek dostrzec, a dla elfiego wzroku było to niemal tak dobre jak światło słońca.
- Ja idę. Eredinie, ty zostaniesz... - odezwał się Wilk. On chciał iść. Jeśli Szept tam gdzieś jest, to ją wyciągnie. Poza tym... Charlotte. Jego siostra. Musiał iśc dla nich dwóch, musiał je wyciągnąć. Z pomocą, czy bez.
- Zdecydujcie się w końcu - warknęła Iskra unosząc dłoń i przywołując nad nią kulę białego światła. Byłą tu, bo Suna ją o to prosiła. I Vidar. We trójkę być może zdołają utrzymać teleport na tyle długo, by ci zdązyli je stamtąd wyciągnąć...
Suna zaczęła wypowiadać formułę zaklęcia, zaraz dołączył do niej Vidar, zaś trzecia szeptać zaczęła Iskra. Złączone dłonie tej trójki umożliwiały wymianę mocy, ulokowanie jej tam, gdzie był wycieki lub było jej zbyt mało.
Ziemia nieopodal nich zabulgotała niby bagno, wysunęły się z niej dwa zakrzywione ku sobie kolce.
- Teraz najgorsze - mruknęła Suna puszczając dłonie Vidara i Iskry. Sama jedna stanęła przed dwoma słupami, wyciągnęła ręce przed siebie, zmrużyła oczy. Z ust elfki wykrzyczana została kolejna formuła, zaś pomiędzy słupami zaiskrzyło. W miarę jak zaklęcie się rozwijało, tak żar między nimi rósł, nabierał kształtu dziwnej dziury w której odbijały się obrazy niby w lustrze, choć odzwierciedlały one raczej świat Otchłani niż obecny. Ziemia tam była spękana, czerwona i sucha. Nie było nic, a po glebie wałęsały się dziwne stwory.
Finalnie, portal został ustabilizowany, przynajmnie częściowo, a obciążenie zostało podzielone na trzech magów.
- Wchodzcie - mruknęła Iskra nie ośmielając się im zyczyc powodzenia. Mogłaby zapeszyć.
Wilk wiedział tyle co i Devril, czyli nic. I choć coś mu mówiło, że podążanie oczywistą ścieżką to pułapka, on jak to ciele, wstąpił na ściezynkę i poszedł jej śladem cały czas jednak czujnie obserwując otoczenie. I dobrze zrobił, do ścieżka, choć wiodła z dala od stworów, wyprowadziła ich na teren pagórkowaty, a gdyby nie jego zwinność, zginąłby przygnieciony staczającymi się z pagórka głazami.
- Dziwne miejsce... - mruknął jakby do siebie, znów się rozejrzał. Ścieżka jednak uparcie wiodła dalej, między pagórki.
Najpierw... Poczuł obecnośc. Czyjąś, prócz swojej i Devrila. Zamrugał, bo nieopodal zdawało mu się, że widzi własną matkę. Z tym ciepłym uśmiechem na twarzy, z tym spokojnym spojrzeniem...
Chodź do mnie, synu, usłyszał we własnej głowie, po czym bezwiednie podążył ku niej, po ścieżce. Prosto tam, gdzie chciał widzieć ich demon.
Ale Wilk go nie słuchał. Szedł przed siebie, zapatrzony w oddalającą się postać matki. Matki, która rzekomo nie żyła. Tak zawsze wmawiał mu ojciec. Ojciec nie żył... Matka zaś odnalazła sie za Wieżami.
Dopiero teraz docierał do niego ten fakt. Dopiero teraz, gdy zaczął dostrzegać cokolwiek innego niż śmierć Szept.
Sceneria zmieniła się nieco. Pagórki znów ustąpiły miejsca pustce, równinie, spieczonej i spękanej, tyle, że... Kierowali się wyraźnie ku wieżom. Dwie wieże, czarne, wysokie, najeżone kolcami na dachu, połączone ze sobą mostem.
Chodź, pokaże ci coś, kuszący głos pojawiał się w głowie Wilka i rozwiewał, mamiąc. A on, głupi, poddał się temu. Zapomniał po co tu przyszli.
- Pamiętam - rzucił na odczepnego, choć tak naprawdę to, co mówił do niego Devril jednym uchem wleciało i drugim wyleciało.
Nie zwracaj na niego uwagi, chce nas rozdzielić. Jak twój ojciec., powiedziała zjawa ustami jego matki, a on w to uwierzył. Kolejna bujda, w którą dał się złapać.
- Musimy tam iść - wskazał mu lewą wieżę - One tam są - dodał z włąściwym sobie przekonaniem w głosie, po czym jeszcze przyśpieszył kroku. Niewiele brakowało, by zaczął biec.
Wilk nie odnotował tego, że demon wywabił Devrila w zupełnie inną stronę. On szedł, podążał za matką, której nigdy nie miał. A teraz... Teraz ją odzyskał. Była przy nim i obiecała, że będzie już zawsze. To nie mogło nie być prawdą.
Przekroczył próg wieży, wciąz w nią wpatrzony, wciąz zasłuchany. Powoli stawiał kroki na schodach, a ona pomagała mu, gdy okazywały się zbyt strome. Miała delikatne dłonie, takie, jak zapamiętał za dzieciaka.
Już niedaleko, znów szept, lekki jak muśnięcie letniego wiatru. Ciepło musnęło skórę, gdy wkroczył na przedostatnie z pięter wieży. Tam matka na chwilę go opuściła, choć iluzja wytworzona przez demona działała nań silnie. Nie był zdolny do uwolnienia się.
Podejdź, usłuchał rozkazu, przeszedł przez drzwi, a potem ciemnym, ponurym korytarzem, który piął się w górę. Nim się zorientował, stał na grubej membranie z mięsa. Buty miał mokre od krwi, a cała komnata zawalona była szczątkami i na wpół ogryzionymi kośćmi.
- Kurwa mać... - i gdzie u cholery był ten arystokrata?
Wilk oberwał czymś w głowę. Obejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Na podłodze zaś, nieco wczepiona w mięso leżała mała, granitowa płytka z wypalonej nań symbolem alchemików. Tych, którym przewodziła Charlotte.
Wilk uniósł, brew, pochylił się...
I ktoś sprzedał mu solidnego kopniaka w tyłek, aż padł plackiem na mięsną błonę. Zaklął szpetnie, cały uwalony krwią i czyimiś flakami, podniósł się na klęczki.
- Wyłaź! Kimkolwiek jesteś... Albo czymkolwiek... - tabliczka, którą trzymał w ręku zamigotała czerwonym światłem, a symbol po chwili zniknął.
- No pięknie - ale ledwie się podniósł, ledwie obrócił, a dostał w twarz. I tym razem wyraźnie widział osobę, która mu to zrobiła.
Przed nim stała alchemiczka. We własnej, cholernej osóbce.
- Kolejne widmo... - mruknął Wilk, niezbyt przekonany. Bo choć iluzja matki była przesłodką i doprawdy, dałby wiele by jej słowa się ziściły, tak teraz, będąc skopanym i spoliczkowanym, nie miał zamiaru uwierzyć w to, co widzi.
- Sam jesteś widmo, kretynie. Dałeś się wciągnąc w pułapkę - warknęła Charlotte i podeszła do drzwi, którymi wszedł tu Wilk. Kopnęła je parę razy, a kamień miast pozostać obojętnym na jej działania, dziwnie napęczniał w miejscu uderzenia. Jak gdyby nie był to kamień najprawdziwszy, a jakaś gąbka, czy pleśń.
- Co ty... Co się dzieje? - może iluzja mu coś powie.
- Staram się stąd wyjść. Pieprzony demon po mnie przyszedł, wyobrażasz to sobie? A ja myślałam, że dadzą mi w spokoju umrzeć, gdzie tam, zapomnij! - odeszła do innych drzwi, również je kopiąc. Wilkowi przypominała bestię rzucającą się po klatce. Dziwna była ta iluzja...
- Ale nie umarłaś...? - spytał starając się ukryć podejrzliwość. Iluzja była naprawdę dobra. Szelest materiału, dziury wypalone w płaszczu i w ubraniu. Zapach świeżych liści herbaty, zapach cytryn... Znał tą mieszankę i to aż za dobrze.
- Drugi raz się nie dam nabrać, głupawy demonie, czy czymkolwiek jesteś - Wilk pogroził pięścią sufitowi, a w zamian na twarz spadła mu spora kropla krwi.
- Nie jestem żadną iluzją, pojmij to w końcu swoim ograniczonym móżdżkiem. Musimy... Się stąd wydostać. Nie zostało nam wiele czasu. On tu wróci.
- Kto?
- Demon, tępaku.
- Mhm... - Wilk nadal nie dowierzał. Ale zainteresował go kamień unoszący się pośrodku komnaty, jakby na piedestale. Zabierz mnie, szeptał do niego, aż Wilkowi się oczka zaświeciły. Był taki gładki... Taki piękny i gładki...
- Nie bierz tego! - nie słuchał. Wziął kamień w rękę, a wtedy wieżą zatrzęsło. Coś zaryczało, jęknęło i pękło. Błonę mięsa zaczęły rozrywać ręce, dziesiątki rąk... Okutych w żelazne rękawice.
- Kurwa! - Charlotte dopadła do ściany, tłukąc w nią niemiłosiernie rękoma, jakby miałą się od tego otworzyć.
Tu nie ma praw, przypomniała sobie to, czego już się nauczyła o tym miejscu. Wobec tego spojrzała jedynie na ścianę z ciemnego kamienia i naraz pojawiło się tam wyjście. prowadzące prosto na most łączący ich z drugą wieżą.
- Chodźże! - chwyciła Wilka i oboje wyskoczyli na most dając tym samym sobie chwilę na przygotowanie przed atakiem mieszkańców wieży.
- Mam głupiego brata - stwierdziła Char idąc mostem, co chwila oglądając się za siebie. Wilk wyrzucił kamień po tym jak dostał w głowę od siostry. Chyba rzeczywiście był głupi. Słuchał iluzji...
Wtedy jednak dostrzegł na drugim końcu mostu Szept. Była cała, była... Iluzją? Ona też? Ale był z nią i Devril, a Charlotte uznała, że bardzo taktownie będzie obejrzeć się, czy aby nikt ich nie postanowił gonić.
- Biegnij! - usłyszał Wilk, chwilę potem Char go pchnęła. Nie trzeba mu było więcej zachęty. Wystrzelił jak strzała, prosto do Szept.
Vetinari nie zamierzała od razu biec. Nie było tu praw ograniczających przemianę materii, więc schyliła się po kamyczek zalegający na jej drodze, podniosła go... I rzuciła ku dziurze w ścianie z której wyszli. Mały kamyczek w locie zmienił się w spory głaz zawalający przejście.
Wilk dopadł do Szept. Iluzja, nie iluzja, nie ważne. Znów ją miał. Przy sobie. I byłby ją zaprzytulał na śmierć, gdyby most się nie zatrząsł.
Charlotte doszła do nich po chwili, nadal całkiem skutecznie omijając wzrokiem postać arystokraty. Skinęła głową Szept, w końcu ostatni raz widziały się wtedy, kiedy demon je tu zamknął... Głaz dotąd chroniący dziurę, pękł. nagle zmienił się w pył, zas na most wypełźli mieszkańcy wiezy. Ożywieńcy w mocnych, starożytnych zbrojach.
- Kolejny baran - mruknęła tylko pod nosem Charlotte uznając, że ona na pewno by się na takie zwidy nie nabrała. Cóż, była w błędzie, ale nie dane jej było tego w tym momencie zweryfikować.
- Drugi raz... To przedtem kogo widziałeś? - tym razem przeniosła spojrzenie wprost na arystokratę, a fiołkowe oczy dziwnie płonęły, jak nigdy dotąd.
- Zaraz się zawali... - wtrącił Wilk usiłując osłonić Szept, a nie dopuścić do tego, by ona osłaniała jego. Gdyby był tu Marcus, powiedziałby, że w tej chwili zachowują się niemalże identycznie jak Cień i furiatka.
- Jest jeszcze droga w dół - Charlotte dopadła do brzegu mostu i spojrzała w dół. Droga była... Długa. I niezbyt zachęcająca.
- Chyba cię pogieło - i to były słowa Wilka, który jak nic nie chciał uwierzyc, że jego magiczka takie durnoty plecie. Co ona, chciała się zabić, czy jak?
- Wybacz mu, mój brat jest po prostu głupi. - wtrąciła Charlotte stając na murku mostu. Nie było innego wyjścia.
- Skaczemy w dół - zadecydowała, a Wilk prychnął.
- To sobie skacz, głupia iluzjo.
- Sam jesteś iluzją, głupią w dodatku.
- Ja to samo przed chwilą...
- Zamknij się i skacz!
- Popieprzyło cię!
Stali na moście. Na moście, który miał się zawalić. W dodatku, otoczeni. Wyborna pora na kłótnię.
- Nie. Tu nie ma praw. Widziałeś, co się stało ze ścianą... Dzieje się wszystko, nie ma przyciągania, nie istnieje głód ani pragnienie. Skaczemy!
Wilk uznał, że ma szaloną żonę, a co gorsza, nie wiedział, że równie szaloną ma siostrę. Bo Charlotte jak stała, tak nagle skoczyła, w ciszy. Nie krzyknęła, nie nazywała Wilka więcej głupim braciszkiem.
I teraz i on, jak przedtem oszołomiony po skoku Szept, dopadł do barierki i wychylił się. Nie widział ani jednej, ani drugiej. Zbyt wysoko.
- I co teraz... A jeśli one... - nie potrafił przetrawić tej myśli. A jeśli były prawdziwe? Jesli mówiły prawdę?
A jesli były iluzjami?
Pieprzyć to, przynajmniej będzie z Szept znów w zaświatach. I tak Wilk skoczył. Samobójca jeden.
Wilk, choć spodziewał się ogromnego bólu i ciemności, w istocie poczuł, że... Leży na ziemi. I tyle. Usiadł, mocno zdezorientowany i popatrzył zarówno po Szept jak i po Charlotte. Obie były całe z piasku i pyłu, on zresztą też.
- Jakim...?
- Mówiłam, że tu nie działają prawa, głupku - mruknęła Char wstając i się otrzepując. Musieli sie stąd wydostać. Szybko, zanim zawalą się wieże, zanim znajdzie je demon... Inaczej zamknie ich tu na wieki, przerobi na swoje ciemne sługi.
- Skąd przyszliście?
- A bo ja wiem...
Charlotte, choć odwrócona plecami do Devrila, słuchała uważnie tego, co mówi. Skrzyżowała ręce na piersi. Więc Neme. To ją widział... Przymknęła oczy starając się odsunąć od siebie wszelkie emocje. Uciszyć buntujące się uczucia.
O Neme myślał, to ją widział. Char, która czasem przyłapywała się na tym, że Devril przyjdzie tu dla niej, pojęła pewną rzecz.
- Idziemy - mruknęła głosem nie znoszącym sprzeciwu, po czym ruszyła przed siebie. Sami znajdą trop. Skoro tu weszli, muszą stąd wyjść. I choć naprawdę starała się nie myśleć o Neme i Devrilu, tak z każdym krokiem odkrywała, że coraz ciężej jest jej udawać przed samą sobą, że wcale jej to nie rusza.
- Spróbuj więc - zachęcił ją Wilk. Przystanęli, co by ułatwić magiczce zadanie. Char spojrzała na ruiny zostawione za nimi i aż się wzdrygnęła. Bogowie, czego ona się naoglądała... Żadnych więcej głupich, heroicznych czynów. Żadnych. Niech go Neme ratuje, o.
Wilk natomiast zanurzył dłoń w piasku, jaki miał pod stopami i ze zdziwieniem wyciągnął stamtąd linę. Linę, która ewidentnie gdzies prowadziła. Pytanie tylko, dokąd i czy koniecznie chcą sprawdzić co kryje się na jej końcu.
- Darrus, czy musisz go straszyć?
Najemnik prychnął. - Hei, czy on ci wygląda na zastraszonego? Patrz, jak się wierci, co by zaglądnąć w sakwy.
Cały Odrin. Nie można było spodziewać się po nim niczego innego; zawsze ciekawski, zawsze wszędzie musi wsadzić swoje paluszki, aż dziw, że jeszcze nikt mu ich nie poucinał.
- Masz, zajmij się tym - i podał karzełkowi magiczne pudełeczko, ot zabawkę dla dzieci, kolorową kosteczkę, w której należało ułożyć wszystkie boki w jednym kolorze.
W tym czasie najemnik postanowił coś ze sobą zrobić. Odszedł na bok, wodą z bukłaku obmył sobie nie tylko twarz, ale całą głowę, przesuwając palcami po sterczących smętnie kikutach niegdyś długich włosów. Podartą koszulę wyrzucił w krzaki, bo na nic innego niż szmaty się nie nadawała. Przeciągnął się; zabolało cholernie. Świerze ślady były tylko zadrapaniami. Stara blizna ciągnąca się od karku przez bok, ginąca za paskiem spodni, wyglądała tak, jakby ranę zszywał rzeźnik nie uzdrowiciel, czy miejski medyk. Gdyby nie ona, najemnik miałby całkiem gładkie plecy, ale cóż za głupotę młodzieńczych lat i swoją pychę się płaci, zazwyczaj wyższą cenę. Nową koszulę znalazł w sakwach i od razu wiedział, że spakował ją Frilweryn - była to elficka robota.
- Wsiadasz? - pytanie skierował do Heiany. Sam nawet nie myślał o jeździe konnej w takim stanie. Jedno omsknięcie się końskiego kopyta i ból gwarantowany. Wolał się przejść. - Chciałbym zostawić te bagna za sobą - płaszcz zostawił upchany w sakwie, zbyt mocno urażałby świeże rany. Za to do paska przypiął sztylet dziadka, a pod koszulę, gdzie miał łańcuszek z rodowym pierścieniem, gwiazdą od ojca, przypiął sowią zapinkę, chowając je z powrotem za materiał
Vetinari westchnęła. To wszystko szło za prosto. Opuścili wieże dziwnym zrządzeniem losu i szczęścia... Ale żeby tak od razu odnajdywać wyjście?
- Na razie nie pozostaje nam nic innego jak iść tym tropem - to mówiąc wskazała na trzymaną przez Wilka linę - Może trafimy w jakieś sensowne miejsce... Może to wcale nie jest pułapka? Byłoby miło, chciałabym wrócić do świata żywych - potarła dłonie, co by się rozgrzać. Bo choć było tu gorąco, przynajmniej takie wrażenie sprawiały kolory ziemi i falujące powietrze, to jej było... Zimno. Nie wiedzieć czemu, jak, po co ani dlaczego. Pewnie kolejny efekt wywołany zbyt długim przebywaniem tutaj. Nie pierwszy i nie ostatni, choć Charlotte miała nadzieję, że wraz z tym jak wydostaną się na zewnątrz, wszystkie te efekty znikną.
- Chodźmy - zadecydował Wilk podnosząc się i idąc śladem liny, która cudownie wygrzebywała się z piasku tuż przed tym jak postawił tam krok. To było naprawdę dziwne.
Char zmarkotniała. Jeszcze pułapek im tu brakowało... W dodatku, słowa Szept niezbyt podniosły ją na duchu. Co na nich czeka... Lepiej nie myśleć.
Ostrożnie ominęła pierwsze linki, dalej szło już nieco lepiej. I właśnie wtedy, kiedy zaczynała się już czuć pewnie, nastąpiła na płytę ukrytą pod szarym piachem. Zgrzyt był nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Rzuciła się w tył, przewróciła Wilka i chyba tylko dlatego uniknęła śmierci przez przebicie kolcami, jakie wyłoniły się z boku, zupełnie, jakby tam była ściana.
- Znam ten typ pułapek - mruknął Wilk pomagając Char wstać. Spojrzał po ziemi, po nierówno ułożonym piachu, który przesłaniał płytki.
- Jak staniesz na złej... To miazga. Musimy znaleźc kombinację prowadzącą nas bezpiecznie... Tylko jak - dalsze płytki wciąz zakrywał piach, nie sposób było dojrzeć czy mają na sobie jakiś symbol, czy są wytarte od stąpania czy wręcz przeciwnie.
- Nie ma mowy - już, na pewno już ją w tym momencie puścił przodem. Magiczka chyba źle się czuła, albo co, cholercia.
Char tymczasem schyliła się i wzięła w dłonie dwie garści piachu. Chwilę potem rzuciła go w powietrze i uważnie wpatrywała się w płytki. Parę z nich się zdradziło, kolce skrzyżowąły się. Lecz niektóre nie drgnęły. Potrzeba było zdecydowanie czegoś cięższego niż zwykły piach.
- Może butem... - zaczął Wilk, a Char uniosłą brew.
- Chcesz użyć tej bomby biologicznej?
- Ja idę ostatnia - mruknęła Vetinari przyglądając się ożywieńcowi. Magia...
- Nie dało by się nas wylewitować? No wiesz, tak nad tym? - Char, która nie miała pojęcia o magii, miała chyba o niej dośc mylne wyobrażenie, bo lewitowanie lewitowaniem, ale żeby tak ich wszystkich na raz... Poza tym, pole z płytkami jak na razie nie miało końca.
- To najgłupszy pomysł jaki do tej pory słyszałem - stwierdził Wilk i wepchnął się jako drugi, tuż za ożywieńca. Jak coś będzie miał ich zabić, to najpierw zajmie się nim.
Cmoknięcie wystarczyło, aby konik ruszył z miejsca. Był dobrze ułożony, bowiem szedł za nimi bez pociągnięć. Grząska ścieżka nie była łatwą, jednak siwek był wytrwałym konikiem.
- Nie, wolę nie kichać przez całą drogę, dziękuję bardzo.
Nim jeszcze opuścili krąg, kiedy siwek z karzełkiem ich wyprzedzili, najemnik zamarudził, łapiąc elfkę za dłoń, na chwilę ją zatrzymując. - Tam w jaskini. Mówiłem całkiem serio. To, co do ciebie czuję. Już wcześniej chciałem. Wiem, że moment był nie najlepszy - wzruszył ramionami, ale chciał, żeby uzdrowicielka wiedziała i była pewna tego, że nie zażartował sobie z niej.
Karzełek coś krzyknął.
- No idę! - i chociaż nie chciał, puścił drobną rączkę elfki - Co tam mówisz? Co ciekawego znalazłeś?
- Mówiłaś, żeby chronić twoje pośladki - odgryzł się Wilk i ani myślał się kajać, czy chociażby skruchę okazac, że tak bezczelnie się wepchał między jej twór a nią.
- Czujesz wyjście? Jak daleko? potrafisz określić? - dopytywała się Vetinari próbując pouk,ładać sobie jakos dane. Wyjście. Priorytet. Potem...
- Jak właściwie tu trafiliście? - i choć pytała ich oboje, oczekiwała odpowiedzi od Wilka.
- No normalnie, statkiem.
- Statkiem? To gdzie my u cholery jesteśmy?
- Za Wieżami - to skutecznie zamknęło alchemiczce usta.
- Właśnie, chociaż? - dopytała Char, a Wilk miał inny problem.
- Ale... Portal trzymają trzy osoby, każda z nich jest białym magiem. Jest Iskra, moja matka i jakiś Vidar, ponoć diabelnie dobry. Może...
- Może? - podłapała Char i uniosłą brew.
- Może by ktoś po nas wyszedł... - sam nie był pewien czy to zda egzamin. Nawet nie mieli jak się z nimi skontaktować, a co dopiero prosić, by ktoś po nich wyszedł.
Wesoły uśmiech błąkający się na ustach najemnika świadczył, że bardzo dobrze usłyszał słowa elfki. Co więcej, zdawało się, że ten czerwonowłosy głupiec specjalnie kręci boskimi pośladkami, mając za sobą elfkę.
- Zobacz!
Ciekawość Odrina była nieskończona. Pocieszny karzełek właśnie zaczął się wiercić, wyraźnie dając do zrozumienia, że konik to nudne miejsce. Na siwku nic się nie działo i chociaż widziało się dalej, łapki nie mogły dotknąć niczego ciekawego.
- Powinieneś odwiedzić wolne miasta Jednodzierżcy. Słyszałem, że chowa się tam wielkie bestie, a skarbce pałacowe pełne są cudów. Pewien handlarz próbował mi kiedyś wcisnąć butelkę, ponoć z dżinem. Jasne. To już demony się skończyły?
- Nikt nie powiedział, że jeszcze nie spróbuje.
- A jak spróbuje? - Char nie miała ochoty znów wpadać w łapska demona. To co z nią robił, jak mamił, jak... Wciągnęła ze świstem powietrze nosem i wypuściła je z wolna. Lepiej, żeby o nich zapomniał, albo coś. Zajął się swoimi wieżami.
- Jak spróbuje, to wy idziecie do wyjścia - burknął Wilk bohater - czy to nie jest portal? - wskazał majaczący w oddali biały, lewitujący owal. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby owal nie rozmywał się i nie znikał co chwila.
- Słabnie... Zamknie się, jak się nie pośpieszymy.
Char jęknęła. A jednak, demon wyglądał tak, jakby wszystko to sobie zaplanował. Całą tą ucieczkę, że oni tu przyjdą po nie... I co oni teraz mieli zrobić?
- I co teraz? - spytała wcale nie skrywając paniki w głosie. Demon był coraz bliżej, a choć oni stali w miejscu, odległość ich dzieląca zmniejszała się sama, ku przerażeniu wszystkich.
- Szept, tylko bez wygłupów - syknął Wilk nie wiedząc co zrobić z rękami. Najchętniej to by demona zadusił, ale... Czy takie coś w ogóle na demony działa?
Wilk przyglądał się twarz Szept, kiedy oczy demona skierowały się na nią. Nie wiedział co się dzieje, choć bardzo by chciał. Nie wiedział co robić. Spojrzał na Devrila, choć i to niewiele dało. Arystokrata zdawał się być zasłuchany w coś, co dane było słyszec tylko jemu. To się Wilkowi nie podobało. Stanął przed Szept ignorując niebezpieczeństwo, chcąc ją osłonić przed palącym wzrokiem Tego-Bez-twarzy.
- Cycatą barmankę zawsze możesz oczarować. Wino sobie kupisz, jedzenie też - najwyraźniej najemnik idący obok konika, miał całkiem inne zdanie. Bogów ledwo tolerował, być może dlatego nie wierzył w magiczne dżiny, które spełniały życzenia. Były dla niego raczej złośliwymi demonami. Jak mówiło przysłowie na pustyni: Słusznie powiedziane jest, iż zło często znajduje się w butelkach; lecz jeszcze słuszniejsze jest powiedzenie, że ze starych butelek pochodzi stare zło - dlatego wielu z nomadów nie zaglądało do butelek, bowiem w nich kryć mogło się zaklęte zło.
- Ja bym chciał... - w ostatniej chwili ugryzł się w język; elfie przysłowie mówiło, że nie należy w ten sposób wspominać zmarłych. - O, wyjście z bagien - przed nimi, na górce, po której wspinała się ścieżka, widać było dwa monolityczne kamienie, będące znacznikami wyjścia. Bagna Cebra kończyły tam swoje królestwo. Teraz mogli zająć się magiczką.
- Nie... Nie, to wcale nie prawda - jęknął Wilk i naprawde próbował się opierać, lecz demon wiedział gdzie uderzyć. Darmar. Czułe miejsce.
Ależ owszem. Myślisz, że ktoś by cię zechciał, gdybyś nie był jego synem? Popatrz na siebie, ty to nie on. Nigdy nie będziesz mógł się z nim równać. Amon nigdy by nie dopuścił do zniszczenia miasta. A Darmar pomógł jej. Pomógł, gdy ty zawiodłeś kolejny raz. Myślisz, że ona tego nie widzi? Że to t o l e r u j e?
Wilk nie sądził, że kiedyś da się omamić przez jakiegoś demona, ale to chyba właśnie się stało. Osunął się na ziemię, na kolana wręcz ze zwieszoną głową. Bogowie. Jaki on był głupi...
Char słuchała słów demona. Słuchała i słuchała... Wierząc, że to co mówi, jest prawdą. Zbyt wiele rzeczy już się sprawdziło, zbyt wiele już wiedziała, by próbować się z nim sprzeczać. Przymknęła oczy starając się powstrzymać łzy.
Tak naprawdę nie jesteś nikomu potrzebna. Alchemicy doskonale radzą sobie bez ciebie. Lepiej im, gdy cię nie ma. Zostań tu, wraz ze mną. Pokażę ci, jak wygląda alchemia w wykonaniu mistrzów... - i byłaby się chyba zgodziła, gdyby nie to, że wpadła na Wilka, przewróciła się razem z nim, co otrzeźwiło władcę z dziwne transu w jaki wpadł. Potrząsnął głową i zaraz dopadł do Szept łapiąc ją za ramiona, potrząsając nią.
- Szept! Szept, posłuchaj mnie, nie jego... Nira... Szeptuś no...
Wilk złapał magiczkę za rękę, Char podciągnął za ramię, co by wstała i biegiem ruszył w stronę portalu, który jakby gasł.
- Szlag, pieprzony demon... - zaklął, a byli ju przecież tak blisko. Tak blisko... Pchnął przed siebie magiczkę, potem zaraz dorwał Vetinari i ją także wepchał siłą w zamykający się portal. Złapał jeszcze ostatkiem sił Wintersa za rękaw i oboje wpadli w mleczną poświatę. Ułamek sekundy później portal się zamknął.
- Wilk...? - usłyszał jakiś oddalony głos, głowa odezwała się tępym bólem.
- Co... - wychrypiał siadając i to z czyjąś pomocą. Pomagającą okazała się Iskra.
- W ostatniej chwili zdązyliście...
- Co z Szept? I Charlotte?
- One...
- Mów!
iskra westchnęła, poszukała wsparcia u Suny. Ta schowała dłonie w obszernych rękawach szafy i spojrzała smutno na syna.
- Obie za długo przebywały w Otchłani, w dodatku, były to duchy oddzielone od ciał...
- Do rzeczy - warknął.
- Spłonęły po przejściu. Zmieniły się pył - Wilk poczuł jakby ktoś zdzielił go w twarz.
Wilk skorzystał z tej pomocy, aczkolwiek nie ruszył od razu za Devrilem. wpatrywał się w Iskrę, to w Sunę, jakby zaraz miały mu obwieścić, że to taki żart. Że to nieprawda.
- Jak...
- Przykro mi... - szepnęła Iskra przytulając do siebie Wilka. Była wyczerpana, a w elfiej krainie zdążyła zapaść już kolejna noc nim wrócili - Chodź, musimy odpocząć. Wszyscy - to mówiąc, zachęciła go do marszu, a chwilę potem sama odeszła, pozostawiając go matce.
Dowlokła się do domu i spojrzała smętnie na oba ciała leżące na posłaniach. Jak je zostawili, tak nadal leżały. Tak samo blade i ciche. Nie miała siły, padła na własne posłanie i tyle jeśli chodzi o próbę pocieszenia Devrila, którego minęła wchodząc.
Jedyną osobą, która czuwała i nie opłakiwała nikogo, była Suna. Siedziała na jednej z puchatych poduszek, a w dłoniach trzymała białą, delikatną filiżaneczkę. Na widok budzącej się Szept uśmiechnęła się.
- Wiedziałam, że jesteś upartym duchem, Niraneth - wyznała cicho, po czym upiła łyk herbaty spoglądając przelotnie na alchemiczkę. Więc i ona się wybudzi. Wysiłek nie poszedł na marne, opłacił się.
Spojrzenie elfki powędrowała na Wilka. Przepłakał chyba pół nocy, biedny, oszołomiony. Dopiero nad ranem udało się jej go uśpić ziołami. Spał teraz tuląc do siebie córkę, z nosem wtulonym we włosy małej. Iskra rozwaliła się na nie jednym posłaniu, a dwóch i nawet chrapała cicho. Char wciąz leżała bez ruchu. Ale żyła. Skoro żyła magiczka, to żyła i ona.
Suna nie odpowiedziała, za to budzić zaczęła się i Charlotte. Ta natomiast zamiast budzić się powoli, z niemym krzykiem na ustach usiadła i rozejrzała się zamglonym spojrzeniem po mieszkaniu.
- Co... Gdzie...
- Spokojnie, moje dziecko. jesteś bezpieczna - Suna przysunęła się do córki, łagodnie przeczesała jej włosy palcami - Już po wszystkim...
- Mhm... - burknęła Vetinari wspominając to, co powiedział jej demon. To, w co święcie uwierzyła. Spojrzała na Szept, a spojrzenie to było dość osobliwe.
- Miło cię znowu widzieć. Tak normalnie - w końcu, ostatnim razem gdy ją widziała robiła za demonią marionetkę... Póki nie wrzucił ich do wież.
Char czuła się podobnie. Zbyt słaba na cokolwiek. Opadła więc z powrotem na posłanie i zwinęła się w kłębek przypominając sobie znów słowa demona.
W jego wspomnieniach i myślach nie możesz się z nią równać..., odpiły się słowa te echem w jej umyśle, a zaraz po tych powtórzyły się i te, jakoby była jedynie marionetką w rękach Alastaira. Nic nie znaczącym popychadłem, którego celem było zaspokajanie gubernatora. A skoro poległa na tym zadaniu... Zacisnęła powieki próbując odpędzić od siebie myśli, starając się zapomnieć. Słowa nie chciały odejśc, echem odbijały się po ścianach czaszki doprowadzając do obłędu.
Suna okryła ją kocem. Poranek był rześki, lecz chłodnawy.
- Wasz przyjaciel wyszedł - poczuła się jeszcze w obowiązku wspomniec o Devrilu, po czym spojrzała troskliwie na całe to tałatajstwo.
- Może komuś herbaty?
- Nie - usłyszała w odpowiedzi magiczka, a sama Char naciągnęła koc na głowę - Powiedział mi... Powiedział jak jest. Prawdę. - chyba nie tylko Szept i Devril zostali zmanipulowani przez demona.
W tym momencie ocknął się też Wilk. otworzył jedno oko, potem drugie, zamrugał i ziewnął. Bogowie. Jak on był zmęczony... Zaraz jednak, nim minęła fala senności, zalała go fala bólu. Szept. Szept nie żyła. Naprawdę nie żyła...
I wtedy ją zobaczył. Zamrugał ponownie, ściągnął brwi, nieco zdezorientowany.
- Matko... Mam zwidy.
- Nie kochany, nie masz.
- Chyba jednak mam
- Nie sądzę
- Widze umarłą?
- To całkiem normalne.
Zrezygnował, zamiast tego puścił Merileth i okrył ją kocem, co by małej nie przerywać snu. I sam podpełzł do Szept, która miałą być halucynacja i najzwyczajniej w świecie ją uszczypnął.
- Cholera, prawdziwa.
- Ała! - nie spodziewał się, że iluzja, czy halucynacja będzie go tutaj bić. Cofnął zbitą łapkę, pomachał, podmuchał i jeszcze raz przyjrzał się Szept. Niepewnie wyciągnął ku niej ramiona, przytulając do siebie. Zapach ten sam. Czuł ją. Żyła.
- Bogowie... - szepnął jeszcze głosem pełnym ulgi i mocniej przycisnął Szept do siebie. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że zjawił się Devril.
Char wyglądała jak skulona mumia owinięta w koc. Nie ruszała się, oddechu nie sposób było ocenić przez okrywający ją materiał. I tylko dłoń, która wystawała poza koc mogła cokolwiek zdradzić.
Na palcu alchemiczki przysiadł komar. Latał od dłuższego czasu po mieszkaniu, aż w końcu usiadł i dziabnął. W tym momencie druga dłoń błyskawicznie wystrzeliła spod koca zabijając komara w tragiczny sposób, bo rozmazując go na posadzce. Spod koca dobiegły też jakieś gniewne pomruki, a chwilę potem Vetinari wyjrzała spod koca na posadzkę, gdzie rozmazał się komar. Obserwacja jednak znużyła ją po chwili i znów zniknęła pod kocem usiłując nie myśleć i spać.
- Gdybyśmy nie poszli, to pewnie same byście przyszły. Szalona magiczka i alchemik. Nie dałoby się was tam utrzymać - przynajmniej tak sobie mówił. Chciał w to wierzyć i nie dopuszczał do siebie mysli, co by było, gdyby jednak magowie nie zdołali otworzyć portalu.
- Ale już po wszystkim. Nie ma żadnych demonów, żadnych Otchłani... - przesunął dłonią po jej włosach, zaciągnął się zapachem. Tak było dobrze...
Charlotte, zdolna do oceny panującej atmosfery na zewnątrz świata pod kocem, wyczuła, że coś jest nie tak. I o ile wszystko co mogło być nie tak, było z nią, to intuicja podpowiedziała, że prócz szczęśliwych rodziców jest ktoś jeszcze. On.
I zapewne nie wylazłaby spod koca, nawet by o tym nie pomyślała, gdyby nie fakt, że na Vetinari wylądowała ręka śpiącej Iskry. Co jak co, ale niezbyt przyjemnie się leży mając na nosie czyjąś rękę. Poruszyła się, wylazła spod koca i spojrzała na sprawczynię, która aktualnie przywłaszczała sobie jej koc mamrocząc coś pod nosem o jakimś Poszukiwaczu, który ma trzymać rączki przy sobie bo dzieci patrzą. Zrezygnowana Char westchnęła i skrzętnie wykluczając obecność Wintersa w pokoju, spojrzała na Sunę.
- Wychodzę - poinformowała jedynie, po czym rzeczywiście wyszła. I tak daleko nie doszła, bo ledwie wyszła na ganek, a już siedziała na schodach. Jak widać, Vetinari nigdy nie była stworzona do dalekich marszów.
Nigdy, nigdy, nigdy...
- Mer się wybudziła. I ma się całkiem dobrze... Gdyby nie ona... To nawet byśmy się chyba nie domyślili, gdzie jesteście. I to bynajmniej nie była wizja. Ona... Nie wiem, ma coś w sobie. I to mnie niepokoi, bo Iskra też miała coś w sobie za małego i widzisz jak to się skończyło - zerknął na furiatkę tulącą się do koca z błogim uśmiechem na ustach. Wiedział kto się jej śni.
Char chwilę się zastanawiała nad możliwymi odpowiedziami, po czym wybrała tą, która wydała się jej najbardziej odpowiednia.
- Dobrze - choć nie przywołała na twarz uśmiechu jak to miała w zwyczaju, a sięgnęła do dawno zapomnianych umiejętności. Alastair zawsze uczył ją grać. przybierała różne role całe życie. Teraz zaś przyszła kolej na rolę o wdzięcznej nazwie "nic mi nie jest".
Wilk, nawet gdyby rzeczywiście zastanowił się na spokojnie nad tym co miał niegdys i nad tym co ma teraz w życiu nie cofnąłby dokonanych wyborów. Zwłaszcza tego, kiedy po zmianie ciała poszedł szukać nie Iskry, a Szept. Uważał to i nadal uważał, za najlepszy z dokonanych wyborów.
- Cokolwiek to jest, na razie nie czyni jej krzywdy - nie spodziewał się, że aż tak ją to wyprowadzi z równowagi. Ale chciał, żeby wiedziała...
- Tutejsze elfy są mądrzejsze od naszych. Więcej widziały, może warto ich zapytać? Może twoja matka... - urwał nie wiedząc, czy chce ciągnąć ten temat. Chyba do kogoś doszło w końcu, że jego matka jest babcią, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, zaś matka Szept jego... Teściową.
Usmiechnęła się,nieco blado i nie tak jak zawsze. gdyby na niego spojrzała, mógłby dostrzec w oczach dziwny ból, przygaszoną tęsknotę i rozczarowanie. Ale nie patrzyła na niego, wzrok miała wbity w trawę przy schodach. Wysoką, zieloną, szumiącą przy podmuchu wiatru trawę.
- Nie musisz dziękować. Tak wyszło - mruknęła, jak gdyby to, że go zasłoniła było kompletnym przypadkiem, niefortunnym zrządzeniem losu - Każdy inaczej reaguje na to, co zsyła mu los. Jedni czują się jak wrak, inni... - urwała nie wiedząc co powiedzieć. Przymknęła oczy znów słysząc echem słowa demona. Wzruszyła ramionami nie wiedząc co powiedzieć dalej.
Ona nie wiedziała, a on nie miał odwagi o takich rzeczach mówić. Przecież jak dotąd jedyna chwila w której przyznał się do uczuć względem Niry był moment, kiedy go podpuścili. Prowokacja, a jakże skuteczna.
- Są Shivowie, są przeciez różne odmiany elfów mieszkające tu... Są dzikie, te związane z naturą, oczywiście większość ich preferuje białą magię... - zerknął teraz na śpiącą córkę, potem znów na magiczkę - Najwyżej pomocy poszukamy... Gdzie indziej - i choć niechętnie się do tego przyznawał, rozważał opcję szukania pomocy u Darmara.
Zerknęła na niego. Uległ. Ciekawe, co demon mu obiecał... I nie musiała się długo zastanawiać, bo odpowiedź nadeszła sama. Wraz z echem tamtych słów.
- Co ci obiecał? - a jednak, chciała to usłyszeć. Nie wiedzieć czemu, ale chciała. Być może szukałą potwierdzenia dla demonich słów, być może zaprzeczenia. Czasami jednak lepiej jest nie wiedzieć.
Skinął głową, nie zaprotestował, gdy się odsunęła. Nie zaprotestował, gdy elfka wstała, najwyraźniej uznając, że koniec lenistwa. On nie wiedział co ma robić. Przybyli tu, by im pomóc, by obudzić Mer... Zadanie było wykonane, a on nie wiedział co ze sobą zrobić.
- Może pójdę z tobą? - zaoferował. W końcu, chyba powinien poznac swoją teściową.
Char chwilowo zamarła. Henry mu... Cholerny sługa, szlag by go i pchły. Zacisnęła usta i się podniosła.
- Prosiłam go, żeby trzymał gębę na kłódkę - burknęła rozglądając się za dogodną dróżką do spaceru. Drogą ucieczki, podpowiedział głosik, a Vetinari go zignorowała. Ona wcale nie ucieka, po prostu... Idzie na spacer.
- Moje uczucia, mój problem, nie zaprzątaj sobie tym głowy - dodała jeszcze oglądając się przez ramię.
Mogła onieśmielać i rzeczywiście, elfi władca chwilowo stracił głowę. Nie jednak dla niej samej, dla postaci jaką widział przed sobą, nie dla rozmarzenia w oczach, a po prostu ze strachu. Elfia pani, matka jego Szept wydawała się zbyt dumną i zbyt odległą na takie przyziemne sprawy jak poznanie męża swej córki. Podejrzewał, że nawet nie wie kim jest. W końcu, nie było jej już wśród elfów z Eilendyr, kiedy Cień go zabił. Kiedy zmienił ciało.
- Witaj, Pani - skinął głową Aerandel, tak na wszelkie wypadek przymując oficjalną formułę. Potem zerknął na Szept, a w dwukolorowym spojrzeniu elfka mogła wyczytać nieme wołanie o pomoc.
Czekać? Po co? Niech ona dorwie Henryego, nie skończy się na obitym nosie i paru słowach. Dlaczego ją wydał? Co takiego mu zrobiła, poza tym, że próbowała rozkwasić mu nos? Nie wiedziała. Zatrzymała się jednak, dokładnie tak, jak chciał. Ale się nie odwróciła, nie obejrzała się znowu. Uczucia. Cholernie bolesna sprawa.
- Czego chciałeś?
- Podobno zaklęci są tutaj ludzie - monolityczne kamienie obrósł mech, ale pod nim widać było drobne, płytkie wgłębienia, będące kiedyś słowami i reliefami. Wiatr i deszcz także odbiły na nim swoje piętno; starły z kamieni poważne oblicza, zatarły zdobne szaty i zniszczyły odłamane dłonie dzierżące atrybuty - Czarodziej Luker i król Parys. Przy innych wejściach są elfy, krasnoludy i dwa monolity dla pozostałych ras. Legendy mówią, że mają strzec i pilnować, aż po kres czasów - podobno pod bagnami Cebra, za dawnych dni, wznosiła się monumentalna świątynia Wielkiej Macierzy, matki wszystkich bogów, której kult kwitł mniej więcej do czasów przybycia na te ziemie elfów. Nieopisane wydarzenia, przez co nieznane, spowodowały, że przybytek Hebet popadł w ruinę, a czas i sama ziemia zmieniły to miejsce nie do poznania. Podobno, gdyby się postarać, można wśród trzęsawisk odnaleźć powalone kolumny, brukowane gościńce i schody prowadzące w dół, kończące się litą skałą. - Za karę, o której nikt nie pamięta.
Ścieżka biegła w górę. Skręcała nieco u podnóża, ale dalej była łagodnym podejściem pod monolityczne kamienie. Siwek szedł pewnie i nawet odległy krzyk jakiegoś stworzenia go nie przestraszył. Brzeszczot wolał to sprawdzić; przepuścił konika, uzdrowicielkę i nadstawiając ucho zaczął słuchać. Wokół nich nie poruszało się nic, na co należałoby zwrócić uwagę. Bagna Cebra żyły swoim życiem.
- Karczma mi się podoba. Kufel piwa, cebrzyk z wodą i miękkie łóżko... - okuty bucior najemnika trafił w kałużę; pewnie gdyby właściciel nie był zmęczony i senny, padłoby siarczyste przekleństwo. Była mała wioseczka na ich drodze, ot gospoda, kilka domostw i stajnia. Zaraz za nią widać było zamglone szczyty trzech braci, gór olbrzymów, do których naprawdę nie było daleko.
- Hei, to tylko postój na chwilę - najemnik znał swoje możliwości i limity, wiedział, kiedy należy powiedzieć dość. Jeżeli nie zmruży oka choć na moment, padnie nim jeszcze wjadą w cierniowy las pod największym z braci.
Wilk o mało co się nie przewrócił, kiedy dotarło do niego, że matka Szept uznała, że oni tak na poważnie, że tu zostają na dobre.
Nira dobrze myślała, nie zamierzał zostawiać Keronii, ani ocalałych elfów. Oni... Bądź co bądź, wciąż widzieli w nim przywódcę, po tym wszystkim... I był też ruch. Przyszli, by im pomóc. Wilk nie zamierzał zapominać o takich rzeczach, a elfy na pewno będą chciały się odegrać na Wigrińczykach. Czeka na niego walka i decyzje. Czekają elfy. Nie zostanie tu, a jak znał Szept nie zostanie i ona.
– Nie zostawię Keronii. - słowa Szept ostatecznie potwierdziły, że nie mylił się co do swojej żony.
- Ja również się cieszę, że mnie zechciała, ale... Przyszliśmy tu w sprawie naszej córki. Ona... Szept lepiej ci to wyjaśni - wycofał się z rozmowy, dając pole do popisu swej małżonce. I nie, to wcale nie było zwalanie wszystkiego na nią.
- Kłamstwem mówisz... Ale to co mówił demon aż nazbyt wielkie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości - demon miał ułatwione zadanie, bo pewność siebie Vetinari została podkopana już dużo wcześniej. Najpierw rozmowa, którą podsłuchała pomiędzy Alem a Devrilem, potem łowcy na pustyni, którzy ją bili i gwałcili mówiąc, że jest niczym i nikim. Zwykłym śmieciem, nic nie wartym, nawet złamanej miedzianej monety. Potem zaś słowa Tego-bez-twarzy. Do tego wojna, utrata Eilendyr.
- Nie wiem co nagadał ci o... O niej i o tym co może zrobić, ale mi powiedział tylko to, jak jest naprawdę.
Wilk obserwował to rozczarowany wyraz twarzy teściowej, to skrzywienie swojej żony. I niezbyt mu się to podobało. Najwyraźniej wycieczka do domu elfiej pani była błędem.
- Wizje nie powinny tyczyć sie teraźniejszości, bo to... Skrzywienie. Gdyby to była wizja dotycząca czasu obecnego, mogłoby to znaczyć, że mała zamiast rozwijać się dobrze, zaczyna się... Cofać. przynajmniej jeśli chodzi o jasnowidzenie. - przynajmniej tyle wiedział on sam. Może powinni iść do Dachowca?
W pierwszej chwili poczuła narastającą panikę. Akurat tego się nie spodziewała, zbyt pogrązona we własnych myślach.
- Nie, ale powiedział mi co innego - odpowiedziała wbijając spojrzenie w trawę. Miękką i zieloną. Tak bardzo ciekawą, gdy nie miało się gdzie podziać wzroku.
Już zadowolony, całkiem spokojny miał się oddalić razem z Szept, kiedy padło pytanie. Został zbity z tropu i chwilę nie wiedział co odpowiedzieć.
- No... Trochę. Dwa lata? Trzy? - sam nie był pewien. Wydarzenia toczył się jedno za drugim, trudno było nadążyć, a co dopiero pamiętać kiedy oni zaczęli...
- Kiedyś też tak myslałem - Iskra, te sprawy. Myślał podobnie jak ona, elfia pani - ale Zhaotrise poszła własną ścieżką. A Szept jak najbardziej wywiązuje się ze swojej roli - przynajmniej w jego mniemaniu. Bo Starsi chyba by go w tym momencie wyśmiali.
- Na przykład? - to pytanie, choć na pewno nie miało nic złego na celu, przelało czarę goryczy Charlotte. W oczach zalśnił łzy i choć wzbraniała się przed płakaniem, zwłaszcza nie w samotności, nic nie mogła poradzić na łzy cieknące po policzkach.
- Taki jesteś dociekliwy? Powiedział to, co już wiem. Że jestem tylko marionetką w rękach Ala. Myślałam, że byłam dla niego kimś więcej, że robił to... Bo mnie kochał. Ale nie. Robił to, bo nie miał kogo innego wepchnąć Escanorowi do łóżka. Byłam przydatnym narzędziem w jego ręku... - otarła łzy rękawem koszuli, odsunęła się - Jestem nikim. Nic nie jestem warta. I jej nigdy nie dorównam.
- Od, czego nie zrozumiałeś, jak powiedziałem, że nic pewnego o bagnach nie ma? - siwek parsknął, chyba przypominając, że powinni skupić się na ścieżce, bo zaczęła robić się coraz bardziej wyboista, jakby nieuczęszczana od dawna. - Soren mówił, że dużo przepadło, kiedy wielka biblioteka tworzona od wieków, spłonęła.
Ścieżyna zaprowadziła ich na wzniesienie. Za nimi rozciągały się bagna Cebra, a przed sobą mieli popołudniowe niebo; blask słońca był dziwnie nienaturalny, ale jakże przyjemny dla oka po godzinach spędzonych we mgle. Kilka staj dalej widać było dym unoszący się z komina w gospodzie, a tam, gdzie wzrok nie sięgał, dostrzec można było zarys trzech braci, gór olbrzymów.
Brzeszczot wiedział, jak działają karczmy na elfy, jednak w tym momencie był cholernym egoistą, myślącym tylko o siebie. Był zmęczony, bolało go wszystko i marzył tylko o wygodnym sienniku. Z ulgą przyjął jednak słowa uzdrowicielki i pomyślał, że znalazł tę jedyną elfkę, która myślała o nim inaczej niż jak o tar'hur. Bo jaki inny długouchy wziąłby pod uwagę jego słowa?
- Powiemy, że go nie znamy. Albo, że jest nieszkodliwy. Odrin, umiesz udawać kalekę?
Wilk, który sądził, że wszystko poszło zgodnie z planem i w ogóle, wszyscy są zadowoleni pożegnał elfkę i odmaszerował niezwykle raźnym korkiem sądząc, że może dogoni Szept i... No w sumie, do lasu mało kto się zapuszczał...
Tak, Wilk uważał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nikt tu nie będzie z nikim rozmawiać o dziwnych rzeczach.
Vetinari od dawna nie płakała i teraz, jak tama pękła, tak jeszcze przez dłuższy czas wypłakiwała się na piersi Devrila nie mogąc powstrzymać ani łez ani drżenia ciała.
- Mówił... Mówił tez o tobie - wyszeptała po dłuższej chwili milczenia - Nadal marzy o swojej nieskazitelnej Neme. W jego wspomnieniach i myślach nie możesz się z nią równać. Nie zechce cię. Nigdy. Nawet, żeby iść z tobą do łóżka, musiał być pod wpływem eliksiru... - powtórzyła słowo w słowo to, co powiedział jej demon i rozchlipała się jeszcze bardziej.
Całkiem nieświadomy tego, że opacznie zrozumiane słowa już zdązyły się rozprzestrzenić, dopadł w końcu do Szept.
- Twoja matka jest dziwna - stwierdził z miną filozofa - Była święcie przekonana, że dalej będę się uganiał za Iskrą. Zresztą, chyba nie tylko ona - jak an jego gust, aż za dużo osób sugerowało mu dalsze próby o Starszą Krew.
- Co mi po zasługiwaniu, skoro nic tak naprawdę nie mam? - spytała cicho, nieco schrypniętym od płaczu głosem. Ciężko jej było doszukiwać się prawdy w jego słowach, zwłaszcza, że zdrowy rozsądek zaczynał podpowiadać swoje, co jeszcze bardziej ją zniechęcało. Jej własny umysł działał przeciw niej twierdząc, że nie powinno słuchać się demonów.
- Hej, bo nie przywiozę ci magicznej sakiewki! - oczywiście najemnik żartował, ale postraszyć karzełka mógł, co by go nieco przystopować i pohamować, nim wejdą do karczmy. Ciepły siennik, ciepły posiłek, ciepła woda, bogowie... Przyziemne rzeczy potrafią być tak przyjemne - Albo powiem, żeś zakaźnie chory i do gospody nie wejdziesz. A jak zrobię cię moim ułomnym synkiem, to jeszcze dostanę coś z dobroci ich serc! - jedno piwo więcej, za darmo, było kuszące. Szybko jednak z tego zrezygnował, bowiem w brzuchu mu zaburczało donośnie. Zdecydowanie powinien zjeść kurczaka, albo sycący gulasz, a może mają tutaj gęsinę? Teraz głowa, a raczej brzuch najemnika, nie myślał o niczym innym. Zatrzymajcie nawet wojnę, bo Dar musi coś zjeść! - Głodny jestem. Czemu te okiennice są zamknięte?
Nie należało zapominać, że los bywa kapryśny.
Brzeszczot złapał za łokieć uzdrowicielkę, cmoknął na siwka i konik się zatrzymał. Wyraźnie było widać, że coś usłyszał. - Słyszałem coś dziwnego. Odrin, to twój brzuch?
Nie, to warknięcie przed nimi.
Zza młodego, brzozowego lasku, przy którym biegła utwardzona dróżka dalej łącząca się z gościńcem, wyłonił się obraz na tyle niespodziewany i osobliwy, że mógł zaprzeć dech w piersi.
Trzy ogromne niedźwiedzie zatrzymały się przed małym płotkiem, najwyraźniej nie chcąc wchodzić do ludzkich zagród; szły z północy, od trzech gór. Miały krótką, czarną sierść, inną niż ich kuzyni mieszkający w lasach. Uważne ślepia i łapy zdolne zmiażdżyć człowieka. Para unosząca się z ich pysków, szybki oddech, świadczyły o pośpiechu, jaki gnał te jaskiniowe zwierzęta. Na grzbietach miały skórzane siedziska, zapięte pasami pod brzuchami, a w pyskach uprzęże; masywne łapy wbiły się w ziemię, ich pazury rwały trawę. Te przeznaczone były do szybkiej podróży; nieobciążone niczym, wytrzymalsze, mogły biec na dłuższe dystanse. Niedźwiedzie bitewne oraz handlowe, znacznie się od nich różniły.
Na ich grzbietach, w masywnych siodłach, siedziały olbrzymy. Prawdziwe olbrzymy, równie wielkie jak ich wierzchowce. Sądząc po uzbrojeniu dwójki z tyłu, dzidach, włóczniach i sakwach zapewne wypełnionych kulami do proc, można było przypuszczać, że udali się w teren z ważnym zadaniem. Ich ziemie graniczyły z bagnami, jednak obecność watażki prowadzącego zwiad sugerował, że chodzi o coś większego.
Z przodu, na największym niedźwiedziu, siedział Październikowe Dziecko. Także miał włócznię i tarczę, a u siodła wisiał róg, którym watażkowie wydawali rozkazy i porozumiewali się na duże odległości. Symbole na derce, włócznia i ostrokrzew, oznaczały przynależność i pozycję jeźdźca.
Jaruut uśmiechnął, po swojemu, w tym dziwnym grymasie.
- Zwiadowcy donieśli nam o wybuchu na bagnach. Ponoć widzieli obcych i välis - czyli wendigo - Pomyślałem, kurwa, jacyś idioci dali się złapać tej mrożonce. Pierdolić ich, ale ruszyliśmy sprawdzić granice. Ależem nie myślał, że tym idiotą będziesz ty. Brzeszczot, co za idiota podpalił ci włosy? Kurwa, wyglądasz jak owłosiona kuśka! - Jaruut roześmiał się, grubym, donośnym głosem, po czym najzwyczajniej w świecie dodał - Pozdrowiona elfeczko - tak, to było do Heiany. Karzełek został zignorowany.
Za to najemnika zainteresowało coś innego. Usłyszał szelest. Czy to, cholera była... Aż się wychylił, jednak wielkie bary watażki mu zawadzały. Był jednak pewien, że...
- Pieruńskie wiewiórki. Wyłaź, hea - co w dialekcie olbrzymów oznaczało przyjaciółkę, wielki przywilej i dar zaufania, wręcz powód do dumy, bowiem olbrzymy z natury nieufne, nie przyjmują do swoich przedstawicieli innych ras. - Boisz się, czy co?
Zdawać by się mogło, że watażka mówi do uzdrowicielki, albo przeklina długouchych z przyzwyczajenia, jednak nie, zza pleców Jaruuta wychyliła się głowa Szept, wrednej magiczki i zaginionej królowej Niraneth, cudownie odnalezionej.
I nikt się nie dziwił, widząc tutaj olbrzymy.
Ich pojawienie się mogło wyjaśnić ciszę w wioseczce, zatrzaśnięte okiennice i wyglądające ukradkiem przez szpary ciekawskie twarze. Zbyt pamiętliwi byli ludzie, aby zapomnieć grzechy olbrzymów.
Wilk przysiadł obok na ziemi i wpatrzył się w magiczkę. Uniósł pytająco brew, bo nie wyłapał jeszcze dlaczego Nira jest poirytowana. A była, czytał to w jej ruchach, w sposobie jakim przerzucała stronice.
- Coś się stało? - spytał ostrożnie będąc całkiem niedomyślnym odnośnie czego może być Szept tak zła.
- Nie o to mi chodziło... - mruknęła nie podejmując już kolejnych prób odsunięcia się od niego. Nie miała na to siły, choć dopiero co wstała. Nie powiedziała też o co jej chodzi, choć na jej gust wszystko było aż nazbyt jasne.
- Nie wiem właśnie, bo wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Jak najlepszym. A przychodze od twojej matki i... I nie wiem. Widzę, że coś ci jest Nira, za dobrze cię znam - postanowił, że będzie tu tak siedział jak ten pies na podłodze. Będzie tu siedział, póki się nie dowie w czym rzecz.
Być może on nie zamierzał, ale ona tak. Chwilę jeszcze postała spokojnie, dochodząc do siebie po tym nagłym wybuchu płaczu, które rzadko się jej zdarzały. Chyba wtedy, kiedy faktycznie była już na krawędzi. Wywinęła się z jego objęć, otrzepała, jakby chcąc się z czegoś wyczyścić. Chwilę potem odeszła próbując poukładać sobie myśli, być może złożyć jakiś plan działania na najbliższe dni. Zajęcie. Będzie musiała się czymś zająć, by nie myśleć. I ciężko nad tym pracować, by w nocy być zbyt zmczonym na snucie głupich snów.
Nie dałby jej tak odejść, nie bez wyjaśnienia. Dlatego też poderwał się gdy ta tylko wstała. Zignorował lecące na ziemię tomiszcze i poszedł w ślad za magiczką.
- Szept... - dogonił ją, złapał za rękę, wstrzymał - Co się dzieje. Przecież mi możesz powiedzieć... - szybko pochwycił ją za ramiona, uważnie spojrzał w oczy. I bardzo się zdziwił, gdy zobaczył w nich łzy.
- Szeptuś co się stało...
Suna została sama i przez chwilę myślała, że choć chwilę będzie spokój, że na powrót będzie mogła zając się sobą, lecz w progu pojawił się Devril.
- Tamtych dwoje gdzies wywiało - poinformowała go nie wiedząc nawet w sumie o co poszło.
Nie zamierzał jej puścić, póki ta nie powie mu co się stało. Bo co jak co, ale łzy znikąd się nie biorą.
- Pójdziesz gdzie chcesz, ale najpierw mi powiedz co się do cholery stało... - zaczynał się niepokoić. Coś z Mer? Ale przecież nawet tych stron nie czytała... Może coś się jej przypomniało? Albo znowu demon?
Uniósł brwi. Niezbyt wiedział o co chodzi, niedomyślny jeden. Ale spróbował sobie przypomnieć co takiego powiedział matce Szept...
- No... Powiedziała, że spodziewała się, że wezmę sobie Iskrę za żonę. A ja jej powiedziałem, że ona poszła swoją ścieżką, a ja swoją... - nie wiedział co złego było w tym zdaniu, ale główkował dalej - I powiedziałem, że doskonale wywiązujesz się z obowiązków królowej i jeszcze pytała ile razem jesteśmy... - podrapał się po głowie niezbyt wiedząc co jeszcze jej powiedzieć.
- Udawanie czegoś, czego nie ma? Ale przecież ja nic nie udaję... przynajmniej nie przed tobą. Powinnac o tym wiedzieć.
- Ale przecież mnie nie uszczęśliwiasz, wręcz przeciwnie... - ujął jej twarz w dłonie, ucałował oba policzki, ślady po łzach - Mów co ci twoja matka naopowiadała, zobaczymy ile w tym było mojego udziału - przygarnął ją znów do siebie, uspokajającym gestem przygładził kasztanowe, miękkie włosy.
- Wiesz przecież, że Iskra mnie nie obchodzi. W każdym bądź razie nie tak, jak ty. Jest Wygnańcem, wybrała ścieżkę Cieni i tego wciąz się trzyma, mimo tego, że mógłbym załatwić jej całkiem korzystny mariaż z jakimś rodem. Sama słyszałaś co mamrotała tuląc się do koca. Dla mnie jesteś ty. Tylko ty. No i Mer. Wy jesteście dla mnie ważne, a nie jakieś mariaże polityczne. Ile razy Starsi chcieli nas już poróżnić? A ten numer z Yustiel? No, nie ma co płakać...
- Niczego nie będę żałował. A zwłaszcza decyzji, które dotyczą tego w jaki sposób zrozumiałem, że nie chcę Iskry, tylko ciebie. A teraz chodź, musimy poszukać czegoś na temat zdolności Mer.
I jak powiedział, tak też zrobił. Niedługo potem też opuścili krainę za Białymi Wieżami. On, Szept, Iskra, Merileth, Eredin, Devril i Charlotte wrócili do Keronii, gdzie każde poszło swoją ścieżką. On wrócił do obozu, gdzie z niedowierzaniem przyjęto wieść o tym, że mała Mer się wybudziła i ma się całkiem dobrze.
Charlotte zaś wróciła do głównej bazy wypadowej alchemików, gdzie czekała na nią smutna wiadomość. Desmond zniknął, nikt nie widział go od tygodnia, nie dawał także znaku życia. To nie było do niego podobne. I choć wiele razy sobie obiecywała, że sprawy Brzasku, to sprawy Brzasku, nie minęło dużo czasu, jak z hukiem i bez zapowiedzenia wpadła do domu Alastaira. Nawet nie raczyła pomyśleć, czy on aby teraz kogoś u siebie nie gości. Miała problem, dośc poważny i potrzebowała informacji.
Iskra zaś wróciła do domku, który wynajmowała. I miała nadzieję, że jej dzieci wciąz tam jest, że ten bubel jakimś cudem je znalazł i się nimi zaopiekował. I jakimś cudem domyslił się, kiedy będzie wracać, by się... Ulotnić. ta myśl niezwykle ją zasmuciła. Nie mogli się widywać, on miał swoje rozkazy. Ona z kolei, choć rozgoryczona tym, że sypiał z kim popadnie a teraz zapewne siedział w Róży, nie mogła pozbyć się chęci przytulenia się do Cienia. Być może stąd i głupi pomysł, by go znaleźć i zaproponować pewien układ.
Wilk tym razem niezbyt był przejęty tym, że Darmar na kogoś czeka. I on nawet wiedział na kogo. Nie mieszał się. Niech sobie wyjaśnią co mają wyjasnić i niech on sobie idzie. Tak będzie najlepiej.
Niemalże trafił ją szlag, kiedy natrafiła na czar. Zaczęła krązyć w kółko po korytarzyku wyklinając czary i maga zamieszkującego kamienicę. Śpieszyło się jej. Nawet bardzo. I kiedy tylko drzwi się otworzyły, niemalże rzuciła się na maga.
- Potrzebuję informacji. O Twierdzy. przywieziono tam ostatnio kogoś nowego? Jak tak, to ilu mężczyzn. - jeśli Des zaginął, musiał miec konkretny powód. A ona zaczynała podejrzewac najgorsze.
Iskra, która kiedyś przecież należała do Cieni potrafiła wytropić swojego. Zwłaszcza, jeśli ten swój był byłym męzem, który jednak za byłego się nie uważał. Fakt, faktem, Iskra nieco dziwnie czuła się i bez naszyjnika i bez obrączki, ale sama nimi w niego rzuciła.
Do domku się zakradła, nie było innego wyjścia. Poszukiwacz spał. Nie podeszła jednak do łóżka, a stanęła w niewielkiej odległości i rzuciła w niego kamieniem. Nie chciała, żeby na dzień dobry zrobił jej dziurę w brzuchu.
Jak widać, nie tylko Wilk nie był fanem Darmara. I przeliczył się, co go nieco ubodło. No bo, do cholery, mag był Wygnany, tak? Powinien trzymac się z daleka? A on tu dalej łazi, psia jego mać.
I byłby tego na pewno nie zrobił, ale osobiście miał dośc włóczącego się Darmara pod obozem.
- Eredin ma racje - stanął obok Strażnika i przyjrzał się Szept dziwnym wzrokiem - Kręci się tu, jakby liczył na to, że jednak mu ulegniesz i cię wciągnie do tej swojej wieży, czy gdzieś tam. A ja wtedy cię przed Radnymi nei obronię. I tak już są wystarczająco wkurwieni o to, że się tu kręci.
Char przewróciła oczami. Nie lubiła Seleny, z wiadomych chyba przyczyn. Skrzyżowała ręce na piersi i wbiła stalowe spojrzenie w maga.
- Nie mówiłam, że proszę ruch o pomoc - wycedziła zimnym tonem - Chcę informacji. Takich, jakie macie teraz, lub ich nie macie. Po swojego człowieka idę sama. Szukam Desmonda, byc może przedstawił się fałszywym mianem, mężczyzna w wieku bodajże trzydziestki. Ciemne włosy, zarost. Błękitne oczy. Blizna na prawym udzie, na ramieniu wypalony znak niewolników z Quingheny - ciekawe skąd Char wiedziała tyle o bliznach na ciele swojego człowieka.
Iskra westchnęła. Cóż, mogła się tego spodziewać.
- Być może w tym z wprawy wyszłam, ale w czym innym... Wątpię - poczuć mógł Poszukiwacz, jak materac łóżka się ugina. Elfka przysiadła obok, całkiem zresztą swobodnie.
- Lu... Czemu nie nocujesz w Róży? - zawsze najpierw trzeba wybadać na czym się stoi. Bo jeśli on uważa, że to był jednak koniec, tam, wtedy... To stąd pójdzie. Jeśli jednak nie... Cóż, może przystanie na propozycję.
Magiczka. Cała i zdrowa. Oczywiście, bo jakżeby inaczej. Wredota paskudna. - Nie mogłaś mi powiedzieć, co? Jaśnie królowa wolała zniknąć bez słowa, tak? I chrzanić przyjaciół, który się martwią, tak? - najemnik był zezłoszczony, bowiem nie lubił, kiedy Szept znikała tak całkiem bez słowa, kiedy nie zabierała go ze sobą. Przyzwyczajony, że gościńce i boczne drogi pokonywali razem, nie umiał pogodzić się z odsunięciem. Cholera, on się bał. Czuł strach na myśl o tym, że elfka bliska mu jak siostra, po prostu go zostawiła w tyle, jakby wcale mu nie ufała. Do tego jeszcze ten durny fircyk Emis. Tak, mogła wziąć jego, pewnie, co tam!
Nagle świadomość, że prosty świat najemnika zmienił się, uderzyła Dara w głowę. Gdzie podziały się wędrówki i szerokie gościńce? Dni i noce spędzone w siodle, albo zakurzonych ruinach. Czas spędzony na pilnowaniu magiczki, która nos wsadzała w kłopoty? Wszystko nagle się skomplikowało.
- Hea, Kodu, spokój, bo jak cycki Gryzeldy kocham, tak was o głowy skrócę - huknął watażka, zsiadając z niedźwiedziego wierzchowca. Mało kto wiedział, że olbrzymy w ogóle podróżują inaczej niż na swoich nogach; w końcu, co mogło by udźwignąć ich ciężar. Mogły niedźwiedzie jaskiniowe, które hodowali. - Brzeszczot, gadajże czy stwór sczeznął? Wpierdolił moich zwiadowców.
- Ano sczeznął.
Towarzyszące olbrzymy zaczęły rozmawiać szeptem w swoim dialekcie; ich grube głosy przypominały odgłos toczących się kamieni. Elfia przyjaciółka była czymś wciąż nowym i jeszcze świeżym, ale albo wosk zakleił im uszy, albo ich watażka nazwał cuchnącego bagnem chłopa kodu. Szmer pomiędzy dwoma olbrzymami się nasilił.
- Pierońsko, kurwa dobrze.
- Od kiedy awansowałaś na przyjaciółkę olbrzymów?
Jaruut chciał odpowiedzieć. Aż się do tego palił, jednak nawet słowa nie zdołał powiedzieć.
- Odrin zniknął.
Faktycznie, karzełka nigdzie nie było, a siodło siwka opustoszało. Gdzie podział się ten wszechobecny i ciekawski człowieczek?
- Jestem głodny. Szukajcie go sami - najemnik złorzecząc na cały świat, oddalił się od przyjaciół.
- Co on taki drażliwy? Przytrzasnął sobie kuśkę? - spytał Jaruut - Kiedyś mój głupi bratanek drzwiczkami sobie trzasnął i miał podobną minę. Kto to Odrin? Hej, Brzeszczot, zamknięte!
- Widzę, cholera, że zamknięte. Wystraszyłeś całą wiochę - najemnik wszedł po trzech schodkach i zastukał w okute, drewniane drzwi.
Stuk-puk. Odpowiedziała mu cisza, ale czułe ucho usłyszało, jak ktoś pośpiesznie się cofa. - Halo? Ja tej bandy nie znam. Mogę dostać miskę gulaszu i siennik?
- Psubracie! My żek są watahą!
- No to kurwa gratuluję - zastukał jeszcze raz.
- Odejdźcie! - o, ktoś mu zza drzwi odpowiedział.
Westchnął ujmując dłoń magiczki, ściskając ją lekko.
- Nie podoba mi się, że się tu kręci. On ściąga kłopoty Szept. Najlepiej byłoby się go pozbyć, póki jeszcze mamy czas.
Char niemalże gotowała się z wściekłości, a nie miało to chyba wiele wspólnego z brakiem informacji. Troskliwy ton pięknej Seleny sprawiał, że alchemiczka miała ochotę komuś tu przyłożyć, a powodem mogła być zbyt ładna buźka.
- Sprawdź. Albo nie. Idę z tobą, to mój alchemik. - zdecydowała, aż nazbyt szybko. W sumie... Mogłaby się dać złapać. tak sprawdziłaby to szybko i skutecznie. Co prawda, gorzej będzie z ucieczką...
Iskra ściągnęła brwi. Niezbyt podobała się jej postawa Cienia, ale co zrobić. Zawsze taki był.
- Nie zapomniałam kim jesteś, wiem doskonale, że jesteś przeklętym Cieniem - burknęła podnosząc się, całkiem zirytowana. Podeszłą do okna krzyżując ręce na piersi i zerkając przezeń.
- Wiem, że kazali ci mnie zabić... Ale... Lu, ja nie umiem. Nie umiem trzymać się od ciebie z daleka i chyba oboje o tym wiemy. Oddałam ci obrączkę i wisiorek bo byłam zła. Okropnie zła, bo szukałeś pocieszenia w ramionach innej. Nie u mnie. Dlatego chciałam ci zaproponować pewien... Układ - wciąz się nie odwróciła, wciąż stała do niego tyłem, patrząc przez okno, na księżyc wiszący na niebie, na porozrzucane na nim gwiazdy.
- Tak samo jak ty, nie mogłaś zabrać mnie ze sobą - odburknął, cierpliwie znosząc sprawdzanie, czy aby na pewno nie umarł. No przecież na ożywieńca nie wyglądał, nawet z tą durną fryzurą. Westchnął zrezygnowany i swojej wrednej magiczce dużą dłoń na głowie położył; po chwili zastanawiania rozczochrał jej włosy i uszczypnął w szpiczaste ucho. Jego wzrok w tym momencie mówił, że jak jeszcze raz elfka zrobi taki numer, to weźmie się najemnik i obrazi, zamknie w szafie, zabarykaduje i nic go stamtąd nie wyciągnie. A jak wyciągnie to będzie śmiertelnie obrażony, więc na jedno wyjdzie. Bo najemny miecz jest po to, aby go brać wszędzie ze sobą. - Myślisz, że mają gulasz? - w brzuchu aż mu zagrało na myśl o jedzonku ciepłym, kiedy przeżuwał elfi chleb, chociaż dużo bardziej wolał pójść spać. Sam nie wiedział, czego potrzebuje bardziej. I, wzrok mu złagodniał, więc i złość przeszła.
Jeden z olbrzymów zaklął niezadowolony, szukając czegoś przy swoim boku. Zaczął coś mówić w jaskiniowym dialekcie. Niestety, większość olbrzymów nie znała wspólnej mowy.
- Ghornowi zniknęła sakiewka z suszonymi nietoperzami - Jaruut poklepał niedźwiedzia po boku; bestia usiadła na tylnych łapach, czekając i wykorzystując ten czas na odpoczynek. - Nie ma mojego rogu. Upierdolę złodziejowi rączki, jak go dorwę - i w ustach olbrzyma nie była to czcza groźba.
Być może Eredin doradzał mu dobrze, ale Wilk nie potrafił się magiczce sprzeciwić. Nie umiał i koniec. Dlatego skinął głową przyzwalająco, choć nie był z tego powodu zbytnio zadowolony.
- Niech powie co ma do powiedzenia i na tym koniec.
- Mhm - mruknęła Char, będąc już daleko myślami. Ona już była w lochu, już przeczesywała tamtejsze zakamarki w poszukiwaniu Desmonda. Jeśli go nie znajdzie... Bogowie...
Będzie grzeczna. Do czasu, gdy nie wejdzie do Twierdzy. Potem będzie działac na włąsną rękę.
- Nie zamierzam się układać ani z Radą, ani z Nieuchwytnym. Nie za nich wychodziłam. - a mimo tego, znów znalazła się przy nim, a on poczuć mógł w swojej dłoni sztylet. Rękojeść. iskra pochwyciła jego uzbrojoną w sztylet dłoń i przysunęła sobie do gardła nieco nacinając skórę szyi.
- Powinieneś. Więc może to zrób?
- Sprawdzimy to. I inne przekazane przez ciebie... Informacje - mruknął Wilk niezbyt przekonany do słów maga. Może chciał wywabić Nirę do Irandal i tam... Spochmurniał.
- Skoro nie masz nam nic do zaoferowania i to wszystko co chciałeś powiedzieć, to chyba znasz drogę do swojej wieży - rzucił Wilk całkiem jakby od niechcenia. Sami sobie poradzą. I z demonem i z tym... Tymc zyms do rzekomo atakowało elfy w górach.
- Mhm - znów przytaknięcie ze strony Charlotte. Absolutnie żadnego sprzeciwu, choć ten był dla niej naturalny, prawie jak oddychanie. Char sprzeciwiała się wszystkiemu i wszystkim, a teraz... teraz poszło zdecydowanie za łatwo.
- Będę grzeczna - rzuciła jeszcze uśmiechając się do swoich myśli. Już wie jak dostanie się do lochów.
- Sami się mnie wyrzekli. Ja tylko byłam u elfów, a to, że napadła nas wtedy Wirginia... To już nie moja wina. Wypaplałeś wszystko o zjeździe, myślałam, że i mnie ochroniłeś... Najwyraźniej wraz z elfami wydałeś i mnie - teraz w jej głosie dało się wyczuć gorycz. Ta elfka rzeczywiście wierzyła, że ten chce ją usilnie zabić, choć teraz tego nie robił mimo, iż miał ku temu doskonałą okazję.
- Chciałam... Chciałam z tobą być. Chociaż te parę dni w miesiącu. Obok. Tak jak przedtem... Ale ty masz swoje Cienie. I będziesz się gryzł. Więc... Po każdym takim... Dniu, usuwałabym ci to z pamięci... Nie pamiętałbyś... Za Białymi Wieżami się nauczyłam paru rzeczy. Nieuchwytny nie wykryje. - nie wyjaśniła jednak, dlaczego wypłynęła poza mapy. Może, tak jak kiedyś, chciała odejść raz na zawsze? A może wezwały ją jakieś sprawy, zbyt ważne by pozwolić im rozwiązac się same? tego Lucien miał się nie dowiedzieć.
Wilk nie znał się na Otchłaniach, czarnych magiach i innych Zirakach, ale wyczuł w słowach maga jawne szyderstwo. Burknął coś tylko pod nosem uznając, że nie odpowiadanie będzie najlepszym wyjściem. A potem posłał Szept spojrzenie mówiące wiele, a na pewno to, że próbował się z magiem dogadać, ale się nie da i o. On próbował, rączki ma czyste.
- Spotkajmy się w gospodzie - rzuciła Char, a fiołkowe oczy dziwnie alchemiczce błyszczały - Rano. Jak najwcześniej - i z tymi słowy, wyszła, a raczej ją wywiało, a taką samą szybkością, jak ją tu wwiało.
- Widzę, że nie... - elfka westchnęła, zrezygnowana i smutna. Ale nie zamierzała się go prosić. Nie, to nie, niech dalej pracuje dla Bractwa, a może w końcu nadejdzie dzień, gdy nie będzie mógł się wywinąć i w końcu podniesie na nią rękę.
Bez słowa podniosła się i odeszła w cień, nawet nie kwapiąc się, by być cicho. I tak wiedział, że tu była. Pytanie teraz jak szybko informacja ta dotrze do Rady.
- Jak Nira ma z tobą jechać, to nie myśl, że będziecie sami - odpowiedział mu Wilk i nawet się uśmiechnął. Całkiem zresztą przyjaźnie, choć wewnętrznie właśnie wyrywał Darmarowi każdą z kończyn i karmił nimi kruki.
Potem odwrócił się do Szept, dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym wziął głęboki wdech.
- Nie puszczę cię z nim samej. Zapomnij.
O ile Twierdza mogła przyprawiać o strach i dreszcze, na Char tak nie działała. Mieszkała tam, całkiem długo, bo parę ładnych lat. Znała twierdze jak własną kieszeń. Za wyjątkiem lochów, do których Escanor jej nie zabierał, a i pilnował, by przypadkiem tam nie zabłądziła. Będzie musiała wyciągnąc od Devrila gdzie przetrzymują świeżo pojmanych... I tak też zrobiła. popędziła konia, zrównałą się z arystokratą i utwkiła w nim spojrzenie, a fiołkowe oczy alchemiczki zdawały się przewiercać go na wylot.
- Gdzie trzymają nowo pojmanych?
I Iskra żałowała, że Cień się nie zgodził. Żałowała także swoich decyzji, wyborów. Bo choć elfy kochała całym niemalże sercem, poświęciła dla nich tyle, to w zamian otrzymała wygnanie. bractwo ją odepchnęło, uznając za zdrajczynię. Wraz z tym utraciła i Luciena, który wciąż uparcie twierdził, że Cienie są dla niego wszystkim.
Iskra zmieniła miejsce zamieszkania. Zarówno ona jak i dzieci zamieszkiwali teraz niewielką chatynkę o lichym, nieco dziurawym dachu, pomiędzy ciemnymi drzewami Valnwerdu. I choć elfka wybrała kawałek lasu, gdzie nie ściąga co chwila do nowych portali, czuła się tu dziwnie nieswojo. Przynajmniej z początku. Potem nadeszła... Monotonność. Monotonność, której będąc w Bractwie nie sposób było zaznać.
I wstyd było się jej do tego przyznać, ale czasami szczerze żałowała tego, że w ogóle zjawiła się na zamku. Że postanowiła wesprzeć elfy. Bo zamiast przyjaźni i ciepłego słowa, miała wygnanie i zakaz przebywania w elfich miastach. A Bractwo już wydało na nią wyrok.
- Nie, nie przybocznych, ani Eredina. Weźmiesz mnie - a on już powie komu trzeba na co mają uważać. I niech się przeniosą gdzie indziej, skoro tu tak niebezpiecznie... Może do Ymira, do Dolnego królestwa. Wszak ich zapraszał, proponował gościnę w Grah'knar. Chyba pora z niej skorzystać.
- I nawet nei zaprzeczaj, bo jak nie, to pojadę za wami. A jak mnie przysypie lawina, to będzie twoja wina - najlepiej było winę zwalić na Szept. I możliwe wyrzuty sumienia.
Char burknęła coś pod nosem, szarpnęła wodze niezbyt posłusznego konia.
- I co z tego, że za łatwo? Musze go znaleźć. Ustalenia, ustaleniami, jestem alchemikiem, nie jakąs miękką arystokratką, o którą trzeba się martwić - z pewnością tak czuć się nie chciała. Nawet jesli ratować ją miałby on sam we własnej osobie. Zresztą, wybitnie irytowała ją obecnośc Seleny, co Devril który znał już przecież nieco Vetinari, mógł wyczuć.
- A jak mi nie powiesz, to sama znajdę lochy. Po swojemu.
Iskra, mieszkając tak blisko przeklętej puszczy, co jakiś czas słuchałą bicia bębnów wśród drzew. Co prawda, przebywając w Valnwerdzie, była bezpieczna, to jednak niepokój jej nie opuszczał.
I to właśnie niepokój przygnał ją na miejsce bitwy. Iskra od pewnego czasu bawiła się w zielarkę, czy tez może w czarownicę. Mieszkałą na odosobnieniu, kolekcjonowała zioła. Nawet miałą miotłę, na której od pewnego czasu dało się latać.
Ale kiedy wśród martwych i rannych... Wśród skomlących o życie, bądź o śmierć dostrzegła Luciena, to wszystkie mocne postanowienia szlag trafił. Nie mogła go tu zostawić.
- Cholera... - jęknęła tylko, po czym wypowiedziała krótką formułę, a magia wylewitowałą ciało Cienia nieco w górę, a Iskra, lewitując go za sobą ruszyła szybkim krokiem w kierunku swojej chatki.
Dar właściwie nie dbał o to, z czego taki gulasz jest zrobiony. Mięso to mięso, nawet jak pochodzi z pad... Nie, wolałby, żeby mięso przedtem żyło, a nie leżakowało, pomału gnijąc. Brr. Cholerna magiczka, popsuła mu apetyt i teraz co, pójdzie do olbrzymów i powie im, że chce warzywa? To chyba jakiś okrutny żart.
- Odrin, przecież cię prosiłem... - najemnik musiał być naprawdę naiwny, skoro uwierzył, że karzełek przestanie być ciekawski, tym samym nie będzie pożyczał sobie nie swoich rzeczy. Kiedyś ktoś się tak zezłości, że mały człowieczek nie zdąży uciec i zostanie bez rączek.
- Nie ma mojego rogu. Upierdolę złodziejowi rączki, jak go dorwę. U samych łokci.
- Wolałabym, żebyś tego nie robił.
- Hea zna złodzieja? Świetnie! - watażka wyraźnie się ożywił, aż ziemia zadrżała, kiedy klasnął w dłonie. - Jestem, kurwa ciekawy, kto miał na tyle odwagi, by okradać olbrzyma! - huknął, a niedźwiedź za jego plecami zamruczał donośnie, jakby potwierdzając słowa swojego jeźdźca. - Spokojnie Krag, wkrótce zapolujesz.
- Te niedźwiedzie jedzą mięso?
- Nie kurwa, trawę. Widziałeś kiedy Brzeszczot, niedźwiedzia co wpierdziela kwiatki? - Jaruut chwilowo stracił zainteresowanie złodziejaszkiem, ale lepiej byłoby, gdyby róg wrócił na woje miejsce. Był zrobiony z rogu górskiego bawoła, własnoręcznie zabitego przez Październikowe Dziecko podczas inicjacji.
- Ale... Ludzi?
- To też mięso, nie?
Obawa, że gulasz u olbrzymów może być zrobiony z niecodziennego mięsa, właśnie wzrosła o kilka punktów.
- Droga, drogą, ale będzie tam i Darmar. A jemu nie ufam za grosz i ty też nie powinnaś. Elfy mogą równie dobrze iśc za Viorim, poradzi sobie gdy mnie nie będzie. Wie, gdzie w Valnwerdzie zaszył się Kimitada z resztą, doprowadzi ich tam, lub do krasnoludów.
Char zacisnęła usta słuchając tego, co Devril ma jej do powiedzenia.
- Właśnie chodzi! Jeśli złapali Desa, jeśli go mają... Alchemika łatwo jest rozpoznać, Devril. A nie każdy ma przy sobie truciznę w rękawie by w odpowiedniej porze zażyć. Złamią go, jeśli będzie maltretowany za długo. Złamią, a wtedy problem będę mieć nie tylko ja, ale cały ruch. Jakbyś nie zauważył, to dość spory i znaczący... Problem - choć nie krzyczała, to mówiła zimnym tonem, wręcz lodowatym, z wzrokiem utkwionym w majaczącej w oddali Twierdzy. Ile by dała, by rozwiać wszelkie niepewności, by wiedzieć...
Iskra zaklęła. Akurat trucizny to nie była jej specjalność, w dodatku, pod ręką pałętała się jej małą Robin, jak zwykle ciekawska i jak zwykle bardzo chętna by poprzeszkadzać.
- Natan, do cholery, zajmij się siostrą! - Iskra tymczasem ulokowała Cienia na łóżku zbitym z twardych desek, wysłanych jedynie skórami dzikich zwierząt. Potem zaś rzuciła się do wiklinowego kosza, gdzie trzymała większość ziół. Nie da mu umrzeć.
- Matko... - Iskra obejrzała się. W drzwiach stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, o ciemnym spojrzeniu. Niemalże kopia samego Poszukiwacza, choć zdradzały go elfie uszy. Natan wydoroślał przez ten czas.
- Co się dzieje?
- To ojciec?
- Tak, lepiej będzie, jak zajmiesz się Robin...
To miało już nieco większy sens niż po prostu stwierdzenie, że z nim idzie i koniec. Ale nadal nei przemawiało do główki Wilka. On chciał z nimi iść. A nie zostać tu i... I co on miał tu robić?
- Niech będzie - mruknął, niezbyt zadowolony. A potem... potem przyszła mu do głowy myśl, jakie miewał za czasów bycia Rincewindem. Czemu by nie pójść ich tropem?
- Nie wiem kim są Szrama, czy ktoś tam. Nie mam z nimi styczności, ale ze swoimi ludźmi owszem - przynajmniej spuściła z tonu, bo przestał być oziębły i wręcz pretensjonalny - A nie sądzisz, że lepiej będzie, żeby dać się złapać? Oni nie wiedzą nic na mój temat. Mogę zakraść się na tyły, próbowac im coś ukraść... Wrzucą mnie do lochu, jak każdą inną, która tego próbowała. Ale nie będą wiedzieć, że potrafię zmienić materię. A kiedy trzeba by było, mogłabym tej umiejętności użyć. I wcale nie zwariowałam.
Iskra wiedziała, że najlepiej byłoby iśc do Arwaków. Ale po tym, co przeżyła w ich puszczy nie zamierzała się tam zapuszczać. Pozostawało jedynie dbac o niego, pilnować, by puls nie ustał, a serce wciąż biło.
Lucien został okryty skórami, pozostawiony w łóżku dla świętego spokoju. Iskra miała wiele innych zajęć, w tym także nauka syna polowania, czy też magii. Byc może dlatego też Poszukiwacz często pozostawiany był w domku sam, a pilnował go jedynie kot o szarej sierści i żółtych ślepiach.
Wilk pozwolił im poczuc się bezpiecznie. Poczuc, że naprawde są sami, a on grzecznie pozostał w obozie. Nie jednak z nim takie numery.
Ledwie Szept odjechała, a on sam przebrał się w swój strój, jaki tak sobie ukochał podczas włóczęgi poza stolicą. Założył kapelusz, uwiązał na szyi chustę. I tylko Viori patrzył na to z lekkim niepokojem.
- Po co się tam pchasz?
- Bo tak trzeba.
- To magowie, zostaw tę sprawę im..
- Tez jestem magiem. Byłem w Otchłani. Zajmij się elfami, Ymir was przyjmie i otoczy opieką - to mówiąc władca przywołał swojego siwka i tyle go widzieli.
Char burknęła coś pod nosem, ale ostatecznie skapitulowała. Nie będzie się z nim teraz wykłócać. Może potem... Jakoś przemówi mu do rozsądku. Nie wierzyła w to, by gubernator wiedział, niby skąd? Jedyne co mogli wiedzieć, to to, że Asznan ma tatuaż, w dość osobliwym miejscu... No i, że jest ruda. I, że jest elfką. Char zaklęła w myśli. To już dawało jakiś obraz, a ona idealnie do niego pasowała. Jak nic nie zamknęli by jej ze zwykłymi więźniami...
- Czy jak zjem ludzkie mięso, to zamienię się w wendigo?
- Brzeszczot… Czy ja o czymś nie wiem?
Uwzięli się na niego. No cholera jasna. Czy on wyglądał na chodzącą wróżkę, na pytania odpowiadającą tak po prostu? Odrin zwariował, to już był fakt niezaprzeczalny, ale żeby magiczka? I ty elfie przeciwko mnie? Czemu w ogóle jej pytanie zabrzmiało jak...
- Nie patrz tak na mnie - burknął - Wisiała jak szynka pod sklepieniem, to co się dziwisz? Chędożony nieukojony zgromadził takie zapasy ludzkiego mięsa, że wyżywiłby całą cholerną rodzinę - wzrok najemnika sugerował, żeby magiczka nie wnikała w szczegóły. Ot lepiej będzie się jej żyć, bez odpowiedzi na niektóre pytania.
- Ani, mi się, kurwa, waż - watażka wciąż nie odzyskał rogu. Nie podobało mu się to wcale. Więc po olbrzymiemu postanowił to załatwić - Oddawaj - na karzełka padł cień wielkoluda, a wykrzywiona gęba Jaruuta zawisła na jego twarzyczką.
- Głodny jestem! Czy możemy już jechać? Proszę - najemnik zaczął robić się niecierpliwy, i marudny, i nieznośny, i głodny, i głodny do cholery, a oni się bawili! W dodatku w karczmie zaczęli się chyba uzbrajać i coś głupiego planować...
[Umarło mi wszystko, umarło mi gg...]
Ślady, które odnalazł wcale nie wskazywały na to, że jest to podróż bez żadnych niespodzianek. Dziwne ślady. Krew... Nie podobało mu się to. Ani trochę. Lecz zamiast od razu popędzić, zrównac się z nimi, jak nakazywało serce, trzymał się wciąz z tyłu. Nie chciał się ujawnić, choć chciał bronić Szept przed tym, co spotykają na swej drodze. mimo tego, że wiedział jaka z niej magiczka. Wiedział doskonale. Ale i tak chciał być obok. Zawsze.
Kolejne dni nie przynosiły zbyt radosnych tropów. Było więcej krwi, w dodatku, odnalazł oderwany kawałek skóry, niewątpliwie elfiej i to dośc mocno spalonej. Kawałek mięsa pachniał okropnie, czuły nos władcy wyczuł go z daleka. teraz pozostawało tylko dowiedzieć się, które z nich zostało tak poważnie ranne.
tylko jak zrobić to bez podchodzenia?
Char nie wiedziała, czy ma wlec się za Devrilem i resztą, w końcu... Ona nie była już wysoko urodzoną damą. Już nie. Teraz mogłaby co najwyżej udawać służkę jaśnie państwa. I też chyba tak postanowiłą zrobić, bo nie odłączyła się od tej trójki, a jedynie spojrzenie wbiła w ziemię, jak zwykle czynił Albert, gdy spotykali ludzi myślących o sobie nie wiadomo co. Głupi Redan.
W tym momencie w chatce pojawił się Natan. Odłożył długi łuk na stół, zaraz obok niego kołczan na wpół pusty, a dwie kaczki jakie udało mu się zestrzelić pod lasem wylądowały na broni. Wtedy, czułe, półelfie ucho wychwyciło ciężki oddech i szelest ubrań. Poszukiwacz musiał już dojśc do siebie.
Zajrzał do pokoju, wcale zresztą nie kryjąc się ze swoją obecnością, a widząc ojca na nogach, sceptycznie uniósł brew.
- Powinieneś leżeć - stwierdził krzyżując ramiona na piersi i opierając się o framugę drzwi. Wyrósł. Dorósł, a Lucien nie brał w tym udziału, zbyt zajęty tym, by nei utrzymywać z Iskrą kontaktu.
Z gospody zaczęły dochodzić niezadowolone pomruki. Albo strach przestał być odczuwalny przez bogobojnych ludzi, albo po prostu znudzili się patrzeniem na obcych. Znad wschodu ciągnęły też ku nim burzowe chmury; najwyraźniej pogoda bawiła się ze śmiertelnikami w grę, kto okaże się bardziej wytrwały. Odległy grzmot i wiatr targający koronami drzew zwiastowały nadciągającą ulewę.
- Siwunia, Siwulek... - konik posłusznie podszedł do najemnika, kiedy ten zacmokał na niego. Parsknął i zastrzygł uszami, ale spokojnie poczekał, aż z pomocą mieszańca, na jego grzbiecie, w siodle, usiadła uzdrowicielka. - Wytrzymaj jeszcze trochę. U olbrzymów jest całkiem fajnie.
- Odrin!
Rządząca się Szept, wyraźnie będąca w swojej roli, próbowała pohamować nieokiełznaną naturę karzełka. Ten z kolei w kajdany zakuć swojej ciekawości nie miał zamiaru dać.
Brzeszczot uśmiechnął się na ten widok. Bogowie niejedyni, w końcu czuł, że jest na swoim miejscu, przy osobach, przy których chciał być. Szeroki uśmiech nie chciał zniknąć z jego twarzy.
- Ojej, a skąd to się tu wzięło? Musiałeś go zgubić, panie olbrzymie. Masz ogromne szczęście, że go znalazłem i podniosłem, inaczej konie mogłyby go zadeptać albo ktoś ukraść, wiesz?
- Będę miał cię na oku - olbrzym odebrał swoją własność i, o dziwo, poklepał karzełka po plecach, ale że siły miał dużo, mały człowieczek poleciał do przodu. - Pilnuj się, bo inni rączki upitolą i nawet nie spytają. Słyszałem kiedyś o takim złodziejaszku, co mu nogi z dupy wyrwali, a palce posklejali. Czekaj, czekaj... On dalej sobie wisi, ku przestrodze, na placu - dodał, przypinając róg do pasa.
- Zaraz tu na nas wyskoczą z widłami jak stąd nie znikniemy.
- Hea! - Jaruut jakby się ocknął. Zaraz też doskoczył do dwójki zwiadowców, coś im tam nawrzeszczał do ucha, bo mowy wielkoludów inaczej nazwać nie można, po czym jeden z nich z niedźwiedzia zeskoczył, zabierając procę i włócznię. - Te, obstrzczyżeniec, na rumaka. Brzeszczot, do ciebie, kurwa mówię. Ogień ci słuch naruszył?
- Nie, twoja ku...
- Goń się. Ja ci nic do ucha nie wkładałem. Na cycki Gryzeldy, to obleśne!
- Wcale nie...
- Chędożony innojebca.
- Powinniśmy...
- Hea, ty uważaj, jak z nim pojedziesz - niestety magiczka z najemnikiem musiała się zabrać. Olbrzym jeden został, co by poczekać na innych zwiadowców, a reszta wróci do trzech braci.
Wilk sądził, że cokolwiek na nich napada, dadzą sobie z tym radę. Śladów krwi było jednak z czasem coraz więcej, choć nie było jej dużo. drobne rany, nic więcej. Ale niepokój się nasilał. Rósł. Aż w końcu Wilk nie wytrzymał, a echem odbijający się grom wśród dolin tylko potwierdził jego obawy. Czym prędzej rzucił się na konia i popędził w kierunku magów.
Char westchnęła, zdążyła mu posłać jeszcze tylko smętne spojrzenie tej, którą potraktowano gorzej, ale nie zrobiła nic więcej. Poszła usłużnie za mężczyzną, który razem z nią tachał rzeczy jaśnie państwa. A może by tak poszpiegować wśród słuzby? No co jak co, ale tego to jej nie zabronił. A schodzić do kwater służby raczej nie będzie... To było by zbyt podejrzane i mogliby go posądzić o jakiś romans z niżej urodzoną, a to by pewnie wywołało dośc spore zainteresowanie. biorąc pod uwagę jeszcze fakt, że mają iśc do Escanora... Tak, czasu było dość, by wypytac tego i owego o nowinki z Twierdzy.
Natan westchnął. Zbliżył się do ojca, pomógł mu się podnieść, ale na tym koniec. Posadził go na łóżku, niby coś poprawiał przy bandażu, a tu siup, Zabójca odpięty. Chwilę potem Poszukiwacz został zręcznie rozbrojony przez własnego syna.
- Broń dostaniesz, jak wyzdrow... - nie zdążył dokończyć, bo usłyszał jęk otwieranych drzwiczek i lekkie kroki Robin.
- Mamo, mamo!
- Hm?
- Zjemy obie te kaczki?
- Nie, drugą zostawimy. I tak pewnie nie tkniesz żadnego mięsa, brzydulko. Natan! - oderwał się od Luciena i wrócił do większej izdebki, pełniącej rolę chyba wszystkich pomieszczeń na raz. Na widok Zabójcy w rękach syna Iskra uniosła brew.
- Wstał?
- No jasne, przecież go znasz.
- Schowaj to tam - wskazała mu kufer pod ścianą i tam też zostały złożone ukochane ostrza Cienia. Nie ma zabawek, póki nie wydobrzeje.
Wierzchowce zdecydowanie nie przepadały za najemnikiem; począwszy od jego kobyłki, przez inne konie, a skończywszy na niedźwiedziach i tylko sowy go tolerowały. O ile inni mieli rękę do zwierząt, o tyle półelf nie miał jej wcale. Krew matki stłumiona przez dziedzictwo ojca nie obudziła w nim nawet miłości do roślin, którą emanowała Laurion.
- Twoja umiejętność zjednywania sobie zwierząt, jest coraz bardziej niepokojąca - najemnik wpakował się na niedźwiedzia, co nie było wcale takie łatwe; rany na szczęście się nie otworzyły, a tylko rozdrażniły i tak marudnego Dara.
- Pierdolę. Skąd wykopaliście tego gadającego karzełka? - Jaruut nie bardzo wiedział, co ma zrobić z pytaniami Odrina - On nimi strzela, jak jakiś cholerny łuk! Chyba nie sądzisz, że ci odpowiem, co? - olbrzym poprawił się w siodle, a masywny Krag podniósł.
Wierzchowiec drugiego olbrzyma także wstał, ale tylko po to, by zejść ludziom z oczu; miał poczekać tutaj na resztę zwiadowców.
- Czego ja mam się niby chwycić? - nie znajdując niczego takiego, najemnik wziął i objął magiczkę w pasie, co by nie zlecieć z tego monstrum prychającego i szczerzącego kompletne, ostre uzębienie.
Wilk przeraził się nie na żarty. Po tym jak gadzina zaryczała, miał wrażenie, że zaraz z gór lawina pójdzie. Jeszcze bardziej spiął siwka i na pełnym galopie wparował na niedawne miejsce walki. A kiedy zobaczył przeoraną do kość rekę, to się za głowę złapał.
- Puszczać cię samą! Ja wiedziałem, że tak będzie!
Char przysłuchiwała się plotkom, słuchała informacji, ale nie było w nich nic, co mogłoby ją zainteresowac na tyle, by nie mogła zmrużyć w nocy oka. Ale i tak spać się nie dało.
Jak na złość, głupi móżdżek podsuwał wyobrażenia. tego, co Devril i Selena moga teraz robić... Sami...
Przewróciła się na bok owijając kocem. Tu, w dolnych partiach Twierdzy wszędzie były przeciągi. Wiało. Było zimno.
A oni tam sami jedni... Wzdrygnęła się. Znów wspomniała słowa demona i wprowadziła do nich pewną małą korektę.
Iskra nawet na Cienia nie spojrzała. Nie odezwała się też, przynajmniej nie bezpośrednio do niego.
- Natan, podaj mi maść, wiesz jaką, tą co tak śmierdzi - w dłoni elfki zaraz znalazł się słoiczek, a sam Natan zabrał się za oprawianie jednej z ustrzelonych kaczek. Iskra podeszła szybkim krokiem do Cienia, przysiadła na łóżku, po czym odsłoniła ranę na boku. Bez słowa, bez zbędnych czynności nasmarowała ranę, po czym osłoniła ją pasmami czystej tkaniny, robiącej za bandaż. Potem zas posmarowała ranę na czole. Żadnego spojrzenia, choćby ukradkowego. Zupełnie jakby uczucia, jakie do niego żywiła wyparowały wraz z tym, jak z niej zaszydził i odrzucił.
Piskliwy głosik Odrina był wynikiem, a raczej efektem zdenerwowanego olbrzyma. Jaruut złapał karzełka za fraki, z siodła podniósł i wystawił na bok, przez co nóżki małego człowieczka dyndały w powietrzu.
- Pytałeś o wilki. Chcesz sprawdzić? Bo możesz. Pani uzdrowicielko, oddam karzełka w dobre ręce.
Niedźwiedź nazywany Grag, niosąc półtora elfa, zamruczał, jakby potwierdzając słowa elfki. Najwyraźniej faktycznie nie podobał mu się obcy zapach innego drapieżnika, ale był zbyt dobrze ułożony, aby na niego zareagować inaczej, niż warknięciami.
Siedzący z tyłu najemnik mruknął coś pod nosem. - Mhm. Też cię kocham i też się o ciebie, cholera martwiłem - jak nic posiadał rzadką zdolność wymawiania na głos tego, czego druga osoba powiedzieć nie chciała. Najemnik się nie patyczkował, on po prostu gadał. I jakoś tak mocniej objął swoją wredną magiczkę, co mu ucieka i każe gonić po całym kraju, a potem na niego krzyczy udając, że wcale się nie martwiła. - Jesteś niemożliwa. Ale moja i to cię ratuje - Dar usadowił się wygodniej, oparł głowę na plecach magiczki i przymknął oczy. Chwila ciszy, a zaraz po niej dało się słyszeć chrapanie człowieka, który jest zmęczony. Teraz, mając policzek wciśnięty w drobne plecy elfki, pokrzywiony, bo był od niej wyższy, spał sobie najemnik w najlepsze, pochrapując pod nosem. Oddech miał równy, znaczy sen przyśnił mu się spokojny, ale i głęboki.
Zeskoczył zwinnie z konia kompletnie ignorując obecność Darmara i przyklęknął przy Szept.
- Pokaż mi to - wycharczał chwytając ostrożnie rękę elfki. Sięgnął magii, drżącymi wargami zaczął wymrukiwać kolejne inkantacje zaklęć leczniczych. Na ich oczach odnawiały się ścięgna, mięśnie na powrót ze sobą splatały. Nie szczędził magii na to, by jej pomóc. Zresztą, jak niczego innego.
Char zjawiła się w komnatach z taką miną, jaką Devril miał okazję widywać tuż po tym, jak wyciągnęli ją i Szept z Otchłani. Ale jego tu nie było. Bez słowa zjawiłą się w komnatach i jak cień jakiś stanęła nieopodal drzwi, splatając ręce z tyłu, jak zawodowa służka. przypominac mogła posążek, choć posążki nie mają tak smutnego spojrzenia.
Iskra podniosła się, zakręciła słoiczek z dziwnie pachnącą maścią i odeszła od łóżka w którym zaległ Cień, a tym, który się odezwał, był Natan.
- Nie. Póki nie wyzdrowiejesz całkiem. A jak będziesz protestował, to pójdę i ją zakopię gdzieś w gnojówce - zagroził Poszukiwaczowi żeberkiem ułamanym z wnętrza kaczego szkieletu, po czym wyrzucił je do drewnianej miski na odpadki i wnętrzności.
Iskra wciąż odmawiała patrzenia, czy mówienia do Cienia. Za to przysiadła przy palenisku, na którym stał sporych rozmiarów kocioł i zajrzała do środka z niezbyt zadowoloną miną kogoś, kto czeka na wynik eksperymentu nieco za długo.
Październikowe Dziecko odetchnął z ulgą. Teraz, kiedy nic mu za uszami nie popiskiwało jak ranna mysz, mógł skupić się na czymś innym. Nieuchwytny został zabity, ale zwiadowcy sprawdzą, czy na pewno - w takich przypadkach wolał mieć pewność. Terytorium wielkoludów kończyło się przy bagnach Cebra i chociaż większość ludzi nie zdawała sobie sprawy z tego, że żyją na terenach ich wpływów, olbrzymy niespecjalnie się tym przejmowały. Gdy jednak ktoś lub coś otwarcie wystąpi przeciwko nim, wtedy budzi się ich gniew.
Niedźwiedź znał drogę na pamięć, nie musiał być kierowany. Jaruut wykorzystał chwilę na zebranie informacji. - Jaką mam pewność, elfeczko, że ten stwór więcej gęby z jaskini nie wyściubi? - zerknął też na przyjaciółkę i chrapiącego najemnika. Na cycki Gryzeldy, ale był z niego mięczak. Co prawda wendigo ubił, jednak co to za bohater, co zaraz po walce idzie spać? Olbrzymy nie splamiłyby swojego honoru drzemką; po potyczkach grabiło się ciała, dobijało martwych, czy gwałciło zdobyte kobiety, podpalając wioski i burząc miasta, tak dla przykładu - Chędożony najemnik śpi - Dar w tym momencie zachrapał głośniej, mamrocąc coś pod nosem o niewygodnej poduszce - A ty byłaś z nim.
Wilk niemalże się uśmiechnął. Och, Darmaś jednak nie dbał TYLKO o magię. A jednak lepiej by było, by miał tylko swoje mroczne czary, a nie lepił się do jego Szept. Na drzewo.
- Robię to z ciężkim sercem, ale Darmar ma rację, Szept. Następnego razu nie będzie. Przynajmniej nie w twoim wykonaniu - za to on ju z widział pod gadziną siebie ze sztyletem, albo jakimś mieczem... Rozmarzył się.
Char nadymała policzki, jak chomik, który wcisnął w pyszczek trochę za dużo.
- Czy wyglądam tak, że każdy myśli, że chcę wiedzieć co tu wyprawialiście? Nie obchodzi mnie to, jego sprawa co robi i z kim - uniosła jeszcze podbródek, zdecydowanie nazbyt dumna by przyznać się, że rzeczywistości błagałaby o każdy ochłap informacji o nim.
Po czym odwróciła się i zamaszystym krokiem odeszła w kierunku garderoby.
- Devril? - spytała cicho nie chcąc go przestraszyć swoim małym wtargnięciem.
- Będziesz - i to poweidział Natan, wyrzucając ostatnie wnętrzności kaczki do miski - Póki nie wydobrzejesz...
Ktoś zastykał do drzwi chatki, a Iskra podniosła się i poszła otworzyć. Stał w nich wysoki mężczyzna, o osobliwym, zielonym spojrzeniu i białych włosach sięgających ramion. Mag. Na pewno był magiem.
- Kirin... Skąd ty tu? - spytała elfka unosząc brew, zaś mag uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi. I to był ciepły, miły uśmiech.
- Widzę, że masz gościa...
- Nie, nie mam - Iskra wpuściła elfa d środka, zaraz potem oboje przysiedli przy kotle rozmawiając o czymś szeptem.
- Ja... - tego nie przemyślał. Nie przewidział, że w końcu o to zapytają - Poszedłem za wami - burknął w końcu, niby dziecko przyłapane na kradziezy słodkości.
- Myślałeś, że będę grzecznym mężem-pantoflarzem? - prychnął, zirytowany. No za kogo ona go miała? To, że uległ raz czy dwa... Albo pięc nic jeszcze nie znaczyło!
- Od dawna. Służący nie wylegują się w łóżkach do południa - mruknęła w odpowiedzi zamykając drzwi do garderoby i podchodząc. Po chwili wahania przysiadła przy nim na sofie.
- Dostałam dzisiaj kijem po dupie, bo rzuciłam talerzem w głupiego kucharza. Ale Selena mówiła, że tobie gubernator bardziej rzyć potłukł, choć nie musiał do tego używać kija. Mów, co się dzieje...
Natan zachichotał, a mięso, juz czyste, trafiło do michy z wodą, by je solidnie wypłukać z krwi. Iskra szepnęła coś głośniej, mag przerwócił oczami, a później chwycił ją za dłoń znów coś gorączkowo tłumacząc. Nalegał na coś, było widać, a iskra najwidoczniej na porpozycję przystać nie chciała.
Październikowe Dziecko przyglądał się przyjaciółce olbrzymów; wzrok miał uważny i gdyby ktoś porównał go teraz do węszącego drapieżnika, wcale by się nie pomylił z oceną - Hea nigdzie nie pójdzie. Jesteś w naszej gościnie - i niech tylko elfka spróbuje się kłócić, to Jaruut weźmie i przywiąże ją do siodła. Psia krew, jeszcze go. Poza tym zwiadowcy już tam zmierzali, nie było więc potrzeby, aby magiczka kłopotała się czymś takim. - Już i tak wprosiłaś się do tego zwiadu. Jeszcze brakuje nam hei na polowaniu! - nadciągało święto olbrzymów, święto ku czci wielkiej macierzy, więc i polowanie się szykowało ku jej chwale.
- Mówisz o odpowiedzialności i pchasz się pod brzuch gada, który niemal oderwał ci rękę? - spytał i to równie uprzejmie co ona. jeszcze czego. Był odpowiedzialny, owszem... Do granic możliwości. Ale pozostawienie elfów w rękach Starszego wcle nie było zagraniem nieodpowiedzialnym. Już nie raz tak robił, tylko, że wtedy sprawami zajmował się Ivelios.
Rzeczywiście, Char na wieść, że Desmond tu jest, co prawda w niewiadomo jakim stanie, ale jest. Z cichym piskiem rzuciła się na Devrila przewracając go na sofę, wycałowując oba policzka, czoło i ogólnie całą twarz. Radość jednak nie trwała długo, bo zaraz doszły do jej uszu nowe nowiny. Oderwała się od niego i choć wciąz na nim leżała, trzeba było przyznac, był niezwykle wygodny, to ją działanie Escanora zaskoczyło.
- Podał powody?
Obcy mag zniknął niebawem, Natan zaś wybył z siostrą w las, co by nazbierać ziół i zwinąć jakimś rolnikom worek marchwi. W końcu, warzywa też były im potrzebne. W domku zaś zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskiem drewna na palenisku. Iskra nie miała zamiaru odzywac się do Cienia po tym jak ją potraktował. Ale... Opatrunki trzeba było zmienić. I nasmarowac rany.
Lucien więc nie mógł się dziwić, że pod wieczór znów zjawiła się na jego części domku, ze świeżym bandażem i tą samą mąścią. Nadal jednak nie padło ani jedno słowo.
- Pójdę, gdy będę chciał. A nie, kiedy ty mnie zechcesz odprawić, Darmaś - to mówiąc Wilk gwizdnął na swojego siwka i poklepał różowiutkie chrapy konika.
- Nie bój się, ten pan ma tylko taki krzywy ry... Twarz. Nic ci nie zrobi. Nie przerobi na golonkę - szeptał przesadnie słodkim tonem do końskiego ucha. Pewnie potem za to oberwie, ale cóż. Nie mógł odmówić sobie drażnienia maga.
Char przygryzła wargę analizując sytuację. Nie wyglądało to za ciekawie. Podniosła się, uwalniając Devrila od ciężaru swojego ciała, po czym zaczęła krążyć po garderobie.
- I nie masz szans, żeby się wykręcić? Ale musi być jakis sposób... A jak podsunie ci jakąs swoją wirgińską panią szpieg? Będziemy w kropce... - mamrotała do siebie chodząc nerwowo w te i we wte. Na nic zdało się opanowanie i spokój, które próbowała pokazać. Szlag trafił doskonale wyćwiczoną grę aktorską. Char się bała, że go straci, choć tak naprawdę nigdy nie był jej.
Iskra trzymałą się swojego postanowienia. W ciszy odsunęła bandaż, zajęła się przemywaniem rany Cienia po włóczni i całkiem nei zwracała uwagi na jego bunty i tego, czego ów Cień żąda. A niech sobie żąda, na zdrowie.
- Rzeź i kurwa hańba. Cóż to za myśliwy, co wykorzystuje talenty innych, a nie swoje?
Brzeszczot spał i co by nie powiedzieć, wcale nie udawał. Pochrapywał z głową wtuloną w plecy magiczki, jak nic śnił spokojnie. Mało kto wiedział, ale i intensywne słuchanie niosło pewne niedogodności, głównie intensywne bóle głowy. Jednak teraz najemnik był po prostu wyczerpany.
- Hea. Słyszałaś wioskowe plotki? Wychwalają czyny elfiej magiczki i człowieczego najemnika!
- Półelfim, półelfim - poprawiła usłużnie Heiana.
- I dzielnym karzełku! Odważnym, pięknym i mądrym!
- Odrin, to wtedy byłaby bajka.
- Kurewsko zakłamana. To powinien być brzydki karzełek o lepkich rączkach.
Wtedy właśnie do Wilka dotarło. Dwa konie, trzech jeźdźców. Zaklął szpetnie pod nosem.
- Nira... Chodź ze mną - wdrapał się na siodło i podjechał do magiczki. Wzrok mówił wiele, o wiele więcej niż wypowiedziały usta. Nie jedź z nim. Tylko nie z nim.
Char uparcie każdego ranka wmawiała sobie, że nie będzie żadna dziewczynką na posyłki, czy na inne zachcianki. A jednak, kiedy padły te słowa... Zatrzymała się wpół kroku, spojrzała na dłonie.
- Ale mogę znów nią być - powiedziała cicho, jakby nie chcąc, by to usłyszał. Co to za problem zmienić ołów w złoto? Za tyle kupi sobie i pozycję i tytuł, a także to, na co najdzie ją ochota.
- Nie możemy ryzykować, że Escanor wlepi ci szpiega - wytłumaczyła szybko, zwalając na dobro ruchu i tajemnic jakie dzielili. W rzeczywistości zaś... Wiedziała, że to układ. Czysty układ, żadnych uczuć. Przynajmniej nie z jego strony. Ale mimo tego... Cóż, byłą to jakaś szansa na bycie bliżej. Częściej. Dłużej.
- Daj mi parę godzin, to będziesz miał arystokratkę.
Iskra dłuższą chwilę nie odpowiadała. Zdradziła. Czy on juz zawsze będzie jej to wypominał? nabrała na palce maści i wsmarowała ją w ranę. Chociaż... Cień nieczęsto mówił cokolwiek o uczuciach. Nawet żeby usłyszeć zwykłe "kocham cię" musiała wisieć na szubienicy za przynależnośc do Fenrisów, bądź być w stanie agonalnym. Skoro zaś teraz mówił tylko dlatego, że milczała... To pomilczy jeszcze.
Wilk uśmiechnął się pod nosem. Wyszło na jego. I to w sumie dobrze, bo nie wiedział co by zrobił gdyby elfka jednak uparła się na jazdę Zahirem... Pogonił siwka do leniwego stępu, w końcu, nie było się co śpieszyć. Gadzina pewnie i tak im nie umknie, a wręcz przeciwnie, jeszcze dorwie i pośladki przysmaży.
- Opowiedz mi co już wiecie o tym czymś.
- Skoro nie chcesz, żeby interesował się Elain, to musisz przystać na jego propozycję, czy też rozkaz - to było dośc logiczne. Jasne.
- A Desmondowi, czy tym z ruchu nie pomożesz mając szpicla na ogonie i w łóżku - znów wróciła do krążenia po komnacie, jakby szukając rozwiązania - Wierzysz w to, że da ci jakąs głupia panienkę? Nie. Escanor lubi mieć wszystko i wszystkich pod kontrolą, nawet swego czasu mnie kazał śledzić i to trzem ludziom. On nie da ci bezmyślnej panienki, Dev. Da ci swoją zaufaną kobietę, taką, która wejdzie w najgorsze bagno by wykonać jego rozkaz - znała Wilhelma zbyt dobrze, by o tym nie wiedzieć. Zresztą, on chyba znał go niezgorzej.
- Przekonaj Nieuchwytnego, to wrócę - mruknęła tylko wiedząc, że żąda niemożliwego. Teraz, kiedy się jej w końcu pozbył miałby ją przyjmować? prędzej się z magii wypali.
- Cięzko mi bez ciebie - przyznała cicho obwiązując delikatnie bok Cienia bandażem - Natan wyrósł, Robin jednak wciąz jest mała, potrzebuje opieki... Ja tez jej potrzebuję. A jedyny człowiek zdolny mi ją zapewnić ma mnie zabić - spojrzała na niego, po raz pierwszy odkąd się tu zjawił, a w fiołkowych oczach elfki wyczytać dało się jedynie przeraźliwy smutek. Dłoń Zhao wysunęła się, palce delikatnie przesunęła po nieogolonym policzku Luciena. Brakowało jej go. Tak bardzo brakowało.
Słuchał uważnie starając się naszkicowac sobie w głowie obraz gada, a przy okazji przekopywał myśli, czy aby już o czyms podobnym nie czytał. Albo nie widział. W Bractwie dzieją się różne rzeczy.
- Może to jakieś... Jakiś smoczy mieszaniec? Albo coś? - w końcu tak twarde łuski nie wzięłyby się znikąd. Musiał mieć w genach smocza krew. Ciekawe tylko, jak daleko wstecz nastąpiło ewentualne skrzyżowanie.
- Devril... On może ci dać kobietę podobną do mnie - mruknęła, choć nie wyjawiła co miała na myśli - Taką, z której się dziedzica nie doczekasz, więc będziesz uwiązany do niej i tylko do niej. A on będzie niezadowolony, bo dziedzica nie będzie. W końcu podrzuci ci jakiegoś podlotka, wmówi, że to twój. To by było w jego stylu... - zamyśliła się, kompletnie zapominając o tym, że w sumie, to nikomu nie powiedziałą o tym, co swego czasu zaszło w Twierdzy. Ważniejszy był teraz problem Devrila.
- Ale idź, zobacz, co ma ci do zaoferowania. W razie czego powiesz mi, że to jednak nie wchodzi w grę, to znajdę sposób, żeby uzyskać potrzebny tytuł - wyszczerzyła ząbki - Ale za takie przysługi, to tonę ciastek z lukrem byś chyba musiał załatwić.
- Albo nie tonę... Pół, bo przytyję. O ile w ogóle to wypali.
Westchnęła. Rozmowa z Cieniem wcale nie była łatwa, choć nikt nie mówił, że taka będzie. Cofnęła dłoń, znów nabierając nieco maści i natarła nią resztę pomniejszych ran.
- Chcę żebyś był obok, Lu. Zawsze. Może czasami próbuję sobie wmówić, że cię nienawidzę, szczególnie wtedy jak mnie wkurzysz, ale niestety prawda jest taka, że nie potrafię już istnieć bez ciebie. Jesteś częścią mnie. Tak samo jak ja jestem częścią ciebie - podniosła się, słoiczek z maścią powędrował na swoje miejsce, a brudne bandaże odłożyła na bok. Chwilę się wahała, ale wróciła do niego, znów przysiadając na twardym, drewnianym łóżku.
- Szlag - zaklął i dobył sztyletu, choć wiedział, że w starciu z taką gadziną będzie to raczej marna broń. Skoczył, przeturlał się, pilnując by wciąz być w ruchu. Ruch utrudnia celowanie. Utrudnia trafienie. Szybkim ruchem odgarnął Darmarowi włosy z karku, przyjrzał się ranie. Wyglądała zaskakująco dobrze, co wzbudziło jego podejrzenia. Znów uskoczył, przeturlał się. jednak to nie nim gadzina się interesowała.
Instynktownie strąciła jego dłoń z ramienia. Nie chciała współczucia. Nie w tym wypadku, bo znów by wrócił tamten ból i rozczarowanie...
- Pół wystarczy, bo nie zmieszczę się w drzwi - uściśliła wciąż siląc się na całkiem dobry nastrój, mimo piętrzących się problemów i bolesnych wspomnień.
- To co teraz robimy?
Iskra myślała, że on pyta z czystej troski o nie, ale jego wzrok uświadomił jej, że bynajmniej nie chodzi o ich bezpieczeństwo. Bynajmniej nie w tym momencie.
- Jesteś ranny... - mruknęła, ale wtedy umysł oskarżycielsko podsunął wspomnienie, kiedy to Lu miał złamaną nogę i wtedy też... Ani się obejrzała, a już znajdowała się na Cieniu łapczywie całując jego wargi.
Wilk nieomal dostał zawału. Magiczka pod gadem! Bogowie, litości. Rzucił sztyletem, ale ten tylko odbił się od łusek jeszcze zwierzaka rozjuszając, co odbiło się na Szept. Wyraźny zapach krwi unosił się w powietrzu. Nie mógł zrobic nic. Jak chciał podejśc gada, to ten trzepał ogonem na lewo i prawo unimożliwiając mu pomoc. To było okropne. Potem swąd spalenizny... I jakiś huk. ogłuszony, nieco przygłuchawy, zamrugał. Gada nie było. Czym prędzej dopadł do magiczki, od razu sięgnął magii, krew, tyle krwi... I ten swąd spalenizny.
- Chciałam - przyznała, nagle zainteresowana tym, co robi Devril. Lochy. Jak się postara, to może już dzisiaj uwolnią Desmonda... Jak oni zdołali go złapać? Przecież nie był głupi - Ale wybiłeś mi to z głowy - dodała po dłuższej chwili. W końcu, tak w istocie było.
Tak się złożyło, że elfka miała przy sobie sztylet. Wsunięty za pasek spodni, ten, który dostała od Cienia. Koszula, czy spodnie nie stanowiły dłużej problemu, a Iskra powinna się martwić, co na siebie potem włoży. Miast jednak głowić się nad tym, oddała się rozkoszy płynącej z bliskości Cienia. Im ostrzejsza kłótnia, im dłuższa rozłąka, tym słodsze pojednanie, mawiają elficcy starcy. I tym razem musiałą przyznać im rację.
Lał magię w jej ciało, nie szczędził sił, by zasklepić rany. W końcu... kto miał jej pomóc, jesli nie on?
- I widzisz, gdybym się jednak ciebie posłuchał, to byś właśnie przechodziła na tamten świat... - co on by wtedy zrobił? Odrzucił tę myśl, wolał skupić się na zadaniu. Jak najszybciej poskładać Szept, co by się nie wykrwawiła.
- Ciekawe co jeszcze nam gadzina pokaże... Ogień, łuski... Może to jakiś waranosmok?
- No chyba sobie kpisz - Char się wkurzyła, a Devril oberwał haftowaną poduszką z kompletu sofy i foteli.
- Sam sobie z nią zostań, jak tak bardzo chcesz. Ja idę do lochów po Desmonda i resztę ludzi z ruchu. - poprawiła koszulę, zakasała rękawy, odgarnęła włosy na plecy i już była gotowa do działania.
O wiele później, Iskra leżała zagrzebana w skórach, tuż przy Cieniu, czując bijące od niego przyjemne ciepło i zapach, który ją otumaniał.
- Jak trzeba będzie, to sama cię tym nożem potnę, żebys nigdzie nie poszedł - mruknęła sennie uładając głowę na ramieniu Luciena. W sumie... To nie był taki zły pomysł.
Jaruut zdawał się być pełen konsternacji, jak nic szykowało się coś strasznego i faktycznie, olbrzym zaraz roześmiał się donośnie, wypłaszając z koron drzew małe ptaszki; jego niedźwiedź obrócił wielki łeb i łypnął czarnym okiem na jeźdźca. Watażka najwyraźniej doceniał cięty humor karzełka, bo nie miał zamiaru ukręcić mu główki.
- Większość z nas to idioci, co ręką w gówno nie trafią - przyznał, mówiąc najszczerszą prawdę - Watażkę poznasz od razu, mały człowieczku. Ktoś olbrzymami półgłówkami z siłą w pięściach musi dowodzić. Wasi bardowie nazywają nas generałami, ale tfu - olbrzym splunął na ziemię - niech ich czerwie zezrą. Jesteśmy watażkami. Mamy i w głowie i w pięści.
Ubita droga, którą jechali biegła przez kamienny most. Nie potrzeba było znaku, czy ostrzeżenia w postaci wiszących ludzkich kości, by wiedzieć, że właśnie wjechało się na główne tereny olbrzymów. Przed mostkiem trawa była zielona, drzewa kwitły, ale po drugiej stronie...
Na ziemi olbrzymów wszystko wydawało się być inne. Mroczniejsze. Wciąż widoczne były ślady pożaru i walk toczonych setki lat temu; pozarastane, zasłonięte drzewami, ale nadal dostrzegalne. Kiedyś nie było tu kamieni, ale nim olbrzymy usnęły snem długim i spokojnym, podczas walk porozrzucano głazy. Małe, duże - przypominają teraz kamienny las. Pomiędzy nimi rosną pnące się ku światłu rośliny. Nie ma tu rzek, te bowiem wyschły, kiedy zasypano w dolnym biegu koryto. Wiatr hula między osuwiskami, śpiewając o dawnych czasach. Wśród tych głazów, pomiędzy porośniętymi bluszczem ruinami, krążą jaskiniowe niedźwiedzie, wypasane przez olbrzymy. Ponad równiną wznoszą się trzy wierzchołki - najwyższe punkty na płaskim terenie, widoczne z daleka, otoczone pierścieniem mniejszych wzniesień pokrytych gołoborzami. Jalgsi Hattarna okryte mgłami, dom olbrzymów. Ka'Tun był środkowym z trzech braci, po bokach miał Ka'Run i Ka'Rok. Góry olbrzymów.
Chociaż ten, kto spodziewał się po przejechaniu mostku, że zobaczy kroczące między głazami wielkoludy, bardzo się zawiedzie. Nie uświadczysz tu olbrzyma. Wjedź jednak głębiej, zanurz się w przełęczy, a istnieje szanse, że je zobaczysz, ale być może nie będzie okazji, aby opowiedzieć o tym innym.
Niechętnie wstał i okrył czymś Darmara, choć zrobił to tak, jakby trzymał w dłoniach nie materiał, a jakąś cuchnącą onucę najemnika. Potem zaraz uciekł znów do Szept, przyjrzał się jej badawczo i... Skłamał.
- Nie, wcale nie wygląda tak źle - w sumie, mógłby powiedzieć, że tragicznie, ale wolał jej tego oszczędzić.
- Gęba całkiem znośna, tylko móżdżek nie ten - uśmiechnęła się pod nosem i poprawiła włosy, których układ zburzył wiatr wdzierający się uchylonym oknem.
- Chodźmy, im szybciej pójdziemy tym szybciej się dowiemy na czym stoimy.
- Nie, nie chcesz Lu - przyznała z zadowolonym pomrukiem, delikatnie drapiąc pierś Cienia.
- A ty o czym myślisz? Bo ja chce wiedzieć.
Westchnął - Wcale nie jest tak fatalnie... trochę tylko by się przycięło... Tu... I tam też... Odrosną. Będzie dobrze. Przynajmniej nie jesteś łysa - spróbował się uśmiechnąc i nawet całkiem mu to wyszło. Przynajmniej dopóki nagle piasek na ziemi nie uformował się w wir, a w wirze tym pojawiła się smukła sylwetka...
- Sacharissa - mruknął Wilk, pył opadł ukazując postać magiczki w białych, ślicznie skrojonych szatach. I te włosy, białe, długie, wyczesane... Wilk zerknął zaniepokojony na Szept.
- Poslał mnie Viori. Za tobą. Martwi się - wyjaśniła magini i odrzuciła włosy na plecy zgrabnym ruchem. A Nirze posłała całkiem miły uśmiech.
- Uznaj to za co chcesz - szybkie spojrzenie na śliczną Selenę, potem kontrolne spojrzenie na Devrila, jakby szukała czegoś, czego między nimi nie ma. Chwilę potem się opanowała.
- Idziemy, idziemy - wymsknęła się za drzwi i tam poczekała aż arystokrata raczy się zjawić.
- Tego, co zawsze - mruknęła, nagle zirytowana. Po co o to pytał? - Chciał, żebym z nim poszła na sabat. A sabat to... Nie panujesz nad sobą. Magia cię wypełnia, dzieją się dziwne rzeczy, a nie często kończy się tak, że każdy każdego chędoży. Chciał, żebym poszła tam jako wiedźma, którą jestem. I jako jego towarzyszka.
Sacharissa zignorowała nieżyczliwe słowa Szept i skierowała się do Wilka, szepcząc coś włądcy na ucho. Miał niezbyt zadowoloną minę.
- Nie moja wina. Wracaj lepiej, bo ja nie zamierzam robić tego, co mi każą.
- Może pomogę?
- Chyba nie... - to mówiąc znalazł się przy strumieniu, w ręce trzymał nóż i najzwyczajniej w świecie dał go Szept. - Nie zimno ci?
Podążyła za Devrilem, dokładnie krok w krok, a może nawet czasem i bliżej. Przejście do lochów nie było tak trudne, co nieco ją zaniepokoiło.
- Stanowczo za mało straży - mruknęła w pewnej chwili.
- Oj Lu, tylko go nie zabijaj. Jest przydatny - usiadła i spojrzała uważnie na Poszukiwacza, jakby oczekując, że mimo ran i zmęczenia zaraz wywęszy miecz i poleci do lasu bez ubrań zabić maga. W sumie... Nie zdziwiłaby się.
Zdjął z ramion płaszcz i narzucił na marznącą Szeptuchę. Nie chciał by zamieniła się w kosteczkę lodu.
- Zaraz znajdę jakiś sposób na rozpalenie ogniska... Sacharissa, jak już nie chcesz iść, to przydaj się na coś. - magiczka rozejrzała się i zniknęła między skałkami, najwyraźniej czegoś szukając.
Char zastanowiła się poważnie. Sprawdzić lokalizację za pomoca alchemii?
- Alchemia to nie magia - przypomniała mu, choć pewien pomysł zaczął kiełkowac w jej myślach - Ale... Mogę zmienić materię ścian. Moglibyśmy w nie... Wejść. Wtedy dałoby się rozsunąc materię i byłby tunel. Moglibyśmy poruszac się tam, gdzie ściany wciąz są, w dodatku, możnaby co jakiś czas robić przystanek i wyleźć ze ściany, co by sprawdzić, czy naszych nie ma w danym rejonie...
- Pomaga mi. Kupił Natanowi łuk, gdy się tu znaleźliśmy, pomógł mi uleczyć Robin, kiedy się zatruła jakimiś roślinami, które przyniosła z lasu. Poza tym, jest miły. I nie waż się nawet go zabijać - pogroziła mu jeszcze palcem, tak dla pewności.
- Porobię za co chcesz, tylko najpierw ogień, nie chcę, żebyś była soplem.
- Od północy ida silne wiatry... - znikąd pojawiła się Sacharissa z kawałkami drewna w dłoniach. Starszy, by rozniecić ogień.
- I co z tego?
- Powinniśmy jak najszybciej ruszyć do Irandal, silny wiatr może nanieść tu śniegu. Więcej śniegu.
- Burza śnieżna?
- W najgorszym przypadku lawina.
Bogowie chyba na dobre przestali im sprzyjać.
- To zmiana ułożenia materii, nic poważnego. Tu nie obowiązuje zasada równowartej wymiany - rozejrzała się, dobierając odpowiedni kawałek ściany, chwilę potem złożyła dłonie przykładając je doń... I na pierwszy rzut oka nic się nie stało.
- Chodź - weszła w ścianę, jakby w ogóle jej tam nie było. Zaraz potem wysunęła się z niej ręka i wciągnęła Devrila do środka.
Było... Ciasno. Ledwo mieścili się w dziurze, która powstała po przesunięciu materii. Byli blisko. Bardzo blisko...
- Zaraz to poszerzę - bąknęła Char usiłując złożyć na powrót dłonie.
- Mówiłam... - zgodziła się z wolna Iskra. Znała Cienia nie od dziś i to, że zbyt łatwo się zgodził zaczynało jej brzydko pachnieć.
- Mówiłam. - powtórzyła - A ty odmówiłeś... - nadal bolał ją ten fakt. Czy gdyby nie znalazła go wtedy po walce z Arwakami... Czy nie odzywałby się nadal? Nie szukał jej? Czy to byłby... Koniec?
- Nie przemyślałam tylko tego, czy wytrzymam użeranie się co chwila z Lucienem, który nie będzie pamiętał poprzednich spotkań...
Sacharissa spojrzała na Darmara i zmarszczyła swój idealny nosek. Ni lubiła czarnego maga, ale jeśli królowa nalega...
- Ten koń, dziki, nie zrzuci nas? - upewniła się, podejrzliwie łypiąc na Zahira. W końcu, nigdy nic nie wiadomo.
Wilk zgarnął Szept i usadził w siodle, jakby nie mogła zrobić tego sama. Sam zaraz wskoczył za nią i zebrał wodze.
- Nie zrobi nic, pakuj Darmara i uciekamy.
Char próbowała się skupić, ale ciepły oddech arystokraty jaki czuła na szyi zdecydowanie jej to utrudniał. Pierwsza próba poszerzenia tunelu zakończyła się fiaskiem, ściany się jeszcze rozszerzyły, przyciskając ich jeszcze mocniej do siebie.
- Nosz kurwa... - z irytacją rąbnęła pięścią w ścianę, ale i to nie pomogło. Dopiero wtedy, gdy odsunęła od siebie mysli, gdy wyobraziła sobie, że Devrila tak naprawdę tu nie ma... Dopiero wtedy ściany ustąpiły, materia się zmieniła, powstał tunel. Wąski, bo wąski, ale dało się nim przejść.
- Nareszcie... - sapnęła znów mogąc normalnie oddychać, po czym ruszyła przodem.
Iskra ściągnęła brwi. Co robił? Pewnie wracał z jakiejś misji, jak go zna.
- Pewnie wykonywałeś polecenia Nieuchwytnego - odpowiedziała dośc chłodnym tonem, nigdy nie lubiła, gdy Cień wybuchał.
- Myślisz, że twoje wybory mnie nie irytują? Moglibyśmy stąd odejść. Zniknąć... Mieć święty spokój. Ale nie. Ty musisz zostać, bo masz swoje Bractwo - brakowało im jeszcze tego, by po chędożeniu się znów pokłócić. Wtedy byłoby już wszystko w normie.
- Śpij, śpij - mruknął Wilk, obejmując ja mocniej, co by czasem nie zleciała z siodła. Trzy sosny? A może mówiła o świerkach? Wilk był marnym słuchaczem, zwłaszcza, gdy zżerał go niepokój o Szept. A może chodziło o jakiś rodzaj dębu?
- Sacharissa...
- Hm?
- To był świerki?
- Nie słuchałeś?! - syknęła magiczka odwracając się na grzbiecie Zahira, a Wilk przybrał najbardziej przepraszająca minę jaką tylko miał w zanadrzu. Sacharissa westchnęła zrezygnowana.
- Możemy ich zobaczyć, zaraz powinien być... Jest - rozwidlenie, zgrubienie ścian. Tu musiało być skrzyżowanie. Char przystanęła, znów dotknęła dłońmi ściany, a tym razem, na wysokości jej oczu utworzyła się niewielka szczelina. Akurat tak, by zajrzeć do środka. Chwilę popatrzyła, po czym odsunęła się i przyłożyła palec do ust. Teraz, gdyby się odezwali, niechybnie by ich wykryto.
- Wiedziałeś, kim jestem. I jaki mam stosunek do swoich - wytknęła mu od razu. Dla niej niektóre argumenty Luciena był niczym, zwyczajną zapchajdziurą. Między innymi był to argument, że wiedziała kim jest. Owszem, wiedziała. Nadal to wie. Ale i on wiedział kogo sobie bierze za żonę.
Westchnęła, ale złość i irytacja zniknęły ze spojrzenia elfki.
- Też nie chcę się kłócić... Nie mam siły. Ani na kłótnię, ani na chędożenie. Jak widać, nie możesz iśc w odstawkę, bo potem robisz ze mną takie rzeczy, że potem... - urwała, nasłuchując - Dzieci - w panice zaczęła się rozglądać za ubraniami, te jednak leżały w kawałkach na podłodze. Podobnie jak ubrania Cienia - Szlag.
- Przy sosnach...? - spytał zgoła niewinnie, a zyskał tym jedynie drwiące spojrzenie swojej przybocznej.
- Nie, były trzy świerki. Tam skręciliśmy... I wygląda na to, żeśmy pobłądzili - westchnęła. A ona liczyła na łatwą i przyjemną pracę... Cóż, to chyba nie z tym władcą.
Char pozwoliła mu chwilę patrzeć, potem zaś pociągnęła za rękaw, zwracając na siebie uwagę. Dłoń dotknęła ściany, a mała szczelina zniknęła.
- Nie usłyszą nas, jeśli nie będziemy zbyt głośno. A jak będą szczeliny, to lepiej w ogóle się nie odzywać. Tu ich nie ma... Jakieś sugestie? Znasz to miejsce lepiej niż ja, mnie u zaprowadził tylko raz. I to był o raz za dużo... - wszak tu, właśnie w lochach oddał ją w łapy tego śmierdzącego medyka, pożal się boże. Tu odebrał jej możliwośc posiadania dzieci.
- Potrzebuję wskazówek, gdzie moga ich trzymać... Inaczej będziemy się tu włóczyć do rana.
- Dobrze wiesz, że na mnie te wasze zerwanie więzi jakoś nie podziałało - wycedziła i owinęła się skórą. I o ile nie wierzyła w to, że Natan ma jakąs panienkę, to o tyle wiedziała, że i on wie skąd się dzieci biorą. W końcu, sama mu to tłumaczyła, żeby nie narobił głupstw i stada bachorów. Nie zmieniało to jednak faktu, że...
- Przypomnę ci, że mamy dwójkę dzieci, z czego jedno wciąz jest zbyt małe na takie widoki.
- Owszem, nie możemy - Wilk zatrzymał konia w pół kroku - Musimy się zatrzymac tu, gdzie jesteśmy... Rano odszukamy drogę do miasta. - zsunął się z siodła i o mało nie runął w dół. Zsypujące się kamyczki, ich dźwięk poniósł się cichym echem. Najwidoczniej po stronie po której zsiadł Wilk była... Przepaść. I aż cud, że w nią nie wpadł.
Char układała w głowie plan zmiany materii i wiedziała już, gdzie będzie problem.
- Nie wiem jak wygląda sprawa na schodach, Dev. Jeśli mają tu stare budownictwo, to ściana biegnie dalej na tym samym poziomie, a schody to inna bajka. Jeśli nowsze... To deski schodów bedą wbudowane w ścianę. Jeszcze inaczej sprawa się ma, jesli schody są z kamienia, jeśli stanowią całość ze ścianą. Obawiam się, że tę część trzeba będzie pokonać nie w ścianie, a normalnie... - odwróciła się i ruszyła przodem sunąc dłonią po ścianie, a przed nimi otwierała się nowa ścieżka. Za to zaraz za plecami Devrila ściana na powrót stawała się jednym.
Niedługo potem znaleźli się przy dośc intrygującym kawałku ściany, a po paru nieudanych próbach otworzenia ścieżki Char dowiedziała się, że albo są na schodach, albo napotkali nieoczekiwaną przeszkodę.
- Lepiej być zapobiegawczym - wytknęła Cieniowi język i w tej samej chwili do domku wkroczył Natan z Robin siedzącą mu na barana.
- No, no, no... - chłopak zagwizdał, a siostra zajrzała mu przez ramię - Co się dzieje, co się dzieje? Natan, nic nie widze, ty bucu!
- Robin! - upomniała ją Iskra, a mała przewróciła oczami.
- To on mnie tak nauczył mówić!
- Wcale nie! - zaparł się Natan i odstawił małą na ziemię, po czym obrażony na małą siostrzyczkę poszedł do spiżarki uzupełnić słoiczki z ziołami. Robin zaś przybiegła do łóżka w którym zalegał Cień i od niedawna Iskra.
Wilk zaczął już powoli przyzwyczajać się do tego, że ma w życiu fart. Choć ostatnie wydarzenia, mogły temu przeczyć, to teraz fart ten, którego zabrało mu, by ocalić stolicę i elfy, jakoś się skumulował i ocalił władcy pośladki. Zresztą, nie tylko pośladki.
- Było blisko... - uspokajającym gestem przygarnął do siebie Szept na krótką chwilę, potem ją wypuścił. Musieli jakoś się tu zorganizować, zrobić, coś, cokolwiek...
- Marnra - szepnęła Sacharissa chuchając w zmarznięte dłonie, a pomiędzy nimi zatlił się maleńki płomyk - Szkoda, że nie ma z nami żadnego alchemika... - jęknęła zrezygnowana i pozwoliła światełku zgasnąć. Nie zobaczyła nic, co uznałaby za przydatne. Jedynie kamienie i skały.
A te kamienie i skały miały uszy. Miały mózgi. Miały także i serca, bo podróżników obserwowały krasnoludy. Kryjąc się w swoich tunelach, zlewając się ze skałami, krasnoludzccy zwiadowcy zbierali informacje na ich temat.
- A mogę - przyłożyła drugą dłoń do ściany i przymknęła oczy. Trzeba tu było więcej skupienia, co by kontrolować przepływ materii, nie dać uciec zbyt dużej ilości cząstek...
Pojawiła się szpara, a przez nią wlał się do tunelu ciepły blask pochodni. Byli więc całkiem blisko jakiegoś skrzyżowania, bądź posterunku. Czy jednak był to gabinet?
- Może i nauczy, ale nie w tym wieku. No, moja panno, idziemy spać! - zarządziła Iskra, a Robin jęknęła niezadowolona.
- Ale mamooo!
- Cicho!
- Mamo!
- Nie!
- Ale...
- Nie i koniec, powiedziałam - zgarnęła małą na ręce i całkiem dzielnie podtrzymując owijającą ją skórę odeszła do niewielkiej przybudówki, gdzie sypiała Robin. A wilcza skóra, którą Iskra się owinęła, może i osłaniała przód, ale tyłu to już nie. Natan wyszczerzył się głupio do ojca na widok matczynych pośladków.
- Ja to bym nie marnował many na ogrzewanie, Szept - mruknął Wilk sadowiąc się wygodnie i obejmując ramionami. Jakoś przetrwają, jak się zbiją w kulkę...
- Zostaw co masz na przeszkody, albo na gadzinę. Albo na orki, w Irandal przecież są. Poradzimy sobie jakoś.
Char zmrużyła oczy, cienie grające na jej twarzy zmieniły się, kiedy się nieco przesunęła. Niezbyt jej się to podobało, ale... Miał rację. poniekąd, bo poza ścianą też mogła pilnować.
- Nie mam jak stąd cię ostrzec - przepchnęła się przed Devrila, stanęła na palcach, by zajrzeć przez szparę - A tam, za rogiem jest uchylona cela. Ciemna cela. Jak ktoś będzie szedł, to najwyżej możemy tam uciec. - innymi słowy, nie zostanie grzecznie w ścianie.
- Nie wiem - Iskra wróciła do łóżka i zakopała się w skórach. Były ciepłe i pachnące. Poza tym, był też tu i Lucien.
- Może próbują uprzykrzyć wam życie, bo uważają was za wrogów? To byłoby dośc logiczne. Albo im się nudzi... - elfka nie wiedziała o co może dzikim chodzić. Nie rozmawiałą z nimi, nie miała z nimi kontaktu. Żadnego.
- Może... Może to nie zwierze? - to by wyjaśniało, dlaczego Wpływ nie zadziałał właściwie. Może to jakiś psotniś, albo elf skrzywdzony na torturach... Mutant. Zmienił się w gadzinę i nie pamięta kim jest.
- Całkiem możliwe, w końcu już była jakaś afera z mutantami... Może to kolejny jej element? - odezwała się Sacharissa, nagle żywo zainteresowana tematem.
- przecież nie będę cię spowalniać - mruknęła niemal przyklejając się do ściany. łypnęła jeszcze szybko na korytarz, po czym rozdzieliła materię tak, by można było wyjść. przejście nie było szerokie i w pewnym momencie miałą problem z przeciśnięciem się. Tak się płaci za ładny biust.
- Idź, jak ktoś będzie szedł... - zastanowiła się szybko. Jak mogłą go poinformować nie zdradzając się? - Hm... Jak ktoś będzie szedł, to zmienię materią tak, żeby się o coś potknął i wyrżnął, da ci to czas na ucieczkę.
- Gdyby nie to, czy tamto, Lu, to nie byłabym przykładowo Cieniem, a ty byś mnie nigdy nie spotkał - na tej zasadzie to możnaby gdybac przez wieki - Ważne jest to co tu i teraz, a nie jacyś dzicy. Ciesz się, że uszedłeś z życiem. Nie pierwszy raz zresztą, choć wtedy pomógł nam Dev... - mruknęła używając zdrobnienia od imienia dawnego kochanka, po czym wygodnie ułożyła się na Cieniu, stosując go jako materac.
Wilk ściągnął brwi. Darmar się obudził, a on doszedł do wniosku, że wolałby, żeby ten pozostał nieprzytomny... Już na zawsze. przynajmniej byłby spokój.
- Ty coś wiesz - dołączył do Szept, we wpatrywaniu się w maga, lekko mrużąc oczy - Wiesz, nie chcesz powiedzieć, czym wszystko utrudniasz. A może chcesz, żeby Szept padła jego ofiarą, hm? - zdawało mu się, że panuje nad swoim jęzorem, ale to, że mag najwyraźniej coś do Niry wciąz miał... Nie mógł się powstrzymać. A najlepiej uderzyć tam, gdzie najprawdopodobniej maga zaboli.
Char stanęła na straży. Nieco w cieniu, nieco na widoku, co by samej widzieć jak najwięcej. Cisza. Trzask palącego się drewna gdzieś nieopodal, spadający kawałek nadpalonej szmatki. Nic się nie działo. przynajmniej nie tak, by było zdolna to zauważyć.
Isao miał do zabrania z gabinetu pewien papier, jak się okazuje, wielce cenny i potrzebny. Akurat teraz. Natychmiast. Mół się teleportowac za pomocą magii, ale instynkt podpowiedział mu, że lepiej nie próbowac takich sztuczek. Nie, kiedy jest się w Twierdzy gubernatora.
Ale szczęście mu sprzyjało. Po drodze stapał cicho, myśli miał skupione, więc w porę ją wyczuł. Niemagiczna. Kobieta. Co u cholery robiła na dole? Może zadowalała jakiegoś... jeden rzut oka z cienia na intruza wystarczył, by Isao doszedł do jedynego słusznego wniosku. Siłą naparł na jej umysł, chcąc złamać bariery go chroniące, przejąc kontrolę nad ciałem.
Vetinari zdązyła jeszcze tylko krzyknąc krótko, wystraszona. A potem znajdowała się już we władzy maga.
- Dobrze, dowiesz się co, a teraz możesz się dowiedzieć, co sprawi mi przyjemność - najlepszy sposób, na odciągnięcie Cienia od złych myśli - chędożenie. Najlepszy sposób na poprawę mu nastroju - chędożenie. W zasadzie, jeśli chodzi o Luciena, chędożenie było lekarstwem na wszystko. Nie, żeby iskrze się to nie podobało.
Wilk zmrużył oczy, wykrył szyderstwo, ale postanowił, że satysfakcji Darmarowi nie da. Z premedytacją zajrzał jeszcze w odsłonięte myśli, samemu swoje kryjąc. A po chwili nawet znalazł odpowiedź dla maga.
Nie wygląda na zbyt zadowoloną twoimi łóżkowymi ekscesami, Darmaś, skomentował krótko, acz czarny mag mógł zobaczyć jak na twarzy władcy przemyka uśmiech. Lekki, kpiący.
Vetinari tego nie chciała. Nie chciała robić nic, czego chciał tamten mag. Najpierw zmusił ją do mówienia o tym skąd się tu wzięła. Opierała się. Długo. Tak przynajmniej się jej wydawało, bo była to ledwie chwila. Złamał ją zadając ból. Ogromny ból, który sprawił, że znów krzyknęła.
Isao wyczuł kolejnego intruza. Może i był cichy, może i zręczny, ale on był magiem.
- Zabij go - polecił swej ofierze, a ta bezwiednie go posłuchała. Char złożyła dłonie, przytknęła je do podłogi, a na Devrila runęła pewna część stropu. Mag nie upewniał się, czy ten nie żyje.
- No prosze, alchemiczka... Intersujące... Kim jesteś? Po co tu przyszliście? - zapytał, a Char poczuła nacisk na umysł - Nie chcesz gadać? Świetnie... - szczęk wyciąganego z pochwy miecza. Wcisnął jej rękojeść w dłoń - Natnij skórę na ręce - polecenie było proste, a ręka Char sama wykonała ruch. Skórę nacięto głęboko, krew spłynęła na posadzkę.
- Jeszcze raz zadam ci pytanie, mam nadzieję, że się rozumiemy, co stanie się, jesli mi nie powiesz...
Iskra zamierzała Cienia zatrzymać w chatce na końcu świata dłużej niżby ten chciał. Celowo opóźniała gojenie się ran, raz nawet podała mu zioła powodujące nudności i migrenę. Nie chciała, by odchodził. Nie teraz. Nie tam.
Ze zmartwioną miną przysiadła na łóżku Cienia. Tym razem miał gorączkę, choć nie była to jej sprawka. Wykręciła kawałek szmatki i ułożyła go na czole Luciena.
- Kiedy zaczną cię szukać? - Bractwo nei zostawia swoich.
Odwrócił wzrok, wbił go gdzieś w nieprzeniknioną ciemność. Sacharissa przeskoczyła spojrzeniem pomiędzy całą trójką i pokręciła głową. Bogowie, czy oni nei mają innych problemów?
- Co się nie uda? - zainteresował się Wilk, który wcale nie miał zamiaru dać się tak wykluczac z rozmowy.
Wraz z magiem na posadzkę runęła Char, tracąc chwilowo przytomność. Efekt zerwanego nagle czaru. Zaś nieopodal słyszec się dało cięzkie kroki żołnierzy. I krzyki.
- Tam! Wy trzej, za mną!
Vetinari zakaszlała i niezbyt przytomnie rozejrzała się po otoczeniu. Przecięta ręka krwawiła, spróbowała zatamować płynącą krew druga dłonią, ale niewiele to pomogło. Z trudem się podniosła, nadal czuła jak kręci jej się w głowie.
- Cholerni... Magowie... - nieco się zataczając podeszła do ściany. Mieli niewiele czasu, zaraz ich znajdą, odkryją...
Ściana rozsunęła się, połykając zarówno Char jak i Devrila. Zraniona alchemiczka jednak nie miałą zbytnio głowy do poszerzania tunelu, więc znów skończyli przyciśnięci do siebie.
- Tutaj! - na korytarzu zjawili się żołnierze. Nawet nie musiała robić szpary by o tym wiedzieć. Nie poszerzy teraz tunelu. Nie, kiedy wątpiła w swoje umiejętności, po tym jak do głowy wtargnął jej ten mag. I po tym, jak przerżnęła sobie rękę.
- Mam nadzieję, że tym razem nie zrobią wyjątku... - szepnęła przesuwając palcami po policzku Luciena. Powinien się ogolić. Ale to potem, jak wyzdrowieje...
- Lepiej ci chociaż? Mniej blady jesteś nawet w porównaniu do wczoraj...
- Plan jest całkiem sensowny - przytaknęła Sacharissa. Panem gada... Cóż, mógłby być każdy. Nawet ktoś, kto w tej chwili znajduje się w Quinghenie, a nakazał mu terroryzowanie podróżnych. Nie ma co się łudzić, a jak najszybciej dotrzeć do Irandal, a raczej tego, co z niego zostało.
- Będę czuwać pierwszy - zaoferował się Wilk ściągając kapelusz i poprawiając chustę. Chwilę potem ten sam kapelusz wyglądował na głowie Szept, a elf odsunął się nieco od obozu, co by mieć dobry widok na wszystko co poza nim.
- Bywało gorzej - mruknęła, choć głos miała nieco słaby. Oparła się plecami o chłodną ścianę za sobą i spróbowała zebrać myśli, co utrudniała uciekająca w szybkim tempie krew.
Spróbowała zastosować zasady, rozsunąc materię... I się udało. Choć zamiast do iśc do przodu, ściana rozsunęła się za jej plecami, a Char runęła w tył boleśnie się tłukąc. Szczęście w nieszczęściu, wciąz znajdowała się pomiędzy murami, jedynie źle obierając kierunek.
- Szlag... - podniosła się do siadu i potrząsnęła głową - Obawiam się, że to trochę potrwa, zanim się opanuję... Może lepiej popodsłuchiwać za ten czas... - oparła się ramieniem o ścianę, przyłożyła doń ucho i zaczęła słuchać. A raczej cieszyć się z bliskości chłodnego muru.
- Natan - przywołała syna do siebie łagodnym tonem, a ten posłusznie przyniósł kartkę i pióro z tuszem - Przytrzymaj go... - sama znalazła jeszcze jakąś księgę, na której ułżyła kawałek papieru, wcisnęła Lucienowi w dłoń pióro, a Natan usadził go w pozycji siedzącej. I jeszcze siedział za nim, podtrzymując, co by ojciec nie runął na twarde łóżko.
Lucien nie przewidział jednego. Że Cienie zaczną go szukac nie z rozkazu, a własnej woli. Szczególnie te dwa Cienie.
Długi pysk zakończony ruchliwym, czarnym nosem poderwał się, a ogon zadrgał gwałtownie. Piętnaście kilo żywej wagi wyrwało się gwałtownie z rąk dziewczyny i potruchtało w kierunku zbliżających się nieznajomych. Nim zwadźczyni uniosła wzrok, ciszę, która zwykle poprzedza burzę, zakłóciło głośne szczekanie. Subtelny tętent kopyt skrył się w tle, lecz nie pozostał niezauważony.
- Niedaleko mamy zajazd, pani - odparła, podnosząc się. Podążając za dźwiękiem, odnalazła wzrokiem niezwykłej urody ogiera. Po chwili dopiero spojrzała na rozmówczynię. Nim jednak spojrzała jej w oczy, jak to miała w zwyczaju czynić, niezależnie od okoliczności, wyłapała w wyglądzie nieznajomej szczegół, na który powinna zwrócić uwagę na początku. Szpiczaste uszy. W jej umyśle zapaliło się światło zrozumienia. - Lecz jeśli chcesz spędzić noc tutaj, to zapraszam.
Wykonała krótki gest kierunku chaty. Wuj spędzał wieczór w lesie, by dać zadość swej profesji. Nie miała jednak wątpliwości, że nie będzie zachwycony nowym gościem. Zmarszczyła brwi.
- Maximus! - zawołała na psa, który z głośnym szczekanie biegał wokół obcego wierzchowca. Nie uszedł jej uwadze brak w końskim oporządzeniu. - Głupek. Stajnia jest tam - wskazała na przybudówkę niemal wciśniętą w bok budynku, w której kudłate i łaciate coś zdążyło dobrać się do owsa. I zapraszam do środka. - spojrzała w niebo, szukając właściciela deszczowej wajchy. - To nie będzie spokojna noc.
[Przepraszam, że dopiero teraz, ale brak Internetu to śmierć dla świata. Nic nie poradzę :/ Jasny gwint, a tak się na tą sesję napaliłam...]
Rzeczywiście, wziął wilka za gadzinę, ale nawet się nie podniósł, nie wiedzieć czemu. Mocniej tylko zacisnął dłonie w pięści, umysł podsunął jedyne znane mu zaklęcie paralizujące.
Wilk. Wilk, nie gadzina. Odetchnął. reszta jego warty przebiegła dość spokojnie, a z całej ich kompanii jedynie Sacharissa uznała, że pójdzie spać, co by jutro nie mieć stępionych zmysłów i opóźnionego czasu reakcji. I magiczka zrobiła dobrze.
Wśród skał i suchych, zlodowaciałych gałązek krzaków bezszelestnie skradało się komando krasnoludów uzbrojonych po zęby w noże rzeźnicze, topory i wszystko to, czym można było kogoś skrócić o głowę.
Char miała wrażenie, jakby coś ją podduszało. Parę razy zgięła palce, ale na tym się kończyło. Traciła czucie w dłoni. Powoli, aczkolwiek skutecznie.
- Trucizna... Zatruł broń... Dlatego mi kazał... - zaczęła mówić i spróbowała się podnieść, co widocznego skutku nie przyniosło - Trochę mi słabo - mruknęła jeszcze, po czym mobilizując wszystkie pozostałe jej siły, zdołała dźwignąć się na nogi - Podtrzymaj mnie, bo nie ustoję, a ktoś przesuwać materię musi...
Odpędzony Natan zaraz dostał zadanie priorytetowe. Zanieść wieści Łowczyni. Jeśli będzie trzeba, osobiście. Iskra została sama z chorym Lucienem i śpiącą Robin.
Z troską spojrzała na Cienia. Miał majaki, pocił się, skóra rozpalona... Zamoczyła okład w zimnej wodzie, wykręciła go i znów ułożyła mu na czole.
- Zdrowiej już. I ani myśl, żeby mnie zostawiać tutaj samą - cicho wypowiedziane słowa, jakby elfka sama zwątpiła już w to, że Poszukiwacz, ten, który tyle razy wymknął się Śmierci w końcu poległ. Wślizgnęła się obok niego pod skóry, przysunęła się, czoło opierając o ramię Cienia, oplatając rękami jego ramię chcąc być bliżej. Tak blisko, jak tylko się da.
- Jestem obok... Nic ci nie grozi.
- Ktoś - sprecyzował Wilk, który całkiem czujnie wsłuchiwał się w otoczenie. Krasnoludy nosza ciężkie buciory. Nawet zwiadowcy kopalni, czy opuszczonych miast, strażnicy cennych, zapieczętowanych skarbów. Krasnoludy nigdy nie tolerowały lekkich strojów typowych dla kogoś, komu potrzebne lekkie kroki.
- To stare góry, a Ymir kiedyś wspominał o krasnoludach, które nie chciały porzucić dawnych domów. Zostali tu. A teraz... Sądzę, że mają nas na oku.
- Wiem... Wiem, że muszę. I zamierzam - tak przyjemnie było tak po prostu przy nim być. Czuć bliskość, ciepło i zapach. Szczególnie teraz, kiedy miała wrażenie, że jej wnętrzności ktoś traktuje kwasem, a ścięgna i włókna mięśniowe zamieniają się w ciepłą papkę. Zacisnęła zęby, odsuwając się, zbierając siły. Głęboki wdech, jeden, drugi, a przy trzecim poczuła nagłą ochotę wybiegnięcia na otwarte pola. Zupełnie, jak gdyby dostała ataku klaustrofobii.
- Zaraz... - mruknęła jeszcze, po czym po kawałku, powoli zaczęła rozsuwać materię tworząc przejście z powrotem.
Nie oczekiwała jakiegoś specjalnego zrywu w jego wykonaniu, ale majaki i dreszcze ją niepokoiły. Choroba postępowała, a ona była bezradna. Szkoda, że nie było tu Królika, on by...
Rozległ się huk wyważanych drzwi i do środka wpadł Biały we własnej osobie. Sam. I to było we wszystkim najdziwniejsze.
Iskra zerwała się z posłania wypadając do izdebki do której wpadł Cień.
- Zhaot... - zaczął Radny, ale nie skończył, kątem oka wychwytując obraz otrutego, rannego i chyba umierającego Poszukiwacza.
- To nie tak jak myślisz - Zhao poczuła, jak traci grunt pod nogami. Królik ściągnął brwi, na razie nic nie mówiąc. Nie zwykł podejmowac pochopnych decyzji, poza tym, nie on został wyznaczony do likwidacji elfki...
- Zobaczymy, co powie Lucien - najwyraźniej decyzję, czy elfkę zabić na miejscu, czy dopiero potem postanowił odłożyć do momentu wybudzenia Czarnego Cienia.
Nie mówiąc nic więcej, wślizgnął się do pokoiku w którym leżał Lucien i zrobił to w czym od zawsze był najlepszy. Sięgnął magii i zaczął naprawiać szkody wyrządzone postępem choroby, trucizny i powikłań po ranie.
- Może tak, może nie - poprawił kapelusz, choć nie uśmiechnął się. Nawet nie próbował. Zbyt dużo trosk spadło na niego ostatnimi czasy, to i teraz ciężko było z uśmiechami, czy ogólnie wesołością. Gadzina, Darmar, elfy i te krasnoludy, które kręcą się wokół nich...
- Nie chce mi się spać, posiedzę z tobą - może usłyszy jeszcze coś ciekawego, albo krasnoludy same się ujawnią.
Charlotte dzielnie przebrnęła przez większość korytarzy, ale kiedy doszła do miejsca w którym wbili się w ścianę, tam, na samym początku, musiała z irytacją cmoknąć.
- Ktoś jest na korytarzu... - pewnie było to spowodowane znalezionym martwym ciałem maga. przysunęła się bliżej ściany, utworzyła nawet wąską szparę przez którą można było zerknąc na korytarz i zbladła. Tam, w ciemnościach rozświetlonych jedynie nikłym blaskiem pochodni stał Escanor z Rzeźnikiem i paroma żołnierzami. Nie wyglądali na zadowolonych.
Sen najlepszym lekarstwem, lecz fakt, że Iskra, Wygnaniec i zdrajczyni, prawdopodobna trucicielka Poszukiwacza została sam na sam z Radnym Bractwa nie był zbyt optymistyczny. Nie mniej jednak nie zamierzała zostać zabita za coś, czego nie zrobiła, tak więc bezczelnie siedziała obok Królika patrząc mu na ręce. Niech mu Lucien powie.
Królik zaś zachodził w głowę, gdzie do cholery podział się Marcus. A może... Może jego Iskra też zwabiła do chatki i otruła?
Jaruut podrapał się za uchem i wyciągnąwszy ze skóry przyczepioną pchłę, obejrzał ją, po czym zmiażdżył między paluchami, wycierając je o spodnie. Gdyby to był olbrzym, a nie watażka, pewnie pchełka skończyłaby między zębami wielkoluda, jako przekąska.
- Hodujemy. Od małego przyzwyczajane są do swej roli. Wystarczy dźwięk rogu, a przybędą - olbrzym poklepał róg przy pasie, czule gładząc palcami chropowatą powierzchnię. - Wasz karzełek mógłby dmuchać weń, jakby był między udami kobiety, ale bez odpowiedniego tonu to by dzieci z tego nie było. Pamiętam takiego głupca. Goblin chyba, mały kurwy syn. Kurewsko pięknie wyglądał między niedźwiedzimi kłami, a krzyczał tak, jakby mu jaja urywali, a tylko chrupały łapsko.
Wilk, mimo iż już nieco miał przytępione zmysły od czuwania i zmęczenia, zerwał się na równe nogi chwilę po tym, jak zrobił to wilk Niry. Chciał nawet dobyć broni, ale zamiast złapać za sztylet przytoczony u boku, minął się z nim ręką i złapał powietrze. Ale chęci i zapał był.
- Musimy... Jak najszybciej odnaleźć trasę - stwierdził, zupełnie jakby jedynie on dostąpił oświecenia w tej kwestii, po czym opadł z powrotem na zmarzniętą skałę. Ileż by dał za miękką kołdrę i ciepłą herbatę.
Przyjrzała mu się, jakby go widziała po raz pierwszy w życiu. W istocie, pierwszy raz była świadkiem jak klnie. Mimo dziwnego odrętwienia, jakie ogarniało jej ciało od momentu spotkania z magiem, sięgnęła jego ramienia, zaciskając na nim palce, jakby chcąc dodać mu otuchy, której jej samej potrzeba było w ogromnej ilości.
- Spokojnie... - mruknęła i spróbowała sobie przypomnieć plan więzienia. Dalej, czy mogła ich poprowadzić dalej...
- Nie sądzę, by dało nam to cokolwiek, bo ten korytarz zaraz wchodzi w inny, ten z kolei należy do kwater służby, która robi to, co Escanor jej każe. Gdybyśmy się tam pojawili, wzbudziłoby to podejrzenia. Służąca i wielki Winters - pokręciła głową, a w oczach alchemiczki odbił się niepokój. Między murami było chłodno i wilgotno. Nie było dostępu świeżego powietrza, chyba, że przez szparę. W dodatku, czuła jak odrętwienie przeradza się w paraliż. Niedługo nie będzie w stanie nic zrobić, póki trutka nie zejdzie z organizmu. Cholerny mag.
- Dbam o twoje życie - burknął Królik, wcale niezadowolony z tego, że Lucien się już obudził. Oderwał się od ściany, którą dotąd wdzięcznie podpierał plecami, po czym podał choremu gliniany kubek wypełniony świeżą, chłodną wodą. O wszystkim pomyślał.
- Jak pojawi się Marcus, to przetransportujemy cię do Czeluści. Będziesz mieć dobrą opiekę medyków, zamiast zdychać w jakiejś gnijącej dziurze... - odruchowo rozejrzał się, wymownym spojrzeniem obdarzył dach, przez który wdzierał się mech.
W oddali zaś można było usłyszeć miarowy rytm uderzeń w bębny. Gdzieś niedaleko ktoś zwoływał sabat, bo nie były to zwykłe uderzenia, a takie, które wręcz pulsowały w żyłach magią. Czułe półelfie ucho Królika wychwyciło również śmiechy i to wcale nie wesołe, a bardziej sarkastyczne, pełne ironii. Typowy śmiech czarownic.
Nie czuł tego, co Szept. Może dlatego, że w Irandal był raz, albo dwa i to za dzieciaka, tak więc niewiele pamiętał. Ale gdyby to z kolei on miał znów stanąć na gruzach Eilendyr... pewnie poczułby się jeszcze inaczej, a kto wie, czy tym razem, emocje nie znalazły by ujścia w łzach. Stracił prawie wszystko. prawie.
- Prowadź, bo znowu się zgubimy - ochoczo wręcz przekazał pałeczkę Szept, samemu nieco schodząc na drugi plan, aczkolwiek bacznie przyglądając się Darmarowi, jakby wietrzył zdradę i podstęp. Nigdy mu nie ufał. I to nie miało się zmienić.
Zwolniła uścisk, cofnęła dłoń i zabrała się do działa. Przynajmniej jako takiego, bo najpierw zniknęła szpara przez którą można było obserwować co dzieje się na korytarzu, chwilę jeszcze układała w głowie trasę jaką musiała by otworzyć, a dopiero potem ruszyła w zupełnej ciszy, nie chcąc marnować niepotrzebnie sił, których i tak było zbyt mało. W dodatku, martwił ją fakt, że wśró tak samo wyglądających ścian łatwo będzie o zgubienie drogi. Zwłaszcza, że nigdy w rzeczonej sali nie była.
- Jesteś pewien, że w sali nie ma teraz żadnych... Gości?
Biały miał zamiar wydać elfkę, w końcu, Rada oficjalnie uznała ją za zdrajczynię, poza tym, w lesie zaginął Pajęczarz, zaś w chatce pod opieką rzekomej elfki znalazł otrutego i rannego Poszukiwacza, którego Bractwo również zdążyło zacząć szukać, uprzedzając jego wiadomość.
- Gdybyś sobie radził, nie dałbyś się otruć i ranić zdrajczyni - stwierdził wsuwając dłonie w kieszenie spodni. On już miał swoje zdanie na temat tej sytuacji.
Wilk wdrapał się na wzgórze nieco później niż oni, a spowodowane to było tym, że ugrzązł w czymś, co przypominać mogło albo mamucią kupę bezzapachową, albo jakieś dziwne, niezamarzające błoto. Nie mniej jednak, był niemal po pas w brązowej mazi.
Zerknął na ruiny niegdyś prosperującego miasta i zastanowił się, czy tak teraz wygląda stolica.
- Ktoś tam jeszcze będzie prócz nas, orków i tych pokręconych krasnoludów?
Char spojrzała na niego przez ramię w politowaniem. Rób dobrą minę do złej gry, tak zawsze powtarzał jej Alastair i tak też zamierzała postępować.
- Dam radę, nie trzęś się tak nade mną, nie mam pięciu lat, a z alchemią nie mam do czynienia od wczoraj... - mruknęła przykładając ucho do ściany. Cisza. Więc chyba szli dobrze...
- Wybacz, że nie znam dokładnego składu trucizn Arwaków - burknął półelf. Wiele by dał, by je znać. Z takimi truciznami Bractwo byłoby nie do obejścia w każdej dziedzinie... Każdy musiałby się z nimi liczyć.
- A gdyby mnie napadli, to pewnie oceniłbym siły. A jak byłoby to zbyt dużo jak dla mnie, to bym uciekł. - wzruszył ramionami. W końcu, ci, z którymi jechał nie byli Cieniami, więc porzucenie ich było całkiem rozsądne.
- No to klops - skomentował jedynie pod nosem i ruszył w dół zbocza za Szept mając jednak na uwadze wszystko, co mogło by się przyczynić do tego, że miast zejść, to by się boleśnie sturlał na dół.
Irandal, miasto magii, wiedzy. Białe mury zalegające wśród traw, spowijający wszystko całun ciszy. Dziwnej i nienaturalnej. Wzdrygnął się zerkając po raz kolejny na ruiny. Będzie źle jeśli do dziwnych krasnoludów, złej pogody i gadziny dojdą jeszcze duchy umarłych. W końcu, duchy lubiły takie miejsca. A kiedy wyczują magów...
- Mi się nie podwija noga - ucięła sucho uznając dyskusję za bezcelową. Wytrzyma. Tak trzeba. Odpocznie w sali jeśli bogowie pozwolą, a jeśli nie... To znajdzie sposób, żeby chociaż jemu umożliwić wydostanie się z murów. Ciało mieszańca było wytrzymalsze, w końcu, miała w sobie domieszkę krwi Starszego Ludu.
Po dłuższej chwili marszu w ciszy dotarli w końcu do ścian korytarza, który to prowadził do sali.
- Już niedaleko... - szepnęła, chociaż bardziej do siebie i odrętwiałych mięśni, niż do Devrila. Upewniwszy się, że w sali nikogo nie ma, prócz zakrwawionego stołu pełnego ciekawych narzędzi, utworzyła w ścianie przejście i wypadła do pomieszczenia oświetlonego paroma pochodniami. Tu przynajmniej było cieplej.
Biały zerknął na Iskrę, a ta na niego. Nie było jednak w tej wymianie spojrzęń przyjaźni, jak niegdyś, a zaciętość. Elfka, dotąd siedząc pod ścianą naprzeciw łóżka, podniosła się i obejrzała przez ramię na widok za oknem. Oby tylko wiedźmy obeszły domek szerokim łukiem.
- Marcus potrafi sobie radzić - chciał wierzyć, że i tym razem jakimś cudownym sposobem uda mu się ujść z rąk Śmierci. Jednak jeśli nieopatrznie z Valnwerdu zboczył do Puszczy...
- Tak, czy inaczej, jesteś ranny. Bractwo cię szuka.
- Co masz na myśli? - obłocony Wilk odgonił wytrwałego, upartego górskiego komara wielkości dłoni i poirytowany się rozejrzał. Niczego jednak nie dostrzegł, a jak szybko o duchach pomyślał, tak szybko i o nich zapomniał.
- Chodzi o Darmara? - od początku uważał, że ten ich zostawi przy pierwszej lepszej okazji. W końcu był Wygnańcem. Czarnym magiem, niech go piekło pochłonie.
Nie protestowała, kiedy owijano ją płaszczem. Było jej piekielnie zimno, w dodatku, trudniej było skupić myśli. Dodatkowe okrycie się przyda, zwłaszcza, że mimo ciepła pochodni, ona wciąż marzła, a skóra bladła.
- Byłeś tu już? - spytała cicho kiedy już napatrzyła się na narzędzia i inne ustrojstwa, które miały ludzi doprowadzać na skraj śmierci.
- Nieuchwytny wydaje się być poirytowany twoją nieobecnością, stąd cały ten hałas - zerknął na Iskrę, ale wiedząc, że i tak jej stąd nie wyrzuci, kontynuował - Najwidoczniej miał dla ciebie przewidziane jakieś zadanie, ale wsiąkłeś i tyle cię widzieli. Znasz go. Poza tym, już wie, gdzie cię znaleźć - Iskra mimowolnie się wzdrygnęła. Gdyby Przywódca postanowił się zjawić tu osobiście po Luciena, albo żeby przekazać mu zadanie... Wtedy nic by jej już nie uratowało. Nic, ani nikt.
Świetnie. Jeszcze tego im tu brakowało. Mimowolnie pomyślał, co tym razem zmajstrowała Szept, że depczą jej po piętach Myśliwi. Zaraz jednak mądrzejsza część Wilka doszła do wniosku, że Myśliwi mogli tu przybyć bez względu na to, czy Nira by tu była, czy też nie. W końcu, to Irandal, choć zrujnowane. Miasto magii i wiedzy.
Wysunął się przed magiczkę, chcąc ją chronić za wszelką cenę. Ludzie może i mieli przewagę liczebną, ale on przeszedł szkolenie Cieni. Ba, raz nawet ich wykiwał. Z Myśliwymi rozprawi się szybciej. przynajmniej tak sądził.
Char skinęła głową, potarła policzek skrawkiem płaszcza i jeszcze raz omiotła spojrzeniem komnatkę.
- Też tu byłam... - dodała, co by Devril nie czuł się wypytywanym. Nic na siłę - Chociaż chyba bardziej jako ofiara - uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie. Rzeczywiście, wtedy chyba była ofiarą. Ofiarą, czy też trofeum Escanora. Byli tu, razem. Kazał jej patrzeć jak rozprawia się z tymi, którzy mu się sprzeciwili. To akurat był ktoś z ruchu. To pamiętała, wśród krwi i krzyków, a także strachu, czy ona czasem nie będzie następna.
Błądząc wzrokiem po komnacie zauważyła, że pod stołem znajduje się parę solidnych skrzyń. A na skrzyniach zaś widniał czarny znak. Uroboros. Znak Gildii.
Niewiele myśląc, zrzuciła płaszcz, którym dotąd się szczelnie owijała, dopadła pod stół i niczym dziki zwierz szarpie mięso ofiary, tak ona wytargała skrzynię spod stołu.
- Zaopatrzenie... - mruknęła wyłamując parę desek z wieka i zaglądając do środka - Metale - w środku skrzyni znajdował się ołów, żelazo, nawet złoto noszące na sobie znak Uroborosa. Największym zaś odkryciem były sztabki mithrilu. Char bez słowa podniosłą się, jakby zawartość skrzyni nagle zbiła ją z tropu. Bo i tak było. Na cholerę Escanorowi mithril? Ruda, którą uformowac mogą tylko krasnoludy, przynajmniej jedynie oni potrafią zrobić to tak, by zaraz się nie rozleciał... Spojrzała bezradnie na Devrila, jakby on wiedział w tej sprawie wszystko.
- Oczywiście, że mu powiedziałem - ofuknął go Biały. On zrobiłby to samo, a zamiast podziękować, albo chociaż siedzieć cicho, to się jeszcze rzuca...
- O nie mój panie, nigdzie nie jedziesz - odezwała się Iskra czarem wiążąc Cienia, co by z łóżka nie wylazł, tak na wszelki wypadek - Ledwo zamknęła ci się rana, ledwo zbita gorączka, a ty się chcesz na szlak pchać? Już całkiem rozum ci perfumy Solany przeżarły? - zirytowana westchnęła, po czym przeanalizowała sytuację - Niech przychodzi jak chce, zaszyję się w Valnwerdzie. Albo w Puszczy... - nie mniej jednak, szanse Luciena na realizację jego planu spadły do zerowych, jeśli nawet nie do minusowych.
Sacharissa skinęła głową, wszak ubrana w wykwintne szaty, czy nie, Szept była wyżej w hierarchii od niej. Zaś ona sama obiecywała chronić Władcy. Podobnież zresztą Moriar, którego tu niestety nie było.
- Elfy są, czy nie, ziemia jest nasza - mruknął Wilk, który nagle poczuł się źle, kiedy uwaga nie skupiła się na nim. Może wtedy miałby chwilę by przekazać Sacharissie rozkaz, by zabrała stąd Szept...
- Skoro nie mamy interesów - odezwała się Sacharissa - To może wy pójdziecie w swoją stronę, a my w swoją?
Char ścisnęła sztabkę w dłoni. Może powierzchniowców dopadł, ale czy oni potrafiliby... Charakterystyczny zapach wyrwał ją z zamyślenia. Tak pachniały tylko rzeczy z Głębi.Pochyliła się znów ku skrzyni, znów wepchała rękę do środka i tym razem wyjęła ciemną, niemalże czarną sztabę, która skrzyła się pod wpływem światła. Fachowe oko alchemika rozpoznało materiał.
- Khatovar. Ruda z Głębi... Musiał dotrzeć głębiej. Ale Dolne Królestwo teraz jest zapieczętowane, krasnoludy go nie opuszczają. Nie znam wzoru na morfowanie tej rudy, więc musi miec sprzymierzeńców w Dolnym Królestwie... Co oznacza dla nas kłopoty, bo i my mamy tam sprzymierzeńców. - myśli nie udało jej się skończyć, bo na korytarzu dało się słyszeć kroki. W panice jaka ją dopadła wrzuciłą obie sztabki do skrzyni i wepchała ją pod stół, po czym w paru susach dopadła do płaszcza Devrila, potem do ściany i rozsunęła materię.
Do sali prowadzono kolejnego więźnia. Na imię było mu Desmond.
- Mam - burknął półelf, ale nie powiedział więcej. Rzeczywiście, powinien poszukać Marcusa. Zbyt długo nie wracał... Nieuchwytny pojawi się tu, jeśli będzie uważał to za stosowne. On już nic tu nie wskóra. Pokręcił jeszcze głową, jakby i Luciena na marne właśnie spisywał, po czym się oddalił.
Poszukiwacz znów został sam. Przynajmniej jeśli chodzi o towarzystwo Cieni.
- A ty byś mnie zostawił na drodze na śmierć? - ofuknęła go Iskra zaczynając krążyć po pokoiku jak rozjuszony kot.
Wilk syknął, gdy magiczka zaproponowała ugodę, a Sacharissa ściągnęła brwi. Teraz miałą problem, który rozkaz stawiać nad inny? Ten pochodzący od Władcy, nakazujący chronić Szept, czy ten od magiczki, o zgoła odwrotnej treści? Pokręciła głową, a rycerz mógł to zrozumieć nie jako dezaprobatę dla tej dwójki, a niechęć do zawierania ugody. Podobnie zresztą mógł zrozumieć syknięcie elfa i jego niezbyt przychylny wzrok.
- Ludzie nie dotrzymują umów - burknął, wciąż zły na to, jak postąpiono z nim i Eilendyr, choć to on był tym, który ugodę złamał. Przypomniał sobie Seweryna. Miszę. I parę innych ludzi, którzy również umów nie dotrzymywali. Ci nie różnili się od nich niczym, a jak podejrzewał, chętnie wbiliby im nóż w plecy, by potem zabrać do zamku. To byłaby ich ostatnia podróż.
- Ale... - zaczęła protestować Charlotte, która była zbyt zajęta rozsuwaniem materii, gdy na salę wprowadzano alchemika. Nie zorientowała się - Chcę wiedzieć kogo przyprowadzili - mimo ciepła jego dłoni i dziwnego uczucia, jakie towarzyszyło jej przy tym dotyku, odsunęła się, co by spojrzeć choć przez chwilę. Niestety, nie było jej to dane, strażnicy bowiem byli nieco przewrażliwieni.
- Ej, słyszałeś to? - zagadnął jeden drugiego, choć pewnie się przesłyszeli. Nie mniej jednak to wystarczyło by zniechęcić Vetinari od dalszych prób zobaczenia kogo przycięgnęli do sali tortur. Bez większych protestów zaczęła tworzyć drogę powrotną, do w miarę ciepłych komnat i korytarzy, gdzie udawała służącą.
Iskra prychnęła - Dobrze wiem, kim jestem Cieniu. A jak masz mi to tak wypominać, to bierz Pokrzyk, albo Żagiew i bierz się do roboty - warknęła wyprowadzona z równowagi i przystanęła przy oknie spoglądając przezeń na chowające się między ponurymi konarami słońce.
Problem w Lucienie polegał na tym, że nie rozumiał nic z tego, co rozumiała ona. Nie cenił tego, co ceniła ona. I na odwrót, ona nie pojmowała jego przywiązania do nędznej organizacji i nie ceniła tego, co dawała mu, jak to określał "rodzina". Wolałaby, by miał jedną rodzinę. I to taką, która nie liczy dziesiątek osób specjalizujących się w cichym i bezproblemowym mordowaniu ludzi i nieludzi.
Wilk zaklął. Co ona sobie u cholery myśli? Postąpił parę kroków ku niej i zakonnikowi, ale powstrzymała go Sacharissa łapiąc za ramię i ściskając stanowczo.
Zostaw, usłyszał w myśli, a magiczka zerknęła ukradkiem na pozostałych dwóch. byli napięci, niby cięciwa łuku gotowego do wypuszczenia strzały. Jeden zły ruch i wyprawa do Irandal zakończy się krwawą jatką.
- Na bogów! - burknął Wilk, zirytowany do granic możliwości, lecz ze względu na bezpieczeństwo zarówno Szept jak i Sacharissy, nie ruszył się więcej.
- Jak chcesz - rzuciła Char przez ramię, skupiając się na robocie. Skierowanie się do przejścia dla służby wcale nie było takie proste, bo musieli aż dwa razy opuszczać mury przez przeklęte wyrwy w korytarzach, przez które do środka wdzierał się chłód, a Vetinari lazły po plecach dreszcze. Cholernie mało praktyczne te stroje. Ani nie zakrywają ciała, ani nie ocieplają, ani... Ani w sumie nic. Ot, takie szmaty, związane gdzieniegdzie szarfą, czy sznurkiem.
Nie mniej jednak, do wejścia dotarli cało i w miarę szybko, porównując do całej tej wycieczki.
- I co teraz? Nie lepiej, żebyś wrócił do... Do Seleny?
- Nigdzie nie pojedziesz póki żyję i mogę ci dać w papę - zarządziła Iskra za nic biorąc sobie chyba widmo śmierci - Jestem elfem. Ten las, jakby nie patrzeć, jest kolebką magii. Ukryje mnie i dzieci jeśli zajdzie taka potrzeba. Nawet jeśli będę musiała się pakować w teleporty, których nie znam i których nikt wcześniej nie oznaczył. A jeśli nie będę mieć wyjścia, to zaszyję się w Puszczy Obcych Drzew - pokazałaby jeszcze Lucienowi figę, gdyby nie fakt, że wzięła się za poprawianie skór, którymi był okryty.
Sacharissa podejrzliwie przyjrzała się Szept, a jej spojrzenie i podejrzliwość podzielił również i Wilk.
- teraz my musimy porozmawiać - i nim ktokolwiek się zorientował, złapał Szept za rękę i wyprowadził w miejsce, gdzie uprzednio rozmawiała z rycerzem - Coś ty im znowu naobiecywała? Bo nie uwierzę w coś typu, że przekonałaś go ładnie do współpracy i nawet nie musiałaś uciekać się do perswazji, czy przekupstwa...
Char zignorowała nową, kurtyzana, czy nie, nowa kochanka gubernatora, czy zupełnie inaczej, ona musiała uwinąć się z tym, o czym mówiła kucharka. Zebrała ze stołu naczynia, po czym zaniosła je do misy, gdzie w wodzie miały się spokojnie namoczyć. Szmaty, a potem jeszcze przy okazji wypolerować całkiem sporo sztućców. I dopiero kiedy usiadła na tyłku i zaczęła polerować je suchą szmatką, zerknęła ukradkiem na nową. Była... Była ładna. Typowa Wirginka, albo Quinghenka, nie była w stanie określić. Brak domieszki krwi, bynajmniej nie dało się nic dojrzeć tak na już. Kiedy jednak wzrok nieznajomej na sekundę spoczął na niej, miała wrażenie, że ta już wszystko o niej wie. Że widzi tatuaż na piersi, że zna jej imię. Zna przynależność... Odwróciła spojrzenie, wbijając je w sztućce i przy okazji marszcząc brwi. Nie podobała się jej ta tajemnicza kobieta. O nie.
- On jest magiem. Tak samo jak ja - burknęła Iskra odsuwając się i krzyżując ręce na piersi. Nie będzie jej tu Poszukiwacz pouczał. Już raz starła się z Nieuchwytnym. Co prawda, gdyby nie moc Gona z klątwy, to pewnie teraz podziwiałaby bogactwo minerałów pod górami Mgieł, no ale... Pokazała, że tak łatwo się nie da.
- Odpoczywaj, a nie się bez sensu kłócisz - poradziła mu jeszcze pani magnes, po czym odeszła do większej izdebki, do parującego kociołka i posłania pod ścianą.
- Nie będę wracał do żadnych, cholera, elfów. Nie bez ciebie - przekaz aż nadto jasny i cokolwiek sobie Szept myślała, cokolwiek im obiecała, zawsze będzie miała za sobą ogon w postaci pana władcy depczącego jej po piętach. Nigdy łatwo nie odpuszczał.
- Jakoś niespecjalnie mi się chce w to wierzyć, że tak po prostu przystał na współpracę z magami, których tak nie znosi. On i cały ten jego zakon...
- Będą kłopoty - dodała Sacharissa, zupełnie, jak gdyby żadne z nich tego nie wiedziało.
Char podniosła znów spojrzenie, tym razem otwarcie patrząc na nową.
- Keronijką, Wirginką, Quighenką... Co to ma za znaczenie - burknęła wzruszając ramionami. Kurtyzana, czy inny skunks, padać przed nią na kolana nie będzie. jej odpowiedź i tak nie miała jednak większego znaczenia. Nie teraz, kiedy uwaga obcej skupiła się na Devrilu.
- A czy ty pomyślałeś co ściągniesz na mnie i na dzieci lecąc do swojego zasranego Bractwa i wszystko im opowiadając?! - wybuchła w końcu Iskra. Pouczać ją będzie. trzeba było myśleć, zanim wydał ich wszystkich. W tym przecież i ją. Sam podpisał wyrok, jaki potem zapadł. A teraz jeszcze śmiał tu leżeć i prawić jej morały...
Tym ostatecznie zakończyła rozmowę. Nie będzie przecież za nią ganiał, jak ten pies, czy przyboczny. Swoje wiedział. I jej nie wierzył. Ani trochę.
- I co teraz? - spytała cicho Sacharissa stając przy boku elfa, patrząc na magiczkę rozmawiającą z zakonnikami.
- Zrobisz dokładnie to, czego nie powiedziała - magiczka uniosła jedną brew zerkając pytająco na władcę, a ten zaraz pośpieszył z odpowiedzią - Zadbasz o jej bezpieczeństwo, choćby było to wbrew niej. Ja sobie poradzę - to mówiąc, ruszył ku rycerzom, uznając temat za finalnie, definitywnie i ostatecznie skończony.
Char ukłuła się widelcem, kiedy Devril wypowiedział tak odważne słowa. Powinien się pilnować. jeszcze ktoś go zdemaskuje, albo wyśle na chłostę... Rzuciła mu karcące spojrzenie, potem zaraz zerknęła na Wirginkę.
- On nie chciał... - zaczęła, ale spojrzenie kobiety zaraz ją uciszyło. Szkoda tylko, że chwilowo - Kim w ogóle jesteś, że się tak panoszysz? - fuknęła w końcu.
Nie odpowiedziała. Po części, a nawet chyba w całości, miał rację. Ale nie chciała mu tego przyznać. Nie chciała po raz kolejny przyznawać się do błędu. Zdradziłą Bractwo, źle. Wybiera elfy, źle. Chowa się w lesie, jeszcze gorzej.
usiadła w milczeniu przy kotle i wpatrzyła się ponuro w jego zawartość.
Zirak. Demon. Sacharissa słyszała o wydarzeniach jakie miały miejsce w jaskini, a także za wieżami. Odruchowo rozejrzała się, jakby spodziewała się ataku natychmiast. Przydałby się im teraz biały mag. Taki zza białych wież... Ale o tym można było jedynie pomarzyć.
Wilk natomiast zaczął się zastanawiać nad blefem. Myśliwi nie byli związani z Bractwem. Wiedziałby o tym...
- Nie patrz tak na mnie, człowieku - mruknął mrużąc lekko oczy, jak to miewał w zwyczaju Dibbler, którego spotkał raz i wolałby tego nie powtarzać. Ale kiedy oczy mrużył zabójca, odechciewało się dalszych rozmów i dyskusji. Jemu do takiego poziomu jeszcze sporo brakowało. Poza tym, nie miał jego reputacji... Nie mnie jednak, nic nie szkodziło go udawać. Albo się za niego podać.
I Vetinari swego czasu poznała wirgiński, a to głównie ze względu na to jaką rolę odgrywała w Twierdzy przez te lata. Ściągnęła brwi, przerzucając teraz spojrzenie na Noirę. Escanor coś o niej mówił? Przecież nie mógł jej poznać... Co prawda kolor włosów był wciąz taki sam, ale reszta... Nie, nie mógł poznać w niej poszukiwanej Charlotte Vetinari. To musiało być coś innego.
Znów spojrzała na Tari, znów ściągnęła brwi. Nie podobała się jej ta kobieta. Stanowczo jej się nie podobała.
Iskrze daleko było do wybuchu. Wygnanie i wiszące nad nią widmo śmierci nieco elfkę zmieniło. Poza tym, nie była sama, tak, jak kiedyś. Wtedy, gdy jeszcze go nie znała... Kiedy robiła co chciała. Była Starszą Krwią, włóczyła się po kraju i kradła z pola marchewki i kukurydzę. Te czasy minęły, bezpowrotnie ustępując wydarzeniom obfitującym zarówno w radość, jak chociażby narodziny Natana, jak i w sytuacje, jakie napawały ją lękiem. Jak chociażby ta. Natan należał do Bractwa. Ale Robin... Robin była jeszcze za mała na cokolwiek, a fakt, że już raz w Czeluści była niemal wiązał ją z Cieniami nierozerwalnie. Może byliby tam bezpieczni. Ona zaś...
Podniosła spojrzenie na Luciena. Nie mówiło wiele, ot, spojrzenie jak spojrzenie. Czego szukał wtedy, w zaułku? Uciechy, pocieszenia dla ciała. Mimo tego, że wiedział, znał jej stosunek do tego. Pewnie odwiedził też Solanę.
Tej myśli towarzyszyło ukłucie w sercu. Zaraz też nasunął się wniosek. Skoro tak łatwo zaczął szukać zapomnienia w ramionach swojej byłej kochanki, zrobi to znów. Zapomni. Natan dorósł, zajmie się małą do spółki z nim. A ona... Ona zniknie, jak chciał. Choć może nie do końca o to mu chodziło.
Podniosła się i sięgnęła do drewnianego stojaka, na którym wisiał jej sfatygowany i popruty gdzieniegdzie płaszcz. Zarzuciła go na ramiona, zaraz też dołączyła do stroju niewielka skórzana torba, już wypełniona tym, co spakowane miałą na nagły wypadek. Podeszła do drzwi i jeszcze spojrzała przez ramię na Luciena. To było długie spojrzenie, choć słowo żadne nie padło. Elfka opuściła chatkę zostawiając go samego ze śpiącymi pociechami wśród mroków nocy, głuchych uderzeń w bębny sabatu.
Wilk, który zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że znowu może zostać ofiarą niefortunnego czaru, który zamieni go w ropuchę i tyle będzie z tego, że będzie łaził za Szept, jak jej zresztą obiecał. Kiedyś, tam, w tych ruinach.
Powlókł się za resztą do obozowiska, usiadł na trawie i zastanowił się. Medycy zawsze mieli przesrane. Żadnych usypiaczy, żadnej linii obrony. Chociaż... Po raz kolejny tego dnia wspomniał Cienie. Biały. Biały był medykiem, a w walce radził sobie równie dobrze co i Marcus, zresztą, działali w duecie. Gdyby tak więc użyć magii leczniczej przeciwko temu, który postanowi usilnie zadbać o jego bezpieczeństwo? A może zdołałby sparaliżować Szeptuchę po rozprawieniu się z gadem, a Sacharissa by ich stąd zabrała?
Spojrzał na obie panie, po czym uśmiechnął się nikle do siebie samego. Być może by to wyszło. Poczekać na odpowiedni moment, zrobić swoje i uciekać, nim ludzie się zorientują. Plan w teorii był całkiem dobry.
- Jak zamierzasz mu się dobrać do tyłka? - zagadnęła Szept Sacharissa.
Char odczekała chwilę aż Tari opuściła izbę, po czym rzuciła widelcem o stół. Sztuciec wdzięcznie wbił się w drewno i drgnął.
- Noira, skąd ta baba się tu wzięła? I jakim cudem gubernator zwrócił na mnie uwagę? - przypadkiem wygadała się, czy tez ujawniła, że i ona wirgińskim włada niezgorzej. Nie miało to teraz jednak takiego znaczenia, jak zainteresowanie Escanora. Kiedy on się kimś interesował... Nie był to dobry znak.
Kobieta odwróciła się od gara w którym coś mieszała i podparła się pod boki - Słuchy krążą, że miłościwy gubernator coś szykuje i wynajduje co lepsze sztuki ze służby... - Vetinari poczuła na plecy zimny, nieprzyjemny dreszcz. Co ten gad sobie zaplanował w tej swojej małej, ograniczonej główce?
- Wiesz coś więcej?
- Niet, ino tyle, co żem usłyszała od innych dziewuch, co to je już podobno wybrał i potwierdził. A, zapomniałam na śmierć. Wzywa się przełożony, pośpiesz się lepiej - świetnie. Nie dość, że zaliczyła dziwne spotkanie z jakąś Tari, która dziwnie patrzyła na jej... Moment, stop, patrzyła na Devrila.
Wstała rzucając szmatkę na stół i ruszyła szybkim krokiem ku górnym poziomom, gdzie jak było jej wiadomo, znajdowała się komnata przełożonego Wynna.
(ciąg dalszy)
Iskra zniknęła. Przepadła jak kamień rzucony w ciemną toń, choć nie zapomniano o niej równie szybko, jak o rzeczonym kamieniu. Była nieobecna, zarówno ciałem, jak i duchem. Natan, który do tej pory wiedział, jakimś cudem wiedział, czy matce coś się dzieje, czy nie, teraz czuł dziwną pustkę, zupełnie, jakby nie było jej w Keronii, czy nawet w Wirginii. Bał się, że rzeczywiście odeszła. W końcu, ile historia znała takich przypadków, że mieszane małżeństwa, czy pary rozpadały się pod wpływem wielu czynników. Ile to razy było tak, że elfia pani porzucała dotychczasową rodzinę, by szukać szczęścia pod koronami starych drzew za białymi wieżami, czy nawet w jakimś elfim mieście. Natan bał się tego, że Iskra o nich zapomniała i odeszła.
W pierwszych tygodniach niewiele miał czasu na myślenie. Został sam z małą siostrą i niezdolnym do wstania z łóżka ojcem. Mimo to, znajdował czas, by codzień wieczór wyjść i przeczesać okolice lasu, jakby spodziewał się, że ją znajdzie w którymś z krzaków jerzyn. Nic z tego.
Kiedy minął pierwszy miesiąc, zaczął myśleć, że rzeczywiście spełniłą swą groźbę i zaszyła się w Puszczy. Nie było jednak żadnego z umówionych wcześniej znaków. Żadnego dymu. Nic, co świadczyłoby o tym, że żyje, ma się dobrze i ma zamiar wrócić. Wiele razy rozpamiętywał ostatni raz, kiedy ją widział. Podsłuchiwał, jak każde dziecko swoich rodziców. Siedział z uchem przyłożonym do drewnianych drzwiczek swojej niewielkiej klitki i słuchał. Chwilę potem zaczął też podglądać. Widział, jak siedzi przy tym kotle z ponura miną. A chwilę potem, jak wychodzi.
Po połowie roku, przestał mieć nadzieję. Nastąpił kryzys wiary w to, że matka ich znajdzie. Przebywał już wtedy w Czeluści, wraz z Robin. W chatce w Valnwerdzie nie mogli zostać, nie bez ochrony maga, a on nie był jeszcze tak dobry w tym jak Iskra. Rzucił się w wir zajęć, by nie myśleć, zapomnieć, tak jak ona zapomniała o nich. Był Cieniem, dostawał zlecenia, wypełniał je sumiennie, jak na syna Poszukiwacza przystało. Robił to, co mu kazano, wkładając w to całe swe serce i umysł.
Niektórzy mówili, że wykapany z niego ojciec. Wróżyli mu niebywałą karierę.
Inni z kolei widzieli w nim kawałek zdrajcy i ostrzyli już sztylety na moment, kiedy pójdzie w ślady matki.
Po upływie roku czasu, kiedy to w całym kraju znów głośno było o czarownicach i sabacie, kolejnym z rzędu, znów zaczynał czuć to, co niegdyś czuł cały czas. Obecność. Nienamacalną, niematerialną, ale jednak była to jakaś obecność. To samo poczuć mógł Lucien, jako właściciel gwiazdy. Czy nosił ją wciąz na szyi, czy zamknął na dnie kufra, nie miało to znaczenia. W nocy mogło go obudzić dziwne uczucie bycia obserwowanym, jednak po przebudzeniu odkryć mógł, że jest sam, o ile sam też spał w łóżku.
Niedługo zaś potem, bo ledwie miesiąc później na trasie Lucien miał wymuszony postój. Droga była zawalona konarami po wichurze jaka nawiedziła te okolice Keronii ostatniej nocy. Byłaby to spokojna wyprawa, jak na Cienia. Gdyby nie ten rekrut, który non stop sie w coś ładował. Tym razem znów zniknął, a czas płynął, Nieuchwytny się niecierpliwił.
Zoran. Wtedy też chciała próbować i jak to się skończyło? Nie uratowali wampira, a jeszcze sami prawie by zginęli. Co prawda, wtedy był świadkiem topnienia wielkiego lodowca jakim był Lucien, ale to była inna sprawa. Szept zdecydowanie nie można było pozwalać na cokolwiek. A już na pewno nie na "próbowanie".
- Nie wiem nic o tym, co za słowo ci dała, więc nie myśl, że będę siedział i patrzył, jeśli uznam, że coś jej zagraża - w istocie, zamierzał ich udusić gołymi rękoma, skoro magia nie działała.
Charlotte miała dar do obracania darów losu przeciw sobie. Tak jak teraz, miała dośc bezpieczną pozycję wśród służby, ale musiała się włóczyć po lochach. Miała dobre relacje z kucharką, musiała nie pilnować niewyparzonego jęzora.
Co los zgotował jej tym razem?
Nie musiała pukać, przełożony już na nią czekał. W komnatce wypełnionym zapachem ziół i papieru siedział on, odziany jedynie w jakąś starą szatę z czerwoną szarfą określającą jego status.
- Gubernator powierza ci zadanie - powiedział zaraz na wstępie, bez żadnych ogródek - Będziesz dziś w nocy uczestniczyć w prywatnym przyjęciu, jako jedna ze służek. W łaźni, tam na dolnych poziomach jest dla was ciepła woda i ubiory, które macie przywdziać. Zejdę tam potem, by wszystkiego dopilnować. A teraz idź się umyć, bo cuchniesz - Charlotte ściągnęła brwi. Chciała mu nawet odpyskować, ale powstrzymała się. Prywatne przyjęcie Escanora... To może być ciekawe. Nawet chciała poinformować o tym Devrila, ale nie było kiedy. Szorowanie ciała i rozczesywanie długich włosów, wraz z ubiorem zajęło jej zbyt dużo czasu. Do tego czasu zdązył pojawić się już przełożony. Słońce zaś schowało się za horyzontem, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy.
Rekrut wrócił. Wrócił zdyszany, z ranami i ubabrany krwią. Nie był ledwo żywy, ale dośc mocno poturbowany.
- W lesie... - wydyszał krztusząc się śliną i krwią - W lesie. Starsza Krew, tam - wskazał niezbyt precyzyjnie ręką, a potem osunął się na glebę. Zaś na linii drzew rzeczywiście pojawiła się postać. Lucien znał ta postać tak dobrze, jak ona znała jego samego.
Choć Iskra nie przewidziała tego, że Lucien potrafiłby się tak zmienić.
Skrzyżowała ręce, wiatr lekko dmuchnął w długie, ciemne loki. Czas upływał.
Prześlij komentarz