– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 2601 – 2800 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Tak jak pozostali rycerze stanęli przy Rolandzie, tak Sacharissa błyskawicznie wręcz na powrót znalazła się przy boku Wilka. Białe kosmyki rozwiał wiatr, zas pomiędzy masywami górskimi potoczył się ryk bestii. Gadziny, jaka ich jedcznoeśnie śledziła i tropiła, a jednocześnie przed nimi umykała, jakby sama niepewne tego, co powinna zrobić.
- Nie zaatakuję, jeśli nie zrobicie czegś wybitnie idiotycznego, jak na ludzi przystało - odparował prostując plecy i unosząc nieco głowę. Moga się bronić, prosze bardzo, to nawet i lepiej. Nie da im skrzywdzić ani Szept, ani Sacharissy. Nikt nie będzie nikomu nic winien i cokolwiek obiecała im Szept, jakkolwiek nie byłoby to szalone, on ją z tego wyciągnie - Poza tym, zgodze się na wszystko. Co, mam schować ręce w kieszenie? - rzucił lekko, jakby przekomarzał się z jakimś znajomkiem spotkanym pod stolicą. Mógł wydawać się niepoważny, lekkomyślny. Nie mniej jednak, Wilk oddałby wiele za bliskich, a wszystko za tych, których wciąz mógł chronić. Za tych, którzy wciąz mu pozostali.
Jakiekolwiek miała oczekiwania względem tego wieczoru, nie spodziewała się po Escanorze takich rzeczy. Znała go chyba lepiej niż inni, w końcu, od lat była jego kochanką, widziała jego napady gniewu, widywała i chwile, kiedy wydawał się jej całkiem łagodny, kiedy wpatrywał się w okno, niecierpliwie pocierając nieogoloną brodę. Wtedy wydawał się jej nawet człowiekiem. Teraz zaś, będąc prowadzoną korytarzami ocieplanymi magią, zastanawiała się, jakie nowe szaleństwo zechciał zrealizować. Odpowiedź nadeszła dośc szybko.
Wprowadzono je do sporej komnaty, na której środku znajdowałą się płytka, żlobiona w podłodze sadzawka. Tam posłano dwie z dziewczyn, by się, co tu dużo mówić, podotykały, co by męskie towarzystwo wprawić w dopowiedni nastrój. Niewielu było gości, z tego co zauważyła. Sama śmietanka, elita, najbliźsi Escanorowi i ci, których jak wiedziała, wolał mieć na oku. Devrila nigdzie nie widziała.
Ją samą i dwie inne dziewczyny zagoniono do niewielkiej izdebki przylegającej do komnaty, gdzie piętrzyły się stosy naszykowanego jedzenia i srebrne tace, na których miały to roznosić. Charlotte zaczęła gorączkowo myśleć. Mężczyźni. Służki, komnata... Czy Escanor aby nie urządzał czegoś w rodzaju wieczoru kawalerskiego? Tylko gdzie był Devril, rzeczony kawaler?
- Pośpieszcie się - usłyszała za sobą podenerwowany głos Ady, służki, która chyba myślała, że to forma awansu. Char zaś wiedziała co będzie. Były ładne. Ciała miały młode, gibkie. Wino, jedzenie, ciepło i miłe widoki... A dziewczyn było tyle, by dla każdego starczyło. Dreszcz przebiegł jej po ramionach, aż się wzdrygnęła. Wspomnienie pustyni i łowców niewolników. Wszystko wskazywało na to, że i tu skończy podobnie. Odruchowo poprawiła kawałek tkaniny, jaki przesłaniał jej biust, by zakrył i tatuaż. Cholera, że też znamie musiała mieć w tak głupim miejscu. Przerzuciła włosy przez ramię, co by zmniejszyć ryzyko, że ktoś zauważy Flamela i ją rozpozna. Poza tym, który kretyn wpadł na to, by ubierać je praktycznie w nic? Miały naśladować służki w wirgińskiej stolicy? Spojrzała po sobie. Bose stopy, na jednej parę bransolet, w talii jakiś kawałek zwiewnego materiału, który zbyt wiele nie krył, a żeby się trzymał przewiązali ją jakąś srebrną tasiemką. Do tego kolejne pasy materiału na biuście. No i maska, choć nie każda z nich ją miała. Ona dostała dodatkowe bransolety na ręce, więc maski nie miała. I teraz wyjątkowo tego żałowała.
Nie było jednak nad czym się użalać. Wzięła tacę w dłonie i wyszła znó do komnaty, mając nadzieję, że dowie się czegoś ciekawego, co wynagrodzi póxniejsze, zapewne przykre wydarzenia.
Iskra nie wiedziała jak bardzo Cienia ubodło to zniknięcie, ale... W gruncie rzeczy, zrobiła co chciał. Znikneła. Nie dała się zabić. A teraz on sam, ten, który nie chciał wykonywac rozkazu, otwarcie mówił jej, że zabije ją przy następnym spotkaniu?
Ściągnęła brwi i zacisnęła wargi hamując cisnące się na nie słowa. Buc. Pacan. I to wcale nie ona go zaatakowała...
Pod kopytami Cienistego wylądował sztylet. Sztylet rekruta. Zaś sama elfka przemówiła, zimnym, jakby obcym tonem, zupełnie niepodobnym do tego, jaki zwykł słyszeć z jej ust.
- Nie ja zaatakowałam. Świeżak myślał, że da mi radę, chciał zabłysnąć. Nie wierszysz, przeczytaj mu myśli, kiedyś byłeś w tym dobry - żadne więcej słowo nie padło, zaś tyle pytań ile chciała mu zadać, to, co chciała zrobić, kiedy wciąż miałą nadzieję, że niewiele się zmieniło od jej zniknięcia... Wszystko to nagle zniknęło. Jakby wyparowało z niej wszystko to, czym kiedyś go obdarzyła. Najpierw zaufaniem, później zaś miłością. Jeszcze jedno spojrzenie, powiedziała sobie. I było. Jedno. Podczas którego zauważyła, że na twarzy wymalowany miał gniew, zaś w oczach, które niegdyś patrzyły na nią z uczuciem, teraz była jedynie pustka i zimno, jakiego dotąd nie znała.
Zgodnie zaś z tym, co sobie obiecała, odwróciła się i odeszła, nie chcąc narażać życia. Jeszcze nie teraz.
Gadzina pojawiła się za szybko, jak na gust Wilka. Mogłaby jeszcze trochę poczekać. Przynajmniej miałby czas... Na cokolwiek. Tak jedynie musiał bezradnie patrzeć na to, jak Szept irytuje gada, jak ryzykuje własnym życiem dla jakichś ludzi. A potem ciało uwolniło się od chwilowego paraliżu sposodowanym strachem. O nią.
Pochylił się i złapał jeden z cięższych kamieni, po czym cisnął w gadzinę. Trafił w pysk, wybijając jednego z wielkich zębów. Potwór zaryczał wściekle, po czym rzucił się w kierunku Wilka, z kolei w tym momencie trafił go pocisk Sacharissy. Również kamień. I to wcale nie taki mały. Bestia jednak nie dała się trzeci raz nabrać na to samo, a Wilk musiał pokazać jak szybko potrafi uciekać elf.
- Zrób coś! - jęknął wyskakując w górę, na jedno z gołych drzew, tylko po to, by zaraz stamtąd zlecieć.
- Niby co?! - odkrzyknęła Sacharissa, która czuła się piekielnie bezradna i prócz dalszego ciskania kamieni nie wiedziałą co robić.
Podaj to, zanieś tamto, unikaj tego, bo maca po pośladkach. Charlotte miała pełne ręce roboty. Trzeba było pilnować służek, trzeba było pilnować zadowolenia gości, choć jawna orgia dziejąca się na sadzawce skutecznie odwracała ich uwagę od chociażby zbitego kielicha.
- Ambasador Quingheny lubi duże cycki - stwierdziłą Anglea, jedna ze służek wchodząc do małej kuchni. Oparła się zirytowana o blat a Char posłała jej pytające spojrzenie.
- Już do macanek dochodzi, kiedy ja nie chcę...
- To mu to powiedz - mruknęła pakując do ust winogron i wychodząc znów na salę. Bogowie świadkami, grała twardą, bo tak ją nauczono. Umiała grać, tak poza tym, więc hardy wyraz twarzy i pewnośc siebie emanująca z jej osoby nie były niczym trudnym. Zaś w głębi była kompletnie przerażona. Jeśli jakiś się do niej dobierze nim zdąży umknąć, czy wymówić się kobieca przypadłością... Jeśli któryś z nich zażyczy sobie, by chodziła bez odzienia... To będzie koniec. Odkryją jej tożsamość, a wtedy tylko tortury i śmierć w mękach.
Był tez jeden plus. W końcu pojawił się Devril. Jakaś przyjazna twarz. Zakręciła się przy nim, niby na jego wyraźne życzenie. Zmrużyła oczy.
- Mamy kłopoty. Poważne. Tatuażu nie ukryję - burknęła cicho, bawiąc się kosmykiem jego włosów, jak to podpatrzyła u innej służącej - A jak zobaczą tatuaż... Flamel jest zbyt charakterystyczny. Nie da się go przerobić. Cholerny Nicolas i jego znamiona - zirytowana prychnęła, po czym odsunęła się, widząc, że kto inny ją wzywa. Ambasador. ten co lubi... Wzdrygnęła się. Byleby trzymał łapy przy sobie.
Iskra po wątpliwym spotkaniu z Cieniem i rekrutem długo nie widziała co ze sobą zrobić. Wróciła dla niego. Po to w dalszym ciągu żyła. Myślała, że Bractwo da spokój, że przesatną jej szukać, zaś widząc gniew na jego twarzy, chłodne podejście...
Jeśli nasze drogi skrzyżują się choć raz, zabiję cię., jakże prosto to oświadczył. I nie blefował, znała go za dobrze. Mówił poważnie. Co takiego się z nim stało, skoro gdy go opuszczała, szukał wymówek, by tylko to odwlec? Nie chciał jej zranić, a co dopiero zabić. Podobno ją kochał. Teraz...
Wygnaniec, zdrajczyni. Nie było gdzie się podziać. Zaś jedyna osoba, którą jako tako znała i która również była zdrajcą należała do bandy Nefryt. Kruk. Marcus. Nigdyś przyjaciel Luciena, niemalże brat... Parsknęła ponuro. Ironia losu.
Nietrudno było znaleźc obóz. Nie z jej zdolnościami. Nie chciała jednak płoszyć Kruka, w końcu, nie w jej interesie było pozbawić go życia. Pojawiła się na skraju lasu, w biały dzień. Wartownicy zauważyli ją od razu, choć na razie ją tylko obserwowali. W końcu, pamiętali, że kiedyś pomogła im, kiedy bandę ścigali Wirgińczycy. Uniosła obie dłonie w górę, otwarcie pokazując, że nie ma złych zamiarów i zbliżyła się. Żadnej reakcji. Dopiero kiedy znalazła się w zasięgu głosu wartowników, jeden z nich krzyknął:
- Czego tu?!
- Chcę rozmawiać.
- Z kim to?
- Z nim. Z Marcusem - i tu posłała Krukowi twarde spojrzenie. Byłoby miło, gdyby pozbył się tego typka, bo to co miała mu do powiedzenia nie nadawało się dla uszu osób trzecich.
Bestia zmieniła swój cel, co nie spodobało się Wilkowi ani trochę. Widział, jak rycerz pada, choć jak na jego rozum, mogliby go użyć jako żywej przynęty, taka trochę konserwa by była z niego, ale przynajmniej gadzina by się zajęła wydłubywaniem mięsa spod zbroi.
Miał okazję. I pamiętał nawet jak tłumaczyła się Szept, wtedy, gdy dopadł ich na szlaku i ledwo uszła z życiem. Podbrzusze. Oczy. Oczy... Dobył sztyletu i zaczął biec w stronę bestii. W międzyczasie rozciął sobie jeszcze dłoń, zwracając uwagę na siebie. Wielki łeb odwrócił się, język wysunął. Teraz była szansa...
- Szept, wal! - ryknął, a potem oberwał potężnym ogonem i poleciał na skałę. Coś chrupnęło, coś trzasnęło, a elf padł na ziemię jak szmaciana lalka.
- Ty idioto! - krzyknęła Sacharissa najwyraźniej nie widząc sensu w tym ruchu. Wilk jednak go widział. Uwaga skupiona była na nim, Szept zaś byłą na tyle blisko, by wydłubac gadowi oczy. Nie przewidział tyko tego, że bestia znów uderzy ogonem.
- Zdaje się, że jeszcze nie skończyliśmy tutaj… - przez sekundę miałą ochotę trzepnąć go w łeb. Przecież jeśli nie wykona polecenia... Potem, wraz z jego dotykiem, ciało uległo rozluźnieniu. Przecież był tu na życzenie gubernatora. Wciąz miał status arystokraty, był więc niemalże na równi z ambasadorem. Nic się nie stanie, chyba, że tamten jest już na tyle pijany...
Dotyk jego ust, jego dłoni, kompletnie rozproszył dalsze myśli Char. Czuła się tak, jakby przyszła tu pijana, a ten jeszcze dalej poił ją alkoholem. Ciało drżało, odmawiając posłuszeństwa. Myśl nastrajała wzrok, dzięki temu chyba tylko była w stanie wychwycić jak jeden z posłów opuszczał komnatę z dwoma służkami. Więc była szansa na wydostanie się stąd z dobrą wymówką.
- Dev... Devril, mamy szansę stąd wyjść... - wyszeptała arystokracie do ucha, kiedy ten zajęty był jej szyją. Chociaż w sumie... Będąc tu z nim mogłaby i zostać, byleby jej nie puszczał. Nie oddalał się nigdzie, poza zasięg rąk. Mimo głęboko zakotwiczonego strachu pomyślała o łóżkach arystokracji, wyścielonych skórami niedźwiedzi i wilków, o cieple komnat i przyjemnym zapachu dymu z kominka.
Iskra postąpiła za Krukiem układając sobie już w głowie gorącą przemowę na tego, że w gruncie rzeczy, są teraz bardzo podobni. Kiedy jednak ten stanął w środku lasu, słowa wyparowały. Zostało tylko rozczarowanie i nienazwany smutek.
- Jestem zdrajczynią - wyrzuciła z siebie bez ogródek, z miną jakby dopiero to do niej dotarło. Osunęła się na leśną ściółkę, płosząc jakiegoś żuka - Ja... Jeśli moja droga skrzyżuje się z jego ścieżką, zabije mnie. Tak powiedział. Nie blefował... - wypowiedź elfki zaczynałą być chaotyczna, bez łądu i składu. Skakała od jednego wydarzenia do drugiego, aż w końcu wzięła się w garść.
- Usiądź. To jest długa opowieść, a ja musze komuś o tym powiedzieć. Komuś... Komukolwiek... - jeden wdech i zaczęła się rozmowa. Począwszy od tego, jak dostałą zaproszenie na zamek, na bankiet... Poprzez to, że Lucien uparł się, by iść z nią. Tamtejsze wydarzenia. Puszcza Obcych Drzew. Potem zaś atak na Eilendyr, uznanie jej za zdrajcę i wyrok jaki zapadł. Opowiedziała także o tym, że Lucien nie chciał jej zabijać. Wręcz przeciwnie, zwlekał i szukał wymówki.
- Chciał, żebym się ukryła... Więc tak zrobiłam. Wyszłam, zaraz po tej awanturze. Wróciłam dopiero teraz... To było ponad rok czasu temu. Teraz spotkałam go z rekrutem na szlaku. Świeżak się na mnie rzucił, chyba chciał zabłysnąć... A on... On... - urwała czując, jak po policzkach spływają ciepłe łzy. Pokręciła głową - Nie wiem co mu znowu strzeliło do głowy i nie wiem co zrobić. Jestem elfim Wygnańcem, moje dzieci są w Czeluści, jeszcze i je zabiją uznając za zdrajców. Bractwo mnie ściga, moja chatka na granicach Valnwerdu leży w gruzach. Nie mam już nic - Zhao wybuchnęła płaczem, całkiem tracąc nad sobą kontrolę. Czym sobie zasłużyła na taki los? Co takiego uczyniła bogom, że się od niej odwrócili, skazując na potępienie?
Sacharissa krzyknęła wznosząc tarczę nad sobą i Wilkiem. Kto wie, co się z gadziną stanie, kiedy magiczka ją ubije. Elfka dopadła do władcy i zaczęła go cucić. Uderzenie w policzek, jedno, drugie, nie podziałało. Zagryzła wargę. Jeśli coś mu się stało, Szept ją zabije. Jeśli zaś Myśliwi teraz wykorzystają okazję i zrobią coś Nirze, a on jednak żyje... Wtedy on zabije ją. Była więc w kropce.
- Szept? - spytała nieco ochrypniętym głosem, kiedy w dolinie zaległa cisza, a ona niemrawo zamrugała, próbując się pozbyć chwilowego efektu oślepienia.
Posłusznie poszła za nim, choć nie miała pojęcia dokąd się skierują. Skoro gubernator siedzi tam, mogliby znów wybrać się do lochów. Równie dobrze mogliby się zaszyć w jakiejś komnacie i... Char potrząsnęła głową pozbywając się głupich myśli. To, że opuścili tajemnicze podziemie nie gwarantowało wcale bezpieczeństwa. Najlepszym tego dowodem, było minięcie na schodach Rzeźnika, który najwyraxniej również podążał na przyjęcie. Char spuściła zawczasu wzrok, nie chcąc ryzykować. W końcu, wiedziała, że ten sługa był dośc przewrażliwiony na punkcie szpiegów. I bardzo skrupulatny w przesłuchaniach. Ile to legend krążyło o tym, że zamęczył na śmierć bogu ducha winnych służących.
Kiedy jednak wydostali się bezpiecznie na główne korytarze, odważyła się podnieść wzrok, a nawet spytać.
- Dokąd teraz?
Iskra nie oczekiwała pocieszenia. Uważała, że na takowe nie zasługuje. Chciała jedynie wyrzucić z siebie wszystko to, co tłumiła w sobie przez tak długi czas. Kruk był do tego idealną i jedyną osobą. Nawet jeśli małomówny, jeśli zamknięty w sobie, zupełnie jak on...
Chwila w której elfka pozwoliła sobie na płacz nie trwała długo. W milczeniu otarła twarz rękawem i spojrzała twardo na Marcusa.
- I co ja mam teraz zrobić? Iść tam? Dać się zabić? Przecież... Tak być powinno. Zdrajców się karze - najwyraźniej i do elfki dotarły jakieś szczątkowe nauki Cieni - Na pewno kiedyś znowu się spotkamy. Mam radośnie czekać na ostateczność, tak jak ty? - wciąz pamiętała jak wylądowali w obozie Nefryt ścigani przez Wirgińczyków. Jak wtedy zachowywał się Lucien.
Sacharissa poczuła się tak, jakby ktoś ją zdzielił w twarz.
- Dokąd ją zabieracie? - oderwała się od Wilka, dogoniła ludzi, ale nie otrzymałą żadnej odpowiedzi. Nie mogło tak być. Musi coś... Ale magia nie zadziała. Obejrzała się na Wilka, licząc, że ten jednak się wybudzi. Posłała ku niemu impuls magii, niewiele więcej mogąc zrobić, chyba, że...
- Stać, kurwa! - Sacharissa, rzekoma kochanka Władcy, rzuciła się z gołymi rękami na jednego z rycerzy chcąc ratować Szept przed okrutnym losem.
Char rozejrzała się po komnacie. Teraz, w nocy wydawała się jakby inna. Po ścianach błąkały się cienie, biała skóra majaczyła jej w oczach, ciężkie zasłony zasunięto, a cała komnata sprawiałą wrażenie bardziej nieprzystępnej, ciemnej. Uwolniła się od niego idąc jak ćma do światła. Do kominka. Do ciepła. Tam też przysiadła na podłodze i zaczęła się siłować z zapięciem cięzkich bransolet na nadgarstkach.
- Pomóż mi z tym cholerstwem - poprosiła cicho, odrywając wzrok od żelastwa. Ogień oświetlił część jej twarzy, ożywił spojrzenie, a cieniem przesłonił to, co znajdowało się poza jego zasięgiem.
Zastanawiała się dłuższy czas nad słowami Kruka. Czekać, bądź wyjść naprzeciw. A kiedyś... Fenrisi. Ta rzeczywistośc o której mówił i ta radość, kiedy się okazało, że jednak było to nieprawdą. Gdzie to wszystko się podziało? O tym jednak Krukowi już nie wspomniała. Będzie musiała jeszcze raz wszystko przemyśleć. Dokładnie.
- Mogę się zatrzymać w obozie na noc? Przed świtem już mnie tam nie będzie - potrzebowała odpoczynku. Chwili spokojnego snu, bez koszmarów. I ciepłego posiłku, o który tak domagał się pusty od dnia żołądek.
Wracać? Szlag. Wilk ją za to zabije... Jeden z Zakonników skutecznie odrzucił ją w tył, niemal się przewróciła. Nie mogła użyć przeciw nim magii... Była... Bezradna. Było to obce uczucie. Obce dla niej. Wielka mistrzyni nie czuła się tak nigdy. Aż do teraz.
Obejrzała się na Wilka. Wymagał pomocy medyków. Ona nią nie była... Znów spojrzała za oddalającymi się Myśliwymi.
- Ktoś po nią przyjdzie! - ryknęła za ludźmi - I żadna ruda, ani żaden zamek wam NIE POMOGĄ! - zignorowali ją jednak. Dysząc ze złości wróciła do władcy i wspomagając się magią, uniosła jego ciało. Teraz tylko wrócić do obozu...
Kominek przyjemnie grzał, Devril uwolnił już jedną jej rękę od ciężkich bransolet. Instynkt był silniejszy, nim zdążyła nad sobą zapanować, Devril mógł poczuć jak alchemiczka przeczesuje jego włosy palcami, jak uwalnia dłoń z jego rąk, mimo wciąz obecnej na niej bransolety, także i nią głaszcząc go, zsuwając dłoń na ciepły kark, na umięśnione ramię...
- Dzięki - mruknęła cicho podnosząc się z ziemi i otrzepując tyłek. Wydawało się jej... Przez jedną, krótką chwilę, że on ich obserwuje. Że czuwa. Ale szybkie rozglądnięcie się rozwiało te nadzieje. Mimochodem, myślami wróciła do postaci Luciena. Co teraz robił? Czy zajął się dziećmi, czy uważał, że nie są jego i omijał szerokim łukiem? Solana...
Przymknęła oczy uspokajając się. Nie pora o tym myśleć. Teraz powinna zadbać o siebie. I znaleźć sposób by wyciągnąć z Czeluści chociażby Robin.
Sacharissa jednak nie miała szczęścia w powrocie do obozu. Nim zeszła z nieprzytomnym wciąz z Wilkiem z gór zaczęła natykać się na Cienie. Co znaczyło, że gdzieś niedaleko musze mieć baze wypadowa.
Starała się ich unikać za wszelką cenę, było to jednak niemożliwe.
Nie spodziewała się jednak tego, że miast śmierci spotka na drodze przyjaciela. Bo ściezki jej skrzyżowały się ze ścieżką Natana, którego to wysłano gdzieś na misję. Nie chciał długo rozmawiać, choć pozostawił po sobie amulet jakowyś, magią nasycony. Potem pokazał skrót. Ale nie chciał ani pomóc jej tachać władcę, ani tez zajrzeć do obozu. Był... Inny. Jakiś obcy.
Tak jak ten Cień był przyjazny, tak napstępny nie. Nieprzyjazny i szalony, bo na drodze Sacharissy stanął GSP, którego akurat dobrze znała. A przed poderżnięciem gardła uratował ją jedynie czar teleportacyjny.
- Uważam - mruknęła w odpowiedzi cofając dłonie. Spojrzała na własne dłonie, jakby dziwiąc się temu, co przed chwilą zrobiła. Potem zdołała rozbroić do końca drugą bransoletę, odrzucić ją na bok, na jeden z miękkich foteli. Przelotnie znów spojrzała na jego twarz, w oczy. Szmer oddechu, pobudzone zmysły, ciepło kominka i tańczące płomienie rzucające nikłe światło na jej sylwetkę, jak i jego. Trudno było trzymać myśli na wodzy, jak i ręce. Bogowie, gdyby nie był jej tak ważny, to już dawno by się na niego rzuciła.
- Mów dalej. Brzmi ciekawie - bąknęła znad swojej miski zupy z wątpliwej jakości warzyw. Zagryzła czerstwym chlebem i spojrzała na Kruka.
- Byliśmy... Byliśmy... - Sacharissa nie mogła złapać oddechu. Usiadła więc na pniaku i zgięła się wpół usiłując unormować oddech.
- Byliśmy... W górach... Irandal... - oddech zaczął wracać do normy, a elfka zaczynała mówić szybciej - Na drodze do Irandal spotkaliśmy gada. Jakiś potwór, na posyłki Ziraka. Udało nam się go ominąć, ale w ruinach czekali na nas Myśliwi... Szept zawarła z nimi idiotyczny układ, o którym nam nie powiedziała. Za pomoc w pokonaniu gada oddała się dobrowolnie w ich ręce. Zabrali ją. Zabrali, a ja nic nie mogłam zrobić... - tu magiczka zalała się łzami. W dodatku, Wilk dalej pozostawał nieprzytomny.
- Zabrali ją do Duor! - krzyknęła, jakby to wszystko była wina Eredina.
Char nie wiedziała, czym się tak zirytował. Uniosła nieco brew, ciało zaś wchodziło w rolę, kiedy samą siebie upomniała, że przy nim nie ma po co grać. Nie miało to sensu. Westchnęła cicho i bezszelestnie zaszła go od tyłu. Chwilę potem jej ręce oplotły go w pasie, a ona sama przytuliła policzek do jego pleców.
Przypomniało jej się to, co mówił demon. Eliksir... Bogowie, ileż by dała by móc się choć chwilę czuć tak, jak Neme.
- Nie irytuj się tak - mruknęła w jego koszulę nie zamierzając go jeszcze puszczać. Jeszcze tylko chwilę...
Iskra łypnęła na Kruka znad swojej miski.
- Wiem o tym. Lepiej niż ktokolwiek inny. Starałam się zrobić to, co on. Ale się nie dało. Nie umiałam. Tym go zawiodłam, że tak diametralnie się zmienił? Pamiętam, jak kiedyś był przekonany święcie, że nie żyję. Gdybyś go widział wtedy... Cień siebie samego. Obraz nędzy i rozpaczy. A kiedy dowiedział się, że jednak żyję... Ech. Właśnie wtedy się oświadczył. A teraz... Teraz oświadczył, że zabije mnie przy pierwszej lepszej okazji - z irytacją nabiła na ostrze sztyletu brukselkę i przyjrzała się jej z dezaprobatą. Życie czasami bywało jak rozgotowana brukselka. Nie do przełknięcia.
[tak trochę wyrwałam do przodu...]
Niedźwiedzie powoli szły przed siebie, kołysząc swoimi zadkami, powarkując czasem, jakby dając znać, że nadchodzą. Skaliste otoczenie powoli zaczęło się zmieniać; podłoże pięło się w górę, tworząc pagórki, które przechodziły w strome, niemal pionowe ściany gór. Trzej bracia wyłonili się nagle, kiedy wąska ścieżka zaprowadziła ich na wzniesienie, z którego Jalgsi Hattarna widoczne były jak na dłoni. Góry Uśpionych Kolosów, znów żywe, znów tętniące gorącą krwią olbrzymów, chociaż z pozoru martwe. Ten, kto bywał tu wcześniej zauważy jednak subtelne różnice; mosty nad pustymi korytami dawnych rzek zostały naprawione i wzmocnione, zasypane i zaniedbane trakty udrożniono, przystosowując je znowu do handlowego ruchu. Ka’Run i Ka’Rok zdawały się być martwe, nie prowadziła do nich żadna ścieżka, żadna grota nie szpeciła stromych ścian. Drogi do nich biegły jaskiniami ukrytymi pod ziemią. Ka’Tun, Koronne Serce było w połowie otwarte na obcych. Trzy szczyty, gładkie, strome, sięgające nieba, ze szczytami otoczonymi chmurami, wokół nich pustka, tylko na horyzoncie widać zarys lasu, a z tyłu bagna Cebra.
- Zróbmy trochę hałasu - Jaruut zatrzymał niedźwiedzie, sięgnął po róg i wcale, a wcale nie specjalnie zapominając ostrzec, że będzie głośno, zadął w róg. Dźwięk, który się z niego wydobył, o określonej tonacji, obudziłby umarłego. Nic więc dziwnego, że...
Brzeszczot wrzasnął, jak mała dziewczynka, podskoczył obudzony, drgnął i tak się przekręcił, że zleciał z wierzchowca; do tego zaplątał się nogą w siodło, sznurki i węzły, przez co głową wisiał w dół, a nogami majtał u góry. Dziękować olbrzymom, że ich niedźwiedzie są tak opanowane i dobrze ułożone, bo z najemnikiem byłoby krucho.
- Ja pierdolę, Jaruut! - już całkiem obudzony, z przegnaną na amen sennością, najemnik wierzgnął, ale tylko bardziej się zaplątał. - Czy ty właśnie sobie popuściłeś?
Październikowe Dziecko zeskoczył z niedźwiedzia. - Zdechłbyś, gdybyś poczuł.
- Jeżeli zlazłeś z tego zwierza, by mnie odciąć, pośpiesz się, niedobrze mi...
Brzeszczot, jak to Brzeszczot, łypnął na uzdrowicielkę i nim ugryzł się w ten niewyparzony język, o ile w ogóle chciał to zrobić, powiedział, co myślał - Taaak, zapomniałem, że nieskazitelne elfy bąki puszczają fiołkowe.
- Gazy są bezbarwne. A ich woń przykra.
Przyzwoitość nakazuje przetrzymać, nie je puszczać. Już na pewno nie w towarzystwie. I elfy i o tym wiedzą.
- Bąki nie są przykre! - stwierdził grzecznie wielkolud - Pierdki są śmierdzące, a jak kiedyś mój syn grzmotnął! Hoho, czułem co jadł nicpoń z rana.
- Tatuś mi mówił, że mi brzuchol rozerwie, jak będzie się wstrzymywać.
- A beknięcie u beruków jest oznaką szacunku i że smakowało! - wtrącił się olbrzym, bo uznał, że warto porozmawiać o dziwnych obyczajach. - I lepiej, żem tą stroną popuścił, a nie... - wielkolud zmarszczył brwi, zdając sobie z czegoś sprawę - Nie, to nie tak szło. Zignorujcie.
- Odrin - pominięty najemnik, niepilnowany karzełek i już zaczęło się coś dziać - Wsadź mi ten palec tam, gdzie planujesz, a obiecuję ci, że go stracisz w boleściach.
Sacharissa nie była przyzwyczajona do porażek i to chyba było po niej widać. Trzęsła się, błądziła gdzieś spojrzeniem, to po twarzy Wilka, to po pobliskich drzewach, czy spodniach Eredina.
- Oni ją zostawili, ja nie zamierzam.
- A co, mieliśmy się dać zabić? Tak to byś się nawet nie dowiedział - burknęła przyboczna Wilka, spojrzała na władcę - Lethias dobrze mówi, ocucimy go i pójdziemy we trójkę. Chociaż Szept to się pewnie nie spodoba, tak sądzę.
- Dobranoc - odsunęła się w końcu, uznając, że dość już klejenia się. Trzeba było cieszyć się z tego, co się ma, czyli spokojnej nocy. Gdyby jej wtedy stamtąd nie wyciągnął, zapewne by taka nie była.
Niewiele więcej robiąc, powlokła się do łóżka z zamiarem rzucenia się w skóry i pościel. Byle do rana, potem znów do kuchni. I pozostaje jeszcze kwestia Desmonda.
- On zawiódł mnie, a ja jego - dopiła resztkę zupy i wepchała w usta resztkę chleba - Thak chy inachej - przełknęła - Może wam w czymś pomóc? Ranni? Chorzy na umyśle? Cokolwiek, byleby się czymś zająć. Nawet mogę drewno porąbać, chociaż wątpię, czy prędzej nie odrąbałabym sobie nogi - zajęcie było tym, czego potrzebowała, by nie myśleć. Przynajmniej by nie myśleć za dużo i by czas jakoś upłynął.
Magiczka rzuciła Strażnikowi nieprzychylne spojrzenie, jakby urażona. Wybrała? Toć jej kazali...
Wilk zakaszlał, jakby się dusił, na co Sacharissa zareagowała atakiem paniki. Odepchnęła uzdrowiciela i sama docuciła elfa do końca. Pomogła mu usiąść i sprawdziła, czy aby nic strasznego mu się nie stało.
- Szept, kanima, Myśliwi... - zaczął mamrotać, jeszcze na wpół nieświadomy. Elfka poczuła ukłucie zazdrości. A o nią to nikt się nie martwi?
- Kanima nie żyje. Ale Nirę zabrali do Duor - mruknęła ponuro wstając i pomagając mu się podnieść. Wilk ledwo się trzymał, w końcu, kanima solidnie rzuciła nim o skały. Mimo wszystko, odszukał mętnym spojrzeniem Eredina.
- Droga... Ktoś zna drogę. I konie... Nie mamy czasu...
Sacharissa westchnęła. Kiedy jej trafi się ktoś taki?
Vetinari wstała wcześnie rano. W końcu, takie był jej obowiązki, nie ważne, czy uprzedniej nocy się zapierdzielało jak dziki wół w podziemiach, czy też nie. Przynajmniej miała ten luksus, że się wyspała...
Było też i zadanie do zrobienia. Escanor wciąż jej szukał. W zasadzie, planowała to od dawna, ale dopiero teraz nadarzyła się stosowna okazja by wymknąć się na miasto i poszukać ofiary.
I tak też, koło południa, strażnik wpadł do Devrilowej komnaty, cały przejęty, bo jak to, kogoś złapali, zdrajczynię jakąś i, że jaśnie pan stawić się ma w gabinecie gubernatora.
Twierdza huczała od plotek, a na sam wierzch wypłynęło jedno nazwisko. Vetinari.
Chwilę milczała wpatrując się w twarz Kruka. Byłego Cienia, zdrajcy. I nie wiedziała co chce w nim widzieć. Człowieka, jakim jest teraz, czy tą namiastkę Cienia jaka wciąż się w nim tliła, jak uparty płomień, który mimo solidnego przeciągu nie chce zgasnąć.
- Dziękuję - szepnęła odstawiając miskę obok siebie. Byłaby go objęła, przytuliła z wdzięczności, ale wolała tego nie robić.
- Musze się odnaleźć w tej sytuacji. Bo widzisz, zawsze miałam też elfy... Dopóki mnie ten bubel, Wilk, nie wygnał. Teraz trzeba znaleźć jakieś lekarstwo na to wszystko. Ty masz tą... Bandę. Może ja gdzieś się zagnieżdżę w Królewcu i będę... - zapał zaczynający się pojawiać w oczach elfki zgasł równie szybko jak się pojawił - Nie. Nie w Królewcu... Bo on tam na pewno trafi. Do niej. Do Róży... - więcej nie powiedziała, bo przekaz był nazbyt jasny. Podkurczyła nogi pod siebie i objęła je rękami. Ciężkie jest życie wyrzutka.
Podróż minęła w miarę szybko i to nawet nie dlatego, że Eredin się tak wyrywał. Bo prócz niego, wyrywał się jeszcze Wilk, który na koniu jechał niemalże leżąc i co jakiś czas zaczynał gadać od rzeczy. Chyba ktoś tu się uderzył za mocno w głowę.
Najpierw zaczaili się w krzakach. Masywna budowla zamku majaczyła nieopodal, a sam jej kształt i nieprzyjazna aura zniechęcała skutecznie magów do działania. I byliby tam siedzieli do usranej śmierci, gdyby Wilk do spółki z Eredinem nie wypatrzyli pod bramami rycerza. Władca pamiętał tego gagatka.
- Roland! - wypadł z krzaków, rąbnął o drzewo i się przewrócił. Po chwili jednak zdołał się podnieść i mimo kolejnego siniaka, tym razem na czole, dopadł do rycerza.
- Gdzie ona jest, oddaj mi ją...
W gabinecie było już parę osób, w tym sam Escanor siedzący za biurkiem z Rzeźnikiem stojącym koło niego. Na dywaniku zaś klęczała drobna postać w brudnych, zakrwawionych szatach. Głowę miała spuszczoną, zaś twarz przesłaniały brudne, rude włosy. Ramiona drżały, a na nadgarstkach podzwaniały łańcuchy.
Iskra skorzystała z propozycji Kruka odnośnie patrolu. Dało jej to niewiele, bo i niewiele się działo. Ot, rutynowe zajęcie. Nie dla niej. Ona potrzebowała... Akcji. Działań. Poza tym, w obozie zaczęto na nią dziwnie patrzeć. Nie chcąc przysparzać kłopotów ani Krukowi, ani sobie, ruszyła w dalszą trasę.
Co ją podkusiło, że skierowała się do Królewca? Konkretnie, do Róży? Być może nakłoniło ją do tego milczenie Kruka. Nijaka odpowiedź, ani zaprzeczenie, ani potrwierdzenie. Zaś jak znała Cienia... Wiedziała, co tam zobaczy. Doskonale o tym wiedziała. A mimo tego, zakradła się nocą pod okna zamtuzu, pod to jedno, konkretne okno, gdzie, jak wiedziała, znajdowała się komnata Solany.
Nie była sponiewierana, żadnych łańcuchów, żadnych oznak ran... A jednak, aura roztaczana przez magiczkę nie byłą taka sama. A wręcz jakby w ogóle jej nie było, co Wilka zaniepokoiło.
- Co oni ci zrobili... - zaraz znalazł się przy niej, odgarnął kosmyk z twarzy, ale w oczach nie odnalazł tego, na co tak bardzo liczył. Poczuł, jak serce mu zamiera.
- Co oni ci zrobili... - szepnął jeszcze nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Sacharissa siedziała cicho. Jak na razie. Myślała. W rękawie miała schowany sztylet. Gdyby teraz uderzyła, znienacka... Pod pachę, gdzie zbroja łączyła się, gdzie była niewielka przestrzeń...
- Tryb życia kiedyś zabije i ciebie - burknęła kobieta, a Devril mógł stwierdzić, że nie jest to głos Charlotte. Nie tej, którą była obecnie.
Kobieta podniosła głowę i buntowniczo spojrzała na Escanora. Błękitne oczy ciskały weń błyskawice. Ktokolwiek to był, łudząca przypominała Vetinari sprzed wizyty u Tropicieli.
- Zamilcz kobieto - odezwał się jeden ze strażników, za to Escanor jeszcze raz się jej przyjrzał, jakby nie był czegoś pewien.
- Mira - warknął gubernator, któremu najwyraźniej coś przestało się podobać. Zza rogu wyłoniła się rzeczona służąca, całkiem dobrze zresztą Devrilowi znana. Asznan, tudzież Charlotte we własnej osobie. Nie spojrzała ani na niego, ani na kobietę.
- Sprowadź mojego gościa, skoro mamy tu już Devrila - Char skinęła głową, przelotnie spoglądając na kobietę, którą brano za nią. Byłą ciekawa, czy bogowie kiedyś jej to wybaczą. Ale musiała zagwarantować sobie bezpieczeństwo. Escanor w końcu by ją znalazł, a tak... Tak, jak zabije kogoś łudząca podobnego, da spokój.
Opuściła komnatę by znaleźć Tari.
Luciena w komnacie Solany nie było, co wybudziło w Iskrze nadzieję, że może jednak Kruk się mylił. Kiedy jednak zakradła się pod okna jego komnaty, całkiem rozwiane zostały wątpliwości. Spał z jakąś, jakąś... Mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści. Wargi uformowały jakieś przekleństwo, choć sam jego wydźwięk utonął w szumie kropel deszczu, jakie nagle posypały się z nieba. Stała tam jeszcze chwilę, obserwując jak się ubiera, jak dyskutuje z Solaną.
Wystarczyło by wybić okno, podejść, objąć go...
Z tym, że to byłaby ostatnia rzecz, jaką mogłaby zrobić. Nie mniej jednak, śledzić go może. Przynajmniej dopóki się nie zorientuje.
Wilk, na wieści o tym, że nie powinna była uzywać czarnej magii zareagował podobnie jak Eredin. Otworzył usta, po czym je zamknął nie wiedząc, co mógłby powiedzieć.
Gdzie jest JEGO Szept? Kto mu ją zabrał... Dowie się. Wróci tu. Rozniesie ten zakon, choćby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobi.
Sacharissa postanowiła działać. Dopadła do rycerza, ale nim zdołała cokolwiek zrobić, na jej nadgarstku zacisnęła się dłoń w żelaznym uścisku.
- Zostaw - warknął Wilk piorunując Rolanda spojrzeniem. Dwukolorowe oczy elfa błysnęły gniewem podszytym jakims rodzajem szaleństwa. Jeśli nie ma Niry, tylko jakaś nędzna skorupa, podróbka... Cóż mogło go powstrzymać przed zemstą?
Nawet Charlotte była zaskoczona postawą Wirginki. Niby jaśnie Pani z Wirgińskiego rodu, a tu proszę... Wyglądało na to, że Tari będzie cięższym obiektem do rozpracowania niż z początku sądziła.
- Zajmę się nią potem - Escanor gestem odprawił strażników wraz z kimś, kogo wzięli za Vetinari podczas zamieszania pod Twierdzą. Potem znów spojrzał na Devrila i Tari.
- Skoro już się znacie, to może przejdziemy do konkretów? Wolałbym znać datę ślubu, jaką sobie wybierzecie... W końcu, trzeba się przygotować - leniwie spojrzał na leżący przed nim papier. Już prawie dopiął swego. Będzie miał w garści kolejny z rodów zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie barykady.
- Ach i Tarino... Z miłą chęcią ofiaruję ci służkę, niechże będzie nawet ta, która cię przyprowadziła... Jak cię wołają? - tym razem spojrzenie padło na Char, która natychmiast wbiła spojrzenie w ziemię.
- Mira Panie.
- No tak - gubernator cmoknął nieco jakby zniesmaczony tak prostackim imieniem, a Vetinar poczuła przemożną chęc wydrapania mu oczu.
To było nieprawdopodobne. Lucien. Pijący Lucien. Do tego, wszystko działo się na misji, wedle słów tej cholernej Solany. Skoro zaś miał zamiar się spić, bo to co wyczyniał w tej melinie nie wyglądało na odprężenie się przy jednym kielichu... Cóż, będzie można go poobserwować. Albo nawet i posłuchać co będzie bełkotał.
W ostateczności, wykupi mu posłanie na górze i pomoże się tam dostać... Pijany nie powinien być agresywny. Zwłaszcza, jeśli nie będzie wiedział kto mu pomaga.
Otulona szczelnie ciemnym płaszczem zaszyła się w kącie, nieopodal stolika, przy którym upijał się Poszukiwacz.
Gdyby nie kaptur, gdyby nie cień opadający na twarz, mógłby ją rozpoznać, a także wyczytać zmartwienie z jej oczu.
W powietrzu uniósł się słaby zapach malin.
- Kara, karą. Ale on sobie tu stoi i nic mu nie jest, a Szept... Co ja powiem Merileth? - i to okazało się prawdziwym problemem. Może mała już wiedziała? No, z jej zdolnościami nie byłoby to wcale takiego dziwne, ale... Spojrzał kontrolnie na Szept, a raczej to co z niej zostało i poczuł nieodparty smutek. Nic nie czując nie będzie w stanie zająć się małą. Nie tak jak wcześniej...
Łypnął na Duor, jakby coś sobie obiecując. Wróci tu.
- Idziemy - burknął zabierając ze sobą Szept. Zaraz za nim ruszyła niedoszła zamachowczyni Sacharissa.
Mira, czy też Charlotte, nie dość, że miała niewyparzony jęzor, to jeszcze na tyle bezczelności, by otwarcie się przyglądać Tari, a kiedy ta na nią spojrzała, unieść sceptycznie brew, jakby pytając w niemej mowie "czego?". Tak, Charlotte nie podobał się fakt, że ma usługiwać Wirgince, która to sobie poślubi Devrila, a potem... No, wszyscy wiedzieli co będzie potem. Escanor nie odpuści, przymusi ich wręcz do tego, by w niedługim czasie pojawił się potomek. Wszystko się skomplikowało.
Iskra podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do karczmarza.
- Pokój, jednoosobowy. Płacę z góry, żadnych pytań - na blat trafiło parę monet, a chłop bez słowa je przyjął.
- Na górze są chyba jeszcze jakieś wolne miejsca
- I to nie dla mnie będzie pokój - dodała naprędce, co by potem kłopotów nie było. To zdziwiło oberżystę.
- A dla kogo?
- Dla niego - tu wskazała wymownie bełkoczącego w blat stołu Cienia. Cóż karczmarz zrobić mógł, wzruszył ramionami i zajął się krojeniem cebuli na osobnym blacie.
Iskra spojrzała na Cienia i westchnęła. Pamiętała dwie takie akcje. Pierwsza, dość miła, jak to upili się we dwójkę w krasnoludzkiej stolicy po torturach. Druga, w Nyrax. Z tamtego wieczoru pamiętała, że Lucien jednak swoje waży i wcale nie tak łatwo go wtachać na górę, szczególnie bez użycia magii.
Mimo wszystko jednak, złapała go w pasie pomagając się podnieść, jedną rękę przerzuciła sobie za szyją i tak oto, zdołała Luciena dotargać na pięterko do pokoju z jakimś słomianym posłaniem na podłodze. Cóż, lepsze to, niż gdyby miał zalegać przy stole.
Ostrożnie, jak gdyby miało mu się coś stać, ułożyła go na posłaniu, a korzystając z jego pijackiego otępienia, wprawnie rozbroiła Cienia. Broń została ułożona równo obok, jak to zawsze robiła, kiedy przyszło jej Luciena pozbawiać... Wszystkiego.
Nie rozebrała go jednak, nie chcąc przesadzać, a i bojąc się, co zobaczy, gdy ściągnie mu rękawicę. Nie chciała się dowiadywać, czy obrączkę wciąz miał, czy też nie. Nawet mając okazję do przeszperania jego kieszeni, czy szyi w poszukiwaniu Gwiazdy, również odpuściła. Nie chciała wiedzieć.
- Uważaj na siebie bardziej, Lu - szepnęła pochylając się i muskając chłodnymi wargami jego czoło. Okryła go jeszcze płaszczem, po czym opuściła pokoik na pięterku, zarzuciła kaptur na głowę i wyszła w noc.
Wilk słyszał coś... Coś tam o Widzącej. To było właśnie zaniedbanie z jego strony, jedno z wielu, jak się okazało. Przeszłość lubi powracać, tak jak jego ojciec, przecież przeszłość, a wrócił i zginął, choć Wilk uważał, że to o niego powinien się śmierć upomnieć.
- Ale my nie tułamy się... - chciał zacząć dyskusję. Chciał... Ale umilkł. Było coś w tej starszej kobiecie, co nakazywało mu przerwać zalążek dyskusji. Może w końcu zacząłby słuchać innych?
- Widząca... - zaczął i znów urwał. Jak on się miał do niej zwracać?
Charlotte nie utrzymała długo kamuflażu, ale jak się okazało i to nie było jej celem. Uwolnienie Desmonda trwało już zbyt długo, musiała porzucić nadzieje o jego ocaleniu, przynajmniej na chwilę obecną. Przyszły wieści z tuneli, w Brzasku działo się źle.
Być może dlatego zamiast ciskać przekleństwami, ona całkiem zadowolona opuściła Twierdzę. Nie pożegnała się z Devrilem, nie powiedziała dokąd się udaje, bo posłaniec niósł też wieść dla niego. Zapewne przekaże mu informacje o alchemikach.
Iskra po tym jak spełniła dla Cienia ten ostatni, dobry uczynek przepadła jak kamień w wodę. Nikt nic nie słyszał, nikt nic nie wiedział. Zhao po części nie chciała, by ktokolwiek ją odnalazł, ale towarzyska część jej ducha ubolewała nad tym. Z jednej strony chcąc samotności, z drugiej zaś, by ktoś wyrwał ją z tego letargu, trwała podróżując między wioskami. Przynajmniej dopóki nie natknęła się na wiedźmina.
Acheron gonił za ofiarą, za jakimś stworem, co się w lesie zaszył. Mantikora, czy inne dziadostwo. Nie przyjął pomocy, choć i jej nie odpędził. Podczas jednego z wieczorów przekazał jej wieści i plotki, jak niegdyś Ymir przekazywał to Szept. Z tym, że z tego co Ash mówił, w samym Królestwie nie działo się dobrze.
Jakiś wirus, skażenie. Krasnoludy umierały.
- Może i Wilk się mnie pozbył, ale Ymir nie zrobił nic. Skoro więc nadal jestem dla niego przyjaciółką nie widzę powodu, by nie próbować mu pomóc...
- Ale wrota do tuneli są zamknięte.
- To sobie zrobimy nowe wrota... - Ash westchnął. Próba odwiedzenia od czegoś Iskry równała się niemalże zawsze z porażką. Nic dziwnego więc, że zamiast ją namawiać do zaniechania pomysłu, po prostu spakował manatki i ruszył wraz z nią.
Rzeczywiście, kopniaka nie potrzebował. Przynajmniej tak sądził on sam, bo gdyby Amon wciąz żył, kazałby mu się wziąć w garść. Stracił stolicę, wiele elfów, teraz po części żonę i zdolność widzenia przyszłości. To nie był jego syn, tylko jakaś ofiara.
Tymczasem Wilk miał ochotę pójść jak najdalej i rzucić się z mostu. Był słaby, bez oparcia jakim była dla niego Szept, ta prawdziwa Szept, czuł się jak tonący, który nawet nie ma przysłowiowej brzytwy.
- Ta banda obdartusów przynajmniej wciąż żyje. Isąbezpieczni - wypowiedział ostatnie słowa na jednym tchu. Bezpieczni... Cóż, nigdy tak naprawdę bezpieczni nie byli, nawet pośród murów Eilendyr.
- Sami nie jesteśmy. Są krasnoludy, są Kerońscy buntownicy, biali magowie... - akurat teraz przypomniało mu się, że jednego całkiem niedawno się pozbył.
Charlotte dowiedziała się dopiero niedawno i chorobie toczącej jej ojca. Przybranego ojca, choć dla niej mógłby i w kartach historii figurować jako ten, który ją spłodził. Nic więc dziwnego, że ledwie Parquasha zdołała przekazać jej wieści, Char wypruła z tuneli tylko po to, by zobaczyć czy temu nic nie grozi. Przekonać się,że to nic poważnego.
Zignorowała wszelkie niebezpieczeństwo, Wirgińczyków patrolujących miasto, wzmożoną ochronę. Tym razem dopisało jej szczęście i bogowie, którzy okazali łaskę. bezpiecznie przedarła się do kamienicy, a tam najpierw załomotała w drzwi, a kiedy milczenie przedłużyło się o sekundę za długo, zdeformowała materię i wtargnęła do środka.
- To co mam zrobić, odbudować stolicę? - burknął, choć raczej miało to być ironiczne wskazanie jego niemocy w chwili obecnej niż rzeczywista, trzeźwa myśl - Na nowo posadzić Medreth? przecież ten las miał z tysiąc lat, jak nie lepiej... - w tym momencie jego umysł uznał, że próba odbudowania wcale nie byłaby taka zła. gdyby tylko miał surowce. I ludzi...
Do gromadki elfów dołączył pewien krasnolud z lampą olejną i łypnął na wszystkich niezbyt przychylnie.
- Król na was czeka. Uważać, pod nogi patrzeć, bo dużo knurla choroba dopadła, a tuneli nikt nie pilnuje. Kruszą się.
- Sama się powiadomiłam - burknęła na dzień dobry zrzucając kaptur z głowy - Mam swoich informatorów... A moi informatorzy mówią, że podupadłeś na zdrowiu - zaczęła swoją przemowę chwilowo ignorując Devrila. Skoro poczeka w pokoju obok, to zaraz i z nim porozmawia. Tymczasem przysiadła przy magu wzdychając ciężko. Nie rozmawiała z nim odkąd... Odkąd wtedy podsłuchała o parę słów za dużo.
- To coś poważnego? Jak się czujesz? Masz jakieś objawy? A takie charakterystyczne? Na pewno nic ci nie jest? A może to jakieś zakażenie? Nie jadłeś ostatnio nic podejrzanego? A może jakieś grzybki halucynki? - zasypała go gradem pytań, jakby to miało pomóc mu wyzdrowieć. I choć zdawała się trzymać całkiem dobrze, w głębi ducha czuła, jakby ktoś właśnie zaczął podkopywać jedyny filar, na którym się opierała. Jeśli Al umrze... Co ona zrobi?
Wilk nie był tego taki pewien. Zawsze był z nimi Duch. Była i Moka, był Udunra. To miało... To się wiązało, a teraz, kiedy zabrakło Ducha nie miał pojęcia, czy las w ogóle podejmie jakiekolwiek próby odrodzenia. I na razie nie chciał się nad tym zastanawiać, gdyż do głowy wpadł mu całkiem dobry pomysł. Gruzy w mieście pozostały, a gruz to też surowiec. A alchemicy...
- Z Ymirem wszystko dobrze? - spytał jeszcze, dla podtrzymania rozmowy.
- Król ma się dobrze, ale strasznie się niecierpliwi - krasnolud swoją droga też nie wyglądał na wcielenie cierpliwości. Przyśpieszył kroku, jakby się bał, że zwłoka zaważy na czyimś życiu. Niedługo potem dotarli do stolicy. Ta zaś wyglądała jak miasto duchów. Kręcących się tam krasnoludów było mniej niż zwykle, znaczna ich część zalegała w domach, bądź w pałacowych salach, gdzie Ymir postanowił trzymać chorych.
Zapowiadało się nieciekawie.
- Ale Irandal... - czy Al nie wiedział, że miasta już nie ma? Że elfy... Chociaż, w zasadzie, Szept była magiem z dawnego miasta.
- Jeśli elfy te wciąż żyją, to nie ma ich tam gdzie zwykle - mruknęła podnosząc się z posłania maga i odchodząc do okna. Po chwili namysłu, odsunęła się od niego chcąc zminimalizować szanse na wykrycie.
- Poza tym, może i buntownik i szpieg, ale Devril to wciąż człowiek. Ja się z nimi skontaktuję. W końcu Wilk to mój brat. Co konkretnie im przekazać...
Gdy znaleźli się w pałacu Króla, ten zamiast uraczyć ich dyplomatycznymi formułkami od razu przeszedł do rzeczy. Wilk zauważył, że prócz pośpiechu i bezradności w oczach Króla, widzi znacznie więcej. Broda, niegdyś starannie spleciona w warkocz teraz była w kompletnym nieładzie. Poza tym, jego przyjaciel miał na rękach krew. Było więc źle.
- Pomóżcie nam... - szepnął Ymir, Dolny Król, a mało by brakowało, że by padł przed nimi na kolana. Życie przeciekało mu przez palce.
- Zrobimy co możemy - Wilk poczuł się w swoim żywiole. Dopadł do pierwszego lepszego chorego i zaczął dokładnie sprawdzać stan ciała.
Było fatalnie. Lecz mimo dokładnych oględzin i poszukiwania przyczyny w ciele za pomocą magii, nie ustalił wiele.
Charlotte miała ochotę się rozpłakać i chyba było to po niej widać, bo ramiona jej zadrżały, a oczy dziwnie zaszkliły. Przygryzła wargę zmuszając się do opanowania. Znajdzie sposób by mu pomóc. Musi.
Uścisnęła dłoń Alastaira, po czym poprawiła mu koc i wstała. Nie poznawał jej. Czasu więc nie było wiele. Zerknęła na Devrila mając nadzieję, że łzy zniknęły jej z oczu.
- Chodźmy do tego drugiego pokoju. On potrzebuje... Spokoju.
Ymir spojrzał na starszą elfkę i długo nie odpowiadał. Nie zraniły go jej słowa, wręcz przeciwnie, podsunęły nowy pomysł.
- My nie... Ale znów są kłopoty z tymi z Głębi, elfia Pani - Głębinowcy zawsze robili co chcieli, a odkąd zasypali przejścia w dół odcinając się od wszystkich Ymir nie miał nad nimi praktycznie żadnej władzy.
- Podejrzewam... - Dolny Król zapatrzył się na swoich poddanych - Że to ich sprawka. Szukają klejnotów, być może trafili na zabezpieczenia chroniące pradawne siły skryte w czeluści ziemi - zmrużył oczy obserwując Szept. Działała zbyt... Schematycznie. Jak marionetka.
- Co jej się stało? - spytał cicho, z nieskrywaną troską w głosie.
Char łypnęła na Devrila, jakby nagle coś ją rozdrażniło.
- Jadę. To mój ojciec, nawet jeśli w większej części przyszywany. Poza tym, wytropię Wilka szybciej niż ty - to właśnie była zaleta wspólnej krwi. Zawsze wiedziało się mniej więcej gdzie to drugie się znajduje. Vetinari zarzuciła na głowę kaptur, a twarz przesłonił cień.
- Są niedaleko, możemy się spotkać za godzinę u starego Rona. Ten, co ma hodowlę owiec pod miastem.
Ymir wiedział, że w ziemi, w górach coś jest. Traktowały o tym księgi, wyryte w kamieniach znaki z którymi musiał się zapoznać nim objął urząd Króla. Wiedział, że coś w skałach drzemie, choć nie wziął tego na poważnie. Jak widać, to był błąd.
Żal poczuł krasnoludzki król, kiedy Lethias udzielał odpowiedzi. Szept. Jego kochana przyjaciółka w tarapatach, a on nie mógł jej pomóc. Ani poratować dobrym słowem jak to zawsze czynił. Bo co można powiedzieć do skorupy?
- Nie mam władzy nad tym, co dzieje się w Głębi. Nasze światło tam nie dociera, a tamte krasnoludy nie chcą nawet słyszeć o świecie "na górze". To poważny problem.
- A jego żona niemal zawsze jest z nim. Albo on ją tropi, co wychodzi na jedno - przynajmniej w to wierzyła Charlotte. No bo jak to, małżeństwem byli i działaliby osobno?
Nie pytała co za sprawy ma do załatwienia, choć jakaś bardziej natrętna część jej osobowości chciała wypytać go o Tari. Char zdusiła zazdrość w zarodku i pognała czym prędzej w parę miejsc, jakie trzeba było odwiedzić nim wyruszy. A czasu było coraz mniej.
Ymir spochmurniał. Nie chciał tu obcych, a wyglądało na to, że jednak bez obcych się nie obejdzie. Łypnął na Wilka, a z twarzy elfa wyczytał, że ten chyba myśli podobnie, bo aż oderwał się od chorych i zjawił przy Dolnym Królu. Wzrok niezbyt ciepło objął Darmara, a postać Luciena to niemalże zmroził.
- A oni tu po co? - jeszcze do tego wszystkie brakowało Iskry i mieliby małą wojnę domową.
Charlotte czekała cierpliwie u starego Rona, siedząc na beczce kiszonych ogórków i zjadając środek ze świeżej bułki. Razem z nią, przy beczce, siedział nikt inny jak Willikins ze swoją wszędobylską kuszą. Również coś jadł, choć wyglądało to jak rzepa.
- Jesteś nareszcie - powitała go Charlotte krytycznie spoglądając do środka podłubanego pieczywa - Jak masz konia, to go tu zostaw. Ron się nimi zajmie. Zejście jest niedaleko.
Willikins powitał Devrila spojrzeniem ciemnych oczu, których wyrazu jak zawsze nie dało się odczytać. Po chwili elf powstał, gotów do drogi, tak samo jak i Charlotte, która swój typowy strój alchemika swego czasu zmieniła na dziwnie skrojony frak z kapturem.
- To nie my - warknął Ymir, któremu udzieliła się nerwowość Wilka - To Głębinowcy. Jak takiś mądry, to idź z nimi rozmawiaj. Tylko nie oczekuj zbyt wiele, bo i na takich gagatków jak ty mają sposoby - krasnolud przygładził brodę i przyjrzał się Lucienowi. Pamiętał go, przecież uratował i jego jak i Iskrę z tortur na Placu Cudów.
- Gdzie Iskra tak w ogóle? Nie powinna być z wami? - Wilk nie chciał odpowiadać na to pytanie. Umknął gdzieś wzrokiem, wypatrzył swoją córkę i umknął. Tyle jeśli chodzi o przymuszenie Władcy do gadania.
- Ja się nią zajmę - mruknął do zaczepianego przez małą krasnoluda, po czym wziął ją na ręce - Co tu robisz? Nie powinnaś być z innymi elfami?
Być może i on wiedział, może i wiedzieli wszyscy, ale figę mogli zdziałać, kiedy wrota był zamknięte. A tak właśnie było. Wrota zamknięto i tyle, czekaj tu panie, kwitnij przed wejściem, aż strażnik wróci. Char, która łatwo ulegała nastrojom już miała ochotę powiedzieć co o tym wszystkim myśli, kiedy wtrącił się Willikins.
- Masz dyplomatę, to go wykorzystaj - i rzeczywiście, Vetinari odkryła Devrila w całkiem nowym wydaniu.
- Dasz radę jakoś mu wyperswadować, żeby otworzył? - spytała nieco nerwowo, dłonią gładząc kosmyk długich włosów.
- To znaczy... Że mama teraz potrzebuje spokoju. Jest trochę... Inna niż zwykle, ale to wciąż ona - nie miał serca mówić jej co tak naprawdę stało się z Szept - To minie, zobaczysz. Mama za niedługo znowu będzie sobą i zapewne chętnie ci opowie co znowu nawyprawiała.
- Stan się znowu pogarsza! - zawołał jeden z krasnoludzkich lekarzy, a Ymir mimowolnie jęknął. jeszcze tego im było trzeba. Wilk oderwał spojrzenie od córki i przyjrzał się nowo powstałemu zamieszaniu. Krasnoludy był przytomne, choć choroba wywoływała niewyobrażalne szkody w organiźmie. Najlepiej byłoby ich wprowadzić w sen... W sen tak rozległy i skomplikowany, że wydałby się im zastępczym światem. Zaś tak złożone procesy potrafili snuć tylko biali magowie. To mu się nie spodobało, nie mniej jednak podszedł cicho do zgromadzonych i przez chwilę patrzył w milczeniu na tych, którzy w majakach wzywali bogów, czy klęli się na kamień.
- Ymir... Macie nadal w boksach te niedźwiedzie?
Krasnoludzki Król wiedział o co elf pyta. Niedźwiedzie, które dorównywały rozmiarom krowie, albo i rosłemu ogierowi. Do tego potwornie szybkie i wytrzymałe. Niedźwiedzie zwiadowcze, hodowane od dawien dawna pod ziemią.
- Kogo chcesz znaleźć?
- Iskrę. Sprowadź Starszą Krew.
Krasnolud rozpoznał pióro, w końcu takie same miał przyczepione do rękojeści kościanego sztyletu. przełknął nerwowo ślinę i spojrzał zagubiony na Charlotte i Willikinsa poprawiającego napięcie kuszy.
- Czerwone barwy - zaczął, nieco cicho strażnik - Alchemik? - Char w odpowiedzi skinęła tylko głową, a krasnolud kontynuował - Nie otworzę bramy, nie ja sam, a kolegów wołać nie będę. Użyj alchemii i zdeformuj co trzeba. Kamień nie jest zabezpieczony.
Znów skinienie głowy ze strony Char. Dotknęła kamienia, który zdawałby się litą skałą, gdyby nie fakt, że widziała znaki, które jasno opisywały to miejsce jako wejście. Chwilę trwało, nim materia się rozsunęła ujawniając wejście do tunelu.
- Chodźcie - strażnik ściągnął topór z pleców i ruszył ciemnym tunelem. Nigdy nie wiadomo, na co trafią po drodze.
- Nieuchwytny wydał ci rozkaz, chcesz go złamać bo przyjdzie tu Iskra? - burknął Wilk, odparowując wyzwaniem na wyzwanie - A białych szanujemy, nie czcimy. Zresztą, wykazali się. A nie wypinali się na wszystkich i zamykali w wieży bo "o bogowie, magia, magia, poświęcę się magii, jestem taki straszny" - dodał po chwili przesadnie wysokim tonem, jakby sobie z Darmara kpił, co po części było prawdą - Krasnoludy umrą jeśli jakiś biały ich nie złapie w sen. Jeśli umrą krasnoludy, to pójdzie dalej. Twoje kochane Bractwo padnie, panie Lucien, więc przestań trząść portkami. Wszyscy musimy złączyć siły, bo inaczej nic z tego nie będzie. Ymir, puść niedźwiedzie - krasnolud skinął głową i wydał parę rozkazów w swym ojczystym, gardłowym języku, a paru z pozostałych krasnoludów od razu wybiegło z komnaty.
- Jak śliwki w kompot - skomentowała cicho Charlotte naprędce sprawdzając, czy na stroju jej nie uchował się żaden z symboli alchemików. Cień. Czarny mag Darmar. No i nici z rozmów na temat Alastaira. No, chyba, że rozmowa z podwójnym dnem na która nie miała teraz ani ochoty, ani siły.
Gdyby nie babunia, zapewne wszyscy by skoczyli sobie do gardeł, a wraz z wszystkimi zapewne byłaby i Char, która w kontekście bójki wyznawała jedną zasadę - jak wszyscy, to wszyscy.
Nikt jednak nikomu oka nie podbił, nikomu nosa nie przetrącono, za to rozstawiono wszystkich po kątach, całkiem skutecznie zresztą, bo nagle każdy umilkł, a elfi władca to wzrok w posadzkę wbił, jak skarcone dziecko, które wie, że coś przeskrobało, ale do kąta nie pójdzie.
- My... - Vetinari zabrała głos, ale nagle umilkła pod ostrym spojrzeniem Deorin. Zdecydowanie, jeśli był ktoś kto alchemiczkę przerażał od pierwszego wejrzenia, była nią Babunia D. Chwilę potem Char umknęła za plecy Willikinsa, który wzruszył ramionami, całkiem swobodnie czując się w obecności Deorin, zupełnie, jakby sam miał trzy tysiące lat.
- Skąd ona... - zaczęła Vetinari wyglądając zza ramienia Willikinsa, ale ten uciszył ją gestem. Wobec tego spojrzała na chore krasnoludy i opuściła bezpieczną kryjówkę za jego plecami. Powoli stawiając kroki zbliżyła się do tych, których całkiem juz zmogło, którzy nie pamiętali własnych imion, ni drogi do domu.
- Jak możemy im pomóc? Nie widzę... Materii - mruknęła nie wiedząc jak inaczej nazwać to, o co jej chodziło. W krasnoludach czegoś brakowało, a czegoś było za dużo. Jakby ktoś kawałek ich jestestwa odebrał i wsadził gdzie indziej. Stąd objawy. Duch nie zgadzał się z ciałem, jaźń nie chciała wziąć tego pod kontrolę, a umysł wykluczał całą sytuację uznając jako niemożliwą. Jak mogli im pomóc?
Obok niej znalazł się Wilk, który nie wiedział co ze sobą zrobić. Wolał więc posiedzieć przy chorych i spróbować jakoś im ulżyć.
Willikins postanowił mieć wszystkich na oku i bez słowa zaszył się w jakimś ciemnym kącie komnaty. I tak mijały godziny, z dnia zmieniając porę w wieczór. I wtedy nastąpiło kolejne poruszenie. Do stolicy wróciły niedźwiedzie, równie szybkie jak zawsze. Jeden niósł białowłosego wiedźmina, drugi czarnowłosą elfkę. Na równi wpadli do komnaty gdzie zebrali się wszyscy i na sekundę Iskra się zawahała. Co oni, chcieli jej oficjalny pogrzeb zrobić, że go tu ściągnęli?
Po tej sekundzie jednak postanowiła, że do diaska z Cieniem, nie on ją tu wezwał i nie z nim ma rozmawiać.
Acheron za to uniósł brwi na widok chorych. Czuły na takie sprawy nos wiedźmina wyczuł zapach śmierci i starych, na nowo otwartych spraw.
Wilk, słuchając babki Szept wyczuł w powietrzu zakłócenia. Spojrzał przelotnie na Char, ale ta nie wykazywała podobnych podejrzeń, co do tego, że coś zaczyna się dziać. Nie przewidział, że wizje wrócą, w dodatku w najmniej oczekiwanym momencie. I najmniej chcianym.
Widział tunel, jeden z tych, które kiedyś krasnoludy zamknęły, by powstrzymac rycie wgłąb ziemi. Widział także pozostałych. Skład był podobny, choć chwilowo brakowało wiedźmina. Coś mówili, o coś się kłócono... Ściągnął brwi i sapnął czując nadchodzący, ciężki przekaz mocy.
Obraz. Całkiem wyraźny, znów tunel. Ta sama sytuacja. Iskra siedząca na kamieniu i miętosząca w dłoniach kawałek szaty. Obok Charlotte oparta o ścianę tunelu. Przy nich Szept. Odrębna trójka? O co chodziło?
Zamrugał, tracąc chwilowo wątek wizji. Zauważył, że i Cienia dziwnie wyprostowało, jakby i on widział to, co on. Dzielenie wizji. To już miało kiedyś miejsce...
Magia zaatakowała ponownie, a Wilk się jej poddał. Widział, jak Iskra wchodzi w tunel, choć nie mógł zlokalizowac pozostałych dwóch, drogich mu pań. Ktoś coś krzyknął, ziemia się zatrzęsła. Sufit, sklepienie tunelu w którym zniknęła elfia furiatka zawalił się, najprawdopodobniej grzebiąc ją żywcem.
Chłodny pot spłynął strużką wzdłuż kręgosłupa elfa aż się wzdrygnął. Odczekał jeszcze moment, ale wizja chwilowo się urwała, jakby bogowie sami nie byli pewni co chcą mu pokazać. Niedługo potem doszedł kolejny kawałek. Widoczne były trzy, dość świeże groby, w dodatku, jeden wciąz rozkopany. I wiedźmin, składający do ostatniego dołu ciało. Ciało małej, ciemnowłosej dziewczynki, w której Wilk rozpoznał Robin. Pozostałe groby zdobiły jakieś elementy, choć nie zdołał rozpoznać wielu z nich. Na pewno jeden był okryty... Czy to był płaszcz Luciena? Nie, zbyt ciemny, jakby nowszy... Na drugim grobie, w ziemię wbito sztylet. Żar. Na trzecim, gdzie spoczęła Robin położono małą, szmacianą lalkę z którą półelfka zwykłą chodzić.
Obraz rozwiał się, a elf zamrugał, chcąc pozbyć się dziwnego otępienia umysłu, jakie zwykle towarzyszyło mu przy wizjach, tych dzielonych. Ciekawe, czy widział to jeszcze ktoś prócz niego i Cienia...
- Ja też idę - dorzuciła swoje trzy grosze Charlotte, tym razem wcale nie bucząc nic pod nosem i tak, żeby wszyscy słyszeli. Przecież nie puści Devrila tam samego.
Willikins rzecz jasna nie powiedział nic.
- Wezwano mnie tu - zaczęła Iskra, zerkając na Deorin. Rozpoznała osobę. Wiedziała nawet na jej temat więcej niż Wilk - Ale zejdę na dół z własnej woli. A teraz zamiast dalej się deklarować, może rzeczywiście zabierzemy się do działania? Im nie zostało dużo czasu - tu wskazałą głową za siebie, na krasnoludy. Ymir westchnął.
- Nie mogę iść, a chciałbym wam towarzyszyć. Krasnoludom potrzebny jest teraz przewodnik, poza tym, guzik się znam na tej całej magii... Ale mogę wam dać wszystko, czego będziecie potrzebowali schodząc w dół - i choć brzmieć to mogło jak bujda, tania wymówka, Ymir naprawdę wierzył w to co mówił i nie zamierzał zostawić swoich poddanych. Gdyby zginął w dole miałoby to potem o wiele większy oddźwięk. Zwłaszcza, że wciąż nie miał dziedzica.
- Będę się sprzeczać jeśli zajdzie taka potrzeba, ale tchórzyć nie zamierzam - burknęła elfia furiatka, która zawsze musiała mieć ostatnie zdanie. Poza tym, wepchała ręce w kieszenie szaty i zeszła za innymi na dół, na samym końcu całego pochodu.
Wilk rozmyślał, rozważając słowa Deorin. Nie wszystko brąc pod uwagę, ale i nie wszystko odrzucać. Nie pochopnie. Tylko co on zrobi jak to się zacznie sprawdzać? Dobrze, że przynajmniej nie widział nic, co tycyzłoby się Szept. Wtedy zacząłby się niepokoić.
Charlotte próbowała zachować spokój, choć starsza elfka zaczynała ją powoli przerażać. Skąd ona się u licha wzięła? I skąd wszystko wiedziała? Czy stare elfy po prostu tak mają?
- Mamy w ogóle jakiś plan?
- Chyba nie - to odpowiedziała z samego końca Iskra, przy okazji kopiąc jakiś odłamek kamyka.
Wilk poczuł uścisk ogarniający umysł. Kolejna wizja. Bogowie niejedyni, co tym razem?
Scenariusz podobny jak w poprzedniej. Tunel. Choć tym razem nie mógł zlokalizował Iskry, by odnieśc się do czasu w jakim się to dzieje. Czy to już po tym jak ją zasypało? Ale zlokalizować nie mógł również i Szept, więc padło podejrzenie, że to czas równoległy, ale przyszłośc innych jest przed nim zakryta.
Widział Charlotte, jak odrywa się od ściany, jak z kimś wymienia parę słów i również znika w tunelu. Spodziewał się wręcz, że i tu sklepienie runie jej na głowę, ale nie. Wróciła po paru chwilach, nieco przybrudzona czymś ciemnym. Rzuciła coś, a on dostrzegł w jej oczach znajomy, zawadiacki błysk. Po czym Charlotte znów zniknęła w czeluściach tunelu. Uspokojony, że wróciła za pierwszym razem, z całkowitym spokojem obserwował jej drugie wejście w ciemność. I tu nieomal dostał zawału, bo realność wizji byłą zatrważająca. Sklepienie jęknęło i zwaliło się w tunelu, wzbijając tumany kurzu. A on mógłby przysiąc, że coś słyszał, nim chrzest kamieni umilkł.
Rąbnął głową w coś. Ach, tunel się zwężał, uwaga na głowy... Zamrugał nieco zagubiony i błyskawicznie odnalazł wzrokiem Charlotte. I ona zaliczyłą siniaka na czole, choć wydawała się całkiem przyjemnie nieświadoma tego, co być może ją spotka.
Mrowienie na karku uświadomiło mu, że ktoś jeszcze przyłączony ma umysł do tej wizji. Po krótkim rozpoznaniu ustalił, że umysł ten należał do arystokraty. Nim jednak zdołał cokolwiek z tym zrobić, wizja wciągnęła go znów.
Tym razem widział druga stronę tunelu. Charlotte przeżyła zawalenie się stropu, choć zawalił się on w niefortunnym miejscu, bo jak się okazało, w pobliżu stacjonowali Wirgińczycy. Znaleźli ją, wywlekli... A odnajdując symbole alchemików, postanowili jednomyślnie zabrać ją do Twierdzy.
Znów przeskok, charakterystyczne uczucie chłodu oblewającego jego ciało, gdy magia przenikała każdą komórkę. Tym razem był w Twierdzy, w jakimś lochu. Sala tortur, tego się obawiał. Rzecz jasna, przesłuchiwaną była Charlotte. Obecni prócz więźnia, Escanor Wilhelm, Rzeźnik i Winters Devril. Choć słów nie słyszał, widział, że Vetinari nie zamierza tak po prostu wszystko im grzecznie powiedzieć. Być może dlatego była tak zakrwawiona i okaleczona. Napluła Escanorowi w twarz, za co sama oberwała od Rzeźnika.
Nie widział więcej, a może nie chciał widzieć. Końcowym obrazem był znów przeskok i widok martwej siostry. Skórę miała dziwnie zabarwioną w niektórych miejscach, wargi zsiniałe i ciemne żył widoczne na szyi. Ktoś jej pomógł, otruwając i ratując przed wyśpiewaniem wszystkiego na torturach.
Dwaj magowie z wizji i alchemik. Alchemik o rudawym odcieniu włosów. Pamiętał, czytał o nim, pamiętał jak długo opowiadała mu o nim Vetinari. Nicolas. Nicolas Flamel, do tego Liranna i najprawdopodobniej przodek, bądź przodkini Iskry. Tylko na co mu ta wiedza?
Sceptycznie spojrzał na tunel, przy którym kręciła się Charlotte przyglądając się pęknięciom kamienia i marudząc coś pod nosem, że gdzie jest Willikins i, że to w ogóle powinno dawno temu runąć, a dalej stoi.
Iskra stała nieruchomo, z rękami skrzyżowanymi na piersi i wbiła ponure spojrzenie w czeluść tunelu.
Wilkowi się to nie podobało. Stanowczo nie podobało...
- Tym tunelem w dół. Na sam koniec - słyszał te słowa jakby przez gruby mur, wciąż podatny na działanie wizji. A kiedy się ocknął, było już za późno. Charlotte postukała się w czoło, kierując ten gest do Iskry, która przewróciła oczami i zerknęła na Szept. A potem, zgodnie, jednomyślnie, we trójkę ruszyły w ciemność.
Nie zdążył zareagować. Mimo lotnego umysłu i wyćwiczonego ciała, nie zdołał w porę uwolnić się od otępienia wywołanego tyloma wizjami naraz. Bał się, że to się spełni. Ale minuty mijały, a strop, w który się błagalnie wpatrywał wciąż był na swoim miejscu.
- Potem będzie tak, jak powinno.
- A jak nie będzie? - burknął Wilk, wcale nieprzejednany taką wizją przyszłości. Za wiele się już w życiu naoglądał. I dokłądnie w tym momencie, jakby wszechświat postanowił mu jeszcze dopiec, strop jęknął, ziemia odpowiedziała zgrzytem, a sklepienie runęło zawalając przejście do tunelu i najprawdopodobniej wszystko to, co było w środku.
Wilka przewróciło od wstrząsu, w dodatku dostał jeszcze w głowę kamieniem i był nieco oszołomiony. Poza tym, machał rękami, co by odpędzić do siebie pył. Kaszlał i charczał, ale po omacku dopadł do zejścia. Zawalonego zejścia w dół.
Miał ochotę przyłożyć sobie w głowę kamieniem, tylko mocniej niż oberwał teraz. Chwilowo nie dowierzał w to, co się stało.
Zawaliło się. Wizja... Wizje. Wszystkie trzy wizje na raz. Co teraz będzie? Pogrzeb? Ale on nie chciał... Ręce same zaczęły odgarniać kamienie.
- Szept! - zacharczał, kaszlnął i niemal się udławił. Za dużo pyłu. Jemu jednak to nie przeszkadzało w próbach przekopania się przez kamienie.
Wilk odrzucał kamienie całymi garściami, brał się nawet za te większe, póki starczyło mu sił, póki poranione ręce nie dały o sobie znać. Spojrzał na dłonie jakby widział je pierwszy raz w życiu. W istocie, nigdy nie miał ich tak poharatanych.
- Nie znajdziemy ich... - mruknął czując jak ulatuje z niego nadzieja. Pył zdązył już osiąść na nich i na gruzach, a ciał jak nie było, tak nie ma. W żadnej z wizji ciał nie było. Niry nie znaleziono, Char zmarła w Twierdzy, a Iskra gdzieś na jakimś pustkowiu, wraz z dziećmi.
- Nie pomożemy im już... - spuścił głowę wpatrując się w ziemię splamioną własną krwią i cudzą. Poczuł dziwną pustkę, która zdawała się powoli wdzierać w każdy zakamarek ciała i umysłu. Osunął się na ziemię i tak siedział, niezdolny już do niczego.
Elf drgnął, jakby się czegoś wystraszył. A może to były tylko zwidy? Bez słowa się podniósł i zajął się nogą Devrila, dziwnie cichy i milczący, jeśli nie liczyć tych paru formułek zaklęć uzdrawiających.
W tej chwili nie przejmował się tym, że Darmar jak na kogoś zupełnie obojętnego i nie mającego rzekomo nic z nikim wspólnego, wykazuje wręcz niezdrowe chęci odnalezienia Szept. Ale nazywanie jej skorupą go już zabolała. Zwłaszcza, że widział co innego.
- Myśliwi spartaczyli robotę - warknął, odrywając się od prawie całkiem zdrowej już nogi arystokraty - Ona czuła. Ale... Nie wiem, nie mogła się przełamać. Czuła, gdy umierała pod gruzami - wycedził jeszcze świdrując maga wzrokiem. Potem spojrzał wściekły na Luciena.
- I co, ulżyło? Zdrajcy nie ma, możesz iść i donieść swojemu Nieuchwytnemu, że nie żyje, pewnie cię wynagrodzi - wypowiedź ta wręcz ociekała w tej chwili nienawiścią do Cienia. Stracił wszystkich, całą trójkę. Żonę, siostrę i przyjaciółkę. Pieprzeni bogowie.
- Właśnie, że mój - syknął Wilk i zmrużył oczy - Przez ciebie zginęła. Przez ciebie ją musiałem wygnać. Niniejszym ogłaszam, że winę za śmierć Iskry, a niedługo także i Natana z Robin ponosisz tylko i wyłącznie ty - chciał Cieniowi dopiec. Podobnież jak on, elf czuł teraz przemożną złość, która postanowił wyładować na Cieniu wytykając mu wszystko. Devrila czepić się nie mógł, bo ten już zniknął, bogowie niejedynie wiedzą gdzie.
Wyrzuciwszy zaś Lucienowi to, co miał do powiedzenia, znów usiadł na ziemi, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- I co, teraz wszystko już się naprawiło, ta? - łypnął na babcię nieprzychylnie, jakby po częśći zwalając winę i na nią.
Wilk postanowił puścić uwagę Luciena mimo uszu. Powlókł się na górę, wedle tego, co nakazała babunia, a gdy zobaczył go Ymir, wiedział, że lepiej nie pytać.
- Krasnoludy. Zdrowieją? - spytał Wilk wciąż nie kryjąć rozczarowania i żalu w głosie.
- Nie wiem. Czar Iskry puścił, nie wiem czemu...
- Bo Iskra nie żyje - warknął Wilk podchodząc do chorych - Tak jak Szept. I Charlotte.
- ... Przykro mi - Ymir zwiesił głowę w geście szacunku dla zmarłych.
Choć gdyby ktoś się chwilę nad tym zastanowił wiedziałby, że śmierć pod gruzami jest możliwa, owszem, o ile wcześniej się nie umknie w inna odnogę. Tak zrobiła Charlotte, przynajmniej po części, bo przygniotło ją i to całkiem solidnie. Choć uczucie wiatru na skórze było całkiem obiecujące, w końcu dotarło do niej, że gdzieś musi być wyrwa. A jeśli wyrwa, to i...
Bogowie, znajdzie ją jakiś niedźwiedź i odgryzie jej głowę.
Wilk miał ochote oderwać sobie głowę i zamienić ją na jakąs inną. Albo, wymienić sobie mózg. Całkiem ciekawa opcja, może nie czułby teraz tego wszystkiego. Miał ochote powiedziec staruszce, by umilkła, ale powstrzymał się. Nie powinien być nieuprzejmy, czy bezczelny wobec starszej elfki. Dużo starszej.
Zamiast tego spojrzał na Eredina. Strażnik drżał, on już nie potrafił. I co on powie Mer? To pytanie nie dawało mu spokoju.
Charlotte zdołała wydostać się spod gruzu i wdrapała się nawet na powierzchnię. Jakie to cudowne uczucie czuć pod palcami trawę...
- Ani kroku dalej - usłyszała tylko, a chwilę potem zgrzyt wysuwanego miecz z pochwy. Kroki.
- Przecież nawet nie stoję - burknęła. W rzeczywistości, siedziała na łydkach, zbyt zmęczona, by cokolwiek dalej zrobić. Była ranna i oszołomiona. Jakimś cudem wydostała się z tuneli, a teraz jeszcze... Blask słońća chwilowo ja oślepił, ale znaki na zbrojach rozpoznała.
- Wirgińczycy, pięknie
- Ktoś ty?
- Nie podaję imienia byle komu - ostrze miecza było chłodne. Przynajmniej tyle zdołała odczuć, kiedy strażnik przysunął je do jej szyi.
- Patrz Ivo, to alchemik - drugi z żołnierzy zauważył tatuaż Vetinari z racji poszarpanej koszuli. No to wpadła.
Ymir wolał się nie mieszać do tego, co stało się w dole. Zostawił Wilka przy chorych, odsunął się ledwie parę kroków a wpadł na coś. Albo na kogoś.
Willikins stał za krasnoludzkim Królem z kuszą opartą o ramię i wyglądał jak ktoś bardzo sceptyczny. O tym elfie nie było wiele wiadomo, jedni twierdzili, że to sierota, że służył na dworze Eilendyr, kiedy to jeszcze stało. Inni mówią, że przybłęda, znajda. Jeszcze inni twierdzą, że przylazł z Valnwerdu. I ostatnia z wersji byłaby najgorsza, bo świadczyć by to mogło o tym, że Willikins nie tylko jest kimś starszym niż jedno stulecie, ale też i znacznie sprytniejszym niż mogłoby się wydawać.
W Valnwerdzie nie przetrwałby taki byle kto.
- Ja bym powiedział, że ta trójka ma zdolności naginania rzeczywistości do własnych celów - obrzucił Wilka zagadkowym spojrzeniem, zaraz potem przyszła kolej na zlustrowanie Luciena.
W tej zaś samej chwili Poszukiwacz mógł poczuć, że ktoś tu chce mu przekazać jakąś informację. Mentalnie.
Ktoś zranił Natana, chłopak chyba umrze, to był mentalny głos Królika, w dodatku zaniepokojony, co rzadko było u uzdrowiciela słychać. Najprawdopodobniej ten sam osobnik dorwał też Tancerza. Robin zniknęła, jak będziesz wracał do Czeluści, idź okrężną drogą, i tyle jeśli chodzi o wizje, które się nie sprawdzają.
Charlotte siedziała skulona, plecami oparta o jakiś worek. Związali ją, szlag, w dodatku najprawdopodobniej złamali jej nogę, parszywcy, żeby nie zwiała, co i tak było mało prawdopodobne. Miała całe ciało w siniakach i rozcięciach, które zaczynały się całkiem poważnie babrać, bo nikt się nimi nie zajął i nie przemył, nie obandażował. W dodatku, byli coraz bliżej Twierdzy.
- A kogo obchodzi Darmar? Polazł pewnie do swoje wieży - Wilk odpowiedział na równi z Deorin. Odpowiedzi dość mało mające ze sobą wspólnego, a jednak elf umilkł nie chcąc znowu wchodzić w paradę starszej elce. Krasnoludy się budziły ze snu, niektórzy, choć wciąż słabi wykazywali ochotę nawet by usiąść, w czym usłużnie im elf pomagał.
Cholerne wizje. Czemu nie widział tego wcześniej? Zdołałby coś zrobić...
Iskra nie wiedziała co się stało. Czułą za to przepotworny ból w całym ciele i zdrętwiałe kończyny. Nie zapowiadało się ciekawie. I gdzie u cholery była reszta?
- Szept...? - wychrypiała krztusząc się pyłem i zaraz zastygła w bezruchu, kiedy kamienie ją przygniatające przesunęły się nieco wgniatając ją w posadzkę. Iskrze odpowiedziała cisza.
- No to pięknie...
Wilk nie podejrzewał, że znowu będzie miał do czynienia z Czarnym Cieniem, czy też Czarnym Hodowcą, jak głosiło ostatnie wydanie WPT.
Los spłatał im obu figla i to dośc sporego, bo o ile Wilk nie podejrzewał, że kiedyś Cieniowi pomoże, to zrobił to. Bo nie chodziło bezpośrednio o Cienia, a o jego syna.
Natan został cięzko raniony czymś, co do złudzenia przypominało elfią broń, taką z okresu starożytności. Zakrzywione ostrze wyrządziło podwójną szkodę, nieumiejętnie użyte poszarpało tkanki, które miały zostać całe. Efekt był porażający, bo chłopak w pewnym momencie zaczął schodzić w tego świata i gdyby nie szybka reakcja elfa, tak właśnie by się stało. Jeśli jednak wierzyć wizji... Groby były trzy. I oboje, zarówno on jak i Lucien doskonale wiedzieli kto w nich leży.
Natan leżał na posłaniu ze słomy i kawałków materiału, co zresztą było w chwili obecnej niebywałym luksusem. Krasnoludy lubiły spać na kamieniu, a łóżka były w ograniczonej ilości, którą oddał tym, którzy tego bardziej potrzebowali, choć miał wrażenie, że tu się Cień z nim nie zgadza. Zresztą, co z tego.
Drugim zaskoczeniem było to, że krasnoludy przyprowadziły tu Devrila. Odkąd się rozstali po śmierci Szept nie widział szpiega dość spory kawałek czasu. Nadal z cichą nadzieją wyczekiwał wieści o swojej siostrze, ale tych nie było. W końcu, wizja pokazała lochy. I gubernatora. Ale czy na pewno była to Twierdza?
- Kłopoty? - spytał na wstępie miast zwyczajnego powitania.
- Pojadę, jeśli będę tego chciał, Cieniu - warknął Wilk, który tolerował obecność zabójcy tylko przez wzgląd na to, że Natan po połowi poszedł w geny Iskry, nie tylko tego bubka.
- Olbrzymy... Mój ojciec kiedyś tam był, chociaż nie wiem, co tam robił. Ale fakt, że wrócił żyw powinien chyba coś znaczyć - przynajmniej wedle rozumku Wilka - Możemy tam pojechać we dwóch, być może uda się coś wskórać.
Wilk nie miał więc za bardzo wyjścia. Cień, do tego milczący Cień mógłby być całkiem przydatny, jeśli olbrzymy okazały się niezbyt przyjaźnie nastawione.
Droga była monotonna. Leśne ścieżki jakimi musieli się poruszac zarośnięte i drogę trzeba było sobie torować ostrzem. Wilk nie czuł się zbyt dobrze, a głównie to była wina Cienia. Gdyby ten nie przywlókł się za Iskrą na zamek, nie byłoby tej całej draki. I Szept nie musiałaby się poświęcać...
Zatrzymał się, czując obcy zapach w powietrzu. Zapach krwi i osocza, dość nieprzyjemnie kontrastuący z wonią lasu. Ktoś tu był. Ktoś ranny.
- Mamy towarzystwo... - mruknął rozglądając się uważniej, ale jego uwadze umknął przeskok w magii. Po tej stronie barykady pojawił się demon, choć nie z Otchłani, nie ten zły, a całkiem neutralny. Demon ognia Kalcifer, na stałe związany z białym magiem Zhaotrise z woli Mistrza Hauru, ostatniego białego, który potrafił śnić.
Ogienek tlił się niemrawo, jakby sie czegoś bał, okrągłymi oczkami obserwował kompanię.
Wilk wypatrzył płomień, co wzbudziło jego ciekawość, podszedł nieco bliżej, przywołał małą magiczną kulkę światła nad dłoń i go zamurowało.
- Bogowie... - oparta o drzewo siedziała Iskra. Twarz miała poharataną, podobnie ciało, oczy zamknięte, nogi podkulone pod siebie, jakby coś usilnie do siebie tuliła. Pomiędzy dłońmi elfki zaś siedział ognik.
Blada cera i zaropiałe rany wskazywały na to, że dotarła tu albo sama, albo ktoś ją tu przyniósł i zostawił.
Kalcifer uznał, że to dobrze rokuje. Może w końcu ich stąd zabiorą, zanim on całkiem zgaśnie. Nie mając już czym się karmić, bo wyczerpał całą magią Zhao, zaczął karmić się tym, co na sobie miała. Innymi słowy, rękaw koszuli elfki zaczął się podejrzanie żarzyć i dymić.
- Mhm, nie dziękuj - odgryzł się Wilk, po czym zabrał się do roboty. Obrażenia były takie, jakby usiadł na niej jakiś kwadratowy słoń. Co najmniej.
- Zgasnę no! - wydarł się Kalcifer przeskakując na ramię Wilka i zrzerając mu połowę many za jednym zamachem.
- No kutwa! - elf aż przysiadł na tyłku, przerwał leczenie i przyjrzał się demonowi. Wyglądał na całkiem nieszkodliwego - Czym jesteś?
- Jestem Kalcifer - przedstawił się płomyk i łypnął na Devrila - Lecz, lecz, lecz, lecz! - ponaglił Wilka, a ten nieco oszołomiony, wrócił do pracy.
Po niedługim czasie zdołał zaleczyć co poważniejsze rany i nawet ocucić Iskrę, choć ta jak na razie majaczyła coś o krewetkach. Nie mniej jednak, widok jasno płonącego Kalcifera na jej ramieniu powodował, że Wilk miał poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Skoro demon sobie był, to ciągnął magię znów z Iskry, co znaczyło, że reszta zrobi się sama. Jak on kochał geniusz natury.
- Będziemy ją musieli stąd wziąć - ale to chyba było dośc oczywiste. Kolejna myśl wpadła mu zaraz do głowy. Skoro Iskra żyje... Może i Szept...
Wilk zlazł z konia i niewiele robiąc sobie z upiorów i złej, pradawnej magii, rzucił się do opadającej na ziemię postaci. Niewiele mu trzeba było, by ją rozpoznać.
- Odejdźcie...
- Tak, zaraz sobie pójdziemy - pozbierał Szeptuchę z ziemi i umknął do reszty. Nieprzytomna, zmarznięta... Ale, bogowie niejedyni, żywa. Elf poczuł, jakby duch jego uwolnił się właśnie z jakichś wyjątkowo ciężkich łańcuchów. Chciał się nawet zaśmiać, póki nie zobaczył, że stan jej podobny jest do tego, w jakim znaleźli Iskrę. Czyli niewiele w istocie brakuje jej do śmierci.
- Wynosimy się stąd - mruknął sadzając Szept na siwku i bez chwili wahania wskakując za nią. Chwilę potem popłynęła do jej ciała również jego magia, niosąc ulgę w bólu i zasklepiając rany.
Wilk, który miał juz wprawę w zlatywaniu z konia, zdołał zeskoczyć i wylądować zwinnie na ziemi. Razem z Szept, której ani myślał oddawać.
- Wynocha, sio, paszoł won - przytulił magiczkę do siebie, nie mając najmniejszego zamiaru jej oddawać. Prędzej widmo go zabierze do Otchłani.
- Obudź sie, obudź... - mamrotał cicho, potrząsając swoją żoną. Ta jednak nie budziła się, a duchy jakby zyskały na pewności siebie. jeszcze chwila i będzie po nich...
Szept coś wymamrotała, czego Wilk kompletnie nie zrozumiał. Jakby połączenie starego elfickiego z krasnoludzkim. Ale zjawy zniknęły.
- Wiejemy, zanim to coś wróci - mruknął zerkając podejrzliwie na elfkę, która znów nie wykazywała większej aktywności niż ktoś nieprzytomny. Czym prędzej ruszył brzegiem bagien opętańczo tuląc do siebie Szept. Była tu. Wróciła. Wizja się nie sprawdziła.
Wilk był zbyt pochłonięty Szept i jej stanem, by zajmowac się Iskrą. Poza tym, powód pewnie był znany każdemu, tylko nie Cieniowi.
- Dziwisz jej się? Pewnie nie chce się obudzić, bo ty tu siedzisz - jak widać elf znalazł inny sposób na dopieczenie Lucienowi, w końcu zasłużył sobie. Przynajmniej wedle fachowej opinii elfa.
Tymczasem Iskra nie potrafiła się wybudzić. Kalcifer był wciąz obecny, co obciążało ją samą. Choć teraz demon przyglądał się lichemu ogienkowi przy którym się grzali, jakby próbował się z nim dogadać. Zhao zbierała siły. W końcu, nie każdy przeżywa to, jak mu się strop zawala na głowę.
Vetinari tymczasem była prowadzona przez resztkę patrolu Wirginkiego. Zabłądzili, to było widać, bo bagna i lasy to na pewno nie były twierdzy klimaty, czego nie omieszkała bezczelnie wypomnieć żołnierzom. To chyba przez to nie dali jej dzisiaj nic do zjedzenia.
Siedzieli w lesie, niedaleko słychać było szum suchych krzakó z bagna, a Char dałaby sobie rękę uciąć, że coś słyszała. I tym czymś niekoniecznie był szum drzew.
- Wydaje mi się, czy komuś w brzuchu burczy? - spytał Misza, jeden z żołnierzy.
- Pewnie zwidy masz i tyle - odpowiedział drugi, ale pomylił się. Ich tropem szła bardzo brzydka bestia, a jej głód podsycała jeszcze woń krwi ciągnąca się za półelfką.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - spytała cicho.
- W ciemnej dupie.
Lasem targnął potężny ryk, chwilę potem coś wielkiego i futrzastego rzuciło się na żołnierzy, a Char zamiast im pomóc pchnęła jeszcze Misze wprost w zębiska potwora i sama zaczęła uciekać w zgoła przeciwnym kierunku. Przynajmniej tak długo jak pozwoliła jej zraniona noga, która chyba jednak nie była złamana.
Stwór połknął obu w parę chwil, nawet nie pogryzł i zaczął rozglądać się za trzecią ofiarą. Vetinari ugrzęzła w lepkiej ziemi i zaczęła wyklinać bogów. I byłby to rzeczywiście jej koniec, gdyby Kalcifer nie postanowił przeskoczyć do ogniska, przez co nabrał mocy niezależnej, nie płynącej z many Iskry i roztoczył wokół obozu magiczną barierę, ciepłą aurę, która stwora odstraszyła.
Na bagnach zapadła cisza.
- Parszywa robota, szlaczek. Jak ja wrócę do domu? - jęknęła w powietrze Charlotte padając twarzą w błoto i nie zamierzając wstać. A niechże coś ją pożre. W zasadzie, o pożarcie zapewne trudno nie będzie, bo słyszało ją chyba całe bagno. Łącznie z osobliwą kompanią.
Cokolwiek tkwiło w Szept, Wilk zdołał to wyczuć i niezbyt mu się to podobało. Co ona znowu nawyrabiała? W jakie kłopoty się wpakowała?
Jak na razie nie połączył faktu tego, gdzie ją znaleźli z tym, że oto jego żona jest czarnym magiem i, że może tu chodzi o coś więcej. Jak na razie zbyt pochłonięty był ratowaniem jej życia, jak i zycia własnej siostry, którą znalazł Devril.
Elf dopadł do alchemiczki, odgarnął jej błoto z twarzy i szybko dostał się do organizmu. Nie było tragicznie, ale i nie było dobrze. Odebrał ją Devrilowi i ułożył na ziemi, niedaleko Szept po drodze zaczynając już mamrotać uzdrowicielskie formułki.
Iskra krzyknęła i usiadła, całkiem już przytomna, choć nieco oszołomiona. Rozejrzała się zdezorientowana wokoło i uniosła brwi na widok dwóch panów. Luciena nie zauważyła, bo zrywając się z ziemi przysiadła plecami do niego. Płaszcz natomiast leżał porzucony obok. ktoś tu był bliski zawału.
- Gdzie jestem...
Iskra skinęła głowa, starając się zrozumieć swoje własne postępowanie. przelotnie spojrzała na ognisko, a gdy dostrzegła w nim Kalcifera pożerającego suchy patyk, poczuła dziwny spokój. Rozluźniła się nieco, podziękowała za płaszcz... I wtedy zauważyła, że coś tu nie gra. Znała zapach płaszcza, znała jego miękkość. Innymi słowy, znała go aż nazbyt dobrze. Powoli odwróciła się za siebie z miną, jakby zobaczyła ducha. Po czym Lucien dostał swój płaszcz z powrotem, a elfka uciekła na drugi koniec obozu.
- Tragedii nie ma, ale kolorowo tez nie jest - zawyrokował Wilk odsuwając się od Charlotte, dając własnemu umysłowi chwilę wytchnienia. Nie można być tak skupionym cały czas.
- Generalnie jest osłabiona, w niektóre rany wdała się infekcja, poza tym, ma coś z nogą, jakby ją ktoś próbował złamać. Wyjdzie z tego.
Iskra obserwowała uważnie Devrila i Szept. jeszcze brakowało im tu jakiegoś problemu, ale wolała nie mówić tego na głos, bo jeszcze by rzeczywiście coś się stało. Na przykład niebo spadłoby im na głowy.
- Nira... - elf podniósł się i podszedł do magiczki, zaniepokojony jej zachowaniem - Poznajesz nas?
- Cokolwiek jej w Duor zrobili, to chyba dalej ją męczy - stwierdziła Iskra przysuwając się na powrót do ogniska i jawnie wkłądając w nie rękę, jak małe dziecko. Z tym, że ogienek nic jej nie uczynił, bo tak naprawdę był to teraz tylko i wyłącznie Kalcifer.
- Ale nikt nie chce znać twojego zdania, Cieniu - rzucił przez ramię Wilk obserwując Szept. Nie wiedział co w tej sytuacji robić. Nie chciała z nimi rozmawiać, zachowywała się dziwnie... Gdyby mógł i wiedział jak, to by jej pomógł. Tymczasem wolał trzymać się blisko, by w razie czego przyjść jej z pomocą. Zerknął na grzebiącą w ogniu Iskrę, potem na nieprzytomną i ubłoconą Charlotte. Przynajmniej wszystkie trzy żyły. Co prawda Szept chyba oszalała, Zhao wytrzasnęła skądś jakiegoś demona, a Charlotte... Ciekawe co z nią będzie nie tak, gdy się obudzi.
Sama Iskra zaś ukradkiem zerkała na Cienia, jakby się upewniając, czy też chcąc po prostu sobie na niego popatrzeć. Tylko tak, by jej na tym nie przyłapał.
Iskra uznając, że została złapana przez dłuższą chwilę w ogóle na niego nie patrzyła starając się utrzymać kamuflaż. W końcu jednak znów na niego spojrzała, a wtedy okazało się, że ten od dłuższego czasu się w nią wpatruje. Jednak zamiast wpatrzyć się w niego, spuściła spojrzenie na ogień, ściągając brwi, a po głowie chodziła jej jedna myśl - kiedy postanowi wypełnić daną jej na trakcie obietnicę.
Wilk z niepokojem przyglądał się Szept. Rozmawiała z Devrilem, ale jemu nie odpowiedziała. Może go nie poznała? Ale... Może powinien tam pójść i po prostu siedzieć?
Tak, ten pomysł był dobry i tak jak Devril opuścił bok magiczki, tak zaraz znalazł się tam Wilk, choć nic nie powiedział, delikatnie musnął palcami wierzch dłoni Szept, jakby sprawdzając, czy w ogóle wie, kto koło niej siedzi.
- Mam jego - wymownie wskazała na Kalcifera, który zmrużył oczka patrząc na Cienia. Ale nie odsunęła się, ani nie kazała mu iść na drzewo, jak to było w pierwotnym zamiarze. Tęskniła za nim, bo jak nie tęsknić za kimś, kogo się kocha.
- Jak chcesz spełnić to, co mówiłeś to nie tu. Będą kłopoty - mruknęła rzekomo w ogień, by nie zwrócić niczyjej uwagi, prócz jego - Potem... Potem pójdziemy do lasu. Tam... - urwała, niedolna mówić dalej, a głos drgnął niebezpiecznie, jakby elfce zbierało się na płacz.
Wilk uśmiechnął się lekko, ujmując jej dłoń, ściskając nieco.
- Nie mów, jak nie możesz. Ale... Dobrze cię widzieć. - inaczej mówić nie mógł. Rzadko mówił o uczuciach, a choć te teraz szalały w nim jak rzeka, nie był w stanie powiedzieć wszystkiego. Nigdy tego nie potrafił.
Nie odsunęła się, ani nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie, kiedy tylko znalazła się bliżej, wtuliła się chwytając jego koszuli, jakby się bała, że zaraz ją odepchnie i sobie gdzieś pójdzie. Do Róży, do Solany.
- To mnie oświeć - mruknęła w jego koszulę, wcale nie próbując już wstrzymać łez, wręcz przeciwnie. Pozwoliłam im płynąc po policzkach, a że była wtulona w Cienia, to i moczyć mu bezczelnie koszulę. Bogowie, tak dawno się do niego przytulała, tak długo nie czuła go obok, przy sobie.
- Czarny, biały, czy fioletowy, jakie to ma znaczenie? - nawet jeśli by miało, to nie dla niego. Nie po tej całej drace.
- Jakimkolwiek byś magiem nie była Szept, jesteś dobra. Jesteś moim magiem. I magnesem na kłopoty - choć mogłoby to zabrzmieć nieco jak wyrzut, wyrzutem nie było. Nawet najgorsze kłopoty nie były tak straszne jak wizja, że mógłby ją stracić. Bezpowrotnie stracić.
Uśmiechnęła się przez łzy ciesząc z jego słów. Znała Luciena dobrze, nawet lepiej niż niektóre Cienie, więc wiedziała jak ciężko mu mówić o niektórych rzeczach. Korzystając z okazji, powstrzymała go od całowania jej twarzy, sama dotknęła palcami jego policzków, ciesząc się z tego, co czuje. Szorstkość skóry z lekkim zarostem, ciepło. Spojrzała w ciemne oczy, po czym złączyła usta z jego wargami, chcąc zażegnać to, co było złe. Przynajmniej próbując.
Otoczył ją ramieniem korzystając z okazji jaka się nadarzyła. Kłopoty były, są i będą.
- Jakoś z tego wszystkiego wybrniemy - dorzucił jeszcze mając na myśli ogół. Stolicę, chorobę, Wirginię, nawet i to, co się z nią w tej chwili działo. Jeśli będzie trzeba pójdzie do Duor, zrobi cokolwiek będą chcieli. Pójdzie i nawet na układ z bublem Darmarem, byleby pomógł.
- Nie możemy - mruknęła w odpowiedzi elfka, drżąc pod dotykiem jego dłoni na plecach - To... To kompania. A Kalcifer mówi, że wisisz coś Wilkowi. Dług. A ty spłacasz długi, więc nikogo nie będziemy się pozbywać - co nie znaczyło, że elfce to odpowiadało. Owszem, lubiła Wilka, kochała Szept jak siostrę, ale w tej chwili ich obecność nie była jej na rękę. Nie, kiedy odzyskała Cienia.
- Musimy poczekać - odsunęła się nieco, ogarnęła spojrzeniem jego twarz uśmiechając się przy tym lekko. Oparła głowę o jego ramię czując spokój. Upragniony spokój.
Wilk próbował się połapać o co w tym wszystkim chodzi jednocześnie nie cisnąc zbytnio Szept. Przeczesał palcami kasztanowe włosy, zaciągnął się zapachem i przez chwilę przestał w ogóle myśleć, co spowodowało brak dostaw leczniczej magii w ciele Charlotte, co wiązało się z tym, że alchemiczka wymamrotała coś pod nosem o jakimś Tropicielu, który niepotrzebnie dolewał miętowego sosu do garnka, a finalnie otworzyła oczy, całkiem przytomnie zerkając na nocne niebo.
- Humpf, przynajmniej mnie nie zjadło - powiedziała raczej do siebie niż do kogokolwiek innego, niezbyt zainteresowana otoczeniem. Zmysły nieco szwankowały, słuch odmawiał posłuszeństwa, więc Vetinari wciąz była święcie przekonana, że jest tu kompletnie sama.
Wilk nawet tego nie zauważył, zbyt zajęty tuleniem do siebie magiczki.
- A jak nas coś dopadnie? - spytała rozglądając się wokoło. Nie brakowało tu dziwów, nie brakowało wrogich stworów na które sama trafiła, nim magia się wyczerpała wymuszając u niej sen. Wtedy strzegł jej tylko Kalcifer, za co była mu teraz wdzięczna.
Nie mniej jednak, zawsze lubiła się tak godzić. Najpierw rozmowa, potem chędożenie. Jak wisienka na torcie.
- Kto wróc... - zaczął, ale nie skończył, zaniepokojony tym, co się z nią nagle stało. Cokolwiek jednak chciała powiedzieć, najwyraźniej czar związał ją umową. Milczenie, albo śmierć. Skądś to znał... Tylko skąd?
- Szept, Szept... - zaczął, starając się jakoś jej pomóc, chociaż po chwili doszło do niego to, że lepiej by było gdyby dał jej teraz spokój. Cofnął więc ręce, ale nie ruszył się z miejsca.
- Lepiej będzie, jak nie będziesz o tym mówić. Będzie bezpieczniej.
Charlotte zamrugała i uśmiechnęła się na jego widok. Miło było widzieć w końcu jakąś znajomą twarz.
- Ciebie też dobrze widzieć, panie kombinator - podniosła się na łokciach i doszła do wniosku, że za wcześnie na cokolwiek. W głowie się jej kręciło, jedno ucho zatkało, a noga i całe ciało potwornie bolały.
- Co tu w ogóle robi ta... Zacna kompania? - innego określenia nie znalazła. Szept, Wilk, Iskra, Cień i Devril. Że też oni wszyscy się jeszcze nie pozabijali. Cud. Cud normalnie.
Iskra uśmiechnęła się podejrzanie i zerknęła na Kalcifera. ten wyglądał na oburzonego.
- No chyba sobie ze mnie jaja robicie no! No tak nie można! Zgasnę jak mnie tam wyniesiecie! - płomyk uformował z ognia małe piąstki i uderzył nimi w drewno, buntując się. Iskra pochyliła się do ognia, niemalże do niego włażąc. Zmrużyła oczy.
- Umowa to umowa - przypomniała demonowi, a ten umilkł, nagle jakiś czerwieńszy. Elfka znów zerknęła na Luciena, a ogienek wdrapał się po jej koszuli na ramię
- Chodź - oczy elfki błysnęły. Wisienka.
- Nie Szept, nie mów nic na ten temat. Może... Może Iskra, może ona coś poradzi... - ale kiedy się obejrzał, nie było ani demona, ani Iskry, ani Luciena. Wilk westchnął z dezaprobatą.
- Proszę cię, nie chcę, żebyś się sama raniła. Nie mów o tym... Czymś, cokolwiek to jest.
rzeczywiście, popatrzyła na Devrila jakby widziała go w kretyńskiej urodzinowej czapeczce z pomponem na czubku.
- Olbrzymy?! Tatko oszlał... - westchnęła przymykając na chwilę oczy, kiedy zaczęła widzieć tańczące kolorowe kropeczki.
- Jak nie zginę gdzieś po drodze w jakimś kolorowych tunelu, to pójdę z tobą do wampirów. Chyba też nie będę w ich typie - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu kombinatora numer dwa. Już ona go nie puści tam samego.
- Dorwali mnie Wirgińczycy - mruknęła po dłuższej chwili odwracając wzrok, zerkając na bagna - Ale na szczęście to była banda kretynów i pomylili drogi. Jakby nie pomylili... Pewnie właśnie rzeźnik bardzo uprzejmie by pytał co wiem - aż się wzdrygnęła na samą myśl.
Jeśli chodzi o siedzenie cicho to Iskra miała stalowe nerwy i żelazną wolę. Problem polegał na tym, że stalowe nerwy i żelazna wola jakoś tajemniczo przy panu Poszukiwaczu topniały, jakby ktoś nagle podkręcił temperaturę.
Nie mniej jednak nie miała zamiaru dawac innym do zrozumienia, że poszli w krzaczki w jedynym słusznym celu. A figę.
Elf wzruszył ramionami. Co go obchodził sir Roland...
- Nie wiem. On nam cię oddał pod Duor, potem go nie widziałem, może go zeżarła jakaś chimera, o, albo może dorwał go Ragnarok - i tyle jeśli chodzi o Wilkowe współczucie dla osób trzecich.
- Szept - upomniał ją, starając powstrzymac od kombinowania - Nie bądź uparciuchem, bo w końcu coś ci się przez to stanie.
- To niech tam będzie, najlepiej żeby wpadł gdzieś pod koła wozu z żelaza. Widziałam takie u krasnoludów. Ciężkie dziadostwo, śmierć na miejscu - jak to zwykle z Vetinari bywało, nawet ranna, czy chora nie mogła przeleżeć czy usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż parę chwil. Tak też i było tym razem, bo ledwie skończyła mówić, a znów podniosła się na łokcie, chcąc rozejrzeć po obozie, wypatrzyć Wilka i Szeptuchę, któych przytłumione głosy słyszała, a także rozeznać się w sytuacji. Choć jak na razie rozpoznanie dotyczyło jej poszarpanego stroju, przez który zaczynała marznąć.
- Trzeba będzie to naprawić - mruknęła do siebie sceptycznie zerkając na dziury w koszuli, czy w spodniach.
Iskra zadowoliła się bliskością Cienia i to w takie sposób, jak to rzadko bywało. Kiedy tylko uznała, że są dośc daleko nieomal się na niego rzuciła całkiem przejmując inicjatywę, jak jakaś dzikuska, choć to akurat obchodziło ją teraz najmniej.
- Widziała cię i dopytywała się, co to wyciszenie. Sprzedałem jej jakąś bajkę, ale chyba nie uwierzyła - no, w końcu wybiegła z komnaty, więc coś chyba jednak podejrzewała. Wtedy nie miał czasu się tym zająć... - Ale to był tylko ten raz. Potem zeszliśmy z twoją babką do tuneli i o, bum, zawaliło się wszystko, ona bredziła coś o tym, że tak miało być, bo coś tam... - już nie pamiętał. Był zbyt wstrząśnięty nagłą śmiercią całej trójki, by słuchać jeszcze Deorin, choć podejrzewał, że prędzej czy później tego pożałuje.
Char chwilę wpatrywała się w plecy brata, a potem naszło ją dziwne poczucie, że oni są parą. Szept i Wilk. Podobnież Iskra z Cieniem. A ona z Devrilem... Na szczęście dziwne myśli, które ładowały się na nie ten tor co trzeba zostały zwrócone w innym kierunku i Vetinari parsknęła śmiechem.
- Ja z igłą i nitką? Chcesz, żebym sobie oko wydłubała? Pamiętam jak tatko próbował mi wbić do głowy podstawy haftu, skończyło się na zszytych razem firankach i rękawach przyszytych do sukni - z wysiłkiem zdołała usiąść i dobrała się do guzików fraku - Muszę to zdjąć i zobaczyć jak bardzo jest poszarpane, bo inaczej nie zatrybi. Bo widzisz, są prostsze sposoby od igieł i nitek jak chociażby alchemia, która moi przodkowie postanowili mi dać, jako bardzo nieprzemyślany i głupi prezent.
Odgłos dartego materiału towarzyszył i Iskrze, gdy ta z kolei pośpiesznie pozbawiła Luciena koszuli, jak i spodni. Płaszcz był chyba jedynym okryciem, który nie ucierpiał. No bo, w końcu jakoś trzeba wrócić. I czymś się okryć na noc w obozie.
Deorin miała rację co do słabości Wilka, jaką była Szept. Myliła się jednak w tym, że Nira nie była mu podporą. Była i to jaką, lepszej takiej nie było, bo nie dość, że magiczka umiała na swoim postawić, to i wyciągała go z monotonności w jaką raz po raz wpadał, całkiem zresztą nieświadomie. Dzięki niej żył. Dzięki niej chciało mu się żyć, miał wolę walki. Zapewne gdyby nie doszło do ślubu, a stolica by runęła, on runąłby wraz z nią.
- Twoja babcia posłała cię do tunelu z tekstem, że tak musi być. Zresztą, nie tylko ciebie, bo Charlotte i Iskrę też. A jak się zawalił, to dalej uparcie twierdziła to samo - za co on osobiście miał ochotę wydrapać Widzącej oczy.
Vetinari skojarzyła te słowa. Już kiedyś je słyszała, kiedy sama kryła się wśród Tropicieli, poza tym, wiedziała jak bardzo Devril jest z nimi związany.
- Już to gdzieś słyszałam - mrugnęła do niego uśmiechając się i w końcu pozbywając fraka - Ale alchemię trzeba ćwiczyć, stale udoskonalać. Gdybym nie wykorzystywała tego... Hum, daru, do tak prostych rzeczy jaką jest naprawienie ubioru, czy wytworzenie ognia, już dawno zapomniałabym jak z ołowiu zrobić złoto, czy też jak z bryły żelaza przemienić to w całkiem dobry miecz. Nie wiedziałabym jak się bronić, bo reakcja byłaby zbyt wolna. A w alchemii liczy się czas. Zwłaszcza wtedy, gdy wychodzisz z komnaty i porzucasz przelewanie cieczy z jednej probówki do drugiej - rozłożyła ostrożnie frak na ziemi, po czym przyjrzała się mu krytycznym okiem. Gdzieniegdzie dziury były po prostu dziurami. Bez możliwości naprawy, bo materiału znikąd nie weźmie. Ale z kolei inne przetarcia czy dziury, przy których wciąz trzymał się oderwany kawałek materiału były do naprawienia.
- Gdybym chowała ten dar i używała go rzadko, gdybym uznała, że to ingerencja w naturę, to byśmy tu teraz nie rozmawiali. Przygniotłyby mnie kamienie i skały walące się w tunelu na głowę. Tylko dzięki szybkiemu działaniu żyję. A skoro praktyka czyni mistrza, to czemu miałabym nie ćwiczyć? - i wraz z końcem tych słów złączyła dłonie i przyłożyła je do materiału swojego fraka. Chwilę nic się nie działo, po czym po jej dłoniach przeskoczyły iskry zmieniające się w niewielkie wyładowania, które z kolei skoczył na materiał ubioru. Po chwili część dziur zniknęła, a przetarcia ustąpiły całkiem.
- No, przynajmniej teraz nie będzie tak wiało.
Z uwielbieniem błądziła dłońmi po jego ciele, zachłanna, spragniona wszystkiego co miało związek z nim. No, może wykluczając Bractwo.
Elfka w przeciwieństwie do Cienia niezbyt sobie używała przez czas rozłąki, próbowała żyć w celibacie, co teraz obiło się na Lucienie, który był drapany, czasami nawet i gryziony, a przede wszystkim chędożony z wielką pasją.
Objął magiczkę ramieniem, przysuwając do siebie bliżej. Być może jej to pomogło, być może nie. Nie chciał teraz ciągnąć tego tematu, zwłaszcza, że po prostu była. Zdrowa, cała i chyba całkiem normalna. Szeptucha taka jak zawsze.
- A właśnie... - mruknął przypominając sobie o celu ich podróży - Idziemy do olbrzymów. Byłoby całkiem miło, gdyby ci się udało... - nie dokończył zdania, choć wszyscy wiedzieli o co chodzi. Byłoby miło, gdyby Szept ocaliła im tyłki przed byciem przekąską.
- Twoim darem Dev, jest granie Śmierci na nosie. I całkiem umiejętnie wykorzystujesz dany ci dar, cwaniaczku - Char zarzuciła na ramiona frak i zaczęła zapinać guziki. Koszulą i spodniami zajmie się potem, potem też przydyba Wilka o to, by zaleczył jej jeszcze parę mało przyjemnych ran.
Po chwili też całkiem niespodziewanie parsknęła, kiedy dotarło do niej co w ogóle arystokrata w ogóle powiedział.
- Ty nie pakujesz się namiętnie w kłopoty? Proszę cię, to już ja mam mniej kłopotów niż ty!
Godzenie się w takiej formie zawsze było wyczerpujące i nic dziwnego, że kiedy żądza minęła, a zachcianki obu stron zostały zaspokojone, Iskrze niezbyt chciało się ruszać z wygodnego Cienia do obozu.
- Piłeś na misji - przypomniała mu cicho, opierając policzek na jego ramieniu, stygnąc powoli, dając odpocząć zmęczonym mięsniom.
- To jego pomysł! - i tu Wilk ładnie Devrila wskazał, by było wiadomo, komu tutaj zmysły odjęło. On tu tylko leczył.
Nie mniej jednak cieszył się z tego, że i ona z nimi pójdzie. Szeptucha, wiadomo, mały magnesik ale i kłopoty innych potrafi rozwiązać. Wystarczy więc pilnowac magiczkowych pośladków i pozwolił jej działać. W granicach rozsądku, rzecz jasna.
- Nie ma? - spytała unosząc brew, ale porzuciła temat, najwyraźniej jego własna opinia była nieco inna.
- Daleko jesteśmy od siedzib olbrzymów? - w końcu wypadałoby się dowiedzieć co nieco o tym co może ich czekać i w jakim czasie, a nie chędożyć po krzakach, jak co poniektórzy.
Choć Charlotte podejrzewała, że gdyby miała kogo chędożyć, to zapewne skończyłaby tam gdzie Lucien z Iskrą.
- A jak myślisz, kto był taki uprzejmy i wykupił ci pokój, nie mówiąc już o wtachaniu na górę? - nie był to pierwszy raz i Iskra podejrzewała, że nie ostatni. Leniwie przerzuciła nogę przez jego udo i chwilę tak leżała, całkiem bez ruchu pozwalając mu na przetrawienie informacji i ewentualne wyrzuty.
- To w sumie wymysł Alastaira z tego co się orientuję, sojusz jakiś, czy bogowie wiedzą co - wzruszył ramionami, pozornie niezaangażowany i zerknął przez ramię na Wintersa. On tu mu przewodniczę załatwia, a on, cholera, podrywa mu siostrę.
Charlotte, która gdy chciała potrafiła być naprawdę spostrzegawczą bestią wyczytała z twarzy Devrila niepokój.
- Nie martw się. Jak nas zeżrą, to wszystkich razem - optymizm pierwsza klasa. To akurat była cecha niemal identyczna jak u Wilka. Pesymizm i czarny humor, nic tylko siąść i płakać.
Iskra uśmiechnęła się tryumfalnie - Tak Lucienku? Czyżbyś chciał coś ciekawego powiedzieć? Wiesz, ale podziękować to byś mógł... - zupełnie jakby jeszcze jej mało było siedzenia w krzakach.
Akurat jeśli chodzi o stolicę, to pogodził się z tym, co niedawno zaszło. Zrobił, co mógł i koniec. Przynajmniej tak to sobie próbował wytłumaczyć, bo nie było sensu wiecznie się obwiniać. Babka Szept miała rację, trzeba było działać.
- Ja nie myślałem o Irandal... - mruknął, całkiem zresztą szczerze. Myślał o stolicy. Nowej, bezpieczniejszej - Ziemie zagarnęli ludzi i to wieki temu. Nie możemy wiecznie korzystać z pomocy Ymira, ten am własne problemy. Myślałem... Myślałem, żebyśmy zabrali się za odbudowę stolicy.
Charlotte, która zaczynała się coraz lepiej czuć postanowiła wstać. W końcu, ile można siedzieć na ziemi. Takiej śmierdzącej bagnem w dodatku.
Powstała, zachwiała się, ale utrzymała pionową postawę - Gdybyś nie miał takiej pewnej miny, to bym sie z tobą założyła. A tak to wolę nie ryzykować.
Westchnęła zawiedziona nagłą zmianą w nastroju Cienia. No tak, pewnych rzeczy nie powinno się mówić na głos, ale złośliwa natura Iskry nakazywała wiercić mu dziurę w brzuchu nadal. Całe szczęście, że potrafiła to już kontrolować, więc po prostu się podniosła i z nieco większym szokiem niż przewidywała ustawa, zaczęła zbierać swoje rzeczy. Szok rzecz jasna wywołany stanem tychże rzeczy nie należał do przyjemnych. Jak ona się do cholery pokaże w tym... Tym wszystkim? Toć to się kupy nie trzyma. No, ale ubrać się trzeba było i wrócić także. Skoro Pan Cień stracił ochoty na zabawy, ponadto wydawał się dośc ponury, to już ona mu da spokój.
Wilk się zamyślił. W sumie, to teraz nękała go wizja odbudowywania dwóch miast na raz. Przynajmniej gdyby znowu jedno z nich padło, można by iśc do drugiego i tam się umacniać, fortyfikować... Ale, jesli Escanor i to przewidzi, będzie to walka na dwa fronty. Które z miast powinni więc odbudować jako pierwsze?
- Trzeba to będzie przedyskutować - mruknął nieco zniechęcony, bo co jak co, nie miał najmniejszego zamiaru pozbywać się Szept. Była mu potrzebna obok, w stolicy. Jak on sobie poradzi bez niej z Radą? A z Moriarem? Właśnie, Moriar...
- Zawsze możemy iść do Karmazynowej Twierdzy - to już było jakieś wyjście, choć podejrzewał, że Mistrz Moriaru nie byłby zadowolony.
- Oj, nie kuś, bo potem przegrasz i stracisz portki, będziesz w samej koszuli ganiał - zamiłowanie do zakłądania się o wszystko przerzuciło się na nią z pewnego podróżnika, który miał podejrzanie ruchliwą torbę...
- No oczywiście, że się uda, w końcu jestem z wami ja - Char dumnie wypięła pierś do przodu, jakby ją mieli orderem odznaczyć.
Cień się zorientował, ale za późno. Iskra to co miała już ubrała, choć nie było tego wiele, dumnie uniosła głowę, a na jej ramieniu pojawił się Kalcifer. Obdarta, wyglądająca jak zawodowy włóczęga, ale zostawać nie zamierzała.
- Tak, wybieram. Ale w przeciwieństwie do ciebie nie do Róży - zdanie padło zanim zdązyła ugryźć się w język. No i tyle jeśli chodzi o zgodę, bo elfia furiatka odwróciła się i pomaszerowała do obozu.
- Och, ja już nawet wiem komu - i nie wiedzieć czemu, pierwsza osobą przeciwną o której pomyślał była jego przyboczna. Sacharissa, której prawie każda jego decyzja się nie podobała. Zwłaszcza jeśli oznaczała, że będzie bardziej wystawiony na atak niż zwykle. Zupełnie, jakby sam się cholera obronić nie potrafił...
- Rada pewnie będzie oponować, ale to nic nowego. Może gdyby i ich podzielić... Jedni poszliby z tobą, drudzy ze mną. Łatwiej ugłaskać ich jak są w rozsypce. Chociaż, zawsze można by się skupić najpierw na jednym, potem dopiero na drugim.
Charlotte uśmiechnęła się pod nosem lustrując Devrila wzrokiem.
- Nie, skądże. Poddałabym cię... Ocenie. Tak, tak właśnie - oczy byłej arystokratki błysnęły jak w chwilach kiedy patrzyła przyklejona do szyby na lukrowane ciastka najnowszego przepisu. Nie był to wzrok grzecznej dziewczynki za jaką niekiedy miał ją Alastair, ale i nie kompletnego dzikusa. gdyby zaś ktoś spojrzał tak na Vetinari, ta zapewne spłonęła by rumieńcem sięgającym czubków szpiczastych uszu.
Iskra wpadła do obozu i przez chwilę Charlotte sądziła, że jakiś Wirgińczyk jednak przeżył. Nim jednak doszło do wymiany ognia między furiatką, a alchemiczką, w obozie również pojawił się Poszukiwacz, równie wkurzony co Iskra. Charlotte ściągnęła usta w dzióbek, odwróciła się na pięcie cicho gwiżdżąc i spoglądając na bagno, że niby jej tu nie ma, że niech sobie wydrapują oczy, ona nie ma z tym nic wspólnego i mieć nie chce.
Wilk, nieco wybity z rytmu, bo przeciez oni tu o poważnych rzeczach mówili, a tu kłótnia znowu. Spojrzał na Iskrę, która ostentacyjnie usiadła na miejscu, w którym byłą kiedy pierwszy raz od Cienia uciekła. jedno spojrzenie i już wiedział cóż takiego jest na rzeczy. I żeby nie było, że go to nie bawiło, bo bawiło ogromnie. Poszukiwacz ganiający za podartą elfką ze złością wymalowaną na twarzy. Przecudowny widok.
- Nic nawet nie mów! - Iskra wycelowała w Cienia oskarżycielsko palcem. I tyle, jeśli chodzi o zgodę, czułe słówka szeptane sobie w usta i nastrój sprzyjający chędożeniu.
Iskra prychnęła, spiorunowała Devrila wzrokiem, po czym skrzyżowała ręce na piersi i wbiła wzrok w żar drewienek, które jeszcze tak niedawno były pożywką dla ognia.
- Nie zasnę - burknęła nieprzejednana, ale więcej nic nie powiedziała.
Charlotte to w ogóle gdzieś zniknęła, wsiąknęła jak kamień w wodę i tyle jeśli chodzi o to, by wszyscy się choć trochę przespali. Wilk rozglądnął się nieco zaniepokojony, ale nic nie powiedział. Przecież nie będzie niańczył dorosłego mieszańca. Z drugiej strony...
- Gdzie wcięło moją siostrę? - spytał, ale chyba nikt go nie słuchał, bo Iskra tylko prychnęła w odpowiedzi, kuląc się by choć trochę ogrzać zmarznięty organizm w poszarpanym ubraniu.
Wilk, nie mogąc wiele więcej zrobić także ułożył się przy ogniu i owinął kocem jak kokonem. Łypnął jeszcze na Szept, kontrolnie na Devrila, Cienia i zmarzniętą Iskrę, po czym sam postanowił się przestać.
- Ja cię potem zmienię. Tylko mnie obudź - rzucił jeszcze do Szept, po czym nasunął kapelusz na nos i zmusił się wręcz do spania.
Iskra usnęła niedługo potem używając magii, by się ogrzać, za poduszkę mając całkiem miły kamień.
Vetinari pojawiła się parę godzin później, a wyglądała na kogoś, kto był mocno zbity z tropu. Wartę wciąż trzymała Szeptucha.
- Dziwne te bagna. Naprawdę dziwne... - wymamrotała do siebie wchodząc do obozu i zerknęła na Szept - Może cię zmienić? Do świtu jeszcze trochę czasu, prześpisz się. Jak się idzie do olbrzymów, to trzeba mieć myślącą magiczkę.
Charlotte zerknęła na pewnego arystokratę, którego tymczasowo oznaczyła w myśli znakiem X. Tak, arystokrata X był znacznie mniej pociągający i interesujący niż arystokrata Devril, więc czuła się swobodniej.
Przysiadła przy magiczce i chuchnęła w dłonie. Włosy miała gdzieniegdzie przemoczone, tak samo jak buty i nogawki spodni.
- To posiedzę razem z tobą. Świt już blisko, a mi się spać ni w ząb nie chce - i tak jak powiedziała, tak zrobiła, choć cisza nie trwałą w jej przypadku długo. I jak można było się domyślać, tok rozmowy zszedł na arystokratę X.
- Szept... Załóżmy, że jest pewien pan... Nazwijmy go X. I on ma się chajtać niedługo, a ja zaproponowałam... - urwała na chwilę, kontrole spojrzenie, czy aby nikt się nie obudził - Zaproponowałamukładżebygokryć - wyrzuciła na jednym oddechu, po czym znów umilkła. Dziwnie jej było z wiedzą, że została odsunięta od całej sprawy. Przecież można było temu zapobiec, można było odkręcić jeszcze postanowienie Wilhelma...
- Mariaż dla sprawy - podsumowała cicho.
Charlotte spojrzała w nocne niebo, zachmurzone, ciemne, na którym nie było widać ani jednej gwiazdy, a księżyc ledwie się przebijał. Noc była bardzo podobna do jej obecnej sytuacji uczuciowej, ciemno i nic nie wiadomo, choć gdzieś tam wciąż tliły się nadzieje, które jednak z upływem każdego dnia Char uznawała za bardziej nierealne jak to, że Escanor wypadnie oknem i problem sam się rozwiąże.
- Z tego co wiem, to Escanor mu ją wcisnął - starała się, jakże mocno, mówić tonem całkiem beztroskim i obojętnym, choć zwykle gdy tego próbowała, to Desmond pytał, czy te flakoniki z trucizną ciągle stoją zapieczętowane, a Sid kazał chować wszystkie ostre rzeczy.
- Starałam się wyprzeć własnych uczuć, nawet wzorem tego bubka Cienia, udawać, że mam serce z kamienia. Ale się, kurczaki, nie da. Nie umiem... - westchnęła zwieszając głowę, wplatając palce we włosy. Bogowie, czy takie sprawy zawsze muszą być tak cholernie ciężkie?
- Wiem, że nie można nikogo do niczego zmusić. No, chyba żeby posługiwać się wywarami, czy tam być magiem jakimś, ale to i tak nie to samo - urwała na chwilę rozważając słowa magiczki i tym razem wieszając spojrzenie na Wilku, który coś mamrotał pod nosem, a na pewno nie miało to związku z olbrzymami i powierzoną im misją.
- Teoretycznie rzecz biorąc, mogłabym się odłączyć po misji u oblrzymów i zając się szukaniem nowej kryjówki dla alchemików... Zamiast pchać się z nim do wampirów. Jak byłaś wygnana to było ci łatwiej? - przerzuciła spojrzenie na Szept, jedyna osobę, która kiedy,s przechodziła to samo.
Skinęła głową nie odpowiadając już na słowa magiczki, pozostawiając temat niezamknięty, do przemyślenia. Inaczej byłoby, gdyby przeklęty Henry nic mu nie powiedział, mogłaby udawać, że jednak nic się nie dzieje... Chociaż, oboje byli dobrymi aktorami, dzięki temu wciąż żyli. Zawsze można by było grać, nawet przed nim.
Podniosła się i rzecz jasna pierwszą osobą jaką zbudziła, był Wilk. Do Devrila wolała się nie zbliżać, więc elfi władca został szturchnięty nogą, potem lekko kopnięty, az w końcu się obudził.
- Już, co, kolej moja tak? - zaspany przetarł oczy i podniósł kapelusz, a kiedy dotarło do niego, że dzień lada moment wstanie, nadął policzki.
- Miałaś mnie obudzić - burknął do Szeptuchy podnosząc się.
Iskra obudziła się na równi z Wilkiem, choć tej ostatniej nikt nie kopał. Na twarzy miała odciśnięty wzorek kamienia na którym spała, poza tym miała gdzieniegdzie we włosach kawałki lodu. Zima znów się zbliżała. Wstając rzuciła kontrolne spojrzenie na Cienia, jakby się bała, że przez noc się rozmyślił i zniknął porzucając ją.
- A jak przyzwiemy wierzchowce? - Charlotte nigdy takich rzeczy nie wyczyniała, więc sceptycznie uniosła brew i skrzyżowała ręce na piersi.
- On ma smoka - odezwała się Iskra oskarżycielsko celując palcem w swojego męża.
- Smok weźmie wszystkich? - to odezwał się Wilk, który jakoś nie wierzył w to, by Alduin był zdolny ich tam ponieść.
- A olbrzymy to w ogóle lubią smoki? - Charlotte dalej miała wątpliwości, zerknęła na brata, a ten wzruszył ramionami.
- Zawsze można zagwizdać i modlić się, by konie przyszły - to mówiąc, władca gwizdnął, a gwizd ten był dziwny, przynajmniej w mniemaniu Charlotte. Melodyjny, długi i nie za głośny, ani nie za cichy. Przesycony magią.
Charlotte też spróbowała tak zagwizdać, ale z racji, że nigdy tego nie potrafiła, to tylko się popluła.
- I kiszka - mruknęła Iskra, obserwując bagno. Wilk w odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Nigdy nie miałem szczególnej nadziei, że mi to... - zdania nie skończył, bo z porannej mgły jaka się podniosła wyłonił się jeleń. Nie taki zwykły, bo był większy, jakby bardziej rozrośnięty. Oczy w przeciwieństwie do oczu jego braci wyrażały mądrość istoty rozumnej, nie zaś ostrożność dzikiego zwierza.
Wilkowi opadła szczęka, bo wierzchowiec ten widziany był nawet przez elfów dość rzadko, a przysługiwał jedynie władcom.
- No patrz, jednak nie jesteś taki beznadziejny jak mi się wydawało - podsumowała Charlotte muskając podbródek palcami w zamyśleniu - Ale to daje nam jednego wierzchowca na... Sześć osób? Ja to w ogóle mogę iść pieszo.
Jeleń, którego z imienia nikt nie znał podszedł do Wilka i trącił go nosem. Ten automatycznie pogłaskał go po szyi, a po chwili złapał Charlotte niemal przyduszając ją łokciem i pięścią poczochrał jej włosy.
- Nosz kurw! - Vetinari nienawidziła tego zagrania, a kiedy w końcu wyszarpała się elfiemu władcy, poprawiła szatę i spróbowałą ułozyć na powrót włosy.
- Wilki to dobry pomysł. Prawie jak Moka i jej dzieci - Iskra westchnęła w duchu. Wilki z Medrethu, bogowie, czemu tak się stało, że cały las... Nie dokończyła tej myśli - Nie wolisz żadnego smoka - burknęła do Cienia, nadal zła o wczorajszy dzień - I tak nie wiesz nawet jak go wezwać. Szeptucha jest tu specem od ziwerząt, mamy jelenia i teraz decyzja co dalej.
Wilk natomiast nie zamierzał dzielić się swoim jelonkiem. Właśnie doszedł do wniosku, że jelonek przysługuje jemu i tylko jemu, choć w sumie tez i Szept. Nie mniej jednak, jelonek nie mógłby ponieść dwóch osób. Nie dwóch mężczyzn.
Niewiele więcej trzeba było myśleć, by wiedzieć, że władca wdrapie się na swojego wierzchowca i pozostawi wilki innym.
- Ja, ja... Ja mam chorobę lokomocyjną i idę pieszo... - zaczęła Vetinari, jakoś dziwnie blednąc w obecności wilków. Raz, w dalekiej przeszłości miała niemiły incydent z wilkami, stąd też i dziwny strach, czy też niechęć wobec nich.
Iskra doszła zaś do wniosku, że jechać z Cieniem nie będzie, niech się chędoży z Solaną.
- Wezmę Ciernia - mruknęła cicho bojąc się poruszyć, mimo tego, że chyba z całego tego tałatajstwa, prócz Szept, widywała wilki najczęściej. W końcu ile to już czasu się znały?
Iskra już chciała powiedzieć, że Lucien się boi, ale w porę ugryzła się w język. Przecież nie chciała zaostrzać konfliktu.
Charlotte pokręciła przecząco głową odsuwając się jeszcze parę kroczków. Wilk ściągnął brwi, bo nigdy nie widział, żeby jego w połowie siostra się tak zachowywało. Jeśli szło o nieznane rzeczy, czy też niebezpieczeństwa, zawsze była pierwsza. Tym razem... Coś było na rzeczy.
Ona się ich boi, poinformował Szept, gdyby ta nie zauważyła zmiany w zachowaniu alchemiczki.
- I tak też zrobię - usłyszała Szept w odpowiedzi, a chwilę potem Vetinari zniknęła z obozu. Wilk westchnął czując się jak pomiędzy młotem a kowadłem.
- Problem z głowy. Jedziemy - mruknął gładząc jelonka ponownie. Iskra wskoczyła na wilczy grzbiet i na wszelki wypadek odesłała Kalcifera. Nie chcieli przecież, by Cierń przypadkiem się podpalił za sprawą niesfornego demona.
Gdyby Wilk w istocie nie znał swojej siostry, zapewne zrobiłby coś podobnego do Devrila, albo i w ogóle polazłby za Vetinari. Ale znał ją, co prawda nie za długo i nie tak dobrze jak co poniektórzy, ale potrafił ocenić, kiedy należy iść za kimś, a kiedy nie. Poza tym, teraz mieli inne problemy. Olbrzymy. A przepustką do olbrzymów była Szept, poza tym, wilki tez były jej. Poza tym, byłą jego żoną, powinni trzymać się razem.
Nie zmienia to jednak faktu, że ledwo ruszyli, to zrównał się z wilkiem Iskry i wymienili parę myśli, przy tym zerkając porozumiewawczo na siebie. Władca elfi pamiętał co znaczy termin białej magii, pamiętał, że by tak się określać nie wystarczy jedynie opanować jednej sztuki, a wiele, które właśnie składały się na białą magię. Co było przedmiotem ich rozmów, nie było to wiadome nikomu poza tą dwójką, choć Wilk po tej wymianie zdań zdawał się już całkiem spokojny. Przynajmniej takie starał się sprawiać wrażenie.
Jedynymi Cieniami jak do tej pory, którzy spotkali olbrzyma i nawet to przeżyli, byli Marcus z Gabrielem, choć niezbyt się tym chwalili. Nie mniej jednak, kiedy tereny górskie stały się bardziej wymagające, to właśnie ich spotkali ci, którzy do olbrzymów wyruszali z misją. Co robili tam oni, nikt nie wiedział.
Marcus, gdy zobaczył wielkie wilki miał ochotę poszczuć je Figlem, choć ten prysnął do torby Cienia. Królik tylko się podniósł z zajmowanego dotąd kamienia. Wyglądali zupełnie tak, jakby tu na kogoś czekali, pewnie dlatego Lucien otrzymał od Iskry wściekłe spojrzenie. Obiecał jej, że nic się jej nie stanie. Po co sprowadzał tu inne Cienie?
Prawda była taka, że Marcus z Gabrielem ostatnimi czasy pojawiali się w najmniej oczekiwanych miejscach i to nie z własnej woli. Odkąd spotkali dziwnego, pijanego goblina, trafiali co rusz na dziwne zjawiska, które z kolei ładowały ich w kłopoty, jak chociażby ten.
Zdrajczyni, uznane za wrogów elfy, pies gubernatora i Cień, który powinien ich wszystkich zabić przy pierwszej lepszej okazji. Królik uniósł brwi, a Marcus odruchowo sięgnął rękojeści Lodu, która wystawała ponad jego ramieniem. Medyk powstrzymał go gestem odnajdując jednocześnie spojrzenie Luciena. Co on tu do cholery robił?
Zapewne to samo pytanie zadawał sobie Lucien w stosunku do tej dwójki.
- Ała! - najemnik wyraził swoje niezadowolenie piskiem godnym dziewczynki; zdecydowanie ktoś powinien go uświadomić, że nie tak powinien krzyczeć mężczyzna, a w ogóle to taki najemnik nie powinien w ogóle pokazywać, że go boli. Zwłaszcza palec w oku.
Dar nawet nie zdążył pacnąć karzełka, ziemia zadudniła, słońce zniknęło przesłonięte nie chmurką, a postawnym olbrzymem. Jaruut stał nad nim z nożem w ręku i uśmiechał się tak, jak mógłby cieszyć się rzeźnik na widok dorodnego cielaczka, któremu zaraz upuści krwi. Jednak zamiast gardła, olbrzym przeciął supły.
- Dupa ogra jesteś, boś miękki - mruknął, kiedy najemnik wylądował na ziemi, a niedźwiedź zainteresował się nim na tyle, że warknął mu w ucho.
- To niech Odrin wsadzi ci palucha w oko.
- W dupę tobie zaraz wsadzę. Co ty głodny jesteś, że tak marudzisz?
- Nie twoja za...
Październikowe Dziecko miał w nosie to, co chce powiedzieć najemnik. Olbrzym wziął i złapał go za fraki, po czym przerzucił przez ramię jak worek kartofli. - Idziemy! Otworzyli nam wrota.
Po wyminięciu dwójki zabójców, dalsza droga przebiegała całkiem spokojnie, jeśli nie liczyć paru szkieletów na drodze, czy też przeraźliwej ciszy jaka tu zalegała.
Wilk przez większośc drogi zastanawiał się, co ugryzło Szept. Nie zachowywała się tak, a teraz miał nawet wrażenie, jakby samą magiczkę coś opętało. Powróciły do niego słowa, jakie do niej kierował, jakoby nie ważne jakim magiem była, zawsze będzie mieć jego po swojej stronie. Czy to aby nie było zbyt śmiałe stwierdzenie, zbyt głupie i zbyt pośpieszne?
Iskra wydawała się podzielać obawy Wilka co do tego, że Szept zbytnio się zmienia i to wcale nie na lepsze, choć to było jej własne zdanie. Może maczał w tym paluchy Darmar? Albo miało to jakiś związek z Tym-Bez-Twarzy?
Nie mniej jednak, myśli na temat sposobu zachowania magiczki musiały zostać odsunięte na bok, bo oto dotarli na miejsce.
- A co ja mogę? - burknęła Zhao szperając w pamięci, szukając czaru, który mógłby złamać ten Szeptuchowy. Ale jak na złość, czaru nie znalazła a do tego, zapomniała o tym, że wcześniej odwołała Kalcifera, a wraz z odwołaniem demona straciła parę przydatnych umiejętności. Szlaczek.
- Mówiła, że jest przyjaciółką olbrzymów, tak? - wtrącił się Wilk wiercąc się niespokojnie na jelonku - Więc więcej wiary w elfy, panie Cień.
- Co w ogóle Marcus z Królikiem robili na drodze? - warknęła Iskra w kierunku Cienia, jakby co najmniej posądzała go o to, że to on ich tam ściągnął, by ją ubili.
- A co to kogo obchodzi? Zostali w tyle... - burknął Wilk i byłby skrzyżowął ręce na piersi, gdyby mógł.
- Nie tylko oni - odgryzła się Iskra starając się w międzyczasie zlokalizować alchemiczkę. Charlotte, o ile wciąż za nimi podążała prędzej czy później natknie się na Cienie. A Bractwo, sprzymierzone z Wirginią było wrogiem alchemików. Bractwo zresztą nie myślało o Brzasku lepiej niż alchemicy o Cieniach.
- Jesteś pieprzonym Cieniem, cholera! - warknęła Iskra, która nie znalazła w sobie ani krzty zrozumienia dla Luciena.
Wilk puścił słowa Cienia odnośnie wież mimo uszu, które rzecz jasna posiadał i to w całkiem dobrym stanie. Ale kiedy Szept do nich wróciła, wyszczerzył się do Luciena. Ktoś tu próbował Cieniowi dopiec.
- Jedziemy - burknęła Iskra sprzedając jelonkowi klapsa w zadek. Zwierze stanęło dęba, niemal zrzucając z grzbietu elfa i wyrwało do przodu.
- Jeszcze mi rękę upierdzieli! - ale mimo wszystko, Iskra zerknęła na wilka, na którym to siedział Lucien i zastanowiła się, czy przypadkiem, jakby mu nie sprzedać kopniaka w zadek...
Chociaż nie. To przecież nie był jakieś tam wilki z lasu, a nawet jeśli, to i tak należało im okazywac szacunek. Wobec zaś takich myśli, szacunek należał się też jelonkowi, któremu strzeliła klapsa... Iskra doszła do jedynego, słusznego wniosku, jakoby miłośnik przyrody i biały mag był z niej kiepski.
Chrzęst kamyczków wyrwał ją z tego dziwnego zamyślenia. Spomiędzy skałek wyłoniła się alchemiczka, choć w nieco podartym stroju i wściekle zdyszana.
I chyba z całej grupy tylko Zhao znalazła w sobie coś, co pozwoliło jej normalnie zwrócić się do alchemiczki.
- Olbrzymy nas wpuszczą, może tym razem...
- Nie, sama się dowlekę. Tylko niech ktoś im powie, że nie chcę być potrawką - Char usiadła na ziemi nie mając siły na dalszy bieg, przynajmniej w tej chwili. Iskra zerknęła na resztę, powierciła się chwilę na grzbiecie wilka i wzruszyłą ramionami.
- lepiej dołączmy do Wilka, bo jeszcze jego przerobią na potrawkę, a z jelonka zrobią przystawkę.
Zhao pomiędzy olbrzymami czuła się dziwnie. Nieswojo, jakby ktoś odciął jej nagle dostęp do świeżego powietrza, czy też przywiązał łańcuchem do psiej budy. Mury, piekielnie wysokie mury i równie wysokie olbrzymy nie dawały jej poczucia wolności, jakie miała włócząc się chociażby po przeklętym Valnwerdzie.
Nie zamierzała jednak narzekać, a dzielnie robiła dobra minę do złej gry. Nie miała tu do załatwienia spraw, była bardziej na doczepnego, więc postanowiła się rozejrzeć. Powęszyć, zobaczyc ile się da.
A Cień? Cień niech się idzie i z Solaną chędoży, o.
Wilk, którego odnaleźli przy bramach wyglądał na nieco zagubionego. Od Iskry dowiedział się, że jego siostra całkiem bezpiecznie dotarła w te okolice, choć podejrzewał, że wplatała się w kolejne kłopoty, by zatrzeć poprzednie. Sprawę Charlotte trzeba było jednak odłożyć, bo i on musiał być przy tym, jak Devril rozmawiał z olbrzymami. W końcu, był elfim władcą, powinien wiedzieć co się ustala.
Wilk rzeczywiście, choć lubił Devrila, teraz dziwnie uniósł brwi, jakby się co najmniej spodziewał, że tajemnicza narzeczona arystokraty to w rzeczywitości magiczka i ktoś tu go brzydko wystawił.
Ale nie, na szczęście tak nie było, a Wilk skorzystał z okazji i przygarnął Szept do siebie.
- A co to za sprawy? - zagadnął wietrząc w powietrzu nowe kłopoty. Nowe kłopoty dotyczące jego żony.
Iskra zapatrzyła się w punkt przed nimi, jakby sama nie wiedziała co odpowiedzieć Devrilowi. W końcu wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, szczerze mówiąc. Cienie mnie w końcu znajdą i zabiją. Chciałabym pomóc przy odbudowie stolicy, ale z kolei jestem Wygnańcem. Nie mogę tam wracać... Pewnie pójdę w świat, tak jak mój mistrz - tylko dokąd ją to zaprowadzi? Hauru całkiem zdziczał, stał się pustelnikiem, nierzadko nazywanym bubkiem z pustkowia. Nie chciała być podobna do niego, choć jego sposób bycia był dośc specyficzny i ciekawy.
Charlotte chyba w ogóle się wyłączyła, albo zawiesiła, bo milczała cały czas odkąd pojawiła się na terenie olbrzymów. Zwiesiła głowę, wpatrując się w ziemię, bijąc się z własnymi myślami i uczuciami.
Ach, no tak. Zapomniał o zobowiązaniach i tej przeklętej wieży na bagnach, gdzie ją znaleźli. Wyglądało na to, że tym razem Szept się wywinie, bo sam kazał jej na ten temat milczeć, chcąc oszczędzić niepotrzebnego bólu. I teraz miał za swoje.
- Stolicą się zajmę. Sam ją kazałem zburzyć, to teraz ją odbuduję - przynajmniej on to tak rozumiał. To była jego wina, nikogo innego.
Iskra westchnęła i pokręciła głową. Gdyby to było takie proste...
- Wilk mi tego nigdy nie wybaczy. Pozwoliłam, by za mną na zamek przywlókł się Cień, co czyni mnie odpowiedzialną za późniejsze wydarzenia. Za stolicę. Medreth. Chorobę i śmierć Duchów. Poza tym - spojrzała na swoje dłonie pokryte licznymi bliznami - Prócz niego są też jeszcze inne elfy, które widzą to dokładnie tak samo. Nie pozwolą mi wrócić, choćbym była ostatnim białym magiem na tym padole - zacisnęła dłonie w pięści, spoglądając na nie, jakby w ogóle nie były to jej ręce. Potem przerzuciła spojrzenie na Devrila.
- Masz swoje olbrzymy, pomogą wam. Co teraz zamierzasz?
Wilk przewrocił oczami. To, że wtedy Irandal padło... Nie, to była inna sytuacja i na pewno Szept przesadzała. Zaś stolica i ostatnie wydarzenia to jego wina. Od dawna powinien był przestać traktować Iskrę jak elfa. Była Cieniem, wciąż nim jest, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Ma krew Astrid, założycielki. Nawet on, pozornie z Cieniami niezwiązany, po nocach czasami rozpamiętywał ich organizację, rozkopywał dawne wspomnienia kiedy był jeszcze Rincewindem, wolnym duchem, którego nikt tak naprawdę nie znał. Z jednej strony, mógłby być nawet i Cieniem, jeśli oznaczałoby to tamtą wolność. Z drugiej, nie wyobrażał sobie życia bez rodziny jaką miał.
Bractwo zostawia ślad. A Cień żyje zawsze w tobie bez względu na to, jak bardzo starasz się go usunąć.
- Ale Szept ma Wilka - i to był ten aspekt, z którym nikt nie dyskutował. Raa'sheale zbyt długo przewodzili elfom, by negować decyzje któregoś z nich - A ja... Ja nie mam nic - mruknęła ponuro. Z Lucienem nie wyjdzie, był zbyt oddany Bractwu, by zwlekać wieczność ze zleceniem. Zwłaszcza, jeśli Nieuchwytny zacznie naciskać.
- Zarobisz się kiedyś Dev, a wtedy ściągniemy cię z zaświatów i wsadzimy w inne ciało. I każemy całe życie siedzieć na plaży w Quinghenie i popijać mleczko.
Wilk nie znał wszystkich faktów, bo i skąd. Wierzył w to, co powiedziała mu Rada, przecież w myśl elfiej ideologii, nie mogli go okłamywać... Bez wyraźnej potrzeby i w imię wyższego dobra.
- Wyruszasz od razu, czy zostajesz jeszcze?
Zhao parsknęła wyobrażając sobie spieczonego Devrila i zerknęła ukosem na Charlotte, która jak na jej gust, za długo siedziałą cicho. Szturchnęła ją łokciem, ale zamiast oczekiwanej reakcji, alchemiczka gładko osunęła się na bok lądując na posadzce. Iskra ściągnęła brwi, ale niczego nie wyczuła.
- Zasnęła - orzekła okręcając kosmyk włosów wokół palca i obejrzała się na Szept z Wilkiem - Ej, a mamy w ogóle gdzie spać, czy olbrzymy poczęstują nas kafelkami i podłogą?
- Tylko, żebyś wróciła, a nie jak ostatnio. Dość już się strachu najadłem przez twoją babkę - nadął policzki na samo wspomnienie Widzącej, ale nie powiedział nic więcej. Czasem lepiej było się zamknąć. Ściany mają uszy.
Wraz z Devrilem i alchemiczką poszła również Iskra, całkiem świadomie ignorując obecność Cienia. Dawne urazy wróciły i nie miała zamiaru mu tego darować.
Wilk spochmurniał. Nie lubił rozmawiać na temat Wygnańców, bo była to tylko i wyłącznie jego sprawa jako władcy. Poza tym, Iskra sobie zasłużyła. Inaczej by jej tego nie zrobił.
- Elfy sobie poradzą, nie jest jedynym białym magiem - odpowiedział po dłuższej chwili wpatrywania się w plecy Wygnańca - A to co jej pomoże, a co nie nie jest moim problemem. Ani moim, ani elfów - na pewno nie mówił tego jako on sam, jako Wilk, dawny przyjaciel Iskry i niedoszły mąż, bo przecież pierwsze jego oświadczyny były kierowane pod adresem Zhao. Bardziej przemawiał przez niego teraz władca, jakim starał się być. Chciał być jak Amon. Tylko, że jego ojciec miał za sobą wiele lat doświadczenia, poza tym, myślał inaczej. Innymi schematami.
Zhao zaczęła rozplątywać sznurek wiążący pod szyją płaszcz, kiedy do jej świętej jaskini odosobności wtargnął intruz. Obejrzała się zirytowana przez ramię już gotowa rzucić w niego jakąs obelgą, czy nawet zaklęciem, kiedy pojęła,że to tylko Cień.
- Ach, to ty - mruknęła niezbyt przyjemnym tonem i znów odwróciła się plecami do niego rozplątując supełek na sznurku.
Charlotte za to była istnym wcieleniem spokoju i nie sprawiała żadnych kłopotów. Była wykończona biegiem, więc Devril miał spokój. Przynajmniej na razie.
- Była jedną z nas - ten temat zaczynał mu się bardzo mocno nie podobać. Jak na jego gust Iskra wiedziała o tym, co może się stać, jeśli z nią pojawi się Cień. A, że była zbyt miękka by go odprawić...
- Dobrze to ujęłaś, byliśmy - burknął krzyżując ręce na piersi i uciekając gdzieś wzrokiem - Elfy sobie radzą, mamy dość magów, jeśli wspomogą nas alchemicy to obejdzie się bez jej pomocy.
Iskra zrzuciła z ramion płaszcz i ułożyła go obok swojego posłania. Chwilę potem trafiła tam też koszula elfki i brudne spodnie. Wcale tez wydawało się, że nie przejmuje się jego obecnością. Ubrała się dość szybko w świeże spodnie i koszulę, które miałą upchane w kieszeni płaszcza. Magia. Cudowne, pomniejszające zaklęcie... A potem zniknęła w skórach, nawet nie omieszkając mu pożyczyć dobrej nocy. Jeszcze by mu życzyła, by w snach swoich chędożył sobie Solanę i radośnie brykał po Mordowni.
Ledwie Devril się ułożył na swoim miejscu, chwilę dosłownie poleżał, a już zaraz miał całkiem przytomne towarzystwo. Charlotte wybudziła się bez żadnych ceregieli, po prostu nagle otwierając oczy. Rozglądnęła się, po czym spostrzegła Devrila.
- Najpierw kanapa, teraz śpisz tam? Jak nie połamiesz sobie kręgosłupa, to ja to zrobię. Miejsca dość, zmieścisz się - sama zdziwiłą się też, że głos ma tak schrypnięty. No tak, trzeba było oddychac nosem, nie ustami.
- Nie będę pozbywał się każdego, bo prawo nie działa wstecz. A ją wygnałem zaraz po tym jak udało nam się ujść z życiem. Miło, że nam pomogła, ale to się nie równoważy.
Dlaczego Szept musiała się tak strasznie uprzeć? Co jej zależało? Z Iskrą, czy bez, dadzą sobie radę. A ona rozdmuchiwała dawno zamkniętą w jego mniemaniu sprawę.
Zirytowany i niemalże wytrącony z równowagi, oddalił się w poszukiwaniu własnej jaskini.
Z tym, że Iskra ostatnimi czasy miałą dośc lekki sen i kiedy wyczuła go przy sobie, to zaraz sie przewróciła na bok, niemalże przewiercając go spojrzeniem.
- Idź stąd, to moje skóry - i jeszcze żeby było jasne, spróbowała zepchnąc Cienia, ale zabrakło jej sił.
- Niezbyt mnie obchodzi każdy raz, kiedy śpisz na podłodze, czy na jakiejś kanapie dla piesków salonowych, bo o tych razach nie wiem i ich nie widzę. Ale teraz widzę. I powiem ci, że chyba sama zaraz wypróbuję podłogę - spróbowała go wziąc pod włos. Skoro sam tam polazł, jej zostawiając niemalże wszystkie skóry, to może pzyjdzie tu, nim ona pofatyguje się do niego? Przecież była taaaaka słaba i taaaa zmęczona.
Tak, Charlotte nie dość, że potrafiłą bardzo dobrze grać, to i potrafiła wykorzystywać to, co jej sie podsunęło.
Wobec tego, odsunęła się od Cienia jak najdalej się dało, no bo przecież z takim zdrajcą, chędożycielem brzydkiej Solany spać ani się spoufalać nie będzie.
Zupełnie, jakby zapomniała, że mowa o jej mężu, usnęła odwracając się do Cienia plecami.
Devril może i był Panem Bezczelnym, za to Charlotte okazała się Panią Upartą. I tak też, czując przepotworny ból wszystkich mięśni, a szczególnie nóg, doczłapała do ściany, gdzie nie sięgały już skóry i tam zległa nie mając sił dłużej utrzymać się na nogach. On śpi na podłodze? Dobrze, więc i ona tak się prześpi. Odrobina... Podłogi jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Wilk natomiast spędził tę noc na bulgotaniu pod nosem, że jak to, własna żona go nie rozumie, że to się nie godzi i tak być nie powinno.
Nad ranem miał nawet szaleńczy pomysł by do niej iść, poszukać, ale dał spokój. Przecież nie przyzna się do błędu!
- Tak długo jak zamierzasz nadal pieprzyć na boku tą dziwkę - padła odpowiedź, jakże bezczelna, a jakże prawdziwa. Iskra nie spała od dłuższego czasu, nie mogła, nie potrafiła. W obcym miejscu, z nierozwiązanym problemem w postaci Cienia i jego dawnej znajomej.
Charlotte nie była ani trochę wyspana, ani trochę też nie odpoczęła. Przewracała się większośc nocy z boku na bok, nie mogąc zasnąć. A kiedy w końcu zasypiała, drzemała po pół godziny i cały cykl zaczynał się od nowa, więc nic dziwnego, że czuła się po prostu parszywie. I te zakwasy...
- Boli, boli, boli... - jęknęła pod nosem przewracając się na brzuch i przykładając policzek do zimnej posadzki. O, tak lepiej.
Wilk domyslił się, że olbrzymowi chodziło o magiczkę. A skoro olbrzymy jej szukały, to znaczy, że...
Już sobie poszła? Ale jak to? Ale przecież mieli się najpierw pogodzić zanim znowu mu zniknie...
Figę.
- Będę zrzucać, jeśli to będzie twoja wina - warknęła siadając, ale nie wyłażąc spod ciepłych skór. Przeciwnie, zamierzała tu zostać ile będzie się dało. W końcu, to była siedziba olbrzymów. Bractwo nie będzie jej tu szukać, ani nikt inny.
- Jak tak bardzo boli cię przyznawanie się do błędu, to sobie do niej idź! Jej dzieciaka zrób i żyjcie sobie długo i szczęśliwie - jak widać, Iskra mogła znieść wszystko, nawet sypianie z jakąś panienką dla misji. Wszystko, oprócz Solany, która to działała na elfkę jak płachta na byka, albo i jeszcze gorzej.
- Umrę - doszła do wniosku Vetinari, kiedy doszło do niej, że nawet oddychanie to istna mordęga. Mięśnie piekły niemiłosiernie, a do tego noc na podłodze zrobiła swoje, wychładzając wcześniej rozgrzane ciało, potęgując tym samym wrażenie bólu i zmęczenia. Po chwili doszło też kichnięcie.
- Świetnie - skomentowała to wszystko przyciskając czoło do ziemi.
To go nieco zbiło z tropu i olbrzym zastał władcę podczas ubierania jednego z butów. Elf zastygł w bezruchu, jakby go przyłapano na czyms dziwnym.
- Ładne mi pożegnanie - mruknął od nosem zakładając kapelusz i podnosząc się z ziemi. Zajrzy do Vetinari, przekona się czy nie zrobiła sobie kolejnego kuku. A potem... Wróci do elfów, bo co innego mu pozostało?
Cień sobie poszedł, a Iskra siedziała, patrząc tylko za nim. Po raz kolejny zaczęła pytać samą siebie co ona w nim, cholera jasna, widzi. Nie ruszyła się jednak, nie pobiegła za nim, zbyt dumna i zbyt uparta. Skoro woli Solanę...
Chwilowo zbity z tropu, rzeczywiście pomyślał, że idzie o jego siostrę. W porę jednak wszystko się wyjaśniło.
- Mojej żony już tu nie ma. Poszła sobie - oświadczył, zgoła sucho i zupełnie nie jak na tęskniącego męża przystało - No, pokaż gardełko - to ostatnie skierował do zakopanej w skórach Vetinari. Zamiast jednak wykonać jego polecenie, otrzymał on burknięcie spod tych skór właśnie.
- Spadaj, nie będę ci nic pokazywać. Niech ci Devril pokaże swoje - ktoś tu był nie w humorze. Wilk przewrócił tylko oczami. Dlaczego bogowie pokarali go taką siostrą?
A żeby było ciekawiej, bogowie podsunęli Wilkowi całkiem słuszne podejrzenie, że Devrila z magiczką jednak coś łączy. Uważniej się przyjrzał arystokracie, zapamiętując każde słowo podejrzanego, każdy podejrzany gest, czy drgnięcie kącika ust w złym momencie. Zmrużył dwukolorowe oczy, ale nie powiedział nic. Spojrzał z powrotem na Vetinari i zignorował już całkiem Devrila.
Będzie musiał wrócić do elfów i zacząć budowę stolicy. I... Powęszyć przy arystokracie. Bardzo dokładnie, jak wilk.
- Panie, dawaj mi pan tę skórę, bo jak nie, to sama ją sobie zedrę! I to z ciebie! - Iskra wrzasnęła na biednego, bogom ducha winnego kupca i palnęła ręką o blat w jego sklepiku. Robiło się coraz chłodniej, a ona potrzebowała ciepłego odzienia. Hauru znowu sobie coś wymyślił. Powiedział, idź do Strumieni, idź. Ale pieniędzy na ocieplany kożuszek już nie dał. Ani żadnej wskazówki, jak zwykle.
Westchnęła zrezygnowana opierając się łokciem o blat i obserwując jak sklepikarz w podskokach szykuje jej zamówienie. Czasami, gdy chciała potrafiła być diabelnie przekonująca.
Biały mag nie powinien się tak...
Cicho siedź, Kalcifer, bo na ciebie też nawrzeszczę i obleję wodą, Iskra zdecydowanie nie była w nastroju na cokolwiek.
Chłód, głód, niejasne zadanie i zdecydowany brak wieści, nawet najgorszych o Lucienie.
*
To co Lethias i inni Radcy zwykli nazywać gruzami, Wilk nazywał podwaliną dla nowego miasta. Nie mniej jednak, coś mu tu nie pasowało i nie miało to akurat związku z Szept, choć czasami po nocach śniło mu się, że przyłapuje ją z przeklętym Wintersem, niech go pochłonie ziemia.
Stare duchy, zjawy, które uprzednio powstrzymywała magia Kurhanu teraz wałęsały się po zachodnim brzegu D'vissu, straszyły pracujące tam elfy, a nawet doszło do jednego zabójstwa ze strachu. Będzie musiał jeszcze raz to przemyśleć...
W polu widzenia pojawił się złotowłosy Febus z wróblem na ramieniu i jak zwykle niezbyt obecnym wyrazem twarzy. Wilk nie wiedział, czego lord podszeptów tutaj szukał. Może jakieś wieści? Znowu się pozabijali po drugiej stronie rzeki? Ach, no i Lethias.
- Co się stało? - zagaił odrywając spojrzenie od planów jakie to trzymał w dłoniach. Febus westchnął cicho i zerknął na Lethiasa, niezbyt pewien, czy zacząc ma on, czy z racji na pozycje ustąpić Lethiasowi. W końcu zdecydował sie ustąpić
*
Na Devrila jednak czekało towarzystwo. Charlotte od przeszło trzech dni koczowała na gałęzi drzewa niedaleko zejścia do Podziemia. Jedyna droga, jedyne wejście. Devril prędzej czy później będzie musiał się tu pojawić, a ona przecież powiedziała, że pójdzie tam z nim, chociaż... Chociaż coraz mniej przemawiał do niej ten pomysł. Powinna trzymać się z daleka, zapomnieć i nigdy nie przyznawać się do przeszłości, gdzie to miałą do niego słabośc i to znaczną. Powinna dać sobie spokój.
Pokrętna natura Vetinari jednak nie chciała przyjąć tego do wiadomości, a jak wiadomo, serce nie sługa i tak też siedziała, czekając i gryząc się sama z sobą.
Nie wiedziała, że Bractwo znów zamierza się nia interesować. Gdyby wiedziała, gdyby bogowie raczyli jej o tym powiedzieć, dawno już zaczęłaby szukać Alduina by zmusić go, by przeniósł ją za białe wieże. Nikt jej jednak nie ostrzegł, a już na pewno nie bogowie.
Tak więc całkiem spokojnie zaszyła się w Górach Mgieł, na północy, gdzie rezydowało plemię wody. Nie została przyjęta zbyt ciepło, ale i sami tubylcy nie należeli do wylewnych. Nie mniej jednak, całkiem miłym zaskoczeniem był zapis czaru. Ukryty głęboko w jaskiniach, gdzie początek brały strumienie, przy szumie wody i szeptach wielkich duchów tegoż żywiołu odnalazła, a nawet i zdołała przyswoić jeden ze starych czarów, które elfy zwykły nazywać Ter'nar. To z kolei wywołało silne drgania w magii zalegającej w powietrzu Gór Mgieł, przez co Iskra została u plemienia dłużej niż zamierzała, gdyż obawiała się wykrycia.
Niedługo potem nadeszły kolejne wieści. Istoty, które powinny oddać magię światu, a które tego nie zrobiły. Plugawce i inne stwory, grasujące gdzieś na bagnach Tysiąca Rzek. Mogła się domyślać, że wraz z tą informacją nadejdzie kolejne polecenie.
Zajmij się tym, usłyszała łagodny głos Mistrza i tyle jeśli idzie o dalsze wskazówki.
Iskra opuściła Strumienie i udała się na przełęcz Tung Shao, jedyny sposób na opuszczenie Gór od tej strony. Szkoda, że przełęcz była tak blisko Czeluści.
*
Wilk nie znosił tematu Wygnańców. jeszcze o ile chodziło o Darmara, to mieli słuszne powody by go wygnać, a on wątpił by stare dekrety i prawo pozwalało mu na cofanie działań jego przodków. Ale w słowo "Wygnaniec" wchodziła również Iskra. A przecież o to ostatnio pokłócił się z Szept. Z irytacją zwinął plan i rzucił Lethiasowi ponure spojrzenie.
- A może przypomnisz mi najpierw za co mój ojciec wygnał Darmara? Bo chyba nie bez powodu? - w głosie władcy łatwo było wyczuć irytację. Nie lubił Mrocznego i ta niechęć potęgowana jeszcze była jego powiązaniami z Nirą. Niech szlag trafi wszystkich Wygnańców, cholera.
- A propo potężnych magów - odezwał się Febus głaszcząc główkę wróbelka palcem - Mówi się, że widziano twoją żonę
- Gdzie? Sama?
- Nie. Towarzyszył jej mężczyzna, jak na mój gust, człowiek - to wystarczyło, by Wilk sobie pokojarzył fakty i obarczył winą biednego Devrila.
*
- Czekam na ciebie - odpowiedziała dość prosto zeskakując na ziemię i wzdrygając się od dreszczy jakie przeszły jej po plecach - Miałam iść z tobą, to idę. Jeszcze się zgubisz - nie miała zamiaru przyjmowac do wiadomości czegoś takiego, jak to, że może mu przeszkadzać. Pójdą, on załatwi co ma załatwić... A potem ich drogi się rozejdą. Tak, i wtedy zapomni. Ten plan brzmiał całkiem rozsądnie.
Potoczyła spojrzeniem fiołkowych oczu po zebranych. Dopadli ją.
Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści oceniając swoje możliwości. Dałaby radę. Na pewno. Musiała wierzyć we własne siły, gdyby trzeba było, sięgnęła by do resztek klątwy, klęła by się na Gona. Ale Bractwo też miało swoich magów, poza tym, był z nimi jeden osobnik, którego ponad wszystko nie chciała ranić.
Lucien, ten parszywy zdrajca, który obiecał jej, że nic się jej nie stanie, teraz sam przyprowadził do niej Cienie.
Przymknęła oczy skupiając wolę i hamując łzy. Zdradził ją. Po raz ostatni zdradził.
Dobyła sztyletu, a Lucien rozpoznać mógł ostrze. Broń, którą jej podarował wtedy, gdy ona oddała mu własną Gwiazdę. Ale zamiast rzucić się na pierwszego lepszego Cienia, ona rzuciła sztylet pod nogi Poszukiwacza. Broń ostrzem wbiła się w ziemię.
Upłynęło dośc czasu, by wykonać chociażby jeden czar, cokolwiek. Nawet, by próbować ucieczki, a jedyne co zrobiła, to spuściła głowę.
Iskra nie zamierzała się bronić.
*
Postępowanie elfa często było niezrozumiane, bo i rzadko trafiał się ktoś, kto wiedziałby tyle na temat wszystkiego ile on. Nawet w siedzibie olbrzymów są ptaki, czy myszy, szczury, bądź karaluchy. A wszystko to ma własną energię, własne życie, którym Febus potrafił kierować.
- Darmar nie dba o nic poza magią. A my nie mamy nic, co mogłoby dać nad gwarancję, że nie pójdzie na układ z Bractwem chociażby - przynajmniej on nie widział by cokolwiek mogło Mrocznego powstrzymać. No, może poza Szept...
- Mój ojciec wygnał go, bo tak było lepiej dla elfów. Mam teraz cofnąć mu banicję tylko dlatego, że chwilowo nie mamy gdzie się podziać?
*
Charlotte chwilę mu się przyglądała, po czym uniosła brew i nim Devril skończył mówić swoje, ruszyła do przodu. Dla niej wszystko było jasne i klarowne. uczucia trzymać na wodzy, poddać się zadaniu i skupić na robocie.
- To bardzo miło, że będziesz się martwić, ale nie ma takiej potrzeby. Dbam o siebie sama, jak zawsze - w głosie dało się słyszeć ponurą nutę, choć zaraz dodała nieco pogodniejszym tonem - Idziesz? Czy będziesz tam stał i mam sama wszystko załatwiać?
Łypnęła na niego złowrogo, a czarne kosmyki przesłoniły część twarzy, fiołkowe oczy błysnęły dziko nadając elfce groźniejszej aury.
- Zapomnicie. Wszyscy - wycedziła przewiercając Poszukiwacza spojrzeniem pełnym nienawiści i gniewu. Głupia, jakże była głupia.
- Co to za przysługa - warknęła dokładając do zebranej woli magię i rozluźniając jedną z dłoni. Chwilę potem zajęła się białym ogniem, który z czasem przybierał na barwie, choć Kalcifer nie zdradzał swojej obecności swoją zwykłą paplaniną. Obserwował i słuchał, wyciągając własne wnioski.
*
Argument, który Wilka przyprawiał o furię, lub tez co najmniej słuszną złość.
- I myślisz, że Darmar ot tak przyjdzie i będzie nam pomagał? Nie. On będzie się tym chełpić i okazywać każdemu z nas pogardę - komuś tu wjechano na ambicję i podkopano dumę. Powrót Darmara byłby dla niego osobista porażką z jaką trudno się pogodzić. I jeszcze Szept i Devril...
Westchnął, przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał pozbyć się trosk i zmartwień tym jednym gestem.
- Mrocznego nie zadowoli koniec banicji. Będzie chciał czegoś więcej za pomoc. A my nie mamy mu czego dać.
*
Charlotte nie słuchała pogłosek, zgodnie z nową zasadą, jakoby wszystko co łączy się z Devrilem ma dla niej znaczenie dość niskie.
- Nie, to kłopoty proszą się o mnie - sprostowała, całkiem uprzejmie zresztą i zagłębiła się w ciemnej jaskini, na końcu której odnaleźć można było bramy Podziemia.
Ciemność, wszędzie ciemno. Ale ognia przyzywać nie będzie. Wampiry go nie lubią. Poza tym, ona dobrze widziałą w ciemności. Gorzej z Devrilem.
Kalcifer znał Oko, znała Oko i Iskra, poprzez wspomnienia demona, jego doświadczenia i jego historię. Byli związani, ona wiedziała co czuł on, on zaś podzielał jej uczucia.
Oko. Czego Bractwo szuka w tym zapomnianym przez bogów miejscu?
- Oko to miejsce Kosiarza. Kosiarz był czarnym magiem, a to mi zawracacie głowę - mruknęła wstrzymując syknięcie, kiedy Kalcifer sparzył jej dłoń. Czegokolwiek jednak Bractwo chciało, nie było to jej interesem. Miała ich tam doprowadzić i zapomnieć o ich istnieniu. O istnieniu każdego z nich.
W dodatku, gdzie miała szukać tej przeklętej... Coś zaskoczyło w umyśle Zhao, jedna zębatka ruszyła drugą i skojarzyła fakt. Bagna, wieża, Szept. To mogło być to, choć wcale nie musiało. Nie mniej jednak...
- Nie ma czasu - mruknęła zarzucając kaptur na głowę i odwracając się. Do bagien najkrócej było przez Agni Kai, osadę plemienia ognia. Nawet nie spytała kogo ma tam doprowadzić, ruszyła po prostu przed siebie.
*
- Rada od zawsze stoi mi okoniem, czy też kością w gardle - i on ściszył głos, lekko zmrużył oczy - Nigdy nie byli po mojej stronie zważając tylko na własne interesy i to, co im wyjdzie najlepiej. Nie jestem swoim ojcem, by drżeli gdy źle na nich popatrzę. Nie jestem... Nie potrafię - odwrócił spojrzenie, smętnie tocząc je po gruzach stolicy. Jego ojciec nigdy nie dopuściłby do czegoś takiego. A teraz nie żył.
- Zapamiętam co mówiłeś. Gdy nadejdzie czas podejmę decyzję.
*
Śladem Devrila i Charlotte podążyła tokiem własnych myśli, które błądziły zazwyczaj wokół alchemików i Desmonda, który wciąz tkwił w Twierdzy. Będzie musiała się tym zająć jak tylko załatwią sprawę z Podziemiem. I to nawet sama, jeśli będzie trzeba.
W ciszy i ciemności szli przeszło godzinę, nim na końcu dało się dostrzec słaby blask, jakby czerwień, czy może róż, nie zdolna była określić cóż to za kolor.
Nie mniej jednak, z każdym krokiem światełko było silniejsze, a kiedy podeszli już całkiem blisko, okazało się, że to wrota do miasta, wysadzane drogimi kamieniami, układającymi się z tajemne wzory i ilustracje. Kamienie wypełnione maną, świecące odkąd pierwszy wampirzy władca napełnił je magią konającego elfa Liva.
Przystanęła, wyciągnęła dłoń jakby chcąc dotknąć, zbadać kamienie dotykiem... Ale centymetr od nich wstrzymała dłoń karcąc samą siebie w myśli.
- Masz jakis pomysł jak to otworzyć? Może zapukamy?
- Nie musisz się w ogóle odzywać, Poszukiwaczu - mruknęła Iskra przyśpieszając kroku i zostawiając go nieco w tyle. Nie chciała, by szedł obok. Przyprowadził do niej Cienie, tylko po to, by wyżebrać pomoc. A co by było gdyby odrzuciła ten układ? Zabiłby ją, mimo tego, co szeptał tak czule wtedy, na bagnach?
Zacisnęła usta i zamrugała szybciej, wlepiając spojrzenie przed siebie, na drogę, którą miała ich prowadzić.
Zawsze możesz zaszyć się w zamku Hauru, podpowiedział Kalcifer zmartwionym tonem, bo szalejące we wnętrzu elfki uczucia nie napawały go radością.
Nie chcę go w to mieszać, usłyszał demon w odpowiedzi.
*
- Więc mu powiedz, że Krąg nie urzęduje na granicy - odpowiedział dość sucho Wilk i wsunął zwinięty w rulon plan do workowatej torby, gdzie znajdował się ich jeszcze tuzin i oddał worek Febusowi, który zaraz się oddalił.
- Zwołaj kogo trzeba - to z kolei skierował do Lethiasa, czując się zbyt słabym, by pędzić po Radnych, magów, czy kogokolwiek jeszcze. Nie, on poczeka aż Darmar tu przyjdzie... A potem zrobi, co musi.
*
- Dobre posunięcie - skomentowała pod nosem słowa Devrila odnośnie Szept. Może sama powinna tak postępować? Może... A zresztą, co mówił demon? No właśnie. Nie dla psa kiełbasa.
Przyjrzała się więc sceptycznie drzwiom, rozcierając dłonie i chuchając w nie. Tu, na dole było dość chłodno, a takie stanie w miejscu i modlenie się do drzwi w niczym nie pomagało.
Wzór, obraz, runa, cokolwiek to było, błyszczało i przyciągało uwagę. Vetinari odsunęła się parę kroków, by mieć lepszy obraz na całokształt drzwi.
- Może to napis w jakimś języku? Albo napis w naszym, przecież... - spróbowała odczytać to od tyłu - Ci, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję - odczytała po cichu.
Ściągnęła brwi, a biało-czerwony płomyk dotąd okalający jej dłoń zniknął w obłoczku dymu. Kalcifer był zbyt słaby w takiej formie, by chronić ją przed demonem rodem z Otchłani.
- Problemy... - wyszeptała próbując odszukać właściciela tego głosu. Co on wiedział o jej problemach? Nic. Nie wiedział, że mąż ją zdradził, nie wiedział, że elfy ją wygnały, a dzieci od niej odcięto. Głos nie wiedział nic, a oferował pomoc, co wydało się jej komiczne. Zaśmiała się cicho pod nosem, ale śmiech ten nie był radosny, nawet nie był to smutny śmiech. Tak śmiali się magowie popadający w obłęd.
*
Wilk czasami czuł się tak, jakby jedynie on tu miał jako taką cierpliwość. Czy oni nie widzieli, że on lubi patrzeć jak się kłócą? Czy nie widzieli jak go cieszy każda ich klęska? Nawet miasto, które w sercu każdego budziło ciepłe uczucia, widok tego miejsca w gruzach przyprawiał go o kpiny. Powinni zawrzeć gęby i tyle.
Ale nie powiedział tego na głos. Przysiadł na dużym, kamiennym bloku, pozostałości po jednej ze świątyń i patrzył na to wszystko lekko z góry.
- Nikt mnie nie obraża. Gdybym chciał, to bym zabrał głos, lecz widzę, że znacznie ciekawsze rzeczy do powiedzenia masz ty, Darmarze - urwał, podnosząc wzrok i spoglądając gdzieś na granicę, a może i poza nią - Aż tak bardzo boli cię fakt, że to nie tobie będzie dane poznać sekrety Kosiarza? - uśmiechnął się kątem ust lekko przy tym mrużąc oczy. Tym razem to on kpił, choć nie tak otwarcie jak Mroczny.
*
- Już pozwoliłeś - za późno ugryzła się w język, a dziwne poczucie złości, które wzięło się dosłownie znikąd wypełniło jej duszę. Jakby zazdrość, złość, gniew i rozgoryczenie w jednym. Moc nasilająca żądze, moc wiążąca, moc...
Potrząsnęła głową próbując się pozbyć dziwnej melodii z głowy, lecz bezskutecznie. Jej ustami przemówiły duchy tego miejsca reagując na niepewne słowa Devrila.
- Bo mną owładła senność jakaś duża, w chwili, gdy drogi zaniechałem prawej... - umilkła, chwytając się za głowę, szarpiąc włosy, osuwając się na kolana.
Popatrz i pójdź dalej, szepnął w jej umyśle cichy, tajemniczy głos, a kiedy podniosła umęczone spojrzenie, drzwi nie było. Był za to ponury, długi tunel, choć wyraźnie przez kogoś przerobiony.
Kamienne płyty jako podłoga, jako ściany i jako sufit. Głowy węży po bokach, a w każdym szeroko rozwartym pysku tliło się słabe światełko. Wystarczyło jednak, by jedno z nich się ruszyło, a ogniki, dotąd słabe, kolejno zaczęły się zapalać, oświetlając drogę aż do zakrętu.
Zamrugała szybciej próbując rozróżnić słowa, jakie wypowiedział do niej Cień. Zatrzymała się i przez chwilę patrzyła na niego tak, jakby mówił do niej w obcym, nieznanym języku.
- Słyszę - warknęła i znów ruszyła przed siebie. Co, jeśli głos miał rację? To... To było możliwe. Miałby wtedy wolną drogę. Zmyłby z siebie wstyd za to, jaką fatalną miał podopieczną. Zdrajczynię. Mógłby robić co chciał, z Solaną, czy z inną. A dzieci... Co z dziećmi? I czy i ich się pozbędzie?
*
Wilk wstał i zaczął przechadzać się po krawędzi bloku, uprzednio splotłwszy ręce za plecami, jak w zwyczaju miał jego ojciec. Darmar mógł pamiętać taką postawę aż nazbyt dobrze, bo chwilę potem jak Amon zaczął tak krążyć, został Wygnańcem. Teraz jednak sprawy miały potoczyć się nieco inaczej.
Wilk miał plan. Nieco szaleńczy, ale powinien zadowolić i jedną i druga stronę. Gdyby tak zamiast brać Darmara pod włos, zaczął by go tym słownym grzebyczkiem głaskać?
- Tak, boimy się. Nie mamy takiej wiedzy i takiej mocy by pchać się w legendy Kosiarza, by sprawdzać co jest prawdą, a co nie - zatrzymał się i spojrzał na zgromadzonych z góry. Południowy wiatr zza pleców lekko targnął jego płaszczem, poruszył szarymi włosami.
- A gdybyś to ty odkrył te tajemnice? Gdybyś ubiegł Cienie i samego Nieuchwytnego wydzierając im sekrety nie jako Wygnaniec, a jako... Elf? - Wilk usłyszał, jak elfy się zapowietrzają. Szczerze, to on sam nie przewidywał tego, że propozycja padnie. Pytanie tylko, czy Darmar znowu się na nich nie wypnie.
*
Równie szybko jak zdołała dojść do siebie, cofnęła się umykając jego dłoniom, jakby się ich bała. A może bała się tego, jakie wzbudzał w niej odczucia? Zapach, dotyk...
Spojrzała przed siebie, w tunel pogrążony w półmroku.
- Idziemy - zakomenderowała twardo pomijając pytanie Devrila i ruszyła przed siebie, do tunelu.
- Pewnie coś na temat tej cholernej misji którą chcesz mnie wykończyć - mruknęła rozcierając dłonie, unikając jego wzroku. Głos nie odpowiedział na zadane pytanie, a ona zaczynała martwić się coraz bardziej. Jeśli ona zginie, a głos ma rację... Co stanie się z jej dziećmi? Co z małą Robin, co z Natanem, który dopiero co dorósł? Mieli przed sobą jeszcze tak długie życia...
- Musimy przyśpieszyć - dorzuciła jeszcze, zamiast dalej słuchać Cienia i niemal puściła się biegiem.
*
- Aż tak źle mnie oceniasz? - uniósł brew, jednak jedno mu się udało. Nie dość, że przykuł uwagę Darmara, to i zdemaskował drugą postać, którą okazała się Szept. Cudownie.
- Oferuję ci powrót na dawne stanowisko. To, czy inni obdarzą cię ciepłymi uczuciami, czy pogardą, to tylko i wyłącznie twoja sprawa, Darmar. Pamiętaj, że jak ty bogom, tam bogowie tobie. Nie zamierzałem jednak od razu skazywać cię ponownie na banicję. Nie, póki nie dałbyś mi wyraźnego powodu, jak mojemu ojcu - zeskoczył zwinnie z bloku, a lądując wzbił w powietrze małe obłoczki kurzu. Spojrzenie dwukolorowych oczu padło na Szept.
- Dlaczego mnie to nie dziwi, że jego towarzyszką musiałaś być ty... - mruknął jako przerywnik i znów spojrzał na Darmara, jakby oczekiwał odpowiedzi. Zignorował Szept mając nadzieję, że dzięki temu porzuci ten pomysł. Powinna tu zostać i nie pakowac się w kolejne kłopoty.
*
Na końcu tunelu był niewielki placyk, gdzie stała tylko jedna głowa i nie była ona głową węża. Była to głowa jakby ludzka, z otwartą paszczą, wykonana z gładkiego marmuru. Vetinari się to nie podobało, ani trochę.
- Ślepa uliczka? Przecież nie było żadnych odnóg... - podeszła bliżej, jakby chcąc wleźć do otworu w ustach marmurowego posągu, ale coś skutecznie ją powstrzymało. Coś dużego i syczącego.
Z ust marmurowej głowy wysunął się ogromny wąż, o twardych łuskach, z żółtymi ślepiami. Wysunął rozdwojony język, jakby smakował, rozposzował się ich zapachem. Vetinari zastygła w bezruchu, sparaliżowana strachem.
- Co to jest... - ale nim skończyła pytanie, musiała odskoczyć na bok, bo wąż rzucił się do ataku. Biegiem umknęła na jedną z mniejszych wężowych głów, co by choć trochę utrudnić wężowi konsumpcję jej skromnej osoby, a przy okazji kupując Devrilowi trochę czasu, by mógł uczynić podobnie.
Tajemnice, plany, Strażnicy... Czemu bogowie postanowili ją w to wszystko wplątać? Czy była aż tak zła? To była kara? Ale za co...
Nastał wieczór i dopiero wtedy elfka się zatrzymała, nie mając już sił by dalej biec, czy skakać po skałkach w szaleńczym tempie. Bez słowa opadła na ziemię, na mokrą od deszczu, który padał przy Górach. Byli na dobrej drodze.
Sięgnęła po parę drewienek, a raczej wylewitowała je magią do siebie, po czym złożyła dłonie, rozchyliła je i chuchnęła, a z dłoni elfki zsypał się jakby biały żar. Kolejna forma Kalcifera, który natychmiast przypalił drewienka i zaczął grzać. Księżyc zawisł leniwie na niebie, a Iskra miała wrażenie, że zaraz umrze od niepewności i jednoczesnego natłoku wątpliwości.
- Już niedaleko... - szeptała opętańczo do siebie, obejmując się ramionami, kołysząc w te i we wte.
*
- No i mamy konflikt interesów - podsumował Wilk zmęczonym tonem, kopnął kawałek gruzu i przelotnie przyjrzał się magom Kręgu, Lethiasowi, Darmarowi a na końcu Szept. I co on miał teraz niby zrobić?
- Zirak już raz cię przechytrzył. Zresztą, nie tylko ciebie - mruknął do Szept. Przecież żeby ją ocalić musiał aż płynąc za Wieże... - Jeśli dobierze się do Oka, co na pewno zrobi, będziemy mieli przesrane.
*
- Głupku jeden! - krzyknęła Charlotte ze swojej głowy i prawie spadła z rzeźby. Była mokra i śliska, ledwo dało się na niej utrzymać. Tym krzykiem jednak zwróciła na siebie uwagę węża i gdyby w porę nie spadła z marmurowego posągu, to gadzina by ją zjadła.
Wylądowała na ziemi, złączyła dłonie i dotknęła ściany za sobą akurat w momencie, kiedy wąż znów próbował się nią zadowolić. Kamienna ściana usłuchała, wyginając się i osłaniając alchemiczkę, a gad rąbnął wielkim łbem o kamień. Chwilę poleżał spokojnie, ale zaraz znów nastąpił kolejny atak wściekłości.
- Spokojnie, spokojnie... - usłyszeć mogli dość przyjemny dla ucha ton, a z otwartych ust posągu wyłonił się wysoki mężczyzna. Charlotte obrzuciła go nieufnym spojrzeniem, ale odkąd się pojawił, wąż jakby zaczął się kurczyć i zmieniać sylwetkę jakby w człowieczą?
- Ktoś ty - warknęła cofając się o krok. Mężczyzna przygładził krótkie wąsy i spojrzał na nią przenikliwymi, błękitnymi oczami.
- Jestem Yanemes. I wydaje mi się, że to właśnie mnie szukacie - uśmiechnął się, ale uśmiech ten pozbawiony był wesołości. Był jakby... Jadowity.
Na jego ramieniu uwiesiła się za to naga kobieta o żółtych ślepiach, na plecach pokryta łuskami. Węża nigdzie nie było. Czy możliwe więc, że była to jakaś chimera strzegąca miasta?
- O proszę, nasz Visha jest już całkiem niegroźna - pogładził niewiastę po krótkich, brązowych włosach, a ta wysunęła język. Rozdwojony język, a Char się wzdrygnęła.
Dróżka, którą szli wiła się wokół bezlistnych, ciernistych krzewów łomżanów, karłowatych drzewek z trującymi owocami. Trzy szczyty górowały nad głowami wędrowców, a ich wierzchołki ginęły w chmurach. Kamienne zbocza pozbawione roślinności przypominały krajobraz, jaki można zastać na polu bitwy; surowy, chłodny i zimny, zupełnie jak olbrzymy. Puste koryto rzeki straszyło i nie było komu odgruzować zawaliska w górze; za czasów wojen wielkoludów stało się tak, że zasypano kamieniami koryto, zawalono części, przez co utworzyło się jezioro, znów zagrażające olbrzymom, przebierające przez brzegi i zalewające podziemne korytarze. Problemem były także gniazda roków; wielkie ptaki, które w zasadzie nie zwracały uwagi na ludzi, chyba że ci niszczyli ich jaja, stanowiły utrapienie wielkoludów. Atakowały niedźwiedzie, budowały gniazda tam, gdzie kiedyś, nim olbrzymy zasnęły, były tarasy i obserwatoria. Młode i krnąbrne osobniki zaczepiały karawany kupieckie, nieraz porywając osły i sakwy.
- Postaw mnie. Wielkoludy pomyślą, że jestem zdobyczą.
- Podpieklibyśmy ci boczki - olbrzym podrzucił najemnika, wbijając palucha w jego boczek - Wytopili tłuszczyk, ale nie do suchości. Żylaste mięso jest twarde. Podalibyśmy cię z jabłkiem w tej niewyparzonej gębie.
Brzeszczota zamurowało. I chyba zapomniał języka w gębie. Jednak zaraz zrobił minę, jakby odkrył tajemnicę stulecia.
- Wiedziałem! - wykrzyknął - Wiedziałem, że jecie ludzkie mięso!
- Popierdoliło cię. Już ci coś na ten temat mówiłem - chyba olbrzym był wrażliwy na punkcie ludzkożerności jego rasy.
- Jaki wrażliwy watażka. Czy pod grubą skórą kryje się kochające serduszko?
- Sopel lodu. Olbrzymy nie mają miłych serc.
- Sopel lodu jest zarezerwowany. Ma go szamanka.
- To... Cebula? Jest śmierdząca i po niej się płacze.
- Olbrzymy jak cebula? - najemnik roześmiał się, głośno, niemal rechocząc, trzęsąc się na ramieniu olbrzyma jak głupi.
Trzeszczące kamyczki pod stopami Jaruuta umilkły, kiedy ten zatrzymał się w małej niecce, obniżeniu terenu, gdzie otwarte było przejście do środka góry, a raczej na wewnętrzny dziedziniec. Przy wejściu stał olbrzym trzymając za obrożę górską hienę, większą i masywniejszą od jej krewniaczek. Cichy, ponury, patrzący na nich z góry wielkolud. Burknął coś, pokazał brudnym paluchem na niedźwiedzie, pokręcił głową; jak nic nakazywał, aby pozostawić tu wierzchowce. Zmierzył też wzrokiem najemnika.
- Moja zdobycz - odpowiedział watażka, a olbrzym nie pytał. Zerknął na elfki, na karzełka, podrapał się po krzywym nosie i splunął, chrząkając.
Iskra podkuliła nogi i oparła na kolanach brodę, spoglądając ponuro w rozpalony ogień. Pomoc. Ale czy jej przyda się ta pomoc? Może rzeczywiście lepiej byłoby się poddać, cokolwiek ją tam czeka? Samotna egzystencja niezbyt ją kusiła, a tak będzie jeśli znów się wywinie Cieniom.
Westchnęła i wrzuciła w płomienie więcej chrustu starając się porzucić złe myśli. Pomoc. Pomoc przybędzie, gdy ją wezwie.
- Rankiem ruszymy. Jesteśmy na granicy Gór i zejścia, jakby ktoś nie wiedział, wciąż niebezpiecznie. Jak chcecie, to sobie trzymajcie warty - po tych słowach podniosła się i odeszła w cień zostawiając zabójców samych sobie. Wlazła na jeden z większych głazów, który częściowo leżał w blasku księżyca. Usiadła krzyżując nogi i spojrzała w dół, na strome zejście i ścieżki pod nim. Do bagien jeszcze trochę. O ile w ogóle dobrze myśli, bo wieża na bagnach to jedno, a Oko to drugie.
*
Prawda była taka, że Wilk w obecnym momencie nie zaprzątał sobie głowy Iskrą, a tym, z czym przyjdzie im się mierzyć. Bo on rzecz jasna nie zamierzał puszczać ich tam samych.
- To niech ci Darmar pomaga, chętnie to zobaczę - gdyby się skupić, jasne stałoby się co zamierza. Pójdzie z nimi, na bagna znów zostawiając elfy, narażając je na dezorganizację i niebezpieczeństwo ze strony orków z nabrzeża i gór. Ale on się uparł, postanowił.
- Kiedy ruszamy?
*
Yanemes był cwany. Przebiegły. I za nic w świecie nie można było mu ufać. Bestia w korytarzu była jego zachcianką, wymysłem i pupilem, podobnie zresztą zaklęte drzwi. Wampir ten porównywany był wśród swoich do chorągiewki. Wskazywał tą stronę, gdzie akurat wiał wiatr.
Inni zaś woleli go porównywać do wiatru. Wolny, niezależny i robiący to, na co ma ochotę, bo Yan nie liczył się z nikim i niczym.
A Charlotte w istocie nie miała za grosz zdrowego rozsądku, nie kiedy przebywała w pobliżu pewnego arystokraty. Co gorsza, jeśli ten arystokrata znajdował się w niebezpieczeństwie, jej wskaźnik zdrowego rozsądku spadał poniżej zera, a może i poniżej wszelakiej skali ujemności zdrowego rozsądku i logicznego myślenia.
- Jestem wampirem - odpowiedział lekko, drapiąc kobietę za uchem, po czym niespodziewanie odtrącił ją, wsuwając dłonie w przylegające do nóg spodnie. Uśmiechnął się kątem ust spoglądając na Charlotte, a chwilę potem na Devrila.
- Dawno nie mieliśmy gości. Powiedzmy więc, że jestem... Przewodnikiem - mrugnął do alchemiczki, a ta w odpowiedzi uniosła brew niezbyt rozumiejąc o co temu wampirowi właściwie chodzi.
Yanemes miał swój plan. Plan, który właśnie wchodził w życie. A ta dwójka może okazać się całkiem przydatna, jeśli dobrze nimi pokierować.
- Jakaż szkoda, że nie ja tu urzęduję, bo teraz muszę zaprowadzić was do naszej ukochanej Layli... - westchnął, a gdyby Charlotte wiedziała, że prócz nich, dwójki aktorów, znajdzie się i trzeci, to by zaczęła uciekać w tym momencie.
Nie wiedziała ona, nie wiedział i Devril. A Yanemes potrafił być piekielnie przekonujący z tym swoim błyskiem w oku i całkiem przyjemnym dla oka uśmiechem, jak zauważyła Vetinari.
- Zapraszam - szepnął, a głos potoczył się echem po sali i korytarzu. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, stał przy rozwartych ustach posągu dłonią wskazując im wejście. Jakże uprzejmy.
Potoczyła spojrzeniem po ziemiach w dole i jeszcze raz rozważyła karty, jakimi dysponowała.
Hauru mówił...
- Nie truj mi teraz Kalcifer o Hauru. Dość mi w głowie namieszał - rzuciła przez ramię w stronę ognia, nieco poirytowana. I znów spojrzała na dolinę, na lasy, a gdzieś tam dalej, na bagna i westchnęła. Zaś podejrzliwy człowiek o bujnej wyobraźni mógłby wychwycić w tym westchnieniu wzdychanie do kochanka, czy też tęsknotę za czymś... Lub za kimś.
Echem potoczył się odgłos grzmotu, gdzieś dalej niż ich tymczasowe obozowisko, o ile można tak nazwać ognisko i trzy Cienie z magiem.
- Będzie padać. Bogowie mają idealne wyczucie dramatyzmu - rzuciła, pozornie do siebie, owijając się płaszczem i zarzucając kaptur na głowę.
*
Wilk ściągnął brwi i przyjrzał się Szept. No przecież miała się nie sprzeciwiać... Nie ma nic gorszego niż brak poparcia własnej żony. Zwłaszcza przy Radzie czy Kręgu. Ale w głowie pojawił się nowy plan. W końcu, może podsunąć myśl, że ktoś powinien z nimi jechać...
- Czy ktoś - tu wymownie spojrzał na magów Kręgu - Sugeruje, że powinni kogoś ze sobą zabrać?
- Może... Może powinni... - zaczął ktoś, ale Wilk natychmiast wszedł mu w słowo korzystając z sytuacji.
- Sacharissa z wami pojedzie - uśmiechnął się, całkiem życzliwie, jakby rzeczywiście zamierzał tu zostać i posłać swoją przyboczną. Ale przecież nikt nie powiedział, że nie może jej zastąpić, gdyby zdarzył się jej... Przykry wypadek.
*
Charlotte drgnęła, ruszyła się i powlokła w kierunku wampira. Przecież nie będą tu stać jak te dwa kołki...
- Och, zasmuci cię więc wieść, że nasza ukochana księżna nie czuje się... Zbyt dobrze. Niezwłocznie jednak powiadomię ją o przybyciu... Właśnie, kogo? - kiedy i arystokrata wszedł do tunelu w paszczy posągu, wampir wślizgnął się za nim, coś szczęknęło, tąpnęło i otuliła ich ciemność.
- Prosto, prosto, szanowna Pani, to wejście robocze, dla... Niezapowiedzianych gości - Charlotte przeszły po plecach ciarki kiedy wypowiedział te słowa. Jakby rozmawiała z wężem. Nie mnie jednak, posłusznie poszła przodem wyczuwając, że tunel ma więcej odnóg niż tylko ta jedna.
Po krótkim marszu wyszli do ogromnej hali, czy też jaskini. Z sufitu zwisały wielkie, kamienne sople, z podłoża wyrastały podobne, a niektóre nawet się łączyły, tworząc ogromne filary.
Kiedy pojawili się na mniejszym placyku Podziemia zapadła cisza. Dotąd miękkie szmery rozmów ucięto niby nożem pępowinę dziecka. Charlotte przełknęła ślinę, nigdy bowiem nie czuła na sobie wzroku tysięcy par oczu, w dodatku ukrytych. Wampirów nigdzie nie było widac, choć czuło się ich obecność.
- Tędy, tędy - Yanemes ich wyprzedził, wybijając się na czoło pochodu. Szli brukowaną ulicą, szeroką, a na obu bokach wyżłobione były wąskie rynienki, jakby na szczycie miasta coś miało spływać. Po lewej, jak i po prawej stronie widniały domy. Równe, z różnych materiałów od drewna po marmur, a każdy z nich był diabelnie dobrze wykończony i udekorowany wedle gustu właściciela.
Wampiry, ich długie kły i czarne, eleganckie kamizelki..., mruknęła do siebie Charlotte strzelając spojrzeniem z lewa na prawo i prawa na lewo jakby spodziewała się ataku.
Yanemes za to starał się w tej chwili rozgryźć problem mężczyzny, który się tu pojawił. Niby idiota, niezbyt groźny, ale...
Wrodzony instynkt wampira przeczuwał kłopoty.
Nastał świt i Iskra podniosła się ze swojego kamienia. Nie zmrużyła oka, zbyt pochłonięta obawami i zmartwieniami.
Zeskoczyła z głazu, przy okazji strząsając z płaszcza osiadłą na niej rosę, wyprostowała rękę zaciskając palce niby szpony, a ogienek tlący się na pozostałych drewienkach przylgnął do niej w formie białawego światła. I rozpłynął się.
- Musimy iść. Nie ma czasu - zrzuciła kaptur, choć tylko po to by poprawić burze czarnych loków i zarzucić go ponownie.
*
Wilk odszedł zgodnie ze swoimi słowami powiadomić Sacharissę. Lecz zamiast kazać jej szykować się do starcia, do drogi, usiadł obok magiczki na drewnianych noszach i się zasępił.
- Tak naprawdę, to chcę, żebyś została - mruknął zerkając z ukosa na przyboczną. Ta kiwnęła tylko głową, wpatrując się w niego tymi swoimi wielkimi oczami.
- Rozumiem. Idź więc.
No to poszedł. Udając wielce zawiedzionego i niepocieszonego, bo tak sie fatalnie składa, że Sacharissa złapała katarek i niestety, bardzo niestety, będzie musiał zająć jej miejsce w wycieczce do Oka.
Pod portalem pojawił się ubrany jak zwykle. W płaszcz z kapeluszem i chustą nasuniętą na twarz, ze swoimi dwoma sztyletami w rękawach, z wysokimi butami z niewielkim obcasem, co by leżącemu nos połamac jak się okazja nadarzy i z dziwnym błyskiem w oczach.
- Niestety, ale jestem zmuszony zastąpić moją przyboczną - a portal stał już otwarty, nie było czasu na sprzeciwy. Zwłaszcza, że to on władował się w niego jako pierwszy.
*
- Och, nie pytam o rasę, bo ta jest mi znana. Człowiek i mieszaniec, Tar'hur. W dodatku, alchemik - Yanemes uśmiechnął się znów, choć nie był to miły uśmiech - Ale skoro tak stawiasz sprawę, mości człowieku... Poinformuję miłościwie nam panującą. Tymczasem wam - spojrzał gdzieś ponad nimi, nieco wyżej a Charlotte mogłaby przysiąc, że tęczówki tegoż osobnika są aktualnie szare. Szare, choć nie takie jak Szept. Całkiem ładne i ciekawe. Te oczy były inne. Pełne głodu, dzikiej, nieokiełznanej żądzy mordu i szaleństwa. Nieśmiertelność to nic dobrego.
Więcej słów nie padło, dął za to silny wiatr zza ich pleców, szarpiąc płaszcze, plącząc włosy. A Yanemes rozsypał się w pył, który poniósł wiatr.
- Ciekawy sposób na podróżowanie... - mruknęła Charlotte rozmasowując dłonie, chuchając w nie by choć trochę się rozgrzać. W Podziemiu było cholernie zimno. I te przeciągi...
Nie skomentowała słów Łowczyni, zbyt skupiona na tym, by w porę zareagować. Nie były to bezpieczne tereny i każdy o tym wiedział, nawet nie musiał być magiem.
Dłoń elfki powędrowała do uda, gdzie zwykle miała przywiązany Żar, lecz go nie znalazła. Zapomniała już, że cisnęła nim pod nogi Cienia.
Obejrzała się więc na trójkę Cieni i przez dłuższy czas milczała.
- Potrzebuję ostrza. Sztyletu najlepiej - mruknęła cicho. Biała magia rzadko wiązała się z krwią rzucającego zaklęcie, ale były tez i czary, które tego wymagały.
*
Przemilczał wybuch Szept podejrzewając, że gdyby on był na jej miejscu nie tylko by na nią nawrzeszczał, ale i wsadził na jakieś urocze stworzonko i wysłał z powrotem do stolicy. Byle dalej, byle bezpieczniej.
Skoro jednak nie on tu dowodził, nie on wiedział o Oku tyle co oni, postanowił siedzieć cicho. Przynajmniej na razie. Prócz wiszącej nisko mgły i przenikliwego chłodu zauważył coś jeszcze. Jakieś trzy cztery postacie, niewyraźne, jakby rozmazane.
- Mamy towarzystwo... - mruknął wskazując przeciwległy brzeg bagna. Tamci chyba jeszcze ich nie zauważyli.
*
- Tymczasem...
- Może usuńmy się z głównej drogi - podsunęła Charlotte skręcając w jedną z odnóg, w pomniejszą uliczkę i tam przysiadła na jakiejś skrzyni - Obserwują nas... Ktoś. Nie wszyscy. Cały czas - drgnęła, na chwilę tracąc nad sobą kontrolę. To miejsce przyprawiało ją o ciarki, a jeszcze jakby na domiar złego u wylotu uliczki przysiadł kot. Czarny niby smoła, a ślepia jego w żółtej barwie.
- Myślisz, że zmieniają się w zwierzęta? - szepnęła konspiracyjnie. Czy wampiry mają gospody? Tawerny? Co mają ze sobą zrobić oczekując na wieści od Layli?
Iskra schyliła się po sztylet kiedy pojawiły się widma. Zasadzka. Ciemność. Pułapka...
Wyprostowała się niemalże błyskawicznie, napięta niczym struna. Ostrze przecięło skórę na dłoni, elfka wymamrotała parę zdań, niezbyt zrozumiałych, choć efekt był widoczny, bo na obu jej dłoniach pojawiły się krwawe runy, które zaś ułożyły się jakby w tatuaże. Zawiłe w formie jak i treści. Zaklęcie ochronne.
Widma jednak były zbyt potężne i pojawiły się zbyt szybko, by magia ochronna zaczęła działać w pełni. Mając w pamięci przestrogę dziwnego głosu doszła do wniosku, że musi to być zasadzka. Zasadzka Cieni.
- Kariz... - szepnęła mimowolnie, nim umysł zdążył przemyśleć opcje. Potrzebowała pomocy.
Ciemność, jasność. Wilk podrapał się po głowie i zastanowił.
- Skoro to są Cienie, a jedyny biały mag, którego nie pochłonęło zapomnienie... - urwał, nagle olśniony. Wlepił spojrzenie w Cienie, jakby chciał się upewnić, że jednak umysł go zwodzi, podobnie jak wzrok i węch. Dlaczego była tak głupia i dała się w to wciągnąć?
- Iskra, ty głupia kretynko - w całym tym zamieszaniu umknęło mu, że i Szept poszła do Wieży, a on tu został jak ten pacan. Spojrzał na Darmara całkiem zbity z tropu.
- To się dobrze nie skończy... - ruszył się, chciał podązyć za Szept, ale mgła go zwiodła. Ledwie opuścił Darmara, a zgubił ścieżkę i wrócił. Wieża go nie chciała.
*
- Ale przecież oni są całkiem mili... - powiedziała, nim zdążyła się zastanowić co w ogóle mówi. Potrząsnęła głową zdezorientowana i zamrugała szybciej.
Wcale nie są mili, a ten Yanemes...
- Nie powinniśmy dawać Yanemesowi odejść, on był nasza jedyną nadzieją - byłaby zaklęła, a głosik, który przed chwilą brzęczał jej w myśli znów uformował całkiem wyraźne i nieco frustrujące zdanie.
Krowie myśli! Wtłoczyli mi do głowy krowie myśli! Przestań paplać kobieto!
Charlotte zamrugała. Czuła się jakby jej osobowośc została podzielona na dwie części. Jedna myślała, że wampiry są całkiem miłe i niegroźne, a druga buntowała się i ciskała gromami. Vetinari wpadła w myślową zasadzkę, a Yanemes powoli, ale nieubłaganie przejmował kontrolę nad tym co myśli.
Znała ten głos. Kiedyś już go... Obejrzała się i zamarła. Demon. I to nie o przyjaznej dość naturze, nie taki jak Kalcifer. Demon z Otchłani.
– Pozbądź się jej. Podziękuj przyjaciółce, Niraneth. Naprawdę mi pomogła. - Iskra się niemalże zapowietrzyła. A zły biały mag to nic dobrego, chociaż w zasadzie rozgniewanie każdego maga nie równa się niczemu dobremu.
Czując wypierającą magię Oka, choć nie tak silną jak Wilk, zdołała doskoczyć do Szept, całkiem zdeterminowana by atak przejąć na siebie. Przecież była wyszkolona, Hauru...
- Ja go przywołałam. I ja będę ofiarą - warknęła sądząc, że to będzie pojedyńcza potyczka. W końcu taki demon nie może jej zagrozić. Nie tak, żeby się tego bać...
- Szlag - burknął Wilk nie wiedząc co ma zrobić. Magia lecznicza byłą jednak do bani, ani się teleportować, ani... Ani nic.
*
Charlotte traciła panowanie nad sobą i Devril mógł być świadkiem tego jak sama sobie strzeliła w twarz.
- Opanuj się! - warknęła, choć wypowiedź ta nie była adresowana do nikogo konkretnego.
- Ale oni nie chcą naszej krzywdy... - zaczęła cukierkowym tonem, a jej własna dłoń znów ją zdzieliła po twarzy. Zamrugała czując, jak cudza obecność w myślach się nasila, jak przejmuje władzę nad jej ruchami, nad ciałem, umysłem... Spojrzała bezradnie na Devrila, ale ten nie zwracał na nią uwagi patrząc na wampiry. I tyle jeśli chodzi o pomoc.
- Nie? - zdążyła tylko spytać, nim wyleciała w powietrze. O takich rzeczach Hauru nie mówił...
Skup się, inaczej tu zginiemy, usłyszała głos Kalcifera i momentalnie znów stanęła na nogi. Jak mogła tak się dać nabrać...
- Moja sprawa, skoro tu jestem - zdążyła jeszcze rzucić do Szeptuchy, po czym obejrzała się na Wieżę. Zirak ich minął...
- Szept - wyrzuciła z siebie skupiając wzrok na smukłej sylwetce przyjaciółki - Idź za nim. Idź, ja zatrzymam demona... - ledwie skończyła zdanie, a znów wyskoczyła przed Szept, tym razem zręcznie operując pokładami magii, które znajdowała wokoło. To uschnięte drzewo, to jakiś krzew, ropucha pod liściem... Wszystko, byle by nie czerpać z własnej many. Jeszcze nie.
Nie dziwne więc było to, że wokół Iskry wszystko zaczęło umierać. Rośliny, które jakoś dawały sobie radę w tych trudnych warunkach usychały i rozpadały się w pył. Krwawe tatuaże na dłoniach zapiekły, padła kolejna inkantacja, a w międzyczasie musiała odskoczyć, by uniknąć łap demona.
Pojawił się Kalcifer, jednak nie w postaci przyjaznego płomienia, jak zwykle miał to w zwyczaju, ale jako bestia, pomieszanie ptaka od którego miał skrzydła i ogon ptasi, z psim tułowiem o skołtunionej sierści i z jaszczurzym łbem. Całą jego postać okalał ogień, siła magiczna właściwa dla demonów.
Ten-Bez-Twarzy nie był pierwszorzędnym demonem. Nie był łatwym do zagięcia przeciwnikiem i to uświadomiła sobie Iskra, kiedy znów wyleciałą w powietrze, tym razem uderzenie było silniejsze, wyrzuciło ją dalej, a ona sama gruchnęła bezwładnie o ziemię.
Skoro tak bardzo chcesz, to najpierw wykończę ciebie, usłyszała jeszcze w myśli i gdyby zareagowała sekundę później, to siłą zaklęcia zmiażdżyła by jej płuca. Tatuaże zapiekły, Iskra krzyknęła, ale zdrowie zachowała, choć przy tej obronie padł czar osłaniający, którego nie zdołała rozwinąć. Poczuła ubytek many, a kiedy spojrzała na swoją nogę zauważyła potężną pijawkę przyssaną do łydki. Znów krzyknęła, odrywając od siebie robactwo i rzucając na bok, a ta rozpłynęła się w krwawym obłoczku.
- Cholerni przyzwańcy... - warknęłą podnosząc się chwiejnie, znów skupiając wolę, koncentrując się na słabościach, na tym, co widzi...
Odskoczyła w bok przed uderzeniem, przed siłą magicznej fali, a za nią skoczył Kalcifer użyczając jej swojej many, ochraniając, robiąc za dodatkowy worek życia. Iskra przystanęła czując na sobie ochronę demona, złączyła dłonie i zaczęła szeptać kolejne zaklęcie.
W tym czasie Kalcifer przyjmował na siebie ciosy, uparcie goniąc za znikającym demonem, syczał coś w demonim języku. Elfka powoli uniosła się z ziemi okręcając wokół własnej osi, przyciskając z wolna ręce do siebie, a z suchej, pozbawionej życia ziemi wyłoniły się ogniste smoki, długie jak węże i okrążały postać lewitującej elfki.
II
W końcu przestała mamrotać, opadła na ziemię wyrzucając dłonie przed siebie, a przyzwane w ten sposób duchy skierowały łby na Tego-Bez-Twarzy. Pomknęły ku niemu, a częśc rozbiła się o wzniesioną przez demona tarczę, część zaś przeniknęła do środka nadpalając jego szaty, pozbawiając części sił. A Iskra mogłaby przysiąc, że spod kaptura demona wyleciał kawałek skóry, jakby twarzy, choć nie była pewna.
Smoki zniknęły, a ona zrozumiała, że jeśli walczy się z demonem i tak długo mamrocze czar... To nie po to, by go osłabiać, a po to, by go zniszczyć. Teraz bowiem Ten-Bez-Twarzy był naprawdę rozwścieczony i jak przedtem tylko się nią bawił, tak teraz zbierał swe ciemne moce, wzywał sługi, sam mamrotał swoje straszne czary.
Była bezradna. Przynajmniej tak sądziła w pierwszej chwili.
- Kalcifer! - ryknęła przywołując własnego demona do porządku, przywołując go do siebie, do swojego boku. Im dalej był, tym słabiej ochraniała go jego magia.
- Co on... - zaczęła widząc ciemną aurę otaczającą demona niczym bańka, widząc skomplikowane ruchy jego rąk. Odpowiedź nadeszła sama, kiedy elfka zaczęła mamrotać swoje czary, a kiedy on swoje skończył. Po prawej stronie wyskoczyła nagle spod ziemi roślina o wielu kolcach, niemalże jak te drapieżne rosiczki, które jako dziecko oglądała w lasach. Ugryzienie było mocne, aż krzyknęła. Nim zdążyła się odwdzięczyć, roślina znów schowała się w ziemi, przykuwając uwagę Kalcifera, tym samym osłabiając jego ochronę nad Iskrą.
następne co zobaczyła to pędząca ku niej kula ognia, a kiedy odskoczyła, niemalże trafił w nią grom z jasnego nieba. Zdążyła skontrować wykonując skomplikowany gest dłońmi, choć efektu widocznego nie było.
III
Odbiegając potrknęła się o korzeń i wylądowała na ziemi. Znów bogowie okazali jej łaskę, bo nim demon cokolwiek zrobił, ukazał się efekt jej poprzedniego zaklęcia, kontry.
otoczył go czerwony krąg, jakby wypalony w ziemi. Parę razy zamigotał, nim z gleby wystrzeliły duchy smoków, falą gorąca częstując Luciena, a demona z kolei podrzucając do góry, niby szmacianą lalkę.
To było drugie z potężniejszych zaklęć, ze starej magii, dawno zapomnianej wśród magów. Demon przetrzymał uderzenie, a kiedy wylądował na ziemi, podniósł się i chwilę stał w milczeniu. Iskra zgięła się w pół, zdyszana obserwowała ruchy demona. Ten dziwnie się wykrzywił, słyszalna była intaktacja, ale nie mogła się ruszyć. Jad rośliny z Otchłani zadziałał, złapał ją paraliż.
Ten-Bez-Twarzy pochylił się, rozłożył dłonie, długie rękawy szaty przysłoniły dłonie, zafurkotały niepokojąco a wkrótce potem zajęły się ogniem, podobnie jak cała postać demona.
Po chwili wyprostował się, chowając dłonie w obszerne rękawy szat. Iskra nie wiedziała, czy przerwał, bo Zirak,... Czy Szept...
Odpowiedź nadeszła zbyt szybko. Przed nią, spod ziemi wyrósł kościsty łeb widmowego zwierza. Ryknął na nią, po czym przeleciał przez jej ciało, pozbawiając ją wszystkiego. iskra z szeroko otwartymi oczami opadła powoli na bok.
*
Bogowie, jak tak dalej pójdzie, to on ją jeszcze znienawidzi za to co tu robi...
przestań myśleć te krowie myśli! Słyszysz?!, spróbowała przemówić do samej siebie, ale nie pomogło.
- Może poszukamy jakiejś tawerny? Przeciez muszą się gdzieś tu spotykać... - podusnęła, choć nie ona, a Yanemes. Charlotte, która skorzystała z sytuacji i sama przypuściła atak na widmową obecność dojrzała obraz... Pijalni? Cokolwiek to było, było tam dużo wampirów. I dużo krwi. W kubkach.
Wraz ze zniknięciem Wieży zniknęła i magia, która trzymała dotąd Wilka poza granica wzorku i słuchu, choć niepokoiły go błyskawice i błyskawicznie umierające rośliny i zwierzęta. Widział dawne smoki, widział duchy, szkielety, widma i zjawy.
Mgiełka magii opadła, a on puścił się dzikim biegiem w miejsce skąd wyparowała magia zostawiając pustą, wysuszoną ziemię.
- Szept... - dostrzegł postać magiczki, leżącą bezwładnie na ziemi. I Darmara. Choć zamiast tracić czas na podejrzenia, był wdzięczny, że w ogóle postanowił się nią zająć. Spory na bok.
- Co z nią? - ledwo się zatrzymał obok, a już pytał o Nirę. Rozejrzał się jeszcze i dostrzegł też Iskrę, również na ziemi, nie widział nigdzie Kalcifera, za to widział krew. Wszędzie krew, przy jednej i przy drugiej.
*
Charlotte, pilnie obserwująca zmiany nastawienia u Yanemesa zorientowała się, że ten potrafi się dość szybko zniechęcić. Zirytować.
I choć obecność, wrażenie jego obecności się zmniejszyło, jakby stracił nimi zainteresowanie, wciąż nie mogła pzejąc kontroli nad swoim ciałem. Aż nagle ustąpił. Zachwiała się na swojej skrzyni oddychając głęboko. I już chciała mu powiedzieć, że ją ma, że wpadła w pułapkę, kiedy głos uwiązł jej w gardle. Nie mogła powiedzieć nic na ten temat.
Nie spodziewał się, że Cienie wciąz tu są. I, że jest tu ten konkretny Cień. Poza tym, nie spodziewał się też otwartej agresji i...
- Co ty kurwa bredzisz? - wydyszał, kiedy przestał się kulić z bólu - Jaki romans? - użył magii, by ukoić ból obitych mięśni i wyprostował się znów patrząc na Luciena jak na jakiegoś idiotę.
- To wyście się jej pozbyli, psia mać! Przez ciebie musiałem ją wygnać, a potem to TY pozwoliłeś, by na nią polowali! - teraz to Lucien został kopnięty w piszczel, a potem dostał z łokcia w nos z półobrotu. Wilk nie zamierzał pozostawić tego ataku tak bez odzewu - Nie dość, że się wypiąłeś, to jeszcze żeś sobie inną przygruchał! Tak! Myślisz, że nic nie wiem! - finalnie złapał Cienia za koszulę i nim potrząsnął solidnie - Jest mi jak siostra, nadęty, zdradziecki bubku! Obiecałeś, że ją zabijesz przy następnym spotkaniu! I zabiłeś! - puścił go, odpychając od siebie i znów spoglądając na Szept. Jeśli i ją to samo spotka co Iskrę... Bogowie miejcie litość.
*
Charlotte dziwnie popatrzyła na niewysokiego wampira, a wyraz twarzy miałą taki jakby usiłowała walczyć z odruchami wymiotnymi.
- Idź... Pos...Posiedzę tutaj - próbowała pozbyć się Yanemesa z własnego ciała, ale niezbyt jej to wychodziło, a skutki walki były aż nazbyt odczuwalne. Bok uda ją piekł niemiłosiernie, jakby ktoś żłobił jej jakieś litery ostrzem noża. Wnętrzności skręcały się, gardło piekło, a oczy zaczynały łzawić.
- Idź zanim zmieni zdanie - kaszlnęła, niby to krztusząc się unoszącym kurzem.
Wilk spojrzał jeszcze raz na Szept, wziął głęboki wdech i przykucnął obok. Fachowym okiem przyjrzał się ranom, wniknął magią w głąb ciała, po czym odszedł do Iskry. Tam sprawa miała się nieco inaczej, więc własnoręcznie przywlókł ją obok Szept i rozdzielił magię leczniczą na dwa strumienie, co nie każdy medyk potrafił.
Zaklęcia leciały jedno za drugim, tak, że niektórzy dawno połamaliby sobie języki, rany zasklepiały się, ale, ku jego zmartwieniu, ani jedna, ani druga nie zdradziły większych oznak życia.
- Idź zajmij się swoimi drogimi Cieniami, bo się obrażą - dorzucił jeszcze jadowitym tonem, chcąc jeszcze bardziej Poszukiwaczowi dopiec. Wszystko to była jego wina, mół nie przyłazić na zamek.
*
Vetinari została sama, choć nie potrwało to zbyt długo. Wraz ze zniknięciem obecności, kiedy wreszcie przejęła kontrolę, w zaułku pojawił się Yanemes. Oparł się ramieniem o ścianę i leniwie przyjrzał alchemiczce, która po odzyskaniu wolności ducha wymamrotała coś pod nosem.
- Niebezpiecznie jest tak siedzieć samej, mam rację?
Charlotte zamarła i obejrzała się na intruza. Nie spodziewała się, że zaraz ktoś się nią zainteresuje.
- Czego chcesz?
- Zawsze ciekawiły mnie elfy i mieszańce. Alchemia. Nauka. Opowiesz mi.
- A... Jak nie?
- To postaramy się, by twój przyjaciel już stąd nie wyszedł.
Elf po parunastu długich minutach ciągłego mamrotania w końcu opadł na tyłek, zmęczony, ale i też bezradny w tym momencie. Skończyły mu się pomysły, rany zaleczył a część włąsnej energii oddał im. Mimo to, nadal były nieprzytomne. Nie mógł więcej nic zrobić...
Niedługo potem wybudziła się Iskra, nagle mrugając i ściągając brwi. Ostatnim, co zapamiętała był przeraźliwy chłód, obietnica szybkiej śmierci i gwałtowne osłabienie po tym jak przeszyło ją widmo... Żyła. Jednak.
To jednak niezbyt Wilka ucieszyło, bo Szept wciąz nie dawałą oznak życia. Mogli się kłócić, mogła się na niego wkurzac o to, że poszedł z nimi, ale nie chciał by coś się jej stało. I tak, gdyby nie poszedł z nimi... Kto by ją leczył? Przysunął się nieco bardziej do magiczki, jakby bał się starcia z Iskrą. Ta chyba sądziła podobnie, bo podniosła się nieco chwiejnie, ale nie powiedziała nic. Wiatr lekko dął w czarne włosy elfki, kiedy ta zaciągała się powietrzem. Był Wilk, był Darmar... Szkoda, że Cienie jednak ją wystawiły.
Odwróciła się i skierowała w przeciwną stronę z której przyszła, zupełnie bez słowa. Wilk nie kwapił się, by ją powstrzymać, nerwowo zagryzając wargi.
*
W mieście pojawił się ktoś ważny. Prócz wiecznie nieosiągalnego Yanemesa był ktoś jeszcze, kto mienił się wysoką pozycją, ale i ogólnym szacunkiem, czy też postrachem w niektórych przypadkach mimo tak mikrej postury.
Przybysz wyglądał bowiem na nie więcej niż trzynaście lat. Miał nieco dłuższe włosy w kolorze granatu, takież samo oko, bo drugie skrywała przepaska. Zawsze wszędzie chodził z drewnianą, czarną laską i cylindrem, a towarzyszył mu dośc osobliwy sługa. Chudy i wysoki.
Devril nie mógł ich znać, choć nazwisko jakim przedstawiał się ów młodzik zapewne by rozpoznał.
- Pani, przybył Vetinari - szepnął jeden z wampirów w kierunku Layli, a jej twarz stężała w wyrazie uprzejmej cierpliwości jakim zwykle częstowała gości.
Na salę zaś wkroczył ów niski osobnik, szybkim krokiem przemierzając dywan, całkiem zdecydowanie spoglądając w twarz władczyni Podziemia. Również się nie krzywił, a wręcz przeciwnie, uśmiechnął lekko ukazując przydługawe kiełki.
- Niechaj ciemność zapewni ci spokój - powitał ją cicho skłaniając się pośpiesznie i prostując, przelotnie również zerknął na Devrila, choć nie skomentował obecności człowieka.
- Przynoszę wieści z góry... Elfia stolica padła, Wirginia się panoszy, stare granice oblazły orki do spółki z goblinami - wyrecytował gładko sięgając za kamizelkę i wydobywając stamtąd rulonik papieru i wręczając go władczyni. Czekając zaś aż ta zapozna się z informacjami, ponownie przyjrzał się Devrilowi jednym okiem, tym, którego nie skrywała opaska.
- Nira! - i to był rozradowany Wilk, który od razu porwał magiczkę w ramiona, tuląc opętańczo, jakby zaraz miałą mu uciec, albo zacząć ciskać takimi bredniami jak Cień.
Iskra chwilę stała bez ruchu, spojrzała bez wyrazu na każdego z Cieni. Kiedyś jej bliscy, teraz mieli nic nie znaczyć. Bractwo miało zapomnieć. Wszyscy mieli. Ich również minęła bez żadnego słowa, łącznie z Lucienem.
*
Yanemes nie przejmował się zbytnio gniewem Layli. Wampiry były brutalne, były bezwzględne. Co znaczyło, że i on taki był, choć on był cwany. Sprytny. Nieuchwytny w swym spisku i działaniu.
Jeśli czegoś pożądał - osiągał to. Tak też i miało być z informacjami o Devrilu, o człowieku, który oparł się jego magii, sile wampirzego uroku.
Wampiry, którym na niczym nie zależy są niebezpieczne. Zwłaszcza te, które zdają sobie z tego sprawę.
Rosses był inny. Był honorowy, był wampirem starej daty dla którego liczyły się dawne wartości. Jako jeden z nielicznych, trwał przy rządzącej od początku do końca przynosząc wieści ze świata, zaopatrując ją w broń jaką była wiedza. Bo wiedza jest przydatna, a umiejętnie odwrócona potrafiła siać niezgodę, jak i przyjaźń. Wiedza była przyszłością tego miasta. Wiedza była także i jego przekleństwem.
Słuchając słów o gniewie skinął jedynie głową, nie zamierzając protestować. Nie zwykł tego robić przy kimkolwiek, a nawet gdy bywali sam na sam. Również wtedy ograniczał się raczej do sugestii niż napomnień.
- Jeszcze jedna rzecz - poprawił pelerynę, jak i cylinder niezbyt pewien, czy w towarzystwie człowieka można mówić otwarcie. Choć, skoro wciąz tu stał nie mając na sobie śladów... - Są problemy z... - zerknął znów na Devrila - Z tymi, którymi przeszli - gładko określił spiskowców. Ulice spływające krwią niewinnych, przenoszenie światła dnia do miasta, a to wszystko po to, by ją obalić. A on, jako pies władczyni wciąż nie wytropił głównego zdrajcy. Był blisko, był o cal... Po czym umykał mu. Znikał, zostawiał mglisty ślad - zmyłkę.
- Będę nalegał na spotkanie, jak już rozmówisz się ze swym gościem. Oby jasność nigdy cię nie odnalazła - pożegnał włądczynię Podziemia, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął.
Niepocieszony tym, że magiczka bardziej martwi się o furiatkę niż o niego, westchnął.
- Żyje. I poszła sobie - udzielił całkiem sensownej, a jakże prawdziwej odpowiedzi. Cóż z tego, że nawet nie próbował jej zatrzymać. Przeczesał kasztanowe włosy palcami, poprawił ją sobie, co by tak nie leciała, a wygodnie było siedzieć i czekał, aż całkiem dojdzie do siebie.
A Cień, miast podziękowań i zrozumienia, otrzymał kolejne ponure spojrzenie.
- Wystawiłeś mnie - mruknęła poprawiając płaszcz, usiłując zając czymś dłonie - Najpierw obiecywałeś, że nic mi się nie stanie. Potem przylazłeś z Czarną Ręką. A co, jeśli bym odmówiła? - syknęła rzeczywiście zastanawiając się co wtedy by się wydarzyło - To wszystko i tak jest nie ważne. Przywlokłeś mnie tu żeby się mnie pozbyć - mimo tego iż wiedziała, czyj głosik wtedy odzywał się w jej głowie, część słów demona zapadła jej w pamięć. Głęboko - Zapamiętam to sobie - warknęła jeszcze na odchodnym.
*
Zatrzymał się wpół kroku, jakby ktoś nagle zamienił go w posąg i zwinnie odwrócił się, szeleszcząc peleryną.
- Skoro tak mówisz... - ponowne spojrzenie na Devrila. Ten człowiek coraz bardziej go ciekawił - Zniknął jeden z twoich doradców, znalazłem go nad wejściem, zwęglony na popiół. Ktoś go spalił, były łańcuchy i parę drewnianych kołków. Ktokolwiek to był, usilnie próbował wskazać nam jako podejrzanych ludzi z pobliskiej wioski, ale tamci nawet nie wiedzą o naszym istnieniu, sprawdziłem. Zamachowcą był więc jakiś wampir, podejrzewam, że jeden ze spiskowców... Ach, jeśli o nich mowa - pstryknął palcami, a z cienia wyłonił się wysoki i chudy mężczyzna o twarzy pooranej bliznami - Osa, przyprowadź go.
I osa przyprowadził. Był to wampir z powybijanymi kłami, oszołomiony i wystraszony, skrępowany.
- Jeden ze spiskowców. Ma znak wypalony na krzyżu, możesz sama sprawdzić. Nie chce mówić, jakby go zaklęli, a ja na czarach się nie znam - jeniec jęknął, kiedy osa popchnął go na posadzkę by padł na kolana przed władczynią.
- Ale... - zaczął, nie kończąc zdania, myśląc szybko nad stosowną wymówką, byleby się nie ruszała. Jeszcze nie. Przecież dopiero co oprzytomniała... - Już sobie poszła jakiś czas temu. Nie dogonimy jej, więc poleż. Chociaż jeszcze chwilę...
- Nie wezwałam ich tu z własnej woli, Cieniu - przynajmniej zyskał tyle, że się zatrzymała i wbiła w niego spojrzenie, choć przyjazne to ono nie było - Demon mnie... - urwała, nienawidząc samej siebie za tą porażkę. Jak mogła się tak łatwo dać? - Omamił mnie. Wpłynął na moje myśli i osądy szepcząc w umyśle słowa jadu. Ale ty tego nie zrozumiesz. Nigdy nic nie rozumiałeś!
*
Wampir, z której strony by nie patrzeć, był skrępowany magią. Język nie słuchał kiedy temat staczał się w stronę spisku, mimo zadawanego mu bólu. Co gorsza, ktoś był na tyle pomysłowy, by pomieszać urok magiczny z wampirzym.
Pies księżniczki noszący wdzięczne miano Rosses uniósł brew. Magowie. Współpraca i tajemniczy goście. Nie mniej jednak, był to dobry pomysł, choć nie powiedział tego na głos, jak zwykle, gdy przestawiał się w tryb słuchania.
Elf bąknął coś pod nosem w odpowiedzi, co brzmieć mogło jak i "tak" i "nie" jednocześnie.
- Daj spokój, spotkacie się pewnie niedługo...
- Widziałam jak bardzo zeżarła cię ta organizacja - odwróciła się łapiąc szybko oddech - I fakt, kochałam cię. Ale miłość da się też zniszczyć - obejrzała się przez ramię na Cienia - Zdradami. Kłamstwem - wytknęła mu, zupełnie jak gdyby ona sama była kryształowa i bez winy.
Przysiadła na suchej kępce trawy i spuściła głowę, patrząc na swoje dłonie, czując żal trawiący duszę.
- Co się z nami stało? - szepnęła piskliwym tonem, który zwiastować mógł, że elfka znów się rozklei. Ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej.
- Pamiętasz jak było przed tym wszystkim? Mogłabym oddać za ciebie życie...
*
Rosses skłonił się słysząc słowa odprawy, skinął na Osę, który podniósł jeńca z ziemi i obaj ruszyli do wyjścia z komnaty w której Layla zwykła wysłuchiwać wampirzych żali, czy też słów dyplomatów, którzy ośmielili się wejść do jej miasta.
Pozostało więc czekać na maga. I pilnować wampira, by nikt czasem nie przebił go kołkiem. Ostatnio świadkowie stali się towarem deficytowym.
- Dokąd teraz? - zagadnął Rossesa Osa kiedy wyszli z komnaty na korytarz.
- Gdzie nas wieści poniosą.
Nie o taki efekt mu chodziło, ale zaczynał przyzwyczajać się do tego, że niszczy to, na czym mu zależy.
- Nie o to mi chodziło - zaczął i urwał, nie wiedząc czy w ogóle jest po co mówić dalej - Musiałbym się przyznać do błędu, a to jest... Trudne. Poza tym, ona sama wstała i poszła bez słowa, nawet nie było okazji by cokolwiek zrobić - okazja owszem była, ale on wolał ją zaprzepaścić na rzecz zajmowania się nieprzytomną Szeptuchą.
- Czas przeszły bo nic nie jest tak, jak było - schowała twarz w dłoniach próbując się uspokoić, ukoić nerwy - Chociaż bym tego chciała. Zawsze starałam się tak ugrać, żeby wszystko mieć. I Ciebie i elfy. Teraz wygląda na to, że wszystko przepadło. Bo nie będąc w Bractwie nie mam ciebie. Będąc Wygnańcem nie mam elfów.
*
Charlotte miała całkiem nieprzydatną umiejętność łądowania się w każde najbliższe kłopoty. Prócz jednak tej niezmiernie przykrej właściwości, szczyciła się tym, że zwykle ratowała się sama, korzystając z dostępnych jej sposobów. Tak czyniłą będąc kochanką gubernatora, kiedy już zdawało się, że nakryje ją przy szperaniu w biurku. Tak czyniła kiedy papa z rzadka zlecał jej jakieś zadania. Tak robiła i teraz, będąc całkiem samodzielnym alchemikiem, mając na głowie ponad trzydziestkę ludzi i nieludzi, w tym jednego w Twierdzy na torturach najprawdopodobniej.
Niestety, w obliczu wampirzego uroku poległa i wielkim zaskoczeniem było dla niej odzyskanie świadomości i władzy we włąsnym ciele. Była w tym samym zaułku gdzie uprzednio był z nią Devril, choć ściany sąsiadujących domów zdobiły urocze smugi krwi. odruchowo obmacała szyję i nie była zadowolona z efektu.
Pochwycił wyciągniętą w swoją stronę dłoń i niemalże się uśmiechnął. Niemalże.
- Wracamy? Iskra prędzej, czy później znowu się gdzieś napatoczy, przecież ją znasz - i on ją znał i wiedział, że znów się spotkają. W najmniej spodziewanym miejscu i czasie, jak teraz.
Spojrzała na niego w milczeniu, rozważając dopiero co usłyszane słowa. Nigdy wcześniej tego nie mówił.
- Skoro ja zmieniłam ciebie, a ty zmieniłeś mnie, to zmieniło się wszystko - podniosła się z ziemi i otrzepała płaszcz z ziemi - Skoro zmienia się wszystko, trzeba ustalić nowy porządek rzeczy. Jesteś Cieniem. Ja jestem... Elfem. Co teraz będzie? Z nami? Z tym wszystkim? Co z dziećmi?
*
Na widok wampira się wzdrygnęła, choć usiłowała zachować spokój.
- Ach. Szept - jak na jej gust, stanowczo za często kontaktował się z magiczką. Jakby...
Vetinari była siostrą Wilka, nic więc dziwnego, że doszli do podobnie bzdurnych podejrzeń.
- To sobie poczekamy. Mam nadzieję, że nie na ulicy - nie chciałaby powtórzyć drugi raz dzisiejszego dnia, którego pamiątkę zasłoniła kołnierzem koszuli.
O dziwo, nie protestował. Może nie miał na to siły? Albo zbyt był pochłonięty rozważaniem paru spraw na raz, jak to miał w zwyczaju?
- Wracaj szybko - lecz zamiast uciec od razu do stolicy, by w porę przeszkodzić Radzie w knuciu nowych, dziwnych pomysłów, przyciągnął ją do siebie, ściskając mocno, ustami muskając czoło magiczki - I uważaj na siebie.
Chociaż tyle. Może w końcu będzie mogła się w spokoju wyspać, zamiast stawiać cztery pułapki i z dziesięć czarów ochronnych nim się zdrzemnie. Tak dawno po prostu się nie kładła spać...
- Dobre i to - skomentowała oglądając się za siebie. Zaczynało robić się dziwnie, ona nie wiedziałą co powiedzieć, a po nim widziała, że ma podobny problem - Ja... Lepiej się ulotnię.
*
Podejrzenia nabrały słusznego podłoża, bo jeśli idzie o niego, to była pamiętliwa. Pamiętała rozmowę, gdzie wyszło na jaw uczucie do Neme. Nic nie powiedział, podobnie tez i teraz. Może powinna ostrzec Wilka... Albo nie, porozmawia z Szept... Nie, chwila, ona się jej wręcz zwierzała z włąsnych problemów z Wintersem, a raczej braku tych problemów. Będzie musiała tego zaprzestać.
- Nic się nie dzieje - skłamała gładko podnosząc się z ziemi i poprawiając płaszcz, niby to wygnieciony w paru miejscach - To miejsce jest... Dziwne. To wszystko.
W zasadzie, nie kłopotała się myśleniem o tym, dokąd pójdzie. Przed siebie, tam, gdzie poniesie ją wiatr i chęci wespół z siłami, których może zabraknąć, jeśli dalej bogowie będą na nią wypięci.
Wzruszyła ramionami bagatelizując pytanie, a po części nie wiedząc co ma mu powiedzieć.
- Nie wiem Lu. Przed siebie - i nim zdążyła się rozkleić, czy też rzucić na niego z zamiarem nie puszczenia już nigdy, odwróciła się i zniknęła wśród ciemnych krzewów i drzew rosnących wokół Wieży, która zniknęła.
*
Rzeczywiście, na Szept nie musieli długo czekać. Niecały dzień później zjawiła się w miejscu w którym tymczasowo urzędowali. Był to dom tego małego wampira, który robił za przewodnika. Dla bezpieczeństwa rzadko to domostwo opuszczali, nie dziwne więc, że Szept zastała ich samych, bo tajemniczy przewodnik gdzieś się ulotnił.
I może Devril lubił magiczkę, ale Charlotte i jej podejrzenia nabierały coraz to dzikszej postawy, podchodząc niemalże pod małomówność. Lekko tylko uśmiechnęła się na widok magiczki, ale nie powitała ją z taką radością jak zwykle.
Po tym wydarzeniu pozwolono im opuścić wampirze miasto. Charlotte skrycie się z tego cieszyła, choć rozmowna nie była w żadnym calu. Nocami miewała dziwne sny pełne krwi i rozpusty i nie wiedziała, czy to efekt ugryzienia, czy czegoś innego.
Szła przodem, zostawiając nieco w tyle magiczkę z arystokratą, jakby chcąc im dać nieco prywatności, albo po prostu śpiesząc się na powierzchnię.
Z tym, że na powierzchni czekał na nich ktoś jeszcze.
Wilk wytropił własną żonę, był w tym całkiem dobry, ale bogowie niejedyni, nie spodziewał się tam swojej siostry. I ... Jego.
- Wilk? - Charlotte wyszła pierwsza z jaskini i z zaskoczeniem spojrzała na elfa. On przyjrzał się jej podobnie, zbity z tropu.
- gdzie Szep...
- Z Devrilem - burknęła, a Wilk dodał dwa do dwóch i rąbnął pięścią w pobliskie drzewo.
- Nie denerwuj się, zaraz wyjdą... - ale nie wychodzili jeszcze przez jakiś czas, najprawdopodobniej napotykając jeszcze jakąś przeszkodę, bądź co innego.
Nadszarpniętym nerwom władcy niewiele było trzeba, by i wyobraźnia zaczęła pracować. Zostali sami. Ciemno, sami. Oni. We dwoje...
Ledwo wyłonili się z tunelu, a Wilk postanowił przejść do rzeczy.
- Devril - odezwał się na razie pomijając magiczkę, skinął na niego dłonią odchodząc na bok, nieco dalej w las jakby miał do przekazania jakąs tajemnicę. I rzeczywiście. Miał coś do przekazania.
Devril na powitanie dostał z główki, a potem Wilk poprawił jeszcze ciosem w nos, który niebezpiecznie chrupnął. Potem złapał arystokratę za koszulę, korzystając z kompletnego zaskoczenia.
- Nie dość, że łamiesz serce mojej siostrze, to jeszcze romansujesz z moją żoną! - warknął potrząsając biednym Devrilem - Myślałeś, że się nie domyślę? Szlag by cię, Winters. Niech cię psy rozszarpią - odepchnął go od siebie, wycierając mokre od krwi dłonie w płaszcz i wyklinając przy tym pod nosem. Takie rzeczy nie był na jego nerwy...
Za Szept pobiegła i Charlotte, mocno zaniepokojona zapachem krwi. Bogowie, a jak im się coś tam stało?
- Właśnie myślę - warknął Wilk, posyłając Devrilowi mordercze spojrzenie - A ja głupi myślałem, że tobie dalej w głowie Darmar, jego brałem za zagrożenie, a ty... - prychnął jeszcze, całkiem poirytowany, po czym odwrócił się i miał już zamiar odejść, gdyby nie to, że potknął się o nagle wystający z ziemi grunt.
- Kurwa! - wylądował na ziemi, a do elfa dopadła alchemiczka, sprawczyni jego upadku.
- Czyś ty do reszty zgłupiał? - szarpnęła go za ucho, a ten pacnął ją w rękę.
- Nawet nei wiesz o co chodzi!
- Wiem!
- To o co!
- No... - Charlotte puściła Wilkowe ucho i westchnęła, jakby zapomniała o obecności Devrila i Szept.
- No właśnie - warknął jej brat podnosząc się i odchodząc. Vetinari zaś została, na chwilę oglądając się na Szept, rzekomą kochankę Devrila i na samego poszkodowanego, który rzekomo uwiódł magiczkę, po czym powlokła się za Wilkiem.
- Wilk, czekaj!
Ale elf nie czekał. Parł przed siebie niby taran, jakby miał nienazwany cel do osiągnięcia. Po drodze nadal wyrzucał z siebie przekleństwa, a Charlotte czasami przystawała zaskoczona i po części przerażona jego słownictwem.
W końcu jednak zebrała się w sobie i dogoniła elfiego władcę, zagradzając mu drogę, chwytając drżącymi dłońmi za ramiona.
- Wilk. Posłuchaj, powinieneś z nią porozmawiać...
- Po co mam z nią rozmawiać, skoro woli tego nadętego dupka?
- Nie nazywaj go tak...
Wilk wyswobodził się i wyminął alchemiczkę, zbyt wściekły by cokolwiek rozważyć na spokojnie. Takim oto sposobem dotarli do niewielkiego jeziorka przy którym trawa rosła wyższa i bardziej gęsta, Charlotte sięgała niemal do kolan.
- Wilk, czekaj...
- Co znowu?
- I co, tak po prostu się obrazisz i sobie pójdziesz? Tak nie można. Wiesz ile ja bym dała gdybym była...
- Aha, wiem. Ale tak nie będzie, więc przestań mi mówić co byś zrobiła - zirytowany i rozżalony Wilk był zwykle bezwzględnie szczery, nawet jesli wywoływało to smutek u bliskich mu osób, niezbyt go to obchodziło. Charlotte przystanęła, spoglądając we własne odbicie w falującej wodzie. Racja. Bolesna, ale racja.
- Mimo wszystko, myślę, że powinniście to wyjaśnić.
- I co mi po wyjaśnianiu? - mruknął siadając ciężko w trawie, na brzegu jeziora i wrzucając wyrwane źdźbła do wody. Charlotte przysiadła obok.
- Będziesz miał jasność - odparła cicho chwytając dłoń brata i siląc się na uśmiech.
Charlotte zagryzła wargę i czmychnęła od elfa precz, bo jeszcze i jej się oberwie. Poza tym, musiała się wrócić przez lasek pod wejście, gdzie porzuciła torbę. A potem... Się ulotni. Jak zawsze.
- Nie, nie złamię, bo i po co - burknął nadal nieprzejednany, wściekły, zazdrosny i zły. Co on takiego zrobił, że bogowie tak go karali? No co?
- Ale mogłaś mi powiedzieć, że arystokrata bardziej cię interesuje zamiast się kryć pod rzekomymi zadaniami od Ala - skrzyżował ręce na piersi znów mamrocząc pod nosem wiązankę. Ależ on był naiwny!
Charlotte w lesie natknęła się na Devrila. Skrzywiła się na jego widok, jakby nie wiedząc co ma zrobić. Po czym palnęła pierwsze co przyszło jej do głowy.
- Przepraszam. Za niego. On pewnie tego nie zrobi - po tych słowach wznowiła wędrówkę przez lasek po torbę.
Odpowiedziałby jej, że jest zręcznym magiem i geny tez mogła małej poprzestawiać, ale ugryzł się w język. Cofał się z każdym pchnięciem, aż w końcu złapał magiczkę za nadgarstki uniemożliwiając dalsze jego popychanie.
- Może się trochę pomyliłem... - bąknął niechętnie czując się jak skończony głupiec. Nie zwykł tak wrzeszczeć i bić podejrzanych, ale jeśli chodzi o Szept, to rzadko trzymał nerwy na wodzy.
Charlotte, która to prawie że już sobie poszła, zmieniła zdanie. Byli w pobliżu miasta wampirów, jak już zmywać krew to porządnie, tłumaczyła sobie podchodząc do arystokraty i biorąc od niego wilgotną chustkę i ścierając plamkę krwi.
- Coś pominąłeś... - mruknęła cicho skupiając się na dokładnym usunięciu intruza w postaci plamy.
- Nie mam najmniejszego zamiaru cię puszczać - za to naszła go ochota, żeby po prostu przerzucić ją przez ramię i pójść... No.
- Każdy może się pomylić, a wy zachowywaliście się... Wiadomo jak. To było podejrzane, ale skoro wszystko jest wyjaśnione, to możemy sobie iść - ktoś tu zapomniał, że poszkodowanych winno się przeprosić.
Charlotte złożyła chustkę i włożyła ją w dłoń Devrila niepewna co ma odpowiedzieć.
- A czy to ważne? - wzruszyła ramionami - Jest parę spraw do załatwienia... - urwała nie chcąc zdradzić się ze swoim zamiarem uwolnienia Desmonda i obejrzała się przez ramię. Żadnych krzyków. Czyli chyba doszli do porozumienia.
- Do zobaczenia - bąknęła zamiast pożegnania, czy innych wyjaśnień. Kiedy przychodziło co do czego to nigdy nie wiedziała co ma mówić.
- No... No... - dmuchnął zirytowany na opadające na oczy szare kosmyki - No ty mu leciałaś zaraz na pomoc, on tobie, bla, bla, bla... Co miałem sobie myśleć? Mi nie chcesz pomóc, tylko latasz po wszystkich i im pomagasz. Własnej córce też czasu nie poświęcasz - wyrzucił z siebie to, co od dłuższego czasu go bolało, puścił jej nadgarstki, odgarnął włosy opadające mu na nos.
- Nie chcę Iskry w stolicy, bo to furiatka. Same problemy. Poza tym, raz ja wygnałem. Więc... - jednak rażące spojrzenie Szept sprawiło, że umilkł w tej kwestii.
- Tak się składa, że Cień mi przyłożył, dupek jeden. A i tak racji nie miał, bo ja żony nie zdradzam w przeciwieństwie do niego.
Przewróciła oczami niezbyt chętna do dzielenia się informacjami na temat swoich planów.
- Mam coś do załatwienia, sprawy alchemików, zadowolony? - burknęła zerkając na niego z ukosa, jakby szukając okazji do wywinięcia się od tłumaczeń.
- Ale... - no, na pewno nie chodziło mu o to, by ją zgasić, zasmucić. Chciał, żeby wszystko się wyjaśniło, a nie...
Dogonił ją szybkim krokiem uznając, że nie można jej tak zostawić samej. Nie teraz.
- Jak chcesz to go przeproszę - dodał łagodnym tonem, jakby chcąc sprawić, że ta pustka z jej oczu zniknie zastąpiona zwykłym dla niej uporem.
On się szerzej uśmiechał, a Vetinari miała wrażenie, że ktoś ją spoliczkował. Że też dała się tak podejść...
- Nie Devril, nie pójdziesz ze mną - wyjaśniła nader spokojnie, całkiem dobrze panując nad głosem - Tym muszę zająć się sama, sprawy wewnętrzne - jakby to miało go zniechęcić. W najgorszym razie zostawi go samego przy pierwszym noclegu. Desmond nie mógł dłużej czekać, a ona nie będzie go narażać. To jest sprawa alchemików.
Widząc dziwne zachowanie magiczki przystanął i całkiem naturalnie przygarnął ją do siebie.
- Spokojnie - położył dłoń na głowie elfki, jakby od tego miało się jej polepszyć - Stolica się buduje, magowie robią co mogą, z tego co wiem, jest tam też i paru alchemików, olbrzymy też się przydadzą, każdy się przyda - przemożna chęć pocieszenia Szept była az nazbyt widoczna.
- Poza tym, od kiedy to ty się martwisz Starszyzną? - uniósł brew uśmiechając się lekko.
Oświadczenie arystokraty skojarzyło się Vetinari z Yanemesem. Znajdzie ją, tak powiedział. Wszędzie. A to wszystko przez to cholerne ugryzienie...
- A co ty na to, jak pójdziesz ze mną to sama ci ten nosek złamię? - zatrzepotała długimi rzęsami uśmiechając się niewinnie, jakby proponowała mu niezobowiązującą herbatę z przyzwoitką. Zaraz jednak to wrażenie zmyła robiąc swoją sceptyczną minę, unosząc brew i opierając dłonie na biodrach.
Przesunął dłoniach po kasztanowych włosach wdychając przy okazji znany zapach.
- Jesteś podporą, choć nie zawsze - przyznał cicho - Ale nie da się być takim zawsze. Po prostu się jest i wtedy jest się szczęśliwym. Ja to rozumiem. Ale mała może jeszcze tego nie pojmować. Potrzebuje cię, a ty jesteś z nią za rzadko... - nie chciał jej ganić, sam poświęcał córce tyle czasu ile tylko mógł, ale bolał go widok jej zasmuconej buzi, kiedy za każdym razem na jej pytanie "gdzie jest mama?" musiał odpowiadać, że nie wie.
Vetinari wzniosła ręce do nieba i zaraz opuściła je bezwładnie po bokach.
- Bogowie litości - jęknęła, jakby ktoś nagle miał sprawić, że arystokrata sobie daruje i pójdzie być bezpiecznym na stosowną odległość.
Niespodziewanie przyparła go o drzewo, chwytając za poły koszuli, jak to wcześniej zrobił Wilk, choć tłuc go nie zamierzała.
- Przeze mnie tam polazł. Wysłałam go wierząc, że da radę, ale Escanor mnie przejrzał. Złapali Desmonda zamiast mnie - w fioletowych oczach Vetinari pojawiło się coś dziwnego. Poczucie niesprawiedliwości? Strach? Odsunęła się równie niespodziewanie, jak przyparła go o drzewo, odeszła parę kroków.
- To jest moja wina. Moja sprawa. I nikt oprócz mnie nie będzie ryzykował, czy ci się to podoba, czy nie.
Przycisnął ją do siebie mocniej, wpijając się w wargi, plącząc palce w kasztanowych włosach. Szkoda, że było tu nieco chłodnawo, że była trawa i ziemia... No i arystokrata i jego siostra. Tak to już by wynalazł ciekawy sposób na godzenie się.
- Trzeba wracać - mruknął odrywając się od niej na chwilę i zaraz znów całując miękkie wargi magiczki, jakby nie mógł się opanować.
Zdezorientowana całkiem spokojnie wysłuchała tego co miał do powiedzenia, ale kiedy szok minął, ściągneła brwi, niezadowolona z takiego obrotu sytuacji.
- Nigdzie nie idziesz. jesteś potrzebny papie. Jesteś Duchem. Prawa ręka, szpieg, zapomniałeś? Nie możesz sobie chodzić po lochach Escanora! - dźgnęła go palcem w pierś oskarżycielsko - I nie dbam o cały świat, a o to co jest mi bliskie i drogie. Desmond jest mi bliski. I drogi. I nie zamierzam skazywać go na cierpienia tylko dlatego, że znalazł się tam zamiast mnie - wycedziła mrużąc oczy, przysuwając twarz do jego twarzy - Nie chcę żebyś ze mną szedł - odsunęła się, opierając plecami o pień drzewa, choć chyba niezbyt liczyła na sukces w tej batalii o to kto idzie i gdzie. I z kim.
Brzeszczot był w drodze od ponad tygodnia i wszystko szło dobrze aż do wczoraj, kiedy Wolha postanowiła pokazać, że ona tu rządzi i zwiać, bo tak. Konik zabrał większość juków, ale ten jeden, który spadł, zawierał suszone mięso i koc, czyli to, co najważniejsze. Gdzie się podziała kobyła później, tego nikt nie wiedział.
Mijał dzień czternasty. Noc upływała spokojnie. Tu na dalekiej północy, na terenach niezamieszkałych, gdzie brukowanych gościńców i utwardzonych dróg nie było, człowiek mógł poczuć się wolny. Miasta tu nie istniały, jedynie małe wioski, zaledwie kilka domów. Wędrowców praktycznie się nie spotykało, a największym zagrożeniem były dzikie zwierzęta.
Miejsce na występie skalnym, wysoko ponad lasem i rzeką w dole, wysunięte i bezdrzewne było dobrym wyborem na popas. Drwa w palenisku skleconym na szybkiego żarzyły się dając i ciepło i odrobinę światła, a krzaki chroniły zarówno przed wiatrem jak i przed ciekawskimi spojrzeniami.
Brzeszczot spał jeszcze przed chwilą, owinięty kocem, mamrocąc coś przez sen, ale zbudziły go dziwne dźwięki, których nie potrafił zidentyfikować. Wstał więc i od dobrej chwili stał nad przepaścią i patrzył na połacie lasu w dole, ciągnące się w nieskończoność. Coś usłyszał, ale nie umiał zrozumieć co takiego. Pewnie gdyby była tu wredna magiczka, mogłaby rozjaśnić jego wątpliwości. Jednak Szept dotrze tu dopiero za kilka godzin. Ale był ktoś jeszcze.
- Też to słyszałaś?
Zaszeleściły liście, trzasnęła gałązka; biały wilk zatrzymał się kilka kroków przed krawędzią urwiska; w eterycznym świetle księżyca w pełni, jasna sierść zwierzęcia mieniła się, iskrząc niczym lód w słońcu. Orle pióro poruszał ciepły, przyjemny wiatr; dzisiejsza noc była wyjątkowo parna, a bezchmurne niebo lśniło tysiącem gwiazd.
Szamanka przyklęknąwszy, będąc już w ludzkiej postaci, oparła się na dębowej lasce, wbijając jej koniec w miękką ziemię. - Poczułam, a ty nie? Twoja dusza zadrżała - Silva przestała wpatrywać się w las w dole i zerknęła na najemnika. Znowu zapomniała, że nie wszyscy są tak czuli i wrażliwi na odruchy duszy. Ona widziała jak drgnęła i skurczyła się jego dusza, jakby się czegoś bała, jak w strachu, którego nie czuło ciało. Cmoknęła niezadowolona, przygryzając wargę. Jeszcze wiele musiała się nauczyć.
- Więc też słyszałaś - zdawać by się mogło, że Dar poczuł ulgę, jakby kamień spadł mu z serca; czasami nie był do końca pewny, czy wszystko, co odbierają jego uszy, brzmi w rzeczywistości. I bał się tego uczucia. - Zagraża nam? - byli tylko we dwójkę, na skalnym występie, w górze, daleko na północy, gdzieś po prawej mając góry przodków, a przed sobą wciąż odległe wybrzeże. - Wolałbym wiedzieć, czy coś mnie zeżre we śnie.
- Obudziłbyś się - zdziwione spojrzenie najemnika sugerowało, że nie zrozumiał - Gdyby cię coś… - zawahała się, ale powtórzyła - żarło.
Brzeszczot nie mógł uwierzyć w, co właśnie usłyszał, ale szybko się zreflektował; parsknął śmiechem, zasłaniając sobie usta, trzęsąc się z wesołości, która go ogarnęła. Szamanka właśnie zażartowała! Bogowie niejedyni, świat się kończy. - Doceniam szczerość, serio, a tak poważniej?
- Nie zobaczysz jej. Czuję ją. Jest w dole, między drzewami i szuka - Silva zacisnęła mocniej palce na dębowej lasce, bose stopy owiał wiatr, ale poważna twarz wciąż pozostała niezmienna, niezmącona żadnym uczuciem pomimo obaw, które czuła.
- Jej? Czemu myślisz, że… - chciał zapytać, czemu to kobieta, ale poczuł uścisk w duszy, przeszywający ból, kiedy zwijała się i drżała niczym zaszczute zwierzę. Bolało. Tak, że upadł na kolana i zacisnął palce na koszuli na piersi, oddychając ciężej.
- Matrona. Szalona kobieta - Duszołap pełna spokoju, tak kontrastująca z wypełnionym emocjami najemnikiem, złapała go za rękę. Ulga jaka wymalowała się na jego twarzy, westchnienie, które uleciało z ust… Dotyk szamanki przyniósł spokój, ukoił ból. - Ich wycie niszczy dusze.
- Ale ja nic nie słyszę. I teraz też nie czuję.
- Nie czujesz, ponieważ Kinko połączył się z twoim wewnętrznym strumieniem. Głos Matrony przestał na ciebie działać - i faktycznie, gdyby przyjrzeć się uważniej, albo gdyby mieć trzecie lub magiczne oko, dostrzec by można jak dziewięcioogoniasty lisi duch otula swoimi ogonami dłoń najemnika.
- To ona? - spytał cicho, jakby się bał, że w dole zostanie usłyszany jego głos. Zarówno on jak i szamanka patrzyli z góry na las w dole, nieruchomy, spokojny, pełny głosów zwierzyny. Wiatr targał im włosy, ale oni skupieni byli tylko na tym, co wyszło spomiędzy drzew, zatrzymując się nad brzegiem rzeki. Kobieta. Z siwymi, niemal białymi włosami, skórą szarzą, w świetle księżyca i wychudzonym ciałem. Poruszała się powoli, ale nogi zdradzały szybkość. Węszyła przygarbiona, z nosem nad wodą. - Odejdzie?
- Tak. Szuka dusz, które może zniszczyć. Tu ich nie ma, a naszych nie widzi - Matrona wolnym, ociężałym krokiem wycofała się i odeszła. Tak po prostu weszła w las, jakby gnana jakimś niewidzialnym nakazem, jakby nie mogła pozostać w miejscu. Wciąż zdesperowana, wciąż łaknąca, szukająca opiekuna, którego już nie odnajdzie.
- Nie powinnaś jej… No wiesz, odesłać?
- Problem polega na tym, że matrony nie są duchami. To żywe kobiety, szamanki, które utraciły ducha opiekuna. - Silva wiedziała, że ktoś powinien przynieść ukojenie matronie. Wiedziała i posłała wiadomość jednym z mniejszych duchów do osób odpowiedniejszych niż ona - Los sprawił, że oszalały z rozpaczy. Więź szamana z duchem jest wyjątkowa, nie możemy bez niego funkcjonować. One popadły w obłęd, zatraciły się w rozpaczy. Teraz szukają zemsty, szukają opiekuna, ale nigdy go nie odnajdą. Widziałeś jak wyglądała, rozłąka z duchem odmienia ciało i ducha.
Lisi duch o dziewięciu ogonach zniknął, kiedy cofnęła się dłoń szamanki.
- Chcesz mi powiedzieć, że… Ciebie… Ty też możesz być matroną? - najemnik zapytał zanim zdołał ugryźć się w język. Gdyby była tu Szept, albo Heiana, pewnie zganiłyby go, trzepiąc po głowie. Bogowie, czasami naprawdę tego potrzebował. Ale teraz było za późno. I najgorsze było to, że z twarzy Silvy nie dało się nic wyczytać; człowiek nie mógł odgadnąć, czy się gniewa, czy złości.
- Każdy szaman. Mężczyzna będzie patronem. Kobieta stanie się matroną - podniosła się, wspierając na lasce; w świetle księżyca jej blada skóra lśniła, jakby pokryta szronem, a oczy patrzyły znacznie dalej niż sięgać powinien ludzki wzrok, ponad świat, ponad życie. - Tak. Jeżeli zginie Ravel, a ja pozostanę, ból po utracie ducha przemieni mnie w matronę.
Brzeszczot nie rozumiał dokładnie. Nie pojmował jak przerwana więź z duchem może poczynić takie szkody, jak może tak zmienić ciało i umysł. Nie rozumiał, że szaman bez ducha jest niczym, że tak naprawdę są oni jednym, jak palce i ręka. Ale pojmował coś innego.
- Czy Wisielec wie?
Szamanka, chociaż niższa, spojrzała na najemnika z… politowaniem i pretensją. Mniejsza, drobniejsza, ale jej wzrok potrafił przekonać rosłego mężczyznę i przyprawić go o dreszcze. Strachu. - Bardzo nisko mnie cenisz, panie półelfie. Poza tym… - błysk w jej oczach był niepokojący - Ta kobieta była tchórzem. Szaman może odebrać sobie życie. Nie powinna pozwolić, aby emocje przysłoniły jej zdrowy rozsądek. Wiedziała kim się stanie, a mimo to chciała żyć. To z naszych decyzji rodzą się zwyrodnieni.
Nie takiej odpowiedzi spodziewał się Brzeszczot. Już by wolał dostać dębową laską po głowie. - I zabiłabyś się? Porzucają wszystko? Nawet tego pchlarza?
- Ten pchlarz to rozumie. W przeciwieństwie do ciebie. Myślisz, że można pokonać tę rozpacz? Że można się jej oprzeć? Nic nie wiesz. Wolimy zginąć niż stać się… tym - pewnych decyzji i niektórych wyborów nie sposób było zrozumieć, jeżeli nie postawiło się na miejscu osoby, która je podjęła. Wtedy też było ciężko. A wyjaśnić… Nawet otwarty umysł często tego nie pojmował. - Wracajmy do ogniska. Słońce wstanie za godzinę. Niraneth powinna być blisko.
Iskra przebywała w tym czasie całkiem niedaleko Cienia, choć nie myślała o nim. Starała się zapomnieć, wymazać go z pamięci. Cholerny bubek, miarka się przebrała, więcej zdrad nie zniesie.
Gęste listowie lasu Medreth zaszeleściło cicho pod wpływem lekkiego powiewu wiatru. Dzień zapowiadał się na całkiem ciepły.
- Już na nogach? - poczuła uścisk silnych dłoni na ramionach, chwilę potem muśnięcie ust na karku. Rozluźniła spięte mięśnie i oparła się o tors za plecami. Wygodnie i ciepło...
- Tak. Już od dawna - mruknęła owijając sobie wokół palca biały kosmyk włosów Acherona i starając się zignorować pulsujący ból w skroniach.
*
Wilk obudził się w swojej komnacie. W sumie, całkiem fajnie i miło, ale... Ale kiedy on zdążył wrócić do... Poderwał się do siadu zrzucając z siebie częśc koca jakim ktoś życzliwy go okrył.
- Eilendyr... - szepnął, po chwili zaspany móżdżek dodał dwa do dwóch i Wilk miał ochotę płakać. Tylko nie inna ścieżka rzeczywistści. Tylko nie to...
I gdzie jest Szept? I czemu tak cholernie łupie go we łbie?
Rozważania na temat miejsca pobytu magiczki przerwał mu ktoś, kto jak się okazało, spędził tę noc razem z nim. Wilk patrzył szeroko otwartymi oczami na nagą Sacharissę, która z kolei to patrzyła na niego z całkowitym spokojem i leniwym uśmiechem na wargach.
- Miałeś złe sny? - spytała miękko podnosząc się i przytulając do niego. Wilk przełknął ślinę.
- Gdzie Szept?
- Już zapomniałeś? - odsunęła się, jakby nieco zawiedziona - W takim tempie to i o mnie zapomnisz jak tylko stąd wyjdę. Odeszła do innego po tym jak zobaczyła nas z Rimą.
Wilk spojrzał na nią dziwnie. Jak to "nas"? Ona chyba nie miała na myśli...
- Byliśmy wtedy tacy niedobrzy... - magiczka przewróciła go na plecy i przygryzła płatek ucha, na co reakcją włądcy było odepchnięcie. Stanowcze.
- Muszę ją znaleźć... A Iskra? Cień? Charlotte? Devril? Ktokolwiek? - ale na odpowiedź niezbyt zwracał uwagę, bo wyleciał z komnaty wciągając spodnie na pośladki i zapinając pasek.
*
Charlotte usiadła przy toaletce z miną godną lepszej sprawy, a mały mops siedzący na puchatej poduszce przekrzywił łebek. Vetinari chyba była teraz z twarzy podobna do niego, kiedy oparła łokieć na blacie, na dłoni twarz i zrobiła zbolałą minę.
- Nie ma czasu, trzeba było wstać wcześniej! - usłyszała za sobą ganiący głos Alberta, który krzatał się w poszukiwaniu szczotki do włosów. Charlotte leniwie spojrzała w lusterko. No, uczesać to by się przydało...
- A co to za okazja? - oparła się wygodnie na krześle i spojrzała na swoje dłonie. Była piekielnie zmęczona, nie wiedzieć czemu.
- Mówiłem panience, ale panienka mnie nie słucha. Ślub dzisiaj. Panienki ślub - uniosła brwi, ale nie powiedziała nic pozwalając się słudze uczesać i doprowadzić do porządku, skoro już tak bardzo chciał. Ona, gdyby mogła, poszłaby na ten cały ślub w kapciach i szlafroku. Najlepiej to jeszcze nieumalowana i nieuczesana. O i wzięłaby ze sobą mopsa...
Eredin miał tego pecha, że na korytarz wypadł również Wilk, w samych spodniach i w butach. Na widok Cienia niemal się wyszczerzył.
- Lucien! - ryknął ze swojego końca korytarza i pognał do Cienia.
- Eredin... - ale brat Szept popatrzył na niego tak, jakby chciał mu coś uciąć, więc elf zostawił go w spokoju - Słuchaj, Lucien, gdzie jest Szept? Widziałeś ją? - chociaż, myśląc trzeźwo powinien spytać inaczej, wtedy Cień wszystko mu wyśpiewa.
- Wiesz gdzie jest Iskra? To się znowu dzieje, znowu nas gdzieś wysłało, cholera wie gdzie i po co... - jęknął, rozmasował skroń i rozejrzał się po sali - Czemu włąściwie tu jesteś? Co się dzieje?
Wilk równie entuzjastycznie wyściskał Cienia chwilowo uradowany tym, że nie jest tu sam, w tym domu wariatów.
- Naprawę nie wiem o co mu chodzi... - podsumował oddalającego się Eredina i spojrzał na Cienia. rzecz jasna słowa o morderstwie odniósł do Silvana.
- Już raz go zabiliśmy, teraz tez nie powinno być problemów... A co zrobimy z Acheronem? To wiedźmin, a nie jakieś elfie paniczątko, które złapiemy na pierwszą lepszą sztuczkę Cieni. Poza tym, Iskra nie da go zabić.
*
Świeżo po ślubie, nowożeńcy wręcz zjawili się nawet przed południem i to na jednym koniu, bo Iskrowy gdzieś przepadł. Furiatka w jakimś dziwnym nastroju, wiedźmin jak zwykle obojętny.
- On tu będzie... - zaczęła, kiedy pomagał jej zsunąć się z siodła.
- Wiem. Nie bój się, nie podejdzie - już on o to zadba. Jak nie słowami w których nigdy nie czuł się mocny, to ostrzem.
*
- Charlotte, podnieś się...
- Kiedy ja chcę spać!
- Ale nie możesz, nie bądź dzieckiem...
- Wolałabym być dzieckiem. Dlaczego papa na to wszystko pozwala? Powinien tu być... - westchnęła ciężko podnosząc głowę z poduszki, gdyż znów zasyła się w łóżku, ledwie Albert odszedł. Alastair i tak by nic nie zrobił. Miała wyjść za tego pieska salonowego. Za tego mopsa... No, przynajmniej nie miał twarzy jak mops.
- Podejdź, zostało mało czasu a ty jesteś kompletnie nieubrana.
- Alez jestem... - zaczęł aprotestować, kiedy jej spojrzenie napotkało spojrzenie sługi. Patrzył niemalże z politowaniem trzymając w dłoniach gorset.
- Nienawidze gorsetów - burknęła i opuściła wygrzane łóżko, by poddać się torturom ubierania.
- Jak ja teraz będę kierować alchemikami? - zapytała cicho po dłuższej chwili milczenia, ale Albert nie odpowiedział. I on nie wiedział jak to wszystko teraz pogodzić, kiedy doszła im jeszcze jedna osoba dla której trzeba będzie wymyślac przekonujące wymówki i kłamstwa.
I tu był pies pogrzebany, bo jak Lucien nie widział nic takiego w tym, że się żonę zdradza, tak Wilkowi niezbyt się to podobało. Zawsze starał się patrzeć na to tak, jak on by się czuł, gdyby Szept wywinęła mu taki numer. A tu się okazuje, że on nie jedną, tylko dwie na raz...
- To ciekawe coś ty nawywijał, skoro Iskra cię rzuciła dla szanownego wiedźmina, pewnie to co zwykle, pani Solana. I dlaczego mnie to nie dziwi... - westchnął teatralnie, po czym pstryknął palcami na jedną ze służek, co by mu koszulę przyniosła, bo przecież z gołym torsem nie pójdzie.
*
Chwilę po Szept zjawił się wiedźmin z zdezorientowanym spojrzeniem i nieszczęśliwą miną wojownika zakutego w tunikę, bez możliwości posiadania swojej broni. I musiał się ogolić, jakże on tego nie lubił...
Nie szukał towarzystwa, nie umiał tego robić, wobec tego poczekał na Iskrę. Ta zaś zjawiła się parę minut później mamrocząc coś pod nosem. Włosy miała puszczone luźno, jak to ona. Czarne loki wiły się jak nigdy i lśnił od nowej, zastosowanej uprzednio odżywki z roślin lasu.
Ciało opinała czerwona suknia, ciasno skupiając biust, ukazując wcięcie talii, zaś poniżej linii bioder była dośc luźno puszczona, by można było spokojnie iść.
Na widok Szept uśmiechnęła się nieznacznie i pociągnęła wiedźmina w stronę elfki i Silvana, za którym to niezbyt przepadała.
Charlotte nie planowała spóźniać się na uroczystość, ale wyszło inaczej. Jomsborg zgubił gdzieś tasiemki do sukni, Albert nie mógł go znaleźć, a ona sama krzątała się półnaga po komnacie szukając spinek. I pewnie gdyby nie zjawił się w końcu Jom, w ogóle by nie przyszła.
Pojawiła się na dole po blisko kwadransie spóźnienia, choć minę miała taką, jakby zupełnie nic takiego miejsca nie miało. Na ustach półelfki zastygł wymanierowany uśmiech, którym częstowała niemalże wszystkich, kiedy nie wiedziała co ma zrobić.
Jedyna na sali miała białą suknię, choć nie było to dziwne, w końcu był to jej ślub.
Suknia o dziwo nie miała zbyt dużego dekoltu, a wtajemniczeni widzieli dlaczego. Opięta była na biuście, pod nim spięta jasnoniebieską tasiemką, niżej luźno puszczona, miękko szeleściła, gdy Vetinari wkroczyła pewnym krokiem na salę. Włosy miała rozpuszczone, gdzieniegdzie tylko pojawiły się spinki zdobione perłami by dodać jej uroku, który i tak zdaniem Alberta był niepotrzebny, a jednocześnie przytrzymujące welon na swoim miejscu. Charlotte miała swój osobisty urok, o wiele lepszy niż jakieś ulepszacze, które jego zdaniem były niepotrzebne.
Spojrzała na zgromadzonych na sali, powoli, jakby coś kalkulowała. Szept, Silvan. Iskra, wiedźmin... One obie były zamężne. I jak się ich te małżeństwa skończyły? Całe szczęście, ona nie wychodzi za mąż na poważnie...
Fiołkowe oczy spojrzały na Devrila. Przyszłego męża. Cholera.
Przyszłej małżonce zaś trzęsły się dłonie ze strachu, mimo tego, że sprytnie skryła je między fałdami sukni, niby to uważając, by się o nic nie potknąć. Nie zmieniło to jednak faktu, że gdy stanęła obok Devrila, doszło do niej, że kiedy weźmie ją za dłoń jak zwyczaj każde, to dowie się jak bardzo się boi. Co za wstyd, powinna bardziej nad sobą panować...
Iskra zareagowała za późno, bo obok niej zamiast Wilka pojawił się przeklęty Cień. Prychnęła tylko, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem i poprawiła obrączkę. Obrączkę, której Lucien nie znał, bo ta pieczętowała inne małżeństwo. Iskry i Acherona.
Wilk wykorzystał sytuację w myśli gratulując Lucienowi pomysłu, bo sam na to by chyba nie wpadł, tylko od razu przeszedł do morderstwa Silvana. Stanął obok Szept nim ta zdążyła się zorientować. W nieładzie włosy, koszula byle jak narzucona, gdzieniegdzie wepchana do spodni i wysokie buty, które tak lubił. A choć spojrzenie powinno być zawadiackie, a uśmiech szelmowski by dopełnić obrazu, każdy kto spojrzałby na włądcę mógłby dostrzec coś innego. W oczach tęsknota i upór, twarz pozbawiona uśmiechu, z wąsko zaciśniętymi wargami. No ładnie, znalazł się obok, ale co teraz?
- Nie chcę cię słuchać, cokolwiek masz do powiedzenia. Zbyt długo już się nabierałam na twoje sztuczki - usłyszał Cień, kiedy Iskra się odezwała, również konspiracyjnym szeptem.
- Ja?! - Wilk pokazał Lucienowi stosowny gest, któremu do przyjaznego było daleko, ale nie zamierzał dać zrobić z siebie kozła ofiarnego - Oddałem mu je, bo chciał z powrotem, kto wie co potem z nimi zrobił - Wilk odpłacił Cieniowi i juz miał się brać za wyjaśnianie Szept, że to tak naprawdę się nie dzieje, kiedy padlo na niego mordercze spojrzenie Iskry.
- No ale to on, a nie ja... - bąknął jeszcze i wzruszył ramionami.
Charlotte obserwując ich wszystkich miała ochotę uciec z tego miejsca. Bogowie niejedyni, czemu to się musiało aż tak pokomplikować?
- Może się obejdzie bez nich, jak je znajdzie, to znajdzie, jak nie to się przecież nic nie dzieje... - uparcie wierzyła, że głos jej nie zawiedzie, ale i tu poniosła porażkę, bo jednak głos zawiódł, przy samej końcówce, gdy twierdziła, że przecież nic się nie dzieje. Działo się. Wszystko.
- Ash... - Iskra spojrzała błagalnie na wiedźmina, ale ten był bezradny. Nikt nigdy nie nauczył go tropić uciekających obrączek.
- Och, skoro już mówimy o pijaństwie, to może zapytasz swoich sześciu koleżanek, które rano musiałem wyganiać z twojej komnaty? - Wilk też wiedział gdzie uderzyć. I jak, bo Iskra tylko przymknęła oczy, jakby chcąc odpędzić złe myśli. Recz jasna, kłamał, bo nikogo nie wypędzał, ale znając ich już tak długo mógł się domyślić czemu go rzuciła. A, że nieco ubarwił...
Cień miał za swoje.
W geście obronnym przed Devrilem, wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że to nie jemu powierzono pieczę nad biżuterią i niech się Cienia czepia, nie jego.
- Poszukam czegoś - zaofiarował się Albert nieco schrypniętym głosem od choroby, co natychmiast przykuło uwagę Vetinari. Patrzyła jak sługa odchodzi wzrokiem takim, jakby się miała zaraz rozpłakać. Albert ostatnio dziwnie się zachowywał. Podejrzewała najgorsze, choć Devril niewtajemniczony w jej osobiste sprawy mógł to odebrać zgoła inaczej.
- Ty mały... - Wilk już miał skoczyć Cieniowi do gardła, kiedy zatrzymał się wpół kroku, spoglądając na swoją siostrę. Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że to jej ślub. Przecież w jego rzeczywistości zapewne bardzo by się cieszyła z takiego obrotu spraw, nawet jeśli miał być to mariaż polityczny. Może jednak powinien się zachowywać...? I ta myśl ocaliła nos Cienia od złamania.
Albert pojawił się po dłuższej chwili i dzięki wszystkim bogom obecnym tu i nieobecnym, miał ze sobą obrączki. Nie były to dokładnie te, które przeznaczone były Devrilowi i Charlotte, ale lepsze takie niż żadne. Ślub został uratowany, przynajmniej na ten moment.
Koniecznośc współpracy była... Konieczna wedle zdania Wilka. Szkoda tylko, że jak tylko ceremonia ślubu się skończyła, zamiast zrobić coś konkretnego, to on stał jak ten kołek obserując Szept i Silvana. Szalały w nim równe uczucia, od chęci szybkiego i krwawego mordu na elfie, poprzez żal, smutek, aż w końcu kończąc się na wrażeniu pękającego serca. Dlaczego los zawsze musiał pakować go w takie bagno? Czy nie ma innej rzeczywistości, gdzie im się wiedzie? Ciekawe czy istnieje droga, na której wszyscy są zadowoleni. Cień z Iskrą, on z Szept i Charlotte z Wintersem.
Nim wesele się zdązyło rozpocząć, a rozpocząc się miało na dziedzińcu przed pałacem, elf dopadł Luciena, udaremniając mu też próbę czeogokolwiek i umożliwiając Iskrze oddalenie się do wiedźmina.
- Musimy coś zrobić - jakby to nie było oczywiste - Wedle tradycji, powinni tańczyć. Para, młodzi. Potem wchodzą inni... Wszyscy tańczą. Muszą. I gdzieś w muzyce jest taka zmiana, zauważysz... Wtedy ja biorę Szept, a ty sobie weź Iskrę. - Wilk, tymczasowy uczeń mistrza intryg.
- W przeciwieństwie do ciebie, mam też inne problemy - warknął oglądając się z kolei za Szept. Myśl, skoro Cień zamienił się przez to w mistrza intryg, to ty też możesz... Mimowolnie spojrzał na Devrila. Ten to zwykle miał łeb na karku. Właśnie. Łeb na karku...
- A Devril nic nie pamięta? On zawsze potrafił coś wymyślić i się wywinąć, musi nam pomóc - tymczasem Iskra naszykowała dla Cienia małą zemstę. Wiedziała, że ją obserwuje. Inaczej nie mogłaby twierdzić, że go zna. Wiedziałą doskonale. Pewnie dlatego tak czule całowała wiedźmina, tuląc się do niego, szukając ciepła, które zwykle dawał jej Cień.
- Przestań się na nią gapić, robi to specjalnie - szturchnął Cienia w ramię, jakby to miało pomóc mu się otrząsnąć - Nie znasz Iskry? Jak ją zranisz to ci odda. Tak, że się nie pozbierasz - stety, niestety, ale Wilk mówił teraz z własnej autopsji, a Lucien mógł to zapewne potwierdzić.
Dumny wyraz twarzy Silvana podziałał na Wilka jak płachta na byka. Zedrze mu go z twarzy. Dosłownie zedrze...
W tej chwili Wilka zamurowało. Otworzył usta, po czym je zamknął. I znów to zrobił, zupełnie jak ryba pozbawiona dostępu do tlenu rozpuszczonego w wodzie.
- Dziecka... Medyk... Mmhm, jasne... - wymruczał zszokowany i wlepił nieprzytomne spojrzenie w ścianę. A więc spodziewali się dziecka. Jego Szept i dziecko jakiegoś nadętego bubka w pozłacanej tunice.
Nim się jednak obejrzał, szok i smutek zastąpiły determinacja i gotowość do działania. Muszą wrócić do swojej rzeczywistości. Szept jest jego i nikomu jej nie odda. Szybkim krokiem dopadł do Devrila, wyszczerzył białe ząbki do Charlotte i do Szept, po czym złapał Devrila pod ramię i odciągnął na bok
- POżyczamy go tylko na chwilę - obiecał sumiennie ciągnąc arystokratę w kierunku Cienia.
- Bo widzisz Devril... To tak naprawdę się nie dzieje. Jesteśmy z innej rzeczywistości, Szept wcale nie jest z tym kretynem tylko ze mną i jest nam dobrze, nawet nos ci złamałem bo myślałem, że macie romans, a Iskra nie jest z wiedźminem, tylko... NO w sumie to nie wiadomo z kim - tu spojrzał na sufit, jakby nagle nim zainteresowany bardziej niż rozmową - Musisz nam pomóc - oświadczył śmiertelnie poważnie - Musisz pomóc nam przemówić Szept do rozumu, bo zedrę Silvanowi tą śliczną twarzyczkę z czaszki.
Wilk sposępniał. Znał Szept, a słowa Devrila w niczym mu nie pomogły, chyba, że w pseymistycznych wizjach niedalekiej przyszłości.
- On nic nie pamięta - podsumował rzecz oczywistą, po czym zgarnął z tacy służki kubek z winem, a nawet dwa, po czym jeden wcisnął w dłoń Cienia. Sam upił solidny łyk.
- Jesteśmy sami, Cieniu. Następna szansa to te przeklęte tańce. Jak im nie przemówimy do rozsądku... - to on osobiście nie wiedział jak to wszystko dalej się potoczy.
Wilk siedział na taborecie i cały się trząsł w oczekiwaniu na tańce. A kiedy zobaczył, jak Devril w końcu zbiera pośladki, kiedy usłyszał, jak Charlotte odpowiada "Tobie? Zawsze", ruszył do ataku. Wparował między gości, między Silvana i Szept.
- Jestem władcą i mogę tańczyć z kim chcę - rzucił w biegu i ani się obejrzeli, Szept nie było. Ani tym bardziej władcy, a gdyby spojrzeć na parkiet... Cóż, dwie zguby od razu by się znalazły.
- Szept, posłuchaj mnie, ja wiem jak to wygląda, ale to nie tak... Pamiętasz Fenrisów? Tą inną rzeczywistość? To jest teraz dokładnie to samo, ja cię nie zdradziłem, nigdy - wyzucił z siebie naprędce serię słów, jakby się bał, że nie starczy mu czasu. Nie zdąży i straci ją na zawsze.
- Wedle tradycji powinnam wydłubać ci oczy widelcem - usłyszał Cień w odpowiedzi.
- Nie szukam kochanek, tylko ciebie. I nie wymiguj się złym samopoczuciem. Jestem medykiem, Silvan mi powiedział. Akurat teraz nie dolega ci nic... Fizycznego - mruknął, przyciągając ją do siebie, muskając palcami kark - To co widziałaś... To byłem ja, ale nie ja. Jakby ci to... To był ten drugi Wilk. Ten stąd, niedołęga - burknął, obrażając samego siebie. Ale jej nie wypuścił. Nie teraz, kiedy udało mu się ją przytrzymać przy sobie, choć miał wrażenie, że Szept najchętniej by uciekła jak najdalej. No pięknie. Jak on miał to wytłumaczyć?
- Nie pamiętam żadnych rozmów. Rozstaliśmy się krótko po tym całym żarcie, który nazywasz ślubem. Niepotrzebnie ci wtedy uwierzyłam - prychnęła starając się jakoś wywinąć, choć się nie udało. A wzmianka o dzieciach sprawiła, że elfka dziwnie umilkła. Dłuższą chwilę przyszło im słuchać muzyki, równych oddechów elfów wokoło. Az w końcu nadeszła odpowiedź i na to.
- Dzieci nie żyją - wypowiedziała te słowa ledwie szeptem, bojąc się własnego głosu. Nie chciała o tym mówić, nie chciała pamiętać - Wolałeś siedzieć w Róży niż odpowiedzieć na moje wezwanie o pomoc.
- Wtedy, gdy ty patrzyłaś na to co robi... Ten drugi ja, to ja łamałem Devrilowi nos podejrzewając was o romans - wręcz przeciwnie, zamiast cofnąć ręce, on ciaśniej ją objął - Gdyby było tak jak mówisz, to przeciez nie starałbym się cię przekonać do tego, że jest inaczej. Co prawda w tamtej rzeczywistości nie ma już Eilendyr... Ale nadal są elfy. Jest Merileth, która za tobą tęskni bo się włóczysz po jakichś bagnach a ja razem z tobą. Darmar wrócił do łask, nie jest Wygnańcem. Uwierz mi...
Nie zareagowała na muśnięcie warg na ramieniu, złość przykryta została bólem po stracie dzieci. Po tym, co tu się stało.
- Nie, Poszukiwaczu. Ja już cię nie znam... - szepnęła szybko ocierając policzek wierzchem dłoni. Nie chciała by widział jej słabość. Jeszcze jakoś to przeciw niej wykorzysta, albo zakpi.
Skrzywił się, chwilę poutykał, ale puścić jej nie zamierzał. Nie tym razem, ani nigdy indziej. Magiczka była jego, a nie tego głupiego pięknisia.
- Nie zamierzam. Przynajmniej do końca tego tańca - okręcił się wraz z nią, kontrolnie zerkając na zgromadzonych. Jak na razie nikt nie próbował mu przeszkodzić. I dobrze.
- Mamy córkę, nie pamiętasz jej? - spytał cicho, muskając wargami czoło, palcami sunąc po szyi elfki - Nie zdradziłbym ciebie. Nie umiem. Przecież o tym wiesz...
- Do jakiego Oka? - ściągnęła brwi i zaczęła sądzić, że Lucien albo stracił władzę na umyśle, albo też się upił - Dopiero początek wesela, a ty już jesteś pijany - mruknęła odsuwając się nieco, tak, jak nakazywały dobre maniery w tańcu.
- Byłeś z nią o wiele więcej razy niż parę. Potem puszczałeś się ze wszystkimi, nie ważne czy na moich oczach, czy nie. Miałeś to gdzieś - warknęła próbując wyswobodzić się z uścisku. Nie będzie jej tu kitu wkręcał.
Odnośnie zaś wkręcania kitu, to Charlotte powinna właśnie jakiś wymyślić. Jomsborg stał przy drzwiach komnaty, a minę miał zaniepokojoną. Coś się działo z alchemikami, a ona musi tkwić na tym cholernym parkiecie z tym bufonem, którego wcisnął jej Escanor. I co on myślał, że teraz będzie miał ją w garści? Dobre sobie.
Zerknęła na swojego męża i doszła do wniosku, że budzi w niej mieszane uczucia. Nie mniej jednak, pozory, maniery i zasady dobrego wychowania należało zachować.
- Ja chyba... Nie czuję się najlepiej - mruknęła cicho zerkając co chwila na swojego ochroniarza. Nie powinna się patyczkować, tylko iść od razu.
- W mojej rzeczywistości przyboczne, to przyboczne. Mają swoje zadanie, poza tym, trzyma się mnie tylko Sacharissa - to chyba nie poprawiło jego sytuacji, westchnął, znów przyciągając ją do siebie. Jeszcze chwilę, moment... A potem będzie musiał wymyślić coś lepszego, bo Szept chyba nie zamierzała mu uwierzyć - Rada podsunęła mi je chcąc nas poróżnić. Widzę, że tu im się to udało. Co nie znaczy, że nie zamierzam ci pokazać, że jednak jest inaczej.
Zhao skapitulowała i postanowiła po prostu stać bez ruchu, może w końcu Cień się opamięta.
- Nie. Nie tęsknię. Za dużo razy już mnie zawiodłeś by za tobą tęsknić - i choć była świadoma tego, że Lucien doskonale wie jakich słów użyć i w jakiej kolejności, by do niej dotrzeć, to próbowała stawiać opór. Może jednak przesadzała? Może... Nie, szlag, nie, znowu mu uwierzy i znowu z niej zakpi. Ledwie skończył się ostatni takt, ucichła muzyka, a Iskra wywinęła się z objęć Cienia, z objęć w których było jej tak dobrze i ruszyła w stronę wiedźmina mocno zagryzając wargi, by się nie rozkleić.
Jom na migi pokazał coś, co zwykł nazywać jakimś alfabetem, którego nazwy nie dało się wymówić. Dla postronnego widza mogło wyglądać jak seria dziwnych gestów, albo i wygłupy. Dla niej miało to inne znaczenie, drugie dno.
Uśmiechnęła się, nieco nerwowo, niezdolna zapanować nad niepokojem jaki ją w tej chwili ogarnął.
- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza... Zaraz wrócę - i już jej nie było.
Nie uderzył w ścianę, nie uderzył żadnego z muzyków, ale za to mordował Silvana wzrokiem. Wyobraził sobie także scenę, gdzie życie Silvana należy do niego, jak ucieka, przelewa się między palcami... Tak, ten elf nie pożyje długo. Już on o to zadba.
W rozchodzącym się tłumie odnalazł Luciena, równie zadowolonego co on sam.
- Widzę, że tobie też wszystko się udaje. Co teraz? Przecież nie będę własnej żony porywał... - uśmiechnął się lekko - A może będę?
Problem mógł leżeć w tym, że Wilk mówił całkiem poważnie. Kwestia tego, którą z pań porwą najpierw. I tu był pies pogrzebany.
- Słuchaj, to najpierw pójdziemy po Szept. Plan jest taki, ty zajmiesz się Silvanem, ale nie zabijaj go, jeszcze nie, a ja wezmę Szept. Potem możemy poszukać Iskry... - nie wziął tylko po uwagę tego, że Lucien będzie chciał odwrócić kolejnośc i na pewno będzie równie uparty co on sam. To zaś mogło prowadzić do jedynego słusznego rozwiązania, czyli bójki.
- Nie rozumiesz - Wilk był innego zdania. Szept była bardziej zagrożona niż Iskra przez jakiegoś wiedźmina. Fakt, że furiatka ze swoim wybrankiem chyba mu umknął.
- Szept zagraża realne niebezpieczeństwo w postaci tego dupka, Iskra poczeka, zawsze musiała na ciebie czekać, nawet w tamtej rzeczywistości - Wilk chyba szukał guza, bo na pewno nie pomocy. Nie takimi słowami.
- Potrzebuję cię tak samo, jak ty potrzebujesz mnie, a ja mówię, że idziemy po Szept. Ona przynajmniej tu jest, a Iskry trzeba będzie szukać!
- Tak myślisz? - syknął zerkając ukradkowo na Szept - iskra nie wyglądała na szczęśliwą, jak ją tuliłeś do siebie, rzekłbym, że zbierało jej się na płacz. pewnie teraz ją wiedźmin uspokaja. W łóżku - to było jak dodać dwa do dwóch. Najpierw idą po Szept, potem zahaczą o Iskrę. Co z tego, że Iskra byłą białym magiem.
- Szept jest czarnym magiem, magiem krwi. jej pomoc będzie jeszcze bardziej potrzebna niż pomoc elfki wiedźmina.
Już miał mu przyłożyć, wybić z tej głupiej głowy Cienia takie myśli, wszak Szept była jego i tylko jego, a nie jakiegoś Silvana, tylko z nim mogła być szczęśliwa i on nie przyjmował innych informacji do wiadomości.
Wyparował na balkon bojąc się tego, co tam ujrzy. Ale ofiarą był tylko Eredin. Co prawda, lubił brata Szept, ale teraz miał ważniejsze sprawy niż jego śmierć, jakkolwiek okrutnie by to nie brzmiało.
Na balkonie zjawiła się także i Vetinari, zaniepokojona krzykiem i ogólnym zbiegowiskiem. Uniosła brwi na widok martwego i westchnęła. No pięknie, nie oczekiwała, że ten ślub zapadnie jej jakoś specjalnie w pamięc, ale wszystko się na to zanosiło. Alchemicy, teraz Eredin... Przepchała się przez tłum do magiczki, przyklęknęła obok, jakby miała dość umiejetności by elfowi pomóc.
- Przykro mi...
W tym samym czasie na dole zjawiła się także i Zhao, ze zmarszczonym nosem, jakby coś tu śmierdziało.
- Demon jakiś, albo coś w ten deseń. Strasznie śmierdzi - a zapach, który czuła był w istocie wyczuwalny jedynie dla niej, białego maga.
- Sam jej to powiedz - burknął elfi władca, zbyt zajęty obserwowaniem Szept, żeby zaprzątać sobie głowę Iskrą. A może... Moment, coś mu w głowie zaświtało. Jeśli Iskra zostanie, to na pewno zostanie też i Szept, w końcu był sobie bliskie. Tak. A jak furiatka się ulotni, to Szept weźmie sprawy we własne ręce, co nie zawsze jest bezpieczne. Zwłaszcza dla niej.
Nie mówiąc więc wiele, ruszył w kierunku Iskry, lecz nim tam dotarł, jakby spod ziemi wyrósł przy niej wiedźmin.
- Em, Iskra... Możemy porozmawiać? Na osobności?
- Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz mówić przy nim - mruknęła Zhao zajęta wtulaniem nosa w wiedźmińską tunikę.
- Zostań. Pomóż nam, bo ledwie odwrócisz wzrok i już mamy kolejne morderstwo... - efekt był taki, że Iskra tylko na chwilę na niego spojrzała, po czym całkiem zignorowała. Odpowiedzi nie otrzymał, ale nie zamierzał tego Lucienowi mówić. Wrócił do kompana mrucząc coś pod nosem.
- Zostanie - skłamał, wcale nie będąc pewnym, czy elfia furiatka rzeczywiście zostanie.
Vetinari się podniosła i zaczęła rozganiać gapiów. Szept nie potrzebowała teraz pięćdziesięciu par oczu wlepiających w nią i brata spojrzenie.
- No jazda, sio! - zupełnie jakby odganiała ptaki. Nawet jednego elfa w kostkę kopnęła.
Wilk musiał przyznać, że jego kłamstwo odniosło zamierzany skutek. Przynajmniej po części, bo plan zakładał, że Lucien zajmie się Silvanem w trybie natychmiastowym. Ale nie, on wolał łazić za Iskrą, która go jawnie ignorowała. Albo prowokowała. Wilk nie wiedział już co gorsze.
Po cichu podszedł do magiczki, uprzednio spychając Silvana gdzieś na bok, a, że to władca, że autorytet, to elfiak mógł mu co najwyżej nagwizdać.
- Zajmę się nim. Zobaczę, co się stało - obiecał, powoli odsuwając Szept od martwego brata - Nie płacz, przyjdzie czas na smutek, ale jeszcze nie teraz - ujął jej twarz w dłonie, starł łzy, jakby to miało pomóc. I jak powiedział, zabrał się za wyciąganie Eredina z balkonu do prywatnych komnat, gdzie w spokoju mógłby przeprowadzić oględziny, licząc skrycie na to, że Szept pójdzie za nim. W końcu, przecież on był kimś specjalnym, nie jakimś bladym paniczykiem.
Panna młoda była chyba innego zdania niż Henry, bo całkiem dobrze dawała sobie radę w rozstawianiu ludzi, czy też elfów po katach. Była w bojowym nastroju, wszak ktoś, wróg jakiś wtargnął do miasta jej brata i śmiał zamordować elfa. Elfa!
- Ty! - Vetinari, czy też raczej pani Winters wycelowała oskarzycielsko palcem w jednego z elfów, który to stał przy balustradzie liczac na to, że nikt go nie wygodni, by mieć potem co do WPT napisać.
- Ja?
- Tak, ty!
- Ale Pani, ja... - elf widząc zaciekłe spojrzenie siostry władcy poczuł się nagle bardzo maleńki. I zaczął uciekać.
Charlotte otrzepała ręce z miną kogoś, kto dobrze spełnił swój obowiązek.
Wciągnął martwe ciało na jedną za kamiennych płyt, gdzie zwykle przeprowadzano oględziny chorych i zmyślił się. Co, jeśli to był jakiś demon? Znowu jakiś demon? Albo co jeśli to skończy się tak jak przy Fenrisach?
Oparł dłonie na płycie i westchnął ciężko. Jeszcze trzeba pozbyć się Silvana. Tylko jak?
- Drogi Silvanie, mam dla ciebie zadanie - zaczął śmietelnie poważnie - Zajmiesz się śledztwem. Jesteś doskonały do tej roli i bardzo przysłużysz się Nirze - pokiwał jeszcze głową, dla potwierdzenia swych słów. Może ten naiwniak w to uwierzy i stąd pójdzie?
Iskra zaś nieświadoma wzroku Cienia wyszeptała coś wiedźminowi na ucho, a ten spojrzał na nią dziwnie, jakby zarazem jednocześnie zadowolony i wystraszony.
- Ciąża? - dało się tylko słyszeć jedno, pojedyńćze słowo, a jakże wymowne.
Charlotte, znająca opinię Devrila i mająca swoje własne zdanie, doszła do wniosku, że jeśli pan Winters myśli, że nabierze się na te sztuczki, to złamie mu nos. A potem krzywo złoży.
Mimo to uśmiechnęła się całkiem miło, zupełnie jak ktoś myślący o nowym życiu z tym jedynym niz o łamaniu nosów temuż jedynemu.
- A gdzie mnie zabierzesz? - spytała zaczepnie poprawiając mu zapięcie koszuli.
Wilk nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać. On to kupił? Toć to była jawna kpina, a śledztwo to mu dobierze tak szybko jak opuści tą komnatę.
- Sacharissa nigdy nie będzie w stanie zastąpić Szept - powiedział cicho, muskając czoło martwego elfa palcami, wprowadzając magię - I nie ma się o co martwić, drogi Silvanie. Dopilnuję, by nic złego się jej nie stało. Chyba wierzysz swemu władcy? - uśmiechnął się przemile, aż za mile i przelotnie spojrzał na elfa. Czasmi autorytet rządzącego bywał przydatny.
Jak Anrai ich rozpędził, to i się usunęli, Iskra z wiedźminem zniknęli w swojej komnacie zamykając drzwi na kluczyk. Jakże wymownie.
Teoretycznie nie powinna bać się tej części ślubu, całego aktu. Teoretycznie. Bo praktycznie, bała się jak diabli, stąd i pytanie, jakby chciałą usłyszeć, że w tym momencie pakują manatki i jadą na ryby. Bała się, choć nei samego zbliżenia, obcowania z ciałem męskim, bo o tym wiedziała aż nazbyt wiele. Bała się tego, jak ukryje znamię, które charakteryzowało ją jako Asznan, przywódczynię alchemików. Cholerny Flamel.
Przyjrzał się trupowi, rzeczywiście zwracając całą swoją uwagę na nim. Coś było nie tak. Coś było...
- Ran na ciele nie ma, truciznę też możemy wykluczyć. Nie ma także śladów po magii... - przysunął się bliżej magiczki, niby sprawdzając coś jeszcze w ciele elfa.
- Znajdziemy jego mordercę - dodał cicho, ledwie słyszalnie, zerkając na nią spod oka z jawną troską.
Char starała się pocieszyć samą siebie. W końcu, co taki Winters mógł wiedzieć o alchemikach? To nie był znany wzór, no, chyba, że w ruchu, gdzie każdy wiedział co znaczy. No i Gildia wiedziała... Ale Devril nie wyglądał na alchemika. Nie rozpozna. Musi w to wierzyć, że nie rozpozna.
Tymczasem znaleźli się w swojej komnacie, całkiem ładnej, musiała przyznać. Ale prócz tego, że pokój był całkiem ładny, byli tu również całkiem sami, co oznaczało, że pora przejść do rzeczy.
- Pomogę ci - zaoferował się natychmiast, nie chcąc tracić szansy na spędzenie z nią większej ilości czasu. Może wtedy...
- Znajdziemy go razem. Zemścisz się za śmierć brata - byłby ją objął, ale sam nie wiedział co powinien teraz zrobić. Próbować ją przytulić? Wyglądała na zbyt zdeterminowaną by znaleźć mordercę, może ją tym tylko zirytować.
Charlotte uniosła brwi, zaskoczona jego wyskokiem. Akurat co jak co, ale tego to się po Wintersie nie spodziewała.
- Nie, w porządku... - zaglądnęła na balkon, jakby spodziewając się tam kogoś, ale ku swojemu zadowoleniu, nikogo tam nie było. Jedynie widok na miasto z góry.
- Ta noc, panie Winters powinna należeć do nas - zanim się obejrzał, już była obok, całkiem blisko, jakby całe to zmieszanie i strach gdzieś się ulotnił.
Co jak co, ale siedzieć by jej tu nie pozwolił. No, chyba, że w kocu. Noce w elfiej stolicy wciąz był chłodne, zupełnie jak w rzeczywistości...
Położył dłoń na ramieniu Szept, bojąc się ją spłoszyć i tak stał przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc. Powinien zobaczyć się z Cieniem, dowiedzieć się, czy jego geniusz znów ma jakiś plan. Ten średnio się udał, bo Szept była zbyt załamana śmiercią brata, by zwracać na niego uwagę.
- Zaraz wrócę - wątpił, by go słuchałą, ale nie wypadało wychodzić bez słowa. W istocie, to, że tak wychodził było tylko dla jej... Dla ich dobra.
Uniosła dłonie, muskając palcami twarz Devrila, delikatnie głaszcząc policzki, w końcu zaś wplątując palce w jego włosy, przywierając do jego warg, przylegając ciałem, do jego ciała.
- Możemy spróbować z jamami w górach - podsunął Wilk, starając się sobie przypomnieć gdzie takowe pieczary widział i gdzie są te najbezpieczniejsze. Może gdyby wkręcił Szept, że tam właśnie jest demon...
- Powiemy im, że tam siedzi demon, co zabił Eredina. Wtedy obie pójdą - geniusz Wilka nie przewidział tylko tego, że naprawdę mogą spotkać tego demona.
Suknia opadła, została jedynie prześwitująca halka odsłaniająca aż nazbyt wiele, a Vetinari bardzo starała się tym nie przejmować. Zręcznie pozbawiła Devrila koszuli, przyszła i kolei na spodnie, później zaś na przewrócenie go na plecy, przejęcie przez nią kontroli.
Władca skinął głową i już miał wychodzić, kiedy do jego uszu dobiegł jęk. Jęk rozkoszy, tuż za ścianą. Dobrze wiedział, któż tak jęczy. I czemu. I ze współczuciem spojrzał na Cienia.
Kiedy wrócił, pozałatwiawszy uprzednio wszystko co konieczne jest do tego, by wyprawa się udała, Szept już spała. Wobec tego uniósł ją na rękach, tuląc do siebie, zaniósł do swojej komnaty i tam złożył na swoim własnym łóżku. Niech się wyśpi. Potem jej powie.
Cień nie kłamał, a Charlotte spełniwszy swoją powinność z całkiem sporą satysfakcją, ułożyła się wygodnie obok Devrila, w ogóle nie podejrzewając, że ten oto arystokrata jednak prawdę poznał.
Pierwsze promienie słońca wdarły się do komnaty, kiedy usiłowała usnąć, więc i z tego nic nie wyszło, zamiast tego przekręciła się na bok, spoglądając na Devrila.
Wilk niestety nie mógł potwierdzić jej przypuszczeń, gdyż najzwyczajniej w świecie zasnął. Na krześle, przy biurku na którym leżały stare księgi. Lekko przekrzywiony, jakby zaraz miał zlecieć i spać dalej na podłodze.
Jej mąż spał, ona za to nie mogła zasnąć w dalszym ciągu. Ptaki zaczęły swoje trele i choć były one całkiem miłe dla ucha i przyjemne, to Vetinari oddałaby wszystko, łącznie z włąsnym dziewictwem, którego nie miała, by zamknęły dzióbki i poszły spać. Nic więc dziwnego, że Devril, gdy się zbudził, zobaczył swoją żoną owiniętą w kołdrę jak w kokon, a poduszką przyciśniętą do głowy. Inaczej spać się nie dało, nie dośc, że zimno, to głośno.
- Wszystko gotowe - oznajmił Wilk konspiracyjnym szeptem Lucienowi i wskazał mu miejsce na nabazgranej naprędce mapie - Tu jest jama, ma dwie pieczary, oddzielone, skute lodem. Przypadkiem wy wlecicie do jednej, my do drugiej - uśmiechnął się szelmowsko sam do siebie. Wszystko przygotował. Od wiarygodnego świadka, że widział tam demona, poprzez swój własny tekst, cóż powie kiedy się dowie o tych zatrważających wieściach. I komu zaproponuje wyruszenie na polowanie. Szkoda mu było tylko biednego Eredina, na którym cały ten biznes się kręcił.
- O zachodzie słońca czekaj na dziedzińcu, przyprowadze Iskrę z magiczką, nie będą miały odwrotu jak tylko z nami jechać.
Charlotte obudziła się późno i ku swojemu zaskoczeniu, nie zobaczyła Devrila obok. Ukłucie niepokoju zaś nakłoniło ją do wstania i ubrania się, a także i wypełznięcia na korytarz, choć niezbyt miała na to ochotę. Winters znany był ze swej rozwiązłości, może więc już miał jakąś kochanicę wśród murów elfiej stolicy? Kto wie.
Ona potrzebowała dobrego śniadania. I spotkania z ludźmi, którym mogła zaufać.
Iskra, choć wystraszona z powodu Cienia, nie dała nic po sobie poznać. Skinieniem głowy podziękowała mu za podłożenie się, co by ona mniej ucierpiała, nawet się przysunęła ignorując własny ból gdzieś w boku.
- Złamana... - mruknęła oglądając nogę. Całe szczęście, to ona była tutaj białym magiem, a nie on. Ostrożnie przyłożyła dłonie do złamanej kończyny i wymamrotałą pod nosem parę zaklęć, jednocześnie rozglądając się po jamie. Gdzie oni u cholery byli?
Wilk się potłukł i to solidnie. Nie zdążył osłonić Szept, tak jak Lucien Iskrę, choć próbował. W nagrodę miał rozwalony skroń, z którego strumyczkiem ciekła krew, poobijane plecy i rozciętą rękę. Pięknie. A i tak zamiast zając się sobą, ledwie oprzytomniał, rzucił się w kierunku magiczki.
- Nic ci nie jest? Nic cię nie boli? Nic się nie stało? Jak się czujesz? Jakieś siniaki? Cokolwiek? - ktoś tu chyba był przewrażliwony.
Odwzajemniła uśmiech, po czym wskazała mu chleb i kawałek sera, z którym to właśnie miała okazję się rozprawić.
- Wcześnie wstałeś - zauważyła - Albo to ja za późno wstałam.
- Najpierw ty - Cień chyba nie wiedział jak działa magia lecznicza białego maga... Cóż, Iskra uznała, że nie będzie go na razie oświecać.
Wywinęła się zręcznie z objęć, zakłopotana. Ash też proponował jej swój płaszcz, odmówiła. A teraz to... Odpędziła niechciane myśli na temat Luciena i spróbowała się skupić. Mieli poważny problem. Bardzo poważny. Tylko dlaczego zamiast o tym jak się wydostać, ona myślała tylko o tym, czy aby jemu nic poważniejszego niż noga się nie stało?
- Mer zawsze była upartą dziewczynką, ta pewnie też taka jest - zapewnił ją, dotykając delikatnie brzucha zdrową dłonią, co by Szept krwią nie pobrudzić. Chwila szperania magią po ciele wystarczyła, by dojśc do słusznych wniosków - Nic się nie stało, lekki wstrząs i tyle. Za to z tobą jest gorzej... - i zamiast zająć się sobą, zajął się leczeniem obrażeń Szept. Wszystkich. Choćby mowa była o najmniejszym siniaku.
- Wilk zniknął, podobnie Szept - zabębniła palcami o blat stołu, oparła się wygodnie na krześle i zamyśliła - Być może dziś będziesz spać sam, bo kto wie, co może się stać w stolicy podczas nieobecności władcy - innymi słowy, Vetinari zamierzała się wymknąć. Gdzieś w Medrethu bowiem czaili się alchemicy. Jej alchemicy, czekający na dalsze instrukcje.
Wzruszyła ramionami, nie będąc pewną co można mu powiedzieć, a co jeszcze obróci przeciw niej.
- Parę zadrapań, jakieś siniaki... O, a tu krew - miała rozcięte udo, najwidoczniej zahaczyła o coś spadając. Szlaczek. Trzeba będzie zatamować... W milczeniu oderwała pas z materiału swojej koszuli i obwiązała nogę, ostrożnie, by nie naruszyć sobie czegoś jeszcze.
- Nie wiem, czy uda mi się nas stąd wylewitować - zaczęła, podnosząc spojrzenie na wylot pieczary do której wlecieli. Było wysoko... A ona nie czuła się zbyt pewnie w tej sztuce.
Żebro. Złamane żebro. Tak jak kiedyś, tamtym razem... Tylko, że teraz klatkę piersiową miał całą. I może ona cofnęła dłonie jak oparzona, ale on je zaraz pochwycił, zamykając w swoich, nie bacząc już na krwawienie, na cokolwiek.
- Pamiętasz. Już raz wpadliśmy do takiej dziury, wtedy miałem złamane żebro, nie teraz... Szept, uwierz mi. To jest inna rzeczywistość. A do ciebie zaczynają przedostawać się wspomnienia z mojej rzeczywistości...
- Jak uderzy, to mu oddam - wojownicza Vetinari i chwilowe poczucie niezniszczalności - Albo nie oddam, bo nie będę w stanie - sięgnęła po lukrowane ciasteczko i przyjrzała się mu łakomie. Podobne spojrzenie zaraz trafiło na twarz arystokraty.
- Opowiedz mi coś o sobie. Bo jakby nie patrzeć, to cię nie znam - stwierdzenie proste, a jakże trafne. Czasami Vetinari wyklinała obecny system i władzę mężczyzn. Aranżowane małżeństwa, gwałty po nocach i mordowanie dzieci... Zawsze starała się wierzyć w coś takiego jak małżeństwo z miłości, ale im dłużej przebywała wśród ludzi z wyższych sfer, tym bardziej traciła nadzieję na takowe. A teraz się wplątała. A o męzu wiedziała tyle, co on o niej.
Vetinari tylko nie przewidziała tego, że Devril w istocie symbol rozpozna.
- Nie mogę... - przyznała cicho, jakby była to jakaś okropna wada. Bez protestów pokazała ranę, w końcu co jak co, ale ona wiedziała o nim jako o mentorze całkiem sporo i pamiętała, że kiedyś potrafił ja doprowadzić do porządku. Kiedyś...
- Bez Szept i tak za wiele nie zrobię. Musiałabym być inaczej przygotowana, wziąć inne runy... Nie wiem czy jeśli dopadnie nas demon, to czy wyjdziemy z tego cało.
Machnął ręką, przy okazji chlapiąc nieco krwią. Zadrapanie, samo przestanie krwawić prędzej czy później, a on nie będzie marnował magii. Nie na siebie.
- To nie są mrzonki - mruknął, wielce oburzony, że Szept mu nie chce uwierzyć.
Słońce zachodziło, a wyjścia, czy tez sposobu opuszczenia jamy się nie pojawiał. Za to zaczynało się robić coraz chłodniej. Ukradkowo zerknął w stronę magiczki, zaraz trzeba będzie zacząc działać. Operacja "trzeba się ogrzać" powoli wchodziła w życie.
No właśnie. Wirgińskie stronnictwo. I jak ona ma z nim żyć, przepraszam bardzo? To są dwa różne światy, ona i on. Tak być nie powinno.
Gdyby Charlotte z rzeczywistości Cienia i byłego Cienia słyszała te myśli, zapewne potrząsnęła by samą sobą i zdzieliła się w łeb. Dodatkowej Vetinari jednak tu nie było.
- Chciałabym się dowiedzieć tego, czego o tobie nie mówią, Devril. To, co o tobie mówią na salonach znam już na pamięć. I nie powiem, żeby mnie to cieszyło...
Zhao jednak stanowczo miała w poważaniu kulenie się razem, ciasno, ciepło, jeszcze bogowie niejedyni wiedzą, co się stanie. Z nim nigdy nie było nic nie wiadomo. A ona, przy nim... Cóż, powiedzmy, że traciła nad sobą panowanie. Wstała i choć lekko utykała, przeszła na drugi koniec małej jaskini, chcąc znaleźć cokolwiek, co mogłoby jej dać jakąś wskazówkę odnośnie wyjścia. Może jest tu jakiś zakopany tunel? tajemne przejście? Bogowie niejedyni, cokolwiek...
Wyjścia jednak żadnego nie było, mimo tego, że przeszukała dogłębnie całą dostępną powierzchnię. Pozostawało więc jedno. Wrócić do Cienia i się grzać.
Brakowało słów o magii? Ależ ledwie poczuł dotyk jej mocy w ranie, a zaraz i słowa nadeszły.
- Szept, nie marnuj na mnie magii - upomniał ją, choć głos pozbawiony był przygany, karcącego tonu. Zdradzał troskę - Jak przyjdzie co do czego, to tylko ty będziesz w stanie stanąć do walki z tym czymś, cokolwiek by to nie było... - skulenia się razem jeszcze nie proponował. Z podkreśleniem "jeszcze", bo sam usadowił się wygodnie pod ścianą i owinął płaszczem. Specjalnie wziął ten cieplejszy, by mu za bardzo nie zmarzła. teraz tylko poczekać na dobrą okazję.
- Słucham plotek, bo każda plotka ma w sobie ziarno prawdy - uśmiechnęła się kątem ust, podniosłą z dotąd zajmowanego krzesła i przeszła powoli na balkon, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Jeśli będę mieć jakieś konkretne pytanie, to nie omieszkam ci go zadać - pochyliła się przez barierkę zerkając na dziedziniec. Stukot kopyt był aż nadto słyszalny, pojawili się jeźdźcy w czerwonych płaszczach. Alchemicy. Przynajmniej to wiedziała Charlotte, bo bez znaków na płaszczach wyglądali jak zwykli podróżnicy.
Niechętnie spojrzała na Cienia. Niby taki niewinny, usłużny... I gdyby go nie znała, zapewne uwierzyłaby, że on to tak z dobroci serca. Znając go jednak wiedziała, że robi to tylko dlatego, że jest w tym jakić cel, w którym tylko chyba on widzi jakiś sens.
Przysiadła jednak obok, choć nie tak całkiem blisko, jakby tego chciał. Wzięła manierkę i pociągnęła z niej łyka, krzywiąc się przy okazji niemiłosiernie. Mocne. Mocne i rozgrzewające.
- Szept. Usiądź. Bo jeszcze dziecku zaszkodzisz - uznał, że ten argument będzie najbardziej skuteczny. W końcu, jego Szept tez najbardziej przejmowała się Mer... Ale tak chyba działała każda kobieta, o ile zdążył się zorientować - Zmarzniesz, a z tobą i mała. Dam ci trochę płaszcza.
- Pilnując, by elfy pod nieobecność Wilka nie narobił głupot - odpowiedziała mrużąc oczy. W istocie, alchemicy nie powinni się tu zjawiać. Mieli czekać w lesie aż sama po nich pójdzie. Skoro zaś byli tu... Przynajmniej dobrze, że poukrywali znaki.
- Albo też zajmę się gośćmi, którzy to dopiero co zawitali - to mówiąc jeszcze raz zerknęła na swoich ludzi, tak jakby widziała ich pierwszy raz w życiu - Dowiem się kim są i czego im trzeba - i jak powiedziała, tak zrobiła, dośc szybko opuszczając komnatę.
Noc jeszcze nie minęła. Niebo wciąż było ciemne, gwiazdy rozjaśniały ciemności , ciepły, letni wiatr targał liście, a w około panowała cisza przerywana pohukiwaniem sów, cykaniem świerszczy i chrobotem mniejszych zwierzątek. Drwa w ognisku paliły się powoli, dając przyjemne ciepło, strzelając iskrami w górę.
Odkąd odeszła matrona, w lesie panował spokój; nic się nie działo, nic nie zakłócało odpoczynku wędrowców. Szamanka zapadła w trans, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na macie, pozwalając swojemu duchowi szybować ponad ciałem. Najemnik siedział blisko ognia i przysypiał, chociaż wcale tego nie chciał; walczył z sennością, z opadającymi powiekami i głową, którą co rusz podrywał do góry. Nie chciał spać, nie chciał przegapić pojawienia się na granicy jego słyszalności magiczki, ani przeoczyć zapachu, który ja otaczał, woni magii - cynamonu i imbiru.
Ostatecznie najemnik nie zasnął. Pokręcił się i powiercił, aż w końcu okrył kocem ramiona i zapatrzył się w ogień. Zastanawiał się, czy z magiczką nie podróżuje także jej kuzynka. Może uzdrowicielka dotrzyma Szept towarzystwa? Zdecydowanie zbyt dawno ją widział, jeszcze w górach olbrzymów, gdzie Jaruut ich ugościł o ile tak można nazwać surowe, ale przyjazne przyjęcie. Zniszczenie Eilendyr pochłonęło także czas elfów, jego wpychając na pochylnie razem z rodem, który osiadł wśród wielkich sów, walcząc z ranami i świadomością, że grób Iveliosa…
Najemnik pokręcił głową, podrzucając od siebie nieprzyjemne myśli. Nie chciał kolejny raz zastanawiać się nad przyszłością rodziny. Myślał za to o uzdrowicielce i tęsknił za nią. Dlatego, kiedy jego uszy pochwyciły stukot końskich kopyt w leśnej ciszy, resztki snu zniknęły w jednej chwili. Wyprostowany, wpatrzony w las czekał. Czuł cynamon i imbir. Słyszał dwa wierzchowce. Bogowie, Heiana!
Pierwsza pojawiła się jego ukochana wredota.
Dar poderwał się i z uśmiechem na ustach ruszył w stronę magiczki. Jak dobrze było ją widzieć, w końcu znalazł się na odpowiednim miejscu, tam gdzie powinien zawsze być. I cieszyło go to, cholernie.
- Gdzie wilkołak?
- Jest pełnia. Dotrzymuje swoich zobowiązań wobec watahy - szamanka przerwawszy trans, skinęła głową Niraneth, pozdrawiając ją i witając się na swój sposób.
- Jest z tobą… - najemnik okazał się niecierpliwy, ale kiedy zobaczył towarzyszącego magiczce jeźdźca, jego mina była nie do opisana. Rozczarowanie, smutek, które wpierw na niej się pojawiły zaraz ustąpiły miejsca złości i frustracji.
- To jest Emis. Mój przyboczny.
Brzeszczot nigdy wcześniej nie widział elfa prowadzącego konia, ale rozpoznał go od razu i nie miał wątpliwości, kim długouchy jest. Emis. Cholerny, cudowny Emis. I poczuł złość, poczuł jak wypełnia go także zazdrość. O tego fircyka. O to, że pieprzony Emis mógł podróżować z Szept, że strzegł jej pleców, dbał o nią i troszczył się, że był mieczem w potrzebie, który był akceptowany przez cholernych elfów, przez pieprzoną radę i mógł z nią podróżować bez przeszkód, bez uszczypliwości. Był zazdrosny o to, że sam nie mógł stać przy Szept nawet w sali tronowej elfiej stolicy i nie chodziło o pieprzoną równość, o szacunek, czy uznanie, nie. Chodziło o coś całkiem innego... Dar już wiedział, że nie polubi fircyka, który uosabia wszystko to, czego nie wolo jemu. A chciał być tylko mieczem w potrzebie dla magiczki, nikim więcej, tylko tyle.
Bądź rozsądny. Nie zgrywaj obrażonej trzpiotki - głos Iveliosa był tak wyraźny, że najemnik niemal sądził, że dziadek stoi tuż obok niego, a nie odzywa się w jego głowie. Dawne wspomnienia.
- Niraneth mówisz, że musimy się śpieszyć. Brzeszczot nie ma jednak wierzchowca - szamanka nie zagasiła jeszcze ognia, ale zawiązała już swoją sakwę, którą nosiła przy sobie od chwili, kiedy kobyłka najemnika pierzchnęła.
Z ukosa przyjrzała się Cieniowi. Marzł. Zaś temperatura w jaskini spadała...
- Wolę nie mieć Bractwa na głowie tylko dlatego, że zamarzłeś - wymruczała na szybko jakaś wymyśloną wymówkę, po czym przysunęła się nieco bliżej do Cienia. Musi się rozgrzać, bo jeszcze jej tu wykituje i co wtedy?
- Silvan najwyżej ci skórę przetrzepie - odpowiedział jej ponury głos elfiego władcy. Widział jego minę, złośc w oczach kiedy byli przy ciele Eredina. Rzekomo chciał ją chronić, ale czy przy tym nie posunął by się do rękoczynów w imię dobra, jak to sam określał?
Podniósł się, ściągnął z ramion płaszcz i po prostu narzucił go na ramiona magiczki. Skoro nie chciałą przyjśc do niego, on przyjdzie do niej. I pozbawi się jedynego cieplejszego okrycia, bo lekka koszula na pewno ciepła nie dawała.
- Teraz możesz chodzić.
Wbrew pozorom, Vetinari nie miała w małżeństwie celu. Przynajmniej tak sądziła z początku, kiedy Escanor obwieścił jej swoją wolę. Najpierw był bunt. Jak on mógł ją tak odtrącać? Przecież spisywała się dobrze... Przynajmniej tak dobrze, jak jej nakazano. Co ruch teraz zrobi, kiedy przestanie węszyć wieczorami w biurze gubernatora? Zapewne sobie jakoś poradzą...
Potem byłą ciekawość. Zawsze to całkiem miło poznać inną stronę życia niż tylko czekanie aż Wilhelm się zjawi. A jeśli był w złym nastroju, to tylko zaciskanie warg, by nie krzyczeć po kolejnym uderzeniu.
W końcu zaś, doszła do wniosku, łącząc zasłyszane informacje, że Devril w istocie mógł jej dostarczyć całkiem sporo informacji, więc Escanor sam się wkopał.
- Co się stało? - syknęła na powitanie w kierunku Desmonda, który ledwo zsiadł z konia. Nogę miał przewiązaną pasmami zakrwawionej tkaniny, twarz podrapaną. Był zmęczony. Podobnie jak towarzysząca mu siódemka alchemików.
- Napadli na nas... - wydyszał opierając się o koński bok. Gnał ile się dało zaraz po tym, jak pochowali towarzyszy do Alastaira, potem zaś przygnało ich tu. Ona nic nie wiedziała. Ale przynajmniej była bezpieczna.
- Kto napadł? Bogowie Des, do rzeczy... - w fioletowych oczach Charlotte pojawił się strach. Alchemik nie zamierzał dłużej trzymać jej w niepewności.
- Gildia. przewidzieli nasz atak... Skorzystali z pomocy Escanora, mieli takie dziwne... Nie wiem co to było, ale pluło łańcuchami na znaczną odległość i przechodziło przez nas jak nóż przez masło. Rozrywało ludzi na części... - to chyba było zbyt wiele jak na raz, co gorsza, Char sobie to wyobraziła. Zachwiała się lekko, osunęła na ziemię oddychając ciężko.
- Ile nas zostało? - spytała posadzki, a posadzka nie odpowiedziała. Zrobił to Desmond.
- Dziewięciu. Licząc ciebie.
Zrobiła co mogła, by choć trochę otulić go płaszczem, który miała na sobie, a którego egoistyczna część jej natury nie chciała oddawać.
- Manierka. Napij się jeszcze - mruknęła Cieniowi do ucha, wcale nie protestując przed przytulaniem, a wręcz przeciwnie, także szukając ciepła jego ciała. Nie chciała by zmarzł, rozchorował się. Mimo wszystko, jednak nie chciała...
- Ależ go znam. Dlatego z Cieniem go zabiliśmy. W tamtej rzeczywistości - przyznał, łapiąc płaszcz, ale nie zamierzając tak łatwo odpuścić, bo wstał i usiadł dokładnie obok niej znów oddając płaszcz.
- Moje przyboczne są od tego, żeby ratować mi tyłek jak wszystko inne zawiedzie. A nie od rozgrzewania, mówiłem już o tym... - sposępniał. Czy jemu uda się kiedykolwiek tą uparta magiczkę przekonać? Czy znowu musi wydarzyć się tragedia, jak wtedy z Fenrisami... Wolałby, żeby tak nie było.
Jedynym, który Ducha rozpoznał był Desmond, bo to on się na niego natknął, on z nim parę słów zamienił. Uniósł dłoń, wstrzymując Parquashę, która już chciała powiedzieć, by obcy spierdzielał na drzewo, po czym pomógł się podnieść Charlotte.
- Zgubili się w dolinach przed Medrethem.
- Tam mieszkają orki... - zaczęła z powątpieniem Char, ale nie skończyła myśli. Uśmiechnęła się nikle, tylko na to było ją stać po tak druzgocących informacjach - Sprytne - dodała tylko, oglądając się na niedobitki. Bogowie, ile by dała, by móc wtedy być z nimi. Pomóc... Nawet i zginąc, jeśli trzeba by było. Ale nie, Escanor musiał sobie wymyślić ślub.
- To jest Duch - wskazał Desmond ruchem głowy w bok, zniząjąc głos do szeptu. Vetinari przyjrzała mu się dość uważnie, jakby starając się spojrzeniem wykraść mu każdy sekret duszy.
Pokręciła przecząco głową, niezdolna do wypowiedzenia słów. Uparcie wpatrywała się w manierkę, jakby ta miała jej podsunąć pomysł na wydostanie się stąd. Pojemniczek na alkohol, czy też wodę milczał zawzięcie, a Zhao ściągnęła brwi. Miała wrażenie, że zapomniała o czymś bardzo ważnym.
- Po co ci ta obrączka? Przecież między nami nic już nie ma - spytała cicho, ujmując dłoń Cienia w swoje, wlepiając wzrok w krążek, jakby i ten miał podsunąć jej pomysł na wydostanie się stąd.
- Ale to prawda! - jęknął bezradnie i zaczął główkować nad innym rozwiązaniem. Siedział, gryzł się, mamrotał coś pod nosem aż w końcu stwierdził, że skoro tak sprawa wygląda, to nie pomoże nic innego jak tylko przegląd wspomnień.
- Nira - zaczął poważnie, znowu, po raz kolejny owijając ją płaszczem - Możesz mi sprawdzić wspomnienia. Zobaczysz, przekonasz się... Obiecuję, że nie będzie tam nic co mogłoby cię zasmucić. Zaufaj mi. Ostatni raz...
Skinęła głową, potwierdzając swoją tożsamość. Papa kiedyś wspominał, że go pozna, ale to nigdy nie doszło do skutku. Kiedy ona była w Królewcu, nie było Ducha i na odwrót.
- A czy Fjoveryth... - zaczęła, ale Desmond pokręcił głową. Vetinari posmutniała - Szkoda. Zapowiadał się całkiem dobrze...
nastała chwila niezręcznej ciszy. Alchemicy mamrotali coś między sobą, dzieląc się spostrzeżeniami na temat dziwnej machiny, Desmond wpatrywał się w Charlotte, a ta z kolei spoglądała na elfie domki położone poniżej dziedzińca, obrastające całe niemal wzgórze.
- Musicie stąd zniknąć, Des - powiedziała powoli, odrywając wzrok od murów i domów - Przejdzie doliną do Karmazynowej Twierdzy, Moriar was puści... Potem wybrzeżem do Valnwerdu. Standardowa procedura. I bogowie niech nad wami czuwają - niewiele zaś zaczęło brakować, by się tu rozkleiła.
- Pamiętam inicjację, ale Dolnego Króla nikt nie zamordował. Umarł ze starości, a miejsce po nim przejęła córka wzbudzając tym samym masę kontrowersji - nie wiedziała co sądzić o tym, co mówi Cień. Znowu ją zwodzi? To by nie miało sensu, po co miałby to robić... Żeby znowu ją zaciągnąc do łóżka? Szkoda zachodu, kiedy miał na pęczki innych panien. Może rzeczywiście w tym co mówił było więcej prawdy niż z początku przypuszczała.
- To, że byłeś zazdrosny, to pamiętam. Zawsze byłeś. O wszystko - uśmiechnęła się lekko do wspomnień. Do dawnych kłótni, kiedy najpierw rzucała w niego czym popadnie, a potem to on rzucał ją na łóżko. Ale chwilę potem zmarkotniała, kiedy nadeszły i boleśniejsze wspomnienia.
Ona nie zamierzała, ale on owszem. Przysunął się bliżej, korzystając nieco z płaszcza, choć i tak niezbyt, bo wolał, by ogrzewał ją niż jego.
- Jak się nie przytulisz to zmarzniesz. I dziecko też.
Obserwowała, jak Desmond zabiera worek, jak zabierają po sakwie pozostali alchemicy i czuła narastającą w gardle gulę.
- Dołączę do was jak tylko mi się uda - zacisnęła dłoń na wodzach konia, którego przytrzymywała, Desmond obejrzał się przez ramię.
- A właśnie... Jak tam twój kochany małżonek?
Vetinari wzruszyła ramionami nie wiedząc co ma odpowiedzieć.
- Nie znam go, a on mnie. Ładnie pachnie. I to w zasadzie tyle, ile wiem.
- A on o tobie...
- Nie wie nic. Tatuaż widział, ale nie poznał. Poza tym ma mnie za kurwę Escanora, panią z salonów - przerzuciła wodze przez koński łeb, a alchemik wdrapał się na siodło - Jest jak jest. Papa powinien być zadowolony, bo źródło informacji o Escanorze może być z niego całkiem dobre.
- Masz już pomysł jak się wymkniesz?
- Nie wiem, pomyślę nad tym.
- Zawsze możesz uciec...
- Nie. Ruch potrzebuje informacji. A ja potrzebuję przykrywki. Poza tym, znowu by mi się oberwało od gubernatora gdybym się sprzeciwiła. No, jazda, bo jeszcze ktoś was zobaczy - alchemicy nie protestowali. Po chwili nie było po nich śladu, po znajomku Ducha także nie. Tylko obłok kurzu.
Westchnęła i skrzyżowała ręce na piersi wpatrując się w drogę w dole, jakby samo patrzenie miało im pomóc.
- Dziękuję, Duchu... - choć nie była pewna, czy ten wciąż tu jest, uznała, że zawsze wypada podziękować za pomoc.
Teoretycznie, miał całkowitą rację. Lucien jakiego znała nie wymyślałby jakichś niestworzonych bajek. Zwłaszcza, jeśli te można by było potwierdzić szperaniem w cudzych myślach.
- Pokaż mi jakies wspomnienie. Z tej twojej rzeczywistości...
- Tak, tak, tylko z powodu zimna - przytaknął obejmując ją i przytulając do siebie. Bogowie, w końcu jakiś postęp. Teraz tylko gdyby zechciała przeczytać mu myśli... A może sam jej coś podsunie? A może jednak nie, bo znowu się odsunie?
Wilk był w kropce.
- Chciałabyś zobaczyć jak wygląda Merileth? - spytał cicho, może tak się uda. Pokazując wspomnienie dziecka, pokaże coś jeszcze...
- Tak, jak wszyscy - mruknęła, ale już w powietrze. Ducha nie było obok, zniknął, zupełnie jak jakaś zjawa.
Alchemicy opuścili stolicę, a ona uznała, że pora wrócić do swojego pana męża, bo przecież nie godzi się tak długo zostawiać go samego. Tylko co ona wymyśli, żeby się wymknąć? Może sam ją puści? W najgorszym wypadku zajdzie w ciążę i zostawi mu dziecko, najlepiej to syna, żeby miał o czym myśleć.
Przyjrzała mu się, szukając grama fałszu, który dałby jej pretekst do odsunięcie się od niego i posłania do wszystkich diabłów. Nie znalazła nic, a serce zatrzepotało w piersi z nadzieją.
- Pokaż mi więc - zażądała miękko, wbijając lekko paznokcie w pierś Cienia, prowokując jeszcze.
- Ale ja wiem. Bo tak nazywa się nasza córka z mojej rzeczywstości. Tej, której ty niestety nie pamiętasz, a która jest prawdziwa. To wszystko tutaj... To się dzieje, może i tak, ale tam gdzie jestem ja, jesteś też i ty. Jesteśmy szczęśliwi, mimo tego, że na wskutek moich decyzji stolica padła. Razem z nią las... Mer zachorowała, potem ciebie i Iskrę napadł demon z jakimś Zirakiem... Popłynęliśmy za białe wieże, trafiłyście do Otchłani. Charlotte i ty. Wyciągnęliśmy was, nawet spotkałem się z twoją matką, przerażająca kobieta. A ostatnio musiałaś zamknąc jakieś Oko przed jakimś Kosiarzem, czy innym Żniwiarzem - trochę poprzekręcał, bo się w tych sprawach nie orientował, choć intencje miał dobre.
Henry jej tego oszczędził, ale Charlotte potrafiła dodać dwa do dwóch. Westchnęła smutno, zaskoczona, że tak szybko Winters porzucił ją na rzecz kochanki. odbiło to się na jej twarzy, w fiołkowym spojrzeniu. Potarła ramiona, czując chłód szczypiący ciało. W zasadzie, mogła iśc do alchemików. Droga była wolna.
Prześlij komentarz