– Dziękuję – wyciągnął w stronę tamtego dłoń, chcąc pomóc mu wstać.
Dzieciak jednak poderwał się na nogi, odsuwając jak najdalej od dłoni,
jakby to jakiś wąż w niej siedział, gotów w każdej chwili go ugryźć.
Jedną dłoń przytulał do piersi, szeroko rozstawiwszy palce. –
Zawdzięczam ci... – zaczął, nieco zakłopotany rycerski syn, ale nowo
poznany całkowicie zignorował jego słowa. Rozejrzał się na wszystkie
strony, płochliwe stworzenie, gotowe dać nogę przy pierwszej okazji. Po
czym potrząsnął głową, nieco buńczucznie, zrzucając tym gestem cały
strach i wstydliwość. Dłoń, dotąd przytulona do piersi, usunęła się,
ujawniając pękaty trzos.
– Głupcy – sarknął, dodając do tego kilka przekleństwa, jakich nauczył się na ulicy. – Kiedyś tego pożałują.
Marcus stężał. Nowy był nie tylko żebrakiem, ale i złodziejem.
– Nie powinieneś kraść – zganił go w dobrej wierze, w zamian za co otrzymał spojrzenie pełne kpiny.
– To co, mam teraz pójść, przeprosić strażnika i oddać mu trzosik? Gdzieś ty się chował, hę?
– W ojcowskim zamku w…
– A! Rycerzyk. No to gdzie twój miecz, rycerzyku? – zadrwił bezlitośnie
żebrak, naraz odmieniony, jakby coś złego było w szlachetnym
pochodzeniu Marcusa. – Wracaj do ojcowskiego zamku, a nie się tu pętasz.
Ulica nie jest dla ciebie.
Na ten dyshonor obruszył się rycerski syn. Da radę, musi dać radę. Upór odbił się w jego zapadniętych, zmęczonych oczach.
– Nie znasz tego życia – stwierdził żebrak, już bez wcześniejszej drwiny.
I. Varian Gharkis, pogrzebany w pamięci
Przeszłości się nie wymaże. Możesz nią żyć lub pójść
dalej. Ale ona zawsze będzie. On wolałby o niej zapomnieć. Nie pamiętać, że
kiedyś był nikim. Ulicznikiem, takim jak wielu innych. Kogoś, kogo można
bezkarnie kopnąć, podciąć gardło i porzucić. Jednego mniej. Ulice i tak są zbyt
ludne.
Większość tego okresu spędził w Nyrax. Mała miejscowość w
okolicy Królewca, nad Jeziorem Peverell. Jego ojciec był zwykłym wojakiem,
walczącym o sprawę, której jego syn
wówczas nie rozumiał. Alard wierzył, że nie pasowanie, a myśli i honor
czynią
zeń rycerza. Zginął. Przynajmniej wówczas tak myślano i dopiero lata
później, przypadkowo, syn miał odnaleźć go na galerach. Matka Edith,
kobieta z ludu, starała się wychować go sama.
Wpoić zasady moralne, wiarę w bogów i to, jak żyć. Może nie bogato, może
nie
zaszczytnie w oczach możnych panów, ale zgodnie z samym sobą. Dobrze.
Wyszło
jak wyszło, słowem wcale. On już wtedy podążał własną ścieżką. Słuchał
nauk, co
by spracowanej twarzy nie zasmucać. A gdy brązowe oczy odwróciły się
odeń robił
swoje. Siostra… tak, miał siostrę. Fina. Niewinne, słodkie dziewczę.
Naiwne i
niegotowe na prawdziwe życie. Chciał ją chronić za wszelką cenę. Kolejne, co
nie wyszło.
Jedynym jaśniejszym punktem w tym okresem zdaje się pobyt w Mall Resz i
późniejsze terminowanie u kowala Brana, choć z tym ostatnim wiązał się powrót
do Nyrax, mieściny żyjącej w ciemności knowań, niewolnictwa, przemytu i układów.
Jeśli znaleźli się tam jacyś uczciwsi mieszkańcy, trudnili się rybactwem w
pobliskim jeziorze. Nawet teraz odór ryb przyprawia go o ból brzucha, podobnie
widok rybackich sieci i zgniłozielonej, portowej wody. Paskudztwo. Z
tego okresu zostało mu też uprzedzenie do arystokracja i wysoko
urodzonych, którymi gardzi, jako tymi, co mają się za nie wiadomo kogo, a
w rzeczywistości nic nie potrafią.
II. Rekrut Cieni - początek
Spotkanie
Jastrzębia, Poszukiwacza Bractwa Nocy odmieniło jego życie. Los wygrany
na loterii, uśmiech szczęścia. Osoba bez celu w końcu jakiś miała. Nie
należący nigdzie, odnalazł dom. I zamierzał zrobić wszystko, by go
zatrzymać. Wszystko, by odwdzięczyć się Cieniom. Wszystko, by wybić się
ponad innych. Będą przed nim drżeli, mawiał. Z czcią będą wymawiali jego
imię. Nikt już nie ośmieli się go lekceważyć. Ambitny aż nadto, zbyt
był prędki, zbyt na własną korzyść patrzył. A mimo to Jastrząb widział w
nim kogoś więcej. I to właśnie spojrzenie tak niepokoiło ówczesnego
przywódcę Bractwa, spojrzenie, które sprawiło, że już od początku
Nieuchwytny znielubił młodego Kerończyka, widząc w nim zagrożenie dla
swojej pozycji. A jego rywal piął się szybko, zyskując poklask … do
czasu pamiętnej misji. Misji, po której została mu blizna na policzku.
Zgubiła go pycha i ambicja, one to dwie pogrzebały kontrakt. Ta blizna
przypomina mu o tym, że Cienie idą najpierw. Potem, jeśli noc pozwoli,
jego własna chwała.
W tym, nieco dlań burzliwym okresie,
szczególną więzią przyjaźni związał się z inną dwójką rekrutów –
poznanym wcześniej rycerskim synem, Marcusem i tajemniczą Solaną,
niedoszłą przemytniczką, późniejszą kurtyzaną i kochanką Variana. Opieką
otoczył go Jastrząb, który stał się dlań nieomal jak ojciec, wzór do
naśladowania. Jego teorie o jedności przyjął jako własne, nazwał go
swoim mentorem. W końcu zrozumiał. I dostąpił zaszczytu inicjacji,
przyjmując nowe miano. Tamtej nocy Varian Gharkis odszedł na zawsze.
Zastąpił go Lucien Czarny Cień. Jeszcze zwykły Cień, lecz już wkrótce
członek Rady i nowy Poszukiwacz. Jego trud i lojalność zostały
docenione.
– Gdzie moja broń? – To
były pierwsze słowa, jakie mężczyzna wypowiedział, gdy tylko się
obudził. Pierwszym ruchem, jaki wykonał, po tym jak dłonie nie znalazły
znajomej w dotyku rękojeści. Jeszcze zanim zorientował się, że rana na
piersi już nie krwawi, że leży na starym łóżku, przykryty kocem w
jakiejś chacie. Jeszcze zanim spojrzał w oblicze starszej już ludzkiej
kobiety, siwiuteńkiej jak gołąb, pomarszczonej czasem i lekko zgarbionej
przez trudy życia. Ubogo odzianej, w starą, zieloną suknię, prostą, z
brązowawą chustą zarzuconą na wątłe ramiona.
– A co? Chcesz mnie
zabić? – Głos pozostawał w dysharmonii z wyglądem, bo brzmiał raczej
czysto, znacznie młodziej też. Także oczy pozostały jasne i przenikliwe,
niezaćmione wiekiem i czasem, jak to czasem bywało u ludzi w podeszłym
wieku, o czym on miał się jednak przekonać znacznie później, dzięki
płonącej w jego żyłach magii. Możliwe też, że ręka zabójcy nie pozwoli
mu tego doświadczyć, bo kto mieczem wojuje od miecza ginie, jak mówiło
stare porzekadło.
– Gdzie moja broń? – powtórzył, wciąż słaby.
Bez broni czuł się nagi, zawsze przecież miał przy sobie choćby sztylet,
a teraz nic. I co z tego, że w pokoiku znajdowała się tylko staruszka.
Zawsze mógł zjawić się ktoś jeszcze, ten, który na niego polował i do
takiego stanu doprowadził. Zresztą, tam gdzie obecna była magia, tam
nigdy nie wiadomo, kto przed tobą stoi. A tutaj, w tym skromnym domku,
aż magią emanowało.
– Nie zabijesz mnie. Ktoś przecież musi cię
pielęgnować – zakasłała, wyciągnęła z kieszeni chustkę, przykładając ją
do warg. Wyglądała naprawdę dość bezradnie … i samotnie. – Poza tym, ja
cię nie ukrzywdziłam. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
– Nie ma takiego – odparował. – Moja broń – powtórzył uparcie.
III. Asgir Thorne, spokój i praca
Choć
niewątpliwie jest Kerończykiem, nikt tak naprawdę nie wie, skąd Asgir
pochodzi. Nieznany nikomu, przed rokiem przybył do niewielkiego
miasteczka znajdującego się w strefie wirgińskiej, przedstawiając się
jako Asgir Thorne. Tam też i pozostał, pracując w kuźni, nie robiąc
sobie wrogów, ale i nie szukając przyjaciół. Potem, prawdopodobnie z
przyczyn zarobkowych, przeniósł się do pobliskiego Demaru. W jednej z
bocznych uliczek stanęła kuźnia i proste domostwo, gdzie żyć i pracować
mu przyszło, na godny byt młotem zarabiając i śpiewem stali. A, że
wiedzy ni kunsztu mu nie brakowało, przeto usługi jego cenione się
stały.
Jako zwykły mieszkaniec Demaru, za jakiego zresztą mają
go niemal wszyscy, nosi się w prostej tunice, jasnobrązowej barwy i
czarnych spodniach, przepasanych brązowym, skórzanym paskiem. Broni,
choć potrafi docenić zalety solidnej roboty i kunsztu, zdaje się wówczas
nie nosić w rękach, oprócz rzecz jasna tej, którą sam wytwarza.
Zapytani o miejscowego kowala ludzie wzruszą ramionami, z całą
pewnością pochwalą jego robotę, ale o samym człowieku powiedzą niewiele.
Ot, taki małomówny, szorstki w obejściu człek, pewnie z jakąś tragedią w
życiu. Spokojny aż nadto, nieszukający zwady ani niestarający się
znaleźć w centrum uwagi. Taki cichy obserwator, nieco mrukliwy, nieco
nieobyty towarzysko. Nie, nie bierze udziału w walkach. On w konflikt
nie angażuje się ani trochę. Ani w spory. Za cichy na to, może i za
tchórzliwy, nie żeby go ktoś potępiał, w końcu nie każdy rodzi się
wojownikiem. Nie zadaje pytań. Nigdy. Zdaje się żyć w swoim własnym
świecie, świecie, który zna, a który sprowadza się do kuźni i młota. Czy
jest pomocny? Czasem, przyparty do muru, rzuci jakąś radę, wcale
niegłupią, acz zdarza się to rzadko. Czasem też przesunie termin spłaty
długu, ale nie ma się co łudzić, o nim nie zapomni. Tyle o nim powiedzą
mieszkańcy.
Tak naprawdę jednak ktoś taki jak Asgir nie
istnieje. To po prostu kolejna twarz, jaką przybrał na potrzeby Bractwa
Lucien. Blisko Twierdzy Diabła i samego gubernatora, zajmuje się
zbieraniem informacji z tej części kraju. I czeka na wezwanie swych
braci i sióstr.
Któż by zwracał uwagę na prostego, niewyróżniającego się niczym szczególnym kowala?
IV. Lucien Czarny Cień, Poszukiwacz - życie, jakie sobie wybrał
Jako Lucien Czarny Cień bywa w wielu miejscach, jako że do jego
obowiązków, oprócz wykonywania misji dla Bractwa, leży i rekrutacja
nowych członków. Toteż ma mnóstwo szpiegów, zdaje się wiedzieć, co
dzieje się nawet w najdalszym krańcu kraju. Nieoceniona w tym okazuje
się i pomoc złodziei, z którymi utrzymuje regularne kontakty i kurtyzan,
zwłaszcza tych związanych z „Różą” w Królewcu. Można go też spotkać i w
Zamku Gubernatora, jeśli interes Bractwa tego wymaga. Lecz nawet
gubernator nie zna prawdziwego miana tego człowieka.
Opisując
jego charakter, na pierwszy rzut oka wysuwają się dwa słowa: egoizm i
wygoda. Wychowano go w poszanowaniu dla religii i moralnych nakazów.
Lucien jednak lekceważy i jedno i drugie. Religia ogranicza. Ten bóg
wymaga tego, ten nakazuje szanować życie, tamten uczciwość i ciężką
pracę. Nawet bóg zabójców ma jakieś swoje wymogi. Z racji zaś, że Cień
dba o to, by dlań było najwygodniej, lepiej jest udać, że bogów nie ma.
Jeśli ich nie ma, to nikt nie osądzi jego czynów. Zresztą, komu pomogły
modły? Jaki bóg zszedł na zlaną krwią ziemię, by ochronić wzywających go
ludzi? Gdzie byli bogowie, gdy Wirgińczycy wyrzynali w pień ludność i
palili wioski? Nie, nie dla Luciena są bogowie. Niech kto inny marnuje
czas na modły, on nie ma zamiaru.
Polityka interesuje go
niebywale, nie jednak dlatego, że aktywnie popiera którąś ze stron. Tam
gdzie jest konflikt jest i zarobek. Pomijając ten brzęczący fakt Wolna
Keronia i niepodległość obchodzi go tyle, co śnieg… zeszłej zimy. Nic
osobistego. Robi to, co jest korzystne dla Bractwa Nocy, nic więcej i
nic mniej. Uważa, że kraj nic dla niego nie znaczy, a on sam nic mu nie
jest winien, ani też władzy. Ludzie zaś powinni zatroszczyć się o siebie
sami.
Lucien jest osobą skrytą, nie wylewną. Nie można
powiedzieć, że nie odczuwa uczuć i emocji. W działaniu jednak rzadko
kiedy kieruje się nimi, częściej polegając na zdrowym rozsądku. Nie jest
też impulsywny. Stara się zachować kamienną twarz, toteż niezwykle
trudno odczytać jego zamiary. Nie twierdzę, że nic go nie szokuje czy
nie zaskakuje... On po prostu robi wszystko, by tego nie zdradzić.
Jednak nawet jego cierpliwość ma swoje granice, po których przekroczeniu
wybucha gniewem. Nieliczne osoby, w tym jego podopieczna mają
szczególny dar do testowania jego opanowania. Samotnik. Nawet w grupie,
choć jest wśród innych, tak naprawdę nie jest z nimi.
Nie
przebacza łatwo, pamięta o doznanych krzywdach i urazach, zwłaszcza
jeśli dotyczą bliskich mu osób. A tych ostatnich nie ma zbyt wielu.
Jednak lojalności względem nich nie można mu odmówić, tak samo jak i
potrzeby ich chronienia. Nie mówi jednak o tym głośno i mało kto zna tę
jego cechę charakteru. Na szczególną uwagę zasługuje jego oddanie
Bractwu, tam leży jego lojalność i tego Cień nie ukrywa. Nie szuka
zrozumienia, ani też przyjaźni. Zdaje się niczego nie oczekiwać od
życia, będąc tylko narzędziem, przedłużeniem woli Bractwa. Tam gdzie
potrzeba zaufanego człowieka, tam się posyła Luciena Czarnego Cienia.
Powszechnie uchodzi za bezlitosnego i zimnego, który to, jeżeli nawet
kiedyś czuł i reagował jak człowiek z sumieniem, to dawno już zatracił
tę cechę. Jak kiedyś główną motywacją jego działania było wybicie się z
biedy i zostanie kimś, kto liczy się w świecie, kogo nie można
lekceważyć, tak teraz liczy się tylko wola Bractwa. Nie jest jednak
nieczułym kamieniem, wolnym od wątpliwości. Lecz gdyby odrzucił Cienie,
odrzuciłby to, kim się stał. Musiałby przyznać się do porażki, wyrzec
tego, czego niegdyś tak gorąco pragnął. A on nie jest na to gotowy i
wątpliwe, by kiedykolwiek był. Lubi poczucie, że jest panem swego losu,
nawet jeśli nie do końca jest to prawdą. Nie rozumiejąc uczuć, lęka się
ich, to też jest przyczyna, dla której unika kontaktów z ludźmi spoza
Bractwa. Nie chciałby być postawionym przed wyborem stron. Boi się, że
wówczas opuściły Bractwo. Zdradził. Ich. Siebie.
Ma swoje
zasady. I chociaż brzydzi się honorem, jako całkowicie niepraktycznym,
to swoje długi w miarę możliwości spłaca, chyba że wiązałoby się to z
nieposłuszeństwem Cieniom. Jak spłaca długi, tak też i zawsze odbiera
swoją zemstę. I znów jedynym hamulcem jest tu wola Bractwa i jego własne
korzyści. Cechą charakterystyczną Luciena jest wieczna gotowość do
walki. Śpi z mieczem w zasięgu ręki i sztyletem ukrytym pod poduszką.
Często też odwołuje się do powiedzeń Cieni, a także zwrotu
"nieistniejący bogowie". W głębi duszy kocha słuchać dawnych legend i
opowieści, a także wykonywanych przez bardów pieśni, chociaż sam nie
zdradza żadnych uzdolnień, czy to literackich czy muzycznych, o
plastycznych już nie wspominając.
Nie można powiedzieć, by
szczycił się bogatym wykształceniem i szkoleniem, takim, jakie
przechodzą synowie wysoko urodzonych domów. Życie nauczyło go kradzieży,
kłamstwa i oszustwa. Nauczyło podstępu. Swego czasu najbardziej lubił
wślizgiwać się po nocach do domów, wykradać co potrzebował i znikać.
Było to dla niego mniejszym ryzykiem, prostym zarobkiem. Jak nikt inny
wiedział, w jaki sposób przeżyć. Reszty dopełniło szkolenie Cieni, jakie
przeszedł, gdy trafił do tej organizacji. Zapoznano go z nieomal każdym
rodzajem broni, szukając tej, która będzie dlań odpowiednia. Wkrótce
wyszło na jaw, że żaden z niego siłacz, nie dla niego potężne topory,
młoty, długie włócznie i walka dystansowa. Jego atutem była za to
zwinność. Ulubioną bronią stał się więc jednoręczny miecz i sztylety.
Gdy robi się gorąco, używa dwóch mieczy, nie stroni też od nieczystych
zagrań. Zrobi wszystko, by uzyskać przewagę, jednocześnie unikając
zbytniego ryzyka. Często wspomaga się też magią, jako że odziedziczył tę
zdolność po jednym z przodków. Ma w sobie potencjał, lecz magia nigdy
nie była dla niego najważniejszą bronią, nie poświęcił się jej
całkowicie. Zna co niektóre zaklęcia obronne i magii zniszczenia,
głównie bazujące na sile ognia. Jednak szczególnie wyspecjalizowany jest
w iluzji i obronie mentalnej. Posiada szczególny dar nazywany przez
Jastrzębia panowaniem nad cieniami, skąd i wziął się jego przydomek.
Wspomniana iluzja w połączeniu z umiejętnością skradania się czyni zeń
prawdziwego Cienia, niezwykle trudnego do wykrycia. Liczne podróże
nauczyły go radzić sobie na szlaku, niemniej pewniej czuje się w mieście
niż w głuszy. Podkreślić wypada, że starć raczej unika, chyba że nie ma
już innego wyjścia. Nie chodzi tu o tchórzostwo, lecz o fakt, że zwykle
zdąża z jakąś misją i to niej wówczas poświęca swe myśli i czyny. Mało
możliwe więc, by sam z siebie przyłączył się do jakiejś walki na
gościńcu czy gospodzie, o ile będzie miał szansę minąć to bez
angażowania się.
Potrafi udawać i grać doskonale, dlatego
niezwykle trudne jest by się w jakiś sposób zdradził, ujawniając
powiązania z Bractwem Nocy i swoje zdolności. Z samej zaś konieczności
udawania różnych postaci, Mistrzowie Bractwa zadbali o naprawienie jego
edukacji, zaznajamiając go z quigheńskim i wirgińskim, do szkolenia
bojowego dodając naukę czytania i pisania, podstawowych norm zachowań i
obowiązujących w wyższych sferach reguł. Pomimo tego on i tak czuje się
lepiej udając żebraka i ulicznika niż paniczyka, a naturalnej postawy
pysznego szlachetki wciąż nie wyćwiczył. Jest uodporniony na działanie
niektórych trucizn, inne potrzebują większej dawki, by na niego
zadziałać.
Patrząc na jego twarz, widzisz ciemne, krucze
włosy, nieco przydługie, zasłaniające wysokie czoło. Zdecydowane rysy
twarzy, nieco ostre i raczej jasna, przez niektórych określana mianem
bladej cera. Z tej twarzy spoglądają na ciebie brązowe oczy z dziwnym
ciemnym połyskiem. I kłamie powiedzenie, że oczy są zwierciadłem duszy,
chyba że jego dusza ma w sobie tylko obojętność. Prawy policzek Cienia
szpeci podwójna blizna, cienka, ale widoczna, ślad po głębokim cięciu.
Nie jedyna to blizna, jaką nosi, wystarczy spojrzeć na plecy, pamiątkę
po torturach, jakich kiedyś doświadczył w Dolnym Królestwie po
zamordowaniu krasnoludzkiego króla. Lecz ta na twarzy ma dlań szczególne
znaczenie, pamiątka błędów młodości i zbyt wielkiej pychy. Wizerunku
dopełniają nieco krzaczaste brwi i lekki zarost na twarzy, który pojawia
się zwłaszcza po długich wędrówkach kerońskimi drogami. Przeciętnego
wzrostu i przeciętnej budowy ciała, określany raczej jako szczupły.
Sposobem poruszania się bardziej przypomina ostrożne stąpanie elfa niż
ciężki krok wojownika.
Preferuje ciemne kolory, najczęściej
nosi się na czarno, z długim płaszczem z kapturem, szczelnie okrywającym
jego sylwetkę. Wysłużony, zakurzony, miejscami przetarty, a jednak
przezeń ulubiony strój. Do boku ma przypasany jednoręczny miecz, niezbyt
zdobiony, za to wykuty z jak najlepszej stali, nazywany przez niego
Zabójcą. Oprócz niego kryje jeszcze zestaw noży do rzucania, ostrze
bractwa Pokrzyk przeznaczone do cichych zabójstw i drugi, nieco mniejszy
od Zabójcy miecz Żar. Raczej nie ubiera ciężkiej zbroi, chyba że
postawiony pod murem. Jeśli zaś zajdzie potrzeba zmiany postaci ucieka
się do iluzji.
Co o Lucienie Czarnym Cieniu mówią członkowie
Bractwa, tego się nie dowiesz. Módl się do bogów, abyś żadnego z nich
nie spotkał. Z tego jednak wynika bezsprzecznie, że nasz bohater nie
dość, że ma wiele twarzy, to ich przywdziewanie nie sprawia mu większego
kłopotu.
Niechaj was strzegą i prowadzą Cienie.
– "Mówią, że Cienie wróciły – oświadczył szeptem, zupełnie jakby słowem
miał przywołać Bractwo Nocy. A i tak ludzie zdawali się wzburzeni samym
wspomnieniem o nich. Chociaż niektóre z wyczynów członków tejże
organizacji były niemal legendarne, to nie zmieniało to faktu, iż Cienie
byli zabójcami. –
Mówią, że celem Bractwa jest gubernator, oby sczezł. Tfu! – Swoją
niechęć poparł splunięciem, a tym razem ludzie obrzucili mocarnego
wojownika zachwyconymi spojrzeniami, takim właśnie, jakimi patrzy się na
bohatera. Kogoś, którego nie śmiemy naśladować ze strachu i
jednocześnie kogoś, kogo podziwiamy za to, że jest takim, jakim my sami
pragnęlibyśmy być. A wspomniany wojownik, powszechnie znany jako Elegia,
uśmiechnął się, świadom wzbudzonych uczuć. Otworzył usta, by coś
jeszcze dodać, gdy w jego polu widzenia ukazał się miecz. Jego własny,
naostrzony i wypolerowany. Unosząc wzrok wyżej, spojrzał w brązowe oczy,
spokojne, niczym dwie głębie. Twarz o stoickich rysach, obojętna, tak
różna od pełnych zachwytu i ciekawości. Ubranie, znoszone, luźne,
wisiało na sylwetce mężczyzny, niezbyt mocarnej, ale widocznie
wystarczającej do pracy w kuźni. Ciemne włosy opadały na zroszone potem
czoło. – O czym to ja
mówiłem? – Wojownik ujął za rękojeść miecza, unosząc go do góry,
obserwując klingę. Pierwszorzędna robota, musiał przyznać. Aż się
prosiło, by przetestować jego ostrość. – A, Bractwo. Otóż mówi się… –
urwał, pozwalając napięciu narosnąć. – Mówi się, że Bractwo zamierza
wypowiedzieć wojnę Wirginii. Podobno widziano Nieuchwytnego.
– Bzdura – kowal parsknął. – Gdyby Bractwo coś planowało, nikt by o tym
nie słyszał. Jeśli się o czymś mówi, to najlepszy dowód, że Bractwo nie
ma z tym nic wspólnego – ciągnął, a ponieważ wspomniany mężczyzna
rzadko się odzywał, teraz padły nań zaskoczone spojrzenia wszystkich
obecnych w karczmie. Niezrażony tym, otarł dłonie o tunikę.
– Zapłata. Za miecz – wyjaśnił cel swojej obecności. Ale Elegia nadal
spoglądał nań jak na szaleńca. Jak ten człowiek, ten marny rzemieślnik
śmiał zanegować jego opinię? Jego, który niemal wszędzie był i niemal z
każdym potworem walczył? Kimże ten ktoś był? No? Kim?
– A co ty możesz, człeczyno, o Bractwie wiedzieć – stwierdził z
politowaniem i dobrotliwym uśmiechem, skądinąd i pogardliwym, odliczając
należność.
– Nic.
Jestem tylko kowalem – przyznał kowal, przyjmując zapłatę. I usunął się w
cień, zostawiając ludzi z opowieściami Elegi."
5 000 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 2801 – 3000 z 5000 Nowsze› Najnowsze»Ledwie uzyskała dostęp do jego umysłu, a zaczęło się sprawdzanie. Dokładne. Dogłębne. I Lucien jednak powinien ukryć kilka faktów, bo kiedy dotarła do fragmentu, gdzie Cień obiecał jej, że ją zabije przy następnym spotkaniu, odskoczyła od niego jak oparzona, jakby co najmniej teraz spodziewała się ataku.
- A więc to tak - syknęła i odsunęła się od niego jak najdalej, przy okazji rzucając w niego jego płaszczem. I jakims kamykiem, co akurat był pod ręką.
- Nie dam się zabić, zapomnij.
- Bo tak jest - pokiwał głową, sam sobie potakując. Taka była rzeczywistość, szkoda, że tu okazał się skończonym kretynem i bublem, ale tam... Nigdy takiego błędu by nie popełnił.
- Wszystko o czym mówię ma swoje potwierdzenie tu - i to mówiąc, postukał się w skroń. Gdyby tylko zajrzała mu do umysłu...
O mało nie podskoczyła, wystraszona jego nagłym pojawieniem się. Sądziła, że nie dośc, że już sobie kogoś przygruchał, to nie pojawi się przez dobre parę godzin. Cóż... Albo jest szybki, albo to rzeczywiście sprawy Drummor.
Na twarz przywołała maskę z wymalowanym nań uśmiechem.
- Magowie pogody z wieży natury, elfia część. Śpieszno im do Moriaru, chcieli uzupełnić zapasy - skłamała gładko, bez zająknięcia, z takim przekonaniem, jakby tak rzeczywiście było.
Wiedział jak ją podejść. Wiedział i wykorzystywał tę wiedzę, a Iskra tylko dziwiła się, jak on to do cholery robi, że sobie robi z nią co chce.
Bo ledwo odskoczyła, już się płosząc, jeżąc jak dziki kot z zamiarem wydostania się stąd jak najszybciej i zapomnienia o nim, to po chwili znów znalazła się obok, palcami dotykając skroni Cienia, przeglądając wspomnienia do końca, wedle jego prośby, czy nie prośby. Wyglądało na prawdziwe...
Uśmiechnął się lekko. Wszystko zaczynało się jakos układać.
- Nie znam się na tym, nigdy nie chcesz mi nic powiedzieć. Ale z tego co sam się dowiedziałem... Jest demon, nazywa się Ten-Bez-Twarzy, przeszkadzał ci w zamknięciu jakiejś Wieży, która ma związek z Kosiarzem. iskra próbowałą z nim walczyć, ale to wciąz nie ten poziom. Ale udało się wam. Nam. Chociaż ja tylko tam stałem bo pole magii nie chciało mnie przepuścić... A Eredin ma się dobrze. I pewnie w tej chwili się zamartwia - spojrzał na nią z ukosa. Ciekawe co w tej chwili działo się w jego rzeczywistości. Spali? A może złapał ich jakiś Zirak?
Przyjrzała mu się badawczo, nieco zbita z tropu. A temu co się stało? Przygryzła dolną wargę i przez chwilę biła się z myślami. Nocą, jeśli niczego na drodze nie spotkają, to będą dopiero w Karmazynowej Twierdzy. Za wcześnie by do nich dołączać.
- Zostanę - znów się uśmiechnęła, całkiem wesoło, jakby rzeczywiście mając dobry humor, a nie gryząc się z myślami o śmierci jej przyjaciół.
Iskra długo się nie odzywała. Kiedy skończyła czytać jego myśli, osunęła się bezwładnie obok Cienia, zupełnie jak jakiś niepotrzebny worek kartofli. Tak się teraz czuła.
Co to miało znaczyć? To znaczy, że to co ona przeszła, że to... To nieprawda? Chociaż, trzeba było przyznać, że jego rzeczywistość wyglądała o niebo lepiej. Dzieci żyły, choć był w Czeluści. Między nimi... No, rozstali się w pokoju, tak uznała.
W końcu, po wielu minutach ciszy spojrzała na Cienia, niezbyt pewna tego, co powinna powiedzieć.
- Wygląda na prawdziwe - bąknęła, obejmując się rękoma - W dodatku, rysuje się w lepszych barwach niż to co mam tu... - wątpliwie spojrzała na swój brzuch. Byłą w ciąży. Z wiedźminem.
Uniósł brwi, nagle zaskoczony. Darmar nie żył? Bogowie, ale ta rzeczywistość była parszywa. Nie dość, że zdradzał Nirę z przybocznymi, to jeszcze pan czarny mag umarł. A już zaczynał go trawić...
- U nas Darmar żyje, przyjąłem go z powrotem, nie jest już Wygnańcem. Zresztą, gdybyś przejrzała wspomnienia to byś zobaczyła całą batalię o to żeby go przyjąć z powrotem.
- I co dlaczego? - tego kompletnie nie zrozumiał. Dlaczego jej to mówi? Czy dlaczego... Nie wiedział co odpowiedzieć.
- Twój sługa mówił coś o kłopotach w Drummor, coś poważnego? - odruchowo poprawiła mankiety rękawów sukni, nie mając co zrobić z rękami. Kiedy jednak skończyły się jej rzeczy w swoim wyglądzie do poprawienia, zaczęła czuć się dziwnie, wlepiła więc fiołkowe spojrzenie w Devrila.
Zaskoczył ją. Po raz kolejny tego dnia i tej nocy, poczuła, że chyba nie zna go aż tak dobrze jak można by sądzić.
Nie mniej jednak, nie odepchnęła go, skądże, wręcz przeciwnie. przywarła do niego ciasno, smakując dawno zapomnianego smaku warg, zaciągając się zapachem.
- Pomogę. Ale nie wiem zbytnio jak... - posmutniała wyraźnie. Kolejne nie wiem. Kolejny brak w umiejętnościach.
- Hm... - zamyślił się na chwilę, spoglądając na sklepienie pieczarki i małą dziurę przez którą tu wpadli - Mówię ci to dlatego, bo nie mogę znieść widoku ciebie z jakimś nadętym bubkiem. Dlaczego jest inaczej... Nie wiem. Podejrzewam, że ma to coś wspólnego z pratactwem bogów. - na trzecie dlaczego chwilowo nie odpowiedział, za to wpatrzył się w nią, w oczy. Czułym gestem odgarnął jej z czoła kosmyk włosów, który zwykle niesfornie się wymykał i westchnął.
- Nie wiem co tutejszy ja sobie myślał, ale... Może poddał się presji Starszyzny? W mojej rzeczywistości miały odwrócić moją uwagę od ciebie, byli niezadowoleni tym, że dałaś mi córkę, nie syna. Ale ja cieszyłem się tak samo, jak gdyby był to syn. Sacharissa została na stałe, jest szybsza w obronie, Rima zaś dowodzi strażą miejską. I wierz mi, Sacharissa wcale nie chce mnie uwieść, bo woli Iskrowego brata od jakiegoś tam władcy. A ja wolę ciebie ponad wszystkie inne kobiety mi znane i nieznane. Szeptucha jest jedna, niepowtarzalna. Nie sposób się uwolnić nawet, gdyby się chciało.
Skinęła głową, choć po prawdzie to sądziła, że będzie to rzeczywiście poważny problem. A tu takie nic...
- Za niedługo całkiem się ściemni - a dopiero co wstawała, szlaczek. Gdzie uciekał ten czas? - Na kąpiel chętny? - uniosła zaczepnie brew zerkając na Wintersa.
- Och ty - Iskra się zaśmiała cicho, muskając palcami policzki Cienia, zaglądając w jego ciemne oczy i uśmiechając się przy tym zaczepnie - Nigdy ci się nie znudzi, co? - ale odpowiedzi nie oczekiwała, znów całując jego wargi, dając się ponieść uczuciom, których uprzednio starała się pozbyć.
Odetchnął. Uwierzyła. Bogowie jednak znali pojęcie łaski i postanowili trochę mu jej zesłać. Co za ulga.
Przysunął się jeszcze bliżej, ściągając barierę jaka zwykle chroniła jego umysł przed natrętnymi Radnymi, czy magami Kręgu. Pozwolił, by zobaczyła wszystko, odczuła również to, co on czuł.
I miał nadzieję, że to zażegna obecne problemy.
Uśmiechnęła się, zaś dłonie Vetinari całkiem przypadkiem nagle znalazły się na piersi Devrila, palce zacisnęły się na połach koszuli, przyciągając go bliżej.
- Oczywiście. Jak nie ja, to kto ci wyszoruje plecy? - wymruczała w jego szyję, a po chwili Devril mógł poczuć lekkie ugryzienie.
Ze wszystkich szalonych pomysłów Cienia na temat chędożenia, ten był chyba najbardziej nieprawdopodobny. Wpadli do dziury, mogło im coś grozić, a mimo tego, zamiast się tym przejmować, oddawali się rozkoszy wynikającej z bliskości.
Kiedy jednak podniecenie opadło, kiedy wyczerpani leżeli, ona na nim, a on z płaszczu, do Iskry zaczęło docierać, że chyba pora się wydostać. Zwłaszcza, że robiło się zimno.
Przyglądał się jej cały czas, czując znajomą magię w umyśle, widząc co przegląda, choć nie wiedząc jak sama reaguje. Kiedy podniosłą powieki, uniósł brew, niepewny werdyktu, tego, co postanowiła.
- Musze tam wrócić. Do was - delikatnie ujął jej dłoń w swoją, wargami musnął jej wierch - Pomóż mi wrócić...
Pokój kąpielowy wypełniony był parą, która powstałą na wskutek ogromnych ilości gorącej wody znajdującej się w wyżłobionym w podłodze basenie. Ogromna wanna na setki kaczuszek kąpielowych, pomyślała Vetinari i po chwili zdała sobie sprawę, że nie wie skąd wzięła się ta myśl.
Całkiem zręcznie pozbawiła siebie samą ubrań, później zaś przyszła kolej na jej szanownego męża, który ledwo co rozebrany, został brutalnie wrzucony do wody.
Pokręciła przecząco głową podnosząc się i sięgając po ubrania. Sprawdziła dokładnie. Nawet przeszukała za pomocą magii, ale nie znalazła słabszego punktu.
- Tu jest tylko jedno wejście. I zarazem wyjście, więc mamy problem. Ale skoro mówisz, że Moriar... Może uda mi się ściągnąć Epoha na pomoc, powinien usłyszeć - przynajmniej miała taką nadzieję.
Na chwilę się zmieszał, bo nie podejrzewał, że jego niecny plan zostanie przejrzany. Ale nie zaprzeczył, uśmiechnął się tylko chytrze i zaczął się zastanawiać, czy on rzeczywiście miał jakiś plan awaryjny. Teoretycznie liczył na to, że furiatka Cieniowi nie uwierzy i wysadzi część ścian próbując się od niego uwolnić... Ale wychodziło na to, że na Iskrę i jej furię nie ma co liczyć.
- Nie wiem czy my stąd wyjdziemy, czy trzeba będzie wołać kogoś na pomoc... - podrapał się po głowie, pan przewidujący.
Taki układ jej odpowiadał, choć podejrzewała, że nad ranem będą oboje już tak wykończeni, że po prostu usną automatycznie.
jej przypuszczenia nie były dalekie od prawdy, bo choć zmęczeni, nie usnęli, a świt już dawno minął. Korzystając z ramienia Wintersa jak z poduszki, próbowała dojśc do tego, który mięsień jej nie boli i czy pominęli jakąś ciekawą pozycję, którą koniecznie trzeba by było wypróbować.
Chcąc, czy nie chcąc, Winters odciągnął jej myśli od alchemików, co zdarzało się rzadko.
Kiedy zasznurowała dekolt koszuli, kiedy wepchała ją do spodni i finalni naciągnęła wysokie buty, zabrała się za robotę. Epoh nie będzie się spodziewał takiego ataku magii, a co za tym idzie, jeszcze dostanie zawału...
Najpierw okrążyła jaskinię jeszcze raz sprawdzając, czy aby niczego nie pominęła. Niestety, wszystko wskazywało na to, że miała rację. Dopiero potem stanęła dokładnie pod dziurą i spojrzała w górę. Wyciągnęła przed siebie dłoń i zaczęła mamrotać swoje zaklęcia.
Po niedługim czasie jej rękę zaczęły oplatać wiązki ognia, które potem spływały niczym olej na ziemię.
- To już przesada! - Lucien usłyszał znajomy głos demona, z którym byłą związana Iskra. Kalcifer przypominał teraz płonącą plamę z oczami.
- Musisz mi pomóc - zaczęła Iskra przyklękając i wpompowując swoją magię w słabego demona - Ulotnisz się, znajdziesz mojego brata i powiesz mu, że musi mnie znaleźć. Że utknęłam w jednej z podziemnych jaskiń...
Skinął głową, zgadzać się. Magia krwi była silniejsza niż cokolwiek, co dane mu było poznać. I czasami go to przerażało.
- Może... Wiem, że to będzie brzmiało głupio, ale na pewno nie chciałabyś tu Silvana. Sacharissa mogłaby nam pomóc... - nie wiedział, czy przypadkiem tym zdaniem nie rozpętał trzeciej wojny światowej. Ale przecież chciał dobrze.
Śledziła ruch jego ręki i zaczęło się szukanie właściwej wymówki na to, jak spyta cóż ów ozdoba przedstawia. Bo prawdy przecież mu nie powie.
- Czyżby spodobała ci się moja mała ozdoba?
Kalcifer zniknął jak tylko osiągnął wystarczający pułap mocy. Po prostu rozpłynął się w powietrzu, a Iskra jeszcze dłuższą chwilę spoglądała w górę.
- Teraz pozostaje nam tylko czekać - z tymi słowy, wróciła do Cienia, znów sadowiąc się koło niego, by nie zmarznąć.
Wilk i jego wyczucie. Albo jego brak. Przecież on to tylko z troski o nią, bo przecież co dwóch magów ofensywnych, to nie jeden...
Wstał, zebrał swój płaszcz z ziemi i zaczął obserwować ruchy magiczki, która uważał za swoją. Tylko swoją, nie jakiegoś Silvana pożalcie się bogowie.
Obserwować ją przy pracy, obserwować w tańcu, podczas zabaw i walki. Bogowie, kiedyż on się tak zadurzył?
Kiedy usłyszała łomotanie do drzwi, poderwała się do siadu przy okazji owijając kocem. I tyle jeśli chodzi o chwilę lenistwa, bo kiedy łomotanie ucichło, znów wróciły myśli, zmartwienia.
Przeczesała włosy palcami, starając się je nieco ułożyć, Devrilowi zaś rzuciła drugi koc.
- Wlazł - zarządziła niechętnie.
- Zobaczymy - wgramoliła się na kolana Cienia i przytuliła doń, że niby to cieplej być im powinno, a tak naprawdę chcąc cieszyć się ostatnimi chwilami, kiedy tak bezkarnie może się do niego tulić. Bo kiedy wyjdą z pieczary... Wiedźmin. Będzie czekał na nią Ash.
Po przeszło godzinie od momentu zniknięcia Kalcifera, z góry zaczęły dochodzić ich jakieś odgłosy. ktoś finalnie przyklęknął przy krawędzi, a Iskra rozpoznała długie, czarne włosy swojego brata.
- Iskra! Żyjesz? - zawołał z troską w głosie.
- Nie, umarłam - odburknęła w odpowiedzi bardzo miła Zhao.
- Nic, nic... - Wilk, przyłapany na gorącym uczynku drgnął, po czym uciekł gdzieś wzrokiem, jakby w ogóle nigdy na magiczkę nie patrzył.
- Jak sądzisz, ile potrwa nim ktoś nas tu znajdzie?
Charlotte nie dała nic po sobie poznać. Wyraz twarzy miałą nieco poirytowany, bo przecież przeszkodzono im w igraszkach, a poza tym, wyglądać mogła tak, jak typowa rozkapryszona arystokratka.
- Wynoście się, chcę się ubrać - zarządziła i kiedy słudzy wyszli, podniosła się z łóżka zostawiając tam koc. Cholera jasna, to przez nią. Gdyby alchemicy tu nie przyjechali, to by się nie pojawił. Nie złapaliby go...
Epohowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Nie był co prawda magiem, ale swoje się naumiał, a będąc w Moriarze nauczył się takich kombinacji poza magicznych, że głowa mała. Ale im, do dziury, do pieczary spuścił linę z supełkami co jakiś czas. Skromnie, no przecież nie będzie zaraz tu nie wiadomo jakich szopek odstawiał.
Zaś wyciągnąłszy ich, mogli oboje stwierdzić, że... Z Epohem przyszedł ktoś jeszcze. I tym kims był wiedźmin.
- Zhao... - szepnął miękko, zabierając elfkę, tuląc do siebie - Martwiłem się.
A Iskra poczuła, jak nigdy, że teraz jest w kropce.
Wilk o mało się nie przewrócił. Ojciec Szept. Czy on go czasem nie potnie widelcem jak zobaczy? Nie wypatroszy za to, co zrobił ten tutejszy Wilk?
Być może dlatego milczał całą drogę do stolicy.
Niewiele brakowało i Charlotte westchneła by z dezaprobatą. Rzeczywiście, w łóżku był dobry, był świetny. Ale umysł, moralność... To będzie ciężkie małżeństwo.
- Mhm, masz racje - ton jej głosu daleki był do tego, co Devril słyszał jeszcze niedawno. Nie był ciepły, zaczepny. Był wręcz lodowaty i oschły. Vetinari nie lubiła zdrajców i sprzedawczyków, a przyszło jej za takiego wyjść.
- Jak chcesz, to zostań - dopięła suknię, starnnie zakrywając tatuaż, spięła włosy w luźnego koka - Pójdę zobaczyć czego chce.
Zadziałał niespodziewanie, więc i nie było kiedy się wzbraniać przed uściskiem. Ale Cień uciekł, więc nie było potrzeby się uwalniać... Przynajmniej na tą chwilę. Potem go znajdzie. Musi.
O mało co nie padł na zawał, kiedy znikąd pojawił się bubek Silvan. Przystanął, jakby widział elfiaka pierwszy raz na oczy, po czym ruszył do przodu. Spojrzenia ojca swojej żony nie zauważył, zbyt poirytowany i zły. Mogła mu powiedzieć, że... Że co? Że uwierzyła w bzdurne gadanie władcy?
Nie zmieniło to jednak faktu, że czuł się źle i podobnie jak Lucien, chciał jak najszybciej znaleźć się w stolicy.
Nie odpowiedziała, za to wyszła z komnaty tak szybko jak tylko się dało. Jeśli przymusi ją do tego sytuacja, to poszuka Ducha. Przecież on nie może zginąć... Ani ich wydać. Bo może i człowiek ten miał twardy charakter, może i był uparty w swych zamiarach, ale bólu zadanego wymyślnymi narzędziami mało kto się nie bał. I mało kto go wytrzymywał.
Iskra zjawiła się nieco później, kiedy udało się jej zbyć wiedźmina i kiedy wszystko przycichło. Wślizgnęła się do komnaty Cienia z pomysłem, który mógłby się mu spodobać. W drodze powrotnej przedyskutowała to i owo z Epohem, dowiedziała się paru rzeczy. I miała pewien plan.
- Chyba wiem, jak mógłbyś wrócić... - zaczęła, ale widząc wściekłego Luciena miotającego się po pokoju umilkła.
Wilk zaś zaszył się na górnej kondygnacji, która i w tej rzeczywistości była opuszczonym miejscem, zamieszkanym jedynie przez krasnoludy, które wolały swoje Grah'knar. Było tu cicho, nieco wietrznie i mozna było spojrzeć na całą stolicę z góry. Tak, samotność była chyba najlepszym lekarstwem na zszargane nerwy.
Przyjrzała się Duchowi z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby lęku i przerażenia... które Rzeźnik mół odebrac na swój sposób. W końcu, była niewinną kobietą, taki widok budzić mógł w niej strach lub obrzydzenie. W dodatku, nie było o kogo się wesprzeć, gdyż przybyła tu sama. Nic dziwnego, że dziwnie reagowała na Ducha.
Niestety, Rzeźnik nie znał prawdy i nie wiedział, że Vetinari blisko do omdlenia ze strachu przed zdemaskowaniem.
- Ty i Wilk. Wy tu nie pasujecie - stwierdziła i nikt chyba nie wiedział skąd wytrzasnęła takie informacje - Więc razem musicie stąd zniknąć. Tylko... Musicie znaleźć swoje... No, jakby tutejsze ja. I przyprowadzić tu, żeby was zastąpili. Wtedy mogę spróbować was przerzucić do Otchłani, a stamtąd poprowadzi was Kalcifer do tej waszej rzeczywistości... Tylko wasze sobowtóry nie mogą wiedzieć. Nie mogą was zobaczyć. Inaczej wszystko szlag trafi.
Zdradził ja zapach, który czuły, elfi nos w mig wyłapał. Poklepał kawałek skały obok siebie, jakby zapraszał ją by się przysiadła.
Char miała większy problem na głowie niż łowienie spojrzeń pomiędzy tą dwójką. Będzie musiała jakoś go wydostać. Dziś w nocy niestety Devril pośpi sobie sam, już ona o to zadba. Tylko gdzie ona miała ten eliksir usypiający...
- Mdli mnie na jego widok. Kiedy egzekucja? - spytała odwracając wzrok od butów Ducha, przerzucając spojrzenie na Rzeźnika.
Noc pomału zaczęła ustępować przed nadchodzącym świtem. Nad linią drzew, tam gdzie jeszcze przed chwilą królowała ciemność, pomału zaczęło jaśnieć; powoli i nieśmiało niebo zrobiło się czerwone, barwiąc chmury i las, przechodząc w całą paletę kolorów. Budziły się też ptaki; wśród liści i koron drzew coraz częściej odzywały się wróble, a zanikały pohukiwania sów. Pojawiła się też rosa i zaczęło robić się coraz cieplej - lada moment na horyzoncie pojawi się słońce.
Ognisko przygasło samo, nie mając już czego spalać, ale odrobina piasku rzucona przez szamankę dawała pewność, że żadna iskra nie spadnie na trawę. Teraz wystarczyło zebrać odrobinę duchowej energii, szepnąć prośbę do Najwyższego i można było ruszać w drogę. Silva była gotowa i może dlatego od chwili przyglądała się najemnikowi, stojąc z boku i widząc, jak czerwonowłosą marudę zaczyna nosić.
- Możesz jechać z Emisem.
- Niraneth-elda, mam cię bronić. Nie jestem tragarzem.
- A ja nie proszę, żebyś nosił moje juki, tylko żebyś się odrobinę przesunął dla Darrusa.
- Niraneth-elda, ktoś czepiający się kurczowo moich pleców nie ułatwi mi twojej obrony.
- Potrafię się bronić sama, dziękuję.
I im dłużej szamanka przyglądała się mieszańcowi, tym silniejsze miała wrażenie, że wokół jego ciała zaczyna pojawiać się czerwona aura, jakby parował. Ot wizualizacja w głowie tego, co widziała. A dostrzegała złość, wściekłość i zazdrość zmieszane jak zupa, które potęgowały się wraz z każdym słowem wypowiedzianym przez dwójkę elfów. Szamanka podejrzewała, że bardziej chodziło o szykownego przybocznego. Widać było, że najemnik siłą stara się nad sobą panować, że korci go aby w kilku słowach, dość dosadnie powiedzieć Emisowi, co o nim myśli. Jego uczucia poziom wrzenia osiągnęły dopiero, gdy elf zwrócił się bezpośrednio do niego.
- Potrafisz wsiąść na konia, czy trzeba cię podsadzić?
I Brzeszczot wybuchnął. Nie zachował się po męsku, nawet nie jak elf, nie jak człowiek, z rad Frila nie zostało nic, z upomnień Kelaris zero, a nauki Maltorna poszły w las, wyszedł za to z Dara olbrzym. - Pierdol się. - To było zachowanie godne Październikowego Dziecka. Na pewno nie hyvana. Normalny Dar też tak nie reagował, ale teraz czuł się zagrożony i całkiem niepewny. I wcale się nie wstydził tego, co właśnie powiedział. Cholerne elfy. Emis był przykładem tego, czego najemnik nienawidził w długouchej rasie; uosabiał każdą cechę, od dumy i pychy po wywyższanie się i nadęte ego. Brzeszczot wolał iść na piechotę, ale na pewno nie wsiądzie na konia, na którym siedzi już ten… przyboczny - kiedy o tym pomyślał, miał ochotę splunąć i wzdrygnąć się. Przyboczny, dobre sobie.
Trzpiotka.
Dar postanowił ignorować Emisa. Elfa tu nie było, nikt do niego nie mówił. Była Szept. A on miał dwa wyjścia. Albo spróbuje gwizdem ściągnąć swoją kobyłkę, albo… Sowy były zbyt dumne, alby przylecieć tylko po to, by go ponieść gdzie trzeba, gryfa nie udało mu się ukraść, zostawało… Zerknął na szamankę, ale jej wzrok mówi wszystko. Spojrzał na magiczkę, ale pomyślał, że może sobie tego nie życzy przy cudownym Emisie. Więc złapał swój worek, przerzucił przez ramię i poprawiając buciory na grubej podeszwie, ruszył w stronę płaskich pól i polnych ścieżek, z których skręcili tu wczoraj. Nie ruszył jeszcze w dół, stanął tylko na krawędzi i zaczął gwizdać.
Za jego plecami, na szarym niebie, pojawiło się słońce. Jasne promienie przebiły się przez chmury, oświetlając nie tylko puszczę, którą mieli zostawić za sobą, ale także wędrowców. Czerwone włosy najemnika zdawały się płonąć, skóra zwierząt zalśniła, rosa wyparowała, a Brzeszczot gwizdał, modląc się do cholernych bogów, aby sprowadzili tę głupią kobyłkę do niego.
I Iskra nie wiedziała, gdzie powinien szukać sam siebie. Może u Solany? Zapewne...
- Może spróbuj w Róży - mruknęła ponuro, podchodząc do okna i spoglądając przez nie na miasto. Tak, tutejszy Lucien mógł tam być. A raczej na pewno.
- Albo w Czeluści. Albo wytrop Solanę.
Zmarkotniał. Sądził, że to będzie prostsze. Gdzie on miał niby siebie szukać? W stolicy go nie było, a jakoś nie wiedział gdzie by poszedł on sam mając pod ręką i Szept i miasto. To wymagało kombinowania, do którego zdolny nie był. Nie w tym momencie, kiedy doszło do niego, że skoro zniknie on, to zostanie ten drugi...
Spojrzał smutno na Szept. Szkoda, że nie może zabrać jej ze sobą, albo jakoś pomóc w tej sprawie. Sam siebie przecież nie zabije, bo zginie też... A może nie? Przecież Iskra z Szept zginęły u fenrisów, a mimo tego wróciły. Może wystarczy, by zginęli?
- A jeśli bym tu zginął... Czy ta rzeczywistość się wtedy nie rozsypie? Będzie kolizja międzywymiarowa...
Jak nie zauważyła ukradkowych spojrzeń, tak zauważyła jak Duch kręci głową. Co on, w myślach jej czytał czy jak? Zresztą, nie ważne. Zlezie dziś do lochów. Nie jednak jako Vetinari, a jako Asznan. Znała te mury. Powinna dać radę się prześlizgnąć...
- Oby szybko wydał nam naszych wrogów - podsumowała, po czym opuściła komnatę z miną godną lepszej sprawy. Musi znaleźć jakieś łachy. Musi znaleźć jakiś sztylet. I przede wszystkim, musi uśpić tego bęcwała, Wintersa.
I tu własnie był błąd. Powinien jej powiedzieć. Powinien uprzedzić, że planuje sam siebie ubić, bo to nie była bezpieczna manipulacja. A co, jeśli tu utknie? Albo na dobre zginie?
Cień zdawał się jednak chyba tym nie przejmować, a nic nie podejrzewająca Iskra podniosła z ziemi Zabójcę i odłożyła go na łóżko.
- Od kiedy rzucasz bronią? - to była nowość.
Odwrócił głowę, całując wnętrze jej dłoni. Cokolwiek by się nie stało, zawsze będzie starał się ją ochronić. Znaleźć. Nawet po śmierci wytropi ją nawet wtedy, gdyby miała zostać w Otchłani.
- Zapamiętam - obiecał, przygarniając ją do siebie - Rankiem pójdę do Medrethu, poszukam... Siebie.
Niestety, nie udało się jej uśpić Wintersa. Zniknął. Charlotte podejrzewała, że znów wezwały go "ważne sprawy Drummor", które szeroko rozkładały przed nim nogi. Winters za męża, pffff.
Sama za to przebrała się w koszulę i spodnie, jaki ukradła z szafy brata. Bardziej przypominały strój włóczęgi, który to Wilk tak lubił, niźli szaty władcy. Do tego włożyła swoje buty, co by nie człapać i zwinęła mu pelerynę z kapturem. Jakoś w końcu trzeba się ukryć.
Tak przygotowana, albo i nieprzygotowana, zeszła do lochów. Ostrożnie, cicho, jak na półelfa przystało. Tylko nie przewidziałą tego, że... Że spotka tu jeszcze kogoś, kto Ducha będzie chciał uwolnić. Drugiego Ducha.
Devril zaś mógł zobaczyć drugiego szalonego wybawcę i pokojarzyć fakty, bo zamiast kryć się w cieniu, ten poszedł na łatwiznę. Przyłożył dłonie do ściany... I po prostu w nią wszedł. Alchemik. Albo... Alchemiczka.
Przygryzła wargę, odwróciła spojrzenie.
- Nie wiem, czy do niego pójdę. Jestem jego żoną, powinnam... - sama nie wiedziała już co powinna. Teoretycznie kiedyś mu powiedziała, że go kocha, choć teraz wątpiła by tak było naprawdę. Wypowiedziała tamte słowa jako akt zemsty na Cieniu, którego wówczas nie obchodziła.
- Gdy wrócę, to zapewne dostanę od ciebie bęcki i będę musiał się tłumaczyć - zamiast się jednak smucić z tego powodu, on wyszczerzył ząbki w uśmiechu - Dziwnie się czuję. Muszę... Zostawić ciebie tutaj, żeby móc być z tobą tam. Naprawdę dziwne uczucie. Okropne.
Charlotte obserwowałą dłuższą chwilę jeńca i zaklęła w myśli. Szkoda, że nie ma... Chociaż, może i ma jak sprawdzić czy są tam jakieś pułapki.
Pozostawiając wąski otwór w ścianie do obserwacji, przykucnęła pomiędzy zimnymi murami, przymknęła oczy i przyłożyła dłonie do ziemi. Zaś w sali w któej siedział rzekomy Duch poruszyła się podłoga. Chwilę potem noga krzesła na którym go posadzono tajemniczo pękła.
- Nikogo nie będziesz zabijał - warknęła, siadając na łóżku i biorąc Zabójcę na kolana - Najpierw musiałbyś mieć czym - co oznaczało, że najpierw musiałby Iskrze zabrać swoją zabawkę... Widząc zaś jej spojrzenie Cień dowiedział się, że to nie będzie proste zadanie. Chędożenie nigdy nie było proste.
- Nie będę cię wyrzucał - mruknął, po czym przyciągnął ją do siebie, usadził na kolanach, przytulił do piersi - Zawsze mogę Silvana skrócić o głowę, jak to zrobiłem tam. Będziesz miała problem z głowy.
Cel uświęca środki. Posługując się biednym rannym, sprawdzała czy strażnicy są na tyle daleko, by zignorowac hałas. Za to niespodziewała się drugiego szaleńca, który by próbował go wyswobodzić.
- Tam, coś słyszałem! - usłyszała zza swojej ściany i widząc, jak jeden mężczyzna podnosi drugiego, zmieniła materię ściany. Z muru wynurzyła się dłoń w rękawicze bez palców, po czym chwyciła Wintersa za fraki i wciągnęła razem z Nerisem między mury.
Strażnicy przybiegli, ale już za późno.
- Alarm! Więzień zbiegł! - byli wśród murów. Dobrze, bezpiecznie... Ale jeśli teraz ktoś pośle po nią do pokoju, to się wyda. Przygryzła wargę. Trudno.
- W lesie są buntownicy. Fenrisi - szepnęła oglądając co poważniejsze rany - Ściągnę Wilka, wyleczy cię. Damy ci konia i jedzenie, potem znikniesz. Escanor nie może cię znowu dopaść. Było tu nie przyłazić, psia jego mać... To moja wina... - byłaby się rozkleiła, gdyby nie szczęk broni i głośne kroki. Odwróciła się od mężczyzn, złożyła dłonie i znów dotknęła ściany, a przed nimi utworzyło się przejście między murami.
- Chodźcie. Szybko.
- Nie, Lu. To wiedźmin, jakiegokolwiek nie miałbyś o nim zdania, to wciąz jest zabijaka. Tak, jak ty... - i chyba to pociągała ją w wiedźminie najbardziej. Cień podobieństwa do Poszukiwacza.
Nie protestowała.
Wilk zrozumiał to na swój opaczny sposób. Że powinien Silvana ubić i to jak najbardziej. I jeszcze pocałunek, który całkiem wyprowadził go z równowagi. Odruchowo sięgnął jej włosów, wplótł w nie dłoń, dotarł do niego zapach. Silvana zabije potem, najpierw zajmie się swoją żoną.
Znała ten głos i chyba na warknięcie nie odpowiedziała tylko dlatego, że chwilowo ją zamurowało. Poza tym, pojawił się Henry i wtedy wszystko stało się jasne.
- Cholera jasna, Winters! - teraz to ona warknęła jak rozjuszone, dzikie zwierzę. Po cholerę się wtrącał?!
- I co ma się nie podobać mojemu... - nie skończyła zdania, prawda w końcu do niej doszła. Oparła się plecami o wewnętrzny mur, zamilkła. Skoro on ma zamiar bronić tego... Kogoś, to nie ma mowy by szedł tam sam.
Znając górną kondygnację jak własną kieszeń wiedział gdzie iść by trafić do umeblowanych komnat. Wiedział i wykorzystał tą wiedzę, porywając ją na ręce, pośpiesznie kierując kroki wedle tylko sobie znanej ścieżki. Ostatni raz, nim wstanie świt.
Alarm został wszczęty, a strażnicy mieli rozkazy. Jeśli nie umkną, to czekać ich będzie starcie. Starcie, gdzie nawet oni nie będą mieli szans.
- Wytropią nas prędzej czy później - Charlotte poruszyła się niespokojnie. Nie miała zbytnio broni, prócz alchemii, przynajmniej tak to mogło wyglądać. Bo nawet Al, nawet Devril czy Desmond nie wiedzieli wszystkiego. Vetinari opracowała nową technikę morfowania, nową i innowacyjną. Niebezpieczną dla wykonującego.
- Jeśli Rzeźnik po nas teraz pośle, to jesteśmy spaleni - cholera, że tez musiał się tu pchać. Jeszcze coś mu się stanie.
Skąd brała się u niej taka troska o niego?
Cały czas towarzyszyło jej uczucie niepokoju. Jakaś częśc umysłu starała się to stłumić, ale ona wiedziała. Stanie się coś niedobrego.
I stało się. Nie wiedzieć skąd spłynęła na nią ta wiedza, ale w pewnym momencie elfka po prostu usiadła na łóżku i poczuła się tak jak pusta skorupa. Lucien nie żył.
Elfia furiatka opuściła stolicę kierując się wewnętrznym radarem, czy cokolwiek to było. Znajdzie go. Znajdzie, choćby miało być to tylko martwe ciało...
Wilk w istocie poszedł zabić Silvana. Nie przewidział tylko tego, że elf może być lepszy, groźniejszy niż w jego rzeczywistości. W przebraniu rzezimieszka wkradł się do jego komnat... I przeżył szok. Silvan wręcz na niego czekał. A wykorzystując chwilowy szok, paraliż Wilka, doskoczył do niego z nożem.
Krew lała się sporym strumieniem z przeciętego gardła, a on sam leżał na podłodze. Nawet nie pamiętał samego ciosu, uderzenia. Zbiegły się elfy, zbiegli strażnicy, wszak umierał elfi władca.
Towarzyszyły mu dwie myśli. To, co się stanie teraz z jego rzeczywistością, czy także zniknie? Druga myśl była natomiast Szept z tego czasu. Zawiódł ją. Tak bardzo zawiódł. Nie dośc, że zdradzał, to teraz jeszcze dał się zabić temu nadętemu bubkowi...
Przyjrzała się mu raz jeszcze, jakby poddając ocenie. Ostatnie chwile, kiedy na dziedzińcu byli sami, choć stukot obutych buciorów na schodach był aż nazbyt słyszalny.
- Wiedziałeś kim jestem. Od początku... - szepnęła nie mogąc oderwać od niego wzroku. Do kroków dołączył też krzyki. Nie było czasu na słowa, które i tak nie przechodziły jej przez gardło.
- Dobry z ciebie aktor, Winters - podsumowała odwracając spojrzenie, z zaciekłym wyrazem twarzy obserwując szczyt schodów, gdzie za chwilę mieli zjawić się żołnierze.
Przyklęknęła przy nim, nie czując łez jakie płynęły jej po policzkach. ostrożnie dotknęła ramienia, włosów, jakby on tylko spał. Bo przecież musiał spać. Nie mógł umrzeć...
Ale dziura w piersi jawnie świadczyła o tym, że ktoś pozbawił go serca, co równało się śmierci.
- Magia... - szepnęła do siebie elfka, tuląc do piersi ciało Poszukiwacza. Sięgnęła magii, wszystkich jej pokładów. Wezwała nawet Kalcifera, szeptała słowa mocy, słowa zaklęć leczących, ale nic to nie dało prócz tego, że sama się wykańczała.
- Przestań, bo sama zginiesz! - usłyszała tylko głosik demona, ale zignorowała go. On nie mógł tak odejśc i jej zostawić. Nie mógł...
Więcej myśli nie było. Zhao zastygła bez ruchu wciąz trzymając w ramionach ciało Luciena.
Mówią, że elfy z żalu potrafią zmienić się w kamień, w martwą statuetkę. Opowiastki okazały się prawdą.
Jeśli Devril myślał, że sam tam pójdzie, to się pomylił. Charlotte zjawiła się tuż obok niego, równie spokojnym krokiem idąc w kierunku żołnierzy. Zdradzić ją mogły tylko lekko drżące ręce, jak wtedy, przy ślubie.
Potem była już tylko krew, ból i zaciekła chęć zabicia jak największej ilości wrogich osobników. Szalała, łamała cudze kości, wyrywała włosy, wydrapywała oczy. Alchemia wyginała miecze nieprzyjaciela, wgniatała żelazne zbroje dusząc ich nosicieli.
Nikt nie jest nieśmiertelny.
Wedle tej myśli, Char poczuła przeraźliwy ból w boku. Kiedy spojrzała w dół, zobaczyła włócznię, przechodzącą pod żebrami. Dotknęła jej lękliwie, a kiedy cofnęła palce zobaczyła krew. Z wolna osunęła się na kolana, odgłosy walki przycichły. Podniosła głowę, odszukała wzrokiem Devrila, wciąz walczył. Może jemu się uda...
Żołnierz stojący za nią, szarpnął ją za włosy i poderżnął jej gardło.
Bezwładnie opadła na bok, czując jak ulatuje z niej życie. Widząc, jak na ziemi rozlewa się kałuża krwi. Jej krwi.
Nikt nie jest nieśmiertelny...
Iskra włóczyła się po kraju od dłuższego czasu. Tym razem, zamiast noc przespać spokojnie, dręczył ją jakieś koszmary. Zimno, statuy... No dobrze, tylko co to miało za związek z nią? Nie rozumiała.
Obudziła się kompletnie wyczerpana, jakby cała magia z niej uszła. Chwilę nawet wydawało jej się, że jest w jakimś lesie, ale nie. Była w Górach Mgieł, w drodze do jednej z kryjówek Hauru.
Trzask ognia trawiącego świeże drewno całkiem skutecznie go wybudził. Poderwał się do siadu, obmacał pierś, gardło. Był cały. Tylko gdzie tym razem?
Szczęscie, obok była Szept, wyglądało na to, że spali razem, więc chyba wrócił do siebie, do domu... Jednak nie zawiódł. Doskoczył do Szept, zaskakując ją od tyłu, oplótł ramionami, ucałował miękki policzek elfki.
- Dzień dobry - mruknął, całkiem wesoły, jakby w ogóle nic się nie stało. Wrócił.
Charlotte zaś obudziła się z krzykiem. Podobnie jak Wilk, obmacała gardło, ale kiedy nie znalazła na nim żadnych cięć, dopiero wtedy przypomniałą sobie o tym, że wypadałoby oddychać.
Powoli zaczęła robić spokojne wdechy i wydechy, by się uspokoić. Rozglądnęła się. Gdzie u cholery była? I czemu nie pamiętała...
Znajome ściany, miękkie łóżko... I ten zapach. Specyficzny zapach.
To było Drummor.
Złośliwy konik, kiedy okazało się, że kwiatek smakuje cierpko i nieprzyjemnie, zatrzymał się przed wzniesieniem i ani się ruszył. Jak nic Wolha dawała do zrozumienia wszystkim, a zwłaszcza swojemu głupiemu panu, że nie ma zamiaru wspinać się na górę, bo nie jest kozicą i jest zbyt dumnym koniem, aby tak się poniżać. Zarżała tylko, najwyraźniej poganiając najemnika.
Brzeszczot nie wierzył w to, co właśnie widział. Jego kobyłka zareagowała na gwizd przybocznego. Jakby nigdy nic, jakby była posłuszna i życzliwa. Do tego poganiała. Gdyby przybiegła na zawołanie magiczki, najemnik nawet by się ucieszył, a teraz miał ochotę machnąć ręką na Wolhę. Emis nie był życzliwy, nie był pomocy, on to zrobił tylko po to, aby nie tracić czasu, pretensjonalnie, z wyższością, żeby mości królowa nie czekała. I to jeszcze bardziej najemnika zdenerwowało.
Patrząc tak na najemnika i elfiego przybocznego, szamanka pomyślała sobie, że w innych okolicznościach, przy innych relacjach i sytuacjach, ta dwójka mogłaby stanowić zgrany duet, który chroniłby elfią królową za cenę własnego życia; ramię w ramię, miecz przy mieczu, cios za cios. Los bywa jednak przekorny i teraz żaden z nich nie garnął się nawet do zwykłych uprzejmości. Wręcz przeciwnie, od najemnika biła taka niechęć i złość, że można ją był nie tylko odczuć, ale i zobaczyć. Emis był ostoją spokoju, jak stary dąb, którego pień stał niewzruszenie, podczas gdy wiatr targał liśćmi.
- Szept, dokąd teraz? - kobyłka zarżała, ponaglając, ale musiała jeszcze chwilę poczekać; Dar odwrócił się w stronę magiczki, jakby Emis w ogóle mu nie pomógł, jakby wcale go tu nie było. Tak naprawdę miał gdzieś to, co sobie szlachetny elf o nim pomyśli. Jeśli uważał go za głupca, za tar’hura, który elfów nie rozumiał, a wręcz szykanował, jeśli słuchał Rady i plotek krążących wśród jego ludu, bez poznania jego, cóż, Dar nie będzie się tym kłopotał. Emis nie był kimś bliskim, nie znali się, więc nie zależało najemnikowi na jego akceptacji, czy sympatii, niech sobie je wsadzi głęboko w… buty. Problemem było jednak coś innego.
- Ja również jestem ciekawa. Gdyby Wisielec chciał dołączyć - nie zapowiadało się, aby wilkołak szybko wrócił, pełnia trwać miała jeszcze przez kilka nocy, ale gdyby jednak coś się zmieniło, gdyby wyrwał się wcześniej, powinien wiedzieć dokąd zmierzają.
Wolha zaczęła wiercić się w miejscu, niezawodny znak, że zaraz sobie pójdzie.
- Dobra, idę, już idę, głupia kobyło - i Brzeszczot nie poczekał aż magiczka odpowie, wolał nie tracić konia ponownie, ale miał to szczęście, że usłyszy. Zeskoczył więc niżej, lądując na ugiętych nogach, potem zbiegł z pochyłości, zatrzymując się przed Wolhą; konik szturchnął torbę, którą miał przy sobie najemnik, najwyraźniej domagając się czegoś smacznego w nagrodę, bo w końcu przyszła na wołanie, nie swojego pana, ale jednak, więc się jej należy.
Nie mając innego wyjścia, Dar pogrzebał w jukach i podsunął kostkę cukru pod brązowy pysk tej złośliwej, wrednej… Eh, szkoda gadać.
Obok upadła torba. Wylądowała z hukiem. Wolha bez zainteresowania żuła słodki przysmak.
- Zapomniałeś.
Szamanka. No tak, wszak na grzbiecie wilka trudno jest nieść juki.
- Udajemy się na północ.
Na twarzy Brzeszczota, który mocował dodatkową torbę na grzbiecie kobyłki, pojawił się uśmiech. Mógł się tego domyślić. Kiedy elfka się z nim skontaktowała, nie podając żadnych szczegółów zakładał, że chodzi raczej o wyspy złoczyńców, albo plemię tratw, które żyje na łodziach pływających po wodach przybrzeżnych. Kresów nie brał pod uwagę, ale też się nie zdziwił. Tylko Szept była na tyle szalona, aby udać się na daleką północ. Równie szalony był jej najemnik, który szedł krok za nią.
- Będziemy musieli zaopatrzyć się w futra. Być może nawet w karple. Większość portowych wiosek powinna je nam sprzedać - najemnik żałował, że nie dopytał Szept gdzie się wybierają. Mógłby lepiej się przygotować. W ogóle mieli szczęście, że przybrzeżne wioski chętnie sprzedawały lokalne wyroby; wędrowcy mieli monety, których tubylcy potrzebowali, a czasami, w szczególnych przypadkach, wymiana także na północy działała. - Znam kogoś, kto przerzuci nas na wyspy złoczyńców - ostatni pasek został zapięty i torba szamanki została zabezpieczona. Można było ruszać. Jeśli mieli dotrzeć na keronijskie wybrzeże za dnia, aby przeprawić się dalej, musieli się pośpieszyć. Nocą mało która łódź opuszczała port. Były takie, co kursowały i po zmroku, ale na ich pokładach nikt nie gwarantował wędrowcom przeżycia.
- Szept… - szamanka pociągnęła elfkę za rękaw i najcichszym szeptem mruknęła jej do ucha - Na Kresach wciąż aktywne są sługi Mrozu. Musimy na nie uważać - i nie mając nic więcej do powiedzenia, widząc, że towarzysze są gotowi do drogi, mruknęła prośbę do Najwyższego i przybrała postać swojego totemicznego zwierzęcia: wielkiego białego wilka z orlim piórem za uchem i szamańską bransoletą na przedniej łapie.
Ucho Dara pochwyciło słowa szamanki, kiedy sadowił się na grzbiecie kobyłki. Wolha tylko raz próbowała go ugryźć, najwyraźniej przekupiona kostką cukru.
Iskra nie pamiętała tego, co działo się w tamtej rzeczywistości. gdyby było inaczej, już pewnie wytropiłaby Cienia drżąc z przerażenia o jego życie.
Nie pamiętała tego jednak, parła przez śniegi Gór Mgieł ciągnąc za sobą upartą Kelpie, która za nic nie chciała iśc naprzód.
- Durny osioł! Osioł, nie koń! - brakowało jeszcze tego, by czymś w swoją klacz rzuciła, ale jak na złość nie było nic prócz śniegu.
Z kolei gdyby nie upartośc Kelpie, na pewno rozminęłaby się z Lucienem. A tak...
Wiatr w górach był mocny, nic więc dziwnego, że wyczuła jego specyficzny zapach na długo przed tym jak ujrzała zarys sylwetki wśród poruszanego przez wiatr śniegu. I szczerze powiedziawszy, nie wiedziała jak się zachować. Niby rozstali się w pokoju, ale...
- Nie, nie śpię - jakże mógłby spać, kiedy miał ochotę i czuł się na siłach by już, zaraz własnoręcznie stolicę postawić?
Wyglądała tak, jakby niczego nie pamiętała... W zasadzie, nie dziwił się. Poprzednio też nic nie pamiętała, dopiero z czasem uległo to zmianie.
- Świta. Zaraz trzeba będzie wziąć się do pracy - akurat ta wizja go nie przerażała. Mógłby robić wszystko, byleby mieć obok Szeptuchę.
Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w zarządcę jakby miał coś dziwnego na twarzy. Drummor. Siedziba Devrila, wszystko ładnie i pięknie, ale... Co ona tu robiła?
Ból pod żebrami sprawę wyjaśnił. Spojrzała w dół, przykładając dłoń do skóry, do bandaży owijających jej talię i brzuch. Była ranna. Kolejne pytanie, czemu?
Odpowiedź także nadeszła sama. Desmond. Chciała uwolnić alchemika, a skoro była tu...
- Gdzie Devril? - od razu przeszła do rzeczy. Jak go Winters tam zostawił, to już ona coś mu urwie. Coś, bez czego nie będzie więcej bawidamkiem, bo nie będzie miał czym zaspokajać swoich kochanek.
Zaskoczona, chwilowo zatkana Iskra nie wiedziała co ma zrobić. Co powiedzieć i jak zareagować na taki wybuch emocji. Lucien nie zwykł się tak zachowywać, naturalnym więc było podejrzewać, że ktoś go podmienił.
Łypnęła na Poszukiwacza, dźgnęła paznokciem w pierś, niech sobie nie myśli, że już od tak jest jego. Co to to nie.
- Dobrze się czujesz? - może Biały dał mu jakieś grzybki halucynki?
Właśnie rozmyślał nad odpowiedzią, kiedy powietrze przeciął krzyk. Demon. Ten demon, który wtedy... Czy teraz też ofiarą był Eredin?
- Zostań tu. Sprawdzę co to było - przede wszystkim, jeśli i tu był to Eredin, nie chciał by to widziała. Po prostu nie i tyle... Nie czekając zaś na choćby słowo sprzeciwu z jej strony, pognał w kierunku cichnącego krzyku.
Widok Henryego nie ucieszył jej tak, jakby chciała, by ucieszył. I starszy sługa, miast ciepłego powitania otrzymał spojrzenie zmrużonych fiołkowych oczu. Wycelowała w niego palcem oskrażycielsko i przeszła do rzeczy.
- Ty! Nie miałeś już mu o czym paplać?! To była... To jest! Moja! Tajemnica! Moja! A ty ją wypaplałeś! - zirytowana przeszła się parę razy po komnacie, splatając ręce za plecami i dysząc niemiłosiernie.
W końcu jednak i ten pochód doczekał swojego końca. Vetinari przystanęła i znów spojrzała na sługę.
- Niepotrzebnie żeś to zrobił, tylko wyszłam na głupka. Poza tym, co ja tu robię? I gdzie jest Desmond? Zostawił go w Twierdzy? jak tak to niech sobie nie myśli, że będę tu grzecznie siedzieć... - wymamrotałą jeszcze parę innych ciekawych rzeczy pod nosem, na nowo podejmując marsz.
Po tyradzie Szept, po każdym jej słowie, na twarzy najemnika coraz bardziej rysowało się zdziwienie i niezrozumienie; czemu ona odebrała jego uwagę jako atak na siebie? Czemu stwierdziła, że ma ją, właśnie ją za nowicjusza? Bogowie niejedyni. Ktoś mu podmienił magiczkę. Prawdziwa Szept powiedziałaby, że dobrze o tym wie i zakuta pałka nie musi się tym martwić. A może tak bardzo martwiła się stanem Odrina?
- Szept, powinnaś spuścić parę, bo zaczynasz zachowywać się jak… - chciał powiedzieć wyniosła królowa, ale dodał - Wiemy, że się martwisz. Ja wiem, że przeanalizowałaś to jak mało kto, ale na bogów. Nie traktuj nas jak dodatku do twojej wyprawy - najemnik zawrócił Wolhę. Poprawił się jeszcze w siodle, poczekał aż wredna magiczka go wyprzedzi, aż minie go Emis i biała wilczyca, po czym sam ruszył gniadoszkę z miejsca.
Wierzchowce szły jeden za drugim. Prowadziła od dłuższej chwili Szept, a Zahir nadawał tempo reszcie; tuż obok niego lekko stąpała biała wilczyca. Za magiczką kroczył deresz przybocznego, a dalej, na końcu, wlokła się gniadoszka najemnika. Podróżowali w ciszy odkąd wyruszyli. Słychać było tylko stukot końskich kopyt na żwirowej, polnej drodze, ich oddech, czasem parsknięcie. Jeźdźcy nie odzywali się wcale. Jadący na końcu Dar, który postanowił sprawdzać tyły, ale tak naprawdę nie chciał być blisko przybocznego, nie odezwał się nawet słowem. Cisza była dziwna, nieswoja, jakby to konwój pogrzebowy był, kroczący do kaplicy, lub na cmentarz, z płaczkami i żałobnikami, a nie wyprawa przyjaciół na północ. Gdyby był tu Jaruut, stwierdziłby po prostu, że wszystkich tu musiało dopaść jakieś zaklęcie, klątwa, czy czar, a może i zaraza. Nie poznałby szamanki, magiczki i najemnego miecza. I pewnie by powiedział, że wszystkich popierdoliło i nakazał im wziąć się w garść i ogarnąć, bo to, co tu odwalają to cuda jakieś są.
Szamance cisza nie przeszkadzała. Lubiła ją, ale sama czuła się nieswojo. Nigdy nie podróżowali w ciszy, jeśli w grupie była magiczka, czy uzdrowicielka, najemnik i inni, którzy się przypałętali. Zawsze było głośno, zawsze ktoś z kimś się kłócił, przegadywał, nawet pouczał. Lamenty też były, marudzenia, wznoszenie modłów do bogów, bo świat jest taki niesprawiedliwy i zły. Coś się działo. Ta cisza była nieswoja. Gdyby był tu wilkołak, pewnie podgryzłby kilka łydek, czy pośladków, żeby obudzić towarzyszy z tego letargu.
Brzeszczot nie był zły, właściwie złość całkiem mu przeszła, ale wolał nie zadawać się z Emisem przybocznym, cholernym fircykiem. Po pierwsze nie chciał pogrążać się przed magiczką, bo to i tak była jej wina, że zabrała właśnie Emisa, po drugie w końcu to, co wpoił mu Maltorn przeważyło nad dumą. Powstrzymał się nawet wtedy, gdy przypomniał sobie, że cudowny Emis przyboczny, strażnik jej królewskiej mości, kiedyś swoją królową zgubił. Miał ochotę to perfidnie wykorzystać, nawet powiedzieć przybocznemu w twarz, wytykając mu brak profesjonalizmu, jednak ugryzł się w język. No, może jednak zachował to na później.
Wokół siebie mieli pola, dzikie pola, na których niczyja ręka nie zasiała zboża, nie naruszyła w żaden sposób. Wsi i domostw nie było tu wcale. Jeszcze przez długi czas nie będą mieli okazji spotkać żadnego człowieka, czy ludzkiej zabudowy. Dopiero, kiedy wrócą na handlowy gościniec prowadzony na wybrzeże, będą mogli uzupełnić zapasy, odetchnąć i poszukać statku kursującego na wyspy złoczyńców.
- A czemu miałoby mi coś być? - uniosła lekko brew, sięgnęła dłonią czoła Cienia, chcąc się upewnić, że ten nie ma gorączki, czy czegoś nie podłapał. Może grypa?
- Ja też sie cieszę, że cię widzę - przyznała, rezygnując z dalszych oględzin i po prostu obejmując Cienia, przytulając. Miło było mieć go znów obok.
Wciągnął powietrze ze świstem. Eredin? Szlag to się zaczynało sprawdzać...
I on poczuł ulgę, kiedy okazało się, że to jednak jakiś inny nieszcześnik, co Wilkowi odpowiadało. Im mniej podobne to do tego co przeżył, tym lepiej. Przyklęknął przy trupie, szukając jakiś specjalnych oznak. Ran... Albo wyrwanego serca.
Spojrzała na sługę wymownie, ściągając usta w dzióbek. Więc Desmond był cały, wyciągnęli go... Odetchnęła, przykładając dłoń do zabandażowanej rany.
- Devril... - mruknęła, nie wiadomo czy po to, by ugłaskać Henryego i nazwać pana "on" imieniem, czy też dopiero dotarło do niej, że pojechał do Tropicieli. Zaraza. Historia lubiła się powtarzać.
Przymknęła oczy, odwróciła twarz i chwilę gryzła się z myślami. Powinna mu w ogóle podziękować za informacje. Bez nich zapewne rozniosłąby już zarządcę i przewróćiła do góry nogami połowę Drummor.
- Dziękuję za informacje - mruknęła, otwierając oczy i kierując spojrzenie znów na Anraia. Przypominał jej Alberta. W pewnym pokrętnym sensie byli podobni. Właśnie... Powinna odwiedzić oba groby, w końcu były niedaleko.
- Jakieś konie zostały?
- Na misję jedziesz? - obejrzała się na Cienistego, który pozostał na dróżce wśród śniegów - Ja muszę jechać do Mistrza - dodała naprędce, co by wytłumaczyć swoją tu obecność. Czasami żałowała odejścia od Cieni. Tylko czasami i tylko ze względu na to, że nie mogła już z nim wykonywac zadań. Tak mogliby być cały czas razem, a teraz... Westchnęła.
- Acheron dołączy do mnie po drodze.
Deorin. Babka Szept. Wilk spojrzał na magiczkę krzywo, niemalże się krzywiąc.
- Znowu cię pośle na śmierć i będzie mówić, że tak być powinno - bądź co bądź, tgo starszej elfce wybaczać nei zamierzał, choć podejrzewał, że mało by ją to obeszło.
- Nie, żadnych powozów, nic z tych rzeczy. Tak samo jak żadna ze mnie panienka, Henry - przysiadła na krześle i zaczęła splatać włosy w długi warkocz - Desmond. Bardzo z nim źle? - zaskakujące, ale nie pamiętała samej akcji uwolnienia z lochów. Nie pamiętała w zasadzie... Nic, odkąd Winters uparł się, by iśc z nią.
Brzeszczot może i był marudą, może czasami zachowywał się jak dziecko, może bywał nie do zniesienia i w ogóle sprawiał więcej kłopotu niż pożytku, ale instynktu samozachowawczego nie zgubił. Soren dobrze wyszkolił swojego ucznia, a i umysł wraz z ciałem pamiętał, że lepiej zejść z drogi przeciwnikowi, którego można podejść dużo później, zadawszy mu bardziej dotkliwą ranę.
Brzeszczot nie widział wcześniej kapitana Redana, ale nasłuchał się dość, by wiedzieć, że ten wirgińczyk przyczynił się do upadku elfiej stolicy i zniszczenia domu jego dziadka, ukochanego sowiego gniazda. Od jego łuczników padły też sowy, które służyły podczas ataku za informatorów i oczy elfów; za to nienawidziły je ptaszyska z kol'hu dur.
Chowając się za wapiennym występem, których na tych ziemiach było wiele, najemnik trzymał za uzdę swoją złośliwą kobyłkę. O dziwo Wolha się nie wyrywała, może rozumiała na równi z innymi, że w tej sytuacji lepiej się nie wychylać.
Obok usadowiła się biała wilczyca. Czujna, uważna i w razie konieczności zaatakowałaby pierwsza, rzucając się z kłami i pazurami na tych, którzy wyciągnęliby swoje miecze przeciwko nim.
Kolumna jeźdźców zbliżyła się, a Brzeszczot usłyszał kilka ciekawych zdań, które powinni poznać także inni. Dlatego najcichszym szeptem, aby nie zdradzić swojej obecności, najemnik zaczął powtarzać każde słowo wypowiedziane przez człowieka odzianego purpurę, która w niektórych społecznościach uważana była za kolor królów.
- Plugawe elfy odbudowują swoje miasto. Jakby nic się nie stało! - najemnik słyszał, jak jadący obok kapitana przyboczny odburknął tylko coś pod nosem; Redan najwyraźniej był usatysfakcjonowany tym, że mu się nie przerywa. - Popełniliśmy błąd - Dar miał problem, akcent wirgiński był tak mocny, że musiał chwilę zastanowić się, co tak naprawdę słyszy, aby nie popełnić błędu. Nie lubił tego języka, był szorstki, ostry i nieprzyjazny. - Gdy dotrzemy na Kresy, być może szczęście się do nas uśmiechnie. Ale najpierw Sevilla, gdzie ukrywa się martwy elf - najwyraźniej kapitan miał kogoś pozbawić życia, a potem ruszyć na kresy.
- Ma mnie przeprowadzić przez przesmyki. Teraz, kiedy idzie zima jest tam niebezpiecznie, Hauru mówił, że zagnieździły się tam jakieś monstra, więc go wynajął. A skoro już tam jedzie, to zabiorę się z nim - biedna Iskra nie widziała w tym nic złego, jeszcze się uśmiechnęła, jakby to było cudowne rozwiązanie.
Nie był zadowolony, ale też nie protestował zbytnio. Żałował chyba jedynie tego, że on nie ma kogo tak wezwać na pomoc. Z jego rodu żywa była jedynie matka, która przebywałą za Wieżami. No i Charlotte, choć to połowa jego krwi, nie cała.
- Tylko błagam cię, nie daj sobie tym razem wmówić czegokolwiek, bo jak tu stoję, mówię ci, że pójdę za tobą, a Mer zostanie sierotą.
Charlotte pokazała służącemu język i nie zamierzała godzić się na żadne powozu ani inne ceregiele.
- Żadnych powozów. Jakby myśleć tak jak ty, to nie powinnam w ogóle wychodzić z łóżka, a stoję sobie i tego mi nie zabraniasz. Spacer nie powinien mi zaszkodzić, a wręcz przeciwnie - spróbowałą wziąc go od medycznej strony, choć niewiele na ten temat wiedziała. Tyle tylko, co podpatrzyła u Wilka.
- No nie wiem, czy bym sobie poradziła - starała się obiektywnie podchodzić do swoich umiejętności. Nawet może i surowo, jak robił to Mistrz. Po tym jak przegrała z Tym-Bez-Twarzy... czekało ją teraz sporo pracy.
- Nigdy nie byłam dobra w walce z paroma na raz, a te monstra podobno gniazdują grupowo. Wynajęłabym ciebie, ale to Hauru decydował o tym kogo chce mieć pod chatką, nie ja, więc sam widzisz... - westchnęła i poprawiła zapięcie Lucienowego płaszcza - Śpieszysz się?
Gdyby go taka odpowiedź zadowoliła, to przestałby marudzić i się czepiać. Ale doskonale wiedział, że czasami "konieczne" oznaczało idź i daj się zabić w imie wyższego dobra. A na takie rzeczy nie miał zamiaru przystawać.
Z kolei, sprawa run i napisu...
- Może ktoś próbował się pod niego podszyć? Niemało jest an świecie takich debili, którzy rodzą się z przekonaniem, że są kimś innym niż w rzeczywistości. Ale z tego co wiem, Kosiarz nie zabierał nikomu serca...
- No ale... - zaczęła, ale widząc minę starszego sługi, porzuciła temat. Przynajmniej na chwilę, bo potem na powrót go podjęła - No ale przecież to tylko spacer. Pójdę, posiedzę trochę i wrócę, no przecież nikt mnie stamtąd nie porwie, ani mnie nie zje... - Henry był jednak nie do przekonania. Słowo Devrila było tutaj prawem, a Vetinari nie znała się na sztukach obalania prawa. Zrezygnowana westchnęła - Zaprowadź mnie do niego.
Uśmiech Iskry stał się bardziej promienny, a Lucien został brutalnie wręcz chwycony za dłoń i pociągnięty dalej w zaspy, gdzie czekała iskrowa uparta klacz.
- To mnie odprowadzisz do przesmyku, potem dam ci wykonywać misje w spokoju - przynajmniej tak sobie obiecywała, że zrobi. Wiadomo, nocą różne rzeczy mogą się wydarzyć...
- Pożeracz... - mruknął, zerkając na dziurę ziejącą w klatce piersiowej ofiary - Nazwa pasuje do tego co widzimy. Ale pewności nie mamy. Nie ma nic więcej w jakichś księgach an jego temat? Może Darmar... - sam nie wierzył w to, co właśnie powiedział. Dobrowolnie chciał iść do Darmara prosić o pomoc. Świat się kończył.
Charlotte ściągnęła wąskie brwi. Niby znała już ten strój, ale... Miała wrażenie, że umknęła jej jakaś myśl. Coś ważnego.
Za Keronię...
Potrząsnęła głową, pozbywając się dziwnego głosu z głowy i nieco przytomniej spoglądając teraz na obu panów. Wojowniczo podparła się pod boki, jakby zaraz ich miałą wszystkich porozstawiac po kątach.
- Ale potem powiedziałam, że mogę iść na piechotę, bo to bez różnicy. I nie jestem żadną panienką! - a od zbyt gwałtownych ruchów puścił jeden ze szwów, Vetinari syknęła i wróciła na swoje krzesło znów obmacując bandaże.
- Ała - skomentowała buńczucznie, jakby to wszystko było winą tych dwóch.
- Nie wiem czemu go tak strasznie nie lubisz - zaczęła Iskra brnąc w śniegu po kolana - Przecież jest całkiem miły. Jak na wiedźmina. I mi pomaga - nieświadoma niczego opowiedziała jeszcze w czym to wiedźmin jest taki dobry. Zaś Lucien, który pamiętał tamta rzeczywistość mógł dojść do wniosku, że tutaj właśnie Iskra mogła bardziej zbliżyc się do wiedźmina. Zimno, niebezpiecznie...
- Jestem pewien - owszem, wolałby, że Darmar w ogóle wypłynął gdzieś poza wszelkie mapy i nidgy nie wrócił, chyba, że z żoną i pięćdziesiątką dzieci. Ale jego pomoc mogłaby okazać się przydatna. W końcu, nie był już Wygnańcem, nie powinien sprawiać problemów.
Spojrzała na poplamiona krwią dłonie, potem znów na Wintersa.
- W ogóle nie powinno mnie tu być. Powinnam siedzieć teraz z alchemikami i szukać nowej kryjówki... - zaczęła cicho, ale urwała. Nie będzie mu zaprzątać głowy włąsnymi problemami, czy też problemami jej podopiecznych. Już wystarczająco zawiodła dając złapać Desmonda.
- Co się właściwie stało? Bo jakoś nie pamiętam tego, żeby ktoś mnie dźgał. W zasadzie, to... Nie pamiętam nic od momentu jak się uparłeś, żeby tam ze mną iść, za co kiedyś obetnę ci uszy - obietnica doprawdy cudowna i wielce kusząca. Szkoda tylko, że powagę z jej twarzy zmył zadziorny uśmieszek wykrzywiający wargi. Nie, Vetinari nie umiała być w jego obecności poważna.
Westchnęła z dezaprobatą zerkając na niego spod oka. Nie potrafiła się na niego gniewać, więc i pewnie zabójstwo wiedźmina uszłoby mu płazem.
Skoro zaś o wiedźminie mowa, pojawił się wcześniej niż rzeczony przesmyk. Zhao pierwsza wyłowiła jego sylwetkę wzrokiem i pomachała, by ten mógł zobaczyć gdzie jest.
- Wygląda na to, że tu się rozstaniemy - spojrzała na Cienia smutno. Szkoda, że miał misję. Naprawdę szkoda.
Wilk poczuł się tak, jakby był powietrzem. Doprawdy, czy Darmar naprawde nie chciał się dogadać?
- Mów lepiej co wiesz, a nie błaznujesz - burknął w stronę maga, jakby ten co najmniej się tu przed nimi wygłupiał. W istocie, według Wilka cały ten wstęp mógł sobie darować i od razu przejść do rzeczy.
- Pożeracz bazował na cudzej magii - zwrócił się Darmar do Szept - Ponoć swojej nigdy nie miał zbyt dużo, a ambicje był zbyt wygórowane jak na jego umiejętności. Nie wiadomo jak doszedł do Kosiarza, nie wiadomo jakie mieli relacje... Za to wiadomo, że wpływ jaki wywarł on na Pożeracza był znaczny. Opracował później technikę pozwalającą na przejmowanie zasobów many i samej mocy magicznej poprzez pożeranie serca ofiary zaraz po zabiciu.
Wilk poczuł, że robi mu się niedobrze.
- Ale tobie nic się nie stało? - jeszcze gdyby i jego ze schodów zepchnęli, albo nie dajcie bogowie, ranili... Poczucie winy jak stąd do Wirginii jeszcze bardziej by się rozrosło - Ale się udało. Desmond żyje, potem będę musiała zobaczyć w jakim jest stanie po tych torturach - wyobraziła sobie to, co mogli mu zrobić i zadrżała. Aż dziw, że wytrzymał nie zdradzając niczego.
- Zawsze jestem, to nie moja wina, że bogowie za wszelką cenę próbują mi przeszkodzić - ucałowała Cienia, krótko, pożegnalnie, nie chcąc zbytnio przedłużać w obawie, że się rokzlei i odmówi dalszego marszu bez niego. W końcu, kiedyś znowu się spotkają... Kiedyś.
- Przynajmniej wiemy o co chodzi - podsumował Wilk odwracając się od Darmara i wymaszerowując na roboczy główny dziedziniec. Elfy lękliwie zerkały na władcę, ale nie odnajdując w nim dalszych podwalin do siania paniki, wróciły do swoich zajęć. Za to on zaczynał się martwić mimo, iż tego nie pokazywał. Pożeranie serc, śmierć... Pożeracz. Gdzie był i kiedy się o nich upomni?
- Musze do niego pójść - nie wiadomo, czy bardziej mówiła to do siebie, czy do niego. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, do pokoju wślizgnął się medyk, a Charlotte się podniosła.
- Panie medyku, narozrabiałam - przyznała się na wstępie, a człowiek wskazał jej łóżko, toteż grzecznie tam usiadła, a on zajął się odwijaniem bandaża.
- Zamierzasz mnie tu więzić dopóki się nie zagoi?
- Myślisz, że skoro znajomek Kosiarza przetrwał, to i sam Kosiarz też? - zagadnął ją po cichu, tak, by nikt inny prócz nich nie słyszał jego słów. Jeszcze im tu plagi pradawnych czarnych magów brakowało do szczęścia.
- Nie... - zawahała się, gdzieś w umyśle zakiełkowało ziarenko buntu. Mógł? Ale dlaczego? - Tak... Nie wiem - przyznała w końcu nie rozumiejąc co się z nią dzieje. Przecież nie był jej mężem, ani w zasadzie nikim takim, który miałby prawo ją przetrzymywać. A jednak... Jednak wrażenie jakoby miał do tego pełne prawo pozostało.
Syknęła, kiedy medyk skończył zakładać nowy szew, ale podziękowała skinieniem głowy. Ponownie zostali sami.
Skinął głową, przecież nie musiałą mu tego mówić. Zawsze starał się na siebie uważać, nie mógł ich zostawić tylko dlatego, że ktoś postanowiłby go zabić. Miał po co żyć i dla kogo.
Szkoda jedynie, że to on był następnym celem Pożeracza. Nieopatrznie władca został sam przy jednym ze zburzonych budynków, miał coś naprawić...
- Niraneth! - to Sacharissa przybiegła zdyszana do magiczki. Całą we krwi, choć nie było widać ran. Chwyciła Szept za rękę, zgięła się wpół dysząc.
- Wilk... Jego... Ktoś... - nie skońćzyła myśli, choć wtajemniczona Szept chyba pojęła w czym rzecz.
Vetinari doszła do wniosku, że takie sprzeczne myśli mogą prowadzić tylko do jednego. Już raz się zbłaźniła, choć nie bezpośrednio, to wydał ją Henry. Drugi raz wolała nie popełniać tego samego błędu. On miał swoją Neme, tak, przecież słyszała opowieść Nerisa.
Nie wiedzieć czemu, wewnętrzny bunt nasilił się. Devril był jej, nie Neme.
- Ja... Chyba się położę - zdecydowała w końcu postanawiając rozprawić się z tym dziwnym wewnętrznym buntem, który burzył całą koncepcje trzymania uczuć na wodzy i ogólnego oddalenia się od osoby Wintersa.
Jak mogła się oddalać będąc jego? W tym momencie Charlotte padła na łóżko i wpatrzyła się w sufit. Coś tu było nie tak.
Trzymał się życia jak mógł, choć wcale zbiegowisko mu w tym nie pomagało, rozpraszając i tak nikłe zapasy magii, jakie wciąz mu pozostawały.
W tym momencie wkroczyła Rima i pozostałości straży, która zwykle pilnowała w Eilendyr porządku.
- Jazda mi stąd! - strażniczka odepchnęła elfa, czy dwa, a reszta rozeszła się szemrając. Ktoś napadł na władcę. Czy byli wciąż bezpieczni?
Niedługo potem pojawiła się Sacharissa, wciąz zdyszana i zatroskana. Co, jeśli zawiodła i Wilk umrze? Nie może pozwolić na takie rzeczy. Oderwała kawałek włąsnej szaty i przyklnęknęła obok, tamując nią upływ krwi z rany. Wyliże się. Musi.
Chwilę leżała całkiem grzecznie, po czym zaczęła przewracać się z boku na bok nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Jakby czegoś brakowało. Kogoś, by się o niego oprzeć, przytulić... I czemu miała wrażenie, że tym kimś powinien być Devril? Umięśnione ramię, ciepło ciała...
Ona chyba wariowała.
- Nie mam zamiaru - mruknął, nieco bardziej przytomny. Zabiegi Szept odniosły jakikolwiek skutek, bo choć wciąż słaby i niezdolny do czegokolwiek, to przynajmniej kontaktował. Nawet zaczął używać oddawanej mu magii na swój włąsny, medyczny sposób zaleczając w ten sposób ranę na piersi. Powoli, aczkolwiek skutecznie.
Sacharissa też postanowiła pomóc. Dotknęła drżącymi dłońmi jego czoła, przelewając w niego także swoja magię.
- Spróbuję - obiecała cicho, zerkając na niego, czując przemożną ochotę posunięcia się i zrobienia mu miejsca obok. Przecież to naturalne...
Nie, to wcale nie byłoby naturalne. Martwić się, owszem, ale tych dziwnych myśli należało się pozbyć. Jak najszybciej, zanim znów wyjdzie na kretynkę.
Przymknęła oczy starając się przywołać sen.
Wraz z ubytkiem jej many, on odzyskiwał normalny koloryt skóry i specyficzne poczucie humoru, którego jednak nadal nie miał siły okazywać. Zdołał za to podnieść się na łokciach i wymamrotać zaklęcie zasklepiające tknaki wierzchnie. Te głębsze same się zagoją i nie zamierzał się tym narazie przejmować. Odgonił nawet Sacharissę i przerwał strumień magii płynący od Szept nie chcąc by zbytnio osłabła. Jeśli Pożeracz napadłby ją w takim stanie, nie mogłaby stawić czynnego oporu, a on by ją stracił. Nie przeżyłby takiej straty, więc wolał nie ryzykować.
- Już... Mi lepiej - wycharczał rozmasowując gardło. Musiał go czymś poddusić, bo teraz czuł obrzęk na szyi, a gdyby się przyjrzeć, dałoby się dojrzeć cienką, czerwoną pręgę, jakby od jakiegoś drutu - Musimy uważać, on tu się gdzieś kręci, nadal nie jest na tyle silny, by zaatakowac otwarcie - powiódł spojrzeniem po gruzach miasta i spalonych drzewach, jakby Pożeracz miał pojawić się gdzieś tam i otwarcie stawić im czoła.
- Rima, niech elfy zacieśnią obóz. I niech nikt się nie szlaja po zmroku... - elfka skłoniła głowę i odeszła chrzęszcząc skromną płytową zbroją, która na miano zbroi chyba nie zasługiwała, bowiem odkrywała aż nadto miejsc, zwłaszcza tych strategicznych.
Charlotte obudziła się następnego ranka z dziwnym przeczuciem, że ktoś leży w łóżku wraz z nią. Bez ruchu trwała parę minut, zbierając odwagę na spojrzenie za siebie. Kiedy już jednak spojrzała, okazało się, że jest sama. Uczucie natomiast nie ustąpiło, ba, zaczęła mieć wrażenie, że coś dziwnego się tu kroi, skoro śpi sama. Bez Devrila.
Potrząsnęła głową, a wtedy jak bumerang wróciło do niej widmo dzisiejszego snu. Snu, który przyczynił się do powstania rumieńców na twarzy alchemiczki. Czy to już była jakaś obsesja? Nie mogła uwolnić się od myśli o nim już wcześniej, a teraz doszły do tego sny i niejasne przeczucia, czymkolwiek były. Nie mniej jednak, sam sen był całkiem przyjemny, jeśli pominąc część chędożenia. Mogła się przytulić, nie czując obaw przed odrzuceniem. Było... Tak, jak być powinno. Znów obca myśl, stwierdziła Vetinari podnosząc się z łóżka i wykradając się z komnaty. Było dość wcześnie, owszem, minęła parę służek przygotowujących śniadanie, jedną z praniem, ale nic więcej. Większość z nich wciąż spała, zapewne i medyk dał już Desowi spokój. Pora więc odwiedzić alchemika, który podłożył się Wirgińczykom zamiast niej.
Już ona się z nim rozprawi.
Ale i taki zamiar wyparował, łącznie ze wszystkimi wojowniczymi myślami. Wystarczyło tylko tyle, że zajrzała do pokoju w którym leżał. Biedny, wychudzony i piekielnie blady, z ręką i nogą w łupkach, z drugą dłonią w bandażach, z nierówno obciętymi włosami. Zagryzła wargi powstrzymując cisnące się do oczu łzy i podeszła cicho do przyjaciela. Przysiadła na łóżku i lękliwie, drżącą dłonią musnęła zsiniały policzek. Desmond nie spał.
- W końcu mnie odwiedzasz... - zaczął, ale Charlotte przyłożyła palec do jego ust, powstrzymując od mówienia.
- Nic nie mów. Ja powinnam mówić. Niepotrzebnie się podkładałeś, nie chciałam, żeby coś ci się stało... - czułym gestem odgarnęła parę kosmyków włosów z czoła - Ale dziękuję ci. Nie wiem, czy wytrzymałabym tortury. Zawdzięczam ci życie - widziała w jego oczach coś, co nakazywało jej myśleć, że gdyby mógł i miał siły, to by się zbuntował. Uśmiechnęła się słabo i pochyliła, całując czoło alchemika - Odpoczywaj. Będę cię odwiedzać, tylko teraz muszę się wymknąć, zanim wstanie szanowny Winters, albo Anrai, bo wtedy będzie klops. A ja chcę odwiedzić przyjaciół, którzy już polegli. Też przeze mnie. Albo dla mnie, zależy jak na to spojrzysz... - podniosła się lekko, poprawiła koc okrywający go i opuściła cicho komnatę łudząc się, że zdąży nim ktokolwiek ją powstrzyma.
- Oni się wybierają na Kresy, przez Sevillę - najemnik wątpił w to, że magiczka zdradziła jeszcze komuś, dokąd się udaje wraz ze swoim przybocznym. Czy było więc tylko zwykłym przypadkiem to, że obecny największy wróg elfów także się tam udaje? I czego szukałby na dalekiej północy, w krainie śniegów i mrozu? Sojuszników? Sposobu na zdobycie włądzy, którą po części już dzierżył? Tego Brzeszczot nie wiedział. Poza tym, najemnik miał wrażenie, że w orszaku mości kapitana wyczuł maga-nekromantę; mdły, słodki zapach rozkładu i mokrej ziemi drażnił go w nos. Woń była mocna i najpewniej pochodziła od jeźdźca, który jechał po prawicy Redana; tego, który ukrywał twarz pod czarnym kapturem.
- Mówiłeś, że znasz kogoś, kto przewiezie nas na wyspy?
Brzeszczot znał kogoś takiego. Szemrany typek. Śmierdzący goblin uzależniony od tabaki, z wiecznie cieknącym krzywym nosem. Przemytnik. Za odpowiednią cenę przerzuci z wysp na stały ląd i z powrotem wszystko, co zmieści się na jego tratwie z podwójnym dnem. I zniknie w sekundzie, w której pojawi się choćby cień niebezpieczeństwa, pozostawiają innych na pastwę losu. Jaka była jednak szansa, że przewiezie także Redana ze swoimi wesołymi żołnierzykami, gdyby okazało się, że stopień kapitana nie pomoże mu w znalezieniu łodzi gotowej do drogi?
- Znam. Są jednak pewne… trudności - najemnik słuchał, jak kolumna jeźdźców coraz bardziej się oddala. Zapach mokrej ziemi bladnął, aż w końcu zniknął. - Trun zna mnie jako Łaskę, łowcę rolaków. Będziemy potrzebować kilka tych lisów i złotych monet. - Goblin był nie tylko przewoźnikiem, ale także plotkarzem i ciekawskim osobnikiem - Powinniście przedstawić się jako ktoś inny. I najlepiej nie mówcie przy nim, bo zaraz doniesie to ważniejszym. Gdybym wiedział, poprosiłbym sowy… - tak, wtedy nie musieliby trudzić się drogą i podróżą do Sevilli.
Jak na Wilka gust, to Szept powinni się martwić Starszy. On miał się całkiem dobrze, czosnku nie lubił, a na rosołek nie było szans z racji tego, że znaleźli się w nieco bezmięsnej okolicy.
On nie miał kogo posłać do Dolnego Królestwa. Rima była potrzebna tu, a Sacharissy się nie pozbędzie. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, była przydatna. I mocna. Tak, jak przyjdzie co do czego, wolałby żeby to najpierw niż zajął się Pożeracz niż miałby się na dzień dobry rzucać na Szept.
- Lepiej się połóż - zwrócił się z troską do swej małżonki widząc jej nagle zbladłą twarz - Zanim się przewrócisz i w coś rąbniesz.
Mogła się domyśleć, że tak będzie. Ściany mają uszy. Sufit ma oczy. Podłoga zaś zdradza dźwięk kroków. Tu chyba wszystko działało przeciw niej, szlaczek.
Obejrzała się za siebie, ściągając brwi jakby Devril był tu bardzo niemile widziany. I znów dziwne uczucie, nakazujące przerwać wzrokowy atak. Przecież ma prawo.
Owszem, prawo jakieś może i miał, bo to jego dom i tak dalej...
Prawo do tego żeby cię kontrolować, dodał cichy głosik, a Charlotte prychnęła.
- Chodzić to jeszcze nie chodzę, ale przynajmniej odzyskałem przytomność - gdyby nie szew spinający jedną wargę z drugą w kąciku ust, to byłby się uśmiechnął - Nie będę sprawiał ci długo kłopotów, wyniosę się jak tylko dam radę.
- Nigdzie nie idziesz - warknęła Vetinari - Ani nie pójdziesz. Nie, póki ja nie uznam, że tak można.
- Mhm... - Desmond zaś wiedział, że i tak zrobi po swojemu.
Charlotte wymaszerowała z pokoju robiąc na złość dziwnemu głosikowi z głowy, który nakazał zostać i ba, nawet Devrila objąć i pocałować na dzień dobry. Może ona się uderzyła jakoś mocno w głowę jak z tych schodów zlatywała?
Zamrugał i już chciał kląć solidnie, kiedy doszło do niego, że to tylko Sarriel. Spokojnie. Tylko on, nie żaden nieżyjący Silvan, który powinien leżeć zagrzebany gdzieś na zgliszczach Medrethu. Miejmy nadzieję, że jego ciała nikt nigdy nie odnajdzie.
Spojrzał do kubka, skrzywił się okropnie, zatkał nos i wmusił w siebie przeklęte mleko z przeklętym czosnkiem. Wystawił na koniec język, pokazując magiczce, że to jest ohydne, że to się nie godzi i on żąda rekompensaty. Szkoda tylko, że teraz sam śmierdział czosnkiem. Nie dość, że ohydne, to jeszcze przeszkadza.
- Połóż się, póki ci mana nie wróci, ja się zajmę wartami i obozem - jakby czytał jej w myślach odnośnie zamierzeń, choć akurat chęci do ponownego spotkania z Darmarem nie przewidział.
Gdyby ktoś obserwował zachowanie tej dwójki z Drummor, stwierdzić by mógł z wysokim powodzeniem, że zachowują się jak dzieci. Jedno zerkało na drugiego, po czym odwracało wzrok w nadziei, że tamto nie zauważyło.
- Co w tym złego, że chcę tam iść? Przecież nic mnie nie zeżre - ze wszystkich miejsc na kerońskiej ziemi, to uważała chyba za najbezpieczniejsze. I sama nie wiedziała czemu.
- Posiedzę chwilę, pogadam do grobów, jakiś przechodzień uzna mnie za wariatkę i wrócę. A ty się zajmij swoimi spichlerzami - sama nie wiedziała skąd wzięły się ostatnie słowa. Na pewno nie od niej. Co się działo u cholery?
Łypnął na nią i nie był to wzrok grzecznego dziecka. Cokolwiek sobie magiczka myślała, on tez był uparty. A tak się składa, że nie zamierzał się wylegiwać nawet jeśli zaatakował jakiś tam Pożeracz. Miał obowiązki.
Co innego magiczka, której mana była potrzebna i powinna się położyć dla dobra wszystkich.
- Nie będę się kładł. Owszem, mogę chwilę posiedzieć... - mruknął siadając na pobliskim pieńku, dla świętego spokoju. Ale kłaść się nie zamierzał, co to to nie...
Szkoda tylko, że ledwie Szept się odwróciła, a ten już drzemał, jeszcze brakowało tylko tego, by mu ślinka po brodzie ciekła.
- Ale to nie Henry - zaprzeczyła od razu, chociaż nie wiedziała jak wytłumaczyć swoją wiedzę w tym temacie. Rozważyła za to jego słowa odnośnie czekania. Południe. To przecież jeszcze tyle czasu, bo wstałą tak wcześnie jak tylko się dało, byleby ich uniknąć. Nie udało się.
To co, miała wstać w nocy? W ogóle się nie kłaść? Czy oni kiedykolwiek spali?
- Południe to dość długo, umrę z nudów, albo rozniosę ci Drummor, co wolisz?
Pożeracz nie wziął pod uwagę jedynie tego, że mogą pojawić inne komplikacje, jak chociażby drugi mag.
Nie wiedzieć po co i czemu, ale w ruinach Eilendyr, na zgliszczach Medrethu była Iskra, a wyczuwając wrogie zamiary stwora, człowieka, czy czymkolwiek był Pożeracz, postanowiła interweniować. Choć osłabiona wcześniejszą potyczką z... Z czymś łudząco podobnym, puściła się w biegiem w stronę magiczki.
- Mógłbyś? - prawie się uśmiechnęła do swoich myśli, które nie był ani trochę poprawne - Ciekawe jak - zamknie ją w piwnicy? Do łóżka przywiąże? A jeśli już o łóżku mowa...
Vetinari byłaby się zadławiła nadmiarem powietrza, gdyby nie nagły kaszel.
- Niech będzie - zrezygnowała z dalszego oporu, ale siedzieć grzecznie nie zamierzała. Powłóczy się po Drummor, powłazi do opuszczonych pokoi, może znajdzie coś ciekawego.
Zjawiła się za późno. Zbyt późno, by cokolwiek zdziałać. Oszołomiona spojrzała na Gallara, potem na Pożeracza. Cofnęła się parę kroków, ale ten niezbyt się nią zainteresował zbyt zajęty opłakiwaniem własnej straty. Był tak blisko...
I zniknął.
Zhao jeszcze dłuższą chwilę stała bez ruchu, nie wiedząc, czy to co przed chwilą widziałą było fikcją, czy też nie. Faktem było jednak, że olała jęczącego elfa i dopadła do zbocza, wychyliła się za krawędź i spojrzała w dół. Po Szept nie było śladu. Znaczy, że ona...
Jak ona to powie Wilkowi? Toć on ją zabije i ze skóry obedrze.
Spojrzała na Gallara, oderwała się od brzegu tłumiąc emocje na wzór Cienia. Będzie ją opłakiwać razem z innymi, teraz musi zająć się drugą ofiarą.
- To nie będzie przyjemne - mruknęła ponuro, biorąc w obroty połamane kości i porozrywane chrząstki. Biała magia wniknęła w ciało elfa lecząc, a jednocześnie przyprawiając o niemiłosierny ból, efekt tego, co zagnieździł w nim Pożeracz.
- Nie zapomnij o umocnieniach - znów słowa wyszły szybciej, niż myśl zdążyła się uformować, a ona sama odeszła nie chcąc narażać się na jakiekolwiek pytania.
Czas przed południem spędziła niedaleko całej posiadłości, gdzie stało parę słupów z praniem. Białą pościelą targał wiatr, nikt nie zaglądał tu, no, wykluczając służbę, której i tak nie było za wiele. Nieoczekiwanie, kiedy zaczęła rozmyślać na temat swoich dziwnych pomysłów, czy słów, minęło już południe, a na niebie zaczęły gromadzić się ciemne chmury.
Gdyby Gallar nie był ranny, zapewne otrzymał by solidnego kopniaka od Iskry nakazującego wziąć się w garść.
Teraz, kiedy Starszy zadał pytanie o Wygnańcu, spiorunowała go wzrokiem.
- Nie zadawaj głupich pytań. czemuście go nie puścili wcześniej? Władca odpoczywa, ojej - zrobiła dziwną minę i przeparadowała się wokół rzeczonego Starszego robiąc z niego coś na kształt błazna - Skoro skoczyła z urwiska, to jasne, że nie ma jej magii - wyjaśniła, a po chwili zastnowienia dodała - Bałwanie.
- To brak szacunku! - zawołał inny, a Wilk miał minę jakby chciał wszystkich roznieść. Wściekłe spojrzenie posłał Radnym, Iskrze, a przede zaś wszystkim Gallarowi. Nie, Wilk już nigdy nie miał go polubić. Przyklęknął przed elfem, mocno chwycił za ramię, jakby chciał mu je zmiażdżyć.
- Trzeba było nie przystawać na jej zachcianki. Widziałeś co spotkało mnie - warknął - A skoro nie potrafiłeś jej obronić, to mogłeś sam się z tego urwiska rzucić. Razem z Pożeraczem - miał ochote urwać mu głowę. Podniósł się i w milczeniu powiódł spojrzeniem po Radnych, a wzrok ten zatrzymał się na Iskrze.
- Co tu robisz?
- Stoję - burknęła krzyżując ręce na piersi.
Westchnął. Nie miał teraz siły na docinanie Iskry, czy też na bublowate problemy Starszych. Iskra chyba to pojęła, bo przepchnęła się przez Radnych i złapała go za ramiona, potrząsając lekko.
- W dole była rzeka. Zleciała do D'vissu, może wcale nie...
- Nie? A powiedz mi ile elfów przeżyło upadek do rzeki? - nie dość, że porywistej to i diabelnie zimnej.
- No...
- No właśnie. Po coś tu przyszła?
- Hauru mnie przysłał - Radni jak jeden mąż zaciągnęli się powietrzem, a Iskra wywróciła oczami.
- Banita przysyła banitę!
- Nie godzi się!
- Zamknąć się! - Wilk, który miał obecnie wszystkich dość, złapał Zhao za ramię i wytargał z dala od kłótliwych Radnych.
- Mnie też napadł Pożeracz. W górach, parę dni temu... Miałam was ostrzec, ale widzę, że już za późno.
Co jak co, ale nawet gdyby poczuła się słabo, nie zamierzała nikogo o tym informować. Jej osłabienie, jej problem, taką wyznawała zasadę. Zasadę, która w dwie strony nie działała, bo tak wolno było tylko jej i nikomu więcej.
Zjawiła się na dziedzińcu nieco po czasie, a wynikało to z tego, że zgubiła w pewnym momencie drogę wśród korytarzy.
- Będzie padać - wskazała na coraz ciemniejsze niebo - Mam nadzieję, że się wyrobimy, w końcu, to nie tak znowu daleko. Prowadź, znasz się lepiej na tych terenach, a ja się znowu zgubię.
Iskra wypełzła spod Wilka plując pyłem i spaloną trawą, a ledwie to zrobiła, bestia przewróciła elfa znowu na nią.
- Do cholery! - zepchnęła Wilka z siebie i spojrzała wściekła na zwierzę. I można by powiedzieć, że nad głową Iskry na sekundę zatrzymał się świetlik rozświetlając, zwiastując nadejście pomysłu.
- Idziemy - pociągnęła Wilka za rękę i podążyła śladem Szeptuchowej bestii.
Podejrzenia Zhao okazały się słuszne, bo znaleźli magiczkę na brzegu rzeki. Z daleka było widać, że się nie rusza, ale Wilkowi wystarczyło byle co, by pędem wyrwać przed siebie. Zaraz znalazł się przy Szept, mamrocząc, szepcąc przywołując ją do siebie, jakby magicznie miała otworzyć oczy.
Iskra doszła nieco później, rzuciła fachowym okiem na ciało Szept i splunęła obok, na mokre kamyczki. Głupi Pożeracz.
- Wyliże się, przecież to uparta magiczka - spróbowałą podnieść Wilka na duchu, ale niewiele to dało. Był zbyt zajęty leczeniem i przelewaniem w ciało Szept całej swej wiedzy i umiejętności. Po chwili wahania dołączyła się do tego także Iskra.
Dalsza droga przebiegała w milczeniu. Charlotte szła całkiem szybko jak na kogoś kto dopiero wstał z łóżka. Raz tylko musiała skorzystać z ramienia arystokraty, by chwilę odetchnąć, bo rana zaczęła niemiłosiernie przypominać o swoim istnieniu.
Kiedy zaś ujrzała krzywe nagrobki, które własnoręcznie kiedyś utworzyła, miała chęć siąść i płakać. Przecież jeszcze tak niedawno byli żywi, cali i zdrowi...
Bez słowa puściła Devrilowe ramię, wiedziona do grobów niby jakimś zaklęciem. Opadła na kolana i przysiadła na łydkach przez dłuższy czas po prostu wpatrując się w prowizoryczne groby w których nawet nie było ciał. Jedynie przedmioty, które po nich miała.
- Brakuje mi was... - szepnęła czując napływające łzy do oczu - Brakuje tak bardzo... - ramiona zadrżały, a Charlotte się rozpłakała nie mogąc dłużej się hamować. Nie umiejąc dłużej wstrzymywać łez na każde o nich wspomnienie.
Iskra szybkim ruchem dłoni zerwała z ramion płaszcz i rzuciła go Wilkowi, a ten owinął nim magiczkę.
- Będą kłopoty - mruknął elf zerkając kontrolnie na Wygnańca. Wygnaniec zaś wzruszył ramionami.
- Zawsze były. Pożeracz to tylko kolejny element układanki.
- Nie mówię teraz o nim tylko o twojej obecności tutaj - zamiast słów otrzymał kolejne wzruszenie ramion.
- Zapomnieli nasi Radni, że to ja jestem przeklęta, a nie oni. Powinieneś ich wyprostować, bo zaczynają się za bardzo rządzić.
- Nie jestem swoim ojcem - burknął Wilk biorąc magiczkę na ręce, przytulając do siebie jakby chcąc oddać jej swoje własne ciepło.
- W każdym razie nie pójdę sobie stąd, dopóki Hauru nie uzna, że mogę. To takie... Jakby zadanie. Zresztą, nie zrozumiesz jego toku myślenia, ja sama tego nie rozumiem. Chodź, lepiej ją zakopmy w skórach, szybciej wróci do siebie - i jak zaproponowała Iskra, tak też zrobili.
Najpierw chciała zaprotestować, odsunąć się, otrzeć łzy i nie pokazywać żadnych słabości. W końcu, nie tak powinna się zachowywać alchemiczka. Płakać nad byle nagrobkiem...
Tylko, że jak na jej gust te dwa na grobki były o wiele bardziej cenne niż to co miała. I zamiast nadal grać silną, po prostu pozwoliła sobie na płacz, obiecując, że to będzie ostatni raz, kiedy ktoś ją tak widzi.
Korzystając więc z tego, że jest tak blisko, wtuliła się powoli od płaczu przechodząc w ciche chlipanie aż w końcu całkiem się uspokoiła.
Wilk musiał najpierw użerać się ze Starszymi, z Kręgiem i mówić, że żadnej innej żony nie chce, że jak tak bardzo chcą, to niech sami się pożenią i sobie dzieci narobią, on ma swoją Szept i tyle mu wystarczy.
Zaś koło Niry siedziała Iskra, a tym momencie intensywnie podziwiająca swoje paznokcie.
- Starsi już chcą cię zastąpić. Zaplanowali ślub, wesele, zaręczyny i ile dzieci, gdzie i kiedy - Zhao uśmiechnęła się od ucha do ucha - Ale chyba coś im nie wyjdzie. Wilk się z nimi użera. Jak się czujesz?
Odsunęła się powoli od niego, wycierając wilgotne od łez policzki. Nic nie było dobrze. Wirginia okupowała kraj, Quinghena milczała w tej sprawie, Wega miała swoje sprawy, elfy były bezdomne i ścigane. Gildia miała wszystko by zaczął morfować machiny oblężnicze, przeciwko którym nie mieliby szans. Oni nie żyli. Nic nie było dobrze.
Po chwili zastanowienia, ponownego wpatrywania się w nagrobki, na powrót przylgnęła do Devrila, nie chcąc nigdy rozstawać się z ciepłem jego ciała, z poczuciem bezpieczeństwa jakie towarzyszyło jej w jego ramionach. Z nieba spadł pierwszy grom zwiastując nadejście burzy. Charlotte podniosła głowę, zerkając na niego. Miała nieco spuchnięte oczy od płaczu, mokre od łez rzęsy, rozczochrane włosy od wiatru, ale w spojrzeniu nie było już tak wielkiego żalu jak jeszcze przed chwilą. Uśmiechnęła się lekko, drgnął jej kącik ust, kiedy miała ochotę znów się rozpłakać, ale się powstrzymała.
- Burza. Zaraz nas dopadnie... - zupełnie jakby to, że jest tak blisko wcale ważne nie było, a tylko widmo nadchodzącego deszczu.
Szept poczuć mogła na ramionach zaciskające się palce, a chwilę potem ktoś ją pociagnął do tyłu, znów kładąc. Nad sobą zobaczyć mogła twarzy Iskry z nieco karcącym spojrzeniem.
- Leż. Gallar żyje, poobijał się i naraził się na wściekłość Wilka, który najchętniej to by go sam zrzucił z tego urwiska - poprawiła skóry, na powrót okrywając upartą magiczkę - Pewnie się za niedługo pojawi błagać o wybaczenie, albo coś - empatia Iskry zaczynała powalać na kolana.
Chrząknęła jeszcze raz nosem, usiłując pozbyć się kataru powstałego na wskutek nadmiernego płaczu.
- Wracajmy - przyjdzie tu jeszcze nie raz, to było pewne. Będzie musiała jakoś zabezpieczyć to miejsce przed ciekawskimi ludźmi, którzy lubili grzebać w cudzych grobach. Jak tylko Anrai i Devril przestaną jej suszyć głowę o chodzenie i o to, że w ogóle z łóżka wstaje, to tu przyjdzie. Na pewno.
Odsunęła się od arystokraty przy okazji doświadczając dziwnego uczucia smutku, jakby tak robić nie powinna. Kolejne głupie myśli, które nie były jej. Może powinna porozmawiać o tym z... Tylko z kim? Z papą? Bogowie, umarłby na zawał.
Nie czekając aż niebo spadnie im na głowy, ruszyła w drogę powrotną.
Tego Iskra nie wiedziała. Widziała tylko, jak Wilk warczy na przybocznego, widziała jak potem sobie gdzieś poszedł. Ale czy Gallar...
- Tak, zajęli się nim - skłamała gładko, poprawiając magiczce włosy. Potem sprawdzi co z przybocznym. Przy okazji podokucza też trochę Starszym, żeby nie było. Akurat tego Hauru jej nie zabronił, a widząc jego specyficzny uśmiech na twarzy gdy pytała o zachowanie wobec Radnych... Cóż, była pewna, że za docinki będzie premia.
I Charlotte dziwnie spoglądała na Nerisa. Tropiciel. Znała go? Alez oczywiście, przecież się u nich ukrywała... Żył?
- Rzeźnik... - mruknęła, a duszą targnął niepokój. Demond. Tam był Desmond, jeśli go odkryją, jeśli zobaczą...
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Chociaż osłabiona ranami i upadkiem ze schodów, puściła się biegiem z powrotem do Drummor. Musi go ukryć, on nie może zginąć. To byłaby już kolejna osoba...
Iskra zrobiła minę zbitego szczeniaczka. Ona kłamie? Jak to?
Chyba nauczyła się tego od Cienia, on to miał na nią zdecydowanie zły wpływ!
- Przyprowadzę ci ich, jak przestaniesz wstawać i próbować zrobić cokolwiek, bo i mnie Wilk rozszarpie, a ja lubię być w jednym kawałku - to mówiąc, podniosła się, otrzepała spodnie i płaszcz z kurzu i ruszyła na poszukiwanie rzeczonej dwójki. Swoją drogą, ciekawe czemu nie chciała widzieć się z Wilkiem.
Może Szept wolała trójkąciki?
Jakkolwiek nie opisać by w tej chwili Vetinari, nielogiczna było całkiem dobrym określeniem. Wpadła do Drummor zdyszana, trzymając się za bok, który znów palił niczym żywy ogień. Rzeźnik. Że też akurat teraz zechciał się przypałętać w te okolice. A już myślała, że przez chwilę będzie spokój.
Bez trudu odnalazła pokój Desmonda, który widząc ją, solidnie się zaniepokoił.
- Co się dzieje? - wychrypiał zerkając na nią co chwila. Charlotte zamknęła drzwi i usiadła przy łóżku, na podłodze, opierając się plecami o materac i wciąz ściskając bok.
- Rzeźnik jest w okolicy. Nie martw się, nie dopadnie cię.
Zhao lekceważąco machnęła ręką, jakby nie zamierzała nic przybocznemu tłumaczyć. Bogowie, przyboczni. Na co to komu? Tylko potem trudno się tego pozbyć... Dobrze, że Lucien nie miał nic nigdzie do powiedzenia poza Bractwem, nie mógł jej więc wpakować w podobne bagno.
- Szept żyje, pewnie urwie ci łeb za tą porażkę - uśmiechnęła się wrednie biała magiczka i jeszcze uderzyła elfa łokciem w żebra, całkiem zapominając, że ten przecież tez ból czuje.
Ale przyprowadziła go do królowej całkiem szybko.
- Darmara nie ma, pewnie uciekł.
Vetinari zaczęła rozmyślać nad ewentualną bronią. Przecież nie weźmie jej żywcem jeśli już. Wstała i rozejrzała się po komnacie. Szczęściem, znalazła w jednej z komód miecz, który wyglądał nawet jak ten, który kiedyś nosił Desmond.
Uzbrojona w miecz, wróciła znów na swoje miejsce, chowając ostrze za sobą, pod łóżkiem. Pozostało jej tylko czekać na rozwój sytuacji.
I opierać się wrażeniu, że całkiem niedawno przechodziła podobne rzeczy, na których końcu... Ale przecież ona żyła, skąd więc te kolejny głupie wspomnienia?
Iskra widząc tą scenę tylko przewróciła oczami. Ktoś tu się w kimś zadurzył, a co jak co, Zhao była fanką związku pomiędzy Szept i Wilkiem, nie jakimś Gallarem.
- Wilk przysmaży ci uszy - dorzuciła swoje Iskra, szczerząc się pięknie i siadając na pieńku. Wyjęła z sakiewki suszony kawałek brzoskwini i z pasją wsadziła sobie w usta. Szept nie widziała tego, że ma kolejnego adoratora?
- I słusznie - Vetinari podniosła się razem ze swoim naprędce znalezionym mieczem. Bok rwał, będzie musiała przy nim pomajstrować nim medyk zobaczy, może wcale nic nie popsuła.
Desmond zakaszlał, ale zdołał nawet usiąść, przez co vetinari zjeżyła się niemal jak kot.
- Leż dopóki ci nie pomogą wstać! - ktoś tu był przewrażliwiony na punkcie alchemika.
Zhao popatrzyła chwilę na Gallara, jakby znowu miała mu dociąć, ale z niewyjaśnionych przyczyn zrezygnowała. Zamiast tego przeżuła suszoną brzoskwinkę do końca i podniosła się. Skoro Szept grzecznie się położyła, to ona może się trochę pokręcić i poprzeszkadzać. A może uśnie i będzie przeszkadzać Lucienowi, jeśli i ten akurat śpi? Zapewne tego by się nie spodziewał.
- Despota - burknęła i nie miała zamiaru zostawiać Desmonda samego, więc oczywiście, że czas przyszedł na protesty - Moim bratem jest medyk, sama potrafię zobaczyć czy rana się otworzyła, czy jednak nie. I żaden medyk nie będzie mi do tego potrzebny.
Zhao zaś zrobiła to, co zamierzała. Zaciągnęła spory zapas magii na wykreowanie stosownie stabilnego świata, który ograniczył się do Lucienowego pokoiku w kuźni, w Demarze. Szczegóły był dopracowane, nawet wrażenie zapachu było silne.
Potem zaś zaczęła poszukiwać wprowadzonego w stan uśpienia umysłu Cienia. Nie było trudno go znaleźć, nie było trudno omamić i zwabić w swój sen. Akurat w tym osiągnęła już poziom nieomalże mistrzowski.
Nie spodziewał się i widać to było po tym, jak sam się we śnie tym zachowywał.
- Spokojnie. To jest tak jakby... Sen. Z tym, że pamiętać go będziesz, w dodatku wrażenie dotyku, smaku, zapachu... Wszystko - przysiadła na łóżku i sprawdziła stan swojej many. Powinno wystarczyć na parę godzin, potem będzie musiała się wybudzić.
Charlotte powinna teraz grzecznie ustąpić, tak jak Wilk ustąpił i wypił mleko. Jego przyszywana siostra jednak była nieco inna i zamiast ulec, po prostu ruszyła w stronę tajnego przejścia nie mając zamiaru dać się oglądać jakimś medykom.
- Jak chcesz, to sam to zobacz, żadnym medykom obmacywac się nie dam - ale jemu to już tak? Znowu nie rozumiała skąd takie słowa u niej.
Iskra podniosła się zbliżając się do Cienia. Dziwnie tak było widzieć go, czuć obok, a zarazem wiedzieć, że szwęda się gdzieś po świecie.
- No i co klniesz? - mruknęła przyciągając go do siebie - Sprawdzałam nowe umiejętności, wygląda na to, że wszystko jest jak należy. To jest sen, jak mówiłam, ale potrwa parę godzin co najwyżej, więcej nie mam sił by to utrzymać. - urwała zajmując się przeczesywaniem przydługawych włosów Luciena - Tęsknię za tobą - przyznała cicho, a takie wyznania rzadko się jej zdarzały. Szczególnie ostatnimi czasy.
Charlotte westchnęła, obejrzała się na owiniętego szlafrokiem arystokratę. No jak z obrazka.
- Idź już, bo jeszcze pomyśli, że masz go za nic, a tego byśmy nie chcieli. - spojrzała znów na przejście, chwilę gryząc się z myślami. Poddać się, czy nie poddać? Teoretycznie, mogłaby przestać się wykłócać. Czas uciekał. Czas był cenny.
- I przyślij tego medyka - wróciła się, z przyzwyczajenia już sięgając boku. Nie mogło być aż tak źle, ale skoro się uparł...
Ktoś by powiedział, że przecież niedawno się rozstali, więc cóż to za tęsknota. Po prawdzie, odkąd przestała z nim pracować, tęskniła zawsze.
Nie licytowała się dalej, pewna swego, co wyłuszczy mu później, za to zabrała się do o niebo przyjemniejszych rzeczy. Nie bez powodu otoczeniem jakie wybrała do rekonstrukcji była sypialnia.
Alchemiczka wyburczałą pod nosem ładną wiązankę pod adresem przeklętego arystokraty, ale w obecności medyka grzecznie podwinęła koszulę na stosowną wysokość i dała się opatrzyć. Jak podejrzewała, nic groźnego. Poluzowane szwy i naderwane ledwo co zagojone tkanki. To wszystko wina Nerisa, mógł nie mówić o takich rzeczach tak prosto z mostu.
Obwiązana dodatkowym bandażem i z buteleczką jakiejś kleistej mazi zjawiła się w tunelu z bardzo niezadowoloną miną.
- Kiedyś role się odwrócą, zobaczysz.
Co to to nie, Iskra nie zamierzała Cienia robić w bambuko. Koniec dostępnej do tego czaru many jednak się zbliżał i to nieubłaganie. Nic więc dziwnego, że nie starczyło im czasu na powtórkę, bo leżąc wygodnie na łóżku Iskra zauważyła, jak podłoga traci swój koloryt, jak ona sama słabnie. Westchnęła.
- Koniec tego dobrego, kończy mi się mana, a nie chcę wiedzieć co będzie, jeśli się nie wycofam ze snu. Nie wiem kiedy uda mi się zrobić coś podobnego, ale bądź czujny - to mówiąc, musnęła nieogolony policzek Cienia wargami, a chwilę potem, wraz z momentem, gdy zamknął powieki, osunął się w normalny, niczym nei zmącony sen. Cokolwiek Iskra zmajstrowała wcześniej, przestało teraz istnieć. Wstał ranek.
Zhao otworzyła oczy i z żalem przyzwyczaiła się do jasności jaka ją otoczyła. Jaka szkoda, że nie miała go obok siebie. Podniosła się i... I niemalże dostała zawału.
- To nie Wilk przypiecze ci uszy, cholerny Gallarze, romantyku za dychę. Ja to zrobię - warknęła zbierając się z ziemi i tropiąc przybocznego po śladach.
Skinęła głową odnotowując w myślach, by nie kombinować nic w tunelach. Desmond zresztą nie miał sił by transmutować, ona chyba nie była wystarczajaco skupiona zamartwiając się o to co będzie jak rzeźnik tu zostanie, czy Devrilowi nic nie grozi, a przy okazji, jak radzą sobie pozostali alchemicy.
- Mam nadzieję, że tu nie zostanie - mruknęła w pewnym momencie - Nie chciałabym mieszkać u ciebie w piwnicy.
Iskra pokręciła głową i byłaby magiczce pogroziła palcem, kiedy uznała, że to i tak nie ma sensu. A Wilk rozniesie coś tak czy siak jak mu powie o rewelacjach z przybocznym.
- Słaby z ciebie przyboczny - podsumowała tylko Gallara, bo rzecz jasna, wredna Zhao z rana to już normalność zupełna.
Nieśmiało weszła do komnaty i przyznać musiała mu rację. Piwnic to nie przypominało, choć panował tu lekki chłód, w końcu, byli pod ziemią.
- Idź już na górę - ponagliła Wintersa, sama zaś znalazła się obok Desmonda sprawdzając, czy aby na pewno jest mu wygodnie i czy przypadkiem nie dołożyć mu jeszcze jakiejś poduszki, gdyż tych było tutaj całkiem sporo.
Iskra skrzyżowała ręce na piersi, niezbyt zadowolona z tego, że Szept się wymknęła. Mogło się jej coś stać i znowu byłby raban.
- Ahia, jak widać. A ty miałaś leżeć, a nie łazić i szukać Darmara - jeśli Wilka w pobliżu nie było, równie dobrze ona mogła jej trochę głowę posuszyć. W końcu, chodziło o jej dobro.
Ale sam nieobecny pojawił się dziwnie szybko, a zanim zdązył cokolwiek powiedzieć, Iskra chwyciła go jedną ręką za poły koszuli i zatargała gdzieś dalej. teraz to ta dwójka rozmawiała przyciszonymi głosami.
Charlotte parsknęła i podniosła się, zaprzestając dopytywać się biednego alchemika czy nic mu nie trzeba.
- Zawsze sobie radzę. Jakoś. Nie umrzemy, najwyżej będziesz miał poprzestawiane ściany - machnęła ręką, bagatelizując jakby całą sprawę, chcąc się go zarazem pozbyć, jak i zatrzymać.
- Idź już Devril - dodała łagodniejszym tonem, zerkając na arystokratę raz jeszcze - Idź.
Po rozmówieniu się z Wilkiem, Iskra uznała, że spełniła właśnie dobry uczynek, który wymagał nagrody. Tak więc Zhao zaczęła kombinować jak tu znaleźć więcej many, by znów mieć czym tworzyć sen.
Wilk natomiast niedługo potem pojawił się przy Szept, bez słowa przysiadając się do niej na skórach i chwilę patrząc na nią, to na Gallara. Przyboczny mógł wyczuć w powietrzu kłopoty, zresztą sama Szept też.
- Ukradnę ci przybocznego na chwilę - zakomunikował i skinął na elfa, by odszedł w bok. Miał z nim parę słów do zamienienia.
- To nie do mnie przyjechał Rzeźnik - mruknęła, ale już do zamkniętych drzwi. Devril wyszedł, a oni zostali sami. Westchnęła spoglądając na Desmonda.
- Zapowiada się długa noc - alchemik skinął głową przyznając jej rację.
Gdyby mógł zjawić się wcześniej, to by to zrobił. Ledwie wyplatał się od Radnych, to przyleciał tu. Wbrew pozorom odkręcenie tego wszystkiego co już sobie zaplanowali nie było takie proste.
Poczekał aż elf się do niego przyłączy, po czym nabrał solidną dawkę powietrza w płuca i z wolna ją wypuścił, jakby chciał uspokoić nerwy.
- Czyżbyś się zadurzył w mojej żonie? - spytał, a ton ten był dziwnie przyjazny. Oznaka kłopotów.
Charlotte nie miała aż takich problemów, choć Desmond musiał czasem po parę razy ją wołać, by wyrwać z zamyślenia.
Powinna tam być razem z nim. W końcu była panią tego domu, tak? Nie. Nie była, chociaż nie pogardziłaby takim tytułem, a nade zaś wszystko, małżeństwem z Devrilem nawet jeśli tylko po to, by uchronić go przed Tari. Coś w jej duchu się zbuntowało. Jaka Tari? przecież ona już go miała.
Ciekawe kutwa gdzie, zadrwiła z samej siebie, po czym ułożyła się w miarę wygodnie na podłodze, z paroma poduszkami i postanowiła oddać się w objęcia Morfeusza.
Tyle władcy wystarczyło, by upewnić się w tym, że Iskra miała rację. Żółtodziób zadurzył się. W jego magiczce. Wilk westchnął i przejechał ręką po twarzy.
- To ci dobrze radzę, żebyś przestał, albo przynajmniej nie robił z siebie wiernego psa - urwał, spojrzał kontrolnie na Szept - A najlepiej to w ogóle się spakuj i wyjedź w góry, albo nad morze, albo do Wirginii - co jak co, ale chyba nikt nie lubił świadomości, że ma konkurencję.
Wejście Devrila zbudziło Vetinari, która jeszcze się dobrze nie obudziła, a już macała podłogę szukając porzuconego wcześniej miecza. Przetarła oczy rękawem i zaspana odnalazła wzrokiem Wintersa.
- Już sobie poszedł...? - spytała sennie, opadając z powrotem na poduszkę i naciągając na siebie drugą.
Rozważył nawet opcję wygnania Gallara, ale uznał, że to byłby zbyt drastyczny środek. Poczeka na potknięcie przybocznego, potem rozpęta piekło. Cienie działają skrycie. I on tak zadziała.
Opuścił Gallara bez słowa, nie podszedł ponownie do Szept, zbyt zagniewany na zachowanie przybocznego, choć przecież do niczego nie doszło. Jeszcze.
Iskra za to oparła się wygodnie o kawałek uszkodzonego muru i spojrzała za odchodzącym Wilkiem.
- Prawdę. Że masz adoratora - a widząc, że Szept chyba nie wie o kim mowa, jasno wskazała jej paluchem Gallara - Zadurzony po uszy.
- Pewnie szukają tam guza - podsumowała Vetinari zmuszając się jeszcze do otworzenia oczu, choć potwornie raziło ją światło pochodni - A ty się prosisz o kłopoty schodząc tutaj... - dziwna miękkość w głos się wkradła, zdradzając zmartwienie i troskę - A... Ta twoja narzeczona? Przyszła pani Winters? - nie wiedziała czemu o to pyta, ani po co. Miała zapomnieć, a zamiast tego coraz bardziej się zadurzała. I znów dziwne wrażenie, że to miejsce prosze państwa, jest już zajęte na pełen etat.
- Właśnie sobie nie kpię. Nie widzisz jego służalczego wzroku? Głosu, miękkiego, jakby się bał, że samym tonem może cię zranić? Zakochał się i tyle - na pytanie zaś odnośnie dziwnych rzeczy, które mogłyby się jej wydawać, długo nie odpowiadała. Też tak ostatnio miała. Szczególnie wtedy, gdy szła samotnie górami i zastanawiała się co robi Lucien. Uczynny głosik w tej sprawie podsuwał różne wyobrażenia. Raz nawet była święcie przekonana, że dzieci nie żyją. Innym, że jest w ciąży z wiedźminem.
- Miałam... Mam... Od pewnego czasu, jakby takie przebłyski, jakby coś miało miejsce, a jednak ja tego nie pamiętam. Nie wiem co to jest, ale to co widzę wcale mi się nie podoba.
- Możesz odwiedzić moje poduszki, zezwalam - mruknęła poprawiając rzeczony przedmiot, by lepiej się leżało. Tari. Po co mu Tari, skoro miał ją...
Zerknęła kontrolnie na Desmonda mając po uszy dziwnych głosików i nieswoich wspomnień. Potem spojrzenie przerzuciła na Devrila.
- Miałeś kiedyś wrażenie... Że rzeczy potoczyły się inaczej niż sądzimy?
- Nie sądzę, to by było za duże krętactwo, zbyt ryzykowne, bo nei zgadzałoby się ze sobą zbyt dużo rzeczy. Ale podsuwać jakieś obrazy, myśli... Czemu nie. Tylko po co miałby to ktoś robić, oto jest pytanie - Iskra, która w jakimś stopniu opanowała już magię umysłu, fachowo wykluczyła zapomnienie. Jednak, skoro była białym magiem, powinna potrafić zdiagnozować przyczynę, powinna... Szlag, umysł zawsze był jej słabą stroną.
Charlotte przewróciła się na plecy, wlepiając spojrzenie w sufit. Powiedzieć, czy nei powiedzieć? Co za różnica, już i tak miał ją za wariatkę.
- Taki głosik, który wtrąca czasem w myśli dziwne rzeczy. Albo wydaje ci się, że coś powinno być inaczej, tak bardzo ci się wydaje, że masz zwidy.
Spojrzała na magiczkę całkiem zbita z tropu. Silvana? Że kogo?
- Co? - otrzymała swoja odpowiedź Szept, a Zhao podążyła w ślad za magiczką - Ktokolwiek to był, brzmi elfio, a Wilk raczej nie byłby zdolny do zabicia elfa. Nie bez powodu, a nawet wtedy miałby wyrzuty sumienia. Znam go za dobrze - Zhao się przeliczyła, bo pobyt wśród Cieni nieco włądcę zmienił. Odkrył, że najciemniej pod latarnią a Bractwo niekoniecznie musi być samym złem.
- A może to Pożeracz nam to robi?
Charlotte zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. Jak ją ułożyć, by nei zdradzić za wiele z tego, co sama w rzeczywistości czuła.
- Może gdzieś w innej rzeczyistości tak się wydarzenia potoczyły, a teraz my odczuwamy tego skutki? - nawet nie wiedziała jak blisko jest prawdy, choć to rozwiązanie wydawało się jej aż nazbyt absurdalne. Jakkolwiek by jednak nie było, nie zdołało to powstrzymać lekkiego uśmiechu rozciągającego wargi alchemiczki. Szkoda, że takie rzeczy jak tam nie działy się też tu.
Gdyby Wilk wiedział, że magiczka sobie przypomina, ba, że idzie do niego zadawać mu krępujące pytania o Silvana, to już dawno uciekłby na drzewo. Zła Szept to... To zła Szept i lepiej uciekać.
Ledwie zaś zobaczył Zhao i Nirę razem, automatyczny ochroniarz w postaci głosiku w głowie podpowiedział, że nadchodzą kłopoty.
- Już się lepiej czujesz? - zagadnął siląc się na pogodę ducha. Może wcale nie chodzi o coś poważnego...
- Pozostałość jest nieprawdopodobna - podpowiedziała mu cicho. Bo jakby nie patrzeć, wszystkie myśli, wszystkie wspomnienia w których rzekomo byli... Małżeństwem nie były prawdą. Nie tutaj. Tutaj była... Nic nie znaczącym alchemikiem w ruchu. Podobnie jak reszta Brzasku. Jak przyjdzie co do czego, mięso armatnie.
- Nie brzmi wcale absurdalnie, bo ja też tak mam. Ale miło wiedzieć, że szlaleństwo dopadło też ciebie - posłała mu lekki uśmiech, chcąc jednocześnie samą siebie podnieść na duchu.
Wilk zatkało. Wszem i wobec uznał, że alternatywy to bardzo zły pomysł i jak obudzi się w kolejnej, to on nei chce nic pamiętać. Nawet po powrocie.
- Jakiego Silvana? - umysł zaczął gorąco poszukiwać jakiejś dobrej wymówki - Nie, nie miałem ku temu powodów. Przecież zabiły go orki, a ciała nie znaleziono, bo je zjadły... Co do głosiku... Nie, nie mam nic takiego. Ale powiem ci co to może być... - i tak Wilk streścił magiczce, że znów wylądowali w alternatywie, a tym razem to on i Lucien byli tymi, którzy pamiętali. Nawet Iskra uniosła brwi zastanawiając się, czy oni wszyscy nie powariowali.
Parsknęła w poduszkę, nie chcąc budzić Desmonda. Bądź co bądź, on nadal potrzebował snu. A ona rozbudziła się na tyle, że nie chciała dłużej leżeć.
Wobec tego podniosła się do siadu i spojrzała na Devrila.
- Bardzo chce ci się spać? A może zamiast odwiedzać cudze poduszki, to mi pokażesz te swoje piwnice? Może znajdziemy wino, którym będę mogła się upić!
- Pożeracz... - odezwała się Iskra, wysilając umysł, odrywając go od desperackich prób znalezienia znikąd many na kolejny sen - Może to jego sprawka? Poprzednio dotknęłyśmy ksiąg. Może teraz to on nas w to władował?
Wilk zaś błogosławił swoją opanowaną minę w tym momencie. Przygarnął Szept do siebie z uśmiechem, jakby usłyszał całkiem dobry żart.
- Bo to alternatywa. Tam nic nie było takie jak tu. Devril ożenił się z Vetinari, oboje zginęli wkrótce potem. Iskra była z wiedźminem, a kiedy zginął Cień, to skamieniała z żalu... A ty wyszłaś za tego kret... Za Silvana - wyjaśnił cierpliwie łudząc się, że to zażegna wszelkie niewygodne pytania i podejrzenia.
- No co ty? - Vetinari podniosła się, przeciągnęła uważając jednak na ranę, w końcu nie będą po nocy szukać medyka i wypełzła na korytarz - Musisz być jutro w formie. Chociaż... Jakbyś miał kaca, to byłbyś bardziej wiarygodnym bawidamkiem, więc upijemy się we dwójkę.
Słońce zachodziło, a Iskra nie była pewna czy to, co zgromadziła tego dnia wystarczy na tak długie snucie snów. Wątpiła w to solidnie, aczkolwiek można było spróbować.
Cichcem opuściła Wilka i Szept, przemknęła pomiędzy gruzami i szczątkami zaschniętych konarów, a wkrótce potem Cień poczuć mógł znajomy dotyk obcej, a jednak tak znajomej świadomości.
Wilk za to zaczął przeklinać sam siebie, że w alternatywie się wygadał. I po co on jej to mówił? Teraz będzie drążyć sprawę, w końcu była upartą magiczką, a jak się dowie... Bogowie, a jak ona go zostawi bo jej przyszłego małżonka zabił? Do tego do spółki z Cieniem, którego tak nie znosiła?
Być może dlatego ją okłamał. I zamierzał trwać w tym kłamstwie póki tylko się będzie dało, a nóż, widelec, mu się upiecze.
- Ależ jak mógłbym cię okłamywać - mruknął odgarniając kasztanowe włosy magiczki za szpiczaste ucho.
Nie potrzebowała zachęty, gdyby sam w tej chwili nie ruszył, to potem musiał by jej szukać po podziemiach. Charlotte lubiła się włóczyć po takich miejscach, być może dlatego tak często obrywała po głowie, a ktoś nawet jasno sugerował, że skoro tak, to niech się zacznie bliżej przyjaźnić z Szept, razem głowy stracą w jakimś zasranym podziemiu. A kimś bijącym ją w biedną głowę zwykle był Wilk, który na słowa "ruiny" dostawał wręcz uczulenia.
Ale tym razem miała przewodnika. I była obietnica wina, które zamierzała wykorzystać w pełni. Upije się? Trudno. Powie znowu coś, czego później pożałuje? Trochę szkoda, bo wolałaby nie paplać, ale w tym momencie chęć spicia się do nieprzytomności przeważyła. Za dużo ostatnio przeszła żeby przepuścić taką okazję.
Powoli skinęła głową potwierdzając, że owszem ma, choć nie zamierzała mu mówić jakie i czym grozi ich naruszenie. Chyba, że te najmniej ważne.
- Mana. Kreacja świata snu nie jest ani łatwa ani szybka, poza tym cholernie dużo idzie many, która nie odnawia się tak szybko jakbym tego chciała. Im dalej, tym trudniej - ze smutkiem dotknęła policzka Cienia. Może jednak wystąpienie wtedy przeciwko Bractwu było błędem? Gdyby tego nie zrobiła byłaby teraz z nim...
Zamyślił się, otaczając elfkę ramionami, jakby uścisk ten miał dać jej poczucie bezpieczeństwa.
- Jest na tym świecie dużo dłużej od nas. Może nawet i więcej niż twoja babka, więc nic dziwnego, że potrafi zaplanować tak sporo... - przeczesał włosy elfki zastanawiając się nad czymś. Czy Pożeracza dało się zniszczyć? Unicestwić?
- Jak zginął Kosiarz? Może tak samo dałoby się pozbyć Pożeracza...
- To ciekawski musiał być z ciebie dzieciak. Dostałeś potem pranie? Tyłek miałeś siny? - wślizgnęła się do piwniczki i mimo woli przypomniała sobie własne dzieciństwo. Statki, morza, piraci, jedzenie suszonej ryby przez miesiące, spalona skóra i piekące oczy od soli podczas sztormów. Bitwy, papugi, małpy, złoto i klejnoty. No i ona, nazywana Charliem, bo przecież na pokład nie wzięliby dziewczynki.
- Które najpierw? Bo sporo tu tego... Chyba w jedną noc nie da rady.
Posmutniała słysząc te nowiny. I znów myśl, że gdyby nie wcześniej podjęte decyzje, poszłaby z nim...
- Więc jakiś czas w ogóle nie będziemy się widywać - smutno spojrzała na Cienia, który również dla niej znaczył zbyt wiele. Pewnie dlatego nie protestowała gdy Wilk ją wygnał. Gdyby się uparła zostać... Mogłoby mieć to różne konsekwencje.
Starsi i ich księgi... Może tam by coś znaleźli?
- Będziemy musieli poszperać, dowiedzieć się czegokolwiek. A to będzie chyba oznaczało grzebanie w księgach Rady, co niezbyt się im spodoba. No, chyba, że nie będą o tym wiedzieli... - uśmiechnął się pod nosem, jak zwykł to robić jako włóczęga planujący właśnie napad na jakąś szacowną damę, by mieć potem co jeść za zrabowane pieniądze.
Chwila zastanowienia, jak to zwykle szlachta robiła? Najpierw wytrawne, potem co?
- Daj co masz najlepszego, potem, jak już będę prawie nieprzytomna to mogę pić nawet czerwoną wodę - Albert raz wywinął jej taki numer. By nie narazić na szwank piwniczek Vorgaltemu podczas jej napadów pijaństwa najpierw podawał jej wino najlepsze, potem to nieco gorsze, aż w końcu kończyli na wodzie o czerwonym zabarwieniu. Albo na mleku. Pijanej Vetinari dało się wmówić niemalże wszystko. W końcu, białe wino tez istnieje, choć koloru mleka to ono nie ma...
- Wrócisz, to się spotkamy. Normalnie, nie w śnie. Znajdę cię - wyszeptała odszukując wargi Cienia. Nie było zbyt dużo czasu, co obwieściły mu jej niecierpliwe dłonie. Czas rozłąki zbliżał się nieubłaganie.
Rzeczywiście, Mrocznemu nie miał na razie nic do zarzucenia, choć podejrzewał, że to będzie kwestią czasu. Darmar coś wywinie prędzej czy później, a wtedy Starsi będą chcieli się go pozbyć.
- Przejrzymy księgi, może powiedzą nam więcej niż tobie Darmaś.
Skoro tak wyglądały sprawy, to przestała bawić się w szukanie tego, co najlepsze, a po prostu wzięła pierwszą lepszą butelkę z brzegu, która odezwała się w jej umyśle magicznym głosikiem "wypij mnie". Charlotte na takie prośby nigdy nie byłą głucha.
Nie patyczkowała się z korkiem, który to wyciągnęła zębami i wypluła na posadzkę. Pierwszy łyk przypadł jej, potem zaś butelka powędrowała do ręki Devrila.
- To słodkie. Na pewno. Oddam swoje buty jak będzie inne. A ja się na winach znam! - i z tym zdaniem Charlotte opuściła Devrila, dopadając jeszcze jedną butelkę.
- Mm, białe - proces otwierania był taki sam i z tego pociągnęła łyk. Solidny - To jest kwaśne.
- Powinieneś przejść na emeryturę - mruknęła Iskra, wtulając nos w szyję Cienia - Jesteś już na to za stary.
- Ja? Skądże znowu - dręczenie Starszych zwykle poprawiało mu humor, więc i nic dziwnego, że nagle poweselał - Jeśli musisz, wtajemnicz, chociaż wolałbym, żeby wiedziało o tym jak najmniej osób. Starsi mają wtyki i jeśli nie będziemy ostrożni, dowiedzą się, a wtedy wszystko szlag trafi. Nie lubią jak się w coś pakujemy, pamiętaj o tym. - to mówiąc jeszcze raz wyściskał magiczkę po czym wypuścił ją z objęć - Idę poszukać starych spisów, może trafię na coś o Pożeraczu.
Vetinari z Cieniem łączyć mogło jedno, jak już się upijała, to zazwyczaj na smutno, więc niczym dziwnym było, że ciągnąc kolejny łyk z butelki, zerkając ukradkowo na arystokratę poczuła się w obowiązku do wyjaśnienia swojego wielce niestosowanego zachowania.
- Kogokolwiek nie zrobił ze mnie papa, wciąż jestem bandytą. Charliem, który szorował pokład ryżową szczotką i spał na hamaku pod pokładem - wyznała nieco ponurym tonem i powiodła spojrzeniem po piwniczce. Jakże mogłaby równać się z Tariną? Głupie pytanie, a alchemiczka z niezrozumiałych zapewne dla arystokraty przyczyn machnęła ręką jakby odganiając muchę. W rzeczywistości, odganiała własne myśli.
Cień i Iskra nie zawsze się rozumieli, a to był tego idealny przykład. Jak mogła nie chcieć jego emerytury? Był już za stary na hulanie po Keronii i odrąbywanie głów. Powinien... Zaszyć się w Demarze i chędożyć po ostatni dzień.
- Właśnie, że chcę.
Gdyby Wilk był obok, za pewne podsumował by słowa Widzącej jakimś ciętym komentarzem, albo wymownie spojrzałby na wiecznie śpiącą Zhao. Nie było go jednak obok, użerał się właśnie ze Starszym, który przyłapał go na grzebaniu w starych księgach.
Charlotte usiadła pod ścianą ze swoją butelką i wpatrzyła się w jej zawartość. W połowie pełna, w połowie pusta. Jakkolwiek by się nie krzywić, wino wchodziło w nią dość szybko.
- Gdyby nas wtedy nie pojmali Wirgińczycy... Byłabym już od dwudziestu sześciu lat na morzu. Może miałabym własny statek? Albo zostawili by mnie w jakimś porcie i musiałabym sprzedawać ciało za chleb... - pociągnęła parę łyków i dostała czkawki - Tak czy inaczej, gdyby nie było tak jak jest, to pewnie byłabym teraz twoją żoną i nawet nie wiedziałabym, żeś czymś więcej niż tylko bawidamkiem - mimo cisnących się słów na usta, nie powiedziałą więcej. jeszcze za mało w siebie wlała. I z ta myślą, opróżniła zawartość butelki życząc sobie, by następny rok był lepszy niż poprzedni.
- No i o co się irytujesz? - spytała smutno - Chciałabym w końcu przestać się o ciebie bać, że w końcu z którejś misji nie wrócisz, a ja zostanę sama... Aż tak źle byłoby ci na emeryturze? Bez tego całego Bractwa? - aha, więc o to tu chodziło. Zdecydowanie nie miała na myśli emerytury chędożeniowej.
Wilk uciekł Starszemu, całkiem jak dziecko, księgi schował pod płaszczem i zaszył się pomiędzy odrastającymi sosenkami. Tam tez znaleźć go mógł Eredin. A na widok Strażnika władca uniósł brwi.
- Coś się stało Eredinie?
- Mówisz, że powinniśmy cieszyć się tym, co mamy? - zajrzała przez ustnik do butelki i odstawiła ją drżącą ręką obok siebie. Alkohol. Potrzebowała alkoholu...
Podniosła się i przespacerowała do regału po drugiej stronie piwniczki, tym razem zabierając się za wino białe. Chwilę siłowała się z korkiem, az w końcu zrezygnowana podeszła do arystokraty.
- Otwórz, ja nie umiem - nieco szklistym spojrzeniem, jakby już była solidnie pijana, a umysł nie zdązył tego zarejestrować, potoczyła po salce i czknęła ponownie.
- Tak, o Bractwie - korzystając z tego, że opuścił ręce, objęła go przyciskając ciało ciasno do jego ciała. Tak bardzo chciała, żeby było tak już zawsze. Żeby był pod ręką...
- Moglibyśmy uprawiać marchew. I seks.
Wilk popatrzył na Strażnika jakby widział go pierwszy raz w życiu. Zamknął księgę w dłoni i odłożył ją obok siebie.
- Nie, nie wzywałem cię, ale akurat z Dolnym Królestwem to ma rację... przydałby się tam ktoś normalny by zająć się Mer - jakże zgodni byli w tej kwestii małżonkowie - Ale mnie się nie pozbędzie - tu władca uśmiechnął się pod nosem. Prędzej on pozbędzie się jej wysyłając za Wieże. Dla bezpieczeństwa.
- Jak rozbijesz, to albo rozlejesz, albo trzeba bedzie pić z kielichów, a tych nie mamy. A co jak co, lubię swoje wargi i chciałabym żeby pozostały w stanie nienaruszonym - innymi słowy z rozbitej butelki pić nie będzie i koniec - Daj - nie czekając na reakcję zabrała arystokracie butelkę, jeszcze chwilę posiłowała się z korkiem, a kiedy nie ustąpił, ściągnęła brwi. Obiema dłońmi złapała za szyjkę butelki i zaczęła kombinować z materią, z przesuwaniem i luzowaniem szkła wokół korka, co objawiało się od czasu do czasu przejściem niewielkiej błyskawicy po jej dłoniach.
Alchemia po pijaku dobrym pomysłem nie była, ale tu zakończyło się to sukcesem, bez żadnych uszkodzeń. Tylko szyjka teraz byłą zbyt szeroka i korek wpadł do środka.
- Niech to szlag... - burknęła, ale już po chwili zaznajamiała się z zawartością butelki. W końcu, z korkiem czy bez, nadal było to wino.
- Więc na co czekasz? - spytała zaczepnie unosząc brew i uśmiechając się w ten specyficzny sposób. Sprawa emerytury zeszła chwilowo w cień, choć Zhao nie zamierzała tak po prostu dać za wygraną.
- Zawsze mam ją na oku. Albo na obu oczach, tak jest bezpieczniej - może Eredin znał magiczkę, ale znał ją i Wilk, choć może nie tak dokładnie jak jej brat. Mimo wszystko... prędzej by ją uśpił i w wieży zamknął niżby miał narażać ją na coś niebezpiecznego. Umyślnie narażać, bo kłopoty spadające z nieba były specjalnością Szept i nijak nie mógł tego przewidzieć.
- Otworzyłam butelkę - odpowiedziała również błyskając inteligencją i uśmiechnęła się. Uśmiech ten był uśmiechem pijaka, który solidnie dał w palnik.
Nie bez powodu mówi się, że czynnośc niepraktykowana wychodzi z wprawy. Charlotte dawno się nie próbowała spić, a urodziny był do tego całkiem dobrą okazją.
- Jak ci się nie podobam... Moja butelka jak ci się nie podoba, to weź sobie inną! - opierając się ramieniem o ścianę wskazała mu półkę zawaloną wręcz trunkami. Było w czym wybierać i wcale nie musiał być skazany na wino z korkiem, które sobie przywłaszczyła.
Iskrę zaś szczerz bawiło obserwowanie jak Lucien walczy ze sznureczkami i tasiemkami. Przypomniał jej się pobyt w Dolnym Królestwie, kiedy to pierwszy raz... Jak wtedy musiała mu pomagać ze swoimi spodniami.
Warto było.
Wilk uznał, że Eredin nie zazdrościć mu może wszystkiego. Władzy, Starszyzny na karku, Radnych, Kręgu, odbudowy... Pilnowania Szeptuchy w tego nie wliczał. Akurat to... To było coś, czego można mu było zazdrościć, przynajmniej wedle pokrętnego zdania Wilka, które mocno było podkolorowane uczuciami wobec magiczki.
No i Mer. Mer to chyba każdy mógł mu zazdrościć. On sam sobie jej zazdrościł.
Kiedy elf odszedł, dokończył czytanie ksiąg i zaczął szukać swojej krnąbrnej magiczki. Nie mogło być tak, że ledwie Eredin sobie pojedzie, a on już ją zgubi...
Charlotte wolała z kolei nie wspominać już ani tego, co miała wciąż we wspomnieniach, ani tego, jak skońćzyła się jedna z ich nocy na statku do Quingheny. Starała się trzymać myśli, jaką podsunął jej Ten-bez-twarzy. Miał Neme, Neme nie żyła, ale on ją miał i koniec. Koniec podkochiwania się w arystokracie, słyszysz, tępy móżdżku?
Ale tępy móżdżek nie słuchał, za to kierował wprawnie ciałem, by wlewała w siebie coraz większą ilość alkoholu. Wkrótce potem skończyła się kolejna butelka.
Na domiar dobrego, czy tez złego, zalezy jak na to spojrzeć, Iskra postanowiłą wziąc sprawy we własne ręce. Pchnęła Cienia na łózko, przy okazji dobywając jego sztyletu. Swoją drogą, ciekawe co stało się z Żagwią, kiedy to pozbyła się jej ciskając mu pod nogi.
Nie mniej jednak Iskra sama pozbawiła się ubrania rozcinając je i rozrzucając po pokoju i zabierając się do tego, po co sen był w gruncie rzeczy zrobiony.
Obecność czarnomagicznych tomiszcz niezbyt go cieszyła, ale lepsze to, niż miałaby się ładować w kłopoty na hurra, jak Charlotte. Alchemiczka mogłaby czasami brać przykład z magiczki.
Wilk nie wiedział co myśli.
Nie chcąc przeszkadzać, usadowił się blisko, choć na tyle daleko, by czasem nei rzucać okiem na czarnomagiczne karty. To było by dla niego zbyt niebezpieczne.
Wzruszyła ramionami odbierając mu jedną z butelek i znowu siłując się z korkiem. W końcu, wyciągnęła go zębami i znów wypluła na podłogę. Ściana o którą opierała plecy przyjemnie chłodziła rozgrzane ciało, choć posadzka twarda, to miło było na niej usiąść.
- Zwykle się upijam w urodziny, taki prezent - po czym całkiem normalnie wypiła parę łyków wina. Już nie było niedobre, nie było kwaśne. Po prostu... Było.
W przypadku Iskry, kiedy ta w końcu się wybudziła, była to nie tylko tęsknota ale chęć rozpłakania się tu i teraz, nie ważne, że było by to niebywałe widowiska dla wszystkich elfów.
Jeśli zaś żal ogarniał jej duszę, zawsze miała na to jeden sprawdzony sposób, może niezbyt pochlebny. Potrzebny był jej władca. Musiała komuś dopiec, albo przynajmniej wytargac za uszy.
Sam Wilk pogratulował sobie w duchu tego, że przyszedł. Jeszcze Darmar by mu tu jego magiczkę rwał, a tego by nie zniósł i z powrotem poza obręby miasta wygnał, a gdyby mógł to i poza wszelkie mapy. Cholerny mentor.
- Czyli nic tu nie ma? - spytał z lekkim rozczarowaniem. Myślał, że w taich księgach zapisane będzie o wiele więcej. Wychodziło zaś na to, że są w takiej samej pośladkowej ciemni jak byli.
Przyjrzała się mu, zaskoczona i zbita z tropu pytaniem. Nie oczekiwała prezentów. Nigdy ich nie było, bo nikt nie wiedział. Nikt nie znał daty jej urodzenia, a Charlotte uznała, że będzie nią pierwszy dzień jaki tylko pamięta.
- Nie zmusisz serca do zmiany uczuć, postanowień innych także nie zmienisz. Rzeczy, których bym chciała... Których sobie bym życzyła zawsze pozostaną życzeniami. Niespełnionymi marzeniami, do których wraca się nocą kiedy sen nie nadchodzi, kiedy powiernikiem wszelkich tajemnic i pocieszycielem w chwilach żalu staje się poduszka - on by nie zapytał, ona by nie odpowiedziała. Nie tak. Zapewne puściła by słowa Devrila mimo uszu, albo obróciła w żart. Ale chyba nie było jeszcze z nią tak źle, bo po chwili ciszy dodała:
- Ale możesz mi podać ta butelkę.
- Myślisz, że może nas wydać? Gdyby poznał prawdę?
Brzeszczot sądził, że wyraził się dość jasno o charakterze Truna; goblin z całą pewnością, jeśli zwietrzy korzyść dla siebie, sprzeda ich bez mrugnięcia okiem, nie będzie nawet patrzył na to, że mu zapłacili, że obiecał im spokojną przeprawę. Jeżeli nie będą się pilnować wpadną po uszy. Trun był jednak przewoźnikiem, który z Sevilli, najmniej uczęszczanymi wodami, zabierze ich na wyspy tak, żeby nawet ptak nie zauważył ich przybycia.
- Jestem pewny tak, jak tego, że ten wilk to szamanka.
Duszołap warknęła na najemnika; jak nic upominała go, że nie godzi się stosować takich porównań w stosunku do jej osoby. Brzmiała w tym też groźba, że jak spróbuje drugi raz, to będzie miał pogryzione pośladki.
- Gdyby pomogła nam magia i odmieniła wasze oblicza, bylibyśmy bezpieczniejsi - najemnik nie lubił korzystać z czarów i zaklęć, nie tylko dlatego, że kichał przy nich i dostawał wysypki, ale także przez to, że bywały zawodne i łatwe do wykrycia. Goblin co prawda na magii zna się jak na szydełkowaniu, ale co się z nimi stanie, jeśli kogoś niepowołanego zainteresuje fakt, że wędrowcy ukrywają swoją twarz pod iluzją, a prowadzi ich półelf? Zamyślony, obgryzając paznokieć, co zawsze czynił, kiedy się nad czymś głowił, jednym uchem słuchał narzekań magiczki i jej wywodów na temat lisów. - Trzeba będzie mu zapłacić. I albo złapiemy lisy, albo zainteresuje się tym, co mamy przy sobie. Nie oddasz mu swojego kostura, prawda? - Dar wstał, otrzepał spodnie odpychając Wolhę, która zainteresowała się jego spodniami i złapał za lejce, by mu nie uciekła. Elfy czasami naprawdę były marudne i problematyczne, ale Dar rozumiał, że taka już była ich natura. Tylko, że czasami trzeba było odpuścić i coś poświęcić. - Sevilla, czy szukamy gdzie indziej?
Gdyby Wilk wiedział, że Iskra zmierza w jego kierunku, zapewne nie siedziałby tak spokojnie i nie zaglądał co chwila w kierunku magiczki.
Nie wiedział. A kiedy Zhao go już dopadła, nie było odwrotu, no, chyba żeby uciec jak najdalej i jak najszybciej. Iskra wparowała w zacisze gdzie ulokowała się para królewska, wzrokiem niemal przepalając Wilka, a ten zwiał i to tak szybko, że został po nim tylko obłoczek kurzu. Zirytowana Iskra kopnęła w kamyk.
- Cholerne Cienie - warknęła i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że "parę" tworzą dwie osoby - Co tam masz? - zagadnęła Szept podchodząc.
Przyjęła butelkę, numeru jej nie nadała, bo i straciła rachubę która to już była. Rzeczywiście w takim tempie opóźnią mu całą spiżarkę. Nie mając już sił na siłowanie się z korkiem znów rozszerzyła szyjkę butelki alchemią, a rzeczony korek z pluskiem wpadł do środka.
- Oho. I znowu nieproszzzony goźć w winje - nawet nie sądziła, że wino aż tak uderzy jej do głowy by zniekształcać wyrazy.
Zaciekawiona, choć ciekawośc winna stłumić w zarodku, jak uczył ją Hauru, podeszła do magiczki, teraz z bliska przyglądając się księdze. Zawsze wyobrażała sobie, że czarnomagiczne tomiszcza, to z oddali będą aż ociekać złą energią, albo, że co gorsza, będą z niej wyłazić dziwne rzeczy. Jak to, co znaleźli z Mistrzem. Tamta księga...
- Nie tak dawno temu razem z Hauru szperaliśmy w zbiorach ksiąg w bibliotekach w podziemiach zamku w Królewcu - nie fatygowała się z wyjaśnieniami co tam robili, ale też i jak się tam dostali - Trafiliśmy na dział ksiąg zakazanych, była tam gruba księga, zakurzona, związana łańcuchem... otworzyłam ją, a wtedy spojrzały na mnie oczy, dziwnie przekrwione i dziwnie zaspane, jakby coś obudziła. Potem papierowa ręka chciała mnie wciągnąć do wnętrza księgi, ale Hauru w porę ją zatrzasnął. Teraz tak sądzę... Że to mogło być dzieło Pożeracza, coś, co pozwoliło mu przechować częśc wiedzy i mocy w przedmiocie. Hauru ją zabrał, może więc powinnam... - nie dokończyła nie wiedząc sama, czy zawracanie głowy Mistrzowi to dobre rozwiązanie. Chociaż, jak znała Szept, to gdy dowiedziała się o księdze, zaraz będzie chciała ją obejrzeć. O ile nie natychmiast.
Charlotte wzruszyła ramionami, tak jak on robił to, co nakazywały obowiązki, tak ona bezwzględnie szła za tym, co dyktował jej rozum, a czasami i serce, choć na jego porywy starała się już nie reagować, zobojętnieć. Spojrzała do butelki sprawdzając stan zawartości.
- A mi nie - po prawdzie, jak juz się upijać, to o nieprzytomności, tak żeby przez najbliższy rok na wspomnienie o alkoholu robiło się jej niedobrze.
Umysł Vetinari kompletnie dał za wygraną, jak to zwykle bywało w przypadkach zamroczenia alkoholem.
- Mogę mieć jeszcze jedno życzenie? - spytała cicho, nagle bardzo żywo interesując się zdrapywaniem brudu z butelki.
Nie próbuj tego czytać. Kiedy ona nawet nie mogła, bo księga... Cóż, sama ją odrzuciła. Z tego zaś co zdązyła zauwazyć, dla niej strony księgi były czyste, jakby nikt nigdy nic tam nie napisał. Hauru mówił z kolei co innego, że owszem jest zapisana, ale nie będzie podejmował się choćby prób odczytania.
Czasami największe skarby literatury leżą całkiem niestrzezone, bo i mało kto zna ich wartość. Podobnie miało się to do znalezionej księgi, której jednak nie zabrali. Kto wie, co by się stało.
Skinęła głową skandując w myślach zaklęcie, które miało ułatwić jej kontakt z Mistrzem, który zapewne po wycieczce do Królewca na powrót zaszył się w górach.
- To może trochę potrwać - dorzuciła jeszcze nim do reszty pochłonęło ją zaklęcie wzmacniające echo myśli.
- W sumie nic wielkiego, po tym pójdę spać, nim się bardziej skompromituję - dorzuciła i chcąc wziąc przykład z Wintersa, także się podniosła, choć potrzebowała dwóch prób by w końcu stanąć na nogach. Stanąć. Bo kroków na razie nie próbowała, wzrokiem błądząc gdzieś po ścianie, a finalnie na twarzy arystokraty. Jedno życzenie, w końcu całkiem nieważne, nic się nie stanie, a rankiem i tak zapomni. Nawet, jeśli odmówi.
- Pocałuj mnie - poprosiła cicho, ledwie szeptem, jakby w ostatniej chwili się rozmyślając.
Mistrz długo się jej wymykał, długo unikał kontaktu, aż w końcu zirytowana Iskra powiedziała, że to ona i ma się u cholery przestać z nią bawić, bo sprawa jest poważna. Dopiero po tych słowach usłyszała jego łagodny głos karcący ją za irytację wobec Mistrza.
Chodzi o Pożeracza, wypaliła bez dalszych wstępów i poczuła dziwny niepokój promieniujący od strony Hauru.
Doprawdy mała to przyjemność słyszeć o tym, że jednak uszedł z życiem, biały mag nie powiedział wszak wprost, że zjawi się jak najszybciej może, ale Iskra już nieco go znała. Po tym jak gwałtownie zerwał połączenie, po niepokoju promieniującym z jego osoby... Przybędzie. I będą mogli pomartwić się razem.
Przytomniejąc, spojrzała na zanurzoną w lekturze Szept. Po krótkiej batalii myślowej postanowiła jej przeszkodzić.
- Hauru się zjawi. Tak sądzę...
Chęć zapadnięcia się pod ziemię ze wstydu, że ta prośba ujrzała światło dzienne została zastąpiona nieodpartym poczuciem zadowolenia. Wcale jej nie wyśmiał jak tego się obawiała, nie wykpił. Po prostu zrobił to, o co prosiła.
Ale pytanie było zaskoczeniem. Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu odsunęła się nieco od niego, zauważyć mógł uniesioną brew alchemiczki.
- Nie spodziewałam się pytań - mruknęła całkiem spokojnym i naturalnym ruchem wygładzając zagniecenie materiału na ramieniu Devrila - Jeśli oferujesz więcej, to wezmę ile dają.
Zauważając Lethiasa Iskra zastanowiła się, czy czasem Starszy nie szuka jej właśnie. W końcu, ona jako jedyna przebywała tu nielegalnie, a po tym jak napluła jednemu Starszemu w oko, to pewnie będą chcieli się jej pozbyć. Natychmiast pozbyć i obłożyć wszelkimi możliwymi klątwami wyklinającymi ją, jej potomstwo i tak dalej...
Swoją drogą, ciekawe kiedy zobaczy dzieci. Będzie musiała przycisnąć Luciena.
Iskra odeszła, przy okazji mijając Lethiasa.
- Za niedługo będziecie mieli kolejnego nieproszonego gościa - ale nim zdążyło paść jakiekolwiek pytanie, nim zdążyłby nawet cokolwiek pisnąć, furiatka już zniknęła nie chcąc rozmawiać, a przygotować się jako tako na powitanie Mistrza.
Kiedy się odsunął, to siłą musiała się powstrzymywać, by go zaraz nie przyciągnąć z powrotem. I pewnie na tym by się to wszystko skończyło, gdyby nie jego słowa. Miałaby sobie sama brać to, co jej do głowy przyjdzie? Teoretycznie, będąc w Twierdzy tak robiła, co się Escanorowi podobało. Ale nie sądziła, że tak też można w normalnym życiu.
Pochwyciła go, zaciskając palce na koszuli i przyciągnęła na powrót bliżej. W ametystowych oczach alchemiczki coś błysnęło, trudne do zidentyfikowania, stanęła na palcach by sięgnąć jego ust, musnąć je wargami. Z początku całkiem delikatnie, jakby się miała jeszcze rozmyślić, po chwili odważniej, zachłanniej.
Wilk zaś siedział ukryty bezpiecznie w jednym z szałasów, w których gotowało się zupy dla wszystkich tych, którzy przebywali w obozie. Akurat była pora obiadowa, więc znalazł miejsce wśród tłumnie przybywających elfów, nawet dostał włąsną miskę zupy, choć pilnował, by nikt go tu nie rozpoznał. Sądził, że tu go nikt nie znajdzie, a już na pewno nie Starsi.
Devril nie wiedział, albo udawał, że nie wie, że akurat bądź co bądź, Charlotte zależało na nim. Właśnie na nim, na nikim innym, choć usilnie próbowała się przekonać samą siebie, że wcale tak nie jest.
Odsunęła się w końcu od niego, równie niespodziewanie, jak sobie go przywłaszczyła na te parę chwil. Zakłopotanie z powodu swego czynu skryła udając, że pilno jej poprawić poprzewracane puste butelki, a kiedy się wyprostowała, nie sposób było odgadnąć, jakie to myśli, jakież uczucia w niej teraz szaleją.
- Chyba powinnam iść spać... - tak, powinna. Zanim się na niego rzuci, albo zrobi coś jeszcze gorszego.
Tego właśnie chciał uniknąć. Tematu Wygnańców. Jak nic, jak wygoni Iskrę za granice, to znowu Szept się obrazi. Jak nie wygoni... Furiatka nigdy nie zgodzi się na przeklętą bransoletę hamującą magię. Nie, kiedy w pobliżu krąży Pożeracz. Był w kropce, bo nie sądził, by jego wszechobecny majestat i należne mu posłuszeństwo w jakikolwiek sposób do Iskry przemawiały. Zmieniła się ostatnimi czasy, a on miał wrażenie, że to tylko i wyłącznie wina głupiego Cienia, niech go szlag i karaluchy.
Gdyby jeszcze wiedział za co wygnano Hauru, białego maga, to byłoby prościej, a tak... Żeby chociaż wiedział kto go wygnał do diaska!
Akurat jeśli głupstwa podążyłyby w kierunku takim jak wcześniejsze jej życzenie, to akurat ona nie miałaby nic przeciwko. Ale kto tam wie, czego chciał Devril.
Okazuje się, że konkurencja z umarłą jej jeszcze gorsza niż konkurencja z żywą.
Alkohol zaś zaczął jej bardziej do głowy uderzać, bo się zachwiała i musiała podeprzeć o ścianę.
- A myślałam, że wiem gdzie jest granica - burknęła potrząsając głową, choć to miast złagodzić zawroty głowy, tylko je nasiliło. I alchemiczka osunęła się po ścianie na podłogę.
Władca był niezadowolony. Starsi nie pozwolili mu skończyć zupy.
- Ale Iskra nie włoży bransolety, ile razy mam mówić. Znam ją akurat za dobrze i wiem, że nie włoży. A jeśli pójdzie za te granice... Ktoś może pomyślał z was geniuszy co będzie, jak dopadnie ją Pożeracz? Co się stanie, jak nosiciel klątwy umrze? - po minach Starszych wywnioskował, że nikt się nad tym zacnym problemem nie zastanowił. W obliczu zagrożenia ze strony Pożeracza każdy zapomniał o Dzikim Gonie.
Iskra za to, urodzony kombinator, który po szkoleniu Cieni stał się jeszcze większym kombinatorem doszłą do wniosku, że na tym chyba pora zakończyć to podsłuchiwanie. Skoro taki to problem, by tu przebywała... Dobrze więc, odejdzie.
Bardzo chętnie przyjęła pomoc, nie będąc w stanie zapanować nad tym co robi, a czego nie robi. Ciało nie chciało słuchać, a jej zachciało się potwornie spać, co było naturalną reakcją obronną organizmu wobec zbyt dużej ilości alkoholu we krwi na raz.
- Poduszki są niewygodne - przyznała jeszcze nim czknęła - Dobrze, że Rzeźnik wyjeżdża, bo czasami mam ochotę użyć Desmonda jako materaca.
Nie spodziewał się, że wygnanie elfiej furiatki będzie teraz mu się odbijało na relacji z żoną. Nie pomyślał. No to teraz niech cierpi.
Łypnął nieprzyjaźnie na obie elfki i skrzyżował ręce na piersi. No przecież w takich warunkach to się pracowac nie da! Nie kiedy ma się własną żonę przeciwko sobie.
- Nie założę żadnej chędożonej bransoletki i kij wam wszystkim w tyłki - odezwała się dyplomatka, Iskra.
- W takim razie opuścisz miasto!
- I dobrze! - i Iskra już by sobie dawno poszła, gdyby wtedy nie znalazła jej magiczka i zaciągnęła siłą tu.
- Ale bo on całe łóżko zajął! - zbuntowana i pijana alchemiczka nie zamierzała tak łatwo dać za wygraną. Choć gdyby była trzeźwa, to zapewne nie planowałaby wyspać się na Desmondzie - Całe łóżko... - mruknęła jeszcze i tyle z rozmowy, bo usnęła opierając głowę na ramieniu earla Drummor.
- Od kiedy jesteś moją żoną, to status Wygnańca cię nie dotyczy - burknął Wilk, który akurat w tej materii nieco książek przeczytał. Co prawda, w papierach nadal widniał status Wygnańca, ale... No. Nikt nie odważył się mu o tym wspomnieć, zaś on sam uznał, że trzeba będzie pewne sprawy dokończyć.
Starsi chyba jednak burknięcia Wilka nie dosłyszeli, a mowa Niry tylko jeszcze ich bardziej rozsierdziła.
- Tradycja działa jak działa - odezwał się jeden ze Starszych, chyba najdłużej dzierżący ten tytuł - Nie będziesz nas szantażować, Niraneth. Skoro rak bardzo chcesz podzielić los Wygnańca, niech tak będzie. Przynieście bransoletki.
Wilk, który oburzony siedział na drewnianej ławeczce i nerwowo szarpał wargę nagle zastygł bez ruchu. Czy on się przesłyszał? Czy Starsi właśnie doszli do wniosku, że mogą sobie...
Właśnie zrozumiał, czemu ojciec był jaki był. Ze Starszymi po prostu się inaczej nie dało.
Podniósł się z wolna i wlepił spojrzenie w Starszego, który to zarządził, by ktoś mu żonę zaobrączkował. W spojrzeniu tym było... Wszystko. Dosłownie tak, jakby ktoś wypuścił Cienia między Iskrowych kochanków, którzy nie okazują skruchy.
- Coś... Coś ty powiedział? - sapnął, starając się kontrolować jeszcze falę irytacji. Podszedł wolnym krokiem, po drodze jeszcze rozdeptując gliniany talerz.
Starszy dumnie podniósł głowę i to był jego największy błąd, bo to jeszcze podziałało na Wilka jak czerwona płachta na byka.
- Obie są formalnie Wygnańcami. Przykro mi, ale takie jest prawo...
- Ja jestem prawem! - ryknął władca łapiąc Starszego za szaty i potrząsając nim, jakby cała ta ignorancja i głupota miała z niego w ten sposób wypaść - Ja decyduję kogo możemy zaobrączkować i ja decyduję kto zostaje! A jeśli nic nie robię, to tym bardziej WAM nie wolno nic robić! - puścił Starszego, który upadł na ziemię i rozmasował skroń, gdyż zbytnio zakęciło mu się w głowie. Paru innych się cofnęło uznając, że Wilk oszalał.
- Jeszcze jeden wybryk. Jedna, błaha sprawa, w której będziecie udawali władców, a każdego z was własnoręcznie wypatroszę. Chyba już czas wybrac nowych Radnych - chyba nikt nie chciał, by to nastąpiło. W każdym bądź razie, nie sama rada. Wiadomo, przywileje, dobra płaca, piękne domy i prestiż.
- Wybacz nam... - zaczął któryś, pomagając wstać temu, który upadł.
- Wynocha - warknął Wilk i to był koniec dyskusji o Wygnańcach.
Charlotte obudziła się. I nie wiedziała czy się obudziła, czy po prostu umarła bo ktoś rozłupał jej czaszkę.
Jęknęła i przewróciła się na bok, jednocześnie zderzając z Desmondem. Zamrugała i w końcu przyjrzała się temu, gdzie w ogóle była. Piwnica. Co ona... Ach, Rzeźnik. Musieli się tu przenieść. Tylko co robiła na łóżku z... W panice zerknęła pod koc, a widok kompletnego ubioru na ciele pozwolił jej odetchnąć z ulgą.
Ostrożnie wyślizgnęła się z łóżka wraz z kocem. Ranny musiał wypoczywać.
Uwagę jej przykuł dzban wody, któremu poświęciła najwięcej, bo ledwo zauważony, a zaraz był w połowie pusty, a alchemiczka gdzieniegdzie mokra od powylewanej wody. Dopiero potem spostrzegła kwiat. Takowego nie widywała, a całkiem był ładny, to musiała przyznać. Tylko kto go tu przyniósł? I co się do cholery stało?
Łypnął na Szept i na Iskrę, która wysoko uniosła brwi, chyba pierwszy raz widząc taki wybuch.
Chwilę milczał, a wraz z każdą sekundą wściekłość opadała i znów zachowywał się i wyglądał zupełnie jak ten Wilk sprzed pięciu minut. Ten obrażony o wystygniętą zupę.
- Zostaje - mruknął, nieco niechętnie - Przynajmniej póki nie rozwiąże się kwestia Pożeracza - czyli jednak coś było na rzeczy.
Charlotte zamrugała ponownie, jakby to, co mówił Henry było w obcym języku. Była obolała, owszem, głową to chyba strzeliła baranka w ścianę, ale nie chciała się do tego przyznawać. Skąd Devril wiedział?
Spojrzała na dzban z resztkami wody. Na kwiat. Wzięła pod uwagę kompletnie wyjęty wczorajszy wieczór z pamięci i doszła do jednego, słusznego wniosku. Spiła się.
- Poradzę sobie, niech medyk skupi się na nim - ruchem głowy wskazała Desmonda, który przespał większość dnia, a w dodatku spał i teraz. Chyba regenerował siły.
- Chociaż... Będę sobie sama radzić po tym, jak mnie wyprowadzisz na górę, bo szczerze mówiąc, to jak wyjdę, to się zgubię i potem będziecie mnie szukać. Albo porobię dziury w ścianach...
Zirytowany spojrzał na swoją zupę, a potem na elfkę, która mieszała zawartość wielkiego garnca. Po scence jaką odstawił nawet nie musiał się prosić. Jego ostygnięta zupa wręcz magicznym sposobem została zastąpiona ciepłą. I nawet dostał kawałek chlebka.
Iskra weszła niechętnie do namiotu, bądź co bądź wciąż nieco rozleziona postępowaniem Starszych. Gdyby tylko mogli jej dopiec, to by ją samemu Pożeraczowi oddali, byleby było po ich myśli. Poprosiła za to grzecznie o zupę, którą nawet dostała i to nawet bez żadnych zbędnych słówek, czy przytyków.
- Będziesz miał więcej takich awantur - burknęła w stronę Wilka, który tylko łypnął na nią znad miski - Hauru ma się pojawić, kolejny Wygnaniec do twojej kolekcji.
- Nie ja go wygnałem.
- A kto?
- Żebym to ja wiedział, pewnie sam się wygnał - i nawet nie był świadom tego, jak blisko jest prawdy.
Podniosła się i owinęła kocem. Zabrała nawet kwiat, choć nie wiedziała czemu kawałek martwej natury jest jej aż tak drogi. Może dlatego, iż padło podejrzenie, że to od Wintersa? Odruchowo przycisnęła kwiat do piersi, a z dziwnego zamyślenia w jakie popadła wyrwał ją dopiero Henry.
Ruszyła za starszym sługą bez oglądania się za siebie.
Starszyzna powinna zmienić sposób godzenia się, bo taki sposób jaki planowali ewidentnie władcy by nie ułagodził, a wręcz przeciwnie. Los szykował im kolejną niemiłą niespodziankę.
Zhao niechętnie dzióbała zupę łyżką, zbyt zmartwiona tym, że Cienia posłali na jakąś głupią misję i tym, że Hauru ma się tu pojawić. I też ma sprawiać kłopoty, jak ona. Ponadto, Pożeracz. Gdzie uderzy teraz?
Wilk spojrzał na obie panie i doszedł do wniosku, że nie jest to wesołe towarzystwo.
Charlotte skinęła głową. Chyba pamiętała gdzie się obudziła, a jak nie, to może nakryje służbę na czymś złym. Z takim to zamiarem ruszyła przed siebie, owijając się kocem jak jakimś płaszczem ochronnym.
Do komnaty swojej trafiła, choć nie od razu. A jak weszła, to już z niej nie wyszła, bowiem odkryła całkiem przypadkiem przyboczną komnatę, mniejszą, wyłożoną kafelkami. Z wanną.
Nic dziwnego, że nie raczyła się pokazać przez resztę dnia, Vetinari zawsze miała słabość do wanny.
Wilk miał wrażenie, że ktoś tu sobie z niego bardzo mocno kpi w tym momencie. Skinął ręką na elfkę, przyzywając do siebie. Nie miał nawyku by bić kobiety, więc obszedł się z nią łagodnie.
- Powiedz Starszym, że jednego z nich wymienię. Autora tego cudownego pomysłu - uśmiechnął się przy tym tak słodko, jak niewinne dziecko i wrócił do siorbania zupy. Niepocieszona elfka, zbita z tropu niewiasta opuściła namiot bez słowa.
Iskra widząc całą tą sytuację o mało co nie udławiła się zupą.
Szkoda, że Charlotte tak naprawdę nie wiedziała która komnata jest jej, a która nie jest. Była święcie przekonana, że to jej komnata. Było łóżko, no było. Była komódka, no była. Okno też, więc jej komnata jak nic!
W istocie i w rzeczy samej, była to komnata Devrilowa, a łazieneczka również pana Wintersa, czego Vetinari nie przewidziała. Właśnie opuściła wannę, oblepiona pianą, mokra, z włosami spiętymi w luźnego koka w poszukiwaniu większej ilości pachnidełek. Zapach był jak na jej gust nieco zbyt męski, ale kto by marudził. I właśnie wtedy na progu pokoiku zauważyła Devrila. Stanęła jak wryta unosząc brwi, a chwilę potem jej twarz zaczęła przypominać dojrzałego pomidorka. Całe szczęście, byłą jeszcze piana, która...
która zdązyła już w większej części spłynąć na posadzkę.
- Był całkiem dobry, ale tancerka nie ta - odpowiedział wygrzebując z miski ostatnią brukselkę i zjadając ją szybko. Potem zaś odniósł kucharce miskę i podciągnął portki.
- Jak myślisz, kim zastąpić tego geniusza, który mi ją podsunął? - jak widać, zmiany w Radzie, to co mówił było całkiem na poważnie.
Charlotte jeszcze przez dłuższą chwilę stała jak ten słup soli, zamiast się ruszyć i czymś okryć. Dopiero lekki powiew zimnego powietrza, które dostało się do łazienki na wskutek przeciągu ją nieco oprzytomnił. Sięgnęła po pierwzy lepszy ręcznik z brzegu, który niestety okazał się zbyt krótki. Wzięła więc kolejny, ten już właściwej długości i owinęła się nim całkiem szczelnie, nerwowo zerknęła na Devrila.
- Chyba pomyliłam komnaty - bąknęła cicho rozglądając się za własnymi, porozrzucanymi rzeczami.
- Dlatego najpierw chciałbym się dowiedzieć, który z nich jest tak bardzo genialny. Kiedyś wraz z nowym władcą wybierało się też i nową Radę, stary zwyczaj... Zapomniany. Zastanawiam się, czy na powrót go nie przywrócić. Bo obecna Rada niezwykle mało mi pomaga, a więcej szkodzi - przelotnie spojrzał na Iskrę, na Szept, a zaraz potem na wyjścia z namiotu. Czuły słuch wychwycił nie lada poruszenie na zewnątrz - Chyba coś się dzieje - mruknął i wyszedł, za nim zaś podążyła zaciekawiona Iskra.
Rzemyk trzymający włosy alchemiczki w koku poluzował się, aż w końcu całkiem spadł na podłogę, a długie włosy opadły na plecy i ramiona.
- Już i tak jestem czysta i w ogóle, więc nie musisz... - zaczęła zbierać własne rzeczy postanawiając się ubrać gdzieś w komnacie... Albo najlepiej to gdzieś na... No nie na korytarzu, znajdzie swoją komnatę. Albo jakąś inną. Bogowie, co za wstyd.
Zebrawszy swoje rzeczy wyskoczyła z łazienki jakby się tam co najmniej paliło, odgarnęła włosy z czoła.
- To ja sobie pójdę.
Sprawcą zamieszania okazał się nie kto inny jak...
- Mistrzu! - Iskra wypadła przed krąg otaczających maga elfów. Hauru obejrzał się przez ramię na swoją podopieczną, ale wyrazu twarzy nie zmienił.
Wielu określiłoby go jako... Młodego. Młodego jak na elfa, bo w ludzkich latach wyglądałby na czterdziestolatka. Poważna twarz, lekki zarost tak nietypowy dla elfów, ciemne włosy sięgające ramion i jasne, zielone oczy. Ubiór prosty, a na ramionach łatany płaszcz. I bezbronny, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Pokaż mi - a choć nie wyjasnił o co mu dokładnie chodzi, Iskra już potrafiła rozszyfrować o co jej Mistrz prosi. Nie na darmo przesiedziała z nim w jednej chałupinie przez okrągły rok.
Wsadziła głowę do namiotu wyłapując w półmroku Nirę.
- Chodź, jest już Hauru. Chce widzieć to miejsce, gdzie was napadł Pożeracz, gołąbeczki.
- Oczywiście, że się nie boję - burknęła, a Devril oberwał ręcznikiem. Tym, którym się owinęła...
- Teraz będę śmierdzieć jak ty - dorzuciła jeszcze wciągając spodnie na tyłek. Zupełnie jakby jej się to nie podobało, a przecież było wręcz przeciwnie. Jak dobrze pójdzie, to i ubranie zapachem przesiąknie, będzie się do czego w nocy tulić.
Zaraz po spodniach wciągnęła na wilgotne jeszcze ciało koszulę i zasznurowała dekolt, skrywając tatuaż. Wsunęła jeszcze stopy w buty i była całkiem przyzwoicie ubrana.
- No to... To miłej kąpieli - bąknęła jeszcze nim okręciła się na pięcie i skierowała ku drzwiom.
Zhao, jakby czytając w myślach magiczki, wyszczerzyła ząbki. No, w końcu każdy może wysnuć własne wnioski. A skoro oni tu tak we dwójkę, sami, półmrok...
Wyglądało jednak na to, że będzie musiała sama pokazać Hauru co i jak. Szept chyba miała co innego na głowie, więc Iskra cofnęła się z namiotu i spojrzała na Mistrza, który z kolei uniósł wyczekująco brew.
- Chodźmy - elfka ruszyła przed siebie, ścieżką, którą trafić mieli na miejsce walki.
- Nikt nie każe, ale zapach i tak czuć. A teraz i ja taki zapach mam. A przecież tak ładnie zwykle pachnę... - mruknęła w zadumie. Nie każdemu co prawda podobał się deszczu, ale niezbyt się tym przejmowała.
- Tylko się nie utop. Nie będę cię reanimować - dorzuciła jeszcze na odchodnym i zniknęła w drzwiach komnaty solidnie sobie postanawiając, że więcej takich pomyłek nie będzie.
Hauru również skłonił głowę, bo choć wygnany, choc obcy, nie zamierzał nikomu dawać pretekstów do tego, by jeszcze posądzać go o brak uprzejmości, tudzież wychowania.
- Szept, opowiedz jak to się stało - odezwała się jeszcze Iskra, zerkając z kolei na Gallara niezbyt przyjaźnie, jakby to go miało stąd przepędzić w krzaczki. Samego. Bez Szept.
Charlotte zamiast odszukać własną komnatę wyszła na dwór. Chociaż ciemno, chociaż chłodno, to zdecydowanie lepiej siedziało się jej na trawie i słuchało dźwięków ludzi szykujących się do snu, niż miałaby znowu pozbywać się niestosownych myśli na temat arystokraty. Bogowie, skoro nigdy nie mieli być razem, to na cholerę ją męczyli? Nie mogłaby po prostu... Stracić zainteresowania nim? Z wyrzutem spojrzała w niebo i pogroziła niebiosom pięścią.
Hauru wysłuchał magiczki spokojnie, zupełnie tak, jakby w ogóle go to nie obeszło. Na miejscu obejrzał także zeschnięte ślady krwi po ataku Pożeracza, stanął na granicy urwiska zerkając także w dół, gdzie to spadła Szept.
- Pożeracz dobrowolnie przystał do Kosiarza chcąc się od niego uczyć - odezwał się w końcu, a głos miał niski, przyjemny dla ucha - Zbiera siły, po tym jak magowie unicestwili ich oboje. Pożeracz był... Eksperymentem Kosiarza. Zjadanie cudzych serc nie jest normalne - przykucnął, musnął palcami kamień na którym stał - Ostatnio szansa była na otwarcie Oka, która jednak została zniweczona. Oko, teraz Pożeracz... Krążyła w dawnych czasach plotka, jakoby jeden bez drugiego istnieć nie mógł. Skoro Pożeracz wstał z grobu do którego tak naprawdę nigdy go nie wsadzono i zbiera moc... Być może odnalazł sposób na przywrócenie Kosiarza - urwał, a parę ostatnich słów maga porwał nagły powiew wiatru rozwiewający włosy, targający ubraniem. Hauru poczekał aż żywioł się uspokoi.
- W Górach Mgieł zauważyłem paru ludzi pozbawionych serca, część mocy więc mu wrócono. Jeśli zaś zabił jakiegoś maga, jeśli odprawił rytuały i sięgnął magii krwi z własnego serca, które jakby zawiera w sobie wiele innych serc... Skaził duszę. Jest poza naszym zasięgiem. Z obecnie żyjących istot w Keronii, Wirginii, czy każdej ze znanych nam krain nie ma kogoś, kto byłby go w stanie unicestwić. Tak jak kiedyś Kosiarza.
Iskra ściągnęła brwi. Skoro nikt nie jest w stanie się go pozbyć, jak Kosiarza... To jak pozbyli się w końcu maga?
Pytanie jednak nie padło, Zhao juz nauczyła się kiedy należy Mistrza o coś pytać, a kiedy czekać.
- Pozostaje pytanie, czy dopadł już maga. Czy też nie. Wiesz coś na ten temat Niraneth? - wiekowy biały mag podniósł się i skierował spojrzenie jadeitowych oczu na magiczkę, jakby się co najmniej spodziewał po niej wybryków godnych Kosiarza.
Gdyby obrzydzenie go sobie było takie proste, to już dawno Winters miałby spokój. Święty, niczym nie zakłócony, przynajmniej jeśli idzie o alchemiczkę.
Proste to jednak nie było, a kiedy przebywała w towarzystwie niesprzyjającym Devrilowi i słuchała niechlubnych opinii o nim to jedyne czego w tamtej chwili chciała, to go wybronić. Całe szczęście, potrafiła się jeszcze gryźć w język w stosownych momentach.
Jak wiadomo, na mętlik myśli i brak pomysłu na to co zrobić ze swoimi uczuciami, najlepszy jest wysiłek fizyczny. Praca. I tak siedząc pod murami Drummor, pod posiadłością Vetinari wpadła na pomysł wdrapania się na najwyższy punkt i poobserwowania okolicy. Tam nikt jej nie znajdzie. Z wyjątkiem ciekawskich ptaków i wiatru.
Nie czekając aż ktoś zdąży jej przeszkodzić, wskoczyła na parapet jednego z okien i zaczęła wdrapywać się po ścianie na górę.
Hauru przygryzł wargi, a Iskra uznała to za niepokojący objaw. Mistrz nie zwykł okazywać niepokoju, pod względem uczuć był nieco podobny do Luciena. Z wyglądu może i też, choć różniły ich oczy.
No i co jak co, ale w Mistrzu magii się nie podkochiwało jak to miało miejsce wtedy, gdy jej mentorem był Lucien. Ach, wspaniałe czasy...
- Rytuał... Im lepsza ofiara, tym lepsze skutki, przynajmniej dla niego. Skoro zaś mu umknęłaś, myślę, że skupił się na tym co ma. Czyli serce jednego z waszych magów - biały mag umilkł, zaczął z wolna krążyć, chodzić w jedną stronę, to w drugą. Iskra powoli zaczynała się niepokoić. Jeśli Mistrz nie będzie w stanie im pomóc, to... To bedą w czarnej dupie.
- Nie ma wyjścia - mruknął w końcu tym swoim niskim, ponurym głosem - Udać się trzeba po pomoc tam, gdzie byliśmy ostatnim razem - Zhao ściagnęła brwi. Byliśmy? Czy Hauru był obecny przy unicestwianiu Kosiarza? Jak bardzo był stary?
- I chrońcie magów z Kręgu. To łatwy kąsek. Wszyscy w jednym miejscu, każdy mag. W grupie siła.
Vetinari za to doszła do wniosku, że wdrapywanie się na dach, może i owszem jest całkiem skutecznym sposobem na ucieczkę od wszystkiego i wszystkich, ale wypadałoby się najpierw stosownie ubrać, gdyż tu w górze, wiatr przestawał być niegroźnym zefirkiem, przybierał na sile i raz już byłaby spadła, gdyby w porę transmutowane dachówki jej nie zatrzymały.
Teraz wychyliła się nieco, chwytając jakiejś obsranej przez okoliczne ptactwo rzeźby i zerknęła w dół. Jeździec, do tego zdrajca Henry i koń. Koń całkiem charakterystyczny, bo siodło osadzone było na baranim włosiu, co by grzało. Ponadto, koń w grzywę wplątane miał orle pióro, a taki wierzchowiec miał tylko jednego właściciela, którego zdrajca Henry właśnie holował do Drummor.
Jack Szakal był ranny, to mogła orzec nawet z wysokości dachu. Żebra owinięte miał brudnymi pasmami tkaniny, a ubiór jego zdobiła krew. Wobec takiego obrotu wydarzeń nie mogła dłużej siedzieć na dachu i tłuc się z myślami próbując obalić uczucia. Co prawda, patrząc w dół mogła stwierdzić, że jest zbyt wysoko na... Cokolwiek. I jak ona miała zejść na dół?
Na szczęście, odpowiedź przyszła sama, kiedy kolejna dachówka się zluzowała robiąc ogromny huk, aż Szakal spojrzał w górę marszcząc brwi.
Charlotte turlała się po dachu na wskutek upadku z winy obluzowanej dachówki. Będzie musiała o tym powiedzieć Devrilowi. Będzie... W tym momencie skończył się dach, a ona po prostu spadała w dół. I byłby to zapewne koniec Vetinari, gdyby nie fakt, że dłonie jakby same odnalazły śliską ścianę, umysł automatycznie zaczął przetwarzać materię. Przeszywający ból targnął ciałem, kiedy pęd był zbyt duży, alchemia działała zbyt wolno, a jej ręka jakby przykleiła się do ściany. Mur starł kawałek rękawa, starł rękawicę, jak i skórę z jej dłoni i przedramienia do żywego mięsa.
Ale przynajmniej nie skończyła jako mokra plama na ziemi. Prócz śladów krwi w linii pionowej na murze pojawiły się także niewielkie wyładowania, małe błyskawice, skutek szybkiego transmutowania. Charlotte poczuła pod stopami podporę złożoną z przemorfowanych kamieni ściany, które niby podnośnik ją teraz hamowały. Ostatnim szarpnięciem woli zmusiła wytworzony przez siebie niewielki skrawek kamieni pod stopami do przylgnięcia mocniej do ściany, co ostateczni wyhamowało ją cały mater nad ziemią.
Całe szczęście, był to już wieczór, późna pora, a miejsce to było boczną ścianą posiadłości. Nikt więc, prócz zdziwionego zdrajcy Henryego i Szakala nie widział chyba tego prawie samobójstwa, a alchemiczka w mig przełożył alchemią kamienie na miejsce, po czym dopadła do Jack'a.
- Co się stało? - wydyszała nawet nie zwracając uwagi na drżącą rękę z jednej strony obdartą do żywego mięsa. Ktoś tu był chyba jeszcze w szoku.
- Mam posłanie od Pielgrzyma - mruknął Jack krzywiąc się niemiłosiernie. Rana dawała mu się we znaki - A rana to efekt włóczęgi samotnika, zbójcy mię dopadli na szlaku.
W polu widzenia pojawił się ktoś nowy, a tym kimś okazał się elfi posłaniec. Nieco zdyszany, po stroju poznać było, że jeden z tropicieli elfich. Chwycił Iskrę za rękaw, a kiedy ta zwróciła na niego uwagę, wydyszał.
- Pożeracz... Znowu... Jest ofiara... - wychrypiał i osunął się na ziemię ze zmęczenia. Niemal natychmiast został objęty czarem wzmacniającym wymruczanym przez Iskrę.
Była ofiara, kolejna. Wedle tego co mówił Hauru wśród ofiar był mag. Może więc jej mentor nie tylko był zdolnym magiem, ale i jasnowidzem...?
Vetinari postanowiła pomóc starszemu słudze, bo jednak Szakal swoje ważył, a ktoś musiał pootwierać drzwi. Posłanie było też i do niej, skoro już tu była, a nie były to bynajmniej wieści kolorowe i radosne.
Ledwo henry usadził go na łóżku i wyszedł po medyka, Jack pochwycił rękami ramiona Vetinari i spojrzał uważnie w oczy.
- Gildia dopadła alchemików. Na rozstaju... Niedaleko Mall Resz. Ostało się siedmiu, z tobą to ośmiu. Przykro mi - Charlotte wyglądała tak, jakby ktoś w tej chwili zdzielił ją porządnie w twarz. Oklapła na łóżko obok Szakala i wpatrzyła się w podłogę. Nawet nie zauważyła, że medyk prócz raną posłańca zajął się i jej zdartą do mięsa ręką.
Ofiarą okazała się uzdrowicielka. Przy zimnym, zakrwawionym ciele siedział Wilk, dziwnie osowiały, kapelusz leżał obok, a dłonie władcy były pokryte czerwoną mazią. Chyba próbował ratować elfkę, choć życie bez serca byłoby trudne.
Patrzył na jej twarz, potem na dziurę w piersi i pozrywane tętnice. Pożeracz się nie patyczkował. Po prostu... Wyrwał jej serce, uprzednio pozbawiając możliwości krzyku, bo ofiara nie miała także i języka. Żyła, gdy wyrywał jej serce. Żyła i czuła.
Zacisnął pięści. Dorwie go, dopadnie.
A elfka okazała się nikim innym jak jedną z pierwszych nauczycielek Wilka na drodze uzdrowicielskiej, Lytta, której zawdzięczał ogólne zainteresowanie magią leczniczą.
Kiedy pierwszy szok minął, do Vetinari dotarł fakt, że powinna się ruszyć. Dość już przesiedziała w Drummor. Desmondowi nic się nie działo, jego stan się polepszał, jej rana też miała się coraz lepiej. Trzeba było odszukać tych, którzy przeżyli masakrę.
- Gdzie są? - spytała cicho spoglądając na swoje dłonie, to zginając palce, to je prostując.
- Neitsyt zabrała ich do swojej chatki w lesie, nieopodal Mall Resz. Znajdzie cię.
Charlotte wstała i wyszła bez słowa z komnaty. Desmondowi ktoś powie, wszystkim ktoś powie. Albo się domyślą. Albo... Zresztą, to nie było ważne.
W ciągu paru minut zjawiła się w stajni, zatrzymała się w wejściu, nieco zbita z tropu. Nie spodziewała się nikogo, ale trudno.
- Mogę ukraść ci konia? - jak nie pozwoli, to... To i tak ukradnie. Ale lepsze złodziejstwo uprzedzone.
Sacharissa, nieco przybrudzona błotem i kurzem, oderwana od zajęć od razu spróbowała odciągnąć Wilka od ciała Lytty. Niezbyt się to powiodło, bo elf chyba gdzieś odpłynął umysłem, przez co był jak bezwładna kłoda.
- Cholera, czemu on jest taki ciężki... - burknęła magiczka próbując postawić elfa na nogi.
W tym czasie pojawiła się Iskra, a zaraz po niej Hauru, dziwnie milczący, z przymrużonymi oczami i dłońmi w kieszeniach lnianych spodni. Jeśli Pożeracz odstawi im taką szopkę jak Kosiarz... I znowu będą musieli iść do Mistrzów, by im pomogli. Znowu trzeba będzie się wykazać. Na jego szczęście, miał podopieczną, która go wyręczy. W Hauru odezwał się leń.
A Wilk dostał w ucho, od tejże podopiecznej, która pomogła Sacharissie doprowadzić władcę do porządku. Dopiero po plaskaczu w głowę nieco oprzytomniał.
- Co... - jeszcze raz spojrzał na ciało i przypomniał sobie co zaszło. Zmarszczył brwi.
- Wcześniej atakował na traktach i na granicy. Potem w pobliżu budowy. Teraz w samym sercu. Za niedługo dojdzie do tego, że w ogóle nie będzie się krył...
- Byle nie kasztana - tyle jej wystarczyło. Wzrokiem ogarnęła stajnię w poszukiwaniu ogłowia i siodła, które okazały się być w zasięgu ręki wręcz. Bez słowa zabrała się za siodłanie. Jeśli przeleci lasami i ominie główne trakty patrolowane zapewne przez żołnierzy Gildii, to dotrze tam w dwa dni. Jeśli będą komplikacje...
- Nie ty pierwszy mnie zostawiasz i zapewne nie ostatni - nie uśmiechnęła się, spojrzenie miała poważne jak nigdy. Poprawiła popręg.
- Do następnego spotkania - mruknęła jeszcze, niezdolna do jakichkolwiek słów pożegnania, po czym chwyciła swojego siwego konia za wodze i wyprowadziła ze stajni, druga dłonią narzucając na głowę kaptur czerwonego płaszcza.
- Kurhan jest na zachodnim brzegu, nie przejdziemy tam - od razu uściślił Wilk wycierając mokre od krwi dłonie o tunikę. Przejście teraz na tamten brzeg byłoby niemalże samobójstwem. Nie dość, że błąkały się tam duchy poległych, to gdzieniegdzie czaiły się także i omamione magią truchła poległych Wirgińczyków. Nie, tam nie pójdą.
- Licz się z tym, że tu niestety Darmar ma rację. Magia kurhanów bywała neutralna, niezbyt zachęcające źródło dla wskrzeszeńca, ożywieńca, czy kimkolwiek teraz jest Pożeracz. Starożytne pieczęci i runy wciąż trzymają, tam więc ryzyko ataku będzie najmniejsze - biały mag obejrzał się przez ramię, na skrytą w ciemnościach rzekę a za nią drugi brzeg - Tylko ktoś będzie was musiał tam przeprowadzić. I znaleźć kryjówkę.
- To teraz lita skała, kryształy się zapadły pod ziemię, więc niezbyt... - mruknął władca rozmyślając nad sposobem wykonania szybciej kryjówki byle bliżej krzystałów pod ziemią. Może powinni poprosić krasnoludy, one wykują... Alchemicy. Przecież alchemik może transmutować skałę, będzie przejście, kryjówka...
- Iskra, znajdź jakiegoś ptaka i poślij po moją siostrę. Reszta zbiera manatki i idziemy nad rzekę, im bliżej Kurhanu tym lepiej.
Do Wilka chyba dopiero teraz zaczynało cokolwiek docierać. Drugi brzeg. Podczas gdy tu rozegra się... No, można by chyba śmiało powiedzieć, że wszystko.
- Sacharissa, przeprowadź ich możliwie najszybciej - magiczka skinęła głową i odeszła szybkim krokiem zbierając przy okazji pozostałe elfy. Wilk zawrócił i stanął koło Szept. Nie pozbędzie się go tak łatwo.
Iskra wróciła parę minut później nieco zdyszana i z zadrapaniem na policzku. Cholerne ptaszysko musiało ją podrapać.
Wilk pokazał Darmarowi wała i doszedł do wniosku, że tego to najlepiej ignorować. On sam decyduje o tym komu przeszkadzać będzie, a komu nie. I co jak co, ale medyk zawsze jest potrzebny. Chociażby ze względu na czary ochronne, czy też zmniejszające obrażenia.
Furiatka wzruszyła ramionami. Ptak jak ptak, wiadomość napisana...
- Raczej tak, o ile ptaszyska nie zje coś po drodze, albo jakiś głąb nie ustrzeli na obiad. Wedle wszelkich prognoz sokół powinien ją znaleźć w ciągu paru godzin. Kwestia tego, jak długo zajmie jej tu przetransportowanie swojego tyłka - jak wiadomo, ptaki kurierskie stolicy miały w sobie geny magii, przez co czasami... teleportowały się z miejsca na miejsce po niebie, co przyśpieszało podróż.
- Mogę ciebie wyleczyć - warknął w odpowiedzi. Darmar i jego docinki, ciekawe co by było, gdyby ktoś mu tą cholerną wieżę zburzył.
I on nie wiedział z czym przyjdzie im się mierzyć, rozejrzał się wokoło i odniósł dziwne wrażenie, jakby mrok czający się między ocalałymi z bitwy drzewami zgęstniał.
Iskra wymruczała pod nosem jakieś zaklęcie, a na ramieniu magiczki zapłonął ogienek. Przywołała swojego demona, bo bez niego czuła się niezbyt pewnie, choć zwykle rozgadany i wiecznie marudzący demon był teraz dziwnie cichy i ograniczył się do postaci żaru wczepiającego się w koszulę elfki.
Czekali, każdy bojąc się cokolwiek zrobić, obawiając się tego, co może nastąpić.
W powietrzu unosił się strach. Każdy odczuwał go w większym, lub mniejszym stopniu. Adepcie śmierdzieli nim najbardziej. Zdezorientowani, niepewni własnych umiejętności stanowili łatwy kąsek.
Nieokreślony, ciemny kształt osiadł na ziemi. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że to kot, zaraz potem, że jest to pies, lub wilk. Zaraz też można by się zarzekać, że to ptak.
Nienazwane zło przyciągnięte ofiarą zaszyło się w suchych krzakach i czekało na dogodny moment.
Kolejny adept krzyknął, upadł na ziemię i wierzgnął. Nim Iskra zdążyła do niego dopaść, już wyzionął ducha. Elfka bezradnie obejrzała się na Szept, na Hauru, który był równie milczący od pewnego czasu co Darmar.
- Jeśli tak dalej pójdzie, to stracimy wszystkich... - w tym momencie na jej ramieniu zapłonął płomyk, demon Kalcifer się wybudził. Spojrzeniem potoczył po otoczeniu, lekko mrużąc oczka, jak kot sadowiący się wygodnie an ciepłym kominku.
Iskra poczuła w głębi ducha mocny niepokój. Niby nie była strachliwa, ale strach kiełkujący w jej duchu jakby się nasilał i to wbrew niej samej. Wraz z wrażeniem rosnącego strachu zaczynała uważniej wpatrywać się w drzewa, w krzaki pomiędzy nimi. Zobaczyła.
- Iskra! - Wilk widząc jak Zhao osuwa się na ziemię, jak oczy uciekają jej do góry, jak opadają powieki był niemalże na skraju załamania. Cokolwiek to było, odbierało im magów w szybkim tempie. Złapał furiatkę nim ta całkiem opadła na ziemię.
Kalcifer jakby zgasł, zmienił się w nikłą iskrę i przeskoczył na ramię Hauru, tam na dobre sadowiąc się na ramieniu.
- On wzmaga strach... - wychrypiała Iskra skręcając się w konwulsji - Karmi się nim potem, zabiera manę, zabija... - więcej słów nie było, Iskra kaszlnęła krwią i straciła przytomność.
Strach zaczął się szerzyć, więcej było podstaw, więcej przyszłych ofiar. Nienazwane zło obecnie pod postacią czarnego ocelota przyczaiło się w krzakach czekając na więcej.
Strach powoli wkradał się też i w serce Wilka, choć dzielnie stawiał opór, co rozsierdziło nieco stwora. błysnęły kły, rozległ się głuchy pomruk, kolejne ciało padło na ziemię, adept, który nie zdążył ujść cało.
Władca podniósł się, zostawiając na razie ciało iskry w spokoju. Spojrzał to na Szept, to na Darmara, w końcu na Hauru, zły, że tamten tylko stoi. Po prawdzie, biały mag uznał, że to nie jego działka, a że dawno już wyzbył się poczucia zbiorowej odpowiedzialności, to stał z rękami w kieszeniach. Niech wykażą się czarni magowie, to nie jego działka.
Stwór postanowił uderzyć tam, gdzie wyczuwał największe niebezpieczeństwo. Zasiać ziarenko w sercach czarnych magów. Tylko oni mogli mu zaszkodzić, tylko oni znali mechanizmy...
Zdezorientowany władca ledwo trzymał się na nogach. Cokolwiek Pożeracz przywołał, zaczęło wysysać z niego siły. Czuł się coraz słabiej, miał mroczki przed oczami...
- Nadchodzi - Hauru przymrużył lekko oczy i spojrzał w krzaki, w których wyczuwał źródło problemu. Rzeczywiście, cokolwiek to było, zdawało się teraz dopiero rozwijać skrzydła, dopiero teraz pokazywać na co go stać. Usłyszał krzyki, na raz padło paru magów, tych, którzy nie uszli wystarczająco daleko.
Jednak jak każde złe zjawisko i przyzwaniec musiał w końcu odejść. Hauru znał zasady, myślał więc, że potwór odpuści po tej fali. Pomylił się jednak, była jeszcze druga i trzecia fala, a po niej nawet on zaczął odczuwać pierwotny strach zakorzeniony głęboko w jego duszy. Potem wszystko zniknęło, pozostał jedynie szum drzew i swąd krwi.
Choć słaby i nie do końca przy zmysłach, Wilk doczołgał się do poszkodowanych obejmując czarami wszystkich tych, którzy byli w zasięgu przeszło trzydziestu metrów i żyli. Jak na medyka, zasięg miał całkiem spory.
Hauru jakby dopiero teraz się ocknął z dziwnego zamyślenia w jakie popadł. Uniósł brew spoglądając na leżących, czy siedzących magów. Wyglądało na to, że ze wszystkich tylko on, Darmar i Szept trzymali się o własnych siłach. Wymownie świadczyło to także o ich potędze.
- Mistrzowie Broni to wasz jedyny ratunek - podsumował biały mag zupełnie tak, jakby nie uważał się za członka elfiej społeczności. bez dalszych wyjaśnień przykucnął przy Iskrze i sprawdził puls. Żyła. Przynajmniej tyle, choć mogła wykazać się większą wytrzymałością... Będzie musiał nad nią popracować.
- Nie ma ratunku... - teraz to i Hauru prychnął, poirytowany. gdzie podziały się elfy z jego czasów? Gdzie byłą wola walki, zaciętość? Zostały uśmiercone wraz z stolicą?
- Skoro tak twierdzisz, to może od razu rzuć się do rzeki - udało mu się ocucić Iskrę, która coś zastękała i podniosła się do siadu.
- Ratunek jest, ale wy jak zwykle nie chcecie nikogo słuchać. Mimo tego, że jestem Wygnańcem, to daję wam radę. A wy dalej swoje. Magowie, cholera jasna. Krąg - znów prychnął wywracając oczami i podniósł się z kucek. Poprawił płaszcz i wziął na dłoń Kalcifera, przekazując go furiatce. Chwilę potem jego ciało jakby zaczęło się rozrywać. Zaczął przypominać cień, a z tego cienia odrywały się pojedyncze kruki. Chwilę potem Mistrz Iskry zniknął.
Iskra, dobudzona już do reszty pokazała arcymagowi wała. Już wiadomo od kogo Wilk się nauczył brzydkiego gestu. Albo od kogo nauczyła się Iskra.
Podniosła się chwiejnie, rozejrzała za Mistrzem, ale jego już nie było. Tylko ponure krakanie w oddali, słabe, niknące. Zostawił ją.
- Zamiast gdakać wróć do reszty kurek - warknęła Zhaotrise podwijając rękawy i podając rękę Szept. Musza działać. Tak szybko jak się tylko da.
Pochówkiem postanowiła zając się Iskra, po dać coś Starszym teraz do zrobienia to tak, jakby oczekiwać, że ciała same się pochowają. Nie, wolała sama tego dopilnować.
- Ty, ty i ty - wskazała przypadkowych elfów, po czym zaczęła normalnie sypac rozkazami, jakby co najmniej zmieniła się panująca dynastia. Wilk nie reagował, więc nikt jej nie zwrócił uwagi.
Niedaleko Ataxiaru, który dopiero się budował coś błysnęło, chwilę potem pojawił się zielony ogień, a z niego wypadła Vetinari. Za nią zaś wyleciał koń. Chwilę zajęło jej rozeznanie się w terenie.
Światła elfiego obozu majaczyły w oddali. Godzina, dwie drogi i będzie na miejscu.
Gdy tylko zauważył któż taki próbuje zając się JEGO magiczką, od razu oderwał się od rannych i osłabionych, bezceremonialnie wepchał się między Szept i Gallara. Byłby się jeszcze rozepchał łokciami gdyby było trzeba.
- Chodź, pomożesz mi - zachęcił magiczkę. Znał ją, wiedział, że nie usiądzie. Chyba, żeby podejść ją podstępem, jak zamierzał zreszta uczynić. Rzekomo mu pomoże, a tak naprawdę będzie tylko siedzieć obok i podawać mu co trzeba. Albo użyczać magii, której weźmie tyle, co na lekarstwo.
Pod względem zazdrości zaczynał robić się podobny do Luciena, choć akurat to nie było jego spostrzeżenie, a Iskry, która obserwowała to wszystko z boku. Chociaż Cień nie próbował na niej podstępów. Albo jeszcze tego nie wykryła, że próbuje.
Gdziekolwiek Cień by nie był, zawsze towarzyszyła mu Iskra. Przynajmniej myślami, jeśli nie ciałem. Jeśli nie tym i tym, to duchem.
Wilk tymczasem korzystał z zalet swojego genialnego planu. Elfy zebrały już rannych i osłabionych w jedno miejsce, mógł więc oddać się pracy. I wymyślić Nirze stosowne zajęcie.
- Masz dość many? Potrzebowałbym... - mruknął, choć było to oczywiste kłamstwo.
Niedługo po arystokracie zjawiła się siostra władcy. Do obozu wkroczyli niemalże równocześnie, co zdziwiło Wilka. Co jak co, ale Devrila się tu nie spodziewał. Oderwał się od leczenia jednego z magów i podejrzanie przyjrzał się tej dwójce.
- Ale to wy tak razem? Zostanę wujkiem? - wypalił nim wpadł na pomysł, że może spotkali się w drodze.
Charlotte popatrzyła na Wilka tak jakby miała mu zaraz coś zrobić. Najlepiej krzesłem.
Każdy sukces się liczył. Przynajmniej nie wypruwała sobie żył próbując któregoś z nieboszczyków obudzić, ani nie kopała grobów, jak furiatka, która miała dośc gadaniny Starszych i po prostu zabrała się do roboty z pomoca łopaty.
- Jest fatalnie - uściślił Wilk zawiązując lniane pasy materiału na głowie poszkodowanego - Ale to długa historia, a wszystko zaczęło się od przeklętego Pożeracza... A, Charlotte, pomóż Iskrze w kopaniu, znaczy przetenteguj ziemię, znaczy... No wiesz o co mi chodzi - alchemiczka bez słowa skinęła głową i odeszła w kierunku Iskry zrzucając po drodze kaptur i podwijając rękawy.
Dwukolorowe spojrzenie władcy na powrót zatrzymało się na Devrilu.
- Skoro już cię tu przysłał, to możesz pomóc układać ciała zmarłych... - spojrzał teraz z kolei na stos ciał. Około dwudziestu elfów, sami magowie. Ogromna strata.
Czasami Darmar miał racje. Czasami należałoby go posłuchać, albo udawać, że właśnie wpadło się na podobny pomysł.
- Iskra, zostaw te groby... - Wilk znalazł się nie wiadomo kiedy obok Szept, badawczo się jej przyjrzał i doszedł do wniosku, że jego plan zawiódł - Weź Charlotte i idźcie do tego Kurhanu. Tylko ostrożnie. Cokolwiek Pożeracz przyzwał, może się kręcić... Zwłaszcza tam. A ty moja droga usiądziesz sobie grzecznie - to mówiąc, posadził Szept na pniaczku i sam użyczył magii swojej żonie jednocześnie i ją włączając pod czary wzmacniające i przyśpieszające regenerację sił.
Był jeden mały szkopuł. Hauru wcięło, czy też zniknął uprzednio rozdzieliwszy ciało na kruki i tyle jeśli chodzi o informacje. No, chyba, że furiatka coś wiedziała, ale w tej chwili nie mógł jej wypytać, przecież posłał ją na drugi brzeg rzeki...
Pozostawało czekać. Jak on tego nie znosił.
W międzyczasie postanowił przenieść Szept na posłanie na którym zwykle spała i szczelnie okryć. Noc była chłodna, temperatura spadała. A kto wie co jeszcze może ich dziś spotkać.
Pozostali siedzieli przy dogasającym ognisku, dyskutując zawzięcie. Przynajmniej znaczna część z nich dyskutowała. Była Iskra, która tłmaczyła coś Wilkowi i Devrilowi. Był Kalcifer, który zajadał się dogasającym drewnem. I była Charlotte, która większośc nocy spędziła na transmutowaniu skał. Wilk proponował jej, by odpoczeła, ale ta się uparła, że da radę, że posłucha co Iskra wie na temat wysp. Przeceniła jednak swoje siły, zmęczenie wzięło górę i całkiem bezwiednie oparła się o bok sąsiada. Pech chciał, że siedziała obok arystokraty.
Iskra urwała swój wykład na widok magiczki, a powodem nie była zmowa milczenia jak mogło się wydawać, ale wiedza, że pewnie zaraz będzie musiała powtarzać wszystko od nowa. Wolała więc poczekać, aż Szept do nich dołączy niż tłumaczyć wszystko podwójnie. Chociaż i tak będzie trzeba to zrobić, przynajmniej pobieżnie, jak obudzi się alchemiczka.
Swoją drogą i ona chętnie by się przespała... Ale to potem. Najpier wyjaśnienia.
Iskra nie czekała więc dłużej na magiczkę. Wystarczyło, że siedziała w pobliżu, może usłyszy. Jak nie, to... To Wilk jej powie. Przecież ona nie będzie jej tu ściągać siłą, kiedy widzi, że coś jest nie tak.
- Hauru mi kazał kiedyś czytać całe tony zwojów o tym. Otóż, ponoć Śmierć założył kiedyś miasto. W tym zaś mieście jest szkoła Mistrzów Broni, cokolwiek to znaczy. Zawodowo zajmują się wybijaniem takich demonów, cieni, widm dawnych magów i tak dalej. Cenią się wysoko, a dostać się tam nie jest wcale tak prosto...
Charlotte, dotąd śpiąca i wygodnie wsparta o Devrilowe ramię nagle się zerwała znów do siadu.
- Przysnęło mi się... - mruknęła przepraszającym tonem i przetarła oczy. Jak ona tak mogła zasnąć?
Iskrze najwyraźniej to nie przeszkadzało.
- Wynajęli ich do tego, by pozbyli się Kosiarza. I chociaż ciała nie odnaleziono, to sami widzicie, przestał się pokazywać. Albo więc mocno go osłabili pozostawiając na skraju życia i śmierci albo rzeczywiście zabili. Skoro Pożeracz jeszcze nie wrócił do formy, to tu mamy szansę - dla zaakcentowania ostatnich słów wrzuciła kolejne drewienko do ognia, dla Kalcifera.
Wilk zamyślił się. To brzmiało wszystko bardzo fajnie, ale... Wydawało mu się zbyt proste.
- Gdzie jest to miasto?
- No właśnie... Tu jest problem. Pojawia się losowo, raz na szczycie gór, raz gdzieś sto metrów nad ziemią, potem na środku oceanu... Trzeba ułożyć portal, a to tez nie jest proste, ale damy radę. Akurat czarnych jak i białych magów mamy wystarczającą ilość.
- A cena?
- Dusza ofiary i klejnoty. Chociaż to się waha...
- Weźmiemy Devrila, przechędoży kogo trzeba i będzie taniej.
Iskra westchnęła i przejechała ręką po twarzy - Wintersa weźmiemy, rzecz jasna, ale widziałam go w innej roli... - rozmawiali zupełnie jakby rzeczonego arystokraty obok nie było - Potrzebny nam ktoś, kto umie gadać. A co jak co, ale on umie. Poza tym, idę ja, Szept i ty. No i twoja siostra, alchemik zawsze może się przydać choćby po to by zmienić ołów w złoto - Charlotte już chciała protestować, że zasady alchemików jej tego zabraniają, kiedy doszło do niej, że takowe zasady tyczą się tylko Gildii. Ona jako banita, bandyta i wróg Wirgiński nie jest związana żadnymi zasadami.
Iskra burknęła coś pod nosem. przykro mówić, ale przywykła już do wydawania poleceń, chociaż wcale takiego zamiaru nie miała. Po prostu... Mieszkając w dziczy, spotykając jedynie uległych i słabych, gotowych spełnić każde twe słowo byleby ocalić skórę nabawiła się takowych nawyków. I teraz się tłumacz.
Słowa Devrila jej o dziwo nie uraziły. Dobrze wiedziała jakie są Cienie, jaki jest ten jeden, szczególny który tak się składa był także jej mężem. Wiedziała i pamiętała o tym.
Spojrzała na Szept. A wyraz twarzy furiatki mówić mógł jedno.
- Wszystko, tylko nie Darmar - miała zbyt wiele problemów na głowie by znosić jeszcze docinków czarnego maga o tym jaka to jej magia słaba jest, jak licha i niestabilna.
Wilk pojął, że powinien czasami ugryźć się w język. Tylko czasami, ale jednak powinien i to przed faktem, nie po fakcie.
- Wybacz - bąknął udając, że poprawia mankiety płaszcza. No przecież nie chciał mieć w Wintersie wroga.
- Obudźcie mnie jak już do czegoś dojdziecie - Charlotte byłą chyba tym wszystkim najmniej zainteresowana, albo po prostu przemawiało przez nią zmęczenie, bo ledwie skończyła zdanie, a już leżała skulona pod płaszczem i spała.
- Ja ci pomogę - zaoferowała się Iskra wstając i nieco się krzywiąc. Za długo siedziała na łydkach i teraz nogi jej zdrętwiały. Kalcifer już chyba chciał protestować przeciw zostawianiu go samego, ale zrezygnował z niewiadomych nikomu przyczyn.
Wilk przysunął się do magiczki. Wiedział, że bała się portali, ale...
- Darmar to nie jest dobre rozwiązanie. Może i się go boją, może jest dobry, ale nigdy nie umiał współpracować. Nie z kimś kto nie jest fanatykiem czarnej magii, bądź się nią nie zajmuje. Jakoś sobie poradzisz, przecież zawsze sobie radzisz... - sięgnął po dłoń elfki, ściskając lekko, jakby sama jego obecność miała jej jakoś pomóc. Najwyżej znowu by ją wepchnął, choć wolałby żeby poszła po dobroci.
Elfka uśmiechnęła się słabo, wzrok kierując gdzieś przed siebie.
- Nie. jestem tu tylko dlatego, że Hauru mi kazał, a co jak co, Starsi mu nie podskoczą. Tak samo jak Darmarowi i, zdziwisz się, od niedawna Wilkowi - tym razem spojrzała na arystokratę dziwnie ciepło, a on skojarzyć mógł to spojrzenie z balu na którym się poznali. Choć wtedy bardziej kierowała nią żądza i chęć zagrania Cieniowi na nosie. W tym przypadku w spojrzeniu czaiła się jedynie sympatia do osoby Wintersa.
- Jeśli chodziło ci o to, czy sobie radzę, to radze sobie całkiem dobrze. Może zmarszczysz ten swój arystokratyczny nosek, ale zamierzam zostać w zawodzie, ale z dala od Bractwa. Wolny strzelec - innymi słowy, furiatka zamierzała mordować na zlecenie.
Ona miała swoje racje, on miał swoje. Nie mniej jednak sądził, że jaki potęzny nie byłby Darmar, to bez nici porozumienia nie zaszliby daleko.
- Nie będziesz żadnym ciężarem, zobaczysz - tym razem w porę ugryzł się w język, bo już miał ochotę palnąć, że skoro czuje się ciężka to on ją może odchudzić całkiem skutecznym sposobem...
Zlecenie było całkiem jasne, proste i zwięzłe. Zresztą, to rozumiało się samo przez się. Lucien... Tfu, Varian zdradził. Ją, Bractwo, wszystkie ideały w które rzekomo wierzył.
Przejęła po nim stanowisko, nagroda za lojalność i oddanie. A wraz z awansem Nieuchwytny nakazał jej by osobiście pozbyła się tamtej dwójki.
Zlecenie było jasne. I zamierzała je wypełnić jak najszybciej się tylko dało.
Wilk obudził się w stolicy. Szmer głosów i lekki szum drzew. Gdzie on znowu trafił? Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że to kolejna alternatywa...
Zerwał się z miękkiego łóżka i rozejrzał nieco spanikowany. gdzie była Szept do jasnej cholery? CO tym razem zmalował?
Wypadł na balkon zaniepokojony szczerze, ale widok jaki tam zastał go wbił w podłogę. Ataxiar. Miasto zbudowane na gruzach Eilendyr okazało się... Jeszcze piękniejsze, bogatsze. przez dłuższą chwilę gapił się z otwartymi ustami na posążki bogów, na fontanny i szczęśliwe elfy.
Po chwili jednak wróciło pytanie, gdzie do cholery jest Szept?
- Panie... - odezwał się ktoś z tyłu. Znał ten głos. Sacharissa.
- Gdzie jest Szept? - dopadł do magiczki, potrząsnął nią.
- Ja... Nie wiem. Nikt jej nie widział odkąd się rozeszliście.
- ... Kurwa.
Alastair znowu musiał sobie coś ubzdurać. Na co im był cholerny paniczyk? Toć to nawet nie będzie potrafiło samemu konia osiodłać, czy go nakarmić. Zirytowana, prychnęła przy okazji kierując konia w boczną odnogę traktu.
Winters, owszem, stary i poważny ród, ale do cholery, na co im ta szumowina? Mało mają problemów z tym, co im Sid narekrutuje? Mało problemów z wijcami, utopcami? I jeszcze Gildia. No i Escanor rzecz jasna.
- Wymyślił sobie, cholera... - mruknęła podnosząc wzrok. W oddali majaczyło Drummor, siedziba tego patafiana.
Najpierw go poobserwuje. Zobaczy czy w ogóle sens będzie z nim rozmawiać. Wykryć jej nie powinien, zwłaszcza, gdy zmieni materię. Co jak co, ale swoje stanowisko i sławę zawdzięczała tylko temu, że potrafiła się zakamuflować, ukryć i przyczaić.
Nerwowym ruchem zasznurowała dekolt koszuli skrywając tatuaż w postaci Krzyża Flamela.
Postanowiła, że najpierw nieco się zabawi kosztem Cienia. Najpierw pozbawi go tego, dla czego porzucił Bractwo. Spali chatę, zamorduje Solanę. Na samym zaś końcu zabije jego. Tak, Nieuchwytnego powinno to zadowolić.
Odkąd została Poszukiwaczem przejęła nie dość, że komnatę byłego Cienia, ale i Cienistego, który już nie usiłował jej ugryźć za każdym razem, czy zrzucić. Wręcz przeciwnie, współpracował z nią.
Wstrzymała konia kiedy wyłonili się z lasu. Spokojnie rozejrzała się szukając wzrokiem znajomego z obrazka widoku. Znalazła. Chata byłego Poszukiwacza stałą na uboczu, z dala od innych co jeszcze ułatwiało jej zadanie. Ześlizgnęła się z siodła i przesunęła dłonią po szyi Cienistego. Najpierw mu się pokaże. Z oddali, niby widmo, zjawa. A potem zacznie wprowadzać plan w życie.
Nawet jeśli ucieknie, nawet jak zabierze ją ze sobą... Wytropi go. to nawet byłoby zabawniejsze niż załatwienie tego w góra tydzień.
Natłok informacji znowu zbił go z tropu. Yustiel? Ale na cholerę ona tu komu... Rozejrzał się z miną bardzo zagubionego osobnika.
- Ale na cholerę mi tu Yustiel? - burknął naciągając na głowę koszulę i szukając wzrokiem płaszcza - I gdzie jest Szept? ktoś ją widział?
Wtedy coś do niego dotarło. Irandal... Przecież... No, jeśli wierzyć redaktorom WPT to rzekomo o to się kłócili. Może więc...
- Szykuj konia, teleport, cokolwiek, wybywam do Irandal.
I żadnych ale.
Był fakty przemawiające na jego korzyść, choć Charlotte wolała nie brać ich na razie pod uwagę i nie nastawiać się zbyt optymistycznie. To, że miał żonę z dzikich plemion nie robiło z niego jeszcze... Nie wiadomo kogo.
Spokojnie dotarła na dziedziniec, chociaż kaptura z głowy nie zrzuciła zupełnie o nim zapominając. Wstrzymała konia koło dzikusa i przyjrzała mu się z zagadkową miną.
- Słyszałam, że pan włości dobry i dla podróżnych bywa. Zmęczonam, a dzień jeszcze potrwa nieco, znasz tu jakichś dobrych ludzi, którzy by strawą poczęstowali? Zapłacę jeśli wola, nie przeganiajcie tylko - wrodzona żyłka do aktorstwa była w niej od zawsze. Powierzane jej role, lub te, które wymyślała sobie sama zawsze odgrywała z najwyższą precyzją niemalże wczuwając się w postać. Dlatego nikt jej jeszcze nie zdemaskował.
Iskra z natury bywała ciekawska. Teraz, kiedy miała do wykonania wyrok jeszcze ta ciekawość się pogłębiła. Co takiego było ciekawego w sadzeniu marchwi? Nie lepiej było zostać w Bractwie? Stała posada, przyjaciele, rodzina... Czego chcieć więcej?
Zbliżyła się do pola uprawnego całkiem swobodnie jakby w istocie było to jej pole. Z irytacją wyrwała z ziemi jedną z marchwi. Mała, wiotka. I czym tu się zachwycać?
Odnalazła wzrokiem Luciena, a kiedy tylko przyjrzała się jego ruchom, sylwetce odniosła dziwne wrażenie, że przecież chciała, by tak było. Sama mu to proponowała. Potrząsnęła głową pozbywając się głupich myśli.
- Rzuciłeś Bractwo dla warzyw i drewnianej chaty, która nic ci nie dała. Wyrok został wydany, chyba wiesz po co tu jestem - odezwała się cicho.
Wilk byłby się zakrztusił gdyby akurat coś jadł lub pił. Całe szczęście, zajęty był poszukiwaniem płaszcza, więc tylko parsknął śmiechem.
- Ja i Yustiel? Proszę cię, wtedy w szkołach uczono by dzieci szydełkować. Nie upadłem na głowę... - a widząc minę Starszego, dodał - Nie tak całkiem.
I wyszedł, śpiesząc się ile wlezie. Im szybciej ją znajdzie tym lepiej.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością odwracając się ku nieznajomemu i dokładnie lustrując go wzrokiem. O Tropicielach nie wiedziała nic, więc dziwny milczący człowiek właśnie stał się jej prywatnym celem obserwacji. Kto wie, może to zabójca najęty przez Escanora na Wintersa...
Lekkim krokiem ruszyła w kierunku wskazanej gospody układając po drodze plan. Najpierw rzeczywiście coś zje i chwilę odpocznie, potem będzie pora na tropienie i obserwacje.
- Jeśli ja jestem zaślepiona, to ty postradałeś zmysły - wraz z tymi słowami, Lucien oberwał marchewką. Znowu w niego czymś rzuciła, a przecież nie zwykła tego robić... Czemu miała wręcz odwrotne wrażenie? Że powinna rzucić w niego wszystkim co tylko mozliwe?
Wieża. Oko, Darmar i ta wieża. Czy to miało jakiś związek z Szept? Konklawe, wybory... Dobrze, że był magiem i władca w jednym, mógł wcisnąć się niemalże wcześniej. Z potoku różnokolorowych szat wyszarpał bezceremonialnie jakiegoś maga, nieco zbitego z tropu jego widokiem.
- Szukam Niry. Szept. Moja żona...
I nie wiedziała. Zadowolona z chwilowego braku problemów w realizowaniu misji zajęła się pałaszowaniem miski pełnej kaszy z kawałkiem jakiejś wieprzowiny z sosem.
Z karczmy wyjrzała dopiero popołudniu, kiedy znalazła zakwaterowanie i przygotowała co trzeba było. Swobodnie przeszła drogą pomiędzy budynkami, a kiedy weszła pomiędzy nie... Po prostu zniknęła. Wniknęła w mury posiadłości przy okazji wytężając słuch i węch. Będzie musiała odnaleźć gabinet, sypialnię i może jakieś pokoje dla służby.
- Jeden zero dla mnie - Iskra wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, choć nie powinna była tego robić, a zakończyć żywot byłego Cienia i Poszukiwacza właśnie w tym momencie. Tylko, że... Jakoś nie była w stanie.
Wilk zrobił się na twarzy czerwony i bynajmniej nie ze wstydu. Złapał adepta za ramiona i potrząsnął nim solidnie - Jak się dowiem, że z nią spałeś, to osobiście cię wykastruję młodzieńcze. A ja jestem elfim władcą, wszystko mi wolno - warknął i porzucił towarzysza. Musiał dostać się do Wieży. teraz, natychmiast. Dobrze, że Arcymag nie żył, bo by go chyba rozniósł.
Earl Drummor okazał się... Całkiem w jej typie, choć skarciła się za tę myśl. Jest w pracy, na misji, nie powinna myśleć o pierdołach, zresztą, dotąd jej się to nie zdarzało...
I to dziwne wrażenie, że on wie o niej. Że przecież zna tę sztuczkę... Tak, tylko niby skąd, jak on alchemika na oczy nie widział?
Siedząc bezpiecznie pomiędzy murami ścian, przyłożyła ucho do muru i zaczęła słuchać na razie bojąc się znów patrzeć w obawie przed tym, że zbyt wcześnie ją wykryje. Chociaż, łącząc fakty, doszła do wniosku, że to on wskazał jej drogę i wcale się przy tym specjalnie nie przechwalał swoją pozycją, wręcz przeciwnie... Może więc Alastair miał rację?
Na pewno miał, przecież wiesz, podpowiedział natrętny głosik, który chciał zobaczyć arystokratę bez tej koszuli i bez tych przylegających do ciała spodni.
Cholera, ale on miał żonę. Nie będzie zainteresowany...
To nic nowego.
Charlotte prychnęła. Na tyle głośno, by Devril mógł zacząć coś podejrzewać.
Kolejna marchewka została brutalnie wyrwana z ziemi, ale to akurat był Iskrowy haracz. Dziś da mu spokój, niech sobie jeszcze pożyje... Przyjdzie jutro. Albo pojutrze. Albo za tydzień.
Nie, nie może! Musi rozwiązać to jak najszybciej przecież takie jest zlecenie...
Gdyby tylko miała czysty umysł tak jak jeszcze dwadzieścia minut temu. I skąd brały się te wizje odnośnie... Przecież go nie wychędoży.
Rozejrzała się. W sumie, byli na polu sami. Sami, wokół tylko szum drzew i grzejące słońce.
Wilk obiecał sobie w duchu, że jak wydostaną się z tej przeklętej iluzji, czy cokolwiek to było, to złoży chyba ofiarę jakimś bogom.
Wkroczył pewnie do sali, przybrał fachową minę jaką zwykł przybierać jego ojciec, po czym dopadł do kłócących się magów.
- Jedną chwileczkę - sapnął i porwał Szept na bok, zupełnie jakby rzeczywiście oszalał - Szept, pamiętasz mnie? - spytał gorączkowo konspiracyjnym szeptem.
Burknęła coś pod nosem wcale nie będąc zadowoloną ze swojego nieupilnowania się. To mogło ją zdradzić. Ale w sumie... Obserwowała go większość tego dnia, wydawał się całkiem normalny. Może jednak...
Nie czekała dłużej. Podniosła się i bezszelestnie przetransmutowała ścianę, co dało taki efekt, jakby się po prostu wyłoniła z muru. Lepiej żeby wziął ją za maga, magów zawsze bardziej się bano.
- Witaj Devrilu - odezwała się miękkim głosem i oparła się o ścianę, czekając na reakcję z jego strony.
Zamrugała, krzywiąc się nieco z bólu. Obiła sobie chyba głowę przy upadku...
Zamrugała widząc go na sobie. Coś jakby znów zaświtało jej w głowie, ulotne wrażenie, którego nie sposób pojąć. Kiedyś już tak było.
Sięgnęła dłonią nieogolonego policzka byłego Cienia, gładząc go delikatnie, jakby bojąc się, że zaraz się oderwie od niej, że sobie pójdzie.
Wilk zaklął. Szlag, pieprzone iluzje, alternatywy, Kosiarze i Pożeracze. Niech ich szlag! Wszystkich!
- Nie, Atax stoi całe. Ale ja potrzebuję ciebie - doszedł do wniosku, że lepiej będzie nakłonić ją do współpracy niż znów budzić wspomnienia. Pamiętał jak się czuł ostatnim razem, gdy widział jej twarz, smutek kiedy doszło do niej, że on zniknie, a jej życie wcale się nie zmieni... Nie, tym razem wolał tego uniknąć. Niech tylko ona mu pomoże się stąd wydostać.
To ją zdziwiło. Czyżby i on był alchemikiem? Ale przecieżby go wyczuła...
- Nie sądziłam, że wiesz jak rozpoznać alchemię - oderwała się od ściany przechodząc po pokoju, który w tajemniczy sposób zaczął pachnieć herbatą - I nie martw się o ściany, są całe. I na swoim miejscu - zadziwiające. Nie dość, że był w miarę normalny, nie panoszył się, to jeszcze wiedział o alchemii... Coraz bardziej zaczynała pojmowac wybór Ala.
I wszystko trafił szlag. Iskra się zapomniała, zbyt pochłonięta dopieraniem się do umięśnionego ciała Luciena. Brakowało jej jego dotyku, jego zapachu... Tylko skąd ona to znała? Przecież oni nigdy nie...
Nie ważne. To naprawdę nie było teraz ważne. Liczyło się tylko tu i teraz, to co się dzieje. A działy się doprawdy ciekawe rzeczy.
- Chcę, chcę czarnego maga. Może być i cała armia, tylko proszę, nie miej mnie za jakiegoś szaleńca. Ja... Mogę ci opowiedzieć coś. To dość irracjonalne i głupie... Ale jeśli mi pomożesz... To będzie dobrze - nie wiedział jak ją przekonać, jakich słów użyć by nie wyjść na większego pomyleńca. W dodatku, kłócący się magowie umilkli teraz im się przyglądając.
Charlotte uśmiechnęła się przelotnie, zerknęła na uporządkowane na biurku przedmioty, na porzucone pióro i kawałek pergaminu. Wszystko tu było takie... Poukładane. Nie tak jak w jej pracowni, gdzie fiolka stała na fiolce, na parapecie zalegały notatki, a ona musiała spać z kociołkiem.
- Jestem Asznan, alchemik Brzasku. Zapewne obiło ci się o uszy jak bardzo gubernator nas nie lubi - zaczęła, ale jej uwagę przykuł kałamarz, który miał doprawdy interesujące zdobienia. Char lubiła takie rzeczy.
Emis pod pantoflem. To się najemnikowi spodobało, nawet bardzo i pomimo tego, że wolał zapolować na lisy, a nie iść w ciemno, z pustymi rękami i improwizować. Ciekawe co magiczka powie goblinowi.
Kichnął, wycierając nos w rękaw. Niech go jeszcze zrobią zarażającym staruszkiem, albo pijakiem z chronicznym wydmuchiwaniem nosa. Już miał zamiar zaprotestować, kiedy...
- Pies także będzie zbyt dziwnym towarzyszem - szamanka wtrąciła swoje, co by przerwać kłótnię i rozładować sytuację. Nie wiedzieć kiedy znów przybrała swoją postać; w jednej chwili na ziemi siedział pies, a w drugiej młoda kobieta. Co jak co, ale skutecznie odwróciła uwagę od kłótni, chociaż najemnik wciąż coś mamrotał pod nosem łypiąc złowrogo to na magiczkę to na przybocznego. Zazdrosny był jak nic, nawet szamanka nieznająca się na uczuciach to wiedziała.
- Konie też mogą stanowić problem.
O dziwo i ona niezgorzej znała jego ciało, jego słabe punkty. I nie omieszkała ich nie wykorzystać odpłacając się równą monetą za chwile uniesienia jakie dawał jej on.
Jeszcze brakowało tylko tego, by zobaczyła ich Solana.
Magowie chyba bardziej nad magię kochali zwady i intrygi. Wilk zdążył się już nauczyć, że zarówno jak i Krąg, tak i Starsi lubią mieszać innym w życiu, albo wykłócać się o byle pierdołę. Z tymi tutaj nie było inaczej.
Dogonił Szept i zerknął na nią kątem oka unosząc brew.
- Arcymag, hm? Ładnie... Chociaż to iluzja - ostatnie słowa wyburczał pod nosem tym razem posyłając nieprzychylne spojrzenie jakiemuś magusowi, który zanadto patrzył się na Nirę.
- Bo widzisz, Devrilu... - odłożyła kałamarz na biurko, metal lekko stuknął o drewno - Moja organizacja, jak i organizacja z jaką się związaliśmy... Powiedzmy, że słyszeliśmy o wyczynach twego ojca. Nie są nam obce, wręcz przeciwnie, można by powiedzieć, że działał z nami - splotła ręce za plecami i przeszła się wolno po gabinecie, tym razem uwagę poświęcając jakiemuś obrazowi.
- Chcieliśmy zaoferować ci współpracę.
Iskrze się nie spodobało to, że Lucien poświęcił uwagę oknu, a nie jej. Poskutkowało to tym, że został przewrócony na plecy, a elfka go zostawiła pośpiesznie się ubierając, wciągając nieco naderwane spodnie na tyłek i zawiązując tasiemki koszuli.
Jak chce to niech sobie do niej idzie... I czemu była tak bardzo zła o to, że się gapił w okno? Przecież... I o co ona w ogóle jest taka zazdrosna?
Pokręciła głową, wciągnęła na stopę wysokiego buta i doszła do wniosku, że lepiej będzie po prostu odejśc i wrócić po ich głowy.
Wilk nim wszedł do gabinetu, to wycelował dwa palce w adepta, potem wskazał swoje oczy i znów adepta. Groźba wisiała w powietrzu.
A potem zniknął za drzwiami, zamykając je dokładnie. Na parapecie siedział złodziejaszek i elf odruchowo pomacał się po kieszeniach, czy może jakieś ciasteczko zabrał.
- Możemy tu rozmawiać swobodnie? Chyba obłozyłaś gabinet jakimiś... Zaklęciami, czy czymkolwiek.
Te słowa, skierowane bezpośrednio w jej ojca powinny ją urazić. Powinny, ale od dawna nauczyła się słuchać niepochlebnych słów na jego temat. A także i na swój. Opanowaniem mogłaby wyprowadzić z równowagi nawet stolik.
- Bo twój ojciec robił to... Jawnie. Połaskotał smoka i zginął w ognistym oddechu - mruknęła przypominając sobie morał jednej z bajek jakie kiedyś czytał jej Al w ciemne, burzowe noce kiedy nie mogła zasnąć.
- Przysłużysz się ojczyźnie, wrogowi zagrasz na nosie. Przecież potrafisz - chociaż sama nie wiedziała skąd to wie, wydawało jej się to... Oczywiste. Przecież był najlepszy. Prawa ręka Ala... Nie, wróć, przecież to ona była prawą ręką.
Co tu się u cholery działo? Może on był magiem? I mieszał jej w głowie?
Szczelnie otulona płaszczem zaszyła się w zagajniku, tam, gdzie został także i Cienisty. Jak ona tak mogła? Sypiać z wrogiem? Przecież to było niedorzeczne i w ogóle nie powinno się stać...
A jednak, znaczna część jej jestestwa miała nadzieję, że Cień pójdzie tu za nią, poza zasieg wzroku Solany, poza dom, tu do lasu... Z dala od wszystkich.
Nic z tego. A niebo zasnuły czarne chmury.
- Nie chcę pomocy innych magów - odpowiedź na jej mówienie w zbiorowym imieniu. Nie, jakoś nawet w tej iluzji, czy alternatywie nie chciał, by elfy miały go za dziwaka.
- Słuchaj, chodzi o to... - wziął głęboki wdech dla uspokojenia - Żetowszystkojestiluzjąiwsumietosięnigdyniestało - wypowiedział na wydechu, a widząc zdezorientowaną minę Szept, powtórzył.
- Iluzja. Mieliśmy się wybrac na wyspy Mistrzów Broni, bo Pożeracz wrócił zza grobu... Elfy były w niebezpieczeństwie, umarła połowa naszych magów. Kiedy dotarliśmy na wyspy... No, nie wiem co się stało, ale obudziłem się tu. To nie jest prawdziwe. Albo ja tu nie należę, nie wiem co jest gorsze. Znasz... Jakiś sposób żeby mnie wyrzucić z tego? Nie wiem, może trzeba mnie zabić... - zaczął krążyć po pokoju rozważając co poniektóre rozwiązania. To ze śmiercią wcale nie było takie głupie...
Ściągnęła brwi, w ametystowych oczach błysnęła irytacja. To, co było dawniej... Może Al nie dbał o to, co dzieje się z tymi, których Escanor łapie. Ale ona dbała. Starała się ich uwolnić, a jeśli nie... To zawsze dbała o to, by dostarczyć im truciznę, nim kat weźmie ich na rozmowę.
- Było tak kiedyś. I rzeczywiście, mag lubi nazywać wszystko ceną, ciekawa jestem czy i mnie by tak łatwo porzucił - podeszłą do okna, zerkając przezeń na wioskę, cichą już, uśpioną z nielicznymi światełkami świec w oknach - Ale zauważ, że Escanor jak dotąd nic nie wie. Kiedy złapią kogoś naszego... Staram się mu pomóc. Ale niekiedy alchemia zawodzi, zawodzi też zmyślność. Mimo to, zawsze znajdzie się chwila na podanie więźniowi trucizny. Szybka śmierć. Bezbolesna - urwała obserwując stajennego, który przeprowadzał przez dziedziniec jakiegoś konia okrytego dziurawym kocem - Z tego co słyszę, głównie obwiniasz mojego ojca - przesunęła palcami po parapecie, badając materię, czując dreszcz w krzyżu, taki przyjemny, taki... - Być może przystaniesz chociaż na propozycję spotkania się z nim? Nic nie robi człowiekowi lepiej niż rozmowa ze źródłem irytacji. A ty jesteś zirytowany jego postępowaniem - cofnęła dłoń skrywając ją w rękawie szaty, obejrzała się przez ramię - Czyż nie?
Wymruczała pod nosem zaklęcie, które objęło tarczą ją i konia. Tak nie zmokną, będą susi i będzie im w miarę ciepło... Wytężyła wzrok. Co ten kretyn jeszcze robił na działce? Powinien się schować, bo się zaziębi...
I znowu to samo. Skąd u niej taka troska o zdrajcę?
Wiedział, że tak będzie. Ale i nie dziwił się jej, bo... No sam jakby zareagował gdyby Szept do niego przyszła twierdząc, że to wszystko nieprawda? Pewnie tak samo, albo jeszcze gorzej.
- To żaden czar... Nie, czekaj, jak to iluzja, to owszem, czar, ale... Ale taki inny. Ty się na tym znasz przecież. takie iluzje, bardzo potężne i trudne, ale są możliwe. A jeśli Pożeracz teraz działa, kiedy mnie tam nie ma... Bogowie niejedyni - przejął się tą wizją i to nie na żarty. A jesli Pożeracz korzystając z ich duchowej nieobecności ich pozabijał? A jesli już nie ma do czego wracać...?
- Twój ojciec poległ kiedy nie było mnie jeszcze w ruchu. Nie działałam też jako alchemik, byłam... Powiedzmy, że nieświadoma. Tak jak ty teraz. Miałam dom, jako taką rodzinę... - urwała, na powrót wpatrując się w okno, które splamiły pierwsze krople deszczu.
- Nie da się osiągnąć nic bez poświęceń. Myślisz, że jemu jest lekko, ot tak, tych poświęcić, a tych ratować? Otóż nie. Decydowanie nigdy nie jest proste, a wręcz jest najtrudniejszą z rzeczy do wykonania. Sojusznicy nie wiedzą tego wszystkiego, nie są obarczeni ciężarem i odpowiedzialnością. Oni wykonują polecenia.
- Nie ochronimy biedoty mając za mało ludzi. Nie wyprzemy Escanora nie jednocząc sił. A im więcej takich... Jak to określiłeś, egoistów jak ty, to wizja wolnego kraju się oddala, a ludzie giną na marne. Moi przyjaciele, moja rodzina. Twój ojciec i Patrick. Wszyscy w końcu zginiemy, jeśli dalej będziemy dbali tylko o siebie.
Solana. Jakże szczerze Iskra jej nienawidziła, chociaż... Nie wiedziała czemu. Parę razem współpracowały, owszem, potem ona odeszła. I co z tego? I skąd zazdrość o tego bęcwała?
Prychnęła poirytowana i odszukała umysł pająka zamieszkującego kąt chaty. Musiała ich popodglądać. Poobserwować...
- Nie, nie tego. Mam swoje życie poza ta iluzją i jest... Dobre. Są problemy i kłopoty, ale jest też i pora na szczęście, choć chwilowe. Odbudowa Irandal, to raczej twoje pragnienie - tym razem on odbił piłeczkę. No bo w końcu co mu było do wież? A skoro mówiła o pragnieniach... Może to jej było z nim tak naprawdę źle? A co jeśli... Potrząsnął głową odrzucając takie myśli daleko. To czary Pożeracza.
- Chcę, żebyś mi pomogła. Co masz do stracenia? Pomożesz mi, zniknę... Dalej będziesz mieć te swoje Wieże i Irandal, skoro tak bardzo tego chciałaś - sam nie wiedział dlaczego te słowa wypowiedział. Dziwne, może Pożeracz nie dość, że go tu wpakował, to jeszcze nim kieruje?
- A widzi ci się państwo pod rządami Begrissów? Bo mi nie. Jakkolwiek Marvolo nie byliby źli, bez nich jest jeszcze gorzej. Escanor się o ciebie upomni, zobaczysz - zacisnęła dłoń w pięść, hamując nerwy. Dziwnym trafem, ale przy nim traciła nad sobą panowanie. O co tu chodziło?
- Posiadłość, ziemie, ludność. Nawet może i twoja własna żona i potomstwo, o ile takowe masz. Wszystko to może ci zabrać o tak - pstryknęła palcami, a pomiędzy nimi przeskoczyła mała iskierka - I wtedy dopiero pojmiesz, że jednak dobrze jest mieć za sobą kogokolwiek - odsunęła się od okna, wolnym krokiem zbliżając się ku ścianie - Pozostanę tu parę dni. Na wypadek, gdyby do twojej głowy jednak coś dotarło - dotknęła dłońmi zimnego muru i posłała mu przez ramię uśmiech. Smutny, ledwo dostrzegalny. Nigdy nie potrafiła się uśmiechać.
A potem weszła w ścianę.
I chwała im za to, bo Iskra byłaby zdolna do tego, żeby wparować tam z siekierą i po prostu Solanę roznieść.
Skoro zaś mowa o roznoszeniu... Przydałoby się wykonać chociaż jedno zlecenie. I tak Skorpion nie była już nikomu dłużej potrzebna, na pewno zaś nie jej.
Magia. Cichy, nie zostawiający śladów zabójca.
Ale on nie miał zamiaru wyjść, co to to nie. Skrzyżował ręce na piersi w akcie buntu.
- Cokolwiek robiłem, robiłem dla ciebie. Dla nas. Dla Mer, którą zostawiliśmy u Ymira, bo tam było bezpieczniej. A z tobą się ożeniłem dlatego, że nie widziałem w tobie jedynie czarnego maga, zła koniecznego, jak Starsi... - ale nim zapędził się w wyznania dalej, umilkł. Nigdy nie był dobry w te klocki, nigdy nie umiał mówić drugiej osobie jak jest mu drogą.
Jak kiedyś zauważyła Vetinari, Wilk nazywając ją "śmiertelnie głupią kretynką" i wzywając bogów by wytłumaczyli się, czemu ma tak głupią siostrę okazywał swoją troskę. Zmartwienie. U niego nazwanie kobiety mu bliskiej idiotką było niemalże tym samym co wyznanie miłosne.
- Chcę twojej pomocy, Szept. Nie złość się...
Ktoś alchemiczce wjechał na ambicje. Chowają głowy w piasek? Nikt nikogo nie chroni? Dobrze, więc ona mu pokaże, co znaczy bycie sojusznikiem ruchu. Niech przyjdą psy Escanora, niech się zjawią. I tak ich czuła jadąc tutaj, choć ci trzymali się na dystans.
Zupełnie, jakby Wilhelm wiedział, że tu będzie, posłał alchemików Gildyjnych.
Już ona mu pokaże. Wredny, głupi, nadęty bufon Winters.
Zaklęła szpetnie, aż Cienisty uszy położył. Nie miała gdzie się gapić? Niech zamknie oczy, bo jej je wydłubie... Lucien był jej i tylko jej. Od zawsze. Na zawsze.
Tym razem nawet nie zwróciła uwagi na dziwne myśli i nieswoje wspomnienia. Jeśli Skorpion zrobi cokolwiek, co jej się nie spodoba, jesli go choćby dotknie... Jak bogów kocha, pójdzie po siekierę.
Odetchnął. Może nie do końca o to mu chodziło, bo miał jeszcze jakąś nadzieję, że i ona oprzytomnieje, że przypomni sobie... Ale chyba nie mógł na to liczyć. Może szperanie w księgach cokolwiek jej da.
- Mogę zostać i ci pomóc w... Sprawdzaniu.
Charlotte nie miała tak dobrze jak Devril. Do niedawna całkiem nie wiedziała po cholerę jeszcze chodzi po tym świecie, aż nie oświecił jej Alastair, że w sumie to... To mogłaby im się przydać.
Przydawała się więc, próbując zapomnieć o wszystkim. O głodzie, o niepowodzeniach, o zbliżającej się zimie... Jak oni ją przetrwają? Zatraciła się w pracy tak bardzo, że nawet nie zauważyła, jak mija całe lato i jesień.
Winters miał żonę, miał po co żyć. Miał dach nad głową i godziwe życie. Czemu właściwie miałby ryzykować? Zirytowana wstała i podeszła do niewielkiego okienka jakie miała w swoim pokoiku w karczmie. Gdyby on żył... Zapewne też tak łatwo nie przyłączyłaby się do ruchu. Było go nie wyciągać z Podziemia. Byłby bezpieczny...
Odruchowo musnęła palcami szyję, jakby doszukując się na niej czegoś. Śladów po ugryzieniu nie było już od dawna. Odkąd przebili go kołkiem.
Zrezygnowana odeszła od okna, kontrolnie wpuszczając myśl w materię, sprawdzając jak daleko stąd są alchemicy. A byli blisko. Ulewa może nieco ich opóźnić... Ale zjawią się lada świt. Co znaczy, że musi nafaszerować się eliksirami by nie zasnąć i by wzmocnić nieco umiejętności. Jeśli dopisze jej szczęście, to może nawet nie będzie musiała oglądać następnego wschodu słońca.
Smukła nóżka byłej pani Cień wystarczyła, by Iskrę wyprowadzić z równowagi. Wstała, porzucając obserwacje przez oczy pająka i sięgnęła do juków karosza. Wyjęła stamtąd parę noży do rzucania, tak dla pewności, że nikt jej nie zabije, że zdoła się obronić, po czym dysząc ze złości wyparowała z zagajnika.
Już ona jej pokaże... Dochodząc do domku nie omieszkała wyrwać z pieńka siekiery. Podeszła do drzwi, chwilę przed nimi stała, jakby nagle niepewna swoich myśli... I kopnęła, wyważając drzwi, które z hukiem opadły na ziemię.
Grzmot potoczył się echem, błyskawica zetknęła się z glebą, na moment niebo całkowicie ściemniało, była tylko sylwetka elfiej furiatki. Z siekierką do cięcia drewna na opał.
Ledwie zaś grzmot ucichł, a Iskra rzuciła się na Solanę z mordem w oczach.
A Wilk został. Nie omieszkał przejrzeć szafek magiczki, a nóż coś znajdzie... Niefortunnie zaglądnął też do ksiąg, które mu odradziła, zapewne dlatego leżał pod biurkiem całkiem sparaliżowany i blady jak ściana.
Ona nie spała. Całą noc przeleżała na podłodze, usiłując zebrać myśli do kupy, uspokoić nierówne, przyśpieszone bicie serca. Nadchodzili, byli coraz bliżej... Nawet dało się wyczuć drgania cząstek powietrza od nagłych zmian materii jakich dokonywali.
Jeden z chłopskich domów posłużył im jako magazyn energii, którą ściągnęli z przedmiotów martwych, martwymi także czyniąc osoby, które zamieszkiwały tenże dom. Męzczyznę, kobietę i dwójkę małych dzieci.
Nie reagowała. Podłoga była tak przyjemnie zimna, ciało popadło w błogi stan otępienia, typowy dla eliksirów w których zawierał się tojad.
Przeszli dalej, pod osłoną nocy przetrzebili jeszcze spiżarkę innego domku, tym razem jedynie zabijając córkę gospodarza. Jedyną osobę, dla której trzymał się życia jak mógł.
Sunęli w swych krwistych szatach poprzez wioski, niby wygłodniałe wilki, czerwone zwiastuny śmierci i nadejścia Escanora. Przesłanie było jasne, kto nie jest z nami, ten ginie.
Stanęła im na drodze nieco później, niż sam świt. Słońce zdążyło już wzejść, burzowe chmury zaś nie ustępowały i wciąż siąpił deszcz. Stanęli, na środku drogi prowadzącej bliżej Drummor, choć do samej posiadłości jeszcze sporo brakowało. Stanęła i ona, za plecami mając dom nadętego paniczyka, przed sobą trójkę wysłanników Gildii. Wszyscy mieli czerwone płaszcze, choć odróżniał ich symbol. Oni na plecach mieli Uroborosa, ona Flamela. Nie było zbędnych przerzucanek przechwałkami, nie było polemiki i dogryzania. Jak stali, spokojnie, pozwalając płaszczom by poddawały się podmuchom wiatru, tak nagle przeszli do otwartego starcia, zupełnie jakby walczyli już od paru godzin, nie zaś od sekund.
Ziemia drżała, powietrze falowało, a najbliższe Drummor zbiorowisko chat przypominało teraz skupisko błyskawic.
Iskra doskonale o tym pamiętała. W negliżu, czy nie, wciąż była Cieniem. Tak jakby, bo porzuciła Bractwo na rzecz... Marchewki. Też coś.
Ostrożnym krokiem postąpiła naprzód, jak na razie odmawiając sobie użycia magii. To byłoby wtedy zbyt proste. Po prostu odrąbie jej łeb...
Pech chciał, że Solana chyba to samo chciałą zrobić Iskrze, tylko, że nożem kuchennym.
Elfka szybkim ruchem rzuciła się ku kobiecie, miarkując w nogi, ale wykonując szybki zwód zdradziła prawdziwy cel, jakim był krzyż Solany.
Wilk miał przez dłuższy czas błogi wyraz twarzy. Nieco zastygły, jakby skamieniał, ale chyba nie było mu źle kiedy dotykał księgi. Być może nawet i coś widział...
Obudził się jakiś czas po tym jak przelewitowano go na łóżko. Z początku nawet miał nadzieję, że juz wrócił, że nie było żadnej cholernej iluzji, a on tylko spał... Ale mury Wieży skutecznie uprzytomniły mu gdzie jest i w jakiej sytuacji. Mruknął coś pod nosem tylko i usiadł, odsuwając koc na bok. Bogowie, jak jemu było gorąco...
Musi znaleźć Szept.
Starcie trwało, gleba falowała od nadmiaru wyładowań energii, której alchemicy nie upuszczali w powietrze, jak magowie, a w ziemię.
Charlotte przetransmutowała ziemię pod stopami, tworząc z niej potężny słup błota, który wyniósł ją nad głowy alchemików Gildii.
- Pozwól przejść, to pomyślimy nad złagodzeniem kary dla tych, którzy odeszli!
- Pieprz się! - byłaby rzuciła w alchemika czymś, ale noży już nie miała, podobnie jak i miecza. Z pomocą przyszedł jej ośmielony wieśniak, rzucając widłami. Alchemik jednak wyszkolony był w zabijaniu, złapał broń i cisnął nią w Charlotte. Gdyby nie uwolniła energii z błota, gdyby nie spadła z hukiem na ziemię, to niechybnie by ją trafił. Była na przegranej pozycji.
- I po co ci to było... - miękkie kroki, tuż obok. Więc nie było wyjścia. Jak ognia unikała metody walki, którą dane jej było poznać kiedy penetrowała korytarze Ażubora. Nie było wyjścia.
Podniosła się migiem, stając na nogach i składając dłonie. Coś trzasnęło, chrupnęło a Charlotte zagryzła wargi.
Alchemik zamachnął się mieczem w jej stronę, widząc już moment jak przecina jej tętnicę na szyi... Cięcie zostało sparowane. Asznan zablokowała je kośćmi, które wystawały pomiędzy jej palcami, niby zbyt długie szpony. Mężczyzna zamrugał, zdezorientowany, a ona wykorzystała ten moment, by wbić szpony w jego brzuch.
- Olaf! - ryknął drugi z nich, składając dłonie i morfując energię z ziemi w czysty pocisk. Z braku lepszego pomysłu zasłoniła się martwym ciałem alchemika, które po uderzeniu energii rozbryznęło się na kawałeczki mocząc ją całą krwią. Nawet gdzieniegdzie miała we włosach kawałeczki mięsa i ścięgien.
Przetarła rękawem zabrudzone krwią oczy i odskoczyła unikając kolejnego pocisku.
Pozostali dwaj nie dawali za wygraną, wciąz czuli, że mają przewagę. Charlotte przystanęła i wpatrzyła się w jednego z nich, wyciągając przed siebie rękę bez zmorfowanych kości, zaciskając palce jakby chciała coś od alchemika oderwać. Tym razem zajęła się jego kośćmi, nie swoimi. Alchemik zaczął wierzgać, krzyczeć a po chwili także i wymiotować. jazgot jak nagle się zaczął, tak ucichł a ciało rozerwało się wypuszczając szkielet, który chwilę postał, a potem runął bez ładu i składu na posadzkę. Ostatniego z alchemików wykończyli wieśniacy.
Charlotte stała nieruchomo, drżąc. Kości cofnęły się z powrotem w głąb ręki, znów nieprzyjemnie chrobocząc. Przetarła twarz, spoglądając w zachmurzone niebo, z którego lał się strumieniami deszcz.
- Pani dobrze się czuje? - spytał jakiś chłop ewidentnie przerażony. To on dobił ostatniego alchemika.
Nie starczyło jej siły na odpowiedź, ale skinęła potakująco głową, po czym odeszła lekko utykając. Nikt nie powinien się nią teraz interesować. Nie, póki kości nie wrócą na swoje miejsce...
ostatkiem sił doszła do swojego pokoju, wypiła eliksir naszykowany na parapecie i runęła na podłogę.
Deszcz zmywał krew z trawy i ścian chat, bębnił cicho o szyby. reszta dnia miała być spokojna.
Byłaby się obejrzała na Luciena, ale była niemalże pewna, że Solana wykorzysta jej chwilową nieuwagę.
Nie obejrzała się więc, chociaż nagle straciła pewność siebie. Niby tamto na polu, uczucia, jakich tak dawno nikt w niej nie wzbudził...
Potrząsnęła głową. Uczucia osłabiały. Tworzyły komplikacje. Jeśli i on stanie przeciw niej, jego także zabije. Tak, jak kazał Nieuchwytny.
Wilk postanowił magiczkę nastraszyć. Zrobić jej psikusa, choć może mało to było poważne z jego strony...
Schował się za rogiem, a kiedy Szept weszła ostrożnie do komnatki w której leżał, dopadł ją od tyłu, łapiąc.
- Tylko mi nosa nie rozkwaś - dodał pośpiesznie nagle zdając sobie sprawę z tego, jakże głupi był to pomysł. Żeby tylko go z wrogiem nie pomyliła... Jednak mimo wszystko, chciałby żyć dalej.
Deszcze zmył większość krwi, choć ta uparcie ostała się chociażby na stosach siana, czy na oknach. Były także i kawałki mięsa, odcinek rozerwanych jelit. I serce, które wpadło do wiaderka z pomyjami, które ktoś wystawił wcześniej na zewnątrz.
Był także i szkielet, biały, rażący niemalże w oczy. Leżał i spoglądał pustymi oczodołami przed siebie. Niedaleko leżało ciało, przypominające kaftan. Wiotkie, rozerwane. Pozbawione kości. Obok tego wszystkiego leżał trup, całkiem normalny, tyle, że z dziurą po widłach w szyi i klatce piersiowej. Wieśniacy nie zdążyli jeszcze wszystkiego uprzątnąć, ponadto bali się, że coś może na nich złego spaść, jakaś klątwa, czy coś. Oba trupy odziane były w czerwone płaszcze, mogło więc paść podejrzenie, że to alchemicy ruchu. Ktoś, kto cokolwiek by jednak w tym temacie wiedział, rozpoznałby węża na płaszczach. Uroboros, Gildia Alchemikó sprzymierzona z Escanorem.
W jednej chwili sprawiała wrażenie niezdecydowanej i zbitej z tropu. W drugiej zaatakowała z szybkością wściekłego węża, rzucając się na Solanę i przewracając ją na posadzkę. Uniknęła cięcia nożem, spojrzała wściekle na jej dłoń dzierącą broń... Mruknęła coś pod nosem, a ręka zabójczyni zamarła wpół ruchu, sparaliżowana i odcięta od reszty układu nerwowego.
Teraz tylko dobić.
Podrapał się po głowie. Stracił rozum, juz dawno temu i to tylko i wyłącznie przez nią. I dla niej.
- Dobrze wiesz, że już dawno - mruknął i wcisnął ręce w kieszenie, nie wiedząc co powinien z nimi zrobić - A grzebałem po księgach... Bo nie wiedziałem, kiedy wrócisz. A mi zalezy na czasie. Kiedy ja sobie przebywam w iluzji, to Pożeracz może właśnie wybijać elfy - to by mu było zdecydowanie nie na rękę. Jej zresztą też. Gdyby tylko cokolwiek pamiętała...
- I nie mam się gdzie zatrzymać. jestem tu prawie, że incognito.
Ludzie szemrali, niezbyt wiedząc o co w tym wszystkim chodzi. Fakt, faktem, ktoś ich obronił.
Zginęła jedna rodzina, zginęła i nieletnia dziewczynka, których ciała okryto płótnami i ułożono pod jednym z domów, gdzie czekać miały aż ktoś wykopie doły dla nich. Mieli czekać na kapłana.
- Mogliśmy wszyscy tak skończyć - skomentował mrukliwie jeden z dziadków zabierając łopatę i wołając synów i wnuki, by pomogli mu w kopaniu.
Magiczka, nie magiczka, przeklęta, czy też nie, kobieta w czerwonym płaszczu im pomogła.
Podniosła się z ziemi, chwilę jeszcze patrząc na dławiącą się własną krwią Skorpion. Jedno z głowy.
Spojrzała na Cienia z miną mówiącą jakoby miał być następny... Ale dostrzegła łzy. I ten nieszczęsny wyraz twarzy, który sprawił, że mimowolnie upuściła toporek na ziemię.
Wiedząc, że się odsłania, że się naraża, dopadła do niego, obejmując. Byleby nie płakał, bo płaczący Cień, byłby... To byłby cios gorszy niż wszystkie inne.
- Jeśli pozwolisz, to sobie dalszą częśc nocy spędzę na dywaniku, o tam - to mówiąc, wskazał dywanik pod drugim oknem i naprawdę miał zamiar tam spać. Gdyby tylko było mu to dane, bo jak na razie jedyne o czym myślał, to jej pomóc. Z magami, z księgami, z jego problemikiem. Z czymkolwiek. Przecież ona nie może całkiem sama zajmować się wszystkim...
- Jest może coś, co mógłbym zrobić? Pomóc jakoś?
O tym, że będą jej szukać nie pomyślała. Zwykle myślała o sobie w ostatniej kolejności. Alchemicy nie żyli, przez dłuższy więc czas nikt nie powinien się w tych stronach pojawiać. Wieśniacy sobie poradzą, jak zawsze. Charlotte czasami odnosiła wrażenie, że zwykli, prości ludzie są twardsi niż ci wszyscy rycerze i arystokraci z ruchu.
Wydarzenie rozejdzie się po kościach, krew wsiąknie w ziemię, a cała ta jatka rozmyje się w ludzkiej pamięci.
Obudziła się późnym popołudniem, niemalże równo z zachodem słońca. Ręka, z której poprzednio zmorfowała kości bolała jak diabli. No tak, skleić kośc to pestka, ale wyhodować...
Podniosła się z podłogi i roztarła lewą część twarzy, obolałą i odrętwiałą po upadku i śnie na twardej podłodze. Alchemicy byli tu w drodze nawet przed nią, co znaczyło, że ruch i Escanor w tym samym czasie zainteresowali się Wintersami. Szlaczek. Powinna się stąd zabierać, nim ściągnie tu więcej ludzi z Gildii. Powinna odejść i nie wracać, a mimo to...
Mimo tego odwiązała uszkodzoną rękę płótnem i uwiązała ją na chuście, którą spięła na karku w ten sposób amortuzyjąc wszelkie możliwe uszkodzenia. I wyszła, przemykając między ścianami, do Drummor. Do gabinetu.
Kiedy się tam pojawiła, nikogo nie było, znów naszłą ją myśl, by odejść, żeby zostawić ich w spokoju... Ale coś innego z kolei jej na to nie pozwalało. Zmęczone nogi zmusiły ją do przymusowego zażycia gościnności, opadła na fotel za biurkiem i nieco zjechała pod samo biurko, czując jak uchodzi z niej energia i stres ze strachem, których najadła się podczas starcia. Poczekać aż tu przyjdzie. Bo przyjdzie. Wiedziałą to, choć przecież nie znała jego rozkłądu dnia, ani jego samego... A może znała?
Odruchowo spojrzała w okno starając się ukoić niepokój. Nogę przerzuciła przez podłokietnik fotela i wygodniej się ułożyła. Kto wie ile przyjdzie jej tu czekać, by zadać pytanie na które i tak znała już odpowiedź. Al się pomylił wysyłając tu ją. Mógł sam tu przyjść, pewnie poszłoby mu lepiej...
Zaklęła pod nosem. Jeden potencjalny sojusznik mniej.
Nie czując z jego strony nic, żadnego uścisku, gestu, choćby najmniejszego, odsunęła się, nagle całkiem zagubiona, jak jakiś świeżak, który pierwszy raz widzi na oczy martwe ciało.
Nie wiedziała co zrobić, zostawić go, dokończyć co zaczęła, czy darować... Z tego wszystkiego wybrała inne wyjście. Jakże proste i banalne. Tchórzliwe.
Wyszła z chatki myślami wzywając do siebie konia.
Wilk zastanowił się chwilę. Nawet dłuższą chwilę, bo nie reagował na słowa doń wypowiedziane. Magowie i poparcie... A czy on czasem nie miał czegoś do powiedzenia w tej kwestii?
- A gdybym... Ja też cię poparł? Wsparcie władcy powinno oznaczać akceptację, a to nasza rasa wiedzie prym w dziedzinach magii - przynajmniej tak być powinno. Nie był jednak wtajemniczony w sprawy magów, Kręgu, Konklawe czy czegokolwiek. Ale na logikę...
Tylko, że jego życiu mało co bywało logiczne.
Charlotte uniosła brew, usiłując sobie przypomnieć moment w którym była aż tak nieostrożna, że widziała ją żona Wintersa.
- Moja ręka, to moja ręka - wzruszyłaby ramionami, gdyby nie to, że wiedziała jak może to zaboleć. Podniosła się, odeszła do parapetu, opierając się o niego.
- Mówiłam, że przyjdę. Padło pytanie, Winters, pora na nie odpowiedzieć - jej ton wcale nie ociekał radością na jego widok. Była zmęczona, odrastająca kość dawała jej się we znaki, przez co była wytrącona z równowagi. Ale pomóc by sobie nie dała, podobnie jak zwierz, który wpadnie w sidła. Będzie kąsać i pokazywać, że sobie radzi do samego końca.
Przeżywała doprawdy dziwne chwile. Jakby jednocześnie miała w sobie dwie Iskry, a każda chciała czegoś innego. Jedna chciała natychmiast wrócić do Luciena, zająć się nim, sprawić by zapomniał o Solanie i był jej. Tylko jej. Tak, jak zawsze...
Druga dziwiła się o jakie, cholera, zawsze chodzi. Przecież nigdy z nim nie była, jeśli nie liczyć tego zagonu marchwi.
Zwinnie wskoczyła na grzbiet Cienistego i spojrzała ponuro na chatkę. Zdrajca. I do tego ożenił się z inną, chociaż miał z nią dzieci...
Cholera, jakie znowu dzieci?
Nie rozumiała samej siebie, zirytowana szarpnęła wodze i poszła w galop. Będzie musiała się zaszyć gdzieś w lesie.
- Nawet jeśli jest to iluzja, to nie wiem jak długo tu zabawię. A jakoś nie uśmiecha mi się patrzenie na kolejne kłopoty, którym mógłbym zapobiec... - urwał, analizując jej słowa. Nikt inny ich wtedy nie napadł, ale...
- Pożeracz - przysiadł obok niej, zerkając ciekawsko na księgę - Się wybudził. Albo ożył, jak kto woli. Hauru powiedział, że zbiera siły, nie wiadomo po co. Zabił elfiego maga, zabił paru innych, nie-magów. A potem wezwał takie...Ustrojstwo. Cień, zło samo w sobie. Nienazwaną Grozę. Podejrzewam, że to może być twór Otchłani i być może to ta Groza zesłała na nas iluzje. Ale nie jestem pewien, nie znam się na tym...
- Kłopoty były by nawet i bez mojej tu obecności. Oni zmierzali tu od dawna. To, że zjawiłam się pierwsza to zasługa skrótów i... Nie ważne. Escanor zainteresował się tobą. Tamci ludzie... Alchemicy ich zabili. Zabiliby i więcej, bo oni się tym karmią. Ludzkim strachem i bólem. To jest ich machiną napędzającą - poprawiła chustę, bo brzeg materiału zaczął jej się wrzynać w skórę.
- Skoro nie zmieniłeś zdania, to pozwól, że się ulotnię. Tylko następnym razem nie mów mi, że nie dbamy o swoich - mruknęła ponuro.
Wstrzymała Cienistego na niewielkim wzgórzu, całkiem niedaleko chaty i obejrzała się. Dym. Płonie chata...
Głośny szelest i trzask suchych gałązek wyrwał ją z zamyślenia. Spomiędzy krzaków wyłoniły się Cienie. Marcus, Królik, Łowczyni, Niedźwiedź, Bezimienna i pozostali członkowie Czarnej Ręki. Wiedziała po kogo przyszli i wbrew sobie wskazała im kierunek także ruszając z nimi.
Czy to już się kiedyś nie wydarzyło? Wzgórze, Czarna Ręka, Poszukiwacz... Tylko skąd wrażenie, że wtedy role były odwrócone? To ją chcieli zabić...
Wilk był w kropce. Sam przerażony nie był, ale... Oni wszyscy wyruszyli razem na te przeklęte Wyspy. Do Miasta Śmierci.
Możliwe, że iluzja pochłonęła również Cienia, Iskrę, Wintersa i Charlotte. Czy oni się w tej chwili bali?
- Może to głupio zabrzmi, ale... Wyruszyliśmy do Miasta Śmierci po Mistrzów Broni. Tuz po tym jak przybiliśmy do brzegu, złapała nas iluzja. Byłaś tam ty, był Lucien Czarny Cień, Iskra, moja siostra i Devril. Może nie wiesz o kim mówię, ale byliśmy tam. Być może to jedno z nich się teraz czegoś boi... Poza tym, może masz rację z tym, że wystarczy sobie zdać sprawę z tego, że to ułuda. Iluzja. Ty jednak... Nie zdałaś sobie z tego sprawy. I nie wiem czy ktokolwiek prócz mnie już to odkrył. Być może dlatego to wciąż nas tu trzyma.
- Ale moglibyście nimi być - burknęła i przeniosła spojrzenie na Panią Winters. Coś czuła, że gdyby rozmawiała tylko z nią to poszłoby jej lepiej.
- Nas też jest mało. I nikt nie widzi w nas nic więcej niż tylko buntowników, którym nie warto pomóc. Lepiej zadbać o własne szczęście i patrzeć jak wszystko się rozpada - i rzeczywiście, byłaby w tej chwili wyszła, gdyby odrastająca kość nie dała o sobie znać. Zgięła się wpół przyciskając owiniętą płótnem rękę do piersi i jęknęła. Kostnienie masy było zawsze najgorsze.
- Cholera... - warknęła nim całkiem osunęła się na podłogę, a zmęczone ciało odmówiło posłuszeństwa.
Czekali. Grupą, zwarci i gotowi na ruch byłego Cienia, ich byłego Poszukiwacza. Marcus dłubał w dziąśle sztyletem, Figiel buszował w torbie, a Królik stał niedaleko nich, czujny, spięty i w każdej chwili gotowy do ataku.
Iskra mruczała pod nosem zaklęcia, które aktywowały się dopiero po pewnym czasie. Zwykle tak robiła odkąd mianowali ją Poszukiwaczem. Czasami opóźniony wybuch, czy mgławica potrafiła porządnie namieszać w szykach wroga. Tym razem jednak miała walczyć przeciwko swojemu mężowi..
Co? Te ziółka od Królika chyba były po terminie...
- Gdyby złapała tylko mnie... To już byś znalazła sposób żeby mnie z niej wyciągnąć - chciał przynajmniej w to wierzyć, bo jak dotąd nie wiedzieli za dużo o Pożeraczu a co dopiero o jego mocy w tworzeniu iluzji. Jak są silne? Ile trwają? Jak je przerwać?
- Będę musiał ich znaleźć - postanowił, zaciskając dłonie w pięści. Tylko tak się dowie co z resztą i czy tylko on pamięta... Wystarczyłyby chociaż przebłyski u innych. Niepewne wrażenia, że jednak świat wygląda inaczej...
Nie przewidywał jednak aż takich komplikacji jak żyjąca i ciężarna Neme, czy ślub Cienia z Solaną.
Gdyby była zdrowa, gdyby umysł pozostawał jasny, niezmącony silnym wpływem mikstur i bólu z powodu kości, zapewne odgryzłaby się Devrilowi za takie słowa o ruchu.
W tej chwili jednak bliżej jej było do krainy wywołańców, do duchów, które opuściły tymczasowo ciało nie mogąc w nim bytować. Majaczyła coś pod nosem o jakimś Desmondzie, potem o jakiejś Tarinie, na końcu zaś twierdząc, że Devril nie powinien zapisywać Drummor Elain.
Problem z bredzącą alchemiczką był prosty. Przedramię w ogóle było pozbawione kości, ręka była giętka i można było ją w połowię zgiąć, po czym odskakiwała jak galareta. Jak się do takiego stanu doprowadziła, było jej tajemnicą.
Aczkolwiek każdy człowiek, który umysłu umiał używać stwierdzić mógł, że hodowanie kości to nic przyjemnego. Od zalążka, poprzez łączenie się ze ścięgnami, z mięśniami, doprowadzenie naczyń krwionośnych i nerwów. Nie, odrastanie kości to nie była ani łatwa, ani szybka, ani przyjemna rzecz.
Iskra mimowolnie warknęła, drując sobie broń, odrzucając ją na bok. Spowalniało ją tylko to żelastwo, wolała polegać na magii, którą miała w genach, we krwi.
Rozejrzała się, skupiając się na tym, co słyszy. Kroki. Ciche, niemalże bezszelestne, niesłyszalne dla człowieka. Ale ona była elfem.
Kolejne ciała padały na trawę, a ona stała z przymkniętymi oczami nasłuchując. Kroki. Blisko, coraz bliżej...
Błyskawicznie odwróciła się przez lewe ramię, unosząc dłoń i łapiąc opadające ostrze sztyletu. Mimo bólu jaki przeszłył jej rękę, nie wydała z siebie żadnego odgłosu. Zaklęcia zadziałały, aktywowała się bariera z dymu i mgły, przesycona magią, która oddzieliła ich tymczasowo od reszty. Stanęła twarzą w twarz z nim. Z Lucienem...
- Nie wiem nic o tej rzeczywistości... Ale podejrzewam gdzie znajdę Vetinari. Myślę, że wiem też gdzie znajdę Iskrę... Ciebie już znalazłem, pozostaje Devril. O ile żyje, to go znajdę - chwilę patrzył na nią w ciszy. Zamierzała zostać tutaj... I co, on sam miał iść?
- Na pewno nie pójdziesz ze mną? - spytał dla pewności, czepiając się tej słabej nadziei, głosiku w głowie, który podpowiadał, że magiczka jednak zmieni zdanie.
Cokolwiek kłopotało Charlotte, Devril zapewne by tego nie pojął. Jak bowiem pojąć coś na kształt dziwnie szybko rosnącej sympatii do kogoś, kto nie dość, że miał ją za nic, to jeszcze otwarcie nie chciał pomóc. Mimo jednak wyzywania go w myślach od bubli i warchlaków, nic nie mogła poradzić na to, że arystokrata ją ciekawił. I nie tylko to.
Sam rzeczony arystokrata poczuć mógł obcy umysł, który bezpośrednio wtargnął mu do głowy. Zapachniało burzą.
Devril? Żyjesz!, chwila ciszy, obcy ktoś miał jednak na tyle taktu, że nie sprawdził mu zawartości czaszki Pamiętasz cokolwiek? Pożeracz, Mistrzowie Broni, Ataxiar... Znów chwila ciszy, jakby drugi osobnik włąśnie zdawał sobie z czegoś sprawę Cholera, zapomniałem, że nie jesteś magiem i mi nie odpowiesz... Chyba, że łaskawie skiniesz mi głową. To, że jesteś Wintersem, to już wiemy, ale czy pamiętasz to o czym mówię?
Znów cisza, lekkie napięcie od strony intruza.
Jest z tobą Vetinari?
Nie mogła nic zrobić. Kiedy próbowała rozdzielić Królika z Niedźwiedziem, po prostu ją zignorowali i tylko dzięki elfiej zwinności uniknęła cięcia miecza dwuręcznego. Z innymi wcale nie było lepiej. Łowczyni zwarła się z Marcusem, jakiś inny Cień próbował dopaść nawet ją, ale niedbałe cięcie przez ramię sparowała czystą energią magiczną, odrzucając świeżaczka na bok.
Wyglądało na to, że tylko jej będzie dane wyjść z tej masakry cało, a potem znaleźć Variana i go ubić...
Wyglądało, ale tak nie było, bo od tyłu zaatakował ją Szczur, który nie wiadomo kiedy się pojawił. Krótki sztylet zatopił aż po rękojeść w plecach elfki, z opętańczym zapałem pociągnął go w dół, a Zhao zaczęła krzyczeć. I jego odtrąciła magią, Szczur uderzył o drzewo i nabił się na gałąź.
Osunęła się na ziemię, drżąc i czując przeraźliwe zimno ogarniające ciało. Sztylet wyślizgnął się z rany, która ciągnęła się od lewego ramienia do połowy prawej połowy pleców. Koszulę przemoczyła krew, Iskra złapała kępkę trawy, jakby miało jej to pomóc w opanowaniu bólu, który przyćmiewał jej wzrok.
Z pewnym smutkiem przyjrzał się jeszcze raz magiczce, która go... Po prostu rzuciła. To miało być największe pragnienie? Ciekawe kogo, bo na pewno nie jego...
A może jednym spełniały się pragnienia, drugim zaś najgorsze obawy? Tylko komu niby spełnić by się mogło pragnienie?
Odpowiedź nadeszła sama, kiedy Winters odmówił współpracy. Wilk bezceremonialnie przejął władzę w jednym oku arystokraty, które nieoczekiwanie zmieniło barwę na granat.
Pamiętał Neme, choć sam jej nie spotkał. Pamiętał ją z tego, co kiedyś opowiedziała mu Charlotte, co prawda po pijaku i piąte przez dziesiąte, ale jednak. Więc u Devrila spełniło się pragnienie. Spełniło się coś, co odebrano mu w normalnym życiu...
Westchnął przymykając powieki. Ta iluzja z minuty na minutę robiła się coraz gorsza. Devril w życiu nie będzie chciał mu pomóc, jego siostra znowu coś wykombinowała... A Iskry ani Cienia nie mógł namierzyć.
Śnisz i to głębiej niż ci się wydaje, dorzucił jeszcze, powtarzając słowa dziwnego głosiku, który powiedział Devrilowi to samo parę dni wcześniej. Potem się wycofał pozostawiając go samemu sobie i przeniknął do umysłu Vetinari, starając się pomóc na swój sposób. A jako że na miejscu go nie było, przynajmniej podrzucił jej jakąs miłą myśl, która wywołała na bladej i zmęczonej twarzy alchemiczki pewien cień uśmiechu.
W tej chwili wyklinała swoje czary, była zła na to, jak ja wyszkolono. Magia, jaką władała mogła leczyć. Co z tego, że nie ja samą, a dla innych było już za późno. Powoli osunęła się na ziemię, policzkiem dotykając chłodnej gleby zroszonej świeżą krwią. Czuła, jak krew zasycha na jej ubraniu, jak sączy się z rany, jak skleja ze sobą czarne loki i wreszcie, jak ubytek pozbawia ją życia.
To miało się tak skończyć? Ona pamiętała inne zakończenie. Inną wersję. On nie dał jej zabić, wytargował umowę, Wieże, Oko... Iskra z cichym westchnieniem przymknęła oczy uznając, że już wszystko jej się pomieszało.
Szept wydawała się być pewną swego. Żadnych głosików, żadnych dziwnych spojrzeń. Jakby rzeczywiście, należała jedynie do iluzji, jakby była jej tworem. Nie wiedział jak może wrócić do normalności. Nie wiedział nic i to go dobijało.
- Wygląda na to, że cokolwiek Pożeracz chciał osiągnąć, dopiął swego. Utknąłem tu. Na dobre - ktoś chyba popadł w dołek, dopadło go zwiątpienie i ogólnie rozumiane zrezygnowanie. Wilk z miną godnej lepszej sprawy usiadł na podłodze i oparł się plecami o ścianę.
Vetinari nie była zbyt żywotna. Sen w jaki wpakował ją Wilk trzymał zbyt mocno, by cokolwiek zrobić. Nie mniej jednak udało się jej wybudzić, choć czary elfa wiązały ją w jednym miejscu nie pozwalając na zbytnią ruchliwość.
Nie odezwała się, jednie powiodła spojrzeniem po komnacie. Podziemia. Łóżko. A gdzieś w kącie poduszki... Czy ona już tu kiedyś nie była?
Wino, kwiat sępoty.
Nie zamierzała prosić o litość, czy błagać o darowanie win. To nie byłoby w jej stylu. Przekręciła się tylko na plecy zerkając na niebo. Błękitne, jasne... Jakby w ogóle nic się nie stało, jakby Bractwo wciąż miało ich wszystkich.
Potem zerknęła w bok na Variana i Zabójcę w jego dłoni. Przynajmniej nie będzie mógł się nad nią pastwić, bo prędzej czy później się wykrwawi.
Tylko... Skąd ta myśl, że powinna mu coś powiedzieć? Coś... O Natanie? O Robin? Skąd takie imiona, które były jej obce? Skąd tak silne, nagłe przywiązanie do osób z nimi związanych?
Spochmurniała, kiedy w końcu stanął nad nią.
- Masz czego chciałeś - burknęła i syknęła, czując jak kamień wbił jej się w ranę - Zajmij się dziećmi... - już sama nie wiedziałą co mówi.
Gdyby tylko chciało mu się spać. Podejrzewał, że tę noc jak i parę kolejnych skończy tak, że będzie rozmyślał do bladego świtu. Aż w końcu sen nagle go dopadnie, w połowie któregoś dnia i prześpi ze dwa dni. Tak zwykle bywało, kiedy miał problem i nie umiał sobie z nim poradzić.
- Postaram się - obiecał, zresztą mimo wrażenia, że i tak nie uśnie, to chciał chociaż spróbować - To dobranoc.
Poruszyła drugą ręką, zdrową i wsunęła ją do kieszeni płaszcza grzebiąc w niej zawzięcie. Fiolka z lekiem. Gdzie jest fiolka...
Pytanie nieco zbiło ją z tropu, zgubiła wątek i przez dobrą chwilę musiała sobie przypominać czego włąściwie szuka w tej kieszeni.
- Czuję się tak, jakby usiadł na mnie olbrzym - po prawdzie, takie też było jej wrażenie. Szczególnie jeśli chodzi o rękę. Dźgnęła palcem przegub, a ten zadygotał, co nieco ją zmartwiło. Po takim czasie powinien być już zalążek jakichkolwiek kości. A tu nic...
- Gdzie Desmond? - spytała nim zdała sobie sprawę z tego, że to kolejna obca myśl. Wino, kwiat sępoty, Desmond. Ale... To nie ten czas. Nie to życie.
Chwilę patrzyła na siebie w odbiciu, na oczy, dziwnie rozszerzone źrenice. Dopiero po chwili dotarło do niej co się właściwie stało. I jak mocno wali jej serce. Bała się. Naprawdę tym razem się bała.
- I teraz mnie tak zostawisz? - mruknęła niezbyt zadowolona. I tak zginie, więc po co się ociągać... Choć gdzieś w głębi miała nadzieję, że nie skróci jej żywota, ale zawróci się. Przyjdzie, przygarnie do siebie, otoczy ramionami... Tak, jak zawsze.
Gdyby Wilk zasnął, zapewne magiczka spędziłaby noc na fotelu. Została jednak przeniesiona przez niego, bo jak podejrzewał, sen uporczywie nie nadchodził. Za to nowe pomysły odnośnie reszty owszem. Całkiem sporo i wszystkie równie niepokojące. Znając charaktery Iskry i Lu... Jeśli ich historia różni się od tej jaką znał, to zapewne się pozabijają.
Charlotte tymczasowo była u Devrila, chociaż nie wiedział co się stało. Będzie musiał się tam wybrać.
Spojrzenie kontrolne na śpiącą magiczkę. I zostawić ją? Żeby jakiś bufon się nią zajął?
Po raz kolejny od kiedy się obudził poczuł się całkiem nieważny i bezradny.
Zmarszczyła brwi, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć. Miał rację. Przyszła sama... Sama też pozbyła się tych natrętów z Gildii. Nie, Desmonda tu nie było, choć wydawało jej się, że powinien tu być. Musiał. Ranny, po torturach w Twierdzy...
Na wzmiankę o bracie błyskawicznie przerzuciła spojrzenie na twarz Devrila. Skąd on wiedział o Wilku?
- Skąd wiesz, że mam brata...? - spytała niepewnie, podnosząc się na zdrowym łokciu. Jeszcze brakowało jej tego, by okazał się kolejną szują, który na jej widok wezwał psy gubernatora.
Chociaż... Coś mówiło jej, że Devril taki nie był. A wiedzieć o Wilku przecież powinien. Znał ją. Znał?
Nie było protestu, chyba, żeby liczyć cichy syk, kiedy jego szorstka dłoń musnęła jej przeorane plecy. Jak na krnąbrną podopieczną była w tym momencie całkiem spokojna, jakby... Jakby tak miało być. Jakby to było normalne.
Bo było, prawda?
Przeniósł spojrzenie z okna na Szept. Powinien się chyba przyzwyczaić do obrywania za dobre chęci. Elf chce dobrze, robi co może, a tu proszę, zero wdzięczności!
- Nie, bo byłabyś niewyspana - oznajmił bezpośrednio i podniósł się z podłogi - Może grzankę? Albo jajko? Jakiś typek tu był a tacą z jedzeniem. Nie obrazisz się, że zjadłem rogalika? - zawsze lubił rogaliki. Zwłaszcza te nadziewane.
Obserwowała go z rosnącym niepokojem w sercu. Zmusiła obolałe mięśnie do spięcia i podniosła się do siadu. Chwilę jeszcze bardzo uważnie się mu przyglądała. Czy przypadkiem rzucił to imię? Jeśli tak, to miałby niebywałe szczęście, jeśli nie... Może znał Wilka. Gdyby tak zaryzykować? Przecież papa zawsze się pieklił, że powinni ją nazwać Ryzykuję a na nazwisko dać Zawsze.
- Vetinari - uzupełniła - Charlotte Vetinari.
Pamiętała ten płaszcz. Dokładnie, jakby był to jej własny. Zapach... Pamiętała również, że istnieje kopia tego płaszcza. Miał ją ich syn. Natan.
- Lu... - szepnęła wyciągając ku niemu dłonie, nie chcąc, by sobie gdziekolwiek poszedł. Miała wrażenie, że tak właśnie powinna się do niego zwracać. Przecież zawsze tak robiła. Chyba...
- A zamiast się częstować to mogę iśc z tobą? Mogę się nawet zmienić - choć zapewne magów by zdziwiło, że Szept ma nowego wilka. W dodatku, nieco dziwnego i gadającego.
Niepokój odbił się w jej spojrzeniu, a tak mocno starała się wydawać opanowana.
- Nie wiem dlaczego o tym wiesz, ani skąd... Ale ja też wiem rzeczy, o których nie powinnam mieć pojęcia. Kim jest Elain? Albo czemu nazywam w myśli Henreyego zdrajcą? - podejrzewała, że i on nie zna odpowiedzi na te pytania, ale zawsze można było je zadać.
- Mój brat... Tak, jest magiem, medykiem. To elfi władca - zdrową ręką przesunęła po karku, nagle zakłopotana - I nie mam pojęcia kim jest Pożeracz, chociaż to miano... Wydaje mi się znajome...
- Varian, Lucien, Lu, Cień, Poszukiwacz i nadęty bufon, jak się na ciebie gniewam - więcej określeń jakimi go traktowano nie pamiętała. Chociaż... Gdyby się uprzeć, było też coś o jakimś wstrętnym chędożycielu? Odnosząc zaś myśli do sytuacji na polu marchewki, tak, zdecydowanie można było go tak nazwać.
- Ale przed wszystkimi określeniami i tak powinno występować słowo "mój". Mój Cień, Mój Poszukiwacz... - umilkła, nie wiedząc cóż też ją napadło. Może już Śmierć po nią przyszedł i plotła od rzeczy?
Problemy może Szept uważała za oddzielne, ale Wilk jak najbardziej żył w przekonaniu, że nadal powinien interesować się tym, co ją trapi, tym z czym się aktualnie boryka.
Teoretycznie powinien przyjąć "nie" jako "nie". Ale u niego nie było tak, a nie wiem było potwierdzeniem wszystkich najgorszych obaw. Sarriel więc zastał Szept w towarzystwie szarego basiora o dziwnych oczach w dwóch kolorach, który jak na potulne zwierzę przystało, przydreptał do swej pani i usiadł obok.
Charlotte zaczynała się zastanawiać, czy Winters nie oszalał. Gdyby nie ręka i osłabienie, zapewne by do niego podeszła, próbując jakoś uspokoić. Z łóżka jednak nie mogła się ruszyć, pozycja siedząca to był w tej chwili szczyt jej możliwości. Jedynie słowa... Ale co mogą słowa.
- Uspokój się. Panika nie jest wskazana, a cokolwiek to jest... Skądkolwiek bierze się ta wiedza, coś musi oznaczać - obce myśli i wspomnienia w głowie nie brały się znikąd. Nawet nie będąc magiem tyle zapamiętała z tego, co mówił jej Wilk. Iluzje, omamy, zwidy...
- Byłam tu już kiedyś, chociaż nie wiem kiedy. Wino, kwiat sępoty i Desmond, kojarzysz coś?
Uniosła brwi, zaskoczona takim pytaniem. Przecież nie manipulowała prawie nikim, skąd więc to pytanie? Może i on miał wrażenie, że siedzą w nim dwie osoby, a nie jedna?
Nie zmieniało to faktu, że pytanie jednak zabolało. Jak on mógł ją posądzać o takie rzeczy!
- Nie. Nie umiem tobą manipulować, przynajmniej tak mi się wydaje... I właśnie miałam spytać ciebie o to samo.
Wilczur byłby chwycił Sarriela za nogę i wytargał za drzwi gdyby nie przestał się drzeć na Szept. Odgryzłby mu co nieco i już by tak nie krzyczał. Ewentualnie by piszczał.
Nagości swojej nie przewidział, zresztą miał to teraz w poważaniu. Był zbyt zajęty obserwowaniem tej dwójki i próbami eliminacji psich, czy też wilczych myśli z głowy.
Ogon nerwowo uderzał o podłogę, kiedy Wilk coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że to o nich mówiła większośc plotek. Pan księciunio i Szept. Niech no tylko paniczyk zrobi coś co mu się nie spodoba, a będzie miał dziurę w gaciach.
Vetinari prawie spadła z łóżka słysząc to oskarżenie zadane w formie niewinnego pytania.
- Mój brat jest medykiem. Może odczytać myśli, wniknąć w ciało i obserwować. Ale tylko to. Nie ma mocy tworzenia iluzji tak silnych... Poza tym, ja też to mam, a jestem członkiem ruchu. Ojciec by mi tego nie zrobił, poza tym nie sądzę by istniał artefakt zdolny dzielić ludzi na dwie jaźnie, a każdą z nich obdarzyć innymi wspomnieniami. - zdrową ręką podważyła bandaż na chorej ręce i zmarszczyła nos. Maść nie wsiąknęła, coś się znowu działo.
- Przecież bym ci tego nie zrobiła... - mruknęła, chociaż nie wiedziała skąd taka pewność.
- Nie wiem Lu, ale cokolwiek to jest, mnie też męczy - podniosła się na łokciach i syknęła czując jak strup na plecach napina się - Możesz mi to zdezynfekować i czymś obwiązać? Jakiś bandaż, cokolwiek... Bo jak wda się zakażenie, to po mnie - z wysiłkiem przewróciła się na brzuch. Plecy i rozorana koszula nie wyglądały dobrze, zwłaszcza, że gdzieniegdzie ranę zabrudziła ziemia i pojawiła się ropa.
Warknął, zupełnie jakby miało to elfiaka powstrzymać przed ciągnięciem tematu. Ale doigrał się.
- Nie jestem Wilkiem - w tym momencie Sarriel został brutalnie ugryziony w pośladki, wilczur wyrwał mu część gaci razem z sporym płatem skóry i odrzucił na bok.
- Jedno słowo więcej, a osobiście wyrzucę cię oknem.
Westchnęła kręcąc głową. Tylko Wilk byłby tak uparty żeby szukać jej u Devrila w głowie.
- To był on, tu masz rację - przyjrzała się swoim butom, nieco obłoconym i brudnym, jakby było w nich coś wartego wielkiej uwagi.
- Być może to właśnie on będzie mógł nam powiedzieć co się dzieje, bo z tego co mówisz, to tylko on cokolwiek z tego rozumie.
- I to mi w zupełności wystarczy - mruknęła cicho. Jeszcze zerknęła na niego z ukosa, jakby obawiała się, że jeszcze się rozmyśli. A tego by nie chciała, nie chciała, by ją tu zostawiał... Znowu. Bo on miał tendencje do zostawiania. Tak, teraz byłą prawie tego pewna.
Basior podkulił ogon, ale skruchy jakoś nie okazał, bo zamiast uciec gdzieś w kąt, to dalej się kręcił koło Szept i Sarriela. Głupi elfiak. Jeszcze popamięta...
- Ja jestem lepszym medykiem - burknął jeszcze wielce niezadowolony.
- Ja też nie wiem gdzie może teraz być. Nie jestem także magiem, więc nie pomogę ci w mentalnej rozmowie... Musiałby sam się do nas odezwać. U Iskry i Epoha jest tak, że jak jedno zostanie zranione, to drugie to czuje. Ale to bliźniaki. A ja... Ja jestem bękartem - odwróciła wzrok teraz dopiero żałując, że w ogóle się odezwała.
- I gratuluję - dorzuciła jeszcze ciszej, czując dziwny ucisk w sercu. Jakby smutek, żal... Ale czemu tu się smucić?
Cichy syk towarzyszył odklejaniu koszuli od drżącego ciała. Nawet zacisnęła dłonie w pięści.
- W jukach przy Cienistym znajdziesz maści... Nie powinien się na ciebie rzucać, w końcu cię zna.
Kawałek skóry z pośladka leżał gdzieś pod ścianą, rzucony i zapomniany. Wilk uznał, że Sarriel nie ma dobrych pośladków.
Nie powiedział nic, uznając, że lepiej będzie sobie posłuchać, może jeszcze się czegoś ciekawego dowie na temat swoich rzekomych decyzji.
- Nie wiesz jak traktują to elfy. Nie dość, że mieszaniec to jeszcze bękart... - westchnęła ciężko i powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Długousi bywali w tej kwestii bezwzględni. Nie dość, że krew zmieszana, to jeszcze zdrada...
- Skoro widział, że spałam i, że znowu coś napsułam, to niedługo powinien się odezwać. Jest momentami nadopiekuńczy.
Nic się nie zmieniło w tej materii, tu miał rację. Aczkolwiek Iskra mogła się poświęcić, byle by jak najszybciej pozbyć się tego paskudztwa z pleców. To ograniczało ruchy, robiło z niej niemalże kalekę. Cóż jest w porównaniu z tym parę godzin potwornego bólu brzucha czy wymiotów.
- Daj wszystko co może przyśpieszyć gojenie rany, nawet eliksiry - Bractwo pośle za nim kolejne Cienie. A ona nie chciała, by zastali ich nieprzygotowanych. Jeśli dojdzie do walki... To Bractwo będzie musiało się pozbyć dwóch zdrajców, nie jednego.
Dwukolorowe oczy uważnie obserwowały więc magiczkę i głupiego elfiaka. Zadziwiające, że określenia tego nauczył się od Cienia, który to z kolei nazywał tak jego. Co to się porobiło...
Nie da im porozmawiać na osobności. Nie da mu się d niej zbliżyć, będzie gryzł i szarpał skórę, aż w końcu nie wytrzyma i wróci do normalnej postaci tylko po to, by strzelić elfiakowi w łeb.
- Odkąd zginął jego ojciec, odkąd odeszła nasza matka... Kazała nam się o siebie troszczyć, ostatnia wola. I to w sumie od tamtej pory. Nawet oficjalnie się do mnie przyznał i teraz w Ataxiar figuruję jako jego oficjalna siostra. Nawet były jakieś poselstwa, ktoś się chciał wkupić w ród biorąc mnie za żonę. Na szczęście, mam jeszcze cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie - nadopiekuńczość miała swoje zalety i wady. Lubiła kiedy ktoś się nią opiekował, bo zawsze brakowało jej tego w życiu. Ciepła i bliskości ukochanych osób...
Psst, Wilk zgodnie z jej przewidywaniami odezwał się w najmniej spodziewanym momencie.
- Odezwał się. Co mu powiedzieć? Ściągnąć go tu?
Posłusznie wypiła zawartość buteleczki i się skrzywiła. Smakowało starymi skarpetami i bogowie wiedzą czym jeszcze. Mlasnęła z niesmakiem.
- Czy mikstury nie mogą być dobre? Zawsze muszą śmierdzieć i... Fuj, ble - ale przynajmniej działało, bo twarz elfki się rozpogodziła, jakby trafiła do krainy mlekiem i miodem płynącej.
Tym razem nie obłapił go za nogę, ani nie odgryzł pośladka. O nie, jak Szept znalazła dla niego jakieś szaty, to i on sobie coś znajdzie.
Zniknął w pokoiku magiczki, dało się słyszec jakiś trzask, a chwilę potem wyszedł mając na sobie płaszcz, co wyglądało tak, jakby ubiór sam sunął po ziemi. Zapachniało magią, zapachniało powietrzem po burzy i kształt pod płaszczem zaczął się powiększać, prostować, przyjmować wyraźnie ludzką sylwetkę. Aż w końcu dało się poznać, że to nikt inny jak rzeczony były małżonek Niry, który ostentacyjnie poprawił rękawy. Uśmiechnąłby się zjadliwie do Sarriela, ale wolał napawac się widokiem wyrazu jego twarzy.
- Zaskoczony, co? - burknął niezadowolony.
Charlotte chwilę mamrotała coś pod nosem w elfim języku, jakby rozmawiała sama ze sobą. Chwila ciszy, której nie zakłócił nawet przebiegający szczur.
- Ma jakieś... Kłopoty. Coś z Szept, nie wiem o co chodzi, ale powiedział, że zobaczy co może zrobić. I nic nie obiecał, więc być może będziemy musieli go jednak sami odszukać...
Po niedługim czasie elfka przysnęła i zaczęła chrapać. Efekt uboczny eliksiru, ale przecież całkiem pożądany, bo nie czuła bólu ani smrodu zielonkawej maści, przynajmniej do czasu.
Bo ledwie maść zaczęła się wchłaniać, to obudziła się z bardzo umęczonym wyrazem twarzy.
- Piecze... I swędzi! Zrób coś - jeszcze brakowało mu do szczęścia marudzącej elfki.
Wilk nieomal się uśmiechnął widząc chłód w stosunku do niego ze strony książątka. Czuł się tak, jakby wygrał los na loterii u bogów.
Problemem była teraz tylko złość Szept. No i o co ona się piekliła? Co, miał ją tak oddać... Walkowerem?
- To miało znaczyć, że chociaż jest to iluzja, to i tak nie zamierzam cię nikomu oddawać. Bogowie, co ja takiego zrobiłem, że zamiast pragnień mam... Takie coś. Devril to przynajmniej ma Neme, a ja? Ja mam same problemy, w dodatku masz mnie za obłąkańca i ktoś mnie wkopał w narzeczeństwo z tą koronkową pudernicą - zebrało mu się na marudzenie. Było jeszcze coś, co musiał załatwić. Znaleźć Wintersa i Charlotte, może ich przekona wcześniej... A może Szept pójdzie z nim?
Popatrzyła na niego dłuższą chwilę, dotknęła ramienia arystokraty kłądąc na nim dłoń i zaciskając lekko palce.
- Dla mnie nic nie zrobisz. Idź do niej - głos o dziwo miała łagodny mimo dziwnego uczucia na dnie serca. Niech jej poświęci ostatnie chwile... Bo więcej się nie spotkają.
I znowu myśl nie należąca do niej. Bogowie niejedyni.
Poszła więc za jego radą, zacisnęła wargi i starała się nie odzywać, nie narzekać, choć najchętniej pobiegłą by do pierwszego lepszego drzewa by sobie o korę podrapać plecy. Swędziało tak, że myślała, że zaraz oszaleje.
Aż nagle wszystko minęło, czuć było jedynie lekkie pieczenie na obrzeżach rany. I do Iskry dotarł nowy problem. Ta koszula nie nadawała się już do niczego. A ona w sumie nie miała zapasowej...
- Masz jakąś koszulę?
Rzeczywiście obrączki nie miał i bardzo tego żałował. Co on z nią tu zrobił? Przecież zawsze ją miał przy sobie, zawsze.
- Nie wiążę się z żadną Yustiel, psia mać! I zdziwisz się jak dużo mi do tego za kogo wychodzisz... A skoro tak bardzo chcesz się mnie pozbyć, to teleportuj mnie gdzieś do Lwowskiej Kotlinki. O nic więcej prosić nie będę - ktoś tu także stracił panowanie nad sobą. Nie chciała go słuchać? Wolała sobie łazić za elfiakiem? I co on niby miał takiego czego on nie miał?
Posiedziała jeszcze chwilę na łóżku, pozwalając żalowi wypłynąć na wierzch. Pozwalając sobie na chwilę smutku i osowiałości. Tylko chwilę. Bo potem trzeba było wziąć się w garść i zacząć działać. Skoro mikstury nie było w kieszeni, trzeba będzie zająć się robieniem nowej.
Znalazła służkę i wydała jej jasne instrukcje co do przedmiotów jakich jej potrzeba. I skłądników, choć większość z nich miała przy sobie, w niewielkich kieszeniach poukrywanych w płaszczu.
Niedługo potem miała już większość aparatury, która ponoć należała do jakieś alchemika z Drummor. Charlotte nie wiedziała czy ten alchemik to czysty teoretyk, uczony ślęczący nad ksiązkami, czy człowiek potrafiący odnieśc to do praktyki. Po stanie szkła doszła do wniosku, że był to jednak teoretyk. Zestaw był wysłużony, ale zadbany.
Potem już została sam na sam ze swoimi skłądnikami i aparaturą. Tylko ona, szkło i kombinatorstwo.
Kreślenie kółek było całkiem przyjemne w odbiorze, zwłaszcza, jeśli robiły to dłonie Cienia. Tego konkretnego Cienia.
- Wiem, że ci to nie przeszkadza, ale ścigają nas. A ja nie chciałabym walczyć bez koszuli - więc jednak i ona postanowiła porzucić Bractwo. Tak jak on wcześniej dla Solany i marchwi, tak ona teraz dla niego... I tylko niego.
Doprawdy nie wiedział o co może magiczce chodzić. O czym znowu wszyscy gadali? O tym mariażu? Niech no tylko dorwie pomysłodawcę tego... Nie, wróć. Najpierw wrócić do rzeczywistości, tam nie ma takich absurdalnych problemów. Przecież... Nie dałby jej odejść. Nawet by się starał zmienić jesli by jej coś nie odpowiadało. Ale dać odejść?
W życiu.
Ale kłócić się i gonić za nią nie zamierzał. Im dłużej tu siedział tym Pożeracz zyskiwał większą przewagę. Pora zakończyć to wszystko.
Zgodnie z życzliwą wskazówką magiczki, udał się do innych magów, do teleportera, który, miał nadzieję, przerzuci go prosto do Drummor.
Przerzucili go, a jakże. Wylądował w stajni, w stosie siana czyniąc taki hałas, że konie niespokojnie zaczęły uderzac kopytami o ziemię. Pospadały widły, poprzewracały się wiadra i zleciała się straż. ot, wielkie wejście elfiego władcy.
- Lubię za duże koszule. Zwłaszcza, jeśli należały uprzednio do takiego jednego upartego i wrednego mentora... - spieła dla próby mięśnie na plecach, ale bólu nie odczuła, postanowiła się więc podnieść do siadu, przy okazji zasłaniając co trzeba. Nie będzie przecież świecić gołym biustem... Nawet przed nim.
Najpierw mierzyli się wzrokiem. On w drzwiach stojący i ona, przy aparaturze, z fiolką jakiejś mikstury w zdrowej ręce, pochylona nad sporą szklaną kolbą. Zupełnie, jakby mieli się rzucić sobie do gardeł.
Mylne wrażenie.
Wilk wolno przestąpił próg, a Vetinari odłożyła fiolkę na miejsce. Potem poszło gładko, elf dopadł do siostry obejmując ją i przyciskając do ciała, jakby odzyskał ja po latach rozłąki.
- Po tym co widziałem, to myślałem, że coś się poważnego stało...
- Nic się nie stało, jak zwykle jesteś przewrażliwiony - skłamała gładko, jak to czyniła zawsze by oszczędzić mu zmartwień. Chwilę potem włądca rozczochrał jej włosy, a Charlotte burknęła coś pod nosem, niezbyt przychylnego.
- Może mi powiesz co to wszystko ma znaczyć?
- Poczekajmy na Wintera, nie będę strzępił języka dwa razy... Bo do opowiedzenia mam trochę. Nawet więcej.
Iskra pokazała Cieniowi język i wciągnęła koszulę przez głowę, następnie zajmując się tasiemkami, by jakoś przyzwoicie związać dekolt.
- Wiem, że widziałeś. Ale chciałam być grzeczna - oświadczyła z dziwną prostotą w głosie i rozbrajającą szczerością. Zhao i grzeczność, bogowie oszaleli.
Wilk spojrzał to na jedno, to na drugie. Na Wintersa, który dopiero co wlazł i na Charlotte, która zastygła wpół ruchu dolewania zawartości fiolki do kolby.
- Co to jest? - zainteresował się Wilk zamiast do razu przejśc do rzeczy. Nachylił się i miał w poważaniu protesty Charlotte. Mikstura zasyczała pod wpływem aury magii jaka otaczała elfa i, króko mówiąc, wybuchła, osmalając twarz i alchemiczce i elfowi. W dodatku.
- Bufon!
- Ofiara losu!
- Kałamarnica jest bardziej rozumna od ciebie.
- Ja bym to jednak sprawdził - wyglądało na to, że bójka wisi w powietrzu, kiedy Wilk się nagle opanował, odchrząknął i przeszedł się po komnacie. I tak tez zaczął wyjaśniac wszystko to, co próbował wpoić Szept, a co kompletnie zignorowała, ku jego nieszczęściu.
- Im dłużej tu siedzimy, tym Pożeracz staje się silniejszy. Niedługo odzyska ciało i dawną moc, a wtedy... Wtedy wrócą czarne czasy, niech skonam.
Uśmiechnęła się kątem ust, przyciągając go bliżej siebie, przeczesując palcami przydługawe włosy.
- Wiem, że nie lubisz być grzeczny. Jak wszystko wróci do normy, to ci to wynagrodzę - szepnęła sięgając jego warg, choć obiecując sobie, że do niczego więcej nie dojdzie.
Devril myślał logicznie i to w nim lubił. Z takim można było rozmawiać. Sceptyczną miną Vetinari zadowolony nie był, ale nie dziwił się. Był alachemikiem, naukowcem. Naukowiec nie wierzy w byle bzdet, który pośrednio łączy się z tym co sam wie.
- Szept już znalazłem, ale nic z tego - pokręcił głową zrezygnowany - Ma swoje Wieże, konklawe i tego dupka Sarriela. Nic w niej nie drgnęło, nie było żadnych wspomnień... A jeśli nie będzie kompletu to nie wiem czy uda nam się złamać tę iluzję.
Charlotte starła z twarzy ostatni smolisty ślad i złożyła czarną chusteczkę na cztery części.
- A nie ma szybszego sposobu? Skoro tak szybko zbiera siły... To powinniśmy działać natychmiast.
I byłoby się skończyło w jeden możliwy dla nich sposób, gdyby Iskra nie odebrała impulsu magii, który uderzył w osłony chroniące jej umysł. Cofnęła się od Cienia, rozejrzała niezbyt pewnie. Całe szczęście, kiedy przebadałą źródło magii, okazało się ono nieszkodliwe.
Wilk, powitała elfa, a ten naprędce zaczął jej wyjaśniać, że powinna pojawić się w Drummor. Natychmiast.
Niepewnie spojrzała na Lu. Chędożenie musiało poczekać.
- Mam chyba wyjaśnienie dla tych dziwnych myśli, wspomnień... Musimy jechać, Lu. Natychmiast - a mieli tylko jednego konia, choć to akurat nie będzie zbytnim problemem. Cienisty kiedyś był jego, poza tym, nie raz nie dwa podróżowali na jednym koniu.
Kiedy kontakt z Iskrą się urwał, Wilk zdał sobie sprawę z tego, że Winters jednak się domyślił. Jednak zapytał... Ale z drugiej strony, czy on nie pytał by o Szept? O małą Mer?
Naprawdę nie miał serca mu tego mówić, ale skoro sam chciał... Jeśli już się w coś pakować, to świadomie, żeby potem to on mu nie rozkwaszał nosa, bo mu odebrał żonę. Co z tego, że z iluzji...
- Bo ich tam nie ma, Devril. Neme zmarła w wyniku zarazy jaka nawiedziła Tropicieli...
Pojawiła się kolejna kwestia. Kto prowadzi, a kto się obija? Po któkiej myślowej bitwie Iskra doszła do wniosku, że piekielny koń i tak bardziej lubił Luciena niż ją, wobec czego wybrała rolę obiboka. Będzie się o kogo oprzeć. I będzie mogła drażnić Cienia, a ten nic nie będzie mógł zrobić... Och, co za peszek.
Wilkowi było naprawdę przykro kiedy widział go w takim stanie. Sam nie wiedział jakby się zachował gdyby był na jego miejscu. I szczerze mówiąc, nie chciał wiedzieć.
Charlotte uznała, że nie wytrzyma więcej. Co innego słuchać o Neme, która nie żyła, a co innego czuć to co czuła w stosunku do Wintersa i słuchać jak mówi o innej. Jak odmawia współpracy, jak mówi... Bez słowa opuściła komnatę, choć bez trzaskania drzwiami, czy czegokolwiek. Po prostu była, zaraz jej nie było.
- Nie mogę... Ale to iluzja Devril. Żadna iluzja nie trwa wiecznie i wiesz o tym. Nawet iluzje Pożeracza. Nie ma interesu by trzymać nas tu po kres czasu. Kiedy osiągnie to, co chciał... To pozbawi cię niej tak jak lew pozbawia hieny zdobyczy. Zostaniesz z rozdrapaną raną, tym głębszą im dłużej tu siedzisz.
Nie powiedział nic więcej, bo i nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Miał go pocieszać? Nie umiałby, strata byłą zbyt duża. Miałby mówić, kłamać, że mogą mu ją oddać w rzeczywistości? Na pewno Devril nie byłby zadowolony z gnijącej marionetki pozbawionej umysłu i woli...
Wyszedł więc i zamknął za sobą cicho drzwi. Odpuścił sobie szukanie Vetinari, bo i podejrzewał, że podobnie jak Devril, ona także chce być sama. Za dużo się nasłuchała o tym jak Devril mówi o Neme. Za dużo...
On osobiście nie mógł nawet na Sarriela patrzeć, a było to tylko małe zagrożenie. Tylko się do Szept przystawiał, coś tam się kręcił, a on już dostawał szału i kiedy magiczka go broniła, to czuł się tak, jakby ktoś go spoliczkował bez powodu. Podejrzewał, że to i tak nic w porównaniu z tym co teraz odczuwa jego siostra.
Wobec tego ruszył na górę, do normalnych komnat by zakwaterować gdzieś oba Cienie. I widząc ich, razem, zupełnie jakby wizja była dla nich błogosławieństwem, nie udręką, poczuł ukłucie zazdrości. Oni mieli siebie. Nawet kiedy skakali sobie do gardeł, to zaraz znowu byli jak para młodych, co to świata poza sobą nie widzą.
Iskra na widok elfa się uśmiechnęła. Wilk był Wilkiem i tyle, lubiła jego towarzystwo. I mimowolnie złapała Cienia za rękę, jakby się bała, że ten ostatni będzie chciał się w pięknym stylu odpłacić władcy za przerwanie gry wstępnej.
- Pamiętacie wszystko? - spytał prosto z mostu, niezbyt mając ochotę na jakiekolwiek owijanie w bawełnę.
- A co mamy pamiętać?
- To, co zdarzyło się naprawdę. To jest tylko iluzja, którą stworzył Pożeracz. Tak naprawdę sytuacja między wami wygląda nieco inaczej... - streścił też zaraz zdradę Iskry, banicję z elfiej rasy i ogólne ich poczynania. Kłótnie o Solanę, o kolejne zdrady Cienia, aż w końcu i coś, co można było nazwać dobrowolnym rozstaniem.
- Po prawdzie to żadnego konkretnego... Ale sądzę, że każdy z nas musi sobie uświadomić, że to iluzja. Problem stanowi Devril i Szept, bo jak jeden sobie uświadomił to nie ma zamiaru jej opuszczać, a ona... No, Szept święcie wierzy, że zwariowałem.
- Nie dziwię się - mruknęła Iskra unosząc sceptycznie brew.
Wilk posłał jej niezbyt zadowolone spojrzenie, ale nie odpowiedział na docinek. Za to zniknął by odszukać Henryego, ażeby stary sługa mu powiedział czy mają jakąś komnatę co by ją Cieniom oddać. W końcu, mogli być zmęczeni...
Dlaczego on się łudził? Doskonale wiedział co będzie jak da im komnatę z jednym łóżkiem. Albo bez łóżka, choć podejrzewał, że to im akurat różnicy nie zrobi.
- Ma wiele do gadania. Jak się uprze, to będziemy tu siedzieć do usranej śmierci, póki Pożeracz nas nie pozabija - obwieścił wręczając Iskrze kluczyk do komnaty. Specjalnie go załatwił, żeby potem im kto nie wchodził... I się nie przerażał. Kto wie, kto może ich nawiedzić. On sam by tego oglądać nie chciał.
- Idźcie. Na razie nic nie zrobimy, a ja muszę poszukać siostry... - to mówiąc, zostawił ich samych i odszedł.
- Ani ja - odkąd pokłóciła się z magiczką, to niezbyt miała ochotę na przekonywanie jej do czegokolwiek. Zresztą, będzie musiała uważać na Cienia, bo jeszcze go Bractwo znajdzie...
Wilk był zmartwiony. Nie interesowął się w sumie krajem, dopiero teraz Devril uświadomił mu sytuację. Keronia znikała z map... No i nigdzie nie było jego siostry.
- Nie sądzę, by mnie posłuchała - mruknął, stwierdzając, że jak nic to jemu przypadnie to zadanie. Ale mimo wszystko, trzeba było spróbować. Tylko co miał portal do Otchłani do iluzji? Może tamtędy by się wydostali...
Szept? Możesz mnie zaprowadzić do portalu, który otworzył cholerny Darmar? Wiem, że wiesz gdzie jest, nawet gdyby zaprzeczyła, to wiedziałby, że wie. Musiała wiedzieć.
- Jak mamy tam iść to tylko wszyscy razem - zarządził pan władca, choć i tym razem zgodziłaby się nawet Iskra.
To jest miejsce jak najbardziej dla mnie. Może portalem uda mi się wrócić... Oczywiście nie powiedział jej, że ją to siłą tam wepchnie, byleby także wróciła.
- A brakuje nam Szept i Charlotte - magiczka była pewnie w Irandal, a jego siostra... Po tym jak wyszła, nikt jej nie widział, a Wilk aż bał się myśleć co mogła znowu wymyślić. A może po prostu zgubiła się w podziemiach? Nie, to nie było to niej podobne.
- Możemy... W sumie najpierw jechać do Irandal po nią, a potem przez Góry do portalu.
Brzeszczot zbierał szczękę z ziemi, nie dosłownie, ale stał z rozdziawioną paszczą i gapił się na magiczkę, jakby chciał zapytać: kim jesteś i co zrobiłaś z moją wredną marudą? Poza tym, czy Szept właśnie stanęła w jego obronie, tak po prostu, przy innych, łamiąc ich niespisane zasady, że się nie znoszą?
Szamanka niby przypadkiem łupnęła najemnika dębową laską w kark.
- Ała! Za co to?
- Za niestosowne zachowanie.
- Niby przy kim? Przy... - chciał powiedzieć przydupasie, ale się powstrzymał - Elfie?
- Królowej.
- Aktualnie to ona se w buty wsadziła królowanie - burknął, patrząc krzywo na niską, sięgającą mu do piersi szamankę. Takie małe, a tak złośliwe. Zdawało się, że tym gorsze im dłużej nie było w pobliżu wilkołaczego pchlarza.
- To przed magią.
- Magię to ja sobie w buty wsadziłem.
Silva spiorunowała wzrokiem najemnika, ale na niego to nie działało, nabrał praktyki i odporności przy magiczce, więc sam spojrzał na szamankę wilczym wzrokiem. I stali tak oboje, piorunując się na spojrzenia.
Jeżeli ktoś zaraz nie zainterweniuje to spędzą tu resztę dnia. Zdecydowanie zbyt długo.
- Coś przerwało konserwację - mruknął ponuro - Najpierw musimy iść do Irandal. Lucien, trzymaj język za zębami. Mamy wrócić wszyscy bo jak nie to sam nie wiem co będzie. Może coś się dzieje w mieście... Idziemy. Znaczy się, jedziemy. Natychmiast. Wszyscy - z ukosa spojrzał na Devrila, od niego oczekując największego sprzeciwu. W końcu musiał by już teraz, zaraz rozstać się z Neme.
- Iskra, pójdź do stajni, weź konie.
Elfka nie byłą zbyt zadowolona z roli przynieś, podaj, pozamiataj ale posłusznie poszła.
Iskra również siedziała w siodle i ignorowała Devrila. No przecież tego chciał.
Niedługo potem pojawił się Wilk, niestety nadal bez siostry i doprawdy nie wiedział gdzie jej szukać. W dodatku, nie potrafił jej wyczuć, nie potrafił nawiązać kontaktu... Martwił się.
- Dobra. To jedziemy... - i on dosiadł konia, a chwilę potem ruszyli w drogę do Irandal.
Wilk warknął i zeskoczył z siodła. Jeśli Szept coś się stało...
- Zostawmy tu konie. Trzeba zobaczyć co się stało. Przeczesać miasto. Szept musi się znaleźć...
Iskra wykorzystała magię, wpuszczając ją w ziemię, pytając jej duchy co się tu właściwie stało.
Zdrada!
Magowie!
Portal!
Potem cisza, duchy ziemi nie chciały dalej odpowiadać.
- Ktoś ich wrobił, puścił portal i wdarły się stwory... - urwała, przystając przy rozszarpanym elfie - Nie widzę nigdzie Szept.
- Ja też nie... - mruknął Wilk i wcale mu się to nie podobało.
Wpuściwszy jednym uchem i wypuściwszy drugim magiczkę ględzącą o wspaniałości magii, najemnik pogonił swojego konika, co by nie zostać w tyle, chociaż Wolha i tak mu utrudniała.
Był jednak jeden plus tej sytuacji. Dar otworzył się na świat, opuścił mentalne zasłony i skrzywił się, kiedy w czułe uszy wdarły się najmniejsze dźwięki; gdyby nie oparł się o koński grzbiet, zleciałby z kobyłki jak kamień. Uchylił zasłony tylko na chwilę, aby posłuchać i upewnić się, że są naprawdę sami, ale najmniejszy dźwięk sprawiał mu ból. Kiedy upewnił się, że nic i nikt im nie zagraża, znów odciął się od świata, znowu stał się jak głuchy, a z ucha kapnęło kilka kropelek krwi.
Szept wybrała dobry moment.
- Na pewno nie ja zamieniony w lisa. Prędzej elf - chwila zastanowienia; z goblinem zbyt dawno się zadawał, już nie pamiętał, ale Trun pragnął wszystkiego, co wartościowe, cenne i drogie. Im więcej tego było, tym bardziej zamykało mu się gębę, a i chętniej wodował swoją łódkę. Coś wartościowego. Coś, na widok czego zaświecą mu się wyłupiaste oczka, a paluszki zaczną ku temu wyciągać. Coś... Było coś takiego. - Wiem. Jest coś takiego.
Iskra przyjrzała się swojej dłoni. Obrączka. Czy była tam zawsze? Coś mówiło jej, że tak, coś innego zaś, że jednak nie...
Wilk złapał adepta za fraki i potrząsnął nim, jakby to wszystko była jego wina.
- Gadaj gdzie jest Szept! - warknął i byłby zdzielił elfa po twarzy, gdyby nie powstrzymała go Iskra - Jak go przestraszysz, to jeszcze w gacie narobi i nic nie powie - zatrzepotała rzęsami uwalniając adepta od wściekłego Wilka - No, to może teraz nam powiesz gdzie jest magiczka i co się u licha stało?
Cień wcale nie był głupi. Czasami potrafił wymyślić coś naprawdę dobrego. Jak na przykład teraz.
- Dobry pomysł - podsumował i zerknął na adepta wzrokiem, który mówił aż nazbyt wiele - Idziemy.
Dotarcie do Wieży nie zajęło im aż tak dużo czasu jak podejrzewał. Za to z jego oceny wynikało, że jest dość mocno uszkodzona. Strach ścisnął mu serce, ale trzymał się nadziei. W sumie nic innego mu nie pozostało. Jako pierwszy dopadł do drzwi i próbował je wyważyć, ale nie zadziałało. Byly umocnione magią, wobec czego zaczął się do nich dobijać.
- Nie daliście rady, bo tu byłeś - dogryzł mu Wilk na dzień dobry, a słynne opanowanie władcy wzięło w łeb. Iskra przewróciła oczami. Nie mógłby darować? Przecież to i tak nie jest prawdziwe, to tylko iluzja...
- Daj spokój... - dorzuciła jeszcze, próbując go powstrzymać przed dalszymi słowami, ale tylko burknął coś pod nosem.
- Gdzie Szept? Gdzie jest moja żona? - chyba do kogoś nie dotarło, że tu jego żoną nie jest.
Gdyby nie Szept, to doszłoby do rękoczynów.
- Wstań i przestań traktować mnie jak obcego - burknął. Jeszcze tego brakowało by pozwalał jej ryzykować, bo jakieś głupie demony... Gdyby uwierzyła w jego wersję...
- Mam inny sposób na ocalenie Doliny. Ja i moi towarzysze idziemy do portalu. Jeśli taka twoja wola, możesz do nas przystać - tak czy tak, wychodziłoby na jego. Gdyby tylko to był właściwy sposób na powrót...
Problem tkwił w tym, że Wilk nie był pewien czy wypuszczenie magiczki mu ją jednocześnie zwróci. Owszem, powiedzenie jesli kochasz to uwolnij brzmiało cholernie romantycznie i było całkiem fajne, dopóki ktoś nie bał się o to, że ukochana osoba raz wypuszczona nie wróci. A to oznaczałoby śmierć. Nie tylko duszy, ale i umysłu.
Wilk nie mogąc znieść widoku Szept na kolanach, podniósł ją delikatnie, jakby bał się, że może ją uszkodzić jakimś zbyt gwałtownym ruchem.
- Ja już powiedziałem, jak chcesz działać to tylko z nami. Nie sama. Może i jesteś krnąbrną magiczką i magnesem na kłopoty, ale iść na samobójczą misję ci nie dam - fachowo przyjrzał się ręce, chwilę potem puścił wolno magię wnikając w ciało rannej. Mana i tak mu się nie przyda.
- Coś mogło mi się stać nawet w moim łóżku, widzisz, powinnaś spać ze mną - skwitował tylko i przeniósł część magii na inne obrażenia, na startą skórę z miękkiego policzka, na siniaki i otarcia.
Iskra poruszyła się niespokojnie wyczuwając wrogą aurę rzekomego Spętanego. A także coś jeszcze. Coś znajomego... Mimowolnie ścisnęła dłoń Cienia, którą nie wiadomo kiedy chwyciła.
- Cienie tu są. Znajdą nas... - szepnęła tak by usłyszeć mógł ją jedynie Lucien.
- Przyda nam się bardziej obok niż miałaby tu siedzieć - Wilk nie ustępował. Nie miał zamiaru się poddawać. Nie teraz.
- Nie Lu. Tam jest Nieuchwytny... Jeśli się rozdzielimy, to będzie pewna śmierć. W grupie być może nie zaatakuje, bo mamy Szept, medyka no i mnie, co daje całkiem pokaźną machinę do zabijania - niepokój nasilił się. Jeśli przywódca był tu po to, by ich zabić... To dorwie ich prędzej czy później, dla samej przyjemności wymierzenia komuś kary.
Znając zaś Nieuchwytnego będzie bolesna. I długa.
Uśmiechnął się mimowolnie. Pójdzie z nimi. Zaciągnie ją do portalu, wróci z nimi... Wszystko znów będzie dobrze.
- Chodźmy więc.
Właśnie dlatego Cień był kurczowo trzymany za dłoń. Iskra znała Cienia, choć nie przypuszczała, że poświęciłby się aż tak. Owszem, przyszło jej do głowy, że czegoś będzie próbował, ale na pewno nie myślała, że właśnie takie głupie myśli chodzą mu po głowie.
Wilk zrównał się z magiczką, gotów by w razie czego ją wesprzeć, gdyby jednak zasłabła, albo gdyby miało coś jej się stać.
- Ja będę na nią uważał - obiecał ze zjadliwym błyskiem w oku Sarrielowi, a potem znaleźli się już na zewnątrz. Nadal nigdzie nie było Vetinari a Wilk zaczął mieć złe przeczucia. Czas się kończył, szli do portalu, a jej ani śladu. Co się stanie jak przejdą bez niej?
Lucien pod uwage nie wziął, że może nie mieć okazji do ucieczki, bo Iskra będzie cały czas przy nim. Tuż obok. A na noc to by go przywiązała do siebie sznurkiem, co by nie nawiał.
Wilk nie protestował, dawno już nauczył się, że nie ma sensu przekonywać Szept by trzymała się z tyłu, albo żeby odpoczęła, czy dała innym załatwić coś za nią. Nie, Szept była uparta jak osioł i najlepszym wyjściem było po prostu pozwolić jej robić to, co chciała i obserwować. Czuwać.
- Przecież nikt cię nie wini... - odezwał się głos nieco za nią, a głos ten należał do jej byłego męża, który nadal nie chciał przyjąć pewnych informacji do wiadomości.
Prześlij komentarz