Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Art credit by 88grzes
Niraneth Szept Raa'sheal 
 z rodu Erianwen
elfka, mag
"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept

Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.

Art credit by 88grzes
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | czarny mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty


~*~

Art credit by Sayara-S

Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk
„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek

~*~

Art credit by gokcegokcen

Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie

Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor


Ostatnia aktualizacja karty: 29.03. - cytat u Luciena
Ostatnia aktualizacja podstron: 25.10. - aktualizacja pobocznych zakończona

5 000 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   4801 – 5000 z 5000
draumkona pisze...

Czy ten kto przejmie władze i zacznie sprzatać po poprzednikach nie będzie chciał sprzątnąć też i jej? W końcu miała w sobie część krwi rodu Wilka, mimo, że zmieszaną z człowieczą. Gdyby byli dokładni... Aż zadrżała na tę myśl.
- Elenard? - nie znała tego elfa za dobrze, można było nawet powiedzieć, że w ogóle go nie znała. Wiedziała tylko tyle, że jest ojcem Szept i ma coś pod czaszką. Znaczy się, mózg. Działający.
- Może to najlepsze z wyjść... - mruknęła zostawiając wymiętą pościel w spokoju i splatając nerwowo ze sobą dłonie - Myślisz, że pozwolą mi go zobaczyć? Może się obudzi jak mu nagadam... - wątpliwa myśl, ale wolała się jej trzymać niż skazywać się na ponure myśli. Chociaż patrząc na sprawę trzeźwym okiem była niemal pewna, że nie dopuszczą jej nawet do pierwszych strażników. W końcu bękart to tylko bękart.
- Devril... Boję się. Tego co będzie, co przyniosą kolejne dni - wyznała cicho, wpatrując się w swoje stopy. Nie wiedziała co może zrobić by jakoś załagodzić konflikt, nie wiedziała nawet co było przyczyną buntu Lumielów. Słowem, nie wiedziała nic.

draumkona pisze...

Skinęła głową potakująco, chwilowo nie mogąc dobyć jakichkolwiek słów. Co zrobi ona sama jak Wilk się nie obudzi? W podziemiach działali alchemicy i wiedzieli o tym nieliczni, nawet gdy odkryli te dziurę to starannie dbali o to, by nikt ze Starszyzny się o tym nie dowiedział, że nieopodal ukrywają przeszło dziesiątkę ludzi i laboratorium. Jeśli zmieni się włądza... Będą zagrożeni. Wszyscy. Znowu ich naraża, a wydawąło jej się, że nie mogła lepiej trafić jeśli chodzi o schronienie. Przeklęci bogowie.
- Poproś... Ale nie teraz. Sama stąd nie wyjdę, bo po prostu nie mam sił. Musze się wspierać na lasce - podbródkiem wskazała mu dębową laseczkę, która sięgała jej wysokością nieco powyżej biodra - W zasadzie nie wiem czemu, ale utykam. I cholernie bolą mnie plecy... Nie będziemy zarwacać mu teraz głowy Dev. Poczekamy aż będę mogła normalnie wstać, nie krzywiąc się przy każdym ruchu. Zresztą i tak pewnie ma ważniejsze rzeczy na głowie niż moje problemy - zwłaszcza, że czasami odzyskiwała przytomność na krótki czas i słyszała co szepczą między sobą medycy i gońce, którzy tu docierali. W mieście wrzało, zanosiło się na porządny przewrót. Elfy wyczuwały kiedy coś się działo z ich władzą, jakby było to wpisane w historię zarówno tego ludu jak i ziemi. Musiało tkwić w tym ziarnko prawdy, zwłaszcza, że elfi ród Raa'sheal utrzymywał władzę przez cały okres przebywania na ziemiach Keronii, jak i za Wieżami.
- Wydawało mi się też, że widziałam tu furiatkę... - mruknęła, rozglądając się wokoło, ale nikt podejrzany się nie pojawił w polu widzenia - A może mi się po prostu śniło... - pochyliła się ku niemu, konspiracyjnie zniżając ton do szeptu. Co prawda nie było nikogo wokół nich, ale wolała miec względną pewność, że nikt ich nie podsłucha - Gdyby... Nastąpił przewrót to zejdziesz do podziemi i powiesz Desowi, żeby wyprowadził stąd alchemików. Ja... Mogę nie być w stanie. Trochę przesadziłam z tymi drzwiami...

Aed pisze...

Część I

Dostrzegł, że elfka pochwyciła zatarte przez czas wspomnienie.
Zapadła chwila porozumiewawczego milczenia. Wspomnienia minionych zdarzeń nieubłaganie przesuwały się przed ich oczyma, niczym mijane w drodze drzewa czy budynki. Wydobywały z odmętów pamięci odczucia i przeinaczone przez bieg czasu obrazy. Każdemu z tej dwójki przypominały się sceny zupełnie od siebie różne, a jednocześnie uderzająco do siebie podobne.
- To ty wszedłeś za Cieniem do studni.
Przytaknął skinięciem głowy. To nie były miłe wspomnienia, nie było co się rozgadywać. Chociaż to, czy coś było miłe, czy niemiłe, pozostawało kwestia względną. Jemu – Kłopotowi – włażenie do zapomnianych przez bogów i ludzie miejsc, w których nikt go nie chciał, zawsze wydawało się hipnotyzująco pociągające. Trochę irytowała go upartość Cienia, który nieomal zginął tam, na dole... razem z nim. No i czar lewitacji... Potraktowanie chuchraka magią niemal nigdy nie należało do rzeczy uznawanych przez niego za przyjemne.
Zerknął na Midara. Krasnolud najpewniej nie miał pojęcia, o co chodzi, ale dzielnie pilnował, by o nim nie zapomniano. Subtelne chrząknięcie wyrwało ich z zamyślenia, brutalnie przywracając do teraźniejszości.
Subtelne jak na krasnoluda.
- Szept. Po prostu Szept.
Mieszaniec delikatnie uśmiechnął się sam do siebie.
Czyżby nie była „po prostu Szept”? - bardziej stwierdził niż zapytał sam siebie. Czuł niepewność co do słuszności własnego odkrycia.
Powinien być podejrzliwy? Nie, to nie wchodziło w grę. Obiecał sobie, że nie będzie się zachowywał jak zdziczały banita. I tego winien się trzymać, bez względu na to, jak dramatyczną rolę zachce mu się w danej chwili odegrać. Na pewno nie wyjdzie mu to na złe. A już na pewno nie jego otoczeniu.
- Dam ci radę. Unikaj towarzystwa Midara i nie pij z nim.
Racja, miał pilnować, żeby nie chwiać się na nogach. Nienajlepiej mu to wychodziło. Przewidzenie, kiedy leśna ściółka zechce znów się rozhuśtać, nie należało przecież do rzeczy łatwych. Krasnoludzka gorzała z pewnością nie była na jego słabą głowę. Powinien cieszyć się, że dzięki pewnej ognistowłosej marudzie miał już do czynienia z tym specyfikiem. Przynajmniej nie ścięło go z nóg.
– Wyjdzie ci to na zdrowie.
Spokorniała mina oznaczała, że mieszaniec obiecuje: „nie będę, oczywiście dopóki nie zdarzy mi się to raz jeszcze”.
- Dzięki Mała. – Ciekawe, że Midara elfka nawracać nawet nie próbowała. Zapewne nie miałoby to najmniejszego sensu. – Pewnie jak zwykle chcesz się zająć bydlętami?
Bydlętami okazały się bogom niejedynym ducha winne konie. Strach krasnoluda przed dosiadaniem tych poczciwych stworzeń czy nawet zbliżaniem się do nich tłumaczył jednak to krzywdzące miano.
Mieszaniec ruszył za Szept, by pomóc jej oporządzić konie. Był na tyle trzeźwy, by samemu odtroczyć od juków worek z przeznaczoną dla wierzchowców mieszanką ziaren zbóż i przesypać jej nieco do skórzanego worka, służącego zwierzakom za koryto. Konie były zdrożone, należała im się w miarę możliwości solidna kolacja.
- Dziękuję, że przyprowadziłaś tych narwańców – zwrócił się do Szept, gładząc srokatą po nieco wychudłym karku. W przeciwieństwie do gniadosza, klaczka na narwaną nie wyglądała. Jednak do galopu w długą, gdy coś ją spłoszyło, była niezmiennie pierwsza w kolejce.
- Midar, gdzie jest Odrin?
- Eeee… tego no… Nie mam pojęcia.
Odpowiedź Aeda niczym nie różniłaby się od midarowej. Mógłby jedynie dorzucić, że nie wie, o kim mowa.
Elfka nie drążyła tematu. Widocznie nie stało się nic niezwykłego... co dobitnie świadczyło o Odrinie.
- Co się tam wydarzyło? W gospodzie?
- Co się tam wydarzyło...? – powtórzył, niby to patrząc na elfkę, ale spoglądając nieznacznie w bok, jakby unikał jej spojrzenia. Jego ręka w wymownym geście znalazła się na potylicy, by po potarganych włosach zsunąć się na kark. Cały ten szpicouchy obrazek opisać można było w dwóch słowach: „długa historia”.
- Dałem w ryj takiemu jednemu. – Dzięki bogom, Midar go wyręczył. Może nazbyt dobitnie, ale jednak. – On mi próbował, to go zlałem z Kłopotem.

Aed pisze...

Część II

- Pobiłeś się z Cieniami?
- A, nie. Tak głupi nie jestem. On robił z nimi interesy.
Aed o dziwo nie miał ochoty ukręcić wycelowanego weń w oskarżycielskim geście palucha. Sam winił się za własną głupotę.
- Otóż... Poszło nam o pewne mapy...
Nie zdążył pomyśleć o tym, czy wolno mu dzielić się z kimkolwiek tymi informacjami, a już wybrzmiały jego obco dla niego brzmiące słowa. Midarowa gorzałka skutecznie rozwiązała mu język.
- Żebym ja wiedział, z kim mam do czynienia, nigdy nie podałbym mu ręki – dorzucił w charakterze usprawiedliwienia. Skoro powiedział „a”, należało powiedzieć także „b”. – Zaraza by to Bractwo, nigdy nie mogę zawczasu rozgryźć, co im po głowie chodzi... – urwał, gdy uświadomił sobie, że powodowana rozsądkiem elfka może uważać Cienie za zagrożenie, ale niekoniecznie będzie tolerować ich przeklinanie.

[Hehe, dzięki. xD Cieszę się, że się podobało. Do tego odpisu przestudiowałam całą Twoją KP. :D Myślę, że Darrusowa może być spokojna, o ile będzie dobrze strzec swojego źródła weny i tych epickich pomysłów. ;)
Po takiej zachęcie do pisania notek zaczęłam się skupiać głównie na nich i na telefonie co i rusz przybywa mi jakiś wyrwany z kontekstu kawałek, który później wpasowuję w resztę. I z tego wszystkiego zaczęłam odkładać wzięcie się za odpis, co widać po datach komentarzy. Jadąc na zawody pół drogi przegadałam z trenerem i koleżankami, a pół siedziałam jak w transie i gapiłam się przed siebie, widząc sceny, które mogłabym upchnąć do opowiadań. KK to nie blog, to stan umysłu. :P Ale wzięłam się do roboty. I nawet utrzymuję tempo jednego odpisu do jednego autora na dzień... od całych dwóch dni. v_v
Jak by było co wybaczać w kwestii jakości czy czegokolwiek, to nie jarałabym się tym odpisem tyle czasu (nie wiem, ile dokładnie, bo jeszcze nie skończyłam i szybko nie skończę). :P
Utytłany błotem Dar, który znów miał nieprzyjemność rozstania się z grzbietem Wolhy. Umarłam.
Półelf miał w sobie coś, co jej się podobało. Pewną nonszalancję, pewien nieład. Coś, co przywoływało wspomnienie Brzeszczota. Włóczęga, uświadomiła sobie. Ktoś z zamiłowaniem do przygody i wędrówki przed siebie, gdzie oczy poniosą. Wolny duch.
Nie byłaby sobą, gdyby jej się to nie spodobało.
- Czy ja jestem dziwna, jeżeli jaram się tym kawałkiem tak, jakby ktoś mnie komplementował? xD
Niektóre z moich kotów prędzej odgryzą mi rękę do samego barku niż dadzą sobie wyciąć kawałek futra, więc psinę rozumiem. ;) Taaak, czas wreszcie wsiąść na konia (tak żeby nauczyli, co i jak, a nie poprowadzili dwa kółeczka, kazali zsiąść i zawołali dziesięć złotych) i nauczyć się pływać. Póki co uparcie tkwię na ziemi. Mój trener radzi mi się do tego zabierać, dodając, że im później zacznę się uczyć, tym więcej wody wypiję. Ale posiedzieć w wodzie – bardzo chętnie.
Hei jest świetna – kocham ją za te kłótnie z Darem. xD Dla mnie to zdecydowanie nie jest druga Szept – potrafiła nawrzeszczeć na magiczkę, kiedy ta zaczęła się sprzeczać z Jaruutem. A że są kuzynkami, przebywają w swoim towarzystwie i mają obsesję na punkcie tego, żeby pewnemu najemnikowi nic się nie stało... Mają ze sobą sporo wspólnego, mogą mieć podobne cechy – czemu nie? ;) Na początku zawsze wydaje mi się, że tworzę bezbarwne postacie, ale jak się potem do nich przywiązuję, to się już nie oderwę.]

draumkona pisze...

- Dziś zejdę do podziemi - szepnęła, zaciskając palce na lasce, którą się podpierała. Juz pozwolono jej chodzić, nawet opuszczać komnatę, choć niewskazanym było wychodzić poza obręb murów pałacu. Biedniejsze elfie rodziny wyszły na ulice żądając informacji, żadając ochrony, bo nikt ze Starszyzny nie dbał o to, że to właście ci mieszkający najbliżej granicy miasta są napadani i rabowani przez bandyckich Lumielów, którzy pozwalali sobie na coraz więcej mimo tego, że przegrali większość potyczek. Nie było bezpiecznie, Ataxiar przestało być oazą spokoju a zmieniało się w mrowisko w które ktoś o niebywale niskiej inteligencji wsadził kijek.
- Nie powinieneś tu zostawać Dev. Jesteś człowiekiem, a sam wiesz, że elfy źle na nich reagują. Skoro obudzenie Szept utrzymywane jest w tajemnicy, to coś jest na rzeczy i nie będzie mogła cię obronić, a nie sądze by Lethias czy Elenard się fatygowali ci na pomoc. Wilk nadal nie dał znaku życia... A ja tu nic nie znaczę. A jeśli coś ci się stanie... - urwała i pokręciła głową. Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Jej brat nie powinien był się pchać tam, gdzie działa obca magia. Przez to wszystko groziła im teraz wojna domowa, a kiedy łapała spojrzenia niektórych Radnych... Coś się stało. Nie byli już jednomyślni. Będzie musiała to sprawdzić.
Iskra z niepokojem obserwowała miasto. Niby wyglądało jak zawsze, ale... No właśnie, zawsze było jakieś ale. tym razem tym "ale" były wewnętrzne konflikty, brak władzy i jeszcze zagrożenie z zewnątrz jakim były niespokojne dusze z zachodniego brzegu. Jak na razie trzymały się z daleka od żyjących, ale nikt nie wiedział ile ten stan się utrzyma. Niby ona powinna nad tym zapanować, ale się nie dało. Dusz było zbyt wiele, namnażały się w dziwny, niewyjasniony dla niej sposób i nawet mogłaby stwierdzić, że przestawały być duszami im przyjaznymi. Wybudziła je magia, a w zasadzie jej lekki powiew. Obca, stara magia, należąca do kogoś, kogo już dawno nie powinno być na tym świecie. I nawet nie wiedziała od czego zacząć poszukiwanie źródła tego nipokoju dusz, nie wiedziała jak się zabrać do pracy, która powinna być już wykonana. Nawet manipulacje z czasem nic nie dawały, wycięcie paru godzin w tą czy w tamtą nie odnosiło żadnego skutku, cofanie biegu czasu tak samo.
- Biegnij po torbę - mruknęła do wielkiego, białego wilka siedzącego tuż przy niej. Córa wilczego bóstwa skinęła łbem i po chwili już słychac było w oddali lekkie kroki i szelest poruszanych liści. Pora złożyć kolejną wizytę elfiemu władcy. Zawsze o tej porze, kiedy nikogo tam nie było zjawiała sie by spróbowac jakoś go wybudzić, za każdym razem próbując czegoś innego. To była jej tajemnica, kto wie co by jej zrobili gdyby odkryli Wygnańca, w dodatku byłego Cienia, majstrującego przy ich królu. Kto mógł wiedzieć, że dziś Wilk nie będzie sam...

draumkona pisze...

- Dev... Ale ja się o ciebie martwię - przyznała cicho, unikając patrzenia na arystokratę. Nie lubiła się do tego przyznawać, w końcu uczucia traktowane były jak słabość. Ale gdyby jemu coś się stało gdyby coś jednak... Nie przeżyłaby z myslą, że to poniekąd jej wina. Bo to ona pierwsza wlazła do dziury, ona znalazła kryjówke w podziemiach i ona tu wszysctkich ściagnęła. Chyba była przeklęta.
Iskra sprawdzonym już sposobem dostała się do komnat Wilka. Najpierw krótkie wstrzymani czasu, potem szybki sprint korytarzem a na końcu skok przez okno do drugiej komnaty. tak też zrobiła tym razem, ale... Nie spodziewała się tego, że tym razem ktoś przy władcy będzie. Wskoczyła i prawie dostałą zawału widząc, że nie są sami.
- Szept? To ty... Obudziłaś się? - zdołała tylko wydusić widząc, że magiczka przerwała szeptanie, czy mamrotanie do niemalże martwego Wilka - W sumie skoro tu jesteś to przecież się obudziłaś, głupie pytanie... - spojrzała odruchowo na twarz elfa i westchnęła - Próbuje wszystkiego co przyjdzie mi do głowy, ale nic nie działa... Biała magia, żywiołów, neutralna, umysłu, iluzji, mistyczna... Nic. Nie odpowiada...

draumkona pisze...

Westchnęła czując się całkowicie bezradną. jak ona ma go przekonać do tego, żeby dał spokój i wyjechał? Jak powiedzieć, skutecznie przemówić do rozsądku? Ściągnęła brwi rozważając parę pomysłów wśród których znalazła się nawet idea wygarnięcia Elenardowi tego co sądzi o mieszaniu biednego człowieka w sprawy elfów.
- Idziesz ze mną? Do podziemi - w końcu jeśli będzie przy niej to będzie miała na niego oko. W razie czego go ochroni. W końcu ona tu była alchemikiem, zbawczynią świata i tak dalej.
Podeszła bliżej łóżka na którym połozyli Wilka i przyjrzała się mu bezradnie. Marniał w oczach. jeszcze wczoraj dało się dostrzec jakikolwiek inny odcień skóry niż bladość i sinizna. Dzisiaj... Wyglądał jak trup. Był zimny jak trup. I co najgorsze wszystko wskazywało na to, że tym trupem zostanie.
- Szept, ja... Wiem, że ci ciężko, ale nie ró nic głupiego - znała magiczkę, wiedziała, że jest gotowa poświęcić bardzo wiele, zwłaszcza dla bliskich. Ten zaś elf, mimo dzielącego ich ostatnio sporu, był magiczce bliski, nawet bardzo. Podeszła bliżej, układając dłoń na ramieniu elfki, chcąc dodać otuchy w jakiś sposób, wesprzeć choć trochę.
- Obudzi się, na pewno. W końcu ma po co żyć... Znasz go. Pewnie użył znowu jakiejś autorskiej sztuczki, jak wtedy z tym ciałem. Dlatego to tyle trwa... - nie wierzyła w to co mówi. Naprawdę nie wierzyła choć tak bardzo chciała by wciąz tliła się w niej nadzieja.

draumkona pisze...

O ile łatwo było wojowac z elfem w myslach, tak kiedy przed nim stanęła to odechciało jej się bojów. Miał szacunek i posłuch, skądś to musiało wynikaś, czy pownna więc mu się narażać? I tak miała słabą pozycję w tej całej grze, wątpliwym było wiec, że zwróci uwagę na jej protesty.
- Czemu mieszasz w to Devrila? To człowiek, problemy elfów go nie dotyczą... - zamiast do Elenarda zwróciła się jednak do Lethiasa. Radny wydawał jej się jakoś bardziej przystępny niz ojciec magiczki, poza tym czy elf starej daty wybaczyłby jej brak znajomości elfich manier? Wiedziała jak zwracać się foicjalnie do brata, do Szept, ale... Czy elfy starsze witało się podobnie? Jak się je tytułowało? Bogowie, co za ignorancja z jej strony, być królewskiego pochodzenia, a nie wiedzieć nic o etykiecie. Zgroza.
- Nie możesz poświęcać wszystkich dla jednej osoby Szept. Wiem, że chcesz, że chętnie to zrobisz, nawet oddasz życie, ale pomyśl o tym co zrobi twoja córka bez matki. Co się z nią stanie jak zabraknie ciebie i mu nie pomożesz? - cofnęła dłoń, upychając ją w kieszeni płaszcza i wpatrując się ponuro w twarz Wilka. Umierał, albo też zamarzał. Przyczyny dotąd nie stwierdzono, bo po prostu była nieuchwytna, niemożliwa do zlokalizowania przez medyków, czy nawet magów Kręgu. Wtedy, dopiero wtedy furiatka wpadła na pewien pomysł.
- Wilk jest elfem - jakże błyskotliwe spostrzeżenie - Elfem należącym po całości do medrethu i jego bogów, tak jak ja. Pamiętasz bitwę o las? Pamiętasz jak zginęłam ratując Cienia i co uczynił Duch... Może jemu tez tego trzeba... las się odradza, bogowie znów są obecni, Duch także. Podobnie jak i Nemnes, choć teraz zwie się już inaczej. Zanieśmy go tam, niech Duch okaże łaskę, jak zrobił to dla mnie. Przecież nie skaże go na śmierć...

draumkona pisze...

Jakże mocno w tym momencie Char żałowała tego, że nie jest pełnoprawnym elfem. Gdyby była... Cienie nie mogłyby tak łatwo sięgnąc po władzę w Atax. W zasadzie wszystko byłoby teraz prostsze, bo byłaby jeszcze jedna osoba, której można by było na głowę zwalić część problemów by odciążyć resztę, przynajmniej do wybudzenia Wilka. Zrezygnowana alchemiczka popatrzyła żałośnie na Elenarda, jakby ten był co najmniej wyrocznią, czy bóstwem.
- Czy on się obudzi? Przeżyje? Widziałam go... Jest jak lodowa rzeźba, choć na jego twarzy widać odmalowany niepokój... Jakby wiedział, co się dzieje, a jednak nie pomagał nam... - naprawde ją to bolało. Martwiła się o tego tępego idiotę i nie potrafiła znieśc myśli, że on po prostu odejdzie, że życie zostanie mu zabrane, choć tak naprawdę wedle elfiej rachuby dopiero co je na dobre zaczął. Czy był już pośród bogów, z przodkami w gwieździstej sali gdzie spotykają się wszystkie dusze? Czy nadal walczył o to by zostać na ziemi?
- Cienie zorientują się, że ktoś dziewczynkę zabrał i wcale nie będzie bezpieczna. Devril też nie - nie, żeby wątpiła w jego umiejętności i zdolności kreatywnego myślenia, ale nawet on, Devril Winters, nie miał szans kiedy dopadły by go Cienie w grupie paru osobników. Nikt by nie miał, chyba, że jakiś potężny i wściekle szybki mag. Może powinna zaoferować pomoc? Ale czy wtedy nie będzie to podejrzane, kiedy zniknie Winters, ona i Mer? I co z alchemikami?
Zhao patrzyła na Szept w milczeniu. Starała się zrozumieć, łagodnie spojrzeć na to, co magiczka mówi i jak się zachowuje, ale coś jej na to nie pozwalało. Chciała pomóc, a w zamian dostaje tylko po uszach, zresztą jak zawsze. Zaczynała powoli rozumieć czemu wiedźmin tak sobie cenił neutralność unikał konfliktów.
- Świetnie. Ale jak przypłacisz to czymś równie durnym co twoja śmierć, to obiecuję, że sama wejde do Pustki czy gdziekolwiek będziesz, zawlokę cię tu i sama będziesz się przed nim tłumaczyć. I przed twoją zapłakaną córką, która spyta się dlaczego wolałaś oddać życie niż z nią zostać - warknęła, nie mając siły. Miała za sobą długi i ciężki dzień spędzony na zachodnim brzegu, gdzie próbowała opanować wałęsające się dusze poległych w bitwie o Eilendyr, których miast ubywac przybywało. Poirytowana spojrzała jeszcze na Wilka, jakby to wszystko była jego wina. Bieg czasu wyczuwalnie zwolnił, przynajmniej dla kogoś kto przebywał blisko furiatki, jako źródła zakłóceń. Zhao opuściła komnatę tak samo jak się w niej pojawiła, oknem.

draumkona pisze...

I
Mijały kolejne dni, które Char spędziła na próbach dostania się do podziemi. Próby, bo w pałacu panował ostatnio taki tłuk, że nie było czasu przy przemknąc do głównego tunelu, a co dopiero w nim otworzyć przejście. Będzie musiała pomyśleć nad inną drogą... Ale to potem. Finalnie, pewnego wieczoru udało jej się dostać do alchemików i powiedzieć to, co od dawna zamierzała. Że powinni uciekać póki mogą, by nie zostać wykrytym, ale oto i oni, alchemicy, mieli całkiem odmienne zdanie w tej kwestii czym ją zaskoczyli, bo zwykle zgadzali się z nią.
- Zostaniemy - odezwał sie Kapitan, krzyżując potężne ramiona na piersi i kiwając nieco głową, jakby potwierdzał te słowa sam sobie - Wilk pozwolił nam tu zostać, dzięki niemu mamy coś co można nazwać domem. Jeśli ktoś chce obalić jego rządy to najpierw będzie musiał przedrzeć się przez nas - Char myślała, że się przesłyszała. Zamrugała dwa razy, potem spojrzała na resztę, ale oni wyglądali podobnie. Zdecydowani, cokolwiek miało się wydarzyć nie odejdą, znała ich. Jeśli mieli oddać życie w obronie czegoś to byli na to gotowi, dlatego Gildia niechętnie stawała przeciw nim, bo nie dość, że mieli całkiem niezłe umiejętności, to do tego dochodziło zgranie jakiego na próżnoby szukać wśród członków Gildii. I ryzyko. Zawsze podejmowali ryzyko jeśli uznawali grę za wartą świeczki.
- I co, chcecie oficjalnie występować jako Brzask? Nawet jak nie, to każdy głupek się domyśli kiedy zobaczy dziewiątkę alchemików - ofuknęła ich, kładąc laseczkę na stole i opadając ostrożnie na krzesełko - To nam ściągnie na głowę Wirginię i zagrozicie ruchowi.
- Ruch ma swoje problemy - mruknął Irenicuss, opierający się dotychczas o ścianę - Poza tym, nawet jak nas złapią to Des dał już popis małomówności w Twierdzy. A Wilkowi trzeba pomóc, bo sam sobie nie da rady, po prostu. Nawet gdyby się cudownie wybudził to czeka go bitwa z Lumielami i rebeliantami, których wciąż przybywa. W dodatku wygląda na to, że ten debil wiodący Lumielów zawezwał na pomoc kogoś z zewnątrz. Geo mówi, że to Gildia, ale ja nie byłbym tego taki pewien, oni by się nie wmieszali...
- Aha, już łapię. Osobiste porachunki z Gildią, to dlatego chcecie zostać. Ale jak mówię, że uciekamy, to uciekamy, nie na darmo Jorund polecił mnie na stanowisko szefa - nie ma mowy, nie da im się pozabijac tylko dlatego, że nadarzyła się wątpliwa okazja nakopać tym z Gildii.
- Uciekamy? Znaczy, że i ty uciekasz? - Desmond miał aż nazbyt dobry sluch, jeśli idzie o wyłapywanie szczegółów.
- Nie. Ja zostaję.
- Przywódca nie powinien zostawiać swoich - tok myślenia zaraz podłapała Parquasha, a w krótkim czasie plaga analitycznego myślenia rozniosła się po wszystkich alchemikach. No to się wkopała.
- Dobra, już, cicho - fuknęła niemalże obrażona na nich, że nie wyjdą i nie pójdą gdzieś w bezpieczne miejsce - Skoro chcecie to wam nie zabronię... Ale na bogów, nie dajcie się pozabijać. To są elfy a nie jakieś wirgińskie patałachy. Są szybkie, zdecydowane i żądne mordu. A alchemia jest wolniejsza od magii, chyba nie musze wam tego powtarzać... Przyjdę jutro, teraz muszę wracać, bo chyba ktoś mnie pilnuje... Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Jesteś tylko bękartem, przecież nie będą na ciebie polować... - zaczął Dorrien, starszy z bliźniaków. Char posłała mu ponure spojrzenie, które mogło znaczyć dosłownie wszystko.
- Kto wie, Dorrien. Kto wie - mruknęła i podniosła się z krzesła sięgając po laseczkę. W zasadzie już tak nie utykała, ale laseczka stanowiła doskonałą i poręczną broń by przykładowo szybko pozbawić kogoś zębów - Uważajcie na siebie - rzuciła jeszcze i ruszyła do wyjścia z podziemi, zaklinając w duchu każdego elfa by nie zbliżał się teraz do podziemnych tuneli i dał jej się stąd szybko wydostać. Będzie musiała komuś powiedzieć, że Brzask nie zamierzał się wycofać. Na pewno Devrilowi, ale... Czy powinna uświadamiać Elenarda? Albo Lethiasa? Czy byli godni zaufania by oficjalnie przyznać się kim była? Musi omówić to z kimś ważniejszym. Z Duchem.

draumkona pisze...

II

Kodama, malutkie duszki zamieszkujące drzewo elfów, niegdyś Nemnesa, teraz Yggdrasil. Mimo, że pień był inny, inne były liście i w zasadzie... Wszystko było inne, to Kodama zostały takie same. Iskra pamiętała tego, czy tamtego kiedy widziała je podczasbitwy o Medreth. Las mógł upaść, ale nie jego duch, dlatego Kodama zostały takie same, przynajmniej ona sama sobie tak tłumaczyła. Duszki przenosiły wieści, komunikowały się z drzewami i dbały o to, by las się rozrastał. Niektóre nawet poświęcały swoje istnienia by małe, słabe drzewko wzmocnić i nadać mu coś, co w starym dialekcie nazywano chi. Drzewa z chi były inne, miały nawet swoja osobowość, a doskonałym tego przykładem były wredne drzewa Valnwerdu, które lubiły podstawiać korzenie pod nogi.
Iskra siedziała na jednej z wysokich skał górujących ponad lasem, obserwując najbliższe ziemie, Atax i majaczące w oddali góry. Wszystko to wyglądało tak spokojnie... Zwłaszcza teraz, w wieczornej porze, kiedy światła miasta płonęły rzucając ciepły blask na pobliskie drzewa, a sam las szumiał, szeleścił i grzechotał, a to ostatnie zawdzięczał tylko obecności Kodama. Upływający powoli dzień był dla niej równie intensywny co poprzednie. Wzięła się za szziegowanie poczynań Lumielów, by w razie czego donieść o tym komuś ze stolicy, choć podejrzewała, że wywiadowcy Atax też działają w najlepsze. Zapowiadał się spokojny wieczór, który spędzi na skałce rozmyślając o...
Ludzie w lesie, usłyszała głos Moro. Ludzie? kto był na tyle głupi by zapuścić się tak blisko elfich siedzib? Chyba, że to jakaś zasadzka, albo co...
- Sprawdźmy - podniosła się i zbiegła na dół po stromych skałach, przy końcu wyskakując w powietrze i lądując na wilczym grzbiecie. Ona nie potrafiła komunikowac się z Kodama, czy drzewami, ale mogła to czynić Moro, integralna część lasu, córa Moki. Dzięki temu miała stały dostęp do informacji o lesie, o jego stanie i o tym kto przez niego przechodzi.

draumkona pisze...

III
Łamią młode drzewka i przeganiają Kodama, kimkolwiek więc byli albo byli nieświadomi tego gdzie są, albo wręcz przeciwnie i z premedytacją przeganiali duszki. Takich powinna eliminować nie pozwalając by historia zatoczyła koło i znów zrównała las z ziemią, tym samym zagrażając też i elfom, które uważały Ducha za tego, który był ponad wszystkim. W zasadzie, ciekawiło ją to, że niektóre elfy były bardziej pod wpływem Ducha i leśnych bóstw niż tych elfich. Inne elfy znów na odwrót... Będzie musiała kiedyś to zbadać. Teraz miała paru ludzi do wybicia.
Moro przyspieszyła, a Iskra poczuła jak napinają się mięsnie wilczycy, jakby próćz biegu szykowała się już do ataku. Spokojnie, nie wiemy kim są. Jeśli zabłądzili to nie możemy zrobić im krzywdy, Moro, niewiele to podziałało na wilczy zapał do rozszarpywania, ale przynajmniej próbowała.
- Aaa! Nie zabijaj mnie! - usłyszała męski pisk, o ile mężczyźni piszczą i prawie spadła z grzbietu Moro.
- Ja pierdole - wyrwało jej się, kiedy intruzami okazali się Biały z Marcusem. O ile półelf stał sobie z boku i chyba nie miał zamiaru łamać drzewek, to Marcus brał i łamał jak leci. Chyba zbierali drewna na ognisko, albo co - Co wy tu robicie?
- Nic takiego, ale zabierz te duszki ze mnie - jęknął Marcus, któremu Kodama usiadł na ramieniu i nie dało się go strzepnąć. Drugi siedział na głowie zabójcy, a trzeci wystawał z kieszeni.
- To Kodama, duchy drzew, nic ci nie zrobią - mruknęła zsuwając się z wilczycy i podchodząc - Powiedz mi, że Cienie się w to nei mieszają i jesteście tu przypadkiem... - milczenie ze strony członków Bractwa tylko pogorszyło jej nastrój. Świetnie, jeszcze Bractwa im tu brakowało - kto jeszcze tu jest?
- Solana, Łowczyni z bachorem, Człowiek-Ponurak... - zaczął wyliczać Marcus, ten który nie wie co to trzymac jadaczkę na kłódkę.
- Człowiek-Ponurak?
- A czy to ważne? - wtrącił się Królik, który wiedział, że łażenie i zbieranie drewna po lesie tak się skończy. Dobrze, że trafili na Iskrę a nie na jakiegoś Strażnika. Chwałą bogom, o ile istnieli - Nie jesteś Cieniem więc nie powinnać znać naszych...
- I tak pójdę po śladach więc prędzej czy później was znajdę. Albo spytam duszków, one wiedzą - odgryzła się nieudolnie i skrzyżowała ręce na piersi. Człowiek-Ponurak? Czyżby był tu też... No pewnie, że był. W końcu był Poszukiwaczem, Radnym i piekielnie wiernym Cieniem, jakże mogłoby go tu zabraknąć. Ale była też i ta ruda kurwa przez którą cała chęć do odwiedzenia niespodziewanie Luciena ją opuściła.
- Zrobisz jak będziesz chciała - rzucił Królik, pociągnąc Marcusa za ramię i zniknęli między drzewami zostawiając furiatkę z duszkami i wilkiem. Chwilę tak stała, nieruchomo, wpatrując się w miejsce gdzie zniknęli.
- Znajdź Nago. I powiedz żeby ich nie zjadał - Moro warknęła w odpowiedzi, ale posłusznie odbiegła by wypełnić polecenie i znaleźć wielkiego węża, jedno z nowoodrodzonych bóstw Medrethu. Nigdy go nie lubiła, bo był wtedny i seplenił, ale stanowił już prawdziwą potęgę, a jego popleczników w postaci zaskrońców, żmij i innych nieciekawych stworzonek wciąz przybywało. No i to on zwykle zjadał nieproszonych gości lasu, o czym chyba nie wiedział nikt prócz niej i Strażników.
- Marcus ściagnął nam na głowę wilcze bóstwo - burknął Królik wkraczając do prowizorycznego, malutkiego oboziku Cieni, jakiego dorobili się po paru dniach siedzenia w dziczy. Oskarżony Cień nie wyglądał na skruszonego, wręcz przeciwnie.
- To nie ja, tylko te pieprzone duszki. Cholerny las, a nie moja wina, jak w morde strzelił - usiadł, zły i głodny, bez drewna które miał przynieść i skrzyżował ręce na piersi. I jeszcze zgubił Figla, tego było za wiele.
- A jak nas powyżynają w nocy, to obiecuję, że cię znajdę i zabiję - dokończył niczym niezrażony medyk i usiadł na swoim miejscu. Po chwili względnego milczenia odezwał się znowu - Aha i w sumie to spotkaliśmy nowego strażnika duchów i tego całego burdelu.
- Kto nim jest - spytał któryś z pozostałych Cieni.
- Nasza dobra znajoma, Zhaotrise Starsza Krew.

draumkona pisze...

Char wydostała się finalnie na powierzchnię, choć wcale niebyło to takie proste. odnalezienie Devrila tez nie należało do najprostszych zadań a i tak najtrudniejsze było dopiero przed nią.
- Alchemicy nie odejdą. Uparli się, że będą brac udział w bitwie. O ile zachowają resztki rozsądku to niech robią co chcą, ale są podejrzenia, że paru ludzi Gildii przebywa z Lumielami. Oni się zorientują, w końcu mało jest alchemików, a tych którzy trzymają się zawsze w dziewiątkę... Domyślą się - westchnęła, rzecz jasna podając Devrilowi liczbę całej grupy alchemików, bo nie wyobrażała sobie sytuacji gdzie oni poszliby w bój a ona miałaby siedzieć na tyłk i patrzeć - To może narazić ruch - i to był główny problem z jakim do niego przyszła.
- Wygadał czy nie, jakie to ma znaczenie skoro i tak Rada ma wiedzieć kto przyszedł i z czym - Królik zajrzał do torby i pogrzebał w niej chwilę, znajdując kawałek czerstwego chleba i wgryzając się weń - Iskra nie zrobi nic bo nadal jest Wygnańcem, nie ma nawet wstępu do stolicy, więc to czy wie nie zmienia naszej sytuacji. Jest nikim w tej chwili. A będąc nikim nie może zagrozić naszej misji - jak na Radnego przystało, osąd wydawał się być trzeźwy. Martwiła go tylko kwestia bóstw, bo sam widział co potrafią i czym są. Może były to tylko wielkie zwierzęta, może nie. Poza tym, jak na jego gust to wielkie zwierzęta nie miałyby funkcji odrodzenia się po śmierci, jak to czynił Duch. Ostatecznie zaś wzruszył ramionami - Trzymajmy się planu - mruknął jeszcze, zerkając na Marcusa, który czasami kojarzył mu się tylko i wyłącznie z parodią zabójcy.

draumkona pisze...

- Skoro jej nie ma to jak ma na to nie pozwolić? - spytała i naprawde starała się by jej głos brzmiał normalnie, a nie jak ktoś kto doszukuje się dziury w sprawie.
- Ale to ty jesteś odpowiedzialny za ruch. Przynajmniej poniekąd - mruknęła znów, kiedy potencjalny intruz zniknął z pola widzenia - nawet jeśli bitwa nie stoczy się tu, to pójdą z wojskiem. Ubzdurali sobie, że są to winni Wilkowi i ja wiem, że nic ich nie powstrzyma. Nawet ja i to co mówię - urwała na chwilę, ale kiedy padł sławny cytat jej brata to spojrzała na niego dziwnie, jakby rzeczywiście brakowało mu tylko miotły.
- Cholera, a ja myślałam, że jesteś gościem, earlem Drummor i te sprawy... Jak tylko sprzątasz to od dziś chędożysz się sam - zakpiła sobie z niego brutalnie i nic nie mogła poradzić na to, że lekko drgnął jej kącik ust w rozbawieniu.
- Mhm, pewnie z elfim władcą. Ciekawe jak się chędozy trupa - po raz pierwszy od dłuższego czasu odezwał się Dibbler, który miał minę jakby był tu całkiem za karę i niebywale z tego powodu cierpiał - Jak dalej będziecie to drążyć to pewnie okaże się, że ktoś nas podsłuchuje - akurat nie wierzył w to by sama elfia furiatka się do nich podkradła, ale kto wie czy jakieś przeklęte ptaszki czy inne dziadostwa nie słuchały i nie były szpiegami tej elfiej wariatki.
Dibbler dobrze podejrzewał, bo o ile furiatki fizycznie nie było z nimi, nawet nie była gdzieś blisko, to siedziała tam, gdzie dopadła Cienie, wlewając całą swoją magię w wyostrzenie słuchu, co i tak nie przyniosło pożądanego efektu, bo prócz słów Cieni słyszała też każde zgrzytnięcie mysich zebów, czy szelest liści gdy ptaki zrywały się do lotu. Bogowie, słyszała nawet mrówki i dostawała przez to szału.
- Solana ma rację - a przyznanie tego przez Luciena, w połączeniu z tym co udało jej się wyłuskać między szmerami natury...
- No to od dzisiaj sobie ją chędożysz - burknęła, a zapominając o odłączeniu magii od słuchu niemal zawyła z bólu. prawie jakby sobie sama krzyczała do ucha... Jak Dar z tym wytrzymywał i nadal nie oszalał? A może oszalał, dlatego miał takie boskie pośladki? Ale co pośladki mają wspólnego ze zmysłami?
Pokręciła głową i podniosła się, lekko zataczając, wciąż oszołomiona po tym co zrobiła. Bogowie, nigdy więcej wzmacniania słuchu.
- Chodźmy - podniosła z ziemi porzucony przez Marcusa długi kij i na nim się wspierając ruszyła na polane duchów.

draumkona pisze...

- Wiem, że nie wszystko co robi ruch jest szlachetne, piękne i kolorowe. Zapominasz kim byłam nim poznałam ciebie - mruknęła, wspominając ponuro swoje przygody u boku Escanora. W zasadzie chciała zawsze pomóc ojcu, ale nie spodziewała się, że od razu wyśle ją do Escanora, młodą, niedoświadczoną w łóżku... I całkiem samą. Bo rzecz jasna o Devrilu nie wiedziała.
- Muszę dopaść Elenarda w takim razie - zagryzła nerwowo wargi, nawet zgryzła wpół oderwaną skórke z dolnej wargi. Mogli ich nie chcieć, owszem, ale czy to powstrzyma tych upartych szaleńców z dołu od tego by nawet po kryjomu wesprzeć elfy w walce? Bogowie, dlaczego Jorund musiał polecac akurat ją, niech go szlag i zaraza. W tej chwili list jaki pozostawił po sobie tylko jej przeszkadzał, a przeciez jeszcze pół godziny temu był jej całkiem na rękę by próbować odwieść alchemików od saombóstwa w boju. Bo pewnie tylko to na nich czeka w walce.
- Odprowadzisz mnie do niego? Może będzie miał chwilę czasu by wysłuchac bękarta... - swoją droga zaczęła zastanawiac się gdzie jest jej matka. Mogłaby się ogłosić królowa regentką i byłby spokój, sytuacja w stolicy by się ustabilizowała... Ostatnio przecież była tutaj, w Atax. Zabrali ją? Czy po kryjomu wypłynęła znów za Wieże i nic jej nie powiedziała? To w sumie byłoby do niej podobne...

Silva pisze...

I.
Inka szemrała cichutko, płynąc wartkim strumieniem na spotkanie z Suraną. Jej kamieniste, poszarpane brzegi zmroził lód, a śnieg zasypał górskie zbocza. O tej porze roku białego puchu było tyle, że zalegając w wyższych partiach gór powodował lawiny, a ścieżki i utarte szlaki prowadzące z Wirginii do Keronii zasypał, czyniąc je nieprzejezdnymi. Podróżując znanymi drogami często można było dostrzec głębokie ślady w śniegu, uciekające w bok, być może jakiegoś głupca, a może myśliwego, czy wędrowca, który zna te tereny i zwierzęce ścieżki. Zimą w górach nawet sprawdzone szlaki okazywały się zawodne, dlatego większość wolała pokonać granicę gór stosunkowo bezpieczniejszym morzem. Byli też tacy, co opuszczali Wirginię idąc od Maliaru aż do Dworów, małej wioski, w której kończył się szlak przez góry. Późną wiosną i latem była to dobra droga, miejscami stroma, ale człowiek z koniem mógł nią spokojnie i w miarę bezpiecznie przejść na drugą stronę. Zimą nie nadawała się do niczego, ale wytrwali mogli spróbować ją przebyć.
Inka szemrała cichutko. Szare, zachmurzone niebo ciemniało wraz z zachodzącym słońcem, kryjącym się za szczytami gór. W dole, u źródeł rzeki, zalegał mrok; tylko w górze wciąż jaśniała szarość mijającego dnia. Padający od rana śnieg, całkiem porządna zamieć, od kilku godzin prószył słabo, dając wytchnienie; zasypał ślady, okrył drzewa i tak już uginające się od jego ciężaru, dołożył też trudów na kolejny dzień. Wiatr umilkł i tylko mróz wciąż trzymał.
Inka szemrała cichutko. W cieniu gór, pośród drzew okrytych śniegiem, w ciemności i chłodzie nadchodzącej nocy, rozbłysło światełko. Zgasło zaraz, by po chwili znów rozjaśnić ciemność i zniknąć, jakby go w ogóle nie było. Pod nawisem skalnym, tylko częściowo chroniącym od wiatru i śniegu, na sosnowych igłach i gałęziach, z dala od nawianego śniegu, jak najgłębiej, by uciec od chłodu, trzasnęło krzesiwko. Tym razem iskry spadły na trociny i suche patyczki; chwilę to zajęło, ale ogień w końcu zapłonął, a jego blask oświetlił dwóch wędrowców. W grubych, skórzanych płaszczach, z twarzami zasłoniętymi chustami, obsypanych śniegiem i zmarzniętych jak cholera.
Szamanka z wilkołakiem. Oboje wychowani w cieniu szczytów Gór Mgieł. Zmarznięci, wychłodzeni, głodni po całodniowej wędrówce i dużo bardziej zmęczeni przez ograniczenia ciał; Drav marzł w swej ludzkiej formie szybciej, męczył się mocniej, jednak nic z tym nie robił, bowiem chciał dotrzymać towarzystwa szamance - nie żeby ona tego chciała i potrzebowała, ale wilkołak wolał podążać za nią na dwóch nogach. Silva też odczuwała zimno, chociaż niskie temperatury zazwyczaj jej nie przeszkadzały; tam, gdzie stała wioska Ti'Ran, śnieg i mróz były przez cały rok. Inaczej niż u Wisielca, który jak dureń nie chciał się przemienić i teraz krzątał się przy podróżnych sakwach, pozostawiając ogień w dłoniach szamanki.

Silva pisze...

II.
Mały kociołek zamiast wylądować nad ogniem, posłużył wpierw do zebrania śniegu; dopiero pełny stanął na dwóch kamieniach, pośrodku płonących drewienek. Chwilę zajmie zanim się roztopi. Teraz był czas na ogarnięcie się po przeprawie przez góry, na sprawdzenie zapasów, na ogrzanie przy ogniu, zregenerowanie sił. Tak, jasne... Silva zrzucając ciężki, nieporęczny płaszcz, złapała za nóż i zajęła się oprawieniem zająca, którego złapał pchlarz; oboje byli głodni, a szamanka nie przejmowała się chłodem, ot zrobi, co ma zrobić i będzie mogła usiąść przed ogniem. Szykował się gulasz; do kociołka trafi wszystko, poza futrem i flakami; także resztki zeschniętej już marchewki, obite ziemniaki i czerstwy chleb.
- Mógłbym go zjeść na raz, nawet z futrem - brzuch Wisielca wydał głośny protest na widok rozrywanego zająca. Był głodny, był wilkiem i takie kąski jadał bez niepotrzebnej obróbki, której poddawali wszystko ludzie. A to sól, a to przyprawa, a to trzeba do miękkości... Dobra, może i gulasz z uszaka będzie pyszny, ale żołądek mu się w supełek zawinie, zanim będzie gotowy.
- W mieszku zostało trochę ziół, zalej je wrzątkiem - wody mieli nadto, a kubki kupione pośpiesznie w Maliarze, bo ktoś zapomniał o własnych, nadawały się do podgrzania przy ogniu.
- Znowu mięta, pokrzywa i inne trawy?
- Przecież ich nie lubisz. To jagody i jeżyny.
Okej, Wisielec aż spojrzał ze zdziwieniem na szamankę, która spokojnie ćwiartowała zająca. Czy ona posłuchała jego marudzenia i zmieniła niedobry napar, na coś, co lubił? Czyli o nim pomyślała... czyli jej zależy, czyli...
- Nie myśl sobie, że to dla ciebie. Mięta w dużych ilościach źle działa.
Wisielec i tak jej nie uwierzył. Wiedział, że chciała tylko ukryć za zasłoną słów to, czego sam się domyślił. No bo przecież wszem i wobec nie powie, że tak, ona to zrobiła, bo o nim pomyślała. I wszystko zepsuło burczenie w wilczym brzuchu, od zapachu herbatki. - Długo jeszcze?
- Podrap się po tyłku, jeśli się nudzisz - co prawda zając już pływał w wodzie razem z warzywami, ale nawet drobno rozerwane mięso chwilę się będzie dusić. I wilkołak nie powinien marudzić. Zje ciepły, sycący posiłek, a nie przełknie na raz i nawet nie poczuje. Inni, w górach, na pewno nie mają takiego szczęścia.
- Zmarznięty - i wilcze dupsko klapnęło obok szamanki, mieszającej łychą w kociołku. Silva nie byłaby sobą, gdyby nie wstała, odsuwają się od nachalnego wilczyska. Nawet burknięcie nie przekonało jej, aby wrócić na miejsce. Trzeba zająć się gulaszem, a nie wyrośniętym psiskiem, domagającym się pieszczot. - Chcesz się zatrzymać w Gniazdowisku?
- Chcę. Zanim pójdziemy na klif Orłowski.
- Najemnik zaciągnie nas do roboty.
- To my wyciągniemy od niego prowiant - szamanka westchnęła; droga z Wirginii wcale nie okazała się tak łatwa, jak sądziła. Śnieg, wiatr, zasypane przełęcze, pomylone drogi. Watahy wilków i orki, które spotykali już bliżej Doliny Ciszy. Cztery dni temu powinni być nad Zatoką Wspomnień, a wciąż nie przekroczyli Gadziego Przesmyku. - Nie sądziłam, że górskie ścieżki są aż tak zasypane.
- Najgorsze mamy za sobą, w Dolinie będzie łatwiej. Może spotkamy Szept?
- Tak, moglibyśmy.

Tiamuuri pisze...

-Po prostu rozmawiam z nimi, tak jak one w naturalny sposó” porozumiewają się z pomniejszymi duchami natury... - zaczęła Tiamuuri. Chciała powiedzieć, że w określonych stanach świadomości wkroczenie umysłem w sfery stanowiące skomplikowaną maszynerię oddziaływań było względnie proste. Kiedy znało się język natury, w ten czy inny sposób dało się porozmawiać z każdą żywą istotą, czy to rośliną, czy zwierzęciem. Nie zdołała jednak wyjaśnić tego wszystkiego, gdyż uwagę ich trójki zwróciły dżwięki przed nimi.
Drzewna nie bała się, poczuła jedynie zaciekawienie, Shivan zaś wzmógł czujność. Ręka po raz kolejny zabłąkała się w okolicę głowni miecza, tym razem jednak palce zacisnęły się mocno na rzeźbionej gryfiej głowie. Gdyby coś wyskoczyło na nich z zarośli, młody jeździec błyskawicznie wydobyłby z pochwy broń. Przez głowę chłopaka przebiegła absurdalna myśl, omal nie wydobywając z jego gardła idiotycznego chichotu. Jak Tiamuuri zareagowałaby na elegancką dekapitację jakiegoś wilka, przerośniętego jaszczura czy jakiejś gadzio-ptasiej hybrydy pamiętającej czasy przed powstaniem ludzi? Udusiłaby go gołymi rękami?
Kiedy mag był gotowy do ataku, Shivan momentalnie spoważniał. Nie był to chyba najlepszy moment na wygłupy.
Coś zawisło w powietrzu, chociaż chłopak nie potrafił tego zidentyfikować. Instynkt podopowiedział mu tylko, że może być nieprzyjemnie. Tiamuuri, będąca kilka kroków do przodu, zesztywniała, także coś poczuła. Zmianę.
-Ojej, puść. Niedobra gałąź.
Napięcie nagle się rozładowało. Tym razem Shivan nie wytrzymał, zachichotał krótko, zakrztusił się, próbując opanować śmiech, po czym wyprostował się i potrząsnął głową. Czuł zbierające się w kącikach oczu łzy.
Tiamuuri widząc niską istotkę, zbliżyła się do dziwnego osobnika z zaciekawieniem. Dla niej rozmowy z jeżynami, czy czymkolwiek, co rosło w tej puszczy, jeszcze nie tak dawno były normą.
Dopiero po chwili do Shivana dotarło to, co usłyszał. Alastair? Co na bogów?!
Ręce chłopaka opadły wzdłuż boków, palce ześlizgnęły się z rękojeści zakonnego miecza.
-Kolekcjonerze, w takim razie ty jesteś...
Nie dokończył, czuł, że dla jego umysłu to już nieco za dużo.
Tiamuuri zdumiona odwróciła sę do towarzyszy. Za mało zorientowana w polityce, nie rozumiała, co właśnie zaszło. Nigdy jednak nie widziała takiego zdumienia na twarzy młodego Jeźdźca, jakie malowało się na niej w tej chwili. Niejasno przeczuwała, że ów Alastair jest w Keronii kimś znanym.

draumkona pisze...

Widząc magiczkę w takim nastroju już w ogóle odechciało jej się informować kogokolwiek o tym co zamierzali jej alchemicy. W końcu... Kogo to obchodziło? Na pewno nie elfy. I na pewno nie ruch. Najbardziej zaś obchodziło to ją samą i w zasadzie tylko ją. Po co zawracać Szept głowę?
- Jeśli dojdzie do bitwy, to alchemicy pójdą z wami - mruknęła tylko równie cicho jak Wilk, kiedy obwieszczał, że w razie jego śmierci może przecież rządzić Szept. Zupełnie jakby wiedział... Może miał wizję z którą się nie podzielił? Tego już się nie dowiedzą, chyba że elf cudem wyzdrowieje, na co się nie zanosiło. Była w jego komnacie, widziała jak wygląda, słyszała jak pracuje jego serce, a raczej jak usiłuje pracować. Doszło nawet już do tego, że momentami musieli podtrzymywać go magią przy życiu.
- Nie będziemy wam wchodzić w drogę - spróbowała jeszcze zapewnić i skrzywiła się, czując ból w krzyżu. Cokolwiek dziś zrobiła, nie było to dobre dla rany na plecach. W ogóle powinna leżeć, a co ona robiła? Ganiała po podziemiach w te i we wte całkiem bez sensu.

draumkona pisze...

Moznaby powiedzieć, że widok kolczugi po części ją zdziwił jak i wcale nie zaskoczył. Ona też szykowała się do bitwy, choć nie było u niej miejsca na lekkie kolczugi z mithrilu których po prostu nie posiadała. Jej bronią zawsze były dłonie i umysł, zbroi czy nawet czegoś w tym guście nie posiadała, więc pozostawał płaszcz alchemika, który ostatnio skończył w strzępach w ruinach tamtego zamczyska. Więc... W sumie musi tylko spiąc włosy. I będzie gotowa.
- Ochronić... - mruknęła, przyglądając się kolczudze i zastanawiając się nad czymś - W razie czego szybko możemy znaleźć się tutaj. Jeśli zwabić Lumielów bliżej Atax to bez problemu możliwe będzie szybkie przejście stamtąd tutaj. Tylko żeby byli w miarę blisko siebie, bo nie mogą alchemików rozciągać... Oni potrzebują czasu na transmutacje, potrzebują czasu na wytworzenie wzoru. Tylko ja i Desmon możemy robić wszystko w myśli, oni nie są jeszcze na tym poziomie.
Wilk miał wrażenie, że ktoś zapomniał go wyjąć z jakiejś chłodni. Owszem, słyszał, wiedział co się dzieje wokół, nawet próbował odpowiadać, ale nic to nie dawało, bo po prostu żadna część ciała nie raczyła go słuchać. Najgorzej było kiedy pojawiła się tutaj magiczka, kiedy zaczęła mówić, płakać... Nie mógł tego znieść. Nie potrafił. A jednak zmuszono go do tego i dlatego miał teraz ochotę rozpierdolić wszystko na kawałki. Dosłownie i w przenośni. I z zaskoczeniem odkrył, że oto nagle zimno ustępuje i cofa się, jakby cudza magia wyzwalała go spod swojego działania zwracając mu wolność.
- Wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz. jak złapiecie ich w Medrethu to pewnie pojawią się tez tutejsi bogowie - a przynajmniej miała nadzieję na ich pomoc, po tym jak słyszała opowieści o pierwszej bitwie o Medreth. Gdyby tak Duch Lasu... Ale nie rozpędzajmy się.
Udało mu się usiąść i miał wrażenie, że zaraz wypluje płuca z wysiłku, a to dopiero początek. No i był cały mokry, bo pokrywający go lód zaczynał się w szybkim tempie topić, a woda ściekała mu po włosach, twarzy i całym ciele. Cholera, czy on się wybudził bo czar ustał, czy dlatego, że ona... Mówiła o demonie. Jak ją znał, to dopięła swego. jeśli zaś zrobiła to o czym mu mówiła...
- Do cholery jasnej - warknął, zły sam na siebie, ale zsunął się z łóżka lądując na podłodze, uparcie brnąc dalej, nawet na kolanach. W połowie drogi do Szept udało mu się stanąć na nogach i zaczynał dziękowac bogom, że nikt go jeszcze nie widział inaczej nici z planu sprawdzenia pokoju magiczki. Kiedy dopadł do drzwi i usłyszał jej głos nieomal z powrotem zemdlał z całej ulgi jaka go zalała. Nawet zaczął kontaktować bardziej niż na poziomie szept-stop-niebezpieczeństwo-stop i odkrył, że się trzęsie z zimna i ma całkiem białą skórę.
- Wilk na pewno się wybudzi, więc nie będzie potrzeby bronienia - mówiła znów Vetinari, usiłując poprawić magiczce humor, ale niezbyt jej to wychodziło - Przecież go znasz, on na pewno...
- Przecież się obudziłem, do kurwy nędzy - odezwał się sam elfi władca, ktory wręcz zawisł na klamce drzwi, bo powoli opuszczały go siły, których i tak nie miał. Łypnął na Char, na Devrila, w końcu zaś na Szept i kiedy doszło do niego, że nic jej nie jest, że żyje i nawet nie jest poraniona, to runął na ziemię, na kolana, znów nie mając nawet siły by się podnieść - Niech to szlag... - jęknął jeszcze słabo i przymknął oczy, czując potężne zawroty głowy.
Vetinari po raz pierwszy w życiu poczuła się kompletnie niezdolna do dalszego używania języka.

draumkona pisze...

- Po prostu ich wezwij.
- Nie potrzebuję... Medyków! - rozkaszlał się przez podniesienie głosu, ale jednak swojego dopiął, nikt nie będzie wołał tu żadnych medyków. Wojna? Bitwa? - Gdzie jest moja zbroja...
- Chyba na głowę po drodze upadłeś - warknęła Char, w miarę możliwości dopadając do brata i sprawdzając czy koce aby na pewno szczelnie go okrywają - Nigdzie nie idziesz, chyba, że do łóżka.
- Nie pouczaj mnie kobieto - burknął rozleziony, zły, że nikt go nie obudził jak zaczynało być źle. Zupełnie jakby się dało go obudzić z tego dziwnego letargu w jaki popadł.
- Zamknij się - chociaż zwracali sie do siebie w taki a nie inny sposób nie można było im zarzucić złych stosunków. Martwiła się o niego, on o nią, choć najczęściej tego po prostu nie okazywał tak jakby życzyła sobie tego alchemiczka - Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy...
- Wezwałaś demona? - łypnął na Szept, całkiem ignorując w tej chwili słowa siostry. Musiał wiedzieć czy to zrobiła. jeśli tak... To on sam wejdzie do Pustki, znajdzie tego demona i każe mu znikać w te pędy. Nawet gdyby miał zostać w tej pieprzonej Pustce już na wieki i sam stac się demonem.

draumkona pisze...

Zmierzył magiczke spojrzeniem, które mówić mogło wiele, ale na pewno na pierwszy plan wysuwała się pretensja. pretensja, że nie dbała o własne życie i bezpieczeństwo wojując z demonami, łażąc po Pustce i takich innych. Jak on miał ją chronić? No jak?
- W takim razie obudziłem się w dobrym czasie... - sapnął, szczelniej otulając się kocem i na razie ignorując skarżenie Devrila. Nic nie poradzi na zapędy alchemiczki, nie kiedy sam słaniał się na nogach a jego autorytet spadł niemalże do zera w tym przypadku - Miałaś dbac o Mer a nie chodzić po Pustce... - zaczął, ale nie skończył mówić, bo do komnaty wpadli medycy. Jeden krzyczał przez drugiego, bo sądzili, że to magiczce coś się dzieje, nikt nie podejrzewał, że obudził się pan elfiak...
Char mierzyła Devrila strasznym, zapowiadającym tortury wiecznego, samotnego chędożenia się. Jeszcze przed chwilą nie miał nic przeciwko a teraz co? Nagle mu sie odwidziało? nerwy Vetinari skończyły się tym, że bogom ducha winien Devril dostał drewnianą laseczką w łeb, aż trzasnęło.
- Jeszcze przed chwilą nie miałes nic przeciwko, donosicielu!

Silva pisze...

- Najgorsze mamy za sobą, w Dolinie będzie nam zdecydowanie łatwiej. Może spotkamy Szept?
- Tak, moglibyśmy. To by nam wiele ułatwiło.
Drewnianą łychą szamanka zamieszała w kociołku. Gulasz z uszaka pyrkał wolniutko, gotując się i mięknąc, roztaczają wokół cudowną woń mięsa. Ogień trawiący gałęzie grzał przyjemnie i gdyby nie prószący śnieg, można by pomyśleć, że to zwykły jesienny wieczór. Człowiek łatwo zapominał o trudach podróży, kiedy podstawiano mu pod nos jedzenie i zapalano w palenisku.
- Gdyby tylko ominąć orki i gobliny - wilkami Wisielec się nie martwił; był od nich większy i silniejszy, o ile nie przemieszczały się w watasze. Jeśli nie wchodziło się im pod pyski, zazwyczaj można było je spokojnie ominąć. Nawet teraz Drav wyczuwał na granicy słyszalności i węchu innego wilka; jego zapach był dziwny, trudny do określenia, z jednej strony zwierzęcy, a z drugiej było w nim coś więcej. Dzikus? Nie, to nie był przemieniec, dzikie wilkołaki śmierdziały szaleństwem. Obcy wilk szalony z pewnością nie był; cóż, dopóki nie zbliży się na odległość strzału, niech sobie krąży wokół nich.
Skrzypnął śnieg. Tak blisko, że szamanka i wilkołak drgnęli, ale na nogi zerwali się dopiero, gdy ciszę nocy przerwał obcy głos.
- A może przyjmiecie strudzonego wędrowca i nakarmicie? Ciepłym naparem też nie pogardzę. Zimno.
Elfie kroki były naprawdę niesamowite i wszystkie legendy, które o nich opowiadano, mówiły prawdę. Nie sposób wykryć kroczącego elfa, chyba, że sam zechce dać się usłyszeć. Zostali zaskoczeni; Drav w ludzkiej formie miał pewne ograniczenia, typowe dla tego ciała, z kolei szamanka była tylko człowiekiem, a lisie duchy nie przebywały w tym świecie; zapewne ogoniasty opiekun wyczuł nadchodzącego wędrowca, jednak musiał uznać go za niegroźnego.
- Szept! - szamanka zareagowała pierwsza, zrywając się z miejsca; to było niepodobne do ludzi z jej plemienia, ale ona zbyt długo przebywała wśród mieszkańców Keronii, by nie przejąć pewnych ich nawyków; nic więc dziwnego, że przywitała magiczkę uściskiem. - Duchy musiały usłyszeć moją prośbę, skoro skierowały twoje kroki w naszą stronę. Usiądź przy ogniu, ogrzej się.
Wisielec wygrzebał z podróżnej sakwy trzeci kubek, przy okazji wyrzucając z niej kilka innych rzeczy; nigdy nie był uważny i nigdy nie zwracał uwagi na takie drobnostki. Chyba nawet myślał, że wyrzucone przedmioty same wracają na miejsce, bo zawsze potem znajdował je w worku. Magia normalnie.
- Naparku? - spytał, bo gulasz sobie jeszcze prykał, ale gdy nie czekając na odpowiedź zmarzniętej magiczki, zalewał suszone owoce, podniósł oczy, słysząc zwierzęcy oddech. Wilk podszedł znacznie bliżej, niż na odległość strzału. Blask ognia oświetlał jego łeb, ale zwierz wciąż pozostawał poza zasięgiem dłoni. Ależ jaki to był wilk! Mógłby być niezłym wyzwaniem nawet dla wilkołaka; był większy od Wisielca, ale nie tak duży jak Mogaba. Zdecydowanie przewyższał swoich leśnych braci. Z takim samcem należało się liczyć i mieć na baczności. Był wilczarzem? Drav jakoś nigdy nie zastanawiał się nad pochodzeniem pupilów Szept. Czy magiczka mogła sprzymierzyć się z wilkami Asuryana? A może byli to tylko ich potomkowie? Wilk w Wisielcu warknął ostrzegawczo, na szczęście tylko w myślach. Cóż, pozwolić innemu samcowi wejść na swój teren…

draumkona pisze...

- Nie udawaj teraz! Na początku nie miałeś nic przeciw i przyśliśmy tu by spytać Szept o zdanie, a teraz nagle ci to przeszkadza! Dla twojej informacji szanowny panie Winters, pójdę tam, choćby to miała być moja pierwsza i ostatnia bitwa! - może było to dziecinne i głupie, ale miała ochotę zrobić mu po prostu na złość. Nigdy nie lubiła gdy się ją ograniczało, a stwierdzanie, że czegoś nie może automatycznie powodowało, że stawało się to celem numer jeden w planach Char.
Obserwował ją uważnie, o ile uwaznym mógł być półprzytomny wzrok coraz bardziej śpiącego Wilka. Chciał żeby byli sami, żeby ci wszyscy medycy sobie poszli. Nade zaś wszystko pragnął, by Char przestała się wydzierać na Devrila. Nie była czasami wściekła o Solanę? Nie chciała go czasami zostawić mimo tego, że był niewinny? Czemu więc tak bardzo obchodził ją jego los? Może jednak jej zależało?
- Char, ale proszę, zamknij się... - mruknął ponuro, czując ból jak rozsadza mu głowę. Słowa wystarczyły by alchemiczkę uspokoić, a przynajmniej sprawiły, że się pozbierała i opuściła komnatę z zamiarem przygotowania się do bitwy. Dał się obejrzeć medykom, nie miał sił na protesty, po prostu siedział i patrzył na to co robi magiczka. Płaszcz, miecz, sztylet... Czy ona czasem nie szykowała się na bitwę?
- Gdzie jest moja zbroja... - spróbował wstać, ale od razu opadł z powrotem na kanapę, w dodatku niektórzy medycy go przytrzymywali co bardzo mu się nie spodobało - Zbroja... - powtórzył, tym razem wyraźniej i z większym zdecydowaniem w głosie. On nie prosił. On rozkazywał. Przynajmniej tym, którzy nie byli dla niego zbyt cenni, bądź nie zaliczali się w poczet osób bliskich.

draumkona pisze...

Co on sobie myślał? Że będzie siedzieć grzecznie na tyłku i patrzeć jak taka Szept idzie w bój, bo nikt jej nie podskoczy? Nie ma, skończyło się. Może Brzask miał zostać, ale ona nie była tylko alchemikiem, była siostrą władcy do cholery i zamierzała pokaząc wszystkim tym elfim pachołkom, że nie jest jego krewną tylko poprzez krew. Byli tak samo uparci i tak samo zacięci. Już ona im pokaże. Wszystkim. Po kolei.
Wparowała do podziemi jak huragan, od razu kierując się do swojej komnaty. Kiedy natknęła się na Desmonda ten tylko ze zdziwieniem przyjął wepchaną siłą w jego ręcę dębową laskę. Poszedł za Char aż do jej komnat, nie znajdując wciąz słów by powiedzieć jej, że nie może iść sama. Nie powinna.
- Nie możesz iść.
- To jest zaszczyt móc wspomóc elfy w bitwie - warknęła, ściagając koszulę przez głowę i naciagając na grzbiet to, co zwykle nosiła jako alchemik. Luźna koszula z bawełny, przylegające do ciała spodnie i wysokie buty chroniące przed przemoczeniem stopy. Skórzany pasek, sztylet, drugi sztylet i płaszcz. Co prawda nie jej, nie ten w kolorze krwi, ale jakiś ciemny, dośc prosty, z insygniami rodu Wilka.
- Mhm... Tak więc zginiesz dla zaszczytu?
- Zginę czyniąc to, co czynić należy - warknęła znów, dopinając klamrę pod szyją.
- Ale przecież...
- Znam swe obowiązki! Czas byś ty poznał swoje - nie widział jej jeszcze tak rozzłoszczonej. Cokolwiek wprowadziło ją w taki nastrój musiało być związane z arystokratą albo jej bratem, innego wyjścia nie widział. Zacisnął palce na drewnianej lasce, zacisnął wargi, aż pobielały z nerwów, ale nic jej nie odpowiedział. Nie w tym temacie.
- Co mają robić alchemicy?
- Zostac tutaj i chronić Wilka i mer w razie niepowodzenia na froncie - wciągnęła na dłonie rękawice, upięła włosy w mniej lub bardziej konkretny kok i wyparowała na zewnątrz, cąłkowicie ignorując rwanie w nodze.
- To sam sobie wezmę - nie puści jej samej, chyba ich wszystkich już zdrowo pogrzało. On nie wstanie? On? Odrzucił koce i poduszki, kołdry i poszewki i spróbował się podnieść, ale osłabione mięśnie nie do końca chciały się go słuchać. Udało mu się wyprostować, usiąść w miarę normalnie, ale to był szczyt jego możliwości, bo sie zasapał i niewiele brakowało do tego by w ogóle się udusił.
- Może lepiej będzie jak...
- Powiedziałem, że sobie wezmę, tak? Nie musicie mnie niańczyć jeden z drugim - warknął, a znający go od długiego czasu medycy wyczuli, że to nie jest dobry moment na pertraktacje. I tak po prawdzie to byli mięzy młotem a kowadełem bo nie chcieli mieć do czynienia ani z magiczką ani z elfim władcą.

draumkona pisze...

I
On zawsze dopinał swego. prędzej, czy później, ale zawsze. Dlatego tez nie zamierzał ustąpić ani trochę w kwestii walki. Ona się ledwo trzymała i chciała się tłuc. Świetnie, więc on zrobi to samo i nikt nie będzie mu tu mówił czeogkolwiek o rozsądku czy rozumie, nie i koniec.
- Zbroja - warknął raz jeszcze, a Radni nie mieli wyjścia. Nie kiedy Wilk był przytomny i najprawdopodobniej wiedział co mówi. Nie mogli ignorowac rozkazu.
- Tak jest... - ktoś się wycofał z komnaty by poszukać lekkie, skórzanej zbroi jaką parę razy w życiu przyszło mu na siebie włożyć. Szczerze jej nie lubił, była taka oficjalna i kojarzyła mu się tylko z plagą nieszczęść, krwią i łzami. Nie ruszył się nawet o cal, kiedy znów pojawili się medycy i jakiś Radny, tym razem z paroma tobołkami, w których ukryta była jego zbroja. Pozwolił się nawet w nią ubrać, wolał oszczędzac siły na to co miało stać się dopiero na polu bitwy, o którym wiedział tylko tyle, że na pewno nie będzie w Atax.
*
Alchemiczka minęła go bez słowa. Nie zamierzała dyskutować, chciała zrobić po swojmu i tak tez zrobi, nie patrząc na nic. Desmond nazwałby to głupim, w zasadzie jej zachowanie zrozumiec mógłby tylko Albert albo Jomsborg, bo jego podwaliny sięgały dzieciństwa alchemiczki i wryły się w jej psychikę, w to kim była. Nie mogła odpuścić okazji udowodnienia swojej wartości, nawet jeśli miałaby byc to niesubordynacja. Chciała pokazać, że należy się z nią liczyć, jak z magiem, czy zręcznym łowcą. Za długo już czaiła się w cieniu.
Desmond stał na progu wciąz zaciskając wargi i mnąc laseczkę w dłoniach. On wiedział czym jest hierarchia, wiedział co będzie jeśli ją naruszy, a tego nie chciał, bo zniszczy to, na co tak długo pracowali w pocie czoła. Mógł stać i wykonywac polecenia. Jak zawsze.
*
Wilk nie za bardzo myślał o tym co może się stać jeśli polegnie w tej całej bitwie. Liczyło się tylko to, że Szept nie pójdzie tam sama, a przecież po wizycie w Pustce powinna być bardziej wyczerpana niż on, w końcu cały czas spał, logika nakazywała... Ale logika tu nie działała. Nic nie działało tak jak powinno, w innym wypadku umysł Wilk wykryłby nieprawidłowości w swoim rozumowaniu i na pewno zachowałby się inaczej niż rozwydrzony dzieciak, który koniecznie nie chce zostać sam w domu. Powoli zacisnął dłoń w pięść, pokonując opór skóry rękawicy i rozprostował na powrót palce. Jakoś to będzie, wystarczy że utrzyma się w siodle i parę razy machnie mieczem. Zmyje się z pola bitwy i będzie leczył rannych, tak jak to zawsze robił. Poprowadzi atak i to będzie na tyle, wojownicy zrobią resztę. Nie, żeby sam się na tym nie znał. Po prostu wiedział, że jego miejsce zawsze będzie w białym namiocie zachlapanym krwią i rzygowinami.

draumkona pisze...

II
- Uszykujcie konia - mruknął ponuro, powoli wstając i prostując zastałe mięśnie i stawy. Najwyższy czas. Powinien był wybudzić się już dawno temu.
*
Na polu bitwy byli pierwsi. Rodzeństwo, brat i siostra, jeden pełnej krwi, druga bękart, półelf skazony dziedzictwem ludzi. Nie można było powiedziec, że szli ramię w ramię, Vetinari trzymała się bardziej lewego skrzydła i wyglądała jak człowiek, który nie ma absolutnie nic do stracenia. On trzymał się planu. Atak i namiot. Szkoda tylko, że nim wszystko się zaczęło, sam spadł z konia, lądując w trawie, na powrót poddając się działaniu lodu, znów zapadając w śpiączkę. Wywołał tym panikę i rozbicie szeregów, bo nikt nie wiedział co teraz, jak to, bo władca znów śpi, albo nawet nie żyje, jest jak kawał lodu. Zdac się na magiczkę? Na demona, którego w sobie nosi?
Jeśli dobrze rozplanować punkty gdzie następywała transmutacja, to alchemia potrafiła być diabelnie szybka i niebezpieczna. Doskonałym tego przykładem było to, co wyczyniała Vetinari, stale przetwarzając otaczającą ją rzeczywstość. Trawa stawała się olejem, wiatr wzniecał ogień, a woda wypalała dziury w skórze. Ktoś posądził ją o czary, ktoś o kolejny pakt z demonem, jeszcze ktoś o posługiwanie się czarna magią. Była sama, odcięta od zdezorientowanych wojsk Ataxiar, otoczono ją, a jedyną deską ratunku zdawało się wybudzenie golema, podobnego, którego wybudziła by wydostać się z Rentusa. Tam miała na to przygotowania, miała czas... Tutaj go nie było. Złożyła dłonie, odnalazła w sobie wzór, przykucnęła, pozwalając materii płynąć i zmieniać się. Potem zapadła ciemność.
*
Stolica pogrążona była w żałobie. Czarne flagi wywieszono z każdej z wież, wszystkie domostwa posiadały na ścianach czy drzwiach jakąś dekorację z ciemnego materiału. Elfy opłakiwały śmierć tych, którzy polegli w walce, opłakiwali zaś najbardziej śmierć młodej księżniczki, która padła ofiarą zamachu. Wznosili swój smutek pod niebiosa wzywając bogów do odpowiedzi na pytanie dlaczego los potoczył się tym a nie innym torem pozbawiając ich nie tylko następczyni, ale i samego elfiego władcy?
Desmond i paru ocalałych alchemików zadawali sobie jedno, dodatkowe pytanie. Czemu u licha bogowie pozwolili zginąć też i Charlotte? Owszem, golem był ponad jej siły, ale żeby od razu płacić najwyższą cenę? Nie dało się wziąć nic innego? Prawo wymiany bywało zmienne, bywały wyjątki od reguły, ale to nie był jeden z nich.

draumkona pisze...

III
Rodzeństwo, brat i siostra, jeden pełnej krwi, druga bękart, półelf skazony dziedzictwem ludzi. Nie można było powiedziec, że szli ramię w ramię, ale z pewnością przyszło im leżeć ramię w ramię w grobowcu wykutym na zachodnim brzegu, w białej skale porośniętej bluszczem.
***
Wilk ocknął się. Spojrzenie miał kompletnie zamglone przez większość częśc rozmowy, więc nie wyłapał istotnych szczegółów, takich jak na przykłąd jawne rozdrażnienie Szept, zmieszanie Radnych, czy innych, obecnych tu elfów. Krąg. Słyszał coś o Kręgu. Co oni znowu... Wtedy zrozumiał, że to dziwne odłączenie od rzeczywistości było po prostu, najzwyczajniej w świecie wizją. I to całkiem realną, tą, która miała się ziścić, tą jedyną ścieżką przyszłości, która powinien widzieć. A to co zobaczył wcale mu się nie podobało. Śmierć Mer, upadek stolicy... Nie mógł na to pozwolić, nie kiedy tyle zależało od jednej jego decyzji.
- Jak Krąg ma wątpliwości co do Szept to powinien zgłosić je mnie - mruknął przyglądając się teraz Lethiasowi jak całkiem ciekawemu obiektowi badawczemu, któremu własnie wyrosły nowe czułki. Spojrzenie było przenikliwe, czujne, co przy barwie jego oczu budziło doprawdy dziwne myśli i odczucia, nie mówiąc już o dreszczach. Zwykle patrzył tak, gdy kończyły się żarty a zaczynało rządzenie - Zwołaj Radę jeśli mogę cię o to prosić. Pora ujawnić światu, że zyję i mam się całkiem dobrze i nie pomógł mi żaden demon.
Wizje... Wizje bywały okropne, ale jakże przydatne.
- A zbroja? - spytał jeden z posłańców, stając na palcach by spojrzec na władcę przez tłum jaki zdązył się już przed komnatą zebrać. Wilk przez chwilę rozważał jego pytanie.
- Przynieś ją. Gdyby front padł to zawsze lepiej mieć ją na sobie zamiast miękkich bamboszy.
Charlotte nie wiedziała czy tknęło ją przeczucie, czy też była to jakaś dziwna wizja, albo co. Grunt, że niepokój kazał jej się zatrzymać, noga znów zapulsowała bólem, do spółki z plecami, które musiała nadwyrężyć przy szybkim ubieraniu się. Co ona właściwie zamierzała zrobić? Złamać rozkaz władzy zwierzchniej? Postąpić według własnego widzi mi się? Czy... Czy ją coś po drodze opętało? Demon może jakiś? Nie, nic nie wskazywało na opętanie, ale na chwlowe zaćmienie mózgu, przejaw wszelkiej głupoty i najgorszych cech jakie posiadała. Przyłożyła dłoń do czoła, była przyjemnie chłodna w przeciwieństwie do czoła, które jak miała wrażenie, było tak gorące jakby co najmniej przez godzinę trzymała głowę w ogniu. Dlaczego chciała zostawić alchemików samych i tym samym zaprzepaścić cały ich szacunek i lojalność? Dlaczego tak przejmowała się zdaniem elfów na jej temat? Czy nie powinno jej wystarczyć to, co miała tutaj, w podziemiach?
- Desmond? - spytała niepewnym, drżącym jakby od płączu głosem. Nie płakała. Po prostu była za bardzo rozstrojona by nad sobą panować.
- Słucham - usłyszała szorski ton głosu alchemika, jej prawej reki, najbardziej zaufanego...
- Podaj mi tę laskę, bo nie ujdę ani kroku więcej - nie musiała długo czekać na reakcję, zaraz zjawił się obok, usłużny jak zawsze. Podał jej dębowy, fikuśny wycinek drzewa, który olbrzymy nazwałyby wykałaczką, a ona miała znów na czym oprzeć ciężar ciała. Miłym było uczucie, że komuś jeszcze zależało na jej zdrowiu - Mamy jakieś plany obrony miasta? przygotowałeś cokolwiek? I gdzie są bliźniaki, potrzebni mi są specjaliści od wybuchów...
Desmond myślał, że się przesłyszał, że zmysł słuchu spłatał mu figla, że zmienił słowa alchemiczki na takie jakby chciałby usłyszeć. Że wzrok... Ale kiedy dostrzegł uniesioną w wyczekiwaniu brew, od razu pojął, że to nie żart, nie bunt zmysłów, ale najprawdziwsza i najrealniejsza prawda jaką dotąd przyszło mu oglądać.
- Z..Zaraz ich znajdę! - i w te pędy pobiegł w głąb podziemi, kierując się do dolnego laboratorium, w którym dwaj specjaliści od materiałów wybuchowych mieli swoją pracownię i komnaty. Musi znaleźć resztę alchemików i przemysleć jakąś strategię...

draumkona pisze...

IV
Jeszcze odwróciła lekko głowę, zerkając na potwornie wkurzonego arystokratę. Nie zasłużył sobie niczym n takie zbywalcze zachowanie, ale nie potrafiła przepraszać. Nigdy nie miała nauczyć się tej tajemnej techniki, więc Devril w ramach rzekomych przeprosin otrzymał lekkie drgnienie jej warg, które zapewne miało być pełnym skruchy uśmiechem i spokojne spojrzenie fioletowych oczu. Cokolwiek opętało alchemiczkę żądzą walki zdawało się ustąpić, pozostawiając mu tę samą kobietę, którą już znał zacny kawałek czasu.

Silva pisze...

Kiedy Cierń uważnie go obserwował, gdy zaczął węszyć, Dravaren robił dokładnie to samo; pomimo ludzkiego nosa zbierał zapachy, oceniał samca, śledząc każdy jego krok, każdy ruch, szukając w jego postawie spięcia mięśni i przygotowania do soku. Kiedy wilczarz okrążył go, Wisielec ani na moment nie stracił go z oczu, kręcąc się na tyłku, nie pozostając plecami do Ciernia. Odwrócić się od innego samca: to był błąd szczeniaka. On nie rzucał mu wyzwania, on sprawdzał, z kim ma do czynienia. Wilk w Wisielcu zawarczał, tym razem ten pomruk wyszedł przed usta pchlarza i oznaczał: możesz spróbować, ale nie pójdzie ci łatwo. Gotowy do skoku, gdyby Cierń zaatakował, siedział napięty niczym struna, niemal pozwalając, aby wilk w nim wziął górę nad rozsądkiem. Już się podnosił… już chciał…
- Wisielec, uspokój swoje ego. Mógłbyś go nie prowokować.
W pierś uderzyła go miska z gorącym, parzącym palce, przyjemnie pachnącym gulaszem. Pełna miska jedzenia, która sprawiła, że w wilczym brzuchu zaburczało, a Drav odwrócił wzrok od Ciernia i przysiadł na tyłku, wąchając unoszące się zapachy; nie usiadł jednak tyłem do miejsca, w którym zniknął wilczarz, ani do żadnego, z którego mógł nadejść. Z pełną buzią wciąż zdawał się być czujny.
- To ty przyprowadziłaś wilka do wilka - szamanka podała parującą miskę pyszności także Szept; nie omieszkała też zauważyć, że Wisielec nie jest niczemu winien i tylko zachowuje się tak, jak każdy zwierz w podobnej sytuacji. Miałby niby ustąpić Cierniowi, albo okazać mu uległość? Wisielec w życiu by tego nie zrobił, żaden wilkołak nie spuściłby łba przed wilkiem, nawet wilczarzem.
- Co wy właściwie tu robicie?
- Odpoczywamy - padła oczywista oczywistość - Wracamy z Wirginii do Keronii. Znam ścieżkę z gór do Gadziego Przesmyku, ale śnieg i zamiecie wszystko zmieniły - Silva przysiadła obok ognia, nakrywając ramiona kocem i płaszczem; w kociołku wolniutko gotował się gulasz, którego wciąż trochę zostało. Pierwszy ciepły, sycący posiłek od kilku dni, kiedy nie mieli ani gdzie się schować, ani jak rozpalić ognia, którego dym mógłby zdradzić ich położenie. - Pomyślałam, że zajdziemy do Gniazdowiska. Że spotkamy tam przyjaciół, a później ruszymy dalej.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się lekko, zaskoczona gestem arystokraty, bo pręzej spodziewałaby się dalszych krzyków i wrzasków niż tulenia. Niepewnie objęła go w miare możliwości, usiłując nie wbijać mu lasaki w plecy i z pewną dozą niepochamowanej przyjemności doszła do wniosku, że ona to w sumie może tutaj już tak stać i nigdzie nie iść, byleby i on tu został nadal trzymając ją przy sobie.
- Nie wiem co we mnie wstąpiło - mruknęła cicho, tak by tylko on mógł usłyszec te słowa. Nie chciała go do siebie zrażać, nie chciała irytować, a jednak jeszcze przed chwilą było jej całkowicie obojętne to, co się stanie, liczyła się tylko bitwa i to, że ona im wszystkim pokaże. Teraz... Niech gadają co chcą, pieprzeni elfi Starsi i Radni.
Ten moment wybrali sobie bliźniacy by wypaść z wąskiego korytarzyka prowadzącego na dół, do pracowni, którą przypisano im na własny użytek. Dorrien nieco się zmieszał widząc, że najwyraxniej wpadli tutaj w złym momencie, natomiast Dorian nic sobie z tego nei zrobił, potwierdzając tym samym teorię, że o ile wyglądali niemalże tak samo, to zachowania mieli cąłkiem od siebie różne.
- Charlotte... - zaczął, podchodząc bliżej, powodując, że szybko wyplątała się z objęć Wintersa, znów kierując myśli na tor pracy, skupiając się na zadaniu.
- Desmond wam już coś mówił?
- Tylko tyle, że bronimy Atax.
- Świetnie. Co mamy na stanie? W sumie to i tak biorę wszystko, bierzcie co trzeba i idziemy zbroić mury - poprawiła płaszcz, czując się zawstydzoną, że przyłapano ją na obściskiwaniu się z Devrilem, ale nie zamierzała się tłumaczyć. A oni nie zamierzali pytać.
- Świetnie, że spotkasz się z Kręgiem, pójdziemy razem - nie zamierzał odpuścić, nie tego by wyperswadować Kręgowi parę kwestii. Może jego żona była czarnym magiem, może była uczennicą Darmara, może i potrafiła wiele więcej niż ci, co poniektórzy żałośni, magowie z Kręgu noszący tytuły arcymistrzów, ale to wszystko nie dawało im prawa by ja oskarżać. Poza tym, dlaczego traktowali go tak, jakby już nie żył?
- Zadaniem Kręgu jest pozbywać się plugawców.
- Zadaniem Kręgu jest zrzeszać magów potrafiących używac mózgu. I jeśli się zwracasz do mnie bądź do Szept to racz używac stosownej tytulatury - warknął, pozwalając sobie pomóc przy podniesieniu się z kanapy. Zjawił się nawet Viori i od razu przepchnął się do władcy, przerzucając sobei jego ramię za szyją i podtrzymując by ten nie runął w dół.
- Tylko powoli - mruknął, nie uważając za stosowne pouczać teraz Wilka, że nie powinien się nawet spotykać z Kręgiem, lepiej by to magowie przyszli tutaj.
- Idziesz? - elfi władca obejrzał się na magiczkę, źródło całego zamieszania i jego oczko w głowie.

draumkona pisze...

Obejrzała się na Devrila nie będąc pewną co sądzić o jego propozycji. W sumie skoro i tak zostawał to lepiej by był blisko... Nie, żeby wątpiła w jego umiejętności, ale przed magią się nie ochroni. Alchemicy też w zasadzie mieli niewielkie szanse na odparcie ataku czystej magii, ale sposobem kombinatorstwa i doświadczenia mogła coś wymyślić, w końcu niektórzy mówiąc o niej używali tak tłustych słów jak "geniusz", czy "drugi Flamel". Nie zamierzała rezygnowac z tych opinii, które podbudoywały ją na duchu.
- Wszyscy się przydadzą - orzekła w końcu, odprowadzając bliźniaków spojrzeniem - Przyniosą materiały i wymkniemy się tunelem poza mury Atax, tam podłożymy parę pułapek, Dorien założy parę wzorów detonacyjnych, może nawet coś jeszcze wymyślę... Meneros nie nauczył cię jakichś ciekawych sposobów na szybką eliminację dużej liczby osób? - im więcej pomysłów, tym lepiej.
- Niech pytają, to im powiem - burknął, nagle tracąc dopiero co odzyskane resztki humoru po starcie ze Starszymi. Erza. Jedna z jego przodkiń, o ile pamięć go nie myliła to żyła w pierwszej erze... Co zatem robiła tutaj? I jakim, cholera jasna, cudem udało jej się przetrwac tak długo?
- I nie będę leżeć jak jakichś stary dziadek. Nogi mam, to się przejdę - chociaż bardziej to Viori go cholował niż on sam szedł, ale był to drobny szczegół, na tyle drobny, że Wilk nie zwracał na niego uwagi - Ten zamek, który wynalazła Charlotte... Miał należeć do jakiejś elfki, potem do jakiegoś hrabi. Elfka z tego co pamiętam nosiła miano Elsa Scarlet. I już wiem dlaczego to miano mi się od początku nie podobało.
- Elsa Scarlet... - Viori kojarzył imię, choć zatarte w jego pamięci głoski nie bardzo chciały dać się odczytać - Coś mi...
- No mi też coś mówiło, a kiedy w końcu sobie przypomniałem to było za późno - spojrzał na Szept, ale widząc, że nie ma głowy do rozwiązywania takich łamigłówek, wyjasnił - Elsa to przeinaczenie na współczesny elficki ze starych dialektów. Pierwotnie, za Wieżami, jej imię brzmiało Erza. Erza Raa'sheal, moja przodkini, jedna z pierwszych królowych w Keronii. Nie wiem jakim cudem, ale zyje. I chce odzyskać swój tron.

draumkona pisze...

- Zajmiesz się tym? Strażnikami? Ja muszę czuwac przy materiałach i bliźniakach, bo jak coś pójdzie źle to nie tylko wysadzą siebie, ale i pół miasta - nie wspominając w ogóle o tym, że i ona przy tym zginie. Arwakowie byli daleko, bo aż za Valnwerdem i Vetinari obawiała się tego, że Devril po prostu nie zdąży na czas. Jeśli wojska zdążą tu dotrzeć to będzie odcięty i zdany całkowicie na siebie, czego obawiała się najbardziej. Jeśli z jej winy coś mu się stanie, to sobie tego nie wybaczy. Nigdy.
- Mhm... Zaczęło, ale nie od razu się połapałem o co chodzi. Ona mnie wtedy skierowała innym korytarzem niż wy, dlatego się zgubiłem. Potem kiedy Char trzymała tunel to ona spowodowała wyłom w materii, chociaż była uśpiona. Tak jakby... Rozdzieliło ją coś na ducha i na ciało. Ciało było w tej komnacie na dole, ten pusty kamienny tron, tam siedziała. Duch był uwięziony w tamtych ruinach. Kiedy dorwała się do mnie to zdołała się uwolnić i teraz nie ma pojęcia gdzie jest ani co zrobi. To ona do mnie gadała ciągle w myślach... - wolał nie informowac magiczki o tym, że Iskra wiedziała. Po prostu wolał tego nie wywlekać na światło dzienne, bo wiedział jak to się skończy. Pewnie tak jak sprawa z Solaną, albo jeszcze gorzej.
- A nie mówiłem... Bo nie uważałem tego za coś, co może okazac się takim niebezpieczeństwem. każdemu się zdarza...

draumkona pisze...

Skinęła głową, nie zatrzymując go dłużej, w dodatku znó pojawili się bliźniacy, tym razem z paroma torbami materiałów wszelkiej maści i sakiewkami z minerałami potrzebnymi do wytworzenia wszystkiego tego, na co mieli ochotę.
- Niech tak będzie. Jeśli nie będzie nas tu, znajdziesz nas pod murami - rzuciła jeszcze na odchodnym, biorąc jedną z toreb i pomagając wynosić potrzebne przedmioty do tunelu, który nazywali żąrtobliwie zsypem. Był ciasny, stromy i bardzo szybko dało się nim przedostać na zewnątrz, poza miasto. Zupełnie jak zsyp...
Zaczęło się. A ona nic nie mogła porazić na towarzyszącą jej adrenalinę i podekscytowanie.
I w zasadzie po co on się fatygował? Równie dobrze mógł napuścić na magów Szept, efekt był ten sam, on tylko musiał teraz dorzucić swoje pieć groszy. Magów w Erzę nie będzie wtajemniczał, co to, to nie.
- Przypominam tez, że nie oskarżacie o spółkowanie z demonami jakiejś elfki zza siedmiu mórz, ale waszą królową a moją żonę - nie mógł się powstrzymac by tego nie zaznaczyć. Trochę spał, trochę napędził im stracha, ale dlaczego tak szybko pozapominali kim on jest? I co najwazniejsze, jakim prawem zapomnieli kim jest Szept? O ile swoja zniewage mógł tolerowac, odłozyć zemstę na inny termin albo po prostu uknuć plan tak zawiły, że potrzebował czasu dla realizacji, to znieważania Niry nie był w stanie odłożyć na potem, czy choćby przymknąc oko.
Gdyby wiedział co wymyśliła znowu magiczka, to pewnie by się przejął jeszcze bardziej. Nie wiedział, nie podejrzewał jednak jaki cyrk mogła wymyślić, co powodują niedomówienia i półprawdy. Nie uważał jej za słabą, nigdy tak nie było, ale... Po prostu nie chciał jej w to mieszać. Głosy w jego głowie to był jego problem, nikogo więcej.

Rosa pisze...

[I bardzo dobrze, że wybiła ci to z głowy i dalej z nami jesteś. :) W sumie tak… pusto by się bez ciebie zrobiła. Więc cieszę się bardzo, bardzo, że zostałaś. Ale tak myślę, że chyba każdy co jakiś czas ma takie myśli. Ja w sumie też kilka razy myślałam, że nie mam już czasu, że nie wiem jak odpisać i czy to w ogóle ma sens. Ale ostatnio jakoś tak sobie postanowiłam, że nie ma, muszę pisać. I tyle. Może nie za bardzo mi to wychodzi, ale… Z czasem się poprawię. ;]

Kiedy strzała utkwiła tylko trochę dalej od twarzy miała ochotę krzyczeć. Wiedziała, że niektórzy chcąc odebrać dokumenty, nie zatachają się przed zabiciem. Nie wiedzieli przecież, że elfka już dawno nie ma przy sobie tych papierzysk. Chyba, że… chodzi im o mapy, które przerysowała. Ale czy aż tak dokładnie ją obserwowali?
Nie zdążyła nawet odbiec od okna, gdy do pokoju wbiegli Cienie, a za nimi Finn. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wszystko działo się zbyt szybko. Mężczyzna przewrócił ją na ziemie, zakrywając własnym ciałem. Nie wystarczyło, że odsunęłaby się od okna, w bezpieczny, zacieniony kąt pokoju? Isleen jęknęła cicho. Kiedy to wszystko się skończy…
Odetchnęła z ulgą, kiedy Cień wstał, tym samym oddając jej dostęp do świeżego powietrza. Odetchnęła głęboko. Usiadła na podłodze rozmasowując nadgarstek, na który upadła. Poczuła na sobie wzrok Cienia. Wstała szybko z podłogi, otrzepując spodnie.
Słysząc słowa mężczyzny powoli zaciskała pięści. Kretynka, tak?! Była wściekła. Spojrzała na niego ze złością.
- Po pierwsze nie jestem kretynką. Po drugie myślałam, że skoro wy – tu wskazała na Cienia – tutaj jesteście, to teren będzie sprawdzony. Bo chyba nie zapomniałeś się rozejrzeć zanim tutaj wszedłeś. Masz pretensje do nas, ale to ty masz mnie chronić, nie Finn. - postawa mężczyzny działała jej na nerwy. Nie oczekiwała miłej osoby, z którą mogłaby rozmawiać, mogąc się uśmiechać i czuć się dobrze w jego towarzystwie… Przygotowywała się na najgorsze, ale to? Żeby naprawdę nazywał ją kretynką i nie przewidział ataku…? Chyba, że przewidział. W sumie byli przygotowani. Umieli szybko zadziałać.
- Co byś zrobił gdyby się okazało, że to wszystko pułapka? Może wszystko zostało ukartowane, ktoś przechwycił informacje, a Finn to tak naprawdę zdrajca? Widziałeś już go kiedyś? - Isleen odetchnęła głębiej. Musiała się uspokoić. Nerwy nie działały na nią dobrze…
- Równie dobrze może to być wasza wina, a nie Finna i moja. Może to was śledzili?

draumkona pisze...

Alchemicy, cała dziewiątka, znalazła sie już na murach, nad główną bramą miasta. Większśc z nich zakapturzona, w płaszczach o prawie identycznym kroju i kolorze, którymi lekko targał wiatr. Char obserwowała drogę w mieście, obserwowała jak elfy wychodza z domów i czekają w ponurym milczeniu, aż wojska ich miną, by mogli życzyć im powodzenia w boju. W tym roku pięknie zakwitły białe róże, charakterystyczne dla nadchodzcej wielkmi krokami zimowej pory. Każdy ze starszego ludu miał taką w dłoni, a kiedy pojawiły się wojska, rzucano im kwiecie pod nogi czy pod kopyta wierzchowców. Sztandary powiewały leniwie na wietrze, gęsta cisza spowiła stolicę niczym całun, nie tolerując żadnych dźwięków prócz szczęku zbroi i stukotu końcich kopyt o kocie łby.
Char spojrzała w dół i tez upuściła kwiat w dół, na drogę nim dotarły do niej uzbrojone elfy. Pozostali alchemicy postąpili tak samo, równie cisi co Vetinari. Równie skupieni na tym, co miało niedługo nastąpić. Obrona miasta, to było ich zadanie.
O dziwo, wśród konnych znalazł się też Wilk w swojej czarnej, skórzanej zbroi obitej cienkim mithrilem jedynie na lewym ramieniu i co jeszcze dziwniejsze, zatrzymał się przy bramie, nie wyjeżdżając dalej. Uparł się, że wojska odprowadzi do bram i dopiął swego, tego nikt z głowy wybić mu nie zdołał. A to, że wedle umowy potem miał wracać i dać się przebadać medykom... To miało być potem, a o to za bardzo nie dbał, przynajmniej jeśli idzie o jego osobę. Z niepokojem wyglądał znajomej sylwetki pewnej magiczki szczególnie bliskiej jego sercu.

draumkona pisze...

- Nie mają innego wyjścia - mruknęła ponuro, ściskając mocniej rękę Devrila, jakby to miało jakoś pomóc tym, którzy własnie przekraczali bramę. Mimo wielkiej chęci, nie oglądała się za siebie, na las, na długi ciąg elfiej armii, która zebrała się w całej okazałości by pokazać Lumielom siłę jakiej się sprzeciwili. Uniosła za to wzrok, a na skarpie, na wysokich nagich skałach dostrzegła Mokę, wilczą boginię i jej córkę, Morę. Między nimi stała jakas osoba, a po powiewających na wietrze ciemnych włosach domyśliła się, że to Iskra. Nikt inny nie miał takiego kontaktu z tutejszymi bogami, a jednoczesnie był posiadaczem cienych loków. Pomogą im? Wesprą? Ale nadzieja dana przez pojawienie się wilków szybko się rozwiała, bo Moka podniosła się i odeszła, a wraz z nią Moro. Została tylko Iskra, która niedługi potem też zniknęła w lesie.
Nie wiedział co jej ma powiedzieć, za długo przebywali osobno, jedno będąc wściekłym na drugiego w zasadzie z powodu jakichś pierdół, nie powaznych problemów... Teraz, gdy go mijała chciał coś powiedzieć, choć nie wiedział jak i co. Szansa przepadła bezpowrotnie, bo magiczka już przejechała, wychodząc poza bramy miasta, a on został jak ten ciołek i patrzył za jej śladem.
Wróci. Wtedy do niej pójdzie.

draumkona pisze...

Wilk doszczętnie zatkało. Owszem, martwił się, ale nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Dlaczego wizja o tym nie wpsominała? Dlaczego nikt jej nie pomógł? Gdzie była do cholery Iskra, przecież mogła jej pomóc w ucieczce, cokolwiek... Nie wiedział jaką ma minę, jakie spojrzenie, ale widziała to Charlotte i szczerze mu współczuła. Gdyby zamiast Szept znalazł się tam Devril...
- Może zdołała zbiec? - spytała cicho spoglądając z nadzieją na Eredina, ale rozpacz Strażnika była wystarczającą odpowiedzią. Magiczka poległa, a oni siedzieli grzecznie w Atax... Moment. Tamci polegli, rody zdradziły, co oznaczało...
- Musze iść - Vetinari nie dopuszczała do siebie takiej myśli ażd o teraz. Pozostawiła rodzinę magiczki w żałobie, samej zmierzając na mury by spełnić jej ostatnią wolę. Nie dać wyrządzić krzywdy Mer. Wyszła z pałacu akurat w tym momencie, kiedy dopadł do niej Dorien.
- Char... Bogowie... Szukałem... - wydyszał, zginając się wpół i sapiąc. Miała złe przeczucia - Zwiadowcy donoszą o ruchach od strony gór. Oni idą. Idą po nas...
- Zbierz alchemików. Potrzebni mi są wszyscy i ci wszyscy mają się za pięć minut pojawić na murze gotowi na wszystko, choćby na śmierć - sama zaczęła nerwowo wciągać rękawice na dłonie. Śmierć wziął Szept, ale Mer nie dostanie, po jej trupie.
Iskra nie po raz pierwszy czuła wyrzuty sumienia. Nie pomogła im, w dodatku wiedziała, że to się tak skończy. Wiedziała w chwili kiedy dostrzegła, że trzeci ród nie robi kompletnie nic... A mimo to ona sama była jak oni, tez nie zrobiła nic. Wilki tłumaczyły to wygnaniem, podobnie wężowy Nago. Nie powinna interweniować, bo ją wykluczyli, dla nich nie była elfem... Ale to kłóciło się z nią samą. Stanie do walki za elfy, za Atax, któe było jej od zawsze domem. Zrobi co w jej mocy by rzeź z pola bitwy nie powtórzyła się w mieście.

draumkona pisze...

Schował twarz w dłoniach słuchając tego, co mówi Eredin, co mówił Elenard i pozostali. I nie wierzył, albo też nie chciał wierzyć w to, co słyszy. Nie docierało to do niego. Powinien był iść razem z nią, a nie dać się przykuć do łóżka. Powinien... Ach, było tyle rzeczy, które powinien załatwić nim wyruszyła, teraz po prostu było już za późno.
- Mer nie może tu zostać - odezwał się w końcu podnosząc się z krzesła i wzdychając ciężko. Podszedł do okna, oparł dłonie na parapecie i spojrzał na miasto pogrążone w ciszy. Zbliżał się wieczór, elfy szykowały się do snu, tylko na murach panował ruch, którym powodem była Char wydająca jakies rozkazy, co wywnioskował z postawy i ogólnych gestów. Obok uwijali się alchemicy i parę strażników, którzy chcieli pomóc nie zważając na to, czyjego rozkazu słuchają.
- Devril zabierze małą zgodnie z życzeniem Szept - dodał po chwili, usiłując zebrac się do kupy, nie okazywac jak bardzo go te wieści rozbiły.
Iskra zniknęła w lesie, szukając pomocy u duchów i bóstw. Nie znalazła ani jednego, ani drugiego, a jedynymi jej towarzyszami byli Kodama. Małe duszki szły z nią krok w krok, grszochocząc wesoło, jakby nic się nie stało. Przykucnęła w końcu, pozwalając niewielkim istotkom otoczyć się.
- To nie jest powód do wesołosci - szepnęła tylko, a puste, wykrzywione w uśmiech otwory zmieniły wyraz na smutny, co momentalnie odbiło się na aurze lasu, który jakby sam stał się bardziej ponury i mroczny - Musimy pomóc elfom, nie godzi się podważać władzy. Zwłaszcza bez istotnego powodu - Kodama rozbiegły się, jakby co najmniej wyciągnęła teraz pochodnię. Podniosła się i obejrzała w kierunku stolicy. Musi się szybko zebrać.

draumkona pisze...

I
- Jeśli to przetrwamy... Jeśli odeprzemy atak... - już miał powiedzieć, że rozwiąże radę i Starszyznę i sam osobiście wybierze ich na nowo. ale jakie to miało znaczenie teraz, kiedy chodziło o życie jego córki? - Nie ważne. Zajmijcie się przygotowaniami, ja musze ją znaleźć i wytłumaczyć, bo pewnie będzie pytać... - z cięzkim sercem ruszył an poszukiwanie dziewczynki, usiłując w głowie ułożyć odpowiednie do tego słowa. Jak miał powiedziec o śmierci matki? Może lepiej nie mówić, stchórzyć i zrzucić to na Devrila? Bo mała spyta. Jak nie teraz, a nawet jak się wywinie od odpowiedzi, to będzie drążyć temat póki nie usłyszy prawdy.
*
Armia dotarła do murów szybciej niż chciałaby tego Charlotte. Nadal uważała, że nie byli dostatecznie gotowi na to, by ich odeprzeć, a co dopiero stąd przepędzić. Brakowało środków, elfów, czasu... W dodatku wrogów były tysiące. Z niepokojem obserwowała jak na szczycie wzgórza wypełnia się ciemna linia szeregów nieprzyjaciela i aż zaschło jej w gardle. Wiedziała, że elfów był ledwo tysiąc, nie licząc kobiet, dzieci i starców, którym polecono ukryć się w podziemiach, choć nie tych, które ona adoptowała jako siedzibę. Nerwowo roztarła zziebnięte dłonie i spojrzała to an lewo, to na prawo. Cały mur zasiany był łucznikami, gdzieniegdzie skrywał się też mag. Swoich alchemików miała już dawno rozstawionych na pozycjach, ona zaś nadzorować miała ich działania z góry, przynajmniej na początku. Przezornie jednak przygotowała sobie niewielki gliniany dzban wypełniony olejem i sam surowiec gliny. Musiała mieć z czego tworzyć gdyby przyszło jej powoływac na świat golema. Nie chciała ginąć, miała dla kogo żyć i dziękowała w tej chwilo bogom, że go tu nie ma. Był bezpieczny razem z Mer, przynajmniej tak jej się wydawało.
- Łucznicy! - zagrzmiał jeden z kapitanów obok, dowodzący łucznikami i uniósł dłoń ku górze. Kilkaset łuków napięło się, oczekując na sygnał do strzału. Sytuacja wyglądała na napiętą.
- Wstrzymać się! - to był głos Wilka. On tez był na murach. Po tym jak stracił magiczkę, a córkę posłał w świat uważał, że nie ma już zbyt wiele do stracenia, a zawsze lepiej ginąc u boku swoich ludzi niż samotnie w pałacu. Powodem zaś do wstrzymania się był jeździec z białą flagą wspartą na ramieniu, który zbliżał sie do nich lekkim galopem. Czegokolwiek by nie żądał, Wilk juz znał opowiedź.
- Poddajcie się i otwórzcie bramy, a nikomu nic się nie stanie! - usłyszeli słowa gońca, ale odpowiedziała mu tylko ponura cisza, podczas której Wilk sięgnął po łuk i sam osobiście elfa utrzelił. Nie będzie pertraktacji. Nie będzie litości. Oni jej nie mieli, dlaczego więc teraz on miał ją okazywać? Chciał ją pomścić, chciał by rodziny i dzieci tamtych elfów cierpiały tak jak cierpiał teraz on. Wiele można zrobić by kogoś ocalić, ale to gniew był jedną z najbardziej twórczych potę świata. Zaś gniewu elfiego władcy teraz nie dało się opisać.

draumkona pisze...

II
Widząc bezprawny mord na swoim gońcu, dowódca głównych sił Lumielów dobył miecza tak szybko, że spłoszył swego konia. Ten stanął dęba, rżąc i wierzgając kopytami, co dało imponujący efekt, pokaz siły, czy też majestatu. Wilk zagryzł wargi, ale nie cofnął się, nie drgnął nawet o centrymetr czekając w ponurym napięciu na dalszy rozwój wydarzeń. Koń opadł, a jeździec zdzielił go płazem miecza po zadzie zmuszając go do ruszenia w galop, a chwilę później w pełen cwał po stromym zboczu. Nie ważne było to, że koń może się potknąc, że to niebezpieczne. Ważny był efekt, to jak wyglądał, sam pędząc na mury elfiego miasta. Wiedział, że jego elfy za nim pójdą, był tego wręcz pewien. I nie pomylił się, bo ledwo ruszył on, a pozostali popędzili wierzchowce.
Wilk czekał. Czekał aż nie zblizyli się na tyle, by był choć cień szansy by trafić ich strzałami. W zasadzie nie rozumiał tego dlaczego szarżuja na mury... Może mieli w zanadrzu maga? I wtedy to się stało. Usłyszał najpierw cichy pisk, a chwilę później mur na lewym skrzydle dosłownie wyleciał w powietrze. Spojrzał wściekły w tamtą stronę, oczekując alchemików i braku rozgarnięcia, ale ujrzał tylko jednego z bliźniaków wyrzuconego na pobliskie drzewo o siłu impetu. Drugi bił się na noże z kimś, kto był ubrany w ciemne szaty i był nieziemsko szybki. Cień, padła pierwsza myśl, ale uświadomił sobie, że Cienie nie mają intereu w burzeniu miasta. poza tym, działaliby zespołowo, nie posłyłając jednostki przeciw armii. To musiał być ktoś od Lumiela.
- Strzelać bez rozkazu! - ryknął, samemu skacząc z muru na ziemię i puszczając sie biegiem do wyłomu, usiłując zorganizować jakichś ludzi do obrony szczeliny. Zastał na miejscu Desmonda i Georgianę, obu zakrwawionych i rannych, Geo nawet trzymała się za bok z którego wystawał spory kawałek drewnianej drzazgi z podkonstrukcji muru.
- Co się stało?! - spróbował przekrzyczeć narastający hałas pędzących koni.
- Zasadzka! Posłali jakiegoś samobójcę by się tu wysadził! Wiedzieli, że będziemy mieli tutaj proch! Geo, morfuj! - to ostatnie było rozkazem dla alchemiczki, która choć ranna to zdołała zacisnąć zęby i wziąć się do roboty. Wyłom nie mógł zostać, a tylko alchemicy mogli najszyciej go zasłonić efektywną zmianą materii. magowie byli zbyt zajęci ciskaniem ognistych kul lodowych sopli w armię wroga.
- UWAGA! - ryknął ktoś ze środka muru, najpewniej kolejny alchemik. Wilk spojrzał w górę i o mało co nie dostał zawału. odskoczył błyskawicznie na bok, lądując w beczkach z olejem, a miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał spadł głaz obtoczony w oleistych szmatach i podpalony. Zaraz zajęła się ogniem strzecha jednego z domów tutejszych, biedniejszych elfów. Pożar. Chcieli paniki...

draumkona pisze...

III
- Pożar! - wrzasnął ocierając sadze z twarzy i skacząc na równe nogi. Pojawiły się dwa elfy z wiadrami wody, ale to było za mało, ogień zbyt szybko się rozprzestrzeniał zajmując kolejne dachy i zagrody, płosząc bydło i paląc żywcem tych, którzy nie zdązyli mu umknąć.
- Konnica, puścić konnych! - krzyczał kapitan z góry, wymachując rękami na skrytą w lesie lekką kawalerię. na sygnał ruszyli, ścierając się z masą wroga, kupując miastu czas na załatanie dziur i opanowanie sytuacji.
- BOMBARDUJĄ NAS!
- PALI SIĘ!
- Moja rękaaaa!
- Magowie, strzelać bez rozkazu!
Char zeskoczyła z półmuru na dół, na ziemię, między alchemików, którzy łatali dziurę. Kiedy tylko wylądowała na dole od razu przyłożyła ręce do muru i przymknęła na chwilę oczy, skupiając wolę i odszukując w umyśle odpowiedni wzór. Kamień. Potrzebowała kamienia... Tylko co miała dać w zamian? Powietrze? Zaryzykowała szybkie spojrzenie na gruzowisko. Za mało by odbudowac cały mur, ale musi wystarczyć to, co się da zrobić. Pozwoliła materii przetoczyć się przez jej umysł, odpowiednio ją zmieniając, a na oczach wszystkich mór powoli zaczął pojawiać się tam, gdzie go nie było. Desmond widząc to czym prędzej dopadł do Vetinari, ale zamiast jej przerywac i odciagać, sam dotknął ściany i wsparł transmutację, przejmując częśc zadań na siebie. Byli zgrani, była ich tylko ósemka, bo Dorian wciąż wisiał na drzewie pozbawiony przytomności. Parquasha odnajdywała kamienie i dorzucała je do gruzu, Kapitan z Geo morfowali gruz w mniejsze lub większe głazy, Irenicus i Zanfra co warstwę dorzucali mokrej gliny jako spoiwa, by Charlotte i Desmond nie musieli sie dekoncentrowac i wymyslać jeszcze czegoś do spajania.
- Bomba! - wrzasnął ktoś za nimi i musieli się rozbiec, Vetinari nawet została powalona na ziemię przez jakiegos osobnika i okryta jego ciałem. Ziemia zatrzęsła się kiedy kolejna kula wylądowala niemalże na nich.
- Złaź! Nie ma czasu! - wydarła się, uciekając spod obrońcy, ale nim znów pochłonęła ja materia, obejrzała się, zaintrygowana jego zapachem. Ciemnoniebieski płaszcz, szerokie barki i nieogolona twarz. No i rubinowy krzyżyk na szyi.
- Arno...

draumkona pisze...

IV
- Nie ma czasu - zakapturzony osobnik zbliżył się i pochwycił jej dłonie - Rób co musisz. Bedę cię osłaniał - skinęła głową, wracając do odbudowywania muru.
*
Z prawej flanki, od strony ponurego Medrethu podniosło się wycie, podniósł się kwik, syki i szczekania, jakby las nagle ożył, a drzewa przemieniały się w dzikie psy i oszalałe dziki. na polu bitwy chwilowo wszystko stanęło, każdy obejrzał się na las z niepokojem w sercu wyczkując tego jaka będzie jego odpowiedź. Medreth był bezpośrednio połączony z Valnwerdem, nigdy nie wiadomo było czy oba lasy nie są czasami jednym, nikt nie odkrył dotąd natury ich magii.
Spomiędzy drzew wysypały się myszy, szczury, szopy pracze i króliki, pędząc w dół po zboczu, wprost na pole walki. I o ile na początku ten i ów parsknął śmiechem, że tylko tyle wielki Medreth ma do pokazania przeciw nim, wielkim Lumielom, to widok czterometrowego łosia już uciszył te drwiny. Dalej było jeszcze gorzej, bo wypadły wilki, choć bez Moki. Zjawiły się dzikie psy i odyńce, jastrzebie, orły i daniele. W końcu wyłoniła się czyjaś sylwetka, tak bardzo niektórym znana, innym zas obca. Szczupłe ciało odziane w ciemne ubrania, białe puchate futro na ramionach, ciemne loki targane wiatrem i palące wściekłością fiołkowe oczy.
- Starsza Krew! - krzyknął ktoś, inny wykorzystał ten moment by uciszyć go juz na zawsze.
- Medreth odpowiedział! - poinformował elfy łatające mur jedna z czuje pozostawonych na prowizorycznej wieży. Char niemalże odetchnęła z ulgą słysząc te wieści.
Zhao spojrzała w dół, na wyżynające się elfy. Duch nie chciał interweniować, nie opowiedział się za żadną ze stron, po prostu odchodząc i zostawiając ją samą bez odpowiedzi. Z własnej inicjatywy zebrała zwierzęta, którym pomogły elfy Ataxiar, dzikie psy, które czasami pomagały Strażnikom. Nie miała nad nimi żadnej władzy, jedynie powiodła je tutaj dlatego, że wykazały chęć pomocy. Sama też pojawiła sie tutaj z tego samego powodu. W jednej linii, wraz z wilkami i wielkimi wężami, rzuciła się po zboczu w dół, w biegu juz mamrocząc swoje mroczne czary, które zagnieździły się w jej umysle wraz z klątwą. Ci, którzy sądzili, że biała magia jest wyłącznie dobrem mieli dzisiejszego dnia przejrzeć na oczy.

draumkona pisze...

Charlotte była wściekła, przmęczona i przede wszystkim głodna. Nie miała czasu by zjeśc coś ciepłego, marzła na murach, ale nie zamierzała opuszczać elfów, które trzymał tu już nie tyle obowiązek co ponura chęć zemsty. Wiedzieli o tym co zrobiła Starszyzna i wcale im się to nie podobało. Char oświeciła też co poniektórych, że sam władca ma teraz związane ręce, bo nie chciał wchodzić na ścieżkę dyktatora. Nie mniej jednak planów odnośnie rozwiązania Starszyzny nie ujawniła. Jeszcze nie.
- Cienie... - usłyszała głos elfiego generała, równie wyczerpanego co ona sama. Splunął na ziemię, dając wszystkim do zrozumienia co sądzi o decyzjach starszych elfów. Jak oni tak mogli? Jak mogli wydać wyrok na małą księżcznikę i uznać tego... tego... Char westchnęła widząc jak generał Airo gotuje się ze złości. Sięgnęła jego ramienia, kładąc nań dłoń i ściągając na siebie jego spojrzenie.
- Nie mamy mocy by to zmienić, Airo. Lepiej będzie jak się uspokoisz i skupisz na obronie. Bez ciebie nie damy rady - podczas tych dni bardzo zżyła się z niewielkim oddziałem i z samym generałem. Był rozsądnym elfem, który potrafił samodzielnie myśleć i odróżniać dobro od zła. W najśmielszych wizjach mogłaby powiedzieć nawet to, że chyba i on ją polubił.
- Powinniśmy przypuścić szturm na Kryształowe Komnaty i ich powyrzynac w pień - mówił rzecz jasna o Komnatach, które należały do Starszyzny, gdzie zbierali się na obrady i gdzie mieszkali. Nie tolerował takiej samowolki, nie po to przysięgał bronić elfy by ci szachowali na lewo cudzym życiem obsadzając w roli dziedzica wrogów.
- Wilk kazał się wstrzymać. chce to załatwić sam...
- Ale co on może?! Teraz niewiele znaczy jego zdanie, nie kiedy mamy Cienie w mieście i Lumielów sto metrów przed bramami... - jęknął elf, siadając na beczułce prochu i chowając twarz w dłoniach, bliski płaczu. zanim zdążyła cokolwiek zrobić, zza rogu wyłonił się Arno, syn generała. Miał skupiony wyraz twarzy, a w dłoniach niósł dwa tobołki ze znalezioną żywnością, którą rozdzielił towarzyszom broni, ojcu i jej.
- To wszystko co znalazłem w pobliskich domach, a inni też muszą coś jeść. Nie możemy ich tak ograbiać. I jeśli nie przyjdzie nam nikt z pomocą...
- Wiem, synu - mruknął Airo, podnosząc spojrzenie na krzywo połatany mur, ściągając brwi w gniewie i ledwo panując nad kotłującą się w nim chęcią zemsty na Starszyźnie.
*
Iskra siedziała smętnie na głazie wsytającym ponad taflę sadzawki Ducha Lasu i spoglądała w swoje odbicie w tafli. Co dała jej pomoc? jej interwencja? Nic... A w każdym bądź razie nie to, czego chciała. Poświęciła mnóstwo leśnych istnień, ale poniekąd to sami chcieli iść w bój. Wykorzystała całą manę, dając popis naprawde strasznej magii, odsłaniając niektóre zaklęcia, o które nie posądziłby ją sam Hauru. Wszystko na nic, bo Lumiele dostali kolejne posiłki, tym razem neutralny dotąd ród przyłączył się by wyrzynać braci pod stolicą. Jaki to miało sens? gdzie skryła się logika ich działań?
No i Mer. Słyszała o całej sprawie i nie mogła sobie wybaczyć tego, że w jakichś sposób nie przejrzała Cieni. Nade zaś wszystko żal było jej samej siebie i uczucia jakie żywiła do Luciena, mordercy Mer. Bo w to, że osobiście tego dopilnował nie wątpiła. Nie miała nawet najmniejszego cienia zwątpienia, czy też promyka nadziei na to, że to jednak nie jego sprawka. Jak mogła go kochać? Jak mogła tego nie dostrzegać...
Wojna wciąss ssię tocssy. Jeśśli wygramy, to bękart ssniknie równie ssybko jak ssię pojawił, usłyszała w umyśle głos Nago, wielkiego węża, który jak się okazuje, był bóstwem zamieszkującym pierwotnie Valnwerd. Mało pocieszająca wizja wobec tego co już stracili.
- Potrzeba cudu byśmy to wygrali i dobrze o tym wiesz, Nago - burknęła ponuro, zanurzając dłoń w chłodnej wodzie i sięgając po bialutki kamyk, którym później puściła kaczkę na wodzie. martwiła się. Z jej informacji wynikało, że nikt nie widział Wilka odkąd uznano Errila, ponadto nie prowadził już obron ani ataków, zostawiając to innym. Zaszył się gdzieś w pałacu, najpewniej pogrążając w czarnej rozpaczy, a ona nie mogła mu pomóc. Nawet jemu...

Silva pisze...

- A one są na terenie duchów - w Starych Górach, jak jej plemię nazywało góry Mgieł, zakotwiczonych było wiele splotów dusz, którymi do świata żywych przedostawały się dusze i duszki, esencje życia i szkodniki; splotami podróżowali także szamani, z kolei nekromanci nazywali je ścieżkami i chętnie wyciągali z nich dusze, które opuściły ciało i przechodzą nimi na drugą stronę. W dawnych dniach splotów tych strzegły duchy lasów, gór i ziemi; dziś w większości zdziczały, albo rozpadły się, a nieliczne, które pozostały zakryła natura. - Gobliny na terenie elfów, elfy na terenie orków, a na tym wszystkim ludzie, choć i tak natura powinna uznać nas za szkodników - szamanka wzruszyła ramionami; uważała, że przemieszczając się po świecie, każdy krok był stawiany na czyimś terytorium, ale to nie był czas na takie rozmowy. Dużo ważniejsze było to, że po pokazie wilczej siły, dwa samce nie skoczyły sobie do gardeł, tylko rozeszły w swoją stronę. Dzisiejszej nocy daleko było jeszcze do pełni, a tęskniący do księżyca nie poddawali się swoim wewnętrznym wilkom tak łatwo, jak w inne dni. Poza tym… Wisielec zajęty był miską; drewniana łyżka stukała o dno, skrobała brzegi, byleby tylko nic się nie zmarnowało. Jadł i brakowało tylko tego, by mu się uszy trzęsły.
- Przez Gadzi Przesmyk nie będzie łatwo przejść. Ostatnio przybyło tam wszelkiego plugastwa.
Szamanka zaklęła pod nosem. Ich plany właśnie się skomplikowały. Początkowo, po wybraniu innej ścieżki przez śnieg, mieli zejść wzdłuż strumienia Inki, odbić w lewo i przesmykiem przejść do Doliny Ciszy, zawitać w Gniazdowisku i Wilczym Borem iść dalej. Teraz ten pomysł nie wydawał się dobry; orki, gobliny i inne plugastwa. Cholera.
- Chcieliśmy dostać się na Błędne Ziemie - szamanka zmarszczyła brwi, obracając kubek z naparem w dłoni, wsłuchując się w chlupoczącą wodę - Po przeprawie przez góry, musimy zatrzymać się u najemnika, nasze zapasy skończyły się kilka dni temu.
- Bo mówiłem, żeby statkiem, wyrzuciliby nas gdzieś przy przylądku - Wisielec zajrzał łakomie do kociołka; ukradkiem zerknął na Szept, potem na szamankę bez miski, a z kubkiem i znów do kociołka. Wygrzebał paluchem kawałek królika z zęba i napełnił miskę do pełna; chętnie by ją zjadł, ale podsunął ją Silvie pod nos, nawet wyciągnął z ręki garnuszek i wcisnął miskę. Znając Sopelka to pewnie zapomniałaby o napełnieniu brzucha. Wariatka. A w kociołku zostało jeszcze coś dla magiczki, czyli wilk syty i owce całe.
- Statkiem… - łycha wylądowała w misce - Statkiem byłoby prościej, ale czym byś im zapłacił? Wątpię, by chętnie popłynęli do zatoki - machnięciem ręki zbyła włochacza - A co ty tu robisz, przyjaciółko?

draumkona pisze...

- My też powinniśmy wezwać pomoc - nie wiedzieć czemu, w komnatach pojawił sie Viori z zatroskanym wyrazem twarzy. Z władcą nie działo się najlepiej... Siedział zamknięty w swoich komnatach nie racząc nawet odpowiedzieć na wezwania czy prośny Rady. Viori nie znosił patrzeć na jego cierpienia, bo choć tajemnicą to było, to miał Wilka za brata, choć nie łączyła ich krew, ni żadne więzy prócz kiełkującej od dawna przyjaźni. Teraz Radny stanął naprzeciw dwóch Erianwenów i westchnął ciężko.
- Wilk odmawia wszystkiego. Jedzenie, picie, rozmowy z kimkolwiek... Siedzi u siebie zamknięty i nawet się nie odzywa. Do nikogo. Żałość i ból pochłonęły go, a my straciliśmy główną siłę napędową dla elfów wiernych stolicy. Bez niego... To wszystko runie. W końcu lud pojmie, że nie warto walczyć za kogoś kto nawet nie wychodzi za mury. Szczęściem jego siostra na każde pytanie o władcę mówi, że jest śmiertelnie ranny i nie może się pokazać... Ale nie możemy robić z nich wiecznie głupców. Elenardzie, może z nim porozmawiasz? Przemówisz jakoś do rozsądku... W końcu jesteś ojcem królowej, jego teściem i jakby nie patrzeć tą częścią rodziny, którą wciąż ma - w błękitych oczach Radnego odbił się nikły cień nadziei. Nawet Viori nie wierzył w to co mówi, bo Wilk zdawał sie być już na straconej pozycji. Może powinni pisać do krasnoludów? Ale nim ci tu dotrą to może być już po nich, w dodatku kopalnia znów odezwała się echem mrocznych czasów i wypluła na ziemię elfów paru orczych zwiadowców. Na razie nie wiadomo było po której są stronie, ale radość z widoku wyrzynających się wzajemnie elfów sugerowała, że są po swojej własnej stronie. Przynajmniej te czarne orki z kopalni.
*
Żałowała wielu rzeczy, ale najbardziej tych, którym nie zapobiegła choć mogła, gdyby tylko inaczej rozegrała sytuację i gdyby podjęła inne decyzje. Mogła pomóc elfom kiedy konflikt nie był tak ostry, mogła przekonać duchy lasu by zjawiły się dzień, dwa, przed bitwą, by użyczyły swych mocy, by wsparły... Ale nie pomyślała, jak zawsze. Zawsze czyniła najpierw a dopiero potem zastanawiała się nad tym co poczyniła, co powoli zaczynało irytować ją samą. Ze złości kopneła w solidny kamulec spoczywający w zimnej glebie i aż syknęła z bólu.
- Przeklęta władza - warknęła do drzewa, choć nie było niczemu winne. Co mogła teraz zrobić?Jedyne co jej pozostało to trzymać się lasu. Przeczesać go, może ktoś z tej bitwy się uchował i schronił wśród wielkich korzeni szukając spokoju i ukojenia. Jeśli miała ratować elfy od śmierci, niech tak będzie. Może to jakoś zaleczy sporą ujmę na honorze.

draumkona pisze...

Wspomnienie najbliższej mu osoby sprawiło, że znów poczuł się tak jak na początku, jakby coś rozrywało mu serce na małe kawałeczki. Nie chciał słuchac kolejnych słów o tym co powinien zrobić, a czego nie powinien, po prostu chciał... Sam nie wiedział w pewnym momencie czego chciał, choć tęsknoty serca podpowiadały, że zapewne śmierci. Niczym byłaby stolica, korona i wszystkie skarby tego świata wobec tego, że odebrano mu praktycznie wszystko. Nie miał żony, stracił ukochaną córkę, a Cienie zręcznie wcisnęły w kolejkę bękarta mimo tego, że jasno się wypowiedział w tym temacie. Starszyzna robi co chce, targuje życiem elfów na lewo i prawo robiąc to, co uznają za słuszne. Czy o to walczył jego ojciec? Zginął by ratować takie... Nie znalazł nawet na to słowa. Wrażenia ani żadnego skutku nie odniosło nawet to, że tak bezceremonialnie się z nim obszedł, jakby był jakims uczniakiem a nie władcą. Po prostu strzepnął z ramion dłonie elfa i odwrócił się, nie chcąc nawet na niego patrzeć. Była podobna do ojca, nic dziwnego. Dlaczego dopiero teraz zauważał takie szczegóły?
- Co to da... - mruknął, spoglądając posępnie przez mglistą zasłonę okrywającą wysokie okno - Nie ma już nic. Nie ma Szept, nie ma Mer. Mnie też już nie ma - może miało to związek z koszmarem jaki ostatnio miał. Widział w nim Erzę przejmującą władzę nad stolicą. Kobietę, której nawet wewnętrzny bunt Lumielów zdawał sie dziecinną igraszką i potyczką na największa babkę w piaskownicy. Czy on kiedykolwiek będzie tak poteżny? Będzie miał taki posłuch?
...Czy lepiej było by poddani króla kochali, czy się go bali?
Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Nie znał odpowiedzi na inne pytania, które zadawał mu Elenard nawet jeśli nie wprost a gdzieś pomiędzy wierszami. Nie miał motywacji by dłużej się opierać. Nie chciał.
*
Char zasłoniła usta dłonią widząc co elfy niosą na długim drągu. Poczuła jak nogi jej miękną, jak ciało słania się, ale na szczęście w porę ktoś ją złapał. Jak oni mogli tak... Szept... Jak oni mogli...
- To nie są elfy - usłyszała głos generała, choć czy można było nazwać to normalnym głosem? Bardziej przypominał syk pełen gadziego jadum niźli ton normalnej osoby. Szanował władze królewską, sam osobiście miał w magiczce wielki autorytet i brzydził się takim zachowaniem jakie prezentowali teraz Lumiele. Dla władzy skłonni zrobić wszystko. Jeszcze brakowało by obok głowy matki zatknęli i głowę córki.
- Łucznicy... - zaczął pomniejszy kapitan straży, zerkając nerwowo na generała, ale nie dostrzegając sprzeciwu machnął dłonią dając sygnał do wystrzału.
- Nie możemy strzelac do naszych! - Arno wtrącił się, ale jego ojciec uniósł dłoń nie chcąc słuchac jego słów.
- Nie mamy wyjścia, synu. Jeśli... Jeśli oni podejda do bram, to wnęka łatana przez alchemików padnie a oni zaleją miasto jak rzeka pomyj. Te elfy... Wiedziały co z nimi się stanie jeśli pojma je wróg. Wybaczą nam.
*
Szukała ocalałych, choć ci nie odpowiadali na jej wołania ani nawet na zainteresowanie ze strony lasu, jakby już wszyscy pomarli, a ona była znów spóźniona. Może powinna cofnąc czas? Ale żeby miało to sens musiałaby cofnąc jego bieg o dobre trzy tygodnie, co było niemożliwe. Nie dla niej. Wątpiła w to by nawet moc Kosiarza wystarczyła do takich czynów. Oczywście, istniał Zmieniacz, ale zaginął i nikt nie widział go od zeszłej ery. cokolwiek więc chciała zrobić wydawało się być działaniem zgubnym i skazanym z góry na porażkę. Kolejną porażkę do kolekcji...
Usłyszała cichy płacz, stłumione łkanie i oddechy wielu istnień. Z początku podchodziła do tego sceptycznie, biorąc jako omam, autosugestię organizmu, który uroiłby sobie, że coś słyszy. jednak w miarę zbliżania się do źródła płaczu, dźwięki brzybierały na sile, ponadto pojawił się też zapach i poczucie obecności.
Wyłoniła się z krzaków, stając jak wryta. Zaraz za nią wyszła Moka, która towarzyszyła jej w poszukiwaniu rannych i zagubionych. Iskra zaś stała, jak wmurowana w posadzkę. Mer była bowiem ostatnia osobą, której się tu spodziewała.
- M... Mer...

draumkona pisze...

- Gdyby żyła to bym o tym wiedział - odburknął, zły, że teść schodzi na temat Mer. Jakby mało mu było bólu do tej pory to jeszcze musiał wywlekać nadzieję na wierch... Co on, chciał go dobić? A może on też bym po stronie Lumielów? Może tak naprawdę to Szept żyje tylko chce go wykończyć za to z Solaną? Świetnie, nawet nie był pewien czy rzeczywiście do czegoś doszło...
- Jak chcesz to sam sobie idź na mury, możesz im ode mnie pomachać - w tej chwili byłby skłonny uwierzyć nawet w najbardziej absurdalną teorię spiskową. Nie spał od paru dni, nie przyjmował do siebie nawet myśli o jedzeniu, tylko trwał karmiąc się żalem. Nic dziwnego, że w końcu sfiksował.
*
W końcu strzała jednego z łuczników sięgnęła tego, którego tak bardzo chciałaby ocalić Vetinari, gdyby tylko wiedziała kogo pędzą pod bramy. Niestety, nie widziała tego wszystkiego, bo łatała z pozostałymi alchemikami wyłom, który wciąz był namiętnie atakowany.
Może to i lepiej, że nie wiedziała.
*
Może było to głupie z jej strony, ale zignorowała wilki strzegące zwykle Szept. Po prostu stała jak posążek i wpatrywała się w małą, jakby co najmniej zobaczyła ducha. Skoro... Może skoro żyła ona to i Szept?
- To ja... - szepnęła, wciąz w szoku aż w końcu zamrugała i spojrzała kolejno na każde z jej strażników - Jak im czegoś nie powiesz, to mnie zaraz zjedzą.

draumkona pisze...

Czego nie powinien widzieć Elenard? To pytanie zainteresowało go na tyle, że aż się obejrzał, ale teścia już w komnacie nie było. Czy powinno go to obchodzić? I co jeśli to jest spisek żeby go stąd wyciagnąc na mury i tam zabić pod przykrywką?
W zasadzie mógł to zrobić tutaj, odezwał się głosik rozsądku, usiłujący się przedostać do umysłu, który tak bardzo ostatnimi czasy go wypierał. Wilk zmrużył oczy nie będąc pewnym co na ten temat w końcu sądzić. Może popadł w paranoję? Niewykluczone.
- Też się przejdę - mruknął w zasdzie do nikogo, chyba, że do powietrza i wyszedł z komnat, po drodze dopinając kaftan zbroi i poprawiając obluzowaną na ramionach kolczugę. Nie spodziewał się takiego widoku, a przede wszystkim nie spodziewał się, że Lumiele będą tak bardzo zuchwali w swoich poczynaniach. Stał jak wryty od dłuższego czasu, wpatrując się w podchodzące powoli pod mur zastępy wrogów. zręczny obserwator odkryłby jednak, że wzrok władcy szuka tego, kto niesie drąg.
- Łuk - ton jego był spokojny jak nigdy, co najbardziej Airo niepokoiło. Podał mu łuk i skłonił głowę jak należało. Wilk natomiast z całkowitym spokojem, jakby był tu kompletnie sam, sprawdził cięciwę, naciągnął ją nieco, potem dobył strzały i sprawdził opierzenie. Wyglądało na całkiem solidne, wobec czego naciągnął cięciwę ze strzałą, dłuższą chwilę stał po prostu bez ruchu aż w końcu zwolnił uchwyt, a pocisk wyleciał z przeraźliwym świstem w wojska wroga. Trafił kogoś, bez wątpienia, ale nie był to ten, który niósł drąg.
- Pozwól, że łucznicy... - odezwał się jeden z kapitanów, ale widząc zaciętą minę władcy natychmiast umilkł. Choć teraz wyglądało na to, że chybiał nie mogąc sięgnąc celu, tak naprawdę realizował swój przerażający w precyzji plan. Nie może sięgnąć samego nosiciela, wobec czego utoruje sobie do niego drogę. Wystrzelił jeszcze dwie strzały, zdejmując jednego konnego i jednego z piechoty, potem zastygł bez ruchu z napiętym łukiem i czekał. Niewelu pamiętało, że nim na dobre wrócił do stolicy to włóczył się po świecie mając za broń jedynie łuk i sztylety. Choć mięśnie odzwyczaiły się już dawno od tak długiego oczekiwania na wypuszczenie strzały to nie dawał za wygraną. Czekał, aż w końcu bogowie postanowili go nagrodzić jedną, jedyną szansą, odsłaniając czubek głowy tego, który niósł drąg. Strzała została wypuszczona niemalże w tej samej sekundzie, wbijając się z chrupotem w czaszkę ofiary, a kiedy runął on, zniknęła i głowa magiczki z powla widzenia. Dopiero wtedy opuścił ramiona i z ponurą satysfakcją uznał, że to był dobry strzał.
- Raport - mruknął wcale nie podnosząc głosu i poprawiając rękawice. Z wyjaśnieniem pośpieszył Airo, czując się tutaj najlepiej obeznanym i najwłaściwszym do odpowiedzenia na pytania króla. Opowiedział zatem o wyłomie o tym, że jeden z alchemików został wyrzucony siła wybuchu na drzewo i zapewne już zmarł od ran.
- Potrzebna nam jest taktyka - stwierdził w końcu, jakby nie było to oczywiste. Może i ktoś tu taktykę ułożył by bronić miasto, ale Wilk widział tu jeden, wielki bałagan, który teraz trzeba sprzatnąć - Zwołaj dowódców na dół, potrzeba nam coś ustalić. Powiadom też Elenarda i Lethiasa o ile ich znajdziesz - ktoś tu chyba już zapomniał, że Erianwenowie też byli na murach i wcale posyłac po nich nie trzeba było.

draumkona pisze...

II
*
Być może los był dla Devrila łaskawy, a może był to tylko przypadek, ale martwe ciała jeńców ściagano na bok, na niewielki, choć rosnący stos zapewne w późniejszym celu rabunku ciał ze złotych zębów czy innych kosztowności, których nei zauważyli dozorcy prowizorycznych klatek w których ich trzymano. Do tego stosu ktoś się podkradł. Ktoś całkiem zmyślnie korzystający z osłony pobliskich drzew i bujnych krzewów. Ten ktoś nosił czerwony płaszcz choć trudno było powiedzieć czy to jego oryginalny kolor czy tez tak zabarwiła go krew. Dorien przeczołgał się do bliższego stosowi krzewu i delikatnie rozsuwając gałązki, wyjrzał na świat. Stos ciał był już całkiem blisko, ale niestety ciągle ktoś się przy nim kręcił. Może tak bardzo elfy go nie interesowały, w końcu nie mógł pomóc wszystkim, ale wiedział, że Winters jest kimś wielce bliskim dla Vetinari. A co jak co, nie chciał sprawiać jej przykrości mówiąc, że miał okazję go ocalić ale niestety nie skorzystał bo był zajęty umieraniem.
- Tsst - spróbował na próbę rzucić w Devrila kamieniem, kiedy nikt nie patrzył, ale nie przyniosło to pożądanych efektów. Jak on u licha miał cokolwiek zrobić kiedy oni ciągle dorzucają nowe ciała? Zaraz go zgniotą na amen jak się nie pośpieszy...
*
- Może po prostu do mnie podejdź, czy coś... - spróbowała, ale jej słowa zagłuszył huk zwalnianej machny oblężniczej, który wystraszył nawet Iskrę, nie mówiąc już o dziecku. Powinna ją stąd zabrać póki się to nie uspokoi. W stolicy nie była bezpieczna, bo były tam Cienie... Zostawić ją na polanie Ducha? Niby nie powinien mieć nic przeciwko gościowi w postaci księżniczki, ale kto go tam wiedział. Przykucnęła, ale nie wyciągnęła do niej rak, stwierdzając, że takim ruchem może ryzykowac utratę tych rak, a jednak były jej całkiem przydatne.
- Chodź do mnie Mer. Zabiorę cię stąd póki się to nie uspokoi i twoi rodzice po ciebie nie przyjdą - przemówiła tonem łagodnym, domyślając się ile dzewczynka musiała przejść ostatnimi czasy.

draumkona pisze...

Posłaniec znalazł Vetinari stojącą po kolana w mule i błocie, jak się okazywało w bombach były substancje, których nikt by się w nich nie spodziewał i rozrzedzały teren. Nie wiedziałą czy to sprawka magów czy może mają u siebie jakiegoś alchemika, ale nie wyglądało to dobrze. Mur, choć załatany i jako tako stojący, teraz zapadał się do ziemi, albo co gorsza chwiał się do wewnątrz zagrażając życiu tych, którzy pod nim szukali schronienia, bądź jak alchemicy, pracowali. Zjawiła się jednak w wyznaczonym miejscu, bardzo żałując, że po drodze nie miała okazji chociazby umyć twarzy, na której gościły smugi smoły i błota.
- Ktoś w ogóle pisał do Dolnego Królestwa? - pierwsz, podtsawowe pytanie jakie zadał Wilk, kiedy tylko zgromadzeni pojawili się w prowizorycznym namiocie. Char spojrzała po Radnych, po dowódcach, ale sama nie miała zbytnio pojęcia o tym czy ktoś wzywał pomocy u sojuszników.
*
Dorrien miał problem. Miał problem sporej wagi bo nie miał zielonego pojęcia jak wydobyć Devrila ze stosu śmierci nie zostając przy tym samemu wrzuconym na taki stos. Noga odmawiała mu posłuszeństwa, podejrzewał złamanie. Puścił gałązki, które wróciły do pierwotnej pozycji i zamyślił się. Mało czasu. Mało środków i w zasadzie żadnej pomocy z zewnątrz.
- Niech bogowie mają mnie w swojej opiece... - mruknął wznosząc oczy do nieba i pozwalając sobie na kompletną improwizację. Mówili, że wtedy człowiek szynciej myśli, chyba to sprawdzi. uchylił jeszcze raz gałązki sprawdzając, czy Devril czasami nigdzie sobie nie poszedł, wyczekał stosownego momentu i przemknął kulejąc do najbliższego z krzaków. Chwilę potem wyjrzał znów i kiedy wydawałoby się, że strażnicy są zajęci przenoszeniem nowego ciała, z całych sił podbiegł do Wintersa, w duchu wyklinając zranioną nogę przez którą nie mógł normalnie biec, a raczej szybko kuśtykać. Przygarbienie wywoływało mocny protest zmęczonych mięśni pleców, ale nie dał się. Dopadł do szpiega, pociągnął go za rękę... A ta ręka została mu w dłoniach. O mało co nie zdradził się krzykiem, ale uciekł z powrotem w krzaki nim ktokolwiek go złapie, rzecz jasna rękę zabierając za sobą. Dopiero w krzakach odrzucił cudze ciało i z olbrzymią ulgą odkrył, że ciągnął nie za tą rękę co trzeba. Całe szczęście, że to nie był Winters... Znów kontrolne spojrzenie na stos trupów. Pięknie. Teraz to on go już nawet nie widział. Będzie musiał rozwiązać to najpewniej alchemią. Tylko, cholera, jak?

draumkona pisze...

II
*
Iskra westchnęła zrezygnowana. Jak miała dziecku wytłumaczyć to, że ma rata ale ten brat nie jest jej bratem? Zdecydowanie nie była to okazja do takich rozmów, ani wiek dziewczynki nie był odpowiedni by psuć jej dzieciństwo i relacje z jedynym żyjącym członkiem rodziny.
- Wilki pójdą za tobą jak znam życie - mruknęła, zagadkowo patrząc na Ciernia, jakby ten miał co najmniej przemówić ludzkim głosem - Chodzi o to Mer, że tu nie jest bezpiecznie. Wilki może i są boskie, ale kiedy Lumiele dowiedzą się, że zyjesz to zorganizują cała armię by cię znaleźć. I zabić rzecz jasna. A twój przeklęty brat dołoży wszelkich starań by tak się stało. To nie jest dobry elf mała. Ojciec ci to potem wyjaśni - no tak, świetnie, tylko jak miał jej to wytłumaczyć skoro najlepiej dla małej byłoby gdyby stąd zniknęła? I weź jej wytłumacz jednocześnie nie dając się zeżreć. A było zostać szwaczką, albo wolnym strzelcem, byłaby daleko i miałaby święty spokój.
No i Cienie. Powinna czuć strach, może jakiś niepokój związany z jedynym zabójcą który ją w tym Bractwie interesował, ale nie było nic prócz złości. Wpakował się na własne życzenie, choć tyle razy mu powtarzała, że nie robił na ślepo tego co żąda Nieuch. Co ona zrobiła takiego, że wszyscy się tak nad nią znęcali?
Znów spojrzała na Mer, hamując narastającą irytacje i złość. Niech mu pomoże ta pieprzona Solana, której tak broni, proszę bardzo.
- Skryjemy się u Ducha Lasu, póki bitwa się nie skończy. Będziemy nadal blisko, ale dostatecznie daleko by nas tam nie szukali. Ja spróbuję powiadomić twojego tatę, wtedy sam po ciebie przyjdzie.

draumkona pisze...

Z początku był spokojny, zabójstwo elfa który niósł pal a na nim nabita głowę przyniosło mu jakiś rodzaj ulgi. Teraz, z każdym nowym słowem Starszego miał wrażenie, że zaraz kogoś tu rozsarpie, a płaty jego skóry będą zdobić ścianę za kominkiem. Starsi. Tych, którzy byli za układem z Bractwem i Lumielami będzie musiał wytropić. I po cichu wyeliminować. Sam. Bez pośredników.
- Nie. Nie będę się z nimi układać - i tyle w kwestii słów Starszego. Może w tej chwili narażał się resztce doradców, ale miał to chwilowo w nosie. Jak oni mogli go tak zdradzać? I jeszcze w twarz mówić, że ma legnąc z wrogiem, bo pewnie tego by wymagał sojusz. Nigdy. Po jego trupie.
- Sam ściągnę Mrocznego jak zajdzie taka potrzeba - uśmiechnął się ślicznie, wręcz obłęnie do naśmielszego ze Starszych. Co prawda Darmar pewnie by go wyśmiał, ale o tym nikt ze zgromadzonych nie musiał wiedzieć - Jeśli najdzie mnie taka ochota to ściągnę tu samego Kosiarza i nic wam do tego. natychmiast wysłać wiadomość do Dolnego Królestwa, jeśli trzeba to tunelami Morii.
*
Dorrien uparł się i nie zamierzał iść stąd bez Devrila. Znów wyjrzał zza krzaka i kiedy straże oddaliły się po kolejnego martwego nieszczęścnika, wyleciał na łeb na szyję chowając się za stosem i dokopując się do ciała Wintersa. No, przynajmniej do większej jego częśći.
- Trzymaj się Dev - wyrysował w ziemi runę, przyłożył do niej dłoń i w miarę jak sukcesywnie wyciągał arystokratę ze stosu, tak jego miejsce wypełniała ziemia, by nie spostrzegli, że stos nagle się zmniejszył. Szczęściem byli skrywani przez martwych i las, więc dostrzec ich byłoby stosunkowo trudno.
- Smierdzi od nich, paskudna robota... - usłyszał alchemik i w panice padł na ziemię udając trupa. poczuł jak spada na niego ciężar obcego, martwego ciała zalanego krwią i zdusił jęk. Cholera, nie było dobrze. Mieli uciec, a nie dać się zasypać...
*
- Nie kochanie, nie jesteś przeklęta... To... To ciężko wyjaśnić. Rodzice kochają cię taką jaką jesteś, ale radni i Starszyzna bardzo chcieli żebyś była chłopcem. twój tato specjalnie zmienił prawo byś mogła dziedziczyć ty, więc chłopaka już nie trzeba... Ale znowu Starsi tego nie akceptują. To się nazywa polityka i nie zawracaj sobie nią głowy. A Szept... zginęła broniąc ciebie. A nie broniłaby cię gdybyś była zła, prawda? - ciężko było jej tak rozmawiać, bo jak teraz widziała ile kwestii jej rodzice pominęli to... No na przykłąd co ona miała jej niby powiedzieć o młodym Cieniu? O Radzie i jej spiskach? Westchnęła, znów, ale ciężej jakby rzeczywiście z minuty na minutę coraz gorzej jej było o tym wszystkim mówić - To nie tak, że nie jesteś z nimi bezpieczna... Ale nigdy nie wiadomo co się stanie. Lumiele nie wejdą do siedziby Ducha, bo nie wiedzą gdzie jest, to raz, a jesli chronić będą cię wilki i magia Ducha, to nawet nie będą myśleć o tym by cię ścigać, a ja bedę mogła pomóc twojemu tacie. Tylko musisz tam zostać, rozumiesz Mer? Na polanie Ducha siedzą różne duszki i leśne bóstwa, jest też mój dom więc będziesz miaął gdzie się schować. Uwierz mi, nie chcę twojej krzywdy, wręcz przeciwnie.

draumkona pisze...

Sam widział w tych słowach prawdę i to bolało go najbardziej. Mógłby to zakończyć, gdyby nie chęc zemsty, gdyby nie to co już przeszedł. Dlaczego miał ustępowac przed Lumielami? On był władcą, to oni powinni ustąpić mu... To było myślenie egoistyczne i wiedział o tym. Wiedział, a jednak nie potrafił przestać. Stracił córkę, żonę, stracił zbyt wiele by myśleć teraz o dobru innych, co być może było jego błędem, ale przecież nie był bogiem.
- Gdybyście skontaktowali się z krasnoludami wcześniej to już dawno byłoby po buncie - warknął w końcu gasząc tymczasowo dyskusję o układzie z Lumielami. Będzie musiał to przemyśleć... No i kogo pośle z wiadomością? Trzeba mu jakiegoś zaufanego elfa, kogoś kto umie sobie poradzić... Szkoda, że Devril zaginął...
- Wezwałem was po to by ułożyć plan obrony miasta a nie tego kto przed kim klęknie. Może i jesteście Starszymi, ale zawiodłem się na waszym postępowaniu nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz. Przejdźmy w końcu do rzeczy.
- Część muru w który trafiły pociski zapada się mimo naszej interwencji. Zapada się w ziemię, bo coś ją spluchniło i rozmokło, na razie nie wiem co to jest ale badamy próbki ziemi - odezwała się Char uznając, że to dobry moment wspomnieć o ich najsłabszym punkcie, jeśli nie liczyć kończących się racji żywności - Obawiam się, że jesli dalej będą nacierać... To to nie wytrzyma i runie.
*
- Oni się nie rozeszli - pokręciła głową widząc dopiero bagno w jakie się władowała. A było zawrzeć gebe na kłódkę i udawać, że nic nie wie - Po prostu... Pokłócili się o coś i tyle. Ale nie rozeszli się, nikt przez ciebie nie zginął i tak dalej - ale kolejne pytanie po prostu zwaliło ją z nóg, aż pacnęła na tyłek i po prostu chwilę tak siedziała, nie wiedząc co ma mówić.
- Irandal jest za daleko - wyznała w końcu szeptem - Nie dojedziemy tam niezauważeni, a ja jestem potrzebna tutaj. Sama natomiast nie pojedziesz. Musimy skryć się tutaj, póki nie minie bitwa.

draumkona pisze...

Po naradzie zaszył się z alchemikami wewnątrz muru i starał się im pomóc z tą całą substancją. badania, testy, cokolwiek by nie zrobili nie dało się tego zidentyfikowac w żaden sposób. Może więc była to magia?
- Panie! - elf wpadł na ich stanowisko zziajany i zyszany - Mamy... Pod mury dotarł jeden alchemik i... i człowiek - i o ile Wilka nie ruszyło to aż tak mocno, to Vetinari rzuciła wszystko i popędziła do uzdrowicieli. Człowiek. Człowiek. Czy to mógł być... Bogowie, jeśli przetrwał i żyje... Chyba zamknie się w klasztorze i do końca życia będzie modlić się do bogów.
Wpadła do namiotu w którym łatano rannych i od razu padło pytanie o nowoprzybyłych.
*
- Zostań tutaj - rzuciła szybko, podnosząc się z siadu i oglądając za siebie. Cholera, dobry był... Ktokolwiek się teraz podkradał, był dobry. A to zawężało krąg podejrzanych i Iskrze chwilowo stanęło serce. Mogła mówić wszystko, mogła na Luciena psioczyć i mówić, że przy najbliższej okazji bierze rozwód, ale nie mogła zmienić tego, że go kochała. Była głupia kochając Cienia, ale jak dotąd nic nie zrobiła by przestać go kochać. Ostrożnie weszła między krzewy, w miejsce gdzie wpadł wilk bojąc się najgorszego.

draumkona pisze...

Wpadła do namiotu, omiotła spojrzeniem rannych, ale nie dostrzegła tego, po którego tu przyszła. Gdzie był? Może już wyzdrowiał? Wyrwał się by działać... Złapała pierwszego, lepszego uzdrowiciela usiłując z niego wyciagnąc cokolwiek.
- Devril Winters? Gdzie on...
- On... On nie żyje, pani - ta informacja początkowo do niej nie dotarła, więc ponowiła pytanie, ale kiedy odpowiedź się nie zmieniła, zamrugała i zahwiała się. Nie żyje? Jak to? Kiedy... Przecież jeszcze przed chwilą mówili, że jest ranny, ale, ale...
- Jak... Ale kiedy...
- Od ran. Nie dało się nic zrobić, musisz zrozum... - ale nie słyszała nic więcej. Oszołomiona rozglądnęła się po namiocie, dostrzegła alchemików pochylonych nad odnalezionym Dorrienem, któremu wsadzili nogę w łupki. Machali do niej, coś mówili, ale do niej to nie docierało. Chwilę potem poczuła jak leci w dół, a obraz pociemniał. Zemdlała.
*
Może było to niemoralne, może nie pasowało do sytuacji, ale widząc Cienia z rozszarpanym gardłem, odetchnęła z ulgą. I to nie dlatego, że nie wydał jej i mer, ale dlatego, że to nie był Lu. Nie potrafiłaby sobie wyobrazić co by zrobiła gdyby zamiast jakiegoś byle zaójcy leżał tu on...
- Mer, musimy się pośpieszyć. Sama widzisz, co się dzieje... jak Cienie się dowiedzą to będzie źle. Proszę, posłuchaj mnie i nie daj się prosić. Nie marnuj poświęcenia Szept ani Wilka i chodź. Póki ejszcze mamy an to czas.

draumkona pisze...

Wilk został wezwany. Nie tylko on zresztą, bo na korytarzu przyłączył się do niego Elenard, najwidoczniej idący po to samo. Wzywającym był Eredin, więc obecność Pana Wiedzy niezbyt dziwiła elfa, choć zachodził w głowę o co może chodzić. Jakiś tajny plan? Może... Może miał wieści odnośnie Vetinari? Nie było go przy tym jak sama zglosiła się do przeniesienia listu i wieści do krasnoludów tunelami kopalni, był wtedy na murach, albo w namiocie pomagając łatać rannych. Może coś się jej stało...
Wparował do komnaty gdzie wzywał ich Strażnik i zamarł. Prócz elfa był tu jeszcze sam Devril Winters, całkiem zdrowy i z całą pewnością nei martwy. Teraz rozumiał. Rozumiał powód dla którego to Charlotte poszła do kopalni nieść wieści. Wiedziaął czym to grozi, zaś w obliczu tego co pewnie powiedzieli jej o Devrilu...
- To ty żyjesz? - wypalił od razu Wilk przecierajac zmęczone oczy jakby mu się miało to wszystko przywidzieć. Umysł, mimo że ospały i spowolniony od braku snu i stresu połączył jednak fakty. Dev żył. Jego córka... - Co z Mer? - dorzucił zaraz po pierwszym pytaniu zbliżając się, a Winters miał jedną z niewielu okazji widzieć go takim pełnym nadziei.
Tymczasem w centrum miasta wykryto intruza. Była nim rzecz jasna Zhao, Wygnaniec i Starsza Krew w jednym, była czżłonkini Bractwa. Mimo szarpaniny i dwóch obitych nosów strażników pałacowych, pojmali ją i wrzucili gdzies do lochu zawiadamiając o tym tego, kogo trzeba, czyli między innymi Radę. Ale to nie z Radnymi chciała się widzieć, miała wieści dla Wilka i tylko dla niego. No, może dla Elenarda też. I Lethiasa jak już robić wyjątki. Nie zdradzi dziewczynki chocby ją kołem łamali.

draumkona pisze...

- Pieprzone Bractwo - wyrwało się Wilkowi, całkiem zresztą słusznie. Powinien im się odpłacić, powinien... Co pownien? Za zabicie Cienia pewnie ściągnie na stolicę większe kłopoty niż dotychczas a nie miał na to ani czasu, ani siły, ani pieniędzy. Nie, na Cieniach zemści się innym razem. Szczególnie na tym jednym, którego znał całkiem dobrze, a którego wołali Poszukiwacz. Już jedno dziecko stracił na terenie stolicy, powinien się modlić by to samo nie spotkało reszty, choć to nie on pozbawił małą Yue życia, to wiedział o całym incydencie od Iskry.
- Może jest nadzieja... - zaczął, ześlizgując się spojrzeniem z sylwetki Devrila na biurko, przy którym zwykle pracowała magiczka i znów opanowała go żałość i niezmiarkowany ból. Wspomnienia. W sumie nic jej nie wyjasnił nim zginęła, odeszła od niego w niezgodzie... Bezwiednie podszedł do biureczka, musnął palcami kartę papieru w połowie zapisaną pismem Szept. Ile by dał, żeby jednak zamiast niej zginął on sam. Nie powinna tak ginąć. Powinien był ją ochronić...
Pierwszy w podziemiach pojawił sie Lethias i na to Zhao liczyła. Na widok Starszego dopadła do chłodnych krat, zerkając na elfa wręcz w obłędzie. Śpieszyło się jej. Śpieszyło by przekazac wieść, by zmusić Wilka do walki. Znała go, wiedziała, że potrzeba mu wiedzy, potrzeba dobrych wieści na temat tych, których kochał. Pochwyciła dłońmi zimne kraty, przyciskając do nich twarz, jakby chciała się wydostać.
- Mam wieści - szepnęła ledwie słyszalnie - Ale powiem tylko Wilkowi. I Elenardowi. Oi może tobie też, ale nie tutaj. Podsłuchy, szpiedzy... Nie wiadomo kto może słuchać. Ściany mają uszy - była rozczochrana, miała rozciętą dolną wargę zapewne od potyczek ze strażą i musiała wyglądać jak jakaś obłąkana wiedźma kiedy tak mówiła, ale niezbyt ją to obeszło. Mer żyła. Nie wszystko było stracone.

draumkona pisze...

Przez chwilę wahał się co do decyzji w sprawie Iskry, ale znał ją na tyle długo, że wiedział. Nie przyszłaby tu z byle pierdołą, nie kiedy jest Wygnańcem, nie kiedy w mieście grasują Cienie, którym nie wiadomo co odbije. I w końcu nie przyszłaby tutaj tylko z czystego kaprysu kiedy w lesie jest względnie bezpieczna, otoczona duchami i innymi tymi lesnymi rzeczami na których się kompletnie nei znał, choć jako władca tych terenów, powinien.
- Przyprowadź ją - odezwał się w końcu, odrywając wzrok od rzeczy Szept i wzdychając ciężko. Dzień jeszcze się nie skończył a on czuł się tak wykończony jakby charował w kamieniłomach od świtu do zmierzchu.
Nie minął kwadrans, a furiatka została cichcem przeprowadzona do komnaty w której leżał Devril. Skinęła głową w geście powitania i... No i co dalej?
- No? Masz podobno jakieś wieści - zagaił w końcu Wilk, krzyzując ręce na piersi, nie będąc w nastoju na ewentualne gierki Zhao. Miał dość, miał serdecznie...
- Mer żyje - wypaliła prosto z mostu, a kiedy uchwycił jej spojrzenie odkrył, że Iskra jest tak samo tym poruszona jak on. Zastygł jak słup soli nie mogąc przetworzyć nawału informacji i uczuć jakie go zalały. Żyła? Jak? Uciekła? Kiedy? Czemu nic nie wiedział? Gdzie jest? Bezpieczna? Cała? Może ranna? Te i inne pytania przemknęły mu w ciągu sekundy przez myśl, aż się lekko zatoczył - Są z nią wilki Szept. Tropił ją jakiś Cień, którego już nie ma na tym świecie. Ukryłam ją u Ducha Lasu, tam sie nie zapuszczą... Przynajmniej póki nie wiedzą gdzie to jest - uchwyciła spojrzenie władcy, nieco wystraszone na wieśc o tym, że znalezienie jego córki przez Cienie to kwestia czasu, więc dodała szybko - Prócz wilków Szept są też wilki Medrethu i parę węży Nago.
- Nago?
- Boski wąż, wyjaśnię później - machnęła zdawkowo dłonią, jakby egzystencja wielkich węzy gdzieś w Medrethu wcale nie była taka istotna - Pytała o ciebie. O was wszystkich i zdaje się, że sam najpierw przejdziesz grad pytań jak ją tutaj... - nie dokończyła, bo straciła oddech, kiedy Wilk do niej dopadł i wziął w rmaiona, opętańczo tuląc ze szczęścia. Bogowie jednak się na niego nie wypięli, nadal miał córkę, nadal miał po co żyć i po co walczyć.
- D... Duszność! Brak oddechu! - wykrztusiła Iskra gdzieś spomiędzy jego ramion, ale uścisk zwolnił dopiero wtedy, kiedy sam uznał to za stosowne, a Zhao była fioletowa na twarzy.
*
Czy życie miało teraz sens? Nie. Nie miało, odkąd dowiedziała się o śmierci Mer. I może myślenie to było egoistyczne, może nie było tak chwalebne i honorowe jakby chciała... Ale nie dawała już rady. Żałowała maleńkiej elfki, owszem, ale serce złamał jej fakt pozbawienia życia Devrila. Przecież miał jeszcze przed sobą całe życie, mógł... Mógł zrobić jeszcze wszystko, nawet ocalić Keronię i posadzić na tronie Marvolów, cholera, mógłby nawet sam sobie ją poślubić gdyby miał taką ochotę. A teraz... teraz już wszystko stracone. Nie było go i ona też nie chciała tu być. Dlatego zgłosiła się jako ochotnik do poselstwa wysłanego do krasnoludów. Były trzy takie grupki, z czego jej była jednoosobowa i szła przez Morię. Bite trzy dni szła najprostszą drogą wcale nie bacząć na to czy wybudzi demony, czy orki, czy narazi się goblinom. Szła, ściskając w dłoni pergamin przewiązany purpurową wstęgą, aż w końcu trafiła na krasnoludzkie stanowiska. Nie zauważyła tego, kiedy mineło ją niebezpieczeństwo i kiedy weszła w obszar Dolnego Królestwa.
Dalej było już prościej. Krasnoludy widząc wstęgę i pieczęć nie dyskutowały, dołozyły wszelkich starań by jak najszybciej znalazła się w grah'knar. Może gdyby była obecna tu zarówno ciałem jak i umysłem to dostrzegłaby, że krasnoludy się zbroją. Że wiedzą. Nie zauważyła, wolała opłakiwać Wintersa, który od dłuższego już czasu był tym, który napędzał jej działania, tym który dawał jej siłę do walki i oporu. Zniosłaby wszystko, nawet tortury w Twierdzy, ale teraz, gdy go zabrakło... Wątpiła czy potrafiłaby chociaż przetrwac wyciąganie drzazgi spod paznokcia.

Silva pisze...

- Silva, zamknij się. Mówisz o rzeczach, których nie znasz. Możesz mieć lisie duchy i możesz się zmieniać w wilka, ale nigdy nim nie będziesz i nie zrozumiesz tego - Drav pewnie oddałby wszystko za to, by szamanka wstawiła się w jego sprawie, ale innej sprawie, a nie mówiła o rzeczach, które może jedynie przeczuwać, odbierać intuicyjnie, albo znać z opowieści. Mogła przemieniać się w wilka, mogła poznawać świat jego oczami, ale zwierz, który nigdy nie podlegał samcowi alfa i watasze, nie rozumie praw nią rządzącymi. - Gdyby wilk z watahy Pióra postawił łapę na terenie moim i Mogaby, skończyłby z rozerwanym gardłem. To wilcze sprawy. Sprawy watahy - grzebiąc patykiem w ognisku, rozniecając słabnący ogień i wzniecając iskry, Drav zerknął w miejsce, gdzie zniknął wilczarz. Cóż, prawdę powiedziawszy, w Górach Mgieł najbezpieczniej było podróżować jako człowiek: mniejsze ryzyko ataku, mimo że wilkołaki śmierdziały zwierzę nawet na dwóch nogach. - Nie uznaję wyższości wilczarzy, panów tych gór, bo najzwyczajniej w świecie duma mi nie pozwala. Nie jestem jednak tak głupi, by nie rozumieć, że to ich ziemia i ich zasady. Ludzkie ciało pomaga w takich chwilach, odrobinę. Jako wilka pewnie by mnie pogonili, jestem tu obcy, daj więc spokój i wcinaj uszaka - burknął, prawie jak rozeźlony ojciec widzący, że dziecko marudzi nad miską. Szamanka nie dość, że niejadek to jeszcze złośnica. Ale to była jego złośnica i fajnie, że go broniła.
O dziwo pchlarz nie dostał ani pięścią w bok, ani dębową laską w głowę, ani z buta w kostkę. Czyżby szamanka postanowiła go oszczędzić, albo może odłożyła zemstę na inny dzień i inny czas, i kiedy wilk będzie potrzebował pomocy to pokaże mu język i zostawi samemu sobie, skoro teraz ją okrzyczał za pomoc.
- A co ty tu robisz, przyjaciółko?
- Sprawdzam teren. Namnożyło się tu plugastwa. Jak nigdy. Niektóre różnią się od tego, co jest nam znane. To nie jest zwykły stan. Zwierzęta są niespokojne. Drapieżniki agresywniejsze, a roślinożercy płochliwi. W górach coś się dzieje. A my mamy tylko niejasne podejrzenia.
Wilkołak szturchnął magiczkę, wskazując na kociołek, proponując jej jeszcze jedną pełną michę gulaszu. - Z Dzikiej Kniei aż tu, do orków, nic nas nie niepokoiło. Ścieżki były puste, a i tropów niewiele. Więc to nie zima wygnała zwierzynę?
- To stare góry - Silva przełknęła porcję gulaszu - Sięgają głęboko i wiele pamiętają. Nie wiemy, co kryje się w jaskiniach i ich cieniu - masyw Sokolego Pióropuszu, gdzie przycupnęła wioska Ti’Ran, część Gór Mgieł, sprzyjała pojawianiu się duchów. Szamani mieli tam łatwość z nawiązaniem kontaktu z duchami, ale też mieli problemy z Lodowymi Piechurami. - Jak bardzo cię to niepokoi, Szept? Powinniśmy posłać wieści do naszych? - Silva odkładając miseczkę, opatulając się szczelniej płaszczem, zapatrzyła się w ogień. Czy kłopoty w górach mogły być wynikiem splugawionego splotu? A może to tylko przypadek? Pewnie to drugie, bo Błędne Ziemie leżały dość daleko, a jedyne sploty na części keronijskich gór, to trzy szczyty przypominające śpiącą kobietę w okolicach doliny Surany oraz odnoga gór przy Błędnych Ziemiach. - Duchy też są niespokojne, ale to wina splotów, którymi podróżują do naszego świata. Dlatego udajemy się Wilczym Borem na Błędne Ziemie - szamanka może i była uznawana za pozbawioną uczuć, ale nie zaryzykowałaby podróży przez Las Larven w pojedynkę, jedynie z Wisielcem. Ani ona, ani on nie znali tych miejsc, a o tym szczególnym borze mówiono wiele i zazwyczaj nic dobrego. Przeprawa przez niego może i byłaby szybsza, ale Silva wolała wybrać drogę przez góry, omijając zdradziecki las. Nie chciała zapuszczać się pomiędzy stare drzewa, gdzie w cieniu iglaków przemykały stwory zapomniane przez resztę świata, gdzie jak wspominała magiczka, magia zmieniła naturę. Któż może wiedzieć, co czai się w mroku drzew?

draumkona pisze...

Nie powinna spodziewać się po każdym wybuchu takiej radości, mimo to... Wrogość Eredina po prostu ją ubodła. Co jak co, ale nie byłaby w stanie zabić dziecka, zwłaszcza takiego, które znała. które nawet bawiło się z jej dziećmi za dawnych dni. Spochmurniała nieco widząc postawę Strażnika, ale nie powiedziała nic w tym temacie. Niech nie wierzy, trudno. Mówiła prawdę. Wilczarze, las, ona sama, mer była tam bezpieczna o wiele bardziej niż w Atax i nikt jej nie wmówi, że jest inaczej. Skrzyżowała ręce na piersi, mrużąc oczy. W zasadzie o czym ona myślała idąc tutaj? Że przyjmą ją jak swoją i powiedzą dziękuję? Na bogów, zachowywali się tak jakby sama otworzyła im w wychodu szczelinę do Pustki...
- Jak mi nie wierzycie to mogę wam pokazać. To gdzie jest, z kim jest i czy niczego jej nie brak. Nie mam nic do ukrycia - burknęła, odwracając się i odchodząc do okna, najzwyczajniej w świecie otwierając je na ościerz i odsuwając zasłony - O zmroku będę czekać tam, gdzie kiedyś rósł Nemnes. Stamtąd przejdziemy do Ducha - nie chciała ryzykować bezpieczeństwem swoim jak i Mer, czy Ducha. Im mniej znało miejsce gdzie oboje są ukryci tym lepiej. Poza tym, w zmroku większa szansa na umknięcie Cieniom. Może wiedzą, widzą i czuwają, ale nie mieli dość sił by się na tyle rozproszyć i tylko jednego elfa, który ewentualnie mógłby poradzić coś w całkowitej ciemności jaką dawał las. No, chyba że Marcus znajdzie Figla, wtedy szanse na wytropienie ich rosną.
- Czekaj... - Wilk chciał dowiedzieć się więcej o małej. Do zmroku niby została godzina czy dwie, ale on chciał wiedzieć już teraz. Najlepiej żeby mu opowiedziała o wszystkim ze szczegółami, nawet takimi ile razy kichała i w jakich okolicznościach. Ona za to kazała mu czekać... Nawet w tym wszystkim nie przeszła mu przez głowe myśl, że może to być pułapka. A powinna.
*
- Przepraszam, ale czy panuje u was wojna domowa? - spytała jednego z krasnoludów, który biegł gdzieś z ciężką kuszą, a ten spojrzał na nią jak na oszołoma. W zasadzie, nikt normalny nie zadaje takich pytań prosto z mostu...
- Ach, Charlotte! - usłyszała głos za sobą i obejrzała się. Po kamiennych schodach z posiadłości króla schodził Ymir Kamienny, władca Dolnego Królestwa. Uzbrojony po zęby jakby co najmniej mieli najechac Wirginię i w cąłkiem dobrym humorze - Ciebie też tu przywiało, jak Szept?
- Szept nie żyje, królu - odpowiedziała już automatycznie, tonem całkiem pozbawionym barwy.
- Nie? A przysiągłbym, że jeszcze przed chwilą ją widziałem, cholibka no. Starość nie radość...
- Jak to widziałeś?
- A myślisz, że po co to wszystko? - zatoczył dłonią wokół siebie, wskazując jej ogrom przygotowań, pakowane górskie niedźwiedzie, przygotowywanie podziemnych łodzi do spływu. Dopiero teraz powoli do niej docierało to co mówił - Idziemy pomóc elfom.

draumkona pisze...

- Skoro tak wolisz - wzruszyła ramionami i odeszła od okna. Jak ma wyjść to najlepiej nie oknem, zwłaszcza, że ma mieć towarzystwo. Cholernie bolał ją ten brak zaufania, ale nic nie mogła na to poradzić, prócz modleniem się w duchu by pewnemu Cieniowi nagle nie przyszło do głowy jej szukać. Chociaż... Miał przy sobie Solanę.
Przemknęli nieużywanymi przejściami do murów, stamtąd tajnym przejściem, które nie wiedziec skąd było Iskrze znane. Dalej był już sam las, ciemny i ponury, szumiący cicho jakby przestrzegał niezdecydowanych przed wkroczeniem. Niektórzy mówili, że Medreth to bliźniacze odbicie Valnwerdu, choć o ,mniejszym stężeniu magii. Teraz, podczas krwawych nocy to wrażenie potęgowało się. Szybkim marszem dotarli do wyznaczonego miejsca w przeciągu kwadransa i żadne z nich nie zakłóciło ciszy jaka panowało w lesie. Samo też wejście na polanę było dość proste, jesli już się przedrzeć przez tunel z ostrych krzewów i Iskra wolała nie tłumaczyć tego, dlaczego jest tak prosto. Na szczęście też, odpowiedź, czy tez stróż polany, chyba wiedział kto nadchodzi bo się nie pojawił. Ich oczom ukazało się za to jezioro o krystalicznie czystej wodzie z nieruchomą całkowicie taflą i chatka stanowiąca integralną część wielkiego drzewa rosnącego na uboczu. Przed tą chatą siedziały wilki, zarówno te z Irandal, jak i Moro. Było też i dogasające palenisko, a w nim urzędował Kalcifer, zajadając się drewnianymi drzazgami, które pozostały po ognisku. Zaś pomiędzy wilkami, tulona w śierść jednego z nich, spała rzecz jasna Mer. A mówiła jej tyle razy, żeby nei spała na dworze, bo bogowie niejedyni wiedzą co się stanie.
- Cała i zdrowa, jak mówiłam - rzuciła kwaśno, przystając kawałek od wilaczarzy i postanawiając się nie zbliżać. Niech się dziadek nacieszy wnuczką.
*
- Ataxiar padło? - na te słowa alchemiczka po prostu wybuchnęła płączem, co Ymira i Szept przyprawić mogło o najczarniejsze podejrzenia i wnioski. W końcu co by tu robiła jedna, sama? I do tego w takim stanie beznadziei i rozpaczy?
- Opowiedz nam... - zaczął Ymir, sadzając alchemiczkę na beczce prochu i podając jej swoją chusteczkę w chaftowane groszki, podarek od żony.
- Mer i Devril nie żyją - wychlipała pomiędzy kolejnymi atakami histerii, a krasnolud posłał magiczce badawcze spojrzenie. Tego chyba nikt się nie spodziewał.

draumkona pisze...

Iskra powinna była przewidzieć to, że Wilk nie będzie siedział grzecznie na tyłku. Nie będzie czekał aż ktoś zagrozi znowu jego córce, którą to dopiero co odzyskał. Poszedł za nimi, a jakże by nie. Cicho, niczym cień ich samych, w niewielkiej odległości. I w zasadzie nie przewidział tylko tego, że mogą wykryć go wilki, ale.. pal sześć, dlaczego miałby się ich obawiać? Nie był ich wrogiem, wręcz przeciwnie. Chroniły jego córkę, a wcześniej też i żonę za co był im dozgonnie wdzięczny.
- A tatuś? Jest bezpieczny?
- Jest. Bardzo chciałby tu byćm
- Ja też chcę, żeby tu był. I mama.
- Przecież jestem... - wyłonił się z ostrych krzaków, nie mogąc już dłużej się tam chować. z początku miał tylko podpatrzeć co z małą, czy ma się dobrze... Ale teraz już wiedział, że to niemożliwe. Podszedł do Mer, zabierając ją od dziadka i tuląc do siebie - Jestem już... - nie wiedzieć czemu, poczuł na policzkach spływające łzy. Chyba nigdy jeszcze się tak nie cieszył.
Iskra zaś czuła się co najmniej głupio. Rodzina... Powinna ich zostawić. Prywatność, te sprawy. odeszła więc, przysiadając w niewielkiej odległości, przy jeziorze i wpatrując się w taflę odbiajającą nikły blask księżyca. Chciałaby żeby jej rodzina kiedyś też była w jednym kawałku. Naprawdę by chciała.
*
Nie odpowiedziała już, zbyt zajęta szlochaniem i zmuszeniem się do jako takiego oddychania. Bogowie, może ona była przeklęta, że wszyscy wokół niej umierali? Najpierw Jomsborg i Albert, teraz Dev i mała Mer... Kto następny?
- Musicie się opanować... Obie. Jest wciąz o co walczyć. Stolica, elfy... Wilk przecież żyje - spróbował pocieszyć to jedną, to drugą, ale chyba coś mu nie wychodziło. No tak, Dolny Król, twardy krasnolud, nie znał tajemnej sztuki podnoszenia na duchu. Wiedział za to jak rozbić komuś kamień na głowie na 43 sposoby.
- Starsi... Starsi... - Charlotte dostała czkawki - Oni... Bez wiedzy Wilka zrobili tego Cienia następcą... iik... I... I mieli twoją głowę nabitą na... na palu... - dalsze słowa zagłuszył potok łez i szlochu. Nie mogła się powstrzymać, tak długo starała się być twarda i dzielna ale nic nie mogła poradzić na wielką dziurę w sercu, która po prostu uniemożliwiała jej normalne życie i funkcjonowanie.

draumkona pisze...

Może nie powinien tego robić dla własnego dobra, ale jak przetłumaczyć szargające nim emocje rozumowi? Biorąc sprawę od drugiej strony, jak sercu przedłożyć racje umysłu, że teraz będzie musiał odpowiedziec na wszystko czego do tej pory jej ni wytłumaczył? Przygładził kasztanowe włoski córki, musnął jej czółko wargami i stwierdził, że odpowiedzi na pytania to marna cena za jej życie i bezpieczeństwo.
- Nie, mama nie jest przeklęta córciu... - zaczął ostrożnie, nie wiedząc który to głupek ze Starszych raczył rozpowiadać takie rzeczy w obecności jego dziecka. Zahwiał się, kiedy usłyszał słow ao nwoej rodzinie przez chwilę z tej całej euforii nie wiedział o co małej chodzi - Ale jakiej... Co? Ach. Nie kochanie, nie miałem żadnej nowej rodziny choć Starsi bardzo by chcieli. na szczęście, to nie Starsi rządzą tym miastem tylko ja. A moją jedyną rodziną jesteś ty i mama, nikt inny - kwestię brata na razie zbył milczeniem. Nie wiedział jak jej wytłumaczyć tę kwestię i to chyba zawstydzało go najbardziej. Cholera, nie spodziewał się, że ta cała Łowczyni może sobie tak po prostu zajść w ciążę.
*
Ymir rozumiał ból straty, w końcu takiego samego doznał kiedy Wirginia wparowała do tuneli i wyrżnęła całą rodzinę króla, w tym jego krewniaków i bliskich przyjaciół. Rozumiał ból, choć podejrzewał, że nie jest on tak druzgocący jak ten, który teraz czuła Szept czy chociażby Charlotte. On swojego dziedzica miał. Miał także swoją umiłowaną żonę. Skinął dłonią na paru krasnoludów, jego przybocznych, małą drużynę, która pomogła mu dźwignął niemalże nieprsytomną Vetinari i odnieść do wozu z racjami chleba krasnoludów, który zwykłym śmiertelnikom łamał zęby i bronią.
- Szept... Za godzinę wyruszamy. Gdybyś... No wiesz, potrzebowała rozmowy to będę u siebie. Jeśli zaś nie... Nikt nie zakłóci twojego spokoju - uścisnął jeszcze jej ramię, patrząc ze smutkiem w ciemnych oczach na rozpacz elfki i odszedł, wyklinając podłych Lumieli od demonów i innych dziadostw z Pustki.

draumkona pisze...

Wilk nie wiedział już co może zrobić by wyjśc na swoim. Widział co przechodża elfy, on sam zresztą nie wyglądał najlepiej, swoje racje dzieląc jeszcze na chorych. Wśród tych, których z muru odesłano do namiociku uzdrowicieli był generał Airo, któremu obandażowano głowę i cały tors po tym jak nie zdołał uniknąć salwy strzał. Arno kursował to od namiotu, to na mury niosąc rozkazy ojca, który nie zamierzał się poddawac ranom i mimo braku sił, wciąż układał w myśli jak najlepszy plan ochrony mimo tego, że elfy powoli wymierały.
Może miało to związek z poszerzającą się epidemią śmierci, może była to sprawka czarnych magów, ale którejś z ciemnych nocy otworzyła sie szczelina. Portal wiodący wprost do Pustki. Tak potężne załamanie magii wyczułby każdy co lepszy mag, zwłaszcza, że owa szczelina wytworzyła się na zachodnim brzegu miasta, tam, gdzie znajdowały się groby poległych w walce o Medreth i Eilendyr. To stamtąd emanowała długa, zielona poświata, jakby wstęga wznosząca się do nieba. Wyglądało to niepokojąco i tak też należało to odbierać. Brakowało im many i magów by ewentualnie bronić się jeszcze przed demonami...
Słyszał wspaniałe sugestie by się układać z Lumielami, ale nie chciał tego robić. Prędzej umrze i... I co wtedy? Wtedy wszystko to, cała ich ofiara pójdzie na marne. Lumiele dostaną czego chcą, miast dostać po tyłku jak niegrzeczny szczeniak. Zaklął pod nosem, uderzając słabo pięśią w stół pokryty mapami. I jeszcze niepokojący raport o tym, że żadnego z posłańców nie widziano w Dolnym Królestwie. Ba, nie widziano ich nawet w punktach strażniczych tuneli. Czyżby więc wszyscy zginęli? Charlotte... Kolejna osoba, którą powinien dopisac na długa liste osób, które poświęcił dla sprawy. I co z tego miał?
- Raa'sheal - Viori zajrzal do komnaty króla, spodziewając się go tam zastać. Radny też był wykończony i ledwo trzymał się na nogach - Szczelina. Ona...
- Wiem. Ale nic na to nie poradzę. Nie jestem magiem ofensywnym, poza tym i tak nie mam sił...
- Ktoś tam poszedł. Elfy z zachodnich wiezy mówią, że to Wygnaniec.
Wilk sposępniał. Czy furiatkę też będzie musiał dopisać do swojej czarnej listy? Kogo jeszcze przyjdze mu poświęcić? Nie lepiej byłoby ułożyć się z Lumielami? Może... Nie. Poczeka. Jeszcze dwa dni wytrzymają, jeśli do tego czasu nie dotrą krasnoludy, ruch ani nikt... Wtedy się podda. Dopiero wtedy...

draumkona pisze...

Char z przerażeniem w oczach widziała jak krasnoludy niezdolne do wyhamowania pospadały w przepaść. Część z nich zdązyła poznać w drodze i choć w zasadzie obcy... Nie mogła bezczynnie patrzeć na ich śmierć. I może jej alchemia była niczym w porówananiu z taką magią, ale nie zamierzała stać i patrzeć. Rzuciła się do przodu, sciągając z dłoni rękawiczki i odrzucając je na bok wpadła między krasnoludzkie szeregi, złożyła ręce i zaczęła działać. Nie mogła cofnąc tego co robił demon, nie mogła scalić na powrót ziemi, ale mogła przenieść materię w inne miejsce i to też uczyniła, tworząc nasyp z zastygniętej ziemi pod stopami tych, którzy jeszcze nie spadli.
- Charlotte! To Char! - wydarł się z muru Dorian, drugi z biliźniaków i podskakując wskazał przeciwległy kraniec bitwy. Znał tylo jedną osobę, która z biegu mogła od razu przejśc do zmiany materii bez rysowania kręgu czy choćby chwili jakiegoś namysłu. Poza tym mógłby przysiąc, że spod kaptura wyślizgnęły sie jej rude włosy.
- Nira!
Wilk obejrzał się na Eredina dochodząc do wniosku, że ten musiał oberwać strzałą i umiera skoro widzi siostrę. Zamrugał raz czy dwa, ale Strażnik wyglądał nadzwyczaj żywo. Podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i zastygł wpół ruchu. To była ona. To musiała być ona.
- Wilk! - Viori krzyknął z muru, ale było za późno, władca nie uchylił się i oberwał strzałą prosto w pierś. Zachwiał się, ale nie upadł, spojrzał tylko dziwnie na wystającą z ciała strzałę, postąpił parę kroków naprzód, jakby rzeczywiście chciał iść do Szept... I wtedy runął na ziemię tracąc przytomność.
- MEDYKA! - wydarł się Arno, który pod nieobecnośc ojca wydawał rozkazy żołnierzom. Sam zbiegł po schodkach do leżącego w kałuży krwi elfa i odwrócił go na bok, by ciało dalej nie napierało na strzałę. I tak przeszła na wylot, cholera jasna. I nadal mieli braki w manie... - GDZIE SĄ MEDYCY DO CHOLERY! - krzyknął jeszcze raz, aż w końcu się zjawili ściągając Wilka z pola bitwy.
- Des! - Dorian dopadł do drugiego alchemika i uwiesił się na nim jak na wieszaku - Co... Co robimy... - wydyszał, mocno już zmećzony. Starszy alchemik ściągnął brwi dostrzegając co robi Charlotte i nawet jak jest ubrana. Luźna koszula w ciemnym kolorze, gorset wiązany po boku, przylegające do ciała spodnie i buty zachodzące dalej niż wysokośc kolan... Do tego płaszcz, na ramionach lisia skóra i kaptur. Nie musiał czekać aż się odwróci by domysleć się, że na plecach na pewno ma wzór Flamela. Oficjalnie występowała jako Brzask, jako alchemik... Powinni do niej dołączyć? Musieli. Byli jednym, rodziną, choć rozbitą i niewielką, ale rodziną. A rodzina zawsze trzyma się razem. Poza tym, ktoś musiał ją osłaniać.
- Idziemy. Ktoś musi ją osłaniać bo jak na razie to strzały ją mijają tylko dlatego, że wariatka ma głupie szczęście.
Tyle szczęścia co Charlotte nie miała na pewno Iskra. Szczelina nie chciała się zamknąc nawet o cal, w dodatku już raz poraziło ją sporym ładynkiem magii, az miała popalone końcówki włosów. Jakieś demony musiały już stąd wypełznąć, a Szczelinę można było zamknąc dopiero wtedy kiedy wszystkie demony z tego miejsca zapędzi się z powrotem bądź zniszczy. Do tego czasu... Będzie próbowała to obejśc. I będzie strzec tego miejsca by nic więcej nie wypełzło z Pustki.

draumkona pisze...

Bitwa trwała cały dzień, aż słońce zaszło a krasnoludy w końcu przedarły się do murów Ataxiar rozgramiając tym samym całą armię Lumielów. Rzecz jasna niedobitki roproszyły się szukając szansy na ujście z życiem, ale elfi zwiadowcy, którzy wypoczęli w dzień tropili ich by ukrócić żywota, by skończyć to co sami zaczęli. Zbierano rannych i martych z pobojowiska, medycy mieli pełne ręce roboty, ale wraz z pojawieniem się świezych zapasów z Dolnego Królestwa łatano elfy szybko i sprawnie. Zdawało się nawet, że zniknął tez i demon, unicestwiony, lub zagoniony do Pustki, gdzie jego miejsce. Sama szczelina także została zamknięta, ku uldze arcymagów.
Wilka musieli reanimować. Strzała trafiła tuż obok serca, ale nie mieli pewności czy aby przypadkiem go nie przebiła. na takie zabiegi potrzebowali many, a jej wciąz było za mało by bawić się w zaawansowane ingerencje w ciało. gdyby to był jakiś tam mało wazny elf to może użyliby ziół, ale tak przy królu? Nie wiedząc czy pomoga mu, czy zaszkodzą? ...Noc miała być decydująca.
Charlotte trafiła do namiotu uzdrowicieli po tym jak oberwała strzałą w brzuch. Nie pomogła twarda skóra gorsetu, nie pomogł opór powietrza, który winien zmniejszyc pęd strzały. W dodatku grot był "ozdobiony" haczykami, przez co wyciągnięcie go z rany graniczyło z cudem. Leżała więc na noszach, bo łóżek już dawno zabrakło i patrzyła w ciemniejące niebo zastanawiając się nad tym co stanie się po jej śmierci. Wokół czuwali alchemicy, jedni ranni mocniej, inni mniej. Dorrien dostał laskę do podpierania się i już jako tako mógł się poruszać, Desmond miał rozbity skroń i sparzoną skórę wokół oka, przez co niedowidział, ale to w zasadzie najpoważniejsze obrażenia jakie odnieśli.
Nikt nie widział Iskry odkąd wyruszyła na zachodni brzeg, nawet po zniknięciu Szczeliny, ale też i mało osób wiedziało o tym kto się tam w ogóle udał.

Selene pisze...

[Jeśli z tą magia jest w końcu coś nie tak, poprawię, nie ma problemu.]
Kończyły jej się opcje, i to raczej szybko. Przymknęła oczy, powoli się poddając, ale miała jeszcze jakąś nadzieję. Przynajmniej jeden z nich nie dążył do zabicia jej jak najszybciej. Mimo wszystko nie wiedziała, co mogłaby jeszcze zrobić. Spytała więc tylko:
- Więc lepiej mnie zabijcie. Bez przeciągania.
W chwili, gdy skończyła drugie zdanie wiedziała, że już gorzej nie będzie. Lepiej też raczej nie, ponieważ właśnie się skazała. Przyspieszyła bezwiednie oddech i spojrzała na swój ostatni księżyc z nadzieją, że to wszystko nie potrwa zbyt długo. Brakowało jej pomysłu, pomysłu jak z tego wybrnąć, toteż liczyła co najwyżej na łut szczęścia. Nigdy nie potrafiła weryfikować dokładniej swoich umiejętności, nie licząc tych leczniczych, a z tych i tak korzystać mogła tylko wtedy, gdy widać było księżyc. I wtedy wpadła na pewien pomysł. I tak był mniej samobójczy niż jej poprzedni. Powiedziała szybko:
- Czekajcie! A... - I wtedy uświadomiła sobie, że nie wie, jak sformułować to, co chce im przekazać. Domyślała się jednak, że ma niewiele czasu, więc kontynuowała po prawie niedostrzegalnym zawahaniu. - Znam magię leczniczą. Gdy świeci światło księżyca... potrafi być naprawdę potężna.

draumkona pisze...

Wybudził się ze snu w jaki wpędzili go uzdrowiciele i w pierwszej chwili tylko nasłuchiwał, badając sytuację. Spodziewał się głosu Szept, Eredina... Nawet Elenarda. Iskry. Kogkolwiek w kim widział choć namiastkę przyjaciela. Zamiast tego słyszał Cienie. przegrali, a on jest zakładnikiem i ma oddac władzę temu szczylowi, którego mianowali jego synem? Nie. Póki żyje on, póki jest Mer nie odda władzy. A nawet gdyby ich zabrakło, to wolałby żeby linia królewska oficjalnie wygasła niżby rządził ten cały Erril.
Na próbę zgiął palce, że niby tik nerwowy zwiastujące rychłe wybudzenie. Zdawało się, że wszystko jest w normie. Teraz tylko znaleźć coś ostrego... Nie wezmą go żywcem. otworzył oczy i w jednej chwili leżał, w następnej juz siedział, a sekundę później już nie było go w łóżku. Elfiak zmobilizował wszystkie siły jakie tylko w sobie miał by znaleźć jakieś ostrze i to zakończyć. Dopadł do szafki na której spoczywał niewielki nożyk do otwierania listów. Dobre i to... Ale nim po niego sięgnął, upadł, chwytając się za serce. Strzały nie wyjęto, ułamano jedynie by nie przeszkadzała, a on miał sie oszczędzać. Sapnął raz, drugi aż szum krwi w uszach ustał, a w głowie przestało się kręcić. Cholera jasna.
Uzdrowiciele wskazali magiczce najbardziej wyczerpanych magów leczniczych, których mogłaby wesprzeć maną, czy nawet dobrym słowem. Większość z medyków była do Szept nastawiona przyjaźnie, bądź obojętnie, co na pewno miało związek z profesją władcy, wobec czego z ulgą witano ją wśród żywych. Zaś pierwszym magiem upominającym się o manę był ten, któremu polecono wyleczyć Vetinari.

draumkona pisze...

- Grot strzały jest zmyslne zabezpieczony hakami. Trudno będzie go wyciagnąć, ale... Cóż, robię co mogę - odezwał się uzdrowiciel, któremu uzyczyła many. Char wyglądała nieco lepiej, przynajmniej skóra nabrała już właściwego koloru, miast niezdrowej bladości, ale sama alchemiczka jakoś nie sprawiała wrażenia szczęśliwej z tego powodu.
- Jak mawiał ojciec miłościwie nam panującego, połowa wyzdrowienia, to chęć wyzdrowienia. Tutaj jej nie widzę - zakończył dość kwasno. Nie lubił marnować czasu na tych, którzy lepiej czuliby się po tamtej stronie - Obawiam się jednak, że gdyby szanowna siostra władcy zechciała umrzęć to zabrałaby za sobą nie tylko swoje życie.
- Nie tylko swoje? - podłapał Desmond, nagle ożywając i włączając się do rozmowy.
- Ahm - medyk skinął parę razy głową - Nie jestem w tym specjalistą, ale można swobodnie wysnuć podejrzenie, że panienka nosi dziecko.
Wilk szarpnął się i podniósł na równe nogi, choć głównym pomocniekiem w tym przedsięwzięciu była szafka.
- Wywlec Cienie, do jasnej cholery. Dziwne, że do tej pory tego nie zrobiłeś - warknął na uzdrowiciela, odsuwając dłoń od rany i z ponurym wyrazem twarzy odkrywając, że skórę jego dłoni zdobi krew. Pięknie nadszarpnął sobie coś. Ale jeśli trzeba... Łypnął na Luciena, jedynego który chyba potrafił czasem użyć mózgu.
- Jak nie każesz jej zamknąc tej mordki to będzie więcej gwałtownych ruchów. I wynocha.

draumkona pisze...

Medyk nie był ani trochę zrażony. Był już stary, jego długa broda sięgała samej ziemi i nie pamiętał nawet co jadł na śniadanie, co dopiero pamiętac o druzgocącej elfy wiadomości sprzed paru dni. Skleroza, starcze drgawki, ale wciąż całkiem sprawny umysł, a potrzebowali w tej chwili każdego uzdrowiciela, który potrafi coś więcej niż nastawić kość i załatać rozcięcie. Dlatego ściągneli Ursa z emerytury, którą spędzał sam przy rzece, w niewielkiej chateczce.
- Mhmhmhm... - starszy elf zamlaskał parę razy pod nosem, oglądając strzałę i nie mogąc się nadziwić - za jego czasów elfy grały uczciwie i nikt żadnych haków do grota nie doczepiał. Ech, ta dzisiejsza młodzież - Boli? - nacisnął gdzieś, a Vetinari syknęła, nie pierwszy zresztą raz. Żałowała Szept, żałowała Mer, żałowała wszystkich poległych, ale żeby komuś wypominać... Spojrzała na medyka z wyrzutem, aż ten cofnął ręce, jakby się poddawał.
- Ja już nic nie mówię! - zaskrzeczał, wziął swoją torbę i sobie poszedł, od tak. Char ściągnęła brwi, nie do końca pojmując zachowanie medyka. Chyba był trochę chory na umyśle, albo brakowało mu tej czy innej klepki. Szkoda tylko, że Szept już zdążyła uciec...
- Nigdy nie zrozumiem elfów - burknęła, podnosząc się na łokciach i zerkając na ułamany drzewce strzały. Musi się tego pozbyć. Było niewygodne, bolało... A jeśli tamten szalony elf mówił prawdę to zagrażało też dziecku. Dziecku, które nigdy nie pozna ojca...
- Elenard - odegnała smutek czym prędzej, by nie przyuwazył czasem, że ledwo dali jej odpocząć a ona już się rozkleja - Znaczy, nie bo... Jak w elfim zwracało się do starszych? Wyleciało mi z głowy... - wcale nie wyleciało, ale zawsze miło było zrzucić roztargnienie na coś innego.
Wilk zwątpił w resztki mózgu o jakie podejrzewał Luciena. Nie miał go za grosz, tak samo jak instynktu samozachowawczego. Mimo uszu puścił jego słowa, po prostu klęcząc na podłodze, aż w końcu przysiadł na łydkach, nie mogąc dalej wytrzymać napięcia mięśni. Siedział tak dłuższą chwilę, czując jak powoli coraz to więcej ciała odmawia mu posłuszeństwa. Najpierw nie mógł ruszyć reką, potem wrażenie zimna rozciągnęło się na całą klatkę piersiową, aż w końcu finalnie zwymiotował krwią wymieszaną ze skrzepami. Czuł się fatalnie, chyba rzeczywiście nie powinien podnosić tyłka z łóżka.
- POMOCY! - uzdrowiciel, równie genialny co niektórzy Starsi, miast biec po pomoc po prostu stał i krzyczał. Gdyby Wilk mógł, to walnąłby go czymś w łeb. I jedną z ostatnich myśli, jakie przemknęły przez jego umysł było stwierdzenie, że jeśli wparuje tu ktoś jasno myślący... Cienie, on sam, plama krwi na podłodze i jego stan. Wyglądało to tak, jakby Bractwo zamierzało wykonać zaległe zlecenie na Wilka.
Gdyby wpadłby tu ktoś posiadający rozum... Wiedział, że nie przeszłoby to Cieniom płazem. Nie tym razem.

draumkona pisze...

- Many? Tu trzeba rozrywać tkanki, cholerne groty z hakami! - Urs wzniósł dłonie do nieba, wołając o pomstę dobrych wojennych obyczajów jakie sam znał. W końcu strzała która tkwiła w jego kolanie nei wzięła się znikąd, a była pamiątką, którą przymusowo w sobie nosił od blisko pięćdziesięciolecia. Char nie spodobała się wizja rozrywania tkanek, aż się wzdrygnęła i nerwowo zerknęła na medyka. Cholera, że tez taki akurat jej się trafił. Nie było nikogo bradziej zdrowego na umysle?
- WIlk nie może mnie przejąć? - spytała z nadzieją Elenarda, jakby to on był tu panem i władcą i miał możliwość postawienia wszystkich na nogi samym słowem, czy gestem - Albo chociaż ktoś normalny...
- Czuję się urażony - chlipnął medyk, rozcierając w glinianej miseczce zioła na papkę i co chwila dosypując czegoś nowego. Vetinari nie była do końca pewna, czy elf wie co robi, czy składniki są dobierane ręką przypadku.
Do komnaty, słysząc wrzaski pomagera, wpadli strażnicy pałacowi w towarzystwie wysokiego elfa o ciemnych włosach i ponurym, równie ciemnym spojrzeniu.
- Zamach! Łapać ich! - krzyknął kapitan i straże rzuciły się wręcz na obecne Cienie, choć wątpliwym było by je pochwyciły. Refleks był znacząco obniżony przez ciężkie pancerze jakie nosili. Mordred zawsze uważał, że zbroja to przeżytek.
- Wasza wysokość - mruknął, pochylając się i pomagając Wilkowi podnieść się z ziemi. Co mogło być informacją dla Luciena ciekawą, ów wysoki jegomość był podobny do Iskry. Nawet pachniał jak ona, choć mniej intensywnie.
- Mordred - mruknął Wilk, stając ledwo na nogach i pozwalając posadzić się na łóżku - Co tu robisz?
- Szukam córki - wyjasnił gładko, zmuszając elfiaka by się położył.
- Iskra... - potem jasnie oświecony władca stracił przytomność, pozostawiając wiele niedomkniętych spraw i mnóstwo wątpliwości, jak na jego królewską mość przystało.

draumkona pisze...

W istocie, Char zbladła jeszcze bardziej i oniemiała patrzyła w stronę nadchodzącego Gallara. Zamrugała raz, drugi, nawet przetarła obandażowaną dłonią oczy, ale nie rozwiało to wspomnienia arystokraty. Zemdlała i to wszystko była jakimś dziwnym snem? A może podali jej jakieś ziółka i teraz ma omamy? Spojrzała z wyrzutem na szalonego medyka, który tylko wzruszył ramionami i dalej maniakalnym ruchem rozcierał zioła.
- Ja... Bo... Czemu podali mi ziółka na sen... - jęknęła smutno, nie będąc gotową na rozpamiętywanie wspomnień związanych z Devrilem. Teraz był tutaj, jakby żywy... Nawet miałą tak dobrą wyobraźnie, że odnotowała jak uginają się lekko nosze na których leżała kiedy przysiadł obok. Nic nie mogłą poradzić na cisnące się do oczu łzy, na ogarniający ją smutek i tęsknotę - Przecież ty nie żyjesz... - szepnęła, wpatrując się w niego jak w ducha za którego go miało. A wystarczyło by go dotknąć, wyciągnąć dłoń... Choć pewnie i wtedy uznałaby to sen, iluzję, wywołaną przez magów czy medyków by tylko poprawić jakoś jej stan, jej nastawienie do tego wszystkiego.
- Nie żyjesz... - powtórzyła, jak mantrę, nie hamując łez i chlipiąc cicho.
Mordred wzruszył ramionami, zachowując względną obojętność wobec Cieni. Nie był ani za tym by ich wyrzucać ani za tym by zostały, po prostu... No, miał to gdzieś. Był trudnym w odbiorze elfem, który po stracie żony wręcz dziczał odrzucając i wypierając się własnych dzieci. Teraz dopiero tego żałował. Dopiero teraz. Musiało minąć pół wieku by zrozumiał pewne kwestie.
Teraz stał, nie będąc pewnym co ma w zasadzie zrobić. Wyjść? Wolał tu być kiedy Wilk się obudzi. Miał pytania. W zasadzie to jedno i całkiem wazne. Ta Szczelina, którą miał okazję widzieć... I nagły brak Iskry. Jeśli tam poszła to czy wróciła? Kiedy? Poszła sama? Musiał się tego dowiedzieć, choć jeśli znał swoją córkę, krew z krwi... Poszła sama. I pewnie nawet nie popatrzyła na ewentualne konsekwencje. Stojąc tak, nieco z boku, przyjrzał się Cieniowi. Wiedział kim jest, wiedział, że to jego zięć i Cień. Tyle w sumie mu wystarczało do szczęścia. A biednego Cienia prędzej czy później czekała rozmowa.
- Poślijcie po Szept - mruknął, dołączając do głosu tych, którzy żadali wezwania królowej.

draumkona pisze...

Czuła ciepło jego dłoni, słyszała głos, a jednak... Przecież słyszała jak mówią o tym, że nie przeżył, że odszedł broniąć Mer. W dodatku, gdyby jednak przeżył... Przecież by wrócił. POjawiłby się chociaż gdzieś przelotnie, na chwilę, a tymczasem nie widziała go tyle czasu, a oni próbują jej teraz sprzedać bajkę o tym, że żyje? Chciałaby, ale nie miała sił by przeżyć kolejne rozczarowanie. Co jeśli uwierzy a to wszystko okaże się snem? Majakami na jawie, zobrazowanymi życzeniami serca?
Ścisnęła jego dłoń, nie panując już nad tym co robi, ani co myśli. Z jednej strony chciała poddać się temu co do niej mówili, że nie jest otumaniona, że nikt jej nic nie podał. Z drugiej był strach. Zawiodła się w życiu zbyt wiele razy by od razu dawać wiarę temu co widzi.
- Skoro zyjesz to czemu mnie nie szukałeś? Gdzie byłeś cały ten czas? - spytała, nie kryjąc wcale wyrzutu. Żywy Devril tak by nie zrobił. Nie zostawiłby jej... Chyba. Zawsze pozostawała opcja z Tariną, która prześladowała alchemiczkę po nocach, a nawet i we dnie nie dając się skupić na ty co rzeczywiście ważne.
Mordred przyjrzal się uważnie Szept, rozpoznając i ją, choć ona sama nie powinna go pamiętać. Była za mała, a on zbyt mało ważny by choćby zaistnieć w otoczeniu córki Pana Wiedzy. Nie mniej jednak dowiedział się od Iskry, że to z Szept próbowały ściągnąć klątwę, niestety bez skutku. Wiedział też o jej małżeństwie z elfim władcą i nie wiedział czy jej współczuć czy pogratulować, bo Wilk jako dzieciak, którego zapamiętał był bardzo dziwny. Podobnie jak Lucien, stwarzał wrażenie bardzo potrzebnego w komnacie i przy przywracaniu władcy do zdrowia, choć tak naprawdę to najchętniej wyciągnąłby od niego dwie informacje i poszedłby szukać córki. Nie po to się jej ujawnił by teraz pozwolić odejść. albo co gorsza zginąć.
Jego niepokój mąciły tylko pojawiające się na nocym niebie znaki. Pojawiła się czerwona gwiazda od strony zachodu, której nazwy nie nadał nikt ze strachu przed tym, co przynosi. Wedle tego co wyczytał w pismach, powinna pojawić się też i kometa o zielonym warkoczu... A potem jeźdźcy Gona i sam upiór. Gdyby tak się stało wiedziałby, że Zhao, gdziekolwiek poszła, nie żyje, a zakotwiczony w niej odłamek mocy ducha wróciłby do właściciela. Nie zniósłby takiej myśli, a czasu zostało mu mało.
- Mogę użyczyć swojej many, jeśli trzeba - mruknął, niby to od niechcenia, spoglądając w okno, ale w ciemnych oczach odbijał się pewien rodzaj niepokoju. Gon odebrał mu ukochaną. Miałby odebrać i córkę? Po jego trupie.

draumkona pisze...

Bezradnie spojrzała na Elenarda poniekąd pragnąć tego, co Devril. Żeby zostali sami. Chociaż na chwilę, przecież nic się nie stanie... Nie potrafiła właściwie myśleć kiedy w pobliżu był ktoś obcy, nawet jeśli życzył jej dobrze. Poza tym, obecność Ursa ją peszyła, nie wiedzieć czemu, bo starszy, pomarszczony elfiak bardziej zainteresowany był wsadzaniem palców w pobliskie mrowisko niż tym co dzieje się na posłaniu jego pacjentki.
- Elenardzie... Mógłbyś nas na chwilę zostawić? Tylko parę minutek... - poprosiła cicho, wręcz błagalnie. No dobra, tylko co jak się zgodzi? Co mu powie? O ciąży? Przecież to nie było jeszcze nic pewnego, a w dodatku... Przecież miał Tarinę, tak? Pewnie z nią się będzie musiał starać o jakieś potomstwo... Wescthnęła ciężko, patrząc to na arystokratę, to na ciemne niebo. Było już późno, środek nocy wręcz a miasto żyło jakby był to najzwyklejszy dzień. Ciemność zdawała się nikomu nie przeszkadzać.
Poza tym, zaufac samej sobie i uwierzyć, że to nie czar ziółek? Zresztą... Co ma do stracenia?
- Myślałam, że umarłeś i już cię nigdy nie zobaczę... Wiesz... Wolałabym cię nawet widzieć w ramionach Tariny niż... niż martwym - biorąc pod uwagę to jak reagowała na samo wspomnienie tego, że są zaręczeni, takie wyznanie musiało ją doprawdy skoro kosztować i poniekąd ukazywało ogrom uczuć alchemiczki do Ducha.
- Przypilnuję go - włączył się usłużnie ciemnowłosy elf, skłaniając lekko głowę przed Heianą. Zawsze darzył szacunkiem uzdrowicieli. Mieli we władaniu czyjeść życie, mogli oddać delikwenta śmierci bądź ocalić... To była wielka władza, wbrew wszelkim pozorom i według skromnego zdania Mordreda nie byłoby na tym świecie nic, gdyby nie rozwinęli tej gałęzi magii.
Niedługo potem wybudził się Wilk. Był otumaniony i było mu cholernie niedobrze, ale wyglądało na to, że trucizna całkiem ustąpiła, bez żadnych niespodzianek i nowych nawrotów. Neutralizacja przebiegła pomyślnie, choć grot strzały nadal tkwił w piersi elfiaka i nikt nie miał pojęcia jak go wyjąć. Pewnym było tylko to, że jeśli nie pośpieszą się nim Wilkowi minie otumanienie po ziołach, to uprze się i wyjmie go sobie sam. Magią, nie magią, wyjmie.
- Css...Cso sie ddziejee - mruknął, otwierając oczy i co chwila je przymykając, zmęczenie było nadal zbyt duże, ale nie chciał spać. Nie chciał znów osuwać się w chłodną ciemność bez marzeń, bez snów, bez wspomnień. Zwłaszcza, że jeszcze nie wiedział, że cała jego rodzina jest w komplecie i nikt nie ucierpiał gorzej niż złamana ręka.

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się słabiutko słysząc jego słowa. Bogowie, ile by dała za to by rzeczywiście tak było, by nikt go nie przymusił do złamania tych słów... Jeśli będą mieli szczęście, rzeczywiście żadnego ślubu nie będzie. Jeśli zaś nie... Szybko odrzuciła tę myśl, nie chcąc psuć sobie nastroju, który od momentu jego pojawienia się znacznie uległ poprawie. Podobnie jak i samopoczucie alchemiczki.
- Przytuliłabym cię, ale nie mogę się zbytnio ruszać przez tę strzałę... Grot jest zaopatrzony w małe haczyki i każdy zbędny ruch powoduje to, że łapią się nowych tkanek rozszerzając ranę... - nie wspomniała o tym, co podejrzewał Urs. Najpierw chciała się upewnić a dopiero potem... I tak mu nie powiedzieć. Miał swoje problemy na głowie, a wiadomość, że miałby stać się ojcem na pewno by mu nie pomogła. Poza tym i tak maluch miałby dość smutne życie, więc znacznie prościej było nie uświadamiać ani ewentualnego ojca ani dziecka. Przeklęta Tarina. Cholerny Escanor. To wszystko była ich wina.
Półprzytomny spojrzał na magiczkę i zamarł. Autentycznie, na tę sekundę czy dwie stanęło mu serce przestając pompować krew i przyprawiając elfiaka o taką bladość, że czysta kartka mogłaby się takowej powstydzić. Zamrugał, z każdym mrugnięciem walcząc ze sobą by jednak nie oddać się przyjemnie ciepłej otchłani i nie zasnąć.
- Mer. Gdzie jest Mer? Moja córka... - wychrypiał, rozglądając się. Albo umarł, umarli wszyscy i teraz jest gdzieś między bogami razem z Szept i Mer... Albo ostatecznie zwariował. Podobno był już tego bliski w momencie strzelania z muru, więc wcale by się nie zdziwił jeśli byłaby to prawda - Wszystkich nas pozbijali? - spytał jeszcze, ewidentnie już majacząc i starając się unieśc na łokciach, co by się lepiej przyjrzeć otoczeniu. Nie dał rady, padł z powrotem na poduszki nawet nie odnotowując czy ktoś mu w tym pomógł czy był aż tak słaby.
Mordred wyjrzał przez okno, chcąc skontrolować stan nieba. Niektórzy pamiętali jak rozpętało się piekło na nieboskłonie wtedy gdy zjawił się Gon, zwiastując wojnę, śmierć i niepokój. Inni byli zbyt młodzi, jeszcze inni niezbyt pamiętliwi. Niepokój zawładnął elfem, kiedy dostrzegł po wschodniej stronie zielonkawe światełko. Mieli zachmurzenie z tamtej strony, ale po paru minutach wpatrywania się doszedł do wniosku, że to kometa. To musiało być to. Obejrzał się przez ramię, ale Wilk znowu majaczył, albo stracił przytomność. Nie zostało wiele czasu by zadać mu pytania i wyrobić się przed hordą upiorów.
Żywił głęboką nadzieję, że zmarli po zachodniej stronie są zadowoleni i bezpiecznie zakopani w grobach. W innym wypadku pojawią się upiory, duchy, które z ponurym zawodzeniem będą ścigali tych, którzy nie zadbali o ich ciała skazując na wieczną tułaczkę.

draumkona pisze...

- Im dłużej grot jest w ciele tym marniejsza szansa wyciągnięcia! - krzyknął uzdrowiciel Elenardowi przez ramię, kompletnie ignorując to, że nie byli na odludziu, nawet nie mieli przestrzeni tylko dla siebie, bo przebywali w czymś co nazywano lazaretem, czyli z reguły miejscem gdzie przebywając horzy potrzebujący spokoju, a nie wydzierającego się o rwaniu tkanek Ursa.
- Nie zostawiaj mnie z nim samej - jęknęła Vetinari do starszego elfa sądząc, że chyba tylko on jeden spośród obecnych mógłby mieć wpływ na to co robi stary medyk. Uparcie wierzyła w to, że gdyby spróbował na przykład zamiast znieczulenia dać jej coś na pobudzenie to go zatrzyma.
Spojrzała jeszcze na Devrila, nie wiedząc co jeszcze mu powiedzieć. Cieszył ją jego widok, to że żył i najwyraźniej nie zamierzał udawać się do krainy zmarłych, przynajmniej nie z własnej, nieprzymuszonej woli. Porozmawiają jeszcze potem, jak pozbędzie się już grotu i będą mogli gdzieś odejść by na spokojnie porozmawiać, bez świadków.
- Niech wyjmie ten grot. Tylko coś na ból... - nie zdążyła dokończyć, bo Urs wpadł już do środka i podsunął jej pod nos miseczkę w któej tak maniakalnie rozcierał zioła. Zapach tej mieszanki momentalnie poztawił ją przytomności i zmysłu powonienia na pewien czas.
- Zawsze działa. A najlepiej to z zaskoczenia! - zadowolony z siebie, wyrzucił zielonaką papkę na ziemię, gdzie zasyczała cicho wyżerając w podłodze niewielką dziurę - No. To do roboty - zakasał rękawy i zaczął rozkładać narzędzia, od ostrych i małych nozyków, poprzez te większe, aż do igieł i nici, którymi zszywał rany.
- Ale ja nie chce... - mruknął Wilk, nie mając tutaj kompletnie nic do gadania. I tak grot zostałby wyjęty, czy tego by chciał, czy nie. Nawet się nie wiercił, bo nie miał siły, ale protestował kiedy ktoś próbował wejśc mu w kontrolę procesów życiowych, choć ostatecznie uległ będąc zbyt słabym na chronienie samego siebie. Szarpnął się mocniej, kiedy Heiana zabierała się za grot i to było wszystko. Po prostu nie miał sił na więcej.
- Kiedy się obudzi? - zagadnął ich Iskrowy ojciec, któremu zaczynało się śpieszyć.

draumkona pisze...

Wilk miał ochotę zwymiotować, pewnie od nadmiaru środków przeciwbólowych. Czuł się kiepsko, jakby rozjechało go coś ciężkiego i nikt nie raczył mu pomóc, choć wydawało mu się, że... Heiana? Heiana tu była? I Szept? Teraz jednak znowu był sam. On i cholerne Cienie.
- Traktowałbym go inaczej gdybyście nie wyprali mu mózgu i nie zrobili z niego karty przetargowej - warknął, niezadowlony,że poucza go ktoś pokroju Cienia. Cienia, który był najczęściej podejrzewany o zdrady i w którego najczęściej rzucano butem - A tak nie mam wyboru. A pewnie i tak go nakręcicie żeby we śnie poderżnął mi gardło - w zasadzie tak byłoby najprościej z punktu widzenia Cieni. Najbezpieczniej. Teraz po tym całym postanowieniu Starszyzny by uznać Errila mieli otwartą ścieżkę do władzy, wystarczyła jego śmierć. W ogóle to po co on z nim dyskutował? To był Cień. Wróg do cholery i dlaczego straże jeszcze go stąd nie wywlokły? Może już stracił władzę i był zakładnikiem, stąd ta pouczająca pogadanka całkowicie nie w stylu Poszukiwacza? Przecież on nie dbał o takie rzeczy.
- Zajmij się własną rodziną, bo zdaje się, że masz ją w rozsypce - burknął, podnosząc się powoli do siadu, z ogromnym wysiłkiem, sapiąc i zagryzając zęby. Nie podejrzewał, że tak osłabł. Cholera jasna.
Char obudziła się, czując nieprzyjemne napięcie w brzuchu. Chyba Urs za mocno ją zszył, ale może to i lepiej? Przynajmniej będzie miała pewnośc, że przypadkiem, gdy się pochyli, nie wyskoczy jej żołądek na wierzch. Zerknęła w bok, gdzie jeszcze niedawno widziała Devrila i z rozczarowaniem odkryła, że go tam nie ma. W zasadzie, nie było nikogo, tylko puty pokoik i wpadające przez okno promienie zimowego słońca.
- świetnie - skomentowała kwaśno, nie wiedząc nawet czy może już wstać czy powinna sobie darować.

draumkona pisze...

- Nie będę leżał - a wydawac się mogło, że Wilk jednak am jakiś rozum i potrafi go używać. W końcu, sam był medykiem i wiedział chyba, że zabiegi na sercu albo blisko niego wcale nie są proste i niosą za sobą powikłania. Nie zawsze, ale lepiej uważać. Problem w tym, że on nie chciał, chciał wstać, wyjść... No, może nie trzasnąć drzwiami.
Uwaga Heiany ściągnęła na władcę spojrzenie ciemnych oczu Mordreda, który pojawił się nie wiadomo kiedy ani skąd. Podniósł się ze stołka i podszedł do władcy, który na jego widok przestał podnosić się z łóżka.
Elf pochylił się, opierając dłonie na krawędzi łóżka i zmrużył oczy.
- Gdzie jest moja córka? - zadał to pytanie bardzo powoli, ale ton nei sugerował jakiejś specjalnej troski. To była groźba, choć ukryta mówiąca, że jeśli mu nie powie to ktoś mu właduje strzałę tak, żeby nie dało się jej wyjąć. Lucienowy teść zdecydowanie nie miał humoru.
- Ona... Poszła na zachodni brzeg. przynajmniej tak donieśli mi zwiadowcy - był wtedy zbyt zajęty by przejmować się tym co robi Iskra, inaczej by jej zabronił, dał klapsa i odesłał do kąta.
- A wiesz co tam było?
- Szczelina. - nie wahał się odpowiedzieć, mimo tego, że tak naprawdę nie wiedział co Mordred potrafi, czy to wróg czy tak naprawdę przyjaciel. W odpowiedzi na jego słowa starszy elf przymrużył znów oczy.
- No właśnie - oderwał sie od łóżka władcy i spojrzał za okno. W dzień będzie prościej szukać, choć nie wiedział czy jeszcze jest kogo szukać... W każdym razie, dostał czego chciał. Informacji, potwierdzenia, że tam ostatnio ją widziano. A kiedy tylko otrzymał tę informację, wyszedł bez słowa, nawet się nie żegnając, pozostawiając Wilka w połowie drogi do finałowego siadu.
- Niech go szlag - burknął tylko, niezadowolony Wilk.
Char podniosła się i z wdzięcznością spostrzegła swoją laseczkę opartą w nogach łóżka. Może nie była jej aż tak potrzebna jak ostatnio, ale zawsze miło było odciążyć ledwo co wyleczoną nogę. Wstała, choć z większym trudem niż sądziła i od razu wsparła się na kawałku drewienka. Musi złapać trochę świeżego powietrza, musi...
- Devril? - otwierając drzwi na pewno nie spodziewała sie zastawać an dywaniku Wintersa.

draumkona pisze...

- Nikt mnie nie będzie usypiał. Heiana, uspokój się mówię ci, bo to ja cię zwiążę i wrzucę do szafy Darrusowi - burknął, wcale nie mając ochoty na wypełnianie cudzych rozkazów. I czego ten pacan, Cień, chciał od magiczki? Zaraz... Od magiczki? Przemyślał wydarzenia ostatnich dni jeszcze raz, bardzo gruntownie i bardzo szybko. Szept. Szept nie żyła, pamiętał jak zabił tamtego gościa z palem, na którym... Zabił go. Pomścił ją. A teraz... Może jednak wszyscy pomarli? Ale nie, gdyby zmarł to nie byłoby tu Heiany która nie daje wstać mu z łóżka. No i byłoby jedzenie.
- Zostaw ją! - warknął w kierunku Luciena, nie zwracając w ogóle uwagi na to co robi czy mówi Heiana, ale wstyd przyznać, był tak słaby, że uzdrowicielka z dziecinną łatwością położyłaby go z powrotem, a nawet przytrzymała - Dlaczego nikt mi nie powiedział, że Szept żyje! - zaprotestował, siłując się z Heianą, że on wstaje i nie ma mowy o leżeniu. Chciał dotknąć magiczki, chciał poczuć jej bliskość i zapach, upewnić się, że to nie majaki ani sen. A oni mu tu gderali o jakimś leżeniu!
Uniosła brew, nie wiedząc jak mu odpowiedzieć, jak odgryźc się za słowa, że powinna leżeć. Dość się należała i miała serdecznie dość szpitala, medyków i bandaży. No i ziółek. Serdeczne dość ziółek na najbliższy rok.
- A ty wilka dostaniesz od siedzenia na zimnej ziemi - skwitowała naburmuszona. Chciała wrócić do swoich podziemi, spotkać się z alchemikami, sprawdzić czy wszystko z nimi dobrze... Miała tyle do nadrobienia. Tyle na głowie - Idę do podziemi. Jak chcesz się nade mną trząść to możesz zrobić to tam - szturchnęła go laską, jak stara babuleńka usiłująca sobie uturować przejście.

draumkona pisze...

Stał i patrzył jak magiczka się zbliża, a kiedy stanęła całkiem blisko, poczuł słabą woń pomarańczy wymieszaną z jakimiś ziołami, czy maściami. Czy omamy pachną? Raczej nie. Więc musiała żyć, musiała wykiwac śmierć i wrócić... Ani Heiana, ani nikt nie zdołał go powstrzymać przed delikatnym przyciągnięciem magiczki do siebie. Choć słaby i dopiero co po operacji, na takie rzeczy miał siłe. Zawsze miał. Ostrożnie, jakby bał się, że zaraz mu się magiczka rozsypie w pył, drżącą dłonią przeczesał kasztanowe włosy.
- Nie idź nigdzie - poprosił cicho, nie chcąc by znów ryzykowała życiem. Iskra to Iskra, poradzi sobie. Zawsze sobe jakoś radziła, więc czemu teraz miałoby byc inaczej?
Względną ciszę rozdarł piekielny jęk i huk, a chwilę potem odgłos dartego materiału. Na niebie znikąd pojawiły się światła, zorze, leniwie falujące na nieboskłonie. I o ile z początku można było nazwać je pięknymi, to kiedy z tych zórz zaczęły odczepiać się widmowe upiory, straciły cały urok i piękno. Duchy szarżowały na małych, krepych konikach po niebie, jedne wyżej, inne niżej, krzycząc i drąc się w niebogłosy, wymachując wystrzępionymi broniami i kompletnie ignorując spoglądające z dołu elfy. Do okien dopadli uzdrowiciele, chcąc zobaczyć cóż to takiego. Ale niewielu było tu tych, którzy wiedzieli czego jest to zwiastun. Starsze elfy, znaczna ich część, była za Wieżami, a młodzi nie pamiętali albo nie chcieli pamiętać. Podniosły się szepty, pomruki, że to kara, klątwa bogów za bratobójcze wyżynanie się z Lumielami. ktoś inny mówił, że tak być nie może, jeszcze inny mówił, że to kolejna szczelina, choć byłoby to niemożliwe. Nawet Wilk nie wiedział, z niepokojem i strachem zerkając na wkradającą się oknem zielonkawą łunę światła. Mocniej przycisnął do siebie Szept, jednak uważając by nie urazić jej złamanej ręki.
- Co to kurwa jest... - mruknął, nie dbając o czystość języka czy o maniery. A już myślał, że odpoczną...
- Nie będę pracować. Chcę... Po prostu tam być. Czuję się tam tak jakbym miała jakiś dom Devril... - no, może sprawdzi tylko czy laboratorium jest całe i nienaruszone i to tyle. Ewentualnie sprawdzi zapasy w magazynku i czy spiżarka nadal była w miarę pełna. No i musi zmienić sobie pościel. Ale nie będzie pracować. No przecież nie straciła jeszcze rozumu...
Wtedy i do nich dotarły potworne piski i rozdzierające uszy jęki. Zielona poświata wkradała się pod drzwi, przez szpary, wlewała się oknami. Char nie miała pojęcia co to jest, mimo oczytania i wykształcenia jakie odebrała. Nikt nie uczył młodych szlachciców czym jest Gon i czemu się pojawia.
- Bogowie... - mruknęła, kiedy minęli jedno z okien - Duchy... - tylko mignął jej obraz nieba, na którym zamiast gwiazd galopowały widma umarłych, którzy nie zaznali spokoju. Gwizdali, krzyczeli i rzucali w siebie kamieniami, lub kawałkami kości. Sam Ponury Gon jeszcze się nie pojawił, choć było to kwestią czasu.

draumkona pisze...

W komnacie zjawiła się równie zaniepokojona Sacharissa. W końcu powinna Wilka strzec, a stanie pod drzwiami i pilnowanie czy ktoś tędy idzie niezbyt jej się podobało. Podobnie panika wywołana widmami. Kiedy jednak weszła, to cały zapał do bronienia go wyparował. Widziała płaczącą Szept, jakąś rozbitą Heianę i na pewno niezbyt wesołego Wilka. Ten ostatni nie rozumiał płaczu Szept.
- Szept... O co chodzi? Czemu płaczesz? Przez Solanę? Przecież to nieprawda... - nie wiedział, nawet nie podejrzewał, że nikt jej nie oświecił co do Mer. Może i małą była ukryta, ale matce chyba powinni powiedzieć.
Na niebie wszystko się uspokoiło, przynajmniej na te pare sekund zapadła przeraźliwa cisza, cisza przed burzą. Duchy stały, zaiweszone w miejscu jakby pod jakimś zaklęciem wpatrywały się w jeden punkt, na zachód, gdzie odchodzą dusze poległych. Właśnie z tamtego kierunku nadjeżdżał kolejny upiór. Był większy niż pozostałe, z majestatyczną zbroją, choć przepalona i brudną. Jego koń był truposzem do połowy zjedzonym przez robaki, w kopyta wbite były gwoździe. Wystrzępiona peleryna łopotała za nim, a rogi na hełmie chwiały się niebezpiecznie, jakby miały zaraz odlecieć. Viori, także obecny w komnacie od niedługiego czasu przyjrzał się zjawom i dopiero gdy pojawił się główny duch, pojął co to takigo.
- Gon... - mruknął, cofając się, a uzdrowiciele zraz podłapali szeptając między sobą.
- To Gon!
- Gon, Gon..
- Ten Gon?
- Upiór z najniższych warts piekieł!
- Ponury Gon...
- To Gon...
- Uspokoić się, wszyscy - zarządził, miał nadzieję pewnym tonem - Duchy nic nam nie zrobią, to po prostu jakiś... Rytuał? - spróbował, dość niepewnie. Gon, wedle ksiąg zjawiał się raz na sto lat, więc to było za wcześnie. Chyba, że pojawił się tu z powodu Iskry, z powodu krwi która utknęła w jej ciele kradnąc mu część mocy. Viori wiedział, że wyzwolenie tej mocy mogło nastąpić tylko w związku z śmiercią Zhao - Nie mamy z Gonem nic wspólnego. Jesteśmy bezpieczni.
- Naprawdę? To jesteś wyjątkowo wysoki jak na krasnoluda. W sumie, to by się zgadzało, podobno krasnoludy są pierwszorzędnymi kochankami - zakpiła sobie z niego, znak, że humor jej wracał, a także że czuła się lepiej skoro zbierało jej się na drwiny z biednego, zmartwionego Devrila - Nie chcę do komnat, chcę do siebie... - zamarudziła, usiłując wstrzymać Devrila przed dalszym parciem naprzod, ale nic z tego.

draumkona pisze...

- Ależ wiem, wiem bardzo dużo - gdyby mu powiedziała co jej lezy na sercu to by wyjaśnił. To nie była jego wina, że Starsi woleli układać się z Cieniami kiedy on przechodził swoje prywatne piekło. To nie była jego wina, że uznali tego smarkacza następcą. W końcu zaś, nie jego winą było to, że nikt jej nie powiedział o Mer. Nie wiedział, więc nie mógł sprostować. Bogowie jednak poniekąd na elfiakiem czuwali, bo postanowił uderzyć w najczulszy punkt.
- Stolica jest cała. Ty... Ty żyjesz. Mer też żyje - pochylił się szepcząc magiczce do ucha, korzystając z chwili kiedy większośc elfów zajęta była krzyczeniem i wskazywaniem upiorów żerujących po zachodniej stronie. I nawet Cień sobie poszedł, więc mógł mówić - Dev ją chronił i myśleliśmy, że zginęła, ale w Medrethu znalazła ją Iskra i zabrała do siebie, tam do Duchów. Potem przyszła powiedzieć mi i Elenardowi. Jest bezpieczna, ty zresztą też... Tylko prosze cię, nie staraj się już więcej zabić. Nie wiesz jakie piekło przeszedłem, kiedy... - głos mu się załamał, kiedy wróciło wspomnienie głowy nabitej na pal. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, tak go to tknęło.
Upiory szarżowały teraz po przeciwległym brzegu rzeki krzycząc i wyjąc. Gon powoli przechadzał się po suchej ziemi, az w końcu tak jak szedł to nagle się rozpłynął. Duchy, jego sługi rozpędziły konie i zaczęły się unosić znów do niebios niknąc tam, odsłaniając na powrót chmury. Postronni mogliby przysiąc, że nawet zrobiło się jasniej kiedy duchy zniknęły. Zdecydowanie jaśniej i cieplej.
Mordred nie widział niczego dobrego w takiej zmianie. Jak dla niego świat mógł na zawsze zostać już ponurym miejscem opanowanym przez Gona. Skończyło się, choć dopiero co ją spotkał, zdobywał zaufanie... Myślał nawet, że uda mu się ją przekonać by pokazała mu wnuki. A teraz... Teraz było po wszystkim. Zginęła. Jego córka, jego... Jedyny ślad po niej. Po kobiecie którą tak kochał. Wkroczył do miasta, niosąc na rękach ciało elfki owinięte w poszarpany i postrzępiony płaszcz. Nie mógł zmusić się by na nią spojrzeć po raz kolejny. Na zamknięte oczy, nieruchome wargi... Nawet pomijając to, że cała była ubabrana własną krwią. Chciał się trzymac myśli, że to jednak nieprawda, że się ocknie... Jak w transie parł przed siebie, byle do pałacu by znaleźć medyka. Pierwszego lepszego, który mu powie, że to nieprawda... Ale przecież sam ją zbadał. Nawet wiedział co ją ostatecznie zabiło a mimo to nie docierało do niego ani jedno słowo z postawionego wniosku.
Nie wiedziała czy brać jego słowa o niebyciu krasnoludką jako zniewagę (skoro nie była krasnoludką, to wykluczało ją to z bycia dobra kochanką?) czy też jako komplement (bo była wysoka i szczupła?). Zaabsorbowało ją to na tyle, że przestała na chwilę protestować i marudzić, po prostu pozwalając się ciągnąć tam, gdzie chciał.
- A do mnie nie chcesz?
- Nie ma tu nic twojego Dev, zajmujesz komnatę Szept - odparła mu bezlitośnie, usiłując przechylić szalę na swoje. Co było złego w chęci odwiedzenia podziemi? Bał się myszy, czy jak?
- No obiecuję, że nie będę pracować... Dev... Devriś... - zaczęła tym swoim słodkim głosikiem, który zwykle pojawiał się kiedy w grę wchodziła broń ostateczna. Kokieteria i obietnice chędożki.

draumkona pisze...

Jak to Mer nie żyła? Przeoczył coś? Przespał? A może był nieprzytomny? Albo to jednak było piekło, coś w jego rodzaju, gdzie trafił po śmierci? Odsunął się, jakby co najmniej rzuciła mu w twarz jakimś nędznym oszczerstwem w daodtku bezpodstawnym. Rozejrzał się zdezorientowany po komnacie, nie pojmując już nic.
- Mer... Jak to... - opadł na łóżko, bez sił i bez ochoty na cokolwiek. Nawet nie miał sił by przekonać ją co do tego, że z Solaną nic go nie łączyło, co jej obiecał i dotąd nie uczynił. Czuł się pustym, pozbawionym wszelkiej radości życia. Miał ją. Widział. A jednak... Kto mu ją odebrał? Cienie? Wojna? Lumiele? A może jeszcze ktoś inny?
- Ale ona żyje... - zaczął się trząść, jakby miał za chwilę postradać już całkiem zmysły i zapłakał. Starał się tego nie robić, wedle przekonania, że mężczyźni nie beczą, ale teraz nie mógł się powstrzymać, nie potrafił. Bolało go serce, bolała dusza.
Mordred zatrzymał się dopiero za drugim wołaniem, kompletnie nie ogarniając tego, co działo się wokół. Ktoś coś krzyczał? Ale kto... Po co... On musiał iść do medyków. Musiał usłyszeć, że to nie prawda, że ona żyje, a on jest przewrażliwiony. Okazało się, że wołającym był Cień. Świetnie, jakby potrzebował jeszcze jego obecności w tej tragedii.
- Czego... - burknął nieprzyjemnie mając nadzieję zięcia odstraszyć postawą, jak to czynił z innymi intruzami. Tu jednak niezbyt podziałało, wobec czego szczelniej przycisnął do siebie zmrożone ciało elfki, jakby bał się, że Lucien chce mu ją zabrać, zrobić krzywdę - Zostaw... - rzucił jeszcze, nim ten cokolwiek zrobił, czy powiedział - Medyk... Potrzebuję medyka... - sapnął, doznając kolejnego ciężkiego szoku. umysł powoli pojmował, że ciało jest zbyt zimne, że akcji serca nie ma zbyt długo, a umysł nie wykazuje żadnych oznak aktywności. Powoli, ale skutecznie dochodziła do niego informacja o jej śmierci.
- Ale... - zaprotestowała, wyrwana z zamyślenia o tym czy w istocie jest dobrą kochanką, czy jednak nie. A może zaczynała rosnąć jej broda? Nie, to wtedy porównałby ja do krasnoluda, a nie na odwrót. Hm...
- Ale potem pójdziemy na dół, dobrze? Dorian podobno podczas jednej z bitew został wyrzucony poza mury z powodu pocisku jaki trafił w mury, chciałabym się upewnić, że wszyscy są cali. I że mają głowy na swoich miejscach... - wzdrygnęła się na wspomnienie zaostrzonego pala na którym zawisła głowa magiczki. na szczęście, była to tylko iluzja. Głupia, nazbyt realistyczna iluzja.

draumkona pisze...

Został więc sam. On, jego myśli i przerażający smutek, prawdziwa otchłań w jaką się osunął. Nawet nie zauważył kiedy medycy położyli go z powrotem do łóżka i nakryli kocem. Któryś nawet był tak zmyślny, że po rpostu go uspał dla jego własnego dobra, a on nie zamierzał się nawet bronić. Mogliby go zabić, nie dbał o to.
- To nie jest iluzja człowieku - warknął zirytowany. Czy on nie widział? Nie chciał dojrzeć? Ona... Ona odeszła. To był koniec i było to widać gołym okiem. Może było tak jak mówiła Iskra, podejrzewając Lucienao brak zainteresowania jej osobą? Może byłoby mu to bardziej na rękę...
- Odsuń się lepiej - burknął, usiłując Luciena zostawić w tyle, nie chcąc zprzątać sobie nim głowy. Medyk. Powinien skupić się na medykach i tym by sprawdzili... By miał pewność.
- Tak, potem - ale reszty mu nie powiedziała, więc magiczne potem mogło nastąpić równie dobrze za parę minut jak i dopiero jutro rano - A ma tam jakąs łazienkę? Musze się umyc po tym wszystkim, bo jeszcze czuje na sobie ten cały syf z bitwy. Poza tym krew, te sprawy... - chwilowo porzuciła temat alchemików, słysząc, że Dorianowi nic nie jest. Skoro devril tak mówił, to tak musiało być.
- Chociaż... Wydaje mi się, że to jakiś podstęp, ale niech ci będzie.

draumkona pisze...

- Akurat się na tym znam - warknął znów, odsuwając się od niego, łypiąc na nadchodzących uzdrowicieli. No w końcu raczyli się ruszyć, ile można czekać? - Ona... Co z nią...
Medycy przenieśli Iskrę na jedno z prowizorycznych posłań w lazarecie i już mieli przystępować do badań, kiedy jeden z nich tylko pokręcił głową. Kiedy odwinęli płaszcz zobaczyli poszarpane ciało pokryte zakrzepłą krwią, przypalone włosy o nierównej długości i sporą ranę w okolicach szyi. W dodatku to zimno jakie biło od elfki... Wykrwawiła się i zamarła, wyrok był oczywisty. Tylko jak go przekazać ojcu, który najwyraźniej nie przyjmował tego do wiadomości?
- Mordredzie... - zaczął jeden, ale elf tylko osunął się na kolana, chowając twarz w dłoniach. Jak on mógł na to pozwolić? - Nie ma... Nic się nie da zrobić. Jest za późno. Dużo za późno... Ale przynajmniej już nie cierpi - bo, że zmarła w strasznym bólu nie było wątpliwości. Gdyby tylko spokój Iskry był dla niego jakimkolwiek pocieszeniem. Był zbyt zdruzgotany by teraz mysleć w taki sposób. Dlaczego poszła tam sama? Przecież nie była pieprzonym bogiem...
- Rano? No dobrze, niech ci będzie. Ale tylko wtedy kiedy będziesz mi robić za poduszkę, inaczej nie zasnę - przy okazji by coś zjadła, ale w komnacie Szept pewnie coś znajdzie. W końcu były to komnaty królowej, więc jakieś owoce na pewno się znajdą... A jak nie.... Coś się znajdzie.
- Powinieneś odpocząć - odezwała sie po dłuższej chwili, obserwując go uważnie. Był chudszy niż zapamiętała, nieco bladszy, co nie świadczyło o nim najlepiej. Potrzebował snu, odpoczynku... Już ona się postara by wypoczął.

draumkona pisze...

Na szczęście, a może nieszczęście dla Luciena, w stolicy pojawił sie też Natan, którego Bractwo wysłało w zasadzie tylko po to by pozbyć się go z Czeluści. Chłopiec miał na sobie piętno, był synem zdrajczyni i Poszukiwacza, którego z kolei nie lubił Nieuchwytny. Nie była to dobra pozycja na start w Bractwie, ale wypełniał posłusznie każde polecenie, więc i tym razem nie dyskutował. Kiedy zaś przybył do miasta od razu zaczął szukać ojca, jedynej przychylnej mu osoby. Może teraz uda mu się też spotkać z matką?
- Tato! - zawołał, zauważając znajomą sylwetkę i podbiegając, pociagając go za płąszcz... Nadal nie był zbyt wysoki, w zasadzie wciąz był w fazie intensywnego wzrostu, a rysy dalej były rysami dziecka, nie zaś młodego mężczyzny - Tato... Co się stało? - spytał, widząc dziwne zachowanie ojca, nie zauważając jeszcze tego poruszenia niedaleko. Elfy szybko przeniosły ciało Zhao do chłodniejszego miejsca gdzie miało oczekiwać na dalsze decyzje, tym razem dotyczące pochówku.
- Jestem innego zdania - mruknęła z łóżka, siadając i owijając się kocykiem. Co on myslał, że jest nieśmietrelny i wszystko może? - Nie zostawisz mnie tu chyba samej? - bo tak to wyglądało, krzątał się, coś tam niby robił jakby czekał aż zaśnie żeby sobie iść. A przecież nie taka była umowa. W dodatku naszło ją dziwne przeczucie, że ktoś tu robi wszystko by odwieść ją od zejścia do podziemi. A przecież nie chciała zrobić nic złego.

draumkona pisze...

- Ale... Wyglądasz jakby coś się stało - mina chłopca świadczyła o tym, że nie dał się zrobić w balona i wyczuł, że coś jest na rzeczy i to dość mocno. Jego tato się tak nie zachowywał, był zwykle rzeczowy i gotowy na każdy scenariusz. Nie wierzył by byle co mogło go tak wyprowadzić z równowagi. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na ojca z wyrzutem, bo ten coś przed nim zataił . Po chwili jednak zrezygnował i znów pociągnął Luciena za płaszcz, usiłując skupić na sobie jego uwagę.
Mordred stał oszołomiony tam, gdzie go zostawili. Nie dośc, że nie żyła to jeszcze mu ją zabrali, tak po prostu zabrali, jakby nie miał nic do powiedzenia. Był zły, poirytowany a to wszystko spowodowane było strasznym smutkiem jaki czuł. Nawet nic mu nie powiedzieli, słowa pocieszenia też niet. To, że była Wygnańcem nie uprawniało ich do takiego traktowania.
- Gdzie ją zabraliście? - warknął do pierwszego lepszego uzdrowiciela, którego złapał, a który był przy ocenianiu stanu Zhao.
- No... Do krypt przecież. Tam gzie wszystkich - odparł całkiem zmieszany, jakby ktoś pytał go o coś tak oczywistego jak kolor nieba. Przynajmniej teraz wiedział gdzie iść. Może powinien ściągnąć tu Hauru i kazać mu cofnąć czas? Te pare dni to wcale niedużo, nie powinien się burzyć, że jakaś równowaga przepływu czasu... Tylko parę dni... Tylko...
Char westchnęła, po prostu mu się przyglądając. Wyglądał trochę jak gosposia kiedy się tak krzątał i przewracał przedmioty w poszukiwaniu czegoś co miałoby być jedzeniem bądź piciem. Cholera, zachowywał się jakby zaraz miała już to dziecko urodzić... Własnie. Spojrzała po sobie, na swój brzuch i rozważyła pewne fakty. Ostatnimi czasy, od blisko miesiąca, napadały ją zachcianki nocne, jak na przykład kanapka z szynką, której nigdy nie lubiła, albo ogórki. Bogowie, wszystko oddałaby za ogórki. Nie było też krwawienia... I to już długi czas, choć Vetinari zdarzały się takie rzeczy, co było powiązane z zabiegiem do jakiego przymusił ją niegdyś Escanor. Czasami potrafiła i nie mieć krwawienia przez dwa miesiące, ale jeszcze nie zdarzyło się, by nie było go przez trzy miesiące. To... To było niepokojące. Bardzo. Zapominając zaś o obecności głównego podejrzanego o ojcostwo, podniosła nieco koszulę zerkając na brzuch. Był... Inny. Jakby bardziej zaokrąglony, choć jeszcze nie było to tak widoczne. Nie trzeba było jej już medyka by to stwierdzić, była w ciąży. Puściła materiał, który swobodnie ześlizgnął się po jej skórze na swoje miejsce i westchneła ciężko, chowając twarz w dłoniach. Teraz miała inny problem. Powiedzieć mu, czy dać spokój...

draumkona pisze...

Natan nie rozumiał zachowania ojca. jego naskok na niego i niezbyt miły ton zrzucił na siebie, na pewno zrobił coś, co tatę zdenerwowało i dlatego się tak zachowywał, bo jakby inaczej? Posmutniały, skinął głową, puszczając płaszcz Cienia, którego dotąd się tak kurczowo trzymał w nadziei, że ojciec weźmie go na ręce.
- Dobrze tato... - obejrzał się jeszcze na to całe zamieszanie, jakby miał nadzieję, że któryś elf zatrzyma się i wyjaśni mu o co tu chodzi i co takiego zrobił źle. Przecież chciał dobrze. Nikt nie zatrzymał się, nawet ktoś w pośpiechu go szturchnął tak, że niemalże stracił równowagę i wylądował na podłodze, ale cięki treningom u Cieni byłby zdolny wyjść z każdej, niespodziewanej utraty równowagi. Cóż mu pozostało? Oddalił się, by szukać Łowczyni i jej syna, o którym dalej nie wiedział co ma sądzić. Niby był czystszej krwi niż on sam, ale Erril nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu. Może i jego tato go zbywał nie mając dlań czasu?
Obserwowała go jeszcze przez chwilę w milczeniu, aż w końcu się odezwała. Komentarz cisnął jej się od paru dobrych minut już na usta, ale usiłowała go zdusić, zapomnieć. W końcu nie wypada tak earlowi wytykać...
- Od kiedy jesteś moją gosposią panie Winters? - zagaiła rozbawiona, jak gdyby jej głowy nie zaprzątał nawet najmniejszy problem - Czy to tak wypada, by earl usługiwał jakiejs podrzędnej pólelfce? Jak to tak? - byłaby rzuciła w niego poduszką, gdyby nie fakt, że pewnie by jej oddał, mocniej lub wcale nie, ale wątpiła by taką zniewagę jak poduszka w plecy potraktował ulgowo. Jak już chciał się bawić w pomoc domową, to powinna znaleźć mu fartuszek. I najlepiej gdyby miał tylko ten fartuszek na sobie, w końcu po co służbie więcej?

Nefryt pisze...

[Mam problem z wymyśleniem odpisu :/ Moja kreatywność woła chyba o pomstę do nieba. Zastanawiałam się nad sposobem, w jaki mogliby wybrnąć z opresji. Zakładam, że mogliby trafić do więzienia – wtedy ucieczka może być bardzo trudna i ryzykowna, ale jednak możliwa, bo przynajmniej znajdą się na lądzie.
Przyszło mi do głowy, że Dev mógłby zagrać na swoim pochodzeniu i zażądać obecności przedstawiciela Keronii na procesie. Pod przykrywką zawiadomienia takowego, mógłby prosić o pomoc kogoś z kontaktów Ruchu Oporu. W tym samym czasie Nefryt mogłaby próbować przekonać Flynna (nie chciałabym od razu decydować, jak on postąpi, bo to ciekawa postać i mogłaby być tym niepewnym ogniwem w planie :)). Przez zabiegi Deva mogliby zyskać trochę czasu, na który zamknięto by ich w więzieniu. W międzyczasie o sytuacji mogliby się „przypadkiem” dowiedzieć Lu i Shel. Wtedy Nefryt i Devril mogliby spróbować ucieczki.
Z tym, że to jak widzisz, jedynie luźny szkic, zamysł. W ogóle nie mam pojęcia, jak to opisać i czy robić tak, czy kombinować nad czymś innym].

draumkona pisze...

I
Wybudził się z głębokiego snu w jaki zapadł i pierwszą myślą jaka napadła go po odzyskaniu świadomości była rzecz jasna myślą o Mer. Nie żyła? Nie... Widział się z nią przecież ostatnio, to magiczka nie żyła, więc musiał mieć majaki. Tak, to musiało być to. Odurzony lekami, na wpół przytomny z utraty krwi i podtruty musiał widzieć to, czego by chciał, czyli żywą magiczkę... Ciekawe ile elfów już szepcze o tym, że zwariował.
Otworzył oczy i z ulgą odkrył, że w komnacie jest sam i nikt nie zakłóci mu spokoju. Podniósł się, wzpierając prawą ręką, bo lewa była wciąz nazbyt obolała po całym zabiegu usuwania strzały i ziewnął potężnie. Bogowie, kiedy on ostatnio tak długo spał? Chyba jeszcze wtedy kiedy nic go z Szept nie różniło i był względny spokój. Tak dawno...
Zsunął nogi z łóżka i wsunął stopy w miękkie, urodzinowe bambosze, których się tak bardzo wypierał, ale odkąd zabrakło w jego życiu magiczki wyciągał każdy przedmiot, który mógłby mu ją przypominać. I tak oto łaskę pana ujrzały wilkowe bambosze, do tej pory zapakowane i schowane na dnie szafy, uznane za jawną kpinę i żarcik. Przeszedł się po komnacie, kierując do biurka zasypanego papierami. Przesunął jeden, czy dwa, orientując się czy dostarczono mu coś nowego i z wielkim bólem odkrył, że tak. W dodatku nie jeden papier, nie dwa, ale chyba z tonę raportów o które sam się tak prosił i wyliczenia co do strat, zarówno w materiałach, lekach jak i ludności. Na ten ostatni stosik nawet nie patrzył, nie miał na to sił. Wiedział, że gdzieś tam traf na karty traktujące o magiczce. Kim była, jak zginęła, kiedy... I na kiedy wyznaczono datę pochówku. W ogóle to i tak będzie musiał jeszcze przedyskutować to z jej ojcem, w końcu tak kochała Irandal... Może powinna tam spocząć? Wśród gór, tam gdzie magia była tak silna...
Usłyszał pukanie do drzwi, początkowo nieśmiałe, ale później przybierające na sile, jakby ktoś stopniowo odzyskiwał pewność siebie. Nie znaczyło to jednak, że władca raczy się odezwać i tego też nie uczynił. Porzuciwszy papiery stanął przy jednym z wysokich okien i odgarnął zasłony na bok, wpuszczając światło księżyca. Jemu się wydawało, czy widział Gona? Nie, też mu się to śniło, dokładnie wtedy kiedy i Szept. Bogowie, ależ on miał pomysły...
- Wiem, że tam jesteś - burknęła Sacharissa pod drzwiami, nie chcąc być jednak natrętną i nieposłuszną, nie weszła. Co prawda zastukała znów, a potem bezczelnie walnęła pięśią w drzwi, aż jej nie otworzył. A kiedy go ujrzała... Powiedzmy, że porównać jej twarz do pomidorka byłoby stanowczo zbyt słabym stwierdzeniem - Em... Wilk...
- No co chciałaś?
- Wiesz, że nie masz nic na sobie?
Spojrzał po sobie i z zaskoczeniem odkrył, że magiczka ma rację. Jedynym elementem garderoby jaki miał na sobie były bambosze. Zmieszał się elfi władca i cofnął, pośpiesznie narzucając jakiś szlafrok na grzbiet i wrócił do drzwi - To czego chcesz? - burknął, wciąz zmieszany swoim postępowaniem i nieuwagą.

draumkona pisze...

II
- W zasadzie to sprawdzałam, czy już nie śpisz. Zawsze twierdzę, że wiem, że tam jesteś, dzisiaj podziałało - uśmiechnęła się dziwnie, skrywając fakt, że stojąc pod drzwiami władcy mówiła, czy szeptała o wiele więcej rzeczy, ale niekoniecznie musiał o tym wiedzieć. Dobrze, że się wybudził.
- Aha. To ja wrócę do siebie. Ubiorę się, te sprawy. Potem idę leczyć rannych - zadecydował, czując, ja odnowiona w nim magia krąży po ciele, naprawiając drobne uszkodzenia, których nie zdążył naprawić czas i sen.
- Ale...
- Nie wkurwiaj mnie nawet - nie był w dobrym humorze. Wilkowi do dobrego humoru trzeba było znacznie więcej prócz długiego wypoczynku. Może gdyby wszyscy mu bliscy to przeżyli to byłoby inaczej. Tymczasem... Chciał mieć zajęcie. Chciał przychodzić do komnat zmęczonym i zapadać w sen pozbawiony obrazów, marzeń. Najprościej było uciec przed tęsknotą i bólem, najprościej było się poddać. I to też zrobił.
Natan skierował się tam, gdzie kazał mu ojciec. Znaleźć Cienie, kiedy samemu było się Cieniem, wcale nie było takie trudne. Wystarczyło zwracać uwagę na otoczenie i szukać miejsca, które jest najmniej rzucające się w oczy. W końcu nadal działali w tajemnicy, byli Cieniami, a cieni nie widać, nie dokładnie. Nie można powiedzieć, że znalazł ich bez trudu. Parę razy pobłądził w elfim mieście, którego nie znał, był zbyt mały by zapamiętać jego ścieżki i skróty, a teraz... Teraz już tu nie przebywał. Jego domem była Czeluść, tak jak innych Cieni i jego siostry. Żałował w sumie jedynie tego, że nie było z nimi mamy, wtedy nie musiałby się martwić o to, czy jest bezpieczna. Ani on, ani tato, bo choć Poszukiwacz starał się to ukryć i zamaskować, to Natan wiedział. Widywał go czasem zamyślonego, zapatrzonego gdzieś w ścianę czy płomyk świecy w swojej komnacie i choć pewności mieć nie mógł, miał nadzieję, że myślał o mamie.
Zaskoczył Cienie swoją obecnością. Nikt nie spodziewał się tutaj syna Poszukiwacza, zwłaszcza, że całkiem niedawno ledwo uszedł z życiem z innej misji, która zakończyła się fiaskiem, a jego cel uciekł. Co z tego, że był magiem, magiem żywiołów, który działał na własną rękę i ścigali go Myśliwi. Co z tego, że on sam był dopiero dzieckiem, nie dorosłym. Bractwo oczekiwało wykonania zadania. Albo chwała, albo śmierć. Natan miał to szczęście, że chronił go dar magii, który dopiero się u niego kształtował, a chłopak uczył się nad nim panować. Dlatego też odbijając słabe zaklęcie, które zabiłoby każdego niemagicznego kupił sobie parę sekund czasu na teleportację. Nie potrafił tego robić zbyt dobrze, to była jego najmniej ulubiona sztuczka. Chciał przenieść się do domu, a tymczasem trafił do jakichś strasznych ruin. Gdyby nie znalazła go wtedy mama... Nie wiedział co byłoby potem.
- Natan? - Królik uniósł brew, odstawiając na bok kubek ciepłej herbaty. Siedzieli w Ametyście, w nowo otartym elfickim burdelu, który znajdował się na skraju dzielnicy tych zamożniejszych elfów. Choć na pierwszy rzut oka nie mieli tu kontaktów, to wystarczyło pokazac co poniektórym Solanę by zmienili zdanie na temat noclegu i poczęstunku. Tak, Królik był czasami przerażony jej dziwną sławą w przestępczym półświatku. W końcu właścicielka Róży, tutaj, w jakimś podrzędnym, choć kunsztowym burdeliku bez renomy? Co za okazja!

draumkona pisze...

III
- Przysłał mnie tutaj tato - powiedział gramoląc się na wysoki stołek przy którym siedział Królik, Marcus i Erril. Łowyczni nigdzie nie zauważył, być może poszła gdzieś szpiegować elfy, albo i miała coś ważniejszego do załatwienia. Kiedy usiadł, złapał spojrzenie Errila. Erril był od niego trochę młodszy i w zasadzie nigdy nie mieli okazji za bardzo się poznać, bo on był ciągle na jakichś misjach i treningach, a ten... W sumie Natan nie miał pojęcia co zwykle robi Erril. Może pomagał Królikowi łatać rannych, jak Robin? Była też kwestia tego, że młody elf wyglądał zwykle na smutnego, choć nie bardzo było wiadomo czemu, przynajmniej wedle syna Poszukiwacza. Miał lepsze pochodzenie niż on, w końcu był czystym elfem, w dodatku synem Czarnej Ręki, to było coś. A on... On był tylko marnym szaraczkiem z piętnem syna zdrajczyni. Westchnął smutny, sięgając po Królikowy kubek i upijając łyk herbaty.
- Gdzie Lucien? - spytał Marcus znad kolorowej ulotki, która na pewno nie była przeznaczona dla dzieci.
- Tato powiedział, że będzie później i że mam was znaleźć - w zasadzie nie wiedział co takiego ojciec może mieć tu do załatwienia. Zwykle kiedy mieli okazję to mu tłumaczył zastosowanie jakiejś trucizny, albo pokazywał sztuczkę ze sztyletem, wytykał błędy w postawie... Natan lubił spędzać czas z tatą i wierzył, że i o to lubił. Dlaczego więć tym razem go tak zbył, jak nic niewartego szczeniaka? - I nie wiem gdzie poszedł ani dlaczego - dodał po chwili, czując wiszące w powietrzu pytanie. Przerzucając spojrzenie z Pajęczarza na Królika, przyuwazył, że przygląda mu się Erril, choć spojrzenie elfa było o stokroć smutniejsze niż zwykle.
Przyglądała się chwilę temu co znalazł i jej przyniósł, aż w końcu skusiła się na jabłko. Może był to dziwny wybór, ale zaraz po ogórkach zwykle nachodziła ją niepochwamowana ochota na jabłka. Sięgnęła po jedno z nich i wypolerowała pieczołowicie skórkę skrawkiem koszuli, aż mogła się przejrzeć, dopiero wtedy wgryzła się w owoc, zerkając na to, co dzieje się za oknami. Prócz świateł nocy i szmerów przemieszanym ze szlochem niewiele dalo się wywnioskować. Rannych wciąż łatano. Jedni umierali, inni wciąż kroczyli wśród żywych, trzymając się życia ze wszystkich pozostałych im sił.
- Powiedz mi lepiej kogo ty nie grałeś - zażartowała sobie, zerkając na niego i nagle odczuwając nagłą, niepochamowaną ochotę na czosnkową bułeczkę. Cholera jasna, powinna przestać tak patrzeć na tą bułke bo jeszcze coś sobie pomyśli... - W ogóle to... Musimy chyba porozmawiać. Trochę poważniej niż zazwyczaj - wypaliła ni z tego ni z owego, zapominając o tym, że miała nic nie mówić. Przy nim zawsze się zapominała i jeszcze nie wiedziała czy to dobrze, czy nie za bardzo.

Tiamuuri pisze...

Shivan uniósł brwi. W tej chwili myślał wyjątkowo intensywnie, niemal mógł sobie wyobrazić wewnątrz czaszki bulgoczączącą gwałtownie ciecz. Tak też przedstawiała się jego gonitwa myśli, jeden nieokreślony choas, z którego najsilniej wybijała się podejrzliwość.
-Jasne, oczywiście -przytaknął, kiwając głową na potwierdzenie.
Właściwie ile wiedział o ich misji? Co mogło kryć się za tym pozornie łatwym zadaniem?
Młody Jeździec postanowił zachować czujność. Niepokój wywoływany przez miejsce, w jakim się znajdowali chwilowo stracił na znaczeniu.
Przywołując na usta pogodny uśmiech, chłopak przeniósł wzrok na swoją towarzyszkę.
Tiamuuri w tym momencie uśmiechała się szeroko do Odrina.
-Tak, owszem, jestem drzewem i jestem z tego dumna -odparła zaczepnie i wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń. Te procesy obecnie zachodziły natychmiast, kiedy tylko próbowała to zrobić, czuła, jak kilka włókien w jej przedramieniu nabrzmiało, jedno prześlizgnęło się między pozostałymi, końcówka naparła na skórę. Dziewczyna mimowolnie się wzdrygnęła, kiedy skóra wewnątrz dłoni pękła jak łupina nasienia, kiedy uwalniał się z niego pęd. Jasnozielone pnącze długości kilku cali wysunęło się spod jej skóry, drgając jak wąż.
-I jak ci się podoba? -spytała Tiamuuri, szczerząc zęby.
Patrzyła na Odrina, ale nie ignorowała innych bodźców docierających do niej za pośrednictwem niezwykle czułych zmysłów. Kiedy podchodziła do karła, łydkami otarła się o trawy i niskie krzewy, wzbijając w górę zapach wilgotnej gleby, wraz ze śladami woni wszystkiego, co pozostało na roślinności.
Czyżby jej się wydawało, czy na kolczastych gałęziach jeżyn pozostały ślady starej krwi? Przy czym raczej nie towarzyszyły temu zwykłe "dzikie" wonie sierści albo piór...
Być może podążali właściwą drogą...

draumkona pisze...

Został na powrót sam w swojej przestronnej komnacie, którą kiedyś dzielił z magiczką. Ciekawe, co by teraz powiedziała gdyby tu była. Że zmarznie? Że mu się co nieco skurczy od takiego wystawiania na chłód komnaty? Niemalże się uśmiechnął. Niemalże, bo byłby to uśmiech przez łzy, uśmiech kogoś, kto stara się zachowac twarz zwycięzcy mimo porażki. Miał stolicę, zachował władzę... Ale co z tego? Co mu z tego wszystkiego, kiedy nie było jej już z nim, nie krzątała się to tu to tam, nie ładowała się nawet w kłopoty... I kogo on teraz będzie ratował?
Errila, podpowiedział jakz awsze uprzejmy głosik w głowie, który zawsze elfa wyprowadzał z równowagi. Tym razem jednak miast się od razu wścieknąć i odrzucić tę myśl z miejsca, zastanowił się nad nią. Wciągnął spodnie na tyłek, narzucił na grzbiet świeżą, czystą koszulę i zapiął pasek. Cienie wyprały mu mózg, było to pewnym, w końcu od urodzenia siedzi w Czeluści i nic innego nie robi jak uczy się zabijać istnienia, w dodatku pewnie Łowczyni łoży mu do głowy jakieś bzdurne wyobrażenia o... W zasadzie, nawet jeśli mu to do głowy nakładła, zrobiła w oczach syna potwora z ojca, to czy on sam swoim zachowaniem tego nie potrawiedzał?
Skrzywił się, zapinając pasek o jedną dziurkę za daleko i zaczął przy nim gmerać, luzując. Powinien się zainteresować życiem Errila? No ale po co? Znowu narobi sobie bigosu, zresztą nie tylko sobie, bo Mer też. Całe szczęście, żyła i młody Cień mógł co najwyżej popatrzeć na tron... Cholera, czemu on był taki cięty na chłopaka, który ledwo parę lat temu złapał pierwszy oddech i pierwszy raz zapłakał? I on miał się za dorosłego, godnego władzy elfa, który nawet nie potrafi przełknąć własnych błędów? Ojciec by się chyba za niego wstydził...
Masz bękarta. Czyli jednak masz coś po matce, podsunął kolejną sugestię uprzejmy głosik, a Wilk nie zamierzał się z nią nie zgadzać i spojrzał na sprawę z nowej perspektywy. Jego matka, królowa... Nie odtrąciła przecież Charlotte mimo tego, że ta jest mieszańcem. Gdyby nie ojciec, to pewnie Vetinari po dziś dzień mieszkałaby tutaj, nie doświadczyłaby tego wszystkiego i na pewno byłaby o wiele bardziej poukładana.
Juz ubrany, spojrzał na siebie w lustrze, które było zawieszone pomiędzy dwoma wielkimi szafami. Przyjrzał się sobie krytycznie, wciąż był blady i miał lekkie sińce pod oczami, ale na pewno nie przypominał trupa. Znacznie bardziej przypominał elfa o czterdzieści lat starszego niż dotychczas, bo nawet pojawił mu się zarost, bogowie niejedyni. Powinien się ogolić, ale... Ale mu się nie chciało. Prosze bardzo, niech go bogowie sądzą, on się nie goli, nie i koniec. Nie miał dla kogo. Ani po co. Zapuści brodę do ziemi i będzie jak Theoden, którzy podobno ze starości wrósł w drzewo. On i jego stumetrowa broda. Będzie musiał... Porozmawiać. Z kimś, kto myśli bardziej racjonalnie niż on. Może Iskra? W końcu ona też ma dzieci, co prawda nie bękarty... Nie, lepiej będzie rozmawiać z Vetinari, choć jej sytuacja i tak była kompletnie odmienna od sytuacji Errila. Zrezygnowany, przygnieciony ciężarem odpowiedzialności istosy myślącej aż nadto, opuścił komnatę by wpaść na jakąś elfią szlachciankę. kto ją tu w ogóle u licha wpuścił?
- P.. Panie! - dygnęła nerwowo na jego widok, a widząc roziskrzone od radości oczy, niemal westchnął zrezygnowany. Pięknie, kiedy on się stał idolem młodego pokolenia płci żeńskiej?
- Mmm?

draumkona pisze...

- Ja... Ja cieszę się, że nie ci nie jest! - piękna panna spłonęła rumieńcem i uciekła w te pędy, a on wzruszył ramionami, nie pierwszy i nie ostatni raz tego wieczoru. Ruszył na poszukiwania siostry, a po drodze natknął się jeszcze na parę takich dziewiczych wycieczek w ciemne kąty jego pałacu, a każde kończyły się ucieczką z piskiem. Każda, prócz jednej. Kiedy już dochodził do głównego holu, wpadł na samą Yustiel i jej koronkowy orszak.
- Panie! - skłoniła się wdzięcznie, a troska bijąca z jej twarzy tknęła nawet jego serce. Czy ktoś mógł mieć tak ładną buzię i jednocześnie być tak boleśnie zmartwionym i niepocieszonym? gdyby nei fakt, że jego serce wciął miało na czubku wbitą flagę z napiszem "Szept, to moje i spadać" to byłby się zmartwił i przejął. Nie zrobił tego jednak, skinął jej grzecznie głową i postanowił się oddalić, a raczej uciec czym prędzej.
Marcus starał się zachować pozory. Zaginęło jego jedyne dziecko, jedyny pupil i towarzysz życia z którym czuł się naprawdę związany. Zaginął Figiel i to była jego osobista tragedia, której nie potrafił przetrawić, dlatego siedział z nimi, poprzestając na czytaniu ulotek i wzdychając. W pewnym momencie sięgnął do kieszeni płaszcza i wymacał rulonik papieru. Liścik? Ale od kogo? Wyjął go i widząc pieczęć odbitą w wosku od razu skojarzył, że jest to list od Iskry.
List, który dała mu dawno temu, by przekazał go Lucienowi, a on o tym zapomniał, niech to szlag. Podłoży mu potem, jak go znajdzie i jak ten będzie spał, że niby taka niespodzianka i teraz przyszedł. W końcu poczta lubi zawodzić.
- Panie Króliku... -zwrócił się chłopak do medyka, dość niepewny czy w ogóle chce go wciągać w swoje sprawy.
- Słucham?
- Co poszedł załatwić tato? Ty pewnie wiesz, bo też jesteś Radnym!
- Nie mam pojęcia chłopcze. Pewnie usiłuje wywalczyć dla Bractwa jakiś profit w tym całym bagnie w jakie wpadliśmy.
Char obgryzła dokładnie jabłko, nawet w pewnym momencie zakrztusiła się pestką i dostała ataku kaszlu z tego tytułu. Nie był królem? Wystarczyło porozmawiac z Wilkiem, pewnie by się podzielił władzą na dzień czy dwa albo kazałby siebie uwadać. Ciekawa była jak Devril wypadłby w roli elfiego władcy. Pewnie nie gorzej niż jej brat.
- Zazwyczaj jesteś poważny... - pokiwała głową, smakując te słowa, zbierając odwagę to wypowiedzenia czegoś, przez co może udławić się tą swoją bułeczką - A czy zazwyczaj zostajesz też ojcem? - wypaliła z grubej rury. Nigdy nie potrafiła być delikatna w wyznaniach, bo nawet wyznając komus miłość musiała przy tym wyzwać go od debili.

draumkona pisze...

Wilk łypnął na eredina nieprzychylnie. Może on był cięty na niego, ale elfowi nie podobały się pomówienia i zachowanie Strażnika. Co innego gdyby te panienki jakoś go interesowały, tymczasem on nadal był pogrążony w żalu. Ciekawe, czy gdyby Eredin stracił żonę i byłby bity na każdym kroku w nos i podejrzewany o to czy o tamto... Zresztą, nie ważne. Nie powinien na to zwracać uwagi.
- Nikt mi nie będzie mówić co mam robić - oświadczył buńczucznie, co jasno znaczyło, że się nie ogoli, nie odpocznie, a najlepiej by się czuł gdyby dali mu spokój i pozwolili iść i leczyć, do tego chyba nadawał się najlepiej i najlepiej się w tym czuł. Kiedy jednak Heiana wypomniała mu córkę... Może dla niej powinien się ogolić? Ale to potem, jeśli już. Najpierw musiał dorwać Iskrę, bo przecież to u niej była Mer ukryta.
- Idź spytać Iskry, przecież to u niej jest Mer - nie wiedział jeszcze co się stało, nikt mu nie powiedział, nikt nie oświecił. Być może to i lepiej, śmierć kolejnej bliskiej mu osoby mogłaby go na powrót wpędzić w depresję z której dopiero co wyszedł. Ledwo, ledwo, ale wyszedł. Słuchał ich i za bardzo nie wiedzą o kim mówią. Kogo leczyć? Mer coś się stało? Char? A może Devril?
- Po prostu powiedz swojej córce, że Mer żyje.
- Ale Szept nie żyje przecież, co chcesz, do trupa gadać? - burknął, rozdrażniony że znów wałkują temat zmarłej królowej. Co oni się tak uparli, żeby go zdołować? Może Din szukał powodu, żeby dać mu w nos? - Jak nie przestaniesz mnie podpuszczać, to ci nogi z dupy powyrywam - warknął do bogom ducha winnego Strażnika i wyglądało na to, że jak nikt tych dwóch nie powstrzyma, to zaraz się tutaj pobiją.
Marcus gratulował sobie sprytu i taktu. Tak, to czego dokonał było genialne w swej prostocie i jednocześnie tak skuteczne. Wystarczyło tylko sukcesywnie podstawiać Poszukiwaczowi pod drzwi butelki, a kiedy wychodził po więcej nie musiał iść daleko. Do jednej z nich przyczepiony był liścik, który jednak spadł na podłogę bo Lucien nie dbał o jakieś papierki. Jednakże, list został dostarczony, tak czy nie? Marcus ponownie pogratulował sobie sprytu i taktu.
- Ale mieliśmy mówić poważnie… - widząc jego minę, słysząc jego ton prosto było odgadnąć, że jej nie uwierzył w ani jedno słowo. Westchnęła zrezygnowana, popiła jabłko sokiem z dzbanka i odstawiła go na miejsce. Może jednak nie warto wałkować tematu? Skoro i tak jej nie wierzył... Nie. Spróbuje jeszcze raz, jeśli wtedy znów ją wykpi to przyzna się do żartu.
- Ale ja mówię poważnie Devril. Nie krwawię od trzech miesięcy. I mam ochotę na ogórki w nocy. Będziesz.... Będziesz miał bękarta - trochę ją zabolało to słowo. Brzmiało tak, jakby z miejsca miał dziecko odrzucić i się go wyprzeć, albo jeszcze gorzej. Znów westchnęła, tym razem smutno.

draumkona pisze...

Patrzył, to na Heianę, to na eredina, spodziewając się oznaki kiepskiego żartu i już szykując słowa dezapropaty. Jak oni mogli go tak podpuszczać? Może Cienie znów wszystkim czegoś naopowiadały? Zresztą, nie powinno go to obchodzić, on sam znał prawdę i teraz był już pewnym, że by magiczki nie zdradził. Nie był tego typu elfem co Lucien, owszem, był epizod z Łowczynią, ale to była inna bajka, a Solany szczerze nie znosił od samego początku. Musiałby nie być sobą, by skończyć z nią w łóżku, więc niech sobie wszyscy myślą co chcą. On wiedział swoje i to się liczyło. No, może jeszcze to, żeby przekonać do tej wersji Szept, choć nie miał zielonego pojęcia jak to zrobić. I w ogóle to... Ale chwila. Szept przecież nie żyła, to co oni wszyscy... Łypnął to na Strażnika, to na uzdrowicielkę, jeszcze raz przywołując w pamięci informacje jakie przed chwilą zasłyszał. Coś jej dolegało, martwili się... Wytężył pamięć, usiłując odtworzyć obrazu jego dziwnego snu, który coraz bardziej zdawał mu się wyrwaną z kontekstu rzeczywistością. Była tam, pomagała go łatać... Mówił jej o Mer, ale nie uwierzyła, zarzucając mu kłamstwo, krzycząc, raniąc... Jeśli mieli jej pomóc, to tylko pokazując małą elfkę. A tak się składało, że czuł się na tyle ważnym osobnikiem by po prostu sobie wejść na święte polany Medrethu i odebrać swoje dziecko.
- Zaraz wracam - sapnął, przytłoczony nawałem informacji i wypruł z holu przed pałac, jakby go goniło stado byków, jakby od tego zależało jego życie. Pech chciał, że w tej euforii nawet nie spytał gdzie magiczka leży, gdzie jest i jak się czuje. Był zbyt zafascynowany wizją uszczęśliwienia jej, pokazania jej Mer całej i zdrowej... Chciał by obie były szczęścliwe, widzieć na ich twarzach uśmiechy było dlań największą nagrodą jaką mógł uzyskać. Tylko tyle, a może aż tyle. Dać im szczęście, a być może i samemu być częścią tego szczęścia...
Przeklnęła samą siebie w duchu za śmiałość i głupkowate pomysły. Po co mu to mówiła? Trzeba było jednak zawrzeć jadaczkę i nie pisnąc ani słówkiem o tym co się z nią dzieje. Gdy byłoby już coś widać mogłaby go po prostu unikać, tłumacząc się pracą. Nie wiedziałby. Nie sprawiłaby mu kłopotu z jakim będzie borykał się teraz. Cholera. Dlaczego nie pomyślała? Zaśmiała się nerwowo, że niby był to żart, a on właśnie dał się nabrać.
- Bądźmy poważni, masz rację. Dałeś się wpuścić maliny i żałuj, że nie widzisz swojej miny - potrafiła udawać, potrafiła odegrac dowolną rolę, ale maski i kunszt stroju przestają robić wrażenie wraz ze stopniem poznania aktora. Potem, gdyby nawet przybrał najwymyślniejszy ze strojów jest się w stanie go rozpoznać po drobnych gestach, po nawykach. Char zdradzało parę takich nawyków. Teraz, mówiąc o żarcie uśmiechała się, choć nie śmiały się oczy, w dodatku sięgnęła do miseczki z owocami wygrzebując śliwkę, a przecież zwykle przy rozmowie spoglądała rozmówcy w oczy. Był też fakt znacznie mniej rzucający się w oczy jak chociażby tak szybka zmiana tematu z powaznych na żarty. Gdyby rzeczywiście stroiłaby sobie z niego żarty, umieszczając w środku wykreowanej przez siebie komedii, nie wytrzymałaby ze śmiechu już po drugim zdaniu. teraz było inaczej. A Char dalej uparcie wierzyła, że nie posada nawyków czy cech, które mogą ją zdradzić.
- Tak na poważnie, to będę musiała trochę tu zostać. Dostał się nam kawałek elfiej gwiazdy i będziemy ją badać. Kto wie, może trafimy na ślad kamienia filozofów.

draumkona pisze...

I
Noc sprzyjała poczynaniom takie pokroju, jak przemycanie księżniczki do stolicy. Z początku, kiedy wyleciał z pałacu jakby miał w tyłku zamontowany jakiś magiczny motorek, sądził, że to bułka z masłem, że przyprowadzi małą i pokaże całemu światu, kto tu wgrał i co. Ale potem naszły go myśli znacznie straszniejsze niż ewentualne wygwizdanie. Co jeśli Cienie wciąż marzą o tronie dla Errila? Jeśli tak było, to nie mógł pokazać małej każdemu, powinien ją po cichu przenieść... Tylko którędy? I jak?
Szczęście w nieszczęściu, kiedy tak szedł z Medrethu z półśpiącą Mer na rękach, natknął się na alchemików buszujących na obrzeżach lasu w poszukiwaniu ziół i jakichś składników. Wolał nie wiedzieć do czego. Ich obecność podsunęła mu jeszcze jeden, dość dobry jego zdaniem pomysł. Brzask też się ukrywał, siedzieli w podziemiach i wychodzili na powierzchnię tylko sobie znanymi wejściami. Żaden elf dotąd nic nie podejrzewał, więc musiali być dobrzy w przemycaniu samych siebie do pałacu. Jak samych siebie... To czemu by nie Mer? Zbliżył się do nich, otwarcie zdradzając swoją obecność, by przypadkiem żaden z nich nie odważył się intruza atakowąć. I w sumie to nawet nie musiał szczególnie się prosić, bo Desmond sam zaproponował, że odprowadzą ich do tylnego wejścia, pozornie prowadzącego do kanałów i tej części pałacu, która była zalana i zamrożona, wciąż pod wpływem czaru Erzy. Co prawda gdyby przeszedł głównym trajtem to na miejscu byłby w dziesięć minut, tu szli blisko czterdzieści, ale nikt ich nie przyuważył, a na tym szczególnie mu zależało. Mer zasnęła w międzyczasie, co ułatwiało zadanie, bo nie musiał co chwilę odpowiadać na jakieś pytania. Nie żeby nie lubił, ale... Teraz wolał pozostawac skupionym, w razie ewentualnego zagrożenia, które nie nadeszło.
Kiedy znaleźli się w kryjówce alchemików pierwsze co zrobił, to połozył Mer do łóżka Vetinari. Nie było jej tam i Wilk nawet nie chciał wiedzieć gdzie jest ani co robi. Biorąc pod uwagę fakt, że w stolicy był Winters... No, to było zbyt łatwe do zgadnięcia. Czułym gestem przeczesał kasztanowe włoski i okrył córkę szczelniej, dodatkowo pogłębiając jej sen magią, by nei wybudziła się i ze strachu nie zrobiła czegoś głupiego. Dodatkowo uprosił też bliźniaków, by czuwali jeden w komnacie, a drugi przed nią. On musiał znaleźć magiczkę.
I znalazł ją. Po kolejnej połowie godziny w końcu dowiedział się gdzie świat ukrył przed nim Szept i bogowie świadkami, z każdym krokiem czuł się mniej pewnym. Niby powinna mu ufac i nie wierzyć w jakieś pierdoły rozpowiadane przez Solanę i to on tu powinien być obrażonym, ale... No właśnie, ale. Zawsze było jakieś ale. Wszedł bez pukania, już dawno zapominając co to uprzejmość czy prywatność i niemalże się uśmiechnął, kiedy wzięła go za swoją kuzynkę. Posłusznie, bez słowa protestu podszedł i zapiął niedobre guziki, które wprowadzały magiczkę w tak podły nastrój podbarwiony irytacją. Niestety, długo nie mógł ukrywać swojej tożsamości, w końcu Mer, mimo pogłębionego snu, może obudzić się szybciej.

draumkona pisze...

II
Sam nie ufał chwilowo swojej magii, nie po tym jak dowiedział się, że Atax rzeczywiście nawiedził Gon, ponownie rozstrajając aury i pola siłowe, przez co magowie mieli utrudnione zadanie w leczeniu.
- Musze ci coś pokazać - zaczął prosto z mostu, zupełnie jak Charlotte przy wyznawaniu swojego wielkiego sekretu - I proszę cię, nie dyskutuj ze mną, nie tym razem. Odpowiem na wszystkie pytania, jeśli się pojawią, po tym jak ci pokażę to co chcę ci pokazać - może zabrzmiało to nieco szorstko, ale nie potrafił inaczej. Nie, kiedy wiedział jaką radość może jej sprawić gdy pokaże Mer żywą, całą i bezpieczną.
- To nie było zabawne - wiedziała, że nie było. Co ją napadło do takich wyznań? Nie miała pojęcia. Nie miała pojęcia też czemu nagle stchórzyła wycofując się z tego co powiedziała, nieudolnie obracając to w kpinę i żart. Uwierzył, że żartowała... I mimo tego, że część niej cieszyła się z tego powodu - bo nie sprawi mu kłopotu, nie będzie się zamartwiał i wymyślał, to ta druga, zepchnięta na bok część jej jestestwa zasmuciła się widząc niedaleką przyszłość w jakiej się znajdzie. I o ile pierwsze lata nie będą takie złe, to jej sytuacja znacznie się pogorszy kiedy zaczną się pytania. Nie tylko bliskich, ale i samego dziecka. Gdzie jest tato? Kim jest? Co ona wtedy powie? Może powinna już, za wczasu przygotowac jakąś wymówkę? Może powinna wciągnąć w to Desmonda? zawsze lubił dzieci, pewnie nie miałby nic przeciwko takiemu przekrętowi... Tak, to brzmiał rozsądnie. Tylko, czy Devril się nie zorientuje, że mimo żartu, ona jednak powiła dziecko? Z roztargnieniem sięgnęła włosów, odgarniając je na bok i przy okazji przecierając zmęczone oczy.
- Jesteś ostatnio strasznie poważny, to staram się poprawić ci humor. Gdzie się podział ten lekkoduch i bawidamek za którego cię miałam? - odstawiła dzbanek z sokiem na podłogę, co by się nie rozlała zawartość i położyła się na brzuchu, póki jeszcze mogła, przyglądając się mu uważnie, jakby było to przesłuchanie, a nie swodobna rozmowa - Uśmiechnął byś się, zamiast zasępiać Devrisiu.

draumkona pisze...

Nieco zaniepokoił go brak pytań, sprzeciwu, ale nie drązył tematu. Miała prawo się tak czuc po tym co sama przeszła i nie zamierzał na siłę w niej niczego zmieniać. No, chyba, że za usilne zmienianie wziąć chęc pokazania prawdy, za którą uprzednio dostał po łbie. Ruszył szybkim krokiem, co jakiś czas oglądając się za siebie, czy czasem nie zrezygnowała i nie odeszła gdzieś na bok, ale nie. Na jego szczęście twardo parła naprzód, choć entuzjastycznym chodem tego nie można było nazwać. Przeszedł tajnym korytarzem dla słuzby, wzbudzając wielkie poruszenie, bo jak to sam władca w przejściach dla maluczkich? Ale tędy najszybciej mógł dostać się do niższych partii a stamtąd do podziemi.
Po niecałym kwadransie kluczenia po pałacu by zgubić ewntyalnych szpicli dotarli w końcu do tej części podziemi, która skryta była za obrazem grubej damy. Siedziba alchemików, teren miejscami skażony i niebezpieczny, bo kto wie co kryje się za kolejnymi drzwiami. Komnaty członków były stosunkowo daleko od laboratorium, więc nie bał się o to, że Mer się coś stanie. I rzeczywiście, kiedy doszli pod komnatę Vetinari zastał jednego z bliźniaków, których nigdy nie mógł rozróżnić.
- Dzięki Dorian
- Dorrien - poprawił go blondyn i odsunął się od drzwi, przepuszczając Wilka i Szept. Tam zaś, na łóżku leżała Mer okryta jedną ze skór zalegających w nogach łoża. Cofnął czar, by dziewczynkę łatwiej było zbudzić i skinął na Szept, jakby ją miało to zachęcić to jakiegoś ruchu.
- Idź do niej.
Natan się niepokoił. Jego tato nie pojawiał sie zbyt długo, więc wyszedł rzekomo pod pretekstem patrolu by go poszukać. Nie było to aż takie trudne jak myślał, ale pewnie dużo wkładu miało w tym to, że Poszukiwacz nawet nie starał się zatrzeć za sobą śladów. Odnalazł go w jednej z mizernych gospod, gdzieś na obrzeżach dzielnicy bogatych elfów. Wszedł oknem na korytarz, zakradł się pod drzwi i już wtedy poczuł przykry zapach wietrzejącego alkoholu i wymiocin. Tato był chory? Ostrożnie uchylił drzwi, wsuwając główke do środka i rozglądając się, a kiedy dostrzegł ojca na łóżku, od razu podszedł, ostrożnie, chcąc się przekonać czy ma do czynienia z trupem.
Czegokolwiek by o alchemiczce nie powiedzieć, używała zdrobnień tylko do osób, które w jakiś sposób sobie ceniła, bądź były jej bliskie. Devriś kojarzył się jej z kolei z misiem, z którym to ostatnio zaczęła utożsamiać Devrila. Był bardzo miły w dotyku, ciepły, a odnosząc się do zwierzęcego instynktu, nie odmawiał chędożenia, nie bez powodu. Ciekawe co by zrobił, gdyby urodziła chłopca? Co zorbiłaby ona? Najpierw... Najpierw musiałaby się skończyc wojna by mogła w spokoju odbudowac Vorgaltem i wrócić do nazwiska. Wtedy jej dziecko miałoby to, czego mu trzeba, niczego by mu nie zabrakło... Rozmarzona, zapatrzyła się gdzieś w ścianę, ponad ramieniem arystokraty. Zaciążyła w złym momencie. Niech szlag trafi Escanora i wszystkich Wirgińczyków.
- Pora na kąpiel i sen - stwierdziła w końcu, odzyskując tok myslenia - Idziesz też, czy w kąpieli ma mi towarzyszyć tylko kostka mydła?

draumkona pisze...

Obserwował je ze swojego stanowiska podpieracza ścian i... tak było dobrze. Nie mieszał się, trzymał lekko na uboczu ze skrzyżowanymi rękami na piersi. A mówił, że mała żyje, to na niego nakrzyczała. Mówił i nie docierało... Czasami lepiej jest pokazać dowód.
Przyglądał się im i czuł ulgę na sercu, że tak to sie wszystko skończyło. Cieszyły się sobą, obie a on... On nie chciał przeszkadzać. Zdecydowanie lepiej byłoby gdyby się stąd nie ruszył, choć momentami, widząc wybuch płaczu magiczki miał ochotę zaraz znaleźć się obok i wziąć je obie w ramiona, przytulić, czuc obok. Pohamował się, a raczej pohamowała go obecnośc alchemika, który wciąz był tu obecny i dopiero dziwnie poirytowane spojrzenie Wilka go z komnaty wykurzyło. Wtedy zblizył się, najpierw niepewnie, potem coraz śmielej. W końcu to była tez jego córka, tak?
- Wcalę nie kłamałem - burknął niepocieszony, że mała zaczyna mówić na niezbyt pożądane tematy i uścisnął je obie, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak za tym tęsknił.
Chłopak rozglądnął się niepocieszony i odsunął czubkiem buta jedną z butelek, co by potem w nią nie wdepnąć. Spojrzał jeszcze raz na tatę, który wydawał mu się nie Cieniem, nie Poszukiwaczem, ale wrakiem człowieka. Westchnął smutno nie wiedząc co ma powiedzieć, od czego zacząć. Mama zawsze mówiła, że najprościej jest mówić wprost.
- Martwiłem się, bo powiedziałeś, że do nas przyjdziesz, a nie przyszedłeś. Bałem się... Bo... No bo byłeś na mnie zły i ja nie wiem czemu i co się stało... - młody Cień załamał ręce i zwiesił głowę, czując się winny temu wszystkiemu. Co on takiego okropnego zrobił, że jego ojciec aż musiał się spić by o tym nie myśleć?
- Sugerujesz, że jestem brudasem? - spytała z nieskrywanym oburzeniem, a Devril oberwał świeżo ściągniętym z ramion płaszczem, a chwilę później także i koszulą. Będzie jej tu mówił, że... No wiecie co!A przecież arystokrata na pewno nie miał nic złego na myśli.
- A ty mógłbyś się ogolić, bo jeszcze trochę i będziesz miał brodę jak Wilk, albo gorzej. jak jakiś człowiek z buszu, który nie wie co to szczotka i grzebień - choć musiała przyznać, że nawet gdyby zapuścił brodę, to i tak patrzyłaby na niego tak samo pożądliwie jak teraz. Półnaga podniosła się z łóżka i powlokła w stronę łazienki mamrocząc coś pod nosem o tym, że nie pogardziłaby olejkiem do kąpieli. Ale gdzie po bitwie, po oblężeniu żadać wonności? Chyba oszalała. W sumie, już dawno oszalała, a wszystko to było winą Devrila.

draumkona pisze...

Zadziwiające ile ta mała istotka wiedziała. Momentami czuł się aż zagrożony tą jej wiedzą. Może już się dowiedziała co on wyprawiał niekiedy z magiczką w sypialni? Cholera, znowu był monotematyczny, wystarczyło, że ledwo zbliżył się do Szept i już był monotematyczny, no co się z nim działo...
- Nie miałem złych snów kochanie - zapewnił grzecznie, bo i rzeczywiście, złych snów nie miewał, chyba że określić tamtejszy okres jego życia mianem złego snu, to owszem wtedy miał koszmary wręcz, a nie złe sny. Gdy przypomniał sobie widok tego pala... Aż się wzdrygnął na samą myśl, mętne wspomnienie. Zresztą, ważnym było to, że odzyskał rodzinę, przynejmniej w większej części, akurat w sam raz na nadchodzące święta, tak a propo Mikołajów.
- A wiecie, że mam braciszka? - Wilk z początku spojrzał na małą dziwnie, kompletnie pozbawiony zdolności wydania z siebie jakiegokolwiek głosu. kto jej takie rzeczy powiedział? kto pokazał? Bo nie wierzył, że spotkała Errila osobiście, nie wierzył, że oświeciły ją Cienie. Prędzej by ją zabili.
- Ehm... Wiem. A skąd ty to wiesz Mer?
Westchnął, nie pierwszy to i nie ostatni raz tej nocy. Podniósł się z łóżka po nieudanej próbie pochwycenia przez ojca jego widma i sięgnął po jakiś koc, który wydawał się nienaruszony i wciąż czysty w tym całym burdelu i okrył nim Luciena.
- Mama nie chciałaby żebyś zmarzł - usprawiedliwił swoje działanie, na wypadek protestów z jego strony. Zawsze lepiej być zabezczpieczonym. Odszedł kawałek, odsuwając nabok butelki i poszukując jakiejś szmaty do wytarcia wymiocin, w końcu nie wypada by Poszukiwacz zaległ w dalej dziurze. Chłopczyk wyszedł zrezygnowany z pokoiku i wrócił po chwili ze szmatą i wiaderkiem wody, które wyprosił u gospodarza tego przybytku i zabrał się za sprzatanie po kompletnie pijanym Lucienie.
- Jesteś tego taki pewien? Chwila nieuwagi i zaraz zarastacie jeden z drugim, jakby nie było kobiet na tym świecie to poplątalibyście się w swoich brodach a potem byłby wstyd za napis na nagrobku "zmarł we własnej brodzie" - rzuciła jeszcze, zsuwając z bioder spodnie i rzucając je gdzieś na bok. Szczęściem byli w komnatach królowej, więc zawsze można było tu liczyć na ciepłą wodę we wgłebieniu, które Char zaczynała uznawać za normalnośc w elfiej stolicy. Nie mieli wanien, nie wszyscy, a jakieś dziwne dziury w których nagrzewano wodę magią. Ciekawe rozwiązanie. Wsunęła z początku stopę, ale woda okazała się przyjemnie gorąca, więc wsunęła się cała, po drodze upinając włosy w niezbyt eleganckiego koka, by ich nie moczyć i nie musić później suszyć.
- Panie Winters, proszę mi podać mydło! - nakazała, wiedząc, że musi o czyms zapomnieć, no musi. Czy ona choć raz nie mogła zabrać do wody od razu wszystkiego co było jej potrzebne?

draumkona pisze...

Westchnął, pokonany pytaniami i bezsilny. Sądził, że pytania Mer będą go cieszyć, bo wróciła, bo jest z nimi... Ale jednak nie chciał się ze wszystkiego tłumaczyć. Nie zrozumiałaby, ani ona ani Szept. Zresztą, nie wytłumaczył się jeszcze z innych rewelacji z które odpowiadała Starszyzna, nie zaś on sam, a wątił by magiczka wysłuchała go spokojnie i jeszcze mu uwierzyła. Ostatnio miała problemy zwłaszcza z tym ostatnim. Nie, żeby jej się dziwił, ale... No, to bolało. Cholernie bolało, biorąc pod uwagę fakt, że starał się jej nie oszukiwać.
- Nie poznasz go maleńka, bo to że jest twoim bratem to zasługa Starszych - burknął, zdradzajac swoje osobiste podejście do tematu legalnego uznania Errila - A bękarta nie ma w słowniku dla dzieci. I nie, Erril nie będzie się z tobą bawić, bo... No, nie może. On nie jest przyjacielem Mer i trzymaj się od niego z dala - przestrzegł córkę, odsuwając się w końcu, czując jak pytania go osaczają i napędzają w nim chęć ucieczki. Tchórz. Zwykły tchórz...
- Ja... Muszę już iść - bąknął cicho, odchodząc, byleby szybciej opuścić komnatę bo zaraz nie wytrzyma. Po raz kolejny zachodził w głowę co tak naprawde znaczyłą tu jego władza skoro Starsi robili sobie co chcieli. Będzie to musiał z nimi wyjaśnić i to jak najszybciej, w zasadzie dlaczego nie zaraz? natłucze im do łbów za uznanie bękarta, niech się tłumaczą...
- W dupie mam, co by chciała. - pokręcił głową, ścierając szmatką pozostałości po Lucienowym obiedzie z podłogi i płucząc ją w wiaderku. Rodzice znów się posprzeczali? Ostatnio głównie to robili, choć tak rzadko się widywali i Natan wolałby żeby nie spotykali się dłużej i przemysleli parę rzeczy i się pogodzili niż kłocili. Czy oni nie rozumieli, że chciałby żeby byli wszyscy razem, jak kiedyś? Kiedy była też Yue...
– Bądź dobrym synem i skocz po kilka butelek gorzałki - spojrzał na zapijaczonego Poszukiwacza i gdyby nie był synem Iskry, zapewne by uległ, pozwalając mu tutaj leżec i gnić, topić smutek w morzu alkoholu. Ale nie. Cień oberwał mokrą szmatą z taką siłą jakby co najmniej rzuciła w niego Zhao we własnej osobie.
- Nie zachowuj się tak! - zezłoszczony chłopiec tupnął nogą i sięgnął po pochwe od sztyletu, która tez poszybowała w kierunku Luciena - Weź się w garść i przestań pić! Natychmiast! Bo powiem wszystko mamie, a ona nakopie ci... Do dupy ci nakopie! - zacytowal sławne powiedzenie iskry, które padało w każdym zestawieniu gróźb na dowolny temat. Jak widać ich syn szybko się uczył, choć nie tego co powinien.
- Oczyście, że tak. Poświeci się golizną tu czy tam i będę mieć całe stosy mydła - odgryzła się, zabierając mydło z rąk Devrila i nacierając nim ramiona. W zasadzie, jej ciało niewiele się zmieniło odkąd widział je ostatni raz, choć mimo głodu jaki przeszli wszyscy brzuch miała lekko odstający, jakby nie schudła, a wręcz przeciwnie. Na boku, tuż przy biodrze widniała blizna po usuwaniu grotu z haczykami, a na lewej piersi, jak zwykle, widoczny był czarny tatuaz przedstawiający krzyż Flamela, znamię, które nosił każdy z Brzasku, a które pojawiło się w sumie bez ich wiedzy, całkiem niespodziewanie.
- Będziesz tak stał i się gapił? A kto mi plecy umyje?

draumkona pisze...

No chyba go coś trafi. jego, albo może prędzej Midara, który beszcześcił niewinność jego dziecka tekstami o braciszkach i pukaniu do ich komnaty, cholera jasna. Może jeszcze ze szczegółami jej wyjaśni skąd się biorą dzieci?! Midar miał przesrane, nagrabił sobie u jego wysokości a ten nie zamierzał puścić mu tego płazem. Nie, kiedy tyczyło się to jego córeczki, jego oczka w głowie i jedynego skarbu jaki mu jeszcze został. Bo w to, że magiczka zaraz wystąpi o uniewaznienie małzeństwa nawet nie wątpił, w końcu przestała mu ufać mimo tego, że usiłował to zmienić. Skrzywił się mimowolnie na tę myśl, ale zaraz odzyskał zdolnosć panowania nad wyrazem twarzy, zwłaszcza, że magiczka coś do niego mówiła.
- Ręka? - powtórzył, a początku nie rozumiejąc. Tak to jest jak się kogoś nie słucha - Aha - dodał po sekundzie, kiedy jego umysł podsunął usłużnie wspomnienie słów Szept, choć nie przytaczajac dokładnie ich sensu. Podszedł znów, ostrożnie ujmując dłoń Niry w swoje i skupiając się na strukturze złamanej kości. Zrozumiał, że ma to zaleczyć, nie zaś uśmierzać ból, co też uczynił, a magiczka czuć mogła podczas tego zabiegu nieznośne swędzenie na całej długości ręki. Pozostawało także nieprzyjemne wrażenie ruszającej się kości, która wskakuje na swoje miejsce i zrasta się z resztą. Nawet nie czuła bólu.
- Oszczędzaj się tylko, bo znowu się złamię. Nie jestem w stanie umocnić tej kości, jesteś zdana na działania natury - orzekł finalnie, wypuszczając jej dłoń ze swojej, zauważając, że wciąż nie miała obrączki, co go zabolało. On swoją miał. Zerknął jeszcze na Mer, z dziwnie smętnym uśmiechem tarmosząc jej włosy i finalnie odchodząc, pozostawiając obie najdroższe mu w życiu kobiety w podziemiach, siedzibie alchemików.
Nie spodziewał się takiego zachowania u ojca. Więc jednak... Jednak był zły na niego. A on chciał dobrze, mimo wszystko, mimo tego jaki teraz był, niedobry, wredny, wręcz chamski. Powołał się na mamę, ale jedyne co usłyszał to to, jak Lucien życzy jej śmierci, a jemu samemu powiedział, że może się wynieść. Co zrobił takiego, że ojciec go już nie kochał, a zaczął nienawidzić? Smętnie zwiesił głowę, domyślając się czemu. Zawalił misję, on, syn Poszukiwacza zawalił proste z pozoru zlecenie i gdyby nie zdrajczyni to jużby nie żył. No tak, miał prawo być zły...
Nie powiedział nic, zaciskając małe dłonie w piąstki, hamując łzy cisnące się do oczu. Nie będzie tu płakał, nie narazi się na jeszcze większą złość ojca. Chciał coś jeszcze powiedzieć, nawet otworzył usta, ale zrezygnował widząc, że Lu nawet nie reaguje, zbyt pijany, choć chłopiec nie do końca to rozumiał. Nie znał stanu upojenia alkoholem, nie znał nawet jego smaku, nie wiedział więc też, że była to przyczyna zachowania Cienia. Zasmucony wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi i kierując swe kroki w bliżej nieokreślone miejsce. Nie chciał wracać do Cieni, nie nadawał się do nich, był beznadziejny. Może powinien zostać tutaj? Na początek to powinien znaleźć mamę... Ona nigdy nie nazywała go dzieciakiem i nie kazała mu sobie iść.
Devril doskonale wiedział jak alchemiczkę lekko rozdrażnić, ale z kolei nie na tyle by zaczęła odczuwać złość i chęć odwetu. To były drobne rzeczy, jak wbijanie raz po raz szpilki w ramię, takie uszczypliwości... A jednak, poprawiały jej humor. Wygodnie rozłożyła się, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. Dawno już nie siedziała sobie tak po prostu w wodzie wypoczywając, czując jak przyjemne ciepło pochłania jej ciało.
- Jak mam sobie sama myć plecy, to ty będziesz się w najbliższym czasie też chędożył sam - odgryzła się, mimowolnie unosząc kącik ust w dziwnie podejrzanym uśmiechu. Może on próbował się hamować, bo była po zabiegu, ledwo się obudziła... Ale Char już dawno nie myślała o bólu czy świezym szwie. Nie w obecności nagiego Wintersa, który siedział na wyciągnięcie ręki.

draumkona pisze...

Siedział sam, zachodząc w głowie czemu to wszystko tak się stało, a nie inaczej. Czy rodzic nie powinien pomóc dziecku? A może... może tato go już nie kochał? To było jedyne sensowne wytłumaczenie.
- Natan? Coś się stało? - usłyszał i podniósł głowę, rozpoznając znajomy głos. Ujrzał przed sobą panią magiczkę, przyjaciółkę mamy i mamę Mer. Wahał się chwilę nim odpowiedział, ale w końcu przemógł się.
- Nic... Tato kazał mi się wynosić... - powiedział cichutko, jakby bał się, że Lucien usłyszy go nawet tutaj - Upił się, a ja mu chciałem pomóc i... Powiedział, że jestem dzieciakiem i mam sobie iść... - chrząknął nosem, ocierając zwilgotniałe oczy, nie mogąc już wstrzymać płaczu.
- To oznacza, że - ciekawskie dłonie Vetinari dobrały się w końcu do ciała arystokraty, prowokując, mamiąc - To oznacza, że podrażnię się z tobą, a jak już raczysz się ruszyć, to cię zostawię samego i będziesz sobie radził sam - szepnęła mu do uszka, znajdując się już na jego kolanach. W sumie, ciekawie by było go tak rozpalić i zostawić, choć pewnie nie obyłoby się bez zemsty w jakiejś okropnej i równie wrednej postaci. Może jednak lepiej było go nie prowokować i nie zostawiać? Wyjdzie w praniu.

draumkona pisze...

- Na pewno miał to na myśli - wtulił się w miękkie szaty, poniekąd ciesząc się, że go znalazła - Chciałem mu pomóc i posprzatałem troche pokój i i i dałem koc, a on tylko chciał żebym przyniósł mu więcej alkoholu... I wcale się nie przejmował, że tam byłem, nawet jak przyszedłem to się nie cieszył, ani nic... - nie znał prawdziwego powodu pijaństwa ojca, toteż nie potrafił zrozumieć jego zachowania w stosunku do niego, co jeszcze bardziej wpędzało go w kozi róg domysłów i podejrzeń. Po prawdzie to nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
- Powinienem wrócić do Cieni... - bąknął, wcale do tego nieprzekonany, bo wychodziło na to, że Erril miał rację co do ojców. A może każdy ojciec się tak zachowuje? Nie, nie każdy, Mer wcale nie miała takiego taty jak on... Czasami jej zazdrościł. Czasami, póki nie przypominało się, że ten sam jest ojcem Errila. Dorośli byli dziwni - I nie wiem czy chce mi się jeść. Gdzie jest mama? - spytał w końcu, a to pytani i tak musiało kiedyś paść. Prędzej, czy później, choć lepiej by było to później. Dużo później, zwłaszcza dla odpowiadającego.
Spojrzała na niego i musnęła wargami policzek Devrila. Lekko szorstkawy biorąc pod uwage fakt, że się jeszcze nie golił i z braku odpowiedzi ze strony arystokraty, oparła głowę na jego ramieniu, tak sobie siedząc na jego kolanach i mocząc się w ciepłej wodzie.
- I co, zostawiłbyś mnie tak? Całkiem samą? A jakby mnie ktoś podglądał? Jesteś okrutny Devrilu Wintersie, tyle ci powiem, o - bezczelnie dźgnęła go paznokciem w pierś, co by pokazać swoje wielkie niezadowolenie i zaraz dodała - To co z tymi plecami?

draumkona pisze...

Ktoś, kto chciałby go poznać? Tym stwierdzeniem ostatecznie kupiła jego uwagę, bo na bok zeszedł smutek spowodowany zachowaniem się Cienia, na bok zszedł niepokój. Spojrzał na magiczkę uważniej i dał sie poprowadzić dalej, gdzieś w głąb miasta, choć nie miał pojęcia gdzie.
Mordred nie spodziewał sie towarzystwa, nie pod kryptami, gdzie prócz niego siedziało parę innych elfów i całkiem sporo rodzin. Wejścia wciąz nie otworzono tłumacząc się nawałem prac w przygotowywaniu zmarłych do pochówku. Kiedy zobaczył magiczkę z chłopcem to z początku pomyslał, że to jednak nie do niego, ale kiedy przyjrzał się dziecku... Było w nim coś, co zwracało jego uwagę, przyciągało spojrzenie. Tak jak Zhao.
– Jeśli nie chcesz, to go stąd zabiorę… On po prostu potrzebuje rodziny. Wiem, że się nie nawet nie znacie, ale to jej syn…
- Zajmę się nim - zapewnił tylko, zerkając na chłopaczka i oceniając jego wiek. Szkoda, naprawdę szkoda, że został w połowie sierotą w tak młodym wieku... W zasadzie, on porzucił rodzinę nawet wcześniej. Historia lubiła się powtarzać... - I... Zhao. Czy ona zostanie pochowana tutaj, w kryptach? Przecież była Wygnańcem... - cięzko było mu o tym mówić, strasznie to przeżywał. Nigdy nie sądził, że spotka kogoś z rodziny ponownie, a tymczasem los spłatał mu figla i oto podstawił mu pod nos córkę. Szkoda tylko, że na tak krótko...
- Ojciec? - z tłumu wyłonił się Epoh, bliźniak Iskry całe życie spędzający w górach, w Moriarze, strzegąc granic i bezpieczeństwa od tamtej strony. To było już dla starszego elfa za dużo, w ciemnych oczach dało dostrzec się błysk łez. Przygarnął syna do siebie i wskazał mu Natana. Wyglądało na to, że z ich rodziny ostało się ich tylko tylu.
- Wujku... - zaczłą Natan, podchodząc nieśmiało, zerkajac z niepokojem na Mordreda, nie będąc pewnym kto to.
- Natan... To jest twój dziadek, wiesz? - zaczął, siląc się na wesoły ton elf, kucając by być na poziomie chłopca - Mój tato, a twój dziadek. Zajmiemy się tobą, dobrze?
- Dobrze... - cóz innego miał powiedzieć, miał się nie zgodzić? Pokiwał jeszcze głową, zerkając w stronę krypt i na czekające elfy nie pojmując z tego zbiegowiska nic a nic.
- jesteś wredny - wytkneła mu, nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne, a w ramach dalszego ciągu zaczepek, przesunęła dłonią po piersi arystokraty, napawając się dotykiem jego skóry - I nie miałam na myśli twoich pleców, tylko moje - wyjasniła cierpliwie, jak dziecku, które nic nie pojęło z prezentowanego na tablicy równania. Od niechcenia sięgnęła po myjkę i wcisnęła ją w dłoń Devrilowi - Drap, drap - bo faktu, że myjka prócz mycia przyjemnie drapała nie dało się ukryć.

draumkona pisze...

Poszukiwacza odnalazł Królik. Rozeznał się juz w mieście, zażądał spłacenia starych długów w postaci informacji i wiedział już całkiem sporo. Przede wszystkim, znał powód pijaństwa Cienia i znał także możliwe rozwiązanie. Wszedł do pokoju bez pukania, niezrażony smrodem i ogólnym burdelem w pokoiku, ale trochę trudu przysporzyło mu odnalezienie Luciena w tym pejzażu brudu, nędzy i rozpaczy. Leżał już gdzieś pod łóżkiem, częściowo schowany, a częściowo nie.
- Marcus, wyciągnij go - Radny oparł się o framugę drzwi ramieniem i skrzyżował ręce na piersi. On tu nie był od siłowej roboty, mógł leczyć i truć, mógł radzić, ale do fizyczności uciekał się rzadko. Jego kompan za to stanowił idealny przykład kogoś, kto przedkłada pracę fizyczną nad umysłową, przynajmniej w większości przypadków. Pajęczarz wślizgnął się do pokoju i wyciągnął Cienia, stawiając go w miarę do pionu, opierając o siebie, co by Lu się nie osunął w dół na ziemię.
- Wiem, czemu pijesz - zaczął Biały, odrywając się od framugi i podchodząc - Wiem co się stało, ale wiem też, że jest tutaj ktoś, kto może to zmienić - widząc jednak pijane spojrzenie Cienia przeszedł do konkretów - W mieście jest Hauru. Może mało ci to mówi, ale był mentorem Iskry i jest jednym z czterech nadal żyjących magów czasu. Ponadto, wraz z jego pojawieniem zaczęto szeptać o Wyroczni Wieków, artefakcie, który kontroluje przepływy czasu i może go dowolnie zmieniać - skrzywił się, kiedy poczuł oddech Poszukiwacza i przesłonił nos dłonią - Ogarnij się w końcu, bo hańbisz Bractwo. I pijany za dużo nie zdziałasz.
Wilk wracał własnie z narady i z prostowania Starszych. Obiecali sprostowac to, co napsuli, wytłumaczyć pewne kwestie tym, których nie wtajemniczono choć powinni byli to zrobić. Byłby z siebie zadowolony, bo było to spore osiągnięcie, gdyby nie fakt, że na radzie przedstawiono problem pochówku dla Wygnańca. Nie był to najlepszy sposób na dowiedzenie się o śmierci Zhao, dlatego też trudno było wymagac od niego jakiegoś weselszego nastroju. Nakazał pochować ją tutaj, w Ataxiar, wiedząc, a raczej myśląc, że takie byłoby jej zyczenie. Powlókł się do komnaty w niezbyt wesołym nastroju, bo prócz Zhao dowiedział się o niestabilnym stanie Viorego i generała Airo, których dobro także leżało mu na sercu. Po co było to wszystko? Po co cały ten koflikt? Mogli się burzyć jak ich odrzucił po to by poślubić Szept, a nie teraz, po tylu latach... Czasami myslał, że nie wszystkie elfy sa tak światłe i inteligentne.
Wszedł bez pukania, w końcu nie spodziewał się żadnych gości, ani magiczki, ani tym bardziej Errila, a to właśnie tą dwójkę znalazł w środku. Stanął w drzwiach, zamurowany i milczacy, nie wiedząc kompletnie co zrobić. Pułapka? Podstęp? Co tu robił młody Cień? Znowu miał mu robić wodę z mózgu? No i Szept, co robiła tutaj ona? Już chciała unieważniac małżeństwo? Może to wina obecności Errila? Myśli i pytań były dziesiątki i nie sposób było je ogarnąć, wobec czego po prostu wypalił:
- Co się dzieje?
- Niżej - padła odpowiedź ze strony alchemiczki, która wcale stronić od dotyku nie zamierzała, wręcz przeciwnie, ale myślała, że to on będzie tutaj tym, którego trzeba specjalnie do pieszczot zachęcać - I to wcale nie tak, że tobie pleców nie umyję, nic takiego nie powiedziałam, więc nie wymyślaj... - drgneła pod jego dotykiem w dolnej partii pleców i przysunęła się bliżej, korzystając z bliskości, ustami sięgając jego szyi.

draumkona pisze...

Nie reagował na słowa Cienia, wiedział, że był pod wpływem, wiedział, że był mocno pod wpływem, poza tym dochodziło do tego cierpienie związane ze stratą ukochanej osoby. Skinął na Marcusa, a ten posłusznie wywlókł Luciena na zewnątrz, kierując się do Ametystu. Potrzebowali Poszukiwacza jeśli mieli wszyscy zniknąć, w końcu nie mieli już tutaj interesu. Poza tym, jako jedyny trzeźwy Radny miał obowiązek zebrać Cienie w jedno miejsce by ustalić co dalej, toteż to czynił.
- Trzeba go będzie docucić - stwierdził, wychodząc na świeze powietrze i kierując się do burdelu, za nim zaś Marcus holujący burczącego i zdecydowanie zbyt wulgarnego Cienia.
Wilka zamurowało. To było polecenie Cieni, czy może prawdziwe uczucia Errila? Gdyby była tu Łowczyni, czy ktoś z Cieni pewnikiem wziąłby to za podstęp, ale tak... Westchnął , kręcąc głową i przecierając oczy. To wszystko było takie skomplikowane i poplątane... Jak on miał to wyjaśnić dziecku?
- Po pierwsze, przestań krzyczeć - zaczął surowym tonem, usiłując ustawić dzieciaka do pionu, w końcu był jego ojcem - Po drugie... Jest coś więcej niż Bractwo, wierz mi. Są elfy, jest coś takiego jak honor, są nawet ptaki i drzewa. Życie nie kończy się na Cieniach. Ale... Urodziłeś się tam Erril, a oni nie wypuszczają swoich i tyle. Sam byłem kiedyś Cieniem, kiedyś, dawno temu, ale odszedłem, a teraz szukają sposobu by mi zaszkodzić, czego efektem było zaakceptowanie przez starszyznę ciebie jako dziedzica. Bez mojej wiedzy... - zbliżył się o parę kroków, zawahał i nie przysunął się więcej - Erril, jesteś moim synem, tego się nie wyprę. Ale nie możesz tu przychodzić i krzyczeć, po prostu tak nie wypada. Jak chcesz, to porozmawiamy później, dobrze? - spróbował wziąc go tak, co by mu wyjaśnić pewne kwestie, ale później. Musiał to przemyśleć.
- Jak na razie, to tylko ty się ze mną drażnisz - mruknęła w przerwie między dobieraniem się do szyi Devrila a obcałowywaniem jego ramienia. W zasadzie, takie przekomażanki były całkiem interesujące, gdyby nie narastający głód na chędożenie i bliskość - A zamiast się drażnić mógłbyś zacząć coś... Wiesz... - niby taka wygadana, a zamiast nazywac rzeczy po imieniu to spłonęła rumieńcem.

draumkona pisze...

Królik nie wdawał się z Lucienem w dyskusje. Nie, póki był pijany. W pokoiku w którym połozyli Poszukiwacza pojawił się dopiero z rana, z bukłaczkiem wody, mając przeczucie, że już się obudził i jest w miare trzeźwy. Jak znał życie, kac zapewne się uaktywnił. A, że przywiązali Cienia w pewnym momencie do łóżka żeby nie włóczył się po burdelu i nie robił wstydu i demolki... Szczególik.
- Wytrzeźwiałeś? - spytał na wstępie, przekraczając próg pokoju i unosząc brew, oceniając wizualny stan koleszki. Wyglądał... No, lepiej było nie szukac na to słowa.
Nie pobiegł za nim, mimo tego, że zrobiło mu sie przykro i żal chłopaka. On tez miał udział w jego wychowaniu, negatywny i raczej nie nadający się do pochwalenia, ale miał. I dopiero teraz zaczynał tego żałować. W końcu dzieciak nie był niczemu winien, a że się nie zabezpieczył tametj nocy... Cóż, po prawdzie wtedy o tym nie myślał. Chciał egoistycznie ukoić własny żal i smutek wtedy gdy myślał, że nigdy więcej Szept już nie zobaczy. Cóż... Nie mógł tego cofnąc.
- Wybacz. Nie powinnam tu wchodzić bez zaproszenia. Po prostu pomyślałam, że wezmę część papierów… Przejrzę… Nie, żeby to było usprawiedliwienie…
- Bzdura. Kiedyś dzieliłaś ze mną tą komnatę, w zasadzie nadal masz takie prawo, więc nie musisz nigdzie iść. Chyba, że chcesz, wtedy to ja nie mam prawa by cię powstrzymywać. Nie zmienia to faktu, że nie chciałbym żebyś wychodziła... Nie chcę tak dłużej żyć szept - wyznał prosto z mostu, jak to zwykle czyniła Char uznając, że tak będzie najlepiej. Miał dość, chciał by było normalnie, jak dawniej... Czy to było jeszcze możliwe?
Devril się doigrał, bo lekkie pocałunki się skończyły, delikatnie głaskanie tak samo. Alchemiczka go podrapała i ugryzła, okazując wielkość swojego niezadowolenia. jak on tak mógł wystawiać jej samokontrolę na próbę? jak on mógł jej to robić, przecież to było niemoralne i... i wredne.
- Chędożyć - pstryknęła mu w nos, wyjaśniając co miała na myśli - Chędożyć masz zacząć. I zanim zadasz kolejne pytanie, to masz chędożyć mnie, żadną inną. Tylko mnie. Przynajmniej tu i teraz... - mruknęła, podgryzając ucho Wintersa.

draumkona pisze...

- Natan zniknął - poinformował go uprzejmie, rozwiązując jeden z supłów trzymających go w pozycji leżącej i w ogóle się przy tym nie śpiesząc, precyzyjnie realizując swój plan i założenia - A wiem, że w nocy poszedł cię szukać. Ach, no i jest kwestia ewentualnego przywrócenia Iskrze życia, ale nie byłeś tym zainteresowany jeszcze parę godzin temu - kontynuował dalej swoją tyradę, zabierając się za kolejny supełek.
Nie mógł na nią spojrzeć, nie potrafił. Bał się co dostrzeże w oczach magiczki, bał się tego co może mu powiedzieć... Zamiast więc patrzeć, odszedł na swój wysłużony fotel, tam siadając i chowając twarz w dłoniach, wzdychając ciężko.
- Chcesz unieważnić to małżeństwo? - spytał z cięzkim sercem, pojmując, że teraz wszystko się waży. Ale nim dał jej odpowiedzieć, ciągnął dalej swoje - Ja nie. Nie chcę tego unieważniać, rozstawać się ani nic z tych rzeczy. Errila uznała Starszyzna kiedy... Jak myślałem, że nie żyjesz to niezbyt miałem ochotę wychodzić z tej komnaty. Nie reagowałem... A oni go zaakceptowali chcąc pomocy Cieni. Zastanawiałem się nad rozwiązaniem Starszyzny i ponownym ich wybraniem, ale wtedy znowu ktoś się zbuntuje, tak jak Lumiele kiedy odrzuciłem ich córke by móc w spokoju poślubić ciebie. Nie chcę... Po prostu nie chcę żeby to się tak skończyło - spojrzał w końcu na nią, dziwnie smutno - Kocham cię Szept, nieustannie i niezmiennie.
W końcu doczekała się nalezytej reakcji z jego strony i aż zamruczała cicho z zadowolenia, odwzajemniając pocałunki, a w dotyku i pieszczotach nie pozostając dłużną. Brakowało jej bliskości jego ciała. Brakowało... No, kiedy oni ostatnio chędożyli? Trzeba było takie braki nadrabiać.

draumkona pisze...

Supełek puścił, uwalniajac rękę Cienia i prawy bok, a Cień usłuznie podał mu bukłaczek, okrążył łóżko i zajął się drugą stroną ukłądając sobie w myśli zdobyte informacje.
- W mieście jest Hauru, pewnie pojawił się na pogrzeb swojej podopiecznej. Nie wiem czy wiesz, ale jednym z ostatnich żyjących magów czasu, choć nie mówi się o tym głośno. Ponadto, wraz z jego pojawieniem wypłynęła plotka o jakiejś Wyroczni Wieków. To artefakt, który posiada zdolność dowolnej modyfikacji czasu, ale zaginął wieki temu, razem ze Świątynią Wieków. Gdyby mieć Wyrocznię, to możnaby cofnąc czas o dowolną wartość, przez co... Sam wiesz. Wydarzenia można byłoby zmienić, Iskra by się nie wykrwawiła, nie umarłaby - zadziwiające, że mówił to z takim spokojem jakby opisywał Lucienowi jakie buty miała dziś na sobie Solana. Po prawdzie, ton Królika rzadko wyrażał cokolwiek niż stoicki spokój.
Zerknął w dół, na swoje nieśmiertelne bambosze i byłby się zarumienił, gdyby w tej chwili nie był po prostu zbyt blady na takie rzeczy. Zmieszanie odbiło się na jego twarzy, bo przecież tak się zarzekał, że on ich nosic nie będzie, że owszem miło, że pamiętała o urodzinach, że ładne i puchate, ale to kpina i żarcik i on je chowa do szafy. Tymczasem wystarczyło spojrzeć co miał na stopach by dowiedzieć się, że ktoś tu kogoś okłamał i pewien przedmiot wcale do szafy nie trafił.
- To... - nie zamierzał tłumaczyć, że wyciągał każą rzecz jaka mu o niej przypominała gdy myslał, że to koniec. Owszem, nauczył się mówić o miłości, potrafił wyznać to i owo, ale do bamboszy się nie przyzna - Mam dziurę w butach, a nie będę chodził na boso - powiedział zamiast tego, pocierając wolną dłonią zarośnięty policzek, jawnie unikając spoglądania na magiczkę, bo pewnikiem domyśliłaby się prawdy.
Devril dostał czego chciał, słyszał swoje imię, słyszał nazwisko, nawet przezwiska wymyślane na bieżąco w różnych tonacjach głosowych, od pomruków, poprzez jęki, nawet na krzykach kończąc. Nie sądziła, że tak prostej i przyziemnej czynności jak zwykłe chędożenie może jej tak brakować. Z tego wszystkiego Devril znów skończył podrapany, a nawet i pogryziony, kiedy alchemiczce zebrało się na dzikie figle i harce w pościeli. Grubością murów się nie przejmowała, mając je głęboko w poważaniu, miała teraz zdecydowanie lepsze zajęcie niż zamartwianie się o to kto ich słyszał. A nawet jeśli ktokolwiek słyszal... To niech wiedzą co ma. Niech jej zazdroszczą.

draumkona pisze...

Odwiązał go w końcu i zwinął sznurki jedynie po to by odrzucić je na bok i wsunął dłonie w kieszenie spodni. Faktów było mało. Zbyt mało, jak na jego gust, choć jakby nie patrzeć był to i tak sukces. Elfy rzadko dzieliły sie informacjami, zwłaszcza tymi, które mogły tyczyć się ich dziedzictwa, lub wręcz przeciwnie, nie chwalili się dorobkiem magów wyklętych, czy odrzuconych przez społeczność. Ktokolwiek utworzył ten artefakt było to wieki temu, a pamięc o jego istnieniu została wyparta.
- Hauru jest magiem czasu, to jest fakt potwierdzony. Potwierdzonym również jest wpływ artefaktów na zmiany w czasie. Nie znam samego mechanizmu manipulacji, ale... Zhao kiedyś cofała czas na moją prośbę - nie wyjawił jednak o co chodziło - Było to tylko parę godzin, ale cofnęła. Rządzi się to swoimi zasadami i jest wykonalne, ale każda minuta zwłoki słono kosztuje.
- A może są miękkie, ciepłe i ode mnie?
- .... Może - burknął w końcu, niepocieozny faktem rozszyfrowania go tak łatwo, prosto i szybko. Może to było zasługa tego, że już się trochę znali i pewne rzeczy trudno było po prostu ukryć. Poza tym, wyłapał inny fakt, niezwykle wazny - pasowały mu? Może rzeczywiście powinien się nad nimi zastanowić, chociaż gdyby go tak widziała Rada czy Starszyzna... pewnie wszyscy popadaliby trupem. Ze śmiechu.
- Może ja ci sprawię taki szlafroczek? A może różowiótką, koronkową koszulę nocną w haftowane wilczki? - pominął umyslnie fakt, że aktualnie w stolicy przebywa istna specjalista od koronek, która ostatnimi czasy wykazywała nawet śladowe oznaki uzywania mózgu - Ogolić? A co, nie lubisz mojej nowej brody? - usmiechnął się kątem ust, a w dwukolorowych oczach błysnęło coś, co można by było nazwać iskierką łobuzerstwa, jaka została mu ze szczenięcych lat. Po prawdzie, to pomyslał sobie, że on to dopiero by ja pokłuł i podrapał, gdyby wylądowali w łóżku. tak, wtedy mogłaby marudzić, że drapie...
- Odpocznę w swoim czasie - nie powiedział jej, że obrączkę ma cały czas przy sobie, że nosi ją na łańcuszku od gwiazdy, zawsze przy sobie, zawsze na szyi. Wstyd mówić, ale zapomniał.
Równie rozleniwiona co on, leżała wtulona w jego bok, z głową opartą na ramieniu Devrila, z udem przerzuconym przez jego udo, rysując paznokciem wzroki na jego klatce piersiowej. Było dziwnie spokojnie i przyjemnie. Dziwnie, bo rzadko mieli czas dla siebie, a co dopiero czas ten połączony ze świętym, niezmąconym nieczym spokojem.
- Ale plecy dalej mam brudne - odezwała się po długim czasie milczenia, wsłuchiwania się w trajkotanie żyjątek na zewnątrz, w ciche kumkanie żab z pałacowego stawu, w brzęczenie owadów, których jeszcze nie odstraszył narastający chłód.

Silva pisze...

I.
Poza nawisem, w ciemności, odezwało się jakieś zwierzę; wycie nie było głosem wilka, brzmiało trochę jak ryk niedźwiedzia. Noc była nieprzenikniona, w górach, gdzie brakowało ulicznych lamp, gdzie nie płonął żaden ogień, jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc… Dziś na niebie ich zabrakło; skryte za chmurami, zachowały swój blask dla siebie. Inka szemrała cichutko, obmywając kamieniste brzegi, a śnieg leniwie zasypywał świat dookoła. Ciężko było wyłowić kształty z tej ciemności, oczy nie potrafiły dostrzec drzew i wysokich szczytów i tylko słuch płatał figle, potęgując odgłosy nocy. Ogień w palenisku dawał złudne poczucie bezpieczeństwa. Przyciągał drapieżniki, ale potrafił je także odstraszyć. Ujarzmienie go sprawiało, że ludzie mniej bali się ciemności; plamka jasności w mroku, a podnosiła na duchu. Ogień był zgubny; tam, gdzie był jedynym źródłem światła, ograniczał widoczność do kilkunastu kroków, poza tym kręgiem ciemność zdawała się być jeszcze głębsza. Nie dziwota, że wraz z zapadnięciem zmroku, nadciągały także strachy; noc była nieznana, nocą ginęło najwięcej, nocą polowały zwierzęta, nocą budziły się zmory, nocą działy się rzeczy umykające rozumowi, noc była domeną ciemności i od najdawniejszych czasów budziła strach. Nocą pierwotne ludy zamykały się w jaskiniach, aby odgrodzić się od nieznanego, przeczekać czas niepewności. Tylko głupcy się jej nie bali. Dziś ten lęk czują dzieci, a dorośli starają się ukryć; powiedz jakiemuś, aby wszedł w las nocą i zobacz, co zrobi. Nawet jeśli pójdzie, aby pokazać, że może, nocne strachy wślizgną się do jego serca, budząc pierwotne obawy, o których nie pamiętamy. Bo nocą nawet trzask gałązki wywoła drgnięcie, szelest liści sprawi, że sięgniemy po broń. Noc miała swoje prawa.

Silva pisze...

II.
W górach, po zmroku, człowiek nigdy nie wie, co wylezie z ciemności. Możesz mieć ogień, suchą jaskinię, ale nigdy pewność, że prześpisz noc spokojnie. To czas zwierząt, polowań, a z nor wychodzi wszystko to, co może pokusić się na zjedzenie ludzkiego mięsa. My nie widzimy w ciemności, kiedy gwiazdy nie świecą, a księżyc się schował, nie odróżniamy kształtów i pozostaje nam tylko słuch płatający figle. Człowiek nie lubi ciemności nocy, bo nie potrafi nad nią zapanować, a to, czego nie może oswoić, budzi w nim strach.
- Nie, to nie zima. Większość z nich zapada w sen, kryje się po swoich, sobie tylko znanych kryjówkach. Przemieszcza się, wędrując tam, gdzie łatwiej zdobyć pokarm. Parę dni temu musiałam uspokajać nadmiernie pobudzonego niedźwiaka. Powinien spać. A wilki… robią się dzikie, atakują podróżnych na wzór włochaczy z Kresów. Niepokoi mnie to na tyle, że pomimo narzekań Starszych ruszyłam w góry.
Wisielec oderwał wzrok od ciemności, od padającego śniegu i podwinął płaszcz pod kolana; wiatr nie hulał tutaj mocno, ale temperatura spadła i mróz się wzmógł. Krąg ognia przygasł nieco i zadziwiające było to, jak wilkołak odruchowo dorzucił gałązki, by jego blask nie zmalał. Strachy nocy sięgają głęboko, nawet w wilcze serca w ludzkim ciele.
Magiczka uspokoiła pobudzonego niedźwiaka. Niedźwiaka! To nie był lis, czy ptak, to był drapieżnik. Wisielec już nie raz zastanawiał się, co takiego w niej siedzi, że nawet najdziksze stworzenia łagodnieją pod jej dotykiem. Zaklinacz zwierząt - tak by ją nazwali ludzie, a gdzie indziej ucięliby jej ręce za szarlataństwo.
- Snorki zeszły z gór - zdanie to samo wyrwało się Wisielcowi. Zaledwie trzy dni temu, na zejściu, widzieli sforę tych stworzeń, które powinny polować w najwyższych partiach, a nie na nizinach. Było w tych zwierzętach coś z plugastwa, a i słyszało się nieraz, jak mówiono, że wylazły one spod rąk szaleńców. - Twoje duchy mogły nas ostrzec - mówił o wszystkim, ogólnie.
- To nie ich świat, nie mogą tutaj przebywać od tak. Duchy przodków zaś nie służą za wróżków - skarciła go szamanka; było jej zimniej niż zazwyczaj, zimniej niż powinno, była więc odrobinę bardziej pyskata. Ziemia nie grzała tak, jak powinna. Tutejsze duchy nie powitały jej radosnym pomrukiem. Kolejny powód do frustracji.

Silva pisze...

III.
- Wybraliście okrężną drogę, zbaczając do Doliny Ciszy. Łatwiej iść pogórzem i Larvenem. Gdybyście zechcieli, w Dolinie jest Eredin. Może przeprowadzić was przez Larven. Zaoszczędzicie kilka dni spływając Lannier.
- Nie przekroczę granicy lasu, chyba, że w wielkiej potrzebie - Silva musiała mieć swoje powody, aby podjąć taką decyzję. Z Eredinem i przez Larven byłoby łatwiej, szybciej. Wolała jednak dłuższą drogę. I było widać, że zdania nie zmieni. Larven postanowił zostawić elfom i siłom, których wolała nie dotykać. - Gdyby jednak twój brat poprowadził nas przez Wilczy Bór… Byłoby nam łatwiej.

draumkona pisze...

Potwierdzić jednoznacznie informacji o świątyni nie mógł. Były pogłoski, były plotki... Ale nie było potwierdzenia, a Królik podejrzewał że trzeba będzie pytac o to tych, którzy wiedzą jak manipulować czasem. W tym wypadku, jedyną osobą do której mogli się zwrócić być Hauru.
Odnośnie zaś ingerencji, możliwych konsekwencji sam mół niewiele powiedzieć. Wtedy gdy Iskra cofnęła czas musieli unikać swoich przeszłych wcieleń, nikt nie mógł ich zobaczyć, inaczej rozszczepiłby się moment w czasie, jak to tłumaczyło Zhao, choć nic mu to nie mówiło.
- Najlepiej będzie jak znajdziesz Hauru i po prostu się dowiesz ze źródła. Fakt, faktem, te rzeczy istnieją. A ostatnio widziano go w kryptach.
Zaśmiał się cicho, wciągając magiczkę na kolana i przytulając do siebie. Tak dawno tego nie robił, że aż zapomniał jak to jest czuć ją przy sobie, tak blisko... Wtulił nos w kasztanowe włosy i przymknął oczy, po prostu czując się w tej chwili dobrze. Tak powinno być zawsze.
- W sumie jest noc... Ale sam spać nie idę, mowy nie ma. Albo ty idziesz ze mną, albo nikt nie idzie spać. Tobie odpoczynek też się przyda, a raczej należy. Tylko trzeba przynieść Mer, bo przecież chciała spać z nami - słowa o brzuszku i zaniedbaniu pominał, nie mając sił an odgryzienie się wrednej magiczce. A ogoli się rano. Może. Jak nie zapomni, albo nie stwierdzi że mu sie ta broda nagle zaczęła podobać.
Poruszyła się lekko pod wpływem dotyku jego warg na czole, zamruczała coś cicho, znów marudząc o plecy, ale niezbyt paliło się jej do tego by się stą ruszyć i wchodzić do zimnej wody by się jeszcze raz myć. Oderwała na chwilę dłoń od jego piersi, naciągając na siebie puchaty kocyk, a przy okazji okrywając też jego i zaraz wróciła do drapania Devrila, jakby jego pierś była dobrą poduszką do ostrzenia pazurków.
- Brakowało mi tego - wyznała cicho, nie prezycując czy chodziło o chędożenie, czy ogólnie taką bliskość.

draumkona pisze...

Skinął tylko głową, przyjmując polecenie i już zaczynając snuć jakić szkic do planu działania. Najpierw musi odszukac informatorów i dowiedzieć się czegoś o samym magu, może coś o jego przeszłosci. Dobrze byłoby ustalić z którego wieku pochodzi, ile ma lat... Zapewne Lucienowi chodziło też i o poszerzenie wiedzy na temat manipulacji z czasem, a to wyglądało na dość trudne zadanie w związku z tym, że niewiele elfów o tym w ogóle wiedziało. O takich rzecach nie mówi się głośno i każdemu napotkanemu gościowi.
- Ruszam więc - odpowiedział, wychodząc z pokoiku i zdejmując z haczka swój płaszcz, narzucając go na plecy i przy okazji zgarniając po drodze Marcusa. Lubił go mieć obok, obecność kompana pomagała mu ułożyć plan i rozbiegane myśli, choć za jego durne paplanie czasami miał ochotę uciąć mu język.
Gdyby nie był to fotel, a zwykłe krzesełko to niechybnie by z niego zleciał słysząc te słowa. Od kiedy ona słucha się medyków? Od kiedy słucha się jego? No i od kiedy nie ma wymówki, że jeszcze coś jest do przejrzenia, coś do zrobienia i coś do przypilnowania. Gdyby nie fakt, że dopiero co się względnie pogodzili, to zacząłby wietrzyć podstęp, może nasunęłoby mu się podejrzenie, że Szept chce go uśpić i iść sama gdzieś pracować. Tym razem jednak podejrzeń nie było, a za to czule przeczesał jej włosy i ucałował w czubek głowy.
- Pójdę. Ale musisz mnie najpierw puścić, chyba, że mam iść z tobą.
- Powinniśmy - odezwała się po dłuższej chwili, dochodząc do jedynego słusznego wniosku. Tak, powinni mieć zdecydowanie więcej czasu dla siebie, na spożytkowanie go wedle własnego uznania. Kto wie czy jej czasem nie dopadnie gubernator czy Gildia, czy jego ktoś nie zdemaskuje... Powinni celebrowac każdy moment, który uda im się wyrwać z grafiku zapchanego obowiązzkami i zamartiwaniem się o innych.
Ona niepomyślała o tym samym co Devril. W każdym bądź razie nie dosłownie, bo zamiast o zabezpieczeniach ona myślała o tym co będzie, jeśli uda jej się tą ciąże donosić. Co zrobi z dzieckiem? jak wtedy będzie wyglądało jej życie? prowadzenie Brzasku, udzielanie się w ruchu, walki, plany... Odruchowo przesunęła dłoń z Devrilowej piersi na swój brzuch, jakby upewniając się, że lekkie wybrzuszenie wciąż jest obecne. Było.

draumkona pisze...

Przyglądał się jej jeszcze chwile ze swojego miejsca, lekko przechylając głowe w bok, jakby rozbawiony tym co widzi.
- Już zapomniałaś gdzie co jest? - zagadnął, nie kryjąc nutki rozbawienia w głosie i podniósł się, zmierzajac do szafy, któej magiczka jeszcze nei zdązyła otworzyć, uchylił drzwi i wygrzebał stamtąd jakaś swoją koszulę i podał ją magiczce. Żałował rzecz jasna, że nie będzie spała bez niczego, no... No ale przy Mer nie wypadało, musiał się opanować.
- To idę - mruknął, zbierając płaszcz do tej pory niedbale rzucony na biurko. Nawet nie śmiał myśleć, że ktoż odważy się odwiedzieć Szept po nocy. A już na pewno nie Cień, a to jego minął kiedy wracał z Mer. Czego chciał? Znowu mu zniszczyć życie? Niech go szlag i demony porwą.
- Taki mam zamiar, bo ledwo na oczy patrzę - rzadki to widok zdarzenie w ogólnym sensie, kiedy to alchemiczka sama przyznaje, że oto i nadeszła pora właściwa na odpoczynek. Wyciągnęła się wygodnie, wtulając nos w szyję Devrila i zaciągając się jego zapachem.
- Ale jak cię nie będzie, to się pogniewamy... - mruknęła jeszcze sennie, nim całkiem odpłynęła.

draumkona pisze...

Nie sądził, że Cień zjawi się tu po to by o cos prosić Szept. Nawet jeśli z relacji nei wynikało bezpośrednio slowo "proszę" to jednak sam fakt, że Lucien się tu zjawił o czymś świadczył.
Wilk przez większą część nocy nie spał, nie potrafił, zachodząc w głowę co może spowodować zmiana biegu czasu tyczącego się Iskry. Z jego informacji wynikało, że zmarła już po bitwie, więc na pewno na to wpływu mieć nie będzie, ale co z tą Szczeliną? Jeśli ją ocalą, to czy Szczelina będzie nadal zamknięta? W sumie, jak znał życie to Szept pewnie w to wejdzie, a mając ją też mogą zamknąć przejście do Pustki czy wypędzić demony. Czy nic mu nie umknęło? Może ta śmierć wiązała się jeszcze z czyms, czego nikt nie potrafił na razie dostrzec?
Finalnie, zmęczony rozmyślaniami, usnął dopiero wtedy, kiedy słońce już zaczynało wstawać, a w efekcie nie odpoczął ani trochę, ani tym bardziej się nie wsypał, bo Mer zbudziła się już przed dziesiątą, domagając się uwagi rodziców. Półprzytomny i nieobecny myslą był marnym towarzyszem rozmów dla córki, a jeszcze gorszym kompanem do zabawy, póki ktoś nie przyłożył mu poduszką w twarz, a tym kimś nie okazała się jego własna córka, najwidoczniej żadając bitwy na poduszki.
Char też wybudziła się dość wcześnie, choć nie do końca z własnej woli. Mdliło ją, kręciło w brzuchu, a mimo tego nie ruszyła się z łóżka, grzejąc sie przy boku arystokraty. Pójdzie, jak już będzie taka konieczność, no przecież nie będzie go budzić, nie będzie naruszać spokoju. Nie jest tak źle, tłumaczyła sobie, usiłując opanować fanaberie organizmu i znów zapaść w sen.

draumkona pisze...

Wilk nie był skory do zabawy, w końcu tak złapał córkę, że ta nie była w stanie wyplątać się z żelaznego uścisku, co zdecydowanie się jej nie spodobało i to był koniec zabawy w lanie poduszkami. Szanowny tatuś nawet został ofuknięty, że się na zabawie nie zna, ale był tak śpiący, że nawet to do niego nie dotarło.
- Mhmhm... - wymruczał tylko, kiedy jego wkurzona dziecina w końcu dała za wygraną i chyba postanowiła pobawić się w coś sama, bo przestał czuć jej ciepło obok siebie. Zdecydowanie nie nadawał się do niczego innego, jak tylko do spania, ale sprawa czasu nie dawała mu spać, więc tylko leżał z zamkniętymi oczami i myślał. Ewentualne scenariusze, konsekwencje... Nie znał się na tym, nie wiedział nawet jak to działa, czy są jakieś reguły, których powinni przestrzegać, jakie jest ryzyko utknięcia, cokolwiek... I podobnie jak Szept, doszedł do wniosku, że zapytać Hauru nie zaszkodzi, a wręcz rozświetli im pewne kwestie. Pytanie tylko gdzie oni teraz maga znajdą. Czy pogrzeb Iskry już się odbył? Jeśli tak, to nie miałby po co tu zostawać, musieli się pośpieszyć.
Podniósł się, odrzucając koce na bok i ziewając potężnie rozmasował bolące lewe ramię. Od czasu usunięcia grotu nie dawało mu spokoju, co chwila o sobie przypominając tępym, pulsacyjnym bólem. Spostrzegł Szept stojącą przy oknie i najwidoczniej myślącą nad czymś intensywnie. Gdyby nie fakt, że mieli kolejny problem do rozwiązania, to by ją zaciągnął do łóżka i... No, najpierw to musiałby się pozbyć Mer.
- Trzeba by znaleźć Hauru - odezwal się w końcu, pomijając kulturę i nawet się nie witając. Zapomniał.
Char zdawała sobie sprawę z tego, że Devril już tu długo nie zabawi. Jako prawa ręka papy musiał się pojawić w Królewcu, poza tym było też i Drummor, był Escanor i była... Wolała nawet o niej nie myśleć. Podniosła się ostrożnie, starając się go nie obudzić i zniknęła w łazience, by przemyć twarz chłodnawą wodą i pozbierać porozrzucane ubrania. Ona też miała swoje obowiązki, miała alchemików, miała na głowie Gildię, no i kwestię kamienia filozofów, który ostatnio mamił ją po nocach. Czy tak potężny artefakt w ogóle mógł zostać wytworzony? Zawiązując rzemyki koszuli obejrzała się na Wintersa, wciąż zagrzebanego w kocach i skórach. Niech śpi. Niech odpoczywa. Specjalnie, by mu to ułatwić nie ubrała butów kiedy przymierzała się do wymknięcia z komnaty.

draumkona pisze...

Choć bardzo na to liczył, wizji nie było. Nie było żadnej tajemniczej iskierki cudzej myśli, czy obecności, która to zwiastowała szansę na zaglądanięcie w przyszłosć. Czuł się z tym dziwnie i jak bez pewnej częśći ciała. Nie zdecydował się, nie podjął żadnej decyzji odnośnie kombinacji z czasem, ale chciał wiedzieć, chciał znać konsekwencje. Nie spodziewał się natomiast przybycia Cienia. Niby normalnym było to, że zacząłby działania już, natychmiast, ale... Cóż, nie spodziewał się i tyle. Nie, że przyjdzie tutaj, do nich. jeszcze brakowało tego, by prosił o pomoc.
Ubrał się w miarę szybko i wyszli tak we trójkę szukać maga czasu. Nie znaleźli go w domostwie gdzie przyjmowano ważnych gości, nie było go także w siedzibach magów poszczególnych dziedzin, nie znaleźli go nawet w pałacu. Poszukiwania trwały do pory obiadowej, aż w końcu ktoś mądry pokierował ich do krypt, mówiąc, że te już stoją otworem dla bliskich i najprawdopodobniej udał się tam byb pożegnać swoją podopieczną. I faktycznie, po wejściu do podziemi, po minięciu komnat dla maluczkich, znaleźli się w bardziej wystawnej części, o ile miejsce pochówku można nazwać wystawnym. Iskra miała kryptę dla siebie, była niewielka, tak że w wąskim przejściu trzeba było iść gęsiego aż wchodziło się do niewielkiego pokoiku, gdzie stały urny zawierające wonności, parę rzeczy należących do furiatki, a które wciąż były w stolicy. Sama Iskra złożona została we wnęce w ścianie, na nagim kamieniu, w lekkich, białych szatach w jakich chowano zwykle magów. Krew zniknęła z jej ciała za sprawą cichych elfów z krypt, które przygotowywały ciała. Nie było też i ran, zostały zakryte specjalną mazią imitującą kolor skóry, a niektóre zostały po prostu sprytnie zaszyte. W tymże pokoiku, tuż przy wnęce, stał Hauru i w milczeniu spoglądał na twarz swojej podpiecznej, jakby w myślach z nią rozmawiając, żegnając się. Dopiero kroki intruzów uświadomiły mu, że ktoś zakłócił jego spokój. Obejrzał się, ściągając brwi, gotów do wygarnięcia temu, kto tu wszedł bez zaproszenia. Czoło maga wypogodziło się gdy zobacyzł kto wchodzi. Skłonił grzecznie głowę, jak wypadało przed władzami elfiego rodu.
- Wasza wysokość - mruknął, pozdrawiajac i Szept i Wilka, a na Cienia rzucając zagadkowe spojrzenie. Domyślał się po co tu przyszli, czy po prostu nie lubił Luciena?
- Mamy parę pytań... - zaczął Wilk.

draumkona pisze...

- Słuchaj... - zaczął, niezbyt pewnie, jako jedyny zdradzając jakiekolwiek uczucia, czy obawy. Nie był pewien i to było widać, było to słychać w jego głosie. Chciałs ię dowiedzieć, nie będąc w zasadzie zdecydowanym na to, co ostatecznie zamierza zrobić. Niby chciał by Iskra żyła, ale... No własnie, ale - Jak to się ma z tym czasem? Cofanie, przerzucanie, czy coś...
- Tak myślałem, że ktoś będzie o to pytał - odpowiedział mag, całkiem niezrażony, zupełnie jakby Wilk spytał nie o machinacje magiczne, a o to jaka będzie jutro pogoda. Mentor Zhao oparł się plecami o ścianę krypty i westchnął. Nie będzie łatwo objaśnić niewtajemniczonym o co tu chodzi. Pewne kwestie i tak musiałby pominać, bo po prostu nie dało się ich przełożyć. Pewne rzeczy trzeba było zobaczyć, poczuć na włąsnej skórze. Na przykład kiedy czas zaczyna się obsuwać, a mag wciąż nie wyszedł z pętli...
- Więc? - zagaił znów elfiak kiedy milczenie zaczynało się zbytnio przedłużać.
- Sprawa nie jest prosta. Zhao zmarła już dobre parę dni temu, a to jest dużo czasu wbrew pozorom. Normalny mag... Nie da się cofnąć czasu o taką wartość, nie bez pomocy, bo to po prostu zabija. Potrzebny będzie Zmieniacz.
- Co to do cholery jest zmieniacz?
- Zmieniacz Czasu. Pozwala na cofnięcie czasu o ustaloną wartość i znacznie odciąża maga w całym procesie. Co prawda ja sam go nie widziałem już od wielu lat... Ale mam podejrzenia gdzie jest.
- No dobra, załóżmy, że mamy Zmieniacz, jakie są konsekwencje?
- Nikt nie może nas zoabczyć. Nikt z przeszłości nie może zauważyć, że tam jesteśmy, bo inaczej wpadniemy w bardzo poważne kłopoty.
- Na przykład?
- Na przykład obsunięcie czasu. Kiedy ktoś nas zobaczy, to czas się rozjedzie, zarówno dla nas jak i dla tych, którzy nas zobaczą. Skutkuje to najczęściej śmiercią, bo tworzy się zapętlenie i czas z przyszłości jest wciągany przez przeszłosć, czyli w efekcie jak wracasz do właściwej linii czasowej to akurat jest to moment twojej śmierci.
Wilka chwilowo zatkało od nawału informacji. Nie sądził, że może to być aż tak skomplikowane, a nawet nie podejrzewał, że za tym kryje się znacznie więcej, choć Hauru na razie tego nie wyjawił, po prostu czekając na ich reakcję. Po co miałby cokolwiek mówić, gdyby zrezygnowali w tym momencie?
- No... a Iskra? W końcu zmieniamy wydarzenia...
- Tego ci nie powiem, młody elfie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć tego, co zmieni czyjeś życie lub nieżycie. Faktem jest, że na pewno coś w naszymc zasie ulegnie zmianie. Ach, no i musimy wrócić dokłądnie w tym samym momencie w którym używamy Zmieniacza.

draumkona pisze...

Zmieniacz dało się zastąpić, acz nie była to dziedzina Hauru i niezbyt on na niej polegał. Wolał się uciekać do tego, co już znane, co sam kiedyś wypróbował. Bo faktem było, że Hauru przeniósł się już w czasie i to o całe pięć dni. Użył Zmieniacza i wrócił, choć konsekwencje jakie wówczas poniósł były straszne.
- Nie. Nie będę zastępował Zmieniacza - mruknął po krótkim namyśle, pomijajac jednak jednoznaczną odpowiedź an pytanie. Z odpowiedzi maga można było jasno wysnuć, że inny sposób istnieje, ale on nie zamierza się w niego bawić.
- No i jeśli używamy tego … Zmieniacza, ty nas przenosisz… przenosisz się wówczas z nami?
- To logiczne. Beze mnie ugrzęźniecie w pierwszej lepszej pętli, a czas popłynie swoim rytmem zostawiając was tam na wieki - drgnął mu lekko kącik ust, jakby sam coś takiego widział, czy doświadczył. Po prawdzie, to wszystko było ze sobą powiązane. Moryena, druga z magów czasu ugrzęzła w pętli i to ją rozerwało na dwie połowy. Jedna trafiła do teraźniejszości, druga do przeszłości... Dlatego cofnął czas, usiłując zmienić jego bieg, by nie dopuścić do tego felernego wypadku. Ale to była wyższa ingerencja, to była zmiana czasu w zmianie, a to wcale nie było proste. na szczęście, tu mieliby do czynienia z normalną zmianą.
- I skąd mamy wiedzieć, że czas upłynął? Samo nas przeniesie? Tak, by trafić idealnie w moment, gdy znikamy?
- Nie, musimy kontrolowac upływ czasu i znaleźć się w miejscu i o czasie dokładnie w tym samym momencie kiedy wykonam cofnięcie. Inaczej stworzy się kolejna dziura, a to może nas wrzucić na inne linie czasu, wyrzucić do innego wieku... Trochę to skomplikowane. Generalnie jeśli cofa się czas to trzeba kontrolować to, co się robi co do minuty i trzymać się na uboczu.
Wilk od dłuższego czasu milczał, nie wiedząc co ma o tym wszystkim myśleć. Elfy tak strasznie bały się czarnej magii, a tymczasem okazywało się, że to grzebanie w czasie powinni uznać za jedną z najniebezpieczniejszych dziedzin. A gdyby połączyć czarną magię i czas? Bogowie, żeby tylko nikt nigdy na takie rzeczy nie wpadł...
- A co jeśli nie zamkniemy Szczeliny, bo na przykłąd... Nie wiem, ktoś weźmie kamień i trafi iskrę w głowę, ta zemdleje i co? Wtedy moglibyśmy zamknąć ją sami?
- Hm... - biały mag zamyślił się i poprawił kurtę na ramionach. Ciekawe pytanie. - Sądzę, że tak. Ale tylko wtedy, gdy Zhao byłaby sama. I nie wiem jak wyglądałaby kwestia demonów, które by nas widziały. Na to pytanie pewnie odpowie nam lepiej Szept.

draumkona pisze...

- Znaczy, moment. Iskra też nie może nas zobaczyć?
- Nie, nie może. Wtedy czas dla niej lub nasz mógłby się nałożyć, co w najlepszej wersji skutkuje rozerwaniem międzyczasowym. Innymi słowy, bardzo bolesną śmiercią - szkolił już wielu magów czasu, usiłując z nich wyłowić przysłowiowe "to coś". Prawdziwą gwiazdę, kogoś, kto nie popełni podstawowych błędów podczas pierwszego cofania, czy zatrzymania, kogoś, kto pojmie zasady przedłużania linii czasu... Innymi słowy kogos na swoje podobieństwo. I znalazł. Po przeszło stu latach doszukał się Zhaotrise, Wygnańca i zdrajczyni Bractwa wykazującej silne zainteresowanie czymkolwiek, co odciągnęłoby jej myśli od spraw przyziemnych, jak zwykł to zwać. Z początku widział w niej obiekt na który mógłby przerzucić swoje zdolności, dodatkowy worek, myślący worek many, którego mógłby używac podczas swoich podróży. Cóż się zmieniło, że zaczął traktować ją jak elfa? Jak żywą istotę? Sam nie wiedział. Pewnym było tylko to, że chciał by wróciła, chciał by żyła, nawet jeśli miała zanudzac go opowieściami o tym jaki to Cień jest niedobry, tylko po to by zaraz się zachwycać nad jego ciemnymi oczami pozbawionymi wyrazu. Brakowało mu tej niemyślącej, elfiej furiatki.
No i brakowało kogoś, kto towarzyszyłby mu podczas cofania czasu. Kogoś, kto by mu uratował dupę gdyby wpadł w pętlę. Kogoś, kto rozumuje jak on sam.
- Gdzie jest ten Zmieniacz?
- Nie wiem - odpowiedział to z tak przesłodkim usmiechem, jakby co najmniej miał go wyjąć z kieszeni i wręczyć Cieniowi. Nie miał pojęcia gdzie szukać artefaktu, bo po ostatnich zawirowaniach po prostu zniknął, jakby bogowie wessali go do siebie, nie chcąc by ktokolwiek inny bawił się czasem. Miałby to gdzieś i dążył do potęgi równej Zmieniaczowi, gdyby nie fakt, że bez Zhao nie mógł tego zrobić. Magowie czasu zwykle występowali w dwójkach, potrzebny był ten, który odwala całą robotę i ten, który asekuruje w razie niepowodzeń i zaciąga czas z miejsc, gdzie jest on niepotrzebny. Kiedy zaś mag był sam... Musiał miec Zmieniacz by cokolwiek uczynić. Nie podzielił się z tą wiedzą, gdyż uznał ją za zbyt tajemną by mówić o niej każdemu kto o to prosi. Miał swoje powody, by im pomóc, ale te powody wypływały z jego egoistycznej części natury. Może był białym magiem i według legend i moralności miał odgrywać rolę dobrego ducha, ale nie z nim te bajeczki. Hauru wiedział czego chciał. I wiedział też jak to osiągnąć.
- Jak to nie wiesz? - wypalił Wilk, nagle poirytowany. To oni się tu nastawiają na wyprawę, na ratowanie cudzego tyłka, choć nie było to pewne, a on tutaj... Zmieniacz musiał gdzieś być. Pytanie tylko gdzie.
- Ostatni raz widziałem go ponad sto lat temu, potem przepadł jak kamień w wodę. Może w starych księgach byłoby coś o nim wspomniane, o tym gdzie się pojawia gdy opuszcza maga. Takie informacje... - mruknął, mrużąc błękitne oczy - ... znaleźć można tylko w księgach, które w elfiej stolicy nosza znamiona ksiąg zakazanych. I o ile pamięć mnie nie myli, raczyłeś podarować jedną z ksiąg niejakiemu Darmarowi Mrocznemu za udzieleniu niegdyś pomocy.
Wilka zamurowało. Sam zapomniał o tym, że dał Darmasiowi jakąś książkę, sam nie będąc ciekaw jej zawartości, a że pomoc Mrocznego była pilna i nagląca... Nawet już nie pamiętał w czym im tak pomógł, że postanowił ofiarowac mu tomiszcze z podziemnej biblioteki. Czy mogła to byc księga traktująca o czasie i jego zmianach?

draumkona pisze...

II
O samym artefakcie? Zadrżał, mimo ciepłego płąszcza jaki miał na sobie. Jeśli Darmar miałby Zmieniacz, to mają przekichane. Całe szczęście, były wygnaniec chyba nie potrafił go uzywać. Upracie wierzył w to, że nie potrafi. Była tez kwestia tego, skąd Hauru to wie, ale chwilowo nie był w stanie wydobyć z siebie słowa, więc nie spytał. Nawet nie zaprzeczył, po prostu stał i się gapił na mentora Iskry, jakby był duchem i gadał o czyms w guście grzybków halucynków i ich oddziaływaniu na krasnoludki.
- Jeśli chcecie znaleźć Zmieniacz sugerowałbym zajrzenie do tej "ciemnej" strony biblioteki. Ten przedmiot nie był ulubieńcem elfickich pisarzy - rzucił jeszcze, odrywając się od ściany. Rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na ciało Iskry i wyszedł, pozostawiając ich pełnymi wątpliwości i to w znacznie większym stopniu niż byli. Przynajmniej jeśli chodziło o elfiego władcę, który choć oczytany, nigdy nie pomyślał o części zakazanej jako o czymś, co warto zgłębić.

draumkona pisze...

- No, dałem - burknął elfi władca, a nie jakieś podrzędne książątko. Księciuniem to był Sarriel i Wilk bardzo nie lubił kiedy degradowało się go do rangi tego bubka, który robił maslane oczka do jego Szept. Wartym zaznaczenia było tutaj to, że Szept była jego. Jego, a nie jakiegoś bubka, który robił maślane oczy. Głupi Sarriel.
- I on miał na myśli bibliotekę, nie Darmasia... przynajmniej na razie. Jeśli to Darmar ma interesującą nas księgę to niestety ale wtedy trzeba będzie tam isć. Tymczasem chodźmy do biblioteki - pominął milczeniem inne kwestie jak na przykład za co mu dał tą księgę i w jakich okolicznościach. Pominął fakt, że sam musiał Darmara uprosić - A spis ksiąg zapewne jest. Nie wiem po prawdzie. Wiem, że do normalnej biblioteki jest, ale czy w części zakazanej... Trzeba to sprawdzić.

draumkona pisze...

I
Znalezienie ksiązki o czymś czego elfi autorzy nie lubieli zwykle graniczyło z cudem. To nie był wyjątek, bo odszukanie choćby wzmianki o Zmieniaczu w jakimś komentarzu, czy czymkolwiek innym było doprawdy cudem. W spisie znalezionym przez Luciena nie doszukali się niczego konkretnego, póki Wilk an chybił trafił nie wyciągnął księgi traktującej o roślinach bagiennych. Nie rozumiał dlaczego taka niewinna książka znalazła się tutaj, póki jej nie otworzył i nie zaatakowały go zmutowane pszczoły sprzed stulecia. Dopiero tam, po odgonieniu robali i zamknięciu ich w słoiku doszukali się krótkiej wzmianki mówiącej o tym, że jeden ze składników Zmieniacza znajdował się na Bagnach Tysiąca Rzek. Była to okatryna, którą jedni nazywali kolorem magii, a inni mówili, że to jej wizualizacja, piękno czystej mocy. Prócz tego nie znaleźli nic więcej, chyba żeby liczyć niezbyt przychylny okatrynie komentarz i odniesienie do strasznych powikłań po użyciu Zmieniacza.
- Myślałem, że będzie tutaj coś więcej - mruknął rozczarowany i pożądlony księciunio, drapiąc intensywnie bąbla na prawej dłoni. Spodziewał się... No, przynajmniej obrazka jak to cholerstwo wygląda, a tymczasem wiedzieli tylko o okatrynie. W zasadzie, nigdy nie słyszał o tym sformułowaniu i go zaciekawiło an tyle, że zamiast szukać czegoś o Zmieniaczu zaczął grzebać za okatryną. I tak dotarł do kolejnej księgi, która chciała go zabić, tym razem jednak miast pszczół był lód. Kiedy dotknął okładki szron pokrył jego dłonie, przeraźliwie wychładzajac tę częśc organizmu, ale wystarczyło łagodne zaklęcie rozgrzewające by efekt przymrożenia ustał. Zajrzał do środka i z niemałym zaciekawieniem odkrył, że większość stronnic pozostaje pustych, tylko niektóre, całkowicie losowe, są zapisane. Na jednej stronie było coś o megii leczniczej, lecz nie było tam informacji, któej już by nie znał. Dalej było coś o arcymistrzach dyscyplin magii ofensywnej i nich nieudolności, przedstawienie czarnej magii, krótki opis Pustki i sposobów by zamknąć Szczelinę... W sumie nic ciekawego. I już miał zamykać księgę, kiedy jego wzrok przykuł charakterystyczny podpis zawierający w sobie nazwisko mu tak bliskie, jego własne, choć imię obudziło w nim nieprzyjemne wspomnienia pełne zimna. Erza. To była jej księga.
- To coś pisała Erza - burknął, zamykając księgę i odkładając na bok, a ta przymarzła do blatu. jak oni to mówili? Księgi magiczne nabierały poniekąd osobowiści autora. Nic dziwnego, że ta wszystko zamrażała... - Jest trochę dziwnie napisana. Większość stron jest pustych - postanowił ich poinformowac, na wypadek gdyby kogokolwiek miało to obejść i znów zajrzał do spisu. Dalej mieli coś o zastosowaniu magicznych artefaktów. Tą pozycję znalazł Lucien i wiązano z nią spore nadzieje, które poniekąd okazały się właściwe, bowiem w środku znaleźli całe pół strony an temat Zmieniacza, a nawet jego obrazek.
Wyglądał jak mała klepsydra, tak po prostu. W środku był piaseczek, ale autor pisał, że to nie piasek, a sypka okatryna, co Wilkowi całkiem namieszało w głowie bo do tej pory sądził, że okatryna to krystalizacja mocy, a nie jakiś piasek.

draumkona pisze...

II
- Zmieniacz to potężny artefakt o niezbadanej mocy. Po dziś dzień uczeni boją się gmerać w jego właściwościach nie chcąc zaburzyć właściwego tętna wszechświata, albowiem zaburzenia bywają fatalne w skutkach nie tylko dla cofającego, ale i dla całego otoczenia - przeczytał na głos, urywając w miejscu, gdzie literki były zbyt rozmazane by je odczytać. W sumie nic im to nie dawało, prócz tego, że potwierdziło to, o czym wspominał Hauru.
- Zmieniacz, którego pierwotną lokalizacją jest Świątynia Pór Roku, albo też Wyrocznia Wieków, zawsze wraca tam po zużyciu. Jest on powiązany z Panią, z boginką czasu, której poświęcona jest budowla. Jako jej własność wraca tam by ponownie czekać na głupca, który odwazy się igrać z losami, a tym samym wkroczyć w grę Pani, stawiając na szalę nie tylko życie własne, ale i tych, którzy o cofnięciu czasu wiedzą. Nic bowiem podczas zmian nie pozostaje bez echa, a każdy, choćby najmniej znaczny gest ma znaczenie... - doczytał dalej i ściągnął brwi, kiedy tekst okazał się dalej nieczytelny. Nadal niewiele im to dało... A może jednak bardzo wiele? W końcu wiedzieli czego szukać. Świątynia Pór Roku, czy ta Wyrocznia Wieków wydawały się być jednym i tym samym, a budowlę znacznie łatwiej znaleźć niż jakieś maleństwo, nawet jeśli tak cholernie ważne.

draumkona pisze...

- Porozmawiam z Hauru - zaofiarował się nieświadomy planó Cienia Wilk i odłożył księgę na bok, na tę, która niegdys należała do Erzy. Może powinien ściagnąc tutaj maga czasu i z nim przeczesać bibliotekę? Może on powiedziałby mu wtedy coś więcej?
- Szept, możesz się skontaktować z Darmarem i wypytać go tak, żeby się nie zorientował za bardzo o co chodzi? Miłoby było gdyby podzielił się wiedzą, ale nie chciałbym, żeby się pchał do tego... Tej wprawy? Przedsięwzięcia? - obejrzał się na wyklinającego Cienia, zastanawiając się do czego on może się przydać. Chyba tylko do wymiatania kurzu z półek, no chyba, że... - A ty, Lucien, jak chcesz przyśpieszyć i zwiększyć szanse na wrócenie Zhao to kontaktuj się z Nieuchem. Może coś ci ten twój pan powie - nietaktownie było sugerować, że Poszukiwacz był czyms w rodzaju psa przywódcy, ale w tej chwili o to nie dbał. Lucien tyle razy już mu dopiekł i zrujnował życie, że to i tak było zbyt miłe.
- Spotkamy się za dwie godziny tutaj, w bibliotece. Nawet jak kontakt się nie powiedzie to przyjdźcie. Im dłużej zwlekamy tym więcej sił trzeba będzie by ten czas cofnąć - innymi słowy nie mieli czasu na zbędne dywagacje i snucie teorii.

draumkona pisze...

Udał się więc do Hauru sam, bo Lucien gdzieś wyparował, tak samo jak i Szept, która nagle zapragnęła coś usilnie sprawdzić. Nie wnikał, nie było czasu, a przecież i tak im wszystko powtórzy. Znaczy, Szept na pewno powtórzy, ale czy Cieniowi... To zależało od wielu czynników. A rozmowa z magiem przebiegała dziwnym torem. raz był skłonny powiedzieć mu nieco więcej, innym zaś razem, ledwie chwilę później, mówił już zupełnie inaczej, twierdząc nawet, że nie powinni tego robić, jakby sam pewien nie był, czy powinni próbowac zmieniać bieg historii.
Po niemalże godzinie błądzenia wokół tematu w końcu go przycisnął, uzyskując parę ciekawych informacji, jak choćby legenda, która bardzo pasowała do wizji tej całej świątyni tej Pani. Zamyślony wszedł do biblioteki, lekko spóźniony, ledwie parę minut i pierwsze co rzuciło mu sie w oczy to oczywisty brak magiczki i zniecierpliwony Cień. ten to od razu by się cofał, nie patrząc na nic.
- Hauru mi coś opowiedział. Co prawda to niby tylko legenda, ale w każdej jest ziarnko prawdy. Podzielę się jak pojawi się Szept - mruknął przekraczając próg zakazanej części biblioteki i kichając od kurzu unoszącego się w powietrzu. Przeszedł do półek i zaczął czegoś szukać wzrokiem. Tomiszcza, starego i zapomnianego, starego jak sam świat... Cholera, Hauru mówił, że tu będzie.
- Szukaj książki o Subrosii, to będziemy o krok bliżej do wrócenia Iskrze życia - burknął jeszcze, mając nadzieję, że tak Cienia zagoni do pomocy.

draumkona pisze...

- To ty miałeś jej poszukać - burknął elf, odrywając wzrok od zakurzonych półek i przenosząc go na Szept. Spóźniła się, choć zwykle tego nie robiła. Powinien pytać? Martwić się, albo coś podejrzewać? Chyba nie, przecież by go wtajemniczyła... - Dobra, mniejsza. Byłem u Hauru i z początku nie był zbyt skory do wyjawiania tajemnic, ale w końcu trochę go przycisnąłem i opowiedział mi pewną legendę. Zanim zasypiecie mnie krytyką, to przypominam, że w każdej legendzie jest ziarno prawdy i skąd musiała się wziąć. Do rzeczy. ta cała Subrosia, o której mówił Lucien to coś... Jakby kraina podobna do Pustki, ale znajdująca się daleko w głębi pod Dolnym Królestwem. Jest tam sucho, ciemno i gorąco, a o mieszkańcach nie można zbyt dużo powiedzieć, prócz tego, że są dziwni, biegają wszędzie z szufelkami i kopią w ziemi. Przed wiekami stałą świątynia poświęcona tej całej Pani, ale zapadła się własnie do Subrosii w momencie kiedy ktoś reprezentujący siły "ciemności" pojał jej siostrę bliźniaczkę. Nie wiem za co odpowiadała ta siostra, ale od tamtego momentu możliwa jest destabilizacja czasu, czyli przenoszenie się w przeszłość i manipulacja przepływem. Onox, bo tak się zwie ten ciemny baran, zaklął siostrę w kryształ, a potem go rozbił, to podobno jest ta cała okatryna. Pani wyzbierała większośc okatryny i zamknęła ja w Zmieniaczu, który odtąd trzymałą zawsze przy sobie. Sam Zmieniacz jest objęty zaklęciami pozwalającymi mu na powrót z dowolnej strefy czasu i dowolnego miejsca prosto do świątyni. Hauru twierdzi, że świątynia istnieje, bo sam uzył kiedyś Zmieniacza, a ten po wszystkim po prostu wyparował mu z dłoni.
Urwał na chwilę by zaczerpnąc tchu i przemyśleć pewne fakty. Może powinni pytać krasnoludów czy nie widzieli żadnego przejścia, portalu czy innego niebezpiecznego portalu do jeszcze niższych partii niż ich Królestwo? Powinien napisać w tej sprawie do Ymira.
- W tej legendzie jest później mowa o esencjach czasu, a te esencje to rzecz już całkowicie prawdziwa. Hauru mówi, że by cofnąć czas o dwa tygodnie musiał zebrac dwie esencje, ale ich liczba wzrasta wraz z liczbą dni o jakie chcesz cofnąc czas. Te esencje... To są życia magów czasu. Dlatego zostało ich tak niewielu.

draumkona pisze...

- Ustawiać do pionu to możesz swoje szaraczki - odgryzł się elf i zmrużył oczy, patrząc na magiczkę. Niby sam był zaniepokojony tymi esencjami, ale... Rozumiał to. Gdyby nie było tak wysokiej ceny za Zmieniacz to każdy by sobie tam chodził i go używał robiąc niemały bałagan. Co prawda magów czasu zostało im niewielu, ale na szczęście od śmierci Iskry nie minął jeszcze tydzień, czyli potrzeba by było tylko jednej esencji. Co zaś tyczy się Zhao i esencji... kontrolnie zerknął na burczącego Luciena. jeśli już teraz był zły i zirytowany to ciekawe co się stanie kiedy zdradzi mu plan Hauru.
- Wszystko w porządku? - zagadnął magiczkę, otaczając ramieniem, co by dodać nieco otuchy. Hauru już raz cofnął się w czasie, więc... Nie pozostawało im nic innego jak po prostu mu zaufać w tej kwestii - A, Lucuś, jest taki problem... To, co nazywają esencją nadal tkwi w ciele Zhao. I Hauru zamierza to wykorzystać. Znaczy się, jej życie za Zmieniacz - gdyby to była mowa o Szept, pewnikiem osobiście dostałby szału i stróżował przy grobie by nikt magiczki nie tknął.

draumkona pisze...

Ściągnął brwi słuchając nagłego wyznania Szept. Wiedział, że nie powinni tego robić, sama wiedza o tym jak do tego doprowadzić wzbudzała spore kontrowersje i wątpliwości, zaś im brnęli dalej tym bardziej to wszystko wydawało się niezrozumiałe. Zacisnął lekko palce na ramieniu magiczki, jakby walczył sam ze sobą z ochotą przyciągnięcia jej bliżej. Wiedział, że nie powinni. Wiedział, a mimo to... Czuł się winien, dlatego się w to ładował. Pal sześć Cienia i jego pobudki, ale czuł się tak jakby wobec Zhao miał dług do spłacenia, a on nie lubił miec długów. Nie w postaci czyjegoś życia.
Zacisnął mocniej wargi, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów, prócz tych, które skierował do Poszukiwacza. Całkiem dobrze to znosił, musiał przyznać szczerze, on nie zdobyłby się na tak zdrowo rozsądkowe podejście do sprawy. nawet teraz coś się w nim kłóciło z takim grzebaniem sobie w zwłokach. Ciało... No było niby tylko ciałem, ale jednak nauczono go szacunku dla zmarłych i wolał nie bawić się w wyciąganie jakichś esencji. I to tyczyło się tylko niektórych osób, bo gdyby zabili takiego Hauru to nie miałby kompletnie oporu przed takim czynem.
- To prowadź. Chyba znasz drogę do krypt - mruknął, zamiast znów usiłować Cieniowi dogryźć. Powinni się skupić na współpracy, przynajmniej na razie. Im szybciej to wzystko się skończy tym lepiej nie tylko dla nich, ale i dla wszystkich. Bo nie wierzył, że grzebanie w czasie przejdzie bez echa.

draumkona pisze...

Hauru wcale się nie śpieszył. Wydobycie całej, nieuszkodzonej esencji było trudnym zadaniem, a widowanie wcale nie ułatwiała mu calego rytuału. Nie mógł należycie zebrać myśli, które błądziły gdzieś hen daleko, gdzies po Subrosii, po świątyni... Nie był tam nigdy, choć trzymał Zmieniacz w dłoniach. Ukradł go swojemu mentorowi i zabił go by pozyskać esencję. przedmiot wykorzystał nim ten zdążył wrócić do pierwotnego miejsca... I nie wiedział co myśleć o tej całej wyprawie.
Syknął ostrzegawczo na chrząkanie Luciena. ktoś tu w przeciwieństwie do niego pracował nad czymś wielce ważnym. Przesunął dłoń z dekoltu Zhao na czoło, jakby coś sprawdzając, wymamrotał coś pod nosem i odsunął się na chwilę ściagając brwi. Ciało Iskry, choć martwe, stawiało pewien opór, przynajmniej we wdarciu się do wewnętrznych struktur, gdzie wciąż znajdowały się drobinki magii.
- Cokolwiek się teraz stanie, pamiętajcie, że ona jest już martwa - mruknął, rozprostowując palce i skupiając wolę, zamierzajac po prostu przełamać istniejące od urodzenia maga naturalne bariery chroniące ciało i po prostu wydrzeć jej to, co nazywano esencją. Uderzył czystym pociskiem magii, koncenrując się na rozluźnieniu co poniektórych partii mięśni, które jak na trupa miała wyjątkowo spięte. Palce Iskry zacisnęły się w pięść, a Wilk mółby przysiąc, że widział jak drgnęła jej brew. W końcu jednak, po ledwie paru sekundach, wyraz twarzy furiatki się jakby wypogodził i wyłagodniał, a dłoń Hauru spowijała zielonkawa mgiełka.
- Mam. - rozłożył palce, ukazując na wnętrzu dłoni niewielki kryształtek, skoncentrowane resztki magii przejęte z momentów kiedy mag wstrzymywał czas. Im bardziej doświadczony, tym esencja silniejsza, tym lepsza. Ale taka tez mogła być, mimo tego, że Iskra krótko mieniła się jego uczennicą.

draumkona pisze...

- Ale spokojnie, nie jesteś tu sam - skarcił Cienia mag, chowając cenną esencję do płóciennego woreczka wiązanego cienkim, srebrnym sznureczkiem i wsunął go do kieszeni, skąd nie miał prawa zniknąć - Trzeba znaleźć Zmieniacz. Jak mamy esencję to prościej będzie go zmusić do współpracy - w tej chwili naszła go refleksja, czy to aby dozwolone by pozbawiac maga esencji i cofać się w czasie by wrócić życie temu samemu magowi? Czy to nie wywoła żadnych szkód? Będzie musiał nad tym pomyśleć...
- Poszukiwaczu - Biały pojawił się dosłownie znikąd, jak to miał w zwyczaju. Ubrany był jak do podróży i obecni w krypcie mogli pomyśleć, że Cienie w istocie odchodzą. Zmyłka, jakże prosta, a jakże skutecznie wpływająca na osąd zebranych. Królik bynajmniej nigdzie się nie wybierał, jedynie zbierał informacje, a te okazały się być bardzo ciekawe. Hauru jednak miał słabość, nawet bardzo konkretną. Taką słabość, która tu nawet za nim przyjechała.
Biały skinął nienacznie głową w stronę korytarza, nie chcąc by elfy cokolwiek usłyszały z ich rozmowy, bo informacje jakie posidal były przeznaczone tylko dla uszu Cienia.

Silva pisze...

Noce w górach bywają zwodnicze. Kiedy przygasa ogień, a wiatr i śnieg zaczynają swój taniec, gdy zwierzęta zdają się hałasować głośniej niż w dzień, umysł potrafi płatać prawdziwe figle. Wszystko staje się większe, wyraźniejsze, mocniejsze. Strachy naprawdę zyskują na sile, a ludzki umysł dopowiada sobie wiele. Wisielec przez pół nocy nie potrafił zasnąć; ciągle miał wrażenie, że jest obserwowany, kusiło go aby przemienić się w wilka, jednak ostatecznie rozum wygrał nad potrzebą serca, choć niewiele brakowało, by wilk w nim wziął górę nad rozsądkiem. Coś szeptało mu do ucha, by porzucił ludzkie ograniczenia, coś go kusiło i zwodziło. Drugie pół nocy drzemał nerwowo, przewracając się z boku na bok, śniąc dziwne, niepokojące sny. Burzowe Kocię miała podobnie; szamankę ciągnęło, aby opuścić ciało, by pozwolić duszy wzlecieć w duchowy świat, zatracić się pośród niematerialności tego drugiego brzegu. Niespokojna to była noc, niepokojąca. Świt przyszedł zbyt wcześniej, zbyt nagle, a jego szarość otulona mgłą wcale nie cieszyła. Brakowało słońca, nieba: były tylko chmury i zapowiedź kolejnej śnieżycy.
Wisielec wstał drażliwy, burkliwy i pochmurny. Wilk w nim powarkiwał cicho, rwąc się na wolność. Nie odzywał się wcale, bo wiedział, że może gryźć, a nie mówić. Siedział markotny, obracając w palcach patyczek.
- Słyszeliście. W nocy.
- Wilki - szamanka poczęstowała się zaparzonymi ziołami - Nigdy nie słyszałam takiego wycia.
- Był tam dzikus - Drav był niemal pewny, że pośród nocnej kakofonii wilczych dźwięków, magiczka wyłapała jeden, odmienny od innych, należący do dzikiego wilkołaka. Dzikusów niw widywało się w tych górach; było tu zbyt blisko do Knieji, zbyt często wilkołaki się tu zapuszczały, aby dzikusy ryzykowały spotkanie ze swoimi byłymi braćmi. - Powinniśmy się stąd wynosić - zasępiony, z bladą, szarą twarzą, wilkołak wrzucił gałązkę do żaru.
- Wracasz do Doliny? - pytanie Silvy skierowane było do magiczki. Po prawdzie nie planowali ruszać bladym świtem ku przesmykowi i dolinie, jednak zalegający w górach śnieg zweryfikował ich podróż. Słowa Szept też niepokoiły, być może mądrzej i bezpieczniej byłoby opuścić pogórze szybciej i za dnia.

Selene pisze...

Przygryzła wargę. Zawsze lepiej żyć, niż nie... prawda? Miała nadzieję, że dobrze zrobiła, że im powiedziała. Ale w jednym mieli rację - powiedziałaby wszystko, byleby przeżyć. Przemknęło jej przez myśl, że nie ma pojęcia czym jest honor, ale odrzuciła od siebie tę myśl. To była po prostu prawda - nie wiedziała, więc nie czuła potrzeby zachowania go. Nie była przynależna do nikogo. Jeszcze.
- Ja... nigdy nie miałam możliwości sprawdzić tej umiejętności w czymś poważniejszy. - Nagle uświadomiłam sobie, jak niewiele o niej wiem. - Chyba najpoważniejszą raną, jaką kiedykolwiek uleczyłam, była złamana noga. A wtedy była pełnia. Ale wydaje mi się, że jestem w stanie wyleczyć coś gorszego.
Nie kłamała. Zawsze była ostrożna, a nie zwykła pomagać chorym, gdy wiedziałą, że ktoś może ją zobaczyć. Nigdy więc nie miała okazji poznać do końca swoich możliwości. Tymczasem cieszyła się, że zainteresowała ich choć w najmniejszym stopniu.

Aed pisze...

- One po prostu mają charakter. Swój własny.
Ze zrozumieniem pokiwał głową. Zawzięte bestie. I cierpliwe. Do chuchra trzeba było mieć mnóstwo cierpliwości.
- Jak ci odgryzą rękę też tak powiesz?
Aed obejrzał się powoli, ostentacyjnie unosząc brew.
- Konie to nie mięsożercy. – Elfka widocznie przyzwyczaiła się do tego rodzaju błyskotliwych komentarzy.
- Powiedz to marchewce.
- Marchewka jest warzywem.
- Ale na pewno nie chce skończyć w gębie bydląt.
- Biedna marchewka... – wtrącił się mieszaniec, wzdychając smętnie.
W tym momencie klaczka ni z tego, ni z owego postanowiła obślinić twarz swojego dwunożnego zwierzątka, którym cały czas trzeba było się zajmować i mówić mu, co ma robić. Obrok w karmidle właśnie się skończył, gniady znów zżarł go najwięcej.
- A rum chce w twojej?
Szept należał się medal za wytrwałość.
- Rum nie, ale gorzałka tak.
Mieszaniec parsknął tak nieopanowanym śmiechem, że srokata położyła po sobie uszy. Dłonią odsunął od siebie jej pysk. Ta, jak na złość, zaczęła ślinić jego dłoń, by krnąbrny mieszaniec przypadkiem nie ukrył jakiegoś przysmaku. Widocznie wydzielona porcja ziarna nie zdołała udobruchać zdrożonego koniska. Aed dosypał do worka trochę mieszanki zbóż.
Jednak luźna atmosfera rozwiała się szybko jak smuga dymu ze zgaszonej świecy. Sytuacja nie była zabawna. I nie należało udawać, że tak jest.
- Na nich nawet zaraza to za mało.
Aed spojrzał na elfkę z niemym zaskoczeniem. Czyli rozumieli się doskonale...
– A więc… jeśli dobrze zrozumiałam, obiecałeś im jakieś mapy.
Odpowiedział ostrożnym skinięciem głowy. Jednak nie musiał nic mówić. Midar znów go wyręczył.
- No! Powiedział, że ich nie ma. Kłopot, powiedz, że ich nie było w tej sakiewce co żeś zgubił.
Nie powiedział. Nie odpowiedział nic. Jego uwadze nie umknęło, że to milczenie nie jest obojętne Szept.
- Jak bardzo cenne są dla Bractwa te mapy?
Odpowiedź na to pytanie była istotna, wyczuł to. Nie było co łgać w obronie honoru swojego imienia czy innego cholerstwa. Elfka wyczułaby krętactwo. Zależało jej na usłyszeniu prawdy.
- Właściwie to nie mapy, a ich kopie, nieco uboższe w treść niż oryginał.
Niech to licho porwie... To, że jest idiotą, który kpi z Bractwa aż do tego stopnia, mógł akurat zachować dla siebie – tak jak zachował dla własnej wiadomości istnienie kilku wejść do gubernatorskiej twierdzy, o których mało kto wiedział.
Chuchrak posłał Midarowi krótkie spojrzenie. „To twoja wina, więcej z tobą nie piję.”
Ale do rzeczy, owijanie w bawełnę nie załatwi sprawy. Wręcz przeciwnie.
- Są cenne – przyznał. Bez żadnego „obawiam się, że”. To stwierdzenie niewiele jednak wyjaśniało. Wziął więc głęboki wdech i dodał: - To plany zamku. Zamku gubernatora.
Dopiero gdy wybrzmiały te słowa Aed uzmysłowił sobie, jak bardzo przecenił swoje możliwości.
Mógł odpalić teraz jakąś głupotę, mógł ich zagadać, w końcu w takim stanie był wyjątkowo rozmowny. Milczał. Jego spojrzenie wbrew jego woli nieznacznie uciekało w bok. By nie stać tak niczym słup przy drodze, odpiął sprzączkę kalety, wyciągnął z niej lnianą chustkę i przetarł nią uwalany zakrzepłą krwią policzek. Zupełnie jakby komukolwiek na ten widok miało zrobić się go szkoda.
Dłoń trzymająca utytłany, lniany spłachetek zastygła w połowie drogi do skórzanej sakwy. Oblicze mieszańca w jednej chwili zmieniło się zupełnie. W wyrazie jego twarzy nie można już było dostrzec poczucia winy czy wstydu za własną głupotę. Był tylko niemy przestrach.
- On ma z tym coś wspólnego, prawda? Ten niziutki, który plótł o tatuażach?
Z niewielkiej rany znów zaczęło sączyć się lepkie świństwo. Aed otarł twarz rękawem krótkiej tuniki, nie zważając na to, że nie był on pierwszej czystości, a po przyjrzeniu się mu łatwo można było stwierdzić, co jego właściciel robił i jadł przez ostatnich parę dni.

Aed pisze...

[Koniec olimpiady. Koniec szkoły. Koniec wszystkiego. Wiwat Keronia. Wiwat opychanie się ciastem i jedzenie garściami kruchych ciastek z cukrem. Wiwat całodzienne obijanie się. Wiwat.
Taaa, epickie pomysły Darrusowej... „Hm, muszę wyciągnąć nas z tego bagna, w które właśnie wpadły te dwa mieszańce. Ale właściwie to po co, w następnej kolejce będzie jeszcze gorzej...”
Ty też? Też jarasz się rozmowami z klamerek? Siostrzyczko! xD
Ja za to myślałam, czy by nie dorzucić sobie którejś pobocznej jako głównej. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli mam takie życzenie (lub ktoś ma), mogę pisać poboczną jak główną. No bo nikt mi nie powie, że Midar z Odrinem nie podołali zadaniu. Nie wspominając o Cieniach. xD Każda moja postać to całkowita improwizacja. Zaczyna się od stwierdzenia, że hm, przedstawiciela takiej profesji jeszcze nie ma u mnie w pobocznych, zobaczenia jakiegoś arta albo jakiegoś nic nieznaczącego szczegółu, który da mi do myślenia. A później dokładam cechy wyglądu i charakteru, tak na chybił-trafił. A potem przegapiam moment, w którym postać skrada mi kawałek duszyczki. Tak jakoś wychodzi. A Devem i Lu nie musisz pisać jakoś szalenie dużo, ale... nie skracaj im kart!
Haha, Darrusowa wie, jak urządzić swojego najemnika. :P]

Silva pisze...

- Tak. Zejdę z wami wzdłuż biegu Inki.
Szamanka podniosła głowę do góry; w jej oczach można było zobaczyć zdziwienie, ale też coś jeszcze. Czy to mogła być nadzieja, że jednak magiczka pójdzie z nimi? Czy za tym mogło kryć się coś więcej? Szept to była Szept, zawsze dobrze było mieć ją przy boku, zawsze potrafiła poradzić, pomóc, na nią, w przeciwieństwie do innych, można było liczyć. Z nią kłopoty wydawały się być mniej przejmujące. Gdyby szamanka miała wybrać, zapewne zamieniłaby pchlarza na magiczkę… No dobra, może by nie zamieniła, ale miej człowieku taką przyjaciółkę jak elfka, a nie zginiesz marnie.
- U jej zbiegu z Suraną jednak nasze drogi się rozdzielą. Wy zdążycie do Gadziego Przesmyku, ku Dolinie Ciszy. Możecie być pewni, że moje myśli i serce pójdą z wami. Jednak moje kroki zawiodą mnie do innej Doliny. Doliny rzeki Surany.
Można się było tego spodziewać. Każdy z nich miał swoje sprawy do załatwienia w tej części świata, każdy z nich szedł inną drogą. Los czasami płatał figle, mało szczęśliwe. Widać nie dane im było pójść dalej razem.
- Cholera. Po prostu uważajcie na siebie Spotkamy się, mam nadzieję jak najszybciej.
- Będziemy. Wiesz przecież, że Sopelek się nie da - wilkołak stanął obok szamanki, zarzucił jej rękę na ramię i poczochrał włosy; był od niej wyższy o dwie głowy, więc gdyby chciał, oparłby się łokciem o jej czoło. Ale wolał nie ryzykować. - A jak się da, to mamy przechlapane.
I tutaj, nie dziwota, nastąpił piękny kuksaniec w wilcze żebra; Drav sapnął, zgiął się w pół i cofnął rękę. - No kurde, mogłaś powiedzieć! Rozmawialiśmy ostatnio o twojej agresji i jej kontrolowaniu…
- Ty mówiłeś. Ja niekoniecznie słuchałam.
Wisielec westchnął. To gorzej niż grochem o ścianę.
- Szeeeeeept… - to był bezradnego wołanie o pomoc.
- Mówiłeś coś? – Magiczka uniosła brew i co tu mówić, niewinnie się uśmiechnęła. Prawie jak zainteresowana złamanym paznokciem panienka, która dotąd nie skalała rączek żadnym potrzebnym zajęciem. Po czym zmarszczyła brwi i pouczającym, mentorskim tonem przemówiła, kiwając palcem na szamankę i wilkołaka, przygryzając wargi, by nie parsknąć śmiechem.
- Nu, nu, nu, niegrzeczny Wisielec, siad. Co z ciebie za wilkołak obronny? – I do Silvy. – No wiesz, tak turbować złego wilka?
- Ona mnie nie turbuje! - zaprzeczył Drav.
- On nie jest jakimś psem obronnym! - dodała szamanka, a kiedy oboje się zorientowali, co właśnie powiedzieli, jakoś tak szybko odwrócili głowy i zabrali się za pakowanie. Że niby oni nic, to się nie stało, nie było tematu. Szło im tak szybko, tak sprawnie, że po chwili byli już gotowi, worki na plecy, sakiewki do pasa, płaszcze na ramiona. Bo nic się nie stało.
- To wy się, baby, żegnajcie, a ja pójdę przodem - czy to był wybieg, aby stracić się im z oczu, bo jakoś tak się wilkołak zawstydził? Ciężkim krokiem ruszył przed siebie. Rozczochrana, czarna czupryna otulona płaszczem, niknąca pomiędzy drzewami.

Tiamuuri pisze...

Tiamuuri ciężko westchnęła. Czuła, że z entuzjazmem Odrina nie da się walczyć, każda próba już z góry skazana jest na niepowodzenie.
-Mogę wypuścić pędy i korzenie wszędzie, listki też jak się uprę -prawie jęknęła z niecierpliwości - Kiedyś ci pokażę. Jak już zrobimy to, co do nas należy. A żeby zabolało, powinieneś uderzyć mocniej.
Mimowolnie wypuściła z ręki jeszcze dłuższy pęd i zaczęła owijać go wokół nadgarstka, jednocześnie wyminęła Odrina, kładąc mu drugą rękę na karku. Mógł ją przez ten moment poczuć, ani całkiem chropowata kora ani ludzka skóra, coś pomiędzy, jak skóra na brzuchu jaszczurki, tam gdzie gad nie posiada widocznych gołym okiem łusek.
-I widzę, i czuję - ciągnęła, marszcząc czoło i patrząc przed siebie pomiędzy stare, zielone od glonów pnie drzew - Inaczej. Znacznie, znacznie bardziej intensywnie niż wy. Czuję na przykład krew...
Schliła się, przeczesując dłonią plątaninę płozących się krzewów.
-Tutaj. Jakiś czas temu przechodził tędy ranny człowiek, krew już zaschła.
Shivan, który odruchowo ruszył za przyjaciółka w tym samym kierunku, spojrzał na nią pytająco. Skąd wiedziała, że naprawdę znalazła ślad tego, którego szukali? Otworzył już usta, ale Tiamuuri go ubiegła.
-To z pewnością nie jest krew zwierzęcia, bo w takim przypadku pozostałyby jakieś ślady futra czy wydzielin - powiedziała z uśmiechem - A tu nic takiego nie ma. Możesz mi ufać.
Shivan sknfundowany odwrócił się do Kolekcjonera i pokręcił głową.
-Lepiej niż pies gończy - mruknął. Przeniósł wzrok na pędy z krótkimi kolcami i małymi, owalnymi listkami. Nie widział żadnych śladów zaschniętej krwi, nie liczył na to, że przy działaniu tutejszej wilgoci zostanie jakiś wyraźny trop, ale pomyślał, że brak ciemnych plam może mieć jeszcze jedno wyjaśnienie. Zaginiony nie był ciężko ranny, a jedynie zadrapał się o te kolce. Czyli była szansa, że znajdą go żywego... o ile nie skosztował jakiegoś trującego owocka z któregoś z rosnących tu krzaczków.
Shivan powoli wysunął się na czoło, po chwili namysłu wyjął miecz i czubkiem ostrza zaczął odsuwać zarośla. Korciło go, zeby zwyczajnie trochę ich wyciąć i zrobić ścieżkę, ale zrobienie czegoś takiego w obecności Tiamuuri mogło zostać uznane za poważną profanację.
-Kolekcjonerze, kim właściwie jest ten człowiek? - odezwał się chłopak po chwili -I czy znalazł się tu jedynie przez przypadek?
Nie podejrzewał Odrina o szpiegostwo czy celowe działanie na ich szkodę, ale wolał się upewnić, czy jego obecność nie sprowadzi na nich kłopotów.

Silva pisze...

- Wisielec! Nie daj się!
Od tego krzyku uszy mogą pęknąć, jak to mawiają ludzie, czy jakoś tak. Magiczka darła się, jakby sądziła, że jest głuchy. Przecież nie był. Słyszał szum Inki i inne takie, więc na pewno nie był. Nie daj się - łatwiej powiedzieć, niż zrobić. A może elfce chodziło o to, by nie dał się szamance? Nie… baby zawsze trzymają się razem, więc na pewnie chodziło o nie skopanie wilczego tyłka, przez jakiegoś agresora.
- Jest twoim. To nie obraza. To komplement. Nie znajdziesz wierniejszego i bardziej oddanego towarzysza w podróży. Znasz jego, a on zna ciebie. Ufacie sobie nawzajem. To jest prawdziwy dar, który nie każdy ma okazję otrzymać. Nie pozwólcie temu umknąć.
Burzowe Kocię nie wyglądała na szczęśliwą i radosną. Najwyraźniej rady Szept wcale do niej nie trafiły, zdawać by się mogło, że jej oblicze spochmurniało bardziej, a oczy zrobiły się zimniejsze. Czyżby magiczka powiedziała o kilka słów za dużo? Bo rzucić prosto w twarz pani lodowe serce, że powinna o coś się troszczyć, o coś dbać, o kogoś to jak… jak plucie w oko! Szamanka dba tylko o siebie, martwi się o duchy i nikogo więcej nie potrzebuje. Żadnego mężczyzny, żadnego zwierzaka, a już na pewno nie zapchlonego wilkołaka, co wącha sobie tyłek. Bo na pewno wącha, tylko go jeszcze Sliva na tym nie przyłapała.
Szamanka zrobiła kilka kroków do przodu, może nie chcąc się żegnać z wygadaną elfką, może mając zamiar rzucić odpowiedź niekoniecznie miłą. Jasne, niemal bezbarwne oczy patrzyły na magiczkę, a z bladej twarzy niewiele można było odgadnąć. I weź tu spróbuj zrozumieć szamankę.
- Prowadzę go na krótkiej smyczy - padły surowe słowa - Miłość niestety czasem ją rozluźnia - i kroczek za kroczkiem, machając na do widzenia magiczce, Silva ruszyła śladem zostawionym przez jej wilkołaka.

Silva pisze...

I.
- Veya!
Krzyk, tupot ciężkich buciorów i trzaśnięcie drzwi.
Ardaniel zatrzymał się w połowie kroku, nasłuchując. Poprawił uchwyt dłoni na wiklinowym koszu, marszcząc nos od zapachu ziół i maści, potrząsnął koszem, nie pozwalając wypaść na posadzkę bandażom. Usłyszany głos należał do Finarthila; tylko hyvan krzyczał i darł się w tym miejscu, tylko on miał tak mocny, szorstki głos, tylko on człapał w podkutych buciorach, nie zważając na hałas, który tworzył. Można go było poznać po kroku, ciężkim, dudniącym. I zapachu: pachniał skórą, ziemią i wiatrem. Poruszał się toporniej, nie miał tej elfiej gracji, był wyższy i masywniejszy od tych, którzy go otaczali, przez co łatwo było go rozpoznać w tłumie. A uszy miał okropnie okrągłe. Tylko twarz przypominała elfią i czerwone włosy, bestialsko związane na czubku hyvanowej głowy.
Ktoś krzyknął, coś z brzdękiem spadło na podłogę.
Ardaniel zmarszczył czoło. W Gniazdowisku ostatnio było spokojniej; nadeszła zima, śnieg i mróz zaczęły spływać z ośnieżonych szczytów Gór Mgieł i chociaż u progu Doliny zalegał biały puch, w jej wnętrzu panował tylko lekki chłód. Bardziej dokuczały im wiatry, przez nie stanęła też odbudowa dawnej strażnicy. Przynajmniej ta na zewnątrz, bowiem w środku nadal o świcie rozpoczynają swą pracę budowniczowie. Ardaniel czuwał nad nimi, kreślił plany i pilnował, by nowa siedziba rodu Crevan rosła zgodnie z oczekiwaniami hyvana. Dziś mieli wolne, dziś każdy pomagał tam, gdzie był potrzebny.
Krzyki robiły się coraz głośniejsze, a ponad kobiecy głos wzbijał się jeden. Głos Finarthila.
No tak. Hyvan wrócił z Irandal. Zapewne nie sam, najpewniej z czcigodnym Elenardem. Dwa dni jego nieobecności minęły dość szybko. Czas w Gniazdowisku, gdzie pełno było roboty, płynął w zadziwiającym tempie. Skoro hyvan wrócił…
Ardaniel zerwał się z miejsca. Uszy poczerwieniały mu ze wstydu, nabierając barwy jego włosów. Po pierwsze: spóźnił się z opatrunkami, a Veya prosiła o pośpiech, po drugie: czcigodny Elenard-elda powinien zostać przyjęty z honorami, a w Gniazdowisku byli niemal sami robotnicy! Ardaniel zatrzymał się, niemal przywalając ramieniem w ścianę. Elenard-elda! Bandaże, czy Pan Doliny, leki, czy elf z wielkiego rodu, leczenie, czy etykieta i zachowanie honoru? Młodzik jęknął, nie wiedząc, co ma wybrać. Tym wszystkim powinien zająć się hyvan! Jego obowiązkiem było witanie gości, TAKICH gości i okazanie im odpowiedniego szacunku poprzez odpowiednie przyjęcie. A co TEN Finarthil zrobił? Zostawił elfa wysokiego rodu na… progu! Niech błogosławiony Turdur wybaczy!
Ardaniel porzucił biedny, wiklinowy kosz, przeprosił w myślach Veyę (i tak później dostanie od niej po uszach, bo uzdrowicielka przekładała dobro powierzonych jej osób nad wszystko inne) i rzucił się biegiem w stronę głównego wejścia; wybiegł z korytarza, skręcił za róg, po schodach w dół; teraz sam był jak jego hyvan: tupał butami i dudnił, aż echo szło pośród ścian. Zwolnił przed ostatnimi schodami, nie dlatego, że część z nich wciąż wymagała naprawy, ale po to, by ostrożnie, powolutku wychylić głowę zza winkielka. Wyrównując oddech, uspokajając rozszalałe serce, zerknął na wejście.
Kamienne nadproże zwieńczone sową w locie, świeża sprawa, zamykało się nad dębowymi, okutymi drzwiami. Pierwszym, co Crevanowie zrobili po przybyciu tutaj, było wstawienie nowych wrót. Na drewnie z obu stron, płytkim rytem elfy zarysowały roślinne motywy, wysokie drzewa będące wspomnieniem Kor’hu Dull oraz wielkie sowy. Turdusy. W winnych liściach zataczających koło, krasnoludy ukryły runy wzmacniające drewno.

Silva pisze...

II.
Ardaniel patrzył ukradkiem na to piękno i… Zapomniał o ich czcigodnym gościu! Jego uszy poczerwieniały znowu. Elenard-elda stał przy drzwiach, za progiem, w płaszczu. Sam jak palec pozostawiony przez głupiego hyvana! Ardaniel skarcił się w myślach, bo nie powinien tak myśleć o Finarthilu, ale jak on mógł zostawić swojego gościa, którego zabrał do swojego domu tak na progu. Elenard-elda wydawał się dziwnie mały w tym wysokim przedsionku, surowym, bez ozdób, gdzie tylko schodu szczyciły się bogatymi zdobieniami wykutymi w kamieniu. Sam jeden, stojący w miejscu. Jak pies… Teraz to młodzikowi zapłonęły także policzki. Skarcił się w myślach i zerknął jeszcze raz.
Ale, ale… tam była Lejana, młodziutka zielarka, która zawsze chodziła krok za Veyą. I rozmawiała z Panem Doliny, a przynajmniej to musiała robić chwilę temu, bo właśnie odchodziła. Ardaniel zebrał się w sobie; wyprostował plecy, wciągnął powietrze i zaczął schodzić po schodach. Nawet biedak nie pomyślał, że jego tupot było słychać wcześniej, że rozgrzane od biegu policzka i rozczochrane krótkie, czerwone włosy aż nazbyt dobitnie świadczą o tym, że leciał tu na złamanie karku, aby naprawić błąd hyvana.
- Bądź pozdrowiony, czcigodny Elenardzie-elda - młodzik ukłonił się nisko, schylając głowę, z dłonią przyłożoną do serca. Tak, jak należało powitać przedstawiciela wysokiego rodu, starszego elfa, a przede wszystkim włodarza tej doliny. - Szczęśliwy nasz dom, żeś w swej łasce postanowił go odwiedzić - Ardaniel zawsze miał wrażenie, że to stare elfickie przywitanie miało w sobie odrobinę kpiny, zwłaszcza w sformułowaniu „w swej łasce”. Miał tylko nadzieję, że Elenard-elda nie odbierze tego źle. Po karku spłynęła mu kropla potu; tylko się nie denerwuj. Poczekaj aż odpowie, podniesiesz wtedy głowę, albo padniesz na kolana, by przeprosić za Finarthila i ugościsz go jak trzeba. Nie ma co się denerwować. Nic a nic. Czy zapasy zostały uzupełnione? Jeszcze wczoraj ich spiżarnia oferowała tylko ser. Czy wozy przybyły rano? Nie pamiętał. Nie było typowego zamieszania, bieganiny, noszenia, wołania o pomoc. Ser… ma ugościć elfa wysokiego rodu gomółką sera?
Ardaniel nawet nie usłyszał, że czcigodny gość mu odpowiada. Znaczy się usłyszał, ale nie miał pojęcia, co takiego właśnie powiedział Pan Doliny. Piękny przykład kultury. I czym teraz się różnisz od swojego hyvana? Młodzik zrobił się jeszcze bardziej czerwony.

~~
Tymczasem w całkiem innym pomieszczeniu Gniazdowiska.
Po tym, jak Brzeszczot wpadł niczym furia do pomieszczenia uznawanego za, nie mając innego określenia: lazaret, albo domenę uzdrowicielki, zrobiło się tutaj cicho. Głównie dlatego, że Veya postraszyła hyvana wyrzuceniem za drzwi, skoro nie potrafi uszanować jej podopiecznych i tego, że należy się im cisza i spokój. Teraz mieszaniec siedział grzecznie na zydelku.
- Skąd przyszli?
- Znaleziono ich za przesmykiem, już w Dolinie - Veya, drobna, czerwonowłosa elfka, usiadła obok - Doszły do nas wieści o goblinach. Kilku naszych pojechało je sprawdzić…
Brzeszczot chyba nie chciał słuchać dalej.
- …znaleźliśmy ich strzały, kilka trupów i twoich przyjaciół. Leniel sprowadził ich tutaj wczesnym rankiem - widząc zmartwienie i ściągnięte czoło hyvana, poklepała go po ramieniu; wciąż siedział w stroju do konnej jazdy, płaszcz rzucił w kąt, torbę pewnie upuścił tam, gdzie stał, kiedy się o wszystkim dowiedział - Może nie jestem tak biegła, jak twoja uzdrowicielka, ale możesz mi zaufać.
- Po prostu się martwię. Kto normalny… Nie, oni są szaleni, jeśli przeszli przez góry.
- Teraz śpią, bo im dosypałam ziół - jej spojrzenie powędrowało ku dwóm sylwetką równo i miarowo oddychającym - Odpoczną, posilą się to i wydobrzeją. Wymarzli, wychudli, ale są żywi. Nie mają groźnych ran. Groty były suche. Bardziej są wycieńczeni niż poranieni.
- Szaleńcy…

draumkona pisze...

Królik był bardzo zadowolony z tego, czego się dowiedział. Z początku, gdy rozpoczynał poszukiwania to myslał, że jednak nic na maga nie znajdzie, bo ten jest zbyt rzadkim gościem w mieście by ktokolwiek o nim wiedział coś więcej. Ale kiedy zaczął drążyć, kiedy zagroził temu i owemu, że może się jutro nie obudzić... Wtedy języki powoli zaczynały sie rozwiązywać. I tak po sznurku do kłębka, dotarł do osoby, która potrafiła handlować informacjami. Febus, ktoś kto wiedział chyba wszystko o tym, co go interesowało. A wbrew pozorom, ten pogodny elf był podatny na handel informacjami, zresztą , Królik wyznawał zasadę, że każdy ma jakąś cenę.
- Hauru ma pewną słabość. Ta słabość nawet jest tutaj, w Ataxiar bo sie o niego martwi. Czarodziejka Moryena, kolejna z magów czasów jest dla niego kims wyjątkowym. To dla niej kiedyś poszukał Zmieniacza i cofał czas, bo podobnie jak Iskra, zmarła w przypływie głupiej odwagi. Gdyby dopaść Moryenę szybciej niż on się dowie o jej obecności, to będzie można go zaszantażować i będzie bardziej zaangażowany w to wszystko.

Silva pisze...

- Bądź pozdrowiony Ardanielu, synu Atola.
Młody elf, w porównaniu do Pana Doliny dzieciak zaledwie, cofnął rękę, podniósł głowę do góry i spojrzał w twarz Elenarda. Nie doszukał się w niej kpiny, ani złośliwości. Być może miał przed sobą elfa mądrego, a nie zapatrzonego w należne mu hołdy i szacunek. Ardaniel zawsze uważał, że ich włodarz potrafi dostrzec w elfie więcej, niżby ktoś chciał. Czy więc ten spokojny ton wynikał ze świadomości tego, jak bardzo młodzik się denerwuje? Komuś takiemu jak Elenard należał się szacunek, nie tylko z racji zajmowanej przez niego pozycji, ale też przez jego wiek i przynależność do wysokiego rodu, poza tym, był też częścią rodziny królewskiej. Przeżył więcej i zapewne wiedział też więcej. Ciekawe, czy pamięta jeszcze Drugi Brzeg? Tamtejsze życie, mieszkańców… Budowle. Tak, Ardaniel nieraz zastanawiał się i szukał odpowiedzi na pytanie: jak wyglądają tam elfie konstrukcje. Z pewnością są wzniosłe, smukłe, proste w swej formie, ale bogate w detale, w motywy roślinne, przepełnione elfią miłością do natury, umiłowaniem wiedzy i finezji. Wysokie kolumny zwieńczone rzeźbionymi kapitelami, podcienia, przyczółki. Wszystko zaczerpnięte z natury, w drewnie budowane. Młodzik rozmarzył się odrobinę, zapominając z kim i po co tu jest.
- Łaska to i może, ale wizyta zdaje się nie w najlepszą porę. Hyvana zatrzymują troski, ciebie zaś odrywam od obowiązków.
- Czcigodny, tutaj długo jeszcze będzie zamieszanie. Wieża strażnicza chyli się ku upadkowi, nie sposób jej odbudować, kamień skruszał i nie jest dobrą podporą. Na wiosnę będziemy burzyć i wznosić nową. Zewnętrzne mury są w opłakanym stanie. Budynki gospodarcze ledwo co udało się zabezpieczyć… - elf mówił o rzeczach, które niekonieczne powinien słyszeć ich gość. Nie przeprosił jednak. - Zimno ciągnie od kamieni, a i tak wiele zrobiliśmy, choć to wciąż za mało - wałęsające się po okolicy gobliny też należało mieć na oku - Elenardzie-elda, proszę, ogrzejesz się gdzieś indziej. Z pewnością też zgłodniałeś - czy powinien mówić o jedzeniu i tym, że Elenard może być głodny? Czy to nie obraza, takie przypomnienie o słabościach ciała, które musi się posilać, w myśl zasady, że królowie nie chodzą do kibelka i nie puszczają bąków? - Hyvan Finarthil niepotrzebnie gnał na złamanie karku - mały słowotok w wykonaniu Ardaniela - Pewnie już się przekonał, że jego troski okazały się niepotrzebne - młody elf wskazał Elenardowi schody; kamienne schody krasnoludzkiej konstrukcji, z typowo elfią drewnianą balustradą, z pnączami jako podporami, z lekkimi liśćmi, z których zielony barwnik zszedł jakiś czas temu, dodając im wieku i majestatyczności. Stopnie schodów wgłębione były po środku - ślad po wielu stopach, które na nich stawały - gdzieniegdzie, jeśli lepiej się przyjrzeć, można było dostrzec ślady palców - to pozostałość po dłoniach tych, którzy układali je kawałek po kawałku.

draumkona pisze...

Skinął głową i usunął się w Cień, szykując jako taki plan działania. Może i była to tylko podopieczna Hauru, może była tylko kobietą... Ale Królik zdązył się nauczyć, że czasami postura ciała i charakter są bardzo mylące. Weźmy taką Zhao. Bardzo szczupła, roztrzepana i w gorącej wodzie kąpana, a jednak była w stanie stawić czoło Nieuchwytnemu i wyjść z tego z życiem, remisując walkę. Albo taka magiczka, choć na pewno nie można było nawać ją typem narwańca, to swoje za uszami miała, zwłaszcza jeśli chodziło o pewnego elfa. Kto by pomyslał, że w kobiecych dłoniach spoczywac może taka potęga?
I kogo on u licha miał wziąć, skoro Cieni może i było sporo, ale żaden z nich nie kwalifikował się jako mag na zacnym poziomie. Cholera.
Tymczasem w podziemiach, w krypcie, trwała nadal burza mózgów. Jak mieli tego dokonać? W sumie to Wilk miał nadzieję, że Zhao jakoś zmyslnie uniknęła śmierci, jak on kiedyś, przenosząc duszę za pomocą klejnotu Gwiazdy do innego ciała... Musi spytać Cienia. Tylko gdzie on był?
A Lucien miał szczęście, bo akurat kiedy zaczęto się nim interesować, to się ponownie pojawił.
- Lu, masz gwiazdę Iskry? Pokaż mi ją - Wilk jeszcze nie wiedział. Nie podejrzewał, nie zakładał nawet takiej opcji, że amulet mógł się rozsypać w proch.

Silva pisze...

I.
- Gdy idzie o przyjaciół, zdrowy rozsądek i logika zawodzą, młodzieńcze. Mam nadzieję, że ich stan wkrótce się poprawi i usłyszymy, co ich spotkało - Ardaniel nie lubił, kiedy wspominało się mu jego wiek; jedni byli wrażliwi na punkcie swojego wzrostu, inni swego piękna, a raczej jego braku, a on jeżył się, kiedy mu ktoś przypomniał, że jest młody. Co więcej, był tu najmłodszy; hyvan się nie liczył, on był w połowie człowiekiem, a wedle elfich miar Arda był dopiero na progu dorosłości. - Posiłkiem też nie pogardzę. Gdybyś mi zaoferował coś ciepłego do picia, będę wdzięczny.
- Coś ciepłego do picia… - chłopak przewertował w myślach zapasy nagromadzone w piwniczce; piwo, miód, piwo, miód, muchomorowa gorzałka. Wina zdecydowany brak. Więc Elenard-elda dostanie warzone na chmielowych szyszkach piwo, bo miód pewnie wyszedł wraz z najemnikiem i pewnym krasnoludem, a do zagryzienia gomółkę sera. Nie ma to jak przyjęcie szlachetnego gościa z należytym szacunkiem. Jak mówi stare, ludzkie przysłowie: gość w dom, bóg w dom, tylko powinien przynieść swoje zapasy. Tak jakoś to mówił hyvan, mniej więcej. - Grzane wino powinno być dobre - z zapasów Diarmuda, które bezczelnie zostanie podprowadzone za jakąś chwilkę, kiedy Elenard zostanie usadzony na miejscu. - Czy… - Ardaniel zerknął na idącego obok elfa - Hyvan Finarthil zaprosił cię tutaj, aby omówić zasięg naszej straży nad przełęczą? - to było jawne wtrącanie się w sprawy głowy rodu, ale była to też tajemnica poliszynela; Finarthil podejmując jakąś decyzję, przedstawiał ją wpierw tym z rodu, którzy zamieszkali strażnicę. Pytany kiedyś o taki zwyczaj odpowiadał, że czasami potrzebne jest świeże spojrzenie na sprawę.
Ardaniel prowadził Elenarda korytarzami oświetlonymi lampami. Niewiele tu było światła, zwłaszcza wewnątrz budowli. Jej obronny charakter dawał się we znaki nowym mieszkańcom; nie mogli wybić okien, bo w ten sposób osłabiliby nie tylko konstrukcję całej bryły, ale przede wszystkim najważniejsze obronne atuty. Budowla bez okien była niemal nie do zdobycia, straż w jej wnętrzu mogła się bronić miesiącami, o ile miała odpowiednio duże zapasy. Do tego wejście, najlepiej dziesięć metrów nad poziomem ziemi, po linie. Tutaj sowi ród nie miał wyboru: dawne, stare nadproże wejścia, zapomniane przez czas, zostawiono w spokoju, a to całkiem nowe, wykute jeszcze w tej erze pewnie przez rabusiów, powiększono i zamieniono we wrota. Niosło to pewne ryzyko, ale umocnienia przed strażnicą dawały nadzieję, że pierwsza fala ewentualnych atakujących, rozbije się właśnie o nie.
Korytarz zaprowadził ich na piętro, to lepiej zagospodarowane i nie tak zniszczone jak parter i górne części strażnicy. Być może dla rabusiów i przygodnych wędrowców nie było tutaj nic ciekawego, a i sama natura wolała zagarnąć dla siebie dziedziniec. Wiatru nie było tu słychać, jak w innych miejscach. Na ścianach wisiały elfie tarcze, z przedstawienie sowy; tak, jak na dole, przy wejściu, wisiały zielone sztandary z haftowanymi turdusami. Było też kilka okienek. Kamienną podłogę wyłożono tu drewnem; chłód jaki ciągnął od kamieni, drażnił nawykłe do ciepła lasów Eilendyr elfy. Tutaj też znajdowały się dawne strażnicze pokoiki, teraz zamienione i przystosowane do potrzeb elfów. Cóż, niestety młodziki i młodsze wiekiem elfy musiały dzielić jedno pomieszczenie wspólnie; nie było tu miejsca, aby każdy miał coś dla siebie, swoją klitkę. Należało pogodzić się z tym, że przestrzeń i wygody Sowiego Domu z Eilendyr już nie wrócą. Zmieniła się też rola, nie strzegli kurhanów, a pilnowali szlaku do Irandal. Wciąż byli strażnikami i to im wystarczało. Kilka elfów z rodu zostało z Frilem w Ataxiar, malutka część udała się z Kelaris na Wegę, a reszta równo podążyła za hyvanem do Doliny Ciszy.

Silva pisze...

II.
- Jesteśmy, tutaj będziesz mógł odpocząć, Elenardzie-elda.
Zatrzymali się przed drzwiami. Nie byle jakimi. Wisiała na nich tabliczka „Najemnik Brzeszczot. Nie hyvan Finarthil!”. Ardaniel westchnął, obracając ją na właściwą stronę z „Hyvan Finarthil”; było tu tyle drzwi, że tak było łatwiej, na początek, bo sposób się nie sprawdził, głównie przez dziecinne zachowanie ich hyvana. Bo on jest najemnik, a nie patron rodu.
Ciekawe, co zastaną po otwarciu drzwi.
Finarthil miał szczęście. Dostał osobną kwaterkę, z salonikiem, bo jak to tak, by gości przyjmować na łóżku? Sala do oficjalnych przyjęć wciąż nie miała podłogi, więc zaprowadzenie tam Pana Doliny nie wchodziło w grę, nawet zdenerwowany Ardaniel to wiedział.
Miejmy nadzieję, że za drzwiami będzie ład i porządek.
Skrzypnęły nienaoliwione zawiasy, kiedy klamka drgnęła, a drzwi zostały pchnięte do środka.
Przez jedyne okienko sączyło się światło popołudniowego, przymglonego dnia. W saloniku, dzięki niech będą wszechmocnemu Turdusowi, panowała czystość. Ale to tylko dlatego, przypomniał sobie Arda, że po wyjeździe hyvana posprzątano tutaj i tak zostało. Finarthil nie miał jeszcze okazji tutaj nabałaganić.

[Dar po to pojechał, z tego powodu do Iran, po Tatka. Ale oficjalny powód jaki podał to: bo znaleźliśmy coś w piwnicach, musisz zobaczyć. Taka Darowa ściema. ]

draumkona pisze...

Z początku nawet Cieniowi współczuł. Tak... Z początku, bo potem utwierdzał się tylko w przekonaniu, że teraz, po śmierci Iskry, nie ma już absolutnie nikogo, kto wredny charakterek Cienia mógłby przytemperować. Kiedy zabrakło furiatki stało się jasnym, że wszelkie metody wrócenia jej życia będą Cienia interesować. Tylko czemu on, głupi elfiak jeden, nie pokojarzył faktów od razu i dał się tak wmanewrować? Zmieniacz... Nie mieli szans by go znaleźć, nie w czasie który mogłaby objąć jedna esencja. Wobec tego potrzebowali potężnej mocy, a takie posiadają tylko zjawy z Pustki. Powinien był się domyślić. Powinien...
I właśnie. Czy Lucien blefował z Mer? Czy naprawdę wiedział? Jeśli tak, to kto ich wydał, bo Mer była stosownie pilnowana, trzymana w tajemnicy. Niby jak się dowiedział? Z jednej strony, nie było takiej możliwości, ale z drugiej to były Cienie. Ich znakiem rozpoznawczym, życiowym mottem było wiedzą, widzą i czuwają, a każdy ma swoje słabe punkty. Może to ktoś z tych, którzy wiedzieli coś sypnął... Może alchemicy?
- Cokolwiek ubzdurałeś sobie w tym swoim ograniczonym móżdżku, to masz niezbyt aktualne informacje, albo lecisz w kulki - burknął, usiłując wyswobodzić się z uścisku Cienia, ale po chwili się poddając. Nie miało to sensu. - Mer nie żyje i to z twojej winy. Dlaczego miałbym... Jak ty to nazwałeś? A, urabiać Szept, skoro zabraliście jej córkę, głąby jedne? - na razie szedł w zaparte. Musiał się dowiedzieć czy Cień nie blefuje. Musiał mieć pewność nim nawet odezwie się do magiczki słowem w tym temacie.

draumkona pisze...

Czy Lucien blefował? To było pytanie zasadnicze, podstawa od której powinien w ogóle zacząć myśleć. Fakty i jego słowa wskazywały niestety na to, że jednak wie. Że widział jak szedł do medrethu.... Cholera, powinien być wtedy bardziej ostrożny, ale nie mógł. Nie potrafił się opanować kiedy Iskra przyszła im powiedzieć, że mała żyje.
Iskra. elfia furiatka... W zasadzie nic nie musiała mu mówić. Mogłaby nawet i małą zostawić, lub oddać Cieniom w zamian za status Wygnańca i chłód z jakim ostatnio ją traktował. Mogła... A jednak nie zrobiła tego. Czy to był główny powód dla którego czułby się winnym gdyby Cieniowi odmówił? Była też i kolejna nowość, Charlotte i jej wybryki. Może ją zdemaskowali? W końcu już raz miało to miejsce, wtedy gdy Escanor dowiedział się, że Vetinari jest szpiegiem. Gdyby dowiedział się, że była nie dość że szpiegiem to jeszcze alchemikiem i znów udało jej się wkupić w jego łaski... Zadrżał wyobrażając sobie co czekałoby biedną alchemiczkę.
- Jakie trzy życia? - burknął, wcale niepocieszony tak szeroką wiedzą Cienia. Jeśli miałby prosić magiczkę o przywołanie demona, musiałby być pewnym że nie ma innego wyjścia, że muszą zrobić to jak najszybciej. Chociaż, technicznie i tak musieli się spieszyć, bo esencja pozwalałaby im cofnąc czas o tydzień. W dodatku na karku mieli święta, które miał niby spędzić bez kłopotów i w spokoju, przynajmniej według wróżki pierdziuszki.

draumkona pisze...

Medyk, który ją leczył? Świetnie, teraz będzie musiał szukać tego jegomościa żeby się dowiedzieć... Albo nie. Sam ją dopadnie i sam wybada, w końcu sam był medykiem. A jeśli to będzie prawda... To będzie musiał porozmawiać z Wintersem. I to bardzo poważnie porozmawiać.
- Moim warunkiem jest to, że jak już to rytuał będzie po świętach - akurat od tego Cień go nie odciągnie. Chciał spędzić je w miarę spokojnie, z rodziną, wyjaśnić parę rzeczy, odpocząć. Co prawda "spokojnie" przy Szept nie było możliwym do osiągnięcia, ale... - Dwa dni cię nie zbawią, idź zajmij się synem, póki jeszcze go masz - odsunął sie od Luciena uznając, że rozmowa jest skończona, choć wiedział że Lu nie popuści i będzie targował się o to by ruszac już teraz.

draumkona pisze...

Kiedy tylko dowiedział się o tym, że mości Winters pojawił się w stolicy, od razu porzucił wypełnianie jakichs dokumentów dla Starszych i wyparował z sali narad nie bacząc wcale na to, że jeszcze mieli cos omawiać. W sumie tak, on będzie omawiał, ale nie z nimi. Niech on dorwie tylko tego... Chociaż moment, co on się tak denerwował?
Z biegu zwolnił w marsz aż w końcu przystanął. Przecież on sam miał bękarta, którego traktował jak... No, wolał o tym nie myśleć. Erril był problemem, był komplikacją, której istnienia wolałby uniknąć, ale nie zmieniało to faktu, że gdyby Cienie nie były w stanie mu pomóc, gdyby coś mu zagroziło, pewnikiem złapałby pierwszego lepszego konia ze swoich stajni i poleciał mu pomóc. Ba, nawet uprosiłby Charlotte żeby pożyczyła mu gryfa. Poza tym, czy jego kochana siostrzyczka raczyła Devrila poinformowac o tym, że jest w stanie odmiennym, czy jednak uznała to za informację o której sam zainteresowany wiedzieć nie powinien? I dlaczego nic nie mówiła, w końcu był jej bratem do cholery. Będzie musiał zmienić taktykę. Zamiast bez sensu rozwalać Wintersowi nos na wstępie, to zacznie do rozmowy. Tak, to brzmiało lepiej, bardziej po królewsku.
- Devril! - zawołał za zmarzniętym arystokratą, kiedy tylko udało mu się go wyłowić spojrzeniem. Widział czerwony nos, widział zmarznięte dłonie w których trzymał najświeższe wydanie gazetki, ale w tej chwili mało go to obeszło. Podbiegł czym prędzej układając w myśli jak zacząć rozmowę - Bo... Jest taka sprawa w sumie. Sprawa ta dotyczy Charlotte - i może nie miał nic złego na myśli, ale rozmowa zwiastowała nieprzyjemny temat, na pewno daleki od dobrych nowin.
Natan nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Niby fajnie było poznać dziadka, spotkać znów wuja, ale... No właśnie, oni nie byli jego najbliższą rodziną. Był nią ojciec, siostra... No i mama. Dlaczego jej nie było? Po co poszła do tej głupiej Szczeliny? Chłopak wiedział już o śmierci Zhao i mocno to przeżył, zwłaszcza po tym jak został potraktowany przez ojca. Były święta a on po raz pierwszy w życiu bardziej ich nie chciał niż chciał. To był okres kiedy zawsze byli raz, przynajmniej jako tako... mama go zawsze nawiedzała we śnie robiąc tą swoją sztuczkę z magią... Teraz już tego nie zrobi. Nic nie zrobi, bo nie żyła. I niewiele by brakowało, a znowu by się rozbeczał jak jakieś małe dziecko, a przecież był już całkiem duży. Na pewno większy od Robin a ona nie beczała nawet jak asystowala podczas operacji u Białego. Ciekawe jak bardzo byłaby dzielna gdyby z nim tu teraz siedziała. Tutaj, w krypcie, ukryci przed światem.

draumkona pisze...

Słowa Devrila trochę wytrąciły go z równowagi, bo doskonale wiedział o tym jak to między nimi wszystko wygląda. Wiedział, bo umiał Vetinari tak zmanewrować, że mówiła mu o pewnych rzeczach czasami nawet nieświadomie. Tak jak teraz, kiedy ją podpuścił podczas ostatniej rozmowy i sama poprosiła o to by ją przebadał. Tak, jednak czasami nauki z Bractwa do czegoś sie przydawały.
- Ale... Ja nie o tym chciałem rozmawiać. To jak to między wami jest i tak dalej to nie moja broszka, ale zaklinam, jak będzie przez ciebie płakać, to nie zawacham się użyć pięści. Tymczasem chodź, bo zmarzłeś - przecież nie będzie tak na forum mówił mu o prywatnych sprawach. Lepiej żeby nikt nie słyszał, zbyt dużo było tu Cieni i ich szpiegów, chociaż oni i tak już wiedzieli. Pstryknął palcami na jedną z służących, a ta zniknęła w popłochu by poinformować innych o tym by przygotowali komnatę dla gościa. Wilk jednak zamiast prowadzić go do pokoju uznał za stosowne zaciągnąc go w stronę podziemi, choć nie konkretnie tam.
- Charlotte mówiła ci, że wpadła? - wypalił prosto z mostu, jak to on, kiedy zostali sami, wolni od wścibskich uszu nieprzyjaznych osób.
Obejrzał się zaskoczony za siebie. Mer była ostatnia osobą, której się tutaj spodziewał, a jednak... Miło było, że ktoś go odwiedził. Przyjął kartę i spojrzał na rysunek z pewnym bólem. Ciemne włosy, fiołkowe oczy... I ten zapach, który zawsze już będzie kojarzył mu się z nią. Westchnął ciężko, składając papier wpół i chowając do kieszeni płaszcza.
- Dziękuję - nie określił jednak czy za rysunek czy za informację. Sięgnął dłonią kasztanowych włosów i rozczochrał je lekko, mijając młodą elfkę. Czego chciał od niego ojciec po tym wszystkim? Może znów zrobił coś źle?

draumkona pisze...

Nie wiedział jak reagowac na jego obojętność. Może plotki z WPT tym razem były prawdziwe i on serio coś z tą całą Tariną... Może to dlatego na wstępie uraczył go tą całą gadką, że nic Char nie obiecywał? Jeśli tak, to zaraz będzie spał w Ametyście.
- Co to za podstęp?
- Żaden - odburknął zbity z tropu i zły. Jego ta nowina nawet cieszyła, fajnie by było być wujkiem takiego... No, dzieciak na pewno będzie alchemikiem, nie było innego wyjścia. Może na pierwsze święta kupi mu zestaw małego alchemika? Czy to w ogóle byłoby bezpieczne? z jednej strony nowina radosna a z drugiej... Niepokojąca. Jak ona ma zamiar ogarnąć Brzask, szpiegostwo i dziecko? - Po prostu zaszła w ciążę. Z tobą, jak mniemam bo nie amm informacji by sypiaął z kimś jeszcze - znów burknięcie, tym razem jeszcze gorsze niż przed chwilą, a elfi władca wbił dłonie w kieszenie całkiem tracąc rezon - Tak tylko mówię. Bo pewnie ci nie powiedziała. Nawet nie musisz się tym aż tak przejmować, masz pewnie jakieś tam problemy, pewnie po to przyjechałeś. Czekaj, pójde po Szept - i rzeczywiście, nie wiedząc co ma dalej zrobić, skierował się do części pałacu gdzie miał nadzieję zastać magiczkę.
Zjawił się w pałacu dość szybko, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego nastrój i chęć widywania się z kimkolwiek. Ojca jednak nie znalazł, a pytanie się elfów czy widzieli Poszukiwacza wydało mu sie mocno głupie, wobec czego po prostu usiadł na schodkach prowadzących na dziedziniec i otulił się płaszczem czekając na to, co się stanie.

draumkona pisze...

- Oczywiście, że nie żartuję - sarknął, ale kroku nie zwolnił. I tak musiał znaleźć magiczkę, w końcu po coś Winters tu przyjechał. No i musiał spytać czy ma pomysł na prezent dla mer, bo on niestety nie miał i niezwykle go to martwiło - Podpuściłem ją trochę i sama prosiła żeby ja przebadać a ja akurat jestem pewien tego co wyczułem. Na moje oko to jest gdzieś trzeci miesiąc, albo początek czwartego - trudno było określić dokładny wiek płodu, ale biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio mieli okazję do spania ze sobą jeszcze przed ruinami, to opcja czterech miesięcy była zdecydowanie bardziej prawdopodobna.
Obejrzał się, ponownie zaskoczony, bo dawno już nie słyszał tak łagodnego tonu. Nie, kiedy mówiącym był jego ojciec. Uniósł brew, jak to zwykle robiła Zhao kiedy zastanawiała się czy Lucien robi to tak na poważnie czy tylko się z niej zbija, ale podniósł się i otrzepał spodenki ze śniegu.
- Już nie jesteś na mnie zły? - spytał z rozbrajającą szczerością.

draumkona pisze...

- Devril przyjechał, bo ma problem - znów wypalił pan elfi władca właściwie dopiero teraz odkrywając, że prócz prezentu dla Mer nie ma też jeszcze nic dla Szept. I co on miał jej dać? Bieliznę? Wolał ją tez bielizny. Książkę? Tak, po to żeby mu w łóżku czytała. Jakiś artefakt? Pewnie, od razu mógłby kupić jej bilet do Pustki. Wychodziło na to, że nie było takiego prezentu, który spodobałby się Szept, a jednocześnie Wilk mógłby być spokojny i nie martwić się, że kupił kota w worku. Zrobi jej laurkę, pewnie, tak będzie najlepiej. I napisze w środku jakiś sprośny wierszyk. Geniusz, istny geniusz.
- I w ogóle to kiedy wstałaś? - kiedy on wychodził, to widział, że Nira jeszcze spała i był pełen nadziei, że stan ten utrzyma się jeszcze jakiś czas, tymczasem było przed południem a ona była juz na nogach. fatalnie. Będzie musiał ją zmęczyć, ale to potem...
- Byłeś zły i kazałeś mi się wynosić - wszedł mu bezczelnie w słowo, zupełnie jakby nie rozmawiał z Natanem a z jakąś młodszą, męską wersją furiatki. Brakowało jeszcze żeby czymś w niego rzucił - Ale nie ważne... - odwrócił spojrzenie, przenosząc je na przysypane śniegiem elfie miasto. Bardzo ładnie to wyglądało, musiał przyznać. - Czemu mnie szukałeś?

draumkona pisze...

Tak, uziemienie Devrila w Atax wydawało się całkiem dobrym pomysłem. Przynajmniej w pierwszej chwili wydawało mu się to dobrym pomysłem, bo zaraz potem naszła go myśl o tym co zrobi mu Char kiedy dowie się, że wygadał Devrilowi jej wielką tajemnicę. Zagrożenie kastracją to mało powiedziane, a on lubił akurat swoją kuśkę. I lubił jej uzywać.
- Tak, świetnie. Naszykujemy ci komnatę i tam sobie zostaniesz - zaczął, zerkając nerwowo za siebie, jakby spodziewał się, że alchemiczka wyjdzie zza rogu i od razu się na niego rzuci. Zapomniał, na swoje własne nieszczęście, że alchemicy tego dnia byli poza Ataxiar, gdzieś w ternie. Wszyscy, bez wyjątku i w sumie nawet nie wiedział kiedy wrócą.
- Może pokazać ci komnatę? Wolisz na zachodniej, czy wschodniej stronie? - zupełnie jakby to miało jakieś znaczenie.
- Kilka rzeczy? Na przykład śmierć mamy? - nie zająknął się przy tych słowach, choć głos mu sie nieco zmienił, jakby z trudem hamował targające nim emocje. Tak w istocie było, wspomnienia z krypty należały do świeżych, a rana po stracie rodzica była ogromna i wciąz krwawiła, nie chcąc się goić. Było mu źle. Nie rozumial tego co zrobiła Zhao, nie widział powodu dla którego mogłaby chcieć ryzykowac życiem dla elfów, które ją wygnały. Nie chciała już z nimi być, że tam poszła? Może miała ich dość? Pytania męczyły go i w dzień i w nocy nie dając spać, nie dając wypocząć zmęczonemu, dziecięcemu ciału, przez co chodził rozkojarzony i zdecydowanie zbyt śpiący.

draumkona pisze...

Było dobrze po północy, kiedy w podziemiach ktoś się pojawił. Zielone światło oświetliło ciasne ściany korytarza bocznego wejścia, które pojawiło się tutaj za sprawą alchemików i ich kombinacji. Zielony ogień trawił nasączoną olejem szmatę na patyku rzucając niepokojące światło na twarz niosącego pochodnię Desmonda. Wracali falami, najpierw jedna dwójka, potem czwórka, kolejna dwójka, aż w końcu pojawiła się też i Vetinari w towarzystwie Willikinsa, który znów przyjechał z Quingheny by ustalić parę kwestii odnośnie jej tożsamości. Będzie musiała się pofatygować do rezydencji wśród pustynnych piasków żeby uspokoić niepokoje, żeby utrzymać pozory...
- Musimy coś wymyślić Willkins, bo za niedługo będzie jasno widać, że jestem w... odmiennym stanie. Puśc plotki, że mam z kimś romans, albo co. Najwyżej wezmę ze sobą Doriena, nikt w Twierdzy go nie zna więc możemy zrobić z niego jakiegoś Quingheńskiego szlachcica - mruknęła do nożownika, który uchylił jej drzwi, puszczając przodem. Jak zwykle była zajęta. Jak zwykle miała tysiące spraw na głowie i jak zwykle nie pamiętała o czymś takim jak zadbanie o siebie, a dopiero potem o innych.
Wilk siedział na miękkiej pufie w swojej komnacie i popijał ciepłą, ziołową herbatę, którą przepisała mu Heiana. Z grzeczności postanowił wypełnić jej nakazy, chociaż sam uważał, że trucizny już w ogóle nie ma w jego organiźmie, a rana na piersi ładnie się zagoiła, no ale weź tu dyskutuj z kuzynką swojej żony...
- Szept, masz jakiś pomysł na prezent dla Mer? - magiczka zniknęła gdzieś w łazience i nie był pewny czy zasnęła w wannie, czy może uzbraja się w jakąś fikusną bieliznę, więc wolał się tam nie zapuszczać, poczeka sobie na swojej pufie.
Spełnił życzenie ojca i wszedł do środka, w końcu nie każdy musiał słyszeć o czym rozmawiają. Odruchowo wbił dłonie w kieszenie i kichnął na wskutek lekkiego zmarznięcia. Fajnie, że Robin miała być z nimi, w końcu tak rzadko dawali jej w ogóle wyjść poza Czeluść... Tylko nie rozumiał czemu mieli jej nie mówić. prędzej czy później się dowie, tak jak on...
- Czemu jej nie mówić? I tak się dowie...

draumkona pisze...

Vetinari nie poszła spać. Nie po tym jak dowiedziała się kto zagościł w murach pałacu Atax. I nie było nawet mowy o tym, by teraz szła spać, mimo tego, że ledwo patrzyła na oczy i była potwornie zmęczona. Wyślizgnęła się z podziemi i korzystając z kontaktów ustaliła gdzie znajduje się jego pokój, zaś gdy się tam w końcu znalazła... Nie miała serca by go teraz budzić, lepiej by było gdyby spał snem niezmąconym, wobec czego po prostu przysiadła na fotelu nieopodal, obserwując pogrążonego we śnie Devrila.
- Dla nich też? - jęknął, niepocieszony. Nie był mistrzem w planowaniu podarków i nie umiał tez ich wręczać, a jego życzenia zwykle ograniczały się do zdakowego "wesołych świąt" i to nie dlatego, że nie miał nic więcej do powiedzenia, ale po prostu nie umiał tego powiedzieć - Devrilowi kupmy więcej czasu, a Char koniec wojny albo w ogóle to zeswatajmy ich i wyślijmy za Wieże - mruknął, krzywiąc się od smaku ziół - A Natan... A bo ja wiem? Wszystko ma, poza tym niech go ojciec obdarowuje, niech sie w końcu na cos przyda.
Ojciec zwariował. Doszczętnie wypaliło mu mózg, alkohol przeżarł resztki zwojów myślowych i teraz bredził od rzeczy. Jakie cofanie w czasie? Takie rzeczy nie istnieją...
- Tato... A byłeś już u Królika? Bo wiesz, takie rzeczy się leczy - przyjrzał się Poszukiwaczowi z dziwnym niepokojem i troską wymalowaną w oczach. W końcu niecodziennie podejrzewa się rodzica o postradanie zmysłów, zwłaszcza jeśli tym rodzicem jest Lucien Czarny Cień.

draumkona pisze...

Dopiero po dłuższej chwili zauważył parę istotnych faktów. To, że śpi bez okrycia, niewygodna pozycję... Na to drugie nie mogła nic poradzić, zbudziłby się znając jego szpiegowski sen, ale okryć go mogła. Podniosła się bezszelestnie i sięgnęła po jeden z kocy złożonych w nogach łóżka i pochyliła się, okrywając go dokładnie. Jeszcze im tego brakowało, żeby się biedak rozchorował.
- Dzięki. To juz lepiej pij te swoje ziółka.
- Och no... A to nie moje ziółka, tylko twojej kochanek kuzynki. Widzisz, jaki jestem miły? Piję je chociaż wcale nie muszę - wytknął jej zupełnie jakby ktoś tutaj był niemiły. Odstawił kubeczek na stolik obok siebie i podniósł się, przenosząc na łóżko.
- To mu się jakiś kupi, to nie problem - stwierdził też, sadowiąc się na swoim miejscu i owijając kołdrą. Ciepło, miło... Zaraz, czegoś brakowało. Ach tak, już wiedział czego - Będziesz tam tak stać, czy przyjdzesz do mnie, panienko Erianwen? - zaczepny ton głosu i błysk w oku sugerować mógł wiele, aczkolwiek Szept znała go już za dobrze by nie wiedzieć co takie zaczepki zwiastują. Nie dość, że późno idą spać to wcale spać nie będą.
- Nie, mama nie raczyła mnie wtajemniczać w to co robi z Hauru po nocach - może zabrzmiało to dośc dwuznacznie, ale Natan o tym nie wiedział. W końcu był tylko dzieckiem, nie znającym jeszcze tajników świata dorosłości. A widząc plecy Poszukiwacza doszedł o jedynego słusznego wniosku.
- Znowu jesteś zły? - spytał, jawnie zniechęcony. Cokolwiek zrobi to źle, nie zadowalał ojca... Nie było dla niego gorszej kary niż zawód.

Falka pisze...

[Tak interesują mnie również wątki damsko-damskie. Z akcją nie będzie problemu, Falka jedynie pochodzi ze świata Sapkowskiego. Bardzo chętnie coś z Tobą napiszę ;D]

ofelia pisze...

Wróżka popatrzyła niepewnie na mężczyznę. Nie wiedziała, kogo będzie jej dane leczyć, ale w pewnym sensie była zadowolona, że wreszcie będzie mogła wykorzystać swoją magię, wobec kogokolwiek. Dotychczas była niewykorzystywana, więc Selene zastanawiała się, czy z czasem nie zaniknie. Nie chciałaby tego.
- Kogo? - spytała, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z oczywistego faktu. - Nie ma tu chyba wielu rannych.
Nie wiedziała, co powinna czuć względem tego mężczyzny. Nienawiść? Złość? Jakoś nie była w stanie. Zaczynała przyzwyczajać się do porwań i rozumieć swoją obawę przed ludźmi. Właśnie. Czuła strach. I niepewność.
- Kim jesteś? - spytała, zanim zdążyła się zastanowić. Już wtedy wiedziała, że popełniła błąd, ale nie mogła tego cofnąć.
Selene

Aed pisze...

Cz. I

Midar najwidoczniej postanowił go dobić – szybko, bez zbędnych ceremonii.
- I ty kutwa chciałeś dać to tym bubkom? Kurza twarz, masz jaja chłopie!
Aed skrzywił się boleśnie. Jeżeli Midar jeszcze raz „klepnie” go w plecy, jego kręgosłup tego nie wytrzyma.
- Powiedzmy – odparł – że znam dobrego fałszerza... Naprawdę dobrego – dodał nieco pewniej, by utwierdzić w tym przekonaniu i Szept, i Midara, i samego siebie.
Zapadła uciążliwa cisza, zakłócona jedynie splunięciem krasnoluda pod nogi niewidzialnego gubernatora. To by się Escanor ucieszył, gdyby usłyszał, jak go tu poważają... Jego przyboczni mogli uchronić go przed zamachem, ale nie przed lżeniem.
Milczenie przerwał dopiero mieszaniec, który wreszcie zaczynał łączyć fakty w mającą sens układankę. Midar szybko utwierdził go w tym przekonaniu. Więc grali w otwarte karty.
- Mam nadzieję, że nie. Ale szczerze wątpię. – Aed uśmiechnął się lekko. Nagrodą za szczerość była szczerość. – Nasz przyjaciel ma pewną przypadłość…
- Kradnie i kłamie ile wlezie, cholera mała.
Tak, to by się zgadzało.
- Obawiam się, że twoje kopie są teraz w którejś z jego kieszeni, co gorsza, on sam zdążył już o nich zapomnieć. Przez naszego przyjaciela możesz mieć kłopoty z Bractwem Nocy. Oni nie lubię, gdy ich ktoś wystawia do wiatru. Nie zapomną ci tego. Co gorsza, mogą zorientować się, że plany zostały… skradzione.
Słysząc wahanie w głosie elfki, Aed machnął ręką. Nie było co roztrząsać, kto co zrobił i kto za kogo czuje się odpowiedzialny. Należało skupić się na ratowaniu własnej skóry.
– Wtedy Odrin może znaleźć się w kłopocie.
- I to niemałym... – mruknął, w zamyśleniu przytakując kilkukrotnym skinieniem głowy. Obydwoje poznali się na Bractwie. Aed mniej, Szept – wnioskując z tego, co mówiła – bardziej. Obydwoje wiedzieli, do czego zdolne są Cienie. Zwłaszcza Cienie, którym ktoś zgarnął zdobycz sprzed nosa. Zdobycz, którą zainteresowany był gubernator we własnej osobie.
- Mała cholera wylezie cało z każdego bagna. W przeciwieństwie do nas. Mógłbyś Kłopot zniknąć, wiesz? Może by cię nie znaleźli.
Aed uniósł brwi, udając, że poważnie rozważa tę opcję.
- Mnie też można określić mianem „wybrańca Fortuny”, ale w zupełnie innym sensie. Nie liczyłbym na to.
Nie mógł ot, tak zniknąć bez doprowadzenia sprawy do końca.
- To przez mojego przyjaciela… przyjaciół znalazłeś się w kłopocie.
- Kłopot w kłopocie.
Aed parsknął stłumionym śmiechem. Najwyraźniej Midar zawsze potrafił wyjść z twarzą z każdego – jak by to powiedział – kłopotu.
- Naturalne więc jest, że zrobimy co będziemy mogli, by ci pomóc.
Mieszańcowi mina zrzedła. Teraz już bez ogródek spojrzał na elfkę, prosto w jej oczy. Zmarszczył lekko brwi, nieznacznie przekrzywił głowę. Nie robił nic, by ukryć zaskoczenie. Zaskoczenie i brak zrozumienia dla tego, co właśnie usłyszał.
- Dlaczego...?
Może gdyby się nie napił, trzymałby dziób na kłódkę i korzystał, skoro była okazja. Może... A może nie.
Chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć, dlaczego ktoś miałby mu pomagać... tak po prostu. W dodatku naprawiając cudze przewiny. Takie działanie zdawało się być... poza obszarem jego pojmowania. Jawiło mu się jako coś pozbawionego sensu albo wręcz przeciwnie – jako przykrywka dla czynów kogoś, kto właśnie dostrzegł sprzyjające okoliczności i postanowił je wykorzystać, w dodatku nie zostając o cokolwiek podejrzanym.
Ale przecież ona nie...
Aed palcami zaczesał do tyłu opadające mu na twarz włosy, by ukryć, że na krótką chwilę zacisnął powieki. Myśli mu się rwały, nie potrafił ich uchwycić. Do głowy pchały mu się jedynie schematy – utarte, proste, wtłaczające w nieistniejące role. Nieprawdziwe.

Aed pisze...

Cz. II

- Powiedz mi, jeżeli jesteś w stanie, od czego według ciebie powinniśmy zacząć?
- A raczej póki jestem w stanie... – dopowiedział półżartem. Jednak wcale nie żartował. Powinien był mówić póki wiedział, co mówi. – Jeśli to możliwe, powinniśmy znaleźć Odrina, a razem z nim mapy. Tak jak mówiłaś, jest w niebezpieczeństwie. To może się nienajlepiej skończyć, nawet jeśli Fortuna mu sprzyja. – Mówił bez ogródek. Sprawę należało postawić jasno, stawka była wysoka. – Zależy, ile wiedzą Cienie. A ich podejrzenia mogły na niego paść po tym, jak... – Odchrząknął. – Po tym, jak wciągnąłem go w naszą jakże uprzejmą rozmowę. Jednak nawet jeśli nie posądzają o cokolwiek „małej cholery” – spojrzenie w stronę Midara – i tak mają z nim na pieńku. Wnerwił łuczniczkę.

[A to był dopiero początek. - to stwierdzenie podoba mi się najbardziej. :D
Co do gier, dostałam pod choinkę Assassin’s Creed i... mój komp nie dał rady. Wiem, co czujesz. xD Za to nadrabiam, oglądając Muszkieterów od BBC. Piękne kostiumy, mnóstwo intryg, serial napędza wenę, nie przeszkadzają mi nawet przewidywalne happy endy. Podoba mi się i tyle. :D Polecam, jeśli chcesz obejrzeć coś lekkiego, a jednocześnie klimatycznego, o „poplątanej” fabule.
Haha, nie dziwię jej się. xD Sama zresztą czytam sobie nieraz fragmenty wątków.
Nie dość, że uzależnienie i radocha, to jeszcze stan umysłu... :D
Opisywanie pobocznych to istna tragedia. Jak opisać, nie pisząc nudnego sprawozdania albo – popadając z jednej skrajności w drugą – nie przytaczać wszystkiego, co się z ich udziałem napisało? Nie mam pojęcia. Na razie oscyluję przy pierwszej opcji – krótko, treściwie, ale nieciekawie. Tak jak mówisz – najfajniej pisać postaciami, a nie (jak w moim przypadku) siedzieć i, wpatrując się w sufit i mrucząc coś do siebie, wymyślać im charakter i historię.
Wrażenia z olimpiady... Cóż, mózg mi wyprało. Ale było fajnie. Nawet z pisaniem pracy na dzień po ostatecznym terminie przekazania jej do sprawdzenia nauczycielom. Przynajmniej się czegoś nauczyłam... Zgodnie z regulaminem terminy ogłoszenia wyników powinny być gdzieś na stronie, ale ja ich oczywiście znaleźć nie potrafię. xD Zapytam polonistki (chwała jej za cierpliwość do mnie). Nie chwaląc się (jasne, jasne...) nauczycielki powiedziały, że ładnie napisane. Więc zadowolona jestem z tego młyna, który przeżyłam. :D
A jednak jest śnieg! Wywołałaś śnieg! :D Brrr, a teraz trzeba ruszyć się z domu, żeby wyjść do kościoła...]

Silva pisze...

I.
- Czy… Hyvan Finarthil zaprosił cię tutaj, aby omówić zasięg naszej straży nad przełęczą?
- Wasz hyvan nalegał na me przybycie z wielu przyczyn. Potrafi być przekonujący.
Ardaniel powstrzymał śmiech, który próbował wyrwać się z jego ust udając, że kaszle. Nie potrafił jednak zapanować nad oczami, śmiejącymi się teraz z wypowiedzianych przez starego elfa słów. Hyvan potrafi być przekonujący, coś podobnego powiedział kiedyś Diarmud. - Upierdliwy. To właściwe słowo - młody elf czasami zapomniał z kim rozmawia, jakie dopiero słowa i o kim je wypowiada. Wśród wielu elfów to, co teraz powiedział, byłoby obrazą i niedopuszczalnym pogwałceniem kultury. Po pierwsze takie słowa zachowuje się dla siebie, bowiem nie godzi się ich wymawiać przy elfach wysokiego rodu, kalając ich uszy. Po drugie jawne obrażanie hyvana, bądź co bądź głowy rodu, kimkolwiek by nie był i jak by się nie zachowywał, także nie powinno mieć miejsca. Elenard-elda nie należał do rodziny i nie musiał wysłuchiwać opinii młodego elfa o swoim hyvanie. Cóż, słowa Ardy wynikały z tego, że jego hyvanem był właśnie Finarthil. Głośny, śmierdzący najemnik, który zapominał, że matką mu jest Laurion, elfka z krwi, kości i serca. Czasami, zwłaszcza młodym, trudno było nie ulec wpływowi czerwonowłosej marudy, chociaż najemnik nie zdawał sobie sprawy z tego, że burzy elfi ład i porządek, wchodząc z buciorami w tradycję i stare zasady.
Salonik hyvana był obcy, ale niechaj Elenard zajrzy tylko do pokoiku obok, od razu tego pożałuje. Obraz nędzy, chaosu i bezładu będzie go dręczył przez długi czas. To tego królestwa Finarthila nie wchodził sprzątać nikt, bo nikt nie był na tyle szalony. Ogarnąć ten bałagan mógł tylko hyvan, ale jedynie w sytuacji, gdy na progu Gniazdowiska stanęłaby Heiana. Wtedy, jak to mówią ludzie, ubrania i rzeczy latałyby oknami i drzwiami. Nie przeszłoby chowanie ich pod łóżkiem, w szafie, czy po skrzyniach; najczęściej lądowały za oknem, piętro niżej, na balkoniku, skąd potem w jednej kupie hyvan zanosił je do siebie, oczywiście, najpierw uzdrowicielka musiała zniknąć na gościńcu. Czasami elfy z rodu zastanawiały się, czy uzdrowicielka wie; jeśli wiedziała, musiała mieć dużo cierpliwości, a jeśli nie, niech bogowie ją strzegą i nigdy nie pozwolą się dowiedzieć. Lepiej też, aby nie przybywała bez zapowiedzi, jak ostatnio: wtedy to hyvan wychodził z siebie, by ogarnąć pokoik po… spotkaniu w gronie przyjaciół (to było chlanie, ale żadnemu elfowi przez usta nie przejdzie takie określenie).
- Gdybyś mógł Ardanielu dowiedzieć się, co z przyjaciółmi hyvana, będę zobowiązany.
Młody elf skinął głową, trzęsąc czerwoną czupryną. Zaraz jednak coś sobie uświadomił. Miał zostawić szlachetnego gościa samego? Etykieta wymagała, by zapewnić osobie czekającej na pana domu towarzystwo do czasu, aż hyvan się zjawi, zabawiając gościa rozmową. Tylko, że hyvan mógł już całkiem zapomnieć o Panu Doliny. Ardaniel miał problem, a wszystko to było winą Finarthila. Nie miał też kto przynieść poczęstunku, ani kto poprosić o niego, bo większość elfów rozeszła się po Gniazdowisku, a służek to tu nie było, bo nie, jak to kiedyś odpowiedział mu hyvan. I co teraz? Elenard-elda w końcu przeklnie ich ród, postawi na nich krzyżyk i wygoni za siedem gór. To nie była królowa Niraneth-elda, nawet jeśli mieli tę samą krew. Pan Doliny nie będzie tak wyrozumiały dla hyvana jak ona, z pewnością nie. Finarthil miałby za dobrze.
Iść. Zostać. Iść. Zostać. Miał dylemat.
- Czcigodny Elenardzie-elda - czy ktoś już zauważył, że elfie końcówki grzecznościowe były uciążliwe? - Racz mi wybaczyć, że jako gościa zostawiam cię samego - a może ktoś powinien powiedzieć biednemu Ardanielowi, że Elenard niekoniecznie oczekuje tak ścisłej etykiety? - Dowiem się wszystkiego.

Silva pisze...

II.
Nie miej nam za złe, że nie ugościliśmy cię, jak naszego włodarza - i tutaj Arda chyba stwierdził, że dość tego gadania, tej paplaniny, bo ukłonił się nisko i obróciwszy na pięcie, wycofał się ładnie. A kiedy tylko zniknął staremu elfowi z oczu, puścił się biegiem przez korytarz. Jakby Elenard i tak tego nie usłyszał.

~~
Brzeszczot człapał sobie korytarzem. Oczywiście płaszcz zostawił u uzdrowicielki, bo ktoś mu go sprzątnął sprzed nosa (z kąta, gdzie go zostawił) i odwiesił na oparcie krzesła, gdzie nie został zauważony. Często mu się zdarzało zostawiać ubrania byle gdzie. W brzuchu mu burczało, miał ochotę na porządny kawał mięsa, pieczone ziemniaki i kufel piwa, które pomagało wygonić z ciała zmęczenie.
Drapiąc się po tyłku, skierował więc swe kroki na dół, gdzie miał zamiar znaleźć coś dobrego. Ciekawe, co było dziś na obiad. Może udziec barani, albo jakaś dobra potrawka? Mmm, ciasto na deser też byłoby dobre… Ojciec robił dobre, jedno jedyne, jakiego się nauczył, z owocami. Szkoda, że to nie pora na nie. Piwo też ważył zacne. Ciekawe, co tam u niego. Trzeba będzie staruszka sprowadzić do Doliny, chociaż podróż przez całą Keronię mogła być odrobinę męcząca no i jego marudzenie, że nie, bo zima, bo to daleko, bo jest potrzebny w wiosce, bo ma pracę, bo zamówienie, bo…
Zamyślony najemnik wpadł na kogoś wybiegającego z bocznego korytarza.
- Kurwa jego mać. Aleś mnie przestraszył - łapiąc się za serce, Dar popatrzył krzywo na młodego elfa - Ardaniel, wiesz, Veya cię szukała. Mówiła coś o zaginionych opatrunkach. I wytarganiu za uszy. Ja bym się jej na oczy nie pokazywał.
- Finarthil! Co ty tu robisz?
- Głodny jestem, a to droga do kuchni. Dotrzymasz mi towarzystwa?
W innych okolicznościach Ardaniel ochoczo skinąłby głową i z chęcią się przyłączył, ale na wszechmocnych bogów i matkę ziemię, co ten hyvan wyprawiał? Czy udawał? Ale młody elf nie dopatrzył się w jego zachowaniu kłamstwa, co jak co, ale hyvan nie potrafił udawać. On naprawdę zapomniał. Z ust Ardaniela wyrwało się westchnienie.
- Zapomniałeś.
- O kim? - burczenie w brzuchu najemnika zrobiło się donośniejsze.
- Elenard-elda! Zostawiłeś naszego włodarza na progu, samego i uciekłeś! Prawa gościnności wsadziłeś w buty! A teraz on siedzi sam w twoim saloniku! - ocho, ktoś musiał co nieco z siebie wyrzucić. - Musiałem się nim zająć! Bogowie, to stresujące. A on teraz czeka na posiłek, sam jeden.
- U mnie? - tak troszkę się Darowi o Elenardzie zapomniało, odrobinkę, tyci tyci. Też sobie westchnął - No tak. Dobra młody, weź mnie też coś do żarcia.

~~
Podkute buciory zadudniły na drewnianej podłodze. Zaraz też w drzwiach pojawiła się rozczochrana czerwona czupryna, która kiedyś związana była w warkocz. Pan tego królestwa przybył. W buciorach, spodniach, pomiętej koszuli, karwaszach wcale nie różowych, bo zaklęcie zdjęto. I uwalił się na fotelu, rozwalając się jak w karczmie. Elenard został zauważony, oczywiście.
- Trochę mi się o tobie zapomniało, Tatku. Wybacz - i najemnikowa rączka sięgnęła do kuferka - Na przeprosiny. Gorzałeczki? - i tu z wnętrzności skrzyni została wyciągnięta butelczyna z bursztynowym płynem.

draumkona pisze...

Pisnęła cicho, zaskoczona jego ruchem i tym, że wcale nie spał. Ona tu po cichu, na paluszkach żeby go nie wybudzić a tu prosze, cwaniak już nie śpi.
– Powinnaś bardziej na siebie uważać i się oszczędzać. Gdzie was poniosło?
Ściągnęła brwi nieznacznie, nie wiedząc co ma mu powiedzieć. Dziwnie to brzmiało, te słowa o oszczędzaniu bo akurat nigdy jej tego nie wypominał, miał swoje sprawy. Teraz... Przez ułamek sekundy przez myśl jej przemknęło, że wie o jej małym sekrecie. Tylko przez ułamek, bo odrzuciła myśl jako zbyt absurdalną. Przecież Wilk by jej nie wydał...
- Byliśmy szukać pewnej substancji do eksperymentów, jeśli musisz wiedzieć. I to nie ja przejechałam właśnie pół Keronii w mrozie więc daruj, ale oszczędzać się powinieneś ty.
Kiedy zrzuciła z siebie szlafrok, po prostu się zagapił. Co poradzić, był tylko mężczyzną, w dodatku mężczyzną po ziółkach i to, że dziwne rzeczy przychodziły mu na myśl były niehybnie winą ziółek, nie jego samego.
- Chyba będę musiała sama nauczyć się rzucania tymi nożami…
Otrząsnął się słysząc jej głos i odzyskując zdolnośc jako takiego myślenia. Przygarnął magiczkę do siebie, w końcu nie godzi się by marzła.
- Ja cię nauczę.
Westchnął ciężko i zrównał się z ojcem, nie wiedząc zbytnio co powiedzieć. Mimo tego, że mieli w miarę dobry kontakt, to... No. Czasami po prostu nie umieli ze sobą rozmawiać, a temat jaki sobie obrali też nie należał do najlżejszych.
- Nic jej nie powiem... - mruknął w końcu, dochodząc do wniosku, że cokolwiek ojciec planuje, najlepiej będzie nie wtajemniczać w to siostry. Jeśli chodzi o magię Robin była... Dziwna. I wykazywała w tym kierunku znacznie większy talent niz on sam. Byc może dlatego pomagała Królikowi. By jakiś mag miał ciągle nad nią nadzór...
- Ale brzmi to dziwnie i tyle.

draumkona pisze...

- Wilk mi powiedział.
Zamarła. Dosłownie zastygła w bezruchu nie wiedząc jak am zareagować. Powiedział mu? ale... To była tajemnica i miała nią zostać. Nie przyznała się po to by rozpowiedział całemu światu, a zwłaszcza nie jemu...
- Wilk czasami plecie trzy po trzy - spróbowała jeszcze obrócic to w zart, jak wcześniej gdy sama probowała mu to powiedzieć.
- Nauczę cię wszystkiego czego będziesz chciała - mruknął, układając się wygodnie i zerkając na nią spod oka. Jak oni dawno nie byli razem, tak po prostu...
- Obrączka?
- Hmm? - zamyślony nie od razu pojął o co jej chodzi, toteż zerknął w dół, po sobie i odkrył przedmiot, który tak nurtowal magiczkę - Ach, obrączka. Wiesz, że to jest ta twoja? Ja swoja mam tutaj - pomahał wolną ręką na której widać było złoty krążek na dowód.
- I mama się tym zajmuje? Czasem i jego zmianą? - dziwił się dalej, dopiero teraz odkrywając zakryte karty zajęc jego matki. W sumie to myslał, że działa na swoją wlasną rękę, że wykonuje zlecenia...
- Mama kiedyś wróci do Cieni? - spytal cicho.

draumkona pisze...

Czemu mu nie powiedziała? Toć powodów było milion, ale kiedy w końcu o to spytał... Nie wiedziała od czego zacząć. Miałą kompletny mętlik w głowie, myśli gnały szalone nie dając się uchwycić choć na chwilę by złożyc z tego logiczną wypowiedź. Milczała dośc długo, nim w końcu się odezwała, a i tak głos nie był do końca opanowany, a dłonie lekko drżały.
- Bo... Masz swoje problemy - mruknęła w końcu nie patrząc na niego, a gdzieś w bok, na podłogę - Drummor, szpiegowanie, bycie Duchem... No i Tarina... Nie chciałam żeby skończył tak jak Erril. W końcu będzie bękartem, problemem... - nie dokończyła, nie była w stanie. Bękartów nikt nie lubi, sama wiedziała o tym najlepiej, a gdyby sam zainteresowany ojcostwem nie wiedział o istnieniu malca... Zapewne zdołałaby wymyślic jakieś zręczne kłamstwo by ukoić dziecięcą ciekawość. albo w rolę ojca wcieliłaby Willkinsa, czy kogoś innego. Oszczędziłaby mu tego wszystkiego co wiązało się z byciem nieślubnym dzieckiem - Po prostu chciałam mu tego oszczędzić. I sobie - dalej nie była w stanie mówić, bo się rozkleiła, co nie zdarzało jej się często, ani tak niespodziewanie, z minuty na minutę.
- Zamierzałem, no przecież - tyle, że zapomniał, ale do tego przyznawać się nie miał zamiaru. Zdjął z szyi wisiorek na którym miał gwiazdę i odłączył od niej obrączkę, którą później wsunął na paluszek właścicielki - Już jest na swoim miejscu - stwierdził jeszcze, dziwnie wesołym tonem i założył amulet z powrotem - Zadowolona?
- Nie? A do kogo? Przecież jesteś prawie najważniejszy w Bractwie - Natana zawsze to dziwiło. Jego ojciec był kimś ważnym, a jednak niektóre decyzje pozostawąły poza jego zasięgiem. Zawsze wydawało mu się, że bycie ważnym z miejsca daje dostęp do decydowania, a przynajmniej posiadania wpływu na każdą z decyzji Bractwa. Tymczasem jednak okazywało się, że wcale tak nie było.

draumkona pisze...

Łagodny ton. Nie był zły? Nie wściekał się za to, że chciała to zataić? Czy może była to pułapka?
- To... Nie tak - chrząknęła nosem i otarła łzawiące oczy - Nie chciałam... Ja... Bo... - najwidoczniej sama nie rozumiała do końca tego co robiła, nie potrafiła wytłumaczyc, przedłożyć logicznych argumentów dla swojego zachowania - Wiem jak traktuje się bękarty. Sama nim jestem - wydukała w końcu, odpychając od siebie przemozna ochotę ucieczki i schowania się gdzieś, najlepiej w swojej komnacie.
Uśmiechnął się lekko słysząc komentarz odnośnie zarostu, ale zamiast się odgryźc, to wciągnął ją na siebie, jakby ona sama miała mu robić za kocyk.
- Aż tak? Może mnie ogolisz? Bo wiesz, mi ręka szwankuje po tej operacji, sam nie dam rady... - ale dłońmi juz sunął po zgrabnych pośladkach elfki i jakoś nie skarżył się na ból, czy rwanie w ramieniu.
- Chciałbym, żeby wróciła... - przyznał cicho, wzdychając i podnosząc wzrok na niebo. Niedługo będzie już całkiem ciemno i pochodnie nie pomogą - Byłem w krypcie - uznał za stosowne poinformować Luciena i nawet wyjął rysunek od Mer z kieszeni - I dostałem to od córki tego zarośniętego jegomościa.

draumkona pisze...

- Na początku nie chciałam ci mówić, bo nic nie było pewne... Ale potem... Widząc, że najpierw wziąłeś to za żart to uznałam, że rzeczywiście tak będzie lepiej... Przepraszam... - udało jej się pokonać narastającą chęć ucieczki i skorzystała z tego, że trzymał ją przy sobie, na kolanach. Przywarła do ciepłego torsu arystokraty, wtulając się, jakby bojąc odtrącenia.
- W spokoju? Nieee... - jęknął zawiedziony, wręcz wystraszony widmem ukrócenia mu pieszczot i obietnicy chędożenia. Na bogów, nie sądził, że broda może przesądzać tak ważne wydarzenia jak seks. Nosz cholerka. Ale nie byłby sobą, gdyby nie spróbował jeszcze raz rozochocić magiczki, może daruje mu tą brodę ten jeden raz.
- Ja nie chcę żebyś zostawiała mnie w spokoju - mruknął, zaciskając palce na jednym z pośladków, ma drugą dłonią sunąc po plecach Niry.
- Nie żebym był znawcą sztuki, ale mama nie miała oczu na różnym poziomie - stwierdził kwaśno, odwracając rysunek pod każdym kątem. On jeszcze nie rozumiał, nie widział piękna w rysunkach małych dzieci i jeszcze długo miał tego nie pojąć.
- Wracamy teraz do Cieni? W końcu Robin ma się zjawić. A z nią lepiej sobie nie igrać - wciąż pamiętał jak to siostrzyczka rzuciła się na niego i wgryzła mu się do krwi w ramię jak jakiś mały, chędożony wampir i to tylko dlatego, że nie zjawił się an czas.

draumkona pisze...

Nie protestowała i dała się ot tak połozyć na łóżku, jakby we wszystkim miał rację. W zasadzie, to dopiero teraz, po tej dziwnej rozmowie, zaczęło do niej dochodzić echo zmęczonego ciała. Widząc jednak krytyczne spojrzenie Devrila, spojrzała po sobie, dziwiąc się o co mu może chodzić z tą koszulą. Co prawda miała ze dwie dziury i przy dekolcie miała piękną plamę krwi jeszcze z bitwy, ale była szeroka i wygodna. W sam raz na ukrycie odmiennego stanu. Ale skoro tak mu nie pasowała, to postanowiła ją ściagnać.
- Już lepiej? Nie wykrzywiaj się tak, bo jeszcze ci tak zostanie i co wtedy... - mruknęła, usiłując nieco pożartować, poprawić mu nastrój - Chodź tu do mnie, pora spać.
Ten bezczelny ktoś, kto teraz go tak drażnił, został przewrócony na plecy, a Wilk odkrył, że to był jego rekord jeśli chodzi o zrucenie spodni. Dosłownie chwila i już był przy niej, na nowo pieszcząc ciało i wpijając się w jej wargi. Tak dawno tego nie robili. Nie może więcej dopuścić do takiej przerwy.
- Na granicy? A gdzie? A masz dla niej prezent? Bo jak nie, to ciebie tez ugryzie do krwi. W ogóle, to jesteś pewien, że to moja siostra? Zachowuje się jak pożądny krwiopijca! musiał się poskarżyć, co dowodziło, że prócz syna Poszukiwacza i Cienia, tkwił w nim nadal dzieciak żądny pomsty swej krzywdy u rodzica.

draumkona pisze...

Char rzecz jasna spać nie zamierzała. Nie kiedy był już obok, bo wtedy było jej tylko jedno w głowie i oboje wiedzieli co to takiego. Zwłaszcza, że zamiast trzymac dłonie przy sobie, to już wędrowała nimi po piersi Devrila a to czasami odpinając guzik koszuli, albo przypadkiem całkiem wsuwając dłoń pod koszulę...
- Nic mi nie będzie. Wilk mówił, że chędożenie nie szkodzi, a nawet pomaga.
Leżał wygodnie rozciągnięty w łóżku, okryty kołderką i z ukochaną elfką przy boku. Czego mógłby chcieć więcej? No tak, mógłby miec obok jeszcze jakiś kubeczek z wodą, bo od tych szaleństw zaschło mu w gardle, ale poza tym... Dawno nie czuł się tak zadowolonym i jednocześnie przyjemnie zmęczonym. Przeczesał kasztanowe włosy palcami i ziewnął potężnie.
- Ogolę się... potem.
- Ale ja nie podpytuję... I tak wiem, co dostanę! - spróbował wziąć Luciena inaczej, od innej strony, może jednak puści parę z ust. Co poradzić, dziecięca ciekawość bywała straszna.
- Ja też mam prezent, ale ci nie powiem jaki, o - wet za wet, jeśli nie podziała trik z tym, że już wie, to może szantaż?

draumkona pisze...

- Mój braciszek zna się na rzeczy - mruknęła jeszcze, nie prcyzując o czym mówi. Bo o ile znajomosc uzdrawiania można było mu bez krępacji przyznać, to czy i w chędożeniu wiedział co robi? Tego trzeba byłoby wywiadywac się od magiczki, nikogo innego.
Ale kogóż teraz to obchodziło, kiedy mogli zająć się sobą? Wykorzystać te parę chwil samotności, nim jego znów gdzieś wywieje, albo ją wezwą sprawy alchemików. Nie tracąc czasu, pozbawiła go ubrań w których wciąż występował, choć nie śpieszyła się z tym, nie omieszkając przy okazji musnąć wargami jego ust, czy szyi.
Westchnął ciężko, kiedy usłyszał o Zmieniaczu. Nie chciał sobie na razie zaprzątać tym głowy, miał poleniuchować, w końcu były święta i w ogóle... Poza tym, co ten Cień sobie myślał, że tak bezkarnie może nachodzić Szept i mówić co może, a czego nie? Niedoczekanie.
- Ze mną też rozmawiał i mam cię do tego przekonać. I bym go wyśmiał, ale... On wie o Mer, Szept. Wie, że mała żyje i wie, że Char zaciążyła, chociaż dzięki bogom nie wie z kim. I jeśli nie przekonam cię do otworzenia Szczeliny, czy przywołania, nie znam się na tym, to oni tym razem nie chybią. Nie dadzą mer żyć - głos miał ponury, jakby cała uciecha z niedawnej bliskości nagle uleciała w obliczu takiego problemu. Po prawdzie, kiedy weszła na ten grunt, kiedy przypomniała mu o zmianie czasu, wywołała problemy upchane gdzieś na skraj świadomości - Nie chciałem ci o tym mówić, nie w święta... - spojrzał na nią z dziwnym bólem w oczach, żałując, że wcześniej nie kazał zainteresować się Szczeliną. Wtedy nikt z nich nie musiałby się mieszać w jakieś manipulacje czasem, nikt nie musiałby ryzykować...
Natan naburmuszył się. To on tu się starał wydobyć z ojca cokolwiek, a on tak... jak on to robił? Nie ciekawiło go to, co dla niego miał? A może już wiedział, sprawdził to jakimś swoim sposobem dostępnym tylko Radnym?
- To nie fer. Powinieneś mi chociaż troszkę zdradzić tajemnicę! Przecież nie mówię, że całą, ale troszkę... Kawałek? No weź, tato, nie daj się prosić!

draumkona pisze...

Miło było tak sobie po prostu poleżeć, ogrzać się i rozruszać przy okazji mięśnie. Mogłaby w zasadzie robić to codziennie i w tym momencie naszła ją myśl, czy to już był czas odejść na emeryturę? Wiadomo, ciąża, te sprawy... To nie tak, że ona nie myślała o tym by o siebie zadbać. Myślała. Ale otoczenie i sam świat raczej zdawali się nie zwracać an to uwagi, zasypując ją coraz to nowszymi problemami i zadaniami. Ostatnia nowinka była najgorsza. Szpiedzy donosili, że w ręce Gildii wpadł kamień filozofów, ostateczny artefakt jaki może posiąść i o jakim może marzyć alchemik. Jeśli to była prawda, jeśli mieli kamień... Wtedy sam rozejm, jak i ich bezpieczeństwo wisiało na włosku. Flamel kiedyś, w dawnych wiekach był w posiadaniu tego kamienia, ale co się z nim stało i czy było to rzeczywiście prawdą - nikt nie wiedział. Teraz zaś, kiedy agenci z całego kraju modlili się o to by pogłoska była fałszywą...
Ale wystarczyło jendo spojrzenie na jego twarz, by przestać o tym myśleć. W tej chwili liczyło się tylko to, że był blisko, na wyciągnięcie dłoni. I nigdzie nie zamierzał odchodzić, przynajmniej tej nocy. Uniosła się na łokciu, jakby chcąc zacząć jakiś temat, ale ostatecznie odpuściła, po prostu wtulając się w ciepłe ciało Wintersa, a z jego piersi robiąc sobie wygodną poduszkę.
- Śpij Devril. Niedługo świt, a ty jesteś zmęczony - i tym razem nie wmówi jej, że odpoczął, czy cokolwiek.
Prawdę mówiąc, Wilk nie znał się na tej całej Pustce ani na demonach, plugawcach i opętanych. Wiedział tylko tyle ile mieściło się w zasobach rozumowania zwykłego medyka, co mogło wydawać się ignorancją z jego strony (zwłaszcza biorąc pod uwagę to, kogo miał za żonę) ale znacznie bardziej wolał zgłębiać tajniki leczenia i zaklęć obszarowych, by w razie walk, takich jak te w niedawnym czasie, objąć zaklęciem leczącycm jak najwięcej osób. Wolał nawet uczyć się tego, eksperymentować, jak odwracać zbawienny wpływ leczenia na niekorzyść. Wciąż nie dorastał pod tym względem do pięt Królikowi, który z delikwentem mógł zrobić co chciał i na przykład przy takim hamowaniu czy zamykaniu przepływu żył wcale nie potrzebował dotyku.
Imponowało mu to, nie mógł zaprzeczyć.
Teraz jednak, widząc, że Pustka i demony mogą być realnym zagrożeniem dla elfów, miał pewne mgliste postanowienie, by zawrzeć z magiczką pewien układ. On nauczy ją leczyć, czy rzucać nożami, a ona nauczy go czegoś o demonach i ich naturze, Pustce, czy Szczelinach. Poniekąd wyklinał sam siebie w duchu, że wedle starego przysłowia jest mądry po szkodzie i interesuje się tym dopiero po fakcie, ale... Nie. Na to nie mógł znaleźc usprawiedliwienia.
- Nie znam się na demonach Szept, więc nie potrafię ocenić ryzyka o jakie prosi Cień. Nie wiem... Nie wiem o Pustce i jej mieszkańcach niczego, nawet nie wiem jak tworzą się Szczeliny, albo jak je zamknąć. Wiem tylko, że on nie cofnie się przed niczym żeby wrócić Zhao życie, a ja nie cofnę się przed niczym by chronić rodzinę. To trochę... Patowa sytuacja.

draumkona pisze...

Dłuższą chwilę leżała w milczeniu, gryząc się z włąsnymi myslami, rysując paznokciem kółeczka na piersi Wintersa, zastanawiając się, czy nie zmyślić czegoś napoczekaniu. Tylko co by to dało? Kłamstwa i oszustwa... I tak prędzej czy później by się dowiedział, w końcu sam był szpiegiem.
- Agenci donoszą, że Gildia ma kamień filozofów. To... Jeśli to prawda Devril, to nikt i nic nie jest już bezpieczne. Mogą zrobić z nim wszystko, nawet uważyć eliksir dający nieśmiertelność, mogą... Ach, mogą wszystko. Posłałam szpiegów po cąłym kraju i teraz czekam na wieści, a oni milczą, a ja nie wiem czy brac to jako dobry znak, czy raczej zapowiedź kłopotów. Jeśli jednak informacje się potwierdzą... - westchnęła ciężko, składając dłoń w bezruchu i wpatrując się w obraz wiszący na jednej ze ścian - Będę musiała się tym zająć. Wtedy nie będzie już chodzić tylko o wojnę pomiędzy nami, Brzaskiem, a Gildią. Wtedy stawka podniesie się o wiele, wiele bardziej. Kamień nie mógłby wpaść w ręce Esanora, a z Gildii musiałby zniknąc równie szybko jak się pojawił - zerknęła na niego przelotnie, chcąc sprawdzić czy jej dywagacje czasem go już nie uspały. Nie miałaby nic przeciwko.
Spojrzał na nią znów, nie wiedząc już co mysleć. Czy mieli płacić taką cenę za powrót Zhao? Lubił furiatkę, cenił za umiejętności, ale... No właśnie, było to zasadnicze "ale", które przeklreślalo każdy argument. I wraz z tym "ale" pojawiał się kontr-argument. Jeśli tego nie zrobią, stracą znacznie więcej. Mer, Char... I nie był pewien, czy gdy zginie jego córka, czy Lumiele znów nie zechcą robić rewolty i walczyć o tron. Z innej strony, czy miał poświęcić żonę? Trudny wybór. Decyzja, której nie potrafił podjąć.
- Na czarnej magii też się nie znam. Ale... przemyśl to, nie teraz, nie zaraz, ale pomyśl. Mamy dwa dni czasu nim trzeba będzie działać. Ja za ciebie tej decyzji nie podejmę, bo nie dotyczy ona bezpośrendio mnie, Szept. To ty podjęłabyś największe ryzyko...

draumkona pisze...

Uśmiechnęła się do siebie, czując dotyk jego warg, lekkie muskanie palców na ramieniu. Gdyby nie cały ten młyn, gdyby nie wojna i alchemicy to mogliby tak codziennie... Niestety, nie żyli w jakiejś bajce, a życie ostatnimi czasy doszło najwyraxniejd o wniosku, że mają za mało problemów.
- Możesz pomóc mi pozyskać nowych agentów, albo poszerzyć wpływy Brzasku. Nie wtajemniczałabym w to zbytnio ruchu, bo kamień to sprawa czysto alchemiczna... Ale żeby dostać się do budynku Gildii, czy choćby mieć stamtąd informacje od służby... Do tego trzeba mi szpiegów. Dobrych i zaufanych - jak na razie miała tylko Willikinsa, który większośc czasu siedział w Quinghenie, utrzymując dla niej kamuflaż. Niby był też Devril, ale on nigdy nie należał do niej. Ani jako szpieg, ani jako męzczyzna.
- Trzeba potwierdzić te plotki na wstępie - rozciągnęła się wygodniej, wtulając w niego. Po raz pierwszy nie śpieszyło sie jej do rozwikłania sprawy.
Przycisnął ją mocniej do siebie, nie chcąc by gdzieklwiek szła. Dopiero po chwili dotarło do niego, że o dziwo, magiczka nie wyrywa się z objęc by biec i szperać w księgach, czy gdziekolwiek indziej. To było... nowością. Nowością, która bardzo przypadła mu do gustu.
- Masz rację. Jutro... - mruknął, znów gładząc kszatanowe włosy i przymykając oczy. I nawet nie wiedział, kiedy mu się przysnęło.

draumkona pisze...

Nie odpowiedziała już, zbyt śpiąca na cokolwiek. Po prostu przysnęła, nawet nie dotrwając do końca jego wypowiedzi. Obudziło ją wycie wiatru i promienie zimowego słońca wdzierające się przez niezasłonięte okno. Rozbudzona i rozleniwiona przyjemnym ciepłem przetarła oczy rozmyślając nad tym co powinna dzisiaj zrobić, czego dopilnować. Po pierwsze, ta plotka. Po drugie, skombinować prezent dla Devrila, bo nie spodziewała się go tutaj, nie teraz.
Kiedy przyjrzała się słońcu bardziej, odkryła, że musi być już coś koło południa... Aż dziw, że sam Devril wciąz tu był. Może nie spał zbyt dobrze? Może przysnął dopiero teraz? Cokolwiek to było, nie zamierzała go teraz budzić, więc nawet sie nie ruszała, postanawiając pomyśleć nad problemami w łóżku. Tak po prostu.
Obudził się późno, nawet jak na niego, bo było koło południa, kiedy w końcu otworzył oczy i to tylko po to, by zaraz je zamknąć. Było... No, nie chciało mu się wychodzić z łóżka. Ziewnął potężnie i nawet nie myślałby o tym by się stąd ruszać, gdyby do komnat nie wpadł Viori. A skoro on wpadał bez pukania, to musiał mieć jakiś powód.
- Wilk... Są problemy przy rannych. Normalnie nie zawracałbym ci głowy, ale chodzi o generała - zdyszany Radny dojrzał w końcu, że ktoś tu chyba spał bez ubrań i okrywa go tylko kołderka i odwrócił spojrzenie, nagle zainteresowany regałem - Airo ma już swoje lata i może nie przeżyć i... No, chciał żeby ostatni zabieg był wykonany pod twoja kuratelą. Zapomniałem ci wczoraj powiedzieć, to mówię teraz i... Khem, dzień dobry - bąknął jeszcze, po czym ulotnił się równie szybko jak się pojawił.
No i koniec lenistwa.

draumkona pisze...

- Bry...
- Dobry - uśmiechnęła się, widząc że już się wybudził i nawet nie martwi go tak późna pora. Co prawda on nadal nie wymyśliła stosownego prezentu i rozważała nawet owinięcie się wstążką i wskoczenie mu do łóżka... Ale to byłoby zbyt banalne, zbyt proste. Będzie musiała pójśc na targ i rozejrzeć się chwilę, może jeszcze coś znajdzie - Muszę cię zostawić na trochę, wiesz? - podniosła się do siadu, pozwalając by koc zsunął się z niej i zrolował w pasie odsłaniając to i owo - Muszę iść na targ - nie określiła jednak po co, ani dlaczego, ale Devril nie był głupi, więc mógł łatwo się domyslić, że był niespodziewanym gościem. Tymczasem alchemiczka zdązyła już uciec z łóżka i pośpiesznie wciągała na siebie swoje wysłużone spodnie i koszulę.
- Ktoś tu miał pracowity poranek - mruknął, znów ziewając i siadając. Cholera, on lewo myślał, a miał nadzorować operację? I co w ogóle było z tym Airo... Hm... No tak, kolejna strzała z haczkami i trucizną, w dodatku wczepiona nie tylko w ścięgna i tkanki, ale niefortunnie zahaczona również o kość biodrową. Paskudna rana do której dodatkowo wdało się zakażenie, niech to szlag. Będzie musiał się skupić.
Nie musiał pytać o czym czyta, domyślił się i najchętniej to zostałby tutaj z nią usiłując pomóc, ale potrzebwali go gdzie indziej. Wada bycia kimś ważnym, każdy czegoś od ciebie oczekiwał, czegoś chciał... Wstał w końcu z łóżka i ubrał się pośpiesznie, w końcu Viori nie określił kiedy ma się ów zabieg odbyć, przemył twarz chłodną wodą z misy i zerknął jeszcze raz na magiczkę.
- Wrócę niedługo, jak tylko połatamy starego generała - podszedł jeszcze i pochylił się, muskając policzek magiczki wargami na pożegnanie - Opowiesz mi potem co znalazłaś.

Summer pisze...

[Dobra noc już chyba? I mimo twojej zapowiedzi ja jestem bardzo chętna na wątek i nawet myślę, że Szept mogłaby być pomocna dla mojej elfki. A co do obawy o ewentualne konflikty to będzie można je wykluczyć, ponieważ mimo, że Lëlan należy do Wygnańców ona sama, tak jak i reszta wioski nie została wygnana. Z tradycji, jej lud mieszka w izolacji od reszty królestwa, ale ostatnio pojawiły się spory w wiosce gdyż większość elfów już ma dość życia w ukryciu, jednak obecny przywódca - ojciec Lëlan, nie pochwala tego pomysłu, gdyż nie ufa nikomu. Więc oni wszyscy pokładają nadzieję w elfce, która szuka aktualnie sposobu jak można by zaspokoić konflikt, tak, żeby jej ludzie mogli wyjść z ukrycia i przekonać resztę królestwa, że nie są tymi za których są uważani. Ale tym samym nie może się nagle odwrócić od ojca, więc spełnia jego rozkazy. A ona sama odkąd pojawiła się w Ataxiarze jest nim zafascynowana, ponieważ większość życia spędziła w górach, gdzie nie ma nic oprócz śniegu i skał.
I jeśli będziesz miała jakiś pomysł na fabułę, to mogę nawet zacząć :) ]

draumkona pisze...

Już miałą jakoś to skomentować, ale powstrzymała się. Ostatecznie wciągnęła na nogi buty i rękawiczki na dłonie gryząc się z tym, czy lepiej nie będzie mu powiedzieć od razu.
- Dev... Ja nie mam dla ciebie prezentu. Nie spodziewałam się, że tak szybko się tu zjawisz i cała ta sprawa z kamieniem... Ale dobrze, pójdziesz ze mną i sam sobie coś wybierzesz - stwierdziła w końcu, wpadając na ten iście genialny plan. On wybierze, ona kupi, albo w najgorszym wypadku ukradnie...
- Tylko nie piękniesiuj się za bardzo, nie chcemy żeby jakieś elfie panienki się za tobą oglądały.
- Najwięcej czasu zajęło noszenie tego tutaj.
- Było mnie obudzić, to bym ci pomógł - stwierdził łagodnym tonem, narzucając po krótkim namyśle jeszcze płaszcz na ramiona. W końcu zimno było, a on nie chciał sie przeziębić i tak mieli dość problemów - Owocnych poszukiwań - dorzucił jeszcze, nim całkiem ulotnił się z komnat.

Falka pisze...

[Bardzo podoba mi się trzeci pomysł, bo o polowaniu już piszę, a taki więzienny wątek może być trochę luźniejszy i przyjemniejszy :>. To jak, Ty zaczynasz? (jeśli chcesz oczywiście).]

draumkona pisze...

I
Z niepokojem wyglądała zmroku, jakby miał nadejść jakiś koniec świata, albo co najmniej jakby wróg znów miał dobijać się do bram. Nie była gotowa na takie świętowanie, nie w takim gronie i przede wszystkim na pewno nie z nim. Zwykle jej święta wyglądały tak, że spędzała je albo w Twierdzy, albo gdzieś na drugim końcu świata, w jakiejś jaskini w której akurat zdołali znaleźć schronienie przed Gildią. A teraz... Nie dość, że była w ciąży, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała, to była w elfiej stolicy, nie wpsominając już o samej obecności pewnego arystokraty.
- Szlaczek - burknęła, siedząc zabarykadowana w łazience i usiłując wcisnąć się w suknię w której to zwykle paradowała po Twierdzy. Tak, kolejne dziwactwo, ale odkąd mieli z Brzaskiem stała kryjówkę to część rzeczy przeniosła tutaj. W końcu jako bękarcia siostra samego władcy powinna czasem jakoś wyglądać... Problem w tym, że podczas ciąży się tyje. Może na razie nieznaczna była to różnica, ale krawiec który szył jej ubiór nie przewidział takiej ewentualności, przez co suknia była mało elastyczna i posiadało zbyt mało sznurków do regulacji chociażby opięcia na brzuchu czy w talii. Z ciężkim westchnieniem odłożyła więc wytworny ubiór na bok i usiadła na taborecie, chowając twarz w dłoniach. I co ona teraz zrobi? W co się ubierze?
Tak, problem ubioru wydawał się rzeczywiście tragiczny.
Wtedy jednak do głowy wpadł jej całkiem dobry pomysł i od razu przystąpiła do działania, rozrywając pewne części sukni na kawałki, a inne szczepiając ze sobą za pomocą zmyślnej alchemii. Finalny efekt był taki, że suknia wciąz była opięta na ramionach, czy biuście, ale zaraz pod piersiami materiał był puszczony luzem. Żeby zaś wyglądało to w miarę estetycznie to złapała materiałową wstążkę i przewiązała się nią pod biustem, co by nie było. Ostatnie, krytyczne spojrzenie w lustro utwierdziło ją w przekonaniu, że wcale nie jest tak źle. Włosów nie spinała, będąc już ośc zirytowaną po wojnie z ubiorem nie chciała jeszcze bardziej psuć sobie nastroju włosami, do których trzeba było tony spinek i morza cierpliwości.
Męczyły ją wzije tego, że prezenty się nie spodobają. Męczył ją strach, ścigały coraz to nowsze pomysły pojawiające się w głowie dziesiątkami zaraz po tym jak zapakowała prezenty i uznała, że zmieniać ich nie będzie. Czy to był dobry wybór? Może były zbyt śmiałe? Albo wręcz przeciwnie... W końcu jednak wyszła z łazienki w której zamknęła się dobrą godzinę temu i z westchnieniem spojrzała na niewielką szafeczkę, gdzie ułożyła podarunki. Ogień rozpalony w kominku ogrzewał przyjemnie komnatę, jak i równeż oświetlał ją ciepłym, radosnym blaskiem.
- Nieśmiertelna kurta mysliwego - skomentowała ubiór Devrila z lekkim uśmiechem, jakby miast złości za taki prosty ubiór czuła jedynie rozbawienie. W istocie, któż dbał o to kto jak wygląda? Ale to, że stroiła się ponad godzinę tylko dla niego, to zupełnie inna sprawa rzecz jasna.
Natan miał to szczęście, że miał do zrobienia tylko jeden prezent. I to w zasadzie połowę prezentu, bo od drugiej połowy miał Robin, która w święta była prawdziwym aniołkiem, nie zaś jak to zwykle bywało, parszywym wąpierzem, albo gorzej.

draumkona pisze...

II
- Podaj mi papier - zwrócił się jeszcze do siostry, a kiedy ta wręczyła mu rulinik, zaczął pakować prezent dla ojca. Nie miał obaw, że prezent się nie spodoba, bo przecież ojciec lubił broń, a broń, jak wiadomo, szybku się zużywa. Na przykłąd takie noże do rzucania. Człowiek rzuci raz, drugi, a potem ostrza znikają w tajemniczych okolicznościach nawet jak się je wyciąga z ofiar, chociaż... Podejrzewał, że problem ze znikającymi ostrzami ojca miał swoje podwaliny w działaniu Iskry, która to notorycznie noże gubiła, albo używała do czegoś innego. A że rekrut, czy świeżak powinien mieć zawsze ekwipunek pełen i w doskonałym stanie... No, kto by się zorientował, że parę noży podprowadziła mentorowi? Natan się zorientował. Poza tym, noże na nowym pasku prezentowały się po prostu świetnie i aż sam by sobie taki sprawił, gdyby zostało mu jeszcze trochę pieniędzy.
- Ja to bym dała tacie coś bardziej praktycznego - kręciła nosem Robin, owijając ciemnego loczka wokół palca.
- Na przykład? - burknął Natan, który słyszał już to stwierdzenie trzydzieści razy w ciągu tego dnia i miał serdecznie dość.
- Na przykład jakąś miksturę. Królik pokazywał mi ostatnio jak zrobić taką jedną... Czekaj, jak ona się nazywała?
- Królik pewnie umie ją zrobić, ale ja bym nie ryzykował, zwłaszcza, że nawet nie pamiętasz jak się nazywa. Składników pewnie też nie kojarzysz, co?
- No trochę...
- Noże będą dobre.
Zabieg mocno się przedłużył, wystąpiły komplikacje i omal nie pożegnali generała. Dziękował w duchu intuicji Viorego, który mu powiedział o tym, że jego pomoc byłaby wskazana, bo inaczej... Nie chciał przypisywac sobie całej zasługi za uratowanie życia Airo, ale jeśli spojrzeć na fakty, to gdyby nie jego wiedza... Westchnął. Uzdrowicielom nie mógł nic zarzucić, może jedynie brak ostrożności i zbytnia pochopność w działaniu, nic więcej. Ale byli młodzi, ledwo ukończyli szkoły więc uznał, że po prostu chcieli się popisać szybkością i wiedzą. W końcu to on uchodził za najlepszego z uzdrowicieli... Przynajmniej w Atax. Bo poza nim... Erza. Czytał ostatnio w księgach o tym kim była i co zrobiła. Teraz już wiedział jak zdołała tak łatwo wniknąc do jego ciała, do umysłu. Jak zdołała wtedy niemal zamrozić go na śmierć choć nawet nie było jej obok. Wiedział też skąd Biały czerpał inspiracje dla swoich leczniczo-ofensywnych działań. Uzdrawianie odwrócone przeciw ofierze mogło być potworną i straszną bronią, choć zdecydowanie działającą po cichu, bez efektów specjlanych jak w innych magiach. Nie było wybuchów, palących się dłoni od magicznego ognia, nie było mamrotania czy nucenia skomplikowanych formuł. Tu liczyła się dyskrecja. I śmiertelna precyzja.

draumkona pisze...

III
Był już mocno spóźniony, kiedy wyszedł z domu uzdrowicieli, którzy to uparli się by złożyć mu życzenia. Został, mimo zmęczenia i ochoty by znaleźć się sam z rodziną, w końcu w święta powinien byc miły dla wszystkich. O prezent dla Mer się nie martwił, bo pakowanie tego co udało mu się zdobyć w papier mijało się z celem, bo... No, zostałoby to opakowanie szybko zjedzone. Wobec czego zdecydował się na kokardę przyklejoną w miejscu do którego zęby sięgnąć nie mogły. I miał nadzieję, że Mer prezent się spodoba. Zaś magiczka... Cóż mógł jej ofiarować? Magicznych ksiąg miała tutaj dostatek, wraz z tymi z działu zakazanego, w końcu była królową. Szczęściem on był tutaj władzą ostateczną i miał dostęp do pewnych tajemnic, których nie ujawniało sie nawet królowej. On sam też nie palił się by jej o tym mówić bo był pewny, że na pewno chciałaby się dowiedzieć więcej na ten temat.
Po operacji udał się więc jeszcze do podziemi, do alchemików, a konkretnie do Georgiany, która zajmowała się przetwarzaniem różnych kamieni i ogólnym wykonywaniem przedmiotów dla swoich towarzyszy. Kiedy się zjawił, akurat kończyła.
- I jak? - zagadnął, stając przy wielkim stole zawalonym kawałkami kamieni szlachetnych i malutkimi narzędziami. Alchemiczka zdjęła gogle z twarzy i otarła czoło.
- Były pewne problemy, bo ten twój kamień na pewno nie był zwykły, tylko cholernie magiczny. A magiczne zawsze stwarzają problemy.
- Ale udało się?
- Tak, udało. Jeszcze tylko muszę przeczyścić bo na pewno nie będzie ci się podobać takie brudne... Chwila - pedantyczna alchemiczka poprawiła nierówne mankiety i odłożyła narzędzie do szeregu innych, ułożonych idealnie równolegle i symetrycznie, po czym wstała i odeszła do niewielkiej misy wypełnionej jakimś specyfikiem, o którym nie chciał nic wiedzieć. Kiedy jednak zanurzyła w nim bransoletę zasyczało, a on musiał przyznać, że poczuł dreszcz niepokoju. Gdyby zepsuła to zostałby bez prezentu...
- Gotowe - Geo zblizyła się, wręczając mu bransoletę. Była dośc prosta, ot, wykrzywiony, podłużny kawałek białego mithrilu, który zdołał wytargować od samego Ymira z jego skarbca, bowiem mithrilu, w dodatku białego, nie sprzedawało się ot tak i byle komu. Na środku widniał klejnot, niewielki o barwie głębokiej zieleni, choć gdyby się przyjrzeć, to w środku dostrzec można było czerwony płomyczek. Bransoleta, a raczej jej kamień, pochodził ze zbioru kamieni przeznaczonych na nowe Gwiazdy. Miał w sobie pewną moc, choć jaką... nie potrafił tego przewidzieć. Tego dowiedzą się dopiero wtedy gdy magiczka przymierzy podarek, a przedmiot zwiąże się z jej duchem.
- Dzięki - mruknął, obracając przedmiot w palcach a ostatecznie chowając go do kieszeni. Skoro miał już wszystko załatwione, to pożyczył alchemikom wesołych świąt i w te pędy ruszył się przebrać w coś bardziej reprezentacyjnego niż zakrwawiona koszula i poplamiony płaszcz.
Wybrał tunikę. Ciemną, sięgającą niemalże kolan, z wyhaftowaną na prawej piersi głową wilka. Nie wiedział już kto mu ten haft umieścił, w końcu był to raczej symbol Szept, ale nie protestował. Zmienił jeszcze spodnie, przewiązał się paskiem i narzucił na ramiona świeży płąszcz, ten z wyższej półki, który to zwykle towarzyszył mu na naradach. Płaszcz w kolorze ciemnego fioletu i podszyty delikatnym materiałem w barwie ciemnej zieleni. Był gotów.
Nie tracąc więc ani chwili więcej, przeszedł do komnat gdzie spoziewał się znaleźć magiczkę.

Silva pisze...

I.
- Uważaj synuś, bo jak cię przygarnę, to się gorzałka krasnoludzka skończy. Za młody jesteś na nią. Jeśli mam cię przygarnąć, synuś, powinieneś się nauczyć kilku prawd. Pojąć kilka rzeczy. Jesteś teraz głową rodu. Mieszańcem, półkrwi, najemnikiem i Brzeszczotem. Darem. Ale i głową rodu. Odpowiadasz za nich. Za ich dobro, powodzenie i szacunek. Nie jesteś już tylko najemnikiem. A to oznacza, że musisz zmienić niektóre zachowania. Jestem tu zaledwie chwilę, a już zdążyłeś mnie znieważyć na niemal każdy z możliwych sposobów. Odwiedził cię ktoś starszy od ciebie. Ktoś o wyższej pozycji. Ktoś, kto ofiarował wam to miejsce. Ty zostawiłeś go na progu, nie powitałeś, nie zaofiarowałeś jadła, napoju, rozmowy. Nie przysłałeś nikogo, by się zajął gościem. Zapomniałeś. A wracając, rozwalasz się na fotelu i rzucasz jak ochłap mięsa wygłodniałemu psu swoje przeprosiny. Musisz zrozumieć… Możesz być bałaganiarzem, pijakiem i bezczelnym młodzikiem. Możesz rozrzucać rzeczy z pokoju, zrzucać je z balkonu i mieć tylko trzy pary skarpet. Ale musisz się nauczyć grać, jeśli chcesz, by nie zapomniano ani o tobie, ani o rodzie. Możesz mnie mieć za starego, zrzędliwego dziadka, ale nie możesz pozwolić, bym o tym wiedział. A raczej bym to odczuł. Ivelios-elda nie przekazał w twoje ręce zaszczytu. Przekazał obowiązek i trudy. I wierzył, że podołasz.
Brzeszczot słuchał Elenarda, złota moneta temu, kto by odgadnął, czy uważnie, czy może jednak jednym uchem wpuszczał, a drugim wypuszczał. Minę miał typową dla najemnika: tak, słucham cię, ale mogę cię mieć w nosie, jak i słuchać naprawdę. Z głową opartą o fotel, drapiąc się za uchem i machając nogami poza oparciem, najemnik sobie ziewnął.
- Wybacz Tatku, ale z całym szacunkiem jaki ci się należy, pierdolisz - gdyby Ardaniel to słyszał, dostałby zawału, gdyby ktokolwiek inny to usłyszał, byłaby połajanka, gdyby wyszło to poza mury tego domu, byłby skandal i porażka. Ale Dar był u siebie. Z Elenardem, któremu należało coś przypomnieć - To jest mój dom, więc to także twój dom. Nie jesteś w gościach, tylko u siebie. Powinieneś się tu czuć, jak we własnym pokoju. Możesz iść do kuchni, pogrzebać w spiżarni i coś sobie zjeść. Możesz skorzystać z łaźni i w gaciach iść do siebie. Ty nie potrzebujesz towarzystwa, powitań, czy elfiej etykiety. Ty jesteś u siebie, jesteś swój, więc nie marudź, że o tobie zapomniałem. To także twój dom, jesteś Tatkiem i o. Bez krępacji, nogi na stół, buty w kąt i gorzałka na stół. Chyba, że byliby inni goście, wtedy utrzymujemy pozory. - Brzeszczot powiedział, co wiedział. Mądrala się znalazła. Patrzcie go, wielki mówca. Ale mówił szczerze, z serca, z dobrymi intencjami, nie owijając w bawełnę, nic nie ukrywając. W sposób dla siebie typowy. Nie jak elf, pięknymi słówkami, nie jak minstrel, ale jak na Dara przystało. Pewnie Maltorn wytargałby go za okrągłe uszy, za taką prostacką i bezpośrednią szczerość, ale nie dla niego były ładne słówka.
Po tym, jak Tatko zgarnął mu krasnoludzką gorzałeczkę, Dar przeciągnął się, zapadając w fotelu, teraz to na nim leżąc pokrzywionym, z rękoma założonymi za głową. Koszulę miał pomiętą, rękawy podwinięte i chyba z czystego lenistwa buciory zaczął ściągać jeden o drugi.

Silva pisze...

II.
- Dziadek zrobił mi na złość. Wiedział, że rola hyvana mi nie leży, więc postawił mnie przed faktem dokonanym. Dopóki żył - odruchowo zaczął obracać w palcach rodowy pierścień z kamieniem cymofanu - Wszystko mi pasowało. On trzymał pieczę nad Piórami, a ja byłem sobie najemnikiem. W buciorach i na drodze. Ród to kłopot. Hyvan to kłopot. Cokolwiek zrobisz, będzie ocenione, przyglądają się każdemu ruchowi, to ogranicza, bo człowiek zaczyna myśleć, czy nie robi czegoś, co zaszkodzi Piórom. To odpowiedzialność. Za życie, za przyszłość. To już nie tylko ja. Teraz nie uderzę elfiego radnego, bo szkoda będzie leżeć cieniem na rodzie, nie tylko na mnie. Zrozumiałem, co Szept miała na myśli, kiedy mówiła o ciążącej koronie - chwila ciszy, kiedy tylko skrzypienie fotela pod machającymi nogami najemnika, ją zakłócało - Zarzuć mi bycie najemnikiem z wioski w lesie, prostakiem od kowala, ale… Nie pozwolę skrzywdzić tych elfów. Cholera, nie dam ich zhańbić. Mogę machnąć ręką na bycie najemnikiem, na włóczenie się po kraju, na gorzałkę i chlanie z krasnoludami, mogę nosić swędzące elfie szaty, ale to mój ród i niech tylko ktoś podniesie na niego rękę, to ją straci. To dziedzictwo dziadka, Diarmuda, Giorsala, Faolina. To przyszłość moich i innych dzieci. Nie zaprzepaszczę tego, co zostawił mi Ivelios. Nie opuszczę tych, którzy złożyli swoje losy w moich zniszczonych, styranych rękach. A przynajmniej się postaram.
Brzeszczot westchnął. Trochę mu zaschło w gardle. A butelcyna ukradziona przez starszego elfa, stała sobie na stole, obok pustego kubka.
- No Tatku, aż kusi, by sprawdzić, czy i krasnoluda przepijesz. Szept wie, że jej szlachetny tatuś, pije krasnoludzką gorzałkę, jak herbatę?

draumkona pisze...

- Wyglądasz wspaniale...
- Nie przesadzaj, to tylko pare podartych szmatek scalonych w całość - uśmiechnęła się, muskając palcami jego policzki i całując każdy z nich. Nigdy nie była dobra w składaniu życzeń, zawsze coś umykało, a ona przypominała sobie o tym po czasie. Spojrzała na niego, znów zapominając co miała powiedzieć... - Nigdy nie umiałam składać życzeń, ale zawsze staram się to robić od serca. Dalej tyle szczęścia co masz, mniej problemów i więcej pogody ducha. Czasami masz taki poważny wyraz twarzy... - odgarnęła mu parę kosmyków za ucho i westchnęła - Wszystkiego co najlepsze, naprawdę - na nic lepszego niestety nie było ją stać, zwłaszcza, że znów zaczynało ją mdlić, a to nie był dobry omen. Chociaż, lepiej jak cokolwiek odczuwała co miało związek z tą całą ciążą, przynajmniej było wiadomo, że dzieciak żyje.
- A prezent... Jest tam - wskazała mu lekkim skinieniem regalik z paroma pakunkami, a każdy z nich z karteczką opisującą dla kogo jest podarek.
- Ekhem... - Natan podniósł spojrzenie, szybko zaklejając pakunek, żeby nic ojciec nie zobaczył. Zręcznym ruchem wsadził prezent do ładnej, papierowej torebki, którą udało mu się kupić od jakiejś starej babuszki i podniósł się z klęczek. Robin już zdążyła rzucić się na ojca z dzikim piskiem, w końcu długo się nie widzieli.
- Wesołych... Dremad - Robin była zbyt mała żeby to dostrzec, ale Natan widział ile Luciena ksoztuje wymuszenie usmiechu i... No, było mu z tego powodu przykro. Nawet teraz, nawet w święta i nawet dla nich nie potrafił w życiu znaleźć choćby jednego powodu dla którego mógłby się uśmiechnąć?
- Wesołych - westchnął też podchodząc i po prostu wręczając Cieniowi torebeczkę z prezentem. Nie nauczono go inaczej, a postawa ojca z którym miał największy kontakt powoli przechodziła na syna, który nie potrafił wyrażać uczuć, ani tym bardziej wręczać prezentów.
Uśmiechnął się na widok Mer i przykucnął, łapiąc ją w ramiona i przytulając. Sam się dziwił, że mimo kilogramów czekolad i karmelu jakie pochłonęła sukienka wciąz była czysta, nawet bez malutkiej plamki... Może rzeczywiście święta to był taki czas kiedy wszystko miało być idealne? Może był nawet jakiś specjalny duszek czuwający nad czystością dziecięcych ubrań?
- Zaraz będą prezenty - mruknął podnosząc się i przygarniając tym razem do siebie magiczkę. Nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby opisać jej dzisiejszy wygląd, co trochę go irytowało. Niby taki oczytany, a tak prostej czynności zrobić nie potrafił. Mimo to, zachwyt w dwukolorowych oczach łatwo było odczytać, zwłaszcza kiedy znało się Wilka tyle, co Szept - Tylko, że po prezent trzeba będzie zejść na dół - nie ustalał tego z Szept, nie było czasu. A jednak miał nadzieję, że Nira nie urwie mu głowy, albo czegoś innego za to, że kupił małej kucyka. W końcu jak miała wilczka to może i konika? Zresztą, magiczka sama to zaproponowała.

draumkona pisze...

Przysiadła na skraju łóżka obserwując go, jak szuka swojego prezentu, czując jak ciepło zalewa jej ciało, choć przecież temperatura wcale sie nie zmieniła. Szoda, że święta były tylko raz w roku, przydałoby jej się częściej tak wyluzować, wystroić się tylko dla faktu samego wystrojenia. Chociaż to napięcie związane z niewiedzą czy prezent sie spodoba chętnie zamieniłaby na coś innego.
Tymczasem Devril wewnątrz pakunku znalazł nic innego jak busolę. Z pozoru dośc zwykłą, nawet możnaby powiedzieć, że starą, bo symbole kierunków były nieco zadarte. Char wiedziała, że nie jest to zwykły przedmiot wskazujący kierunek, a skąd dorwała takie cudeńko miało pozostać jej tajemnicą po wsze czasy. Busola nie wskazywała bowiem kierunku, nie takiego jak inne. Wskazywała drogę do tego, czego w danej chwili się najbardziej pragnęło, świadomie, czy też nieświadomie.
- Wiesz jak działa? - zagadnęła go, kiedy już obejrzał przedmiot z każdej strony, po prostu nie mogąc się powstrzymać.
Robin nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu zabrała się za szukanie, a że półelfka miała bystre oko, od razu dostrzegła jeden z podarków, choć z pewnym zawodem odkryła, że to nie prezent dla niej, a dla Natana.
- Masz - przyniosła paczuszkę do brata, rozglądając się jeszcze dookoła w poszukiwaniu swojej paczki i gdyby nie wskazówka od Natana, że wypadałoby sprawdzić pod łóżkiem, to nigdy by prezentu nie znalazła. A Natan, choć pełnoprawny szaraczek, wciąz jeszcze był dzieckiem, więc zamiast powstrzymywac ciekawość i hamowac radośc, zabrał się za odpakowywanie prezentu. I w pierwszej chwili myślał, że pomylili się i to on dostał prezent jaki mieli dać ojcu, zaś Lu dostanie to co miało trafić do Natana, ale kiedy przyjrzął się uważniej dostrzegł, że prócz broni są i słodycze, których on an pewno do prezentu Cienia nie pakował. Odetchnął i skupił większą uwagę na tym co dostał, ignorując piski radości Robin, która nigdy w życiu nie miała lalki.
W pakunku dla Luciena był pas. Pas wykonany z ciemnej skóry najwyższej jakości, z pustymi miejscami na noże, choć i o to młody Cień zadbał dołączając je w osobnym, drewnianym pudełeczku. Ciemna stal błyszczała lekko w słabym świetle świec, a choć Natan bardzo chciał, nie potrafił sobie przypomnieć nazwy stopu z jakiego wykonana była broń. I widac było, że może i pas był inwencją i podarkiem Natana, ale na takie noże na pewno nie było go stać. W dodatku... Niektóre ostrza, nieco krótcze i cieńsze od pozostałych migotały w świetle czerwonym blaskiem. Gdyby zaś obejrzeć je w jasniejszym pomieszczeniu, wydałoby się, że to co Natan brał za ciemną stal jest w rzeczywistości czarnym szkłem, które uzywane było wieki temu, a tajniki wytwarzania znali tylko najlepsi elfi rzemieślnicy. Wypalone runy na krótszych nożach wskazywały zaklęcie magią. A z ich rodziny tylko jedna osoba władała biegle magią w takim stopniu by nadawac przedmiotom podstawowe funkcje.
- Noże... Noże są od mamy - dorzucił jeszcze Natan, czując się dziwnie nie ujawniając całej prawdy. Podarek był więc planowany od dłuższego czasu.
- Mikołaju? Przecież zgoliłem brodę... - mruknął, drapiąc podbródek, jak to miał w zwyczaju, kiedy jeszcze był tak potwornie zarośnięty. Z pewnym ociąganiem ruszył jednak na dół, przy okazji obrzucając Szept zagadkowym spojrzeniem, jakby się zastanawiał czy czasem nowa suknia nie jest jedynie ślicznym opakowaniem dla prawdziwego prezentu przeznaczonego tylko dla niego. Cóż, on by się nie obraził.
- Do stajni Mer, do stajni - pokierował dziewczynkę, która w jednym z boksów doszukać się mogła szarego kuca z kokardką na czubku głowy. Młody konik na zadku miał parę czarnych kropek, co czyniło go charakterystycznym wśród innych szarych kucyków jakie widywano w Atax.

Karou pisze...

[ Dziękuje za przywitani ;)

Cóż w sumie mi to obojętnie. Najchętniej ze wszystkimi twoimi postaciami o ile nie widzisz niczego na przeszkodzie.
Tylko znowu jedynym na co mam pomysł (jak spotkać twoje postacie z moją ) to występ Paeonii. Jej taniec. Czy coś. Ładnie proszę może wymyślisz coś innego co nie wiązałoby się z tańcem Paeonii czy coś a jeśli nie to cóż... Może z tego początku o tańcu czy coś wyciągnie się coś fajnego. ]

Paeonia

draumkona pisze...

Trochę ją zaskoczył wiedzą na temat busoli, ale to nawet lepiej, uznała po chwili. Nie będzie musiała tłumaczyć, a może kiedyś zerknie mu przez ramię by dowiedzieć się co mu po głowie chodzi. Kolejnym zaskoczeniem okazał się prezent od niego, bo po zapachu od razu zorientowała się co znajduje się w pudełku. Akurat czuły nos alchemiczki rozpoznałby te zapachy wszędzie, a biorąc pod uwagę fakt, że prawdziwie kochała wszelkiej maści ciastka, pierniczki i łakocie, to mogłaby nawet zgadywać co jes w pudełku. I nawet nie było komentarzy, że ktoś tu próbuje ją utuczyć jak kaczuchę jakąś. Drugi podarek przyjęła ze znacznie większym zaskoczeniem, a kiedy tylko cienka koszula znalazła się w jej dłoniach to i na twarzy odbiło się to co o tym sądzi. Figlarny uśmieszek, jakiś tajemniczy błysk w oku...
- Nie wiem czy przymierzyć to już teraz... Ale chyba nie. W końcu mamy podarki jeszcze dla innych, a kiedy to włożę to na pewno nie dam ci stąd wyjsć. Nie tak łatwo - koszula została pieczołowicie odłożona na bok, a Char zagryzła swoją wypowiedź lukrowanym ciasteczkiem, które zaproponowała również arystokracie.
Natan przyjrzał się uważnie Cieniowi znad swojego prezentu, jakby sprawdzał czy prezent rzeczywiście się ojcu spodobał, ale ujrzął tylko zamglone spojrzenie i zwilgotniałe oczy. W pierwszej chwili pomyślał, że coś się stało, ale zaraz potem doszło do niego to, co powiedział. tatcie na pewno musiało byc ciężko. Mama wybrała fatalny moment na ratowanie świata.
- Mama nie chciałaby żebyś się rozklejał nad nożami - spróbował go jakoś pocieszyć, w końcu sam mówił, że wróci.
Dumny z siebie własnie ściagał z siebie płaszcz, kiedy dopadły go piski Mer o imię konika. Przez chwilę udał, że zastanawia się poważnie nad udzieleniem zgody, zerknął na kucyka, jakby mieli zawarty jakis pakt, czy przymierze, aż finalnie skinął głową.
- Możesz, w końcu jest twój - a ciepły płaszcz spoczął na ramionach magiczki, ogrzewając, mamiąc zapachem jego właściciela. Zdawało się, że nic nie może mu umknąć, na pewno zaś nie umykało coś, co związane było z magiczką. Spochmurniał tylko an chwilę, kiedy przypomniał sobie, że w Atax nadal jest ktoś, kogo też powinien odwiedzić. Erril, jego - jakby nie patrzeć - syn. Nawet miał dla niego prezent, ot, prostą drobnostkę i poczuł się niemalże jak Poszukiwacz szykując komuś na prezent sztylet, no ale... Tylko jak on się wymknie?

draumkona pisze...

Problem tkwił w tym, że alchemiczka próbowała przekonać najpierw samą siebie o tym, że powinni iśc do Szept i Wilka. Bo tak. Bo są święta, tak wypada, bo prezenty, bo życzenia... Ale egoistyczna strona jej natury krzyczała, że przecież tak niewiele czasu ma nim Devril znów wyjedzie i dlaczego właśnie w święta ma chodzic po przyjaciołach i zawracać im tyłki życzeniami, których nawet nie będzie w stanie złożyć. Nigdy nie była egoistyczna, nie tak jak teraz, bo zamiast zebrac się w sobie i wyperswadowac arystokracie, że to nie przystoi, to sama sięgnęła kokardy za plecami i rozwiązała ją, chwila manewrowania przy ciemnych guziczkach z boku i efekt jej pracy, całkiem dobra suknia, opadła z cichym szelestem na podłogę.
- Jednak przymierzę. Przecież musisz wiedzieć, czy dobry rozmiar... - tłumaczyła jeszcze, wciagając cienki materiał na siebie.
- To dobrze, że ci się podobają - usłyszał od Natana, którego naszła ochota by spytać, czy też nie mógłby się cofnąc w czasie. Chciałby zobaczyć jak to jest i... No i chciałby pomóc w tej całej sprawie z mamą.
- Mikołaj się postarał w tym roku - stwierdziła całkiem oderwana od rzeczywistości Robin, tuląc się do taty z nowiusieńka lalką pod pachą. Te święta miała zapamiętać na długo, podobnie jak i jej brat, choć może on zapamiętałby je nie z powodu podarków a raczej całej sytuacji. Robin nie wiedziała... I może to i lepiej. Na pewno nie zrozumiałaby tego wszystkiego i narobiłaby jeszcze bigosu.
- Czy Cienie obchodzą święta? - spytał jeszcze, nie będąc pewnym, czy życzenia, albo jakiś podarek należą się też innym.
Spojrzał na nią i przez chwilę milczał, wahając się. Zostawić je, czy jednak dać spokój i wysłac z tym jakiegoś służącego?
- Hm... - i tak już chłopakowi zrobił krzywdę, może więc lepiej byłoby gdyby poszedł osobiście? On sam, gdyby był na miejscu Errila wolałby zobaczyć siebie niż jakiegoś służącego. Poza tym, nie było gwarancji, że Cienie nic słudze nie zrobią, a chciał uniknąc ewentualnych problemów - Zniknę na chwilę... Ale niedługo wrócę, obiecuję - ucałował delikatnie czoło magiczki w geście pożegnania i sprawdził jeszcze co z Mer i jej nowym kompanem, aż w końcu zniknął, kierując się do Ametystu.
Szedł boczną dróżką, tak by możliwie widziało go jak najmniej osób. Nie dbał o to, co będą potem gadać, grunt, że Szept wiedziała po co tu idzie i że nie było to chędożenie. Boczną dróżkę wybrał tez dlatego, że była dłuższa i dawała czas do namysłu co Errilowi powiedzieć, bo dopiero teraz zorientował się, że samo "wesołych świąt" brzmi trochę oklepanie i sucho. Życzeń jednak nie wymyslił nawet wtedy, gdy stanął na progu burdelu. Widzące go kurtyzany wpadły w dziwny popłoch, w końcu nie zawsze burdel odwiedza ktoś o jego randze. Na szczęscie zdołał uciec im nim te doszły do tego co robi się z klientami.
Szczęściem, odnalazł Królika siedzącego na jednej z miękkich kanap i czytającego coś. Na jego widok Radny uniósł zagadkowo brew, ale kiedy wyjaśnił po co tu jest, to wszystko nagle nabrało sensu. przynajmniej dla Królika, który zobligował się do zawołania młodego Cienia na dół.
- Zaraz mu powiem - mruknął, odkłądając czytaną książke na bok i wstając, przy okazji przywołując w mysli ostatnie wspomnienie Errila. gdziez on był... Już wiedział. Przeszedł na pięterko, gdzie mieściły się pokoje dla gości i zajrzał do jednego z nich, znajdując bękarta.
- Masz gościa - poinformował go jedynie, nie zdradzając nic więcej.

draumkona pisze...

Udało jej się ubrać nim przyszła jej do głowy głupia myśl, by trochę biednego Devrila pokusić. Poprowokować. I tak zamiast od razu przejść do rzeczy, to zakręciła się przy nim, dając dotknąc ciała, czy zsunąc szeleczkę z ramienia. Drażniła go, doskonale wiedząc, że mimo opanowania w końcu nie wytrzyma i prędzej czy później sie na nia rzuci.
- Jednak pasuje... - mruknęła mu do ucha, lekko przygryzając jego płatek. Nie ma to jak prowokacja podsycająca apetyt na więcej.
Z początku sądził, że czeka go kolejny popis charakterku syna, że znów na niego nawrzeszczy, a tu proszę. jednak tkwiło w nim dziecko, choć głęboko ukryte. Jednak Bractwo wywarło na nim już spore piętno. Zresztą, nie tylko Bractwo, bo i jego odrzucenie swoje robiło... Mimo wszystko miło było widziec jak ogląda broń, jak sprawdza czy nie jest to tylko piękna zabawka, a naprawdę użyteczna broń. I dopiero pytanie chłopaka wpędziło go w zakłopotanie i to wcale niemałe. Powinien wracać, obiecał Szept... No i Mer... Ale z drugiej strony,Cienie stąd niedługo znikną, a z nimi Erril. Zresztą był mu coś winien. Czy magiczka wybaczy mu ten jeden raz, kiedy trochę czasu poświęci synowi?
- Zostanę. Ale niedługo - zastrzegł, rozsiadając się wygodniej na kanapie i zerkając spod oka na Królika, który przesiadł się nieco dalej. Czuł na sobie jego wzrok, a Biały, nawet przyłapany na patrzeniu na nich nie odwrócił wzroku, zupełnie nieskrępowany tym, że go przyłapano.

draumkona pisze...

- Nie powinnam? - mruknęła znów, tym razem jednak nie kończąc myśli, bo została porwana na ręce i to był koniec prowokacji. Jak powiedział kiedyś ktoś mądry, coś się kończy, coś się zaczyna, więc koniec drażnienia Devrila był dopiero początkiem najdłuższego chędożenia w jej życiu. Nawet kiedy była kochanką Escanora to nie przezywała takich uniesień, nie trwało to tak długo. I może było to błędem, ale uznała, że trzeba tak biednego Devrila prowokowac częściej.
Nie spodziewał się, że zostanie tak długo. Z początku zgodził się jedynie przez grzeczność, żeby nie robić mu przykrości i by się nie smucił chociaż w święta. Potem... potem odkrył, że spędzanie czasu z Errilem wcale nie musi być tragiczne i było mu po prostu dobrze. Czas upłynął nawet nie wiedział kiedy i gdyby nie ciche dzwony zwiastujące obrzedy w kapliczkach an zakończenie dnia, to byłby siedział tam jeszcze dłużej. Z początku nie planował też tego, że zostawi Errilowi swój ukochany kapelusz, który to zabrał by nie zostać rozpoznanym przez każdego napotkanego elfa.
Ostatecznie jednak znalazł się z powrotem w ciepłych komnatach i z dziwnym poczuciem winy odkrył, że Szept usnęła od tego czekania. A obiecał, że wróci szybko... Westchnął cicho i podszedł, delikatnie unosząc ją na ręce i przenosząc na łóżko, choć wiedział, że taki ruch na pewno ją wybudzi. W końcu, sądząc po ubiorze, na pewno nie planowała iść spac tak definitywnie.
- Trochę mi zesżło... - mruknął na usprawiedliwienie, kiedy spostrzegł, że magiczka zaczyna się budzić i jako tako dochodzić do siebie.

Nefryt pisze...

[Przyszło mi do głowy, co zrobić dalej z naszym wątkiem, ale nie wiem, czy będzie ci to pasowało, poza tym chyba będę musiała cię prosić o napisanie drugiego komentarza pod rząd, bo nie mogę nic sklecić. Ja wiem, że to jest nie fair i przepraszam, bo powinnam coś napisać, ale nie daję rady. Jakoś się zacięłam.
Więc pomyślałam, że mogłybyśmy napisać fagment z udziałem Nef i Flynna (nie potrafię prowadzić czyiś postaci, przepraszam, a nie chce go popsuć, bo jest fajny i zwyczajnie go lubię). Może rozegrajmy to, jak moja postać próbuje go namówić na pomoc, w tym czasie Dev mógłby znaleźć sposób na przesłanie wiadomości do kogoś z Ruchu. Wiadomość mogłaby nie dotrzeć do adresata, bo przechwyciliby ją Lu i Shel.
Potem, po tych kilku komentarzach można by znowu pisać całą czwórką.]

draumkona pisze...

Kolejne zaskoczenie, innowacje wręcz, wprowadzone przez pana Wintersa do sypialni. W życiu nie słyszała o takich rzeczach o jakih opowiadał on, w dodatku potem trzeba było je wykonać. Ale ile dawały satysfakcji, ile rozkoszy... Ciekawe skąd on dorwał takie informacje?
- Ktokolwiek cię tego nauczył, niech uczy więcej - mruknęła w ramię Deva, tuląc się w poszukiwaniu ciepła. Była tak zmęczona, że nie było sił nawet na ewentualną zazdrość, bo w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że takie tajniki rozkoszy zdradzać może zwykła książka. Wolną dłonią nakryła jego dłoń, tę którą trzymał na brzuchu, ale więcej nie skomentowała jego wyczynów, po prostu zasnęła, zbyt zmęczona na cokolwiek.
- Która godzina?
- Nie było jeszcze północy... - mruknął, przyglądając się jej, jakby spodziewał się, że na niego naskoczy, zezłości się za tak długą nieobecność. Pewnym zaskoczeniem mógł być brak tej złości i wręczenie podarku. Obrócił pudełeczko w dłoniach, zwazył je, aż w końcu otworzył. I za bardzo nie wiedział co to jest, prócz tego, że jest gustowne, ładne i wcale nie babskie.
- Um... Ładne. Czy to coś robi? Na przykład wysysa z ciebie życie byleby ochronić mnie przed zaklęciem? - wiedział do czego była zdolna, a nie chciał wpaść tak jak Lucien, który przyjął Gwiazdę Iskry nie wiedząc co ta potrafi. Wolał się upewnić, że podarek nie zabije mu żony - A, ja też coś dla ciebie mam - sięgnął do kieszeni tuniki i wyjął z niej niewielkie, płaskie pudełeczko, po czym wręczył je magiczce. Bransoleta z którą byle tyle kłopotów co z całą akcją cofania czasu, ale musiał przyznać, że efekt końcowy wart był wysiłku. Tylko czy jej się spodoba?

draumkona pisze...

Znała go zbyt dobrze, przez co odwrócenie jego uwagi od tego czemu nie włożyła bransolety było wręcz zbyt proste. W dodatku, że Wilk nie chciał już oglądać sukni jaką miała na sobie, a chciał zobaczyć cóż ciekawego skrywa się pod nią. A to, że sama do niego podeszła... No, nie musiała go dwa razy zachęcać. Ledwo przyszła, a już wylądowali w łóżku i to wcale nie z zamiarem pójscia spać, a wręcz przeciwnie. Nie tylko Devril miał pracowitą noc.
Ranek jego zdaniem nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Przysnął kiedy już szarzało na dworze, zwiastując rychłe nadejście świtu, przypominając o tym, że to koniec świątecznego lenistwa i radości. Przypominało o tym, że mieli do wykonania bardzo ważną misję, której skutków ubocznych jak i finalnego efektu nie sposób było przewidzieć. Ale nie ruszył się, robił w końcu za poduszkę magiczce, więc wolał by się choć trochę wyspała. Wstanie dopiero wtedy, gdy i ona się wybudzi uznając, że pora działać.

«Najstarsze ‹Starsze   4801 – 5000 z 5000   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair