Przewodnik

Linki-obrazki

Misje
I. Więzi przyjaźni
Spotykasz po latach kogoś, kto dawniej był ci bliski. Wplątuje cię on w jakąś historię, która nie dość, że z czasem się komplikuje, to w dodatku budzi w tobie wątpliwości co do intencji przyjaciela.

II. Linia frontu
Kerończy natarli na Prowincję Demarską. Oblegany jest sam Demar. Jedni ludzie stają do walki, inni uciekają ze spalonej ziemi. Napastnicy, obrońcy i cywile. Po której stronie staniesz?

Opcjonalnie: Udział w buncie niewolników w Wirginii bądź inne miejsca walk.

III. Rekonwalescencja
W nie najlepszej kondycji trafiasz do wioski lub klasztoru. Wydaje ci się, że trafiłeś w dobre ręce i że wkrótce będziesz mógł opuścić to miejsce. Okazuje się jednak, że z pozoru życzliwi i uprzejmi ludzie skrywają przed tobą jakąś tajemnicę.

IV. Zabij bestię
Coś napada, nęka mieszkańców. Zawierasz umowę z wójtem - dostarczysz głowę bestii za określoną cenę. Okazuje się jednak, że stworzenie nie działa bez powodu - jest w jakiś sposób prowokowane przez mieszkańców.

Opcjonalnie: Bestia jest wrażliwa na hałas z karczmy albo ludzie naruszyli w jakiś sposób jej rewir (weszli na jej teren, zajęli leże ze względu na drogie surowce itp.)

V. Nielegalne walki
Dochodzą cię słuchy o nielegalnych walkach prowadzonych w okolicy. Położysz im kres czy może postanowisz wziąć w nich udział dla własnego zysku? Pieniądze nie leżą na ulicy.

VI. Zlecone zabójstwo
Dochodzi do zamachu, w wyniku którego ginie ktoś ważny. Podejmujesz się odnalezienia zabójcy – albo jego zleceniodawcy. Od ciebie zależy, czy dojdzie do aresztowania winnych, czy pomożesz im uniknąć kary.

VII. Egzekucja
W mieście lub wiosce szykuje się egzekucja. Znasz sprawcę albo sam doprowadziłeś do jego schwytania. Realizacja wyroku coraz bliżej.

Opcjonalnie: Z czasem nabierasz wątpliwości, czy skazaniec faktycznie jest winny i chcesz go uwolnić lub dochodzą cię pogłoski, że ktoś może chcieć uwolnić kryminalistę.

zamknij
Spis kodów
Spis opowiadań
Baśń o wolności: Preludium (autor: Nefryt) Gdy demon odzyskuje człowieczeństwo, przypomina sobie jak być człowiekiem.(autor: Zombbiszon) Nikt nie zna prawdziwego bólu do czasu aż nie straci kogoś bliskiego sercu. (autor: Zombbiszon) Wendigo i Driada (autor: Zombbiszon) Domek, zupa, sukkub i historia (autor: Zombbiszon) Sen i niespodzianki (autor: Zombbiszon) Boląca strata i niepokojący gość! (autor: Zombbiszon) Cienie i nowy przyjaciel (autor: Zombbiszon) Kruki (autor: Zombbiszon) Cienie i Starsze Dusze (autor: Zombbiszon) Zło Kor'hu Dull (autor: Zombbiszon) Złodziej Twarzy i Koszmar (autor: Zombbiszon) Królewiec (autor: Zombbiszon) Przed świtem (autor: Nefryt) Król Żebraków i nowe drzwi (autor: Zombbiszon) Akceptacja (autor: Zombbiszon) Nostalgia (autor: Nefryt) Nowa droga i niespodziewane wyznanie? (autor: Zombbiszon) Biały i zielony daje czerwony! (autor: Zombbiszon) Nowe wyzwania w nowym życiu (autor: Zombbiszon) Krąg tajemnic (autor: Zombbiszon) Jack (autor: Zombbiszon) Czasami to mrok daje najwięcej światła (autor: Zombbiszon) Trzy sceny o szpiegowaniu (autor: Nefryt) Morze bólu. Promyk nadziei ... (autor: Zombbiszon) Sól (autor: Olżunia) Dyjanna Muirne: Miecz może być dowodem wszystkiego (autor: Zorana) Uszatek i Kwiatek na tropie przygody: Przypadłość parszywej gospody (autor: Paeonia i Szept) Gdy gasną świece (autor: Zombbiszon) ... Najjaśniej płoną gwiazdy nadziei. (autor: Zombbiszon) Elias cz. 1 (autor: Zombbiszon) Elias cz. 2 (autor: Zombbiszon) Historia (autor: Zombbiszon)
zamknij

Chat


Art credit by 88grzes
Niraneth Szept Raa'sheal 
 z rodu Erianwen
elfka, mag
"Jest jak dziecko, co pcha palca w szparę w drzwiach, dobrze wiedząc, że zaraz paluch będzie przytrzaśnięty i spuchnięty. Magiczka, psia jego mać, piekielnie dobra, ale instynktu samozachowawczego to ona nie ma za grosz."

Dar o Szept

Początek
   Urodziła się jako trzecie dziecko w rodzinie, pierwsza córka Elenarda Erianwen, potomka Erathira i pięknej Aerandel z Eilendyr. Wszędobylskie dziecko, któremu ojciec zbytnio pobłażał, matka zbyt próbowała narzucić jakieś zasady, ulubienica braci, wyczekiwana córka. Ojciec jej, jak każda głowa rodu Erianwen, hyvan, z ramienia Władcy zarządzał drugim co do ważności elfim miastem w Keroni – Irandal w Zaginionej Dolinie Gór Mgieł. Mieniony Mistrzem Wiedzy, mag widzący więcej niż inni, choć przyszłość była zakryta przed jego oczami. Matka dumna i piękna, z córki chciała zrobić podobną do siebie, klejnot pośród kamieni, lecz zbytnio w swym dziele zbłądziła, szukając blasku, zapominając, że szlachetny kruszec, by przetrwać, potrzebuje i twardości diamentu, nie tylko jego piękna. Niraneth, wywodząca się z jednego z najstarszych szlachetnych rodów, po ojcu odziedziczyła charakter, wygląd po matce biorąc i jeno wyraz jej oczu przywodził na myśl spojrzenie Elenarda, zdradzając stalową wolę i upór, który niełatwy do złamania, kłócił się z wysoką i wiotką, przywodzącą na myśl młode drzewko, budową ciała.
   Buntownicza, nieugięta. Stała w osądach i zadaniach, jakich się podjęła. I nade wszystko była dumną. Jej brat Tamarel mienił się pierwszym obrońcą miasta, nadzieją elfów, drugi jej brat Eredin Strażnikiem Lasu wbrew woli ojca został, życie swe obronie, pielęgnacji i czuwaniu nad otaczającym Eilendyr Medrethem i jego duchami poświęcając. Niraneth Erianwen zaś dorastała wśród górskich szczytów w pięknym Irandal, ukrytym przed wzrokiem nieprzyjaciół, gdzie tylko ten, co drogę znał stawić się mógł. Jej decyzje nieraz szokowały, nieraz Starszyzna patrzyła posępnie na jej poczynania, lecz ona, wspomagana młodością i uporem, zwykła przedkładać swe racje nad ogólnie przyjęte zasady. Gdy przyszło do wyboru maga na swego mistrza i nauczyciela, shalafi, zwróciła się do Darmara Sethora, tego, który już wówczas uchodził za potężnego czarodzieja, jednego z tych, co zapiszą się w dziejach historii, lecz zarazem i za tego, który lubo niezłapany za rękę, zdawał się skłaniać ku zakazanym sztukom mroku i cienia, które to w sekrecie praktykował, a które w przyszłości miały zdecydować o jego wygnaniu. U niego nauki pobierała córka Elenarda, mag zaś chętnie dzielił się wiedzą, roztaczał przed młodym i chłonnym umysłem prawa i nauki magicznej sztuki, siły, którą by władać trzeba pokochać i zrozumieć, oddać się jej w pełni, bez reszty. Potrzeba ciągłej praktyki, cierpliwości, poznania własnych granic, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Magia jest sztuką i bronią w jednym, nie kuglarskimi występami ku uciesze gawiedzi, zwykł mawiać jej mentor, prychając z niezadowolenia nad popisami elfiej młodzieży i adeptów. Niraneth zapamiętała tę lekcję, jak i wiele innych pouczeń maga.
   Na szacunek musiała dopiero Niraneth zasłużyć, czynami, słowy i wolą nieugiętą. A nade wszystko miłością do własnego ludu i lasów tych, co ich żywiły, chroniły i odziewały, darząc swymi dobrami, a które to, jako dzieci natury elfy tak bardzo szanowały. Tym także, że dobro rodaków nad swoje własne przekładała, a nawet jeśli czyny jej kłóciły się z poglądami Starszych, nie można było przeczyć, iż kierowała nią miłość, nie własna ambicja i zdradzieckie knowania.
   A jej drugą miłością była magia. Trzecią zaś natura.

Legenda o Wilczej Pani
   Lecz przyszły i czasy niepokoju, czas walki i krwi rozlewu, czasy gdy odwaga i trwałość murów miały zostać poddane próbie. Wojna nie ominęła elfiego miasta, Wirgińczycy, przyprowadzeni zdradą stanęli u jego bram. Odwaga i wola wytrwały, utwardzone przez doświadczenie, mury skruszały, zburzone siłą wrogich oddziałów. Śmierć zebrała wówczas krwawe żniwo wśród jej rodaków, niejedno serce okryła żałobą, niejedną wolę złamała, roztaczając wizję rezygnacji i zatracenia. Nie obeszło się bez ofiar i w domu Erathira, odbierając im tego, który miał bronić Irandal, buńczucznym głosem prowadząc ku zwycięstwu, tego, którego zwano Tamarelem, pierwszym synem Pana Wiedzy. Wychowana wśród mędrców, szkolona przez magów Niraneth była tą, której w zamian powierzono pieczę nad ginącym miastem. Nadano jej miano Wilthierni, Wilczej Pani, wkrótce zaś pośród napastników jęła krążyć opowieść o elfce, o tym jak do walki wiodła nie swych rodaków, a knieję całą, wierną jej rozkazom, wilki z Gór Mgieł, straszliwe bestie miały krążyć przy jej boku, a gdy nastały ostatnie dni, ona sama miała się w leśnego zwierza przemieniać, krwawa w zemście, nieustępliwa w boju, podchodząca i uderzająca znienacka, nieprzyjaciółka rodu ludzkiego, wiedźma z lasu.
   Jej serce długo krwawiło po zniszczeniu Irandal i nie mogła darować ludziom tego uczynku. Nie bawiła się w odróżnianie, jakiej byli narodowości. Zrobiła wszystko, by ocalić elfie miasto, lecz i to zawiodło. Zamiast tego umożliwiła odejście pobratymcom do Eilendyr, przeprowadziła ich przez niemal cały kraj do stolicy. Niedane jej było tam pozostać, cieszyć się urokami tamtejszego życia i dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Upadek Irandal wzbudził niespokojne myśli, nasilił podejrzliwość, rozjątrzył dawne rany. Zdrada, przez jaką padło miasto, dopełniła dzieła, dopełniła dzieła wieść o znienawidzonej przez elfy czarnej magii, kojarzącej się z mrocznym i krwawym kultem Nazary i Hazary, a do której uciekła się Niraneth. Tym razem nie pomogło tłumaczenie, że wszystko dla dobra ogółu, że dla przetrwania, ratowania ginącego miasta i jego mieszkańców. Stare przesądy, wierzenia były zbyt silne, zbyt silna była wśród długowiecznego ludu pamięć dawnych dni. Może, gdyby czarna magia elfki ocaliła w cudowny sposób miasto, spoglądano by na wszystko inaczej. Lecz Irandal padło, z nim zaś upadły nadzieje elfki. Nie pomogło wstawiennictwo przyjaciół, nie pomogło poparcie następcy tronu, udziałem elfki stał się los jej byłego mistrza, Darmara. Wygnana, odrzucona przez swoich, nie mogła odtąd powrócić do wspaniałych miast swych rodaków. Przypadło jej żyć z daleka, ciągle tęskniąc, dni miały jej mijać na wędrówce w świecie ludzi, tak obcym i nieznanym.
  Pieśń milknie i znika miano Wilczej Pani nawet i z ludu jej głosu, gdzie się podziała, dokąd podążyła, dokąd zawiodła ją duma, przeklęta elfia magia i bogowie? Nie wie bard, co się z nią stało, czy poległa wśród późniejszych walk, czy lud swój opuściła na dobre. Opowieść stała się legendą, legenda mitem, bajką opowiadaną przy ognisku. I tylko skruszałe mury pamiętają – prawdę.

Wygnaniec Szeptem zwany
   Wraz z czasem inna opowieść jęła krążyć, mniej znana, mniej krwawa. I w niej elfka występuje, elfka Szeptem zwana. Ona ta podróżuje po kraju na kształt najemnika, najemnikiem nie będąc. Magia jej nie do kupienia, nie za złoto i srebrne dukaty, życzliwość nie do sprzedania, chybaby temu, kto naprawdę w potrzebie. Efli Wygnaniec, pozbawiony możliwości powrotu do elfich miast, zapomniana przez swoich, czego i nie ukrywa, jeśli czegoś żałując, to nie swego czynu, o którym słowa nie powie, a braku zrozumienia. Z konieczności i zbiegu okoliczności członek bandy Nefryt, choć od niedawna, choć jeszcze nie do końca pełen zaufania, wplątana w konflikt, który wedle elfiego zamysłu dotyczy tylko ludzi, nie zaś elfów. Gdyby opuszczając Irandal powiedziano jej, że zbrata się z ludźmi, mieszając w ich starcia, uznałaby to co najmniej za kpinę i mało śmieszny żart. Mało znała ludzi, a jeszcze mniej, wynika z tego, siebie.
  Pracuje dla, czy też raczej z Alastairem Pielgrzymującym, Kolekcjonerem z Królewca, badając dlań starożytne ruiny, czasem naruszone i odnalezione weń artefakty, ślady przeszłości do jego pracowni przy Zachodniej Bramie znosząc. Sama ci w tej podróży nie jest, bo i na to by Alastair, dla którego jest jak córka, nie pozwolił. Na jej ramieniu siedzi czarny kruk, śladem jej podążają wilki urodzone wśród białych szczytów Gór Mgieł. Niemal zawsze towarzyszy jej zmora magiczki we własnej osobie, półelfi najemnik Brzeszczotem nazywany. Brat jej, choć nie z tej samej krwi, wrzód na tyłku w oficjalnej wersji, uprzykrzony półelf i ograniczony człowiek, niemający za grosz zamiłowania do natury i ani krztyny cierpliwości i wychowania. Niech jednak ktokolwiek choć źle spojrzy na ów miecz w potrzebie, niech choć palcem tknie boskie pośladki, elfka nie popuści. Jej najemnik, jej wrzód i tylko jej wolno kpić z poczciwca. Do niedawna marząca o powrocie do Eilendyr, jak każdy elf silnie związana ze stolicą, kochająca ją i jej piękno. Tam zostali ci, którzy są najbliżsi jej sercu.

Elfie dziedzictwo
    Po ojcu swym zdolność do magii powzięła, nic to dziwnego, bo wśród potomków Erathira zawsze rodzili się czarodzieje, wróżbici i czarnoksiężnicy, poświęceni Aszarze i gwieździe Ara. Zgłębiała więc tajniki pradawnych mocy, całkowicie oddając się magii, poświęcając jej się nieomal bez reszty, jako czemuś, co jest jej częścią, darem od bogów, którego nie godzi się pozostawić samemu sobie, a rozwijać wypada. A ponieważ, miast zasadami, kierowała się własnymi przekonaniami, nie było dziedziny, do której by nie zajrzała, wliczając w to czarnomagiczne zaklęcia i magię krwi. Przeto, choć wtajemniczono ją w arkana łucznictwa i mieczy, nie miecz i łuk są jej bronią, nie tarcza i pancerz ochroną. Jej jedyną bronią jest magia, a gdyby ta zawiodła, co zdarza się i w każdym przypadku, bo ostrze miecza się tępi, a tarcza pęka, nosi przy sobie sztylet elfiej roboty, umocowany na ramieniu przemyślnym mechanizmem, będący ostatnią deską ratunku magiczki. Lecz najpierw imię jej poznane było jako tej, do której rąk nawet najdziksze zwierzęta się garną. Zachowanie takie zdradzały już w obliczu jej matki. Nie raz się zdarzało, że Aerandel przechadzała się obok wilczych watah, rysiego legowiska czy niedźwiedzicy z młodymi, a te jako niegroźną ją traktowały. U córki zdolność ta sięgnęła mistrzostwa. Ona nie tylko obok nich chodziła, ona z nimi przebywała, z młodymi się bawiąc, stare lecząc, gdy potrzeba takowa zaistniała. Ani jedno warknięcie, ani jedno prychnięcie ostrzegawcze nie padło, ani razu pazur nie uraził skóry elfki, zwierz dziki miała ją za swoją, za przyjaciółkę i opiekunkę, za tę, której krzywdy się nie czyni. Miłośniczka natury, lasów i zwierzyny wszelakiej, nie przeszła obojętnie obok żadnego zwierzęcia, co mogło zdawać się urocze, na dłuższą metę bywało jednak drażniące, zwłaszcza dla tych, którzy nie podzielali jej zamiłowań. Rozmiłowana w siłach przyrody, nie pogardzała też dziełami rąk ludzkich. Stare ruiny, podziemia, warowne zamki i świątynie ciągnęły ją do siebie z siłą, której nie zamierzała się opierać. Miłość do kamienia zaszczepił w niej Ymir, odtąd sama szperała w księgach, gromadząc wiedzę, a resztę sama widząc, gdy w ciemności starych budowli niknęła, a korytarz niósł jej kroki. A choć ukochała elfie miasta, to jej serce ciągnęło i do wędrówek, do miejsc, jakie ukazywały oglądane przez nią mapy i opiewały legendy, a których to dziwy chciała na własne oczy obaczyć. Wierząca w elfickich bogów, najsilniej związana z boginią magii Aszarą i Bogiem Ojcem, Asuryanem. Czasem jej wiara była wystawiana na próbę, czasem zdarzały się chwile zwątpienia, niepewności, bo gdzie ich nie brak? Bogowie nie poprowadzą cię za rączkę, nie pokarzą jak iść. Nie podniosą cię za ciebie, gdy upadniesz.

Pani poradzę sobie obecnie
   Los bywa kapryśny, widoczny chyba tylko dla jasnowidzów, zmienny i nieraz potrafi elfa zaskoczyć. Nie zabrakło tych niespodzianek i dla Szept. Z potomkini Erathira - Wygnańcem, z Wygnańca - małżonką Władcy Eilendyr, co to ostatnie chyba najbardziej zaskoczyło ją samą, z panny - mężatką i matką małej Merileth.
   Poprzez znajomość z Nefryt włączona w działalność ruchu oporu, poznała prawdziwą tożsamość swej ludzkiej przyjaciółki, motywy kierujące rzekomo zwykłym i poczciwym magiem, miłośnikiem staroci. A jak zmienił się jej status, tak i zmienił się charakter, ukształtowany przez nowe okoliczności i liczne przygody, zmuszające do weryfikacji tego, co dotąd uznawała za niezmienne prawdy. Już nie konieczność, a najszczersze chęci wiodły ją ramię w ramię z ludźmi, cele bandy stały się jej celami, a sprawa, którą miała za ludzki kłopot, jej sprawą. Postawione na jej drodze postacie utemperowały nieco jej dumę, uświadomiły, że o prawdziwej wartości istoty żyjącej nie decyduje przynależność rasowa i czystość krwi, nieodziedziczone po przodkach geny, lecz to, co skryte głęboko w sercu.
   Wciąż marzy jej się, by ludzie przestali bać się magii, powstanie Kręgu, który jednoczyłby wszystkie rasy, a w którym magowie mogliby szlifować swe umiejętności i nieść pomoc tym, którzy by jej najbardziej potrzebowali. Brzydkie doświadczenie z przeszłości, pozostałość kłopotów, w które sama, w jak najlepszej wierze się wpakowała, sprawiły, że lękiem napawają ją portale, co biorąc pod uwagę profesję jest równie irracjonalne jak bojący się koni jeździec i mdlejąca na widok krwi uzdrowicielka. Wszędobylskie oko Starszyzny nie powstrzymało jej przed włóczęgą po kraju i zaglądaniu do bardziej podejrzanych kątów, a przydzieleni jej do ochrony dwaj przyboczni nie zapobiegli regularnemu gubieniu się Jej Wysokości.

Art credit by 88grzes
Niraneth Raa'sheal | Nira | Szept | wredna magiczka | czarny mag | członkini bandy Nefryt | Wilcza Pani | elfia królowa | Mała | Wilczyca | pani zawsze na siebie uważam i jestem ostrożna | elfka pełnej krwi | długoucha wredota | Wygnaniec | Erianwen | pani nie można tego tak zostawić | magnes na kłopoty


~*~

Art credit by Sayara-S

Devril Randal Larkin Winters
earl Drummor
Kerończyk
„Brzeszczot nie wiedział, jak Dev chce ich wyciągnąć z wyspy, ale postanowił zaufać temu wymądrzającemu się pięknisiowi. Kto jak nie on, da radę ich wyrwać z tego szamba? Takiego Devrila to ino się trzymać i nie puszczać.”
  
Dar o Devie


Devril Winters | Dev | arystokrata | earl Drummor | szpieg | Duch | człowiek | przyjaciel plemion | kochaś | przydupas | pan, który znajdzie wyjście z każdej sytuacji | piękniś | bawidamek

~*~

Art credit by gokcegokcen

Lucien Czarny Cień
Kerończyk
Poszukiwacz Bractwa Nocy
"Chciałam cię poznać. Powinnam cię znać. Ale ty wolałeś bawić się w przybieranie setki masek, a każda z nich była dla ciebie niczym ważnym."

Iskra o Lucienie

Lucien Czarny Cień | Lu | Poszukiwacz | Cień | Asgir Thorne | kowal | Varian Gharkis | zabójca | człowiek | pan misja | lodowa góra | Władca kaczek | Radny Bractwa | mentor


Ostatnia aktualizacja karty: 29.03. - cytat u Luciena
Ostatnia aktualizacja podstron: 25.10. - aktualizacja pobocznych zakończona

5 000 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   601 – 800 z 5000   Nowsze›   Najnowsze»
draumkona pisze...

Iskrę obudził chłód. I ciepło. Naraz.
Podniosła leniwie powieki i zamrugała rejestrując, że to już ranek. Późny ranek. A ona... Cóż, jakby nie patrzeć, z niewiadomych przyczyn i w niewiadomej rotacji wypadków, pierś Cienia służyła jej jako poduszka. Zaklęła w duchu szpetnie i podniosła się ostrożnie, chociaż przecież wiedziała jak lekki miał sen. Mimo wszystko usiłowała na niego nie patrzeć, że niby spała normalnie.
Nic się nie stało. Wyprostuj plecy i wstań, jesteś niewinna.

draumkona pisze...

Drgnęła mimowolnie na dźwięk jego głosu.
- Tak. Dzisiaj. A potem wracamy do twoich ukochanych Cieni i misji - nic więcej nie dodała, wyślizgnęła się ostatecznie z łóżka i odeszła w kierunku szafy, ażeby wygrzebać coś stosownego. Błogosławiła w tym momencie swój lud, który wolał zwiewne, lekkie szaty od sztywnych sukien i gorsetów.
Wciągnęła na ciało jedną ze zwiewnych szat i odgarnęła włosy na ramię. Niby niewiele, a jak się zmieniła. Zestaw Iskrę w stroju zabójcy, a w stroju w jakim zwykła chodzić po Eilendyr, a nie poznasz.

Silva pisze...

- Ty nie bądź taka wredna - chociaż mogło się zdawać, że słowa były nieprzychylne, to jednak Wisielec szturchnął elfkę w bok i mrugnął do niej. - Posłuchaj, jak on cudownie chrapie - bo i faktycznie, najemnik zaczął pochrapywać, znak że był naprawdę zmęczony i wykończony.
Trzasnęły drzwi. To szamanka korzystając z chwili nieuwagi wilka, wślizgnęła się do środka ich pokoju. Łóżko najpewniej było już zajęte, laska w gotowości do jego obrony, a Silva przygotowana na odparcie wilkołaczych ataków i prób zdobycia chociaż poduszki, czy koca.
- Jacy okropni są nasi towarzysze... - walka o łóżko nie była jeszcze przegrana. Wisielec chciał chociaż spróbować. Nie będzie spał na deskach. Skoro najemnik mógł się w pierzu wyspać to i jemu się należało trochę wygód. - Idę odzyskać łóżko.

draumkona pisze...

Iskra miała do załatwienia parę spraw, więc i zbytnio nie przejęła się tym, że Lucien obrał własną ścieżkę na ten dzień. Ona musiała pilnować, by Ymir nie spił się za wcześnie, musiała także pomóc Wilkowi w zaciągnięciu niemal siłą pewnego elfa do kuchni. Arcykucharze bywają złośliwi i uparci. Szczególnie ci z Eilendyr.
Potem... Potem miała chwilę dla siebie, a spędziła ją samotnie na mostu przy niewielkim wodospadzie.
Potem znowu porwał ją wir zajęć, jak pomoc w założeniu odświętnej kolczugi, aż w końcu, gdy słońce czerwienią zachodu się zabarwiło, pomagała zawieszać lampiony.
Do uroczystości zostało niewiele czasu. Wilk zniknął, zapewne dopinając wszystko na ostatni guzik, a większość elfów zebrała się na dziedzińcu. Krasnoludy także już był gotowe. Elfce mignął gdzieś na krótko Itres, któremu to przypadał zawsze zaszczyt koronowania nowego władcy.
To już prawie czas. Iskra rozejrzała się za Lucienem.

Silva pisze...

Pochrapywanie trwało jeszcze chwilę w najlepsze, płomienie świec rozjaśniających mroki pokoju drgnęły lekko, a na dole coś głucho łupnęło; zaraz też podniosły się krzyki. Najwyraźniej na dole zaczęła się rozróba, którą sądząc po krzykach, uciszyć chciał właściciel.
- I bardzo dobrze - odezwał się nagle najemnik - Chciałaś, abym spał na deskach - wykrzesując z siebie resztki sił zrzucił buty, płaszcz pod łóżko wepchnął i wymościł się wygodnie w pościeli lnianej, z której pióra kur i gęsi wychodziły, kując go nieprzyjemnie. Ale to nic, to i tak było najwygodniejsze spanie od czasów Królewca.

draumkona pisze...

Nie znalazłszy Cienia wzrokiem, westchnęła i przysiadła na jednym ze schodków do pałacu. Obserwowała słońce, które powoli zaczynało się kryć za szczytami górskimi, kiedy dosiadł się do niej Wilk. Biała jego tunika, na piersi wyhaftowany zaś smok. Był uśmiechnięty, jakby wczorajsze wydarzenia nie miały miejsca. I zaraz wdała się z nim w dyskusję jakąś, a do nich zaraz dołączył Ymir. I tak też czuli się oni jak za starych, dobrych czasów.
Długo jednak nie mogli tak się bawić, bo Wilka znów gdzieś wezwano, a Ymir został sam z Iskrą. Opadlił on fajkę swoją i zaciągnął się dymem. I milczeli oni, krasnolud i elfka obserwując zachód słońca.

Sol pisze...

SOl usmiechneła się zadowolona. Nie wiedziała w jakim to celu konkretnie Szept wychodzila, ale skojarzyła to od razu z jakąs magia, misją tajemnicza, niebezpieczną przygoda. czasami jeszcze była tak bardzo naiwna... Ale dobrze, nikt nie powinien do końca dorastać, dziecinnośc, bojaźń, wyobraxnia, to się w zyciu przydaje.
- Rozumiem - kiwneła glową. -Wiesz, nie bylo ciebie, ale zdawało sie , jakby nie było czegoś większego i wazniejszego niz osoba. Bogini, nawet ja to wyczułam, jakbys stala sie elementem tego krajobrazu - w zamysleniu zaczesala wlosy w tył i westchnęła. Czasami zadziwiało ją to, jak wiele potrafi dostrzec, to sie przydawało, ale z czym wiązało?

Silva pisze...

Cichy pomruk, który wydobył się z ust najemnika, był odpowiedzią i życzeniem, by i elfka dobrze spędziła tę noc. Zaraz potem półelf ułożył sobie poduszkę, przekręcił się na bok, potem na drugi, na plecy, aż w końcu wylądował na brzuchu i stwierdziwszy, że w tej pozycji śpi mu się najlepiej, znieruchomiał.
Spało mu się całkiem dobrze, noc upływała spokojnie, za oknem sowy pohukiwały, a sen miał tak mocny, że nie zorientował się, kiedy na łóżku się przekręcił i zamiast głowę mieć na poduszkach, miał na nich stopy.
Pochrapywał cicho, nie przeszkadzając, przez sen coś mamrotał o jedzeniu i potrawce z królików jego ojca, że niby ta karczmiana w niczym jej nie przypomina. Było też coś o cholernym magu, z którym się jeszcze policzy. I o wilku, co to łapę pcha gdzie nie trzeba.
Większą część snu spędził śpiąc spokojnie, ale kiedy noc nabrała cieni i mroków, gdy zrobiła się nocą głęboką, w chwili kiedy daleko było jeszcze do światu, a na niebie sierp księżyca lśnił jasno, coś zakłóciło sen najemnika.
Nie wiedzieć właściwie czemu, Brzeszczot uchylił powieki i zaczął nasłuchiwać.
Cisza była absolutna. Oddech śpiącej elfki, oddechy innych, skrobanie myszy i tyle. Za oknem pohukiwały sowy.
Najemnik był jednak niespokojny. Serce drżało mu w piersi i minęła chwila nim zorientował się, co budzi w nim strach.
Okazał się głupcem, bo pozwolił sobie na sen mocny, silny, zamykając drzwi jedynie na marny skobelek. I nie słuchał. Od dawna nie słuchał. Spał jak kamień.
Coś drgnęło na korytarzu. Zaraz za drzwiami.
Brzeszczot zsunął się tak cicho jak potrafił z łóżka i w ciemności odnalazł śpiącą elfkę. Dłonią zasłonił jej usta, by nie hałasowała i szturchnął lekko w bok, by się zbudziła, nakazując jej zachowanie ciszy.

draumkona pisze...

Diadem lśniący na skroniach Wilka niewiele się różnił od poprzedniego. Z tą różnicą, że ten miał wiele wieków za sobą, a i wykonany był z białego złota. Na jego jasnych włosach niemal nie było widać tej nowej ozdoby. Oficjalnego potwierdzenia tego kim jest i jaką ma pozycję.

Iskra została posadzona pomiędzy Szept, a Lucienem. I dziwnie się nieco czuła, bo od tej dwójki biła wyraźna niechęć do siebie nawzajem. A Iskra... Cóż, nie miała w sumie pojęcia czym jest to spowodowane. Upiła łyk słodkiego wina i spojrzała kątem oka najpierw na przyjaciółkę, a potem na Cienia.
Obok Szept siedział jej tajemniczy znajomy, Zoran chyba miał na imię. Iskra nie znała go niemal wcale.
Skrzypki, lutnie i piszczałki, a większość elfów zaraz odeszła od stołów by rzucić się w wir tańca. Iskra chwilowo chętna nie była. Jakoś... Próbowała sobie przemyśleć zachowanie Cienia. Bo zachowywał się on ostatnio dziwnie. Nawet bardzo.

draumkona pisze...

Całe szczęście, nikt nie miał wglądu do Marcusowych myśli. Rzecz jasna, całe szczęście dla tego, kto by w nie patrzył, bo pewnie skończyło by się na obłędzie i szaleństwie, bowiem w umyśle Marcusa brykały jelonki i nagie nimfy.
I taki oto człowiek prowadził ich pochód. Człowiek z plemienia wody. Północnego plemienia.
Kolejny zwiadowca rzucił się w wir powietrza ze swoim dużym latawcem i poszybował na nim ku świątyni Tet.
***
Późnym wieczorem Marcus doprowadził ich do jakiejś jaskini. Zarządził, że tu oto trzeba się przespać i uważać na gnomy, których tu pełno, a te maluchy mają słabość do sakiewek.
Jaskinia była dosyć spora, tak więc i konie się w niej zmieściły. Rozpalono ognisko, bowiem zima była tuz tuż, a zamarznąć nikt nie chciał.
Myszołów przysiadła przy ogienku i zaczęła grzać dłonie, Królik okrywał dodatkowym kocem bułanka, a Marcus znowu się zasępił, bo nie było z nim Figla. I jak ta mała pierdoła przetrwa w tym śniegu!
Marcus nie mógł wiedzieć, że Figiel radzi sobie doskonale. I, że urósł. BARDZO urósł.

M/G

Dibbler pisze...

Co o tobie wiem... Mruknął w zamyśleniu, a dym leniwie przeleciał gdzieś pod sufitem.
Wiem, że byłaś w Moriar kiedy rodził się syn Luciena Czarnego Cienia. Dym zrzedł, zniknął niemal całkiem i znów zmaterializował się przy podłodze. Dibbler czekał aż reszta jego ciała raczy go dogonić. Bez tego się nie zmaterializuje.
Wiem, że przeznaczonym ci jest matką następcy tronu Eilendyr zostać. Jeśli miał dalej wymieniać, to Szept w czasie krótkim na zawał zejdzie.
Poczuł jak Nieuchwytny znów napiera na jego umysł, więc zdematerializował się jeszcze bardziej, tak, ażeby mag w końcu się odczepił. Dla postronnego obserwatora wyglądać mogło to jak rozciągająca się mgiełka. Siwa, ledwo widoczna.

Silva pisze...

Brzeszczot odsunął się i ostrożnie sięgnął po mały nożyk do rzucania ukryty pod poduszką. Nie podobało mu się wcale to, że ktoś postanowił ich okraść. Albo poderżnąć gardła. Chciał się wyspać, ale to najwyraźniej zbyt duże życzenie i niemożliwe do spełnienia dla bogów.
Skinął elfce głową na drzwi, chcąc by była gotowa, a sam zacisnął mocniej palce na rękojeści.
Skobel drgnął i uniósł się do góry; lekko, bezszelestnie opadając i czyniąc drzwi otwartymi. Klamka ugięła się, nieoliwione od dawna zawiasy skrzypnęły cichuteńko, potępieńczo, zdradziecko. Drzwi uchyliły się, w słabym świetle oliwnych lampek na korytarzu mignęła ciemna postać. Zrobiła krok do pokoju...
Nim zdążył pomyśleć, nim się zastanowił, nim przemyślał swoje działania, najemnik zamachnął się nożem do rzucania i wycelował nim w intruza z pewnością mającego złe zamiary. Nikt z dobrym sercem nie zakrada się do cudzego pokoju!
Najemnik nawet nie zastanowił się. A gdyby pociągnął nosem mocniej, gdyby poczuł zapach malin i mięty, zapewne inaczej przywitałby obcego. Gdyby tylko posłuchał, gdyby usłyszał wzmożone pohukiwanie sów, wiedziałby kto włamał się do ich pokoiku.
Nóż nie trafił celu. Chociaż mężczyzna obcy słowa nie powiedział, nawet palcem nie ruszył, ostrze zastygło w powietrzu i znieruchomiało, po czym wróciło na miejsce, z którego go zabrali: pod najemnikową poduszkę.
Zaklęcie obezwładniające Szept także nie podziałało; obcy nie zrobił nic, ale czar rozprysnął się w powietrzu i przestał istnieć.
- Eka aí friai - dźwięczny głos przypominający pohukiwanie sowy przerwał ciszę. Drzwi za przybyszem zamknęły się, a w pokoju zapłonęły zgaszone świece. - Proszę, nie lękajcie się. Jestem przyjacielem - powtórzył już w wspólnej mowie i łagodnym ruchem zsunął z głowy aksamitny kaptur w kolorze sowiego upierzenia.
- Dziadek! - najemnik aż sobie przysiadł, taki był zdziwiony.
Bo oto przed nimi, w tym tanim pokoiku stał elf wysokiego rodu. Ivelios Kael't z rodu Crevan, nazywany Sowiookim, mędrzec.
Dziadek Darrusa. Ojciec Laurion.
Ivelios i Darrus byli niczym dwie krople wody. Te same głębokie oczy, ten sam szafirowy kolor. Uśmiech identyczny. I pewne gesty. To po elfie najemnik odziedziczył ognisty kolor włosów; w rysach twarzy i budowie ciała Dara widać było cechy dziadka. Tylko nos i usta były inne, po ludzkim ojcu. Dziadek i wnuk, dwie krople wody.
- Wybaczcie to najście - elf ukłonił się nisko, przykładając dłoń do serca; jego ogniste włosy splecione w warkocz zsunęły się z ramienia; sowie pióra zalśniły w świetle. - Fakt, że nikt nie powinien mnie zobaczyć, nie usprawiedliwia mojego wtargnięcia.

Sol pisze...

Pokiwala głowa. jej tempo narzucane przez kogos innego nie przeszkadzało, bo ona sama zazwyczaj gubiła sie w czasie. Raz wydawalo jej sie, ze za szybko leci do stolicy, na zlamanie karku niemal, innym razem, że wlecze sie nazbyt wolno slimaczym tempem. Jeszcze kiedy indziej miała wrażenie, ze to wszystko to jakas pomyłka, zly sen i zaraz w swej komnacie, w miekkiej satynowej pościeli sie obudzi w domowej rezydencji w pałacowym skrzydle. Ale nie... Podróz trwała. I dobrze, że teraz już sama nie był.
- Doskonale, ja się dostosuję do twoich planów, sama i tak pewnie bym bąłdziła i czas i siły tracąc - usmiechnęła sie szeroko i usiadła na wysokim stołku przy oknie. - Ale czy to coś złego cie nagli/ mam nadzieje, ze pomoc mi okazana nic niemiłego na ciebie nie ściagnęła?

draumkona pisze...

Iskra stukała palcami w rytm muzyki, w rytm kroków tańczących. Widać, tylko ona i Zoran mieli ochotę na zabawę. A szkoda.
Trudno było ją w miejscu utrzymać, więc i dziwnym nie było, że wkrótce opuściła swoich towarzyszy i została od razu porwana do tańca przez jakiegoś elfa. Tym elfem nie był jednak Wilk, a jakiś zwykły, podrzędny zbieracz jagód. Rzecz jasna, przypadł on Iskrze od razu do gustu i nie wiadomo czy zasługą to było żywiołowego tańca, czy ciemnych oczu, które tak jej przypominały oczy Luciena.
W muzykę wplotły się też bębny i jakaś elfka zaczęła pleść pieśń, która to była czystą improwizacją.
Kąpały się, wiły, noc kupały,
Kąpały się, w noc, kupały, wiły,
Brały chłopców w taniec, oszalały...

Opierające się dotąd elfy nie były w stanie dłużej siedzieć bezczynnie. W dodatku, improwizacje w pieśniach mieli we krwi.
Lecz to elfki wymyślały nowe wersy. Żaden z elfów nie otworzył ust.
Każdy chłopiec w tańcu, był im miły,
Brały chłopców w taniec, oszalały,
I czarami swymi,
Ich mamiły,

Wiły w kole, tańczyły,
Wianki wiły, mamiły!

W tym też momencie elfowie zostali odrzuceni przez swe partnerki i utworzyli krąg wokół tańczących elfek. Każda z nich teraz jakiejś dzikości nabrała, drapieżności jakiejś. Kolejne słowa improwizacji popłynęły, tym razem śpiewane chórem.
Wielki czas już zacząć świętowanie,
Już ogniska dla was rozpalamy.
Chodźcie śmiało, żadna z nas nie kłamie
Chętnie wam rozkoszy dzban podamy.
Tu czekamy na was - na polanie
Chętnie nasze ciała w tan oddamy!

I choć Iskra oddawać ciała nikomu nie chciała, to śpiewała wraz z pozostałymi elfkami, a wzrok jej z zagadkowym wyrazem prześlizgnął się mimowolnie po sylwetce Poszukiwacza wciąż podpierającego stół.
Skończyły się samotne tańce elfek, bo każda z nich wyrwała z okręgu sobie partnera i z nim to, wybrankiem szła w dzikie pląsy. Kołysanie biodrami, lądowanie w ramionach po szybkich obrotach. Przypominali nieco żywiołaki, tacy ruchliwi.
W końcu też, ostatnie słowa uleciały w górę, a melodia to zwalniała to przyśpieszała. A wraz z nią, ruchy elfów były raz wolniejsze, raz szybsze.
I ostatnie wersy przypadły Iskrze. To ona zaczęła, a potem reszta pań, także odczuwając jakąś dziką ekscytację, podążyła za tokiem myśli Starszej Krwi.
Jak tu z nami zatańczycie jak trzeba!
To weźmiemy Was w tym tańcu do nieba!
Jak tu z nami zatańczycie jak trzeba, hej!
To weźmiemy was w tym tańcu do piekła!

Sol pisze...

No i tyle dobrze. czasami Sol miala wrazenie, ze jej mentalnoś i postrzeganie świata za bardzo od zdania innych zaczyna zalezec, za bardzo zaczyna miec sklonności do zbierania na siebie calej winy. To neidobrze, corka arystokraty, niewazne czy rodzona, czy przybrana, powinna sie hardością i siła charakteru popisywac, a nie... Powinna być niezłomna i pewna, zamiast słaba i lekliwa za bardzo. To nei bylo dobre, wcale nie bylo dobre.
- Przygotuje prowiant na drogę - zaofiarowała sie, bo i tez od tak za darmo nie chciała jechac, wszak Szept zapewne pewne rzeczy zebrać i spakowac musi, a ona co? Nie ma mowy, by siedziała i patrzyła tylko! Musi się przydac, pokazac, ze cos potrafi i bezradna nie jest.

Silva pisze...

- Prawdą jest to, co rzekłaś Niraneth elda. Dlatego też wyjawię wam powód mojego wtargnięcia - elf nie ruszył się z miejsca; jego młoda twarz i sowie oczy zdradzające przeżyte wieki, zdawały się śmiać. Rzadko elf ten się smucił i gniewał; jego twarz rozjaśniał uśmiech nawet w chwilach trwogi. Dobroczynny, ojcowski uśmiech.
- Szpiedzy Krokusicy - najemnik zdążył się otrząsnąć i z kucków na dziadka spoglądał; zdziwiony, ale i w pewien nieopisany sposób zadowolony. Ivelios był mu bliższy niż sama matka, chociaż to okrutne myśli były.
- Tak. Pająki to uszy mojej małżonki - powiedział, poprawiając klamrę w kształcie sowy, płaszcz spinającą na piersi. - Trudno jest przed nią coś ukryć. Chciałbym z wami pomówić. Zostać Niraneth elda - poprosił, widząc jak elfa kieruje się do drzwi. Wciąż jednak nie ruszył się z miejsca. A jeśliby Szept kazała mu wyjść, bo pewne zasady włamując się do środka naruszył, zrobiłby to.

draumkona pisze...

Tańce rzecz jasna trwały dalej, ale Iskra miała na chwilę obecną dość. Jeszcze się spoci i co wtedy.
Wróciła do stołu zdyszana i czerwona na twarzy, jak zawsze po wysiłku rozczochrana i opadła na ławę między Szept i Luciena.
Dłuższą chwilę łapała oddech, a potem wykrztusiła z siebie w końcu cokolwiek
- Szept, wiem. Pamiętam. Ale musisz mi obiecać, że chociaż na jeden taniec tam ze mną pójdziesz. Bo zawołam... - nie zdążyła dokończyć, bo w tej chwili w gronie bawiących się pojawił się ten, którym groziła Szeptuszce. Wilk.

draumkona pisze...

Iskra zachichotała pod nosem jak mała dziewczynka, która dopiero poznaje znaczenie słowa "romans". Oficjalny, elficki tytuł na "kochaną" był dawno przez Starszą Krew niesłyszany, więc w pierwszej chwili zastanawiała się, cóż on znaczy. Z tej sytuacji wybawił ją Wilk, który jakby potrafił czytać jej myśli.
- Kochana. - rzucił i tylko chyba Iskra wiedziała o co tu chodzi, bo palcami pstryknęła doznając olśnienia. Potem obejrzała się na stojącego za nią Wilka.
- Gdzie Ymir?
- Zapewne się już upił z resztą kompanii i zaraz będę musiał pilnować, żeby nie zgubił portek.
Iskra parsknęła. Nie ma to jak poważny, Dolny Król Ymir. Władca, który po pijaku gubił portki.

Silva pisze...

Sowiooki skinął elfce głową, dziękując za gościnność. Płaszcz swój podwinął i przysiadł na brzegu najemnikowego łóżka, zerkając w okno. Na parapecie siedziała mała, brązowa sówka; przekręciła na bok łebek, kiedy elf się jej przyjrzał i mrugnęła. Upewniła, że szpiedzy Krokusicy zostali zmyleni. Na krótką chwilę. Zahukała, chcąc by przyjaciel sów się śpieszył.
- Przynoszę złe wieści, Arterius - elf posługiwał się elfim imieniem wnuka, tym, które nadała mu Laurion. - Są pewne kwestie, które potrzebują twojej uwagi - spojrzał na Szept - Racz mi wybaczyć, jestem zmuszony zabrać Arteriusa.
- Mam pewne zobowiązania wobec Szept, dziadku - najemnik najwyraźniej nie miał zamiaru nigdzie iść. Spojrzenie jakim obdarzył Iveliosa świadczyło, że wie o co dziadkowi chodzi. Elfia stolica. Znowu. - I przyjaciół.
- Są jednak powinności, których nie możesz ignorować. Niraneth elda, rozumiem, że pozbawiam cię towarzysza podróży. Nie mogę jednak pozwolić, by pewne kwestie rozegrały się bez niego.

draumkona pisze...

- Ja z chęcią dam się do tańca zaciągnąć. - odparła Iskra i zaraz też wstała słowa swe potwierdzając. Wilk tymczasem jakby spełnił prosbę Luciena, bo zniknął. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Iskra pociągnęła Szept za ucho.
- No chodź! Przynajmniej masz partnera, więc mu nie odmawiaj! Bo, bo... Bo się spiję i będziesz mnie musiała pilnować! - Iskra uciekała się do coraz do dziwniejszych gróźb, ale w końcu jakaś zadziałać musiała. A nawet, jeśli nie to zawsze może...
Pociągnęła ją za przedramie usiłując oderwać od stołu.
- No nie róóób mi tegooooo! Chodź! Niraneth! - oho, robi się poważnie.

Silva pisze...

Brzeszczot miał nadzieję, że elfka zaoponuje, że się sprzeciwi, że nie zgodzi tym samym dając mu możliwość dalszego podróżowania z nimi. Sowiooki nie dałby się przekonać, ale wyjaśniłby Szept wszystko tak dogłębnie, by zrozumiała jego postępowanie, a to dałoby najemnikowi chwilę spokoju. Chwilę, by pogodzić się z tym, że ma wrócić do elfiej stolicy.
- Sęk w tym, że on wcale nie chce udać się do Eilendyr - jakiś żal pojawił się w elfich oczach, smutek, że jego wnuk w którym krew elfów płynęła, unikał stolicy ich królestwa, ich dziedzictwa i kultury.
- Też byś nie chciał, gdyby każdy patrzył na ciebie wilkiem.
Za oknem zahukała sowa.
- Gdybyś posłuchał matki, byłoby łatwiej - Sowiookiemu chodziło o wybór, jakiego Dar dokonał. O to, że postanowił zostać z ludzkim ojcem, odtrącając elfią rękę Laurion. - Teraz masz dłuższą drogę do przejścia, ale jakże ciekawą!
Brązowa sówka zahukała dwa razy.

draumkona pisze...

Iskra odeszła wraz z Zoranem i Szept, ażeby bawić się dalej. Lucienem się nie przejęła. Jak zawsze, wolał podpierać stół. I zapewne byłoby tak nawet gdyby postanowiła go prosić.
Natomiast inne elfy nie zamierzały dać mu siedzieć. Został podobnie oderwany od stołu jak Szept, ale przecież, jak to on, Poszukiwacz, do zabawy się nie włączył, a stanął jak ten kołek gdzieś z boku. I tu pojawił się znów Wilk, choć Luciena zaszedł od tyłu. I... po prostu pchnął w tłum tańczących i zaraz Czarnego Cienia porwała jakaś elfka. Mógł jeszcze Lucien zobaczyć Wilka uśmiechniętego od ucha do ucha i machającego mu na pożegnanie.

Silva pisze...

- Tar'hur, jakże to okrutne słowo - elf poczuł chęć zostania w tym małym pokoiku dłużej. Prostą, nieskrępowaną żadnymi dążeniami potrzebę porozmawiania z wnukiem, usłyszenia historii Niraneth, tej którą głupcy uważają za wygnaną i zdradziecką.
Sowiooki westchnął. Nie nad wnukiem i elfką, ale nad ograniczonymi umysłami i zatwardziałymi sercami tych, którzy nie potrafią spojrzeć dalej i głębiej.
- Trzy dni - odezwał się najemnik i dźwignął wciąż obolały, niewyspany.
- Więcej nie potrzebuję - nie był tego do końca pewny, ale uznał, że nie należy dzielić się wątpliwościami z Arteriusem. Gotów jeszcze porzucić swoje postanowienie. Na twarzy Iveliosa pojawił się uśmiech; dobroczynny, radosny uśmiech, który objął także jego oczy. - Niraneth elda, zabieram ci towarzysza, jednak nie zostawię cię samej.
- Kogoś tu sprowadził? - teraz to najemnik zaczął się martwić. I przerwał wrzucanie swoich rzeczy do torby; jego dłoń z noże zwisła nad tobołkiem, a on słuchał. Słuchał tego, co działo się w całej gospodzie.
W pokoju na górze ktoś zabawiał się całkiem miło, myszy harcowały w spiżarni bijąc się ze szczurami, właściciel siedział na dole, pilnując gości, gdzieś szczekał pies, woda kapała z nieszczelnej beczki, a w gwarze krzyków w sali... Tego głosu nie dało się pomylić z innym!

draumkona pisze...

Wilk tymczasem całkiem nieświadomy morderczych zamiarów Cienia, udał się na pomoc Ymirowi, którego portki zaczęły się obsuwać...
Iskra zdziwiła się na widok Luciena wśród tańczących. Uniosła brwi wysoko, a na twarzy odmalowało się zaskoczenie. Nie trwało ono jednak długo, bo elfka uśmiechnęła się i złapała go za dłonie wciągając w wir żywiołowych skoków i pląsów.
Miała zamiar wykorzystywać go póki nie padnie gdzieś wymęczony tańcami, w końcu, nie często zdarzało się, że Czarny Cień włączał się do zabawy... Z własnej woli, czy też z drobną pomocą.

draumkona pisze...

Wilcze wycie odbijało się echem od płaskich skałek i skalnych iglic tworząc wrażenie zwielokrotnienia. Zdawało się, że to wszystkie wilki tych gór zebrały się by wyć, by obwieścić nadejście zimy. Jednak nie była to Noc Długiego Wycia. Nie, to nie był jeszcze czas, choć chłodne wiatry wdarły się do jaskini, a ogienek zafalował lekko kurcząc się.
Gdzieś w oddali dało się słyszeć ryk śnieżnego trolla.
- Co jeśli zima zastanie nas na szlaku? - to była Myszołów otulająca się jedną ze skór otrzymanych od Marcusa.
- Wtedy... Cóż, można by powiedzieć, żeśmy zgubieni - Marcus; optymista.
- Nie, wcale nie. - zaprzeczył Królik grzebiąc w swoich jukach - Po prostu przeprawa stanie się o stokroć trudniejsza i będziemy musieli uważać jeszcze bardziej... Kto wie co kryją górskie śniegi.
To nie pocieszyło Myszołów. Otuliła się szczelniej skórą i zapatrzyła się w migocący ogienek.
Noc mijała przy echu wilczych wyć.
A zima miała nadejść. Spokój świata miał zostać zachwiany, albowiem stwory były żądne krwi jak nigdy. W pieczarach swoich już budziły się sycząc pod nosem obelgi wobec bogów.
A zima miała nadejść.
Za dwie noce.

M/G

Sol pisze...

Dawniej Sol pytałaby o wszystko. Dawniej słowa jak potok rwałyby się z jej miekkich warg do świata. dzisiaj była inna, zmienila sie, musiala się zmienic, by jakos przetrwać. A więc? Teraz więc Szept miała spokój. Choć skoro pytań się spodziewala, wychdoziło na to, ze i sama chciała mówic, zwierzyc sie, coś z siebie oddac, pozbyć się jakiegos ciężaru. Sol umiałaby to zrozumieć. A jednak... jednak pewnie w drodze dopiero osmieli sie poruszyc temat bardziej osobisty. I o pomoc prosić. Musiala w końcu kogos o pomoc prosić, nie o taka dotyczaca spraw formalnych, tych zatargów i jej wrogów z domu. Chodzilo tym razem o cos najbardziej intymnego, osobistego. O nią samą.
- Szept? - pojawiła sie w pewnym momencie przy progu pokoju, w którym elfka szykowala rzeczy do drogi. - Masz ksiegi magiczne u siebie? - na pewno miała, Sol była niemal pewna... Strzelala, ze wyruszą najwcześniej przed świtem, by tu wszystko dopiąc na ostatni guzik, więc było troche czasu na lekturę.

draumkona pisze...

Tak jak to podobnym torem biegły myśli Wilczej Pani i Cienia, tak podobnym torem biegły myśli byłego zabójcy i obecnej zabójczyni.
Ani Zoran, ani Iskra ani myśleli dać swoim partnerom odetchnąć, dać szansę na ucieczkę. Wręcz przeciwnie.
Ręka Iskry wciąż trzymała dłoń Luciena i mógł on sobie co najwyżej pomarzyć o odejściu.
Pora już wstać już wstań miła ma już czeka łan
już trzeba biec i trawę siec biegnij tam
Pora już wstać już wstań bo wśród gór czeka stół
Upieczesz chleb opatrzysz rany me wiec wstań
Weź mnie miły tam bo ja
Chce tańczyć gdy muzyka gra
kiedy gra - weź mnie
Nie, noc nie ma końca...

Nowa improwizacja, nowa piosenka o zmiennym rytmie, bo gdy padały słowa Noc nie ma końca muzyka nieco zwalniała, cichła jakby, a i pary się zbliżały, ciało ocierało się niemal o ciało.
Zamknę oczy - wiesz
Gdy zmierzch nadejdzie pocałujesz mnie - całuj mnie Ty wiesz...
Noc nie ma końca...
Weź mnie miły tam bo ja
Chcę tańczyć gdy muzyka gra - tańcz miła
Weź mnie
Noc nie ma końca...

I Iskra korzystając z okazji błogiej bliskości przybliżyła się do osoby Poszukiwacza. Mglista suknia zaczepiła się o jedną z rękojeści jego sztyletów, a szyję zabójcy owionął ciepły oddech zdyszanej Iskry.
- Zaplątałam się - oświadczyła buńczucznie spoglądając w dół, na zaczepiony kawałek sukni.

draumkona pisze...

A Wilk już miał w tym swój plan. Bo o ile odrzucony został, tak w jego naturze nie leżała zawiść. No, może lekka zazdrość. A skoro, w taki sposób mógł pomóc i Iskrze i zrobić na złość Cieniowi... To jak najbardziej, zamierzał zrobić wszystko by ich do siebie zbliżyć. By wyprowadzić Luciena z tej otępiałej obojetności. Cóż, a to, że Cień za to chciał go zabić... To już inna sprawa.
Iskra zauważyła dziwne zachowanie Szept i zaraz przymrużyła oczka, jakby złośliwie, a w rzeczywistości nie wiedząc o co tu może chodzić. Uwolniona od sztyletu, zaraz porwała Luciena w kolejny taniec.
Gdy zmierzch
Nadejdzie pocałujesz mnie
- chodź miła
Ty wiesz
Noc nie ma końca...

Silva pisze...

Sowa zahukała dwa razy.
- Pójdźmy razem na dół. Uszy mej małżonki znalazły mój ślad - elf wydawał się zmartwiony, kiedy pogonił łagodnym szturchnięciem wnuka, co by się nie ociągał i szybciej na dół zszedł. - Niraneth elda, gdybyś potrzebowała pomocy, zawołaj sowę jej prawdziwym imieniem, a przekaże mi wieści - Ivelios zatrzymał na chwilę elfkę i bystro spojrzał jej w oczy. - Chciałby pewnego dnia z tobą pomówić. Usłyszeć twoje historie z drogi.
- To idziecie, czy nie idziecie? Na dole robi się kocił - najemnik wrócił się i na progu stanął, na dziadka zerkając.

Dibbler pisze...

Byłem w wielu miejscach, uciął wątek chwilowo czując, jak reszta ciała znajduje się w zasięgu. Coś trzasnęło, bowiem Dibbler nie bawił się w dyskretną materializację. Dym, czy też mgła, cofnął się pod jedną ze ścian i z niego to wyłonił się on, zabójca Bractwa Nocy. A dym zniknął czepiając się jego sylwetki niby mucha miodu.
- Gardło Sobie Podrzynam Dibbler. I witaj, Niraneth zwana Wilczą Panią - wargi wykrzywił dziwny uśmiech przepełniony specyficzną ironią.

Sol pisze...

dzedzina... ktora? jaka? nie wiedziała, pojecia nie miała. Obecnie SOl najbardziej interesowała magia żywiołu, panowanie nad ogniem, to bylo jej najbliższe, to chyba najszybciej mogłoby jej podpowiedzieć kim jest. Ale tak, to czarna, czy biała, zaklinanie, iluzja, przenoszenie... wszystko bylo neizwykłe i na pewno trudne, a ona zbyt zagubiona, nie chciala się brac za byle co, byle dla faktu parania sie czarodziejstwem.
Dlatego bez słowa ruszyła za Szept i dopiero gdy ta wprowadziła ją do gabinetu w wiezy, przystanęła, patrząc na elfkę bezradnie. Jakby o pomoc prosiła, o rade, albo gotowe rozwiązanie.
- Znasz mnie - i tyle, jakby wyjasnieniem były wszystkiego te dwa slowa.

Silva pisze...

- Ja nic nie zrobiłem! - najemnik wziął się pod boki i tupnął nawet, nadymając policzka niczym naburmuszone dziecko; tak, chyba chciał nadrobić czas, który spędzi z dziadkiem.
- Dzieci... - dobroduszny uśmiech Iveliosa sprawił, że najemnik westchnął spacyfikowany. - Gdy znajdę czas, znów się spotkamy - to powiedział do elfki, by zapewnić ją, że chce wysłuchać jej opowieści.
Za to zniecierpliwiony Brzeszczot zbiegł po schodkach, przeskakując po kilka naraz i wpadł na salę, omal się nie potykając o leżącego, albo powalonego, pijusa, który przejście tarasował. A to, co zobaczył sprawiło, że nie wiedział czy śmiać się ma, czy płakać.
Karczma z pewnością nigdy nie przeżywała takiej obławy.
Powywracane stoliki, połamane krzesła, właściciel skulony za barem, mamrocący coś w strachu pod nosem. W górze latały kufle, raban tworzyły podniesione i poddenerwowane głosy mężczyzn, podpitych mężczyzn. Awanturujących się i skorych do bójki, która niemal już się zaczęła. Ale chłopi nie byli górą.
Na stole, chyba jedynym, który ocalał, dumnie stał krasnolud. Lofar podciągnął opadające portki i poprawił szelki; kamizelka w kolorową kratę wisiała na nim przekrzywiona, jakby niedopasowana. Płaszcz z norek rozdarł się na boku. Długa broda koloru ciemnej marchewki spleciona w warkocz, wymagała ponownego związania; tak samo jak rozczochrane włosy, w których zaplątały się pajęczyny i liście. W dłoni ściskał patelnię, jak przystało na Tego, Kto Zabija Patelnią.
- Czekałem i doczekałem się! - krasnolud pomachał patelnią do Szept i Brzeszczota. A na srogi wzrok Iveliosa wzruszył ramionami. - Nudno było.
- Utłuc karła!
No to się Lofar obraził, zdenerwował, że tak niegodnie go nazwano i przypierdzielił patelnią chłopowi, który go oczerniał, aż zadźwięczało! - Sucze syny nie będą mnie obrażać! Na pohybel skurwysynom! - wykrzyknął Lofar, krasnoludzkie prastare zawołanie i przywalił patelnią pierwszemu chętnemu, który się nawinął.
- A kimże ty jesteś?! - pijus, który patelnią oberwał, na krasnoluda z desek spojrzał i krwią splunął.
- Lofar Rozkoszyny, bucu, debilu jeden! - i biedak byłby patelnią dostał, ale ręka w zamachu się zatrzymała i w powietrzu zastygła.
- Przyjacielu, racz pohamować swój gniew - Ivelios się wtrącił, bowiem nie sądził, że krasnolud takiego hałasu narobi.
- Towarzysze mi się trafili! - podjął zaraz Lofar, mając na myśli Szept, Brzeszczota i Sowiookiego i nieświadomych Wisielca i Duszołap, nieprzejęty, że jego jedna ręka unieruchomiona jest, wszak miał nogi i zęby jeszcze. - Kompania broni! Drużyna bohaterów! - i kopnął tego, który chciał go ze stołu zwalić. - Nic, tylko ręce załamać. Elfiak miłujący w niezdrowy sposób sowy. Dziki i pyskaty wilk szamański. Wilkołak, któremu idzie chyba setny krzyżyk. Cholerny mieszaniec, który wzbrania się przed chędożeniem! I elfka, bez humoru.
– A na czele drużyny krasnolud - zaczął Brzeszczot - Uzależniony od chędożenia...
- Męskich pośladków!

Silva pisze...

Duże koszty! - pisnął właściciel karczmy, ale Lofar o dziwo za pazuchę sięgnął i gospodarzowi mieszek monet rzucił i guza mu nabił, bo woreczek trafił w głowę mężczyzny. Wilk syty i owca cała. A krasnolud ze stołu zeskoczył, wylądował na podłodze i podszedł do przyjaciół.
- I ty masz mnie zastąpić? - najemnik kucnął, co by być na poziomie oczu krasnoluda i dźgnął go palcem w czoło. - Zniżyłem się do twojego poziomu, zobacz.
- Panie ni elfie ni człowieku, bo ci w tyłek takiego zasadzę... Bynajmniej nie kopniaka! - Lofar się obraził, ale zaraz też pociągnął za koszulę najemnika i przyciągnął do siebie, w oczy uważnie patrząc. - Strzeż się! - dodał całkiem poważnie i z uśmiechem zalotnym, na Iveliosa spojrzał.
- Mości Lofarze, czy aby o kimś nie zapomniałeś? - chociaż czasu było mało, Sowiooki znalazł chwilę, aby do gospodarza podejść i przeprosić za zachowanie krasnoluda.
- Zapomniałem, zapomniałem. Uchlał się i ot historia cała! - Lofar przez salę przeszedł, omijając zbierających się chłopów, za drzwi wyjściowe wyszedł i po chwili wrócił, ciągnąć za pas... Midara. Tak, krasnoluda Midara, który też pomocą miał być! - Podzielić się, tfu, też nie raczył.

[Sprowokowałaś mnie xD]

Silva pisze...

- Siła jest w krasnoludach! - Lofar puścił Midara, bo najwyraźniej stwierdził, że nikogo nie będzie ciągał, bo to nie na jego siły. - Elfie, na zewnątrz jest pełno sów.
- Czas na nas Dar - Ivelios uśmiechnął się przepraszająco do Szept i w elfiej mowie powiedział jej, że Midar może okazać się na szlaku pomocnym kompanem. - Krokusica nie może dowiedzieć się, że cię zabieram. Czekam przy koniach... - i już już miał wyjść - Ach! Niraneth elda, elfie łodzie są do waszej dyspozycji - widać Sowiooki wiedział więcej, niż się zdawało. - Niech gwiazdy was strzegą.
- Weź nie narób głupstw, jak mnie nie będzie, dobra? - najemnik dźgnął Szept palcem w policzek.

Silva pisze...

Brzeszczot nadął policzka niczym chomik i poruszył wszystkimi palcami u obu rąk; poza jednym, za który Szept trzymała. - Mam jeszcze dziewięć innych! - ale że nie chciał być wredny, tak do końca, mrugnął do niej, zapewnił że elfom się nie da i ruszył za Iveliosem, po drodze Lofara za kaptur ciągnąc, co by go przewrócić.
- Mieszańcowe pomioty... - Lofar splunął za najemnikiem i Szept łokciem szturchnął. - Tak właściwie, co zrobimy z Moczymordą? - bo Midar chyba nie najlepiej się miał.

draumkona pisze...

Skończyłoby się dobrze, czy nie, powinien męską decyzję podjąć i coś uradzić sam ze sobą. Bo o ile owszem, Iskra była wredna, okropna i złośliwa, a do tego wybuchowa, to jednak wystarczyło zająć ją czymś ciekawszym by uniknąć posunięcia się do ciskania przedmiotami.
A przecież Lucien był sam w sobie wielce ciekawy, zwłaszcza w Iskrowym mniemaniu. Ale niechęci jego do tańca zdawała się nie zauważać, sama odurzona wręcz energią elfią jaka wisiała w powietrzu. Było to coś podobnego do atmosfery kiedy to w Medrethu tańcowali.

draumkona pisze...

Jeśli się nie pośpieszą... Cóż, w dwa dni na pewno nie dotrą do ruin. Nie było na to szans. Ale mogli dotrzeć na lepszy szlak, bo ten... Cóż, przesmyki i nawały śniegu nigdy się nie lubiły.
Królik wyczuwał zmianę pogody w kościach. Poruszył się niespokojnie owinięty lnianym kocem i wbił spojrzenie w ogień. Powinien się przespać, powinien...
Marcus za to jak zawsze nic nie przeczuwał, jak zawsze z niczego nie zdawał sobie sprawy, bo i po co, kiedy radować można się nie myśląc o złych rzeczach, takich jak zima.
Myszołów natomiast usnęła. A i dwójka zabójców postanowiła się przespać. Na tym odludziu nikt nie fatygował się by trzymać warty. Poza tym, nawet bez Figla, Marcus był świetną czujką. Nawet jeśli spał.

M/G

Silva pisze...

Lofar w pewnym momencie przestał słuchać słów Szept i zaczął myśleć o czymś innym. Było to widać po jego głupkowatym uśmiechu i oczkach rozbieganych. Tak, krasnolud zdecydowanie myślał o czymś niegodnym, jak to on.
- Skoro nie ma Brzeszczota... - zaczął ostrożnie, co było do niego nie podobne, bo zazwyczaj z grubej rury walił co myśli. - To znaczy, że mogę zająć jego łóżko? - szeroki, raczej chędoży uśmiech pojawił się na lofarowych ustach; nawet krasnolud swoje portki podciągnął!
Właściciel karczmy, z wielkim guzem na środku czoła, uznawszy że już jest bezpiecznie i wszystko spoko, wyłonił się zza baru i rozejrzawszy się, postanowił ogarnąć sytuację. Zaczął pokrzykiwać, że pijusy marsz do domu, że to nie pijalnia, że poszli won. Jego organizatorskie zapędy powstrzymał kufel. Trafił okrąglutkiego człowieczka w potylicę i przytomności go pozbawił, dodając drugiego guza do kolekcji.
Był to dobry czas, by do pokoi czmychnąć.

[Przepraszam, uciekłam, bo dziś studia...]

Sol pisze...

Magia byla jej nieznana. Raz udalo jej się pewne lekcje odebrać, ale zbyt znikoma ich liczba, by cokolwiek wskoraly, czy odkryły, od ognistej wiedźmy. Więc pytanie Szept kompletnie z tropu ją zbiły. zagryzła niepewnie warge, palce niemal sobie powykrecała i wzrok odwróciła.
- Nie, Szept. Nie pobieralam nauk od Mistrza, żadnego nawet nie znam - przyznała skrępowana taka własna niemocą, niewiedzą. -Sama jednak nicnie mogłam też robić, wszak tam, gdzie żylam, mieszkalam i wychowywalam się, , nie było okazji dla rozwoju magii.
No tak, pałac to musztra, etykieta, maniery. Były jednak pewne plusy jej ucieczki.

Silva pisze...

Lofar przymrużył powieki i na Szept zerknął - Nie zrobisz tego - ale ton jego głosu sugerował, że wcale taki pewny nie jest. A wizja siebie zamienionego w zająca mu się nie spodobała. Nie do twarzy mu było z puchatym ogonkiem i parą długich uszu. Poza tym, jako zając ciężko jest... - Midar chodź... - zostawić brata krasnoluda nie godziło się, zwłaszcza w takim podłym, ludzkim towarzystwie, więc Lofar Moczymordę złapał i na górę zaciągnąć zamierzał. Potem walnie go na łóżko, a sam z Szept drugie zajmie...

draumkona pisze...

Gdyby był z nimi Figiel, na pewno rozbudziłby Marcusa. Ale nie. Wilki najwyraźniej nie chciały ich rozszarpać, no, przynajmniej nie tak od razu, to i Marcus-czujka nie dawał znaku życia. Spał jak zabity otulony w ciepłe skóry.
I tak mijała noc. A zima nadchodziła.
***
Pierwszy ocknął się Królik i kichnął głośno budząc resztę zbieraniny. Bąknął coś pod nosem, jakieś przepraszam, czy wybaczcie i zaraz zaczął się zbierać. I śladem jego poszedł też Marcus, choć niechętnie. A Myszołów leżała otulona w koce i skóry i obserwowała. Nie chciało się jej ruszac z ciepłego legowiska. Spojrzenie rubinowych oczu padło na magiczkę, jakby nieme wołanie o pomoc, by i ona taką chęć wyraziła.

M/G

draumkona pisze...

Wilk pochwycił spojrzenie Luciena. I tak oczy o szafirowej barwie wpatrywały się w oczy o barwie ciemnej niczym noc. O nie, elf nie zamierzał ustępować pola walki. Bo o ile chciał dobra Iskry, tak dla cienia nie miał chwilowo niczego prócz pogardy chowanej głęboko w sercu.
Nawet ty masz serce, głupcze. A podszepty wiedzą więcej niż ty sam. Nawet Szept wie więcej o tobie samym. Być może kiedyś należałeś jedynie do Bractwa. Wiedz, że teraz już tak nie jest. Choćbyś zapierał się rękami i nogami, nie unikniesz tego, co w gwiazdach zapisane. - w zasadzie, Wilk nie planował przemawiania do Cienia w myśli, ale na widok samego lorda Podszeptów, nie mógł się powstrzymać.
A Iskra wychwyciła tą wojnę na spojrzenia i ściągnęła brwi. Mężczyźni.

draumkona pisze...

Istotnie, najwyraźniej nie wiem. Ale za to wiem, że przed uczuciami nie można się wiecznie wzbraniać. I ulegniesz. W najmniej pożądanym momencie. Ulegniesz jej. Jak ja. - i tyle jeśli chodzi o rozmowę. Bo Wilk obiecał sobie, że nic już nie powie.
Iskra zaś nie uwierzyła w ten uśmiech. W jej spojrzeniu błysnęło coś i zaraz elfka wymanewrowała tak zwinnie, że oboje wylądowali poza zbiegowiskiem roztańczonych elfów. Przygładziła ręką materiał sukni i postarała się uspokoić przyśpieszony oddech. Nawet ona się zmęczyła. I udała, że to właśnie to było powodem, dla którego zabrała go byle dalej od Wilka.
Po krótkim, energicznym spacerze zostali... Sami. Bo Iskra wywiodła go w las otaczający stolicę. Wywiodła go na tajemne ścieżki, które oznaczone były gdzieniegdzie białymi posągami nadgryzionymi przez ząb czasu i porośniętymi gdzieniegdzie bluszczem i mchem.
- Kiedyś tu wrócę - mruknęła jakby do siebie przesuwając palcem po jednym z posągów. Ten nie miał głowy.

draumkona pisze...

Zaprzeczyła kręcąc głową. Niech sobie żyje w niewiedzy. Przynajmniej na razie...
Cichy szelest przykuł jej uwagę i zaraz spojrzała w kierunku źródła dźwięku. Powiadają, że szelesty w stolicy zawsze coś znaczą. A, że Iskra wychowana w tych murach była... Pochwyciła dłoń Luciena wplatając swoje palce w jego, delikatnie, choć także stanowczo, co by przypadkiem nie uciekł i ruszyła w ciemny las, ku temu, co nieznane.

draumkona pisze...

Myszołów zrobiła zbolałą minę, nawet miała ochotę zapłakać gorzko, ale jak trzeba to trzeba. Poza tym, musiała dołączyć do Szczura, którego gdzieś wcięło.
Tymczasem obaj zabójcy zdążyli już uszykować do drogi konie, a i raz czy dwa wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Choć, w sumie oni myśleli, że się porozumieli, bo w rzeczywistości wyglądało to mniej więcej tak.
Marcus spojrzał na Królika, a spojrzenie jego mówiło jak znajdziemy nomadów, to tam przeczekamy najgorsze opady i ruszymy dalej, zgoda?
Natomiast spojrzenie Białego odpowiedziało Marcus, tylko żadnych nomadów, błagam...
Jak widać, wcale się nie zgadzali. Ale to wyjdzie dopiero potem, gdy zaczną rozmawiać. Teraz bowiem, obaj przekonani, że przekonali tego drugiego do swoich racji, wyprowadzili konie przed pieczarę.
Myszołów nie kazała na siebie czekać. I tak też ponownie ruszyli na szlak. A przed nimi ścieżka zwężała się coraz bardziej.
Zbliżali się do najgorszej części zwanej Gadzim Przesmykiem.

M/G

Sol pisze...

Sol z uśmiechem spojrzała na stos ksiąg. Kazdy regal niemal uginal się od wiedzy magicznej zapisanej na pergaminach i stronicach obszernych tomów. Każdy grzbiet, tam pozłacany, tam przybrudzony, gdzie indziej wytarty, zachecal do przyjaźni. Poczuła się niemal jak w radnej bibliotece, gdzie w domu często spędzala czas, gdy w świątyni jej nie potrzebowano.
NIepewnie wyciagnęła dloń i dotknęła księgi trzymanej przez elfkę. Użyła liczby mnogiej i od razu plomiennowlosa poczuła ulgę. Nie była sama.
- Nie chcę ci zabierać czasu - zapewniła. - Jesli potrzebujesz jeszcze pakować rzeczy, pozamykac pokoje, poukaldać sprzety w salach, zrozumiem - cytac mogła sama, wyciagać wnioski jednak lepiej było z kims bardziej doświadczonym.

Silva pisze...

Lofar pomarudził coś pod nosem o tym, że we dwójkę śpi się o wiele lepiej i przede wszystkim wygodniej. A i pomacać jest co. Poza tym, jak głosiła jego maksyma: dobre ciało jest lepsze od ciepłego łóżka! A ciepłe łóżko z ponętnym ciałkiem, to już w ogóle... Krasnoludowy rozum błądził po wertepach wyobraźni, całkowicie oderwany od rzeczywistości. Nawet by nie zauważył, jakby przed nim stado dzikich świń przebiegło.
Ale za to w pokoju obok coś trzasnęło i głucho łupnęło o podłogę; czyżby szamanka Wisielca dębową laską potraktowała? Zaraz się okaże, bo i chyba ktoś próbował się wygramolić z pokoju, sądząc po odgłosach.

Silva pisze...

- Jakby on gdzieś miał iść - Lofar westchnął i na kompana spojrzał; Midar coś pod nosem bąknął, zatoczył się i chyba chcąc trafić na łóżko, wylądował na podłodze. - A mógł się podzielić... Szept, wracaj szybko - i krasnolud poklepał dłonią siennik, uśmiechając się znacząco.

Za to w pokoju obok...
W pokoju obok szamanka spała w najlepsze. Na łóżku miękkim, na poduszce, pod kocem. Zadowolona. A Wisielec właśnie z pokoju wychodził, masując rosnącego na czole guza. I zdziwił się widząc elfkę. - Wykorzystał cię i wyrzucił? - miał oczywiście na myśli Dara.

Silva pisze...

- Oszukała mnie ta szamanka skuta lodem! - burknął i przez ramię spojrzał na niewinnie pochrapującą szamankę. Bo Silva brzeg łóżka mu odstąpiła, ale kiedy Drav zaczął się kręcić w kółko szukając najlepszej pozycji do spania, Duszołap go zepchnęła z łóżka. To nie wina Drava, że kręcił się z dobry kwadrans. - I chcesz mnie zaprosić do siebie? - w głosie Wisielca aż zabrzmiała nadzieja, że się wyśpi, że będzie fajnie i miło. Bogowie niejedyni. Faceci.

Silva pisze...

- Czemu tu tak czuć krasnoludami? - spytał, pocierając zaspane, podpuchnięte i zdecydowanie czerwone oczy. Wilczy nos miał dobry, może nie tak jak u Mogaby, ale dobry. A krasnoluda wyczuje na odległość. - W sumie nieważne. Idę spać! - i ochoczo Wisielec podreptał do elfiego pokoju.
Za to szamanka najwyraźniej kobiecą solidarność uznawała, bo kiedy tylko Szept zamknęła za sobą drzwi, klamkę i zamek pokrył wpierw szron, a potem mocny lód, który miał uniemożliwić Wisielcowi powrót. Kobiety bywały wredne. A Silva nawet na łóżku się posunęła, co by elfce miejsce zrobić. Oczywiście bez słowa. Jak to ona.
Za to zza ściany, kiedy Wisielec wszedł do ciemnego pokoju i na łóżko się walnął, dało się słyszeć wrzask, krzyk i rumor. Tak oto Wisielec dowiedział się, że sam nie będzie spać i za towarzyszy tej nocy mieć będzie krasnoludy.

draumkona pisze...

Iskra ani myślała teraz o powrocie. Gdzieżby tam. W końcu... Kto powiedział, że muszą się wynieść o świcie? Równie dobrze mogą zrobić to w południe... Albo pod wieczór. Zresztą, nie sprecyzowała pory, więc miała pełne pole do popisu. I zamierzała je wykorzystać. Chyba. A nawet jeśli nie, to ja, okrutna narratorka, wykorzystam to pole w jej imieniu.
No.
Lucienie Czarny Cieniu - pilnuj swoich portek.
Zagłębili się jeszcze dalej, a szelesty przycichły, jakby nagle czymś urwane. I Iskra przystanęła w ciemnościach nasłuchując.
W chwilę potem okazało się, że dalsze wskazówki nie są już potrzebne. Przed nimi stała naga ściana ze skał. Gładka powierzchnia, jakby wyciosana specjalnie przez jakieś pradawne siły. A na tej skale wyryty symbol wielkości ludzkiej dłoni.
Otwarte oko.
Wiedzą, widzą i czuwają.

draumkona pisze...

Elfka ściągnęła brwi zastanawiając się, co też może robić znak Bractwa tutaj, wśród elfów, gdzie żaden człowiek dostępu nie miał. Wyciągnęła wolną dłoń przed siebie i dotknęła chropowatej powierzchni skały w miejscu symbolu. Coś jakby do niej przemawiało. Jakiś cichy głosik w głębi umysłu. Wystraszona cofnęła rękę.
A za nimi zmaterializował się duch. Wysoka postać w prostych ubraniach. Twarz jednak przesłaniał kaptur, choć smętne spojrzenie spod niego mówiło potomkini Astrid aż nazbyt wiele.
- Lucien... Lucian Lachance - szepnęła spoglądając na zjawę.

Silva pisze...

- Krasnoludy. Przebiłaś mnie. Aż szkoda, że muszę iść spać.
Szamanka rzadko kiedy odzywała się bez potrzeby. Mówiła niewiele, mało, oszczędna w słowach była. Gdyby to od niej zależało, pewnie by nie odzywała się wcale. Jej ojciec po części dlatego ją wysłał wraz z wilkołakiem w drogę.

Silva pisze...

- Mogę ich zamrozić - i szamanka bynajmniej nie żartowała, mówiła całkiem serio.
I chyba miała na to ochotę, bo za ścianą... Za ścianą trwać musiało prawdziwe piekło. Krzyki to jeszcze nic, ale Lofar zaczął coś wrzeszczeć o śmierdzącym psem kundlu, który w jego i Szept pokoju się znalazł. No a Wisielec krasnoludowi nie pozostał dłużny. I chyba ich wrzaski obudziły Midara, bo ktoś głośno beknął i sądząc po odgłosach, zwrócił kolację.

draumkona pisze...

Kto płynął łodzią, moja córko
Któż to nią płynął - mów, córeczko
Był w niej ktoś ubrany na biało
W źrenicach światło mu jaśniało
Jak ogień gwiazd pod nieb powałą
I ostry świszcze wiatr...
- tak brzmiały słowa Luciena Lachance. Iskra uniosła brwi i zastanowiła się czy te słowa były na pewno dla niej. Czy ona była córką Lachance'a? O co tu chodzi...
Puste oczy zjawy przepełnione widmem śmierci przeniosły się na Luciena. Na Poszukiwacza.
Bractwo nie jest już takie jak kiedyś. I zbliża się jego koniec. A kiedy ostateczność przekroczy wasze progi, oskarży się najwierniejszych. Uważaj co czynisz Lucienie i komu jesteś wierny. Bractwo przeminie, a jego chwała wraz z nim.
To już się kiedyś zdarzyło. Ale to było tak dawno temu... Tak dawno...

Zjawa rozmyła się w wietrze jaki targnął włosami Iskry. Zapadła cisza. A Starsza Krew wciąż ściskała dłoń Poszukiwacza.

Silva pisze...

- Wisielec ci tego nie daruje - znowu ten sam chłodny, lodowy głos. Szamanka znała wilkołaka już od jakiegoś czasu i dobrze wiedziała, że ten takiego wrednego wybiegu elfce nie podaruje. I albo coś wymyśli, albo jej powie kilka ładnych słów. Chociaż najpewniej psikusa jej wywinie. Zgadnijmy, kto Lofara na koniu i w łodzi będzie miał za towarzysza.
- Przypomnę. Powinnyśmy się wyspać, do świtu zostało niewiele czasu - i wymościwszy się, uważając by Szept nie zrzucić, szamanka zasnęła. Jak kamień. Nie, jak lód.

Silva pisze...

Ranek nadszedł szybciej niżby tego zmęczeni podróżnicy chcieli. Noc czmychnęła przed pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca, które na wschodzie się pojawiło. Krople rosy na trawach i liściach mieniły się w jego blasku, a ranne ptaki zaczęły cicho pośpiewywać.
Wisielec spał zwinięty w kłębek, w swej wilczej postaci, w kącie, na swoim płaszczu. Krasnolud erotoman rozwalony leżał na łóżku, pochrapując cicho i jedynym co miał na sobie był gacie. I broda długa. Midar zakopany pod kocami spał i chyba wstać nie zamierzał.
Za to szamanka obudziła się przed świtem. Teraz czekała aż Szept się obudzi, sama umilając sobie oczekiwanie medytacjami.

draumkona pisze...

Iskra westchnęła. Wciąż nie liczyło się dla niego nic prócz Bractwa. Nic i nikt.
Dogoniła go zaraz równając z nim krok. Nie padło żadne słowo.
***
Siedziała na schodku swojego małego tarasu i spoglądała w zamyśleniu na bez. Lucien gdzieś krzątał się po komnacie najwyraźniej szykując wszystko do drogi. Nie chciała się stąd ruszać...
Mimowolnie, zerknęła przez ramię i tak też trwała dłuższą chwilę, przyglądając się mu. I dopiero gdy i ona ściągnęła na siebie jego wzrok, odwróciła pośpiesznie spojrzenie.
- ... Chodźmy spać - powiedziała siląc się na spokojny ton, choć w rzeczywistości krew szumiała jej w uszach. Bogowie, cóż ona miała do tego Cienia, że aż tak jej ciśnienie skakało?
Wstała lekko i zniknęła na chwilę w bocznej komnacie, co by się w spokoju przebrać. Tańce wyrwały z niej cały zapas sił, więc nie marzyła o niczym innym jak o chwili snu.
Powróciła i od razu wślizgnęła się do łóżka, choć zasnąć nie potrafiła. Lucien dalej czegoś szukał, albo co, poza tym... Nie chciała spać bez niego.
Znów więc zaczęła go obserwować.

draumkona pisze...

Iskra zagryzła dolną wargę i schowała się na chwilę pod kołdrą rozważając pomysł chodzący jej po głowie. W sumie... No w sumie to było jej łóżko, do cholery!
A nieśmiałość, bądź dziwne uczucia najlepiej było jej skryć pod pozornym buntem i władczością. Wyjrzała więc spod pierzyny, potem pochwyciła rękę Luciena w bok ją nieco odciągając, co by sobie samej miejsce zrobić, przysunęła się i... Głowę oparła na jego ramieniu, czołem szyi dotykając i tak to miała zamiar spać. Serce zabiło mocniej a na ustach elfki pojawił się głupkowaty uśmiech. Oczywiście, zaraz wyraz buntu skrył te uczucia.
- Dzisiaj jesteś moją poduszką, w końcu to moje łóżko - mruknęła jeszcze dla dopełnienia swego cudownego aktorstwa, a przecież jasnym było, że nawet jeśli spał, to go obudziła. Potem przymknęła oczy, dłonią przesunęła lekko po jego piersi i ciesząc się z ciepła jego ciała postanowiła tak zasnąć.

draumkona pisze...

Elfka podczas tej nocy zbudziła się dwa razy. Raz, kiedy znów ją męczył koszmar jakiś, zbudziła się na drugiej krawędzi łóżka i miała ochotę się rozpłakać. Nie pamiętała szczegółów. Wiedziała jednak, że było to straszne. Czym prędzej więc przylgnęła z powrotem do Poszukiwacza tym razem jednak głównie ze strachu. Powiadają, że przecież nawet własny cień staje się nocą straszny.
Drugi raz zbudziło ją jakieś światełko. Ostrość wzroku nie była najlepsza, w dodatku znowu musiała głowę oderwać od Lucienowego ramienia, co niezbyt się jej podobało. Stwierdziwszy, że światełko na chwilę obecną nie chce zrobić jej krzywdy, położyła głowę z powrotem i znów usnęła.
I ani myślała pozwolić mu wstać o świcie. Zresztą... Pewnie i on się zbudził wtedy kiedy ona, choć tego nie okazał. Powinien więc zrozumieć.

draumkona pisze...

Iskra jęknęła zniechęcona całkowicie i wbiła mu palec między żebra
- Daj spokój, jeszcze chwila... - mruknęła, zaraz też rączkami go oplotła w pasie i tyle. Został brutalnie uziemiony na co najmniej pięć minut zbawczej dla elfki drzemki.
A Wilk i Ymir świadomi tego, że dwie bliskie im istoty zamierzają ich opuścić właśnie dziś, także pozrywali się z łóżek o świcie. Wprawdzie, krasnolud wciąż był pod wpływem gorzałki, a Wilka męczyła okropna migrena, ale czego się nie robi dla przyjaciół.
I najpierw, decydując rzutem monetą, zdecydowali się iść do Iskry.
A ona, wciąż wtulona w Lucienowe ramie, drzemała.
I jak zwykle weszli bez pukania. Ymir wyszczerzył się na taki widok, a Wilk ściągnął brwi, przez chwilę na jego twarzy pojawiło się coś... Zazdrość? Złość? Smutek? Trudne było to do odczytania.
- Iskra, chodź i przytul Ymirka na do widzenia! - krasnolud dźgnął ją jeszcze końcem bojowego topora, a elfka załkała żałośnie chowając się pod pierzynę. Po chwili wyjrzała spod niej i całkiem zaspana powiodła wzrokiem po nowo przybyłych.
- Bogowie, za co... - ale zwlekła się z łóżka i padła w Wilkowe objęcia. Jak to zwykle bywało, on jej prawił czego ma unikać i radził na ucho co czynić, a ta po prostu objęła elfa za szyję, głowę oparła na jego ramieniu i przysnęła.

Silva pisze...

Świat za oknem z pewnością nie był taki, jakim być powinien w pogodny, ciepły dzień.
Chociaż na niebie świeciło słońce, było ono jakieś inne. Sam błękit zbladł, zrobi się bardziej szary niż niebieski, a słońce... Słońce nie dawało tyle ciepła, ile powinno. Było, po prostu było, ale nie grzało.
Przez noc świat zrobił się biały. W kilka godzin zima, zima którą zapowiadano, że nadejdzie niebawem, że zmieni oblicze Keronii i innych krain na długie lata właśnie przyszła. I nie była to drobna zima, ale zima jak się patrzy.
Śnieg pokrywał drzewa grubą warstwą, na ziemi leżało go tyle, że krasnoludy będą od niego niższe. Kilka tuneli ciągnących się od gospody w stronę gościńca i rzeki świadczyło o tym, że jakiś człowiek próbował się przedostać przez biały puch. Śniegu było naprawdę wiele. I gdzie się nie spojrzało był tylko śnieg. Na szybach gospody powstał szron. Szkło zamarzło. Sople wisiały pod słomianym dachem. Oddechy zamieniały się w pary; najwyraźniej gospodarz nie zdążył napalić w kaflowych piecach. Zapewne nawet nie wiedział, że lato odeszło bezpowrotnie.
- Dobrze, że rzeka jest rwąca - szamanka uchyliła powieki, spoglądając na Szept i, bogowie niejedyni!, uśmiechała się radośnie, jak dziecko z prezentem od rodziców, jak osoba szczęśliwa! Jednak szamanka potrafiła się cieszyć. Gdyby zobaczył ją Wisielec, nie uwierzyłby własnym oczom. Nie, stwierdziłby, że to wina czarów jakiś. - Zima przyszła - w jej słowach dało się słyszeć radość, prawdziwą, szczerą radość.
A gdyby Szept mogła usłyszeć teraz Brzeszczota, pewnie parsknęłaby śmiechem na jego marudzenia i narzekania, że zimno, że mroźnie, że zaraz mu tyłek odpadnie, że chce do domu, do ciepła, a nie elfiej stolicy.

[Musiałam xD]

Sol pisze...

Rozumiala co to znaczy 'niebezpieczna magia'. Umiala uszanować decyzje iz alecenia, zwlaszcza od kogoś takiego jak Szept. SPojrzała tylko w stronę ciemnego regalu, nie tylko książki na nim ustawione wydawały sie cięższe i ich okaldki jakby bardziej mroczne, ale aura w tamtym kącie pokoju, kazala uważać. Tam było cos, na co Sol gotowa nie była zupełnie. I wiedziała o tym, a więc szperania po swojemu, myszkowania na własną ręke nie będzie. I dobrze.
- dziekuję - teraz to chyba najczęściej powtarzane przez nią słowo. Ale nigdy go za wiele, zwlaszcza w takiej sytuacji, gdy ktoś pomaga i to w tak znaczny sposob jak elfia magiczka.
Podeszla do regalu i powiodła palcem po grzbietach pierwszych ksiąg.

Nefryt pisze...

[Jupii! Wena wraca xD Czego świadectwem jest poniższy tasiemiec ;D
Wybacz, że na GG nie odpisywałam, ale samopoczucie miałam strasznie kiepskie. Dziękuję, że chciałaś mi pomóc :) Ale postaram się sprostać, w końcu coś też muszę sama zrobić :)]

- To dobrze – uśmiechnęła się. Z oczu Nefryt biło ciepło, bo choć nie mogła jeszcze całkowicie zaufać elfiej pani, to nie czuła wobec niej niechęci. Może to było ze strony herszta naiwne, ale starała się podchodzić do innych osób z pozytywnym nastawieniem. Bo choć wielu ludzi… i nie tylko ludzi było niegodziwcami, nie znaczyło to, że wszyscy zachowują się w ten sposób.
Nefryt wielokrotnie starała się zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi podchodziło do obcych z niechęcią, niekiedy nawet wrogo. Oczywiście, doznane zawody robiły swoje… Ale z drugiej strony jak można wymagać od kogoś, by był przynajmniej miły, kiedy na wstępie znajomości serwuje mu się spojrzenia spode łba i nieprzychylne komentarze? Toż to bez sensu!
- Mówiłaś, że chcesz zostać w obozie – zaczęła nagle Nefryt, tknięta jakąś nową myślą. – Czy nie będzie ci przeszkadzało, że przez najbliższą noc lub dwie dzieliłabyś z kimś namiot? Meri i Leylith, to jest nasza zielarka, mają większe namioty… W moim zeszłej nocy wiatr połamał wspornik, więc całość trzeszczy i przecieka jak diabli… Jurto będę musiała to badziewie naprawić. Chyba, że znowu przypadnie moja kolej na oprawianie zwierzyny – mruknęła.
Teoretycznie, jako herszt bandy mogła zrzucić znienawidzoną czynność na barki kogoś innego. Tyle, że jedną z zasad w obozie była równość. To, że ona była hersztem, a Meri doradcą, oznaczało odpowiedzialność… a nie nadużywanie władzy dla własnej wygody.
Właśnie… Meri. Jej ktoś chyba pokarbował klepki, tak się ostatnio dziwnie zachowywała. Zwykle, kiedy Nefryt kategorycznie nie zgadzała się z jej radą, urządzała dzikie awantury. Nieraz było przez to nawet wesoło.
Ale kiedy za radą Netha nie przeniosła obozu, decydując się jeszcze przez tydzień pozostawać bliżej szlaku handlowego, Meri jedynie się uśmiechnęła. Tak jakoś… niepokojąco. Gdyby Meri swoimi czynami nie zaprzeczyła podejrzeniom… Cóż, wtedy Nefryt byłaby niemal pewna, kto zdradził ją kilka tygodni temu.
Ale to przecież nie Meri. Na pewno nie…
Z rozmyślań wyrwał ją głos Lunna. Niespełna siedemnastoletni chłopak biegł ku nim w rozchełstanej koszuli, ukazującej bladą bliznę biegnącą od lewego barku aż do pasa. Jego niebieskie oczy lśniły z podekscytowania spod niesfornych kosmyków koloru pustynnego piasku.
- Nefryt! Neefryyt!!! – dopadł do nich, prawie wpadając na herszta. – Przepraszam – powiedział szybko, zmieszany. Może Nefryt nie życzyła sobie podobnych „zbliżeń”? Do bandy należał wprawdzie od niedawna, ale i tak zauważył, że o ile wśród mężczyzn słyszało się czasem opowieści o pikantnej nocy z udziałem którejś z kobiet z bandy, o tyle o Nefryt nie padł ani jeden komentarz. Niekiedy członkowie bandy traktowali ją jak towarzysza, świetnego druha… Choć przecież każdy musiał dostrzegać jej zdecydowanie kobiece kształty.
Obejrzał się na towarzyszącą Nefryt elfkę.
- Witaj – powiedział, uśmiechając się przyjaźnie. Zaraz jednak zwrócił się z powrotem do herszta: - Nefryt, poseł! Byłem na warcie, z Areldarem, i przyjechał! Z tym, no… Z herbem!
Herszt bandy słuchała go z lekko zmarszczonymi brwiami.
- Z jakim herbem? – zapytała, w przeciwieństwie do Lunna zachowując spokój.
- No z królewskim!

Silva pisze...

Szamanka podniosła się z miejsca i zabierając podróżne torby swoje jak i złodzieja, ruszyła za elfką. Z pokoju i tak nie będą już korzystać, a nie było sensu potem wracać na górę. Ta część szamańskiej duszy, która ukochała mroźne góry podszeptywała, że pogoda może w szybkim tempie się pogorszyć. Musieli więc wyruszyć czym prędzej.
- Pójdę obudzić naszych towarzyszy.
I zniknąwszy za winklem, bynajmniej do pokoju panów nie zapukała tylko weszła tak po prostu.
A właściciel gospody krzątał się na dole, poganiał swoich synów, by ogień w kominkach rozpalili, co by zimno nie ciągnęło tak od ścian. Ruch był spory, ludzie nieprzygotowani, ale karczmarz dziękował bogom, że przezornie zgromadził dość jedzenia i naprawił sanie.

Sol pisze...

Pokiwala glową, lecz na Szept nawet nie spojrzała. Jej oczy wodzily po grzbietacj ksiąg jak zaczarowane, wciąż na nowo kolejnych szczegółów się dopatrywała w startym napisie tytułów, zagiętym rogu, wytartej oprawie. Nie sugerowala się tytułem, bo sama przecież nie wiedziała czego szuka, bardzo pochopnie wlasnie okładki obrała za wskazówki. I dlugo tak stała, nie wiedząc nawet, czy elfka jest za ią nadal, czy wyszła, wszak umiała sie poruszac bezszelestnie. Aż wreszcie siegneła po tomik bardzo szczuply, książeczkę chudziutką na dwa palce, jakby to zeszyt był do zapisków, nie zawartość wiedzy magii. Historia pierwszym członem tytułu była, drugi tak wytarty, że zrozumiec nie mogła. Ale od tego powinna zacząć wlasnie, od pcozątku.

draumkona pisze...

Tak więc wędrowali Gadzim Przesmykiem, a Marcus miał cały czas wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Śledzi. I, że nie jest to miłe śledzenie. Opatulił się mocniej płaszczem podbitym futrem z sobola i dalej brnął przez zaspy. Choć postąpił tak jak elfia pani, to niezbyt zadowolony był ze swego czynu. Nogi miał przemarznięte i niemal ich nie czuł. Byłyby odpadły, gdyby nie czujne oko Królika.
Myszołów wolała nic w tym temacie nie mówić. Przecież wcale nie musieli jej ze sobą brać, a mogli zostawić, tam, na przełęczy.
Wędrówki dzień drugi.
***
Jak Marcus przewidywał, późną nocą dotarli do masywów skalnych, które o dziwo nie były oblepione śniegiem ani lodem. Pierwsza oznaka obecności magów powietrza.
W skałach tych, białych choć ani grama w nich śniegu, wykute były ogromne otwory, jakby jaskinie jakieś. Lecz dostępu do nich nie mieli, bo znajdowały się co najmniej pięćdziesiąt metrów nad ziemią. Tak więc, brnęli dalej w towarzystwie milczących skał.
***
Tym razem nie było odpoczynku. Nie było nawet gdzie się na taki zatrzymać. Przewodnik ich postanowił zrobić to dopiero po otrzymaniu schronienia od nomadów. Co zresztą... Właśnie zaraz miało mieć miejsce.
Drogę nagle zagrodził im potężny podmuch wiatru, który unosił głazy i śniegi, więc próba przejścia przez niego byłaby samobójstwem. Marcus przystanął, a i tak postąpiła cała kompania.
Ze skał w górze skoczył do nich chłopaczek opatulony w ciepłe futra i skóry. W ręce dzierżył kij. Na odsłoniętych dłoniach miał wyrysowane farbami falujące linie. Tatuaże maga.
- Coście za jedni i czego tu szukacie? - spytał tonem ostrym, jakby zupełnie niepodobnym do jego chłopięcej sylwetki. Marcus poznał w nim Aanga. Maga, który liczył sobie ponad dwieście lat, choć zaklęty był w ciele dziecka.
- Marcus Aurelius, północe plemię wody, elfia pani, półelf i ludzka kobieta. Szukamy schronienia, zima najdzie nas niebawem, a my musimy się dostać do Strumieni. - najwyraźniej, z wypowiedzi Marcusa wynikało, że nie zalicza się on do... Zwykłych ludzi.
Błękitne oczy Aanga zwęziły się w szparki, kiedy powiódł po całej zgrai, a dłużej zatrzymał się jedynie na osobie Aureliusa. Stuknął kijem o podłoże, a wiatr przed nimi nagle ustał, jakby nigdy nie miał miejsca. Widok ten psuły jedynie porozrzucane głazy i kamienie.
- Chodźcie więc. Zawsze miło gościć północnych. - tym razem ton jego głosu był lekki, wesoły, zabarwiony jakimś specyficznym podejściem do świata. Marcus odetchnął.
A potem skinął na pozostałych, by podążali za Aangiem, najstarszym magiem powietrza.

MG

draumkona pisze...

Iskrze się natomiast nie śpieszyło. Spała sobie, a Wilk kontynuował swoją tyradę i dopiero ciche parsknięcie drugiego króla dało mu do zrozumienia, że Iskra miast słuchać, to śpi.
Krasnoludzki król był dalece odległy od określenia "delikatny", więc rąbnął okutą dłonią w plecy elfki, aż ta zapiszczała przeraźliwie wyrywając się z półsnu. Oderwała się szybko od Wilka i spojrzała wojowniczo na Ymira, sprawcę bólu. Złość jej jednak zaraz przeszła, odetchnęła głośno i zaczęła masować obiema dłońmi krzyż
- Bogowie, Ymir, ty mi kiedyś plecy połamiesz! - jęknęła zrezygnowana, ale bez cienia złości.
- Uważaj na siebie, kruszynko. - przestrzegł ją jedynie, po czym spojrzał na Luciena - I ty pilnuj swoich tyłów, Cieniu. - Wilk natomiast nie wiedział, czy ma się żegnać z Cieniem. Wszak, to on zaczął tą waśń, a sam elf nie zamierzał jej raczej kończyć. Chociaż... Nie mogli zachowywać się jak dzieci. On nie mógł. Był królem. A tamten... No, człowiekiem.
- Oby ostrza twe zawsze pozostały ostre, umysł bystry i niechaj gwiazdy cię strzegą. - i w razie jakichkolwiek wątpliwości, tak były to słowa Wilka, obecnego władcy stolicy. Słowa elfa do człowieka, który chcąc nie chcąc, podebrał mu przyjaciółkę, a nawet może coś więcej.
Szafirowe spojrzenie jeszcze raz zawiesił na Iskrze, a potem wyszli, dwaj królowie, szukać jeszcze jednej elfki, o której mówiło się, że ma zamiar zniknąć natychmiast.

Nefryt pisze...

[Na razie tylko dla Szept odpis stworzyłam, jutro postaram się coś natworzyć u Luciena i Devrila :)]

Lunn w istocie dostrzegł nieco różną od ludzkiej sylwetkę oraz elfie uszy. Tyle, że najmłodszy spośród rozbójników prędzej by gardził drugim człowiekiem, niż elfem…co zdziwiło by wielu z tych, którzy znali go w rodzinnym mieście.
Lunn Salvus urodził się jako trzeci syn zamożnych mieszczan, arystokracji niemalże, mocno zaangażowanych w działalność byłej królowej Keronii. A także w spory z elfią rasą.
Poglądy rodziców wtarły mu się w pamięć. Święcie wierzył, że polityka prowadzona przez jego rasę jest słuszna, a wola władców nie do podważenia. A potem czasy się zmieniły. Królowa Sabrina z Marvolów zmarła, a rządy najstarszej z jej córek nie były dla Salvusów korzystne. Zubożeli, wciąż jednak będąc znanym w Królewcu rodem. A to nie było na rękę obecnej władczyni, Szafirze z Escanorów. Pretekst znalazł się prędko i rodzinę skazano na banicję. W Królewcu został tylko Lunn – jako gwarancja, że jego ojciec nie poczyni żadnych „zdradzieckich” planów. Chłopak jednak ani myślał żyć jak osaczony szczur. Uciekł.
A przewrotny los zaprowadził go do obozu Nefryt, już w pierwszych tygodniach „nowego życia” serwując walkę, która byłaby dlań śmiertelna… Gdyby nie ratunek ze strony nieznajomej elfki. Wtedy zrozumiał, że nie należy osądzać po pozorach. Nie wszystkie elfy były wrogie ludziom. Nie wszyscy ludzie byli dobrzy. I nie wszyscy byli w istocie takimi, na jakich pozowali, o czym przekonał się na przykładzie Nefryt. Wcześniej obawiał się jej. Dopiero, gdy ujrzał na jej twarzy łzy – tak, był pewien, że je widział, choć trawiła go wtedy gorączka – zrozumiał, że to, co uznawał wcześniej za niechęć, było w rzeczywistości próbą ukrycia troski.
Teraz stali obok siebie, nie wiedząc zupełnie o więzach przyjaźni, łączącej ich rodziny.
- Czy jesteś pewien? – w głosie herszta pobrzmiewało powątpiewanie. Bo niby dlaczego ktoś z królewieckiego zamku miałby tu przyjeżdżać?
- Jak niczego! Co ty, Nefryt, myślisz, że jak pierwszy raz na warcie stoję, to się do niczego nie nadaję? – naburmuszył się, ale zaraz potem dodał: - Zresztą sama zobacz. Zatrzymaliśmy go, sam zresztą nie całkiem wiedział, którędy do obozu trafić. A ja pobiegłem do ciebie. Chodź – pociągnął ją lekko za mankiet koszuli.
Nefryt zawahała się przez krótką, niemal niezauważalną chwilę. Iść, czy nie? Dla Lunna obecność królewskiego posła była sensacją, dla herszta – powodem do ostrożności. Dotąd nie zdarzyło się, by władczyni wysyłała kogoś w celach pokojowych do bandy łotrzyków. Obawiała się, że to podstęp. Chyba, że zdarzyło się coś…
Odrzuciła włosy do tyłu, tak jakby wraz z tym gestem oddalała od siebie również niepokój i złe przeczucia.
- Szept, chodź z nami, zawsze to więcej osób… - nie dokończyła, nie chcąc zarażać innych swą podejrzliwością. Podenerwowana, nie zwróciła uwagi na to, że nazwała Elkę mianem, którego nie powinna była znać… gdyby nie rozmawiała o elfiej pani ze Szramą.

Nefryt pisze...

[*Podenerwowana, nie zwróciła uwagi na to, że nazwała elfkę mianem, którego nie powinna była znać… gdyby nie rozmawiała o elfiej pani ze Szramą. --> tak powinno być. Jakoś dziś często błędy robię.]

Sol pisze...

Minęły dwa lata. dwa dlugie lata, odkąd Sol widziała Szept. A więc i jeszcze wiecej czasu, od kiedy pierwszy raz się poznały. Wtedy elfka miala w sobie moc, o jakiej Sol marzyć nie mogła nawet, wtedy tylko zazdrość w kwestii darów magicznych czuła. Dzisiaj, gdy w tak krotkim czasie, tak wiele w sobie odkryla, nie musiała się kryć i wstydzić swojej nieodgadnionej inności. teraz ta inność miała nawet swoja nazwę. To dziwne, jak wiele można znaleźć w ksiegach i na ustach starców, nawet tych, którzy pzoa Keronię nigdy nie wyszli. Sol pytała, sluchała, dociekala i szukała. Poznała odpowiedzi i wiedziala jedno, nikt jej juz nigdy tego nie odbierze. W drodze raz tracila, raz odzyskiwała Alasdaira, mijali się i tylko ciemne noce, najciemniejsze, widziały jej lzy. Nabrała odwagi isiły, krnabrności i pewnej iskierki, ktora podburzala ją przeciw jej wlasnym naukom i sumieniu. Nie miała juz takich oporow jak dawniej przed cynizmem i egoizmem. Bezimienny zbieral łupy w jej duszy.
teraz już nie stolica byla jej celem. Teraz celu nie miała, nie mówila o tym tak glośno, bo jednym prawdziwym bylo dążenie do kolejnych spotkań z Egzekutorem. I tak wedrując donikąd, trafiła do rybackiej wioski, smierdzącej rybami jak każda osada bliska slodkich wód tego kraju.
Stanela przy drewnianym slupku i strzepneła z ramienia podrózny kurz, odslaniajac zaraz wlosy przez zaczesanie ich w tył. Cos czuła i to nie smrod rybich wnetrzności. czula cos znajomego.

draumkona pisze...

Iskra, znająca już przecież Luciena wystarczająco długo, pokręciła głową z niemym westchnieniem. Z nim to bywało tak, że cokolwiek by nie powiedział, interpretacji miało to wiele.
Dlatego chyba nie należało mu ufać, chyba, że chodziło o MISJĘ.
Rozespana, głodna i wyziębiona Iskra uciekła się przebrać w swoje zwykłe ciemne ubranie na które składała się koszula i spodnie. No i dodatki, rzecz jasna.
Pierwszy elfkę dopadł Ymir. Zadziwiające było jak szybko potrafił biec zważając na długość jego nóg w stosunku do długości brody, która ciągnęła się za nim po ziemi.
Aż cud, że jeszcze się nie potknął.
Obłapił Szeptuchę w pasie i wyściskał mocno.
- Nie sądziłem, że na tak krótko tu zabawisz, a jednak. Smutek mnie przepełnia na myśl o rozstaniu.

Sol pisze...

Szept była dzieckiem przeznaczenia, urodziła sie dla magii i nic dziwnego, ze jej moc wciąż rosla. Elfka byla zdolna i Sol nie zdziwiłaby sie, gdyby spełniala swoim jestestwem każda nadzieje, bardziej i mniej płonna, każde marzenie , czy to niebezpieczne, zy błahe, kazde zyczenie, nawet i niemożliwe. Szept byla... cóż, była Szept. była kims, koto nie da sie opisac, a po poznaniu na pierwsze miejsce wobec takiej magiczki wysuwa sie szacunek. jej aura tłumiła i kazdy kto wrazliwszy, musial sie ugiąć pod jej spojrzeniem, pod tą siłą jaka posiadała kobieta na oko subtelna.
- Na bogini... - nim w sylwetce rozpoznała znajome ruchy, nim po gniadoszu, ktorego nie raz już widziala, rozpoznała magiczkę, to wlasnie aura jej pierwsza dotarla do Soluszkowych zmysłów. A i sama plomiennowłosa w sile urosła, aura jej stężała, zmienila sie, brakowało w osobie Sol bezradności i niepewności, zastapily to talenty i nowa wiedza, choć teraz byla jak niedoszlifowany diament, potrzebujacy jeszcze wiele pracy.
Bez slwoa, bez kszryku powitania, Sol rzuciła worek z swymi rzeczami i na elfke ruszyla. Nie w ataku, a by ją w ramiona porwać i głośnym smiechem przez wzruszenie, ścisniete gardlo przywitać.

draumkona pisze...

Gdyby Iskra znała Lucienowe myśli, zapewne rzuciłaby w niego kostką szarego mydła.
A tak to jedynie ubrać się w ciszy mogła i nie marudząc wyleźć na światło dzienne już ubrana i niemalże gotowa do drogi. Jeszcze tylko kolczyka zapiąć nie umiała.

- A jakże, wiem. Ale obowiązki króla nie zawsze pozwalają mi na bieganie po lasach Szeptuszko. Taki już los padł na moje barki. - puścił ją w końcu, a gdzieś w oku zakręciła się łezka. Hełm się nieco przekrzywił, a sam Ymir sprawiał wrażenie stu nieszczęść i jednego gratis.
I teraz to przyszła kolej na drugiego króla. Wilk, jak zawsze nadzwyczaj delikatny, objął lekko elfią panią i do siebie przycisnął.
- Uważaj na siebie - i tylko tyle powiedział nie znajdując lepszych słów na pożegnanie. Coś mu w gardle stanęło, gula jakaś, albo co. Najwyraźniej elfi władca źle znosił tyle odejść w jednym czasie.
Albo też chodziło o jedno odejście, bardzo konkretne... Tylko, chodziło tu o Szept, czy też Iskrę?
Tego nie wiedział nawet lord podszeptów.

draumkona pisze...

W obliczu takich ludzi jakimi byli Nomadzi, nie należało mieć żadnych wątpliwości, a przyjąć to, co oferują, bowiem gniew maga powietrza potrafi być znacznie dotkliwszy i straszniejszy niż cokolwiek co zna ten świat. Z pozoru ot, neutralni w konflikcie plemion, ale okropnie dumni i honorowi.
Aang poprowadził całą kompanię do jednej ze skał w otworami. Machnął swoim kijem, a wszystkich ich, łącznie z końmi otulił wiatr, który to był na tyle mocny, że zdołał i unieść na wysokość jam.
Wylądowali na skalistej posadzce pustej jaskini, z której było jedynie jedno wyjście, dość wąski tunel. Marcus pamiętał te tunele.
- Zburzyliście dolne piętra? - spytał cicho rozglądając się. Na ścianach widniały takie same faliste symbole jak na dłoniach starego maga.
- Tak. zbyt dużo obcych się tu pałętało, a to czasem nam jest nie na rękę. Podczas medytacji jesteśmy bezbronni, a świątynne zabezpieczenia były już przestarzałe i niezdatne do użycia.
- Czyli... Która to świątynia?
- Zachodnia świątynia zachodniego plemienia Aureliusie. Świątynia Aare.
Na tym ich dyskusja się zakończyła, a Królik odnotował w pamięci, by spytać o to czym dokładnie są takie świątynie. Tymczasem jednak zrównał się z Szept.
- Jakie miano noszą te ruiny do których miałaś się dostać?

MG

Sol pisze...

Nie próżnowała, ale jaka cene poniosła... Plan byl taki: po zdobyciu stolicy, zostanie z Alasdairem, a ich drogi wciąż sie rozdzielały, by na chwile tylko skrzyzowac i znow ku rozwidleniu ich skierować. o kim byli, mimo uczucia, smucilo oboje, kruszylo ciepło w ich duszach, ale jednoczesnie dawało siłe i napawalo determinacją do szukania i kroczenia dalej, naprzód, ku sobie, do siebie. Sol teraz tak sie zmienila, ze nawet tęsknota za domem przygasla w niej. Dziedzictwo Bezimiennego sie w niej nieprzerwanie burzyło, chcąc wyjść na wolność.
- Kochana Szept - oczy jej zwilgotnialy i Sol aż nosem pociagneła. Cudowne spokanie. Niespodziewane bardzo, ale cudowne!
- Co tu robisz? To nie twoja strażnica, ni elfia stolica, nawet nie królewiec, co ty...? - no uwiezyc nie mogła. odsuneła się na pół kroku, by elfce przyjrzeć.

draumkona pisze...

Nim Wilk zdołał cokolwiek dodać, wyczuł znajomy zapach, który wkradł się między nich wraz z wiatrem. Znając Iskrę, taktownie się odsunął, a zaraz Szeptuchę jakiś ciemny kształt powalił na ziemię. Rzecz jasna, czarnym, rozmazanym kształtem była Zhao, która postanowiła się przeteleportować, zaniast pójść. I nim się do końca zmaterializowała, rzuciła się na Nirę. No tak, tego można było się spodziewać.
- Szept! Chyba nie chciałaś uciec bez pożegnania?

draumkona pisze...

-Trzeba mi było wylać coś na głowę... Nie. Chociaż nie. Bo wtedy bym cię pewnie też goniła, ale z innym zamiarem. Zapewne z jakimś nożem w ręce... - no tak, Iskra miała w zwyczaju, by w stolicy się zapominać i myśleć na głos. Powstała uwalniając Szept i czekając aż tamta się pozbiera z ziemi po tej wspólnej wywrotce.
I tak mierzyła ją wzrokiem nie wiedząc w sumie... Nie wiedząc jak ma się pożegnać, bo ani trochę takie rozstania nie były jej na rękę.
- Morią pewnie nie pójdziesz, więc zostaje ci szlak przez półki... A i ja tamtędy jadę. Nie ma więc żegnania, pakuj manatki i jedziesz z nami do granicy lasu! - i koniec, postanowione, amen.

Sol pisze...

Uśmiechneła sie, bo choć zmian tych wcale nie widziala, to czula je. czula wyraxnie jeszcze gęściejsza magie w aurze elfki, czula nowe historie, nowe tragedie i doświadczenia. I pomysleć, że to była ta sama kobieta, która o magiczne ksiegi pytała, która pomocy i wskazowek prosila.
Przed oczami jak zywo stanęlo jej miejsce, gdzie taka niepewna była. regal w pokoju w wiezy w lesie. Zamrugala, pokręcila glowa i pod ramie chwycila elfke.
- Chodxmy do karczmy, porozmawiamy, opowiesz mi wszystko - o tak, mimo ze u obydwu pań wiele zmian zaszło, Sol czula, ze to nie ona powinna byc bohaterka wieczoru. W sumie, czy Szept kiedykolwiek stala sie choc na chwile kimś jednynym, waznym, kogo sluchaja, na kogo patrza i nie martwia sie niczym innym, procz wystepem tej magiczki? Sol wątpila. Ninareth nalezala do grona wybranych, od których zawsze czegos sie oczekuje. teraz były to tylko slowa i usmiech, niewiele.

Silva pisze...

Poddenerwowane rozmowy w karczmie, głosy obaw i szepty strachu, niepewność na twarzach pełnych lęku. Płacz dzieci, uspokajające słowa matek. Za oknem zaczęły prószyć grube płatki śniegu; szron na szybach utrudniał dostrzeżenie tego, co dzieje się za szybą, jednak wirujący śnieg robił się coraz gęstszy.
Ten sielski, zimowy krajobraz przerwało głuche dudnienie w jednym z pokoi na górze. Zaraz też skrzypnęło coś złowrogo, a w chwilę później coś dużego, ciemnego spadło z piętra i wylądowało w śniegu; czyjś skok był widocznych dla wszystkich tych, którzy w głównej sali siedzieli.
Z okna na górze wyrzucony został też jakiś tobołek, a zaraz za nim zeskoczyło coś drugiego, całkiem zgrabnie i ładnie.
Chwilę trwały krzyki, nawet dość konkretną chwilę, a potem po jakimś czasie, drzwi do karczmy się otworzyły i do środka wszedł... Wisielec. W śniegu, mokry i z ładną odbitą ręką na policzku bladym, i chyba nawet guz mu rósł na czole, najpewniej od dębowej laski.
- Najpierw... - z westchnieniem przysiadł na przeciwko Szept - ...Lofar się do mojego tyłka dobierał, potem Midar dał mi swój cudny eliksir z buteleczki, po którym cuda mi się śniły. Wstaję i widzę śnieg, no to idę dalej spać na tej mojej podłodze - burknął, opierając ramiona na stole, a na nich kładąc głowę, na elfkę pokrzywdzonym wzrokiem spoglądając. - A tu nagle wpada szamanka, budzi nas, krasnoludy nawet dość radykalnie i... Ja jej nie zrobiłem nic takiego, by mnie przez okno wyrzucać!

Sol pisze...

- aj tam - wzruszenie ramion tylko. Sol mogla opowiadac, miała co, ale przecież dzisiaj chciała tylko słuchać. To Szept miala zabłysnąć, to elfia magiczka miała dzisiaj stać sie gwiazda wieczoru
- O wiele bardziej ciekawa jestem wszystkiego, co ty możesz opowiedziec - oznajmila z usmiechem, smiało ku gospody dochodząc.
I zaraz tez pewnie dzrwi pchneła, pierwsza do wnetrza wchodząc. To nie było już to slabe i zastraszone dziecko, świata niepewne.

Silva pisze...

Wisielec się zasępił. Po czym zrobił się czerwony. Taki nie buraczkowy, jakby go coś bolało, albo mu niedobrze było, ale purpurowy. Ale czy wilkołak potrafił się zawstydzić? Najwyraźniej.
- No... To nie moja wina, że mi się takie rzeczy śniły i... - teraz to wilkołak schował głowę, co by nie patrzeć na elfkę. - Trochę ją podotykałem...

Silva pisze...

Wisielec spojrzał na elfkę. - Ja tu cierpię, a ty mi mówisz, takie rzeczy... - westchnął i przymknął na chwilę powieki. - Nie lubię cię. Jesteś okropna. Cierpię - westchnął, ale zaraz na Szept znów spojrzał. - Silva zamrozi Lofara. Niech weźmie mojego konia, ja pobiegnę do rzeki.

Silva pisze...

Wisielec poburczał coś pod nosem przez chwilę, jakiś taki nie swój, z topniejącym śniegiem we włosach i pulsującym policzkiem, nie wspominając o bolącym czole. - Ja ją naprawdę lubię. I nie chciałem - mruknął cicho, niemal niedosłyszalnie, ledwo ustami poruszając i za chwilę, jakby zorientował się, co właśnie powiedział, poderwał się, nerwowo drapiąc po brodzie i od razu pochwycił inny temat, byleby tylko nie musieć mówić dalej o szamance, zagadując Szept, mając nadzieję, że nic nie słyszała. - Pojadę. Rozumiem, że ty weźmiesz Midara? - spytał, opierając łokieć na stole, a na nim policzek; szczególnie zadowolony nie był, ale wziął Rozkosznego na siebie. - Wiesz, gdzie ten elfi staruszek zostawił łodzie?
Na górze rozległy się kroki; ciężkie buciory i mocny chód. Zaraz na schodach pojawiły się krasnoludy; Midar miał się całkiem dobrze, a Lofar zdawał się jeszcze przebywać w świecie snów.
- Jeść - szron na kołnierzu jego koszuli wskazywał, że szamanka naprawdę konkretnie krasnoludy obudziła. - Jagnięcinę poproszę! - krzyknął, chyba mając nadzieję, że ktoś go usłyszy.
I faktycznie, podeszła do nich młoda dziewczyna z taca pełną misek; elfka dostała gulasz, krasnoludy mięsiwo z aż nazbyt pełnymi kuflami i chlebem, a wilkołak krwisty kawałek mięsa, którego pochodzenia lepiej nie dociekać. Była jeszcze jednak miska z warzywami i jajkiem dla szamanki.
- Po prowiant zgłoście się do cioteczki Jagody, w kuchni.

Friese pisze...

Ostatnim razem Friese doświadczył takiego łutu szczęścia, kiedy omyłkowo zamknięto go na noc w pełnej winiarni. Przeklął już na kulawego Ognika i trefne buty, matka fortuna jednak go kochała, a los ferował cudownie niezbadane wyroki. Wychylił się nieznacznie, chwytając kępy trzcin, żeby złapać lepszy widok.
- Wszystko, co dobre przychodzi do tych, którzy czekają, Łasic - mruknął do zwierzaka. Łasic nie zgodził się ani nie zaprzeczył. Zjadał rękaw koszuli, korzystając z chwili nieuwagi.
Plusnęło, gdy kobieta zanurkowała miękko i niespodziewanie zniknęła z oczu. Złodziej zaklął, rozejrzał się i wychylił nieco bardziej. Powierzchnia stawu drżała lekko, spokojnie, roztaczając płynne kręgi i kołysząc opadłymi na taflę liśćmi jak łagodne morze stateczkami. Przez chwilę nic nie przerywało ciszy. Łasic tymczasem przeliczył się z rękawem i dziabnął mężczyznę solidnie w ramię. A trzciny wyślizgnęły z dłoni.
- Au!
Ciszę przerwało nie byle co. Potężny chlupot poderwał nawet kaczki przy odległym brzegu, gdy zwalił się do wody, nim zdążył się zorientować, że traci równowagę.

[Skromnie, bo nieprzytomna jestem, ale wreszcie.]

Sol pisze...

- Ty wybieraj, Szept, ty wybieraj, decyduj, ubarwiaj niebezpiecznymi przygodami swe opowieści - prosila, rozgladając sie po izbie w poszukiwaniu wolnej ławy. Nie było. Ale zaraz być mogla! prosty lub na prawde byl prosty, w porownaniu z szumowinami co na złocie śpia, to w mig pojela wiekszość zasad i umiala je naginac dla wlasnych wygód. W ślad za nazwiskiem Vaesów miała być prawa, szczera i dobra, ale przez zupełnie co innego nie zgineła jeszcze i przez zupełnie co innego została od Vaesów odcieta! A więc prawość, dobroć byly pożądane, nie za wszelką cene jednak do diaska!
- Chodxmy - poprawiła wlos, co jej sie na usta pchał, przy wardze laskocząc jasne lico kobiety i Sol przeszła przez sale, siadając obok grupki radosnych krasnoludów. Albo jej towarzystwo takie nie wadziło, albo palce zaczynały swędzieć.

Silva pisze...

Lofar spojrzał na Midara, a Midar na Lofara i oboje z pełnymi buziami wzruszyli ramionami i mruknęli coś o tym, że po wywaleniu wilka przez okno, sama wyskoczyła i potem już jej nie widzieli.
- Chciała poczuć zimę. I jej zamiary - wilkołak westchnął, spojrzał za okno gdzie sypał spokojnie śnieg, po czym mamrocąc pod nosem coś o tym, że jest idiotą, zabrał talerz szamanki i wydreptał z nim na zewnątrz, mając zamiar ją odnaleźć.
I wrócił po kilku minutach, z talerzem na głowie, warzywami we włosach i kaszą na koszuli. W złym humorze.
- Kazała sobie nie przeszkadzać...
- Mości wilkołaku, podejścia do kobitek nie masz - Lofar zdawał się mieć podejście do każdego, a przynajmniej on tak myślał i był tego pewnym.

Sol pisze...

Sol sądziła, że elfce wlaśnie przeszkadzać będą postronni słuchacze, chciala więc zbyc ich nieco im tyłki podpiekając. O, takie psikusy jej ostatnio po głowie chodziły, jak male dziecko cieszyla się z cudow jakie umiała poczynic, tylko palcami pstrykając.
Słuchała z zapartym tchem. Iskrę znala, znala bardzo dobrze, jeszcze jak magia elfki przeniosła ja do Skalnego Miasta tam się spotkały, choc wtedy Iskra nosiła inne imię. Cienia poznala niedawno, choć wcześniej o nim słyszala, od Iskry właśnie, choć nie w rozmowie, a belkocie pijackim. A Wilk...
-Wilk? - podchwycić to musiała, bo tego ani mienia nie mogła znać, ani znikąd spamietać. Wędrowek czas mijał, a ona tak mało wiedziała o Keroni.
- On jest królem elfim? - no tylko tego brakowało by sie wygłupiła przed wszystkimi. Brawo.

Silva pisze...

Bardzo prawdopodobne było, że szamanka, która wilkołaka potraktowała w ten sposób, kogoś zupełnie innego ostrzegłaby słownie, że przez chwilę woli zostać sama. A że nawinął się Wisielec...
- Znowu mnie chcesz z nimi zostawić - wilkołak pogroził elfce łyżką i chyba postanowił, że więcej się jej wykiwać nie da. Ostatni raz spał z krasnoludami, znaczy razem z nimi, znaczy... w jednym pokoju!
- Podobno, mamy podróżować razem - Lofar przysunął się do Wisielca. - Może poznamy się bliżej?
- Szept, molestują! - wydarł się Drav.

draumkona pisze...

Na Królikowy umysł spłynęło olśnienie litościwych bogów. Więc dlatego Marcus chciał dotrzeć do wioski północnego plemienia. Dlatego chciał dojść do Strumieni. Czekał ich spływ.
Ale lepiej, żeby elfia pani o tym nie wiedziała... Najlepiej będzie przedstawić ją przed faktem niemal dokonanym.
Bo nic by w spływie groźnego nie było, gdyby nie fakt, że są w górach mgieł, gdzie nawet prywatna przechadzka w krzaki mogła grozić śmiercią.
- Zapowiada się ciekawa trasa. - no nie mógł się powstrzymać. Nie mógł.
Tymczasem Aang wyprowadził ich do ogromnej sali wyrzeźbionej w skałach. Niewątpliwie robota krasnoludów, choć i tu dziwiły rozmiary pomieszczenia.
Królik podejrzewał, że podstawę wykuły krasnoludy,ale górę... Góra była pozbawiona regularnych zdobień. Skała była gładka i falująca, jakby wyżłobiły ją płomienie...
Grota smoka. Nomadzi mieszkali w dawnej grocie smoka.

MG

draumkona pisze...

Wilk wymienił spojrzenia z Ymirem na dźwięk nazwy dawnej krasnoludzkiej chwały. Moria. Siedlisko zła wszelkiej maści. Trzeba będzie coś z tym zrobić.
Iskra wyszczerzyła się głupio i w głębokim poważaniu miała prawdopodobny grymas na twarzy Cienia, bądź jakieś uwagi co do ich nowej towarzyszki. To jej teren, o!
- A spróbowałabyś odmówić! - zaraz pochwyciła Szept za nadgarstek i zaciągnęła do Zahira. No i tyle jeśli chodzi o pożegnania.

Sol pisze...

Iskrę znała, tak, owszem. Ymira nie. I nie miała pojęcia kimże on mógłby być. I jak się okazuje o Szept wiedziała zbyt mało, by móc powiedzieć, że ja zna. Skoro nie wiedziała kim ta elfia pani jest, jakie stanowisko podejmuje i w stolicy elfiej i w ogole w Keroni. Wszak nie każdy, nawet nie kazdy arystokrata prawo ma do przyjaźni i obycia bliskiego z krolem. Zatem po twarzy płomiennowlosej jedynie cień niezrozumienia i wstydu przemknła, słwoa jednak nie padły żadne. Wstyd, wstyd i hańba tylu rzeczy nie wiedzieć.
Za to jednak zaraz ktoś z tlumu sie odezwał o dalsze losy stolicy elfij i nowego krola pytając. Z drugiej mańki jakas kobieta o szczegóły innej przygody dopytywala i nawet gdyby Sol chciała, jej głos by utonąl w wrzawie. A czasu miała i na rozmowe i na pytania dalsze.

draumkona pisze...

Iskra dziwnie się czuła w Zoranowym towarzystwie. Dziwnie niezręcznie. Ale nie powiedziała nic, jedynie udała, że poprawia koński popręg. Nawet unikała patrzenia na Luciena, co by dziwnym zdawać się mogło.
Coś pchało ją w trasę, coś pchało dalej.
- Lu, co mamy do zrobienia, że tak ci śpieszno...? - musiała go zaczepić, a jakżeby inaczej. Wszystko, byleby nie patrzeć na Szept tonącą w objęciach Zorana. przecież ona próbowała ją wystwatać z Wilkiem, a tu co!
ychhhh!

Silva pisze...

Wisielec wyskrobał ostatnią łyżkę, potrząsnął głową niczym pies, zrzucając z siebie resztki jedzenia, którym go szamanka zaatakowała niewdzięczna. - Hej, Szept, naprawdę chcesz się przeprawić w taką pogodę? - wilkołak dogonił elfkę i zrównał się z nią krokiem; swędziała go dłoń, więc się podrapał. Ta sama dłoń, która została przez Grzechy Griny odcięta; gdyby nie uzdrowiciele arrakan i woda stworzycieli, Drav stałby się bezłapym wilkołakiem. Wszystko skończyło się paskudną blizną i rwaniem na zmiany pogody i małym niedowładem palca; całe szczęście, bo Drav nie chciał się pokazać Mogabie w takim stanie.

W tym samym czasie Lofar uporał się ze wszystkim i po kilku minutach wyciągnął marudzącego Midara na zewnątrz, by na śniegu trochę otrzeźwiał i zyskał na przytomności. - Moczymorda, zbudź się! - i trafił krasnoluda śnieżką. - Szykuje się przygoda życia, trza się szykować - Lofar aż się palił do tej wyprawy; zasiedział się ostatnimi laty w karczmie, rozbestwił i rozleniwił. Brakowało mu wojaczki i podróży z innymi knurlan. Teraz zaś Ivelios dał mu możliwość poczucia smaku przygody.

Nefryt pisze...

Może właśnie ten spokój elfki sprawił, że bariera nieufności, jaka oddzielała od niej Nefryt, osłabła nieco, choć herszt nie mogła mieć przecież pewności, czy Szept nie stanie się kiedyś jej wrogiem, czy też przysłowiowym gwoździem do trumny.
- Masz rację – głos Nefryt także był cichy. - Nie obawiam się jednak królowej jako takiej, a jej uległości. To nie jest silna władczyni, każdy to wie... Nawet najeźdźcy. - Umilkła na chwilę, jakby rozważając następne słowa Szept. Tym właśnie Nefryt różniła się od wielu przywódców – słuchała nie tylko swoich doradców, nie tylko osób powszechnie uznawanych za autorytety, ale wszystkich, którzy mieli na dany temat coś do powiedzenia. Bo wysłuchać i przemyśleć można zawsze, zyskując przy tym szerszy ogląd sprawy.
- Królowa i ja... Raczej za sobą nie przepadamy, choć stoimy po tej samej stronie. Przynajmniej dopóki ona nie ulega bratu. - Dłonie Nefryt na chwilę zacisnęły się w pięści. Wzięła głębszy oddech i wyjaśniła:
- Brat królowej jest gubernatorem ziem, które zagarnęli nam Wirgińczycy. I wprost marzy o tym, by zobaczyć, jak daję gardło na katowskim pieńku.

Sol pisze...

Sapneła i to z ulgi nie zmeczenia, gdy wreszcie cala widownia zaczęła sie przerzedzać. Moznaby tak wspaniałych opowieści słuchac cale zycie, acz niektorym czasu było szkoda i kto ucho nasycil, zaczął powoli wracac do domu, do swoich obowiązkow, do pracy, do rodziny. A one zostały.
- Za kogo uchodzisz wśrod elfów, skoro z krolem ich sie przyjaźnisz? Skoro gdziekolwiek sie pojawiasz, od razu szacunek i cieplo zyskujesz/ - przechyliła glowe ciekawa jak diabli tego wszystkiego.
Szept była kims niezwykłym, kims więcej niż magiczka, by z taka łatwością lawirować po świecie. Ona albo musiała cos miec, albo coś wiedzieć, albo... po prostu byc kimś nieprzeciętnym. Sol za malow iedziala i odezwała sie w niej chęć odkrywania.

Silva pisze...

[Hm, myślałam o akcji przed powrotem dara. Takie, co to potem Dar będzie mógł wrócić xD]

Skaza pisze...

[Tak, twoje zniechęcanie podziałało na mnie inspirująco xD Kto cię tam na forum weną swoją nazywał? Podpisuję się pod jego słowami :)
Art jest z 13 wojownika, masz rację. Szukałam na barwach magii, po galeriach fantasy, w google... I tyłek. Nic mi nie pasowało. I nagle - olśnienie, bo mi się Buliwyf przypomniał :)
A co do naszego wątku, bo już zaczęłam z tematu zbaczać - coś mnie kusi spotkanie Skazy z Nirą xD]

draumkona pisze...

Królika bardziej niż historia skał interesowały starożytne smocze runy wyryte w ścianach. Smocza magia i smocze zaklęcia... Medyk miał ogromną słabość do tego typu rzeczy, więc zaraz znalazł się przy jednym ze słów w smoczej mowie. Napis błysnął ostrzegawczo, a w powietrzu odezwały się szepty. Słowo w dawnej mowie zalśniło mocniej, a od niego jakby wyrwał się lekki wiaterek. Szepty nasiliły się.
Aang obejrzał się przez ramię i uśmiechnął się do siebie
- Tak się dzieje od pewnego czasu, a ja nie jestem w stanie wyjaśnić co to może znaczyć... Gady wyginęły, skąd więc taka aktywność ich magii?

MG

draumkona pisze...

Iskra zgadzała się ze stwierdzeniem, że nie można, ale... Ale zawsze można ukazać zalety osoby którą próbuje się zeswatać. Albo wykorzystać wspólne cechy. A potem... Cóż, Iskra wierzyła naiwnie, że istnieje jakaś osobna magia dotycząca miłości.
Jak widać, nie do końca dorosła chyba.
Ociągając się wgramoliła się na siodło i ściągnęła wodze Kelpie. Westchnęła też smutno i obejrzała się na stolicę. Nie mogła zostać.
I spojrzała przed siebie.
- Witaj traso... - mruknęła i wbiła lekko pięty w boki klaczy, a ta posłusznie poszła kłusem w kierunku głównego mostu, wyjazdu z Eilendyr.

[chcesz zacząć Alduina, czy ja mam to zrobić? :D]

Silva pisze...

- Wolałbym tę drogę przebyć konno, ale rozumiem, że nie jest to możliwe w tak głębokim śniegu, którego zapewne jeszcze przybędzie - wilkołak westchnął; pogoda zmieniła się na gorszą w najmniej odpowiednim momencie. Rzeki nie skuje lód, ale to, co wyjdzie ze swoich nor i pieczar, zapewne będzie gorsze od zamarzniętego nurtu. Zimy nie było od lat, ta ponoć miała być najgorsza, a i jej dzieci pewnie przysporzą wiele kłopotów.
- Pośpieszmy się i wyruszajmy. Boję się, że zacznie sypać gęściej i ta karczma stanie się naszym tymczasowym schronieniem na długo.

Mimo pisze...

W tym samym czasie, kilka kilometrów dalej, młody chłopak dobił swą łodzią do brzegu i przegarniając jasne, niesforne kosmyki z oczu, wyszedł na miękką trawę. Zapadł wieczór, słońce dotykało już rozgrzanego do czerwoności horyzontu, a opuszczone przez jasność niebo, zaczynało pokrywać się barwami nocy. Kilka pojedynczych gwiazd migało do niego spokojnie.
Danell miał silne, dobrze umięśnione ramiona i spracowane dłonie, których nabył przez lata ciężkiej pracy. To właśnie te silne kończyny pomagały mu teraz wytaszczyć z wody ciężką sieć, pełną ryb. Połów był udany, co wprawiało chłopaka w wyśmienity nastrój, gdyż wyobrażał sobie stoły pełne jadła, jakie zapewnił mieszkańcom Smoczej Wioski.
Uśmiechnął sie do przyjaciela, który stał nieopodal i opróżniał łódź z własnych ryb.
Malaika wołała ich od gospody na zupę warzywną i nalegała, aby raczyli się pośpieszyć.
Załadowali ryby na duże wozy i przewieźli je do spiżarni w której gromadzili wszelakie zapasy żywnościowe. Reszta to już było zadanie kobiet, to one miały zamarynować ryby, posolić je, okrasić śmietaną lub zamknąć w beczkach pełnych octu.
- Dziadku, dlaczego masz tak dziwny wyraz twarzy? - Malaika spojrzała na starca, siedzącego przed chatą - Połów był wszak udany.
- Sieci są pełne ryb, ale wkrótce mogą być pełne smoków - rzekł nieswoim, zgaszonym głosem.

Danell.

Anonimowy pisze...

Zobojętniałym spojrzeniem odprowadziła zbójców, którzy jak jeden mąż rzucili się do ucieczki. Także ten, któremu prawdopodobnie zmasakrowała rękojeścią fizys, zerwał się na nogi spod kopyt karosza i zataczając się na boki, próbował dogonić pobratymców. Kobiecie przeszło przez myśl, że co jak co, ale nie zamieniłaby swojego miecza na żadną inną broń. Opuściła ją bez większego zamiaru ponownego jej użycia. Choć instynkt dyktował jej coś innego.
Spojrzała na dziewczynę matowym spojrzeniem, którego uczuć nie można było odgadnąć, a które przywodziło na myśl dzikiego kota.
- Jak uważasz. Osobiście nie lubię długów po żadnej ze stron - głos miała mocny, lecz stosunkowo ciepły - I, jak już zauważyłaś, raczej się nie znamy - ściągnęła rękawicę i wyciągnęła w jej kierunku dłoń - Jestem Zorana.

[Ha, ambitnie *ironia* Miejmy to za sobą.]

Sol pisze...

Wygnanie... Cóż ona nie została wygnana, przed o wiele sroższa karą posilkowala sie ucieczką. I tez nie sama. A więc tylko do pewnego stopnia była w stanie zrozumiec to, co czuje i myśli elfka. I było to doprawdy nazbyt trudne do objęcia.
Wzmianka o tym, co teraz jest między Ninareth a elfami słyszała już wcześniej i znowu padł gorzki ton, pełen żalu. Ale to i tak niewiele wyjaśniało, bo Sol w gruncie rzeczy nie wiedziała co takiego sie stało. Nie tutaj jednak chciała o tym mówić, uszy na sali były zbyt czujne , a skoro temat wcale nie tak przyjemny, lepiej było w zaciszu go poruszyć. Kiedy wiec obie napiły sie i zjadły i wynajęły duzy pokój z dwoma łóżkami, dopiero gdy za nimi drzwi skrzypnęły, Sol zmienila temat. Opuściła luxne tematy i wzmianki głównie wymijające, bo jak sama też mogłaby mówic, to jednak wolała tez co nieco pokazać. Tak, chciala sie pohwaic, wszak to elfka pierwsza do niej pomocną dloń wyciagnęła, była jak pierwszy nauczyciel.
-No... ale co takiego sie stało, że teraz takie masz z swoimi stosunki? - spytała wreszcie, odkładając worek z rzeczami na krzesło przy oknie, obok łóżka, które miała na tę noc zająć.

draumkona pisze...

- Zmiany... - mag jakby smakował to słowo, po czym ruszył dalej, poprzez jaskinię, dalej, dalej, do wnęk gdzie mógłby ich bezpiecznie pozostawić by odpoczęli i dowiedzieć się które przesmyki są wciąż przejezdne.
Królik dogonił Marcusa rozmawiającego cicho z Myszołów, która nie wyglądała na zadowoloną. Najwyraźniej coś było na rzeczy. Biały pojmował, że szukała Szczura, że miała inny cel, priorytet. Ale tu musiała się dostosować. Misja.
- Cholera, ale... - jasnowłosa nie zdążyła skończyć, bo Pajęczarz machnął ręką dając w ten sposób do zrozumienia, że dłużej narzekań słuchać nie będzie.
A to co Marcus uważał za narzekania, w istocie było całkiem solidnymi oskarżeniami i argumentami by dać sobie spokój z tą trasą.

MG

draumkona pisze...

[już szybciej bym nie wytrzymała, niż straciła cierpliwość, bo wierz mi, żem bezdennym workiem jeśli idzie o tę cechę >_>
znowu zgubiłam plan, poza tym, teraz sprzątać muszę, ale jeśli się wyrobię przed 16 i jakąś wenę będę mieć to zacznę. Jeśli po 16 nadal zaczęcia mieć nie będziesz, to niestety, ale nie podołałam :c
I będziesz musiała mi wtedy wybaczyć!]

Silva pisze...

Szamanka sprawdzała mocowanie pasków przy jukach klaczy o myszatym ubarwieniu i czarnym włosiu; mówiła coś cicho, w swoim dialekcie. Najwyraźniej Al pomyślał o wszystkim, bo Silva miała na sobie płaszcz z norek, które góry północne zamieszkują, płaszcz ze swojej wioski, bo szyty grubymi nićmi, z kapturem i charakterystycznym zapięciem w kształcie rogów reniferów.
Kiedy dębowa laska umocowana została przy siodle, Duszołap wskoczyła na myszatą klacz, naciągając kaptur na głowę. Była gotowa do drogi.
I został jeden koń. Lofar podkradł się do szamanki i pięścią zastukał w cholewkę jej buta chcąc, by zwróciła na niego uwagę.
- Pani szamanko... - ocho, już było widać, że coś jest na rzeczy, że coś krasnolud kombinuje i nie jest to bynajmniej coś dobrego.
Duszołap sięgała już zaciśniętą pięścią Lofarowej głowy, ale wilkołak, co to na karego ogiera wskoczył, podjechał ku krasnoludowi i złapawszy go za fraki, posadził za sobą.
Lofar zdziwiony, początkowo zawiedziony, po chwili zorientował się, jakie szczęście go spotkało. - Panie wilkołaku... - i objął Wisielca w pasie, że niby nie chce spaść i nawet policzek o jego plecy oparł.
- Łapy precz - każdą literę Drav przecedził wyraźnie i dosadnie przez usta. I ukuł pazurem krasnoluda.
- Kiedy ja zlecę! Krasnoludy nie jeżdżą konno - i wilkołaka nie puścił; miał dobrą wymówkę i z niej korzystał. - Chcesz mnie zabić?
- I pozbawić tych wszystkich osób przyjemności, jaka ich spotka, kiedy ich wychędożysz?
- Dureń...

Silva pisze...

Łodzie. Na niezamarzniętej rzece. Niezamarzniętej czyli rwącej.
Szamanka z konika na nią spojrzała i oczy w niebo uniosła. Cóż. Śnieg szedł, czuła to w kościach, ale nie mieli wyboru, musieli ruszać. Dlatego też z myszatej klaczy zeskoczyła i nie czekając na innych, zabrała się do przygotowania chociaż jednej łodzi; była praktyczna, szybka i konkretna, tak, jak ją uczył ojciec.
Wilkołak z karego ogiera zeskoczył i złapawszy gałązkę suchą, podszedł do leżącego w śniegu Midara - Panie krasnoludzie... - i dźgnął gałązką Moczymordę, sprawdzając czy ten żyw.

Silva pisze...

- Dzielny krasnolud, boi się wody? Ho, całkiem ciekawy widok, proszę pana krasnoluda - może i wilkołak złośliwym zdawał się być, jednak w dobrej wierze to mówił, ale na swój własny, nietypowy sposób.
Na Wisielca w przygotowywaniu do podróży nie można było liczyć. Zawsze coś jego uwagę odciągało, zawsze coś innego do roboty było ciekawsze, zawsze ktoś go zagadał, albo o czymś zapomniał, czymś bardzo ważnym. Duszołap o tym wiedziała, dlatego wilkołakowi z krasnoludem bawić się pozwoliła, a sama jedną łódź szykowała.
Zapomniany przez wszystkich Lofar miał problem. Za konikami nie przepadał, jak każdy knurla. A na karym ogierze siedział i zejść nie miał jak. Jak nic kłopoty będą. Ale dzielnie Lofar przekręcił się w siodle, zawisł z jednego boku, dłońmi trzymając się tylnego łęku, co by nie spaść. I zawisł tak nad ziemią, majtając nogami.

Silva pisze...

Wilkołak na dyndającego w powietrzu i uczepionego tylnego łęku krasnoluda zerknął, co to nogami przebierał, jakby to miało pomóc mu się utrzymać i pociągnął Szept za rękaw.
- Ale ty weź go szybko przekonaj, dobra? - miał na myśli Moczymordę. Bo czas uciekał. Sam do Lofara podszedł, spojrzał na niego z góry i wyszczerzył w uśmiechu kły - Co mi dasz, jeśli ci pomogę? - spytał, opierając się ramieniem o łęk; zaczął nawet stukać palcami o zaciśnięte pięści krasnoluda, jakby się zastanawiał, czy może ładnie go zdjąć, czy podważyć mu paluszki i pozwolić wywinąć fikołka.
Skończywszy z jedną łodzią, szamanka spojrzała na pozostałych towarzyszy i stwierdziła, że nie może na nich liczyć, więc zdjęła podróżne torby z wierzchowca elfki. Hm, o ile się nie myliła, Sowiooki nakazał karczmarzowi zaopiekować się końmi, kiedy te wrócą do stodółki i nawet mu za to zapłacił kilka złotych monet.

Sol pisze...

Z zmarszczonymi brwiami, nie o gniewie świadczącymi, ale o wielkim skupieniu sluchała Szept. A ta, jak zwykle tajemnicza, wyjawiła tylko ogólniki, pozwalając działas wyobraxni płomiennowłosej. I ta zaraz buchneła, dobrze że z uszu Sol nie uszła para, pewne obrazy, moze nazbyt przerysowane, niektóre nazbyt uwydatnione pokazały straszne i piekne zarazem wizje.
Cicho sapnela, oczu nie spuszczając z elfiej magiczki. Magia była potężna, jej działania albo zgubne, albo zbawienne, najczęściej i takie i takie. Niektórzy nie umieli jej posiąść, inni zrozumiec, jeszcze innym brakowało wiary. I pomiędzy nimi wszystkimi musiała znaleźć się elfka. trudna sytuacja... Osądy, mylne, pochopne, to coś co i Sol poznała, acz... pewnie zupełnie inne to scenariusze byly.
- Juz się poddałaś/ - spytała cicho, mając na mysli starania o odzyskanie dobrego imienia i starych praw, ktore odbierało wygnanie. Ona walczyla, nie sama, bo potrzebowala kogos przy sobie, ale nie poddawala sie. Szept była silna i Sol czuła, ze zna odpowiedź.

Mimo pisze...

Danell wyczuł, że coś jest w powietrzu. Zdążył jednak w między czasie zażyć kąpieli w rzece i z włosami ciężkimi od ściekających kropel, powiesił swoją upraną do dopiero przez Malaikę koszulę, która zadyndała na sznurze.
Smocza Wioska otulona była płaszczem spokoju, tylko on i Malaika patrzyli na siebie uważnie, przekazując w milczeniu niewypowiedziane słowa strachu.
Wtedy to usłyszeli. Tętent końskich kopyt, który coraz bardziej się do nich zbliżał. Wstrzymali oddech, czekając aż nastąpi lawina złych wydarzeń, kiedy zza wzniesienia pojawił się zakapturzony jeździec na koniu.

Danell.

draumkona pisze...

Po krótkim marszu zostali wprowadzeni do ciemnego, szerokiego korytarza w którym jedynym źródłem światła były szklane latarnie w kształcie łez, które to roztaczały wokół siebie łunę bladoniebieskiego światła. Korytarz był pusty, jeśli nie liczyć ich małej kompanii i śmigających pod sufitem nietoperzy posłańców, które roznosiły polecenia i wiadomości.
Po tymże spacerku z kolei zostali wprowadzeni do okrągłej sali, gdzie od podłogi po sufit ciągnęły się jamy. Niektóre były zajęte przez magów, którzy zażywali słusznego odpoczynku, inne zajęte przez stada nietoperzy, w jeszcze innych czaiły się skrzydlate konie; pegazy.
Aang podprowadził ich do zachodniej ściany i stuknął kijem, a z jamy oddalonej od ziemi o całe dwadzieścia metrów wyfrunął kasztanowy skrzydlaty konik. Zarżał cicho i stuknął kopytkami lądując na ziemi.
- Na nim tobołki powieście, poniesie je wam do jamy. Zmieścicie się wszyscy w jednej, tu macie drabinkę - tu wskazał palcem na sznurkową drabinkę prowadzącą w górę - numer trzydzieści cztery. Zajrzę tu jutro najpewniej, teraz mam trochę obowiązków - i zostawił ich tak z parskającym młodym pegazikiem, który kopytkiem stukał o ziemię.

MG

draumkona pisze...

Iskra także nie spodziewała się, że ledwie Szept opuści, a zaraz ją znów spotka. Jak ten czas leciał...
A chwilowo miała dość Bractwa. Miała dość i koniec, wzięła urlop, nakrzyczała na Luciena, że niech sobie sam teraz pracuje, pobiła się z Marcusem, a Nieuchwytnemu pogroziła pięścią. I uciekła. Choć przecież zamierzała wrócić, to jasne. Jakoś nie potrafiła znieść myśli, że mogłaby odejść, o nie. Ale teraz czuła się trochę jak wtedy, kiedy uciekła do Demaru, kiedy po raz pierwszy spotkała kowala Asgira, któremu, cholera, naprawdę na imię Varian.
I tak błąkała się po lasach nim nie natknęła się na Szpetuchę, która to, jak się okazało, znów gdzieś podążała, zawsze w siodle, zawsze z myślą. I dołączyła do niej. A co.
W tej chwili właśnie zmierzały w okolice Valnwerdu, gdzie jak głosiła legenda, miało być ukryte wejście do krainy cienia i mroku. Morhaim. Iskra aż bała się myśleć co tam mogą znaleźć.
Ściągnęła wodze Kelpie, która parsknęła głośno i gniewnie, a w dodatku zarzuciła buńczucznie łbem.
- Szept, znasz dokładne ścieżki do tego miejsca...? Przecież wiesz jak działa Valnwerd. Jak źle wleziemy to będziemy się błąkać po Nieszczęściach i nic nie znajdziemy, chyba, że własne tyłki.

Sol pisze...

Pokręciła głowa bardzo niezadowolona z tego co zrobiła Szept. Pogodzić sie to jedno,a le gdy jawna niesprawiedliwość zewsząd...?
- I nic nie zamierzasz zrobić? Przeciez musialas miec jakąś słuszność, wygnanie to chyba zbyt surowa konsekwencja - glosne swe wątpliwości wyraziła. Nigdy jakoś specjalnie nie kryła sie z slowami. Na bogini, pamietała jakby to wczoraj khol niemal złoil jej skóre bo jako dziewiciolatka obraziła jednego z Radnych na przyjęciu za jego nowy pomysł ... już nawet nie pamietała jaki, ale na pewno jej sie nie spodobal. Niepokorna była, oj tak.
- Czy oni nie widza, kim ty jesteś? - kolejna wątpliwośc i nawet w jej tonie obnosila sie obraza dla elfów, co tak postąpily z Szept. Moze zbyt wiele krnabrności i zarozumiałości było w Sol, za mało pokory, ale teraz... cóż, to co sie w jej zyciu działo sprawiło, ze taka musiała być. Niestety innej mozliwości nie bylo, bo w innej mozliwości sobie po prostu nie radziła i już. A wina to jednego mężczyzny, którego kochała i z ktorym na nowo walczyła, nie wiadomo tylko po co i o co.
Ale fakt faktem, Szept zwyklym elfim magiem nie była. Sol znała ich kilku, niewielu, ale znała a Wilcza pani... Cóz, ona była kims ponad to.

draumkona pisze...

- Przy tym co czeka nas w lesie, odnalezienie smoka wydaje się być dziecinnie proste... - mruknęła pod nosem i popędziła Kelpie do leniwego kłusa. Las nie był aż tak daleko. Jeszcze dzień, dwa, a dotrą. Ale co potem?
W górze, nad głowami elfek krążył puchacz; nowy przyjaciel Iskry, który zajął miejsce Szisza. Szisz poniósł bohaterską śmierć w walce z Wirgińczykami... Co nie tłumaczyło pustki w sercu elfki.
Westchnęła. Podróż przez śniegi, kiedy szarość na niebie nie była zbyt przyjemną. Nie lubiła zbytnio zimy.
- Mam nadzieję, że nie trafimy na kaskadę - Valnwerd był znany z tego, że wyrzucał podróżnych na losowe ścieżki pomiędzy drzewami. A kaskadą było coś jak przeskoki. Przeskoki co krok na inną ścieżką, gdzie miało się wrażenie, że mózg paruje, a skóra odrywa się od kości. Niewielu było zdolnym przeżyć kaskadę. Przecież nie jest dobrze, gdy krew przemieszcza się szybciej niż kości.

draumkona pisze...

Pegazik bryknął, aż tobołki niebezpiecznie się przesunęły, a reszta kompanii dołożyła swoje rzeczy. Parsknął raz, drugi i odszedł parę kroków. Znów bryknął i wtedy rozpostarł smukłe, ciemne skrzydła o długich piórach. Piękne. Umięśnione. I wzbił się do lotu.
Chwilę kołował w powietrzu czekając, aż Szept znajdzie się we wskazanej jaskini, po czym sfrunął spod sufitu do wnęki i znów parsknął radośnie.
A pozostali zaczęli się wspinać.

Silva pisze...

Drav posłyszawszy wycie, wpierw myślał, że to zdziczałe wilcze watahy, które ze swych nor wyszły, by polować na nieostrożnych wędrowców. Z tego wszystkiego, patrząc między drzewa, zapomniał o Lofarze; krasnolud równie wystraszony co Moczymorda, puścił się łęku i nim wilkołak zdążył zrobić cokolwiek, wylądował w śniegu. Jeśli ktoś sądził, że stało się mu coś złego, był w błędzie. Lofar pozbierał się szybko, zerwał toporek do siodła przymocowany i raz raz, idąc niemal po śladach Midara, obok niego w łodzi się usadowił; jak najdalej od brzegu, bliżej rwącej wody.
- Pośpieszcie się! - zakrzyknął, grożąc im pięścią, że jeśli się nie pośpieszą, to krasnoludy popłyną same. - Guzdrałki chędożone jedne!
Ciemne niebo, na którym słońca nie było widać, jeno wyszczerbiony księżyc, rozbłysło na krótką chwilę. Zorza oświetliła mroczny las, wyostrzyła cienie i zniknęła, znów pozwalając aby mrok zawładną okolicą.
Między drzewami pojawiły się ślepia. I nie były iluzją. Czy mroczne dzieci, które z jam i kryjówek wypełzły, szukały pożywienia?
- Szept... - wilkołak nie był strachliwy, ale chłód który ciągnął od upiornych ślepi, mróz, który skuwał drzewa i krzaki przed nimi, robiąc z nich lodowe patyczki, wcale mu się nie podobał. Zamarzł nawet czarny ptaszek, który na lodowej gałązce przysiadł. - W nogi!
Szamance nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Jednym słowem popędziła konie, by do karczmy wracały i tam zostały. Sama do łodzi wskoczyła, z rozpędu niemal w wodzie lądując.
Drav wskoczył pomiędzy krasnoludy. Miał do nich bliżej. I zostawiając Szept miejsce obok szamanki, odbił się mocnym wiosłem od brzegu. Tak, on był bezpieczny. Elfka powinna się pośpieszyć, chyba, że lodową rzeźbą chce zostać, bo z cienia drzew zaczęły wychodzić stwory, które racji bytu mieć nie powinny.
Lodowi piechurzy.
Zamrażali wszystko, czego dotykali. Kiedyś byli ludźmi. Dawno temu. Zagubiwszy się w poprzednie zimy, zabłądziwszy w śniegach, wycieńczeni, słabi, zamarzli, a ich duchy ulatywały. Ciała, ciała przez magię, dziką magię, której kontrolować się nie da, przez kaprysy zimy i lód, stały się chodzącymi ciałami. Lodowymi piechurami. Marionetkami w rękach mrozu. Ich pokraczne życie nie miało celu.

Mimo pisze...

Pierwszą reakcją, pierwszym odruchem, jakie szarpnęło sercem Danella, była myśl, że czas sięgnąć po miecz, po cokolwiek, co pozwoli mu bronić się przed jeźdźcem. Jego gwałtowne wtargnięcie na teren wioski budziło niepokój.
Kiedy jednak kaptur ześliznął się po włosach i z jego wnętrza wyłoniła się kobieca twarz, chłopak zaniemówił.
Poraziła go uroda, jaka biła od nieznajomej, a jednocześnie klasa i dostojeństwo, jakie wyrażały się w jej ruchach i spojrzeniu.
- Kim jesteś pani? - zbliżył się, patrząc na nią kątem oka - Co się dzieje?

Danell.

Skaza pisze...

[Przyziemne? No nie żartuj, proszę! Moim zdaniem są super. I takie... realistyczne mi się wydają, logiczne bardzo. Za to jak nakreślam przed kimś swój pomysł, to zaraz mi się wydaje strasznie niedorzeczny i po prostu dziecinny.
U Szept mi odpisywałaś, za to ja mam zastój. A tu jeszcze Meri mnie na wspólne pisanie notki naciągnęła...co więcej, nie mogę powiedzieć, że mi się jej pomysł nie podoba xD
Wielkiej ucieczki nie oglądałam, w ogóle, w filmach to ja taka trochę zacofana jestem, bo sporadycznie coś oglądam. A cała ta akcja z tunelem tak jakoś sama mi przyszła do głowy, nawet nie wiem skąd ;)
Jeśli chodzi o wątek Szept-Skaza, to połączyłabym kilka pomysłów. Mianowicie Szept mogłaby już należeć do bandy, ale poszukiwałaby jakiś artefaktów dla Alasdaira(dobrze piszę jego imię? Bo strasznie dziś zakręcona jestem. Widocznie to przez uczenie się z dwudziestolecia międzywojennego na polski...)w okolicach jakiegoś miasta. W międzyczasie miałyby miejsce jakieś zamieszki i Szept "zgarnięto by" potem do leczenia rannych, że niby elfka to na pewno zna uzdrowicielską magię i inne takie ludzkie stereotypy. A Skazę można byłoby włączyć w jeden z dwóch sposobów - mógłby być albo jednym z rannych, którym Szeptucha miałaby pomocy udzielać, albo właśnie wróciłby z jednej ze swoich samowolnych włóczęg po Keronii i zrobiłby wielkie oczy, że jakieś walki były ;) Tylko, że wtedy zaroiłby kolejną karę za niezdyscyplinowanie, za samowolne opuszczanie wojskowego obozu... I za całą resztę.
Tylko... Ja wiem, że zaraz pomidorem dostanę, ale czy mogłabyś zacząć?]

Sol pisze...

Sol w jednej chwili skoczyla z krzesła, na rowne nogi i zaraz byla przy Szept. ujęła ja za rekę i spojrzala w oczy. Jakas determinacja i siła, przekonanie i pewność az w oranżu plomiennowlosej biła, a gdy sie odezwała takż ei jej glos brzmiał z tym czyms, co nie pozwalało zwątpić.
- NIe, Szept. Nawet nie myśl, że mogłabys być tym, koto oskarżono o zło, jakie sie stalo. Nie znałam cie wtedy, ale znam teraz i jestem pewna, że nawet kaprysy magii nie mogłyby twej woli zlamać. Jesteś silna i zdolna, piekielnie zdolna, jesteś taka, o jakich spiewają elfickie treny, jesteś kimś więcej niz magiem i obie to wiemy. Więc nie. Nie ma Starszyzna racji, nikt nie jest nieomylny - pokręciła jeszcze glowa. Ona pewna była tego, że Szept nie moze nawet myslami skłaniac sie ku oskarżeniom i odrzuceniom Starszych, bo to tak, jakby ja mieli po swojej stronie, a nie powinni. wszak ja pokrzywdzili.

Silva pisze...

Szamanka szepnęła słowo w ojczystym języku, a lisi duch pomocniczy zmaterializował się na łodzi, gdzie dwa krasnoludy starały się nie patrzeć na wodę, która czasami wlewała się do środka. Tej podróży krasnoludy chyba nigdy nie zapomną.
Wisielec też nie, bowiem sam musiał z prądem i łodzią walczyć.
- Szept, znasz tę rzekę? - krzyknął Wisielec, który o geografii tej części Keronii nic nie wiedział.

draumkona pisze...

- Zamarzną nam pośladki! - jęknęła Zhao i w tym momencie chyba zaczęła zachowywać się podobnie do Dara, który chyba marudził w każdym możliwym momencie, kiedy to akurat nikt nikogo nie chędożył, ani nie mordował.
- Zginiemy! - i naciągnęła na głowę kaptur tak bardzo, że jej całą twarz zakrył, że nie widziała gdzie jedzie. Po chwili stosownego milczenia odrzuciła kaptur i stwierdziła, że już jej lepiej.
- Chędożony najemnik no... Ognistowłosa maruda! Udzieliło mi się jego marudzenie! - i elfka pięścią pogroziła niebiosom, co zetknęły ją pewnej nocy z Darrusem. Psia kość!
A śnieg padał.
A droga się dłużyła.
A w Morhaimie kości kruszały.

draumkona pisze...

Pierwszy wgramolił się Marcus i jęknął przeciągle. Kiedy stanął na nogach, do pośladków swoich sięgnął i je rozmasował; najwidoczniej jakiś skurcz biednego zabójcę złapał.
Następna była Myszołów. Lekkie rumieńce na twarzy miała od wysiłku, ale oddech wciąż ten sam, równomierny. Pacnęła na tyłek przy tobołkach i zaczęła przyglądać się młodemu konikowi.
Ostatnim był Królik; uprzejmy jegomość wpuszczający panny przodem na drabinkę... Marcus miał własne wyjaśnienie dla tej uprzejmości, ale zapewne gdyby powiedział, że Królik chciał Myszołów pośladki pooglądać, to by dostał w łeb. I to nie tylko od medyka.
Tymczasem konik stanął jak niewielki posążek i przekrzywił głowę, co by bystrym oczkiem wpatrywać się w podróżnych. Nagle powietrze przeciął świst. Z początku cichy, a wraz z upływem czasu narastał i wkrótce nie dało się niemal nic powiedzieć. Sprawcą, a może sprawcami tego świstu były niewielkie, szare ptaszki podobne do kolibrów, choć ich dzioby były o wiele krótsze, a pióra w różnych odcieniach szarości. Całe ich mnóstwo kołowało w powietrzu, niektóre wlatywały do jam, inne czepiały się skał. Jeszcze inne siadały na drabinkach.
- Co do kurw... - ale Marcus nie zdążył dokończyć, bo jeden z szarych ptaszków wleciał prosto w niego i zabójca zaczął uciekać po jamie przed ptaszkiem krzycząc coś o złośliwości tych małych, pomarszczonych bożków.

MG

Silva pisze...

- Mam słabsze zmysły niż twój najemnik - wilkołak miał zwierzęce zmysły, ale nie tak dobrze rozwinięte, jak ten mieszaniec, co im zniknął, a tak by się przydał. - A nie mogłabyś posłać przed nami jakiegoś ognika, co by drogę sprawdzał?

Silva pisze...

- Wolę być widoczny jak na patyku, ale nie ślepy jak niewidomy - odpowiedział zaraz wilkołak, a w jego głosie posłyszeć można było śmiech i swojego rodzaju rozbawienie, dziwne takie. - Twój najemnik. Wszak z tobą podróżuje - czyżby w jego słowach czaiło się drugie dno?
Ale zaraz szamanka przywaliła wilkołakowi, oczywiście za pośrednictwem ducha i Drav miał wyrwaną kępkę włosów.

Silva pisze...

Na dnie łodzi Midar boleśnie jęknął.
Wilkołak warknął zaś ostrzegawczo, kiedy padło zdanie, że jest on szamanki. I kiedy chciał coś odpyskować, ubiegła go Duszołap.
- Podoba mi się to stwierdzenie. Mam własnego psa.
Na te słowa Drav się zjeżył, warknął coś złowrogo i krok do przodu uczynił, ale zaraz Midar go za pasek usadził, by łodzią bardziej nie kiwał. - Góra lodowa nie może mieć... - i tutaj lód wystrzelił uformowany z wody i szamanka ubodła wilkołaka pyskującego w bok. - Cholerni szamani.

Silva pisze...

Wilkołak siedział spokojnie, tylko pod nosem coś mamrotał, jakie to kobiety są złe, jakie niedobre i jakie paskudne, a jak się zgadają we dwie to już w ogóle koniec świata.
- Szept, jeżeli zdecydujemy się zanocować na wodzie, mogę zamrozić wodę, by łodzie nie odpłynęły.
- Te, panie wilkołak, ona tak marudzi, bo chętnie by cię wych... - ale Lofar nie dokończył, bo chyba stwierdził, że jeszcze go kto usłyszy i klops. Więc tylko poruszył znacząco brwiami.

Silva pisze...

Lofar dźgnął krasnoluda w bok, ale Midar burknął coś, odgonił się jak od muchy i zachrapał. Tak, raczej na niego liczyć nie mogą, a Lofar podejrzewał, że Midar tylko udaje, co by nie musieć w wodę i brzeg się po nocy wpatrywać.
- Kładźcie się spać. Zbudzę was, kiedy księżyc będzie już wysoko - szamanka zaproponowała, że pierwsza spać pójdzie; jej duchy i tak na okolicę oko mają, więc nie było potrzeby, aby towarzysze się męczyli.

Silva pisze...

Szamanka machnęła ręką. Jak zwykle opanowana. Na brzegu coś zawyło potępieńczo i nie brzmiało to jak wilcze wycie, bardziej, jakby kogoś rozrywano na kawałeczki. Nieprzyjemny dźwięk.
- Śmierdzi zgnilizną - wilkołak pociągnął nosem. - I trupem.
- Świat dał nam chyba do zrozumienia, że rzeka to dobre miejsce do spania - Lofar przechylił się przez łódkę, by na wodę zajrzeć, nawet przez myśl mu przeszło, by ochlapać Midara.
- Ani się waż - to powiedział wilkołak, bo jak Midra wpadnie w panikę, jak zacznie krzyczeć to zleci się tu połowa lasu. Ta niedobra.

Silva pisze...

- Trup to trup, nie ważne czym ożywiony i jak z grobu wyrwany - dla wilkołaka to nie miało znaczenia. W zasadzie liczyło się tylko to, by ich plemiona przetrwały, a mróz nie sięgnął po to, co mu cenne. Tellan-Oxa się nie liczyli; watahy z wilczej kniei też nie bardzo, ale ta, której przewodził Mogaba owszem. Heh, samiec alfa urwałby mu uszy za takie tracenie czasu na rzece.
- Pierdzielnąć raz, a podrzędnie i sczeźnie.

Silva pisze...

Midar już spał. Lofar wyciągnął koce elfiej roboty, sądząc po splocie i się w nich zakopał, po czubek nosa, swój toporek na kolanach pod materiałem trzymając, sądząc po tym, jak sobie go poprawiał, a może układał coś innego.
Wisielec rozejrzał się po rzece, po brzegu, zaglądał między drzewa, w zaspy, ale nic nie dostrzegł. Usiadł więc i zamilkł, ale nie przymknął oczu.
Szamanka siedziała na dziobie łodzi, ze skrzyżowanymi nogami. Dębową laskę ułożyła na kolanach. Powieki miała zamknięte, ale czuwała.

Silva pisze...

Łodzie kołysały się spokojnie na wodzie, przez lód trzymane na miejscu; chlupot rzeki uspokajał, ale i co poniektórym przeszkadzał we śnie.
Szczerbaty księżyc przysłoniły chmury, a błękitne i zielone zorze przecinały niebo. Wiatr ucichł, śnieg przestał padać.
Na brzegu pojawiły się jaśniejące oczy. Przez chwilę obserwowały rzekę, ale szybko zniknęły w szarościach i cieniach, ciągnąc coś za sobą.
Noc była spokojna. Niczym cisza przed burzą.

Silva pisze...

Lodowi Piechurzy.
Wyłonili się z mgły, pojedynczo, sunąc pomiędzy mlecznymi oparami. Powłóczyli nogami, ciągnąc za sobą niesprawne kończyny, a ich pomruk roznosił się niemrawo ponad brzegiem.
Nie mogli przekroczyć wody.
Z niespokojnego snu wyrwało wilkołaka zaniepokojenie duchów; co prawda nie potrafił się z nimi kontaktować, nawet im rozkazywać, ale przyzwyczaił się do ich obecności na tyle, że wiedział, kiedy ich nastrój zwiastuje niebezpieczeństwo.
Szamanka obejrzała się przez ramię, na wilkołaka.

Silva pisze...

- Jeżeli zamrożą rzekę, jeśli to jest w ich mocy... - to powiedział Lofar, który nad burtą łudeczki się nachylił i do łajby Szept zajrzał; to poważnym Lofar. - Barzul.
- Niech spróbują wejść - w oczach szamnki zalśnił lód.

Silva pisze...

Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. Noc była bura, bez koloru, nijaka. Ale mgła zdawała się żyć własnym życiem, jakby promieniując od wewnątrz.
Piechurzy stali na brzegu; śnieg pod ich stopami zamarzł. Stali w bezruchu i patrzyli nieżyjącymi oczyma na dwie łodzie. W ich źrenicach matowych, białych lśnił głód, a pod nim, gdzieś głęboko cierpienie.
Drav posłyszał wycie wilków.
Lofar i Midar spali, albo ot udawali, że to robią, by się nie wychylać; ostatecznie mieli tu cholernie dobrego maga, niech się na coś przyda.
- Niech spróbują wejść - jasno błękitne oczy szamanki zwęziły się; jej blada, mleczna skóra zdawała się być pokryta szronem. Ale oczy, oczy były dwiema otchłaniami pełnymi lodu. I ta aura, że lepiej nie podchodź.
I spróbowali. Najpierw jeden, ale utonął. Potem kolejny, ale także wpadł do wody i porwał go prąd, w tym miejscu wyjątkowo silny. Trzeci był mądrzejszy.
- Oni się uczą, głupie potwory się uczą.
- Ludzie. Byli kiedyś tacy, jak ty i ja - wtrąciła szamanka.
- Bardziej, jak ty. Lodowce się znalazły psia jego mać.

Silva pisze...

Jeszcze kilku zatraconych głupców spróbowało wejść w rzekę, jakby z nadzieją, że ich skostniałe ręce pochwycą brzegi łodzi. I weszli do wody, ale nie porwał ich prąd; pod powierzchnię wciągnęło ich coś większego i z pewnością bardziej żywego.
O dno łodzi coś zachrobotało. Szamanka wolała nie sprawdzać, co takiego. Cofnęła lód i pozwoliła by prąd niósł w dół łodzie.
- Przestałam być pewna, czy nasza podróż ma sens - piechurzy odprowadzili ich spojrzeniami i czymś, co brzmiało jak jęk niezadowolenia. - W górach będzie gorzej.

draumkona pisze...

- Twojego najemnika? - i Iskra gwizdnęła uśmiechając się złośliwie. Oczywiście, zinterpretowała sobie wszystko po swojemu.
- I nie, my nie. Ale wy chyba tak. Spotkałam go jakiś czas temu, mówię ci, tak boskich pośladków nie ma nawt Pan Misja, a wiem co mówię. Co prawda Dar zachowuje się jak cnotka i nie chce się dać wychędożyć, ale ja znajdę sposób... - i znowu pogroziła pięścią niebiosom, co by sobie bogowie nie myśleli, że ona się walkowerem podda! A na minę Szeptuchy, która uważała, że ona z Cieniem... Wzruszyła ramionami i spochmurniała.
- Toć to Pan Misja jest herbu Lodowa Góra i Lodowiec. Jestem dla niego tylko podopieczną. Obiektem do wyszkolenia. Nic z tego Szept - nabrała więcej powietrza w płuca i wypuściła z wolna. O tak, rozmowy na temat Cienia nie należały ani do łatwych, ani do przyejmnych.

draumkona pisze...

Królik zacisnął nieco wargi, minimalnie, a jednak. Oznaka niepokoju, może nizadowolenia z jej pytania. Obawiał się go już od dawna, ale wierzył, że magiczka zda się na nich i nie będzie pytać... A tu proszę.
- Marcus! - i medyk trzepnął w głowę biegającego Pajęczarza, ten równowagę stracił i wyrżnął śliczną twarzyczką o nierówne, skaliste podłoże. Ptaszek zaćwierkał tryumfalnie i sfrunął na ramię elfki.
- Ałałałałałałłłłłaa... - wyjęczał grony zabójca chwytając się za czerwony od krwi nos. Królik przejechał dłonią po twarzy.
- Wyjaśnij co tu robimy, jaki masz plan i co zamierz...
- Musimy dostać się do mojego plemienia, reszta to już bułka z czosnkiem...
- Czosnkiem?
- A co, nie lubisz czosnku?
- Nie o to chodzi, ale powiedzenie...
- A chędoż powiedzenie, co ty masz do czosnku?!
- No nic!
- To co się czepiasz!
- Nie czepiam!
- A kto miał coś do czosnku?!
- Ale ja tylko pytałem...!
- I znowu to samo! Toć to tylko warzywo!
- Powiedziałbym, że jak już to przyprawa...
- Znowu zaczynasz!
- Nic nie zaczynam!
- Jak to nie?! A kto się wykłóca... Ała! - i obaj, i medyk i Pajęczarz dostali po łbach od drobnej, niewinnej złodziejki.
- Strzeszczać się!
- No dobra, dobra... - i Marcus podreptał do swojego tobołka i wyjął stamtąd mapę. Bardzo szczegółową mapę Gór Mglistych. Królik miał wrażenie, że to jedyna tak dokładna mapa tych okolic, a Pajęczarz zazdrośnie jej strzegł. Paluchem w umorusanej rękawicy wskazał jakiś zlepek gór podpisany jako Tur Manus.
- Widzicie to miejsce?
- Ja tu widzę tylko plame po herbacie...
- Znowu zaczynasz!
- Ja tylko stwierdzam fakty!
Myszołów przejechała dłonią po twarzy uprzednio uderzając się nią w czoło.

MG

Skaza pisze...

[I bardzo dobrze, że jesteś xD Ktoś musi hamować takich wariatów jak ja :D
A tak na serio, to przecież fantazji ci nie brakuje, po prostu swoje pomysły mocno osadzasz w realiach.
U mnie wreszcie sytuacja się trochę polepszyła, przynajmniej w weekend trochę popiszę. A właśnie, masz jakieś wyjazdowe plany na 6 i 10 grudnia, czy u siebie siedzisz? Bo ja w te dni nie idę do szkoły (6 dyskoteka z dennym towarzystwem a 10 wycieczka na Zmierzch, który mnie jakoś nie powala ;), więc pewnie będę mogła trochę pomaltretować klawiaturę.
Przyznam szczerze, że jak tylko zobaczyłam tytuł Wielka ucieczka, to zaraz w google wrzuciłam, bo lubię wiedzieć, o czym ktoś do mnie pisze ;) Takie przyzwyczajenie, żeby się doinformowywać :)
Właśnie, z obecnymi filmami to nieraz taką plamę dają, że jejku. Jakiś czas temu byłam z Meri i rodzicami na Bitwie pod Wiedniem. Prawdę mówiąc, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. I nie chodzi mi tu o to, że Polacy nie grali „pierwszych skrzypiec” tylko mieli swoje przysłowiowe pięć minut. Denerwowały mnie wciskane wszędzie efekty specjalne, w dodatku jeszcze zrobione nieudolnie. Gra aktorów też nie mnie nie zachwyciła. Naprawdę dobrze zagrani byli chyba tylko wiedeński władca i nasz Sobieski...Dialogi płytkie, w sumie tylko mnich Marco coś głębszego chwilami mówił... Także, zawiodłam się.
Ale nie powiem, czasami lubię jakiś dobry film obejrzeć. To znaczy taki, który pozostawia w mojej pamięci jakiś trwalszy ślad, zmusza do refleksji i po prostu coś zmienia... we mnie. Takie było dla mnie np. Poza światem, albo Tańczący z wilkami.
Taryfę ulgową mówisz... Miłe to, że ktoś toleruje moje wybryki :D
Właśnie, jeśli o wybrykach mowa... Wyobraziłam sobie swoich nauczycieli, jakby zobaczyli to, co na Keronii wypisujemy nieraz :) I jakie postacie prowadzimy xD Moja wychowawczyni by chyba zawału dostała ;P Pamiętam co było, jak się dowiedziała, że metalu symfonicznego słucham]

Skaza pisze...

Wśród Wirgińczyków było wielu młodych i niedoświadczonych wojowników. W miejsca takie jak to nie wysyłano dobrze wyszkolonych. Kristen zdążył już zaobserwować, jaką strategię przyjęli głównodowodzący. Na każdy, niezdobyty teren wysyłali najpierw liczne, marnie uzbrojone i kiepsko zorganizowane mięso armatnie. Ich. To oni zdobywali oporne miasta, niszczyli pomagające walczącym Kerończykom wioski. Wszystko po to, by „bohaterowie” z lepszych oddziałów, wyższego stanu i lepiej wyszkoleni, mieli otwartą drogę do najważniejszych punktów strategicznych.
Rygor z każdym dniem się zaostrzał, naczelną maksymą stało się: maszeruj, albo giń. Więc maszerowali. Od świtu do nocy, po kolana grzęznąc w kopnym śniegu. Walcząc o każdy kęs zapleśniałego chleba.
Niektórzy próbowali uciec. Nocami sprzedawali to, co mieli – broń, zbroję, by zyskać nieco mamony na drogę powrotną. Potem już nawet nie chcieli za swój dobytek pieniędzy. Porzucali wszystko, co mogło pozwolić na ich rozpoznanie i przemykali się do kerońskich wiosek jako zwykli podróżni lub żebracy. Dowodzący nie mogli sobie jednak pozwolić na to, by została im garstka ludzi. Pochwyconych dezerterów przykładnie karano śmiercią.
Jednym z nich był starszy brat Nitii. Egzekucji dokonano na oczach ich wszystkich, jako przestrogę. Kristen widział ścierane ukradkiem łzy Nitii i od tego momentu poczuł absurdalne pragnienie chronienia wyrostka, zastąpienie mu przynajmniej w części utraconego brata.
W czasie bitwy walczyli ramię w ramię. Kristen może i wyszedł by z niej cało, choć wirtuozem władania mieczem nie był, gdyby nie ruszył na pomoc Nitii. Chłopak nie miał szans w pojedynkę... Jednak w chwili, gdy Kristen rozprawiał się z jednym z wrogów, jego ciało przeszyła wypuszczona z łuku strzała.
Z końca bitwy nie widział wiele. Wzrok szklił mu się i zawodził. Jakimś cudem nikt go nie stratował. Leżał, nie mogąc zdobyć się na żaden ruch. Krew zabarwiała śnieg wokół niego szkarłatem.
Nie wzywał pomocy. Nie oczekiwał jej nawet. Kiedy zobaczył nad sobą rozmazaną postać, nie wiedział nawet, czy to ktoś od nich, czy Kerończyk.
- Nitia... Wiesz co z nim..? - udało mu się zapytać.
Dziwnym bywa ludzkie serce. Tak szybko przywiązuje się do innych, zamiast bić same dla siebie.

Sol pisze...

Sol jedynie wzruszyła ramionami. Odrobinę zazdrościła elfce tej jej kontroli, wiedzy, także spokoju i doświadczenia. Szept zwykle była opanowana i rozsądna, trzeźwo umiała ocenić co i jak, co więcej, Sol zdawało się, że przy tej magiczce ona sama jest jak podlotek. Odrobinę... przybijające.
- I na to czas przyjdzie - zapewniła, dodając do słów lekko lekceważące machnięcie dłonią.
Ona się juz nigdzie nie spieszyła, miała czas. Skoro Alasadair zwykł sam ją znajdywac i tym razem będzie podobnie. Choc czasami myliła się, od siebie niczego nie wymagając, co chyba było kolejnym przeciwieństwem co do elfki. Ona zdawała się być osobą, która od siebie wymaga czasami az nadto.
- To co jest we mnie, wychodzi kiedy chce, ale o tym później - poprosiła, patrząc nań wyczekująco.

Silva pisze...

Bedzie ciezko. Drav wiedzial, ze bedzie. Zima nie sprzyjala podrozowaniu, zimowe potwory takze nie, a rwaca rzeka w ogole. Bedzie ciezko.
Wilkolak uderzyl piescia w siedzonko drewniane. Cholera, nie mogli zrezygnowac, nie mogli. Mroz byl tak blisko...
- Zawroccie - powiedzial, patrzac hardo na eflke, nie zwracajac uwagi na szamanke. Wiedzial, ze go poprze. - Nie musicie rezygnowac z zycia, przez nasze cele.

Silva pisze...

- Glupota, pani magiczko - wilkolak domyslal sie, ze elfki nie da sie przekonac tak latwo do zmiany zdania; jakze byla w tym podobna do szamanki.
- Na brzegu cos sie rusza... - to Midar powiedzial, pokazujac palcem na krzaki, z dziwnymi czarnymi jagodami, ktore na jadalne niewygladaly.
Duszolap chciala sprawdzic, ale cos ja ubieglo. Z krzakow w strone lodzi pomknely strzaly, dziwne jakby nie ludzkie. Pod woda cos zabulgotalo. Silva uniosla debowa laske i wymamrotala slowo "lekke!", a z laski bedacej lodowym medium, wystrzelil lod i utworzyl bariere.

draumkona pisze...

- Ale ja nie chcę go zmieniać - burknęła dmuchając w kosmyk włosów opadający na czoło.
- Niech sobie idzie, nich sobie sypia z Solaną, niech sobie robi wszystko. Ja mam swoje życie i tyle - najwyraźniej Iskra przybrała taktykę, że jeśli jej nie chcą, to nie ma się co pchać.
- Nie rozmawiajmy lepiej o nim, bo będziesz musiała mi dawać chusteczkę

Silva pisze...

Od drugiej strony pomknely ku nim strzaly. Szamanka byla tylko czlowiekiem, nie dala rady zareagowac; grot dosiegnal jej ramienia, ale lodowa tarcza sie utrzymala. Rana nie byla wielka, ot drasniecie.
- Ruchy! - w dol rzeki, w dol, byle dalej od brzegu. Lofar zlapal za wioslo, jesli mogli uciec musieli zrobic to teraz.

Sol pisze...

To byl jeszcze gorszy temat. Gdy tylko padlo stwierdzenie o stolicy i jej nieobecności tam, Sol niemal zamkneła sie w sobie i to tak, ze móglby to zobaczyc każdy, kto by albo przez okno zagladal, albo choćby glowe prze szparę w drzwiach wsunął. Ramiona pochyliła do przodu, głowę zwiesiła, objeła sie ramionami i jeszcze stopy bliżej siebie przysunęła.
- Ano nie ma mnie w Królewcu - powtórzyła cicho, jakby dostała porzdne reprymendę i przyszl jej się tlumaczyc, naprawiać wlasne błędy. A przecież elfka tylko fakt prosty do ustalenia na głos zauważyła. Ale wiązalo się to z uczuciami, a jak ostatnio uslyszała, uczucia sa samolubne. Ona byla samolubna.
- Chcesz posłuchać/ - spytała z nadzieja i sapnęła. Na prawde potrzebowała sie wygadac, pzynajmniej w tej jednej sprawie.

Silva pisze...

Wilkolak zajety byl wioslowaniem i omijaniem skal oraz mielizn. Mial jeszcze Midara na glowie, ktory za nic nie chcial poscic jego nogi, mamrocac, ze nie i juz.
Szamanka utrzymywala tarcze, ale nie mogla zaatakowac bezposrednio; jej lod potrzebowal przekaznika, czegos co moglo posluzyc za medium.
Lofar patrzyl w wode, ale gdy przyspieszyli, zrobilo mu sie zle. Zerknal wiec na elfke, a widzac jak opada jej glowa, zlapal za kijaszek ktory na mieliznach sie przydawal i Szept po glowie trzasnal. Dar zapewne uczynilby to samo i sprzezywalby jeszcze.
- Dlugoucha, starczy tego!

draumkona pisze...

Iskra zwiesiła głowę i zamrugała szybciej, co by się pozbyć zbytniej wilgoci z oczu.
- Może i bym chciała... Ale zazwyczaj to, czego chcemy nigdy nie jest nam dane... Przynajmniej w moim przypadku, Szept. Zresztą... Jemu nie zależy, więc nie ma czego pokazywać - elfka nie przywykła do mazania się, nawet w obecności przyjaciółki, więc zaraz głowę podniosła, zrobiła kolejny głębszy wdech i nieco popędziła Kelpie, bo ta zaczęła się obijać i zwalniać do stępa.

Silva pisze...

Wilkolaka zaczal Midar denerwowac; krasnoludy byly naprawde irytujace i nic dziwnego w tym, ze wilkolaki z dzikiej kniei ich nie lubily, a wrecz na nie polowaly, kiedy te na ich ziemie sie zapuszczaly.
- Psia jego mac... Na brzegu nielepiej! - wykrzyknal Drav i szturchnal lokciem Moczymorde. - Zjedza nas albo ryby albo strzaly!
- Wilkolak winien sobie dac z nimi rade...
- Nie mam ochoty byc przekaska. A jak te maskary maja srebrne kly, albo poswiecone pazury?
- To wtedy umrzesz.
- Jestes okrutna, ze mowisz to bez wspulczucia...
- Wszak gora lodowa nie czuje.
- Zapomnialem...

Silva pisze...

Jezeli elfka sadzila, ze szamanka pozwoli jej na uzycie magii, to sie mylila. Nawet niech nie probuje tego zaproponowac, bo po glowiendebowa laska dostanie i tyle tego bedzie.
- Tylko drasniecie. Nie mamy na to czasu - jezeli chcieli dobic do brzegu, musieli znalesc miejsce, a czajace sie w ciemnosciach stwory na pewno im nie pomoga. Gdyby tak mogli stac sie niewidzialni...
- Myslicie, ze sobie poszly? - Lofar wychylil sie i rozejrzal; ot tylko czubek glowy bylo mu widac.
- Tam moglibysmy wyjsc na brzeg - Wisielec wskazal na zatoczke oslonieta od wschodniej strony lasu granitowymi kamieniami; rzeka i cala reszta byla odslonieta.

draumkona pisze...

Valnwerd. Ciemna kreska na północ od nich. Ciemna kreska sugerująca koniec kontynentu. Ciemna kreska zwiastująca koniec wszystkiego.
Odruchowo mocniej ścisnęła palce na wodzach. Odruchowo...
- Szkoda, że nie ma z nami Ymira. Jakoś krasnoludy mają dziwne szczęście jeśli chodzi o przeskoki portalami... - nie wiadomo, czy tez mówiła do siebie, czy do Szept, czy do Kelpie, czy do kogokolwiek innego. Nie wiadomo. Bo zaraz popędziła karą klacz do galopu.
***
W ciągu paru godzin dotarły pod las, który prezentował się tak jak zawsze. Ponuro. Łyse drzewa o poskręcanych pniach, paprocie o fioletowych, trujących liściach. I ścieżka, która już po paru metrach ginęła w aksamitnej ciemności. Jakże fatalne w skutkach jest myślenie, że to jedynie ścieżka.
Iskra czuła w pobliżu magię i zorientowała się, gdzie mniej więcej leży pierwszy portal. To dobrze. Będą mogły go skutecznie ominąć. Szkoda jedynie, że im dalej wchodziło się w Valnwerd, tym trudniej było wyczuć portale.
- Co robimy z końmi? Trzeba je będzie zostawić w lesie chyba... - no tak, przejście do Morhaimu raczej nie obejmowało wierzchowców. Poza tym, nikt nie wiedział jak będzie wyglądała tamta ziemia.
Iskra wpadła na pewien plan.
- ymir mi kiedyś pokazał konfigurację teleportów do Ogrodu Kości... Tam możemy je zostawić bez obawy, że coś je zje. - i nie wiedzieć czemu, wyszczerzyła się głupio, zupełnie jakby była w tej chwili panem Pajęczarzem.

draumkona pisze...

Myszołów znów musiała ich uciszać, jednemu nadepnęła na stopę, a drugiego uderzyła w łeb.
- Ał... Tur Manus. - jęknął Marcus - tam jest siedziba mojego plemienia, tak mniej więcej... I tam zaczynają się Strumienie Dusz i będzie mogła zacząć spływ, który skończymy mniej więcej w pobliżu tych ruin - znowu coś palcem pomaział po mapie, coś pomamrotał i się zamknął.
- No właśnie... Spływ... - i tu Królik zagadkowe spojrzenie przeniósł na Szeptuchę.

MG

Silva pisze...

Wilkolak sarknal cos pod nosem, ale i tak zrobil to, o co go poprosili. A przynajmniej sie staral, bo nurt chociaz nie rwacy, mial swoje zdanie i za nic nie chcial wspolpracowac.
Nasilowal i napocil sie wilkolak, klac pod nosem, ze swiat jest okrutny, ze fortuna to dziwka, ze zima to chyba boska kara, albo chociaz kiepski zart.
Jednak do brzegu plunal, a nawet nakazal szamance przywiazac line by i ich lodz pociagnac.
Brzeg byl na wyciagniecie reki.

Sol pisze...

Jakby tu zacząć... Sol katem oka spojrzała dyskretnie na Szept , acz zaraz też zaczesała włosy w tył, by dyskretniej odwrócić wzrok. Obawiala sie oceny, odpowiedzi magiczki na to, co miała za chwile jej zdradzić. Może Szept jej za przyjaciółkę nie miała, ale byla dla Sol niezwykle wazna, jej opinia, dojrzała ocena, to zwykle podnosiło na duchu, lub upominało.
- Szłam do Królewca, gdzie spotkać miałam się z Alasdairem - przypomniała i zamilkła, mocno sznurując usta. - Ale nie możemy być razem - sapnela głucho, nisko, z żalem. Razem... tak razem jakby ona chciała być, on nie mógł, czy tez może... nie chcial? Nie wiedziałą już sama. - Ja go kocham Szept - niemal jej jeknęła do ucha, zaraz znowu ku niej się obracając, dłonie dalej na blacie stołu kładąc i do przodu sie pochylając. Z jakąś desperacją i rozpaczą.

Skaza pisze...

[Może i dobrze się złożyło, że dziś rano nie mogłaś być... Bo ja musiałam uzupełnić ćwiczenia z historii... Przedmiot lubię, za to uzupełnianie kilkunastu tematów każdy pod wie strony doprowadza mnie do szaleństwa. Ale oczywiście jestem zbyt niesystematyczna, by robić te ćwiczenia na bieżąco.
O, poleciałaś mi z tytułami, a ja nic z tego nie oglądałam ;) Znaczy, z pierwszej „wyliczanki” xD Swoją drogą, to nawet nie mam warunków, żeby jakiś film obejrzeć, bo wszystko trzeba najpierw „ocenzurować”, bo siostra jest mała i nadwrażliwa. Przy 13 wojowniku wytrzymać nie mogła, więc za Waleczne serce nie ma się nawet co zabierać... A zła jestem, bo bardzo chciałam obejrzeć. Znając życie kiedyś sama na komputerze obejrzę, tak jak Salę samobójców.
Co do reakcji znajomych na pisanie... Ja tam swoim wolałam nie mówić. Może dlatego, że w szkole za dobrych koleżanek nie mam, wolę rozgraniczać szkołę i to, co naprawdę lubię ;)]

Zmrużył oczy, chcąc lepiej przyjrzeć się uzdrowicielce. W Wirginii elfy spotykało się niezwykle rzadko, w Keronii widywał jej jednak dość często... Zwykle jednak po przeciwnej stronie. Czy były w zmowie z Kerończykami? Tego nie wiedział, i prawdę mówiąc nie liczył na to, że kiedykolwiek się dowie. Ilekroć Dymitr próbował wprowadzić go między meandry polityki, Kristen gubił się w nich z każdą chwilą rozumiejąc coraz mniej. Ot, krętactwa jakieś. Już on wolał się w to nie zagłębiać. Karzą iść na front – pójdzie, skoro trzeba. Ale te wszystkie porozumienia, intrygi, dyplomacja... Te „wielkie sprawy” wolał zostawić możnym. Skoro się za to biorą, pewnie rozumieją więcej...
Jego usta na krótką chwilę rozciągnęły się w uśmiechu, gdy zobaczył zwieszające się ku niemu, brązowe włosy, ciepłe w swej barwie jak tutejsza, żyzna ziemia... Gładka, jasna twarz... Całkiem ładna twarz, gdyby ktoś go pytał.
Może jednak nie jest takim pechowcem, jak mu się dotąd zdawało?
Pomijając, że rana boli jak jasna cholera, mógł trafić gorzej. Przynajmniej sobie popatrzy...
- To jeden z nas... Z mojego oddziału – poprawił się. - Młodzik, pierwszy raz walczył. Taki dziwaczny znak na zbroi sobie namalował – dodał. Wojowników w zbrojach nie było przecież tak łatwo rozpoznać. Metal częściowo krył posturę, hełm zasłaniał twarz.
- Dowiedz się – poprosił. Nie miał innego wyjścia, jak jej zaufać.
- Jeśli go znajdziesz... Jeśli... - nie dokończył, pozostawiając „będzie jeszcze żył” w domyśle. - Pomóż mu i nie wahaj się. - Jednak wyczuł chwilę zastanowienia, nim zaczęła udzielać mu pomocy. - Nitia to dobry człowiek, lepszy niż ja. Dziecko jeszcze...

draumkona pisze...

- To jego pomysł! - i Pajęczarz wskazał na Królika, ten zrobił wielkie oczy, ale zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, Marcus uciekł, a, że zapomniał na jakiej wysokości się znajdują... Gdyby nie dorosły pegaz na jakiego wpadł - zostałaby z niego mokra plama na ziemi.
W obecnej chwili Marcus obłapiał za szyję czarnego rumaka, a ten kołował pod sufitem. Dodać należy, że Pajęczarz wrzeszczał w niebogłosy, że on ma lęk wysokości i, że w sumie, ta masowa chędożka w siczy to był przypadek i, że przeprasza i, że więcej chędożyć nie będzie, bo on na ziemię chce.
Królik nie po raz pierwszy miał ochotę usiąść na ziemi i płakać nad swym marnym losem - czytaj: nad swym partnerem w misjach.
- Bogowie... - rubinowe oczy Myszołów obserwowały czarnego pegaza z doczepionym doń Marcusem, który wydawał się jej z tej wysokości jakąś brzydką, ruchomą naroślą.
- Niech ktoś jeszcze raz mi opowie, jaki to on groźny jest, to chyba zemrę ze śmiechu - mruknęła jeszcze, ale nie zrobiła nic by Marcusowi pomóc. Nie. Po co. Zdecydowanie zabawniej było patrzeć na zabójcę wydzierającego się na cały regulator, wzywającego na pomoc rodzicielkę.

MG

draumkona pisze...

Zsunęła się z siodła i wodze Kelpie pochwyciła mocno w dłoń, uprzednio jeszcze je wokół niej okręcając. I spojrzała na Szeptuchę, która stety, niestety wodzy nie miała.
- Może... Może trzymaj go za grzywę...? - rzecz jasna, było to zabezpieczenie. Valnwerd nie był bezpieczny, a Iskra przeżyła już utratę konia w lesie. Szła, a wierzchowiec za nią. I gdy się odwróciła... Cóż, wtedy Płotki nie było już za nią.
- Zatem do ogrodu... - mruknęła i spojrzała jeszcze w niebo. Regulus, siwy puchacz wciąż krążył w powietrzu i myśl jedna wystarczyła, żeby odleciał, ażeby znalazł sobie lepsze zajęcie na czas jej nieobecności. Oby tylko nie skończył jak Szisz...
I wkroczyła w ciemny las cały czas rozglądając się bacznie, cały czas magią skanując otoczenie, co by nie wpadły nagle w jakiś portal bogowie niejedyni wiedzą dokąd.

draumkona pisze...

Kiedy padło pytanie magiczki, Biały z Myszołów spojrzeli na nią równocześnie. I razem odpowiedzieli, głosy splatając, dziwnie równo, dziwnie zgodni.
- Nie, po co - lecz jednak myśli ich różnić się musiały, bowiem oblicze medyka wyrażało niepokój lekki, że nauczka nauczką na zwalanie winy na innych, ale... Jednak bał się o przyjaciela.
A Myszołów najwyraźniej świetnie się bawiła, bo zaklaskała wesoło, kiedy Marcus tyłkiem przyrył o wystającą skałkę. Bez uszkodzeń na dyndającym narządzie też zapewne się nie obyło.
- Mamusiu! - i pegaz zarżał wesoło, ale wylądował w końcu w ich jaskini, a biedny Marcus bał się puścić końskiej szyi. Rozczochrany, z szeroko otwartymi oczami i ogólnie rzecz biorąc, śmiertelnie przerażony.

MG

draumkona pisze...

Drzewa trzeszczały nieprzyjemnie, jakby porozumiewając się w jakimś starożytnym języku nieznanym nawet elfom.
Pierwszy portal wyczuła dość wcześnie, bo całe dziesięć metrów przed nimi, więc zdążyła znaleźć odpowiednią ścieżkę okrężną.
- Szukaj drzewa, na którego gałęziach jest pozawieszane całe mnóstwo rzeczy... Rozłożyste gałęzie, a na nich buty, ubrania, garnki, chochelki, topory i łuki... Wszystko - to był znak, że niebawem znajdzie się jeden z przeskoków w kierunku Ogrodu. Tam musiały się skierować najpierw według wskazówek Ymira.

draumkona pisze...

Słowa magiczki docierały do niego tak nikłe, jakby najpierw musiały pokonać pokój z echem i wodę. Ale zrozumiał przekaz. Stwardniałe i zastygłe ręce puściły szyję konika, a on padł plackiem na ziemię i chwilę tak jeszcze leżał, dyszał i ogólnie dochodził do siebie.
Zaniepokojony Królik przyklęknął obok i dłoń na ramieniu towarzysza ułożył
- Wszystko dobrze?
- ... ... Nienawidzę cię
- Uf, a już myślałem, że to poważne... - i wstał medyk, kolana otrzepał i jakby przestał się w ogóle zabójcą przejmować. Marcus podniósł się w końcu na klęczki i jęknął. Przyrodzenie sobie rozmasował krzywiąc się okropnie i dopiero potem przypomniał sobie, że przed nim elfia pani stoi...
Umknął gdzieś spojrzeniem, wstał i uciekł do swojej torby grzebać, że tam niby coś śmiertelnie ważnego ma.

MG

draumkona pisze...

Iskra rozpoznała znajomo dla niej wyglądające drzewa. Rozpoznała ułożenie kamieni przy ścieżce. Tu nic nie ulegało zmianom. No, może prócz portali...
- Przechodząc zachowuj kompletną powagę. Obojętność. Las ma swój... Umysł i wahanie, niepewności wyczuwa. A z niepewnymi robi co mu się podoba - i odetchnęła głębiej, dla uspokojenia, bo akurat mijała wspomniane wcześniej drzewo. I nagle... Jak szła, tak nagle zniknęła, jakby weszła nagle w pionową taflę wody. Nie było trzasków, fajerwerków, tąpnięć. Żadnego dźwięku. Być może dlatego portale były tak niebezpieczne. Bo człowiek i nie tylko, nigdy nie miał pojęcia kiedy na taki trafi.

Skaza pisze...

[U mnie w rodzinie to już taki rytuał, że nagrywamy film na płytę, a potem z odtwarzacza na dużym ekranie oglądamy ;) I wszystko byłoby super, gdyby nie konieczność przełączania niektórych scen. Strasznie mnie to denerwuje, bo cały nastrój rozwala.
Co do leczenia – wiele nie znalazłam, ale pewnie już widziałaś, że ci w załącznikach na maila wysłałam.]

Kiedyś, nim zaczęło się piekło wojny, a raczej, nim on do niego dołączył, nawet nie przeszło by mu przez myśl, by siebie oceniać. Był... sobą. I tyle. Nigdy nie miał o sobie zbyt wybujałego mniemania, w znacznej mierze przez prześladującego go pecha, który to pogłębił się, gdy trafił na front. Kiedy razem z Dymitrem planowali całą zamianę, skupili się na ukryciu prawdziwego pochodzenia Kristena. Żaden z nich nie przewidział, że o wiele większym problemem będzie nieznajomość wojennego rzemiosła. Dymitra od dziecka uczono, przynajmniej w niewielkim stopniu, sztuki szermierczej i jeździectwa. Kristenowi odkąd pamiętał wpajano zasady posłuszeństwa i pokory. Jako niewolnik nie mógł posiadać broni, nauczył się więc walki na pięści, dość zresztą niekonwencjonalnej.
Te wszystkie różnice i braki, w połączeniu z uleganiem popędom, zbudowały mu swój obraz jako nic niewartego śmiecia. Może dlatego pragnął odnaleźć swoje korzenie, może dlatego dawał podpuścić się do zakładów.
- Nie to chciałem powiedzieć – kłamał niezwykle rzadko, wbrew powszechnemu tutaj stereotypowi wirgińskiego wojownika. Także tym razem ujawniło się jego w gruncie rzeczy szczere usposobienie, ale także nieznajomość zasad panujących w Keronii. On nie wiedział o niechęci w stosunku do elfów.
Powstrzymał się, by się nie skrzywić, kiedy dokonywała zabiegu.
- Dziękuję – zapewne nieczęsto mogła to usłyszeć, zwłaszcza wśród Wirgińczyków. Raz jeszcze przyjrzał się jej twarzy. Nieznanej, jak wszystko w tym kraju. - Kim jesteś? - zapytał, lecz zaraz jakby zmienił zamiar i dodał: - Idź, nie trać czasu. - Wielu rannych musiało jeszcze czekać na jej pomoc, być może także Nitia. I to o niego w tej chwili najbardziej mu chodziło.

Sol pisze...

Sol zamkneła oczy i zwiesiła głowę. To było proste w bajkach, ksiegach z fantazyjnymi opowieściami, to bylo piekne wtedy, gdy nie dotyczylo nas samych. Bp prosta ta sprawa nie byla wcale.
- Wyruszył ze mną, bo gdy dzieckiem małym bylam zaprzysiagł mi słuzbę do mej śmierci - wyjasniła tę kwestie, bo ta z wszystkiego wydawala sie najmniej skomplikowana.
Czy Alasdair kochal ją? Odwzajemnił pocałunek, owszem. Na chwile. Potem udawał wciąz czyms wielce zajetego, unikał jej wzroku, wydawal sie spięty, podirytowany jej obecnością. Żałował, w jej oczach wyglądał tak, jakby żalował, ze dopuścił do sytuacji, pozwolił na takie zbliżenie i poufałość. Za to jego oczy, gdy już spojrzenie Egzekutora wychwyciły pałały takim gorącem i żarem, taka pasją, jakby ręce mu drżały przez to, ze siłą woli się powstrzymuje przed porwaniem jej w ramiona. Tego jej było za wiele, nie wiedziała, który obraz jest prawdziwy i... cóż, zgodziła się na kolejna rozłąkę. Był jej opiekunem. Nim tylko chciał być.
- Kodeks jego Zakonu zabrania mu kogokolwiek kochac - rzucila krotko, jakby to było wszystko.

Nefryt pisze...

- Też tak uważam. Co więcej, jestem zdania - mówiła, siląc się na spokój, jednak jej głos emanował gniewem - że pierwsza z brzegu wieśniaczka radziłaby sobie lepiej. Szafira nic nie robi nie dlatego, że nie potrafi, ale dlatego, że nie chce - orzekła, wciąż tym samym, zagniewanym tonem. Losy Keronii zawsze ją obchodziły. Czy tylko nie za bardzo, jak na zwykłą herszt?
Mówiła, jakby znała myśli królowej, podczas gdy opierała się jedynie na swoich spostrzeżeniach. Najlepszy dowód na to, że gniew, nawet jeżeli słuszny, zaślepiał.
Posłaniec okazał się średniego wzrostu mężczyzną odzianym w dworskie, strojne szaty. Trzymał za uzdę śnieżnobiałego konia szlachetnej krwi. W otoczeniu leśnych drzew, świergotu ptaków i wartownika z jej bandy, wyglądał niecodziennie.
Mimo to, Nefryt poczuła, jak lichy jest jej strój i to wszystko, co obecnie posiada. Patrząc na złote hafty na stroju posłańca, zrozumiała ubóstwo swoich powypychanych na kolanach spodni, miejscami wyblakłej od słońca, lnianej i wciąż wilgotnej koszuli. Opalona latem twarz, jak u pracującej w polu wieśniaczki, czerwone usta, częściowo zmieniające w gruncie rzeczy łagodne rysy twarzy. Morgan wyręczył ją przy zdejmowaniu skóry z upolowanego dzika, choć była to jej kolej, więc nie cuchnęła zwierzęcym tłuszczem. Jezioro było jeszcze na tyle ciepłe, by się w nim wykąpać... Ale te wygody skończą się z nadejściem zimy. Kładąc się spać w namiocie, wydawało jej się, że od jej włosów, a przez to od posłania bije mdlący zapach ludzkiej krwi. Że na jej dłoniach, choć myje je po każdym napadzie, widać smugi posoki.
- Tyś jest Nefryt? - usłyszała pytanie posłańca. Skinęła głową w odpowiedzi.
- Jej Królewska Mość pragnie cię widzieć w swoim zamku, pani.
PANI?!
Nefryt poczuła się, jakby posłaniec z niej kpił. Była hersztem bandy zbójeckiej, nie panią. Była... leśną dzikuską, jak nazywali ją niektórzy.
Dotychczas jej to nie obchodziło. Cieszyła się z tego, że nie krępują jej żadne konwenanse. Nie wiadomo dlaczego, teraz zrozumiała, że im dłużej jest hersztem, tym mniej postrzegana jest jako kobieta.
Nieraz dłużej patrzyła na kobiety we wioskach i miasteczkach, które odwiedzała. Za mąż wychodziły piętnasto- szesnastolatki. Ona miała już dwadzieścia jeden lat. Niewiasty w jej wieku były już od dawna mężatkami, miały dzieci...
Ona nigdy nie będzie miała własnej rodziny.
Cóż z tego, że potrafiła... chyba potrafiła kochać, jeśli musiałaby trafić na kogoś, kto byłby w stanie kochać ją za to, jaka jest. Kochać jak kobietę, taką, jaka jest.
- W jakim celu, panie? - zapytała. Jej głos brzmiał niezwykle smutno, choć gorycz maskowała obojętnością twarzy.
- Po całej Keronii niesie się wieść, że z pani wyborny strateg. Królowa planując obronę Kastelgard, pragnie uwzględnić twe rady...pani.
- Muszę... przemyśleć swą odpowiedź. - Nefryt poczuła, że zasycha jej w gardle. Dlaczego Szafira nagle chce słuchać rad zwykłej herszt? - Kiedy królowa planuje spotkanie?
- Jutro o zmroku, podczas balu. Mało czasu dano ci na zastanowienie, pani.
- Na... balu? Ale... dlaczego? Nie można zwykłej audiencji? Posłuchania?

Nefryt pisze...

[CD ^^]
- To wytworne spotkanie, pani. Będą na nim przedstawiciele z Eliendyr i Podziemia, a także członkowie najznamienitszych rodów. Etykieta wymaga, by zapewnić gościom wypoczynek i zabawę w trakcie ustaleń - powiedział z nuta pobłażania, a Nefryt z trudem powstrzymała się, by nie udowodnić, że zapewne zna etykietę lepiej, niż posłaniec. W końcu uczoną jej tych sztywnych reguł od najmłodszych lat...
- Więc... - zawahała się przez chwilę. To mogła być zasadzka, bo choć słyszała o balu, to wydało jej się mało prawdopodobne, by Szafira nagle zaczęła działać przeciwko gubernatorowi. Zwłaszcza, tak jawnie. Ale, z drugiej strony... Kastelgard z taktycznego punktu widzenia rzeczywiście mógł być zagrożony...- Dobrze. - dokończyła, nadając swemu głosowi pełne pewności brzmienie. - Zjawię się na balu. Jednak tylko dla doradzenia królowej - podkreśliła. Posłaniec, najwyraźniej usatysfakcjonowany po prostu odjechał, nie zdobywszy się nawet na najlichsze pożegnanie.
Jego misja dyplomatyczna się skończyła. Nie musi już szanować leśnej dzikuski - pomyślała gorzko Nefryt.

[Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz.]

draumkona pisze...

Stało się to, czego Iskra obawiała się najbardziej. Valnwerd żył własnym życiem od ładnych czterech stuleci. Przed stu lat natomiast odkryto jego głowną tajemnicę - ścieżki zwane Nieszczęściami.
Szept mogła po przejściu usłyszeć znany głos
- Trzymaj się! - a potem uścisk na nadgarstku i w chwilę potem ból. Kaskada dopadła je w środku przechodzenia przez portal, co było niemalże równe samobójstwu. Jaźń nadążała za zmianami w czasie i przestrzeni, ciało było tuż za nim, natomiast wszelkie tkanki i krew daleko w tyle. A nie jest dobrze gdy ciało ulega dekompozycji, nie jest dobrze, gdy gubisz w biegu jakiś organ. A i tak szczęście dopisać im musiało, bo Iskra zdążyła ją chwycić. Inaczej... Zapewne by tego nie przetrwały.
Iskra czuła się tak jakby każde włókno mięśnia odrywało się po kolei od kości, od reszty włókien i ulatywało w nicość. Czuła się jednocześnie jakby na wielkiej pustyni, gdzie nawet tkanki cielesne są wysuszone i kruszą się. Myślami... Nie. Myślami nie mogłą nigdzie być. Ból zbyt wyraźny i zbyt silny nie pozwalał na choćby próbę przeniesienia się oczami wyobraźni dokądkolwiek.
I nagle, skończyło się. Poczucie własności ciała wróciło, choć powoli. Serce przypomniało sobie o dawnym rytmie. Było co pompować. Po chwili wróciło czucie. Coś twardego pod plecami. Wróciły pozostałe zmysły.
- Szept...? - wzrok chwilowo szwankował, ale zdołała podnieść powieki. Jedna jej drgała i widziała szary obraz. Dźwięk był jeszcze zniekształcony, docierał sekwencjami, soobnymi falami. Ale żyła. Żyła.

Sol pisze...

Szept miała rację. Jesli będą zyc jak do tej pory, ona usychając z tęsknoty, ale nie stawiając ultimatum, a on... rozdarty... cóż obydwoje nadal sobie krzywdę będą wyrządzać. Ale konieczność podjęcia decyzji rownała się z strachem, ze wybór okaże się zbyt trudny. Albo Alasdair dokona go w inny sposób nizby chciała Sol. Bo jesli wybralby walke? Co wtedy?! Co by zrobiła? Nie umiałaby raczej widzieć go takim, jak dawniej, opiekuna tylko i przyjaciela i pewnie jakas uraza z jego decyzji by na ich relacje wpłynęła.
- Wiesz o tym sporo - zauwazyla cicho, nieco gorzko, ale ta gorycz nie w Szept byal wymierzona... w Sol tylko.

draumkona pisze...

Iskra kaszlnęła, a na dłoni jaką zasłoniła usta miała teraz plamę ciemniejszą od skóry. Zamrugała. Kolory powoli powracały... Krew. krew miała na dłoni.
- Ble... - pomachała ręką próbując pozbyć się lepkiej mazi z ręki. Najwyraźniej zaliczyła jakis krwotok wewnętrzny, który musiał się zgubić w drodze i do tej pory jej nie dogonił. I oby w ogóle jej nie dopadł.
- Nie wiem. - podniosła się powoli i złapała gałęzi jakiegoś młodego drzewka. Traciła równowagę.
- Na bogów jedynych i niejedynych nie wiem... - rozejrzała się bezradnie wokół, ale nikt nie umieścił tu żadnej zacnej tabliczki z napisem "trafiłeś do piekła, zawróć jeśli to możliwe". Cholera.

draumkona pisze...

Iskra natomiast zaczęła logicznie łączyć fakty. Zaczęła łączyć teraźniejszość ze wspomnieniami, z przeszłością. Fiołkowe spojrzenie ponownie przesunęło się po wioseczce, mieście i niewielkiej polance na której wylądowały.
- Portal... Nie przerzuciło nas... Kaskada. Wpadłyśmy w kaskadowe połączenie, przeskoki... Ach, to dlatego widziałam jakiegoś osiłka bijącego kamieniem o głowę... Przeskoki między czasem i przestrzenią... - zachłysnęła się powietrzem - Powinnyśmy nie żyć.
Niezbyt pocieszający fakt, ale jakże prawdziwy. Tak być powinno. A skoro nadal oglądały ziemski padół... Miały więcej szczęścia niżby mogło się wydawać. Ale koni nie było. Podobnie Corvusa.
Elfka nie mogąc ustać na nogach pacnęła na ziemię. Skrzyżowała nogi i zaczęła myśleć. Aż w końcu wymyśliła... Myślą sięgnęła najbliższego ptaszka siedzącego na gałęzi i poprosiła go w dawnej mowie, ażeby wzbił się do lotu, ażeby spojrzał z góry na to, co dla nich było zakryte i niezrozumiałe.

Sol pisze...

Sol uniosła brwi zaskoczona wyżej nizby jej się to udalo dzisiaj. Bo jak opowieści Szept były cudownymi opowieściami, historiami jakie należałoby spisac i durni ludzie, ktorzy tego nie robili, to jej wyznanie... przeszło wszelkie oczekiwania Sol.
- Znam go? - zaraz jednak jej brwi w dół się ściagnely i twarz kobiety stala sie niemal gniewna, dziwnie zachmurzona. Ta Keronia działała na ludzi gorzej jak jemioła, dziwne afekty z powietrzem niosąc.

draumkona pisze...

Iskrze w pierwszej chwili opadła szczęka i zrobiła okropny wytrzeszcz na zmęczoną jaskółeczkę. A potem jakiś głosik w jej głowie powiedział Wojna. Śmierć. Kości. Gorzałka - nie wiedzieć skąd to wiedziała. Być może efekt uboczny przejścia przez kaskadę, gdzie człowiek czasami miał wrażenie, że myśli cudze myśli.
- Krasnoludy? Elfy? - spojrzała na Szept, która wydawała się równie zszokowana co i ona.
- Nie wierzę... - wyobraźnia zaraz podsunęła obraz martwych przyjaciół, którzy przegrali w starciu z potęgą najeźdźcy. Wilk. Ymir. Elfy. Martwi. Oni wszyscy...
I wzrok Szept mówił podobne rzeczy.
- Jesteśmy bliżej. Wirginia pośle po posiłki... Nie dadzą rady...

Nefryt pisze...

Zapewne królowa także nie miałaby czasu, na tego typu zbytki, gdyby chodziło o Królewiec. Ale Kastelgard był daleko, a i tak przejawem dobrej woli była chęć wysłania tam wojsk. W Rivendall, Nefryt dobrze to pamiętała, musiała bronić wraz ze swymi ludźmi i tymi z mieszkańców, którzy choć w najmniejszym stopniu umieli walczyć. Nie zjawiła się żadna odsiecz. Żadna pomoc...
- Nie znam twojej rasy, ale wydaje mi się, że także tym razem nie wezmą bezpośredniego udziału w walkach. Albo udzielą minimalnego wsparcia, takiego, by nie stracić zbyt wiele w razie przegranej... albo wycofają się w trakcie ustaleń. Ale oczywiście nie mogę mieć pewności. Ty wiesz lepiej...
Słysząc opinię, skinęła głową.
- Szkoda. Liczyłam, że będziesz mi towarzyszyć - w głosie Nefryt dało się słyszeć autentyczny żal. Nereszy nie było w obozie, Meri także wyjechała, a większość z jej ludzi albo nie odnalazłoby się w zamku, albo byli poszukiwani i znani w Królewcu.
- Dlaczego... cię tak traktują? - zapytała, kiedy we dwie odeszły kilkanaście metrów dalej.

draumkona pisze...

Iskra wysiliła umysł, który nieco ociężale, wciąż oszołomiony po kaskadzie, ale pracował. Trybiki myśli zaskakiwały, a informacje były przetwarzane.
- Mury... Ofiary... A jeśli będą mieli otwartą bramę? Wejdą. Nie będzie tylu ofiar. Tylko teraz... - i zapatrzyła się w miasto, zapatrzyła się przed siebie czując jak nachodzi ją nie tylko co szalony, a prawie że głupi i awykonalny.
- Szept... - spojrzenie drugiej elfki mówiło podobne rzeczy. Czasami Iskra zastanawiała się, czy one nie są siostrami, bo porozumieć się mogły bez słów i myśli jak choćby teraz.
Mogły wpaść na tak samo głupi pomysł jakim było wdarcie się do miasta i otworzenie głównej bramy.

Sol pisze...

- Tak, wiem - pokiwala glową i usmiechnela chytrze. - ale lekcje na autentycznych przykładach zawsze na mnie lepiej skutkowały, więcej mnie uczyly, lepsze efelty dawaly - oznajmiła, choc w sumie było to niemal bezczelne z jej strony. Niemal wykorzystala tragedie Szept, bo inaczej tego rozpatrywac nie mogła - odrzuconej milości, niespełnionej, dla zaspokojenia własnej ciekawości.
- Wybacz - usmiechneła się przepraszająco i momentalnie zlagodniała. - O mnie nie ma co mówic... wybor nie nalezy do mnie, ja juz sie z wszystkim zdradziłam... Teraz jestem bardziej sama, niz kiedykolwiek.

draumkona pisze...

- Podwijam kiecę i lecę - odparowała dziwnie radośnie Iskra, po czym skoczyła w krzaki i tyle ją widzieli. I tyle jeśli chodziło o obiecanki, że oczywiście, uważa na siebie. I tak, wróci bez nowych siniaków. I pomyślała o Natanie, który zostanie bez mamy w najbliższym czasie jak dalej będzie tak przestrzegała tych wszystkich obietnic.
No, ale miał jeszcze ojca. No miał. Miał, prawda?
No. A ona właśnie zauważyła dwóch całkiem dobrze wyglądających Wirgińczyków...
***
- Ała... - mruczała Iskra masując ramię. Oczywiście, musiała wpaść na tak durny pomysł. Szept karciła ją wzrokiem a elfka bulgotała pod nosem.
- No co! Propozycja darmowej chędożki wydawała mi się całkiem naturalna! - a, że wojacy spragnieni ciepełka kobiecego ciałka to dali się zaciągnąć w krzaczory, gdzie zaraz dosięgnęła ich Szeptuchowa magia... I dobrze, bo już jeden Iskrę obmacywał, a drugi spodnie ściagał.
Iskra burknęła jeszcze raz
- No ale udało się! No udało! Nie patrz tak na mniiieee!

draumkona pisze...

Słysząc dość tandetne słowa zagrzewki do walki Iskra miała ochotę zaśmiać im się w twarz i powyrzynać tyle ile się dało nim ją podziurawią jak sito... Ale stop. Była misja do wypełnienia. Misja życia i śmierci. Spojrzała na Szept, równie kretyńsko ubraną jak ona. ubrania na nich wisiały, ale i tak nikogo to nie dziwiło. Mało to było takich, co to ledwie się od cycka oderwali i już w armii lądowali? Ano, całkiem sporo.
Poprawiła hełm, który zjechał jej niżej niż przewidywał program i zamiast słuchać mowy zaczęła rozglądać się za przejściem do bramy...
Szept, jest mała wieżyczka przy bramie. Widzę tam jakiegoś dryblasa. Przypakowany taki, to pewnie ma gdzieś tam mechanizm do otwierania...

Sol pisze...

Sol usmiechnela sie delikatnie, zapatrując w okno. Szept była chyba najbardziej wyrozumiała i spokojna osoba, jaka znala. Czasami tego opanowania jej zazdrościła.
- Słyszalam o eliksirze pomagającemu zapomnieć - wtrąciła, bo i w drodze tu, nim na elfke sie natknela, wiele isto spotkała i jeszcze więcej cudow slyszała. - Ale... to ze go kocham... to częśc mnie. Chyba bym i ja sie zmieniła... prawda? - nie chciała zapomniec, nie chciała tego uczucia sie wyprzec, odepchnąc, zdeptać. Nie i koniec. Chciała zyć, ale tak, by kimś najwazniejszym dla osoby, która najwazniejsza była dla niej.
- Ja wiem... milość to najpotężniejsza magia i żadna inna nic w niej nie zmieni, nic nie wskora jej na przekór... A uroki sa krotkotrwale... wiem to, wiem... potrzebuje uzdrowienia - sapneła i wstała, podchodząc do okna po chwili. Oparla dłonie o parapet i spojrzala w dół na podwórze godposy z tylu.

draumkona pisze...

Iskra tymczasem wykonała zalecenia Szeptuchy. Zwinnie, szybko, jak to Cień wspięła się na blanki. I tam, stamtąd dopiero dostrzegła jak wiele krasnoludów i elfów szło na tą mieścinę. I dziwiła się, skąd obaj królowie wzięli na to wszystko ludzi... Wszak elfy opuszczały Keronię, wypływały do dawno zapomnianych krain by odnaleźć spokój i ażeby odkryć tajemnice wieczności.
A tu proszę... Tak się zapatrzyła, że nieomal zapomniała o znaku dla Szeptuchy. I kiedy armia niemalże stanęła pod murami, Iskra dziko zamachała do elfki w dole dając znak...
A Wirginia nie wiedziała kompletnie co się dzieje.

draumkona pisze...

Czyli słowem, niedopatrzenie. Coś, co zmęczony i ledwo działający umysł spostrzegł, ale machnął mentalną ręką i powiedział podsunę jej to potem, a potem to zapomniał. I teraz miały kłopot.
Całkiem spory zresztą, opiewający na parę tysięcy żyć kłopot. Iskra zeskoczyła do Szeptuchy i odciągnęła ją w jakąś wnękę. Myślała, że tam będą bezpieczne. Okazało się, że to dziura w murze wykorzystana przez krasnoludy...
A chwilę potem było głuche pyknięcie w tyle czaszki, światełko zgasło, a ona poczuła pod piersią przyjemny dotyk ziemi. A potem było jedno wielkie... Nic.

draumkona pisze...

Iskra, wybudzona po solidnym uderzeniu w żebro siedziała tak już od dobrych paru minut. I zdążyła co nieco objąć rozumem, który chyba nadal nie za bardzo nadążał po tym jak oberwało mu się w lesie i teraz... Biedna głowa. Będzie miała siniaki.
Drgnęła, kiedy usłyszała mentalny głos Szept. I mimowolnie, spojrzała na nią, a wzrok jej wyrażał obawę. Strach. Bezradność.
Pojmano nas Szept... Z tego co zdołałam się przysłuchać, jesteśmy gdzieś na granicy z Wirginią... Mają nas chyba zabrać na przesłuchanie, czy coś...
- Eja! - to był głos woźnicy. Wstrzymał wóz i zrzucił kaptur, a świdrujące spojrzenie białych oczu padło na nie dwie.
- Neta, weźże ściągnij hełm tym dwóm tutaj... O ten tu, tak. I tamten. No proszę... - Iskra odwróciła spojrzenie. Czuła teraz jak krew ścieka jej leniwie po skroni. Teraz on wiedział. Wiedział, że były kobietami...
- Magię czuję. Mogłyście siedzieć cicho gołąbeczki... - i Iskra poczuła natrętną, myślową mackę wdzierającą się w jej umysł. Odruchowo podniosła barierę. Mag cmoknął.
- O nie... Tak się bawić nie będziemy... - obecność nasiliła się. iskra rozpoznała typ natrętności i sklasyfikowała jako Upierdliwy Wirgiński Mag Umysłu.
W tej chwili zauważyła kątem oka ruch. Sztylet. Ktoś trzymał Szept, a ostrze było przy jej gardle.
- Jak będzie? Bo mi tam na niej nie zależy, więc oddaj manę po dobroci, albo patrz jak się wykrwawia. - Iskra poczuła się bardzo źle. A mag dostał to czego chciał. A wraz z przepływem many, jego oczy rosły i rosły i rosły...
- Trzy źródła... - mruczał pod nosem zafascynowany, a w chwilę potem osiłek oderwał się od Szept i powtórzył czynność z Iskrą. Teraz to magiczka miała oddać swoją manę. Pod groźbą odebrania życia Iskrze.

draumkona pisze...

Iskra natomiast zamknęła oczy i zaczęła się w duchu modlić, żeby:
a) nie pojawił się Gon, który bardzo nie lubił kiedy jego moc się marnowało;
b) pan Upierdliwy nie zorientował się od kogo zebrał moc;
c) się pan wielki mag udławił ich mocą.
Ale jej modlitwy nie zostały zbytnio wysłuchane, chociaż tym razem Gon chyba okazałby się bardziej sojusznikiem... Ale nie przybył. Jak na złość.
- Ciekawe ile w stolicy za was dadzą... Bo jako zwykli jeńcy... - mag znów cmoknął i wóz znów ruszył. Iskra spojrzała na Szept bezradnie.

draumkona pisze...

Przerażonej Szept odpowiedziała równie przerażonym spojrzeniem i równie przerażona co własne spojrzenie - Iskra.
Rozejrzała się nerwowo, jakby to cokolwiek miało dać, pomóc.
- Cholera jasna, psia jego kurwa mać... - a potem posypały się jeszcze inne, bardzo kolorowe wiązanki.

Ymir nie był pewien. Podsunął Wilkowi tobołek, a ten przyjrzał mu się z wprawą.
- Pewien jesteś?
- Zobacz zawartość.
Zgodnie z prośbą Dolnego Króla, elf rozsupłał supełek... I zamarł. Znajome zapachy, przeplatające się ze sobą... I ubrania. Ubrania, które znał.
- Cholera.
- Lepiej chodźmy zobaczyć ślady, może czegoś się dowiemy...
I tak zrobili. Trzeba było zobaczyć ślady, choć po bitwie było ich tyle, że Wilk dostawał kręćka na sam widok ziemi.
Ale żeby znaleźć te dwie... Mógł zrobić wszystko. Podobnie zresztą Ymir.

draumkona pisze...

Wilk dobre dwie godziny siedział w śladach. Po prostu, na środku drogi. Usiadł i patrzył, analizując. A potem nadeszły wnioski... Bardzo niepokojące.
- Ymir... Nie jest dobrze - tu elf szybko się podniósł i wskazał jakieś rozmazane ślady - Tu były. Stały obie... Potem weszły tu... - wskazał na wnękę w murze, a gdy tam podszedł... Kawałek ziemi pokrywały niewielkie plamki krwi
- I jedna i druga dostały pałką w głowę. Któraś krwawi...
- Szlag - krasnoludzki król pyknął niecierpliwie z fajki i zaraz przywołał do siebie swoich zwiadowców na olbrzymich niedźwiedziach. I padły polecenia.

Iskra obawiała się stolicy. Nie miała ochoty na tortury... Przypomniała się jej krasnoludzka stolica. To, co wtedy przezyła tam z Lucienem.
Ale tym razem byłą pewna, że nikt raczej nie wpadnie nagle i ich nie ocali... Czarne myśli zawładnęły jej umysłem.

draumkona pisze...

O tak. Nie on jeden. I wkrótce nie on jeden spotkał nie tych jednych na trakcie. Choć oni na jednym koniu, bo Ymir nie dosięgnąłby strzemion.
Wilk nie spodziewał się natknąć na Cienia. Ale to chyba było do wyczytania z jego miny, która chyba w tym momencie mówiła wszystko.
Ymir wyjrzał przez elfie ramię i uniósł brwi.
- O, pan Cień, jakże niespodziewane spotkanie... Pewnie też ich szukasz. - krasnolud okazał się bardzo domyślny... Nawet bardziej niż bardzo. Stop. Nie. On po prostu wiedział.

Iskra wrzucona do celi najpierw stoczyła się po schodkach w dół i poprawiła siniaka na głowie. Znów rozwaliła skroń. Zamrugała niewyraźnie próbując dojść do siebie. Śmierdziało. Ona. Cela. Wszystko.
- Bogowie, ja nie chcę... - zwinęła się w kłębek na kawałku cuchnącego siana i załkała żałośnie.

draumkona pisze...

- Czyżbyś mówił o Starszej Krwi? - tak, Wilk żył jedynie po to, by irytować Cienia i grać mu na nerwach. To był typowy przykład. Podkreślenie tego, podkreślenie jej przydomka w stolicy. Elfiej stolicy. Nie z jakiegoś tam Bractwa.
- Upiór, Starsza Krew, Iskra, chędożona furiatka, wszystko jedno, osoba ta sama - skorygował Ymir i skarcił wzrokiem obu podrostków. Był od nich starszy. Nawet jeśli wziąć wiek Wilka i Luciena i pomnożyć razy dwa. Już miał dośc młodzieńczych docinek na temat zazdrości.
Wilk mordował krasnoluda wzrokiem.
- Skoro ty jej szukasz i my także... Szukajmy razem. Osobno nie znajdziesz jej ani ty, ani my - Wilk znów mordował biednego króla wzrokiem.

Chwila. Przecież miała być twarda. I w ogóle. Odporna. Dzielna. Ma dla kogo żyć. Natan. Musi do niego wrócić. Cała. W jednym kawałku.
Włączyło się myślenie; tryb awaryjny. To jest - pomysły po stokroć bardziej ryzykowne i bardziej porąbane niż zazwyczaj.

draumkona pisze...

- Mówiłem ci Ymir, że on z istotami żywymi nie koegzystuje. Dla niego się liczy tylko Bractwo. Organizacja. - Wilk uśmiechnął sie uroczo w odpowiedzi na wzrok Cienia. Miłośc do grobowej deski.
- Och, nie bądź taki...
- Ja pierdolę - to był Epoh, który wyszedł z krzaków; poczochrany, zmęczony i ręką na temblaku - Jak przekupki na targu. Wiecie, że z każda chwilą szansa na odnalezienie obu maleje? Że mogą być teraz na torturach? Na egzekucji? Tymczasem jeden z drugim przerzuca się złośliwościami - bliźniak Iskry był chyba niezadowolony. Ymir za to się nim zainteresował nad wyraz żywo.
- Zdolnyś coś wyczuć?
- Strach. Tylko tyle. Więcej jest zbyt... Niewyraźne... - Epoh mógł czasem poczuć coś, co i czuła Iskra i na odwrót. Ale to z rzadka. A skoro teraz czuł strach, który przesączał się w niego niby lepka ciecz... Było źle.

Iskra poderwała się z pozycji embrionalnej do nagłego siadu. oczy jej błyszczały. Lecz był to błysk niezdrowy. Wzrok elfa zdesperowanego. Zmęczonego. Którego umysł i zdolności wystawione są na ostateczną próbę.
- Kontakty. Bractwo. Tu są kontakty Szept. Znajdę kogoś. Da nam schronienie.

draumkona pisze...

Ymir się trochę wystraszył, ale nie dał po sobie tego poznać, natomiast Wilk złapał lekko chudą ptaszynę i przyjrzał mu się badawczo. Malutka ptasia pierś falowała zdecydowanie zbyt szybko.
- Wiemy gdzie ją znaleźć - to powinno chowańca uspokoić... Pozostawała kwestia pewnego krnąbrnego pana, którego syn obecnie przebywał w elfiej stolicy.
- Kontrakt. - i to magiczne słowo zwróciło na niego uwagę Cienia. - Bractwo musi odpowiedzieć na wolę nawiązania współpracy, w dodatku dobrze płatną. Chroń Ymira.
- Ale ja nie potrz...
- Dolnego Króla - uciął Wilk znów zabijając krasnoluda siedzącego za nim wzrokiem.
Ostatnia deska ratunku...

Iskra zagryzła wargi. Wyjście było dość sensowne... W tej sytuacji.
- Ale wrócę tu. Wrócę po ciebie zaraz po tym jak ich przekonam... Obiecuję. Wrócę na pewno - choćby miała sama stawić czoła całej twierdzy, zapewne by to zrobiła.
- Teraz trzeba tylko dorwać klucze... - i spojrzała na strażnika przy drzwiach. Coś błyszczało przy jego pasie. Klucz. A potem jej spojrzenie padło an dłonie. Nie mordowała chyba nigdy gołymi rękami...

draumkona pisze...

Wilk nie sądził, że tak gładko pójdzie. Najwyraźniej nie wiedział o długu. Otrząsnął się jednak dość szybko z szoku i popędził konia. Znów byli w trasie.

Iskra wiedziała jak sprowokować strażnika. Nie raz to już przerabiała, kiedy jedynie podszywała się pod więźnia, by zabić innego, nierzadko również więźnia. Do dłoni Szept trafił kanciasty kamień.
A wzrok Iskra mówił jedno.
Uderz mnie. Byle mocno.

draumkona pisze...

Tępy, pulsujący ból w czaszce. Głównie na skroni. I strumień ciepłej krwi, który czasami przesłaniał jej widok. Ruchy miała jakieś powolne, zagubione... Do czasu. Potrafiła zagrać osłabioną. Umierającą. Znalazł się tak blisko... Widziała jego szyję. Przypomniało się jej wszystko co mówił Królik. Jak uderzyć. Z jaką siłą.
Dwa palce wystrzeliły i ugodziły strażnika pod brodę, a kiedy ten zachwiał się nieco oszołomiony, Iskra skoczyła na niego i zacisnęła ręce na jego szyi dusząc.
Wzrok jego błękitnych oczu miałą zapamiętać już do końca swoich dni.

- A gdzie Iskra tam zapewne będzie Szept - dorzucił swoje Ymir, który w międzyczasie znalazł czas na nabicie fajeczki. Krasnoludzki król wydawał się pewien tego, że wkrótce się znajdą...
- Znasz pewnie jakieś lepsze skróty do stolicy niz my. Ile drogi? - Wilk był nad wyraz rzeczowy...

draumkona pisze...

Wilk umilkł zgodnie z niemym życzeniem Cienia. Ale tylko dlatego, że miał co innego do przemyślenia.

Iskra udusił człowieka gołymi rękami. Wtedy gonił ją czas, ale teraz, kiedy miała uciec i zostawić tak Szept... Nie mogła. Stała i patrzyła na elfkę załzawionymi oczami.
- Wrócę... - szeptała opętańczo, chociaż nie wiadomo było, czy sama w to wierzy. Kroki na schodach. Iskra została wypchnięta z celi przez Szept, tę która zachowała dość rozumu na takie czyny.
A roztrzęsiona Iskra ruszyła na poszukiwanie kontaktu.

draumkona pisze...

Sama w obcym mieście. Nikogo do pomocy. To nie były wycieczki z Lucienem, gdzie on wszystko załatwiał, wyznaczał jej cel i czas eliminacji. Tu musiała sama, na czuja, od razu, z jedną szansą odkryć kto przyjaciel, a kto wróg.
Raz nieomal sie zdemaskowała. Tylko raz.
Odnalazła go, podstarzałego wesołego staruszka bez oka i z drewnianą nogą. Kontakt. Ratunek. On wiedział. Pomógł. I obiecał puścić wieść dalej. Jak tylko jakiś Cień...
Iskra nie wierzyła już, że jakiś Cień zawita do stolicy. Czasu pozostawało mało. Po mieście rozniosła się plotka o planowanej egzekucji. O egzekucji pewnej elfiej suczy, która gołymi rękami zamordowała jakiegoś strażnika.
Czasu było mało.

draumkona pisze...

Na głównej belce przysiadła papuga. Nic to nowego w tych stronach. Nie, gdzie handel zamorski kwitł i gdzie na targu przeróżne zwierzęta wydawały odgłosy. Lwy, rysie, pantery, nawet słonie. Papuga nie była niczym nowym.
Ale... Ta zdawała się rozumieć. Pojmować sytuację elfki. Beznadziejną sytuację. Czarne paciorkowate oczka spoglądały na nią z wysokiej belki, a dośc spore, trójpalczaste stópki tupały cicho.
Tup, tup, tup
- Zdążą ją stracić, nim się ruszycie, cymbały - Iskra nie była cierpliwa. Nie, kiedy chodziło o Szept. O jej bezpieczeństwo. Życie.
- Spokojna twoja rozczochrana - to powiedział Wróbel i oczywiście jeszcze ją rozczochrał. Tak. Cały Wróbel. Lekkoduch. Zdążyła go już poznać przez te półtora dnia. O tak...
Tup, tup, tup
Papuga spojrzała na tłum i załopotała ogromnymi skrzydłami. Ara. Ary zawsze były pięknymi papugami. Kiedyś taka mieszkała w Medrethu.
Tup, tup, tup
- Na moją komendę... - Wróbel uniósł szpadę w górę. O dziwo, nie była z drewna, choć Iskra to podejrzewała po tym jak zobaczyła u niego kompas, który nie wskazywał północy i jakąś rozpadającą się łajbę. A on tytuował się kapitanem...
- Raaaz...
Nie skończył. Mały karzełek wybiegł z podręczną armatą i strzelił w tłum. Panika.
Tup, tup, tup
Głośne trąbki zawyły, na plac wybiegło multum straży. Sznur na szyi elfki zacisnął, się, ktoś dał sygnał, zapadnia zniknęła, pusta przestrzeń pod stopami. I strach. Spojrzeć w oczy Śmierci.
Iskra powiedziałaby, że napluje mu w oczodół...
Tup, tup, tup...
Obrazy dotąd spowolnione przyśpieszyły. Ludzie zaczynali szybciej biegać w akcie paniki. Kolorowo ubrani ludzi stanowili miły dodatek w dodatku, chyba... Czy to się działo naprawdę.
Koniuszkami palców stóp opierała się o wystającą deseczkę. Skrępowane dłonie. A lina podduszała...
Tup...
Barwy poszarzały, dźwięki traciły na ostrości. Do czasu. Skrzek papuzi i nagły luz.
Szept opadłaby na ziemię jak ta miękka, szara wstęga, gdyby nie złapał jej Ben. Osiłek, osobisty goryl Wróbla. Zarzucił sobie elfkę na ramię i bez większego wysiłku przechodził przez tłum ciachając szablą na prawo i lewo.
Iskra szalała w tłumie walczących piratów. Choć Duch odebrał jej zdolności posługiwania się mieczem... Wróbel pokazał jej pare podstawowych pchnięć, poza tym, pamiętała, że ostrym końcem się dźga, a zawsze najtrudniej było dojśc do tego, który jest tym ostrym...
- Na Wieprza! - znowu na tą rozlatującą się łajbę. Ale jest Szept. Żyje. Nie rusza się... Żyje. Musi.
***
- Jak przez was nie żyję, to porozpierdalam.
- Och nie bądź taka...
- Patrz, powieka jej drgnęła!
- Ała!
Zapach wanilii i malin przmieszany z zapachem morza. Iskra zblizyła się rozpychając tłum piratów, który zebrał się wokół Szeptuchy ułożonej na hamaku.
- Bogowie, żyjesz! - pisnęła Iskra nie zwracając uwagi na sińce na szyi od powrozu i zaczęła opętańczo tulić Szeptuchę do siebie.

draumkona pisze...

- Oczywiście, że wróciłam! - Iskra się obruszyła. Choć zapewne sama podobnie by się zachowała w takiej sytuacji, gdyby to ona miała kryć Szept... Zjawiła się w ostatniej z ostatnich chwil. Na granicy. Ale to była Iskra. Zawsze tak robiła.
Kolorowa papuga sfrunęła ze swojej żerdzi i wylądowała na ramieniu Wróbla. Wesołego jegomościa z długimi, czarnymi włosami splecionymi w długie pasma, bródką i lekkim zarostem.
Ale to nie była ta papuga.
Kto inny posiadał jeszcze tak egzotycznego ptaka.

Musieli się gdzieś zatrzymać. Padło na małą, przygraniczną mieścinę. Tam ich spotkał.
Tup, tup, tup
Kolorowa ara szła pokracznie stołem. Pustym stołem. Nie było nikogo o tej porze. Wszyscy albo w domach, albo w samej stolicy na egzekucjach. Tylko trzech wędrowców.
Oienharte poznał Poszukiwacza, choć ten rzadko bywał po stronie Wirgińskiej. Papuga skrzeknęła głośno i przefrunęła na ladę. Oien poprawił opaskę na oku.
- Psst. - i tak zwrócił na siebie uwagę Luciena, który chyba dopiero teraz poznał w nim stary, sprawdzony kontakt Bractwa w Wirginii.

draumkona pisze...

- Zara coś się znajdzie -i kapitan zaczął wyganiać ludzi ze swojej kajuty, bo właśnie tu znajdował się hamak. Została tylko Szept z Iskrą, która grzebała w szafie Wróbla jakby miała do tego pełne prawo.
- Zaraz ci coś znajdę... Chwila... - jasna koszula, spodnie, buty o wysokich cholewach i na razie tyle. Będzie musiała podkrąść Wróblowi coś kolorowego...

Oien wziął na ramię swoja papugę i zgodnie z poleceniem przysiadł obok Poszukiwacza. Pochylił się i konspiracyjnym szeptem zaczął:
- Ludzie gadają, ale gówno wiedzą. Powiesili dwie - i tu Oienharte zapomniał zaznaczyć, że owszem, dwie elfki, ale zupełnie niezwiązane z ta historią...

draumkona pisze...

Oienharte skinął głową - Dwie elfki. Z Keronii - po czym, jak gdyby nigdy nic nabił fajkę i zapalił.
- I dwie uciekły. - Oienharte, człowiek, który nieświadomie grał Lucenowi na nerwach uśmiechnął się szeroko - obie magiczki sądząc po bransoletach. W dodatku, jedna z Bractwa. Co prawda, dziwnie jej z oczu patrzyło, jakby z jakimś obłędem, czy desperacją... - pirat zaczynał chyba schodzić z tematu

Iskra przysiadła na kufrze i wczuła się w kołysanie statku. Coś się stało. Coś w lochu. Będzie musiała spytać... Choć sama nie chciała tam wracać. Ani duchem, ani myślami. Niczym. Nigdy.

draumkona pisze...

Oien był już stary, ale pamięć wysilić potrafił.
- Przedstawiła się jako Upiór i bełkotała coś o jakimś szepcie, czy czymś... Wróbel wziął je na Wieprza. Tydzień temu poszli w morze, a ci rzekomo mieli kurs na wyspy poza waszą mapą... - wieści nie były wesołe. Niezbyt.
Do karczemki dotarli też po krótkim zwiadzie Ymir z Wilkiem. Obaj padli bez sił na stołki i spojrzeli pytająco na Oiena, który umilkł.

draumkona pisze...

Potem pirat musiał jeszcze raz wyjaśniać wszystkim kim jest Wróbel i gdzie się udają. Poza mapę.
- I tak źle i tak niedobrze... - mruknął Wilk chowając twarz w dłoniach. Co teraz mieli robić? Gdzie ich szukać?
- Ciesz się, że żyją. Skoro wywinęły się Śmierci to nakłonią piratów do zmiany kursu. A jak znam Iskrę...
- Ja też ją znam. I wolę nie domyślać się co wymyśli.
- Dramatyzujesz
- Pamiętasz jak na miotle przeleciała z Demaru do Quingheny?
- No tak...
- To pewnie będzie coś mniej więcej takiego pokroju
- O bogowie... - i Ymirowi fajeczka zgasła.

draumkona pisze...

Iskra za to dopadła pewnego dnia Szeptuche samą. I zaczęła zadawać niewygodne pytania, ale nie z elfiej złośliwości, ale z troski. Coś było na rzeczy i nie była to niemożność wyczucia Corvusa.
- opowiedz mi co się stało jak uciekłam - dziwnie uformowane pytanie w prośbę o opowieść. Ale odmówić mogła. Chyba tylko po to, ażeby potwierdzić obawy Iskry, że stało się coś naprawdę okropnego, co potem będzie sobie wyrzucać do końca życia.

draumkona pisze...

Iskra przymrużyła oczy szukając w oczach tamtej nuty wahania. Fałszu. Czegokolwiek, co dałoby jej podstawy do działania. Byle pretekstu.
Morze szumiało, a papuga Wróbla darła się w niebogłosy zwiastując wyjścia kapitana, który od razu skierował się do elfek. I nie miał zbyt dobrych wieści.
- Skra, Zept, wysadzimy was przy zachodnim wybrzeżu Keronii... Innej opcji nie ma, bo raczej za mapę płynąć nie chcecie.

«Najstarsze ‹Starsze   601 – 800 z 5000   Nowsze› Najnowsze»

Prawa autorskie

© Zastrzegamy sobie prawa autorskie do umieszczanych na blogu tekstów, wymyślonego na jego potrzeby świata oraz postaci.
Nie rościmy sobie natomiast praw autorskich do tych artów, które nie są naszego autorstwa.

Szukaj

˅ ^
+ postacie
Rinne Lasair